Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2165. Right from the start I knew that I'd found a home for my heart

I have died every day waiting for you
Darling, don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more
~ Christina Perri - A Thousand Years

14 marca 2021
 
Trudno było siedzieć bez ruchu, wytrzymywać delikatne pociągnięcia za włosy i dotyk miękkiego pędzelka na twarzy. Była na nogach od samego rana, choć wyraźnie z góry miała naznaczone, że powinna spokojnie pospać do przynajmniej dziewiątej, ale jak w tym dniu miała spokojnie spać? Już poprzedniej nocy było jej trudno zasnąć. Cały czas myślała, czy wszystko będzie w porządku, czy menu jest dla gości dobrze dobrane, czy sukienki dziewczynek są gotowe i wyprasowane, choć były, czy z garniturem Williama jest wszystko w porządku i czy jej suknia jest cała, czy sala jest już przygotowana. Wystarczająco długo czekała na ten dzień, zbyt wiele razy go przekładali i zbyt wiele życie rzucało im kłód pod nogi. To był w końcu odpowiedni czas. Miała przy sobie wszystkie potrzebne jej osoby, co prawda tej najważniejszej nie miała i być może mogłaby złamać zasady i nie brać do siebie tego, że pan młody nie powinien widzieć panny młodej przed ślubem, ale była pod tym względem tradycjonalistką i chciała, aby wszystko dziś szło książkowo. 
Mogliby sobie nie poradzić bez dodatkowej pomocy, ale na całe szczęście współpracownicy blondynki stanęli na wysokości zadania, a dodatkowe znajomości blondynki raz Williama bardzo ułatwiły im zorganizowanie dzisiejszego dnia. Przekładanie wszystkiego z miesiąc na miesiąc było męczące i być może byliby jeszcze lepiej zorganizowani, gdyby zdecydowali się zostawić ślub na lato, ale prawda była taka, że oboje nie mogli się tego dnia już doczekać i chcieli, aby nadszedł jak najszybciej. Być może dla niektórych to były tylko formalności, ale nie dla nich. Od dawna czekali na ten dzień i w końcu miał nadejść. Od zostania małżeństwem nie dzieliło ich już wiele. 

~*~
Mężczyzna zapukał do drzwi od pokoju, w którym znajdował się jego przyszły zięć. Jonathan miał mieszane uczucia czy powinien tutaj przychodzić, ale to był ważny dzień dla Joycelyne, a co się z tym wiązało dla niego. Mieli ze sobą dość skomplikowane relacje, co było tylko jego winą. Zaczekał na zaproszenie do środka i dopiero wtedy wszedł. 
— William — zaczął Jonathan przyglądając się mężczyźnie — wiem, że niedługo już ma się zacząć ceremonia, ale zanim to, muszę z tobą porozmawiać. 
Zaskoczony brunet na dźwięk swojego imienia odwrócił się niemalże natychmiast. Duńczyk nie bez powodu poprosił towarzyszące mu od rana osoby o chwilę samotności. Potrzebował ochłonąć, złożyć własne myśli w logiczną całość, by w pełni gotowy stanąć na ołtarzu, gdzie z pewnością czekał na niego ogrom wzruszenia wraz z prawdziwym huraganem skrajnych emocji. 
Starszy mężczyzna za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Sørensen może nie mieć na to ochoty. Miał wystarczająco dużo powodów, aby mu nie udać. Starling jednak liczył na to, że da mu ostatnią szansę na naprawę ich relacji. Miał dwie kochane wnuczki, na których mu przecież zależało i dla których zrobiłby wszystko. Nie mógł ich stracić przez swoje błędy, którymi ranił ich matkę, a co za tym szło również i ich ojca, który chciał tylko je przecież chronić. 
Jonathan podszedł do Williama. Z wewnętrznej kieszonki marynarki wyciągnął granatowe kwadratowe pudełko. Napis już dawno został starty i widać było, że pudełko przeżyło bardzo wiele lat. Wyraźne były na nim znaki używania. 
Wyraz twarzy Duńczyka nadal nie wyrażał niczego innego poza mocnym zaskoczeniem.
— W przeszłości należał do mojego pradziadka, potem do ojca i do mnie — zaczął opowiadając i otworzył również pudełeczko, w którym znajdował się złoty zegarek kieszonkowy razem z łańcuszkiem. — Pierwotnie miałem go przekazać pierwszemu synowi, ale z Lynette zostaliśmy pobłogosławieni, Joycelyne, więc chciałbym, żebyś go przejął i może kiedyś będziesz mógł go przekazać dalej.
— Dajesz mi go tylko, dlatego, że liczysz na to, że to wszystko naprawi? — zapytał William w pełni poważnie. Nie wierzył w dobre intencje Jonathana, z którym niemalże od pierwszego dnia, gdy przyszło mu poznać teściów, droga stale biegła pod górkę. Nie wiedział, co było tego powodem, ale Sørensen chciał i niemalże obrał sobie to za punkt honoru, aby chronić swoją przyszłą żonę przed kolejnymi występkami ojca. Każdy zasługiwał na drugą szansę, każdy popełniał błędy, ale w przypadku Jonathana, William nie umiał spojrzeć na to od tej strony, co być może miało swe podłoże w fakcie, iż Duńczyk sam borykał się z problemami w relacji z własnym świętej pamięci ojcem.
— Zaprzepaściłeś swoją szansę już dawno. Twoja skrucha mnie nie rusza. 
William był pewien swoich słów i stanowiły one ostateczność. Ślubna otoczka nie sprawi, że Duńczyk zmięknie. Jonathan już nigdy w jego oczach nie odzyska szacunku. 

