Notka pisana z porywem serca, od kilku miesięcy, a więc nie mogła być krótsza. Serdecznie dziękuję za każdy przeczytany wers - wciągającego stąpania po historii!
Udźwiękowienie: Dua Lipa & Martin Garrix: Scared to be lonely oraz Roxette: Fading like a flower; It Must Have Been Love; Queen of rain; Things Will Never Be The Same.
Udźwiękowienie: Dua Lipa & Martin Garrix: Scared to be lonely oraz Roxette: Fading like a flower; It Must Have Been Love; Queen of rain; Things Will Never Be The Same.
It was great at the very start
Hands on each other
Couldn't stand to be far apart
Closer the better
Hands on each other
Couldn't stand to be far apart
Closer the better
Czy wiesz jak to jest stać nad przepaścią? Kroczyć po cienkiej linie, całkowicie samotnie, stawiając krok za krokiem, tylko po to, by przedostać się na drugą stronę, nierzadko bawiąc się z losem w ten sposób w ciuciubabkę? Czy wiesz jak to jest, kiedy nagle oddech zamiera ci w płucach, serce przestaje bić, a przed oczami pojawia się ciemność?
Jeden zły ruch, a nie będzie już odwrotu.
Nie możesz się zatrzymać. Musisz kroczyć przed siebie, bo pozostanie w takiej sytuacji na dłużej tylko skraca twój czas na ratunek. Zastanawiasz się, zaledwie przez ułamki sekund, bo nie potrafisz przecież użyć czarodziejskiej różdżki, żeby wskazówki zegara poruszały się wolniej. Myślisz — wytężasz umysł tak bardzo, że zmuszasz go do pracy na najwyższych obrotach. Aż boli cię każda tkanka, kiedy z całych sił powstrzymujesz się przed podjęciem złej decyzji, choć nie masz żadnego pojęcia, która — tak naprawdę — będzie tą właściwą. Pozostaje ci jedynie cofnąć się (lecz czy nie będzie to marnotrawstwo?) lub iść dalej, nie będąc pewnym, czy ów lina na pewno wytrzyma kolejny ciężar. Czy nie przeciągniesz tej struny, która tylko z wierzchu wydawała się żelazna, w rzeczywistości będąc tak kruchą, iż rozerwałaby się nawet przy intensywniejszym nacisku. Walczysz ze sobą, ze swoimi demonami na plecach i aniołami nad głową, nie mogąc się w pełni skupić. Ciągle słyszysz w uszach wwiercający się w samą duszę szum, w pewnym momencie zamieniający się w truciznę i roztaczający ją po całym organizmie. I jeśli nie odważysz się spróbować, umrzesz na samym środku, dokładnie pośrodku niczego. Nie wrócisz do pewniejszej, choć boleśniejszej przeszłości — bo nie da się odwrócić tego, co już się stało, można to jedynie w pamięci przeżywać raz jeszcze — ani nie zaczniesz gnać w nieznane, w dalszym ciągu szukając odpowiedzi. Nie przekonasz się, czy cała dotychczasowa podróż była cokolwiek warta, jeśli ugniesz się i padniesz na kolana przed strachem, jaki goni cię od dobrych paru miesięcy. I nie dowiesz się też — co może być, w zasadzie, z tego wszystkiego najgorsze — kim jesteś. Z czego się składasz. Czego potrzebujesz. Co chcesz widzieć każdego ranka, a przy czym zasypiać każdej nocy. Nie przekonasz się o tym i nie posmakujesz prawdziwej egzystencji, jeśli tak po prostu zmarzniesz w czeluści, która pochłonie cię w minucie, nie pozostawiając po tobie nawet rozdmuchanego przez wiatr prochu. Nikt nie będzie o tobie pamiętał, ponieważ zrobiłeś wszystko, by stać się kojarzonym, ale w dalszym ciągu kimś obcym. Nikt nie zapłacze nad twoim grobem, którego, szczerze mówiąc, nie będzie. Bo wciąż będziesz tylko chodzącą marą, nieco bardziej rozgrzanym trupem, z rozerwanym na kawałki sercem, wypaloną duszą i dogasającym umysłem. A wszystko to stanie się tylko dlatego, że nie potrafiłeś wybrać. I — w efekcie — zrezygnowałeś też z samego siebie.
Sierpień, 2019 rok, Nowy Jork
Bo ile można uciekać przed sobą?
Make-believing we're together,
that I'm sheltered by your heart.
But in and outside I've turned to water
like a teardrop in your palm.
Make-believing we're together,
that I'm sheltered by your heart.
But in and outside I've turned to water
like a teardrop in your palm.
Sierpień, 2019 rok, Nowy Jork
Lato w Nowym Jorku było zaskakujące. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie tę porę roku w Wielkim Jabłku, spodziewając się raczej dużo niższych temperatur, niż takich, jakie występowały w jej rodzinnym Los Angeles. Doskonale pamiętała, jak w upalne dni chowała się z bratem pod największym drzewem, gdzie zawsze panował delikatny chłód. Matka przynosiła im wtedy świeżą lemoniadę, z całą masą kostek lodu, stawiając dzbanek na małym szklanym stoliku. Obydwoje z Noah dopadali do szklanek, wyrywając sobie z rąk większe naczynie. Wywoływało to w rodzicielce tylko głośne westchnienie i po chwili serię skarceń, a całą sytuację musiał ratować ich ojciec, zawsze pozostający odrobinę z boku. Był tajemniczy; zawsze pomocny, wyciągający do kogoś dłoń jako pierwszy, przepraszający nawet za coś, co nie było jego winą. Doskonale potrafił słuchać, był najlepszym przyjacielem, jakiego można było sobie wymarzyć. Prawdziwy bohater dla takiej małej dziewczynki, jaką była Jen. I nawet po latach, kiedy wszystko między Edith a Jackiem się zmieniło, panna Woolf w dalszym ciągu widziała w nim swoją opokę, kogoś, za kim nie sposób było nie tęsknić. To nic, że dzieliło ich mnóstwo mil — wciąż chętnie latała do Nowego Jorku, gdzie mogła odwiedzać również brata, za którym tęskniła notorycznie każdego dnia, coraz bardziej. Przyzwyczaiła się do nowej sytuacji (rozwód rodziców przecież nie mógł się równać z klęską żywiołową, prawda?), chociaż z początku bywało naprawdę trudno. Ale czy mogło być cokolwiek ważniejszego dla dziesięciolatki na tyle, aby stanęło na drodze między nią, a ukochaną rodziną?
Lecz Jack miał również swoją drugą twarz. Tą skrytą, przyczajoną, o której nie mówiło się zbyt wiele, bo też nie było okazji, żeby ów temat poruszać.
Jako prawnik, a dokładnie mówiąc adwokat, wiele razy miał do czynienia z podejrzanymi ludźmi. Był bardzo inteligentny, oczytany, sprytny, a także miał dziwny talent do spostrzegania, po czyjej stronie naprawdę leży wina, umiejętnie doprowadzając do skazania faktycznego winowajcę. Po pewnym czasie jego zdolności stały się zauważalne dla coraz większego światka, również tego bardziej niebezpiecznego, a nazwisko Woolf sławne w danych kręgach. Przez to jednak zaczął być jeszcze większym niż do tej pory samotnikiem, zamkniętym w sobie człowiekiem, bardziej cichym i milczącym, niż podkreślającym własną obecność. Lecz dzięki temu zyskał także miano jednego z lepszych w branży, dodatkowo gromadząc na koncie w banku coraz to większe sumy. Nigdy nie obnosił się z własnym bogactwem, chcąc prowadzić życie takie, jak do tej pory — bez przepychu, drogich bibelotów, skupiając się tylko na tym, co jest w tym wszystkim najważniejsze.
I gdy tak patrzył na swoją przeszłość oraz to, do jakich wyrzeczeń zmuszona była jego żona, śmiał się głucho w duszy, chociaż było w tym więcej gorzkiego żalu, niż uznania i dumy.
In a time when the sun descends alone
I ran a long long way from home
To find a heart that's made of stone
Wigilia, 1987 rok, Los Angeles
In a time when the sun descends alone
I ran a long long way from home
To find a heart that's made of stone
Wigilia, 1987 rok, Los Angeles
W pewnej rezydencji od samego rana krzątały się gosposie, kamerdyner doglądał, czy wszystko jest już gotowe, poprawiając nawet krzywo położone sztućce. Ogromne, kilkuramienne świeczniki zdobiły środek stołu, a obłożone były gałązkami świerku i przyklejonymi do nich bombkami, oczywiście drogimi i z najwyższej półki. Choinka, prawie pięciometrowa, sięgająca do samego sufitu, ustawiona była w holu, naprzeciwko głównego wejścia. Goście musieli czuć przecież zachwyt i zdumienie od samego progu, czując w nozdrzach docierające zapachy wykwintnych dań i porozwieszanych na drzewku piernikach. Nawet marmurowe posadzki, w kolorze kości słoniowej, lśniły niczym lustro, aż można było się w nich przejrzeć. Kate bowiem dbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół, doniośle dając znać służbie, jeśli coś jej się nie spodobało. Dlatego też ganiała swojego męża do jego pracowni, by wyciągnął najlepsze i najczęściej nagradzane fotografie, oprawiając je w specjalne pozłacane ramki, żeby zaproszeni celebryci mogli zatrzymać się przy nich na chwilę i z teatralną fascynacją rozprawiać o ich sensie przy lampce wina o wyrafinowanym smaku. Wszystkie podobne rzeczy wystawiane były na monumentalnym kominku, gdzie była modelka pozwalała swoim córkom wywiesić dwie drobne skarpety bożonarodzeniowe, choć miały już one ukończone te magiczne osiemnaście lat. Było to dla niej jednak na tyle urocze — a zdarzało się to naprawdę rzadko — że element ten stał się częścią corocznej tradycji.
