Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2116. And there's nothing but corners
There is no escape from these

W tytule The last shadow puppets - I Don't Like You Anymore

Widok z okna zapierał dech w piersiach. Powodował również, że dziewczyna nie mogła skoncentrować swojego spojrzenia w jednym punkcie. Podnosiła głowę, wbijając wzrok właśnie w okno. Obserwowała latające z trudem, wręcz walczące z wiatrem ptaki. Momentami wyglądały tak, jakby stały cały czas w miejscu, bo powiew wydawał się aż tak silny.
Prosty, czarny zegar wisiał na przeciwległej ścianie. Obserwowała również jego wskazówki i wsłuchiwała się w ciche cykanie, przez które wcale nie miała ochoty się odzywać. Deszcz uderzał w metalowy parapet, a siedząca przed nią kobieta wybijała ten sam rytm długopisem o podkładkę, którą trzymała w swoich rękach.
Pani Honeywell była w okolicach czterdziestki. Villanelle obstawiała, że mogła mieć co najwyżej czterdzieści sześć lat. Tak, strzelała, bo w zasadzie nie miała pojęcia. Nigdzie tego nie sprawdzała i wcześniej nawet nie wpadła na to, aby ją po prostu zapytać o wiek. Wcześniej to wszystko wydawało się bez znaczenia. Dzisiaj zresztą też. Przeniosła spojrzenie na okno, jednak tym razem utkwiła je głównie w zielonych zasłonach, które były dokładnie w tym samym odcieniu zieleni, co poduszki na kanapie, na której siedziała psycholog.
Nad kanapą znajdował się żywy obraz z roślin. Elle zawsze zastanawiała się nad tym, jak są zrobione, że rośliny w nich przeżywały, a rama w żaden sposób nie cierpiała przez wodę. Skupiała się na tej myśli, mrużąc delikatnie powieki. Wpatrywała się cały czas w ten sam punkt i nawet nie zarejestrowała momentu, w którym pani Honeywell przestała uderzać długopisem w swoją podkładkę i wpięte w nią kartki.
Kobieta rozchyliła wargi, aby coś powiedzieć dokładnie w tym samym momencie, w którym Elle w końcu przerwała panującą od kilkunastu minut cieszę.
— Czułam się… Nie wiem, jak się czułam. Chyba jakbym była w potrzasku.
Honeywell pokiwała zachęcająco głową, ale blondynka tylko oblizała wargi. Czuła, jak zasycha jej w ustach, a wargi zrobiły się spierzchnięte. Siedziała z delikatnie rozchylonymi ustami, nieustannie wpatrując się w roślinny obraz.
— Wydawało mi się, że cokolwiek bym wtedy zrobiła i tak byłoby źle — wyszeptała, ściągając nogę z nogi. Zgięła kolana pod kątem prostym i oparła się na nich łokciami, delikatnie pochylając się do przodu. Czuła na udach swoje falujące z każdym oddechem piersi, a każde zaczerpnięcie powietrza było coraz bardziej łapczywe.
Jakby tlen miał się za chwilę skończyć.
Ale przecież nie mógł się od tak wyczerpać i Elle doskonale o tym wiedziała.
— Denerwujesz się, Villanelle — spokojny głos starszej kobiety zabrzmiał w pomieszczeniu, ale młodsza z nich nie podniosła głowy nawet na chwilę. Dla niej oczywiste było to, że się denerwowała. Tak naprawdę, czasami miała wrażenie, że robi to zawsze — często się denerwujesz?
Elle wyprostowała się i wbiła spojrzenie w twarz kobiety.
— Czasami…
— A co denerwuje cię najbardziej?
Uniosła brew, bo nie rozumiała, dlaczego uciekały od wątku, który chciała tak naprawdę poruszyć w tej chwili.
— Nie zastanawiaj się. Po prostu mów o tym, co cię denerwuje. Kiedy słyszysz te słowo, co pierwsze przychodzi ci na myśl?
— Nie wiem. Wszystko? — wzięła głęboki oddech, składając razem dłonie, aby następnie wcisnąć je sobie pomiędzy uda, a nogi docisnąć do siebie — denerwuje mnie to, że mama przez całe moje dotychczasowe życie nie wspomniała sama o tym, że człowiek, którego uważałam za swojego tatę, wcale nim nie jest. Denerwuje mnie to, że mój… Brat wiedział o moim istnieniu i nic z tym nie zrobił. Tak samo jak pożal się boże ojciec.
Honeywell ponownie skinęła tylko głową i delikatnie kręciła kółka palcem wskazującym, tym samym zachęcając młodą dziewczynę do dalszego mówienia.
— Denerwuje mnie to, że za każdym razem, kiedy próbuję ułożyć swoje życie, dzieje się coś niespodziewanego. Za każdym pieprzonym razem nagle z nieba uderza we mnie pierdolona błyskawica, wszystko niszcząc — dodała, oblizując mocno wargi. Przerwała jednak i otworzyła szerzej oczy, orientując się, że użyła niestosownych słów. — Przepraszam.
— Nie musisz przepraszać. Powiedz mi teraz… Co najbardziej denerwowało cię w tamtej chwili? Kiedy myślałaś, że nie ma odpowiedniego rozwiązania.
Elle zaśmiała się, kręcąc przy tym głową i nie wierząc, że ta kobieta zadaje tak bezsensowne pytania. Śmiech zamiast się uspokajać, nasilał się i stawał się coraz bardziej histeryczny, a rozbawienia było w nim coraz mniej. Znikało z każdą sekundą jego brzmienia.
— Villanelle…
— To chyba oczywiste, że sam fakt bycia w takiej sytuacji. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Wszystko wydawało się nieodpowiednie. Cokolwiek bym nie zrobiła… I tak byłoby źle. Nie było odpowiedniego rozwiązania — powiedziała, pospiesznie mrugając, ponieważ czuła, że oczy zachodzą jej łzami. Kiedyś głupio wierzyła, że usilne mruganie powiek może je wysuszyć, ale już dawno przestała trzymać się tej płytkiej nadziei. Nigdy nie pomagało. One zawsze spływały po policzkach, zostawiając na nich mokry ślad.
Honeywell wstała ze swojej kanapy z zielonymi poduszkami i sięgnęła po kartonik z chusteczkami higienicznymi. Wychyliła się, wyciągając tę rękę w stronę blondynki i bez słowa podała jej opakowanie.
— To wszystko jest bez sensu — Elle poderwała się z fotela, na którym siedziała do tej pory i odsunęła gwałtownie chusteczki od siebie. Zakryła grzbietem dłoni usta, a drugą ręką wygładziła materiał czarnej spódniczki. Ruszyła do okna i ramieniem oparła się o szkło, wbijając spojrzenie w ptaki, które wciąż zawzięcie próbowały lecieć pod wiatr.
Czasami czuła się dokładnie tak jak one. Jakby za wszelką cenę próbowała iść pod prąd i za każdym razem, gdy wydawało jej się, że jest u celu… Nie była w stanie wyciągnąć wystarczająco mocno ręki przed siebie. Czasami wydawało jej się, że opuszkami palców czuje już sukces, a później lądowała gdzieś na dnie. Dokładnie tak, jak Syzyf i jego skała.
Stała, trzymając dłonie przy twarzy tak, że zakrywały usta i nos. Wpatrywała się w przestrzeń, tak naprawdę nic nie widząc; łzy bowiem skutecznie zniekształcały obraz. Oddech stawał się szybszy i płytszy. Miękki materiał zielonych zasłon otulał ją delikatnie, gdy próbowała zebrać swoje myśli. Było ich jednak za dużo, nie potrafiła skupić się na jednej konkretnej.
Przeszłość migała jej przed oczami i nie była w stanie ich zatrzymać. Nie mogła wybrać tego jednego, o którym mogłaby chcieć obecnie pomyśleć chwilę dłużej. Widziała podjęte przez nią wszystkie te ważne i mniej ważne decyzje.
— A jeżeli… — zaczęła, szybko jednak przerywając. Cały czas stała tyłem do pani Honeywell. Dźwięk słyszanego deszczu uderzającego o okno i parapet bardzo ją w tym momencie uspokajał. Tak jak wcześniej obraz znad kanapy. Teraz nie miała jednak na tyle odwagi, aby usiąść z powrotem na fotelu.
— Wróćmy do pogrzebu twojego dziadka — kobieta miała tak łagodny głos, że wręcz chciało się go słuchać. Był jak przyjemna melodia zostająca na dłużej w pamięci. Villanelle pociągnęła nosem, a następnie wypuściła przez usta całe powietrze, które miała w płucach. Wzięła głęboki oddech przez nos, licząc przy tym w myślach do czterech. Wstrzymała powietrze i policzyła do siedmiu, aby ponownie wypuścić je przez usta, tak jak za pierwszym razem, jednak teraz policzyła do ośmiu. Powtórzyła całą procedurę jeszcze trzy razy i wówczas dopiero poczuła, że jej oczy i policzki wyschły.
Odwróciła się przodem do kobiety, ale pozostała przy oknie. Opierała się o nie plecami i patrzyła przed siebie, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
— Było mi strasznie smutno tamtego dnia, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Nie pozwolono mi — oznajmiła wypranym z emocji, obojętnym głosem — babcia powiedziała, że nie chce widzieć tego dnia mojej histerii, bo przez nią tacie będzie jeszcze trudniej — wzruszyła ramionami, próbując w głowie odtworzyć tamtą scenę.
Pamiętała dokładnie, jak Swietłana przed ceremonią tuż po tym, gdy wysiedli z samochodu, chwyciła ją za ramię i szarpnęła. Odciągnęła czternastoletnią Elle na bok, nachyliła się nad nią i wprost do jej ucha wyszeptała tamte słowa:

