Elaine spojrzała na siebie w lustrze. Widziała przed sobą osobę, której nie rozpoznawała. Blada skóra, ciało z wyraźnymi oznakami zużycia – blizny różowymi pasami znaczyły blade członki. Jasne włosy opadały na ramiona bez życia. Błękitne oczy zdawały się być zasnute mgłą. Kobieta przebiegła palcami po mostku i poczuła, że drży. Ciało w lustrze nie wydawało jej się jej własnym.
Westchnęła. Ostrożnie podeszła do okna. Bose stopy cicho stąpały po starej klepce, znały dobrze fakturę prostokątnych kawałków podłogi, wiedziały, których kafelków należy unikać, a które zapewniają pewny krok. Czy istnieje pewny krok? Czy każdy jest tylko chwiejnym ruchem w nieznaną przepaść?
Z okna jej kamienicy nie widać było wielkiego miasta świateł, czym tak często szczyci się Nowy Jork. Przez te przybrudzone szyby widziała ciemną ulicę, przejeżdżające z pośpiechem samochody i ludzi chwiejących się od boku do boku, chwytając się alkoholu jak życia. Ostrożnie otworzyła okno i wyjrzała przez nie. Ciepło letniego wieczoru otoczyło jej nagie ciało przyjemnym powiewem. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się do siebie. Łatwo byłoby się teraz odepchnąć i spaść. Jedna chwila i świat nie miałby znaczenia. Ostatnie napięcie mięśni przed ostatecznym ich rozluźnieniem – brzydkim, ludzkim, nieatrakcyjnym. Śmierć wbrew licznym przedstawieniom artystycznym nie jest estetyczna.
Elaine ostrożnie obróciła się tyłem do okna i popatrzyła na swoje mieszkanie. Czy to wszystko, co nas otacza, ma jakiekolwiek znaczenie?
Lekkim ruchem podźwignęła się i usiadła na parapecie. Łydkami mocno chwyciła się parapetu i położyła się tak, że jej klatka piersiowa znalazła się za oknem. Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Wystarczy się już tylko puścić.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Spadając na głowę zapewniłaby sobie szybką śmierć – kręgosłup tego nie wytrzyma. Ciekawe, czy długo musiałaby leżeć tam na dole, by ktoś się zorientował, że nie jest tylko kolejną pijaną prostytutką? A może znalazłyby ją bezpańskie psy, które chętnie krążyły po tej okolicy?
Wyciągnęła się leniwie i ziewnęła. Spięła mięśnie brzucha i płynnym ruchem wróciła do pozycji siedzącej.
– A gdyby tak…? – jej spojrzenie natrafiło na szafkę, w której trzymała alkohol. Uśmiechnęła się do siebie weselej i pewnym, niemal skocznym krokiem podeszła do schowka i wyjęła butelkę swojego ukochanego kubańskiego rumu.
Czy Lucasowi byłoby przykro? zamyśliła się. Potem pokręciła głową. Byłby wkurzony… Napiła się płynu o pięknej bursztynowej barwie wprost z butelki. Nie łatwo taki dostać. Tak… byłby wkurzony. Nie lubi, gdy coś idzie niezgodnie z jego planem. pomyślała po chwili i ponownie pociągnęła łyk rumu. Zrobiła kilka kroków i opadła na kanapę. Natrafiła na swój stary, popękany już telefon. Wzięła go do ręki i otworzyła ostatnie wiadomości. Lucas, Lilka, Maille, Sebastian, Patrick… kilka innych osób też znalazło swoje miejsce na tej liście. Przesunęła palcem po ekranie i stwierdziła, że do żadnej z tych osób nie miała ochoty się odzywać. Nie miała im nic do powiedzenia. Przeskoczyła do folderu ze zdjęciami. Kilka prostych fotek. Prychnęła i ponownie napiła się nieco cierpkiego płynu. Chwilę później aparat rozbił się z głośnym trzaskiem na przeciwległej ścianie. Uśmiechnęła się tylko pogardliwie w odpowiedzi. Zamknęła oczy. Z goryczą pomyślała, że dawniej rzuciłaby się w wir seksu, ale obecnie nawet na to nie miała nastroju. Okno jednak wydawało się dobrym rozwiązaniem. Tylko nagle było zbyt daleko, żeby tak po prostu wstać, podejść do niego i skoczyć.
Czy chciała śmierci? Nie… Chciała, by ktoś ją uratował. Nie ma jednak rycerzy na białych koniach, którzy ratują księżniczki zamknięte w wieży.
