Lorena ze zmarszczonym czołem uważnie przyglądała się twarzy mężczyzny. Był skupiony na ostrożnym krojeniu warzyw, które następnie miały wylądować w przygotowywanej przez niego zupie. Zawsze, kiedy nad czymś intensywnie myślał na jego czole pojawiała się podłużna zmarszczka i tak było właśnie teraz. Wcale nie musiała być jasnowidzem czy czytać w myślach, aby wiedzieć o czym blondyn myśli. Od dłuższego czasu jego myśli krążyły wokół tylko tej jednej sprawy. Próbowała mu pomóc, zająć go czymś czy wyciągnąć poza miasteczko, aby się odprężył i chociaż na chwilę zapomniał o codziennych problemach. Znała go niemal całe życie i wiedziała też, że tak naprawdę może próbować przez resztę swojego życia, a on zdania i tak nie zmieni. Widziała, jak po chwili przygryza wargę, aby starannie pokroić marchewkę w kostkę. Zupełnie, jakby to miało większe znaczenie czy będzie ona równa czy nie. W zupie to przecież nie ma większego znaczenia. Nie wiedziała, jak i przede wszystkim, czy powinna zaczynać konwersację z nim. Cisza ją dręczyła już jakiś czas. Zazwyczaj im nie przeszkadzała, a bo potrafili w swoim towarzystwie milczeć i było dobrze. Jednak dziś… miała dziwne przeczucia. Wiele by też dała, aby były to tylko przeczucia. Babka jej zawsze powtarzała, aby nie ignorowała tego, co podpowiadało jej serce. Teraz wrzeszczało, jak opętane i próbowało przedrzeć się przez resztki rozsądku. Wisieli na włosku i wcale nie była o to zła. Tak samo, jak reszta ich bliskich, wyczuwali, że powoli zbliża się koniec, a stan Karen… Byłaby skończoną idiotką, gdyby obwiniała Bogu winną kobietę za to, że jej związek się rozpada. Winna była jedynie choroba, która sprawiała, że wszyscy, którzy się troszczyli o Karen czy jej syna, zaczynali się od siebie odsuwać. Albo to raczej Ethan to robił. Chciała mu pomóc, ale obawiała się, że nie będzie w stanie tego zrobić. Zupełnie, jakby była już niewystarczająca dla mężczyzny jej życia. Trudno było nie mieć takich myśli. Wiedziała, że w tej sytuacji nie ma kogo obwiniać i robienie tego byłoby niestosowne, ale nie mogła się powstrzymać od myślenia, że być może to właśnie z nią jest jakiś problem. Może nie dawała mu wystarczająco wsparcia? Może nie okazywała zbyt dużego zainteresowania? A co jeśli się dowiedział, że od dwóch tygodni nie była u Karen i uważał, że lekceważy jego chorą matkę? Scenariuszy było wiele i jeden z nich musiał być przecież prawdziwy.
Długo zastanawiała się, czy powinna zacząć rozmowę. Był tak pogrążony w swoich własnych myślach, tak bardzo nieobecny i tak bardzo nie jej. Wiedziała, że wszystko byłoby inaczej, gdyby nie stan Karen. Tęskniła za beztroskim wyrazem jego twarzy, błyskiem w oku, który się pojawiał, gdy nagle wpadał na genialny (bądź durny) pomysł i chciał go koniecznie teraz zrealizować. Biwaków w środku tygodnia, bo kto im zabroni? Całodziennego łażenia po górach, złowienia ryby w rzece i następnie samodzielne oprawienie jej i usmażenie na małym ognisku. Nie było już tego, nie było ich. Wiedziała, że nie zwraca na nią uwagi. Pewnie, gdyby teraz stąd wyszła też by tego nie zrobił. Ale nie miała jednak nastu lat, aby się na niego obrażać i zachowywać jak księżniczka. Po pierwsze była dojrzałą kobietą, która również miała swoje problemy i Ethan je szanował, a po drugie nigdy nie byłaby w stanie mu tego zrobić i obrazić się.
