Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2096. Sleep well, my princess. We'll meet again.



 – Do trzech razy sztuka, Olivia – rzuciła Meredith z uśmiechem, który Olivia odwzajemniła, choć wcale nie było łatwo. Brzuch był ogromny, dzieci obijały jej żebra i miednicę, a każdy ruch powodował ból. Nie była typem człowieka, który potrafi usiedzieć na miejscu dłużej, niż pięć minut, ale ostatnie dwa miesiące spędziła w łóżku, zwyczajnie nie mogąc z niego wyjść. Pragnęła, by dzieci były już na tyle duże, żeby je urodzić, bo każdy kolejny dzień cholernie ją przerażał. Nie ze względu na to, że mogła poronić, bo bliźnięta miałyby szansę przeżyć będąc wcześniakami. Bała się bólu. Nie potrafiła już powstrzymać płaczu i niemalże wycia, gdy nie mogła nabrać tchu. Spełnienie marzenia o byciu matką kosztowało ją wiele. Zbyt wiele.
 – Oby się udało – wyszeptała, gdy kobieta podłączała KTG. Buckley nie miała skurczy, do porodu było jeszcze kilkanaście dni, ale i tak nie miała wydać bliźniąt na świat naturalnie. – Możesz mi podać coś przeciwbólowego? Coś, co nie zaszkodzi dzieciom… – powiedziała cicho, przesuwając dłonią po swoim monstrualnym brzuchu.
 – Jasne. Dam ci też coś na sen. Odpocznij – odparła Sweetheart i przekazała pielęgniarce instrukcje. Ta nie zdołała jednak podać leków. Poczuła się tak, jakby ktoś żywcem rozcinał jej podbrzusze i wyszarpywał wnętrzności. Ruchy bliźniąt, choć przez całą ciążę nie były zbyt skoordynowane, teraz wydały się jeszcze bardziej chaotyczne. Wiedziały, że stało się coś złego. Musiały wiedzieć. Sekundę później dowiedziała się też pielęgniarka i wychodząca z sali ginekolog, kiedy Olivia wrzasnęła, kuląc się na łóżku na tyle, na ile mogła to zrobić w obecnej sytuacji. Przez ból nie mogła złapać tchu, wszystkie urządzenia, do których była podłączona szalały, tylko bicie dwóch serduszek zwolniło, ale blondynka tego nie zarejestrowała, zbyt zajęta rozpaczliwym łapaniem haustów powietrza.
 – Co się stało?! Olivia! – usłyszała jak przez mgłę i ostatkiem sił wskazała na dół brzucha, po prawej stronie. Meredith odchyliła kołdrę i podwinęła materiał szpitalnej koszuli, uciskając miejsce, jednak ból był tak silny, że delikatne muśnięcie byłoby teraz niczym przypalanie rozżarzonym do czerwoności pogrzebaczem. – Na blok. Ściągnij anestezjologa. Nie ma czasu, w razie czego badanie śródoperacyjne – zarządziła, ale Olivia tego nie słyszała. Słyszała jedynie swój krzyk, wrzask, przez który białka oczu zalały się czerwienią z pękniętych naczyń.

Patrzył z niedowierzaniem na ekran swojego smartphona i nie mógł się ruszyć. Przecież to miało być jutro, rano jego żona miała zostać przewieziona na blok operacyjny, znieczulona i w ciągu dwudziestu minut ich dzieci miały być na świecie, bez żadnych komplikacji. Potem Liv będzie musiała leżeć płasko przez dwadzieścia cztery godziny i przez kilka tygodni na siebie uważać… To nie tak, do cholery!
Zdołał jedynie odruchowo chwycić kurtkę i naciągnąć buty, drżącą dłonią otwierał drzwi samochodu i wrzasnął, gdy ten nie chciał zapalić.
 – Jadę do ciebie, Liv. Wszystko będzie dobrze, jadę do ciebie – powiedział do siebie, ignorując czerwone światła i klucząc między kolejnymi samochodami w drodze do szpitala.