Tak chciałaby nie śnić o kobiecie w białym kitlu, która potwierdziła jej podejrzenia. I o dziecku, którego nigdy nie urodzi. I o swoim ciele, które po raz kolejny ją zawiodło. Bo czy można ufać tej bezustannie umierającej kupie mięsa, która pozwala stworzyć początek, a nie dopuszcza życia? Jest tylko rozkładającą się trumną?
Rzeczywistość jest jednak okrutnym katem. Obudziła się kilka godzin później. Głowę miała ciężką, mdliło ją i nic się w tej chorej realności nie zmieniło. Podniosła się z kanapy i rozejrzała po pokoju. Spojrzała na potłuczony telefon. Niewiele z niego zostało. Raczej nie było szans, żeby się nim ponownie posłużyć. Kopnęła tylko bezużyteczne kawałki pod ścianę i chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki. Śpiąc na nago porządnie zmarzła, więc gorący prysznic wydawał się spełnieniem marzeń. Bogactwem świata.
Stała pod strumieniami parującej wody. Gorące krople parzyły jej skórę, ale niewiele sobie z tego robiła. Wkrótce ciało przybrało różowy odcień i zaczęło ją piec, ale to też nic nie znaczyło. Wyszła dopiero, gdy duszności zaczęły jej zbytnio doskwierać. Nakryła się ręcznikiem i poszła do kuchni. Czarna kawa miała pomóc jej umysłowi. Ocucić i zmusić do pracy.
Praca… nie. Do pracy nie pójdzie. Z resztą… po co? Powinna sprzedać ten bar w cholerę. Był stanowczo zbyt mocną kotwicą. Tylko sentyment do pewnego dobrego człowieka i ogrom włożonego ich wspólnego wysiłku trzymały ją przy tej podejrzanej spelunce. Tego dnia jednak nie była w nastroju na sentymenty, więc gdyby ktoś zaoferował jej odpowiednią kwotę, podpisałaby papiery w trybie natychmiastowym. Nikogo jednak takiego nie miała. Mogła za to po prostu nie iść. I tak też zrobiła.
Wzięła natomiast portfel i wyszła z mieszkania. Wcześniej jednak wypiła kawę, ubrała się i zostawiła na stole kartkę z krótką notatką dla tego, kto mógłby przyjść do mieszkania. Notkę o tym, że wyszła pooddychać świeżym powietrzem i pewnie niedługo wróci.
Już w autobusie na lotnisko stwierdziła, że wracanie nie jest jednak dobrym pomysłem. Że pewnie samolotu na jakąś bezludną wyspę nie ma, ale może przynajmniej na Alaskę. Niestety na miejscu dostała bilet tylko do San Francisco. Patrzono na nią podejrzliwie, gdy wsiadała do samolotu bez jakiegokolwiek bagażu. Ten nie był jej potrzebny. Chciała tylko popatrzeć na świat z góry, żeby wszystko stało się małe i bez znaczenia.
Na miejscu powitała ją piękna pogoda i radośni ludzie. Na lotnisku jest wiele szczęśliwych osób, które po wielu dniach rozłąki wreszcie spotykają swoich bliskich. Patrzy się na to z prawdziwą przyjemnością. El przystanęła z boku, żeby przyjrzeć się tym zadowolonym twarzom, posłuchać tych entuzjastycznych okrzyków. Na chwilę zapomniała, że jest ciałem, które stoi w tłumie – stała się niewidzialnym duchem i było w tym coś przyjemnego. W końcu spokojnie i bez pośpiechu wyszła z portu lotniczego. Taksówką pojechała na drugą stronę miasta i zaczęła spacerować bez celu. Patrzyła na ludzi. Obcych jak w Nowym Jorku, a jednak jakiś innych. Nie potrafiła tego nazwać.
A może po prostu próbowała się oszukać?
Trafiła do Fisherman's Wharf. Dzielnica portowa, gwarna i tłumna, nie robiła na niej wielkiego wrażenia. Czuła jednak, że to już nie jej mroczny Bronx, a miejsce znacznie jaśniejsze, tętniące. Zapach ryb. I jest chłodniej, gdy powieje wiatr znad morza. Bary i liczne atrakcje dla turystów, również tych z dziećmi. Elaine mijała to wszystko bez większego zaangażowania. Przystanęła dopiero, gdy dotarła na jeden z mostków. Stary. Pusty. Nieco popękany, ale jednak wciąż używany, o czym świadczyła zostawiona obok łódka. Usiadła na mostku i popatrzyła w wodę. Nie ma co łudzić się nadzieją, że woda na granicy tak wielkiego miasta może być czysta. Niedaleko od miejsca, które zajęła blondynka, rybacy wyciągali swój łup. Byli głośni, przeklinali i w jakiś sposób wyglądali tak idealnie portowo, jakby znaleźli się w kreskówce o marynarzu. Elaine przyglądała się im i zastanawiała, jakby wyglądało jej życie, gdyby urodziła się córką jednego z nich. Czy pracowałaby w barze w porcie zamiast lokalu w Nowym Jorku? I tylko tyle? I na tym miałaby polegać się zmiana jej życia? Czy na nic nie mamy wpływu?
