Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] So close with you on my lips
Touch noses, feeling your breath


Villanelle Morrison

  mama, żona, pani dyrektor, studentka, po prostu Elle 21/03/96
powiązania | dodatkowe

Wzdychasz cicho, ogarniając spojrzeniem przeszklone biuro. Nadal trudno ci uwierzyć, że to twoje biuro. Że masz pod sobą rozbudowaną strukturę pracowników, że jesteś za nich w pewien sposób odpowiedzialna. Zaczynasz rozumieć, dlaczego góra bywa często zestresowana, dlaczego zawsze chcą wszystko na czas i denerwują się, gdy przekracza się deadline nawet o minutę. Starasz się być inna w tym całym biznesowym świecie, ale są rzeczy, których nie da się po prostu przeskoczyć. Chciałaś być dla nich koleżanką, ale po czterech miesiącach pracy już wiesz, że zachowanie koleżeńskich stosunków nie jest łatwe, bo wtedy trudniej zwrócić komuś uwagę. Trudniej zachować spokój i zimną krew. Angażujesz się uczuciowo i wiesz, że to źle, a mimo wszystko nadal to robisz. Słyszysz od pracownicy o rozchorowanym dziecku? Rozumiesz, bo sama masz dwójkę maluchów i znowu empatia bierze górę. Wściekasz się na samą siebie, kiedy zamkną się drzwi biura, bo wiesz, że ciebie gonią terminy i jeżeli raportu nie zrobi Tiffany, to ty będziesz musiała zostać tę godzinę dłużej, aby opisać te cholerne tabelki, od których tak bardzo boli cię głowa.
Ściągasz płaszcz, a wraz z nim tę sztuczną maskę, którą starałaś się utrzymywać na twarzy przez cały dzień. Odkładasz torebkę i ustawiasz równo buty. Zerkasz w lustro i przeczesujesz kosmyk ciemnych włosów, który wypiął się z upiętej fryzury. Nie poprawiasz go. Zaciągasz się za to tym specyficznym, ale jak przyjemnym zapachem domu. Waszego domu.
— Mama! — Słyszysz wysoki głosik swojej księżniczki, a po chwili tupot jej małych stóp i schylasz się, wyciągając ręce przed siebie. Przytulasz mocno jej drobne ciałko. Jesteś zmęczona, ale to jest przecież nieważne. Tęskniłaś za swoją rodziną. Zerkając na zegarek, odliczałaś, ile czasu musi jeszcze minąć, aby móc ich zobaczyć.
— Cześć króliczku — uśmiechasz się wesoło i cmokasz soczyście jej policzek. Dziewczynka nie czeka długo i odwdzięcza się w taki sam sposób, zostawiając na twoim policzku sporą ilość śliny. Wzruszasz ramionami z uśmiechem na twarzy i tuląc ją do siebie, wchodzisz w głąb mieszkania. — A gdzie tata i Matty?
— Tam! — Krzyczy, wskazując palcem w stronę salonu. Słyszysz szmer świadczący o tym, że faktycznie coś dzieje się w salonie. Nie puszczając jej ze swoich ramion, zaciągasz się dziecięcym zapachem i idziesz we wskazanym kierunku. Opierasz się o framugę drzwi i uśmiechasz się na ten rozczulający widok, dwójki najważniejszych mężczyzn w twoim życiu.
— Księżniczko, przyprowadziłaś królową. Świetnie. — Patrzy na ciebie swoimi brązowymi oczami i uśmiecha się, a ty czujesz w końcu, że jesteś we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
— Tak bardzo was kocham — mówisz z uśmiechem i dołączasz do reszty dywanowego królestwa, w którym wszystko się rozgrywa.
Zawsze przecież chciałaś być księżniczką. Kiedyś to mama zakładała na twoją głowę papierową koronę. Teraz to ty siedzisz ze swoim największym skarbem i wycinasz dwie tekturowe korony, które będziesz przyozdabiać wyciętymi z kolorowego papieru diamentami. Posypiesz je kolorowym brokatem i założysz na głowę swojej księżniczki.
— Kiedyś będziesz miała swoje własne królestwo — szepczesz, całując ją w główkę. Nareszcie rozumiesz, co przez tyle lat miała na myśli twoja mama. Właśnie w nim jesteś. W swoim własnym królestwie. W swojej własnej, wymarzonej bajce i wiesz, że po każdej burzy zawsze pojawi się słońce.


* wyborowealoe@gmail.com

200 komentarzy

  1. [O, jasne, jak najbardziej! Może mieszkały gdzieś blisko siebie i przyjaźniły się, chodziły razem do szkoły, a potem stało się coś, jakaś kłótnia albo coś w ten deseń i ich drogi rozeszły się gdzieś na etapie liceum? :)]

    Rue Malkovski

    OdpowiedzUsuń
  2. - Ooo, super! - podsumował Sam, po czym chwycił dłoń swojej cioci i pociągnął ją w kierunku swojego pokoju.
    Lubił się chwalić. Ale jeszcze bardziej lubił, gdy ktoś zwracał na niego uwagę. Zwłaszcza, że jego mama ostatnio nie poświęcała mu tyle czasu, ile potrzebował. Martwiło go to, ale jako trzylatek nie potrafił wyrazić swojego niepokoju słowami. Zamiast tego był bardziej marudny, często płakał i krzyczał, chcąc przez to zmusić Maddie, by się nim zajęła. W końcu on również czuł, że coś było nie tak, że jego mama nie była taka, jak dawniej i właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, pragnął, by ktoś go przytulił i zapewnił, że jest bezpieczny. Jednak Maddie nie potrafiła zdobyć się na podobne zapewnienia, zbyt utkwiona we własnej głowie i własnych zmartwieniach. Wiedziała, że zaniedbuje swoje dzieci, ale choć najbardziej na świecie chciała, by miały się dobrze, nie potrafiła dać im wszystkiego, czego w tamtym momencie potrzebowały. A to sprawiało, że jej obawy związane z nadchodzącą rozprawą wzrastały.
    - Dziękuję, Elle - odparła, siląc się na uśmiech. - Cecilia śpi w pokoju tutaj po lewej, a ty możesz czuć się jak u siebie. - dodała.
    Przez chwilę jeszcze stała w salonie, obserwując, jak kobieta bawi się z jej synem. Nie zrobiła tego dlatego, że jej nie ufała. Po prostu najzwyczajniej w świecie czuła się niezręcznie z faktem, że ktoś miał robić jej przysługę. Jak intruz we własnym domu, opierała się o framugę drzwi kuchennych, jakby czekała na jakiś sygnał dający jej przyzwolenie na to, że mogła sobie pójść i że Elle naprawdę nie miała nic przeciwko temu, że pozostawiła ją na pastwę losu z dwójką obcych dzieci.
    - Idź sobie, mama. Ja pomagam cioci - podsumował Sam, widząc, że Maddie nie miała zamiaru się ruszyć. - Bo nie będzie niespodzianki!
    - Okej, już idę, tylko... jeśli będziecie czegoś potrzebować, to dajcie mi znać od razu, okej?
    Nie miała pojęcia, co zrobić z wolnym czasem. Najchętniej położyłaby się w łóżku, zakopała pod kołdrą i nie wychodziła stamtąd, dopóki nie nadeszła pora obiadu. Jednak wtedy czułaby się winna, marnując cenne minuty Vilanelle. Po całym domu walały się na wpół spakowane kartony i walizki, a pora przeprowadzki nadchodziła wielkimi krokami. Hesford postanowiła więc, że zajmie się pakowaniem. Niestety po kilku minutach spędzonych z własnymi myślami i perspektywą opuszczenia domu jej ojca, który nie był już bezpieczny ani dla niej, ani dla jej dzieci, wybuchła płaczem. Niezdolna do kontynuowania poprzedniej czynności, stwierdziła, że powinna przynajmniej wziąć prysznic. Ostatecznie nie myła się już od dobrych dwóch dni, zwyczajnie nie mając w sobie wystarczająco dużo energii, by o siebie zadbać. Gdy w końcu stanęła pod strumieniem gorącej wody, uznała, że podjęła słuszną decyzję. Woda zmyła z niej resztki brudu i trudu, i po raz pierwszy od wielu dni Maddie poczuła coś na kształt chwilowej ulgi.
    Tymczasem w kuchni Sammy z uwagą przyglądał się poczynaniom Vilanelle, co chwilę pytając ją, czy mógł jej w czymś pomóc.Czuł się niezwykle dumny, móc asystować jej w przygotowaniu obiadu.
    - Ja bym chciał... - rozmyślał, słysząc, że magiczny makaron mógł dać mu super moce. - Żeby mama i tata się ze mną więcej bawili - podsumował. - Mama mówi, że tata nie może się ze mną już bawić, bo pracuje. Tata nigdy nie lubił się bawić, ale czasem się bawił. A teraz już wcale! I tata już z nami nie mieszka, wiesz? A teraz mama się też już nie bawi. Myślisz, że ona też mnie zostawi?
    Sam zasmucił się wyraźnie. Nie rozumiał tego, co działo się wokół, a dorośli również nie raczyli zaspokoić jego niepokoju żadnymi odpowiedziami. A on tak bardzo się bał! Kochał swoją mamę i swojego tatę, i potrzebował ich obecności.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  3. [O! Nowa karta! :) Piękne zdjęcia.

    Amrei wróciła na dniach. Dopiero po omacku próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości i na pewno przydałby jej się ktoś zaufany. Nie wiem tylko jak w to wpasować te nasze bohaterki. Bo cofając się te 10 lat do tyłu, różnica między nimi była dużo bardziej znacząca niż teraz. Ale widzę, że Vill ma chyba brata? W jakim wieku? Może to przez niego się znają?]

    Amrei

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeklęła siarczyście pod nosem, gdy zauważyła, jak bratowa zmierza w jej kierunku. Chociaż za wszelką cenę pragnęła uniknąć ich ponownego spotkania tego dnia, teraz było już za późno, by się wycofać. W duchu modliła się, by żaden z pracowników szpitala nie zdradził przypadkiem jej sekretu. Z niechęcią spoglądając w kierunku kobiety, złagodniała tylko na widok przestraszonej Thei ukrywającej się za swoją mamą. Cóż, to by było na tyle, jeśli chodziło o robienie sceny, by wygonić Elle ze szpitala.
    - Już jest lepiej. - Uśmiechnęła się słabo.
    Zmartwienie w głosie Vilanelle nieco ją zdziwiło. Owszem, przypuszczała, że miała pewne obawy związane z jej stanem zdrowia, ale kobieta wyglądała na przesadnie przejętą tym, co stało się przed godziną. Tilly nie chciała oglądać jej w tym stanie. Mimo że nie przepadały za sobą, Morrison nie nienawidziła swojej bratowej. Były rodziną, a co za tym szło, nie życzyła jej niczego złego, dlatego mimo wcześniejszych intencji, wiedziała, że musi ją uspokoić.
    - Hej, nie martw się, jest już dużo lepiej., naprawdę! To pewnie jakiś spadek ciśnienia. Nie pierwszy raz, pewnie nie ostatni. Przepraszam tylko, że zrujnowałam wam popołudnie - odparła. - Obiecuję, że następnym razem się poprawię, w porządku? Teraz możecie już iść do domu, a ja poczekam, aż ktoś mnie poskłada. - Zaśmiała się wesoło na przekór własnym uczuciom.
    Czy kłamstwo ją bolało? Oczywiście. Ale zabrnęła już zbyt daleko, by się wycofać. WIdziała przecież, że Elle i Arthur mieli wystarczająco własnych problemów. Zwłaszcza jej brat - stopniowo zaczął wychodzić na prostą po próbie samobójczej. Nie chciała, by jej sytuacja pogorszyła jego stan i na nowo wpędziła go w tę ciemność, z której nie potrafił się wyrwać. Poza tym wiedziała, że nie zniosłaby tych fałszywych spojrzeń pełnych litości, której nie potrzebowała. Której nienawidziła. I choć tak bardzo pragnęła powiedzieć Elle tu i teraz, że jest chora, że się boi, że przestała czuć się jak człowiek, wiedziała, że nie może.
    - Ja zadzwonię po sąsiada, akurat wraca z pracy o tej porze, więc mnie odbierze. W końcu to nie po drodze. Zadzwonię, jak wrócę i pogadamy, może umówimy się na jakieś kolejne spotkanie?
    - Pani Morrison, zapraszam - odparła pielęgniarka, która niespodziewanie wyrosła przed jej oczami.
    Tilly pomachała więc do Elle i Thei na pożegnanie, sama podążając za kobietą. W duchu cieszyła się, że pracowniczka szpitala wezwała ją akurat w tym momencie. Tilly czuła, że jej peruka przesiąka krwią i w rezultacie zaczyna się odklejać. By pozwolić pielęgniarce na opatrzenie jej ran, zdjęła ją więc z nadzieją, że Vilanelle tym razem posłuchała jej prośby.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  5. — A chcesz, żeby to była niemoralna propozycja? — odpowiedział pytaniem na pytanie i znacząco poruszył brwiami, starając się przy okazji nie wypaść z roli kusiciela i zachować względną powagę. I prawdopodobnie nawet by mu się tu udało, gdyby nie niespodziewane chrumkanie, które kompletnie go zaskoczyło. Początkowo nie dowierzał temu, co słyszy i przez to przyjrzał się przyjaciółce z dość osobliwą miną wyrażającą konsternację. Ze zmarszczonymi brwiami i szeroko rozwartymi oczami uważnie sunął wzrokiem po jej sylwetce, jakby doszukując się miejsca, z którego ulatywał osobliwy dźwięk, nie mogąc uwierzyć w to, że sprawką chrumkania w istocie były struny głosowe kobiety. A kiedy wreszcie z całą mocą pojął, co się dzieje i że to własny żart tak bardzo rozbawił panią Morrison, sam parsknął śmiechem. Początkowo cichym i pełnym niedowierzania, stopniowo jednak śmiech ten stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie i wyspiarz rechotał wesoło. Do głowy przyszło mu też kilka niewybrednych komentarzy, które jednak zachował dla siebie i aby dojść do siebie, potarł twarz dłońmi, mocno nabierając powietrza w płuca.
    — Uważaj, bo jeszcze to ty będziesz się wstydzić, Piggy — zagroził jej w myśl przekładania przez kolano i innych niemoralnych propozycji, przy okazji nadając brunetce zupełnie nową ksywkę, z której sam zaśmiał się radośnie i aż klasnął dłońmi o kolana. To było jedno z tych przezwisk, które wypowiedziane w towarzystwie, raczej pozostawało niezrozumiane, za to oni bez wątpienia będą wiedzieli, o co dokładnie chodzi i tak, Jerome miał zamiar bezczelnie to wykorzystywać.
    Wyglądało jednak na to, że dzisiejszego dnia Elle biła go wesołością na głowę, ponieważ właśnie znowu zaśmiewała się z ich dalszej dyskusji, co odrobinę zaniepokoiło Marshalla. Korzystając z okazji, że przetransportował się na kanapę, nachylił się ku stolikowi i sięgnął do cukiernicy. Odłożył przykrywkę na stolik, by następnie mało elegancko wpakować palec do ust. Tenże palec wetknął w cukier, pozwalając, by białe kryształki oblepiły skórę i oblizał go ponownie, następnie szorując językiem po podniebieniu.
    — Nie no, cukier… — wymamrotał sam do siebie, jakby spodziewał się znaleźć w cukiernicy co najmniej kokainę. Podejrzliwie zerkając na Villanelle, zamknął cukiernicę i splótł ze sobą palce dłoni. — Zawsze masz tak po węglowodanach? — spytał z powagą i troską, w środku aż trzęsąc się od powstrzymywanego chichotu. Chyba ich małe biznesowe spotkanie nieco straciło na swej biznesowości, ale co tam. Nikomu jeszcze nie zaszkodziła odrobina dobrej zabawy w pracy, prawda?
    — Twoje stanowisko? Proszę cię! — prychnął i szkoda, że jak zwykle długie włosy miał spięte w niską kitkę, bo inaczej zarzuciłby nimi w ten charakterystyczny sposób. — Wygryzę od razu samego prezesa — poinformował, nonszalancko przyglądając się własnym paznokciom, jakby właśnie opuścił najlepszy salon manicure i sprawdzał, czy płytka wciąż nieskazitelnie lśniła.
    W końcu jednak udało im się wrócić do rozmów o sponsorach i Jerome sięgnął po telefon, na szybko zapisując w notatniku, że powinien skontaktować się z policjantami. Brunetka dobrze zapamiętała, że z jednym z nich wymienił się numerami, jednakże po powrocie do domu gotów był zapomnieć o tym ważnym telefonie i wolał gdzieś mieć to zanotowane. Może nawet uda mu się przedzwonić, kiedy będą w drodze na spotkanie w Saint Solutions? Im szybciej to zrobi, tym mniejsze było ryzyko, że wyleci mu to z głowy.
    — Zwolnij, Elle! — zaśmiał się nerwowo, słysząc, jak kobieta się rozpędza i uniósł ręce w uspokajającym geście. — To nie kontrakt z jakąś dużą firmą, że trzeba dopiąć wszystko na ostatni guzik, wiesz? — zasugerował jej łagodnie, nie chcąc, by Villanelle za bardzo się w tym wszystkim zapędziła. Mieli przede wszystkim dobrze się przy tym bawić, a nie, nie spać po nocach przez zbyt wiele spraw do załatwienia, prawda? A przynajmniej właśnie w ten sposób wyobrażał to sobie Barbadosyjczyk i zależało mu na tym, by pozostali właśnie w tym obszarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście doceniał chęć pomocy przyjaciółki i to, z jakim zapałem zaangażowała się w akcję charytatywną, ale to nie był kolejny przetarg, który za wszelką cenę należało wygrać i miał nadzieję, że brunetka będzie o tym pamiętać.
      Obserwował, jak pani Morrison zajmuje się załatwieniem spotkania z panem Howlandem, nie odzywając się ani nie przeszkadzając. Do czasu jednak, bowiem kiedy Elle wywróciła oczami w odpowiedzi na paplaninę znajdującej się gdzieś po drugiej stronie słuchawki kobiety, Jerome zwietrzył okazję i uniósł obydwie ręce, szybko czyniąc z nich proste kukiełki. Jego dłonie tworzyły twarze, a raczej same usta poruszające się w odpowiednich momentach. Prawą ręką została, a jakże, Villanelle, lewa natomiast przyjęła rolę Betty, która właśnie trajkotała radośnie, obskakując z każdej strony prawą rękę Marshalla.
      Gdyby w tym momencie do gabinetu pani dyrektor wszedł jej szef, ani Jerome nie dostałby pracy, ani Villanelle awansu, za to raczej oboje wylecieliby z hukiem, nie mając nawet szansy na pozbieranie swoich rzeczy.
      — Będę musiał urwać się z pracy — odparł z wciąż uniesionymi rękoma, które po chwili opuścił, uśmiechając się niewinnie. Czy jego przypadkiem jakiś czas temu nie dopadły egzystencjonalne rozważania na temat tego, że w przyszłym roku skończy trzydzieści lat? Myśli o przemijaniu i tym podobne…? Bo teraz nic na to nie wskazywało. — Ale to da się załatwić. Jak szefostwo usłyszy o akcji, to pewnie sami się przyłączą. I nie, nie mam takiej firmy. Od myślenia o sponsorach mam ciebie, Piggy — odparł z bezczelnym uśmiechem i poklepał wolne miejsce na kanapie obok siebie. — Chodź — zachęcił. — Obdzwońmy tych, co zostali i zbierajmy się do Saint Solutions.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  6. Kto wie, ile jeszcze wspólnych znajomych mieli? Nie tylko Elle i Jaime, ale na przykład sam Jaime. Ilu ludzi jeszcze się znało, nie wiedząc, że ci inni znali te same osoby? Brzmiało to dość skomplikowanie i pewnie od myślenia o tym zaczynałaby boleć głowa, ale to było naprawdę ciekawe. Może by się też okazało, że Elle zna Jerome’a albo jego żonę, Jen. Tutaj akurat Elle, Carlie i Jaime’ego łączyły w jakiś sposób studia i to pewnie przez to okazało się, że cała trójka się zna. Gdzie jeszcze można było poznać wspólnych przyjaciół?
    Jaime uśmiechnął się.
    – Fakt, Carlie jest bardzo sympatyczną i wyrozumiałą osobą. Kiedyś umówiliśmy się na maraton filmów Disney’a i bawiliśmy się przy tym super, jedząc przy okazji dużo słodkości. No i pewnie, myślę, że Izabela i Babe mają duże szanse na przyjaźń. Koniecznie musisz mi dawać znać, jak to z nimi będzie, bo z jakiegoś powodu mnie to interesuje – zaśmiał się cicho. Może było tak dlatego, że to jednak nie były typowe zwierzaki domowe, które żyły w mieście. I przy okazji ich właścicielkami były dwie przyjaciółki. – Myślisz, że będzie w szoku? A może i jej zdarzyło się coś podobnego, że miała z kimś wspólnego znajomego i akurat to nie będzie jej aż tak dziwić... Ale to ty ją znasz lepiej, więc w sumie... – machnął ręką.
    Usiadł wygodniej na kocu, spojrzał na Theę i Matta, a potem na Elle.
    – Nie, tu jest mi dobrze. Świeże powietrze, dobre towarzystwo, o kozie też mówię, dobre jedzenie... dobrze się bawię, pani gospodyni.
    Mógłby siedzieć teraz sam w mieszkaniu i grać w jakąś grę na konsoli czy na komputerze albo oglądać coś w telewizji internetowej, ale po co? Tu było naprawdę miło i Jaime korzystał, póki miał na to ochotę. Nie miał pojęcia, kiedy znów nawiedzą go demony przeszłości. Nie chciał o tym myśleć, aby nie stracić humoru i nie musieć uciekać już do pustego mieszkania. Zamierzał cieszyć się tym, że ktoś go polubił i zapraszał do siebie na piknik. Nigdy wcześniej nie spędzał tak czasu i musiał przyznać, że było to bardzo miłe.
    – Musisz kiedyś wpaść do mnie na jakieś jedzenie. Coś ci przygotuję. Najpierw obiad, a potem obowiązkowo deser. Tylko jeśli jesteś na coś uczulona, to daj mi znać wcześniej. O, może przy okazji zaproszę też Carlie.
    Jaime wciąż wykazywał zainteresowanie gastronomią i samym gotowaniem, więc... kolejne hobby, które poprawiało mu humor i nastrajało nieco pozytywniej do świata.

    [Jakie ładne zdjęcia!]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyszła spod prysznica, czując się odrobinę lepiej. Kąpiel dodała jej energii i pomyśleć tylko, że unikała jej przez ostatnie dwa dni, ponieważ nie miała na nią siły. Wiedziała, że to zwykły paradoks. Że pozbawiała siebie dostępu do czynności, które poprawiały jej humor i sprawiały, że czuła się spokojna. Jednak w danym momencie nawet perspektywa głupiego prysznica była jak niemożliwa do przeskoczenia bariera i Maddie potrzebowała kogoś, kto dosłownie zmusił ją do tego, by wreszcie o siebie zadbała. Dlatego była niezwykle wdzięczna za pomoc Vilanelle. Nie musiała jej niczego wyjaśniać, niczego tłumaczyć, ponieważ i tak nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by opisać to, co przeżywała. Jednocześnie stawała się coraz bardziej przerażona swoim obecnym stanem. Czasem, gdy była szczególnie przytłoczona, zdawało jej się, że już zawsze będzie czuła się w ten sposob. Że każdy dzień, każde wyjście z łóżka, będzie prawdziwą torturą. Nie wyobrażała sobie takiego życia. Nie chciała takiego życia i wiedziała, że tylko dzięki obecności dzieci była w stanie oddychać.
    Sammy zdawał się być zadowolony wyjaśnieniem cioci. Przecież rozumiał doskonale, że gdy jest się zmęczonym, nie ma się ochoty na zabawę. Tak jak na przykład w zeszłym tygodniu, gdy przyszedł Harry, a on właśnie wrócił ze spaceru i zamierzał uciąć sobie drzemkę. Harry chciał bawić się jego autkami i mimo jego wytłumaczeń, że nie ma na to ochoty, Harry nie ustępował. Ostatecznie skończyło się na kłótni pomiędzy chłopcami.
    - Okej - odparł Sammy, kiwając przy tym głową. - Pomożemy mamie. Zjobiliśmy najlepszy obiad! I potem się pobawimy jazem, okej? - zaproponował, uśmiechając się z nadzieją w oczach.
    Chciał odzyskać swoja mamę, i swojego tatę też. Chciał, żeby było tak, jak dawniej. Bo choć tata lubił krzyczeć na mamę, tak, głośno, że bolały go uszy, to czasem chodzili razem do parku i wtedy było fajnie. I tata uczył go jak grać w baseball. A jeszcze innym razem pozwalał mu oglądać bajki do późna, kiedy mama gdzieś wychodziła. Ale tata nie lubił, gdy mama wychodziła, bardzo się wtedy denerwował.
    Sammy pozwolił, by ciocia usadowiła go w wysokim krzesełku dla dzieci, gdy akurat do pokoju weszła Maddie.
    - Co tak pięknie pachnie, hm? - zagadnęła, podchodząc do synka i całując go w sam czubek głowy.
    - Magiczny makajon, mama. Z ciocią zjobiłem - odparł niezwykle dumny chłopiec.
    - Już nie mogę się doczekać, aż spróbuję tego popisowego dania. - Uśmiechnęła się, po czym zwróciła się do Vilanelle. - Nie masz pojęcia, jak bardzo tego potrzebowałam... dziękuję. - Uścisnęła jej dłoń, gdy kobieta usiadła za stołem.
    Makaron był naprawdę pyszny. I, ku zaskoczeniu Maddie, Sam radził sobie z widelcem zdecydowanie lepiej niż poprzednio, dzięki czemu połowa spaghetti nie skończyła na podłodze. Dzięki temu Hesford mogła zjeść swoją porcję, zanimtamta zrobiła się całkowicie zimna.

    Madds

    [Kocie, a co do wątku z moją nową panią, to o którejś ze swoich postaci myślałaś szczególnie? :)]

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zarejestrował żadnej z informacji, które przekazywała im pielęgniarka. Skupiał się na wąchaniu ukochanej, dotykaniu materiału jej ubrań i utrzymaniu otwartych oczu, bo to ostatnie wcale nie należało do najłatwiejszych. Miał ochotę rzucić się na najwygodniejszy materac świata i przespać najbliższy tydzień.
    A tymczasem, zamiast tego, musiał zmusić się do powłóczenia nogami krok w krok obok swojej żony. Całe szczęście nie szła szybko, bo przy trochę żwawszym tempie prawdopodobnie Arthur wylądowałby na ryju.
    - Nawet ty? – wymamrotał, robiąc teatralnie smutną minę. Teraz może i żałował, ale gdzieś z tyłu głowy, mimo narkotycznego amoku, miał informację, że po tym, jak przestaną działać środki przeciwbólowe, wcale nie będzie chciał, żeby ktokolwiek go dotykał, nawet on sam. – Obiecujesz? Na paluszek? – spytał, unosząc dłoń z wyciągniętym małym palcem i nie opuścił go, póki Elle nie zaplotła wokół niego swojego małego palca. Dopiero wtedy mężczyzna ponownie się wyszczerzył.
    - A co moja siostra ma do moich jąder? – prychnął, kręcąc głową. Tilly poinformował jedynie, że dzieciaki zostają u niej, bo on i Elle muszą załatwić sprawę niecierpiącą zwłoki. I ta sprawa może się trochę przedłużyć. Mathilde nie dopytywała. Chyba wiedziała, że to jeszcze nie etap, w którym Arthur zwierzałby się z prywatnych spraw. Musiało upłynąć dużo wody w rzece, zanim to nastąpi. – Zlizać z ciebie bitą śmietanę – wypalił bez zastanowienia i roześmiał się głośno z własnego pomysłu. Szybko tego pożałował, bo może i był znieczulony, ale tak gwałtowny ruch mięśni brzucha nie pozostał obojętny. Morrison skrzywił się, wydając z siebie ciche auć i oparł wolną rękę na swoim podbrzuszu. – Albo to będzie musiało poczekać – dodał już nieco mniej zadowolony.
    Do samochodu wsiadał ostrożnie, uważając, żeby za bardzo się nie napinać. Niestety niewiele to dało. Trochę tak, jakby ktoś nagle odciął znieczulenie i środki przeciwbólowe, zostawiając bruneta na pastwę losu. Nawet dresowe spodnie zdawały się go podrażniać.
    - Zamówmy coś tłustego i niezdrowego. Nie chcę, żebyś dzisiaj gotowała, chcę cię przy sobie – stwierdził, sięgając dłoni ukochanej i ściskając jej palce, choć robił to słabiej, niż w poczekalni przed zabiegiem. Nie bał się już, ale wciąż potrzebował wsparcia najbliższej osoby.

    OdpowiedzUsuń
  9. - Spokojnie, Elle - szepnęła, nieśmiało kładąc rękę na jej ramieniu, pragnąc tym samym zatrzymać lawinę jej pytań. - Mam ze sobą telefon, sama mogę gdzieś zadzwonić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
    Naprawdę nie chciała, żeby kobieta się denerwowała, zwłaszcza z jej powodu. Ale Tilly nie radziła sobie zbyt dobrze z pocieszaniem innych. Nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować, jak zapewnić kogoś, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie czuła się komfortowo z pustymi słowami, dlatego też szybko podniosła dłóń, którą jeszcze przed chwilą spoczęła na ramieniu bratowej.
    - Do zobaczenia - odparła jeszcze, zanim wstała i podążyła za pielęgniarką.
    Okazało się, że 'krótka' wizyta w szpitalu przeciągnęła się do kilku dobrych godzin. Skończyło się na szwach i prześwietleniu rezonansem, na który czekała do ósmej wieczorem. Ów proces czekania również nie pomógł jej samopoczuciu. Tilly zazwyczaj ucinała sobie drzemkę w samo południe, gdy cała jej energia zwyczajnie się wyczerpywała. Teraz przyszło jej spać na niewygodnym, plastikowym krzesełku, co skończyło się potwornym bólem głowy. Gdy sąsiad przywiózł ją do domu, wzięła tylko szybki prysznic i od razu wskoczyła do łóżka, budząc się następnego dnia przed południem. Cóż, przynajmiej wyspała się za wszech czasy. Zazwyczaj budziła się kilka razy w środku nocy ze względu na stale doskwierający jej ból, który tamtej nocy nie mógł nawet konkurować z jej zmęczeniem. Chęć uspokojenia Vilanelle również wypadła jej z głowy, dlatego dopiero przy śniadaniu zmotywowała się do tego, by odpisać na jej wiadomość
    Hej, Elle. Przepraszam, że nie dałam ci znać wcześniej, ale byłam zmęczona. I przepraszam, że tak wyszło. Jeśli będziesz miała ochotę, to może moglibyście do mnie wpaść w piątek wieczorem? Pokazałabym Thei swoją świnkę morską. Trzymajcie się ciepło! Do usłyszenia. Till.
    Miała nadzieję, że kobieta szybko zapomniała o całym incydencie i zignorowała jej brak odpowiedzi. Jednak to nie o Elle martwiła się tutaj najbardziej, lecz o Theę. Nie chciała, by obraz przewracającej się cioci na dobre utkwił w jej niewinnym umyśle. Choć nie powinna porównywać tych dwóch sytuacji, doskonale pamiętała bezsilność, jaką czuła, gdy odzyskała przytomność po wypadku, a przed nią znajdowały się martwe ciała jej rodziców. I choć miała wtedy osiemnaście lat, a w związku ztym była znacznie bardziej świadoma tego, co działo się dookoła, przeczuwała, że Thea również zdawała sobie sprawę z tego, że coś było nie tak. A tak małe dziecko nie powinno czuć tak wielkiej bezsilności.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  10. - Sam sobie na to nie pozwolę – wymamrotał już nie tak bardzo zadowolony. Głupi jaś działał dość krótko i Arthur miał już przebłyski normalności. A normalność była do kitu. Zaczynał się czuć jak gówno. – Nie i za to kocham cię jeszcze bardziej – stwierdził, szczerząc zęby w jeszcze trochę pijackim uśmiechu.
    - Po co? – spytał, zerkając na Elle ze zdziwieniem. Westchnął cicho i pokręcił głową. – Elle, przecież wiesz, jaka ona jest. I wiesz, jaka ty jesteś. Ona znowu zniknie, a tobie będzie z tym źle, jeśli się przyzwyczaisz. Nie wiem o co jej chodzi, ale nie daj się w to wpakować, bo nie skończy się dobrze – mruknął, jeszcze bardziej tracąc dobry humor. Jego relacje z siostrą odrobinę się poprawiły, ale nie na tyle, żeby jej zaufał i do siebie dopuścił. Nie zamierzał tego robić, póki się nie dowie, co Mathilde kombinuje.
    - Nie jestem. Ale potrzebuję go – roześmiał się i zaraz tego pożałował. Wydał z siebie przeciągły jęk i skulił się na fotelu. – Wy sobie zamówcie coś włoskiego, a ja postawię na ogromnego burgera i ociekające tłuszczem frytki – stwierdził, kiedy ból nieco zelżał. Zerknął na Elle z uśmiechem i gdyby mógł, rozpostarłby się na fotelu, zaplatając ręce pod głową. – Właśnie, jestem w niedoli. W dodatku, żeby i tobie ułatwić życie. Czy to znaczy, że mogę wykorzystywać cię bez wyrzutów sumienia, będziesz na każde moje skinienie i nie będziesz wywracać oczami przy dwuznacznych żarcikach? – spytał, poruszając sugestywnie brwiami. – Och, tak, to właśnie to oznacza. Świetnie, mam swoją prywatną służącą. Do tego gorącą. Myślisz, że polubiłabyś się ze strojem seksownej pokojówki? Albo lepiej! Pielęgniarki! Tak, taka pielęgniarka znacznie przyspieszyłaby rekonwalescencję – wyrzucał z siebie, nie przestając się uśmiechać. Niby żartował, ale musiał przyznać przed samym sobą, że wizja Elle w takim wdzianku wydawała się bardzo kusząca. Ale, niestety, odbiłaby się negatywnie na części ciała, która musiała się zagoić. I to jak najszybciej.
    - Myślisz, ze Tilly będzie miała coś przeciwko, jeśli dzieciaki zostaną u niej jeszcze trochę? Kocham je nad życie, ale jeśli Thea na mnie skoczy, prawdopodobnie umrę – stwierdził, wskazując ze zbolałą miną na swoje krocze.

    OdpowiedzUsuń
  11. - Wiem, że wyjdę teraz na hipokrytę, bo sam zaproponowałem, żeby to Tilly zajęła się dzisiaj dziećmi, ale… Elle, im rzadziej, tym lepiej dla nich. Thea już sporo rozumie i jeśli ukochana ciocia znowu zniknie, nie da temu spokoju ot tak. Będzie cierpiała. Wiesz, chyba… Jak wrócą, powinniśmy zacząć ograniczać ich kontakt. Tak na wszelki wypadek – wyrzucił z siebie, odwracając wzrok w obawie o reakcję Elle. – To nie skończy się dobrze – wymamrotał pod nosem. Kochał swoją siostrę jako starszy brat, ale nie lubił jej jako człowieka i kto jak kto, ale akurat Elle doskonale wiedziała, że miał ku temu powody.
    - Sadystycznej? – powtórzył i gdyby nie położenie, w jakim się znajdował, pewnie oczy by mu niezdrowo rozbłysły. Tak, wciąż miał w pamięci ich ostre zabawy i to, jak się podczas nich czuł, a prawda jest taka, że chociaż ich życie łóżkowe było nadzwyczaj udane, nic nie mogło się równać z tamtymi przeżyciami. Nie dla Arthura. – Nie. Odpada. Podniecę się, a to w tej chwili nie jest zbyt dobry pomysł – mruknął, krzywiąc się na samą myśl. – Chociaż dobrze wiedzieć, że dysponujesz czymś takim. Na przyszłość. Ale teraz zwykła pielęgniarka będzie musiała wystarczyć – dodał z uśmiechem i oparł dłoń na kolanie Villanelle.
    Uśmiech jednak szybko zniknął.
    - Nie chcę zaczynać tej rozmowy – powiedział, nie wykazując już żadnych oznak naćpania lekami. – Moja siostra uwielbiała wiele innych osób, a bez wahania je zostawiła – dorzucił, uznając, że to wyjaśnia wszystko.
    Coraz trudniej było mu się poruszać, gdyż podczas podróży znieczulenie całkowicie odpuściło. Szedł więc do domu zgięty w pół, z trudem zsunął buty i nie zastanawiając się nawet nad pytaniem Villanelle, po prostu ostrożnie położył się na kanapie w salonie, na boku, z lekko podkulonymi nogami, bo tak całkowicie nie mógł sobie pozwolić.
    - Chyba na razie zainstaluję się tutaj – wyjęczał i wyciągnął przed siebie ręce, niczym dziecko, które chce do mamy. – Chodź do mnie! Muszę cię przytulić, żeby sobie przypomnieć, że dla ciebie było warto – powiedział najbardziej zbolałym tonem, jaki potrafił z siebie wykrzesać, robiąc przy tym minę cierpiętnika.

    OdpowiedzUsuń
  12. Cieszył się, że w żaden sposób tego nie skomentowała, bo łatwiej było słyszeć ze swoich ust, że jest się hipokrytą, niż z czyichś. Tak, wykorzystywał swoją siostrę. Ale nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Ona wykorzystywała go przez lata. Zaczęła zaraz po śmierci rodziców i proceder trwał do momentu, w którym zniknęła z życia Arthura drugi raz. Wtedy podjął decyzję. Miał dość, a Tilly nie była już jego jedyną rodziną. Miał bliższą i musiał się poświęcić żonie i dzieciom, a nie rozpieszczonej siostrze.
    Poza tym wykorzystywanie jej wedle własnego widzimisię miało być karą. Karą za kolejną ucieczkę, gdy ich relacja zaczynała się naprawiać. Potrzebował jej wtedy, a tymczasem ona miała go głęboko w dupie.
    - To jest chyba ten moment, w którym nie powinienem się odzywać, bo cokolwiek powiem będzie źle i mogę oberwać, a boli wystarczająco mocno, więc po prostu się zamknę, hm? – powiedział, uśmiechając się tym swoim szelmowskim uśmieszkiem, co do którego miał nadzieję, że miękczy serce ukochanej.
    - Dziękuję, jesteś najlepszą żoną na świecie – wymamrotał, a kiedy Elle położyła się obok, mocno objął ją ramionami i wtulił twarz w ciemne włosy. – Och, to słodkie. I będzie jeszcze słodsze, bo ja czuję dokładnie to samo – wymruczał, nakrywając jej dłoń swoją. Na propozycję, która padła z ust kobiety, jedynie pokiwał energicznie głową i szeroko się uśmiechnął.
    - Brzmi idealnie – przyznał, ujmując nadgarstek ręki, którą wciąż głaskała go po policzku i przysunął drobne palce do swoich ust. Ucałował je, a potem przyłożył do swojej klatki piersiowej. – Pamiętasz domek Browna? Ten nad jeziorem – podsunął. – Może tam? To wcale nie tak daleko. Cisza, spokój… A nasze dzieci nie znają nic oprócz wielkiego miasta. Świeże powietrze dobrze by im zrobiło. Takie wiesz, naprawdę świeże… Popływalibyśmy z nimi łódką, może jakiś spacer po lesie? – zaproponował rozmarzonym tonem. Po wszystkich zawirowaniach, zwłaszcza tych z opiekunką, Arthur marzył jedynie o ciszy i spokoju, a taki weekend mógłby okazać się zbawieniem. Musiałby tylko porozmawiać z Nigelem, ale miał wrażenie, że przyjaciel nie będzie się sprzeciwiał. Sam twierdził, że rzadko korzysta z domku, a doskonale wiedział, jak dobry wpływ miało to miejsce na małżeństwo Morrisonów. Może na ich dzieci również taki będzie? – Co ty na to? – spytał jeszcze, układając się wygodniej i cały czas wpatrując się w oczy Elle.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie miała nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, chciała poświęcić swojemu synowi uwagę, na jaką zasługiwał. W końcu kochała spędzać z nim czas, przyglądać się temu, jak się rozwijał, jak stawał się całkowicie niezależną od niej osobą, z własnymi zwyczajami, grymasami i zamiłowaniami. Była z niego tak niezwykle dumna, zresztą tak samo jak ze swojej córeczki i patrząc na to, jak chłopiec łaknął jej uwagi, czuła łamanie swojego serca. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek ktoś doprowadzi ją do stanu, w którym nawet zabawa z dzieckiem będzie ponad jej umiejętości. A jednak. Przez ostatnie tygodnie nie mogła przemóc się w sobie, by usiąść i wejść w niestworzony świat zabawek i magii, w którym głowa jej syna tak często przebywała. Dopiero dzięki pomocy osoby z zewnątrz była w stanie uspokoić się na tyle, by, tak jak dawniej, skupić na swoich dzieciach.
    - Dziękuję. - Uśmiechnęła się do kobiety. - Jest z pewnością moim oczkiem w głowie. A co do wspólnej zabawy, to jestem zdecydowanie na tak! - dodała z nowo odnalezionym w sobie entuzjazmem. - Sam, wiesz już, w co chcesz się pobawić? - zagadnęła syna.
    - Tak! - zawołał radośnie. - W dinozajły!
    Na ten temat nie było już więcej dyskusji. Skoro chciał dinozaury, to będą dinozaury, i żadna mama ani ciocia nie mogły podważyć jego ostatecznej decyzji. Chłopiec był tak podekscytowany, że ledwo potrafił usiedzieć na miejscu. Zwłaszcza, że skończył swoją porcję makaronu przed Maddie i Elle. Wiercil się tylko, tęsknie spoglądając w kierunku skrzyni z zabawkami i śpiewał jakąś wymyśloną piosenkę pod nosem.
    Hesford tymczasem gryzła się w myślach, niepewna, czy wreszcie się poddać i skorzystać z oferty pomocy, czy raczej udawać, że ma wszystko pod kontrolą. Na jej twarzy malowało się widoczne zmieszanie i niepewność. Nie lubiła przyznawać, że sobie nie radzi, ale czy na dobrą sprawę nie zrobiła tego zaledwie przed godziną? Przecież teraz powinno pójść jej znacznie łatwiej, skoro Elle poniekąd rozpoznała, że sytuacja Maddie nieco wykraczała poza jej umiejętności rozwiązywania problemów.
    - Wiesz, Elle... - zaczęła niepewnie, jakby dając sobie przestrzeń do wycofania się w każdej chwili. - J-jeśli proszę o zbyt dużo, to przepraszam. Ale... - Westchnęła. - Czeka mnie dość pilna przeprowadzka, co też pewnie zauważyłaś, patrząc na te wszystkie kartony... ale... ale ciężko mi czasem to wszystko ogarnąć. I pomyślałam sobie... jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, że mogłabyś mi... pomóc?
    Czuła się niezwykle niekomfortowo, co było wyczuwalne w jej głosie i mowie ciała. Zupełnie jakby z góry zakładała, że Elle wyśmieje jej propozycję.


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  14. Była jednocześnie podekscytowana i zdenerwowana kolejnym spotkaniem z bratową i jej dziećmi. Zauważyła, ze negatywne uczucia w stosunku do Elle nie były już tak intensywne jak dawniej. Fakt, nie dało się ukryć, że jej zazdrościła, w tej kwestii nic się nie zmieniło, jednak wydawało jej się, że pojawiła się pomiędzy nimi pewna nić porozumienia. Na razie niezwykle cienka i krucha, ale od czegoś w końcu trzeba było zacząć, prawda? Z drugiej strony ich ostatnie spotkanie zakończyło się, delikatnie mówiąc, nieidealnie. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że Vilanelle nie węszyła i nie kwestionowała jej zapewnień, że wszystko jest w porządku. Ale jej bratowa nigdy nie uchodziła za osobę, która lubiła spiskować lub wyciągać siłą informacje od innych. A to wcale nie oznaczało, że uwierzyła w jej głupiutką wymówkę o spadku ciśnienia. Kolejnym powodem do zdenerwowania była, rzecz jasna, jej kondycja fizyczna, która pogarszała sie z dnia na dzień. Do końca leczenia nie zostało jej długo, a w związku z tym jej organizm został skutecznie wyniszczony. Zwykłe czynności, które dawniej nie sprawiały jej najmniejszych trudności, teraz zdawały się być ponad jej siły. I, niestety, owa mizerność była widoczna już na pierwszy rzut oka, nawet jeśli kobieta starała się ukryć ją za makijażem, peruką i sztucznymi rzęsami.
    Posprzątanie kawalerki zajęło jej kilka dni. Choć nie miała obowiązku tego robić, z jakiegoś powodu nie chciała, by Elle oceniała ją na tym froncie. Może po prostu się starzała i dni, gdy utrzymywanie porządku stanowiło dla niej kompletną abstrakcję, miała już za sobą? Z racji, że nie radziła sobie zbyt dobrze z pieczeniem ani gotowaniem, a poza tym nie miała na to siły, zamówiła ciasto z cukierni nieopodal. W końcu wypadało przywitać gości czymś smacznym. Cholera, naprawdę robiła się z niej kura domowa. Teraz, kiedy powinna korzystać z resztek życia, jakie jej zostały.
    - Świetnie, miło was widzieć! - odparła z uśmiechem, od razu obejmując bratanicę. Nie podniosła jej jednak, obawiając się, że jest na to zbyt słaba. - Mam nadzieję, że trafiłyście bez problemu? - zapytala, odsuwając Theę na odległość ręki, chcąc zbadać, czy dziewczynka nie boi się swojej cioci po tym, jak widziała jej upadek.
    - Usiądzcie sobie, czego się napijecie? - zaczęła, prowadząc dziewczyny do niewielkiego stolika.- Mam też ciasto. Chcecie?
    Odkąd jej dzisiejszy goście przeszli przez próg, obserwowała również twarz Elle i żałowała, że nie potrafi czytać jej w myślach. Pragnęła się dowiedzieć, czy jej bratowa czuła pogardę na widok jej malutkiego mieszkania, jej sypialni, kuchni, salonu i jadalni skompresowanych do rozmiarów jednego pokoju. Czy cieszyła się na myśl o tym, że wiecznie buntownicza, rozpustna i rozrzutna siostra jej męża wreszcie musiała zacząć oszczędzać? Ta, która uciekała od rodziny, teraz na pozór robiła wszystko, by ją odzyskać. Może była zadowolona, wiedząc, że karma wreszcie jej dosięgła. A może wręcz przeciwnie. Może w Tilly znów odzywała się znajoma zazdrość.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  15. - Poprawka. Ja nawet nie próbuję tego robić – odparł, uśmiechając się odrobinę szerzej. Owszem, bywało między nimi różnie. Czasami na tyle tragicznie, że zastanawiał się, czy ciągnięcie tego małżeństwa w ogóle ma sens, czy może lepiej ograniczyć się do ustalenia harmonogramu spotykania się z dziećmi, ale ilekroć patrzył w oczy swojej żony, dochodził do wniosku, że życie bez niej nie byłoby życiem, a jedynie marną egzystencją ciągniętą na siłę. Była jego ideałem i wiedział to już w momencie, w którym usiadła przed nim na zajęciach.
    Spoważniał nieco, słysząc o szkole. Wiedział, że Elle nie chce słyszeć o tym, żeby ich dziećmi opiekował się ktoś obcy, sam na początku również był przeciwny, w końcu ktoś skrzywdził jego maleńką księżniczkę, ale to działo się w domu, w odosobnieniu, gdy nie było innych dorosłych czy dzieci poza Matty’m.
    - Wiem, że już to przerabialiśmy – zaczął cicho i odrobinę mocniej przycisnął jej dłoń do swojej piersi, jakby się obawiał, że Elle za chwilę ją wyszarpnie. – Ale może zastanowisz się jeszcze raz nad żłobkiem? Ty nie możesz zawalić pracy, ja już podpisałem kilka umów i niedługo będę musiał się wziąć za projekty… A poza tym mieliby kontakt z innymi dziećmi, to jest potrzebne, żeby prawidłowo się rozwijać, a my nie mamy żadnych dzieciatych znajomych. A jeśli już, to ich dzieci są albo za małe, albo za duże do naszych. Pomyśl, hm? – wyrzucił z siebie niemal na wydechu, ale zrobił to cicho i ostrożnie, nie chcąc zdenerwować swojej żony.
    - Zadzwonię do niego, ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie mam na to siły – odparł i pocałował Elle w czubek nosa, którym przed chwilą go trąciła. – Twoja myszka życzy sobie godziwej opieki, jedzenia i jakiegoś dobrego serialu. A jak twoja myszka będzie mieć się w miarę dobrze i się sprawdzisz jako pielęgniarka, to twoja myszka spróbuje się tobą zająć w ramach podziękowania. Bo to, że ja nie mogę, wcale nie znaczy, że ty nie możesz – stwierdził, wsuwając palce jednej dłoni pod sweter Elle. Gładził opuszkami jej bok, uśmiechając się odrobinę łobuzersko, ale nie trwało to długo. – Ale teraz po prostu mnie przytul – dodał i objął kobietę, przyciągając ją do siebie. Wtulił twarz w ciemne włosy, przymykając powieki i mocno zaciągając się przyjemnym zapachem ukochanej.

    OdpowiedzUsuń
  16. - Jaka? Bo nie wiem, czy warto zbierać – roześmiał się cicho i uśmiechnął tym swoim łobuzerskim uśmiechem, którym obdarzał jedynie swoją żonę. Wzięło go ostatnio na wspomnienia i zauważył, że do nikogo nie uśmiechał się w ten sposób. Powód był jeden: przy nikim nie mógł być tą wersją siebie, która potrafiła to robić. Tylko ukochana rozumiała go w tak dużym stopniu. I tylko z nią potrafił się tak przekomarzać, mimo że na początku wyglądało to zupełnie inaczej.
    - Słucham? – spytał nieco za głośno i natychmiast pokręcił głową. Cóż, ostatecznie była to decyzja Elle, ale Arthur nie omieszkał wyrażać swojego zdania. – Nie. Nie pozwolę ci na dziekankę. Wiesz, jak to się skończy? Nie będziesz chciała wrócić. Pewnie dojdziesz do wniosku, że praca ci wystarczy, a poza tym skoro ją masz, to przecież po co ci studia. To zawsze tak wygląda. Jeśli ktoś ma sobie rok odpuścić, będę to ja. Biuro i tak jest prawie gotowe, mogę pracować w domu i przy okazji mieć oko na dzieci. Skoro żłobek nie wchodzi w grę, to nie będę cię namawiał, ale ani mi się waż brać urlopu dziekańskiego! – powiedział, już wcale nie szepcząc, a ton miał zdecydowany. Wiedział, ile studia znaczą dla Elle, widział jej rysunki i uważał, że musi skończyć edukację, a potem zająć się tym, co najbardziej kocha, realizować się. Wątpił, że firma Ulliela jej to da.
    - Ale klub malucha to dobry pomysł. Żeby nie wyrosły na dzikusów – dodał z uśmiechem, chcąc nieco załagodzić wcześniejszy ostry ton. Obawiał się, że kłótnia wisi w powietrzu, a nie miał na nią siły. – Jeśli zacznie się ostra wymiana zdań, poczekaj z nią do jutra, aż się lepiej poczuję. Dzisiaj nie wymyślę wystarczająco dobrych argumentów, żebyś mnie nie zakrzyczała – powiedział, przesuwając rękę w górę, aż sięgnął włosów Elle. Jak zwykł czynić, zaczął przeczesywać je palcami.
    - Dobrze. Hej, co powiedziała ta pielęgniarka? Dwa tygodnie celibatu? – spytał, a raczej wymamrotał we włosy ukochanej. – Dasz tyle beze mnie radę? – rzucił ze śmiechem, ale to nie był dobry pomysł. Śmiech przekształcił się w jęk, a Arthur skulił się na tyle, na ile mógł, by jednocześnie nie wypuścić Elle ze swoich objęć. – Mamy coś przeciwbólowego?

    OdpowiedzUsuń
  17. Jaime ucieszył się, że Elle tak entuzjastycznie zareagowała na jego zaproszenie na obiad. W takim razie postanowione, będzie trzeba znaleźć jakiś ciekawy przepis i przygotować jedzenie najlepiej jak potrafił, czyli robić dokładnie to, co zawsze. Ostatnio nie miał już tak bardzo dla kogo gotować, a jego przyjaciele nie odwiedzali go tak często. I wcale nie miał im tego za złe, przecież każdy miał swoje życie, którym musiał się zająć, jak na przykład Elle, mająca jak zwykle pełno na głowie albo wcześniej wspomniana Carlie, która zajmuje się aktualnie dwójką małych dzieciaczków. Dobrze, że jeszcze Jerome jako tako znajdywał dla niego czas.
    Cóż, coś o tym wiedział – o trafianiu do serca przez żołądek. Laura uwielbiała jego dania. No cóż, już ich nie jada.
    – Co powiesz na przyszłą sobotę? Albo nie, może lepiej piątek albo czwartek? Wiesz, nie chcę ci zabierać wolnego czasu, który mogłabyś spędzić z rodziną. A co do obecności dzieci... tak, nie robiłem jeszcze nic do jedzenia dla dzieciaków, więc może faktycznie lepiej, abyś przyszła sama. Ale... gdybyś jednak wolała je ze sobą zabrać, to na pewno poszukam czegoś odpowiedniego. Jakieś chude mięso, warzywa i te sprawy. I co tam jeszcze dzieciaki mogą jeść – uniósł brew wyżej, próbując sobie przypomnieć te wszystkie wyzwania, jakie mieli uczestnicy programów kulinarnych, kiedy to mieli gotować dla nieletnich.
    Jaime odnotował w głowie uczulenia Elle. Zawsze współczuł ludziom, którzy mieli uczulenie na jakieś konkretne jedzenie. Jasne, bywały produkty, których Jaime nie jadał i pewnie nie byłoby mu przykro, gdyby okazało się, że na ten konkretny ma uczulenie, ale jednak... Wolał mieć wybór bez ograniczeń.
    – Matko kochana... – zmarszczył brwi, słuchając jej opowieści. – Na szczęście żyjesz i masz się dobrze. Możesz być pewna, że nie przygotuję ci nic, co ma związek z orzechami i soją, serio – aż położył sobie dłoń na mostku, jakby to w jakiś sposób miało dać Elle większe poczucie pewności co do słów Moretti’ego.
    Chłopak spojrzał na przyjaciółkę i zgodził się z nią, kiwając głową. Jemu również się tu podobało, w tym ogrodzie. Było naprawdę miło i faktycznie dało się tu zapomnieć o całej reszcie, która znajduje się poza ogrodem. Uśmiechnął się lekko.
    – Ja za dzieciaka uwielbiałem wchodzić w jakieś zarośla i badać wszystko, wchodzić na drzewa, obserwować aligatory... Serio – spojrzał poważnie na Elle. No, ale to wszystko robił z bratem. Po jego stracie, Jaime pozostawał w domu, a potem przeprowadzili się wraz z rodzicami do Nowego Jorku, betonowej dżungli, jednak z pięknym, ogromnym parkiem na środku. – Teraz jednak też uważam, że biwaki i spanie w namiotach to nie moja bajka. Wystarczyła mi jaszczurka znaleziona na sofie w salonie na Bali – zaśmiał się, przypominając sobie tę sytuację. – Przynajmniej tam, a nie w łóżku, nie?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  18. — Jak najszybciej — poprosiła z westchnięciem. Naprawdę chciałaby odetchnąć lepszym powietrzem niż nowojorskim. Czuła, że potrzebuje takiej przerwy od miasta i tego, co działo się dookoła, a taki wypad na wieś naprawdę całkiem dobrze jej zrobi. Dawno też z kolei z Villanelle nigdzie razem nie były, działo się dużo i każda miała swoje sprawy na głowie, więc nic dziwnego, że nie znajdowały dla siebie tyle czasu, ile miały wcześniej zanim obydwie znalazły się w poważnych związkach. Miały rodziny, o które musiały dbać i już ot tak nie mogły sobie pozwolić na wypady, kiedy tylko im się to podoba. — Ale jeśli jesteś gotowa na taki wyjazd… ja teraz mam dość wolnego czasu, przeszłam już z pracy na urlop, choć jeszcze co mogę to robię z domu, więc jestem do dyspozycjo o każdej porze dnia i nocy — powiedziała. Najchętniej spakowałaby się już w tym momencie i pojechała, ale wiedziała, że na to musi sobie akurat jeszcze poczekać. Ale liczyła, że to kwestia paru dni, aby wszystko przygotować i mogły z Elle pakować się do auta i spędzić czas na wsi, poza Nowym Jorkiem i odetchnąć od codzienności.
    — Dałybyśmy sobie radę bez mamy, prawda Thea? — powiedziała uśmiechając się do dziewczynki. Podejrzewała, że skoro dzieciaki były w takim wieku, że tylko lgnęły do rodziców, a wszyscy inni byli be to mogłaby mieć faktycznie problem z tym, aby się tą małą gromadką zająć, ale może wcale nie byłoby tak źle. — Wiesz, ja bym się nie obraziła, gdybyś naprawdę się przeniosła i tymi moimi zajęła. A ja je odbiorę, jak już będą trochę większe i mniej podatne na zniszczenia — mruknęła z uśmiechem. Takie maluszki ją naprawdę przerażały, bała się, że mocniej je przytuli i coś im zrobi, ale to chyba były całkiem normalne obawy. W końcu nie ona jedyna i nie ona pierwsza będzie rodziła i to bliźniaki, miała o tyle dobrze, że znajdowała się w sytuacji, gdzie naprawdę była masa ludzi gotowa do tego, aby jej pomóc. Miała rodziców, którzy w każdej chwili rzucą wszystko i przylecą do Nowego Jorku, Matta i Elle też zadeklarowała swoją pomoc, nie miała się czym martwić tak naprawdę.
    — Dostaniesz co tylko będziesz chciała — zapewniła rudowłosa ze śmiechem. Świadomość, że Elle chce jej pomóc i może na nią liczyć naprawdę wiele jej dawała, jakoś tak czuła się lepiej ze świadomością, że wystarczy wiadomość do przyjaciółki, która będzie mogła jej pomóc. Oczywiście nie zamierzała jej wyciągać w środku nocy z łóżka, od tego miała w końcu Matta, ale z pewnością będzie się przyjaciółki dopytywać o różne rzeczy, na które partner odpowiedzieć jej nie będzie mógł tak, jak doświadczona mama.
    — Kochanie, jeśli chcesz możesz pojechać i z mamą. Ja cię chętnie do siebie przygarnę — odpowiedziała dziewczynce z uśmiechem — ale nie martw się. Nie zamierzam ci ukraść mamy. Na pewno nie na zawsze.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  19. - Tak, ale niektóre są wartościowsze – wymamrotał z uśmiechem i tym razem to on trącił nosem nos Elle, by chwilę później delikatnie go pocałować.
    Nie miał siły na trudne rozmowy, a ta z pewnością mogła walczyć o takie miano. Żałował, że w ogóle zaczął temat teraz. Co go, do cholery, podkusiło, żeby to zrobić?
    - Owszem, nie pozwalam ci – potwierdził z cichym westchnieniem. – Nie zrozum mnie źle, kochanie, wiesz, że jestem feministą i szanuję wolność wyboru. Z drugiej strony wiem, jak wygląda urlop dziekański. Złożysz wniosek o rok, a potem stwierdzisz, że jednak nie chce ci się wracać i zaprzepaścisz kilka lat. Tak wygląda jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent przypadków. A wiem, co mówię, bo kilka lat przecież wykładałem. A z biurem czekałem tyle czasu, że jeszcze trochę mnie nie zbawi – uśmiechnął się delikatnie, ale wysłuchawszy kolejnych słów Elle, uśmiech zniknął z jego twarzy. Pogłaskał ukochaną po głowie i przytulił do siebie mocno, nie wiedząc, co innego mógłby zrobić w tej sytuacji. Nie przypominał sobie wielu takich wyznań. Elle była ambitna, nie poddawała się i nie skarżyła, więc skoro teraz stwierdziła, że nie daje rady, musiało jej być naprawdę ciężko. – Dlaczego nic nie mówiłaś? – spytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni: nie okazywali słabości. Nawet kosztem przysięgi o bezwzględnej szczerości, żeby zlikwidować wszelkie nieporozumienia w ich związku. – Pomogę ci – oznajmił pewnym głosem, który znaczył tyle, że nie dopuszcza w tym temacie dyskusji. – Zatrudnij mnie jako swojego asystenta, przecież możesz, prawda? Odciążę cię, a projekty mogę robić wszędzie, nawet w twoim biurze, wystarczy mi laptop. Mogłabyś dać mi upoważnienia, wtedy wymienialibyśmy się przy dzieciach, miałabyś czas na ten klub, na studia… Co ty na to? – podsunął i odchylił głowę, żeby spojrzeć na swoją żonę błyszczącymi oczami. – Tylko proszę, nie szukaj na siłę minusów, spójrz na to najbardziej obiektywnie, jak potrafisz – dodał, pozwalając, by delikatny uśmiech znowu pojawił się na jego obliczu.
    Zajęczał cicho i wyciągnął przed siebie ręce.
    - Nie, nie idź! Leki możesz dać, ale wracaj tutaj – wymamrotał z miną nieszczęśnika. Kiedy Elle zniknęła, Arthur wtulił twarz w poduszkę i opuścił ręce, nasłuchując, co robi jego żona. Ożywił się dopiero po jej powrocie, a na widok jedzenia wyszczerzył się szeroko.
    - Leki i żarcie… Moja żona to anioł zesłany z niebios – stwierdził i podparł się dłonią o kanapę, żeby wstać. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale Arthur stłumił głośne stęknięcie i usiadł, odchylając się powoli na oparcie. – Dziękuję – wymruczał i wrzucił do ust tabletki, szybko je przełykając, a gdyby mógł, równie łapczywie dorwałby się do jedzenia.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Wywrócił jedynie oczami, nie mając zamiaru wchodzić w dyskusję na temat jej wyjątkowości. Nie był obiektywny, jego żona pozostawała najbardziej wyjątkową osobą jaką znał, ale… Chyba nie mógł utrzymać ślepej wiary w nią, jeśli chodziło o studiowanie. Mogła wrócić po jednym zawalonym roku, ale wtedy nie miała tylu obowiązków wiszących nad głową. Nie odzywał się, bo zwyczajnie nie chciał podcinać jej skrzydeł swoimi wątpliwościami.
    - Elle, nie jesteś robotem. Każdy ma prawo mieć dość, tym bardziej, gdy bierze na siebie tyle co ty – stwierdził, a raczej wymamrotał prosto w jej włosy i cicho westchnął. – Wiem, ale to by było coś innego. W pracy nie musielibyśmy się widywać, tylko wymieniać. Miałabyś mniej obowiązków, a ja przynajmniej poczułbym się potrzebny mojej kobiecie sukcesu – roześmiał się, choć nie żartował. Potrafił sobie wyobrazić współpracę z Elle. – Przemyśl to, mówię serio. A tak mniej serio, przynajmniej mogłabyś przelecieć swojego asystenta i nikt nie uznałby tego za molestowanie seksualne – zauważył i dla rozładowania napięcia cmoknął wargi brunetki i szeroko się uśmiechnął.
    - A niby dlaczego? – spytał, zanim wgryzł się w bułkę i zamruczał z uznaniem. – I wzajemnie, ale mniejsza o to. Dlaczego nie zrezygnujesz, skoro jej nienawidzisz? Od kiedy w ogóle chcesz robić coś wbrew sobie i coś, co cię nie interesuje? – wymamrotał z pełnymi ustami. – Bo co, bo ojciec Blaise’a będzie miał satysfakcję? A jebać go, nigdy więcej nie musisz mieć z nim do czynienia, a udziałów nie może ci odebrać, więc o pieniądze możesz być spokojna nawet bez pracy. Zakładając, że moje biuro nie wypali, mamy wystarczająco oszczędności, żeby poszukać pracy bez pośpiechu. Więc po co ci to? Chcesz popełniać moje błędy i przez lata robić coś, czego nienawidzisz? – wyrzucał z siebie w pośpiechu, nie pozwalając ukochanej dojść do słowa. Wiedział bowiem, że zaraz zasypie go argumentami. Prawdopodobnie wyssanymi z palca na siłę, żeby tylko jakieś mieć.
    - Osobiście jeśli miałbym za dużo na głowie, prędzej zrezygnowałbym z pracy niż ze studiów. Oczywiście biorąc pod uwagę naszą sytuację materialną. I nie chciałbym, żebyś była nieszczęśliwa, bo codziennie robisz coś, czego nienawidzisz – dodał nieco spokojniej i odgryzł kolejny kęs burgera, dorzucając do niego kilka frytek. Jadł, jakby przez miesiąc nie widział jedzenia, ale dzisiaj mógł mieć maniery głęboko w poważaniu. – Jeden logiczny argument, a przestanę się wtrącać. I nie mówię o takim związanym ze staruchem albo z pieniędzmi, bo to możesz sobie wsadzić. Logiczny. Jeden – powtórzył, uważając, żeby nie opluć ani siebie, ani swojej żony.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Jej twarz rozjaśniła się chwilowo, gdy Elle oznajmiła, że z chęcią jej pomoże. Czuła, że mogła nareszcie wziąć głęboki oddech, który wcześniej wstrzymywała.
    - Dzięki. Naprawdę. Dziękuję. Przeprowadzka nie jest aż tak pilna, ale za dwa tygodnie mam zamiar wyjechać stąd na jakiś czas i chciałabym wszystko dopiąć na ostatni guzik zanim to się stanie - oznajmiła z wyraźną ulgą. - Zaczęłam pakować ubrania dzieci, z których już wyrosły i część oddałam do sklepu z używanymi ciuchami, ale to by było na tyle. A im bliżej terminu, tym mniej mam na to ochotę. - Wzruszyła ramionami.
    Elle prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo Maddie jej potrzebowała. Niby spakowanie kilku kartonów było niezbyt wymagającą czynnością, ale dla kogoś, kto męczył się nawet przy wzięciu prysznica, stanowiło niemożliwą do przejścia przeszkodę. Dlatego każda para rąk gotowa poskładać kilka bluzek była nie do zastąpienia i Hesford miała nadzieję, że jeśli Elle przynajmnij częściowo pomoże jej ogarnąć ten bałagan, reszta pójdzie już zdecydowanie zgrabniej.
    - Na początku zamierzałam zabrać się za wszystkie ozdoby i dekoracje w domu. To są najmniej istotne rzeczy, więc myślę, że najlepiej będzie, jeśli spakuję je najpierw. Kartonów mam mnóstwo, a co do terminu to planuję się spakować na trzy dni przed wyjazdem. To powinno wystarczyć. Ale na spokojnie. Jeśli dzisiaj spakujemy jakąś część, to będę ją mogła jutro przenieść do nowego mieszkania - wytłumaczyła zaraz, po czym wstała od stołu i, upewniając się, że Elle skończyła swoją porcję, wlożyła naczynia do zmywarki.
    Zaśmiała się cicho, słysząc jej kolejne słowa.
    - Nie bój się, nie zamierzam pożyczać twojego męża czy dzieci, ani też... rozpuszczać trupów. Obiecuję, że moje prośby będą legalne w każdym wymiarze. Staram się stać po tej właściwej stronie prawa - dodała, zmuszając się do żartu, który przyszedł jej z zaskakującą łatwością.
    Nie znały się zbyt dobrze, ale Hesford miała przeczucie, że Vilanelle była niezwykle dobrą duszą. Mimo paranoi, która kazała jej posądzać każdego człowieka o posiadanie złych intencji, Maddie wydawało się, że mogła jej ufać. W końcu Elle nie oczekiwała niczego w zamian. Nie zadawała zbędnych pytań i nie oceniała. Co więcej - martwiła się o nią i sama wyszła z inicjatywą odwiedzin, i właśnie dlatego Maddie czuła, że powinna być z nią szczera. Tak jak Elle była szczera z nią kilka tygodni temu. Odwróciła się więc w jej stronę, opierając tyłem o blat kuchenny.
    - M-muszę się przeprowadzić, bo...bo mój były włamał mi się do domu. I bardzo mnie pobił. I... nie jesteśmy już tu bezpieczni. - Westchnęła, wbijając wzrok w podłogę.
    Wiedziała, że to nie jej wina, że to nie ona go sprowokowała, że nie mogła zapobiec temu, co się stało. Ale mimo wszystko obwiniała samą siebie. W końcu gdyby od razu wynajęła nowe mieszkanie, Paul nie poznałby jej adresu. Ale wybrała tę łatwiejszą opcję i teraz musiała za to cierpieć. Ale dodatkowe blizny i ból w potłuczonych żebrach wcale nie były najgorsze. Najgorsza była myśl, że gdyby tamtego wieczoru dzieci nie nocowały u wujka, jej ukochane pociechy mogłyby zostać narażone na prawdziwee niebezpieczeństwo. I to z jej powodu.
    - W dodatku... ojciec Sama złożył pozew do sądu, by mieć z nim kontakt. I ten człowiek... nie można ufać. Nawet jeśli kontaktowałby się z Samem raz na miesięc...


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  22. — O niczym innym nie marzę — wyznał, podpierając łokcie na blacie stolika i splatając ze sobą dłonie. Na nich z kolei ułożył podbródek i maślanymi oczami wpatrzył się w Villanelle, tym samym pragnąc jej pokazać, jak bardzo zależało mu na tym, by zostać jej Kermitem. Starał się być poważny i oddany, naprawdę, lecz z sekundy na sekundę kąciki jego ust drżały coraz mocniej, aż rozciągnęły się w szerokim i głupkowatym uśmiechu. Chociaż, Marshall zawsze mógł stwierdzić, że rozpromienił się tak bardzo na widok swojej Piggy, prawda?
    — Proszę, jak ładnie nam to wyszło — zgodził się, kiedy brunetka nawiązała do ich wygłupów i połączyła je z akcją charytatywną, po czym uniósł ręce w niewinnym geście, skarcony za swoje niekończące się błaznowanie.
    — Ależ ja bardzo się cieszę! — zapewnił natychmiast, wręcz gorączkowo i zaśmiał się krótko, jakby wciąż wybrzmiewało w nim echo poprzednich śmiechów i chichów, które łaskotały go gdzieś za mostkiem i wyspiarz czuł, jakby jeszcze nie do końca się wyśmiał. Co nie wróżyło niczego dobrego na niedaleką przyszłość, ponieważ najmniejsza głupotka mogła go rozśmieszyć do łez, przez co mógł wypaść niekoniecznie dobrze na późniejszym spotkaniu w Saint Solutions. Stąd odetchnął głęboko, otarł kąciki oczu z wyciśniętej śmiechem wilgoci i podniósł spojrzenie na Elle. — Naprawdę bardzo się cieszę — dodał już spokojniej, z lekkim uśmiechem. — Dawno się tak nie śmiałem i… Chyba tego było nam trzeba — dopowiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo. Nie pamiętał, kiedy mieli okazję doświadczyć tak beztroskiego spotkania i czy w ogóle takowe znajdowało się na koncie ich przyjaźni. Poznali się, kiedy Villanelle borykała się z problemami, później dla niego nastały mroczne czasy, w międzyczasie Arthur został sparaliżowany od pasa w dół… I chyba dopiero teraz faktycznie obydwoje wychodzili na prostą; to był ten moment, kiedy nad żadnym z nich nie wisiało mroczne widmo, rzucające głęboki cień na egzystencję. Może to dlatego niekoniecznie mieli ochotę skupić się na pracy, za to sobie używali, gadając głupoty…?
    — Spokojnie, o nic nie musisz się martwić. Jak już zostanę prezesem, to z ciebie zrobię panią vice prezes — zapewnił, lecz zaraz pożałował swoich słów, ofuknięty przez przyjaciółkę. Czy aby na pewno chciał mieć taką prawą rękę, która robiła wszystko idealnie albo wcale? Jego skłonność do prokrastynacji, z którą walczył zawzięcie, podpowiadała mu, że to mogłoby się źle skończyć, ale na szczęście te i inne rozważania mógł pozostawić w sferze fantazji.
    — Nie, nie trzeba. Mam trochę nadgodzin do wybrania, mogę to akurat zrobić w ten dzień — zapewnił i raz jeszcze sięgnął po telefon, by pod notatką o rozmowie z policjantami dodać jeszcze zdanie o wcześniejszym wyjściu z pracy. Zanotował również, by przy okazji porozmawiać z właścicielami Fibre na temat akcji charytatywnej i kiedy tylko skończył pisać, rozsiadł się przy telefonie stacjonarnym, by obdzwonić wybrane firmy. W kilku z nich nikt nawet nie raczył odebrać telefonu, a tam, gdzie ktoś podniósł słuchawkę, zainteresowanie ich pomysłem było raczej znikome.
    — Mi jedno — oznajmił z westchnieniem, składając rozłożone wizytówki na stosik i w ślad za słowami kobiety, zerknął na zegarek. — Masz samochód służbowy? — spytał z zaciekawieniem, zbierając się powoli. Musiał jedynie zarzucić skórzaną kurtkę na grzbiet i kiedy to zrobił, rozejrzał się wkoło, upewniając się, że niczego nie zapomniał. Przy okazji jego wzrok prześlizgnął się po sylwetce przyjaciółki i w głowie Marshalla zaświtała pewna myśl, która sprawiła, że mężczyzna krótko parsknął śmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wyglądam jak jakiś twój niewydarzony ochroniarz — skomentował, dzieląc się z nią tym, co przyszło mu na myśl. — Daleko mi do asystenta, ale nad tym popracujemy następnym razem. A co chcesz ustalić? — zagadnął, kiedy już wyszli z jej biura i wsiedli do windy. Oparł się wygodnie o ściankę, wciskając dłonie do kieszeni. — Myślę, że na dzień dobry trzeba opowiedzieć historię policjantów i ich psa oraz to, jak wpadłaś na pomysł zorganizowania pomocy dla gospodarstwa Samuela — zaproponował. — To może być moja działka. Ty musiałabyś prowadzić rozmowy stricte od strony biznesowej, bo ja się na tym kompletnie nie znam — dodał, bo choć w rozmowie telefonicznej z Saint Solutions poszło mu całkiem nieźle, to finalnie nie chciał palnąć niczego, co odstraszyłoby ich potencjalnych sponsorów, a bez właściwego obycia było o to stosunkowo łatwo.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  23. Tilly wielokrotnie myślała o tym, żeby przenieść się poza Nowy Jork, gdzieś, gdzie mieszkania nie kosztowałyby tyle co jej nerka, jednak uważała, że musi się nieco poświęcić, jeśli chce być bliżej rodziny. Miała nadzieję, że prędzej czy później jej poświęcenie się opłaci. Queens nie było szczytem marzeń - było zatłoczone i brudne, ale pozwalało jej na znalezienie tej niewielkiej kawalerki i jednocześnie na utrzymanie samej siebie. W przeciwieństwie do tego, co myślał Arthur, Tilly zdecydowanie dojrzała i rozpoznawała wartość pieniądza. Wcale nie rozpuściła spadku po rodzicach podczas jej pobytu we Francji. Zdawała sobie sprawę z tego, że pieniądze nie rosły na drzewach, a spadek mógł przydać się jej bardziej w przyszłości, jeśli chciałaby kupić dom czy mieszkanie. Lub na przykład kurs radioterapii. Ale wyznanie prawdy nie przychodziło jej tak łatwo jak kłamstwo. Zdecydowanie prościej było użyć swoich dawnych wad jako wymówki niż opowiadać o tym, z czym naprawdę się zmagała.
    Tilly nastawiła czajnik i przygotowała dwa kubki z kawą. Jeden dla siebie, drugi dla Elle. Nie odwróciła się w jej kierunku, gdy usłyszała pytanie, jakby bojąc się, że jeśli na nią spojrzy, kobieta z łatwością rozpozna kłamstwo w jej oczach.
    - Tak, już lepiej. Dzięki - odparła bardzo krótko, bez dodatkowych wyjaśnień, obawiając się, że im więcej powie, tym mniej wiarygodnie zabrzmi.
    Zaraz też zmieniła temat, na wszelki wypadek, gdyby Vilanelle postanowiła zadać jej kolejne niewygodne pytania.
    - Jak idzie z rozkręceniem tego biura przez Arthura?
    Nie żeby ją to szczególnie interesowało, ale biznes jej brata wydawał się bezpiecznym tematem. Może nie chciała słuchać ze szczegółami o jego klientach i architektonicznych problemach, ale z pewnością pragnęła mieć pewność, że sobie radzi. Mimo ich nieciekawej relacji, nie życzyła mu złego. Wręcz przeciwnie - pragnęła wierzyć, że miał się dobrze i odnosił sukcesy, na które w końcu ciężko sobie zapracował. Czasem zastanawiała się nad tym, czy zawsze tego pragnęła, czy raczej dopiero po usłyszeniu diagnozy uświadomiła sobie, że powinna zostać dobrą siostrą. Ostatecznie uświadamiała sobie, że Arthur nigdy nie był jej obojętny, ale dawniej wydawało jej się, że niezależnie od tego, jak bardzo zajdzie mu za skórę, on pozostanie przy niej. Bo przecież był w końcu jej starszym bratem. Tym, którego mogła denerwować do nieskończoności, a którego żadne z jej sztuczek nie mogły tak naprawdę skrzywdzić. Ale wyśmiewanie jego ubrań zamieniło się w romans z ojcem Elle i wykorzystywanie jego pieniędzy. A im starsza się stawała, tym więcej bólu potrafiła zadać.
    Słysząc podekscytowanie dziewczynki, nie czekała zbyt długo na pokrojenie ciasta. Miała nadzieję, że będzie jej smakować. W końcu była jej ciocią i musiała jej nieco porozpieszczać. Po deserze zamierzała przedstawić ją Neo, który aktualnie zajadał się siankiem.
    - Proszę, Thea - powiedziała z uśmiechem, stawiając niewielki talerzyk przed dziewczynką. Zaraz też obsłużyła jej mamę, po czym sama usiadła za stołem.
    Wyglądała mizernie, ale miała nadzieję, że makijaż zdążył zamaskować jej zmęczenie.
    - W zasadzie nic nowego się nie wydarzyło, odkąd się ostatnio widziałyśmy. - Wzruszyła ramionami. - Ale rozglądałam się za znalezieniem towarzysza dla mojej świnki, bo podobno nie lubią być samotne - wspomniała, a jej słowa były bardziej skierowane do Thei, niż do Elle. - A co u was?
    Till

    OdpowiedzUsuń
  24. Potrzebowała tego wyjazdu. Potrzebowała zostawić za sobą całe dotychczasowe życie i zacząć na nowo, bo czuła, że powoli się rozpada. I nie chciała dłużej czekać, bo bała się, że za niedługo nie pozostanie już nic, co mogłaby pozbierać. Może ucieczka od problemów miała nie sprawić, że tamte znikną, ale z pewnością umożliwiłaby jej trzymanie się na dystans, spojrzenie na nie z nowej, świeżej perspektywy. Maddie nie mogła już patrzeć na to wiecznie zatłoczone miasto, na tłumy ludzi, w których wiecznie dopatrywała się wiadomego zagrożenia. Miała wrażenie, że Nowy Jork ją dusił, a chwilowy wyjazd kusił ją perspektywą oddechu. Wiedziała, że to egoistyczne. W końcu Matt i Carlie mieli powitać na świecie swoje dzieciątka, a co za tym szło, z pewnością będą potrzebowali wszelkich rąk do pomocy. Poza tym powinna być przy ojcu, który przestał już widzieć w niej własną córkę. Ale nawet to wszystko nie mogło ją powstrzymać, bo czuła, że jest pusta, i że jej obecność przy nich w akutalnym stanie niczego nie zmieni.
    - Do Kanady, do Nowej Szkocji - oznajmiła. - Zarezerwowałam AirBnB na trzy tygodnie, póki co przynajmniej. A potem zobaczymy. - Wzruszyła ramionami. - Niedawno straciłam pracę i póki co pomaga mi mój brat, ale nie mogę wiecznie korzystać z jego dobroci, więc jeśli uda mi się znaleźć coś na miejscu, to kto wie, może zostaniemy na dłużej.
    Szczerze mówiąc, nieszczególnie spieszyło jej się do powrotu. Oprócz rodziny, którą przecież mogła regularnie odwiedzać, nic nie trzymało jej w Nowym Jorku. Nie miała tutaj pracy ani partnera. Poza tym mogła znaleźć nieskończone ilości powodów, dla których wręcz powinna stamtąd wyjechać - to miasto aż kipiało złymi wspomnieniami.
    - Tak, tak, już zaraz wrócę - wymamrotała, po czym pobiegła do do sąsiedniego pokoju, ktory obecnie był nieużywany i przyniosła stos starych gazet oraz dwie niewielkie rolki folii bąbelkowej. - To powinno wystarszyć.- Uśmiechnęła się delikatnie.
    Wyznanie prawdy wcale nie przyszło jej łatwo, bo choć potrafiła wyobrazić sobie reakcję Vilanelle, nie miała całkowitej pewności, że jej przypuszczenia były zgodne z rzeczywistością. Co więcej, na samo wspomnienie tamtego wieczoru, przechodziły ją dreszcze. A czasem wystarczył jeden niespodziewany hałas, by wszystkie dźwięki, odczucia i zapachy wróciły do niej z niezwykłą intensywnością. Zupełnie jakby znów leżała na ziemi, z jego dłońmi zaciskającymi się na jej szyi. Ale Elle zasługiwała na prawdę i Maddie chciała, by kobieta o tym wiedziała.
    - Tak, tak... sąsiadka zadzwoniła. Naprawdę, nie ma się czym już martwić. On siedzi w więzieniu. - Uśmiechnęła się, jakby to Elle potrzebowała teraz uspokojenia. Nie miała zamiaru uraczyć ją drastycznymi szczegółami, do których sama nie lubiła wracać. Pominęła więc fakt, że gdyby nie to, że Scott akurat wrócił się do jej domu, by oddać jej apaszkę oraz gdyby nie reakcja sąsiadki, może już by jej tutaj nie było.
    - A co do przeprowadzki, to mieszkanie potrzebuje nowej warstwy farby, ale nie jest najgorzej. Naprawdę. Z pewnością nie jest to rudera.
    Bo najgorzej nie było. A co najważniejsze - czynsz zdecydowanie nie przekraczał jej możliwości finansowych. Tylko okolica pozostawiała sobie wiele do życzenia, ale Maddie nie była wybredna. Wcale nie potrzebowała dużego domu ani spokojnych sąsiadów. Wystarczyło jej niewielkie mieszkanie z dwoma sypialniami, kuchnią i łazienką i zapewnienie, że jej dzieci będą tam bezpieczne.
    - Prawnika też już mam. Można powiedzieć, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, tylko ja jakoś... nie czuję się dobrze. - Westchnęła ciężko i mocno objęła Vilanelle, jakby dzięki temu mogła powstrzymać łzy, które mimowolnie napłynęły do jej oczu.
    Niestety nie miała zbyt wiele czasu na tę chwilę słabości, ponieważ do pokoju wszedł Sammy, ciągnąc za sobą ogromne pudło z zabawkami.
    - Już, ciocia, pokażę ci dinozajły.