— Wszyscy cierpimy, ale ty, Nelle, nie jesteś dzisiaj najważniejsza. Uszanuj to i nie rób histerii. Nikt, a przede wszystkim tata, nie chce tego widzieć. Myślisz, że będzie mu łatwiej pożegnać swojego tatę, gdy będziesz ryczeć i zwracać na siebie uwagę? — Swietłana szarpnęła mocno ramieniem wnuczki, spoglądając na nią surowym spojrzeniem. Elle wiedziała, że jeżeli nie spełni prośby babci, ta nie będzie zadowolona. Rozumiała też, że jej tacie może być naprawdę bardzo trudno. Jej też było trudno. Kochała dziadka Charles’a. Bardzo go kochała. Był najważniejszym mężczyzną w jej życiu, zaraz po tacie — popraw sukienkę i ten sweter, wyglądasz paskudnie, Nelle. Matka nie mogła przygotować ci ubrania?
— Nie mów tak do mnie. Tylko dziadek może… Mógł mnie tak nazywać — wysyczała, chwytając się od razu za ramię w miejscu, w którym przed chwilą było ściśnięte przez palce babci. Rozmasowywała je pospiesznie, a następnie szybko poprawiła czarną sukienkę i sweter, bo przecież nie chciała tego dnia nikogo więcej denerwować.
Wystarczyło, że sama była bardzo zdenerwowana. Trzęsła się jak osika i nie umiała przestać. Łzy cały czas napływały do jej oczu, a ona nie potrafiła nad nimi zapanować. Pamiętała jednak o słowach babci i naprawdę starała się jakoś powstrzymać przed płaczem. Mrugała pospiesznie powiekami, ale to w ogóle nie działało. Na początku miała spięte w wysoki kucyk włosy, ale tuż przed wejściem do kaplicy rozpuściła je i poprawiła tak, aby przysłaniały zapłakaną twarz. Babcia przecież wyraźnie powiedziała, że to nie ona jest najważniejsza. Zresztą, dla niej to było oczywiste. To był dzień dziadka. Jego ostatnie pożegnanie i nikt nie mógł być ważniejszy od niego. Dziewczyna chciała spełnić prośbę babci nie tylko ze względu na nią, ale przede wszystkim dla dziadka Charles’a. Gdyby tylko mogła, zlałaby się ze ścianą. Zniknęłaby, aby tylko nikomu nie przeszkodzić.
Siedziała na ławce w drugim rzędzie i cały czas drżała, nie mogąc się uspokoić. Zagryzała mocno wargi, aby nie zacząć głośno szlochać. Czuła na sobie co jakiś czas surowe spojrzenie babci i zagryzała wtedy usta jeszcze mocniej, wiedząc, że musi zachowywać się w odpowiedni sposób, aby przypadkiem jej nie zdenerwować. Ona przecież też bardzo cierpiała. Straciła swojego męża. Człowieka, u którego boku spędziła ponad połowę swojego życia.
Uniosła głowę i spojrzała w lewo. Tata siedział w pierwszym rzędzie przy samym brzegu, a obok niego siedziała Swietłana. Miał poważną minę i smutne spojrzenie. Nie rozumiała, jak mógł w takim spokoju siedzieć i patrzeć na wystawioną trumnę oraz portret dziadka, nie uroniwszy przy tym nawet jednej łzy. Villanelle ledwo była już w stanie wytrzymać, ale… Wiedziała o czymś, o czym nikt inny nie wiedział.
— Przepraszam — wyszeptała drżącym głosem. Czuła, jak całe gardło jej się zaciska, a ręce tak bardzo jej się trzęsły, że nie mogła nad nimi zapanować — przepraszam, babciu, muszę wyjść na chwilę — wychrypiała, odwracając głowę i delikatnie szturchając starszą kobietę w ramię, żeby mieć pewność, że ta na pewno usłyszała.
Przecisnęła się przed ciocią Kate i szybko wyszła na zewnątrz, mając wrażenie, że nie może w środku złapać wystarczająco dużo powietrza, aby oddychać. Tak, jakby ktoś zaciskał dłonie wokół jej szyi.

