Łazienka. Musisz natychmiast iść do łazienki. Najlepiej zanim ktoś zauważy, jak bardzo drżą ci ręce. Trudno powiedzieć, czego potrzebujesz bardziej: działki czy kieliszka. Jedno i drugie przyniesie upragnioną ulgę, a idealnie by było, gdybyś najpierw się napił, a potem wciągnął kreskę, żeby udawać trzeźwego.
To nie brzmi tak strasznie, można by zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle boisz się coś w tym kierunku zrobić. W końcu od lat funkcjonujesz w taki sposób. Zaczęło się niewinnie, od posmakowania tego, co ojciec podstawił ci pod nos, rechocąc razem ze swoimi kumplami, gdy na twojej dziecięcej buzi pojawił się grymas. Dopiero po latach dowiedziałeś się, że to była whisky. Czymkolwiek wtedy myślałeś, że jest, zasmakowało ci. Zasmakowało na tyle, że udając się na pierwszą w życiu imprezę, uraczyłeś tym swoich kolegów. Byłeś nastolatkiem, który lubił się zabawić, bo w domu miał luz, oni nie znali takich rzeczy, więc im zaimponowałeś, jak to bywa w tym głupim wieku. Zaczęliście się zrzucać, żeby kupować i pić więcej. Z czasem okazało się, że nie lubisz trzeźwości, dlatego pojawiałeś się na lekcjach pod wpływem, ale nic nie zapamiętywałeś, a przecież medycyna była twoim marzeniem. Wtedy któryś z kolegów wspomniał, że amfetamina się otrzeźwi, więc i tego spróbowałeś.
Od tamtego momentu zwiększasz dawki, kombinujesz z różnymi alkoholami i narkotykami, ale zawsze wracasz do jedynej słusznej mieszanki i to właśnie ona towarzyszy ci każdego dnia. Chyba nikt nie zwraca uwagi na twój stan. Wyglądasz jak wyglądasz, pachniesz jak pachniesz. Czasami bywasz nieprzyjemny w obyciu, ale tylko po to, żeby ludzie trzymali się od ciebie z daleka.
Więc skąd ten strach? Żadna to nowość, zwyczajny dzień.
No, może stąd, że dzisiaj masz przeprowadzić swoją pierwszą samodzielną operację. Ktoś będzie patrzył na każdy twój ruch, oceniał, pewnie krytykował, a ty… Nieszczególnie sobie z tym radzisz, prawda? Bywają momenty, w których żałujesz, że wybrałeś taką, a nie inną specjalizację, ale nie jesteś tchórzem, nie możesz się wycofać. Nawet jeśli tak byłoby lepiej dla wszystkich, którzy mieliby trafić pod twój skalpel.
Lufa, potem następna i kolejna. Stoisz w kabinie, opierasz czoło o drzwi i czekasz, aż alkohol zacznie działać. Przez kilka minut nic się nie dzieje, więc wychylasz jeszcze jedną, a potem zakręcasz piersiówkę i wsuwasz ją za pasek spodni. Zamykasz oczy i liczysz od trzydziestu wspak. Koniuszki palców u dłoni i stóp zaczynają przyjemnie drętwieć. To już, nadchodzi błogi spokój. Nie denerwujesz się tym, że coś ci nie wyjdzie. To zwykłe wycięcie wyrostka, ale przecież każdy zabieg niesie za sobą tyle powikłań… Nie mają znaczenia. Wszystko pójdzie dobrze. Żadne narzędzie się nie omsknie, nie wydarzy się nic złego.
Zamykasz pokrywę sedesu i wyjmujesz z kieszeni mały woreczek. Wysypujesz trochę białego proszku, potem z banknotu robisz rulonik i wciągasz wszystko, co do ostatniego okruszka. Chyba ktoś cię usłyszał, ale wychodzisz, zanim zdoła zobaczyć, kto ćpa w kiblu szpitala.
