Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2139. Bo prawy siedmiokroć upadnie i wstanie [...]*

*כי שבע יפול צדיק וקום ורשעים יכשלו ברעה
– Król Salomon, Księga Przysłów 24,16

To był szósty dzień tygodnia. Dzień przygotowań na szabat. Zelda starała się wstawać wtedy wcześniej, ale jednocześnie nie chciała wchodzić w drogę Jaakowowi. Dlatego czekała aż mąż obudzi się, odbędzie swój poranny rytuał modlitewny i wyjdzie do szulu. Udawała, że śpi, kiedy słyszała skrzypienie przeciwległej pryczy i jedynie kątem oka obserwowała poczynania mężczyzny. Wstawał, wymawiając pierwsze linijki modlitwy i układając na czubku głowy jasny czepek, obmywał się wodą w misie, którą Zelda przygotowywała dla niego zawsze wieczór wcześniej i sięgał po schowane w szkatułce pod łóżkiem rzeczy. Pudełeczko było stare, wykonane z jakiegoś metalu, który śniedział. Po bokach można było dostrzec starannie wyryte ozdoby, głównie były to motywy roślinne i kilka hebrajskich liter. Zelda kiedyś chciała wypolerować dla męża to pudełko, ale szybko dowiedziała się, że nie może go dotykać. Była to jakaś rodzinna pamiątka i Jaakow bardzo pilnował tego schowka. Trzymał w nim swoje filakterie i tałes.
Cierpliwie czekała pod kołdrą, aż Jaakow obwiąże głowę i ramię skórzanymi paskami, które umożliwiały filakteriom znaleźć i utrzymać się w odpowiednich miejscach, to jest na czole i ramieniu. Narzucał na siebie jeszcze biały, modlitewny szal z frędzelkami i kontynuował poranną modlitwę. Zelda znała te błogosławieństwa na pamięć, chociaż nie powinna się nimi aż tak bardzo interesować. Cóż jednak złego mogło się stać z samego słuchania?
— … i błogosławionyś Panie, święte Twe imię, królu wszechświata, któryś nie stworzył mnie kobietą — mówiło jedno z porannych błogosławieństw wymawianych w świętym języku, jakim był hebrajski.
Słuchanie nie mogło być złe samo w sobie. Ale rozmyślania nad poruszaną materią nie powinny zajmować kobiecych myśli, a to czasami Zeldzie nie wychodziło. Była nieposłuszna, tylko że po cichu. Nigdy nie miała odwagi, by podzielić się swoimi myślami z mężem, nawet jeśli oboje przyjęliby, że człowiek czasem może zboczyć ze swojej drogi, zwątpić i nie jest niczym złym, prosić o pomoc w powrocie do cnotliwego życia. Jaakow za łatwo się gniewał, był zbyt impulsywny, by musieć jeszcze przejmować się problemami swojej żony, z której i tak nie był zadowolony.
Jaakow ubierał się i wychodził. Wtedy wstawała, zaczynając swój dzień wcześniej niż w ciągu tygodnia. Chciała przygotować wszystko wcześniej, żeby mieć ewentualnie trochę czasu w zapasie, gdyby w trakcie wyskoczyło coś dodatkowego. Czasem się tak zdarzało, ale mimo wszystko szabat był na pierwszym miejscu.
Obmywała się w zimnej wodzie, zakładała na podkoszulek prostą, wytartą koszulę z lnu, którą zapinała pod samą szyję i sięgała po również lnianą spódnicę, sięgającą do kostek. Potem siadała przed pękniętym, starym lustrem, które wyglądało, jakby zostało posypane czarnym maczkiem. Patrzyła przez chwilę na swoje odbicie, nie wiedząc wtedy jeszcze, że podświadomie zapamiętuje swoją twarz bardzo dokładnie, chowając w umyśle takie szczegóły, o których istnieniu nawet nie wie. Palcami przeczesywała i układała odrastające od pół roku włosy. Ciemne, sztywne kosmyki wybijały w każdą możliwą stronę pod różnymi kątami, jakby niezdecydowane, jak powinny rosnąć i czy w ogóle chcą, skoro i tak są schowane w burej chuście, którą Zelda przewiązywała sobie na głowie niczym turban cadyka. Tylko ten nie był taki delikatny i kolorowy, ten był w nijakim kolorze, z prześwitami, których nie dało się już zacerować.
Zelda czasem wzdychała do tych wspomnień sprzed kilku lat, kiedy jako mała dziewczynka znajdowała się częściowo pod opieką cadyka. Ciężko było je wywołać z czeluści pamięci. Dziwiła się temu, bo bez problemu przywoływała obrazy z wcześniejszych lat, gdy była jeszcze młodsza, jak i tych późniejszych, gdy przestała widywać cadyka regularnie. Może dlatego tak do nich tęskniła, bo były owiane mgiełką tajemnicy, nie były tak oczywiste, jak pozostała biblioteka wspomnień? Słyszała kiedyś, jak mężczyźni rozmawiali o niebezpieczeństwie, jakie wynikało z tęsknoty do nieznanego, które nie pozwala docenić tego, co się ma tu i teraz. Tylko Zelda nie potrafiła odnieść tego bezpośrednio do siebie, bo przecież to nie było dla niej nieznane. Nie wymyśliła sobie tych kilku lat, miała jedynie problem, by o nich pamiętać, tak jak pamiętała o wszystkim innym. Czy mogła więc za tym tęsknić i jednocześnie nie przejmować się niebezpieczeństwem?
Kolejne pytania i wątpliwości, z którymi nie wiedziała, co zrobić.