    Madds

    OdpowiedzUsuń
  25. - To zabrzmiało, jakbyś mnie wcale nie znała – odparł, wytykając ukochanej język, a zaraz potem roześmiał się cicho. Owszem, wszystkie żarciki sprowadzał do dwuznaczności, ale na tym polegał jego urok. Elle wychodząc za niego, na ten urok się zgodziła i będzie musiała go znosić do końca życia. Tego jednak nie zamierzał jej znowu wypominać, wystarczyło, że wymownie ujął jej lewą dłoń i z wrednym uśmieszkiem postukał palcem w obrączkę.
    Choć rozmowa była poważna, chyba przez leki Arthur czuł się tak, jakby nie widział jedzenia od co najmniej kilku dni, dlatego w przeważającej części skupiał się na pałaszowaniu ogromnego burgera i dopychaniu go frytkami. Szczerze mówiąc, nawet nie patrzył na swoją żonę w obawie, że pobrudzi się sosem, co zmusi go do przebrania się, a nie miał wystarczająco sił, żeby teraz wstać, rozebrać się i ubrać coś innego. Sukces, że w ogóle usiadł.
    Dopiero, gdy Elle wydała z siebie jakiś dźwięk, Morrison podniósł na nią spojrzenie i przestał przeżuwać. Obserwował uważnie każdy grymas na jej twarzy, każde mrugnięcie powiek, a na jego ustach powoli pojawiał się uśmiech. Zrozumiał bowiem, że ją zagiął. Jego żona najwyraźniej nie miała odpowiedzi, a Arthur nie pamiętał zbyt wielu takich sytuacji. Zawsze z nim dyskutowała, zawsze próbowała przekonać go do swoich racji, nawet jeśli przywoływała przy tym najbardziej absurdalne argumenty.
    Niemal wypluł wszystko, co miał w ustach, gdy brunetka oznajmiła, że złoży wypowiedzenie. W pierwszym momencie miał ochotę zapytać, czy na pewno to przemyślała, czy wie co robi, ale przecież sam zmusił ją do szukania usprawiedliwień. Skoro wspomniała o wypowiedzeniu, musiało to znaczyć, że nie znalazła nic, co mogłoby wywołać dyskusję na ten temat.
    - Po prostu to zrobisz – powtórzył, jakby sam musiał ułożyć to sobie w głowie i ponownie szeroko się uśmiechnął. – Tak trzymać, skarbie, jestem z ciebie dumny – oznajmił, prostując się na tyle, na ile pozwalał mu ból. – To znaczy, że zrobisz to, co sama mi kiedyś doradziłaś i zaczniesz spełniać swoje marzenia? Bo jeśli będzie trzeba i to cię uszczęśliwi, pojadę za tobą nawet do Genewy – rzucił bez zbytniego zastanowienia, a na koniec zmarszczył czoło, powtarzając w głowie swoje własne słowa. – W sumie… Czy to nie byłby dobry pomysł? Wyjechać na kilka miesięcy i zmienić otoczenie? Albo nawet na kilka lat? – zastanowił się na głos i wgryzł się w burgera, choć w zamyśleniu nie zrobił tego tak łapczywie, jak jeszcze przed chwilą.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  26. Rzeczywiście powinni lepiej nastroić się na spotkanie biznesowe, jakie ich czekało. Gdyby przybyli na miejsce tacy rozchichotani, mogliby zostać uznani za pijanych, albo co gorsza naćpanych, a tego mimo wszystko Jerome chciał uniknąć. Ludzie biznesu kojarzyli mu się z powagą i chłodnym profesjonalizmem, choć nie wątpił, że nie brakowało pośród nich łebskich osób z poczuciem humory podobnym do jego, którzy nie trzymali się sztywno konwenansów. Wolał jednak nie sprawdzać tego akurat dziś, bo po pierwsze, mógłby zepsuć opinię Villanelle, a po drugie, wiązało się to z ryzykiem nie uzyskania wsparcia od sponsorów. Powstrzymał się zatem od wszelkich komentarzy, które mogłyby wzbudzić u nich salwę niekontrolowanego śmiechu i postarał skupić się na własnych przemyśleniach związanych z akcją charytatywną.
    Opowieść przyjaciółki nie okazała się jednak pomocna w skupieniu rozproszonych myśli i utrzymaniu rozbawienia na wodzy. Pozwolił sobie skomentować jej słowotok cichym śmiechem, zaraz dochodząc do dość ciekawych wniosków.
    — Ty przynajmniej masz swój samochód. Ja pożyczam auto od żony — mruknął, zastanawiając się, w jakim świetle go to stawiało. Nie uważał jednak, by akurat w tym momencie potrzebowali drugiego auta, tym bardziej, że była to nie mała inwestycja. Doskonale radzili sobie z tym jednym, poza tym Jerome był przyzwyczajony do poruszania się na własnych nogach, a w Nowym Jorku zaprzyjaźnił się z komunikacją miejską. Najważniejsze, że posiadał czynne prawo jazdy i w razie czego zawsze był gotów przejąć stery, a w tym przypadku kierownicę.
    — A dziękuję, dziękuję — mruknął z rozbawieniem, wsiadając do samochodu. Rozparł się wygodnie na siedzeniu po stronie pasażera, odsunąwszy je nieco do tyłu i zapiał pas. — No dobrze — zaczął, postukując palami dłoni o udo. — Ja wyobrażam sobie całą akcję tak. Nasi ulubieni panowie policjanci wrzucą na fanpage ich posterunku filmik z historią o Axelu. Myślę, że dobrze będzie zrobić dwa osobne materiały. Jeden o odnalezieniu psa. Drugi o akcji charytatywnej. Także najpierw filmik o psie, a w odstępie kilki dni niech dodadzą filmik z wyzwaniem, zachęcając ludzi do przelania pieniędzy na konto zbiórki na rzecz gospodarstwa Samuela. To byłby etap pierwszy. W drugim zaangażował bym nas i naszych znajomych do nagrywania i wrzucania własnych filmików, żeby akcja zyskała na rozgłosie wśród lokalnej społeczności. A do dwóch, trzech dni później do akcji powinni włączyć się sponsorzy. Nie wszyscy na raz. Po kolei. Wiesz, żeby każdy filmik wrzucony przez większą firmę wywoływał nową falę zainteresowania. Może faktycznie dobrze będzie poprosić o pomoc męża tej twojej przyjaciółki? Mówiłaś, że to ktoś znany, prawda? Myślisz, że by się zgodził? — opowiedział, by na koniec zasypać brunetkę małym gradem pytań. — Wiesz, sponsorzy będą nam potrzebni nie tyle dlatego, żeby wpłacili dużo pieniędzy, co by podtrzymać zainteresowanie. Ponieważ wiadomo, że z czasem wszystko samoistnie wygaśnie — dodał, lekko wzruszając ramionami, by ostatecznie oderwać wzrok od drogi i przenieść go na prowadzącą Elle.
    — I jak, pani dyrektor? Czy ta wizja łączy się jakkolwiek z aspektem biznesowym, który dla mnie jest czarną magią? — podpytał z lekkim rozbawieniem, dobrze wiedząc, że jeśli mieli osiągnąć sukces, to jedno nie powinno być całkowicie oderwane od drugiego. — Kurczę, mogliśmy sobie przygotować krótką prezentację na ten temat — westchnął z żalem, nie do końca prawdziwym, ale jednak. — W korporacjach chyba lubi się prezentacje, prawda? — rzucił wesoło. Kto wie, może jednak Jerome Marshall miał zadatki na rekina biznesu?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  27. Wzruszył ramionami, nie komentując jej słów, bo zrobił to wcześniej. Z otwarciem biura czekał tyle czasu, że kilka miesięcy nie robiło mu różnicy, a architekci byli potrzebni wszędzie, nie tylko w Nowym Jorku.
    - One też się ucieszą – stwierdził z delikatnym uśmiechem i wyciągnął dłoń, żeby czule pogłaskać Elle po ciepłym policzku. – Jesteś najlepszą żoną na świecie. Wiesz o tym, prawda? – spytał, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem. Owszem, niedowierzaniem, bo nie mógł uwierzyć, że w swoim życiu trafił akurat na Villanelle, która zmieniła je o sto osiemdziesiąt stopni.
    - Nawet jeśli będzie coś chciał, zostaniesz wolnym człowiekiem, więc nie musisz spełniać jego bzdurnych zachcianek – mruknął, tracąc uśmiech i dobry humor na samą myśl o Blaisie. Po porwaniu nie wrócili do dawnych relacji. Te stopniowo osłabiały, aż w końcu całkowicie zniknęły. Choć Ulliel zapłacił, w Arthurze pozostał uraz; strach, że jeśli będzie się wciąż przyjaźnił z tym facetem, coś złego znowu go spotka, a na to nie mógł pozwolić. Kiedyś, gdy był samotny, ale nie teraz, kiedy miał dla kogo żyć. – Bezrobocie ma taki pejoratywny wydźwięk… Nazwijmy to może zasłużone wolne po okropnej harówce? Brzmi zdecydowanie lepiej – stwierdził i wpakował do ust kolejną porcję frytek.
    Zanim odpowiedział na zadane przez Elle pytanie, przełknął jedzenie i odłożył burgera, po czym z lekkim trudem przekręcił się na kanapie i dwoma rękami ujął wolną dłoń Elle, wbijając wzrok prosto w jej ciemne oczy.
    - Dlaczego miałbym żartować? Dawno temu mówiłem, że zabiorę cię do Genewy. Kochanie, jesteś całym moim życiem i zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, a wiem, że do pełni szczęścia potrzebujesz właśnie Genewy. Biuro mogę otworzyć wszędzie, ty jesteś w zasadzie na ostatniej prostej studiów, dzieci jeszcze nie chodzą do szkoły, więc nie mają żadnych znajomych, za którymi mogłyby tęsknić… Nic nas tu nie trzyma. Więc tak, mógłbym z tobą wyjechać i wcale nie żartuję – powiedział, robiąc pauzy jedynie na krótkie wdechy. Skończywszy swoją wypowiedź, Arthur uniósł dłoń Elle do ust, ucałował jej wierzch, a następnie przytulił do swojego policzka, zamykając na chwilę oczy.
    - Poza tym nie żartuję z takich rzeczy. Moje żarty dotyczą tylko seku, rasizmu i śmierci. Wiesz, normalne tematy, które porusza każdy dorosły facet z żoną i dziećmi – mruknął, uśmiechając się kącikiem ust. Zanim wrócił do jedzenia, puścił Elle oczko.


    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  28. Elle najwyraźniej złapała haczyk albo zwyczajnie bardzo dobrze grała, ponieważ nie zamierzała dłużej kwestionować jej samopoczucia i pozwoliła Tilly wziąć kontrolę nad tematem konwersacji. Morrison mogła więc odetchnąć z ulgą. Oby tak dalej, pomyślała do siebie.
    Zalała przygotowane wcześniej kubki z kawą i zaniosła je do stolika wraz z ciastem. Było im trochę ciasno, ponieważ stolik kobiety był przeznaczony tylko dla dwóch osób, a Tilly nie posiadała więcej niż dwóch krzeseł, lecz na szczęście Thea była na tyle malutka, że spokojnie zmieściła się na kolanach matki.
    Vilanelle nie była jedyną osobą w tym pokoju, która nie czuła się komfortowo z podejmowaniem tematu związanego ze swoją rodziną. Od momentu, w którym Mathilde po raz ostatni widziała się z Henrym, minęło już trochę czasu, co pozwoliło kobiecie spojrzeć na sprawę z dystansem. A dzięki owej świeżej perspektywie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę tylko się nim bawiła. Może w swojej chorej głowie zdołała sobie ubzdurać, że coś do niego czuła, jednak była to raczej niezbyt udana próba uspokojenia jej sumienia. Dawniej lubiła wywoływać sensację, a teraz? Teraz było jej po prostu wstyd i mogła jedynie pluć się w brodę, ponieważ swoim infantylnym wybrykiem wyłącznie pogorszyła relację łączącą ją z Elle. Wolała więc, by ich konwersacja nie zabrnęła na podobne tory, dlatego słysząc wzmiankę Morrison, z jej ust wyszło tylko krótkie 'mhm'. A może... może powinna przeprosić? Nie. Zdecydowanie nie teraz i zdecydowanie nie w obecności Thei. W końcu to dziewczynka była centrum tego dnia.
    - To świetnie, dobrze to słyszeć - odparła z pogodnym uśmiechem na twarzy. Ogólniki jej wystarczyły. Nie musiała znać szczegółów, liczyło się tylko to, że jej brat miał się dobrze i spełniał swoje marzenia.
    Cóż, Vilanelle mogła próbować znaleźć w mieszkaniu kobiety coś, co zdradziłoby, jakim człowiekiem była Tilly. Ale jej starania z pewnością poszłyby na marne, ponieważ życie Morrison było skutecznie wyprane z jakichkolwiek prawdziwych doznań i doświadczeń. Większość osób dekorowała mieszkania wieloma zdjęciami i różnorakimi memorabiliami, ale ona nie miała czego wspominać. Nie miała prawdziwych przyjaciół. Zależało jej na powierzchowności. Na szybkich romansach i znajomych, z którymi mogła wyjść na imprezy i się upić. Ale ani jedni, ani drudzy przy niej nie zostali, tak jak ona nie została przy nich. Nie miała również żadnych zdjęć z dzieciństwa, gdyż tamte wywoływały w niej zbyt wiele smutku. Tak więc jej mieszkanie zionęło jedną wielką pustką i tylko folder z jej graficznymi projektami leżał bezpiecznie zamknięty w szufladzie. Jedyny dowód na to, że panna Morrison miała w sobie jakikolwiek zalążek osobowości.
    Zaśmiała się wesoło, słysząc aprobatę Thei. No, najważniejsze, że ciasto smakowało!
    - Oj nie! - jęknęła cicho, po wysłuchaniu jej historii. - Jestem pewna, że nie chciał tego zrobić. Pewnie wychodzą mu teraz ząbki, co troszkę go boli, i gdy coś gryzie, to boli go troszkę mniej - wyjaśniła, co jakiś czas spoglądając na Vilanelle, jakby bała się, że jej wyjaśnienia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. - To chodź, Thea, pokażę ci świnkę - zaproponowała, po czym wstała z krzesła i poczekała, aż dziewczynka bezpiecznie wyląduje na ziemi.
    Wzięła ją za rękę i poprowadziła ją na drugi koniec pokoju, gdzie znajdował się Neo. Świnka wystraszyła się nowego osobnika i schowała się w malutkim domku, jednak nie minęła chwila, a wysunęła swój łepek, by zbadać, co się wydarzyło.
    - Jest fajna, co? - zagadnęła, obserwując uważnie reakcję dziecka. - Chciałabyś ją na chwilkę potrzymać? Tylko ostrożnie, dobrze?
    Gdy Thea siedziała bezpiecznie na łóżku wraz ze swoim nowym towarzyszem, Tilly wróciła do konwersacji z Vilanelle.
    - Myślę, że Arthur ma trochę racji. To im dobrze zrobi. Domyślam się, że ta pierwsza rozłąka nie jest łatwa, ale takie dzieciaki chyba potrzebują kontaktu z innymi - powiedziała, bez większego sumienia.
    W końcu nie miała pojęcia, co tak naprawdę chodziło po głowie Elle i dlaczego tak bardzo obawiała się, by pozwolić im wyjść na świat.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  29. Odrzucił do tyłu nieco przydługie włosy i przyłożył wierzch dłoni do policzka, udając, że się zarumienił. W życiu nie powiedziałby tego na głos, ale wiedział, że jest dobrym mężem, a jeśli czasem się gdzieś potknął, starał się to jak najszybciej naprawić i wynagrodzić Elle ewentualne cierpienie. Miał świadomość, skąd taki stan rzeczy: pokutował za to, że wcześniej ją prześladował, a potem nie powiedział o schizofrenii. I miał pokutować już do końca swych dni, chociaż był wyleczony.
    - Pytanie, jak długo ty się nie posypiesz – mruknął. – Skoro przyznałaś, że nie wyrabiasz, a gdzieś w oddali majaczy wolność… Jesteś pewna, że wytrzymasz? – spytał, choć wiedział, jaką usłyszy odpowiedź. Jego żona to twarda babka, a to, że przez tyle czasu milczała tylko tego dowodził. – Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś – stwierdził, posyłając ukochanej lekki uśmiech. – Wiem, jakie to musiało być dla ciebie trudne, więc tym bardziej doceniam – dodał, ponownie zajmując się swoim jedzeniem. Nie pochłaniał już burgera jak wariat, ale wciąż wydawał się ważniejszy, niż cały istniejący świat.
    - Zakochana w Genewie czy w tym gościu, który chciał cię do niej ściągnąć? Wiesz, tym samym, który kiedyś pojawił się przed naszymi drzwiami… Jak mu było? Louis? – rzucił, puszczając brunetce oczko z szerokim uśmiechem. Teraz nie był zazdrosny, zazdrość wyglądałaby irracjonalnie w okolicznościach nieobecności Louisa na tym samym kontynencie… Przynajmniej Arthur miał taką nadzieję, bo gdyby facet zaczął nachodzić ich rodzinę, Morrison prawdopodobnie zachowałby się bardzo pierwotnie, zwyczajnie dając mu w mordę.
    Odwzajemnił delikatny pocałunek, a zanim Elle się wyprostowała, trącił nosem jej nos i cicho westchnął.
    - Ta górska wioska pośrodku niczego brzmi jak idealne miejsce na domek letniskowy, nie sądzisz? – podsunął, unosząc do ust frytkę. – Mówię poważnie. Trochę zazdroszczę Brownowi tego nad jeziorem. Może my też sobie taki sprawimy, tylko w górach? Najlepiej gdzieś w Kanadzie, żebym mógł hodować w ogrodzie zioło – wyszczerzył zęby, jak dzieciak, który właśnie złożył swoim rodzicom propozycję nie do odrzucenia. W sumie w jego mniemaniu taka właśnie była. No, może pomijając plantację konopi i niekoniecznie musieli szukać aż w Kanadzie, ale domek gdzieś na odludziu wcale nie był złym pomysłem. – Moglibyśmy sprzedać mieszkanie, i tak go nie potrzebujemy, a hajs z niego zainwestować w coś właśnie jak domek. Jeździlibyśmy tam na wakacje, może żeby się wyciszyć, zamiast korzystać z gościnności Browna… Co ty na to?

    mężuś <3

    OdpowiedzUsuń
  30. Uśmiechnął się jedynie i ścisnął nieco mocniej jej palce w reakcji na słowa Elle. Owszem, rozumiał, bo dość dobrze się znali. Czasami nie był tego pewien, żona wciąż stanowiła dla niego niemożliwą do rozwiązania zagadkę w niektórych sytuacjach, ale akurat w tym przypadku wydawało mu się, że wie, co nią kieruje.
    A skoro potwierdziła, to znaczy, że się nie pomylił.
    - Nie pamiętasz swojego pierwszego chłopaka? No wiesz co? Nie byłby zadowolony, gdyby się o tym dowiedział – roześmiał się i szybko cmoknął Elle w nos.
    Wydał z siebie pełne rozczulenia och i udał, że ociera łezkę wzruszenia.
    - Żartujesz? Wydrukuję to sobie, oprawię w ramkę i powieszę w gabinecie. Na razie, póki nie umieją czytać, będziesz miała spokój. A potem jakoś się wytłumaczysz. Wierzę w twoje umiejętności nawijania makaronu na uszy – powiedział wodząc spojrzeniem za dłonią kobiety, a kiedy wzięła frytkę z jego porcji, bez wahania trzepnął ją delikatnie palcami i popatrzył ostrzegawczo. – Masz swoje? To się nimi zajmij. Trzeba było zamówić sobie coś normalnego, a nie jakąś profanację jedzenia – mruknął, krzywiąc się na samą myśl o burgerze bez mięsa.
    Powoli oparł się o kanapę i odchylił głowę do tyłu, myśląc nad domkiem, który przecież sam zaproponował. Wyobrażał sobie, że byłby podobny do tego, do którego Elle zabrała go w zeszłe święta i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Tak, właśnie tam mogliby spędzać również święta.
    - Wódka może nie, ale z jednej whisky dla mnie, a z drugiej wino dla ciebie. Bez złotych jaj się obejdziemy. Chyba – westchnął i znowu strzelił Elle w rękę, mrużąc groźnie oczy. Zaraz się jednak uśmiechnął i pokiwał energicznie głową, przystając na plan działania ułożony przez brunetkę. Jeśli w pracy zachowywała się podobnie, musiał przyznać, że pewnie dawała radę. Ale co to za przyjemność z pracy, której się nienawidzi, nawet jeśli idzie ona całkiem nieźle?
    - Sugerujesz, że na trzeźwo nie jestem do rzeczy? – spytał, ale nie miał najmniejszego zamiaru się wykłócać, bo miała rację. Poruszali właśnie tematy, które powinny zostać poruszone i rozwiązane już dawno, bez udziału środków przeciwbólowych i głupich jasiów. Problem w tym, że nie mieli czasu tak po prostu usiąść i porozmawiać. Wiecznie zabiegani, zajęci innymi sprawami, choć Arthur nie zauważył, by oddalili się od siebie na poziomie emocjonalnym, to jednak nie byli tak blisko, jak jeszcze półtora czy rok temu. Zawsze coś było do załatwienia, zawsze musieli myśleć o czymś innym, a nie o tym, by po prostu usiąść i spędzić ze sobą czas na rozmowie.
    - Remont odpada, dopiero wykończyliśmy ten dom. Ale samochód nie brzmi tak źle – przyznał, kiwając lekko głową. – Chociaż bez sprzedawania tego, który mamy teraz. Na razie nie potrzebujemy dwóch, ale jak ruszę z biurem, nie poradzę sobie pieszo. Och, a może wybierzemy się do jakiegoś salonu? Póki jestem naćpany i nie zaboli mnie wydawanie takich pieniędzy – zaproponował, śmiejąc się cicho.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  31. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 20 grudnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  32. - Bez obaw, w najbliższej przyszłości nie planuję bratać się z wrogami. Owszem, każdy twój były to wróg. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych przyszłych – oznajmił z poważną miną, ale oczy błyszczały mu wesoło. Chociaż w ich związku bywało różnie, Arthur nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek mieli próbować ułożyć sobie życie z kimś innym u boku. Elle zdecydowanie była jego pierwszą i ostatnią miłością.
    - Wiem, że potrafisz, ale dla tej satysfakcji warto się poświęcić – odparł i wytknął ukochanej język. Patrzył, jak Elle głaska swój brzuch i uśmiech jakoś sam spełzł z jego twarzy. Nie mógł też przełknąć jedzenia, bo na samo wyobrażenie o kolejnym dziecku żołądek zaciskał mu się w supeł. Tak, kochał swoje dzieci, oddałby za nie życie, ale ta dwójka zdecydowanie wyczerpywała limit potomstwa państwa Morrison. – Widzisz, wiem, że żartujesz, ale i tak czuję się, jakbym miał zaraz dostać zawału – wymamrotał i spojrzał na swoje danie. Z trudem przełknął to, co miał w ustach i odstawił jedzenie na szklany stolik. Pochylić się było stosunkowo łatwo, ale z powrotem na oparcie opadał z cichym jękiem, opierając dłoń na swoim podbrzuszu.
    - Niech ci będzie, tym razem przymknę oko – powiedział i jakby dla potwierdzenia swoich słów ponownie tego dnia puścił kobiecie oczko.
    Roześmiał się i pokręcił głową, jednocześnie lekko się rumieniąc, co zdarzało mu się tylko, gdy kłamał. Teraz, co prawda, nie kłamał, ale zrobił to wcześniej, a prochy sprawiały, że wyznanie prawdy wypłynęło na powierzchnię. Minęło tyle czasu, że Elle przecież nie powinna być zła…
    - Twoje auto jest w doskonałym stanie, bo wyjechało prosto z salonu – powiedział i uśmiechnął się uroczo. – Przykro mi, kochanie, ale zakup używanego samochodu to taka moja nieprzekraczalna granica. Nigdy nie wiesz, co się z nim działo i czy cię nie zawiedzie, a jeśli chodzi o bezpieczeństwo twoje i dzieci, w życiu bym nie zaryzykował. Ale wiedziałem, że nie spodoba ci się, że jest nowy, więc… No, tak wyszło. Gdybyś nie poruszyła tematu jak jestem naćpany, żyłabyś w błogiej niewiedzy – zauważył, wzruszając ramionami.
    - Tak, tak, idź, poszukamy czegoś – pokiwał entuzjastycznie głową. Chwytał się zmiany tematu jak tonący brzytwy, ale nie chciał kłótni, a obawiał się, że jakaś może zawisnąć w powietrzu w obliczu tego, co właśnie wyznał swojej żonie. – Ewentualnie znajdziemy jakąś działkę i kupimy taki domek na zamówienie, niezwiązany z gruntem. Co ty na to?

    <3

    OdpowiedzUsuń
  33. Przez to, że Villanelle była tak przejęta nadchodzącym spotkaniem, Marshallowi udzieliło się jej zdenerwowanie. Zwykle nie przejmował się podobnymi sprawami i niewiele było rzeczy, które uważał za stresogenne, przez co pozostawał człowiekiem, który raczej nie roztrząsał wszystkiego na wyrost. Oczywiście denerwował się jak każdy inny, często też dawał ponosić się emocjom, czy to tym pozytywnym, czy też negatywnym, lecz nie zdarzało mu się zbyt często niepotrzebnie nakręcać samego siebie. To dlatego do spotkania w Saint Solutions podchodził z niespotykanym wręcz luzem, do czasu jednak, widząc bowiem zdenerwowaną przyjaciółkę, pomyślał, że chyba nieodpowiedzialnym z jego strony jest takie lekceważenie nadchodzących rozmów biznesowych.
    — Nie wyrzucą — mruknął z przekonaniem mniejszym, niż dotychczas, rzucając blondynce nerwowe spojrzenie. Naprawdę mogło być tak źle, że aż wylecieliby za drzwi? No tak, poważni biznesmeni chyba nie lubili, kiedy marnowało się ich cenny czas, który mogliby przeznaczyć chociażby na podpisanie wielomilionowego kontraktu. Jeśli spojrzeć na to właśnie z tej strony, to ich położenie faktycznie było marne. W końcu nie jechali tam z intratną propozycją, a z nieśmiałą prośbą. Nie mieli nic do zaoferowania, co więcej, przyjeżdżali wyłącznie z oczekiwaniami i nadzieją na to, że Saint Solutions je spełnią.
    Cholera, pomyślał Jerome, nerwowo bębniąc palcami o udo. Teraz nie dziwił się już nerwom, które zjadały towarzyszącą mu panią Morrison i tak jak on jeszcze miał niewiele do stracenia, tak ona, w razie gdyby ich akcja okazała się totalnym niewypałem, mogła pożegnać się z poważnym partnerem biznesowym. To wystarczyło, by wyspiarz postanowił stanąć na wysokości zadania. Zamierzał wspiąć się na wyżyny profesjonalizmu (bez gwarancji, gdzie wspomniane wyżyny w jego przypadku się znajdowały) i nie błaznować, jeśli to miało nie spodobać się pani dyrektor, na spotkanie z którą się udawali.
    — Bardziej gotowy już na pewno nie będę — bąknął z krzywym uśmiechem i podążył za brunetkę niczym jej cień. To ona była rekinem w tym oceanie; on co najwyżej czuł się teraz jak mała rybka pływająca tuż pod jej brzuchem, ale co ważniejsze, obydwoje mieli korzyści z tej symbiozy. Stąd to Elle przejęła pałeczkę, a on tylko uśmiechał się grzecznie, również zażyczywszy sobie wody i rozluźnił się nieco dopiero w momencie, w którym znaleźli się sam na sam w sali konferencyjnej.
    — Przestań, dawno się tak nie stresowałem — mruknął, spoglądając na Villanelle z wyrzutem, ponieważ była to poniekąd jej spawka. — Na następny raz ty zaopatrzysz się w tabelki i wykresy, a ja w bardziej przyzwoity strój — westchnął, jednocześnie spoglądając po sobie. Właśnie w tym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie i próg przekroczyła wysoka, elegancko ubrana kobieta. Marshall odniósł wrażenie, że poniekąd była kopią sekretarki, która powitała go na parterze biurowca, w którym pracowała Morrison – dostrzegał aż zbyt wiele pasujących do siebie elementów. Podobnie jak tamta, Sara miała nienagannie upięte włosy i okulary w grubych, czarnych oprawkach zatknięte na nosie. Bluzka z lejącego się materiału pasowała do ołówkowej spódnicy w kolorze butelkowej zieleni, a stopy zdobiły szpilki na niebotycznie wysokim i cienkim obcasie. I to było na tyle z podobieństw, Sara bowiem miała ciemne, kruczoczarne wręcz włosy i jasne oczy w odcieniu lodowatego błękitu. Jasna, porcelanowa cera była jednak zdrowo zaróżowiona, co nieco łagodziło chłodny typ urody kobiety, przydając jej ciepła.
    — Dzień dobry, najmocniej przepraszam za spóźnienie. Czasem nie uda zamknąć się spotkania w założonych ramach czasowych — wyjaśniła, uśmiechając się do Villanelle w sposób, który sugerował, że brunetka na pewno powinna ją zrozumieć. Gdy spojrzenie Sary padło na mężczyznę, jej uśmiech nieco przygasł, jakby jej wyobrażenia na jego temat rozminęły się z rzeczywistością.
    — Panią Morrison miałam okazję już poznać. Sara McAlly — przedstawiła się, wyciągając ku niemu dłoń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jerome Marshall. Nowy asystent Villanelle — skłamał gładko ze swoim popisowym uśmiechem wymalowanym na twarzy i uścisnął dłoń kobiety.
      — Widzę — cmoknęła Sara, ostentacyjnie obejmując wzrokiem jego sylwetkę. Rzuciła Marshallowi krótkie spojrzenie, a potem przeniosła wzrok na Elle, przez co wyraz jej twarzy momentalnie złagodniał. — Proszę, siadajcie — zachęciła, wskazując na krzesła rozstawione przy owalnym stole. — O czym chcieliście porozmawiać? — spytała, kiedy sama rozsiadła się wygodnie, od razu przechodząc do konkretów.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  34. - Trzymam cię za słowo – wymruczał, przymrużając delikatnie oczy, ale nie powstrzymał łobuzerskiego uśmiechu. Szczerze mówiąc, jakiś czas temu nie byłby w stanie z tego żartować. Zwłaszcza, gdy jeszcze miał obawy, że Elle nie odwzajemnia jego uczuć z taką intensywnością. Teraz, po wszystkim, co ich spotkało, a oni mimo zawirowań przetrwali, nie śmiałby wątpić w to, że żona darzy go miłością tak samo silną, jak jego miłość do niej. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że nie pracował na uczelni, a gdzieś tam wciąż kręcił się Nico i nie łudził się, że Elle go nie widuje. Był zazdrosny, oczywiście, ale to była zdrowa dawka zazdrości, bo ufał Villanelle.
    Pokiwał głową i odwrócił wzrok od jej brzucha w momencie, gdy zasłoniła go poduszką. To, co teraz czuł, było skrajnie irracjonalne i nie powinien obarczać Elle swoimi chorymi obawami, ale to trochę tak jak z żartami o przeszłych i przyszłych. Nauczyli się z tego żartować po długim czasie. To po prostu nie był jeszcze moment na żarty związane z ciążą.
    - Nie okłamałem cię, po prostu… Zataiłem prawdę. A twoja mama sama zgłosiła się na ochotnika, słowo – odparł z przepraszającym uśmiechem. – Wiem, wiem. I dlatego tego wydatku nie skonsultowałem. Myślisz, że nie wiem, co bym zaraz usłyszał? Że niepotrzebnie wydaję pieniądze, że przecież przeżyjemy bez samochodu, blablabla. A koniec końców go jednak potrzebowaliśmy. No i bezpieczeństwo jest najważniejsze, dlatego nigdy, przenigdy nie kupimy używanego samochodu, kochanie. To coś, czego trzeba być pewnym. I stać nas na to – wyrzucił z siebie, ani myśląc o tym, by dać sobie przerwać. – Jesteśmy i dlatego kocham cię uszczęśliwiać niespodziankami – stwierdził, posyłając brunetce czarujący uśmiech. W sumie podziwiał jej cierpliwość, bo czy ktokolwiek na jej miejscu wytrzymałby z mężem, który robi co chce i na każdy argument ma odpowiedź? Czasami zastanawiał się, na ile potrafił ją przekonać, a na ile odpuszczała dla świętego spokoju, ale może lepiej nie wiedzieć takich rzeczy?
    - Dobrze, dobrze, obiecuję – westchnął, wywracając oczami i pokazał jej ręce, by udowodnić, że nie krzyżuje palców. Co prawda siedział po turecku, więc krzyżował nogi, ale liczył, że Elle nie zwróci na to uwagi.
    - Tak, taka odległość byłaby idealna. Ale nie w tamtych okolicach. Najlepiej na jakimś zupełnym odludziu, do którego będziemy musieli dojechać z całym bagażnikiem jedzenia na zapas, bo nie będzie w pobliżu nawet żadnego sklepu – roześmiał się i pochylił nad laptopem, uprzednio obejmując Elle w pasie. Gdyby nie ból przeklętego krocza, usiadłby za nią, przytulając się do jej pleców i zaglądając przez ramię na zdjęcia działek i domków. Teraz pozostał mu jedynie substytut takiej bliskości, o jakiej najbardziej marzył. – Ta pielęgniarka mówiła, że jak długo nie możemy się kochać…? – spytał cicho, muskając wargami szyję Elle.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  35. Wywrócił oczami i zgodnie z sugestią rozplótł nogi, chociaż to, że obiecał, wcale nie znaczyło, że ma zamiar obietnicy dotrzymać. Lubił robić Elle niespodzianki, zwłaszcza takie, których w żaden sposób nie mogła się domyślić. Arthur był typem człowieka wolącym dawać niż brać. Sam nienawidził czegoś nie wiedzieć, bardziej go to frustrowało niż cieszyło i miał nadzieję, że Elle o tym wie. No, może pomijając zeszłoroczne święta. Tamten wyjazd był udany, nie wspominając o tym, że oboje bardzo go potrzebowali.
    Właściwie… W tym roku też czegoś potrzebowali, ostatnie kilka miesięcy nieźle dało im w kość. Im i dzieciom.
    - Nie widzę przeciwwskazań. Skoro i tak kupujemy drugi samochód, równie dobrze możemy jeździć dwoma – zauważył, wzruszając niewinnie ramionami i równie niewinnie się uśmiechając. Szczerze mówiąc, to chyba nie byłaby taka zła opcja. Mogliby sobie robić w ten sposób wolne trochę dłużej bez ryzyka, że czegoś im zabraknie. – Wiesz, chyba naprawdę powinniśmy nafaszerować mnie większą dawką, a potem kupić samochód. Na fazie może zgodzę się na jakiś tańszy… - wymruczał, wsuwając nos we włosy ukochanej i oddychając głęboko ich zapachem.
    - Słucham? Więcej niż dwa tygodnie bez ciebie? Chyba żartujesz – jęknął cicho, a kiedy Elle ułożyła dłoń na jego udzie, bez wahania nakrył ją swoją dłonią i ponownie złożył delikatny pocałunek na szyi ukochanej. Zakończył go nieco mocniejszym przygryzieniem skóry, czego natychmiast pożałował. Przyjemne, znajome ciepło rozlało się po jego podbrzuszu i był pewien, że gdyby nie przytępiły go środki przeciwbólowe, niewiele by brakowało, żeby się podniecił. – I jesteś pewna, że nie chcesz, żebym się tobą zajął? Ani troszeczkę? – wymruczał, nie przestając składać pocałunków na skórze Villanelle. Przeniósł spojrzenie na laptopa, poświęcając swoją uwagę działce. Jednocześnie nie przestawał częściowo skupiać się na całowaniu. Cholera, gdyby to nie była metoda dająca sto procent pewności, że nie będą mieli więcej dzieci, już dawno żałowałby, że poddał się wazektomii.
    - Możemy zrobić im plac zabaw. Jak będą trochę starsi, wszyscy znajomi będą im zazdrościć – roześmiał się nieco ochryple. – Domek to rewelacyjny pomysł. Oni będą się tam bawić, a my będziemy bawić się w domu – dodał cicho. – W święta będziemy wszystko obwieszać lampkami. I koniecznie musi być kominek. I może uda się zrobić basen? Wiesz, taki nasz prywatny wakacyjny resorcik. Z leżakami i drinkami z palemką – mruczał prosto do ucha kobiety, owiewając je swoim ciepłym oddechem. Zbliżał się do skraju swojej wytrzymałości, czuł to. Podbrzusze pulsowało intensywniej nie tylko od bólu. – Jeśli mam wytrzymać dwa tygodnie, chyba muszę iść pod zimny prysznic – jęknął cicho i ostatecznie się odsunął, powoli opadając na oparcie kanapy i przymykając powieki.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  36. - Aha, więc ty będziesz odpoczywać, a ja męczyć się za kółkiem, tak? Tak wygląda twoja sprawiedliwość, kochanie? – spytał zaczepnie i pokręcił głową, ale na jego twarzy odmalowało się wyraźne rozbawienie. – Dobrze, ale skoro tak, też chcę mieć coś potem od życia i ty będziesz się męczyć, a ja odpoczywać – stwierdził z zadowoleniem z własnej przebiegłości.
    - Zawsze możemy trochę wykorzystać, załóżmy, twojego brata i poprosić, żeby je przywiózł – podsunął i odruchowo zerknął w stronę kuchni. W pierwszej chwili chciał wstać i przynieść dwa kieliszki, żeby móc nalać im wina, ale gdy tylko się ruszył, ból wyraźnie dał o sobie znać, co znaczyło tyle, że znieczulenie całkowicie odpuściło, a Arthurowi pozostało ratowanie się lekami przeciwbólowymi.
    Słyszał oddech swojej żony, czuł delikatną różnicę w temperaturze jej ciała i widział gęsią skórkę, gdy przygryzł jej szyję, wiedział więc, że nie tylko on cierpi z powodu wymuszonego celibatu. Tylko, że ona mogła sobie pozwolić na odstępstwo, a Arthur… Arthur uwielbiał nie tylko czerpać z tego, co mu oferowała, bo przyjemność sprawiało mu zadowalanie jej. Gdyby nie to, że był zmęczony i odrobinę ospały po środkach, które dostał w szpitalu, nie słuchałby jej próśb, a należycie się nią zajął.
    Teraz jednak nie pozostało mu nic innego, jak pozwolić, żeby się odsunęła, a sam splótł ręce na klatce piersiowej i również nieco przesunął się w bok.
    - Jak chcesz, kochanie. Ja tylko proponuję ten chłodny prysznic wspólnie, więc nie zamierzam zamykać łazienki. A poza tym… - urwał i zamyślił się na chwilę, szukając argumentu, który kupiłby im jeszcze trochę czasu we dwoje. – Jestem po zabiegu. A co, jak ty po nie pojedziesz i w tym czasie coś mi się stanie? Uważam, że dzisiaj nie powinnaś mnie opuszczać nawet na chwilę, zwłaszcza pod prysznicem. Mogę stracić przytomność, poślizgnąć się, wykrwawić… Niby nie ma za dużego ryzyka, ale wiesz, że jestem pechowcem – wyrzucił z siebie niemal na wydechu, licząc, że przytaczane przez niego przykłady oddziałają na wyobraźnię tak, jak powinny. Nie, żeby się obawiał, w końcu zabieg był mało inwazyjny i gdyby miał miejsce na innej części ciała, prawdopodobnie Arthur nawet za bardzo by tego nie odczuł. Po prostu… Mimo że kochał swoje dzieci nad życie, ta chwila ciszy tylko we dwoje była naprawdę zbawienna i miał wrażenie, że oboje właśnie tego potrzebowali. Na rozmowę, na po prostu bycie ze sobą i poświęcenie całej uwagi sobie nawzajem, a nie dzieciom, które wymagały coraz więcej zainteresowania z ich strony.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  37. - Myślałem, że wyszukiwanie argumentów nie do pobicia to moja działka – odpowiedział i roześmiał się cicho. – Dobra, na to mogę przystać. Chociaż nie podoba mi się, że nie będziesz miała żadnego długu wdzięczności – dodał, mierząc ukochaną sugestywnym spojrzeniem. – Lubię się z tobą męczyć – wymruczał zaczepnie.
    - Ja nigdy nie powiedziałem, że ta woda faktycznie ma być zimna. Dla ciebie mogę się poświęcić i roztopić w łazienkowym piekle – odparł, nieco zbyt teatralnie przykładając dłoń do serca, jakby sama perspektywa przyprawiała go o ból. W sumie… Nie za bardzo mijał się z prawdą, bo temperatura wody uwielbiana przez jego żonę na ciele Arthura pozostawiała czerwone, piekące ślady.
    - No wiesz? Jak możesz? Ja tylko wskazuję na ryzyko, a ty mnie o coś posądzasz? Oboje wiemy, że wyjątkowy ze mnie pechowiec… - wymamrotał, opuszczając spojrzenie z udawanym zawstydzeniem.
    - Jasne, kochanie – puścił jej całuska w powietrzu i z satysfakcją zapadł się w oparciu kanapy. Przysłuchiwał się uważnie rozmowie prowadzonej przez Elle, a jego uśmiech z każdym wyłowionym słowem Connora się poszerzał, bo to oznaczało, że mieli jeszcze odrobinę czasu tylko dla siebie. – Możesz, jeśli coś się stanie, zadzwonimy po karetkę. I nawet nie będę narzekał, słowo harcerza! – zawołał z zadowoleniem, unosząc dwa palce w górę. – Mówiłem, że bardzo chętnie pomogę ci się zrelaksować… Wystarczy słowo, kochanie – dodał i lubieżnie przesunął językiem po swojej górnej wardze. Wiedział, że raczej nie ma na co liczyć, teraz po prostu chciał ją wkurzyć dla własnej satysfakcji, że nie tylko jemu jest źle z wymuszonym celibatem. Ale nieprzekazywanie genów dalej było ważniejsze, i tak musieli uważnie obserwować swoje dzieci. To, że on w tym momencie był zdrowy, nic nie znaczyło.
    - Gdyby nie to, że boli mnie penis, wszystko byłoby idealnie – przyznał zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. – No, może trochę chce mi się spać przez te szpitalne prochy, ale nic więcej mi nie dolega. Więc… Wydaje mi się, że ciepły prysznic z tobą chyba w niczym by nie zaszkodził – dodał, uśmiechając się kącikiem ust. – Czy tobie też jest jakoś tak… Ciepło? Mam wrażenie, jakby temperatura mocno podskoczyła – powachlował dłonią szyję i twarz, by ostatecznie sięgnąć do krawędzi swojej koszulki, zdjąć materiał przez głowę i odrzucić ją na podłogę przy kanapie. Napiął przy tym mięśnie, pamiętając, jak zazwyczaj działa to na Elle. Niedbale zaczesał do tyłu roztrzepane, nieco za długie włosy i posłał swojej żonie kolejny łobuzerski uśmiech. – Zaprowadzisz mnie? Nie wiem, czy dam radę wejść po schodach – westchnął, spoglądając znacząco w kierunku schodów.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  38. - Mały skandalik jeszcze nikomu nie zaszkodził – wymruczał z łobuzerskim uśmieszkiem. – Naprawdę? Przecież ciebie nigdy nie boli głowa. Jestem w stanie przypomnieć sobie nawet kilka sytuacji, kiedy miałaś na mnie taką ochotę, że nawet poparzenia cię nie powstrzymały. I nie musiałem cię namawiać, sama zaczęłaś – przypomniał, wracając myślami do jej pierwszej wizyty w jego mieszkaniu. Lubił to wspomnienie i to nie ze względu na to, że seks z Elle po tylu miesiącach był czymś niesamowitym. Wolał przypominać sobie to, jak siedzieli w swoich objęciach na łóżku, uśmiechając się do siebie i planując najbliższą przyszłość.
    Chciał jej o tym powiedzieć, ale nie zdążył. W reakcji na zachowanie kobiety pozostało mu tylko uniesienie brwi. Dopiero po chwili podjął próbę odciągnięcia jej rąk od oczu, śmiejąc się przy tym. Ale taki stan rzeczy nie trwał długo.
    - Elle, co ty robisz? – spytał ostrożnie, widząc, że brunetka wstaje z kanapy. Podążył za nią wzrokiem, ale przez filar miał ograniczone pole widzenia.
    Zanim się zorientował, było już za późno. Nie zdążył sięgnąć po koszulkę, nie zdążył wstać, nawet zaprotestować przed tym, co miała zamiar zrobić. Nie sądził, że flirt zmieni się w coś, co nie miało z flirtem nic wspólnego.
    Czując lodowatą wodę, odruchowo odchylił się do tyłu z pełną prędkością, jednak dla obolałego krocza i podbrzusza napięcie wszystkich mięśni to było zbyt wiele. Arthur wydał z siebie głośny krzyk i przycisnął dłonie do dresowych spodni. Nagłe ukłucie natychmiast rozeszło się od źródła po całym ciele, a Morrison, który do tej pory się odchylał, skulił się na kanapie, zaciskając zęby i powieki. Słyszał śmiech żony, ale jemu zdecydowanie nie było do śmiechu.
    - Kurwa mać, zwariowałaś? – wyjęczał, trzymając się za krocze. Woda spływała po torsie i wsiąkała w materiał spodni, ale miał to w dupie. – Wiesz co to flirt? Pamiętasz na czym to polega? Serio myślisz, że bym cię teraz bzyknął, jak nie wiem, czy dam radę się chociażby wysikać? – cedził kolejne słowa, co jakiś czas pojękując. W końcu ból zelżał na tyle, że udało mu się podnieść. Przygarbiony, powoli ruszył do pokoju gościnnego, zamierzając tymczasowo zaanektować go na swoją sypialnię, bo o ile wcześniej może dałby radę dojść na górę, teraz nawet się nie łudził. – Nie zbliżaj się do mnie! – fuknął, stawiając krok za krokiem i szurając stopami po podłodze. W tej chwili naprawdę przydałoby się coś zimnego, najlepiej okład, ale proszenie Elle o kilka kostek lodu było poniżej godności Morrisona. – I najlepiej nie odzywaj! A już na pewno nie właź do pokoju, chcę zostać sam! – wykrzyczał z korytarza, chociaż nagle opuściły go siły, zdołał ich wykrzesać z siebie na tyle, żeby trzasnąć drzwiami i pożałować z całą mocą, że w zamku nie było klucza, żeby dzieci nie mogły się przypadkiem zamknąć.

    bardzo obolały i zły mąż

    OdpowiedzUsuń
  39. Machnął dłonią, nie chcąc słuchać tłumaczeń Elle. Oboje zachowywali się jak gówniarze, a nie małżeństwo z dwójką dzieci, ale ona trochę bardziej przekroczyła granicę. Nie chciał jej ponownie wypominać tamtego dnia i poparzenia. On wtedy nie zrobił nic, by jej zaszkodzić, a każdy jego ruch był ostrożny w obawie, że coś może ją zaboleć, a nie o to przecież chodziło.
    Jego akurat zabolało. I to na tyle porządnie, że w oczach zakręciły mu się łzy, jak przy poparzeniu albo uderzeniu o kant mebla małym palcem u stopy. Najgorsze jednak było to, że ból nie mijał, z ostrego zmienił się jedynie w tępy i pulsujący. Arthur usiadł na łóżku i powoli ułożył się na plecach, przykrywając się narzutą. Woda zrobiła swoje i było mu zimno, a ból wcale nie pomagał.
    Miał nadzieję na przyśnięcie, ale to akurat się nie udało. Może gdyby pulsowało inne miejsce, ale nie krocze. W dodatku obawiał się, że Elle coś jeszcze może odwalić, więc nasłuchiwał jej ewentualnych kroków, a kiedy te rozbrzmiały na korytarzu, mężczyzna podciągnął się na łóżku, oparł o zagłówek i wbił podejrzliwe spojrzenie w drzwi. Widząc, iż te się otwierają, cały się spiął i szczelniej owinął narzutą, która i tak nie dawała zbyt wiele ciepła.
    - Też nie wiem, co sobie myślałaś – mruknął. Wciąż był zły i nie zamierzał tego ukrywać. – Nie, dzięki. Chociaż… Po prostu się do mnie nie zbliżaj, póki wszystko się nie zagoi – dodał i zacisnął wargi w wąską linię. Miał ochotę wyrzucić z siebie całą frustrację, ale ugryzł się w język. Nie miał siły się kłócić. Gdyby nie był tak ospały i obolały, już dawno posypałyby się iskry, jednak w te chwili był bezbronny, jak każdy facet byłby w takiej sytuacji. I Elle swoim zachowaniem dobitnie mu to uświadomiła, co jeszcze bardziej wkurzało Arthura. A raczej jego ego dumne ze swojej męskości.
    - Spoko, przeprosiny przyjęte, ale teraz mnie zostaw. Serio, zajmij się sobą, ja sobie dam radę – wymamrotał i naciągnął narzutę jeszcze wyżej. Zasłonił nią swoją twarz i głowę, żeby dla odmiany nie widzieć, co jego żona robi, ale nasłuchiwał. Bardzo uważnie nasłuchiwał w irracjonalnej obawie, że znowu zechce sprawić mu ból. Jakby już wystarczająco nie cierpiał samym faktem, że ktoś gmerał przy jego męskości! – I zamknij za sobą drzwi – dopowiedział przytłumionym głosem. Miał ochotę poprosić, żeby przyniosła mu trochę lodu, ale proszenie o pomoc po tym, jak go potraktowała, było zdecydowanie poniżej godności, zwłaszcza w przypadku Arthura Morrisona.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  40. Elle może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale Tilly zależało nie tylko na zyskaniu aprobaty dzieci.Tak naprawdę w idealnym świecie chciała wkupić się w łaski całej rodziny Morrison - z Vilanelle i Arthurem włącznie. Wiedziała jednak, że choć Thea zdawała się do niej lgnąć, za co była wdzięczna losowi, z dorosłymi miało nie pójść jej tak łatwo. I nic w tym dziwnego. W końcu zarówno jej brat, jak i jego żona, mieli wiele powodów, by jej nienawidzić. Tilly nie łudziła się więc, że wystarczy kilka spotkań, by na nowo zyskać ich zaufanie. Morrisonom można zarzucić wiele, ale z pewnością nie głupotę, a takową byłoby powierzenie w nią wiary. Jednak Mathilde nie zamierzała się poddawać. Miała nadzieję, że stanie się częścią codzienności swoich bratanków i być może, za jakiś czas, dzięki temu zjedna sobie ich rodziców. Nic więc dziwnego, że cieszyła się z każdej udanej konwersacji, nawet jeśli dotyczyła ona pogody lub ogólnego samopoczucia. Ostatecznie musiała od czegoś zacząć. Uważala, że to, iż potrafiły usiedzieć w jednym pokoju bez krzyczenia na siebie było już wielkim sukcesem i gdy tylko mogła, starała się uniknąć powrotu do dawnego stanu rzeczy.
    Tym razem jednak, zanim zauważyła sposób, w jaki wpatrywałą się w nią Elle, zdążyła jeszcze wypalić:
    - Tak, to racja, bezpieczeństwo i stabilizacja są ważne, ale kontakt z innymi dziećmi również. Żłobek byłby dla nich dobry. - Zaśmiała się cicho, lecz gdy tylko podniosła wzrok, by spojrzeć na swoją rozmówczynię, momentalnie spoważniała. Elle wyglądała bowiem, jakby miała ochotę jej skoczyć do gardła.
    Nie rozumiała do końca dlaczego jej komentarz wzbudził w Vilanelle reakcję obronną, w końcu to ona zaczęła temat żłobka. Tilly uznała jednak ostatecznie, że woli nie wnikać w szczegóły. Ostatecznie sama nie była matką i nie każdy rodzic był w stanie rozmawiać na tematy wychowania z osobą bezdzietną. Niektórzy nawet wpadali w szał, gdy ktoś w dobrej intencji starał się udzielić im rady. Vilanelle najwyraźniej była jedną z takich osób. Czy Mathilde uważała, że takie zachowanie jest niezbyt racjonalne i przesadzone? Tak. Czy zamierzała zwrócić jej na to uwagę? Na pewno nie. Walczyła o każdą udaną konwersacje, każde spotkanie, które nie skończyłiby się kłótnią. Nie chciała zaprzepaścić swojej szansy, a przede wszystkim zruinować dnia Thei, dlatego też najpierw zamilkła, a później zwyczajnie pozwoliła Elle zmienić temat.
    - Dziękuję - oznajmiła bez cienia emocji. - Jest przytulnie - dodała szybko, by zaraz zwrócić całą swoją uwagę na Theę i świnkę morską.
    - Może chciałabyś ją nakarmić? - zwróciła się do dziewczynki. - Czekaj chwilkę, ukroję trochę marchewki i Neo będzie się mógł poczęstować - zaproponowala i, nie czekając na jej odpowiedź, wyjęła z lodówki warzywo, po czym ukroiła kilka plasterków i podała je Thei.
    Świnka na sam widok marchewki zaczęła głośno kwiczć, zadowolona, że nadszedł jej podwieczorek. Tilly usiadła tuż obok Thei, chcąc upewnić się, że świnka nie będzie próbowała uciec z jej drobnych kolan.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  41. Maddie pokiwała głową w odpowiedzi. Mimo że wyjazd z Nowego Jorku traktowała jako całkowitą ucieczkę od swojego poprzedniego życia, nie miała nic przeciwko okazjonalnym telefonom od przyjaciół czy rodziny, od ludzi, którym ufała i, choć z Vilanelle nie znały się zbyt długo, kobieta miała co do niej dobre przeczucie. Najzwyczajniej w świecie Elle wydawała się być dobrą duszą, osobą, na jakiej mogła polegać. Kimś, kto nie oceniał jej za błędy i niedociągnięcia. Fakt, mimo że Hesford do tej pory nie demonstrowała szczególnych umiejętności w kwestii oceniania ludzi, chciała myśleć, że jej doświadczenia czegoś jej nauczyły i że tym razem nie popełniała kolejnego błędu.
    Sammy wyglądał uroczo z podekscytowaniem malującym się na jego niewinnej, dziecięcej twarzy. Był zachwycony faktem, że ciocia chciała się z nim pobawić i w dodatku zachęciła mamę, żeby do nich dołączyła! Tęsknił za takimi chwilami. Tęsknił za spokojem i za bezpieczeństwem, których ostatnio, z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu, dawała mu coraz mniej. A on tylko chciał, żeby było tak, jak dawniej. Żeby byli wszyscy razem, on, mama, tata i Cecilia.
    Zachichotał cicho, gdy Elle udała, że została ugryziona przez dinozaura.
    - Pewnie jest głodny! Musimy go nakajmić, to już cię nie ugjyzie, ciocia - oznajmił z poważną miną, po czym zaczął delegować. - Mama, poszukasz zabawki kuchnię? A ty, ciocia, pomożesz mi uwolnić jesztę dinozajłow?
    Maddie skinęła, po czym zaczęła grzebać w wielkim pudle, by zaraz wyciągnąć z niego plastikowego kurczaka i kilka gumowych warzywek.
    - To co, może zrobimy jakąś zupę, Sam? - zapytała, jednocześnie sadzając sobie synka na kolanach i przytulając go do siebie mocno, zdając sobie sprawę, że nie robiła tego wystarczająco często.
    Sammy przystał na propozycję swojej matki. Jednak nie miał zamiaru bawić się w szukanie garnków na dnie pudła, które swoją drogą było prawie tak samo wysokie jak on, dlatego bez ceregieli przewrócił karton, tak, że ze środka wysypały się wszystkie zabawki. Maddie zdawała sobie sprawę z tego, że zapewne przyjdzie jej to wszystko potem sprzątać, lecz czuła, że nie może przerywać tego momentu. Wiedziała, że jej depresja wpływała na jej dzieci. Odbierała jej siły na zwykłe czynności takie jak wzięcie prysznica, nie mówiąc już nawet o zabawe z maluchami. Ale dzisiaj miała przy sobie Vilanelle, która dodała jej energii. Dzisiaj starała się być dobrą mamą. Taką mamą, której potrzebowali Sammy i Cecilia.
    - To jest Bob - odparł Sam w odpowiedzi na pytanie Vilanelle. Nie znał jeszcze skomplikowanych nazw gatunków dinozaurów, ale cóż, nic nie stało na przeszkodzie, by nadał im ludzkie imiona, prawda? - A to, Tommy i Chris - dodał zaraz, wskazując kolejno na zielonego i czerwonego dinozaura. - To ciocia, ugotujemy im zupę zajaz? A powiesz mi, czy Thea ma jakieś dinozajły? Bo ja mogę jej pożyczyć, jeśli chciałaby się pobawić tymi... dinozajłami.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  42. Odetchnął z ulgą, gdy Elle odeszła, nie wdając się z Arthurem w dyskusję, na którą nie miał siły. Poza tym nie wykluczał, że powodowany bólem i ogólnym dyskomfortem może powiedzieć coś, czego będzie żałował, gdy już mu przejdzie.
    A tak naprawdę nie widział sensu, żeby mówić coś więcej. Jasno wyraził swoje zdanie co do nieśmiesznego żartu swojej żony i jej obecności tuż po tym.
    Był tak zmęczony, że mimo nieprzyjemnego pulsowania udało mu się na chwilę odpłynąć, choć może to akurat zasługa leków. Stracił czujność i gdyby otwierane drzwi nie uderzyły o ścianę przez brak ogranicznika, o którym po prostu zapomniał przy remoncie, nie wiedziałby nawet, że Villanelle weszła do pokoju. Natychmiast otworzył oczy i zsunął z głowy narzutę. Wbił nieufny, podejrzliwy wzrok w swoją żonę, zastanawiając się, czego jeszcze mogła chcieć. Wydawało mu się, że wyraził się jasno, przynajmniej jeśli chodziło o ochotę na jej towarzystwo.
    - Temperatura wody nie miała nic do rzeczy – odparował. Miał tego nie wywlekać, ale sama zaczęła. Zamiast tłumaczyć swoje beznadziejne zachowanie, powinna po prostu przeprosić i odpuścić. – Tak tylko chciałem przypomnieć, że nie robiłem ci takich żartów, kiedy koszula stopiła ci się ze skórą. Więc może to ja jestem beznadziejny w żartach – mruknął. – Przestań się usprawiedliwiać. Byłbym mniej wkurzony, gdybyś po prostu przeprosiła bez tłumaczenia się z tego czegoś. Może jeszcze odwrócisz kota ogonem, co? – spytał bardzo nieprzyjemnym jak na siebie głosem. – Mhm, dzięki za troskę – wymamrotał, ostrożnie przekręcając się na bok z głuchym jękiem. Zakrył się narzutą w taki sam sposób jak wcześniej i zacisnął powieki.

    Tak długo, jak bolało go krocze, Arthur był oschły dla swojej żony i starał się jej unikać. Przychodził do sypialni albo zanim kobieta się położyła, albo kiedy już spała, odpowiadał jej półsłówkami i przez cały ten czas nie dotknął jej nawet palcem w obawie, że znowu zachce jej się żartować. Postanowił sobie, że do czasu kontroli u lekarza się to nie zmieni. Biorąc pod uwagę to, że nie mógł nawet ćwiczyć, był nieco bardziej nabuzowany niż byłby do kłótni w normalnej sytuacji. Wyżywał się na pracownikach zatrudnionych do wykończenia biura, ale i to nie dawało należytej ulgi. Wszystko w nim wrzało i nie znajdowało ujścia.
    Ale w końcu dostał upragnione przyzwolenie od medyka i zamierzał to wykorzystać. Po kontroli przez cały dzień zachowywał się jak mruk, żeby przypadkiem się nie zdradzić. Dopiero wieczorem, a raczej w nocy, gdy dzieci już spały, a Elle była w sypialni, Morrison wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Zanim splótł ręce na klatce piersiowej, przekręcił kluczyk i posłał swojej żonie długie, nic niemówiące spojrzenie.
    - Masz pod ręką jakąś szklankę z wodą? – spytał lekko zachrypniętym głosem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  43. Był pod wrażeniem sposobu, w jaki Villanelle zdecydowała się przedstawić ich pomysł. Ubranie wydarzeń powiązanych z gospodarstwem Samuela w pozytywne skojarzenia było strzałem w dziesiątkę i Jerome był przekonany, że właśnie to przekona Saint Solutions do dołączenia do ich akcji. Czasem wydawało mu się, że ludzie byli najzwyczajniej w świecie przesyceni smutnymi spotami zachęcającymi czy to do adopcji, czy chociaż do wsparcia schroniska. Przeładowani podobnymi bodźcami, stawali się po prostu obojętni. Oni nie chcieli wzbudzać smutku; chcieli dać ludziom radość i nadzieję, przez co wyspiarz aż uśmiechnął się sam do siebie i uśmiech ten stawał się coraz szerszy, w miarę jak Elle mówiła.
    Intuicja go nie oszukała – Sara nie potrzebowała więcej, by kupić ich pomysł i wyrazić chęć udziału w akcji charytatywnej. Opuszczając salę konferencyjną, byli umówieni na kolejne spotkanie, w czasie którego mieli dograć szczegóły i podpisać odpowiednie dokumenty. Po opuszczeniu budynku Jerome nie zapomniał wyściskać przyjaciółki, która rozegrała to po mistrzowsku i choć nie wypadało, by asystent tak wylewnie ściskał swoją szefową, unosząc ją i obracając się z nią w ramionach wokół własnej osi, to nie przejmował się tym, że ktoś może ich podejrzeć. Przecież liczyło się tylko to, że im się udało, prawda?
    Z resztą sponsorów poszło im równie gładko, czemu brunet nie mógł się nadziwić i nie wierzył, że każdy, kto zgodził się na spotkanie z nimi, wyraził również chęć na dołączenie do zbiórki. Naprawdę mogli być z siebie dumni, lecz jednocześnie nie powinni spocząć na laurach – czekało ich kilka tygodni wytężonej pracy, a Jerome nie zamierzał zostawić przyjaciółki samej i kiedy tylko mógł, pomagał jej w tym, z czym mógł sobie poradzić. Nieznane mu tajniki biznesu niestety brunetka musiała ogarnąć już sama, ale Marshall dopilnował, by nie było tego zbyt wiele.
    W końcu, dokładnie dwudziestego grudnia, Frank i Bob mieli wrzucić na facebookowy profil komisariatu wcześniej przygotowany filmik. Było to wydarzenie, którego główni organizatorzy nie mogli przegapić i z tej okazji Jerome zaprosił panią Morrison do siebie na wspólne oglądanie. Filmik miał pojawić się późniejszym popołudniem, więc umówili się na szesnastą. Tego dnia wyspiarz nawet wcześniej wyszedł z pracy, by móc w spokoju doprowadzić się do porządku. Mieszkanie ogarnął dzień wcześniej, mając w pamięci, że Elle przyjedzie z dziećmi, a nie chciał przecież, by Mathew przypadkiem wciągał z podłogi każdy okruszek, który na niej znajdzie, więc odkurzył wszystkie kąty. Kupił też napoje i przekąski, które po szybkim prysznicu porozkładał do miseczek i rozstawił na salonowym stoliku. Nie bawił się w gotowanie, bo też nie potrafił przygotować niczego wyszukanego, a jeśli nabiorą ochoty na coś ciepłego, zawsze będą mogli coś zamówić, prawda?
    Kiedy kilka minut po szesnastej rozległ się dzwonek do drzwi, wręcz się do nich rzucił, zniecierpliwiony oczekiwaniem.
    — Jak zwykle punktualna — oznajmił, otwierając drzwi, jednakże nie miał jak porządnie przywitać się z brunetką. Przed nią stał wózek i blokował mu drogę, poza tym jakieś małe, ciemnowłose stworzenie dopadło do jego nóg.
    — Ujek!
    — Cześć, Ti — przywitał się, używając zdrobnienia brzmiącego dokładnie tak, jak zostało ono zapisane w formie fonetycznej przez pewną autorkę, która zawsze lubiła wymyślać własne zdrobnienia i schylił się, by podnieść dziewczynkę. Przytrzymując ją jedną ręką i opierając ją na biodrze, pomógł Elle z wózkiem i już po chwili mógł zamknąć za wszystkimi drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie zapomniałaś o Izabeli? — zażartował, ponieważ do kompletu naprawdę brakowało im tylko kozy. — Kawy? Herbaty? — zaproponował, ponieważ alkoholu będą mogli napić się chyba dopiero przy innej okazji. Jednocześnie poprowadził swoich gości w głąb trzypokojowego mieszkania. Składało się ono z przestronnego salonu i kuchni otwartej na tenże salon. W głębi znajdowała się jeszcze sypialnia państwa Marshall i pokój, który od samego początku stał niemalże pusty, nie doczekawszy się niestety swojego przeznaczenia.
      Ulokowali się w salonie właśnie i tam Jerome odstawił Theę na ziemię, gotów zaserwować im coś ciepłego do picia.

      [Wymienić Ci żarówkę? :D]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  44. Mathilde tak czy inaczej podziwiała Elle, chociaż nigdy nie przyznała tego otwarcie. Nie wyobrażała sobie zostania matką. Wiedziała, że nie byłaby w stanie poświęcić swojej wolności, by przynieść na świat jakąś bezbronną istotę. W końcu macierzyństwo nie kończyło się w momencie, gdy dzieci kończyły osiemnaście lat i wyprowadzały się z rodzinnego domu - trwało na zawsze. Wymagało cierpliwości, wielu nieprzespanych nocy i mądrości, którą należało przekazać maluchom, by wyrosły na przykładnych ludzi. Elle robiła to, łącząc jednocześnie studia i karierę. Tilly nie miała pojęcia, jakim cudem tej kobiecie starcza godzin w dobie, by móc się wszystkim zająć. Gdyby więc dowiedziała się o wszystkim, co sie stało, nie oceniłaby jej, a raczej spróbowałaby ją pocieszyć. Jednak Vilanelle nie miała prawa wiedzieć, co czuła Tilly. A Tilly nie miała prawa wiedzieć, co przeżyła Elle. Dlatego obie zgodnie zamknęły ten temat. Mathilde była jej wdzięczna za to, że mimo sposobu, w jaki na nią spojrzała, zdecydowała się skomentować jej wypowiedzi. Pozostało jej tylko odetchnąć z ulgą i przysiąc, że nigdy więcej nie wróci do tej konwersacji.
    - Troszeczkę. Ale w porównaniu z takim psiakiem, to jednak bardzo niewiele. Wystarczy czyścić klatkę raz na dwa dni i upewnić się, że ma wypełnioną miseczkę z jedzeniem i poidełko - wyjaśniła, z uśmiechem spoglądając na ekscytację malującą się na twarzy Thei. - No i oczywiście muszę jej serwować jakieś warzywka, i... to chyba na tyle. Ach, jeszcze zapomniałam. Świnki nie lubią być same, dlatego w sobotę zamierzam kupić Neo małego przyjaciela. Thea, może miałabyś pomysł na jakieś imię dla niego? Sama nie jestem zbyt dobra z imionami - zaproponowała z nadzieją, że dziewczynka ucieszy się z tej okazji. - Wtedy to będzie tak trochę twoja świnka, co ty na to?
    Tilly miała szczerą nadzieję, że nie przekracza pewnej niewidzialnej granicy, którą wyznaczyła jej Vilanelle. Czuła, że musi uważać na każde zdanie, każde słowo, na wypadek, gdyby okazało się, że proponuje Thei coś, co przybliżyłoby ją do rodziny Morrisonów zbyt mocno. Bo choć Mathilde pragnęła, by tak najzwyczajniej w świecie wszyscy przyjęli ją z otwartymi ramionami, wiedziała, że wyrządziła zbyt wiele krzywd, by dało się o nich po prostu zapomnieć. Po raz pierwszy od wielu lat grała na ich zasadach.
    Neo pochłonął marchewkę w mgnieniu oka i zaraz zaczął kwiczeć, prosząc się o więcej.
    - Myślisz, że Neo był dobrą świnką i zasłużył na więcej smakołyków? - zapytała dziewczynki, nieśmiało obejmując jej ramię.
    Nieśmiało, ponieważ po raz kolejny obawiała się, że przekroczy tę niewidzialną granicę.

    Till

    OdpowiedzUsuń
  45. Maddie bardzo ceniła sobie obecność Elle. Zwłaszcza, że tak jak ona, miała dwójkę dzieci w podobnym wieku, co oznaczało, że doskonale rozumiała trudy jej codzienności. Nie zamierzała więc zaniedbać ich kontaktu, nawet jeśli okazałoby się, że jej wyjazd do Kanady nieco się przedłuży. W końcu obie miały dostęp do różnych technologii, które ułatwiały komunikację - nie musiały czekać długich tygodni na wymianę listów. Co więcej, Hesford nie była typem osoby, która ot tak zrywała dobre znajomości. Owszem, zdarzało jej się unikać innych, ale zazwyczaj miała ku temu pewne powody lub... zwyczajnie nie miała na to siły, tak jak na przyklad obecnie, kiedy najprostsze czynności zdawały się być ponad jej umiejętności. Ale Kanada miała pomóc, przynieść ukojenie, przynieść wolność od strachu.
    Maddie również starała się z całych sił, by okazać chłopcu zainteresowanie i choć na początku walczyła sama ze sobą, by skupić się na teraźniejszości i nie zadręczać się tym, co czekało ją w najbliższej przyszłości, z upływem czasu jej uwaga naturalnie powędrowała do jej synka. Przyglądała się z uwagą jego dziecinnej zabawie, jego drobnym oczkom i uśmiechowi, który co jakiś czas jej posyłał. Przewróciła teatralnie oczami, śmiejąc się cicho w odpowiedzi na uwagę Elle. Nie dało się ukryć, że Cecilia póki co nie była zbyt wyszkolona w robieniu bałaganu, jednak Maddie nie miała wątpliwości co do tego, że to zmieni się już za niedługo. Dziewczynka zaczęła już samodzilnie wstawać, podpierając się ściany i bez najmniejszego problemu raczkowała w zatrważającym tempie.
    - Tak, mam tutaj jakieś składniki. Co ty na to, żebyśmy zrobili rosołek? - zaproponowała.
    - Tak, niech będzie. Daj to tu, mama - zarządził, podając jej plastikowy garnuszek, do którego Hesford zaraz włożyła składniki. - Dzięki mama, kocham cię - odpdarł z zadowoleniem, wspinając się na jej kolanach, by dosięgnąć jej policzka.
    I wtedy to ją uderzyło. Mogła go stracić. Przez chęć zemsty jej byłego partnera mogła go stracić. Winiła się niepowtarzalnie za to, że zdecydowała się podać nazwisko Sebastiana na akcie urodzenia Sama i nie przypuszczała, że kiedykolwiek przebaczy sobie to, na jak wielkie ryzyko naraziła go przez tak banalną decyzję. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, gdy ściskała jego drobne ciało, tak bardzo bojąc się, że już za niedlugo mógł robić to ktoś inny... lub zywczajnie nikt, ponieważ nie wydawało jej się, by Sebastian okazał chłopcu jakiekolwiek ciepło. Zwyczajnie nie był w stanie. Był zimny. Przeraźliwie zimny.
    - Ja też cię kocham, skrzacie - szepnęła, nie chcąc wypuścić go z ramion, choć Sammy powoli zaczął się wyrywać, pragnąc kontynuować zabawę.
    Ostatecznie nie chciała robić sceny i kiedy jej łzy zdążyły już wyschnąć, rozluźniła uścisk, umożliwiając trzylatkowi powrót do swojej kolekcji dinozaurów.
    - Okeje ciocia, to możesz dać Thei Chrisa, okej? - odparł, mieszając paluszkiem zawartość garnka. - Dogadać się z Cecilią?! - powtórzył z niedowierzaniem. - Ale Cecilia jeszcze nie mówi! - Pokręcił głową. - Tylko krzyczy jakies bababa, mamamama, bez sensu!
    Najwyraźniej ciocia nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że jego maleńka siostrzyczka nie była udaną towarzyszką zabaw. Tylko wszystko psuła albo śliniła! To było takie denerwujące!
    - No dobja, ciocia. Możesz nakajmić dinozajła. - Uśmiechnął się z zadowoleniem.- Tejaz cię już nie ugjyzie. I dobrze, jak wjócimy, to chciałbym się zobaczyć z Theą. Thea to fajna dziewczynka - odparł, czerwieniąc się przy tym uroczo.