Westchnęła cicho i położyła się na nieco wilgotnych deskach. Popatrzyła w niebo. Błękitne, choć kilka nieśmiałych chmur wędrowało spokojnie, bez pośpiechu. Tu na dole wiatr powiewał i podnosił porzucone śmieci, ale chmur to nie dotyczyło. One podążały własnymi ścieżkami, gnane innymi prądami. Elaine zamknęła oczy. Miała ochotę tak leżeć aż do końca świata.
- Wszystko w porządku, panienko? – usłyszała nad sobą zachrypnięty głos. W jej nagle otwartych oczach można było odczytać strach. Kiedy zobaczyła nad sobą zapyziałą i zapijaczoną twarz starszego mężczyzny, podniosła się szybko. Nieznajomy odsunął się i podniósł ręce w obronnym geście.
- Spokojnie, panienko. Spokojnie. Ja tylko pytam. Leżała tak panienka… myślałem, że coś się stało.
Elaine potrząsnęła głową. Próbowała uspokoić serce. Wiedziała, że je popękana dusza potrzebuje kilku głębszych oddechów, żeby doprowadzić umysł do porządku.
- Przepraszam. Wystraszyłam się – wyjaśniła i usiadła. Rozejrzała się. Rybacy już odeszli, w oddali kręcili się ludzie. – Dosiądzie się pan do mnie?
Tym razem to mężczyzna popatrzył na kobietę zdziwiony, ale nieporadnie usiadł obok niej. Elaine posłała mu przyjazny uśmiech.
– Jest pan stąd? – zapytała, choć tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Mężczyzna popatrzył na nią uważnie.
– Ja tak, ale panienka na pewno nie. Co się stało? Problemy sercowe? – zapytał zupełnie swobodnie. Elaine popatrzyła na niego przelotnie i pokręciła głową.
– Nie… Może? Nie. Stanowczo nie. Chyba potrzebowałam odetchnąć – odpowiedziała spokojnie i wbiła spojrzenie w wodę. Ironią wydało jej się to, że zwykle to do niej należało bycie zapijaczonym psychologiem. Nawet kiedy była trzeźwa. Znalezienie się po drugiej stronie barykady było odrobinę irracjonalne. Podniosła wzrok na człowieka obok niej.
– Ma pan ochotę na piwo? Bo ja na pewno jestem za trzeźwa – stwierdziła i podniosła się zwinnie z podestu. – Proszę, niech pan poczeka… zaraz wracam – dodała szybko i już biegła w stronę najbliższego baru. Kiedy kilka chwil później wbiegła na mostek, nie zobaczyła na nim mężczyzny. Stanęła niepewnie i rozejrzała się nerwowo wokół. Nagły entuzjazm, który ją ogarnął pod wpływem nieznanego człowieka, wyparował, jakby go nigdy nie było. Tak jak pijaczyny. Westchnęła cicho i zrezygnowana wróciła na swoje miejsce sprzed kilku chwil. Otworzyła puszkę i napiła się niczym stary marynarz – stanowczo miałaby szansę wtopić się portowy tłum, gdyby nie jasne włosy i zbyt chude ciało jak na pracownika fizycznego.
– Uuuu… To widzę, że u panienki faktycznie nie byle jakie problemy – odezwał się za nią ten sam głos, który wcześniej ja wystraszył. Elaine obróciła się i spojrzała na mężczyznę. W jednej chwili uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła piwo do swojego nowego kompana.
– Zniknął pan… myślałam… – próbowała zagaić, ale mężczyzna klapnął na ziemię obok niej.
– Stwierdziłem, że przyda nam się przegryzka – stwierdził i wyjął dwa batony, z czego jednego podał Elaine. – Na głodnego smutki są jeszcze straszniejsze – wyjaśnił. Elaine parsknęła cicho. Mężczyzna złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się swoim niepełnym uśmiechem. – To niech panienka opowiada…
Blondynka spojrzała niepewnie na mężczyznę, ale… zaczęła opowiadać. Bo… dlaczego nie? Czemu nie miałaby opowiedzieć swojej historii człowiekowi, którego więcej w życiu nie spotka, który chce jej wysłuchać i który mieszka po drugiej stronie kontynentu? Chyba nie znalazłaby lepszej osoby do słuchania od niego. I faktycznie tak było.
