Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2106. Sunrise and sunset are a promise of what is coming

Rzuciła wszystko. Siedziała właśnie w samolocie startującym z lotniska JFK, a za ponad pięć godzin miała wylądować w San Diego i rozpocząć swoje życie na nowo. Dosłownie, jej życie miało zacząć się raz jeszcze, miała przed sobą czystą kartkę, Diego właśnie nią było, a ona miała być niczym ten długopis, który wypełni ją na nowo. A może to ona była kartką, a nowe miasto miało mieć w sobie tusz… Nie zastanawiała się więcej nad metaforami. Miała jedną walizkę w luku bagażowym i torebkę, jako bagaż podręczny. Nie brała wszystkich swoich rzeczy, wzięła ze sobą jedynie to, czego naprawdę potrzebowała. W końcu miała zacząć od nowa. Wspomnienia i przeszłość nie były tym, co chciała brać ze sobą, a wspomnień ukrytych w najdrobniejszych rzeczach, czy nawet ubraniach było zwyczajnie za dużo.
Ktoś mógłby powiedzieć, że była odważna. Porzucenie wszystkiego z dnia na dzień, nie było przecież objawem tchórzostwa, prawda? Postawienie wszystkiego na jedną kartę, było z reguły odbierane, jako akt odwagi.
Villanelle dobrze wiedziała, że jedyne, co nią kierowało w tamtym czasie to strach. Wcześniej owszem, była odważna. Mogłaby powiedzieć o sobie samej, że aż za bardzo. Pchała się tam, gdzie nie powinno jej być, sięgała tego, co nie było zapisane dla niej, a później kuliła ogon i pragnęła schować się przed całym światem. Ukryć i zniknąć. Ciepła Kalifornia, a dokładnie właśnie San Diego miało być jej jaskinią, w której nikt nie miał jej odnaleźć. W towarzystwie i trochę pod opieką swojej ciotki, Kate Ward, miała ponownie poczuć się bezpiecznie. Miała zrealizować swój nowy plan i zacząć jeszcze raz żyć, tak po prostu. Bez strachu, bez stresu, bez lęku… bez poczucia osaczenia. Bez poczucia winy i wstydu.
Dwa dni temu rozmawiała z ciotką przez telefon, dopytując się czy jej przyjazd na pewno nie będzie dla niej problemem. Na następny dzień trzymała już w ręce wydrukowane bilety i pakowała swoją walizkę, a teraz siedziała przypięta już pasami na fotelu w samolocie, czekając na komunikat, że może już odpiąć zabezpieczenie i wstać. Opuścić środek transportu i przywitać się z ciotką, czekającą na nią za bramkami na lotnisku.
— Jak lot? Jesteś zmęczona? Wszystko w porządku, jak się czujesz? Wiesz, Villanelle… ja się na ciąży w ogóle nie znam, ale kiedyś słyszałam, że to nie jest bezpieczne dla dziecka.
— Dzięki, Katie, wszystko w porządku — mruknęła, spoglądając na ciotkę z czymś w rodzaju żalu w oczach. Przyleciała do niej w określonym celu. Elle wiedziała, że nie będzie w stanie udawać, że nie ma ciąży. Liczyła jednak, że ciotka na samym wstępie nie przypomni jej o tym, o czym tak bardzo chciała zapomnieć i czego chciała się pozbyć. — Lekarz mówił, że nie ma żadnych przeciwskazań, a ja czuję się naprawdę dobrze — z chęcią dodałaby, że to małe coś rozwijające się w niej w ogóle jej nie interesuje, o przecież miała się tego pozbyć i cieszyć na nowo studenckim życiem, a później dorosłym, a rodzinę założyć miała dopiero za kilka dobrych lat z mężczyzną, który nie wywoływałby u niej strachu.
— W takim razie dobrze. Daj walizkę i idziemy do taksówki. Wstępnie umówiłam nas z moimi znajomymi, ale mówiłam im, że potwierdzę jeszcze wszystko, bo nie wiem jak się będziesz czuła.
— Ale chyba im nie mówiłaś? — Spojrzała wymownie na starszą od siebie kobietę, chwytając rączkę granatowej walizki.
— Oczywiście, że nie. Elle przecież rozmawiałyśmy przed wczoraj. Jeszcze tylko chwila i zaczniesz wszystko od nowa.
— Zapisałaś mnie do tego lekarza? Czas się liczy — mruknęła, idąc wraz z ciotką w stronę wyjścia, gdzie przed budynkiem lotniska czekało mnóstwo taksówek, busów i innych pojazdów czekających na podróżnych. Villanelle westchnęła lekko, kiedy poczuła na twarzy przyjemne promienie słoneczne. W Nowym Jorku wciąż było śnieżnie, a zimę dało się odczuć w pełni. Tutaj nie było co prawda gorąco, ale dziewczyna pod wpływem znaczącej różnicy temperatury czuła się tak, jakby wylądowała właśnie w jakimś ciepłym kraju. Ściągnęła płaszcz, który przerzuciła sobie przez rękę i została w samym, różowym swetrze i czarnych, kryjących legginsach. Od jakiegoś czasu ubierała się głównie w ten sposób, chociaż ciąża była na tyle wczesna, że nic nie było widać, Villanelle miała momentami wrażenie, że wszyscy wiedzą, co się jej przytrafiło, a przecież tego właśnie nie chciała. Tego, chciała się pozbyć, zapomnieć, żyć tak, jakby nigdy nic się nie stało.