Matka Zeldy, Yael, była szwaczką. Ludzie przynosili do jej mieszkania kosze pełne różnych szmat, które w trakcie okazywały się podartymi spodniami albo oberwanymi z rękawów koszulami. Czasem rzeczywiście były to tylko podziurawione szmaty, z których robiło się dzieciom bezkształtne gałganki albo próbowało przywrócić do stanu używalności. Yael nie była dobrą szwaczką, ale to dlatego, że dawno temu upadła na plecy i poraziło jej dwa palce prawej ręki. Zelda miała wtedy cztery lata, pamiętała głośny krzyk matki i wykrzywioną w bólu twarz. Pamiętała też, że matka przewróciła się o nią, kiedy próbowała nad nią przejść, a Zelda akurat wtedy podnosiła się z podłogi. Yael nie powiedziała o tym mężowi, podobnie jak Mordke nie mówił wszystkiego żonie.
Zelda pomagała w pracy od kiedy tylko nauczyła się trzymać igłę i nitkę. Nie pamiętała, ile miała dokładnie wtedy lat, ale jeszcze nie wypadły jej wtedy wszystkie mleczaki. Przerabiała więcej rzeczy, ale nie brała za to pieniędzy, oddając wszystko matce. Dopiero jak sama wyszła za mąż, zaczęła dostawać ułamek niewielkiej sumy, którą udało się uzbierać. Dlatego żyli z Jaakowem bardzo skromnie. Zelda jadła raz dziennie, oszczędzając na szabat, razem z mężem zasiadając do późnego obiadu, kiedy ten wracał z synagogi. Jaakow był wtedy po przynajmniej jednym posiłku, który przynosiła żona głównego rabina wraz z córkami do szulu, żeby mężczyźni nie musieli specjalnie odrywać się od świętych nauk i modlitw.
Życie toczyło się od szabatu do szabatu. Od jednego święta do drugiego, od mykwy do następnej… Zelda przez pół roku trzymała się tej monotonni, która pomagała jej przetrwać. Dzięki niej przez większość czasu nie myślała o tym, jak bardzo samotna się czuła, nie mogąc z nikim porozmawiać o tym, czego się bała, czego nie rozumiała i jak bardzo rozdarta była, nie mogąc poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania. Przez pół roku płynęła na tratwie, trzymając dłoń na jednej dziurze, która powstała, kiedy Jaakow zbliżył się do niej po raz pierwszy. Z jedną dziurą mogła dryfować i nie utonąć – w taki czy podobny sposób to sobie tłumaczyła, nie biorąc pod uwagę, że po pierwsze była w błędzie, a po drugie jedna usterka zazwyczaj zwiastuje następne.