Gdy dochodziła godzina dwudziesta, krzesła stały od stołu w idealnej odległości, dębowe kanapy pokryte jedwabiem zostały odkurzone, a srebrna i kryształowa misa z owocami spoczęły na osiemnastowiecznej ławie, pani Jones zeszła z piętra po schodach w długiej czarnej sukni, mającej przy ramionach bufki, a na szyi diamentową kolię, wszyscy obecni w pomieszczeniu wstrzymali oddech. Mimo czterdziestu dziewięciu lat wyglądała na co najwyżej trzydzieści pięć, zachowując wciąż młodość i energię, jaką pozazdrościć jej mogła niejedna nastolatka. Wystarczyło jedno spojrzenie wydobywające się spomiędzy czekoladowych tęczówek, aby osoba przykuwająca jej uwagę poczuła się niepewnie, lub by serce przyspieszyło momentalnie, skacząc niemal do gardła z podekscytowania. Kate Jones była perfekcyjną gwiazdą gal i przyjęć, żywiącą się pochlebstwami i złudzeniami. Stworzyła własny szklany dom, w którym pełno było intryg, knowań i iluzji idealnej, obrzydliwie bogatej rodziny.
Inaczej było z panem tejże rezydencji. Michael Jones od zawsze przypominał typowego, głęboko pochłoniętego przez artystyczny świat fotografa, który dostrzegał sztukę dosłownie wszędzie, gdzie się tylko odwrócił. Miał doskonałe wyczucie stylu, smak, w jakim zakochał się Waszyngton, a potem cała Północna Ameryka. Szybko stało się o nim głośno także w Europie i Australii, gdzie przebywał jednorazowo po kilka miesięcy. Trafił przez to na nieszczęsne salony, choć wcale nie było mu do nich śpieszno. Ale to tam właśnie poznał swoją przyszłą żonę, będącą wtedy jeszcze początkującą modelką, pozującą dla krnąbrnych i zapatrzonych w siebie “artystów”... Zupełnie takich, jak ona sama.
Co ich więc połączyło? Świat bogaczy wciąga, bardzo szybko uzależniając od siebie wszystkie delikatne dusze, nie mające na tyle samozaparcia, by się od niego wyzwolić, czy nawet nie dać się mu ponieść. Kiedy jednak spędza się tyle czasu z kobietą, która była przecież żywym utożsamieniem bogini seksu i marzeniem wielu innych mężczyzn, nie dało się obok tego wszystkiego przejść obojętnie i samoistnie zrezygnować z tworzenia własnego, unikatowego królestwa.
W pewnym momencie więc Michael stał się jednym z nich, rozkoszując się trucizną, jaka rozlewała się po jego żyłach przez te wszystkie lata, zamieniając go wreszcie w więźnia złotej klatki, jaką też sobie sam zbudował.
Dlatego też, choć był od swojej wybranki o pięć lat starszy, przypominał dużo bardziej człowieka grubo po pięćdziesiątce, z posiwiałymi włosami, ale jednocześnie wciąż zachowującego przystojną twarz i pozostałe kształty wziętego, przed laty do cna prawdziwego fotografa.
— Och, gdzie jest mój mąż? Gdzie jest moja córka? — zawołała Kate, rozglądając się po salonie.
— Szykuje się — odparł Michael, który zjawił się tuż po niej. Usiadł na wygodnym meblu, całkowicie bagatelizując zakaz żony dotyczący nie ruszania niczego, co mogłoby się pognieść, do czasu nadejścia pierwszych gości. — Pewnie wciąż słucha tego rozkrzyczanego zespołu z różami i bronią w nazwie i próbuje udawać, że chwilowo jest niewidoczna dla świata.
— Ha! Nigdy jej się to nie uda. Nie z tą fryzurą. Chociaż… Nigdy nie będzie potrafiła przykuć na sobie uwagi, tak jak ja. Tylko jedna może być królową. A ona nigdy mi nie dorówna — przewróciła oczami i machnęła dłonią, krzywiąc się wyraźnie. Nie cierpiała tej mody na stroszenie włosów, skórzane kurtki i przylegające do ciała lateksowe spodnie, którymi zachwycały się wszystkie młode panny, przy okazji wzdychając do “mężczyzn” przypominających lalki. Jak one mogły? Całkowite bezguście!
Mężczyzna spojrzał na szatynkę spode łba, pokręcił głową i zasłonił oczy dłonią, nie mogąc zrozumieć, jak Kate mogła wyrażać się tak o własnej córce. Pomimo tego, iż sam zaczynał powoli przestawać zwracać uwagę na cokolwiek, co działo się w tym domu, to jednak gdzieś w głębi serca wciąż tliła się ta iskierka normalności, błagająca o pomoc przed całkowitym wygaśnięciem. On jednak skutecznie zagłuszał ją każdego dnia, skupiając się tylko na swoich pasjach, jakimi były kolejne odkrycia naukowe i dwa psy rasy Corgi, którym poświęcił całą nową serię zdjęć. Ewidentnie zapomniał o tym, kim kiedyś był.
— Czy ktoś widział moją książkę?
Małżeństwo obejrzało się za siebie, dostrzegając w rozsuwanych drzwiach młodszą z córek. Edith urodą przypominała matkę, jeśli zaś chodziło o charakter, nie był on zbliżony do żadnego z rodziców. Może jedynie niektóre cechy odziedziczyła po ojcu, lecz zarówno ona, jak i jej siostra, zdecydowanie odstawały od szablonowego środowiska, w jakim się obracały.
Kate zmierzyła wzrokiem brunetkę, unosząc wysoko brwi.
— Edith! Co się stało z twoją suknią?! — jęknęła, opierając opuszki na swoich skroniach. — To była perła od Coco Chanel! Co ty z nią zrobiłaś!
— Wymagała odświeżenia — wymamrotała dziewczyna, patrząc na dół ubrania, który był pocięty w szerokie pasy, a w talii sukienka została przepasana grubym, skórzanym paskiem. Uwielbiała pokazywać, że nie jest porcelanową kukłą, którą chcieli z niej zrobić. Buntowała się, stawiała na swoim, choć wciąż po części była uległa toksycznej rodzicielce. Nie mogła żyć pełnią życia, wiecznie czując na swoich barkach śledzący ją wzrok Kate. — Teraz wygląda lepiej.
— Jak ty się pokażesz gościom!
— A jeśli już o nich mowa… Jack też przyjdzie.
Niezręczna cisza zapanowała w salonie, przez co tykanie antycznego zegara spotęgowało się znacznie, przełamując chłód i pustkę, jaka ziała ze spojrzenia pani Jones.
Kate ułożyła dłonie w pięści, powstrzymując się przed nadchodzącym atakiem furii.
— Nie.
— W takim razie mnie też nie będzie — Edith odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę wyjścia. Tym jeszcze bardziej rozzłościła matkę, która ruszyła za nią w pogoń, mocno łapiąc za przedramię.
— Nigdzie nie idziesz!
— To jeszcze się zdziwisz! — warknęła, próbując wyswobodzić się z jej uścisku. Wtedy w holu pojawił się Michael, przyglądając się całemu zajściu. Obrazek ten przypominał mu scenę sprzed paru lat, kiedy to Helen zachowywała się w podobny sposób. Była mniej niepokorną duszą, niż młodsza Jonesówna, lecz sama również pragnęła decydować o własnych wyborach, co nie było w tej rodzinie takie oczywiste i proste.
Kate złapała córkę za włosy, zaciągając ją z powrotem do salonu, ale w pewnym momencie poślizgnęła się, potrącając akurat idącego z tacą kieliszków kamerdynera. Całe szkło spadło na podłogę, roztrzaskując się w drobny mak. Edith w locie zderzyła się z jednym z odłamków, przez co po chwili z jej dłoni zaczęła płynąć krew. Opadła bezwiednie na posadzki, sycząc z bólu i zaciskając zranione miejsce. Od razu podeszła do niej jedna ze służących, próbująca przyjrzeć się nacięciu. Pan Jones nawet o milimetr nie ruszył się z zajmowanego miejsca, ponieważ za bardzo przyzwyczajony był do takich sytuacji, przez co nie wywoływały w nim już one żadnych emocji. Kate zaś stała nad córką oddychając ciężko.
— Zapomnij o nim! Więcej się z nim nie zobaczysz!
— I co? Zrobisz to samo, co z Helen? Też mnie wydziedziczysz?! — krzyknęła, biorąc od pracownicy ręcznik, którym owinęła dłoń. — Czy ty zawsze musisz postawić na swoim? Nie potrafisz zrozumieć, że nie dla każdego liczą się pieniądze, że są też inne wartości w życiu? Kim ty, do cholery jesteś, żeby zarządzać moim życiem?! — wbiła w nią swój przepełniony złością i żalem wzrok, chociaż w środku czuła olbrzymią bezradność. Serce rozrywało się dziewczynie na pół; mimo wszystko kochała rodziców, ale nie mogła pozwolić na to, by zniszczyli ją i przemienili w aktorkę ich własnego przedstawienia, w którym udziału brać nie miała zamiaru.
Przygryzła mocno dolną wargę, spuściła wzrok i westchnęła ciężko.
— Wstydź się. I nie waż się więcej mówić o swojej siostrze. Dla mnie już nie istnieje — wycedziła przez zęby beznamiętnym tonem, prostując się i poprawiając suknię. — Nie będziesz spotykała się z kimś bez przyszłości, kto nie ma ani grosza przy duszy. Co ty sobie myślisz, dziewczyno?! Że będziemy narażać dobre nasze nazwisko dla publicznego pośmiewiska? Bo sobie córka Jonesów wybrała bękarta bez grosza przy duszy! Początkującego prawnika, który pewnie daleko nie zajdzie. Phi, jesteś śmieszna! — prychnęła, a potem zaśmiała się szyderczo, odwracając się od niej i idąc do salonu.
— Jestem w ciąży.
Kate myślała, że zaraz dostanie zawału. Cała aż zbladła, a krew, jeśli w ogóle jakakolwiek pozostawała jeszcze w tym zimnym na wskroś ciele, odpłynęła z jej głowy, przez co przed oczami miała jedynie ciemność.
— Co? — wydukała po paru sekundach, w tym momencie spoglądając na męża. Który, nawiasem mówiąc, wreszcie się chyba czymś przejął.
Odwróciła się z powrotem w jej stronę, podchodząc kilka kroków bliżej.
— Co ty powiedziałaś?