— Oczywiście, w przyszłym tygodniu masz wizytę. Tylko, Elle… jesteś pewna?
— Tak, jak niczego innego na świecie — odpowiedziała bez mrugnięcia okiem. Nie myśląc o tym, nie miała żadnych wątpliwości. Dlatego temat jej ciąży urywała za każdym razem, najszybciej, jak tylko potrafiła, bo kiedy on się ciągnął, a dziewczyna zastanawiała się nad tym, jak mogłoby być, zaczynały dopadać ją wątpliwości, a tych przecież nie chciała mieć.
— I pamiętaj… nie mów nikomu — ciotka odezwała się nieco ciszej — ten lekarz jest świetny, ale nie do końca, wiesz — spojrzała na nią znacząco.
— I rozmawiamy o tym na lotnisku, wśród tylu ludzi? Świetnie, Katie — prychnęła zdenerwowana, spoglądając na ciotkę spod przymrużonych oczu. Wzięła jednak głęboki oddech, policzyła do dziesięciu i uspokoiła się. Nie mogła być przecież wredna w stosunku do kobiety, dzięki której w ogóle miała szanse, jakoś jeszcze żyć.
Rodzice w życiu nie pozwoliliby jej na to, co planowała. Dlatego powiedziała im tylko tyle, że pojedzie do ciotki, gdzie w spokoju przejdzie przez te miesiące cudownego czasu dla kobiety, skontaktuje się z jakąś agencją adopcyjną czy czymś i wróci. Nie zamierzała zrobić nic z tego, o czym im powiedziała. Nie zamierzała rodzić i nie zamierzała wracać. Nie miała jeszcze pojęcia gdzie jest jej miejsce, ale wiedziała, że na pewno nie jest ono w Nowym Jorku.


Siedzieli w sześć osób w jednym z barów przy plaży. Kate, co jakiś czas spoglądała na swoją siostrzenicę, w tych krótkich chwilach, uważnie jej się przyglądając. Minęły dwa tygodnie od wizyty u lekarza, na której tak bardzo jej zależało, ale to tyle… Villanelle nie wspominała nic o tym, kiedy kolejna, kiedy zabieg, jak się powinny do niego przygotować, a gdy próbowała poruszyć ten temat, dziewczyna stawała się opryskliwa i pospiesznie go ucinała mówiąc, że to tylko i wyłącznie jej sprawa.
— Co taka zamyślona? — Usłyszała głos Aidena, faceta po trzydziestce, który był dobrym znajomym z pracy Kate. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Elle miała wrażenie, że wziął sobie do serca za cel poznanie bliżej dziewczyny. Cóż… jego sposób nie był dobry, a Villanelle tylko odczuwała przez niego złość i frustrację. Jako jeden, jedyny z towarzystwa jej ciotki potrafił wprowadzić Elle w irytację w ekspresowym tempie, a sama brunetka nie wiedziała, czy miało to związek z burzą hormonów, czy po prostu tak bardzo ją wkurzał. — Tęsknisz za Nowym Jorkiem pewnie, co? Za znajomymi, kumplami… może za chłopakiem? — Wypytywał z tym swoich uśmieszkiem na twarzy. Dziewczyna tylko westchnęła ciężko na jego słowa i podparła brodę na dłoni, kręcąc lekko głową.
— Byłam zanieść papiery na uczelnię. Boję się, że dadzą mi za szybko plan i dzisiejszy wieczór będzie ostatni, w takim towarzystwie — odpowiedziała ironicznie, uśmiechając się do niego zgryźliwie. Miała go już po dziurki w nosie. Podniosła się powoli i spojrzała na pozostałe osoby, siedzące przy ich stoliku — przepraszam na chwilę — posłała im delikatny uśmiech i ruszyła w stronę toalet.
Po wyjściu z kabiny przystanęła przy umywalce i przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Nie widziała żadnej różnicy. Może z wyjątkiem tych kilku czerwonych krostek, które pojawiły się na jej czole i w okolicy brody. Z tych niewidzialnych oznak, na ten moment czuła nadwrażliwość biustu i w niektóre dni poranne mdłości, które na szczęście nie męczyły jej każdego dnia. Na ten moment nie mogła narzekać, czasami też czuła się bardziej zmęczona, ale przecież to zdarzało się każdemu i nie wzbudzała tym wśród nowo poznanych znajomych podejrzeń.
Wiedziała, że miała coraz mniej czasu na podjęcie ostatecznej decyzji, ale rozmowa z ginekologiem sprawiła, że wątpliwości dopadły ją z podwójną siłą, chociaż nie tyle sama rozmowa, co przemyślenia, które dopadły ją po opuszczeniu gabinetu.