    Madds

    OdpowiedzUsuń
  46. Jakakolwiek kwota, która miała zasilić konto Samuela po zakończeniu zbiórki, na pewno zadowoli mężczyznę. Co do tego jednego Marshall nie miał żadnych wątpliwości; przez to, że sam pracował jako wolontariusz w schronisku aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że cenna była każda złotówka, a ludzie nie domyślali się, jak wiele pieniędzy pochłaniało chociażby leczenie zwierząt. Z drugiej strony rozumiał, że nie wszyscy mogli pozwolić sobie na regularną pomoc. Było przecież tylu potrzebujących i to wyłącznie z kręgu zwierzęcego, nie wspominając już o innych zbiórkach, na przykład na chore dzieci.
    Niestety, dzisiejszym światem rządził pieniądz i zapewne nic nie miało tego zmienić. Nawet on i Jennifer, kiedy już wrócili z Barbadosu, byli zmuszeni do zaciśnięcia pasa. Żadne z nich przecież tam nie pracowało, a swoje oszczędności utopili w barbadoskim domu, którego remont udało im się doprowadzić do końca. Jednocześnie cały czas utrzymywali wynajmowane mieszkanie w Nowym Jorku i tym sposobem wyczyścili konta niemalże do zera. Stąd pod koniec kilkutygodniowego pobytu Jerome chwycił się kilku drobnych prac, również Jen zaczęła rozglądać się za zajęciem dla siebie, a kiedy znaleźli się z powrotem w mieście, które nigdy nie zasypia, pracowali tym intensywniej i zgodnie z dewizą Wielkiego Jabłka, nie zaznawali zbyt wiele snu.
    Także teraz wyspiarz pracował po kilkanaście godzin dziennie, biorąc wszystkie te zmiany, które okazywały się niewygodne dla jego kolegów. Co miał robić, kiedy jego żona przebywała w Los Angeles, odbywając tam staż w redakcji, a on niekoniecznie miał ochotę wracać do pustego mieszkania? Mało sypiał, chodził zmęczony, ale przynajmniej udało im się w miarę odkuć i póki nie zapowiadało się na powrót Jen, zamierzał pociągnąć w ten sposób tak długo, jak tylko będzie miał na to siły.
    — To nie załatwiłaś sobie jeszcze odpowiednich pozwoleń? — zażartował, udając zdziwienie. — Myślę, że Frank i Bob chętnie wypisaliby dla ciebie właściwe druczki — kontynuował i uśmiechnął się szeroko, niemalże od ucha do ucha. Jednocześnie przejął z rąk przyjaciółki butelki z podejrzanym granulatem i przyjrzał im się uważnie, zastanawiając się, czy zacząć zgłębiać arkana tajemnej wiedzy o dzieciach, czy może jednak sobie darować i nie zadawać pytań. Ostatecznie postanowił nie dociekać i robić to, co kazała mu brunetka. Ustawił butelki obok dwóch kubków i dolał do czajnika więcej wody. Kiedy ta się zagotowała, zalał herbaty i wypełnił butelki do połowy. Wtedy też zorientował się, że nie odlał sobie wcześniej chłodnej, przegotowanej wody do rozcieńczenia herbatek i pacnął się otwartą dłonią w czoło. Nim jednak przyznał się kobiecie do swojej gafy, do czego już się zbierał, przypomniał sobie, że ma przecież wodę mineralną w butelce, niegazowaną na dodatek i to go uratowało.
    — Nic się przecież nie stanie, jak nabrudzą albo nawet coś potłuką — powiedział, niosąc herbaty do salonu. Parsknął śmiechem widząc, jak Thea zareagowała na przekąski. Wcześniej poprosił Elle o pomoc i kupił również chrupki kukurydziane czy biszkopty; sam nie miał pojęcia, co jedzą małe dzieci, ponieważ mimo tego, że uczestniczył w wychowaniu młodszego rodzeństwa, nigdy nie przykładał wagi do tego, co mama kładła na ich talerze.
    — Dziękuję — odparł, kiedy już do dwóch herbat dostawił również herbatki w butelkach i rozsiadł się wygodnie na dywanie. Thea zaraz usiadła przy nim, natomiast Matthew (jak on urósł!) wydawał się bardziej zainteresowany mamą. — Dom na Barbadosie jest urządzony w podobnym stylu. Chcesz pooglądać zdjęcia? — zagadnął, ponieważ o ile dobrze pamiętał, jeszcze nie chwalił się nimi przyjaciółce. Uznał też, że nie warto czekać na odpowiedź i podniósł się, podchodząc do jednej z szafek. Sięgnął po laptopa, ponownie rozsiadł się na dywanie i pomajstrował chwilę przy sprzęcie, aż udało mu się przerzucić ekran z komputera na telewizor. Nie tylko po to, by Elle mogła zobaczyć zdjęcia, ale też żeby łatwiej oglądało im się filmik wrzucony przez ich ulubionych policjantów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Obiecałem Samuelowi, że zadzwonimy do niego przed godziną zero — powiedział, jednocześnie szukając folderu ze zdjęciami z Barbadosu. — Zaprosiłem go nawet, ale musiał odmówić. Jedna z klaczy jest w ciąży i lada chwila może zacząć się źrebić, więc Samuel i jego zaprzyjaźniony weterynarz są na posterunku. Thea — rzucił, zwracając na siebie uwagę dziewczynki, która dotychczas śledziła uważnie ruch jego palców i patrzyła, co wujek tam klika. — Masz już kózkę. Może chcesz jeszcze małego konika? — spytał i rzucił przyjaciółce szybkie spojrzenie, które okrasił bezczelnym uśmieszkiem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  47. Carlie zupełnie nie chciało się wierzyć, że minął już rok. Czas leciał naprawdę nieubłaganie i była przerażona tym, jak szybko to się działo, a jednocześnie cieszyła się, że ten przynajmniej nie stoi w miejscu. Im bliżej było świąt tym bardziej myślała nad tym, co się działo w zeszłym roku. To nie był dla niej najlepszy czas, wiązało się z tym parę nieprzyjemnych sytuacji, nawet święta nie były dość spokojne i poniekąd były zniszczone, ale to naprawdę było z biegiem czasu już nieważne. Ten rok był obfity w masę dobrych wydarzeń i też tych złych, choć o większości zdążyła już zapomnieć. Od lipca jej wszystkie myśli tak naprawdę krążyły wokół dzieci i choć miała je już w domu wraz z początkiem września, nadal było jej dziwnie z nimi przy swojej codzienności. Niby pracowała, bo nie mogła usiedzieć długo na miejscu i miała tę możliwość pracowania z domu, ale ciągle coś się działo. Tutaj któreś chciało jeść, kolejne trzeba było przebrać i Carlie nigdy nie sądziła, że w jej życiu to dzieci mogłoby być najważniejsze. Ale to była dobra zmiana, nawet jeśli dość niespodziewana i taka, do której wciąż trudno było się jej przyzwyczaić.
    Mieszkanie było już przystrojone świątecznymi ozdobami, a choinka – koniecznie żywa – od dwóch dni stała udekorowana na złoto-czerwono. Dla Carlie nie było lepszego połączenia przy kolorach. Nie mogła doczekać się już świąt i rodzinnej atmosfery, która zawsze w jej domu miała miejsce. Może sama nie miała najliczniejszej rodziny, bo w końcu miała tyko brata, byli ze sobą jednak mocno zżyci i nie wyobrażała sobie, że święta mogłaby spędzać z dala od najbliższych. Była potwornie rodzinną osobą, nawet jeśli głośno mówiła, że daje sobie radę sama to tak naprawdę, gdy czegoś potrzebowała w każdej chwili miała do kogo się zwrócić.
    Od rana już nie mogła doczekać się przyjścia Elle. Nie była najlepszą kucharką, ale przygotowywała parę rzeczy, które mogły przypaść do gustu jej przyjaciółce i też z samego rana zapakowała dla niej prezent w papier z reniferami, był po prostu uroczy, a Carlie uwielbiała pakowanie prezentów. Dzisiejszy dzień był trochę szalony i jeszcze się nie kończył. Jedyne na co narzekała, to był brak śniegu, a raczej większych opadów. Trochę padało, ale dość szybko się topił i liczyła na to, że uda się jej w tym roku odwiedzić babcię i dziadka w Boise. Przede wszystkim chciała im przedstawić prawnuki, a po drugie – tęskniła za śniegiem. I wiedziała, że na miejscu będzie mogła wcisnąć dzieciaki komuś i sama mieć parę chwil wytchnienia. Nie chciała teraz przecież narzekać, bo miała dokładnie to, czego tak bardzo chciała i nie zamieniłaby się na nic innego.
    Uśmiechnęła się słysząc pukanie do drzwi. Temu dźwiękowi towarzyszyło również ciche gaworzenie, które dochodziło z przenośnej kołyski.
    — Wesołych Świąt! — Krzyknęła obejmując Elle jeszcze przed przyjęciem od niej torby z jedzeniem. Sama w kuchni jeszcze buszowała, ale było to dosłownie dopieszczenie ostatnich rzeczy. — W takim razie, mogłabyś to wsunąć pod choinkę za mnie? Będzie mnie kusiło, a ja odniosę to do kuchni — poprosiła uśmiechając się do przyjaciółki. Zaczynała coraz bardziej czuć atmosferę świąt.
    — Póki co zostajemy tutaj. Rodzice przylatują i Alistair z Samem też mają wpaść — odpowiedziała — a potem liczę, że uda mi się odwiedzić dziadków w Boise. Alek też chciał lecieć, więc może tam wpadniemy. A u was, jakie macie plany? — zapytała.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie chciał jej zrobić krzywdy, aczkolwiek w pierwszym momencie mógł wyglądać jak szaleniec. Spoglądał na Elle spod byka i uśmiechał się uśmiechem przywodzącym na myśl pacjenta mającego na koncie ucieczkę z psychiatryka. Na jej miejscu sam by się bał, zwłaszcza, że przeszłość jego zdrowia psychicznego nie należała do najciekawszych.
    Tak czy inaczej, czuł się bardzo dobrze, schizofrenia nie wróciła, a on po prostu chciał dać swojej żonie nauczkę. Miałoby to większy sens, gdyby była po jakimś zabiegu, ale na to się nie zapowiadało, więc musiał wykorzystać to, iż lekarz w końcu udzielił mu pozwolenia na aktywność i nie mam tu na myśli aktywności seksualnej. Mięśnie miał zastygłe od kilkunastu dni bez ruchu i czuł, że ćwiczenia, na które sobie dzisiaj pozwolił, nie są takie, jak byś powinny, ale to, co chciał zrobić, chyba nie powinno mu sprawić większych trudności.
    Podążył wzrokiem za spojrzeniem Villanelle i uśmiechnął się szerzej. Wszystko szło lepiej, niż zakładał. Gdyby miała przy sobie wodę, odwdzięczenie się byłoby za mało dotkliwe, bo zrobiłby dokładnie to samo, co ona mu zrobiła. Teraz mógł sobie pozwolić na coś więcej. Nie wykluczał, że oboje nabiją sobie przy tym kilka siniaków, a ktoś z wprawnym okiem i czepialskim charakterem po zobaczeniu ich u Elle mógłby narobić Arthurowi problemów, ale tak daleko w swoim planowaniu nie wybiegał. Jego sumienie było czyste tak czy inaczej, ot co.
    - Nie, zupełnie nic. Przynajmniej nie mi – odparł po dłuższej chwili. Zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się przed łóżkiem, w końcu rozplatając ręce. – Za to tobie zaraz się stanie – powiedział odrobinę ciszej, niemal wyszeptał i wstrzymał oddech.
    A zaraz potem ruszył w kierunku Elle, tracąc z twarzy uśmiech, chociaż w duchu zaśmiewał się do rozpuku. Żeby nie mogła mu nic zrobić, owinął kobietę swoimi ramionami w pasie, więżąc przy okazji w uścisku jej ręce i pewnym ruchem ściągnął ją z łóżka. Myślał, że po przerwie żona będzie mu się wydawała cięższa, ale nie miał trudności z zatarganiem brunetki do łazienki. Nie zapalił nawet światła, zupełnie wyleciało mu to z głowy, ale to padające z sypialni było wystarczające. Nogą popchnął uchylone drzwiczki kabiny i mocno zaciskając wokół talii Elle jedną rękę, drugą zdjął słuchawkę prysznicową i szybko odkręcił wodę. Lodowatą wodę.
    Cały strumień skierował na twarz Elle, śmiejąc się przy tym głośno, znowu niemal szaleńczo. Oberwał rykoszetem, ale emocje rozgrzewały go wystarczająco, żeby niewiele sobie z tego zrobić. Poza tym… Pomoczenie się było niską ceną za głośny pisk, który napawał Morrisona niesamowitą wręcz satysfakcją.
    - Po każdym twoim numerze ja się odpłacę jeszcze gorszym – wydyszał i w końcu wypuścił ukochaną ze swoich ramion, oddychając szybko z szerokim uśmiechem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  49. Jedynie roześmiał się na żądanie postawione przez Elle, nic sobie z niego nie robiąc. Jeszcze głośniej zareagował na błagania, żeby ją puścić, bo nawet nie przemknęło mu to przez myśl. Należała jej się kara za to, co zrobiła, a skoro nie wyrywała się szaleńczo, chyba musiała sobie zdawać z tego sprawę. Więcej satysfakcji miałby tylko wtedy, gdyby coś ją w tej chwili bolało, ale nie wiedział o jakichkolwiek dolegliwościach. Nie, że chciał się nad nią znęcać. Po prostu musiał pokazać, że o jej występku tak szybko nie zapomniał.
    Śmiał się jeszcze długo, nawet wtedy, gdy obrażonym głosem kazała mu iść uspokoić Theę. Wycisnął całusa na policzku kobiety i w podskokach udał się do pokoju córeczki, zostawiając za sobą mokre ślady. Dziewczynka była na tyle ogarnięta, że na widok spływającej po ciele Arthura wody nie podważała jego słów, jakoby razem z mamusią się bawili i nie chcieli ich obudzić, ale tak jakoś wyszło. Czytanie bajki do snu trochę zajęło, wystarczająco, żeby Arthur zmarzł, ale w końcu Thea zasnęła, a Matt spał tak twardo, że wołanie siostry go nie obudziło.
    Morrison wrócił do sypialni tak zadowolony z siebie i napuszony, że jedyne, czego mu brakowało, to pawi ogon, który mógłby rozłożyć z satysfakcją. Nieważne, że drżał z zimna, a przemoczone ubrania przylegały do lodowatej skóry. Nie mógł po sobie pokazać, że prysznic sprezentowany żonie jemu również dał w kość, dlatego szybko przebrał się w suchą koszulkę i bokserki, a następnie wgramolił się pod kołdrę. Z szerokim uśmiechem patrzył na leżącą obok niego ukochaną.
    - Ten, kto stwierdził, że zemsta najlepiej smakuje na zimno… Miał cholerną rację – odezwał się w końcu delikatnie zachrypniętym głosem. Nie miał nic wspólnego z podnieceniem, ale Arthur i tak nie odchrząknął, wiedząc, jak działa to na Villanelle. A przynajmniej jak działało do tej pory, bo nie mógł wykluczyć, że po dzisiejszym występie jego żona zacznie się zachowywać w stosunku do niego tak samo, jak on do niej przez dwa długie tygodnie. Plan sprawienia jej zimnego prysznica zakiełkował z morrisonowej głowie już dawno, zaledwie kilka godzin po całym zajściu z udziałem szklanki, ale nie mógł ryzykować, póki lekarz nie dał mu zielonego światła. Chciał się zemścić, a nie przy okazji zrobić sobie jakąś nieodwracalną krzywdę.
    – Jesteśmy kwita, słoneczko. Daj znać, jak już przestaniesz się gniewać, bo na pewno nie przeproszę – wymruczał, na moment zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Ułożył się wygodnie w takiej pozycji i zamknął powieki, oczekując jakiegokolwiek ruchu, a i dopuszczał możliwość, że żadnego nie będzie, bo Elle jest na to zbyt wściekła. Tak jak on był na początku. – Dobranoc – wyszeptał, zapadając się z uśmiechem w poduszce.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  50. Kilka razy budził się w nocy, za każdym przypominając sobie, że w końcu przełamali lody i odezwali się do siebie, a skoro byli kwita, rano powinno być między nimi okej. Wyciągnąwszy takie wnioski, przysunął się do Elle, objął ją i przytulił się do jej pleców, ponownie zasypiając zdecydowanie spokojniej.
    Otworzył oczy, na początku nie rozumiejąc, dlaczego właściwie się obudził. Przetarł powieki i dopiero wtedy spojrzał na Elle. Patrzył na nią jak idiota i tak też się poczuł, gdy kobieta ruszyła ustami, ale on nie usłyszał żadnego dźwięku. Nawet włożył palec do ucha, sprawdzając, czy czegoś w nim nie ma, ale wyraźnie słyszał charakterystyczny dźwięk przesuwania skóry po kołdrze, więc nie było opcji, że ogłuchł.
    - Co jest? – wymruczał pod nosem. To też usłyszał, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że wszystko z nim w porządku.
    Dopiero spojrzawszy na telefon Elle, a raczej tekst, który wpisała, kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Przymrużył powieki, wpatrując się uważnie w twarz żony.
    - Jesteś chora? Nie możesz mówić? – spytał, ale szybko uderzył się dłonią w czoło i pokiwał głową. – Jasne, jasne, już dzwonię – mruknął i zsunął z siebie kołdrę, musiał bowiem wstać i zejść do gabinetu po telefon. Sam nie wiedział, dlaczego go tam zostawił, ale stało się, a teraz czekała go wycieczka po schodach.
    Do sypialni wrócił, przeszukując internet w poszukiwaniu jakiegoś lekarza. Często odwiedzali pediatrę, musieli przy dwójce dzieci, ale ani Elle, ani Arthur nie chorowali zbyt często, a po przeprowadzce na przedmieścia nie przypominał sobie takiej sytuacji. Poprzedni lekarz znajdował się po drugiej stronie rzeki, a udanie się tam zajęłoby zbyt dużo czasu, dlatego Arthur posiłkował się internetem. Ktoś o nazwisku Parker miał całkiem niezłe opinie, więc mężczyzna zadzwonił do kliniki, w której przyjmował i umówił swoją żonę na wizytę.
    - Za dwie godziny masz być w gabinecie – zakomunikował, odłożywszy telefon na szafkę nocną. Wyprostował się i nerwowo przeczesał palcami nieco za długie włosy, powoli wypuszczając powietrze przez usta. Owszem, był zakłopotany. Wiedział, że to jego wina. Lodowata woda w kontakcie z rozgrzanym ciałem nie przyniosła nic dobrego. On też oberwał, ale Elle była na linii frontu, jemu dostał się jedynie rykoszet. Zdecydowanie za mało, aby też zachorować. – Ubierz się w coś ciepłego, ja zrobię śniadanie – powiedział w końcu po chwili przeciągającej się, dojmującej ciszy. – Chcesz herbatę? I nie wiem, może witaminę c? Chyba mamy coś w apteczce… - wymamrotał, a w oczekiwaniu na kiwnięcie bądź pokręcenie głową podszedł do szafy, żeby wciągnąć na siebie dresy.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  51. Dziwacznie było nie słyszeć odpowiedzi na zadane pytania, tylko obserwować, jak jego żona wystukuje coś zawzięcie w polu tekstowym telefonu. Starał się być cierpliwy, ale przestępowanie z nogi na nogę było od niego silniejsze.
    W końcu przeczytał odpowiedź i pokiwał głową, jakby jemu samemu również odebrało głos. Odruchowo miał ochotę sięgnąć po swój telefon i również napisać to, co chciał jej przekazać i w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie, nie było w tym nic złośliwego i nie miał zamiaru jej przedrzeźniać, po prostu… Czuł się jak dzieciak naśladujący swojego rodzica, bo biorą udział w jakiejś dziwnej zabawie.
    - Nie mamy chyba nic na gardło. Ewentualnie dla dzieci, ale sprawdzę – odezwał się na głos, który przeciął ciszę tak mocno i gwałtownie, że Arthur niemiłosiernie się skrzywił. – Gdyby coś… Skoczę do sąsiadki, może ona coś ma – powiedział ciszej, niemal szeptem i uśmiechnął się nieco ponuro. Zanim wyszedł, oparł dłoń na karku Elle i ucałował czule jej czoło.
    Pytania, którymi żona go zasypała, przeczytał dopiero, gdy ona również zeszła na dół. Zdążył wrzucić do jednego kubka torebkę herbaty, do drugiego tabletkę witaminy c i wyjąć mleko do zrobienia kaszki. Zdołał przeczytać, zanim czajnik z gotującą się wodą wyłączył się z charakterystycznym brzdękiem i westchnął głośno.
    - Gwiazdki w Google mówią, że dobry. Prowadzi jakąś klinikę czy coś. Zresztą dowiemy się na miejscu, i tak potrzebujemy lekarza po tej stronie. A tak poza wszystkim… Uwielbiam twój niegasnący optymizm – mruknął, uśmiechając się ironicznie. – Przestań. Pewnie masz anginę, a to tylko zbieg okoliczności – rzucił i machnął ręką, po czym obrócił się, żeby zalać herbatę i tabletkę wrzątkiem. Oczywiście, że wolałby, żeby to nie była jego wina. W naturze człowieka leżało usprawiedliwianie swoich działań i zrzucanie wszystkiego co złe na kogoś innego. W tym przypadku na coś innego.
    Zabrał się za przygotowanie kaszki nie tylko dla Elle, ale też dla dzieci. Z letargu wyrwało go piknięcie. Choć znajome, Morrison bez spojrzenia nie potrafił go przypisać do żadnego konkretnego urządzenia w domu. Obrócił się z miską w ręce, nie przestając mieszać jakże wyszukanej potrawy i odnalazł spojrzeniem termometr.
    - Wiesz co – zaczął, przeczytawszy kolejną wiadomość. – Idź się lepiej położyć. Wszystko ci przyniosę, wstaniesz dopiero, jak będziemy musieli się zbierać do lekarza. Myślisz, że twoja mama albo Connor zgodzą się przyjechać i posiedzieć chwilę z dziećmi? – zapytał i chciał odruchowo obrócić się przodem do blatu w oczekiwaniu na odpowiedź, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież jej nie usłyszy. Czekał więc cierpliwie, nie przestając mieszać kaszki.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  52. Tilly cieszyła się jej podekscytowaniem. Uwielbiała uśmiech dziewczynki, to, jak z radością klasnęła w dłonie, gdy usłyszała jej propozycję. Była taka niewinna, nieskażona całym złem tego świata i Mathilde chciała wierzyć, że już na zawsze taka zostanie. Spędzanie z nią czasu dodawało jej siły do walki z chorobą, bo choć w życiu Morrisonów pojawiła się ponownie stosunkowo niedawno, mała Thea oraz Matty zdążyli skraść jej zimne serce i wyglądało na to, że również ona skradła serce swojej bratanicy. I może była okrutną egoistką, pozwalając jej zbliżyć się do siebie, ale... potrzebowała rodziny, choć każdej nocy przed zamknięciem oczu obawiała się, że złamie to jej ufne, dziecięce serduszko. Ale przecież zarówno Arthur, jak i Elle nie znali jej tajemnicy, a wyjazd ukochanej cioci miał boleć zdecydowanie mniej niż jej śmierć, prawda?
    - Chłopczyk - wyjaśniła, wtórując jej śmiechem. - Ale chłopczyk też może nazywać się Nana? - zapytała Theę, dając jej szansę na zmianę zdania.
    Mathilde nie miała nic przeciwko wyprawy do hodowcy świnek razem z Theą. Mało - już cieszyła się na kolejny dzień spędzony w towarzystwie bratanków. Wiedziałą jednak, że ostateczne zdanie wcale nie należało do niej, tylko do Vilanelle. W końcu to ona była matką i miała decydować o wychowaniu dziewczynki. Poza tym Mathilde nie chciała po raz kolejny podburzyć jej autorytetu, co z pewnością skończyłoby się niepotrzebną kłótnią, dlatego tylko uśmiechnęła się do dziewczynki, w duchu modląc się o to, by tamta nie wybuchnęła płaczem, i powiedziała:
    - Jeśli chodzi o mnie, to jestem na tak, Thea, ale musimy słuchać się mamy, dobrze?
    Tilly miała nadzieję, że tym samym nieco zyska w oczach Elle, że pokaże jej, iż wcale nie była jej wrogiem, tylko przyjacielem. Przypuszczała, że bratowa jeszcze przez długi czas jej nie zaufa, ale Morrison zależało na tych małych kroczkach do przodu. Dlatego uśmiechnęła się do kobiety, pragnąc wierzyć, że teraz wcale nie skomplikowała sytuacji i nie zrzuciła całej odpowiedzialności za odmowę właśnie na nią.
    - Ale jeśli nie będziesz mogła ze mną pójść... to mam taki mały pomysł - odparła nagle, zdając sobie sprawę, że mogła wyjść z tej sytuacji zwycięzką ręką, niezależnie od odpowiedzi Vilanelle. - Mogę wysłać ci filmiki ze świnkami i wtedy wybierzesz w domku, którą będziesz chciała, umowa stoi? - zaproponowała z wyraźnym entuzjazmem.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  53. Maddie również wyobrażała sobie swoją przyszłość w nieco innych barwach. Owszem, uwielbiała dzieci i marzyła o stworzeniu dużej rodziny, jednak nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczała, że znajdzie się własnie tutaj. Bez grosza przy duszy, bez siły do życia i z tym przejmującym strachem, który uniemożliwiał jej oddychanie. Wyobrażała sobie raczej, że w wieku dwudziestu pięciu lat będzie budowała swoją karierę. Zatrudniona w którymś z ośrodków społecznych, będzie zdobywała potrzebne doświadczenie i umiejętności, by nieść pomoc tym, którzy mieli nieco mniej szczęścia niż ona. Wyobrażała sobie też, że u jej boku znajdzie się ktoś, kto obdarzy ją szczerą i bezgraniczną miłością. Ktoś, obok kogo będzie chciała budzić się przez resztę swojego życia. Niestety, ani jedno, ani drugie marzenie nie ujrzało światła dziennego. Ale Hesford pragnęła wierzyć, że, mimo drobnego opóźnienia, jeszcze uda jej się doświadczyć zarówno prawdziwej miłości, jak i możliwości ku rozwojowi osobistemu. Tylko siedząc w domu, w którym każdy kąt przypominał jej o tym, jak Paul próbował zmiażdżyć jej czaszkę, uderzając nią o ścianę, oraz z perspektywą nadchodzącej rozprawy, w której mogła stracić syna, a już na pewno narazić go oraz siebie na niebezpieczeństwo, jakoś trudno było jej spoglądać w przyszłość.
    Maddie nie miała za złe jej obecności, ponieważ tak, jak sama Elle stwierdziła, gdyby nie jej niespodziewana wizyta, Hesford z pewnością nie ruszyłaby się z kanapy i tylko kątem oka obserwowałaby zabawę dzieciaków, upewniając się, że nie były głodne ani brudne. Potrzebowała czyjejś pomocy, by z powrotem wyjść na świat, nawet jeśli chodziło tutaj tylko o zanurzenie stóp w całym morzu spraw wymagających jej uwagi. Ale od czegoś przecież musiała zacząć, prawda?
    - Nie, ciociu! - odparł, kręcąc głową z niedowierzaniem, nie mogąc pojąć, że ciocia wierzyła w takie rzeczy. Przecież była duża! Musiała wiedzieć, że jego młodsza siostrzyczka tylko gaworzy. - Ona nie mówi i tyle. Ale mama powiedziała, że się nauczy. I podobno ja też kiedyś nie mówiłem. i byłem taki mały jak Cissy, ale nie pamiętam już - dodał i, jak gdyby nigdy nic, wrócił do zabawy.
    Tym razem chłopiec uznał, że był już arcy znudzony dinozaurami, a w związku z tym, nadeszła pora na wyścigi autek, które najwyraźniej posiadały magiczne umiejętności latania w powietrzu. Sammy wziął dwa plastikowe modele i zaczął ganiać z nimi po całym pokoju, imitując dźwięk warczącego silnika.
    - Odwiedzimy was - odparła sama Maddie, zdając sobie sprawę, że jej syn jest teraz zbyt pogrążony w zabawie, by kontynuować rozmowę z ciocią. - Ta herbatka szczególnie brzmi miło. - Uśmiechnęła się. - To... może zabrałybyśmy się za pakowanie? - zaproponowała niepewnie. - Jeśli nie masz już czasu, to nie szkodzi. I tak jestem ci niezmiernie wdzięczna za to, że przyszłaś. Naprawdę. Gdyby nie ty, teraz zapewne leżałabym w łóżku z papierami sądowymi i szlochała z kieliszkiem wina w ręku. - Westchnęła, bo choć zamierzała, by jej słowa zabrzmiały żartobliwie, na samo wspomnienie rozprawy sądowej robiło jej się nie dobrze.

    Madds

    OdpowiedzUsuń
  54. Owszem, wiedział co brał, dlatego jedynie się lekko uśmiechnął i ponownie musnął ustami jej czoło. Na wszelki wypadek wolał jej nie całować, póki nie będą pewni, co się zadziało. Jedno z nich mogło być chore, ale oboje przy dwójce dzieci i tylu obowiązkach… Nie mógł się zarazić, któreś musiało ogarniać… W zasadzie życie.
    Krzątał się po kuchni, starając się jakkolwiek zagłuszyć panującą ciszę. Czym innym były ciche dni, gdy się pokłócili, bo wtedy byli na siebie tak źli, że nie mieli ochoty się odzywać. Ale teraz wyglądało na to, że dziś miało być normalnie, więc milczenie bardzo Arthurowi ciążyło.
    Oderwał się na chwilę od przyrządzania kaszki i zerknął na telefon podsunięty przez Villanelle. Przeczytał tekst, podśmiewając się pod nosem, by w końcu spojrzeć na swoją żonę.
    - Głupek z ciebie – zakomunikował, nie przestając się cicho śmiać. – Dla ciebie nauczę się nawet klingońskiego, jeśli będzie trzeba. Chociaż fakt, wolałbym, żebyś się odzywała. Ale będę cię kochał taką milczącą – stwierdził, wierzchem dłoni gładząc policzek brunetki.
    To okropne, ale odetchnął z ulgą, gdy Elle sobie poszła. Nie, że nie chciał jej towarzystwa, po prostu słyszenie z jej ust choćby cichego szeptu było lepsze, niż to, że nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. W spokoju dokończył robienie trzech kaszek. Dwie z nich przykrył folią, natomiast trzecią razem ze swoją jajecznicą, kawą, herbatą i rozpuszczoną witaminą ustawił na tacy, którą kupili w razie dziwnych napadów romantyzmu i ostrożnie wszedł po schodach na górę. Drzwi sypialni pchnął stopą i równie ostrożnie, jak całą resztę, je za sobą zamknął, by nie obudzić dzieci. Tacę ustawił na łóżku obok Elle, a sam usiadł naprzeciwko i na początek podał ukochanej witaminę. Wątpił, że to przyniesie jakiś efekt, ale lepiej zadziałać czymkolwiek, niż nie zrobić tego wcale.
    - W sumie dobry pomysł. Jeśli mnie zaraziłaś, będzie łatwiej – mruknął, krzywiąc się na samą myśl o chorobie. Dopiero co przestał go boleć cholerny penis, a miałoby zacząć gardło? – Odwiózłbym je, ale nie chcę cię zostawiać, a podrzucenie ich po drodze do lekarza odpada, chyba że czymś się poowijamy – mówił dalej, sięgając po swoją kawę. Oparł ją na swoim kolanie i westchnął cicho, spoglądając na Elle, niczym Kot W Butach ze Shreka. – Kochanie, jeśli to nie żadne choróbsko i okaże się, że to moja wina… Przepraszam. Naprawdę nie chciałem, żebyś się rozchorowała – jęknął i wolną dłonią sięgnął ręki kobiety, ściskając delikatnie jej palce. – Wiesz o tym, prawda? A jeśli to jednak przeze mnie, będziesz mnie dalej kochać? – spytał, przywołując jej wcześniejsze pytanie i uśmiechnął się uroczo.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  55. Mathilde zaśmiała się wesoło, słysząc zgodę Vilanelle. Naprawdę ją to cieszyło. Może nie aż tak, jak Theę, ale jednak. W pewien egoistyczny sposób pragnęła spędzić jak najwięcej czasu ze swoją rodziną, póki nie było na to za późno, i nie chodziło tutaj wyłącznie o jej bratanków, ale o Vilanelle i Arthura również. Nie twierdziła, że te spotkania były łatwe. Dopiero co przyzwyczajała się do podobnego stanu rzeczy, do tego, że musiała ugryźć się w język, zanim wypowiedziała coś krzywdzącego. Do tego, że teraz zależało jej na kimś więcej niż na samej sobie. Uczyła się, popełniała błędy, ale każdą kolejną wizytę traktowała jako sukces. W końcu gdyby była tak potworna, Elle i Artie już dawno zamknęliby jej drzwi przed nosem, prawda? A jednak, starali się ją akceptować, tolerować, jeśli nie ze względu na ich samych, to ze względu na dzieci. A to jej wystarczało. Ostatecznie od czegoś trzeba było zacząć.
    - To jak, Thea, podziękujesz ładnie mamie? - zaproponowała, na moment biorąc na kolana Neo, na wypadek, gdyby przez przypływ dziecięcej radości świnka zdecydowała się uciec, gdzie pieprz rośnie. - I będziemy się świetnie bawić... wybierzemy świnkę, a potem może... pójdziemy na gofry? Chyba, że mama będzie robiła jakiś dobry obiad, wtedy wrócisz do domku, a na gofry pójdziemy innym razem, okej?
    Może powinna się nieco pohamować? W końcu doskonale pamiętała, jak skończyła się ich wyprawa do zoo, a organizm Tilly, zamiast nabywać sił, cały czas podupadał. Wyjście do hodowli świnek samo w sobie mogło być ponad jej zasoby energii, nie mówiąc już o kolejnych przygodach. Ale Mathilde trzymała się nadziei jak ostatniej deski ratunku. W końcu za niedługo miała skończyć chemię, a to oznaczało, że powinna poczuć się odrobinę lepiej, prawda? Musiała, w końcu gdyby lekarze nie wierzyli, że jej orgaznim da sobie radę z tak dużą dawką toksyn,nie proponowaliby jej tej nieszczęsnej operacji.
    Nie spodziewała się takich słów ze strony Elle, dlatego przez chwilę wpatrywała się w nią, jakby oczekiwała, iż tamta oznajmi jej, że to tylko zwykły żart. Ale nic takiego się nie stało, a jej bratowa, choć z wyraźną niechęcią, chyba naprawdę doceniała jej starania.
    Pragnęła wierzyć, że to był przełomowy moment w ich relacji. Tilly poczuła przyjemne ciepło w okolicy serca, takie, jakie czuje się, gdy jest się przez kogoś kochanym. Elle oczywiście nie kochała swojej szwagierki, co do tego starsza Morrison wcale się nie łudziła, ale... być może zaczęła ją akceptować? Może nawet... przebaczyła? Mathilde nie mogła powstrzymać błogiego uśmiechu, który wymalował się na jej twarzy.
    - Robię to dla was wszystkich - szepnęła. - Dla ciebie i Arthura też... ale dziękuję. Wasze dzieciaki są... cudowne - dodała zaraz z całą szczerością.- A co do spotkania, to może zabrałybyśmy się twoim samochodem, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  56. Gdy Elle odstawiła szklankę od ust, odruchowo chciał przytrzymać dno kubka i przysunąć go z powrotem. Chora Elle nagle stała się dla niego maleńką dziewczynką, którą musiał się zaopiekować. Kolejnym dzieckiem, chociaż to trafiło do niego chyba przez przypadek i było najbardziej problematyczne.
    Aż uśmiechnął się do swoich myśli i dobrze, że Elle była pochłonięta stukaniem palcami w ekran smartfona. Zanim na niego spojrzała, zdołał zetrzeć uśmieszek z ust i poświęcił całą swoją uwagę przeczytaniu tego, co jego żona miała do powiedzenia.
    Natychmiast pokręcił głową. Nie zamierzał się tłumaczyć ze swojej decyzji. Po prostu nie mógł jej zostawić. Czuł się za nią odpowiedzialny tak bardzo, jakby naprawdę była jego dzieckiem, a nie żoną. Musiał więc przekonać Connora lub teściową, żeby przedarli się przez poranne korki. Nie było innej opcji.
    - Nie. I koniec, nawet nie próbuj dyskutować, bo i tak nie wygrasz. Zanim coś napiszesz, ja przytoczę w tym czasie pięć argumentów – powiedział i tym razem to on wytknął kobiecie język, uśmiechając się przy tym.
    Pozwolił na to, by przyłożyła jego dłoń do swojej twarzy. Policzek miała nienaturalnie gorący, więc skłaniał się bardziej ku teorii, że nie czuła, iż ma gorączkę, niż że termometr jest zepsuty. Nic jednak nie powiedział, jedynie zacisnął wargi w wąską linię i pogłaskał kciukiem kość policzkową ukochanej. Delikatnie, jakby się bał, że samym tym niewinnym gestem może wyrządzić jej niesamowitą krzywdę.
    Opuścił dłoń i chwycił w nią kubek z parującą kawą. Jakoś z nerwów przeszła mu ochota na jajecznicę, zdawała się wręcz śmierdzieć i odstraszać.
    Wziął do ręki telefon i odczytał wiadomość, a uśmiech na jego ustach, który pojawił się po przeczytaniu pierwszych słów, stopniowo się poszerzał. Dopiero po przeczytaniu wszystkiego oddał Elle urządzenie i przez długi, naprawdę długi moment, po prostu się jej przyglądał.
    - Chyba naprawdę masz wysoką gorączkę – podsumował ze śmiechem i poprawił się na łóżku. Zanim ponownie się odezwał, upił spory łyk kawy i odstawił kubek na tacę. – Ale dobrze. Skoro tego właśnie chcesz i podjęłaś decyzję, a nie chcesz słyszeć sprzeciwu, okej, jestem za. Tylko gdzie pojedziemy? I kiedy? Jak wyzdrowiejesz, czy rozplanujemy coś na wakacje? – spytał i przysunął się do brunetki. Nie pocałował jej, bo trochę jednak się obawiał wymiany zarazków akurat w tej sytuacji, ale odgarnął do tyłu ciemne kosmyki włosów, które do tej pory spoczywały na jej ramieniu i przesunął nosem po skórze na szyi. – Nie musisz mnie pilnować. Ktokolwiek będzie chciał mnie wyrwać, z nikim nigdy nie pójdę. Ale dziękuję za komplement – wymruczał i odsunął się, przesuwając dłonią po swojej twarzy. – Zawsze wiedziałem, że dobra ze mnie partia – dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    Spokój nie trwał długo, bowiem Morrison usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a w progu sypialni pojawiła się zaspana Thea. Przyciskała do siebie króliczka jedną rączką, a drugą przecierała ledwie otwarte powieki. Arthur natychmiast wstał i podszedł do dziewczynki.
    - Dzień dobry, księżniczko – zaświergotał, biorąc dziecko w swoje ramiona. Wyszedł z pomieszczenia, powoli kierując się do kuchni.
    - Mamusia! – jęknęła, spoglądając przez ramię mężczyzny, na co ten jedynie westchnął.
    - Wiem, kochanie, ale dzisiaj nie możesz się z mamusią przywitać. Jest chora, a chyba nie chcesz się zarazić, prawda? – spytał. W odpowiedzi Thea pokręciła główką. – Tak myślałem. Zjesz śniadanko i razem z Matty’m pojedziecie do babci, zgoda?
    - A mogę zablać kololowanki? – wymamrotała zaspanym głosikiem.
    - Oczywiście, że możesz – odparł i już zamierzał ucałować ją w czoło, ale w ostatniej chwili sobie przypomniał. – Elle! – zawołał, nie zważając, że może obudzić Matthew. I tak prędzej czy później musiałby to zrobić. – Napiszesz do Connora, żeby już ruszał? – dodał i jęknął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że przecież nie usłyszy odpowiedzi. – Sorry, zapomniałem! Po prostu do niego napisz!

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  57. Maddie uśmiechnęła się trochę tak, jakby była z powrotem w pierwszej klasie i została zaproszona do domu przez nowo poznaną koleżankę. Gdy tkwiła w związku z Sebastianem czy Paulem, mogła sobie wyłącznie pomarzyć o babskich wieczorkach. Jej zadaniem było siedzenie w domu, ewentualnie w pracy czy na uczelni, i zgłaszanie się do nich podczas każdej z przerw. Początkowo jej to nie przeszkadzało, wydawało jej się nawet uroczym, że jej pierwszy chłopak kochał ją tak bardzo, iż nie potrafił wytrzymać kilku godzin bez wsłuchiwania się w jej głos. Nie wiedziała, kiedy po raz pierwszy raz zauważyła, że coś było nie tak - że owa troska jedynie maskowała chęć kontroli nad całym jej życiem. Ale wtedy było już za późno. A przyjaciele odwrócili się, jeden po drugi, gdy odwołała kolejne spotkanie z rzędu. Było jej zwyczajnie wstyd po tym, jak pewnego dnia jej ukochany chłopak wywlókł ją siłą z restauracji, ponieważ przestała odbierać jego połączenia. Później po prostu się bała. W końcu czasem nawet wspólne wyjście do sklepu przyczyniało się do policzka wymierzonego w jej stronę, bo wyraźnie gapiła się na tego kasjera .
    Uczyła się wszystkiego od nowa. Życie z dala od toksycznych partnerow otworzyło ja na całą gamę nowych emocji i znajomości, i choć bała się praktycznie bezustannie, starała się iść na przód. A spotkanie z Vilanelle z pewnością należało do jednego z kroków.
    - Nie ma problemu - odparła z uśmiechem. - Jak będziemy wiedzieć coś więcej, to na pewno damy znać co i jak. Już nie mogę się doczekać.
    Maddie była jej dozgonnie wdzięczna. Vilanelle pojawila się we właściwym miejscu, o właściwym czasie i Hesford nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jakaś siła wyższa widocznie jeszcze o niej nie zapomniała. Podała jej pusty karton oraz cały rulon folii bąbelkowej, podczas gdy sama zabrała się za pakowanie różnorakich drobiazgów.
    Było jej szkoda opuszczać tego domu, ale wiedziała, że tak trzeba. W końcu od początku miała obawy związane z zajmowaniem mieszkania ojca - Paul znał jego adres i była to tylko kwestia czasu, zanim zdołał ją znaleźć. Maddie nie przypuszczała tylko, że mężczyznę opuszczą resztki zdrowego rozsądku. Ale nadzieja była matką głupich, a Burnley do szczególnie inteligentnych osób nie należał, a przynajmniej tak się Maddie wydawalo, gdyż przez ostatnie miesiące widywała go wyłącznie pod wpływem alkoholu i narkotyków, co wpływało na jego umiejętność trzeźwej oceny sytuacji. Nie mogła wic ryzykować po raz kolejny. Paul obcnie siedział w więzieniu, ale kto wie, czy po opuszczeniu jego murów chęć zemsty nie doprowadzi go do granic szaleństwa?
    - Wiesz, że dawno nie byłam na takim babskim wyjściu? - podjęła, wkładając do pudelka ramkę z zdjęciem ślubnym jej rodziców. - Mogłybyśmy na przykład... pójść gdzieś potańczyć? - Zaśmiała się, po ten pomysł brzmiał do niej odrobinę zbyt absurdalnie i surrealistycznie. - Albo po prostu coś zjeść.

    Madsie

    OdpowiedzUsuń
  58. Tilly uśmiechnęła się szeroko, widząc tę chwilę bliskości pomiędzy Theą i Elle. Macierzyństwo jednak miało w sobie coś niezwykłego. Coś, co jednocześnie bardzo ją przerażało. Ale nie było sensu dłużej nad tym myśleć. W końcu jakakolwiek szansa na bycie matką miała zostać jej odebrana już za niedługo i Mathilde wiedziała, że im wcześniej się z tym pogodzi, tym lepiej. Teoretycznie nie traciła przecież tak wiele - lekarze obiecywali, że po zagojeniu ran seks nadal powinien sprawiać jej przyjemność, a posiadanie dzieci? Przecież i tak ich nie chciała. Nie rozumiała więc, dlaczego czuła smutek na samą myśl o nadchodzącej operacji. Być może gdzieś głęboko, podświadomie, po prostu chciała mieć wybór? A może... może gdzieś głęboko, podświadomie, chciała kiedyś zostać mamą?
    Nie wiedziała do końca, co spowodowało jej późniejszą reakcję. Wyznanie Thei, które roztopiło jej zimne serce, słowa Elle czy poprzednie rozważania. Wiedziała jednak, że gdy wyciągnęła ręce w kierunku dwulatki i przytuliła ją mocno do siebie, czuła, jak jej ciałem wstrząsnął delikatny szloch. Zdołała go zdusić, ponieważ nie chciała by ktokolwiek widział ją w takim stanie, ale nagła fala emocji zaskoczyła ją bardziej niż wyznanie bratowej.
    - Ja też cię kocham, Thea - szepnęła ostatecznie, głaszcząc miękkie włoski dziewczynki. - Bardzo mocno. I tym razem cię już nie zostawię.
    Czując, jak ufne ramiona dziecka objęły jej szyję, zdołała się uspokoić. Wstydziła się własnych emocji, a jeszcze bardziej wstydziła się tego, iż potrzebowała obecności tej małej istotki, by sobie z nimi poradzić. Śmierć rodziców nauczyła ją, że nie powinna obnosić się ze swoim smutkiem. Doskonale pamiętała te wypełnione współczuciem spojrzenia i wzruszenia ramion. Słowa 'bardzo mi przykro', które nic nie znaczyły, bo padały z ust całkowicie obcych osób. Osób, które wcale nie troszczył się o Helen i Matthw. Już wtedy zdążyła znienawidzić litość - zrozumiała, że jej smutek wprawiał innych w zakłopotanie, obligował ich do przybierania współczujących min i szeptania fałszywych słów pocieszenia.
    Nie chciała grać roli ofiary, a już zwłaszcza przed Elle, ponieważ w tej relacji to ona była ofiarą, nie Tilly. Gdy odsunęła od siebie Theę i usadziła ją na łóżku, zdołała opanować płacz.
    - Naprawdę... byłabyś w stanie zapomnieć? - zapytała. - O... o wszystkim? O tym, co powiedziałam ci wtedy w szpitalu? I o tym co... zaszło pomimędzy mną i... i Henrym?
    Przywoływanie dawnych krzywd być może nie było najlepszym pomysłem. Zwłaszcza, że Elle przed chwilą jasno powiedziała jej, że zamierzała zostawić za sobą przeszłość i ruszyć do przodu. Tilly powinna więc złapać tę upragnioną szansę na pojednanie, za którą przez tak długi czas goniła. Ale nie potrafiła. Zdawała sobie sprawę, że sposób, w jaki skrzywdziła swoją bratową, zostawił długotrwałe rany. Być może Vilanelle w przypływie dobroci zdecydowała się zaoferować jej przebaczenie, ale czy była to przemyślana decyzja? Mathilde nie miała pewności. A przecież nie zależało jej na przebaczeniu na pokaz.

    Matyldzia

    OdpowiedzUsuń
  59. Maddie rozejrzała się dookoła. Tak naprawdę nie czuła się na siłach, by pozbyć się czegokolwiek, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Hesford wciąż wiązała swoje obecne lokum z rodzicami i choć kolekcja ozdobnych szklanek, z których nikt nigdy nie korzystał, jedynie zaśmiecała to miejsce, kobieta nie wyobrażała sobie, by móc ot tak je wyrzucić. Czułaby się wtedy zupełnie tak, jakby bezcześciła pamięć o swojej matce oraz o ojcu, który, choć wciąż żył, z pewnością nie był już tą samą osobą. W rezultacie miała już odpowiedzieć, że chce spakować wszystko, gdy w jej głowie niespodziewanie pojawiła się pewna myśl.
    - Rzeczy mojego byłego - powiedziała. - Gdy się tu przeprowadziliśmy, to... - Westchnęła. Nie miała pewności, czy chce wracać do tego tematu, ale ostatecznie uznała, że bez dodatkowych wyjaśnień Vilanelle najpewniej uzna ją za niespełna rozumu. - Gdy się tu przeprowadziliśmy, to poniekąd od niego uciekłam. A w zasadzie to mój brat, Matthew, wykurzył go z naszego poprzedniego mieszkania. Ja... chyba nie czułam się jeszcze gotowa na zerwanie. Wiem, głupie to. I wstyd mi o tym mówić, ale... chociaż zdawałam sobie sprawę, że Paul nie był dobrym człowiekiem, to zdążyłam się do niego przyzwyczaić i sposób, w jaki mnie traktował, był dla mnie po prostu... normalny. Nie widziałam nic złego w tym, że od czasu do czasu mnie uderzył, że zabraniał mi spotykać się ze znajomymi, a nawet jeśli, zawsze kończyło się na awanturze... ale mniejsza z tym. W każdym razie... kiedy się tu przeprowadziliśmy, chyba miałam nadzieję, że do siebie wrócimy. - Zaśmiała się gwałtownie, uświadamiając sobie, jak toksyczny był wtedy jej tok myślenia i jak pragnienie czyjejś bliskości było w stanie przyćmić jej czujność. - Dlatego rozpakowałam jego rzeczy, włożyłam je do półek, do szaf... ale on już nie wróci, Elle.. - Spojrzała na nią uważnie, jakby obawiając się, w przeciwnym wypadku kobieta jej nie uwierzy. - Nie chcę, żby wrócił. A jego rzeczy... chyba najwyższa pora, żebym się ich pozbyła - zaproponowała.
    Maddie była wyraźnie zdziwiona, gdy Vilanelle nie wyśmiala jej propozycji. W końcu, choć były w młodym wieku, stabilizacja związana z posiadaniem dzieci raczej odebrała im możliwość wykorzystania młodzieńczych lat na różnorakie szaleństwa. Ale... chyba jeden wieczór na kilka lat nie był żadnym grzechem, prawda? W końcu obie kochały swoje maleństwa, ale przecież zasługiwały na przerwę!
    - Wiesz... ja też dawno nie byłam na takim wyjściu - odparła, a jej policzki zarumienily się na samą myśl o tym, że mogłaby tak po prosty wyjść do klubu i bawić się, jakby znów miała osiemnaście lat i zaczynała studia. - W zasadzie to pewnie jakieś pięć, może sześć lat temu! Zanim poznałam Sebastiana... nie wiem nawet, czy miałabym się w co ubrać! - zachichotała niczym podekscytowana nastolatka. Pomysł związany z wyjściem skutecznie poprawił jej humor.- Ale... co szalonego mogłybyśmy zrobić? Jestem na tyle stara, że nic nie przychodzi mi do głowy - zażartowała.

    Madziula

    OdpowiedzUsuń
  60. Przeczytał to, co miała mu do powiedzenia, po czym uniósł brew i uśmiechnął się nieco ironicznie, ale nie potrafił się przed tym powstrzymać. I tak zdołał się zmitygować, bo na usta cisnął mu się szyderczy śmiech.
    - To nie jest sprawa podlegająca dyskusji. Nie i koniec. A wiesz, że jak mówię nie, to naprawdę oznacza nie - powiedział i ucałował gorące czoło swojej żony. Zaczynał myśleć, że ta gorączka jest znacznie wyższa, niż wskazywał to termometr. Może rzeczywiście się zepsuł, ale w drugą stronę?
    Dla uzewnętrznienia swoich myśli przyłożył wierzch dłoni do boku szyi Elle i westchnął cicho.
    - Przyniosę ci zimny okład, okej? Jesteś strasznie rozpalona i to raczej nie ma nic wspólnego z moim dobrym tyłkiem – posłał jej lekki uśmiech, ale nie zdołał wykonać zadania, które sam przed sobą postawił.
    Thea jeszcze kilka razy powtórzyła, że chce do mamy, a Arthur z bólem serca musiał jej odmawiać. W końcu chyba zrozumiała, że mama naprawdę jest chora i zajęła się powolnym jedzeniem śniadania. Matta z kolei musiał obudzić sam, z czego chłopiec nie był zbyt zadowolony, bo natychmiast zaczął płakać. Uspokojenie go zajęło dobre pół godziny, a Morrison i tak musiał sięgnąć po rodzicielską broń, której z Elle przysięgali sobie nie używać. Podczas gdy Matt oglądał bajki na smartfonie, Arthur zdołał go nakarmić i ubrać, a w końcu oboje dzieci na kilka dni spakować, tak na wszelki wypadek.
    Schodził na dół z dwoma małymi plecakami, które bez problemu można było przekształcić w walizki, gdy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Otworzył, opierając Matta na swoim biodrze, a Theę trzymając za rączkę i obdarzył swojego szwagra szerokim uśmiechem, gotów zacząć dziękować za opiekę nad dziećmi, ale nie zdążył. Zamrugał szybko oczami i rzucił Connorowi nic nierozumiejące spojrzenie.
    - O czym ty mówisz? – spytał, poprawiając chłopca na swoim boku. Matty objął Arthura za szyję jedną rączką, a drugą wskazał na swojego wujka. – Nie może mówić i ma gorączkę… Czekaj, jakich fantazji? – mamrotał do siebie, aż w końcu w głowie błysnęła żaróweczka. – Co ona ci napisała?
    W czasie gdy Connor zanosił Matta do samochodu, Arthur przeczytał bardzo długiego smsa w jego telefonie. Nie zwykł się wstydzić, ale teraz policzki miał niemal purpurowe, a bluza, którą miał na sobie, dawała zdecydowanie zbyt wiele ciepła. Musiała chcieć mu to pokazać, a zamiast tego wysłała do swojego brata… Nie chciał nawet wiedzieć, co Meisa musiał sobie o nich pomyśleć.
    - Cholera, stary, przepraszam cię strasznie – jęknął cicho, oddając szwagrowi telefon, gdy ten wrócił po Theę. Żeby nie musieć patrzeć mu w oczy, Arthur zajął się poprawianiem kurteczki córeczce. – Ona naprawdę nie może mówić i porozumiewa się ze mną w ten sposób. I normalnie nie robi tego tak… Wyuzdanie, ona nawet nie przeklina. Ta gorączka, mam wrażenie, że to wszystko przez gorączkę… - mamrotał, rumieniąc się jeszcze bardziej. Nie miał problemów ze swoją seksualnością, co nie znaczyło, że chciał, by Connor zbyt wiele o niej wiedział. To tak, jakby nagadał swojej siostrze o fantazjach związanych z Elle. A tego świadomie nigdy by nie zrobił. – Musisz mi uwierzyć na słowo – westchnął i pożegnał się z córeczką. Jeszcze raz podziękował Connorowi i zamknął za nim drzwi, natychmiast kierując swoje kroki do sypialni.
    - Musimy wymyślić coś innego do rozmawiania ze sobą – westchnął, stając w progu łazienki. Podszedł do brunetki i objął ją od tyłu w pasie, opierając brodę na jej ramieniu tak, żeby spoglądać w ich lustrzane odbicie. – Twój brat właśnie się dowiedział, że marzysz o byciu gorącą, wyuzdaną laską i o tym, żebym cię porządnie wypieprzył. Ach i jestem pewien, wręcz dam sobie uciąć rękę, że od dzisiaj będziesz miała w rodzinie przezwisko Kopciuszek - zachichotał.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  61. Elle miała rację. Tilly była przerażona. W końcu mogła stracić jedynego żyjącego czlonka rodziny. Z Arthurem nigdy nie łączyły ją zbyt pozytywne relacje, ale mimo wszystko był jej bratem i kochała go na swój dziwaczny, pokrętny sposób. Wtedy w szpitalu szukała kozła ofiarnego, ale nie dlatego, iż w głębi duszy uważała, że Elle w jakikolwiek sposób przyczyniła się do jego próby samobójczej. Po prostu, tak najzwyczajniej w świecie, chciała nadać sensu tej tragedii. Bała sie, że w przeciwnym wypadku wina będzie leżała po jej stronie. A tym razem nie mogłaby już sobie wybaczyć. Wystarczyło, że obwiniała się za śmierć rodziców. Jeśli dołożonoby do tego śmierć jej brata, Mathilde nie miałaby już żadnych powodów ku temu, by w ogóle żyć i najprawdopodobniej chroniła się przed tą myślą poprzez atak na Vilanelle. Jednak zdziwiła się, słysząc, że Morrison ją rozumiała. Co więcej - była gotowa jej wybaczyć.
    W przypadku jej romansu... cóż, tutaj wina też nie leżała wyłącznie po jej stronie. W końcu Henry miał swój rozum, mógł się jej postawić. A jednak tego nie zrobił. Uznał, że jego małżeństwo nie było warte ratowania. Oboje więc popełnili wtedy błąd, z ktorego zdali sobie sprawę w momencie, gdy przestali się widywać. Poza tym, jeśli można było cokolwiek zrzucić tutaj na młodzieńczą głupotą, to była to z pewnością próba uwiedzenia starszego mężczyzny. Mathilde chciała się tylko zabawić. Nie przypuszczała, że sytuacja wymknie się spod kontroli. Mało - nie przypuszczała nawet, że skończy się na czymś więcej niż jednej wspólnej nocy. I chyba właśnie to ta relacja najbardziej dosadnie uświadomiła jej, że nie była już dzieckiem, a jej wybryków nie dało się zamieć pod dywan.
    Nadal wpatrywała się w nią z niedowierzaniem, jakby czekając na moment, w którym kobieta oznajmi jej, że jednak cofa to, co wcześniej powiedziala. Ale nic takiego się nie stało i Vilanelle najprawdopodobniej czekała na jej reakcję. Czekała, stwarzając idealne warunki ku temu, by wreszcie wyznać jej prawdę.
    Tilly spojrzała uważnie na swoją bratową, w głowie próbując wyobrazić sobie jej reakcję, lecz im dłużej myślała, tym bardziej chciała się powstrzymać. To było coś trudnego do przetworzenia. Coś, czego z pewnoścą nie powinna wyznawać w obecności rezolutnej i bardzo mądrej dwulatki. Ale jeśli nic teraz nie powie, raczej nie nadarzy się jej kolejna taka okazja, dlatego wzięła głęboki oddech i zaczęła:
    - Elle... ja... muszę ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego - szepnęła. - Ja jestem ch...
    Nie dane było jej dokończyć. Jej słowa przerwał głośny krzyk dziewczynki, która pobiegła do swojej mamy, przerażona, ponieważ niegrzeczny Neo zdecydował się ugryźć ją w palec.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  62. Przypuszczała, że to nie będzie dla niej łatwe, ale jednocześnie czuła, że jest gotowa. Musiała wreszcie wyrzucić ostatnie drobnostki, które łączyły ją z dawnym życiem. A co najważniejsze, musiała wyrzucić ostatnią nadzieję na to, że Paul się zmieni, że zrozumie, jak wiele krzywd wyrządził jej rodzinie, będzie błagał ją na kolanach o przebaczenie, by następnie stać się wzorowym tatusiem i partnerem. Maddie nie żyła w bajce, a Paul nie należał do grona rycerzy w lśniącej zbroi, tylko do pospolitych gnojków. - Okej - odparła lakonicznie i wzięła głęboki oddech, jakby zaraz miała skoczyć w przepaściach, bo poniekąd tak właśnie się czuła.
    Podała swoją rękę Vilanelle i poczekała, aż tamta zaprowadziła ją do sypialni.
    - Raz się żyje - szepnęła bardziej do siebie niż do kobiety, by następnie otworzyć drzwi szafy, jakie pozostawałe zamknięte przez ostatnie miesiące.
    Pozbywanie się rzeczy Burnleya było niczym rozdrapywanie starej rany. Tyle tylko, że owa rana wcale nie zagoiła się dobrze. Owszem, zrosła się, ale pozostawała zainfekowana, piekąc jak diabli i zatruwając wszystko dookoła. Hesford wiedziała, że jeśli zamierzała kiedykolwiek pozbyć się jej na dobre, musiała otworzyć ją ponownie, wystawić na działanie powietrza, co pozwoliłoby ją uleczyć . Jednak nie łudziła się co do tego, że sam proces będzie bezbolesny i tak jak przypuszczała, sam zapach mężczyzny przywołał całą masę wspomnień.
    Maddie klęczała przed otwartą szafą w całkowitym milczeniu, a każdy kolejny oddech tylko karmił jej traumę. Karmił ją strachem, obrazem Paula stojącego niebezpiecznie blisko jej twarzy, uczuciem jego ręki na jej policzku, jego dłoni na jej szyi, przenosząc ją do tamtego momentu, gdy walczyła o życie, patrząc w jego przepełnione gniewem oczy. Choć racjonalnie pojmowała, że nie groziło jej teraz żadne niebezpieczeństwo, wspomnienia jawiły się przed nią z najdrobniejszymi szczegółami, tak, że nie potrafiła odróżnić ich od rzeczywistości.
    Hesford nawet nie zauważyła, gdy zaczęła spazmatycznie oddychać, jakby bała się, że ktoś po raz kolejny pozbawi ją dostępu do powietrza. Ale musiała się opanować. Musiała. Na moment zamknęła oczy, starając skupić się na cichych dźwiękach otoczenia. Na głosie jej syna dochodzącym z pokoju obok, na mamrotaniu Cecilii prez sen i na deszczu obijającym się o szyby. Jestem bezpieczna powtórzyła do siebie kilka razy, zanim ponownie rozwarła powieki. Obrazy zniknęły. Została tylko ona i szafa pełna jego rzeczy.
    Maddie wyciągnęła rękę w kierunku jednej z półek i wyjęła z niej jeden z t-shirtów należących do mężczyzny.
    - To jedna z jego ulubionych koszulek - mruknęła, by zaraz z całych sił naciągnąć materiał, dopóki tamten nie rozerwał się na dwa osobne strzępy. - Wiesz, że jak się tutaj wlamał, to poniszczył większość moich ubrań? Teraz dostanie za swoje - odparła, czując dziką satysfakcję z tej z pozoru banalnej czynności. - Miałam mu to kiedyś przywieźć do więzienia. Ale niech sobie radzi sam.
    - A może znalazłoby się coś do kolan i z długim rękawem? - zapytała. - Mam brzydką bliznę na udzie, po tym, jak... to znaczy, nie czułabym się komfortowo w miniowce - odpowiedziała, uznając, że jak na dzień dzisiejszy miała już dość ponurych wspomnień. - A jeśli nie, to zawsze będzie to dobra okazja do zakupów. - Zaśmiała się.
    Maddie akurat nie różniła się w tej kwestii od większości kobiet. Lubiła się stroić. I choć obecnie wyglądała jak siedem nieszczęść, gdy czuła się dobrze, zazwyczaj starała się, by podkreślić ubiorem i makijażem swoją kobiecość.
    - Prywatne odrzutowce? - zapytała z niedowierzaniem w głosie. - To dopiero brzmi jak szaleństwo... ale może... może mogłybyśmy się wybrać do jakiegoś innego stanu, o? Raczej nie chciałabym zostawiać dzieciaków na cały weekend, ale jeden dzień? - zaproponowała z błyskiem w oczach. - Kolczyk w sutku to raczej nie w moim stylu, ale zawsze chciałam mieć tatuaż! Może ty sobie zrobisz kolczyk, a ja tatuaż, co ty na to?

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  63. Jaime pokiwał głową. No i dobrze, w takim razie jemu weekend jak najbardziej pasował, będzie miał więcej czasu na przygotowanie czegoś smacznego i odpowiedniego dla Elle. W końcu miała swoje uczulenia, na które chłopak zwróci uwagę, żeby jej się nic nie stało. Nie chciał mieć jej na sumieniu.
    – Dobra, w takim razie dla mnie to też jest ułatwienie, jeśli wpadniesz w sobotę bez dzieciaków – przebywał już z dziećmi Elle jakiś czas, ale wciąż nie był pewny przy tych małych ludziach. Wciąż uważał, że jeden fałszywy ruch i krzywda gotowa. Już nawet nie chodziło o machnięcie ręką albo oderwanie jej od główki dzieciaczka. Po prostu Jaime miał na ten temat swoje własne zdanie i wolał się nim na głos nie dzielić. – Wiesz co, zaraz wyślę ci wiadomość – uznał i wziął do ręki telefon. Odszukał Elle i napisał jej adres swojego mieszkania. – Może być sobota? Nie wiem, na piętnastą? Czy jadasz wcześniej? Pamiętaj, że ja nadal nie chce ci zabierać czasu z rodziną.
    Po uzgodnieniu tych szczegółów, Jaime schował telefon do ręki. Jednocześnie wziął sobie jeszcze coś do zjedzenia, bo grzechem by było nie spróbować wszystkiego, co znajdowało się w piknikowym koszyku.
    – Obojętnie szczerze mówiąc. Może być czerwone, białe... słodkie, półsłodkie... Może jednak nie wytrawne... – nie był wielkim smakoszem win, trochę się ich jednak napił, kiedy był jeszcze z Laurą, w końcu Włoszka i te sprawy, ale wciąż niewiele o nich wiedział, dlatego uważał, że jakiekolwiek Elle ze sobą nie weźmie, będzie w sam raz. – Tak, masz rację. Będę musiał poszukać, czy coś już wiadomo, kiedy i gdzie się odbywa ten festiwal.
    Jaime uśmiechnął się lekko na słowa przyjaciółki o tym, że Moretti nie próbowałby jej zabić. Wiedział, że żartuje, ale trudno było mu to do końca wziąć na żarty. Wciąż obwiniał się za śmierć brata, choć wyrzuty sumienia były mniejsze, to jednak wciąż dawały o sobie znać. Dlatego nic jej na to nie odpowiedział, a po prostu napił się wody i westchnął.
    – Oczywiście, że się bałem, ale tylko troszkę. Nie byłem wtedy sam, tylko z bratem, a przy nim zawsze czułem się bezpieczny. Wiedziałem, że mnie ochroni w razie czego. Poza tym, on zawsze był ciekawy wszystkiego, nawet wychowywania aligatora w domu – jego kąciki ust delikatnie uniosły się ku górze na samo wspomnienie. James był najlepszy, nie było temu co zaprzeczać. Chociaż Jerome w roli starszego brata również się bardzo sprawdzał. – Nie, nie mam domku na Bali – zaśmiał się cicho. – Byłem tam w lutym razem z chrzestnym, wynajęliśmy domek na dwa tygodnie. Zrobiliśmy sobie takie wakacje po mojej sesji. Było tam tak kolorowo i ciepło. I właśnie, gdybym znalazł taką w łóżku, to pewnie przeniósłbym się gdzie indziej. Chociaż możliwe, że mój wujek by się nie bał i po prostu zamienilibyśmy się miejscami – wzruszył ramionami, uśmiechając się szerzej. – Ja zdecydowanie wolę futrzaste zwierzątka. Ale kozy jednak nie mógłbym mieć w domu – dodał zaraz i zerknął na Izabelę. – Tak samo świnki jak w przypadku Carlie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  64. W sumie dobrze, że się zawstydziła, bo miała czego. Gorączka odrobinę ją usprawiedliwiała i tylko dlatego Arthur nie zamierzał jej dobijać naśmiewaniem się. Poza tym… Naśmiewałby się również z siebie, bo wizja Elle bardzo mu odpowiadała. Cudownie byłoby się wyrwać, to swoją drogą, ale… Czy poza imprezą sylwestrową, na której poczęli córkę, kiedykolwiek mieli okazję tak naprawdę wyjść, napić się i potańczyć? Tak, skupmy się tylko na tym, bo z seksem nie mieli problemów. A może jednak mieli, skoro chciała, by wypieprzył ją w tamten konkretny sposób? Osobiście mógłby wskazać kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lepszych wypieprzeń od tamtego czasu, ale… Może ich fantazje nie do końca się pokrywały? Może… Może podchodził do tego typowo samczo i nie widział, że Elle nie odczuwa takiej samej ekstazy?
    Ta myśl tak mocno utkwiła mu w głowie, że nie potrafił się skupić na niczym innym. Mechanicznie wyszedł z łazienki, potem z sypialni, zszedł na dół, ubrał się, zamknął drzwi i wsiadł do samochodu od strony kierowcy. Myślał o tym podczas ustawiania fotela i lusterek, myślał podczas wycofywania z podjazdu i przez część drogi do kliniki. Tę z kolei wskazywał gps, więc Morrison namiastką skupienia pilnował, by w nic nie przywalić i zatrzymywać się na światłach.
    - Dobra, co to znaczy? – spytał w końcu po długiej ciszy. Pytanie i tak nie miało większego sensu, skoro Elle nie mogła na nie odpowiedzieć, ale chyba musiał w ten sposób wyładować chociaż częściowo frustrację, która się w nim gromadziła. Znowu. – Że będę cię pieprzył, jak za pierwszym razem po twoim powrocie… Czyli, że co, tamten jeden raz był najlepszy? Nie dotarliśmy się z czasem? Bo ja mam wrażenie, że jak już się do siebie dobieramy, to jest tylko lepiej. W sensie wiesz, próbujemy nowych rzeczy, urzeczywistniamy fantazje i myślałem, że to jest fajne i seks to coś, co nigdy nie wyjdzie nam źle. Boże, Elle, czy ja cię nie zaspokajam? Znaczy… Czujesz się, jakbym nie brał pod uwagę w łóżku tego, czego ty oczekujesz? Bo jeśli tak, to nie miałem pojęcia i przepraszam… Po prostu… Możesz kiwnąć albo pokręcić głową? Jak nie dostanę odpowiedzi, to chyba zeświruję przez wyrzuty sumienia – ostatnie zdanie wyjęczał zbolałym głosem i niewiele brakowało, żeby tak po prostu zatrzymał się na środku drogi, aby popatrzeć na swoją żonę niczym zbity pies. To, że nie mogła mu odpowiedzieć, przerwać i wyprowadzić z błędu sprawiało, że nakręcał się jeszcze bardziej i miał ochotę zasypywać ją kolejnymi pytaniami, na które i tak nie usłyszy odpowiedzi.
    – Ale kochasz mnie, prawda? Nawet jeśli jestem chujowy w łóżku… Kochasz mnie?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  65. Może się to wydawać bzdurne, że w tym momencie przejmował się czymś takim, ale on naprawdę miał na względzie dobro swojej żony i zrobiłby dla niej absolutnie wszystko, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Z tego względu w łóżku nigdy nie był egoistą. No, może raz, kiedy Elle zgodziła się spełnić jego fantazję, gdy w mieście zabrakło prądu. Tak, wtedy myślał przede wszystkim o sobie i swojej przyjemności, choć wciąż przy tym uważał, by nie zrobić jej krzywdy, żeby nic jej za bardzo nie bolało… Niemniej jednak starał się dawać tyle, ile sam od niej dostawał, czasami nawet więcej. Jeśli to nie wystarczało? Jeśli Elle miała wymagania, o których nigdy mu nie wspomniała i przez to okazywał się kiepskim partnerem?
    To, że nie mogła odpowiedzieć, było jeszcze bardziej frustrujące. Zerkał na nią co chwilę, chcąc wyczytać cokolwiek z jej twarzy, ale miał wrażenie, że ona sama nie wie, co mu przekazać, na które pytanie odpowiedzieć w takiej czy innej formie. Okej, zasypał ją swoim wywodem, ale zaczął naprawdę cholernie panikować, że coś jest nie tak. Gdyby myślał trzeźwo, zapewne zrozumiałby jej słowa tak, jak powinien je zrozumieć, ale przyjął tego smsa zupełnie opatrznie. Bo co, jeśli od tamtej pory jej nie zaspokoił, a ona tylko udawała?
    Znowu zaczął się nakręcać i kiedy dojechali pod klinikę, zrobiło mu się na tyle gorąco, że chciał jak najszybciej wyskoczyć z samochodu na chłodne powietrze. Nie dane mu było, bowiem Elle przytrzymała pas. Spojrzał na kobietę, nic nie rozumiejąc, ale zgodnie z jej wolą nie odpiął klamry, jedynie wpatrywał się uważnie w każdy ruch, który Elle wykonywała. Żeby ułatwić jej zadanie, odruchowo sięgnął pod fotel i odsunął się, robiąc jej miejsce. Chciał się uśmiechnąć, gdy usiadła na jego kolanach, ale wyszedł mu tylko kiepski grymas, bardziej karykatura uśmiechu. Tak czy inaczej oparł dłonie na biodrach ukochanej i pozwolił jej działać.
    Odwzajemnił pocałunek, chociaż wcale nie powinien tego robić, skoro nie mieli pojęcia, co jej jest. To w tym momencie nie było ważne, a on był zbyt stęskniony za jej wargami, by tak po prostu przerwać. Nie tylko się do siebie nie odzywali, ale też odpadały jakiekolwiek czułości, więc teraz, po dwóch tygodniach bez tej bliskości, był jak narkoman na głodzie, który w końcu dostał upragnioną działkę. Całował swoją żonę równie czule, dłońmi przesuwając od jej kolan w górę aż do bioder i z powrotem. Nie chciał się odsuwać nawet, gdy zabrakło im tchu, ale nie miał wyjścia, nie wypuścił jej jednak ze swoich objęć. Przymknął powieki, opierając czoło na rozpalonym czole Villanelle i trącił delikatnie nosem jej nos.
    - Wiadomość zrozumiana – wyszeptał, uspokoiwszy odrobinę rozszalały oddech. – Powinniśmy iść, Elle. Chyba już jesteśmy odrobinę spóźnieni – dodał, przelotnie zerkając na zegar w desce rozdzielczej. Oficjalnie byli spóźnieni cztery minuty. – Tak, idziemy. Mam nadzieję, że jest jakaś tolerancja czasowa – wymamrotał i otworzył drzwi, czekając, aż Elle z niego zejdzie i będą mogli udać się na wizytę.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  66. Odwzajemnił uścisk dłoni i ruszył razem z ukochaną w stronę kliniki. Im bliżej byli, tym jej palce zdawały się zaciskać mocniej, jednak nie zadał pytania, na które i tak nie uzyskałby odpowiedzi, nie miało to najmniejszego sensu. Poza tym… Powiedzmy sobie szczerze, znał swoją żonę na tyle, że potrafił sobie wyobrazić, co działo się w jej głowie. Dostał próbkę już wcześniej, gdy napisała coś o straceniu głosu na zawsze i mógł się założyć, że gdyby mogła, teraz znowu by z tym wyskoczyła.
    Dlatego wyplątał dłoń z jej uścisku i objął brunetkę, przytulając ją do swojego boku. Ucałował jej skroń i posłał jej delikatny uśmiech, który w zamierzeniu miał okazać wsparcie. Akurat w tym wypadku słowa były całkowicie zbędne.
    - Usiądź sobie, a ja zaraz przyjdę – polecił i delikatnie nacisnął na ramiona Elle, by usiadła na krzesełku przed jednym z gabinetów. Tabliczka na drzwiach głosiła, że tutaj przyjmuje A. Parker m.d.. Zanim podszedł do rejestracji, odebrał od brunetki kurtkę i powiesił ją na najbliższym wieszaku. Siebie po drodze też rozebrał i uśmiechnął się czarująco do siedzącej za kontuarem pielęgniarki. Rozmowa była krótka i konkretna, chyba takie typy, jakim był Arthur, nie robiły na niej wrażenia, choć nie wyglądała jak stara wredna rura. Pewnie kwestia przyzwyczajenia.
    - Musimy chwilę poczekać, w środku jest pacjent, ale zaraz cię przyjmą – powiedział, usiadłszy obok swojej żony. Ujął jej dłoń i oparł ją na swoim udzie, kciukiem głaszcząc palce delikatnymi ruchami. Rozglądał się po klinice, ale oprócz nieco bardziej nowoczesnego wnętrza, niż te szpitalne, nie różniła się zbytnio od innych tego typu miejsc. Na białych ścianach wisiały krajobrazy, ulotki i plakaty, a bliżej drzwi dyplomy należące do Parkera. Coś o ukończonych szkoleniach dotyczących specjalizacji, ale nie skupiał się na czytaniu. Wystarczyły mu opinie w internecie, mówiły same za siebie. A nie zabrałby przecież swojej ukochanej żony do lekarza, który nie spełnia oczekiwań.
    - Mam wejść z tobą? – spytał, gdy drzwi w końcu się otworzyły, a z gabinetu wyszedł pacjent, żegnając lekarza z ciepłym uśmiechem. – Zresztą co to za pytanie, przecież i tak nie możesz mówić, więc nie powiesz, co ci jest – mruknął, odpowiadając sobie i wstał z plastikowego krzesła, a przez to, że wciąż trzymał Elle za rękę, pociągnął ją za sobą.
    To, co zobaczył w środku, nie tyle go zaskoczyło, co sprawiło, że stanął w progu jak wryty. Facet opierał na swoim barku dziecko i delikatnie poklepywał je po pleckach, a wolną dłonią wystukiwał coś na klawiaturze komputera.
    - Eeee… Dzień dobry? – wydukał Morrison, nie wiedząc, co ze sobą począć. Ścisnął odrobinę mocniej dłoń Elle i przyciągnął ją bliżej swojego boku, żeby w razie czego zrobić w tył zwrot i jak najszybciej wyjść.
    - Dzień dobry – odparł lekarz i uśmiechnął się przepraszająco, a potem pochylił się i odłożył dziecko na rozłożoną za biurkiem interaktywną matę. – Przepraszam najmocniej, nie zdążyłem załatwić opiekunki na ostatnią chwilę, więc musiałem… Zresztą sami państwo widzą. Mogę jedynie obiecać, że to nie wpłynie na badanie i diagnozę, Maddie świetnie zajmuje się samą sobą – roześmiał się i wstał zza biurka, wskazując na kozetkę. – Zapraszam.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  67. Był tak zdezorientowany tym, co działo się w gabinecie, że na początku zapomniał, iż są tutaj z konkretnego powodu. Jego żona nie mogła mówić. Nie mogła mówić, więc odpadało powiedzenie, co jej dolega, a przecież po to wszedł z nią do środka: żeby przekazać lekarzowi wszystkie informacje o jej stanie zdrowia, które sam posiadał.
    Obserwował, jak Elle siada na kozetce, a sam stanął tuż obok, patrząc na Parkera nieco nieufnie. Co jakiś czas zerkał też na dziecko, na które mata najwyraźniej działała podobnie, jak na Theę, gdy była maleńka – dawała chwilę spokoju rodzicowi, a niemowlę naprawdę zajmowało się sobą.
    To go odrobinę uspokoiło, więc wrócił spojrzeniem do mężczyzny i wziął głęboki wdech, żeby zacząć mówić.
    - Wczoraj wieczorem żona… Wzięła zimny prysznic – skłamał zręcznie i posłał ukochanej łobuzerski uśmieszek, by zaraz spoważnieć i cicho odchrząknąć. – Dzisiaj rano obudziła się bez głosu. Napisała mi, że bardzo boli ją gardło, poza tym najwyraźniej ma gorączkę. Ostatnia temperatura 38,7, nie wiem jak teraz, ale chyba rośnie – mówił, przyglądając się, jak medyk zagląda w gardło Elle. Zacmokał przy tym z niezadowoleniem, a Arthur natychmiast stał się odrobinę czujniejszy. – Co, co pan tam widzi? – spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi.
    Potem osłuchał Villanelle i zmierzył jej temperaturę, a na sam koniec podszedł do biurka i wyjął z niego maseczkę. Podał ją kobiecie z cichym westchnieniem.
    - Nie widzę tutaj innej opcji, niż angina – powiedział w końcu. – Wyjątkowo paskudna. Podejrzewam, że pan też się zaraził, więc nie zalecam trzymania się z daleka od siebie, bo to bez sensu. Przepiszę antybiotyk, coś przeciwbólowego, przeciwzapalnego i powinna pani leżeć w łóżku. Bezwzględnie żadnych zimnych pryszniców – mówił, siadając przy biurku i wklepując coś w komputerze, prawdopodobnie dokładnie to, co właśnie wypowiadał na głos. Morrison natomiast jęknął cicho, słysząc coś o zarażeniu. Dopiero wyszedł z jednego medycznego dołka, by wpaść do następnego. Dobrze, że chociaż spakował dzieci na kilka dni, by Connor nie musiał wracać i siebie również narażać. – Za tydzień widzimy się na kontroli. Recepta będzie do odebrania w rejestracji, pielęgniarka zaprowadzi państwa do naszej apteki – dodał jeszcze i w tym samym momencie w gabinecie rozległ się płacz dziecka. Cóż, w samą porę. – Przepraszam – jęknął mężczyzna i wziął dziecko w ramiona, ale na to Arthur nie zwrócił już uwagi. Podał Elle rękę i pomógł jej wstać, a gabinet opuścił z cichym dziękujemy, do widzenia. Na korytarzu zatrzymał się przed krzesełkami i ujął rozpaloną twarz Elle w swoje dłonie, spoglądając w błyszczące od gorączki oczy ukochanej.
    - Chcesz iść ze mną do tej apteki, czy zaczekasz tutaj? – spytał troskliwie, zaczesując kosmyk ciemnych włosów za jej ucho. – Masz siłę?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  68. — Taniej mimo wszystko chyba wyjdzie cię zmienianie wystroju wnętrz — zauważył po chwili zastanowienia, szczerząc się przy tym złośliwie i chyba nawet potrafił wyobrazić sobie, jak te małe i ciekawe świata rączki, które sięgają dosłownie po wszystko, jednocześnie sieją zniszczenie. Bardziej jednak nie martwiłyby go ewentualne straty materialne, a to, że przy okazji dzieci niechcący mogły sobie zrobić krzywdę. Słyszał wystarczająco wiele opowieści o tym, jak ciekawskie maluchy potrafiły ściągnąć na siebie kubki z gorącą kawą czy herbatą, a czasem nawet patelnie z rozgrzanym olejem i wolał sobie nawet nie wyobrażać, jak wielka musi to być krzywda nie tylko dla samego dziecka, ale również rodzica. To dlatego, gdy tylko podobne myśli pojawiły się w jego głowie, przezornie przesunął ich herbaty na środek salonowego stolika, umieszczając je poza zasięgiem Thei oraz Matthew.
    — Wysłać? W życiu nie przeszłyby jako załączniki, musiałby je chyba podzielić na sto maili! — zaprotestował, tym samym skutecznie się broniąc i dłużej nie zwlekając, postanowił ustanowić pokaz slajdów. Zdjęcia miały przełączać się same co kilka minut, dzięki czemu ani on, ani Villanelle nie będą musieli tkwić przy laptopie. Po chwili fotografie zaczęły wyświetlać się na ekranie telewizora, a Jerome sięgnął po telefon i ustawił budzik, który miał zacząć dzwonić za trzydzieści minut, tak żeby nie zapomnieli o publikacji filmiku w sieci i odpowiednio wcześniej oderwali się od zdjęć.
    Kiedy wszystko było gotowe, mężczyzna rozsiadł się na dywanie i dopiero wtedy spostrzegł, co robi Matty. Rozbawiło go to niesamowicie, ale starał się nie śmiać i zbyt często nie spoglądać na chłopca, by go nie spłoszyć. Liczył na to, że malec sam się do niego przekona, mając na to dokładnie tyle czasu, ile będzie potrzebował – był przeciwnikiem zmuszania dzieci do przesiadywania w ramionach cioć i wujków, za którymi te nie musiały przecież szczególnie przepadać. Skupił się zatem na Thei i słuchał jej z wesołym uśmiechem na twarzy, a kiedy usłyszał o ćwince, mocno zmarszczył brwi.
    — Ćwinkę? — powtórzył, wyraźnie zagubiony. — Ale taką, jak my mamy? — dopytał, wskazując na stojącą nieopodal klatkę z Haroldem, który buszował w środku, przysiadając przy miseczce z suchą karmą, a potem przeniósł wzrok na przyjaciółkę i uśmiechnął się szeroko.
    — Chcesz podrzucić mi własne dzieci? Nie boisz się, że ich nie ogarnę? — spytał, zerkając to na wciąż speszonego Matthew, to na Theę, która zajęła się herbatą. Zapewne tylko po to, by zwilżyć gardło i móc mówić dalej, ale dzięki temu na chwilę zapadła cisza. — Wiesz, mogę czasem się nimi zaopiekować, gdybyś nie miała ich z kim zostawić albo chciała chwili spokoju z Arthurem — zaproponował ostrożnie, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że w tym konkretnym momencie wcale nie żartował. Miał przecież dużo młodsze rodzeństwo, w którego wychowaniu poniekąd pomagał, więc powinien sobie poradzić.
    Jednocześnie jednak coś ścisnęło go w żołądku, aż zrobiło mu się odrobinę niedobrze. Przypomniał sobie bowiem rozmowę z Jennifer, przeprowadzoną jeszcze na Barbadosie. Powiedziała mu wtedy, że kiedy i jeśli będzie gotowa, to w przyszłości chciałaby spróbować. Chciałaby mieć z nim kiedyś dzieci.
    Teraz, w obecności chłopca i dziewczynki, uderzyło go to z podwójną mocą. Ucieszył się, że z jej ust padły takie słowa, sam przecież powiedział jej, że nie chciałby, żeby strata Lionela stała się czymś, co już na zawsze ich zdefiniuje, ale ta słodka radość mieszała się z kwaśnym strachem i gorzkim bólem, tworząc mieszankę, przez którą jego żołądek skręcał się i pobolewał. Patrzył na Theę, patrzył na Matthew i widział coś, co niegdyś było dla niego na wyciągnięcie ręki, a co obecnie musiał zostawić daleko za sobą. Przez to wstał, uśmiechając się krzywo, jakby przepraszająco i sięgnął po swoją herbatę. Była gorąca, ale upił kilka łyków, by odegnać nieprzyjemne wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mówię poważnie — odezwał się w końcu po dłuższej chwili milczenia. — Chętnie z nimi zostanę. Ti, chciałabyś kiedyś odwiedzić wujka Jerome’a bez mamy i taty? — zagadnął, widząc, że córka Elle straciła zainteresowanie herbatką i na pewno chętnie mu odpowie.