– Dobra, dobra, dobra… – mężczyzna w końcu jej przerwał. – Rozumiem całą tę część o dziecku. To przykre i cholernie słabe. Jasne. Ale masz faceta, panienko, nie? Kochasz go? On ciebie pewnie też? To w czym rzecz? – Pokręcił głową. – Czy ty przypadkiem się nie boisz, panienko? Bo to wygląda trochę, jakby panienka była Kopciuszkiem, który uciekł przed północą.
Elaine popatrzyła na mężczyznę uważnie. Zamknęła oczy.
– Bo jakie my mamy szanse? – szepnęła.
– Takie, jakie sobie stworzycie – odparł. – Popatrz na mnie! Ja uciekłem. I uciekam dalej. Naprawdę chcesz spędzić życie na tym mostku? – wskazał na to, co ich otacza. Elaine parsknęła cicho. – Spróbuj, panienko. Zawsze jeszcze zdążysz uciec – zakończył.
Blondynka patrzyła na niego przez dłuższy czas. Próbowała przemyśleć wszystko jeszcze raz, ale coś w środku nakazywało jej wstać. W końcu poderwała się na równe nogi.
– Dziękuję, panu. Naprawdę – pocałowała go w policzek i uśmiechnęła się lekko. – Postawię panu jeszcze jedno piwo i uciekam na taksówkę. Od Nowego Jorku dzieli mnie blisko 3 tysiące mil, a muszę wrócić, nim ten idiota roześle policję – powiedziała całkiem poważnie. Przyniosła obiecane piwo.
– Gdyby był pan kiedyś w Nowym Jorku… proszę zajrzeć na Bronx i pytać o brytyjski lokal. Pokierują pana – zapewniła.
Podróż wcale jej się nie dłużyła. Na kartkach użyczonych przez sąsiada pisała coraz to nowe wersje tego, co powinna zrobić po powrocie. Z każdą minutą denerwowała się coraz bardziej. Bała się, ale pierwszy raz wracała sama i nikt jej nie gonił ani nie popychał. Może czasem lepiej być Pocahontas niż Roszpunką?
Ot, tak. Dawno nie pisałam not, a kilka chodzi mi po głowie, więc to leci na rozgrzewkę. Dla tych, którym uda się przebrać - gratulacje! Doceniam trud! :)
Westchnęła. Ostrożnie podeszła do okna. Bose stopy cicho stąpały po starej klepce, znały dobrze fakturę prostokątnych kawałków podłogi, wiedziały, których kafelków należy unikać, a które zapewniają pewny krok. Czy istnieje pewny krok? Czy każdy jest tylko chwiejnym ruchem w nieznaną przepaść?
Z okna jej kamienicy nie widać było wielkiego miasta świateł, czym tak często szczyci się Nowy Jork. Przez te przybrudzone szyby widziała ciemną ulicę, przejeżdżające z pośpiechem samochody i ludzi chwiejących się od boku do boku, chwytając się alkoholu jak życia. Ostrożnie otworzyła okno i wyjrzała przez nie. Ciepło letniego wieczoru otoczyło jej nagie ciało przyjemnym powiewem. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się do siebie. Łatwo byłoby się teraz odepchnąć i spaść. Jedna chwila i świat nie miałby znaczenia. Ostatnie napięcie mięśni przed ostatecznym ich rozluźnieniem – brzydkim, ludzkim, nieatrakcyjnym. Śmierć wbrew licznym przedstawieniom artystycznym nie jest estetyczna.
Elaine ostrożnie obróciła się tyłem do okna i popatrzyła na swoje mieszkanie. Czy to wszystko, co nas otacza, ma jakiekolwiek znaczenie?
Lekkim ruchem podźwignęła się i usiadła na parapecie. Łydkami mocno chwyciła się parapetu i położyła się tak, że jej klatka piersiowa znalazła się za oknem. Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Wystarczy się już tylko puścić.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Spadając na głowę zapewniłaby sobie szybką śmierć – kręgosłup tego nie wytrzyma. Ciekawe, czy długo musiałaby leżeć tam na dole, by ktoś się zorientował, że nie jest tylko kolejną pijaną prostytutką? A może znalazłyby ją bezpańskie psy, które chętnie krążyły po tej okolicy?
Wyciągnęła się leniwie i ziewnęła. Spięła mięśnie brzucha i płynnym ruchem wróciła do pozycji siedzącej.