~*~
— Kochanie, mam coś dla ciebie.
Joycelyne spojrzała na mamę i uśmiechnęła się do niej. Była już niemal gotowa. Fryzurę i makijaż miała już skończone, jednak jeszcze chwila ją czekała przed włożeniem sukni. Póki, co wciąż była w szlafroku, co niedługo miało się zmienić. Widać było po młodej kobiecie, że jest zdenerwowana i podekscytowana jednocześnie. Nie mogła doczekać się już ceremonii i późniejszej zabawy, ale to najbardziej czekała na ceremonię. Cała reszta była równie ważna, ale to jednak na to kobieta czekała najbardziej.
— Chyba nie myślałaś, że zapomniałabym o czymś starym, niebieskim i pożyczonym?
— Chloe pożyczyła mi już kolczyki — powiedziała przekręcając głowę, aby Lynette mogła zobaczyć kolczyki, które miała na sobie blondynka. Były to długie, srebrne kolczyki. Po wcześniejszej konsultacji z Chloe Joycelyne nie miała im nic przeciwko. — A gdzie są dziewczynki? Nie widziałam ich od śniadania. 
— Teraz są z Chloe i Maille, nie martw się — odparła. Ostatnie, czym jej córka teraz powinna się przejmować to obecność córek, które miały świetną opiekę. — Wiedziałam, że nie będziesz miała czasu pomyśleć o czymś dla siebie, od tygodni jesteś rozkojarzona i zdenerwowana — zauważyła. 
Nie dało się ukryć tego, że Joycelyne się zamartwiała. Chciała, aby wszystko dziś poszło idealnie. Ogromnie się cieszyła, że miała duże wsparcie od różnych osób, dzięki którym ten dzień mógł się odbyć. Prawdopodobnie, gdyby nie te dodatkowe kontakty, które posiadała dziś mogliby z Williamem nie brać ślubu w Brooklyn Botanic Garden’s, a w innym miejscu, które nie byłoby tak ekscytujące i śliczne jak to. Blondynka brała pod uwagę nawet jakieś miejsca w Filadelfii, ale łatwiej było zorganizować coś tutaj niż tam. Mniej zachodu zarówno dla nich, jak i dla samych gości. 
— Ale coś mówiłaś, że dla mnie masz? 
Była zaciekawiona, a czasu nie było za wiele. 
— Usiądź przed toaletką.
Joycelyne zrobiła to, o co poprosiła ją mama. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Lubiła makijaż i malowała się, na co dzień, ale nie dał się ukryć, że ten dzisiejszy był o wiele ważniejszy. I lepiej wykonany. Nie miała aż tak pewnej ręki do pędzli. Włosy miała za to upięte w koka, luźno zwisało też parę kosmyków. Podobało się jej i to było zdecydowanie najważniejsze. Joyce po chwili dostrzegła w odbiciu swoją mamę, która pojawiła się za nią.
— Należała do babci Beatrice — powiedziała pokazując jej spinkę do włosów z kryształkami. Widać po niej było ślady użytkowania, ale nie była zniszczona. — Twój tata pomyślał, że chciałaby, abyś to w tym dniu ze sobą miała. Nie wiem, czy powinnam ci ją wpiąć we włosy, nie chcę zepsuć fryzury, ale chciałam ci o dać na osobności, a nie przy wszystkich — wyjaśniła. 
Blondynka odebrała od drugiej blondynki spinkę i uważnie się jej przyjrzała. Jej uśmiech znacznie się powiększył, choć stał się teraz nieco smutny. Żałowała, że babci tutaj już być nie mogło. Byłaby przeszczęśliwa.
— Trudno, niech się zepsuje. Chcę ją mieć przy sobie — odpowiedziała z pewnością w głosie — to tylko włosy. 
Fryzura okazała się być jednak wytrzymała i spinka ładnie prezentowała się z tyłu. Panna, jeszcze, Starling poprosiła o zrobienie zdjęcia fryzury z tyłu, aby mogła się dobrze przyjrzeć temu jak wygląda. Oczywiście, że byłą tym zachwycona. Jeszcze nie miała okazji sprawdzić czy makijaż faktycznie jest wodoodporny, a teraz, gdy po policzku popłynęło jej parę łez nie zauważyła żadnych śladów. 
— Dziękuję, jest przepiękna — powiedziała i objęła swoją mamę mocno się do niej przytulając. 
— Jest jeszcze coś — dodała Lynette i uśmiechnęła się tajemniczo — chodź, zobacz.
Poszła za nią do niewielkiego stolika, na którym Lynette miała swoją torbę i właśnie z niej wyciągnęła niebieską podwiązkę. Blondynka wesoło się roześmiała odbierając od kobiety kawałek materiału. Teraz już z pewnością miała wszystko, czego przyszła panna młoda mogłaby potrzebować w dniu swojego ślubu. 