Odwróciła się z powrotem w jej stronę, podchodząc kilka kroków bliżej.
— Co ty powiedziałaś?
— Jestem w ciąży. Będę miała dziecko. Jack jest ojcem.
Wymierzyła siarczyste uderzenie w policzek Edith. Tak mocne, że młoda dziewczyna aż się zakołysała.
— Na Boga, Kate! Co ty wyprawiasz! — wrzasnął Michael, ruszając się z miejsca i podbiegając do córki. — Już całkowicie ci rozum odjęło?! — warknął, pomagając Edith wstać. W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Kamerdyner, cały roztrzęsiony, podbiegł je otworzyć. Również zbladł, gdy zobaczył przed nimi Jacka.
— Przepraszam… Najmocniej Pana przepraszam, ale to nie jest dobry moment… Musi Pan iść… — wyszeptał, próbując ratować i tak patową sytuację. Młody Woolf zmarszczył jednak tylko brwi i przedarł się do środka, natychmiast rzucając się w stronę ukochanej.
— Rany, Edith, co się stało, co tu się dzieje?! Nic ci nie jest? Kochanie? — dopytywał, biorąc dziewczynę w swoje ramiona i przytulając ją mocno do siebie. Przez dłuższą chwilę nie spoglądał nawet w stronę jej rodziców, skupiając się tylko i wyłącznie na swojej wybrance.
— Jack, powinniśmy wyjść… — wymamrotała, zerkając nieśmiało na matkę. — Nie jestesmy tu mile widziani…
Są takie momenty w życiu, kiedy trzeba podjąć wspomnianą wcześniej decyzję, która zaważyć może na całej przyszłości i mieć konsekwencje nawet w kolejnych pokoleniach. Zrobić krok, którego piętno odciśnie się na tyle mocno, by nawet i sto lat po pewnych wydarzeniach dzieci z danego domu rodziły się ze znamieniem, jakie wypalać ich będzie doszczętnie każdego dnia i każdej nocy, prześladować w marzeniach i szarych codziennościach, nawet o tym nie wiedząc. I nie będzie się dało tego cofnąć. Choćby próbowało się wszystko zmienić, zacząć od nowa, jeszcze raz. Nie będzie się dało zmienić przeszłości.
Oddychała ciężko, a jej wzrok płonął niemal ogniem piekielnym, wyrwanym prosto ze zgorzkniałego, przesiąkniętego zgnilizną serca. Pięści zaciskały się coraz bardziej, a ciało się trzęsło.
— Jak teraz wyjdziesz, nigdy więcej nie wrócisz — wycedziła przez zęby Kate, wręcz morderczymi odczuciami oblewając sylwetkę Woolfa. — Albo to teraz skończysz, albo znikniesz jak siostra — dodała, tym razem do Edith. To nie musiała się długo zastanawiać. Wyprostowała się, otrzepała sukienkę, zrobiła kilka kroków do przodu by stanąć twarzą w twarz z matką. Uśmiechnęła się pod nosem, a potem zaczesała kilka kosmyków za jej ucho, gdy kula w gardle zaczęła się rozrastać. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła w sobie takiej odwagi wymieszaną z niepewnością, czy to wszystko jej się śni, czy może jawa postanowiła sobie z niej szyderczo zakpić.
— Przykro mi, że nie potrafisz już czuć szczęścia. I jeszcze bardziej mi przykro, że nie wiesz, czym tak naprawdę jest miłość — wyszeptała, przygryzając mocno dolną wargę. Mierzyła się z nią na spojrzenia jeszcze przez kilka sekund, które zdawały się trwać całą wieczność. A potem, po dostrzeżeniu całkowitej pustki w oczach Kate, popatrzyła na ojca, by się z nim pożegnać. Mała łza spłynęła po jej policzku, bo chyba tylko tego jeszcze żałowała — że nie potrafiła uratować Michaela przed tą całą klęską. I nawet nie żywiła już do niego żalu. Wiedziała, że przesiąkł doszczętnie trucizną.
Jack nie mówił nic. Wiedział, że to już dalej nie miało żadnego sensu. Wiele razy wcześniej próbował załagodzić ten irracjonalny konflikt, który zżerał wszystkich po kolei. Może tak po prostu było lepiej?
— Możesz mi podać płaszcz? — zapytała kamerdynera, ogromnie walczącego z tym, żeby nie zamienić się w jedną wielką fontannę. Skinął jedynie głową i pobiegł po odzienie, pomagając dziewczynie się w nie ubrać. Ręce mu drżały, a usta wykrzywiały się w widocznym grymasie. Wiedział jednak, że to było właściwe rozwiązanie. Że może dzięki temu zacznie żyć inaczej. Normalnie.
— Proszę na siebie uważać, panienko…
Uśmiechnęła się pod nosem, całując go czule w policzek. A potem… Potem złapała za rękę swojego przyszłego męża, z którym miała w kolejnych latach doczekać się dwójki dzieci i mając jeszcze wtedy nadzieję, że los się faktycznie i do niej uśmiechnie. Bo ile można być nieszczęśliwym…?
Nie obejrzała się już ani razu. Po prostu wyszła. Zniknęła, nigdy więcej nie stawiając w tym domu ani jednego kroku. Zamknęła za sobą całkowicie drzwi przeszłości, rozpoczynając kolejny etap. Zupełnie inny, składający się z całej gamy emocji, sytuacji i przeżyć, wcale nie tych najlepszych. Ale jedno musiała przyznać — i tak było to zdrowsze, niż pozostanie w trumnie przyszykowanej przez matkę.
Głucha cisza zapełniła pomieszczenie, ale taka aż wwiercająca się w uszy. Wszyscy milczeli, nie mogąc się poruszyć. Co tu się właściwie wydarzyło?
Michael nie mógł uwierzyć, że sytuacja sprzed paru lat się powtórzyła. Jak mogło się to stać i z drugą córką? Stał tak pogrążony i sparaliżowany, jedynie mrugając. Kate zaś przełknęła z trudem, wbijając spojrzenie w zamknięte drzwi wejściowe. Wzięła głęboki wdech, pokręciła głową i skierowała się do salonu.
Michael nie mógł uwierzyć, że sytuacja sprzed paru lat się powtórzyła. Jak mogło się to stać i z drugą córką? Stał tak pogrążony i sparaliżowany, jedynie mrugając. Kate zaś przełknęła z trudem, wbijając spojrzenie w zamknięte drzwi wejściowe. Wzięła głęboki wdech, pokręciła głową i skierowała się do salonu.
— Posprzątajcie to. Zaraz przyjdą goście.
— A panienka…? — zapytała jedna ze służących, ściskając w dłoniach zakrwawiony kawałek materiału. Wtedy Kate przystanęła tuż przy kominku, patrząc na dwie świąteczne, rozwieszone skarpety.
— Nikogo takiego tu nie ma. I nigdy nie było — odparła w końcu z trudem, dłoń umieszczając na cienkim sznurku, na którym zawieszone były ozdoby. I ją zaczęło w końcu otaczać coś niezrozumiałego; czyżby wreszcie pojawił się ból? — A teraz do pracy, mamy do przejścia święta — dodała beznamiętnym tonem, chwytając mocno skarpety i wrzucając je do płonącego ognia.
I tak zerwała się pierwsza lina.
Jack i Edith przemierzali ulice, nie mając pojęcia, dokąd teraz się udać. Wdrapali się więc na sam dach jednego z wyższych budynków, dzięki czemu mieli przepiękny widok na roztaczające się wokół nich miasto, które nigdy nie zasypia.
Dziewczyna westchnęła głośno, opierając dłonie o betonową barierkę.
Dziewczyna westchnęła głośno, opierając dłonie o betonową barierkę.
— Co my teraz zrobimy, Jack…? — zapytała cicho, spoglądając na ukochanego. Ten, choć jego samego trawiła przeokropnie ta niewiedza, objął ją ciasno ramionami, układając dłonie na brzuchu brunetki, a brodę opierając na jej ramieniu.
— Nic. Będziemy żyć. Tak po prostu, dalej. Nasza historia się przecież nie skończyła. Dopiero się zaczyna — wyszeptał prosto do jej ucha, gładząc palcami materiał sukienki. — Kocham cię i to jest najważniejsze. Reszta już się poukłada. Tak po prostu już musi być. A ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, że mogę cię mieć i być tutaj z tobą. Jesteś dla mnie wszystkim, Edith. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. I musisz wyjść za mnie, bo inaczej zaraz skoczę z tego dachu i się zabiję, jeśli…
— Czy ty mi się właśnie oświadczasz? — mruknęła zdumiona, odwracając się do niego przodem. — Naprawdę tego chcesz?
— Nie pragnę niczego bardziej! Obudź się, dziewczyno. To wszystko jest tylko dla nas. Inni mogą o tym tylko pomarzyć… — dodał, ponownie odwracając ją w stronę miasta, by jeszcze raz zerknęła na te wszystkie światła. — One płoną tylko dla naszych oczu. I tak długo, jak się świecą, tak będziemy trwać. Razem. Nawet, gdyby miał się skończyć świat, a Nowy Jork w końcu zasnąć. Ale ja chcę się przy tobie budzić każdego dnia. I tyle mi teraz wystarczy… Już nigdy nie będziemy sami.
Edith uśmiechnęła się krótko, zamykając oczy i opierając się tyłem o ciało bruneta. Zacisnęła mocno dłonie na jego rękach, próbując już o tym wszystkim nie myśleć.
Odpowiedź była w tym momencie zbędna. Doskonale wiedział, że się zgodziła. Bo czy mogłoby być inaczej?
Is it just our bodies?
Are we both losing our minds?
Is the only reason you're holding me tonight
'Cause we're scared to be lonely?
Do we need somebody
Just to feel like we're alright?
Is the only reason you're holding me tonight
'Cause we're scared to be lonely?
Is it just our bodies?
Are we both losing our minds?
Is the only reason you're holding me tonight
'Cause we're scared to be lonely?
Do we need somebody
Just to feel like we're alright?
Is the only reason you're holding me tonight
'Cause we're scared to be lonely?