Przeczesujesz palcami kręcone włosy i prostujesz się dumnie, a potem idziesz w stronę bloku operacyjnego. Czujesz się wszechmocny. Młody, inteligentny, przystojny, ze świetlaną przyszłością. Nie ma opcji, żeby nad pacjentem zadrżała ci dłoń, a Peterson patrzący na każdy twój ruch nie będzie miał się do czego doczepić. Jesteś bogiem, Parker. Nie, jesteś lepszy od boga. Minuty dzielą cię od przypieczętowania swojej przyszłości i wskoczenia na świecznik. Jeden zabieg, potem następny, w końcu trudne operacje, które wyniosą cię na szczyt. Dyrektorzy szpitali będą się bić o takiego chirurga jak ty. Jesteś o tym przekonany, widzisz to oczami wyobraźni. Twoje życie będzie piękne.
— Panie doktorze — krępa kobieta w średnim wieku wychyla się zza drzwi i zagląda do środka. Gabinet jest urządzony skromnie i sprawia wrażenie zimnego, jak lekarz, który go zajmuje. I dobrze, chodzi w końcu o to, żeby pacjent czuł się w nim jak nieproszony gość i nie zabierał cennego czasu Daniela Petersona dłużej, niż to absolutnie konieczne.
— Ta? — mamrocze, zerkając na kobietę znad dokumentacji, którą właśnie wypełniał. Zatrzymuje długopis w powietrzu i poprawia na nosie małe lenonki.
— Ma pan chwilę? — pyta pielęgniarka i nieco śmielej zagląda do gabinetu. Mężczyzna wzdycha ciężko, prostuje się i odkłada długopis, a na sam koniec wykonuje ponaglający ruch dłonią. Kobieta wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi, niespiesznie siadając na krześle przed biurkiem. Dopiero teraz widać, że się denerwuje. Jest blada, a ciało zdaje się lekko drżeć. — Jest pewien problem — podejmuje po chwili zachrypniętym głosem. Z całych sił stara się unikać jego spojrzenia. — Wie pan, że zawsze pilnujemy wszystkiego na bloku… Kilka razy liczymy, spisujemy, niemożliwe, żeby któraś z nas się pomyliła i naprawdę nie mam pojęcia… Co i jak… — kluczy, a Peterson czuje, jak rośnie w nim złość. Jest tym typem człowieka, który nie lubi owijania w bawełnę.
— Do rzeczy — mruczy niezbyt przyjemnym tonem, zerkając na kobietę spod byka. Ta peszy się i poprawia na krześle, biorąc głęboki wdech.
— Brakuje nam jednej gazy — wyrzuca z siebie. — Po usunięciu wyrostka u pani Morgan.
— Jak to: brakuje wam jednej gazy? A co się z nią niby stało?
— Nie wiem… Naprawdę nie mam pojęcia. Liczyłyśmy kilka razy i… Po prostu… Zniknęła.
— Parker to nie Copperfield.
— Wiem, ja… Ja nic nie sugeruję. Ale może… Warto zrobić tej pacjentce badania? Zobaczyć, czy…
— Twierdzisz, że jeden z moich najzdolniejszych studentów miał zaszyć kobiecie opatrunek w brzuchu? — cedzi przez zaciśnięte zęby mężczyzna, a ona już wie, że przegrała tę dyskusję.
— Nie, oczywiście, że nie — szepcze, opuszczając wzrok.
— Widocznie źle policzyłyście.
— Tak, panie doktorze.
— Niech dotrze do mnie, że komuś rozpowiadasz takie głupoty, a wywalę cię na zbity pysk.
— Ale ja…
— Rozumiesz, co do ciebie mówię? — warczy, natychmiast przerywając pielęgniarce. Ta zaciska wargi i podnosi spojrzenie, po czym kiwa lekko głową. — Nie słyszę odpowiedzi.