Obejmowała się mocno za ramiona, wciskając palce w chłodną skórę. Szlochała przy tym cicho i drżała, tak samo jak tamtego dnia w kaplicy. Głowę miała opuszczoną, a blond włosy opadały po obu jej stronach, przysłaniając zapłakaną twarz.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — wychrypiała, kręcąc przy tym szybko głową. Otworzyła powieki i zaczerwienionymi oczami wypatrzyła drzwi prowadzące do wyjścia z gabinetu. Znowu brakowało jej powietrza w płucach. Musiała raz jeszcze uciec, znaleźć się na zewnątrz i wziąć głęboki oddech, aby się upewnić, że się nie udusi.
— Villanelle, zaczekaj, nie skończyłyśmy jeszcze — Honeywell zerwała się z kanapy i odłożyła podkładkę wraz z długopisem na stojący przed nią stolik.
— Wystarczy mi na dzisiaj — wychrypiała Elle i powoli ruszyła w stronę drzwi.
— Villanelle, nie idź. Mamy jeszcze dwadzieścia minut sesji. Musisz się uspokoić. Usiądź jeszcze na chwilę.
— Muszę iść do toalety — mruknęła i dopadła klamki, z wyraźną ulgą ją naciskając. Zamknęła za sobą drzwi i tak jak powiedziała, ruszyła do toalety.
Dopiero zamykając się w jednej z kabin mogła ze spokojem odetchnąć. Oparła się plecami o jej drzwi i powoli osunęła się w dół, podkulając pod siebie nogi. Pozwoliła w końcu, aby łzy zalały jej policzki.
Wyrównanie oddechu w tym momencie było dużo trudniejsze, niż w gabinecie Honeywell. Chciała w końcu wyrzucić to wszystko ze swojej głowy. Pozbyć się natarczywych myśli, które tak bardzo bolały.
Po upływie kilku minut usłyszała ciche pukanie do drzwi i zmartwiony głos swojej psycholog.
— Villanelle, rozumiem, że w tym momencie odczuwasz wiele silnych emocji.
— Och, przestań pierdolić — wymruczała pod nosem na tyle cicho, aby Honeywell jej nie usłyszała. Przetarła oczy i policzki wierzchem dłoni, a następnie przełknęła ślinę i powoli się podniosła. Otrzepała przód i tył spódnicy, poprawiła ją sobie delikatnie w pasie i zarzuciła blond włosy do tyłu. Wzięła głęboki oddech i przekręciła zamek w drzwiach, a następnie je otworzyła i blado uśmiechnęła się do starszej od siebie kobiety — tak, odczuwam bardzo silne emocje, a to znowu prowadzi do tego pieprzonego zdenerwowania, bo, jak wspominałam, wkurza mnie strasznie fakt, że matka okłamywała mnie przez całe życie. Kochałam go, a tak naprawdę był obcym człowiekiem i tak, wiem, że to nic nie zmienia, ale strasznie mnie wkurwia sam fakt — powiedziała na jednym wydechu, zaciskając mocno dłonie i wbijając paznokcie w ich wnętrze.
— Każdy musi czasami dać upust swoim emocjom. Villanelle, uważam, że powinnyśmy dzisiaj przedłużyć sesję. Chodź ze mną, proszę, do gabinetu, zaraz powiem Lauren, aby przesunęła kolejne wizyty.
Blondynka jedynie pokręciła przecząco głową. Chciała już stąd wyjść, znaleźć się jak najszybciej w swojej oazie, którą był dom. W bezpiecznym miejscu, w którym mogłaby się po prostu ukryć na jakiś czas i wszystko sobie przemyśleć. Kolejny raz i następny, i jeszcze kilka razy, aż w końcu zrozumie… Upewni się, że tamtego dnia podjęła dobrą decyzję, że nie mogła zrobić inaczej, że przecież chciała dobrze.
— Pani Honeywell, to nie ma sensu — powiedziała, starając się brzmieć spokojnie. Zapanowanie nad własnym głosem nie było jednak najłatwiejszym zadaniem — uważam, że to dobry moment na zakończenie terapii — dodała, chociaż sama czuła zupełnie inaczej. Spotkania z kobietą zaczęły ją jednak wykańczać. Wracała wspomnieniami do tego, co przez tyle lat udawało jej się skutecznie wyprzeć ze swojej pamięci.
— Przed pierwszym spotkaniem ustaliłyśmy, ile potrwa cała terapia — zauważyła, ale dla Elle w tym momencie to nie miało żadnego znaczenia. Liczyły się tylko wspomnienia, które uderzały w nią ze zdwojoną siłą. Nie chciała więcej o tym myśleć i wiedziała, że potrafi się ich pozbyć. Przez tyle lat nawet nie wracała do tamtego dnia. Z pewnością mogła zrobić to samo teraz. Podejrzewała również, że bardzo skutecznie mogłaby wyprzeć z głowy wszystkie powody, dla których zdecydowała się na terapię.
Zapominanie i zaczynanie od nowa to była jej specjalność. Czasami łamała się w swoich postanowieniach, ale wiele osób mówiło jej, że jest uparta jak osioł. Potrafiła postawić na swoim. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
— Przed pierwszym spotkaniem nie miałam pojęcia, że będziemy wywlekać stare sprawy, z którymi zdążyłam się już pogodzić — odpyskowała, a następnie, unosząc wysoko głowę, wyminęła kobietę i wyszła z toalety, trzaskając drzwiami.
Czuła na sobie spojrzenie asystentki i pana Honeywell, który tak jak jego żona był psychologiem. Razem prowadzili ten mały gabinet.
Podeszła do wieszaka, z którego chwyciła swój płaszcz, zarzuciła go szybko na siebie, wkładając ręce w rękawki, związała pasek na talii i ruszyła do wyjścia.
— Do widzenia — burknęła, nie siląc się nawet na delikatny uśmiech. Wciąż miała zaczerwienione i opuchnięte oczy. Czuła, że nie wytrzyma w tym pomieszczeniu ani jednej minuty dłużej.