      [Przepraszam za zwłokę, nie wyrobiłam się z odpisem przed Sylwestrem 🧡]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  69. Opiekowanie się Elle było trochę podobne do opiekowania się dziećmi, z tą różnicą, że nie musiał jej ubierać i przewijać. Nie odmówił sobie jednak przyjemności nakarmienia jej kilka razy, gdy jedzenie przez ból gardła wyjątkowo nie szło. Kiedy musiał się czymś zająć, i tak co chwilę do niej zaglądał i pytał, jak się czuje, a żeby sprawdzić temperaturę, nie robił tego na chama tylko całował ją w czoło. Chciał jej jakoś ulżyć w cierpieniu, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby to zrobić. Pozostało mu jedynie skakanie nad nią, parzenie gorącej herbaty i pilnowanie, by brała leki o określonych godzinach. Czasami też poprawiał kołdrę czy koc, upewniając się, że jest szczelnie przykryta.
    Wbrew zapewnieniom lekarza nie zaraził się anginą. Albo jeszcze tego nie odczuwał. W każdym razie kontrolował się co jakiś czas, ale nie miał żadnych objawów. Całe szczęście, bo gdyby znowu go coś bolało, prawdopodobnie przeszedłby załamanie psychiczne.
    Musiał trochę popracować, więc wyłonił się ze swojego biura i przemknął do kuchni, by szybko coś przegryźć. Przy okazji zrobił też jedzenie dla Elle, ale nie zamierzał jej zmuszać do skonsumowania go, bo wiedział, że każde przełknięcie czegokolwiek sprawia jej ból. Przykrył więc talerz folią i ruszył z powrotem do gabinetu, ale do niego nie dotarł. Zatrzymał się, widząc, że Elle coś od niego chce i podszedł z uśmiechem do kanapy, gotowy spełnić każdą jej zachciankę.
    Niemal wypuścił z ręki kubek z kawą, gdy usłyszał szept. Słaby i wyraźnie zachrypnięty, ale jednak słyszalny.
    - Boże, ty mówisz! – jęknął z ulgą i okrążył kanapę. Postawił kubek na szklanym stoliku i ukląkł na podłodze, ujmując w dłonie twarz swojej żony. Składał całusy na jej oczach, czole, nosie i policzkach, śmiejąc się cicho pod nosem, naprawdę zachwycony faktem, że brunetka w końcu się odezwała. – Och, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo! – powiedział, odsunąwszy się na odległość wyciągniętych rąk. Uśmiechał się szeroko, prawie szaleńczo. Nie sądził, że można tak bardzo stęsknić się za głosem ukochanej osoby. Pomyśleć, że sam wiele razy pozbawiał się możliwości słuchania go! – Nigdy więcej cichych dni. Nigdy, rozumiesz? Lepiej się kłóćmy przez kilka dni, ale chcę cię słyszeć – wymamrotał, ponownie składając na jej twarzy pocałunki. Zakończył nieco dłuższym na jej ustach i odsunął się z niechęcią. – Ach, tak, herbata, już robię – przypomniał sobie i zerwał się z podłogi, by prawie biegiem udać się do kuchni. – Czegoś jeszcze chcesz? Zrobię wszystko, co sobie życzysz, tylko masz do mnie mówić. Nawet największe głupoty, chcę po prostu cię słyszeć! – zawołał, wrzucając do kubka torebkę herbaty. Woda niedawno się gotowała, więc zalał naczynie wrzątkiem i ucieszony od ucha do ucha wrócił do salonu. Usiadł na podłodze i podał ukochanej kubek, oczekując na jakiekolwiek instrukcje, co ma dalej robić.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  70. - Oj, wiesz o co mi chodzi – machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę i wbił w Elle niemalże rozanielone spojrzenie. Czuł się, jakby zobaczył ją po długim czasie, a przecież cały czas tu była. To nielogiczne, ale stęsknił się za nią, mimo że widział ją praktycznie bez przerwy, dotykał, przytulał…
    Zerknął w stronę biura, wiedząc, że musi dokończyć projekt, z którym babrał się już od jakiegoś czasu, ale ostatecznie się rozmyślił, uznając, że równie dobrze może się tym zająć w nocy, gdy Elle będzie już spała. Dodatkowa dawka kofeiny powinna wystarczyć, by bez problemu wytrzymał kilka godzin dłużej.
    Dlatego usiadł na zrobionym przez kobietę miejscu i natychmiast objął ją mocno, przytulając do siebie. Ucałował jej czoło, po swojemu sprawdzając temperaturę, ale ta wydawała się normalna, co z kolei wywołało na twarzy Arthura jeszcze szerszy uśmiech.
    - Wszystko jest w porządku, mam to pod kontrolą. Ale nie, wygląda na to, że się nie zaraziłem – odparł, przeczesując palcami jej włosy. Dobrze było usiąść i tak po prostu słuchać, jak Elle do niego mówi. Chciał, by robiła to w nieskończoność, ale z drugiej strony… Dopiero odzyskała głos, nie mogła przeginać, żeby wszystko znowu nie poszło w drugą stronę.
    - Przykro mi, jeszcze trochę leżenia przed tobą. Póki całkowicie nie wyzdrowiejesz – oznajmił nieco poważniej. Nie chciał po sobie pokazywać, jak bardzo go zmartwiła, ale to było silniejsze. Była jego żoną, oczywiste, że się o nią martwił, zwłaszcza w takich sytuacjach. – Ale widzę, że świetnie sobie z tym radzisz – dodał, wskazując palcem na ekran telewizora. Nie miał pojęcia, co Elle widziała w tym serialu, ale nie odbierał jej tej przyjemności.
    Roześmiał się cicho i odchylił delikatnie na oparcie, spoglądając na profil ukochanej z błyskiem w oku. Oczywiście, że dostrzegł w jej słowach okazję do poświntuszenia, taki już po prostu był. Zbyt wiele potrafił obrócić w żart z seksualnym podtekstem.
    - Och, kochanie – zaczął, wyplątując dłoń z jej włosów. Zjechał nią niżej, przez kark i kręgosłup, aż pod kołdrą dotarł do pośladka ukochanej i zacisnął na nim palce, uprzednio dając jej delikatnego, naprawdę leciutkiego i ledwie odczuwalnego klapsa. Nie wiedział bowiem, co oprócz gardła może ją boleć i wolał nie ryzykować. Nie chciał jej zrobić krzywdy. – Po co ci plan treningowy, skoro masz mnie? Mogę ci zrobić taki trening, że rozruszasz stawy, kości, mięśnie i wszystko co po drodze – wymruczał w szyję brunetki i złapał zębami płatek jej ucha. – Jak wyzdrowiejesz, oczywiście – dodał, puszczając jej pośladek. Umieścił dłoń wyżej, na jej biodrze, a na skroni złożył całusa, którego zdecydowanie nie można było zaliczyć do kategorii romantycznych. – Kopciuszku – wyszeptał pod nosem, szczerząc się. Teraz już mógł sobie na to pozwolić, zdecydowanie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  71. Rozumiał doskonale jej niechęć do dalszego leżenia, zwłaszcza, że Elle nie należała przez kilka ostatnich miesięcy do osób, które tak po prostu leniuchują. On sam podczas rekonwalescencji dostawał szajby i nie zdziwiłby się, gdyby ona też jej dostała. Zwłaszcza podczas leżenia sam na sam ze swoimi myślami.
    - Chyba naprawdę bardzo źle się czułaś, skoro wytrzymałaś tyle w łóżku – przyznał ze śmiechem i ucałował kobietę w czubek głowy. Uniósł brew, słysząc komentarz na temat zapachu i odchylił się tak, by na nią spojrzeć. – To jakaś sugestia? Mówisz, że śmierdzę? – spytał, ale nie miał jej tego za złe. Cieszył się, że powoli wracała do zdrowia.
    Parsknął głośnym śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie wierzył, że już jej się nie podoba. Odbierał tamtą wiadomość bardziej jako wypisanie myśli, do których nie przyznałaby się na głos jako w pełni zdrowa osoba.
    - Jakoś wtedy nie miałaś problemu z nazywaniem cię tak – zauważył, poklepując delikatnie biodro ukochanej. – Och, tak, na pewno ci się nie podoba. Wiesz, dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie wtedy, kiedy, jak to zgrabnie ujęłaś, cię pieprzyłem, bardzo ci się podobało i myślę, że dalej o tym fantazjujesz, tylko odzyskałaś tę swoją elkowatą przyzwoitość, kochanie – powiedział, perfidnie szczerząc zęby i intensywnie wpatrując się w profil brunetki. Nie chciał przegapić żadnej reakcji na własne słowa, żeby wiedzieć, jak na wyglądać ich następne zbliżenie. – Ja za to nie jestem przyzwoity i chętnie spełnię twoje wyobrażenia. Zaczynając od wycieczki po klubach, na porządnym pieprzeniu kończąc – dodał jeszcze wesoło, ale uśmiech szybko zniknął.
    Urodziny to drażliwy temat i wiedział, że ona o tym wie. Czuł się stary i nie zamierzał świętować faktu, że znowu przybyło mu w metryce. Po dwudziestce czas leciał mu podwójnie szybko, więc nawet nie chciał myśleć, co będzie po trzydziestce.
    - Zapomnij. Żadnych urodzin. Będziemy udawać, że ten dzień nie istnieje – mruknął i ciężko westchnął. – Nie, twoje odejście z pracy to zdecydowanie lepszy powód i właśnie to możemy świętować. Tak, jak skrycie tego pragniesz – wyszeptał do jej ucha. Wsunięcie mu dłoni pod koszulkę zdecydowanie nie było najlepszym posunięciem, skoro nie miała siły na intensywniejszą bliskość. Arthur po takim czasie miał w sobie wygłodniałe zwierzę, które tylko czekało na uwolnienie z klatki. Pierwotne instynkty odezwały się w nim natychmiast, wywołując dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Obstawiał, że wystarczyło, by dłoń Elle zaplątała się gdzieś w okolicy podbrzusza, żeby jego męskość natychmiast stwardniała.
    Dlatego poprawił się na oparciu kanapy i z przepraszającym uśmiechem wyjął rękę żony spod koszulki.
    - Nie rób tak. Nie teraz – poprosił cicho i oparł policzek na czubku jej głowy. – Rozkręca się. Jest jeszcze kilka rzeczy do poprawki, jeśli chodzi o samo miejsce, ale ja zrobiłem już parę projektów. Został mi jeden do skończenia i trzy do zaczęcia, ale mam jeszcze trochę czasu – powiedział, a raczej wymamrotał, bezmyślnie wpatrując się w ekran telewizora. – Brakowało mi tego. Praktyki. Chyba całkiem nieźle sobie radzę. No i… Przestaję być twoim utrzymankiem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  72. - Lepiej nigdy więcej nie choruj. To okropne – wymamrotał, całując Elle w czubek głowy. W sumie dobrze było tak po prostu z nią siedzieć, przytulać się i rozmawiać. O wszystkim i o niczym, bez spięć, nerwów i nasłuchiwania. Szczerze mówiąc, czasami zastanawiał się nad tym, jak wyglądałoby ich życie bez dzieci. Czy gdyby ich nie mieli, w ogóle zdecydowaliby się na to, żeby kiedykolwiek zostać rodzicami? A może byliby zbyt zajęci swoimi karierami, żeby myśleć o potomstwie? No i przede należy zadać sobie pytanie, czy gdyby nie było dzieci, udałoby im się odnaleźć do siebie drogę?
    Nie, jego myśli brnęły w bardzo złym kierunku. Na tyle złym, że pokręcił głową, by się ich pozbyć i skupił się na tym, co mówiła jego żona. Żona, którą los praktycznie mu sprezentował.
    - Wcale nie jestem negatywny, po prostu się droczę. Ciebie pod tym względem nikt nie przebije – roześmiał się cicho.
    Wciąż nie rozumiał, dlaczego Elle wstydziła się z nim rozmawiać na temat seksu. Byli ze sobą długo, próbowali wielu rzeczy, więc jaką przeszkodę stanowiło mówienie o swoich fantazjach? Podobało mu się, gdy mówiła, czego od niego oczekuje, wtedy mógł po prostu działać bez zastanawiania się, czy jego następny ruch będzie odpowiedni. Chciał kiedyś spróbować zbliżenia, podczas którego będzie tylko i wyłącznie mówić mu, co ma robić, ale póki co nawet nie zaczynał tematu, bo nie wiedział, czy Elle kiedykolwiek się przełamie.
    - Właśnie wręcz przeciwnie, to bardzo dobrze. Chcę wiedzieć, czego ode mnie oczekujesz i wcale się nie naśmiewam. Podoba mi się twoja wizja – powiedział, poważniejąc nieco. Ułożył palce na brodzie ukochanej i odchylił do tyłu jej głowę, by spojrzeć prosto na zarumienioną twarz. Uśmiechnął się lekko i pochylił nad kobietą, składając pocałunek najpierw na jednym, a potem na drugim policzku. – No, co chciałaś powiedzieć? Dokończ, chcę, żebyś dzieliła się ze mną takimi myślami, a nie jak zwykle uważała, że to nieważne. Poza tym… Wiesz, że mnie nie musisz się wstydzić, prawda? Wydaje mi się, że widzieliśmy się już w takich wydaniach, że wstyd to ostatnie, co powinno mieć miejsce w tym małżeństwie – westchnął i mocniej objął Elle ramionami, przytulając ją do siebie. – Zaszalejmy i moglibyśmy co? Dokończ, proszę…
    Westchnął cicho, kręcąc przecząco głową.
    - Ja tylko pracuję, kochanie. Zawsze marzyłem o tej pracy, więc to nie za dużo. A surowym wykładowcą mogę być dalej, wystarczy, że powiedz słowo – uśmiechnął się zawadiacko, choć siedzieli w takiej pozycji, że Elle nie mogła tego zobaczyć. – Zaproszę cię, jak wyzdrowiejesz. Obejrzymy biurko, fotel, kanapę w gabinecie… Nawet parapet i salę konferencyjną – wymruczał i zanim zdążył się powstrzymać, ponownie przesunął dłoń na pośladek żony. To, że nie mógł się do niej dobierać nie znaczyło, że dobrowolnie z tego rezygnował. Po prostu… Tak trzeba i zamierzał być odpowiedzialnym mężem. Tylko trochę zboczył z kursu… - To będzie oficjalne otwarcie dla mojej cudownej żony, inwestorów i innych bogatych bufonów zaproszę kiedy indziej.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  73. - Dobrze, dobrze, nie będę. Powiem tylko, że wiedziałaś co bierzesz i teraz bez narzekania powinnaś z tym żyć, ale nie jestem bez serca i na razie ci daruję – roześmiał się cicho, trącając palcem wskazującym nos ukochanej. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego styl bycia nie wszystkim odpowiada. Czasami zamiast zachowywać się poważnie, stosownie do sytuacji, starał się obrócić wszystko w żart. Nawet na wieść o śmierci rodziców parsknął głośnym śmiechem, nie wiedząc, jak ma się zachować. Oczywiście, potrafił być śmiertelnie poważny, ale wolał radzić sobie głupimi żarcikami. I Elle doskonale o tym wiedziała.
    Słuchał tego, co miała do powiedzenia, nawet nie próbując patrzeć przy tym na jej twarz. Miał wrażenie, że tylko niepotrzebnie by się zestresowała, a nie o to przecież chodziło. Nie zamierzał też jej poganiać, chociaż zrobiłby to, gdyby znowu go zbyła, mówiąc, że coś jest nieważne. Skoro zaczęła temat, znaczy, że chciała powiedzieć coś na głos.
    - Czy kiedykolwiek uznałem jakąkolwiek twoją fantazję za głupią? – mruknął, mimowolnie wywracając oczami. Zacisnął wargi w wąską linię, skupiając się na kolejnych słowach. Po tym, jak Elle skończyła mówić, na twarzy Arthura pojawił się łobuzerski uśmiech. – Brzmi seksownie – przyznał, nie znajdując bardziej odpowiedniego słowa. – Chociaż seks w łazience odpada. Ewentualnie w jakiejś super ekskluzywnej restauracji, ale nie w klubie. Ale cała reszta… Chciałbym to zrobić – powiedział, odchylając się w końcu na tyle, by spojrzeć na twarz brunetki. Posłał jej ten swój zawadiacki uśmiech, a spojrzenie mimowolnie stało się odrobinę zamglone. – Chciałabyś, żebyśmy mieli na sobie obrączki? Moglibyśmy udawać zmęczonych swoimi małżeństwami – wymruczał, przesuwając nosem po jej czole i skroni, a na koniec delikatnie musnął wargami rozgrzaną skórę.
    Jej obaw nie zamierzał nawet komentować. Architektura była czymś, o czym marzył, od kiedy miał dziesięć lat. Gdyby myślał, że mu się znudzi, nie rzuciłby prawa, które dawało mu znacznie większe pole manewru, skoro jeszcze wtedy miał plecy w postaci rodziców.
    - To tak, jakby tobie przestało się podobać – westchnął jedynie, nie zagłębiając się w temat.
    - Brzmisz, jakbyś ty tego nie chciała – zauważył odrobinę skonsternowany. Elle wijąca się w spazmach na jego biurku była jego niespełnioną fantazją, ale akurat tym podzielił się ze swoją żoną dawno temu. Co nie znaczyło, że chciał ją do czegoś zmuszać. – Jeśli nie chcesz… Jak wyzdrowiejesz, oprowadzę cię, tak po prostu. Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedział, ponownie cofając rękę. Na wszelki wypadek wyjął ją spod kołdry i dopiero wtedy objął brunetkę. – Nie jest tak okazałe, jak twoje biuro u Ulliela, ale wygląda całkiem całkiem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  74. - Nie, stwierdzam fakt – odparł bez namysłu i posłał kobiecie uroczy uśmieszek, szybko mrugając powiekami. – Chociaż… Wcześniej trochę się hamowałem, więc mogłaś byś wprowadzona w błąd… Tak czy inaczej nie podpiszę papierów rozwodowych, nawet gdybyś błagała na kolanach – roześmiał się cicho.
    Głaskał opuszkami palców ramię Elle, mimowolnie wyobrażając sobie taki wieczór. To było coś innego, coś bardzo niekonwencjonalnego, ale może właśnie dlatego tak odpowiadało Arthurowi? Lubił inwencję twórczą Elle i musiał przyznać, że ją podziwia. Sam nigdy nie wpadłby na to, by w taki sposób urozmaicić ich małżeństwo. To, co wymyśliła, było cholernie pociągające. Na tyle, że gdyby mógł, już teraz wprowadziłby przedstawiony przez brunetkę plan w życie.
    - To dostaniemy, trudno. Bądźmy szczerzy, rzadko trafia nam się okazja, żeby gdzieś wyjść, więc mało prawdopodobne, że pójdziemy drugi raz do tej samej restauracji – zauważył. – A nawet jak go dostaniemy, przyjmę go z satysfakcją – dodał po chwili, całując Elle w czoło.
    Snucie takich wizji nie było najlepszym pomysłem na ten moment. Arthur czuł, że jego podbrzusze zaczyna pulsować i wiedział, że jeśli dalej będą o tym rozmawiać, prawdopodobnie będzie musiał sobie w jakiś sposób ulżyć. A zagryziona warga Elle i jej zachrypnięty głos nie pomagały w ochłonięciu.
    - Wiesz, że nie musisz mnie namawiać – wychrypiał, wiercąc się na swoim miejscu. – Skoro niedaleko Empire, pewnie ma w nazwie coś związanego z nią, czekaj, zaraz wrócę – dodał i wypuścił brunetkę ze swoich objęć. Wstał z kanapy i szybkim krokiem przeszedł do gabinetu, w którym zostawił telefon. Ale nie tylko po niego się udał. Morrison przystał na chwilę przy biurku i oparł się o nie, zwieszając głowę i głęboko oddychając. – Stary, nie rób mi tego – odezwał się cicho. To głupie, że zwracał się do swojej męskości, ale wypowiadanie myśli na głos wydawało się oczyszczające. – To tylko rozmowa i na razie nie masz na co liczyć. Twoja żona źle się czuje, koniec kropka. A nie zostawimy jej tylko po to, żeby sobie ulżyć – mamrotał dalej. Oddychał głęboko jeszcze przez chwilę i wrócił do salonu dopiero, gdy miał pewność, że jego członek nie stwardniał.
    Usiadł na kanapie, ponownie przytulając do siebie Elle i wpisał w wyszukiwarkę odpowiednie hasło.
    - State? – podsunął, pokazując ukochanej zdjęcia wyświetlające się w google. – Skoro trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem, może już to zrobię? – spytał i zagryzł dolną wargę na samą myśl o ekscytującym wieczorze.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  75. - Wszystkie poważne informacje już dawno są odtajone. I nic nie będę powtarzał – powiedział i wykonał gest sugerujący, że zamyka buzię na kłódkę, a temat uważa za zakończony. Uśmiechnął się przy tym równie uroczo jak Elle, choć rzęsami nie zatrzepotał.
    - To zaproszę ich gdzie indziej, a jak ktoś zaproponuje, to nie przyjmę propozycji – odparł, wracając do salonu. Głośno wciągnął powietrze, widząc, jak Elle ociera swoje wargi i powoli je wypuścił, mitygując się w myślach. Jak mantrę powtarzał sobie w głowie, że jest chora i źle się czuje. Jest chora i źle się czuje, do jasnej cholery! Nie byłby zbyt dobrym mężem, gdyby teraz zaczął się do niej dobierać.
    Słysząc potwierdzenie, natychmiast wybrał ikonkę rezerwacji, niemal podskakując z podekscytowania. Za chwilę mieli się dowiedzieć, kiedy zrealizują tę nietypową fantazję i musiał przyznać, że oczekiwanie ze znajomością konkretnej daty chyba wydawało mu się bardziej ekscytujące, niż jednak wielka niewiadoma.
    - Nie jest źle – odezwał się po przeładowaniu strony. Spojrzał na niewielki kalendarzyk umieszczony na samym dole potwierdzenia rezerwacji i uśmiechnął się do siebie. – Za trzy tygodnie, dziewiąta wieczorem. Wygląda na to, że klepnąłem ostatni wolny stolik – stwierdził i zablokował ekran, po czym wsunął telefon do kieszeni.
    Wówczas skupił się na pytaniu zadanym przez Elle. Czy miał jakieś życzenia? Czy miał jakieś inne ponad to, by spędzić przyjemny wieczór ze swoją ukochaną?
    - Tak naprawdę… - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bowiem dotyk brunetki był zbyt rozpraszający. Myśl szybko uleciała z jego głowy, potrafił teraz skupić się jedynie na jej ciepłej dłoni. Ucałował jej palec przyłożony do własnych warg i odetchnął głęboko, ale zdawało się, że jest za późno. Podbrzusze pulsowało tępo i wiedział, że za chwilę erekcja zrobi wyraźne uwypuklenie w spodniach. Wystarczyło samo wyobrażenie Elle w czerwonej sukience. Przylegającej, odsłaniającej poszczególne fragmenty ciała…
    - Jezu, Elle – jęknął cicho i odchylił głowę do tyłu, przymykając oczy, które zdążyły zajść przyjemną mgiełką. Przyłożył dłoń do czoła, mając nadzieję na delikatne ostudzenie samego siebie, ale z nadmiaru skrywanego podniecenia ręce również miał gorące. – Ja się staram, naprawdę! Próbuję być dobrym mężem, bo jesteś chora i nie powinienem nawet myśleć o seksie, ale to silniejsze – wyszeptał, podkulając pod siebie jedną nogę, żeby choć wizualnie ukryć to, co działo się w jego spodniach. – Daj mi chwilę, dobrze? – poprosił, oddychając głęboko.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  76. - Nie odmówię, zaproponuję coś innego – poprawił, chociaż nie wiedział, po co w ogóle zagłębia się w temat pracy, skoro nie o tym teraz chciał myśleć. Chociaż może tak byłoby lepiej? Gdyby teraz wstał i poszedł do gabinetu, aby dokończyć projekt, zapewne by ochłonął. Mógłby wrócić do swojej żony ze świeżą głową i bez obaw, że jakiś jej gest czy słowo może obudzić w nim pożądanie.
    Rozmarzony głos wcale nie pomagał. Miał wrażenie, że Elle nie może się doczekać równie mocno jak on. Trzy tygodnie z niedługiego terminu nagle stały się czymś bardzo mocno odwleczonym w czasie i żałował, że nie jest pieprzoną Hermioną ze zmieniaczem czasu, żeby trochę wszystko przyspieszyć.
    Był jej wdzięczny, że to rozumie i pozwala ochłonąć. Przez chwilę myślał, że naprawdę da mu chwilę, ale Elle szybko rozwiała wątpliwości. Otworzył szeroko oczy, podnosząc głowę z oparcia kanapy i obserwując, jak brunetka zmienia miejsce. Wciągnął głośno powietrze, czując jej ciepłą dłoń na swojej skórze. Nie chciał tego, ale jego ciało reagowało instynktownie; po plecach przebiegł mu przyjemny dreszcz, a stwardniała męskość drgnęła mocno, sprawiając ból, gdy napotkała przeszkodę w postaci spodni. Tak bardzo pragnął dotyku swojej żony, tak cholernie za nim tęsknił, że niemal sam odpiął rozporek, dając jej pełne pole do popisu.
    Problem w tym, że to nie było właściwe. Dlatego Arthur delikatnie złapał dłoń Elle i wyjął ją spod koszulki, po czym uniósł do swoich ust i ucałował czule jej palce, wpatrując się w ciemne oczy ukochanej.
    - Doceniam to – zaczął zachrypniętym, drżącym od podniecenia głosem. Odchrząknął, nieco zakłopotany faktem, że jego chora małżonka tak na niego działała. – I uwierz mi, gdyby nie to, że jeszcze… pół godziny temu nie mogłaś się do mnie nawet odezwać, nie odmówiłbym ci niczego, ale… Elle, jesteś chora, skoro nie masz siły, żeby się kochać, to wątpię, że ją masz, żeby robić inne rzeczy. Nie jestem zwierzęciem, wytrzymam – powiedział miękko i pochylił się nad Elle, składając na jej wargach czuły pocałunek. – Dasz sobie radę, prawda? Ja muszę skończyć ten projekt – powiedział, pomijając ten jeden szczegół, że… Powiedzmy sobie szczerze, musiał zająć się sobą. Był tylko facetem, a raz rozbudzone pożądanie mogło pozostawić po sobie jedynie ból, gdy nie było ugaszone w odpowiedni sposób. – Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie jestem – wyszeptał, muskając ustami jej czoło. Niechętnie zwlókł się z kanapy, a chwilę później zniknął za drzwiami gabinetu, pełen podziwu dla swojej samokontroli.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  77. Cieszył się, że Elle wracała do zdrowia. Obserwował, jak z każdym dniem miała coraz więcej siły i mitygował się, że nie może już tak nad nią skakać, chociaż dalej chętnie by to robił. Po powrocie dzieci już nie garnął się tak chętnie, ale sprawdzanie żonie temperatury pocałunkiem tak weszło mu w nawyk, że robił to kilka razy dziennie.
    Trzeba przyznać, że z niecierpliwością czekał na ten dzień, a z drugiej strony nie miał czasu, by za wiele o tym myśleć. Kiedy Elle poczuła się na siłach, by wrócić do pracy, on zrobił to samo. Biuro jako miejsce w tym czasie stało się gotowe, Morrison mógł więc skupić się na obsadzeniu kilku stanowisk potrzebnych, by miejsce jak najlepiej funkcjonowało. Coś podpowiadało mu, by zatrudnić sekretarza nie sekretarkę, bo ta żeńska wersja miała zostać obsadzona jedynie w fantazjach przez konkretną osobę. Oprócz dobrych architektów poszukiwał też inwestorów i klientów, chociaż to drugie nie było trudne. Arthur był całkiem dobry w swojej pracy i jak na lekkoducha starał się podchodzić do niej odpowiedzialnie, więc polecenia szły tak zwaną pocztą pantoflową. To z kolei sprawiało, że był dumny jak paw.
    Dzień przed kolacją poinstruował Daniela, bo tak miał na imię sekretarz, że jutro po zakończeniu pracy nikt ma mu nie przeszkadzać. Wysiedział te kilka godzin, starając się oderwać myśli od swojej ukochanej, a z biura wystrzelił prawie jak z procy, spiesząc się do domu.
    Jak na faceta, spędził zdecydowanie za dużo czasu na przygotowaniu się. Ubrań, w przeciwieństwie do Elle, nie kupował nowych, spełnił natomiast jej życzenie. Założył czarną koszulę przylegającą do ciała i wsunął ją w czarne spodnie od garnituru. Czarny aksamitny krawat, którym niegdyś związał Elle, odrobinę rozluźnił pod szyją i zarzucił na siebie czarną, a jakże, marynarkę.
    Myliła się, jeśli myślała, że nie był gotowy. To on czekał na nią w korytarzu przy drzwiach, ale ze swojego miejsca nie mogła go dostrzec.
    - Gotowy – przyznał nieco mrukliwie i wyłonił się z korytarza z płaszczem ukochanej zawieszonym na przedramieniu. On sam był kompletnie ubrany i wyjątkowo zapięty pod samą szyję, nie chciał bowiem, by zobaczyła ten cholerny krawat za wcześnie.
    On natomiast zobaczył brunetkę w całej okazałości i zatrzymał się w połowie kroku, przełykając głośno ślinę, choć zaraz potem i tak zaschło mu w ustach. Nie sądził, że Villanelle Morrison może być jeszcze piękniejsza, ale… Ale była. Stała przed nim i nie była jedynie senną marą, chociaż Arthur wyciągnął rękę i dotknął palcami jej nagiego ramienia, jakby chciał się upewnić, że jest prawdziwa.
    - Wow – wydusił z trudem, kręcąc lekko głową. – Wyglądasz… Nie znam słów, które mogłyby to opisać – przyznał, przystając za plecami ukochanej. Zaciągnął się nowym, choć przyjemnym zapachem i uśmiechnął się lekko. Pomógł jej założyć płaszcz, muskając opuszkami palców jej szyję. – Ten facet, którego dzisiaj poznasz, jest cholernym szczęściarzem – wyszeptał do ucha kobiety, nawiązując do zabawy, którą mieli zamiar rozpocząć i odsunął się, wskazując ręką korytarz prowadzący do wyjścia. – Pani przodem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  78. Zaplanowanie wieczoru, który miał być spełnieniem czyjejś fantazji, nie jego własnej, wcale nie było tak łatwym zadaniem, jak mogłoby się wydawać. Wiedział, czego Elle oczekuje, ale jej wizja była bardzo ogólnikowa, więc siłą rzeczy Arthur musiał dodać coś od siebie, coś, co stanowiłoby mimo wszystko niespodziankę, a w niespodziankach, powiedzmy szczerze, nie miał sobie równych. Ograniczył się do poinformowania Elle o miejscu, dacie i godzinie, bo akurat to sama wybrała, ale całą resztę zaplanował sam. Plan zakładał wydawanie jej krótkich poleceń, do których miała się zastosować.
    I właśnie teraz ów plan startował.
    - Wszystko zobaczysz na miejscu – wymruczał i dmuchnął delikatnie w kark ukochanej, mimowolnie wzdychając cicho, gdy stwierdziła, że zajmie się nim. Oj zajmie, tego był pewien.
    Początkowo chciał zamówić dwie taksówki, ale ostatecznie rezygnował. I tak po wyjściu z samochodu mieli się rozstać, a to dawało im odrobinę więcej czasu we dwoje. Odrobinę więcej czasu na to, by teraz mógł trzymać dłoń na kolanie Elle i chłonąć jej bliskość, której nie zaznał od bardzo dawna najpierw przez samego siebie, potem przez chorobę, aż w końcu przez powrót do normalności.
    - Dziękujemy – odezwał się, posyłając taksówkarzowi uśmiech, który mężczyzna mógł dostrzec w lusterku. Mieli trochę do przejechania, mógłby wykorzystać drogę na wtajemniczenie ukochanej w swój plan działania, ale… Po co miał to robić? Wszystko i tak sprowadzało się do udawania nieznajomych. Wystarczyło jedynie krótkie wprowadzenie, dalej sytuacja miała rozwijać się sama.
    - Gratulacje z okazji jeszcze kilku innych rzeczy – wymruczał, gładząc dłonią jej nogę. – Przede wszystkim uwolnienia się z pracy, której nienawidziłaś, dla ciebie. I otworzenia biura dla mnie – dodał i przekręcił się delikatnie na siedzeniu, by bez problemu sięgnąć wargami ucha Elle. Zanim zaczął mówić, ucałował je lekko, wydając z siebie ciche westchnienie.
    - Po wyjściu z taksówki wejdziesz do restauracji – zaczął szeptem, by kierowca ich nie słyszał. Miał pomyśleć, że są bezdennie zakochanym w sobie małżeństwem obchodzącym jakąś ważną rocznicę, a nie małżeństwem realizującym zabawę erotyczną. – Powiesz, że masz zarezerwowany stolik na nazwisko Moore. Przepraszam, pozwoliłem sobie wymyślić dla ciebie i twojego męża - roześmiał się cicho, nieco chrapliwie. – A potem grzecznie usiądziesz i złożysz zamówienie – dopowiedział na sam koniec i odsunął się, wbijając błyszczące z podniecenia i emocji spojrzenie w profil twarzy brunetki. Ciekaw był, jak zareaguje na polecenie. Będzie dyskutować, jak to miała w zwyczaju, a może pozwoli Arthurowi przejąć inicjatywę i bez żadnych ‘ale’ zrobi dokładnie to, co jej powiedział, że ma zrobić?

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  79. Miło było usłyszeć takie słowa z ust najważniejszej na świecie osoby, dlatego uśmiech Arthura z drapieżnego zmienił się w rozczulony, a sam mężczyzna pochylił się w stronę Elle i ucałował czule jej policzek.
    - To miłe, dziękuję – powiedział cicho, ale nie zamierzał zgłębiać tematu jeszcze bardziej. Dziś nie mieli rozmawiać o pracy, dziś mieli zająć się sobą. A raczej wytworami wyobraźni, którymi mieli stać się na kilka najbliższych godzin.
    - Tam, gdzie powinien być mąż zmęczony swoim małżeństwem – wyszeptał i puścił jej oczko. Nie był pewien, czy uda mu się udawać tak, jakby tego chciał, bo nie znał uczucia bycia zmęczonym swoim małżeństwem, ale miał w głowie scenariusz, którego zamierzał się trzymać. – Ja ciebie też – odparł, głaszcząc czule udo brunetki.
    Obserwował z uśmiechem, jak jego żona wchodzi do restauracji. Miał nadzieję, że postąpiła zgodnie z instrukcją, bo ze swojej obecnej pozycji nie miał jak tego zweryfikować. Później też nie będzie na to szansy, bo stolik miała zająć tylko Elle, Arthur po wejściu udał się w przeciwną stronę, informując jedynie szybko szefa sali, że przybył tu z panią Moore, ale dosiądzie się za chwilę.
    Najchętniej od razu by to zrobił, ale twardo trzymał się planu. Brunet usiadł na wysokim barowym stołku i poprosił o whisky, którą natychmiast wypił. Tak samo następną. Dopiero trzecią kolejkę zostawił w kieliszku nietkniętą i rozejrzał się w poszukiwaniu swojej żony. Akurat składała zamówienie, a Arthur mimowolnie zastanowił się, czy pamięta o swojej własnej alergii na orzechy, która ostatnim razem zepsuła im tak romantyczną kolację. Cóż, najwyżej wyjdzie na moment z roli i sam zapyta kelnera, co znajduje się w daniu.
    Odczekał jeszcze chwilę na tyle długą, by Elle zaczęła się niecierpliwić, wziął do ręki kieliszek i ruszył w stronę zajmowanego przez nią stolika, po drodze wręczając mężczyźnie przy wejściu swój płaszcz. Zanim znalazł się w polu widzenia brunetki, przygładził krawat, a na jego twarzy pojawił się połowiczny uśmieszek.
    - To miejsce jest zajęte? – spytał cicho zachrypniętym głosem i wskazał na puste krzesło. – Wygląda na to, że panią wystawił – dodał i nie czekając na odpowiedź, usiadł naprzeciwko kobiety. – Co to miała być za okazja? Zapomniał o rocznicy? – rzucił, wskazując na obrączkę na jej palcu i unosząc pytająco brew.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  80. Dotychczas myślał, że trudno będzie mu się wczuć w rolę, ale okazało się to zadziwiająco proste. Wystarczyło wymyślić jakąś dobrą historyjkę, a sytuacja rozwijała się sama. Nie musiał jej nawet przedstawiać, żeby wkręcić się w mężczyznę zainteresowanego piękną kobietą. Najpiękniejszą, jaką dane mu było w życiu zobaczyć.
    Słysząc odpowiedź, odstawił kieliszek i uniósł ręce w obronnym geście, chcąc pokazać, że nie ma złych zamiarów. Uśmiechnął się przy tym szelmowsko, odrobinę wykorzystując to, iż wiedział, jak ten uśmieszek na nią działa. Ale tylko trochę.
    Po plecach przebiegł mu pojedynczy dreszcz, gdy brunetka go dotknęła. Obserwował uważnie każdy jej ruch i musiał się powstrzymać przed przyciągnięciem jej do siebie i wyciśnięciem na pomalowanych czerwoną szminką wargach pocałunku.
    - Och, co za palant – fuknął, marszcząc brwi. – Wszystkiego najlepszego – dodał miękko i odchylił się na oparcie krzesła, jednocześnie wypijając z kieliszka bursztynowy płyn. Zapiekł go w gardle i Arthur wiedział, że będzie tego żałował, ale gestem przywołał kelnera i wskazał na kieliszek, zanim ten zdążył podejść. W oczekiwaniu na dolewkę rozejrzał się po luksusowym wnętrzu i musiał przyznać, że restauracja przebijała wystrojem wszystkie, w których dotychczas był.
    - Liczę, że coś się zwolni. Nie jestem tak zapobiegliwy jak pani i nie zrobiłem rezerwacji – westchnął, potwierdzając jej domniemania. – A udałoby mi się? – spytał, ale nie odezwał się więcej, gdyż kelner podszedł do stolika i nalał Arthurowi whisky. – Dla pani poprosimy chardonnay. Wygląda na kogoś, kto pija takie wino – mruknął, posyłając brunetce długie spojrzenie.
    Gdy kelner się oddalił, żeby przynieść wino, Arthur nachylił się nad stolikiem, by znaleźć się odrobinę bliżej kobiety. Słodki zapach jej perfum uderzył w jego nozdrza i zaciągnął się nimi szybko, kolejny raz tego wieczoru posyłając jej charakterystyczny uśmiech.
    - Skąd pani wie, że cokolwiek knuję? – wymruczał i odchylił się do poprzedniej pozycji. – Moja żona… - zaczął, zerkając na obrączkę. Obrócił ją kciukiem na swoim palcu i westchnął z niejaką nostalgią. – Czekam na nią od godziny, więc wychodzi na to, że oboje nie mamy na dzisiaj towarzystwa. Nie mam prezentu, ale co pani na to, żebyśmy spędzili razem pani urodziny? Nikt nie powinien być w urodziny sam – zauważył. – Biorę na siebie rachunek. W ramach prezentu.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  81. - Niewłaściwe jest zachowywanie się w taki sposób – zauważył natychmiast, przechylając lekko głowę w bok. Ciekaw był, jaką historię ułożyła sobie w głowie, ale nie mógł tak po prostu o to zapytać. Cała zabawa polegała na tym, by po kawałeczku wyciągać informacje. – A pani nie zaprzecza. Twierdzi pani, że to niewłaściwe i zuchwałe, ale wydaje mi się, że gdyby pani się ze mną nie zgadzała, widziałbym oburzenie, a jednak… Jakby go na pani twarzy nie było – wzruszył delikatnie ramionami.
    - Do takich restauracji nie chodzi się w pojedynkę… Przynajmniej ja nie puściłbym swojej żony samej. Zwłaszcza, gdyby była tak piękna jak pani – zamruczał, a czując, że trąca jego but, odrobinę wysunął nogę do przodu. Chciał złapać jej łydkę i pociągnąć do siebie, ale przecież nie siedziała przed nim jego żona. – Nie chcę, żeby pani wychodziła – powiedział pod nosem z udawaną nadzieją, że tego nie usłyszała.
    - Ja tylko poszukuję miłego towarzystwa – kolejny raz uniósł dłonie w obronnym geście. Obserwując jej reakcję na krawat, a widział wyraźnie, że właśnie na tę część ubioru spojrzała, nie mógł powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu. Wyprostował się i najpierw odrobinę rozluźnił go pod szyją, a potem przygładził dłonią.
    - Myślę, że ktoś, kto wystawia swoją żonę w jej urodziny nie jest wart tego, by wracała do niego wcześniej, rezygnując z jedzenia w tak dobrej restauracji – odparł i upił trochę swojego alkoholu. Musiał przystopować, więc jedynie zamoczył usta, a po odstawieniu kieliszka oblizał górną wargę. – Służę pomocą – skłonił się lekko. – Och, proszę tak nawet nie mówić. Skoro sam zaoferowałem to jako prezent, niegrzecznie byłoby go nie przyjmować. A moja żona… Nią proszę się nie martwić – machnął dłonią, wydając z siebie kolejne westchnienie.
    Zaczekał, aż kelner odejdzie i pochylił się nad stołem, opierając się o niego łokciem. Bardzo niekulturalnie jak na standardy tego miejsca, więc szybko się upomniał i oparł dłonie płasko na stole.
    - Dobrze, niech będzie, ale musi być sprawiedliwie. Opowiem coś pod warunkiem, że pani również coś opowie – powiedział i zamyślił się na chwilę, przypominając sobie całą historię swojego bohatera. – Może zaczniemy od imienia? Jestem Harry – przedstawił się i wyciągnął w jej stronę rękę, unosząc pytająco brew. – A pani? Jak ma pani na imię?

    Harry ❤️

    OdpowiedzUsuń
  82. Roześmiał się i pokręcił głową z dezaprobatą. Nawet jako Arthur nie umiałby znaleźć odpowiedzi na to, co powiedziała.
    - Okej, wygrała pani. Nie mam żadnego kontrargumentu – przyznał i nieco teatralnie zaklaskał, pełen podziwu dla zawiłości jej rozumowania. – Powiedziałem, że nie chcę, żeby pani wychodziła – powtórzył, tym razem patrząc przy tym prosto w oczy kobiety. Im dłużej na nią patrzył, im uważniej obserwował każdy jej ruch, wyraz twarzy, ruchy warg, tym trudniej było mu zdusić podniecenie, które zrodziło się już dawno przez sam fakt zabawy i nie przestawało się tlić. Jeśli miał wciąż grać, musiał je na razie całkowicie ugasić. Problem w tym, że to chyba nie było możliwe.
    - Nigdy – odparł bez wahania, delikatnie wzruszając ramionami. – Pierwszy raz. I to wcale nie jest polowanie. Po prostu… Ma pani w sobie coś, co nie pozwala przejść obojętnie – powiedział, jednocześnie wyciągając drugą nogę, ale zrobił to, tym razem naprawdę przypadkiem, tak niefortunnie, że kostką zahaczył o szpilkę przy bucie Elle. Odchrząknął cicho, ale nie przeprosił.
    Na wzmiankę o żonie znowu wzruszył ramionami, spoglądając znacząco na swoją obrączkę. Poruszył palcem, a potem sięgnął do niego drugą dłonią i zdjął złoty krążek, ze smutnym uśmiechem wsuwając go do kieszeni. Chyba pierwszy raz zdjął tę konkretną biżuterię i poczuł się… Nagi. Ale musiał się trzymać.
    - Pani mi powiedziała, więc będzie sprawiedliwie, jeśli ja też powiem – zaczął, przenosząc spojrzenie z powrotem na kobietę siedzącą naprzeciwko. – Ta kolacja miała być ostatnią szansą. Sama ją zaproponowała po tym, jak przyłapałem ją w łóżku z jej szefem, ale… Widać niezbyt jej zależy, więc dlaczego mnie ma zależeć? Pewnie gdzieś się gździ, ale to dobrze. Łatwiej będzie to zakończyć – powiedział, pozwalając, by w jego głos wdarła się nostalgia.
    Pokręcił głową, jakby wyrywając się z głębokiego zamyślenia i ujął palce kobiety. Podniósł się odrobinę z krzesła i musnął wargami wierzch jej dłoni, nie odrywając wzroku od ciemnych oczu brunetki. Usiadł z powrotem i zaśmiał się cicho.
    - Avalon – powtórzył, w duchu gratulując jej wyboru imienia. Było tak samo nietuzinkowe jak Villanelle. – Ciekawe. I ładnie brzmi – stwierdził w końcu. – Och, co mam ci powiedzieć? Nie umiem o sobie opowiadać – jęknął cicho. – Dobrze, zastanówmy się. Może zacznę od nazwiska? Harry Johnson, miło mi cię poznać, Avalon Moore… Jestem prawnikiem, nieszczególnie dogaduję się z żoną i nie chciałbym, żebyś dłużej cierpiała, nie mogąc się napić, więc mam nadzieję, że na początek tyle ci wystarczy – zakończył z uroczym uśmiechem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  83. Widział zmianę na jej twarzy. Elle jako Elle była dla niego otwartą księgą, znał ją za dobrze, by nie dostrzec, że przegiął, a wcale nie taka była jego intencja. Chciał wypaść jak najbardziej przekonująco, ale… Ale nie takim kosztem.
    Dlatego na krótką chwilę Harry przestał istnieć. Arthur siedział przed swoją żoną, nie potrafiąc zmusić się do uśmiechu, a dłonią sięgnął do kieszeni i szybko założył obrączkę na palec. Tę samą rękę wyciągnął w jej stronę i dotknął przedramienia ukochanej.
    - Nie, nie, nie rób sobie tego. Prawie słyszę, co dzieje się w twojej głowie – odezwał się cicho, nieświadomie nachylając się nad stołem. – Elle, kochanie, to tylko gra. Wiem, przesadziłem, więcej tego nie zrobię. Po prostu chciałem, żeby wyszło jak najbardziej przekonująco, okej? Nigdy bym tego nie zrobił, gdybyśmy sobie nie wymyślili takich ról – ścisnął nieco mocniej jej rękę i przez chwilę zastanawiał się, czy jej nie pocałować, ale wtedy całkiem wybiłby się z roli i chyba nie potrafiłby do niej wrócić. – Kocham cię najbardziej na świecie i dlatego teraz to robimy – wyszeptał. – W porządku? – spytał jeszcze, wpatrując się intensywnie w jej ciemne oczy. – Jeśli chcesz, możemy w każdej chwili przestać. Wystarczy słowo – dodał na sam koniec.
    Wyprostował się dopiero po uzyskaniu potwierdzenia, że może kontynuować, pogłaskał jeszcze raz jej skórę i wyprostował się, przez moment namyślając się, na czym skończyli.
    Uniósł swój kieliszek i stuknął nim o kieliszek brunetki. Szkło wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, który sprawił, że na twarzy Arthura mimowolnie pojawił się uśmiech.
    - Raczej za samotne wieczory kończące się z nieznajomymi – poprawił i pokiwał głową. – Bardzo. Wręcz czułem twój ból – dodał teatralnym szeptem.
    Gdyby nie pojawił się kelner, zapewne nie oderwałby od kobiety swojego wzroku. Zrobił to tylko po to, by zobaczyć co zamówiła i skinął z uznaniem.
    - Nie trzeba, poproszę to samo co pani – powiedział za odchodzącym mężczyzną i poświęcił całą swoją uwagę Avalon. – Może mieć pretensje tylko do siebie – przyznał i przełknął ślinę. Nie dlatego, że jedzenie pachniało i wyglądało bardzo apetycznie, ale dlatego, że wiedział, co zapowiada. Pamiętał, że Elle wspomniała o afrodyzjakach, a czymże innym mogło być ostre danie? Arthur prawie nie mógł usiedzieć w miejscu na samą myśl, co czekało ich po kolacji. A raczej Avalon i Harry’ego. – Myślisz, że mógłbym go zastąpić w tym przeniesieniu się gdzie indziej? – wypalił śmiało.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  84. Miał szczerą nadzieję, że Elle nie mówi tak tylko dlatego, żeby dał spokój. Ta zabawa miała być dla obojga przyjemnością, ale na względzie miał głównie to, by właśnie ona była jak najbardziej usatysfakcjonowana, skoro to była jej fantazja. Ciągnięcie jej na siłę w takim wypadku byłoby bez sensu, dlatego zanim ponownie wczuł się w swoją rolę, długo patrzył na swoją ukochaną, doszukując się w jej oczach czegoś, co potwierdziłoby, że robi słusznie.
    Znalazł to, więc nie ciągnął tematu i ponownie stał się Harry’m. Mężczyzną zafascynowanym piękną nieznajomą, która siedziała sama w ekskluzywnej restauracji.
    - Więc pomyślisz coś bardzo złego, co w dodatku nie jest prawdą – odparł, a potem, dla potwierdzenia jej słów, napił się trochę alkoholu z kieliszka i lubieżnie oblizał górną wargę. – Aż taki jestem łatwy do przejrzenia? – spytał z uśmiechem. Jako Harry był zadowolony z takiego obrotu spraw, bo wcale nie chciał ukrywać swojej fascynacji siedzącą naprzeciwko Avalon. Harry pierwszy raz widział tak piękną kobietę w całym swoim życiu, a jego żona, gdyby postawić ją obok brunetki, była szara i nudna, a biorąc pod uwagę to, co się między nimi wydarzyło, nie umiał na siłę bronić pani jeszcze-Johnson. – Chyba nawet gdyby siedział tu twój mąż, nie powstrzymałby się przed podejściem i powiedzeniem ci, jak bardzo jesteś zjawiskowa – wyznał konspiracyjnie, uprzednio pochylając się nieświadomie nad stołem.
    Jako Arthur był jeszcze bardziej zadowolony z zaistniałej sytuacji, bo to oznaczało, że wkrótce będzie mógł wziąć w ramiona swoją ukochaną i rozkoszować się jej bliskością. Nie mógł się tego doczekać…
    Patrzył, jak łyżeczka znika w jej ustach i ponownie przełknął ślinę, po czym rozchylił wargi, ułatwiając sobie oddychanie. To była tylko cholerna łyżeczka, a pobudzała jego wyobraźnię tak bardzo, że podbrzusze zaczęło mu się zaciskać z charakterystycznym łaskotaniem.
    Nie odrywając spojrzenia od jej oczu, wyciągnął się do przodu i zgodnie z poleceniem spróbował tego, co mu podawała. Ostry smak natychmiast sprawił, że zrobiło mu się cieplej i jeszcze trochę rozluźnił krawat, a czując jej nogę na swojej łydce niemal się zakrztusił. Odetchnął głęboko, starając się ukryć, jak bardzo to na niego zadziałało i obie ręce położył na stole. Gdyby tego nie zrobił, złapałby ją za kostkę, a potem sam nie wiedział, ale zabawa na pewno skończyłaby się za wcześnie.
    - Pyszne – skomentował, odzyskując choć trochę wewnętrznej równowagi. Uśmiechnął się łobuzersko, słysząc pytanie. – Na szczyt – wyszeptał. Biorąc pod uwagę miejsce, mogła to odebrać dwojako i właśnie o to mu chodziło.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  85. Jeśli chciała go doprowadzić na skraj wytrzymałości, właśnie osiągnęła swój cel. Mężczyzna musiał wziąć głęboki wdech, licząc, że to choć trochę go uspokoi, ale… Ale to nic nie dało. Teoretycznie na krześle siedział Harry, ale to Arthur wiedział, co Elle potrafi zrobić tymi ustami, które właśnie tak ochoczo uwydatniała.
    Natomiast oglądając, jak zlizuje z palca odrobinę zupy, wydał z siebie cichy jęk i przymknął powieki. Stwardniał. Do cholery, siedział w eleganckiej restauracji pod Empire State Building, a ona sprawiła, że tak po prostu, mając za nic siedzących dookoła gości, dostał erekcji. Tak gwałtownej, że aż bolesnej i był pewien, że również widocznej. Rozejrzał się ukradkiem i przysunął z krzesłem do stołu tak, by obrus zasłonił jego krocze. Zrobił to w odpowiednim momencie, bowiem na horyzoncie pojawił się kelner z jego daniem. Postawił talerz z zupą, skłonił się lekko i odszedł, a Arthur, po posłaniu mu grzecznego uśmiechu, pochylił się, manewrując ręką pod stołem. Bez ceregieli złapał kobietę za nogę, ostrożnie zsunął szpilkę drugą dłonią, uważając, by nie spadła na podłogę z głuchym łoskotem, a na koniec wyprostował się i oparł stopę brunetki na swoim krześle.
    - W razie, gdybyś nie zdawała sobie sprawy, co właśnie ze mną zrobiłaś – wychrypiał, wysuwając biodra kilka centymetrów do przodu. Był pewien, że bez problemu wyczuła to, co miała wyczuć. Nie potrafił skupić się na tym, co do niego mówiła, chociaż bardzo tego chciał. Pragnął przedłużyć ich zabawę do maksimum, odpuścić wspomniany kilka tygodni temu seks w łazience, wjechać z nią na szczyt Empire, a dopiero potem zamówić taksówkę i pojechać do hotelu, w którym zarezerwował pokój.
    Ale teraz nie był pewien, czy da radę odwlec zbliżenie w czasie. A przełknięcie pierwszej łyżki ostrej zupy wcale nie pomogło w powściągnięciu pożądania. Westchnął głęboko, upił trochę whisky z kieliszka i odsunął się z krzesłem od stołu.
    - Przepraszam na chwilę. Muszę… Skorzystać z toalety – powiedział cicho, posyłając kobiecie łobuzerski uśmieszek. Zanim wstał, poprawił spodnie i wsunął dłoń do kieszeni, by nie emanować wszem i wobec swoją męskością, a potem ruszył w głąb sali. Nie wiedział, co zrobi, żeby się uspokoić, wiedział jedynie, że musi wyjść, by nie rzucić się na nią tu i teraz, przy tych wszystkich ludziach i nie zerżnąć jej na stole. W sumie można pokusić się o stwierdzenie, że wychodził dla jej własnego dobra.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  86. Oczywiście, że ten szczyt, o którym mówił, miał wiele wspólnego z tym wybrzuszeniem! Chciał wytrzymać, ale doprowadziła go do takiego stanu, że nie potrafił. Sam po sobie nie spodziewał się takiej słabości, naprawdę. Liczył się z tym, że cały wieczór będzie przepełniony napięciem, mniejszym lub większym, ale nie takim, które nie da mu usiedzieć w miejscu. Może gdyby Arthur i Elle nie mieli tak długiej przerwy w zbliżeniach… Może wtedy Harry nie okazałby się takim troglodytą niepotrafiącym powstrzymać swojego podniecenia względem obcej kobiety. Ale Harry zszedł na dalszy plan, a Arthur pragnął swojej żony.
    Tak naprawdę miał nadzieję, że za nim nie pójdzie. Musiał doprowadzić się do porządku, by zrealizować plan, a ten, w przeciwieństwie do pierwotnego, nie zakładał seksu w łazience. Gdyby zaszła taka potrzeba, był gotów na szybko spróbować się zadowolić, byleby tylko wrócić i poprowadzić ten wieczór tak, jak oczekiwała tego Elle.
    Obyło się bez sięgania pod materiał bokserek. Arthur, a raczej Harry, wyszedł z kabiny, by chlusnąć sobie w twarz zimną wodą, ale zatrzymał się w połowie kroku, widząc w lustrze odbicie znajomej twarzy.
    - Ach, czyli nie tylko ja musiałem skorzystać – odezwał się zachrypniętym głosem. Już chciał podejść bliżej, ale w ostatniej chwili sobie uświadomił, że są w toalecie, do której mógł wejść każdy, schylił się więc szybko i zajrzał pod ściankami kabin, czy na pewno są puste. Dopiero po upewnieniu się, że oprócz nich w łazience nikogo nie ma, mężczyzna poprawił krawat pod szyją i podszedł do brunetki. Zatrzymał się za jej plecami na tyle blisko, by mogła wyczuć jego ciepło, ale na tyle daleko, że jej nie dotykał.
    - Z tego, co sobie przypominam, a zawsze patrzę na znaczki, to jest męska toaleta. Wydaje się, że zbłądziłaś, Avalon – wymruczał, żałując, że nie może owiać jej karku gorącym oddechem. Musiałby najpierw odgarnąć rozpuszczone włosy kobiety na jedno ramię, a nie chciał jej dotykać. Nie mógł tego zrobić, bo najlżejsze nawet muśnięcie skóry byłoby jego point no return. – Mam odprowadzić cię do stolika? Nie chciałbym, żebyś zgubiła się na sali… Za bardzo tęskniłbym za twoim towarzystwem – wyszeptał, pochylając się nad nią odrobinę i spod rzęs zerkając na ich lustrzane odbicie. Uśmiechał się przy tym tak, jak wydawało mu się, że Elle lubiła najbardziej i wdychał nowy, choć przyjemny zapach perfum, ale… Ale nie zrobił nic więcej.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  87. Kłamstwo miało to do siebie, że im dłużej się w nim trwało, tym trudniej było wyznać prawdę. Dlatego teraz Tilly, słysząc dopytywania Elle, wiedziała, że to, co wcześniej wręcz cisnęło jej się na usta, obecnie stanowiło niemożliwą do przeskoczenia przeszkodzę. Miała wrażenie, że była zaplątana w sieć własnych niedomówień, które obecnie trzymały ją za gardło i powstrzymywały przed powiedzeniem krótkiego "jestem chora". Nawet kilkakrotnie otwierała usta, lecz żadna z wersji prawdy, jaką zamierzała ją uraczyć, nie brzmiała wystarczająco atrakcyjnie. Bo niby jak miala ją przedstawić? Używając analogii czy wprost, bez owijania w bawełnę? Lakonicznie czy ze wszystkimi szczegółami? Nie wiedziała. Dlatego ostatecznie zaśmiała się do siebie w reakcji na własną nieudolność, by zaraz stwierdzić:
    - Jestem... wdzięczna.
    Nie potrafiła zdobyć się na nic innego i, żeby uśpić czujność kobiety oraz pozbawić ją szansy na wywęszenie w jej wypowiedzi kłamstwa, objęła jej ciało swoimi ramionami w geście pojednania.
    - Odkąd wróciłam do Nowego Jorku, robiłam wszystko, żeby zasłużyć na kolejną szansę. Nie masz pojęcia jak wiele to dla mnie znaczy - dodała jeszcze.
    Na szczęście ugryzienie nie było zbyt głębokie. Cóż, Neo był uroczą świnką, ale czasem potrafił pomylić czyjś palec ze smaczną marchewką, czego ofiarą stała się niczego nieświadoma Thea. Na szczęście dziewczynka szybko znalazla ukojenie w ramionach mamy, co dało Mathilde czas na schowanie zwierzątka do klatki. Kiedy tylko zamknęła jego drzwiczki, Neo zakopał się w stosie sianka, zupełnie jakby domyślał się, że coś przeskrobał. Morrison zaśmiała się pod nosem, następnie zwracając się do Thei:
    - Neo wie, że był niegrzeczny i już cię nie ugryzie. Ale jestem pewna, że Nana będzie znacznie lepszą świnkę. To jak, jesteśmy umówione?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  88. Czego mógł się spodziewać? Elle… Elle nie rzuciłaby się na niego w publicznej toalecie, chyba że byłaby naprawdę żądna wrażeń, ale jakoś nie mógł w to uwierzyć. Jego Elle wstydziła się seksu w samolocie, wydawało jej się, że każdy ją słyszał, że każdy wiedział, co robili w ciasnym pomieszczeniu i panikowała. Nie łudził się, że to nagle uległo zmianie.
    Natomiast Avalon… Nie znał Avalon i nie wiedział, na ile Elle pozwoliłaby odgrywanej postaci przejąć nad sobą kontrolę. Czy możliwe, aby zrobiła to na tyle, by uprawiać seks w miejscu publicznym? A może czekała, aż to on zrobi pierwszy krok, żeby mogła bez reszty się w tym zatracić?
    Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy kobieta obróciła się w jego stronę i wbił spojrzenie prosto w jej oczy. Teraz zapach jej perfum był jeszcze intensywniejszy i mimowolnie zrobił niewielki kroczek do przodu. Zupełnie jakby sam kosmetyk go zahipnotyzował.
    - Jak długo wytrzymasz co? – spytał głupkowato i uśmiechnął się zawadiacko. Oczami wyobraźni widział, jak sadza ją na marmurowym blacie obok umywalki, podwija sukienkę, rozrywa majtki i wbija się w nią tak mocno, że oboje jęczą z bólu, ale w rzeczywistości nawet nie drgnął. Wsunął natomiast dłonie do kieszeni, co miało go powstrzymać przed dotknięciem brunetki.
    - Dziękuję. To miłe, że ktoś potrafi docenić zwykły garnitur – wychrypiał i drgnął, czując jej dotyk na swoim ubraniu. Przez cały czas nie odrywał wzroku od jej twarzy. Był pełen podziwu, że potrafiła tak bardzo się kontrolować, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie zwrócił uwagi na drżenie dłoni. Liczyło się tylko to, że go dotykała, a on miał minimalną namiastkę upragnionej bliskości.
    - Tak, racja. I nie chciałbym od niego oberwać, skoro przecież nic złego nie robię – odparł i zbliżył się jeszcze odrobinę. Ich ciała były tak blisko, że pewnie jedyne, co udałoby się między nie wcisnąć to igła. Natomiast usta kobiety… Wystarczyło schylić głowę maksymalnie kilka centymetrów, a ich wargi złączyłyby się w namiętnym pocałunku… dobre pytanie brzmi, jakim cudem oboje byli w stanie się tak bardzo kontrolować. – Im bardziej jesteś głodna, tym bardziej smakuje ci posiłek – wyszeptał, gdy brunetka go wymijała.
    Po jej wyjściu z toalety dał sobie piętnaście sekund i również opuścił pomieszczenie. Powoli podszedł do stolika, który zajmowali i usiadł.
    - Masz ochotę napić się jeszcze? – spytał, ale nie czekając na odpowiedź, przywołał gestem kelnera. Zamówił jeszcze jedną porcję chardonnay dla swojej towarzyszki i kolejną whisky dla siebie. – Pytałaś, czy lubię niebezpieczeństwo – przypomniał sobie. – Nie, ale myślę, że z tobą mógłbym je polubić. Wybrałabyś się razem ze mną na najwyższy, najbardziej ekstremalny szczyt, nawet jeśli istniałoby ryzyko, że oboje spadniemy?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  89. — Jaka pani dyrektor, taki asystent — odparował i bezczelnie pokazał jej język, mając przy tym mnóstwo radochy, co doskonale było widać po jego szerokim uśmiechu i błyszczących się oczach. Musiał jednak oddać Elle sprawiedliwość; w celu udostepnienia jej zdjęć faktycznie mógł skorzystać z nowinek technologicznych i zawiesić je chociażby w chmurze. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo czy nie mieli teraz więcej frajdy z wspólnego przeglądania fotografii? W momentach, w których Jerome zerkał na ekran, czasem dopowiedział coś od siebie, a raz nawet zatrzymał pokaz i odszukał zdjęcia ganku ze złamaną belką podtrzymującą dach, by pokazać przyjaciółce efekt tuż po naprawie i w następnej kolejności wyświetlić kadry ukazujące zreperowany element.
    — Dziękujemy — odparł, nie kryjąc dumy i zadowolenia. — Ja głównie naprawiałem, co trzeba, a Jen zajęła się wnętrzami. Dopiero kiedy skończyliśmy remont, zaczęliśmy nieśmiało myśleć o powrocie, bo… To w Nowym Jorku zostało najgorsze, z czym musieliśmy się wtedy zmierzyć — powiedział, włączając z powrotem pokaz slajdów, tak by zdjęcia wyświetlały się w tle.
    — Nie zaprzeczę — zaśmiał się, kiedy brunetka jasno dała mu do zrozumienia, kto kogo by ogarniał, a następnie zmarszczył lekko brwi, słuchając o Matthew. Zauważył, że chłopiec miał zupełnie inny charakter niż jego starsza siostra, ale nie podejrzewał, że swego czasu państwo Morrison borykali się z nieodpowiednią opiekunką. — Żartujesz? — tchnął zduszonym głosem, kiedy jego gardło ścisnęła złość, ponieważ w jego głowie od razu pojawiły się najgorsze możliwe wizje. — Co… — wydukał i odchrząknął. — Co się stało? — spytał cicho i gdyby tylko dorwał to babsko w swoje ręce, bez wątpienia rozszarpałby ją na strzępy. W głowie mu się nie mieściło, jak można było krzywdzić dzieci. Czy ludzie naprawdę byli tak spaczeni, że sprawiało im to chorą satysfakcję? A jeśli nie przepadało się za maluchami, dlaczego w ogóle człowiek decydował się na taką pracę? Od razu przeniósł wzrok na dzieci i pokręcił głową. Nie był rodzicem, więc nie wiedział jeszcze, że własne pociechy często doprowadzały człowieka na skraj wytrzymałości, posiadał jednak młodsze rodzeństwo i nigdy nie podniósł na żadne ręki, nawet jeśli młodsi bracia dawali mu wyjątkowo popalić. Stąd nie miał zrozumienia dla ludzi, którzy działali w ten sposób.
    — Rzuciłaś papierami? — dopytał z lekkim niedowierzaniem, zainteresowany kolejnym tematem rozmowy. — Tak, Ti, będziesz mogła zabrać zabawki — odparł w międzyczasie i uśmiechnął się lekko do dziewczynki, nie wiedząc, co też ta tak naprawdę kombinowała i wrócił do słuchania przyjaciółki. — Arthur miał rację — przyznał. — Co prawda nigdy nie studiowałem i raczej nie zamierzam, ale wydaje mi się, że sam po przerwie raczej niechętnie wróciłbym do nauki, o ile w ogóle. Zresztą, dużo słyszy się o ludziach, u których właśnie tak to się skończyło. No i gratuluję — dodał, mając na myśli oczywiście otwarcie biura. — Czyli z jego zdrowiem już wszystko w porządku? — zagadnął, nie mając na ten temat najświeższych informacji. — Właśnie, że też zapomniałem spytać! — zawołał niespodziewanie i aż klasnął w dłonie. — Zaakceptował Izabelę? — spytał, rzucając Elle podejrzliwe spojrzenie.
    Nie uzyskał jednakże odpowiedzi, ponieważ chwilę później rozpętał się Armagedon. Thea krzyknęła, a Matty zaczął płakać i trzeba przyznać, że tylu decybeli Jerome chyba jeszcze nie słyszał. Skrzywił się mimowolnie, poniekąd czując się zagubionym, ale przecież nie mógł zostawić Elle samej pośrodku tego huraganu. Początkowo przyszło mu na myśl, by wziąć dziewczynkę na ręce i czymś ją zainteresować, tak jak zrobił to dawno temu w salonie fryzjerskim Małeckich, pokazując jej perukę. Szybko uznał jednak, że to zły pomysł; Thea była już znacznie większa i ewidentnie zależało jej na tym, by być samodzielną, więc takie ubezwłasnowolnienie mogło ją tylko bardziej wyprowadzić z równowagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Thea, a może chcesz dać chrupka Haroldowi? — zaproponował, z nadzieją wpatrując się w ciemnowłosą istotkę. Im dłużej córka Elle nie reagowała, tym większe odczuwał napięcie, ale w końcu zwróciła się w jego stronę i spojrzała na wujka z zainteresowaniem.
      — Ćwince? — spytała, a Jerome zaskoczył się, że tak dobrze zrozumiała, o co chodzi.
      — Tak, ćwince — zgodził się, powtarzając za nią. — Oddaj herbatkę mamie i weź miseczkę z chrupkami, dobrze? A ja wezmę Harolda — polecił i kontrolnie zerkając na Theę, ruszył do klatki. Otworzył drzwiczki i wrócił bliżej kanapy, z zadowoleniem zauważając, że Thea spełniła jego prośbę i teraz czekała na niego, zaciskając rączki w małe piąstki, a ze zniecierpliwienia aż przebierała nóżkami.
      — Proszę, to jest Harold — oznajmił, puszczając długowłosą świnkę morską na kanapę, tak by nie musieli gonić jej po całym mieszkaniu. — Masz chrupki?
      — Tak! — Po tym radosnym okrzyku mała brunetka wysypała na kanapę całą miseczkę chrupków kukurydzianych, wraz z wszystkimi okruszkami.
      — No… Bardzo ładnie… — Jerome pochwalił ją po chwili zawahania i wymienił z Elle porozumiewawcze spojrzenie, w środku dusząc się ze śmiechu. Całe szczęście, że ludzkość już dawno temu wymyśliła coś takiego, jak odkurzacz.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  90. Zgadza się, nawet jej nie dotknął. Ona jego też nie, a mimo to czuł się tak, jakby zostawiła go po intensywnej pieszczocie tuż przed finałem tylko po to, by się podroczyć i sprawdzić jego wytrzymałość. Nie przypominał sobie jakiejkolwiek innej sytuacji w ich związku, podczas której czułby się tak jak teraz. Wypompowany z cierpliwości i sił na hamowanie się.
    Więc jakim cudem pozwolił jej wyjść z toalety? Jak znalazł w sobie na tyle samokontroli, żeby nawet jej nie dotknąć, zwłaszcza gdy ona to zrobiła? Chyba tak bardzo pragnął szczęścia swojej żony, spełnienia jej fantazji w jak najlepszy sposób, że tylko to jeszcze trzymało go w jako takich ryzach.
    Niemal zakrztusił się alkoholem, czując stopę kobiety jak blisko swojego krocza. Odstawił kieliszek, powstrzymując się przed wypluciem wszystkiego, co miał w ustach. Przełknął i odchrząknął, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę. I pogodzić się z tym, że będzie siedział w eleganckiej restauracji z niemożliwą do zlikwidowania erekcją. Dobrze, że chociaż obrus był na tyle długi, że mógł zarzucić go na swoje nogi i choć trochę zamaskować wypukłość w spodniach.
    - To miłe, że wzbudzam w tobie tak duże zaufanie, chociaż tak naprawdę nic o mnie nie wiesz – wychrypiał. Kiedy kelner zjawił się przy ich stoliku, pod ciemną czupryną Arthura zrodził się chytry plan. Ona najwyraźniej świetnie się bawiła, więc dlaczego on miał czegoś nie wyciągnąć z tej sytuacji? Zaczekał, aż brunetka zacznie mówić i w tym samym momencie ułożył dłoń na jej stopie. Przesunął palcami w górę po jej wierzchu, przez kostkę i łydkę. Musiał się odrobinę przy tym przygarbić, ale nie wyglądało to podejrzanie. Zatrzymał się najdalej, jak tylko mógł to zrobić bez schylenia się pod obrus i uszczypnął delikatnie acz odczuwalnie gładką skórę. Zaraz potem wbił w nią paznokcie, zapewne zostawiając kilka jasnych śladów.
    - W życiu nie złożyłbym ci propozycji, których nie chciałbym spełnić. Zobligowałem się, że spędzę z tobą urodziny, więc tak będzie – odezwał się ponownie, gdy kelner odszedł. Wyprostował się i pod obrusem ułożył rękę z powrotem na stopie kobiety. Gładził ją powolnymi ruchami, czasami mocniej ugniatał palcami i przez cały ten czas uśmiechał się łobuzersko. Gdyby to nie była taka restauracja… Tak, bez wahania wykorzystałby chwilę, że nikt na nich nie patrzy, wszedłby pod stół i zająłby się nią tak, jak już dawno robił to w swojej wyobraźni. – Sprawię, że będą najlepsze w twoim życiu – wyszeptał i rozejrzał się ukradkiem. Wszyscy wydawali się zajęci swoimi sprawami.
    Chwycił jeden z widelców i wrzucił go pod stół. Sztuciec opadł z cichym brzdękiem.
    - Och, przepraszam, zaraz podniosę – odezwał się i szybko zanurkował pod stołem. Z przerwy między obrusem a podłogą docierało wystarczająco światła, by bez problemu odnalazł nogi Elle. Pewnym ruchem wsunął dłoń pod czerwoną sukienkę, palcem odchylił tak cholernie wilgotne majtki, a po chwili zastanowienia rozerwał bieliznę z cichym westchnieniem i odnalazł opuszkami łechtaczkę, pobudzając ją pewnymi ruchami. Sam nie mógł uwierzyć, że się na to zdobył; chyba pożądanie lasowało mu mózg.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  91. Jaime zerknął na Elle, zastanawiając się nad jej słowami o bracie. Och... Czyżby jakieś tajemnice i sekrety rodzinne? Co takiego musiało się stać w jej rodzinie, że dziewczyna dopiero niedawno poznała swojego brata? Moretti mógłby o to zapytać, ale nie miał pojęcia, jak to wpłynie na dalsze wspólne popołudnie. Jaime na przykład wolałby nie mówić, co się stało z jego bratem i od jak dawna go nie widział żywego. Owszem, mógłby powiedzieć Elle, w końcu wiele ze sobą przeszli, przyjaźnili się, a ona nie wiedziała o tak ważnej traumie, o tym tragicznym wydarzeniu w jego życiu, o tych wszystkich koszmarach, które go nawiedzały.
    Cóż, nie było odpowiedniego momentu i raczej nigdy taki nie nastąpi. Ale dzisiaj? Dzisiaj odpadało kompletnie. Nie dość, że atmosfera była przyjemna, to jeszcze siedziały z nimi dzieci. No i... Tak, to zdecydowanie nie była najlepsza chwila na takie wyznania.
    Jaime sięgnął po szklankę i napił się wody. Znów spojrzał na Elle i uśmiechnął się lekko.
    – Wiesz, zawsze możecie polecieć kiedyś ze mną. To znaczy, ja z wami... Wiesz, o co chodzi – zaśmiał się cicho. Jakoś nie sądził, że wujek Shay będzie miał chęć polecieć z całą rodzinką, której nie znał, na Bali. Chociaż, cholera go wie. Może gdyby zobaczył rodzinne szczęście na żywo, to w końcu zdecydowałby się najpierw poznać jakąś kobietę nim wszedłby z nią w związek, który skończyłby się zerwaniem mniej lub bardziej dramatycznym. Wujek Shay był naprawdę... wyjątkowy. – Cóż, lubię swoje koszulki – Jaime nagle przycisnął dłonie do swojej górnej części garderoby, jakby chciał ją chronić przez kozą. Zaraz też zerknął na Theę, wyczuwając jej wzrok na sobie. No... także tego... Wciąż dziwnie.

    Na umówiony obiad Jaime przygotował się bardzo dobrze; zrobił wcześniej zakupy z odpowiednimi produktami, za samo gotowanie zabrał się już rano. Ostatecznie przygotował zupę, danie główne i coś na deser. Wszystkiego w większej porcji, aby Elle mogła ewentualnie zabrać coś ze sobą do domu (optymistycznie zakładając, że jej zasmakuje i będzie chciała się podzielić tym ze swoją rodzinką). Oczywiście uważał na wszystkie zastrzeżenia, jakie miała Elle dotyczące jej zdrowia. Pamiętał o tym doskonale i opierając się o te informacje, przygotował odpowiednie przepisy. No już działał coraz bardziej... pewnie. Nie tylko wyszukiwał przepisów, ale też tworzył swoje własne.
    – Musisz być grzeczny – powiedział do świnki morskiej, która właśnie relaksowała się na swoim dużym wybiegu w salonie. – Będziemy mieli gościa.
    Obserwował krótką chwilę Henia, a potem rozejrzał się po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś, czego ewentualnie zapomniał sprzątnąć, ale wyglądało na to, że wszystko było na swoim miejscu. Wkrótce usłyszał dzwonek do drzwi, dlatego podszedł do nich szybkim krokiem i je otworzył, witając przyjaciółkę.
    – Cześć, cześć! Zapraszamy w nasze skromne progi.
    Mieszkanie Jaime’ego było całkiem duże – ogromne pomieszczenie, na które składał się salon wraz z jadalnią i sypialnią, bowiem łóżko stało gdzieś dalej. Nad wejściem mieściła się antresola, do której można się było dostać dzięki drabinie. Na górze znajdował się stolik, laptop i hamak. Kuchnia i łazienka były osobnymi pomieszczeniami.
    – Mam nadzieję, że jesteś głodna.

    [Może najpierw krótka kolacja, a potem coś już na czasie, tylko jeszcze nie wiem, co takiego... Jakiś dramacik? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  92. Adrenalina krążyła w jego żyłach, pompowana przez bijące kilka razy szybciej niż normalnie serce. Byli w miejscu publicznym. W dodatku eleganckim miejscu publicznym, a on właśnie dogadzał pod stołem obcej kobiecie. Sam nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, że wyobrażenia przerodził w czyny, ale podobało mu się. Bardziej niż powinno.
    Jej chyba też, skoro rozchyliła nogi i ułatwiła mu do siebie dostęp. Poza tym… No bądźmy szczerzy, czuł wyraźnie, że jest jej dobrze. Jego palec bez problemu prześlizgiwał się po wilgotnej kobiecości, by w końcu wsunąć się głęboko we wnętrze brunetki i powoli acz pewnie poruszać się w niej. Zaś ten, który dotychczas drażnił łechtaczkę został zastąpiony przez język mężczyzny. Pieścił ją bez opamiętania, tak bardzo skupiony na działaniu, że na początku nawet nie zauważył obecności kelnera. Dopiero głos kobiety przywołał go do rzeczywistości, ale nie na tyle, by przerwał pieszczotę.
    Dopiero prośba usłyszana nad głową całkowicie sprowadziła go na ziemię. Wykonał jeszcze kilka głębokich pchnięć, wolną ręką w tym czasie zdejmując resztki porwanej bielizny z jej nogi, zassał na moment łechtaczkę i dopiero wówczas się odsunął. Majtki schował do wewnętrznej kieszeni marynarki i otarł usta, niemal zapominając o widelcu. Wyłonił się spod stołu odrobinę roztrzepany, ze spojrzeniem zamglonym od podniecenia.
    - Nie mogłem go znaleźć, zawieruszył się – powiedział zachrypniętym głosem, zajmując swoje poprzednie miejsce. – Słyszałem, że od razu przeszłaś do deseru… Dobry wybór, bo nie mogę się doczekać kolejnych atrakcji tego wieczoru – wyznał i spojrzał na swoją dłoń. Specjalnie nie wytarł wilgotnych od jej podniecenia palców, żeby teraz, patrząc prosto w oczy Avalon, oblizać je powoli, jakby kosztował najlepszego dania na świecie.
    Jeśli czegoś ze swojego zachowania żałował, to jedynie tego, że nie wykazał się upartością i nie doprowadził jej do orgazmu na oczach tych wszystkich ludzi. I tak wydawali się zajęci swoimi kolacjami, ale to, że ktoś mógł go nie tyle zobaczyć, co raczej usłyszeć, dodawało niesamowitej pikanterii. Właściwie podobało mu się tak bardzo, że gdyby kobieta nie wypowiedziała słowa proszę i nie mieliby za chwilę dostać deseru, po którym planowali się ulotnić, bez wahania zanurkowałby pod stołem jeszcze raz, żeby dokończyć dzieła.
    - Pyszne – wymruczał, mając na myśli oczywiście swoje palce i upił połowę zawartości swojego kieliszka. – Co chciałabyś później robić? Oczywiście mam swój plan, ale jestem ciekaw, jak spędziłabyś swoje urodziny z nieznajomym…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  93. Och, więc przechodzili do rzeczy? Świetnie, bo sam nie był pewien, jak długo jeszcze wytrzyma w tak ogromnym napięciu. No, może odrobinę je złagodził, bo jako Arthur uwielbiał sprawiać Elle przyjemność bardziej niż sobie, ale Harry… Harry był na skraju i cieszył się, że podjęła decyzję co do dalszego działania.
    - Jak sobie życzysz, moja słodka – wyszeptał, uśmiechając się kącikiem ust. Zgodnie z poleceniem wyjął portfel z kieszeni spodni, wyjął zdecydowanie nieprzyzwoitą ilość gotówki i położył ją na stole, po czym wstał, uprzednio z powrotem wkładając portfel i zostawiając w nim rękę, żeby choć trochę zasłonić erekcję. – Zawsze mógłbym skończyć, ale sama prosiłaś, żebym przestał… Niesamowite opanowanie – westchnął, gdy kobieta wstała ze swojego miejsca i ruszył tuż za nią. – Czułem, że prawie doszłaś, więc tym bardziej jestem pełen podziwu, że w takim momencie chciałaś zakończyć – wyszeptał, pochylając się nieznacznie nad jej szyją. Chciał ją do siebie przyciągnąć, docisnąć jej biodra do swojej męskości i pokazać, jak bardzo jej pragnie, ale dookoła było zbyt dużo ludzi.
    - Tak szybko państwo wychodzą? – spytał zdziwiony szef sali, ściągając bruneta na ziemię. Harry zamrugał szybko powiekami i uśmiechnął się grzecznie. – Jedzenie nie smakowało?
    - Nie, jedzenie jest wyśmienite. Po prostu… Dostałem ważny telefon i musimy iść. Ale na pewno jeszcze się tu pojawimy – odparł i wyjął rękę z kieszeni, uprzednio poprawiając spodnie na tyle, by się nie zdradzić.
    Mężczyzna udał się po ich płaszcze, a brunet stanął za plecami Avalon i delikatnie odgarnął włosy z boku jej szyi.
    - Plan obejmuje szczyt Empire State Building – wyszeptał z wargami tuż nad jej skórą. Muskał ją swoim gorącym oddechem z każdym słowem i choć miał ogromną ochotę złożyć kilka delikatnych pocałunków, nie zrobił tego. – Jeśli się uda, w windzie będziemy sami… A na tarasie widokowym możesz krzyczeć tak głośno, jak tylko potrafisz. Postaram się osobiście wycisnąć z ciebie ten krzyk. Obiecuję, że zrobię to najlepiej jak potrafię – mówił dalej tak samo cicho, spoglądając w kierunku, z którego powinien nadejść mężczyzna z ich płaszczami.
    Na jego widok Harry się wyprostował i odebrał okrycia. Błyskawicznie ubrał najpierw siebie, a potem pomógł to samo zrobić kobiecie. Przepuścił ją w drzwiach, aby po wyjściu na ulicę objąć ją ramieniem w talii i przyciągnąć do swojego boku.
    - Możemy? – spytał z zawadiackim uśmiechem i głową wskazał na ogromny budynek, do którego mieli się udać.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  94. Pokiwał ze zrozumieniem głową. I tak na zbyt wiele sobie pozwolił, ona zresztą też. Jako Arthur tylko on w ich małżeństwie miał dziwne ciągoty do seksu w miejscach publicznych. Cholernie go to rajcowało. Elle… Elle była inna i oddawała się napiętej atmosferze jedynie w zaciszu ich sypialni. Lub innym zaciszu, w którym byli sami. Nie przeszkadzało mu to, ale czasami potrzebował adrenaliny, która dodatkowo go nakręcała. Tak jak dzisiaj. Harry czy Arthur, obojętnie kto był pod stołem. Jeden i drugi pragnął doprowadzić siedzącą z nim przy stole kobietę do postradania zmysłów.
    Pokiwał lekko głową w odpowiedzi na zadane pytanie i uśmiechnął się czarująco. To miał być swego rodzaju prezent dla Elle. Obiecał, że kiedyś ją tam zabierze, ale nigdy nie było okazji i wystarczająco czasu. Dlatego kiedy zarezerwowali stolik w State, Arthur następnego dnia kupił bilety na szczyt Empire. To był Nowy Jork i jeśli chodzi o ruch pora nie grała roli, ale przynajmniej miał pewność, że tak późno nie będzie tam żadnych wycieczek, a Nowojorczycy… Robili to samo co Elle i on; odkładali wizytę w budynku, tłumacząc sobie, że jeszcze będzie na to czas i nigdzie się przecież nie wybierają. Koniec końców większość z nich nigdy nie była nawet na parterze, nie wspominając o tarasie widokowym.
    - Ale jest coś, czego bym chciał – odezwał się po chwili. Szli powoli w docelowym kierunku, przytulając się do siebie. – Wjedźmy tam bez żadnych ról. Jako Elle i Arthur. To Arthur obiecał Elle, że ją tam zabierze, a nie Harry Avalon – powiedział cicho.
    Zatrzymał się, mrugając szybko oczami, zdziwiony takim obrotem sytuacji. Początkowo nie wiedział, o co może chodzić, więc przypatrywał się badawczo delikatnie zarumienionej twarzy brunetki, a z każdym jej słowem uśmiechał się coraz szerzej.
    - Czyli jednak mogłem dokończyć – powiedział, nie potrafiąc ukryć samozadowolenia. Oj, zamierzał dokończyć. Nie miała nawet pojęcia, jak blisko szczytu była, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Winda miała wjechać prosto na 102 piętro, a przy odrobinie szczęścia nikt z nimi nie wsiądzie. Jemu to wystarczyło i właśnie tam zamierzał dokończyć co zaczął.
    Roześmiał się nieco chrapliwie i obejrzał się przez ramię na restaurację. Wrócił spojrzeniem do kobiety i objął ją w pasie, przyciskając do swojego ciała.
    - Myślisz, że wpuszczą nas tam następnym razem? – wymruczał, zaczepnie trącając nosem jej nos, a nie mogąc się powstrzymać, skubnął zębami jej dolną wargę.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  95. Udawanie mu się podobało, ale bycie Elle i Arthurem, po prostu sobą było bez porównania lepsze, dlatego ucieszył się, gdy powiedziała, że go kocha i zwróciła się do niego prawdziwym imieniem. Z ulgą porzucił rolę Harry’ego, nieszczęśliwego męża, który chciał zadowolić się namiętnymi chwilami z nieznajomą.
    - Wzajemnie, kochanie – wyszeptał. – Nie potrafię grać zmęczonego małżeństwem, bo nie wiem jak to jest. I cholernie się z tego cieszę – przyznał, nie przestając uśmiechać się do swojej żony. Nie chodziło nawet o to, że nie nudzili się w tym małżeństwie, po prostu… Po prostu było między nimi coś, co mimo upływu czasu nie gasło i niemalże nie wierzył w to, jak cholernym był szczęściarzem, że znalazł w swoim życiu osobę, która mu to dawała. Liczył, że Elle ma podobne odczucia…
    - Szczerze? Ja też nie wierzę, że to zrobiłem – roześmiał się cicho. – Ale było na tyle zajebiście, że bez wahania zrobiłbym to jeszcze raz. Z tym wyjątkiem, że nie posłuchałbym twojej prośby - dodał mrukliwie i ponownie obejrzał się za siebie, ale restauracja była dalej niż bliżej. – Co ty na to, żeby państwo Morrison wybrali się tam w swoją rocznicę? – zaproponował, przytulając do siebie Elle. Nie wypuszczał jej z uścisku nawet gdy znaleźli się w środku Empire State. Wolną ręką natomiast poszukał w kieszeni płaszcza telefonu, odblokował ekran i odnalazł maila z biletami.
    - Zdarzyło się raz czy dwa, ale mogłabyś mówić to częściej – powiedział i zamruczał, czując jej dłoń na swoim pośladku. Cholernie chciał zrobić to samo z jej pośladkiem, tylko odrobinę mocniej i żeby słyszeć charakterystyczny dźwięk uderzenia skóry o skórę, ale nie mógł sobie na to pozwolić tutaj. Byleby dotrzeć do windy, na tyle mógł poskromić własne pożądanie. – Moje ego właśnie urosło do niebotycznych rozmiarów – westchnął. Zatrzymali się przy okienku, za którym siedział znudzony nastolatek. Arthur podsunął mu telefon, ten mechanicznie zeskanował kody biletów i monotonnym głosem powiedział, by udali się do windy numer jeden, bo ruch jest tak mały, że tylko jedna jest dzisiaj uruchomiona. A to z kolei wywołało na twarzy Morrisona tak szeroki uśmiech, że rozbolały go policzki. Na korytarzu nie było nikogo oprócz nich, co znaczyło, że mieli wjechać na górę sami. Nie mogło być bardziej wymarzonej sytuacji.
    - Jak myślisz, długo się jedzie na sto drugie piętro? – spytał, gdy stanęli już przed drzwiami. Brunet zerknął w górę na wyświetlacz, który pokazywał, że winda jest aktualnie na dziesiątym piętrze i zjeżdża w dół. Miał więc chwilę czasu, której nie omieszkał wykorzystać. Wsunął rękę pod płaszcz Elle i pogładził jej pośladek przykryty jedynie materiałem cienkiej sukienki.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  96. Była jej wdzięczna za to, że na nią poczekała. Ten moment należał właśnie do niej, bo nie chodziło tutaj przecież o sam akt wyrzucania bezużytecznych ubrań. Męskie koszule czy spodnie były wyłącznie symbolami jej przywiązania do dawnego życia, z którym Maddie pragnęła raz na zawsze skończyć, dlatego rozrywając je, nie rozrywała samego materiału, lecz nić, jaka łączyła ją z byłymi partnerami. I z każdą kolejną bluzką lądującą w koszu, czuła wzbierającą w niej ulgę.
    - Ja też się cieszę - odparła, wrzucając do śmieci ostatni t-shirt należący do Paula i oddychając głęboko. - Jeszcze jedna rzecz... - szepnęła bardziej do siebie niż do Elle, by zaraz zdjąć z szyi srebrny naszyjnik ze znakiem nieskończoności, który dostała od mężczyzny. - Dał mi go po tym, jak urodził się Sam. Zadeklarował się wtedy, że zawsze przy mnie będzie. Zawsze.
    Przetarła palcem błyskotkę, jaką od czterech lat, każdego dnia nosiła przy sobie, by następnie dołączyć ją do pozostałych śmieci . Mogła ją sprzedać, ale nie chciala, zupełnie jakby tamta miała rzucić na następnego właściciela jakąś klątwę. Hesford uważała, że srebrny naszyjnik krył w sobie całą historię jej związku, razem z krzywdą, jakiej doznała z rąk Paula, historię, którą należało głęboko pogrzebać.
    - To swoje 'zawsze' może sobie wsadzić nie powiem gdzie. - Zaśmiała się zaraz, spoglądając na swoją towarzyszkę i przytulając ją do siebie. - Dzięki za dzisiaj, Elle. Potrzebowałam tego. A co do tatuażu... - tutaj zrobiła przerwę, zamyślając się nieco. - Myślałam raczej o czymś bardzo delikatnym. Jakichś odlatujących ptakach na łopatce... albo o małym serduszku na kostce. Bez większych szaleństw, chociaż tatuaż sam w sobie wydaje się szaleństwem! - Zachichotała z nieznaną dotąd ekscytacją. - To jak, jesteśmy umówione?