~*~
Williamowi coraz trudniej było ukryć drżące dłonie. Próbował je czymś zająć, splatając mocno ze sobą palce w ciasny koszyczek, to następnie wsuwając je do kieszeni marynarki. Stale powiększająca się gula w gardle, niemalże uniemożliwiała mu swobodną wypowiedź, a zdenerwowanie miał wymalowane na twarzy. Chyba każdy ze zgromadzonych czuł wewnątrz nutkę stresu. Z prawdziwym zniecierpliwieniem wypatrywał Joycelyne, nie mogąc szczerze się doczekać, aż wreszcie ją zobaczy. 
Melody mocno ściskała w rączkach koszyk, z którego wyrzucała płatki. Obok niej szła Caroline, która uważnie przypatrywała się wszystkiemu, co młodsza siostra robiła. Jakby chciała się upewnić, że dobrze wykona swoje zadanie i nie wysypie wszystkiego w jednym miejscu. Starsza dziewczynka niosła za to na śnieżnobiałej poduszce z koronkami obrączki Williama oraz Joycelyne. Dochodząc do mężczyzny, świadków oraz osoby udzielającej ślubu rodzicom uśmiechnęła się dumnie do ojca i stanęła w wyznaczonym wcześniej miejscy, a Melody została przechwycona przez mamę blondynki. 
To był stresujący moment dla młodej pary. Oboje się denerwowali i oboje równie mocno nie mogli doczekać tego, aż w końcu zostaną małżeństwem. Czekali na to w końcu tak długo i nareszcie nadszedł ich czas. 
Idąc między gośćmi i przyjaciół nigdy nie czuła się pewniejsza. Mając u swojego boku ojca, którego ramię właśnie ściskała. Każdy jej krok był pewny, a wzrok utkwiony w jedynej osobie, na której dziś chciała się skupić. Towarzyszył jej delikatny uśmiech, który z kolejnymi krokami się poszerzał. Mocno ściskała w dłoni bukiet z białych i jasnoróżowych eustom, które upodobała sobie najbardziej ze wszystkich, które miała do wyboru. 
— Opiekuj się nią tak samo, jak do tej pory — poprosił spoglądając na Williama bardzo uważnie, gdy oddawał mu dłoń blondynki. Wiedział, że nie musiał o to prosić, bo William od wielu już lat pokazywał, jak bardzo mu na jego córce zależy. — Dumny z ciebie jestem córeczko — powiedział i musnął policzek blondynki. Chwilę później zajmował już miejsce obok swojej żony oraz najmłodszej wnuczki.
Przez całą ceremonię para nawet nie spojrzała na nikogo innego. Blondynka niby słyszała i powtarzała słowa przysięgi, ale tak naprawdę jedyne, na czym się w pełni skupiała to był jej przyszły mąż. 
— Williamie, czy bierzesz Joycelyne za swoją żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz jej aż do śmierci? 
— Ślubuję. 
— Joycelyne, czy bierzesz Williama za swojego męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz go aż do śmierci? 
— Ślubuję. 
— Przez moc nadaną mi przez stan Nowy Jork, ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. 
Trudno było stwierdzić, które z nich przesunęło się pierwsze. Oboje byli równie zniecierpliwieni i po ogłoszeniu słów, na które czekali od tak długiego czasu chcieli już w końcu to odpowiednio przypieczętować. To był słodki, delikatny pocałunek i krótki. Po odsunięciu się od siebie William mógł zobaczyć, że w oczach blondynki zagościły łzy, których już nawet nie próbowała powstrzymywać. To z całą pewnością nie zamierzał być jedyny moment, w którym dziś się rozpłacze i przed nią takich będzie jeszcze kilka, ale ten był zdecydowanie najważniejszy. 