Odłożyła na stół nóż, miskę z obranymi ziemniakami, a siatkę z wciąż nieobranymi i obierkami, na podłogę. Dobrze przewidziała, że Ethan nie zauważy tego, że się poruszyła. Podniosła się z miejsca i obeszła stół podchodząc do mężczyzny.
— Ethan — zaczęła cicho, kładąc mu dłoń na plecach. Zamierzała jeszcze się odezwać, ale wtedy zamiast usłyszeć jego odpowiedź czy cokolwiek z ust Cambera padło głośne przekleństwo, a ona sama po chwili zobaczyła na pomarańczowym warzywie kilka kropel szkarłatnej krwi. Automatycznie się cofnęła, gdy Ethan odrzucił od siebie nóż. Powinna się jednak wcześniej odezwać.
— Kurwa — warknął owijając skaleczony palec drugą dłonią. Spomiędzy palców sączyła się krew kapiąc na deskę do krojenia. — Przynieś apteczkę — rozkazał nie siląc się nawet na milszy ton głosu.
Bez słowa sprzeciwu udała się do łazienki. To wszystko było teraz zupełnie nie tak, jak być powinno. Nie była dziewczyną, która łatwo się rozkleja. Była córką drwala i cholernej pielęgniarki, która sama ojcu opatrywała dłoń, gdy ta przeklęta siekiera spadła mu na dłoń pozbawiając palca wskazującego u lewej dłoni. Wychowała się z czwórką starszych braci, cholerni starsi bracia, a jednak sytuacja z Ethanem zaczynała ją przerastać. Bała się tego, że w końcu dojdzie do najgorszego. Czuła się teraz winna. Sytuacja mogła się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby się wcześniej odezwała czy w jakikolwiek inny sposób dała znać, że się zbliża. Mogła przewidzieć, że tak się skończy. Było, do cholery, myśleć!, warknęła na siebie w myślach. Wyjęła apteczkę z szafki wracając od razu do Ethana. Siedział już na tapczanie, z palcem owiniętym w ścierkę. Dlaczego musiał użyć akurat białej?
— Przepraszam — odezwała się siadając obok. Otworzyła apteczkę wyciągając potrzebne rzeczy. — Pokaż, może obejdziemy się bez lekarza.
Odwinęła materiał, który już na pierwszy rzut oka nadawał się tylko i wyłącznie do wyrzucenia. Na pewno nie miała zamiaru potem martwić się odplamianiem tej ścierki. Rana wydawała się była głęboka, wciąż lała się z niej krew, ale liczyła, że po odpowiednim opatrzeniu palca wszystko będzie w porządku. Zdezynfekowała ranę, co od razu spotkało się z krótkim przekleństwem i syknięciem. Lorena za to nie mogła się powstrzymać, aby nie spojrzeć na niego spod byka i rzucić tego wymownego spojrzenia, które mówiło, że dzieci się zachowują czasem lepiej.
— Nie jest tak źle — powiedziała, gdy kończyła robić opatrunek. Miała zwinne ręce, a matka musiała się upewnić, że jej jedyna córka będzie w stanie opatrzyć proste rany. Przy czwórce braci i ojcu nie było trudno o zadrapania, złamane czy wyłamane palce, albo o lżejsze czy mocniejsze draśnięcia. — Ethan, przepraszam. Nie chciałam, aby do tego doszło.
Milczenie z jego strony na moment ją zmroziło. Czyli teraz nie zamierzał się do niej odzywać? Nabrała powietrza, skupiając się znów na palcu i unikając jego spojrzenia. Było gorzej niż myślała. Sądziła, że uda im się normalnie porozmawiać. Przecież nie chciała, aby nadział się na ten nóż! Po prostu nie pomyślała i to wszystko.
— Jest okej, dziękuję, Lora — powiedział oglądając dłoń, gdy już skończyła — chyba nie będę mógł dokończyć. I trzeba wyrzucić tamte marchewki. Nie chcę ich w naszej zupie — dodał zerkając na miejsce zbrodni. Dopiero teraz zauważyła, że na podłodze jest kilka kropel krwi.