    [Zaczynamy coś nowego? :)]
    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  97. Rozmowa z Arthurem była... trudna. W końcu przez ostatnie miesiące Mathilde robiła wszystko, by tylko uchronić swoją rodzinę przed prawdą na temat jej stanu zdrowia i gdy owa prawda wreszcie ujrzała światło dzienne, zdaniem Tilly wyrządziła więcej szkody niż pożytku. Wiedziała, że choć nie była blisko ze swoim bratem, tamten wciąż ją kochał,a zatem przejął się jej sytuacją. Wiedziała, że cierpi, cierpi najprawdopodobniej bardziej niż gdyby zniknęła po raz kolejny. Ale oprócz poczucia winy związanego z ujawnieniem prawdy, Tilly doświadczyła również czegoś na kształt ulgi. Ostatecznie ukrywanie się było męczące, nie tylko pod względem praktycznym, jak i psychicznym, bo choć Morrison starała się być niezależna nawet w obliczu trudności, jak każdy cżłowiek potrzebowała wsparcia, którego nie mogła wcześniej uzyskać. Zwłaszcza teraz, gdyż perspektywa nadchodzącej operacji wywoływała w niej szczere przerażenie. Sprawiała, że Mathilde pragnęła zamknąć oczy i udawać, że przestała istnieć.
    Denerwowała się spotkaniem z Vilanelle. Przypuszczała, że Arthur podzielił się z nią informacją o jej chorobie i obawiała się, że kobieta będzie próbowała okazać jej litość, którą przecież tak bardzo się brzydziła. Nie pomyliła się. Elle już na wstępie zadeklarowała, że chce jej pomóc, choć przeniesienie transportera dla świnki nie było aż tak dużym wysiłkiem. Mathilde wiedziała jednak, że kobieta nie miała złych intencji oraz że jej choroba najprawdopodobniej wprawiała ją w niemałe zakłopotanie. Nie chciała zburzyć cienkiej nici porozumienia, jaką udało im się zbudować, dlatego postanowiła, że zaciśnie zęby i nie rzuci w jej kierunku żadnym chamskim komentarzem. Zwłaszcza, że Thea znajdowała się tuż obok. Przywitała ją więc tylko szerokim uśmiechem.
    - Hej, dobrze was widzieć - odparła, by zaraz przytulić też swoją bratanicę. - Nie trzeba, dam sobie radę. Jesteście już gotowe? - zapytała.
    Faktycznie, przygotowany transporter nie był aż tak ciężki. Tilly bez większych problemów zniosła go na dół i choć sama wycieczka w dół schodów była dla niej dość wyczerpująca, kobieta miała przed sobą perspektywę podróży w samochodzie, co dało jej chwilę wytchnienia.
    Po zaledwie pół godziny dziewczyny znalazły się na miejscu, stając przed niedużym budynkiem, gdzie mieściła się hodowla świnek. Właśnie stamtąd Mathilde zakupiła Neo - znała właściciela oraz kojarzyła niektórych pracowników, wiedziała więc, że zwierzaki są tam dobrze traktowane. Po przywitaniu się, recepcjonistka zaprowadziła je do dużego pomieszczenia, gdzie bawiła się część malutkich świnek morskich. Tilly cały czas uważnie obserwowała reakcję Thei, mając przy tym szczerą nadzieję, że bratanica będzie szczerze zadowolona z tego wypadu.
    - Podoba ci się któraś? - zapytała, kucając przy niej.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  98. - Ja też. Nie chciałbym, żebyśmy kiedykolwiek się sobie znudzili. I żebyśmy byli nieszczęśliwi – powiedział cicho, głaszcząc wierzchem dłoni policzek ukochanej. Uśmiechnął się przy tym z rozczuleniem, ale rozczulony uśmiech dość dynamicznie zmienił się w łobuzerski. – Owszem. Ale sama przyznałaś, że ci się podobało. A wiesz, że nie trzeba mnie namawiać do powtarzania takich rzeczy. Chętnie bym tam wrócił – przyznał, wskazując za siebie, chociaż wiedział, że powrót do restauracji był teraz niemożliwy nie tylko ze względu na to, że plan zakładał coś całkiem innego. Narobili zbyt wiele szaszoru, a Elle miała rację, że kelner mógł ich przejrzeć. Zapewne mieli zostać tematem plotek, ale trudno. Atrhurowi jakoś to nie przeszkadzało.
    Zadrżał, czując wargi ukochanej na swoim uchu i objął ją mocniej, by jak najbardziej naparła na jego ciało. Chociaż tak mógł sobie zrekompensować brak bliskości przez prawie cały pobyt w restauracji.
    - Brzmi cudownie, ale wtedy by mi spowszedniało. Wolę, jak mówisz to rzadziej, a za to zupełnie szczerze – odpowiedział, przekręcając głowę. Patrząc z takiej odległości mógł policzyć wszystkie piegi na jej nosie. – Boże, nie masz pojęcia, jak cholernie cię teraz pragnę – wyszeptał, ale zagryzł dolną wargę, jeszcze przez chwilę powstrzymując się przed rzuceniem się na nią.
    Nie spodziewał się, że dane mu będzie ją całować jeszcze przed wejściem do windy. Objął Elle w pasie, cofając się posłusznie do środka i odwzajemniając pocałunek równie zachłannie. Tak długo ze sobą walczył, że teraz czerpał z pieszczoty tak dużo, jak tylko potrafił.
    - Uwierz mi, rozumiem – wychrypiał między kolejnymi pocałunkami. Uśmiechnął się pod nosem, czując nogę Elle na swojej nodze. Dłoń, którą dotychczas opierał na pośladku kobiety przesunął w dół przez jej udo, aż dotarł do zgięcia kolana. Zacisnął na nim palce i pociągnął w górę, zmuszając brunetkę, by oparła nogę na jego biodrze. Nawet, jeśli były tu kamery, Arthur wystarczająco zasłaniał Elle swoim ciałem, by monitoring nie uchwycił, co takiego wyprawiali.
    A raczej co on wyprawiał, bowiem dłonią wodził po jej udzie na początki po zewnętrznej stronie, potem po wierzchu, aż delikatnie odsunął biodra od jej ciała, a ręką sięgnął przez pachwinę do jej kobiecości. Jęknął cicho, czując, jak cholernie jest mokra. Palcem pobudził łechtaczkę, ale szybko zrezygnował, mając wrażenie, że to za mało, dlatego sprawnie wsunął go do jej wnętrza, rozpoczynając pieszczotę, której nie dane mu było dokończyć w restauracji.
    - Nie masz pojęcia, jak bardzo mam ochotę cię zerżnąć, kochanie – wydyszał, uprzednio przerywając pocałunek i sięgając wargami jej ucha.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  99. - Ty? I odważne zabawy? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją żoną? – roześmiał się cicho i musnął czule wargami skroń brunetki. Naprawdę nie wierzył w to, co słyszał. Słowa Elle i odważna zabawa raczej nie padały w jednym zdaniu, a jeśli już, to żeby wykluczyć ową zabawę. Uwielbiał swoją żonę, nie narzekał na to, że kochali się tylko w czterech ścianach swojego domu z rzadkimi wyjątkami, ale to on zwykle inicjował te wyjątki, a Elle była pełna obaw. Mógł żyć bez adrenaliny.
    Zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć, co jej wtedy obiecał, ale choć bardzo się starał, w umysł wkradło się jakieś zaćmienie. Pamiętał seks w samolocie, owszem, bo wtedy pierwszy raz udało mu się namówić ją na coś tak szalonego, nie potrafił jednak przywołać z pamięci obietnicy, którą jej wówczas złożył.
    - Jeśli mam coś wykreślić z twojej listy, będziesz musiała mi przypomnieć co to było. Przepraszam, ale za cholerę nie pamiętam – westchnął i uśmiechnął się przepraszająco. – Ale skoro obiecałem, na pewno jestem w stanie to zrobić – dodał szybko, kiwając pewnie głową na potwierdzenie swoich słów.
    Był tak skupiony na składaniu kolejnych pocałunków na wargach Elle i poruszaniu palcami, że nawet niewygodna pozycja na początku mu nie przeszkadzała. Dopiero widząc starania żony w kwestii utrzymania równowagi wolną ręką objął ją w pasie i przycisnął do siebie, po czym obrócił się szybko i przyparł ją do ściany. Tak, tak było zdecydowanie wygodniej, mógł podtrzymywać ją całym ciałem bez obaw, że przewróci się w tych nieprzyzwoicie wysokich szpilkach. Poza tym w porównaniu do jej drobnej sylwetki był potężniejszy, więc zasłaniał ją całym sobą, gdyby nagle ktoś zatrzymał windę i wszedł. Nie podejrzewał, że tak się stanie, ale wolał nie ryzykować.
    Odsunął się odrobinę, spoglądając na jej zarumienioną twarz zamglonymi z podniecenia oczami. Oddychał przez rozchylone wargi, pozwalając, by tlen rozszedł się po organizmie, przywracając mu zdolność myślenia, do której jeszcze chwilą nie potrafiłby się zmusić. Szybko rozważył w głowie wszystkie za i przeciw pomysłu, który padł z ust Elle, uśmiechnął się tym swoim uśmiechem i rozejrzał szybko po niewielkim pomieszczeniu. Na cyfrowym wyświetlaczu pojawiła się dziewiątka, co znaczyło, że mają jeszcze sporo czasu.
    - Tutaj? Jesteś pewna? – spytał cicho, ale nie zamierzał czekać na odpowiedź. Po pierwsze nie chciał, by w ciągu tych kilku sekund się rozmyśliła, a po drugie był zbyt spragniony jej bliskości. A ciepłe wnętrze zaciskające się na jego palcach wcale nie pomagało się otrząsnąć. Może w innym wypadku byłby w stanie się kontrolować, ale nie czując, że Elle pragnie go równie mocno, dlatego dłonią, którą do tej pory obejmował żonę, podążył do paska i tylko rozluźnił klamrę, potem rozpiął zamek i zsunął bokserki na tyle, by uwolnić swoją męskość, co z kolei już sprawiło niewielką ulgę po takim czasie. Nie mogąc się doczekać, zacisnął rękę na pośladku Elle, wysunął z niej wilgotne palce i szybko zastąpił je pulsującym z podniecenia członkiem. Zrobił to z głośnym jękiem wprost do jej ucha, które delikatnie przygryzł, gdy wsunął się w nią do końca. – Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać – wydyszał, zanim zaczął powoli, acz rytmicznie poruszać biodrami, a ustami odnalazł jej szyję, składając na niej czułe pocałunki.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  100. Jaime wprowadził Elle do środka. Za wiele do oglądania nie było, zwłaszcza, że w mieszkaniu chłopaka nie było zbędnych ścian czy korytarzy, które oddzielały pomieszczenia. W końcu salon, jadalnię i sypialnię miał w jednym miejscu, największym w całym lokum. Po prostu weszli bardziej na środek, gdzie od razu w oczy rzucał się ogrodzony wybieg dla świnki morskiej. To chyba było najciekawsze.
    – Dziękuję, że tak mówisz. Jednocześnie nie mogę się doczekać aż posmakujesz, ale też się stresuję, że jednak coś ci się nie spodoba. Pamiętam o wszystkich twoich uczuleniach i zastrzeżeniach co do danych produktów, więc nie musisz się o to martwić – uśmiechnął się do niej.
    Wziął od niej wino, przeglądając etykietkę. Wyglądało nieźle. Raczej tego nie pił swego czasu ze swoją byłą dziewczyną, więc można powiedzieć, że było to dla niego coś nowego do odkrycia.
    – Zaraz się dowiemy. Ale chyba rzadko kiedy trafiamy na słabe wina, hm?
    Związek z Włoszką jednak sprawił, że Jaime miał okazję posmakować najróżniejszych win z różnych półek cenowych. Jasne, zawsze może się zdarzyć, że trafi się takie niezbyt smaczne, ale... No, w razie czego Jaime coś znajdzie u siebie.
    Chwilę później Jaime rozpoczął krótką wycieczkę po swoim mieszkaniu, oprowadzając Elle. Na sam początek przedstawił jej Henia – świnkę morską, którą otrzymał na ostatnie urodziny od Jerome’a. Zwierzak był przeuroczy. Moretti przyznał, że obecność zwierzaka nieco go jeszcze stresuje. Chłopak bardzo chciał, aby Heniowi niczego nie brakowało i był z nim szczęśliwy.
    Na część salonową składała się sofa i dwa fotele w kolorze ciemnej zieleni, stolik, telewizor z konsolą. Gdzieś tam stała szafka z ramką ze zdjęciem małego Jaime’ego i jeszcze jednego chłopca. Niedaleko znajdował się stół i kilka krzeseł – wszystko kupiono po to, aby kolacja z Laurą wypadła jak na kolację przystało. Dalej, prawie pod ścianą, ale jednak nie do końca, stało duże, dwuosobowe łóżko. Kuchnia była mała, ale Jaime’emu miejsca wystarczało. W łazience miał i prysznic, i wannę (i oczywiście inne standardowe sprzęty). Nad wejściem do samego mieszkania mieściła się antresola, jedno z ciekawszych miejsc w mieszkaniu.
    – Na górze znajdziesz hamak, mały stolik i laptopa. Takie moje miejsce, głównie do nauki i czystego relaksu – uśmiechnął się do Elle.
    Generalnie mieszkanie Jaime’ego nawiązywało bardzo do stylu industrialnego, było tu dość surowo, a kolory były ciemne. Głównie był to czarny, niebieski i właśnie ciemnozielony.
    – Dobra, od razu ostrzegam, że nie przygotowałem nic bardzo wybitnego – zawołał, kiedy zniknął w kuchni, by po chwili wrócić z dwoma talerzami zupy krem o smaku dyniowym. Kiedy tylko położył je w odpowiednim miejscu na stole, zabrał się za otwieranie wina i nalewanie ich do czarnych kieliszków. Później już usiadł na swoim miejscu i złapał za łyżkę. Jednak jeszcze nie nabrał na nią nawet odrobiny jedzonka, oczekując aż zrobi to sama Elle. Niecierpliwił się na jej reakcję, chociaż starał się po sobie tego nie okazywać.

    [Dobra, tylko pytanie – jaki? xD ja może bym już poszła w coś bardziej... żeby Elle dowiedziała się czegoś o bracie Jaime’ego w końcu. Przecież znają się już długo i zasługuje na tę wiedzę. Zastanawiam się tylko nad okolicznościami – czy faktycznie bardziej dramatycznymi czy może jednak bardziej na spokojnie. Co sądzisz? A może masz gdzieś w głowie zalążek innego pomysłu? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  101. Uśmiechnął się szeroko, choć w jego oczach jawiło się prawdziwe zdumienie. Nie sądził, że jakakolwiek zabawa spodoba jej się tak bardzo, iż będzie chciała to powtarzać. No, może taka, która dotyczyła tylko ich dwojga, ale teraz przecież nie byli sami. Dookoła nich było pełno ludzi, którzy w każdej chwili mogli ich przyłapać. Spodziewał się raczej opieprzu po tym co zrobił w restauracji, oburzenia i zawstydzenia, a nie proponowania spełniania następnych fantazji. Poza tym teraz chyba wypadała jego kolej, prawda?
    - Przepraszam, mam dobre usprawiedliwienie. Byłem wtedy nieźle zamroczony… Taką jedną – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. W następnej chwili zastąpiło go wyraźne zamyślenie, Arthur próbował sobie bowiem przypomnieć, co takiego mógł jej wtedy obiecać. Dopiero słysząc w jednym zdaniu o oceanie i garniturze pokiwał głową ze zrozumieniem. – Owszem. Zapomniałem, jak działa na ciebie garnitur. Chyba muszę częściej go zakładać, żebyś ty mogła częściej zdejmować. Nie tylko przed kąpielą w oceanie – wymruczał, wsuwając nos w jej włosy.
    Przytrzymał Elle mocniej i docisnął jej biodra do swojego ciała. Po takim czasie ta szczególna bliskość sprawiała, że Arthur zaczynał odpływać, choć jeszcze nawet się nie poruszał. Z jednej strony pragnął się tym rozkoszować, a z drugiej osiągnąć szczyt już, teraz, natychmiast. Cicha prośba Elle go powstrzymała. Pozwolił, by odciągnęła go od siebie jego twarz i całkowicie się zatrzymał, czując, że jeśli tego nie zrobi, jej głos sprawi, iż dojdzie po dwóch, może trzech kolejnych ruchach. Wciąż był jej wnętrzu, wciąż dociskał ją biodrami do ściany, obejmował w pasie jedną ręką, a drugą podtrzymywał za pośladki, ale patrzył na zarumienioną twarz z niewielkiej odległości i gdyby nie gwałtowny, urywany oddech, zupełnie by znieruchomiał.
    - Skoro tak pięknie prosisz – wyszeptał i nachylił się, by przesunąć nosem po policzku kobiety. Odetchnął głęboko i powoli poruszył biodrami, wydając z siebie cichutki jęk. – N-nie wiem, jak długo wytrzymam – wydyszał, powtarzając ruch równie wolno. – Ale to na pewno nie będzie koniec – dodał, napierając mocniej. Ponownie przywarł wargami do skóry Elle, całując ją zachłannie, liżąc i przygryzając. Nawet udało mu się zostawić po sobie delikatną malinkę, na której widok uśmiechnął się, pełen samozadowolenia. – Dojdź dla mnie, proszę – jęknął, owiewając gorącym oddechem ucho Elle i przygryzając delikatnie jego płatek.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  102. Patrzył na nią zamglonym z podniecenia spojrzeniem i nie wierzył, że jego żona może być jeszcze piękniejsza, niż była na co dzień. Uwielbiał ją w takim wydaniu. Kochał zarumienione policzki, kochał kropelki potu roszące jej czoło i kosmyki włosów przyklejające się do szyi. Kochał, jak głos chrypł jej z pożądania i kochał jęki, które wyrywały się z jej gardła. A już najbardziej kochał, gdy w takiej chwili wyznawała mu miłość. Czuł wtedy, że nie tylko fizycznie, ale też na wszelkich innych płaszczyznach nie mogą być już bliżej.
    To był właśnie taki moment. Świat przestał istnieć, nie jechali windą na szczyt Empire State, byli w zupełnie innym miejscu, gdzie liczyli się tylko oni sami. Gdzie liczyła się tylko ona.
    - Chyba… Już je odkupuję – wyszeptał, na krótką chwilę odzyskując zdolność mówienia. Tak bardzo zatracał się w tej bliskości, że potrafił jedynie wzdychać i pojękiwać. Biodra poruszały się bez udziału jego woli, tak samo wargi składające pocałunki na szyi Elle. Choć bardzo chciał spełnić jej życzenie i wytrzymać w tym powolnym tempie, nie należało to do najłatwiejszych zadań, więc szybko odzyskał swój poprzedni rytm, czując, że nie tylko on, ale oboje są coraz bliżej spełnienia, a im mocniej kobiecość Elle zaciskała się na jego członku, tym bardziej nie chciał stosować się do jej próśb. – Ja ciebie też, moja piękna – wyszeptał do jej ucha, ciut mocniej wbijając się w nią do samego końca.
    Chciał przeciągnąć to zbliżenie, tak szczególne i inne od wszystkich innych, które do tej pory odbyli, ale słysząc padające z jej ust przekleństwo i własne imię, co znaczyło tyle, że straciła nad sobą kontrolę, bo Elle przecież nie przeklinała, nie potrafił dłużej wytrzymać. Przyspieszył i wzmocnił ruchy jeszcze bardziej, prostując się, by patrzeć na jej twarz. Kilka chwil później doszedł z głośnym jękiem, ale nie przestał, póki nie poczuł, że Elle również osiągnęła szczyt. Oddychając ciężko, z lekkim uśmiechem czającym się w kącikach ust zwolnił, aż w końcu znieruchomiał, jednak nie odsunął się od ukochanej. Obejmował ją w pasie, przyciskając do ściany windy i cały czas tkwił w jej wnętrzu. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale nie miał zamiaru się ewakuować. Obiecał jej, że to nie będzie koniec, więc musiał dotrzymać słowa.
    - Jak to jest, że zamiast się sobą nudzić… Zaskakujesz mnie coraz bardziej i za każdym kolejnym razem jest mi z tobą lepiej niż poprzednio – wymruczał. Jedną ręką wciąż obejmował kobietę, a drugą podniósł i czule odgarnął przyklejone do zarumienionej twarzy kosmyki włosów. – Ach i uwielbiam, jak tracisz nad sobą kontrolę i zaczynasz kląć. Gdybyś tego nie zrobiła, pewnie wytrzymałbym dłużej – przyznał cicho, śmiejąc się chrapliwie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  103. Od początku lutego wiedziała, że święta spędzą w powiększonym gronie i miała sporo czasu na to, aby się przyzwyczaić do tej myśli. Niekoniecznie pełne dziewięć miesięcy, jak większość mam, bo bliźniaki postanowiły przyjść na świat kilka tygodni wcześniej, ale to było już akurat bez znaczenia. Im bliżej było świąt tym bardziej przekonywała się, że naprawdę spędza je razem z dziećmi. Ona i dzieci, kto by pomyślał? Jeszcze nie tak dawno temu na myśl o tym, że miałaby zostać mamą czuła dziwne dreszcze, a teraz jej dwie pociechy leżały w łóżeczku były wyjątkowo cicho. Jeszcze chwilę temu słychać było dochodzące z kołyski dźwięki, ale być może udało im się przysnąć.
    — Będzie w tym roku na pewno wesoło. Jeszcze wpadnie Maddie, siostra Matta, z dzieciakami i będzie Harry, więc szykują się rodzinne, pełne święta — dodała. Nie sądziła, że dojdzie do tego, że ona będzie organizowała święta w swoim mieszkaniu z dwójką maluchów. Carlie zerknęła na przyjaciółkę unosząc lekko brew. — Nie wydajesz się być zadowolona ze spędzania świąt z siostrą Arthura — zaczęła ostrożnie. Nie wiedziała czy nie poruszy przypadkiem jakiegoś delikatnego tematu, a miały spędzić czas przecież w miłej atmosferze. Ale cóż, każda rodzina chyba miała w rodzinie jakieś czarne owce. Jedne bardziej szkodliwe, drugie mniej lub zwyczajnie się nie dogadywali między sobą. Carlie z całego serca cieszyła się, że Leroy nie był już częścią jej rodziny. Nie wyobrażała sobie spędzania świąt z wujkiem ani tym bardziej tego, że miałby być blisko jej dzieci po tym, co powiedział jej w zeszłym roku przy wszystkich o straconej ciąży. — W ogóle, musisz mi powiedzieć, jak to się stało, że nagle masz brata? Mam wrażenie, że mi mówiłaś, ale chyba zdążyłam zapomnieć…
    Nie chciała wyjść na zapominalską czy taką, która nie uważa na słowa przyjaciółki, ale chociaż chciała to zupełnie nie potrafiła sobie przypomnieć jakiejkolwiek rozmowy o rodzeństwie. Ale dużo się działo, u samej rudowłosej, jak i u Elle, więc być może jakaś rozmowa po prostu jej umknęła?
    W piekarniku dochodziła powoli już pieczeń orzechowa. Było to jedno z ulubionych dań Carlie, które sama dość prędko nauczyła się robić. Nieskromnie mówiąc podbiła tym serca swojej rodziny, nawet największych mięsożerców.
    — Rosną, płaczą, jedzą i brudzą — odpowiedziała ze śmiechem. Minęło już niemal pięć miesięcy, a nadal czasem trudno było jej uwierzyć, że jest już mamą i to dwójki dzieciaków. — Ale dobrze, zdrowe przede wszystkim. Póki co dałabym jeszcze pieczeni jakieś… dwadzieścia minut, aby doszła i można rozłożyć talerze i sztućce, mamy do wyboru stół tutaj albo rozłożymy się w salonie, gdzie w sumie nam wygodniej.
    Nie miała nic przeciwko temu, aby przenieść się dalej. Przy stole będzie im jednak zdecydowanie łatwiej niż nad ławą i ostatecznie padło też na stół. Miały być tylko we dwie, więc przynajmniej nie było dużo zachodu. Jak tylko zaczęło się otwieranie szafek i brzdękanie sztućcami pojawiła się też czworonożna gromadka z Babe na czele, która oczywiście, że wesołym chrumkaniem musiała przywitać się z Villanelle.
    — Ktoś chyba się za tobą stęsknił. — Zaśmiała się stawiając szklanki na stole. — Chyba wszystko, wezmę jeszcze jakieś serwetki. Ostatnio mi tu wszystko ginie, a kupowałam je niedawno — mruknęła do siebie odwracając się do szuflady, gdzie trzymała różnego rodzaju pierdoły z nadzieją, że znajdzie tam potrzebne serwetki.
    — Elle, mogłabyś na nie zerknąć przez dwie minutki? — Poprosiła uśmiechając się do przyjaciółki. — Zaraz do was wrócę, muszę się tylko po coś przejść. Nie powinny marudzić, a gdyby jednak to… no wiesz co robić sama — dodała. Sama była mamą, więc wiedziała, jak sobie radzić z marudzącymi maluchami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carlie zniknęła na dosłownie parę minut w sypialni, gdzie miała prezent dla przyjaciółki. Wszystko zapakowała do torby, każdą rzecz zapakowała w papier, aby Elle miała więcej frajdy z odpakowywania. Wróciła dosłownie po paru minutach, jak obiecała.
      — Były grzeczne mam nadzieję? — Spytała podchodząc do przyjaciółki i wyciągnęła zza pleców torebkę z prezentami. — Wesołych świąt! Możesz otworzyć teraz albo być cierpliwą i otworzyć w Boże Narodzenie.

      Carlie

      Usuń
  104. Zamruczał z uznaniem i pokiwał głową, przyznając swojej żonie rację. Nie wiedział jak jej, ale jemu takie wrażenie towarzyszyło od samego początku, od pierwszej sekundy, gdy weszła na salę, w której prowadził ćwiczenia, a po zakończeniu wyszła, uprzednio rzucając mu krótkie spojrzenie. Jeśli istniała miłość od pierwszego wejrzenia, właśnie wtedy Arthur jej doświadczył.
    Więc tak, miała rację. Pasowali do siebie.
    - Jak dwa puzelki – roześmiał się cicho, nieco zachrypnięty i przesunął nosem po gorącym policzku Elle. Zaraz potem nos zastąpił wargami, a delikatnymi pocałunkami obsypał nie tylko twarz ukochanej, ale i szyję, uprzednio palcami jednej dłoni odgarniając na bok ciemne włosy przyklejone do skóry. Poprawił ją w swoich ramionach, nie chcąc, by przez zmianę pozycji byli zmuszeni się od siebie odsunąć. Zerknął na wyświetlacz i uśmiechnął się do siebie. Przed nimi było jeszcze około pięćdziesięciu pięter, więc mieli trochę czasu. Może nawet na tyle, by rozpocząć kolejny stosunek, o ile w miarę szybko będzie wracał do sił. Bliskość Elle miała mu w tym pomóc.
    - Cieszę się – przyznał, uśmiechając się czule. – Lubię wyciągać z ciebie Elle, której do tej pory nie znałem – wyszeptał, pochylając się nad jej uchem i owiewając je swoim gorącym oddechem.
    Westchnął cicho i wtulił twarz w zgłębienie jej szyi, by ukryć rozlewający się po policzkach rumieniec. A już się cieszył, że nie wypomina mu tamtej sytuacji… Mógł się domyślić, że to jedynie cisza przed burzą, a ona w końcu znajdzie sobie pretekst, żeby się pośmiać. Szkoda, że zrobiła to teraz, w takiej sytuacji, ale nie miał wyjścia i musiał jej na to pozwolić. Zachował się głupio i miał tego pełną świadomość.
    - Nie jest mi z tobą źle – wymruczał, kompletnie ignorując przytyk. Skupiał się w pełni na wodzeniu nosem po szyi Elle, linii szczęki i płatku ucha. – Ale nie pogniewam się, jeśli zechcesz mi pokazać, że może być lepiej. Ja tobie też chętnie zaprezentuję cały wachlarz moich możliwości – wyszeptał. Poprawił brunetkę w swoich ramionach i napiął mięśnie kegla, żeby skontrolować sytuację. Jego męskość jeszcze nie stwardniała tak jak powinna, ale przy odrobinie uporu był gotowy, żeby znowu się z nią kochać. Musiał się jednak zastanowić, czy na pewno chce to robić tutaj, kolejny raz w windzie. Obiecał jej przecież, że następny szczyt osiągnie na prawdziwym szczycie, na ostatnim piętrze Empire, ale wciąż tak bardzo jej pragnął…
    - Musisz zdecydować za nas oboje – odezwał się cicho i poruszył lekko biodrami. Jeden posuwisty ruch, potem następny i następny, każdy powolny i delikatny, jakby Arthur nie był pewny, czy może sobie pozwolić na nie tak szybko. – Czy chcesz kochać się tutaj, czy najpierw dotrzeć na taras. Tak czy inaczej to zrobimy, do ustalenia jest kwestia kiedy to się stanie – dodał, prostując się, by spojrzeć w błyszczące oczy swojej ukochanej z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  105. Fakt, on też słyszał o czymś podobnym; że alkohol nie ma smakować. Cóż, można powiedzieć, że Jaime wychodził z podobnego założenia. Jeszcze do niedawna alkohol pomagał mu zapomnieć o złych wspomnieniach, o tym, co go nawiedzało w nocy. Nie myślał wtedy w ogóle o smaku, jaki ma dany napój. Liczyło się tylko to, aby odpłynąć i po prostu zapomnieć. Zapomnieć o tym, co było, kim się było i przede wszystkim o tym, co się stało tamtej sierpniowej nocy.
    Na dzień dzisiejszy można powiedzieć, że, tak jak dla Elle, dla Jaime’ego również liczył się smak. Miał zatem nadzieję, że wino, które wybrała przyjaciółka, przypadnie im do gustu.
    – A dziękuję, dziękuję. Sam nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło. To znaczy, jak to się stało, że to mieszkanie ostatecznie wygląda jak wygląda. Kiedy się tu wprowadzałem, nie było tu nic. Łóżko, kanapa... coś tam w kuchni i łazienka jako tako. Wszystko w surowym stanie, do wykończenia. A ostatecznie... Nie ma tragedii, co? – zaśmiał się cicho. Cóż, nigdy jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiał; nie bawił się wnętrzami, nie umiał w dobieranie i dekorowanie. Najważniejsze, aby nie stało za dużo rzeczy i pierdół, bo po prostu nie chciało mu się tego sprzątać. No i był fanem minimalizmu, więc wszystko pięknie się zgrywało. – Nic dziwnego, że zwracasz na to uwagę. W końcu tego się uczysz, w tym pracujesz... Mam nadzieję, że moje mieszkanie wpisuje w jakieś... kanony. Jakiekolwiek, a nie, że jest takie od czapy. Chociaż to też by mnie nie zdziwiło, poważnie – uśmiechnął się lekko, obserwując jednocześnie jak Elle zaczyna powoli jeść zupę.
    Wstrzymał na chwilę oddech. Elle była jedną z naprawdę nielicznych osób, które miały okazję spróbować dań, które wyszły spod jego ręki i jego jakichś tam umiejętności gastronomicznych czy jakkolwiek by tego nie nazwać.
    Odetchnął z ulgą, widząc uśmiech na twarzy przyjaciółki. Pochwaliła go, nie skrzywiła się i nie wypluła. To był naprawdę bardzo dobry znak. Na kolejne jej słowa zaśmiał się i pokręcił głową.
    – Jestem pewny, że nie chcę iść w kierunku gastronomii. Zdecydowanie wolę pracę... no nie z żywymi ludźmi – dobrał ostrożnie słowa, żeby nie zabrzmieć nieodpowiednio i przede wszystkim nie wspominać o trupach przy jedzeniu. Nie każdy to lubił. Znaczy, nie każdy miał to gdzieś i nie przeszkadzały mu takie tematy akurat przy jedzonku. – Ale bardzo się cieszę, że ci smakuje – poszedł w ślady Elle i złapał za kieliszek. Uśmiechnął się lekko, stuknęli się szklanymi naczyniami, a później Jaime upił łyka. – Hm... Serio, niezłe. Słodkie. Ale bardzo dobre. Możliwe, że pasuje do reszty dań, jakie przygotowałem.
    No, pierwsze koty za płoty. Oby poszło tak też z kolejnym daniem.
    Niedługo później Jaime podał wegetariańskie danie główne, na które składały się pierogi z warzywami. No, chyba niezbyt popularne danie w Stanach Zjednoczonych, a przynajmniej nie dla Jaime’ego. Znalazł ten przepis i podobno najważniejsze było ciasto. I fakt, trochę się namęczył, ale po spróbowaniu pierwszego pieroga, zasmakowało mu. Do tego dołożył dodatki.

    [Hm... Mogę wpakować Jaime’ego znów w podły nastrój. Elle akurat będzie w pobliżu i stwierdzi, że dawno się nie widzieli i wpadnie bez zapowiedzi. Mogą się spotkać w windzie i Elle zauważy, że z Moretti’m nie jest najlepiej i namówi go do powrotu do domu i tam jej opowie. Na razie to tyle, ale jeśli masz ciekawszy pomysł na dramatyczną dramę, to ja chętnie poczytam propozycje <3 A w razie czego, to można już do tego przejść :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  106. Zapewne każda rodzina miała swoje wzloty i upadki. Jednym wychodziło to lepiej, a innym gorzej i nie było nic dziwnego w tym, że czasem się członkowie rodziny ze sobą kłócili. Carlie nie byłaby w stanie zliczyć, ile razy pokłóciła się z Alistairem. Nawet o głupoty typu kto właśnie ogląda telewizje. Dla Elle z pewnością to musiało być naprawdę dziwne, że nagle posiadała brata. No cóż, może nie tak nagle, bo jednak trwało to już jakiś czas, ale po prostu nie było okazji do tego, aby wspomnieć Carlie. Nie miała jej za złe tego, bo w jej życiu również działa się cała masa różnych rzeczy, które nie należały do najlepszych i przez to zapominała o różnych rzeczach. Na szczęście teraz, póki co, wszystko w miarę się układało i nie musiała się o nic martwić. Jedynym zmartwieniem było teraz to, aby dzieci nagle nie zaczęły zbyt głośno płakać i chcieć czegoś, gdy znalazła chwilę dla siebie, ale te miały wbudowane jakieś czujniki, które doskonale wiedziały, kiedy Carlie siadała w spokoju z herbatą i książką czy telefonem, aby mieć pięć minut dla siebie.
    Carlie wysłuchała przyjaciółki, nawet nie ukrywając zaskoczenia. To było… dość sporo rewelacji, jak na jeden wieczór. Villanelle miała czas na to, aby się przyzwyczaić do sytuacji, więc, teraz gdy opowiadała Carlie nie zauważyła, aby to było dla niej bardzo tragiczne, choć z pewnością w przeszłości ciężko było podejść do takiej sytuacji. Na pewno Carlie, gdyby znalazła się na jej miejscu byłaby przerażona tym, że ma jeszcze jakieś rodzeństwo, a tata, którego uważała za swoją nagle przestałby nim być. To nie tylko byłby cios dla niej, ale i spory skandal w świecie, w którym obracali się jej rodzice i chcąc nie chcąc, ale ona sama również.
    — Jejku, to brzmi… Intrygująco, naprawdę. Ale mam nadzieję, że teraz wasze relacje z Connorem są lepsze? Będę musiała go koniecznie poznać, o ile w ogóle chciałabyś, oczywiście — powiedziała. Nie chciała narzucać się z tym, bo przecież nie każdy musiał chcieć, ale wątpiła, że Elle byłaby przeciwna temu, aby poznała jej brata. Były w końcu najbliższymi przyjaciółkami, więc pewnie takie spotkanie prędzej czy później doszłoby do skutku. — Wygląda na to, że Connor miał naprawdę blisko spotkanie z Arthurem — dodała z uśmiechem. Po części chyba nie dziwiła się mężowi przyjaciółki, w sumie działo się dość sporo z tego, co wiedziała i różne rzeczy mogły człowiekowi przyjść do głowy, a nieraz się zdarzało, że ktoś najpierw zrobił, a dopiero potem pomyślał.
    Carlie uśmiechnęła się ciepło, gdy spojrzała na przyjaciółkę najpierw z Babe, a potem jak podchodzi do dzieci. To naprawdę był taki przyjemny widok. Widok kogoś kto również podchodzi do dzieci w podobny sposób, jak ona. Elle miała o wiele więcej doświadczenia niż Carlie i to z pewnością robiło swoje, ale wychodząc z pomieszczenia nie czuła nagłej potrzeby powrotu, bo wiedziała, że jej dzieci są bezpieczne z przyjaciółką. Nie potrafiłaby wyjść nawet na chwilę, gdyby wiedziała, że coś złego mogłoby się wydarzyć.
    — Przy tobie grają aniołki, zapewne jak tylko wyjdziesz, to będą znowu małymi diabełkami — mruknęła z pewnością w głosie. Wiedziała, że tak będzie i nie było to wcale nic odkrywczego, ale co miała poradzić? Jej dzieci chyba naprawdę lubiły się nad nią momentami znęcać.
    — Może otworzymy po kolacji? Ja chyba nie wytrzymam do świąt i się złamię — jęknęła. Doskonale wiedziała, że może tak być, a bezpieczniej będzie otworzyć prezenty wspólnie. No i nie mogła doczekać się tego, aż Elle otworzy prezent. Nie było to nic takiego, bo miały być drobne prezenty, ale lubiła sprawiać przyjemność bliskim i oglądanie radości na ich twarzach było czymś naprawdę cudownym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carlie spojrzała się na Elle, jakby mówiła właśnie o czymś nowym.
      — Jezu, Jezu, Jezuuu — jęknęła — Boże, Elle, przepraszam — ciągnęła — mam coś, myślałam nad tym co robię zawsze. Zapomniałam… O matko, co za katastrofa.
      Wiedziała, że coś zrobiła źle. Cały ranek miała takie przeczucie, ale je zignorowała. Teraz już wiedziała co to jest i była na siebie naprawdę za to zła. Ale co miała zrobić? Nie nadawała się na gospodynię, zdecydowanie byłaby beznadziejną gospodynią domową. I już nią była.
      — Mam coś jeszcze. Zaduszone zimowe zioła w cieście z fasoli. Jest równie cudowne, strasznie Cię przepraszam, Elle… Ogarnę zaraz wszystko, Jezu.
      Naprawdę narozrabiała. Jasne, to była tylko jedna potrawa, której może i nie zepsuła, ale nie nadawała się do tego, aby podzieliła się z nią z przyjaciółką.
      — Nie mogłaś być uczulona na coś innego? Nie wiem, coś zagranicznego, czego nigdzie nie sprzedają, — Zaśmiała się, aby trochę rozluźnić samą siebie. Taka mała, głupia sytuacja stanowczo za bardzo ją zdenerwowała, a raczej podłamała. — Przepraszam, cały czułam, że coś jest nie tak, a tu proszę… Naprawdę zapomniałam.

      Carlie

      Usuń
  107. Wyjazd do Kanady był dla niej jedynym ratunkiem. Potrzebowała tej krótkiej ucieczki od miasta, od wiecznego szumu i zabieganej codzienności,i choć odpoczynek z pewnością nie stanowiłł magicznego antidotum na problemy, pomógł jej zdystansować się do tego, co przeżywała. Pomógł jej odzyskać siebie. W rzeczy samej, Madeline nie pamiętała już, czy niektóre z jej zachowań były podyktowane wyłącznie chęcią uniknięcia kary, do jakiej tak bardzo się przyzwyczaiła, czy raczej pozostawały kwestią jej gustu lub charakteru. Nie miała pojęcia, czy, idąc ulicą, skłaniała głowę, by unikać spojrzeń innych mężczyzn ze względu na swoją skromność, czy raczej przez wspomnienia o siarczystych policzkach, które lądowały na jej twarzy, kiedy zdarzyło jej się uśmiechnąć do kogoś obcego. Nie wiedziała, czy nie nosiła sukienek przed kolana, ponieważ pragnęła ukryć swoją bliznę na udzie, czy dlatego, że to czyniło z niej 'sukę'. Nie pamiętała już nawet, czy lubiła filmy sci-fi albo baseball. Nie pamiętała, kim była i za wszelką cenę chciała sobie przypomnieć.
    Mahone Bay w żaden sposób nie przypominało jej o Nowym Jorku. Spokojne miasteczko żyło swoim harmonijnym rytmem, przyjmując Maddie jak swoją i gwarantując jej zasłużony odpoczynek. W miejscu, gdzie wspomnienia o jej eks były tak odległe, kobieta stawiała coraz odważniejsze kroki. Strach nie zniknął, nadal budził ją w nocy, nadal zmuszał ją do ranienia swoich nadgarstków, ale momentami Hesford nauczyła się go kontrolować. Czasami udało jej się przekonać samą siebie, że nie musiała się już bać. Że tutaj, w oddalonej o tysiące mil miasteczku, była bezpieczna.
    O dziwo, uczucie spokoju pozostało z nią również, gdy powróciła do Nowego Jorku, dlatego nie unikało wątpliwości, że gdy szła w kierunku Vilanelle, wyglądała na zdecydowanie szczęśliwszą niż jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy widziały się po raz ostatni. Choć nadal ubrana stosunkowo skromnie, w prostą spódnicę sięgającą łydek i białą bluzkę z krótkim rękawkiem, jej uśmiechowi nie brakowało szczerości. Już z oddali pomachała kobiecie, rozglądając się dookoła z podziwem i przerażeniem jednocześnie. Szczerze mówiąc, kiedy Elle wyszła z pomysłem wynajęcia samolotu od szefa, nie do końca wierzyła, że jej propozycja dojdzie do skutku. Mało - myślała, że żartowała, dlatego teraz, krocząc niepewnie wśród pracowników prywatnego lotniska, zdawało jej się, że wciaż śni. W zasadzie nie byłaby wcale zaskoczona, gdyby ktoś zaraz ją uszczypnął, brutalnie przenosząc ją do szarej rzeczywistości. Ale nic takiego się nie stało, nawet gdy Vilanelle przytuliła ją do siebie i musnęła jej policzek, co Maddie natychmiast odwzajemniła.
    - Mój Boże - zaczęła na wstępie. - Ty też masz wrażenie, że nie powinno nas tutaj wcale być? To trochę przerażające, te wszystkie... prywatne samoloty! Nie przypuszczałam, że ludzie mogą być tak bogaci! - Westchnęła, raz jeszcze ogarniając wzrokiem luksusowe meble i dekoracje ozdabiające lotnisko. - Aż mam ochotę cię zapytać, kim jest ten twój szef! - Zaśmiała się. - A dobry humor? Jasne, że spakowałam! To chyba najważniejsze! - dodała, zajmując miejsce na komfortowej, skórzanej sofie.
    Ziewnęła przy tym, zasłaniając usta dłonią. Musiała wstać dość wcześnie, żeby zdążyć na lotnisko, a dzieci jak zwykle nie dały jej pospać, budząc się na zmianę co kilka godzin. Gdy już usadowiła się wygodniej, omiotła wzrokiem sylwetkę Vilanelle.
    - Wyglądasz szałowo! - odparła, komentując jej strój. Faktycznie przypominała gwiazdę filmową. - I w ogóle dobrze cię znów widzieć, bo chyba minęły wieki! Ale ostatnio wszystko było takie... szalone! Wiesz, ile nam zostało do odlotu?

    Madds

    OdpowiedzUsuń
  108. — W sumie, to trochę to tak, ale czyje życie czasem nie przypomina telenoweli? — Zaśmiała się. Prawda była taka, że czasem u każdego działy się rzeczy, które przypomniały te żywcem wyjęte z tasiemców, które oglądały ich babcie. Z pewnością łatwiej żyłoby się bez takich rewelacji w życiu, ale raczej na to nie można było już nic poradzić. I jeśli coś wydarzyć się musiało, to nie było na to rady i należało się z tym jakoś w miarę pogodzić. Zaskoczona kolejnym wyznaniem przyjaciółki, Carlie spojrzała na nią. — A ja myślałam, że moja obrażająca się kuzynka za to, że zaręczyłam się z Mattem to dużo. — Westchnęła i pokręciła głową. Naprawdę, gdyby wziąć do kupy wydarzenia z ich żyć można byłoby stworzyć całkiem ciekawą historię, może nawet ktoś pokusiłby się o wykupienie praw autorskich i stworzyłby długi serial, który miałby co najmniej pięć sezonów? Ciekawe czy w ogóle znalazłby się ktoś, kto chciałby to oglądać.
    — Ważne, że doszło między nimi do porozumienia. Gorzej, gdyby przy każdym spotkaniu skakali sobie do gardeł, ale to raczej nie służyłoby nikomu.
    Pewnie w takiej nerwowej atmosferze łatwo byłoby o to, aby ciągle ktoś chodził zdenerwowany i zły. Na siebie i ludzi dookoła. Nieciekawe wypadki czasem się zdarzały, nie dało się żyć ze wszystkimi w zgodzie niestety, ale można było jako tako się ignorować, aby nie utrudniać sobie i ludziom dookoła życia.
    — Koleżanek chyba póki co żadnych wolnych nie kojarzę — odpowiedziała — ale mogłabym zorganizować jakoś spotkanie z moim bratem i Samem. Wiesz, może przyda mu się męskie towarzystwo, a oni ostatnio są bardziej rozrywkowi niż ja.
    Odkąd wiedziała całą prawdę o swoim bracie, miała wrażenie, że Alek naprawdę odżył i zachowywał się zupełnie inaczej niż wcześniej. Nie był już tak bardzo skryty, a na jego twarzy pojawiał się znacznie większy uśmiech i widać po nim było, że jest szczęśliwy, co sprawiało, że z automatu Carlie również była. Rodzina zawsze bardzo się dla niej liczyła i najchętniej ujęłaby własnemu szczęściu, aby jej bliscy byli zadowoleni.
    — Żadne głupoty, a samą prawdę. Teraz są zadowolone, zjadły przed twoim przyjściem i leżą w spokoju, a jak tylko wyjdziesz będę miała małe piekło. Ja już ich za dobrze znam — mruknęła. Bliźniaki dawały jej czasem mocno popalić. Zresztą, Elle na pewno wiedziała, jak to czasem jest, kiedy naraz dwójka dzieciaków czegoś chce, a nie można im tego dać od ręki, bo jeszcze nie potrafią nic powiedzieć co miałoby jakiś większy sens. Ale póki co, cieszyła się, że im nie przeszkadzają tylko leżą obok siebie i gaworzą po swojemu.
    — Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Jakbym wcześniej zadzwoniła…a wyleciało mi kompletnie z głowy, że masz na nie uczulenie — wyjaśniła. Było jej głupio, że przygotowała swoje popisowe danie, którego Elle zjeść nie będzie mogła. Ale miała coś zapasowego i być może i to podpasuje młodej kobiecie. — Jeśli będę chciała kiedyś doprowadzić cię do śmierci, to zrobię to w inny sposób — zaśmiała się. Przynajmniej miały wyjaśnione, ale nie dało się ukryć tego, że Carlie było strasznie z tego powodu głupio. No trudno, zdarzało się. Na następny raz postara się znacznie bardziej.
    — W zasadzie to jest naprawdę proste… Najzwyklejsze ciasto na spód, farsz robię z francuskiej śmietany, która jest lekko ukwaszona, ze zmieloną, to dobre słowo? Dynią, serem, trochę miodu, przyprawy wedle uznania tak na dobrą sprawę, trochę musztardy i na to fasola, potem do piekarnika, aż się zagrzeje i będzie chrupiące i voilà, gotowe. Mam nadzieję, że ci posmakuje.
    Nie wszyscy musieli być fanami takiej kuchni, a Carlie jadała podobnie od bardzo długiego czasu i zdążyła się przyzwyczaić już do braku mięsa w swojej diecie, znajdowała masę różnych cudownych zamienników i teraz nie zdecydowałaby się już z pewnością na powrót do poprzedniej diety.
    — Zorganizowana jestem, nie ma co. Dobrze, że coś innego jest, bo skończyłybyśmy ze świątecznym obiadem z pizzą.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  109. Prychnął cicho, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy nawet na chwilę. Może dlatego, że na jej przytyk miał niczego sobie odpowiedź? Którą sama mu podsunęła jakiś czas temu. Zwykle tego nie wyciągał, nie było czasu na przekomarzanie, ale teraz znaleźli się w zupełnie innej sytuacji.
    - Cóż… Mi bardziej odpowiada Kopciuszek niż słoneczko, więc jeśli ja będę od dzisiaj puzelkiem, ty na pewno zostaniesz Kopciuszkiem – odparł uśmiechając się do niej najbardziej uroczym i niewinnym uśmieszkiem, na jaki potrafił się zdobyć. Przy okazji ucałował czubek jej nosa.
    Mruknął coś bliżej nieokreślonego w zamyśleniu, nie odrywając warg od skóry Elle. Musnął jej szyję jeszcze kilka razy i dopiero zyskawszy pewność, że nie jest zarumieniony, wyprostował się, by spojrzeć prosto w ciemne oczy ukochanej.
    - Nie mogę mieć na myśli niczego konkretnego, bo sam nie wiem, czego jeszcze się po tobie spodziewać – przyznał, z czułością przesuwając nosem po jej czole. – Zawsze, kiedy myślę, że nie zaskoczysz mnie już niczym, ty robisz coś, czego nie wyobrażam sobie w najśmielszych fantazjach. Jak dzisiaj. Myślałem, że będziesz próbowała mnie zabić za moje zachowanie, a ty… A ty planujesz kolejny raz i każesz się przelecieć w windzie. Nie przewidziałbym tego, ale cholernie, naprawdę cholernie mi się to podoba – przyznał z nieskrywanym zadowoleniem.
    Odwzajemnił pocałunek, mrucząc z zadowoleniem i obejmując Elle jeszcze mocniej. Już chciał zacząć poruszać się śmielej, kiedy Villanelle odsunęła się i oznajmiła, jakie naprawdę ma plany. Był ciut rozczarowany, ale to była jej fantazja i zamierzał dostosować się do wszystkiego, czego chciała. Dlatego tuż po tym, jak oderwała się od jego ust, on znowu odnalazł miękkie wargi i pocałował je krótko, po czym wyprostował się z uśmiechem.
    - I nie zamierzam łamać obietnicy – wymruczał i powoli, ostrożnie postawił Elle na podłodze, jednocześnie wysuwając się z jej wnętrza z cichym stęknięciem. Ujął krawędzie czerwonej, obcisłej sukienki i zsunął ją w dół ud, po czym zasłonił kobietę połami płaszcza i go zawiązał. Dopiero wtedy schował w bokserkach stwardniałą męskość i zapiął rozporek. Włożywszy do spodni koszulę, zrobił krok w bok i obrócił się tyłem do ściany. Objął Elle w pasie i przytulił ją do swego boku, obserwując uważnie zmieniające się na wyświetlaczu cyfry. Mieli jeszcze trochę czasu, zanim znajdą się na szczycie.
    - Mam propozycję – odezwał się, zerkając na profil ukochanej. – Raz na miesiąc, może dwa… Róbmy dla siebie coś takiego. Raz będziemy spełniać twoją, raz moją fantazję. Na tyle rzadko, żeby się tym nie znudzić, ale na tyle często, żeby nie dopuszczać się do takiego stanu, w jakim jesteśmy teraz. To znaczy ja jestem, nie wiem jak ty… Wiem, wiem, że zaraz powiesz coś o dzieciach, pracy i braku czasu, ale… Przemyślisz to? – spytał, a w jego głosie przebrzmiała nieskrywana nadzieja.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  110. Na samym początku, kiedy Jaime się tu wprowadzał, to miał tylko jakąś tam kuchnię, jakąś tam łazienkę, kanapę, łóżko i telewizor z konsolą. Najlepiej zagospodarowana była antresola. I żył tak dość długo, uznając, że nie potrzebuje niczego więcej. I tak nikt do niego nie przychodził, a on nie zawracał na to uwagi, póki mógł zaspokajać swoje podstawowe potrzeby. A wtedy niewiele mu było trzeba, zwłaszcza, że dopiero na imprezach mógł zaspokoić tę najważniejszą – potrzebę zagłuszenia wyrzutów sumienia i wspomnień.
    Cieszył się jednak, że pani przyszłej architekt się podobało. Nie żeby teraz przychodziło do niego jakoś więcej ludzi, ale jednak... miło było, że jego przyjaciółce się podobało. I wcale się nie dziwił temu, że u niej było zdecydowanie więcej rzeczy, ponieważ miała dzieciaki. I to mówiło samo za siebie o zabawkach czy innych podobnych rzeczach.
    Jaime nie chciał iść w przyszłości w gotowanie zawodowe. Wolał to robić dla samej przyjemności w domu. No i praca z ludźmi nie była dla niego. To znaczy, nie z żywymi ludźmi, oczywiście.

    Nowy rok nadszedł bardzo szybko, a wraz z nią sesja. Jaime na szczęście zdawał wszystko od razu jak zawsze bardzo wysoko. A zapisując się na pierwsze terminy, szybko miał wszystko z głowy. Niestety, nawet pomimo swojej nieszczęsnej pamięci, dopadał go stres. I to właśnie przez tę przeklętą pamięć i stres znów nawiedziły go koszmary. Znów śnił mu się zakrwawiony brat. Znów słyszał jego zrozpaczony głos, pełen nienawiści i żalu, że Jaime nie potrafi go uratować. Jasne, nie tak to wyglądało. Jimmy nie miał mu niczego za złe. Nic. O nic go nie obwiniał. Ba, sam go wtedy uspokajał. Ale w koszmarach... w koszmarach robiło się przerażająco.
    Obudził się rozgrzany, z trudem łapiąc powietrze. Podniósł się zaraz do pozycji siedzącej, odrzucając na bok kołdrę. Było już jasno, ale nie zwrócił na to jakiejkolwiek uwagi. Kurwa, pomyślał, kiedy mógł już złapać oddech. A było już tak dobrze...
    Usiadł powoli na łóżku i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Rozejrzał się po mieszkaniu, przypominając sobie, gdzie ukrył papierosy. Wcześniej palił do alkoholu. Teraz trzymał zawsze kilka sztuk dla uspokojenia. Nawet swojego czasu Jerome z nich skorzystał w ten sposób.
    Sięgnął po paczkę i po zapalniczkę, a potem zapalił jednego papierosa. Zaciągnął się, a wolną dłonią przetarł oczy. Ręce mu drżały. Znów miał ochotę krzyczeć.
    Po spaleniu fajki, poszedł się ogarnąć do łazienki. Unikał spoglądania w lustro, co było trudnym zadaniem. W końcu ubrał się i wyszedł z mieszkania, dochodząc do wniosku, że siedzenie tu doprowadzi go do szaleństwa. To znaczy, do jeszcze większego szaleństwa.
    Nacisnął guzik, aby przywołać windę, a kiedy ta w końcu otworzyła drzwi, ukazała jednocześnie Elle. Jaime był zaskoczony jej widokiem. Co ona tu robiła? Uniósł brew wyżej. Nie umawiali się. Chyba... Nie, na pewno nie.
    – Elle?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  111. Uśmiechnął się łobuzersko i pokiwał z zadowoleniem głową, słysząc, że Elle nie zrezygnuje z nazywania go myszką. W sumie lubił, kiedy to robiła. Uważał to za cholernie urocze.
    - Tak też myślałem – odezwał się, trącając nosem jej nos. Dobrze było mieć kartę w postaci tamtego omyłkowego smsa. Uwielbiał ją wkurzać w taki czy inny sposób, ale właśnie mu udowodniła, że jeśli odpowiednio by to rozegrał, mógłby co nieco wyciągnąć z tego Kopciuszka. Taka wiedza była dobra, a jednocześnie w rękach Arthura mogła się okazać niezbyt przyjemna dla Villanelle. Niemniej nie zamierzał odpuszczać.
    Obserwował wyświetlacz, nie przestając się uśmiechać. Tak, to, co teraz mówiła Elle, zdecydowanie bardziej do niej pasowało. Wręcz się zdziwił, że od słów nie przeszła do czynów i naprawdę nie próbowała go zabić, zwłaszcza, że swoim zachowaniem przekroczył wszelkie granice, również te, które sam sobie postawił. Nie wiedział, co za tajemnicza siła nim pokierowała, że zdecydował się to zrobić przy sali pełnej gości, ale bez wahania zrobiłby to znowu. Tylko intensywniej i na pewno nie przerywając tuż przed finałem.
    - Przyznaj, że to właśnie moje zachowanie tak cię nakręciło… Lubisz tę adrenalinę tak samo jak ja – wyszeptał, uprzednio przechylając się w bok, żeby sięgnąć wargami ucha ukochanej i delikatnie skubnąć zębami jego płatek. – Już za chwilkę – dodał równie cicho i już chciał wsunąć rękę pod płaszcz kobiety, a następnie podwinąć materiał sukienki i odnaleźć palcami wilgotny, ciepły punkt, kiedy ta nagle zmieniła pozycję i znalazła się przed nim. Obserwował z uśmiechem, co jego żona wyprawia i nie udało mu się powstrzymać delikatnego pokręcenia głową. W sumie nie miał nic przeciwko, koniec końców właśnie dla niej założył ten krawat. Wiedział, jakie budził wspomnienia, a co za tym szło, jak mógł zadziałać na jego żonę.
    - Powtórkę z deszczowej nocy też wprowadzimy w życie, ale na razie chciałbym czegoś innego – wychrypiał i objął Elle, splatając palce obu dłoni za jej plecami. Po chwili zastanowienia jednak je rozplótł i zsunął jedną rękę na pośladek ukochanej, ugniatając go lekko przez materiał tej cholernie przyzwoitej, a jednak tak bardzo pobudzającej go sukienki. – Wiesz o tym, nie raz wspominałem. Marzę o tym, od kiedy się poznaliśmy i wciąż nie mogę wyrzucić tej fantazji ze swojej głowy… Chciałbym, żebyś przez jeden dzień była moją sekretarką. Moją niegrzeczną, wyuzdaną, cholernie seksowną sekretarką, którą zapoznam z topografią swojego gabinetu. Dogłębnie i dokładnie – szeptał i mimo że oczy zaszły mu mgłą, nawet na chwilę nie odrywał spojrzenia od oczu ukochanej. Dopiero po dłuższym momencie przybliżył się do jej ucha i rozchylił wargi, by ułatwić sobie oddychanie. – Och, a najbardziej, absolutnie najbardziej chciałbym, żebyś przeszkadzała mi w jakimś spotkaniu. Najlepiej robiąc mi loda pod biurkiem – wyszeptał, dociskając do siebie jej biodra. Ona chciała szczegółów, natomiast on pragnął, by poczuła, jak samo mówienie o szczegółach na niego działa. Wyobrażenie sobie takiej sytuacji sprawiło bowiem, że natychmiast stwardniał i zaczął pulsować. – Wystarczy na zachętę? – spytał, mając nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca.

    ❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  112. I wolała, żeby tak już pozostało. W końcu odkąd tylko dowiedziała się o nowotworze, chciała oszcżędzić jak najwięcej istnień, które mogły niepotrzebnie zamartwiać się jej kondycją. Ona zdążyła się już z nim pogodzić. Zrozumieć, że najprawdopodobniej umrze przedwcześnie, zupełnie tak jak kilka lat temu jej rodzice. Ale... czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie była szczególna. Umierała z każdą kolejną sekundą. Jak każdy.
    Wiedziała jednak, że śmiertelna choroba była niełatwym tematem. Wprowadzała w zakłopotanie i jednocześnie poruszała osoby całkowicie nieznajome, nie mówiąc nawet o bliskich. A Thea była w wieku, w którym jej jedynym problemem powinien być brak różowego brokatu czy odmowa mamy w kwestii zakupu nowej lalki. Nie fakt, że jej ukochana ciocia umierała. I choć śmierć zdecydowanie była częścią życia, jednocześnie wzbudzając niezdrowe ilości przerażenia, w żadnym stopniu nie powinna dotyczyć niewinnego dziecka. Dlatego kiedy dziewczynka przywitała się z nią z takim samym entuzjazmem jak wcześniej, Tilly odetchnęła z widoczną ulgą. Po raz kolejny potwierdziła to, co juz wcześniej wiedziała - że Elle i Arthur byli fenomenalnymi rodzicami.
    Obecność bratanicy jednocześnie bardzo ją uszczęśliwiała. Pozytywna energia dwulatki udzielała się jej w ogromnych dawkach, tak, że kobieta momentami zapominała o bólu, który nie rozstawał się z nią ani na krok. Mathilde obserwowała ją z uwagą i uśmiechała niemal cały czas, widząc, jak wielką radość sprawiła jej ta wycieczka. Kiedy ostatecznie zdecydowała się na wybór świnki, pracowniczka hodowli wyciągnęła ją z grupy jej świnek-przyjaciółek i, upewniając się, że Thea usiadła, posadziła ją na jej kolankach.
    - Tylko ostrożnie - uprzedziła, pozwalając jej pogłaskać nieco przerażone zwierzątko, które jednak zaczęło kwiczeć wesoło, kiedy dwulatka pogładziła jego plecy.
    - Też tak uważam. To będzie wspaniały przyjaciel. - Tilly uśmiechnęła się do dziecka. - To jak, chciałabyś zabrać ją do domu? - zaproponowała. - Czy wolisz rozejrzeć się za innymi świnkami, hm?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  113. - Poważnie? Będziesz mi grozić teraz sądem? – spytał i nie potrafiąc się powstrzymać, cicho się roześmiał. Wiedział, że to żart, ale i tak obudziła się w nim przemożna ochota przełożenia jej przez kolano i pokazania, że nie da się zastraszać. Najlepiej wcześniej związując jej ręce krawatem…
    To zadziwiające, że wystarczył jeden jej gest, zwykła zabawa kawałkiem materiału, a w Arthurze natychmiast obudziły się przyjemne skojarzenia dotyczące tej konkretnej części garderoby. Nagle zaczął żałować, że nie są w domu, gdzie w czterech ścianach ich sypialni mógłby ją przywiązać do łóżka czy jakiegoś innego mebla i zrobić z nią wszystko, co przyszłoby mu do głowy.
    Ale nie byli w domu i musiał o tym pamiętać. Chociaż fakt, że Elle wciąż bawiła się krawatem, wcale nie pomagał mu się opanować.
    - A co ma piernik do wiatraka, pani matko łamane na studentko? – spytał wesoło, ale głos miał przyjemnie zachrypnięty. Zarówno ton, jak i spojrzenie ciemnych oczu zdradzały, że jest cholernie podniecony. Wręcz do granic możliwości i nagle zaczął mieć swojej żonie za złe, że wolała zaczekać, aż znajdą się na tarasie widokowym. Niby wiedział, że im dłużej trwało oczekiwanie, tym przyjemniej było, gdy w końcu przechodzili do rzeczy, ale… Ale był w takim stanie, że chciał ją już, teraz, natychmiast.
    - Jeśli go nie potrzebuje, sam mu go wmuszę – wyszeptał z ustami tuż przy wargach brunetki. – Czy to znaczy, że go zastąpisz? I mogę ci dodać do listy kilka nadprogramowych obowiązków? – spytał i już miał ją pocałować, kiedy w windzie rozległo się głośne piknięcie obwieszczające, że znaleźli się u celu. Jęknął z niezadowoleniem, ale pozwolił Elle, by pociągnęła go w stronę wyjścia.
    Choć był zamroczony, jako architekt nie mógł nie docenić miejsca, w którym znaleźli się po wyjściu z windy. Wiatr dzięki okalającym taras przezroczystym ekranom nie był odczuwalny, co znaczyło tyle, że nie było tak zimno, jak Arthur się spodziewał, że może być. Nawet bez podchodzenia do samych, nazwijmy to, okien rozciągał się przed nimi nieziemski widok. Tym lepszy, że było ciemno, więc doskonale widzieli światła miasta, które przecież nigdy nie zasypiało. Tyle że tutaj nie słyszał ulicznego gwaru. Panowała cisza, której nie uświadczyliby nigdzie indziej w Nowym Jorku.
    Nawet nie zdawał sobie sprawy, że powoli podszedł do zabezpieczonej krawędzi, wciąż trzymając Elle za dłoń. Uświadomiwszy sobie ich położenie, uśmiechnął się do ukochanej i delikatnie pociągnął ją w swoją stronę, żeby stanęła przed nim. Objął ją od tyłu i przylgnął do pleców kobiety, a dzięki wysokim szpilkom, które miała na sobie, mógł oprzeć głowę na jej ramieniu, a nie na czubku głowy, co z kolei dawało mu dostęp do jej ucha i szyi.
    - Pięknie, prawda? – wyszeptał, owiewając gorącym oddechem jej skórę.

    najlepszy mąż❤️

    OdpowiedzUsuń
  114. [Wpadam tutaj, żebyś jeszcze sobie w spokoju odetchnęła przed poznaniem bliżej podejrzliwej pani detektyw ;) A tak serio to pojawiam się tu z dwóch powodów:
    Po pierwsze – aby podziękować za tyle miłych słów, bo tym ewidentnie mnie ostatnio rozpieszczasz.
    Po drugie – z Minnie mam już wątek, więc wybrałam się tutaj i zobaczyłam dzieciaczki. Strzelam, że pewnie wszyscy chcą zostać super ciotkami i wujkami dla tych maluchów, ale ja proponuję "super wujka, co załatwi wszystko". Tak mi wpadło do głowy, ale póki co, to by było chyba na tyle. Daj znać, coś wykombinujemy!]

    Oscar

    OdpowiedzUsuń
  115. [Z tymi powiązaniami to taka zmyłka, bo zawsze wstawiam tam pomysły, a Oscar jest taki do uformowania pod tym względem. Jednakże nie zdziwię się, jak któregoś pięknego dnia w końcu się tam coś ode mnie pojawi. Śmiało więc, możesz go wciągać do rodziny!]

    Oscar

    OdpowiedzUsuń
  116. [Żaden. Pisz, kiedy Ci wygodniej :) ]

    Oscar

    OdpowiedzUsuń
  117. - Uważaj, też mam na ciebie kilka haków i nie omieszkam ich wykorzystać, jak mi podpadniesz – odparł wciąż z tym samym łobuzerskim uśmieszkiem na ustach i posłał jej całusa w powietrzu. Mógł znowu wyciągnąć sprawę Kopciuszka, ale wolał dawkować odnoszenie się do tej sytuacji, konkretniej na chwile, gdy Elle nie będzie się spodziewała ataku. Lubił jej rumieńce pojawiające się na twarzy jako oznaka zawstydzenia. Ale ponad wszystko wolał te, które widział teraz.
    - Dla takiej pracownicy jestem gotów na jeszcze większe wymagania – powiedział i wsunął palec za tę część krawata, która oplatała jego szyję. Rozluźnił go nieco, gdyż swoim działaniem Elle sprawiła, że materiał zacisnął się ciut za mocno na jego gardle, a to, jakkolwiek Arthur nie przepadał za ostrym seksem, nie sprawiało mu przyjemności. Dlatego uśmiechnął się przepraszająco i wysunął z ręki Elle swój krawat, po czym przygładził go na torsie. – Już ci ją zaprezentowałem. Wydawało mi się, że w jasny i przejrzysty sposób – wymruczał i jeszcze na krótki moment docisnął do siebie jej biodra, żeby dokładnie poczuła, jak działało na niego choćby mówienie o fantazji. Myślał, że po takim czasie wertowania jej w swojej głowie odrobinę mu przejdzie, ale było odwrotnie. Wypowiedzenie na głos, czego pragnie od swojej żony, nakręciło go jeszcze bardziej. Wręcz w bolesny sposób.
    Słysząc z ust Elle podziękowanie, obrócił delikatnie głowę i ucałował czule jej policzek. Spoglądanie na nią na tle świateł miasta miało w sobie jeszcze większą magię, niż cały otaczający ich widok. Dlatego odsunął się nieznacznie i westchnął, nie kryjąc podziwu. Wyglądając w ten sposób w tym miejscu brunetka osiągnęła chyba szczyt swojej urody. Sprawiła, że serce zabiło mu mocniej, dokładnie jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz. Bo właśnie tak się czuł. Jakby po kilku latach bycia z Elle zobaczył ją po raz pierwszy.
    - Dla ciebie wszystko – wyszeptał, jeszcze raz muskając wargami jej policzek i przytulając się mocniej do ciepłych pleców. Nie na długo, bo kiedy Elle wspomniała o zdjęciu, Arthur odsunął się nieznacznie i sięgnął do kieszeni spodni po smartfona. – Nie pałam szczęściem, ale przecież nie odmówię – westchnął ciężko i obrócił się z kobietą w ramionach tak, że znaleźli się na tle panoramy. Odblokował telefon i włączył przedni aparat, wyciągając przed siebie dłoń. – Postawimy je sobie w ramce w sypialni – zdecydował. Zanim nacisnął migawkę, ponownie sięgnął policzka Elle i przyłożył do niego wargi. Telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, uwieczniając małżeństwo na naprawdę uroczym zdjęciu, nawet z pominięciem cudownego widoku. – Może być? – spytał, wyświetliwszy fotografię i pokazał ją Elle.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  118. - Ja szantaż, ty groźby, jesteśmy kwita, kochanie – odparł krótko i uśmiechnął się bezczelnie, wzruszając przy tym ramionami, jakby nie miał sobie absolutnie nic do zarzucenia. Arthur był czasami jak taki uroczy łobuziak i chociaż trzydziestka goniła go nieubłaganie, potrafił tak też wyglądać. Wiedział, że Elle ma słabość do tego jego uśmieszku, co bardzo świadomie i chyba nazbyt często wykorzystywał. Jak w tej chwili. Spoglądał na nią jak dzieciak, który wie, że za chwilę zarobi w najlepszym wypadku wykład na temat niegrzecznego zachowania, ale uważał, że pięć minut szczęścia było tego warte.
    Skrzywił się lekko i zasyczał w reakcji na postawiony przez Elle warunek. Istniała przynajmniej jedna osoba, która wiedziała, kim jest Villanelle, a był nią asystent Arthura. Morrison trzymał bowiem na biurku fotografie całej najważniejszej dla niego trójki. Daniel często wchodził do gabinetu, by zabrać lub przynieść jakieś papieru, więc brunet nie łudził się, że mężczyzna nie widział jego żony. No i owszem, to trochę przeżytek trzymać na biurku zdjęcia swojej rodziny, ale Arthur potrzebował widoku tych trzech uśmiechniętych twarzy, żeby wytrzymać w pracy kilka godzin z daleka od nich.
    - Daniel na pewno – przyznał po chwili. – Reszta… Raczej nie zapuszczają się do mnie, więc nie powinno być problemu. A Daniela i tak nie będzie – zauważył i pozwolił, by oblicze ponownie rozjaśnił mu uśmiech. – To znaczy, że się zgadzasz? I naprawdę to zrobisz? – spytał, szczerząc się coraz szerzej, a na koniec pocałował Elle krótko, acz wystarczająco namiętnie. Założenie było takie, żeby zostawić niedosyt. Sam go czuł, więc miał nadzieję, że kobieta również.
    Pokiwał głową, uznając, że dyskusja dla samej dyskusji nie ma sensu, skoro zdjęcie podobało się i jemu, a potem zablokował ekran i wsunął smartfona z powrotem do kieszeni. Nigdy nie był typem lubiącym oglądanie swoich przeżyć na fotografiach. Wolał chłonąć obecną chwilę całym sobą i zatrzymać ją w pamięci niezniekształconą widokiem z ekranu. To jedno zdjęcie wystarczyło.
    - Cieszę się, że nie pokochałaś bardziej San Diego – odezwał się cicho, przytulając brunetkę do siebie. Oparł policzek na czubku jej głowy i przekręcił się delikatnie, tak, że oboje mieli szklaną barierkę obok siebie. Dzięki temu on również mógł podziwiać wspaniały widok, przez cały czas tuląc do siebie ukochaną. Wciąż czuł pożądanie, zwłaszcza, gdy Elle była tak blisko, ale mieli dużo czasu, a ten moment potrzebował raczej czułości, aniżeli zwierzęcego seksu. – Chciałbym przyjść tu za dziesięć lat będąc tak szczęśliwym, jak jestem teraz – wyszeptał i musnął wargami czoło ukochanej.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  119. Sama myśl o tym, że Elle naprawdę chce to zrobić sprawiała, iż Arthur nie potrafił spokojnie ustać w miejscu. Przestępował więc z nogi na nogę, gotów chyba paść na kolana i błagać ją o to, żeby się zgodziła, żeby… Żeby w końcu spełniła się jego fantazja, która narodziła się z chwilą, gdy Elle poprosiła go o ocenienie jej rysunków. Tak, już wtedy oczami wyobraźni widział, jak w sali wykładowej popycha ją na biurko, a potem uprawiają długi i namiętny seks. Wtedy musiał poprzestać na wyobrażeniach, ale teraz… Sama powiedziała, że ma jej opowiedzieć o swojej fantazji! I wyrażała chęć na spełnienie jej!
    Niemal klasnął w dłonie z radości, naprawdę cholernie szczęśliwy, że usłyszał z ust ukochanej odpowiedź twierdzącą.
    - Nic nie będziemy udawać – odparł delikatnie zachrypniętym głosem i spojrzał na nią pociemniałymi oczami. Wcześniejszy uśmiech zastąpiła powaga, bo chciał jej powiedzieć coś, co wcale nie było żartem. – Naprawdę chcę, żebyś obciągnęła mi podczas spotkania. Pewnie już to wiesz, ale nigdy nie powiedziałem tego na głos, więc teraz raz na zawsze rozwieję wszystkie wątpliwości. Uwielbiam adrenalinę, a nic mnie tak nie nakręca, jak świadomość, że ktoś może nas przyłapać. Nie mówię o naszych dzieciach, to sytuacja, do której nie chcę wracać. Mam na myśli obcych ludzi. I bardzo, bardzo bym chciał, żebyś zaryzykowała razem ze mną – powiedział cicho, a z każdym kolejnym słowem jego oczy robiły się coraz bardziej błyszczące. Co się tyczy męskości, ta chyba nie mogła być jeszcze twardsza, niż stała się w tej chwili, co wyraźnie odbijało się na garniturowych spodniach.
    I jakkolwiek czuły, podniosły nastrój sami wprowadzili, Arthur nie był w stanie walczyć ze swoim podnieceniem. Próbował; oddychał głęboko i starał się podążać myślami w innym kierunku, ale wszelkie starania były na nic. Elle tylko bardziej go podkręciła, bo jej dotyk pod płaszczem, choć tak niewinny, na Arthura zadziałał jak porażenie prądem.
    - Chciałbym powiedzieć, że z tym podejmowaniem szalonych decyzji chyba trochę zaczekamy, ale… Nie jestem pewien – wyszeptał i objął ją mocno, odwzajemniając pocałunek. Odsunął się nieznacznie i oparł swoje czoło na czole Elle, oddychając spazmatycznie. – Muszę się teraz od ciebie odsunąć, bo jeśli tego nie zrobię, za chwilę przyprę cię do tej szyby i tyle będzie z podziwiania widoku – westchnął i jak powiedział, tak też zrobił. Odsunął się od brunetki, oddychając głęboko i podszedł do szklanego ekranu, opierając się o niego ramieniem z przymkniętymi powiekami.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  120. Westchnął cicho i powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Właśnie dlatego nigdy nie powiedział o swoich preferencjach na głos. Doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka i to ekscytowało go najbardziej, ale wiedział, że Elle natychmiast zacznie rozdmuchiwać jego fantazję w negatywny sposób. Znał ją na tyle, by spodziewać się czarnowidztwa, a i tak jej powiedział, czego… Tak, szybko pożałował, że jej powiedział. Pragnął zmienić wyobrażenie w czyny, ale jej negatywne podejście dotychczas go powstrzymywało.
    I kiedy zaczęła zadawać pytania, Arthur zdał sobie sprawę, że będzie go powstrzymywać jeszcze przez długi czas, o ile w ogóle kiedykolwiek zmienią fantazję w coś realnego.
    Uśmiechnął się więc nieco smutno i chociaż wciąż trudno mu było utrzymać podniecenie na wodzy, ekscytacja znacznie opadła. Pogładził wierzchem dłoni ciepły policzek ukochanej i pokręcił lekko głową, bez słów dając jej znać, że nie, teraz nie nadejdzie kolej na niego. Nie z takim podejściem.
    - Nie zrobisz – wyszeptał. – Bo ten wieczór to wyjątek od reguły i wiem, że ciebie to nie kręci. Już się zdradziłaś tymi pytaniami i wątpliwościami. Nie zrobię ci tego – westchnął i cofnął dłoń. – Naprawdę. Nie zmuszaj się tylko dlatego, że ja czegoś chcę. Jeśli ma cię to stresować, zamiast sprawić przyjemność… Wszystko będzie bez sensu – wzruszył ramionami i zacisnął powieki, oddychając głęboko.
    Jej bliskość wcale nie pomagała mu się uspokoić. Jej słowa wcale nie pomagały mu się uspokoić. Sama świadomość, że byli tu sami, nie pomagała mu się uspokoić. Wykorzystywała jego słabość, zresztą przyznała się do tego i to było cholernie frustrujące.
    - Jesteś diablicą, wiesz o tym? – wychrypiał, mimo wszystko nie potrafiąc zrobić kroku do tyłu. Otworzył oczy, żeby uważnie obserwować każdy ruch brunetki. Nawet teraz, nawet mówiąc takie rzeczy, rozejrzała się, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu. I to sprawiło, że Arthur nie podjął rzuconego wyzwania. Pozwolił jej ująć swoją dłoń, pozwolił, żeby znowu znalazła się blisko, ale sam z siebie nie zrobił nic. – Myślę, że powinnaś mnie poprowadzić – powiedział cicho, czekając na jakikolwiek dalszy ruch swojej żony. Osobiście już dawno obróciłby ją tyłem do siebie i wbił się niezbyt delikatnie w jej wnętrze, ale wcześniejsza rozmowa w połączeniu z czujnością Elle go powstrzymała. Całkiem skutecznie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  121. Zacisnął zęby i ze świstem wypuścił powietrze przez nos, próbując się opanować. Ostatnie, co powinno mieć teraz miejsce to kłótnia, problem w tym, że widział zmianę w jej twarzy i to go wkurzyło. Z jednej strony reagowała tak, a nie inaczej, a za chwilę była zła, że nie chciał czegoś na niej wymuszać, bo przecież… Wiedział, jak to wyglądało, gdy kochali się w samolocie. Było przyjemnie, a jednak miał wrażenie, że wtedy nie do końca oderwała się myślami od innych ludzi na pokładzie, przejmując się tym, co sobie pomyślą. Nie chciał, by kolejny raz tak wyglądał.
    - Widzę, jak się zachowujesz i co mówisz. Zadajesz pytania, które jakaś część mnie spodziewała się, że zadasz i zrobisz z tego coś negatywnego, a i tak jestem… Rozczarowany, że rozbudziłaś we mnie tę fantazję, kazałaś o niej opowiedzieć, żeby teraz sprowadzić mnie na ziemię. Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, kto mógłby nas przyłapać? Zdaję, tylko mnie to nakręca, a ciebie stresuje. Wolę nawet nie zaczynać, niż nie skończyć, bo wydarzy się coś nieprzewidywalnego – wyrzucił z siebie i wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Złość mieszała się z podnieceniem i wiedział, że jeszcze trochę, a nie będzie się w stanie opanować. Najpierw się do niej dobierze, a potem, gdy już będzie po wszystkim, najpewniej się pokłócą. Zdawał sobie z tego sprawę, a mimo wszystko patrzył na nią spojrzeniem przepełnionym pożądaniem.
    - Co robisz? – spytał głupio, obserwując, jak Elle przed nim klęka. Nie, tego zdecydowanie nie mógł przewidzieć, co nie znaczyło, że miał zamiar przerywać. Jej wargi wokół spragnionego ulgi członka, jej język pobudzający go z każdą sekundą coraz bardziej… To było zdecydowanie to, czego pragnął. Zachowanie żony zrobiło na nim tak ogromne wrażenie, że przez moment zapomniał, jak się oddycha i musiał oprzeć się dłonią o ścianę, żeby nie stracić równowagi. Palce drugiej ręki wplótł we włosy Elle, nadając rytmu ruchom jej głowy.
    Ale to było za mało w porównaniu do pożądania, które się w nim skumulowało. Dał sobie czas na to, by wezbrało w nim ze zdwojoną siłą i dopiero wtedy sięgnął rąk Elle, ciągnąc kobietę w górę.
    - Wiesz, co zrobiłaś, prawda? – wychrypiał, pewnym ruchem obracając ją tyłem do siebie. Przyparł ją do szklanej ściany, a biodra złapał mocno i przycisnął do siebie. Jedną ręką objął ją w pasie, przytrzymując przy sobie, a drugą podwinął płaszcz i sukienkę, po czym nakierował swoją męskość i wbił się mocno w jej wnętrze z cichym jękiem. – Masz być głośno, kochanie. Najgłośniej, jak potrafisz – wychrypiał prosto do ucha ukochanej, zanim zaczął się mocno i pewnie poruszać, za każdym razem wsuwając się i wysuwając do samego końca.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  122. — Zdziwiłabym się, gdyby czyjeś życie było usłane różami — powiedziała z uśmiechem. To było raczej mało prawdopodobne. Chyba, że ktoś wygrał jakąś loterię w życiu i teraz nie musiał się niczym martwić. Carlie naprawdę by tego chciała. Żadnych problemów i czysta sielanka przez resztą życia. Czy nie byłoby to piękne? Po każdej burzy wychodzi słońce, więc tak na dobrą sprawę nawet po najgorszych wydarzeniach w życiu istnieje duża szansa na to, że życie w końcu znowu będzie po prostu lepsze. Carlie nie miała za sobą łatwego roku. Ciąża od początku była zagrożona, a wydarzenia, które miały miejsce jeszcze przed tym, zanim się zdecydowała na to, że chciałaby mieć dzieci sprawiły, że było jej cholernie ciężko, ale dawała radę. Miała obok siebie wspaniałych ludzi, którzy pomagali jej z tym, aby wróciła dobycia uśmiechniętą sobą, a teraz proszę – miała dwa szkraby, które kochała ponad życie i wspaniałego męża, a nawet jeszcze nie tak dawno temu wcale tego nie chciała.
    — Wiesz co, za wiele to nie ma do opowiadania. Rok temu byliśmy u dziadków na święta w Boise. Kilka dni przed wylotem Matt mi się oświadczył, po tym jak wrócił do domu z trasy, więc od razu też się tym pochwaliliśmy i okazało się, że kuzynka Samantha jest po uszy zauroczona w Matthew — zaczęła opowiadać z nieco pobłażliwym uśmiechem na twarzy. No tak no, nastoletnie lata rządziły się swoimi prawami i czy była jakaś nastolatka, a nawet dorosła kobieta, która nie miała jakiegoś swojego ideału? Raczej mało prawdopodobne. Również w tym momencie Carlie miała małą obsesję na punkcie pewnych aktorów, za którymi szalała i nie była jeszcze pewna czy to szczęście czy przekleństwo, ale jej mąż również za nimi szalał i spokojnie mogła chwalić ich wygląd nie martwiąc się tym, że nagle zostanie urządzona awantura stulecia. — W każdym razie, Samantha strzeliła ogromnego focha i była okropna. Rzadko mam z nią kontakt, więc jakoś nieszczególnie mi to robiło, ale były święta, a ona zachowywała się jak dzieciak, który sam upuścił lizaka na piasek i wył. Już nie do końca pamiętam, co się wtedy działo, ale Matt spędził z nią wieczór z filmami i popcornem, narobili sobie od cholery zdjęć i wrzucała to na każde social media, które ma i jeszcze jej załatwił wejściówki za sceny na koncercie, aby zabrała koleżanki. Moim zdaniem za dużo, ale skoro chciał… no to niech dziewczyna ma. I od tamtego momentu jest przemiła, przekochana i aż trudno uwierzyć, że to ta sama dziewczyna.
    Historia przynajmniej zakończyła się wesoło i bez rozlewu krwi. Carlie była osobą rodzinną, ale najbardziej skupiała się na rodzicach, bracie i oczywiście teraz dzieciach i mężu. Pozostali byli ważni, ale nie najważniejsi i gdyby musiała uciąć kontakt z Samanthą, aby móc żyć szczęśliwie, wcale nie zawahałaby się tego zrobić.
    — Z tych większych dram, był też brat ojca. No wiesz, taka czarna owca rodziny. Najmądrzejszy, najlepszy, a wszyscy dookoła nic nie potrafią. Na dobrą sprawę nawet zaproszony nie był na święta, ale babci się zrobiło go żal i go wpuściła. Leroy tak się rozpędził, że zaczął mi wypominać poronienie, o którym nie wiem skąd wiedział, bo poza tobą, Mattem i moimi rodzicami nikt nie powinien o tym wiedzieć, a wiem, że mu nikt stąd nie mówił… Koniec końców, najpierw on wyleciał z hukiem, a potem my wróciliśmy wcześniej do Nowego Jorku.
    Dużo tego było, jak na jedne święta. I niby z jednej strony były udane, a z drugiej Carlie wolałaby spędzić je w zupełnie inny sposób. Dlatego tegoroczne planowała sama. Od a do z i wiedziała, że dzięki temu uniknie podobnych sytuacji, jak wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Niby taaak, ale wiesz. Chciałam wyjść na dobrą gospodynię, a tu taka wtopa — westchnęła i pokręciła głową na boki. Naprawdę wpadła, ale… no trudno. Nic już z tym zrobić nie mogła. — Winię ciebie i twoją alergię, zapamiętaj — dodała celując palcem w przyjaciółkę. Ale żartobliwy ton i uśmiech wyraźnie wskazywały na to, że Carlie żartuje.
      — W zasadzie… może rozlałabyś coś do picia? Ja podgrzeję ciasto, bo lepsze jest na ciepło, a to dosłownie parę minut i mogłabym nam nałożyć, a potem siądziemy już na spokojnie. Chyba, że te dwa potworki się odezwą, ale liczę, że jeszcze trochę będą sobie tam grzecznie leżeć.
      — Teraz nie wiem, gdzie posiałam telefon, ale jak tylko na niego trafię, to prześlę ci przepis. Mam go w zakładkach, więc to chwila moment — dodała jeszcze z uśmiechem.