~*~
Przyjęcie odbyło się chwilę później. Zaczęli od koktajli i rozmów, dopiero później William i Joycelyne rozpoczęli przyjęcie swoim pierwszym tańcem, który niedługo później zmienił się też w kolejny tradycyjny taniec z blondynką i jej ojcem. Caroline z Williamem niedługo później też dołączyli. To był piękny, ale długi i zapewne dla wielu męczący dzień. Joycelyne czuła tak wiele rzeczy na raz, zupełnie nie wiedziała, na którym uczuciu powinna skupić się najbardziej. Była wzruszona wszystkim. Tym jak prezentowała się sala, świeżymi kwiatami na stolikach, dekoracjami, córkami, które miały na sobie identyczne sukienki. Spokojnie kołysząc się w ramionach męża, w końcu męża, czuła uderzające w nią zmęczenie, ale wcale nie chciała, aby ten wieczór się kończył, choć już powoli dobiegał końca.
Po tak długim dniu dziewczynki odpadły jako pierwsze. Zostały z miejsca wesela odebrane przez ich stałą opiekunkę, Megan, która zabrała je do mieszkania i miała z nimi poczekać, dopóki rodzice blondynki nie wyjdą. Goście weselni powoli również się wykruszali. Ich samych też kusiło już wyjście, to musieli zostać do ostatniego gościa. Dla blondynki bardzo wiele znaczyło to, że zaproszone przez nich osoby dobrze się tu bawią. Obserwowała swoje przyjaciółki w prześlicznych sukienkach wraz z ich partnerami, rodzinę i znajomych i chyba nie mogłaby być bardziej szczęśliwa niż dzisiaj. Najchętniej wcale też nie odchodziłaby ani na moment od dopiero, co poślubionego męża, ale co chwilę to ktoś jego lub ją porywał do tańca, a już zwłaszcza Chloe upodobała sobie przerywanie im wcinając się żartami o całej nocy, którą dla siebie będą mieli. 
Było już trochę po północy, gdy mogli również i oni opuścić salę. Przed budynkiem czekało już auto na nią i Williama, a kierowca miał ich odwieźć do wynajętego pokoju w Plazie, aby mogli spędzić resztę nocy na spokojnie, a rano się przebrać i wrócić do mieszkania, do dzieci. Joycelyne w tym momencie cieszyła się, że nie mieli kilkudniowej imprezy. 