— Ethan — zaczęła łapiąc go za przedramię, aby zmusić do tego, aby nigdzie jeszcze nie szedł — porozmawiaj ze mną. Wiem, że nie jest dobrze, ale… nie chcę, żebyś mnie odtrącał. Milczysz od czasu z… z kuchenką. Wycofałeś się. A ja… boję się. Po prostu się boję.
Wypowiedzenie tych słów ją wiele kosztowało. Nie bała się nigdy i niczego. Życie ją nauczyło, że okazywanie strachu nie jest mile widziane, a ludzie są w stanie to w paskudny sposób wykorzystać. Bała się o Ethana, o ich związek, o jego matkę. Opowiadał o niej, więc wiedziała, że jest źle. Wieczorami, gdy się kładł obok niej w łóżku widziała w jego oczach, jak bardzo jest tym wszystkim zmęczony i jak bardzo ma dość. Szukał ukojenia w jej ramionach, kiedy ich nagie i splecione ze sobą ciała stawały się jednością. Momentami miała wrażenie, że wszystko wraca po nocy do normy, a od rana sytuacja się powtarzała. I było tylko gorzej.
— Musimy o tym teraz rozmawiać? Lora, naprawdę nie jestem w nastroju — mruknął uciekając wzrokiem w bok. Wolałby, aby ta rozmowa się w ogóle nie odbyła i najlepiej, aby nie musieli teraz tutaj siedzieć nad jego rozciętym palcem. — Doskonale wiesz, jak wygląda sytuacja, i że wcale nie będzie lepiej. Mam chodzić cały w skowronkach, żeby cię zadowolić?
— Tego nie powiedziałam — odparła natychmiast mrużąc oczy. Poczuła się też, jakby właśnie dostała w policzek. Bolało, jeśli tak o niej myślał. — Ethan, wiem, że jest źle i… chcę ci pomóc, ale nie wiem, jak. Odgradzasz się ode mnie, moich rodziców i chłopaków, zamykasz w sobie. Ja… nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać.
— To może lepiej nie rozmawiaj? — zaproponował — może będzie dla nas obojga lepiej, jak jednak sobie damy z tym spokój?
Nie odpowiedziała. Zmroziło ją po jego słowach. Jeśli naprawdę tak myślał, to nie miała czego u niego już w takim razie szukać. Być może każda inna od razu by się poddała, zdecydowałaby się odejść. Może już teraz byłaby w drodze do sypialni, aby spakować jego rzeczy i wystawić torbę za drzwi. Tylko ona była sobą, a Lorena nie robiła takich rzeczy. Walczyła do samego końca, jeśli jej na czymś zależało.
— Nie myślisz tak, Ethan. Oboje wiemy, że tak nie myślisz. Jesteś zły, sfrustrowany i czujesz się samotny. Ale nie myślisz o nas w ten sposób. Byłam przy tobie, gdy odszedł twój ojciec, gdy odszedł brat i jestem przy tobie, gdy twoja matka… jestem przy tobie, bo mi na tobie do cholery zależy, więc nie waż mi się mówić, że będzie lepiej, jak damy sobie spokój — warknęła podnosząc się gwałtownie z tapczanu. Apteczka spadła, a wszystkie bandaże, igły, plastry i reszta rozsypały się po podłodze. Było to jednak w tej chwili jej najmniej ważne zmartwienie i nie zamierzała na pewno teraz tego sprzątać. — Chcesz ze mną zerwać? Tak? Tego chcesz?
Spojrzała na niego, a w jasnych niebieskich oczach królował gniew. Była wściekła, choć jeszcze chwilę temu wyglądała niczym niewinny baranek, który bał się odezwać. Miał ciężko, rozumiała to. Zamierzała przy nim też być dopóki to wszystko się nie skończy, a nawet dalej, jeśli tego będzie od niej chciał. Ale nie miała zamiaru wysłuchiwać bzdur, bo był zły! Poświęciła mu cholernie wiele i chyba nie było w tym nic dziwnego, że wymagała choć ciut zrozumienia w zamian czy odrobiny szczerości.