 – Tętno zwalnia, odkleiło się łożysko – powiedziała rudowłosa, choć dłuższą chwilę zajęło Olivii zrozumienie sensu jej słów. – Olivia, musisz położyć się na boku i nie ruszać – dodała, a dziewczyna odruchowo wykonała polecenie. Igła w kręgosłupie wcale jej nie wzruszyła, bo była niczym w porównaniu z bólem brzucha. Nie miała pojęcia, że płacze, nie wiedziała, co się wokół niej dzieje.
 – Dlaczego tak bardzo boli mnie brzuch? – zdołała wydusić i chciała oprzeć na nim dłonie, ale kroplówki i aparatura skutecznie jej to uniemożliwiały.
 – Już niedługo. Za chwilę przestanie – Meredith uśmiechnęła się pod maseczką chirurgiczną i nakazała odkażenie miejsca, które miała rozciąć skalpelem.
 – Gdzie jest Adam? Adam miał przy tym być, obiecałam mu… – jęknęła blondynka, ale lekarka jedynie pokręciła głową.
 – Jest w drodze, ale nie możemy czekać. Właściwie wy nie możecie czekać… – powiedziała bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. – Zaczynamy – dodała.

Wbiegł do szpitala, niemal przewracając kogoś po drodze, ale nie miał czasu nawet przeprosić. Zdołał jedynie spytać, którędy na blok, a po usłyszeniu odpowiedzi ruszył przed siebie. Czekał na niego sanitariusz, który pomógł wsunąć drżące ręce w materiał niebieskiego fartucha i zawiązał maseczkę. Adam zatrzymał się dopiero przed wejściem. Bał się spojrzeć przez szybę na swoją żonę, bo nie miał pojęcia czego się spodziewać. Powiedział sobie jednak, że ona prawdopodobnie umiera z przerażenia będąc tam sama i wszedł do środka.

 – Adam – wyszeptała, spoglądając na twarz ukochanego zapuchniętymi od płaczu oczami. Mężczyzna nie odpowiedział. Pochylił się i ucałował jej czoło, ściskając zimne palce jej dłoni. – Przepraszam. Ja nawet nie wiem co się stało. Zaczęło boleć… Cholera, tak strasznie bolało, jakby ktoś… – zaczęła, ale urwała, gdy jej mąż pokręcił głową i tym razem musnął ustami jej wargi.
 – Przestań, nic nie mów. Wszystko będzie dobrze, Księżniczko. Musi być – odparł, uśmiechając się delikatnie, choć to nie był szczery uśmiech, a Olivia dobrze o tym wiedziała. Czuł to… Oboje czuli, że nie jest dobrze, nie mogło być.
 – Chłopiec – oznajmiła Meredith, a w pomieszczeniu rozbrzmiał krzyk. Buckley’owie częściowo odetchnęli z ulgą, ale ani jedno, ani drugie nie rozluźniło uścisku. Zrobili to dopiero, kiedy dołączył drugi noworodkowy wrzask, a Sweetheart oznajmiła, że mają córeczkę.
 – Udało się, Solo – wychrypiała Olivia, nie próbując nawet powstrzymać płynących z jej oczu łez. Adam również tego nie robił, choć jego łzom towarzyszył uśmiech.
 – Udało się, Księżniczko. Mówiłem, że się uda – odparł. – Kocham cię. Jesteś najsilniejszą kobietą na świecie… Tak bardzo cię kocham – powtórzył i pocałował jej palce.
 – Przestało boleć. Jestem taka zmęczona, jest mi zimno… – wyszeptała z ledwością i przymknęła powieki. – Zdrzemnę się chwilkę, dobrze? Zaraz je zobaczę, muszę tylko… – urwała.

Krew trysnęła, chlapiąc twarze personelu medycznego. Sweetheart próbowała znaleźć źródło krwawienia, ale na marne, ssak nie nadążał, było jej zbyt wiele. Jej palce gorączkowo zaciskały się na kolejnych naczyniach, ale żadne z nich nie było tym właściwym. Lekarka szukała zbyt długo, a kiedy nareszcie się udało, serce biło resztkami sił.
Dźwięk był zimny i przerażający. Nieprzerwany, stały pisk aparatury oznajmiał, że przestało bić. Krew kapała na podłogę, a Meredith płakała, pierwszy raz płakała, straciwszy pacjentkę. Resuscytacja trwała pięćdziesiąt minut, a każde migotanie szybko znikało. Zgon stwierdził asystujący ginekolog, bo Sweetheart nie potrafiła. Olivia leżała na stole, patrząc w sufit niewidzącym wzrokiem, z rozchylonymi ustami i nie dawała żadnych oznak życia. Jej serce nie biło, klatka piersiowa nie unosiła się z kolejnymi oddechami.
Nie żyła.