– A gdyby tak…? – jej spojrzenie natrafiło na szafkę, w której trzymała alkohol. Uśmiechnęła się do siebie weselej i pewnym, niemal skocznym krokiem podeszła do schowka i wyjęła butelkę swojego ukochanego kubańskiego rumu.
Czy Lucasowi byłoby przykro? zamyśliła się. Potem pokręciła głową. Byłby wkurzony… Napiła się płynu o pięknej bursztynowej barwie wprost z butelki. Nie łatwo taki dostać. Tak… byłby wkurzony. Nie lubi, gdy coś idzie niezgodnie z jego planem. pomyślała po chwili i ponownie pociągnęła łyk rumu. Zrobiła kilka kroków i opadła na kanapę. Natrafiła na swój stary, popękany już telefon. Wzięła go do ręki i otworzyła ostatnie wiadomości. Lucas, Lilka, Maille, Sebastian, Patrick… kilka innych osób też znalazło swoje miejsce na tej liście. Przesunęła palcem po ekranie i stwierdziła, że do żadnej z tych osób nie miała ochoty się odzywać. Nie miała im nic do powiedzenia. Przeskoczyła do folderu ze zdjęciami. Kilka prostych fotek. Prychnęła i ponownie napiła się nieco cierpkiego płynu. Chwilę później aparat rozbił się z głośnym trzaskiem na przeciwległej ścianie. Uśmiechnęła się tylko pogardliwie w odpowiedzi. Zamknęła oczy. Z goryczą pomyślała, że dawniej rzuciłaby się w wir seksu, ale obecnie nawet na to nie miała nastroju. Okno jednak wydawało się dobrym rozwiązaniem. Tylko nagle było zbyt daleko, żeby tak po prostu wstać, podejść do niego i skoczyć.
Czy chciała śmierci? Nie… Chciała, by ktoś ją uratował. Nie ma jednak rycerzy na białych koniach, którzy ratują księżniczki zamknięte w wieży.
~*~
Czerwień na białym tle. Ból i krzyk. Czerwień, kolor kojarzący się z miłością, bliskością i ciepłem drugiego człowieka. Nie była nimi. Była brudna. Obrzydliwa. Wstrętna i odpychająca. I ból, który przynosi tylko śmierć, choć mógłby przynieść życie. Krzyk bezradności. I pustka. Ta, która dławi, ale nie chce zabić.
~*~
Obudził ją krzyk człowieka na ulicy. Do jej uszu dobiegały dźwięki miejskiego poranka – szum silników, głosy ludzi, szczekanie psa sąsiada. Odgłosy szarej codzienności. Niemal od razu jej w jej głowie wybuchł przerażający ból, a zaglądające przez okno światło oślepiało tak, że tylko krzyknęła i zwinęła się w drżący kłębek. Leżała tak, a jej własny oddech wydawał się zbyt głośny. W końcu po omacku dotarła do łazienki sięgnęła po tabletki. Zażyła od razu cztery. Wróciła na kanapę. Zasnęła, modląc się, aby więcej się nie obudzić. Tak chciałaby nie śnić o kobiecie w białym kitlu, która potwierdziła jej podejrzenia. I o dziecku, którego nigdy nie urodzi. I o swoim ciele, które po raz kolejny ją zawiodło. Bo czy można ufać tej bezustannie umierającej kupie mięsa, która pozwala stworzyć początek, a nie dopuszcza życia? Jest tylko rozkładającą się trumną?
Rzeczywistość jest jednak okrutnym katem. Obudziła się kilka godzin później. Głowę miała ciężką, mdliło ją i nic się w tej chorej realności nie zmieniło. Podniosła się z kanapy i rozejrzała po pokoju. Spojrzała na potłuczony telefon. Niewiele z niego zostało. Raczej nie było szans, żeby się nim ponownie posłużyć. Kopnęła tylko bezużyteczne kawałki pod ścianę i chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki. Śpiąc na nago porządnie zmarzła, więc gorący prysznic wydawał się spełnieniem marzeń. Bogactwem świata.
Stała pod strumieniami parującej wody. Gorące krople parzyły jej skórę, ale niewiele sobie z tego robiła. Wkrótce ciało przybrało różowy odcień i zaczęło ją piec, ale to też nic nie znaczyło. Wyszła dopiero, gdy duszności zaczęły jej zbytnio doskwierać. Nakryła się ręcznikiem i poszła do kuchni. Czarna kawa miała pomóc jej umysłowi. Ocucić i zmusić do pracy.