~*~
Apartament w Plazie był ogromny. Składał się z sypialni oraz osobnego salonu i łazienki, mieli zapewniony pełen serwis i wszystko, o czym tylko można było pomyśleć. Ich rzeczy również i były tutaj przewiezione wcześniej; Joyce nawet nie wiedziała, przez kogo, ale to było najmniej ważne. 
— W końcu sami — westchnęła z uśmiechem, kiedy zamknęły się za nimi drzwi. Blondynka z ściągnęła z ramion marynarkę mężczyzny, którą miała na sobie w czasie podróży. Była uparta i mimo chłodu panującego na zewnątrz nie chciała zakładać niczego, co miałoby zakryć jej suknię i dopiero w aucie zgodziła się założyć marynarkę.
To był długi dzień oraz wieczór, ale miała dla niego jeszcze jedną niespodziankę. Informację w zasadzie, którą trzymała w sobie cały dzień. Zorientowała się rano, gdy patrzyła w kalendarz i widziała kilkanaście pustych dni, które nie powinny takie być. 
William dopiero po przekroczeniu progu hotelowego apartamentu, poczuł, jak z jego barków spada naprawdę ogromny ciężar. Gustowne wesele, goście, udana zabawa, to jedynie elementy, które wynikały z tradycji danej okoliczności. Nie potrzebowali tego, aby moment zaślubin był dla nich jedną z najpiękniejszych chwil w życiu. Dopiero moment, w którym znaleźli się zupełnie sami, sprawił, że poczuł niesamowitą radość. Nie umknęło jednak jego uwadze, to, że Joy wydawała mu się być bardziej zdenerwowana, niż w momencie, gdy zmierzała w jego stronę na ołtarzu. 
— Joy, wszystko w porządku? — zapytał z troską w głosie.
— Oczywiście, że tak — odparła, — chociaż… Coś trzymałam cały dzień w sekrecie i chciałam ci powiedzieć o tym z rana, ale nie mogłam i potem nigdy nie było okazji, abyśmy byli sami. 
Wyglądał jej na zmartwionego. Wszystko dziś było przecież dobrze, nie wydarzyło się nic, co mogłoby sprawić, aby William mógł się o nią martwić. Rano wysyłała mu nawet wiadomości, nie mogła przecież ranka bez rozmawiania z nim choćby przez chwilę.
— Zaczynasz mnie martwić, a nie chciałbym się dziś zamartwiać — powiedział — o co chodzi Joyce? 
To miała być ich noc poślubna, schłodzony szampan, coś do jedzenia nawet mieli, choć blondynka była pełna i niczego więcej nie potrzebowała, ale to było bez znaczenia. Uśmiechnęła się wesoło do męża – jak to brzmiało, do męża, w końcu tak, jak powinno – i chwyciła jego dłoń, którą mocno ścisnęła. Na moment spuściła też wzrok. Stali tu, ona w sukni ślubnej, a on w garniturze i zamiast zająć się sobą jeszcze rozmawiali, ale bez tego nie potrafiłaby dziś mu się oddać bez reszty i dusiła w sobie to tak długo. Nie mówiła nikomu, choć parę razy była pytana czy wszystko jest w porządku. Jemu chciała i czuła, że musi powiedzieć, jako pierwszemu. 
W końcu podniosła wzrok, aby spojrzeć w ciemne oczy mężczyzny. 
—  Jeśli się nie mylę i dobrze obliczyłam, to pod koniec października będzie nas już piątka — wyznała nieśmiało i zacisnęła usta oczekując na reakcję mężczyzny. 
W pierwszej chwili Duńczyk wyglądał, jakby kompletnie nie dotarły do niego słowa blondynki.  Wpatrywał się w jej piękne oczy, szukając odpowiednich słów, którymi mógłby wyrazić, to, co właśnie czuł. Niejednokrotnie rozmawiali o ponownym powiększeniu swojej rodziny. Marzyli o kolejnym dziecku, a myśl, że ich marzenie się spełni, była niesamowita. Brunet rozchylił wargi, ale zamiast wreszcie coś powiedzieć, po prostu pocałował Joycelyne, chcąc w ten sposób przekazać jej wszystko, co działo się w jego wnętrzu. To był słodki i delikatny pocałunek, który przerwała potrzeba zaczerpnięcia powietrza. Miał wrażenie, że blondynka wskutek emocji, drży równie mocno, co on sam. Gdy wreszcie nieznacznie się od niej odsunął, natychmiast spojrzał jej w oczy.
— Tym razem, to musi być chłopiec — zaśmiał się brunet i raz jeszcze skradł żonie czuły pocałunek, lokując dłonie na jej jeszcze niewidocznym brzuchu. — Ale z kolejnej, przepięknej córki, również będę niebotycznie dumny. Tak samo jak jestem dumny od samego początku, gdy pierwszy raz zostaliśmy prawdziwymi rodzicami — dodał szeptem. 
— Zobaczę co da się zrobić — odpowiedziała ze śmiechem — najwyżej zostaniesz przez nas zdominowany — dodała i musnęła lekko wargi mężczyzny. 
Już teraz szczerze nie mógł się doczekać, aż w prawdziwym zniecierpliwieniu oraz stresie będą oczekiwać, aż brzuszek Joy z każdym tygodniem będzie rósł, a życie pod jej sercem będzie przybierać na sile, do momentu, gdy powita ich na świecie głośnym płaczem.