₪₪₪

Pierwszy raz pomalowała usta szminką, gdy miała skończone dwadzieścia dwa lata. Uri Katz stwierdził, że jej to pasuje. Doktor Gerber uznał, że musi się przyzwyczaić, ale jednocześnie zasugerował, że to dobry początek, nie mówiąc dokładnie, co miał przez to na myśli. Zelda długo przyglądała się sobie w lustrze, na początku eksperymentując z różnymi kolorami. Nie wiedziała, w którym momencie zaczęła już tylko na siebie patrzeć. Przez głowę przelatywało jej w tym czasie mnóstwo myśli, pytań bez odpowiedzi, gorzkich wspomnień i wątpliwości. Wargi zadrżały na chwilę, jako pierwsze wykruszając się z maski, którą dla siebie stworzyła. Przygryzła je, znacząc zęby pomadką, którą jeszcze trzymała w dłoni, zaraz ją jednak upuszczając prosto do umywalki. Dłonią zakryła usta, jakby chciała ukryć przed wściekłym tłumem jakiegoś zdrajcę.
Odkręciła ciepłą wodę, nie bacząc na to, że w umywalce dalej leżała odkręcona szminka, która już i tak się trochę zniszczyła. Umyła dokładnie twarz, przykładając szczególną uwagę ustom. Sięgnęła po ręcznik, wytarła skórę i ponownie spojrzała w lustro. Skrzywiła się i zaczęła szukać czegoś w zasięgu ręki, czym mogłaby upiąć włosy. Znalazła jakąś starą spinkę, która na te okoliczności była wystarczająca i po chwili ciemne kosmyki przestały okalać twarz Zeldy, jednak dalej coś się nie zgadzało. Wyszła z łazienki i stanęła przed lustrem powieszonym na ścianie w korytarzu przy drzwiach. Zapaliła światło i ponownie przyjrzała się swoimi odbiciu.
Tego samego dnia wysłała prośbę o udostępnienie jej starych fotografii z wojska oraz spytała Katza, czy mają jakieś zdjęcia albo filmy, na których mogłaby zobaczyć siebie. W chwili, w której zdała sobie sprawę, że Uri nie odpuści i zaczął zadawać pytania, pożałowała, że w ogóle kupiła te pomadki. Gdyby nie one, nie patrzyłaby tak w lustro. Zelda nie potrafiła odpowiedzieć na pytania mężczyzny tak, jakby tego chciała, więc po kilku mało spójnych zdaniach wyjaśniła w końcu wszystko według własnych przeświadczeń i spostrzeżeń.
— Uri, to nie ja — westchnęła do słuchawki, starając się ukryć tę panikę w głosie, która potrząsała całym jej ciałem, kiedy mówiła to na głos. — To nie ja patrzę na siebie w lustrze.
— O czym ty mówisz, Zelda? — Mężczyzna zadał to pytanie, ale właściwie nie spodziewał się konkretnej odpowiedzi. Potrafił wyczuć nawet na odległość i przez telefon, że dziewczyna jest z jakiegoś powodu roztrzęsiona. Jej wypowiedzi były krótkie, urywkowe i brzmiała zupełnie tak, jakby ktoś trzymał przy jej głowie naładowany pistolet. Po chwili odrzucił wizję z pistoletem, wyobrażając sobie dokładnie, jakby to wyglądało w przypadku Zeldy i stwierdził, że tu musi chodzić o coś zupełnie innego. Wypuścił przez usta powietrze, które przetrzymywał w płucach chwilę dłużej niż to konieczne i poprosił, by spotkali się jutro w jego biurze.
— Jutro jest szabat, Uri.
Zelda była zbita z tropu. Wiedziała, że dla Mosadu nie ma to aż takiego znaczenia, ale jeśli nie było takiej potrzeby, to ten, kto nie musiał, nie pracował, a już na pewno nie pojawiał się w Centrali. Zdążyła się też zorientować, że Katz pochodził z rodziny, która może nie była szczególnie religijna, ale kładła pewien nacisk na tradycję i lubili, kiedy wszyscy mogli spotkać się raz w tygodniu i na spokojnie porozmawiać. Opowiadał o tym, kiedy w jedną niedzielę przyniósł do pracy dwie blachy ciasta, które upiekła jego żona, tłumacząc, że źle przeczytała przepis i upiekła zdecydowanie za dużo, a nie chciał, żeby się zmarnowało. Ciasto było już trochę czerstwe, przeleżało prawie dwa dni, ale Zeldzie i tak smakowało. Nikomu o tym nie mówiła, ale czuła się trochę tak, jakby spędzała wtedy ten szabat jeszcze raz, ale z rodziną Uriego.
— Wiem — odpowiedział, po czym nie czekając na odpowiedź, rozłączył się, zostawiając Zeldę samą z jej myślami. Przez telefon i tak by tego nie załatwili, więc nie było sensu próbować. Nie chciał też niepotrzebnie w czymś namieszać, a nie znał się na tych sprawach tak, jak na przykład Dawid Gerber. Powinien teraz do niego zadzwonić.
Spotkali się w trójkę przed jego biurem. Zelda była zaskoczona obecnością doktora, ale nic nie powiedziała. Katz dostrzegał jej spięcie i niepokój, musiała źle się czuć z myślą, że swoimi problemami przerywa komuś odpoczynek, samej jednocześnie nie przestrzegając zasad szabatu. Znając już jej historię, nie dziwiło go to specjalnie. Miał jednak nadzieję, że wyrośnie z czasem z tej wrażliwości, a przynajmniej nie będzie tak jawnie nią emanować. Liczył, że nabierze trochę zdrowego egoizmu i tym samym będą mogli stwierdzić, że nie tylko uciekła z Mea Sze’arim, ale że to ono wyszło z niej. Osobiście szanował wszelką religijność, z którą się stykał, ale do skrajnych jej przejawów podchodził ze sporym dystansem, jeśli nie niechęcia i obawami.