— Jeśli chcesz mnie rzucić, Camber — zaczęła — musisz się liczyć z tym, że ci tego nie popuszczę. Możemy nie być razem, ale wciąż będę przy tobie upewniać się, że nie zrobisz czegoś głupiego. Bo mi na tobie do cholery zależy.
Lorena wzięła głębszy wdech, aby się uspokoić. Docierał do niej w pełni sens jej słów. Znaczną ich większość wyrzuciła z siebie, bo po prostu była zła i nie myślała do końca o konsekwencjach swoich słów. Teraz dopiero, przestraszyła się, że Ethan może wziąć jej słowa na poważnie i zaraz ich związek naprawdę się skończy. Na samą myśl o tym, że miałoby się to wszystko zaraz skończyć, czuła nieprzyjemny ścisk w żołądku i jak resztki śniadanie podchodzą jej do gardła. Ethan nie był jej pierwszym, ale pierwszym dość poważnym facetem i gdyby teraz miała go stracić, po części zawaliłby się jej grunt pod nogami. Nie oczekiwała do niego już żadnej reakcji. Milczał tak długo, że pewnie powinna z tej ciszy wyczytać, aby dała już sobie spokój i znalazła kogoś innego, bo on ma jej osoby już dość.
Z perspektywy Ethana to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Nigdy nikomu nie był bardziej wdzięczny za pomoc, jak właśnie Lorenie. Rozumiała go, potrafiła pocieszyć i wiedziała, kiedy należy być cicho i nie próbować nawiązywać z nim rozmowy, gdy wyraźnie tego nie chciał. Ostatnie lata były cholernie ciężkie. Zwłaszcza, gdy dowiedział się o chorobie matki, która mogła, ale nie musiała przejść na niego. Był w dodatku z tym sam; nikt z rodziny nie interesował się jej losem, a człowiek, który obiecywał być jej w zdrowiu i chorobie, uciekł przy najbliższej okazji. Dlatego go nienawidził. Michaela po części również. Obaj okazali się być zwyczajnymi tchórzami, których przerosła sytuacja. A on nie powinien z tym być sam. Miał tyle planów, tak wiele planów, których nie doświadczy. Chciał powiększyć farmę, zacząć na tym lepiej zarabiać, a tymczasem wszystko się po prostu posypało. Lorena była jedyną stałą osobą w jego życiu. Prawda była taka, że to była tylko kwestia czasu, zanim Karen wyda ostatnie tchnienie. Lekarze nie dawali jej wielu szans. Zdążył się przekonać, że alzheimer nie jest przyjemną chorobą, a tracenie najbliższej osoby, która momentami nie wie kim jesteś… Nie życzył tego nawet największemu wrogowi. Nikt nie zasługiwał na to, aby w ten sposób odchodzili bliscy. Karen sama nie wiedziała już kim jest, gdzie jest i zapomniała o rodzinie. Przy każdej wizycie, o ile była w dobrym humorze, próbował jej przypominać o nim i Michaelu, a także o ojcu. Mogli się na nich wypiąć, zostawić go z nią samego, ale Camber nie chciał, aby przestali być częścią ich życia. To oni wybrali inną drogą, odwrócili się i zapomnieli o ich istnieniu. Dla Ethana nadal byli rodziną. Co prawda nieobecną, ale jednak rodziną. Tłumaczenie tego Karen było bolesne i czasem miał wrażenie, że zupełnie niepotrzebne. Pojawiały się myśli, że przecież nie musi im o nich opowiadać, skoro za chwilę i tak o wszystkim zapomni, a na jej twarzy pojawi się zaskoczony wyraz twarzy i po chwili padnie pytanie “Bardzo przepraszam, ale kim pan jest?”, a Ethan przełknie ślinę, zamruga kilka razy i odpowie, że tylko wolontariuszem, który odwiedza starsze osoby w ośrodku. Dopiero w aucie uderzając o kierownicę, gdzie nikt go nie będzie widział, pozwoli sobie na odrobinę słabości.