Michael patrzył na oddalającą się kobietę, jak kiedyś sądził — miłość jego życia. Teraz nie wiedział, co do niej czuje. Czyżby aż tak się pomylił? Co przy niej jeszcze robił? Dlaczego nie wybiegł za córką, obiecując jej, że wszystko będzie dobrze? Że jej pomoże? Dlaczego stał, tak po prostu, i nic nie zrobił? Co go opętało? Czy Kate naprawdę była aż tak zła, do szpiku kości…?
Too much time, losing track of us
Where was the real?
Undefined, spiraling out of touch
Forgot how it feels
All the messed up fights
And slamming doors
Magnifying all our flaws
And I wonder why
Wonder what for
It's like we keep coming back for more
Too much time, losing track of us
Where was the real?
Undefined, spiraling out of touch
Forgot how it feels
All the messed up fights
And slamming doors
Magnifying all our flaws
And I wonder why
Wonder what for
It's like we keep coming back for more
A może po prostu stał się dokładnie taki, jak ona? Może nie potrafił już inaczej? Wsiąkł w ten obłudny świat, samemu pragnąc go bardziej? A może… Może kochał ją wciąż, chorą i bezsensowną miłością, która krzywdziła innych, a od której nie potrafił się uwolnić? Może byli po prostu siebie warci…
Pozostając w pałacu ociekającym złotem, kłamstwami, fałszem i ciszą.
Lecz nigdy nie zapomniał.
Even when we know it's wrong
Been somebody better for us all along
Tell me, how can we keep holding on?
Holding on tonight
'Cause we're scared to be lonely
Sierpień, 2019 rok, Nowy Jork
Even when we know it's wrong
Been somebody better for us all along
Tell me, how can we keep holding on?
Holding on tonight
'Cause we're scared to be lonely
Sierpień, 2019 rok, Nowy Jork
Przechadzając się uliczkami cmentarza zastanawiała się, ile jeszcze może się zdarzyć. Ile będzie w stanie znieść? Co przyniosą kolejne miesiące? Czy uda jej się wreszcie porozumieć z bratem, na którego tak długo polowała? I co wtedy powie matce? Edith przecież tak bardzo chciała, by wrócił do domu…
Stanęła nad grobem ojca, zaraz przyklękając tuż obok. Wzięła głęboki wdech, uśmiechnęła się delikatnie, odrzuciła włosy do tyłu i położyła dłoń na kamieniu, sunąc nią w dół.
— Cześć, tato. Dawno się nie widzieliśmy — zaczęła, palcami drugiej dłoni bawiąc się źdźbłami trawy. — Przepraszam, że nie przychodziłam, ale… Wiesz, jest w końcu parę spraw… Tego akurat nie muszę ci tłumaczyć — zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Wtedy trochę spoważniała. — Ktoś się pojawił w moim życiu. To ktoś bardzo ważny. W zasadzie, to znaliśmy się już jakiś czas, ale… To niesamowite — otworzyła szerzej oczy i poprawiła pozycję. — Zakochałam się, wiesz? Tak naprawdę. Tak całkowicie i… To jest naprawdę to. Mężczyzna mojego życia, wyobrażasz sobie? Przepraszam, ale musisz mu trochę ustąpić miejsca — dodała szczerząc się szeroko i przyciągając do siebie nogi, by objąć je ramionami. — Nie sądziłam, że coś takiego mnie spotka. Na pewno nie w tym roku… Zaręczyliśmy się. Naprawdę! To wszystko dzieje się tak szybko… Ale niczego nie żałuję. Naprawdę niczego — przyznała z iskrami w oczach, oddychając lżej. — To chyba ktoś taki, no… Ktoś, kim była dla ciebie mama na początku. Pamiętam, jak opowiadałeś, jak między wami było… Chociaż nie. Przepraszam, ale nie obraź się. Między nami jest inaczej — zmarszczyła brwi, opierając podbródek na kolanach. — Wierzę ci, że to wszystko było prawdziwe. Że tak mocno się kochaliście. Postawienie się babci musiało wiele kosztować — westchnęła, przypominając sobie pewną opowieść. — Ale mam wrażenie, że to, co jest między mną, a Jeromem (bo tak ma na imię), jest dużo prawdziwsze. I nie sądzę, by tak mi się tylko wydawało teraz, kiedy jesteśmy jeszcze w sobie tak mocno zakochani. Bo… U nas nie będzie żadnego jeszcze. Jestem pewna, że u nas trwa to już. I nie wyobrażam sobie bez niego życia. W tym chyba jesteśmy podobni, hm? — uniosła jedną brew, zerkając na nagrobną płytę. — Obym tylko miała trochę więcej szczęścia… Wiem, że mi tego życzysz, tato. Wiem, że akurat ty chcesz tego na pewno… — zmarszczyła brwi, stając się nagle smutną i zamyśloną. — Nie można odpuszczać prawdziwej miłości, prawda? Trzeba zrobić wszystko, by ją przy sobie zatrzymać. Walczyć do samego końca. Tego mnie przecież uczyłeś. Nie ważne, co będzie dalej. Miłości nie można odrzucić… Tym bardziej taką. Jedyną i tak niesamowitą. Która już nigdy się nie powtórzy… Dzięki której nauczyłam się oddychać. Dzięki niemu naprawdę zaczęłam żyć, tato. I stałam się prawdziwie wolna. Spojrzałam na siebie inaczej. Wreszcie zaczęłam siebie dostrzegać. Nawet o czymś takim nie śniłam — dodała, patrząc w dal. Zupełnie tak, jakby wypatrywała horyzontu swojej przyszłości, na którą teraz już czekała z otwartymi ramionami, chcąc przytulić ją i ucałować, a potem dbać o nią do końca swoich dni. Pielęgnować niczym najrzadszy kwiat, ale nie pod szklaną kopułą, a na bezkresnej, wysłanej wiarą i szczęściem łące. Takiej, na jaką ów roślina zasługiwała. Niesplątaną żadnymi sznurkami, w celu dodatkowego podtrzymywania. Sama musiała nabrać właściwych kształtów. Dojrzeć by roztaczać woń słodkich, prawdziwych, naturalnych odczuć. I nie była potrzebna do tego żadna linka… Która przecież mogła się w końcu zerwać. A natura nie potrzebowała wzmocnień — sama potrafiła się bronić. I właśnie w ten sposób nadawać sens życiu człowieka. Ten, którego nie dało się rozerwać.
I właśnie taka była ich miłość — nie dało się jej zatrzymać; biegła szybko i rosła bujno. Nawet bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…
— Obiecuję, że będę szczęśliwa. Że będę próbować. I się nie poddam. Nawet, gdybym miała być bardzo cierpliwa. I postaram się wytłumaczyć to wszystko mamie… Chociaż nie wiem, czy coś do niej dotrze. W końcu dla mnie jest zupełnie inna… Ale teraz muszę walczyć o Jerome’a. I o to, by tu został. Aż się boję myśleć, co będzie za kilka miesięcy. Jak jeszcze zaskoczy mnie życie?
I will try, I just need a little time
To get your face right out of my mind
To see the world through different eyes
Every time I see you oh I try to hide away
But when we meet it seems I can't let go
Every time you leave the room I feel I'm fading like a flower
Fading like a rose
Fading like a rose
Beaten by the storm
Talking to myself
Getting washed by the rain
It's such a cold cold town
Oh, it's a such cold town
Listopad, 2019 rok, Nowy Jork
I will try, I just need a little time
To get your face right out of my mind
To see the world through different eyes
Every time I see you oh I try to hide away
But when we meet it seems I can't let go
Every time you leave the room I feel I'm fading like a flower
Fading like a rose
Fading like a rose
Beaten by the storm
Talking to myself
Getting washed by the rain
It's such a cold cold town
Oh, it's a such cold town
Listopad, 2019 rok, Nowy Jork
Jesień też potrafi być idealną porą na wspomnienia. Może nawet lepszą, niż wczesna wiosna? Opadające z drzew liście symbolizują przemijający czas, a ich kolory mogą przywodzić na myśl wszystkie sytuacje, od tych ognistych po przesyconych nadzieją, jakie zdążyło się przeżyć. Chłód oplatający przez nieco mocniejszy wiatr czasem przecina kości, a czasem czesze jedynie włosy, powodując w głowie szum. Nierzadko chciałoby się od tego uciec, ukryć w ciepłym i bezpiecznym schronieniu, a potem po prostu przeczekać. Stać nie robiąc nic, po prostu patrząc. A może i nawet zamykając oczy, wyobrażając sobie coś znacznie lepszego, daleko stąd. Miejsce, w którym marzą znaleźć się wszyscy, gdzie troski i zmartwienia nie dotykają człowieka. Gdzie nie trzeba zmierzyć się z bolącą prawdą, wykonać trudne zadanie. Czasem i zwykła rozmowa może wywoływać na ciele ciarki, zwłaszcza wtedy, gdy nie wiadomo, jak zareaguje na pewne wieści druga osoba, a finał spotkania może być wręcz nieobliczalny. Czy więc lepiej byłoby się cofnąć? Lub tak po prostu zatrzymać pośrodku niczego?
Już zostało ustalone, że to nie ma sensu. I nie ma żadnego odwrotu od tego, co nadejść musiało. Czy się tego chciało, czy nie. Nie dało się biegu zdarzeń zatrzymać. A jedynie mieć nadzieję, że świat nie skończy się zaraz za rogiem, po zderzeniu z inną rzeczywistością. Bo przecież każdy ma swoją własną.
Już zostało ustalone, że to nie ma sensu. I nie ma żadnego odwrotu od tego, co nadejść musiało. Czy się tego chciało, czy nie. Nie dało się biegu zdarzeń zatrzymać. A jedynie mieć nadzieję, że świat nie skończy się zaraz za rogiem, po zderzeniu z inną rzeczywistością. Bo przecież każdy ma swoją własną.
Dawno jej tu nie było. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz przechadzała się tymi ścieżkami. Ile to już minęło lat? Do czego to wszystko doprowadziło?
In that big old house
there are fifty beds
and one of them leads to your soul.
It's a bed of fear,
a bed of threats,
regrets and sheets so cold.
All I knew your eyes so velvet blue,
I've been in love before, how about you?