Praca… nie. Do pracy nie pójdzie. Z resztą… po co? Powinna sprzedać ten bar w cholerę. Był stanowczo zbyt mocną kotwicą. Tylko sentyment do pewnego dobrego człowieka i ogrom włożonego ich wspólnego wysiłku trzymały ją przy tej podejrzanej spelunce. Tego dnia jednak nie była w nastroju na sentymenty, więc gdyby ktoś zaoferował jej odpowiednią kwotę, podpisałaby papiery w trybie natychmiastowym. Nikogo jednak takiego nie miała. Mogła za to po prostu nie iść. I tak też zrobiła.
Wzięła natomiast portfel i wyszła z mieszkania. Wcześniej jednak wypiła kawę, ubrała się i zostawiła na stole kartkę z krótką notatką dla tego, kto mógłby przyjść do mieszkania. Notkę o tym, że wyszła pooddychać świeżym powietrzem i pewnie niedługo wróci.
Już w autobusie na lotnisko stwierdziła, że wracanie nie jest jednak dobrym pomysłem. Że pewnie samolotu na jakąś bezludną wyspę nie ma, ale może przynajmniej na Alaskę. Niestety na miejscu dostała bilet tylko do San Francisco. Patrzono na nią podejrzliwie, gdy wsiadała do samolotu bez jakiegokolwiek bagażu. Ten nie był jej potrzebny. Chciała tylko popatrzeć na świat z góry, żeby wszystko stało się małe i bez znaczenia.
Na miejscu powitała ją piękna pogoda i radośni ludzie. Na lotnisku jest wiele szczęśliwych osób, które po wielu dniach rozłąki wreszcie spotykają swoich bliskich. Patrzy się na to z prawdziwą przyjemnością. El przystanęła z boku, żeby przyjrzeć się tym zadowolonym twarzom, posłuchać tych entuzjastycznych okrzyków. Na chwilę zapomniała, że jest ciałem, które stoi w tłumie – stała się niewidzialnym duchem i było w tym coś przyjemnego. W końcu spokojnie i bez pośpiechu wyszła z portu lotniczego. Taksówką pojechała na drugą stronę miasta i zaczęła spacerować bez celu. Patrzyła na ludzi. Obcych jak w Nowym Jorku, a jednak jakiś innych. Nie potrafiła tego nazwać.
A może po prostu próbowała się oszukać?
Trafiła do Fisherman's Wharf. Dzielnica portowa, gwarna i tłumna, nie robiła na niej wielkiego wrażenia. Czuła jednak, że to już nie jej mroczny Bronx, a miejsce znacznie jaśniejsze, tętniące. Zapach ryb. I jest chłodniej, gdy powieje wiatr znad morza. Bary i liczne atrakcje dla turystów, również tych z dziećmi. Elaine mijała to wszystko bez większego zaangażowania. Przystanęła dopiero, gdy dotarła na jeden z mostków. Stary. Pusty. Nieco popękany, ale jednak wciąż używany, o czym świadczyła zostawiona obok łódka. Usiadła na mostku i popatrzyła w wodę. Nie ma co łudzić się nadzieją, że woda na granicy tak wielkiego miasta może być czysta. Niedaleko od miejsca, które zajęła blondynka, rybacy wyciągali swój łup. Byli głośni, przeklinali i w jakiś sposób wyglądali tak idealnie portowo, jakby znaleźli się w kreskówce o marynarzu. Elaine przyglądała się im i zastanawiała, jakby wyglądało jej życie, gdyby urodziła się córką jednego z nich. Czy pracowałaby w barze w porcie zamiast lokalu w Nowym Jorku? I tylko tyle? I na tym miałaby polegać się zmiana jej życia? Czy na nic nie mamy wpływu?
Westchnęła cicho i położyła się na nieco wilgotnych deskach. Popatrzyła w niebo. Błękitne, choć kilka nieśmiałych chmur wędrowało spokojnie, bez pośpiechu. Tu na dole wiatr powiewał i podnosił porzucone śmieci, ale chmur to nie dotyczyło. One podążały własnymi ścieżkami, gnane innymi prądami. Elaine zamknęła oczy. Miała ochotę tak leżeć aż do końca świata.
- Wszystko w porządku, panienko? – usłyszała nad sobą zachrypnięty głos. W jej nagle otwartych oczach można było odczytać strach. Kiedy zobaczyła nad sobą zapyziałą i zapijaczoną twarz starszego mężczyzny, podniosła się szybko. Nieznajomy odsunął się i podniósł ręce w obronnym geście.
- Spokojnie, panienko. Spokojnie. Ja tylko pytam. Leżała tak panienka… myślałem, że coś się stało.
Elaine potrząsnęła głową. Próbowała uspokoić serce. Wiedziała, że je popękana dusza potrzebuje kilku głębszych oddechów, żeby doprowadzić umysł do porządku.