Elle: Nie mam pojęcia czy to, co zamierzam jest właściwie… chyba powinnam ci powiedzieć, ale nie wiem, jak to zrobić i czy na pewno to zrobić…
Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w wyświetlacz ekranu, ale ostatecznie nie wysłała wiadomości. Nie miała pojęcia, czego mogłaby się spodziewać w odpowiedzi i chyba naprawdę, nie chciała go więcej w swoim życiu.
Umyła dłonie i opuściła toaletę. Nie wróciła jednak do stolika. Skierowała swoje kroki w stronę baru, przy którym było wolne miejsce. Zasiadła na jednym z wysokich stołków i uśmiechnęła się pogodnie do barmana.
— Co dla ciebie?
Wpatrywała się przez chwilę w mężczyznę, zastanawiając się nad jego pytaniem, a raczej odpowiedzią, jaką powinna mu od razu udzielić, aby nie przedłużać kolejki.
— Mohito, margarita, tequila sunrise, sex on the beach, cosmopolitan? — Wymienił najpopularniejsze drinki i wpatrywał się w nią, trzymając w jednej ręce shaker, a drugą wyciągnął w stronę alkoholi czekając na jej odpowiedź.
— Margaritę z truskawkami dla niej, a ja poproszę wódkę z colą.
Odwróciła głowę przez prawe ramię, aby spojrzeć na mężczyznę, który złożył zamówienie. Był wysoki, miał ciemne, nieco dłuższe włosy opadające na jego czoło. Niesamowicie jasne oczy i nieco zaokrągloną twarz. Był dość wysoki, prawdopodobnie wzrostem był podobny do Arthura, ale cała reszta była zupełnie inna. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Tak, niech będzie margarita z truskawkami. Nigdy nie umiem sama zdecydować, czego tak właściwie chcę — uśmiechnęła się do niego, a on zajął miejsce na stołku tuż obok. Obserwowała uważnie, jak rozluźniony podpiera się o blat baru, a gdy zapłacił barmanowi i oderwał od niego swoje spojrzenie, jej uśmiech poszerzył się, gdy poczuła jego wzrok na sobie. — Dzięki za pomoc.
W jego oczach było coś… miała wrażenie, że znajdował się w tym barze może nie z takiego samego powodu, co ona sama, ale z bardzo podobnego.
— Złamane serce? — Spytał, nim ona sama zdążyła się odezwać. Zaśmiała się cicho na jego słowa i pokręciła przecząco głową. Nie opisałaby w ten sposób tego wszystkiego, co sprawiło, że pojawiła się właśnie w San Diego.
— Chęć rozpoczęcia nowego życia, a ty? — Ułożyła dłoń na blacie i postukała palcami w niego, wpatrując się w mężczyznę i próbując ocenić ile mógł mieć lat. Z pewnością był od niej starszy, nie umiała jednak stwierdzić o ile konkretnie. W tej chwili, nie było to jednak dla brunetki istotne.
— Zawodowe doszkolenie się, kurs i te sprawy.
— Studentka architektury — powiedziała, nie odrywając od niego, nawet na krótką chwilę spojrzenia. Zrobiła to dopiero w momencie, w którym barman położył przed nimi drinki. Przez krótką, króciutką chwilę zastanawiała się nad tym czy to właściwie, w końcu była w ciąży, nie powinna była spożywać alkoholu. Zagryzła wargi, chwytając jedną ręką wysoką szklankę. Palcem drugiej przesunęła po obramowaniu, które obsypane było solą, a następnie ułożyła palec na języku uśmiechając się przy tym najbardziej uroczo, jak tylko potrafiła. — A ty?
— Weterynarz.
Potrzebowała jakiegoś oderwania. Czegoś, co pomogłoby jej, chociaż przez krótką chwilę zapomnieć o tym, co od kilku tygodni siedziało w jej głowie, a do czego nie chciała się przyznać.
— Woah, ratowanie życia zwierząt musi być naprawdę cool — powiedziała, chwytając słomkę i wsuwając ją pomiędzy swoje usta, aby upić odrobinę drinka. Po pierwszym łyku, już nie czuła się najlepiej ze świadomością, co właśnie zrobiła. Z drugiej strony, przecież i tak chciała się tego pozbyć… westchnęła cichutko, upijając jeszcze odrobinę.
— Dlaczego akurat architektura?
— Kocham sztukę, a na tej jeszcze da się zarobić — odpowiedziała bez większego namysłu, bawiąc się papierową słomką i mieszając nią w drinku — nie, żeby zależało mi na pieniądzach, ale w końcu z czegoś trzeba się utrzymać.
— Nie ma nic złego w chęci utrzymania swojego życia na odpowiednim poziomie. Tym bardziej, że to kochasz.
— Kocham też ciepły piasek na plaży i szum fal oceanu — wyszczerzyła się wesoło, upijając jeszcze odrobinę drinka, chociaż z każdym kolejnym łykiem czuła coraz większe wyrzuty sumienia. Wiedziała, że nie robi dobrze, że nie powinna. Z jednej strony wiedziała, że na całą szklankę, alkoholu jest jedynie odrobina, a z drugiej strony dobrze wiedziała, że nie powinna wypić nawet kropelki.