Pani Honeywell wyszła z toalety w momencie, w którym Elle opuściła poradnię. Spojrzała na Lauren i wzięła głęboki oddech.
— Mam zmienić grafik?
— Na ten moment nie. Pani Morrison na pewno da nam jeszcze znać, co z pozostałymi spotkaniami — westchnęła cicho i odwróciła się tyłem do swojej asystentki. Spojrzała natomiast na męża i podeszła do niego. Nie zastanawiając się długo, po prostu objęła go ramionami w pasie i opierając głowę o jego klatkę piersiową, przymknęła oczy.
— Ciężki przypadek — wyszeptała, wtulając się mocniej w mężczyznę — chyba będę potrzebowała pomocy… — dodała, odsuwając się na długość ramion i spoglądając na jego twarz.
— Możemy wymienić się podobnymi doświadczeniami. Miałem kiedyś pacjenta… Może coś ci się przyda. To ta dziewczyna od przedwczesnego porodu?
— Tak, ale to nie jest główny problem, przepracowałyśmy już odrzucenie dziecka. Podczas sesji wyszło kilka innych… Problemów. Odrobinę się martwię, że faktycznie może już nie wrócić.
Po wyjściu z kamienicy, Elle nie skierowała się od razu do miejsca parkingowego, na którym zostawiła samochód. Potrzebowała zaczerpnąć porządną dawkę świeżego powietrza. Wiedziała, że przecznicę dalej jest mały park. Nie przejmując się więc padającym deszczem, poprawiła sobie tylko płaszcz, szczelniej się nim otulając i ruszyła w odpowiednim kierunku. Wyprostowała kołnierz, aby wiatr nie zawiewał jej szyi. Stawiała kolejne kroki, wpatrując się w chodnik i za wszelką cenę starając się nie nadepnąć linii.
Gdy była mała i wychodziła gdzieś z dziadkiem, zawsze robili zawody, które z nich dłużej będzie szło bez deptania linii. Charles zawsze się wtedy śmiał, że Nelle ma tak maleńkie stópki, że gdyby nawet chciała nadepnąć na linię, to by nie mogła. Dziewczyna zawsze dawała się podpuścić i pokazywała dziadkowi, że jeżeli tylko chce, może to zrobić. Tłumaczył jej wtedy, że ją podpuszczał, ale jednocześnie mówił, że jest dumny, bo taka właśnie powinna być. Pewna siebie, dążąca do celu, przy tym jednak powinna uważać na takie chochliki, które podszeptują do ucha, namawiając do robienia złych rzeczy.
— Tak bardzo za tobą tęsknię — wyszeptała, wsuwając dłonie do kieszeni beżowego płaszcza. Nadepnęła specjalnie na łączenie i zacisnęła mocno wargi, odchylając głowę do tyłu, wystawiając wręcz twarz na krople deszczu, nie patrząc, dokąd idzie. Zaczęła stawiać mniejsze kroki, tym samym zwalniając tempo — zrobiłam dobrze, prawda?
— Zrobisz lepiej, patrząc pod nogi — usłyszała męski głos, który wydał jej się znajomy. Momentalnie wyprostowała głowę i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Czy raczej nie mężczyznę, a jeszcze chłopaka.
Był wyższy od niej o pół głowy, miał kruczoczarne włosy i przebite uszy. Teraz nie było tego widać, ale Elle doskonale wiedziała, że jego ramiona i przedramiona były ozdobione kolorowymi tatuażami. Zapamiętała go, bo to była jej pierwsza wizyta w salonie piercingu i tatuażu.
— Serio. Mogłaś wpaść na kogoś albo na coś. Gdzie masz swoją rudą koleżankę? Muszę jej powiedzieć, żeby bardziej na ciebie uważała. Nowy Jork potrafi być nieprzyjemny — stali naprzeciwko siebie, a Elle była zdziwiona, że zapamiętał ją i Carlie, a w dodatku rozpoznał pomimo zmiany koloru włosów — swoją drogą, dużo ładniej wyglądasz w jasnych włosach. Wydajesz się bardziej charakterna. To co, kiedy wpadacie do nas na kolejne kolczyki? A może w końcu tatuaże, o które pytała ruda?
Na ustach blondynki pojawił się delikatny uśmiech na samo wspomnienie wizyty w salonie, w którym pracował Max. Myślała wtedy, że to był najgorszy czas w jej życiu. Tamten dzień był całkiem udany, Carlie wpadła do niej i skutecznie poprawiła jej humor. Do tego spontanicznie zrobiły sobie kolczyki i najadły się dobrego jedzenia. Nie było nic lepszego, co w tamtej chwili poprawiłoby jej nastrój.
— Woah, dzięki — miała nadzieję, że nie widział jej łez. Miała dość bycia odbieraną, jako przewrażliwiona. Wiedziała, że musi w końcu stanąć twardo na ziemi obiema nogami i po prostu iść przed siebie. Nie rozmyślając o przeszłości i wszystkim tym, co się stało — wybacz… Max, dobrze pamiętam? Miło było cię zobaczyć, jeżeli się z Carlie na coś zdecydujemy… Na pewno któraś z nas się odezwie. Wybacz, ale trochę się spieszę… Mąż i dzieciaki czekają na mnie w domu — musiała postawić wyraźną granicę, bo nie miała pojęcia, czego od niej chciał.
— Dzieciaki? — uniósł brew i zmierzył ją uważnie wzrokiem, nie ruszając się z miejsca — nie wyglądasz na mamuśkę — zaśmiał się, ale Elle już go nie słuchała.
Rozchyliła tylko delikatnie wargi i ruszyła przed siebie, nie zwracając uwagi na to, czy udaje jej się stąpnąć na jednej płycie chodnikowej, czy depcze też po liniach. Przeszła tak zaledwie kilka metrów, aż zatrzymała się gwałtownie, jakby wpadła na niewidoczną ścianę. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się, biegiem ruszając w stronę, z której przyszła.

