Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I guess we can't control what's just not up to us


Villanelle Morrison
21.03.96 żona i mama dwójki, studentka IV roku architektury na NYU
26 sierpnia 2018
Drogi Artie,

Nie postanowiłam jeszcze czy przeczytasz ten list, ale… Dzisiaj jest dla mnie bardzo ważny dzień, ale tak naprawdę nie tylko dla mnie. Dzisiaj na świat przyszła nasza maleńka córeczka. Chciałabym, żeby kiedyś nastał dzień, w którym ją poznasz.

Jest śliczna. Na pewno byś się w niej zakochał od pierwszego wejrzenia. Ma tak samo ciemne oczy, jak Ty i urodziła się z ciemną czupryną. Wiesz, że to się zdarza stosunkowo rzadko? Położna powiedziała, że dzieci zazwyczaj rodzą się bez włosków albo z takimi bardzo jasnymi. Twoje włosy są w końcu ciemne, moje też… To chyba nie powinno być dziwne, że i Ona odziedziczyła ciemną czuprynę.

Kiedy zaraz po porodzie położyli mi ją na klatce… Oh, Artie. Ona jest taka maleńka i tak bardzo było mi przykro, że nie możesz być obok, że nie pozwoliłam Ci być przy nas, że w ogóle jej nie chciałam. Wpadłam w histerię, a oni mi ją zabrali. Kate próbowała mnie uspokoić, ale to na nic. Po prostu chciałabym Cię mieć teraz przy sobie i przy naszej córeczce… To… Nasza mała Thea.

Pielęgniarki mają mi ją zaraz przynieść. Kate mówiła, że byłam bardzo dzielna, ale wolałabym to usłyszeć z Twoich ust. Przepraszam, Artie. Przepraszam, że wyjechałam bez słowa, że pojawiłam się w Twoim życiu i wprowadziłam chaos. Nie powinnam była spoufalać się z Tobą, ale… Ale to wszystko się stało, tamta noc naprawdę się wydarzyła, a ja… A my mamy córkę, Artie.

I nie wiem, co dalej. Z jednej strony chciałabym tu zostać i nie wracać do przeszłości, ale z drugiej strony nie potrafię przestać o Tobie myśleć i wiem, że Thea ma prawo Cię poznać, dokładnie tak samo, jak Ty masz prawo poznać ją, ale… Boję się, Artie.

Twoja na zawsze,
Villanelle
26 sierpnia 2019
Kochany Artie,

Gdyby ktoś powiedział mi dokładnie rok temu, że za równy rok będziemy szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci, psem i domem na przedmieściach… Popukałabym się pierw w swoje czoło, a później tego kogoś. I to porządnie! Chyba bym temu komuś przywaliła, że śmie żartować sobie z mojego zagubienia, strachu, niepewności i…

Dzisiaj nie umiem dokładnie opisać tego, co czułam w ubiegłym roku. Zresztą! Dobrze wiesz, że nie umiem najlepiej posługiwać się słowem pisanym. Dużo lepiej idzie mi rysowanie projektów, matma i fizyka. Sam mówiłeś, że moja kreska jest piękna i to od niej się wszystko zaczęło.

Lubię wracać wspomnieniami do tamtych chwil, mimo wszystko, wiesz? Kiedy nasza znajomość była tak niewinna… Przyznaj się, nie spodziewałeś się, że nasza relacja zaprowadzi nas do tamtej nocy. Ja nie wiedziałam nawet wtedy, kiedy kazałam Ci mnie pocałować. Żałuję wielu rzeczy, które musiały się w międzyczasie wydarzyć, ale zawsze sobie wtedy powtarzam, że gdyby nie to wszystko, czy istnielibyśmy? Czy bylibyśmy właśnie w tym miejscu? Nie chcę już nigdy więcej myśleć, że może znajdowalibyśmy się w lepszym momencie naszego życia. Lubię je takie, jakie jest teraz. Nawet wtedy, kiedy jest źle. Wiesz, dlaczego? Doceniamy później mocniej te wszystkie dobre chwile, których przed nami jest przecież jeszcze tak wiele…

Wiesz, uśmiecham się głupio, kiedy to piszę, ale… Tego listu chyba też nigdy nie przeczytasz. Jakoś nie wyobrażam sobie, żebym mogła Ci go tak po prostu dać, ale to nie ważne. Może kiedyś po prostu złapię Cię za rękę na stare lata i pokażę je wszystkie. No wiesz, gdy będziemy już starzy i pomarszczeni. Będziemy siedzieć na tarasie z herbatą i wtuleni w siebie, a ja po prostu wstanę i przyniosę tę niepozorną szkatułkę i bez słowa po prostu Ci ją dam. W każdym razie! Chodzi mi o to, Artie, że naprawdę bardzo mocno Cię kocham i przepraszam za wszystkie chwile, w których przeze mnie cierpiałeś. Nie chcę sprawiać Ci więcej bólu. Chciałabym, żeby już zawsze było idealnie, ale tak się chyba nie da… Mimo wszystko, zawsze będę potrzebowała Cię bardziej od tlenu, ale przecież już o tym dobrze wiesz.

Mam tylko nadzieję, że Ty zawsze będziesz tak samo potrzebował mnie. Wiem, że to strasznie egoistyczne, ale po prostu nie umiem już sobie wyobrazić życia bez Ciebie. Bez Ciebie i naszych dzieci. Właśnie, dzieci! To pierwsze urodziny Thei… Wierzysz w to!? Nasza dziewczynka oficjalnie zakończyła okres niemowlęcy i stała się po prostu małym dzieckiem. Małym, chodzącym i zaczynającym gadać szatanem. Pamiętaj! Wszystko co dobre, ma po mnie!

Twoja na zawsze,
by emme

201 komentarzy

  1. Z jednej strony nie mógł się doczekać, aż jego żona się pojawi, a z drugiej… Był naprawdę przerażony tym, do czego może to doprowadzić. Jego wczorajsze zachowanie… Nie potrafił wytłumaczyć, co się z nim stało, dlaczego powiedział to co powiedział, dlaczego przywołanie w pamięci kołysanki okazało się tak katastrofalne w skutkach… Brown wspominał mu kiedyś o hipnozie jako terapii, ale Arthur nie był co do tego przekonany. Nie wiedział, czy akurat ta metoda na niego zadziała, był natomiast pewien, że musi spróbować wszystkiego, byleby jego rodzina była przy nim bezpieczna. Nawet, jeśli miałoby zakończyć się hospitalizacją.
    Kobieta siedząca za okienkiem spojrzała w górę i uniosła jedną brew w zamyśleniu.
    - A, tak, Morrison – mruknęła pod nosem i podniosła krótkofalówkę. – Gibson, żona naszego ręcznikowego do ciebie – powiedziała, uśmiechając się. – Proszę poczekać, kolega zaraz się panią zajmie – dodała, wskazując na krzesełka ustawione pod ścianą.
    Mężczyzna wszedł do poczekalni i odnalazł wzrokiem drobną blondynkę. Musiał przyznać, że nie wyglądała najlepiej, jakby zarwała co najmniej kilka nocek, chociaż wątpił, żeby jej mąż biegał po ulicy tak długo. Co prawda twierdził, że kręcił się tak zaledwie kilkanaście minut, ale Gibson nie chciał dać temu wiary. Zbyt często miał do czynienia z wariatami, którzy tracili kontakt z rzeczywistością.
    - Pani Morrison? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Zapraszam za mną, musi pani potwierdzić, że zna pani tego człowieka – dodał i wpisał kod zabezpieczający, po czym otworzył drzwi i przepuścił w nich kobietę. – Pewnie jest pani ciekawa… Pani mąż został aresztowany po tym, jak spacerująca z psem kobieta złożyła doniesienie o mężczyźnie biegającym w samym ręczniku. Na miejscu okazało się, że chodzi właśnie o niego. Co prawda nie obnażał się, więc nie możemy go oskarżyć o ekshibicjonizm, ale dostał mandat. Problem w tym, że nie chciał nam powiedzieć skąd się tam wziął, dlaczego biegnie półnago, gdzie mieszka… Podał tylko nazwisko i powiedział, że mamy zadzwonić do pani – powiedział szybko, idąc przed siebie i otwierając kolejne drzwi, aż w końcu znaleźli się w korytarzu prowadzącym do aresztu.
    Arthur poderwał się, widząc Elle i odetchnął z ulgą. Bał się, że wcale się nie pojawi, że dobitnie pokaże mu, iż nie chce mieć z nim nic wspólnego.
    - Och, Elle, dzięki bogu – wyszeptał.
    - To pani mąż? – spytał policjant.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Tych win faktycznie było dość sporo i prawdopodobnie dziś ich nie wypiją, bo jednak drobne były z nich kobiety, a nie chodziło też o to, aby się napić i upić. To miał być tylko miły dodatek do dzisiejszego wieczoru, do plotek, pogaduch i spędzania czasu we dwie. Przypadkiem wyszło, że ich tyle się pojawiło i niewiele z tym mogły zrobić. Na raz wszystkiego wypić nie mogły, a miały jeszcze parę rzeczy, które trzeba będzie opić. Samo mieszkanie chociażby!
    — Możemy podjechać, jak chcesz i tam się urządzić — zaproponowała. Może Matta jakimś cudem nie byłoby w mieszkaniu, bo szczerze wolałaby być tylko z samą Elle, a nie jeszcze brunetem, który kręciłby się pod nogami. Oczywiście kochała go, ale dziś to był czas dla przyjaciółek i żadni faceci i dzieci im miały nie przeszkadzać. Oni sobie poczekają na nie do jutra, jeden wieczór chyba przeżyją bez swoich partnerek i matek dzieci, racja? — Miałam kupione pięć… tak, wiem. Poszalałam i chyba się poczułam, jakbym miała dwadzieścia lat, ale nie wiń mnie. Dawno tak nie spędzałam czasu tylko z jedną osobą — wytłumaczyła się z uśmieszkiem. Wiedziała, że wszystkiego nie wypiją, trudno. Nie zaszkodzi mieć na następny raz.
    — A co do mieszkania to wszystko wyszło jakoś tak nagle. Matt się zapytał jakiś czas temu czy nie chciałabym z nim zamieszkać. Jego siostra potrzebowała domu z dzieciakami i narzeczonym, więc odstąpił ten, w którym mieszkał dla nich, a my wzięliśmy mieszkanie na Upper East Side — powiedziała. To był spory krok naprzód, ale Carlie nie widziała powodu, dla których mieliby razem nie zamieszkać. Co prawda była przerażona, bo oznaczało to, że już nie tylko są razem, ale mieszkają razem i wszystko się wraz z tym zaczęło zamieniać. Na lepsze oczywiście, ale mimo wszystko miała pewne obawy, bo choć spędzali ze sobą dość czasu i często nocowali, to nigdy nie byli cały czas ze sobą, a teraz wszystko miało się zmienić. — No i padło tak na tamto mieszkanie… Chętnie cię po nim oprowadzę, ale wciąż nie jest urządzone w pełni tak, jak być powinno. Ale jakbyś zobaczyła moją garderobą… eh, naszą. Boże Elle, dziecięce marzenia się spełniają. Mogę w niej urządzić imprezę na piętnaście osób — zażartowała, choć wcale tak do końca to co powiedziała żartem nie było. Faktycznie garderoba była dość spora, co oznaczało tylko więcej butów, więcej fajnych ubrań i nie mogła się doczekać poranków, kiedy będzie tam wybierać rzeczy, które założy.
    — Daj spokój, musiałam coś przywieźć. Pamiętam, że trułam ci tyłek o wspólny wyjazd, ale nie wyszło, to mogę chociaż tak zrobić. Zaraz wracam — powiedziała i poszła do sypialni. W tym czasie obie dziewczynki wręcz krok za krokiem chodziły za Elle. Leia ją wąchała, lizała i pewnie nawet była gotowa podgryzać kostki, a Babe, która już Elle znała i to dobrze zwyczajnie domagała się uwagi. Carlie po chwili wróciła z małym koszykiem. — Trochę jest rzeczy dla wszystkich. Głównie są tam bransoletki, wisiorki czy kolczyki robione na miejscu z muszelek i różnych kamyczków. Sama nazbierałam sobie tego od cholery i kupiłam, może się tobie też przyda. A jeśli nie, to nawet przydadzą się na ozdobę.
    W środku mogła znaleźć też dwie koszule w kwiecistwe, hawajskie wzory i dwie książeczki dla dzieci, których akcja dzieje się nie gdzie indziej, a na wyspie, którą odwiedziła Carlie z Mattem. To były drobne prezenty, nic takiego przecież, a chciała, aby jej przyjaciółka miała coś od niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przy najbliższej okazji was odwiedzę. Dużo mam teraz na głowie, pakowanie, przenoszenie, jeszcze studia. Idzie zwariować, ale muszę odwiedzić swoje dzieciaczki — zapewniła z uśmiechem. Na wspomnienie o zostaniu ciocią się zaśmiała. — Może po kolei, co? A jak idzie… chyba widać? Jestem szczęśliwa. Cholernie, dawno już się tak nie czułam. Wszystko jest na swoim miejscu, tak jak być powinno. Czasem się zastanawiam czy to nie za szybko. Poznaliśmy się dopiero w maju, a ja już w lipcu byłam po uszy zakochana, a mamy teraz co, początek jesieni, a ja już się wprowadzam. To… szybko, ale z drugiej strony na co mam czekać? I bierz butelkę, chyba że chcesz zmieszać białe wino, bo mam i te ze spritem, aby było łagodniej.

      [Ale tu ładnie! I jak ładnie napisane!:D <3]
      Carlie

      Usuń
  3. Mężczyzna spojrzał na młodą kobietę z uniesioną brwią i powoli pokiwał głową.
    - Tak, po prostu biegał półnagi. Nie wiem, czy zna pani prawa obywatela, ale to tak, jakby został ukarany za sikanie w miejscu publicznym. Jedno i drugie może być demoralizujące, więc mamy obowiązek ukarać takie zachowanie mandatem – powiedział, jeszcze raz kontrolnie zerkając na blondynkę, a potem odebrał od niej dokumenty i ruszył do swojego biurka.
    Arthur opuścił głowę i oparł czoło o metalowy pręt, wbijając spojrzenie w swoje stopy. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie rozumiał, co się z nim stało wieczorem, dlaczego piękne chwile skończyły się tak, a nie inaczej, ale był gotów zrobić wszystko, żeby więcej do tego nie dopuścić.
    - Nie, lepiej będzie, jeśli pojadę sam – powiedział, słysząc, że Elle ma go zawieźć do Browna. Nie miał przed swoją żoną żadnych tajemnic, nie raz przecież mówił, że może z nim iść na wizytę w gabinecie psychiatry, ale bał się zostać z nią sam na sam. Nie, że jej coś zrobi. Bał się usłyszeć wszystkie wyrzuty, którymi go obrzuci, gdy dookoła nie będzie nikogo innego, bo nie spodziewał się niczego poza awanturą, a tej z kolei bardzo chciał uniknąć.
    - Tak, czuję się lepiej – odparł po prostu, nie zagłębiając się w temat. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie może tak żyć. Że nie może skazywać osoby, którą kochał najbardziej na świecie, żeby żyła w strachu, niepewna tego, co jej własny mąż może odwalić. Jak widać on też siebie nie znał i… I z niechęcią musiał przyznać, że jej ucieczka wtedy była dobrym pomysłem, a zostanie w Diego najbezpieczniejszym, co mogła zrobić. – Nie wiem, Elle. Gdybym wiedział, nie stalibyśmy tutaj – mruknął i wyprostował się, gdy policjant otworzył metalowe kraty. Morrison odetchnął z ulgą, ale nie ruszył się z miejsca. – Dziękuję, że przyjechałaś, ale teraz powinnaś już iść – stwierdził, nie próbując nawet silić się na ciepły ton i odwzajemnienie spojrzenia. Chciał ją do siebie zniechęcić. Sprawić, że sama przejrzy na oczy i zostawi Arthura, zanim ten skrzywdzi ją i dzieci. – Szkoda, że nikt ci nie przekazał, że nie mam ubrań – dodał, patrząc ze złością na policjanta, ale ten wzruszył jedynie ramionami.
    - Nie martw się, ręcznikowy, damy ci coś – powiedział, obracając się na pięcie i zostawiając ich, ale Morrison wciąż nie ruszył się z miejsca.
    - Nie chcę o tym rozmawiać – zaczął, kręcąc głową. – I nie będę tego robił. Idź już, Villanelle, sam sobie poradzę.

    Artek

    OdpowiedzUsuń
  4. Podczas gdy Vilanelle pochwyciła Matthew, Camila, która akurat pożegnała się z przedostatnim klientem przypadającym na jej dzisiejszą zmianę, udała się na zaplecze, wracając stamtąd ze zmiotką i szufelką. Kobieta szybko uporała się z pozostałymi kawałkami szkła i kiedy miała pewność, że na podłodze nie pozostała ani jedna ostra drobina, przetarła mokrą plamę szmatką, przez co po tym małym i niefortunnym wypadku szybko nie było żadnego śladu, no, może nie licząc kwilących dzieci, ale i one coraz wyraźniej się uspokajały.
    — A dziękuję — odparł z uśmiechem pełnym samozadowolenia, wynikającym z pochwały blondynki, podczas gdy Thea walczyła z peruką, czyniąc swoimi małymi rączkami istny armagedon. Szarpała rude pukle tak mocno i zawzięcie, że kilka włosów zostało między jej palcami, a płacz szybko przeszedł w wysokie i radosne piski. Jerome miał nadzieję, że swoim pomysłem na uspokojenie dziewczynki nie skazuje Vilanelle na prawdziwą drogę przez mękę. W końcu mama też miała włosy, które teoretycznie można było tak szarpać, prawda?
    — O czym my to… — mruknął brunet, powoli odsuwając się od półek, kiedy zainteresowanie peruką zaczęło spadać, entuzjazm osłabł i Thea, wciąż siedząc na jego rękach, zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się po salonie, wodząc oczami za co bardziej charakterystycznymi i wyrazistymi elementami wnętrza.
    — No tak. Zostawiłem raj na ziemi na rzecz Nowego Jorku — powiedział, tym samym wracając do tematu, który poruszali, nim szklanka z wodą wylądowała na podłodze, tłukąc się na kafelkach. — Ale to był prosty wybór. A właściwie, nie było nawet żadnego wyboru, bo od początku wiedziałem, że to zrobię — mówił spokojnie, w rytm swoich kroków i lekkiego kołysania, kiedy tak krążył z dziewczynką tam i z powrotem. — Może i oszalałem z miłości, ale tak naprawdę mam wrażenie, że to dopiero miłość otworzyła mi oczy — mruknął z lekkim uśmiechem, wcale nie wstydząc się do tego przyznać. — Być może sama wiesz, co mam na myśli. Masz w końcu męża i te dwa szkraby. Sama powiedz, wahałabyś się chociaż chwilę, gdybyś była na moim miejscu? — zagadnął, podchodząc bliżej do młodej kobiety i spoglądając na nią z uwagą oraz zaciekawieniem. Nie znał jej historii, poznając Elle dopiero w tym konkretnym punkcie czasu, w którym się zetknęli. Poznawał ją tu i teraz, i w tej chwili wydawała mu się być szczęśliwą kobietą, która, podobnie jak on, nie zawahałaby się przed niczym dla swoich bliskich.
    — Lepiej go tak nie wychwalaj, bo jeszcze chłopak popadnie w samozachwyt! — zauważył ze śmiechem, kiedy ich rozmowa zeszła na temat fryzjera. Jerome jednak nie mógł nie zgodzić się z Vilanelle; wiele zawdzięczał temu człowiekowi, który początkowo miał być jedynie jego pracodawcą, ale wiele wskazywało na to, że stawał się również przyjacielem. Dobrze się rozumieli i czuli w swoim towarzystwie, więc Marshall miał nadzieję, że jeśli już i o ile w ogóle kiedyś zmieni pracę, to będą kontynuowali tę znajomość. Tym bardziej, że kolejny sezon Ślubu od pierwszego wejrzenia dobiegał końca i nie będzie mógł już śledzić losów bruneta na szklanym ekranie.
    — Myślę, że z takim wzorem nie masz się o co martwić — stwierdził, kiedy Elle opowiedziała o swojej mamie i mrugnął do niej porozumiewawczo. Następnie, jako że Thea była już spokojna i zadowolona, odłożył dziewczynkę do nosidełka. Miał nadzieję, że nawet jeśli ta nie zaśnie, to chociaż będzie siedzieć spokojnie, obserwując to, co działo się wokół.
    — Mogę? — zagadnął, mimo wszystko nieco niepewnie wyciągając ręce po Matthew, który również już nie płakał. — Wszystko fajnie, ale chyba musisz wracać na fotel — dodał, znacząco spoglądając na Jaspera niecierpliwie mieszającego w miseczce z farbą, która prawdopodobnie mogła do niczego się nie nadawać, jeśli zbyt długo pozostawić ją na powietrzu. — Właściwie, w jakim one są wieku? — zapytał, mając na myśli dzieci blondynki, kierowany najzwyklejszą ludzką ciekawością. Mimo posiadania licznego rodzeństwa aż tak się nie znał i ciężko było mu to ocenić na pierwszy rzut oka.

    [Cudowna karta, cudowne zdjęcie 💙]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  5. No dobrze, oboje ustalili, że włam do katakumb zabytkowego budynku to jest bardzo szalony pomysł, którego nie powinni wcielać w życie. Za dużo ryzykowali. Elle miała rodzinę, która czekała na nią w domu, była studentką, której na pewno zależało na dobrej opinii i czystej kartotece. Tak jak i jemu. Już i tak miał nieco gorzej na starcie za te wszystkie bójki, na szczęście, nigdy nie został skazany. A tu? Tu się szykowało przestępstwo. Co prawda nikt by nie ucierpiał, ale jednak była to dość poważna sprawa. Musieli sobie odpuścić.
    Jaime powoli podniósł się od pozycji stojącej, żeby wyprostować nogi. Rozejrzał się dookoła, przyglądając się otoczeniu. No cholera jasna. Wiedział, że nie mogli tego zrobić, sam też by tam nie poszedł, ale jednak wciąż go korciło, wciąż kusiło, aby jednak wyjść w nocy z hotelu i przyjechać tutaj... Pokręcił głową i westchnął ciężko. Może po prostu powinni udać się do jednego z tych barów, które polecono im w hotelu, może tam miejscowi będą coś wiedzieć?
    - Hej, a miejscowi? - zapytał po chwili i znów spojrzał na Elle. - Myślisz, że też zasznurują usta?
    Było to bardzo prawdopodobne, gdyby faktycznie katakumby skrywały coś niesamowitego. Przecież mieszkańcy tego miasteczka woleliby ukrywać tajemnicę, a nie dzielić się nią ze wszystkimi, z całym światem, aż w końcu żadnej tajemnicy by nie było.
    - Tak, internet też możemy przyjrzeć, to zawsze dobry pomysł - pokiwał głową i uśmiechnął się do niej lekko. - Możemy też wybrać się do biblioteki, na pewno tu jakaś jest. No wiesz, archiwum jakieś, stare gazety... Może ktoś coś kiedyś opublikował na ten temat? - zapytał, zastanawiając się nad tym wszystkim. Te wszystkie opcje, które wymieniali, były na pewno bezpieczniejsze i przede wszystkim legalne. Nie mogła ich zgarnąć za to policja, nikt nie będzie ich chciał sądzić czy coś. A to chyba było najistotniejsze, prawda? Okej, to nie to samo co zobaczenie podziemi na żywo, ale może rzeczywiście były tam tylko ściany z jakąś dziwną mazią na nich?
    W końcu jednak wypadało już się zbierać. Wycieczka na dzień dzisiejszy była zakończona, a studenci i wykładowcy mieli czas wolny. Mogli zwiedzić miasto i generalnie robić co im się podoba.
    Wsiedli z powrotem do busika, a Jaime spojrzał tęsknym wzrokiem za budynkiem, kiedy odjeżdżali.
    - Podjęliśmy dobrą decyzję - poinformował koleżankę pewnym siebie głosem, powoli kiwając głową. - Zobaczysz, po powrocie do domu stwierdzisz, że dobrze zrobiliśmy, bo nie narażałaś siebie i ze spokojem możesz wieść swoje życie z rodziną - mówił dalej, przekonując ją i siebie przy okazji.

    [Super wygląda ta nowa karta <3 Zdjęcie jest dość intrygujące... :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  6. Pokręcił gwałtownie głową, unosząc spojrzenie na jej ciemne oczy. Zagryzł przy tym dolną wargę, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego z pewnością prędzej czy później by pożałował. Już żałował wielu rzeczy. A wczorajsza noc, te słodkie chwile z Elle i dziećmi wydawały się z tego wszystkiego największą pomyłką, choć samo myślenie o tym jako o pomyłce bardzo bolało. Nie był gotów, żeby ją zostawić, kochał ją tak bardzo, że odczuwał to w bardzo namacalny sposób, ale wiedział, że tak będzie dla niej najlepiej. Dla niej i dzieci. Bo Blaise miał rację, a rodzina nigdy nie będzie z nim bezpieczna.
    - Właśnie, Elle, nie przedłużajmy tego – powiedział zimno, odwracając spojrzenie. Bał się, że jeśli wciąż będzie patrzył w jej oczy, zdoła odczytać wszystkie uczucia i emocje, które teraz nim targały. – Poradzę sobie sam. Umiem trafić do gabinetu własnego psychiatry. Nie potrzebuję cię – mruknął. Jego wypowiedź miała głębsze dno, ale oprócz tego była wierutnym kłamstwem. Potrzebował jej jak tlenu, ale jej bezpieczeństwo było najważniejsze. Miał jej za złe, że wyjechała, bo wtedy nie stanowił dla niej zagrożenia. Teraz natomiast nie wiedział, czego może się spodziewać po samym sobie. – Zrób nam obojgu przysługę i zajmij się swoimi problemami, a ja zajmę się swoimi. Dzięki, że przywiozłaś dokumenty, ale naprawdę, czas na ciebie – dodał jeszcze chłodniejszym niż dotychczas głosem i spojrzał na policjanta, który kiwnął mu głową. Arthur westchnął i wyszedł z celi, uważając przy tym, żeby nie dotknąć Elle nawet przez przypadek i ruszył we wskazanym kierunku, by ubrać to, co policjanci byli w stanie mu zaoferować.
    Nie wiedział, jak to wszystko się potoczy, ale wiedział, że musi Elle od siebie odepchnąć; zrobić coś, żeby ją do siebie zniechęcić, żeby zostawiła go samego. Każdy, kto powtarzał mu, że schizofrenik nie jest zdolny do życia w społeczeństwie i stworzenia rodziny… W końcu musiał przyznać, że mieli rację i pozostawało mu jedynie się z tym pogodzić.
    - Nie zaczeka pan na żonę? – spytał policjant, gdy Arthur szedł do wyjścia ubrany w trampki, szare dresy i czarną koszulkę. Mężczyzna obrócił się przed wyjściem i spojrzał na Gibsona, powoli kręcąc głową.
    - Nie. Poza tym, niedługo przestanie być moją żoną – wychrypiał, czując, że gardło zaciska mu się z nadmiaru emocji i ruszył z powrotem do drzwi, niemalże wybiegając na ulicę. Pochylił się do przodu i oparł ręce na kolanach, mając wrażenie, że jego serce za chwilę dosłownie pęknie, ale tak się nie działo. A szkoda, bo może byłoby po prostu łatwiej…

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Im dłużej na nią spoglądał, tym gorzej się czuł. Nie chciał widzieć jej w takim stanie, nie wspominając o tym, że nie chciał być jego przyczyną. Problem w tym, że… Nie mógł się wycofać, musiał doprowadzić do końca to, co sobie założył. Wiedział, że Elle będzie cierpieć, że on sam będzie czuł się tak koszmarnie, iż zechce umrzeć, ale wmawiał sobie, że jego żona się z tego otrząśnie. Dzieci nawet nie będą go pamiętać, bo były zbyt małe. Zostanie dla nich ojcem widmem, bo bycie z nimi blisko też nie wchodziło w grę. Nie był pewien, czy nie zrobi im krzywdy. Cała trójka pozostawała sensem jego życia i nie mógł ich skrzywdzić. Nigdy.
    Liczył, że uda mu się uciec, zanim Elle wyjdzie, dlatego urosła w nim wściekłość na samego siebie, gdy usłyszał jej głos. Zatrzymał się i odetchnął głęboko z zamkniętymi oczami.
    - Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać – powiedział, starając się mówić równie zimno co wcześniej, ale nie udało mu się ukryć załamania pod koniec wypowiedzi. Wyszarpnął ramię z uścisku dziewczyny, ale nie zrobił tego tak agresywnie jak zamierzał. Po prostu ujął drugą ręką jej nadgarstek i zdjął z siebie jej dłoń. – Najwyższy czas, żeby to do ciebie dotarło. Ja nie jestem dla ciebie. Nigdy nie byłem i nie będę. Więc nie, nie pozwolę ci przy sobie być, bo to, co się ze mną teraz dzieje, to nie twój zakichany interes. Masz swoje problemy, więc zajmij się nimi, a ja zrobię to, co do mnie należy – wyrzucił z siebie i wcisnął dłonie w kieszenie dresowych spodni, prostując się tak, by jak najbardziej górować nad blondynką. – Tak będzie dla ciebie lepiej. I dla mnie. Bo wiesz, wczoraj zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie będę z tobą szczęśliwy. Są we mnie rzeczy, których nie zrozumiesz i nie chcę ich dłużej w sobie tłumić. Ale muszę, biorąc pod uwagę, jaki z ciebie delikatny kwiatuszek – prychnął i uśmiechnął się kącikiem ust. Tylko jego oczy pokazywały, co czuje naprawdę, jak cholernie bolą go jego własne słowa, bo przecież był z nią szczęśliwy, ale patrzył gdzieś ponad nią, więc nie mogła tego dostrzec. – Mam tego dość, rozumiesz? Zmęczyło mnie udawanie idealnego męża i ojca, bo nigdy nim nie będę. Wydawało mi się, że tak, ale wczorajszy dzień uświadomił mi, jak bardzo się do tego nie nadaję. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z tobą, ani z twoją pokopaną rodziną – mruknął i obrócił się na pięcie, jednak nie od razu ruszył przed siebie. Zacisnął dłonie w pięści i przekręcił głowę w bok tak, że widział jej sylwetkę kątem oka. – Zrób mi ostatnią przysługę i spakuj kilka rzeczy, dobra? Jak wrócę od Browna chcę się od razu wynieść. Bez dramatów, płaczu, krzyków, cokolwiek ci przyjdzie do głowy, bo prawda jest taka, że to na mnie nie działa – wychrypiał i wyprostował się, a potem ruszył przed siebie, pozwalając łzom na to, by przesłoniły mu widok. Gardził samym sobą, miał ochotę odwrócić się, paść przed Elle na kolana i błagać, żeby go nie zostawiała, przekonać ją, że to się więcej nie powtórzy, a on naprawdę nie wie, co się z nim stało, ale… Ale tego nie zrobił, bo nie była przy nim bezpieczna. Dlatego szedł przed siebie, z całej siły starając się powstrzymać przed czymś, czego na pewno by pożałował, gdyby skazał ją na dalsze życie u swojego boku.

    Artek ciul

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowy Jork można było kochać lub nienawidzić, nie było niczego pomiędzy. Nawet Willow, która mieszkała tu już siedem lat odczuwała niekiedy gorzką niechęć wobec tego pędu, chaosu i smrodu, szczególnie dotkliwego latem. Ale nie myślała o tym by stąd wyjechać, bo mimo wszystko było jej tu dobrze. Nie mogła narzekać na brak pracy, posiadała grupkę dobrych znajomych, a teraz w dodatku wyszła za mąż, co przecież było czystym szaleństwem. I tu nikt nie patrzył na to krzywo! Jej własna sąsiadka, z którą nigdy wcześniej nie zamieniła nawet słowa poza grzecznościowym “dzień dobry” niby przypadkiem wpadała na nią na klatce i zachwycała się tym wszystkim, łącznie z uroczym młodzieńcem, ah, jakże dobrze wychowanym. I Willow nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, bo przecież jej rodzice uznali, że przynosi im wstyd i kpi z instytucji małżeństwa, podczas gdy ta staruszka piała z zachwytu, bo w jej czasach nie było tak wielu możliwości na poznanie tej jednej, odpowiedniej osoby, a poza tym, według niej, z życia należy korzystać i czerpać z niego pełnymi garściami, a ona im życzy jak najlepiej i ma nadzieję, że zostaną razem. I właśnie to pozwalało Willow zrozumieć, że Nowy Jork, mimo swojego smrodu i hałasu, jest miejscem dla niej.
    — Być może masz rację — przyznała, w zastanowieniu marszcząc brwi. — Ale ja chyba nigdy nie tęskniłam tak za kimś ani za czymś, więc nie mogę mieć stuprocentowej pewności — wyjeżdżając z rodzinnego miasta zrobiła to zupełnie świadomie i jakikolwiek powrót w tamte strony był dla niej wręcz katorgą. Poniekąd cieszyła się więc, że ślub, który wzięła stał się ostatnim gwoździem do trumny, w której pochowana była jej relacja z rodzicami. Czy żałowała? Nie, o czym terapeuta oczywiście chciał z nią wielokrotnie rozmawiać, ale ona szybko ucinała ten temat. Wyrzuty sumienia odczuwane względem rodziców były jej zupełnie zbędne. Bo przecież gdyby przyłożyli się nieco bardziej do swojej roli, może nie musiałaby płacić facetowi by wysłuchiwał jej żali. Ale płaciła, a oni byli jeszcze mniej zaangażowani.
    Niekiedy czuła się jak jaskinowiec, gdy jej znajomi zachwycali się jakimś nowym serialem i nagle pytali ją o opinie na jego temat, a kilka minut wcześniej nie wiedziała przecież, że coś takiego w ogóle istnieje i zalewając się rumieńcem dukała pod nosem, że nie miała czasu by zerknąć, ale na pewno wkrótce to zrobi. Czego oczywiście nie robiła, bo spędzanie czasu przed telewizorem uważała za marnotrawstwo. Jednak, gdy z ust kobiety padła nazwa programu, tak dobrze znanego Willow, ta niemal zachłysnęła się wdychanym właśnie powietrzem. Odkaszlnęła nerwowo, poprawiając się na krześle. Przyjaciel, klientki. Czy mogła mieć na myśli Jaspera? Chryste, a co jeśli…?
    — To musiało być dla was naprawdę ciężkie… — wymruczała pod nosem, choć tak naprawdę dotarły do niej jedynie pojedyncze słowa. Czy to możliwe, by ta kobieta znała Małeckiego? Co jeśli była tą Elle, o której Jasper raz czy dwa wspomniał mimochodem? Czy Nowy Jork naprawdę był aż tak mały? Wiedziała, że ciekawość będzie zżerać ją żywcem, powoli i boleśnie. Musiała zapytać, bo może Villanelle mówiła o kimś zupełnie innym. Może. — Przepraszam, że pytam, ale… — odchrząknęła, unosząc ku twarzy dłoń i odgarniając nerwowo kilka kosmyków ciemnych włosów za ucho — Czy ten twój przyjaciel nie jest przypadkiem fryzjerem o polskim nazwisku? — co jeśli nim jest? Co wtedy?

    Willow

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie zatrzymał się. Chciał to zrobić, ale zmusił się do stawiania kolejnych kroków. Coraz szybszych i szybszych, jakby za chwilę miał zacząć biec, żeby uciec jak najdalej od swojej żony. Od osoby, którą kochał tak bardzo, że prędzej zabiłby siebie, niż zrobił jej jakąkolwiek krzywdę. Nie mówimy tutaj o krzywdzie emocjonalnej, bo Arthur nie miał złudzeń i wiedział, że Elle również go kocha i na pewno będzie cierpieć po rozstaniu. Mowa o każdej innej, która narażałaby ją na niebezpieczeństwo w jego obecności. Tak często wmawiał jej, że ona i dzieci są przy nim bezpieczni, że sam w to uwierzył. A teraz miał ponieść tego konsekwencje.
    Kochanie,
    Nie wiem, jak mógłbym Ci to wszystko powiedzieć, lepiej więc będzie, jeśli Nigel przekaże Ci ten list.
    Nic z tego, co usłyszałaś w ciągu ostatnich kilku godzin z moich ust nie było prawdziwe. Kocham Cię, Elle. Kocham Ciebie, Theę i Matty’ego tak bardzo, że nie jestem pewien, czy potrafię dalej żyć z samym sobą. Nie zrobiłaś nic złego, więc proszę, nie obwiniaj się o to, co się ze mną stało. Wiem, że to boli, ale musisz dać radę, musisz być silna dla naszych dzieci. Ja zawsze przy Tobie będę, a one są tego dowodem. Kiedyś ból minie, żałoba się skończy, a każda rana, którą zrobiłem, w końcu się zabliźni. Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam i wiem, że jeszcze odnajdziesz szczęście. Może stanie się to jutro, może za rok, a może dopiero wtedy, gdy dzieci wyjadą na studia, ale musisz spróbować. Skoro nie mogłem to być ja, niech będzie to ktoś wart Twojego uczucia. Ktoś, kogo będziesz potrzebować bardziej od tlenu.
    Proszę jedynie o to, żebyś nigdy o mnie nie zapomniała. Byłaś całym moim życiem, centrum mojego wszechświata i mam nadzieję, że swego czasu ja również byłem centrum Twojego wszechświata. Pamiętaj, że Cię kocham.
    Twój Artie.

    Upić się, czy może pozostać trzeźwym? Wziąć coś, żeby się upewnić, że to wszystko i tak się skończy, czy zachować jasność umysłu? Zadzwonić, czy zostawić swój telefon obok listu na podłodze mieszkania, w którym spotkało ich tak wiele złego? Właśnie dlatego tutaj przyszedł. Nie chciał, by Elle źle kojarzył się dom, do którego zdążyli się przeprowadzić. To tutaj nie mogła złapać tchu po kolejnych ciosach, które dawało im życie, więc to tutaj powinien spędzić swoje ostatnie chwile. Żeby ukarać się za to, co chciał jej zrobić.
    Stał na krawędzi dachu wysokiego na pięć pięter budynku i patrzył przed siebie, oddychając głęboko. Nie patrzył w dół w obawie, że się rozmyśli, a nie mógł tego zrobić. Opuszczone luźno po bokach dłonie drżały mu ze strachu, tak samo jak nogi, ale powtarzał sobie, że tak musi być.
    Nareszcie dotarło do ciebie, że jesteś zarazą. Trochę będę tęsknić, ale świat stanie się bez ciebie lepszym miejscem, usłyszał obok siebie głos tak realny, że nie miał siły przekonywać samego siebie, iż to tylko jego wyobraźnia. Przymknął powieki i pokiwał lekko głową, po prostu się z nim zgadzając.
    - Masz rację. Zawsze miałeś cholerną rację – wyszeptał łamiącym się głosem i obrócił się tyłem do krawędzi.
    Ostatnim, co pamiętał, był powiew wiatru na plecach i wspomnienie ostatnich chwil spędzonych z Elle i dziećmi. Kiedy więc jego ciało uderzyło o chodnik, był… Szczęśliwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobiecy wrzask zakłócił panujący na osiedlu zwyczajowy gwar. Patrzyła na ciało młodego mężczyzny, na lecącą z jego nosa krew i nienaturalnie skręconą sylwetkę i nie potrafiła się ruszyć. Ktoś inny sprawdził puls i natychmiast zadzwonił po pogotowie, jeszcze następna osoba rozpoznała w nim swojego wykładowcę i nakręciła krótki filmik, wysyłając go na facebookowy profil uczelni. Tam z kolei został oznaczony jako ważny post i pojawił się w aktualnościach zatytułowany Doktorant NYU po nieudanej próbie samobójczej walczy o życie. W tym samym momencie zawibrowały telefony większości studentów, a ci, do których wiadomość nie dotarła, zobaczyli ją z pomocą udostępnień znajomych.
      W taki sposób Mathilde Morrison dowiedziała się o tym, że jej brat próbował się zabić i tylko cud sprawił, że przeżył upadek z piątego piętra. Dziewczyna wpatrywała się w swój telefon, czując napływające do oczu łzy. Nie zwracała uwagi na Theę i Matta, cały świat jakby się zatrzymał, a ona nie wiedziała, co powinna zrobić: zostawić bratanków i biec do szpitala, czy zaczekać na Elle.
      Problem rozwiązał się sam z chwilą, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i podniosła głowę, patrząc na swoją szwagierkę wzrokiem tak pełnym rozpaczy, że łamał serce.
      - Coś ty mu zrobiła, Elle…? – wyszeptała, mrugając powiekami i pozwalając, żeby łzy spłynęły po jej policzkach. Zaraz potem podniosła się gwałtownie i ruszyła w stronę blondynki, przypierając ją rękami do ściany. – Co zrobiłaś mojemu bratu, że postanowił się przez ciebie zabić?! – wrzasnęła i załkała głośno.

      Usuń
  10. [Nie sądziłam nawet, że będę miała szansę by właśnie tego kotleta, ale jestem ogromnie z tego powodu szczęśliwa, bo to postać, z którą jestem zżyta najbardziej i nie mogę się doczekać aż będę miała możliwość by coś nią napisać ❤️ Cieszę się, że Ellie budzi pozytywne uczucia i ogromnie dziękuję za miłe słowa]
    Ellie Davies

    OdpowiedzUsuń
  11. — Chyba gdzieś to sobie zapiszę! — stwierdził ze śmiechem, kiedy Villanelle wyraziła swoje zdanie o gdybaniu. Bardzo spodobało mu się to stwierdzenie i wydawało mu się, że dokładnie oddawało to, jak bardzo życie potrafiło być nieprzewidywalne i przewrotne. Jerome nie miał w zwyczaju roztrząsać zbyt długo tego, co złe. Oczywiście były takie sprawy, które wwiercały się w umysł i zapuszczały korzenie niczym trudne do wyplewienia chwasty, lecz jeśli tylko bez większego wysiłku dało się przejść nad czymś do porządku dziennego, to brunet to robił, dzielnie brnąć na przód i oglądając się za siebie tylko po to, by sprawdzić, jak daleko już zaszedł.
    — Wydaje mi się, że w salonach fryzjerskich na całym świecie toczą się właśnie takie poważne rozmowy — dodał wesoło i mrugnął porozumiewawczo do wszystkich zgromadzonych. Odkąd zaczął pracować, zdążył zauważyć, że na fotelach ustawionych przed wysokimi i szerokimi lustrami były poruszane nie tylko lekkie i przyjemne tematy. Czasem klientki, a momentami również klienci tak najzwyczajniej w świecie mieli potrzebę, aby wygadać się komuś postronnemu i zostać wysłuchanym, nie oczekując przy tym pocieszenia czy światłych rad. Ot, każdy człowiek raz na jakiś czas musiał zrzucić z siebie chociaż część dźwiganego balastu.
    Ostrożnie przejął chłopczyka z rąk blondynki; wydawał się on wyjątkowo mały i kruchy i już po chwili Jerome dowiedział się, dlaczego. Mimo że od razu wypełnił polecenie Elle, zauważył, że Matthew zaczyna nieco niespokojnie się poruszać, wyraźnie czując, że coś się zmieniło i najwidoczniej to mu się nie spodobało. Wciąż spał, ale chyba niewiele brakowało, by się wybudził, więc chcąc ratować sytuację, Jerome za pomocą nogi przysunął bliżej fotela zajmowanego przez kobietę stołek i przysiadł się bliżej, ta by Matty mógł lepiej słyszeć głos mamy, może również teraz owiewał go jej zapach? Nie wiadomo, co pomogło, ale już chwilę później chłopiec leżał praktycznie nieruchomo i oddychał miarowo.
    — Na spokojnie, wszystko w swoim czasie — podsumował z lekkim i ciepłym uśmiechem. — Nawet dzieci urodzone w terminie różnie się rozwijają i niektórym wszystko potrafi zająć dwa razy dłużej. Mój najmłodszy brat na przykład długo nie mówił. Na tyle długo, że mama zaczęła poważnie się martwić, ale teraz ma jedenaście lat i gada tyle, jakby nadrabiał tamte miesiące — mruknął z wyraźnym rozbawieniem, kiedy nagle sobie o czymś przypomniał.
    — Jasper, chwila! — zatrzymał fryzjera, starając się przy tym zbytnio nie podnosić głosu, by nie obudzić Matthew. — Zapomnieliśmy o zdjęciu przed — zauważył, co umknęło im przez zbita szklankę.
    — Ja zrobię — zaoferowała zaraz Audrey, która pracowała w salonie od niedawna, wymownie spoglądając na zajęte ręce Marshalla. Zaraz wzięła z jego biurka aparat i pstryknęła fotkę, po wykonaniu której zniecierpliwiony Małecki wreszcie mógł przystąpić do pracy.
    — Raczej nikt nie zdążył go podmienić przez te kilka minut — zażartował i już chciał dodać coś jeszcze, kiedy nagle ugryzł się w język, przez co wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg; otworzył i zamknął usta, czyniąc to dwukrotnie. — Właściwie, to moja narzeczona jest w ciąży — przyznał niespodziewanie z nieco niepewnym uśmiechem, ponieważ również dla niego była to zupełna nowość. — Więc chyba powinienem zacząć sobie przypominać, co i jak — dodał, odrywając wzrok od Villanelle i przenosząc go na trzymanego w rękach chłopca. Nie znali jeszcze płci, było na to odrobinę za wcześnie, ale wyniki kilku testów ciążowych potwierdziła również niedawna wizyta u ginekologa, podczas której po raz pierwszy usłyszeli bicie serca ich dziecka, trzepot właściwie, ale ono jak najbardziej tam było, jeszcze kompletnie niegotowe, by przyjść na świat.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cześć! My co prawda z kolei odpowiadamy z lekkim opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale :3 Po pierwsze prześliczne zdjęcie, a po drugie do wspinaczki nikogo nie mamy, dlatego bardzo chętnie weźmiemy w nasze rączki Villanelle. Zaczynamy od pierwszych zajęć czy może dziewczyny znają się już jakiś czas?]

    Josie Harrelson

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie chciał, aby się go bała, ale nie do końca wiedział co może zrobić, aby ten stan uległ zmianie. Upokorzył ją i zmieszał błotem na oczach co najmniej kilkudziesięciu osób, nic więc dziwnego, że pałała do niego aż taką nienawiścią. Nie znał zaklęcia na cofnięcie czasu i jedyne co mógł teraz zrobić to po prostu przeprosić, licząc po cichu na to, że czas zagoi rany i z kiedyś będzie gotowa na to, aby mu wybaczyć i wrócić do tego co było jeszcze kilka tygodni temu.
    - Spokojnie, nigdy więcej nie zamierzam opiekować się waszymi dziećmi, więc nic im z mojej strony nie grozi. Tobie i Arthurowi także nie, ale to pewnie pojmiesz dopiero z czasem – westchnął, wciąż nie będąc gotowym na to, aby spojrzeć jej w oczy. Przed nikim nie było mu aż tak głupio jak przed Ell i nigdy w życiu nie odczuwał tak silnych wyrzutów sumienia jak w tym momencie. Miał nadzieję, że Arthur wkrótce się pojawi i będą mogli zakończyć tą szopkę, bo cała ta sytuacja nie była łatwa dla nikogo z ich trójki.
    - Rozumiem. Na twoim miejscu też pewnie nigdy nie zgodziłbym się po czymś takim na powrót – dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bez sensowna była jego propozycja i jak bardzo mógł tym pogorszyć swoją sytuację. Wracając do tematu swojej firmy na pewno obudził w niej przykre spojrzenia, a zależało mu przecież na tym, aby jak najszybciej o tym wszystkim zapomniała i dała mu drugą szansę.
    - Nie myślałaś nigdy o tym, aby otworzyć z Arthurem coś swojego? On ma bardzo dobrą opinię w środowisku, ty też jesteś świetna w tym co robisz, na pewno nie narzekalibyście na brak klientów, a sama sobie byłabyś szefem i żaden dupek więcej by cię tak nie upokorzył – rzucił, dziękując w duchu za pomysł, który właśnie zrodził mu się w głowie. Jeśli tylko Morrisonowie zgodziliby się na taki krok, chętnie zająłby się całą kwestią finansową i oddałby dla nich jedną ze swoich kamienic w centrum w prezencie. On zrobiłby przy tym dobry uczynek a oni mieliby świetne miejsce i idealną lokalizację, aby rozkręcić dobry i przynoszący duże zyski biznes.
    - Dałem mu się wykazać i sporo mu zawdzięczam, naprawdę. Po prostu czuję się już dobrze i nie chcę więcej zajmować jego czasu, twojego zresztą też nie. Jestem gotów wrócić do firmy i stanąć na nogi, tylko nie zrobię tego, jeśli dalej będzie mnie więził w moich czterech ścianach – westchnął, ukradkiem wbijając w nią swoje spojrzenie. Wiedział, że ten cały odwyk negatywnie odbijał się na relacji Arthura z żoną i nie chciał dłużej być ich trzecim dzieckiem – Jestem dorosłym facetem i potrafię zając się sobą, twój mąż ma na głowie dwójkę dzieci, trzecie nie jest mu już potrzebne – dodał, delikatnie się uśmiechając i po cichu licząc, że Elle przekona jakoś swojego męża, aby zakończył już tą farsę i skupił się na tym co naprawdę dla niego ważne.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  14. Jaime spojrzał na Elle, kiedy ta opowiadała o zwariowanym planie niczym jakiś taki szalony naukowiec. Ej, podobał mu się ten plan ze szczurem z kamerką! Był genialny! Bo faktycznie, wpuściliby tam zwierzę, nikt by nie zauważył różnicy, przecież na bank mają tam dużo szczurów, w końcu to takie miejsce, te katakumby, gdzie na pewno jest im tam stado (hm... może faktycznie lepiej się tam nie wybierać nawet za pozwoleniem). Szczur pochodziłby trochę, nagrał co nieco, a oni ze spokojem mogliby wszystko oglądać z odległości i nikt nie mógłby się do nich przyczepić.
    - Świetny plan, bardzo mi się podoba - powiedział entuzjastycznie i pokiwał głową. Zaraz zaśmiał się cicho. - Szkoda, że nierealny, bo to naprawdę brzmi zachęcająco. Nikt by nie wiedział, nikt by się nie domyślił - mówił dalej, lekko się śmiejąc. - Póki co, zostają nam opcje staromodne, jak to się kiedyś robiło. Plus internet, ale on zalicza się do zdobywania informacji w bezpieczny sposób - dodał zaraz.
    No dobrze, Jaime trochę się uspokoił. Nie wejdą do środka, ale szukanie informacji w inny sposób, legalny, sprawiało, że zaczynał wierzyć, że naprawdę dowiedzą się czegoś, co zaspokoi ich ciekawość. Najbardziej liczył na bibliotekę. Na miejscowych... może trochę mniej. Skoro przewodnik tak dziwnie zareagował na wzmiankę o katakumbach, to możliwe, że mieszkańcy miasteczka również mogą się tak zachować.
    - Najpierw przeszukajmy internet, potem wybierzemy się na miasto na jedzenie. To będzie dobra okazja, żeby popytać o to i o tamto - stwierdził już poważnie.
    Wysiedli z busika, a Jaime wyprostował się, jakby ich podróż trwała minimum dwie godziny.
    - Dobry plan z tym prysznicem, też skorzystam - uśmiechnął się i poszli razem w kierunku windy.
    Jaime ogarnął się łazienkowo, wciąż mając w głowie tego przewodnika i jego dziwną jakby panikę. Może tutaj wierzono w jakieś... klątwy? To w sumie też była jakaś opcja. Musiał koniecznie podzielić się tą teorią z Villanelle.
    Ubrał na siebie koszulkę z długim rękawem i ciepłą czarną bluzę. Miał jeszcze trochę mokre włosy, ale może zdążą wyschnąć zanim pójdą w miasto. Napisał jeszcze wiadomość do swojego nowego kolegi (którego właściwie byłby odważny nazwać przyjacielem), że jak na razie jest nieźle. Nie dodał, że liczy na więcej i że chce przeprowadzić z Elle własne śledztwo, jeszcze nie.
    Potem wyszedł z pokoju i po chwili już pukał do pokoju koleżanki.
    - Słuchaj, mam jeszcze jedną teorię - zaczął, wchodząc do środka. - Może wtedy, kiedy umarło tam na raz tylu ludzi... no wiesz, wierzono w jakąś klątwę, demona, cokolwiek. I powiedzmy, że ktoś... zrobił jakieś pseudo egzorcyzmy i ludzie do dzisiaj wierzą, że demon czy coś w tym stylu jest tam uwięziony i dlatego nikogo tam nie wpuszczają? - mówił dość szybko, patrząc na Elle uważnie. - Ładnie wyglądasz - stwierdził po chwili jak gdyby nigdy nic.

    [Oni zaraz zostaną kimś w rodzaju ekipy Scooby Doo :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  15. [NYC to rzeczywiście taki blog, któremu nie można się oprzeć. Jeśli już raz się tu zawitało, ma się niemal 100 % pewności, że będzie się tu wracać regularnie. Ciężko jest się rozstać z tą ciepłą, domową atmosferą, którą tworzy tutaj Mama Muminka wraz z dziewczynami i sami autorzy. ♥
    Maxa chyba nie miałam okazji poznać, ale Villanelle (co za cudowne imię! ♥) nie sposób nie znać. Odświeżyłam sobie lekko pamięć, zaglądając do pierwszej karty i – jej! Jak tu się pozmieniało! Cieszę się, że dziewczyna wreszcie odnalazła jakiś promyk nadziei, bo owszem, jest zagubiona (a na pewno była), ale pod tym wszystkim wydaje się być naprawdę dobrą, ciepłą kobietą i zdecydowanie zasługuje na szczęśliwe zakończenie. :)
    Dziękuję za powitanie. ♥ Przede mną jeszcze pół kawy, więc mózg nie do końca chce ze mną współpracować, ale gdyby naszła Cię ochota na trochę słońca w życiu Ville, to razem z Michaelą polecamy się do wątku. :D]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  16. Szczerze mówiąc, płacz Elle w tej chwili nie zrobił na Tilly zbyt wielkiego wrażenia. Może dlatego, że jej samej widok przesłaniały łzy. Może nie byli z Arthurem w zbyt dobrych stosunkach przez kilka ostatnich lat, ale mieli szansę to naprawić i całkiem nieźle im szło, a tymczasem... Tymczasem jej brat leżał na chodniku prawie bez oznak życia, a skoro Elle w nocy znalazła się tutaj, coś było na rzeczy. To z kolei sprawiało, że wściekłość rosła w brunetce coraz bardziej z każdą chwilą w towarzystwie bratowej. Nie raz widziała, jak Arthur obrywał za życiowe niepowodzenia swojej żony, a wczorajszy dzień był wyraźnie jednym z tych niepowodzeń.
    - Nie, Villanelle, nie zostanę z twoimi dziećmi, bo mój brat walczy o życie, a ty najwyraźniej jesteś tego przyczyną! – krzyknęła, czując, że gardło zaciska jej się z rozpaczy mieszającej się z wściekłością. – Co, pokłóciliście się, tak?! Znowu coś mu, kurwa, powiedziałaś! Znowu doprowadziłaś go do takiego stanu! Kiedy przestaniesz mu to robić, co?! Nie widzisz, że on cię kocha?! Dlaczego chajtnął się chyba z jedyną laską na świecie, która nie potrafi docenić tego, co jej facet dla niej robi?! – wyrzuciła z siebie i odsunęła się od blondynki, by ruszyć do sypialni i w pośpiechu wziąć torebkę drżącymi dłońmi. Z trzaskiem położyła na stole klucze do mieszkania i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi i nie mówiąc nic więcej. Musiała jechać do szpitala i miała gdzieś, co Elle w tym czasie zrobi, jak poradzi sobie z dwójką dzieci... Tilly była bowiem przekonana, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a Villanelle na pewno przekroczyła granice, doprowadzając Arthura do kresu wytrzymałości. Dlatego zamierzała trzymać ją z daleka od brata.

    Tymczasem w Mount Sanai Hospital, który znajdował się najbliżej dawnego mieszkania Morrisona, trwała operacja ratująca jego życie. Obrażenia były poważne. Na tyle poważne, że lekarze zastanawiali się, jakim cudem udało mu się przeżyć. Wciąż nie wiedzieli wszystkiego, zdołali zrobić jedynie podstawowe badania, zanim okazało się, że potrzebna jest trepanacja czaszki i odbarczenie krwiaka. Poza tym miał złamaną miednicę, kilka żeber oraz uszkodzony kręgosłup. Rdzeń kręgowy zdawał się być w całości. Zdawał się...
    - Nie jest pani upoważniona do uzyskiwania informacji – powiedziała pielęgniarka, zerkając w ekran komputera. Dokumentacja Arthura Morrisona wyraźnie wskazywała, że personel medyczny ma rozmawiać wyłącznie z Villanelle Morrison, a stojąca naprzeciwko kobieta przedstawiła się inaczej.
    - Żartuje pani?! To mój brat! – wrzasnęła, czując, że znowu rośnie w niej złość.
    - Przykro mi, naprawdę chciałabym pomóc... – westchnęła kobieta. Tilly uderzyła dłonią o blat i obróciła się na pięcie, próbując się uspokoić. W końcu usiadła na niewygodnym krześle w poczekalni i wyjęła telefon, wybierając numer Elle.
    - Musisz przyjechać do szpitala – oznajmiła zachrypniętym głosem i przetarła czoło zimnymi palcami. – Nie chcą mi udzielić informacji, nie jestem upoważniona. Weź dzieci, pomogę ci z nimi – wymamrotała i przymknęła powieki. – Przyjedziesz?

    Tilly 😘

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Nosz cholera jasna, byłam przekonana, że wysłałam ci odpis! -_- Przepraszam, musiałam nie zauważyć, że blogger go połknął. -_- To dostaniesz w takim razie dzisiaj albo jutro odpis, chyba, że chcesz coś nowego (znowu XD), tym razem już powinno iść płynnie :D W sumie siedzę teraz w domu jeszcze przez chwilę, to mogłabym zacząć :> ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  18. [ To może by tak... Elle miałaby coś do załatwienia u jubilera? Bo Jen mogłaby jeszcze sprawdzać obrączki, tuż przed ślubem... Albo spotkałyby się u Jaspera, bo Elle by właśnie wychodziła, a Jen tylko wpadła coś przynieść dla Jerome'a, mogłoby się okazać, że idą w tym samym kierunku... Pójść do jubilera razem, a potem może do kina, bo akurat by miały jedno wolne popołudnie? :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  19. Widziała jedynie pielęgniarki przekraczające próg, który dla niej był nie do przekroczenia i wciąż miała nadzieję, że uzyska jakiekolwiek informacje, choć znikome. W końcu musiała jednak przyznać przed samą sobą, że czas się poddać i rzeczywiście odpuściła. Nie spoglądała nawet w tamtym kierunku. Wpatrywała się natomiast w swoje dłonie splecione na udach i czuła spływające po policzkach łzy. Tilly nigdy nie była zbyt religijna, ale wcześniej w swoim życiu tylko raz stwierdziła, że to idealny moment na modlitwę: kiedy siedziała w samochodzie i patrzyła na swoich nieprzytomnych rodziców. Wtedy modliła się o to, by pomoc przybyła jak najszybciej. Teraz modliła się, żeby jej brat nie odchodził. Bo zostałaby zupełnie sama.
    Podniosła głowę, słysząc znajomy głos i poderwała się z miejsca. Podbiegła do Elle i wyciągnęła ręce do nosidełka, po czym ostrożnie wzięła w swoje ramiona płaczącego bratanka i przytuliła go do siebie, nie odrywając jednak spojrzenia od siedzącej za kontuarem pielęgniarki.
    - Spokojnie, pani Morrison, proszę się uspokoić – poprosiła najbardziej łagodnym głosem, na jaki potrafiła się zdobyć i przeklikała coś w komputerze. – Pani mąż jest operowany. Wstępne badania pokazały krwiak mózgu, który jest w trakcie odbarczania. Przykro mi, ale nie posiadam więcej informacji. Będzie pani musiała porozmawiać z lekarzem prowadzącym, ale… Trudno mi powiedzieć, ile to wszystko potrwa – powiedziała spokojnie i sięgnęła po kartkę oraz długopis, po czym położyła obydwie rzeczy na wysokim kontuarze i przesunęła w stronę blondynki. – Jeszcze z nikim się nie kontaktowaliśmy, ale proszę zapisać numer, za chwilę do niego zadzwonię – dodała nieco głośniej, gdyż w izbie nagle zrobiło się za głośno. Rozdzwoniły się telefony, a Matt zaczął płakać jeszcze bardziej rozdzierająco niż dotychczas, a Tilly razem z nim. Tuliła do siebie chłopca i kręciła gwałtownie głową, nie wierząc w to, że siedząca za biurkiem kobieta ma tak mało informacji dotyczących jej brata. Przecież cała dokumentacja była w komputerze, wystarczyło jedynie poszukać, do cholery!
    I tych właśnie słów nie omieszkała wykrzyczeć, jeszcze bardziej strasząc niemowlę. Stała jednak, wpatrując się w kobietę spojrzeniem, które mogłoby zabić i oddychała ciężko, nawet nie próbując się uspokajać.
    - Proszę zachowywać się ciszej – powiedziała pielęgniarka zdecydowanie zimniej, niż wcześniej do Villanelle i podniosła się ze swojego miejsca, by zrównać się z Tilly wzrostem. – Rozumiem, że cierpi ktoś bliski, ale jeśli się pani nie uspokoi, będę zmuszona wezwać ochronę i panią usunąć – warknęła i wskazała na stojące pod ścianą krzesła. – Usiądźcie. Odezwę się, jak tylko będę coś wiedziała – dodała, spoglądając to na brunetkę, to znowu na blondynkę.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Dziękuję za miłe powitanie i odwdzięczę się pochwaleniem karty, bo strasznie lubię historie opowiadane w mniej konwencjonalny, opisowy sposób, jak na przykład listy twojej Villanelle, czy podróż przez dzień z pracy mojej Elki. ]

    Elenor Henningsen

    OdpowiedzUsuń
  21. Tilly usiadła na krześle, tuląc do siebie bratanka z przymkniętymi powiekami. Czuła, jak po policzkach wciąż spływają jej łzy, a oczy robią się zmęczone od płaczu. Nie przywykła do tak silnych emocji, zwykle starała się im nie poddawać. Nie załamała się po śmierci rodziców i teraz też nie chciała się załamać, ale sytuacja była o tyle trudniejsza, że jeśli zabraknie Arthura… Zostanie bez nikogo. Dlatego, choć bardzo starała się uspokoić, nie wychodziło jej to najlepiej.
    A Elle nie pomagała. Mathilde uważała żonę swojego brata za winną wszystkiego, co się z nim stało i jej użalanie się nad sobą doprowadzało dziewczynę do szału. Słuchała jej i kręciła przy tym głową, jakby chciała odciąć się od dźwięku jej głosu. Ale było to niemożliwe, a ona wciąż mówiła. Mówiła słowa, które na pewno zadziałałyby na Arthura, ale nie na Tilly; sęk w tym, że brunetka od początku czuła, że coś jest nie tak. Arthur mógł bronić Elle, mógł się wyprzeć swojej siostry na rzecz małżeństwa, ale ona i tak go znała, nawet mimo tylu lat nieobecności. Zmienił się. Siedząca obok dziewczyna go zmieniła. Niekoniecznie na lepsze.
    - Jak ty to robisz? – spytała zachrypniętym z nadmiaru emocji głosem i obróciła głowę w stronę Villanelle. – Jak? Tego można się nauczyć, czy masz naturalny talent do obracania wszystkiego tak, żeby chodziło o ciebie? – dodała, czując, że znowu rośnie w niej złość. – Ty powinnaś, ty chcesz, ty nie chcesz, ty byłaś… Chce mi się od tego rzygać, wiesz? Mój brat leży tam nieprzytomny, po tym, jak próbował się zabić, a ty mówisz o tym, czego ty chcesz?! Wiesz, jaki był największy problem Henry’ego? Wiesz, dlaczego się rozstaliśmy? – wyrzucała z siebie, niemalże wypluwała słowa, nie odwracając spojrzenia od Elle. Pochyliła się nad nosidełkiem i ułożyła w nim Matta, bo nie chciała przez swój wybuch złości zrobić krzywdy niewinnemu dziecku. Potem się wyprostowała i zacisnęła dłonie w pięści. – Bo cały czas słyszałam o tobie! Jak się czuje z tym Elle, że musi sprawdzić, czy z Elle wszystko w porządku, że Elle rozpadła się rodzina, że Elle jest w ciąży i nie może się stresować… Cały czas! Nie myślał o tym, że on sam stracił rodzinę, że żona robiła go w bambuko i natychmiast pobiegła do twojego ojca, cały czas myślał o tobie! Mój brat robi to samo. Elle jest najważniejsza, zaprzyjaźnij się z Elle, bo trudno jej z tym, jak ją traktujesz, pomyśl o Elle, ona przechodzi trudny okres, Elle urodziła za wcześnie i sobie z tym nie radzi, bądź dla niej delikatna, Elle, kurwa, oblała się soczkiem, więc masz być dla niej miła! Tak, Elle, cały czas chodzi o ciebie! Mam już tego serdecznie dosyć, wiesz?! On tam jest przez ciebie, znowu chodzi o ciebie! Może spójrz dalej, niż czubek własnego nosa i powiedz dla odmiany coś, co nie zawiera w sobie słowa ja?! – wykrzyczała, oddychając jak po przebiegnięciu maratonu i podniosła się z krzesła. – Zostań, idź, mam to w dupie, serio – rzuciła i wyszła ze szpitala, by przed wejściem sięgnąć do kieszeni po paczkę papierosów i odpalić jednego drżącymi palcami.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  22. Jaime naoglądał się w swoim życiu już dużo seriali i filmów i wierzył, że jednak ten plan miał swoje minusy. Szczur niekoniecznie mógł iść tam, gdzie oni by sobie tego życzyli, możliwe, że gryzoń po drodze zgubiłby kamerę (przecież nie zamocowaliby jej mocno, żeby go nie męczyć), możliwe też, że ktoś jednak zagląda do katakumb, znalazłby urządzenie, możliwe, że wezwał policję, a ci już mają swoje sposoby, żeby odnaleźć właścicieli (tak, wiedza zdobywana z filmów i seriali). Jaime wolał nie ryzykować.
    - To było w roku tysiąc dwieście trzynastym i trwało trzy lata - powiedział od razu. Miało się tę pamięć. Albo to, co przeszkadzało w obronie przed nadmiarem informacji. Różni ludzie różnie to nazywali. On coraz bardziej przekonywał się do tej bardziej prawdopodobnej opcji. - Wiesz, średniowiecze, medycyna była na żałosnym poziomie, ludzie chorowali nie tylko fizycznie, ale też i psychicznie. Do tego dochodziły wszelkiego rodzaju wierzenia, czy to w duchy, czarownice, wampiry i demony. Z biegiem lat legendy mogły się trochę przekształcić, ale wiesz jak to jest, zawsze istnieje ziarenko prawdy. A poza tym, mało na świecie ludzi, którzy wierzą w takie rzeczy?
    Jaime pokiwał głową na słowa Elle o suszarce. Może faktycznie lepiej je wysuszyć, odczekać jeszcze, a potem wyjść nawet jeśli miał zamiar ubrać czapkę na głowę. Powiedział jeszcze, żeby dziewczyna dała mu chwilę, a potem poszedł do łazienki. Na szczęście miał krótkie włosy, więc szybko poszło. Niedługo później już siedział obok Elle i patrzył razem z nią w ekran tableta.
    Uniósł brew wyżej, słuchając legendy o tym potworze. No nieźle. Czyli jego teoria nie może być aż tak nierealna. Wiadomo, że wtedy mogły się dziać różne rzeczy, a ludzie wiedzieli swoje, wierzyli w swoje. A jak jeszcze doda się do tego kogoś, kto jest cholernie charyzmatyczny i potrafi zagrać tłumem jak chce... Mamy legendę gotową.
    - Może chodzi im o kanibala. Albo o te stwory z gry "Until Dawn", wendigo. Nie wiem, czy kojarzysz, ale tam był motyw, że jeśli człowiek zje ludzkie mięso, to zmienia się w takiego stwora, dzikiego, pozbawionego ludzkich uczuć, wyglądu zresztą też. Może oni wierzą w podobne rzeczy? - zasugerował, patrząc na koleżankę, ale zaraz znów patrzył w tablet. - Ale to wszystko dziwne jest - westchnął ciężko. - Przewodnik powiedział, że nie ma mowy, aby tam wejść, drzwi do katakumb w budynku są zaryglowane, a na ekranie monitora, na którym wyświetlał się obraz z kamer, wiesz, chodzi mi o to drugie wejście od zewnątrz, nie było ono tak chronione. To znaczy też było zaryglowane, ale nie wyglądało na to, aby było tam coś więcej, jakaś lepsza ochrona. Chociaż może skoro ukrywają tam coś dużego, to może mają tam jakieś czujniki ruchu - zaśmiał się lekko. - Czekaj, tu jest jakiś dziwny tytuł - pokazał jej jakiś artykuł na samym dole wyszukiwanych tekstów.
    Koniec końców, nie było tam nic więcej interesującego. Kolejna legenda o jakimś dziwnym stworze, który polował na ludzi w nocy, zaciągał ich do środka i zabijał.
    - To nie ma sensu. Ale musimy mieć coś, cokolwiek, czym moglibyśmy zagaić mieszkańców - westchnął ciężko i spojrzał w sufit, jakby tam miał znaleźć potrzebne informacje czy cokolwiek.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  23. Kto by pomyślał, że Willow będzie w stanie tak po prostu wdać się w pogawędkę z zupełnie obcą osobą, i to przed gabinetem terapeuty, przed którym na początku miała problem, by się otworzyć, choć płaciła mu za to aby jej wysłuchał. Ale program coś w niej zmienił. Wymusił na niej przekraczanie pewnych granic, które ustanowił jej strach. Rzadko była sama; otaczała ją cała ekipa realizacyjna programu, a gdy wychodzili w jej mieszkaniu, w jej samotni, wciąż pozostawał ktoś jeszcze. Jasper działał jednak na nią w zupełnie inny sposób; sprawiał, że czuła się zrelaksowana, że czuła się dobrze, podczas gdy ekipa i te ich cholerne oświetlenie, cholerne kamery śledzące każdy jej ruch, sprawiały, że czuła się jak zwierze zagonione w róg klatki. Nienawidziła tego i odliczała dni do finału, chcąc po prostu mieć to już wszystko za sobą. Pragnęła zatrzasnąć za nimi drzwi, napawać się ciszą we własnym mieszkaniu. Być może wciąż jako żona, choć co do tego nadal nie miała pewności. Czy chciała być żoną? O tym właśnie chciała porozmawiać z terapeutą, choć ten już jasno określił swój stosunek, co do jej udziału w programie, uważając, że to dla niej za dużo. Ale dała radę, niemal dotrwała do końca. Nie wiedziała tylko z jakim efektem, bo wszystko przecież zależało od niej. To na jej barki zrzucona została odpowiedzialność za istnienie lub rozpad tego małżeństwa. Jasper jasno określił swoje stanowisko, mówił, że chce pozostać w małżeństwie, a ona? Była pełna wątpliwości i to nie dlatego, że coś jej przeszkadzało w osobie Małeckiego. Lubiła go i pragnęła lepiej go poznać, ale jednocześnie jakiś głosik w jej głowie podpowiadał, że powinni zrobić kilka kroków wstecz, dać sobie przestrzeń. Nie musieli przecież pozostać w małżeństwie, by wciąż pracować nad tą relacją, prawda? Wydawało jej się, być może niesłusznie, że formalna strona tego związku będzie im narzucać pewne zachowania, a tego nie chciała. A co jeśli ona wreszcie się zaangażuje, by po jakimś czasie usłyszeć, że pozostanie w małżeństwie było błędem? Co jeśli Jasper zmieni zdanie? Pełna była lęków i obaw, pełna pytań. Potrzebowała porad kogoś bezstronnego, kogoś kto dogada się zarówno z jej zdrowym rozsądkiem i sercem, kogoś kto przebije się przez ten strach.
    Ostatnio miała wrażenie, że jej życie przekształca się w niskobudżetową komedię. I oto była kolejna, absurdalna sytuacja, która w normalnym życiu nie miałaby w ogóle miejsca, ale przecież nic ostatnio nie było normalne. Gdyby ktoś jej powiedział, że w poczekalni u terapeuty spotka najlepszą przyjaciółkę swojego męża, zapewne parsknęłaby śmiechem. Ale zarówno reakcja kobiety, a następnie słowa, które padły z jej ust mimo szoku, miały miejsce naprawdę i Willow wcale nie było do śmiechu. Zamiast tego westchnęła głośno i zapadła się nieco w sobie, czując się tym wszystkim przytłoczona. Ale nie uciekła, jak zrobiłaby to dawniej. Po chwili wzięła bowiem głęboki oddech i zmuszając się do uśmiechu, wyciągnęła w kierunku kobiety rękę.
    — W takim razie zacznijmy ponownie. Jestem Willow, a Jasper sporo mi o tobie opowiadał — cóż, może to było nieco na wyrost, ale z całą pewnością wspominał o Elle parę razy. Nie wdawał się w szczegóły, nawiązywał raczej do ich przyjaźni niż do jej życia osobistego — Mam nadzieję, że nie naopowiadał ci on o mnie strasznych rzeczy — czy mógłby? Być może, poznał ją już przecież dość dobrze, by móc przedstawić ją najbliższym sobie przyjaciołom, w niekoniecznie dobrym świetle. Jak wiele miała za uszami? Niektórych zachowań nie kontrolowała, być może czasami była niemiła, sztywna, nieprzystosowana. Jak wiele opowiedział o niej Elle? Czy powinna w tej chwili płonąć ze wstydu?