- Przepraszam. Wystraszyłam się – wyjaśniła i usiadła. Rozejrzała się. Rybacy już odeszli, w oddali kręcili się ludzie. – Dosiądzie się pan do mnie?
Tym razem to mężczyzna popatrzył na kobietę zdziwiony, ale nieporadnie usiadł obok niej. Elaine posłała mu przyjazny uśmiech.
– Jest pan stąd? – zapytała, choć tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Mężczyzna popatrzył na nią uważnie.
– Ja tak, ale panienka na pewno nie. Co się stało? Problemy sercowe? – zapytał zupełnie swobodnie. Elaine popatrzyła na niego przelotnie i pokręciła głową.
– Nie… Może? Nie. Stanowczo nie. Chyba potrzebowałam odetchnąć – odpowiedziała spokojnie i wbiła spojrzenie w wodę. Ironią wydało jej się to, że zwykle to do niej należało bycie zapijaczonym psychologiem. Nawet kiedy była trzeźwa. Znalezienie się po drugiej stronie barykady było odrobinę irracjonalne. Podniosła wzrok na człowieka obok niej.
– Ma pan ochotę na piwo? Bo ja na pewno jestem za trzeźwa – stwierdziła i podniosła się zwinnie z podestu. – Proszę, niech pan poczeka… zaraz wracam – dodała szybko i już biegła w stronę najbliższego baru. Kiedy kilka chwil później wbiegła na mostek, nie zobaczyła na nim mężczyzny. Stanęła niepewnie i rozejrzała się nerwowo wokół. Nagły entuzjazm, który ją ogarnął pod wpływem nieznanego człowieka, wyparował, jakby go nigdy nie było. Tak jak pijaczyny. Westchnęła cicho i zrezygnowana wróciła na swoje miejsce sprzed kilku chwil. Otworzyła puszkę i napiła się niczym stary marynarz – stanowczo miałaby szansę wtopić się portowy tłum, gdyby nie jasne włosy i zbyt chude ciało jak na pracownika fizycznego.
– Uuuu… To widzę, że u panienki faktycznie nie byle jakie problemy – odezwał się za nią ten sam głos, który wcześniej ja wystraszył. Elaine obróciła się i spojrzała na mężczyznę. W jednej chwili uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła piwo do swojego nowego kompana.
– Zniknął pan… myślałam… – próbowała zagaić, ale mężczyzna klapnął na ziemię obok niej.
– Stwierdziłem, że przyda nam się przegryzka – stwierdził i wyjął dwa batony, z czego jednego podał Elaine. – Na głodnego smutki są jeszcze straszniejsze – wyjaśnił. Elaine parsknęła cicho. Mężczyzna złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się swoim niepełnym uśmiechem. – To niech panienka opowiada…
Blondynka spojrzała niepewnie na mężczyznę, ale… zaczęła opowiadać. Bo… dlaczego nie? Czemu nie miałaby opowiedzieć swojej historii człowiekowi, którego więcej w życiu nie spotka, który chce jej wysłuchać i który mieszka po drugiej stronie kontynentu? Chyba nie znalazłaby lepszej osoby do słuchania od niego. I faktycznie tak było.
– Dobra, dobra, dobra… – mężczyzna w końcu jej przerwał. – Rozumiem całą tę część o dziecku. To przykre i cholernie słabe. Jasne. Ale masz faceta, panienko, nie? Kochasz go? On ciebie pewnie też? To w czym rzecz? – Pokręcił głową. – Czy ty przypadkiem się nie boisz, panienko? Bo to wygląda trochę, jakby panienka była Kopciuszkiem, który uciekł przed północą.
Elaine popatrzyła na mężczyznę uważnie. Zamknęła oczy.
– Bo jakie my mamy szanse? – szepnęła.
– Takie, jakie sobie stworzycie – odparł. – Popatrz na mnie! Ja uciekłem. I uciekam dalej. Naprawdę chcesz spędzić życie na tym mostku? – wskazał na to, co ich otacza. Elaine parsknęła cicho. – Spróbuj, panienko. Zawsze jeszcze zdążysz uciec – zakończył.
Blondynka patrzyła na niego przez dłuższy czas. Próbowała przemyśleć wszystko jeszcze raz, ale coś w środku nakazywało jej wstać. W końcu poderwała się na równe nogi.
– Dziękuję, panu. Naprawdę – pocałowała go w policzek i uśmiechnęła się lekko. – Postawię panu jeszcze jedno piwo i uciekam na taksówkę. Od Nowego Jorku dzieli mnie blisko 3 tysiące mil, a muszę wrócić, nim ten idiota roześle policję – powiedziała całkiem poważnie. Przyniosła obiecane piwo.