***
Nie mogłyśmy się doczekać już tego dnia, który nadszedł trochę po czasie, ale wena bywa kapryśna, a William z Joyce się raczej nie pogniewali, że dopiero miesiąc później notka oficjalnie została wrzucona na bloga. Mamy nadzieję, że nie zanudziłyśmy tutaj nikogo za bardzo, a dla każdego wytrwałego autora szykujemy winko i dobre jedzonko!💛💛💛

6 komentarzy

  1. Wygląda na to, że jednak będziemy musiały przeskoczyć, ale są rzeczy ważne i ważniejsze, więc dawać mi tu tego szampana! ^^
    Ślubu i wesela to ja się spodziewałam, ale tego, że rodzina państwa Sørensen się powiększy, zdecydowanie nie! Moje gratulacje i trzymam kciuki, żeby to faktycznie był chłopiec, ponieważ inaczej William zostanie zjedzony przez ten cały babiniec ^^ I na koniec najważniejsze pytanie, czy mam dokonać w linkach stosownej zmiany? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tam wcale nie będzie przeszkadzało, aby ciągnąć trochę u dziewczyn weselne szaleństwo, bieganie po sklepach i wspólne przymierzanie sukienek. ^^
      Osobiście tego tak już się doczekać nie mogłam i to chyba nawet bardziej niż moja Joyce, która na to czekała dobre parę lat w sumie. :D A Willowi może się tym razem poszczęści. :D
      Dziękujemy za komentarz. <3

      Usuń
  2. Ojejku jak ja kocham śluby, wesela i wszystkie te romantyczne sprawy! No i małe dzieci to chyba najbardziej, więc mnie całkowicie kupiłaś tą ostatnią częścią. Chociaż nie mamy wątku z Joyce, to i tak udało mi się wczuć w jej zdenerwowanie, w zasadzie to sama się denerwowałam przy czytaniu, bo mogę się do tych wszystkich przygotowań odnieść personalnie XDD I tym bardziej cieszy mnie, że wszystko wyszło idealnie, tak, jak to sobie dziewczyna zaplanowała.
    Jednocześnie ciekawi mnie relacja pomiędzy teściami Williama, a samym Williamem, bo to był chyba jedyny smutny element tej notki i na pewno chciałabym coś więcej na ten temat przeczytać, więc mam nadzieję, że uda Ci się to rozwinąć w kolejnych wpisach :)
    No to pozostaje mi tylko życzyc młodej parze wszystkiego dobrego! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to my się bardzo cieszmy z takiego komentarza. :D Wygląda na to, że nam się z notką udało. 🥰 Ten dzieciaczek to taka wisienka na torcie z całej tej notki i wszystko czego oboje tak naprawdę chcieli. :D
      A na więcej informacji o relacji Jonathana z Willem ja zapraszam na wątek albo do śledzenia kolejnych notek, w których może będzie to wyjaśnione. Znając mnie i to, że lubię zasypywać was notkami to prędzej czy później mniejsze lub większe wyjaśnienie się pojawi. :D
      Dziękujemy bardzo! ❤️

      Usuń
  3. Piękna notka <3 taka pełna czułości miłości bijących od obu postaci. Z doświadczenia wiem jaki to rollercoaster emocji towarzyszy parze młodej w tym szczególnym dniu i nie ma tu do rzeczy fakt, że byli ze sobą rok, czy dziesięć lat. Ten dzień jest po prostu szczególny i dało sie to bez wątpliwości odczuć czytając tę notkę. Nie wiem, czy to za sprawą piosenki - która uwielbiam! - opis sytuacji ze spinka we włosach przypomniał mi scenę ze Zmierzchu XD Ta scena była piękna <3 Szczęśliwości dla Williama i Joyce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My się tylko mogłyśmy domyślać ile stresu taki dzień kosztuje, a powiem Ci, że trochę sama się denerwowałam, bo podobnie jak Joyce wieki na ten dzień czekałam. :D Bardzo się cieszymy, że tak notkę odebrałaś. Dokładnie taka miała być. :D ❤️
      Ha, dopóki nie wspomniałaś o scenie ze spinką w ogóle o tym nie pomyślałam, a faktycznie i tam była taka scena! :D Tutaj pierwsze skrzypce zagrał Titanic i scena jak Rose ogląda swoje stare rzeczy i tym się inspirowałam. xD
      Dziękujemy za komentarz!❤️

      Usuń