To był styczniowy poranek. Jedna z sobót, dokładnie taka sama, jak każda inna od momentu, w którym u dziadka zdiagnozowano rdzeniowy zanik mięśni. Lekarze mówili, że żył bardzo długo bez żadnych dolegliwości. Często choroba ta daje o sobie znać już w wieku dziecięcym lub dopiero dopada dorosłych. Charles tak naprawdę najlepsze lata swojego życia przeżył jako zdrowy człowiek i był za to wdzięczny każdego dnia.
— Wiesz, Nelle — zaczął, podnosząc powoli rękę, bo te mięśnie wciąż działały prawidłowo, ale dobrze wiedział, że to tylko kwestia dni — powinnaś usiąść tu koło mnie. Chciałbym cię przytulić, póki jeszcze mogę.
— Dziadku, przestań — powiedziała poważnym tonem, ale od razu usiadła na łóżku i wczołgała się tuż obok dziadka, aby wtulić się w jego bok i ułożyć głowę na jego klatce piersiowej — obejrzymy razem ten twój ulubiony film? Ciągle zapominam jak się nazywa — powiedziała, przymykając oczy i spokojnie oddychając, wsłuchując się w bicie serca dziadka. Jego dotyk był dziwny. Kiedy palce miał podkurczone i nie mógł ich wyprostować… Nie czuła się z tym dobrze, ale wiedziała, że dziadek Charles potrzebuje jej obecności, więc przy nim była. Poza tym, lubiła z nim rozmawiać, słuchać opowieści o jego młodości i o tym, jak mieszkał z babcią Swietłaną w Rosji.
Sama babcia mało opowiadała o tamtych latach ich życia, dziadek robił to dużo chętniej. Villanelle zawsze dziwiła się, dlaczego babcia nigdy nic nie mówi. Była baletnicą w Bolszoj! Powinna z dumą opowiadać o wszystkich spektaklach, tak przynajmniej widziała to nastolatka. Wiedziała, czuła to, że babcia była na nią zła, że nie próbowała się bardziej starać, jeżeli chodziło o balet, ale Elle naprawdę za tym nie przepadała.
Pamiętała, że gdy miała sześć lat i chodziła na zajęcia, babcia była dla niej, jakby… Bliższa. Później, gdy odstawiła baletki i tutu, babcia też odeszła, chociaż dziewczynka wcale tego nie chciała.
— Jak możesz nie pamiętać, to Szklana Pułapka — powiedział — wiesz, gdzie babcia trzyma ciasteczka? Przynieś je. Zjemy sobie podczas oglądania.
— Będzie zła, jak weźmiemy je bez pytania. Zawsze powtarza, że są na specjalną okazję.
— Nie martw się, powiem, że to moja sprawka — pokiwał głową i delikatnie szturchnął jej ramię, aby się ruszyła — nie bój się babci, przecież nie zrobi ci krzywdy.
Villanelle tego akurat nie była taka pewna, ale nie odezwała się nawet słowem. Powoli odsunęła się od starca i leniwie zeszła z łóżka, aby wyjść z pokoju. Rozejrzała się po korytarzu, aby zorientować się, w której części domu jest babcia. Nie chciała jej denerwować, kiedyś, dawno temu, obiecała jej, że będzie grzeczną dziewczynką. Grzeczne dziewczynki nie wykradały ciasteczek.
Z łazienki było słychać szum wody, a to mogło oznaczać, że babcia tam była i najpewniej była zajęta. Nie myśląc długo, stanęła na palcach i uważnie patrząc pod nogi stawiała kolejne kroki, starając się zachowywać przy tym bezszelestnie. Jak ninja. Ten z filmów, które też oglądała z dziadkiem.
Zakradła się cicho do kuchni. Nim cokolwiek zrobiła, rozejrzała się jeszcze raz, a następnie podeszła do stołu z prawej strony. Wyciągnęła spod niego taboret i przystawiła do lodówki. To na niej stał szklany słoik z metalową zawleczką. W środku były domowe ciasteczka z kawałkami najlepszej czekolady na świecie. Stanęła na nim, jednak brakowało jej kilku centymetrów. Kontrolnie zerknęła w stronę korytarza, nasłuchując dźwięków z łazienki.
— Miska — wyszeptała do siebie. Zeszła z taboretu i podeszła do narożnej szafki, tej obok pralki. To w niej babcia trzymała proszki do prania i inne przybory, takie jak plastikowe miski czy kosze. Wyciągnęła tę, która wydawała się być wykonana z mocniejszego plastiku i ułożyła na taborecie — och, będziemy mieli kłopoty, Charlie. Przez ciebie — wymruczała, wchodząc pierw na poprzeczne deski, trzymające stabilnie nogi taboretu, a następnie na miskę. Stanęła na palcach i z triumfem w oczach wyciągnęła ręce w górę. Czuła już palcami zimne szkło. Wciąż jednak była odrobinę za nisko. Brakowało jej może dwóch centymetrów. Naparła mocniej na miskę, jedną ręką podtrzymując się lodówki i próbowała stanąć na samych czubkach palców. Wychyliła się, uwieszając się na drzwiach urządzenia i jeszcze odrobinę, jeszcze trochę… Wyciągnęła rękę i objęła dłonią słoik.
W tym samym czasie miska osunęła się pod ciężarem dziewczyny. Spadła z taboretu, a Villanelle, która jedną ręką trzymała słoik z ciasteczkami, a drugą przytrzymywała się lodówki, poczuła, ż traci pod nogami grunt. Puściła słoik, który spadł z głośnym trzaskiem i rozbił się na drobne kawałki. Niektóre z ciasteczek pokruszyły się, a dziewczyna spadła nogami na rozbite szkło, które wbiło się bez problemu w miękki materiał jej dresowych spodni i zraniło skórę na piszczelach, wbijając się w nią. Miska chyba pękła, a jedna z nóg taboretu złamała się.
W jej oczach zalśniły łzy już w momencie, w którym rozległ się hałas rozbitego słoika.
— Nelle? — głos dziadka dobiegał z jego pokoju.
Usłyszała też trzaśnięcie drzwi i stukot pantofli babci, uderzających z każdym krokiem w drewnianą podłogę.
— Villanelle Madisson!
Dziewczyna podniosła głowę, zaciskając mocno wargi i otwierając szeroko oczy. Najszerzej, jak tylko potrafiła i z całych sił starała się, aby nie zamknąć powiek, nawet na sekundę.
— Swietłana, kazałem jej przynieść te ciasteczka! — krzyknął z pokoju dziadek — gdybym mógł, sam bym po nie poszedł — dodał, a Villanelle wiedziała, że to prawda. Dziadek nie mógł już chodzić, jego mięśnie przestawały działać… A raczej istnieć i dziewczyna wiedziała, że gdyby tylko mógł stałby tutaj w kuchni razem z nią.
— Przestań jej ciągle bronić! — Swietłana spojrzała surowo na wnuczkę. Ułożyła jedną dłoń na swoim biodrze — a ty się stąd nawet nie próbuj ruszać — warknęła oschle i cofnęła się w korytarzu. Brunetka, zgodnie z rozkazem babci, nawet nie podniosła się z podłogi, wciąż klęcząc na szkle i czując, jak te rozcina jej skórę.
— A ty co? — wróciła z miotłą w ręce, którą wyciągnęła w stronę wnuczki — na co czekasz? Sprzątaj to! Myślisz, że zrobię to za ciebie? Trzeba było myśleć, dziewczyno.
Brunetka podniosła się powoli z podłogi, czując dosłownie każdy kawałek wbitego w nogi szkła. Bała się nawet spojrzeć na swoje piszczele. Chwyciła tylko miotłę i pokiwała szybko głową, drżąc przy tym delikatnie.
— Jak posprzątasz, idź się umyj. Spójrz tylko, zepsułaś spodnie! Mój syn tak ciężko pracuje, a ty nic nie doceniasz. Zresztą, nic dziwnego. Zachowujesz się tak, jak twoja matka — wysapała i podeszła do stołu. Odsunęła jedno z krzeseł, odwróciła je przodem do lodówki i usiadła, uważnie obserwując wnuczkę.
— M-m-mogę zad-d-d-dzownić p-p-później d-do m-m-amy? — wyjąkała dziewczyna, zaciskając mocno palce na miotle i zmiatając zrobiony przez siebie bałagan.
— Pierw to posprzątaj. Gdybyś dalej tańczyła, wiedziałabyś, co to posłuszeństwo. Wiedziałabyś też, żeby nie słuchać dziadka — oznajmiła nagle babcia — i tych ciasteczek lepiej, gdybyś nie tykała. Widziałaś się w lustrze, Villanelle? Wylewają ci się boczki. Powinnaś raczej napić się wody, zamiast zapychać się ciasteczkami. Twój dziadek nic nie rozumie, nie wie co ci robi, podpuszczając z tymi słodkościami — kobieta splotła ręce pod biustem i pokręciła z rozczarowaniem głową — rodzice niedługo wrócą, nie będziesz im zawracała głowy. Wiesz, że są zajęci. Jak zawsze w soboty.