– Gdyby był pan kiedyś w Nowym Jorku… proszę zajrzeć na Bronx i pytać o brytyjski lokal. Pokierują pana – zapewniła.
Podróż wcale jej się nie dłużyła. Na kartkach użyczonych przez sąsiada pisała coraz to nowe wersje tego, co powinna zrobić po powrocie. Z każdą minutą denerwowała się coraz bardziej. Bała się, ale pierwszy raz wracała sama i nikt jej nie gonił ani nie popychał. Może czasem lepiej być Pocahontas niż Roszpunką?
Ot, tak. Dawno nie pisałam not, a kilka chodzi mi po głowie, więc to leci na rozgrzewkę. Dla tych, którym uda się przebrać - gratulacje! Doceniam trud! :)
Dotrwałam, bo naprawdę przyjemnie się czytało <3 I nie doprowadzaj ludzi do zawału, bo już myślałam, że El zrobi sobie coś złego. Ja i Lasair byśmy miały złamane serduszka </3 Dobrze, że trafiła na tego człowieka i już nie możemy się doczekać tego, co planuje zrobić po powrocie, dlatego jutro, najpóźniej we wtorek przyjdziemy z odpisem ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! I oczywiście grzecznie na Was czekam :)
UsuńJa nie wiem gdzie te ketle i hantle, hm? Czytało się płynnie, przyjemnie, ale nie zgodzę się z tym idiotą , Lucas jest po prostu troskliwy na swój dziwny sposób, ot co! Ale miło, że Elaine spotkała na swej drodze tego starszego pana i postanowiła jednak wrócić. Napisane świetnie, więc proszę już nie marudzić. Czekam na więcej, a może napiszemy coś razem rzucam uśmiech numer pięć .
OdpowiedzUsuńLucas z jej perspektywy jest idiotą :P Kochanym, ale jednak idiotą ;)A co do notki - trzymam za słowo!
UsuńDotarłam do samego końca! Głównie dlatego, że byłam ciekawa, jak ta notka się zakończy. Od początku miałam nieodparte wrażenie, że to koniec z historią El i było mi przykro z tego powodu, bo pamiętam ją jeszcze sprzed wielu lat. Cieszę się, że koniec końców postanowiła wrócić do Nowego Jorku i życzę jej jak najlepiej :D
OdpowiedzUsuńI czekam na kolejną notkę! :)
Dziękuję! I... ja też miałam wrażenie, że może tak skończyć ;) Zupełnie mnie ta postać nie słucha XD
UsuńPołknęłam tę notkę i to dosłownie, a teraz piszę komentarz z telefonu, na którym nie potrafię się przelogować, bo ani myślę czekać ze skomentowaniem, aż będę na komputerze. Nie wiem, jak Ty to robisz, ale w Twoich tekstach zawsze przepadam bez reszty i tak było też tym razem :) Już się bałam o Elaine, także macie obie szczęście, że właśnie tak, a nie inaczej się to skończyło! Potrzeba tak niewiele, a oczami wyobraźni byłam z El, widziałam i czułam co ona. Zdecydowanie chcę więcej!
OdpowiedzUsuńnieprzelogowana, ale zachwycona Mama Muminka
Czemu czuję, że Twój komentarz zawiera groźbę? XD
UsuńI dziękuję za miłe słowa!
Hej. c:
OdpowiedzUsuńMiałam wpaść wcześniej, ale trochę rzeczy mnie powstrzymało i jestem teraz. Z historią Elaine nie jestem na bieżąco i tak piąte przez dziesiąte rozumiem. Podobnie jak wyżej miałam wrażenie, że to już koniec przygody z tej postacią, a mnie samej zrobiło się nieco przykro, bo doskonale pamiętam postać Elaine, gdy się zapisywałam dobre... hm, trzy lata temu ;'o i NYC bez niej nie byłby już taki sam. :C Cieszę się jednak, że mimo wszystko zostaje i wraca do Wielkiego Jabłka. Ta rozmowa z tym panem wydawała mi się być naprawdę urocza i... jej, sama postawiłabym mu piwo, gdybym mogła, o!
Bardzo fajna notka, czytało mi się lekko i nie wiem czy powinnam napisać, że przyjemnie ze względu na to, co się w niej działo, ale i tak też było. Będę wypatrywać kolejnej, coraz bardziej mnie ciekawi jej życie. I oby ta kolejna notka się pojawiła!:D
Weny! ^^
Dziękuję za te ciepłe słowa <3
Usuń