— Kochasz piękne rzeczy — powiedział, a Villanelle zaśmiała się melodyjnie.


Nie rozumiała, dlaczego Kate była na nią tak bardzo zła. To, co robiła ze swoim życiem w ogóle nie powinno interesować jej ciotki. Ciągłe wtrącanie się we wszystko kobiety, doprowadzało Elle do złości.
Tym razem było dokładnie tak samo.
— Wytłumaczysz mi, co ty właściwie wyprawiasz?
Villanelle spoglądała bez zrozumienia na swoją ciotkę, próbując odgadnąć z czym dokładnie ma ona problem. Nie robiła przecież niczego złego, próbowała jedynie jakoś ułożyć sobie życie, poradzić sobie z przeszłością. Może nie robiła tego w najlepszy sposób, ale na tę chwilę nie potrafiła znaleźć żadnego innego, a przy Boltonie czuła się po prostu lepiej, niż gdy była sama.
— Ja? A co ty robisz teraz? — Splotła ręce pod biustem i wpatrywała się w jasne oczy ciotki.
— Nie odbijaj piłeczki, Elle. Ja się martwię! Co ty wyprawiasz? Wiesz, jak się zdenerwowałam!? Nie znasz miasta, nie znasz tutaj nikogo, a nagle znikasz z baru, z obcym facetem. Nie odbierasz telefonu, nie odpisujesz na wiadomości i wracasz dopiero teraz... jest siedemnasta! Gdzieś ty była!? Czy ty do reszty zwariowałaś!?
— Boże! Przestań się na mnie drżeć! — Krzyknęła, sięgając dłonią włosów i pospiesznie poprawiła je. Była zdenerwowana, nie podobało jej się to, że ciotka chciała kontrolować jej życie, nie po to przyjechała do Diego.
— Kiedy byłaś u ginekologa, Elle? Kiedy masz zabieg, muszę wiedzieć wcześniej, muszę wziąć wolne. Chyba masz coraz mniej czasu na podjęcie decyzji, co? On też nie załatwi ci terminu w jeden dzień, Elle, w którym ty właściwie jesteś tygodniu!?
— Odwal się, to nie twoja sprawa co robię — syknęła, z powrotem splatając dłonie pod biustem.
— Tak?! A przypomnieć ci, jak dzwoniłaś do mnie z płaczem!? Jak błagałaś, żebym ci pomogła, żebym nic nie mówiła rodzicom!? Co ty robisz dziewczyno!? Uciekasz przed facetem, bo ponoć jest nienormalny, opowiadasz, jak bardzo się go boisz, a później wskakujesz pierwszemu lepszemu do łóżka i niczego się nie boisz!? — Ward była wściekła na swoją siostrzenicę, chciała jej pomóc, ale tylko pod warunkiem, że i Elle by tego chciała. Na tę chwilę nie widziała, aby Madisson naprawdę pragnęła jej pomocy. — Może to jednak z tobą jest coś nie tak, hm? Oskarżasz biednego faceta, który pewnie nawet nie wie co źle zrobił, a ty się zabawiasz z tym kolesiem z baru. Cudownie Elle, cudownie. O tyle dobrze, że będąc w ciąży nie wpadniesz z drugim.
Elle czuła, jak rozpiera ją złość. Nie miała ochoty kontynuować tej rozmowy. Była zdenerwowana, a słowa ciotki... cóż, trafiały w czułe punkty, a prawda zawsze bolała. Villanelle była jednak zbyt dumna, aby przyznać komuś rację i uparta na tyle, że nawet gdyby miała tym zranić samą siebie, nie odpuści.
— Wiesz co? Wal się, Kate. Nie przyjechałam do ciebie, aby wysłuchiwać tego, jak mnie obrażasz — warknęła zaciskając pięści. Czuła, że jeszcze kilka słów ciotki i nie wytrzyma, rozpłacze się i pokaże wszystkie swoje słabości, a nie była jeszcze na to gotowa.
Prychnęła, odwróciła się na pięcie i ruszyła do pokoju gościnnego, który chwilowo okupowała. Trzasnęła drzwiami i usiadła na łóżku z głośnym westchnięciem. Chwyciła poduszkę i zakryła nią sobie twarz, a następnie krzyknęła głośno w miękki materiał.
Czuła, jak łzy wypełniają jej oczy i spływając po policzkach, od razu wsiąkały w materiał poszewki. Pociągnęła nosem, a następnie odsunęła poduszkę z twarzy, podłożyła ją pod głowę i położyła się na niej, chwytając swój telefon. Cały czas miała zapisany jego numer.
Elle: Nie wiem od czego powinnam w ogóle zacząć, to wszystko jest strasznie skomplikowane, Arthur. Jestem w San Diego, u mojej cioci ja... wiesz, ja nie bardzo wiem... nie powinnam robić tego przez smsa, to prawda, ale chyba się boję... ale, ale musisz wiedzieć, więc... Jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko, Art...
Nie wysłała jednak wiadomości. Wyszła z pola tekstowego, pozostawiając wersję roboczą w szkicach przypisanych do jego numeru. To była kolejna, niewysłana wiadomość.