Jej twarz była cała czerwona i mokra od deszczu, łez i pojedynczych kropelek potu. Morrison w ostatnim czasie uprawiała jedną dyscyplinę sportową, jaką była pogoń za chodzącą osiemnastomiesięczną dziewczynką, która miała ochotę pchać wszystko do swoich ust i zjadać. Nawet, jeżeli to nie było jadalne. Szybko złapała zadyszkę, gdy biegła z powrotem do gabinetu Honeywell. Zatrzymując się przy drzwiach, zgięła się w pół i opuściła głowę w dół, słysząc, jak świszczy jej oddech. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. W tym samym czasie przeklęła siarczyście, zdając sobie sprawę, że musi wdrapać się jeszcze na trzecie piętro.
Ręce jej drżały, kiedy trzymała klamkę prowadzącą do małej prywatnej poradni.
— Muszę koniecznie porozmawiać z panią Honeywell — wyszeptała do Lauren, kiedy podeszła do kontuaru, za którym ta siedziała i sprawdzała coś w komputerze.
— Zrobiła sobie krótką przerwę, zaraz sprawdzę czy może panią przyjąć… — młoda asystentka wstała i ruszyła do gabinetu — wróciła pani Morrison… — Elle zdołała usłyszeć tylko tyle, bo za chwilę drzwi się zamknęły. Wpatrywała się w nie uparcie, zaciskając mocno palce na pasku płaszcza.
— Villanelle — Honeywell i Lauren wyszły z gabinetu. Starsza z kobiet zostawiła jednak otwarte drzwi i wskazała ręką do środka, tym samym zapraszając ją z powrotem na fotel. Elle od razu ruszyła do przodu szybkim krokiem i weszła do środka — Lauren, przeproś najmocniej pana Payne, ale musimy odwołać dzisiejszą wizytę — mówiąc to, uśmiechała się do asystentki.
— Wróciłaś — powiedziała psycholog, chwytając podkładkę w swoje ręce i usiadła kolejny raz tego dnia na kanapie wśród zielonych poduszek — co się stało, że podjęłaś taką decyzję?
stała przy fotelu, ale nie usiadła. Nie ściągnęła z siebie nawet płaszcza. Po prostu stała i wpatrywała się w kobietę w milczeniu… Aż w końcu postanowiła je przerwać.
— To zbrodnia, prawda? Pomoc w samobójstwie jest karalna, tak?
Z dłoni psycholog wypadł długopis. Nie spodziewała się takiego pytania.
Zaprzeczenie jak wyparcie zniekształcają rzeczywistość, ukrywając wydarzenia przed świadomością. W przypadku zaprzeczenia nieprzyjemne fakty są ignorowane, realistyczna interpretacja tego, co się dzieje zostaje zastąpiona łagodniejszą, choć nietrafną. Zaprzeczenie może dotyczyć zarówno uczuć jak i faktów. Mechanizm ten pozwala na stopniowe oswajanie się z trudną sytuacją. W przypadku wyparcia bolesne uczucia są początkowo uświadomione, a następnie zapomniane. Są jednak nadal przechowywane w nieświadomości, skąd w pewnych warunkach można je odzyskać. Wyparcie może przyjmować postać od chwilowych luk w pamięci po całkowitą amnezję w przypadku bardzo bolesnych doświadczeń.*
Elle odzyskała to, bez czego żyła przez tyle lat. Było jej cholernie dobrze z tą niepamięcią. Teraz tylko utwierdziła się w przekonaniu, że ciągnięcie terapii tak długo wcale nie było dobrym pomysłem. Powinna była to skończyć już dawno, gdy zrozumiała, że przecież nie skrzywdziła Matty’ego.
— Villanelle… Jaka to była sytuacja? Ta od potrzasku? Bez dobrego rozwiązania?
Honeywell była pewna, że właśnie przestała obowiązywać ją tajemnica zawodowa.