Ostatecznie ich spotkanie nie odbyło się w gabinecie Katza. Przeszli do sali szkoleniowej, gdzie mogli skorzystać z projektora i komputera. W większym formacie pokazali Zeldzie zdjęcia sprzed kilku lat i te wykonane niedawno, na których mogła na siebie popatrzeć. Gerber zadawał jej pytania, robił notatki swoim nierównym i chaotycznym pismem, a Uri Katz stał w rogu sali w jednej pozycji przez cały ten czas. Trzymał jedną dłoń pod brodą, drugą obejmując się w pasie. Patrzył na te same zdjęcia, co dziewczyna, ale kompletnie nie rozumiał, skąd brały się odpowiedzi Zeldy. Dopiero przy ostatnim slajdzie, na którym było widać jej zdjęcie portretowe zrobione zaraz po przyjęciu do wojska i drugie w podobnym stylu, ale z identyfikatora pracowniczego, zaczął przypuszczać, że Zelda przesadza i niepotrzebnie tak się tym przejął. Potem doktor Gerber poprosił go, żeby wyszedł, co trochę go zdziwiło. Niemniej spełnił prośbę i skinąwszy głową, opuścił pokój.
Dawid Gerber nie był zatrudniony bezpośrednio w wywiadzie. Spędzał dużo czasu w głównej siedzibie, ale pełnił rolę kogoś na wzór doradcy lub specjalisty, którego proszono o pomoc w niektórych przypadkach, za co oczywiście dostawał swoje wynagrodzenie. Obowiązywała go klauzula poufności i inne wiążące umowy, ale mógł cieszyć się odrobiną niezależności. Gdyby sprawa nie dotyczyła panny Rosenberg, zapewne siedziałby teraz na balkonie w swoim domu, wypalając ostatnie papierosy z paczki, którą kupił wczoraj. Był jednak ciekawy, co takiego wymyśliła, że Katz uznał sprawę za pilną. Sceptycznie podszedł do całej sytuacji – słysząc historię z lustrem, zachował dla siebie pierwsze przemyślenia, które jednoznacznie wskazywały na jakieś stare zabobony, które włóczyły się jeszcze za Zeldą i powodowały senne koszmary. Szczerze jej współczuł, ale czasem nie był pewien, czy podziela opinię Uriego, że będzie w stanie się dostosować w takim stopniu, w jakim tego od niej oczekiwano.
Przepytał Zeldę trochę bardziej szczegółowo, odznaczając albo dopisując coś co chwila w swoich notatkach. Odpowiadała cierpliwie, wręcz z nienaturalnym spokojem, który w ogóle nie przywodził na myśl tego, co usłyszał poprzedniego dnia przez telefon, kiedy rozmawiał z Katzem. Pomyślał, że musiała czuć się bardzo niekomfortowo, co z kolei było naturalną reakcją. Też nie czułby się za dobrze, gdyby nagle pewnego dnia stwierdził, że to nie siebie widzi w lustrze i w pewnym sensie byłoby to prawdą. Nie dostrzegał tych różnic, o których mówiła Zelda, nie był nawet pewien, czy miała rację, ale postanowił jej uwierzyć, żeby ją chociaż trochę uspokoić i móc zapewnić, że nic się z nią nie dzieje. Nie mylił się, kiedy myślał o zabobonach, nie do końca, ale to nie było w tej chwili ważne.
— Słuchaj, Zelda — zaczął po kilkuminutowej ciszy, w trakcie której zbierał swoje myśli — to, że nie widzisz siebie w sobie, to tylko wrażenie wizualne. Rzadko się sobie przyglądasz tak dokładnie i najwyraźniej minęło dużo czasu od ostatniego razu. Bardzo szczegółowo zapamiętałaś kiedyś swoje odbicie, które po prostu się zmieniło, co dzieje się w przypadku każdego człowieka. — Musiał odkaszlnąć, więc wziął głębszy oddech i zakrył usta, robiąc krótką przerwę. — To, że masz niesamowitą pamięć i dosyć szczególny zmysł obserwacji, zauważyliśmy już na początku. Na razie uznaj, że to twoje jedyne przekleństwa. — Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Przypomniała sobie, że podobny uśmiech pojawiał się na twarzy Gerbera, gdy wspominał o rozterkach Michal, kiedy martwiła się o mieszane małżeństwo ich syna.
Skinęła w odpowiedzi głową. Musiała to sobie wszystko przemyśleć. Ufała Gerberowi i wierzyła jego słowom, nie miała też żadnych wątpliwości, że jego ocena sytuacji jest prawdziwa i oparta na doświadczeniu zawodowym, które posiadał. Nie umiała jednak zaakceptować tego wszystkiego tak od razu, potrzebowała trochę czasu, żeby zrozumieć dokładnie coś, co nawet brzmiało bardzo racjonalnie, ale nie do końca pokrywało się z tym, co dotychczas Zelda uznawała za oczywiste. Mimo to poczuła ulgę, po chwili była też już zakłopotana swoją paniką i było jej głupio. Przygryzła dolną wargę, obserwując, jak mężczyzna ciężko podnosi się ze swojego krzesła, zbierając notatki do teczki.
— Zamienię jeszcze słowo z Urim i cię odwiozę. Mieszkasz po drodze, z tego co pamiętam — rzucił, mijając dziewczynę i wyszedł na korytarz, gdzie czekał jej przełożony.
Zelda poczuła zapach dymu, który wydawał się jej nieodłączonym elementem Gerbera. Nie przepadała za tym zapachem, ale jednocześnie nie potrafiła sobie wyobrazić, by miał pachnieć inaczej. W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że lubiła, kiedy znała te rzeczy, które były stałe i niezmienne, dawały jej dziwne poczucie komfortu i satysfakcji, ale nie wiedziała jeszcze czemu tak się działo. Słyszała już przecież nieraz, że dobrze reaguje na różne zmiany, więc ten komfort wydawał się teraz mało uzasadniony.
Czekała w pokoju, starając się nie pogrążać za bardzo w swoich myślach. Z trudem przychodziły jej takie konfrontacje, kiedy rozdarta nie wiedziała, czemu powinna w danej chwili zawierzyć. Przygotowywała się do nich jak do prawdziwej walki, od której miałoby zależeć jej życie.