Nie wiedziała, w którym momencie tamtego wieczoru przestała czuć wyrzuty przez picie alkoholu. Liczyło się to, że zapominała myśleć o Nowym Jorku, o tym, co tam zostawiła i tym strachu, przez który uciekła. Bała się go, a mimo wszystko nie mogła przestać o nim myśleć. Wychodząc z klubu z nowopoznanym mężczyzną, zamiast skupiać się na tym, co tak właściwie się teraz dzieje, myślała o tamtej imprezie, o smaku jego ust i o tym, w jaki sposób on jej dotykał.
Z każdym kolejnym spotkaniem z Xandrem, czuła się coraz pewniej w San Diego. Co prawda nie zapomniała o Arthurze, nie była w stanie pozbyć się go ze swojej głowy, ale myślała o nim rzadziej, skupiając się, a raczej starając się skupiać na chłopaku, z którym spędzała właśnie czas. Ich spotkania były pełne rozmów, zwiedzali miasto i śmiali się w zasadzie ze wszystkiego. Villanelle pozwalała sobie przy mężczyźnie na więcej, bo dobrze wiedziała, że niedługo ich drogi i tak się rozejdą, że nigdy więcej się nie spotkają.
Nakryła nagie ciało białą, hotelową pościelą i uśmiechnęła się szeroko, czując wciąż na twarzy czerwone rumieńce. Wilgotne kosmyki włosów kleiły się do jej twarzy, przyjemne ciepło wciąż rozprzestrzeniało się po jej ciele, a ona… ona czuła się po prostu szczęśliwa.
— Niedługo będę musiał wyjechać — poczucie szczęścia oddaliło się wraz z dochodzącym do jej uszu męskim głosem, który zdecydowanie nie należał do tego mężczyzny, którego chciałaby w tym momencie usłyszeć.
— Oboje wiedzieliśmy, jak to się skończy — westchnęła cicho, przecierając dłonią czoło. Pierwszego wieczoru, kiedy się poznali wiedziała już, że Xander jest w San Diego tylko na jakiś czas, dokładnie na czas trwania kursów. O poranku, gdy wbrew sobie samej została na śniadaniu, nie rozumiejąc własnego postępowania też wiedziała, że on wyjedzie. Wpisując w swój telefon jego numer, też dobrze wiedziała, że on nie zostanie w Diego dla niej. Nie była tylko przygotowana na moment, w którym to się stanie.
— Oboje wiedzieliśmy, że nie jesteśmy tymi, których pragniemy.
Wiedzieli. Ona wiedziała to od samego początku. Chciała się tylko upewnić? Sprawdzić, jak będzie z innym? Poczuć, że mimo wszystko, że pomimo całego tego strachu…
— Zabrałeś mi go — zaśmiała się cicho, chociaż to nie był radosny śmiech. Była raczej bliska rozpłakania się, chociaż nie wiedziała, dlaczego dokładnie — ściągnąłeś ze mnie jego dotyk, X.
— To dobrze czy źle?
— Nie mam pojęcia — wyszeptała, zaciskając wargi w wąską linię. Miała jednak coś więcej poza śladami jego dotyku pozostawionego na swoim ciele. Miała w sobie jego dziecko, a tego Xander nie był w stanie jej zabrać. — Kiedy wylatujesz?
— Mamy jeszcze trochę czasu na stworzenie pięknych wspomnień.
— Niczym z wakacyjnego romansu, hm? — Westchnęła, powoli odwracając się na bok, aby spojrzeć w jasne oczy mężczyzny. Pragnęła odnaleźć w nich ciemne tęczówki tamtego, ale dobrze wiedziała, że nikt inny poza nim nie ma takich oczu. Wiedziała, gdzie powinna ich szukać, wciąż jednak coś ją powstrzymywało.
— Dokładnie. Pamiętasz? W barze zapytałem, czy leczysz złamane serce — czuła, jak ułożył dłoń na jej policzku i delikatnie przesunął ją niżej, muskając opuszkami palców jej wargi, a następnie zjeżdżając w dół sunął po żuchwie, szyi i obojczykach, przechodząc dłonią na nagie ramię — okłamałaś mnie wtedy.
— Nie — pokręciła głową, uśmiechając się subtelnie — wtedy po prostu nie wiedziałam jeszcze, przed czym dokładnie uciekam.
— Skrzywdził cię?
Zagryzła wargi i w jednej chwili zaczęła spoglądać, jakby przez mężczyznę. Może to ona go skrzywdziła? Bawiła się. Nie szukała rozrywki, po prostu chciała… gdyby Arthur nie zaczął zachowywać się, jak psychol, być może nadal byłaby w Nowym Jorku. W pewnym momencie przecież sama poczuła, jak wiele dla niej znaczył. Nie umiała jednak z nim rozmawiać, gdy on był ciągle obok, pisał, dzwonił. Miała wrażenie, że był wszędzie tam gdzie ona. Było go zdecydowanie za dużo. Zaczęła więc go unikać, uciekała do tego stopnia, że aż w końcu opuściła rodzinne miasto. Wiedziała, że tutaj jej nie znajdzie. Nie mógłby.