There's a time for the good in life…
In that big old house
there are fifty beds
and one of them leads to your soul.
It's a bed of fear,
a bed of threats,
regrets and sheets so cold.
All I knew your eyes so velvet blue,
I've been in love before, how about you?
There's a time for the good in life…
Rozglądała się po wszystkich nagrobkach, szukając tego jedynego. Wreszcie weszła w wąską alejkę, pośród drzew, robiąc kolejne kilkanaście kroków i stając przed białym, gładkim kamieniem. Westchnęła bezgłośnie, ściskając w dłoni białą lilię. Uśmiechnęła się krzywo, zmarszczyła brwi, po czym pochyliła się, by położyć roślinę na ziemi.
— Witaj, Jack — szepnęła, prostując się. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyła, nawet o niczym nie myśląc. Zrobiła usta w dzióbek, następnie schowała dłonie do kieszeni, rozglądając się dookoła. Może nie powinna tutaj przychodzić? — To Jen tak o ciebie dba, czy Maybel wciąż żwawo cię dogląda? — zażartowała, przyglądając się każdemu kawałkowi nagrobka. Był czysty, niemal lśniący. Jakby był postawiony dopiero wczoraj. — A może ktoś inny też cię odwiedza…? — dodała, spuszczając głowę. Zamknęła oczy i zasłoniła twarz dłońmi, kręcąc delikatnie głową. — Może chociaż ty wiesz, gdzie jest nasz syn? Boże, co może się z nim dziać… — mruknęła, przenosząc dłonie na kark. — Nigdy sobie tego nie wybaczę, Jack. Co ja właściwie zrobiłam? Dlaczego akurat tobie? — zmarszczyła czoło, patrząc na niebo. — Przecież dobrze wiesz, że nigdy bym go nie skrzywdziła. To mój Noah! Dlaczego tak strasznie mnie nienawidzi? Błagam cię, daj mi znać, jak mam odzyskać syna… — jęknęła, siadając na murku. Czuła ogromną niemoc, jej serce pękało na pół, a niematerialne kolce przebijały duszę Edith, nie pozwalając myśleć o niczym innym. — Jak mam to wszystko zmienić? Wierz mi, że nie potrafię przejść do porządku dziennego… Minęło już tyle lat, a ja dalej nie potrafię… Jack, gdzie jest nasze dziecko?! — dodała łamiącym się głosem, ścierając łzy z policzków. — Zrobiłabym dla niego wszystko. Naprawdę wszystko. Już tak długo czekam… Dlaczego Jen go jeszcze nie znalazła? — westchnęła, odchylając głowę do tyłu. — Nawiasem mówiąc, mam się z nią dzisiaj spotkać. Ma chłopaka, wiesz? Ale pewnie ci już o tym mówiła. Podobno jest szczęśliwa. Tak słyszałam. Nie mamy za bardzo ze sobą kontaktu… — mruknęła, rozglądając się na boki i nie bardzo wiedząc, jak to wszystko wyjaśnić. — Może chociaż ją spotka inny los? Jak myślisz, Jack? Czy to jest w naszej rodzinie możliwe? Czy kobiety z mojej linii potrafią nie niszczyć tych, których kochają najbardziej? — rzuciła w stronę kamienia, wyciągając z kieszeni chusteczkę. Przetarła nią twarz, chwilę wpatrując się w zmoczony materiał. — Żałuję, że to wszystko się stało. Żałuję, że nie potrafiliśmy załatwić tego inaczej. Brakuje mi ciebie, Jack. Naprawdę za tym wszystkim tęsknię. A teraz jest już za późno… Wiesz, że to ten dzień? Dokładnie dzisiaj wzięliśmy rozwód.
Została tam jeszcze kilka minut, a potem niespiesznie wstała, szykując się do drogi powrotnej. Jednak w którymś momencie zatrzymała się, obróciła na pięcie i jeszcze raz podeszła do nagrobka, kucając przy nim. Złożyła pocałunek na swoich dwóch palcach, po czym przytknęła ich opuszki do zimnej płyty.
— Mam nadzieję, że tam ci jest lepiej. Spokojniej. I że już nie czujesz bólu. Nawet nie wiesz, jak byś się nam wszystkim tutaj przydał… Trzymaj się, Jack. I mam nadzieję, do zobaczenia.
Lay a whisper on my pillow,
leave the winter on the ground.
I wake up lonely, there's air of silence
in the bedroom and all around.
Touch me now, I close my eyes and dream away.
Lay a whisper on my pillow,
leave the winter on the ground.
I wake up lonely, there's air of silence
in the bedroom and all around.
Touch me now, I close my eyes and dream away.
A potem odeszła, pozostawiając za sobą zimne miasto umarłych, zasnute mgłą i obsypane różnokolorowymi liśćmi. Kolejne spadały za nią, z każdym kolejnym krokiem, tworząc charakterystyczną ścieżkę. Kobieta płakała, nie mogąc uspokoić swego rozedrganego serca, kiedy wszystkie wspomnienia nagle zaczęły uderzać w nią z całą mocą, nie pozwalając głęboko oddychać.
— Wybacz mi za wszystko, co ci zrobiłam. Wybacz, że to wszystko skończyłam. Wybacz mi, proszę, że to wszystko się stało. Błagam, pomóż mi to wszystko naprawić… Może nie jest jeszcze za późno?
It must have been love but it's over now.
It must have been good but I lost it somehow.
It must have been love but it's over now.
From the moment we touched 'til the time had run out.
It must have been love but it's over now.
It must have been good but I lost it somehow.
It must have been love but it's over now.
From the moment we touched 'til the time had run out.
Niebo, które do tej pory było dosyć przejrzyste, pokryło się całe chmurami, z których zaczęły spadać ciężkie jak ołów krople. Siekały twarze przechodniów, moczyły ubrania do suchej nitki, atakowały wszystko, co spotkały na swojej drodze. Nagle zrobiło się ciemno, a mrok przykrywał każdą możliwą przestrzeń, utrudniając ludziom dostrzeżenie czegokolwiek. Nawet najsilniej świecące latarnie nie były w stanie przebić się przez tę ścianę czerni, jaka oblała Wielkie Jabłko. A to, co wydawało się dobre, znikało w tle, robiąc miejsce smutkowi, przygnębieniu, wyjącej z głodu pustce i totalnemu rozbiciu.
Właśnie to teraz czuła. Dokładnie tak samo, jak wiele lat temu, gdy postanowiła zboczyć z drogi, by iść inną, już nie wspólną ścieżką. Zrobić błąd, który odcisnął swoje piętno na kolejnym pokoleniu. I którego już nie dało się wymazać. A znalezienie dobra w tym wszystkim przychodziło niesamowicie ciężko, wręcz było to niemożliwe. I choćby nawet prosto w twarz Edith świeciło słońce, ona by tego nie dostrzegła. Wciąż pozostając w deszczu wspomnień.
I tak zerwała się druga linia.
It's time to place your bets in life,
I've played the loser's game of life,
dream about the sun you queen of rain.
It's time to place your bets in life,
I've played the loser's game of life,
dream about the sun you queen of rain.
Ledwo dotarła do kawiarni, gdzie umówiła się z córką. Nie widziały się od dobrych kilku miesięcy i jedynie, co Edith wiedziała, to to, że Jen kogoś ma i że zostaje na stałe w Nowym Jorku. Gdy o tym usłyszała, przeraziła się. Jak mogła znaleźć Noah, siedząc tylko w jednym miejscu? Czy było to w ogóle możliwe?
Otworzyła szybko drzwi, zaczesując kilka kosmyków za ucho, które również ociekały wodą. Nie wzięła ze sobą parasola, więc przypominała boginię wyciągniętą prosto z morza, bądź też wielką kostkę lodu, który powoli zaczynał topnieć. Oba te określenia pasowały do niej idealnie.
Rozejrzała się po sali, próbując dostrzec blondwłosą dziewczynę. Jednak ona zrobiła to pierwsza; panna Woolf wstała i podeszła do wejścia, wciąż będąc w płaszczu. Również dopiero co przyszła.
Niepewnym krokiem zbliżyła się do brunetki, chowając dłonie w kieszenie. Wzięła głęboki wdech, zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się blado.
— Cześć, mamo… — wymamrotała, spoglądając na nią delikatnie przechyloną głową. Kobieta zdjęła z siebie przemoknięte ubranie, odwieszając ja na hak. Potem stanęła naprzeciwko córki, głównie przyglądając się jej twarzy. Było w niej coś innego… Dziwnie znanego, ale zapomnianego. Te iskry, to spojrzenie…
— Witaj, Jen — odparła, rozciągając nieco kąciki ust. — Usiądziemy? — zaproponowała, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Czuła jakąś obcość, tak samo, jak dwudziestoparolatka, która utrzymywała się między nimi, powiększając dystans. Jennifer tylko skinęła głową i wzruszyła ramionami, prowadząc ją do wcześniej wybranego stolika. Obie przy nim usiadły, spuszczając głowy. Wtedy też kelner przyniósł zamówienie dziewczyny, stawiając filiżankę i parujący czajnik na blacie.
— A dla Pani?
— Kawę poproszę. Czarną, zwykłą — odpowiedziała Edith, rzucając mu miłe spojrzenie. Jen przyglądała się temu uważnie, poruszyła niespokojnie brwiami, a następnie oparła o stół łokcie, by złączyć w powietrzu dłonie. Poczekała, aż mężczyzna odejdzie, by podjąć próbę rozmowy z matką. Przecież po to się tutaj spotkały, prawda?
— Nie mówiłaś, że będziesz w Nowym Jorku… — zaczęła, nalewajac sobie do filiżanki naparu. Brunetka odchrząknęła, nieco się wyprostowała i przejechała dłonią po szyi.
— Jakoś tak wyszło.
— Czyli jak zwykle — odparła sucho, odkładając dzbanek. Kobieta zmarszczyła brwi, uważnie się jej przypatrując.
— Wszystko w porządku? — zapytała, mają wrażenie, że coś się zmieniło.