₪₪₪

Uri Katz w skupieniu przeczytał raport, który dla niego przygotowała, po czym podniósł na nią spojrzenie i pokiwał kilkukrotnie głową, jakby w zamyśleniu. Sytuacja w Jerozolimie po drugiej stronie Ściany Płaczu rzeczywiście nie była za ciekawa, ale na razie nie było żadnych możliwości, żeby mogli zdziałać coś na korzyść państwa. Jedynie stała obserwacja i zbieranie informacji – wszystko, na co mogli sobie pozwolić. Dostrzegł wyraz twarzy Zeldy i zmarszczył lekko brwi. Musiał wyglądać na niezadowolonego. Zaśmiał się krótko, pochylając lekko nad swoim biurkiem.
— Świetna robota, Zelda. — Zaklaskał głucho dłońmi, nie wiedząc do końca, co jeszcze miałby jej powiedzieć. Od jakiegoś czasu już go nie zaskakiwało to, jak sprawnie sobie radziła. Nie było śladu po dziewczynie, którą zgarnął z IDF, nim trafiła do marynarki albo zauważył ją ktoś z Szin-Bet. Wtedy nie wiedział nic o jej przeszłości w Mea Sze’arim i pewnie, gdyby było inaczej, nie siedziałaby tu teraz przed nim. Przesunął po niej wzrokiem od pasa w górę, aż zatrzymał się na pomalowanych ustach, których kącik uniósł się lekko ku górze. Potem spojrzał w jej ciemnie oczy i odwzajemnił uśmiech.
— Cieszę się — odparła krótko, jakby nie oczekiwała właściwie czegokolwiek innego niż właśnie tej aprobaty.
Właściwie już od dawna nie potrzebowali za wielu słów, żeby się zrozumieć, z czego również był bardzo zadowolony. Taka komunikacja była cenna w ich zawodzie, oszczędzała sporo czasu i dawała oczekiwane rezultaty. Czasami jednak czuł nieodpartą potrzebę, by powiedzieć Zeldzie, jak bardzo cieszy się, widząc ją taką, jaka jest teraz. Był bardziej niż zadowolony z faktu, że udało mu się wyszkolić takiego agenta, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę, ile pracy włożyła w to sama Zelda i ile tym ryzykowała. Ostatecznie tylko wydobył jej potencjał na wierzch i dał narzędzia, żeby go rozwijać – to wszystko. Kiedy o tym myślał, przyszło mu do głowy, że to może odpowiedni moment, żeby porozmawiać z nią na pewien temat, który pojawił się niedawno i dalej pozostawał kwestią do omówienia.
— Słuchaj, jest taka sprawa, która może cię zainteresować. Nie mogę za wiele obiecać, ale wydaje się, że powoli zaczynasz się marnować w tej Jerozolimie.