— Wolałbyś kochać czy być kochanym do szaleństwa? — Spytała, przeczesując kosmyki ciemnych włosów, dokładnie w taki sam sposób, w jaki robił to on.
— To podchwytliwe pytanie? No i nie odpowiedziałaś na moje. — Zaśmiał się wesoło — nieładnie tak pytaniem na pytanie.
— Nie kocham cię, jeżeli o to ci chodzi — zaśmiała się melodyjnie — ale nie martw się, naprawdę cię lubię.
— Też cię lubię, ale nadal nie rozumiem twojego pytania, V.
— To dość skomplikowane.
— Rozmawiamy o tobie i o nim, prawda?
— Chyba kochał mnie za bardzo.
— Da się tak? — Widziała rozbawienie w oczach ciemnowłosego.
— Boję się takiej miłości.
Ściągnęła z siebie kołdrę i powoli podniosła się z łóżka, a następnie powolnym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale w ogóle się nie krępowała.
— Zamówisz kawę i śniadanie? — Spytała, stojąc już przy drzwiach łazienki zerkając na niego przez ramię — z mlekiem i płaską łyżeczką cukru. Zjadłabym dzisiaj gofry.
— Mówiłaś, że nie jesz słodkich śniadań — powiedział, jednak zgodnie z prośbą podniósł się, aby sięgnąć telefonu znajdującego się w pokoju, ale w ostatniej chwili zrezygnował i sam podniósł się z łóżka, aby dołączyć do brunetki w łazience. — Dziś pójdziemy do restauracji, a później spędzimy miło wieczór.
— Mam zajęcia do drugiej — uśmiechnęła i odwróciła się przodem do mężczyzny, wchodząc tyłem do kabiny prysznicowej. Zamknęła jednak drzwi przed nim i uśmiechnęła się subtelnie, odkręcając baterię — myślisz, że ze wszystkim zdążymy?
— Ja do czwartej jestem zajęty. Przyjadę po ciebie do ciotki koło szóstej.


Od razu po powrocie do domu z uczelni, zaczęła się przygotowywać na spotkanie z Xandrem. Nie miała pojęcia, co takiego wymyślił. Kiedy żegnali się po zjedzeniu śniadania, powiedział jej tylko, aby ubrała się przede wszystkim wygodnie. W zasadzie odkąd tylko wylądowała w San Diego, przede wszystkim nastawiała się na wygodne ubrania.
Stała przed szafą z lustrem w bieliźnie, próbując wcisnąć na siebie kolejne jeansowe szorty, które okazywały się być ciasnawe. Chwyciła kolejną parę, ale i z tą nie było lepiej. Zapiąć, zapinała rozporek jednak musiała przy tym wciągać brzuch, czego następstwem było wpijanie się materiału w jej ciało. Westchnęła zrezygnowana, kiedy kolejna para również okazała się przymała.
Wiedziała, że prędzej czy później nadejdzie moment, w którym zacznie przybierać na wadze. Nie było jednak jeszcze widać, czym jej tycie było spowodowane. Ostatecznie założyła na siebie błękitną sukienkę z bandażową górą bez ramiączek, która wykończona była delikatną falbanką. Z pomocą pianki zgniotła włosy w delikatny, nadmorskie fale i zrobiła sobie delikatny makijaż. Do tego mały, biały plecak, w którym miała najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak telefon, klucze, portfel czy chusteczki i do którego była w stanie spakować cienki, różowy sweterek na później, gdyby się ochłodziło.
Punkt szósta po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka. Kate niechętnie otworzyła drzwi mężczyźnie, a w tym samym czasie Elle pojawiła się na korytarzu, aby pospiesznie założyć białe trampki.
— Ślicznie wyglądasz, V.
— Dziękuję — uśmiechnęła się pogodnie i podeszła do niego, muskając delikatnie ustami jego policzek z dwudniowym zarostem. — Zrobisz nam zdjęcie, Kate? — Wypaliła nagle, stając obok mężczyzny i obejmując go w pasie, a wolną ręką sięgając swoją komórkę.
— Pewnie, pamiątki ważna rzecz — westchnęła kobieta, ale odebrała telefon od Elle i zgodnie z prośbą zrobiła zdjęcie, dokładnie w momencie, w którym Xander całował brunetkę, a ta uśmiechała się pod pocałunkiem, cały czas go obejmując.
— Dzięki — wyszczerzyła się — zaraz ci je prześlę. Kate, dam ci znać czy wrócę na noc.
— Nie wrócisz. — Szepnął do jej ucha i uśmiechnął się, muskając nosem policzek dziewczyny — Ona dzisiaj nie wróci, nie martw się. Dobrze się nią zajmę — Bolton uśmiechnął się, Kate nie była do niego nastawiona szczególnie przyjacielsko, ale nie pokazywała mu swojej niechęci. Poza tym, musiała przyznać, że mężczyzna był w porządku. Villanelle była też dorosła i powinna wiedzieć, co robi.