Nagle cię to obchodzi? Pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Konflikt był i tak już zbyt duży, więc nie chciała go pogłębiać. Wręcz przeciwnie — miała nadzieję (choć w tym przypadku było to głupie), że matka coś zrozumie. Cokolwiek. Że raz się przejmie i zachowa się tak, jak by to było, gdyby chodziło o Noah. Wtedy by przecież poruszyła ziemię i niebo…
— Powiedzmy — odpowiedziała w końcu, chwytając porcelanę. Zacisnęła usta, obserwując pojawiające się na wierzchu cieczy okręgi, powstające pod wpływem drżeń rąk blondynki. — Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć…
— Masz kogoś, wiem — mruknęła, skinieniem głowy dziękując kelnerowi za kawę, którą właśnie przyniósł. Złapała za ucho naczynia, przykładając je sobie do warg.
— Nie kogoś. Mam narzeczonego, mamo. Jestem z nim od kilku miesięcy. Za kilka tygodni bierzemy ślub. W zasadzie… Za tydzień. Czas szybko leci — powiedziała szorstko, upijając łyk herbaty i również obserwując swoją rozmówczynię. Jedna brew podskoczyła ku górze, kiedy Edith zamarła, z trudem przełykając gorącą kawę, którą akurat miała w ustach. Zakaszlała, zrobiła wielkie oczy, położyła obie dłonie płasko na stole, próbując pozbierać myśli. Zabrakło jej słów, dosłownie. W końcu potrząsnęła głową, opadła na oparcie krzesła i zmierzyła Jen spojrzeniem. Dalej czuła, że coś jest nie tak.
— Gratuluję… — wydukała. — Coś jeszcze?
Jennifer miała ochotę parsknąć jej prosto w twarz, ale jedyne, co zrobiła, to uśmiechnęła się pod nosem, odłożyła filiżankę i skrzyżowała palce swoich dłoni, pochylając się nad stołem.
— Ma na imię Jerome i chciałby cię poznać. Jest w naszym mieszkaniu. Bo mieszkamy razem — dodała, czując narastający strach. Powoli zmierzała do tego, co głównie chciała wyjawić. Co było celem całego tego spotkania. Ale tak cholernie się tego bała… Spuściła wzrok, analizując w głowie wszystkie pojawiające się zdania. Których użyć? Które były najbardziej logiczne?
W międzyczasie Edith przełożyła nogę na nogę, poprawiając marynarkę i spodnie. A Jen, nie wiedząc, co zrobić, po prostu wstała i zdjęła wreszcie płaszcz, tym samym pokazując już sporych rozmiarów brzuch. Trzęsła się cała, ale za żadne skarby nie chciała tego po sobie pokazać. Stała tak, tuż przy matce, czekając, aż ta się jej znów przyjrzy. I kiedy to już zrobiła, zdumienie Edith przerosło wszelkie wyobrażenia; brunetka aż złapała się mocniej krzesła, gdy jej serce zaczęło kolejny raz tego dnia pędzić jak szalone. Gorąc przelewał się z gardła do głowy, potem szybkim uderzeniem przedostawał się do reszty tkanek. Tysiące myśli i wspomnień oplatały jej duszę i umysł, stawiając ją znowu w centrum wydarzeń lat 80-tych, kiedy postanowiła zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Tępo wpatrywała się w brzuch córki, który ta objęła dłońmi. Aż otworzyła szerzej usta, czując ciarki na całym ciele.
Oddech blondynki zaś przyspieszył. Świat zakręcił się wokół niej, krew się zagotowała, a nogi zmiękły przez co myślała, że zaraz zemdleje.
— Czternasty tydzień. Nie spodziewałam się tego. Nikt się nie spodziewał. Tak, mamo. Będę miała dziecko — przyznała, marszcząc brwi i czekając, ciągle czekając, aż rodzicielka coś zrobi. Dlaczego, do cholery, wciąż się nie ruszyła? Dlaczego tylko patrzyła? Czemu nie okazała żadnych uczuć? Dlaczego ciągle milczała?! Czemu chociaż raz nie potrafiła pokazać, zwłaszcza w takiej chwili, że z nią jest? Że mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, jednak będzie mogła liczyć na jej pomoc? I dlaczego, kurwa, Jen się łudziła, że tym razem będzie inaczej?
Łzy zaczęły napływać do oczu panny Woolf, gdy tak mijały kolejne minuty, a świat nagle jakby stanął w miejscu. Wszystko ucichło, były tylko one dwie — kobiety, które były sobie tak bliskie, a jednocześnie tak obce i dalekie, jak dwie planety w układzie słonecznym. Niepotrafiące ze sobą egzystować, nie raniąc się nawzajem. Chociaż, czy aby na pewno działało to w obie strony…?
— Nic nie powiesz? — mruknęła młodsza, powoli tracąc cierpliwość. Wtedy Edith jakby coś zaczarowało — zamrugała kilka razy, czując się niesamowicie ciężko. Jakby przebiegła kilkanaście mil w kilka minut, przy okazji zabierając całe zło świata ze sobą i zarzucając je sobie na plecy. Czy właśnie działo się dokładnie to samo, co ponad trzydzieści lat temu? Czyżby jej zmarły były mąż właśnie dawał jej szansę na odkupienie? Czy to jest ta szansa, o którą tak błagała, chociaż spaliła za sobą niemal wszystkie mosty? Czy role się odwróciły i teraz to ona trzymała asa w rękawie, czy inną magiczną kartę, dzięki której mogła zmienić los ich wszystkich?
— Moja Jen jest w ciąży… — wyszeptała niemal niesłyszalnie, przez co blondynka dostrzegła jedynie ruchy jej ust i jakiś szelest. Edith podniosła wzrok na twarz dziewczyny, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Czy ów los sobie kpił? — Jesteś w ciąży… — powtórzyła głośniej, zasłaniając usta dłońmi. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. — Moja córka będzie miała dziecko — ciągnęła, wstając. Dotknęła nieśmiało dłoni panny Woolf, co dawało wrażenie porażenia prądem. Obie nie potrafiły określić tego, co się właśnie między nimi działo, ale… Jen miała wrażenie, jakby następował przełom, jakby gdzieś daleko na niebie chmury przecierały promienie słońca, a deszcz powoli ustawał. Czyżby nareszcie dotarło do nich światło?
Nie spodziewała się tego. Nawet nie śniła o tym, że matka powie do niej cokolwiek w ten sposób. Ciepły, pozbawiony oczekiwań. Czysty i prosty. Z odrobiną radości. Że wreszcie i ją zauważy. Dlatego też obserwowała ją w milczeniu, kiwając jedynie głową.
— To… tego... tego chłopaka…?
— Tak, Jerome jest ojcem — odpowiedziała, przygryzając dolną wargę. — Mamo, naprawdę go kocham. Kocham nad życie. Jest dla mnie wszystkim, wszystkim co istnieje… Ja już bez niego nie istnieję. Słyszysz, co mówię? Rozumiesz? — zapytała w momencie, gdy łzy spływały już lawinowo po jej policzkach. — Wiesz, co mam na myśli?
Wiedziała aż za dobrze. Jak mogłaby nie wiedzieć? Kiedy przeżywała dokładnie to samo. I właśnie to sprawiło, że wróciły najlepsze, ale i najgorsze momenty w jej pamięci, przesycone mnóstwem emocji, słów, urywków, które zbudowały drogę do miejsca, w którym się we dwie właśnie znajdowały. Czy to naprawdę była ich szansa…?
— Chłopiec czy dziewczynka? — spytała cicho, nie odrywając wzroku od brzucha. Nie ważne było to, że inni klienci kawiarni patrzyli się na nie już od dłuższego czasu; znajdowały się poza światem. Gdzieś poza granicami, przeszłością i całą jej trucizną. W miejscu, gdzie mogły zacząć od nowa. O ile dostrzegą kiełkujące, ledwo widoczne światło, cieplejszy oddech mieszający się z zimnym i siarczystym wiatrem, splatającym się ze zlodowaciałym deszczem.
— Jeszcze nie wiemy. Ale raczej chłopiec. Tak czuję. Właściwie jestem pewna… — mruknęła, uśmiechając się delikatnie. — Będziemy mieć syna…! — dodała ze szczęściem w głosie, a jej twarz aż pojaśniała. Jen zdecydowanie znajdowała się już po tej drugiej stronie, na suchym i rozpromienionym lądzie, podając dłoń swojej matce. Lecz, czy ta będzie chciała się jej chwycić?
— Syna — powtórzyła, również się uśmiechając. Zostanie babcią! To takie inne, te wszystkie uczucia… Lekkość wdarła się przez oczy Edith do jej wnętrza, wietrząc je i zamiatając kurz przeszłych dni, torując drogę prosto do serca, by i ono mogło bić żywiej, zacząć pompować nową, czystą krew. I już prawie się to udało, gdy nagle… — Syna — powiedziała chłodniej, poważniejąc. Zmarszczyła brwi i opuściła dłonie, a dwudziestoparolatka aż się wyprostowała, ze strachem przyglądając się jej.
— Mamo…?
— Syna — wydukała, wbijając wzrok w twarz córki. — Jen, czy znalazłaś mojego syna? Czy wiesz, gdzie jest Noah? Błagam, powiedz mi, czy masz z nim jakiś kontakt — jęknęła, ziejącą pustką i goryczą istnienia zatrzaskując szybko okno, przez które jeszcze chwilę temu weszła nadzieja. Wyrzuciła ją daleko za szybę, chowając się do kąta ciemności i pozwalając, by smolisty deszcz opluwał przezroczyste szkło, za którym kryło się prawdziwe życie. Panna Woolf nie mogła na to patrzeć. Właśnie skruszyły się w mak wszystkie wizje lepszej przyszłości, na jakie sobie pozwoliła. Dlaczego to zrobiła?!
Myślała, że serce jej zaraz pęknie. I co miała teraz zrobić?