Otworzyła oczy i rozejrzała się, nie wiedząc, co się właśnie stało. Stała przed domem w Gravesend. Wiał zimny wiatr i napłynęły deszczowe chmury, ale nie padało. Tętniąca życiem ulica była cicha jak nigdy. Olivia słyszała jedynie szum liści drzew i swoje własne, ciche kroki. W oknach nie było zapalonych świateł, dzieci nie biegały po swoich podwórkach, a na podjazdach nie było ani jednego samochodu. Ukochane miasteczko było obce i nieprzyjazne, czuła się tutaj jak intruz. Bała się, chciała wrócić, choć nie miała pojęcia, gdzie wcześniej była. Kilka ostatnich dni zlało się w poplątaną mozaikę i wydawało się jedynie złym snem. Co się stało? Dlaczego się tu znalazła? Gdzie są ludzie, których znała od dziecka, którzy powinni teraz wyglądać ze swoich domów, patrząc na żywą sensację?
Zrobiła krok do przodu i zdała sobie sprawę z tego, że jest naga. Miała wrażenie, że coś jest nie tak, a zimna dłoń odruchowo oparła się na płaskim brzuchu. Uniosła ją na wysokość swojej twarzy i zobaczyła krew, ale akurat to jej nie przeraziło. Zupełnie tak, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co pokrywa jej palce.
 – Adam? – rzuciła w przestrzeń, ale nie usłyszała swojego głosu. Nie dostała też odpowiedzi, więc znowu ruszyła przed siebie. Weszła do domu, patrząc na pokryte grubą warstwą kurzu meble. Otoczył ją jedynie zapach stęchlizny i dojmująca cisza. – Mamo? – spróbowała ponownie, ale nikt nie odpowiedział.
I zrozumiała, że jest tu całkiem sama. Nie wiedziała, co się stało, nie wiedziała dlaczego i jak się tu znalazła. Ale była sama wśród ciszy, naga, ze spływającą po ciele krwią. Nie miała jedynie pojęcia, że to będzie trwało wiecznie.

Zrobił to, czego sobie życzyła. Jej ciało zostało skremowane, podczas pogrzebu nieustannie rozbrzmiewała ścieżka dźwiękowa z Króla Lwa, zamiast stypy odbyła się impreza, a sama Olivia wróciła do Anglii w urnie. Nie chciała płaczu. Zawsze powtarzała, że nie chce, żeby ktokolwiek za nią płakał, bo przecież życie toczy się dalej. Nie zapomną, kiedyś przywołają jej imię w jakiejś rozmowie, ale nie będą myśleć o niej codziennie. Nic się nie zmieniło, przecież co sekundę ktoś na świecie umierał, a w jego miejsce rodził się ktoś nowy. Umarła, zostawiając na swoje własne miejsce dwa życia.
Adam usiadł na ławce przed grobem Emmy i postawił prochy swojej żony na pomniku. Otworzył butelkę wina, by rozlać je na ziemi, po czym przystawił do ust gwint butelki whisky i pociągnął spory łyk. Chciał wypić do dna, spalić paczkę papierosów i wrócić do dzieci, które zostały z jego mamą. Nie zwracał uwagi na spływające po policzkach łzy i że ledwie utrzymuje fajkę między drżącymi palcami.
 – Wiesz co, Emma… – zaczął i zaciągnął się głęboko. – Znowu mnie zostawiła. Znalazłem ją na końcu świata, a ona uciekła. I wiesz, co jest złe? Że tym razem jej nie znajdę. I nie wróci – wychrypiał i wziął kolejny łyk alkoholu. – Kurwa, Liv, dlaczego mi to zrobiłaś? Przecież było dobrze… Kochaliśmy się, prawda? Mieliśmy być razem bez względu na wszystko. Mieliśmy być szczęśliwi, kurwa! Zestarzeć się w tym domu na rogu i mieć jebany ogródek, a nasze dzieci za kilkanaście lat miały przyjeżdżać tylko na święta! Dlaczego mnie zostawiłaś, ty wredna, uparta babo?! – wrzasnął i potarł czoło trzęsącą się dłonią. – Kocham cię, czemu to nie był dla ciebie wystarczający powód? Zostawiłaś nie tylko mnie, osierociłaś nasze dzieci… Niby co mam im powiedzieć, jaki obraz ciebie przedstawić? Że ich matka bardzo chciała mieć dzieci, a jak przyszło co do czego… - urwał i strzelił niedopałkiem w bok. Wstał, przechylił butelkę i wylał jej zawartość na pomnik. Nie wziął urny, nie po wszystkim, co właśnie powiedział.