Przekręciła kluczyk w drzwiach prowadzących do jej mieszkania i ucałowała palce prawej dłoni, którymi dotknęła mezuzę przybitą do framugi również po prawej stronie. Był to prosty, drewniany, podłużny pojemnik w kształcie graniastosłupa, kolorem dopasowanym do koloru drzwi. Uśmiechnęła się krótko i weszła do środka. W krótkim korytarzu zdjęła buty i zrzuciła na podłogę sportową torbę, przekręcając jeszcze zamek w drzwiach. Dzisiaj już nie miała zamiaru wychodzić. Była zmęczona i obolała po treningu, który fundował jej Benjamin – jeden z instruktorów krav magi.
Przeszła do swojej niewielkiej sypialni, w której mieściło się właściwie tylko dwuosobowe łóżko i mała komoda, na której stała metalowa menora. Spojrzała na nią, przypominając sobie, że powinna kupić nowe świeczki, bo te niedługo roztopią się już całkiem. Powinna też zeskrobać wosk z powierzchni komody, ale jakoś nigdy nie mogła się do tego zabrać. Zawsze coś jej wyskakiwało. Rozebrała się do bielizny, składając starannie swoje ubrania i poszła do łazienki, żeby wziąć prysznic.
Kiedy letnia woda spływała po skórze i zmywała trudy dnia codziennego, Zelda zaczęła analizować przebieg ostatnich rozmów z przełożonymi. Normalnie podlegała bezpośrednio pod Katza, ale gdy pojawiła się perspektywa, że miałaby wyjechać na dłużej z Izraela, dużo częściej miała do czynienia z innymi ludźmi z dowództwa. Dotychczas zakres jej zadań obejmował państwa graniczące, rzadko pracowała gdzieś dalej. Na początku mówili coś o Berlinie albo Monachium, ale praktycznie od razu zostało to wykluczone. Nie była w stanie mówić po niemiecku ze względu na jidysz, który chcąc czy nie chcąc był jej pierwszym językiem i chociaż teraz nawet w myślach częściej posługiwała się hebrajskim, tamte języki były do siebie zbyt podobne i jednocześnie inne, żeby nie wzbudzało to ewentualnych podejrzeń w środowiskach, w których miałaby się tam obracać. To była bariera, której nie dało się przeskoczyć. Potem zaczęły się rozmowy na temat Stanów Zjednoczonych i czuła, że właściwie zbliżały się one ku końcowi.
— Więc Nowy Jork… — mruknęła do siebie, odchylając głowę do tyłu i pozwalając wodzie na znaczeniu swoich ścieżek po jej twarzy. Przeszedł ją dreszcz, kiedy zdała sobie sprawę, że cały czas żyła w Izraelu, ale dopiero od kilku lat z pełną swobodą mogła przejść się po Tel-Awiwie bez nerwowego rozglądania się dookoła. Tak bardzo zmieniło się jej życie, a teraz miała przeżyć coś podobnego, ale na zupełnie inną skalę. Bez Uriego Katza czy Dawida Gerbera jako przewodników, którzy potrafili zauważyć jej błędy, za nim jeszcze je popełniła. Z drugiej strony te czasy wydawały się już takie odległe, zdążyła już wykonać tyle zadań na własną rękę, że tamto było jak stara bajka odtwarzana z kasety na plazmowym telewizorze.
Parsknęła śmiechem, wpuszczając do ust trochę wody. Bała się. Okropnie bała się, że dostanie ten bilet na zupełnie inny kontynent, ale w tym samym czasie nie mogła się tego doczekać, co zdradzał dreszcz ekscytacji, przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Nie mówiła jednak o tym na głos.

₪₪₪

— Wysyłasz do Stanów dziką kartę — stwierdził Gerber, trzymając nieodpalonego papierosa w ustach, do którego przykładał upartą zapalniczkę.
— Wolę myśleć o niej jak o czarnym koniu — stwierdził Uri, z kwaśnym uśmiechem przyglądając się, jak jego towarzysz dosłownie męczy się z nałogiem.
— W obu przypadkach nie przewidzisz wyniku. — Doktor wzruszył ramionami, nie widząc właściwie większej różnicy w tych określeniach, ale wiedział też, że Katz wie doskonale, co chciał mu powiedzieć, tylko nie zamierzał się do tego przyznać.
Oboje patrzyli, jak samolot z wielkimi literami „אל על” wymalowanymi na obu bokach ma zaraz wystartować i polecieć do Nowego Jorku. Katz był trochę nerwowy, pewnie, gdyby mógł, to poszedłby teraz na pas startowy i wyciągnął Zeldę ze środka na oczach pilotów, całej obsługi, pasażerów i pracowników lotniska. Katz nie miał dzieci, ale możliwe, że to nie miało tutaj nic do rzeczy. Od tego w końcu zależała pośrednio też jego kariera zawodowa.
Doktor Dawid Gerber widział to wszystko trochę inaczej, bo bez względu na to, jak Zelda będzie sobie radzić w Nowym Jorku, jego sytuacja się nie zmieni. Widział dla niej szansę i zaczął nawet o tym mówić, ale wtedy zagłuszył go startujący samolot, co okazało się dosyć fortunnym zbiegiem okoliczności, bo ostatecznie stwierdził, że nie chce dzielić się tymi przemyśleniami z agentem. Zapalił w końcu papierosa i odetchnął głęboko nikotynowym dymem.
— Mazel tow — mruknął pod nosem, obserwując wznoszącą się maszynę i uśmiechnął się krótko.
— Mazel tow — powtórzył Katz bez entuzjazmu.