— Ja… — zaczęła, przełykając z trudem. — Ja… — powtórzyła, patrząc na Edith ze zrezygnowaniem i ogromnym poczuciem niesprawiedliwości. Nie potrafiła nawet w tej chwili objąć umysłem tego, co się właśnie stało. Czy została totalnie odrzucona? Czy może po prostu wystarczyło wyjawić całą prawdę, żeby móc jednak przyciągnąć do siebie brunetkę, aby ta została już w jej rzeczywistości, naprawiając zło, jakie do tej pory wyrządziła? Miała zdradzić brata, którego, tak, faktycznie znalazła, a w dodatku zaczęła z nim naprawiać relacje? A który pałał ogromem nienawiści do ich rodzicielki i nie chciał nawet o niej słyszeć? O co w tym wszystkim w ogóle chodziło? Co miała zrobić i dlaczego to na niej spoczywała ta pieprzona decyzja! Czy w ten sposób sprawi, że Edith na nowo stanie się jej prawdziwą matką? Czy może to nic nie zmieni, a przy okazji straci ponownie również Noah? I dlaczego znów nie potrafiła myśleć o sobie, balansując pomiędzy wyjściem gorszym i złym? — Dlaczego nie potrafisz patrzeć na świat też z tej lepszej strony?
I dlaczego w ogóle mnie w tym nie widzisz? Ani nie słyszysz?
Losing you
things will never be the same
can you hear me call your name?
if we changed it back again
things would never be
In your hand
Losing you
things will never be the same
can you hear me call your name?
if we changed it back again
things would never be
In your hand
Odsunęła się od niej czując, że zaraz całe powietrze uleci z płuc. Koszmar znowu rozpoczynał się od nowa, nakręcając wszystkie złe myśli do jeszcze większego działania. Kości i mięśnie zamieniały się w kamień, w ustach panowała susza, zupełnie przeciwnie do tego, co działo się z oczami. Te tonęły pod falami uderzającej furii, dokładnie takiej samej, jak przed laty. Bo nie tylko Edith Woolf miała swoje demony; czy jakikolwiek człowiek potrafił się ich pozbyć?
Szybkim krokiem weszła do łazienki, której drzwi otworzyła z trzaskiem, również w podobny sposób je za sobą zamykając. Była wściekła. Wściekła i rozbita na kawałki, pozbawiona już wszelkich wątpliwości. Miała wybór: być albo nie być. Co miała wybrać? To tak, jakby ktoś kazał jej decydować, czy woli zrezygnować ze wzroku czy słuchu. A przecież bez jednego i drugiego ciężko było funkcjonować. Cała się trzęsła, policzki aż się zaróżowiły, przypominając teraz płatki wcześnie dojrzewającej róży. Jen wiedziała, że znajduje się w potrzasku, z którego nie potrafi uciec. Że obietnica będzie na niej ciążyć już do samego końca, jeśli nie przerwie tego wszystkiego raz a dobrze. Ale czy potrafiła? Czy tym właśnie miała kogoś skrzywdzić?
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Było rozmazane; ból głowy nasilił się, przez co nerw wzrokowy również na tym ucierpiał. Zrobiło jej się niedobrze. Odkręciła kurek z zimną wodą, wkładając pod nią dłonie, aby choć trochę się ochłodzić. Potem zaczęła liczyć do dziesięciu. Przymknęła powieki i chciała odetchnąć głębiej, ale zamiast tego gardło ścisnęło się blondynce niemożliwie mocno, wyciskając z niej łzy, płynące tą samą drogą, co wcześniej. Oparła się rękami o umywalkę, nachylając się nad nią. Nic z tego nie rozumiała. A może rozumiała aż za dobrze? W końcu cykl powtarza się co roku tak samo; najpierw drzewa pączkują, trawa wzrasta, by wśród niej małe żyjątka mogły znaleźć dom. Poczuć się bezpiecznie. Potem przychodzi lato, wszystko tańczy w rozkwicie, radując się życiodajnym słońcem. A potem… Następuje jesień, kolorowe liście spadają z drzew i choć cieszą swoją barwą, tak naprawdę powolnie obumierają, tylko utrzymując pozory. Bo kto powiedział, że piękno jest jedynie czyste? Że drogie antyki cieszą się tylko dobrą historią? Albo, że życie w pałacu usłane jest różami bez kolców, w dodatku pieszczącymi stopy, a ludzkie uśmiechy są zawsze szczere? Wtedy nawet słońce nie jest się w stanie przedrzeć przez ciemność i pustkę, ani uratować wiecznie wędrującego przybysza, któremu się wydawało, iż wreszcie odnalazł raj. A może to były tylko pomalowane bramy piekieł?
Silny uścisk przeszył jej brzuch, co potrząsnęło dziewczyną i sprowadziło ją na ziemię. Otrzeźwiała, wzięła głęboki wdech, prostując się. Uniosła głowę i przełknęła, ścierając z policzków łzy. Postać w lustrze stała się bardziej wyrazista, przynajmniej na kilka sekund. Wtedy też światło zaczęło przenikać przez małe okno, wbudowane wysoko w ścianę, odbijając się od przejrzystej tafli i trafiając prosto w twarz Jen, co ją początkowo oślepiło. Odwróciła się bokiem, spoglądając na mały otwór, który zapełniał się zgniłymi, poszarzałymi liśćmi. Ewidentnie nadchodziła zima; wszystko cichło i zamieniało się w kamień. Potem przeniosła wzrok na drzwi, wahając się chwilę. Ostatecznie nacisnęła klamkę i wróciła do głównego pomieszczenia, gdzie czekała na nią jej matka. Cała zapłakana, w równie nienajlepszym stanie. Dwudziestoparolatka podeszła do niej, położyła swoją dłoń na jej ramieniu, nic nie mówiąc. Edith uniosła głowę, wbijając spojrzenie w córkę.
— Jen… Przecież obiecałaś…
Serce już nie zadrżało. Ona podjęła decyzję. i uświadomiła sobie, od czego tak naprawdę uciekała. Przez co uciekała. Dokąd uciekała. I czego w rzeczywistości szukała. I nawet słońce, gwiazdy i cały wszechświat nie był w stanie jej pomóc. Bo przecież świat nie mógł się zatrzymać. A przeszłości nie dało się zmienić. I od pewnych rzeczy uwolnić. Tak już po prostu jest. I zawsze się już będzie niewolnikiem czyichś pragnień, dopóki nie wypełni się przeznaczenia. Przynajmniej ta część egzystencji stała się oczywista... I cholernie bolesna. Jakby bluszcz owinął się wokół jej ciała i w sekundzie na strzępy rozerwał. A nadchodząca zima przykryła jedynie to wszystko śniegiem zapomnienia.
Lay it down
pull my heart to the ground
time's getting cold now
the leaves all turn hard and blue
And I know
when I gaze to the sun
no place to hide
I got nowhere to run from you
away from you
Lay it down
pull my heart to the ground
time's getting cold now
the leaves all turn hard and blue
And I know
when I gaze to the sun
no place to hide
I got nowhere to run from you
away from you
Zmarszczyła brwi, przyglądając się pogodzie oraz będąc niewzruszoną na to, co się stało. Jak długo można być nieszczęśliwym? Chociaż tylko sekundy dzieliły ją od wypowiedzenia decyzji, która zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Kim zdecyduje się być? W którą stronę iść?
Wiatr tańczył na zmianę z deszczem, a gdzieś między nimi zaczęła pojawiać się tęcza — rzadkie tutaj zjawisko. Czy to właśnie była ta chwila? Czy to właśnie była jej szansa?
Obiecała, że będzie odważna. Że będzie próbować. Że się nie podda. Czy wystarczył tylko krok...?
Ruchy dziecka zaczęły być coraz bardziej wyraźne. Jennifer Woolf poczuła je, więc mimowolnie położyła na swoim brzuchu dłoń, spoglądając w dół. Potem jeszcze raz popatrzyła na matkę i zrobiła krok w tył, wciąż jednak będąc blisko. Balansując między dwoma światami, alternatywnymi rzeczywistościami, prawdą i kłamstwem… Sobą. I przyszłością kogoś jeszcze.
Czy znamię zaczęło piec?
Wahała się. Ale wzięła głęboki wdech, otworzyła usta i…
All I knew
was the scent of sea and dew
but I've been in love before, how about you?
There's a time for the good in life,
a time to kill the pain in life,
dream about the sun you queen of rain
All I knew
was the scent of sea and dew
but I've been in love before, how about you?
There's a time for the good in life,
a time to kill the pain in life,
dream about the sun you queen of rain
Czy zerwie się trzecia linia?
I wtedy On stanął w drzwiach. Człowiek, od którego to wszystko się zaczęło. Otworzył drzwi, przechodząc przez próg i łamiąc tym samym wszystkie zasady. Przeszedł przez salę, dochodząc prosto do ich stolika. Obie aż usiadły, nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzą.
Czy to był sen? Czy jawa tak z nich drwi?