Było mu z tym wszystkim po prostu ciężko i nie trudno było o myśli, że może jednak lepiej byłoby, gdyby nikt poza nim nie był wplątany w te problemy. Lorena była za bardzo wyrozumiała, za dobra. W głębi wiedział, że zasługuje na lepsze życie. Była młoda, piękna i gdy ją poznał śmiała się ze wszystkich żartów, nawet tych najmniej zabawnych. Pokonała w piciu starego Billa, a dnia następnego ograła go w szachy i wygrała butelkę szkockiej. Teraz nie było śladu po tej dziewczynie, bo ją zniszczył. Jego problemy przeszły na nią sprawiając, że beztroska Lorena, która kochała życie stała się zupełnie inną osobą. I to wszystko z jego winy.
Podniósł się z tapczanu. Uważał, aby przypadkiem nie stanąć na rozrzucone po podłodze rzeczy z apteczki i podszedł bliżej dziewczyny. Ostrożnie złapał ją za ręce, delikatnie do siebie przyciągając.
— Przepraszam, Lora — westchnął. Przymknął oczy i przesunął nosem po jej policzku. Pachniała wiśniami. Ten zapach zawsze jej towarzyszył i kojarzył go już tylko z nią. — Zachowałem się, jak skończony dupek. Przepraszam.
Niemal od razu go objęła, przytulając się do niego i chowając twarz w jego szyi. Byli sobie nawzajem potrzebni czy im się to podobało, czy nie.
— Jesteś nim, Ethan. Ale jesteś moim dupkiem, zapamiętaj to sobie.
Może i musieliby jeszcze porozmawiać. Wyjaśnić sobie wszystkie sprawy, których nie poruszyli i zapewnić się nawzajem, że nic złego się nie dzieje. Oboje, aż za dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że wcale nie jest tak dobrze. Polegali na sobie, bo nie znali niczego innego, a dla Ethana Lorena była kołem ratunkowym, które pojawiało się zawsze, gdy tego potrzebował. Prawdziwie mu na niej zależało, na jej szczęściu i tym, aby miała normalne życie, na które zasługuje i w głębi wiedział, że nie będzie mógł tego dłużej ciągnąć. Ale dopóki była, dopóki oboje byli, po prostu chciał mieć ją obok.
— Wiem, Lora. Wiem.
Cześć! Notka zawiera kawałek z przeszłości Ethana, który napisał się dosłownie sam dzisiaj popołudniem. Pewnie, gdyby nie nagły przypływ weny to wcale by tego tutaj nie było. W tytule Ryan Star Losing Your Memory, a dalej moja niewesoła twórczość. W razie potrzeby śmiało można zakryć bez regulaminowego odstępu. Enjoy!
Bardzo mi się podoba efekt tego nagłego przypływu weny :) Spodobało mi się przedstawienie sytuacji z punktu widzenia Loreny i dopiero później przejście do odczuć Ethana, któremu sama chciałabym pomóc, gdybym tylko mogła. Jednocześnie smutno wiedzieć, że to fragment z przeszłości i znać zakończenie... Ciekawa jestem tylko, gdzie teraz podziewa się Lorena? Zdążyłam już ją polubić i wcale bym się nie obraziła, gdyby pojawiła się na blogu ;)
OdpowiedzUsuńUf, chyba nie stać mnie na bardziej konstruktywny komentarz, bo jestem już wymęczona po całym tygodniu, więc napiszę tylko, że czekam na więcej ♥
Ślicznie dziękuję za komentarz.❤ Lorena na pewno ma się dobrze. Sama podczas czytania ją bardzo polubiłam i uznałam, że jak będą pojawiać się kolejne notki z przeszłości to i ona na pewno będzie. Historia Ethana od początku była taka... smutna, ale o to chodzi. :D
UsuńJeszcze raz dziękuję.❤