— T-tak… Rozumiem. Wszystko jest jasne… — mówi ledwie słyszalnie i podnosi się z krzesełka.
— Żegnam — warczy na pożegnanie Peterson i pochyla się nad dokumentami.
Czego się niby spodziewasz? Że po jednym zabiegu podsuną ci kolejny, następny i zanim dokończysz specjalizację, będziesz miał tyle pracy, co pełnoprawny chirurg? Nie, świat tak nie działa, jakkolwiek wierzysz w samego siebie. Peterson, chyba żeby ci pokazać, jak niewiele znaczysz w hierarchii, wypycha cię do przychodni. Przylega do ciebie łatka lekarza pierwszego kontaktu. Nie podoba ci się to, więc pijesz trochę więcej, żeby o tym nie myśleć. Tutaj i tak każdy ma w dupie, czy śmierdzisz alkoholem, bo równie dobrze może śmierdzieć pacjent. Mija czas i wciąż cisza, która zaczyna ci okropnie ciążyć. Przecież to nie tak miało wyglądać…
— Dzień dobry — słyszysz od progu i przeciągasz dłonią po twarzy. Starasz się poprawnie uśmiechnąć i pozbyć nieprzyjemnej mgiełki z oczu szybkim mruganiem, ale nie wiesz, czy nie wychodzi ci z tego jedynie grymas.
— Dzień dobry. W czym mogę pomóc? — pytasz grzecznie i przekładasz na biurku kilka papierów. Nieźle grasz zapracowanego. Może rzeczywiście byś taki był, gdybyś nie miał w dupie tych wszystkich papierów. Od czego są w końcu pielęgniarki?
— Doktor Parker, tak? — pyta nieco niepewnie kobieta, zdejmując przez głowę pasek torby.
— Tak, słucham?
— Pewnie mnie pan nie pamięta, widzieliśmy się raz… Miesiąc temu wycinał mi pan wyrostek — mówi, siadając powoli na krześle. Jesteś narąbany, ale wyraźnie widzisz, że ma trudności z poruszaniem się. Każdy krok jest jak w zwolnionym tempie, a przysiada niezwykle ostrożnie i przykłada dłoń po prawej stronie podbrzusza w miejscu, gdzie powinna mieć teraz bliznę po zabiegu.
— Tak, pamiętam. Co panią sprowadza? — mamroczesz, nie potrafiąc sobie przypomnieć jej nazwiska, a przecież powinieneś pamiętać je bez problemu. W końcu gmerałeś we wnętrznościach tej kobiety…
— Mam pewien… Problem — zaczyna i bierze głęboki wdech. Blednie i przełyka ślinę, jakby walczyła z mdłościami. Chwilę zajmuje jej przywrócenie się do porządku. — Minęło tyle czasu, powinnam już czuć się lepiej — podejmuje słabym głosem. Tak słabym, że musisz wytężać słuch. — Cały czas mnie boli, mam mdłości… Nie mogę się ruszać. Wolałabym się upewnić, czy wszystko jest w porządku — mówi dalej. Nie patrzy na ciebie podejrzliwie, choć powinna. A może nie czuje oparów wódy? Ewentualnie myśli, że to środek do odkażania…
— Jasne, proszę się położyć — wzdychasz, wskazując kozetkę. Przygotowanie do badania zajmuje jej naprawdę dużo czasu, na tyle, że zaczynasz się niecierpliwić. Alkohol hamuje przyzwoitość, więc przestępujesz z nogi na nogę i mamroczesz pod nosem coś o tym, że nie masz całego dnia.
— Przepraszam — szepcze i odpina spodnie, a potem podwija sweter. Badasz ją i nawet w takim stanie czujesz, że coś jest nie tak. Brzuch ma twardy, a kiedy naciskasz, z jej gardła wydobywa się głośny jęk. Natychmiast trzeźwiejesz.