* definicja z https://www.centrumdobrejterapii.pl/materialy/co-to-sa-psychologiczne-mechanizmy-obronne/
będzie kontynuacja, ale nie wiem jeszcze kiedy dokładnie :)
PS. Dziękuję ślicznie sheepster za zbetowanie <3

18 komentarzy

  1. [ O kurde... Na prawdę świetny post, przeczytałam dwa razy bo tak wciągnęła mnie na ta krótka chwila z życia Elle... I poruszyła w jakiś sposób. Posty fabularne są genialne, a zwłaszcza te tak ładnie i lekko napisane. Aż chce się więcej!
    Wybacz, że ten komentarz jest taki bez składu i ładu, ale sama nie wiem co napisać. Współczuję Elle, że ma tyle problemów, ale chyba każdy autor uwielbia nękać swoje postaci coraz to nowszymi kłopotami :D
    Na koniec życzę Ci mnóstwa weny na kolejne posty! ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie za miłe słowa. To najlepsze co autor może dostać po publikacji tekstu ❤ taak, zdecydowanie. To jest to, o czym Ci pisałam o moim drugim imieniu i Elle zdecydowanie ma ze mną przerypane :D

      Usuń
  2. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Ten post jest po prostu genialny. Jakbym czytała dobrą książkę sławnego autora, teraz czekając na dalsze części powieści. Notka świetna! Chcę więcej! Ale z drugiej strony boję się o Elle... Czyżby pani psycholog nie była taka dobra, jak się wydaje?
    Pisz koniecznie! A ja widzę teraz więcej powiązań między naszymi postaciami....;)]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowicie miło czytać mi takie słowa ❤ czuję, jak wychodzą mi rumieńce :D jak coś to pisz na @ i hg to zawsze z wątkiem możemy pokombinować, bo mam jeszcze kilka historii z życia Villanelle, a co do strachu o nią... Cóż mogę powiedzieć, łatwo to ona ze mną nie ma ;)

      Usuń
  4. Post czytałam rano i jak były fragmenty z jej babcią to autentycznie miałam dreszcze. Zwłaszcza przy tych ciasteczkach... Przy tym momencie przypomniała mi się historia sprzed jakiś 14 lub 15 lat, jak na Wielkanoc zeżarłam pół blachy sernika, który miał być dla wszystkich... Wolę chyba nie wiedzieć, jak zareagowałaby babcia Elle i serdecznie jej takiej babci współczuję, bo nie umiem sobie wyobrazić, abym miała ze swoimi tak chłodną, ba mroźną wręcz relację. Ciekawa jestem co tam dalej może się wydarzyć, a rozmowę z psycholożką całkiem ciekawie się czytało i chciałabym więcej, zdecydowanie.
    Weny!;)

    PS - Za wspomnienie Maxia łapką w górę! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem sama na co Swietłana bardziej by się wkurzyła. Na brak sernika dla innych czy dodatkową masę Elle... W każdym razie całe szczęście, że żadna z nas na prawdę nie musiała czegoś takiego przeżywać. Prze ogromnie mi miło, że notka Ci się podoba no i Maxiu... Cóż, wątki inspirują, o! ❤