      Carlie

      Usuń
  123. To, co teraz się między nimi działo, zdecydowanie nie było zdrowe. Arthur zdawał sobie sprawę, że kłótnia wisiała w powietrzu, bo w windzie nie rozładowali napięcia wystarczająco, a kłótnia o seks była w ich przypadku bezsensowna. Owszem, ich preferencje znacznie się różniły, ale mimo wszystko potrafili przecież odnaleźć wspólny język i czerpać satysfakcję z każdego zbliżenia, nawet jeśli nie wiązało się ono ze spełnieniem jakiejkolwiek fantazji. Wszystko było dobrze, póki nie zaczęli o tym rozmawiać. Może lepiej było zostawić temat w spokoju? Może stabilizacja była lepsza, niż urozmaicanie związku erotycznymi zabawami? Albo po prostu… Powinni poprzestać na spełnianiu wyobrażeń Elle, skoro podobały się im obojgu, a jego własne podobały się tylko jemu?
    Nawet gdyby teraz chciała robić coś innego, nie pozwoliłby jej na to. Za bardzo pragnął jej bliskości, znajomego ciepła i cholernie przyjemnej wilgoci, żeby zadowolić się ustami ukochanej. Potrzebował jej. Jej całej, a nie tylko niewielkiego fragmentu. W żaden inny sposób nie byłby w stanie osiągnąć spełnienia, biorąc pod uwagę, jak wiele pożądania i emocji się w nim skumulowało. Musiał ją mieć teraz, a nie za chwilę.
    Poruszał się szybko i mocno, obdarowując agresywnymi, mokrymi pocałunkami policzek, szyję i kark Elle, oczywiście po uprzednim odgarnięciu jej włosów i zaciśnięciu na nich palców. Gdy ona wbijała paznokcie w jego biodro, on ciągnął za ciemne kosmyki, rozkoszując się każdym jękiem ukochanej, westchnieniem, aż w końcu krzykiem. Wiedział i czuł wyraźnie, co ten krzyk oznacza, problem w tym, że Arthur nie miał jeszcze dosyć. Przeciwnie, był cholernie daleki od osiągnięcia spełnienia, więc nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby przestać po nie sięgać.
    Wszystko się zmieniło, gdy Elle się odezwała. Zapamiętywał każde wydyszane słowo, wyobrażając sobie poszczególne sytuacje i o ile to możliwe, stwardniał przy tym jeszcze bardziej. Przyspieszył, dociskając kobietę do siebie raz za razem mocniej, aż do bólu, dysząc i pojękując wprost do jej ucha, które mógł sięgnąć bez problemu.
    - Nie mam zamiaru. Jeszcze będziesz prosić, żebym przestał – wychrypiał i przygryzł skórę szyi Elle. Akurat w tym wypadku starał się być delikatny, ale musiał znaleźć inne ujście, dlatego wyprostował się, ciągnąc ukochaną za włosy i puścił ściskane dotychczas biodro. Podwinął płaszcz żony ciut wyżej, odsłaniając jej pośladki i wymierzył jej kilka siarczystych klapsów, zostawiając na bladej skórze czerwone ślady swojej dłoni. Uśmiechnął się do siebie i przywarł z powrotem do pleców kobiety, by wyciągnąć się jeszcze odrobinę ponad nią i odnaleźć ustami jej wargi, w które wpił się zachłannie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  124. Maddie również odnosiła wrażenie, że za każdym razem, gdy jej życie zaczynało powoli się układać, zupełnie znienacka spadało na nią coś, z czym nie do końca potrafiła sobie poradzić.Tak jak w lutym, kiedy wreszcie udało jej się uwolnić od Paula, po zaledwie kilku miesiącach mężczyzna na nowo pojawił się na horyzoncie, niszcząc jej kruchą pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa, które udało jej się odbudować. Każdy kolejny cios był coraz to silniejszy, a jej siła - coraz słabsza. Hesford wiedziała, że jej poprzedni partnerzy nie wiedzieli, kiedy należało odpuścić, a w związku z tym nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że na nowo wprowadzą do jej harmonijnej codzienności wszechobecny chaos. Ale... ale póki co radziła sobie dobrze. Wyjazd odbudował jej energię i Hesford trzymala się złudnej nadziei, że teraz, kiedy jej życie uległo tak wielu zmianom, kolejne pojawienie się Paula czy Sebastiana nie sprawi, że ugną się pod nią nogi.
    Elle miała rację, bo choć osoba Maddie zdecydowanie nie pasowała do bogatych wnętrz, prywatnych samolotów i obsługi gotowej spełnić każde z jej życzeń, ten dzień miał być wyjątkowy. A przecież tymczasowe udawanie kogoś, kim nie była nikomu nie mogło zaszkodzić, prawda? Dlatego pozwoliła sobie na wzięcie głębokiego oddechu i wczucie w rolę nowobogackiej paniusi. Opatuliła się kardiganem, który zakrywał jej ramiona i rezolutnie oparła ręce o biodra.
    - To będzie nasz dzień! - odparła ze śmiechem i choć starała się udawać, że wszystko, co mijały po drodze, nie robiło na niej większego wrażenia, od czasu do czasu z jej ust wydało się ciche, pełne podziwu westchnienie. Nadal nie mogła uwierzyć, że niektórych było stać na posiadanie własnego lotniska, w dodatku tak bogato udekorowanego. Przyglądając się skórzanym fotelom i minilodówce wypełnionej luksusowymi trunkami, ciekawość Madeline rosła w siłę. Już nie mogła się doczekać opowieści Elle.
    - Wiesz, u mnie w zasadzie to działo się naprawdę wiele! Ale większość z tych zmian to zmiany na lepsze. A u ciebie? - stwierdziła krótko, zanim nie zajęła swojego miejsca w samolocie.
    Musiała przyznać, że siedzenia nie tylko wyglądały dobrze, ale były również niezwykle wygodne. Maddie wręcz się w nich zatopiła, dłońmi gładząc komfortowe obicia i mrucząc cicho pod nosem z wyraźnego zadowolenia.
    - Ja jestem gotowa do odlotu - odparła ostatecznie, po czym sama sięgnęła do barku, który namierzyła już przy wejściu do środka, przyglądając się uważnie poszczególnym alkoholom. - Ej... a myślisz, że jakbym poprosiła, to obsługa mogłaby mi przygotować jakiegoś porządnego drinka? - zapytała kontrolnie, dość nieśmiało, jakby bojąc się, że Elle uzna ją za niewdzięczną. Jednocześnie jej oczy wciąż błyszczały z podekscytowania.
    Nie dało się ukryć, że wyznanie Elle niezwykle ją zaskoczyło, ale to wcale nie oznaczało, że Hesford zamierzała traktować ją w inny sposób niż dotychczas. Znała wiele osób, które, mimo posiadania ogromnych ilości pieniędzy, pozostawały niezwykle skromne i nie chwaliły się swoim bogactwem na prawo i lewo. W końcu to nie fortuna czyniła z człowieka snoba, lecz jego wydumane ego.
    - O jejku! To faktycznie skomplikowane! - podsumowała Madds, przez moment wyglądając za okno, gdy poczuła, jak samolot ruszył się z miejsca, po czym znów przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę. - To... ten prezes, to jakaś twoja rodzina czy coś podobnego? - zapytała jeszcze.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  125. Poczuł się jak pięcioletni chłopiec, kiedy Elle skarciła go niczym jedno ze swoich dzieci i odruchowo zakrył usta dłonią, robiąc przy tym wielkie oczy. Nie uważał, by pokazywanie języka było czymś strasznym, ale przyjaciółka miała rację – gdyby wyjątkowo bystra Thea to zobaczyła i podłapała, brunetka mogłaby mieć problem z oduczeniem jej tego gestu, który przez otoczenie nie zawsze mógł być uważany za uroczy. W końcu Jerome odsunął rękę od ust i uśmiechnął się przepraszająco, acz z rozbawieniem i kiedy nachylił się ku kobiecie, by powiedzieć jej coś na ucho, jego oczy błyszczały łobuzersko.
    — Moje przyszłe potencjalne dzieci będą bardzo niewychowane — zauważył tonem, który sugerował, że był to powód do dumy i uśmiechnął się szeroko, wręcz z zadowoleniem. Cóż, starał się po prostu pogodzić z tym, co być może kiedyś miało nastąpić, wydawało mu się bowiem, że nigdy nie będzie w stanie przypilnować się tak, by nieustannie zachowywać się odpowiednio. Wymykające się przekleństwa, nieodpowiednie gesty, niezdrowe nawyki. Co prawda wyspiarz nie był takim człowiekiem, by musiał się martwić, że pierwszym słowem, które padnie z ust jego dziecka będzie urocze kułwa, ponieważ nie przeklinał często, ale pokazywanie języka jak najbardziej miało potencjał na stanie się czymś na porządku dziennym.
    — Cieszę się, że ci się podoba. Mam nadzieję, że kiedyś weźmiemy się porządnie za organizację tego cholernego ślubu na Barbadosie i będziesz mogła wszystko zobaczyć osobiście. Szlag — westchnął zrezygnowany, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że tym razem użył brzydkiego słowa i zacisnąwszy wargi, zaczął samym spojrzeniem błagać Villanelle o przebaczenie. — Niewychowane i wulgarne — podsumował z westchnieniem, nawiązując do tego, co powiedział wcześniej o swoich dzieciach i pokręcił głową, ignorując ukłucie w dołku. Chyba… chyba zazdrościł brunetce tej dwójki szkrabów, które były dla niej całym światem. I chyba tym mocniej zatęsknił teraz za czymś, co niegdyś miał na wyciągnięcie ręki, nie podejrzewał jednak, że właśnie dziś dopadną go podobne myśli.
    Prawdopodobnie dlatego z takim przejęciem słuchał tego, co pani Morrison miała mu do opowiedzenia o ich byłej już opiekunce. Na samą myśl o tym, co mogło dziać się w domu w czasie nieobecności Morrisonów, coś ściskało go w żołądku, a wściekłość łaskotała w trzewia, domagając się, aby dać jej ujście i wyładować się, najlepiej na wspomnianej opiekunce. I skoro on był tak bardzo wzburzony, nie chciał nawet wyobrażać sobie, co musieli wtedy czuć Villanelle oraz Arthur.
    — Rozszarpałbym ją gołymi rękoma… — wycedził przez zaciśnięte zęby i mimo tego, że w środku aż cały się trząsł, wyjątkowo łagodnie wyciągnął dłoń i pogładził ciemne włosy Thei, która w międzyczasie podsuwała Haroldowi kolejne chrupki. — Udało wam się jakoś oskarżyć tę kobietę? Cokolwiek? — spytał, spoglądając uważnie na przyjaciółkę. Jeśli nie mieli żadnych twardych dowodów, mogło być z tym niezwykle ciężko, ale w podobnej sprawie wyspiarz walczyłby o sprawiedliwość za wszelką cenę.
    Pokiwał ze zrozumieniem głową, kiedy Elle zaznaczyła, że odejście z pracy miało związek z wspomnianą sytuacją. Poznawszy szczegóły, ani trochę jej się nie dziwił i nie zamierzał jej mówić, że zrobiła właśnie najgłupszą rzecz w życiu, ponieważ uważał dokładnie na odwrót – od samego początku Villanelle nie pasowała mu do korporacji, w jakiej została panią dyrektor. Nie wykluczało to tego, że radziła sobie doskonale, ale… Po prostu, Jerome uważał, że mimo wszystko marnowała się w podobnym miejscu, którym często rządziły bezlitosne prawa i niezrozumiałe reguły.
    — Teraz tym bardziej polecam się na przyszłość. — Ponowił swoją propozycję odnośnie opieki nad dziećmi. — Skoro mówisz, że Thea da sobie ze mną radę, to czemu nie? — dodał i znacząco poruszył brwiami, śmiejąc się przy tym cicho. Nie zamierzał porywać się również na opiekę nad Matthew, nie, kiedy chłopiec miał zupełnie inny charakter niż swoja siostra i nie czuł się dobrze przy obcych, ale z czasem, kto wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się. Naprawdę się cieszę — oznajmił szczerze i posłał Villanelle ciepły uśmiech. Aż zrobiło mu się lżej, kiedy wiedział, że po dłuższych perturbacjach, u jego przyjaciółki wreszcie się układało. Zasługiwała na to. Doskonale pamiętał, jak go wspierała, kiedy znalazł się w dość mrocznym miejscu i dała z siebie wszystko, byle tylko wykrzesać w Marshallu iskierkę nadziei. Było w niej tyle dobra i empatia, zawsze dawała drugiemu człowiekowi serce na dłoni i po prostu, tak najzwyczajniej w świecie, zasługiwała na szczęście i spokój. Stąd Jerome naprawdę był zadowolony z tego, że w jej życiu zaczyna się układać i być może nadchodzi okres, kiedy będzie mogła odetchnąć i nie martwić się tym, co dalej.
      — Nie martw się, Harold zaraz wszystko wsunie — zażartował, spoglądając na zadowolonego gryzonia. Nie dość, że właśnie znalazł się w chrupkowym raju, to jeszcze zafascynowana zwierzątkiem Thea podsuwała mu pod pyszczek kolejne smakowite kąski. W międzyczasie Jerome wziął wywróconą miseczkę i zaczął zbierać do niej część chrupków z zamiarem ich późniejszego wyrzucenia, tak, by Haroldowi przypadkiem nie pęknął brzuszek z przejedzenia.
      — Sam niedawno dałem jedną przyjacielowi na urodziny. Może to ta sama osoba? — stwierdził z rozbawieniem, ponieważ już wielokrotnie przekonał się o tym, że ogromny Nowy Jork momentami okazywał się zaskakująco wręcz mały. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy rozdzwonił się jego telefon. W pierwszej sekundzie zamarł, przerażony myślą, że przed chwilą uspany Matty zaraz się obudzi, a w drugiej poderwał się do komórki i niemalże natychmiastowo odebrał.
      — Cześć, Samuel. — Celowo przywitał się, używając imienia znajomego i zerknął na kobietę, tak by ta wiedziała, z kim rozmawia. — Czemu nie dzwonię? A, bo mamy tu mały rozgardiasz — odparł i zamilkł, słuchając mężczyzny. — Matko, za pięć minut?! Dzięki za czujność! Elle! — Śmiesznie było nawoływać brunetkę przyciszonym głosem, ale cały czas starał się mówić cicho, by nie zakłócić snu chłopca. — Policjanci zaraz wrzucają filmik! Odpalaj mojego facebooka! — polecił i wrócił do rozmowy z Samuelem, tłumacząc, że nie może włączyć go na głośnik, ponieważ Matthew właśnie zasnął i nie chciał go obudzić. Uznali więc, że nie będą się wygłupiać i po prostu się rozłączą, a wrażeniami podzielą się później.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  126. Rozkoszował się każdym dźwiękiem padającym z ust Elle i robił wszystko, by słyszeć ich jak najwięcej. Znali się tak długo i tak dobrze, że nie miał problemu ze sprawieniem jej przyjemności. A przynajmniej miał nadzieję, że ta nie jest udawana. W każdym razie to nie był czas ani miejsce na zastanawianiem się nad tym, to był czas i miejsce na działanie.
    Uśmiechnął się z satysfakcją i bez wahania spełnił prośbę brunetki, nawet z nawiązką, bo zamiast jednego klapsa dostała ich kilka, a każde uderzenie odbijało się echem w czaszce Arthura, powoli wprowadzając go na wyżyny przyjemności. Na krzyk Elle zareagował przeciągłym jękiem i o ile to możliwe, wbił się w nią jeszcze mocniej, czując mięśnie coraz ciaśniej otaczające jego męskość. I już tak niewiele mu brakowało, zaledwie kilku pchnięć, bo przyjemne mrowienie powoli rozchodziło się po jego podbrzuszu, kiedy… Kiedy kobieta go odepchnęła, pozbawiając przyjemnego bodźca, jakim było jej wnętrze. Dysząc ciężko, podniósł na twarz ukochanej nic nierozumiejące spojrzenie i odruchowo zrobił krok do przodu, zmniejszając dystans między nimi do zera.
    - Ja ciebie też kocham, ale to co zrobiłaś wcale mi się nie podoba – wychrypiał i odwzajemnił pocałunek równie namiętnie. To, że jej zachowanie mu się nie podobało nie znaczyło, że miał prawo ponownie ją zerżnąć. Jeśli nie miała już siły ani ochoty… Musiał wziąć to sobie do serca i ewentualnie pogodzić się z tępym bólem rozchodzącym się wzdłuż męskości. Ostry seks ostrym seksem, ale koniec końców chodziło o przyjemność, a wymuszenie na niej czegoś na pewno nie byłoby przyjemne. Przecież nie zgwałciłby własnej żony!
    - Więc dlaczego się odsunęłaś? – wydyszał, przenosząc się z pocałunkami na szyję ukochanej, a dłonią łapiąc ją pod kolanem, żeby przytrzymać przy sobie jej nogę. Jeszcze przez chwilę skupiał się na pieszczocie, a potem się wyprostował i zerknął prosto w jej ciemne oczy. – Obejmij mnie – polecił i ręką, którą do tej pory obejmował Elle w pasie, sięgnął jej nadgarstka. Ujął go i przełożył powoli na swój kark, pokazując, w jaki sposób kobieta ma się go złapać. Dopiero wówczas złapał ją mocno za pośladki i podniósł, zmuszając tym samym, by oplotła nogami jego biodra. Przyparł jej plecy do szyby i wpił się w nabrzmiałe wargi. – Namieszałaś mi w głowie i teraz nie wiem, czy mogę działać dalej – wyszeptał między pocałunkami.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  127. Czasami bardzo denerwowały go przejścia uczelnianymi korytarzami. Oscar musiał wtedy odpowiadać ludziom na prawo i lewo na pozdrowienia oraz przywitania, udając, że faktycznie wiedział, kim byli. Najchętniej przemknąłby niepostrzeżenie bokiem, unikając tych wszystkich zbędnych uśmiechów, ale jak na złość wydział konserwacji znajdował się na samym środku kampusu uniwersytetu i dojście z każdej strony wyglądało mniej więcej tak samo.
    — Dzień dobry, dzień dobry — odpowiedział uśmiechnięty, równie uśmiechniętej studentce, która zmierzała w kompletnie drugą stronę. Nawet nie wiedział, skąd niby ją znał, a jeżeli chodziła na jego zajęcia, to po prostu wynikało z tego, że nie była zbytnio uzdolnioną uczennicą, więc nie zwracał na niej większej uwagi. Westchnął pod nosem, pokręcił głową z lekką dezaprobatą. Po co w ogóle zaprzątał sobie teraz tym głowę?
    Wyciągnął nawet telefon z prawej kieszeni spodni, tylko po to, by poudawać, że nikogo nie widzi, a coś, co właśnie czyta na ekranie, niesamowicie go wciągnęło. Zdawało się to całkiem nieźle działać, bo przywitania zmniejszyły swą częstotliwość, dając mu dojść do sali, w której to zaraz będzie musiał chodzić od sztalugi do sztalugi, szukając wszelkich niedociągnięć w domalowywaniu brakujących elementów. Połowa z tych prac będzie nadawała się do wyrzucenia, ale zamiast tego, będzie kazał to zetrzeć i zamalować raz jeszcze. Olejne farby w końcu nie wysychały tak szybko.
    Oscar podniósł kontrolnie głowę do góry, co aby nie zaginąć w gąszczu korytarzy, zaraz nawet miał skręcić w lewo, gdy zza zakrętu wyskoczyła młoda dziewczyna. Dość szybko rozpoznał w niej córkę najbliższego kuzyna i nawet otworzył usta, aby się z nią przywitać, gdy tuż za nią ją słoń wytoczyła się Suzanne. W chwili kiedy tylko go ujrzała, nastroszyła się jak kogut i przysiągłby, naprawdę by przysiągł, że widział, jak zakasała rękawy do góry. Kątem oka spostrzegł jeszcze, jak Villanelle stroi głupie miny, ewidentnie życząc mu lekkiej śmierci.
    — Nela! Dzwonię do ciebie już od piętnastu minut i nie odbierasz — wskazał na trzymany w prawej dłoni telefon, wołając niemalże w tym samym czasie, gdy nastroszona do walki Suzanne przystanęła, by wymierzyć cel swojego natarcia. — Ojciec też próbuje się do ciebie dodzwonić i do tego stopnia się niecierpliwił, że zadzwonił do mnie, ale poczekaj chwilę — uśmiechnął się do dziewczyny, którą niekiedy traktował ją własną córkę. O ile kiedyś w ogóle będzie miał dzieci, brr! Oderwał się wzrokiem od dwudziestolatki i spojrzał wprost na Neaders, którą to poznał dokładnie na tym samym uniwersytecie. — Suzanne, jak miło cię widzieć! — Uśmiechnął się do profesor, a za studenckich lat jedną ze swoich wybranek. — I chętnie porozmawiałbym z tobą dłużej, ale mam sprawę naprawdę niecierpiącą zwłoki — mówił to, jednocześnie powoli zbliżając się w stronę kobiety, tylko po to, by przejść obok niej. — No, Nel, szybko! Bo mi brat urwie głowę, to ważne — podkreślił ostatnie słowo dosyć wyraźnie. Wskazał też stronę, w którą najlepiej by było, gdyby oboje szybko się udali, czyli w dokładnie tą, z której przyszła pani profesor. No przecież nie będzie się wracać!
    — Profesorze Lacerda — zaczęła raz jeszcze blond włosa kobieta, próbując do niego przemówić, ale Oscar przerwał jej zaraz, jak tylko wypowiedziała pierwsze słowo.
    — Profesorze, profesorze. Już zapomniałaś jak mam na imię? Ja pamiętam twoje zawsze — rzekł już lżej, ale gdy Morrison pojawiła się bliżej niego, złapał ją pod ramię i zaczął prowadzić w stronę, w którą sam zmierzał. Nie obchodziło go obecnie to, że Elle pędziła gdzieś pewnie na swoje zajęcia. Najwyżej zagada jej wykładowcę i nikt o niczym nie będzie pamiętał, trudno.
    — Oscar, to ponoć przez ciebie krążą plotki na mój temat! — syknęła blondynka, gdy mężczyzna otworzył już usta, żeby się z nią pożegnać. Lacerda przymknął oczy i westchnął. Najwyraźniej Neaders wyrosła na jeszcze bardziej upartą, niżeli była za ich młodości, bo jadem wciąż pluła na prawo i lewo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała jednak stuprocentowe racje, plotki na temat jej młodości rozsiały się głównie przez niego, gdy w salce wykładowczej usłyszał od kilku studentów, jaką to świetną partią jest pani profesor. No a przecież nie mógł pozwolić, bo trzech młodych i niewinnych mężczyzn dało się nabrać na piękne oczy Suzanne i zniszczyło sobie życie. Chociaż strzelał, że nie chodziło tu głównie o oczy.
      — Jakie plotki, Suzie? — odwrócił się w jej stronę i zapytał zdziwiony, czekając, aż mu odpowie. Był ciekawy, ile z tych rozmów dotarło do jej uszu.

      [Niech po prostu będzie bratanicą, bo panowie traktują się jak bracia i udają, że nimi są. Problem rozwiązany!]

      najlepszy wujaszek

      Usuń
  128. Jasna cholera, pomyślał Jaime i cofnął się kilka kroków do tyłu, prawie dotykając plecami ściany. Że też musiał trafić akurat na Elle, na dziewczynę, którą tak bardzo lubił i u której nie chciał stracić w oczach. A teraz widziała go w nie najlepszym stanie. Dobra, wiadomo, bywało z nim gorzej, o wiele gorzej, ale mimo wszystko, w tym momencie Jaime nie miał ochoty nawet udawać, że jest dobrze. Nie było tak i szybko nie będzie. Nie chciał jej okłamywać, przecież tego nie robił, ale... A może tego właśnie potrzebował? Kogoś bliskiego? Właśnie w tym momencie, kiedy czuł się tak podle? Może powinien ją zaprosić i... powiedzieć? O koszmarze... może nawet o Jimmy’m... Jasne, nie chciał jej zwalać wszystkiego na głowę, nie potrzebowała zamartwiać się jeszcze nim, ale... Może po prostu potrzebował teraz komuś o tym powiedzieć. Wujek Shay pewnie jest w pracy, ewentualnie na kolejnej randce, Jerome też miał swoje plany na bank, a Elle... Elle już tu z nim była.
    – Nie, nie, nic się nie stało – odpowiedział w końcu, opierając się jednak o ścianę za sobą. Okej, teraz trzeba było to jakoś rozegrać. Na spokojnie. Żeby nie przestraszyć Elle, nie sprawić, żeby uciekła i... kurwa, co on miał teraz zrobić? Dlaczego to wszystko było takie trudne i skomplikowane? – Ja... po prostu... Może to głupie, ale miałem koszmar. Okropny, wręcz paraliżujący i... – odetchnął i spojrzał niepewnie na przyjaciółkę. – Może jednak wejdziesz i napijesz się ze mną czegoś ciepłego? – zaproponował. – Nie przygotowałem super śniadania ani żadnego innego, ale... jeśli wciąż chcesz wpaść, to zapraszam – odbił się od ściany i ruszył z powrotem do drzwi od swojego mieszkania. Zerknął przez ramię, sprawdzając, czy Elle faktycznie za nim szła. Ku jemu zaskoczeniu, dziewczyna wciąż chciała do niego wejść. Może ciekawość jego stanu zwyciężyła? Albo cokolwiek...
    Otworzył drzwi wszedł do środka, tym samym zapraszając Elle. Miał trochę bałagan, zwłaszcza łóżko nie było ogarnięte, ale... nie było znowu aż takiej tragedii.
    – Kawy? Herbaty? A może jeszcze czegoś innego? – zapytał, kierując się do kuchni po zdjęciu z siebie butów i kurtki. Już nie patrzył na Elle. Może czuł lekki wstyd, a może strach, że jednak Morrison sobie pójdzie. I może też zdenerwowanie i niepewność, co powinien jej powiedzieć. Albo jak.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  129. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, jakby chciał się upewnić, że na sto procent się nie rozmyśliła i dopiero wtedy wsunął się w nią ponownie, jednak tym razem nie zrobił tego tak gwałtownie i mocno.
    - Dobrze… Dobrze – wyszeptał i rozchylił wargi, żeby ułatwić sobie oddychanie, ale nie odwrócił wzroku nawet na chwilę, dokładnie tak, jak Elle sobie tego życzyła. Nie należało to do najłatwiejszych zadań; oczy miał tak zamglone z podniecenia i tak cholernie go przy tym piekły, że aż się prosiło, żeby przymknąć powieki, zupełnie odruchowo.
    Ale walczył ze sobą i robił to na tyle skutecznie, że nawet, gdy jego ciało oblała fala gorąca tuż po tym, jak poczuł mięśnie Elle ponownie zaciskające się rytmicznie na członku, nie zamknął oczu. Przez cały czas wpatrywał się w ciemne tęczówki ukochanej, dysząc i pojękując raz za razem.
    W końcu znieruchomiał, trzymając ukochaną w swoich ramionach. Uśmiechnął się lekko kącikiem ust i oparł swoje czoło na jej czole, powoli uspokajając ciężki oddech i przyspieszone bicie serca.
    - Kocham cię – wyszeptał, owiewając jej twarz ciepłym oddechem. – I cieszę się, że to zrobiliśmy – dodał równie cicho i ostrożnie postawił Elle na posadzce. Odsunął się od niej, żeby zapiąć spodnie i opuścić jej sukienkę, a potem obrócił ją bokiem do szyby i przytulił do siebie. – Jest idealnie – westchnął jeszcze.

    Powrót do rzeczywistości dla Arthura okazał się ciut boleśniejszy, niż zakładał. To był tylko jeden wieczór, a mimo wszystko czuł się tak, jakby spędził z Elle co najmniej tydzień na szczycie Empire State. Oprócz trudnego czasu w pracy związanego z oficjalnym otwarciem Morrisons Design spadło na niego jeszcze coś. Coś, czego nie spodziewał się w najśmielszych wyobrażeniach i z czym nie mógł się pogodzić, choć przesiedział u swojej siostry całe popołudnie i wieczór, a ona sama była namacalnym dowodem na to, że to wszystko ma miejsce naprawdę. Nigdy nie byli wzorem rodzeństwa, nigdy nie pałali do siebie szczególnie gorącymi uczuciami, ale… Ale i tak tuż po tym, jak udało mu się ją utulić do snu, przez długi czas siedział po turecku przy jej łóżku i płakał jak dziecko.
    Do domu wrócił więc z zaczerwienionymi, zapuchniętymi oczami. Było późno, toteż nie bał się, że dzieci zobaczą go w takim stanie. Na razie nie musiały też wiedzieć, co się dzieje z ciocią Tilly. To Elle stanowiła problem. Jej musiał powiedzieć. Nie, musiał się wygadać. Potrzebował tego, bo czuł, że jeśli nie podzieli się tą informacją z ukochaną, coś w nim pęknie.
    Spodziewał się, że zastanie ją dopiero po wejściu do sypialni, a jednak spotkali się już w salonie, przez który Arthur przechodził, żeby wziąć szklankę z kuchni i nalać sobie whisky kupionej po drodze do domu. Na trzeźwo nie byłby w stanie wypowiedzieć tych słów.
    - Cześć – wychrypiał i zrezygnował z wycieczki do kuchni. Opadł na kanapę obok swojej żony, niewidzącym wzrokiem wgapiając się w telewizor. Zamiast odstawić butelkę, zerwał banderolę i odkręcił nakrętkę, po czym pociągnął kilka sporych łyków. Odsunąwszy szklaną szyjkę od ust, Arthur postawił alkohol na podłodze między swoimi nogami i pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach i zwieszając głowę. Zapomniał nawet zdjąć buty, przez co narobił mokrych śladów, ale jakoś… Jakoś miał to głęboko w poważaniu.
    Chciał się odezwać. Powiedzieć cokolwiek, wytłumaczyć, dlaczego tak długo go nie było i skąd wraca, bo pojechał do Tilly bezpośrednio z pracy i nawet nic nie powiedział swojej żonie. Jednak kiedy tylko otworzył usta, zamiast zacząć mówić, wybuchł płaczem i ukrył twarz w dłoniach.

    załamany mężuś ❤️

    OdpowiedzUsuń
  130. Przez to wszystko nawet nie sprawdził telefonu, więc nie wiedział, że zarówno Elle, jak i Daniel bezskutecznie próbowali się do niego dodzwonić. Nie sądził, że wizyta u siostry zajmie mu tak dużo czasu, nawet nie pomyślał, by uprzedzić o niej swoją żonę, a potem… A potem choćby chciał, nie potrafiłby sięgnąć po komórkę i normalnie rozmawiać z ukochaną.
    Między Tilly a Arthurem bywało naprawdę tragicznie, zwłaszcza, gdy jego siostra uciekała bez znaku życia, ale była jego rodziną. Jedyną osobą, z którą się wychował i przeżyli razem niejedno. Jakkolwiek kochał Elle i dzieci, nigdy nie zastąpiliby mu siostry, tak samo rodziców. Po ich stracie w sercu Morrisona została ogromna dziura, ziejąca pustka, chociaż bardziej uprzykrzali sobie wzajemnie życie, niż okazywali miłość.
    Tak czy inaczej ucieczki Tilly były do przeżycia, bo wiedział, że ona gdzieś tam jest i ma się dobrze. Ta świadomość sprawiała, iż mógł nie zawracać sobie nią na co dzień głowy, akceptując, że siostra pojawia się wtedy, gdy ma taki kaprys. Ale się pojawia.
    Teraz… Teraz istniało 80% ryzyka, że za kilka miesięcy więcej jej nie zobaczy. I to nie dlatego, że Tilly postanowi uciec, to byłoby znacznie łatwiejsze. Umierała. Nie powoli. Umierała w zastraszająco szybkim tempie. Widzieli się zaledwie kilkanaście dni temu, a dziś przypominała chodzącą śmierć. Łysa, wychudzona, szara jak papier i zwyczajnie słaba. Tak słaba, że nie potrafiła wytrzymać nawet paru minut, stojąc o własnych siłach.
    Chciał o tym wszystkim powiedzieć Elle, problem w tym, że za każdym razem, gdy próbował to zrobić, kolejna fala płaczu uderzała w niego ze zwielokrotnioną siłą. Płakał jak dzieciak, kuląc się na kanapie. Jedyne, co zrobił, to ułożył jedną dłoń na udzie Elle, ściskając je mocniej, niż by wypadało. Długo nie mógł się uspokoić, a wszelkie próby spełzały na niczym. Nie płakał przy Tilly, więc robił to przy swojej żonie: jedynej osobie, w obecności której mógł sobie pozwolić na tak ogromną słabość. Przestał nawet starać się uspokoić, chyba po prostu musiał to z siebie wyrzucić w taki czy inny sposób.
    Trudno powiedzieć, ile minęło czasu, zanim łzy przestały płynąć z jego oczu. Wywczas przetarł twarz dłonią i wyprostował się, przenosząc spojrzenie z podłogi na twarz Elle. Wyglądał jeszcze gorzej, niż po powrocie do domu, a oczy miał tak spuchnięte, że niemal nic nie widział. Może to i lepiej. Łatwiej było to powiedzieć.
    - Moja siostra… - zaczął głosem niczym zza grobu. Odchrząknął, ale niewiele to pomogło, więc sięgnął to butelkę i upił kilka sporych łyków, nie przejmując się pieczeniem w gardle. Oparł naczynie z alkoholem na swoim udzie i wbił wzrok w szklaną szyjkę, wodząc po niej kciukiem. – Ona… Kiedy ją dzisiaj zobaczyłem… Kurwa, nie wiem nawet, jak mam ci to powiedzieć, Elle – wyszeptał i wolną dłonią przetarł oczy, które znowu zaszły mu łzami. – Ona umiera. Po prostu… Po prostu umiera. Moja młodsza siostra umiera i nie mogę nic z tym zrobić… Ma nowotwór. Wróciła, bo chciała… Chciała się ze mną pogodzić przed śmiercią, Elle. Z nami wszystkimi…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  131. Był jej wdzięczny za to, że nie próbowała dopytywać, póki sam się nie odezwał. Potrzebował się wygadać, owszem, ale dopiero, gdy się uspokoi. Teraz wystarczyło mu, że Elle była obok, głaskała jego plecy i po prostu przytulała. Mimowolnie pomyślał o tym, co musiała czuć jego siostra, usłyszawszy diagnozę. Sama, bez wsparcia, bez najbliższej rodziny… Powiedziała mu przecież, że nikt nie wiedział. Jak sobie z tym poradziła, skoro on nie był chory, a nie umiał się uspokoić na samą myśl o tym, że ona umiera? To nie fair, tak nie powinno być. Była od niego młodsza, pełna entuzjazmu i w przeciwieństwie do Arthura kochała życie. Poza śmiercią rodziców nigdy nie miała powodów, żeby się załamać. A może to właśnie był sposób losu na doświadczenie jej? Może role się odwróciły i Arthur po tylu latach miał zobaczyć słońce, a ona ciemne chmury?
    Jakkolwiek próbował sobie to tłumaczyć, nie potrafił zaakceptować zaistniałej sytuacji. Nawet mimo tego, że przez tak długi czas on i Tilly się nienawidzili. Teraz… Teraz nie widział tych wszystkich złych rzeczy, tych krzywd, które wyrządziła nie tylko jemu, ale też jego rodzinie. Teraz była jego małą, bezbronną siostrzyczką, której musiał bronić przed chorobą. Mimo że nie istniał żaden sposób, żeby mógł to zrobić.
    - Powiedziała mi niewiele – wychrypiał i ujął nadgarstek, widząc, że wsuwa do ust palec. Może to był trochę odruch, który wykształcił się w nim przez dzieci, ale tego nie lubił. Cholernie nie lubił, gdy jego żona skubała z nerwów skórki. Oparł więc jej rękę na swoim udzie i nakrył zimną dłonią. – Najpierw miała osiemdziesiąt procent szans na wyleczenie, teraz ma ich jedynie dwadzieścia… Musi… Musi poddać się operacji, po której zostanie bezpłodna, bo chemia i radiacja nie działają. Wytną jej wszystko… I tego też może nie przeżyć – powiedział cicho i opadł plecami na oparcie, odchylając głowę do tyłu. Wpatrywał się w sufit, jakby poszukiwał na nim odpowiedzi na wszystkie pytania, ale wciąż ich nie znajdował. – Ona jest taka młoda… Cokolwiek zrobiła, nie zasługuje na śmierć. Wiesz, o co mnie poprosiła? Żebym jej obiecał, że… Że będę przy niej do samego końca. I chciałbym się z tej obietnicy wywiązać… - wyszeptał i przeniósł spojrzenie na brunetkę. – Ona mieszka w takiej okropnej klitce… Zabierzmy ją do nas, proszę… Nie chcę, żeby… Swoje ostatnie chwile spędzała w takim miejscu, z daleka od nas. Nie umiem jej tak po prostu zostawić… - jęknął, a z jego oczu znowu popłynęły łzy. Szybko otarł policzki wierzchem dłoni, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu, gdyż miejsce startych łez zajęły świeże, wciąż wypływające spod jego powiek.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  132. Co by zrobił, gdyby to Elle była na jego miejscu? Jak by się zachował, gdyby to Connor okazał się śmiertelnie chory, a ukochana załamana jego stanem? Prawdopodobnie zachowałby się tak samo, jak brunetka, po prostu byłby przy niej, tak jak ona była przy nim. Nie musiała nic mówić, takie rozwiązanie było idealne. To on potrzebował się wygadać. W zasadzie… Nawet nie spytał Tilly, czy może powiedzieć swojej żonie, ale teraz było za późno, a poza tym… I tak miałby to w dupie. Wszyscy byli rodziną, a skoro Elle i Tilly ostatnio wyraźnie się zbliżyły, miała prawo wiedzieć. Właściwie dziwił się, że Mathilde nie powiedziała najpierw kobiecie…
    - Wiem… Ale już tak nie wygląda – wymamrotał i wzdrygnął się na samo wspomnienie. Bez brwi, bez rzęs, przypominająca kościotrupa, z poszarzałą cerą… Wyglądała jak książkowy przypadek osoby chorej na nowotwór. – Albo wkłada wiele wysiłku, żeby wyglądać normalnie – dodał i roześmiał się cicho, ale bez krzty wesołości. – W sumie zawsze wygląd był dla niej najważniejszy. To okropne, że nawet teraz jest – prychnął cicho, kręcąc głową.
    Spojrzał na Elle, unosząc brwi w zdziwieniu. Nic nie wiedział o ich wspólnych planach. To znaczy… Wiedział, że się widują, a dzieci naprawdę uwielbiały ciocię Tilly i chciały z nią spędzać jak najwięcej czasu, ale nie spodziewał się, że układają plany z takim wyprzedzeniem. I że są tak bogate w różne wydarzenia…
    - Wątpię, że coś wam z tego wyjdzie. Ona nie ma siły stać, nie mówiąc o robieniu czegoś innego – wymamrotał. A może… A może ona tylko grała? Może to był jakiś dziwny pretekst, żeby znowu wykorzystać Arthura? Wiedziała, że więcej jej na to nie pozwoli, więc… Nie, nie mógł myśleć w takich kategoriach. Nie posunęłaby się do tego. Chyba.
    - Ma, ale na razie mi nie powiedziała, bo nie wie, czy się jej podda – wyszeptał i pokręcił głową na kolejne pytanie ukochanej. – Powiedziałem, że jeśli będzie czegokolwiek potrzebować, może na mnie liczyć. Obojętnie co to będzie. Ale mam wrażenie, że ona nie chce pomocy, ona po prostu… Po prostu nie chce być sama – powiedział cicho.
    Odwzajemnił uścisk, wtulając twarz w zgłębienie szyi Elle i przymykając szczypiące powieki. Miał szczerze dość tego dnia, problem w tym, że zaśnięcie prawdopodobnie nie będzie takie łatwe. Myślami był cały czas przy Tilly, a gdy tylko zamknął oczy na nieco dłużej, natychmiast widział przed nimi sylwetkę siostry. Czuł, że ten widok długo będzie go nawiedzał w koszmarach, dokładnie tak, jak ciała rodziców w trumnach.
    - Dziękuję. Wiem, że nie będzie łatwo, ale… Ale jakoś damy radę – odezwał się ponownie. – Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie wyobrażam sobie nie mieć cię teraz obok… - westchnął, wtulając się w nią mocniej, jak mały chłopiec. W ogóle był dzisiaj jak dzieciak. Przerażony, nie dający sobie z niczym rady, dojechany przez życie dzieciak. – Zastanawiam się, co ona musiała czuć. Gdy była sama z tym wszystkim…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  133. Tilly zaśmiała się pociesznie, widząc przerażoną minkę Thei. Zaraz pospieszyła jej na pomoc, bo przecież prawda była taka, iż świnki-dziewczynki jak najbardziej istniały! Morrison kucnęła tak, by jej twarz znalazła się na wysokości twarzy bratanicy i pogłaskała jej czarne włoski.
    - Jestem pewna, że Harold to też świetna świnka! - zaczęła. - Ale jak najbardziej, świnki, które są dziewczynkami, też istnieją, nie ma się czym martwić - oznajmiła z pogodnym uśmiechem, chcąc tym samym odegnać jakiekolwiek zmartwienia, które pojawiły się w niewinnym umyśle dziecka. Zaraz potem zerknęła na Elle, która najwyraźniej również zainteresowała się jej wyborem świnki-chłopca.
    - Sama nie wiem... raczej nie patrzyłam na to, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Podobał mi się za to kolor jego futerka, tak zdecydowałam - wyjaśniła. - Szczerze nie mam pojęcia, która płeć jest grzeczniejsza. Chyba to zależy od charakteru samej świnki.
    Morrison rzecz jasna nie miała nic przeciwko. Chciała spędzić z dziewczynką jak najwięcej czasu, gdyż sama nie miała pewności, jak wiele jej go zostało, dlatego pokiwała głową twierdząco i wraz z pracowniczką hodowli zaprowadziła ją do innego miejsca. Tym razem tam, gdzie znajdowały się świnki-dziewczynki. Nana natomiast została przeniesiona do transportera, gdzie miałą przebywać aż do czasu do powrotu do domu. Chociaż Tilly wprost uwielbiała te przekochane zwierzątka niezależnie od ich ubarwienia czy rodzaju sierści, musiała przyznać, że Thea wybrała tę najbardziej uroczą. Faktycznie, Nana wyrózniała się z tłumu.
    Pracowniczka hodowli pokazała Thei jeszcze kilka innych pomieszczeń, żywo opowiadając jej różne ciekawostki z życia świnek oraz dzieląc się poradami na temat opieki nad gryzoniami. Tilly próbowała za nią nadążyć, ale w miarę upływu czasu, opadła z sił. Godzina spędzona na nogach zdecydowanie przerastała jej umiejętności, dlatego, czując, jak zaczyna kręcić jej się w głowie, usiadła na ławce znajdującej się w holu, cierpliwie czekając na zakończenie wycieczki. Nie zamierzała nikogo poganiać. Ostatecznie to był czas Thei.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  134. W pewnym sensie podziwiał pod tym względem Elle. To znaczy wcześniej to robił, bo teraz sam był gotów zapomnieć o wszystkim, co Tilly zrobiła ich rodzinie. Ale wcześniej nie potrafił i dziwił się, że żona chce mieć cokolwiek wspólnego z jego siostrą. Nawet, jeśli miało to miejsce tylko ze względu na dzieci. Chyba wolałby trzymać latorośle z daleka od brunetki i liczyć, że prędzej czy później zapomną o jej istnieniu, niż zmuszać się do spędzania czasu z Mathilde.
    Teraz… Teraz nic z tego nie miało znaczenia i nie chodziło nawet o to, że nie chciał się okazać czarnym charakterem i zostawić ją samej sobie, dokładnie tak, jak ona zrobiła to z nim, gdy był bliski śmierci. Arthur po prostu tak nie potrafił. Mając świadomość, że jego siostra umiera, nie umiał się od niej odciąć dla własnej wygody. Tak, tak pewnie byłoby łatwiej. Wmówić sobie, że znowu uciekła, że nie chce mieć z nim nic wspólnego i wyjechała na drugi koniec świata. Ale Arthur Morrison nie zachowałby się w taki sposób.
    Wzruszył ramionami, dając Elle wolną rękę. Ich relacja toczyła się swoją drogą, a Arthur nawet nie czuł się teraz na siłach, żeby się w to wtrącać.
    Westchnął ciężko i pokręcił głową, nie wiedząc, co ma jej powiedzieć. W to też nie chciał się wtrącać, zwłaszcza, że Tilly wydawała się przerażona, ale pogodzona ze swoim losem. Chciał jej pomóc, zaproponował to, a koszty owej pomocy nie grały roli, nie wiedział jednak, czy siostra w ogóle będzie chciała ją przyjąć.
    - Elle, ona i tak zrobi to, co będzie jej się wydawało, że jest słuszne – odparł, wtulając się w swoją żonę. – Próbowałem. I będę dalej próbował, ale… Przecież jej nie ogłuszę i nie zaciągnę tam siłą. Ale jeśli się zdecyduje, na pewno będę czekał przed salą operacyjną. Nic więcej nie mogę – wyszeptał i kiwnął głową, zgadzając się na propozycję ukochanej. Nie czuł się na siłach, żeby w ogóle myśleć o biurze, nie mówiąc o pojawieniu się w nim. Przez kilka dni będzie musiało poradzić sobie samo.
    - Dlaczego mnie to nie dziwi – mruknął, ale zrobił to z delikatnym, smutnym uśmiechem. Machnął dłonią, bo przecież nie miał nic do ukrycia. Elle nigdy nie naruszała jego prywatności, więc ten jeden raz mógł jej wybaczyć. I zrozumieć. – Na twoim miejscu zrobiłbym to samo, nie musisz mi się tłumaczyć. Nie miałem nawet siły zadzwonić. To znaczy… Nie wyobrażałem sobie normalnej rozmowy przez telefon. Za dobrze mnie znasz, od razu byś wyczuła, a wolałem cię nie stresować – wyjaśnił i pokiwał głową, ale zaraz potem jednak nią pokręcił. – Nie, dzięki. Herbata tutaj nie pomoże i dzisiaj proszę, żebyś przymknęła oko na moje picie, bo zamierzam osuszyć butelkę – powiedział, unosząc lekko do góry butelkę z alkoholem. – Chcesz trochę? – zapytał, wyciągając ją w stronę Elle.

    mężuś ❤️

    OdpowiedzUsuń
  135. Maddie czuła się zdecydowanie lepiej, a to z pewnością odzwierciedlało się w jej wyglądzie. Wreszcie miała energię, by o siebie zadbać, a najprostsze czynności takie jak wzięcie prysznica czy umycie włosów nie sprawiały jej już większych trudności. Owszem, nadal miewała dni, kiedy wolała nie ruszać się z łóżka, jednak te należały do rzadkości. Starała się iść do przodu, małymi kroczkami, na nowo ucząc się doceniać to, jakim była człowiekiem, kobietą oraz matką. Uczyła się uśmiechać do swojego odbicia, walcząc z grymasem, który pojawiał się na jej twarzy za każdym razem, gdy oglądała swoje ciało. Nie podobało jej się to, co widziała, ale powtarzałą sobie, że jej chory umysł zakrzywiał rzeczywistość i że nie wszyscy dzielili jej zdanie. I, być może, dla niektórych była całkiem ładna.
    Maddie wiedziała, że jej dzieci znajdowały się w dobrych rękach, co zdecydowanie ułatwiło jej pogodzenie się z myślą, że nie będzie ich widziała przez resztę dnia. Oczywiście, nie miała wątpliwości co do tego, że, jak na zmartwioną mamę przystało, napisze kilka smsów, by dowiedzieć się, czy wszystko szło zgodnie z planem, jednak postanowiła ograniczyć je do minimum. W końcu miała się dzisiaj bawić, miała zapomnieć o obowiązkach i choć raz udawać, że niczym nie różniła się od pozostałych kobiet w jej wieku. Choć na jeden dzień chciała być Maddie wyjętą wprost z jej nastoletnich planów i snów. Tą, która dopiero co rozwijała swoją karierę, marzyła o hucznym weselu i oszczędzała pieniądze, by móc kupić uroczy domek na przedmieściach, a w weekendy szalała na imprezach, tańcząc do białego rana.Tą, którą zawsze chciała być, a która nigdy nie ujrzała światła dziennego.
    Rozłożyla się w fotelu, uważnie słuchając opowieści Elle. Przy okazji zorientowała się, że ów fotel posiadał funkcję masażu, którą od razu włączyła. Och, właśnie tego potrzebowała! Miała wrażenie, że za moment się rozpłynie, albo zaśnie, na szczęście historia Vilanelle, która jeszcze przed chwilą zarzekała się, iż w jej życiu nie zaszły żadne zmiany, skutecznie spędziła jej sen z powiek i to w poztywynym tego słowa znaczeniu.
    - To faktycznie, bez większych zmian - odparła z wyraźną ironią w głosie, by zaraz się roześmiać. - To twój szef wie, że dałaś wypowiedzenie, i mimo to pozwolił ci zabrać ten samolot? Albo... jeszcze nie wie?! - Klasnęła w dłonie. - To tym bardziej szalone, Elle! Skończysz tę pracę z prawdziwym przytupem! Podoba mi się to! I szczerze, zazdroszczę ci tego czasu spędzonego z dzieciakami! Tak szybko dorastają... nawet się nie obejrzymy, a już nie będą nam pozwalały się przytulać i będą nas wyrzucać z pokoju. Trzeba korzystać z tych chwil póki można.
    Cieszyła się szczęściem Vilanelle. Chociaż bycie matką wiązało się z pracą dwadzieścia cztery godziny na dobę, potrafiło dać człowiekowi naprawdę wiele satysfakcji. Nie dało się ukryć, że dzieci nie zawsze były aniołkami i czasem naprawdę doprowadzały swoich rodziców do białej gorączki, to koniec końców to dla nich wstawało się i żyło każdego dnia. Madeline odkryła tę prawdę na nowo, kiedy jej depresja odebrała jej siły na opiekę nad Samuelem i Cecilią. Była obok, wykonywała swoje obowiązki niemal machinalnie, lecz nie była dostępna w emocjonalnym aspekcie. Nie reagowała uśmiechem na uśmiech córki, nie odpowiadała na pytania syna, milczała, kiedy tamci błagali o jej uwagę. Kiedy wreszcie sprawy zaczęły zmierzać ku lepszemu, zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej prawdziwego kontaktu z tymi istotkami, i jak bardzo im brakowało jej. Wiedziała więc, lepiej niż ktokolwiek inny, jak cenny był każdy moment spędzony w towarzystwie dzieci. Zwłaszcza teraz, gdy tamte rosły praktycznie z każdym kolejnym dniem, poznając świat i ucząc się nowych umiejętności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - U mnie... uch, nawet nie wiem, od czego zacząć! - podjęła. - No to tak... poznałam kogoś - odparła wreszcie, czerwieniąc się jak nastolatka, która opowiadała swojej przyjaciółce o swojej pierwszej miłości.
      W zasadzie trochę czuła się w ten sposób - jakby robiła coś zakazanego, coś, czego nigdy wcześniej nie próbowała. Można powiedzieć, że kiedy odeszła od Paula, zaczęła żyć na nowo - i w tym nowym życiu nie widziała miejsca dla innego mężczyzny. Ale on był inny. On nie przypominał jej o Paulu, ani Sebastianie. On czekał. Czekał aż będzie gotowa, i nie naciskał, i niczego nie kazał, A to wystarczyło, by niektóre z murów, jakie wokół siebie zbudowała, runęły, wpuszczając go do środka. Wciąż nie czuła się do końca pewnie w tej nowej rzeczywistości, obawiając się, że wyłącznie się łudziła i że Luke tak naprawdę prędzej czy później zrobi z niej swoją marionetkę, jednak tym razem miała niezbite dowody w postaci dwójki nastolatków, którymi się zajmował, że nie miał wobec niej żadnych złych intencji.
      - Ma na imię Luke i... jest dla mnie dobry. Naprawdę dobry. Nie tylko dla mnie, dla dzieciaków też. Wiesz, dalej staram się trzymać na dystans, w końcu ze mną to nigdy nie wiadomo, bo jestem jak jakiś magnes na złych mężczyzn, ale... ale dałam mu szansę i póki co nie żałuję. No i poza tym to... to kupił mi cukiernię. - Parsknęła śmiechem, gdyż to w jej ustach brzmiało niezwykle komicznie. - Szalone, co nie? Jeszcze jej nie otworzyłam, na razie staramy się wszystko dopiąć na ostatni guzik, ale, szczerze, jestem podekscytowana. No i przerażona jednocześnie! Oprócz tego Sam zaczął chodzić do przedszkola i jest zachwycony. Szybko się przyzwyczaił, ze mną było gorzej - powiedziała zgodnie z prawdą, ponieważ to ona jako jedyna płakała przez pierwszy tydzień, kiedy oddawała go w ręce pań przedszkolanek.
      Madeline również zamówiła dla siebie słodkiego drinka, gdyż nie przepadała za smakiem alkoholu i gdy dzierżyła go już w swoich dłoniach, mogła skupić się na opowieści kobiety. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się tego, co usłyszała. Przez moment po prostu patrzyła na nią w zupełnym milczeniu, czując się winna za to, że w ogóle przywołała ten temat. Nie miała pojęcia, że coś z pozoru tak neutralnego jak praca było dla Elle źródłem tak wielu traumatycznych wspomnień i gdyby nie siedziała teraz przypięta pasami do fotela (tutaj należy zaznaczyć, że szalenie wygodnego!), z pewnością już znalazłaby się przy boku przyjaciółki, obejmując ją.
      - Och, Elle! - Westchnęła. - Przepraszam, że cię o to zapytałam, ja... nie wiedziałam. - Pokręciła głową z niedowierzaniem. Jak zwykle musiała wszystko zepsuć i to już na samym wstępie. - To musiało być okropne! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić... i z tym porwaniem, Jezu... cieszę się, że złożyłaś to wypowidzenie! I... i naprawdę, przepraszam, nie powinnam była! Mam nadzieję, że będziesz mogła o tym dzisiaj zapomnieć i że mnie nie nienawidzisz za to, że w ogóle przywołałam ten temat?
      Skuliła się w sobie, nawet nie zauważając dłoni Elle wyciągniętej w jej kierunku. Gdyby mogła, z pewnością zapadłaby się teraz pod ziemię.

      Maddie

      Usuń
  136. Pokiwał jedynie głową, bo co mógł powiedzieć w takiej sytuacji? Żadne słowa nie były odpowiednie, a gdybanie nie miało najmniejszego sensu, wręcz stanowiło niebezpieczeństwo, bo przecież… Nie mógł się nastawiać w tę pozytywną stronę. Jeśli wyparłby świadomość, że Tilly umiera, a później zobaczyłby jej ciało w trumnie… Nie mógłby jej stracić w taki sposób. Wolał przygotować się na najgorsze i ewentualnie mile zaskoczyć. Albo po prostu pozwolić, by sprawy toczyły się swoim torem. Nie mógł Tilly do niczego zmusić.
    Uśmiechnął się ponownie i cicho westchnął. Wcale jej się nie dziwił. Gdyby Elle miała na koncie takie przeżycia, jakie zaliczył on i nie wracałaby długo do domu, prawdopodobnie zrobiłby znacznie więcej, niż ona. Wliczając w to postawienie na nogi policji i medyków.
    - Może na moim miejscu żaden facet by tego nie zaproponował, ale… Co powiesz na zainstalowanie aplikacji lokalizujących w telefonach? Żeby unikać takich nerwów – podsunął, wzruszając lekko ramionami. – Jasne, idź – dodał i odsunął się, żeby Elle bez przeszkód mogła wstać. Przysłuchiwał się jej rozmowie, samemu w tym czasie zsuwając buty, siadając na kanapie po turecku i przykrywając się rozłożonym kocem.
    – Dziękuję – mruknął, gdy żona usiadła obok niego i ucałował ją delikatnie w policzek. Następnie pochylił się, żeby rozlać whisky do szklanek, w tym sobie znacznie większą porcję, bo wiedział, że Elle nie przepada za tym konkretnym alkoholem. Dzisiaj jednak wino było za słabe. Odstawił butelkę na stolik i wziął do rąk szklanki. Jedną podał Elle, a w drugiej sam umoczył usta, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Po upiciu sporego łyku oparł naczynie na swoim udzie, stukając w jedną ze ścianek palcem wskazującym.
    – Nie wiedziałem, że macie z Tilly jakieś wspólne plany – odezwał się cicho nieco zachrypniętym głosem i odchrząknął. – Jak to między wami jest? Pogodziłyście się? – dodał i w końcu przeniósł spojrzenie na brunetkę. Wodził wzrokiem po jej twarzy, chociaż biorąc pod uwagę, ile łez dzisiaj wypłakał, wolałby po prostu zamknąć oczy. To jednak nie wchodziło w grę, bo Arthur zwyczajnie się bał. Cholernie się bał, że widok siostry nie tylko stanie się jego koszmarem na jawie. Obawiał się również tego, że wrócą rodzice. I wszystkie złe wydarzenia, zwłaszcza chwile, w których prawie żegnał się z życiem. Czy Tilly przeżywałaby to w podobny sposób? Czy gdyby naprawdę wtedy zginął, przejęłaby się tym? Pojawiłaby się w ogóle na pogrzebie, skoro uciekła, gdy w grę wchodziło szpitalne łóżko? A jeśli już znowu schrzaniłaby sprawę, czy chociaż by tego pożałowała? – Myślę o czymś bardzo złym, Elle – odezwał się, nawet nie myśląc nad tym, co w ogóle mówi. – Że to dla niej kara od losu. Za to, co nam zrobiła. I jakaś część mnie… Cieszy się, że ona tego doświadcza. Nie życzę jej śmierci, to przecież moja siostra, ale… Może tak powinno być? Może powinna poczuć chociaż trochę takiego strachu, jak ja czułem, a z którym mnie zostawiła?

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  137. Jeszcze większe oburzenie Suzanne wcale go nie uspokoiło, chociaż musiał przyznać, że wspomniane plotki nieco go rozbawiły. Wychodziło bowiem na to, że studenci użyli swojej bujnej wyobraźni, by rozwinąć nico historię, usłyszaną przez profesora Lacerdę. W gruncie rzeczy mógł im tylko pogratulować, gdyby nie fakt, że odbiło mu się za to rykoszetem, a na to przecież nie mógł pozwolić.
    Nawet był gotowy zabrać głos zaraz po pierwszej wypowiedzi kobiety, ale dokładnie w tym samym momencie odezwała się cicho stojąca obok niego Villanelle. W dodatku wcale nie pomagając mu wyjść z opresji. Zamiast tego mierzyła go wzrokiem, odrobinę się od niego odsuwając, a Oscar niemalże mógłby stwierdzić, że tym samym przeszła na złą stronę mocy tejże rozmowy. Usta, które jeszcze przed chwilą otworzył, przymknął, a wezbrany oddech zawiesił w płucach. Spojrzał wprost w błyszczące oczy bratanicy, wyrażając swym wzrokiem dokładnie to, co chciał jej w tamtej chwili przekazać. Czystą dezaprobatę oraz zawiedzenie. Blondynka za to ciągnęła dalej i dopiero wtedy mężczyzna zrezygnował z przenikliwego wpatrywania się w młodą kobietę.
    — Po pierwsze Suzanne, ranisz moje serce, że w ogóle pomyślałaś, że to ja — powiedział spokojnie, wkładając w końcu telefon do prawej kieszeni spodni, lewą dłoń schował po drugiej stronie. Wolną rękę przyłożył do swojej klatki piersiowej, od czasu do czasu pozwalając sobie na wykonanie nią lekkich gestów. — Owszem, może mieliśmy ze sobą trochę więcej wspólnego, ale czy ja ci rzez to kiedykolwiek robiłem na złość?
    Robił i to wielokrotnie. Zdążył przekonać się, że pod przykrywką tego uroczego uśmiechu oraz wrodzonej grzeczności, chowała się istna zołza i wciąż doskonale pamiętał, jak wiele czasu zmarnował, gdy on głupi się jeszcze za nią uganiał. Udało mu się jednak z tego wyswobodzić, chociaż nie było to najłatwiejsze, tym bardziej że udało mu się to bez znanej histerii Neaders. Wszystkie złośliwości, jakie obmyślił, a których uraczyła, kobieta uznała za nieznośny charakter Lacerdy, postanawiając zakończyć związek. Nie był to zbyt honorowe rozwiązanie, bo przez jakiś czas chodziła za nim łatka porzuconego, ale na Suzanne nie było innego sposobu, niż zostać dokładnie tą samą pijawką, jaką była ona.
    Blondynka odrobinę zagubiona popatrzyła na niego chwilę, próbując odnaleźć jak najszybciej zarzut, którym mogłaby oddać piłeczkę i nawet nie zajęło to zbyt długo.
    — To w takim razie skąd w tych plotkach pojawiasz się ty? — zapytała, a zaciekawiony Oscar podniósł jedną brew, a gdzieś na twarzy majaczyło mu się rozbawienie.
    — O, w tej samej toalecie, skoro to nieprawda? — po tym Suzanne zarumieniła się ponownie, ale nie odpowiedziała nic, jedynie krzyżując na piersiach swoje ręce. Wciąż była zdenerwowana, ale chyba powoli zaczynała odpuszczać. — Słuchaj Suzie, chwilę pogadają, a zaraz to wszystko minie i nikt tego nie będzie pamiętał. — zapewnił na początek, używając tego wyuczonego ciepłego głosu, którego używał niemalże zawsze wtedy, gdy chciał kogoś do czegoś przekonać. — Tak jak mówiłaś, młodość rządzi się swoimi prawami. Spodobałaś się chłopakom, mają swoje fantazje i wplatają to w jakieś głupstwa, a potem się to roznosi, prawda Nela? — zapytał, nagle spoglądając wprost na młodą kobietę, a na twarzy wykwitł mu szelmowski uśmiech. — Zdarza się, że studenci za dużo myślą o przechodzących paniach profesor, a może i panach? Chociaż nie mów, nie chcę wiedzieć, jeszcze się czegoś za dużo o sobie dowiem — westchnął, nie pozwalając Elle, chociażby dojść do słowa. Chciał tylko zaznaczyć, że jego wiedza na ten temat jest całkiem obszerna i wlicza się w to nawet jego ulubiona bratanica.
    — Ale dobrze, Suzanne — westchnął, przenosząc wzrok ponownie na kobietę. — Nie wiem, kto nawygadywał tych świństw, ale postaram się coś z tym zrobić. Zgoda? — zapytał, mając nadzieję, że zaraz będzie mógł uciec stąd jak najszybciej.

    Oscar

    OdpowiedzUsuń
  138. Uśmiechnął się lekko i ujął jej dłoń, unosząc ją do swoich ust, żeby delikatnie ucałować wierzch palców. Racja, przecież wiedział. Wiedział, że cokolwiek złego stanie się w jego życiu, Elle zawsze będzie obok, nawet jeśli nie będzie mógł liczyć na żadną propozycję rozwiązania z jej strony. To akurat było najmniej ważne, najważniejsze, że po prostu go wspierała… Była. Tak jak teraz. A dzięki temu, co razem przeszli, doceniał to jeszcze bardziej.
    Nie mógł powstrzymać cichego śmiechu, gdy obserwował, co jego żona wyczynia z alkoholem. Może to wpływ procentów, a może po prostu potrzebował oderwania myśli od siostry choć na kilka sekund, tak czy inaczej śmiech był nie na miejscu, ale Morrison go z siebie wydał. Nic jednak nie powiedział, skoro sama chciała się napić. On tylko proponował, a nie zmuszał.
    Spoważniał, słuchając tego, co mówiła Elle. Wpatrywał się w swoją szklankę, co jakiś czas ją podnosząc i upijając łyk lub dwa. Był tak wypompowany, że nie potrzebował wiele, żeby zaczęło mu się delikatnie kręcić w głowie. Pomijając fakt, że zwyczajnie zapomniał tego dnia o jedzeniu i pił na pusty żołądek, nerwy zrobiły swoje i osłabiły organizm.
    - Prawda – przyznał, słysząc o Henry’m. To nie tak, że tylko Tilly romansowała, do tańca przecież trzeba dwojga i… I nie chciał mówić źle o swoich teściach, ale oboje mieli wystarczająco za uszami, żeby nie zaskarbić sobie współczucia Arthura w tamtej sytuacji. Jedyna osoba, której było mi wtedy szkoda, siedziała teraz obok niego. Mimo że Elle była dorosła i zdołała założyć własną rodzinę, wiedział doskonale, że nie tylko rozpad małżeństwa Madissonów, ale też pojawienie się biologicznego ojca i brata bardzo odbiło się na brunetce. Szczęście czy nieszczęście całej reszty jakoś po nim spływało. – Ale do ucieczki, gdy ja mogłem się już nie obudzić, nikt jej nie zmuszał. Stwierdziła, że nie chciała mnie oglądać w trumnie. Świetnie, ja też nie chcę jej widzieć martwej, ale nie jestem tchórzem i nie uciekam – mruknął, czując, jak powoli wzrasta w nim złość. Tak, właśnie tego nie potrafił jej wybaczyć. Tego, że go zostawiła, gdy najbardziej jej potrzebował. A teraz, gdy przyszło co do czego, prosiła, żeby nie zrobił tego samego. Nie zamierzał, choć powinien. Miał powody jak nikt inny, żeby się od niej odciąć. Jednak nie potrafił.
    - Serio? Chyba pieprzyłem głupoty – roześmiał się śmiechem, w którym nie było wesołości i dopił resztę alkoholu ze swojej szklanki. – A jak wyzdrowieje i to wszystko znowu do mnie wróci? Teraz widzę w niej biedną, schorowaną siostrę, którą trzeba się zaopiekować i której nie chcę stracić, ale… Co, jeśli nie będę potrafił tak jak ty, po prostu zostawić wszystkiego za sobą? – spytał cicho i sięgnął po butelkę. Nalał najpierw Elle, a potem sobie, odstawił whisky i z głębokim westchnieniem opadł na oparcie kanapy.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  139. Na krótki moment wtulił twarz w dłoń Elle, przymykając powieki i wzdychając cicho, ale trwał tak naprawdę jedynie chwilę, bowiem kiedy tylko go dotknęła, Arthur poczuł, że chce być bliżej. Dlatego odsunął się na kanapie, by swobodnie ułożyć się na boku i oprzeć głowę na kolanach kobiety. Wychylił się jeszcze na moment, odstawiając szklankę na podłogę przed sobą i przymknął powieki, oddychając głęboko.
    Było mu tak dobrze, tak spokojnie, gdy byli tak blisko siebie, że chyba nawet zaczął odpływać. Odezwawszy się, wyrwała go z letargu tak gwałtownie, że drgnął i otworzył oczy, łapiąc do płuc haust powietrza.
    - Wolę myśleć, że ucieknie i ewentualnie miło się zaskoczyć – powiedział cicho, nieco niewyraźnie, ale trudno stwierdzić, czy był ospały, czy po prostu procenty na tyle mocno uderzyły mu do głowy. Kupił 0,7 i zanim nalał Elle niewielką porcję alkoholu, sam zdołał opróżnić butelkę prawie do połowy. Poza tym… Naprawdę miło było zamknąć oczy i nie widzieć przed nimi swojej siostry, dlatego nie był pewny, czy za chwilę nie zaśnie, zwłaszcza, że histeria dość mocno dała mu w kość i czuł się zwyczajnie zmęczony.
    Uśmiechnął się nieco ironicznie i odruchowo podniósł rękę, żeby przesunąć opuszkami palców po swoim policzku w miejscu, gdzie podczas wypadku wbiło się szkło i zostawiło po sobie bliznę. Miał ich na ciele znacznie więcej, jednak ta najbardziej rzucała się w oczy. Wtedy omal nie stracił życia pierwszy raz. A potem było tylko gorzej.
    - Nikomu nie życzę tego samego – wyszeptał. – Ale może otarcie się o śmierć naprostuje jej co nieco w głowie. W mojej poprzestawiało się wszystko i wcale nie mówię o uszkodzeniu mózgu, bo to akurat wyszło wszystkim na dobre – dodał i cicho prychnął. Był hipokrytą. Złościł się, że Tilly nie powiedziała mu wcześniej o chorobie, a sam co zrobił? Nigdy nawet nie wspomniał, że jest schizofrenikiem, aż do dziś, gdy kilku niezależnych specjalistów w dziedzinie psychiatrii potwierdziło, że jest całkowicie zdrowy.
    - Nie chcę o tym już dzisiaj rozmawiać – wyznał, przekręcając się na plecy, żeby spojrzeć na twarz ukochanej. – Która godzina? – spytał od niechcenia i ponownie zamknął oczy.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  140. Temat trochę trywialny do przemyśleń, zwłaszcza w zestawieniu z tym, czego dziś się dowiedział, ale za każdym razem, gdy Elle zaczynała robić cokolwiek z jego włosami, utwierdzał się w przekonaniu, że nie powinien ich ścinać. Tak jak teraz. Zamruczał cicho, przymykając powieki i… I najzwyczajniej w świecie się relaksując! W takiej chwili!
    - Sypialnia. Zdecydowanie sypialnia, kanapa grozi niepełnosprawnością, przynajmniej w moim wieku – wymamrotał i z niezadowoleniem się podniósł, idąc razem z brunetką na górę do sypialni. Był tak zmęczony, że nie pomyślał nawet o prysznicu, po prostu rozebrał się do bokserek, a po przyłożeniu głowy do poduszki natychmiast zasnął.

    Następne tygodnie były… Trudne. I gdyby nie Elle, nie był pewien, czy dałby radę funkcjonować w ten sposób. Nie mógł zaniedbać biura, ale też starał się poświęcać czas rodzinie. Całej, bo obiecał przecież Tilly, że nią również się zajmie, a przecież mieszkała na Queens. Dlatego wbrew temu, czego można by się spodziewać, po operacji było łatwiej, bo mieszkała z nimi. Co nie zmienia faktu, że ten czas dał im w kość. Wszystkim, miał wrażenie, że nawet dzieciom.
    Nic więc dziwnego, że w tym czasie Arthurowi zaczęła odwalać szajba. Nie taka związana ze schizofrenią, raczej… W myślach nazywał to kryzysem wieku przedśredniego. Kilka dni z tym walczył, wmawiał sobie, że musi ten moment przeżyć i wszystko wróci do normy, ale… Stało się jakoś tak, że w przerwie na lunch zamiast udać się coś zjeść, Morrison skończył w salonie zajmującym się sprzedażą motocykli. Zrobił to cholernie spontanicznie i nawet sobie nie przypominał, żeby kiedykolwiek ciągnęło go do jednośladów. Po prostu pomyślał, że fajnie byłoby czuć prędkość przez wiatr chłostający go po całym ciele i tyle. Godzinę później wracał do biura na swoim nowiutkim nabytku.
    Po dotarciu do swojego gabinetu, wsunął kluczyk do kieszeni płaszcza, natrafiając palcami na kawałek papieru, którego wcześniej na pewno tam nie było, bo od kiedy Thea zaczęła wszędzie szukać skarbów, a Matty ją w tym naśladował, Arthur pilnował, by nie było w nich nic, czym dzieci mogłyby się zakrztusić, zranić, czy cokolwiek innego. Uniósł jedną brew i wyjął karteczkę, a podczas czytania kilku słów napisanych pismem Elle, na jego wargach pojawił się delikatny, acz łobuzerski uśmiech i żałował, że żona nie może tego uśmiechu zobaczyć.
    A właściwie…
    Nie zastanawiając się długo, wyjął z kieszeni spodni smartfona i włączył aparat do selfie. Trzymając karteczkę obok swojej twarzy zrobił zdjęcie, mając na ustach ten uśmiech i wysłał je Elle z dopiskiem, że w takim razie nie może się doczekać powrotu do domu.
    I naprawdę nie mógł się doczekać, a resztę dnia spędził jak na szpilkach, co chwilę zerkając na zegarek. Po zakończeniu pracy niemal biegiem ruszył do wyjścia, wsiadł na swój nowy, lśniący motocykl i zdecydowanie nie trzymając się limitu prędkości udał się do domu. Zaparkował na podjeździe, zdjął kask (safety first) i dla odmiany wolnym krokiem pokonał dzielącą go od drzwi wejściowych odległość.
    - Skarbie, wróciłem! – zawołał po przekroczeniu progu.

    Mężuś ❤️

    OdpowiedzUsuń
  141. Jaime skierował się do kuchni. Też chętnie napije się czegoś ciepłego i czegoś, co nie podwyższy mu ciśnienia. Zdecydowanie tego nie potrzebował. A przebywając właśnie w kuchni, zastanawiał się, jak powiedzieć Elle. Bo tak, zasłużyła, aby wiedzieć, w jakich okolicznościach zmarł James. Już kiedyś jej powiedział, że miał starszego brata i że ten odszedł, kiedy obaj byli tylko dziećmi, ale Moretti nigdy się nie odważył opowiedzieć jej o tym, jak do tego doszło i że obwinia się o tę tragedię. Miał tylko nadzieję, że przez niego Elle nie będzie się bardziej zamartwiała, mając i tak już wiele na głowie. No i... liczył też, że dziewczyna go nie potępi. Jasne, terapeuci mu mówili, że to nie jego wina, Jerome też tak twierdził, wujek Shay mówił to samo, jednocześnie samemu się obwiniając...
    Chłopak wyjrzał na chwilę z kuchni w kierunku przyjaciółki. Terapeutka... Oho, coś ich łączyło. Z tym, że Jaime już dawno przestał chodzić na jakiekolwiek terapie, uznając, że te wcale mu nie pomagają. Nic jej jednak na to nie odpowiedział. A kiedy woda się zagotowała, odczekał chwilę, a później zalał dwa duże kubki. Czekała ich długa rozmowa. Tak sądził.
    W końcu wrócił do niej, kładąc na blacie stołu dwie parujące herbaty. Zajął miejsce obok niej i westchnął.
    – Nie wybierałem się w żadne konkretne miejsce... Chociaż... przychodzi mi teraz coś do głowy. Jest takie miejsce, Jerome je znalazł, mój przyjaciel – wyjaśnił i na chwilę uniósł wzrok na Elle. – Jest to grób, zapomniany, gdzie został pochowany jedenastoletni chłopiec. Zanim zaczniesz nas osądzać, że jesteśmy powaleni, to musisz wiedzieć, że ten mój przyjaciel również miał brata, którego stracił. Ten brat i mój mieli po jedenaście lat, kiedy odeszli. Chyba to nas tak do siebie zbliżyło – zaczął, mając nadzieję, dość sensownie. Dmuchnął w powierzchnię napoju, zbierając myśli w głowie. – Miałem dziewięć lat, kiedy Jimmy zmarł. Został brutalnie zamordowany w naszym domu w Miami... – mówił cicho, skupiając się na jakimś punkcie na stole. – Były wakacje, sierpień, nasi rodzice wyszli na kolację do przyjaciół, a my zostaliśmy z opiekunką, Suzie. Nie raz już z nami zostawała, lubiliśmy ją, zawsze się z nami pobawiła i czasami pozwalała później chodzić spać. I w końcu poszliśmy do swoich łóżek. Mieliśmy wtedy jeden pokój, bo bardzo nie chciałem spać sam. Taki ze mnie gówniarz był – uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. – Obudziłem się, kiedy Jimmy stał przy drzwiach i czegoś nasłuchiwał. Powiedział, że słyszy jakieś obce głosy. Zaraz też przyszła Suzie i powiedziała, że mamy się ukryć w szafie, głęboko i siedzieć cicho. Ona miała zadzwonić na policję. Mieliśmy w domu włamywaczy – zerknął na Elle, czując jednocześnie jak wszystkie jego mięśnie się napinają. – Schowaliśmy się do szafy, Jimmy uznał, że mnie ochroni, bo jest moim starszym bratem. A ja mu, kurwa, pozwoliłem wyjść z tej jebanej szafy – zacisnął zęby, a chwilę później zasłonił usta dłonią. – Potem poszedłem za nim. Zszedłem na dół, zobaczyłem nieprzytomną Suzie leżącą na podłodze. A w kuchni... w kuchni zobaczyłem to, co mnie nawiedza codziennie – urwał na moment, próbując powstrzymać napływające łzy. – Jeden z nich sięgnął po nóż i... on... – przyłożył dłoń do swojej szyi – poderżnął mu gardło – dokończył cicho i zamknął oczy, a łzy spłynęły mu po policzkach. Zamilkł, a jego ciało zadrżało. – Podbiegłem do Jimmy’ego i próbowałem zatamować krew, ale było jej tak dużo... Chciałem mu pomóc, mówiłem, że będzie dobrze... przytulałem go do siebie i... widziałem i czułem jak odchodzi... Kurwa – ukrył twarz w dłoniach, płacząc bezgłośnie.