₪₪₪

Kolejna notka z pamiętnika Zeldy! Trochę inna od poprzedniej, ale zdaję sobie sprawę, że zapewne prowokuje jeszcze więcej pytań niż daje odpowiedzi na wątki poruszone w ostatnim poście. Planuję się do tego wszystkiego powoli odnosić nie tylko w odpisach, szczególnie że mam coraz lepiej zarysowany koncept postaci. Mam nadzieję, że przyjemnie się czytało, że nie ma za wiele błędów, których nie udało mi się wyłapać w trakcie trzykrotnego czytania i że historia Zeldy dalej jest interesująca!
Dodatkowo chciałam nadmienić, że niesamowicie cieszy mnie to, co dzieje się teraz na Netflixie. Unorthodox i Shtisel to są produkcje, które mogę polecić z całego serca <3 Poruszają naprawdę ciekawą problematykę, pokazują po części różnorodność, która panuje w społeczeństwach żydowskich i stanowią dobry początek dla kogoś, kto chciałby się trochę wgryźć w temat!
Wesołego Jajka! Szczęśliwego Pesach!

*W tytule fragment wersu 16 z 24 rozdziału Księgi Przysłów; pod tytułem cały wers w oryginale.

11 komentarzy

  1. Notka pochłonięta jak nigdy na telefonie, ponieważ chyba nie mogłabym doczekać się powrotu do domu, żeby nieco wygodniej przeczytać ją na laptopie. I tak jak poprzednia, jest świetna :) Jakbym czytała dobrą książkę :)
    Myślę też, że obejrzenie Unorthodox sprawiło, że łatwiej było mi się odnaleźć w świecie Zeldy. Szczególnie podczas czytania pierwszego fragmentu, a później ładnie wyjaśniłaś mi, o co chodzi z całowaniem "futryny" i że to wcale nie o futrynę chodzi ^^ Jednakże jak sama pisałaś, to tylko wierzchołek góry lodowej. A ja w wolnej chwili wezmę się prawdopodobnie również za Shtisel, ponieważ, co tu dużo mówić... Udało Ci się zafascynować mnie tą kulturą i chcę wiedzieć więcej :)
    I tak jak że zdobywaniem niektórych informacji poradzę sobie na własną rękę, tak zaczynasz uchylać rąbka tajemnicy, gdzie bez Twojej pomocy nie da się zajrzeć głębiej. Mam więc nadzieję, że niedługo zaczniemy dowiadywać się więcej o pobycie Zeldy w Stanasz. Pisz dla nas więcej i częściej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żydzi są fajni, nie ma co się kłócić o to :D
      W ogóle kompletnie o tym zapomniałam, kiedy pisałam notkę, ale jest ciekawa anegdotka a propos sposobu wieszania mezuzy. Jeśli dobrze kojarzę, to chyba nawet ktoś ode mnie ze studiów dopisywał ją na Wikipedii pod hasłem xD Zachęcam do zgłębienia tematu, bo to pokazuje, że w judaizmie nie umyka żaden szczegół z życia :D
      I PRZEPRASZAM BARDZO, ale ostatnia notka ukazała się nawet nie miesiąc temu, a prawie trzy tygodnie temu! Nie wiem, czy da się częściej pisać!

      Usuń
  2. Tak jak Mama Muminka, ja też właśnie jestem po obejrzeniu Unorthodox, więc jak zobaczyłam notę, to pomyślałam, że przeczytam i skomentuję. Widzę, że masz naprawdę dużą wiedzę na temat żydowskiej kultury i świetnie wplatasz to w swoje teksty.
    Zelda jednocześnie wydaje się bardzo intrygującą postacią, która wiele przeszła, co uczyniło ją jeszcze silniejszą. Zastanawia mnie więc, jak ułoży się jej życie po przylocie do Nowego Jorku i w jaką operację jest zaangażowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chwilę obecną moje kochane Zeldelke nie ma jeszcze takiej swojej głównej misji :D Odkrywa Nowy Jork, poznaje ludzi i zajmuje się takimi mniejszymi sprawami, zaraz może jakieś mieszkanie znajdzie...
      Cieszę się, że dobrze Ci się czytało ^^ Przy kreowaniu Zeldy bardzo chciałam stworzyć coś "innego", czego jeszcze nie pisałam i potem sobie przypomniałam, co studiuję i że mam niesamowite źródło informacji, którymi super byłoby się podzielić i tym samym przybliżyć albo właśnie zainteresować kulturą żydowską innych :D