      Usuń
  5. Nie miałam dziś za dużo wolnego w pracy i bardzo mi było z tego powodu przykro, choć zwykle wolę mieć coś do roboty. Aż mnie skręcało, jak po każdej wyrwanej chwili na strzępek Twojej notki, musiałam wracać do rzeczywistości. Co się dalej stało? Muszę to wiedzieć!, cały dzień kołatało mi się po głowie aż do teraz, kiedy wreszcie znalazłam czas na dokończenie tego ostatniego fragmentu. ♥ I jestem oczarowana! ♥ Masz cudownie lekkie pióro, wciągnęłam się po uszy jak w dobrą książkę i łaknę dużo, dużo więcej. Z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnej notki. :)
    Samej Elle niesamowicie współczuję, bo nie ma dziewczyna z Tobą łatwego życia. Ale... niech pierwszy rzuci kamień ten, który nigdy nie skrzywdził własnej postaci, prawda? ^^ Mam szczerą nadzieję, że finalnie dla Villanelle cała ta terapia zakończy się dobrze (w końcu poszła tam szukać pomocy, a nie osądu), a Honeywell nie postąpi zbyt pochopnie, przysparzając dziewczynie więcej kłopotów. Kurczę, to jest ten moment, kiedy jestem rozdarta między jednym bohaterem a drugim, bo mam wiele sympatii do Twojej pani, ale mimo tak krótkiego tekstu, iskierka serdeczności zaświeciła też dla terapeutki (co tylko dowodzi, jak sprawnie kreujesz i prowadzisz postaci poboczne) – zdaję sobie sprawę, że taki jest jej zawód i najprawdopodobniej będzie musiała to zgłosić. Nie wiem, czy mogłabym mieć do niej pretensję, choć tak bardzo kibicuję Elle... dobrze, że Michaela na pewno nie miałaby takiego dylematu i cokolwiek by się nie stało, na pewno będzie Twoją panią wspierać całym sercem!
    Pisz dla nas więcej, proszę. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie komentarze to miód na moje oczy, uszy i serce! ❤️ Aż nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę bardzo mi miło czytać takie słowa i prze ogromnie cieszę się, że notka jest w tak pozytywny sposób odbierana! ❤️❤️
      Będzie druga część, bo tak nie zostawię tego niedokończonego, ale muszę trochę więcej wiedzy zdobyć, co by nie napisać jakichś bzdur. Jeżeli chodzi o samo pisanie to w karcie Elle mam podlinkowane notki, ale nie wiem czy równają się tej, więc żebyś sobie za dużej nadziei nie zrobiła.
      W każdym razie raz jeszcze dziękuję za komentarz i miłe słowa, bo dodają energii i chęci do dalszego pisania! ❤️

      Usuń
  6. Wow, ale świetna notka. Dobrze się czytało i chętnie zagłębiałam się dalej, poznając bardziej samą Elle. Ona sama jak widać skrywa więcej tajemnic niż mogłoby się wydawać. Mam nadzieję, że kiedyś sobie z Jaime'em pogadają o tym wszystkim, co ich dręczy, prześladuje i nawiedza.
    Poza tym, mam nadzieję, że Elle jakoś sobie poukłada wszystko to, co się stało i będzie mogła żyć normalnie, wybaczy sobie i po prostu samo wyparcie zniknie.
    Pisz szybko kontynuację, bo chcę wiedzieć, co tam dalej :D

    PS. Ta pani psycholog mi się nie podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję przeogromnie za miłe słowa ❤️❤️❤️

      Usuń
  7. Udało mi się przeczytać post w czwartek, ale dopiero teraz mam czas, aby na spokojnie go skomentować, zatem skoro emocje już nieco opadły, komentarz ten pewnie nie będzie szczególnie porywający :) Niemniej jednak, notka bardzo mi się podobała i na pewno nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji na samym końcu! Mam nadzieję, że nie każesz nam zbyt długo czekać na kolejną część, ponieważ nie znam tak dobrze historii Villanelle i nie mam pojęcia, o co dokładnie mogłoby chodzić, a zżera mnie ciekawość 💙 Było mi też bardzo miło część tej historii poznać, dziadek zdecydowanie skradł moje serducho 💙 Bardzo spodobało mi się również ukazanie pracy psychologa od tej drugiej strony - że oni również potrzebują wsparcia, pomocy i porady. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, nawet jeśli jedni potrafią pomóc innym bardziej niż drudzy :)
    Cóż pozostaje mi powiedzieć, niecierpliwie czekam na ciąg dalszy! 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często się mówi, że psycholodzy sami potrzebuję psychologów :) przynajmniej w moich okolicach jest to dość popularne stwierdzenie i tak szczerze mówiąc, wcale się nie dziwie. Wysłuchiwanie czyichś problemów może być bardzo obciążające dla psychiki człowieka, zwłaszcza, że to nie raz na jakiś czas, a jednak to codzienna praca :) Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę! ❤️
      No i bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa, zawsze przyjemnie jest przeczytać po opublikowaniu notki, że jednak nie jest tak źle z tym pisaniem, jak to się człowiekowi wydaje! ❤️
      Co do ciągu dalszego to powoli nad tym siedzę, ale seriale skutecznie mnie rozpraszają... Ale myślę, że jeszcze w tym roku powinna się pojawić! ❤️❤️

      Usuń
  8. Notkę miałam przeczytać wcześniej, jednak przez nawał innych obowiązków dopiero miałam czas, aby usiąść i się skupić :D nie żałuję, że tak długo z tym zwlekałam, bo czytało się przyjemnie i gdybym nie wzięła tego na raz, z całą pewnością byłabym zła, że muszę się odrywać od czytania, a potem na nowo wciągać :D
    Naprawdę współczuję Elle takiej babci. Sama mam jedną cudowną, od której wczoraj dostałam opieprz, że na obiad w niedzielę nie powinno się jadać omletów z jabłkiem :D, i drugą trochę mniej cudowną, ale i tak przy babci Elle to anioł, a nie kobieta :)
    Zgotowałaś dla Elle naprawdę tragiczny los, ale pisanie bez uprzykrzania życia swoim bohaterom byłoby nudne, haha. Ale dzięki temu masz.o czym pisać, a ja liczę na więcej notek. Podziwiam ją, że tak dobrze sobie z tym wszystkim radzi :)
    Końcówka sprawiła, że otworzyłam szeroko oczy se zdziwienia, bo takiego zawrotu akcji się nie spodziewałam :D jak już wspomniałam wyżej, liczę na ciąg dalszy i mam nadzieję, że niebawem nastąpi, bo chciałabym się.dowiedziec o czym mówi Elle i jak zachowa się ostatecznie pani psycholog :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojeju! Dopiero dzisiaj zauważyłam nowy komentarz kiedy wpadłam tutaj, żeby sobie przypomnieć na czym skończyłam dokładnie, bo oczywiście plik z komputera mi się gdzieś zapodział, a biorę się powoli za drugą część i... Dziękuję pięknie za wszystkie miłe słowa. Nadal jestem trochę w szoku, że ten tekst tak dobrze został przyjęty. Muszę się przyznać, że teraz przez to nieco obawiam się kontynuacji, ale no skoro już powiedziałam, że będzie druga część, to muszę ją opublikować, no nie?
      Raz jeszcze pięknie dziękuję ❤️❤️❤️

      Usuń