Nasze ancymony żyją w naprawdę pokręconej rodzinie, jednak na dobrą sprawę wszędzie jesteśmy w stanie spotkać się z pewnego rodzaju wypaczeniem. Jednak tutaj odnoszę wrażenie, że poza wypaczeniem, brakuje również rodzinnej spójności, która stale postępuje do przodu, pociągając za sobą coraz to nowsze, bolesne wydarzenia, ale wierzę, że trzecia linia przetrwa bez najmniejszego szwanku. Błędy przeszłości wcale nie muszą odnosić się do teraźniejszości jeśli tylko Jennifer zbierze w sobie siłę, aby o to zadbać :D Poza tym ma przy sobie osoby, które stanowią dla niej oparcie i są w stanie wskoczyć za nią w ogień. A przede wszystkim z wytęsknieniem oczekujemy nowego życia, które wprowadzi do rodziny odrobinę świeżości i harmonii <3
OdpowiedzUsuńOjjj tak, nasi podopieczni ewidentnie nie mają z nami łatwo. Ale myślę, że nam to wybaczą ;) I tak, coś w tym jest, że czy człowiek chce, czy nie, to cząstka jego rodzica pozostaje w nim razem z przekazywanymi genami. Koło się zamyka... Ale może teraz będzie inaczej? Kto wie...? ;)
UsuńI bardzo dobrze, że te osoby ma, bo inaczej już by się dawno poddała! <3 Bardzo to docenia ^^
Przeczytałam z zaparty tchem 💙 Nie poryczałam się, wbrew oczekiwaniom, ale pod koniec czytania gardełko było mocno ściśnięte 💙 Chciałam tylko zauważyć, że jeśli tam wszedł ten, o kim myślę, to biedny Jerome chyba zniesie w mieszkaniu jajko, czekając, aż Jen wreszcie przyjdzie z Edith ^^ A odsuwając żarty na bok, pieronie, jak Ty piszesz 💙 Na te kilkadziesiąt minut czytania (chyba, nie wiem nawet dokładnie, ile mi to zajęło) kompletnie odcięłam się od świata byłam tam. Stąd nawet nie wiem, o której zaczęłam czytać. Messenger mi podpowiada, że chyba koło 11:44. Na te 45 minut może i czas się nie zatrzymał, ale mój świat na pewno stanął w miejscu, bo znalazłam się w innej rzeczywistości, uważnie smakując każde słowo, żeby tylko jeszcze bardziej to wszystko poczuć i jeszcze lepiej zrozumieć. Potrafisz zaczarować 💙 I to umiejętne wplatanie w tekst jednego motywu, spięcie go elegancką klamrą to zabieg, który wprost uwielbiam 💙 Będę teraz w ochach i achach do końca dnia 💙
OdpowiedzUsuńChoć trochę mi smutno. Teraz, kiedy lepiej poznałam tę historię. Kiedy wyraźnie zobaczyłam to znamię. Mam ochotę to wszystko odczarować, być jak ta zła wróżka chrzestna, która ostatecznie taką złą nie jest ;) I mam ogromną nadzieję, że to jednak jest ten moment, w którym rzeczy zmienią bieg i nawet jeśli linie się pozrywały, to nawiążą się nowe, ponieważ zawsze znajdą się siły i determinacja, by nad tą przepaścią, ziejącą pustką i chłodem, przerzucić kolejne. Mocniejsze. Może nawet nieco szersze, by łatwiej się szło. Postaramy się w tym pomóc 💙 I kto wie, może kiedyś, za parę lat, cała ta przepaść będzie zszyta - zakryta - kolorowymi nićmi, jak zasklepiona rana? Osobliwa blizna? Która będzie przypominać o tym, co było, ale nie będzie już boleć?
Menszi 💙💙💙
Bardzo się cieszę, że notka się spodobała! <3 Dziękuję za te wszystkie słowa <3 Byłam ciekawa, co o niej powiesz, wiedząc już trochę więcej.. Zależało mi na tym, żeby wciągało, więc jeśli się udało, to jestem szczęśliwa. :D I cóż, nic nie jest tylko czarne albo tylko białe, każdy ma swoje dwie strony i demony. ;) A co dalej zrobi Jen - niedługo się okaże ^^
UsuńNo i oczywiście, co dalej będzie też :D
Dzień dobry. ;))
OdpowiedzUsuńNiemal od razu po wstaniu zabrałam się za czytanie notki, która faktycznie jest dość długa, ale czytało się szybko i przyjemnie, a to lubię najbardziej - jak człowiek nie męczy się przy tekście. Swoją drogą chyba oczekiwałam ciut innej notki, ale ta też jest dobra!^^ Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo skomplikowane relacje są w rodzinie Woolf i nie tylko, w co ta biedna Carlie się pakuje;), a notka pozwoliła mi lepiej się temu wszystkiemu przyjrzeć. Odnoszę wrażenie, że babcia Jen z kimś mi się kojarzy. Może coś ostatnio czytałam, nie wiem, ale bardzo nie chciałabym mieć takiej osoby za babcię. Te zawsze kojarzą mi się z ciepłymi osobami, gorącymi i smacznymi obiadami, a przede wszystkim z taka miła relacja i świadomością, że choćby się walił świat i palił to możesz do nich iść i znaleźć pomoc... Tu wieje zdecydowanym chłodem, Od którego najlepiej uciekać. Ja wiem, że jeszcze nie do końca się obudziłam i może nie łapie wszystkiego, ale czy tam pojawiła się osoba, o której myślę, że się pojawiła i która technicznie rzecz biorąc nie powinna się tam pojawić? XD Ajć, chce wiedzieć!:D
Oby tylko wszystko się dobrze poukładało!:D
Dzień dobry!
UsuńOj tak, życie rodzinne jest u niej baaardzo skomplikowane! W sumie to ją podziwiam, że jeszcze tym wszystkim nie pieprznęła i próbuje wszystko załagodzić. Ja bym chyba nie umiała... XD I mogło ci się skojarzyć z notką Elle, bo w sumie jak tak na to patrzę, to obie mają dosyć dziwne babcie, choć w innym sensie i na innym polu ;) To zależy, o kim myślisz! Może masz rację... Niedługo wyjdzie co i jak!
Po przeczytaniu notki rozumiem nieco bardziej, co miałaś na myśli pod moją, pisząc, że nasze dziewczyny łączy nieco więcej.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że trochę zajęło mi przeczytanie całości, bo niestety musiałam sobie podzielić tekst na dwie części przez obowiązki, ale za każdym razem na nowo potrafiłam się wczuć w to, co przedstawiłaś słowami. Koniecznie musisz pisać dla nas więcej i przedstawić kolejne losy tej rodziny, bo zdecydowanie sprawiłaś, że człowiek chce więcej i więcej!
Cudownie piszesz❤❤❤
Ha, widzisz? :D Jak widać, nasze panie nie miały tak lekko ze swoimi babciami, chociaż objawiało się to inaczej ;) Ale tak, podobieństw jest sporo :) Zawsze można to jakoś wykorzystać! Może jakaś wspólna notka...?
UsuńCieszę się, że się udało, bo zdaję sobie sprawę, że ładnym kawałem tekstu walnęłam, dlatego dziękuję za przeczytanie całości <3 Nie miałam serca dzielić akurat tej notki na pół...
Będę <3 Dziękuję<3
Naprawdę pięknie piszesz, jestem pod dużym wrażeniem Twojego talentu i na dzień dobry powiem, że chcę więcej i więcej, więc mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości także uraczysz nas kolejną notką :) Czarujesz słowem, śledząc kolejne linijki tekstu całkowicie wyłączyłam się ze świata i mogłam przenieść wyobraźnią do zdarzeń, które rozgrywały się na kartach historii Jen. Co prawda nie prowadzimy ze sobą żadnego wspólnego wątku (chociaż będę Cię pewnie teraz o jakiś męczyć! :D ) to cieszę się, że mogłam poznać porządny kawałek historii Jen :) Mam nadzieję, że uda jej się całkowicie uporać z przeszłością i zostawić jej demony gdzieś daleko w tyle. Niech wspomniana tęcza faktycznie będzie dobrym znakiem na przyszłość i przyniesie już tylko same dobre i piękne chwile. Podsumowując, jeszcze raz, wielkie wow wow wow <3 <3
OdpowiedzUsuńAch, bardzo dziękuję za te śliczne słowa! Jest mi niezmiernie miło <3 Cóż, przed Jen jeszcze bardzo długa i wyboista droga, więc na pewno będzie o czym pisać! ;) Trochę jeszcze w zanadrzu planów mam na tę postać, więc jak najbardziej można oczekiwać kolejnej notki ^^ Ogromnie się cieszę, że odbiór tego, co napisałam, jest właśnie taki - tym bardziej się napędzam do dalszego pisania :D I do wątku zapraszam, będę czekać! :D
UsuńTo, że genialnie piszesz, wiemy dobrze od dawna (bardzo dawna). Ale że możesz pisać jeszcze lepiej, to się nie spodziewałam... Historia skonstruowana niesamowicie, uzupełniająca też luki w mojej ograniczonej wyobraźni. Wciągająca, emocjonalna, zaskakująca. Długość, której się tak obawiałaś, idealna... (A może nawet za mało, biorąc pod uwagę końcówkę?)
OdpowiedzUsuńNie powiem... trochę mnie też natchnęłaś, więc trudno mi teraz będzie się skupić na pracy... I mój Noah też tupie trochę bucikiem w temacie XD
W każdym razie ja już nie mogę się doczekać, kiedy znowu coś opublikujesz ! <3
Dziękuję za miłe słowa, bardzo się cieszę! <3 Na tym mi właśnie zależało :D No to pisz, pisz, bo ja też się nie mogę doczekać, żeby coś o nim poczytać!
UsuńMoże nawet uda mi się coś niedługo naskrobać... zobaczymy ^^
W końcu udało mi się przeczytać i muszę przyznać, że cały tekst jest mocny. Przeszłość matki Jen, która nie była zbyt łatwa... I jeszcze ten tekst o kobietach w ich linii, czy "potrafią nie niszczyć tych, których kochają najbardziej". Szukająca syna, który z jakich powodów jej nienawidzi, niedostrzegająca córki, niedoceniająca jej... i niepotrafiąca cieszyć się jej szczęściem. Jakie to wszystko smutne. Mam nadzieję, że Jen i Jerome będą potrafili zawsze się dogadywać i zawsze będą szczęśliwi :) Niech w końcu Jen skupi się na sobie, na ciąży i na przyszłości, którą będzie miała z Jerome'm. A on sam będzie robił wszystko, aby uszczęśliwić swoją miłość :)
OdpowiedzUsuńNo i halo! Gratulacje! Jaime już chce zaproszenie na chrzest czy co tam państwo młodzi będą chcieli zrobić :D (nie bez powodu dostałam takie ładne zdjęcie chłopaka podobnego do Jaime'ego z dzidzią, hm? xd).
Jeszcze raz - bardzo podobał mi się ten tekst i dobrze dowiedzieć się więcej o rodzinie Jen :) I ona, i Jaime mają podobne odczucia względem swoich matek...
Bardzo się cieszę, że tekst się podobał <3 Pisało się go dosyć emocjonująco, stąd też taka długość (może niedługo pojawi się dalsza część... ^^). Tak, cała rodzina Jen jest tajemnicza i dosyć... dziwna? Nie wiem, czy tak to można do końca określić, patrząc na wszystko z tej perspektywy czasu. I cóż, jak widać, nasze postacie mają coraz więcej wspólnego ;)
UsuńHa! No proszę, widzę, że ktoś się już podzielił, haha :D
Jeszcze raz dziękuję za komentarz <3