      Usuń
  3. Przyznaję od razu, że notkę czytałam dwukrotnie – gdy tkwiła jeszcze w roboczych i przed chwilą. Bardzo dobry kawałek tekstu. Rzadko zdarza się, by posty fabularne były napisane z taką płynnością; nie ma tutaj absolutnie żadnego zbędnego fragmentu, a wszystko ładnie łączy się w całość. Masz naprawdę lekkie pióro, którego szczerze zazdroszczę. Szczególnie przypadła mi do gustu pierwsza część, w której opisywałaś dawne życie panny Rosenberg.
    Jak już na pewno wcześniej wspomniałam, historia Zeldy jest szalenie ciekawa i chętnie poczytam o niej więcej. Ba, czuję się też poniekąd zainspirowana, by w historię rodziny Chapmanów wplątać więcej elementów kultury żydowskiej.
    Teraz tym bardziej czekam na nasz wątek! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Ty, zindikerele jedne! Człowiek na kilka godzin zostawi post w roboczych i już się do niego dobierają xD Ale jak czytałaś aż dwa razy i dwa razy się podobało, to super, bardo się cieszę ^^
      Zawsze mam pewien dylemat, kiedy piszę poszczególne partie tekstu. Nigdy nie wiem, czy związek między nimi jest wystarczająco widoczny czy tylko mi się tak wydaje, bo z drugiej strony nie jestem zwolennikiem prowadzenia czytelnika za rączkę – niech sam pomyśli, czemu coś jest tak, a nie inaczej :D Tytuł też zawsze na koniec dobieram, co by ewentualnie zostawić jakąś wskazówkę :>
      Uwielbiam pisać o Zeldzie! O chruściku, dawno nie czułam takiej przyjemności przy prowadzeniu postaci, a Ty mi tu jeszcze wrzucasz, że się nią zainspirowałaś <3 Ostatnio czytałam, że wielu Żydów ze Stanów, którzy się tam urodzili i mieszkają już kilka pokoleń, najczęściej zaczyna wgłębiać się w swoje korzenie w momencie poznawania historii IIWŚ i Szoa – jak znajdę te artykuły gdzieś w internecie, to mogę Ci podesłać, bo to były naprawdę dobrze spisane relacje ludzi, którzy właśnie takimi doświadczeniami się dzielili, jak bardzo to na nich wpłynęło.

      Usuń
  4. Druga porcja dobrego tekstu od Ciebie, w której świetnie ukazujesz nam historię Zeldy, kulturę, w której się wychowała, jak i ją samą. Ja i mój niedosyt czekamy oczywiście na ciąg dalszy, bo to sama przyjemność czytać Twoje notki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mam w zwyczaju komentować notek, ale tutaj wprost nie mogłam się powstrzymać ;) Poprzedni post fabularny pochłonęłam jak gąbka, będąc na końcu mocno zawiedzioną, że to już koniec. Twoje pióro jest naprawdę warte uwagi oraz ogromnej pochwały :) Zelda w moim odczuciu jest bardzo nietuzinkową postacią, a muszę przyznać, że w świecie blogów ciężko o coś w pełni oryginalnego, a paradoksalnie żadna z postaci tutaj, czy na innych blogach nie jest taka sama. Mam nadzieję, że te dwie notki, to dopiero początek Twojej przygody z postami fabularnymi i uraczysz nas czymś jeszcze :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę późno, bo notkę przeczytałam wczoraj i trochę zbierałam się do komentarza. Ogólnie bardzo doceniam zainteresowanie tematem i fakt, że posyłasz to dalej — tzn. w pewnym sensie subtelnie edukujesz poprzez rozrywkę, jaką są blogi grupowe. To naprawdę się ceni. Ja, osobiście jako osoba niesiedząca w temacie i niekoniecznie nim zainteresowana, miałam wprawdzie pewien problem, by się w tej rzeczywistości połapać, ale jak mówię, wynika to tylko i wyłącznie z mojej niewiedzy, więc w żaden sposób nie powinno na całokształt rzutować! Wprawdzie nie jestem fanką ujętych w ten sposób opowiadań (tzn. obracam się w zupełnie innym stylu) — ale bardzo doceniam wkład, jaki włożyłaś w tę notkę, bo gołym okiem widać, jaką radość Ci to sprawiło. Mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz i będzie to równie dopracowane co tekst, który tutaj zaprezentowałaś. ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgodnie z zapowiedzią na sb, nadrobiłam swoje czytelnicze blogowe zaległości (co prawda jeszcze nie wszystkie, ale ciii)!❤
    Pisałam o tym chyba już przy pierwszej notce, ale sprawiasz, że człowiek zaczyna się interesować nowymi rzeczami i przybliżasz w prosty sposób coś, co wcześniej mogło być, czy też tylko wydawać się niezrozumiałe. Unorthodox i Shtisel już są dodane do mojej listy - pierwszą pozycję może zacznę nawet dzisiaj, kto wie.
    Sama notka bardzo mi się podoba, wspominałam też chyba wcześniej, że podoba mi się Twój styl. W ogóle najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że widać, że naprawdę się tym interesujesz i fajnie wykorzystujesz wiedzę, którą posiadasz (dobrze kojarzę, że to ma związek ze studiami?). W każdym razie, ja się tam znowu zachwycam i mam nadzieję, że będę mogła się jeszcze trochę pozachwycać za jakiś czas, jak dodasz coś nowego! :) I aż chyba odwiedzę kartę Zeldy, jak będziesz miała jeszcze siły przerobowe i miejsce to może fajnie byłoby o jakimś wątku pomyśleć, ale to zostawiam na później... Teraz czas wracać do pracy, chociaż na home office to strasznie uciążliwe, zwłaszcza, że dookoła jest tyle rozpraszaczy! :)

    OdpowiedzUsuń