 – Znowu piłeś – stwierdziła Kathy, przytulając do siebie niemowlę. – Adam… Nie możesz. Ona by tego nie chciała…
 – Przestań! – warknął, kręcąc głową. – Przestań mówić, czego by chciała, a czego nie! Nie znałaś jej tak jak ja, rozumiesz?! Nikt jej nie znał! Tylko ja wiem, czego by sobie życzyła, do cholery, nikt oprócz mnie nie ma prawa wkładać jej w usta tych wszystkich słów! – dodał i wyciągnął przed siebie ręce. – Podaj mi ją.
 – Ale… – zaczęła kobieta, ale nie dokończyła. Zacisnęła wargi i ostrożnie przełożyła dziewczynkę w swoich ramionach. – Dobrze. Tylko nie rób nic głupiego, okej? Proszę…
 – Potrafię się zająć swoimi dziećmi. Nie mam wyjścia, gdybyś nie zauważyła – syknął i przytulił do siebie córeczkę, która przeciągnęła się rozkosznie i wykrzywiła twarzyczkę w grymasie. – Harry śpi?
 – Tak. W salonie – powiedziała cicho Kathy i wycofała się do kuchni. Adam powoli ruszył we wskazane miejsce i westchnął cicho, patrząc na leżącego w kojcu synka.
 – Pamiętaj, żeby nie drapać braciszka, Liv. Dwoje płaczących dzieci to za dużo – wyszeptał, układając dziewczynkę obok brata. Nakrył oboje kocykiem, który Olivia kupiła, piszcząc głośno z radości, że ich dzieci będą spać pod gwiazdą śmierci i oparł się o krawędź, patrząc uważnie na bliźnięta. Mała Liv patrzyła na niego swoimi niebieskimi oczami, a włoski Harry’ego, choć było ich niewiele, kręciły się na końcówkach. Niemowlęta były idealną mieszanką Adama i Olivii, trudno było stwierdzić, do kogo z nich są bardziej podobne, ale mężczyzna i tak miał wrażenie, że spoglądają na niego niebieskie oczy jego ukochanej i ta świadomość była nie do zniesienia.
Ale musiał z tym żyć. Dla nich. Bo jej nie było to dane.
Śpij dobrze, Księżniczko. Spotkamy się ponownie.




Tak oto kończy się historia narwanej dziennikarki, która bardzo pragnęła szczęścia. I miała je przez parę sekund. Jak widać, wystarczająco.

8 komentarzy

  1. Sama zafundowałam sobie spoiler, ale cóż nie mogłam wytrzymać. Byłam w trakcie historii Adama i Olivii, ale nie mogłam czekać. Smutne zakończenie, łzy mam teraz w oczach. Ta narwana dziennikarka na pewno pozostanie w mojej pamięci. Adaś trzymaj się ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo Cie teraz nie lubię... -,-

    OdpowiedzUsuń
  3. Daniels na pewno na pogrzebie się pojawił, a Adama jedynie mógł poklepać po ramieniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty już dobrze wiesz co myślę. Smutno :(

    OdpowiedzUsuń
  5. No zabić Cię to normalnie za mało! A nie, czekaj... *taki sucharek*

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie smutna historia... Szkoda mi Olivii, Adama też. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Długo się zbierałam żeby cokolwiek tu napisać... Przez ostatnie dni czytałam tą historię kilkanaście razy i nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko się skończyło. Przygody Olivii i Adama towarzyszyły mi od prawie roku, przeżywałam je razem z nimi, ale jak widać nic nie może trwać wiecznie. Co mogę powiedzieć? Pozostaje mi tylko podziękować, że mogłam wziąć w tym udział.

    OdpowiedzUsuń