— Nie wątpię… zresztą, Villanelle jest przecież już dużą dziewczynką — Kate wymusiła uśmiech i westchnęła, zerkając raz jeszcze na swoją siostrzenicę — bądźcie tylko ostrożni, ok? Naprawdę wolałabym, żebyś wróciła w jednym kawałku. Mimo wszystko lubię tego wyszczekanego dzieciaka…
— Hola, hola. Przed chwilą sama przyznałaś, że jestem już duża — zaśmiała się, delikatnie uderzając ciotkę w ramię, a następnie cmoknęła jej policzek i wraz z Xandrem ruszyli w stronę jego samochodu.
Uśmiechała się szeroko, zapinając pasy bezpieczeństwa i zerkając w boczne lusterko, obserwowała, jak dom Kate znika im z pola widzenia.
— To, dokąd mnie tak właściwie zabierasz?
— Zobaczysz, ale jestem pewien, że będziesz zadowolona — chwycił mocno kierownicę jedną dłonią, a drugą ułożył na gałce od skrzyni biegów i uśmiechnął się, przyspieszając — jak cię poproszę to zamkniesz oczy, dobrze? I bez podglądania, V.
— No wiesz… nienawidzę niespodzianek.
— Może od dzisiaj polubisz — wyszczerzył się wesoło.
Droga minęła im względnie szybko, Villanelle rozglądała się cały czas przez szybę, próbując odgadnąć, dokąd tak właściwie jadą, ale wciąż nie znała na tyle miasta, aby móc cokolwiek podejrzewać, a zwłaszcza tej części. Zgodnie z jego prośbą, zamknęła oczy i czekała z niecierpliwością na to, co się za chwilę wydarzy.
— Tylko nie podglądaj.
Nie zamierzała psuć tego, co dla nich przygotował. Dlatego też pomimo ogromnej chęci otworzenia oczu, nie zrobiła tego. Czekała, aż samochód się zatrzyma, a następnie Xander pomoże jej z niego wyjść.
— Długo jeszcze? — Oparła się głową o zagłówek i zaśmiała się wesoło. Zaczynało jej się niecierpliwić, a tego uczucia nie lubiła jeszcze bardziej, niż samych niespodzianek.
— Nie bądź marudna, jeszcze… z cztery minuty jazdy — mężczyzna pokręcił głową, czego Elle nie mogła zobaczyć i odwrócił na chwilę głowę od drogi, aby upewnić się, że V., nie podgląda, dokąd zmierzają.
Kiedy Xander zatrzymał samochód, przez krótką chwilę nasłuchiwali warkotu silnika, po czym mężczyzna zgasił pojazd. Villanelle usłyszała, jak odpina pas bezpieczeństwa i otwiera drzwi, aby po chwili je zamknąć i otworzyć te z jej strony. Czuła ciepłą dłoń na swoim biodrze, a po chwili do jej uszu dotarł charakterystyczny szczęk, uwolnionego zatrzasku zabezpieczenia.
Zacisnęła palce na jego dłoni, kiedy chwycił jej ręki, a drugą ułożył na jej ramieniu. Pomógł jej wysiąść, chociaż dziewczynie coraz trudniej było utrzymać zamknięte oczy.
— Długo będziesz mnie tak jeszcze torturował?
— Jeszcze tylko chwile — zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie, obejmując ramionami w szczelnym uścisku — nie otwieraj oczu — wyszeptał cicho i puścił ją, aby wyciągnąć z tylnego siedzenia torbę, którą zarzucił sobie na ramię, a następnie zamknął samochód używając pilota.
Stanął blisko za dziewczyną i nakrył dłońmi jej oczy.
— Teraz wiem, że na pewno nie będziesz podglądać.
— Jeszcze chwila i zacznę podejrzewać, że wywiozłeś mnie na jakieś odludzie i w końcu mnie zamordujesz. No wiesz, nie zrobiłeś tego, kiedy zaufałam ci po raz pierwszy, nikt by się teraz nie spodziewał, że to mógłbyś być ty — zachichotała wesoło, układając swoje dłonie na jego. W ten sposób, że palcami zahaczyła o jego kciuki.
— Poza Kate, hm?
— Dokładnie tak. Ona od razu zadzwoni na gliny, jeżeli nie wrócę rano — zaśmiała się ponownie, pozwalając mu się prowadzić.
Nie miała pojęcia, dokąd szli. Próbowała spamiętać ile razy skręcają czy idą prosto czy może po łuku, ale jej orientacja była bardzo słaba nawet z otwartymi oczami, a co dopiero w momencie, kiedy nie mogła dostrzec drogi. Westchnęła lekko, domyślała się gdzie mogą być. Do jej uszu docierał szum fal, a później sobie przypomniała, jak mówiła mu, że kocha ten dźwięk. Pod nogami nie czuła jednak ciepłego piasku. Uśmiechnęła się, kiedy w końcu się zatrzymali, a Xander wziął ręce z jej twarzy, tym samym odsłaniając jej widok.
Cudowny widok, którego w ogóle się nie spodziewała. Stali na szczycie klifu, o którego ściany uderzały fale oceanu a przyjemna bryza unosiła się wysoko. Słońce powoli schodziło coraz niżej horyzontu, a kolor nieba był po prostu niesamowity. Pomarańcz wymieszana z różem rozlewała się u dołu nieba, a błękit stawał się coraz ciemniejszy.