— Proszę za mną — burczysz i znowu czekasz, aż się zbierze, a potem wychodzisz i kierujesz się do zabiegowego, gdzie stoi aparatura do USG. Nawet laik zauważyłby, że obraz pokazuje coś, czego nie powinno tam być. — Musimy zrobić dodatkowe badania — oznajmiasz pewnym głosem, choć ogarnia cię panika. Boisz się. Coś zjebałeś, skrzywdziłeś tę kobietę, wiesz o tym. Nic nie daje nawet przekonywanie samego siebie, że przecież Peterson patrzył ci na ręce.
KURWA…
RTG potwierdza, że w miejscu dawnego wyrostka widnieje cień, najpewniej wskazujący na ciało obce. Dowiadujesz się o tym z drugiej ręki, Peterson tuż po tym, jak dowiedział się, że Janet Morgan zjawiła się w przychodni, skarżąc na uporczywe dolegliwości, natychmiast cię od niej odsunął i zajął się nią sam. Kiedy docierają do ciebie wieści, kobieta już dawno znajduje się na stole operacyjnym.
— Właź — warczy starszy mężczyzna w lenonkach i znika w swoim gabinecie. Pierwszy raz od dawna jesteś trzeźwy, nawet założyłeś i poprawnie zawiązałeś krawat. Przygładzasz go teraz i stawiasz kilka niepewnych kroków w stronę drzwi. Zamykasz je za sobą, a Peterson pokazuje ci gestem, że masz się nie fatygować do krzesła, ta rozmowa nie zajmie dużo czasu.
— Dzień… — zaczynasz, ale rzuca ci takie spojrzenie, że kolejne słowa nie przechodzą przez gardło. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłbyś martwy.
— Powiem krótko. Jesteś tu skończony — oznajmia, opierając się rękami o biurko. Nie siada.
— Ale… — znowu ten wzrok, więc zaciskasz usta w wąską linię.
— Nie dokończysz specjalizacji i zadbałem o to, żebyś nie mógł tego zrobić nigdzie indziej. Nie wiedzą dlaczego, ale wystarczy to, co powiedziałem. I co masz w papierach. Chirurgiem nie będziesz, zapomnij — mówi szybko, a ty czujesz, jak grunt osuwa ci się spod stóp. Przecież… Przecież jesteś bogiem, Parker! Możesz wszystko, odpowiadasz za ludzkie życie! A teraz ktoś ci oznajmia, że jednak… To nie jest twoja przyszłość? Nie wyobrażałeś sobie nic innego, zawsze miałeś być chirurgiem… — Ale doszedłem do wniosku, że nie chcę całkiem pieprzyć ci życia. Podpisaliśmy z Morgan ugodę. Dostała kasę w zamian za milczenie, a ty dostaniesz dyplom, o ile nigdy więcej nie dotkniesz skalpela. Wybierz sobie coś innego. Jasne?
— Jasne — szepczesz, ale nic nie jest jasne.
— Więc wypad — warczy i przestaje poświęcać ci uwagę.
Pijesz tak długo i tak dużo, że w końcu tracisz przytomność. Płaczesz, krzyczysz, śmiejesz się histerycznie, połamałeś krzesło na ścianie i chyba coś zbiłeś. Nie potrafisz sobie znaleźć miejsca, nie umiesz wyobrazić sobie przyszłości. Jeden błąd, jeden pieprzony gazik przekreślił całe twoje życie. A najgorsze jest to, że nie możesz winić nikogo więcej. To była twoja operacja, a ty ją zjebałeś.
Zjebałeś, Parker. Nie jesteś bogiem.
Jesteś tylko człowiekiem.
[Może komuś będzie się nudziło w pracy i sobie poczyta, o.]
powiem w tajemnicy, że minnie nawet jak się dowie to i tak będzie kochać, ale ćś.
OdpowiedzUsuńpoza tym wiesz, jak ja kocham wszystko, co piszesz ❤❤❤❤❤❤