    [A dziękuję :D Black jest genialna :D I cieszę się, że zmiana wizerunku przypadła do gustu <3]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  142. Arthur na co dzień nie był przyjemnym typem. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że lepiej nie wchodzić mu w drogę, bo potrafił być naprawdę bezwzględny. Ale przy Elle pozwalał romantyzmowi na delikatne wychylenie nosa z czeluści jego skomplikowanej osobowości. W końcu nie raz organizował niespodzianki, które miały sprawić ukochanej przyjemność, a ślub był największą z nich. Tak naprawdę gdyby nie musiał jej powiedzieć ciut wcześniej, żeby wszystko było tak, jak sobie wymarzyła, zaprowadziłby ją do ołtarza z zasłoniętymi oczami, nie dając wyciągnąć z siebie żadnych informacji. Tak czy inaczej nieskromnie uważał, że tym pomysłem przebił samego siebie.
    Tylko że jeśli chodzi o walentynki… Arthur pierwszy raz okazał się skrajnie stereotypowym facetem. Od jakiegoś czasu nie zerkał za często w kalendarz, więc nawet nie wiedział, że ten wskazuje czternasty lutego. Tym większe było jego zdziwienie, gdy znalazł w kieszeni karteczkę. Obstawiał, że Elle po prostu chciała odreagować ostatnie tygodnie, postanowiła podrzucić dzieci pod opiekę komuś ze swojej rodziny i delektować się wieczorem tylko we dwoje. Do samego końca nie wpadł na to, że chodzi o walentynki, a i nawet po otrzymaniu prezentu w kształcie serca miał chwilowe zamroczenie umysłu. Dopiero słowa padające z ust Elle sprowadziły go na ziemię. Brunet utworzył szeroko oczy i rozejrzał się bezradnie po korytarzu, jakby magicznie obok miało pojawić się coś, co mógłby wręczyć swojej żonie.
    Ale to nie świat magii, a jemu pozostało jedynie uderzyć się dłonią w czoło z głośnym plaśnięciem.
    - Cholera, Elle, przepraszam… Całkowicie zapomniałem – jęknął cicho. Liczył, że mu wybaczy, bo przecież to nie były ich pierwsze wspólne walentynki, a zawsze coś przygotowywał. Zawsze! – Nawet nie spojrzałem na datę. Coś mnie tknęło, co prawda, kiedy znalazłem karteczkę, ale w życiu nie podejrzewałem, że chodzi o walentynki – dodał i odebrał od kobiety kartonik, po czym ze zbolałą miną przytulił go do swojej klatki piersiowej. – Obiecuję, że się zrehabilituję. Któregoś dnia zrobię ci takie walentynki, że… Sam nie wiem co, ale na pewno będzie cudnie – stwierdził, uśmiechając się lekko. Zrobił krok do przodu i delikatnie ucałował jej wargi. – A tymczasem dziękuję – szepnął i odsunął się, zerkając w kierunku, który wskazała mu ukochana. – Nie wiem, czy to porwanie, skoro nie mam nic przeciwko, ale niech ci będzie – zaśmiał się cicho i podniósł torbę z podłogi, ruszając wolnym krokiem do drzwi. Zaczekał, aż Elle się ubierze i przepuścił ją przodem, całkowicie zapominając o stojącym na podjeździe motocyklu. Syknął cicho, słysząc pytanie.
    - Ach, tak… To… - wymamrotał, nerwowo przeczesując palcami przydługie włosy. – Kupiłem motocykl – oznajmił, jak gdyby nigdy nic i uśmiechnął się głupkowato. – Wiem, powinienem to z tobą ustalić, ale to był naprawdę spontan. Uznaj to za… Kryzys wieku średniego. Albo przedśredniego, tak go nazywam – prychnął cicho. – Będziesz krzyczeć? Krzycz, wolę to, niż ciche dni. A jak już skończysz, może będziesz chciała się przejechać? Cudowne uczucie, czuć podmuchy wiatru. I kupiłem dodatkowy kask, dla ciebie… - powiedział, spoglądając w nią błagalnie, jakby samym spojrzeniem chciał prosić, żeby była dla niego łagodna.

    stary mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  143. W pewnym momencie już nawet nie chciało mu się dodatkowo odzywać. Villanelle postanowiła wciąż trzymać stronę Suzanne i gdyby nie stał właśnie przed nimi obiema równocześnie, to z chęcią przekręciłby oczami. Nie mógł jednak tego uczynić, bo okazywało się jednak, że nauczycielka mniej więcej udawała się urabiać. Bardziej bolało go to, że przez bratanicę blondynka faktycznie pomyśli, że to on wypuścił te plotki, nawet jeżeli była to częściowa prawda, bo z historią w toalecie nie miał nic wspólnego.
    — Nie zapomnę, Suzie. Obiecuję — westchnął Oscar, gdy zdenerwowany głos kobiety w końcu złagodniał, co zwiastowało pożądany i wyczekiwany przez mężczyznę skutek. Neaders uspokoiła się, a zapewniona przez profesora uniosła głowę i odpuściła dalszego drążenia tematu. Odwróciła się od nich obojga, zaczynając zmierzać w stronę, z której to on jeszcze niedawno nadszedł. Jeszcze przez dłuższy czas spoglądał na oddalającą się kobietę. Stukotała obcasami, w połowie ukrytymi pod dopasowanymi spodniami, a związane w kucyk włosy kołysały się na boki zgodnie z rytmem poruszania się ich właścicielki. Dobrze znał ten widok odchodzącej Suzanne, ale wtedy nosiła jeszcze trampki.
    Lacerda przymknął w końcu powieki, gdy kobieta zniknęła za rogiem, a Morrison skończyła swój cały wywód, zadając mu o jedno pytanie za dużo. Przechylił głowę w jej stronę i spojrzał z rozczarowaniem na młodą dziewczynę, ewidentnie niezadowolony, że jeszcze musi z nią konwersować. Najchętniej odszedłby bez jednego słowa, ale to pytanie przebrało miarkę.
    — Ja i Suzanne jesteśmy przynajmniej z tego samego roku, Villanelle — odparł jak najzupełniej poważnie, co rzadko mu się zdarzało. Już po samym użyciu całego imienia bratanicy, mogła się zorientować, że faktycznie jest on niezadowolony. — I możesz sobie pogratulować, Arthur nie zrobi doktoratu, Suzanne będzie wierzyła, że to ja rozpuściłem plotki, a przy okazji będzie cię teraz dobrze z tym wszystkim pamiętała. Jeszcze jej się przedstawiłaś… — westchnął lekko zrezygnowany, przetarł sobie twarz prawą dłonią i trochę się uspokoił, przy okazji zdając sobie sprawę, może powiedział za dużo. — Czy ty musisz tyle paplać, Nel? — dodał już łagodniej. Przyjrzał się dziewczynie przed sobą, włożył i prawą rękę do kieszeni. Ach, cholera, czemu on tak bardzo ją lubił? To wcale niczego nie ułatwiało.
    — Uwierz mi, doskonale wiem, że Henry się zdenerwuje — powiedział, patrząc gdzieś w bok. Od całej tej rodzinnej afery w jego rodzinie mocno się pozmieniało, a on miał wrażenie, że rozmawiał ze wszystkimi zupełnie tak, jakby chodziło po polu minowy. Z tym nie można było poruszać tego tematu, z innym nie można było rozmawiać o tym… Oscar w tym wszystkim lawirował całkiem nieźle, próbując dogadać się ze wszystkimi, bo przecież nie chciał, by ktoś nagle na niego obraził. Nigdy nie wiadomo kiedy dany kontakt może się przydać, a nie chciał też niszczyć swojej reputacji ulubieńca wszystkich.
    — Tylko w jakim świecie żyjesz Nel, wierząc, że takie plotki nie roznoszą się po uczelniach? Miałaś zresztą tego przykład — wskazał kiwnięciem głowy w stronę, gdzie zniknęła Suzanne. Oscar westchnął, pokręcił głową, a następnie ruszył w stronę wydziału konserwacji.

    wujaszek

    OdpowiedzUsuń
  144. Wiedział, że jest jej przykro, widział to w jej oczach, mimo że uśmiech nie zniknął nawet na chwilę. Miał cholerne wyrzuty sumienia, bo przecież zajrzenie w kalendarz nie wymagało od niego wielkiego wysiłku, tak samo kupienie prezentu, nawet niewielkiego drobiazgu. Miał ochotę wycofać się z domu, mówiąc, że za chwilę wróci, a potem jechać do centrum i znaleźć coś, co spodoba się jego ukochanej, ale… Nie chciał tego robić tak na odpieprz, jak zwykły ciul, który zapomniał o walentynkach i teraz szukał czegoś na ostatni moment, żeby nie uciekła mu sprzed nosa okazja do seksu. Nie, Arthur taki nie był. Zawsze się starał.
    I teraz też zamierzał się postarać. Tylko z lekkim opóźnieniem.
    - Na pewno się nie powtórzy. I… Wiesz, mógłbym lecieć teraz i coś kupić, ale znasz mnie na tyle, że nie umiem tak, o, żeby coś po prostu było. Moja żona zasługuje na wszystko, co najlepsze, a nie na byle jaki wiecheć – westchnął i przysunął się do ukochanej, żeby ucałować jej czoło i z ustami przyciśniętymi do ciepłej skóry wyszeptał, że ją kocha.
    Nie odrywał od niej spojrzenia, ciekaw, jakiej reakcji ma się spodziewać po zobaczeniu motocykla. Obstawiał wrzaski, na które był przygotowany, bardziej jednak skłaniał się ku cichym dniom, których z całego serca nienawidził, a ona przecież o tym wiedziała, więc niewykluczone, że zamierzała mu je zaserwować.
    Ale nie podejrzewał, że usłyszy coś takiego. Odłożenie kłótni? Coś jak pauza wykorzystywana przez Lily i Marshalla w HIMYM?
    - A będziesz w stanie odłożyć to na później bez oczyszczenia atmosfery? – spytał, przypatrując się uważnie jej twarzy, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie uniósł wolną dłoń w obronnym geście i nawet zrobił niewielki krok do tyłu, żeby pokazać, iż wycofuje się z sugestii. – Pauza. Okej, czaję, nic nie mówię – wymamrotał pod nosem i podążył wzrokiem za sylwetką ukochanej, jakby chciał ocenić, czy może iść za nią. Znał jednak Elle na tyle, by wiedzieć, że gdyby naprawdę miała wybuchnąć, zrobiłaby to natychmiast. Skoro stwierdziła, że odkładają kłótnię, tak właśnie było. Chyba, bo nie wiedział, jak to się ma do nieuzgodnionych zakupów niebezpiecznych maszyn jednośladowych. Liczył, że ukochana będzie w stanie zostawić to za sobą. Przynajmniej na chwilę.
    Odetchnął głęboko i ruszył za nią do auta. Położył torbę i kartonikowe serce na tylnym siedzeniu, zamknął drzwi, a potem zajął miejsce pasażera. Siedział jak na szpilkach, ciekaw tego, co dla nich przygotowała. Chciał zapytać, ale bał się, że niewinnym pytaniem typu gdzie jedziemy, kochanie? jedynie ją wkurzy.
    - Och, nie, proszę – jęknął, zakrywając oczy dłonią. Nienawidził zdjęć, sam nie wiedział, co go podkusiło, żeby je wysłać. – Kochanie, nie rób tego… Niepotrzebnie ci je wysłałem – wymamrotał i rozejrzał się, sprawdzając, w którą stronę się kierują, bardziej do centrum, czy w głąb przedmieść. – Gdzie jedziemy? – spytał, zanim ugryzł się w język.

    potulny Artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  145. Maddie była zdania, że w życiu należało skupiać się na tych drobnych, pozytywnych zmianach, ponieważ nigdy nie było wiadomo, kiedy tamte obrócą się w tragedię. Życie bywało nieprzewidywalne, W najmniej spodziewanych momentach rzucało kłody pod nogi, a w takich chwilach należało trzymać się dobrych wspomnień i nadziei na lepsze. A perspektywa zmian budowała ową nadzieję. Hesford cieszyła się więc, że jej przyjaciółka czuła się swobodnie w tej nowej codzienności i podjęła odpowiednie decyzje, by pozbyć się niepotrzebnego stresu.
    - Hm - mruknęła cicho, by następnie rozłożyć bezradnie ręce. - Skoro masz udziały, to nic nie stoi na przeszkodzie, by korzystać - uznała, śmiejąc się cicho. - Ostatecznie, z tego co mówisz, to dość się tutaj wymęczyłaś, należy ci się.
    Może nie powinna myśleć o sobie w ten sposób, ale jej przeszłość mówiła sama za siebie. Hesford była typem człowieka, który pragnął zmienić świat - miała w sobie olbrzymie zasoby empatii i dawniej wierzyła, że każdy, nawet najbardziej zagorzały złoczyńca, potrafił się zmienić przy odrobinie miłości. Dlatego też pozwalała innym żerować na swojej dobroci, kładąc czyjeś szczęściem ponad własnym. Niektórzy to wyczuwali. Wyczuwali jej wrażliwą naturę i wiedzieli, że była łatwą ofiarą. Bo zostawała. Bo przebaczała, niezależnie od ilości krzywd, jakie jej wyrządzono.
    Ale zmieniła się, a przynajmniej chciała myśleć, że się zmieniła. Ostatecznie teraz nie chodziło tylko o nią, lecz również, a raczej przede wszystkim o jej dzieci. Teraz to one znalazły się na pierwszym miejscu - były niewinne i bezbronne, a ona jako matka wiedziała, że musi zrobić wszystko, by je chronić. Dlatego też, wchodząc w nowy związek, łamała swoje zasady. W końcu obiecała sobie, że już nigdy, przenigdy nie pozwoli żadnemu mężczyźnie stać się częścią jej codzienności.
    - Och, Elle! Ja już dawno przestałam w coś takiego wierzyć. - Zaśmiała się.
    Nie chciała, by jej reakcja zabrzmiała, jakby uważała wierzenia przyjaciółki za zwykłą bujdę, niemniej jednak do tej pory jedyne przyciąganie, jakie zdarzało się w jej życiu, to przyciąganie czystych dupków.
    - Wiesz co, czuję się winna, że sobie na coś takiego pozwoliłam... - Westchnęła ciężko. - Kiedy odeszłam od Paula, obiecałam sobie, że już się nigdy więcej nie zakocham, że skupię się na dzieciach i tylko na nich, że one mi wystarczą. Ale... nie planowałam tego i teraz... kocham go, wiesz? I tak cholernie się boję, że znowu skończy się tak, jak zwykle.
    Nawet nie zauważyła, jak odruchowo napięła wszystkie mięśnie i ze wstydem schyliła głowę. Do tej pory nic nie wzbudziło jej podejrzeń, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Problemy pojawiały się później, kiedy Maddie zdążyła już wpaść po uszy, a wszelkie możliwości ucieczki zostały odcięte. Wyprostowała się dopiero, kiedy Vilanelle zapewniła ją, że nie miała nic przeciwko jej wcześniejszemu pytaniu. Uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc do siebie coś, czego nauczyła ją terapeutka - że powinna przestać udawać, iż potrafi czytać w myślach innych i zgadywać, kiedy tamci są na nią obrażeni. Zgodnie z prośbą przyjaciółki, podniosła drinka i stuknęła się z nią szkłem.
    - To jak, mamy jakieś konkretne plany? Ja dalej myślę o tym tatuażu!

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  146. Tilly roześmiała się cicho, z trudem powstrzymując parsknięcie, kiedy dziewczynka zaczęła tłumaczyć, skąd biorą się dzieci. Nie dało się ukryć, że wyjaśnienie Elle zdawało się działać, oczywiście o ile nie dochodziły inne komplikacje w rodzaju samotnych matek czy ojców, ale cóż, nie należało przytłaczać umysłu dwulatki nadmiarem niezrozumiałych informacji. Relacje bywały niezwykle skomplikowane, czasem nawet przyprawiając o zawroty głowy samych dorosłych.
    Mathilde nie miała nic przeciwko temu, by zostać sama, dlatego wyłącznie pokiwała głową, pozwalając Elle podążać za córką. Prawdę mówiąc jej nadmierna troska nieco ją denerwowała, ale Tilly obiecała sobie, że nie będzie wszczynać żadnych niepotrzebnych kłótni, dlatego w porę ugryzła się w język. W końcu dopiero co zdążyły się pogodzić. Dopiero co Elle wybaczyła jej wszystko, co bezustannie spędzało jej sen z powiek. Nie zamierzała zaprzepaścić tej ostatniej szansy na odbudowanie relacji z rodziną przez głupią frustrację.
    Usiadła na ławce przy wejściu, wdając się w niezobowiązującą konwersację z pracownicą recepcji, dzięki czemu jej czas spędzony w oczekiwaniu na powrót dziewczyn nie zdawał się dłużyć w nieskończoność. Kiedy roześmiana Thea wraz ze swoją mamą znów pojawiły się w zasięgu jej wzroku, przywitała je uśmiechem, a zaraz potem przytuliła do siebie bratanicę. Była taka ufna. Taka niewinna. Nie zasługiwała na to, by jej ukochana ciocia niespodziewanie zniknęła. Nie mogła jej tego zrobić - i teraz, kiedy po raz pierwszy nie chciała tego zrobić - odebrano jej prawo głosu.
    Przypuszczała, że to nie była odpowiedna chwila ani miejsce na tego typu dyskusje. Jednocześnie nie chciała narażać się Vilanelle i Arthurowi, jednak Mathilde czuła, że jeśli teraz nie podejmie tego tematu, już nigdy się nie odważy. Wierzchem dłoni starła łzy, które mimowolnie pojawiły się w kącikach jej oczu, po czym odsunęła od siebie dziewczynkę tak, by mogła na nią spojrzeć.
    - Thea, bardzo, bardzo mocno cię kocham, wiesz o tym? - podjęła, uważnie obserwując jej reakcję. - Za niedługo będę musiała wyjechać na jakiś czas i nie wiem, czy... wrócę. Naprawdę nie chciałabym tego robić, ale niestety nie mam wyboru. - Westchnęła ciężko, mrugając kilka razy, by powstrzymać łzy. - Ja... bardzo, ale naprawdę bardzo będę za tobą tęsknić. I za mamą, i za tatą też. I chciałabym, żebyś wiedziała, że... niezależnie od tego, co się stanie, będę cię bardzo kochać, dobrze?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  147. - Jak zawsze – zamruczał, szczerząc zęby w szerokim, nieco łobuzerskim uśmiechu, chociaż ów uśmiech nie był w stanie przysłonić czających się w oczach Arthura wyrzutów sumienia. Ona się postarała, nawet chciała ich gdzieś zabrać, a on co? A dla niego za trudne okazało się zerknięcie w kalendarz… Był na siebie wściekły, a z drugiej strony starał się przed samym sobą usprawiedliwić. Miał ostatnio dużo na głowie, a jego terminarza pilnował Daniel, więc nic dziwnego, że Arthur się nie orientował. Tak, właśnie taką obrał taktykę. Tłumaczenia sobie, że każdemu mogło się zdarzyć.
    Bo w sumie mogło, ale nie Arthurowi…
    - Ależ nie – odparł potulnie i gwałtownie pokręcił głową, posyłając ukochanej pełen czułości uśmiech. W sumie… Chyba powinien się postarać, żeby tę kłótnię jak najbardziej odłożyć w czasie, skoro Elle już zapowiedziała, że taka na pewno się odbędzie. Ale czy to na pewno dobry pomysł? Gdyby robił wszystko, żeby ją odsuwać, wkurzenie żony mogłoby w tym czasie eskalować. Cholera, ale naprawdę nie chciał się kłócić, zwłaszcza, że motocykl nie był małym wydatkiem, który zdecydowanie powinien ustalić ze swoją żoną.
    Niemal pstryknął palcami, gdy do głowy wpadł mu pomysł, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Wiedział, co zrobi. Po prostu odda jej całkowicie kontrolę nad kupnem ich wymarzonego domku gdzieś na odludziu. Tak, to najlepsze, co mógł zrobić, bo nie miał żadnej karty przetargowej, która uchroniłaby go przed gniewem brunetki.
    - Akurat co do twoich nie mam nic przeciwko – przyznał i z lekkim wahaniem wyciągnął dłoń, by ułożyć ją na udzie brunetki i delikatnie je pogładzić. – Ale moje… Okej, przemyślę to. Tylko proszę, nie wywołuj tego zdjęcia. Przecież nawet nie ma w sobie nic szczególnego… - westchnął.
    Uniósł brew i natychmiast podążył spojrzeniem do twarzy swojej żony. Brooklyn? A co ciekawego niby było na Brooklynie? Musiał przyznać, że coraz bardziej go intrygowała, zwłaszcza, że wiedział, iż Elle również potrafi zorganizować naprawdę niezłą niespodziankę.
    - Myślałem, że mam je otworzyć dopiero na miejscu, ale dobrze – odezwał się wciąż nieco zdziwiony i rozluźnił pas bezpieczeństwa, żeby sięgnąć tylnego siedzenia i wziąć z niego serce. Położył je na swoich kolanach, przyglądając się uważnie. Było dość spore i całkiem ciężkie, ale w środku nic nie grzechotało, więc nie miał żadnej wskazówki, co to by mogło być. – Ni cholery – przyznał, ostrożnie zdejmując górną część kartonika. – Nie mam pojęcia, co może być na Brooklynie. Może Manhattan jeszcze by mi zaświtał. Ewentualnie Bronx, wiedziałbym po prostu, że jedziesz mnie zabić, ale Brooklyn… - urwał i wziął do ręki karteczkę, podnosząc ją do swojej twarzy. Natychmiast rozpoznał pismo Elle i uśmiechnął się kącikiem ust. – Chciałabyś… Ciekawe, co takiego byś chciała – zamruczał cicho i wsunął karteczkę do tej samej kieszeni, w której znalazł pierwszą, po czym podniósł czarną kartkę i obejrzał ją z obu stron, żeby niczego nie przegapić. Nic na niej nie było, więc odłożył ją na bok, w końcu zaglądając do środka. Karteczki. Mnóstwo karteczek przyczepionych do miniaturowych butelek. Arthur rozchylił wargi i wyjął jedną z nich, czytając, co znajduje się na karteczce. Trafił na jedną z tych jednoznacznych, która natychmiast uruchomiła jego wyobraźnię. Poczuł, jak oblewa go fala gorąca i musiał poprawić się na fotelu, jednocześnie rozluźniając kołnierzyk koszuli. – Nie wiem, co powiedzieć – przyznał nieco zachrypniętym głosem i odłożył buteleczkę z powrotem do kartonowego serca. Podążył po nich spojrzeniem, przeliczając, ile takich pomysłów jeszcze przeczyta i wypuścił ze świstem powietrze. – Co ty wymyśliłaś, kochanie? – spytał cicho, przenosząc na Elle błyszczące spojrzenie.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  148. — Aniołki to może nie, ale dobrze je wychowujecie — stwierdził i uśmiechnął się szeroko, pokazując Elle cały garnitur zębów. Nie miał tego na celu, ale jego słowa zabrzmiały tak, jakby właśnie podlizywał się przyjaciółce i zdał sobie z tego sprawę w momencie, w którym kończył wypowiadać zdanie. To dlatego na jego ustach zagościł ten znaczący i charakterystyczny dla niego uśmieszek.
    Nie miał nic przeciwko odwiedzinom, ale w przypadku domu na Barbadosie pojawiał się pewien logistyczny problem. Mianowicie już praktycznie wszyscy przyjaciele Marshalla pragnęli zobaczyć, jak ten wraz z żoną urządził się na słonecznej wyspie, a latanie tam i z powrotem to z jedną, to z drugą osobą na pewno okazałoby się bardzo czasochłonne, męczące i niewygodne. Dobrze było zatem wykorzystać okazję i zaprosić wszystkich w tym samym terminie, na co ślub nadawał się idealnie. Nie zapowiadało się jednak na to, by został on szybko zorganizowany, więc cóż… Wszyscy musieli jeszcze wykazać się cierpliwością.
    — Nie wiem, nie znam się, nie wnikam i nie chcę wiedzieć — wyrecytował i uniósł ręce w obronnym geście, kiedy dostrzegł soczysty rumieniec, jaki wykwitł na policzkach brunetki. Ponieważ jednak daleko mu było do niewiniątka, zaraz roześmiał się wesoło i w następnej chwili nachylił się ku przyjaciółce, szepcząc konspiracyjnie:
    — To ile razy już zostaliście nakryci?
    Pokiwał powoli głową, kiedy Villanelle zdradziła mu więcej szczegółów związanych z opiekunką i zamilkł na chwilę, marszcząc ciemne i gęste brwi. Coś chodziło mu po głowie, ale nie był pewien, czy może się z nią tym podzielić. Ostatecznie jednak uznał, że zaryzykuje.
    — A gdyby ktoś zatrudnił tę kobietę celowo, wcześniej instalując w domu kamerki? Tak, wiem, wiem, pewnie zaraz oburzysz się, co z dziećmi takiej osoby. — Uprzedził jej protesty i oburzenie, uspokajająco unosząc dłonie. — To mógłby być ktoś ze starszym dzieckiem, które zostałoby odpowiednio ostrzeżone. A rodzice, cóż, byliby gdzieś blisko z podglądem na kamery na żywo, gotowi do interwencji. Może dzięki temu udałoby się zyskać dowody? Przecież nie może być tak, że ta kobieta nadal będzie wykonywała swój zawód i bezkarnie robiła to, co dotychczas — warknął, kręcąc głową, kiedy nagle wpadł na kolejny pomysł. — A może Frank i Bob by wam pomogli? — Zaufani policjanci byli jak skarb na wagę złota. Dzięki nim mogliby w spokoju wyjaśnić, co zaszło i że Arthur wcale nie zamierzał wprowadzić w życie tego wszystkiego, o czym mówił przez telefon. Decyzja jednak dotycząca tego, co dalej, leżała po stronie Morrisonów i Jerome nie zamierzał nikogo do niczego zmuszać. Ot, szukał tylko rozwiązania dla problemu, który i jemu nie dawał spokoju.
    — Nie martw się, poradzę sobie i nie zdegeneruję twojego dziecka. Prawda, Thea? Przybij żółwia wujkowi — zaproponował i wyciągnął w stronę dziewczynki dłoń zwiniętą w pięść, w którą po chwili mała brunetka lekko uderzyła swoją piąstką. — Widzisz? — rzucił, wskazując na kilkulatkę, która wróciła do futrowania Harolda chrupkami. — Mamy sztamę — oznajmił poważnie, choć nie potrafił długo utrzymać tej powagi i już po chwili śmiał się wesoło.
    — I oby tak zostało jak najdłużej. Naprawdę ci tego życzę — powiedział, a następnie chwycił jednego chrupka z kanapy i uniósł go tak, jakby wznosił nim toast. Po chwili chrupek zniknął pomiędzy jego zębami i Jerome uśmiechnął się wesoło, bo choć się wygłupiał, to naprawdę mocno trzymał kciuki za to, by nadchodzący rok okazał się dla brunetki spokojniejszy, niż poprzednie lata. A jeśli znowu miało dużo się dziać, to niech będą to same pozytywne rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnej chwili skupił się już na tym, co działo się na ekranie telewizora. Skorzystał tylko z okazji i kiedy Thea straciła zainteresowanie Haroldem, przeniósł gryzonia z powrotem do klatki. Mimo wszystko nie chciał, by jego brzuszek rozdęło od zbyt dużej ilości chrupków i nie uśmiechało mu się szukanie po nocy czynnego weterynarza. Odłożony do klatki, Harold skorzystał tylko z poidełka, a następnie umościł się w swoim domku, ponieważ proces trawienia był przecież niezwykle męczący i od razu należało położyć się spać. Jerome natomiast, zamknąwszy drzwiczki, szybko ulokował się na dywanie po drugiej stronie Villanelle, starając się przy tym zapamiętać, że wcale nie musiał szeptać, by nie obudzić śpiącego w wózku Matthew.
      Aż zatarł ręce, kiedy na stronie wreszcie pojawił się filmik i przez te kilka minut jego trwania pozostawał bardzo skupiony, nie dowierzając, że to, co się teraz działo było sprawką jego i siedzącej tuż obok kobiety.
      — Postarali się — zgodził się. — A to wszystko dzięki nam, pani była-dyrektor! — zażartował ze śmiechem i uniósł dłoń, aby przybić z Elle piątkę. — Sponsorzy chyba nam nie uciekną przez twoje odejście? — zagadnął, ale jednocześnie podejrzewał, że przed złożeniem wypowiedzenia Elle dopięła wszystko na ostatni guzik i nie było na to nawet cienia szansy, a niedługo konto Samuela zaczną zasilać pokaźne przelewy.
      — Pora na nas i chyba nawet już mam pewien pomysł. Nie wiem tylko, czy uda nam się go zrealizować jeszcze przed świętami. Lecę do Los Angeles, do Jen i wracam dopiero po nowym roku. Ale to może dobrze się składa? — zaczął zastanawiać się na głos. — Nasz filmik mógłby być nie tylko odpowiedzią na całą akcję, ale także jej podsumowaniem. Co uważasz?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  149. Czasem chyba chciałaby być tym wyjątkiem, którego życie jest piękne i pozbawione problemów. Teraz oczywiście nie mogła narzekać, bo wszystko układało się niemal idealnie. Były mniejsze czy większe kłótnie, ale to było przecież normalne. Byłaby zdziwiona, gdyby ani razu się w czymś z własnym mężem nie posprzeczała. Na szczęście byli dobrani bardzo dobrze, ich charaktery się ze sobą mieszały i tworzyli zgraną parę, ale nawet w takich parach były takie drobne momenty, które nie pasowały w pełni i pojawiały się przez to kłótnie. Carlie jednak z całą pewnością mogła stwierdzić, że naprawdę dobrze trafiła z partnerem i teraz już inaczej sobie własnego życia nie wyobrażała.
    — Dwadzieścia, w tym roku już dwadzieścia jeden. Idzie jej jeszcze wybaczyć, bo jednak hormony robią swoje i czasem w tym wieku popełnia się jeszcze masę głupot — powiedziała i przewróciła oczami. Zupełnie tak, jakby teraz wraz z wiekiem się nie popełniało błędów. Carlie czasem odnosiła wrażenie, że popełniła ich więcej po dwudziestce niż jako nastolatka. — Teraz jest naprawdę w porządku. Chyba nawet będzie chciała studiować w Nowym Jorku, więc może jeszcze będzie okazja i ją poznasz. Zachwycała się dzieciakami i mogła nieźle przyszpanować w szkole. No wiesz, z jednej strony masz tu twórcę filmów za wujka, byłą piosenkarkę jako ciotkę i jeszcze mąż twojej kuzynki to gwiazda muzyki, któremu dzieciakowi by nie opadła szczęka? — Zaśmiała się. Szczęście, że z Samanthą się dogadała i nie było teraz już żadnych problemów, a dziewczyna się ogarnęła. Rudowłosa nie chciałaby mieć więcej rodzinnych problemów. Tych już trochę było i kolejne były jej naprawdę zbędne.
    Carlie uśmiechnęła się lekko i odwzajemniła uścisk przyjaciółki. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że to jej nie ruszyło, bo było jej wtedy naprawdę przykro i długo nie potrafiła odezwać się do nikogo. Zamknięta w łazience wolała być sama i zajęło sporo czasu zanim przekręciła kluczyk w drzwiach, aby kogoś do siebie wpuścić. Było to zresztą świeżo parę tygodni po tym przykrym wydarzeniu i jeszcze nie zdążyła się oswoić z tym, co się stało. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu pewnie zareagowałaby inaczej i mniej emocjonalnie.
    — Tak, to prawda — zgodziła się z przyjaciółką i sama automatycznie spojrzała w stronę dzieci. Teraz ich dwójka była najważniejsza. Nie miała wpływu na to, co się stało i roztrząsanie przeszłości nic jej nie da. I być może, gdyby cały czas żyła tym, co się stało to nie miałaby teraz tej dwójki. — I to jest najważniejsze — dodała. Były zdrowe, rozwijały się prawidłowo i to się liczyło.
    — Nie zapomnę, nie martw się. W razie czego, masz pełne prawo mnie kopnąć i mi przypomnieć — dodała — tylko, jak mi przyjdzie, że jednak zapomnę to nie kop za mocno — poprosiła i tym słowom towarzyszył też śmiech młodej kobiety.
    Carlie w międzyczasie wstawiła ciasto z fasoli do piekarnika, aby było ciepłe podczas jedzenia i przytaknęła przyjaciółce, gdy ta proponowała sok pomarańczowy. Po krótkiej chwili krótki dźwięk oznajmił, że ciasto zostało odpowiednio podgrzane. Carlie wyjęła je z piekarnika i ustawiając na drewnianej desce zaniosła do stołu, aby mogły już spokojnie tam nałożyć.
    — Wydaje mi się, że jeszcze czegoś brakuje. Powiedz mi, czy ja czegoś zapomniałam? — spytała, choć raczej to pytanie kierowała do samej siebie, gdy intensywnie wpatrywała się w stół, jakby to ten za chwilę miał jej oznajmić o czym właśnie rudowłosa zapomniała.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  150. Nie spodziewał się pytania, które zadała. Odchrząknął cicho, żeby dać sobie czas na przemyślenie odpowiedzi, ale ostatecznie pokiwał lekko głową i uśmiechnął się przepraszająco. Nie widział sensu w byciu nieszczerym. Poza tym… Naprawdę cholernie się jej teraz bał. A raczej tego, że może wystarczy jeden nieostrożny ruch, nieprzemyślane słowo może wystarczyć do rozpętania wściekłej awantury. Arthur zawsze miał odpowiedź, jakiś argument, żeby ostatecznie ‘jego było na wierzchu’, więc tym bardziej się stresował, skoro tym razem nie miał nic na swoją obronę. Po prostu odwalił coś głupiego, nie myśląc o konsekwencjach. A w dodatku był pieprzonym bezmózgiem. Kto normalny kupuje motocykl po tym, jak dosłownie zginął w wypadku samochodowym, bo kilka razy jego serce się zatrzymało, i tylko cudem udało się go uratować?
    - Trochę – wymamrotał, ale nieco śmielej pogładził dłonią jej udo. – Wierzę. Po prostu… Trochę się boję, że jedno nieprzemyślane słowo i wybuchniesz – przyznał i zaśmiał się cicho, nieco nerwowo. – Ale dobrze, postaram się wyluzować. Skoro mówisz, że nie wybuchniesz, to nie wybuchniesz. Inaczej już dawno byś to zrobiła, znając twój charakterek – dodał, posyłając jej najbardziej uroczy uśmiech, jaki potrafił z siebie wykrzesać.
    Czułe spojrzenie zmieniło się w takie pełne zaciekawienia, a wyobraźnia… Cóż, wyobraźnia podpowiadała mu różne obrazy. Nigdy nie wysyłali sobie zdjęć, nie wiedział, czego mógłby się po takim zdjęciu ze strony Elle się spodziewać.
    - Co chciałaś mi wysłać? – spytał, całkowicie ignorując wzmiankę o jego selfie. Już żałował, że je zrobił. Wystarczyło, że wspomniała o wywoływaniu.
    Zmrużył lekko oczy, słuchając uważnie padających z ust ukochanej słów. Prezent nie łączył się z tym, co mieli robić? Ale… Jak to? Z tego co zdążył się zorientować, nie mogła chyba wymyślić niczego bardziej walentynkowego, niż dobry alkohol i ewidentnie erotyczne zabawy. Jednak jej wyjaśnienie sprawiło, że Morrison stał się jeszcze bardziej nakręcony. Po zobaczeniu buteleczek mógł się domyślać, że może wynajęła pokój w hotelu, jak kiedyś planowali i chciała zrealizować chociaż część z tego, co nawypisywała. Ale że jedno z drugim się nie łączyło? Cóż, zaskoczyła go. Naprawdę cholernie go zaskoczyła, a pod roztrzepaną czupryną zapanował jeszcze większy mętlik.
    - Zaczynam się trochę gubić – przyznał i nakrył buteleczki czarną kartką, po czym zamknął kartonik.
    Trochę się wahał, czy powinien zabrać prezent, czy też nie, ale ostatecznie wziął go pod jedną rękę, a w drugiej mocno ścisnął rączki sportowej torby, bawiąc się odstającą nitką. Coraz bardziej się denerwował i musiał znaleźć jakieś ujście.
    - Lekcja? – spytał, nie potrafiąc ukryć zaciekawienia. Grzecznie wszedł za brunetką do windy, rozglądając się uważnie, choć winda jak winda, nie miała w sobie nic szczególnego. – Nie mam pojęcia. Zależy, co to będzie za lekcja – odparł i przełożył torbę do ręki, pod którą spoczywał prezent, żeby objąć Elle ramieniem i przytulić ją do swojego boku. Uśmiechnął się lekko, a gdy skończyła przesuwać nosem po jego twarzy, Arthur obrócił głowę, odnajdując wargami jej usta. – Powiesz mi teraz, co wymyśliłaś, czy czekasz, aż z ciekawości zacznę chodzić po ścianach? – spytał z rozbawieniem po skończonej pieszczocie.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  151. Sam nie wierzył, że nadszedł w ich związku taki moment, że czuł się… Cholera, czuł się jak zwykły pantofel, który obawia się sprzeciwić swojej żonie. To irracjonalne, bo przecież miał świadomość, że zasłużył sobie na jej gniew. I w sumie to trochę się dziwił, że odwlekła go w czasie. Kiedy zaszła w niej taka zmiana? Dawniej by sobie nie darowała…
    Parsknął śmiechem, słysząc o łagodnym i ugodowym charakterze. Starał się powstrzymać, ale to było silniejsze. Może gdyby tak dobrze się nie znali.
    - Twój charakterek nie jest ani łagodni, ani ugodowy, a ja przez tyle lat się nauczyłem jedynie, że jak się na coś uprzesz, to nie ma zmiłuj – odparł i pochylił się nad skrzynią biegów, składając całusa na policzku kobiety. – Ale cały czas sobie powtarzam, że gdybyś się nie uparła, że mam cię pocałować, w tej chwili by nas tutaj nie było, więc to raczej błogosławieństwo niż klątwa – wymruczał i jeszcze raz ją pocałował, dopiero potem opadając z powrotem na oparcie fotela.
    Mógł się jedynie domyślać, co takiego chciała mu wysłać. A to, co sobie myślał sprawiało, że nagle w samochodzie zrobiło się bardzo duszno, a Arthur musiał wziąć kilka nieco głębszych wdechów, żeby utrzymać swoje wyobrażenia na wodzy. W sumie… Nie miałby nic przeciwko, gdyby wysyłała mu takie zdjęcia, o jakich teraz myślał. Problem zacząłby się, gdyby po zobaczeniu takiej fotki na jakimś spotkaniu musiał wstać i z erekcją rozmawiać z potencjalnym klientem czy pracownikiem. Wolał ryzykować, że ktoś przyłapie go z Elle, a nie weźmie za zboczeńca niepotrafiącego utrzymać się w ryzach.
    - Wiem. I nie waham się tej wiedzy wykorzystywać – przyznał, posyłając ukochanej ten uśmiech.
    Im więcej mówiła, tym mniej Arthur rozumiał. Jaką lekcję mogła załatwić w walentynki? Jedyna, jaka mu przychodziła go głowy, nie wymagała zaangażowania osób trzecich, bo z seksem radzili sobie nieźle. Wspomniała też coś o jedzeniu… Może lekcja gotowania? Nie, to też nie było im potrzebne, oboje nie mieli z tym problemu.
    - Wiesz, że akurat z cierpliwością u mnie bardzo krucho – westchnął, ale o nic więcej nie zapytał, godząc się z tym, że niczego się nie dowie, póki nie wejdą… Tam, gdzie mieli wejść, bo w sumie wciąż nie wiedział, dokąd ta winda jedzie.
    Jednocześnie odetchnął z ulgą, kiedy wysiedli i zaczął się jeszcze bardziej stresować, dlatego przekraczał próg pomieszczenia z lekkim wahaniem. Mieszkanie było estetyczne, jako architekt nie mógł nie docenić tego, co widział, zwłaszcza, gdy pokonywał kolejne metry, rozglądając się uważnie. W pierwszej kolejności zwrócił uwagę na okna, czy raczej szklane ściany… Wszędzie. To było jego małe, niespełnione marzenie, mieć szklane ściany w domu, ale ten, w którym teraz mieszkali, nie nadawał się do takiej przeróbki, więc tym bardziej doceniał to, co widział.
    Dopiero potem przeniósł spojrzenie na całą resztę. Powoli odłożył torbę i prezent przy ścianie, po czym podszedł do rozłożonych na podłodze sznurów. Oczy mu rozbłysły trochę podnieceniem, a trochę zaskoczeniem, bo… Nie, czegoś takiego po Elle się nie spodziewał. Wiązanie krawatem to coś zupełnie innego, niż wiązanie ciała linami. Podniósł jedną z nich i obrócił się przodem do Elle, przesuwając opuszkami palców po materiale, z którym najwyraźniej mieli pracować. Uśmiechał się przy tym kącikiem ust.
    - Ja bym nie chciał? – spytał z lekkim niedowierzaniem i pokręcił głową. – To jest… Po prostu… Wow – wydusił z siebie i podszedł do kobiety. Przełożył sznur ponad nią i zatrzymał na jej talii, po czym pociągnął za obydwa końce, tym samym przyciągając ukochaną do siebie tak, że przylgnęli do siebie ciałami. – Myślałem, że niczym nie będziesz mnie w stanie zaskoczyć, ale się cholernie pomyliłem – wymruczał, zanim wpił się namiętnie, a jednocześnie czule w jej wargi.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  152. — Wiem, co mówię — powiedział z lekkim uśmiechem. — Widziałem, co moja mama przechodziła z moim młodszym rodzeństwem — dodał i wzruszył ramionami, bo przecież z nim samym również nie miała łatwo. Żeby jednak zapanować nad całą gromadką i to dzieci w tak różnym wieku, Monique musiała mieć nerwy ze stali. Oczywiście zdarzało się, że kobieta się unosiła, nawet całkiem często, ponieważ czasem nie sposób było ustawić ich do pionu innymi metodami, ale Jerome nigdy nie zauważył, by była bliska rzuceniu tego wszystkiego w cholerę, co przy szóstce dzieci było dla niego prawdziwym osiągnięciem. W końcu sam nieraz miał ochotę przełożyć swoich młodszych braci przez kolano.
    Dokładnie o tym samym pomyślał – matka dwójki dzieci, która wstydziła się rozmawiać o seksie! Gdyby jeszcze wypytywał ją o szczegóły, czego nie zamierzał robić, ale on chciał tylko wiedzieć, ile razy Arthur i Villanelle zostali przyłapani przez Theę, ponieważ Matty jeszcze raczej nie mógł wywinąć im podobnego numeru i wszystko dopiero było przed nimi.
    — Oj, chyba dużo tego było! — parsknął w odpowiedzi na reakcję kobiety, ale nie zamierzał ciągnąć jej za język. Właściwie wystarczająco wiele mówiła mu już sama jej reakcja i nie czuł potrzeby, by drążyć temat, choć mógł to zrobić chociażby tylko po to, by nieco podenerwować przyjaciółkę. Powinna zatem docenić, jak bardzo był dla niej wyrozumiały!
    — Nie zaszkodzi, jeśli spróbujecie. A Frank i Bob na pewno chętnie porozmawiają z wami bez zobowiązań — zaznaczył. Gdyby Arthur i Villanelle udali się bezpośrednio na policję, mogliby zostać postawieni w niekomfortowej sytuacji ze względu na telefon, który Morrison wykonał do opiekunki, podczas gdy ich znajomi policjanci na pewno nie mieli spisać protokołu podczas luźnej rozmowy. To mogłoby pomóc małżeństwu chociażby w poznaniu swojego położenia; dowiedzieliby się, co mogłoby się wydarzyć i jakie mieliby szanse, gdyby jednak zdecydowali się zgłosić sprawę odpowiednim służbom. Jeśli ryzyko byłoby zbyt duże, faktycznie mieliby solidne podstawy, by ze wszystkim się wstrzymać i dalej działać tak, jak dotychczas robiła to Villanelle.
    — Bardzo mi zależy? Może — powiedział i wzruszył ramionami, ponieważ sam traktował swoją propozycję jako coś zwyczajnego. — Po prostu od tego są przyjaciele i nie musisz zawsze martwić się wszystkim sama — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo, ponieważ zawsze kiedy Elle nie będzie miała z kim zostawić dzieci, Marshall mógł być swego rodzaju wyjściem awaryjnym. Brunetka nie musiała polegać tylko na rodzinie, której członkowie czasem po prostu mogli nie być w stanie pomóc, bo goniły ich inne, równie ważne sprawy niecierpiące zwłoki.
    — Odpukać! — podsumował Jerome, od razu postukując w blat stolika, by swoją gadaniną przypadkiem niczego nie zapeszyli, a następnie posłał Elle lekko zdziwione spojrzenie.
    — Halo, halo! — zaprotestował. — Proszę nie umniejszać naszych zasług! Gdyby nie twój pomysł, to ta akcja charytatywna w ogóle nie miałaby miejsca, no i tylko dzięki mojej charyzmie zyskaliśmy tylu sponsorów. — Tak jak pierwsza cześć jego wypowiedzi była całkowicie poważna, tak mówiąc o sobie, oczywiście się wydurniał. W końcu pani dyrektor z Saint Solutions nie wydawała się do niego przekonana. — Popatrz, jak szybko przybywa lajków. — Wycelował palcem w ekran. — I pojawiają się pierwsze udostępnienia. Ale pewnie nim ludzie zaczną wrzucać swoje filmiki, minie dzień lub dwa — zauważył, snując na głos własne rozważania, następnie zaś wysłuchał Villanelle i przyklasnął jej pomysłowi.
    — Świetnie! Mogłabyś się tym zając akurat, kiedy mnie nie będzie, o ile oczywiście będziesz miała ochotę i wolny czas. Nie chcę, żeby przez mój wyjazd akcja miała stanąć w miejscu. — Nie chciał tego, ale też nie zamierzał rezygnować z wylotu do Los Angeles. Ostatnie tygodnie, a właściwie nawet już miesiące on i Jennifer spędzili osobno, co odrobinę zaczynało go mierzić. — Naprawdę? Czemu akurat tam? — zagadnął, bo właściwie chyba nigdy nie słyszał o tym, jak państwo Morrison się pobrali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam pojęcia — odparł, bezradnie rozkładając ręce. — Przez telefon wspominała, że chcą przedłużyć jej staż i pewnie obgadamy to już na miejscu, w LA, ale… To dziwne… — mruknął, marszcząc brwi. — Czasem wydaje mi się, że jestem na nią zły. Za to, że jej nie ma. I wiem dobrze, że to głupie i bezpodstawne uczucie, bo obydwoje dobrze wiemy, po co tam poleciała i że naprawdę staż dobrze na nią działa. Ale ono po prostu jest — skrzywił się, niepewnie zerkając na przyjaciółkę. Nie chciał zrobić czegoś głupiego z powodu emocji, nad którymi zdawał się nie mieć kontroli. Czegoś, czego później mógłby żałować.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  153. Uśmiechnął się jedynie i wierzchem dłoni pogłaskał policzek ukochanej, kiwając lekko głową. Oczywiście, że się z nią zgadzał, gdyby było inaczej, raczej nie wytrzymaliby ze sobą tak długo. Musiał uwielbiać jej charakter, tak samo, jak ona musiała uwielbiać jego, bo w zestawieniu okazywały się cholernie trudne, a jednak wystarczająco ugodowe, żeby potrafili się dogadać. Z większymi bądź z mniejszymi problemami, ale zawsze koniec końców obierali wspólny front.
    Nie wiedział, jak inaczej mógłby skomentować to, co rozciągało się przed jego oczami. Jedyne, na co był w stanie się zdobyć, to przyznać przed samym sobą, że rozumiał, dlaczego coś ich połączyło, chociaż kiedyś uważał, że w jakiś sposób wymusił na Elle bycie razem. Ale zawsze, gdy robiła coś takiego, przestawał wątpić w to, że od początku wszystko było obustronne.
    - Czasami nie mogę się nadziwić, jak cholernie dobrze mnie znasz – wymruczał i wykorzystując fakt, że zbliżyła się, żeby musnąć nosem jego nos, Arthur odnalazł ponownie ustami jej wargi i pocałował ją krótko. Odsunął się z uśmiechem i błyszczącymi z nieskrywanej ekscytacji oczami. Chciał ją zobaczyć w takim wydaniu; obwiązaną sznurami, zdaną na jego łaskę i niełaskę, z której mógłby czerpać niesamowitą satysfakcję. Ale było coś, co chciał zrobić wcześniej. Nietrudno było przypomnieć sobie ten jeden wieczór, gdy Elle całkowicie przejęła kontrolę i skuła go kajdankami. Do tamtego czasu myślał, że dominacja podnieca go bardziej, niż bycie zdominowanym. Przekonał się wtedy, jak bardzo się mylił.
    - Chciałbym być pierwszy – obwieścił i zawinął sznur na obu swoich rękach, tym samym skracając go i przyciągając Elle jeszcze mocniej do swojego ciała. Wciąż mieli na sobie płaszcze, a w mieszkaniu było naprawdę ciepło, więc w takiej pozycji oblewały go kolejne fale gorąca. Tym mocniej, gdy wyobrażał sobie dalszą część tego wieczoru… – Jako ten wiązany. O ile nie masz nic przeciwko, oczywiście – dodał i jeszcze raz musnął krótko jej wargi, po czym powoli się odsunął, wypuszczając sznur z jednej ręki. Przez cały czas nie odrywał od Elle spojrzenia odrobinę pociemniałych oczu i był pewien, że tego wieczoru nie będzie w stanie się zmusić, żeby odwrócić od niej wzrok. Zwłaszcza, gdy rozpocznie się lekcja. – Chyba musiałem zrobić w poprzednim życiu coś naprawdę dobrego, żeby w tym na ciebie trafić. Moja cudowna, idealna żona – wymruczał, zanim na dobre się od niej odsunął, żeby zdjąć w końcu płaszcz. Odwiesił go na wieszaku, a potem pomógł rozebrać się brunetce.
    - Mówiłaś, że najpierw jedzenie, a później lekcja. Osobiście dodałbym do tego jeszcze… - urwał, pochylając się i sięgając po prezent, który od niej dostał. Obie niespodzianki mogły być od siebie niezależne, ale po co, skoro można je połączyć? – Trochę alkoholu – dokończył, posyłając ukochanej ten uśmiech.

    zachwycony mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  154. Stało się. Powiedział Elle o tym, jak zginął James. Było to dla niego trudne, a ona sama była drugą „obcą” osobą, która się tego dowiedziała. Jaime nie liczył wszystkich terapeutów, którzy próbowali mu pomóc i musieli wiedzieć, co tak naprawdę się stało i czego świadkiem był chłopak. Oprócz Elle, tę historię znał tylko Jerome. Niektórzy jego przyjaciele wiedzieli, że Jimmy nie żyje, ale nie mieli pojęcia, jak to się stało. Dziewięcioletni i jedenastoletni chłopcy, jeden z poderżniętym gardłem, kałuża krwi, strach i okropna niemoc.
    – Suzie przeżyła – szepnął w końcu, kiedy złapał znów oddech i jakoś w miarę się uspokoił. Oczywiście wciąż przytulał się do Elle, ponieważ bardzo tego w tym momencie potrzebował – kogoś bliskiego, czyichś ramion, w których poczuje się bezpiecznie. Teraz nie liczyła się jego niechęć do bliskości fizycznej nawet w przypadku przyjaciółki. Najzwyczajniej w świecie tego potrzebował. Ruch jej dłoni na swoich plecach sprawiał, że szalony rytm bicia jego serca powoli się uspokajał. – Przeżyła i od jakiegoś czasu jest szczęśliwą mężatką – wyjaśnił i zamknął oczy. – Tylko dlaczego James...
    W końcu się od niej nieco odsunął. Otarł policzki i szybko odwrócił wzrok. Musiał jej jeszcze powiedzieć kilka rzeczy i to również go stresowało.
    – Mam ogromne wyrzuty sumienia, wiesz? – zaczął po dłuższej chwili ciszy. – Wciąż uważam, że mogłem zrobić coś więcej. To znaczy, wiesz, dzisiaj mam świadomość, że nie byłem w stanie nic zrobić, żeby go uratować po tym jak on... – przegryzł mocno dolną wargę. – Gdybym wezwał karetkę, nie przyjechałaby na czas. Jimmy dosłownie po chwili był już... martwy. Nawet tamując krew, co robiłem, usilnie się starałem ją tamować... Dałem mu może, ile, minutę? To wciąż by nie wystarczyło... Ale – uniósł spojrzenie na przyjaciółkę, ale zaraz znów patrzył w swoją herbatę. – Ale mogłem go złapać za rękę. Wtedy, w szafie. Mogłem go zmusić do pozostania ze mną. Mogłem mu powiedzieć, że się boję i najlepiej, jak ze mną zostanie. Ale nie zrobiłem nic. Siedziałem i... – prychnął z kpiną na samego siebie. – Zawsze będzie mnie to dręczyć. A w koszmarach... Te wydarzenia różnie się rozgrywają.
    Jaime urwał na moment. Elle wciąż tu z nim była, ale on wciąż cholernie się bał, że dziewczyna zaraz wyjdzie, uznając, że to faktycznie wszystko jego wina i że mógł temu zapobiec. Zawsze się tego obawiał – że kiedy ludzie się dowiedzą, to tak będą mówić. Bo czyż nie było to prawdą? Terapeuci, jego rodzice, Jerome... oni wszyscy twierdzili, że się myli, że nie zrobił nic złego, ale Jaime... Jaime uważał inaczej.
    – W koszmarach Jimmy mnie nienawidzi. Czasem łapie mnie za gardło, czasem oboje spadamy w dół, pojawiamy się w czymś w rodzaju piekła... Nie raz go widziałem na jawie, jak mówi do mnie, że to ja powinienem wtedy umrzeć... To strasznie popierdolone – westchnął ciężko i przetarł dłonią twarz z dołu do góry, kończąc na przeczesywaniu włosów. – Wszystko to pamiętam doskonale, ponieważ... ponieważ mój mózg nie umie ograniczać informacji. Zapamiętuję wszystko to, co widzę, czytam, czasami słyszę... Mam z tamtego dnia jebaną sprawę kryminalną w formie... nie wiem, filmu? Nic nie zanika, żadne wspomnienie się nie zaciera. Nazywam to po swojemu, jest to dla mnie przekleństwem, przypadłością, której się nie chce. Jasne, przydaje się w szkole, na studiach... Ale w pewnych przypadkach masz ochotę roztrzaskać sobie łeb – zerknął na Elle. Dobra, może przesadził ze swoimi słowami, ale tak właśnie się czuł. – Ale potocznie nazywa się to pamięcią fotograficzną. Chociaż czasami mam wrażenie, że ta moja przypadłość, to coś bardziej... podrasowanego – ujął kubek z zamiarem upicia z niego łyka, ale ostatecznie tego nie zrobił. Naprawdę, bardzo chciał, aby Elle nie odeszła z jego życia po usłyszeniu o tym, że to właśnie on jest odpowiedzialny za śmierć brata. – Przepraszam, że cię tym obarczyłem, ale... przepraszam.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  155. Uśmiechnął się czule i lekko kiwnął głową, przyznając kobiecie rację. Owszem, pasowali do siebie, ale jednocześnie nie byli tacy sami. To z kolei stanowiło idealną mieszankę, bowiem gdyby miał na co dzień przebywać z żoną, która jest identyczna jak on pod względem zachowania… Powiedzmy, że miał dobitną świadomość, jak bardzo potrafił być wkurzający i jakaś jego część podziwiała to, że Elle sobie z tym radziła.
    Zamrugał szybko oczami i uniósł jedną brew, przypatrując się brunetce z zaciekawieniem. Cóż, czegoś takiego się nie spodziewał. Obstawiał, że nie odmówi sobie przyjemności związania go, zwłaszcza, że sam jej się poddawał, dlatego był szczerze zaskoczony takimi słowami.
    - Nie wystarczy ci, że zobaczysz mnie związanego, zależnego od twojego widzimisię? – spytał i drgnął lekko na samą myśl. Ale to nie był dreszcz strachu czy dyskomfortu, wręcz przeciwnie, raczej ekscytacji i niecierpliwości. Chciał jednak podążać według ustalonego przez Elle planu, a skoro twierdziła, że najpierw mieli coś zjeść, zamierzał się dostosować. Zwłaszcza, że przez kupno motocykla, a raczej zajęcie się tym bez reszty, zapomniał o tym, żeby zjeść coś w ciągu dnia. Podejrzewał, że przed nimi długa noc i wolał w międzyczasie nie stracić sił.
    - Nie, nie. Ułożyłaś plan, więc będziemy się go trzymać. I sama stwierdziłaś, że muszę poćwiczyć cierpliwość, a to brzmi jak dobra okazja, żeby to zrobić – powiedział i odwzajemnił krótki pocałunek, po czym ruszył do kuchni, gdzie na stole stało jedzenie. Przez cały czas wpatrywał się w buteleczki, nie mogąc się zdecydować nie tyle na alkohol, co na aktywność, którą za sobą niósł. W końcu uśmiechnął się do siebie i wyjął taką z napisem zatańczyć z tobą. Odchylił kartkę, żeby zobaczyć zawartość, a uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył.
    - Mhm – zamruczał przeciągle i rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiał znaleźć kieliszki, ale nie tylko. Otworzył kilka szafek, ale trafił dopiero po dłuższym czasie. Wyjął dwa niewielkie naczynka i postawił je na blacie, udając się dalej w poszukiwaniu soli i ewentualnej cytryny. Sól znalazł, z cytryną nie było tak łatwo, ale… Cóż, mogli się bez tego obejść. – Tequila jest niezbyt romantyczna, ale chodziło o karteczkę – przyznał i rozlał alkohol do kieliszków, po czym podał Elle butelkę, by zobaczyła, czego chciał. – No i o zlizanie z ciebie soli – dodał po chwili, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  156. Gdyby tylko wiedział… Ostatnimi czasy był tak skupiony na wszystkim innym, że nie zauważył, iż Elle zachowuje się inaczej, co w normalnej sytuacji pewnie natychmiast by do niego dotarło. I chociaż żona oraz dzieci wciąż byli dla niego najważniejsi, bardziej angażował się w rekonwalescencję siostry, niż w życie rodzinne. Chciał, żeby Tilly jak najszybciej wróciła do pełni sił, by leczenie mogło trwać. A to, że przy okazji odzyskała je na tyle, iż oświadczyła, że wraca do siebie było małym bonusem. Gdyby tego nie zrobiła, zapewne teraz nie byłby z Elle tutaj, ciesząc się z wieczoru tylko we dwoje. Od dawna nie mieli ku temu okazji, bo za każdym razem coś było ważniejsze.
    Ale nie dzisiaj. Dzisiaj kobieta jego życia była bezwzględnie na pierwszym miejscu. Ona i przyjemnie spędzone walentynki.
    - W zamian… - powtórzył i zamyślił się na chwilę. Co mógł jej zaproponować w zamian? – W zamian pozwolę na świnkę morską w domu – wypalił z łobuzerskim uśmieszkiem. Wiedział, że zarówno Elle jak i Thea chcą zwierzątka, a miał świadomość, że żona pozwoliła córeczce na posiadanie go pod warunkiem, że zostanie u cioci Tilly. Był zaciekłym przeciwnikiem, ale… Ale świnka morska wydawała się niegroźna, a zgadzał się z Elle, że dzieciom przydałoby się obcowanie z jakimś zwierzęciem. Choćby dla nauczenia ich odpowiedzialności.
    Uniósł w zdziwieniu brwi i spojrzał na srebrne pokrywy na talerzach. To oznaczało, że pod nimi znajdowało się dużo mięsa… Przecież Villanelle Morrison nienawidziła mięsa, które on z kolei uwielbiał.
    - A dla ciebie rozumiem wersja wege? – spytał, kręcąc lekko głową.
    - Jeśli chcesz, możemy zmieszać, ale nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdził ze śmiechem i wzruszył niewinnie ramionami. – Mogę tańczyć tylko z tobą – zamruczał i musnął wargami czoło ukochanej. Czując jej dłoń na swoim ramieniu, chwycił ją drugą dłonią i splótł ze sobą ich palce, w drugą rękę biorąc kieliszki i solniczkę, żeby po chwili postawić wszystko między talerzami. – A ty? Na co ty masz ochotę, kochanie? – spytał cicho, obracając się przodem do brunetki. Objął ją w pasie i pochylił się, żeby nosem przesunąć po skórze jej szyi. Zaciągnął się przy tym przyjemnym zapachem i cicho westchnął. Choć minęło tyle lat, wciąż nie znudziły mu się te perfumy. Owszem, te drugie, których użyła przed kolacją w State również były przyjemne, ale nie tak jak te. – Uwielbiam twój zapach – wyszeptał, werbalizując swoje myśli i musnął wargami policzek Elle.

    Artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  157. Z chwilą, w której wypowiedział te słowa, natychmiast ich pożałował, ale się nie wycofał. W sumie… Czy posiadanie zwierzęcia mogło być tak złe? Przez krótki czas mieli psa i jakoś dawali sobie z nim radę… Wymarzona koza Elle oczywiście nie wchodziła w grę, ale świnka morska? I tak większość czasu miała spędzać w klatce. I zwierzę z tak małym móżdżkiem nie mogło być trudne w obsłudze, skoro Tilly miała dwie. A przecież znał swoją siostrę i wiedział, jak bardzo potrafi być nieodpowiedzialna. Skoro świnki jeszcze żyły… Tak, mógł się zgodzić na świnkę morską w domu.
    Szkoda jedynie, że wyjął tę kartę przetargową tak szybko. Bardziej by się przydała podczas kłótni o motocykl…
    - A gdzie dzika radość? – spytał z uśmiechem i błyszczącymi rozbawieniem oczami. Naprawdę spodziewał się nieco więcej entuzjazmu, skoro przez kilka lat kategorycznie odmawiał zwierząt, a Elle tak bardzo ich pragnęła.
    Pokręcił lekko głową i zerknął na pokrywki, krzywiąc się w myślach. Oczywiście szanował to, że jego żona wolała być wegetarianką, co nie znaczyło, że to rozumiał. Miał jedynie nadzieję, że nigdy nie będzie próbowała mu na siłę wciskać roślinek do jedzenia. Jako mięsożerca nigdy by na to nie przystał, koniec kropka.
    - Wiem. I chyba od początku ci się to podoba, biorąc pod uwagę, jak bardzo się do mnie kleiłaś – odparł i przylgnął ciałem do ciała ukochanej, przesuwając dłonie na jej biodra. – Dobrze, że wszyscy byli wtedy nawaleni i zajęci sobą, bo studentka tańcząca w taki sposób ze swoim wykładowcą… - syknął i zacmokał z udawaną dezaprobatą, kręcąc lekko głową. – Nic dziwnego, że wylądowaliśmy w tamtym pokoju. Przez cały czas wyobrażałem sobie, jak wijesz się tak pode mną, a nie przede mną – zamruczał, zsuwając rękę na pośladek Elle i klepnął go lekko. Szybko się jednak wycofał. Na to mieli jeszcze czas, a wieczór miał zacząć się inaczej, niż seksem.
    Westchnął cicho, przymykając powieki, kiedy przeczesała jego włosy. Uwielbiał, gdy to robiła i to był jedyny powód, dla którego jeszcze nie był u fryzjera i ich nie ściął. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić, bo cała reszta cholernie go denerwowała; wpadały do oczu, długo wysychały po umyciu i łaskotały pod szalikiem. Naprawdę współczuł kobietom pod tym względem.
    - Lubię, kiedy to robisz – przyznał, wtulając twarz w obojczyk ukochanej. – Będziesz to dalej robić, jak je zetnę? Zaczynają być naprawdę wkurzające – przyznał z cichym śmiechem, prostując się. Odwzajemnił pocałunek, cicho mrucząc. – Z tobą zawsze jest idealnie – wyszeptał, głaszcząc wierzchem dłoni policzek brunetki. Zaraz potem odsunął się i podszedł do stołu. Odsunął krzesło i wskazał na nie z szarmanckim uśmiechem. – Zechce pani usiąść? – spytał, kłaniając się lekko.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  158. - To chyba świadczy o tym, jak bardzo chciałem być pierwszy – zauważył i roześmiał się cicho, trącając nosem jej nos. Tak, zdecydowanie żałował, że nie zachował karty ‚zwierzątko’ na później. Miał ochotę zapytań, czy weźmie jego ustępstwo pod uwagę, gdy przyjdzie co do czego i pokłócą się o motocykl, ale ugryzł się w język. Podejmowanie tematu w tym momencie byłoby jak strzał w stopę. Albo w penisa.
    - To ja byłem tym rozsądnym, nie ma możliwości, żebym się do ciebie kleił. Musiało ci się wydawać, kochanie – zamruczał z rozbawieniem. Oczywiście, że wciskał jej kit. Leciał na nią tak mocno, że wykorzystał taniec, by choć trochę i choć na chwilę się do niej zbliżyć. Nie posunął się do niczego, za co mógłby dostać w twarz, ale też na siłę nie starał się jej trzymać na dystans. – Ty chyba nie do końca sobie zdajesz sprawę, jak bardzo ze sobą walczyłem, żeby w ogóle się odezwać. Miałem ochotę od razu się na ciebie rzucić, ale wypadało chociaż sprawiać pozory, że się staram – westchnął, zaczesując kosmyk ciemnych włosów za ucho ukochanej. Cieszył się, że tamta noc potoczyła się tak, a nie inaczej. Jedyne, czego żałował w relacji z Elle, to swojego zachowania przed jej wyjazdem do Diego. Gdyby nie był kretynem, nie straciliby prawie roku…
    Uniósł brew i przechylił głowę w bok, spoglądając na swoją żonę z zaciekawieniem.
    - Co masz na myśli? Jak to ‚po mojemu’? – spytał i prychnął cicho, słysząc coś o pijaństwie. – Oj tak, ja miałem w czubie, ale ty przebiłaś to kilka razy – roześmiał się, mimowolnie wracając myślami do tamtej nocy. W sumie do tej pory nie wiedział, co robił na tamtej imprezie, ale ktokolwiek go zaprosił, zrobił mu cholerną przysługę.
    Stęknął cicho, gdy pociągnęła go za włosy, ale posłusznie się wyprostował, spoglądając przy tym prosto w ciemne oczy kobiety. Uśmiechnął się szeroko i również wplótł palce w ciemne kosmyki, ciągnąc za nie, ale lekko, zdecydowanie lżej, niż w rzeczywistości pragnął to zrobić. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Chyba.
    - Cudownie – zamruczał z zadowoleniem. – Bo naprawdę bardzo nie chce mi się iść do fryzjera – dodał ze śmiechem.
    Skrzywił się i podał Elle talerz, z ulgą odbierając od niej swój. Dopiero na widok jedzenia poczuł, jak bardzo był głodny, a jego żołądek wydał z siebie nieprzyjemny odgłos.
    - Jak wolisz, nie mam szczególnego parcia – odparł, biorąc do ręki widelec. – Zdecydowanie. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy, to ma być przyjemność – dodał i zerknął na Elle spod rzęs. Uśmiechnął się zawadiacko i podparł się łokciem na stole, na powrót poświęcając swojej żonie niepodzielną uwagę. – Hasło bezpieczeństwa? Planujesz coś niegrzecznego, kochanie? – spytał zaczepnie. Nie przeczytał wszystkich karteczek na butelkach, nie zdążył tego zrobić, więc nie wiedział, że Elle oprócz propozycji czysto erotycznych zawarła tam też takie z domieszką preferencji Arthura, jak choćby bdsm. Gdyby dotarł do tej butelki, bez wahania by ją wyjął zważywszy na liny. – Ale okej, hasło bezpieczeństwa… Hmm… Co powiesz na takie, które natychmiast nas ostudzi? Jak dziecko idzie? – zaproponował z rozbawieniem.

    artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  159. Wszelakie relacje zawsze zostawiały za sobą ślad i choć Tilly pragnęła zostawić ich jak najmniej, to chęć bycia częścią większej grupy kazała jej porzucić troskę o innych i poddać się egoizmowi. Nie chciała już dłużej ranić, ale też nie chciała odchodzić sama. Bo, choć zdążyła pogodzić się z nadchodzącą śmiercią, tamta nadal napawała ją strachem i Mathilde najbardziej na świecie bała się, że kiedy zacznie umierać, obok nie będzie nikogo, kto potrzyma ją za rękę, nawet jeśli koniec końców zawsze odchodziło się w samotności. Wiedziała, że nie zasługiwała na czyjąś obecność, nie po tym, jak potraktowała Arthura, kiedy to on znalazł się w podobnej sytuacji. Opuściła go, tak po prostu, zbyt przerażona tym, co mogło się stać. Wolała udawać, że nic się nie wydarzyło, niż być tuż obok - wtedy, gdy potrzebował jej najbardziej na świecie. Ale mimo wyrzutów sumienia, postanowiła poddać się cieple, jakie dawała jej bratanica, która teraz przytulała się do niej zupełnie tak, jakby faktycznie robiła to po raz ostatni. Jej cicha prośba sprawiła, że do oczu kobiety znów napłynęły łzy i bez względu na jej wysiłek, nie potrafiła się ich pozbyć. Objęła ją więc jeszcze ściślej, powoli kołysząc w swoich ramionach.
    - Postaram się wrócić - szepnęła. - Zrobię wszystko, żeby wrócić. Ale jeśli nie... to będziesz dzielna, Thea, dobrze? I nie możesz zapomnieć o tym, co ci powiedziałam, że cię mocno kocham i tęsknię.
    Nie chciała przerywać tej chwili. Wiedziała, że Thea, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, najprawdopodobniej chciała już wrócić do domu, i do swojej nowej świnki, ale Tilly jeszcze przez długi czas nie zamierzała wypuszczać jej z ramion. Potrzebowała tego i pozwoliła się jej odsunąć dopiero, kiedy Elle zaproponowała, by kontynuowały swoją dzisiejszą przygodę.
    Tilly pokiwała głową w odpowiedzi i nieśmiało podniosła się z ławki. Kiedy tylko się wyprostowała, poczuła zawroty głowy, znacznie silniejsze niż te, których doświadczała do tej pory, i odruchowo przytrzymała się ściany.
    - Wszystko dobrze - powiedziała do Elle, która musiała zauważyć jej zachwianie.
    Potrzebowała tylko kilku oddechów, by doprowadzić się do porządku, przynajmniej tak sobie wmawiała i, zgodnie z jej oczekiwaniami, po chwili udało jej się pójść na przód i nawet dojść do samochodu, chociaż nie przypuszczała, by starczyło jej sił na dalsze zabawy z Theą. Wolała jednak nie myśleć o tym, co miało się zdarzyć w przyszlości, nawet jeśli owa przyszłość była nieprawdopodobnie bliska. Tilly musiała skupić się na tym, by przetrwać przejazd do domu. Jeden krok na raz.
    - Mogłabyś... podkręcić ogrzewanie? - zapytała Elle nieśmiało, czując, jak jej ciało zaczęło się trząść.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  160. Radzenie innym było błędem popełnianym przez naprawdę wiele osób. Maddie sama niejednokrotnie łapała się na tym, że kiedy przychodziło jej wesprzeć przyjaciółkę czy członka rodziny, znajdywała odpowiedzi na wszystkie pytania świata. I tutaj kończyła się jej mądrość, bo gdy musiała zrobić coś z własnym życiem, zazwyczaj miała ochotę zwinąć się w kłębek i nie wychodzić z domu. Nie wiedziała, dlaczego tak się działo. Z perspektywy obserwatora, wszystko wydawało się tak banalnie proste. A może właśnie ci obserwatorzy nie brali pod uwagę pewnych elementów, które uniemożliwiały podjęcie właściwej decyzji? Lub... wręcz przeciwnie - może ludzie po prostu mieli naturalną tendencję do komplikowania własnego życia?
    - A co... co jeśli mi się tylko wydaje... że go kocham? - zapytała niepewnie, wyglądając trochę jak niepewna swego nastolatka, która przeżywała właśnie swoją pierwszą miłość.
    Bo, w rzeczy samej, tak właśnie się czuła. Wszystko było dla niej tak niezwykle nowe i Maddie nie miała pojęcia, czy właśnie w ten sposób wyglądał normalny związek, czy jej wspomnienia i doświadczenia zwyczajnie zatarły jej umiejętność zdrowej oceny sytuacji. Westchnęła ciężko, bo podobne filozofowanie już od dłuższego czasu zabierało nie tylko jej czas, ale i energię i, chociaż Hesford zdawała sobie sprawę, że nie istniał żaden przepis na idealny związek, wciąż uporczywie szukała właściwego kierunku.
    - Wiem, że czuję się przy nim bezpiecznie - podjęła w końcu. - On... nigdy na mnie nie krzyczy. Nawet jak się pokłócimy, to jest w stanie się opanować. I dzieciaki go uwielbiają! On je też. I pomaga mi, nawet z tymi mniej ciekawymi aspektami rodzicielstwa jak zmienianie pieluch. - Zaśmiała się cicho. - Tylko skąd mogę wiedzieć, że... że nagle się nie zmieni? Wiesz, mój pierwszy facet też był przekochany na samym początku. Trzy miesiące później i razem zamieszkaliśmy. Wiem, szybko, ale byłam wtedy młoda i głupia, i głupio zakochana i nawet się nie zorientowałam, kiedy sprawy zabrnęły za daleko. - Westchnęła. - I doceniam twoją chęć nakopania mu do dupy - zaśmiała się - ale coś mi mówi, że gdyby jednak okazał się nie być tym, za kogo się podaje, to byłybyśmy na z góry przegranej pozycji.
    Nie chciała, by ten wyjazd zmienił się w jej prywatną sesję terapeutyczną, ale Elle była pierwszą osobą, z którą podzieliła się tą wiadomością i zwyczajnie musiała się komuś wygadać. Póki co nawet jej rodzina nie miała świadomości, że weszła w nowy związek, chociaż obiecywała sobie, że w końcu pozwoli swojemu ukochanemu poznać całą gromadkę Hesfordów. Święta nadchodziły wielkimi krokami, a co za tym szło, miała idealną okazję ku temu, by wprowadzić go w swoje skromne progi... tylko co, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Co jeśli jej rodzeństwo zauważy w nim coś złego, coś czego ona nie potrafiła jeszcze zobaczyć? Co, jeśli już przepadła? Z ogromu myśli aż uderzyła się w czoło, by następnie wypić swojego drinka jednym duszkiem.
    - Elle, musisz mi powiedzieć, po czym ty poznałaś, że Arthur był tym jedynym. Skąd wiedziałaś, że go kochasz? I skąd on wiedział, że kocha ciebie? - zapytała, mając nadzieję, że przyjaciółka pomoże jej rozwiać przynajmniej część z wątpliwości, jakie spędzały jej sen z powiek.
    - Okej, cokolwiek zdecydujesz, jestem pewna, że będzie równie szalone. I że Arthur będzie pozytywnie zadowolony - stwierdziła, by zaraz poprosić barmana o kolejnego drinka.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  161. - Czyli byłem dla ciebie tym, czego nie mogłaś mieć – podsumował i pochylił się, żeby na krótką chwilę złączyć ich usta w namiętnym pocałunku. – Cieszę się, że wolałaś olać ryzyko – wyszeptał tuż po tym, jak się od niej odsunął i uniósł dłoń, żeby ułożyć ją na policzku ukochanej i kciukiem przesunąć po jej dolnej wardze, na koniec delikatnie zahaczając o nią paznokciem. Dopiero wtedy się wyprostował. – Lecę na ciebie cały czas. Dobrze o tym wiesz – wymruczał. Trochę żałował, że nie był w tym momencie mocno podniecony, bo chętnie by jej pokazał, jak bardzo na nią leci.
    Roześmiał się głośno, ale śmiech zamarł mu w gardle, gdy poczuł, że Elle sięga jego ucha. Objął ją nieco mocniej w pasie, przyciskając drobne ciało do swojego ciała i cicho westchnął.
    - Nie przypominam sobie, żeby szczególnie ci to przeszkadzało, więc chyba trochę też po twojemu – odparł cicho, a kiedy trąciła nosem jego nos, Arthur klepnął ją w pośladek i uszczypnął go zaczepnie.
    - Nie wiem, nie umiem się zdecydować – przyznał ze śmiechem i zamruczał w zamyśleniu, gdy wspomniała o eksperymentowaniu z kolorem. Nie wyobrażał sobie siebie w jakimś innym niż swój naturalny, ale musiał przyznać, że była to ciekawa koncepcja. – A co byś powiedziała na zieleń? Albo czerwień? – podsunął z rozbawieniem. Tematu kryzysu nie podjął, nie chciał, żeby zmieniło się to w odłożoną na później kłótnię. Co prawda nie wątpił w intencje ukochanej, wierzył, że nie zamierzała nic zaczynać, skoro stwierdziła jasno, że sobie daruje, ale wolał nie kusić losu.
    Obserwował, jak Elle wstaje i podchodzi do lodówki, mimowolnie oblizując wargi. Nie odrywał od niej wzroku przez cały czas, nawet jak usiadła z powrotem i podała mu korkociąg. Otworzył wino i popatrzył na kieliszki dopiero, gdy nalewał do nich alkoholu, żeby przypadkiem nie rozlać. Postawił przed Elle jeden z kieliszków, a drugi uniósł do ust i upił odrobinę, po czym odstawił szkło obok swojego talerza i podparł brodę na dłoni, a łokieć na stole, ale nie na długo, bowiem zaraz się odsunął i opadł plecami na oparcie krzesła. Wypuścił ze świstem powietrze i w końcu odwrócił spojrzenie, wbijając je w swój talerz.
    - Jeśli tak… Czy to coś złego? – spytał cicho, nagle nieco zawstydzony. To nie było tak, że koniecznie musiał spełnić swoje najskrytsze fantazje, bo… Bo nie był pewien, czy Elle by się to spodobało. Wolał wcale o nich nie mówić i udawać, że wcale ich nie ma. – Nie zamierzam wprowadzać ich w życie. I nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. A fantazje to… To fantazje. Lubię sobie to wyobrażać, owszem. Ale nic więcej – westchnął i w końcu podniósł na nią spojrzenie. – Możemy dodać coś jeszcze. Na przykład żółty. Oznaczałby, że zbliżamy się do granicy, ale jeszcze nie jest tak źle – zaproponował i uśmiechnął się delikatnie.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  162. - Zapamiętam te słowa, bądź tego świadoma – oznajmił, spoglądając na nią z poważną miną, ale w jego oczach błyszczało rozbawienie. On też był świadom, ale tego, że Elle naprawdę może porzucić wszelkie hamulce, jeśli udawało mu się coś dobrze rozegrać. Miał próbkę w restauracji, gdy poszła za nim do łazienki, zapewne gotowa, żeby się do niego dobrać, tak mu się przynajmniej wydawało. Zabawa pod stołem była jeszcze bardziej ryzykowna, a mimo to nie zrobiła mu piekielnej awantury, co odbierał jako krok w dobrym (na pewno dla niego dobrym) kierunku.
    Pokiwał głową na kolejne słowa kobiety i uśmiechnął się zawadiacko.
    - Zdecydowanie się zgadzam – przyznał delikatnie zachrypniętym głosem i ponownie delikatnie ją klepnął. – Z tym fioletem też. Żebyś się nie zdziwiła, jak któregoś dnia wrócę tak do domu i to wcale nie będzie peruka – roześmiał się cicho i odwzajemnił szybki pocałunek.
    Nie do końca rozumiał, o czym właściwie rozmawiają, dlatego patrzył na Elle z konsternacją, całkowicie zapominając o jedzeniu. Upił natomiast jeszcze trochę alkoholu, jakby w nadziei, że procenty pomogą mu to wszystko poukładać. Powoli odstawił kieliszek, ale szybko uniósł go z powrotem i opróżnił w całości. Miał pusty żołądek, więc przyjemne odrętwienie zaczęło rozchodzić się po jego kończynach, sprawiając, że Arthur się rozluźnił. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że kiedy Elle wspomniała o jego fantazjach, natychmiast cały się spiął, chyba niejako gotów na przyjęcie ataku z jej strony. Wiedział, jak mogło być odbierane to, co jego najbardziej podniecało, nie wiedział natomiast, jak zapatruje się na to jego żona, bo nigdy nie zaproponował jej nic, co można określić mianem ostrego seksu. Tamta deszczowa noc, ale nie zbliżyli się do tego, co rzeczywiście mógł zrobić, pozostając przy namiastce. I to mu wystarczyło.
    - Co to znaczy? – spytał delikatnie zachrypniętym głosem. – Chcesz, żebym doprowadził cię do takiego stanu? – dodał, chyba nie dopuszczając do siebie tego, co właśnie starała się mu przekazać. – Mam – powiedział powoli i odruchowo dotknął kieszeni spodni, w której spoczywał telefon. Zabezpieczył plik hasłem, żeby przypadkiem któreś z dzieci nie zrobiło czegoś głupiego, ale fakt, wciąż miał ten filmik. Ani razu go nie oglądał, wolał zrobić to razem z Elle. – Mówisz poważnie, Elle? Naprawdę chciałabyś to zrobić? – wyszeptał, patrząc na nią pociemniałymi, błyszczącymi ze skrywanej ekscytacji oczami. Gdyby nie wspomniała o tym, że… Że zrobiłaby dla niego wszystko, co równie dobrze mogło oznaczać, że zrobi coś wbrew sobie, nie zastanawiałby się dwa razy, a jedzenie zeszłoby na dalszy plan.
    - Kochanie – odezwał się ponownie i wyciągnął rękę, widząc, jak brunetka dźga niczemu winną marchewkę. Powoli ujął jej nadgarstek i pogładził kciukiem ciepłą skórę. – Wiem, ale nie chcę, żeby ciebie to unieszczęśliwiło. Więc jeśli nie jesteś pewna i chcesz coś zrobić tylko ze względu na mnie, proszę, bądź ze mną szczera i mi o tym powiedz – poprosił cicho, delikatnie zachrypniętym głosem.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  163. Zamruczał z uznaniem i pokiwał głową, dając znać, że przyjmuje do wiadomości jej słowa. Uśmiechnął się przy tym nieco szerzej. Ciekawe, co jeszcze zamierzała powiedzieć i zrobić, skoro z jej ust padło takie stwierdzenie. Tak naprawdę po zobaczeniu lin… Tak bardzo zaskoczyła go swoim pomysłem, że był w stanie stwierdzić, iż nie zna swojej żony tak dobrze, jak mu się wydawało, że ją zna. Niespodzianka niespodzianką, ale taka niespodzianka była zupełnie nowym poziomem zaskoczenia dla Arthura. I… I był ciekaw, co jeszcze kryło się pod jej ciemną czupryną. Dobrze, że mieli przed sobą wiele wspólnych lat, żeby to odkryć.
    - Mówisz i masz – roześmiał się cicho, nieco chrapliwie i ponownie zamruczał, tym razem w reakcji na to, co robiła. Lubił, kiedy zachowywała się w taki sposób. Rozbudzała go do granic możliwości, a potem się odsuwała, a on pragnął jej jeszcze bardziej… Zaspokojenie żądz było cudownym doświadczeniem, ale zabawa w kotka i myszkę cholernie ciekawym.
    - Pytam o to, czy jesteś pewna, że chcesz mi się poddać – wyjaśnił cicho, starając się, by w jego głosie nie przebrzmiało zbyt wielkie pragnienie. Nie chciał, by sugerowała się jego reakcjami. – Być zależna od mojej woli i robić dokładnie to, czego od ciebie chcę. Albo nie robić nic, bo nie będziesz miała takiej możliwości – dodał, a przez jego twarz przemknął uśmiech, gdy stwierdziła, że chce obejrzeć ten filmik. Od razu sięgnął po telefon i położył go na stole między nimi, żeby mogła go wziąć, kiedy zechce.
    Słuchał jej, nie wierząc, że… Że naprawdę ta rozmowa się toczy. Nie sądził, że taki moment kiedykolwiek nadejdzie, dlatego nie mówił Elle o swoich głęboko ukrytych pragnieniach. Okej, wspomniał pobieżnie co nieco, ale nie rozpatrywał tego w kategorii urzeczywistnienia. Jakim cudem po jednej nocy, która miała miejsce tak dawno temu, Elle wyciągnęła takie wnioski? Nie miał pojęcia i chyba chciał, żeby to pozostało tajemnicą.
    - Żartujesz? Sam fakt, że w ogóle bierzesz pod uwagę coś takiego… To mi się nie mieści w głowie – przyznał i wolną ręką chwycił za widelec, by również nabić na niego trochę warzyw i wsunąć do ust. Nie czuł nawet smaku, musiał się po prostu czymś teraz zająć. – Nigdy nie będę miał do ciebie żalu, jeśli na szali jest twój komfort i bezpieczeństwo. Nie posunę się dalej, niż będziesz tego chciała, Elle. Obiecuję – wyszeptał i uniósł jej dłoń do ust, delikatnie muskając wargami palce. Owszem, myśli i pragnienia miał jakie miał, ale miał do swojej żony niezmierzenie dużo szacunku i… I zawsze traktował ją delikatnie poza momentami, w których wyraźnie widział, że ona pragnie czegoś innego, niż delikatność. Potrafił czerpać maksymalnie z tych krótkich chwil, a teraz… Miał dostać nie chwilę, a znacznie więcej. – Kocham cię bez względu na wszystko. Wiesz o tym, prawda?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  164. Spiął się cały w oczekiwaniu na odpowiedź, ale pilnował się, żeby nie ścisnąć zbyt mocno dłoni ukochanej, nie chciał, żeby wiedziała, jak ogromne wrażenie robiła na nim to rozmowa, choć zazwyczaj nie miał problemu z tym, aby Elle czytała go jak otwartą księgę.
    Ale teraz było inaczej. Teraz najwyraźniej zamierzała wyjść daleko poza swoją strefę komfortu tylko dlatego, że on miał niecodzienne pragnienia. To było wiele, cholernie wiele i nie mógł niczego na niej wymusić swoją reakcją. Posunięcie się tam, gdzie chciał się posunąć, wymagało nie tylko zgody ich obojga, ale też pełnej świadomości Elle, na co się decyduje.
    Odetchnął głęboko, słysząc jej odpowiedź i uśmiechnął się, ale nie w swój zwykły, łobuzerski sposób. W tym uśmiechu pojawiła się drapieżność, a w połączeniu z pociemniałymi, błyszczącymi pragnieniem oczami… Nigdy nie pokazał swojej żonie takie oblicza i był pewien, że szybko nie pozwoli mu się pojawić z powrotem.
    - Dziękuję – powiedział zachrypniętym głosem, uznając, że nie musi dodawać nic więcej. Skoro wiedziała na co się pisze, nie zamierzał jej od tego odwlekać, dlatego darował sobie wszelkie zbędne słowa.
    Ponownie odetchnął, próbując ostudzić to, co w nim buzowało, choć nie było łatwo. Odebrał od Elle swój telefon i chwilę w nim pogrzebał, z jednej strony szukając filmiku, a z drugiej pozwalając, by ta czynność pochłonęła go wystarczająco, żeby pierwsze silne emocje opadły. Ale zaraz znowu wzrosły, gdy słyszał kolejne słowa ukochanej. Podniósł na nią spojrzenie, dokładnie tak, jak sugerowała jej dłoń i znowu się uśmiechnął, ale nieco łagodniej.
    - Lepiej bym tego nie ujął – wymruczał i zerknął na telefon. Znalazł odpowiedni plik i stuknął w niego, żeby się powiększył, jednak nie włączył jeszcze odtwarzania. – Z tobą nawet to co kiczowate jest najbardziej urocze na świecie – powiedział i cicho się roześmiał. – Chociaż to było kiczowate – przyznał, mając na myśli swoje własne słowa i odłożył telefon na stolik wyświetlaczem do dołu, poświęcając całą swoją uwagę Villanelle.
    Drgnął, kiedy trąciła jego nogę swoją nogą i uśmiechnął się lekko, ale krótko, bowiem następne stwierdzenie zupełnie go zamroczyło. W jednej chwili wyłączył myślenie i postawił na działanie.
    - Czekałem, aż to powiesz – przyznał, choć odpowiedniejsze byłoby określenie, że zamruczał nisko niczym tygrys i bez wahania podniósł się ze swojego miejsca, obchodząc stół. Nie puszczając dłoni Elle, ujął również drugą i pociągnął kobietę w górę, natychmiast odnajdując ustami jej wargi, w które wpił się chciwie, niemal agresywnie. Dla kontrastu delikatnie ułożył jej ręce na swoim karku, a potem własnymi objął ją w talii, przyciskając drobne ciało do swojego. Jednocześnie naparł na nią tak, że musiała się cofnąć i nie przestał tego robić, póki nie przywarła plecami do ściany. – Znalazłem filmik – oznajmił, przerwawszy pocałunek, gdy zabrakło mu tchu i uśmiechnął się łobuzersko jednym kącikiem ust. – Ale teraz nie jestem pewien, czy dam ci go obejrzeć w spokoju, skarbie…

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  165. Słowa dziewczynki całkowicie wbiły ją w ziemię. Nie miała prawa jej obiecać. Nie miała, mimo że tak cholernie tego pragnęła. Choć złożenie owej obietnicy wydawało się najłatwiejszą opcją, Mathilde nie chciała zawieść jej zaufania, nawet jeśli po śmierci wszystko byłoby jej już obojętnie. Nie chciała, by Thea zapamiętała ją jako osobę, która ją oszukała. Nie potrafiła znieść tej myśli, dlatego, kiedy udało jej się uspokoić na tyle, by jej kolejne słowa nie zamieniły się w płacz, odsunęła bratanicę na długość ramienia, spoglądając w jej drobne oczka.
    - Naprawdę chciałabym ci to obiecać. Ale nie potrafię. I... tam, dokąd jadę... to nie jest dobre miejsce dla dziewczynek, nawet takich dużych jak ty - Westchnęła, siląc się na uśmiech. - Nawet dla cioci. Ale ja postaram się być dzielna i... wiesz co? - podjęła nagle, by zaraz zdjąć ze swojego nadgarstka ozdobną bransoletkę, którą zaraz podała dziecku. - To jest taka magiczna brasnoletka. Jak kiedyś będziesz bardzo za mną tęsknić, to wystarczy, że jej dotkniesz, a ja o tobie pomyślę. Umowa stoi?
    Nie było jej do śmiechu. Wręcz przeciwnie - czuła, jak każdy milimetr jej ciała napinał się, by powstrzymać szloch. Ale wiedziała, że nie może dodatkowo zasmucić Thei. Miałą wrażenie, że wystarczyło kolejne słowo z jej ust, by doprowadzić ją do płaczu. Płaczu, nad którym nie będzie już potrafiła zapanować. Chciała więc ukrócić tę rozmowę i jak najszybciej zmienić temat, dlatego wyciągnęła dłoń w jej kierunku tak, by dwulatka przybiła jej piątkę na znak zgody, nadając temu spotkaniu nieco weselszego tonu.