— Woah — wydusiła z siebie podziw, wpatrując się w kolorowe niebo, rozkoszując się ulubionym dźwiękiem.
— To nie wszystko — uśmiechnął się i wskazał na torbę, którą rozpiął. Wyciągnął z niej koc i powoli rozłożył, Elle jednak wciąż wpatrywała się w niebo, które swoją pięknością wprowadziło brunetkę w osłupienie. Xander dostrzegając zachwyt na twarzy młodej dziewczyny sam się uśmiechnął i stanął tuż za nią, obejmując ją od tyłu ramionami i opierając brodę o jej bark.
— Nie rozmawiajmy przez chwilę — wyszeptała, oddychając głęboko — proszę, przez krótką chwile.
Zgodnie z jej prośbą nie odezwał się. Skinął tylko lekko głową i sam skupił się na pięknym obrazie, na zjawisku, które działo się właśnie na ich oczach. Żywym przedstawieniu, bo z każdą kolejną minutą położenie słońca się zmieniało, tak samo jak intensywność kolorów na niebie i sposób ich przechodzenia przez siebie.
— Płaczesz? — Spytał cicho, wprost do jej ucha. W tym samym momencie, zdała sobie sprawę z tego, że z jej oczu naprawdę wypływały pojedyncze łzy. — Wiedziałem, że ten widok tobą poruszy, ale nie miałem pojęcia, że aż tak — dodał cicho, muskając ustami jej szyję.
Villanelle odchyliła delikatnie głowę do tyłu, czując opór w postaci sylwetki bruneta i przytaknęła tylko delikatnie głową. Co innego miała zrobić? Wiedziała, że jeżeli teraz wydusi z siebie, chociaż najcichsze i najkrótsze słowo, rozpłacze się i to wcale nie będzie płacz spowodowany wzruszeniem i zachwytem nad pięknem natury.
Chciała więcej takich chwil. Tylko, że nie z Boltonem. Pragnęła zachwycać się zachodami i wschodami słońca z kimś innym. Z Arthurem, przed którym za wszelką cenę chciała się ukryć. Zniknąć dla niego z powierzchni ziemi i… sama była w szoku, że to właśnie ten widok tak boleśnie uświadomił jej, że całe jej serce należało do niego.

***
A taki throw back, do czasu, kiedy to elka spierdzieliła z Nowego Jorku. Trochę mnie nowy singiel Shawna porwał w takie wakacyjne klimaty, chociaż u niej to taka wiosna, 2018. Specjalnie podziękowania dla IceQueen za możliwość wykorzystania Xandera Boltona, którego niestety nie ma już na blogu (żałujcie, jeżeli nie zdążyliście go poznać!) 

4 komentarze

  1. Jest, jest, jest! :D
    Dawno nie czekałam na notkę tak, jak czekałam na tę. :D W sumie od chwili, jak napisałaś mi, że pojawi się X nie mogłam się jej doczekać. Na osłodę miałam okazję przeczytać ją jeszcze przed publikacją i już wtedy Ci pisałam, że jest świetna. ♥ Muszę przyznać, że cudnie poprowadziłaś Xandera. Wiadomo, z początku miałam obawy i zastanawiałam się czy będę musiała coś Ci poprawiać czy coś, ale okazało się, że jest doobrze. :D
    Fajnie zobaczyć kawałek z przeszłości Elle. Zwłaszcza ten, który poniekąd był też ważny i dla mojej postaci. Tej randki to im totalnie zazdroszczę i chętnie bym wskoczyła wtedy na miejsce Elle, aby z takim Efronem posiedzieć, słuchać szumu fal i cieszyć się życiem. ;)
    Urocza była ta notka. Myślę, że to odpowiednie słowo, aby ją określić. Oczywiście jeśli pominąć początek, który nie był z kolei taki miły i wesolutki, końcówka również - po prostu smutne. Teraz u Elle chyba dzieje się o wiele lepiej i oby już tak zostało. :D
    No i raki miły dopisek na końcu. <333 :D

    X.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wiesz, jak ja bardzo się cieszę, że Ci wszyatko odpowiada, bo cholernie się balam tak, jak Ty, że będziesz miała dużo roboty z poprawkami, bo wiadomo, jak to jest, gdy się cudzą postacią kieruje :@
      randeczką z Efronem też bym nie pogardziła, ale nie oszukujmy się. Wszyscy tu dobrze wiedzą, że moim celebrity crushem jest Mendes i z przyjemnością Efrona wymieniłabym na niego, haha :D ale wiadomo, marzenia marzeniami.
      Jeszcze raz tylko powiem, że bardzo się cieszę, że notka Ci się podoba ❤

      Usuń
  2. Oliwia Owca i Arthur Morrison nie lubią tego. No, może ostatni fragmencik, elo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę mi się tu nie boczyć, serduszko pani Villanelle Morrison w pełni należy do pana Arthura Morrisona ❤❤❤

      Usuń