    Willow

    OdpowiedzUsuń
  24. [Wprawdzie znalazłyśmy już kogoś do opiekowania się babcią w czasie wyjazdu do Afryki, ale pomysł z brzuszkową sesją nie jest taki zły. Jeśli cała sytuacja ze zbyt wczesnym porodem rozegrała się na przełomie ostatnich 10 miesięcy, to w przypadku Starling nie byłoby takie ciężkie przenieść znajomość z gruntu zawodowego na bardziej prywatny. Na sesjach zawsze stara się wytworzyć bardzo przyjazną, otwartą atmosferę, więc zazwyczaj szybko łapie z klientami dobry kontakt. Jeśli tylko Villanelle przyznałaby się Michaeli do powodu odwołania sesji, nic by tej mojej szalonej panny nie powstrzymało przed przyleceniem do szpitala z pękiem balonów i upewnieniem się, że z Elle i jej synkiem mimo wszystko jest dobrze. Tutaj wszystko zależy właściwi od Twojej pani, czy nie powzięłaby takiego zachowania za przekroczenie granicy, czy może właśnie akurat potrzebowała tego wsparcia, jakiego Michaela mogła jej wtedy udzielić – jako osoba obca, przed którymi zwykle łatwiej jest się otworzyć z racji tego, że nic nas z nimi nie łączy i z reguły małe są szanse na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy, więc nie boimy się też właściwie, co sobie o nas pomyślą. Jeśli dla Morrison byłoby to zbyt natarczywe, to w sobotę rano usiądę sobie z dobrą, pobudzającą kawą przed oknem, wysilę swoje szare komórki i na pewno wpadnie mi do głowy coś innego. :)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  25. [O, widzisz! Zdaję sobie sprawę, że początki dla Elle musiały być ciężkie, ale co by jej się tam pod czupryną nie kłębiło, Michaela zawsze chętnie jej wysłucha. Nawet jeśli nie znajdzie cudownego rozwiązania, to na pewno po ludzku przytuli do serca i pozwoli się wygadać, nie oceniając nikogo i za nic. Także jeśli kogoś takiego Villanelle potrzebowała, to Starling jak najbardziej się nada. Jeśli chcesz, możemy nawet w wątku cofnąć się o te kilka miesięcy i zacząć od samego początku budowania ich relacji, jeśli nie masz nic przeciwko takim retrospekcyjnym wątkom. :)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  26. [Nie mam absolutnie żadnych wymagań – skoro deklarujesz rozpoczęcie, to dobierz taką opcję, jaka będzie dla Ciebie najwygodniejsza. :) Ja będę wdzięczna za każdą. ♥ Daj mi tylko, proszę, znać, czy to będą zupełnie pierwsze odwiedziny Michaeli, czy jednak dziewczyny pierwsze starcie mają już za sobą.]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  27. Stała na zewnątrz i drżącą dłonią trzymała papierosa. A potem kolejnego i jeszcze następnego, bo nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wejść z powrotem do szpitala i spędzać ten trudny czas przy osobie, które doprowadziła jej brata do stanu tak złego, że ten zechciał się zabić. Jeśli to nie świadczyło o toksyczności związku, musieliby być naprawdę ślepi, żeby tego nie dostrzec.
    Tymczasem pielęgniarka otrzymała informacje dotyczące Arthura Morrisona. Według nich przewożono mężczyznę na oiom, gdzie miał pozostać pod czujnym okiem lekarzy. Jego obrażenia nie były tak poważne, jak zakładano po takim upadku, ale na tyle, że zwykły oddział to było za mało.
    Kobieta wstała i wyszła zza kontuaru, idąc powoli w stronę blondynki opiekującej się dwójką dzieci. Rozejrzała się w poszukiwaniu rozwrzeszczanej brunetki, ale nie dostrzegła jej nigdzie, więc wzruszyła tylko ramionami, uznając, że Villanelle i tak przekaże jej wszystkie informacje.
    - Pani Morrison – zaczęła cicho, kucając naprzeciwko młodej kobiety. – Operacja pani męża właśnie się skończyła. Nic mi nie wiadomo o żadnych komplikacjach, więc to dobrze, wszystko przebiegło zgodnie z planem. Za chwilę powinien zostać przewieziony na oiom i tam będzie mogła pani do niego iść, ale... Bez dzieci – westchnęła, spoglądając na śpiącą dziewczynkę. – Czy mam kogoś zawiadomić? Chce pani, żeby ktoś zajął się dziećmi? – spytała i podniosła wzrok, gdy obok nich pojawiła się Tilly.

    Tymczasem Arthur odzyskał przytomność, ale nie trwało to długo. Zdołał sobie natomiast uświadomić, że po śmierci nie powinno go nic boleć, a już na pewno nie tak bardzo. Wiedział więc, że mu się nie udało, ale na tym jego wiedza się kończyła, bo znowu zapadł się w ciemność.
    Przewieziono go na salę, gdzie został podłączony do różnego rodzaju aparatury monitorującej życie. Oddychał samodzielnie, co było dobrym znakiem zważywszy, że płuca mogły być uszkodzone. Nie były i dzięki temu gdyby Elle miała tu teraz wejść i go zobaczyć, nie odstraszyłby jej widok wychodzącej z gardła rurki. Mogły to zrobić natomiast siniaki, gips na złamanym obojczyku i kołnierz wokół szyi, bo wciąż nie było wiadomo, co z jego kręgosłupem.

    Nigel Brown przekroczył próg szpitala, ściskając w dłoni list, który przekazała mu policja. Był adresowany do Elle, ale mężczyzna musiał go przeczytać, żeby wiedzieć, co się właściwie stało. I nie zachwycało go to, co tam znalazł. Nie znał kontekstu, ale wiedział, że w najlepszym wypadku Arthur spędzi kilka tygodni na oddziale zamkniętym.
    Jak tylko wyjdzie ze szpitala i o ile w ogóle to przeżyje.
    - Elle – westchnął, podchodząc do dziewczyny i wyciągając do niej ręce, żeby ją przytulić. Objął ją mocno i odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. – Co z Arthurem, wiadomo coś? – Jak się trzymasz? Potrzebujesz czegoś? – wyrzucił z siebie, odsuwając się od dziewczyny na wyciągnięcie ramion i patrząc uważnie na jej twarz.

    wszyscy po kolei 💔

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Jednak mi się wcześniej nie udało, ale dzisiaj nadrobię :D Powiedz mi tylko - Elle jest z Nowego Jorku? Bo tylko tego mi brakuje do nowych powiązań :> ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Dobra, to relacje już są gotowe ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  30. Spojrzała na swoją bratową niemalże z nienawiścią wymalowaną na twarzy i zacisnęła wargi, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli pójdzie do Arthura sama, tak czy inaczej nie uzyska odpowiedzi na żadne zadane lekarzom pytanie. Nieważne, że była jego siostrą. Potrzebowała więc Elle, żeby wiedzieć cokolwiek, mimo że nie chciała jej towarzystwa.
    Odsunęła się, widząc idącego w ich stronę bruneta w średnim wieku i roześmiała się histerycznie, słysząc pytania, którymi zasypał Elle. Oczywiście, bo czego innego mogłaby się spodziewać? Najważniejsze było to, jak ona się czuła i teraz wyraźnie widziała, że każdy z bliskich jej osób, czy nawet nie do końca bliskich, chodził wokół Villanelle na paluszkach, jakby każdy najmniejszy problem miał sprawić, że dziewczyna posypie się niczym źle ustawiony domek z kart. I, szczerze mówiąc, Tilly doprowadzało to do szału. Zazdrość przemawiała przez nią swoją drogą, ale była po prostu wściekła, że Elle owinęła sobie wszystkich wokół palca z tak dziecinną łatwością. Manipulowała nimi i obracała cały świat do góry nogami, byleby tylko znaleźć się w centrum uwagi, nawet w obliczu tego, że Arthur leżał za tymi przeklętymi drzwiami i walczył o życie.
    Brown nie zwrócił uwagi na siostrę swojego pacjenta, o której wiedział więcej, niżby wypadało. Mathilde stanowiła nieodłączny element egzystencji Morrisona, czy mu się to podobało, czy nie. Niemniej jednak zignorował ją, skupiając się na zapłakanej Villanelle i na wypowiadanych przez nią słowach, a za każdym razem, gdy już myślał, że zdoła dojść do głosu, jedynie cicho wzdychał i pozwalał jej mówić dalej.
    - Poczekaj, poczekaj – poprosił, ściskając mocniej jej ramiona. – Dobrze, zostanę z nimi, tylko… Najpierw musisz coś zobaczyć – powiedział i sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyjmując z niej list, na którym wyraźnie widniało skrócone imię dziewczyny. Spojrzał na kartkę i powoli, z lekkim wahaniem podał ją Elle. – Policja znalazła to w waszym mieszkaniu – zaczął, starając się, by głos mu przy tym nie drżał. – Jest napisany odręcznie jego pismem bez żadnego udziału osób trzecich, więc wykluczono próbę zabójstwa. Chciał się zabić, Elle, a tutaj jest napisane, dlaczego to zrobił. Przeczytałem go, przepraszam. Powinienem uszanować waszą prywatność, ale padło moje imię, więc to zrobiłem. Po prostu… Usiądź i… Dowiesz się, dlaczego się tak zachowywał. Może w tym czasie… Chciałaś coś załatwić, tak? Powiedz mi co, a może ja to zrobię? – podsunął, nie odrywając nawet na moment spojrzenia od jej twarzy.

    nie wiem nawet jak się podpisać

    OdpowiedzUsuń
  31. W naturalnym dla siebie odruchu zaczęła teraz analizować każde słowo, które padło z jej ust podczas tej pozornie błahej pogawędki. Podświadomie czuła, że właśnie teraz jest oceniania. To jak wygląda, jak się zachowuje i co mówi. I choć wiedziała, że w swojej ocenie Villanelle nie kieruje się złośliwością, a troską o dobro najlepszego przyjaciela, Willow przeszkadzał sam fakt, że w ogóle znalazła się w sytuacji, w której musi wystawić się na opinie innych. I choć jednym z założeń tego programu, było właśnie podanie się na złotej tacy i czekanie na reakcję publiczności, nie przeszkadzało jej do takiego stopnia, jak to, że prześwietlana jest przez kogoś kto mógł mieć znaczący wpływ na powodzenie tej relacji. Bo co jeśli Elle uzna, że Cleeves nie jest dla Małeckiego odpowiednia, co jeśli odwiedzie go od pomysłu związania się z nią, co jeśli ma na niego tak znaczący wpływ, że jej opinia jest w stanie zmienić sposób w jaki o niej myślał? I kolejna fala niepewności zalała ją gwałtownie. Spięła się cała, instynktownie gotowa się bronić jeśli zajdzie taka potrzeba.
    — Za to akurat ochrzan należy się Jasperowi. Nie miałam żadnego wpływu na jego listę gości — tak naprawdę poza wyborem sukienki i złożeniem przysięgi przed obliczem obcych sobie osób i kamer, na nic nie miała wpływu. W całym tym procesie towarzyszyła jej tylko siostra. Beth w przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny, wspierała ją przez cały czas i uważała to za ogromną szansę dla Willow. Nie skrzeczała tak jak pozostali, że kpi sobie z instytucji małżeństwa, że egoistycznie wywleka w światła reflektorów całą rodzinę, że stawia ich w złym świetle. I to Willow zupełnie wystarczało, nie potrzebowała nikogo więcej, dlatego też nie zaprosiła nikogo. Żadnych znajomych, dalekich krewnych, sąsiadów. Była tylko ona i Beth, i było dobrze. A rodzina Małeckich okazała się pełna życzliwych, ciepłych ludzi, z otwartymi umysłami i sercami. Szybko sprawili, że Cleeves poczuła się akceptowana, zupełnie tak jakby była jedną z nich. Wreszcie poczuła się częścią czegoś większego, czegoś pełnego sensu, ciepła i miłości. I myśl o tym, że może to stracić, przerażała ją, jak nic innego na tym świecie.
    — Ty? — uniosła pytająco brew — To ja powinnam się denerwować — i denerwowała, jak cholera, ale starała się nie pokazać tego po sobie. Co jeśli powiedziała coś głupiego? Powinna bardziej się kontrolować, nie wdawać się w żadne szczegóły ze swojego życia prywatnego, nawet jeśli od jakiegoś czasu dzieliła je z setkami tysięcy widzów zasiadających przed telewizorami. — Masz rację — przyznała kiwając głową i wzdychając — To nie jest najlepsze miejsce na tego typu spotkania — to, że najlepsza przyjaciółka Jaspera wiedziała teraz o terapii Willow, z całą pewnością nie sprzyjało ocenie, którą miała ostatecznie wystawić. Wielokrotnie podczas rozmów z terapeutą słyszała, że nie powinna się wstydzić swojej fobii społecznej, i że dopóki będzie to robić, nie zaakceptuje w pełni problemu, który od lat utrudniał jej życie. — Ale tak naprawdę w całej tej sytuacji nic nie jest normalne — bo gdyby tak było pierw poszłaby z Jasperem na kilka randek, a potem, stopniowo, wprowadzałby ją w swoje życie, zaczynając właśnie od poznania znajomych, następnie rodziny. A oni? Zaczęli wszystko od końca i Willow nie do końca wiedziała na jaki etap przyjdzie teraz pora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To jest… — urwała, głośno wzdychając. Jak właściwie miała ująć to w słowa, tak by Elle nie odczytała tego źle i nie użyła kiedyś tych słów przeciwko niej? — Dla kogoś z takimi problemami jak moje, wpuszczenie do życia jednej, nowej osoby nie jest łatwe. A ja wpuszczam setki tysięcy i to męczy, cholernie męczy. Nie ukrywam, że liczę dni do końca programu, bo jest to jedno z najcięższych przeżyć przez jakie musiałam przejść i gdybym miała zdecydować się jeszcze raz, nie zrobiłabym tego. Ze względu na brak prywatności, którą tak zawsze chroniłam, na obecność kamer, czy to, że ludzie zaczepiają mnie na ulicy — przygryzła dolną wargę, odwracając od niej wzrok. Wpatrując się teraz w czubki własnych butów, poczuła się niezwykle zagubiona — Ale jednocześnie jestem wdzięczna, bo poznałam Jaspera. Jest niezwykły, pełen ciepła, dobroci, sprawia, że się uśmiecham. I gdyby nie program, to nigdy nie miałabym takiej szansy, bo powiedzmy sobie szczerze, ale facet taki jak on, nie zwróciłby uwagi na kogoś takiego jak ja — wzruszyła ramionami, siląc się na lekki ton, choć mówienie o tym nie było proste. Przez Willow nie przemawiała teraz skromność, a zupełny brak pewności siebie, z którym rosła przez wszystkie te lata, przekonana, że niewiele znaczy.

      Willow

      Usuń
  32. Pewnie, gdyby się przeniosły do tamtego mieszkania to chciały czy nie, wpadłyby na Matta, a ten już niekoniecznie musiał chcieć je zostawić tylko we dwie, a to jednak miał być wieczór poświęcony tylko babskim plotkom, winie i całej reszcie, która bezpośrednio mężczyzn nie dotyczyła. Chciałaby jej pokazać, jak mieszkanie jest urządzone, jeszcze sporo brakowało, aby było idealnie, ale już i tak robiło ogromne wrażenie. A rudowłosa była pewna, że będzie tam szczęśliwa. Jasne, przerażało ją to, że zmieni się wszystko, ale to był poważny krok do przodu, którego była naprawdę pewna, i z którego rezygnować wcale nie zamierzała.
    — Chyba tak, chciałabym jakoś uczcić to, że tam teraz jesteśmy we dwoje — odparła z uśmiechem — jak będę wiedziała konkretną datę, to dam ci znać. Na razie, jak sama widzisz, mam tu jeszcze masę rzeczy do ogarnięcia i chyba trochę z tym zwlekam, bo szczerze mówiąc nie bardzo chcę… Znaczy chcę, ale, no sama pewnie rozumiesz, prawda? Zaczyna się coś zupełnie nowego, trochę się tego wszystkiego boję, a jednak to mieszkanie było takim moim azylem, gdzie mogę uciekać, jak coś się dzieje złego, czy jak potrzebuję chwili samotności — wyznała spoglądając na swoje dłonie, palcami obracała pierścionkiem, co zawsze robiła, gdy tylko zaczynała się nieco bardziej denerwować. Była naprawdę przerażona tym, że coś nowego się zacznie, ale teraz i podekscytowana. Nie mogła cały czas tkwić w jednym miejscu i teraz chyba był naprawdę dobry czas na to, aby zacząć wprowadzać powoli zmiany w życie.
    — Te koszule są świetne. Jak tam byliśmy to najchętniej cały czas bym w nich chodziła — powiedziała. Wiele by dała, aby znaleźć się znów na Maui, a nie w Nowym Jorku, który przygotowywał się na to, aby powitać jesień. Potrzebowała lata lub chociaż wiosny, a jeszcze minimum do marca czekało ich wstawanie w ciemnościach, wracanie z pracy czy uczelni w ciemnościach i choć jesień się dopiero co zaczęła, to już miała jej serdecznie dość. — Kocham twoje dzieci, naprawdę, ale za żadne skarby ci jej nie oddam. Nawet za małego — odparła zerkając na Babe. Nie było takiej siły, która by mogła sprawić, aby rudowłosa oddała dobrowolnie towarzyszkę życia tak naprawdę.
    To będzie cudowny wieczór, doskonale o tym wiedziała. Dawno się nie widziały tylko we dwie i miała nadzieję nadrobić wszelkie zaległości. Chwilę się zastanawiała, czy w ogóle powinna podejmować ten temat, ale chyba potrzebowała się wygadać i podpytać o parę rzeczy, a Elle w tym momencie wydawała się jej być odpowiednią sobą do tej rozmowy. Sama chyba do końca nie wiedziała, czy chce rozmawiać konkretnie w taki sposób, ale skoro już tutaj jej przyjaciółka była, nie przeszkadzały im osoby trzecie, to wolała nie rezygnować z takiej okazji, która szybkiej powtórki wcale mieć nie musi.
    — Elle — zaczęła podnosząc wzrok na przyjaciółkę — skąd wiedziałaś, że to jest to? No wiesz, że z Arthur to ten facet, z którym chcesz być? Wiem, że pojawiła się Thea, ale z początku chyba nie rozważałaś tego, aby z nim być, prawda? — spytała lekko przygryzając wargę. W jej przypadku może i dzieci nie było, cóż był Harry, ale to było zupełnie coś innego.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  33. Dlaczego to zrobiła? Co ją podkusiło do wzięcia udziału w programie? Czy chciała sobie coś udowodnić? A może miała dość samotności? Wysyłając zgłoszenie była przekonana, że nie jest dość interesująca, by komukolwiek przyszło do głowy aby wybrać ją na jedną z uczestniczek, ale wówczas przynajmniej mogłaby powiedzieć, że spróbowała. Istniało wiele wyjaśnień, ale które z nich było najtrafniejsze, najlepsze? Umilkła zastanawiając się przez dłuższą chwilę nad tym, co powinna powiedzieć kobiecie. Czy powinna w ogóle coś mówić? Musiała się przed nią tłumaczyć? Może i była przyjaciółką Jaspera, ale sama przyznała przed chwilą, że nie zawsze było między nimi tak kolorowo. W końcu jednak westchnęła, poprawiając się na niewygodnym, poczekalnianym krześle.
    — Nie można być przez całe życie samotnym, każdy kogoś potrzebuje. A ja… — jak właściwie miała ująć to wszystko w słowa? Żeby ją zrozumiała, żeby do cholery przestała patrzeć na nią w ten oceniający sposób, doszukując się jakiś mankamentów. Nikt nie był idealny. — Zgłaszając się nie myślałam o tym, że będę musiała wystawić całe swoje życie na wizji, nie myślałam nawet, że zostanę wybrana. Po prostu nie chciałam dłużej być sama, a wszelkie próby, które podejmowałam na własną rękę kończyły się fiaskiem. Skoro oddałam swoje zdrowie psychiczne w ręce wykwalifikowanego człowieka, więc dlaczego nie mogłam zrobić tego samego z moim życiem uczuciowym? Zgłoszenie się nic nie kosztowało, a potem… — urwała, by wziąć głęboki oddech i wreszcie spojrzała w jej kierunku — Znasz to uczucie, gdy jesteś zmęczona tym jak wygląda twoje życie? I tak bardzo rozpaczliwie pragniesz zmian, że gdy jakaś okazja pojawia się na horyzoncie chwytasz się jej rozpaczliwie, nie myśląc o konsekwencjach? I wtedy myślisz, że przecież ten cały strach, te wszystkie fobie są w twojej głowie i choć ograniczały cię przez całe życie, to nie musisz już dłużej na to pozwalać. A jeśli nie wykorzystasz okazji to będziesz żałować. Oczywiście nie wszystko może się udać, ale to też będzie lekcją na przyszłość, o tym czego nie robić. I dla mnie taką okazją był program. Nie zrozum mnie źle, ale nie myślałam o znalezieniu wielkiej miłości, nawet nie myślałam, że to możliwe, bo przecież nie sposób zadecydować o wspólnym życiu na dobre i na złe w ciągu trzydziestu dni. Tylko sześć par w całej historii programu wciąż pozostaje w małżeństwie. Staram się być realistką, a statystyki w tym przypadku są dość okrutne — wzruszyła ramionami — Ale miałam nadzieję, że program mimo wszystko coś zmieni w moim życiu, że może stanę się nieco bardziej otwarta. Podobno by nauczyć się pływać najlepiej jest skoczyć od razu na głęboką wodę i ja to zrobiłam. Mam szczęście, że trafiłam na Jaspera. Prawdopodobnie dawno już bym utonęła gdyby nie on— Małecki rzucił jej to cholerne koło ratunkowe i powoli wyciągał na brzeg. Czy Villanelle w ogóle zrozumie motywy, jakimi kierowała się Willow, decydując się na udział w programie? Cleeves szczerze w to powątpiewała.
    — Obiecuję zachować to dla siebie — nie zamierzała nawet słowem pisnąć Jasperowi o tej dość niezręcznie wymianie zdań z jego przyjaciółką, choć nie wątpiła w to, że Małecki i tak o wszystkim się dowie. Przyjaciele nie mają przed sobą żadnych tajemnic, prawda? — To męczące, owszem, ale na szczęście nie zdarza się często. Wiem, co robić by nie rzucać się w oczy — czego oczywiście nie mogła uniknąć podczas prowadzonych przez siebie wykładów. A niestety wieść o jej udziale w programie rozeszła się w niezwykłym tempie i Willow nagle znalazła się na językach studentów. Z tym jednak sobie jakoś radziła. To była jej praca, a oddzielnie życia prywatnego od zajęć przynoszących jej dochód, wychodziło jej całkiem znośnie.
    Pytania zadawane przez kobietę powoli zaczynały ją irytować. Nie zadawał jej ich nawet sam Jasper, więc dlaczego miałaby spowiadać się przed jego przyjaciółką? Pokręciła jednak głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem jaki będzie finał, ale myślę, że oboje wybierzemy to, co będzie najlepsze dla naszej relacji. Nie zamierzam go skrzywdzić, nie czerpie przyjemności z zadawania komuś bólu — czy wyglądała na kogoś kto lubi wywoływać cierpienie? Zależało jej na Jasperze, ale wciąż nie była przekonana, czy pozostanie w małżeństwie przysłuży się temu, co zaczęło powstawać między nimi. Wkrótce musiała się zdecydować, ale wówczas pierw przeprowadzi taką rozmowę z Małeckim, nie z jego rodziną czy przyjaciółmi. Ich opinia w gruncie rzeczy nie miała żadnego znaczenia. Mimo całej sympatii jaką Willow darzyła jego bliskich, nie miała zamiaru kierować się w wyborze ich radami. Musiała podjąć decyzję, która będzie najlepsza dla nich. Dla niej i Jaspera.

      Willow

      Usuń
  34. Na pewno wszystkie teorie i legendy dotyczące tych katakumb były straszne. Chociaż możliwe, że znajdą się tacy mieszkańcy, którzy uważali, że tak naprawdę nic wielkiego się nie stało, ot, choroby, kwarantanny czy po prostu coś w tym stylu. W każdym bądź razie chodziło o coś, co dało się racjonalnie wytłumaczyć, bez wzmianki o potworach czy innych sił nadprzyrodzonych.
    - Myślę, że zapytani o potwora z katakumb mieszkańcy mogą nas wyśmiać - stwierdził. - Skoro to taka tajemnica, na pewno i oni będą chcieli to ukryć. Ciekawe, czy ciężko będzie znaleźć kogoś, kto jednak będzie się chciał tym podzielić z obcymi ludźmi - westchnął i też się podniósł.
    Villanelle miała rację, dłuższe siedzenie tu i szukanie dalej informacji, jakichkolwiek, mogło być bez sensu. Zawsze mogą obrać nieco inną strategię i zagrać po prostu studentów, którzy coś tam słyszeli i chcieli tylko zapytać. Później mogli brnąć dalej, robiąc się bardziej... upierdliwi. Może to by coś dało? Pewnie szanse na to były niewielkie, no ale cóż. Wciąż musieli pamiętać, że nie chcieli robić sobie problemów, ściągać na siebie za dużej uwagi i nie sprawiać wrażenia, jakby mieli być zagrożeniem.
    - No to w takim razie ruszamy w miasto - uśmiechnął się. - Poczekaj na mnie na dole, pójdę po kurtkę - powiedział jeszcze i wyszedł z jej pokoju, kierując się do swojego. Tam ubrał na siebie wspomnianą kurtkę i czapkę na głowę. To już ta pora, taka pogoda i taka temperatura, a on lubił nosić czapki. Przebrał jeszcze buty na wyjściowe i poszedł do hotelowego holu. - Okej, chodźmy.
    Wyszli na zewnątrz, a Jaime otworzył samochód przyciskiem na breloku przy kluczykach. Do centrum nie było jakoś specjalnie daleko, ale pogoda nie zachęcała do spacerów. Lepiej schronić się w ciepłym aucie. Na pewno oboje chcieli być zdrowi.
    W środku chłopak uruchomił GPS w telefonie, wyszukując najbliższych barów, restauracji i knajp. Przy okazji sprawdzał, kiedy dany lokal został otwarty. Może powinni zacząć od tych najstarszych? W końcu Elle wspomniała coś o starszych właścicielach, więc może właśnie w takich lokalach będą tacy właściciele?
    - Jeszcze mi tak teraz wpadło do głowy... Może jakieś motele? Nie wiem, jak to wygląda w życiu realnym, ale w serialach i filmach recepcjoniści w takich miejscach wiedzą dużo. Przeważnie są creepy, ale mają informacje. Moglibyśmy później to przetestować. Co ty na to? - zapytał jeszcze, nim w końcu ruszyli z parkingu i skierowali się na drogę główną.
    Cała ta wycieczka zaczyna podobać mu się coraz bardziej. Co prawda musieli nieco zmienić plany, ale te nowe też zapowiadały się interesująco. Podobało mu się to, że zajął się czymś innym, w dodatku nie był sam, tylko z kimś, komu ufał i z kim się dogadywał. Chyba rozumieli się bardzo dobrze i uzupełniali swoje pomysły, a to sprawiało, że Jaime czuł się jeszcze bardziej zadowolony.
    W końcu dotarli pod pierwszy lokal z listy. Z zewnątrz nie wydawał się być duży, ale to może i lepiej. Może przytulny klimat, na jaki liczył Jaime, że będzie panował w środku, sprawi, że ludzie coś faktycznie powiedzą, coś przydatnego, co rzuci więcej światła na sprawę katakumb.
    Weszli do środka i odszukali jakiś stolik w ustronnym miejscu, żeby inni klienci im nie przeszkadzali. Za ladą pracowała jakaś starsza kobieta. Czyżby mogło im się pofarcić?

    [Czy my mamy jakiś plan na te katakumby czy lecimy na żywioł? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  35. Na dom na obrzeżach miasta było dla niej jeszcze stanowczo zbyt wcześnie i Carlie miała wrażenie, że może minąć jeszcze parę lat zanim chciałaby się tam przenieść. Jej całe życie kręciło się w centrum miasta, a wszyscy wiedzieli jakie korki tutaj były i jak wiele czasu człowiek był w stanie zaoszczędzić, gdy można było wskoczyć w metro, którym dało się dojechać tak naprawdę wszędzie. Zresztą miała też wrażenie, że taki dom był jeszcze większym krokiem naprzód niż wspólny apartament. Dom kojarzył się jej od razu z dużymi rodzinami, białym płotkiem i wakacjami raz do roku, choć patrząc na to jakie oboje prowadzili życie to nuda i monotonność im przecież nie groziła. Byli ze sobą dopiero parę miesięcy, a przez ten czas z jej ust ani razu nie padły słowa nudzę się, gdy znajdowała się w towarzystwie Matthew. Zawsze mieli co robić, nawet jeśli chodziło o leżenie na kanapie brzuchami do góry, jedzenie chipsów i oglądanie seriali z Netflixa. Jednak mimo wszystko była trochę przerażona, że to wszystko tak szybko szło naprzód, tylko z drugiej strony na co miała czekać? Przecież prędzej czy później by razem zamieszkali, a teraz i tak znaleźli świetną ofertę mieszkalną, z której szkoda było nie skorzystać. Trochę się tego wszystkiego obawiała, ale zwyczajnie nie była pewna, jak to będzie wyglądało. Poradzą sobie, gdy będą mieszkać tylko we dwoje? Nie będą drzeć ze sobą kotów? Teraz w końcu mieli zawsze te dwa czy trzy dni przerwy od siebie, gdy mieli masę zajęć i nie mieli czasu, aby się odwiedzić i ten czas zawsze dziewczynie pokazywał, jak bardzo za nim tęskniła i jak bardzo chciałaby mieć go na co dzień przy sobie, ale z drugiej strony miała też czas dla siebie. Mogła zapalić ulubione świece, poczytać w spokoju książkę, uprawiać jogę w salonie przy spokojnej muzyce i zapachach ze świeczek i nie martwić się, że ktoś na nią patrzy, że komuś przeszkadzają zapachy czy rozłożone magazyny lub książki. Teraz wszystko miało się zmienić i choć czuła się gotowa, to zwyczajnie miała trochę przed tym wszystkim parę obaw, których wyciszyć nie potrafiła.
    — Tak na wieczór mogę się zastanowić. Pod warunkiem, że wróci do mnie cała i zdrowa, a nie przerobiona na boczek — mruknęła ze śmiechem i w pełni oczywiście żartując, ale od momentu, jak zaadoptowała to cały czas słyszała podobne żarty i choć z początku to ją irytowało, to teraz zwyczajnie sama uznała, że lepiej będzie żartować o to niż się wściekać. Cierpliwie zaczekała aż dostanie kieliszek z winem i gdy tylko znalazł się on w jej rękach, to upiła parę łyczków. Potrzebowała tego na dobry początek wieczoru. Chciała i potrzebowała bardziej konkretnych odpowiedzi niż właśnie ta z typu po prostu to poczułam czy wiedziałam, bo to i ona sama czuła. Nie ukrywała, że związek z Mattem był dla niej naprawdę ważny i może nie tyle chciała, aby wszystko było perfekcyjne, ale po prostu dobre. Z Yvesem nie miała aż tylu… znaków zapytania. Było jej z nim dobrze, dogadywali się bez problemu, ale z czasem okazało się, że obojgu czegoś brakuje i potrzebowali zmian, a z Mattem było inaczej. Po części nawet chyba lepiej, choć nie lubiła porównywać poprzedniego związku do nowego, bo w każdym było coś wyjątkowego i zwyczajnie pięknego.
    — Pamiętam go. Nie sprowadził się później przypadkiem tutaj? — zagadnęła z lekkim uśmiechem zerkając na przyjaciółkę. Jej życie było zdecydowanie pokręcone, ba nawet bardzo, ale czyje tak na dobrą sprawę nie było? — Mam nadzieję, że nie sugerujesz mi, abym znalazła sobie kogoś innego, żeby zrozumieć, że kocham Matta — zaśmiała się upijając kolejny łyk. Wiedziała, że go kocha. Czuła to w każdej komórce swojego ciała, była o tym naprawdę przekonana, ale się po prostu bała nadchodzących zmian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przy nim wszystko jest nowe, Elle. Mam wrażenie, że poznaję lepiej samą siebie i dowiaduję się o sobie nowych rzeczy. Jestem pewniejsza siebie, to na pewno. Chyba też bardziej otwarta na świat i ludzi — odpowiedziała. Do tej pory głównie trzymała się grona swoich najbliższych, bo z każdej strony miała wrażenie, że ludzie chcą się z nią przyjaźnić, bo ma sławnych rodziców, a nie przez to jaką jest osobą.
      — Skoro o seksie mowa — rzuciła siadając niego wygodniej i biorąc na kolana Leię, którą zaczęła głaskać — to tu się muszą z tobą zgodzić. Jest… Boże, Elle. Nie wydaje mi się, abym wcześniej chciała aż tak bardzo nie wchodzić z sypialni. Albo ogólnie z domu — zdradziła ze śmiechem, bo przecież po co ograniczać się tylko od jednego pomieszczenia, kiedy ma się pod ręką tak wiele innych miejsc?
      — Mam nadzieję tylko, że to nie jest krótka bajka, która się za chwilę skończy.
      Żyła jak w bajce i nie chciałaby, aby to się zmieniało. Jasne, były po drodze drobne problemy i nie mogła tego zmienić w żaden sposób, ale chodziło o sam fakt, że było świetnie i gdyby to się nagle zmieniło, to nie miała pojęcia jakby sobie z tym poradziła.
      — Czyli nie uważasz, że przesadzam i wymyślam sobie problemy? — spytała zerkając na przyjaciółkę.

      [Dziękuję!! <33]
      Carlie

      Usuń
  36. [ Hej!
    Właśnie piszę drugi raz komentarz bo coś mi zwierzak kliknął i zniknął O.o
    Jeszcze nie spotkałam osoby, która znała by tą opowieść aż tak długo... A jeśli twoja pani lubi swoje małżeństwo, dzieci, życie i wgl to raczej tego mojego gnojka powinna omijać szerokim łukiem. Ale skoro masz ochotę na jakieś komplikacje to bardzo chętnie się na nie piszę :D
    Tylko jakby ich tu na siebie natknąć... Może coś z uczelnią? ]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  37. Zajęli miejsca przy stoliku. Jaime zdjął kurtkę i czapkę, a potem westchnął i rozejrzał się po lokalu. Później zerknął jeszcze na zegarek. Możliwe, że w każdej chwili zleci się tu więcej ludzi, ponieważ zbliżała się pora lunchu. Skoro ta knajpa wciąż istniała, to i ludzie musieli tu zaglądać. Albo nawet tacy jak oni, zwiedzający, turyści, którzy chcieli zjeść coś poza hotelem czy pensjonatem.
    - Do tego miejsca też możemy pojechać. Na kolację, skoro pan w hotelu zaproponował. Może dowiemy się czegoś więcej? - spojrzał na Elle, a potem na menu. - Wiesz, skoro mają taką nazwę, to może chętnie się podzielą tym, co mogą ewentualnie wiedzieć na temat wydarzeń z katakumb? Tam podobno też było nie raz sporo krwi, więc... Możliwe, że mamy szansę - stwierdził Jaime i przeczesał palcami włosy. - Może znają legendy, może będą próbowali nas nastraszyć, powiedzą coś pożytecznego...
    W końcu wybrał coś dla siebie i zaczekał na decyzję koleżanki. Nie sądził, aby tutaj podchodzono do stolików i zbierano zamówienia, ale nigdy nic nie wiadomo. Chyba i Elle, i Jaime musieli ustalić jakiś plan działania, a najwidoczniej żadne z nich takowego nie miało. Cóż... możliwe, że jego brat byłby lepszy w takim położeniu. Był bardziej otwarty, wygadany, teraz pewnie jeszcze lepiej potrafiłby zagadywać ludzi, co na bank by im się tu przydało.
    No ale Jimmy'ego tutaj nie było, musieli sobie poradzić sami.
    - Też oglądałem ten serial. Był interesujący. Podobno jest drugi sezon, ale jeszcze nie tknąłem. W sumie ciekawe, co tam zrobili - westchnął. O, już mieli drugi serial, który razem oglądali. Może mieli ze sobą więcej wspólnego niż zachwyt tym samym budynkiem (to, że z zupełnie innych powodów, to już inna bajka, ale nieważne). Oglądanie tym samych seriali było jak najbardziej na miejscu. Jaime uśmiechnął się do Elle lekko. - Więc może nigdy w życiu nie powinniśmy zatrzymywać się na noc w motelach. No wiesz, jak na przykład pojedziesz kiedyś z rodziną na dłuższą wycieczkę czy coś, a ja... jak będę gdzieś w drodze - wzruszył ramionami, wciąż mając nieco uniesione kąciki ust. - Okej, chyba oboje nie wiemy za bardzo, jak się do tego zabrać. Może powinniśmy obejrzeć jakiś serial o podobnej tematyce... W sumie udawanie dwójki idiotów brzmi całkiem nieźle - zaśmiał się cicho. - Jeśli wezmą nas za idiotów, którzy chcą wiedzieć lub... nie wiem, chcą przeżyć przygodę, to może powiedzą, bo uznają, że i tak sobie nie poradzimy? Hm... - Jaime spojrzał znów na kobietą za barową ladą. - Może po prostu bądźmy mili, sympatyczni i dobrze ułożeni? W tym przypadku akurat. Może kobieta uzna nas za przemiłe dzieciaki i coś nam opowie? Pójdę zamówić, jeśli wybrałaś już, na co masz ochotę - zaproponował, patrząc na Elle.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  38. Gabriel skończył zajęcia parę godzin temu. Zawsze po nich był kompletnie znużony. Zarządzanie to największy syf o jakim przyszło mu się uczyć. Jego pasje były zupełnie inne i zupełnie co innego dawało mu namiastkę radości, ale zdawał sobie sprawę, że później to właśnie cholerne zarządzanie mu się przyda, a nie powieści. Wybór studiów był jedyną rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił dla ojca. Przeklinał się za to, bo to dawało ojcu jakiś cień nadziei, że jego syn wyjdzie na ludzi. Gabriel nie raz i nie dwa miał ochotę rzucić to w cholerę, ale chciał kiedyś przejąć biznes ojca i żyć sobie wygodnie. Wiele osób twierdziło, że się do tego nie nadaje. Nie miał cierpliwości i gardził większością ludzi na tej planecie. Praca w grupie kompletnie mu nie leżała, a tym bardziej gdy ktoś inny wydawał polecenia. Był totalnym indywidualistą. I dupkiem. Sporo osób mogło się przekonać o tym na własnej skórze. Wiele osób twierdziło, że Gabe jest niereformowalny, że już za bardzo zszedł na margines. I stwierdzano to po jego chamskim zachowaniu, a to była zaledwie połowa. On sam nie zaprzeczał, a nieliczne grono, które znało go na wylot wiedziało, że to zmierza w nieciekawym kierunku.
    Przechadzał się ulicami miasta kierując się w wyznaczone miejsce spotkania. Mieli zebrać się paczką u Jamesa, jedno z ich kumpli. Samochód zostawił niedaleko mając ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. Było rześkie i pobudzało. Poza tym Gabriel wiedział, że dziś i tak już nie będzie mógł wsiąść za kółko.
    Wsunął zmarznięte dłonie do kieszeni czarnych jeansów. Jego chłodne spojrzenie przesuwało się po osobach, które go mijały. Nikt nie zwracał jego szczególnej uwagi, wszyscy byli jednakowo nudni póki nie dostrzegł znajomej postaci. Zatrzymał się na chwilę przypatrując się temu dziwnemu obrazkowi. Kobieta szła prowadząc wózek z dwójką dzieci i nie było by w tym niczego nadzwyczajnego gdyby nie ta konkretna kobieta. Elle... Pamiętał czasy, gdy razem imprezowali i gdy z takim uporem nie chciała dać mu się przelecieć. Pamiętał ile potrafiła pić i jak bardzo chciała wzbudzić zazdrość w pewnym gnojku. Była porąbana jak wielu jego znajomych i otwarta na dobrą zabawę. Dlatego ten obrazek wydawał mu się tak abstrakcyjny.
    Jego usta wygięły się w niewielkim uśmiechu po czym ruszył w jej stronę. Zatrzymał się przy niej, gdy dziewczynka cisnęła pluszakiem o beton.
    - Zostałaś opiekunką do dzieci? - spytał z kpiną. Z tego co pamiętał miała większe ambicje niż to. Jakoś w ogóle nie przyszło mu do głowy, że to mogą być jej dzieciaki. I w ogóle nie przejmował się tym czy jego pytanie było nie na miejscu. Jak się obrazi to trudno.

    Gabryś

    OdpowiedzUsuń
  39. Chciał ukryć zaskoczenie i to że w jakikolwiek sposób go to ruszyło, ale gdy padły jej słowa niemal od razu zachłysnął się powietrzem. Nie, nie miał zielonego pojęcia co dzieje się z nią dzieje. Dobrze się bawili, ale tak naprawdę nic go nie obchodziła, a gdy nagle zniknęła i przestała przychodzić na imprezy, jego zainteresowanie zmalało poniżej zera.
    Zerknął przelotnie na dzieci, a później znów utkwił wzrok na swojej rozmówczyni. Widział pewne podobieństwa, ale... To i tak nie mieściło się w jego głowie. Z tego co pamiętał Elle była w jego wieku. Miała DOPIERO 23 lata. Dużo za mało na robienie dzieci i nie sądził by było to zaplanowane. Poza tym Gabriel był z tej grupy osób, które nie miały zbyt romantycznego życia i nie wierzyły w miłość.
    Gabriel odsuwał od siebie wszelakie głębsze uczucia i tym bardziej relacje. Robił to automatycznie od bardzo dawna. Po prostu nie sądził, że to prowadzi do czegoś dobrego i nie uważał by było mu to potrzebne do życia. Poza tym znał wiele lasek i wiedział jakie one są. Wszystkie do tej pory były łatwe i nudne. Jego doświadczenie rodzinne także nie pokazało mu, że warto się angażować. A dzieci uważał za zbędny balast, o który trzeba dbać. On wciąż był na tym samym etapie co te kilka lat temu Elle. Sens odnajdywał w imprezach i piciu i w wyrywaniu kolejnych dziewczyn.
    Nawet nie wiedział jak ma to skomentować. To było po prostu... To wykraczało poza jego bezpieczną strefę.
    - Aha. - skwitował. - Kto dał się tak omotać, że wrobiłaś go w robienie dzieci? - zapytał wprost, bo wiedział, że jej kontakt z Nicolasem urwał się tak samo jak i zresztą. Poza tym ten idiota nie dałby się złapać na brzuch. Też był z tych co wciąż lubią się zabawić i mimo że bywał w jakichś związkach to wciąż nie było to tak poważne jak to co zgotowała sobie Villanelle.
    Jego pytanie mogło wydawać się niegrzeczne i tak dalej, ale Gabriel zawsze mówił co mu ślina na język przyniosła. No i od dawna niemal w każdym wypowiadanym przez niego zdaniu krył się atak. Nie zawsze robił to specjalnie, to była jedna z tych rzeczy, która weszła mu w nawyk.

    Gabryś

    OdpowiedzUsuń
  40. Miał talent w wprawianiu ludzi w zakłopotanie. Widział, że dziewczyna nie czuje się komfortowo w jego obecności. Wiele osób się tak czuło. Gabriel mimo iż nie przejmował się zbyt wieloma rzeczami to nad wyraz wiele widział, po prostu nic sobie z tego nie robił.
    - Auć, to bolało. - odparł przykładając dłoń w miejscu w którym biło jego serce. - Nie musisz być taka wredna. Po prostu nie każdy twierdzi, że rodzina to jedyny sens życia. - odparł ponownie przenosząc wzrok na dziewczynkę, gdy ta niemal w niego rzuciła pluszakiem. Schylił się po zabawkę by podać ją małej. Była taka mała i śmiała się z byle czego. Dzieci były takie denerwujące. Raz się cieszyły, a raz ryczały.
    Wielokrotnie zadawano mu pytanie i co dalej. Jak widzisz swoją przyszłość? Co chcesz osiągnąć? Chcesz być całe życie sam?
    Szczerze powiedziawszy Gabriel nie planował na razie nic poza skończeniem studiów i przejęciem firmy ojca. To było coś o czym każdy wiedział, coś co było zaplanowane na długo przed rozpoczęciem szkoły. To była ta część jego życia, którą musiał przyjąć. Nic więcej nie planował, żył z dnia na dzień. Nie chciał nigdy się wiązać na stałe, nie chciał być od kogoś tak zależnym, by ktoś miał nad nim taką władzę. Uczucia, a zwłaszcza ta pieprzona miłość uskrzydlała, ale i potrafiła zrujnować człowieka i Gabriel zawsze był świadkiem tego drugiego. Dlatego nie chciał nigdy się ożenić, czy zrobić sobie dzieci. To było głupie. W tym momencie mógł robić co chciał, nie musiał się nikim martwić gdyby nagle zapragnął polecieć na drugi koniec świata. Nigdy by się do tego nie przyznał otwarcie, ba nie przyznawał się do tego przed samym sobą, ale ta niechęć do związków i miłości to tak naprawdę był jego głęboko zakorzeniony strach przed stratą czegoś bez czego nie da się żyć.
    - Może cię odprowadzę ? - zaproponował olewając to, że szedł na jedną z wielu imprez. Do picia wódki i palenia zioła nie był nikomu potrzebny, a teraz miał ochotę nieco pomęczyć swoją dawną koleżankę. Chciał sprawdzić, czy faktycznie tak bardzo się zmieniła i spotulniała. Nie chciało mu się w to wierzyć.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  41. Właściwie Jaime zaczynał pokładać większe nadzieje w tym barze czy co to tam było o tej intrygującej nazwie. Może powinni ubrać się w jakieś specyficzne ciuchy? Na przykład koszuli w czaszki czy coś w tym stylu... Wtedy może pracownicy i goście, którzy mogliby być stałymi bywalcami tego lokalu, uznaliby ich za swoich i opowiedzieli coś więcej?
    A może to wszystko było tylko po to, aby nakręcać ludzi takich jak Elle i Jaime, aby odwiedzali miasteczko, płacili za noclegi i jedzenie, kupowali sobie pamiątki, a to wszystko oczywiście nakręcało gospodarkę małego miasteczka? Chociaż te śmierci były prawdziwe, to znaczy naprawdę miały miejsce, to w obecnych czasach ludzie mogli zrobić z tego niezłą historię, aby zachęcać ludzi do przyjazdu i do wydawania pieniędzy.
    - W takim razie koniecznie muszę obejrzeć drugi sezon, kiedy wrócimy z wycieczki - pokiwał głową z uśmiechem. Na pewno znajdzie czas na to, w końcu nie miał za dużo obowiązków na swojej głowie. Przynajmniej na tę chwilę. - Myślałem, że przyjechaliśmy coś zjeść... Znaczy wiesz, nastawiłem się na porządną wyżerkę - przyznał szczerze, chyba lekko zakłopotany. W sumie, jeśli Elle nie miała ochoty, to przecież nie musiała jeść nic konkretnego. Ale Jaime owszem, był głodny i zamierzał zamówić sobie coś większego. - Nie musisz za mnie płacić, Elle, daj spokój - machnął ręką. Gdyby wziął faktycznie tylko coś do picia, to mógłby się z nią zgodzić, ale on miał ochotę jeszcze na jakieś jedzonko, a skoro ona nie chciała, to głupio by mu było korzystać z tej oferty. - W porządku, możesz postawić napoje, ale ja za moje danie sam zapłacę - zadecydował w końcu i szybko się podniósł, aby odejść w kierunku baru. Nie chciał też, aby Villanelle zaprotestowała.
    Zbliżając się do kobiety, zwolnił trochę kroku i przywołał na twarz jeden ze swoich bardziej uroczych uśmiechów. Wyglądał teraz na kogoś, kto często to robił, może też na kogoś nieco zagubionego. Może ta pani będzie chciała mu... pomóc? Cokolwiek?
    - Dzień dobry jeszcze raz - zaczął, kładąc dłonie na brzegu blatu. - Chcielibyśmy z koleżanką zamówić.
    Poczekał aż kobieta odpowie, wciąż zastanawiając się, jak to rozegrać. Złożył zamówienie i od razu zapłacił, żeby nie zapomnieć, a poza tym, głupio by było zapłacić tylko za jedzenie. Trudno, skoro Elle tak bardzo chciała stawić coś do picia, to niech to zrobi następnym razem albo odda mu po prostu pieniądze i już.
    - Przyjechaliśmy z Nowego Jorku z wycieczką. Jesteśmy studentami. Bardzo chcieliśmy się tu znaleźć. Dużo słyszeliśmy o tym miasteczku i o tym budynku, znajdującym się kawałek drogi stąd. Podobno w katakumbach straszy - zaśmiał się, jednak uważnie obserwował reakcję kobiety.
    - Wszystkim to wmawiają, chłopcze - odpowiedziała, uśmiechając się do niego lekko. Nabiła całe zamówienie na kasę.
    - Nic dziwnego, dobre miejsce na tego typu plotki. Szkoda, że nie wpuszczają tam nikogo - westchnął ciężko, tracąc z twarzy uśmiech. - Wie pani, chcieliśmy zobaczyć to na własne oczy. Co takiego się tam kryje, że mowa tu nawet o duchach.
    - Może dlatego, że swego czasu umarło tam wielu ludzi, a sam budynek pomimo swojego wieku wciąż stoi.
    Wymiana zdań nie trwała długo. Jaime wrócił do stolika i westchnął, kręcąc powoli głową.
    - Powiedziała mi tyle, co już wiemy - machnął ręką, zrezygnowany. - Może nic więcej nie wie albo nie jestem wystarczająco uroczy.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  42. Czasem poważne bądź też ciekawe (i niekoniecznie poważne jednocześnie) rozmowy wypływały w najmniej spodziewanych momentach, kiedy człowiek był na nie najmniej przygotowany, ale Jerome zauważył, że to właśnie tego typu dyskusje toczyło się najlepiej. Nie było przecież nic lepszego, niż swobodnie płynąca rozmowa, prawda? Kiedy nie szukało się tematów na siłę, byle tylko przerwać niezręczne i krepujące milczenie. I właśnie odkąd w salonie pojawiła się Villanelle, panowała właśnie taka atmosfera, gdzie też nikt specjalnie nie musiał walczyć o to, żeby zabrać głoś. Choć na dobrą sprawę trajkotała wyłącznie ich dwójka, bo zajęci pracą fryzjerzy mimo wszystko musieli skupić się na tym, co robili, żeby przypadkiem któraś z klientek nie skończyła z zielonymi włosami. A nie daj Boże, żeby padło akurat na Villanelle! Choć Marshall nie przypuszczał, że Jasper byłby w stanie dopuścić się takiego niedopatrzenia, nawet jeśli byłby wyjątkowo zagadany.
    — Ludziom czasem łatwiej wygadać się przed kimś obcym niż bliskimi — podsumował ze wzruszeniem ramion. — Choć wasza dwójka nie jest sobie taka obca, wiem. Generalizuję! — przyznał z cichym śmiechem, nieustannie mając na uwadze trzymanego w kołysce splecionej z ramion chłopczyka.
    Kojarzył, że w dzisiejszych czasach młodzi rodzice mieli dziwną tendencję do robienia wyścigów z dorastania swoich pociech, porównując je do dzieci znajomych i sąsiadów, podczas gdy wszyscy możliwi specjaliście trąbili na prawo i lewo, by pozwolić dziecku rozwijać się we własnym tempie. Ba!, pomoc bądź też przymuszanie do raczkowania, siadania czy stania mogła nawet zaszkodzić rozwijającemu się nieustannie układowi ruchu, z czego najwyraźniej niektórzy rodzice nie zdawali sobie sprawy, zaślepieni chorą pogonią… za czym, tak właściwie? Słyszał o tym bodaj w jakiejś telewizji śniadaniowej, może w wiadomościach. Zarówno tutaj jak i na Barbadosie nie miał zbyt wielu znajomych, którzy posiadali dzieci. Jego siostra, Ivana, dopiero miała urodzić. A on sam… Wszystko jeszcze było przed nim, o wiele bliżej jednak, niż jeszcze nie tak dawno temu przypuszczał.
    — Dziękuję — odparł z szerokim i ciepłym uśmiechem, widząc szczery entuzjazm blondynki. Zaraz też zaśmiał się cicho, kiedy Jasper, zajęty pracą, ponownie musiał przywołać ją do porządku. — Dwunasty. Na pierwszej wizycie jeszcze nie można było tego określić, ale na kolejnej… — mruknął, a jego uśmiech momentalnie stał się jeszcze szerszy. — Przyznam szczerze, że to nie było planowane, ale życie lubi zaskakiwać. I dopiero przy Jen poczułem, że… Że faktycznie chciałbym założyć rodzinę. Kiedyś. Niekoniecznie teraz. Ale los zdecydował inaczej. A właściwie alkohol — doprecyzował, szczerząc się głupkowato, bo choć obydwoje uważali, że nie był to najlepszy moment na dziecko, to Jerome jakoś nie potrafił i nawet nie zamierzał pohamować rozsadzającej go radości oraz dumy, które stawały się tym większe, kiedy mówił o tym na głos.
    — Dzięki — bąknął, kiedy Elle powiedziała, że byłby dobrym tatą. Słyszał to nie po raz pierwszy. I cieszył się z tego, ale było to też nieco… onieśmielające? Nigdy nie widział siebie w roli ojca. W ogóle mu się do tego nie spieszyło, ale teraz, kiedy on i Jen stali przed faktem dokonanym, jego poglądy zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy w ogóle uświadomili sobie, że zaistniała taka możliwość, iż Jen może być w ciąży, dotarło do niego, że nie myślał o tym przy żadnej innej kobiecie. A na pewno nie w tych kategoriach. Kiedyś, wcale tego nie ukrywał, był to dla niego najgorszy z możliwych scenariuszy. Przy Jen? Przy niej tak najzwyczajniej w świecie zaczął tego pragnąć.
    Odetchnął głęboko, ponieważ przytłoczyła go nieco ta gonitwa myśli, podczas gdy Matty smacznie spał w jego ramionach, a Thea gaworzyła wesoło w nosidełku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najpierw ślub, potem porozmawiamy o ubrankach — zasugerował i wywrócił oczami, czując, że niedługo już w ogóle nie będzie nadążał za własnym życiem, po czym parsknął, kiedy Jasper z wiadomych powodów spiorunował Elle wzrokiem. — Myślę, że spokojnie będziesz mogła porozpieszczać moje dziecko, gdyby tak Jasperowi się nie spieszyło. Każda para rąk do pomocy, tym bardziej tak doświadczona, będzie mile widziana — stwierdził i mrugnął do niej porozumiewawczo. Wydawało mu się, że zainteresowani ich potomkiem będzie duże. Mieli w Nowym Jorku trochę znajomych, tyle cioć i wujków powinno się na coś przydać, prawda?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  43. Sam nie wiedział po co to wszystko robi. Po co ciągnie z nią rozmowę i po jaką cholerę idzie ją odprowadzić. Ponęka ją przez chwilę swoją osobą i tyle. Pewnie znów się nigdy więcej nie spotkają bo z jakiej to okazji? Ona już zupełnie odcięła się od poprzedniego życia. Teraz jej recepta na zabawę to dzieci i puchate króliczki. Ciekaw był co na jej powrót i na jej nową, odmienną sytuację powiedziałby jej dawny obiekt westchnień. Kiedyś to wszystko była głupia zabawa, robienie sobie na złość, wywoływanie zazdrości... Byli szczeniakami.
    - Mam czas – stwierdził neutralnie. Fakt faktem był umówiony, ale nie sądził by James i inni przejęli się jego spóźnieniem. Oczywiście miał zamiar wszystkim powiedzieć o dzisiejszym spotkaniu. Zastanawiał się czy inni także nie wiedzieli co słychać u Villanelle. Ciekawe co by powiedzieli na taki obrót spraw. Prócz niej nikt z ich znajomych nie obrał takiej ścieżki jak Elle. Cóż była to dość dziwna ścieżka jak na kogoś takiego. Gabriel zastanawiał się kim jest facet, który tak namącił.
    Wzruszył ramionami na jej pytanie.
    - Wszystko po staremu – nie miał jej zbyt wiele do powiedzenia, u nich nie działo się nic tak przewrotnego jak w jej życiu, a raczej nie byli teraz na tyle blisko by opowiadał jej o wszystkich swoich sekretach. Zresztą chyba nigdy nie byli, albo po prostu to się kiedyś nie liczyło. Kiedyś miała by gdzieś czy znowu komuś przyłożył, czy zrobił inne porąbane rzeczy. Teraz wydawała się taka porządna jak... jak jego ojciec i inni którzy uważali się za lepszych. - Nikt się nie ustatkował jak ty, dalej spotykamy się praktycznie w tym samym gronie, powinnaś kiedyś wpaść. Wszyscy na pewno by się ucieszyli. - ostatnie słowa powiedział nienaturalnie przesłodzonym głosem. Każdy chwilę by poplotkował, a potem stracili by nią zainteresowanie. - Zwłaszcza twoja dawna miłość. - dodał kpiąco. Pamiętał ile potrafiła zrobić by zwrócić na siebie jego uwagę. To było dość zabawne gdy stało się obok. - Ale pewnie tatuś jest teraz w centrum zainteresowania, tak w ogóle pochwal się kto to? - Był ciekaw czy to jakiś idiota którego znał czy nie.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  44. Akurat tak na szybko na tę chwilę nic ciekawego nie przychodziło mu do głowy. Co prawda pomyślał o jednym serialu, który miał tych odcinków, ale trwały one około dwudziestu minut, jednak nie był on jakiś super, sam obejrzał do końca, bo skoro kiedyś zaczął, to postanowił skończyć. Dlatego wspomniał jej o tytule Lekkie jak piórko, ale dodał, żeby nie liczyła na wiele. Chociaż może przy opiece nad dziećmi to może to będzie w sam raz.
    Oczywiście Jaime zamierzał zjeść też tam, ale skoro mieli jechać tam później, to do tego czasu na pewno jeszcze zgłodnieje. No i ogólnie dużo jadł, kto wie, czy jeszcze czegoś późnym wieczorem nie zamówi do pokoju. Chociaż to też mogło stać pod znakiem zapytania z tej przyczyny, że Jaime nie miał pojęcia, w jakim będzie stanie psychicznym, przebywając samemu w pokoju. Bo może wyrzuty sumienia znów go dopadną i wcale nie będzie miał ochoty na jedzenie.
    - Paluszki też ci zamówiłem. I orzeszki, bo o nich też wspominałaś - uśmiechnął się do niej lekko i trwało to jedynie chwilę. Był zawiedziony tym, że nic więcej się nie dowiedział, ta kobieta również zachowywała się dość normalnie, więc tak naprawdę Jaime nie mógł nawet stwierdzić, czy coś ukrywała, co mogłoby wywołać podejrzenia względem niej. Może faktycznie wrócą do domu dokładnie z takimi samymi informacjami, z jakimi tu przyjechali. - Masz rację, pierwsze koty za płoty, jeszcze wiele się może zmienić i wiele możemy się dowiedzieć, unikając przy tym konsekwencji prawnych - zaśmiał się lekko. Słowa Elle trochę mu pomogły. I przecież mieli jeszcze do odwiedzenia jedno miejsce o specyficznej nazwie, prawda?
    Jaime również spojrzał w kierunku drzwi i obserwował wchodzących ludzi. Uśmiechnął się lekko do siebie, słysząc słowa mężczyzny. Potem zerknął na koleżankę. Dobry ruch, spodobało mu się, że Elle od razu przejęła inicjatywę. Postanowił dorównać jej kroku i także zachowywać się w podobny sposób.
    Słowa nieznajomej kobiety zaintrygowały go. Jak mogli skończyć? Jak ci ludzie osiemset lat temu? A może coś jeszcze się tu działo? Albo wciąż się działo? Albo znów się działo? Hm... Jaime miał wielką ochotę pozadawać kilka pytań, ale Elle odwaliła tutaj kawał dobrej roboty, więc nie chciał tego spieprzyć. W końcu kobieta podeszła do nich i wyglądało na to, że chciała mówić.
    Tymczasem pozostali mężczyźni spojrzeli na siebie, a potem znów na stolik, przy którym siedzieli studenci.
    - Antropologię sądową?
    - To dość specyficzna nauka - zaczął Moretti. - Badamy... rozkład zwłok ludzkich... I może nie będę opowiadał więcej, w końcu chyba wszyscy przyszliśmy tu coś zjeść i napić się czegoś - uśmiechnął się lekko. - Mam na imię Jaime, a to Villanelle.
    - Czego to teraz nie wymyślą - westchnął jeden z mężczyzn. - Pewnie przyjechaliście zobaczyć ten budynek. Swego czasu działy się tam dziwne rzeczy. Niestety, nie wejdziecie do samego centrum zdarzeń - dodał od razu.
    - A właściwie dlaczego?
    - Mówią, że woda zalewa i jest tam strasznie ślisko. Łatwo można tam o złamanie nogi albo karku.
    Jaime spojrzał krótko na Elle. Czy ci wszyscy mieszkańcy od urodzenia uczyli się jednej i tej samej historii? I potem opowiadali ją tym, którzy byli zainteresowani katakumbami?
    - Mówią też - kontynuował mężczyzna, czym ponownie zwrócił na siebie uwagę Moretti'ego - że w pewnym okresie historii działał tam morderca. Wtedy nazywali go demonem.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  45. Tilly nie zawracała sobie głowy samą Elle bardziej zainteresowana tym, co mogło się znaleźć na kartce. Niestety podejrzenie treści było niemożliwe; pismo było zbyt małe i niewyraźne, poza tym… Nie było do niej. Nie mogła uwierzyć, że pomimo wszystkiego, co się stało, jej brat wciąż wracał do Villanelle jak bumerang. Jakby była magnesem na ludzi dookoła siebie i chociaż wczoraj była po stronie Morrisonów, dzisiaj zaczynała rozumieć Kate i to, co kobieta zrobiła. Trochę tak, jakby tylko ona przejrzała Elle na wylot i poznała jej mroczną stronę, której nikt inny nie potrafił dostrzec, mimo że tą blondynka pokazywała cały czas.
    I gdyby nie to, że martwiła się o Arthura, wyszłaby, żeby nie przebywać w towarzystwie bratowej dłużej, niż to absolutnie konieczne. Ale było konieczne, musiała zobaczyć Arthura, musiała wiedzieć, że on naprawdę żyje i miała ochotę zacząć wrzeszczeć na Elle, żeby ruszyła dupę i w końcu do niego poszła.
    Brown pokiwał ze zrozumieniem głową i wziął Theę w swoje ramiona. Dziewczynka przetarła ciemne oczy piąstkami, a mężczyzna posłał jej blady uśmiech, poprawiając bluzeczkę, która podwinęła się, gdy przejmował ją od Elle.
    - Tatuś nazywa cię księżniczką, prawda? – zapytał, ale wątpił w uzyskanie odpowiedzi. – Będziesz grzeczną dziewczynką i zostaniesz z wujkiem Nigelem, kiedy mama pójdzie do taty? Pójdziemy do sklepu, hm? Może znajdziemy jakąś fajną zabawkę? – mówił dalej, a mała brunetka kiwała główką, wciąż nieco zaspana. – Świetnie. Poczekamy, aż mama wejdzie za tamte drzwi, weźmiemy twojego braciszka i idziemy na wycieczkę – dodał i posłał Elle pokrzepiający uśmiech, kiwając głową, że ma się nie przejmować i iść. Nigel nie miał dzieci, nie wiedział więc do końca, jak się z nimi obchodzić, ale w planach miał zadzwonić do opiekunki, którą sam polecił Morrisonom i choć częściowo zrzucić to na jej barki.
    - Idź, Elle – powiedział nieco ciszej, odwracając spojrzenie od Thei. – Pójdę do apteki i kupię ci tabletkę. Zadzwoń jak będziesz gotowa wyjść – poprosił.

    Tymczasem Arthur powoli się wybudzał. Od pasa w górę bolało go dosłownie wszystko, zwłaszcza głowa, którą nieopatrznie poruszył. Każdy dźwięk zdawał się wwiercać prosto w mózg, który też go bolał, chociaż Morrison nie wiedział nawet, czy to możliwe.
    - Panie Morrison – usłyszał nad sobą obcy, kobiecy głos. W normalnej sytuacji pewnie byłby przyjemny, ale teraz porównałby go do rysowania paznokciami po tablicy.
    - Panie Morrison, proszę otworzyć oczy – powiedział następny głos, również kobiecy, ale twardszy i bardziej zdecydowany. Brunet powoli rozchylił powieki i natychmiast je zamknął, gdy światło słoneczne go poraziło. – Jak się pan czuje? Coś pana boli?
    - Nie czuję nóg – wyszeptał z trudem, ale jego usta zrobiły to bez udziału myśli. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, iż w istocie nogi go nie bolą. I to było alarmujące.
    Usłyszał szelest, ale nie miał siły, żeby sprawdzić co się stało.
    - Czuje to pan? – zapytała kobieta, a Arthur zdołał odszepnąć ciche nie. – A to? – kolejne pytanie i ta sama odpowiedź. – Wezwij Sterlinga – rzuciła, a uszu mężczyzny dobiegł dźwięk rozsuwanych i zasuwanych drzwi. W końcu otworzył oczy. Jedno z nich miało zakrwawione białko, bo przez siłę uderzenia popękały w nim naczynka. Wyglądał okropnie i nie musiał mieć przed sobą lustra, żeby o tym wiedzieć. – Panie Morrison, pańska żona jest w poczekalni… Czy mam ją zawołać? – spytała lekarka. Arthur kolejny raz powtórzył krótkie słowo, czując, że z kącików jego oczu spływają łzy.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  46. Żałował, że mu się nie udało. Leżał na tym cholernym szpitalnym łóżku, patrzył w sufit i żałował, że był tak bardzo beznadziejny, że nawet nie potrafił się zabić. Chciał unieść dłonie i ukryć twarz w dłoniach, ale nawet tak prosty gest wydawał się na ten moment zbyt trudny. Głowa bolała go niemiłosiernie, a bezwstydny płacz tylko to wzmagał. Owszem, płakał, niemal łkał, krztusząc się z każdym wdechem i patrząc w okno. Czuł się tak bezsilny... Zupełnie jakby siedział w studni, do której wpadł przez przypadek i nie mógł z niej wyjść, a nikt nie słyszał jego wołania o pomoc i nie chciał podać ręki.
    Nie przestał płakać, gdy drzwi się otworzyły, ale odwrócił wzrok od okna i spojrzał na wchodzącą do pomieszczenia osobę. Spodziewał się lekarza, pielęgniarki, kogokolwiek, ale nie Elle, bo przecież wyraźnie powiedział, że nie chce jej widzieć. Płacz jedynie się wzmógł, a Arthur skulił się w sobie, przerażony obecnością swojej żony. To, że mógł ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić, że coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy było tak cholernie okropnym doświadczeniem, że nie potrafił się z tym uporać. I nie chciał tego robić. Nie miał siły na zmaganie się z własną psychiką, bo życie z chorobą zwyczajnie zaczęło go przerastać. Mógł nie słyszeć głosów, ale świadomość, że w każdej chwili może się to zmienić była straszna. Zwłaszcza, gdy mogło się to zdarzyć w pobliżu jednej z trzech osób, które kochał najbardziej na świecie.
    - Nie, Elle, idź sobie, błagam, idź sobie – wyjęczał, zaciskając powieki, jakby chciał odciąć się od obecności dziewczyny. – Nie możesz przy mnie być, nie chcę cię skrzywdzić... Tak bardzo się boję, że to zrobię, że znowu coś się stanie... Wyjdź, proszę – wyszeptał i uniósł nieowiniętą gipsem rękę, by zasłonić usta dłonią. To jednak nic nie dało, bo szloch w dalszym ciągu wyrywał się z jego gardła. I nie przestawał, nawet wtedy, gdy drzwi ponownie się otworzyły, a do sali wszedł dość młody mężczyzna.
    - Dlaczego nikt mu nic nie podał? – warknął do jednej z pielęgniarek, a ta natychmiast ruszyła do szafki z lekami i wpisała kod. – Panie Morrison, za chwilę dostanie pan coś wyciszającego i przeciwbólowego, poczuje się pan lepiej. Muszę pana zbadać – dodał nieco łagodniej. Pielęgniarka natomiast odkręciła wenflon na jego ręce i wsunęła koniec strzykawki w otwór. W kilka sekund Arthur poczuł się błogo, a płacz zamarł mu w gardle. Jedynym znakiem świadczącym o obecności tak silnych emocji były łzy, które spływały po skroniach i wsiąkały w bandaż okalający głowę bruneta. – Później zrobimy rezonans, a na razie... – urwał mężczyzna i podwinął kołdrę, odsłaniając stopy Morrisona. – Proszę poruszyć palcami – polecił, a Arthur zrobił to, co mu kazano. – Czuje pan to? A to? – mówił dalej lekarz, ale na każde pytanie słyszał przeczącą odpowiedź. – Mogę panią na chwilę poprosić? – zwrócił się cicho do Elle i powoli wyszedł na korytarz.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  47. Słysząc w jej głosie poirytowanie, kąciki jego ust wygięły się w nieznacznym grymasie, czymś na wzór uśmiechu. Owszem był nieznośny i wiele osób zastanawiało się jak można z nim wytrzymać i nie zwariować. Tak naprawdę nikt nie musiał, nie miał nikogo kto musiałby go znosić. Nie miał przyjaciół, okej spotykali się pewną grupą już od dłuższego czasu, ale to nie było to. Tylko razem pili i imprezowali, a Gabriel wiedział, że gdyby faktycznie coś się działo każdy miałby każdego w dupie. Czasem o tym myślał i zastanawiał się dlaczego tak jest, dlaczego tylu ludzi jest obojętnych. Gabriel od zawsze trafiał na takie towarzystwo przy którym stawiał wysoki betonowy mur by nie dopuścić ich za blisko. Chyba dlatego nie umiał nawiązywać normalnych przyjaźni. Był zbyt oschły. Ale nie płakał nad tym. Był święcie przekonany, że im mniej ma wokół siebie bliskich, tym mniej można go zranić.
    Nie umiałby odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak postępuje. Zawsze mówi rzeczy, które rujnują innym nastrój. Potrafił rzucać przykrościami na prawo i lewo, potrafił tak manipulować prawdą, że mieszał między innymi. Chyba chciał by inni czuli się gorzej od niego, a on czuje się źle cały czas. Nawet nie wiedział czy kiedykolwiek istniała osoba, która sprawia że było inaczej.
    Uniósł dłonie w geście poddańczym.
    - Wyluzuj, już nie będziemy tego wywlekać. - stwierdził. Jego spojrzenie powędrowało na dwie pociechy Elle. - Chyba masz jakieś opiekunki? - spytał – Mogłabyś je z kimś zostawić i wyrwać się by przewietrzyć myśli. Jeden drink, czy piwo nikogo jeszcze nie zabiły. - dodał przeczesując dłonią włosy.
    Nie proponował jej wspólnego wyjścia ze względu na jakieś sentymenty, nie miał też zamiaru się bratać. Po prostu kiedyś dobrze się razem bawili, więc można by to powtórzyć. Nawet jeśli w nieco bardziej stonowanej wersji. Choć nie chciało mu się wierzyć, że Elle tak totalnie wydoroślała i już nie potrafi się bawić.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  48. Czuł wewnętrzną potrzebę by jakoś ją namówić na wyjście. To było dziwaczne uczucie, z reguły nie zależało mu na niczym. Zwłaszcza na ludziach. Przynajmniej tak zawsze twierdził. Być może czasem kłamał, ale te liczne kłamstwa i maski weszły mu w nawyk, aż w końcu stały się jego prawdą. I sposobem na życie. Rozumiał, że może nie tęsknić za wszystkim ze swojej przeszłości. Większość tych osób z pewnością nie pasowała do jej nowej rzeczywistości. On także.
    Wzruszył ramionami. Wciąż zasłaniała się mężem i tymi małymi potworkami. Czy naprawdę ludzie mogą się, aż tak zmienić... Aż tak spoważnieć?
    - Przecież nie każę ci wychodzić ze wszystkimi. - odparł. - I upijać się do nieprzytomności. - dodał. Za zwyczaj to się tak kończyło, nawet jeśli nie planował pić zbyt wiele. Po prostu za każdym razem, gdy czuł pieczenie alkoholu w swoim gardle, wszystkie problemy i natłok myśli odpływały, a jedyne na czym się skupiał to szum w uszach. To była przyjemna odmiana od tego co czuł na co dzień. To była przerwa od niekończącego się gniewu i nienawiści do ojca i... samego siebie. Kiedyś starał się nie pić, gdy tak bardzo obrzydzało go wspomnienie zalanego w trupa ojca. Nie chciał być taki jak on, nie chciał wybuchać jak on, jednak później samo go to dopadło. Być może był równie żałosny co i on.
    - Rozumiem, że wieczory w rodzinnym gronie to coś wspaniałego... - mimowolnie się skrzywił, on tego totalnie nie kupował – ale raz na jakiś czas można się od tego oderwać, zrobić coś samemu. - Namawiał ją bo chciał udowodnić, że ma rację, że tak naprawdę nikt się nie zmienia. - Przemyśl to, bo chyba aż tak paskudnym kompanem to nie jestem. - Nie oczekiwał po niej szczerej odpowiedzi, bo ją znał.
    - Przystopować? - mruknął zamyślając się na krótką chwilę. - Niektórzy nie mogą się zatrzymać Elle i udawać, że wszystko jest w porządku. - odparł bardziej poważnie niż byłoby można się po nim spodziewać. Na jego twarzy nie było złośliwego uśmiechu, a z oczu zionęła prawda. Szybko jednak się otrząsnął i znów przybrał lekki uśmiech.
    - Daj telefon, zapiszę ci swój numer tak na wszelki wypadek jakbyś zmieniła zdanie. - zaproponował. Nie chciał już dłużej kontynuować tego spaceru. Miał ochotę jak najszybciej znaleźć się u Jamesa.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  49. [Imię i nazwisko na bank możesz kojarzyć, a wizerunek to już wgl świetnie wszystkim znany, jednak cała reszta karty, to świeżynka, poza tym znasz mnie i względem własnych tworów zawsze muszę się do czegoś przyczepić :D Dziękuję za powitanie i również raz jeszcze życzę udanej zabawy :)]

    Max i reszta gromadki

    OdpowiedzUsuń
  50. - Bardzo bym chciał poznać taką zupełnie szczęśliwą osobę. - Gabriel nie wierzył, że istnieje osoba na barkach której nie spoczywają problemy. Nawet ci z pozoru beztroscy i wieczne uśmiechnięci, skrywali za tym wiele sekretów i często wiele cierpienia. Domyślał się, że ona coś o tym wie. Nie kupował tej całej sielanki, obrazka perfekcyjnej rodziny. Nikt nie jest idealny. Życie potrafiło dać popalić i być do kitu.
    - Pamiętaj o numerze. - puścił do niej oczko po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Wątpił by kiedykolwiek sięgnęła po jego numer, choć może kiedyś coś ją zbyt przytłoczy i zechce zaczerpnąć oddechu. Odrobina szaleństwa potrafiła zdziałać cuda.

    Garbriel pojawił się na imprezie u Jamesa spóźniony około godziny. Nikt zbytnio się tym nie zainteresował. W mieszkaniu było już szaro od unoszącego się dymu z wypalanych skrętów. Na kanapie i wokół niej siedzieli stłoczeni jego znajomi. Nigdy nie ośmielił by się powiedzieć o nich ''przyjaciele''. Na stoliku stało kilka butelek z alkoholem, Gabriel sięgnął po jedną z nich po czym opadł na wolny fotel.
    - Nie zgadniecie na kogo dziś wpadłem – zaczął zatrzymując spojrzenie na Nico – Villanelle. - przez chwilę zebrani zastanawiali się o kogo tak właściwie chodzi. Po twarzy Nico widział, że on od razu załapał.
    - To ta laska którą próbowałeś przelecieć, ale ona chciała bzyknąć Nico? - zapytał James. Gabriel wywrócił oczami. Oczywiście, że musieli to wypomnieć. Nic innego nie zakodowało by się w tych ich durnych głowach. Gabe skinął krótko głową. Za zwyczaj dziewczyny mu nie odmawiały, z Elle było inaczej i wtedy jego znajomi mieli niezły ubaw. - Dziś też dała ci kosza? - Gabriel pociągnął spory haust złotawego alkoholu. Przez chwilę czuł przyjemne pieczenie w gardle. - Czy kompletnie cię nie poznała. - wszyscy się roześmiali. Bardzo zabawne. Przemknęło mu przez myśli. - Stawiam pięć dych, że nawet z nią nie pogadasz. - Gabriel uniósł brwi. Zakłady zdarzały się często. Zakładali się o wszystko, o to kto ma lepszą furę, o to kto wyrwie więcej lasek... Lista była bardzo długa, ale jakoś tego nie widział.
    - Ona ma męża i dzieciaki. - odparł skrobiąc etykietę z butelki.
    - No i? To nie pierwsza ustawiona laska, która wskoczy ci do łóżka. - odparł James rzucając mu wyzywające spojrzenie.
    - Stoi. - Zawsze mógł ściemniać, że do czegoś między nimi doszło, ale wymięknąć przed tymi idiotami nie miał zamiaru.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  51. Gdy po paru dniach jego telefon zaczął dzwonić, a w słuchawce usłyszał głos Elle, był zaskoczony. Nie spodziewał się, że odezwie się do niego tak szybko, że w ogóle to zrobi. Tym bardziej był zaskoczony słysząc słowa padające z jej ust. Niemal od razu zorientował się, że pomyliła numery, utwierdził się w tym słysząc wyraźnie imię jej brata. Wydawała się być w kiepskim nastroju, nie żeby go to jakoś szczególnie obchodziło. Nie miał jednak zamiaru informować jej, że zaszła takowa pomyłka i że tak naprawdę nie dodzwoniła się do swojego brata. Już nie mógł doczekać się widoku jej miny.
    Honeywell. Wpisał to nazwisko w Google i dość szybko namierzył swój nowy cel. Gabinet psychologiczny znajdował się dość niedaleko od miejsca jego pracy. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale mógł się nimi zająć później, w zaciszu własnego pokoju. Teraz miał ochotę sprawdzić co dzieje się u Elle. W drodze na spotkanie zastanawiał się z jakimi problemami boryka się Villanelle. Gabriel był raczej sceptycznie nastawiony do tego rodzaju pomocy. Nie uważał by papierek sprawiał, że ktoś nagle zna magiczne sposoby na rozwiązywanie problemów. Kiedyś ojciec proponował mu coś podobnego, terapię, ale Gabriel nie miał ochoty zwierzać się jakimś obcym ludziom, którzy słuchają cię tylko po to by zgarnąć więcej forsy.
    Zaparkował samochód niedaleko wskazanej przez Elle kawiarni. W okolicy było kilka kawiarni, ale obstawiał, że znalazł właściwą.
    Wchodząc do środka uderzył w niego zapach świeżo parzonej kawy. Kilka par oczu od razu zatrzymało się na jego osobie. Odziany w czerń odcinał się na tle jasnych ścian. Przeczesał dłońmi włosy jednocześnie szukając Villanelle. Niemal od razu dostrzegł ją siedzącą w rogu kawiarni. Wydawała się pogrążona w odmętach swoich myśli. Ignorując natarczywe spojrzenia, podszedł do Elle i przysiadł się do niej. Szok na jej twarzy był bezcenny.
    - Mogła byś przynajmniej zamknąć buzię. - stwierdził rozbawiony. - Dzwoniłaś więc jestem. - odparł widząc pytanie malujące się na jej twarzy. Nie był tym kogo chciała teraz widzieć i na pewno nie będzie zadowolona, że tak się przed nim odsłoniła. W końcu dowiedział się o jej wizytach u psychologa. Sam nie chciał by popełnić takiej wtopy.
    Oparł dłonie na drewnianym stoliku i utkwił nieco natarczywe spojrzenie w dziewczynie.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  52. - Przestań. Chciałem to zrobić – wydusił z trudem, czując, że w płucach zaczyna brakować mu powietrza. Nie miał pojęcia czy chodziło o nadmiar emocji, o widok Elle, czy wszystko powodował ból, ale miał wrażenie, że za chwilę się udusi.
    Pomoc przyszła w odpowiednim momencie, a leki zadziałały dokładnie tak, jak powinny były zadziałać. Głowa wciąż ćmiła, ale nie bolała tak koszmarnie, a emocje płonęły w nim żywym ogniem, jednak kontrolowanym, jakby w zamkniętym pomieszczeniu. Jakaś część jego chciała wrzeszczeć z bezsilności, uderzać w nogi tak długo, aż znowu je poczuje, ale nie potrafił się do tego zmusić. Miał dość. Po prostu dość. Siebie i świata, który go otaczał. Nie zareagował więc, kiedy lekarz poprosił Elle o rozmowę w cztery oczy. Chyba… Nie chciał wiedzieć. To i tak nie miało żadnego znaczenia. Już nie.
    Mężczyzna spojrzał na młodą kobietę i wsunął długopis do kieszeni fartucha, by w razie czego mieć wolne ręce. Pacjenci i ich rodziny doceniali empatię.
    Westchnął cicho i pokręcił głową, potwierdzając jej wcześniejsze słowa.
    - Zgadza się, nic nie czuł – powiedział, jakby sam gest nie wystarczył i zerknął przez okno na leżącego na łóżku bruneta. – Pani Morrison, na ten moment nic nie jest pewne. Z tego co wiem z wstępnych badań wynika, że rdzeń kręgowy jest w całości, ale nie mieliśmy czasu dokładniej się temu przyjrzeć. Może być naruszony, uciskany… Pani mąż nie czuje nóg, ale to nie znaczy, że tak będzie do końca jego życia. Czasami wystarczy intensywna rehabilitacja, żeby pacjenci ponownie mogli chodzić – odezwał się ponownie miękkim głosem i znowu westchnął, wracając spojrzeniem do blondynki. – Odbarczyliśmy krwiaka mózgu. Pan Morrison ma złamaną rękę, kilka żeber i, niestety, uszkodzoną czaszkę, ale w to miejsce chirurg wstawił metalową płytkę. Najbliższe godziny powiedzą nam, co z narządami. Jesteśmy przygotowani na zespół zmiażdżenia i ewentualne krwotoki wewnętrzne… Wiem, że to brzmi strasznie, ale pani mąż jest w bardzo dobrych rękach – dodał, uśmiechając się delikatnie, pokrzepiająco i układając dłoń na jej ramieniu. Uśmiech jednak zniknął, a Sterling się wyprostował, odchrząkując cicho. – Jest jeszcze kwestia… Psychiatryczna – powiedział w końcu. – Niedoszli samobójcy zazwyczaj nie chcą pomocy. Oczywiście zostanie pod obserwacją, tak nakazuje prawo, ale… Może odmówić rozmowy z psychologiem. Wiem, że jest pani roztrzęsiona, ale byłoby najlepiej, gdyby namówiła go na to najbliższa osoba. Niekoniecznie teraz, ale… Mogę panią o to prosić? Jeśli nie wykaże chęci współpracy, mogę liczyć na to, że pani pomoże? – spytał, wbijając w kobietę wyczekujące spojrzenie.

    w sumie lekarz

    OdpowiedzUsuń
  53. - Twój słowotok mi to uniemożliwił, a później się rozłączyłaś i kto powiedział, że jestem normalny. - odpowiedział wzruszając ramionami. Nie było trzeba być geniuszem żeby dostrzec jak bardzo żałowała swojej pomyłki. Gabrielowi było to wszystko bez różnicy, ale skoro już go tu ściągnęła to mogłaby przynajmniej wyjaśnić o co chodzi. Nawet jeśli to wszystko zrobiła omyłkowo.
    - Skończyłem na dziś pracę i nie mam zajęć do tego nie jestem z nikim wyjątkowo umówiony, więc tak łatwo mnie nie spławisz. - owszem mógł olać tą sprawę i zostawić ją samą sobą, ale o dziwo nie miał zamiaru tego zrobić. Nie był najlepszą osobą u której można się wypłakać. Nie potrafił pocieszać. Cholera on nawet nie potrafił normalnie rozmawiać z drugim człowiekiem. Gabriel nigdy nie rozmawiał o tym co go trapi, a było wiele takich rzeczy. On prędzej brał długopis i zapełniał puste kartki, ale one były przeznaczone tylko dla niego. Mimo wszystko jaki by nie był jedno potrafił zrobić dobrze, zrozumieć. Owszem był skończonym dupkiem, chamem i tak dalej. Słyszał wiele obelg na swój temat i nie przeczył, że na większość z nich zasłużył. Nikt nigdy jednak nie starał się go zrozumieć. Znów pewnie sam na to zapracował. Nie chciał zdradzać swoich sekretów i nie należał do łatwych osób. Jednak przeszedł w życiu przez wiele różnych sytuacji, dlatego z wieloma potrafił się utożsamić.
    W tym miejscu żadna znająca go osoba go tu nie spotka, więc na krótka chwilę mógł opuścić gardę.
    - Więc co cię gryzie? Pani Honeywell się nie spisała? - sięgnął po jedną z kaw, którą właśnie przyniosła kelnerka. Nieco zmarzniętymi dłońmi objął gorący kubek przy okazji ukazując kilka drobnych tatuaży.
    Tatuaże były dla niego formą sztuki, dzięki nim mógł się wyrażać. Nie były tylko ozdobami, niektóre z nich opowiadały prawdzie historie z jego życia. Nie wielu jednak zdawało sobie z tego sprawę. Gabriel nie żałował ani jednego z nich, nawet jeśli przez tatuaże otrzymywał krzywe spojrzenia i złośliwe uwagi.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  54. Spojrzał na swoje kłykcie i lekko je potarł.
    - Dorobiłem się kilku nowych. - odparł. Dłonie zaczął tatuować dość niedawno. Miał sporo tatuaży, ale były one losowo rozsiane po całym ciele. Wiedział, że z upływem lat będzie ich coraz więcej, ale nie miał zamiaru skończyć cały pokryty malunkami. Chociaż kiedyś planował tylko jeden. To chyba dość uzależniające.
    Wiedział co studiuje i pamiętał ile frajdy jej to sprawiło. Zawsze się tak głupio cieszyła, gdy chwaliła się nowymi projektami. Ale rozumiał, że pasje są dla ludzi ważne i ekscytujące. On sam nie dzielił się swoimi zapisanymi myślami, ale też to uwielbiał. Na swój sposób pozwalało mu odpłynąć.
    - Powinnaś dalej rysować – stwierdził – to by ci pomogło, przelewanie myśli na papier i takie tam. Poza tym nie byłaś taka kiepska - sprecyzował. Jemu zawsze było lżej gdy pisał, nawet jeśli tylko przez chwilę. Nie pamiętał dokładnie kiedy zaczął to robić. Chyba, gdy z matką było coraz gorzej. Z początku były to szczeniackie bzdury, z czasem stawały się bardziej poważne i mroczne. Często gdy wracał do tego co zapisywał, nie mógł tego znieść. Demonów, które się w nim czaiły. Potrafił drzeć papier na strzępki, jakby to sprawiało że je niszczy. W tedy uzmysławiał sobie jak bardzo popieprzony jest.
    Pokiwał głową słysząc jej dalsze słowa.
    - Cały czas - mruknął wygodniej rozsiadając się na krześle. Jego życie nie miało większego sensu. Często zastanawiał się nad tym po co żyje. Non stop dostawał po dupie, a gdy jedno gówno się kończyło wpadał na drugie. Nie był święty, ale nikt nie jest. Mimo wszystko kiedyś był zupełnie normalnym dzieciakiem, radosnym i ciekawym świata. Śmiał się, bawił się i chciał zawierać nowe przyjaźnie. Kochał rodziców i starał się ich zadowalać. Był uparty i czasem robił głupstwa, ale chyba wszystkie dzieci je robią. Pragnął by rodzie byli z niego dumni. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. - Czuję się jakbym wciąż się dusił. Ale chyba tak już musi być, gdy myślisz że podniesiesz się z podłogi życie dokopie ci jeszcze bardziej – taka była prawda. Gdy cholerny rak odebrał mu matkę, mógł sobie z tym poradzić gdyby ofiarowano mu pomoc, ale jego ojciec wolał zatopić smutki w alkoholu. I to był drugi kopniak jaki wymierzyło mu życie i z tego nie potrafił się już otrząsnąć. Zwłaszcza, że był zdany na samego siebie.
    - Ale nie gadajmy o mnie - nie miał zamiaru się uzewnętrzniać. Nie chciał by ludzie wiedzieli o nim zbyt wiele.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  55. Gdy zaczęła zadawać te bzdurne pytanie, otrząsnął się i znów przybrał dość obojętny wyraz twarzy. Tak było za każdym razem i nie ważne z kim akurat rozmawiał. Gdy odważył się uchylić drzwi do swojego świata, ktoś bezczelnie spluwał mu pod nogi. Odnosił wrażenie, że ostatni raz szczerze z kimś rozmawiał gdy żyła jeszcze jego matka, a to było bardzo dawno temu. Może i zasługiwał na takie traktowanie, sam tak traktował innych, ale... Sam to na siebie ściągnął, mógł po prostu siedzieć i przytakiwać, ale jemu zachciało się rozmowy.
    - Skoro tak sądzisz – wzruszył ramionami. Wymówka o braku czasu była dość łatwa, ale i równie beznadziejna. Każdy z niej korzystał bo łatwo było powiedzieć, że jest się zapracowany, że dzieci pochłaniają cały twój wolny czas, że musisz wyprowadzić psa i ugotować obiad. Prawda była jednak taka, że jeśli bardzo się czegoś chciało to można było dla tej rzeczy znaleźć czas, obojętnie jak bardzo jest się zabieganym. Nie miał jednak zamiaru udzielać jej rad. Był ostatnią osobą, która mogłaby się do tego posunąć. Nie uważał się za speca, sam nie radził sobie w sumie z niczym. Miał problem z wybuchami gniewu i z kontrolowaniem innych emocji. Pod ich wpływem często zachowywał się irracjonalnie i nieprzewidywalnie. Ludzie sądzili, że wszystko po nim spływa, że jest zimny i obojętny na otaczający go świat. A jednak uczucia targały nim jak wiatr liściem. Potrafił w jednej sekundzie być uśmiechnięty, a w drugiej popaść w furię, a wtedy robił głupie rzeczy. Nigdy nie miał okazji przepracować straty i żalu. To wszystko nawarstwiało się latami i teraz przynosiło różne skutki. Za zwyczaj i z nimi się nie mierzył olewając czy to czy postępuje dobrze, czy źle.
    - Tak, musiałem sobie sprawdzić gdzie przyjechać – to że korzystała z usług specjalisty nie było niczym żenującym. Gabriel po prostu uważał to za głupią i przegraną sprawę. Może jeśli ktoś miał drobne problemy to rozmowa z nieznajomym mogła wystarczyć. Jednak na nawarstwiające się latami sprawy potrzeba czegoś więcej niż wysłuchania i kiepskich formułek z podręczników.
    - Dlatego ja do żadnego psychologa nie chodzę, choć mi pewnie by zalecili psychiatrę – mruknął po czym upił kolejny łyk kawy. - Nie znam twojej historii, ale czasem jedna nieprzepracowana sprawa, nawet tak stara może mieć skutki teraz – nic więcej nie mógł jej powiedzieć. Po prostu czerpał doświadczenie z własnego życia. Bo tak było w jego przypadku. Ale nie miał zamiaru zdradzać szczegółów. Mógł mówić ogólnikowo i krążyć wokół tematu. Tyle musiało jej starczyć.
    Ściągnął brwi, gdy zaczęła wspominać o swoim bracie.
    - To po jaką cholerę po niego dzwoniłaś? - skoro tak bardzo była niezadowolona z faktu, że nagle pojawił się w jej życiu, to po co chce utrzymywać z nim kontakt. - Gdyby mnie miał ktoś w dupie przez większą część życia, olałbym go – dodał zupełnie szczerze.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  56. Prychnął i z dezaprobatą pokręcił głową. I po co się wysilał? I po co tu przyjeżdżał? Tylko się przed nią ośmieszył. Kolejny raz przekonał się, że nie warto zgrywać bohatera, że nie warto pokazywać czegoś więcej. Sam nadstawił policzka, więc nie powinien się dziwić że w niego oberwał.
    Napiął się jak struna i z gniewem malującym się na twarzy spojrzał na siedzącą przed nim dziewczynę. Była żałosna jak cała reszta ludzi zgrywający takich dobrych i porządnych.
    - Chyba nie dziwię się dlaczego twój brat miał cię gdzieś – warknął odsuwając od siebie kawę tak gwałtownie, że trochę płynu rozlało się na stolik – masz rację nie potrzebnie tu przyjeżdżałem. Siedź tu sobie sama i użalaj się nad swoimi martwymi bliskimi i innymi problemami ja mam to w dupie – podniósł się z miejsca tak szybko, że krzesło na którym siedział prawie się przewróciło. Inni klienci kawiarni zaczęli zerkać na nich ukradkiem.
    Ktoś mógłby pomyśleć, że jest przewrażliwiony na swoim punkcie i powinien nieco się zdystansować do samego siebie. Ale on nie potrafił. Nie po tylu razach gdy próby otwarcia się kończyły się tym samym rozbawionym spojrzeniem i kpiarskimi komentarzami. Skoro dawał coś od siebie dlaczego ludzie nie mogli po prostu tego wziąć i siedzieć cicho. Nie liczył, że teraz zostaną przyjaciółmi po grobową deskę, a ona nagle zacznie go szanować. Liczył tylko... sam już nie wiedział na co. Skoro ludzie mieli go za skończonego dupka to po co w ogóle się starać. Mógł im ułatwić zadanie i utwierdzać ich w przekonaniach. Przynajmniej nie będą musieli marnować energii na rozmyślania.
    Gniew narastał w nim w przeciągu kilku sekund. Był jak ogień, który dostał odrobinę powietrza i mógł się rozprzestrzeniać. Gabriel nie umiał nad tym panować, furia potrafiła przyćmić mu zdrowy rozsądek. Miał ochotę zatopić swoją pięść w jakimś przedmiocie albo rozbić szklankę z kawą. Wiele go kosztowało by nie powiedzieć nic więcej, odwrócić się na pięcie i wymaszerować z kawiarni. Gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, zaklął głośno nie przejmując się, że słyszą go liczni przechodnie i być może klienci. Posłał im wszystkim rozgniewane spojrzenie. Jak zawsze wszyscy musieli się gapić szukając łatwej sensacji.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  57. O szóstej czterdzieści pięć, gdy przesuwała wskazującym palcu po zarysowanym ekranie telefonu, nie miała zielonego pojęcia, że ten dzień okaże się najgorszym z całego roku. Pierwszy raz od podjęcia dwóch kierunków, żałowała swojego wyboru. Co ją podkusiło, żeby po ukończeniu dwóch semestrów pedagogiki podjąć się mechaniki i budowy maszyn? Ciągnęła już to trzeci rok, a dalej widziała w oczach studentów malujący się szok, bo co kobieta mogła robić na kierunku, który przede wszystkim przeznaczony był dla mężczyzn?
    Odkąd nauczyła się sprawnie chodzić i mówić, ale czytanie jeszcze przysparzało niemałych trudności, biegała za swoim tatą do warsztatu. Mężczyzna miał słabość do starych samochodów, ale mała Caroline nie nazywała ich nic nieznaczącymi starociami, a prawdziwymi pojazdami z duszą, o które należało dbać z całego serca. Doskonale pamiętała Forda Mustanga z 1966 roku. To nim jeździli w niemal każde niedzielne popołudnie na piknik, słuchając francuskich piosenek. To nim przywieźli ze szpitala sześciodniowego Dennisa, śpiącego w ciemnofioletowym foteliku po siostrze. Córka Arii i Maximiliana traktowała ten samochód jak część rodziny. Wszystkich dziwiło, żeby dziewczynkę interesowały takie sprawy, bo która inna szukałaby po sklepach odpowiednich części, wymieniałaby płyn do spryskiwaczy, zwracając uwagę na panującą temperaturę i czyściłaby go w każdą sobotę? Ze względu na swoje zainteresowanie była stałym gościem w warsztacie prowadzonym przez dziadka. Do pracujących tam mechaników zwracała się wujaszku, zdobywając z prędkością światła ich młodsze lub nieco starsze serca.
    Gdyby dziadek nie zachorował na Alzheimera, postępującego z roku na rok, byłby dumny ze swojej młodszej wnuczki. Już kilkanaście lat temu podziwiał rysunki, które tworzyła w trakcie każdej wolnej chwili. Wystarczyło dać brunetce kartki i kredki, a ona była w stanie odwzorować większość samochodów. Do tej pory w pokoju Dennisa wisiały jej prace; a stworzony jako ostatniFerrari Testarossa, zajmował szczególne miejsce tuż nad biurkiem. Istniało również prawdopodobieństwo, że po ukończonym licencjacie, dostałaby pracę związaną z kierunkiem, ale nie wszystko szło po jej myśli. Kolejne dzieło nie zostało zaakceptowane przez wykładowcę, chociaż niemal identyczne stworzyła dla swojego kolegi, który wzbogacił swój indeks o następną czwórkę. Opierając się o umywalkę, odpięła z trzy guziki białej koszuli, a szum wody przyjemnie ją uspokajał. Tu już nie chodziło o ocenę, ale stan psychiczny dwudziestotrzyletniej brunetki od kilku dni leżał pod gruzami i na chwilę obecną nic nie wskazywało na szybką poprawę. Myjąc drugi raz dłonie, westchnęła głośno, oczekując na połączenie z Afganistanu. Powoli umierała w niej nadzieja, że jeszcze kiedykolwiek przytuli się do taty. Czy tamta rozmowa musiała zostać przerwana po słowach Caroline, starszy chorąży sztabowy Maximilian Fender...?
    —Nie smutaj, poprawisz to i będzie pięknie — koleżanka studiującą prawo zerknąwszy na rysunek, otworzyła szeroko usta. — Czy on Ci tego nie zaliczył? Wielki cham z niego, chodź z nami na burgera i wielką porcję frytek.
    — Nie mam apetytu, kochana. Dziękuję za propozycję. — przeczesała włosy mokrą dłonią, a chwilę później wyjęła chusteczki nawilżające, aby pozbyć się smug od tuszu.
    — Magister Bay zabujał się w niej i dlatego ma teraz problem — stwierdziła jedyna dziewczyna towarzyszącą Caroline na tym kierunku. — Prześpij się z nim, a zapomnisz o tym, że Twoje prace nie przypadają mu do gustu.
    Studentka prawa zaśmiała się histerycznie, zabierając ze sobą krótkowłosą. Na to wygląda, że kolejny raz uratowała jej tyłek, zabierając ze sobą rzep, który jak już się do kogoś doczepił, to nie dawał spokoju. Zerkając ostatni raz na swoje odbicie, odsunęła się, gdyż torowała przejście do zamieszonych suszarek pewnej blondynce. Było jej wstyd, ponieważ wysłuchała ona całą rozmowę pomiędzy nią, Sashą, a Spencer. Spojrzała prosto w oczy kobiety, zdając sobie sprawę, że są one znajome.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to byłaby kuzynka, z którą spędziła prawie całe dzieciństwo, poznając wszystkie tajemnicze miejsca w Nowym Jorku? Pokręciła głową, bo to nie mogła być Villanelle.
      — Przepraszam, ale dzisiaj mam paskudny dzień — wrzuciła ręcznik jednorazowy do kosza, wklepując w usta różową szminkę.

      Caroline Fender

      Usuń
  58. Caroline była tak mocno związana z Nowym Jorkiem, że nigdy nie wyobrażała sobie tego, aby wyjechać stąd na studia lub za miłością. W tym zatłoczonym mieście przyszła na świat, stawiała pierwsze kroki, najpierw powiedziała mama, am am, a dopiero tata, w Central Parku nauczono jej jazdy na czerwonym rowerku, którego nie odstępowała na krok do ósmego roku życia. Niemal z każdą dzielnicą łączyło ją coś więcej; na Theater District wielokrotnie przebierańcy zaczepiali ją, gdy szła z ciężką torbą książek, czekając na zmianę koloru pulsującego światła; na Brooklynie mieszkali dziadkowie, do których jeździła z młodszym bratem, nie chcąc przypalić zwykłej pomidorówki z ryżem czy frytek. Dopiero babcia nauczyła ją podstawowych potraw, więc jak to Caroline mówiła z głodu nie umrę, nie musicie się martwić.
    I właśnie w tej chwili pragnęła stać przy kuchence, przygotowując ulubione danie ojca. Mogłaby co chwilę dzwonić do babci, szukając pomocy i wysłuchując najcenniejszych wskazówek. Mogłaby oparzyć się przy przestawianiu garnków i nie być zadowoloną z gotowego jedzenia, ale chciała to zrobić i mieć pewność, że odbiorą go z lotniska. Obecnie nawet nie miała pewności, co do jego stanu zdrowia. Natomiast pytanie czy tata jeszcze żyje? nie chciało przejść przez zaschnięte gardło brunetki. Zakręcając różową szminkę, również zauważyła, że blondynka zaczęła jej się przyglądać. Pewnie wzbudziła zainteresowanie swoją osobą, gdy koleżanka jednoznacznie dała do zrozumienia, że magister Bay szaleje na punkcie Caroline Fender.
    — Czy my się znamy? — powtórzyła po blondynce, przypominając sobie zabawę z Dennisem, który do tej pory przedrzeźniał starszą siostrę; mówił to samo albo naśladował każdy ruch. — Villanelle, najdroższa moja — wtuliła się w nią jak za dawnych lat.
    Były dla siebie najbliższymi kuzynkami. Poznały się krótko przed czwartymi urodzinami; te panny Madisson przypadały na pierwszy dzień wiosny, a studentka psychologii oraz mechaniki i budowy maszyn świętowała trzynastego grudnia. Dzieliło je równo dziewięć miesięcy, więc idealnie do siebie pasowały. Często przez rodzinę nazywane psotnicami, bawiły się wspaniale w swoim towarzystwie. Komu jako pierwszej osobie powiedziała, że podkochuje się w koledze z równoległej klasy? Kto pomógł wybrać jej stylizację na koncert, na którym chłopak śpiewał dziesięć piosenek, grając jednocześnie na gitarze? Z kim Caroline chodziła na wagary? I przede wszystkim kto był powierniczką jej sekretów albo przyszłości, w której planowała duży dom, urocze zwierzątko, wysokiego i starszego męża oraz co najmniej dwójkę dzieci? To wszystko łączyło się z osobą Villanelle. Tyle, że z siedem lat temu nastąpiła przeprowadzka rodziny Fender w zupełnie inne okolice; tato coraz częściej wyjeżdżał na misje, a ona wraz z mamą i bratem zamykali się w sobie. Komu chciałoby się wtedy przyjmować zaproszenie na domowe ciasto i kawę z pianką? Popadali w kilkumiesięczny dołek, oczekując z niecierpliwością tego ostatecznego dnia na przylot samolotu. Gdy wśród pozostałych żołnierzy odnajdowała Maximiliana, wtulała się w niego, nie chcąc go puścić. I tak tworzyli cudowną rodzinę, aż do kolejnego wyjazdu.
    —Tak, studiuję tu i widzę, że Ty też — wyciągnęła z kieszeni obcisłych jeansów wibrujący telefon, przeczytała ostatnie powiadomienia od Sashy i Spencer z szerokim uśmiechem; miały swoją grupę, a dziewczyny w tej chwili prześcigały się w wiadomościach. — Dosłownie minuta ciszy i są od nowa, co słychać u rodziny Madisson?
    Miała zaległości; zacznijmy od tego, że nie tylko ona, bo Aria na pewno nie wiedziała, czy coś zmieniło się u Alice. Nawet nie była pewna, czy Maximilian dalej wysyłał kartki świąteczne z serdecznymi życzeniami. Było jej wstyd, jednak w każdej chwili mogło spaść na nich nieszczęście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. —Jesteśmy znowu! — do łazienki wpadły studentki, a z nimi intensywny zapach burgerów i frytek, które znajdowały się w obszernej torbie przyszłej prawniczki. — Magister Bay zaczepił nas przed chwilą. Wiesz kogo szuka? Rozgląda się po całym holu, szukając Ciebie, malutka.
      — Pewnie spotkałaś dobrą przyjaciółkę, lecz on za chwilę rozwali automat. Jego już chyba nie denerwuje to, że nie może doczekać się kawy, bo myśli o Tobie — szepnęła krótkowłosa, uchylając drzwi, z których mogła idealnie obserwować poczynania wykładowcy. — My idziemy, ale Ty też powinnaś.

      Caroline Fender

      Usuń
  59. - Tak, ale… Proszę być dobrej myśli. To może, ale nie musi się wydarzyć. A nawet jeśli tak się stanie, jesteśmy przygotowani na wszystko – powiedział najbardziej uspokajającym tonem, na jaki był w stanie się zdobyć i podążyć swoim spojrzeniem za spojrzeniem kobiety. Arthur Morrison wyglądał fatalnie, a lekarz nie wątpił, że zajrzał śmierci w oczy przy tym upadku. To jednak nie znaczyło, że zamierzał go traktować z litością, bo Sterling nie przepadał za samobójcami. Jego zdaniem byli tchórzami bez perspektyw, którzy obwiniali cały świat za swoje nieudacznictwo. Był miły tylko ze względu na żonę mężczyzny, która wyglądała, jakby była w naprawdę wielkiej rozsypce.
    - Leczy się psychiatrycznie? – spytał, chcąc się upewnić, ale przecież słyszał wyraźnie. – Przepraszam, nie miałem czasu przejrzeć całej dokumentacji… Skoro tak, ma pani rację, najlepiej będzie, jeśli porozmawia z nim jego psychiatra. Ale wciąż musi wyrazić na to zgodę, bez niej mamy związane ręce – westchnął i zrobił krok do przodu, by znaleźć się jeszcze bliżej kobiety. – Pani Morrison, nie znam pani męża, ale widziałem wielu pacjentów i… To całkowicie normalne. Proszę się nie poddawać, myślę, że kiedy zobaczy, że ma w pani oparcie i sojusznika, który pomoże mu wrócić do zdrowia… Otworzy się na panią – powiedział cicho z uśmiechem i jeszcze raz pogłaskał ją po ramieniu. Po chwili jednak sięgnął po długopis i bloczek zleceń, zapisując na nim nazwę leku uspokajającego, dawkę i nazwisko kobiety. Oderwał kartkę od reszty i podał blondynce. – Proszę, gdyby pani potrzebowała. Muszę iść, ale w razie czego… Personel jest do pani dyspozycji – rzucił na odchodnym i wyminął Villanelle.
    Arthur nie odrywał spojrzenia od okna, przez które wyraźnie widział swoją żonę. Każde otarcie łez, każde uniesienie ramion przy głębokim wdechu… Nie chciał, by była przez niego w takim stanie, nie chciał… Nie chciał na to patrzeć. Z tego powodu, cholernie egoistycznego, uważał, że śmierć byłaby lepsza. Wiedział, że jego bliscy by cierpieli, ale on nie musiałby tego oglądać. A tymczasem widział, że zranił Elle. Nie wiedział jedynie czym bardziej: swoim zachowaniem w nocy, czy próbą samobójczą. Swoją drogą miał wyjątkowego pecha, bo niewiele osób przeżyłoby taki upadek. Nie dość, że nie radził sobie z własną psychiką, to jeszcze z zakończeniem życia miał problem.
    Tak czy inaczej łzy Villanelle sprawiały, że pękało mu serce, ale nie miał siły płakać. Jedynie patrzył tępo w okno i zaciskał zdrową dłoń na szpitalnej pościeli, gniotąc ją.
    - Mogę prosić o coś nasennego? – wychrypiał słabym głosem do pielęgniarki. Ta spojrzała na niego współczująco i pokręciła powoli głową.
    - Niestety, dostał pan przed chwilą leki uspokajające, więc mogłoby to być niebezpieczne. Ale podam je panu jak tylko będę mogła – powiedziała z uśmiechem, a Arthur zacisnął powieki, przeklinając w duchu wszystko, na czym stał świat.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  60. Magister okazał się początkującym wykładowcą, którego szanowali studenci już od pierwszych zajęć wraz z początkiem października. Kto nie wywarłby pozytywnego wrażenia, zaczynając swoich wykładów od własnych wtop na uczelni? A kto zaczynał je od żartów, które również i Caroline przypadły do gustu? Tylko mężczyzna mający niespełna metr osiemdziesiąt, falujące włosy o klasycznej długości i te przenikające na wskroś zielono-szare oczy. Wszyscy go chwalili, ciesząc się, że zastąpił wymagającego i nieznającego się na nowinkach profesora, poprawiającego nerwowo okrągłe okulary przez niemal cały czas wykładu. Nikt nie potrafił skupić się na terminach związanych z budową maszyn, gdy jego palce przesuwały się po brązowych oprawkach. Porównywano go nawet do studentki, która zawsze siedziała w drugim rządzie, najbliżej okna i tak samo poprawiała swoje platynowe, wyprostowane włosy z cieniutkimi końcówkami.
    — Masz jakieś zajęcia jeszcze? Muszę w jakiś sposób dostać się do budynku D, bo mam ważny wykład, ale tam stoi Bay.
    Czy kiedykolwiek bała się jakiegoś nauczyciela? Przez całą szkołę podstawową i średnią nie miała takiego lęku do osoby, która nauczała mniej lub bardziej przyjemnych przedmiotów. Od pięciu lat była dorosłą kobieta, a nie chciała stanąć na wprost magistra, patrząc mu w oczy. Pech chciał, że poznali się wcześniej; nie jako studentka i wykładowca, a jako zainteresowani sobą ludzie. Jak widać zaczęło to negatywnie wpływać na samą brunetkę oraz jej oceny.
    Poznała tego sympatycznego dwudziestodziewięcioletniego mężczyznę w upalne lipcowe popołudnie tego roku. Na zewnątrz było tak duszno, że nie dało się normalnie funkcjonować. Caroline od rana chodziła z filtrującą butelką pełną wody, bo inaczej nie ruszyłaby się z rodzinnego domu, do którego najczęściej wracała, żeby pouczyć się i przespać więcej niż trzy lub cztery godziny. Odkąd pod koniec maja podjęła posadę przedszkolanki, dzieliła czas pomiędzy dwoma kierunkami, nie miała wolnego popołudnia, które mogłaby poświęcić na całkowity relaks. Zaczęło się dorosłe życie, gdzie nie istniało wolne na zawołanie czy taryfa ulgowa. Czasami istniały takie momenty, w których nie reagowała ani na swoje imię, ani na nazwisko, jednak cieszyła się, że dalej nie natrafiła na tego jedynego, gdyż w takiej sytuacji musiałby odejść na dalszy plan, czując się ignorowanym. Czemu aż taką ważną osobą stał się nieznajomy? Może dlatego, że to on zainteresował się Caroline jako pierwszy? Siedziała przygnębiona przy kontuarze, popijała znienawidzoną whisky, rozmyślając o ojcu. Znowu żegnała się z nim na lotnisku; drugi raz w tym roku. Jechał na misję, chociaż miał ją zaplanowaną dopiero na wrzesień, lecz tylko on zgodził się zastąpić zmarłego kolegę. Płakała przez całą podróż do tego baru, więc siedziała skulona, bez makijażu, a na ramionach trzymała ojcowską kurtkę.
    Nie chcąc niepokoić kuzynki oraz zaliczyć drugiego w tym tygodniu spóźnienia, przepuściła ją w drzwiach. Czy aż na tyle wierzyła, że magister Bay upora się z maszyną, nie uderzając w urządzenie z pięści? Miała nadzieję, iż po nieudanej próbie oddali się do własnego gabinetu, ale jak widać, musiał się na kimś wyżyć. Szkoda, że do kompletu z automatem wybrał również Caroline, nie zaliczając jej następnej pracy.
    — Pani Fender, proszę się zatrzymać i nie udawać, że jestem niewidoczny — obrócił się, rezygnując z napicia się czarnej kawy z łyżeczką cukru. — Dzień dobry, co tam u Arthura? — rozchmurzył się, zerkając na blondynkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Panie magistrze, czy mam skakać pod sam sufit z kolejnego niezaliczenia? — wrzuciła dolara, dotykając subtelnie odpowiednich guzików. — O! Zadziałało, cóż widać, że rzecz martwa ma uczucia i alergię na wrednych facetów — nachyliła się, sięgając kubek z herbatą. Elle, my chyba się śpieszymy, prawda?
      Miała z nim na pieńku. W tym przypadku trafiła kosa na kamień; mężczyzna był nieugięty, natomiast studentka nie należała do tych, które odpuszczają zbyt szybko. Posyłając w kierunku magistra wymuszony uśmiech, najchętniej pokazałaby mu środkowy palec, nie przejmując się plotkami na własny temat. Miało stanowczo za dużo na głowie, żeby przejmować się jego kiepskim humorem.

      Caroline Fender

      Usuń
  61. Nawet na nią nie spojrzał, gdy zatrzymała go na ulicy.
    - Nie twoja sprawa – syknął zbliżając się do niej niebezpiecznie blisko. Żałował z całego serca, że się tutaj znalazł. Zlitował się nad nią, a ona tak mu się odwdzięczyła.
    Stał w miejscu i spoglądał jak żółta taksówka znika za rogiem następnej ulicy. Ten dzień był taki nudny i normalny, aż do tego momentu, aż zachciało mu się okazywać serce. Teraz był wkurwiony na maksa i wiedział, że ten nastrój szybko mu nie minie. Z początku planował wrócić na kampus i olać tą dziewczynę i całą zaistniała sytuację. Czuł jednak, że gdyby znalazł się w czterech ścianach swojego pokoju, rozniósłby wszystko co się w nim znajduje.
    Zostawiając samochód w pobliżu kawiarni, ruszył na poszukiwania dowolnego baru. Nie miał wysokich wymagań, nie szukał miękkich foteli i drogiego trunku. Trzy ulice dalej znalazł bar U Billa. Wyglądał nieco obskurnie, ale Gabrielowi to nie przeszkadzało. W środku panował zaduch, a w powietrzu unosił się dym tytoniowy. Gabe usadowił się tuż przy barze.
    - Whiskey, podwójne z lodem – właśnie tak radził sobie z problemami, z natłokiem myśli. Był jak ojciec, ale w końcu taki zafundował mu przykład więc czego było można się po nim spodziewać. Okres nie chcę być taki jak on już dawno mu przeszedł. Z zamawianiem alkoholu nigdy nie miał trudności. Jego wygląd i pewne zachowanie sprawiały, że nim skończył dwadzieścia jeden lat swobodnie zamawiał drinki sobie oraz znajomym. Pił bardzo dużo nawet jak na dwudziestotrzyletniego studenta, który lubi się zabawić. Wypierał jednak z umysłu myśl, że może mieć problem z przestaniem. Wierzył że gdy nie będzie miał powodów to po prostu przestanie.
    Po dwóch kolejnych drinkach nieco ochłonął. Obracał w dłoni telefon zastanawiając się nad spotkaniem z Elle. Być może potraktował ją zbyt ostro ale doprowadzała go w tamtej chwili do szaleństwa. Samo to że miał takie myśli doprowadzało go do szaleństwa.
    - To samo – polecił brodatemu barmanowi.
    Po paru godzinach wciąż siedział w tym samym barze. Dość mocno szumiało mu w głowie, a wszelkie hamulce puściły. Znów sięgnął po telefon, znalazł numer Villanelle i nacisnął zieloną słuchawkę kompletnie nie wiedząc po jaką cholerę to robi.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  62. Gabriel uśmiechnął się sam do siebie słysząc zaspany głos Elle. Zdecydowanie miała teraz przerąbane. Obrał ją sobie na cel i z pewnością przez pewien czas nie zostawi jej w spokoju. Przynajmniej był miły jak na siebie.
    - A tak babciu, zapomniałem – odpowiedział z rozbawieniem czającym się w głosie. Nie sądził by był pijany, co najwyżej delikatnie wstawiony. Nie próbował jednak wstać od tych paru godzin, a jego żołądek był pusty niemal od samego rana. Jeszcze chwile temu był świadom, że rano będzie tego żałował. Wiedział, że przekroczył już granicę po której czeka go ból głowy o poranku. Co najgorsze z tego co pamiętał jutro musiał wstać na zajęcia. Najwyżej się spóźni albo pojawi się na ostatnich wykładach.
    - Może masz ochotę wypić ze mną toast? - ciągnął nie myśląc o tym, że mógłby jej faktycznie przeszkadzać. Zresztą nawet jeśli to mieli rozmowę do dokończenia. - Za sprawy które zjebaliśmy – pewnie z łatwością zgadnie, że dzwoni pod wpływem. Nie wiedział nawet czy jutrzejszego dnia będzie wszystko pamiętał jeśli za chwilę stąd nie wyjdzie. - Zajarałbym coś – mruknął rozglądając się po barze. - Elle masz może zioło? Bo te dziady co tu siedzą chyba się nie podzielą. Wiesz mogę przyjechać – oznajmił stukając szklanką w blat lady na znak żeby mu ponownie dolano.
    Po alkoholu potrafił zrobić się niezwykle wesoły, zazwyczaj ten stan nie trwał zbyt długo. Po pijaku wystarczyła jeszcze mniejsza iskra by go sprowokować do reakcji. Łatwo wdawał się w bójki. Był dobry. Jakiś rok temu próbował swoich sił na zajęciach z kickboxingu, ale szybko mu się to znudziło. Niby wracał zmęczony i z mniejszym pokładem złości, ale ustawione zajęcia nie dawały tyle adrenaliny co przypadkowe bójki.
    - Villanelle – zaakcentował osobno każdą literę jej imienia. - Masz takie zabawne imię, czy ktoś ci to już kiedyś mówił? - spytał po czym upił łyk alkoholu. Ten stan był taki błogi, czuł się wolny od wszelkich trosk, mógł swobodnie oddychać. Liczył, że nikt nie zepsuje mu tego wieczoru. Było mu tak błogo. Elle też by się spodobało. Każdemu kto ma problemy by się to spodobało.
    Przez myśl przeszło mu, że może jednak jest cholernym alkoholikiem.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  63. - Tak – w tym momencie był w stanie uwierzyć we wszystko i gdyby powiedziała, że zaraz tu przyjedzie to pewnie siedziałby w tym barze i czekał na nią do białego rana. Uwierzyłby też gdyby oznajmiła, że w jej salonie stoi wielbłąd. Wypił o kilka drinków za dużo i powoli jego mózg zaczął tworzyć dziwne obrazy w głowie. Sam nie wiedział co go teraz bawiło bardziej, Elle czy barman kłócący się z innym gościem o niedostateczną zapłatę za alkohol.
    - A już myślałem, że jesteś jakimś cholernym abstynentem – w sumie w jej przypadku to byłoby rozsądne. W końcu miała dzieci i to dwójkę! No i męża przy okazji. Była przyzwoitą matką, starała się łączyć koniec z końcem, starała się dla nich... To było coś czego Gabriel nie otrzymał od tylu lat. Dlaczego jego ojciec nie mógł być taki sam? Taki dobry i rozsądny, silny... Pokręcił głową sam do siebie. Równie dobrze mógł zadawać pytanie dlaczego jego matka zachorowała i umarła.
    Roześmiał się na jej wzmiankę o serialu ze swoją imienniczką.
    - Pierwsze słyszę – i mówił szczerze, nigdy w życiu nie oglądał żadnego serialu. Nawet za wiele nie oglądał, zdecydowanie wolał czytać. W książkach czuć było emocje targające postaciami, a filmy często były mdłe. - W sumie moje imię też jest popieprzone, Gabriel, to taki anioł co nie? - zaczynał bełkotać, a kiedy prosił o kolejnego drinka, brodacz za barem spoglądał na niego niepewnie. Pewnie nie widziało mu się wykopywanie ''zwłok'' ze swojego baru.
    - Tak piję, od – zerknął na wyświetlacz, ale cyferki nieco mu się rozmywały – od kilku godzin jak sądzę, więc chyba niedługo opiję wszystkie problemy tego zjebanego świata – powinien już dawno przerwać. Teraz chyba nawet nie byłby w stanie wyjść stąd o własnych siłach. - Ell – zaczął zastanawiając się co chciałby jej powiedzieć. Tak wiele rzeczy go trapiło, ale teraz nie mógł skupić się na żadnej z nich. Chyba nawet tego nie chciał. - gdybyśmy zaczęli rozmawiać o tym co mnie męczy mogło by nam zabraknąć czasu – stwierdził cicho. Może z nią mógłby spróbować ale czego? Pytania kłębiły mu się pod czaszką tak intensywnie, że zaczynał czuć mocne pulsowanie na skroniach. Ona ma męża idioto.
    Przez kilka minut milczał prowadząc ze sobą wewnętrzny dialog. Gdyby nie był takim dupkiem może i mógłby sobie z nią prowadzić takie pogawędki. Jednak na trzeźwo oboje wiedzieli jakby to się skończyło.
    - A gdzie twój mąż? Czy to wypada tak gawędzić po nocach z nieznajomymi? - słowa mieszały mu się z chichotem. Nie potrafił się opanować.

    G.

    OdpowiedzUsuń
  64. - Czyli jednak potrafię kogoś doprowadzić do śmiechu, a nie do łez – mruknął bardziej do siebie niż do niej, ale taka była prawda. Było kilka, a może i kilkanaście dziewczyn którym złamał serce i to czymś gorszym niż nie chcę cię. Często wprawiał ludzi w zakłopotanie, niektórzy się go obawiali i nie czuli się przy nim pewnie. Był zbyt zmienny, zbyt niestały w uczuciach by to się mogło zmienić. Nawet jego znajomi czasem czuli zakłopotanie, gdy nie do końca wiedzieli czy mówi serio bądź nie.
    - U Billego. Niedaleko tej nieszczęsnej kawiarni, w której się spotkaliśmy – wyjaśnił – to straszna speluna, chyba by ci się nie spodobało. - skwitował ściszając głos by barman nie przyłapał go na rozsiewaniu złych opinii. - Dobrze, mamo – miał zamiar za chwilę skończyć, ale pieczenie w gardle i szum w uszach było takie przyjemne. Ktoś kto wymyślił alkohol był geniuszem i zbawcą tego świata.
    - To bardziej podniecające gdy myślę o nas w kategorii nieznajomi - pewnie wywróciła teraz oczami i miała by go ochotę zbesztać, jak niesforne dziecko. To musiał by być zabawny widok. - Gdybyś była moją dziewczyną pewnie bym zatłukł tego drugiego za taką nocną ''schadzkę'' – dodał. Gabriel był okropnie zazdrosny o... nie miał nigdy dziewczyny, ale jeśli akurat sypiał z jakąś laską to inny palant nie mógł na nią nawet spojrzeć. Dość mocno pilnował tego co było jego.
    - Ja chyba odpadam – na myśl o zajęciach i siedzeniu na krześle przez kilka godzin robiło mu się niedobrze. Dobrze wiedział, że jest mała szansa iż w ogóle jutro zwlecze się z łóżka.
    Westchnął, gdy Elle wspomniała o jego problemach. Nie wiedział, czy ma ochotę o tym rozmawiać i czy w ogóle powinien z nią dzielić się takimi rzeczami. Miała swoje sprawy na głowie i nie byli, aż tak blisko. Rozejrzał się wokół siebie. Większość osób była już równie pijana co on, więc na pewno nikt by go nie podsłuchał.
    - Mam wiele demonów w sobie, Elle – zaczął nie bardzo wiedząc od czego, nigdy się nie uzewnętrzniał – mniejszych i większych. Mam żal o wiele rzeczy do swojego ojca, ale rzeczy które robiłem i robię, które mówię... Nie chcesz o tym słuchać, a ja chyba nie chcę o tym gadać. - przeczesał dłonią włosy. Utkwił spojrzenie w chuderlawym mężczyźnie, który obleśnie dobierał się do swojej rudowłosej towarzyszki.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  65. Patrzył, jak Elle wchodzi do pomieszczenia i miał ochotę zacząć wrzeszczeć, że ma się wynosić. Nie, nie chciał tego. Pragnął jej obecności, zwłaszcza teraz, bo mimo wszystko był pewien, że kocha ją całym swoim sercem i nie mógłby jej stracić, ale problem w tym, że ze względu na tę miłość nie chciał jej skrzywdzić, a wciąż pamiętał uczucie, które opętało go w nocy. Nie był pewien, czy chodziło stricte o nią i dzieci, ale widok krwi rozbudził w nią żądze, o które wcześniej się nie podejrzewał. Może głosy po prostu zmieniły sposób działania? Może zamilkły tylko po to, by kierować jego zachowaniem, a nie jedynie podszeptywać, co miał robić? Właśnie dlatego tak cholernie się bał i właśnie ze względu na to nie chciał żyć. A skoro to mu się nie udało, wystarczyło, by jego ukochana rodzina trzymała się z daleka.
    Tym bardziej, że właśnie sobie uświadomił, iż przed samym skokiem słyszał głos. Teraz go nie było, nie czuł jego obecności w swojej podświadomości, a to chyba nie mogło świadczyć o niczym dobrym.
    Nie odpowiedział na żadne ze słów padających z ust Villanelle. Obserwował natomiast jej twarz i czuł, że w jego oczach kolejny raz zbierają się łzy. Tak bardzo ją kochał, a jednocześnie tak bardzo ją zawiódł, że nie potrafił sobie poradzić z tym dojmującym smutkiem. Dreszcze przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa, gdy dotknęła jego palców i natychmiast cofnął rękę, układając ją na swoim brzuchu i kolejny raz zaciskając na materiale pościeli. W tym samym momencie łzy wezbrały na tyle, że spłynęły po jego skroniach, wsiąkając w bandaż, a Arthur załkał cicho, nie do końca radząc sobie z oddechem. Leki działały, więc ból żeber był do wytrzymania, musiało więc chodzić o coś innego. Świadomość, że mógłby skrzywdzić swoją żonę odbierała mu dech, sprawiając, że dusił się w jej obecności. A z drugiej strony tak bardzo pragnął, żeby nie odchodziła… Żeby mimo wszystko była przy nim, żeby powiedziała, iż kolejny raz im się uda, pokonają wspólnie wszelkie przeszkody i wyjdą na prostą, zapewne wystawiając się na kolejny cios od losu, ale nieważne, bo zrobiliby to razem.
    - Przepraszam, Elle – wyjęczał, wbijając spojrzenie pełne cierpienia prosto w jej ciemne oczy. – Tak bardzo cię za wszystko przepraszam… Nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiała. Nie skrzywdziłbym cię, wolałem się zabić, niż to zrobić – dodał, kuląc się w sobie i biorąc kilka płytkich, spazmatycznych wdechów. – Wybacz mi… Błagam, wybacz mi – poprosił szeptem i rozluźnił palce, po czym z wahaniem, powoli i ostrożnie sięgnął dłoni Elle. Ujął ją delikatnie, przez cały czas nie odwracając wzroku,. Wiedział, że płakała. Mógł nie widzieć łez w tym momencie, ale znał ją na tyle dobrze, żeby to wiedzieć. Zresztą nie dziwił się, bo spodziewał się, że tak właśnie będzie. W końcu gdyby go nie kochała… Nie byłaby z nim mimo tych wszystkich złych rzeczy, prawda? – Zrobię wszystko, co będziesz chciała, tylko proszę… Wybacz mi to, co chciałem zrobić – wyszeptał.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  66. Potarł palcami przekrwione oczy. Ciężko było mu skupić się na rozmowie i zapamiętywać wszystko co mówiła. Gubił wątki. Tak jak powiedziała zaczął się rozglądać po tym obskurnym barze. Nie było tu nikogo porządnego lecz w tym momencie pewnie i on nie wyglądał porządnie.
    - Chyba bym tu nikogo nie tknął małym palcem – stwierdził marszcząc nos. To było naprawdę paskudne miejsce i jego klienci byli bardzo podobni.
    Skinął na barmana by ten już go podliczył. Już dość alkoholu płynęło w jego żyłach, a procenty mocno huczały mu w głowie. Rzucił kilka banknotów na ladę nie oczekując reszty.
    - Gabriel to brat Lucyfera, to ten od zwiastowania różnego badziewi. Wiesz chyba powinni mnie nazwać na cześć Lucyfera, też nie lubię zasad i też mam peeełno grzechów – Gabe nie był pobożny ani wierzący. Wiedział, że coś musi kierować losem, ale nie był przekonany czy to był faktycznie chrześcijański bóg. - Nico to idiota nic się nie zmieniło w tym temacie. I wiem wiem, nie mam zamiaru próbować cię zaciągnąć do łóżka – wytłumaczył kompletnie zapominając, że jego znajomi oczekiwali czegoś innego na co sam przystał.
    Gdy zapytała o ojca cały zesztywniał. To była podwalina jego wszystkich kłopotów, jego niekończącego się gniewu. Nienawidził go, nie potrafił i nie chciał mu wybaczyć. W jego oczach ojciec najzwyczajniej w świecie na to nie zasługiwał, bo nie odpokutował swoich win. On tylko udawał, że wszystko jest w porządku. Gabriel nigdy o tym z nikim nie rozmawiał. Jedynie ojciec czasem próbował nawiązać z nim jakiś cień zrozumienia, ale to się nigdy nie kończyło dobrze. Logan ruszył ze swoim życiem do przodu, miał wszystko, a Gabriel wciąż tkwił w przeszłości nie mając pojęcia jak się z nią uporać.
    - To dupek – zaczął – wszyscy mają go za porządnego przedsiębiorcę, za przykładnego męża i ojca, za dobrze ubranego bogacza, ale on taki nie jest, nigdy nie był – przerwał spoglądając na tą samą parę co wcześniej. Facet wkładał dziewczynie ręce pod skąpą spódniczkę, ale widać było że ona nie jest zadowolona. Gabriel słyszał jej protesty, zdawało by się że tylko on ich słucha – dokończymy kiedy indziej – niemal od razu się rozłączył. Wsunął telefon do kieszeni po czym spróbował wstać. Pomieszczenie zaczęło wirować mu przed oczami, a jego ciało chwiało się. Dopiero po kilku minutach udało mu się utrzymać jako taki pion. Podszedł do stolika przy którym szarpała się parka.
    - Nie nauczyli cię, że jak chcesz wyrwać laskę to musisz się ładnie zachowywać? - oboje zaskoczeni spojrzeli na Gabriela, który śmiał im przerwać.
    - Odwal się koleś – warknął chuderlawy facet. Gabe był od niego sporo postawniejszy i wyższy. Zacisnął dłoń na jego bluzie i z łatwością ściągnął go z krzesła. Ruda dziewczyna pisnęła i odskoczyła od zamieszania. Gabriel wymierzył chłopakowi cios prosto w twarz, usłyszał nieprzyjemne chrupnięcie – ty idioto złamałeś mi nos! - wrzasnął i zaczął się szarpać. Łatwo odepchnął od siebie pijanego Gabriela, który po chwili sam przyjmował ciosy w twarz. Oblizał wargi z których spływała stróżka krwi.
    Po kilku długich minutach, barman z pomocą dwóch innych klientów wyrzucili Gabriela z baru jakby to była jego wina. Koleś zasłużył sobie na solidne zlanie dupy. Zerknął na swoje zdarte kłykcie. Nie poszło tak źle.
    Stanął na jednej z główniejszych ulic by złapać taksówkę. W tym mieście życie tętniło całą dobę więc dosć szybko mu się to udało. Gdy dotarł na kampus, jedyne o czym marzył to rzucić się na łóźko i tak też zrobił. Nie kwapił się nawet ściągnąć butów.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  67. Gdy w końcu się obudził, pierwsze co poczuł to pulsujący ból głowy. Syknął prostując się na łóżku. Przeciągnął się jak zaspany kot po czym się podniósł. Wygrzebał z szafki tabletki przeciwbólowe, ale nie sądził by zdziałały cuda. Głowa mu pękała, a w ustach czuł suchość. Sięgnął po czyste rzeczy po czym ruszył pod prysznic. Dopiero gdy czysty stanął przed lustrem wydarzenia z nocy wróciły do niego. Jego warga była spuchnięta i rozcięta w jednym miejscu, a oczy były mocno podkrążone. Wyglądał jakby wrócił z jakiegoś odwyku. Zerknął na swoje obtarte kostki dłoni. Przeholował z ilością wypitego alkoholu. Gdy był w znanym sobie otoczeniu, aż tak się tym nie przejmował, jednak w środku miasta to nie było zbytnio rozsądne.
    Dopiero, gdy się odświeżył i przebrał przypomniał sobie o rozmowie z Elle. Od razu pożałował, że miał przy sobie telefon. Jak przez mgłę pamiętał o czym rozmawiali, miał nadzieję że nie palnął żadnego głupstwa, z którego teraz będzie się musiał tłumaczyć. Liczył, że nie poruszył żadnych rodzinnych spraw. Nie chciał by Villanelle wiedziała o nim zbyt wiele. I tak by nie zrozumiała.
    Czuł się fatalnie i nie bardzo chciał pojawiać się na dzisiejszych zajęciach, ale miał już sporo braków w obecności i nie chciał z tym przeginać. Nie uśmiechało mu się powtarzanie roku. Chciał w końcu przebrnąć przez te studia i mieć o jedną sprawę na głowie mniej. Przynajmniej nie musiał martwić się, że spotka Elle. Nie miał ochoty tłumaczyć skąd te wszystkie zadrapania, choć z drugiej strony nie sądził by ona w ogóle się tym przejmowała. Pewnie gdy się rozłączył szczęśliwa poszła dalej spać. Miał jeszcze trochę czasu do ostatnich i jedynych zajęć na których się dzisiaj pojawi. Opuścił akademik, a jego celem była niewielka kawiarnia znajdująca się na kampusie. Potrzebował kawy i to natychmiast. O jedzeniu nawet nie myślał, na samą myśl robiło mu się niedobrze.
    Z parującym kubkiem kawy siedział pod salą swoich nadchodzących zajęć. Miał jeszcze półgodziny. Ignorował wścibskie spojrzenie mijających go studentów. Rozcięta warga musiała robić niezłą furorę. W jego przypadku to było dość częste. Nie raz kończył z podbitym okiem.
    Wyciągnął jedną z książek którą teraz czytał i zatopił się w lekturze licząc, że to zagłuszy ból głowy. Na jego udach spoczywał również notes, w którym od czasu do czasu notował różne myśli bądź cytaty z książki.

    Gab

    OdpowiedzUsuń
  68. Zauważył Elle dopiero gdy się do niego odezwała. Gdy zaczynał czytać całkowicie się zatracał i tracił poczucie rzeczywistości i to była cała piękna magia książek. Chwilę się jej przyglądał nim się odezwał.
    - Hej – mruknął wsuwając swoje rzeczy do plecaka po czym podniósł się z podłogi – w tamtym momencie nie zastanawiałem się nad wystrojem wnętrz - dodał wzruszając ramionami – poza tym są gorsze miejsca – Gabriel w swoim niedługim życiu był w wielu miejscach i niektóre dosłownie przerażały tym jak wyglądały i jacy ludzie do nich uczęszczali. Były sytuacje kiedy wolał posiedzieć w ładny może i nawet nieco luksusowych miejscach, a niekiedy było tak jak w nocy. Przeczesał dłonią włosy. Był nieco zaskoczony, że go znalazła. To świadczyło o tym, że musiała popytać ludzi gdzie go znaleźć.
    Zastanawiał się czy był sens ciągnąć tą relacje. Przecież i tak nic z tego nie wyniknie. Mieliby się przyjaźnić? On nie miał przyjaciół, koncepcja przyjaźni była w porządku póki coś się nie spieprzyło. Póki twój kumpel nie postanowi przespać się z twoją dziewczyną, a ona mu da...
    - Był tam facet z dziewczyną niby razem, on się do niej przystawiał, ona niezbyt chciała w sumie to się jej nie dziwię, a że byłem dość mocno nawalony to mu przywaliłem. Koniec historii – wyjaśnił bez większego przejęcia. Dla kogoś kto wiedzie spokojne życie bójki mogły wydawać się czymś nadzwyczajnym, ale dla Gabriela był to chleb powszedni. Dostrzegł jednak nieme zaskoczenie malujące się na jej twarzy. - Ja wiem, że raczej jestem dupkiem, ale nie popieram gwałtów – kilka osób się na nich popatrzyło, Gabriel posłał im gniewne spojrzenie. Ludzie potrafili być wścibscy, cokolwiek zrobiłeś lub powiedziałeś w tych murach, zaraz zaczynały krążyć plotki.
    Może i ludzie myśleli, że jest wypranym z człowieczeństwa gnojkiem, to jednak gdzieś na dnie miał ludzkie odruchy. Kobietę jako kobietę darzył szacunkiem, po prostu nie szanował tych łatwych lasek, które na każdej imprezie sypiają z kim innym.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  69. Za późno, już poczuł się nieco zakłopotany, ale z drugiej strony - skąd mógł wiedzieć, że Elle ma uczulenie? Trudno, sam zje. Albo z nowymi towarzyszami, którzy - bardzo możliwe - powiedzą im coś więcej. Przynajmniej taką nadzieję miał Jaime. Oczywiście gdzieś tam z tyłu głowy miał myśl, że nie ma co się nastawiać, bo zaraz okaże się, że nieznajomi tylko sobie z nich żartują.
    Jaime spojrzał na koleżankę i uśmiechnął się do siebie w duchu. No proszę, naprawdę nieźle jej szło. Może powinien zachowywać się podobnie, to może faktycznie zdobędą więcej informacji. Nie był najlepszy w grze aktorskiej, ale może... nic straconego? Póki co jednak wolał milczeć i słuchać tego, co mieli do powiedzenia mieszkańcy.
    I szczerze mówiąc, to wszystko, co mówili, uznawał za brednie. Czyli jednak, robili sobie z nich żarty. Przecież to niemożliwe, żeby ci ludzie naprawdę w to wierzyli i faktycznie nikogo po osiemnastej nie było na ulicach. Czy ich wykładowcy o tym wiedzieli? Bardzo prawdopodobne, że tak, ale przyjęli to za legendy. Inaczej chyba ich by tu nie zabrali, prawda? Nie, kiedy krążyły takie plotki. Nie mogliby narażać życia studentów. A nawet gdyby coś miałoby się dziać i oni jednak by w to wierzyli, to chyba by im powiedzieli, że nie mogą wychodzić po osiemnastej. W sumie, według teorii nowych kolegów z miasteczka, zagrożeni byli tylko potomkowie tych, którzy tego demona (czy też człowieka) zamknęli. Właściwie... co to za zemsta, skoro od tylu lat ci potomkowie wciąż istnieli i... tworzyły się kolejne pokolenia, hm?
    W tej całej historii mało co mu się kleiło i zastanawiał się, co powiedzieć, co mogłoby być na tyle odpowiednie, że nieznajomi się nie obrażą i sobie nie pójdą, pozostawiając ich z niesmakiem.
    - A czy ci nieliczni, którzy jednak wychodzą po osiemnastej... ktoś z nich skończył źle podczas takiej przechadzki? - zapytał w końcu, a potem spojrzał na kobietę, która przyniosła im jedzenie.
    - Nie wierzcie we wszystko, co oni opowiadają - powiedziała jeszcze z uśmiechem, a kiedy odwróciła się do mieszkańców, pokręciła głową, ale wciąż się uśmiechała. Potem odeszła.
    - No tak... - Jaime spojrzał za nią, a potem jego wzrok znów był skierowany na nieznajomych. - Bo w sumie jest ten jeden bar czy knajpa o takiej dźwięcznej i zachęcającej nazwie...
    - Wiemy, wiemy - jeden z mężczyzn machnął ręką. - To są właśnie ci nieliczni, którzy się nie boją. A kto wie, którego ranka zastaną swój lokal w fatalnym stanie?
    - Co to znaczy? - podchwycił szybko Jaime, łapiąc za sztućce. Jedzonko wyglądało naprawde zachęcająco i tak też pachniało. Przynajmniej się naje.
    - Duch jest mściwy, może zechce coś uszkodzić, cholera go tam wie - wzruszył ramionami.
    Jaime zerknął na Elle. Niewiele z tego rozumiał i widział tu bardzo dużo luk.
    - Lepiej się zastanówcie, czy naprawdę chcecie iść do tego miejsca - dodał jeszcze.
    Oczywiście, że tam pójdą. Może ten lokal prowadził ktoś młody, może nawet nie stąd i robił innym na złość czy coś w tym stylu?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  70. Roześmiał się gdy powiedziała, że się o niego martwiła. Po chwili jednak opamiętał się i uśmiechnął się do niej szeroko. Niezbyt często słyszał coś takiego, a nawet jeśli to ojciec lub Elen martwili się jego piciem i przyszłością. To było coś zupełnie innego, milszego.
    - Nie potrzebnie – Gabriel regularnie popadał w różnego rodzaju kłopoty i zazwyczaj miał to szczęście, że wychodził z nich w gorszym lub lepszym stanie. W dużej mierze przyczyniał się do tego kiepski dobór znajomych we wcześniejszych latach – to nic wielkiego – przygryzł opuchniętą wargę, równie dobrze mógł zasnąć przy barze – ale dzięki – dodał żeby nie być takim oschłym i zdystansowanym.
    - Wiesz nie do końca pamiętam o czym gadaliśmy, ale jeśli zaczął jakieś dziwne tematy... Po pijaku gadam bzdury także zapomnijmy o tym i wybacz, że zawracałem ci głowę o takiej porze – znów budował ten mur obronny wokół siebie nie pozwalając światłu przebić się do środka. Wiedział, że Elle nie jest osobą, która poleci i wypapla na lewo i prawo wszystkie jego sekrety. Pomimo tego nie potrafił się otworzyć. Nie wiedział czy to będzie kwestia czasu, czy już zawsze tak będzie – to Jane Austen „Perswazje” – płynnie zmienił temat, często tak robił. Na swój temat wypowiadał się zdawkowo lub pomijając czyjeś pytanie zaczynał mówić o czymś zupełnie innym – mogę ci pożyczyć i tak czytam to drugi raz – nie miał określonego ulubionego gatunku. Czytał wszystko co wpadało mu w ręce. Chciał poznać różne style, różne historie, różne spojrzenia na świat. Poza tym jego staż w wydawnictwie tego wymagał. Musiał mieć pojęcie o różnych dziełach, a nie ograniczać się tylko do jednego.
    Spojrzał w stronę sali, do której otworzono już drzwi. Grupa studentów zaczęła wchodzić do środka.
    - Zaraz mam zajęcia – skrzywił się na samą myśl o tym. Kompletnie nie chciało mu się siedzieć prze tyle czasu w jednym miejscu. Głowa wcale nie bolała go mniej i czuł, że jedna kawa nie utrzyma go przytomnego – Teraz powinnaś zapytać czy nie chcę się gdzieś urwać – rzucił żartobliwie. Wiedział, że Elle nigdy by się na to nie zgodziła – odezwę się później – stwierdził ściskając dłonią jej ramię, a następnie powlókł się do sali.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  71. Na wykładzie niemal przysypiał, zwłaszcza gdy ból głowy ustał, a na jej miejsce przyszła fala zmęczenia. Po godzinie siedzenia i nieudolnych próbach skupieniach na słowach wykładowcy, zajęcia w końcu dobiegły końca. Miał ochotę wrócić do pokoju i przespać następne dwanaście godzin. Gdy tylko przekroczył próg sali otoczyło go czyjeś ramie. Normalnie pewnie by go odepchnął, ale w tym momencie było mu wszystko jedno.
    - Wyglądasz paskudnie – rzucił z jawnym rozbawieniem James. Gabriel wywrócił oczami. Pokój, łóżko tylko te dwa słowa kołatały mu się pod czaszką. Nie miał ochoty wdawać się w dyskusje z Jamesem. - kto cię tak obił? - zapytał zatrzymując się i pociągając za sobą Gabriela.
    - Odwal się – mruknął pocierając zmęczoną twarz. Prócz kilku zadrapań i rozwalonej wargi, miał mocno podkrążone oczy. Musiał teraz wyglądać jakby go wyciągnęli z jakiegoś filmu o ćpunach.
    - A jak ci idzie z naszą Elle? - zapytał nie dając za wygraną. Gabe powoli tracił cierpliwość – chyba nie wyszedłeś z wprawy – Gabe zacisnął dłonie w pięści i wziął głębszy oddech. Nie chciał robić sceny w środku uczelni i tak wykładowcy spoglądali na niego krzywo. Miał kilka wyskoków, więc teraz musiał się pilnować – chyba, że dalej daje ci kosza – Gabriel odepchnął od siebie Jamesa nie mogąc już słuchać jego gadaniny.
    - Powiedziałem, odwal się – warknął ruszając w swoją stronę. Nie chciało mu się o tym gadać, ani w ogóle do tego wracać. Po cichu liczył, że gdy wszyscy wytrzeźwieją zapomną o tym durnym pomyśle. Jeszcze nie tak dawno Gabriel bez wahania zdobyłby wybraną dziewczynę, zabawił się i rzucił ją w cholerę. Imiona wszystkich dziewczyn zlewały się w jedno, nie pamiętał ich twarzy ani słów. Pragnął tylko ich dotyku, ale od uczucia trzymał z daleka. Dzięki temu wszystko było proste i teraz tylko się w tym utwierdzał. Elle była inna, miała poukładane życie, była miła i na swój pokręcony sposób chciała mu pomóc. Nie miał prawa wchodzić do jej życia z butami i mieszać, bo wiedział że nic innego nie potrafi zrobić. Nie chciał burzyć jej spokoju i szczęścia. Tym razem chciał się zachować właściwie i sam nie wiedział skąd się to u niego wzięło.
    Miał nadzieję, że nikt ważny nie usłyszał jego krótkiej wymiany zdań z Jamesem.

    Gabe

    OdpowiedzUsuń
  72. — No pewnie, jeśli wróci cała i przy okazji oznaczałoby to, że i ty byś sobie taką sprawiła… to wiesz, bierz śmiało. Poza tym, hej skoro ja daję rade z nią w mieszkaniu, to tym bardziej ty dałabyś sobie radę z nią w domu z ogródkiem — zauważyła z uśmiechem. Jej samej byłoby o wiele łatwiej, gdyby miała ogród, gdzie mogłaby wypuszczać Babe, a nie chodzić z nią na spacery parę razy dziennie, ale narzekać na pewno nie zamierzała. Zwłaszcza, że tę świnkę kochała całym sercem, a teraz spacery były nawet zabawniejsze, kiedy obok kroczyła Leia. — Możesz mu powiedzieć, że życie ze zwierzakami jest zabawniejsze czy coś. Na pewno są łatwiejsze w obsłudze niż dzieci czy faceci — stwierdziła po czym się roześmiała. Sprzątania przy nich też było dość, ale hej – posiadanie zwierząt było naprawdę fajnym zajęciem i Carlie nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie mieć chociażby psa na co dzień w swoim życiu, a teraz miała dwa i świnkę. Było o wiele lepiej niż się spodziewała.
    — Nie chciałabym… nie chcę brzmieć źle, ale nie chciałabym mieć nikogo poza nim. Nawet jakbym wyjechała, bo… nie wiem, z jakiegoś powodu. Nie wiem czy w ogóle potrafiłabym dopuścić do siebie innego mężczyznę — wyznała lekko wzruszając ramionami. Matthew był jej drugim facetem, takim na poważnie, z którym naprawdę chciała czegoś więcej niż tylko nijakiego macania na tylnym siedzeniu w aucie po zmroku na parkingu McDonalda w obawie, że rodzice mogą wejść w każdej chwili do pokoju i zniszczyć momentu. Miała niby tylko dwadzieścia cztery lata, wciąż wszystko przed nią, ale śmiało mogła powiedzieć, że przy boku bruneta czuje się naprawdę dobrze i chce z nim spędzić życie.
    — Szczerze, gdyby nie to, że jest kuzynem mojej przyjaciółki nawet bym go nie poznała. Mieliśmy się przez nią poznać, ale była zabiegana i jakoś nie wyszło, więc mnie zaprosił na koncerty w Fili… no a potem poszło samo — powiedziała mając wrażenie, że na samo wspomnienie na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Odstawiła kieliszek na stolik i podniosła się, aby podejść do laptopa. Był włączony, więc wstukała tylko stronę Youtube, która po chwili się jej wyświetliła i wpisała tytuł piosenki, podnosząc wzrok na blondynkę. — Proponuję wznieść toast za bycie accidentally in love — powiedziała, a po chwili też rozpoczęła się piosenka, która chyba już tak bardzo z popularną bajką o ogrze kojarzyć się jej nie będzie, a właśnie z tym wieczorem.
    — Jeśli nam nie wyjdzie, to zamieszkamy razem z dzieciakami i zwierzakami, będziemy miały osobną lodówkę na wino, martini i będziemy żyć szczęśliwie bez facetów — zadecydowała sięgając po swój kieliszek unosząc go lekko w stronę blondynki. — Zgadasz się na taki deal? No i randki wchodzą w grę. Nie możemy wiecznie polegać tylko na sobie przecież — dodała i puściła blondynce oczko.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  73. — Może po prostu postaw go przed faktem dokonanym? Ja kiedyś tak przyniosłam psa do domu — wyznała wzruszając lekko ramionami. Co prawda przyniesienie zwierzaka i przekonanie rodziców, aby został było nieco inne niż męża, ale zwykle tacy ludzie później w ogóle nie mogli się odpędzić od zwierząt, a te stawały się wręcz ich oczkiem w głowie. Może jednak faktycznie zacząć od czegoś spokojniejszego, jak opieka nad świnką Carlie, którą w każdej chwili przecież jej zwrócić Elle będzie mogła, jakby jednak przeszkadzała za bardzo. Świnka była najlepszym co ją spotkało, naprawdę. I nie mogła się doczekać tego, czy jeszcze po drodze jakiegoś futrzaka lub nie zgarnie. Ale przy kolejnych zwierzątkach, chyba chciałaby po prostu mieć już dom i ewentualnie jakieś miejsce na ogrodzie dla nich, gdziem mogłyby sobie spać. Tyle różnych zwierzątek w domu mogło wytworzyć… specyficzny zapach. Już i tak wchodząc tutaj czuć było małego psa, a co przy ich większej ilości?
    — Och, Elle. Nie miałam tego na myśli. Wiem, że go nie zdradziłaś, przecież nie byliście nawet razem, więc się nie liczy — powiedziała zapewniając, że nie chciała, aby w ten sposób odebrała jej słowa, bo przecież zupełnie nie o to chodziło. — Miałam na myśli siebie. Znaczy, wiesz, byłam tylko z Mattem i Yvesem, jeśli chodzi o łóżkowe sprawy. Nie miałam nikogo innego i na tym etapie nie potrafię sobie wyobrazić, że nawet po zerwaniu, nie daj Boże, mogłabym… no wiesz, przespać się z kimś innym. To po prostu nie wchodzi w grę — wyjaśniła z westchnięciem pod koniec. Nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Może była pod tym względem dziwna, ale potrzebowała czegoś więcej niż chwili słabości, aby iść z kimś do łóżka, a na pewno teraz by tego potrzebowała, bo przy brunecie zmieniło się dosłownie wszystko i przy nim nie trzymała się absolutnie żadnych zasad.
    — Oj, co wiesz. Wypiłam trochę za dużo, rozmawialiśmy. Duuużo rozmawialiśmy. Pokręcili z pokojami, więc jak w dennym fanfiku z wattpada wylądowałam w jego pokoju. On miał spać na kanapie, ja na łóżku, ale finalnie wyszło jednak tak, że go na tym łóżku rozbierałam zamiast grzecznie sama spać — powiedziała paląc się na policzkach jeszcze bardziej. Lubiła te wspomnienia, lubiła o tym myśleć, bo dzięki temu naprawdę rozpoczęła nowe etapy w życiu, które wiele pozmieniały. Miała swoje własne opowiadanie z Wattpada, tylko w lepszej jakości i bez niepotrzebnych dram. — Ale źle chyba na tym nie wyszłam, skoro za chwilę z nim zamieszkam i…. i jestem gotowa na wszystko. Nie ważne co ma się stać, skoro jest z boku i wiem, że jest ze mną to niech się świat wali, a ja i tak dam radę — wyznała wznosząc szkło do góry.
    Dawno tak dużo nie mówiła na temat Matthew i czuła się dobrze z tym, że może to z siebie wszystko wyrzucić. Absolutnie wszystko, nie tylko komuś powiedzieć w przelocie, że tak super się jej układa i na nic nie narzeka, ale zdradzić trochę szczegółów, bardziej się otworzyć. Przy Elle mogła sobie na to pozwolić, bo wiedziała, że nie powie nikomu nieodpowiedniemu.
    — Taaak, impreza w klubie — rozmarzyła się uśmiechając szeroko — poproszę! Nie wiem, kiedy ale chcę. Jak z początku, hm? Wspólne malowanie, wybieranie ciuchów, parę drinków przed wyjściem? Dwie mamuśki w akcji, jedna dziecięca druga futrzana — zaśmiała się głaszcząc przysypiającą suczkę za uchem — ale koniecznie musimy tak zrobić. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w klubie, trzeba to koniecznie nadrobić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  74. — Oww, wiem o jaki chodzi. Tak mi się wydaje — odparła. Postawienie przed faktem dokonanym nie zawsze było dobrym pomysłem, ale przy większości się sprawdzało. Może co prawda prędzej przejdzie weekend poza miastem, a nie świnka, która jednak wymaga opieki i ciągłego zajmowania się, ale to też nie było coś, czego nie można było pogodzić z życiem codziennym. Dla Carlie to była jak opieka nad trochę łysym, chrumkającym psem. Prawie jak buldog francuski, o. Te też zawsze śmiesznie chrumkały zamiast szczekać, prawie to samo! — Zawsze masz do dyspozycji Babe, jeśli ją polubi… to polubi każdą świnkę, zapewniam. Poza tym, może lepiej faktycznie stopniowo wprowadzać nowe zmiany w życiu zamiast tak nagle? Mogą z tego wyjść niepotrzebne kłótnie — pomyślała zastanawiając się trochę na głos nad tym wszystkim. Długo była sama, nie musiała pytać się nikogo o zdanie i na razie to się nie zmieniło, bo choć była z Mattem to oboje decydowali tylko za siebie, choć czuła, że przy wspólnym mieszkaniu to również się zmieni, ale nie odbierała tego w zły sposób. Cieszyła się na myśl o wspólnych zakupach, dekorowaniu choinki czy wybieraniu odpowiednich bombek, bo w końcu nie mogli mieć na niej byle czego, prawda?
    Carlie zmarszczyła lekko brwi.
    — A nie powinno, wiesz? Hej, przecież to część twojego życia, a teraz w dodatku masz dwójkę cudownych dzieciaków, z których powinnaś być cholernie dumna i jeśli dobrze pamiętam, to ten weterynarz też nie był niczego sobie, więc heeej, nieźle Elle — zaśmiała się posyłając ciepły uśmiech przyjaciółce. Sama chyba nie miała w życiu momentów, których bardzo by żałowała, raczej w ogóle ich nie było, ale jej życie należało też do tych bardziej spokojnych i nie działo się w nim zbyt wiele. — Nie masz powodu, aby się wstydzić. Każdy robi głupie rzeczy, ale nie każdy z nich wyciąga lekcje, a patrząc na ciebie… cóż, chyba się tego i owego nauczyłaś, prawda? — spytała wyciągnęła dłoń i złapała przyjaciółkę za rękę, ściskając ją za nią nieco mocniej.
    — Cholernymi szczęściarami, Elle. Dobra, co powiesz na to, koniec smutków i dręczenia się przeszłością? Mamy jeszcze czas, aby chodzić smutne i przygnębione, to jedno jest pewne.
    Miały cały wieczór dla siebie, a na płacze i smęty przyjdzie czas, jak będą miały już o jedną butelkę wypitą za dużo. Wtedy przyjdzie im popłakać i poużalać się nad sobą na dobre.
    — Powiedz mi lepiej, czy my kiedyś się w końcu ogarniemy na tyle, aby iść i zrobić tatuaże? Wiesz, ostatnio chyba mi ten Max gdzieś się przewinął na Instagramie… — zdradziła lekko przygryzając wargę. — Co byś chciała? Owoc, liczba, jakiś znak czy coś innego? Chodzi mi oczywiście o ten dla nas, co ma pasować — zapytała podciągając nogi pod siebie i upijając łyka wina.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  75. Siedział w swoim pokoju i wlepiał spojrzenie w czarny ekran laptopa. Powinien skupić się na pracy i skończyć to co ostatnio przerwał w pracy. Niby miał jeszcze kilka dni na przeczytanie prac nowych autorów, ale nie chciał wszystkiego odkładać na ostatnią chwilę, a nie mógł zaprzepaścić stażu. Miałby gdzie pracować gdyby z tym mu się nie udało, ale dzięki stażowi miał swoje pieniądze i po części spełniał się w tym co lubi robić. Jednak jego głowa nie chciała skupić się na tym na czym powinna. Jego myśli wracały do krótkiej rozmowy z Jamesem, do Elle i ich nocnej rozmowy. Pomysł z zakładem był cholernie durny, Gabe po tych krótkich rozmowach wiedział, że dla Villanelle najważniejsza jest rodzina i mimo iż tego nie pojmował, to w jakiś sposób szanował ją za to. Nie chciał wchodzić między nią i jej bliskich. Elle nie była zwykłą, łatwą laską ze szkoły. Ona nie chciała się zabawić i zapomnieć. Gabriel miewał romanse z różnymi osobami, zazwyczaj to były dziewczyny w podobnym wieku, towarzyszki na jedną lub kilka nocy. Ale miał też na swoim koncie przygody ze starszymi kobietami. Teoretycznie pewnymi czego chcą, z pozoru idealną rodziną. Wiedział jak łatwo można namieszać między jedną, a drugą stroną, wiedział jak takie sytuacje mogą zniszczyć to co się ma. Z Elle mógłby postąpić inaczej, mógłby pokazać kumplom kto jest najlepszy, mógłby mieć to gdzieś tak jak zawsze. Ale czy chciał, czy potrafił? Sam nie wiedział, czy chce znów zniżać się do takiego poziomu.
    Zatrzasną laptop z głośnym przekleństwem na ustach.
    Niepotrzebnie podchodził do niej tamtego dnia na ulicy. Niepotrzebnie dawał jej swój numer. Zrobił tyle niepotrzebnych rzeczy, które utrudniały mu teraz życie. Wiedział, że jego znajomi nie zrozumieją jego rozterek. Oni nic nic nie rozumieli.
    Gabriel nie chciał się zmieniać, życie które wiódł do tej pory były z pozoru proste. Owszem nienawidził ojca i w pewnym sensie siebie samego, ale to było łatwe i znane. Nie chciał się wplątywać w coś co może tylko zagmatwać jego codzienność jeszcze bardziej. Nie chciał się do nikogo zbliżać.
    Zacisnął dłonie na włosach, a łokcie oparł na kolanach. Jego wzrok zatrzymał się na słuchawkach, naciągnął je na uszy i puścił głośno muzykę. Coś, cokolwiek musiało zagłuszyć jego myśli.

    Gabryś

    OdpowiedzUsuń
  76. Gabriel zaczął przeczuwać, że coś jest nie tak, gdy Villanelle przestała od niego odbierać i odpisywać na wiadomości. Zastanawiał się tylko dlaczego, w ostatnim czasie nie odwalił niczego niewłaściwego, a ich ostatnia rozmowa zakończyła się dobrze. Kompletnie tego nie rozumiał i nie cierpiał być ignorowanym. Jeśli miała go jednak gdzieś mogła po prostu powiedzieć żeby się odwalił. Przynajmniej wszystko było by jasne. Mimo iż w życiu by tego nie pokazał, gdzieś w głębi ducha czuł niepokój na myśl, że Elle nie będzie chciała z nim więcej rozmawiać. Nie mógł jej również znaleźć nigdzie na uczelni, więc domyślał się że najzwyczajniej w świecie unika go. Uczelnia jednak nie była zbyt dobrym miejscem do roztrząsania problemów, więc musiał jakoś dowiedzieć się gdzie mieszka. Na jej koleżanki z pewnością nie mógł liczyć. Każdy w tym przeklętym budynku doskonale go znał, więc jeśli usłyszały coś niestosownego to z pomocą mógł się pożegnać. Zostało mu więc tylko jedno wyjście, sekretariat. Ostatnio nawet widział, że zatrudnili młodą stażystkę, więc liczył, że pójdzie gładko.
    Po kilkunastu minutach przekonywania młodej kobiety, że ma dobre intencje i musi tylko oddać coś koleżance, ta podała mu adres. Oczywiście silił się na każdy przesadzony uśmiech by wydawać się jak najbardziej wiarygodnym, a tak naprawdę szalał w nim niepokój i to strasznie go irytowało. Powinien po prostu mieć to gdzieś.
    Późnym popołudniem pojechał pod wskazany adres. Przedmieścia jak zawsze wyglądały nienagannie. Idealnie przystrzyżone trawniki, jednakowo pomalowane budynki... Ten widok był znajomy. Zaparkował przed domem i chwilę przyglądał się jego murom. Zastanawiał się czy Elle była w domu, czy była z dziećmi i mężem. Najwyżej się przedstawi i ładnie uśmiechnie. Był zdeterminowany żeby z nią porozmawiać i wyjaśnić o co chodzi.
    Podszedł do drzwi po czym z lekkim wahaniem nacisnął dzwonek. Po cichu liczył, że Elle może będzie w domu sama. Nie miał ochoty tłumaczyć się jej mężowi kim jest i po co tu przyjechał. Zwłaszcza, że z obitą twarzą nie wyglądał najlepiej.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  77. — Czuj się śmiało do wypożyczenia Babe, przy tej przeprowadzce mam wrażenie, że nie mam dla nich czasu, a jakby ktoś się nią zajął byłaby pewnie zachwycona — stwierdziła z lekkim uśmiechem. Na pewno byłoby fajnie, gdyby i Elle sprawiła sobie świnkę. Umiała wyobrazić sobie wspólne spacery, na które na pewno by razem się wybierały. Ich świnki musiałby być najlepszymi przyjaciółkami, innej opcji nie widziała w takiej sytuacji, ale na takie spotkania chyba musiała jeszcze poczekać, o ile w ogóle doszłoby do tego, że Elle będzie miała te dość nietypowe zwierzątko w domu. Carlie uśmiechnęła się nieco szerzej i zadziornie, gdy usłyszała, jak jej przyjaciółka opisała mężczyznę. Po części chyba też by tak chciała, przeżyć krótki, nieznaczący nic romans, ale miała już swój idealnie nieidealny związek i nie zamierzała tego zmieniać, aby poczuć dreszczyk emocji. — Mm, chciałabym wyciągnąć więcej szczegółów odnośnie Xandera, ale nie wiem czy powinnam… Wiesz, fajnie zawsze jest słuchać o gorących facetach. Przynajmniej ja lubię — zdradziła upijając po tym łyk swojego wina.
    — Nikogo nie stalkowałam, po prostu wyskoczył mi w proponowanych. Jego konto, gdzie wrzuca tatuaże, a z tego wyszperałam już jego prywatne. I chyba ma dziewczynę, było parę zdjęć z dziewczyną, która się powtarza — powiedziała wzruszając lekko ramionami. Nic im to nie robiło przecież, w końcu obie miały szczęście i fajnych facetów, ale chyba lepiej się czuła z myślą, że ich Max jest wolny, a nie ma jakąś dziewczynę. Choć to byłoby dziwne, gdyby taki facet był sam, bo trzeba przyznać, że akurat on był bardzo przystojny. Zerknęła na Elle, jak wspomniała o Instagramie dla dzieciaków. — Ej, ale to całkiem fajny pomysł. Wiadomo, trzeba mieć czas, aby to robić, ale nie jest to głupie. Zwłaszcza, że przez Instagram teraz można zarabiać i w ogóle… Ja byłabym za — powiedziała. Na pewno byłaby jedną z najbardziej aktywnych obserwatorek Villanelle i chętnie przeglądałaby fotki maluchów. Sama myślała o tym dla Babe i Lei, ale chyba nie chciała robić wokół siebie większego zamieszania niż to było potrzebne. Co prawda chodziło jej po głowie też coś innego niż tylko Instagram, ale to był cały czas raczkujący pomysł, który jak na razie siedział w jej głowie i musiała go porządnie przemyśleć zanim zacznie cokolwiek w tym kierunku działać.
    — Naprawdę? Hm, może byłyśmy najlepszymi klientkami jakie miał i nas zapamiętał na długo — rzuciła wzruszając lekko ramionami — i nie, nie lajkowałam. Jakoś tak… nie wiem w zasadzie nawet czemu. Gdzie go widziałaś? Teraz ci zazdroszczę — westchnęła żartobliwie przewracając oczami. — A kieliszek i wino to niegłupi pomysł, nawet by chyba pasował. Ale właśnie chodziły za mną te połówki awokado, choć twój pomysł podoba mi się o wiele bardziej… Coś czuję, że niedługo będziemy musiały się faktycznie wybrać na ten tatuaż — powiedziała z uśmiechem.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  78. Gdy otworzyła drzwi w pierwszym momencie na jego twarzy zagościł nieznaczny uśmiech. Wyglądała tak zwyczajnie, a jednocześnie z dzieckiem na rękach i w przy dużej bluźnie wyglądała uroczo. Jednak uśmiech tak szybko jak się pojawił tak zniknął. Jej jad w głosie był tak wyczuwalny, że miał ochotę się cofnąć i odjechać w cholerę. Zastanawiało go jednak o co chodzi, skąd ta nagła niechęć. Miał wrażenie, że całkiem dobrze się dogadywali.
    - Możemy porozmawiać, na osobności? Nie odbierałaś, ani nie odpisywałaś. Stało się coś? - spytał wsuwając dłonie w kieszeń. Być może nie chciała się z nim pokazywać przy rodzinie, ale czuł pałający od niej gniew. To nie mógł być powód. Nagle jednak go olśniło. Przecież ostatnio nic złego nie powiedział, ani nie zrobił. Nie mogła czuć się niczym urażona. Była tylko jedna sprawa, która mogła ją zranić i porządnie wkurzyć. Nie sądził jednak, że mogłaby o tym wiedzieć. Poza tym dla niego to nie było ważne, nie zamierzał nic z tym robić – czy ktoś ci coś nagadał? - zapytał nieco ostrzej. Jeśli ktoś jej specjalnie powiedział o tym pieprzonym zakładzie, był skończony. Zastanawiał się jednak kto był by na tyle głupi by wchodzić mu w paradę. Każdy wiedział, że lepiej go nie prowokować i nie krzyżować mu planów. – nie jestem zbyt dobry w te klocki, jeśli coś się stało musisz mi powiedz, nie domyślę się o co ci chodzi – miał nadzieję, że nie zatrzaśnie mu drzwi przed nosem, ale jeśli dowiedziała się o tym durnym zakładzie, wcale by go to nie zdziwiło. Każda szanująca się dziewczyna kopnęła by go w tyłek i kazała wynosić z jej życia. Gabriel jednak nie chciał zaprzepaszczać ich relacji. To było coś nowego dla niego, obcego ale chciał dać temu szansę. O ile ona też tego chciała.
    Wpatrywał się w nią czekając na odpowiedzieć. Nawet jeśli dowiedziała się o grze, chciał jej to wytłumaczyć i jeśli było by trzeba, przeprosi ją.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  79. Chciał się uspokoić, problem w tym, że nawet zwykłe złapanie oddechu nie było takie łatwe… Było wręcz cholernie trudne. Bał się, że już nigdy nie będzie mu dane poczuć tlenu w płucach tak, jak czuł go dotychczas. Najgorsze w tym wszystkim było to, że sam sobie odebrał szansę na normalność. Lub na ewentualne zakończenie normalności raz na zawsze. Chciał skrzywdzić osobę, którą kochał najbardziej na świecie, jak mógłby po tym spojrzeć we własne oczy w lustrzanym odbiciu? Odpowiedź na to pytanie była prosta i aż nadzwyczaj przewidywalna.
    - Nie rozumiesz, Elle? – wyszeptał z trudem i ścisnął mocniej jej dłoń. Nie chciał sprawić bólu ukochanej, więc się hamował, ale podejrzewał, że będzie odczuwała pewien dyskomfort, to jednak nie liczyło się tak bardzo jak to, że cholernie jej potrzebował, choć przecież mówił coś zupełnie innego. – Powinienem być sam. Nigdy nie powinnaś wracać z Diego, nie powinnaś dawać mi nadziei na to, że może być inaczej. Uwierzyłem w to i co? I teraz… - urwał, czując, że płacz znowu odbiera mu głos. Gardło zaciskało się, sprawiając, że branie kolejnych haustów było prawie niemożliwe. – Brown mi nie pomoże… Nikt nie może mi pomóc. Myślałem, że ty, ale… Ale on staje się silniejszy, przejmuje nade mną kontrolę… Elle… Musisz odejść, musisz mnie zostawić. Błagam… - znowu nie dokończył i zacisnął powieki, gdy Elle się zbliżyła, żeby zetrzeć z jego policzków łzy, choć gest sam w sobie nic nie dał, gdyż, szybko zastąpiły je nowe. Pozwolił jednak sprawdzić Arthurowi, jak cholernie głęboko głos siedzi w jego umyśle, jak bardzo kieruje jego czynami. Nie poczuł i nie usłyszał nic, ale to nie znaczyło, że przestał się niepokoić, wręcz przeciwnie. Miał nadzieję, że wszystko uderzy ze zdwojoną siłą, a on, chociaż nigdy świadomie nie skrzywdziłby ukochanej, nie będzie w stanie się powstrzymać.
    - Nie pokonamy – zaprzeczył niemal natychmiast, zagryzając dolną wargę, która drżała mu z nadmiaru emocji. – Tak wiele się stało… Dlaczego to nie ma być krok za daleko? Moja psychika obraca się przeciwko mnie! Poza tym… Jestem sparaliżowany, prawda? – spytał nagle, spoglądając w dół na swoje przykryte kołdrą nogi. Poruszył stopami, ale materiał ani drgnął, bo polecenia płynące z mózgu nie docierały do dolnych kończyn. – Skoro nie mogę chodzić, równie dobrze mógłbym być martwy. Jestem bezużyteczny. Po co ci ktoś taki, Elle? Powinnaś ułożyć sobie życie z kimś, kto ci nie zagraża i… I kto zatańczy z tobą pierwszy taniec na weselu, którego my nie mieliśmy – ostatnie słowa wyszeptał i wbił wzrok w sufit. – Nie możesz tracić na mnie czasu. Masz przed sobą całe życie i nie pozwolę, żebyś zmarnowała z niego jeszcze choćby minutę – wychrypiał i odchrząknął, by zwrócić się nieco głośniej do pielęgniarki. – Może pani zawołać ochronę? Niech się upewnią, że Villanelle Morrison opuściła szpital i więcej do niego nie wróci, chyba że sama będzie potrzebowała pomocy – powiedział, czując kolejne łzy spływające po skroniach. Chciał odszczekać swoje własne słowa natychmiast po ich wypowiedzeniu, ale nie mógł tego zrobić. Dla niej.

    Artie kochający ponad życie mężuś ♥

    OdpowiedzUsuń
  80. Po raz kolejny tak bardzo nie chciał jej widzieć w takim stanie i tak cholernie żałował, że to właśnie on jest jego przyczyną... Elle zasługiwała na szczęście. W oczach Arthura była najsłodszą, najbardziej niewinną i najdelikatniejszą istotą jaka istniała, a on... Z anioła zmienił ją w chodzące nieszczęście. Nie miał złudzeń, że gdyby na tamtej imprezie jej nie pocałował, wciąż byłaby taka beztroska i cudowna, jak tamtego dnia. Oboje byli pijani, ale widok Elle w kuchni, z szerokim uśmiechem i szklanką w dłoni został w jego pamięci i Arthur był pewien, że będzie tam już zawsze.
    Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Słowa mieszały się w jego głowie i żadne nie wydawały się odpowiednie, a poza tym... Już żałował wszystkich, które przed chwilą wypowiedział. Każde cięło jego serce na kawałki tępym nożem, więc ból był tym dotkliwszy.
    Ale nie mógł marnować jej życia. Była młoda, a przy odrobinie uporu świat stał przed nią otworem. Nie potrzebowała kuli u nogi w postaci niepełnosprawnego męża, który nie potrafi sobie poradzić sam ze sobą, nie mówiąc już o wspieraniu jej i wychowywaniu dwójki dzieci.
    Zasłonił usta dłonią, a tłumiony szloch co chwilę przerywał krzyk rozpaczy. Arthur był bowiem pewien, że nie ujrzy więcej osoby, którą kochał ponad życie.

    Było mu wszystko jedno, kazał więc robić lekarzom wszystko, co im się żywnie podoba. W ciągu kilku dni zrobiono mu więcej badań, niż jego zmęczony mózg był w stanie zliczyć, a każde słowo Nigela wpadało mu jednym uchem, a wypadało drugim. Ma zostać w szpitalu? Jasne. Może, ale nie musi odzyskać czucie w nogach? No dobra. Obserwacja psychiatryczna? Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia.
    Uwagę na komunikaty zaczął zwracać dopiero, gdy Nigel oznajmił, że muszą przeprowadzić dodatkowe badania dotyczące mózgu. Niegdyś zgodził się być królikiem doświadczalnym, a jako schizofrenik miał psychiatrom do zaoferowania coś, czego nie mieli normalni ludzie. Jego mózg działał inaczej, słyszał i widział rzeczy, które nie istniały, ale teraz...
    - Jak to normalny? – mruknął głosem wypranym z wszelkich emocji, a Brown przytrzymał tablet przed jego oczami.
    - To badanie sprzed roku. Widzisz? Ten i ten obszar – tutaj wskazał na odpowiednie fragmenty – jest jaśniejszy. To oznacza, że słyszysz coś czego nie ma – dodał i przesunął palcem po ekranie. Włączył się następny filmik. – A to zrobiliśmy wczoraj. Wydaje się... Normalnie. Rozumiesz? To cud. Upadek musiał coś uszkodzić, ale na twoje szczęście akurat to, czego nie potrzebowałeś – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Pozwól mi to sprawdzić, a dam ci spokój.
    - Czyli... Mogę być zdrowy? – spytał cicho Morrison. – Muszę powiedzieć Elle... – wyszeptał.
    - Już o wszystkim wie – odparł lekarz i wyjął z kieszeni telefon, podając go Arthurowi. Brunet spojrzał na urządzenie i wystukał numer swojej żony, czekając, aż ta odbierze.

    almost perfectly healthy loving hubby ❤️

    OdpowiedzUsuń
  81. Gabriel zacisnął szczęki i pozwalał jej mówić. Nie przerywał jej choć miał ochotę wtrącać coś od siebie. Oczywiście, że była wściekła. Potraktował ją jak gówno, jak rzecz którą można sobie ot tak wziąć. To właśnie robił, drwił sobie z ludzi, miał ich za nic i niszczył wszystko na swojej drodze. Był cholernym dupkiem, potworem bez sumienia. Jednak ten jeden raz zmienił zdanie. Nie chciał się nią zabawić. Wiedział, że zawiódł jej zaufanie, ale nigdy nie musiał na nie pracować, nigdy nie chciał by ktoś mu ufał, by ktoś się zbliżył.
    - Elle – urwał słysząc głos jej męża, sam nie wiedział jak ma się wytłumaczyć, zwłaszcza tu przy jej dziecku i mężu, który mógł wszystko usłyszeć. Co by zrobił gdyby sam się dowiedział o tym? Co by zrobił gdyby dowiedział się o ich nikłej relacji? - to było za nim... - potarł dłonią twarz – nie jestem już tym zainteresowany, okej? Wiem, że to popieprzone, tak jak ja, ale proszę musisz mi uwierzyć, że już nie mam wobec ciebie żadnych obleśnych planów – starł się brzmieć najszczerzej jak potrafił, ale miał wrażenie, że mu nie uwierzy. Przecież mógł robić to specjalnie. Westchnął ciężko. Co mógł jej powiedzieć? Myśl Reid.
    - Przepraszam – mruknął cicho niemal niesłyszalnie, to było dużo jak na niego. Staranie się i przeprosiny... nie robił tego, nigdy – wiem, że mi nie uwierzysz, ale naprawdę jesteś jedyną osobą, z która próbuje mnie zrozumieć i nie chcę tego zaprzepaścić – dodał. W jego spojrzeniu malowała się pustka i smutek. Jakby ktoś wyrwał z niego ostatnią dobrą cząstkę i teraz nie zostało już nic więcej. Sam to na siebie ściągnął, jak zawsze zresztą. Nie potrafił budować zdrowych relacji, nie wiedział jak nikt mu tego nie pokazał gdy zaczynał rozumować trudniejsze rzeczy. Dorastał sam, w gniewie i niezrozumieniu. Nie potrafił ofiarować światu niczego lepszego.
    Cofnął się o krok, nie powinien przyjeżdżać, nie powinien w ogóle się do niej zbliżać. A tak stoi tu przed nią zupełnie skruszony licząc na... Sam nie wiedział na co. Powinien pozostać w swojej bezpiecznej gniewnej strefie.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  82. Zmarszczył brwi słuchając jej słów. Miała go teraz za nic widział to w jej spojrzeniu, słyszał to w jej głosie. Rozumiał.
    - Zanim – sam nie wiedział, nie miał pojęcia jak miał o tym z nią porozmawiać, nigdy wcześniej tego nie robił, nie musiał się starać. Nie poznawał w swoim życiu ludzi, którzy potrafią inaczej, którzy nie są choć trochę do niego podobni. Pokręcił głową. Nigdy w życiu mu nie uwierzy skoro nie potrafił wydusić z siebie nic sensownego. Pierwszy raz w życiu brakowało mu słów – w nic z tobą nie pogrywam – wziął od niej książkę – nie wiem co mogę ci więcej powiedzieć, nigdy nie musiałem się tłumaczyć z głupstw które zrobiłem – taka była prawda, do tej pory żył bezkarnie, nikt nie kwestionował jego poczynań, nikt nigdy nie powiedział mu prawdy – wiem, że tego nie pojmujesz, po prostu taki jestem nigdy nikt nie pokazał mi, że można inaczej – wydusił z siebie. Zacisnął dłonie na książce, którą mu wcisnęła.
    - Nie ważne – burknął pod nosem. Nie widział sensu w dalszym tłumaczeniu się, nie sądził, że będzie mogła dać mu drugą szansę – nie będę cię więcej nachodził i... i dzwonił – dodał zawracając do samochodu. Nie zatrzymywał się już na żadne słowa.
    Usiadł w samochodzie totalnie rozbity. Elle nie chciała go znać. Rozumiał to, każdy będąc na jej miejscu kopnąłby go w tyłek i wyrzucił ze swojego życia na dobre.
    - Kurwa! - uderzył dłonią w kierownicę swojego range rovera. Czuł jak gniew napływa do jego ciała i pod jego wpływem zaczyna tracić kontrolę. Jego myśli przewalały się chaotycznie przez jego głowę. Z jednej strony miał ochotę to pierdolić, odjechać i nigdy więcej nie spotykać Elle, nigdy więcej nie otwierać się na coś takiego. Wrócić do swojego życia. Z drugiej jednak nie chciał tego robić. Nagle te wszystkie imprezy, cały wypity alkohol, wszystkie dziewczyny z którymi sypiał... to wszystko straciło sens, wyblakło w jego umyśle. Jakby śnił, a te rzeczy nigdy w życiu się nie wydarzyły. Dusił się, czuł jak w jego piersi powoli brakuje tchu. Elle była maleńkim światełkiem w jego ciemnym tunelu. Nigdy wcześniej nie widział wyjścia. To było takie żałosne, że tak niewiele było trzeba by rozbić go na jeszcze więcej kawałeczków. Nie sądził, że kilka szczerych rozmów, kilka szczerych uśmiechów będą potrafiły coś w nim zmienić. Jakieś trybiki ruszyły się w jego wnętrzu i nie mógł tego zatrzymać. Zerknął w stronę domu. Nie sądził by na niego czekała taka przyszłość, nie sądził by ktokolwiek więcej był go w stanie zrozumieć i znieść wszystkie błędy które popełnia i będzie popełniał.
    Sięgnął do swojego plecaka po swój notes. Zawsze uciekał się do tego, odcinał się od rozmów, ale pozwalał przelać się wszystkiemu na papier.
    Elle, wiem że wszystko spierdoliłem. Zawsze to robię, ranię ludzi wokół siebie nawet się nie wysilając. To jest po prostu coś co robię i wiem, że to jest chyba kiepska wymówka, ale teraz nie mam lepszej. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale wierz mi że nikt bardziej tego nie czuje niż ja. Nienawiści do mojej osoby. Nie zawsze chciałem taki być, miałem być normalny, ale wszystko się skomplikowało. Moja matka... Mój ojciec... Nie poradził sobie ani z nią ani ze mną. Nie wiem jak być dobrym chłopcem... Wiem, że masz wiele problemów w swoim życiu, że nie jest ono tak idealne i beztroskie jak się może wydawać, ale masz wszystko czego ja nigdy nie miałem i nie będę miał. Dom. Rodzinę. Mam nadzieję, że nigdy tego nie stracisz, że nigdy nic w ten sposób nie rozerwie ci duszy. Wiem, że jestem pojebany dlatego więcej nie będę cię w to wciągać. Ciekawe ile osób byłoby szczęśliwszych gdyby mnie nie było. Dziękuję, że spróbowałaś to wszystko pojąć. I przepraszam. G.
    Złożył kartkę na pół po czym wysiadł z auta i wrzucił ją do skrzynki na listy po czym odjechał. Nie kierował się jednak z powrotem na kampus tylko kawałek dalej na przedmieściach. Zaparkował pod innym domem wokół którego trawa nie była taka idealna, a farba ze ścian zaczynała powoli schodzić. Gabriel zgasił silnik samochodu po czym wszedł do starego domu.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  83. Jaime też miał ochotę zaśmiać się na te wszystkie słowa nieznajomych, ale tylko tak lekko i krótko, ponieważ chyba jednak bardziej go to irytowało, niż bawiło. Naprawdę miał nadzieję, że może czegoś się dowiedzą, że wyjadą z tego miasteczka z nowymi informacjami, że zaspokoją swoją ciekawość i będą bardziej zadowoleni z wycieczki niż mogliby się tego spodziewać nie tylko sama Elle i Jaime, ale też ich najbliższe otoczenie. Cóż, na pewno byłoby widać ich szczęście na twarzach. Może nawet dzięki temu Jaime poczułby się pewniej i choć przez chwilę nie dopadały go złe wspomnienia? Może tutaj akurat za dużo sobie wyobrażał, ale pomarzyć zawsze można. Tymczasem jednak zapowiadało się, że nie ma nawet co marzyć.
    Chociaż został im ten jeden lokal do odwiedzenia.
    Kiedy ci ludzie sobie poszli, Jaime nie ukrywał, że poczuł ulgę. Westchnął głośno i przewrócił oczami. Normalnie nie był tak wylewny w swoich uczuciach, ale cała ta sytuacja, która miała miejsce przed chwilą, serio go nieco zirytowała.
    - To była porażka - dodał do słów Elle i zaraz wrócił do jedzenia. Miał na talerzu rybkę, więc szybko pójdzie. I nie miał nic przeciwko temu, że jego koleżanka brała mu frytki. I dobrze, będzie miał więcej miejsca z żołądku, kiedy pójdą do tamtego lokalu. Nie mógł się już doczekać, aby przekonać się, co w tamtym miejscu jest takiego, że ci miejscowi, którzy przed chwilą z nimi rozmawiali, wspominali coś o "zastaniu lokalu w fatalnym stanie". Kim byli właściciele tego przybytku? Pochodzili stąd? Zrobili coś nie tak? Byli zbyt nowocześni? Zgarnęli klientów innym barom i knajpom?
    Pytań nasuwało mu się bardzo wiele, dotyczyły też tego, czy właściciele wiedzieli coś o tych katakumbach. Jeśli tak, to co? To samo? Albo powiedzą im coś zupełnie innego? Czy powiedzieliby prawdę?
    Wszystko to, co się tu działo, sprawiało, że Jaime poczuł narastającą niecierpliwość do ukończenia studiów i rozpoczęcia pracy jako konsultant policyjny, aby móc brać jakiś tam udział w podobnych sprawach, rozwiązywać zagadki i tak dalej. Tymczasem jednak czekało go jeszcze sporo roboty. Jak na przykład tutaj.
    - Potwierdzam, mało co się zgadza, próbowali nam tu wciskać kit i pewnie za naszymi plecami by się z nas śmiali. Trudno, może gdzie indziej będziemy mieli więcej szczęścia.
    Po chwili dokończył posiłek, napił się i był gotowy do wyjścia. Pani, u której Jaime składał zamówienie i która przyniosła im jedzenie, wyglądała na bardziej uprzejmą. Ale spodziewał się, że gdyby i jej się zapytali, to pewnie machnęłaby ręką i powiedziała, że to wszystko ściema. A potem pewnie powiedziałaby o jakiejś teorii bardziej realnej, o których i Elle, i Jaime nawzajem sobie już opowiadali. Może faktycznie nie było tu nic ciekawego?
    - I tak, nigdy nie strasz swoich dzieci - dodał jeszcze i nawet lekko się uśmiechnął. - To co, od razu jedziemy do The Bucket of Blood czy masz jeszcze coś innego w planach? - zapytał, kiedy wyszli na zewnątrz. Złapał za telefon i wpisał w Google nazwę tej miejscówki. - Mają swoją stronę. Zobacz, nieco mroczny klimat. Chcą się wpasować w miejską legendę czy jakkolwiek by tego nie nazwać? - podał jej komórkę. - Póki co, na razie te dwa miejsca. Może po drodze coś przykuje naszą uwagę - zaproponował i rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy może nikt ich nie obserwuje. No co, nigdy nic nie wiadomo.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  84. — Jestem, przecież mi jej nie zjesz, prawda? — spytała z uśmiechem. Była pewna, że Babe nic złego by się nie stało w towarzystwie blondynki. Jakby nie była pewna tego, że będzie z nią bezpieczna, to nawet nie myślała o tym, aby ją jej na chwilę pożyczyć. Inaczej też by się sprawa miała, gdyby znała ją od dziś, a miała wrażenie, że Elle towarzyszy jej całe życie i możliwe, że poniekąd też tak było, bo w końcu nie umiała dokładnie określić, kiedy zaczęła się ich znajomość. Wiedziała tyle, że mieszkała już w Nowym Jorku, a z blondynką zdążyła się naprawdę mocno zaprzyjaźnić i szczerze wierzyła, że to znajomość do końca życia. — Będę w takim razie miała to na uwadze i jak coś mi wypadnie, to od razu dam ci znać — zapewniła. Patrząc na przeprowadzkę, to wszystko co się działo to mogła tej drobnej pomocy potrzebować bardzo szybko, ale na razie chyba wolała nie myśleć, jak to wszystko może wyglądać. Sama przeprowadzka jej nie martwiła. Tylko całe zamieszanie z nią związane. Przed większymi zmianami w życiu chyba wszyscy mieli wątpliwości, a te teraz naszły ją i liczyła tylko, że szybko dziewczyna się przyzwyczai do nowej codzienności.
    Słuchała uważnie Elle. Dziewczyna na pewno miała barwne życie, co prawda nie spodziewała się chyba usłyszeć takich wieści w ostatnim czasie, które do niej doszły i jak miała być szczera, to zwyczajnie miała wrażenie, że tego wszystkiego jest po prostu za dużo, jak na nią jedną. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata przecież, a w tym wieku wszyscy powinni się przejmować kacem jak stąd do Europy i szczerze jej współczuła, ale w tym całym zamieszaniu chyba mimo wszystko znajdowały się też szczęśliwe chwile. Widziała przecież jej uśmiech, jak opowiadała chwilę temu o swoim życiu, jak wspominały weterynarza, z którym Elle wdała się w krótki romans, o dzieciach, mężu… Mimo różnych przeciwności, chyba nie było… cóż, nie wiedziała tak naprawdę jak było. Mogła się tylko domyślać i zastanawiać, ale chyba jakby naprawdę cały czas tylko się zamartwiała, to chyba nie siedziałaby z nią teraz i nie piła wina.
    — Przynajmniej poznałaś kogoś nowego i doświadczyłaś nowych rzeczy — powiedziała z lekkim uśmiechem — no wiesz, zawsze to dodatkowe wspomnienia na starość i takie tam — dodała. Na pewno będzie wiele do wspominania, choć może niekoniecznie każde wspomnienie nadawałoby się do tego, aby opowiadać wnukom czy nawet dzieciom, o wszystkim nawet mężowie przecież wiedzieć nie musieli. Przygryzła lekko wargę, przy kolejnych słowach dziewczyny i zanim odpowiedziała to się zastanowiła, bo nie chciała zwyczajnie palnąć jakiejś głupoty. — A nie możecie… no wiesz, spróbować? Zupełnie nie wiem, jak to wygląda, ale tak mi się wydaje, że przy osobach, które… no nie mają czucia w nogach, to seks nie jest żadną przeszkodą tylko dziewczyna musiałaby być na górze. Nie wiem, Elle. Oglądałam kiedyś film o niepełnosprawnym i wspominali, że seks jest możliwy tylko dziewczyna musiałaby całkiem przejąć kontrolę, ale tamten nawet palcem u ręki nie mógł ruszyć — powiedziała. Nigdy wcześniej nawet nie myślała o takich rzeczach, w końcu, dopóki coś człowieka nie interesowało to nie zajmował się ów tematem, a dla Carlie ta strefa stanowiła coś zupełnie nowego i nawet nie była pewna, czy dobrze teraz mówi.
    — Myślę, że Max byłby też bardzo szczęśliwy, gdyby mógł nam te tatuaże zrobić — powiedziała z lekkim uśmiechem i puściła jej oczko. Lubiła go, niby z nimi flirtował, ale nie był nachalny ani chamski, taki wręcz przyjemny. — Już ci pokazuję, chwilka — poprosiła szukając na aplikacji odpowiedniego profilu, aby po chwili wręczyć telefon przyjaciółce.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  85. Podejrzewał, że głos Elle wywoła w nim silne emocje, ale nie miał pojęcia, że te uderzą w niego z tak wielką siłą. Tęsknił za nią tak mocno, że nie wiedział, jakim cudem wytrzymał bez niej tyle dni, o ile tygodni, bo nie orientował się zbytnio w czasie. Każdy dzień wyglądał tak samo: badanie, leki, następne badanie, znowu leki, rehabilitacja, wątpliwe podnoszenie na duchu przez Nigela, kolejna porcja leków i sen. Sen był ukojeniem, nawet mimo tego, że każdej nocy spadał z dachu i od nowa odczuwał ból, który zdołał choć trochę zelżeć. Ból fizyczny, bo ten psychiczny pozostawał niezmienny, a im więcej czasu mijało, tym dobitniej Arthur uświadamiał sobie, że nie powinien żyć, że tamten skok powinien zakończyć się inaczej.
    Diagnoza Browna była niczym światełko w tunelu, nadzieja, której Arthur chwycił się z całych sił.
    - Na razie powiedziałem mu tylko, że muszę cię usłyszeć – odparł słabym głosem, ale uśmiechnął się mimowolnie. Radość przebrzmiewająca w głosie Elle była niczym muzyka dla jego uszu, czymś, czego tak bardzo mu brakowało nie tylko w ostatnich dniach, ale chyba całych miesiącach. – Chyba zdaje ci dokładne relacje, więc powinnaś wiedzieć, że robią ze mną co chcą – mówił dalej, uprzednio odchrząknąwszy. Poprawił się na łóżku, gdyż poduszka zaczynała uwierać go w plecy po kilku godzinach leżenia w niezmienionej pozycji. Nigel pochylił się, by mu pomóc, ale Arthur odepchnął jego dłoń, na moment przestając się uśmiechać. Musiał być samodzielny i bardzo starał się to osiągnąć, bo wiedział, że jeżeli stąd wyjdzie, nikt mu z niczym nie pomoże. To znaczy… Myślał tak, zanim lekarz przekazał mu informacje, które mogły podważyć każdą jego decyzję podjętą od feralnego poranka. Jeśli był zdrowy, jeśli miało zniknąć to, co zagrażało jego najbliższym… Był gotów walczyć o Elle.
    - Też za tobą tęsknię. Cholernie i kurewsko mocno – wyznał i westchnął cicho, zagryzając dolną wargę. Walczył sam ze sobą, by nie powiedzieć nic, czego będzie żałował, ale… Z drugiej strony, czy teraz było cokolwiek, czego mógłby żałować bardziej, niż tego, że kazał ochroniarzom wyprowadzić jedyną osobę, której na nim zależało?
    - Przyjedziesz? – spytał, uznając, że owijanie w bawełnę nie ma żadnego sensu. Chciał ją zobaczyć, a ona najwyraźniej chciała tu być. Poza tym, czy nie przysięgali sobie, że będą wobec siebie otwarci i szczerzy? – Bardzo chcę, żebyś przyjechała… I żebyś pozwoliła mi się przytulić, bo… Wygląda na to, że nic ci nie zrobię – powiedział i kolejny raz uśmiechnął się delikatnie na samą myśl, że to może być koniec jego męczeństwa. Nigdy więcej leków, nigdy więcej martwienia się o to, czy na pewno każdy słyszał to samo, co on, że to nie tylko jego wyobraźnia… To brzmiało tak pięknie, że aż nieprawdopodobnie. – Nie robicie sobie ze mnie żartów, co?

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  86. Poczułaby się w pełni odtrącona, gdyby wyciągnęła w kierunku kuzynki dłoń z pierścionkiem i obrączką, a ona w ogóle by na to nie zareagowałaby. Czemu Caroline nawet nie pogratulowała szczęśliwej Villanelle? Może dlatego, że nie chciała rozmawiać o życiu prywatnym w miejscach publicznych. Czy czułaby się dobrze, gdyby zachwycała się historią małżeństwa blondynki, patrząc kątem oka na radosną i w pełni nieznajomą dla niej Lily? Było jej okropnie źle z faktem, że przyjaciółka młodej mężatki wiedziała więcej, niż najbliższa rodzina. A może już nie powinna określać siebie tym mianem?
    — Opowiem Ci wszystko przy dobrej kawie i domowej bezie z wiśniami. Wpadnij do nas chociaż na chwilę, proszę. Później mogę Cię podrzucić do domu — Caroline zapięła trzy guziki, które musiała rozpiąć w łazience, mając uczucie tego, iż za chwilę się udusi. — Mama by mi nie wybaczyła, gdyby dowiedziała się, że nie namówiłam Elle na odwiedziny.
    Kompletnie nie znała rozkładu zajęć, które odbywały się na kierunku blondynki. Było jej głupio, ponieważ nie znała nawet odpowiedzi na najprostsze pytanie — co studiuje Twoja kuzynka? A może jedynie była tylko tak zakręcona i nie zwróciła na to uwagi w trakcie krótkiej rozmowy? Chodziła z głową w chmurach i to wiecznie utrudniało brunetce funkcjonowanie, ale co mogła poradzić? Zbyt wiele spadło na jej wychudzone ramiona, jednak wierzyła, że wkrótce szczęście pokona zbierający się ciagle pech.
    — Kończę za godzinę i będę czekać przy bibliotece. — zerknęła na część swojej grupy, która zmierzała na ostatnie zajęcia z magistrem. Tym samym, który umiejętnie podnosił jej ciśnienie, a dodatkowo nie zamierzył zakończyć tej walki. — Miło było poznać — zwróciła się do Lily, poprawiając pasek od ciężkiej torby. — Do zobaczenia.
    Minutę później zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie przy oknie. Z krzesełka przed sobą wysunęła blat, ustawiając na nim niezbędne przedmioty, a najważniejszym z nich był notatnik, w którym obrysowywała kratki. Musiała zająć czymś myśli i przez sześćdziesiąt minut nie zwracać uwagi na dwudziestodziewięcioletniego mężczyznę. Po rozpoczęciu ostatnich zajęć z nim w tym tygodniu, uciekała ciągle wzrokiem, uśmiechała się do siedzącego obok kolegi, aż w końcu ułożyła głowę na jego ramieniu, nie robiąc sobie kompletnie nic z zazdrosnego spojrzenia wykładowcy. Czy ona mu coś obiecała? Nie, a najgorsze w tym wszystkim było to, że zachowywał się jak zraniony nastolatek, planujący słodką zemstę.

    Caroline

    OdpowiedzUsuń
  87. - Jeśli ktoś z naszej dwójki jest dobrze poinformowany, raczej jesteś to ty – odparł i uśmiechnął się kącikiem ust do samego siebie. Tak cholernie tęsknił za ich przekomarzaniami, że niemal odruchowo wskoczył w tryb złośliwych żarcików. Teraz, przez telefon, bo wiedział, że w momencie, w którym Elle pojawi się w drzwiach, będzie chciał jedynie na nią patrzeć, dotykać i przepraszać za wszystko, czego się dopuścił w ostatnim czasie. – Tak – mruknął krótko i znowu się uśmiechnął, tym razem nieco szerzej. – Siebie mi przywieź – dodał gwoli uzupełnienia i ścisnął mocniej telefon. – Nie mogę się doczekać – wyszeptał jeszcze i odsunął urządzenie od ucha, po czym dotknął czerwonej słuchawki i oddał Nigelowi jego własność.
    - Ile się znamy, Morrison? – spytał, prostując się i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
    - To jedno z tych podchwytliwych pytań?
    - Nie. Pytam, bo przez cały ten czas nie widziałem, żebyś był większym debilem niż wtedy, kiedy napuściłeś na nią ochronę. Powtórzę, jesteś debilem – odparł, kierując się do drzwi.
    - Wypchaj się – rzucił Arthur, zanim lekarz wyszedł. – Albo nie, czekaj! – zawołał, a Nigel spojrzał na niego przez ramię.
    - No? – ponaglił, obracając się przodem do bruneta.
    - Podasz mi szczoteczkę, pastę i jakąś miskę? Nie jestem misterem świata, ale chociaż nie będę śmierdział… - mruknął, a w odpowiedzi usłyszał śmiech mężczyzny.

    Podparł się na rękach i przesunął się nieco wyżej na materacu, widząc sylwetkę Elle za drzwiami. Chciał wstać, podbiec do niej, wziąć ją w swoje ramiona i po prostu stać w ten sposób, ale… To było niemożliwe, więc czekał, aż ukochana wejdzie do środka. Oczy rozbłysły mu łzami, o których obecności dotychczas nie miał pojęcia, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. I nie przestał się uśmiechać nawet, gdy Elle zaczęła go strofować, bo za tym też tęsknił.
    - Uwielbiam, kiedy tak seksownie mi grozisz – powiedział, szczerząc zęby i wyciągnął swoje ramiona, by objąć Elle w pasie i wtulić się w jej ciało, przymykając powieki. – Kocham cię… Tak bardzo cię kocham. I przepraszam za tamto… Bałem się, że zrobię ci krzywdę, że znowu on przejmie nade mną kontrolę, ale… Teraz nie muszę się bać, bo jego już nie ma – wyszeptał i podniósł głowę, spoglądając z dołu na jej zarumienioną twarz. Uniósł jedną rękę, by oprzeć ją na policzku ukochanej, ale długo jej tam nie utrzymał. Wplótł palce w jasne włosy i przeczesał je powoli, tak jak zwykł to robić zawsze. – Boże, Elle… To znaczy, że możemy żyć normalnie. O ile mi wybaczysz… Gdybym mógł, przepraszałbym cię na kolanach, ale… Z oczywistych względów… - westchnął, ale mimo wszystko nie przestał się uśmiechać. – Zrobię to, obiecuję, ale na razie… Po prostu przepraszam, słoneczko. Nie za skok, bo bez tego bym nie wyzdrowiał, ale za to, że zachowałem się jak cholerny dupek. Nie chcę być dupkiem. Może trochę, dla moich studentów, ale nie dla ciebie – powiedział i ponownie się w nią wtulił, zaciągając się znajomym zapachem.

    skruszony mężuś ♥

    OdpowiedzUsuń
  88. Gabriel nie pojawił się na uczelni kolejnego dnia. Nie czuł potrzeby ruszania się nigdzie, poza tym alkohol wciąż krążył w jego żyłach, a nie chciał narobić sobie zbędnych kłopotów, więc pokazywanie się w szkole nie wchodziło w grę. Gdy jego telefon rozbrzmiał, wzdrygnął się wyrwany z głębokiego zamyślenia. Sięgnął po komórkę leżącą na stoliku. Gdy zobaczył imię Elle na wyświetlaczy, coś w nim nieco drgnęło. Może jednak będzie chciała go znać? Jednak jej słowa dość szybko rozwiały jego wątpliwości.
    - Nie ma mnie na uczelni – odparł głosem wypranym z jakichkolwiek emocji – możesz po nią podjechać do mnie, wyślę ci adres. To nie jest daleko od ciebie – dodał po czym się rozłączył. Szybko wysłał jej adres pod którym teraz się znajdował. Nie bardzo uśmiechało mu się wpuszczać do tej przestrzeni kogokolwiek, ale przecież miał tylko podać jej książkę.
    Podniósł się z miejsca by po raz kolejny przejść się bo domu. Zaczął od gabinetu ojca, przez kuchnię, aż do swojego dawnego pokoju. Na ścianach wisiały różne plakaty przedstawiające zespoły muzyczne, postaci z bajek, filmów czy gier. Tylko jeden pokój omijał szerokim łukiem, sypialnię matki. Z tamtym miejscem wiązało się zbyt bolesne wspomnienie. Nie chciał się z nim mierzyć. Wrócił do salonu. Wszystkie meble i inne przedmioty stały tak jak je pozostawiono. Skrywały je jedynie białe płótna mające ochronić przed wszędobylskim kurzem. Poszedł do kominka na którym stało kilka zdjęć. Przedstawiały małego Gabriela w objęciach obojga rodziców, uśmiechnięte beztroskie twarze... Gabriel zamachnął się i jednym ruchem strącił je na podłogę. Ramki rozbiły się z trzaskiem o jasno brązowe panele. Zaklął pod nosem. Skierował swoje kroki do gabinetu ojca. Na jego biurku wciąż leżały teczki z dokumentami, a na wysokich regałach stały poustawiane książki. Czas w tym miejscu zatrzymał się dawno temu. Ojciec zaczynając życie od nowa nie chciał zabierać ze sobą niczego. Odciął się od tego co było kiedyś, jakby jego dawne życie nie istniało. Gabriel nie potrafił tego zrobić, nie umiał zapomnieć widoku chorej matki, nie potrafił zapomnieć jej ostatnich słów, jej ostatniego gestu. Ojciec tego nie pamiętał, bo nie było go przy nich tamtego dnia.
    Gabriel podszedł do biurka. Otworzył jedną z szafek, a jego oczom ukazały się butelki. Niektóre puste inne z płynem w środku. Wziął jedną z nich, dłuższą chwilę po prostu spoglądał na butelkę wahając się co z nią zrobić. Jakby stał nad krawędzi i rozważał czy stoczyć się w przepaść. W końcu zacisnął na niej mocniej dłoń i wrócił do salonu. Z jednego fotela zrzucił prześcieradło wzbijając w powietrze kłęby kurzu. Opadł na miękki mebel jednocześnie pociągając spory haust alkoholu. Był idealnym odwzorowaniem swojego żałosnego ojca. Każdy problem i niepowodzenie próbował zatopić w trunkach. Zapomnienie przychodziło jednak tylko na chwilę, więc wciąż i wciąż powtarzał to samo zataczając błędne koło. Nie sądził by cokolwiek mogło to przerwać i wyrwać go z tego stanu. Wszyscy myśleli, że on taki jest, że mu z tym dobrze. Tak było łatwiej. Ludzie nie potrafili mierzyć się ze swoimi kłopotami, a co dopiero z problemami innych. Gabriel spoglądał na rozbite zdjęcia. Wiedział, że czekała go po prostu samotność, że jego demony któregoś dnia bezpowrotnie go pochłoną.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  89. — Czyli w razie czego mamy awaryjny plan na przyszłość i otwieramy wspólny gabinet? — zasugerował żartobliwie, choć gdyby przyszło co do czego, wątpił, czy sprawdziłby się w takiej roli. Sam najchętniej potrząsał ludźmi, którzy nie potrafili zebrać się w sobie, a to nie zawsze było najlepszym pomysłem i czasem trzeba było zdecydowanie więcej delikatności oraz wyczucia, których jemu brakowało. Poza tym gdyby wybrał się do odpowiedniego specjalisty, ten na pewno znalazłby kilka rzeczy, które Marshall powinien przepracować, choć na co dzień radził sobie całkiem nieźle. Bo czy nie każdy nosił pewne brzemię? Ciężar skrzętnie ukrywany przed innymi?
    — Jasper, w takim razie wiesz, co robić, gdybyś musiał zmienić pracę na siedzącą — zauważył ze śmiechem, kontrolnie zerkając na Matthew, ale ten spał w najlepsze, więc Jerome nawet nie ośmielił się wspomnieć o tym, że jego nieprzyzwyczajone do tej pozycji ręce zaczęły lekko pobolewać.
    — To rzeczywiście nieciekawie — przyznał z lekko zmarszczonymi brwiami, kiedy blondynka opowiedziała o kuluarach ciąży z synem. Każda kobieta na jej miejscu ciężko znosiłaby taki czas, nie tylko nie mając wsparcia w najważniejszej osobie w swoim życiu, ale też musząc dodatkowo drżeć ze strachu o tę osobę Nie było to nic, przez co ktokolwiek chciałby przechodzić i Jerome pomyślał, że powinien teraz uważać nie tylko na Jen, ale również na samego siebie, choć na niektóre rzeczy nie można było mieć wpływu. — Chyba masz rację — przytaknął, z pewnym zamyśleniem przyglądając się własnemu odbiciu w lustrze. — Nie planowaliśmy niczego z tego, co nam się przydarzyło, a nie wyobrażam sobie, by mógłbym teraz znajdować się w jakimkolwiek innym miejscu — przyznał, wcale nie mając tutaj na myśli konkretnych współrzędnych geograficznych, a konkretny punkt swojego życia. I nie cofnąłby niczego, co się wydarzyło, niczego nie żałował i miał pewność, że tak już po prostu miało być przy Jen – szybko i nieprzewidywalnie, bez zastanowienia, ale słusznie i właściwie, ponieważ wybierając siebie nawzajem, podjęli najlepszą możliwą decyzję.
    — Datę? — spytał z niezrozumieniem, początkowo nie wiedząc, co Villanelle ma na myśli, lecz szybko go olśniło. — Kurczę, nie — przyznał szczerze, kręcąc głową. — Ta pierwsza wizyta u ginekologa była dość… chaotyczna. Jen zrobiła kilka testów, wyszły pozytywnie, a my nie do końca wiedzieliśmy czy się cieszyć, czy może nie… — urwał, mając nadzieję, że Elle zrozumie, co miał w tym momencie na myśli. — W każdym razie poszliśmy do lekarza zaraz na drugi dzień po moim przylocie i potwierdzenie, że to prawda… Nie, nie spytaliśmy o datę, a doktor Spellman też niczego nie zasugerowała — wyjaśnił w końcu z lekkim uśmiechem, odnotowując w pamięci, że podczas kolejnej wizyty będą musieli koniecznie się tego dowiedzieć.
    — Dziękuję. W razie czego wydębię twój numer od Jaspera — stwierdził, szczerząc żeby w szerokim uśmiechu. — Właściwie, nie myślałem jeszcze o tym w ten sposób, ale chyba dobrze by było mieć znajomych, którzy również mają dzieci… Przynajmniej bezkarnie będziemy mogli porozmawiać o pieluchach — dodał i parsknął śmiechem, dobrze wiedząc, że nie wszyscy mieli ochotę tego słuchać, a młodzi rodzice siłą rzeczy żyli wyłącznie takimi tematami.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  90. Słysząc pukanie do drzwi, odstawił butelkę koło fotela po czym poszedł otworzyć. Oczy miał mocno podkrążone jakby nie spał spokojnie od kilku dni. Odrobinę przydługie włosy były potargane, a kilka kosmyków opadało mu na czoło. Nie wyglądał najciekawiej, ale to nie była przecież ważna wizyta.
    - Cześć – mruknął przyglądając się jej przez chwilę – wejdź, muszę wyciągnąć ją z plecaka – dodał zostawiając uchylone na oścież drzwi. Nie był jeszcze mocno pijany. Jego myśli dopiero zaczynały robić się lekkie – nie martw się nie mieszkam tutaj na stałe, nie będziemy się mijać, to mój stary dom rodzinny. Ojciec nie chce go sprzedać, ale udaje że nie istnieje – rzucił głośniej z salonu. Pewnie nie byłaby uradowana mieszkając z nim po sąsiedzku. Sięgnął po plecak oparty o fotel przypadkiem przewracając butelkę z płynem – kurwa – zaklął pod nosem. Chwilę przyglądał się jak przeźroczysta kałuża rozpływa się po podłodze. Zajmie się tym później.
    Wyciągnął odpowiednią książkę po czym wrócił do Elle.
    - Na pewno nie chcesz wejść? Na chwilę? - zapytał zgarniając niesforne włosy do tyłu – pewnie znajdę coś normalnego do picia – stwierdził choć nie był tego pewny. Gabe od czasu do czasu zaglądał do domu, ale odkąd ojciec kupił nowy dom, nigdy nie zostawał tutaj na więcej niż parę godzin. Teraz jednak nie miał ochoty się nigdzie ruszać, czując że tu może się zaszyć i mieć spokój. Przez chwilę miał ochotę zapytać ją czy znalazła, pozostawiony w skrzynce na listy, liścik ale skoro sama nie poruszała tego tematu, a jej celem było jedynie odzyskanie książki, to widocznie albo nie trafił jeszcze do jej rąk, albo miała to gdzieś. Obstawiał drugą opcję. Nie sądził by więcej zaprzątała sobie nim głowę.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  91. - Niepotrzebna jak to wszystko zapewne – odparł pocierając zmęczoną twarz dłońmi. Widział, że nie chciała tu być zwłaszcza z nim – nic mi nie będzie – zapewnił rozglądając się po wnętrzu. Tyle wspomnień czaiło się w tych murach i żadne teraz nie miało większego znaczenia. Nie miał z kim ich pielęgnować.
    - Moge ci coś opowiedzieć? Chyba tylko ty mogłabyś chcieć tego słuchać chociaż teraz... sam nie wiem – miał ochotę wreszcie to z siebie wydusić, ale nie wiedział czy zechce go wysłuchać i nie był do końca pewien czy potrafił opowiadać o przeszłości – muszę jeszcze zostać i posprzątać – stwierdził. Kampus był ostatnim miejscem do jakiego chciał się udać. Nie miał ochoty siedzieć w ciasnym pokoju, anie nie chciał oglądać tych wszystkich obcych dla niego twarzy.
    Ktoś by mógł pomyśleć, że to w jakim znalazł się stanie jest żałosne, że sam sobie zgotował taki los, że nic już z niego nie zostało. Gabriel jednak co raz bardziej się uginał pod ciężarem niezrozumienia i spraw, które dla niego wciąż nie pozostały zamknięte. Poddał się temu procesowi kompletnie nie wiedząc jak się z tym wszystkim uporać. Rzucił się w przepaść, a dno coraz szybciej się zbliżało. Nie był pewien czy jest w stanie przeżyć ten upadek.
    - Ten dom jest jedyną pamiątką jaka została mi po matce – zaczął nie będąc pewny czy ona będzie tego słuchać. Drzwi były otwarte, mogła wyjść w każdej chwili – mój ojciec niczego nie zabrał do nowego domu wszystko zostało tutaj, nawet moje rzeczy, nie pozwolił niczego wziąć – ciągnął dalej zerkając do salonu na rozbite ramki. Podszedł do nich i kucnął przy popękanym szkle – wiesz co jest najgorsze, że pomimo tych wszystkich zdjęć jej twarz jest coraz bardziej zamglona w mojej głowie – pamiętał jaką była osobą mimo iż był wtedy dzieciakiem, była taka promienna i zawsze miała czas dla niego i swojego męża, który później wypiął się na to wszystko – ojciec twierdził, że to może uporać się z bólem, jeśli odetniemy się od jego źródła. Zawsze zastanawiałem się jak on to robi, od tak ruszył do przodu – powoli się wyprostował trzymając jedno zdjęcie.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  92. Uśmiechnął się lekko, gdy powiedziała, że jest podobny do matki. Tego mu brakowało takich drobnych gestów, poczucia że nie został z tym wszystkim sam. Pamiętał lata, gdy jego ojciec sobie z tym wszystkim nie radził. Gabriel był teraz na tym samym etapie, tak samo zapijał gniew i smutek. Jego ojciec jednak w którymś momencie poznał odpowiednią osobę i bum wszystko uległo zmianie, jakby nigdy nic się nie stało. To go bolało najbardziej, że nigdy nie wziął odpowiedzialności za swoje błędy i nigdy nie przyznał się do błędu.
    Pokręcił głową na jej słowa.
    - Nie wyobrażam sobie, że jakaś obca baba ma mi pomóc recytując formułki z podręcznika. Mogę sobie sam to poczytać – stwierdził. Skąd ktoś kto go nigdy nie znał, nie wiedział co działo się w jego rodzinie mógł powiedzieć co mu pomoże.
    - Choć – chwycił ją lekko za nadgarstek by poszła za nim na piętro. Stanął pod drzwiami jednej z sypialni – ten pokój należał do niej, później był przystosowany by było jak najwygodniej – wyjaśnił otwierając drzwi. Na środku stało szpitalne łóżko z barierkami po bokach, a obok stał jeszcze metalowy słupek do wieszania kroplówki – gdy miałem dziewięć lat moja matka zachorowała na raka, walczyła z chorobą półtora roku to i tak było bardzo długo. Lekarze z początku dawali jej co najwyżej rok, ale ona się nie poddawała – tłumaczył podchodząc do łóżka. Przejechał dłonią po chłodnym materiale pościeli – na początku jej organizm dobrze reagował na leczenie, a ona sama czuła się dość dobrze, ale to trwało krótko. Po roku leczenie nie miało już sensu i wróciła ze szpitala do domu, ojciec wtedy zaczął pić. Po kolejnym pół roku matka nie miała już kompletnie sił, a ojca praktycznie nie było w domu, a kiedy się zjawiał był totalnie pijany i nie odwiedzał matki – zacisnął szczęki, ciężko było mu opowiadać o tym wszystkim. Wziął głęboki wdech – gdy umierała nie było go przy nas, to ja trzymałem ją za rękę – urwał zamykając oczy, ramiona zaczęły mu lekko drżeć. Nie chciał się przy niej rozklejać – później było tylko coraz gorzej, ojciec pił coraz więcej, wkurzał się o największą pierdołę, czasem go trochę... trochę go ponosiło – wydusił z siebie przypominając sobie te kilka razów, gdy porządnie oberwał od własnego ojca – gdy miałem piętnaście, czy szesnaście lat spotkał Elen, która go z tego wyciągnęła. To tak w skrócie – mruknął w ogóle na nią nie patrząc.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  93. Pokiwał jedynie głową, wiedząc, że Elle ma rację. Wszystko, co się wydarzyło, przestawało mieć znaczenie w momencie, w którym Arthur usłyszał, że badania wskazują na to, iż jego psychika cudownie ozdrowiała. Mógł być przy swojej ukochanej, mógł wziąć w ramiona dzieci i nie bać się, że zrobi im jakąkolwiek krzywdę pchany do tego przez podstępny głos, który tak naprawdę nie istniał.
    - Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem szczęśliwy. Że w końcu coś jest… Po naszej stronie – wyszeptał, gładząc dłonią jej plecy i wciąż wtulając się w ciepłe ciało. Błękitny sweter przyjemnie łaskotał go w zarośnięty policzek i nie potrafił przy tym powstrzymać lekkiego uśmiechu. – Nie chcę przytulać Nigela, Nigel nie jest taki miękki i ciepły – wymamrotał i wsunął rękę pod materiał, dotykając palcami skóry na lędźwiach. Tak bardzo brakowało mu jej dotyku, że nie potrafił się przed tym powstrzymać. Zamruczał cicho pod nosem, ale pomruk zmienił się w niezadowolony jęk, gdy Elle się od niego odsunęła. Uśmiech jednak szybko wrócił na jego twarz.
    - Jasne – odparł natychmiast i podparł się rękami na materacu, podnosząc się nieznacznie. Sapnął cicho, ale przesunął się w bok, po chwili przekładając również bezwładne nogi. Nie było to łatwe, ale Arthur miał czas na ćwiczenia nie tylko podczas rehabilitacji. Chciał jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności, wykorzystywał więc każdy moment, żeby choćby spróbować się usamodzielnić. – Na razie nie potrzebuję niczego poza tobą – powiedział i z uśmiechem poklepał poduszkę obok siebie. Zaczekał, aż Elle się ułoży i objął ją ramionami, przytulając mocno do swojej klatki piersiowej i wsuwając nos w jasne włosy. – A ja bardzo, bardzo, bardzo się cieszę, że założyłaś ten sweter. Bo zrobiłaś to specjalnie, hm? – spytał z ustami przyciśniętymi do czubka jej głowy. – Nie wiem, o nic nie pytałem… Nie chciałem wiedzieć – wyznał cicho. – Ale zapytam dzisiaj. Może przed rehabilitacją… - podsunął i delikatnie pociągnął Elle za włosy, by odchyliła głowę do tyłu. – Ja ciebie też. Tak bardzo, że nie ma odpowiednich słów, żeby to opisać – wyszeptał i nakrył dłonią jej policzek, po czym odnalazł jej wargi. Początkowo delikatny pocałunek szybko przekształcił w namiętny, przelał w niego całą swoją tęsknotę, która była tak silna, że sprawiała wręcz fizyczny ból. Tak dobrze było czuć znowu jej smak, oddech na swojej twarzy i wiedzieć, że może sobie pozwolić na taką bliskość bez żadnych obaw. Liczył bowiem, że Brown będzie miał rację, a jego psychika na stałe wróci do normy. Mieli wystarczająco dużo problemów, nie potrzebowali kolejnego rozczarowania spowodowanego nadzieją na coś, co nigdy się nie stanie. – Dużo mnie ominęło przez ten czas? – spytał, gdy w końcu zabrakło mu tchu i musiał oderwać się od warg ukochanej. Spojrzał prosto w jej ciemne oczy, gładząc kciukiem ciepły policzek. – Jak się czujesz? Jak dzieci? – dodał, ponownie mocno ją do siebie przytulając i przymykając powieki.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  94. Ponieważ sam był w trakcie realizacji planu b, jedynie z uśmiechem skinął głową. Właściwie większość spraw, które były związane z jego stałym pobytem w Nowym Jorku, nie potoczyła się po jego myśli i przez to musiał szukać wyjść awaryjnych, rozpaczliwie uciekając przez nie z płonących i walących się budynków. Choć wszystko zaczęło się od oszustwa jego domniemanego pracodawcy. To dzięki niemu Marshall miał otrzymać wizę pracowniczą na rok, co pozwoliłoby mu jako tako ustabilizować swoją sytuację, tymczasem jednak z niewiadomych przyczyn petycja, złożona do Urzędu Imigracyjnego przez Parkera, opiewała ledwo na miesiąc pobytu w Wielkim Jabłku. Dowiedzieli się o tym razem z Jen w ambasadzie Stanów Zjednoczonych na Barbadosie, kiedy blondynka akurat przyleciała do niego na kilka dni i zdecydowali się podjechać tam razem, aby odebrać stosowne dokumenty. To miał być ich wielki dzień, który okazał się totalną porażką, choć, w ostatecznym rozrachunku… czyż wszystko nie zmierzało ku lepszemu? Co prawda bruneta bardzo irytował fakt, że musieli brać ślub pod dyktando urzędników, ale za to miłość jego życia miała zostać jego żoną, być już zawsze tylko i wyłącznie jego, a on, jeśli tylko chodziło o Jen, nie potrafił nie być egoistycznym i samolubnym, lubiąc podkreślać, że już nikomu jej nie odda.
    — Wydaje mi się, że moglibyśmy wymienić się doświadczeniami! — zaśmiał się, kiedy wrócili do tematu przypadkowości. — Choć chyba nie miałbym po co się z tobą licytować, bo u mnie to nie całe życie… Ale gdzieś tak od półtorej roku mam wrażenie, że nad niczym nie panuję. Jakby to jakaś nieznana siła miała z góry wszystko zaplanowane i uparcie do tego dążyła — przyznał z rozbawieniem. — A ja, cóż, nie będę udawał, że mi to przeszkadza. Prawda, Matty? — zagadnął z szerokim uśmiechem śpiącego chłopczyka, śmiejąc się cicho. Był szczęśliwy jak nigdy dotąd i nawet choćby bardzo się starał, nie potrafiłby tego ukryć.
    Gdyby tylko wiedział o początkowych obawach Elle związanych z macierzyństwem, na pewno wysłałby ją na rozmowę do Jen, podejrzewał bowiem, że blondynka być może chętniej posłuchałaby drugiej kobiety, niż jego samego. Panna Woolf mówiła otwarcie o tym, iż bała się, czy będzie dobrą matką, mając taki, a nie inny wzór, a on słuchał tego z ciężkim sercem, nie wiedząc już, co mógłby powiedzieć, żeby skierować jej myśli na inne tory. On sam nie miał zielonego pojęcia, jak sprawdzi się w roli ojca. Ale skoro obydwoje kochali to jeszcze nienarodzone dziecko, to chyba powinni instynktownie wiedzieć, jak postępować, prawda?
    Przetrząsnął w głowie listę swoich nowojorskich znajomych i zaraz pokręcił nią przecząco, jakby analizował, czy nie przeoczył nikogo, kto jednak dzieci posiadał.
    — U mnie podobnie. Ty i Arthur bylibyście pierwsi i myślę, że Jen nie miałaby nic przeciwko takiej zapoznawczej kawce, a wręcz przeciwnie, chętnie by się na nią wybrała — podsumował, czując, że to mógłby być całkiem dobry pomysł na przyszłość. Kiedy już będą po szaleństwach związanych ze ślubem i zieloną kartą, na pewno znajdą czas na zawarcie nowych i obiecujących znajomości.
    W pewnym momencie Elle zamyśliła się wyraźnie, co Jasper zaraz wykorzystał, nieco przyspieszając z pracą. Również Jerome się ruszył; wstał z dotychczas zajmowanego miejsca i ostrożnie odłożył chłopca do nosidełka. Ryzykował tym samym jego obudzenie się, ale że w przeciwieństwie do obecnych w salonie dzieci nie nosił pieluszek, to musiał na chwilę wyskoczyć do łazienki, kiedy zaś wrócił, Elle najwidoczniej w tym samym momencie rozgryzła to, nad czym tak intensywnie myślała.
    — Tak? — rzucił, sam z niemałym zaskoczeniem śledząc jej rozemocjonowany wyraz twarzy. — Jen jest w ciąży, rozmawiamy o tym od pewnego czasu? — podsunął jej, nie wiedząc, do czego to wszystko zmierza, przez co kąciki jego ust uniosły się w nieco głupkowatym uśmiechu. Zaraz jednak Villanelle rozjaśniła mu całą sytuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Znasz Jen? — powtórzył za nią i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jasperem, który uśmiechnął się niewinnie, Jerome z kolei coraz bardziej nabierał przekonania, że cały świat zna Jen. Jego Jen. — Tak, moja Jen pracuje w wypożyczalni kostiumów. Tam ją znalazłem pierwszego dnia po przylocie, jeszcze w marcu — przytaknął, a potem pokręcił głową i roześmiał się wesoło. — Wszyscy znają Jen — podsumował, zerkając na fryzjera, który powoli kończył swoją pracę. Poszło mu całkiem sprawnie, nawet pomimo tego, że Elle nie ułatwiała mu zadania. — Wiesz, jak mnie ci wszyscy tutaj wkręcili? Nie wiedziałem, że Jen jest też stałą klientką Jaspera. Mówiłem jej, gdzie znalazłem pracę, ale jakoś nie połączyliśmy faktów. W końcu jednak Jen się zorientowała i pewnego dnia, Philipp zaczął wygłaszać na jej temat peany, przy okazji opowiadając, czego by to jej nie zrobił. Prawie dostał w mordę, nim się okazało, że tak tylko sobie ze mnie żartują — wyjaśnił, śmiejąc się w kierunku wspomnianego Philippa, który pracował przy swoim stanowisku. — Tak, świat jest mały. W takim razie skąd się w ogóle znacie?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  95. Gabriel odprowadził ją tylko spojrzeniem, a gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi pozwolił sobie na uronienie kilku łez. Czuł się... było mu na pewno lżej, gdy wreszcie to komuś powiedział, ale to jak nagle sobie poszła... Zburzył przed nią wszelkie mury, otworzył się by poznała jego największą słabość, wpuścił ją do swojego świata, a ona po prostu wyszła. Nie oczekiwał niczego spektakularnego. Chciał z nią po prostu porozmawiać, a nawet posiedzieć w ciszy. Ale może to dla niej było za dużo, może taki widok jej ciążył... W jego głowie znów kotłowało się zbyt wiele rzeczy. Może powinien zacząć słuchać tego co ludzie do niego mówią, nawet przy Villanelle wkoło gadał jedynie o sobie mając gdzieś to co ją dręczy. Przyjaźń... Czy mógł mówić o czymś takim? Na pewno było na to za szybko, ale relacja w której się znaleźli powinna polegać, że oboje mówią i oboje słuchają. Ale on już taki był, pochłaniał innych i koniec końców wszystko niszczył.
    Znów stanął przed biurkiem w gabinecie ojca. Spoglądał na rząd butelek, znów stał nad krawędzią. Chciał sobie powiedzieć, że to już ostatni raz, ostatni dzień ale nie miał pewności, czy następne dni będą łatwiejsze by udało mu się wytrwać w jakimkolwiek postanowieniu. Wyciągnął wszystkie pełne butelki po czym poszedł do kuchni i wylał do zlewu ich całą zawartość.
    Posprzątał cały którego narobił w salonie, ale jeszcze nie dzwonił po taksówkę. Poszedł do swojego pokoju by i w nim uporządkować wszystkie rzeczy i zobaczyć, czy czegoś nie potrzebuje. Na tyle mógł się zdobyć, ale nie był jeszcze gotowy zgłosić się do jakiegoś konkretnego specjalisty. Nie sądził by to mu mogło faktycznie pomóc, ale być może krył się za tym strach przed poważnym mierzeniem się z rzeczywistością.
    Napisał do Villanelle krótkie dzięki. Postanowił sobie, że następnym razem gdy nadarzy się okazja do rozmowy, będzie ona dotyczyła Elle, a nie jego.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  96. Chyba oboje wiedzieli, że żadnego demona ani ducha tam nie było, nie ma i możliwe, że nigdy nie będzie. Potrzebowali informacji realnych, chcieli dowiedzieć się, co tak naprawdę miało tam miejsce, że katakumby do dzisiaj pozostają zamknięte i prawdopodobnie nikt tam nie wchodzi; ani przewodnicy, ani ochrona, może nawet i konserwatorzy. Chociaż z drugiej strony, czy ci ostatni właśnie nie powinni tam wchodzić, sprawdzać, jak się mają fundamenty, czy budynek się zaraz nie zawali? Jaime się na tym nie znał, ale wydawało mu się to logiczne.
    - Całkiem prawdopodobne, że ktoś jednak wchodzi do tych katakumb - powiedział na głos, a potem opowiedział Elle o swoich przypuszczeniach dotyczących konserwatorów. - Może powinniśmy opłacić takiego, żeby dla nas poszpiegował? - zażartował i nawet lekko się zaśmiał.
    Póki co, chyba bawili się całkiem nieźle. Co z tego, że wszystko to, co słyszeli od przewodnika czy miejscowych było... słabe? Albo totalnie oderwane od rzeczywistości? Ciekawe, czy przed Elle i Jaime'em było dużo takich jak oni, którzy chcieli dowiedzieć się czegokolwiek. Na pewno tak, możliwe, że byli to poszukiwacze przygód czy nawet studenci historii. Możliwe też, że i ich odsyłali z kwitkiem, budując i kontynuując tajemnicę, jaka owiewała budynek i samo miasteczko.
    - Co do kwoty, to nie wiem, nie pamiętam, ile to kosztowało - machnął ręką. Oczywiście, że pamiętał, to był jego problem, zapamiętywał cholernie dużo rzeczy. Ale kwestia "kto komu stawia" nie była ich problemem, a Jaime nie zbiednieje. - Kościół z XVIII w.? Jedziemy, bardzo dobry pomysł. Kto wie, co się tam kryje. Może tam nam ktoś coś powie? - uśmiechnął się lekko i zaraz sam poszukał adresu, wpisując go w GPS. Zawiesił telefon i spojrzał na Elle. - Możliwe, że nic nam nie udostępnią. Wiesz, zwykli studenci... Chcesz udawać rodzinę? - uniósł brew, zastanawiając się, jak miałoby to wyglądać. - I co mielibyśmy mówić? Że kim jesteśmy i kogo szukamy? - zapytał, bo chyba nie bardzo łapał ten plan. - Podoba mi się pomysł, istnieje większa szansa, że ktoś nam coś zdradzi, jak będziemy udawać z kimś rodzinę.
    W końcu Jaime ruszył z miejsca, powoli kierując się we wskazany adres. Nie mieli tam daleko, a musieli ustalić jakiś plan działania. Musiał być skuteczniejszy niż to, co się przed chwilą wydarzyło w tej knajpie. Chociaż możliwe, że mieli po prostu pecha i trafili na ludzi, którzy chcieli zabawić się kosztem naiwnych studenciaków z dużego miasta. Na szczęście żadne z nich do naiwnych nie należało.
    W końcu dotarli na miejsce. Jaime zaparkował niedaleko kościoła, który, swoją drogą, prezentował się okazale. Chociaż Moretti się nie znał, to budynek bardzo mu się podobał. Zerknął na Elle, oczekując jej zachwytów i już się lekko uśmiechał pod nosem.
    - To co, jesteśmy rodzeństwem i szukamy prawdziwych korzeni, bo okazało się, że zostaliśmy adoptowani, kiedy byliśmy tylko małymi dziećmi? - zapytał, ponownie spoglądając na budowlę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  97. Nie została obdarzona talentem kulinarnym i gdyby Villanelle poprosiła ją o zrobienie tej bezy z wiśniami te siedem lat temu, to nie miałaby na co liczyć. Najprędzej Caroline wybrałaby się do pobliskiej cukierni, zakupując ową słodkość, której pragnęłaby starsza o dziewięć miesięcy kuzynka.
    Od tamtej pory wiele się zmieniło. Ona nauczyła się lepiej gotować, bo kiedyś poczęstowała pannę Madisson przesoloną zupą i krzywiły się przy tym niemiłosiernie. W przeciwieństwie do niej pozostała singielką, wzdychając do pewnego blondyna, ale nie robiła tego tak nachalnie jak wszystkie nastolatki, które śledziły swoich ulubieńców. Jedną z takich dziewczyn była Sophia, która od dwóch miesięcy mogła nazywać się ukochaną Dennisa. Zerkając na blondynkę uśmiechnęła się szerzej, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej tego, czy coś jeszcze zmieniło się w jej dwudziestotrzyletni życiu?
    — Przyjechałam samochodem — wskazała na trzydrzwiową Toyotę Aygo. — Może Cię zabiorę, bo to kawałeczek stąd, a później odwiozę na parking? — zaproponowała, wyjmując kluczyki z zewnętrznej kieszonki torby.
    Dalej nie dowierzała, że przez taki przypadek spotkała Elle. Czy to nie było piękne? Ludzie na co dzień biegali, prześcigali się w wyścigach o lepszą wypłatę, stanowisko czy perfekcyjnego narzeczonego, a ona zatrzymała się na chwilę, spotykając kogoś z bliskiej rodziny. Patrząc na idącego w kierunku czarnego Mercedesa magistra postanowiła ich rozmowę zacząć od tego, ale o wiele bardziej interesowało ją małżeństwo Villanelle. Za kogo wyszła? Czy długo byli przed ślubem? Jak wyglądał i miał na imię? Od ilu miesięcy lub lat jest jego żoną?
    — To jak to się stało, że zostałaś panią Morrison? Opowiedz coś o swoim ukochanym, bo umieram z ciekawości — dotknęła przycisk z otwartą kłódką. — Moja mamuśka padnie, gdy dowie się, że jesteś mężatką.
    Wyobraziła sobie dziewczynę w długiej sukni ślubnej z bukietem ulubionych kwiatów oraz długim welonie. Pamietała, że jako nastolatki chodziły przez pewien czas pod wystawę takiego sklepu, podziwiając zmieniające się stroje na manekinach. Już wtedy Caroline marzyła o tym, żeby wyjść za mąż, ale nic nie wskazywało na to, aby zmieniło się to w najbliższym czasie. Jej relacja z blondynem należała do skomplikowanych. Nie nazwałaby nawet tego relacją, bo była dla niego jedynie córką przyjaciela.

    Caroline Fender

    OdpowiedzUsuń
  98. - Nie wiesz co? – prychnął i roześmiał się cicho. Tego też mu brakowało. Tej pozornej beztroski i tego, że mógł sobie pozwolić na szczery uśmiech wbrew wszystkiemu, co było złe. – Mam być zazdrosny? – dodał i trącił ją palcem wskazującym między żebra, ale zrobił to lekko i bardziej zaczepnie, a chwilę później to samo miejsce pocałował delikatnie przez materiał swetra.
    Widział jej ruch i zacisnął wargi, z trudem powstrzymując się przed ochrzanieniem jej. Miał świadomość, że jego żona nie ma na myśli nic złego i chce mu tylko pomóc, ale niepełnosprawność była wystarczająco denerwująca sama w sobie, nie potrzebował tego, by ktoś jeszcze bardziej odzierał go z godności. Nic jednak nie powiedział i jedynie się uśmiechnął, pokazując, że wszystko jest w porządku, że przecież daje radę i nie potrzebuje, by ktoś go w czymkolwiek wyręczał. Poza tym, Arthur był cholernie uparty i zdeterminowany, żeby jak najszybciej wrócić do pełnego zdrowia, nie tylko psychicznego.
    - Leżenie z mężem w szpitalnym łóżku to specjalna okazja? – spytał i pokiwał głową. Oczywiście, że tak. Biorąc pod uwagę jak długo się nie widzieli i jakie wieści dziś usłyszeli… Bardzo możliwe, że przez długi czas nic dobrego nie będzie w stanie przebić tego dnia.
    Odetchnął głęboko, słuchając o dzieciach i uśmiechnął się nieco smutno. Nie chciał, żeby oglądały go w takim stanie, zwłaszcza Thea, która rozumiała coraz więcej, ale tak bardzo tęsknił… Pragnął przytulić do siebie swoją małą księżniczkę i słuchać jej dziecięcej paplaniny, pozwolić, by Matty zasnął w jego ramionach i obślinił mu koszulkę…
    - Tęsknię za nimi – wyznał, sunąc palcami po ramieniu Elle w górę i w dół. – Wiem, kochanie. Nie wiem, jak mam cię za to wszystko przepraszać… Jak już stąd wyjdę, zrobię wszystko, żeby ci to wynagrodzić. Będzie jeszcze cudowniej, niż jest teraz – szepnął i ponownie odnalazł jej wargi swoimi ustami, ale pocałunek nie trwał tak długo jak poprzedni. Chciał po prostu bliskości, ciepła, a nie namiętności.
    - Hmm, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że jeszcze niedawno mówiłaś, że wszystko, co dobre, mają po tobie – roześmiał się cicho i przeczesał palcami jej jasne włosy. – Ale jeśli w zawoalowany sposób sugerujesz, że jestem przystojny… Dziękuję, nie mogę się nie zgodzić – dodał, ale uśmiech zmienił się w nieco kwaśny. Nie powalał urodą. Włosy miał za długie i przydałoby im się porządne mycie, kilkudniowy zarost powoli zmieniał się w krótką brodę, a siniaki i powoli znikający krwiak w oku stanowiły obraz nędzy i rozpaczy. Tak, zdecydowanie daleko mu było do przystojnego pana magistra, na widok którego jeszcze niedawno studentkom miękły kolana.

    hubby ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  99. - Bądź pewna, że powtórzę mu twoje słowa – wymamrotał i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Przekomarzanie się wychodziło im tak naturalnie, że niemal miał wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. Pomijając oczywiście fakt, że leżeli na szpitalnym łóżku, a on nie czuł nic od początku ud w dół. To było cholernie dziwne i nieprzyjemne, chociaż nie bolało. Niemniej jednak Morrison nie mógł się doczekać, aż znowu poczuje cokolwiek, choćby dotyk kołdry na skórze.
    - Tak, wiem… Nie chcę, żeby mnie takim widziały – wyszeptał, na moment tracąc z twarzy resztki uśmiechu. – Zwłaszcza Thea. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym został jej pierwszym wspomnieniem – dodał i westchnął cicho, po czym kolejny raz się roześmiał. – Widzisz? Znowu nie wiem czy mi grozisz, czy obiecujesz. Mówiłem, musisz to robić w mniej seksowny sposób – wymruczał i musnął wargami jej ciepłe czoło, przytulając jeszcze mocniej do swojego ciała.
    Pokręcił lekko głową i wzruszył ramieniem, nie wiedząc, co czuje, a tym bardziej, co powinien jej odpowiedzieć. Obiecali sobie szczerość, ale z drugiej strony nie chciał jej martwić.
    - Nie – powiedział w końcu. – Nie wiem – dodał po chwili. – Dostaję środki przeciwbólowe, więc jest w porządku. Planują zmniejszać dawkę i cholernie się tego boję, bo nie wiem, co mnie czeka, ale w tym momencie nic mnie nie boli – westchnął i spojrzał z dołu na jej twarz, unosząc rękę i przesuwając opuszkami palców po zaróżowionym policzku ukochanej. Była tak cholernie piękna… Jak mógł wytrzymać tyle dni bez patrzenia na nią? – Zrobisz mi krzywdę, jeśli przestaniesz leżeć w ten sposób – odparł i napiął mięśnie brzucha, unosząc się lekko i cmokając krótko jej wargi. – Niczego nie potrzebuję, wystarczy mi, że tu jesteś. Naprawdę, Elle. Jeśli coś się w tej kwestii zmieni, od razu ci o tym powiem – dodał i uśmiechnął się ciepło. – To akurat dobry pomysł. Rzadko patrzę w lustro, ale domyślam się, że nie jestem zbyt piękny – przyznał, krzywiąc się lekko.
    Nie zdążył jednak dodać nic więcej, bo drzwi sali otworzyły się na oścież, a do pomieszczenia wszedł wysoki, jasnowłosy mężczyzna.
    - Och, Morrison, znaleźlibyście jakieś ustronne miejsce – mruknął i złapał za rączki opartego o ścianę wózka inwalidzkiego, po czym go rozłożył.
    - Słucham? To raczej ty mógłbyś się nauczyć w końcu pukać – prychnął i rozluźnił nieco uścisk rąk wokół Elle. Spojrzał prosto w ciemne oczy ukochanej, uśmiechając się. – Rehabilitacja – wyjaśnił, uznając, że nie ma co zagłębiać się za bardzo w temat. – Chcesz iść ze mną? – podsunął, nawet nie pytając Davida o zdanie.
    - Podnoś tyłek, nie jesteś jedynym inwalidą w tym szpitalu – powiedział fizjoterapeuta, a Arthur westchnął i podniósł się do siadu. Powoli opuścił najpierw jedną, a potem drugą nogę i pozwolił, by wysoki mężczyzna posadził go na wózku.
    - David, to moja żona, Villanelle. Elle, to David, mój prześladowca – odezwał się, a David wyciągnął przed siebie dłoń.
    - Proszę go nie słuchać, sam płaci za codzienne ćwiczenia – roześmiał się mężczyzna. – Miło mi panią poznać. Jeśli pani chce, to zapraszam z nami.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  100. Minęły kolejne dwa tygodnie. Gabriel w ogóle nie kontaktował się już z Elle. Kilka rzeczy sobie przemyślał. Na razie nie był osobą, która nadawała się do jakiejkolwiek zdrowej relacji, był zbyt toksyczny w tym wszystkim. Spędzał więc czas ze swoimi starymi znajomymi, uciął jednak temat zakładu i starał się nie pić, przynajmniej nie do nieprzytomności. Nie był na tym etapie kiedy był wstanie przyznać się przed samym sobą, że potrzebuje fachowej pomocy dlatego też do nikogo nie poszedł mimo sugestii Elle. W tym tygodniu trzymał się w ryzach, nie wybuchł ani razu, z nikim nie wdawał się w gwałtowne kłótnie. Unikał sytuacji, które mogły by go sprowokować. Tylko raz niemal puściły mu nerwy. Elle stała się w pewnym stopniu dla niego ważna dlatego rozumiał zmartwienie jej męża. Mimo wszystko irytowało go, że osoby trzecie zaczynały się w to mieszać i najzwyczajniej w świecie mu przeszkadzać.
    Gdy nadszedł grudzień, tak bardzo wyczekiwany przez wszystkich, uczelnia zaczynała przypominać jedną wielką choinkę. Cały kampus był przyozdabiany różnymi świecidełkami, a korytarze budynków pełne były świątecznych plakatów. Gabriel kompletnie nie pojmowała tej całej świątecznej magii i bycia miłym w tym okresie. To wydawało mu się strasznie sztuczne. Bądźmy mili raz do roku... A w resztę dni spoko bądźcie sobie obojętni. Dlatego też nie angażował się w nic związanego ze świętami. Miał zamiar po prostu przeżyć te dni jak każde inne. Ojciec wraz z Elen zapraszali go na kolację, ale na razie skutecznie udawało mu się odmawiać i ignorować ich starania. Nie miał zamiaru siadać z nim do stołu i bratać się jak gdyby nigdy nic.
    Gdy skończył kolejne zajęcia, miał zamiar udać się na lunch i kawę. Kierował się więc do wyjścia z budynku jednocześnie grzebiąc w plecaku. Nie zauważył więc postaci, która dość szybko kierowała się w jego kierunku, spojrzał na nią dopiero gdy odbiła się od jego ciała. Złapał ją lekko za ręce żeby nie straciła równowagi i dopiero w tym momencie spostrzegł kogo spotkał. Ściągnął brwi widząc łzy lśniące na jej lekko zaróżowionych policzkach.
    - Elle co się stało? - zapytał od razu, nie siląc się na żadne powitania – ktoś ci coś zrobił? - i nagle cały jego gniew znów stał w pogotowiu. Odruchowo sięgnął do jej twarzy i starł z niej wilgoć – chcesz pogadać? - zaproponował schylając się by podnieść z podłogi książki, które wypadły jej z rąk.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  101. Gabriel pokręcił głową. Z tego co wiedział Elle raczej nie miała kłopotów na uczelni, była z tych lepiej się uczących. Ale wiedział, że niektórzy wykładowcy potrafią dać w kość i to nie dlatego, że wiele wymagają. Niektórzy po prostu zbyt cenili swoją opinię i poglądy. Gabriel też czasem miał pod górkę bo ktoś twierdził, że nie może dobrze zarządzać ludźmi skoro wygląda w ten a nie inny sposób. Dlatego też nie zdziwiło by go gdyby Elle miała jakieś problemy przez to, że umawia się z jednym z wykładowców.
    - Zabieram cię na lunch. Pogadamy i pokażesz mi o co chodzi – stwierdził wrzucając jej książki do swojego plecaka. Jedzenie było dobrym lekarstwem na wszystko, a tak przynajmniej twierdziła większa część społeczeństwa – hej, nie płacz ty na pewno sobie poradzisz z jakąś upierdliwą profesorką – dodał posyłając jej lekki uśmiech. Gabriel nie raz i nie dwa miał głupie pomysły i w bardzo głupi sposób chciał rozwiązywać problemy. I w tym właśnie momencie do głowy wpadł mu taki pomysł. Nie wierzy by Elle nie była w stanie przygotować się do zaliczenia. To wszystko musiało wynikać z podejścia nauczycielki i on miał zamiar je zmienić. Elle może i obawiała się, że jej donos może tylko pogorszyć sytuację, ale Gabriel akurat konsekwencjami się nie przejmował. Ktoś powinien tej kobiecie jasno powiedzieć parę słów. Oczywiście nie miał zamiaru dzielić się z Elle swoim pomysłem. Pewnie od razu kazała by mu o tym wszystkim zapomnieć i pewnie by się wkurzyła, że w chce robić takie rzeczy. Poza tym raczej chciał by zaczęła dobrze o nim myśleć – chodź, przecież cię nie porwę – mruknął wsuwając dłonie do kieszeni czarnych jeansów. Skinął zachęcająco głową, nie zrobił żadnego innego gestu, nie chciał już więcej naruszać jej przestrzeni osobistej. Zresztą zaraz ktoś by ich podpatrzył i poleciał na skargę do wielce zazdrosnego profesora Morrison. I znowu czekał by go ''dywanik'', a na to naprawdę nie miał ochoty.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  102. - Miałaś prawo do olewania wszystkiego, zresztą jeśli cie nie przepuścić nie powinnaś jej odpuszczać – stwierdził. Cóż nigdy raczej nie przebywał w towarzystwie ciężarnej kobiety, ale nie sądził by te wszystkie opowieści i złym samopoczuciu i wahaniach nastroju były przekłamane. Kobiety na co dzień potrafiły być niezłym utrapieniem, a co dopiero w jakimś poważniejszym stanie. Słuchając jej doszedł do wniosku, że ta konkretna profesorka musiała nie znosić Elle skoro tak się na nią uwzięła, albo konkretnie jej zazdrościła. Elle była za dobra, a zdecydowanie powinna coś z tym zrobić inaczej ta baba wejdzie jej na głowę. Niby wykładowcą należał się z góry narzucony szacunek, ale Gabriel nie darzył szacunkiem ludzi, którzy wykorzystywali swoją pozycję by się nieco wyżyć.
    Na kampusie tylko jedno miejsce było wyjątkowo smaczne i Gabriel dość często tam bywał. Mieli dobre jedzenie i przepyszną kawę.
    - Niech ci będzie – odparł wywracając oczami, nie miał zamiaru przekomarzać się z nią o rachunek. Na dworze było szaro i byle jako. Gabriel znosił zimę jedynie, gdy wszystko było pokryte białym puchem. Szaruga i deszcz były na liście rzeczy znienawidzonych. Jego ulubioną porą roku była wiosna, nie za ciepło i nie za zimno. Gdy wyszli na dwór uderzył go nieprzyjemnie chłodny powiew wiatru, więc szybkim krokiem i w milczeniu dotarli do niedużej restauracji. W środku było ciepło, a w powietrzu unosił się miły zapach jedzenia. Od rana nic nie jadł i dopiero teraz poczuł ścisk w żołądku.
    - Więc poza kłopotami z profesorką co u ciebie ostatnio słychać? - zapytał gdy usadowili się przy jednym ze stolików. Chciał na chwilę odwrócić jej myśli od wydarzeń z zajęć.
    - Cześć Gabe – rzuciła z szerokim uśmiechem blond kelnerka, która przyniosła im karty. Gabriel skinął na nią krótko głową nawet za bardzo na nią nie spoglądając. Nie chciał by zawracała im głowę. Jak było widać był zajęty i nie w głowie były mu teraz jakieś flirty.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  103. — Nawet tak nie mów. Z kim innym niby się zestarzeję? — mruknęła przewracając oczami. Starość na ten moment ją zwyczajnie przerażała i cieszyła się, że aż do kolejnego roku wciąż będzie miała dwadzieścia cztery lata. Do tej prawdziwej starości im obu było daleko, więc chyba nie musiały się tym jeszcze martwić, a Carlie miała tylko nadzieję, że w życiu obu dziewczyn nie wydarzy się nic co przyprawiłoby je do dodatkowe siwe włosy na głowie. Aczkolwiek ostatnio siwizna stała się popularna, więc zawsze mogły wmawiać ludziom, że to po prostu specjalne robione włosy, a nie efekt życiowych przygód. — Wiesz co, znów zaczęłyśmy zamulać. A to ma być fajny wieczór, żadnych problemów, żadnych facetów. Podpytaj lekarza, nie internet. On ci powie bardziej konkretnie niż strony tworzone przez ludzi, którzy równie dobrze mogą nie mieć żadnego doświadczenia i pisać bzdury — poleciła. Co prawda sama była jedną z tych, które najpierw wpisywały objawy w neta, a później wybierały się do lekarza, ale nigdy nie wierzyła w stu procentach w to, co było tam opisane. Zwłaszcza, że zawsze istniała ogromna szansa, że te strony są robione przez osoby niemające żadnego pojęcia o czym piszą lub skopiowane z innych stron czy nawet takiej Wikipedii, którą przecież każdy mógł edytować i dodać co tylko im się tam żywnie podoba.
    Zmarszczyła lekko czoło, gdy spytała się o uczelnię. Nie zaglądała na jej konto tak naprawdę, więc nie była pewna i nie mogła odpowiedzieć na to pytanie. Odebrała telefon od przyjaciółki odnajdując jej konto na jednym ze zdjęć, na którym była oznaczona, jednak te okazało się być prywatne więc czy chciały czy nie, nie mogły jej podglądać, a wysłanie prośby o obserwowanie było bezsensowne.
    — Myślałam o żebrach. Wiesz, niewidoczne i takie… nie wiem, podobają mi się tatuaże w tym miejscu. Wolałabyś kieliszek czy butelkę? — spytała. Wybrała Pinteresta, aby przejrzeć różne tatuaże. Niektóre były lepiej zrobione inne gorzej, ale mniej więcej było to o tym rozmawiały. — I chyba chciałabym mieć zrobiony taką linią. Wiesz, jakbyś pociągała ołówkiem po kartce wzór nie odrywając go od niej. To mogłoby całkiem fajnie wyglądać — stwierdziła. Trochę się tatuażu bała, ale z drugiej strony miała na niego ogromną ochotę.
    — W życiu nie myślałam, że będę miała tatuaż… Ok, jeszcze go nie mam, ale sam fakt, że o tym myślę jest już ekscytujący — powiedziała z uśmiechem — ciekawa jestem, jak Matt mógłby na to zareagować — zastanowiła się. Sam miał tatuaże, więc temat nie był mu przecież obcy, ale mimo wszystko zawsze to była różnica skoro do tej pory nie było nic, a być może za jakiś czas pojawiłby się niewielki znaczek na jej ciele związany z drugą, ważną dla Carlie osobą.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  104. Westchnął ciężko gdy zadała mu pytanie dotyczące zakładu. Nie bardzo chciał o tym rozmawiać, chciał żeby było miło, ale był jej winien wyjaśnienia zwłaszcza, że krótki liścik, który do niej napisał nigdy do niej nie dotarł. Odkąd odzyskał go od męża Elle cały czas miał go przy sobie. Teraz jednak nie wiedział czy go jej wręczyć czy nie.
    - James – odparł odwzajemniając jej spojrzenie – powiedziałem im, że cię spotkałem wtedy na ulicy, a on zaczął się naśmiewać z tego co kiedyś było między tobą, a Nico i jakoś zeszliśmy na to, że kiedyś chciałem cię przelecieć i mi odmówiłaś. Nie wiedziałem, że masz rodzinę, pewnie Nico kiedyś coś wspominał, ale nie słuchałem – wyjaśnił wzruszając ramionami – poza tym to chyba by mnie i tak nie powstrzymało, twoje dzieci i mąż. Nie byłabyś pierwszą mężatką w moim łóżku poza tym robiłem gorsze rzeczy – dodał szczerze. Gabriel nie miał skrupułów jeśli chodziło i czyichś bliskich. Jeśli jakaś kobieta pchała mu się do łóżka to nie przejmował się, że może komuś niszczyć rodzinę – dopiero gdy z tobą porozmawiałem odechciało mi się tego wszystkiego. Wiem, że to i tak cię zraniło, ale – odwrócił na chwilę wzrok i przebiegł spojrzeniem po kilku innych klientach, dopiero po kilku sekundach znów spoglądał na Elle – z reguły o nikogo poza samym sobą nie dbam – dodał ciszej. Mówienie o jakichkolwiek uczuciach było dla niego trudne, co najmniej jakby musiał zdobyć się na jakiś ogromny wysiłek fizyczny. Tym bardziej przyznanie się, że zaczęło mu zależeć na tej relacji i to po tak krótkim czasie – nie sądzę, że zapomnisz, ale mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz – Gabriel przepraszający i proszący o wybaczenie to był rzadki widok. On sam nie pamiętał kiedy ostatnio decydował się na taki krok. Już dawno nie znał osoby, która faktycznie zasługiwała by na coś takiego. Elle jednak nie była niczemu winna, a wręcz wyciągnęła do niego dłoń, a on to wszystko zdeptał.

    Gabryś

    OdpowiedzUsuń
  105. No więc właśnie, historia ducha, zjawy czy demona miała się nijak. Pewnie swego czasu grasował tam jakiś seryjny morderca, na którego wtedy jeszcze nie było określenia. W końcu nad tym zaczęto pracować w drugiej połowie XX w. czy coś. Ludzie się nie znali i historia gotowa. Zwłaszcza taka straszna, na której można było budować legendę i zachęcać ludzi do przyjazdu do miasteczka.
    Jaime wysłuchał historyjki Elle. Dobry pomysł, główny zarys mieli. I byli w o tyle wygodnej sytuacji, że jeśli ktoś o coś zapyta, oni nie musieli znać odpowiedzi, bo sami niewiele wiedzieli z racji tego, że byli adoptowani. Faktycznie, to mogło się udać. Czyżby wracali na właściwe tory?
    - Brzmi to całkiem nieźle. I jak na adoptowanych dzieciaków... chyba starczy nam ta wiedza - uśmiechnął się, a potem poszedł za nią, zamykając auto. Wyrównał z nią kroku, a już po chwili znajdowali się w budynku.
    Jaime średnio czuł się w takich miejscach. No też nie był religijny, nawet nie wiedział, czy był wierzący. Ale teraz musiał zacisnąć zęby i robić za dobrego chłopczyka, który szuka biologicznej rodziny. Zerknął na Elle, a potem na zakonnicę. Uśmiechnął się do niej lekko i skinął głową, dając jej znać, że tu zaczekają. Kiedy odeszła, Jaime odetchnął.
    - Naprawdę jesteś niezła. Nie myślałaś o aktorstwie? - zapytał, uśmiechając się nieco szerzej. Rozejrzał się po wnętrzu. Trochę creepy, ale jakoś będą musieli przeżyć. - No dobrze - przybrał z powrotem poważną minę. - Myślisz, że może nam się udać? Nie jestem za dobry w kłamstwie.
    I to była prawda, Jaime nie lubił kłamać, raczej owijał w bawełnę lub unikał odpowiedzi. Może to mu się przyda? Latami unikał opowiadania o swojej rodzinie i naokrętkę mówił o sobie. Nie otwierał się przed nikim, milczał na temat wielu spraw. A teraz miał udawać kogoś innego... No okej, może się uda. Zresztą, to tylko na chwilę, niedługo i tak wrócą do Nowego Jorku, a może dzięki temu, co oboje z Elle mają zamiar zrobić, czegoś się w końcu dowiedzą.
    - Zastanawiam się, co będziemy mówić dalej? Czego konkretnie chcemy się dowiedzieć? No wiesz, co powiemy księdzu?
    I o wilku mowa, mężczyzna w średnim wieku zaczął kierować się w ich stronę.
    - Bo wiesz, nie sądzę, żeby nas zostawił samych w archiwum - szepnął jeszcze. Aczkolwiek miał zamiar spróbować. Jak zapytają o matkę, to ksiądz może im jedynie poszukać dokumentacji na temat tej jednej osoby. Ale może akurat ta jedna osoba, może to nazwisko, do czegoś ich doprowadzi?
    - Niech będzie pochwalony - powtórzył za Elle, kiedy mężczyzna znalazł się już blisko. Zaraz przedstawił i jemu ich historię, tak jak zrobiła to przed chwilą Elle. - Czy będzie ksiądz w stanie nam pomóc? Bardzo nam na tym zależy...
    - Oczywiście spróbuję. Zajrzę do archiwum i przejrzę dokumentację, jednak nie mogę niczego obiecać.
    - W domu dziecka też niewiele wiedzieli. Mówili, żeby skierować się właśnie tutaj.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  106. - Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób – wzruszył ramionami – zresztą czemu ja miałbym mieć po tym wyrzuty sumienia? - uniósł lekko brew – przecież nikogo do niczego nie zmuszałem, te kobiety one zawsze tego chciały bo albo miały problemy w domu albo ich właśni mężowie ich nie zadowalali – dla Gabriela to nie miało znaczenia ani wtedy ani teraz. To nie on rozwalał czyjeś małżeństwa, te kobiety same sobie to robiły decydując się z nim przespać – poza tym, wybacz ale nie wierzę w całą tą koncepcję małżeństwa, w końcu i tak dzieje się coś czego ani uczucia ani papier nie wytrzymują – każdy miał swoje doświadczenia i to one kształtują pogląd na świat. Gabriel nie miał dobrych wzorców, małżeństwo nie zmusiło ojca do odpowiedzialności za chorą matkę i nie chroniły przed zdradami. Mógłby wymieniać jeszcze długo.
    - Być może masz rację – odparł, wiedział że rzeczy które robi są z działu tych złych i nieprzyzwoitych. Gabriel po prostu się tym nie przejmował. Miał gdzieś czy rani czyjeś uczucia, czy rujnuje komuś życie. Czasem picie i jaranie wydawało się zabawne, a innym razem zabawa innym człowiekiem – taki jestem Elle, może być tak jak teraz – machnął ręką między nimi – albo znacznie gorzej – dodał – i wiem, że to jest popieprzone, ale dorastałem siedząc w gównie, więc nie wiem czy to możliwe by zawrócić dlatego też nie wierzę w miłość i takie tam. Tego nie da się naprawić – wskazał sam na siebie. Nie chciał jednak o tym rozmawiać, o jego kłopotach i popieprzonej naturze – ale nie zabrałem cię tutaj żeby znów mówić o mnie, chciałem tym razem tobie poświecić czas – przyznał po czym wysilił się na uśmiech. Liczył jednak, że kiedyś będzie w stanie zdobyć się na przebaczenie, bo nie chciał zakańczać tej znajomości. Nie oczekiwał, że to stanie się już teraz, ale kiedyś. Chociaż sam był doskonałym przykładem na to, że czas wcale nie leczy wszystkich ran.
    - Burgera i wodę – stwierdził po chwili wpatrywania się w kartę. Zerknął zegar wiszący na ścianie, miał jeszcze sporo czasu do następnych zajęć. Mogli swobodnie rozmawiać.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  107. — Rockowa babcia? Podoba mi się! — zawołała ze śmiechem. Na pewno nie mogłaby zmienić się w marudzącą babcię, która będzie mówiła za moich czasów było inaczej. Czasy się zmieniały i wiadome, że będzie inaczej za te pięćdziesiąt lat niż teraz. — Jak już będę miała same siwe włosy, to będę je farbować na taki rudy. Nie przestanę być ruda. Nigdy — zdecydowała. Lubiła swój kolor włosów. Babcie nosiły różowe, fioletowe czy zielone włosy, a ona pozostanie wiecznie rudowłosa. Ktoś jej niby zabroni? Ale wizja zestarzenia się z Elle była całkiem fajna. Mieć przyjaciółkę aż po grób. No bo kto wie? Może faktycznie będą takimi przyjaciółkami? Może wychowają razem dzieci, choć o tych dziewczyna nie myślała, a później będą zapoznawać swoje wnuki razem. Widziała je jako te fajne babcie, do których się ucieka przed niedobrymi rodzicami, bo nie chcą kupić zabawki czy dać słodyczy.
    Jakoś niespecjalnie dziwiła się Elle. W końcu to była naturalna rzecz i każdy potrzebował bliskości z drugą osobą, a lekarz też pewnie nie byłby zdziwiony tym pytaniem. Pewnie też wiele osób z podobnymi problemami borykało się z pytaniami na ten temat, a na to profesjonalnie mógł odpowiedzieć tylko ktoś, kto się na tym faktycznie znał, a nie snuł jedynie domysły. Tylko wszystko też zależało od chęci obu osób, bo do niczego nikogo zmusić nie można było. Jeśli nie to, to przecież istniały inne sposoby. Mieli dwudziesty pierwszy wiek i wiele opcji. A nawet jeśli miałoby to być na jakiś czas, to na później zawsze zostawała opcja do udanej gry wstępnej, a to mogło się już spodobać obu stronom.
    — Nie będziesz wiedziała, dopóki nie zapytasz. Może jego też nosi — powiedziała i puściła oczko dziewczynie — jesteście małżeństwem. Powołaj się na małżeński obowiązek, czy coś. Oczywiście żartuję, ale pogadaj z nim. Na pewno zrozumie, że masz swoje potrzeby i… cóż, mogę się tylko domyślać, że to może być dla niego dziwne i może niekomfortowe, bo to nowa sytuacja, ale hej żadne z was nie będzie wiedzieć, dopóki ze sobą nie porozmawiacie — dodała. Rozmowa byłą tu chyba najważniejsza, bo Elle mogła snuć domysły co i jak, a tymczasem pierwsze co powinna zrobić to z nim porozmawiać.
    — Skoro już szalejmy, to może orgia? — zapytała przybierając poważną minę, aby po chwili się szczerze roześmiać. Aż tak szaleć nie zamierzała, to pewne. — Kolczyki, tatuaże, a później uciekamy na dwa tygodnie na spontaniczne wakacje, co ty na to? Bali albo coś.
    Dopiero co wróciła z Maui, a już myślała o kolejnych wakacjach. Tylko te byłyby z przyjaciółką, to też byłoby zupełnie inaczej niż z Mattem i była pewna, że kiedyś wyciągnie Elle nawet na krótki babski weekend za miastem i spędzą całe dnie na zabiegach w spa.
    — O, to byłby fajny pomysł. Żeby sam go znalazł, ale pewnie by się zorientował. Wiesz, to całe dbanie i takie tam, ale teraz prawie na pewno mu nie wspomnę. Niech się namęczy i poszuka — stwierdziła rozbawiona. Długo szukać raczej nie będzie, ale zawsze to jakieś zajęcie dla obojga. — Szczerze to nie wiem. Ja z Mattem na ten temat nie rozmawiałam, ale może mu się podobają? Sama lubię jego. Chyba nawet chciałabym, aby miał ich więcej są takie… fajne, po prostu.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  108. Zawsze cieszyła się, kiedy mogła komuś pomóc i ćwiczenia z samoobrony, które prowadziła od czasu do czasu w swoim klubie, były zaraz po morderczych treningach na sali prób jej ulubionym zajęciem. Od dziecka musiała walczyć o swoją pozycję w rodzinie i kiedy udało się jej osiągnąć wszystko o czy marzyła, za cel obrała sobie pomoc innym kobietą i walkę o równouprawnienie na świecie. Nie podobało jej się, że natura obdarzyła większą siłą płeć męską i nienawidziła, kiedy ci wykorzystywali to przeciwko niewinnym dziewczynom, zwłaszcza w sposób obleśny się do nich dobierając. Nie pytała Ell o szczegóły zajścia z biznesmenem, ale samo wspomnienie o zaoferowaniu kontraktu w zamian za seks sprawiło, że za cel obrała sobie takie wyszkolenie Morrison tak, aby ta w razie podobnych przypadków była na tyle przygotowana i gotowa uszkodzić każdego, kto ośmieli się w jakiś sposób ją obrazić czy wykorzystać. Wspólne treningi sprawiły, że Laura wyjątkowo polubiła Elle, a kiedy dowiedziała się jak wielką pasją jest dla przyjaciółki jej praca, postanowiła od razu to wykorzystać i zaprosić ją do wspólnego projektu. Połowa jej apartamentu wciąż stała praktycznie pusta i grzechem byłoby nie skorzystać z pomocy architekta, tym bardziej, że jej praca już wcześniej ją zachwyciły.
    - Tak szybko udało ci się to wszystko przygotować? Jesteś naprawdę wielka – rozpromieniła się, gestem zapraszając ją do środka – Cieszę się, że w końcu ktoś zajmie się tym surowym wnętrzem. Myślę, że ta wszechobecna szarość zdecydowanie nie zgrywa się z moim feng shui – roześmiała się, kierując się od razu do kuchni i przynosząc dla nich butelkę dobrego wina. Nie miała planów na ten wieczór, a skoro Ell wpadła do niej z teczką pełną projektów, najwyraźniej zapewniła swoim dzieciom opiekę i mogła pozwolić sobie na nieco więcej czasu dla siebie.
    - Mam nadzieję, że podoba ci się opcja z babskim wieczorem na dziś – uśmiechnęła się i nie czekając na jej odpowiedź, podała jej lampkę napełnioną winem – Musisz coś zobaczyć ! – zaklaskała wesoło w dłonie i poderwała się z kanapy, kierując się po dwie duże torby prezentowe – Byłam ostatnio w centrum handlowym i nie mogłam się oprzeć. Nie znam się na dzieciach, ale to wyglądało tak słodko i uroczo, że na pewno będzie idealnie pasować na twojego małego chłopca. Myślisz, że ta lalka spodoba się twojej słodkiej księżniczce? Jest genialna, ta tiulowa sukieneczka też, każdy facet się w niej zakocha – dodała z uśmiechem, rozpakowując z torb kolejne prezenty. Lubiła obdarowywać innych i Ell musiała pogodzić się z tym, że ciocia Laura będzie co jakiś czas zasypywać ją falą prezentów dla jej dwóch maluchów.

    Psiapsi

    OdpowiedzUsuń
  109. - Nie, nigdy – odpowiedział zgodnie z prawdą – to ich decyzja, nie moja. Ja tylko... się pieprze nigdy o żadnej z tych kobiet nie rozmawiałem, nigdy nie chciałem nikomu nikogo odbić. To kobiety potrafią naopowiadać bzdur. I nie sądzę, że to ja powinienem źle się z tym czuć – wyjaśnił opierając łokcie o blat stołu – wiem, że tego nie rozumiesz i wcale tego od ciebie nie wymagam – dodał. To było pokręcone i większość ludzi na świecie nie mogłaby tak żyć. Gabriel nie miał wyrzutów sumienia, nie przejmował się tym co ludzie o nim powiedzą lub co o nim pomyślą. Tak było prościej i ułatwiało wiele spraw. Nie chciał wchodzić w żadne bliższe relacje z kobietami, nie potrafił zaangażować się uczuciowo.
    - Elle wierz mi, że koniec końców tak jest lepiej, jeśli ja się nie angażuję. Nikt by tego nie zniósł mojego zepsucia i moich błędów. Niszczyłem ludziom życia, ale nigdy nikomu tak naprawdę nie złamałem serca i nie zniszczyłem wiary w miłość nawet jeśli sam uważam to za szajs – można by powiedzieć, że się myli. Było wiele dziewczyn, które chciały od niego czegoś więcej, ale to nie było naprawdę. On się im po prostu podobał, a one były co najwyżej zauroczone. Żadna do tej pory go nie znała, żadna nie chciała go na zawsze.
    Uśmiechnął się do niej szerzej.
    - Oczywiście, przecież to tak powinno działać, ty słuchasz mnie, a ja ciebie – jego ton nagle znów był lekki i przyjemny - wcześniej nie dałem ci do tego okazji mimo iż próbowałaś, staram się naprawiać błędy – puścił jej oczko. Po kilku kolejnych minutach ciepłe i pachnące jedzenie stało już przed nimi – teraz jesteś zdenerwowana nią, ale chodzi mi o inne rzeczy, nie musisz udawać że jest sielsko. Wiem o twoim mężu i Honeywell, ale do niczego cię nie zmuszam. Po prostu jeśli będziesz chciała to możesz mówić, a ja ci więcej nie przerwę – zapewnił. Uśmiechnął się szerzej widząc jej zaskoczenie na twarzy. Miała prawo tak reagować.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  110. Prychnął i pokręcił głową, ale nie zamierzał się z nią o to wykłócać. Arthur nie należał do przyjemnych osób, nie był szczególnie lubiany, a jako wykładowca dał się poznać jako wredny ciul, który podważa każde słowo swoich studentów i oblewa ich dla zwykłego oblania, dlatego nie mógł stwierdzić, że Elle nie ma racji. To dla niej starał się być najlepszą wersją siebie, reszta wcale go nie interesowała, a z Brownem łączyła go dość burzliwa przyjaźń. Przechodzili przez wiele etapów psychoterapii, Morrison czasami wykazywał gniew, wrzeszczał i przeklinał, gdy dotykali wyjątkowo bolesnych tematów. Tak, Nigel zdecydowanie mógł go nie lubić.
    - Nieprawda, dla mnie po prostu zawsze jesteś seksowna – stwierdził, uśmiechając się szeroko. – A najbardziej wtedy, kiedy udajesz, że się na mnie złościsz – dodał, trącając czubek jej nosa swoim nosem i muskając wargami policzek tuż pod okiem.
    Uśmiech zniknął, bo i temat nie należał do zbyt przyjemnych. Im dłużej Arthur żył na tym świecie, tym mocniej nienawidził szpitali i wszystkiego, co z nimi związane. Miał to nieszczęście bywać tu nazbyt często, za każdym razem ocierając się o śmierć. Nie cierpiał leków i rozmawiania o nich, nie cierpiał bólu i niewygodnych łóżek, które wcale tego bólu nie uśmierzały. Chciał do domu, do swojej rodziny, do miejsca, w którym czuł się bezpiecznie.
    - Nie, ale boję się nawet delikatnej zmiany. Wiesz, Elle, nie było ze mną najlepiej i… Pierwszego dnia bolało nawet mimo leków. Trochę czasu minęło, ale wciąż może być źle i to mnie przeraża – wymamrotał, wzdrygając się na samą myśl. Uśmiechnął się smutno i przytulił Elle jeszcze mocniej do swojego ciała. – Też nie chcę, żebyś mnie zostawiała. Ale dzieci potrzebują cię bardziej. Poza tym, muszę odpokutować, a na razie lepszej okazji nie dostanę – westchnął, ale nie dane mu było pociągnąć dalej tej rozmowy.
    Poprawił się na wózku, uważnie obserwując minę Elle i słuchając, w jaki sposób się przedstawiła. Nie mógł powstrzymać przy tym uśmiechu kącikiem ust, bo dawno nie słyszał, by kazała komukolwiek zwracać się do siebie pełnym imieniem, a to znaczyło, że rehabilitant raczej nie zaskarbił sobie jej sympatii. Arthura też nie, ale nie miał wyjścia. Chciał jak najszybciej stanąć na nogi, a David miał najlepsze rekomendacje, nawet mimo wkurzającego usposobienia.
    - Cieszę się – wymruczał i wyciągnął rękę do Elle, by ująć jej dłoń i musnąć wargami jej wierzch. – David, pokażesz mi jakieś ćwiczenia, które będę mógł robić w domu? – spytał, gdy ruszyli w stronę gabinetu fizjoterapii, ale przez cały czas nie puszczał ręki ukochanej, zmuszając ją, by szła obok niego.
    - Jasne. Może nauczę czegoś Villanelle – podsunął mężczyzna, ale Arthur pokręcił przecząco głową.
    - Nie, Elle jest wystarczająco zajęta, nie chcę zawracać jej głowy – odparł i ścisnął nieco mocniej palce blondynki.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  111. Ucieszyła się jak dziecko na widok projektów, które dla niej przygotowała. Wiedziała, że Ell jest zdolna, ale nie spodziewała się, że aż tak profesjonalnie podejdzie do tematu i przygotuje dla niej istne dzieła sztuki.
    - Jesteś niesamowita, wszystkie mi się podobają! – zaśmiała się, upijając łyk wina i z uwagą lustrując każdy projekt – Mówiłem ci już, że jesteś cholernie zdolna? Dlaczego nie pracujesz jeszcze w zawodzie? Mogłabyś przecież otworzyć jakieś biuro projektowe ze swoim mężem. Właściwie to jak on się czuje? – rzuciła, pamiętając, że Ell wspominała coś kiedyś o jakimś wypadku. Miała nadzieję, że wszystko u nich w porządku, bo nawet jeśli nie zdążyła jeszcze poznać Arthura, Ell tak ciepło się zawsze o nim wypowiadała, że w ciemno skradł jej serce i kibicowała im w przetrwaniu kolejnych lat razem.
    - Na tym dużo się dzieje i jest kolorowo, czyli dokładnie tak jak lubię. Myślę, że ten wygrywa – uniosła w górę drugi projekt w geście zwycięstwa nad innymi – Muszę zatrudnić jakąś ekipę remontową, która idealnie go odwzoruje, a ja już kocham to wnętrze. Masz jakieś plany na ten weekend? Są zawody i pomyślałam, że może wpadniesz? Wiem, że masz małe dzieci, ale są przecież niańki no i mąż, który na pewno chętnie się nimi w tym czasie zajmie. Będzie mi miło, jeśli potrzymasz za mnie kciuki na trybunach i zobaczysz jak tańczę – uśmiechnęła się, dolewając przyjaciółce i sobie wina. Cieszyła się, że Ell nie ma żadnego pojęcia na temat jej przeszłości i ma u niej czystą kartę. Ludzie różnie reagowali na słowo ‘mafia’ i nie zdziwiłaby się, gdyby Morrison uciekła stąd na wieść o tym, że jej nowa koleżanka prowadzi nie do końca bezpieczne i legalne interesy.
    - To pewnie meksykańskie żarcie, które dla nas zamówiłam. Siedź tu i przygotuj się, aby więcej opowiedzieć mi o drugim projekcie. Naprawdę jestem nim zachwycona – rzuciła, podrywając się z miejsca i kierując w stronę drzwi – Dzień…- nie dokończyła, bo zamiast dostawcy pizzy, na zewnątrz czekał jeden z jej kuzynków, który jak gdyby nigdy nic wparował do środka. Nie wiedział, ze Laura ma gościa, więc zanim ta zdążyła cokolwiek dodać, wszedł pewnie do salonu, ściągając zakrwawioną koszulkę i rzucając ją w kąt.
    - To…to jeden z chłopaków, którzy trenują w mojej szkole. No wiesz, miał ciężki trening i kiepsko się czuje…- rzuciła zakłopotana, dając mową ciała znać kuzynowi, aby jak najszybciej się stąd zmył i więcej im nie przeszkadzał.
    - Tak…tak, ten…miałem ważne zawody i…wygrałem, możecie być ze mnie dumne – wyszczerzył się, ruszając od razu do łazienki, aby zmyć z twarzy pozostałości po krwi i zając się swoim rozciętym łukiem brwiowym.
    - Na czym stanęłyśmy? – uśmiechnęła się i wróciła na miejsce obok przyjaciółki, mając nadzieję, że ta nie przestraszy się na widok krwi i będą mogły dalej kontynuować swoje plany odnośnie zagospodarowania jej apartamentu.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  112. Wzruszył ramionami, ale nie po to, żeby ją zbyć. Orientował się pobieżnie, co się z nim dzieje, ale nie zagłębiał się w to, nie planując w żadnym wypadku wchodzić w kompetencje lekarzy. Raz powiedział, że mogą robić z nim wszystko, bo i tak jest mu wszystko jedno, a oni wzięli sobie te słowa do serca. Dlatego tak często miał badania, zmieniane leki i rehabilitację. Chyba trochę na nim eksperymentowali, ale to też było mu obojętne.
    - Nie wiem, naprawdę ich o nic nie pytam. Wiem tyle, ile przypadkiem usłyszę – westchnął zgodnie z prawdą. – Kazałem im robić swoje bez informowania mnie o tym całym lekarskim bełkotem. Myślałem, że więcej ciebie… Was, nie zobaczę, więc miałem to gdzieś. Ale dzisiaj możemy o wszystko dopytać, jeśli zechcesz – dodał, posyłając jej kolejny smutny uśmiech.
    Cieszył się, że nie cofnęła dłoni. W jakiś sposób dodawało mu to otuchy, choć wolałby iść obok niej, a nie jechać wózkiem, w dodatku prowadzony przez kogoś. Wiedział jednak, że to potrwa, że nie będzie łatwo i że chcieć nie zawsze znaczyło móc. On był idealnym tego przykładem.
    - Elle, proszę – jęknął, wywracając oczami, gdy usłyszał jej słowa, a zaraz potem prychnął cicho i uśmiechnął się nieco ironicznie. – Kochanie, jak długo się znamy, hm? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Nawet nie zdążyłaby jej udzielić, bo Arthur szybko odezwał się znowu. – Jesteś cholernie nadopiekuńcza, zwłaszcza po każdym moim… Wypadku – powiedział, krzywiąc się lekko na samo wspomnienie, a raczej wspomnienia, które pojawiły się w jego umyśle. – Kłamiesz. W dodatku bardzo miernie, bo nie umiesz tego robić. Jak ci się udawało unikać szlabanów jako nastolatka? – westchnął, kręcąc głową.
    Ponownie ucałował wierzch jej dłoni, spoglądając przy tym w górę na jej twarz i ścisnął nieco mocniej jej palce, dokładnie tak jak wcześniej.
    - Jesteś przy mnie i to wystarczy – odszepnął, wiedząc doskonale, że David słyszy każde ich słowo, ale traktował mężczyznę trochę jak powietrze. Musiał słyszeć setki takich i podobnych rozmów, pewnie nie robiły na nim zbytniego wrażenia. – Ja ciebie też proszę, kochanie. Chyba nie chcesz denerwować kaleki, co? Wyjście i trzaśnięcie drzwiami nie jest teraz takie proste – roześmiał się cicho, ale nie dodał nic więcej. On nauczył się żartować z tego w swojej głowie, nie wiedział jednak, jak zareaguje na to Elle, która przecież była naczelnym czarnowidzem.
    Przekroczyli próg sali ze specjalistycznym sprzętem, a David zatrzymał wózek na jej środku i zablokował koła. Poszedł po granatowy materac i położył go przed nogami Arthura, a sam Arthur w tym czasie zestawił je z podpórek i opuścił na podłogę.
    - Spróbujesz sam? – spytał jasnowłosy mężczyzna. Morrison zagryzł dolną wargę i po chwili zastanowienia pokiwał powoli głową. – Elle, przytrzymasz wózek? Nie chcemy, żeby zrobił sobie krzywdę, a skoro tu jesteś, możesz pomóc. Ja będę asekurował – poinstruował i ukląkł na materacu, trzymając ręce przed sobą w pogotowiu. Brunet zacisnął palce obu dłoni na podłokietnikach i przesunął się do samej krawędzi siedziska, czekając, aż Elle wypełni polecenie i złapie za rączki za jego plecami.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  113. - Jeśli tylko chcesz to mów – zachęcił. Może i nie był osobą, której ufała, ale na pewno potrafił zrozumieć sporo rzeczy. Zaczął ją uważnie słuchać tracąc na chwilę zainteresowanie jedzeniem. Miała równie pokręcone życie co i on, ale mimo wszystko doszukiwał się w tym czegoś dobrego. W końcu miała obojga rodziców, którzy kochali ją bez względu na okoliczności. Nie powiedział tego na głos bo to musiałoby zabrzmieć głupio. Sam nie lubił, gdy ktoś wciskał mu taki kit. Westchnął cicho i na chwilę spuścił wzrok. I to był kolejny przykład na to, że żaden papierek nie uratuje nikogo przed zdradami i bólem. W pewien sposób rozumiał co mogła czuć w związku z tą sprawą.
    - Rozumiem, czujesz się jakby cię zdradzili – znów na nią spojrzał i uśmiechnął się blado. Tak samo się czuł, gdy ojciec nie wziął za nic odpowiedzialności, gdy okłamał go i zostawił samemu sobie. Czuł się oszukany i zdradzony i za to tak bardzo go nienawidził zwłaszcza że nawet nigdy nie usłyszał głupiego przepraszam z jego ust, nigdy nie przyznał się do błędu – ponoć z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu, coś w tym jest – stwierdził. Każda rodzina miała swoje problemy i swoje tajemnice, a rodzice... potrafili mocno wszystko komplikować zwłaszcza jeśli żyli w przeświadczeniu, że wiedzą wszystko lepiej - szkoda, że staruszkowie czasem zapominają, że ich problemy to nasze problemy – to było głupie, że wszystko co im się przytrafia odbija się na dzieciakach jak w lustrzanym odbiciu. Zawsze tak było, dzieci obrywały rykoszetem i jeszcze musiały udawać, że w sumie to nie wiedzą co się dzieje.
    - A te warzywa czemu są winne? - rzucił z lekkim rozbawieniem. Chciał nieco rozluźnić gęstą atmosferę, która teraz się między nimi stworzyła – ale jeśli ci to pomorze to morduj je dalej – dodał skubiąc frytki. W końcu jednak zabrał się za swojego stygnącego burgera.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  114. - Nie myśl, że to co teraz powiem będzie miało na celu wciągnąć cię w coś nieprzyzwoitego – zaczął gdy przełknął kęs burgera – zdążyłem już załapać, że życie które masz bardzo cię zadowala i że jesteście szczęśliwi, to dobrze że ci się układa – sam by sobie w tym wieku takiego losu nie zgotował, ale najważniejsze że ona była szczęśliwa i taki stan rzeczy jej pasował. Gabriel nie miał zamiaru się w to mieszać, to była jej sprawa. Mimo wszystko miała już całkiem poukładane życie, rodzinę i dom. To i tak sporo jak ilość lat, które miała – non stop przebywasz z dziećmi, pomagasz mężowi i masz studia na głowie... gdzie w tym wszystkim przerwa, choćby malutki oddech? - zapytał, sam chyba nie był jeszcze na tyle dojrzały żeby móc przyjąć tyle odpowiedzialności na swoje barki. Jego własne życie wymykało mu się z rąk, nie byłby w stanie nikim się zająć – przerwa dobrze by ci zrobiła, jakiś luźny wieczór, wyjście, wyjazd. Oderwałabyś myśli od tu i teraz... Nie mówię, że masz gdzieś chodzić ze mną... po prostu czasem reset nie musi oznaczać niczego niewłaściwego – gdy on robił sobie przerwy, mocno odpływał. Zazwyczaj siedział i pił, imprezował i zabawiał się do woli. Opływał na całego i przez chwilę czuł się lepiej, zapominał o wszystkim. To nie był jedyny sposób by oderwał zmęczony umysł od nadmiaru codziennych problemów, to był jego sposób. Dla niej jednak przewidywał coś co nie wiązało się z zalewaniem w trupa.
    Wziął kolejny kęs burgera i szybko go przeżuł.
    - Nic dziwnego, że kiepsko się czujesz – wyglądała dość słabo, ale skoro nic nie jadła to miała do tego prawo. Oby to nie było nic poważnego, tylko zwykły ból brzucha.
    Przyglądał się jej w ciszy.
    Czy mogła mieć rację, czy jakikolwiek psycholog mógł mu pomóc? Elle była w zupełnie innej sytuacji, miała inne problemy. W jego przekonaniu była łatwiejszym przypadkiem. On był taki popieprzony w porównaniu z innymi.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  115. - Rozumiem, że nic nie może rywalizować z babskimi pogaduchami, ale szczerze kiedy zrobiłaś coś szalonego? - uśmiechnął się szerzej. Nie miał zamiaru wykłócać się z nią, że spotkania z koleżanką nie są tak dobre jak inne wszystko inne. - Chodzi mi o prawdziwe oderwanie się od tego co znasz, co masz na co dzień. Kiedyś miałem listę rzeczy, które chce zrobić do końca życia – przyznał, to tak dawno temu to napisał, teraz nawet nie pamiętał co dokładnie się na niej znajdowało – miałem chyba ze trzynaście lat i zdążyłem skończyć na zapaleniu zielska – wyznał z rozbawieniem, to było głupie, ale dawało kilka dodatkowych celów w życiu.
    - Wcale by mnie nie zdziwiło jeśli na dniach to zrobi – stwierdził pocierając kark dłonią. Jej mąż był całkiem... opiekuńczy i zazdrosny o nią. Poniekąd to rozumiał, zwłaszcza po tym czego się dowiedział, ale nie mógł jej ochronić przed całym światem, nikt nie mógł. Poza tym Gabe nie był realnym zagrożeniem dla ich rodziny – nie wiem czy chcę się jeszcze bardziej narażać, cenię sobie swoje życie – odparł maczając frytkę w ketchupie – ale jeśli chcesz można nad czymś pomyśleć, na pewno zapewniłbym odpowiednią ilość rozrywki, jakieś skoki na bungee i takie tam – nie sądził by kiedykolwiek ufała mu na tyle by oddalić się z nim od Nowego Jorku choćby na kilometr. Poza tym jak sama mówiła miała męża i dzieci, tą całą odpowiedzialność. Na takie rzeczy było raczej za wcześnie. Poza tym mąż by raczej jej nie puścił, a wyjazd on plus rodzinka nie był nawet trochę dobrym pomysłem – a tak serio mam... mój ojciec i Elen mają domek w górach, tam naprawdę można się wyciszyć i nie mówię, że ja ci muszę towarzyszyć – Gabe był tam może ze dwa razy i nawet on musiał przyznać, że to całkiem spoko miejsce.
    - Dobrze wyglądasz, a wieszaki wcale nie są seksi – rzucił z szelmowskim uśmiechem. To jak ktoś wyglądał to była tylko i wyłącznie jego sprawa. Gabriel ze swoimi licznymi tatuażami nie miał zamiaru nikomu wytykać wyglądu, aczkolwiek sam lubił, gdy kobieta miała krągłości, a do tego potrzebne było trochę więcej ciała.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  116. Nawet wcześnie nie zwrócił uwagi na drobny ślad na nosie dziewczyny. Dopiero gdy się przyjrzał zauważył maleńki ślad. Roześmiał się delikatnie jednocześnie kiwając głową.
    - Możemy ci to zaliczyć – stwierdził – flirtowanie to nie zdrada Elle i to raczej nic dziwnego, że się innym podobasz, ale kolczyk w sutku... auć – sam chodził robić sobie tatuaże, przyozdobienia ciała na różne sposoby nie dziwiły go i nie obrzydzały. Uważał, że to dodaje charakteru o ile człowiek czuje się dobrze ze swoimi ozdobami. Gabe miał kilka dokładnie zaplanowanych i ważnych tatuaży, ale kilka powstało również całkowicie spontanicznie. Jeden zrobił nawet po pijaku bo dowiedział się o nim po kilku dniach – też mam kilka takich spontanów na ciele, ale zazwyczaj wszystkie coś znaczą. Pierwsze było drzewo wiśni, jest dla matki ponoć je uwielbiała. Podrobiłem wtedy podpis ojca żeby mogli mi go wykonać – wyznał dotykając jednocześnie żeber przez bluzkę. Jego cały bok pokryty był gałęziami z różowymi kwiatkami. Czasem słyszał, że to babski wzór, ale miał to gdzieś. To była tylko i wyłącznie jego rzecz.
    - Ja bym tak zrobił – Gabe nie miał nigdy nikogo na stałe, ale wiedział, że byłby cholernie zazdrosny. Nie wyobrażałby sobie dzielenia się swoją najbliższą osobą z innymi, zwłaszcza facetami tym bardziej wiedząc co zazwyczaj chodzi po ich głowach. Nie chciał zbytnio poruszać tematu rozmowy z Arthurem, była krótka ale dość intensywna nawet jeśli nie dali sobie po pyskach – poza tym nie sądzę żeby za mną przepadał – dodał wymijająco. Prawda była taka, że Arthur nie chciał by Gabriel zbliżał się do jego rodziny, a zwłaszcza do Elle. Nic dziwnego skoro w głowie miał ten cholerny zakład. Decyzja jednak i tak należała do Elle. To od niej musiałby usłyszać, ze ma się trzymać na dystans. Uszanowałby jej decyzję.
    - To nie jest domek na totalnym odludziu, inaczej sam bym tam nie pojechał. W środku jest kilka atrakcji, ale w dole jest miasteczko. Może i całkiem małe, ale da się dobre zabawić. No i góry same w sobie to świetna opcja – wyjaśnił – firma ojca ma samolot, można w każdej chwili lecieć, a łącznie to kilka godzin podróży – dodał przypominając sobie te kilka godzin spędzonych w towarzystwie ojca. Nigdy więcej.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  117. - To dobrze, że chociaż komuś się udaje – stwierdził, w końcu najważniejsze, że ona była w tym wszystkim szczęśliwa. Reszta świata mogła sobie myśleć co chciała. Gabriel gdyby był w stanie się w kimkolwiek zakochać, nie liczyła by się dla niego opinia innych ludzi. Zwłaszcza, że zazwyczaj te wszystkie osoby będące na zewnątrz nie miały pojęcia co dzieje się w środku i pochopnie oceniali.
    - Elle – to było miłe, że w jakiś sposób wierzyła, że i dla niego jest nadzieja, ale on znał samego siebie i wiedział czego chce, nie sądził by jakakolwiek kobieta była w stanie, aż tak się poświęcić – ja nie chcę małżeństwa i tym bardziej nie chcę dzieci, potrafiłabyś z tego zrezygnować? - i tu nie chodziło tylko o to, że nie chciał brać odpowiedzialności za tak kruche i niewinne istnienia, nie sądził aby był dobrym ojcem. Nie wybaczyłby sobie gdyby komuś spaprał dzieciństwo tak jak jego ojciec zrobił to jemu. A niestety każda kobieta prędzej, czy później pragnęła tych dwóch rzeczy, a Gabriel nigdy nie będzie w stanie czegoś takiego ofiarować.
    - Niektórzy tatuują się by zamknąć pewne drzwi, niektórym to pomaga – u niego nie działało to w ten sposób, ale nie wyobrażał sobie nie mieć tych wszystkich wzorów na swoim ciele. Czułby się nagi i niekompletny – pokazałbym ci, ale jesteśmy w knajpie – zażartował z lekkim uśmieszkiem wykrzywiającym jego usta.
    Gabe zmarszczył brwi i pokręcił głową. Zupełnie nie zgadzał się z jej tokiem myślenia i tu wcale nie chodziło tylko o jej rozrywkę.
    - Wiesz, że nie możesz traktować go jak jajka? - uniósł lekko brew – Nie wiem co się wydarzyło, że wylądował na wózku, ale gdyby mnie to spotkało – gdyby jego to spotkało to nie chciałby już więcej żyć, ale to był drobny szczegół – nie chciałbym żeby ktokolwiek się nade mną litował. Wiem, że wózek to spora komplikacja, ale niech facet będzie facetem, a nie trzecim dzieckiem i nie mówię tego złośliwe. Dla mnie chyba byłoby lepiej jeśli rzeczy wróciły by do dawnego porządku – z pewnością gdyby ktoś próbował go non stop niańczyć to za bardzo by to godziło w jego ego – i zawsze możesz pojechać z nimi, rodziny wypad i takie tam – mruknął niechętnie. W tedy na pewno by już jej nie towarzyszył. Byłby jak piąte koło u wozu, a Arthur... Cóż gdyby mu podsunęła taki pomysł, Gabe chciałby widzieć jego minę.
    - Nie wiem, czy chcesz wiedzieć – zaśmiał się krótko – począwszy od skoku ze spadochronem i zrobieniem prawka na motocykl, przez przelecenie nauczycielki od matmy i pojechanie na safari. Na prawdę sporo tego było – no i był szczeniakiem, gdy spisał tą głupią listę.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  118. Carlie naprawdę nie umiała sobie wyobrazić takiej sytuacji, to naprawdę brzmiało trudno i nie chodziło tylko o sam fakt, że seks był utrudniony, ale jak sam mężczyzna musiał się czuć po tym co się wydarzyło, całe życie być sprawnym i obudzić się z niemożliwością chodzenia. Nie umiała nawet sobie wyobrazić, jak ona poczułaby się w takiej sytuacji. Chyba też nie chciała sobie tego wyobrażać, to było zwyczajnie za trudne i tak naprawdę nie mogła dać dziewczynie żadnej rady, która jakkolwiek by jej pomogła. Mogła ją odesłać do lekarza i nic więcej tak naprawdę.
    — Po alkoholu trudne tematy łatwiej wychodzą — stwierdziła, co akurat było prawdą. Człowiek po alkoholu zwykle stawał się odważniejszy i można było porozmawiać bardziej otwarcie, choć to akurat była rozmowa, w której zwyczajnie trzeba byłoby być trzeźwym i w pełni rozumu, a tego zaczynało dziewczynom powoli zdecydowanie brakować po tych kilku kieliszkach. — Wiesz, jak masz ochotę to daj znać. Myślę, że jeszcze parę osób znajdzie się chętnych do naszych… romansów — dodała ze śmiechem. Tego również nie umiała sobie wyobrazić, a na pewno było to wyobrażenie, o którym nie spodziewała się myśleć. Ale kto wie co przyniesie przyszłość? Może okaże się, że zostaną tylko we dwie i jakoś będą musiały sobie radzić…? W to akurat nie wierzyła, ale skoro były przy temacie to nie szkodziło przecież zastanowić się, jak ewentualnie do takiej sytuacji mogłoby dojść.
    Szczerze miała nadzieję, że nawet taki weekend poza miastem będzie niedługo możliwością. Carlie nie chciała oczywiście ciągnąć na siłę Elle, gdy nie mogła tak po prostu zostawić dzieci z mężem i zająć się tylko sobą na parę dni. Sytuacja wyglądałaby nieco inaczej, gdyby wszystko było… po prostu dobrze, a w takiej sytuacji ciężko było wyjechać i nie martwić się o dzieci czy partnera, ona sama nie umiałaby tego zrobić i nie wymagała od blondynki takich poświęceń. Taki weekend jeszcze uda im się spokojnie zorganizować.
    — Wiesz, niby daje, ale czy ja tę chwilę wytchnienia chcę — odpowiedziała z uśmiechem. Ciężko było jej trzymać się z dala od Matta, ale to chyba były już uroki zakochania i miała nadzieję, że to uczucie wcale nie odejdzie. Nie wyobrażała sobie ich jako nudnej pary, która nic razem nie robi, są ze sobą z przyzwyczajenia lub nie mogą z jakiegoś powodu się rozejść i się ze sobą męczą. — Chyba ci nie pokazywałam zdjęć…? Nie, raczej nie.
    Odeszła na chwilę po jeden z albumów, których jeszcze nie spakowała. Zdążyli już parę zdjęć wydrukować, a te schowała do albumu. Podała go blondynce.
    — Dużo nurkowaliśmy, są też zdjęcia spod wody, ale najbardziej lubię te z żółwiami. Znaleźliśmy je na jednej z plaż — powiedziała pokazując Elle zdjęcie, o które jej chodziło. Kucała tam na plaży przy dość sporych rozmiarów żółwiu z dosłownym szczęściem wymalowanym na twarzy.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  119. Roześmiał się na tyle głośno, że kilka osób popatrzyło na nich z dezaprobatą.
    - Elle nawet o tym nie myśl – pokręcił głową – ja nie... dzięki za chęci, ale na razie nie skorzystam - stwierdził uspokajając swój napad śmiechu. Nie chciał się w nic pakować i nie chciał by Elle później miała wyrzuty, że podsunęła go jakieś koleżance. Zresztą on nie był dobry w takie sprawy, nie umawiał się na chodzenie do kina, czy na wspólną kolację. To nie było w jego stylu. Ktoś by mógł powiedzieć, że jest jeszcze dzieciakiem w którym buzują tylko hormony, ale to nie o to chodziło. Odgradzał się od uczuć na wszystkie możliwe sposoby i na razie nie chciał tego zmieniać. Nie sądził by to miało dobre zakończenie.
    Nieco go zaskoczyła jej nagła reakcja, właśnie tak to się zawsze kończyło. Palnie coś co wytrąca innych z równowagi. Zbeształ w myślach samego siebie, że wciskał nos w nie swoje sprawy. Chciał coś jeszcze dodać, ale ugryzł się w język. Poniekąd rozumiał podejście Elle, w domu nie musieli się niczym mierzyć, ale w końcu będą musieli się z niego wychylić. Przecież nie mogła go w nim zamknąć i liczyć, że nigdy więcej nie zechce ujrzeć świata. Poza tym jej mąż nie był jedyną niepełnosprawną osobą na tym świecie. Tacy ludzie potrafili robić niesamowite rzeczy i radzić sobie z niedogodnościami. Mimo wszystko mogli korzystać dalej z życia. Gabe przeczuwał, że to Elle bardziej boi się tych wszelkich utrudnień. Arthur wydawał się dość twardym gościem.
    - Spokojnie – chwycił ją lekko za dłoń i ścisnął by skupiła się na nim – to wasza sprawa nie staram się wtrącać, a ty nie musisz się z niczego tłumaczyć – zapewnił cofając rękę. Nie chciał jej w żaden sposób zezłościć, ale zastanawiał się czy to w ogóle możliwe aby choć jedna ich rozmowa skończyła się normalnie. Albo on wybuchał albo ona.
    Gabriel skinął głową w stronę kelnerki.
    - Rachunek – mruknął gdy blondynka znów zjawiła się przy ich stole.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  120. Gabriel odprowadzał ją spojrzeniem do samych łazienkowych drzwi i gdy tylko zgięła się przy nich w pół, niemal od razu znalazł się przy niej. Położył dłoń na jej plecach i delikatnie je potarł. To było trochę dziwne i nie sądził, że to z powodu bólu brzucha.
    - Zawiozę cię do lekarza i nawet nie staraj się ze mną kłócić bo i tak nie przekonasz mnie żebym cię teraz zostawił – zarządził. Gdyby coś się jej w tym momencie stało obwiniałby się, że nie zareagował, a jej mąż pewnie zwaliłby całą winę na niego. Gabriel mógł być dupkiem, mógł robić paskudne rzeczy, mógł kląć i pić zbyt wiele, ale nie odmówił by pomocy zwłaszcza w takiej sytuacji jak ta. Być może się czymś zatruła, być może to skutek stresu, ale wolał mieć pewność, że w takim momencie będzie nad nią czuwał ktoś kto zna się na rzeczy – chodź – poinstruował ofiarując jej swoje ramię by mogła się na nim podeprzeć. Parking był zaledwie kilka kroków od restauracji, tam miał swój samochód. Miał nadzieję, że nie zemdleje i nie będą musieli wzywać pogotowia.
    Kilka par oczu znów skupiło uwagę na ich dwójce, kilka osób szeptało między sobą. Miał ochotę ich wszystkich uciszyć, ale teraz to nie było najważniejsze. Skinął na kelnerkę, która wahała się czy do nich podejść czy nie.
    - Weź nasze rzeczy, ja ją zaprowadzę do auta – poinstruował na co blondynka posłusznie skinęła głową i pognała po ich rzeczy. Gabe ostrożnie objął ramieniem Elle i zaczął prowadzić w stronę wyjścia – jeśli nie masz siły iść to powiedz – oczywiście, że taka sytuacja nie obejdzie się bez odzewu, a gdyby wyniósł ją na rękach z lokalu zrobiłby niezłe przedstawienie. Niektórzy ludzie w szkołach żyli dla plotek. Przejął od kelnerki jedynie płaszcz Elle by szczelnie ją nim okryć. Nie chciał jej dodatkowo wystawiać na działanie ostrego, zimnego powietrza. Miał wrażenie, że w tym momencie wszystko mogło by jej zaszkodzić i pogorszyć jej stan.

    Ciut przerażony Gabs

    OdpowiedzUsuń
  121. - Spieprzaj – warknął do kelnerki i sam wrzucił resztę rzeczy na tylną kanapę samochodu. Pochylił się nad Elle przytrzymując jej jednocześnie włosy – nie dbam o tapicerkę – odparł sięgając do drzwi. Jednym ruchem otworzył je i wsadził do środka koleżankę. Sam usadowił się błyskawicznie za kierownicą. Zza fotela wyciągnął jakiś pusty worek i chusteczki – trzymaj i nie krępuj się – dodał odpalając silnik. W tym momencie było mu naprawdę wszystko jedno, czy zarzyga mu cały samochód, czy nie. Chciał jak najszybciej posadzić ją przed lekarzem. Nie wiedział o co chodzi, a tym bardziej zaniepokoił go fakt, że jeszcze wczoraj wszystko było zupełnie w normie. Nastawił jedynie delikatne ogrzewanie, jemu ciepło nie służyło gdy dręczyły go mdłości – szpital jest niedaleko – mruknął doskonale wiedząc którędy jechać by ominąć największe korki i dotrzeć do wyznaczonego celu w jak najkrótszym czasie. Chyba jeszcze nigdy czegoś takie nie odczuwał, zmartwienia. To było paskudne uczucie, ściskało go w piersi na samą myśl, że dziewczynie siedzącej obok może się coś stać. To nie było dla niego naturalne i czuł się z tym dziwnie. Spieszył się łamiąc po drodze kilka przepisów, uważał jedynie by nikogo nie przejechać na pasach. Jeszcze by mu tego brakowało choć pewnie parę osób ucieszyło by się widząc go za kratkami.
    Na miejscu byli zaledwie po dziesięciu minutach. Widział, że Elle czuje się tak samo źle jak wcześniej. To go mocno martwiło, że te cholerne skurcze nie ustają i nie dają jej chwili wytchnienia. Zaparkował jak najbliżej wejścia nie zastanawiając się nad tym czy mógł tu w ogóle zostawić samochód. Wyskoczył z samochodu i po chwili prowadził już Elle do wejścia. W środku było sporo ludzi, niektórzy siedzieli na fotelach inni stali i czekali na swoją kolej. Gabe nie miał zamiaru czekać, miał wrażenie że Elle zaraz mu odleci.
    - Ona potrzebuje pomocy – rzucił nagląco do kobiety za kontuarem. Brunetka nawet nie podniosła spojrzenia znad sterty papierów.
    - Proszę poczekać w kolejce – odpowiedziała automatycznie.
    - Ona potrzebuje pomocy, teraz! - warknął tracąc cierpliwość w zastraszającym tempie. Tym jednak zwrócił uwagę pielęgniarki, która zmierzyła wiszącą na jego ramieniu Elle. Pokiwała jedynie głową po czym podniosła tyłek z fotela i zniknęła gdzieś na chwilę. Wróciła z wózkiem inwalidzkim i bez pytania posadziła ją na nim.
    - Ty tu czekasz – poinstruowała Gabriela, który niemal od raz u chciał za nią pójść.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  122. Przez czas spędzony w poczekalni, zastanawiał się czy nie zadzwonić do Arthura. Chyba powinien wiedzieć, że Elle jest w szpitalu, ale z drugiej strony nie było wiadomo czy to coś groźnego. Po kilku minutach rozważań stwierdził, że wstrzyma się z telefonem póki nie dowie się niczego więcej. Jeśli będą chcieli ją tutaj zatrzymać wtedy zacznie martwić się jej mężem. Przynajmniej na razie nie będzie musiał się z nim widzieć.
    Gdy dostrzegł Elle ponownie w recepcji uważnie się jej przyjrzał. Wciąż wyglądała słabo i krucho, ale przynajmniej mogła normalnie stać, więc chyba było lepiej.
    - Żaden problem – odparł wzruszając ramionami – i nie musisz przepraszać, ja zachowywałem się gorzej – przyznał. Poza tym jej wybuch był łagodny i nie powiedziała nic niemiłego, więc tym bardziej nie było powodów do przeprosin. On ich nie oczekiwał, tym bardziej że wcale nie musiała chcieć spędzać z nim czasu – zawiozę cię do domu – zaproponował. Na zajęcia nie opłacało mu się już wracać, a nic innego nie miał w planach. Na szczęście miał taką pracę, którą niemal w całości mógł wykonywać z domu, więc nie tracił czasu na przesiadywanie w biurze.
    - Co powiedział lekarz? - zapytał zerkając na nią. Przynajmniej wypuścili ją, więc to nie mogło być nic bardzo poważnego. Zwłaszcza, że spędziła w gabinecie raptem godzinę. Mimo wszystko wolał się dopytać i mieć pewność, że wszystko z nią okej.
    Gabriel nie przepadał za szpitalami. Nie raz i nie dwa tutaj kończył, gdy obrywał zbyt mocno i kawałek plastra nie wystarczał do opatrzenia rozciętego łuku brwiowego, czy kłykci. Pamiętał też jak raz kazali mu siedzieć i czekać ponad godzinę, gdy miał skręcony nadgarstek. Lekarze mają zawsze coś ważniejszego na głowie. Poza tym nie przepadał siedzieć w jednym miejscu z tak dużą grupą jęczących i kaszlących ludzi. Ostatecznie i tak nigdy nie słuchał zaleceń doktora, miał to szczęście, że wszystko goiło się na nim bardzo szybko.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  123. Pokiwał głową. Jak zawsze nic konkretnego, a za porządne badania się zabiorą jak następnym razem trafi tu omdlała. Sam siebie w myślach skarcił za takie myślenie, na pewno nie będzie następnego razu.
    - To odstawię cię na uczelnię – spojrzał na nią uważniej – na pewno dasz radę prowadzić? Mogę zawieźć cię do domu i odprowadzić auto później – zaproponował. Nie był pewny czy powinna siadać za kierownicę. Niby już ją tak nie bolało, ale gorzej jeśli znów poczuła by się słabiej. Zaczynało go powoli denerwować ta cała troska. To było dla niego takie nienaturalne, nigdy się tak nie zachowywał, wręcz czuł się nieswojo sam ze sobą. Być może sam o sobie czegoś nie wiedział.
    - Mam ją gdzieś w aucie, mogę ci pożyczyć – zgodził się. Większość książek, które posiadał przeczytał kilkakrotnie, więc nic się nie stanie jak jej znowu nie dokończy. I tak znał zakończenie i całą treść niemal na pamięć. Dla siebie znajdzie coś innego, chociaż z tego co pamiętał miał jakiś rękopis do przerobienia.
    Poprowadził ją na parking. W międzyczasie przeparkował auto, nie chciał dostać mandatu i tym bardziej nie widziało mu się użeranie z blokadą na kole. Chwilę poszperał w bagażniku, w którym walało się mnóstwo jego rzeczy, począwszy od ubrań, a skończywszy na podręcznikach i książkach.
    - Trzymaj – wręczył jej książkę o której rozmawiali – jest niezła choć trochę specyficzna. Zobaczymy co ty powiesz – Gabriel może i nie wyglądał na miłośnika powieści, zwłaszcza takich, które były raczej uważane za babską lekturę. On jednak lubił próbować różnych rzeczy, a Austen poruszała kilka ważnych tematów, choć jej podejście nie koniecznie było czymś z czym Gabriel w stu procentach się zgadzał – w takim razie gdzie jedziemy? - zapytał sadowiąc się za kierownicą. Odpalił silnik, a po chwili z nawiewu poleciało przyjemnie ciepłe powietrze. Włączył też radio. Z głośników popłynęły cięższe brzmienia, więc niemal od razu ściszył. Nie każdy przepadał za taką muzyką, ale nie lubił jeździć w ciszy.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  124. Jaime spojrzał na księdza, a potem na Elle. No dobra, skoro miał mówić jak najmniej... Nie chciał też zostawiać jej samej z tym wszystkim, w końcu oboje chcieli zdobyć jakieś informacje, które zaspokoiłyby ich ciekawość i pomogły rozwiązać tę zagadkę. W sumie samo to doświadczenie było bardzo interesujące; bawili się w detektywów czy policjantów, z tym że sprawa była prawdziwa i nie mieli pojęcia, jak to się skończy, co odkryją, czy wyjadą stąd z kwitkiem, czy ktoś przyłapie ich na wciskaniu kitu... Oby tylko gdzieś po drodze nie spotkali któregoś z wykładowców. Chociaż chyba bajkę o byciu rodzeństwem i adopcji chcieli opowiadać tylko w tym kościele, a Jaime nie sądził, że mogą tu spotkać kogoś z uczelni, kto ich znał.
    Jaime wszedł za dwójką do pomieszczenia i rozejrzał się. Niezłe miejsce. Robiło wrażenie, chociaż nie było za duże, a materiałów na regałach było pełno. Wydawać by się mogło, że muszą tu coś znaleźć, cokolwiek, chociażby jeden ślad, jedną wskazówkę. Czyżby naprawdę mogło im się poszczęścić?
    Zaraz spojrzał na księdza. Oczywiście, że mógł zadawać więcej pytań, dlatego też wersja z adopcją była dla nich wygodna, bo nie musieli za wiele wiedzieć o matce, której szukali, co nie?
    Pokiwał głową, odpowiadając tym samym na pytanie Elle. Tak, ich "matka" mogła się wtedy jakoś urodzić. Cała ta historia trochę go wciągnęła, ale wciąż się obawiał, że zaraz coś zepsuje albo ktoś się domyśli, że to wszystko kłamstwo. Zwłaszcza kiedy ksiądz dalej pytał, jak na przykład o to imię matki. Dobrze, że Elle zajrzała w kartki i mogła chociaż spróbować strzelić. I najwidoczniej jej się udało, co bardzo cieszyło chłopaka. Odetchnął z ulgą w duchu, kiedy duchowny powiedział, że Nancy zniknęła z miasta. Ich historyjka mogła faktycznie mieć ręce i nogi, co jeszcze bardziej zadziwiło Jaime'ego. Jasna cholera, czy tylko mu się wydawało, czy robiło się coraz dziwniej?
    Chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszał o nagrobku. Odwrócił wzrok. Zrobiło mu się bardzo przykro. Cóż, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Poza tym, kolejny grób, co?
    - Gdzie znaleziono jej ciało? - zapytał nagle Jaime, prostując się i patrząc na księdza. Zastanawiało go, czy to może nie było w okolicach tego budynku czy może w nim samym? Może teraz przesadzał i za wiele sobie wyobrażał, ale... chciałby dowiedzieć się więcej o tej śmierci. Co, jeśli to miało jakiś związek z tym, po co w ogóle się tu zjawili? Oczywiście może to być tylko przypadek, a mordercą mógł być turysta czy ktokowliek inny, nie mający nic wspólnego z miejscową legendą.
    Zrobił krok w ich stronę i stanął obok Elle, żeby ksiądz nie poczuł się osaczony, gdyby jednak znalazł się po drugiej stronie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  125. Bezczynność doprowadzała go do szału. Po wyjściu ze szpitala czuł się zupełnie bezużyteczny i zrobił wszystko, by jak najszybciej wrócić na uczelnię. Miał dzięki temu motywację, żeby zwlec się z łóżka, bez tego prawdopodobnie nie byłoby tak łatwo. Była jeszcze rehabilitacja, ale ta nie dawała tak szybkich efektów, jak spodziewał się Arthur. Był przez to cholernie sfrustrowany i wkurzony, bił się po nogach, gdy nikt go nie widział, a siniaki zakrywał spodniami. Tylko z Elle układało się wspaniale, ale to napełniało go jeszcze większą frustracją, bo… Pragnął jej bliskości, a nie potrafił się przemóc. Wmawiał sobie, że skoro nogi nie działają, to cała reszta również nie funkcjonuje tak, jak powinna. Ewidentnie była to nieprawda, ale za bardzo się bał, żeby się o tym przekonać.
    List znaleziony w skrzynce był idealną okazją, żeby się na kimś wyżyć. A informacje uzyskane od Lily tylko go w tym przekonaniu utwierdziły. Zdążył już zapomnieć, że istniał ktoś taki jak Nico, więc tym bardziej był wkurzony, gdy dowiedział się, że niejaki Gabriel jest jego kolegą. Arthur czuł się tak, jakby historia miała zatoczyć koło. Miejsce wkurzenia szybko zajęło zranienie, bo… Myślał, że Elle się zmieniła. Że ich małżeństwo w końcu zaczynało się układać, że było dobrze, a tymczasem jego żona spędzała czas w towarzystwie kogoś, kto założył się o to, że ją przeleci. A może… Po prostu tego chciała? Może jego obawy i strach przed zbliżeniem popchnęły ją do tego, by pozwolić Gabrielowi wygrać ten zakład? Ale przecież Elle nie poświęciłaby rodziny dla czegoś takiego. Kiedyś robiła świństwa, a początek znajomości z Arthurem był tego idealnym przykładem, ale nie teraz.
    Na pewno?
    Arthur zajmował miejsce przeznaczone na biuro i kreślił bezmyślnie po kartce. Dzieci zapadły w popołudniową drzemkę, więc opiekunkę odesłał do domu, pewien, że sam da radę się zająć swoimi pociechami. Tak naprawdę nie chciał, by ktoś obcy słyszał, co miał do powiedzenia swojej żonie. I czekał. Czekał, aż wróci, choć coraz częściej i intensywniej do jego głowy uderzało jedno pytanie: jesteś pewien, że wróci?
    Odetchnął z nieskrywaną ulgą, gdy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi i wycofał się zza biurka, po czym wyjechał z pomieszczenia i zatrzymał się w korytarzu, przykładając palec wskazujący do ust.
    - Nie budź naszych diabełków – wyszeptał i uśmiechnął się lekko, choć nie dało się ukryć, że ten uśmiech nie sięgał oczu. Było mu zwyczajnie po ludzku źle, że Elle tak łatwo potrafiła wrócić do dawnego towarzystwa, z którego nic dobrego nie wyniosła. Arthur zakochał się w niej, bo przy nim była inna, ale gdyby spędzał czas z jej niegdysiejszymi znajomymi, niewykluczone, że to małżeństwo, w ogóle ta relacja, nie miałaby racji bytu. – Masz chwilę? Chciałbym z tobą porozmawiać – rzucił półgłosem, nie potrafiąc wytrzymać i wskazał na prowizoryczne biuro, do którego drzwi były otwarte.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  126. Arthur wykorzystał moment odświeżenia się przez Elle na spokojne przemieszczenie się z powrotem do biura. Złożył porozwalane na biurku kartki i schował je do szuflady, ale nie sprawiło to, że zaczął panować ład czy porządek. Morrison podczas pracy był strasznym bałaganiarzem, ołówki i długopisy leżały na blacie i podłodze, plany miał poupychane w każdej szafce, szufladzie i na każdej płaskiej powierzchni, po której dało się rysować. Thea również włożyła w ten nieład swoje trzy grosze, pomagając swojemu ojcu w projektach. Czy raczej upiększając je dziecięcymi bazgrołami, przez które musiał rysować od początku. Ale pozwalał na to swojej córeczce, bo i tak na razie nie miał tego nikomu pokazywać.
    - To? – rzucił, zerkając na kartki i machnął ręką, po czym ułożył dłonie na kołach wózka. – To nic takiego, może zaczekać – dodał, zmieniając swoje położenie tak, że znalazł się przed biurkiem. Wychylił się przez bok wózka i delikatnie pchnął drzwi, by te się przymknęły, po czym wskazał Elle krzesło i zaczekał, aż usiądzie. Wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że był zmuszony patrzeć na swoją ukochaną z zupełnie innej perspektywy niż jeszcze kilka miesięcy temu, więc wolał z nią rozmawiać, gdy siedziała.
    - Przede wszystkim, dobry wieczór, kochanie, za chwilę mi opowiesz jak ci minął dzień – zaczął, uśmiechając się lekko i przysunął się na tyle, że zetknęli się kolanami. Dopiero wtedy oparł ręce na swoich udach, ale szybko sięgnął dłoni Elle i ujął jej palce, cicho wzdychając. Podniósł spojrzenie na jej twarz i spojrzał prosto w ciemne oczy. – Jest coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać. Wiesz, że nie wtrącam się w twoje znajomości, bo każde z nas ma prawo do swojego życia i staram się szanować twoją prywatność – mówił cicho, nieco mocniej ściskając jej palce w swoich, ale nie na tyle, by poczuła dyskomfort. Z jego twarzy zniknęły resztki uśmiechu. – Ale coś znalazłem. W skrzynce na listy. Byłem ciekawy i przeczytałem. Okazało się, że to od kogoś… - urwał, szukając odpowiednich słów. – Związanego z twoją przeszłością, o której mieliśmy zapomnieć. O Nico i jego znajomych. Myślałem, że nam się udało, ale widzę, że się pomyliłem – westchnął cicho i odsunął się, opadając plecami na oparcie wózka. Przez cały czas nie odrywał spojrzenia od oczu ukochanej, nie chcąc przegapić żadnej reakcji. – Gabriel. Imię znajome, więc rozmawiałem z Lily. Powiedziała mi, że… Że ten skurwiel się o ciebie założył. Że zaciągnie cię do łóżka… Więc rozmawiałem też z nim, kazałem trzymać się z daleka od naszej rodziny… Wiesz co usłyszałem? Że nie powiedziałaś mu, że nie chcesz mieć z nim nic wspólnego. Okej, nie rozumiem tego, bo myślałem, że nie zadajesz się z tymi ludźmi, ale okej. Ale dodał jeszcze coś. Że poczeka, poczekaj, jak to ujął… Poczeka, aż nasza córka trochę podrośnie, może będzie wolała starszych, tak jak ty – wyrzucił z siebie na wydechu, krzywiąc się na samą myśl, że nie mógł wstać i po prostu mu przywalić, tak jak chciał to uczynić. Bał się jednak, że na tym by się nie skończyło i zabiłby gnojka… - Skoro Lily wiedziała, ty też wiedziałaś. O zakładzie – powiedział cicho, wiedząc doskonale, jak blisko kiedyś ze sobą były i dalej jednak była w stanie bronić tej drugiej i na odwrót. – Więc mam tylko jedno pytanie. Dlaczego, Elle? Wiem, że teraz… Jestem bezużyteczny, przepraszam, ale nie sądziłem, że… Aż tak ci na tym zależy? Dlaczego? – ostatnie słowa wyszeptał i zacisnął powieki, by nie dodać nic więcej.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  127. Tak bardzo chciał jej wierzyć, ale coś go w tym blokowało. Słowa Gabriela odnośnie tego, że nie kazała mu trzymać się od siebie z daleka, jej przeszłość związana z tymi ludźmi… To bolało. Cholernie bolało. Był gotów się zabić, żeby jej nie skrzywdzić, zawsze starał się być jak najlepszym mężem, nie wychodziło mu idealnie, ale się starał, kochał ją całym swym sercem i dawał od siebie tyle, ile tylko mógł, a Elle… Czy nie potrafiła poświęcić się na tyle, by odciąć się od ludzi, którzy byli związani z Nikiem, który z kolei był przyczyną wszelkich wątpliwości co do swojego jestestwa dla Arthura? W dodatku ten zakład… Cholernie szczeniackie zagranie charakteryzujące tę konkretną grupkę znajomych. Może Elle po prostu za tym tęskniła? Za tą beztroską? Za intrygami?
    Przypomniał sobie tamten dzień, kiedy Elle poszła otworzyć komuś drzwi. Powiedziała wtedy, że to znajomy ze studiów wpadł pożyczyć książkę. Arthur tego nie kwestionował, bo dlaczego by miał? Ufał jej, byli ze sobą szczerzy i otwarci. Jak widać nie do końca.
    - Więc po co to zrobiłaś? – zapytał, powoli wysuwając dłonie z jej uścisku. Czuł się źle, prawie tak, jakby go zdradziła. – Okłamałaś mnie – przypomniał cicho. – Powiedziałaś, że to znajomy ze studiów, a on… Był u nas w domu… Więc zbliżył się do niej. Do Thei i do Matta – wyszeptał, kręcąc lekko głową i roześmiał się gorzko. – Nie ma żadnego zbiegu okoliczności w spędzaniu z kimś czasu, w pożyczaniu mu książek, żeby mąż się nie czepiał. A ten list… Nie był napisany przez kogoś, na kogo wpada się przypadkiem. Miałem wrażenie, jakbym czytał… Nie wiem co. List od kochanka, który coś przeskrobał, tak to wyglądało – wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się smutno. Żałował, że nie może wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem, odciąć się na moment od tego wszystkiego. – Obiecaliśmy sobie szczerość, nie dotrzymałaś słowa. I to znowu przez ludzi, którzy… Wiesz, jak się czułem, kiedy powiedział, że dobierze się do naszej córki? On nawet, kurwa, nie przeprosił za ten głupi zakład. I był dumny z tego, że nie kazałaś mu się odpieprzyć, chociaż wiedziałaś! – powiedział nieco głośniej i zasłonił usta dłonią, by nie obudzić dzieci. Odetchnął kilka razy, żeby się uspokoić i przeczesał nerwowo włosy, w końcu odrywając spojrzenie od twarzy Elle. – Jestem bezużyteczny, skoro nie potrafię uszczęśliwić cię na tyle, żebyś nie wracała do takich toksycznych relacji. Więc nie wmawiaj mi, że tak nie jest i nie wmawiaj mi, że to zbiegi okoliczności. Lily twierdzi, że cię ostrzegała, jak tylko zaczęłaś spędzać z nim czas. Nie chcę być okłamywany, zwłaszcza przez własną żonę, której powinienem ufać – mruknął i na moment wstrzymał powietrze w płucach. – Albo ja, albo oni. Przykro mi, Elle, ale twoi dawni znajomi mnie zniszczyli. Teraz jestem zdrowy i nie chcę tego zaprzepaścić. Wiem, że to brzmi egoistycznie, ale nie zostawiasz mi wyboru. Pierwszy raz w życiu mam szansę na normalność i nie pozwolę jej sobie odebrać przez Nico, Gabriela i innych gnojków. Albo ja, albo oni – powtórzył cicho, spoglądając na nią z czającym się w ciemnych tęczówkach bólem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  128. - Ale się znaleźliśmy – mruknął cicho, obserwując zbierające się w jej oczach łzy. Widok łamał mu serce, ale nie mógł się ugiąć. Czuł się oszukany i zraniony, kolejny raz wykorzystany przez osobę, którą kochał najbardziej na świecie. Wszystko do niego wróciło: każde wspomnienie związane z Nikiem, jej słowa, gdy zobaczyła go z inną dziewczyną, jak zaczęła unikać Arthura, jak pierwszy raz usłyszał w swojej głowie, że nie może pozwolić jej się wymknąć… Teraz odczuwał to jednak mocniej, bo łączył ich nie tylko jednorazowy numerek w czyjejś sypialni. Mieli dwójkę dzieci i obrączki na palcach, do cholery!
    - Przestań! – warknął nagle i oparł palce na skroniach, gdy głowa zaczęła pulsować mu bólem. – Przestań obchodzić się ze mną jak z jajkiem! Nie robiłaś tego, kiedy byłem psycholem, więc dlaczego robisz to teraz, gdy jestem zdrowy?! Ja tylko nie mogę chodzić, Elle, niech to do ciebie dotrze! – powiedział, tracąc wszelkie hamulce. Nadopiekuńczość Elle była męcząca. Zwłaszcza, że nie potrzebował, by ktoś go w czymś wyręczał. Chciał normalnego życia, skoro nareszcie miał na nie szansę.
    Złość minęła tak szybko, jak się pojawiła, a Arthur otworzył szerzej oczy i gdyby mógł, teraz wstałby i wziął ją na swoje kolana, mocno tuląc. Zagryzł dolną wargę i sięgnął jej wilgotnej od łez dłoni, ukrywając ją w swoich, po czym delikatnie pociągnął dziewczynę, by wstała z krzesła. Usadził ją na swoich nogach i objął ramionami, by mu się nie zsunęła.
    - Powoli – powiedział miękko, przeczesując palcami jej jasne włosy. – Jaki szpital? Co się stało? Dlaczego jesteś w domu i nie zadzwoniłaś? Tylko proszę, nie mów, że nie chciałaś mnie denerwować, bo jeśli usłyszę to jeszcze raz, przysięgam, że będziesz spać na kanapie – zagroził i musnął wargami jej policzek, scałowując słone łzy. – Spokojnie, proszę, uspokój się… Wszystko jest w porządku, już jest dobrze, tylko błagam, nie okłamuj mnie więcej, dobrze? Niemówienie o czymś takim i pozwalanie, żebym dowiedział się od osób trzecich jest gorsze, niż usłyszenie tego od ciebie. On cię wykorzystuje, kochanie, wiesz o tym, prawda? Masz za miękkie serce, a on się tego chwycił. Pewnie tylko po to, żeby wygrać ten głupi zakład, nie pozwól sobą manipulować. Jesteś na to za mądra, do cholery – jęknął cicho i przytulił ją mocniej, opierając czoło na jej barku i przymykając powieki. – A Moore to głupia suka, zajmę się nią – dodał nieco chłodniej i zacisnął pięści na samą myśl o profesorce. Wiedział, że przyczynił się do problemów Elle, choć było to nieświadome. Jako student często dyskutował z kobietą, ośmieszali wzajemnie swoje tezy, ale o ile Arthur sobie z tym radził, tak ona nienawidziła, gdy ktoś podważał jej autorytet. – Mści się na tobie za to, że byłem dla niej dupkiem. Naprawię to, obiecuję – dodał i zerknął na jej przyłożoną do podbrzusza dłoń. – Elle, wszystko w porządku? Boli cię brzuch? Powiedz, wystarczy słowo, a dzwonię po tę… Jak jej tam, żeby zajęła się dziećmi i jedziemy do szpitala. Co się w ogóle stało, dlaczego cię wypuścili?

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  129. — W takim razie wszystko wskazuje na to, że jesteśmy umówieni — zauważył, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. Nie miał nic przeciwko zawieraniu nowych znajomości, tym bardziej, że w Nowym Jorku wciąż posiadał stosunkowo niewielu znajomych. Choć z drugiej strony, gdyby tak porządnie się nad tym zastanowić, to jak na ten moment swojego pobytu, to pośród tego nielicznego grona zyskał już całkiem sporo bliskich osób, za którymi bez wątpienia by tęsknił, gdyby niespodziewanie przyszło mu wrócić na Barbados. Jego serce było teraz rozdarte między tymi dwoma miejscami, w obydwu bowiem znajdowali się ludzie, którzy byli dla niego ważni i z którymi nie chciał tracić kontaktu. Chwilowo jednak nie mógł pozwolić sobie na zbyt częste odwiedziny w rodzinnym kraju, ba!, raczej powinien odłożyć w czasie wszystkie podróże, aby Urząd Imigracyjny spojrzał na niego nieco bardziej przychylnie. W końcu jak by to wyglądało, gdyby po otrzymaniu wizy narzeczeńskiej, a w ostatecznym rozrachunku – miejmy nadzieję – zielonej karty, nagle zacząłby latać po całym świecie, w Stanach spędzając ledwo ułamek całego tego czasu? Jako przykładnemu imigrantowi, po prostu nie wypadało mu robić czegoś takiego.
    Tymczasem jednak słuchał opowieści o tym, jak Villanelle poznała Jen i cień oburzenia przemknął po jego twarzy, kiedy blondynka oznajmiła, iż jej ciotka zostawiła Theę samą przed sklepem.
    — Trzeba być bez wyobraźni — warknął i pokręcił głową, wyobrażając sobie, co musiało mieć wtedy miejsce. Szczęście w nieszczęściu, że teraz grzecznie siedząca w nosidełku dziewczynka trafiła wtedy na Jen, która była zdrowa na umyśle osobą, niż na kogokolwiek innego, bo przecież różni ludzie chodzili po tym świecie.
    — Ciasto malinowe? Czemu mnie to nie dziwi — parsknął z rozbawieniem. — Podpowiem, że w razie czego malinami załatwisz u niej wszystko — dodał z szerokim uśmiechem. Kto wie, może to wyłącznie ze względu na malinowe oczko w pierścionku przyjęła jego oświadczyny?
    — Skoro wyszło, że teraz prawie wszyscy się znamy, to fakt, musicie się spotkać i koniecznie nadrobić. Poobgadywać mnie — dodał ze zgoła niewinnym uśmiechem, lekko i zaczepnie nachylając się w stronę Elle, lecz Jasper zaraz przegonił go machnięciem ręki, nadając ostateczny kształt nowej fryzurze kobiety, by ostatecznie oznajmić, iż w końcu skończył. Wydawał się na mniej zadowolonego z tego, że Jerome i Elle przegadali całą jej wizytę, przez co z powodu kręcenia głową miał nieco utrudnione zadanie i wyglądało na to, że wreszcie odetchnął z ulgą, skończywszy.
    Jerome nie potrzebował więcej sygnałów. Zaraz poszedł po pozostawiony na biurku aparat i poprosił, by Elle podeszła pod okno, gdzie mieli lepsze światło. Po raz kolejny zrobił kilka zdjęć pod różnymi kątami, wreszcie uznając, że udało mu się uchwycić na fotografii kolor w taki sposób, jak ten wyglądał w istocie.
    — Teraz możesz siebie wypatrywać na naszej stronie — oznajmił, wyłączając cyfrowy aparat. — Pod koniec dnia pewnie zrzucę zdjęcia na komputer i je ze sobą skleję. No i chyba obyło się bez większych kłopotów, prawda? — zagadnął, zerkając znacząco w stronę nosidełek.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  130. Przy poważniejszych tematach może i alkohol dodawał odwagi, ale też mógł sprawić, ze człowiek nie ma pełnej kontroli nad tym co mówi i prawdopodobnie mogły wyjść z tego sytuacje, których nikt nie chce, więc faktycznie dla wszystkich byłoby lepiej, a zwłaszcza dla Elle, aby te sprawy załatwiła na trzeźwo. Dziś mogły sobie mówić bzdury, opowiadać, jak bardzo nawzajem się kochają, bo przecież i tak mogły tego do końca nie pamiętać na następny dzień, a nie było tu również osób trzecich, które by mogły im na następny dzień mówić co wyprawiały. To co dzieje się tu całkowicie zostanie między tą dwójką i tak powinno być, ot co.
    — Oczywiście, że wybieram Matta — odparła z uśmiechem — nie ma nawet innej opcji, aby pojawił się ktoś inny. Chyba, że nagle z jakiegoś powodu Taylor Swift zdecydowałaby, ze woli dziewczyny… To ja bym się poważnie zastanowiła nad zmianą własnej orientacji — dodała starając się brzmieć poważnie, choć chyba jej to nie wyszło. Prawda była taka, że Carlie miała delikatną obsesję na punkcie Taylor, ale tak na dobrą sprawę po prostu uwielbiała jej muzykę. Kawałki znała na pamięć, dwudzieste drugie urodziny spędziła cały czas śpiewając 22 w klubie, w którym się bawiła i w czasie szykowania, poza tym po prostu ta ów blondynka była dużą częścią jej życia i tyle, a każdy przecież miał artystów, których wielbił, prawda? Dla jednych to było Queen czy Led Zeppelin, a dla niej Taylor Swift. — W ogóle, czy ty wiesz, że ja z nią piłam? Jakiś czas temu, Matt organizował imprezę z okazji płyty… no i ona tam była. Ogólnie wszyscy, w końcu miałam też okazję poznać narzeczonego kuzynki Matta i jednocześnie mojej przyjaciółki jeszcze z dzieciństwa, Jen. Dużo się działo, szkoda, że nie mogłam cię zabrać — westchnęła. Na pewno bawiłaby się świetnie, a przy okazji mogłaby poznać resztę ludzi, na których Carlie zależało. Wierzyła jednak, że jeszcze pojawi się taki moment, aby mogli wszyscy razem się spotkać.
    — Cholernie jestem szczęśliwa Elle i cieszę się, że mogę się tym z kimś podzielić — powiedziała. Ostatnio miała wrażenie, że jest nieco sama, a chciała dosłownie całemu światu wykrzyczeć, jak bardzo uszczęśliwia ją jeden człowiek. Tylko jak przychodziło co do czego to nie miała komu, a nie mogła się nikomu narzucać. Elle miała swoje problemy i cieszyła się z okazji babskiego wieczoru, gdzie mogły pogadać dosłownie o wszystkim, a ona mogła wyrzucić z siebie wszystko i Elle również, pomóc sobie czy obgadać różne sprawy. — A Hawaje są przepiękne, naprawdę. Jakbyś szukała jakiegoś miejsca na wakacje… nawet z dzieciakami, są resorty specjalne przystosowane do rodzin przecież. Opiekunka na wieczór i masz randkę w raju z mężem — dodała puszczając jej oczko.
    Sama nie mogła się doczekać powrotu, choć może w inne miejsce, aby zobaczyć resztę. Pewnie życia by jej nie starczyło, aby zobaczyć całą wyspę, bo co chwilę przecież się tam wszystko zmieniało, ale doskonale wiedziała, że tam jeszcze wróci. Już pewnie nie w tym roku, może w kolejnym lub jeszcze następnym, ale była pewna, że jej noga postanie jeszcze nie raz na Hawajach.
    — Cieszę się, że na ciebie trafiłam, wiesz? — powiedziała z delikatnym uśmiechem — bo nie wiem z kim mogłabym teraz tak siedzieć i po prostu obgadywać świat, facetów i całą resztę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  131. On w przeciwieństwie do wieloletniej przyjaciółki na pierwszym miejscu stawiał sport. Ile to razy potrafił rezygnować z licznych zaproszeń na imprezy, aby móc się wyspać na poranny trening? Kilkukrotnie, na pewno więcej niż pięć czy dziesięć razy. Ludzie nienawidzili momentu, gdy Jasper dzwonił lub pisał do nich przed wyznaczonym terminem na zaproszeniu, przepraszając i usprawiedliwiając swoją nieobecność. Ale co mógł na to poradzić? Wiązał z koszykówką przyszłość, więc nie wyobrażał sobie tego, żeby traktować to jako krótkotrwałą przygodę. I kiedy znajomi, w tym Villanelle bawili się świetnie, to on leżał wtulony w poduszkę, wypoczywając, a obok łóżka czekał uszykowany worek gimnastyczny.
    Patrzył na blondynkę całkowicie zaskoczony. Zbiła go z pantałyku. Zmieszał się. Jak mogła nagle zapomnieć kim jest Juliet? Czy aż tak opanował ją stres, że nawet najprostsze informacje, o których miała pojęcie, uciekały lub chowały się w zakamarkach mózgu?
    — Juliet Małecka — dodał nazwisko, którym od dwudziestu lat przedstawiała się jedna z najlepszych dentystek w Nowym Jorku. — W sumie mogło Cię chwilowo przyćmić, bo ona uwielbia swoje imię w polskiej wersji. Mało komu moja mama przestawia się inaczej, niż Julka. Ostatnio używała swojego prawdziwego imienia, gdy zapoznawała się ze swoją synową.
    Przez to, że tata Jaspera pochodził z Polski, niemal wszystkie imiona zamienione na łatwiejszą wymowę. Tylko Rachel nie miała swojego polskiego odpowiednika, więc wszyscy zwracali się do niej tak samo, oprócz babci. Ona jako jedyna wyczytała w którejś z gazet znaczenie i od kilku lat mówiła do niej moja owieczko. Wszystkich to bawiło, a Małecki kochał to, że ma aż tak rozmaite korzenie i nie jest jedynie chłopakiem ze Szwecji.
    — Ciocią? — przystanął, dziwiąc się jeszcze bardziej. Albo ktoś mu podmienił przyjaciółkę, albo przeciwbólowe leki powodowały chaos w głowie fryzjera. — Mam wrócić do domu i brać się do roboty, tak? A następnego dnia Will oskarżyłaby mnie o gwałt. — mocniej złapał kule ortopedyczne, kuśtykając do lady, za którą stała farmaceutka.
    Kobieta w zielonym fartuchu zrobiła współczującą minę i biorąc receptę z dłoni Villanelle, sprawdziła dostępność wszystkich leków w systemie, znikając za jakiś czas na zapleczu.
    — My... — było mu ciężko o tym mówić, bo jako małżeństwo już dawno powinni iść do łóżka, ale oni zaczęli od końca, co utrudniało zadanie. — jeszcze się nie kochaliśmy. Dopiero niedawno się całowaliśmy. — wyznał, spoglądając na półki z lekami.

    Jasper [Jestem, przeprowadzka wyłączyła mnie z blogowego życia, wybacz]

    OdpowiedzUsuń
  132. - Okej, tylko daj znać jak będziesz już domu – poprosił, wolał wiedzieć czy dotarła w jednym kawałku do łóżka. Wolał nie mieć jej na sumieniu i przy okazji kogoś jeszcze gdyby wjechała w jakąś osobę - rzadko śpię w jednym miejscu, to dlatego – odparł wzruszając ramionami. Wiecznie wybywał do znajomych, na imprezy. Nie opłacało mu się za każdym razem po coś wracać do pokoju, więc woził wszystko co potrzebne w aucie. Tak było wygodniej. Poza tym nie miał miejsca do którego lubił wracać, nigdzie nie czuł się jak w domu.
    Uśmiechnął się nieznacznie po czym nieco pod głosił muzykę.
    Reszta drogi minęła im na luźnej rozmowie. Mimo całego zajścia z dziwnymi bólami Elle, to był udany dzień. Dawno nie spędził z kimś takiego normalnego czasu. To było wręcz dziwne, ale miłe uczucie. Wolał jednak się do tego nie przyzwyczajać. To było najgorsze co mógłby sobie zrobić. I tak nie przewidywał, że ich znajomość potrwa dłuższy okres. Nie sądził by teraz Elle miała ochotę spędzać czas w towarzystwie takiej osoby jak Gabriel. Poza tym nie mieli zbyt wiele wspólnego. Już nie.
    Odstawił ją na parking.
    - Uważaj na siebie – mruknął oddając jej wszystkie rzeczy – i napisz jak dojedziesz – dodał raz jeszcze, odwracając od niej wzrok. To całe martwienie się było irytujące i wręcz męczące. Westchnął pod nosem. Sam siebie nie poznawał, ale to chyba dobrze – pa Elle – posłał jej nieznaczny uśmiech po czym odwrócił się i pomaszerował w stronę budynków. Chciał się jeszcze rozmówić z upierdliwą panią profesor. Skoro Elle nie chciała bardziej się wychylać i w ten sposób narażać on mógł zrobić to za nią. Był przekonany, że postępuje dobrze. W końcu robił coś dla kogoś innego, a nie dla siebie. Zajęcia dobiegały końca, więc musiał poczekać tylko kilka minut. Gdy wszyscy studencie opuścili salę, on wślizgnął się do środka zatrzaskując drzwi za sobą. Kobieta stała tyłem do niego. Gabs odchrząknął zwracając tym samym jej uwagę na sobie.
    - Tak? - zmierzyła go uważnym spojrzeniem – Nie jesteś moim studentem – stwierdził niezbyt przyjemnym głosem. Gabriel rzucał się w oczy, nie było ciężko go zapamiętać.
    - Ja nie w sprawie zajęć – odparł przeszywając ją chłodnym, wręcz bezczelnym wzrokiem – Chodzi o jedną dziewczynę, która uczęszcza na pani wykłady. Blondynka, ładna i bystra – wyjaśnił – chyba ma dwójkę dzieci i męża profesora – sprostował, a na twarzy nauczycielki od razu wtargnęło oburzenie.
    - Nie mam zamiaru z tobą dyskutować na temat moich uczniów, a teraz możesz wyjść – Gabriel zbliżył się do niej, stanął naprzeciwko niej.
    - Wyjdę jeśli dobrze się zrozumiemy. Za gnębienie uczniów grożą poważne konsekwencje, ale myślę, że zwolnienie nie jest tak nieprzyjemne jak inne rzeczy – Gabriel zerknął na biurko gdzie stało zdjęcie profesorki wraz z jej bliskimi. Sięgnął je – taki miły obrazek – upuścił zdjęcie na podłogę – szkoda by było gdyby już taki nie był – znów skupił całą uwagę na kobiecie, zaczesał jej proste włosy za ucho – pamiętaj że karma wraca do złośliwych ludzi – wymruczał wprost do jej ucha – więc lepiej zacznij wszystkich traktować równo, jasne? - oczy kobiety wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit, pokiwała głową – och i ta rozmowa oczywiście zostaje między nami, nikt się o niej nie dowie łącznie z moją koleżanką – znów odpowiedziało mu skinienie głową. Gabriel nagle się uśmiechnął i odsunął od niej – to bardzo dobrze, miło się z tobą rozmawiało – poklepał ją po ramieniu po czym wyszedł. Nawet jeśli chciała by się komuś wygadać, jej słowo kontra jego. Nigdy by nic mu nie udowodniła.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  133. Owszem, traktujesz. Jakby moja psychika miała zaraz się posypać, podczas gdy od paru miesięcy takie ryzyko nie istnieje, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos, widząc stan, w jakim znalazła się jego żona. Przytulał ją do siebie, odruchowo przeczesując palcami jasne włosy, a podczas słuchania jej co jakiś czas muskał wargami rozgrzane czoło czy mokre policzki, pragnąc, by się uspokoiła, ale wiedział, że to nie będzie takie łatwe.
    - Powinienem przy tobie być. Ja, a nie jakiś kretyn, który się o ciebie założył – mruknął, zaciskając dłonie w pięści na samą myśl o tym, że Elle spędziła trudne chwile w towarzystwie kogoś takiego. Nie był zazdrosny, przynajmniej nie teraz. Był wściekły. Głównie na Gabriela, ale też trochę na nią, że okazywała miękkie serce każdemu bez względu na okoliczności. Mimowolnie przypominał sobie wszystkie razy, gdy dostał od niej mentalny policzek, chociaż próbował być tym dobrym. Sytuacja z rodzicami, z Kate, z mieszkaniem, potem narodziny Matty’ego… Zawsze wtedy obrywał i czuł, że musi jej pokazać, iż nie będzie przy niej zawsze, bez względu na wszystko. Cóż, był. A ona była dla wszystkich bez względu na wszystko, nawet jeżeli okazywali się tragicznymi dupkami, w przeciwieństwie do Arthura.
    - Dobrze, dobrze, nic nie zrobię. Chciałem ją tylko przeprosić, ale skoro nie chcesz, dobrze – westchnął i rozluźnił ramiona, gdy Elle oznajmiła, że musi wstać. Z uniesioną brwią przyglądał się temu, co robiła jego żona i mimowolnie uśmiechnął się lekko, słysząc, że ma okres. To oznaczało, że nie musieli martwić się jej brzuchem. Chociaż tyle.
    - Jasne, idź – powiedział wciąż z uśmiechem i westchnął cicho, słysząc dźwięk zamykanych drzwi od łazienki. Nie miał pojęcia, jak Villanelle radzi sobie w takiej sytuacji, bo… Mieli dwójkę dzieci w niewielkim odstępie czasu, nie było okazji, żeby się tego dowiedzieć. Sama jednak przyznała, że chce herbatę, więc chociaż tyle mógł dla niej zrobić. Przejechał przez salon, przy okazji kontrolując, czy dzieci wciąż smacznie śpią na kanapie, poprawił kołderkę Thei i ruszył do kuchni, gdzie wstawił wodę w czajniku i z dolnej szafki wyjął jeden z największych kubków, jakie posiadali. Doceniał to, że Elle przeorganizowała dom na tyle, że mógł sobie radzić sam, bez konieczności wołania jej za każdym razem, gdy chciał coś sięgnąć lub wspinania się po blacie, co mogłoby się skończyć tragicznie.
    Zalał owocową herbatę wrzątkiem, ustawił sobie kubek na wózku między nogami, na kubku postawił talerz z jej ulubionym spaghetti ze szpinakiem, które pod przykryciem nie zdążyło jeszcze do końca wystygnąć i podjechał do wyspy kuchennej, na której położył talerz, a obok parujący kubek.
    - Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, wiesz? Nie znam twojej okresowej wersji – stwierdził z uśmiechem, kiedy Elle opuściła łazienkę i pokręcił lekko głową, jakby nie dowierzał, że w ich przypadku coś takiego w ogóle ma miejsce.

    best hubby ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  134. Kiedy Elle weszła do kuchni ubrana i uczesana w ten sposób, przypomniał mu się dzień, w którym pierwszy raz zobaczył swoją córeczkę, a Villanelle pokazała, że nic się nie stanie, jeśli przekroczy pewne granice. Pamiętał, jak siedzieli w kuchni jej rodziców na podłodze, ona między jego nogami, patrząc na maleńką Theę ułożoną na macie, a Arthur opierał brodę na ramieniu ukochanej i muskał palcami luźny warkocz. To był jeden z najszczęśliwszych dni życia Morrisona i nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy wraz z przyjemnymi myślami. Miał ochotę zrobić to samo, ale tym razem w ich salonie; usiąść na podłodze z Elle między swoimi nogami i przytulić się do jej pleców, zapamiętując tę chwilę, być może na kolejny trudny rok. Tak, to wspomnienie, które już miał, zdecydowanie mogło okazać się też trzymającym go przy życiu, mimo wszystko.
    - Najpierw zjedz i napij się ciepłej herbaty – odparł ze śmiechem i sięgnął dłonią kolana ukochanej, gładząc je palcami. – Sugerujesz, że mam ci zamówić pizzę na słodko? Skarbie, kocham cię nad życie, ale jeżeli zjesz pizzę z ananasem czy innym wytworem szatana, przykro mi, ale będę musiał zgłosić to odpowiednim służbom – stwierdził z szerokim uśmiechem i pokiwał głową, zgadzając się na plan, który zaproponowała. Patrzył, jak wychodzi z kuchni i chciał zaproponować, że przecież on to zrobi, skoro to jego biuro, ale nie zdążył zrobić nic, poza otworzeniem ust. Westchnął cicho i zbliżył się do blatu, na którym stał czajnik, po czym zrobił herbatę również dla siebie i sięgnął do kieszeni spodni po telefon.
    - Jak najbardziej – pokiwał głową i odblokował ekran. – Szkoda, że okres oznacza, że nie możemy wziąć wspólnej kąpieli. Chyba, że... – urwał i zerknął na Elle, ale ostatecznie pokręcił głową i odblokował ekran. – Zamówię pizzę, a ty połóż dzieci, hm? Zasnęły całkiem niedawno, więc nie powinno być problemu – stwierdził i wybrał numer do najbliższej pizzerii, po czym przytrzymał telefon przy uchu ramieniem i ruszył w kierunku łazienki przylegającej do ich tymczasowej sypialni. To, że on miał opory przed wchodzeniem do wanny czy nawet rozbieraniem się w pobliżu Elle nie znaczyło, że miał pozbawiać własną żonę relaksu, prawda? Dlatego odkręcił wodę i zamknął odpływ, po czym nalał płynu o owocowym zapachu, w międzyczasie zamawiając pizzę. Z powrotem w salonie znalazł się dopiero, kiedy wanna wystarczająco się napełniła. – Jako najlepszy mąż świata przygotowałem swojej żonie kąpiel, zamówiłem pizzę, a za chwilę mam zamiar poczekać na nią w łóżku, aż zrelaksowana przyjdzie się przytulić – powiedział, uśmiechając się szeroko. W normalnej sytuacji podszedłby do niej, żeby złożyć na wargach namiętny pocałunek, a potem sam zaniósłby ją do tej cholernej wanny, ale... Ale nieszczególnie miał ku temu możliwości, dlatego uśmiech i spojrzenie szybko zmieniło się w smutne i puste, ale starał się nie dać nic po sobie poznać.

    Artie ❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  135. - Nigdy nie zrozumiem, jak można tak bardzo lubić słodycze – westchnął, kręcąc głową z rozbawieniem i przyjrzał się nieco dokładniej swojej żonie. Znał ją za dobrze, by nie wiedzieć, że jej uśmiech był wymuszony i nie sięgał oczu. To właśnie było powodem, dla którego podejrzewał, że może ten zakład tylko jego tak bardzo zabolał, że może była tak spragniona czyjejś bliskości... Do momentu tamtego skoku ich życie seksualne było bardzo bujne i udane i wiedział, że to nie tylko jego punkt widzenia. Starał się wszystko urozmaicać tak jak mógł, Elle też, nigdy się sobą nie nudzili i zawsze było im ze sobą dobrze, a teraz... Teraz nie było nawet o czym mówić, bo pożycie niestety miało się tragicznie. A raczej nie było go wcale i miał wrażenie, widział, że Elle tego brakuje. Arthurowi też brakowało, bo jego żona była najcudowniejszą kobietą, z jaką dane mu było sypiać i mimo że jej ciało nie wyglądało tak samo jak wtedy, na tamtej imprezie, wciąż pociągała go tak samo, o ile nie bardziej. Im lepiej wzajemnie się poznawali, tym bardziej jej pragnął.
    I tylko tyle Morrisonowi zostało – pragnąć swojej ukochanej i nie móc dać jej tego, czego oboje przecież chcieli.
    - Wiem, ale chciałem – wyszeptał i odwzajemnił pocałunek, głaszcząc palcami jej przedramię, gdy oparła rękę na podłokietniku wózka. Westchnął cicho, jakby nieco zrezygnowany, ale uśmiechnął się delikatnie i ponownie pozwolił się pocałować, nieco pogłębiając pieszczotę. – Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Nawet, jeśli ma to być poprawienie ci humoru w trakcie okresu. Wiesz o tym, prawda? – spytał, odgarniając kosmyk jasnych włosów za ucho ukochanej, a zanim się wyprostowała, zdołał trącić czubkiem własnego nosa jej nos.
    Odebrał pizzę od dostawcy i postawił karton na swoich kolanach, po czym ruszył do sypialni, po drodze biorąc jeszcze z biura swojego laptopa. Odstawił wszystko w nogach łóżka i zajął się przebraniem w spodnie dresowe. Koszulką się nie martwił, bo starał się by jego tors wciąż wyglądał całkiem znośnie, ale patrząc na swoje nogi, za każdym razem czuł tę samą niechęć. Masa mięśniowa, chociaż nie zniknęła całkowicie dzięki rehabilitacji i uporowi Arthura, nieco opadła, przez co kończyny wydawały mu się przeraźliwie chude. Gdyby nie wstydził się rozebrać choćby przed swoją żoną, pewnie by wiedział, że to tylko jego wyobraźnia, a nogi wyglądają całkiem normalnie.
    Niemniej jednak szybko wciągnął na siebie dresy i z wózka z sapnięciem przeniósł się na łóżko, co szło mu coraz lepiej. Uśmiechnął się na widok Elle i poklepał miejsce obok siebie, a kiedy znalazła się pod kołdrą, niemal natychmiast objął ją ramionami i mocno do siebie przytulił.
    - Wyrazistszego... Czyli co? Wściekle różowy kolor? – podsunął ze śmiechem, wsuwając nos w jej mokre włosy i zaciągając się przyjemnym zapachem. – Tam stoi jeszcze pizza z podwójnym serem. Gdybyś miała jakiekolwiek wątpliwości, że jestem najlepszym, co ci się w życiu przytrafiło – wymruczał, muskając wargami jej czoło.

    also happy hubby ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  136. Już wcześniej zdążyła zauważyć, że Elle ma zbyt niską samoocenę i za cel postawiła sobie, aby dodać jej nieco wiary w siebie i swoje możliwości. Dziewczyna naprawdę miała talent i albo była cholernie skromna, ale ktoś wmówił jej, że nic nie potrafi i zdusił w niej wysokie poczucie własnej wartości.
    - Daj spokój, to jest świetne! – klasnęła, lekko szturchając ją przy tym w bok – Musisz bardziej uwierzyć w siebie. Widzę, że masz talent i mam nadzieję, że go wykorzystać. Pracujesz gdzieś? Wiem, że musisz czekać aż dostaniesz dyplom, ale aż żal, żeby taki architektoniczny skarb się marnował – dodała z uśmiechem, uważnie lustrując projekt. Widać Morrison zdążyła już na tyle dobrze ją poznać, aby idealnie wiedzieć co lubi i trafić w tym samym w jej gust. Nie mogła już się doczekać, aż wprowadzi do środka ekipę remontową i zamieni ten chłodny apartament w miejsce, które będzie zgodne z jej pozytywną energią i zwariowanym podejściem do życia.
    - Pewnie masz rację. Nie wiem, nigdy nie miałam męża – zaśmiała się, upijając łyk wina. Ceniła sobie niezależność i raczej nie pakowała się w żadne związki. Poza tym jej rodzina musiałaby zgodnie zaakceptować jej wybranka, a to przy wybuchowym charakterze jej ojca i dziadka bywało czasem wyjątkowo trudne.
    - Tak, zdecydowanie jest odzwierciedleniem mojej duszy. Równie popierdzielone i nieprzewidywalne jak Laura Giordano – roześmiała się, robiąc od razu zdjęcia projektów i wysyłając je do kilku ekip remontowych. Mieszkała na Upper East Side a to sprawiało, że jakoś łatwiej było znaleźć jej wolne terminy nawet u obleganych budowlańców – Nie chcę cię upić, ej. Po prostu babski wieczór jest nieodłącznie związany z winem, przykro mi – dodała rozbawiona, machając jej przed nosem butelką z trunkiem, dając tym samym do zrozumienia, że zamierza ją dziś wspólnie opróżnić. Domyślała się, że w związku z wypadkiem męża Ell miała na głowie dwa razy więcej obowiązków a przy tym i za pewne problemów i chciała, aby choć na moment oderwała się od wszystkiego i skupiła na babskich ploteczkach.
    - Spokojnie, już zdążyłam ogarnąć dwie ekipy, będą tutaj jutro i zaczynamy wdrażać w życie twój cudowny projekt. Jeśli potrzebowalibyście jakiejś pomocy, daj znać. No wiesz, wygrałam na loterii i mam przez to tyle znajomości, że chętnie w końcu jakieś wykorzystam – zaśmiała się, nie robiąc sobie nic z zakrwawionego Thomasa. Nie pierwszy raz wracał tutaj poobijany i choć na niej nie robiło to żadnego wrażenia, nie spodziewała się, że Ell może się przestraszyć takiego widoku.
    - Ej, ej, spokojnie kochaniutka – przytuliła ją do siebie, zamykając w silnym uścisku – To jakiś atak paniki? Boisz się krwi, tak? Nie myśl o tym, to tylko głupia ciecz. A Thomas to mój zawodnik ze szkoły, widocznie miał dzisiaj jakąś walkę o której zapomniałam. Wierz mi, nic mu nie jest i dla niego to tylko drobne zadrapania – uśmiechnęła się delikatnie, bacznie jej się przyglądając. Nie chciała, żeby uciekła stąd przerażona i miała nadzieję, że Thomas nie wyjdzie zbyt szybko z łazienki, zdradzając przy tym zbyt wiele jej sekretów na raz.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  137. Odkąd Caroline zdała za drugim razem prawo jazdy i otrzymała upragniony dokument, nie było dnia, w którym nie usiadłaby za kierownicą. Kochała jeździć; nienawidziła jedynie obleganych dróg w Nowym Jorku, ale zdążyła się przyzwyczaić. Kierowcą była od ponad sześciu lat, więc nie dziwiły ją rzędy samochodów; w takich sytuacjach czekała przez długi czas na swoją kolej, wsłuchując się w głośną muzykę, a później ruszała z miejsca, przyśpieszając znaczniej.
    Rodzice wielokrotnie podkreślali, że znakiem rozpoznawczym ich córki jest motoryzacja; w końcu na kilkudziesięciu zdjęciach mała Caroline stoi w ogrodniczkach, czyszcząc samochód, siedząc na masce, przyglądając się tacie, który zmienia koło albo po prostu stoi na tle pojazdów silnikowych. Może to też było powodem tego, że znacznie łatwiej rozmawiało się jej z chłopakami, niż dziewczynami. Nie miała wcześniej prawdziwych przyjaciółek; otaczała się kolegami, ale z czasem poszła na studia i znalazła dwie odpowiednie kobiety, z którymi mogła rozmawiać o wszystkim, nawet o autach.
    — Nie widzę problemu, żeby tu wrócić. Lubię jeździć, gdy jest już ciemno. Odwiozę Cię bez problemu. — otworzyła drzwi od strony kierowcy, siadając na miejsce po tym, kiedy zrzuciła z siebie kurtkę.
    Po zapięciu pasa bezpieczeństwa, poprawiła najwygodniejszą koszulę na świecie odziedziczoną po tacie i włączyła się do ruchu, jadąc tuż za magistrem. Nie zwracała uwagi na to, że w trakcie oczekiwania na zielone światło, patrzył na nią w lusterku wstecznym. Caroline skupiała się jedynie na innych samochodach, ludziach spieszących do różnych miejsc i kuzynce, której nie widziała zbyt długo. Aż za długo, bo uchyliła wargi, słysząc o dzieciach. Informacją o mężu ją zszokowała, bo przypuszczała, że Villanelle nie jest sama, ale myślała bardziej o tym, iż dziewczyna ma chłopaka albo narzeczonego. O związku małżeńskim nie pomyślała, gdyż biorąc pod uwagę siebie, nie sądziła, że blondynka miała już na sobie białą suknię, a teraz nosi z dumą obrączkę wraz z nowym, przyjemnie brzmiącym nazwiskiem.
    — Dzieci? Czyli tylko moje życie jest tak bardzo nudne? — włączyła kierunkowskaz i przerzucając bieg na dwójkę, skręciła w prawo. — Chyba zatrzymałam się w czasie, Elle. Mów mi o tych swoich skarbach, bo zżera mnie ciekawość. Kocham dzieci całym sercem. — zatrzymała się przed bramą i wyciągając z torby pilota, włączyła zielony guzik, czekając aż otworzy się całkowicie.

    Caroline

    OdpowiedzUsuń
  138. Okej, cała ta sprawa zaczynała wymykać się spod jakiejkolwiek kontroli. Jaime zaczynał mieć wrażenie, że przesadzili i powinni stąd już iść. Najlepiej zapominając o tym, że w ogóle byli w tym kościele. Możliwe, że teraz przekraczali pewne granice, czego później mogliby żałować. Przez przypadek, chcąc dowiedzieć się o co chodzi z tym budynkiem, trafili na coś takiego? Przecież takie rzeczy działy się tylko w filmach, a oni żyli naprawdę. Mieli takie szczęście, czy takiego pecha? Jaime zaczynał podejrzewać, że jednak pecha. Cholera, że też zachciało mu się szukać odpowiedzi na coś, na co nie odnaleziono ich od tylu lat. Tymczasem zapowiadało się, że wchodzą w jakieś bagno i wcale mu się to nie podobało. Całkiem możliwe, że właśnie wpieprzali się w jakieś policyjne śledztwo, skoro odnaleziono tam więcej ciał kobiet... Przecież musieli szukać sprawcy, prawda? Ale jeśli tak, to czemu budynek był otwarty i przyjmował wycieczki? Może to dlatego przewodnik nie chciał nic mówić, żeby nie ujawniać postępów śledztwa czy czego tam. A sami mieszkańcy woleli się trzymać legend niż opowiadać, że faktycznie dzieje się tu coś złego.
    Wycieczka po cmentarzu nijak podobała się chłopakowi. Schował ręce do kieszeni kurtki, idąc za księdzem. Spoglądał na nagrobki, czując jak po jego ciele przechodzą dreszcze. Czuł się prawie jak w Miami, kiedy szedł do brata, ale jednak było w tym coś innego.
    W końcu stanęli przy jednym z nagrobków. Jaime przeczytał napis, a potem zerknął na księdza. Poczekał aż ten zniknął z zasięgu ich wzroku, a potem spojrzał na Elle. Też nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć, zrobić, myśleć. Był w szoku, a w jego głowie kłębiło się zbyt wiele myśli. Z jednej strony chciał wrócić do hotelu, spakować siebie, ją, wrzucić torby do bagażnika i jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku. Z drugiej strony czuł jak coś w środku zachęca go i nakłania, aby dowiedzieć się, kto zabił i dlaczego. I dlaczego właśnie w tym miejscu znaleziono ciała?
    - Kurwa - szepnął tylko, marszcząc brwi. - Nie podoba mi się to w ogóle. Chcieliśmy się dowiedzieć o przeszłości tego budynku, a tymczasem co my robimy? W jakim miejscu się znaleźliśmy? A jeśli jakiś psychopata chce odtworzyć w jakiś popieprzony sposób to, co się działo x czasu temu? Zabija i porzuca tam ciała... Może powinniśmy zapytać tego księdza, kiedy znaleziono inne ciała i czy policja robi coś w tym kierunku - mruknął. - Ale niech nas nie kontaktuje z siostrą tej kobiety. To by było za dużo - pokręcił głową. - Chodźmy stąd - dodał jeszcze i skierował się w kierunku kościoła. Skąd mogli wiedzieć, że zza drzew ktoś ich obserwuje?
    Okazało się, że ciała innych kobiet znajdywano tam raz na kilka miesięcy już od wielu lat. A policja nie mogła sobie poradzić. Czemu więc nie wzięło się za to FBI? Niech znajdą mordercę i zakończą to wszystko.
    W końcu opuścili budynek i wsiedli do auta. Tam Jaime westchnął ciężko. Chyba na dzisiaj miał dość wrażeń.
    - Cóż... - zaczął powoli, jeszcze nie uruchamiając silnika. - Wciąż chcemy jechać do tamtej knajpy na jedzenie? - zapytał, patrząc na Elle.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  139. — Kocham ją to mało powiedziane, o. Myślałam, że wykituję na tej imprezie, jak zostałam z nią sam na sam. No nie do końca same, ale jednak — westchnęła lekko się uśmiechając na to wspomnienie. Naprawdę była szczęśliwa, że miała okazję ją poznać w bardziej prywatnych okolicznościach niż na koncercie, gdzie w sumie nie dało się jej poznać, bo przecież dawała popis przed tysiącami ludzi. Naprawdę dobrze było też przejść do tematów, które były bardziej ludzkie i nie musiały się przejmować tym co mówią, jak mówią, aby nie brzmiało to źle. — Proponuję czworokącik. Ja, Taylor, ty i Miley, co ty na to? Wszystkie przeżyjemy fajną przygodę i będziemy miały zajebiste wspomnienia — powiedziała rozbawiona. To w końcu były tylko fantazje, które bądźmy szczerzy, ale się nie spełnią. Zwyczajnie nie było takiej opcji nawet, a nikt im przecież nie zabroni mieć marzeń, prawda? Zwłaszcza, że były tu tylko we dwie, a to co zostało powiedziane między nimi zostanie tylko w tym mieszkaniu. — Wieeem! Zróbmy sobie teraz taką listę! — zawołała z uśmiechem. Nic im w końcu nie szkodziło, a będą miały przy tym sporo zabawy i śmiechu. Później ów listą będą mogły się przecież pochwalić facetom i zobaczyć, czy jest na niej ktoś, o kim i oni myśleli.
    — Wiem, wiem. Powinnam była ci powiedzieć już dawno, ale sama wiesz, jak jest — powiedziała i wzruszyła lekko ramionami. Dopiła do końca wino w kieliszku, który odstawiła na stolik i podniosła się, aby poszukać czegoś do pisania. Po chwili wróciła z dwoma notesami i długopisami. Oba były różowe, idealne do kreślenia serduszek i innych wzorków przy nazwiskach celebrytów. — Obiecuję, że przy kolejnej imprezie cię zabiorę. Należy ci się trochę szaleństwa po tym wszystkim. Ostatnie moje imprezy są… Szalone. Sama zresztą widziałaś, jak było, gdy poznałaś Matta — powiedziała lekko się uśmiechając na wspomnienie, jak wyjechali we trójkę. To było dość ciekawe doświadczenie, a Elle mogła zobaczyć, jak wyglądała mniej więcej codzienność rudowłosej, jeśli podróżowała z chłopakami na koncerty. Teraz jednak z nimi nigdzie nie jechała, a tych miał Matt aż do kwietnia i dziewczyna zwyczajnie nie była pewna, jak przeżyje taki czas bez niego dzień w dzień w domu.
    — A nie możecie ich komuś podrzucić? Tak na weekend czy nawet parę dłuższych dni? — spytała. Sama zaoferowałaby pomoc, ale u niej wszystko zmieniało się z sekundy na sekundę i naprawdę nie chciała niczego obiecywać, skoro nie wiedziała co może być jutro. — Masz i pisz listę, o i listę miejsc, gdzie chciałabyś uciec z mężem, pani Morrison — dodała i puściła oczko dziewczynie.
    Lista Carlie oczywiście zaczynała się od Taylor, o której rozmawiały cały czas. Przy drugim miejscu musiała się zastanowić, bo szczerze mówiąc była rozdarta między ludźmi, których powinna była na nią wpisać.
    — I jak ci idzie?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  140. Widząc nazwisko Villanelle Morrison na wyświetlaczu telefonu, szeroki, rozczulony uśmiech wykwitł na twarzy Michaeli. Sprowadzanie nowego życia na ten świat było niezwykle pięknym, magicznym wręcz procesem i blondynka zawsze była szczęśliwa, jeśli jakiś jego etap mogła osobiście uwiecznić czy to w postaci sesji brzuszkowej, czy noworodkowej. Szalenie cieszyła się, że to właśnie Villanelle zaprosiła ją do swojego intymnego świata, prosząc o wykonanie kilku ciążowych ujęć. Już od pierwszej wymiany zdań wydała jej się ciepłą, sympatyczną młodą kobietą i Starling z góry założyła, że współpraca z nią będzie bułką z masłem. W dodatku niezwykle ekscytującą bułką z masłem, bo jak dotąd wykonała mniej sesji w tych klimatach niż by chciała, a lubiła szkolić swój warsztat i eksperymentować. Jednak gdy tylko podniosła słuchawkę do ucha, wyczuła nienaturalne napięcie po drugiej stronie. Drżący, urywany głos młodej kobiety nie spodobał się Michaeli, budząc w niej niepokój. W ciszy i bez przerywania wysłuchała, co Villanelle ma jej do powiedzenia, a gdy poprosiła o spotkanie, zgodziła się bez mrugnięcia powieką. Od razu zaproponowała jedną z bardziej kameralnych kawiarni w Nowym Jorku, podskórnie wyczuwając, że duże, zatłoczone sieciówki nie są tym, czego pani Morrison w tym momencie akurat potrzebuje. Nie miała zielonego pojęcia, co się stało, nie podejrzewała nawet, że mogło dojść do tak niesprawiedliwego zrządzenia losu, ale była gotowa dołożyć wszelkich starań, aby tylko jej niedoszła klientka czuła się komfortowo i nie bała się z nią porozmawiać. Rozmowa we współpracy z ludźmi była kluczowa i Starling przywiązywała dużą uwagę do budowania relacji z klientami. Zawsze starała się, aby atmosfera była luźna i przyjazna, a ludzie, z którymi współpracowała, czuli się swobodnie zarówno przed jej obiektywem, jak i przed nią samą. Chciała, aby wiedzieli, że nie muszą się jej bać, że bez skrępowania mogą się przed nią otworzyć, jeśli coś było nie tak lub jeśli oczekiwali od niej czegoś innego. I najwyraźniej jej strategia działała, skoro Morrison wolała spotkać się z nią osobiście, niż tylko lakonicznie odwołać sesję przez telefon, co przecież mogła zrobić i Michaela nie miałaby jej tego za złe. To było święte prawo klienta.
    W umówionym miejscu zjawiła się kilka minut po czasie. Ledwo przekroczyła próg lokalu, które to zdarzenie głośno obwieścił jękliwy dzwonek zawieszony tuż nad drzwiami, omiotła pomieszczenie wzrokiem w poszukiwaniu brunetki. Dostrzegła ją przy dwuosobowym stoliku pod ścianą i już z daleka zorientowała się, w czym tkwi problem. Kiedy widziały się ostatnim razem, krągłości Villanelle siłą rzeczy były lepiej widoczne. Nie dało się nie zauważyć, że ciążowy brzuszek kobiety zmalał, a choć sama Morrison uśmiechnęła się na jej widok, nie był to uśmiech szczęścia i podekscytowania, jaki zwykle mogła obserwować na twarzach młodych mam. To jednak jeszcze wcale nie znaczyło, że małej fasolce, która jeszcze nie tak dawno rozwijała się tuż pod jej sercem, stało się coś tragicznego, prawda? Młoda mama mogła być po prostu zmęczona, a mimo przedwczesnego porodu dziecko mogło czuć się względnie dobrze. Taką nadzieję miała w każdym razie Michaela, gdy ruszała w stronę wpatrującej się w nią Villanelle. Po drodze do stolika zaczepiła jeszcze kelnerkę, składając zamówienie na dwie brzoskwiniowe herbaty i dwa kawałki czekoladowego ciasta.
    Znalazłszy się przy stoliku, pokręciła przecząco głową na słowa młodej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Daj spokój, i tak nie miałam nic lepszego do roboty ― uciszyła wszelkie potencjalne protesty. Zaglądając Villanele prosto w oczy, uśmiechnęła się do niej łagodnie i ciepło, chcąc w ten prosty, uniwersalny sposób pokazać swoje przyjazne nastawienie, jednocześnie nie wywierając presji na kobiecie czy poczucia litowania się nad nią. Michaela czuła w tej chwili wiele emocji, ale na pewno nie litość. Ani Elle tego nie potrzebowała, ani Starling nie sądziła, żeby było się nad czym litować.
      Przewiesiła skórzaną kurtkę przez oparcie swojego krzesełka i wygładziwszy letnią, kwiecistą sukienkę zajęła miejsce przy stoliku. Przez dłuższą chwilę między kobietami zapadła niezręczna cisza. Michaela nie miała pojęcia, jak powinna poprowadzić rozmowę z młodą mamą, dała więc jej czas, aby to ona pierwsza zaczęła mówić. W międzyczasie do stolika raźnym krokiem podeszła kelnerka, stawiając przed nimi dwa niewielkie imbryczki z parzącą się, aromatyczną herbatą, puste jeszcze filiżanki na okrągłych spodkach oraz dwa talerzyki z ciastem. Kiedy obsługująca je dziewczyna oddaliła się cicho od ich stolika, Michaela popatrzyła łagodnym wzrokiem na siedzącą naprzeciw niej kobietę.
      ― Babcia zawsze powtarzała, że nie ma lepszego sposobu na wszelkie troski jak ciasto czekoladowe tak bardzo, że aż zęby bolą ― wzruszyła nieznacznie ramionami. ― A że nie można jeść na sucho... nie byłam pewna, czy pijesz kawę, ale to najlepsza herbata w Nowym Jorku. Brzoskwiniowa. Nie wypuszczę cię stąd, dopóki jej nie spróbujesz i nie przyznasz mi racji ― oznajmiła, uśmiechając się delikatnie w kierunku dziewczyny.

      [Przepraszam, że tyle musiałaś czekać na odpis, ale w poprzednim tygodniu skupiłam się na pozaczynaniu obiecanych wątków, a w tym byłam tak zabiegana, że nie starczyło mi sił na blogi. W tym tygodniu jeszcze będę w kratkę, ale po weekendzie odpisy już powinny być regularne. Dziękuję pięknie za zaczęcie! ♥
      I tak, może być końcówka maja, jeśli Elle już wtedy czuła się na siłach spotkać się z Michaelą. :)]

      Michaela Starling

      Usuń
  141. Gdy Elle nie dała znaku, że jest na miejscu, nie nękał jej wiadomościami. Nie sądził by coś poważnego się stało, a przecież miała dzieci, którymi pewnie się zajęła, albo poszła od razu spać. Mogła też zwyczajnie w świecie zapomnieć o nim i o wiadomości. Dni mijały mu całkiem spokojnie, dopiero gdy Elle dała znać, że zostawiła książkę w portierni, czuł że coś jest nie tak. Ta krótka wiadomość była wyprana z jakichkolwiek emocji, jakby zmusiła się żeby w ogóle ją napisać. Zero relacji czy się jej spodobała, czy nie. To go trochę zdziwiło, bo jednak po ostatnim ich spotkaniu sądził, że choć trochę rozpuścił lody między nimi. Dlatego też w końcu postanowił do niej napisać. Wszystko u ciebie okej? Książka się podobała? Wsunął telefon z powrotem do kieszeni i skierował się do niewielkiej restauracji w której byli ostatnio. Nie miał już zajęć, ale musiał jeszcze trochę popracować.
    Zamówił sobie dużą czarną kawę po czym usadowił się w najdalszym koncie by w spokoju skupić się na pracy. Musiał dokończyć czytanie jednej pracy i przejrzeć kilka blogów z opowieściami nowicjuszy. Szef twierdził, że czasem młodzi nie mają w sobie odwagi by pójść o krok dalej ze swoją twórczością. Chciał odłowić kilka lepszych osób by zaoferować im współpracę jeśli się nadadzą. Gabs siedział więc ze wzrokiem wlepionym w ekran laptopa, jeden blog wydał mu się dość interesujący, lekko napisany, a pomysły były dość zaskakujące. Mimo, iż lektura go wciągała, co jakiś czas zerkał na telefon by sprawdzić, czy nie otrzymał odpowiedzi. Telefon jednak cały czas milczał i to go strasznie irytowało. Stwierdził, że później poszuka dziewczyny by wyjaśniła mu o co chodzi. Nie miał żadnego cholernego szóstego zmysłu i sam nie domyśli się o co chodzi. Nawet jeśli chciała zakończyć ich znajomość z jakiegoś powodu, mogła po prostu napisać. W tedy by się odwalił i miał w dupie całą tą sytuację. A tak tkwił w dziwnym miejscu i nie bardzo wiedział co zrobić.
    Gdy po kolejnej godzinie komórka wciąż milczała, znów do niej napisał.
    Co się stało? Mogła byś dać znać! Miał nadzieję, że jej mężuś nic jej nie nagadał i że to nie jego sprawka.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  142. Czy gdyby wiedział, że zmuszony będzie jeździć na wózku, bez czucia w nogach, zmieniłby zdanie? Miewał chwile, w których żałował, ale zaraz potem przypominał sobie, co czuł tamtej nocy i przekonywał się, że zrobiłby dokładnie to samo. Skoczyłby, żeby ratować swoją rodzinę przed samym sobą. Poza tym to było szczęście w nieszczęściu, bo dzięki tej próbie odebrania sobie życia mógł się dzisiaj określać mianem zdrowego psychicznie człowieka. Oczywiście, bał się, że kiedyś to wróci, ale nie myślał nieustannie o swojej ułomności, bo już jej nie miał.
    Wątpliwości przychodziły najczęściej wtedy, gdy musiał przenieść się na łóżko i ułożyć do snu. Leżąc obok Elle, czuł się tak cholernie wybrakowany... Najpierw psychicznie, a teraz fizycznie. Bywały chwile, gdy obejmując ją i wtulając się w jej plecy chciał sprawdzić, czy w ogóle byłby w stanie się z nią kochać, ale tchórzył, zbyt przerażony perspektywą rozczarowania jej pod tym względem.
    Oddychał zapachem płynu do kąpieli, który został na ciele ukochanej i uśmiechał się, czując wewnętrzny spokój, bo przecież koniec końców Elle zasypiała u jego boku, prawda? Nie Nico, nie Gabriela, nie żadnego innego gnojka z idiotycznymi pomysłami, tylko u boku mężczyzny, któremu powiedziała tak.
    - Nikt nie chce nocować na przedmieściach – zauważył wesoło, śmiejąc się przy tym pod nosem. – Ale możemy powiesić na ścianach gabloty z pejczami, kajdankami i innymi klamerkami, żeby każdego odstraszać. Wyobrażasz to sobie? ‘Prześpijcie się w pokoju gościnnym’ i wszyscy spieprzaliby w popłochu – powiedział i odruchowo poprawił się na poduszkach, przypominając sobie ostatni raz, gdy używali tego typu akcesoriów. Było cudownie i tak bardzo chciał to kiedyś powtórzyć... – Po to ją zamówiłem – stwierdził, obserwując z uśmiechem, jak Elle przysuwa sobie pizzę. Postawił laptopa na swoich udach i odebrał od ukochanej kawałek, niemal natychmiast odgryzając końcówkę ze zwisającą nitką sera. – Może być. Coś komediowego, czy bardziej smutnego? – spytał z pełnymi ustami, rozbudzając laptopa i powoli przeżuwając jedzenie. Starał się nie odżywiać śmieciowo, żeby utrzymać ciało w jak najlepszej formie, póki nie wróci do pełnej sprawności i go nie wyćwiczy, ale można czasem zrobić wyjątek, prawda?
    – Elle, mam pytanie... – odezwał się, przełknąwszy to, co miał w ustach i podniósł się do siadu, by swobodnie patrzeć na twarz blondynki. – Jak chcesz spędzić te święta? W moim przypadku sprawa jest prosta, jesteście moją jedyną rodziną poza Tilly, ale od lat nie widujemy się w święta, więc... Decyzja należy do ciebie. Chcesz, żebyśmy byli sami, czy... W pełnym składzie? – spytał, starając się, by ton jego głosu nic nie sugerował. Nie chciał przypominać Elle, co się działo za każdym razem, gdy jej rodzina zbierała się w całości, bo przecież dziewczyna doskonale to pamiętała. Osobiście wolałby oszczędzić sobie kolejnych dramatów, przynajmniej w święta, ale nie mógł jej odciąć od rodziny. Mimo że ta pozostawała cholernie toksyczna i naprawdę porąbana, a kiedy wykrzyczał jej to pod komisariatem... Nie zaprzeczał nawet, że w rzeczywistości tak myślał, a to nie były tylko słowa mające na celu ją do siebie zniechęcić.

    hubby ❤️

    OdpowiedzUsuń
  143. Gabriel dopiero po kilku minutach zorientował się, że Elle siedzi parę stolików dalej. Przez pierwszych kilka chwil przyglądał się tylko dziewczynom, ale w końcu postanowił podejść. Był ciekaw dlaczego tym razem Villanelle go ignoruje. Przecież ostatnio było miło, a nawet jej pomógł. Nie wiedział powodów by się tak zachowywała, chyba że... jej kochany mężuś wypaplał się o ich rozmowie. Ale to i tak się nie zgadzało, bo przecież nie zrobił nic złego. Rozmowa może i nie należała do najmilszych, ale Gabriel całkowicie nad sobą zapanował, z czego sam był dumny. Zazwyczaj niewiele było mu trzeba żeby przejść do rękoczynów.
    – Cześć – mruknął zwracając się jedynie do blondynki – dlaczego nie odpisałaś? – zapytał od razu spoglądając prosto na Elle. Chciał wiedzieć na czym stoi, jakieś wyjaśnienia mu się należały. To zawsze jego wyzywano od dupków i chamów, a w tej sytuacji to on czuł się jak popychadło. Gdy był potrzebny to było miło i przyjemnie, ale później wszystko się zmieniało. Zaczynało go to irytować. Już by wolał żeby mu powiedziała, że ma się odwalić. Po prostu by to zrobił jednocześnie zapominając o jej istnieniu. Oparł dłonie na blacie jednocześnie pochylając się ku dziewczynie. Widział jak wyraz jej twarzy diametralnie się zmienia, nieznaczny uśmiech zniknął z jej twarzy, a w oczach dostrzegł obrzydzenie. Doskonale znał to spojrzenie, na niejednej twarzy je widział. Pytanie tylko co jej takiego zrobił by znów chciała go nienawidzić – wiem, że nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale chyba krótkie dojechałam mi się należy po tym wszystkim – dodał odrobinę się niecierpliwiąc. Wolałby z nią porozmawiać w cztery oczy. Kojarzył jej towarzyszkę z twarzy, ale nie wiedział co o nim sądzi. Nie chciał by dodawała odwagi Elle. Chciał rozmówić się z nią, w miarę możliwości na spokojnie.

    Gabryś

    OdpowiedzUsuń
  144. A więc o to chodziło, o tych kilka głupich słów, które i tak nic dla niego nie znaczyły. Powiedział to tylko by wkurzyć jej męża. Nie był jebanym pedofilem, nigdy w życiu nie tknąłby żadnego dziecka. Właśnie to było to co robił, mówił co ślina mu na język przyniesie by zadać komuś jak najwięcej bólu, by kogoś doprowadzić na skraj wybuchu bądź załamania. Zacisnął szczęki i pozwalał by wyrzucała z siebie wszystko co jej ciążyło. Do tej pory znosił większe obelgi, więc mógł znieść i to, jej słowa go nie raniły, nie zrobiły na jego sercu nawet malutkiego zadrapania. Zdawał sobie sprawę, że targają nią silne emocje, w końcu posunął się do ciosu poniżej pasa. Dzieci dla matek były czymś świętym. Naruszał granice przyzwoitości, ale przecież do zrobienia czegoś było mu daleko. Chyba to się powinno liczyć.
    - Przecież wiesz, że nigdy nie zrobiłbym im... żadnemu dziecku żadnej krzywdy – jeśli faktycznie go o to podejrzewała, to te wszystkie momenty, w których się przed nią otwierał nic nie znaczyły. Powinna już sobie zdawać sprawę, że okrutne słowa padające z jego ust to tylko zasłona dymna. Gabriel od dawna taki był, od dawna to robił i przychodziło mu to automatycznie. Nie zawsze chciał zadać komuś przykrość, ale to było to co od tak robił. Było to dla niego tak samo łatwe jak oddychanie.
    Gdy się na niego zamachnęła, Gabriel z łatwością zatrzymał jej drobną dłoń i uchronił się przed uderzeniem. Zacisnął nieco mocniej palce na jej ręku i wciąż ją trzymając przysunął się do niej bardzo blisko.
    - Nigdy więcej tego nie rób – wycedził akcentując wyraźnie każde słowo. Przez chwilę, która ciągnęła się w nieskończoność, spoglądał w jej oczy jakby próbował zadecydować co z nią zrobić. Cały jego dobry humor uleciał bezpowrotnie. Kątem oka widział, że ludzie w restauracji im się przyglądają. Miał to gdzieś, mogli sobie o nim myśleć co chcieli. Puścił jej rękę po czym natychmiast się od niej odsunął. Odwrócił się gwałtownie i niemal wpadł na jej koleżankę. Ściągnął brwi po czym szybkim krokiem ją wyminął. Wrócił do stolika po swoje rzeczy by jak najszybciej opuścić to miejsce.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  145. - Możemy trafić ewentualnie w swoje – wymamrotał, odgryzając kolejny kawałek pizzy i drugą ręką wycierając brodę. Jedzenie na leżąco nie należało do najłatwiejszych, ale nauczył się tego w szpitalu i jakoś musiał z tym żyć. Pocieszał się, że to przecież nie potrwa długo, że jeszcze tylko kilka miesięcy, aż w końcu stanie na nogi. Nie mówił Elle o swoich postępach na fizjoterapii, bo chciał jej zrobić niespodziankę; któregoś dnia po prostu wstać z wózka i zrobić choć kilka kroków w jej stronę. Zawziętość pomagała mu stopniowo osiągać ten cel, bo nogi były odrętwiałe od kolan w dół. Paraliż się cofał, a Arthur z ledwością powstrzymał się przed skomentowaniem momentu, w którym nieco wcześniej ich kolana się zetknęły. Utrzymywał, że wciąż nic nie czuje i nie zamierzał zdradzać swojego obecnego stanu.
    - O, a może Harold i Kumar? Pozazdrościmy im trochę rozrywkowego życia, skoro my jesteśmy już stateczni i zdziadziali – roześmiał się, przesuwając kursorem po ekranie. W sumie tkwiło w tym ziarno prawdy… Oprócz tamtej imprezy, na której spotkali się zupełnym przypadkiem, Elle i Arthur ani razu nie wyszli gdzieś razem napić się i potańczyć. Każdą wolną chwilę wykorzystywali raczej na odpoczynek i nacieszenie się sobą bez jakichkolwiek szaleństw. – Elle, musimy kiedyś iść na jakąś studencką imprezę – mruknął w zamyśleniu, kiwając głową do własnych myśli.
    Przeniósł spojrzenie na ukochaną i westchnął cicho, z nieskrywaną ulgą. Nie chciał być nie miły, a już na pewno nie chciał jej dopieprzać, ale osobiście uważał, że należy im się spokój, chociaż raz. Ubiegły rok nie oszczędzał ich pod żadnym względem, zarówno psychicznym, jak i fizycznym, a Arthur zaledwie rok temu zdołał polubić święta i wolał, żeby tak zostało.
    - Tilly odpada – powiedział natychmiast, wcinając jej się w słowo. – I to nie tylko dlatego, że ja jej nie chcę. Po śmierci rodziców przestaliśmy obchodzić święta, nie składamy sobie nawet życzeń, więc Tilly też będzie to na rękę. Oboje bylibyśmy skrępowani, ty też, więc… - wzruszył ramionami i uśmiechnął się czule, sięgając dłoni Elle i ściskając delikatnie jej palce. – Myślę, że we czwórkę będzie idealnie – dodał cicho i kolejny raz odetchnął z ulgą, ciesząc się na samą myśl o spokoju. Wyobrażał sobie siedzenie wspólnie przed kominkiem, bez prowadzonych na siłę rozmów, bez gonitwy za prezentami i jedzeniem… Byłoby idealnie.
    Objął blondynkę ramieniem, przytulając ją do swojego boku i opierając policzek na czubku jej głowy.
    - Mmm, brzmi, jakbyś coś podstępnie planowała – wymruczał, wodząc palcami po jej skórze. – Czy tylko mi się wydaje? Mam się psychicznie na coś przygotować? – dodał niego weselej i palec wskazujący wolnej dłoni przyłożył do brody Elle, by spojrzała w górę, a kiedy to zrobiła Arthur wyciągnął się w stronę jej warg, składając na nich czuły, acz namiętny pocałunek.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  146. — Długo cię nie było? — zagadnął, powodowany czystą i prostą, ludzką ciekawością, jednocześnie zastanawiając się, ile potrzeba było czasu, by zapomnieli o nim na Barbadosie. Nie wątpił w to, że utrzyma kontakt z rodziną i przyjaciółmi, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że z czasem dalsi znajomi przestaną wspominać kogoś takiego, jak Jerome Marshall, ewentualnie rzucą jego nazwiskiem podczas przypadkowej rozmowy, zastanawiając się, gdzie też ten mężczyzna zniknął, będzie to jednak temat na tyle nieistotny, że zaraz wrócą do rozmowy o pogodzie. I to tyle. Takie sytuacje jednak bardzo weryfikowały, kogo warto było zatrzymać w swoim życiu, a kogo nie i dwudziestoośmiolatek wcale nie tęsknił za tymi znajomościami, które przemijały naturalną koleją rzeczy, bo też wzajemne drogi przestawały biec równolegle, stopniowo się od siebie oddalając, zmierzając w dwóch różnych kierunkach. Był za to zdania, że jeśli znajomość z kimś była ważna, a relacja budowała się latami bez względu na różnorakie przeciwności, to ścieżki takich dwóch osób już zawsze będą dążyły do nieustannego krzyżowania się i plątania.
    — Lubi to mało powiedziane — stwierdził z rozbawieniem. — Ale ja mam podobnie z ananasem. Prawda, Camila? — rzucił do kręcącej się nieopodal fryzjerki, która na dźwięk swojego imienia odwróciła głowę, początkowo jakby nie rozumiejąc, o co chodzi, ale kiedy przetrawiła słowa rozmowy toczącej się gdzieś na granicy jej uwagi, uśmiechnęła się szeroko.
    — Lemoniada ananasowa zawsze w cenie — odparła i mrugnęła do niego porozumiewawczo, na co Jerome zaśmiał się krótko, zaraz ponownie całą swoją uwagę skupiając na Villanelle.
    — O mnie nie można złego słowa powiedzieć — zażartował w nawiązaniu do babskich ploteczek, bo też doskonale wiedział, że jak każdy, również i on miał swoje za uszami i daleko mu było do ideału. Charakter może i miał przyjemny, ale też porywczy, a to bycie w gorącej wodzie kąpanym nie zawsze wychodziło mu na dobre, przez co często, a gęsto, najpierw robił, a później myślał, chociaż… Nawet po przemyśleniu nie żałował niektórych swoich czynów. Był prostym człowiekiem, o prostych, ale jednocześnie fundamentalnych wartościach i niezachwianej moralności, którą się kierował, żył więc raczej w zgodzie z własnym sumieniem.
    Odłożywszy aparat na biurko, przedyktował blondynce swój numer i skinął głową, kiedy ta zaraz do niego zadzwoniła i na wyświetlaczu pojawił mu się kontakt do niej. Zaraz zapisał kobietę jako Villanelle od Jaspera, co może nie było zbyt grzeczne, ale na pewno praktyczne, póki nie nawiążą bliższej znajomości i Jerome nie będzie miał wątpliwości, skąd właściwie zna tę sympatyczną mamę dwójki szkrabów.
    — Nic się nie martw, niedługo i my po dziewiętnastej będziemy nieuchwytni — zaśmiał się, kładąc telefon obok swojego aparatu. — Nie przejmuj się również, kiedy kontakt urwie się na kilka tygodni, bo na początku to pewnie będzie armagedon — kontynuował wesołym tonem, woląc miło się zaskoczyć, nim nieprzyjemnie rozczarować, przez co wolał podejść do tematu posiadania dziecka realnie, a nawet nieco go podkoloryzować, tak by później móc sobie powiedzieć coś w stylu no, wcale nie ma tak źle.
    — Gdyby Thea i Matty mieli doczekać się rodzeństwa, chętnie oddamy ubranka do pierwszego właściciela — zauważył i mrugnął do niej porozumiewawczo, choć jednocześnie podejrzewał, że takie wielokrotnie prane śpioszki później już niekoniecznie musiały się do czegokolwiek nadawać.

    [To co, chyba musiałybyśmy chopsnąć gdzieś dalej? ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  147. Jaime podobne akcje oglądał tylko w filmach lub serialach. Nigdy by się nie spodziewał, że trafią na coś takiego. A sama wzmianka o ciałach kobiet, które znajdowano raz na kilka miesięcy przy tamtym budynku lub w samym środku, sprawiała, że robiło się niebezpiecznie. A co, jeśli właśnie wkroczyli na teren, na który nie powinni i teraz im się coś może stać? Okej, Jaime miał mieszane uczucia co do swojego życia, ale na pewno nie chciał zostać zamordowany, a groziło mu to pomimo bycia mężczyzną; w końcu mógł po prostu za dużo wiedzieć i wsadzać nos tam, gdzie nie trzeba. No i nie był też sam, tylko z Elle i to o nią musiał się zatroszczyć. Nie tylko dlatego, że była matką dwójki dzieci, ale też dlatego, że stała się mu bliska. A to, gdzie się teraz znajdowali, nie wpływało pozytywnie na to, aby oboje czuli się bezpieczni.
    W końcu uruchomił silnik i czym prędzej włączył się do ruchu. W samochodzie będą bezpieczni.
    - Zgadzam się, powinniśmy przerwać nasze poszukiwania. W ogóle proponuję zostać w hotelu do końca wycieczki i nie pokazywać się już więcej w miasteczku - mruknął pod nosem. - Właściwie to możemy jechać do domu już za chwilę. Nie jest tak daleko, godzina też jeszcze w miarę młoda, do wieczora powinniśmy się wyrobić - stwierdził.
    Naprawdę chciałby, aby to wszystko było tylko głupimi przypuszczeniami i że wcale nie ma tu żadnego seryjnego mordercy, ducha, demona ani niczego takiego. Możliwe, że może serio całe miasto chciało budować napięcie i poczucie niebezpieczeństwa. Bo w tym wszystkim było wiele niedociągnięć, spraw i rzeczy, które z prawnego punktu widzenia nie powinny mieć miejsca. Ale chyba ani Elle, ani Jaime nie chcieli ryzykować.
    Moretti prowadził auto spokojnie, według przepisów, w stronę hotelu. Jeżeli zdarzy im się i zostaną tu na kolejną noc, to zawsze mieli jeszcze hotelową restaurację na parterze, w której będą mogli coś zjeść na wypadek, gdyby zgłodnieli. Dobrze, że Jaime zjadł coś w tamtej knajpce...
    - Spokojnie, Elle, nie będziemy już szukać żadnych informacji. Nie będziemy ciągnąć tego tematu, bo... to wszystko wydaje się zbyt pokręcone. Mam dość. A co do tego, czy seryjny morderca... Wiesz... Mam gdzieś z tyłu głowy, że to może być prawda, ale... jeśli tak, to czemu nikt nie pilnuje tego budynku? Znaczy wiesz, dlaczego można tam iść na wycieczkę? I czemu ksiądz nic nie mówił o prowadzonym śledztwie czy cokolwiek?
    Jako że miasteczko było małe, a dookoła były lasy, nagle przed maskę samochodu wybiegł im jeleń. Jaime wcisnął hamulec do ziemi, próbując jednocześnie manewrować. Zwierzę momentalnie zniknęło, a im samym na szczęście się nic nie stało. Nawet nie uderzyli w drzewo ani nic takiego. A na drodze była pustka. Jakby żadne leśne zwierzę w ogóle nie pojawiło się na ulicy. Jaime jeszcze nie wiedział, że tylko on widział tego jelenia.
    - Kurwa! - wyrwało mu się, kiedy w końcu poczuł, że nic im nie grozi. - Nic ci nie jest? - zapytał szybko, patrząc na Elle z wyraźnym niepokojem.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  148. Gabriel po powrocie do pokoju był wściekły, na Elle, na jej męża, a na siebie samego najbardziej. Nie chciał drwić sobie z Villanelle, chciał utrzymać z nią spokojną, przyjazną relację, ale jak zawsze najpierw musiał coś palnąć. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Elle może aż tak się o to oburzyć. Rozumiał, że jako matka była przewrażliwiona na temat swoich dzieci, ale przecież Gabriel nie miał na myśli nic złego. Chciał tylko rozzłościć jej męża nic więcej, a on oczywiście zgrywał takiego twardziela, a później poleciał i wszystko jej wypaplał. Gabriel niestety każdego traktował z osobna, nie łączył Elle z jej dziećmi i mężem i rezultatem tego był cały ten bałagan.
    Leżał na łóżku wpatrując się w sufit. Szarpał się z własnymi myślami zastanawiając się co zrobić. W końcu jednak postanowił całkowicie wykreślić tą relację ze swojego życia. Nie miał zamiaru więcej przejmować się jakąś dziewczyną, która i tak wciąż miała jakieś ale co do jego osoby. Jego próby poprawy zachowania i tak spełzały na niczym i nie widział sensu by dalej się wysilać skoro ona w gruncie rzeczy miała to gdzieś. Miał zamiar zachowywać się jak on, jak prawdziwy on. Nie będzie więcej podawał jej pomocnej dłoni, nie będzie więcej służył ramieniem do wypłakania. Na chwilę zmiękł, ale nie ma zamiaru pozwalać temu trwać dalej. Widocznie tak musiało się stać.
    Następnego dnia jego złośliwa cząstka zapragnęła się odgryźć na Elle. Ośmieszyła go w knajpie, wydarła się na niego pomimo iż wcześniej się starał. Miał nieodpartą chęć dopiec jej, by gotowała się w sobie jak on wczorajszego wieczora. Gdy dostrzegł ją stojącą z grupką innych studentów, nie mógł nie wykorzystać sytuacji. Z lekkim uśmiechem stanął koło nich.
    - Cześć – rzucił nad wyraz radośnie, powolnie zmierzył Elle spojrzeniem po czym odwrócił się do jednego z chłopaków z którymi stała przed salą – tylko uważajcie, ostatnio nie ma kto jej porządnie przelecieć i trochę się rzuca – poklepał chłopaka po plecach – ale może wy rozładujecie napięcie – dodał wzruszając ramionami po czym wyminął grupkę i jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  149. Gabriel roześmiał się i na moment znów odwrócił się w stronę grupki.
    – Zdecydowanie wiem jak chybiasz – rzucił na tyle głośno by go wszyscy wyraźnie usłyszeli. Widział wypieki i zdenerwowanie malujące się na jej twarzy, osiągnął swój cel, więc teraz mógł w spokoju udać się na zajęcia. Czuł się teraz jakoś tak lżej. Znów się niczym nie przejmował, znów nie musiał się pilnować z tym co powie. To było przyjemne uczucie, jakby ktoś zdjął ciężar z jego ramion. Jeśli coś dziś zdołało by mu popsuć humor, to musiało by być to coś wielkiego.
    Ostatnie kilka dni chodził poirytowany i zamyślony. Zastanawiał się nad wieloma rzeczami, wszystko przez Elle, która nie tolerowała jego standardowego zachowania. Przez to próbował je nieco modyfikować, starać się. Analizował swoje myśli, starał się bardziej panować nad gniewem, starał się pomóc i być dobrym... przyjacielem. Teraz to słowo wręcz nie chciało mu przejść przez myśli. Te wszystkie starania były zbyteczne, ale nie miał zamiaru znowu się tym przejmować i na siłę starać się poprawić i wrócić do łask Elle. Spróbował i nie wyszło. Widocznie tak miało być, widocznie to nie był jego czas. Ojciec zawsze mu powtarzał, że kiedyś też znajdzie swoją Elen, czy to w formie wybranki życia, czy w formie przyjaciela. Gabe zdawał sobie sprawę, że gdyby nie ona, ojciec nigdy nie wyszedł by na prostą. Ale on miał tylko problem z alkoholem, a Gabe miał problem z samym sobą. Nie sądził by ktokolwiek, kto go dobrze pozna, wytrzymał ten cały syf, by wyciągnąć go z ciemności. Robił zbyt wiele błędów i zbyt łatwo wyrządzał krzywdę ludziom na około siebie. Mógł kogoś z łatwością zniszczyć, a chyba by sobie nie wybaczył, gdyby bliską sobie osobę pociągną na dno razem ze sobą. Zresztą co on mógł takie ofiarować drugiej osobie? Nic dobrego. On nie randkował, nie był romantyczny, nie kupował kwiatów. Ciągnął za sobą jedynie stos niedokończonych spraw i miał zbyt wiele otwartych ran. Elle był przykładem, że ciężko było utrzymać z nim normalną relację dłużej niż parę tygodni.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  150. Niespodziewana sytuacja na drodze była niebezpieczna, jednak na szczęście im obojgu nic się nie stało. Może jedynie Elle będzie miała siniaka, ale to nie było nic poważnego, z czym trzeba było jechać do szpitala czy do przychodni. Jaime odetchnął z ulgą, jednak nagłe pojawienie się znikąd obcego faceta, który teraz stukał im w szybę samochodu... zdecydowanie nie wpływało na polepszenie ich nastrojów. Widział na twarzy dziewczyny ogromny niepokój i tak naprawdę absolutnie się jej nie dziwił. Oboje mieli dość tego miasteczka, tych dziwnych mieszkańców i historyjek, które nie miały ani ładu, ani składu, ani jakiegokolwiek sensu. Naprawdę powinni się stąd jak najszybciej zmywać. Miło było do pewnego czasu, ale teraz robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Może powinni robić coś innego, coś, co robili normalni ludzie spędzający ze sobą czas. Jaime nie miał pojęcia, co to takiego mogłoby być (kino może czy coś), ale był przekonany, że Elle będzie wiedziała.
    - W porządku, dziękujemy - powiedział nieco głośniej Jaime, aby nieznajomy mógł ich usłyszeć. Po chwili ruszył powoli z miejsca.
    Tym razem poruszał się jeszcze wolniej, co rusz rozluźniając i zaciskając palce na nowo na kierownicy. Odetchnął i, nie odwracając wzroku od drogi, zapytał w końcu:
    - Nie widziałaś tego jelenia, który nagle wybiegł nam na drogę?
    Chętnie by na nią spojrzał, aby pokazać jej swoje niedowierzanie wypisane na twarzy, jednak po tym incydencie sprzed chwili wolał skupić swoją uwagę na drodze. Zwłaszcza, że nie mieli aż tak daleko do hotelu. Chciałby dowieźć ich oboje całych i zdrowych na miejsce.
    I udało im się zaparkować na wolnym miejscu i wysiąść z auta.
    - Chyba potrzebujesz lodu, żeby siniak ci nie wyskoczył. A przynajmniej nie za duży - stwierdził i podszedł do niej bliżej, przyglądając się temu miejscu. On sam wiele razy bywał w podobnych sytuacjach. Na szczęście siniaki nie były groźne, a samej Elle nic więcej nie groziło. - Kiedy twój mąż to zobaczy, to myślisz, że będzie chciał mnie zabić? - zapytał poważnie, jednak zaraz uśmiechnął się lekko. Potrzebowali rozładować napięcie, ale słabe żarty chyba na niewiele im się zdadzą. - Sam się dziwnie czuję... - przyznał w końcu i pozwolił sobie oprzeć się o maskę Mustanga. - Dobrze, że jesteśmy już na miejscu - odetchnął głęboko. - Mam dość tego przeklętego miejsca. A ty jak się trzymasz? - spojrzał na nią uważnie. Może będąc tak blisko hotelowego pokoju poczuła się chociaż odrobinkę lepiej?

    [Prawda? Karta jest fantastyczna <3 Jestem zachwycona cały czas :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  151. Patrzył na Elle i gdyby bezczynność tak bardzo go nie bolała, uśmiechałby się z satysfakcją na widok jej rumieńców, które przecież tak uwielbiał wywoływać na jej twarzy. Przez chwilę przekonywał samego siebie, że musi powstrzymać się przed dotknięciem jej, ale nie wytrzymał i wyciągnął rękę, przesuwając wierzchnią stroną palców po zarumienionym policzku. Westchnął przy tym z rozczarowaniem dla samego siebie, bo tak bardzo chciał jej bliskości, miał ją dosłownie na wyciągnięcie dłoni, a nie mógł po nią sięgnąć. Jeszcze nie...
    - Jestem, ale tobie się udziela – stwierdził ze śmiechem. – Nie mam nic przeciwko temu. Lubię te nasze leniwe wieczory kiedy dzieci śpią, a my możemy odpocząć. Mam wtedy wrażenie, że nigdy nie byłem szczęśliwszy. Ale w życiu trzeba spróbować wszystkiego, a my byliśmy razem na jednej imprezie wieki temu. Nie narzekam na brak atrakcji, ale cholera, fajnie by było potańczyć w klubie i napić się ze swoją żoną – westchnął z udawanym rozrzewnieniem, gładząc dłonią ramię blondynki.
    - Dobrze, możemy tak zrobić. Mam nadzieję, że nie będę mieć żadnych spięć z Connorem. On chyba dalej za mną nie przepada – mruknął, tracąc resztki uśmiechu z twarzy. Może nie rzucali się sobie do gardeł i starali się grzecznie rozmawiać, ale dało się w tym wyczuć jakieś napięcie spowodowane tamtą wizytą Arthura w domu Madissonów. Ale czy było się czemu dziwić? Panowie poznali się w tragicznych okolicznościach i oboje mieli wystarczająco dużo powodów, by tamten dzień mieć sobie wzajemnie za złe. – Jeśli chcesz, choinkę możemy ubrać w weekend – podsunął z uśmiechem, a oczy rozbłysły mu na samą myśl o wspólnym strojeniu ich nowego domu. Fakt, że on sam nie miał zbytnio w jaki sposób się do tego przyłożyć, ale mógł chociaż podawać ozdoby, by robić cokolwiek.
    Uniósł brew, przypatrując się uważnie Elle i zastanawiając się, na co jego ukochana żona mogła wpaść. Nie wątpił w jej inwencję twórczą, ale nie dało się ukryć, że to raczej on w tym związku robił niespodzianki. Chociaż... Zegarek z grawerem wciąż zdobił jego nadgarstek i Arthur zdejmował tylko wtedy, kiedy musiał to robić. Wtedy go zaskoczyła i to był jeden z najcudowniejszych prezentów, jakie od kogokolwiek kiedykolwiek dostał.
    - Uwielbiam, kiedy jesteś taka tajemnicza, ale znęcasz się nade mną – wymamrotał, ponownie muskając wargami czubek jej głowy. Uśmiechnął się nieco szerzej i przytulił ją mocniej do swojego boku, przesuwając wolną dłonią po gładziku i wybierając film, który zasugerowała Elle. Przez to początkowo nie zwrócił uwagi na jej słowa, ale powtórzył w myślach imię Babe. Pamiętał je, bo padło wtedy, kiedy Elle miał fazę na świnkę i kozę. Babe była nietypowa, tak samo jak jej właścicielka, chociaż Arthur osobiście do Carlie nic nie miał i cieszył się, że Villanelle ma kogoś, na kogo może liczyć. – Sprowadzisz mi tu boczek, tak? – westchnął, wywracając oczami. – Elle, rozmawialiśmy o tym... Nie przekonasz mnie, przykro mi.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  152. Ten dzień niczym nie różnił się od każdego innego. Arthur nie miał szczególnych planów poza doprowadzeniem zajęć do końca i powrotem do domu. Marzył o ciepłym prysznicu, herbacie i położeniu się do łóżka, bo odzwyczaił się od tak niskich temperatur, a brak ruchu sprawiał, że praktycznie cały czas było mu zimno. Między innymi dlatego zajęcia prowadził bez wyjeżdżania zza biurka, żeby nikt nie zobaczył, iż od bioder w dół jest przykryty kocem i co jakiś czas chowa pod nim skostniałe dłonie, a w trakcie przerw znajdował sobie miejsce przy grzejniku i drżał, próbując się ogrzać.
    Cieszył się cholernie, że wykłady dobiegły końca, a on mógł w końcu udać się do domu. Zaczekał aż wszyscy wyjdą i sięgnął z podłogi swoją torbę, do której schował laptopa, nie patrząc nawet w stronę drzwi, bo wystarczył mu głośny odgłos świadczący o tym, że ostatnia osoba je za sobą zamknęła.
    Serce na moment mu stanęło, a potem przyspieszyło swój rytm, gdy Arthur usłyszał znajomy głos. Wyprostował się, patrząc w stronę wejścia i uśmiechnął się na widok swojej ukochanej. Jej śmiech, aura dobrego humoru, którą wokół siebie roztaczała, natychmiast poprawiła jego własny nastrój. Nie próbował nawet udawać, że nie chce brać udziału w jej gierce, więc powoli odłożył torbę na blat biurka i oparł dłonie na kołach wózka, odsuwając się nieco od mebla.
    - Może znajdę, może nie. Zależy, czego dotyczy sprawa. Pani Morrison, spieszę się do domu – odparł, uśmiechając się łobuzersko kącikiem ust. – Nie jestem pewien, czy wspólny projekt to dobry pomysł. Nie wiem, czy słyszała pani plotki, ale w taki sposób zaczęło się moje małżeństwo, a wolałbym nie zdradzać mojej cudownej żony z jakąś studentką – dodał, szczerząc zęby teraz już w szerokim uśmiechu i nie odrywając spojrzenia od zbliżającej się Elle. Miała rację, to było cholernie ekscytujące, a gdyby mógł to zrobić, teraz wstałby, żeby zamknąć drzwi na klucz, a potem dobrać się do dziewczyny na tym cholernym biurku… Albo na blacie ławki, w której siedziała na jego pierwszych zajęciach.
    - Właśnie dlatego ci się oświadczyłem – stwierdził, wyjeżdżając jej nieco naprzeciw i wyciągając ręce w stronę jej ciała. – Jesteś tak samo porąbana jak ja. Wiesz, jak już wszystko będzie… Sprawne… Możemy spędzać tu przerwy. Bez zamykania drzwi na klucz. To by był dopiero dreszczyk emocji… - urwał nieco rozmarzony i zamruczał z niezadowoleniem, gdy Elle złożyła na jego ustach zbyt krótki pocałunek. – Hej, co to ma być? Nie skończyłem z tobą – mruknął, sięgając jej ręki, po czym mocno pociągnął ją w dół tak, że dziewczyna wylądowała na jego kolanach. Objął ją jednym ramieniem w pasie, a palcami drugiej ręki odnalazł jej policzek i z łobuzerskim uśmiechem odnalazł jej wargi, całując je czule i zachłannie. Odsunął się dopiero, kiedy zabrakło mu tchu. – Czy to jakaś specjalna okazja? Proszę, tylko nie mów, że naprawdę mam ci pomóc z jakimś projektem – roześmiał się cicho, ale szybko przestał, wpatrując się w nią uważnie. – Elle, nie mów tego, błagam…

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  153. Poznawanie nowych ludzi, zwłaszcza tych sławnych, było zawsze stresujące. Dziewczyna nie zawsze wiedziała co powiedzieć ani jak się zachować. Zdawała sobie niby sprawę z tego, że to są tacy sami ludzie, jak cała reszta, ale świadomość, że byli znani jakoś tak po prostu działała na nią, że nie zawsze wiedziała co powiedzieć. I nie, posiadanie rodziców, którzy w takim towarzystwie się obracają od lat nie pomaga, ani tym bardziej posiadanie takiego partnera. Carlie zawsze należała do nieśmiałych osób, nie umiała się przebić czy zachowywać luźno, gdy dopiero kogoś poznawała. Prawdziwą sobą była, gdy kogoś dobrze już poznała. Elle zawsze widziała prawdziwą Carlie. Tą, która nie wstrzymuje się przed powiedzeniem czegoś, głośno mówi co myśli i czasem bywa nawet… cóż, niegrzeczna to złe określenie, ale nie była aniołkiem. Natomiast, gdy kogoś nie znała to była zupełnie inna. W końcu nie wypadało pokazywać się od gorszej strony, a Elle bardzo dobrze ją znała i wiedziała już czego może się po niej spodziewać.
    ― Zajęło mi chwilę, aby się do nich przyzwyczaić. Chłopaki potrafią być… oni są po prostu sobą. Potrafią czasem człowieka zawstydzić, ale nigdy nie mają złych intencji. Są naprawdę cudowni ― powiedziała z ciepłym uśmiechem. Sama z początku była przerażona, ale potem poznała ich lepiej i teraz nie wyobrażała sobie, że któregoś mogłoby zabraknąć w jej dziwnej codzienności, gdy wybierała się dajmy na to do studia razem z Mattem i wszyscy tam byli. A prawda była taka, że gdy byli tam wszyscy to dostawali gorszej głupawki niż jakby znajdowali się w gimnazjum, ale zdążyła się już dawno przekonać, że momentalnie jej facet i jego najbliżsi przyjaciele mentalnie wciąż są gdzieś w tym wieku, gdzie robi się same durne rzeczy. ― Serio, Elle. Jesteś moją przyjaciółką, powinnaś być tam obecna, mieć następnego dnia kaca razem ze mną i przeklinać, że chłopaki w sąsiednim pokoju zbyt głośno chrapią. Bo oczywiście my byłybyśmy w sypialni, na dużym i wygodnym łóżku, a inni by się gnieździli w salonie ― powiedziała uśmiechając się. Potrafiła to sobie wyobrazić, choć faktycznie przy życiowych wydarzeniach ciężko było czasem imprezować we dwie, ale może teraz będą miały więcej okazji do tego, aby się spotkać w większym gronie niż tylko we dwie.
    ― Ej, wypraszam sobie. Robert nie jest stary. I on też jest na mojej liście. Mam jeszcze Jensena Acklesa, Iana Somerhaldera. Myślę kogo dodać jeszcze do panów, u pań oczywiście Taylor, Miley, Rihanna i Selena. Jennifer Aniston, jezu dałabym się za nią pokroić. I Matt LeBlanc.
    Dopisała dwie pozycje do listy, dodając jeszcze Courtney Cox, bo bez niej ta lista byłaby jednak niepełna. Zastanawiała się nad miejscami, a pierwsze miejsce zajęły oczywiście Hawaje, Maui konkretniej, które podbiły jej serce i zamierzała tam wrócić. Peru, marzyło się jej wejście na Machu Picchu. Ze spokojniejszych miejsc wybrała też Malediwy, tam dopiero musiało być pięknie i jak myślała, że rano przy tych domkach na wodzie pływały rekiny… Marzeniem było się tam znaleźć.
    ― A twoja mama nie zgodziłaby się nimi zająć nawet na kilka dni? ― zapytała przygryzając końcówkę od długopisu. ― Wierzę, że ci… wam, brakuje takich dni tylko dla siebie. Może nawet weekend poza miastem? Wiesz, zwykłe spa nawet czy poleżenie w hotelowym pokoju, ale bez dzieciaków? To mogłoby być dobre na początek. Tak myślę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  154. Podążył spojrzeniem we wskazane miejsce i uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. Chociaż niedługo miał minąć rok od kiedy są małżeństwem, Arthur wciąż łapał się na tym, że gapi się na swoją obrączkę, czując niewysłowioną radość, że dane mu było ją założyć.
    - Nie wierzę... Co za zbieg okoliczności! Proszę to schować, bo jeszcze ktoś pomyśli, że to my jesteśmy małżeństwem – roześmiał się, ciesząc się niezmiernie z tego, że dobry humor ukochanej tak bardzo mu się udzielił. Tak, Elle zdecydowanie była od jakiegoś czasu jego światełkiem. Czymś, co cieszyło go tak bardzo, że nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, żeby to określić. A jeszcze bardziej cieszyło go to, że po wszystkich zawirowaniach w końcu znaleźli się w tym punkcie. Punkcie spokoju i szczęścia.
    - Tchórzysz, kochanie? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem, zerkając w stronę jej dawnego miejsca. – Villanelle Morrison, kto nie ryzykuje, nie pije szampana – stwierdził, odchylając się na oparcie wózka. Cieszył się, że Elle nie miała już większych oporów przed siadaniem na jego kolanach. Dzięki temu mógł chociaż w niewielkim stopniu nadrobić ten czas bez jej bliskości, bez brania jej w swoje ramiona.
    Zadrżał lekko, czując ciepły oddech na swojej twarzy. Zamruczał z zadowoleniem, wodząc opuszkami palców po linii kręgosłupa ukochanej i przesuwając drugą dłonią po jej przykrytym jedynie materiałem rajstop udzie, delikatnie podwijając przy tym spódniczkę. Cholera, tak bardzo tęsknił za kochaniem się z nią... Najlepiej powoli i namiętnie, nie odsuwając się od jej miękkich warg nawet na krótki moment...
    - Naprawdę? – wychrypiał i odchrząknął, zaskoczony takim obrotem sytuacji. Spojrzał na blondynkę z uniesioną jedną brwią. – Okej, teraz cholernie mnie zaintrygowałaś – dodał, delikatnie mrużąc oczy. – Jak możesz pytać mnie w tym momencie o jedzenie? Znamy się od wczoraj? Przecież wiesz, że umrę z ciekawości – jęknął cicho i zdjął z siebie koc, składając go w pośpiechu, po czym sięgnął oparcia wózka, by zarzucić na siebie kurtkę. – Zdradzisz mi chociaż dokąd jedziemy? Mam się jakoś specjalnie przygotować? O, a może powinienem zacząć się bać? Tak, dlatego wolę robić niespodzianki. Kiedy sam je dostaję, zachowuję się, jak... – mamrotał do siebie, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, że jest w stanie się tak zachowywać.
    Zjechał po rampie z podwyższenia, a otworzywszy drzwi uśmiechnął się szeroko i ponownie pociągnął Elle za rękę, przez co wylądowała na jego kolanach.
    - Zrobię ci małą wycieczkę moim rydwanem, hm? – zaproponował wielce zadowolony z siebie i ruszył do przodu z nieco większym obciążeniem niż zwykle, ale też nieco szybciej niż zazwyczaj i szczerząc się przy tym tak szeroko, że zaczynały go boleć policzki. – Jestem szybki jak wiatr, nikt mnie nie dogoni, nawet Dominic Torreto – wymamrotał pod nosem. Studenci oglądali się za nimi, niektórzy się śmieli, niektórzy wskazywali palcami, komentując, że Morrisonowi do końca odwaliło, ale sam zainteresowany nieszczególnie się tym przejmował i miał nadzieję, że jego żona również będzie podchodzić do tego w ten sposób. W końcu nie robili nic zdrożnego, po prostu się wygłupiali, a akurat im taka chwila zapomnienia należała się tak bardzo, jak nikomu innemu.

    Artie ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  155. Gdy Villanelle stanęła naprzeciwko niego, wściekła był nieco zaskoczony. Czyżby Moor się go nie posłuchała, czyżby coś jej powiedziała? Jeśli tak to... Gabriel szybko zatrzymał swoje myśli. Teraz nie miał zamiaru w nic się angażować, miał w dupie czy Elle zda, czy Moor uweźmie się na nią jeszcze bardziej. To nie był już jego problem, chyba nigdy nie był.
    - My już nie gadamy – mruknął i spróbował ją wyminąć, ale dziewczyna uparcie zagradzała mu drogę swoim drobnym ciałem. Oczywiście mógł ją po prostu przesunąć, ale nie chciał robić jeszcze większej sceny. I tak to, że ze sobą rozmawiają robiło zbyt dużą sensację. Jakby było dziwne, że można z nim rozmawiać.
    Wywrócił oczami i wsunął dłonie do kieszeni. Nie miał zamiaru się jej z niczego tłumaczyć. Nie miał takiego obowiązku.
    - Może po prostu irytujesz ją jeszcze bardziej niż przedtem, dla ciebie to raczej nie jest trudne wyzwanie – odparł całkiem obojętnie. Wyciągnął telefon by odpisać na wiadomość którą otrzymał. Nie chciało mu się angażować w tą kłótnie – poza tym nie widzę powodów dla których miałbym się mieszać w twoje gówno – dodał na krótką chwilę podnosząc na nią wzrok. Nie miał zamiaru powiedzieć jej prawdy, bo wydarła by się na niego jeszcze bardziej, a tego chciał uniknąć – nie przeszło ci przez tą blond główkę, że twój jaśnie cudowny mąż mógł poprosić kolejną osobę na dywanik – dodał cierpko, wkurzanie jej nie było dobrym powodem, ale lubił grać ludziom na nerwach. Poza tym jeśli mógł trochę namieszać to czemu nie. Ona wcześniej nie miała oporów by mówić mu co jest właściwe, a co nie, też mieszała i pewnie nawet się nad tym nie zastanawiała. Może i jej mąż, Arthur siedział na wózku i był bardziej opanowaną osobą niż Gabs, to wcale by go nie zdziwiło takie zachowanie z jego strony. Reid zdążył się przekonać, że facet ma nieodpartą chęć udowadniania, że jest samcem alfa i może wszystkim pokazać.
    - Coś jeszcze? Bo trochę się spieszę – zapytał przeglądając się jej całkiem obojętnie.

    Gabs
    I dziękuję, też mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  156. Zatem początki związku Villanelle oraz Arthura również należały do burzliwych. To była poniekąd… pokrzepiająca myśl i Jerome myślał tak wyłącznie dlatego, iż miał wrażenie, że w ostatnim czasie tylko on oraz Jennifer tak się ze wszystkim śpieszą, co nie wszyscy rozumieli. A oni, cóż, nie mieli innego wyjścia, jeśli chodziło o ślub, niespodziewana ciąża z kolei była owocem nocy, którą poprzedzał nieco zakrapiany alkoholem wieczór. Czasem brunet odnosił wrażenie, że od pewnego czasu to jakaś nieznana siła wyższa sterowała jego życiem, podczas gdy on sam posiadał bardzo nieduże pole do manewru, będąc pozbawionym całego spektrum decyzji do podjęcia. Nie czuł jednak, by był z tego powodu w pewien sposób poszkodowany czy też ograniczony, wręcz przeciwnie, nigdy dotychczas nie był w całym swoim życiu tak szczęśliwy. I może właśnie o to w tym wszystkim chodziło? Żeby puścić ster i pozwolić dryfować temu statkowi swobodnie, zgodnie z wiatrem dmącym w żagle?
    Pożegnał się z Villanelle i, będąc mimo wszystko nieco rozproszonym jej wizytą, wrócił do obowiązków. W czasie ich rozmowy pojawiło się kilka zapytań oraz maili, zaraz też rozdzwonił się telefon, jakby dzwoniące klientki wyczuły, iż Marshall zasiadł przy biurku i miał słuchawkę na wyciągnięcie ręki. Zajął się więc pracą, w międzyczasie zgrywając zdjęcia na komputer, by wybrać te najlepsze i zestawić je ze sobą. Odpowiednio sklejone, wrzucił je zarówno na stronę internetową salonu, jak i media społecznościowe, przez kilka minut obserwując przybywającą ilość lajków oraz serduszek, szybko jednak wrócił myślami do bardziej przyziemnych spraw, a że pozostawało coraz mniej czasu do zamknięcia, to pomógł fryzjerom w sprzątaniu ich przybytku po całym dniu pracy, tak by ten był gotów na kolejny dzień.
    Nie spodziewał się, że spotka się z Villanelle w okolicznościach innych niż te, które zdążyli przedyskutować w salonie, tymczasem jednak otrzymał dość niespodziewany telefon od Jaspera, a tak się składało, że był niemalże specjalistą od cieknących kranów. Doskonale wiedząc, jakie to potrafi być utrapienie, wyjaśnił Jennifer, o co chodzi i obiecał, że postara wrócić jak najszybciej, może w drodze powrotnej uda mu się jeszcze wstąpić do sklepu? Miała się zastanowić i napisać mu, gdyby czegoś potrzebowała, tymczasem Jerome cmoknął narzeczoną w czoło, porwał kluczyki do samochodu i już go nie było.
    Droga na przedmieścia zajęła mu jakieś pół godziny. Kiedy już przedarł się przez nowojorskie korki, całkiem przyjemnie i płynnie jechało mu się pod wskazany adres, aż wreszcie zaparkował na właściwej uliczce. Zerknął jeszcze na wyświetlacz telefonu, sprawdzając, czy dotarł pod ten sam adres, który Elle przesłała mu w smsie i upewniwszy się, że na drzwiach widniał dokładnie ten sam numer, co w wiadomości, wysiadł z samochodu i ruszył dróżką, jedynie przez chwilę dziwiąc się obecności rampy, ale przy dwójce dzieci pewnie było to wygodne, prawda?
    — Nie ma sprawy, w końcu nie zależy mi na tym, żebyście mieli zalaną piwnicę — zażartował, przekraczając próg. — Gorąca czekolada brzmi dobrze, ale to może później. Najpierw uporajmy się z tym kranem, hm? — zaproponował, posyłając jej pytające spojrzenie. Pochłonięty pracą, raczej nigdy nie myślał o jedzeniu i piciu, a gorąca czekolada, jak wskazywała sama nazwa, najlepiej smakowała na gorąco, prawda?
    — Lemoniada jest bardzo nieadekwatna do pory roku i chyba będę musiał spróbować ananasa w jakiś nowych formach. Na ciepło — mruknął, wymownie wywracając oczami. Doskwierało mu panujące zimno, bowiem jeszcze nie zdążył przyzwyczaić się do tak niskich temperatur i wątpił, by miało to kiedykolwiek nastąpić. Większość życia spędził w końcu na słonecznej i gorącej wyspie, jedynie sporadycznie odwiedzając w Francji dziadków ze strony matki.
    — Mówiłaś o kranie w kuchni? Prowadź.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  157. [Hej, hej :D Przepraszam za nagłe zniknięcie i odświeżenie karty, ale z tą wersją Caroline czuję się lepiej. Wkrótce stworzę męską postać, więc wtedy może zapukam do Daniela, tworząc z nich przyjaciół, dobrze?]

    Caroline Fender

    OdpowiedzUsuń
  158. - Jasne – wywrócił oczami – mądra, bystra i zawsze mająca rację. Ciekawe ile osób tak o sobie myśli i żyje w błędzie – jeśli ktoś z ich dwójki miał pierwszy stracić równowagę to będzie to ona. Gabriel nie miał zamiaru przegrać tego niemego pojedynku. Zastanawiał się jak w ogóle to było możliwe, że parę dni temu siedzieli razem przy lunchu i od tak rozmawiali. Teraz miał wrażenie, że to nie jest w ogóle możliwe. Gabs miał ochotę ją totalnie olać, a ona wyglądała jakby miała zaraz rzucić mu się do gardła. Aż dziwne, że nie tak dawno myślał, że mogą się zaprzyjaźnić. To było głupie i naiwne z jego strony.
    Gabriel stał i słuchał ją z obojętnością wymalowaną na twarzy. Mało go obchodziło co ona sobie o nim teraz myślała i czego od niego żądała, a jej złość wręcz go satysfakcjonowała.
    - Każdy tak mówi póki jakieś nie wyjdą na jaw – odparł. Taka była prawda, były osoby które świetnie balansowały na granicy prawdy i kłamstwa. Mimo wszystko tajemnice zawsze wychodzą na jaw. W tym przypadku wiana w pełni leżała po jego stronie, ale skoro mógł ją trochę pomęczyć, to miał zamiar udawać, że jest niewinny.
    Gdy nauczycielka pojawiła się koło nich, twarz Gabriela stężała. Zmierzył kobietę ostrym spojrzeniem. Jeszcze tej mu tutaj brakowało.
    - Zołzy się złażą – mruknął sam do siebie, ale na tyle głośno, że obie mogły go spokojnie usłyszeć – Profesor Moor, czyżbym wyczuwał w pani głosie niechęć? Nękanie studentów jest raczej karalne – jego głos ociekał sarkazmem. Zrobił krok w stronę kobiety z chytrym uśmiechem na twarzy, a w jego spojrzeniu czyhało ostrzeżenie. Zupełnie nie przejmował się tym, że kobiecie należał się szacunek ze względu na pozycję, nie myślał o tym, że mogą go czekać jakiekolwiek konsekwencje. Nie sądził by była na tyle głupia, by próbować się odegrać. Gabriel był nieprzewidywalny, a jego nastroje zmieniały się jak pogoda. Drażniony lub przyparty do muru mógł zrobić coś głupiego.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  159. - Jasne – naprawdę nie miał zamiaru z nią o tym dyskutować. Każdy miał swoje zdanie, każdy miał swoje doświadczenia, a skoro oni byli szczęśliwy to niech sobie będą. Gabe nie miał ochoty wysłuchiwać jak Elle wychwala swojego męża i ich związek. Nie wierzył by to szczęście trwało wiecznie. Żadne związki, czy małżeństwa nie były idealne i widział na własne oczy, że czasem miłość to nie wszystko.
    - Ale ty dzisiaj niezdecydowana – nawet jeśli by go błagała nie miał zamiaru więcej ingerować w tą sprawę. Nie miał zamiaru, ani jej pomagać, ani niczego odwoływać. Skoro jest taki zły i okropny to niech radzi sobie sama ze swoim bałaganem. Gabriel i tak miał wystarczająco dużo własnych problemów na głowie.
    Zmierzył Moor nieprzeniknionym spojrzeniem. W jego oczach czaiło się coś... jakby zastanawiał się który sposób zrujnowania jej życia będzie bardziej okrutny. Gdyby nie była nauczycielką, albo gdyby przynajmniej nie byli na uniwersytecie, ta rozmowa przebiegała by inaczej. Moor czuła się pewnie bo była bardziej na swoim terenie. Gabriel był pewny siebie, ale wiedział, że gdyby doszło do czegoś poważniejszego, jego występki były znane zarówno władzom uczelni jak i policji. Miał kartotekę. To nie było nie wiadomo co, ale bójki i kilka innych drobnych wykroczeń. Mimo wszystko był przekonany, że potrafiłby przedstawić sytuację na swoją korzyść. Potrafił kłamać, a poza tym jego ojciec miał tu znajomości. Chyba nawet miał coś sponsorować w nadchodzącym roku. Może i z nim nie rozmawiał, ale lubił wykorzystywać jego wpływy dla własnych korzyści.
    - Bawcie się dobrze, ja muszę już iść – stwierdził po chwili milczenia, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Mógł jeszcze trochę namieszać, ale nie widział w tym większego sensu, nie chciał też już angażować się w żadne sprawy związane z Elle i jej kłopotami. Z Moor, jeśli tylko będzie chciała, mogła poradzić sobie sama.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  160. Czy aż tak mocno zakręcone miała życie, że nawet prawdziwa wersja imienia jego matki uleciała dziewczynie? Co innego, gdyby nie mówił wcześniej o dentystce jako Juliet, lecz od początku przedstawiałby ją jako Julkę, ale ona poznając najlepszą przyjaciółkę syna, nawet sama przyznała, że nie jest w żadnym stopniu Polką, a trudne do wypowiedzenia nazwisko zawdzięcza swojemu najwspanialszemu na świecie mężowi.
    Kilka minut później wróciła farmaceutka, ustawiając z leków wieżyczkę, podobną zazwyczaj robił z dzieciakami sióstr, ale tworzyli je z kolorowych lub drewnianych klocków. Czy aż tyle musi zażywać tych tabletek i potrzebne mu są aż dwie maści? Zaczęła kolejno przystawiać opakowania do czytnika, a on oparł się bardziej o ladę, żeby odciążyć chorą nogę. Kto by pomyślał, że akurat dzisiaj, tak krótko przed finałem przytrafi mu się aż taka kontuzja? Bez operacji nie ruszy, to wiedział, jak tylko Villanelle zaczęła jechać do szpitala, przedostając się przez najbardziej zakorkowane ulice. Czemu tylko nie mógł zrobić sobie temu w samotności? Elle należała do osób, które wezmą winę na siebie, chociaż powinna całkowicie pozostać bez winy, bo ona wykonywała swoje ćwiczenia pod czujnym okiem Donny.
    — Przepraszam. Trochę niepotrzebnie na Ciebie naskoczyłem, ale porozmawiamy w aucie.
    Nie chciał rozmawiać o swoich zmartwieniach przy obcej farmaceutce. Mogła też w przerwach od pracy i własnych obowiązków, oglądać Ślub od pierwszego wejrzenia. Musiał uważać na to co mówi i gdzie wypowiada dane słowa, bo nie chciał stwarzać podstaw do niepotrzebnych plotek. Wystarczyło, że ktoś dodałby sobie jeszcze inne słowa, sprzedałby informacje dziennikarzom i pies pogrzebany. A on nie chciał ani sobie, ani Willow dokładać zmartwień, gdy wydawało się, że należą do szczęśliwych. Wystarczy, że dzisiaj wróci do niej, z całą torebką leków i dwiema kulami ortopedycznymi.
    — Zostaniesz ciocią. Zrobię to w taki sposób jak ty, czyli w najmniej spodziewanym momencie, kochana przyjaciółko — wysunął kartę, przykładając ją na sekundę do odpowiedniego okienka, gdzie zaakceptowano płatność inną metodą, niż wręczenie gotówki. — Dziękuję, dobranoc — uśmiechnął się do farmaceutki, mijając kobietę, która stała za nim i również cierpiała, bo miała złamaną rękę.
    Czemu za sześć tygodni przyjdzie do swojego lekarza, podpisując zgodę na operację? Na taką samą, którą miałby możliwość kilka lat wcześniej, po tym jak zabrano go z boiska na noszach. Wtedy załamał się, bo sport był dla niego wszystkim. Odcięto mu dopływ świeżego powietrza i adrenaliny, a dodatkowo rzuciła go dziewczyna, więc skupił się na tym, aby zaleczyć złamane, poturbowane i nie działające w odpowiedni sposób serce.
    — Po pierwsze nie chcę dłużej cierpieć, a po drugie to zasługa mojej żony. Jeżeli zdecyduje się ze mną żyć po programie, to nie może mieć kaleki w domu. Muszę być sprawny — poruszył brwiami, kuśtykając wolniej.
    Elle mogła w tej chwili poczuć się jak przy Thei, bo dla Małeckiego droga od apteki do samochodu blondynki była trudna, jakby stawiał swoje pierwsze kroki i miał prawo do zaliczenia gleby.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  161. Nie ukrywała, że byłoby fajnie, jakby mogły we dwie wyskoczyć na imprezę, jak wcześniej. Nie martwić się tym, że mają dzieci, a raczej, że jedna z nich je ma, że są faceci, do których trzeba wrócić i którzy jednocześnie się martwią, jak za długo nie dają znać co się dzieje z nimi. Wiedziała, że takie życie nie trwa wiecznie, a z czasem dochodzą obowiązki, o których człowiek nawet nie myślał. Carlie nie musiała się martwić dziećmi w domu, ale miała swoje inne zmartwienie, może mniej ważne, ale były jednej jej i jak ona tego nie zrobi, to nikt inny też za nią tych rzeczy nie ogarnie. Miała jednak nadzieję, że za jakiś czas faktycznie dziewczyny będą mogły wyjść i trochę zaszaleć, jak wtedy, gdy się poznały i zachowywały cóż, dosłownie jak nastolatki, które dostały fałszywe dowody i balowały w klubach i barach do białego rana. Teraz była jednak też zadowolona z faktu, że miały trochę czasu dla siebie tutaj, mogły napić się w spokoju wina i nie martwić dosłownie niczym. Nawet jeśli czasem ich rozmowy schodziły na przykre tematy, to wciąż naprawdę Carlie dobrze się czuła, że ma obok Elle.
    Wysłuchała przyjaciółki uważnie, lekko się przy tym uśmiechając. Naprawdę dobrze było wiedzieć, że u niej jest dobrze. To nie tylko było słychać, jak opowiadała o swoim życiu, ale też widać. Oczy się jej świeciły, nie tylko od spożytego alkoholu. Uśmiech niemal nie schodził z twarzy, a potem wszystko potwierdzała, gdy się odzywała. I czy Carlie mogła chcieć czegoś więcej dla najbliższej jej sercu osoby? Jasne, więcej czasu tylko dla nich, ale to było chyba dość oczywiste i sama świadomość, że jej przyjaciółka jest w końcu szczęśliwa, była najważniejsza.
    ― Sama mówisz, że to chwilowe. Jestem pewna, że przy dobrej rehabilitacji wróci do zdrowia nim się obejrzysz, a potem pewnie zamkniecie się na dłuuuugi czas w sypialni ― powiedziała ze śmiechem ściskając dłoń przyjaciółki, jakby to miało być potwierdzeniem, że faktycznie tak będzie. Nawet jeśli to nie fizyczne zbliżenia były w związku najważniejsze to pełniły jednak ważną rolę i nie dało się tak po prostu zignorować naturalnych potrzeb. Sama, dopóki nie poznała Matta to tak naprawdę nie była pewna, czego ona od partnera chce. W poprzednim związku nie miała na co narzekać, ale to nie było tak naprawdę to. Przy Hesfordzie wręcz czuła, że są do siebie dopasowani pod każdym względem. Oczywiście były różnice, wiele nawet, bo nie lubili tych samych rzeczy. Ona czasami wciąż pozostawała niczym nastolatka nieprzejmująca się niczym, a Matt był tym dorosłym, a potem sprawy się odwracały i to ona musiała mu suszyć głowę, bo znów wstąpił w niego dzieciak, choć akurat te momenty lubiła. Pokazywały, że Matt tak naprawdę nie tracił tego wewnętrznego dzieciaka w sobie i jeśli sytuacja tego wymagała, to potrafił się wygłupiać. W końcu bycie ciągle poważnym każdemu mogłoby się znudzić.
    ― Oh, oh, oh! ― zawołała, jakby nagle sobie coś przypomniała i dopisała na kartce kolejną pozycję. ― Ryan Reynolds i Blake Lively, że też o nich zapomniałam! ― mruknęła pod nosem. Lista prezentowała się całkiem… obszernie. A wątpiła, że to jest jej koniec, bo pewnie zapomniała dopisać jeszcze parę osób.
    ― Wiesz, Matt często jest w studiu albo wywiady. To też nie jest tak, że ciągle ze mną jest. Zaraz wyjeżdża, w listopadzie zaczyna mu się trasa i do kwietnia praktycznie nie będę go widywać. Teraz zanim to wszystko się zacznie, siedzi w Nowym Jorku i skorzystaliśmy, że ma trochę wolnego. Nie wiem nawet, czy uda mi się z nim spędzić święta ― powiedziała lekko wzruszając ramionami. Łatwo było, dopóki był przy niej, ale jak będzie ich czekała rozłąka? Nie wiedziała, jak wtedy będzie funkcjonować. ― Wiesz, nie przekonasz się dopóki ich nie zostawisz. Poza tym, pewnie jak już znajdziesz się z nim sam na sam bez dzieciaków, ot łatwiej ci będzie się przyzwyczaić do tego, że ich nie ma. I to tez przecież nie na zawsze, tylko na kilka dni czy tydzień. Wytrzymasz.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  162. Czy naprawdę zabrzmiał aż tak obowiązkowo? Zaśmiał się krótko i pokręcił głową, jednakże w pełni rozumiejąc, co też Villanelle miała na myśli. Miał nadzieję, że nie wyszedł przez to na niegrzecznego, jednakże cieknący kran z reguły kończył się brakiem wody w całym domu lub chociaż jego niewielkiej części, w zależności od tego, które odnogi rurociągu obejmował sobą zawór. Wiedział, jak bardzo było to uciążliwe – nagle okazywało się, że bez bieżącej wody niczego nie można było zrobić – i to dlatego chciał jak najszybciej uporać się z usterką.
    — Nie wiem, jak przeżyję te zimę — zgodził się, wymownie spoglądając po sobie, bo też jeszcze nie zdążył się rozebrać, a był ubrany co najmniej tak, jakby tuż po naprawie kranu w domu Elle wybierał się na zwiedzanie Alaski. Brakowało tylko, żeby zajechał pod drzwi na psim zaprzęgu. — A te temperatury to jeszcze nic, prawda? — spytał jękliwie, odkręcając z szyi ciasno zawinięty szalik. Zaraz też ściągnął kurtkę i czapkę, póki co zostając jeszcze w ciepłej bluzie i zostawiwszy swoje rzeczy na wieszaku w przedsionku, podążył za blondynką w głąb, z zaciekawieniem, ale bynajmniej nie we wścibski sposób rozglądając się po wnętrzu i musiał przyznać, że podobało mu się tutaj. Mimo tego, że część elementów pozostała niedokończona, prawdopodobnie jak w przypadku większości budowanych domów, gdzie czasem trzeba było poczekać z ruszeniem z kolejnymi rzeczami na zastrzyk pieniędzy, w ogóle nie raziło go to w oczy, a te pomieszczenia, które miał okazję zobaczyć, sprawiały wrażenie ciepłych oraz przytulnych. No i te zabawki, rzucone to tu, to tam, stanowiące dyskretne ozdoby i subtelne dodatki do całego wystroju. Uśmiechnął się pod nosem, podejrzewając, że niedługo mieszkanie jego i Jen będzie wyglądało podobnie.
    — Ładnie tu macie — skomentował z uśmiechem, kiedy przystanęli w kuchni. — Jak się wam mieszka? — zagadnął, bo też czasem ludzie marzyli o domu, a kiedy go już mieli, cóż, okazywało się, że to niekoniecznie to. Dom bowiem nie był tylko przyjemnością, należało nieźle się wokół niego narobić i zawsze była jakaś praca do wykonania, o czy pani Morrison pewnie już zdążyła się przekonać, a nie wszyscy to lubili.
    Uważnie wysłuchał tego, co Villanelle miała do powiedzenia o tej tragedii i tak, podobnie jak Arthur, pomyślał o kręceniu w drugą stronę, przez co mogła urwać gwint i usłyszawszy ten komentarz, roześmiał się serdecznie. Cóż, niedługo jednak mieli się dowiedzieć, co się tutaj wydarzyło. Jerome pomyślał, że jest trochę jak detektyw na miejscu zbrodni i przez to roześmiał się jeszcze głośniej, ostatecznie jednak zbliżając się do kranu.
    — Daj spokój — skarcił ją łagodnie, kiedy wspomniała o bałaganie. — Mieszkacie tu. Żyjecie na co dzień. Chyba tylko świr miałby sterylny porządek. A u ciebie już można podejrzewać pierwsze oznaki szaleństwa — stwierdził żartobliwym tonem, znacząco rozglądając się po wnętrzu, po czym z szerokim i błazeńskim uśmiechem mrugnął do niej porozumiewawczo.
    — Na razie spróbujemy coś zdziałać z tym, co tu mam. — Wskazał na niewielką narzędziową skrzyneczkę, którą w międzyczasie zdążył ustawić na kuchennym blacie. — Na Barbadosie mam tego znacznie więcej, ale z takim bagażem raczej nie wpuściliby mnie na pokład samolotu — mruknął z rozbawieniem. — Więc zbieram pomału nowy komplet.
    Nie przedłużając i już dłużej nie kłapiąc dziobem, przyjrzał się problematycznemu kranowi. Zajrzał również pod lew, gdzie do kranu dochodził wężyk i po kilki minutach chyba już wiedział, w czym problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uszczelka była za duża, nawet jeśli na początku trzymała, to ostatecznie się poluzowała. Dziesięć minut roboty, ale ty, Villanelle, urwałaś wężyk! — skomentował ze śmiechem, wcale nie oskarżycielsko, po prostu najzwyczajniej w świecie go to bawiło. — Musiałbym podskoczyć do sklepu po nowy, bo zgaduję, że nie masz żadnego zapasowego? Obróciłbym raz dwa tam i z powrotem, z wężykiem i uszczelką to jakieś pół godzinki roboty, więcej pewnie zajmie droga do sklepu, ale wolałbym ci to dzisiaj zrobić. Brak wody jest upierdliwy — podsumował, opierając się biodrami o kant blatu. Teraz właściwie czekał tylko na jej zgodę i cóż, nie zrobi niczego, póki nie zaopatrzy się w odpowiednie elementy. Może i jeszcze znalazłby uszczelkę w swojej skrzyneczce, ale na pewno nie wężyk.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  163. ― Nieszczególnie się znam, ale takie rzeczy się nie zmieniają przecież z dnia na dzień. Pewnie trzeba jeszcze… nie wiem, parę miesięcy, aby zaczęły się pokazywać jakieś efekty? Nie wiem, Villanelle, naprawdę ― westchnęła. Nigdy nie była lekarzem, nie wiedziała co i jak, mogła ją tylko pocieszać, ale co to pocieszanie dawało, skoro nie miało żadnego pokrycia? Tylko lekarz tak naprawdę mógł ją zapewnić, że będzie lepiej albo nie będzie wcale lepiej. Ona mogła tylko ją wspierać w tym wszystkim i być w razie czego, gdyby chciała się wypłakać. Miała jednak nadzieję, że nie będzie musiała jej pocieszać, gdyby lekarz powiedział, że rehabilitacja nie przynosi żadnych efektów, a Arthur prawdopodobnie już nie stanie na nogi. Pamiętała, że sama była w szoku, gdy na social media zobaczyła informację o tym wypadku, nie wiedziała jak to inaczej nazwać tak naprawdę i nie chciało się jej wierzyć, że to wszystko się wydarzyło. A potem rozmowa z Elle, to było… przytłaczające. Jej było ciężko, ale co powiedzieć miała blondynka, która się z tym mierzyła dzień w dzień od czasu wypadku? I prawdą było, że naprawdę mieli sporo szczęścia, że skończyło się tylko tak, a nie znacznie gorzej. Ale innych rzeczy Carlie nawet nie chciała sobie tak naprawdę wyobrażać.
    ― Ważne, że teraz jest wszystko dobrze i powoli wracacie do normy. Cała reszta, przeszłość… to nie jest przecież ważne ― powiedziała i posłała jej ciepły uśmiech. Długo trzymała za blondynkę kciuki, aby wszystko było u niej dobrze i może teraz właśnie nastał ten czas? Może właśnie teraz będzie ta chwila, w której Elle będzie naprawdę szczęśliwa i nie będzie miała żadnych problemów? Przynajmniej na jakiś czas, każdy czasem przecież potrzebował odrobiny spokoju, a po tym roku… zasługiwała na to. ― Wiesz, kiedyś te dzieci się wyprowadzą, a ty będziesz… może nie za stara, ale nie będziesz miała już dwudziestu trzech lat, aby szaleć z mężem. Może nie powinnam się wypowiadać, bo nie mam dzieci ani doświadczenia, ale chyba lepiej jest zaszaleć, jak ma się te naście lat, nie uważasz? A dzieciom nic nie będzie. Co miałoby im się stać pod opieką babci? A nawet gdyby, to od razu mogłabyś do nich przecież wrócić. Jestem pewna, że jak znalazłabyś się sam na sam z Arthurem, to nie myślałabyś tak często o dzieciach ― wyjaśniła. To była jedna z możliwych opcji, w końcu nie wiedziała, jakie to uczucie mieć dzieci i kochać kogoś tak mocno, mogła tylko zgadywać teraz tak naprawdę, ale takie ciągłe siedzenie w domu, bo dzieci też nie było chyba dobre. Każdy potrzebował nawet tych kilku godzin dla siebie czy właśnie dla partnera.
    ― Nie będę sama, tak myślę. Pewnie poleciałabym do rodziców albo do babci, nie wiem jeszcze. Po prostu to byłyby pierwsze wspólne święta, a nie jestem pewna nawet, czy spędzimy je razem ― wyjaśniła wzruszając lekko ramionami ― ale zobaczymy, tak? Może jeszcze coś się pozmienia, po prostu będzie… wiesz, dziwnie tak bez niego. A jak nie wypali, to zwalę się wam na głowę. Pomęczę chociaż dzieciaki i tak ich często nie widuję ― powiedziała z uśmiechem. Akurat z dzieciakami mogłaby siedzieć, a Elle też pewnie by odetchnęła mając dodatkową parę rąk do pomocy przy świętach.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  164. Jaime żałował, że Elle nie uznała, że lepiej będzie jak pojadą już teraz do Nowego Jorku. Tam na pewno czuliby się bezpieczniej; więcej ludzi, znajome miejsce, w dodatku dziewczyna nie mieszkała sama tylko z rodziną. Teraz jednak sądził, że faktycznie lepiej poczekać do rana, bo on sam nie czuł się najlepiej. I nie wiedział, czym mogło to być spowodowane. Jak do tej pory wszystko było w porządku z jego zdrowiem fizycznym… W dodatku teraz jeszcze się okazało, że Elle nie widziała żadnego jelenia na drodze. No ale przecież był! Jaime sam go widział.
    Chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym wszystkim.
    - Nie widziałaś żadnego jelenia? Ale jak to możliwe? Przecież skubany wyskoczył nam prosto na maskę! Gdybym miał słabsze hamulce… - pokręcił głową, zamykając oczy. Robiło mu się coraz słabiej. Na szczęście zdążyli dojechać na miejsce, a on sam opierał się już o samochód. Gdyby w drodze rzeczywiście poczuł się tak jak teraz, to na pewno dałby prowadzić Elle. Przecież nie narażałby ich oboje na wypadek zwłaszcza po tym cholernym incydencie z leśnym zwierzakiem.
    Jednak nie dawało mu spokoju to, że jego koleżanka nie widziała żadnego jelenia. W sumie… faktycznie, kiedy Jaime wykonał dość niebezpieczny ruch, wykręcając kierownicę w lewo, zwierzę zniknęło i nie było po nim żadnego śladu. O co tu, do jasnej cholery, chodziło?
    Westchnął ciężko i otworzył oczy. Spojrzał na Elle, szukając w głowie odpowiednich słów, jednak wszystkie jego myśli pędziły jak szalone i trudno było je zebrać do kupy.
    - Nie bój się, tutaj nic nam nie grozi – zaczął powoli. – Zaraz wejdziemy do środka, pójdziemy po ten lód, a potem odprowadzę cię do pokoju, w którym dokładnie się zamkniesz. W razie czego, dzwoń do mnie, nie mamy pokojów daleko od siebie. A jutro z samego rana pojedziemy do domu – zaproponował i uśmiechnął się lekko, chociaż ani trochę nie miał na to siły.
    W końcu odepchnął się od auta i ruszył w kierunku budynku hotelu. W pewnym momencie poczuł, jak jakiekolwiek siły od niego uciekają. Zachwiał się, ale ostatecznie utrzymał równowagę.
    - Jasna cholera, co to było… - zapytał sam siebie. Miał wielką ochotę położyć się już do łóżka. Nagle jednak jakby go olśniło. – Ty nie wiedziałaś jelenia, ja tak. W dodatku czuję się bardzo osłabiony – spojrzał uważnie na Elle, zbierając w sobie resztki sił. – Co jeśli w tej przeklętej knajpie ktoś mi czegoś dosypał do jedzenia?
    Jaime nie miał pojęcia, ile może być w tym prawdy, ale to wydawało mu się dość logiczne. Tylko po co ktokolwiek miałby to robić? Ktoś chciał napędzić im stracha czy może spowodować śmiertelny wypadek?
    - Chociaż… po chwili zastanowienia się dochodzę do wniosku, że to już by było totalne przegięcie… Może tylko coś mi zaszkodziło… W końcu… gdyby tak było, jak mówię… to oznaczałoby to… że coś naprawdę nam grozi…
    Jednocześnie starał się przypomnieć sobie, czy po jakichkolwiek tabletkach, które zdążył kiedykolwiek zażyć, czuł się podobnie. I… tak, mogła być podobna sytuacja.
    - …A wtedy uznałbym, że naprawdę gramy w jakimś kiepskim filmie… Chodźmy już do środka…

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  165. Uśmiechnął się szeroko, patrząc z czułością na jej palec. Lubił to robić. Lubił też całować złoty krążek, jakby chciał się upewnić, że ten wciąż jest na jej dłoni, że Elle to naprawdę jego żona, a on miał na tyle szczęścia, by poślubić miłość swojego życia i walczyć o ten związek każdego dnia z niezwykłą zażartością. I nie miał wątpliwości, że mimo błędów, oboje to robili. Elle niczym lwica, jak sama to kiedyś trafnie ujęła.
    - To dobrze. Na miejscu pani męża chciałbym mieć pewność, że wszyscy wiedzą, że jest pani usidlona. Na zawsze – stwierdził, szczerząc zęby w uśmiechu. – Ja ciebie też kocham – odparł cicho, ściskając nieco mocniej jej palce.
    Roześmiał się, przeczesując palcami jej jasne włosy. Tak, to zdecydowanie była dobra metafora, jeśli chodziło o ich związek. Szkoda, że szampan częściej nie miał bąbelków, niż je miał, ale wciąż smakował najlepiej na świecie.
    - Tchórz – powtórzył, wytykając jej język. – Jak już otworzę swoje biuro, po prostu zamknę drzwi i powiem, że nikt ma nam nie przeszkadzać, bo jesteśmy w trakcie ważnego spotkania. A tutaj nie mogę tak zrobić, więc… Jeszcze bardziej mnie to nakręca – wyszeptał z łobuzerskim uśmiechem, trącając nosem jej policzek i posłusznie zatrzymał dłoń w połowie jej uda, ściskając je nieco mocniej, niż powinien. Oddech nieznacznie mu przyspieszył, a ciepło uderzyło w jego podbrzusze, pobudzając w nim stado motyli, którego w obecnej sytuacji się nie spodziewał. A może wcale nie było tak źle jak myślał? Może powoli wracał do dawnego siebie, a świadomość, że rehabilitacja przynosi efekty pozwalała mu mieć nadzieję na choć namiastkę normalności? – Dobrze, dobrze, już jestem grzeczny – wymruczał, obserwując uważnie każdy jej gest, zmieniającą się mimikę i piersi unoszące się z każdym głębokim oddechem. Arthur zagryzł dolną wargę, żeby w żaden sposób tego nie skomentować, chociaż cholernie go kusiło, żeby to zrobić.
    - Och, jakaś ty tajemnicza… No dobrze, w takim razie tym bardziej nie mam ochoty na jedzenie – westchnął z udawanym zrezygnowaniem i poprawił się na wózku. Wiercił się z niecierpliwości, a to, że Elle niczego nie chciała zdradzić, sprawiało, że niemal dosłownie zaczynał go swędzieć mózg. Na moment przestał o tym myśleć, rzucając się w wir wygłupów i głośno się przy tym śmiejąc, ale na widok samochodu wrócił do zastanawiania się nad tym, co wymyśliła jego żona. Wątpił, że to nic wyszukanego, jak sama stwierdziła, bo skoro planowała to od początku tygodnia, nie mogło być czymś małym i spontanicznym. On sam gdy zaczynał tak planować, zwykle wychodziło z pompą.
    - Nie, poradzę sobie – powiedział nieco zbyt ostro, zatrzymawszy się przed drzwiami samochodu. Już w chwili wypowiadania tych słów zrozumiał, że zachował się jak cham, a Elle nie miała na myśli nic złego. – Przepraszam – wymamrotał, czując, że się rumieni. – Po prostu… Dziękuję, kochanie, ale pozwól mi to zrobić samemu, okej? Wiesz, że chcę być jak najbardziej samodzielny – westchnął z przepraszającym uśmiechem i złapał się podłokietników, by z ciężkim sapnięciem unieść się i wciągnąć do samochodu. Postawił nogi na podłodze i odchylił głowę do tyłu, próbując uspokoić oddech. – Widzisz? Daję radę – wydusił z lekkim trudem, ale mimo wszystko wciąż się uśmiechał, patrząc na swoją ukochaną.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  166. — Nie mam innego wyjścia, jak tylko zacząć się przyzwyczajać — podsumował, choć zazwyczaj po powrocie do domu potrzebował gorącego prysznica i kubka jeszcze gorętszej herbaty, by wygonić chłód z ciała, który zdawał się całkiem nieźle czuć w jego mięśniach i kościach, nie zamierzając się nigdzie wybierać, póki Jerome nie wspomógł się z zewnątrz, jakby jego własny organizm nie był w stanie sam poradzić sobie z tak niską temperaturą. — I tak cud, że jeszcze się nie rozchorowałem. Podejrzewałem, że będę chodził non stop przeziębiony, a póki co, odpukać… — mruknął z rozbawieniem i postukał kłykciami o kuchenny blat, który może i nie był niemalowanym drewnem, ale zawsze lepsze to, niż nic.
    — Hej, a nie chcecie przypadkiem pobawić się w urządzanie domu na Barbadosie? — spytał wesoło, kiedy już wysłuchał kobiety. — Tak, mamy tam dom. Domek właściwie, parterowy z poddaszem do zagospodarowania, do tego taras i ganek. Jennifer go kupiła za pieniądze ze spadku po ojcu — wyjaśnił, ponieważ historia ich domu również podszyta była pewnymi gorzkimi wspomnieniami. — Stoi na niewielkim wzgórzu, w pewnym oddaleniu od innych domów i ma zejście na małą, wąską, ale szeroką plażę otoczoną z dwóch stron skałami, więc można dostać się na nią tylko od nas. Remontowałem go, kiedy po skończeniu się wizy turystycznej wróciłem na Barbados. Chociaż najpierw musiałem go znaleźć i Jen musiała go zaakceptować — przyznał z rozbawieniem, wspominając, jak odwiedziła go na kilka dni i pierwszy raz zabrał ją do ich barbadoskiego domu. Skąd doskonale rozumiał, co czuła Villanelle, opowiadając o tym, jak razem z Arthurem tworzyli to miejsce. To było zdecydowanie coś więcej niż tylko przysłowiowe cztery ściany, a słowo dom, wypowiadane na głos smakowało, słodko niczym najlepsza czekolada bądź nawet rajski owoc.
    — Cieszę się, że jest wam tu dobrze. Nie mogłoby być inaczej, skoro włożyliście w niego tyle pracy i serca. Serca przede wszystkim — powtórzył, z uśmiechem zerkając na kobietę. To zabawne, ale miał wrażenie, że odkąd pierwszy raz się spotkali, nie mogli się nagadać. Kran kranem, ale oni, w drodze z przedpokoju do kuchni, zdążyli poruszyć już tyle tematów, które innym spokojnie starczyłyby na kilkugodzinne spotkanie. To chyba dobrze wróżyło na ich dalszą znajomość, bo choć tak różni, mieli najwidoczniej wiele spraw, które ich łączyły. I tak po prostu przyjemnie było podyskutować z kimś, kto miał podobne doświadczenia.
    — Mógłbym się z tobą zgodzić, gdyby nie to, że moja matka prowadzi dom otwarty — oznajmił i parsknął śmiechem, kręcąc przy tym głową. — U nas zawsze wszyscy przychodzą i wychodzą, kiedy tylko mają na to ochotę. Co chwilę ktoś się tam przewija, ktoś nocuje, czasem nawet kompletnie obce osoby… Powinniśmy tam sobie wstawić obrotowe drzwi — kontynuował wesołym tonem. — Także nie przejmuj się, naprawdę, bo w ogóle nie zwracam uwagi na takie rzeczy. A przy tej naprawie mogę ci nawet nieco bardziej nabrudzić, więc wiesz… — urwał, rzucając jej znaczące spojrzenie. — Wtedy dopiero nie będziesz przygotowana na żadną wizytę. A Arthur? Nie będzie dumny z tego, że ma taką silną żonę? — podpytał zaczepnie, kiedy płynnie przeszli do kolejnego tematu.
    — Maksymalnie dziesięć dolarów. I nie, to nie problem. Jennifer i tak była już zmęczona, mówiła, że położy się, jak tylko wyjdę, więc pewnie już od dłuższego czasu smacznie chrapie — zapewnił. — Wiesz, że ona sama stawia się w kącie? — spytał niespodziewanie i zaśmiał się krótko. — Jak tylko czuje, że ma ciążowe humorki i mógłbym niesłusznie oberwać, dosłownie idzie do kąta. Ma już tam nawet grubą poduszkę, na której siedzi — nakreślił sytuację, wycierając lekko wilgotne po oględzinach kranu ręce w szmatkę, którą znalazł przewieszoną przez rączkę drzwiczek piekarnika. Później zamierzał poprosić o jakiś ręczniczek, który w razie czego będzie mógł pobrudzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Będzie szybka — obiecał. — Gdybyś tylko miała wężyk, już by mnie tu nie było — dodał, po czym bez gadania przejął od niej pieniądze, na do widzenia pomachał banknotem i wrócił do samochodu. Wiedział, że nie było sensu kłócić się o to, kto zapłaci na niezbędne elementy, ponieważ tylko straciliby na tym czas, a teraz był już w drodze do najbliższego sklepu, korzystając oczywiście z pomocy nawigacji, ponieważ w tej okolicy był po raz pierwszy.
      Wrócił po jakiś czterdziestu minutach, z wężykiem i uszczelkami, od razu zabierając się do pracy.
      — Możesz zabrać się za robienie tej gorącej czekolady — zasugerował po jakiś piętnastu minutach to zaglądania pod zlew, to majstrowania przy samym kranie. — Jeszcze kilka minut i będzie gotowe… — wymruczał, na czworakach ładując się do kuchennej szafki, gdzie miał nieco ograniczone pole manewru, ale musiał dokręcić wężyk. — O ile ta propozycja jest nadal aktualna! — zreflektował się gdzieś z czeluści mebla.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  167. Jaime uśmiechnął się lekko (ponieważ bardziej nie miał siły) na słowa Elle o tym, czy pierwszy raz zdarzają mu się przywidzenia. Jasne, że nie. Ileż to razy widział swojego brata? Czasami było to w snach, czasami na jawie, kiedy był pod wpływem jakichś środków, czasami i bez tego miał wrażenie, że go widzi. Ale to było zupełnie co innego. Wiedział to na sto procent, serio. Uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy widział Jimmy’ego, było zupełnie inne od tego, którego doświadczył przed momentem. To wydawało się bardziej realne. Chociaż… może tylko mu się wydawało? Mimo to… wciąż błądził myślami dookoła swojej teorii, że ktoś po prostu go naćpał. Bo niby dlaczego czułby się nagle tak osłabiony? I to na pewno nie było normalne. Nie pojadą z tym przecież do lekarza, bo po tym miejscu można się wszystkiego spodziewać, a on raczej nie chciał wiedzieć, jak mogą z nimi postąpić w miejscu pełnym różnych tabletek i skalpeli.
    Nic jej na to nie odpowiedział, skupiając się raczej na tym, aby dotrzeć do jej pokoju, a potem do swojego.
    - Nie mam pojęcia, czego. Może wszystko tu jest tak popaprane jak w jakimś kiepskim horrorze – westchnął cicho, a potem w końcu przekroczyli próg hotelowego budynku.
    Najpierw skierowali się do pokoju Elle. Jaime oparł się o ścianę, obserwując jak dziewczyna otwiera drzwi.
    - Jasne, ty też się odezwij, gdyby się coś działo – dodał poważnie, a kiedy usłyszał, jak Elle przekręca zamek w drzwiach, poszedł do swojego pokoju, podpierając się o ścianę. Teraz, oprócz osłabienia, poczuł też zawroty głowy. Okej, to nie było normalne, ale wciąż nie zamierzał temu nikomu zgłaszać. Póki co, do Elle też na razie wolał się nie odzywać. Dziewczyna i tak już miała dużo wrażeń jak na jeden dzień. Może lepiej nie straszyć jej bardziej.
    Jaime wszedł do swojego pokoju, zamknął drzwi. Ściągnął kurtkę, szalik i czapkę, a potem podszedł do łóżka, na którym usiadł i położył się w poprzek, układając ramiona wzdłuż ciała. Nogi wciąż trzymał na ziemi, butów jeszcze nie zdjął. Westchnął cicho i zamknął oczy, a świat w jego głowie zaczął się kręcić jeszcze bardziej. Było cholernie dziwnie i naprawdę czuł się, jakby był naćpany. Kto wie, może faktycznie tak było, może to nawet przez tę niby miłą i sympatyczną kobietę w knajpie, w której Jaime zjadł obiad?
    Nie miał pojęcia, kiedy zasnął, ale… te sny były bardzo dziwne. Jakieś kolorowe światła go oślepiały, a on i Elle gdzieś biegli, w jakimś lesie, może nawet przed kimś uciekali, słyszał wycie wilków… dostrzegł też tego cholernego jelenia, kto wie, może to ten sam, którego niby widział na drodze… Sprawy zaczęły robić się jeszcze bardziej popieprzone, kiedy na szczęście dźwięk i wibracje przychodzącej wiadomości go obudziły.
    - Jasna cholera – mruknął i sięgnął po telefon. Spojrzał na wyświetlacz i gwałtownie się podniósł, czytając wiadomość. – O, kurwa – dodał jeszcze, wstając i podbiegając szybko do drzwi. Wyszedł na korytarz i czym prędzej skierował się do pokoju Elle. Nie miał pojęcia, czego może się spodziewać i kogo spotkać w środku. Nie miał generalnie przy sobie nic, co mogłoby się nadawać do ewentualnej obrony. Kątem oka, kiedy wbiegał do pokoju koleżanki, zobaczył, jak jakaś postać w czarnym płaszczu, takim przeciwdeszczowym, znika za rogiem. – Elle! Gdzie jesteś?! Nic ci nie jest?!

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  168. Niektórzy chodzili na rehabilitację intensywnie przez kilka lat i nie było żadnych efektów, w jej opinii trzeba było po prostu czasu. Carlie mogła jednak mówić, bo problem nie dotyczył w pełni jej i tak naprawdę nie miała pojęcia, jak to wszystko wygląda. Elle mogła jej opowiedzieć, mogła się wyżalić, ale to nie sprawiało, że Wheeler miała jakiekolwiek większe pojęcie odnośnie całej sytuacji. Bardzo jej współczuła, życzyła Arthurowi szybkiego powrotu do zdrowia i stanięcia na nogach, ale nie mogła więcej tak naprawdę zrobić.
    ― Będzie dobrze, skarbie ― powiedziała z ciepłym uśmiechem kładąc jej dłoń na udzie i lekko ściskając w ramach pocieszenia ― wiesz, może nie od razu za kolejny miesiąc czy pół roku, ale będzie dobrze. Bo macie siebie, bo się kochacie i po tym wszystkim co się działo, to chyba ty najlepiej wiesz, że przeżyjecie już wszystko. Więc nie waż się teraz płakać, bo jeszcze zobaczysz, że będziecie się dobrze bawić na jakiejś imprezie, tańczyć do upadłego ― zapewniła. Innej opcji nie widziała, ale lubiła też myśleć pozytywnie. Tak się jej łatwiej żyło, choć czasem problemy wydawały się być zbyt ogromne, aby mogła je ogarnąć sama. Teraz jednak Villanelle miała ją i jeśli tego potrzebowała, to mogła na nią liczyć. Nie ważne jaka była pora dnia czy nocy, telefon od niej odebrałaby zawsze. Tak samo jak wsiadłaby w auto w środku nocy, aby do niej pojechać. Od tego miało się przyjaciół, byli zawsze obecni. Nawet wtedy, jeśli mogło się wydawać, że byłoby lepiej bez nich. ― A jak z ubezpieczeniem i szpitalem? Wszystko wam pokrywa, nie macie żadnych problemów? ― spytała. Akurat nigdy nie rozumiała, czemu zdrowie tutaj kosztuje tak wiele i czasem jak z nudów przeglądała różne strony, po prostu z ciekawości i widziała ceny porodów, operacji to robiło się jej słabo. Co prawda wiedziała, że rodzice nigdy by się nie zawahali, gdyby coś się jej stało, ale gdyby komuś ubezpieczenie nie pokryło szpitala, wyzdrowienie tu wychodziło o wiele drożej niż pogrzeb dla tuzina ludzi.
    ― Jak ty? Co, piękna i zaradna? Tego się boisz? Daj spokój, Elle. Wszyscy popełniają błędy, ona też je popełni i pewnie przez nie osiwiejesz, ale nawet gdyby… poszła w twoje ślady to raczej jej przed tym nie uchronisz ― powiedziała. Cóż, na dzieciach się nie znała, ale ona sama miała to szczęście, że nie była trzymana pod kloszem i miała okazję spróbować wszystkiego, przekonać się na własnej skórze, że niektóre rzeczy po prostu nie są dla niej i wrócić do swojego życia. A potem zabrać się za kolejne, już mniej poważne błędy. Na tym w końcu polegało życie, nie zawsze było łatwo i przyjemnie. Czasem trzeba było zrobić błędy, aby iść dalej. ― Ale na razie nie musisz się tym martwić, jeszcze wiele, wiele lat zanim podrośnie i będzie ci uciekać z domu.
    Na pewno miała zamiar do niej zadzwonić, gdyby się okazało, że zostanie sama na święta. Ale może wszystko jeszcze się pozmienia. Zwłaszcza, że nie wiedziała na czym stoi tak do końca.
    ― No tak, ale pomyśl sobie o tych momentach, jak wstajesz i jesteś wyspana, nie masz dzieci, którymi musisz się zająć… Myślę, że mogłoby ci się to spodobać. Tak na kilka dni ― powiedziała rozbawiona ― no i byłabyś sam na sam z mężem, a przy dzieciach… Ale to już wy zdecydujecie, jak będziecie na taki wyjazd gotowi.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  169. Nagły skok adrenaliny sprawił, że Jaime nieco otrzeźwiał po tych narkotykach (tak, wciąż uważał, że go naćpano czymś dziwnym i czymś, co możliwe, że kiedyś już posiadał w organizmie). Oczywiście nie raz i nie dwa bił się z innymi i jeśli trzeba by było, to i teraz rzuciłby się na napastnika w obronie Elle. Nawet gdyby ten ktoś miał nóż czy cokolwiek innego. No dobra, może gdyby miał pistolet, to trzeba by to było inaczej rozegrać, ale możliwe, że nie mieliby czasu na mądre posunięcia. Poza tym, przecież nie byli specjalistami, przynajmniej Jaime nie był, nie miał pojęcia, jak to wyglądało z Elle, ale ona też nie wyglądała na kogoś, kto jest profesjonalnym (a przynajmniej dobrym) negocjatorem.
    Usłyszał głos koleżanki i odetchnął z ulgą. Dobrze, odzywała się, a to znaczy, że żyła. Jej głos nie był też jakoś osłabiony, ale raczej przerażony. Zrobił krok w kierunku łazienki, kiedy dostrzegł napis. Potem usłyszał jeszcze, że ma nie wchodzić. Okej, nie miał z tym problemu, ponieważ cały czas wpatrywał się w napis.
    Kiedy Elle wpadła mu w ramiona, Jaime oczywiście od razu mocno ją objął, próbując tym samym dodać jej nieco otuchy. To, co się tu działo, zaczynało być coraz bardziej niebezpieczne. Musieli jak najszybciej stąd spadać, a przynajmniej spróbować kogoś powiadomić. Tylko kogo? Wykładowców? Ci chyba byli najbardziej zaufani. Ktokolwiek z miasta odpadał. Nie wiadomo, komu tu można było ufać, ale im dłużej tu siedzieli, tym Jaime nabierał pewności, że nikomu.
    Nie wiedział nawet, co powiedzieć. Przecież sam słyszał, jak dziewczyna zamyka drzwi, był przy tym. Wierzył jej, ale rozumiał jej panikę i próbę uspokojenia siebie w jakiś sposób, powtarzając to jak mantrę. W końcu i Villanelle dostrzegła napis.
    Nie szukaj mnie, bo skończysz jak ona. Chyba ani jej, ani jemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Żadne z nich nie chciało tu dłużej zostawać, a co dopiero szukać jakiegoś psychopaty na własną rękę. Aż tak szaleni nie byli, bez przesady. A sam Jaime w przyszłości chciał być jedynie konsultantem policyjnym, pomagać policji, a nie samemu zostawać policjantem.
    - Elle – zaczął powoli Jaime, samemu próbując się uspokoić. Podszedł do niej niepewnie i położył dłoń na jej ramieniu. – To przestało być śmieszne godzinę temu. Teraz jeszcze portfel. Musimy zawiadomić policję. Może nie z tego miasta, ale… skradziono ci portfel – zmarszczył brwi.
    Nagle uniósł głowę. Cholera, on zostawił swój pokój otwarty. Chciał tam pobiec, ale z drugiej strony nie chciał zostawiać dziewczyny samej. Była w nie najlepszym stanie.
    - Widziałem kogoś… Przed chwilą… Poczekaj – rzucił jeszcze i zaraz wybiegł na korytarz. Tak, przed chwilą nie chciał zostawiać Elle samej, ale to była inna sytuacja, ponieważ myślał, że właśnie zobaczył sprawcę całego zamieszania.
    Niestety, faceta w płaszczu już nie było. Ani na korytarzach, ani w holu, ani na zewnątrz. Jaime po raz kolejny przeklął, na chwilę wsuwając place we włosy. Nawet nie poczuł chłodu, jakie owiało jego ciało. Rozglądał się jeszcze przez chwilę, a potem wrócił do Elle.
    - Dobra… - zaczął, wchodząc do środka i próbując zebrać myśli do kupy. – Proponuję zawiadomić wykładowców, potem może policję. Musisz zadzwonić do banku i poblokować karty. Nie wiem, cholera, nie wiem – pokręcił głową.

    Jaime

    [Taaak, miał być włam, a zaraz skończą w piwnicy u seryjnego xd]

    OdpowiedzUsuń
  170. To, co się teraz działo w ich życiach było nie do pomyślenia. Bo jak mogliby to nazwać? Przecież takie rzeczy działy się w filmach, a nie w życiu realnym. Tymczasem jednak oni sami wpakowali się w kłopoty, ponieważ zachciało im się rozwiązywać jakąś głupią zagadkę. I na co im to było? Mogli zostać przy swoich teoriach, które przecież nie były znowu takie wyssane z place, ale całkiem logiczne. Komu to przeszkadzało? Oczywiście Elle i Jaime’emu. Ach, gdyby tylko mogli cofnąć czas, to możliwe, że zrezygnowaliby z tego konkursu. Znaczy przyszliby, poznaliby się, ale ostatecznie stwierdziliby, że się wycofują, aby jednak zachować tę znajomość.
    - Konkurs nie był taki zły, w końcu… dobrze się bawiliśmy, nie? Tylko potem coś poszło nie tak… Przepraszam, Elle, to moja wina – westchnął cicho i spojrzał sufit. Zamknął na chwilę oczy, pokręcił głową, a potem znów na nią spoglądał bardzo smutno. Naprawdę miał wrażenie, że to wszystko potoczyło się tak przez niego, bo to on chciał poznać tajemnicę wielu niewyjaśnionych śmierci w jednym miejscu sprzed kilku wieków. – Elle, spokojnie… - podszedł do niej i po prostu ją przytulił, bo tak naprawdę nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Nigdy w życiu nie znajdował się w podobnej sytuacji. Znaczy… kiedy zmarł Jimmy, jego matka też nie potrafiła opanować emocji i płakała, nie dopuszczała nikogo do siebie, nawet ojca. Wtedy Jaime też był w kropce. On sam potrzebował pomocy, ale tak bardzo chciał też pomóc matce, a po prostu nie potrafił. Bał się nawet przy niej siedzieć, ponieważ to wszystko przecież było jego winą. I, och, czy teraz nie było podobnie? Tu nikt nie zginął, na szczęście, jednak znów ktoś płakał, a Jaime znów się obwiniał. Dlatego też uznał, że może najlepszym wyjściem będzie po prostu zamknięcie jej w swoich ramionach i okazanie odrobiny wsparcia.
    Dopiero po dłuższej chwili odsunął się od niej i otarł jej łzy z policzków.
    - Chodźmy do tego samochodu, okej? – zaproponował. Nie miał pojęcia, jak miał dalej postępować z dziewczyną, więc tylko lekkim ruchem głowy nakazał jej iść za sobą. Przy wejściu pokazał jej tylko buty i kurtkę, żeby się w nie ubrała. Bądź co bądź, nieważne, co się tu działo, na zewnątrz wciąż był zimno.
    Najpierw udali się do pokoju Jaime’ego, aby i on mógł włożyć na siebie kurtkę, a potem wziął kluczyki od auta. Na szczęście w pomieszczeniu wszystko było takie, jakim zostawił nim wybiegł do Elle. Moretti zamknął drzwi i w końcu zeszli na dół, na parking. Jaime otworzył samochód, sam otwierając drzwi od strony kierowcy. Zapalił światło nad lusterkiem wewnętrznym, ponieważ na dowrze zrobiło się już ciemno. Miał wielką nadzieję, że portfel się znajdzie. I to by był ogromny plus, chociaż wciąż pozostawała sprawa napisu na drzwiach łazienki.

    Jaime

    [Oj tam, zobaczymy, dobrze nam idzie :D]

    OdpowiedzUsuń
  171. Carlie miała całkiem spore nadzieje i naprawdę chciałaby móc przelać je na Elle, aby również była tak nastawiona pozytywnie do wszystkiego, jak rudowłosa. Podejrzewała, że w takiej sytuacji ciężko będzie po prostu sprawić, aby tak było, ale skoro zaczynało się układać to zapewne za jakiś czas wszystko też będzie już naprawdę dobrze. Może jej mąż potrzebował po prostu więcej czasu, aby znów stanąć na nogi. Nie miała żadnego doświadczenia w medycynie, w ogóle się nie znała i miała bardzo ogólną wiedzę, która też w żaden sposób nie przydałaby się jej w tym, aby swoją przyjaciółkę pocieszyć. Gdyby jednak była potrzebna pomoc, mogła szturchnąć rodziców, którzy pewnie mogliby coś wymyślić i być może mieliby namiary na specjalistów, jej mama pracowała z masą różnych ludzi, którzy robili niesamowite rzeczy i być może gdyby zaszła potrzeba, to i znalazłby się ktoś, kto mógłby im pomóc, ale chyba nie powinna była tego oferować. Przynajmniej na razie uznała, że nie musi z taką propozycją wyskakiwać, a Villanelle sama doskonale wiedziała, że Wheeler zrobiłaby wszystko, aby jej pomóc. Wiedziała, że na ten temat miały inne zdanie, Carlie dzieci nie miała i pojęcia nie miała, jak można kochać takie małe istotki, ale mogła sobie tylko wyobrażać. Chyba jednak faktycznie powinny zmienić temat na bardziej przyjemny, bo jeszcze chwila, a być może zaczną sobie płakać w ramię, co w zasadzie teraz byłoby całkiem możliwe, skoro były po alkoholu, a to wtedy zawsze łatwiej dziewczynie przychodziło.
    ― Tatuaże są na pierwszym miejscu! ― powiedziała z uśmiechem. ― W zasadzie, może niedługo byśmy spróbowały się umówić? Tak nie wiem, przed świętami? Możesz już czy jeszcze nie za bardzo? ― spytała. Fajnie byłoby mieć już to zrobione, siedzieć razem w studiu, trzymać się za rękę i cieszyć jak dzieci, bo robią sobie wzajemnie tatuaże, które będą mieć znaczenie tylko i wyłącznie dla nich. I podobał mi się motyw z kieliszkiem i butelką wina, a może wpadną jeszcze na inny pomysł? Było wiele opcji, które mogły rozważyć.
    ― Ja chciałabym odwiedzić Laponię ― powiedziała robiąc nową ramkę z napisem Co zrobić przed starością oczywiście z uśmiechem i lekkim przymrużeniem oka traktowała ten tytuł, w końcu sama miała faceta po trzydziestce, a wcale nie uważała go za starego, choć czasem robienie sobie żartów z ich różnicy wieku było zabawne. ― Wiesz, Mikołaj i te sprawy, kulig z reniferami i Mikołajem na przedzie. Takie dziecięce marzenia. I chciałabym zwiedzić trochę Australii, nie wiem konkretnie co, ale tak ogólnie Australia mi się marzy. Zobaczyć na żywo koalę czy kangury albo te psy. Dino, dajno… Dingo, o! Tylko z drugiej strony to wydaje się być taki dziki kraj… przez te zwierzęta, owady, gady, które są takie… ogromne. Widziałam kiedyś obrazek z wężem bez oczu i takimi ostrymi ząbkami i podpis, że w Australii szatan trzyma swoje zwierzątka. I po części, coś w ten jest. O, na safari też bym chciała pojechać. Jak my na te wszystkie plany znajdziemy czas?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  172. (Hej! Śliczne dzięki za powitanie i tyle ciepłych słów, kompletnie się nie spodziewałam. :D A nawet przyznam, że miałam co do tej kreacji sporo, naprawdę sporo obaw.
    Jednym słowem: wow! Jestem pełna podziwu, Villanelle chyba na dobre zakorzeniła się w NYC, hm? Tyle kart, tyle komentarzy, tyle notek; gratulacje. :) Być może i mnie uda się kiedyś rozwinąć tak postać, chciałabym.
    Iiii to prawda, mamy skłonność do kopania swoich postaci, a ja to już szczególnie, jest potem co roztrząsać w psychice takiego bohatera.
    Skoro chętnie porwałabyś nas na wątek - my nie mamy nic przeciwko, a skoro tylko pomysłu brak, to chwilę pogłówkowałam i wpadłam na coś takiego: co Ty na to, żeby Nel (mogę ją tak nazywać? <3) wybrała się z dzieciakami na spacer po parku (pogoda nie zachęca, wiem... więc może zakupy w galerii?) i Royce mógłby jej pomóc ogarnąć dzieciaki, albo z czymkolwiek innym? Może ktoś by ją zaczepiał? A może wręcz przeciwnie, troskliwa matka zauważy, że jakiś obcy typ ciąga spojrzeniem za nią i jej dziećmi i postanowi się z nim skonfrontować, pewna, że go spłoszy? On w zasadzie nie miałby złych intencji, zakładam że po prostu przelewałby ich obraz na kartki szkicownika, albo zwyczajnie tęsknił za tym, co stracił.
    Nie jest to szeroko rozbudowany pomysł, a widzę, że i wątków Ci nie brak, dlatego nie namawiam - tylko podsuwam opcję. :) Jeszcze raz dzięki za odzew pod kartą, rozwijaj Villanelle dalej i baw się przy tym przednio. :D)

    Royce Carter

    OdpowiedzUsuń
  173. Kiedy znajdowali się na cmentarzu… cóż, właśnie tam ktoś mógł ich obserwować. Może i samo miejsce nie było za duże, ale jednak z łatwością można było się skryć za nagrobkami czy za większym drzewem. Jaime nie rozglądał się tam, był zbyt przejęty tym, co im mówił ksiądz, jaką historię miał do przekazania. To wszystko było wtedy wystarczająco przerażające, żeby jeszcze myśleć o tym, czy ktoś ich przypadkiem nie podsłuchuje. Najwidoczniej popełnili błąd. Nie, żeby jeden. W ogóle nie powinni wciskać nosa w sprawy, na które nie można było znaleźć odpowiedzi w Internecie. No bo teraz w sieci można było znaleźć wiele (chyba że się szukało informacji dotyczących jakichś materiałów na studia) i skoro akurat tego nie było nigdzie, to znaczy, że tak powinno pozostać. A oni mimo to szukali dalej. Później ta historyjka przedstawiona księdzu i brak rozwagi na cmentarzu. A potem jeleń na drodze, którego nie było, nagłe osłabienie, chore sny, obca osoba w pokoju Elle, napis na drzwiach i zaginiony portfel. Mieli chyba za sobą wystarczająco dużo dziwnych zdarzeń, aby wciąż wzbraniać się przed zawiadomieniem kogokolwiek. Jaime uważał, że powinni zawiadomić wykładowców, a potem policję. Jeśli naprawdę śledził ich jakiś seryjny morderca, a teraz ten był w posiadaniu adresu zamieszkania Elle oraz zdjęć jej rodziny… to to już naprawdę nie były przelewki i musieli zacząć działać.
    - Tak, mój pokój wyglądał na nieruszony. Na pierwszy rzut oka, chociaż nie sprawdzałem, czy mam dokumenty – Jaime może i mieszkał sam, ale wolał jednak, aby nikt niepowołany nie wiedział o tym, gdzie znajduje się jego mieszkanie. Zresztą, naprawdę mało kto wiedział, chyba tylko jego rodzice no i Jerome, ale to już inna bajka. Z Elle rozmawiali na uczelni i przez Internet, więc…
    Kiedy stali przy samochodzie, chłopak przesunął dłonią po swoim fotelu, a potem sięgnął nią też na dół, do pedałów, a potem nawet wsunął ją pod siedzenie. Niestety, nic nie znalazł. Dosłownie nic, bo on miał w swoim aucie porządek. Dopiero później, kiedy Elle była już zrezygnowana, sięgnął pod jej fotel. Też go tam nie było. I nagle go oświeciło. W drodze z kościoła Jaime wykonał gwałtowny manewr na drodze. Portfel tak naprawdę mógł się znajdować z tyłu. Szybko się wyprostował, sięgnął po telefon i odpalił latarkę. Przeszedł krok dalej, otworzył tylne drzwi i od razu się pochylił, świecąc światłem. Na podłodze nie było nic, dlatego przesunął wolną ręką pod siedzeniami.
    - O, cholera – szepnął, łapiąc w palce coś na kształt portfela. Uniósł dłoń i prawie odetchnął z ulgą, zauważając, że faktycznie to może być portfel. – Powiedz, że to twój – dodał jeszcze cicho, jakby się bał, że głośniejszy dźwięk sprawi, że Elle powie, że nie, to nie jest jej portfel i generalnie mają przesrane. Wciąż.
    Trudno im było teraz myśleć najbardziej racjonalnie jak tylko mogli, ale Jaime wiedział, że będą musieli usiąść na spokojnie i wszystko przemyśleć. Dosłownie wszystko – od czasu, kiedy tylko wjechali do miasteczka do tej chwili. Możliwe, że nawet i nim w ogóle wsiedli do auta w Nowym Jorku, musieli przemyśleć to, co zrobili, co powiedzieli.
    - Musimy o tym wszystkim porozmawiać – powiedział na głos, wpatrując się w Elle.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  174. Po skończonych zajęciach chciał w spokoju posiedzieć w swoim pokoju i zrobić kilka rzeczy potrzebnych na zajęcia. Było zimno i nie miał ochoty nigdzie chodzić. Jednak gdy jego paczka wtoczyła się bez zaproszenia do jego czterech ścian, wiedział że to koniec spokoju i robienia tego co trzeba. Dlatego, gdy po kilku prośbach nie wyszli, on to zrobił. Liczył, że spędzi jakiś czas za kierownicą, a gdy wróci nikogo nie zastanie w pokoju. Wątpił by chciało im się siedzieć w akademiku. Był piątek, a w piątki zawsze odbywały się najlepsze imprezy, wszędzie. Za pewne bractwo znów będzie coś organizowało, a jeśli nie w Nowym Jorku nie było można narzekać na brak miejsc do całonocnej zabawy. Gabriel jednak nie miał ochoty spędzać wieczoru w ten sposób. Nie chciał siedzieć, ani z nimi, ani z kimkolwiek innym. Nigdy nie miał wielkiego pragnienia spędzania czasu z tymi ludźmi. Po prostu to był łatwy sposób by szybko odpłynąć. Równie dobrze mógł to robić w innym towarzystwie.
    Z początku krążył w okolicy uczelni, ale dość szybko odpłynął myślami i skupił się na słuchani dźwięków płynących z głośników. Po godzinie krążenia zalazł się na przedmieściach. Nie miał ochoty zaglądać do pustego i zimnego domu, więc po prostu niezbyt szybko toczył się ulicami osiedla. Niemal każdy dom był już przystrojony na święta. Z jednej strony podobało mu się, że robi się tak jasno i kolorowo na ulicach, ale z drugiej wiedział, że co roku każdy próbuje się prześcigać w przystrajaniu. O tyle ile lampki mu się podobały, ale świecące renifery i zwisający z dachu mikołajowie już nie koniecznie.
    Zatrzymał się dopiero przy sklepie. Chciał kupić coś do przekąszenia i picia. Wysiadł z auta owijając się ciasno ramionami. Chyba w końcu skusi się na kupno zimowej kurtki. Uwielbiał swoją skórzaną ramoneskę, ale była zdecydowanie zbyt cienka. Stanął jednak w połowie drogi do wejścia do sklepu, słysząc czyjeś podniesione i nerwowe głosy. Rozejrzał się po parkingu szukając źródła zamieszania. Dość szybko rozpoznał Villanelle szarpiącą się z jakimś gnojkiem. Nie widział dobrze jego twarzy, więc nie mógł stwierdzić kto to jest. Chwilę zastanawiał się czy reagować, czy też nie. W końcu jednak ruszył się i szybkim krokiem stanął koło dwójki. Wokół nich leżały rozsypane zakupy. Chwycił chłopaka za ramiona i bez cienia delikatności odepchnął go od dziewczyny jednocześnie stając między nimi. Ten się zatoczył, ale dość szybko złapał równowagę.
    - Spieprzaj stąd – warknął mierząc chłopaka wrogim spojrzeniem. Skojarzył jego twarz z korytarza, gdy zaczepiał Elle.
    - Reid – jego głupkowaty wyraz twarzy, wprawiał Gabriela w niezbyt przyjazny nastrój – Miałeś rację, że jej brakuje – Gabs zacisnął dłonie w pięści.
    - Jeśli chcesz mnie wyprowadzić z równowagi to jesteś na dobrej drodze – ostrzegł gotując się w sobie.
    - Przecież sam chciałeś ją przelecieć to czemu inni nie mogą próbować – Gabriel starał się trzymać nerwy na wodzy, ale ten gnojek mu tego nie ułatwiał. Zerknął przez ramię na Elle.
    - Próbowałeś ją tknąć na jebanym parkingu?! - wrzasnął i doskoczył do chłopaka, a jego pięść spotkała się z twarzą nieznajomego.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  175. Był blisko by po prostu zatłuc typa na środku parkingu, łatwo tracił nad sobą panowanie poza tym od dawna pięści były kluczem do rozwiązania problemów. Jego ciosy były szybkie i silne, twarz chłopaka, którego imienia nie znał, szybko pokryła się czerwienią. Dopiero ostry głos Villanelle sprawił, że się ocknął i odsunął.
    - Zjeżdżaj stąd – ponaglił zbierającego się z ziemi chłopaka. Gdy ten z wiązką przekleństw na ustach, wycofał się Gabriel przeniósł spojrzenie na Elle. Wywrócił oczami na jej słowa, tak właśnie kończy się chęć pomagania. I po co zgrywa bohatera? Wiedział, że ta sytuacja zaszła przez niego, chyba. Równie dobrze jakiś inny gnojek mógłby chcieć ją zgwałcić. Chociaż pewnie gdyby i w takiej sytuacji Gabs zareagował, to też byłaby jego wina.
    - Chodziło mi, że w ogóle – mruknął schylając się po pomarańcze, które wysypały się z torby – ale robienie tego na parkingu, w zaułku, czy parku to już w ogóle żenada – dodał. Ten chłopak mógł chcieć się z nią przespać, ale to był chyba najgorszy z możliwych sposobów by to osiągnąć – nic ci nie zrobił? - zapytał prostując się i wyciągając do niej dłonie z owocami. Oczywiście pojedynczy klienci sklepu musieli zatrzymać się i gapić. Ależ sensacja.
    Piekły go kłykcie, musiał zedrzeć sobie skórę.
    - Zresztą nie ważne – ściągnął brwi i zerknął gdzieś w ciemną przestrzeń przed sobą – uważaj na siebie – dodał wymijając blondynkę. Odechciało mu się robić zakupy. Nie planował tego wieczora serwować sobie żadnych innych wrażeń jak esej, który musiał napisać. Ale jak zawsze kłopoty imały się go bardzo mocno. Mimo wszystko nie sądził by ktokolwiek z cholernych klientów zareagował. Ludzie tacy byli, udawali że niczego nie widzą żeby samemu nie mieć pod górkę. I nie ważne, że komuś z boku może dziać się krzywda. Ludzie nie widzieli niczego prócz czubek własnego nosa. Gabriel też nie był jakimś wolontariuszem i dobrą duszą, nie pomagał staruszkom z zakupami, ale gdy komuś naprawdę działa się krzywda to reagował. Rozprostował dłoń i nieco się skrzywił. Tak jak przypuszczał na jej wierzchu było kilka większych zadrapań.

    Gabs

    OdpowiedzUsuń
  176. Od dziecka była świadkiem przemocy i śmierci, krew nie robiła więc na niej żadnego wrażenia. Widok poobijanego kumpla nie był dla niej niczym dziwnym i nie domyśliła się, że dla Elle może być to nieco traumatyczne przeżycie. Chciała, aby dziewczyna spędziła miły wieczór i oderwała się nieco od codziennych trosk i nie sądziła, że poobijany Max tak łatwo to wszystko zepsuje.
    - Artur? – zmarszczyła delikatnie brew, wpatrując się w nią pytającym wzrokiem. Nie miała pojęcia jaki związek z krwią i jej atakiem paniki może mieć jej mąż, ale nie chciała poruszać trudnych dla przyjaciółki tematów i namawiać jej na siłę do zwierzeń. Każdy nosił ze sobą jakiś ciężar przeszłości z którym nie chciał zbytnio dzielić się z innymi i prawdziwy przyjaciel powinien to uszanować.
    - Nie, jest zawodnikiem MMA, na co dzień chodzi dużo bardziej poobijany – uśmiechnęła się delikatnie, dolewając sobie wina. Nie chciała wystraszyć Ell i miała nadzieję, że ta nie ucieknie zaraz z jej mieszkania w popłochu. Każdy do kogo choć trochę zbliżyła się po przeprowadzce do Nowego Jorku, znikał z jej życia zaraz po tym, kiedy usłyszał od niej lub odkrył jakoś sam czym się na co dzień naprawdę zajmuje.
    - I spokojnie, nie zamierzam cię upić, chciałam tylko, żebyś w końcu trochę się rozluźniła. To co z tą pracą? Najwyższy czas zostawić dzieci w dobrych rękach i skupić się na karierze, tym bardziej że w tym mieście konkurencja w każdej dziedzinie jest ogromna – uśmiechnęła się, rozkładając sobie jeszcze raz jej projekty na stoliku. Morrison naprawdę miała talent i nie mogła pozwolić na to, aby dziewczyna zmarnowała się przez zabawę w ‘panią domu’. Mąż i dzieci to jedno, ale żeby być całkowicie niezależną musiała choć troszkę się od tego wszystkiego odciąć i zapracować na własną markę.
    - Mogę wysłać te projekty do znajomych z Europy? Myślę, że będą pod wrażeniem, a ty mogłabyś przygotować wtedy kilka dodatkowych projektów w domu i nie myśleć o tym z kim zostawisz dzieci – zrobiła kilka zdjęć pracą Ell, gotowa w każdej chwili rozesłać je do swoich znajomych we Włoszech. Nawet w tak błahych kwestiach jak projekt sypialni jej ojciec musiał korzystać z zaufanych źródeł, Ell miała by więc okazję zarobić dobre pieniądze, a jej tatuś nie musiałby się martwić o to, że w jego domu pojawi się architekt, który tak naprawdę będzie jakimś pionkiem postawionym przez włoskie władze i policję.
    - Pobyłem się go – oznajmił spokojnie Max, wycierając jeszcze ostatni przysychającej krwi w ręcznik i siadając na kanapie w salonie – Zza grobu nie będzie nikomu donosił – wyszczerzył się dumnie, ale zanim zdążył cokolwiek dodać, Laura szybko poderwała się z miejsca, podchodząc do niego i na siłę ściągając z kanapy.
    - Myślę, że na ciebie już pora, jak widzisz mam gościa i jestem odrobinę zajęta, prześpij się u kogoś innego, dobrze? – rzuciła spanikowana, piorunując i wręcz zabijając go wzrokiem – Max niestety nie ma żadnych wyrzutów sumienia i bez zahamowań jest w stanie zabić przeciwnika, kiedy walczy w klatce. Psycholog pracuje nad jego poczuciem kontroli, ale niestety z marnym skutkiem, przepraszam, że musiałaś go oglądać w takim stanie i słuchać o tym co zrobił podczas swojej walki – wyjaśniła szybko przyjaciółce, aby ta nie nabrała żadnych podejrzeń i wciąż myślała, że Max to jedynie jeden z chłopaków, a nie jej kuzyn, który prowadzi w Nowym Jorku ich rodzinne interesy.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  177. [Witaj! Dziękuję, to bardzo miłe, co piszesz, ale tutaj widzę równie piękne zdjęcie i kartę. :)
    Wątki mi idą każde, jeśli jest tylko pomysł. Melicent ma słabość do dzieci, ciocią byłaby dobrą... ;) Jeśli na coś wpadnie, pisz śmiało pod kartą lub na maila.]

    M. Hedley

    OdpowiedzUsuń
  178. Zdziwił się tym, że Villanelle tak ochoczo przystała na jego propozycję zaprojektowania domu na Barbadosie. Szczerze powiedziawszy, to żartował i na pewno nie zamierzał dokładać kobiecie pracy, a poza tym było coś jeszcze, co ze względu na jej entuzjazm wprawiło go w lekkie zakłopotanie, Jerome jednak nigdy nie był człowiekiem, który owijał w bawełnę.
    — Wiesz, nie spodziewałem się, że tak ochoczo do tego podejdziesz — przyznał szczerze z lekkim rozbawieniem, ale czyż to jedynie nie świadczyło dobrze o tej młodej kobiecie? Najwidoczniej jej przyszła praca była również jej pasją, czego wiele osób najzwyczajniej w świecie mogło jej pozazdrościć. — I nie obraź się proszę, ale raczej tylko żartowałem… — zaczął, spoglądając na nią z nieco niepewnym uśmiechem. — To znaczy, na pewno nie zdziwisz się, jeśli powiem ci, że chcemy ten dom od początku do końca urządzić sami, bo z pewnością wiesz, co to znaczy — wytłumaczył, rozkładając ramiona tak, jakby chciał nimi objąć cały budynek, w którym się znajdowali, potoczył też wzrokiem po najbliższych płaszczyznach, ostatecznie skupiając wzrok na blondynce i uśmiechają się do niej lekko. — Ale gdybyśmy się w tym wszystkim zapędzili i pogubili, możemy liczyć na pomoc? — spytał niby to niewinnie. — Poza tym dużo rzeczy jeszcze wymaga tam naprawy. Trochę już zrobiłem, kiedy czekaliśmy na rozstrzygnięcie sprawy z wizą, teraz działa tam mój ojciec i bracia, ale za jakiś czas sam chciałbym się tam wybrać i nieco podziałać. Wiesz, to właśnie w tym domu chcemy urządzić drugi ślub, taki z prawdziwego zdarzenia, a nie pod dyktando urzędników — opowiedział, jednocześnie dziwiąc się, że w towarzystwie Elle tak chętnie o wszystkim opowiadał. Zwykle był małomówny, używając tylko tyle słów, ile było konieczne, na wszelkie pytania odpowiadając krótko i konkretnie, tymczasem w towarzystwie tej – można powiedzieć, że dopiero co poznanej – kobiety gadał jak najęty. Widać Villanelle miała w sobie to coś, co sprawiało, że ludzie chcieli mówić.
    — Jak najbardziej zostaniemy w Nowym Jorku — przytaknął. — Ale pomyśleliśmy, że dobrze byłoby mieć coś swojego również tam… Takie miejsce, gdzie można uciec przed całym światem. Właściwie, to był to pomysł Jen. Powiedziała, że skoro rzuciłem wszystko i przyleciałem do Nowego Jorku dla niej, to na Barbadosie też stworzymy dom, do którego zawsze będziemy mogli wracać — oznajmił i cóż, jak miałby nie zgodzić się na taki pomysł? Nie potrzebował ani chwili na zastanowienie się, kiedy mu to proponowała. Wtedy co prawda nie wiedzieli jeszcze, jak potoczą się ich losy i że w niedługim czasie Jen zajdzie w ciążę, ale niezależnie od tego, w którym kierunku miało podążać ich wspólne życie, już zawsze mieli tkwić w tym razem, po same uszy, a nawet głębiej.
    — To pewnie kwestia przyzwyczajenia i wychowania — zauważył, wzruszając ramionami. — Spójrz też na to z tej strony, że w takim małym Rockfield raczej każdy każdego zna. A mówiąc o obcych, miałem na myśli na przykład taką sytuację, jak ostatnio… Kiedy wracałem na Barbados po skończeniu się wizy turystycznej, mój samolot musiał awaryjnie lądować na wodzie. Wszystko dobrze się skończyło, poznałem przy okazji sympatyczną stewardessę, którą ostatecznie ja i mój szwagier porwaliśmy do Rockfield i przenocowaliśmy, a śniadanie zjedliśmy u moich rodziców. Właśnie w ten sposób to działa — opowiedział, mając ochotę przybliżyć Villanelle to, jak to u nich wyglądało. Nie do końca bowiem było tak, że byli wariatami, którzy spraszali do siebie każdego z ulicy. Ot, po prostu każda osoba w nagłej potrzebie mogła znaleźć u nich miejsce.
    — To się okaże, jeszcze wszystko przed nami! — Czekało na nich jeszcze wiele i żadne z nich nie mogło przewidzieć, jak będą się zachowywać. Kiedy jednak Jerome usłyszał o tym, co spotkało blondynkę, roześmiał się serdecznie, wyobrażając sobie tę scenę. Podejrzewał, że musiała być wtedy wściekła teraz jednak, z perspektywy czasu, było to pewnie coś, co chętnie wspominała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Trzymam cię za słowo — odparł tylko, kiedy kobieta zapowiedziała najlepszą gorącą czekoladę w jego życiu i skupił się na dokończeniu naprawy, nawet pomimo tego, że po pewnym czasie w kuchni zaczęły rozchodzić się słodkie, przyjemnie kuszące zapachy. Zmotywowany wzmożoną ilością śliny napływającej do ust, Marshall raz-dwa uwinął się z robotą i po chwili, uprzednio poprosiwszy Elle o wskazanie odpowiedniego zaworu, sprawdzał już szczelność kranu. Wyglądało na to, że wszystko działało jak powinno i woda nigdzie nie przeciekała, nie mając takiego prawa.
      — Spokojnie, ja tu jeszcze po sobie posprzątam… — mruknął, zaczynając ogarniać bałagan wokół zlewu i chować swoje narzędzia do skrzyneczki. Jednocześnie kątem oka obserwował poczynania blondynki i cóż, z samym sprzątaniem również mocno przyspieszył, ponieważ czekolada pachniała i wyglądała obłędnie. — A poproszę. Jak już się mam zasłodzić, to na całego! — zaśmiał się, myjąc ręce pod świeżo naprawionym zlewem. — I proszę, wszystko działa, reklamacji po odejściu od kasy nie uwzględnia się — wyrecytował, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — A tak na poważnie, gdyby cokolwiek było nie tak, dzwoń, to poprawię, co trzeba — obiecał, podchodząc do kuchennej wyspy i również porwał piankę ze swojej czekolady.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  179. Może znały się krótko, bo w końcu dopiero parę krótkich lat, ale Carlie była pewna, że to jest przyjaźń, której nic nie zerwie. Poza tym chciała, aby blondynka wiedziała, że ona dla niej zawsze będzie i nie ważne co będzie się działo, na Wheeler zawsze może liczyć. Nie ważne, czy chodziłoby tylko o zwykłe pocieszenie, ramię do wypłakania czy o wiele poważniejsze rzeczy, byłą dla niej i zamierzała być. Teraz miała za to nadzieję, że za jakiś czas wszystko w pełni wróci u Morrisonów do normy i będą po prostu jedną, wielką szczęśliwą rodziną.
    ― To koniecznie zrób research, albo zróbmy teraz. Fajnie jakby udało się nam je zrobić jeszcze przed świętami, co ty na to? Chyba na takie małe wzroki nie trzeba czekać miesiącami na termin? ― spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi, bo pewnie i sama Elle niekoniecznie się na tym znała. Carlie pojęcia nie miała, kiedy można, a kiedy nie można robić tatuaży. Poza oczywiście oczywistymi sytuacjami jak ciąża, czy jakieś tam inne przeciwskazania, ale o innych rzeczach pojęcia nie miała. Wpisała odpowiednie hasło w internet, ale odpowiedzi nie były zachwycające. ― Wiesz co, piszą nic, czego bym nie wiedziała. Tatuaż to otwarta rana, można się zarazić, może dojść do infekcji, bla, bla bla… Nie ma nic, ile trzeba czekać po skończeniu karmienia. Ale w studiu będą na pewno wiedzieć i nam powiedzą… eh, szkoda, że wszystko jest już zamknięte nawet zadzwonić nie można ― mruknęła wzruszając ramionami. To może tez nie był odpowiedni pomysł, aby dzwoniła w takim stanie, ale była po prostu ciekawa.
    Carlie myślała nad kolejnymi miejscami, które chciałaby odwiedzić. Laponia była zdecydowanie tym miejscem, w którym musiała się kiedyś znaleźć. Miała za to nadzieję, że za jakiś czas się jej to uda. Spędzić tam święta to byłby magiczny czas. Może trochę oklepany, bo w końcu kto nie chciał być w wiosce Mikołaja, ale tak naprawdę to było jedno z jej wielu marzeń i może faktycznie kiedyś się jej uda tam pojechać? Może przyszłe święta spędzi w Laponii z Matthew? Pojęcia nie miała.
    ― Mnie również przeraża Australia, ale musi tam być pięknie. Te kangury i misie koala muszą być przeurocze ― westchnęła z uśmiechem wyobrażając sobie, jak w jakimś sanktuarium karmi małe niedźwiadki czy kangury, to byłoby cudowne! ― Kochanie, ty wiesz, że ja mieszkałam w Los Angeles, prawda? A Hollywood jest mi znane prawie z każdej strony? I nie mogę ci powiedzieć, że chcę takie zdjęcie… tylko, że prawdopodobnie takie już mam… Nie no żartuję! Nie miałam odwagi, aby je zrobić, ale tak jak teraz o tym myślę, to chcę. To co, na kiedy mam nam zarezerwować bilety do LA? ― zapytała rozbawiona. To byłaby całkiem śmieszna pamiątka, gdyby sobie takie zdjęcie strzeliły i na pewno miałby co wspominać.
    ― Jeśli mogę coś zdradzić, to tylko tyle, że takie zdjęcia… potrafią dodać pikanterii w związku ― zdradziła uśmiechając się, czując też, że jej policzki są całe czerwone. ― Także nie wiem czemu Arthur jeszcze z nimi zwleka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  180. Chłopakowi od razu zrobiło się lepiej na sercu, kiedy okazało się, że znaleziony pod tylnymi siedzeniami w aucie portfel należy do Elle. Znaczy do kogo innego mógłby należeć, prawda? Chociaż zważając na te wszystkie wydarzenia i opowiastki, którymi razem z dziewczyną byli dzisiaj uraczani, można by jednak stwierdzić, że niekoniecznie musiał to być portfel Elle. Tak naprawdę skoro ktoś potrafił otworzyć zamek w drzwiach, to dlaczego nie miałby w jakiś sposób włamać się do auta Jaime’ego? Zwłaszcza, że Moretti nie zostawił otwartych drzwi ani tym bardziej okien. Nigdy tego nie robił. I może czuł się nie najlepiej nim w ogóle znaleźli się w hotelu, tak tego był absolutnie pewien. Na szczęście jednak okazało się, że portfel jest własnością Elle. Tylko oby wszystkie dokumenty tam się nadal znajdowały. Bo jeśli jego przypuszczenia mogły okazać się prawdą…
    - Sprawdź, czy wszystko jest – dodał po chwili, kiedy dziewczyna odsunęła się od niego. Owszem, ucieszył się, że rzecz została odnaleziona, jednak nauczył się, aby nie cieszyć się zbyt wcześnie. Jak to szło? „Nie mów hop, póki nie przeskoczysz”? Możliwe, że oni wciąż byli w niebezpieczeństwie. Cóż, w końcu ktoś jednak był w pokoju Elle i zostawił wiadomość na drzwiach. Ale przynajmniej rodzina dziewczyny była bezpieczna.
    Kiedy oboje doszli do wniosku, że najlepiej będzie o wszystkim poinformować wykładowców, Jaime zdał sobie sprawę, że jest mu wstyd. Nie tego, że byli ciekawskimi studentami, głodnymi wiedzy, ale tego, że posunęli się do kłamstwa. I to był ich wspólny pomysł, zatem obwinianie siebie nie miało żadnego sensu.
    - Będziesz chora – stwierdził, patrząc na jej mokre włosy. – Leć do środka – on sam zamknął drzwi i wcisnął przycisk na pilocie od auta. Mogli jeszcze usłyszeć cichy dźwięk zamykanego zamka, a potem oboje skierowali się z powrotem do budynku hotelu.
    Skierowali się do windy, a Jaime wciąż zastanawiał się, jak właściwie mieli przekazać swoim nauczycielem, co się tak naprawdę stało i co zrobili. A także kogo tym – najwyraźniej – rozjuszyli. Czy istniała szansa, że to wszystko może być gdzieś zapisane? Jak na przykład w ich aktach czy coś? Czy to może ich w jakiś sposób pogrążyć i przekreślić szanse na coś, co sobie wymarzyli? W przypadku Jaime’ego była to oczywiście trupia farma, o której marzył. Co, jeśli po tym wszystkim, nigdy nie dostanie rekomendacji od wykładowców, od których to zależało?
    Ale chyba jednak lepiej było żyć, prawda? Prawda?...
    - Musisz się ogarnąć i przede wszystkim wysuszyć włosy. Może też wypić coś ciepłego – odezwał się w końcu, kiedy jechali windą w górę. – I musimy odnaleźć nauczycieli. Potem… a potem jakoś to będzie, nie? Chyba że wiesz już, jak to wszystko zacząć…
    Chyba najlepiej od początku. Opowiedzieć dokładnie wszystko, nawet w tych najdrobniejszych szczegółach. Podobno wszystko mogło mieć znaczenie.
    - Dobra, daj mi znać, jak już będziesz gotowa – powiedział, kiedy razem z Elle znaleźli się na korytarzu w hotelu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  181. Max zdecydowanie popsuł jej plany i miała nadzieję, że nie palnie więcej nic głupiego. Jej kuzyni mieli zazwyczaj zdecydowanie zbyt długie języki i miała wrażenie, że czasem robią i mówią pewne rzeczy specjalne, tylko po to, aby pozbawić ją znajomych w Nowym Jorku, a tym samym zmusić do powrotu do rodzinnego miasta. Nie mogła pozwolić na to, aby Elle zaczęła się jej bać, albo co gorsze, urwała z nią z dnia na dzień kontakt.
    - Nie, nie, nie, on już wychodzi, naprawdę – zapewniła, dając mężczyźnie jeszcze bardziej dosadnie znać, że ma się stąd wynosić i dać im święty spokój – Tylko my dwie, nie zapraszałam go, sam się jakoś tak napatoczył i już wychodzi, prawda? – dodała, podrywając go na siłę z kanapy i popychając delikatnie w kierunku drzwi. Odetchnęła z ulga, kiedy Max bez słowa sprzeciwu i litanii narzekań wyszedł grzecznie z jej mieszkania, mając przy tym nadzieję, że Elle nie zaczyna się przy okazji także zbierać do wyjścia. To miał być ich wspólny, miły babski wieczór, dokładnie taki, o jakim marzyła, kiedy dopiero przeprowadziła się do Nowego Jorku i nikogo tutaj nie znała.
    - Zostaniesz? Proszę, proszę, proszę – wbiła w nią wzrok błagalnego szczeniaczka i dolała im do kieliszków resztkę wina – Musimy skończyć chociaż tą jedną butelkę, nikt nam już nie przeszkodzi, słowo harcerza – uniosła dłoń w geście przyrzeczenia, badawczo przyglądając się przyjaciółce. Musiała upewnić się, że jej atak paniki minął i nie musi dzwonić zaraz po pomoc medyczną. Domyślała się, że jej przeszłość z Arthurem musiała faktycznie być pełna dramatów, skoro krew i poobijana twarz Maxa od razu skojarzyła się jej z mężem. Cała szczęście, że przyjaciółka od razu sprostowała, że nie chodzi o żadną przemoc z jego strony, bo już w myślach wyobrażałaby sobie to, jak właśnie obija mu pysk.
    - Wróćmy do tematu twoich projektów, co? Nie możesz unikać pracy, nie wstydź się swojego talentu słonko, wypłyń na wielkie wody, Europa nie jest tak zacofana jak myślisz, trendy są takie same jak tutaj – zaśmiała się, dolewając sobie więcej wina - Ktoś musiał nieźle skopać twoją samoocenę, skoro teraz na samą myśl o przygotowaniu czegoś większego od razu się czerwienisz. Czasem warto rzucić się na głęboką wodę, wiem to z własnego doświadczenia. Rzuciłam wszystko i z dnia na dzień przeniosłam się tutaj, mam fajną pracę, robię to co kocham i mogę pozwolić sobie na życie na wysokim poziomie, żyć nie umierać – zaśmiała się, klaszcząc wesoło w dłonie. Po cichu liczyła, że ta nagła zmiana tematu oderwie jej myśli od Maxa i pozwoli tym samym skupić się na miłym wieczorze przy winku i babskich ploteczkach.
    - Mówiłam ci, że jestem mistrzynią świata w tańcach latynoamerykańskich? Chodź, pokażę ci kilka kroków i zwalisz Arthura z nóg – zaśmiała się i zanim ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, uruchomiała telefonem muzykę z głośników i porwała Elle w objęcia, kierując jej ciałem tak, aby pokazać jej podstawowe kroki salsy.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  182. [ Dziękuję pięknie za powitanie! Villanelle wiele przeszła, jak na młodą kobietę, życie dało jej wystarczająco popalić. Ale słońce zawsze wstaje, zawsze wita nas swoimi promieniami i zawsze w końcu jest lepiej :) Tylko słonecznych dni jej życzę. A jak będziesz miała jakiś pomysł - zapraszam, mi różnica wieku nie jest straszna :) ]

    Ben Rowe

    OdpowiedzUsuń
  183. Cieszył się, że Villanelle zrozumiała, co miał na myśli. Być może byłoby inaczej, gdyby nie powiedziała mu nie tak dawno temu, że to ona i Arthur sami urządzali ten dom, wtedy nie miałby pewności, że jego słowa zostaną odpowiednio odebrane, czuł jednak, że wspomnienia tych wszystkich emocji towarzyszących urządzaniu zgodnie z tym, co siedziało w ich głowach, wciąż były w niej świeże i doskonale zrozumie, dlaczego on oraz Jennifer nie szukali na gwałt pomocy. Która być może jeszcze okaże się konieczna, jeśli coś totalnie sknocą, póki co jednak to konstrukcję domu na Barbadosie należało doprowadzić do porządku i akurat w tym Marshall miał wprawę. Nim wejdą do środka, by zapełnić puste pomieszczenia, miało pewnie jeszcze minąć sporo czasu.
    — Rozumiem. A dużo ci jeszcze zostało do skończenia studiów i zdobycia odpowiednich uprawnień? — zagadnął z uśmiechem, na pierwszy rzut oka bowiem ciężko było mu ocenić, w jakim wieku jest Elle. Była co prawda mamą dwójki dzieci, ale wyglądała przy tym bardzo młodo i Jerome nijak nie ośmielił się zgadywać jej wieku. Poza tym, podobno kobiet o wiek się nie pyta, prawda? Pozostały mu więc zatem tylko domysły lub szybka wyliczanka na podstawie studiów i ich etapu, na którym obecnie blondynka się znajdowała.
    — Siedem lat… — powtórzył za nią i pokręcił głową, ze skrzyżowanymi rękoma opierając się o kuchenny blat. Zaraz też ponownie rozejrzał się wokół, jakby oceniając to, co miał w zasięgu wzroku. — W ogóle nie wygląda na taki dom, który był wcześniej opuszczony i zaniedbany. Odwaliliście kawał dobrej roboty — przyznał z uśmiechem pełnym uznania. — I robiliście wszystko sami? Wiesz, mam na myśli to, że mogliście tylko wykonać projekt i całą resztę zlecić odpowiedniej ekipie — zagadnął i wyjaśnił, kierowany ciekawością, ponieważ jeśli dodatkowo była to praca wyłącznie ich rąk, to tym bardziej powinni być z siebie cholernie dumni.
    Kiedy wspomniała o upływającym czasie, ze zrozumieniem skinął głową. Miał wrażenie, że od marca jego życie pędziło jak szalone i ledwo za nim nadążał, zawsze pozostając nieco z tyłu, jakby kolejne wydarzenia wyprzedzały go o krok i mógł jedynie biernie się im przyglądać, nie mając na nie większego wpływu. Nie zamieniłby jednak tego chaosu na nic innego, dopiero teraz czując się w pełni szczęśliwym, choć gdyby rok temu ktoś powiedziałby mu, jak teraz będzie wyglądało jego życie, pewnie parsknąłby niepohamowanym śmiechem wprost w twarz takiej osoby.
    — Ja też nie podejrzewałem, że tegoroczne święta będą tak wyglądać — przyznał z lekkim uśmiechem, który momentalnie stał się szerszy, kiedy zaczął sobie to wszystko wyobrażać, pierwszy raz bowiem będzie znajdował się w takiej sytuacji, spędzając ten szczególny czas z ciężarną żoną. I mimo że działo się to tu i teraz, jednocześnie wciąż brzmiało dla niego niesamowicie abstrakcyjnie. Miał poczucie odrealnienia, które miału mu towarzyszyć może nawet do czasu, póki nie weźmie nowonarodzonego dziecka na ręce.
    — Plany? Nie, nie zastanawialiśmy się jeszcze nad niczym — oznajmił ze śmiechem, uzmysławiając sobie, że była to kolejna sprawa, nad którą chyba powinni przysiąść. — Jakoś nam to do tej pory uciekło, dużo innych spraw na głowie i przyznam, że jakoś nie czuję tego, że do świąt już tak niewiele czasu… Za szybko to wszystko leci! — podsumował z rozbawieniem i zaśmiał się głośniej, niż dotychczas.
    — Ja tym bardziej chyba nie mógłbym już wrócić do rodzinnego domu… Zawsze było tam ciasno i głośno, więc teraz doceniam fakt posiadania większej przestrzeni dla siebie — wyjaśnił i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Mam czwórkę młodszego rodzeństwa, także możesz to sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu jednak mogli skupić się na przyjemniejszych rzeczach, niż cieknący kran. Zażyczywszy sobie mlecznej czekolady na górę, Jerome wyniósł swoją skrzynkę z narzędziami do przedpokoju, by im nie przeszkadzała i nie pałętała się w miejscu, gdzie mogły pojawić się dzieci, bo choć te teraz spały, to wcale nie było powiedziane, że nie miało prawa się to zmienić. I oczywiście, że nie podał jej żadnej kwoty. Przyjechał tutaj tylko po to, by poratować koleżankę w potrzebie, a nie w celach zarobkowych. Poza tym Villanelle go ugościła i zaserwowała mu najlepszą gorącą czekoladę w całym jego życiu, o czym miał się dopiero przekonać, ponieważ jeszcze jej nie próbował, nie mógłby więc wziąć od niej pieniędzy, choćby miała to być symboliczna kwota.
      — Trafię i wezmę nam czekoladę — oznajmił, cofając się i biorąc obydwa kubki w ręce. Nie chcąc uronić ani kropli tak cennego napoju, powoli przeszedł do salonu, cały czas mając Elle za plecami, przez co początkowo nie widział, jak kobieta zareagowała na telefon i odstawiwszy kubki na blat stolika, odwrócił się dopiero w momencie, w którym kobieta oznajmiła, że musi odebrać. Śledził ją wzrokiem, póki nie zniknęła z jego pola widzenia i wtedy wygodnie rozsiadł się na kanapie, zaczynając wyjadać pianki ze swojego kubka.
      Zamarł z ręką w połowie drogi z kubka do ust, kiedy z elektronicznej niani zaczęły płynąć nieco zniekształcone dźwięki toczącej się rozmowy. Choćby bardzo chciał, to nie miał jak udawać, że niczego nie słyszy i szybko zorientował się, że Villanelle wcale nie była zadowolona z tego telefonu i nie miała ochoty na kontakt z rozmówcą, znajdującym się gdzieś po drugiej stronie aparatu.
      Kiedy wróciła do salonu i usiadła obok, nie odpowiedział na jej pytanie, za to uważnie zmierzył ją wzrokiem. Widać było po niej, jak bardzo jest zdenerwowana.
      — Elle, wszystko w porządku? — spytał, jednakże już na pierwszy rzut oka widać było, że nic nie jest w porządku, więc zaraz zmienił konstrukcję tego zapytania. — Co się dzieje?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  184. Właściwie nie było w tym prawdy – mimo reklamowania się na wielu dedykowanych w tym celu portalach, dodatkowo także na Facebooku oraz Instagramie, Michaela wcale nie miała tylu klientów, ilu wydawało się brunetce. Blondynka wciąż czuła, że zanim osiągnie jakąkolwiek renomę i będzie mogła przestać się martwić o obecność lub brak dodatkowych zleceń, minie jeszcze trochę czasu, dlatego bez marudzenia codziennie rano podnosiła się z łóżka po to, by przez kolejne godziny robić zdjęcia do legitymacji czy paszportów w One Minute Photo. Prawda była taka, że Starling wciąż była u progu swojej fotograficznej kariery, a w Nowym Jorku konkurencja była ogromna. Chciała czy nie, większość zdjęć w jej portfolio wciąż stanowiły wizerunki znajomych bądź klientów, z którymi w studio złapała dobry kontakt i za pół ceny zgodziła się wykonać dla nich sesję taką czy inną. Oczywiście, że odbierała również telefony spoza tego wąskiego grona, wbrew pozorom miała jednak jeszcze sporo wolnych terminów, bo połączenia nie były wcale tak częste, jak życzyłaby sobie tego blondynka. Pozwalało jej to jednak mieć nadzieję, że powoli dociera do coraz szerszego grona, a jej zdjęcia są na tyle dobre, że nie giną gdzieś w zalewie dzisiejszych instagramerek i innych fotografów z przypadku. Dlatego cieszyła się jak dziecko z każdego zlecenia spoza tego grona i dlatego Villanelle była dla niej tak istotną klientką. Po pierwsze dlatego, że sama wygrzebała ją gdzieś z czeluści internetów (czy też skorzystała z polecenia jakiegoś swojego znajomego, Michaela właściwie nie wiedziała dokładnie – grunt, że wcześniej na pewno się nie spotkały), a po drugie ze względu na jej usposobienie i fakt, że to dzięki niej Starling mogła rozwinąć skrzydła.
    Przyglądała się uważnie, choć nienatarczywie, twarzy Villanelle, próbując wyczytać z niej, co tak właściwie się stało. Łzy czające się w kącikach oczu brunetki sugerowały, że sytuacja była naprawdę poważna, choć Michaela miała nadzieję, że wcale nie jest tak źle.
    ― Villanelle, nigdy nie przepraszaj za swoje uczucia ― poprosiła, słysząc słowo padające z ust kobiety. ― To twoje święte prawo, żeby je mieć i nikt nie może ci go odebrać.
    Babcia zawsze jej to powtarzała. I z wiekiem Michaela zrozumiała, że było w tym dużo racji. Uczucia mogły być lepsze i gorsze, mniej lub bardziej zasadne, ale nikt nie miał prawa jej tego zabraniać, bo nie mogła nic poradzić na to, co czuła. Nie było sensu tłumić w sobie emocji, bo to jedynie sprawiało, że kumulowały się w człowieku do momentu, w którym czara się przelewała i wybuchały w najmniej odpowiednim momencie, często zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Michaela była zdania, że emocje i uczucia są po to, żeby dawać im upust lub z nimi pracować, jeśli były nieodpowiednie, bo wtedy często problem leżał dużo głębiej. Ale nikt nie miał prawa oceniać drugiego człowieka za to, jak i co czuje. Starling chciała, żeby Morrison miała świadomość tego, że przy tym stoliku nikt nie będzie jej oceniał i jeśli tylko ma ochotę, może płakać, śmiać się lub milczeć – cokolwiek by potrzebowała.
    ― Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży ― zapewniła, słysząc słowa Villanele. Nie miała pojęcia, co się stało, ale skoro synek Villanelle leżał w szpitalu, to znaczyło, że żył i z całych sił walczył o to życie razem z grupą wykwalifikowanych lekarzy. A dopóki tak było, w rozumieniu Michaeli wciąż była nadzieja, że wszystko będzie dobrze i prędzej czy później wyjdą na prostą.

    OdpowiedzUsuń