    Tilly podziękowała, kiedy Vilanelle podkręciła ogrzewanie w samochodzie, ale nawet po upływie kilkunastu minut, wciąż odnosiła wrażenie, że jest jej potwornie zimno. Opatuliła się nieco szczelniej swoją kurtką z nadzieją, że tamta przynajmniej w pewnym stopniu ochroni ją przed chłodem. Na daremno. Jej mięśnie zaczęły drżeć, jakby znajdowała się właśnie na samym środku Syberii, a jej ciało desperacko próbowało wytworzyć choć odrobinę ciepła. Wiedziała, co to oznacza. Nabawiła się jakiegoś choróbska, a jej wyniszczony po chemioterapii organizm nie miał sił, by z nim walczyć, dlatego każda, nawet mniej poważna infekcja mogła być dla niej śmiertelna. Czy zaczęła się bać? Oczywiście. Cholernie. Ale nie chciała dodatkowo martwić Vilanelle.
    - Teoretycznie tak, ale raz na jakiś czas... mogę zaszaleć - odparła, śmiejąc się cicho, po czym zwróciła się do dziewczynki. - Co ty na to, żeby trochę dzisiaj zaszaleć, Thea? - zaproponowała. - Zrobimy gofry i będziemy miały świetne popołudnie.
    Gdy dotarły na miejsce, Mathilde uważnie wysiadła z samochodu i cudem dowlokła się do drzwi. Jak na dłoni można było zauważyć, że jej stan diametralnie się pogorszył. Wściekała się na samą siebie, ponieważ naprawdę zależało jej na tym dniu, ale kiedy tylko przekroczyła próg domu Morrisonów, od razu rozłożyła się na kanapie, starając się uspokoić oddech.
    - Elle, mogłabyś... przynieść mi coś do picia? - zapytała. - Ta wycieczka dała mi się we znaki - dodała jeszcze, chcąc uspokoić ją, że jej obecny stan nie był przecież niczym nadzwyczajnym.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  166. Sam nie wiedział, od czego powinien zacząć. Nigdy nie brał pod uwagę możliwości spełnienia swoich fantazji w nieco większym stopniu, niż robił to z Elle na co dzień. W jego głowie pojawiło się milion różnych myśli, każda następna odważniejsza od poprzedniej i nie miał pojęcia, której się jąć. Wiedział jedynie, że musi zacząć delikatnie i stopniowo brnąć coraz dalej, coraz mocniej, powoli sprawdzając granice wytrzymałości swojej żony. Był cholernie ciekaw, na jakim etapie się zatrzymają, jak wiele wytrzyma, zanim poda hasło bezpieczeństwa i będzie chciała się wycofać. Sama myśl, że miał się tego dowiedzieć powodowała, że niemal drżał z ekscytacji, a jego ciałem zawładnął taki rodzaj podniecenia, którego Arthur jeszcze nie znał, mimo trzydziestki na karku i faktu, że Elle nie była jego pierwszą partnerką.
    Ale żadnej poprzedniej nie kochał. To właśnie Villanelle rozbudzała w nim najsilniejsze uczucia, a w połączeniu z tym szczególnym podnieceniem dawały coś zupełnie nowego i lepszego. Coś, czego nie był w stanie opisać nawet najbardziej kwiecistym językiem.
    Problem w tym, że nie mógł się temu poddać, a na pewno nie tak od razu. Plan na to popołudnie zakładał coś zupełnie innego, a Arthur… Naprawdę musiał nauczyć się tych wiązań, żeby nie zrobić ukochanej realnej krzywdy. Nie wybaczyłby sobie tego.
    - Dowiesz się, czego naprawdę chcę – wymruczał, sunąc palcami po jej talii w górę i w dół. – Ale plan był inny, pamiętasz? – szepnął, podążając dłońmi do jej ramion, przedramion, aż dotarł do nadgarstków i dłoni. Ujął je w swoje i splótł ze sobą ich palce, zdejmując ręce Elle ze swojego karku. Pocałował ją przy tym, ale znacznie łagodniej, niż chwilę temu, uprzednio przerywając pocałunek, który zainicjowała brunetka. Od teraz on tu rządził. Owszem, Elle miała go związać, ale to Arthur dyktował warunki i powinna mieć tego świadomość.
    - Nie całuj mnie, jeśli sam tego nie zrobię. I nie rób nic, na co ci nie pozwolę albo sam o to nie poproszę. Jeśli się nie dostosujesz, będę musiał cię ukarać – wychrypiał, przesuwając nosem po jej policzku. Po każdym słowie muskał wargami ciepłą skórę, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. – Teraz chcę, żebyś mnie związała, bo tak się umawialiśmy. Musimy się nauczyć, żeby wiedzieć, jak nie zrobić sobie wzajemnie krzywdy… Jak mam nie zrobić krzywdy tobie – dodał równie cicho i jeszcze raz pocałował brunetkę, aż w końcu odsunął się od niej, nie odrywając błyszczącego spojrzenia od jej twarzy. Połowiczny uśmieszek jednak zniknął, przez co Arthur wyglądał teraz nieco poważniej, a przy tym drapieżniej.
    Pociągnął ją za dłoń, prowadząc do rozłożonych na podłodze lin. Ukląkł obok nich, uprzednio puszczając Elle i popatrzył na nią wyczekująco.
    - Zaczynamy?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  167. Cholernie podobało mu się to, w jaki sposób na niego reagowała. Byli tak blisko siebie, że mógłby przysiąc, iż czuł każde uderzenie jej serca, każdy głębszy oddech i poszczególne dreszcze. On reagował podobnie, choć starał się stłumić to w sobie, żeby nie zobaczyła za szybko, jak bardzo podniecała go perspektywa tego, co miało się wydarzyć. Doceniał to tym bardziej, że miał być to pierwszy i… I nie był pewien, ale obstawiał, że ostatni raz. Chociaż nie mógł tego zakładać. Zakładał też, że nigdy mu czegoś takiego nie zaproponuje, a teraz miał jawny dowód na to, iż się pomylił.
    - Spokojnie, kochanie – odezwał się i uśmiechnął zawadiacko, spoglądając, jak opuszcza ręce wzdłuż ciała. Cieszył się, że tak szybko się dostosowała. – Nie chcę tego teraz, bo mamy w planach coś innego. Nie powiedziałem, że później nie będę tego chciał – zauważył, zanim ucałował jej wargi ostatni raz przed odsunięciem się.
    - Dobrze. Cieszę się, że rozumiesz, o co mi chodzi – powiedział z niejakim podziwem, kiwając z uznaniem głową. – Możesz. Możesz teraz robić wszystko, co jest do tego potrzebne. I pozwalam ci mnie instruować, jeśli zajdzie taka potrzeba – dodał i zaczekał, aż Elle wykona wszystkie czynności, o których mówiła.
    Sam w tym czasie wziął do ręki jedną z lin i przyjrzał jej się z bliska. Była miękka, mogła zostawić na ciele ślady, ale ewentualnie takie w postaci siniaków, a nie otarć. Szkoda, bo otarcia na nadgarstkach i w ogóle na skórze Elle byłyby przyjemnym bonusem. Co prawda nie mógłby jej potem wypuścić przez kilka dni z domu w obawie, że ktoś oskarży go o przemoc. W sumie… Biorąc pod uwagę to, co zamierzał z nią robić, mógł zostawić po sobie siniaki. Tak, zdecydowanie będzie musiał przypilnować, żeby nie ubierała się w nic zbyt prześwitującego czy powycinanego.
    Odłożył linę w momencie, w którym Elle wszystko podłączyła i przysiadł na piętach, rzucając brunetce wyczekujące spojrzenie.
    - Czekam na instrukcje – oznajmił, uśmiechając się lekko. Wyciągnął przed siebie dłonie i złączył nadgarstki, spodziewając się, że zacznie właśnie od tego. Zaraz jednak je cofnął i ułożył ręce płasko na swoich udach, bo czy było coś, czego mógł się teraz spodziewać po swojej żonie? Zaskoczyła go nie tylko dzisiejszą niespodzianką, ale też tym, że zgodziła się mu poddać, więc… Chyba nie mógł już niczego brać za pewnik.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  168. - Dokładnie – przyznał, posyłając ukochanej delikatny, nieco rozbawiony uśmieszek. Właśnie o to mu chodziło. Żeby na ten moment to ona przejęła inicjatywę, bo wcześniej tego chciał i nie zmienił zdania. Co prawda było to zanim Elle… Zanim Elle dała mu nad sobą władzę, ale bycie zależnym od niej również było podniecające, dobrze o tym pamiętał. Nie tak jak całkowite zdominowanie jej, ale jednak wystarczająco, by Arthur na trochę odłożył swoje wyobrażenia o tym, co jej zrobi. No i naprawdę musiał nauczyć się tych wiązań. Nigdy nie wiązał Elle w tak zaawansowanym stopniu, krępował jedynie jej ręce, a to było łatwe. To, co widział na slajdach, raczej do najłatwiejszych nie należało, ale jego umysł bez problemu potrafił w tych linach wyobrazić sobie ukochaną brunetkę, a to z kolei sprawiało, że jego oddech i bicie serca gwałtownie przyspieszały. Musiał się tego nauczyć.
    Bez wahania wyciągnął przed siebie ręce, uważnie obserwując poczynania swojej żony i starając się je zapamiętać. Wiedział, że w razie czego będzie mógł korzystać z instrukcji, ale… Ale to zepsułoby nastrój, a jemu cholernie zależało na tym, żeby tak się nie stało.
    - Jesteś pewna? – spytał nieco mrukliwie, na chwilę unosząc spojrzenie na twarz brunetki. – Dałabyś wtedy radę tak po prostu mnie wiązać? Już ledwie się trzymasz, przecież widzę – stwierdził, puszczając jej oczko. Można pomyśleć, że było to z jego strony aroganckie, takie słowa i zachowanie, ale… Nie był arogancki, zwyczajnie znał Villanelle i wiedział, jak na nią działa. Ona działała na niego tak samo, więc bez trudu mógł sobie wyobrazić, co przeżywała. Poza tym, obiektywnie rzecz ujmując, oboje byli atrakcyjni, nie było w tym więc nic dziwnego. – Pomyśl sobie, ile siły ja będę musiał włożyć w skupienie się, skoro zamierzam cię rozebrać – wyszeptał, gdy przekładała linę przez jego klatkę piersiową. Wyprostował się, żeby ułatwić jej zadanie i wziął głęboki wdech, zaciągając się jej zapachem, po czym powoli wypuścił powietrze, owiewając nim szyję ukochanej, jako, że znajdowała się wystarczająco blisko, by mógł to zrobić.
    - Dlaczego nie? Mogłoby być ciekawie – przyznał, przenosząc wzrok na ekran. Odnotowywał w pamięci kolejne kroki, żeby wykonać na Elle identyczne wiązanie. Z małym dodatkiem od siebie, ale o tym nie musiała jeszcze wiedzieć. – I chyba dość praktyczne, jeśli chce się kogoś pozbawić ruchu. Chyba… Chyba sam bym się nie odwiązał – roześmiał się cicho, poruszając dłońmi, ale choć bardzo się starał, nie mógł dosięgnąć krępujących nadgarstki sznurków, żeby je rozluźnić. I dobrze, to znaczyło, że Elle również nie będzie mogła tego zrobić. – Wykorzystasz to jakoś? – spytał zaczepnie i uśmiechnął się pod nosem, ciekaw odpowiedzi, jaka padnie z ust kobiety.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  169. Wzruszył pozornie niewinnie ramionami i zagryzł dolną wargę, ale nie potrafił powstrzymać delikatnego, choć pełnego samozadowolenia, uśmiechu, spoglądając na Elle spod rzęs. Zaraz jednak wrócił wzrokiem do jej dłoni sprawnie posługujących się sznurkami. Szczerze mówiąc trochę mu tym zaimponowała, bo sam nie był pewien, czy jego ręce będą tak pewne podczas wiązania jej. Nieważne czy z ekscytacji, czy ze stresu, czuł, że będą drżały. Jej palce zdawały się w ogóle nie wahać…
    - Nie wiem. Ja to widzę – powiedział nieco mrukliwie i westchnął cicho, gdy pociągnęła za jedną z lin zapewne sprawdzając, czy dobrze się trzyma. Miał na sobie koszulę, więc sznurek nie wbił się bezpośrednio w skórę, ale i tak sprawił Arthurowi przyjemność.
    - To jest dobry pomysł. W sensie lekcje online. Gdybyśmy mieli robić to przy instruktorze… Lubię ryzyko bycia przyłapanym, ale niekoniecznie chciałbym się na ciebie rzucać, bo wiem, że bym nie wytrzymał i mieć świadomość, że ktoś inny poza mną ogląda cię w takim wydaniu – wymamrotał i opuścił ręce, rezygnując z próby uwolnienia się. Nie zależało mu na tym, żeby to zrobić, po prostu musiał sprawdzić, czy wiązanie jest wystarczające, żeby to Elle się nie oswobodziła, gdy już nadejdzie jej kolej.
    - Aha, więc o to chodzi… Chcesz jak najdłużej korzystać z przyzwolenia, które ci dałem – westchnął, posyłając ukochanej uśmiech i pokiwał z uznaniem głową. – Mogłem się tego spodziewać, cwaniaro – mruknął pod nosem, obserwując uważnie, co brunetka robi.
    Widząc, jak kołysze biodrami w rytm muzyki, nie powstrzymał się przed powolnym oblizaniem warg. Po zdjęciu przez nią swetra zrobiło mu się nieco cieplej, a koszula nagle zaczęła uwierać. Pierwszy raz pożałował, że jest związany i nie może zadziałać według własnego widzimisię.
    - Kanapa jest wygodniejsza, ale… Krzesło daje większe pole do popisu – stwierdził zamyślony i podniósł się powoli z klęczek. Podszedł do stolika i chwycił stojące przy nim krzesło, co wcale nie było łatwe ze związanymi rękami i przeniósł nieco bliżej, nazwijmy to, stanowiska pracy. Usiadł i opadł plecami na oparcie, ponownie cicho wzdychając, gdy liny odrobinę się przy tym napięły, wbijając się w materiał koszuli, a przez to pośrednio w jego skórę. Sięgnął związanymi dłońmi do najwyższego guzika i palcami, które przecież nie były skrępowane, rozpiął go, tym samym rozluźniając kołnierzyk. – Zaskakujesz mnie dzisiaj – odezwał się nieco zachrypniętym głosem. – W pozytywny sposób. Nie sądziłem, że moja żona kiedykolwiek zrobi dla mnie striptiz – dodał ciszej, prześlizgując się rozbieganym wzrokiem po jej ciele i uśmiechając się kącikiem ust.

    artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  170. Liny zaczynały go naprawdę mocno irytować, nawet mimo tego, że przyjemnie wbijały się w skórę. Im dłużej nie mógł nic zrobić, im dłużej Elle rozbierała się sama, zamiast pozwolić na to jemu, tym większa towarzyszyła mu frustracja. Zwłaszcza, że to ona miała być przecież zależna od niego, nie na odwrót! A kiedy to wszystko robiła, ciało Arthura mimowolnie reagowało. Spodnie uwierały jego krocze i coraz bardziej się niecierpliwił, a przecież… Przecież musiał jeszcze ją związać, zanim zabierze się do tego, co planował.
    Zanim zdążył pomyśleć, wykorzystał fakt, że Elle się przed nim wypięła, pochylił się do przodu i ugryzł ją w pośladek. W zamierzeniu delikatnie, a w praktyce zostawił po sobie ślady zębów i uśmiechnął się łobuzersko tuż po tym, jak się wyprostował. Wciąż wbijał w nią spojrzenie, ale coraz bardziej się wiercił, żałując, że nie może się do niej dobrać.
    Frustracja jeszcze się wzmogła, gdy Elle, jego nieśmiała, wstydząca się publicznie wypowiedzieć słowo seks Elle, zaczęła… Zabawiać się sama ze sobą. Arthur wciągnął głośno powietrze, niemal się nim krztusząc. Wiedział, co każe jej zrobić, ale musiał być, do jasnej cholery, uwolniony!
    - Elle – odezwał się zachrypniętym, acz pewnym głosem, bardzo podobnym do tego pomruki, który wcześniej z siebie wydał. – Koniec. Chcę, żebyś przestała i mnie rozwiązała… Natychmiast, bo jeśli tego nie zrobisz, będę musiał cię ukarać. I zrobię to nawet ze związanymi rękami, więc radzę dwa razy się zastanowić, zanim spróbujesz odmówić – powiedział, wbijając wzrok prosto w jej ciemne oczy. Miał ochotę się uśmiechnąć tym uśmiechem, ale zagryzł dolną wargę i ostatecznie tego nie zrobił. – A kara będzie dotkliwa. Wiem, czego najbardziej chcesz i ci tego zabronię – zamruczał i wyciągnął przed siebie ręce z nadzieją, że brunetka go uwolni. Potrzebował rozluźnienia jednego sznurka, z resztą mógł poradzić sobie sam.
    Chciał, żeby go rozwiązała, bo… Bo nie mogła zabrnąć dalej, choć bardzo, naprawdę bardzo chciał, żeby kontynuowała. Ale na jego warunkach, bez tej swobody, którą teraz miała. Tak naprawdę oprócz własnej przyjemności miał na względzie to, by jej również było dobrze. Pragnął ją przekonać, że jego fantazja wcale nie jest przerażająca, a to, co chciał z nią zrobić… Może spodoba jej się tak bardzo, że nadejdzie taki dzień, iż to powtórzą, być może znowu z jej inicjatywy…
    - Natychmiast, Elle – powtórzył twardo, spoglądając na nią wzrokiem nieznoszącym

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  171. Przestał, zgodnie z prośbą Villanelle i przez resztę ich spotkania nie wracał już do tego, ile razy jego przyjaciółka oraz jej mąż zostali przyłapani przez Theę na wiadomej czynności. Jeśli brunetka będzie miała wystarczająco wiele szczęścia, Marshall być może zdąży zapomnieć o tym do ich następnego spotkania i tym samym nie będzie jej więcej dokuczał, lecz akurat to dopiero miało się okazać. Tymczasem reszta popołudnia minęła im już spokojnie, powoli przechodząc w wieczór, aż wybiła godzina, w której Villanelle musiała zabrać dzieci do domu. Jerome odprowadził ją do samochodu, pomagając jej z rzeczami, a następnie pożegnał przyjaciółkę, od razu życząc jej wesołych świąt oraz szczęśliwego nowego roku, ponieważ nie mieli się więcej przed nimi zobaczyć. Wyściskał ją przy tym za wszystkie czasy i puścił dopiero, kiedy zmęczeni Thea i Matthew stali się marudni, wyraźnie domagając się, aby mama wreszcie wyszykowała ich do snu.
    W Los Angeles spędził dziesięć dni. Wyjechał na krótko przed świętami i wrócił kilka dni po nowym roku, prosto z lotniska udając się do panny Lester, która wyjątkowo go potrzebowała. Stąd nie od razu po swoim powrocie miał czas zająć się akcją charytatywną, lecz przebywając poza miastem, uważnie śledził jej rozwój i cieszył go każdy kolejny filmik, wrzucany do sieci pod odpowiednim hasztagiem. Rozmiary akcji przerosły jego najśmielsze oczekiwania; co prawda wciąż było im daleko do słynnego już #icebucketchallenge, ale lokalnie osiągnęli niemały sukces i zostali nawet wspomniani w wieczornym wydaniu wiadomości! Jerome obejrzał również materiał, który Elle przygotowała wraz z Samuelem i musiał przyznać, że poszło im świetnie. Ich niespełna dziesięciominutowy reportaż o działaniu gospodarstwa tchnął powiew świeżości w całą akcję. Zainteresowanie powoli spadało, ale po przybliżeniu internautom działalności Samuela, liczba udostępnień i polubień ponownie wzrosła. Był to dobry moment, aby Jerome i Villanelle nagrali swój filmik, a także podsumowali akcję, niestety życie odrobinę pokrzyżowało im plany.
    W połowie stycznia wyspiarz uległ wypadkowi w pracy, co skończyło się na szczęście tylko na złamaniu obojczyka. Kilka kolejnych tygodniu zmuszony był spędzić w usztywniającej staw barkowy ortezie i początkowo fizycznie po prostu nie był w stanie podołać wyzwaniu, jakim było zrobienie czegoś dobrego dla środowiska. Niemniej jednak po tygodniu ból nie był już tak dokuczliwy i Marshall skontaktował się z panią Morrison, by zapytać, kiedy będzie mogła wyrwać się z domu.
    Finalnie umówili się w weekend w Central Parku, gdzie też mieli wykonać swoje zadanie, ale Jerome nie zdradził przyjaciółce szczegółów. Czekał na nią w jednym z charakterystycznych punktów, gdzie łatwo było dotrzeć, a towarzyszył mu nie kto inny, jak Samuel, któremu dzisiejszego dnia przypadła rola operatora i poniekąd pomagiera.
    — Dzień dobry! — zawołał, bo choć wypatrzył Elle już z daleka, to odezwał się dopiero, kiedy miał pewność, że kobieta go usłyszy. — Zwarta i gotowa do pracy? — zagadnął i poruszył się tak, że luźno zwisający prawy rękaw kurtki zakołysał się wyraźnie. Tym sposobem Jerome wyraźnie chciał jej dać do zrozumienia, że dziś będzie musiała sobie poradzić z nie do końca sprawnym towarzyszem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  172. — Dwudziestoletniej dziewczynie jestem jeszcze w stanie wybaczyć, to wcale nie jest tak dużo i sama robiłam wtedy głupoty — powiedziała. Jednak trzydzieści… to już było naprawdę wiele i jednak od takiej osoby wymagało się już tego, aby zachować się potrafiła. Niezależnie czy chodziło tu o poszanowanie relacji czy po prostu ludzką przyzwoitość. Carlie również cieszyła się z tego, że teraz wszystko było już w porządku i nie musiała martwić się tym, że Samantha mogłaby stwarzać jakieś większe problemy, które miałyby wpływ na jej relację z Matthew. Wszystko wyjaśniło się tego samego dnia i to było najważniejsze, a cała reszta już nie miała znaczenia. Carlie sama doprawdy nie rozumiała, jak stało się to, że Leroy wiedział o tym wszystkim. Każdemu zależało na prywatności, więc musiał mieć informacje z innego miejsca, ale skąd? Carlie chyba wolała się już nie dowiadywać, bo skoro mężczyzny nie było w jej życiu to nie chciała się nim nawet więcej przejmować. Nie powinna na niego tracić czasu, który zdecydowanie chciała teraz spędzić z przyjaciółką.
    — Myślisz, że wpadliby w ogromną zazdrość, gdybym ci tak skradła pocałunek? — zaśmiała się zerkając na przyjaciółkę. Jemiołę na pewno można było u niej znaleźć, pamiętała, że kupowała i na pewnie gdzieś wisiała, tylko teraz nie mogła sobie tego przypomnieć. Podobno zawieszanie jemioły miało przynosić nieszczęście, ale Carlie nie potrafiła jakoś w to uwierzyć i przede wszystkim nie chciała. To miała być tylko roślinka, która kojarzyła się ze świętami. — Matta to chyba mogłoby nawet kręcić — mruknęła, chyba bardziej do siebie niż do przyjaciółki, ale jednak na nią spojrzała, jakby właśnie składała jej niemoralną propozycję, po czym zaśmiała się, dopiero po chwili zamilkła. Nie chciała obudzić dzieci, a jej śmiech zdecydowanie nie należał do najcichszych.
    Sama Carlie jeszcze spojrzała na stół, ale już nic więcej się tu chyba i tak nie zmieści. Mogły faktycznie usiąść i zacząć kolację.
    — Super, hej, a co powiesz na podzielenie się opłatkiem? — spytała, co prawda nie pomyślała o tym wcześniej, ale opłatka akurat miała dość sporo. Był bezsmakowy, ale Carlie po prostu lubiła go jeść i zawsze kupowała więcej, aby już po kolacji móc go podjadać bez skrępowania, że zabraknie do podzielenia się nim. — Nie wiem czy to u was się robi, ale nie zaszkodzi chyba spróbować, nie?
    Przeszła jeszcze szybko do kuchni, aby wziąć opłatek i zatrzymała się tam.
    — Hej, a co byś powiedziała na lampkę wina? — zapytała. Od lampki wina jeszcze nic się nie stanie, dzieci dziś już karmić nie będzie, a do jutra to co wypije raczej z jej organizmu powinno zniknąć.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  173. - Miałaś, ale zmieniłem zdanie – odparł cicho, nie odrywając od niej spojrzenia. Oczywiście, że zmienił zdanie! Musiał to zrobić, zanim zabrnęła dalej. Zanim zrobiła sama z siebie coś, co on miał zamiar kazać jej zrobić, próbując pozbyć się granic, które dotychczas ją hamowały.
    Zacisnął zęby, widząc, jak jej palce wędrują pod materiał dolnej części bielizny, a oddech znacznie mu przyspieszył. Dobrze, że się wycofała, bo naprawdę by się wściekł. Nie na nią, na siebie samego. Za to, że wpadł mu do głowy pomysł, by Elle związała go jako pierwszego. Powinien skorzystać z przyzwolenia, które mu dała, gdy miał ku temu okazję, a przecież sama prosiła, by jej powiedział, co ma robić. A on, jak debil, powiedział, że plan zakładał coś innego, niż przejście do sedna. Jego penis dobitnie mu uświadamiał, jak bardzo był głupi.
    - Spokojnie, jeszcze do tego wrócimy – powiedział i uśmiechnął się, kiedy spełniła jego polecenie. Co prawda to, że zabrała się najpierw za sznurek na jego torsie sprawiało, że był jeszcze bardziej sfrustrowany, ale nic nie powiedział, uznając, że nieważne, w jakiej kolejności to zrobi, ważne, żeby w ogóle go uwolniła.
    Odetchnął głęboko i rozmasował odwiązany nadgarstek, po czym sam zabrał się za odwiązywanie drugiego.
    - Nareszcie – wymruczał, gdy ostatni ze sznurków opadł na podłogę, a Arthur podniósł się z krzesła i zrobił krok do przodu, dzięki czemu on i Elle niemal zetknęli się ciałami. – Ja ciebie też. Grzeczna dziewczynka – wyszeptał i ułożył dłonie na jej policzkach, po czym krótko, acz intensywnie wpił się w wargi ukochanej. Odsunął się, mając na względzie zostawienie niedosytu i uśmiechając się kącikiem ust podążył rękami przez szyję i ramiona Elle do jej żeber, a potem do tyłu i w górę, aż trafił palcami na zapięcie koronkowej bielizny. Sprawnym ruchem odpiął biustonosz i powoli zsunął go z ciała brunetki, pozwalając, by opadł u ich stóp.
    Okrążył kobietę i zatrzymał się za jej plecami, po czym przykucnął i ucałował jej skórę tuż nad materiałem majtek, które szybko podzieliły los stanika, z tą różnicą, że wcześniej Arthur nie dotknął piersi, a przed wsunięciem dłoni między nogi swojej żony nie mógł się powstrzymać. Jęknął cicho, czując znajomą wilgoć i zanurzył środkowy palec w jej wnętrzu, ale tylko na chwilkę, bo plan przecież był inny. Morrison wstał i ponownie znalazł się przed Elle, zlizując z dłoni to, co zdołało się na niej znaleźć.
    - Uklęknij przed sznurkami – polecił, wskazując na podłogę z połowicznym uśmiechem.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  174. Jaime siedział przez dłuższą chwilę w milczeniu. Nagle rozbolała go głowa. Zapewne od płaczu i od tego wszystkiego, o czym myślał i o czym moment temu mówił. Bardzo doceniał to, że Elle wciąż z nim tu siedziała i była tu dla niego. Miał nadzieję, że tak będzie również po tym, jak dziewczyna wyjdzie z mieszkania i wróci do swojego domu. Z jednej strony poczuł małą, malutką ulgę, kiedy w końcu jej o tym wszystkim opowiedział. Może faktycznie ciężar spoczywający na jego barkach nieco się pomniejszył. Chyba jednak dobrze było mieć wokół siebie ludzi, którym się ufało i z którymi można było porozmawiać. O wszystkim.
    Uniósł spojrzenie na przyjaciółkę, wsłuchując się w jej słowa. Kolejna osoba mu mówiła, że nie mógł nic zrobić i że był tylko dzieckiem. Ale czy to naprawdę go usprawiedliwia? Jasne, tamtej nocy mogło się wydarzyć wiele, naprawdę wiele. Jedną z opcji było też to, że... to Jaime mógł zginąć. I bardzo chciałby się zamienić miejscami z Jamesem.
    Jaime bardzo chciał też podziękować Elle za te wszystkie słowa. Ale jakoś nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. Może analizował to wszystko po raz kolejny, może chciał te słowa Elle zrozumieć, przyjąć w końcu do wiadomości i poczuć się... lepiej. Inaczej niż przez ostatnie ponad dziesięć lat.
    – Jasne... dziękuję, Elle – odezwał się w końcu i spojrzał na nią nieco dłużej. – Za to, że przyszłaś, że pozwoliłaś mi o tym powiedzieć, że próbujesz mnie pocieszyć i przede wszystkim za to, że nie uciekłaś. To dla mnie bardzo ważne – powiedział cicho. – Pamiętasz jak opowiadałem ci o moim chrzestnym? On też się obwinia o śmierć Jimmy’ego. To on był pierwszym... wyborem moich rodziców, aby z nami został tamtej nocy. Ale odwołał i... teraz bardzo tego żałuje. Powiedział mi o tym rok temu, kiedy polecieliśmy razem na Bali. Wiesz... to dopiero porąbane – uznał i napił się herbaty, zbierając jednocześnie myśli w głowie. – Ja się obwiniam, że nie zatrzymałem Jimmy’ego, a Shay obwinia się o to, że go tam nie było i też uważa, że to jego wina i... – odnosił wrażenie, że zaczyna gadać bezsensu. – Uważa, że gdyby był wtedy z nami, to nikt by się nie odważył wejść do naszego domu bez pytania... A ja nie uważam, że powinien się obwiniać. On natomiast uważa, że ja też nie powinienem tego robić. To strasznie skomplikowane, jak się o tym na głos mówi.
    Ponownie zamilkł. Napił się herbaty. Uspokajał się i powoli zaczynał wracać do „tu i teraz”. Ponownie spojrzał na przyjaciółkę i westchnął.
    – Naprawdę ci dziękuję, Elle. I na pewno zapamiętam, że w razie czego, mogę się do ciebie odezwać – uśmiechnął się do niej lekko. – Ale ty też pamiętaj, że zawsze możesz przyjść do mnie i się wygadać. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
    Właściwie... użył takiego sformułowania bardziej oczekując potwierdzenia od samej Elle.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  175. Tilly nie miała nic przeciwko zdrowym gofrom. Przez większość czasu nie miała apetytu, więc po prostu starała się zmusić samą siebie do jedzenia, niezależnie od tego, czym owo jedzenie było. Zdrowe czy niezdrowe, wszystko jedno, byle spełniało swoje funkcje odżywcze. Poza tym, znając opiekuńczą naturę Elle, kobieta i tak nie pozwoliłaby jej zapchać się czymś ciężkostrawnym, nawet gdyby starsza Morrison błagała ją na kolanach.
    Szczerze mówiąc, Mathilde poniekąd zapomniała o incydencie w zoo. Podobne sytuacje zdarzały się dość czesto i tę przypomniała sobie z łatwością tylko ze względu na fakt, że uczestniczyła w niej Thea. Wbrew temu, jaką osobą była Tilly, zależało jej na dziewczynce. W końcu jej bratanica była niewinna, nie zasługiwała na tak brutalne zderzenie z rzeczywistością, ze światem dorosłym, światem śmierci i cierpienia. Jedynym zmartwieniem, jakiego potrzebowała, to kupno kolejnej lalki i kobieta naprawdę nie chciała tego zmieniać. Wyrządzila swojej rodzinie już wystarczająco dużo szkód i nie przebaczyłaby sobie, gdyby jej choroba dotknęła również tej przeuroczej dwulatki. Dlatego też, słysząc prośbę Vilanelle, kiwnęła głową w odpowiedzi.
    - Nie ma problemu, Elle, naprawdę. To, co stało się w zoo... były tysiące takich sytuacji. Dobra, może przesadziłam, ale tak dzieje się u mnie dość często. - Wzruszyła ramionami, jak gdyby zdążyła już pogodzić się ze swoją kondycją fizyczną. I poniekąd tak było, choć w chwilach słabości Tilly niejednokrotnie zastanawiała się, czy istnieje jakikolwiek sens w tym wiecznym cierpieniu i czy nie lepiej byłoby po prostu się zabic. - Jest trochę jak na bardzo złym kacu. Budzę się w różnych dziwnych miejscach - zażartowała, chcąc tym samym uspokoić bratową. - I poza tym, sama cię okłamałam. Powiedziałam ci, że to nic takiego i... nie miałaś powodu ku temu, by powiedzieć cokolwiek Arthurowi. Naprawdę nie chciałam, żebyście dowiedzieli się w ten sposób. Nie chciałam, żebyście w ogóle się dowiedzieli - wyznała, niespodziewanie smutniejąc na samo wspomnienie nocy, kiedy to wizyta Arthura w jej mieszkaniu na dobre pokrzyżowała jej plany.
    Zaraz też poczuła przygniatające zmęczenie. Nie wiedziała, co dokładnie działo się w jej ciele, ale odniosła wrażenie, że samo trzymanie głowy w pionie sprawia jej ból, dlatego też położyła się na kanapie. Uśmiechnęła się w kierunku kobiety przepraszająco. Wiedziała, że powinna przejść do pokoju gościnnego, ale musiała najpierw odpocząć, zanim była w stanie się tam przetransportować. W międzyczasie podziękowała kobiecie skinieniem głowy za szklankę wody. Próbowała przysunąć ją do ust, ale jej ręka zaczęła się trząść, a dość spora część napoju wylała się na jej ubranie. Postanowiła więc odczekać jescze trochę, zanim zwilży usta.
    - Pomyślałam sobie, że jeśli wszystko się uda i... przebaczycie mi, a ja przeżyję, uda mi się spłacić swój dług wobec Arthura. Nawet jeśli on nie będzie tego świadomy, ja mogłabym wreszcie spać z czystym sumieniem. A jeśli nie wyjdę z tego, po prostu uznacie, że znów uciekłam. I tak byłoby dla was łatwiej. Nie oszukujmy się, ale oboje nie macie o mnie górnolotnych opinii i jestem pewna, że zanim dowiedzieliście się o... raku, wątpiliście w tę moją nagłą przemianę. Ale teraz... wiem, że nie miałam prawa prosić Arthura, żeby ze mną został przed operacją, ale... ale ja się boję. - Westchnęła, przerażona szczerością, na jaką właśnie się zdobyła. - Wiem, że on też się bał. I nie zasługuję na to, żebyście byli dla mnie tacy dobrzy. Dlatego... jeśli Arthur zmieni zdanie, to nie będę zła, nie mam prawa i wtedy może... może wreszcie spłacę ten cholerny dług, jeśli ta choroba nie wystarczy. Karma jest suką, wiesz, Elle?
    Musiała skończyć. Czuła, jak w jej gardle pojawiła się nieprzyjemna gula, a łzy powoli zachodziły łzami, a przecież ostatnim, czego chciała, było rozklejenie się w obecności bratowej oraz Thei, która akurat wpadła do pokoju.

    Till

    OdpowiedzUsuń
  176. Nie chciała denerwować Elle. Zadając swoje pytania zależało jej na tym, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat relacji międzyludzkich, które w głowie Maddie jawiły się jako niezwykle skomplikowane. Niezależnie, czy chodziło tutaj o przyjaźń, czy o miłość. Dawniej bez problemu zawierała nowe znajomości, chodziła na randki, prosiła i przyjmowała przysługi, lecz jej poprzednie związki kazały jej przyjąć szereg nowych zasad i reguł. Ten porządek wyznaczony przez Sebastiana, a poźniej również Paula, odebrał jej umiejętność trzeźwej oceny sytuacji. Zniekształcił wszystko, czym kierowała się do tej pory, ale choć na początku próbowała się mu opierać, szybko zauważyła, że wyrządziła sobie przy tym więcej szkody niż pożytku. Dlatego po prostu się poddała.. Zmusiła się, by zapomnieć o wszystkim, co dawniej stanowiło część jej codzienności. I teraz, kiedy jej codzienność wróciła do normy, nie potrafiła sobie przypomnieć jej elementów. Musiała nauczyć się wszystkiego od nowa. Musiała nauczyć się tego, że nawet gdy ktoś podniósł na nią głos, nie oznaczało to, że zamierzał ją skrzywdzić. Musiała nauczyć się tego, że gdy ktoś wręczał jej prezent, nie robił tego, bo oczekiwał czegoś w zamian. Musiała nauczyć się tego, że nie powinna bez przerwy przepraszać, zwłaszcza, jeśli nie zrobiła nic złego. I choć dla większości przeciętnych ludzi rozpoznanie, czy się kogoś kocha, nie sprawiało większego problemu, dla niej stanowiło jedną wielką niewiadomą. Dlatego spytała, z nadzieją, że Elle rozwieje jej wątpliwości, pokaże jej, na co zwracać uwagę i jak mieć pewność, iż owo uczucie było tym, za co je uważała. Ale naturalnie, zbiór podobnych zasad nie istniał i Hesford zbeształa się w myślach za to, że oczekiwała od kobiety niemożliwego, dodatkowo wychodząc na niezwykle irytującą. Była trochę jak denerwujące dziecko, które prosiło dorosłych o wytłumaczenie mu tego, dlaczego niebo jest niebieskie.
    - Prze... przepraszam - wyszeptała. - Tak, racja, to się wie - podsumowała z uśmiechem na ustach, kiwając przy tym głową.
    Tyle tylko, że Maddie wcale nie wiedziała. Ale postanowiła już zostawić ten temat, nie chcąc denerwować Elle. Najprawdopodobniej jej słowa wcale nie miały zabrzmieć wrogo czy wyrazić irytacji, ale Hesford była nadmiernie wyczulona na podobne niuanse. Zdenerwowana na samą siebie, wypiła duszkiem swojego pierwszego drinka, od razu prosząc o kolejnego. Może, jeśli się upije, zapomni o tym, że w jej mniemaniu musiała cały czas mieć się na baczności?
    Zaśmiała się cicho, słysząc o wyczynach Elle. Sama nigdy nie uczestniczyła w podobnych zajęciach, z góry uznając, że znajdowała się na przegranej pozycji, ale być może jakieś techniki były w stanie ułatwić jej życie?
    - Musisz mnie koniecznie nauczyć! - odparła. - Chociaż nie wiem, czy to by na mnie podziałało. W sytuacjach zagrożenia zazwyczaj przestaję racjonalnie myśleć. - Wzruszyła ramionami, w myślach przywołując wszystkie sytuacje, kiedy zachowała się bardziej jak przerażone zwierzę niż człowiek.
    Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Nie spodziewała się też, że Elle będzie w stanie dalej ciągnąć ten temat, ale jednocześnie nie mogła być jej bardziej wdzięczna. Gdyby były w kreskówce, nad głową Maddie zapewne zapaliłaby się teraz żarówka. Blondynka aż otworzyła szerzej oczy, zdając sobie sprawę, że wszystko, o czym właśnie mówiła jej Vilanelle, miało miejsce również w jej przypadku.
    - Oj Elle... nie jesteś żałosna, bo... bo ja miałam ochotę zrobić cos podobnego. Córka jego siostry, którą zajmuje się Luke po jej śmierci, miała swój bal debiutantek. Jego rodzina jest dość... jakby to ująć, snobistyczna i kiedy oboje byliśmy na tym balu, to nasłała na niego jego byłą. Do niczego nie doszło, rzecz jasna, ale... ale było mi tak cholernie wstyd. I myślałam, że wydrapię jej oczy. - Zachichotała.

    Przerażona jak zwykle Madzia

    OdpowiedzUsuń
  177. Zasypany tym niespodziewanym gradem pytań, cofnął się najpierw o krok, później drugi. Minę miał przy tym niewyraźną, jakby w głowie właśnie rozważał najlepszą drogę ucieczki przed nadopiekuńczą przyjaciółką, lecz w rzeczywistości tylko się wygłupiał. Z rozbawieniem pokręcił głową i nie tylko wrócił na swoje poprzednie miejsce, co zbliżył się do Villanelle, objął ją zdrową, lewą ręką i przyjacielsko ucałował w sam czubek głowy.
    — Stęskniłem się za tobą — przyznał, tak po prostu, kiedy już odsunął się od kobiety, z pewnym zaskoczeniem i opóźnieniem zdając sobie sprawę z tego, że w istocie tak było i uzmysłowił mu to dopiero widok brunetki, która była gotowa rzucić wszystko, byle tylko mu pomóc. I to było miłe. Cholernie miłe, mieć w swoim życiu kogoś takiego, o czym Jerome przypominał sobie dokładnie w takich momentach, kiedy Elle była w stu procentach sobą i cóż, dawała się ponieść tym cechom charakteru, które w niej uwielbiał.
    — Miałem wypadek na budowie. Właściwie, mieliśmy — poprawił się szybko, od razu przechodząc do wyjaśnień, ponieważ wiedział, że pani Morrison nie da mu spokoju, póki nie opowie jej, co się wydarzyło. — Pracowaliśmy z chłopakami w budynku przeznaczonym do rozbiórki, trzeba go było trochę oczyścić w środku przed przyjazdem ciężkiego sprzętu. I tak się złożyło, że na mnie i znajomego spadła sufitowa belka… — oznajmił, przechodząc do sedna. — Dostałem właściwie jej końcem i całe szczęście, mam tylko złamany obojczyk. Znajomego przygniotło… Ale finalnie wyszedł z tego bez większego szwanku — oznajmił, ponieważ w porównaniu z tym, co mogło się wydarzyć, obrażenia Mateusza naprawdę nie były poważne. — Jest poobijany i potłuczony, trochę kuleje, ale nic poza tym i szybko wróci do zdrowia.
    Naprawdę mieli wiele szczęście w nieszczęściu i dlatego Jerome mógł opowiadać o tym ze spokojem. Celowo też przemilczał temat pomocy zaofiarowanej przez Elle, po cichu licząc na to, że w ciągu dnia kobieta zapomni o swojej propozycji i Marshall będzie mógł spokojnie wrócić do domu, gdzie naprawdę całkiem nieźle radził sobie sam. Może wykonywanie niektórych czynności zajmowało mu dwa, a nawet trzy razy więcej czasu, niż kiedy był w pełni sprawny, ale, jak zresztą było po nim widać, nie chodził głodny, brudny i poczochrany, co uważał za swój osobisty sukces.
    — Między innymi dlatego poprosiłem Samuela o pomoc — wyjaśnił, z lekkim uśmiechem wskazując na ich wspólnego znajomego. — Uznałem, że przy nam się dodatkowa para rąk do pomocy. No i wyszedł wam naprawdę świetny filmik! — pochwalił przyjaciółkę oraz właściciela gospodarstwa. — Nasz nie może by gorszy — dodał, posyłając brunetce znaczące spojrzenie, a następnie ruszył powoli w odpowiednim kierunku, do miejsca, gdzie mieli zrobić coś dobrego dla środowiska i liczył na to, że Samuel oraz Villanelle podążą za nim.
    — I jak minęły wam święta i nowy rok? — zagadnął, kiedy kilka metrów pokonali w ciszy. — Robiliście coś ciekawego? — podpytał, ponieważ nie rozmawiali wiele w czasie nieobecności Marshalla. Wymienili życzenia, zarówno te świąteczna, jak i noworoczne, ale poza tym, jako że obydwoje spędzali czas z najbliższymi, ich kontakt pozostawał ograniczony. — Właśnie! — zawołał, nagle o czymś sobie przypominając. — Mam dla ciebie drobny prezent! — oznajmił i zaczął grzebać w lewej kieszeni kurtki, aż wydobył przedmiot na tyle mały, że był w stanie zamknąć go w dłoni. Przystanąwszy, skinieniem głowy dał znać, by Elle wyciągnęła rękę, a kiedy to zrobiła, ułożył na jej dłoni ów przedmiot – sześcienną kostkę wykonaną z przejrzystego, czerwonego plastiku, większą niż standardowa kostka do gry. Miała miękko zaokrąglone rogi, a na jej bokach wymalowane były różnorakie pozycje, w których Thea mogła przyłapywać swoich rodziców.
    Cofnąwszy się o krok, Jerome uśmiechnął się bezczelnie, wręczając jej z pełną premedytacją taki, a nie inny podarek.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  178. Nie wiedział, czy podda się jego woli całkowicie, bez żadnej dyskusji, więc uśmiechnął się, gdy uklękła we wskazanym miejscu. Nie potrzebował bardziej dosadnego zapewnienia, że może przejąć kontrolę. Na tym właśnie mu zależało – na tym, by nie myślała, by po prostu robiła to, co jej będzie kazał. Nie chodziło wyłącznie o jego skrywaną potrzebę dominacji. Chodziło też o to, że Elle za bardzo wszystko analizowała, za dużo myślała i przez to najczęściej, bo nie zawsze, ale najczęściej nastawiała się negatywnie. Chciał jej pokazać, że niemyślenie, pozwolenie na to, żeby ktoś decydował, może być znacznie przyjemniejsze.
    - Nie wątpię. Im grzeczniejsza będziesz, tym lepsza będzie nagroda – zamruczał, klękając przed nią i przysiadając na piętach. Uprzednio cofnął szkolenie do samego początku, w razie czego, gdyby coś mu nie szło, choć naprawdę mocno starał się zapamiętywać kolejne czynności związane ze sznurkami. Wziął więc do ręki jeden z nich i pochylił się do przodu, sięgając dłoni Elle. Ujął jej nadgarstek i pociągnął go w swoją stronę tak, że musiała wyciągnąć przed siebie rękę. – Nie, nie będę – odparł, skupiając się na zawiązywaniu liny. To samo zrobił za chwilę z drugim nadgarstek, a na koniec związał je ze sobą, zerkając co jakiś czas w kierunku ekranu.
    - A teraz mogę się rozebrać – powiedział z zadowolonym uśmieszkiem i puścił ręce ukochanej, żeby przenieść palce na guziki koszuli. Cały czas patrząc Elle w oczy, powoli rozpinał materiał, aż w końcu zdjął go z siebie i odrzucił gdzieś w kierunku kanapy. – Przynajmniej częściowo – dodał i zamiast zabrać się za rozpinanie spodni, chwycił następny sznurek, tym razem zdecydowanie dłuższy od poprzednich. Podobało mu się wiązanie, które brunetka wcześniej wykonała na nim, więc teraz chciał zrobić dokładnie to samo, bowiem widział ogromny potencjał w wykorzystaniu choćby liny przeciągniętej przez szyję.
    Zbliżył się na kolanach do ukochanej i ukląkł tuż za nią, zabierając się do pracy. Specjalnie znalazł się tak blisko. Dzięki temu mógł otrzeć się opiętym materiałem spodni o jej plecy, a potem pochylić się nad nią i sięgnąć wargami rozgrzanego karku, uprzednio odgarniając na bok długie włosy.
    - Podobasz mi się taka – zamruczał z ustami tuż przy skórze ukochanej. Uśmiechnął się i ostrożnie podmuchał na pocałowane wcześniej miejsce, jednocześnie przekładając linę przez jej ciało. – Nie mógłbym się przyzwyczaić do niedyskutującej ze mną Elle, ale ta zależna ode mnie też jest niczego sobie – dodał jeszcze ciszej i skończył jedno wiązanie, po czym odsunął się i wymierzył kobiecie mocnego klapsa w udo. Sięgnął ponad nią po kolejną linę, przez co zmusił Elle do tego, by również pochyliła się do przodu. – Zostań w takiej pozycji – polecił, wracając do sznurka.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  179. Uśmiechał się za każdym razem, gdy w jakikolwiek sposób reagowała na jego działania. Nawet cichy jęk czy gęsia skórka sprawiały, że Morrison czuł się… Dobrze. Po prostu dobrze, żeby nie powiedzieć fenomenalnie. Miał najcudowniejszą żonę, która pozwalała mu na to wszystko, a w dodatku jasno dawała do zrozumienia, że jej się to podoba. Jak mógłby teraz czuć się źle?
    - Lubię. Na co dzień. Ale teraz wolałbym słyszeć jak jęczysz albo krzyczysz – stwierdził z uśmiechem, którego nie mogła teraz dostrzec. I żeby potwierdzić swoje słowa, wymierzył kolejnego klapsa, tym razem prosto w pośladek, a słysząc jęk Elle, sam również cicho jęknął, rozkoszując się przyjemnym dźwiękiem i przymykając na moment powieki. Jeszcze przez chwilę się nie ruszał, pozwalając, by podniecenie powoli rozlewało się po całym jego ciele, łącznie z koniuszkami palców. Myślał, że tamtej nocy bez prądu nic nie będzie w stanie przebić. Potem, że wydarzenia z restauracji są jego absolutnym maksimum, że osiągnął wtedy jakiś wyższy poziom pożądania, którego jeszcze w sobie nie zaznał, ale za każdym razem się mylił, bo to, co działo się z nim teraz… Nie można tego było w żaden sposób porównać do tamtych pragnień. Miał wrażenie, że w tej chwili cała jego skóra, każdy pojedynczy włosek na ciele zdaje się pulsować, a Elle była jak magnes, który go do siebie przyciągał tak mocno, że nie był pewien, że znajdzie w sobie wystarczająco sił, żeby się od niej odsunąć.
    Zrobił to z nie prawie, ale dosłownie fizycznym bólem kumulującym się w podbrzuszu. Skądś znalazł w sobie pokłady samozaparcia, ale gdyby nie ono, nie zrobiłby nic z tego, co zaplanował. Trzymał się kurczowo tej silnej woli, tłumacząc sobie, że musi to wszystko jak najbardziej przeciągnąć w czasie. Żeby oboje mogli przeżyć coś, czego jeszcze nie dane im było przeżywać.
    Oddychając głęboko, przysiadł na piętach z następnym sznurkiem, obwiązując plecy ukochanej. Nie zrobił tego tak ładnie jak ona, ale wystarczająco dobrze, by jej związane ciało znowu obudziło w nim coś, czego nie znał. Przeciągnął palcem wskazującym po jej kręgosłupie, próbując uspokoić oddech, który nagle przyspieszył, tak samo jak mocno kołatające w piersi serce. W końcu złapał za jedno z przeplatań i pociągnął za nie mocno. Liny się napięły, zaciskając się nie tylko na tułowiu Elle, ale również na jej szyi, a na tym zależało mu najbardziej. Uśmiechnął się kącikiem ust i rozluźnił uścisk, gdy brunetka się wyprostowała. Raczej nie miała innego wyjścia, inaczej przydusiłaby się znacznie mocniej, niż to miało miejsce.
    - Widziałem, że bardzo chciałaś się ze sobą zabawić – zamruczał do jej ucha i oparł dłoń na jej biodrze, powoli przesuwając ją w przód, aż dotarł do uda, na którym mocno zacisnął palce i odsunął je gwałtownie tak, że teraz Elle klęczała w rozkroku. Drugi raz tego dnia podążył ręką do jej kobiecości i odnalazł łechtaczkę, pobudzając ją bez żadnej czułości czy delikatności. Robił to mocno i intensywnie, by jak najszybciej doprowadzić swoją żonę na skraj wytrzymałości. – Więc teraz masz okazję. Możesz dokończyć – wyszeptał, w odpowiednim momencie cofając dłoń.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  180. Uśmiechnął się jedynie pod nosem, w myślach, a nie na głos odpowiadając, że właśnie taki ma zamiar. Nie wiedział, na ile mu to wyjdzie, wiedział natomiast, że da z siebie wszystko, by sprawić przyjemność nie tylko sobie, bo to akurat było oczywiste, ale też jej.
    Widział, że jest na dobrej drodze. Wystarczyło zerknąć, jak jej klatka piersiowa unosi się w głębokich, nieco spazmatycznych oddechach, a potem, gdy zaczął ją pieścić, wsłuchać się w każdy jęk, który z siebie wydawała. Poza tym… Powiedzmy sobie szczerze, miał na palcach namacalny dowód tego, jak bardzo była podniecona i to działało na niego jeszcze intensywniej. Na tyle, że materiał bokserek wrzynał mu się w delikatną skórę, a członek pulsował tak bardzo, jakby Arthur miał za chwilę dojść bez choćby minimalnego pobudzenia.
    - Och, będziemy. Ale ty chciałaś wcześniej bawić się beze mnie, więc ci to umożliwiam – powiedział cicho, obserwując uważnie każdy ruch Elle i rozchylając przy tym wargi, żeby ułatwić sobie oddychanie. Nigdy nie widział, jak brunetka sama się zaspokaja i… I widok, jaki przed sobą miał, zadziałał na niego tak intensywnie, że nie mógł dłużej ze sobą walczyć. To jak wyglądała związana w takiej sytuacji sprawiło, że Arthurowi wystarczyło jedynie odpiąć spodnie i dotknąć twardej męskości, nawet nie objąć ją palcami, po prostu dotknąć, by z cichym jękiem doszedł długo i mocno, jak jeszcze nigdy. Zadrżał przy tym delikatnie i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
    Problem w tym, że nie potrafił, a napięcie ani trochę nie zelżało, przeciwnie, jego pragnienie wręcz się zwielokrotniło.
    - Patrz na mnie – zamruczał, gdy Elle na chwilę rozchyliła, a zaraz potem zamknęła powieki. – Patrz, co ze mną robisz – dodał i odchylił materiał spodni, ukazując mokrą plamę na szarych bokserkach. Zaraz potem je zsunął, uwalniając swoją wciąż twardą męskość. Nie odrywając od niej wzroku, podniósł się i do końca rozebrał, nie chcąc, by cokolwiek go ograniczało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co miał zamiar zrobić. Czekał jedynie, aż Elle znowu znajdzie się na skraju, aż prawie dojdzie i dopiero wówczas złapał za sznurek łączący jej nadgarstki, z łobuzerskim uśmiechem na twarzy odciągając od niej jej własne dłonie, obejmując wargami jeden z palców. Zlizał z niego wilgoć i wolną dłonią wymierzył kolejnego klapsa, tym razem w pierś i w taki sposób, że jedynie krawędzią dłoni uderzył w stwardniały sutek. Z zadowoleniem obserwował, jak twardnieje jeszcze bardziej i czerwienieje. – Oprzyj się o kanapę. Wiem, że wolisz jak jesteśmy do siebie przodem, ale uwierz mi, nie pożałujesz – wyszeptał i pocałował krótko, acz namiętnie wargi ukochanej, po czym odsunął się, czekając, aż wykona polecenie. Sam w tym czasie sięgnął po kolejny sznurek i złożył go na pół, ściskając obydwoma dłońmi końce z szerokim uśmiechem.

    perwersyjny mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  181. Widział, co czaiło się w spojrzeniu Elle, a to z kolei wywoływało na jego twarzy jeszcze szerszy, łobuzerski uśmieszek. Nie musiała mówić, żeby wiedział, iż chciała go teraz zabić, on czułby się dokładnie to samo. Problem w tym, że pamiętał, jak on sam się czuł na szczycie Empire, gdy po tak długim oczekiwaniu w końcu osiągnął orgazm. Też był wcześniej wściekły, ale później… Później wszystko odpłynęło, jakby spełnienie miało w sobie jakieś magiczne właściwości.
    Tak, to samo chciał zafundować swojej żonie. I czerpał z tego naprawdę ogromną satysfakcję, dużo większą, niż powinien czerpać na widok złości w jej ciemnych tęczówkach. Cieszył się, że jeszcze wykonywała jego polecenia, bo nie był pewien, jak długo to potrwa.
    - Możemy – zamruczał, napinając trzymaną w rękach linę. Pasek od spodni byłby lepszy, ale jak na złość żadnego przy sobie nie miał, więc sznurek musiał wystarczyć. – Za chwilę – dodał i przeszedł kawałek w bok tak, żeby zniknąć z jej pola widzenia.
    A potem zamachnął się mocno ręką, w której ściskał złożony na pół sznurek. Uderzenie w pośladki nie miało w sobie tego czegoś, co dałoby uderzenie paskiem czy ręką, bowiem po pomieszczeniu nie rozniósł się charakterystyczny dźwięk, ale Arthurowi wystarczył widok czerwonych śladów na skórze Elle. Uderzył więc jeszcze raz, potem następny, a ostatnie uderzenie padło pod takim kątem, że mógłby przysiąc, iż wycelował prosto w kobiecość brunetki.
    - Teraz możemy – wydyszał, opadając na kolana tuż za Elle. Zacisnął obie dłonie na jej biodrach, uprzednio puszczając sznurek i wbił się mocno we wnętrze ukochanej, nie dając jej ani chwili na przyzwyczajenie się do jego obecności. Natychmiast zaczął się poruszać, szybko i mocno, można powiedzieć, że wręcz brutalnie. Jedną ręką nie przestawał trzymać jej biodra, drugą natomiast chwycił ten sam splot, co dużo wcześniej, gdy chciał ją zmusić, żeby się podniosła, ale teraz miał inne plany. Pociągnął bowiem za linę, ale torsem naparł na plecy ukochanej, dociskając ją do kanapy, a jednocześnie nie przestając ręką napinać liny. Przyduszał ją, choć nie robił tego mocno w obawie, że za chwilę usłyszy hasło bezpieczeństwa, a był tak nakręcony, że to słowo było ostatnim, jakie chciał usłyszeć. Rozkoszował się natomiast każdym jękiem, każdym stęknięciem i każdym mocniejszym zaciśnięciem mięśni Elle na swojej męskości i gdyby nie zaliczył już jednego finiszu, teraz skończyłby, zanim ona zdołałaby to zrobić. Na całe szczęście tak się nie działo i dobrze, bo zamierzał jej dawać orgazm za orgazmem i mieszać ból z przyjemnością tak długo, jak mu na to pozwoli.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  182. Może to nie świadczyło o nim najlepiej, ale… Ale rozkoszował się nie tyle każdym jękiem, co każdym krzykiem wyrywającym się z gardła Elle. Wiedział, że naprawdę mocno ją boli, a to z kolei sprawiało, że Arthur był jeszcze bardziej podniecony. Nie sądził, że przyzwolenie Elle obudzi w nim coś takiego i sama perspektywa ponownego uśpienia tej przyjemności wydawała mu się… Po prostu przykro. Miał jednak świadomość, że żona prawdopodobnie szybko się nie zgodzi na ponowny eksperyment tego typu. Jakby nie patrzeć, od nocy bez prądu minęło dużo czasu, a ona wspomniała o niej dopiero dzisiaj.
    Dlatego chciał maksymalnie wykorzystać to, co mu dawała, oczywiście w granicach rozsądku. Nie chciał jej przecież zrobić realnej krzywdy. Nigdy.
    Zatrzymał się, słysząc prośbę z ust ukochanej i rozluźnił nieco napiętą linę. Początkowo spanikował, bo jej ciało wyraźnie przeczyło słowom. Czuł przecież, jak co chwilę zaciska mięśnie na jego męskości, jak drży z każdym kolejnym orgazmem przechodzącym przez jej ciało, ale… Ale może naprawdę miała dość? Może przegiął i to wcale nie sprawiało jej przyjemności?
    Był tak zamroczony, że o haśle bezpieczeństwa przypomniał sobie dopiero po zdecydowanie zbyt długiej chwili. Dyszał ciężko, zastanawiając się, czy powinien kontynuować, ale ruchy jej bioder utwierdziły go w tym, że gdyby naprawdę chciała, żeby przestał, powiedziałaby słowo, po którym natychmiast by się zatrzymał.
    Dlatego szybko odzyskał swój rytm, chociaż liny nie ciągnął już tak mocno. Właściwie całkowicie ją puścił i obie ręce zacisnął na biodrach ukochanej, wciąż przywierając ciałem do jej pleców, a jako, że wyraźnie zaznaczyła, iż była grzeczna, wargami przywarł do skóry na jej szyi, obdarowując czułymi, mokrymi pocałunkami nie tylko szyję, ale też kark i górną część pleców. Pocałunki stanowiły kontrast dla gwałtownych, mocnych ruchów bioder, gdy wbijał się raz za razem w jej wnętrze nieustannie zaciskające się na jego męskości.
    A po którymś z kolei i on nie wytrzymał. Orgazm wstrząsnął całym jego ciałem, wyrywając z ust głośny, przeciągły jęk. Docisnął do siebie jej biodra, rozkoszując się przyjemnym ciepłem.
    - Elle – wyszeptał, ale nie potrafił powiedzieć nic więcej. Wysunął się z niej i obrócił przodem do siebie, by móc spoglądać na jej zarumienioną twarz. Wpił się w wargi ukochanej, próbując uspokoić rozszalały oddech i serce dziko kołatające w piersi. – Wszystko w porządku? – spytał zachrypniętym głosem, gdy się od siebie odsunęli. Jedną ręką objął brunetkę w pasie, a drugą ułożył na jej policzku, głaszcząc go kciukiem i patrząc na nią z nieskrywaną troską.

    skruszony mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  183. Carlie było naprawdę daleko do typowej bad girl, która wiecznie łamie zasady i jest buntowniczką z natury. Jasne, jak każdy miała swój okres buntu, ale nie objawiał on się nagłą zmianą stylu czy byciem nieposłuszną rodzicom, którym zawdzięczała naprawdę bardzo wiele i gdyby nagle zaczęła być dla nich wredna mogliby bez skrupułów odciąż rudowłosą od pieniędzy i nauczyć szybko lekcji, co się dzieje, gdy zaczyna się im stawiać. Nie wymagali też od niej nie wiadomo czego. Miała znaleźć w życiu to, co lubiła robić i tego się trzymać. Ojciec próbował ją wkręcić w Hollywood, ale to nie było dla niej. Wystąpiła w kilku reklamach, ale nie czuła się dobrze przed kamerą. Do tej pory w zasadzie unikała robienia sobie zdjęć, bo to zwyczajnie ją krępowało, ale przy swoim mężu musiała się do tego przyzwyczaić. Zwłaszcza, że niemal na każdym kroku ktoś za nimi chodził i robił zdjęcia. Nie była już tak anonimowa, jak z początku, gdy mieszkała sama w Nowym Jorku.
    Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę. Jej oczy wesoło zabłyszczały na słowa Elle, och, skoro chciała się tak bawić… Akurat nigdy nie doszło do tego w jej życiu, aby miała styczność z kobietą, ale była pewna, że gdyby już się zdarzyło to z całą pewnością Carlie nie miałaby nic przeciwko. Była dość otwartą osobą na różne… nowości.
    — Proszę, dzieci śpią wykorzystajmy to — mruknęła. Oparła się dłońmi o stół, w miejscu, gdzie nie stały żadne naczynia i nachyliła się nad przyjaciółką, delikatnie zagryzła dolną wargę i wzrok z oczu przyjaciółki spuściła na jej usta. Wypuściła też wargę spomiędzy zębów i westchnęła cicho. Przy Elle czuła się naprawdę dobrze i w pełni sobą. Nigdy przed nią nie ukrywała tego kim jest i rozmawiały na luźno o wszystkim. Tematy tabu w ich przyjaźni nie istniały, a Carlie czuła, że może przyjść do niej ze wszystkim i na odwrót. — Wiesz co, nie przypominam sobie. W przeciwieństwie do Matthew jestem święta. Bo był tylko on i Yves, a on przeżył znacznie więcej — powiedziała z lekkim uśmiechem — ale nigdy chyba taki temat konkretny nie padł. Raczej nie miałabym nic przeciwko, gdyby to były odskocznie, które są związane tylko ze mną. Nie lubię się dzielić.
    Pękłaby chyba z zazdrości, gdyby w ich życiu intymnym miałaby się pojawić inna kobieta czy mężczyzna. I wiedziała też, że nie czułaby się ani trochę komfortowo z tym, że ją ktoś inny miałby dotykać w taki sposób, w jaki robił to Matthew.
    — Jest zaskakująco dobrze — odpowiedziała. Z początku się tym martwiła, bo jednak ciąża zmieniła jej ciało i to bardziej niż pojedyncza. Carlie była drobna, więc też i nie stała się nagle ogromna podczas ciąży, ale jednak ta swoje znaki na dobre zostawiła. Długo się też bała, czy uda się jej zaakceptować siebie po ciąży, ale miała warunki do tego, aby ułożono jej odpowiednią dietę, ćwiczenia i powoli wracała do prawie swojej formy z przeszłości. — Nie mogę narzekać, tylko, gdyby te dwa diabełki mogły przespać całą noc, byłabym w siódmym niebie — dodała zerkając na dzieci z uśmiechem. To był jedyny minus.
    — Jasne, nie martw się miejscem. Mamy tu wykupione miejsca dla gości, na spokojnie — odpowiedziała. Na całe szczęście to było jedno zmartwienie mniej.
    Carlie poszła po wino oraz dwa kieliszki. Skoro to już miały ustalone, nie pozostało nic innego, jak tylko wlać wino do kieliszków. Rozlała je po równo i podsunęła jeden w stronę przyjaciółki.
    — W takim razie, za udane święta i nowy rok.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  184. Odetchnął z nieskrywaną ulgą, gdy z jej ust padła odpowiedź, iż wszystko jest w porządku. Dał się ponieść i choć obiecał sobie, że nie zrobi jej krzywdy, nie mógł być pewien, że tak się nie stało. Owszem, nie usłyszał hasła bezpieczeństwa, ale równie dobrze mogła o nim zapomnieć, dokładnie tak jak on. Dlatego zwątpił.
    Ale wszelkie zwątpienie szybko z niego uleciało. Gdyby coś jej zrobił, zapewne nie chciałaby się do niego zbliżać, a tymczasem przerzuciła związane ręce przez jego kark i wtuliła się w jego ciało. Jeśli czekał na potwierdzenie, że naprawdę jest w porządku, właśnie je dostał.
    - Oczywiście, że nie – odparł szeptem, pewien, że jeśli odezwałby się głośniej, głos za bardzo by mu drżał. I tak cały się trząsł i szczerze mówiąc, ledwie był w stanie utrzymać się na kolanach, dlatego w końcu przysiadł na piętach i przyciągnął Elle do siebie za biodra, sadzając ją na swoich nogach. Objął ją mocno, wodząc dłońmi po spoconych plecach ukochanej i co jakiś czas zahaczając przy tym o szur krępujący jej ciało. Z jednej strony chciał już ją uwolnić, a z drugiej nie chciał się odsuwać. – Ja też jej potrzebuję – odezwał się i westchnął cicho, czując subtelne pocałunki na swojej szyi. Zaczekał, aż Elle dotrze do jego ust i pocałował ją powoli i czule, tak bardzo kontrastowo do tego, co działo się wcześniej. Z równą czułością wodził rękami po wciąż rozgrzanej skórze brunetki, jednocześnie przytulając ją do siebie mocno. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu tchu i sięgnął jedną dłonią do nadgarstków Elle, by chwycić sznurek łączący jej ręce i go odwiązać. Podobała mu się skrępowana, ale jeszcze bardziej lubił, kiedy go dotykała, a teraz właśnie tego pragnął – jej dotyku.
    - Tak bardzo cię kocham – odezwał się, gładząc wierzchem dłoni zarumieniony policzek ukochanej. Odgarnął kosmyk włosów za jej ucho i z uśmiechem je przeczesał. – Rozwiążę cię i poprzytulamy się na kanapie, czy masz jakiś inny plan, który znowu mnie zaskoczy? – spytał odrobinę głośniej nieco ochrypłym głosem i odchrząknął. Cóż, osobiście nie pogardziłby odrobiną spokoju, wciąż był nieco przytłoczony wszystkim, co dzisiaj się wydarzyło, bo zwyczajnie nie spodziewał się żadnego z tych wydarzeń, ale… Ale zrobiłby teraz wszystko, czego zażyczyłaby sobie Elle.
    Nie dając jej czasu na odpowiedź, kolejny raz odnalazł ustami jej wargi i rozpoczął delikatną pieszczotę, bo… Bo po prostu tego właśnie chciał, a z tego, co usłyszał wcześniej, ich pragnienia w tym względzie się pokrywały. Nie marnując jednak czasu, podążył rękami do wiązania na plecach ukochanej i delikatnie je rozplątał, by bez przeszkód wodzić palcami po linii jej kręgosłupa.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  185. Roześmiał się cicho, ale zamiast w jakiś sposób to skomentować, po prostu objął Elle mocniej i powoli się podniósł razem z nią na rękach, chociaż całe jego ciało również drżało. Dlatego szybko ułożył się na kanapie, przez co brunetka znalazła się na nim. Chłodny materiał mebla w zetknięciu z rozgrzanymi plecami mężczyzny dawał niewypowiedzianą ulgę, dlatego odetchnął cicho i uśmiechnął się do siebie samego.
    - Tak dobrze? – spytał cicho, wodząc palcami jednej ręki po plecach ukochanej, zaś drugą podłożył sobie pod głowę, na chwilę przymykając powieki. Szybko je jednak otworzył, bo… Bo chciał patrzeć na swoją żonę w takim stanie, jak teraz była. Uwielbiał jej błędny wzrok i zarumienioną twarz, zwłaszcza, że to on był tego przyczyną. – Mam nadzieję, że nie masz jeszcze dość, bo nie wykluczam kolejnej rundy – wyszeptał, posyłając kobiecie łobuzerski uśmieszek. Nie miał na myśli tak wyuzdanego seksu jak ten przed chwilą, nie chciał też sprawiać jej bólu, po prostu… Po prostu chciał maksymalnie wykorzystać sytuację, w której się znaleźli. Tutaj byli sami, bez skrępowania i nasłuchiwania mogli sobie pozwolić na pieszczoty, bo od kiedy Thea ich przyłapała… Cóż, z dziećmi pod jednym dachem to nie było to samo, nie mogli w pełni oddać się przyjemności w obawie, że któreś z latorośli zakręci się w pobliżu sypialni i skutecznie wybije ich z nastroju.
    - Dziękuję – odezwał się nagle po dłuższej chwili. Wyciągnął rękę spod głowy i ujął obydwoma dłońmi jeden nadgarstek Elle, powoli rozplątując wiązanie. Na koniec odrzucił sznurek na podłogę i złożył na zaczerwienionej skórze brunetki kilka delikatnych pocałunków. To samo zrobił z drugim nadgarstkiem, a gdyby mógł, uczyniłby podobnie z szyją kobiety i całym jej tułowiem, którego wciąż nie odwiązał, bo pozycja mu na to nie pozwalała. Choć liny wbijające się w jej skórę wciąż działały na Arthura pobudzająco, po zaspokojeniu pierwszego pożądania nie było to tak intensywne doświadczenie. – Za to, na co mi pozwoliłaś. To… Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek… - urwał i westchnął cicho, uśmiechając się czule do ukochanej. – Ale chcę, żebyś wiedziała, że jeśli tobie to nie odpowiada… Ja nie potrzebuję takich zabaw. W zupełności wystarcza mi nasz zwykły seks, bo najważniejsze, że jest z tobą. Reszta nie jest ważna – uzupełnił, gdy udało mu się uspokoić nie tylko oddech, ale też drżący, łamiący się głos. Nie chciał też psuć chwili, ale musiała wiedzieć, że… Że jakkolwiek podobało mu się to, co się wydarzyło, nigdy nie wymagałby od niej podobnego zachowania, jeśli nie podobałoby jej się równie mocno. – Nie jest ci zimno? – spytał cicho, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby okryć Elle, ale w zasięgu wzroku nic takiego nie dostrzegł. – Mogę poszukać jakiegoś koca.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń