Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Every night I'm with you I fall more in love

Villanelle Morrison
szczęśliwa mężatka i mama dwójki szkrabów, studentka ostatniego roku architektury na NYU, urodzona pierwszego dnia wiosny '96 powiązania dodatek
Jest jak ciepły, wiosenny wiatr muskający utęsknione ciało po zimowych mrozach. Jest jak przyjemna melodia, która nie chce opuścić myśli. Perlisty śmiech roznosi się po pomieszczeniu sprawiając, że twarze dookoła rozjaśnia pogodny uśmiech. Jest jak wiosna, której przyjście świętuje w dzień swoich urodzin. Z zewnątrz jest słodka, jak landrynka, ale jednocześnie stonowana i odpowiedzialna. Wie, kiedy zostają przekroczone granice i strzeże moralności innych, zapominając o własnej. Jest jak podpora, nie pozwalająca upaść.
Jest jak promień słońca, ogrzewający twarze wysunięte w jego stronę, ale gdy te za długo się wystawiają, potrafi poparzyć. Z pozoru subtelna, ale jednocześnie potrafiąca być niczym prawdziwa lwica, broniąca swoich młodych.
CODE
wyborowealoe@gmail.com

201 komentarzy

  1. Uśmiechnął się, słysząc z jej ust potwierdzenie, że również jej się podobało. Obawiał się, że do czegoś się zmusiła, że coś jej nie odpowiadało, ale zamiast dać znać, po prostu to przebolała.
    Dlatego gdy powiedziała, że było bardzo dobrze, brunetowi spadł z barków niewysłowiony ciężar. Podniósł głowę, sięgając ust ukochanej i złożył na nich kolejny, czuły pocałunek, nie przestając wodzić palcami po jej plecach. Nie przeszkadzało mu to, że ich ciała się kleją, a w całym pomieszczeniu unosi się wyraźny, charakterystyczny zapach niedawno odbytego seksu. Mógłby w ten sposób leżeć z Elle całą noc, nie przejmując się, że w pewnym momencie mogą zmarznąć. Najważniejsze było, że miał ją blisko, najbliżej, jak tylko można.
    - Ja z tobą też – przyznał, odsunąwszy się od warg ukochanej. Głowę ułożył z powrotem na podłokietniku, spoglądając na brunetkę z wyraźnym uśmiechem.
    Ten jednak szybko zniknął, a Morrison uniósł brwi. Czyżby jednak zrobił Elle krzywdę? I tak po prostu ciężar, który wcześniej spadł z jego barków, nagle na nie wrócił.
    - Wszystko w porządku? – spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, bowiem Elle już się podniosła i zniknęła w łazience. Arthur również się podniósł, ale jedynie do siadu i przeczesał palcami swoje poplątane włosy. Przez chwilę rozglądał się po apartamencie, aż w końcu wstał i odnalazł wzrokiem bokserki, które następnie na siebie wciągnął. Przeniósł też do salonu talerze z jedzeniem i postawił je na podłodze niedaleko kanapy, to samo zrobił z kieliszkami wypełnionymi winem, a na koniec zabrał się za szukanie koca czy czegoś w ten deseń, czym mogliby się przykryć. Jak dureń, bo przecież wcale nie tak daleko od siebie miał łóżko, na którym mogli się wygodnie zainstalować. Zaczął więc procedurę przenoszenia od początku, tym razem stawiając wszystko na stolikach nocnych po obu stronach łóżka, choć może bardziej pasowałoby słowo łoża. Rzucił się na miękki materac, układając się w taki sposób, że bez przeszkód mógł podziwiać widok rozciągający się za przeszkloną ścianą. Nasunęła mu się myśl, że przedmieścia mają swoje plusy, przede wszystkim jeśli chodzi o dzieci, ale żaden ogródek nie mógł zrekompensować tego, co właśnie widział. Oczywiście Manhattan byłby lepszy, ale nie zamierzał narzekać, bo Brooklynowi również nie brakowało uroku.
    Podniósł głowę, słysząc kroki i usiadł na łóżku, spoglądając na swoją żonę z uśmiechem, ale też zmartwieniem malującym się w ciemnych oczach. Poklepał dłonią miejsce obok siebie i odchylił kołdrę, żeby brunetka mogła się pod nią ułożyć.
    - Wszystko w porządku? – powtórzył swoje wcześniejsze pytanie, po cichu licząc na to, że odpowiedź będzie twierdząca. Bał się, że zrobił jej krzywdę, chociaż intencje miał zupełnie inne. – Przegiąłem?

    artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez wahania objął ukochaną, układając się razem z nią na łóżku i mocno do siebie przytulając. Dopiero teraz, zapadłszy się w miękkiej pościeli czuł, jak bardzo jego ciało, mimo zahartowania ćwiczeniami, było zmęczone. Ale to zmęczenie bardzo mu się podobało i gdyby miał możliwość odczuwać je częściej, zapewne bez wahania by z niej korzystał. A jeszcze bardziej mu odpowiadało, że mógł regenerować siły u boku swojej żony bez myśli o tym, że dzieci w każdej chwili mogą wejść gdzieś z tyłu głowy.
    Przytuliwszy do siebie Elle, natychmiast podążył jedną dłonią do jej włosów, w które wplótł palce i zaczął przeczesywać ciemne kosmyki powolnymi, delikatnymi ruchami. Przez cały czas lekko się przy tym uśmiechał o tylko spojrzenie zdradzało, że nie przestał się martwić. Nie przypominał sobie takiej sytuacji w ich intymnym życiu, chociaż nie wykluczał, że Elle po prostu nic mu nie powiedziała. Tak czy inaczej w związku z tym nie miał pojęcia, co powinien zrobić, więc czekanie wydawało się najrozsądniejsze. Wolał odpuścić, niż na siłę drążyć temat.
    Jęknął cicho i na moment zakrył wolną dłonią oczy, a kiedy znowu spojrzał na ukochaną, robił to w wyraźnie przepraszający sposób.
    - Przepraszam… Mogłem cię trochę porozciągać – wymamrotał i wyciągnął się w stronę kobiety, odwzajemniając czuły pocałunek. – Naprawdę nie chciałem zrobić ci krzywdy – szepnął po skończonej pieszczocie i pogładził wierzchem dłoni ciepły policzek Elle. Uśmiechnął się lekko, słysząc stwierdzenie padające z jej ust, ale zamiast cokolwiek odpowiedzieć, po prostu znowu uniósł głowę i tym razem on odnalazł ustami jej wargi.
    Tego, co powiedziała potem… Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili musiał stłumić w sobie parsknięcie śmiechem. Poprzestał na uniesieniu brwi i zagryzieniu dolnej wargi, żeby rzeczywiście się nie roześmiać, bo może nie wiedział, jak to jest być na jej miejscu i nie umiał sobie wyobrazić co czuła, ale skoro odważyła się zwerbalizować taką prośbę, podczas gdy Arthur doskonale wiedział, jak bardzo Elle krępowała się takich tematów (nie licząc samego seksu, bo wtedy wydawało się, jakby inna, znacznie bardziej wyuzdana Elle dochodziła do głosy), musiał potraktować ją poważnie.
    - Postaram się jakoś ci ulżyć, słoneczko – odezwał się i musnął przelotnie jej wargi, a zaraz potem podniósł się na łokciu i delikatnie pchnął ramię ukochanej, żeby opadła na plecy. Dziwnie było przesuwać się w dół jej ciała ze świadomością, że nie robi tego po to, by rozpocząć kolejną pieszczotę, ale i tak nie powstrzymał się przed złożeniem kilku pocałunków na piersiach, brzuchu i podbrzuszu Elle. Złapał jej nogi pod kolanami i uniósł w górę, a potem rozsunął na boki, zyskując tym samym dostęp do jej kobiecości, teraz zaczerwienionej i nieco opuchniętej. Odruchowo chciał przejechać po niej językiem, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i ucałował wewnętrzną stronę uda brunetki. – Widzisz, wiem, że cię boli, a i tak ledwie się hamuję – wyznał, unosząc spojrzenie na twarz Elle i zgodnie z jej prośbą, powoli zaczął dmuchać chłodnym powietrzem na jej łechtaczkę. Zanim ponownie nabrał tlenu do płuc, musnął ją wargami, ale zrobił to tak delikatnie, że nie był pewien, czy cokolwiek poczuła. Trochę tak, jakby w ten sposób ją przepraszał, a żeby choć trochę jej ulżyć, powrócił do powolnego, lekkiego dmuchania. I wcale nie czuł się z tym głupio.

    mężu ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Owszem, to mogło być wszystko, ale podświadomie Morrison czuł, że to jego wina. Wiedział już, że więcej tego nie zrobi, bo nie chciał, by Elle cierpiała kosztem jego przyjemności. Kilka chwil uniesienia… Nie, to nie było warte tego, co musiała odczuwać teraz, a skoro mu o tym powiedziała, podejrzewał, że było naprawdę źle. Problem w tym, że Arthur nie miał pojęcia, jak mógłby jej ulżyć, chociaż bardzo chciał to zrobić. Nie zamierzał więcej się do niej zbliżać, a na pewno nie do czasu, kiedy Elle sama zacznie na to nalegać. Jakkolwiek jej pragnął, musiał stłumić w sobie pożądanie i pomóc. Albo nie tyle pomóc, co bardziej nie zaszkodzić ukochanej.
    - Ale i tak to zrobiłem – wymamrotał, słysząc jej zapewnienie. Miał chęć mocno trzasnąć się w głowę, ale prawda była taka, że to nie cofnęłoby czasu i tego, co jej zrobił. Gdyby wszystko miało się wydarzyć jeszcze raz… Zasiałby w niej większe wątpliwości, najlepiej takie, po których nie chciałaby zobaczyć jego prawdziwej natury. – Ja też nie, ale… W zdrowiu i w chorobie – stwierdził, podnosząc na chwilę głowę, żeby posłać brunetce delikatny uśmiech. Szybko wrócił do dmuchania, robiąc to powoli i dokładnie w sposób, który najwyraźniej przynosił ukochanej ulgę. Nie wiedział jednak, czy na dłuższą metę będzie tak w stanie wytrzymać. Na razie pozycja mu nie przeszkadzała, a płuca nie protestowały, ale skoro nawet kilkusekundowa przerwa na parę słów i głębszy oddech sprawiała, że Elle prosiła, by nie przestawał… - Zdarzyło się kilka razy – przyznał ze śmiechem i zmarszczył brwi w zamyśleniu. Skoro chłód sprawiał jej ulgę… - Mam pomysł – oznajmił i ucałował przelotnie jej udo, po czym zsunął się z łóżka. – Zaraz wracam – dodał, ruszając w kierunku wydzielonego aneksu kuchennego. Cytryny nie znalazł, ale był niemal pewny, że tym razem odnajdzie to, czego potrzebował.
    I tak właśnie było. Wyjął pojemnik z kostkami lodu i spojrzał na ręcznik papierowy, ale ostatecznie zrezygnował, uznając, że wywołałoby to jedynie niepotrzebne podrażnienie. Układając się z powrotem na łóżku wycisnął jedną kostkę na swoją dłoń, a resztę odstawił obok nogi Elle, żeby bez problemu w razie czego sięgnąć po kolejną. Natomiast tę, którą trzymał w palcach, ostrożnie przyłożył do kobiecości Elle.
    - Lepiej? – spytał cicho, rozpoczynając powolną wędrówkę po delikatnej skórze. Lód zostawiał po sobie mokre ślady i spływał w dół po pośladkach, żeby ostatecznie wsiąknąć w pościel, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Morrison objął jedną ręką nogę ukochanej i oparł policzek o wewnętrzną stronę jej uda, drugą dłonią nie przestając wodzić po jej kobiecości. – Może powinniśmy iść pod chłodny prysznic? – zaproponował.

    artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. Pokiwał głową, ale swoje myślał. Wiedział, że to jego wina i miał ogromne wyrzuty sumienia, zwłaszcza, że nie znał żadnego magicznego sposobu na to, żeby zabrać od Elle ten dyskomfort. Zamierzał się postarać, owszem, ale obawiał się, że nie będzie to takie łatwe, po cokolwiek teraz by sięgnął.
    I chociaż sytuacja była co najmniej dziwna, Arthur naprawdę nie czuł się z tym głupio. Kochał Elle, widział ją już w gorszym położeniu, tak samo jak ona jego. Przeżyli razem tyle, że oglądanie podrażnionej kobiecości i leżenie między jej nogami w innym celu, niż żeby ją zaspokoić nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Problem miał jedynie z faktem, że on był tego wszystkiego przyczyną, ale więcej się nie odezwał, nie chcąc do bólu dokładać ukochanej jeszcze nerwów.
    Podniósł spojrzenie na jej twarz, a usłyszawszy gwałtowny wdech na moment odsunął kostkę lodu, niepewny, czy może kontynuować. Dopiero po potwierdzeniu, że jest przyjemnie brunet uśmiechnął się lekko i wrócił do wcześniejszej czynności. Gdy lód w jego palcach całkowicie się roztopił, zostawiając po sobie jedynie mokry ślad, mężczyzna sięgnął po kolejną kostkę i ponowił działanie, tym razem jeszcze delikatniej i ostrożniej. Jakaś część jego umysłu zaczęła planować wykorzystanie tego jako zabawę, ale odsunął od siebie te myśli, uznając je za raczej dalekosiężne plany, niż coś, co mógłby zrobić tu i teraz. Jakkolwiek wydawało się to kuszące.
    - Mi też się to podoba. To, że sobie tak po prostu jesteśmy – przyznał i wtulił twarz w udo ukochanej, składając kilka leniwych pocałunków na jej skórze. – Oczywiście. Skarbie, mamy przed sobą całą noc, możemy leżeć w łóżku i tulić się tak długo, że jeszcze będziesz miała mnie dosyć – roześmiał się cicho i powoli podniósł się na jednej ręce, po czym uklęknął na łóżku, nie odrywając jednak drugiej dłoni od zwieńczenia nóg żony. Nie zrobił tego, póki kolejna kostka całkowicie się nie rozpuściła. Wówczas zawisł nad Elle po to, żeby musnąć jej usta w szybkim pocałunku, a potem zebrał się z łóżka, chwytając przy okazji pojemnik z lodem i ruszył do zamrażarki, gdzie wrzucił kawałek plastiku. Wolał na wszelki wypadek mieć zapas, niż czekać, aż świeża woda dostatecznie się zmrozi.
    - Chyba nie powinnaś chodzić, co? – spytał, wracając do części sypialnianej. Nie zastanawiając się długo, wziął Elle w swoje ramiona i ruszył do łazienki, stawiając ją dopiero na podłodze kabiny prysznicowej, ale tak, że nie stała w polu deszczownicy. Wolał, żeby lodowata woda uderzyła najpierw w niego, co stało się z chwilą, w której ją odkręcił. Wciągnął głośno powietrze i zadrżał, powoli przyzwyczajając się do szoku termicznego. Nie miał z tym problemu, zdarzało mu się brać zimne prysznice, bardziej martwił się o Elle, która zwykle napuszczała na swoje ciało ogień piekielny. – Jesteś pewna? Czy wolisz jednak ciepłą? – spytał, odgarnąwszy do tyłu przydługie włosy. Wyciągnął przed siebie ręce, czekając, aż kobieta do niego dołączy.

    artek ❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. - Cholera, a już szykowałem się do ucieczki – wymamrotał, ale zrobił to z szerokim uśmiechem. Tylko w jego ciemnych oczach wciąż czaiło się zmartwienie, jednak nie był w stanie tego zwalczyć. Logiczne, że skoro kochał swoją żonę, to cholernie się o nią martwił, nieważne, że sama twierdziła, iż nie było czym.
    - Zawsze traktuję cię jak księżniczkę, tylko… Nie zawsze noszę na rękach – poprawił i wyciągnął się lekko w bok, żeby musnąć wargi ukochanej w czułym pocałunku. Zaraz potem obdarował ją czarującym uśmiechem, który zniknął w momencie, gdy lodowata woda zetknęła się z jego ciałem.
    Szczerze mówiąc, obstawiał, że Elle się do niego nie zbliży. Widział jej nietęgą minę, więc naprawdę się zdziwił, gdy w końcu zrobiła krok do przodu i znalazła się w jego ramionach. Bez wahania objął ją mocno i przycisnął do siebie, mając nadzieję, że wytrzyma na tyle długo, by chłodna woda przyniosła jej ulgę.
    - Nie tortury, tylko hartowanie ciała – wymamrotał w jej włosy i westchnął cicho, kręcąc przy tym głową. Wiedział, że to zrobi, więc nie zaprotestował, gdy zmieniła temperaturę wody. Nawet tego nie skomentował, bo chodziło w końcu o to, żeby to jej było dobrze, po to tutaj przyszli. – Tam też ci lepiej? – spytał, zerkając mimowolnie w dół, ale ze swojej pozycji widział jedynie jej pośladki. A może powinien takim chłodnym strumieniem potraktować bezpośrednio jej kobiecość, a nie całe ciało? Tak, chyba od tego powinni zacząć, ale… Ale teraz było mu tak dobrze, że nawet nie myślał o tym, by sięgnąć po słuchawkę prysznica.
    Pozwolił, aby pokierowała jego dłońmi i zrobił to z szerokim uśmiechem. Przez chwilę wytrwał w narzuconej przez Elle pozycji, ale w końcu przesunął ręce niżej, na jej pośladki i przycisnął ją do siebie jeszcze odrobinę, chociaż chyba nie mogli być już bliżej.
    - Co się robi pod prysznicem ze swoją żoną, jeśli nie można się kochać? – spytał, choć raczej zamruczał prosto do jej ucha i przygryzł delikatnie jego płatek. Zaraz potem złożył na nim kilka pocałunków, powoli przesuwając się ustami niżej, na ciepłą szyję brunetki. To, że seks nie wchodził w grę nie znaczyło, że Arthur nie zamierzał przemycić do tego wszystkiego trochę pieszczot czy czułości. Uwielbiał mieć ją blisko i z tej bliskości maksymalnie korzystać. – Och, nie tylko przytulać. Będziemy się też całować, szeptać słodkie słówka i w ogóle zachowywać jak para zakochanych gówniarzy, która nie może oderwać od siebie rąk – oznajmił poważnym tonem i dla odmiany przesunął ręce wyżej, na plecy Elle, przez jej kark, aż dotarł do szyi i oparł kciuki na jej brodzie, delikatnie popychając ją do tyłu. Kiedy odchyliła głowę, Arthur bez wahania wpił się w jej usta, racząc je namiętnym pocałunkiem.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. - To prawda, ale cicho, nie mów mojej żonie. Jeszcze jej uderzy do głowy sodówka – zamruczał i roześmiał się cicho. Miała rację, chociaż może nie do końca. Nie tyle nie przetrwałby bez niej dnia, co wcale nie chciał próbować tego robić. Miesiąc, podczas którego rozstali się z widmem rozwodu był, nie przesadzając, najgorszym miesiącem jego życia, bo nawet jej wcześniejsza ucieczka nie wywołała tak wielu negatywnych uczuć, może dlatego, że wcześniej nie wiedział, jak to jest żyć u jej boku. Ale teraz, gdy już tego życia zasmakował, nie chciał go nigdy oddawać.
    - Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy – westchnął, a blask, który zniknął z jego oczu, nagle ponownie się w nich pojawił. Nie wiedział, na ile wciskała mu kit, a na ile naprawdę jej przeszło, ale… Ale był w stanie uwierzyć, że jest lepiej, bo i Elle lepiej wyglądała. Dlatego nie miał oporów przed tym, żeby przycisnąć jej ciało mocniej do swojego ciała i choć wiedział, że zbliżenie w żadnym wypadku nie wchodzi w grę… Pieszczot nie zamierzał zaprzestać. – Ale, jeśli mam być szczery, do tego lodu chętnie bym wrócił… Mogłoby być ciekawie – zauważył, posyłając brunetce ten swój łobuzerski uśmieszek.
    Zamruczał cicho, czując delikatny masaż i nieznacznie ugiął kolana, żeby ułatwić Elle dostęp do swoich ramion. To z kolei nie było zbyt wygodne dla niego, dlatego koniec końców przesunął ręce w dół ciała ukochanej, aż dotarł do pośladków, a raczej fragmentu ud tuż pod nimi. Ścisnął je mocno i podniósł kobietę, wymuszając na niej tym samym, by objęła nogami jego biodra.
    - Ja ciebie też – wymruczał i zrobił niewielki krok do przodu, dzięki czemu przycisnął plecy ukochanej do ściany. Zrobił to w takim miejscu, że oboje znajdowali się w zasięgu wody z deszczownicy, nie obawiał się więc, że Elle zmarznie. – Wiesz, zawsze możemy spróbować sobie wyrywać kilka takich wieczorów… W kwartale – stwierdził ze śmiechem i nachylił się, odwzajemniając leniwy pocałunek. Jedną ręką objął ją w talii, zaś drugą ułożył na rozgrzanym policzku, gładząc opuszkami palców miękką skórę. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu oddechu, a i tak zrobił to tylko po to, żeby przenieść się z pocałunkami na szyję ukochanej. – Myślisz, że mógłbym cię doprowadzić do orgazmu bez dotykania tego, co boli? – zamruczał między kolejnymi muśnięciami. W oczekiwaniu na odpowiedź przeniósł się z delikatną pieszczotą na obojczyk i ramię Elle, nie wypuszczając jej nawet na chwilę ze swoich rąk i ani myśląc, by odsunąć swoje ciało od jej ciała.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy wcześniej nie miała okazji do tego, aby być z dziewczyną. Po prostu się nie trafiło, choć raczej nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby się trafiła taka okazja. Nic nie szkodziło jej, aby teraz z Elle trochę się podrażnić. Przecież poza nimi tutaj nikogo innego nie było, a one wcale nie robiły niczego złego. Inaczej, gdyby nagle zaczęły z siebie zdzierać ubrania, ale akurat była pewna, że do tego nie dojdzie. Ewentualnie obie musiałyby przejść przez coś, co sprawiłoby, że byłyby gotowe porzucić swoich mężów dla siebie nawzajem, ale raczej obie kobiety mogły cieszyć się udanym małżeństwem i nie myśleć o zdradach. Ale odrobina słownej zabawy z przyjaciółką to jeszcze przecież nie zdrada.
    — Naprawdę? Więc to zrób — mruknęła przygryzając lekko dolną wargę. Uśmiechnęła się zaraz szeroko, bawiła się zdecydowanie za dobrze. — Matt też kogoś miał. Wiem, że jak jeszcze mieszkał w Buffalo miał dziewczynę, z którą było dość poważnie, później Cassie, jego była żona no i ja — odparła. Sama miała za sobą tylko jeden związek, jeśli nie liczyć Matthew, ale nie czuła jakby cokolwiek straciła. Wiedziała, że ludzie czasem myśleli, że utracili coś, bo związali się tylko z jedną osobą, ale Carlie tak nie miała. Przy Matthew miała wszystkiego, czego mogłaby chcieć i potrzebować. Niepotrzebni byli jej inni.
    Rudowłosa uśmiechnęła się na propozycję Elle.
    — Coraz więcej osób mi składa takie prepozycje, wykorzystam was wszystkich jednocześnie i ucieknę z nim z Nowego Jorku na dobre dwa tygodnie — ostrzegła. Nie miałaby nic przeciwko temu, aby mieć pełne dwa tygodnie tylko dla siebie i Matthew, ale podejrzewała, że bardzo prędko zaczęłaby tęsknić za dzieciakami. Nawet dzień bez nich był dla niej trudny. Teraz rozumiała całkowicie, dlaczego ludziom tak trudno było zostawiać swoje pociechy. — Przyjemnie? Nie mów, że masz ochotę na trzecie? — spytała. Raczej nie byłaby zaskoczona, bo przecież widziała, że jej przyjaciółka jest bardzo oddaną mamą i świetnie odnajduje się w tej roli, więc czemu by nie? Nie miała za to pojęcia czy faktycznie planowali jeszcze jedno czy może tylko Elle zwyczajnie tęskniła za czasami, kiedy jej własne dzieciaki były takie małe i może i tylko wtedy jadły, spały i trochę rozrabiały, to Carlie i tak miała sporo roboty przy tej dwójce.
    Dziewczyna spojrzała na Elle, zaskoczona jej propozycją. Znaczy nie, nie była zaskoczona, bo wiedziała, że Elle i Arthur planują ślub, już przecież o tym kiedyś rozmawiały. Czym była zaskoczona to termin.
    — Wow, znaczy… tak, oczywiście! — odpowiedziała z uśmiechem. Cóż, na pewno będzie musiała trochę pozmieniać plany, ale hej, nie mogłaby odpuścić takiej okazji. Ani teraz, ani później. — Musisz mi wszystko powiedzieć, kiedy, co i jak. Czy w czymś pomóc? — podpytała.
    Takich newsów z całą pewnością się nie spodziewała.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  8. - Tajemniczą nieznajomą? – podsunął i pokiwał energicznie głową, gdy przypomniała mu jego własne słowa. Owszem, nie zmienił zdania, wciąż uważał, że odgrywanie ról było niezwykle ciekawym doświadczeniem, ale wolał po prostu… Elle i Arthura, tych prawdziwych. – Cały czas tak uważam – przyznał, posyłając ukochanej czarujący uśmieszek i wodząc spojrzeniem po jej twarzy. Kochał na nią patrzeć, jakkolwiek wyglądała. Dla niego zawsze była najpiękniejszą kobietą niezależnie od sytuacji. Fakt, że podczas ślubu przebiła samą siebie, ale dzięki temu był w niej jeszcze bardziej zakochany. Jak nastolatek przeżywający swoją pierwszą szaloną miłość.
    - Po prostu tak dobrze mnie znasz. I nigdy nie sądziłem, że będę się cieszył z bycia dla kogoś otwartą księgą, ale… Uwielbiam to – wyszeptał, odgarniając z jej twarzy kosmyki włosów, które zdołały przykleić się do mokrej skóry. Nie przestawał się przy tym uśmiechać i robił to nawet pod pocałunkami składanymi na jej ciele. Zamruczał cicho, czując, że ukochana próbuje znaleźć się nieco wyżej i odsunął się, ale tylko na chwilę po to, żeby jej to ułatwić. Ułożył obie ręce na jej pośladkach i popchnął nieznacznie do góry, jednocześnie przyciskając jej ciało do ściany. Dzięki temu miał jej dekolt na wysokości swojej twarzy, z czego zamierzał bardzo chętnie skorzystać.
    - Ależ ja się bardzo cieszę, chyba widać – wychrypiał i przywarł wargami do miękkiej skóry na szyi, obdarowując ją pocałunkami. Korzystając z tego, że tak blisko miał jej piersi szybko przemknął ciut niżej i zamknął w swoich ustach twardy sutek. Zassał go, jednocześnie drażniąc językiem, by na sam koniec przygryźć zębami i przenieść się na drugą pierś, żeby zrobić dokładnie to samo. – Na razie ja zajmuję się tobą – zauważył jakże inteligentnie. Mimo że miał za sobą aż dwa orgazmy, wyraźnie czuł, że jego podbrzusze kolejny raz przyjemnie się zaciska, a męskość twardnieje i nic nie mógł na to poradzić. Bliskość Elle tak na niego działała i z upływem czasu miał wrażenie, że odczuwa to coraz mocniej. Arthur, będąc młodszy, często poddawał w wątpliwość stałe związki. Był jednym z tych, którzy zmieniają panienki częściej niż rękawiczki i choć udało mu się w końcu stworzyć jakąś głębszą relację z Zoe, nie sprawiło to wcale, że zmienił zdanie. Uważał, że bycie z jedną dziewczyną jest nudne, że prędzej czy później przestaje się odkrywać nie tylko jej ciało, ale też charakter, a Morrison nie chciał rutyny.
    Żył w takim przeświadczeniu, póki Villanelle Madisson nie stanęła na jego drodze. Z tamtą chwilą Arthur stał się żywym przykładem tego, w jaki sposób miłość mogła zmienić. W jaki sposób wciąż zmieniała, bo proces trwał bezustannie. I to tyczyło się wszystkich aspektów ich życia, również tych fizycznych, bowiem za każdym razem, gdy się kochali, brunet czuł się tak, jakby odkrywał swoją żonę na nowo.
    A ta chwila nie była wyjątkiem, zwłaszcza, że postawił przed sobą jakiś cel.
    - Powiedz mi, co chciałabyś, żebym z tobą zrobił – poprosił cicho, prostując się, dzięki czemu mógł patrzeć na jej twarz. Jedną dłonią w tym czasie powędrował do piersi kobiety i z uśmiechem złapał między palec wskazujący i kciuk sutek, delikatnie go masując.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  9. — Chcesz, żebym błagała? — spytała miękko. Bawiła się w tym momencie świetnie, a gdyby jednak poszły o krok dalej… byłaby gotowa odwzajemnić pocałunek i nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia. Czasem trzeba było w końcu się zabawić, prawda? A póki nikogo nie krzywdziły, kto mógł im zabronić? Carlie jakoś nigdy wcześniej nie myślała, że w ten sposób mogłaby pomyśleć o przyjaciółce i choć to wszystko działo się w formie żartu, czystej zabawy i tak była tymi myślami zaskoczona. Ah, a co, gdyby w innej rzeczywistości nie poznały swoich mężów? To byłoby dopiero ciekawe.
    — Ha, widzisz. Siostra Matta, Maddie już mi obiecała, że weźmie dzieciaki, gdy będziemy tego potrzebować, teraz ty i jeszcze mój brat — powiedziała z uśmiechem. Miała tu całkiem pokaźną grupkę ludzi, którym mogłaby podrzucić dzieciaki, ale chyba czułaby duże wyrzuty sumienia, gdyby ich tak wykorzystywała. Zwłaszcza brata, bo tak, jak dziewczyny miały własne dzieci i doświadczenie, tak Alistair i Sam w zasadzie bazowali tylko na tych momentach, które spędzali w mieszkaniu rudowłosej i kiedy zajmowali się dzieciakami, więc tak naprawdę nie było tego dużo. Głośno tego jeszcze nie mówiła, ale podejrzewała, że w niedalekiej przyszłości i oni się zdecydują na powiększenie rodziny i adopcję, byłoby cudownie, ale nie zamierzała naciskać na brata, bo to jednak była naprawdę poważna decyzja.
    Uważnie wysłuchała przyjaciółki i skinęła głową. Nie miała pojęcia, że mogło być coś, co jeszcze powstrzymywałoby ich przed kolejnym dzieckiem. Ale rozumiała, że nie wszystko wiedzieć musiała i były pewne sprawy, o których się po prostu nie mówiło.
    — To brzmi rozsądnie — odparła całkiem szczerze — ale chyba też macie czas na to, aby podjąć decyzję czy chcielibyście trzecie dziecko. Czas ci raczej nie ucieka, więc na spokojnie będziecie mogli to przemyśleć — zauważyła. Elle nie dobiegała czterdziestki, a i trzydziestka była jeszcze grubo przed nią, choć patrząc na to, jak szybko leciały lata ledwo mrugną i będą zdmuchiwać torty ze świeczką z trójką. — Najważniejsze, że żadne nie choruje. A i chyba nie ma co się zamartwiać na przyszłość, bo… jeśli nie da się tego uniknąć, to trzeba będzie sobie z tym poradzić, ale przecież wcale nie musi być tak — zauważyła. Sama lubiła patrzeć na pozytywną stronę, choć wiedziała, że nie zawsze było to możliwe i czasem człowiek od ponurych myśli nie mógł się powstrzymać. Miałą jednak nadzieję, że Elle i Arthur nie będą musieli się z tym mierzyć i żadne przykre sytuacje w związku z tym, o czym właśnie jej powiedziała.
    Carlie przysłuchała się przyjaciółce. Nie spodziewała się wesela na koniec roku, ale była to pozytywna niespodzianka.
    — Mogę dzieci zostawić z opiekunką, nie będzie problemu, abym przyszła — odpowiedziała. Jak mogłaby przegapić wybieranie sukni ślubnej swojej przyjaciółki? Ale różnie mogło być, w razie czego wolała dać Villanelle znać, aby się do niej odezwała. — Wszystko widzę już ustalone od a do z — zaśmiała się — nie wiem, czy umiałabym podejść tak spokojnie do wesela robionego na ostatnią chwilę i nie mieć większego udziału w tym. A skoro mam być druhną, sukienki dowolne czy masz jakąś na oku i mam się dostosować? — zapytała.

    niech się nie powstrzymuje haha, niech coś dziewczyny mają z życia ;>
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  10. - Wiem. Ja ciebie też. Z każdym dniem coraz bardziej – wyszeptał w odpowiedzi i wziął głęboki wdech, czując, jak Elle przygryza jego ucho. W połączeniu z wcześniejszym szeptem stanowiło to piorunującą mieszankę. Arthur zadrżał delikatnie i mocniej docisnął swoje ciało do jej ciała, o ile w ogóle było to możliwe, a jego spragniona pieszczot męskość zapulsowała boleśnie. Powtarzał sobie w myślach, że teraz zajmuje się swoją żoną, że prędzej czy później przyjdzie jego kolej, ale penis zdawał się żyć swoim życiem. Trudno, musiał wytrzymać.
    - Dobrze… Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – wymruczał, uśmiechając się tym uśmiechem. – Już ci lepiej, prawda? – spytał, ale nie czekając na odpowiedź, Arthur poprawił Elle w swoich ramionach, obejmując ją jedną ręką w talii, a drugą sięgnął baterii i zakręcił wodę. – W takiej pozycji nie jestem w stanie całej cię wycałować – wyjaśnił i ruszył do sypialni, nie przejmując się tym, że zostawia na podłodze mokre ślady. Uklęknął na łóżku, powoli i ostrożnie układając brunetkę na pościeli. Sam zawisł nad nią, opierając się rękami po obu stronach jej głowy i wpił się w nieco nabrzmiałe od pocałunków wargi ukochanej. Oderwał się od nich dopiero, gdy zabrakło mu tchu, ale wcale nie odsunął się od jej skóry. Wyznaczając językiem ścieżkę przez jej szyję dotarł do obojczyka, potem na dekolt, aż znalazł wypukłość w postaci piersi, na których zatrzymał się na dłużej. Zgodnie z sugestią pieścił je powoli i delikatnie, na początku właściwie ledwie wyczuwalnie, bo przez długi czas robił to jedynie koniuszkiem języka.
    A potem wpadł na to, żeby obrać taką właśnie taktykę. Bo Arthur uwielbiał, gdy jego żona całkowicie traciła nad sobą kontrolę, kochał, gdy o coś go prosiła lub twierdziła, że dłużej nie wytrzyma i doprowadzenie jej do orgazmu w inny sposób, niż przez zajęcie się jej kobiecością zeszło nagle na dalszy plan, a sam Morrison w końcu odsunął się od piersi ukochanej, żeby zrobić coś zupełnie innego. Podniósł się, klękając między nogami Elle i z uśmiecham chwycił jej stopę, po czym podniósł ją do swoich ust. A potem zaczął ją delikatnie całować. Wszystkie palce po kolei, a później centymetr po centymetrze w stronę kostki i dalej po łydce w kierunku kolana. Przez cały czas nie odrywał przy tym spojrzenia od twarzy ukochanej, chciał bowiem widzieć każdy grymas, każde rozchylenie warg i przymknięcie powiek.
    Dotarłszy do pachwiny oderwał wargi od jej ciała i znowu się wyprostował, by dokładnie to samo zrobić z jej drugą nogą. Powoli, niespiesznie i delikatnie, po prostu ją całował, dokładnie tak, jak Elle sobie tego życzyła.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Zdołał jedynie zamruczeć z niezadowoleniem, a za chwilę pokiwać głową z nieskrywaną aprobatą, kiedy Elle stwierdziła, że nie odbierze telefonu. Osobiście był w stanie kompletnie go olać, bo zwyczajnie… Nie przyszło mu do głowy, że mogło wydarzyć się coś złego. Dzieci były pod najlepszą możliwą opieką swojej babci, Daniel zapewne dostał wyraźne przykazanie od Elle, żeby dziś im nie przeszkadzać, Tilly najprawdopodobniej radziła sobie bez zarzutu, bo tak właśnie było, gdy ostatni raz z nią rozmawiał, a cała reszta świata… Nie miała dla Arthura znaczenia.
    Dlatego, zgodnie ze słowami Elle, nie odsunął się od niej, całkowicie ignorując melodyjkę i uśmiechając się, gdy połączenie w końcu się urwało. Jednak telefon znowu się rozdzwonił, a Morrison znał swoją żonę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tym razem nie oleje sprawy. Dlatego jedynie cicho westchnął i podniósł się, siadając na skraju łóżka. Obserwował uważnie, jak szuka swojego telefonu, chociaż miał ochotę podejść i oderwać ją od tego zajęcia.
    Uniósł brwi, kiedy rozległ się kolejny dźwięk dzwonka, a do niego dołączył kolejny, tym razem z jego komórki. Poczuł pierwsze ukłucie zaniepokojenia, ale to przecież mógł być zbieg okoliczności… Tak czy inaczej wstał i podszedł do stołu, na którym leżało urządzenie. Nie słuchał, o czym rozmawiała Elle. Przesunął zieloną słuchawkę po ekranie, odbierając połączenie od Larry’ego.
    - Wiem. Larry mi powiedział – oznajmił, rozłączywszy się. Nie dodając nic więcej, natychmiast rzucił się do swoich rzeczy. Starał się nie denerwować, nie czarnowidzieć, a i tak dłonie mu drżały, gdy zakładał na siebie kolejne warstwy ubrań. – Jak małe dziecko może tak po prostu zemdleć? Przecież to zdrowy… - mamrotał do siebie, ale urwał. Przecież Matty nie był do końca zdrowy. Był wcześniakiem, w dodatku ze stwierdzoną wadą serca. – Boże, Elle, a jeśli to jego serce? – spytał cicho i przyspieszył ruchy.
    Nie miał zbyt dobrych doświadczeń, jeśli chodziło o prowadzenie auta pod wpływem negatywnych emocji, ale i tak, nie uzgadniając tego wcześniej z żoną, zasiadł za kierownicą, uprzednio wrzucając na tylne siedzenie wcale nierozpakowaną torbę. Starał się jechać szybko, ale jak najspokojniej. Już raz prawie wylądował w grobie, wolał tego nie powtarzać, zwłaszcza, gdy jego ukochana żona siedziała obok.
    Wyciągnął wolną dłoń w jej stronę i zacisnął palce na kolanie.
    - Elle, spokojnie – odezwał się, czując nerwowe drganie jej nogi. – Nie możesz się denerwować. Po prostu nie możesz, więc spróbuj tego nie robić, bo jeszcze nic nie wiemy. Błagam, skarbie – niemalże jęknął, teraz dla odmiany martwiąc się również o jej serce. Gdyby miał świadomość, że potajemnie łyka leki uspokajające, zapewne zabiłby swoją teściową za to, że nie zadzwoniła w pierwszej kolejności do niego. Ale nie wiedział, jego wiedza ograniczała się do tego, że Elle miała kiedyś problem i nie powinna się denerwować. – Niedługo będziemy na miejscu.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie skomentował w żaden sposób rozważań Elle, uznając to za bezsensowne z jednej prostej przyczyny – nie chciał, żeby jeszcze bardziej się denerwowała. Mogliby pociągnąć dyskusję na temat nagłych zmian w stanie zdrowia, mogliby perorować o złożoności narządu, jakim było serce, ale… Po co?
    W głębi duszy Morrison czuł jednak, że coś jest nie w porządku. Teraz, gdy mgiełka atmosfery panującej między Elle a nim całkowicie opadła, Arthura dopadło bardzo złe przeczucie. Nie miał żadnej super intuicji, nie zwykł też się nakręcać na okropne wieści, jak uparcie i niezmiennie czyniła to jego żona, ale… Myśl o wcześniactwie i wadzie serca synka skutecznie usadzała jego optymizm. Zdrowe dzieci nie mdlały bez powodu. Thei nigdy się to nie zdarzyło, Mattowi również nie powinno. Później, gdzieś w okresie dojrzewania, gdy organizm zaczynał wariować, ale nie w tak młodym wieku. Przecież chłopiec nawet jeszcze nie chodził do przedszkola, bo był za mały!
    - Nie nakręcaj się – powiedział twardo, słysząc o pogotowiu, ale zrobił to tylko dla zasady, bo… Sam uważał podobnie. Powinni od razu zadzwonić po karetkę, zamiast stracić czas na wydzwanianie do nich. Wiedział jednak, że jeśli powie o tym na głos, ukochana zdenerwuje się jeszcze bardziej, bo przecież to on zawsze był tym opanowanym i trzeźwo myślącym. – Zgadzam się, powinien go zbadać Russell, ale przestań się nakręcać, bo nie wiemy, co się wydarzyło. Obudził się, więc jest dobrze – dodał, ściskając odrobinę mocniej nogę Elle. Widząc, że nic to nie daje docisnął pedał gazu.
    Zatrzymał się na podjeździe i natychmiast wysiadł z samochodu, niemalże zapominając o wyjęciu kluczyków ze stacyjki. Przed drzwiami zaczekał, aż Elle do niego dołączy i wszedł do domu teściów, nie przejmując się pukaniem.
    - Co się stało? – rzucił na wejściu, rozglądając się nerwowo. Pierwszy pojawił się Larry, ale Thea szybko przebiegła między jego nogami, ciesząc się z obecności rodziców. Nie chcąc, by córeczka dopadła do zdenerwowanej Elle, złapał ją natychmiast za rączkę i pociągnął w swoją stronę, po chwili zastanowienia biorąc w swoje ramiona.
    - Matty się psewlócił – powiedziała po swojemu, tracąc z twarzy promienny uśmiech. – Układaliśmy takie duże puzzle, ale tatusiu, to nie ja – jęknęła zbolałym głosikiem.
    - Wiem, kochanie, wiem, że to nie ty – odparł, głaszcząc dziewczynkę po pleckach. – Oddam cię teraz dziadkowi, bo musimy się zająć twoim braciszkiem. Będziesz grzeczna i zostaniesz jeszcze trochę? Dziadek też na pewno będzie chciał poukładać z tobą puzzle – dodał i posłał Thei delikatny uśmiech, gdy kiwnęła główką. Bez słów podał ją Larry’emu, a sam ruszył w głąb domu, szukając Alison. Obawiał się, że Elle nie będzie w stanie rozmawiać ze swoją matką. – Alison, co się stało? – spytał, patrząc na swoją żonę pochylającą się nad leżącym na kanapie w salonie synkiem. Nie wyglądał tragicznie, ale też daleko mu było do zdrowego, żywiołowego dziecka. – Tak po prostu zemdlał?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  13. Tilly pokręciła głową na znak, że nie potrzebowała pomocy. Wydawało jej się, że wystarczy wyłącznie kilku minut spokoju, by zebrać siły. Elle zrobiła już dla niej wystarczająco dużo i ostatecznie powinna zająć się robieniem obiecanych gofrów dla Thei. Mathilde, rzecz jasna, zamierzała do niej dołączyć, ale jeszcze nie teraz. Teraz oparła głowę o wierzch sofy, na moment przymykając oczy i czując, jak ten gest przyniósł jej nieprawdopodobną ulgę.
    Nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się na tę wypowiedź. Nie chodziło jej wcale o uzyskanie współczucia. Chciała raczej pokazać Elle, że zdawała sobie sprawę z cierpienia jej męża oraz z tego, że popełniła błąd. Chciała także wyjaśnić, dlaczego trzymała swój skeret w tajemnicy przez tak długi czas. Zrozumienie, z jakim się spotkała, wiele dla niej znaczyło. Tilly uśmiechnęła się smutno do kobiety na znak podziękowania. Nie zamierzała jednak nadużywać jej gościnności. Nie to, co dawna Tilly. Dawna Tilly z chęcią wyssałaby z Arthura resztę pieniędzy, żeby starczyło jej na luksusowy tryb życia, ciągłe imprezy i nowe, markowe ubrania czy drogie kosmetyki. Dawna Tilly bez wahania przyjęłaby pomocną dłoń wyciągniętą w jej kierunku, niezależnie od tego, czy jej potrzebowała, czy nie.
    Teraz jednak była na drodze do odkupienia i starała się przyjmować wszelkie trudy z otwartymi ramionami. To do niej nie pasowało, ale nie miała większego wyboru - nawet kiedy próbowala ignorować swoje sumienie, ono dawało o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Nie potrafiła cieszyć się z rzeczy, które dawniej sprawiały jej przyjemność. Nie mogła wydawać oszczędności rodziców na wizytę u kosmetyczki, bo zdawała sobie sprawę z tego, że na nie nie zasługiwała. Nie pozwalała swoim bogatym, francuskim kochankom na zabieranie jej do drogich restauracji, bo wiedziała, że tak czy inaczej rzuci ich dla kogoś innego za dwa tygodnie. A potem zdarzył się rak i wszystko niespodziewanie wpadło na swoje miejsce. Chociaż nie chciała być chora, wraz z diagnozą, jej wyrzuty sumienia znacząco zmalały. I malały z każdą kolejną decyzją, która przybliżała ją do uczucia, które zafundowała swojemu bratu.
    - Wybacz, postaram się - odparła przepraszającym tonem, kiedy zdała sobie sprawę, że Thea przez przypadek mogła usłyszeć słowo 'suka', którego użyła, a które mogło wzbudzić serię nieodpowiednich pytań.
    Nie była przyzwyczajona do obecności dzieci, a co za tym szło, miala jeszcze wiele do nauczenia, jeśli po operacji przyjdzie jej mieszkać z rodziną brata.
    Mathilde, kończąc rozmowę z kobietą, pozwoliła sobie ponownie na zamknięcie oczu. Czuła, że potrzebowała jeszcze kilku chwil. Jej ciało nieoczekiwanie zrobiło się niezwykle słabe, a jej głowa ciężka. Z czasem rozpoznawanie bodźców z otoczenia stało się coraz trudniejsze, ale Tilly nie zamierzała się temu opierać. Zwłaszcza, że ten stan zmniejszonej świadomości skutecznie pozbywał się bólu. Nie zauważyła nawet, kiedy ów stan się pogłębił, a ona sama straciła przytomność. Wyglądała niezwykle spokojnie, jakby spała dobrym snem, którego nic nie potrafiło zakłócić.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  14. - Ty też nie przepraszaj! - odparła, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Przecież to ona była tą denerwującą! - Od teraz niech żadna z nas nie przeprasza, chyba że naprawdę zrobimy coś okropnego. Albo lepiej, jeśli któraś przeprosi, musi wypić - zapropnowała, już nieco śmielej, kiedy zorientowałą się, że Elle wcale nie miała za złe jej ciągłych pytań. - Także ten, przepraszam - dodała z uśmiechem na twarzy, by zaraz unieść swoją szklankę i dokończyć drinka.
    Maddie nie śmiałaby się obrażać tylko dlatego, że słowa Elle zabrzmiały odrobinę nieprzyjemnie. Zresztą, Maddie prawie nigdy się nie obrażala. Chyba, że ktoś ją wcześniej pobił, o. Wiedziała, że całkowity brak asertywności nie czynił z niej idealnej przyjaciółki, ale przynajmniej nie zachowywała się jak rozpuszczona nastolatka, która zrywała nową znajomość z powodu nieistotnej sprzeczki. Chociaż ich poprzedniej wyzmiany zdań nawet nie dało się nazwać w ten sposób.
    Cieszyła się, że Vilanelle zdecydowała się przed nią otworzyć. Do tej pory w jej oczach Elle oraz Arthur uchodzili za idealne małżeństwo. Owszem, była świadoma, że, jak każda rodzina, mieli swoje problemy, jednak byli w stanie wspierać się nawzajem i przejść razem przez te najgorsze momenty. Przez głowę jej nawet nie przeszło, że ich początki wyglądały tak burzliwie. Aż otworzyła usta ze zdziwienia, chociaż starała się nie wyjść na szczególnie zaskoczoną.
    - Ojejku - wymamrotała pod nosem. - W życiu bym nie przypuszczała, że... że byliście osobno przez tak długi czas! Zawsze miałam was za perfekcyjną parę. - Zaśmiała się cicho. - Wiesz, myślałam, że byliście ze sobą od czasów liceum czy coś podobnego, że wasze dzieciaki były planowane. Ale najważniejsze, że wszystko skończyło się tak, jak się skończyło, prawda? Bo chyba... jesteście ze sobą szczęśliwi?
    Nie wiedziała, skąd to pytanie. Chyba po prostu nigdy nie można było mieć pewności, że to, co działo się za zamkniętnymi drzwiami, odzwierciedlało to, co działo się na zewnątrz. Jednak Maddie gdzieś podskórnie czuła, że sposób, w jaki Elle się uśmiechała, gdy tylko wspominała o swoim mężu, oznaczał, iż nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne. Lubiła takie historie. Dzięki nim trzymała się nadziei na to, że prawdziwa miłość faktycznie istniała. Nie miała jeszcze pewności co do tego, czy mogła jej doświadczyć na własnej skórze, ale nawet jeśli jej nowy związek miał skończyć się tak, jak poprzednie... przynajmniej jej przyjaciele byli szczęśliwi, a to samo w sobie poprawiało jej humor.
    Poproszona o rozwinięcie historii, na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Może odrobinę szerszy niż by tego chciała, w końcu Maddie uważała, że nie powinna chwalić dnia przed zachodem słońca, ale było widać jak na dłoni, że panna Hesford była... no cóż, zakochana.
    - No to tak - podjęła. - Tamta zaczęła się do niego łasić i flirtować, całkowicie ignorując moją obecność, a że byliśmy wtedy ze sobą tylko jakieś dwa miesiące, nie byłam jeszcze pewna, co on do mnie czuje. A poza tym ta jego była... wiesz, ja się nawet nie umywam.- Westchnęła. - Gdybyś ją widziała! Żywcem wyjęta z jakiegoś magazynu. Długie nogi, opalona skóra, lśniące włosy... a przede wszystkim ta pewność siebie! Wiesz, jak to wszystko przeanalizowałam, to uznałam, że nie mam z nią szans. Byłam na nią wściekła, ale... pomyślałam, że Luke to za wysokie progi jak na moje nogi, więc... poszłam sobie. A on jej nagadał, że jestem jego narzeczoną, żeby się odczepiła, rozumiesz? - Zaśmiała się. - Potem mnie znalazł, no i powiedziałam mu, że go kocham, i że chcę wiedzieć, czy on czuje to samo. Możesz się domyślić, jaka była jego odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - W tym momencie jej policzki zaczerwieniły się. - To dodało mi pewności siebie, więc kiedy wróciliśmy do stolika, powiedziałam jego byłej, że wygląda na trzydzieści lat i że botoks ją musiał odmłodzić, chociaż jestem pewna, że jest przed trzydziestką. Ale że nie jestem wredną suką, to poszłam ją potem przeprosić i, uwaga, uwaga, tamta wariatka wrzuciła mnie do fontanny! - Zaśmiała się głośno. - To był... ciekawy wieczór - zakończyła, kiedy barman akurat przyniósł im kolejny drink.

      Maddie

      Usuń
  15. - Tak, tak będzie najlepiej – potwierdził i posłał ukochanej delikatny uśmiech, chociaż wiedział, że nawet tego nie zauważy. Chciał zrobić wszystko, by przestała się bać, mimo że sam również był przerażony. Chodziło przecież o ich syna. Maleńkiego, niewinnego syneczka, który w swoim krótkim życiu zdążył przeżyć więcej złego, niż jakiekolwiek inne dziecko. Dla Arthura wciąż był tą niemalże mikroskopijną istotą, którą przytulał do swojej klatki piersiowej. Może nie miał z Mattem tak silnej, specyficznej więzi jak z Theą, ale kochał go równie mocno jak córeczkę.
    Nie mogli, po prostu nie mogli go stracić.
    Patrzył na Elle i Matta, jednocześnie słuchając tego, co miała do powiedzenia Alison. Z trudem powstrzymywał się przed potrząśnięciem kobietą z żądaniem, że ma wysławiać się szybciej i czekał cierpliwie, aż powie wszystko, co powinni wiedzieć.
    - To nie wasza wina, nawet tak nie myśl – odparł szybko, układając dłoń na ramieniu teściowej. Mógł o niej powiedzieć bardzo wiele, właściwie od jakiegoś czasu ich stosunki stały się raczej chłodne, ale nie mógł jej nic zarzucić pod względem zajmowania się wnuczętami. Ufał kobiecie, wiedział, że Elle również jej ufa, bo w innym wypadku nie zostawiałaby dzieci pod jej opieką. Poza tym Thea i Matty uwielbiali swoich dziadków, co znaczyło ni mniej ni więcej, że nie działo im się tutaj nic złego. Wierzył, że ani Alison, ani Larry nie przyczynili się w żaden sposób do stanu Matta. – Tak, tak, jedziemy – potwierdził, a kiedy Elle znalazła się bliżej z chłopcem na rękach, Arthur pogłaskał dłonią jego plecki i ucałował go w czubek głowy. – Zostawimy Theę, okej? Nie chcę, żeby siedziała w szpitalu, zwłaszcza, że to może potrwać… - wyjaśnił, ale nie czekał na żadną odpowiedź. – Odbiorę ją, jak tylko będzie po wszystkim – dodał i ruszył do wyjścia. Zdjął z wieszaka kurtkę Matta i ostrożnie ubrał chłopca w ramionach Elle, po czym chwycił w dłoń jego buciki, nawet nie mając zamiaru kłopotać się ich ubieraniem, skoro i tak miał wylądować w foteliku. – Damy znać – rzucił na odchodnym, przepuszczając żonę w drzwiach i wyszedł zaraz za nią. – Chodź do taty, Matty, mamusi bardzo trzęsą się rączki, więc musimy sobie sami poradzić z fotelikiem, zgoda? – powiedział odrobinę łagodniejszym tonem i tuż przed samochodem wyciągnął ręce, żeby wziąć chłopca w swoje ramiona. – Usiądź z tyłu, Elle, będziesz miała go na oku – polecił brunetce i obszedł auto. Postawił buciki na wycieraczce i usadził Matta w foteliku, zapinając go dopiero za drugim podejściem, bo z nerwów dłonie również mu drżały. Zaraz potem wskoczył na swoje miejsce i wycofał z podjazdu.
    - Może się pani pospieszyć? – warknął zniecierpliwiony. Stał przy kontuarze od kilku minut, a siedząca za nim pielęgniarka wypełniała papiery, nie poświęcając mu nawet minimum uwagi. Zamrugała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że ktoś nad nią stoi. – Mój syn, zemdlał nagle, bez żadnego powodu. Mógłby się ktoś nim w końcu zająć? Ma wadę serca – dodał tym samy, niegrzecznym tonem.
    - Zaraz ktoś do państwa podejdzie. Proszę wypełnić i czekać – odparła, wręczając brunetowi podkładkę z formularzami. Złapał ją, wyrywając kobiecie z rąk, tak samo jak długopis i ruszył do siedzącej pod ścianą Elle.
    - Pierdolona biurokracja – wywarczał, siadając na krześle i drżącą dłonią zaczął wypełniać formularz.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie rozumiał, jakim cudem nikt jeszcze nic nie zrobił z tymi pieprzonymi formularzami. Starał się trzymać w sobie, żeby nie denerwować jeszcze bardziej Elle swoim zdenerwowaniem, ale dłonie i tak cholernie mu drżały. Na tyle, że zanim zdołał wpisać wszystkie dane Matta długopis wypadł mu z ręki trzy razy. Jak ludzie wypełniali papiery, będąc w takim stanie? Nie mógł się skupić nawet na czytaniu ze zrozumieniem, a treść każdej rubryki przyswajał kilka razy, zanim w końcu decydował się ją wypełnić. To było przecież chore!
    - Nie wiem, czy w ogóle z kimś porozmawiamy, zanim on przyjedzie – mruknął, a słysząc, że ktoś obok nich przechodzi, Arthur natychmiast uniósł spojrzenie. Pielęgniarka nawet na nich nie zerknęła, więc mężczyzna był jeszcze bardziej wściekły. Rozważań Elle nie skomentował w obawie, że jeśli zacznie się wgłębiać w wady systemu, rozhuśta się tak bardzo, że zapewne wyprowadzi go ochrona. Zwykle zachowywał takie przemyślenia dla siebie, nie lubił się wypowiadać w tematach, o których nie wiedział więcej niż ponad to, ile miesięcznie płaci na ubezpieczenie zdrowotne, ale miał obok siebie syna, który bez powodu zemdlał i nikt się nim nie zajmował, nie byłoby więc nic dziwnego w powiedzeniu paru słów za dużo.
    - Spokojnie, kochanie… Mamy bardzo dzielnego synka. Prawda, Matty? Jesteś najodważniejszy i najsilniejszy – zaświergotał do chłopca, na chwilę odrywając się od formularza. Nachylił się trochę i również ucałował bok głowy Matta, ale szybko wrócił do wypełniania kolejnych rubryk. Chciał to zrobić jak najszybciej w nadziei, że zaraz potem ktoś zajmie się małym Morrisonem. Jakaś jego część miała świadomość, że to nie działa w ten sposób. Wiedział też, że to nie będzie tak, iż od razu się dowiedzą, co dolega chłopczykowi, bo wcześniej czeka go cały szereg przeróżnych badań, ale… Ale gdyby ktoś się nim zajął, Arthur odrobinę by się uspokoił. Gdy nie miał nad czymś kontroli, z automatu denerwował się jeszcze bardziej, dlatego był teraz w takim, a nie innym stanie.
    W końcu podpisał się na ostatniej kartce i wstał zamaszyście, kierując się z powrotem do pielęgniarki. Wręczył jej podkładkę, dzięki czemu mogła zacząć wprowadzać dane do systemu. W teorii Arthur powinien teraz usiąść i zaczekać, aż przyjdzie do nich wezwany lekarz i spędził w szpitalach wystarczająco dużo czasu, żeby zdawać sobie z tego sprawę, ale i tak stał przy kontuarze, wbijając w pielęgniarkę intensywne spojrzenie.
    - Proszę usiąść i poczekać – odezwała się w końcu.
    - Nie usiądę, póki nie wezwie pani kogoś, kto zajmie się moim synem – oznajmił twardo.
    - Wie pan, ilu jest pacjentów jeszcze oczekujących na przyjęcie? Jest weekend, mamy okrojony zespół, a ci ludzie są w dużo gorszym stanie, niż pana syn. Powie pan… Kobiecie z raną postrzałową, że w jej miejsce wchodzi pana syn? Bo ja tego nie zrobię – fuknęła. Z braku lepszych opcji Arthur jedynie przestąpił z nogi na nogę, a potem odepchnął się od blatu i wrócił na swoje miejsce.
    - Zaczekamy na Russella – mruknął, odchylając głowę do tyłu z przymkniętymi powiekami.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  17. - Wiem, wiem, Elle, ale pamiętaj, że Matt nie jest tutaj jedyną osobą, która miała problem z serduszkiem. Jakkolwiek niedorzecznie brzmi to, co do ciebie mówię, musisz się uspokoić, bo jesteś mu potrzebna tutaj, a nie na oiomie podłączona do respiratora czy czegoś – wyrzucił z siebie, spoglądając z troską na swoją ukochaną. Widział po niej, że cała sytuacja nie wpływa na nią najlepiej. Też się denerwował, to oczywiste, ale mimo swoich niezliczonych przygód związanych z lądowaniem w szpitalu w stanie zagrażającym życiu, nie miał takich obciążeń. Gdy ostatni raz tak bardzo się denerwowała, miała atak serca. – Może poproszę kogoś, żeby dali ci coś uspokajającego, co? Cała się trzęsiesz – stwierdził, dla odmiany poświęcając całą uwagę swojej żonie. Głównie dlatego, że w tej chwili wyglądała zdecydowanie gorzej niż Matt.
    Przeniósł wzrok na syna, a kiedy brunetka ucałowała jego główkę, Morrison podniósł rękę i to samo miejsce delikatnie pogłaskał.
    - Ma małego guza, więc pewnie masz rację – wymruczał, posyłając chłopcu ciepły uśmiech. Nie odzywając się więcej, wbił spojrzenie przed siebie. Spoglądał z nadzieją na każdego sanitariusza, każdą pielęgniarkę i każdego lekarza, ale nikt się nie pojawiał. Mimowolnie pomyślał, że gdyby zjawili się tutaj karetką, Matt byłby już co najmniej po badaniach. – Hm? – zamruczał, patrząc na Elle, a następnie na twarz Matthew. – Nie, skarbie, nie zasnął, patrzy… Nie wiem na co. Na co patrzysz, synku? – zwrócił się do chłopca. Matty wyprostował się i wskazał rączką przed siebie, na przeszklone drzwi. Były obklejone plakatami.
    - Tam – powiedział jedynie.
    - Tam, na te kolorowe obrazki? – dopytał brunet, a chłopczyk pokiwał głową. – Chcesz je obejrzeć? – ponowne kiwnięcie głową. Arthur spojrzał na Elle i wyciągnął wyczekująco ręce, licząc na to, że ukochana ma do niego wystarczająco zaufania, by w takiej chwili oddać mu dziecko, które najwyraźniej potrzebowało zajęcia. Szczerze mówiąc nie mieli nic lepszego do roboty, a gdyby Matt zajął się oglądaniem plakatów, przynajmniej zyskaliby odrobinę czasu, zanim zacznie płakać. Bo Arthur nie wątpił, że taki moment w końcu nastanie. Ich syn był oswojony ze szpitalami, ale pozostawał jedynie dzieckiem, w dodatku ruchliwym. Prędzej czy później miał zacząć się nudzić.
    – Elle, dasz mi go? Pójdziemy tylko tutaj, pooglądamy plakaty. A sama… Mogłabyś w tym czasie iść i poprosić o coś uspokajającego – zaproponował z lekkim wahaniem, wciąż nie opuszczając rąk. – Niczego nie przyspieszymy, a Matty przynajmniej przez chwilę się czymś zajmie – dodał, uśmiechając się nieco niemrawo.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiechnął się, kiedy Elle zdecydowała się przekazać mu Matta i przytulił go do siebie, powoli wstając z krzesła. Już miał udać się w stronę plakatów, kiedy brunetka odezwała się ponownie. Arthur wbił w nią zatroskane spojrzenie i delikatnie pokiwał głową. Z jednej strony cieszył się, że go posłuchała, że chciała sobie pomóc, a z drugiej stanowiło to potwierdzenie, że czuła się naprawdę źle, skoro się zdecydowała. I to sprawiało, że Arthur martwił się jeszcze bardziej już nie tylko o Matta, ale też o swoją żonę. Zamiast ruszyć w obranym wcześniej kierunku, patrzył jak kobieta podchodzi do kontuaru, a potem jak wraca do nich i oznajmia, że musi wyjść. Westchnął cicho, poprawiając syna w swoich ramionach.
    - Wracaj szybko – rzucił cicho, a chwilę później wpatrywał się w jej plecy. Stał tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu chłopiec zwrócił jego uwagę w niezbyt delikatny sposób, bo wyciągnął rączkę i pociągnął za przydługi kosmyk kręconych włosów. Morrison syknął i odsunął jego dłoń. – Nie, skarbie, tak nie wolno. Tatusia to boli – wyjaśnił, czym wywołał na twarzy dziecka smutną minę. No trudno. – Chciałeś oglądać obrazki, tak? W takim razie idziemy oglądać obrazki – dodał z cichym westchnieniem.
    Zanim Elle wróciła, chłopcu znudziły się plakaty. Na całe szczęście w poczekalni znajdowało się wydzielone miejsce dla dzieci. Matt zajął się przeplatanką, a Arthur przez cały czas kucał obok niego, obserwując zachowanie chłopczyka, jakby się spodziewał, że ten za chwilę znowu zemdleje. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca, choć dziecko wciąż nie odzyskało swoich zwyczajowych kolorów. Był blady i wyglądał na zmęczonego, a to wcale nie pomagało w niedenerwowaniu się.
    Podniósł gwałtownie głowę, słysząc znajomy głos lekarza. Odetchnął z ulgą na wieść, że za chwilę się nimi zajmie.
    - Chodź, synu, pan doktor za chwilę cię zbada, okej? – zwrócił się do synka, układając dłonie na jego tułowiu, gotów go podnieść, gdy tylko puści zabawkę.
    - Ne ce – wymamrotał, znowu robiąc smutną minę.
    - Wiem, ale musi. Jeśli tego nie zrobi, nie wrócimy do domu do twojej siostrzyczki. Tęsknisz za siostrzyczką, chciałbyś się z nią pobawić? – spytał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zacisnął więc ręce odrobinę mocniej i podniósł Matta, po chwili prostując się razem z nim w swoich ramionach. Chwilę później w poczekalni rozległ się głośny płacz, a Arthur pokręcił głową, patrząc przy tym prosto na Elle. – Spokojnie, skarbie, to tylko foch – wyjaśnił, podchodząc do żony. – Nie chce badania – dodał, układając dłoń na główce chłopca i przytulając ją do swojego barku. Kołysał się przy tym delikatnie na boki w nadziei, że Matty albo się uspokoi, albo najlepiej zaśnie. – Wzięłaś jakieś leki? – spytał i skrzywił się, gdy dziecko zawyło prosto do jego ucha. Przełożył go więc na swoje drugie ramię. – Wszystko w porządku? – dodał. – Bo tutaj, jak widać, siły w pełni – mruknął niezadowolony.

    artie & matty ❤️

    OdpowiedzUsuń
  19. Oczywiście, Jaime i Elle już się trochę znali, ale chłopak był w kiepskiej formie psychicznej i nie miał pojęcia, jak ludzie mogą zareagować na jego zwierzenia, dotyczące przeszłości. Wydarzyło się coś tak okropnego i brutalnego, sam Jaime widział w tym swoją winę, to dlaczego ktoś nie chciałby uciec? Jasne, nikt mu nigdy nie powiedział, że to przez niego James nie żyje, wszyscy ci, którzy znali prawdę, zawsze mówili, że to nie przez niego, że to winny jest ten, który sięgnął po nóż i zrobił to, co zrobił. W każdym razie, Moretti widział to na swój sposób i obawiał się, że jeśli tylko ktoś się dowie, to ucieknie, uznając go za kogoś... złego.
    Uniósł spojrzenie na ich dłonie i westchnął cicho. Dopiero po chwili spojrzał na przyjaciółkę, naprawdę chcąc nareszcie przyjąć te słowa do wiadomości – Jaime nie jest niczemu winny. Naprawdę, chciał wziąć te słowa i wpakować je sobie do głowy. Może wtedy życie nie byłoby takie, jakie jest teraz.
    – Nic nie musisz robić, Elle, serio – zapewnił ją zaraz. Może nawet uśmiechnął się delikatnie. – Jesteś tu, słuchasz mnie i przekonujesz... a to już wiele. Sama twoja obecność tu i chęć wysłuchania mnie jest dla mnie wystarczająca. Doceniam to, choć sam też nie umiem wyrazić swojej wdzięczności. Po prostu dziękuję – skinął lekko głową. – I dziękuję, że uważasz nas za przyjaciół.
    Nie był przyzwyczajony do tego typu rozmów, więc miał nadzieję, że nie gada jakichś głupot. Bardzo zależało mu na tej relacji, aby się rozwijała i po prostu była silna.
    – Ale nie zamierzam cię nękać w środku nocy, wiesz, od tego mam przyjaciela – próbował zażartować, chociaż miał nadzieję już nigdy więcej nie dzwonić do niego w środku nocy z prośbą o odebranie go spod klubu. Na samą myśl o tamtej nocy znów czuł wstyd. I tak naprawdę nie zamierzał do nikogo wykonywać telefonów w środku nocy. Chyba że naprawdę stałoby się coś strasznego i/lub ważnego.
    Jaime znów spojrzał na Elle, może teraz z nieco większą odwagą niż wcześniej. Uspokoił się już, jego serce też przybrało w miarę normalne tempo bicia.
    – Wiesz, że nie mam konta na żadnym portalu społecznościowym, ale... Mogę wam po prostu zrobić przelew? Chyba nie liczy się do końca ta forma, tylko taka faktyczna pomoc? No, wiesz, o co mi chodzi – zmarszczył delikatnie czoło. – I co to za zwierzęta? Mają tam kozy? – zapytał z pozoru niewinnie. Chciał wrócić sobie jakoś dobry humor. Wierzył, że jeśli zmienią temat, to tak się właśnie stanie. Chociaż nie zapomni o tym, że Elle go wysłuchała i przede wszystkim została tutaj po usłyszeniu opowieści Jaime’ego. – I właściwie to dobrze, że u ciebie jest nudno. To znaczy, wiesz, lepiej w tę stronę niż miałoby się dziać coś stresującego, prawda?

    [Ładna nowa kp <3 bardzo ładne zdjęcie :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  20. Przystawał na każde słowo wypowiedziane przez Elle, chcąc w ten sposób pokazać synowi, że rodzice go nie oszukują, a po badaniu naprawdę będą mogli jechać do domu i zrobią wszystko, co tylko będzie chciał, chociaż podejrzewał, że ograniczy się to do położenia go spać, bo najpewniej zaśnie po drodze, zmęczony emocjami dzisiejszego wieczoru. Nie przestawał kołysać się delikatnie na boki i uspokajająco gładzić chłopca po plecach, ale ten wciąż nie przestawał płakać, co z kolei sprawiało, że do zdenerwowania o jego stan dochodziła również irytacja.
    A zaraz dołączyło do nich zmartwienie o Elle. Arthur zmarszczył czoło, wpatrując się uważnie w ukochaną. Poczuł, jak jego ciało oblewa zimny pot, a wyrzut adrenaliny przyspiesza bicie serca. Świetnie, teraz martwił się nie o jedną, ale o dwie najbliższe mu osoby.
    - Powinien cię ktoś zbadać – zadecydował i pokręcił delikatnie głową. – Nie wiem, ale najpierw stwierdził, że nie chce badania, a potem się rozpłakał, kiedy wziąłem go na ręce. Dla mnie to wygląda jak foch. Przestań doszukiwać się najczarniejszych scenariuszy, Russell tu jest i zaraz go zbada – odparł, zanim zdołał ugryźć się w język.
    Na szczęście w tej samej chwili pojawił się lekarz, a Arthur odetchnął z ulgą i ruszył za lekarzem, nawet nie czekając na Elle. Wszedł do gabinetu i posadził płaczącego chłopca na kozetce, zdejmując mu kurtkę. Matty wyrywał się i wyciągał rączki w jego stronę, więc Morrison nieustannie go uspokajał, tłumacząc, że zaraz będzie po wszystkim, ale musi być grzeczny, żeby pan doktor mógł go zbadać. Dlatego pytanie Elle dotarło do niego z lekkim opóźnieniem.
    - Chcieli zadzwonić po karetkę, ale nie zdążyli, bo się ocknął – powiedział i w końcu wziął syna na ręce w obawie, że gdy odsunie się od kozetki, żeby odłożyć kurtkę na krzesło, chłopiec spadnie. – Jak weszliśmy do domu, leżał na kanapie i był blady. A teraz narzeka, że boli go główka. W konkretnym miejscu, więc podejrzewamy, że uderzył się podczas upadku, ale… - urwał i wziął głęboki wdech, żeby odrobinę uspokoić drżenie głosu. Chciał mieć to już za sobą. Wszystkie badania, najlepiej diagnozę typu ‘po prostu się zapowietrzył w trakcie zabawy’ i wrócić do domu ze zdrowym dzieckiem. Zdrowym dzieckiem i zdrową żoną, bo to drugie też wcale nie było w tym momencie takie oczywiste. Ale o tym pomyśli później, najpierw musieli zająć się Matty’m. – Panie doktorze, czy to może być… Czy mogła się odezwać wada serca? Wszystko przecież było w porządku, ostatnie badania są okej, więc… To możliwe? – wyrzucił z siebie niemal na wydechu, nie przestając kołysać Matthew w swoich ramionach.

    artie & matty ❤️

    OdpowiedzUsuń
  21. Wyraźnie widział, że to nieprawda, ale w żaden sposób nie skomentował jej słów, uznając, że później, gdy już się dowiedzą, co jest nie w porządku z ich synem, Arthur poświęci całą uwagę swojej żonie. Nie chciał, żeby obecna sytuacja za bardzo odbiła się na jej zdrowiu, a przeszłość mówiła sama za siebie, zwłaszcza, jeśli chodziło o nerwy związane z Mattem.
    - Na razie ci uwierzę – mruknął jedynie, tym samym dając jej do zrozumienia, że nie zostawił tematu raz, a porządnie i zamierza jeszcze do niego wrócić. Ale później, wszystko później.
    Na razie skupił się na uspokojeniu Matta na tyle, by Russell bez problemu mógł obejrzeć głowę chłopca, co wcale nie było łatwe, bo ten gdy tylko wyczuł ręce lekarza, natychmiast zaczął się wiercić. Arthur, choć bardzo tego nie chciał, przytrzymał go mocniej, przytulając do swojego ciała. Przestał się kołysać, ale wciąż uspokajająco szeptał. Starania nie przynosiły żadnego skutku, a Morrisonowi z tego wszystkiego zrobiło się cholernie gorąco, a płaszcz, którego nie zdążył zdjąć, wcale nie pomagał.
    Oddał synka w ręce Elle, a sam w tym czasie zdjął okrycie i odwiesił je na oparcie krzesła. Czuł, że to jeszcze nie koniec, a dopiero podczas badań zacznie się najgorsze, dlatego rozpiął rękawy koszuli i podwinął je do łokci.
    - Może pan potrzyma Matta? Nie chcę mu zrobić krzywdy – odezwała się pielęgniarka i obdarzyła chłopca uśmiechem. Przyniosło to taki efekt, że rozpłakał się jeszcze bardziej. Arthur westchnął ciężko i usiadł na krześle, jednocześnie wyciągając ręce, by Elle umieściła chłopca na jego kolanach. Gdyby nie fakt, że badania miały mu pomóc, a nie zaszkodzić, brunet najprawdopodobniej nie znalazłby w sobie sił, żeby chwycić syna mocno i w taki sposób, aby nie wyrwał się ani jemu, ani pielęgniarce podczas pobierania krwi. Siedział nieruchomo, przyciskając do siebie szarpiące się z niebywałą siłą ciało chłopczyka, a kiedy pielęgniarka w końcu wysunęła igłę z jego rączki i Arthur mógł rozluźnić uścisk, dyszał ciężko jak po przebiegnięciu kilku kilometrów.
    - Cholera, synu, skąd masz w sobie tyle siły? – wymamrotał i postawił dziecko na podłodze, żeby poprawić mu spodnie, które od wierzgania dość mocno się zsunęły. Nie zdążył tego zrobić, bo Matty, nie przejmując się tym, że nie ma na sobie butów, bo te zostały w samochodzie, pobiegł nieco pokracznie w stronę swojej mamy, przez cały czas wyciągając w górę rączki. Morrison musiał wymyślić, w jaki sposób ponownie przekonać do siebie syna, bo obstawiał, że teraz będzie mu się kojarzył jedynie z igłą i bólem, ale nie zamierzał robić tego w tym momencie. W tym momencie musiał być tym złym, który go przytrzyma, żeby lekarz musiał zrobić wszystkie potrzebne badania.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  22. Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Szarpanie się z dzieckiem w taki sposób, żeby przy okazji go nie skrzywdzić, a jednocześnie przytrzymać maksymalnie nieruchomo, było lepszym ćwiczeniem, niż jakiekolwiek ciężary czy cardio. Po wykonaniu wszystkich badań, podczas których musiał przytrzymać Matta, Arthur był zlany potem i zziajany i żałował, że wciąż nie ściął włosów, które wcale nie pomagały w ochłodzeniu się.
    Odetchnął z ulgą, kiedy Russell zaprosił ich, by usiedli naprzeciwko, bo to oznaczało, że nie musiał więcej szarpać się z chłopcem. Ale ulga była krótkotrwała, bo zastąpił ją rosnący niepokój. Dotychczas myślał, że… Że może syn się przemęczył. Albo Alison coś się przewidziało, a on nie zemdlał, jedynie potknął się podczas zabawy i upadł. Starał się nie myśleć o tych wszystkich negatywnych rzeczach, o których zapewne myślała Elle i nadrabiać optymizmem za ich oboje, ale… Ale może to nie była dobra strategia? Może powinien przygotować się najgorsze? Zamiast nastawiać się na to, że niedługo wrócą do domu i spokojnie pójdą spać, a za kilka miesięcy wrócą wspomnieniami do tego wieczoru w kontekście żarcików z niezdarności chłopca, nastawić się na długi pobyt w szpitalu i najgorszą diagnozę, jaką mógł postawić lekarz prowadzący Matty’ego?
    Nie musiał słyszeć słów, żeby zrozumieć, że jest gorzej, niż przypuszczali. Patrzył na Russella, czując, że z twarzy odpływa mu cała krew, a w głowie zaczyna huczeć. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę dłoni Elle i ścisnął ją mocno lodowatymi palcami, jednocześnie spojrzeniem podążając do Matta, który siedział na kozetce, na której wcześniej miał usg i zajmował się zabawką.
    Pierwszy szok szybko ustąpił miejsca chłodnej kalkulacji. Wciąż nie wydali całego spadku po jego rodzicach, a Elle miała udziały w firmie, więc ich konto wyglądało lepiej niż przyzwoicie, żeby nie powiedzieć, że byli obrzydliwie bogaci.
    - Proszę go wyleczyć – odezwał się w końcu zachrypniętym głosem i przeniósł spojrzenie na lekarza. – Koszty nie grają roli, zapłacimy każdą sumę, jeśli czegoś nie pokryje ubezpieczenie. Proszę zrobić wszystko, a nawet więcej niż pan może i go wyleczyć – dopowiedział nieco pewniej. Wiedział, że takiego wydatku nie muszą z Elle ustalać i gdyby nie otrząsnął się pierwszy, zapewne z jej ust usłyszałby to samo albo coś bardzo podobnego. – Co teraz? Jakie są opcje? Leczenie zachowawcze, czy operacja? – wyrzucił z siebie na wydechu, ponownie przenosząc wzrok na chłopca.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie chciał słuchać frazesów, które miały za zadanie uspokoić go jako rodzica chorego dziecka. Wyraźnie widział w twarzy Russella tę zmianę świadczącą o tym, iż widzi coś niedobrego, dlatego w pierwszej chwili pragnął mu powiedzieć, że ma sobie darować i przejść do konkretów, już nawet otworzył usta, żeby to zrobić, ale w ostatnim momencie się przed tym powstrzymał. A raczej powstrzymała go mocno zaciskająca się dłoń Elle na jego własnej dłoni. Nie mógł narażać ukochanej na jeszcze większy stres, dlatego odpuścił, uznając, że równie dobrze może porozmawiać z lekarzem w cztery oczy, gdy dorwie go gdzieś na korytarzu. Tak, to było dużo lepsze wyjście.
    - Jesteś pewna? To znaczy… Wiem, że jesteś pewna, ale… Elle, nie wyglądasz dobrze – odparł cicho, ale zrobił to dopiero wtedy, kiedy lekarz opuścił gabinet i zostawił ich samych. Arthur zerknął kontrolnie na Matta, ale był tak pochłonięty zabawką, że nie zwracał uwagi na swoich rodziców. I dobrze, przynajmniej się nie stresował. – Może ja powinienem zostać, a ty jedź do domu odpocząć… - zaproponował, choć nie wiedział, po co w ogóle to mówi, skoro znał ukochaną na tyle dobrze, żeby mieć świadomość, iż sprawa jest już przesądzona. Słuchał więc, co ma jej przywieźć, samemu układając sobie w głowie własną listę rzeczy.
    - Przyjadę tu z nią – zadecydował w końcu. Nie uważał, żeby szpital był dobrym miejscem dla dzieci, ale ten jeden raz mógł zrobić wyjątek. – Żeby zobaczyła, że Matty żyje i ma się dobrze. Myśli, że to jej wina – wyjaśnił i powoli podniósł się z krzesła, uznając, że nie ma czasu do stracenia. – Napisz mi, w której sali będziecie, żebym nie musiał szukać. Postaram się wrócić jak najszybciej – powiedział cicho i podszedł do Elle od tyłu, po czym ucałował czule czubek jej głowy. Zaraz potem podszedł do Matta i zrobił dokładnie to samo.

    Szedł korytarzem, jedną dłonią ściskając rączkę Thei, a drugą ciągnąc za sobą niewielką walizkę, do której zapakował najpotrzebniejsze rzeczy dla Matta i Elle. Dziewczynka natomiast przytulała do siebie maskotkę brata, uznając, że to właśnie ona powinna mu ją wręczyć. Zadecydowała o tym, jak tylko usłyszała, że Matty jest w szpitalu i musi w nim zostać na kilka dni.
    - Hej, jesteśmy – odezwał się cicho, zaglądając do sali, której numer Elle wysłała mu smsem. Było już późno, dawno po godzinie, o której chłopczyk szedł spać, dlatego Arthur zachowywał się cicho, spodziewając się, że syn zasnął po dniu pełnym wrażeń. Thea też była zaspana, bo przysnęła w samochodzie w drodze do szpitala, ale sen miała na tyle czujny, że przebudziła się, gdy tylko Arthur zaparkował.
    - Mamusiu, mogę zostać z Matty’m? – wymamrotała córeczka, uwalniając się po drodze z uścisku dłoni bruneta i podeszła do kobiety, wyciągając do niej rączki. Wciąż nie wypuszczała przy tym maskotki, chociaż chyba zapomniała, że w ogóle ją niesie.

    artie & thea ❤️

    OdpowiedzUsuń
  24. Osobiście wolałby zostać w szpitalu razem z Matty’m i Elle, ale zdrowy rozsądek przypominał, że mają jeszcze jedno dziecko, które nie może spędzić tego czasu u dziadków, nie wiedząc, co dzieje się z bratem. Co z kolei tyczyło się Alison i Larry’ego, mężczyzna nie wdawał się z nimi w zbyt długie dyskusje. Raz jeszcze uspokoił teściową, zapewniając, że to nie jej wina i oznajmił, że Matt musi na kilka dni zostać w szpitalu, a gdy tylko czegoś sami się dowiedzą, na pewno przekażą im informacje. Nie wykluczał rychłego spotkania z rodzicami Elle, bowiem nie wyobrażał sobie bycia w domu, normalnego funkcjonowania, gdy syn był w szpitalu a żona razem z nim. Już teraz wiedział, że prędzej czy później zawiezie Theę i zostawi ją przez kilka dni pod opieką Alison, żeby sam mógł w pełni poświęcić się opiece nad chorym dzieckiem.
    Ale nie dzisiaj. Dzisiaj zamierzał wrócić do domu chociaż na kilka godzin. Nie łudził się, że zaśnie, ale cały kleił się od potu po walce z wierzgającym Matty’m, więc musiał się odświeżyć. Zamierzał też przygotować ukochanej normalne śniadanie i przywieźć je po odstawieniu Thei do przedszkola. Razem z kawą, bo aż za dobrze pamiętał smak szpitalnej lury.
    - Tak mi się wydaje – odparł i przykucnął, jednocześnie kładąc walizkę na podłodze. – Jeśli nie, jutro przywiozę resztę. Najlepiej będzie, jak zrobisz listę – stwierdził i wyprostował się, po czym obszedł łóżeczko i zajrzał do środka. Matty spał w najlepsze, co wywołało na twarzy Morrisona delikatny uśmiech. Wyciągnął rękę i delikatnym ruchem odgarnął chłopcu z czoła kosmyk ciemnych włosów. – Wszystko będzie w porządku, skarbie, wszystko będzie dobrze – szepnął, zwracając się bezpośrednio do Matta. Patrzył na niego jeszcze przez chwilę i wyprostował się dopiero, kiedy Elle wspomniała o kocu. Skrzywił się przy tym, bo on też o tym nie pomyślał.
    - Nie przywiozłem, zapomniałem – przyznał z niezadowoleniem. – Ale na pewno pielęgniarki coś mają. Na jedną noc powinno wystarczyć – dodał i wyszedł z pomieszczenia.
    Niedługo później wrócił z grubym, miękkim kocem i poduszką.
    - Mówią, że fotel się rozkłada, można normalnie na nim spać – powiedział, kładąc wszystko na zagłówku fotela. Obszedł go i kucnął tuż przed Elle, opierając obie dłonie na jej kolanach i gładząc je delikatnymi ruchami. – Pojadę do domu. Rano przyjadę jak Thea pójdzie do przedszkola i się zmienimy – zadecydował, nie chcąc słyszeć żadnego sprzeciwu. – Nie możesz tu tak siedzieć przez cały czas, będziemy się zmieniać. Po dwanaście godzin, hm? – zaproponował nieco bardziej ugodowym tonem. – Albo doba ty, doba ja, jak wolisz. Ale musimy odpoczywać – westchnął i oparł czoło na kolanie ukochanej, na moment przymykając powieki. – Powiedział coś jeszcze?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  25. [Jestem pełna podziwu, widząc tak długi staż i tyyyyle kart postaci. To wspaniałe, bo wiem, że wcale nie tak łatwo stworzyć postać, która az tak pochłonie autora, że nie będzie chciał się z nià rozstać :) Tobie się to udało! Gratuluję!
    Vilanelle wydaje się takim wesołym promyczkiem, iskierką radości i niesamowicie ciepłą osobą. Przychodzę tutaj, bo myślę, że mogliby się z Tyronem dogadać, tylko nie bardzo mam pomysł na to, jak ich połączyć :( ]

    OdpowiedzUsuń
  26. Widział po Elle, że nie jest w najlepszym stanie, ale mimo to nie zdjął Thei z jej kolan, uznając, że sama da mu znać, jeśli będzie miał zabrać córeczkę. Dołowało go to wszystko i frustrowało. Ta bezsilność. Zwykle sprawdzał się w roli głowy rodziny, więc tym bardziej nie potrafił pogodzić się z tym, że teraz nie potrafi uchronić jej przed złem. Najbardziej pragnął wziąć cały ten ból i zdenerwowanie na siebie, żeby Matty i Elle nie musieli tego przeżywać. Owszem, on też to przeżywał, ale nie miał problemów z sercem w przeciwieństwie do tej dwójki.
    - Przyjadę, oczywiście, że przyjadę – powiedział, wyciągając dłoń, żeby czule pogłaskać ukochaną po bladym policzku. – Ale potem będę musiał iść do pracy i przygotować Daniela na to, że przez jakiś czas zacznę pojawiać się w kratkę – westchnął nieco bardziej ponuro i zamilkł, słuchając tego, co Elle miała do powiedzenia. Zagryzł dolną wargę i w zamyśleniu spojrzał na drzwi. – Więc to nie tylko moje wrażenie – odezwał się w końcu znacznie ciszej i wrócił wzrokiem do twarzy ukochanej. – Raczej nie zrobię tego już dzisiaj, ale… Chcę go zaczepić, może jutro rano. Wie o twoich problemach z sercem, więc pomyślałem, że może jak będziemy sami, powie mi trochę więcej. Żebyśmy wiedzieli, na czym w ogóle stoimy, bo na razie… Wkurzają mnie takie frazesy. Chcę konkretów, a nie uspokajania – wyrzucił z siebie i wziął nieco głębszy oddech, zdając sobie sprawę z tego, że mówi ciut za głośno. Zerknął z przestrachem na łóżeczko syna, ale spał dalej, najwyraźniej wymęczony wcześniejszym stresem i szarpaniem się. On też był zmęczony. Generalnie chyba każde z nich było zmęczone z tego samego powodu. Thea, korzystając z okazji, wtuliła się w swoją mamę i zamknęła oczy, najwyraźniej gotowa odpłynąć. A Arthur nie zamierzał jej tego zabraniać.
    - Nie chcę iść, ale raczej powinienem – odezwał się szeptem. – Spróbuj się przespać, okej? Ja też spróbuję. Wrócę rano i pomyślimy, co zrobić z tym wszystkim dalej – westchnął i podniósł się, po czym podszedł do łóżeczka Matta. Znowu się pochylił i ułożył obok chłopca maskotkę, którą wcześniej ostrożnie wyjął spod rączki Thei. – Dobranoc, synku – szepnął, przeczesując palcami jego ciemne włosy. Matty jedynie przekręcił się na bok i przytulił do siebie misia. – Thea też zasnęła – odezwał się, podchodząc z powrotem do Elle. Ucałował czubek głowy ukochanej, potem jej czoło, a na koniec wargi i posłał jej delikatny, niemrawy uśmiech. – Kocham cię – wyznał, gładząc wierzchem dłoni jej policzek. Przykucnął, przenosząc uwagę na córeczkę. Ostrożnie wziął Theę w swoje ramiona, uważając, żeby jej nie obudzić. – Dobranoc, kochanie – wyszeptał jeszcze, zanim ruszył do wyjścia.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  27. Zmarszczył brwi, w zamyśleniu spoglądając na twarz ukochanej. Robił to przez dłuższą chwilę, powoli przyswajając to, co od niej usłyszał. Była czarnowidzem, owszem, ale Arthur wiedział, że istnieje coś takiego, jak matczyna intuicja i nie mógł jej ignorować, choć wolałby zrzucić obawy Elle na karb negatywnego nastawienia. Jej słowa miały jednak sens, zwłaszcza, że Russell zręcznie unikał odpowiadania wprost na konkretne pytanie, które Arthur mu zadał. Leczenie zachowawcze, czy operacja, lepiej wycelować nie mógł. A mimo to nie usłyszał odpowiedzi, jedynie kolejne frazesy.
    - Jeśli tak jest – zaczął, przenosząc wzrok na śpiącego synka. – Zniszczę go. Odpowie za to, obiecuję. Właściwie… Wiesz, myślę, że powinniśmy poszukać jeszcze kogoś, jakiegoś specjalisty, który wyda drugą opinię. Russell zajmuje się Matty’m od początku, żaden inny lekarz go nie badał, a może warto byłoby kogoś znaleźć. Wtedy wszystkiego się dowiemy bez naciskania na doktorka. Albo sam powie, jak zobaczy, że sięgamy po dodatkowe środki – powiedział, wracając spojrzeniem do ukochanej i uśmiechnął się lekko. Wiedział już, że dzisiejszej nocy nie zaśnie i będzie szukał do skutku, nie zwracając uwagi na porę.
    Do domu dotarł z nieco mniejszym zapałem, ale nie miał zamiaru rezygnować. Po położeniu Thei do łóżka sam udał się do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic, zmywając z siebie wydarzenia całego dnia. Odświeżony zszedł do biura i zasiadł przy biurku, przeszukując internet. Znalazł kilku specjalistów z najlepszymi ocenami, ale tylko dwóch z nich odebrało telefon o godzinie… Chyba o trzeciej w nocy, Morrison nie patrzył na zegarek. Zgodzili się na konsultację o dziewiątej rano, co znaczyło, że miał kilka godzin, które mógł wykorzystać na sen.
    Ale nie udało mu się zasnąć nawet na chwilę. Kręcił się po domu, zapakował do drugiej walizki jeszcze trochę rzeczy, które mogły okazać się potrzebne w szpitalu i jakoś przetrwał do szóstej, kiedy to zabrał się za wyprawienie do przedszkola Thei. Zrobił też śniadanie dla Elle i Matta, zapakował je do pojemników i kiedy rozległ się dźwięk jego telefonu, akurat zalewał wrzątkiem kawę wsypaną do kubka termicznego.
    - Co? O czym ty mówisz? – spytał, ale zrobił to odruchowo. – Jasne, jadę. Zaraz będę – rzucił i w biegu się rozłączył. Ubrał Theę w rekordowym czasie, całkowicie zapominając o przygotowanym śniadaniu, to samo tyczyło się odstawienia jej do przedszkola. Starał się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak i miał ochotę gnać od razu do szpitala, ale… Ale miał w sobie na tyle rozsądku, żeby nie wieźć tam córeczki i to nie tylko ze względu na to, że nie powinna przebywać w takim środowisku. Nie chciał zajmować się córką, kiedy syn był operowany.
    - Co się stało? – wydyszał, wpadając do sali, w której miał leżeć Matt. Łóżeczko było poste. – Elle, co się stało, mów do mnie! – jęknął nerwowo, obejmując rękami twarz ukochanej, żeby móc spojrzeć prosto w jej oczy. – Jaka operacja, o co chodzi?

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  28. Choć bardzo się starał, nie potrafił objąć umysłem tego, co mówiła właśnie jego żona. Kręcił lekko głową, jakby tym gestem miał odsunąć od siebie jej słowa, ale wciąż padały następne. Ich syn, ich maleńki synek… Był bardzo chory. A oni nic nie wiedzieli, bo nikt nie chciał przekazać Elle żadnych informacji w sposób dla niej zrozumiały, a potem w ogóle nikt z nią nie rozmawiał. Z jednej strony Arthur czuł, jakby z rozpaczy posadzka osuwała mu się spod stóp, a z drugiej wewnątrz cały się trząsł od rosnącego w nim wkurwienia. Na tę sytuację, na Russella, na lekarzy ogólnie, a w końcu na cały świat.
    Objął mocno Elle, przytulając ją do siebie i chociaż próbował się powstrzymać, mimowolnie poczuł na policzkach wilgoć. Jeśli chodziło o rodzinę, uczucia już nie raz zdołały go przerosnąć i to była właśnie jedna z takich sytuacji. Odczuwał to tym gorzej, że… Razem z Elle byli całkowicie bezsilni, zdani wyłącznie na to, co zrobią lekarze… Na to, jak bardzo będzie im zależało na ocaleniu krótkiego życia ich synka.
    - Ćśś… Cichutko, skarbie… - szeptał jak mantrę, jedną dłonią obejmując Elle w pasie, a drugą układając na jej głowie. Przeczesywał drżącymi palcami jej włosy i powtarzał słowa, które wiedział, że teraz nic nie zdziałają, bo jak mógł wymagać od niej, żeby się uspokoiła, skoro on sam, zwykle pozytywnie nastawiony do życia i znający rozwiązanie na każdy problem, nie mógł się uspokoić. – Cichutko, musisz się uspokoić, Elle… W takim stanie nie będziesz rozumiała, co mówi do ciebie lekarz, okej? Jak odzyskasz trochę sił, pójdziemy kogoś poszukać i nie odpuścimy, póki ktoś się nie znajdzie i nam wszystkiego nie powie. Choćbym miał siłą wtargnąć na blok operacyjny, dowiem się, co dzieje się z naszym dzieckiem – powiedział cicho i na moment się odsunął, żeby zmierzyć zmartwionym spojrzeniem twarz ukochanej. Serce pękało mu na pół, gdy widział ją w takim stanie, co z kolei jeszcze bardziej potęgowało jego zdenerwowanie. Gdyby potrafił, przejąłby od niej cały ten niepokój i żałował, że fizycznie to niemożliwe. – Gdzie masz te tabletki? – spytał, ponownie ujmując w dłonie jej twarz. – Weź je, dobrze? Uspokój się i pójdziemy z kimś porozmawiać… Bez ciebie nie pójdę, jasne? To nasz syn, jesteśmy w tym razem i razem będziemy szukać kogoś, kto łaskawie nam wszystko wyjaśni. A jeśli to wina Russella… Przysięgam, że go, kurwa, zabiję gołymi rękami – ostatnie dwa zdania wycedził i zacisnął zęby, oddychając szybko przez nos, żeby choć odrobinę powściągnąć rosnące z każdą sekundą wkurwienie. Bo przecież, jeśli nie wiadomo, co się wydarzyło, najłatwiej zrzucić na kogoś winę. Wolał tak, niż uwierzyć, że to los sam z siebie znowu postanowił im dopieprzyć.

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  29. Choć do spokoju było mu daleko, słysząc pierwsze słowo padające z ust Elle, Arthur odetchnął z nieskrywaną ulgą. Chciała się ogarnąć, co znaczyło, że za chwilę jeden problem nieco odwlecze się w czasie, bo… Jakoś z chwilą, w której Matty trafił do szpitala i Russell ewidentnie dawał do zrozumienia, że coś jest nie tak z jego sercem, Arthur dobitnie sobie przypomniał, że jego żona również nie jest do końca zdrowa. Nie dawało mu to spokoju i coraz silniej wwiercało się w mózgownicę, sprawiając, że brunet żałował iż nie może się nie tyle rozdwoić, co roztroić. Jednak jego część chciała biec na blok i dowiedzieć się, jak przedstawia się sytuacja Matthew, druga pragnęła sprowadzić lekarza, który zbada Villanelle, a trzecia usilnie przy niej trwała, nie chcąc gdziekolwiek się ruszać. Przez moment zastanawiał się, co ma zrobić w pierwszej kolejności, ale robił to bez sensu, bo wiedział, jaka jest jedyna słuszna odpowiedź. Nie mógł zostawić swojej żony. I nie zamierzał tego robić nawet na krótką chwilę.
    - Daj mi też – mruknął, kiedy wysypała sobie na dłoń kilka tabletek. Obserwował, jak bierze zdecydowanie większą dawkę, niż zalecana, ale nic nie powiedział, uznając, że ziołowe leki nie mogą jej zaszkodzić. Sam wrzucił sobie jedną do ust i połknął bez popijania, mając nadzieję, że to odrobine ukoi drżące z nerwów ciało. – Okej, okej… Masz rację – powiedział, unosząc ręce w obronnym geście. – Ale go zniszczę, tego nie możesz mi zabronić – dodał, gładząc palcami ramię ukochanej. Po chwili zastanowienia znowu zbliżył się do brunetki i objął ją, przytulając do siebie mocno. Musieli iść, musieli kogoś znaleźć, ale potrzebował jeszcze przez krótką chwilę po prostu czuć przy sobie jej obecność i wiedzieć, że cokolwiek się stanie, będą w tym razem. Przeżyli już tak wiele złego, że nie widział możliwości, by teraz również nie przeżyć. Dlaczego przygotowywał się na najgorsze, do cholery? Przecież to nie jego domena…
    - I zaczniemy od teraz. A raczej zaczniemy za… Niecałe trzy godziny – odezwał się ponownie, zerkając przelotnie na zegarek na swoim nadgarstku. – Przez całą noc szukałem specjalistów. Umówiłem się z dwoma dzisiaj o dziewiątej i nie mam zamiaru tego odwoływać. Powinni tu przyjść, przejrzeć dokumentację i… I powiedzieć nam wszystko, czego on nie chce powiedzieć – szepnął i ucałował czule czubek głowy ukochanej. Dopiero wtedy odsunął się o krok, na wyciągnięcie ręki i wbił uważne spojrzenie w jej twarz. Sam był roztrzęsiony i coś w zachowaniu żony mogło mu umknąć, ale… Musiał wiedzieć jedynie tyle, że względnie się uspokoiła, żeby mogli iść i dowiedzieć się czegoś o ich dziecku, bo… Bo nic więcej w tym momencie nie mogli zrobić. – Czujesz się na siłach? – spytał troskliwie, starając się jak najbardziej ukryć własne zdenerwowanie. Nie chciał jeszcze bardziej wyprowadzać jej z równowagi, zwłaszcza, że to zwykle on był tym twardo stąpającym po ziemi. Obawiał się, że jeśli Elle zobaczy, jak cholernie boi się Arthur, sama zacznie się bać jeszcze bardziej…

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  30. Gdyby miał pojęcie, co się z nią dzieje… W sumie sam nie wiedział, co dokładnie by zrobił. Pewne jest to, że siłą zaciągnąłby ją do lekarza i zostałby przy wszystkich badaniach, żeby widzieć, iż rzeczywiście je robi. A potem? A potem byłby zły. Byłby wściekły, bo obiecali sobie pełną transparentność, zwłaszcza w ważnych sprawach. Jej zdrowie, jakby nie patrzeć, było ważną sprawą, jeśli nie dla Arthura najważniejszą.
    Ale nic nie wiedział, więc kiedy wzięła tabletki, Arthur uśmiechnął się delikatnie, wiedząc, że ukochana chce sobie w jakiś sposób. Zapewne nie umywało się to do leków, które mógłby przepisać jej lekarz, ale ważne, że potrafiła w tym wszystkim zwrócić uwagę również na siebie.
    - Cieszę się, że chociaż raz się rozumiemy, kiedy komuś grożę – mruknął i normalnie zrobiłby to z lekkim rozbawieniem, ale to nie był czas ani miejsce na żarty. Mówił poważnie. Zrobiłby to tak czy inaczej, ale wolał mieć jej błogosławieństwo, niż go nie mieć. We dwoje mogli zdziałać znacznie więcej.
    - Tak. W zasadzie obydwaj są najlepsi. I gotowi odebrać telefon o każdej porze dnia i nocy. Kogoś takiego potrzebujemy. Gdybym wiedział, że… Że coś takiego się wydarzy… Poprosiłbym ich, żeby przyjechali natychmiast – westchnął, chwytając dłoń ukochanej i ściskając ją mocno. – W sumie może tak zrobię? Choćby po to, żeby mieli kontrolę nad tym, co robi tam Russell… - dodał po chwili zastanowienia.
    Przysłuchiwał się rozmowie, przez cały czas trzymając wolną rękę w kieszeni i zaciskając palce na swoim telefonie. Chciał najpierw usłyszeć to, co miała do powiedzenia pielęgniarka. Jeśli nie zdradziłaby im żadnych konkretów… Cóż, nie miał nastroju na kolejne frazesy. Wiedział, że kiedy zjawią się tu obcy lekarze, którzy będą patrzeć personelowi na ręce, sytuacja natychmiast ulegnie zmianie, a Morrisonowie nie dość, że uzyskają jakieś informacje, to jeszcze opieka nad ich synem wskoczy na zupełnie inny poziom.
    Arthur zwykle starał się nie być otwarcie wrogim człowiekiem. To znaczy nie był szczególnie przyjemny dla obcych ludzi, ale to dlatego, że raczej się nie odzywał, słuchał i oceniał w swojej głowie. Czasami rzucił jakąś kąśliwą uwagę, ale generalnie wolał nie przedstawiać się w jeszcze gorszym świetle, zwłaszcza, gdy obok była Elle. Ale jeśli chodziło o rodzinę, tracił wszelkie zahamowania i miał naprawdę w głębokim poważaniu, że pielęgniarka jest tylko szeregowym pracownikiem, a pacjentów w szpitalu leży wielu i Matt zapewne nie był traktowany jako priorytetowy. Dla Elle i Arthura był priorytetowy, a to wystarczyło, żeby kolejny usłyszany tekst na uspokojenie wyprowadził bruneta z równowagi.
    - Raczy pani żartować – syknął, rzucając kobiecie wrogie spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, pielęgniarka właśnie padałaby martwa na posadzkę. – Albo pójdzie pani na blok i dowie się, co z naszym dzieckiem, albo zrobię pani z życia takie piekło, że pożałuje pani, że w ogóle chodzi po tej ziemi – warknął i wyjął telefon. – Informuję, że dzwonię po dwóch niezależnych specjalistów, którzy za chwilę tutaj będą. Ocenią nie tylko stan Matta, ale też wszystko, co do tej pory zrobiliście i jeszcze zrobicie, a najmniejszy błąd, choćby podpis w złym miejscu, literówka, cokolwiek znajdą i wszyscy będziecie mieli przesrane. Więc gdybym był na pani miejscu, skakałbym teraz tam na jednej nodze, żeby się upewnić, że pacjent ma najlepszą możliwą opiekę. Rozumiemy się? – powiedział, ale każde padające z jego ust słowo było wypowiedziane na tyle cicho, żeby słyszała je tylko pielęgniarka. – Rozumiemy się, czy mam powtórzyć?

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie dopuszczał do siebie, że to mogłaby nie być wina lekarza. Arthur uważał bowiem, że razem z Elle zdążyli wyczerpać limit pecha na co najmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lat. Życie dokopywało im wystarczająco wiele razy i nie potrafił uwierzyć w to, że kolejny raz bez powodu znaleźli się w takiej sytuacji, bo po prostu… Co, los tak chciał? Ile razy los mógł tak chcieć, zanim w końcu im odpuści? Nie, po prostu nie mógł zrzucić tego na fakt, że życie takie po prostu jest. Musiał znaleźć kogoś, kogo mógł obwiniać. Russell był do tego idealnym kandydatem.
    - Przeoczył coś – powiedział ponuro. – Nie widzę innego wyjaśnienia. Po prostu… Elle, przeszliśmy razem tak wiele, że nie uwierzę, że coś się stało, bo się stało i nie ma dla tego żadnego logicznego uzasadnienia. Nie. Nie i koniec. Ty prawie umarłaś, ja prawie umarłem i to kilka razy, nie ma opcji, że teraz czeka to nasze dzieci. Ktoś zawinił i nie jesteśmy to my, nie oskarżyłbym o nic twoich rodziców, bo za bardzo go kochają, więc zostaje tylko Russell – oznajmił twardo, wypowiadając w końcu na głos to, co kłębiło się w jego głowie, liczył bowiem, że Elle to zrozumie. Jeśli ktoś na tym świecie znał i rozumiał motywacje Arthura, była to właśnie jego żona.
    Pokiwał głową, ale nie zdążył wykonać połączenia, choć był gotów zrobić to w każdej chwili. Dlatego cały czas trzymał jedną dłoń w kieszeni, a drugą mocno ściskał rękę Elle, bo po prostu potrzebował ją teraz przy sobie czuć. To okropne, ale lepiej było mu z myślą, że są w tym razem.
    - Dokładnie, ja pani wcale nie grożę – oznajmił, kiwając głową, gdy usłyszał słowa padające z ust ukochanej. – Informuję. I idę wykonać ten telefon. Tak czy inaczej pojawią się tutaj o dziewiątej – dodał, posyłając pielęgniarce lodowate spojrzenie. Zaraz potem wyjął smartfona z kieszeni i wybrał numer najpierw jednego, a potem drugiego lekarza. Pierwszy z nich nie był w stanie się pojawić, bo dopiero za dwie godziny kończył dyżur, ale drugi obiecał, że przyjedzie najszybciej jak może. Po krótkiej rozmowie i podaniu szczegółów, a także nowych informacji Arthur się rozłączył i wrócił do Elle. Miał wrażenie, że pielęgniarka czeka na to, co powie. – Doktor Montgomety będzie za kilka minut. Prosił, żebym przekazał, że żąda dostępu do całej dokumentacji medycznej Matta oraz otwartego wejścia na salę operacyjną. Jeśli na to nie przystaniecie, idziemy do sądu w trybie pilnym – powiedział, prostując się. Lubił wykorzystywać swój wzrost. Miał wtedy wrażenie, że góruje nad osobą, z którą miał na pieńku, nie tylko w fizyczny sposób. Dlatego spoglądał teraz na pielęgniarkę ze swojej pozycji, mając wrażenie, że ta jakby skurczyła się przy okazji w sobie.
    - Powiedziałem mu, że będziemy czekać pod blokiem. Idziemy? – zwrócił się do Elle, dla odmiany poświęcając jej całą swoją uwagę.

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  32. Odetchnął z ulgą, słysząc słowa padające z ust Elle. Cieszył się, że nie jest sam w takim przekonaniu, że… Że ona w swoim czarnowidztwie również nie wierzy, że los tak po prostu się na nich uwziął, czyniąc im zdecydowanie więcej krzywd, niż innym ludziom. Miał też poczucie, że nie tylko on osiągnął swój limit wytrzymałości. Życie było niesprawiedliwe, owszem, ale jeszcze bardziej niesprawiedliwe było to, że to właśnie oni tyle wycierpieli. Kiedyś musiało się to skończyć.
    Patrzył na pielęgniarkę i na jej zmianę nastawienia, a w duchu uśmiechnął się do siebie. Osiągnął swój cel, więc mógł odrobinę się uspokoić. Nie potrzebowali dodatkowego stresu w postaci sądu, do którego musieliby się udać, gdyby kobieta szła w zaparte. Przecież mieli prawo do konsultacji! Mieli też prawo do wglądu w dokumentację syna. Wygrana w sądzie byłaby zwykłą formalnością, ale dobrze, że przynajmniej tego szpital im oszczędził.
    - Ja też, skarbie – westchnął, ściskając mocniej jej dłoń. Szedł korytarzami i z trudem powstrzymywał grymas, który sam chciał wstąpić na jego twarz. Im częściej był w szpitalach, tym bardziej ich nienawidził, chociaż już dawno powinien przywyknąć do tego miejsca. Ale może właśnie o to chodziło; o to, że za często w nich przebywał, więc tym trudniej było się z tym pogodzić.
    Nie odezwał się, póki nie zatrzymali się przed wejściem na blok operacyjny. Pod ścianą stało kilka krzeseł, więc Arthur opadł na to znajdujące się najbliżej drzwi, ale zamiast pozwolić Elle usiąść obok, pociągnął ją do siebie i usadził na swoich kolanach. Objął ją mocno i przytulił do siebie, przez chwilę zwyczajnie chłonąc jej obecność i bijące od ciała ciepło. Potrzebował jej, potrzebował tej bliskości, którą mogła mu dać tylko ona i miał wrażenie, że działa to na zasadzie wzajemności. A może tylko to sobie wmawiał, bo chciał wierzyć, że Elle również tak bardzo go potrzebuje, mimo że wcale tak nie było?
    - Nie mów tak… Nawet tak nie myśl, skarbie. On jest silny. Wróci do nas cały i zdrowy – powiedział, starając się, by jego głos zabrzmiał jak najpewniej. Dopiero wtedy się odsunął, żeby móc swobodnie patrzeć na twarz ukochanej i pogłaskał wierzchem jednej dłoni jej policzek, drugą wciąż opierając na jej talii. – Nie wiem, wydaje mi się, że sprawdziłem wszystko… Referencje, opinie pacjentów… Ale możesz spytać go o wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Ale później. Skoro my nie możemy, on najpierw musi tam iść i upewnić się, że z naszym synkiem wszystko jest w porządku, dobrze? Zawsze to dodatkowa para oczu i świeże spojrzenie… Powiedziałem mu wszystko, co sam wiem, mam nadzieję, że to wystarczy – westchnął cicho i odchylił się na oparcie krzesła, jednocześnie przykładając głowę do ściany. – Wszystko będzie w porządku. Musi być w porządku – wyszeptał, przymykając powieki.

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  33. Kiedy nawiązała do pierwszych dni Matthew, Arthur mimowolnie je sobie przypomniał. Miewali z Elle wiele trudnych okresów, ale tamten brunet bez wahania określiłby mianem najtrudniejszego. Wydarzyło się wtedy tak wiele złego, tak dużo innych rzeczy mogło pójść nie tak… Niewykluczone, że gdyby nie odnalazł w sobie sił i miłości do ich syna, prawdopodobnie nie byłby dzisiaj z nimi, bo neonatolodzy nie dawali mu zbyt wielkich szans. Morrison dawał mu wtedy namiastkę bezpieczeństwa, którego nie mogła zapewnić zmagająca się z samą sobą Elle. Nie wypominał jej tego, nie miał zamiaru tego robić, bo wiedział, że to nie była jej wina, a on sam był najlepszym przykładem na to, jak wielki wpływ ma na człowieka jego psychika. Niemniej jednak wszystko teraz do niego wróciło. Tamten strach, niepewność, co przyniesie każda następna minuta, godzina, dzień… Wtedy nie mogli z Elle liczyć na siebie nawzajem.
    Pod tym względem ta sytuacja różniła się od tamtej. Teraz przeżywali to wspólnie, bez kłótni i podziałów. Teraz po prostu byli dla swojego dziecka.
    - Jest naszym małym wojownikiem. On się nie podda. Wtedy się nie poddał, teraz też tego nie zrobi – odparł, gładząc policzek ukochanej. Posłał jej nieco ponury uśmiech. Pokiwał jedynie głową na jej kolejne słowa i nic więcej nie powiedział. Przytulił do siebie Elle, chłonąc jej ciepło i obecność. Wodził palcami jednej ręki po jej ramieniu, zaciskał powieki i nasłuchiwał. Nasłuchiwał mimo tego, iż wiedział, że nie usłyszy nic z bloku operacyjnego. Liczył, że… Że nie usłyszy, jak drzwi się otwierają, nie usłyszy kroków i słów, które wywrócą ich życie do góry nogami. Jeśli już te drzwi miały się otworzyć, to w towarzystwie dźwięku obracających się kółek łóżka, gdy personel będzie wiózł Matta z powrotem na salę z informacją, że nic nie zagraża jego życiu.
    - Państwo Morrison? – niski głos rozległ się nad ich głowami. Arthur natychmiast otworzył oczy i wyprostował się, wbijając wzrok w czarnoskórego mężczyznę. Był młody, brunet obstawiał, że mniej więcej w jego wieku, ale twarz miał zaciętą, tak samo jak spojrzenie. Przejął się losem ich synka.
    - Tak, to my – odparł i odruchowo wyciągnął dłoń. Lekarz uścisnął ją szybko.
    - James Montgomery. Rozumiem, że Matthew jest teraz operowany, tak jak pan mówił? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Mam pełen dostęp, mogę działać?
    - Tak. Pielęgniarka przygotowuje dokumentację, ale może pan wejść na blok. Nie wiem, czy Russell jest tego świadomy, ale… To chyba nieważne, prawda?
    - Nie, to tym lepiej – przyznał, kiwając głową. – Proszę się nie martwić, zrobię wszystko, co w mojej mocy – rzucił jeszcze i zniknął za drzwiami. Arthur odetchnął głęboko i przeniósł spojrzenie na twarz ukochanej. – Wydaje się konkretny… I nie traci czasu – zauważył cicho i po raz pierwszy pozwolił sobie na ciche westchnienie ulgi, a nawet delikatny uśmiech. Miał nadzieję, że Elle podziela jego wrażenie.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  34. Słuchał kolejnej tyrady Villanelle i w środku wzdychał ciężko i głośno, podczas gdy jego oblicze pozostawało niewzruszone. Wiedział bowiem, że jakiekolwiek westchnienie czy prychnięcie, które uleciałoby z jego ust, jednocześnie przeważyłoby szalę i troska brunetki szybko przerodziłaby się w chęć mordu, a on mógłby zacząć sam sobie kopać grób. Stał więc prosto i praktycznie nieruchomo, nie wtrącając się i pozwalając kobiecie wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na sercu.
    — Ja też wolę, kiedy jestem całkiem sprawny. Elle, nie chciałem po prostu cię martwić — powiedział, wyciągając z rękawa jedyny argument, który miał na swoją obronę. — To tylko złamana kość, do wesela się zagoi — oznajmił i dopiero kiedy posłużył się tym znanym powiedzeniem, uświadomił sobie, że posiadał dość ciekawą linię obrony. Jego źrenice aż rozszerzyły się z ekscytacji, a na wargi wpełzł chytry uśmieszek. — Właśnie, a propos wesela… To dalej jest mi smutno, że tak bardzo tego nie przemyśleliście i zaplanowaliście ślub akurat, kiedy byłem w Los Angeles. Jak się pogodzę z tym, że nie byłem druhną honorową? — jęknął płaczliwie i przesłonił twarz dłonią, jakby nie chciał, by przyjaciółka widziała jego łzy. Jego ramiona faktycznie zatrząsały się niebezpiecznie, jakby szlochał, lecz w rzeczywistości powstrzymywał wesoły chichot. Odwracał właśnie kota ogonem, ale naprawdę nie chciał martwić pani Morrison tym zajściem. Wszystko było w porządku, obojczyk miał się zrosnąć, a ręka i staw barkowy pozostać w pełni sprawne.
    Nie do końca jednak kłamał, kiedy oznajmił, że było mu smutno. Naprawdę żałował, że nie mógł być na tym ślubie i pewnie na wzmiankę o tym wydarzeniu będzie czuł nieprzyjemne ukłucie w serduchu jeszcze przez dłuższy czas, ale cóż… W tym czasie musiał zadbać o własne małżeństwo, które może i nie wisiało na włosku, ale też nie było w pełnym rozkwicie. Przedłużająca się rozłąka była frustrująca i te dziesięć dni, które brunet spędził w Mieście Aniołów, było jak złapanie oddechu przed długim i wyczerpującym biegiem.
    Zaczepiony przez Elle Samuel tylko uniósł dłonie w obronnym geście i twierdząco pokiwał głową, uznając, że lepiej będzie nie wchodzić pomiędzy tę dójkę. Co prawda o ile nie martwił się, że Jerome będzie na niego zły, jeśli wybierze złą stronę tego konfliktu, to co do Villanelle nie miał już takiej pewności i postanowił po prostu milcząco zgadzać się z kobietą.
    — Niedoczekanie, nie dostaniesz żadnych kluczy! — fuknął Jerome, tym razem nieco obruszony. — I nie będziesz mi sprzątać. Wiedziałem, że to będzie tak wyglądać, jak tylko się dowiesz. I to miłe, bardzo miłe — podkreślił, by Villanelle wiedziała, że szczerze doceniał jej troskę i doszczętnie się na niego nie obraziła, ale musiał postawić pewne granice. — Ale masz wystarczająco wiele obowiązków na głowie i ani mi się waż protestować — oznajmił i pogroził jej palcem, a następnie tenże sam palec przycisnął do ust, by nakazać kobiecie milczenie, i by ta już nie ważyła się protestować. I chyba nawet jeśli udobruchał ją wcześniejszym pytaniem o święta, słowa, które przed chwila padły, na nowo mogły ją rozgniewać.
    — Ja nie miałem po czym odpoczywać…. — chlipnął i pociągnął nosem, znowu wskakując w rolę urażonej druhny honorowej, którą finalnie nie został, lecz spoważniał momentalnie, kiedy usłyszał o siostrze Arthura. Nie kojarzył, by wcześniej Villanelle cokolwiek o niej wspominała, ale to nie oznaczało, że się nie przejął. Kłopoty ze zdrowiem nie były tematem, z którego skory był żartować. — Na pewno będzie potrzebowała czasu, żeby wrócić do siebie Dzieciaki zbytnio jej nie męczą? — spytał z lekkim uśmiechem, choć wydawało mu się, że Thea i Matty rozumieli wystarczająco wiele, by nie zamęczać cioci prośbami o zabawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samuel nawet nie zdążył opowiedzieć o swoich świętach. Również Jerome nie otworzył ust i zamiast tego skupił się na obserwowaniu reakcji przyjaciółki, która właśnie dokładnie zapoznawała się ze swoim małym prezentem. Wyglądało na to, że właśnie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, ponieważ dokładnie takiej reakcji się spodziewał, a ponadto Elle opuściły wszelkie chęci sprzątania jego mieszkania.
      — Kto kupiłby ci bardziej trafiony prezent? — rzucił, śmiejąc się wesoło. — No kto? Popatrz, ile emocji wywołał! A jak długo będziesz go wspominać! — mówił i śmiał się wesoło, niezwykle z siebie zadowolony i nawet nie postarał się, by wykonać jakikolwiek unik przed rzuconą w niego śnieżką. — I Arthur też się ucieszy — dodał i zabawnie poruszył brwiami. Z chęcią by jej oddał i wytarzał brunetkę w śniegu, ale z oczywistych względów nie mógł sobie na to pozwolić i jedynie kopnął w puchatą zaspę, przez co białe drobinki wystrzeliły w stronę kobiety, ale nie wyrządziły jej większej krzywdy.
      — A może skupimy się na tym, po co się tutaj spotkaliśmy? — zaproponował spokojnie Samuel, z rozbawieniem przyglądając się ich dziecinnej zabawie. — Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale powinniśmy się pośpieszyć i nagrać coś, nim się ściemni — oznajmił i miał słuszność, bo przecież zimą zmrok zapadał wyjątkowo szybko.

      [Śliczna nowa karta i piękna Elcia 🧡]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  35. Kiwał delikatnie głową, zgadzając się z każdym słowem dotyczącym siły ich syna i tego, że musi być dobrze. Musieli w to wierzyć, bo nie chciał nawet myśleć, jak by się to skończyło, gdyby się poddali. Był ateistą, ale w tym wypadku wierzył w jakąś wyższą siłę, która przekaże ich wsparcie synkowi, bo… Na więcej nie mogli teraz liczyć. I nie mogli nic więcej zrobić. Jego życie teraz nie zależało od nich, było w rękach lekarzy, a oni mogli jedynie siedzieć i czekać na jakiekolwiek informacje. I chyba cud.
    - Mam nadzieję. Chcę coś wiedzieć. I chcę, żeby to były dobre wieści – wymamrotał, choć nie miał przecież pojęcia, czy Montgomery wpadnie na to, żeby coś im przekazać. Szczerze mówiąc, trochę wątpił. Lekarz wyglądał na takiego, który skupia się na jednym zadaniu, a tym zadaniem teraz było ocalenie Matta. Lepiej, żeby nic go przy tym nie rozpraszało.
    Odchylił się do tyłu i otworzył oczy, wbijając uważne spojrzenie w ukochaną. Po części się z nią zgadzał, a po części nie, ale nie wiedział, na ile jego argumentacja do niej trafi, zwłaszcza teraz.
    - Tak, domek to dobry pomysł, ale… Z tymi oczyszczaczami bym podyskutował, kochanie – westchnął cicho, przesuwając opuszkami palców po kręgosłupie brunetki. – Chyba, że lekarze coś takiego zalecą. Ale sami z siebie… Nie możemy go chować pod kloszem, jeśli nie będzie takich wskazań. Z troski zmienimy go w niepełnosprawnego człowieka, nie powinniśmy tego robić, okej? Pomyśl tylko… - wymamrotał, spoglądając na nią z troską. Oboje panikowali, martwili się, ale poczuł w sobie wewnętrzny przymus, by kolejny raz zostać głosem rozsądku.
    Szybko go uciszył, słysząc kolejne słowa Elle. Uniósł jedną brew i poprawił się na krześle, jednocześnie się prostując. Przyglądał się uważnie twarzy brunetki, próbując coś z niej wyczytać, ale… Miał z tym niemały problem.
    - O czym ty mówisz? – rzucił w końcu, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać. Źle się czuła? Miała jakieś problemy? Ale… Jak to? – Jak to skupisz się na swoim zdrowiu? To coś z nim jest nie tak? – spytał i wziął głęboki wdech. Nie wiedział, czy dobrze połączył kropki, ale przypomniał sobie, ile tabletek wcześniej wzięła. Czy to możliwe, że wiedziała, w jaki sposób je brać? – Mówisz o tej sytuacji, czy chodzi o coś innego? – dopytał, bo chciał się upewnić. Już kilka razy wyciągnął błędne wnioski, nie upewniwszy się, o co chodzi Elle, nie zamierzał więcej popełniać tego samego błędu. – Tylko szczerze – dopowiedział po krótkiej chwili, chociaż wątpił, że mogłaby być nieszczera. A może jednak? Może coś przed nim ukrywała? Nie, to niemożliwe, przecież sobie obiecali, że więcej do czegoś takiego nie dopuszczą. To w końcu brak transparentności doprowadzał kiedyś ich związek do największych problemów, nie zaryzykowałaby kolejny raz. Prawda?

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  36. - Ja też, ale przesada nie będzie dla niego najlepsza. Nie możemy chować dzieci pod kloszem. Zrobimy im tym krzywdę, a nie pomożemy – westchnął, wiedząc doskonale, co nią kieruje, ale… Nie mogli przecież dać się zwariować. W końcu życie nie polegało na chowaniu się w kącie, kiedy coś się wydarzy, sami tego doświadczyli i osobiście uważał, że muszą tego nauczyć swoje dzieci, bo… Bo nie zawsze będą miały obok rodziców, którzy poprowadzą je za rękę. Elle może w jakimś stopniu tego doświadczyła, ale nie tak, jak Arthur, który z dnia na dzień został całkiem sam.
    Ale to nie była rozmowa na tu i teraz, tak jak ta druga, która już się rozpoczęła. Bardzo chciał nie przejąć się tym tak bardzo i… I przede wszystkim aż tak się nie wkurzyć, ale emocje były zbyt silne na to, żeby je w jakiś sposób poskromić. Znowu poczuł się oszukiwany. Obiecali sobie przecież, że nie będą ukrywać jedynie ważnych spraw, ale również tych błahych. To, jakby nie patrzeć, była ważna sprawa, więc bolało jeszcze bardziej, że tak długo nic mu nie mówiła. Okej, nie mógłby zrobić nic, żeby nie narazić jej na zdenerwowanie, nie miał żadnego ochronnego parasola, ale chciał wiedzieć, jak bardzo to na nią wszystko wpływa i być choć trochę przygotowanym na takie sytuacje.
    - I pomyślałaś sobie, że nasz syn za drzwiami bloku operacyjnego walczący o życie to idealny moment, żeby poinformować mnie o tym, że masz jakiś problem ze zdrowiem – mruknął, odchylając się do tyłu. Nie zrzucił jej ze swoich kolan, ale przestał ją obejmować. Jej bliskość tylko dolałaby teraz oliwy do ognia. Był zły. Był wściekły, bo już wystarczająco się martwił. – Tym bardziej, że proponowałem wczoraj, że ściągnę lekarza, żeby cię przebadał. Ale nie, oczywiście, że nie – pokręcił głową z niedowierzaniem i podniósł się powoli, tym samym zsuwając Elle ze swoich nóg. Jednocześnie zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i odsunął ręce od swojej twarzy, odwracając wzrok. Wstał z krzesła i przeszedł się kawałek wzdłuż ściany, żeby zaraz wrócić. Potem znowu to samo i jeszcze raz, układając sobie wszystko w głowie. Rozumiał, że swoim zachowaniem zapewne dokłada jej teraz zdenerwowania, ale… Ale skoro wytrzymała tyle czasu i nie pisnęła słówkiem, to przecież wytrzyma jeszcze trochę, prawda? – I nie wyjeżdżaj mi tu z argumentacją, że nie miałaś czasu, bo to nieprawda. Gdybyś zechciała, to byś go znalazła – warknął i usiadł z powrotem, ale tym razem zrobił to znacznie dalej. – Mówiłem ci, jak bardzo nie chcę być oszukiwany. Chciałabyś, żebym coś takiego przed tobą ukrywał i teraz ci się do tego przyznał, w takiej sytuacji? – wyrzucił z siebie, w końcu przenosząc spojrzenie na brunetkę. – Nie odzywaj się do mnie, serio. Póki nie przyjdziesz ze swoimi wynikami, mam zamiar cię ignorować – powiedział jeszcze, zanim obrócił głowę i wbił wzrok w ścianę przed sobą.

    wkurzony mąż 💔

    OdpowiedzUsuń
  37. Zdusił w sobie chęć odparowania czegoś na słowa, które właśnie wypowiedziała, a mógłby to zrobić. Mógłby jej wypomnieć, że sama kazała mu iść do domu, podczas gdy proponował, że zostanie. Wtedy wymówka nie mogłam go zostawić nie miałaby racji bytu, zresztą i tak go nie miała, skoro z jej relacji wynikało, że personel medyczny znalazł się w pokoju natychmiast po tym, jak jedno z urządzeń zaczęło wskazywać nieprawidłowości. Tak czy inaczej dla Arthura była to kolejna, łatwa do obalenia wymówka, ale zacisnął zęby i ostatecznie nic nie powiedział.
    Jej płacz w tej chwili tylko pogarszał sprawę. Miał naprawdę okropną ochotę na nią nakrzyczeć, ale nie był przecież dzieckiem, które nie potrafi powściągnąć swoich emocji i tego nie zrobił. Zacisnął mocniej zęby i przekręcił głowę, żeby patrzeć w zupełnie innym kierunku. Cały czas jednak nasłuchiwał, nie chcąc przegapić momentu, w którym drzwi bloku operacyjnego się otworzą i ktoś w końcu powie, co dzieje się z Mattem.
    Chociaż czuwał, to zmęczenie zaczynało brać nad nim górę. Odchylił głowę do tyłu, oparł ją o ścianę i przymknął powieki i chyba w takiej pozycji udało mu się na chwilę przysnąć, ale nie miał pewności. Tak czy inaczej po usłyszeniu głośnego dźwięku wyprostował się gwałtownie i otworzył powieki, nie do końca rozumiejąc, co dzieje się dookoła. Kilka sekund trwało, zanim poukładał sobie wszystko w myślach i podążył stworzeniem w kierunku wejścia na blok. Pielęgniarka w zielonym uniformie spoglądała na nich z delikatnym uśmiechem.
    - Państwo jesteście rodzicami Matta Morrisona? – spytała, ale Arthur nie potrafił się zdobyć na nic innego, niż pokiwanie głową. Podniósł się powoli z krzesła i wolnym, niepewnym krokiem podszedł do kobiety. Bał się tego, co mogą usłyszeć, chociaż jej mina nie świadczyła o tym, żeby coś miało być nie w porządku. – Operacja przebiegła pomyślnie, wasz synek jest przygotowywany do przewiezienia na oddział intensywnej terapii, to normalna procedura. Za chwilę powinien przyjść lekarz, na pewno powie wam nieco więcej… Ja niestety muszę wracać do swoich obowiązków – powiedziała, a Arthur kolejny raz zacisnął zęby, żeby powstrzymać się przed nawrzeszczeniem na kobietę. Chciał coś wiedzieć, do cholery! A tymczasem wszyscy rzucali im jakieś ochłapy informacji, chyba przekonani, że to wystarczy… - Jeszcze kilka minut cierpliwości – rzuciła jeszcze i już jej nie było.
    - Wsadźcie sobie wszyscy w dupę tę cierpliwość – warknął brunet, odchodząc od drzwi. Znowu zaczął nerwowo krążyć przy ścianie, ale tym razem z zupełnie innego powodu. Co chwilę zaglądał przez niewielkie okienko, ale na horyzoncie wciąż nie widział lekarza i zaczynało go to naprawdę wkurzać.

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  38. Z jednej strony cieszył się, że z ich synem wszystko było w porządku, bo przecież o to tutaj chodziło, prawda? Ale z drugiej był wściekły, że najwyraźniej wydarzyło się coś, co doprowadziło do tego wszystkiego. Matty był tylko dzieckiem, dzieci z założenia nie chorowały tak poważnie, żeby potrzebna była operacja, chyba że mówimy może o wyrostku czy czymś takim. Ale serce to nie wyrostek, a zajmował się nim podobno najlepszy w swoim fachu lekarz, któremu, do jasnej cholery, ufali.
    Dlatego nie zareagował tak jak Elle i dalej przemierzał korytarz nabuzowany, czekając, aż pojawi się ktoś, kto w końcu udzieli im jakichkolwiek informacji. Ignorował zupełnie swoją żonę, prześlizgując się po niej spojrzeniem. Na nią też nie przestał się wściekać, a do tego wszystkiego dochodziło również rozczarowanie. Rozczarowanie tym, że kolejny raz czegoś mu nie powiedziała i to nie była żadna błahostka, nad którą można przejść do porządku dziennego. On nauczył się na swoich błędach, wiedział, że lepiej powiedzieć prawdę, nawet jeśli okaże się bolesna, niż doprowadzać do… Do takich sytuacji, jak ta, która miała teraz między nimi miejsce.
    Na widok Russella ogarnęła go taka ślepa furia, że na krótki moment zapomniał języka w gębie. Zwłaszcza, gdy usłyszał istnieje prawdopodobieństwo, że został popełniony błąd. Zahuczało mu w głowie, wzrok wyostrzył się na twarz mężczyzny i mógłby przysiąc, że na języku poczuł metaliczny posmak. Od początku podejrzewał, że to była wina tego człowieka, że gdyby wystarczająco przyłożył się do badania ich synka, cały ten dzień, ta chora sytuacja nie miałaby miejsca. Ale on zapewne odhaczył kolejne nazwisko na swojej liście i przeszedł dalej, niewykluczone, że do bardziej intratnych przypadków.
    Dlatego, nie myśląc za wiele, Arthur zrobił dwa duże kroki w stronę Russella i złapał za uniform na wysokości jego klatki piersiowej, po czym popchnął go na ścianę i docisnął, dysząc ciężko. Gdyby samo spojrzenie mogło zabijać, lekarz padłby martwy na posadzkę.
    - Zniszczę cię, rozumiesz? – wycedził, ale nie uniósł pięści, żeby mu przyłożyć, choć miał na to naprawdę ogromną ochotę. – Jak z tobą skończę, nie znajdziesz pracy nawet w darmowej przychodni na najbardziej zapadłej wsi. A jeśli zbliżysz się do mojego syna, przysięgam, że przestanę się powstrzymywać – wyrzucił z siebie cicho, tak, żeby tylko Russell rozumiał jego słowa.
    - Panie Morrison – usłyszał, ale nie odsunął się od lekarza. Wpatrywał się prosto w jego oczy, a własnymi niemal ciskał gromy. – Arthur! – nieco głośniej wypowiedziane imię wwierciło się w czaszkę bruneta, więc zamrugał kilka razy powiekami i odsunął się o krok, jednocześnie wypuszczając z rąk materiał stroju, który Russell miał na sobie.
    - Kiedy będziecie mogli go przetransportować do innego szpitala? Nie chcę, żeby ktokolwiek stąd się do niego zbliżał – powiedział, oddychając głęboko, żeby się uspokoić.
    - Myślę, że w ciągu kilku godzin… Ale ja pracuję w prywatnej klinice. Czy to problem? – odparł Montgomery, a Arthur w końcu przestał ignorować Elle i spojrzał na swoją żonę pytająco.
    - Dla mnie żaden. Pieniądze nie grają roli. Elle?

    wkurzony artek 💔

    OdpowiedzUsuń
  39. Odetchnął cicho, kiedy Elle przyznała mu rację. Czego się właściwie obawiał? Że przez ich kłótnię będzie zaprzeczać wszystkim słowom, które padną z jego ust, kosztem ich dziecka? Przecież wiedział, że tego nie zrobi, bo Matty był teraz najważniejszy i to, co się między nimi wydarzyło nie mogło tego zmienić.
    Russell w jednej chwili przestał dla niego istnieć. Montgomery stał się jedyną osobą, która mogła cokolwiek powiedzieć i zdecydować w kwestii Matta i miał wrażenie, że Elle również wychodzi z takiego założenia, zwłaszcza, że… Zdawała się robić dokładnie to samo, co robił Arthur: ignorowała Russella. Słowa padające z jej ust jedynie utwierdziły go w tym przekonaniu.
    - Tak, jak tylko znajdzie się na sali, możecie państwo do niego zajrzeć – oznajmił lekarz, najwyraźniej poczuwając się do opieki nad chłopcem. – Załatwię wszystkie formalności i przewieziemy go do kliniki, ale myślę, że nie zaszkodzi, jeśli spędzicie z nim ten czas – dodał, posyłając im ciepły uśmiech i powoli ich wyminął. Arthur przez chwilę wpatrywał się w ścianę przed sobą, aż do głowy wpadło mu coś jeszcze.
    - Panie doktorze, zajmuje się pan też dorosłymi? – spytał szybko, obracając się w stronę mężczyzny. Montgomery zatrzymał się i powolnym krokiem wrócił na poprzednie miejsce, jednocześnie kręcąc lekko głową. Arthur zacisnął zęby i wycedził ciche przekleństwo.
    - Ale w klinice jest świetny specjalista. Rozumiem, że chodzi o kardiologa? – dopytał, a brunet przytaknął. – Tak, jest bardzo dobry i zapewne pana przyjmie. A mogę wiedzieć, co się dzieje?
    - Nie chodzi o mnie, tylko o tę panią – odparł i zrobił kilka kroków do tyłu, żeby znaleźć się za Elle. Ułożył ręce na jej ramionach i zmusił, by zrobiła krok do przodu, w stronę lekarza. Montgomery posłał jej uśmiech i rzucił pytające spojrzenie, oczekując od niej odpowiedzi, ale Arthur był szybszy. Zbliżył się tak, żeby znaleźć się tuż przy plecach brunetki i ponad nią popatrzył na lekarza, nie dając jej dojść do głosu. – Miała atak serca. Jakiś czas temu. A dzisiaj łaskawie przyznała się do tego, że źle się czuje i denerwuje niektórymi rzeczami. I parę godzin temu wzięła cztery tabletki uspokajające na raz. Ziołowe. I śmiem twierdzić, że to nie pierwszy raz. Wymawia się tym, że zawsze jest coś ważniejszego, więc teraz, kiedy wiemy, że nasz syn jest pod dobrą opieką, czas zająć się nią – oznajmił twardo. Wiedział, że nie dając jej dojść do głosu postępuje jak gbur, ale miał to w dupie. Zataiła coś przed nim, chociaż obiecała, że nie będzie tego robić, więc sobie zasłużyła, a znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, do czego był zdolny.
    - Nie ma problemu, zajmiemy się również panią, pani Morrison. A tymczasem muszę zająć się Matty’m – odezwał się lekarz i ruszył wzdłuż korytarza. Arthur odsunął się pół kroku i obrócił żonę w swoich ramionach. Usta wciąż zaciskał w wąską kreskę, ale spoglądał na nią odrobinę łagodniej.
    - To nie podlega dyskusji. Nie mam zamiaru odwiedzać cię na cmentarzu. Jasne? – mruknął, układając dłonie na policzkach brunetki.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  40. Mimowolnie odetchnął z ulgą, kiedy z jego działania nie wywiązała się kłótnia, zdawał sobie bowiem sprawę, jak prostacko się zachował. Ale nie zamierzał za to przepraszać. Elle doskonale wiedziała, że dla rodziny… Dla niej zrobiłby wszystko, nawet jeśli miałoby to wykroczyć poza granicę jej własnego komfortu, a po rumieńcach na jej policzkach wnioskował, że właśnie to zrobił. Tu jednak chodziło o jej zdrowie, o ich wspólne życie i chociaż był zły… Właściwie wściekły, że coś takiego przed nim zataiła, nie zamierzał przez to siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak znowu przekłada badania, bo coś jest ważniejsze. Dla niego syn był równie ważny jak żona, a skoro miał okazję czegoś się dowiedzieć i zadziałać… Po prostu to zrobił, nie myśląc o konsekwencjach.
    - No proszę, a myślałem, że jednak chcesz – mruknął, nie zdoławszy się powstrzymać przed kąśliwym komentarzem. Skoro zaczęło się od informacji o Tilly, znaczyło to tyle, że ukrywała to przed nim od jakiegoś czasu. Toteż nie było tak, że jego złość zniknie z minuty na minutę i miał przez to ochotę zwyczajnie być dla niej wredny. Nie tak bardzo, jak potrafił być, ale jednak. – Pewnie, że zrobisz. Nawet jeśli mam cię związać i doprowadzić na nie siłą – odparł, nakrywając jej dłonie swoimi. Słysząc padające z jej ust pytanie, splótł ze sobą ich palce i przełożył jej ręce z klatki piersiowej na swoje biodra, po czym objął ją ramionami i przytulił do siebie z cichym westchnieniem. – Co jeszcze przede mną ukrywasz? – spytał, gładząc dłońmi jej plecy.
    Niedługo później zjawiła się pielęgniarka przysłana przez Montgomery’ego i podała im numer sali, w której tymczasowo leżał Matthew. Przy okazji powiedziała, że mają kilka minut, zanim zjawi się personel, żeby przygotować chłopca do transportu i powinni wykorzystać ten czas, a później dostaną wypis.
    - Ty z nim pojedziesz, a ja w tym czasie spakuję wasze rzeczy i pojadę za karetką? – zaproponował, kiedy znaleźli się przed przeszklonym pomieszczeniem. Arthur zamilkł, gdy jego spojrzenie w końcu padło na syna. Leżał na normalnym szpitalnym łóżku, więc wydawał się jeszcze mniejszy, niż był normalnie. Podłączono go do wszelkiego rodzaju sprzętu, którego brunet nawet pewnie nie umiałby poprawnie nazwać, a w gardło miał wetkniętą rurkę i oddychała za niego maszyna. Ponadto na klatce piersiowej miał lekko zabrudzony krwią opatrunek. Wyglądał… Po prostu źle, a to z kolei przywołało wspomnienia. Jako wcześniak też był podłączony do masy sprzętu, a w porównaniu do inkubatora wydawał się znacznie mniejszy, niż był w rzeczywistości, dokładnie tak jak teraz. Tamten obraz mieszał się z obecnym przed oczami mężczyzny i poczuł się przez to tak źle, że odnalazł spojrzeniem jedno z ustawionych pod ścianą krzeseł, a potem na nim usiadł.
    - Przypomniały mi się jego narodziny – wyznał szeptem. Wiedział, że oboje nie lubią do tego wracać, ale musiał to z siebie wyrzucić. – Wtedy też tak wyglądał… To tak cholernie niesprawiedliwe, że znowu musimy to przeżywać… - szepnął i zagryzł dolną wargę, gdy głos mu się załamał.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  41. Pokiwał głową, słysząc jej ciche słowa, chociaż… Chyba nie był w stu procentach przekonany czy jej wierzy. Chciał wierzyć, owszem, ale nie dawała mu spokoju myśl, że jeśli okłamała go w tak ważnej sprawie, doskonale wiedząc, do czego doprowadziło jego zatajenie prawdy na samym początku ich związku, to może ukrywała coś jeszcze? Z drugiej strony nawet jeżeli tak było, może dobrze, że Elle się do tego nie przyznała. Arthur miał tak zszargane nerwy, że niewykluczone, że byle błahostka mogłaby go teraz wyprowadzić z równowagi, a naprawdę nie chciał się kłócić. To nie był czas ani miejsce na małżeńskie sprzeczki.
    Pomijając jego wredny komentarz. Lepiej by było, gdyby go powstrzymał, ale nie umiał cofnąć czasu i słowa już padły. Ale przeprosi ją za to później. Jak zyskają pewność, że z ich dzieckiem jest wszystko w porządku, a tej pewności obecnie nie mieli. Nie, póki Matty był pacjentem tego szpitala.
    - Właśnie dlatego mu się uda. Jest silniejszy – przyznał cicho łamiącym się głosem i wciągnął głęboko powietrze, po czym przez chwilę zatrzymał je w swoich płucach. Próbował pozbyć się ze swojej głowy niechcianych wspomnień, ale teraz zdawało się to niemożliwe. Wiedział już, że widok Matta na szpitalnym łóżku będzie w snach przeplatał się z widokiem Matta w inkubatorze. Nie żałował ani jednej chwili, którą spędził wtedy przy nowonarodzonym synu, ale… Ale te momenty miały mu towarzyszyć już do końca życia i to niekoniecznie w dobrym kontekście. – To po prostu… Trudne. Nie wiedziałem, że tak bardzo to we mnie uderzy – powiedział jeszcze ciszej i odwrócił wzrok, żeby wbić go w swoje splecione na udach dłonie.
    Słyszał słowa Elle, ale nie spodziewał się, że skieruje je także do niego. Uniósł spojrzenie, gdy użyła liczby mnogiej i chociaż wciąż był zły, mimo wszystko zmusił się do posłania jej delikatnego, ledwie widocznego uśmiechu. Wyprostował się, kiedy brunetka ruszyła w jego kierunku i odruchowo objął ją w pasie, przytrzymując na swoich kolanach. Oparł czoło na jej barku i przymknął powieki, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Tak bardzo, bardzo nie chciał się kłócić… Problem w tym, że go zraniła. Naprawdę mocno. Myślał, że po wszystkim, co się między nimi wydarzyło, kiedyś znajdą się na etapie bezgranicznego zaufania. Właściwie dotychczas miał wrażenie, że już go osiągnęli i nie ma dla nich żadnego tabu. W końcu każdy problem miał swoje rozwiązanie i z trudnościami, ale zawsze wychodzili z nich obronną ręką.
    - Jak? Obiecałaś, że nic więcej przede mną nie ukryjesz… - szepnął, nie podnosząc głowy. – Nie wierzę, że nie zrobisz tego znowu. Nie gniewam się, jestem zraniony – wyznał, prostując się w końcu. Zaczesał kosmyk włosów za jej ucho i pogłaskał opuszkami palców jej policzek. – Po prostu zrób te badania, a jeśli coś będzie nie tak, poddaj się leczeniu, okej? Tylko na tym mi zależy.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  42. Właśnie to go tak bardzo denerwowało: dla Elle zawsze było coś ważniejszego od niej samej. Nie, żeby on nie podchodził do życia podobnie, bo przecież robił to samo – na pierwszym miejscu była rodzina, dopiero potem on sam. Ale kiedy tyczyło się to jego żony, nie umiał zrozumieć jej postępowania. Jakby nie patrzeć, ich sytuacja zdrowotna znacznie się różniła. Za każdym razem, gdy on lądował w szpitalu i był bliski śmierci, brały w tym udział wyłącznie czynniki zewnętrzne, żaden z jego organów nie zawiódł. Ona prawie pożegnała się z tym światem, bo miała pieprzony zawał w wieku dwudziestu kilku lat. To, że musiała dbać o swoje zdrowie i obchodzić się ze sobą jak z jajkiem nie podlegało dyskusji. Gdyby tylko wspomniała, że coś jest nie tak… Obchodziłby się z nią w ten sposób za nich dwoje. Bo w zdrowiu i w chorobie, tak sobie przysięgali!
    - Czy ty siebie słyszysz? – jęknął cicho, kiedy stwierdziła, że nie chciała odciągać jego uwagi od siostry. Owszem, Tilly była bardzo chora, ale… Ale Elle miała dla niego większe znaczenie. – Przecież dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. Ty i dzieci. Tilly zawiodła mnie tyle razy, że równie dobrze ja raz mogłem rozczarować ją. To ty mnie potrzebujesz, tak jak ja ciebie. Tilly tutaj nie ma nic do powiedzenia – westchnął, chociaż sam nie wiedział, czy jego słowa mają w tym momencie jakikolwiek sens. Myśli gnały swoim tempem, nie pozwalając, by uczepił się jakiejś na dłużej. Z jednej strony wspomnienia związane z Mattem i jego widok na szpitalnym łóżku, a z drugiej żona, która najwyraźniej nie miała się dobrze i przez tak długi czas to przed nim ukrywała. Gubił się w tym, na czym powinien skupić się bardziej. Najchętniej by się rozdwoił, ale to akurat nie było możliwe, więc… Chyba musiał wykorzystać czas, gdy narkoza wciąż działała na chłopca i skupić się na Elle. Zresztą Montgomery twierdził, że wszystko jest w porządku, więc to właśnie ukochana potrzebowała teraz jego troski, bo nie mieli pojęcia, czy to coś poważnego, skoro nie zrobiła badań. W przypadku Matta sytuacja stała się jasna, teraz tylko czekali, aż się wybudzi.
    - Najwyżej weźmiemy kredyt, mam to w dupie – odparł, obejmując ją nieco mocniej i przytulając do siebie. Oparł policzek na czubku jej głowy i przymknął na chwilę powieki, oddychając głęboko. – Nieważne, po prostu chcę wiedzieć, czy wszystko z tobą w porządku. Nie rozumiesz, że… Jesteś dla mnie całym światem? Dzieci też, ale to ty jesteś najważniejsza. Kocham cię i nie wyobrażam sobie ciebie stracić. Postaw się na chwilę w odwrotnej sytuacji. Chciałabyś, żebym to przed tobą ukrywał? I żebym cały czas stawiał wszystkie inne sprawy ponad sobą? Do cholery, nie pozwoliłabyś mi na to, przecież o tym wiemy – westchnął i odsunął się nieznacznie, łapiąc między kciuk i palec wskazujący jej brodę, żeby podniosła głowę. Wbił spojrzenie w jej oczy i przeniósł dłoń na jej policzek, głaszcząc go kciukiem. – Tyle razy już cię prosiłem, żebyś nie robiła więcej takich numerów… Przestaniesz kiedyś?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  43. - Ale ja mogłem i nie ty powinnaś o tym decydować – odparł, krzywiąc się przy tym. To oczywiste, że zostawiłby Tilly, gdyby musiał wybierać między swoją siostrą a Elle. Tak długo nie mieli ze sobą kontaktu, tak wiele razy Mathilde go zraniła, że nie miałby żadnych wyrzutów sumienia, postępując tak samo jak ona. Lata temu sama określiła, jakie stosunki mają ich łączyć i… I nie zależało mu na tym, żeby je naprawiać. Gdyby młodsza siostra się nie pojawiła, gdyby się nie dowiedział, że jest chora, prawdopodobnie wciąż by się do niej nie odzywał i w sumie dobrze, bo prawda była taka, że za nią nie tęsknił. Wcześniej, gdy był sam, ale nie teraz, kiedy miał rodzinę. Bo to Elle i dzieci byli jego rodziną, a nie siostra pojawiająca się wtedy, kiedy czegoś chciała. Na dobrą sprawę teraz nie było inaczej. Pojawiła się, bo chciała wybaczenia przed ewentualną śmiercią. Zawsze czegoś chciała.
    - Znowu to robisz – wypomniał, odsuwając się nieznacznie, żeby spojrzeć na nią krytycznie. Szczerze mówiąc, miał w dupie pieniądze, kiedy chodziło o zdrowie żony czy dzieci. Poza tym uważał, że jej zamartwianie się jest mocno nad wyraz, bo ich konto bankowe wyglądało dobrze, żeby nie powiedzieć, że w zasadzie na normalnym poziomie, bez szaleństw, byli ustawieni do końca życia. Biuro zaczynało przynosić dochody, a Elle miała udziały w firmie i to nie ulegało zmianie, mimo że zrezygnowała ze stanowiska. – Przestań. Po prostu przestań. Jeśli myślisz, że czarną godzinę czy studia dzieci postawimy ponad zdrowie twoje i naszego syna, to chyba nie jesteśmy jednak tak super dopasowani, jak nam się wydawało – mruknął i westchnął ciężko. Ta rozmowa zaczynała go męczyć, zwłaszcza, że nie widział sensu w dyskusji, skoro i tak zamierzał postawić na swoim. Jeśli nie chciała, żeby zaciągnął ją na badania, mogła wcale się nie przyznawać, że coś jest nie tak, zwłaszcza, iż ukrywanie tego nie stanowiło dla niej problemu przez tak długi czas.
    - Ale nie przeszło, więc skończmy dyskutować na ten temat – westchnął w końcu i pokiwał głową, słysząc, że zamierzała się skupić na sobie.
    W tej samej chwili drzwi się otworzyły, a do środka weszły dwie pielęgniarki w towarzystwie Montgomery’ego, który był przebrany w ubrania, w których przyjechał do szpitala.
    - Możemy przewieźć Matta – oznajmił i pokazał teczkę, którą trzymał wcześniej pod pachą. – Mam całą dokumentację, przejrzymy ją na spokojnie już na miejscu.. Któreś z państwa jedzie z nami? – spytał, kiedy pielęgniarki odłączały chłopca od aparatury.
    - Tak, żona – odparł szybko Arthur i powoli podniósł się z krzesła, zmuszając Elle do tego, żeby również wstała. – Napiszesz mi wszystkie szczegóły, okej? – poprosił, spoglądając na ukochaną. – Idę spakować wasze rzeczy – dodał i uśmiechnął się, całując ją w skroń, a zaraz potem opuścił salę.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  44. Z tym że Jerome wiedział, że może liczyć na Villanelle w każdej sytuacji i przekonał się o tym już wielokrotnie, a szczególnie w najtrudniejszych i najmroczniejszych momentach swojego życia. Czy to naprawdę tak źle, że uważał złamaną rękę za pikuś, z którym mógł swobodnie sam sobie poradzić? I między innymi dlatego, że uważał brunetkę za tak ważną osobę w swoim życiu, niekoniecznie chciał pozwolić na to, by ta skalała wokół niego niczym małego, chorego chłopca. Czy właśnie w ten sposób objawiała się ta słynna męska duma, a może napompowane niebotycznie ego? Ciężko było to stwierdzić, Jerome jednak miał swoje powody, by nie informować przyjaciółki o wypadku i z podobnych pobudek nie chciał dopuścić do tego, by ta przeprowadziła w jego mieszkaniu i kuchni rewolucję.
    Z drugiej strony, było to naprawdę bardzo miłe i choć Marshall wzbraniał się nogami i rękami przed pomocą, nie mógłby zaprzeczyć, że nie zrobiło mu się cieplej na sercu, kiedy Elle od razu wyraziła gotowość do działania i nie zamierzała zwracać uwagi na jego protesty.
    — Jesteś uparta jak ta koza… — westchnął, celowo porównując ją do Izabeli, a nie przysłowiowego osła. Ciekaw był czy Arthur również staczał z kobietą podobne batalie czy może wypracował już sobie pewien sposób na upartość małżonki? Żałował, że nie miał jeszcze okazji do poznania Morrisona, czynił jednakże pewne przygotowania, by mogło się to zmienić, o ile oczywiście wszystko pójdzie zgodnie z jego planem. Póki co jego pomysł pozostawał ścisłą tajemnicą.
    — A co, przestraszyłaś się, że chciał spuścić tę obrączkę w ubikacji? — pozwolił sobie zażartować, potrafił się jednak domyślić, co musiała czuć w tamtej chwili. I jak zgadywał, jej mąż również musiał bardzo się wtedy denerwować, tym bardziej, że dodatkowo miał na głowie przygotowania do ślubu, o którym Elle jak najdłużej miała nie wiedzieć. Nie zmieniało to faktu, że naprawdę żałował, że życie potoczyło się tak, a nie inaczej i nie mógł być na uroczystości, przez co chyba nawet tym lepiej dla niego, iż nie wiedział, że był brany pod uwagę jako świadek. Wtedy tym bardziej czyniłby sobie wyrzuty sumienia, a tymczasem na wzmiankę o wieczorze po weselnym wyraźnie się rozpogodził.
    — Myślę, że to mnie udobrucha. Villanelle Morrison bez dzieci, a do tego alkohol? Muszę to zobaczyć — odparł, uśmiechając się szeroko i niby to niewinnie, bo w jego jasnych oczach błyszczały lekko złośliwe iskierki. Niemniej jednak na myśl o wieczorze z przyjaciółmi już zacierał ręce.
    Prawdopodobnie nadal rozmawialiby żywo i wesoło gdyby nie to, jak dalej potoczyła się sytuacja. Po sprezentowaniu brunetce kostki, po obsypaniu się śniegiem i istotnej uwadze Samuela, ta stwierdziła nagle, że nie życzy sobie, by Marshall odezwał się do niej choćby słowem i mianowała biednego Samuela pośrednikiem w ich kontaktach. Wyspiarz nie wierzył w to, co słyszał, a Samuel zamarł z szeroko rozwartymi ustami. Naprawdę mieli to robić…?
    Najstarszy z całej zgromadzonej trójki wyraźnie zgłupiał. Spojrzał najpierw na Villanelle, później na Jerome’a. Zamknął i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Czy oni żartowali czy reszta dnia miała faktycznie tak wyglądać? Brunet szybko rozwiał jego wątpliwości i stłamsił resztkę nadziei.
    — Samuel, możesz powiedzieć pani Morrison, że musimy przejść kawałek dalej, żebym mógł lepiej wytłumaczyć, co wymyśliłem. Zapytaj proszę, czy zechce pójść razem z nami — odezwał się, również odwracając się przodem do Samuela, przez co na Elle mógł zerkać jedynie kątem oka. Później natomiast odwrócił się na pięcie i powoli ruszył przed siebie, do miejsca, które obrał na plan ich filmu do akcji charytatywnej. Skoro Elle zamierzała bawić się w ten sposób, to Jerome zamierzał dostarczyć jej naprawdę dużo frajdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilkuminutowy spacer doprowadził ich do mniej tłumnie odwiedzanej części Central Parku, choć zdawało się, że to tylko pozory. Inaczej skąd w zakątku, z którym rosły wierzby płaczące, znalazłoby się tyle śmieci? Wyglądało na to, jakby ktoś urządził sobie w samym sercu miasta małe wysypisko i o ile wzrok nie mylił mężczyzny, to spod sterty śmieci wystawała nawet samochodowa opona.
      — Dobrze — odetchnął Jerome, zwracając się do znajomego. — Pomyślałem, że musimy przypomnieć ludziom, że powinni dbać o najbliższe otoczenie — zaczął, zwracając się wyłącznie do Samuela. — I że sami sobie robimy pod górkę, zaśmiecając środowisko. Chciałbym nagrać filmik, jak doprowadzamy to miejsce do porządku. Pokazać efekt przed i po, a także nasze działania w przyspieszonym tempie. I że czasem wystarczy podnieść jeden papierek na swojej drodze, by w koło było milej i przyjemniej. Czy możesz streścić to Villanelle? — zapytał, unosząc brwi, na co Samuel pacnął się otwartą dłonią w czoło.
      — Nie pomogę wam, jeśli nie przestaniecie — zaprotestował, spoglądając to na jedno, to na drugie. — To niedorzeczne!
      Jerome nie skomentował tego ani słowem, tylko jak gdyby nigdy nic zakołysał się na piętach. Przecież to nie on zaczął, prawda?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  45. - Tak to zabrzmiało – odpowiedział szybko, nie dopuszczając do tego, żeby się rozkręciła. Pieniądze były ostatnim, o co chciał się kłócić, ale gdyby go sprowokowała, niewątpliwie by to zrobił. Nie musieli zaciskać pasa i Elle doskonale o tym wiedziała, więc dyskusja dla samej dyskusji była bez sensu. Rozumiał ideę oszczędzania pieniędzy na czarną godzinę, sam to przecież robił przez kilka lat, ale to właśnie była czarna godzina. Zarówno w przypadku zdrowia Matta, jak i Elle. To były też jego pieniądze i zdecydowanie nie miał zamiaru oszczędzać akurat w tym momencie.
    - Świetnie – mruknął i odwzajemnił nieco ponury uśmiech. Normalnie pochyliłby się nad brunetką, żeby musnąć delikatnie jej usta, ale tego nie zrobił, bo kłótnia wciąż najwyraźniej trwała. On nie odpuszczał i był zły i widział po niej mniej więcej tę samą mieszankę emocji, dlatego opuścił salę bez zbędnych czułości i ruszył korytarzem w kierunku pokoju, w którym wcześniej znajdował się Matty. Tak naprawdę nie miał za wiele do zrobienia, jedynie zamknął rozpiętą walizkę i rozejrzał się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy czegoś nie zostawił. Zgarnął z łóżka maskotkę syna, a odbierając wypis zabrał też ubranka, które zapewne zdjęto mu przed operacją i teraz wręczono Arthurowi w plastikowym worku.
    Ruszył spod szpitala, uprzednio wpisując w nawigację adres kliniki, który zdążył zapamiętać w nocy, Po drodze odebrał smsa, ale odnotował go tak naprawdę mimochodem, za bardzo pogrążony we własnych nieco ponurych myślach. Tak bardzo chciał wrócić do normalności, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło… Wiedział jednak, że życie tak nie działa, a skoro wystąpiła jedna komplikacja, zaraz za nią czają się następne. Za długo było dobrze.
    Zaparkował pod kliniką i wyjął z bagażnika walizkę, ostatecznie olewając przy tym zapakowane w plastikową torbę ubranka Matta. Podejrzewał, że nadają się jedynie do wyrzucenia, a wolał, żeby Elle niepotrzebnie nie denerwowała się ich wyglądem. W drugiej dłoni ścisnął maskotkę i ruszył do budynku. Po wejściu rozejrzał się w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji odnośnie oddziału, na którym znajdował się Matty, ale nie zdążył samodzielnie czegoś wyszukać, bowiem w kilka sekund zjawił się przy nim sanitariusz, pytając, w czym może pomóc. Miła odmiana w porównaniu do publicznych szpitali.
    Poszedł we wskazanym kierunku, a niedługo potem stanął w drzwiach sali, a może raczej pokoju, w którym miał znajdować się chłopiec. Arthur odwzajemnił uśmiech Elle i wszedł głębiej, odstawiając walizkę pod ścianę. Wiedząc, że nic nie może przeszkadzać w dostępie do pacjenta, maskotkę ułożył w nogach łóżka i przeniósł spojrzenie na pogrążonego w śnie syna. Z daleka od ostrego szpitalnego światła nawet okablowanie nie wyglądało tak strasznie.
    - Miejmy nadzieję – westchnął i przetarł dłonią zmęczone oczy. – Tak, tak, powinniśmy z nim pogadać – przyznał, ale nie ruszył się z miejsca. – Mówił coś po drodze?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  46. Pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie, tak naprawdę ciesząc się, że lekarz nie powiedział nic konkretnego, bo Arthur wolał usłyszeć wszystko z pierwszej ręki. Uśmiech jednak szybko zniknął, a brunet wbił pełne troski spojrzenie w pogrążoną w śnie twarz chłopca. Naprawdę wyglądał zdecydowanie lepiej. Albo po prostu wmawiał sobie, że tak jest, bo chciał wierzyć, że Matty znalazł się w dobrym miejscu i z pomocą Montgomery’ego wkroczy na ścieżkę prowadzącą prosto do wyzdrowienia, a przy odrobinie szczęścia jego problemy zdrowotne skończą się raz na zawsze. Był małym dzieckiem, więc miał cieszyć się życiem, a nie spędzać je w szpitalach.
    Przeniósł wzrok na Elle, słuchając padających z jej ust słów. Początkowo miał zamiar wdać się z nią w dyskusję, ale zamknął usta sekundę po tym, jak je otworzył. Nie było sensu się kłócić, skoro z sensu wypowiedzi wynikało, że się poddała. Dlatego odwzajemnił delikatny uścisk, splatając ze sobą ich palce i uśmiechnął się lekko, po czym nachylił się nad brunetką i złożył czuły pocałunek na jej czole.
    - Cieszę się, że udało ci się to zrozumieć. Bo gdyby nie, naprawdę bym cię związał i zaciągnął siłą na badania – wymamrotał i puścił jej rękę, ale tylko po to, żeby jeszcze trochę przysunąć się do jej ciała i objąć ją ramieniem. Obrócił się przodem do niej i przytulił do siebie, opierając brodę na czubku jej głowy. – Też nie chcę się z tobą kłócić – szepnął, przymykając na chwilę powieki. Dłońmi przesuwał powoli po jej plecach, mając wrażenie, że ten ruch bardziej ma za zadanie uspokoić jego, aniżeli Elle. Słysząc kolejne słowa pokiwał lekko głową, ale nie ruszył się z miejsca, chcąc, żeby ta chwila trwała jeszcze trochę dłużej.
    - Chciałbym, żeby to był koniec jego problemów – wymamrotał z cichym westchnieniem. – Wiem, że jest silny i ze wszystkim sobie poradzi, ale nie chcę, żeby jego dzieciństwo polegało na wizytach w szpitalu i badaniach. Mam nadzieję, że ten facet raz na zawsze go wyleczy – dodał jeszcze ciszej i dopiero wtedy odsunął się od ukochanej, przesuwając dłońmi po jej ramionach. Kolejny raz splótł ze sobą ich palce i uśmiechnął się lekko, zerkając na drzwi. – Chodźmy… A potem znajdziemy faceta, który wyleczy też ciebie – powiedział i ruszył powoli do wyjścia, nie puszczając jej dłoni. Idąc za drogowskazami, zbliżali się do gabinetu lekarza, ale im bliżej byli, tym bardziej Arthur chciał niejako odwlec to w czasie. Z jednej strony bardzo chciał już wiedzieć, co dzieje się z ich synem, ale z drugiej strony bał się tego, co mogą usłyszeć z ust Montgomery’ego. Bo co, jeżeli okaże się, że Russell popełnił jakiś nieodwracalny błąd? Jeżeli ich syn będzie płacił do końca życia za to, że ktoś dopuścił się zaniedbania względem niego?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  47. Chyba do samego końca miał cichą nadzieję, że lekarza nie ma w gabinecie i ta rozmowa odbędzie się kiedy indziej. Ale czy powrót do pokoju Matta bez żadnej informacji na temat tego, co mu dolega, byłoby dobre? Nie, razem z Elle wciąż odczuwaliby niepokój, bo co z tego, że wiedzieli, iż operacja się udała, skoro nie było wiadomo, dlaczego w ogóle musiała się odbyć. Podświadomie czuł, że to wina Russella, czekał tylko na to, aż ktoś potwierdzi jego przeczucia. Nie miał pojęcia, co wtedy zrobi i nie wykluczał, że jego narwana natura dojdzie wtedy do głosu, choć przez lata związku z Elle nauczył się trochę tłumić pierwsze odruchy w przypływie wkurzenia. Nie był pewien, czy tym razem uda mu się powstrzymać.
    Wszedł za Elle do gabinetu i zamknął drzwi, czując, że ręce zaczynają mu się pocić. Ale nie powstrzymało go to przed ujęciem dłoni żony i ściskaniu jej przez cały czas, gdy z ust Montgomery’ego padały kolejne słowa.
    Słuchał go, ale chyba nie chciał rozumieć, bo z sensu wypowiedzi wynikało, że ich syn przez długi czas się męczył, podczas gdy tak nie musiało być, a operacja mogła zaoszczędzić kilku miesięcy takiego stanu i ich nerwów jako rodziców.
    W obawie, że może zrobić krzywdę brunetce, wypuścił jej dłoń ze swojej i zacisnął pięści tak mocno, że zbielały mu palce. Powoli wypuścił z płuc powietrze z cichym świstem i pokręcił głową, jakby tym gestem chciał pokazać, że nie wierzy w to, co właśnie usłyszał. A słyszał wyraźnie. Ich syn mógł być niemal całkowicie zdrowy, ale nie był, bo jego lekarz nie wpadł na to, żeby zrobić mu ważną operację. A że chodziło o serce, była to operacja ratująca życie. Musiało zacząć zawodzić, żeby medyk zmienił zdanie. A co, gdyby nie zdążył? Nie chciał sobie tego wyobrażać, ale mimowolnie uderzyła w niego myśl, że mogliby teraz wybierać trumnę, w której chłopiec spocznie.
    Wstał i przeszedł się wzdłuż gabinetu, próbując pozbierać myśli. Był wkurzony. Nie, mało powiedziane. Był wkurwiony tak prawdziwie, że furia niemal go obezwładniała. Żałował, że nie są w szpitalu, w którym pracował Russell, bo teraz byłby w drodze do jego gabinetu, żeby zafundować mu poważny uszczerbek na zdrowiu. Teraz, gdy wiedział, że Mattowi nic nie grozi, skupiał się jedynie na tym, w jaki sposób rozprawić się z tym człowiekiem.
    - I to wynika z dokumentacji? – spytał drżącym z emocji głosem i spojrzał na siedzącego za biurkiem Montgomery’ego. – Pytam o dowód na to, że przez niego nasz syn jest w szpitalu. Możemy udowodnić, że dopuścił się zaniedbania? Albo celowo coś zignorował? Mniejsza o intencje, w każdym razie… Jeśli pójdziemy do sądu, czy dokumenty są w stanie wykazać, że to wina lekarza? – uzupełnił, zatrzymując się w końcu. Stanął za krzesłem, na którym siedziała Elle i ułożył ręce na jej ramionach, mając nadzieję, że jej bliskość w jakimś stopniu go uspokoi.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  48. Chłonął każde słowo lekarza, starając je sobie uporządkować w głowie, tym bardziej, że były szansą na udowodnienie komuś winy i wymierzenie sprawiedliwości, na którą ich mały synek, człowiek, który jeszcze nie zdążył w swoim życiu wyrządzić nikomu żadnej krzywdy, zasługiwał. Gdyby to zależało od niego, już teraz razem z armią prawników byłby w drodze do gabinetu Russella, żeby z satysfakcją obserwować, jak wręczają mu pozew. Nie chodziło nawet o odszkodowanie czy coś w ten deseń, chociaż w obecnej sytuacji to by nie zaszkodziło. Nie, chodziło bardziej o to, żeby zniszczyć lekarza, żeby stracił wszystko, na co pracował i nie mógł już nikogo skrzywdzić.
    Pochylił się nad biurkiem, wpatrując się w miejsca, które Montgomery wskazywał na wydrukach. Nie znał się na tym, więc gdyby mężczyzna nie powiedział wyraźnie, czego i gdzie mają szukać, nie miałby pojęcia, że coś w tych zdjęciach jest nie w porządku. Nic dziwnego, że razem z Elle nie zorientowali się wcześniej, że coś jest nie tak. Z dostępem do dokumentacji czy bez, byli laikami w tym temacie. Wiedza Arthura ograniczała się raczej do nazw i dawkowania środków przeciwbólowych, bo z tym najczęściej miał do czynienia w ciągu kilku ostatnich lat.
    Przeniósł uwagę na Elle, a kiedy zadała mu konkretne pytanie, zmarszczył brwi, szukając w odmętach pamięci sytuacji, o której wspomniała. Tamten czas był trudny, nie pamiętał dokładnie wszystkich momentów, bo przeważała wizja Matta podłączonego do aparatury albo leżącego na jego klatce piersiowej, ale coś mu świtało, więc pokiwał powoli głową.
    - Tak, było coś takiego – przyznał po dłuższej chwili. – Martwiliśmy się, bo był wcześniakiem i obawiałem się, że ten problem z sercem… Że po prostu tego nie przeżyje, bo nie będzie miał siły, ale lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku – powiedział i zmarszczył czoło, uważnie obserwując, jak lekarz przerzuca kolejne kartki w teczce, a także mamrocze coś pod nosem. Zrobił to na tyle cicho, że Arthur nie zrozumiał wszystkich słów, a to z kolei wywołało w głowie jeszcze większy mętlik.
    - Co to znaczy? – spytał w końcu i usiadł na swoim poprzednim miejscu, ponownie chwytając dłoń Elle w swoją. Potrzebował teraz poczucia, że żona jest blisko, że… Że tkwią w tym razem, cokolwiek się stanie, cokolwiek usłyszą. – Nic nie rozumiem – przyznał, krzywiąc się przy tym. – Był problem, potem go nie było, a później znowu się pojawił i to tak duży, że potrzeba było operacji? – mamrotał, ale bardziej do siebie, niż do nich. Wpatrywał się w lekarza, jakby samym spojrzeniem mógł przyspieszyć odpowiedź. Po raz kolejny zaczynał naprawdę mocno się bać o zdrowie syna, a jednocześnie wkurzać na siebie, że nie jest nic w stanie zrozumieć.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  49. Wpatrywał się w lekarza spojrzeniem… Cóż, idioty. Tak się właśnie teraz czuł – jak idiota, ostatni kretyn, który nie potrafi zrozumieć tego, co ktoś do niego mówi, a przecież lekarz wcale nie wypowiadał trudnych słów, nie posługiwał się żargonem medycznym ani niczym podobnym, po prostu… Przekazywał im informacje w przystępny dla laika sposób, a Arthur i tak nie rozumiał ogólnego sensu wypowiedzi. Ani trochę. Chociaż bardzo się starał. A może jednak odwrotnie, nie starał się wcale, bo nie chciał dojść do takiego wniosku, do jakiego doszła Elle i wypowiedziała go na głos.
    Wpatrywał się w lekarza, ale na słowa żony wybałuszył oczy, nawet nie próbując w myślach się zmitygować. Czuł jej dłoń zaciskającą się mocno na jego dłoni i tylko ten dotyk trzymał go w rzeczywistości, powstrzymując przed wmawianiem samemu sobie, że to tylko sen, jakiś koszmar, z którego nie mógł się wybudzić. Albo żart, który wcale nie był śmieszny.
    Z następnymi słowami Montgomery’ego do przerażenia i zdezorientowania dołączyła ta obezwładniająca wściekłość, którą już wcześniej tego dnia poczuł kilka razy. Miał ochotę krzyczeć, rozwalić coś, porządnie skopać… Najlepiej twarz lekarza, który dotychczas zajmował się ich synem. Jak mogli być tak ślepi? Jak mogli powierzyć temu człowiekowi życie ich dziecka i w żaden sposób nie kwestionować ich działań? Przecież z tego, co mówił obecny teraz w gabinecie lekarz, wystarczyło dokładniej wczytać się w wyniki badań, a oszustwo Russella mieliby jak na dłoni.
    Bardziej jednak obawiał się, że to nie jest zwykła pomyłka, jeśli chodzi o dokumentację. Czy to możliwe, że ich syn tak naprawdę nie był ich synem? Widział podobieństwo Matta zarówno do Elle, jak i do niego samego, ale może jedynie widzieli to, co chcieli widzieć? Może tak naprawdę Matt był zupełnie innym, kompletnie obcym im człowiekiem?
    - Zajebię go – wymsknęło mu się, kiedy Montgomery skończył mówić. – Przepraszam. Po prostu… Jak można… - zaciął się, nie potrafiąc znaleźć wystarczających słów na określenie tego, czego dopuścił się Russell.
    Z tej wściekłości całkowicie stracił czujność, jeśli chodziło o Elle. Dopiero jej cichy głos sprowadził go na ziemię. Brunet spojrzał na swoją żonę, a złość w jednej chwili zastąpiło zmartwienie. Teraz, kiedy wiedział, że z jej sercem również jest coś nie w porządku, niemal wpadł w panikę na widok jej bladej twarzy.
    - Elle, kochanie… Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – wyszeptał z przejęciem i podniósł się ze swojego miejsca, żeby kucnąć obok niej. Po chwili złapał za nogi krzesła, które zajmowała i jednym pchnięciem obrócił je tak, żeby brunetka siedziała przodem do niego. Oparł dłonie na jej udach, masując je powolnymi, delikatnymi ruchami. – Nie wyglądasz dobrze… Co się dzieje? To serce? Coś cię boli?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  50. Do lęku o dziecko, stresu związanego z możliwą pomyłką i wściekłości na Russella dołączyło kolejne zmartwienie, tym razem znacznie silniejsze i wyraźniejsze, niż te o syna. Prawda była taka, że Elle wyglądała teraz bardzo źle. Na tyle źle, że Arthur również zbladł, czując, że robi mu się słabo. Myśl, że jego ukochana znowu może mieć zawał, że coś może się jej stać była tak przerażająca, że trząsł się cały nie tylko w środku, ale również na zewnątrz. Dłonie odmawiały mu posłuszeństwa, gdy gładził jej nogi, a oddech spłycił się i przyspieszył.
    Nie, nie mógł teraz poddać się panice. Musiał zrobić wszystko, żeby jakoś ulżyć ukochanej, a wiedział, że jeśli się zorientuje, jak mocno wpływa na niego strach o nią, będzie jeszcze gorzej. Dlatego wziął kilka głębokich wdechów, powtarzając sobie w myślach, że musi się jak najszybciej uspokoić… Musi to zrobić, żeby jej pomóc. Tylko jak, do cholery? Jak miał to zrobić, kiedy tak na dobrą sprawę nie miał pojęcia, co jej jest?
    Ścisnął jej palce, gdy chwyciła jego dłoń, a widząc, że brunetka zakrywa swoje usta, natychmiast się podniósł. Nie słuchał tego, co mówił Montgomery, na dobrą sprawę zapomniał, że lekarz tu jest. Dopiero kiedy lekarz się podniósł, w Arthurze obudziła się ochota, żeby na niego nawrzeszczeć, że ma coś zrobić. W końcu sam miał wykształcenie medyczne, do cholery, powinien wiedzieć, co się robi w takich sytuacjach!
    - Niech się pan pospieszy – rzucił jedynie błagalnie słabym głosem, a sam wstał na miękkich nogach i rozejrzał się po gabinecie. Elle nie wyglądała na osobę, która dotarłaby teraz do łazienki, natomiast jemu samemu stres odebrał siły, żeby jej w tym pomóc, dlatego improwizował. Jego wzrok padł na kosz na śmieci ustawiony w kącie niedaleko drzwi. Nie przejmując się zupełnie tym, jak to będzie wyglądać i że to przecież własność lekarza, podszedł do pojemnika i chwycił go, żeby chwilę później postawić między nogami Elle. Sam przesunął się nieco w bok i oparł rękę na plecach ukochanej, masując je delikatnymi, uspokajającymi ruchami.
    - Jestem tutaj, skarbie – szeptał ledwie słyszalnie, wpatrując się w jej bladą twarz. – Zaraz ktoś ci pomoże, wszystko jest w porządku… Postaraj się o tym nie myśleć… - wymamrotał i odetchnął głęboko. – Pamiętasz, jak byliśmy w LA? Przypomnij sobie, jak było fajnie… Siedzieliśmy na dachu, wymieniliśmy się obrączkami… Pamiętam, jaka byłaś wtedy szczęśliwa. Wróć do tego uczucia, co? Wyobraź sobie, że tam jesteśmy. Stoimy na dachu i nakładamy sobie wzajemnie obrączki – mówił cicho trochę bez ładu i składu, byleby cokolwiek mówić. Miał nadzieję, że to jej pomoże, bo… Bo nie miał innego pomysłu, jak jej w tym momencie pomóc. Chciał po prostu… Wziąć cały jej stres i ból na siebie. Żeby on to przeżywał, nie ona.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  51. Cóż, widzieli się z Elle już w takich sytuacjach, że fakt, iż wymiotowała, nie robił na nim większego wrażenia. Nawet się specjalnie nie odsunął, jedynie na tyle, żeby swobodnie mogła się pochylić i przez cały czas gładził jej plecy w zamierzeniu uspokajającymi ruchami, choć nie sądził, że takie właśnie były. Był przerażony, więc dłonie drżały mu ze zdenerwowania. Jak cały on, zresztą. Gdyby nie to, że musiał się jakoś trzymać, bo nie chciał, żeby ukochana zobaczyła, jak bardzo się martwi, dołączyłby chyba teraz do niej. Wyraźnie pobladł, a żółć podeszła mu do gardła, ale przełknął ślinę z przymkniętymi powiekami, przekonując samego siebie w myślach, że nie może się teraz posypać. Później, kiedy Elle już poczuje się lepiej, ale nie teraz.
    Uśmiechnął się mimowolnie, słysząc, że niejako podjęła temat i podsunął jej swoją dłoń, żeby mogła ją mocniej chwycić. Nie przestawał gładzić jej pleców drugą ręką, choć kończyny miał jak z waty i zaczynało brakować mu na to sił. Wręcz miał wrażenie, że nie da rady dłużej kucać i za chwilę wyląduje na kolanach, tym samym zdradzając, że z nim również jest coś nie tak. Nie tak bardzo jak z Elle, w jego przypadku chodziło tylko o wyłącznie o nerwy, ale jednak. Stres potrafił siać w organizmie niesamowite spustoszenie.
    - Już, już, zaraz będzie ci cieplej – szepnął i sięgnął rękami do zapięcia swojej bluzy, w duchu dziękując samemu sobie, że rano postawił przede wszystkim na wygodę, a nie na wygląd. Zdjął z siebie ciepły materiał i zarzucił go na Elle, przykrywając ją. Rozejrzał się w poszukiwaniu chusteczki, ręcznika papierowego, czy czegokolwiek, co mogło się nadać. Na biurku stało pudełko, więc wyciągnął się po nie i podał Elle, nie przejmując się tym, co sobie pomyśli Montgomery na takie panoszenie się w swoim gabinecie. – Nie przejmuj się, skarbie, później się tym zajmę – powiedział cicho i drgnął, kiedy jego uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi.
    Zgodnie z poleceniem odsunął się i stanął nieco dalej, chociaż wszystko w nim rwało się, żeby zostać przy brunetce. Wiedział, że nie może, że musi dać lekarzom działać, dlatego niemal wrósł w podłogę, z dość dużej odległości obserwując, jak kardiolog bada kobietę. Objął się przy tym ramionami, spijając każde słowo z ust nieznanego sobie mężczyzny. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że Elle musi iść na badania, a nie ma na to siły, sama przecież to powiedziała. Wiedząc, że żona go potrzebuje, w Arthura natomiast wstąpiły nowe. Podszedł do niej i wsunął jedną rękę pod jej nogi, a drugą ułożył na plecach i podniósł Elle w swoich ramionach, po czym skierował się do wyjścia z gabinetu, podążając za lekarzem.
    - Wszystko będzie dobrze, kochanie – szeptał nieustannie. Powtarzał to jak mantrę, która sprawi, że rzeczywiście tak będzie. Nie chciał myśleć, że może być inaczej… Nie mógł jej stracić. Po prostu nie mógł.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  52. Niby był w gabinecie i to nie tylko ciałem, ale również myślami, jednak nie był w stanie w pełni skupić się na tym, co działo się w pomieszczeniu. Jego wzrok zdawał się wyostrzyć jedynie na bladą twarz Elle, jakby nic innego nie istniało, a już na pewno nie miało dla niego żadnego znaczenia. Stał na uboczu, nie chcąc przeszkadzać i trzymał dłoń przy twarzy, z nerwów obgryzając paznokcie. Przestępował z nogi na nogę, z całych sił powstrzymując się przed podejściem do żony i ujęciem jej dłoni. Chciał przy niej być. Chciał być potrzebny i jakoś pomóc, zrobić cokolwiek, żeby jej w tym wszystkim ulżyć, ale zdawał sobie sprawę z tego, że najbardziej pomoże, jeśli nie będzie się wtrącać i pozwoli lekarzowi działać. Nie liczyło się to, że nie powiedziała wcześniej, iż źle się czuje, Matty leżący niedaleko w narkozie też zszedł na dalszy plan, a Arthur totalnie ignorował godzinę, zapominając, że niedługo wybije czas, żeby odebrać Theę z przedszkola i się nią zająć. Mógłby zadzwonić do Alison i ją o to poprosić, ale nie był w stanie myśleć o niczym innym, niż leżąca na kozetce Elle. Wyglądała mu na drobniejszą niż zwykle, a elektrody przyczepione do jej ciała zdawały się potęgować wrażenie jej bezbronności. Tak bardzo, tak cholernie chciał ją teraz przytulić, może cofnąć czas i samemu pójść do gabinetu Mongomery’ego, żeby przefiltrować informacje, które miał dla nich lekarz i przekazać jej jedynie to, co nie doprowadzi do takiego stanu…
    - Panie doktorze, co się dzieje? – odezwał się drżącym głosem, gdy mężczyzna urwał wydruk i przyjrzał się poszczególnym liniom obrazującym pracę serca. Brunet mimowolnie zrobił kilka kroków do przodu, ale zaraz się cofnął, tłumacząc w myślach samemu sobie, że przecież nie może teraz przeszkadzać. Nie, kiedy lekarz ratuje jego żonę.
    Początkowo nie dotarły do niego słowa pielęgniarki. Jedynie wpatrywał się w nią tępo, przetwarzając zdecydowanie za wolno to, co powiedziała. Jak to, Matt się wybudził? Teraz, w takim momencie, kiedy z Elle było żle, a Arthur nie mógł jej zostawić?
    - Nie, nie mogę – odparł, gdy odezwała się Elle. Poczuł, że po policzkach spływają mu łzy na samą myśl, że miałby ją zostawić. – Nie mogę cię zostawić, nie mogę, muszę wiedzieć, że wszystko w porządku – wyszeptał gorączkowo, wodząc spojrzeniem między sylwetką ukochanej, a drzwiami, które zamknęła za sobą pielęgniarka. Przeczesał nerwowo włosy i wydał z siebie cichy jęk. Był rozerwany. Chciał być w dwóch miejscach na raz i znowu żałował, że to nie jest możliwe. – Okej, pójdę… Ale niedługo wrócę. Skarbie, niedługo do ciebie wrócę – powiedział drżącym głosem, uprzednio jednak zbliżając się do kobiety, żeby złożyć pocałunek na jej czole. Zaraz potem wyszedł z gabinetu, nieustannie zerkając przez ramię. Szybkim krokiem szedł do sali, na której leżał Matt, po drodze przypominając sobie o istnieniu telefonu. Wyjął go z kieszeni i wybrał numer swojej teściowej, mając nadzieję, że rodzina stanie na wysokości zadania i zajmie się nie tylko Theą, ale też Mattem, któremu nic już nie zagrażało. Musiał być teraz przy Elle. Po prostu musiał.
    - Gdzie znajdę Villanelle Morrison? – spytał po jakimś czasie, gdy Alison pojawiła się w klinice i zajęła się Mattem, a Connor pojechał odebrać Theę z przedszkola. Wiedział, że dawał teraz dupy jako ojciec, ale nie potrafił skupić się na dzieciach. – Doktor North się nią zajmuje. Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest – jęknął błagalnie, spoglądając na siedzącą w recepcji pielęgniarkę.

    artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  53. Mimowolnie odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał, że Elle nie została nigdzie przeniesiona ani nie znajduje się na żadnych badaniach. Co prawda nie podobało mu się to, co usłyszał z ust lekarza przed wyjściem, ale też niewiele z nich zrozumiał, bo nigdy się tym nie interesował. To znaczy interesował, ale nie tym. Kiedy okazało się, że z sercem Matta jest coś nie tak, spędził dużo czasu na zgłębianiu tematu, ale nie czytał o kardiologii ogólnie, tylko o tym konkretnym przypadku, bo i tak nie za wiele w sumie dało, jak widać po obecnej sytuacji.
    Ale chyba musiał to zmienić i trochę się dokształcić, żeby w razie czego być w stanie pomóc swoim bliskim. Tak niemoc, bezużyteczność… Niesamowicie go to denerwowało i frustrowało. Chciał być przydatny, chciał jakoś ulżyć nie tylko Matty’emu, ale teraz również Elle. Właściwie głównie Elle, bo wiedział, że syn jest w dobrych rękach i teraz będzie dochodził do siebie po operacji, a jego życiu nic już nie zagraża. Z Villanelle było zgoła inaczej. Ona dawno temu nie straciła przytomności, miała zawał. Groźba kolejnego automatycznie plasowała ją na szczycie rankingu osób, którymi musiał zająć się Arthur. Czy raczej po prostu przy niej być, bo nie mógł przeszkadzać lekarzom w pracy, skoro mieli zrobić wszystko, żeby postawić ją na nogi.
    Kolejny raz uderzyła w niego myśl, że mógłby ją stracić i zagryzł mocno wargi, żeby nie rozpłakać się ze strachu jak małe dziecko. Nie chciał, nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej. To właśnie ona stanowiła dla niego wszystko, to dzięki niej miał szczęście i dzieci, które dopełniały ich wspólne życie. Była bezsprzecznie najważniejsza. Gdyby jej zabrakło… Arthur również przestałby istnieć.
    Podziękował pielęgniarce i ruszył we wskazanym kierunku. Zapukał cicho, ale bez pozwolenia wszedł do środka, bojąc się, że gdyby lekarz nie zobaczył, że to on, kazałby mu czekać.
    - Alison przyjechała – powiedział cicho, chcąc wyjaśnić swoją obecność. Miał świadomość, że Elle zaraz zacznie dopytywać i niepotrzebnie się denerwować, więc wolał wyprzedzić wydarzenia i sam przedstawić, jak miała się sytuacja. – Matty z powrotem zasnął, uspokoił się. Twoja mama twierdzi, że przy nim zostanie, Montgomery mówi, że wszystko jest w porządku, więc… - urwał i wzruszył delikatnie ramionami, robiąc kilka niewielkich kroków do przodu. Wpatrywał się w ukochaną, mając wrażenie, że pęka mu serce. Bardzo chciał ją przytulić, ale nie wiedział, czy może to zrobić. – Jak się czujesz? – spytał, ale zanim zdołała odpowiedzieć, zwrócił się do lekarza: - Co teraz, panie doktorze? Już pan coś wie? Co jej jest? – spytał, ale wciąż wbijał wzrok w ukochaną, jakby się bał, że kiedy przestanie, jej w tym czasie coś się stanie. Dlatego tak bardzo spieszył się z powrotem. Obawiał się, że gdy go nie będzie, ona… Że wydarzy się znowu coś złego.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  54. Bał się tego, co może usłyszeć z ust lekarza. Widział, że z Elle najwyraźniej jest ciut lepiej, skoro miała siłę nawet siedzieć przy biurku, ale to w żaden sposób go nie uspokajało. Musiał wiedzieć, że wszystko jest w porządku, najchętniej, że to tylko nerwy, chwilowe zawirowanie w organizmie spowodowane nadmiarem emocji, bo przecież takie rzeczy się zdarzały i… Mimo że nie napawałoby go to szczególnym szczęściem, bo jednak wolał, żeby jego ukochanej nie było zupełnie nic, coś takiego byłby w stanie zaakceptować i podejść do tego na względnym luzie, a za jakiś czas może nawet trochę się z nią podrażnić, powypominać…
    Ale z chwilą, w której lekarz otworzył usta już wiedział, że żadna błahostka nie wchodzi w grę. Wstrzymał oddech i zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, a potem powoli usiadł na drugim krześle naprzeciwko biurka. Potem jego serce i oddech zaczęły galopować, a sam Arthur spojrzał z przerażeniem na ukochaną. Co z tego, że na ten moment to coś nie było groźne i nie zagrażało życiu, skoro w każdej chwili mogło się to zmienić? Nie patrzył na lekarza, nie czuł też na sobie jego spojrzenia, jedynie słuchał kolejnych słów i cały czas wpatrywał się w Elle.
    - Boże, kochanie… - szepnął, nie potrafiąc wymyślić nic więcej, co w tej chwili brzmiałoby sensownie. Odruchowo wyciągnął do niej rękę i ujął jej dłoń, czując, że do oczu cisną mu się łzy. Zamrugał szybko powiekami, żeby się ich pozbyć, bo nie chciał jeszcze bardziej denerwować brunetki. I tak podejrzewał, że czuła, jak bardzo drżą mu palce, wolał nie dokładać do tego nic więcej.
    - Będzie się stosowała do wszystkich zaleceń – powiedział twardo, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Zamierzał na nią chuchać i dmuchać, pilnować na każdym kroku i osobiście dawać jej leki, bo wiedział przecież, jak bardzo potrafiła olewać swoje zdrowie. Teraz wyraźnie widzieli skutki takiego podejścia. Gdyby on sam zachował się w ten sposób, zrobiłaby mu awanturę stulecia i o ile on nie planował takiej awantury robić, tak bez problemu mógł przejąć całą resztę jej zwyczajów, które przecież znał, bo nie raz i nie dwa je widział, gdy lądował w szpitalu. – Jest możliwe, żeby położyć Elle i Matta na wspólnej sali? – spytał, przenosząc na krótki moment spojrzenie na lekarza. Zaraz potem powrócił wzrokiem do twarzy ukochanej. – O ile nie ma żadnych przeciwwskazań. Jeśli nie, dla pana nie zrobi to większej różnicy, a Elle przynajmniej będzie wzorową pacjentką… I ja będę mógł odwiedzać oboje na raz, a… Nie ukrywam, że bardzo mi na tym zależy, bo w ciągu ostatniej doby żałowałem, że nie mogę się sklonować i być w kilku miejscach na raz. Proszę… - westchnął i zmrużył lekko oczy w reakcji na słowa ukochanej.
    - Nic nie jest dobrze, Elle. Jesteś chora – powiedział, nawet nie siląc się na owijanie w bawełnę. – Od teraz będę cię pilnował na każdym kroku, rozumiesz? Tabletki, waga, objawy… Wszystkiego będę pilnował, bo ty sama nie potrafisz tego zrobić – mruknął i znowu zerknął na lekarza. – Panie doktorze, czy gdyby zgłosiła się do kogoś wcześniej, można by uniknąć tego, co się dzisiaj wydarzyło? Tego, jak się czuła?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  55. Posłał jej jedynie kwaśny uśmiech, słysząc burknięcie. Miał ją teraz trochę za nieodpowiedzialnego dzieciaka i nie zamierzał udawać, że jest inaczej. Lekarz twierdził, że to nie był nowy problem, co znaczyło, że już wcześniej musiała czuć się źle i nic mu o tym nie wspomniała, więc… Znowu poczuł, że zaczyna kiełkować w nim złość. Złość za to, że tak długo ukrywała, iż coś jest nie tak i brała leki na własną rękę, zamiast wyznać, że nie jest w porządku. Wiedział, że gdyby sytuacja była odwrotna, a on nic by jej nie powiedział, potraktowałaby go dużo gorzej. Och, pewnie słyszałby dodatkowo powtarzane co jakiś czas wyrzuty. On nie chciał jej robić wyrzutów, ale zasłużyła sobie na traktowanie jej jak niegrzecznego dziecka, które nie słucha rodziców.
    - Jak sama nie będzie informować, ja to zrobię – mruknął, nie siląc się nawet na żaden uśmiech. Mówił poważnie. Była teraz trochę takim trzecim dzieckiem, za które musiał być odpowiedzialny. Osobiście uważał, że całkiem nieźle radził sobie z ojcostwem, więc chyba była w dobrych rękach. – Co ‘Artie’, co ‘Artie’? – spytał, posyłając jej spojrzenie pełne dezaprobaty. – Zachowujesz się jak dzieciak, więc tak właśnie cię będę traktował. Jak dzieciaka, który nie potrafi się przyznać rodzicom, że narozrabiał. Narozrabiałaś, bo się leczyłaś na własną rękę i nie raczyłaś wspomnieć, że coś jest nie tak. Cholera, zasłużyłaś na szlaban! – wyrzucił z siebie, szybko gestykulując. Teraz, kiedy była pod opieką lekarza, stres trochę zelżał i na nowo poczuł w sobie złość. Wcześniej chciał całkowicie odpuścić temat, ale nie po tym, co usłyszał od Northa. Można było temu zapobiec! A przez nią samą się to nie udało!
    - Wózek, jasne – mruknął, pokazując mężczyźnie uniesiony kciuk, a kiedy dostrzegł, że Elle próbuje się podnieść, natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i wziął ją w swoje ramiona tak samo, jak zrobił to w gabinecie Montgomery’ego. Różnica była taka, że teraz nie miał jej nieść do innego pomieszczenia, a przesadzić na wózek inwalidzki. Co też uczynił. – Dziękujemy, doktorze – zwrócił się do mężczyzny i uścisnął mu dłoń, po czym ruszył do wyjścia, pchając przed sobą Elle.
    - Zero kawy – zaczął, kiedy znaleźli się na korytarzu. – Wyłącznie zdrowe żarcie. Żadnego wysiłku, w tym seksu, sory. A jak się okaże, że coś jeszcze w kwestii swojego zdrowia przede mną ukrywasz, uduszę cię – oznajmił poważnie, ale pochylił się, żeby złożyć pocałunek na czubku jej głowy. – Zaraz zapytam Alison, czy weźmie do siebie Theę na kilka dni, żebym mógł tu z wami być. Będę musiał jechać do domu i przywieźć trochę swoich rzeczy, twoje na szczęście mamy. Och i laptopa. Koniecznie muszę wziąć laptopa. Poszukamy tego domku, oboje będziecie teraz potrzebowali świeżego powietrza. I sprzedam albo zwrócę ten głupi motocykl, nie wiem, co mi odwaliło, że go kupiłem. A kasę przeznaczymy na domek, o. W ogóle masz na coś ochotę? Miałem przywieźć ci śniadanie, ale z tego wszystkiego do nie zabrałem, więc jak będę w domu, mogę przy okazji coś ugotować. Zdrowego, żadnych niezdrowych rzeczy – mamrotał, odhaczając w głowie kolejne punkty swojej listy rzeczy do zrobienia.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  56. Miał zamiar potraktować to wszystko bardzo poważnie, poważniej, niż traktował cokolwiek kiedykolwiek. Zdarzało się bowiem, że wychodziło z niego takie wewnętrzne dziecko, ale nie teraz. Teraz musiał być odpowiedzialnym dorosłym, głową rodziny, która dba o swoich bliskich, angażując się w to bardziej, niż dotychczas. W pracy musiał wziąć wolne, bo co prawda bycie swoim szefem niby go do tego uprawniało, ale nie w takim stopniu, w jakim by tego chciał. Musiał przygotować pracowników, że przez jakiś czas, przynajmniej póki Matty do końca nie wyzdrowieje, nie będzie osiągalny. Liczył się z tym, że trochę okazji przejdzie mu koło nosa, ale to nie było ważne. Elle i dzieci byli najważniejsi. Co prawda na ten moment nie wyobrażał sobie, żeby miał ich zostawić chociaż na jeden dzień po to, żeby wywiązać się z obowiązków, ale później się tym pomartwi. Nie chciał o tym teraz myśleć.
    - Chyba nie do końca wiesz, dlatego muszę cię pilnować – odpowiedział natychmiast. Wywrócił oczami, słysząc usprawiedliwienie, które wysunęła. Mógł się tego spodziewać, a Northa za to opieprzyć, bo dał jej idealną furtkę do usprawiedliwiania swojego zachowania. Do Arthura to nie docierało, uważał, że dzisiejszym wydarzeniom można było zapobiec wcześniej. Prawie dwa miesiące temu, z tego co zrozumiał, gdy stwierdziła, że denerwowała się stanem jego siostry. – Tylko bez takich. Gdybyś od razu powiedziała, że źle się czujesz, już dawno mógłby ci przepisać jakieś leki. Nie wylądowałabyś w szpitalu na obserwacji, nie czułabyś się tak… Boże, Elle, bałem się, że ty… - urwał i pokręcił głową, nie znajdując w sobie sił, żeby dokończyć to zdanie. Wziął kilka głębokich oddechów, uspokajając się odrobinę.
    - Jak sobie to wyobrażasz? – spytał z cichym westchnieniem. – Przecież przyjechała, bo powiedziałem jej, że coś się z tobą dzieje i poprosiłem, żeby zajęła się Mattem. I Theą przez kilka dni. Jeśli myślisz, że to przed nią ukryjesz, w dodatku leżąc na jednej sali z jej wnukiem, przy którym teraz jest, to chyba byłaś przez jakiś czas niedotleniona – mruknął, krzywiąc się lekko. Też wolałby, żeby Alison nie wpadała w żadną panikę, nie byli ze sobą szczególnie blisko, ale chętnie oszczędziłby jej nerwów. Problem w tym, że ona już się denerwowała. Mogli to załagodzić, wyjaśniając jej, że Elle podejmuje leczenie, ale nie to ukrywając.
    Roześmiał się cicho, nieco sztucznie i pochylił się, żeby znowu ucałować czubek jej głowy.
    - Więc najpierw jesteś zła, że go kupiłem, a teraz będziesz zła, że chcę go sprzedać i przeznaczyć na domek? Przecież to same plusy, przynajmniej nie będziesz musiała nadrabiać i na mnie krzyczeć, bo nie będzie za co – zauważył, ale słysząc o żelkach mina mu zrzedła. Ona naprawdę nie brała tego na poważnie! – Nie ma mowy – wycedził. – Słowo się rzekło. Przywiozę ci owoce, ale zapomnij o żelkach. I spróbuj kupić je w automacie, a przysięgam, że przywiążę cię do łóżka. Od dzisiaj tylko zdrowe jedzenie, rozumiesz? Mogę… Nie wiem, poszukam jakiejś cukierni, w której sprzedają jakieś zdrowe zamienniki, ale na pewno nie zjesz nic gównianego. A tłumaczenie sobie, że żelki mają sok owocowy… Naprawdę jesteś niedotleniona – stwierdził, ale w jego głosie nie przebrzmiała nawet nuta wesołości.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  57. Słyszał jej słowa i wiedział, że naprawdę wierzy, w to co mówi, ale jakoś i tak czuł wewnętrzny przymus, żeby jej pilnować. Martwił się o nią, wiedział, że przez ostatnie kilka, jak nie kilkanaście miesięcy o siebie nie dbała, bo choć byli we dwoje i całkiem nieźle radzili sobie z opieką nad dziećmi, jej praca była cholernie wymagająca i stresująca, a nawet jeśli nie, znał swoją żonę na tyle, żeby wiedzieć, że i tak za bardzo się wszystkim przejmowała. Starał się ją odciążać jak tylko mógł, ale akurat tego brzemienia nie potrafił zdjąć z jej barków. Dlatego bał się, że wciąż będzie się stresowała, teraz Mattem i własnym zdrowiem, więc tym bardziej chciał się nią zająć. Nie wyobrażał sobie jeszcze, w jaki sposób pogodzi to z pracą i opieką nad dziećmi, wiedział natomiast, że będzie musiał to zrobić. Będzie musiał dać z siebie dwieście procent normy, byleby tylko Elle znowu nie wylądowała na oddziale w takim stanie, w jakim niósł ją do gabinetu Northa.
    - Wiem. A dodatkowo ja ci na to nie pozwolę. Stanę się męczący i wszechobecny, będziesz miała mnie dość, ale nie odpuszczę. Nie możesz znowu być w takim stanie. Po prostu… Nie możesz – westchnął cicho, kręcąc lekko głową. – Aha, zdejmuję z siebie obietnicę mówienia ci o wszystkim. To jasne, od teraz nie obowiązuje, skoro tak bardzo się wszystkim przejmujesz, nawet moją siostrą. Może chcesz iść do Browna? Żeby nauczył cię radzić sobie ze stresem… - zaproponował, a w myślach odnotował, żeby zadzwonić do swojego psychiatry i poprosić, żeby zajął się Elle. On już nie potrzebował pomocy, teraz ważniejsza była ona.
    - Dobrze wiesz, że twoja mama nie jest głupia, a wy jesteście za blisko. To tak, jakby Thea próbowała ci wmówić, że wszystko jest z nią okej, kiedy wcale by nie było. Chciałabyś, żeby coś przed tobą ukrywała? Zwłaszcza coś tak poważnego? – spytał, dobrze wiedząc, że wyciąganie tej karty nie jest fair, ale nie wiedział, w jaki sposób przekonać ukochaną. Zwłaszcza, że musiał zrobić to szybko, bo sala, w której leżał Matty, znajdowała się kilkanaście metrów od rejestracji, obok której właśnie przechodzili.
    Wzruszył lekko ramionami, rumieniąc się lekko. Choć minęła doba, czuł się tak, jakby cała sprawa z motocyklem wydarzyła się w zupełnie innym życiu. Gdyby nie mijał go na podjeździe, nie pamiętałby o jego istnieniu.
    - Taki mały, drewniany, w surowym stanie – wymamrotał pod nosem. – Nieważne, nie będziemy tego teraz roztrząsać. Ale dobrze wiedzieć, że nie chcesz, żebym się go pozbyć – rzekł z łobuzerskim uśmiechem, który szybko zniknął z jego oblicza. Arthur westchnął cicho i gdyby nie prowadził wózka, podrapałby się z zakłopotaniem po głowie. – Przepraszam. Po prostu… Nie mogę przestać myśleć o tym, że gdybyś powiedziała mi wcześniej, to co się stało dzisiaj, wcale nie miałoby miejsca i mam do ciebie o to żal. Ale… Nie zmienimy przeszłości, więc… Przepraszam. Postaram się przyhamować – powiedział cicho i przytaknął, choć wiedział, że Elle tego nie widzi. – Dobrze, przywiozę ci bluzę. Na razie zostawię tę… - zaczął, ale urwał, zdając sobie sprawę z tego, że bluza, którą wcześniej okrył brunetkę, gdzieś zniknęła. – Tylko najpierw jej poszukam – dodał i zatrzymał wózek przed wejściem na salę. Drzwi były zamknięte. – Więc? Co mówimy twojej mamie?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  58. Zacisnął wargi, żeby czegoś nie odparować, bo tak naprawdę nie był pewny odpowiedzi, jaka padłaby z jego ust. Owszem, lubił Connora, gdyby coś mu się stało, raczej zmartwiłby się jego stanem, ale niewykluczone, że dość szybko Arthur wróciłby do swoich spraw. Znaczy odwiedziłby go raz czy dwa, zapytałby, jak się czuje, czy w czymś mu pomóc, ale prawda była taka, że Morrison nie przejmował się zbytnio ludźmi. Wolał, żeby nie wchodzili mu w drogę, a przy Elle starał się zachowywać normalnie, neutralnie, ale raczej był dla wszystkich wrogi. Tak ogólnie. Po prostu nie przepadał za innymi i tak na dobrą sprawę to strasznie dziwne, że udało mu się znaleźć kogoś, dla kogo wyzbył się tej wrogości. I kto z nim wytrzymywał, wbrew wszystkiemu.
    - Ale ja nie mam problemów z sercem i nie przeszedłem zawału w wieku dwudziestu trzech lat – zauważył, ostatecznie stawiając na zgrabne okrążenie tematu. Jeszcze tego brakowało, żeby pokłócili się teraz o jego podejście do innych. – Dobrze, niech ci będzie. Ale proszę, przemyśl to, okej? Po prostu… Wiesz, jak bardzo się o ciebie martwię – westchnął i automatycznie skreślił w myślach pomysł odezwania się do Browna. Jakkolwiek chciał dla niej najlepiej, nie miał zamiaru robić niczego przeciw niej. Skoro nie chciała wizyty u psychiatry, nie mógł na siłę wpychać jej do gabinetu.
    Uśmiechnął się pod nosem, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, bo wiedział, że Elle ma rację. Przecież znała swoją matkę jak nikt inny i owszem, mógł pogodzić się z odwiedzinami teściowej, ale nie z ciągłą jej obecnością w ich życiu. Poza tym teraz na nim spoczywał obowiązek opiekowania się Villanelle. I zamierzał się z niego wywiązać bez niczyjej pomocy.
    - Też nie będę pozwalał ci ich nosić. Na pewno nie przez kilka najbliższych dni – zauważył, a zanim weszli do środka, ucałował jeszcze raz czubek głowy ukochanej. Łóżko stało już w pomieszczeniu w niewielkiej odległości od łóżka Matta, właściwie wystarczyło popchnąć je kilkanaście centymetrów w swoją stronę, żeby na środku nie było żadnej przerwy, co Arthur zamierzał uczynić, żeby Elle była blisko syna bez podnoszenia się przy tym. Zablokował koła wózka, bo nie miał innego wyjścia, gdyż Alison zastąpiła im drogę. Wziął głęboki oddech, słuchając słów padających z ust kobiety z prędkością karabinu maszynowego i niechętnie musiał przyznać, że Elle się nie myliła. Teściowa jeszcze się na dobre nie rozkręciła, a jego już rozbolała głowa.
    - Elle ma rację, to nic groźnego – odezwał się, złapawszy spojrzenie ukochanej. – Po prostu będzie brała trochę pigułek. I musi unikać większego wysiłku. Ale poza tym będzie dobrze. Zostaje na obserwacji z czystej zapobiegliwości – powiedział, przenosząc wzrok na teściową i uśmiechając się do niej delikatnie. Jeśli chodziło o kłamanie, nie umiał tego robić jedynie przed swoją żoną, bo znała go zbyt dobrze. Każdy inny nie stanowił problemu, tak jak teraz. Nawet nie drgnęła mu powieka. – Spokojnie, mamo, wszystkim się zajmę, przecież wiesz. Chociaż muszę prosić, żebyście zajęli się Theą przez jakieś dwa, może trzy dni. Wolałbym nie zostawiać tej dwójki, a i nie chcę jej tu przyprowadzać, bo szpital to nie miejsce dla zdrowych dzieci – westchnął i korzystając z tego, że Alison trochę się odsunęła, odblokował koła i poprowadził wózek do łóżka. Zanim Elle zdążyła coś zrobić, kolejny raz wziął ją w swoje ramiona i delikatnie, ostrożnie ułożył na materacu, po czym nakrył brunetkę kołdrą. – Chcesz koc? Mówiłaś, że ci zimno, mogę poprosić – zwrócił się do ukochanej.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  59. [Zapomniałyście o nas? :)]
    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  60. Pokiwał jedynie głową, bo nie chciał się z nią w tym momencie kłócić. Ostatecznie myślał swoje, ale kwestia psychiatry była na tyle delikatna, że Elle sama musiała podjąć decyzję. Owszem, Arthur mógł jej pomóc, może wskazać zalety takiego rozwiązania, ale to jego żona musiała wyrazić chęć i zgodę na pomoc Browna. Osobiście Arthur nie sądził, żeby leki wystarczyły, skoro kobieta wszystko brała do siebie i się stresowała, ale przecież mieli mnóstwo czasu, żeby poruszyć temat.
    Zaraz po tej myśli wzdrygnął się, uświadamiając sobie, że gdyby nie natychmiastowa pomoc, prawdopodobnie nie mieliby nawet kolejnej wspólnej minuty, więc co dopiero wspominać o mnóstwie czasu. Samo to wystarczyło, że jego dłonie znowu stały się lodowate ze strachu, ale szybko odsunął go od siebie, nie chcąc niepotrzebnie martwić Elle. Miała na dzisiaj wystarczająco dużo przeżyć za sobą.
    Żałował, że przed powrotem na salę Matty’ego nie zadzwonił do Alison i nie poprosił, żeby sobie poszła. Od jej słowotoku zaczynała go boleć głowa. Wiedział już, po kim Elle odziedziczyła swoje pragnienie do opiekowania się i skakania wokół bliskiej jej osoby, która chorowała. Gdyby jej wcześniej na to pozwolił, zapewne doświadczyłby tego na własnej skórze. Miał szczęście, że jego żona szanowała fakt, iż chciał maksymalnie radzić sobie sam. Przemknęło mu przez głowę, że on też powinien to uszanować, jeśli poprosi go o coś takiego, ale… Nie, chyba by nie potrafił odpuścić.
    - Mamo… Mamo! – jęknął, mając nadzieję, że w ten sposób przerwie swojej teściowej. – Alison! – powiedział w końcu nieco głośniej i gestem dłoni nakazał kobiecie się uspokoić. – Poradzimy sobie. Naprawdę. Ja spakuję Theę, podrzucę wam jej rzeczy, bo i tak muszę jechać na chwilę do domu. I proszę cię, przestań. Najbardziej pomożesz, jak przez te kilka dni się nią zajmiesz, resztę ogarnę sam… Nie jesteśmy małymi dziećmi, okej? Radziliśmy sobie już w gorszych sytuacjach – powiedział i wzrokiem odnalazł torebkę Elle pozostawioną na fotelu niedaleko łóżka Matty’ego. Bez wahania podszedł i wziął ją do ręki, ani myśląc o tym, żeby dać Alison klucze. Jeszcze brakowało tego, żeby kobieta pod ich nieobecność kręciła się po domu…
    - Tak, skarbie, wzięliśmy wszystko – odparł, stając ponownie przy swojej żonie i jak wcześniej planował, pchnął łóżko, na którym leżała, żeby znalazło się jeszcze bliżej Matty’ego. Ramy zderzyły się ze sobą, a Arthur uśmiechnął się lekko. – Widzisz? Teraz nie musisz nawet wstawać, masz naszego wojownika dosłownie pod ręką – powiedział i pochylił się nad brunetką, składając delikatny pocałunek na jej czole. Położył na kołdrze torebkę i się wyprostował. – Pójdę po koc. A ty napisz do właściciela tego apartamentu, że klucze wyślemy mu pocztą czy coś, nie będę tam teraz wracał – skrzywił się lekko i opuścił salę, po czym udał się do dyżurki pielęgniarek. Chwilę później wrócił z grubym kocem, który rozłożył na kołdrze. – Poradzisz sobie przez chwilę? Postaram się wrócić jak najszybciej… Zadzwonisz, gdyby coś się działo? - spytał, poprawiając materiał.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  61. W kwestii alkoholu mogły podać sobie rękę. Maddie jako nastolatka była naturalnie kuszona przez wszystko, co zakazane i pozornie niedostępne. Zdarzało jej się więc pić alkohol przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami, chodzić na niezdrowo zakrapiane imprezy oraz nawet uciekać ze szkoły. Nie różniła się niczym od swoich rówieśników, tęskniących za nierealistyczną wizją dorosłości. Wszystko to jednak uległo zmianie, kiedy poznała Sebastiana. Krok po kroku, mężczyzna odciął jej dostęp do kontaktów ze znajomymi i w chwilach, które powinny dla niej być szczytem młodości, Maddie została więźniem we własnym domu i nawet fakt, iż James pozwalał jej kontynuować studia, nie sprawiał, że czuła się odrobinę bardziej niezależna. A potem na świat przyszły jej dzieci, które już na dobre odebrały jej beztroskość. Ale tej ostatniej kwestii akurat nie żałowała.
    Fakt faktem, kiedy dowiedziała się o pierwszej ciąży, nie była gotowa na zostanie matką. Jednak patrząc na wszystko z perspektywy czasu, nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne. Teraz była szczęśliwa. Uwielbiała przysłuchiwać się dziecięcemu gaworzeniu Cecilii. Kochała słuchać niestworzonych historii z przedszkola opowiadanych przez Sama. Lubiła czytać im bajki, obserwować kolejne kroki w ich rozwoju i wywoływać uśmiech na ich uroczych twarzach. Była w stanie poświęcić dla nich każdą z imprez, każdy smaczny drink i każdą chwilę beztroskości. W rezultacie piła niezwykle rzadko, a jeśli już piła, to głównie dla towarzystwa, dlatego, tak samo jak w przypadku Vilanelle, Maddie odniosła wrażenie, że zaledwie po kilku drinkach była pozytywnie zrelaksowana.
    Maddie uśmiechnęła się szczerze, kiedy jej podejrzenia okazały się zgodne z rzeczywistością. Cieszyła się szczęściem przyjaciółki. Cieszyła się, że kobieta miałą u swojego boku człowieka, na którym mogła polegać. Który był jej kochankiem i najlepszym przyjacielem w jednym. Któremu mogła powierzyć wszystkie swoje sekrety, ale też z kim mogła pośmiać z byle czego, a nawet pokłócić. Miała swoją bratnią duszę. Maddie była pełna nadziei, że jej obecny partner okaże się kimś podobnym. Bycie samotną matką wiązało się z wieloma nieprzespanymi nocami. Z tym przerażającym strachem, że jeśli coś jej się stanie, jej dzieci zostaną same. Z brakiem osoby, której mogłaby się wyżalić niezależnie od pory dnia, która zapewniłaby ją, że jest dobrą matką. Jednak liczyła się również te drobniejsze dogodności, takie jak wzięcie prysznica dłuższego niż pięć minut, bez przymusu obserwacji niesfornych maluchów, których nie dało się zostawić na samopas nawet na krótką chwilę.
    Hesford nie czuła się komfortowo z byciem wredną. Za wszelką cenę unikała konfliktów i wolała pozwolić innym wejść jej na głowę, niż się sprzeciwić. Wiedziała jednak, że jak do tej pory takie podejście do rzeczywistości było średnio pomocne. Pokiwała więc głową na znak, że się zgadza.
    - Masz rację - potwierdziła. - Ale muszę to trochę poćwiczyć. Może jak dotrzemy na miejsce i nadarzy się jakaś okazja, to popróbuję - zażartowała.
    Reszta podróży minęła im na niezobowiązującej konwersacji i piciu drinków, które Maddie starała się odpowiednio dawkować, uważając, by po wylądowaniu była w stanie samodzielnie się poruszać. Powietrze na Florydzie było znacznie cieplejsze niż w Nowym Jorku, dlatego kiedy tylko kobiety opuściły pokład samolotu, Maddie zdjęła z siebie sweterek, pozwalając, by promienie słońca ją opatuliły.
    - To od czego zaczynamy? - Spojrzała na Elle, poruszając brwiami w górę i w dół porozumiewawczo. - Wiesz, co zawsze chciałam zrobić? Pójść do baru karaoke! - zaproponowała, chichocząc.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  62. Powstrzymał się przed wywróceniem oczami, słysząc słowa i widząc zachowanie Elle. Sama go ostrzegała przed swoją matką, a teraz najwyraźniej robiła wszystko, żeby Alison została z nimi. Mógłby uświadomić swojej żonie, że kobieta ewidentnie nią manipuluje, ale w sumie po co? Nie przeszkadzała mu obecność teściowej w szpitalu, a Elle mogła wyjść na dobre i póki kobieta nie robiła im niespodziewanych nalotów na dom i nie miała do niego kluczy, jakoś był w stanie to wszystko zdzierżyć. Nie był tym zachwycony, ale też nie zamierzał na siłę pozbywać się Alison.
    - Ale wiesz, że to nie będą owoce w formie żelków tylko takie prawdziwe? – spytał, a w jego głosie przebrzmiało rozbawienie. Wciąż był zestresowany, przed oczami cały czas miał obraz bladej, wymiotującej, trzęsącej się Elle, a w uszach huczała mu diagnoza Northa, ale nie było już tak tragicznie, jak jeszcze pół godziny temu. Świadomość, że jego żona i syn są pod czyjąś profesjonalną opieką była zbawienna. – Niedługo wrócę – szepnął, ponownie pochylając się nad brunetką. Musnął wargami jej czoło, a potem obszedł łóżko i ucałował również główkę pogrążonego w śnie chłopca.
    Dojazd do domu, spakowanie swoich rzeczy i podrzucenie teściom walizki Thei zajęło mu zdecydowanie więcej czasu, niż się spodziewał. Kiedy wychodził ze sklepu z naręczem różnego rodzaju owoców (przecież to oczywiste, że nie mógł się zdecydować, co będzie najlepsze dla Elle i co najbardziej jej posmakuje), słońce chyliło się ku zachodowi. Po dojeździe do szpitala zrobiło się zupełnie ciemno, ale to nie miało żadnego znaczenia, skoro i tak miał spędzić całą noc w szpitalu.
    Otworzył drzwi z zamiarem wesołego przywitania się, ale zamknął usta tuż po tym, jak zdążył je otworzyć i uśmiechnął się z rozczuleniem na widok pogrążonej we śnie dwójki. Uważając, żeby nie narobić hałasu, wtaszczył swoją torbę i postawił ją na fotelu, a torbę z owocami ulokował na stoliku przy łóżku po stronie Elle.
    - Przepraszam, nie chciałem cię budzić – szepnął, usłyszawszy zaspany głos ukochanej. – Chyba tak, pewnie odsypia narkozę – stwierdził, podnosząc spojrzenie na chłopca. Nawet nie zmienił pozycji, co mogłoby być niepokojące, gdyby nie jego klatka piersiowa unosząca się z każdym płytkim oddechem. – Niczym się nie martw, dobrze? A już na pewno nie moją pracą – westchnął i udał się do swojej torby. Pogrzebał w niej chwilę, aż wyczuł palcami materiał swojej najcieplejszej bluzy i ją wyjął. Dopiero wtedy podszedł do Elle i podał jej ubranie. – Proszę, bluza, o którą prosiłaś – powiedział i przysiadł na łóżku. Ostrożnie ułożył się obok ukochanej, przekręcił się na bok i przywarł do jej pleców, przytulając do siebie, choć każdy ruch wykonywał powoli i delikatnie, jakby się bał, że jeden nieodpowiedni gest zrobi jej krzywdę. Wsunął nos we włosy brunetki i odetchnął głęboko. – Śpij. Miałaś trudny dzień – szepnął i złożył pocałunek na jej ramieniu, a potem zakrył je kołdrą. – Tylko jeszcze mi powiedz jak się czujesz – poprosił.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  63. - Sytuacja ma się tak, że wszystko jest pod kontrolą – powiedział cicho, przesuwając dłonią po ramieniu Elle. Zamknął przy tym oczy i zagryzł dolną wargę, żeby nie powiedzieć nic więcej, bo… Bo właśnie skłamał. Firma była kolejnym powodem do zmartwienia, bowiem nic nie było pod kontrolą. Daniel, słysząc, że Arthur przez jakiś czas będzie się pojawiał z doskoku, wpadł w prawdziwą panikę. Twierdził, że na to się nie pisał, że miał być jedynie asystentem, a na jego barkach nie miała spoczywać tak ogromna odpowiedzialność, ale Arthur szybko mu przypomniał, że przecież Daniel nie musi u niego pracować i to przecież nie jest tak, że za zwiększoną odpowiedzialnością nie idą większe pieniądze. Nie miał wprawdzie pojęcia, jak to się zakończy, wiedział jednakże, że nie jest to coś, czym chciałby zawracać głowę swojej chorej żonie. – Nie myśl o tym – szepnął, całując ją w tył głowy i uśmiechnął się delikatnie.
    Jego uśmiech znacznie się poszerzył, gdy usłyszał, że jest z nią lepiej. Nie, żeby zamierzał odpuścić z tą całą opieką i obchodzeniem się z nią jak z jajkiem, ale czuł się po usłyszeniu tego trochę tak, jakby olbrzymi kamień spadł mu z serca. Już wcześniej było znacznie lepiej pod tym względem, cieszył się bowiem, że jego bliscy są pod opieką lekarzy, ale chciał usłyszeć właśnie to, co przed chwilą usłyszał – że naprawdę jest różnica, a wdrożone przez Northa leczenie działa. Teraz do pełni szczęścia potrzebował jeszcze wybudzenia Matty’ego i informacji od Montgomery’ego, że z chłopcem jest wszystko w najlepszym porządku.
    - Teraz już dobrze – odparł i odetchnął głęboko, jakby chciał jej w ten sposób pokazać, że naprawdę wszystko jest w porządku. – Dziwisz się? Zresztą twoje zmartwienie doprowadziło do zwiększenia mojego, tak tylko przypominam – mruknął, mimowolnie krzywiąc się na wspomnienie całego dzisiejszego dnia. Tak, był tym wszystkim zmęczony. Dotychczas życie w jakiś sposób dawkowało im nieszczęścia, pozwalało odetchnąć w międzyczasie, a teraz, wraz z podwójnym uderzeniem od losu w tak krótkim czasie z Arthura zdawały się ulecieć wszystkie siły.
    Odsunął się lekko, żeby zrobić Elle więcej miejsca i posłał jej lekki uśmiech, gdy obróciła się przodem. Troskliwie poprawił kołdrę i koc, którymi była przykryta, a potem oparł dłoń na jej policzku, gładząc kciukiem miękką skórę.
    - Prześpię się i będzie w porządku – stwierdził, wzruszając lekko ramieniem. – Ale przeniosę się na fotel. Musi być ci wygodnie. I personel musi mieć do ciebie dostęp – wymruczał i sięgnął ustami jej warg, na których złożył lekki, czuły pocałunek. Szybko się odsunął. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić i wolał, żeby ewentualnie to Elle zainicjowała jakąś dłuższą pieszczotę. Nawet przytulał ją ostrożnie, czujnie, gotów w każdej chwili się wycofać. – Przywiozłem laptopa. Poszukamy tego domku. Może skupimy się na jakimś gotowym do użytkowania? Wiesz, żebyśmy od razu po waszym wyjściu ze szpitala mogli wyjechać – podsunął, zgarniając kosmyk włosów za ucho ukochanej. – Chyba nam wszystkim to dobrze zrobi…

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  64. - Zginąłbym – wymamrotał, starając się, żeby w jego głosie nie zabrzmiała nieco ponura nuta. Miała rację. Daniel sprawdzał się dobrze w swojej pracy i powoli zaczynał być niezastąpiony, a Arthur… Cóż, mimo wszystko wolał, żeby mężczyzna nie miał tej świadomości. Doskonale wiemy, że Morrison nie był przyjemnym typem. Gnoił wcześniej swoich studentów, teraz był takim samym typem pracodawcy. Nie zaniedbywał swoich pracowników, ale też nie pałał do nich szczególnie gorącym uczuciem i wolał wypominać porażki, niż chwalić za sukcesy. Obawiał się, że kiedy Daniel zrozumie, jak ważny jest dla Arthura, zacznie to wykorzystywać przeciwko niemu. Albo odejdzie, a wtedy Arthur znalazłby się w naprawdę nieciekawej sytuacji. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz kogokolwiek wprowadzać w obowiązki, skoro miał na głowie dużo ważniejsze sprawy. Żonę i syna leżących na oddziale kardiologicznym, na ten przykład.
    - Łatwo ci mówić – mruknął i skrzywił się, kiedy Elle spróbowała zażartować. – Nie, jeszcze nie teraz. Daj mi kilka dni i może spróbujemy się z tego pośmiać, ale nie teraz. Najadłem się za dużo strachu – westchnął i przytulił ją do siebie nieco mocniej. Chciał czuć przy sobie jej ciepłe ciało, które wyraźnie wskazywało na to, że wszystko jest w porządku, że ona… Wciąż tu jest, a tamta sytuacja jedynie napędziła im strachu i nie była zapowiedzią niczego gorszego. Przynajmniej tak sobie wmawiał Arthur, bo nie chciał brać pod uwagę czarnych scenariuszy, które pojawiły się w jego głowie po zobaczeniu jej bladej twarzy w gabinecie Montgomery’ego. – Nie rób mi więcej takich numerów, dobra? Nie pisałem się na to – powiedział nieco weselej i złożył delikatny pocałunek na czole ukochanej.
    - Wiem, skarbie, ale wiesz, że tak będzie rozsądniej – szepnął, ale przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. Nie chciał spać bez niej. Nie chciał czuć obok siebie pustki. Ale musiał odpuścić. Była w szpitalu, w każdej chwili coś mogło się wydarzyć, a gdyby tak… Morrison wolał niczego nie utrudniać i pozwolić lekarzom działać. – Póki coś się nie wydarzy, wydaje nam się, że jesteśmy nieśmiertelni – westchnął cicho. – Nie bój się, to mija. To znaczy… Cały czas ma się tę świadomość, że tak niewiele brakowało, ale w końcu się z tym oswoisz i przestaniesz się bać. To proces jak każdy inny. Jak żałoba. Na początku wydaje ci się, że nie potrafisz funkcjonować bez osoby, która odeszła, ale potem okazuje się, że musisz, bo żyjesz dalej. Tak samo jest z tym strachem. Teraz wyraźnie go odczuwasz, bo wiesz, że coś ci jest, ale prędzej czy później on zejdzie na dalszy plan i coraz rzadziej będziesz o nim myśleć – mówił cicho, przeczesując jej włosy delikatnymi ruchami. Kto jak kto, ale akurat Arthur wiedział, o czym mówi. Przeżył nie tylko żałobę, ale też sam kilka razy otarł się o śmierć. W zasadzie nie otarł, a przez chwilę był po drugiej stronie. Jeśli ktoś mógł się wypowiadać w tej kwestii, tą osobą był właśnie on. Elle w sumie też, ale wydawało się, jakby dopiero teraz sobie uświadomiła, że to nie mija, a coś w każdej chwili może się wydarzyć i sprawić, że staną się jedynie wspomnieniem w myślach bliskich. – Oczywiście, kochanie. Zaczekam tak długo, jak będzie trzeba – odparł z uśmiechem i jeszcze raz złożył delikatny pocałunek na jej wargach, a potem zamknął drobne ciało w uścisku swoich ramion. Sam przymknął przy tym powieki, nucąc kołysankę zarezerwowaną dla dzieci. Rytmicznie gładził przy tym plecy ukochanej, nasłuchując jej oddechu.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  65. Zamruczał potakująco, nie chcąc drążyć tematu. Wyczuł bowiem, że w głosie Elle przebrzmiewa coś więcej, niż obawa o firmę. Wolał nie zagłębiać się w coś, co doprowadziłoby do jakiejś ciężkiej rozmowy, był w takim stanie, że nie umiałby się od tego należycie zdystansować. Stres zrobił swoje i Arthur nie mógł się doczekać momentu, w którym w końcu będzie mógł go od siebie całkowicie odsunąć. Nie chciał dłużej się martwić, bo to było wyczerpujące i wiedział, że Elle ma rację, że przecież ona i Matty są pod specjalistyczną opieką, ale to było od niego silniejsze. To był dopiero początek. Miał martwić się już do końca życia, mniej czy bardziej świadomie.
    - Mimo wszystko wolę w zdrowiu – szepnął, odwzajemniając delikatny uśmiech. – Nie zostawię cię w żadnej chorobie, ale jednak zdrowie jest znacznie przyjemniejsze – roześmiał się cicho, choć nie było mu do śmiechu.
    Spodziewał się wiele odpowiedzi, potrafił sobie wyobrazić nawet cichy śmiech, ale to, co powiedziała Elle sprawiło, że Arthur znieruchomiał, a zaraz potem odsunął się od niej nieznacznie, mierząc uważnym spojrzeniem jej pogrążoną w mroku twarz.
    - Nabijasz się ze mnie? – spytał, bo nie przywykł do takich słów padających z jej ust. Znaczy wiedział, że nie jest idiotą, miał, jakby nie patrzeć, trochę naukowych osiągnięć, jakimś cudem udało mu się założyć firmę, która nieźle prosperowała i nie uważał, by wszystko, co wychodziło z jego ust, okazywało się bzdurą, ale z kolei rzadko pozwalał sobie na mówienie o czymś głębszym, o czymś, co wywołałoby w jego żonie właśnie taką, a nie inną reakcję. Zwykle sam robił z siebie debila, wszystko obracał w żart albo kwitował jakąś ironiczną uwagą. Taki po prostu był i… I jakoś trudno mu było uwierzyć, że komplement z ust Elle może być prawdziwy, a nie prześmiewczy. – Tylko szczerze – poprosił i cicho westchnął, słysząc stwierdzenie dotyczące strachu. Opadł na poduszkę i wbił spojrzenie w ramę łóżka za plecami Elle. – Wiem. I wolałbym bać się za nas dwoje. Ale tak się nie da, więc… Musisz po prostu nauczyć się z tym żyć. Dasz radę, skarbie, jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam – posłał jej delikatny uśmiech i złożył delikatny pocałunek na ciepłym czole, przymykając powieki.
    Drgnął, słysząc głos brunetki i odsunął się od niej, jednocześnie unosząc się na łokciu.
    - Pójdę z tobą – oznajmił natychmiast i zsunął się z łóżka, a zaraz potem spojrzał na pogrążonego w śnie Matta. Zagryzł dolną wargę, wahając się przez chwilę. – Dasz radę sama? A może poprosimy pielęgniarkę, żeby przez chwilę go przypilnowała i pójdę z tobą? – zaproponował. Znowu był rozerwany. Z tego wszystkiego zapomniał o tym, że przyniósł ze sobą całą torbę owoców i machnął ręką w stronę szafki. – Wszystkiego po trochu. Nie wiedziałem, co będziesz głodna, więc przyniosłem… Cóż, całkiem sporo – uśmiechnął się z zakłopotaniem i przeczesał palcami swoje przydługie włosy.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  66. - Wykorzystujesz moją własną groźbę przeciwko mnie. Nieładnie, pani Morrison – zamruczał, uśmiechając się kącikiem ust, choć wątpił, że Elle dostrzeże to w ciemności. Uśmiech słyszalny był jednak w jego głosie i na to nic nie mógł poradzić. Poza tym te groźby zawsze kończyły się podobnie, a szpital i niedawny stres wcale nie był wyjątkiem. Arthur wręcz nie chciał, żeby to stanowiło wyjątek. Wiedział, że powrót do normalności wcale nie będzie łatwy, że to cały czas będzie im towarzyszyć mniej lub bardziej świadomie, ale potrzebował teraz tej namiastki ich zwyczajnego życia. Namiastki tego, co mieli dotychczas, a co teraz wydawało się mieć miejsce całe lata temu. A przecież minęło zaledwie dwa dni…
    - W takim razie… Dziękuję – szepnął, znowu całując jej czoło, choć wciąż był podejrzliwy. Prawda była taka, że w tym wypadku mierzył Elle swoją miarą. Spodziewał się jakiegoś wrednego przytyku po sobie, więc po swojej żonie automatycznie też, mimo że wiedział, iż ona taka nie jest. No, może czasami, ale podejrzewał, że to akurat był jego wpływ. W końcu z kim przystajesz, takim się stajesz, prawda? Wystarczy spojrzeć na czarnowidztwo, które najwyraźniej od niej przejmował, chociaż dotychczas był tym, który stara się widzieć przyszłość w jasnych barwach. Ale teraz, gdy jego syn, a zaraz potem żona leżeli w szpitalu… Po prostu nie potrafił się zmusić do pozytywnego myślenia. – Chociaż trochę czasami jestem durniem – dodał ze śmiechem, nie licząc nawet na to, że Elle zaprzeczy.
    - Na pewno? – spytał, przypatrując się jej badawczo. Starał się ocenić, jak bardzo będzie go potrzebowała, czy w ogóle tak się stanie, a zaraz potem przeniósł spojrzenie na pogrążonego w śnie Matta. O ile łatwiej by było, gdyby ludzi po prostu dało się klonować… Albo być jednocześnie w kilku miejscach na raz. – Dobrze, dobrze… Tak zrobię… - westchnął i odwzajemnił pocałunek, podążając wzrokiem za jej oddalającą się sylwetką. Dopiero po kilku sekundach się zreflektował, że o coś go prosiła. Wzdrygnął się i podszedł do szafki, na której wcześniej pozostawił torbę. Wyjął kiść winogron, jabłko i chyba kiwi, a na koniec zabrał się za obieranie mandarynek, ale myślami był daleko poza salą, więc nie skupiał się zbytnio na wykonywanych czynnościach. Kiedy Elle pojawiła się z powrotem na sali odetchnął z ulgą, ale zaraz znowu cały się spiął.
    - Skarbie, możesz nie zamykać do końca drzwi? – rzucił, zanim zdążyła zniknąć w toalecie i westchnął głęboko. – Po prostu… Nie będę naruszał twojej prywatności, ale muszę wiedzieć, że wszystko jest okej, że… Nie zasłabłaś, nie przewróciłaś się… Rozumiesz, prawda? – spojrzał na nią błagalnie, mając nadzieję, że nie będzie robiła z tego wielkiego problemu. Naprawdę potrzebował świadomości, że wszystko z nią w porządku. To pozwalało mu funkcjonować nie tyle psychicznie, co fizycznie, bo z chwilą, w której znalazła się z powrotem w tym samym pomieszczeniu dłonie Arthura przestały drżeć, a ciało odrobinę się rozluźniło.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  67. - O nie, nie, mistrz jest tylko jeden. Dopuszczam do siebie jedynie to, że nasze dzieci mogą to odziedziczyć, wtedy ustąpię im miejsca, ale teraz… Zawsze będziesz uczniem, już ja się o to postaram – roześmiał się cicho i przesunął opuszkami palców najpierw po jej policzku, potem po nosie, a na końcu po rozciągniętych w uśmiechu wargach, które zaraz potem ucałował delikatnie z cichym pomrukiem. Wiedział, że nic więcej nie wchodzi w grę, ale chciał korzystać z jej bliskości, bo… Bo musiał czuć, że ma ją przy sobie, że nigdzie nie odeszła, że dalej tutaj z nim jest i nie wybiera się nigdzie dalej, niż do dyżurki pielęgniarek czy toalety, a na pewno nie na drugi świat. Miał wrażenie, że to szybko nie minie; ten cały strach o jej zdrowie, o… O śmierć, która przecież znajdowała się wtedy za rogiem. Widział to po niej, choć nie chciał dopuszczać do siebie tego obrazu. Prawda jednak była taka, że kiedy ich spojrzenia się spotkały… Niemal słyszał w głowie, jak Elle się z nim żegna i niewiele brakowały, aby rozpadł się na kawałki. Nie chciał nigdy więcej czuć się w taki sposób. Już raz ją stracił, nie mógł dopuścić do tego, żeby to znowu się stało, tym razem na zawsze.
    - Dziękuję – szepnął jedynie i odetchnął z ulgą. Oczywiście, że podsłuchiwał. Nasłuchiwał każdego odgłosu dochodzącego z łazienki, a kiedy zapadała cisza, natychmiast cały się spinał, gotów wstać i pobiec do Elle, gdyby potrzebowała jego pomocy. Rozluźnił się dopiero, kiedy opuściła pomieszczenie i znalazła się z powrotem na łóżku. Z uśmiechem przysiadł na jego skraju i postawił na jej skrzyżowanych nogach talerz z owocami. Urwał sobie winogrono i podążył w ślad za jej spojrzeniem. Uśmiech zniknął, gdy zatrzymał wzrok na pogrążonej w mroku twarzy synka, a potem na opatrunku biegnącym przez jego klatkę piersiową. Przemknęło mu przez myśl, że Matty jest taki malutki, taki bezbronny… Jak miał sobie poradzić z walką o zdrowie? Przecież musieli mu pomóc…
    - Odsypia narkozę – mruknął, choć nie wiedział, po co właściwie to robi, skoro oboje zdawali sobie sprawę z tego, jak to działa. – Nie będzie… Dostaje leki, skarbie, nic nie będzie go bolało – powiedział, posyłając ukochanej delikatny uśmiech i oparł dłoń na jej kolanie, ściskając je krótko. – Wystarczy, że tu jesteśmy, kochanie. Teraz mogą mu pomóc tylko lekarze – westchnął cicho. Po chwili namysłu pochylił się do przodu i oparł czoło na udzie Elle, przymykając zmęczone powieki. Potrzebował snu, ale przecież nie mógł spuścić Elle z oka. Musiał wytrzymać, chociaż nie wiedział, jak długo jeszcze da radę. Zaczynał jej trochę zazdrościć tej lekowej drzemki, sam chętnie by sobie taką strzelił… - Tego nie mogę ci obiecać, ale… To tylko kilka dni. A potem wrócimy do domu, zajmę się dziećmi, a ty weźmiesz sobie długą, relaksującą kąpiel… Może potem zrobię ci masaż, hm? Jak już Thea i Matty pójdą spać i będę mógł zająć się należycie tobą – zamruczał i uniósł delikatnie głowę, żeby złożyć na jej udzie kilka krótkich pocałunków. – Och, spanie… Chyba już trochę jestem na nogach, że nawet na samo słowo robię się jeszcze bardziej zmęczony, hm?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  68. Zamruczał z zadowoleniem, gdy przeczesała palcami jego włosy, bo uwielbiał, kiedy to robiła, a zaraz potem pomruk zmienił się w krótkie, pełne zrezygnowania westchnienie. Podążył dłońmi do przodu i oparł je na udach ukochanej, delikatnie masując ich zewnętrzną stronę powolnymi ruchami. Myśli trochę mu uciekały, ale mimo zmęczenia był w stanie jeszcze skupić się na tyle, żeby ogarniać, co Elle do niego mówi. I nic z tego mu się nie podobało, bo znał ją wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, iż zaraz takie słowa prawdopodobnie przekształcą się w jakieś poczucie winy czy inne zdenerwowanie stanem synka. Martwił się, bo ona się martwiła, a przecież nie mogła. Nie wiedział jednak, jak przekonać ją do swojego podejścia, do świadomości, że przecież Matty zdrowieje, że teraz najgorszym, co go czekało, to zrośnięcie mostka i zagojenie rany, a lekarze się nim zajmują.
    - Skarbie… - zaczął cicho i odetchnął głęboko. – Nic mu nie jest. Naprawdę nic mu nie jest, nie mówię tak tylko dlatego, żeby cię uspokoić. Przecież słyszałaś Montgomery’ego, wszystko jest już w porządku, teraz musi tylko odzyskać siły. I tak nic byśmy nie zrobili, nie jesteśmy lekarzami, a ty… Proszę, błagam, postaraj się to dla mnie zrobić i się nie denerwuj, dobrze? – szeptał, nieco bardziej nerwowo wodząc dłońmi po jej nogach. Nie chciał się jednak podnosić. Było mu dobrze z jej bliskością, chociaż okoliczności nie należały do wymarzonych. – Jeśli coś ci się stanie… - zaczął, ale urwał, bo nie potrafił dokończyć myśli. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której ją traci, nie wiedział, co by wtedy zrobił. Oczywiście, musiałby żyć dalej choćby ze względu na dzieci, ale… Nie, nie mógł i nie chciał o tym myśleć.
    - Nie, obiecałem, że zostanę obok, póki nie zaśniesz – przypomniał i wywrócił oczami, słysząc, jak go nazwała. – Poważnie? Naprawdę będziesz mnie tak nazywać? Wolę myszko - wymamrotał niezadowolony i pokręcił energicznie głową, z przeciągłym pomrukiem wyciągając się jeszcze trochę, żeby móc spleść ręce za Elle. – Wyśpię się jak już ty pójdziesz spać, tak się umawialiśmy – szepnął i drgnął, gdy pod przymkniętymi powiekami nagle mu pojaśniało, a w pomieszczeniu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Podniósł się gwałtownie i rozejrzał, oddychając z ulgą dopiero, kiedy jego spojrzenie padło na pielęgniarkę.
    - A co pan robi na łóżku pacjentki? – odezwała się głosem tylko odrobinę głośniejszym od szeptu, pokonując odległość dzielącą ją od Matty’ego. Przyjrzała się wyciszonej aparaturze i zmierzyła chłopcu temperaturę, po czym pokiwała z zadowoleniem głową i przeniosła uwagę na małżeństwo. – To niezgodne z regulaminem, proszę zejść – powiedziała twardo, na co Morrison wywrócił oczami i zwlekł się na podłogę, a następnie z naburmuszoną miną ruszył w kierunku fotela. – No, tak lepiej – rzekła kobieta, posyłając mu uśmiech i zmierzyła temperaturę Elle. – Jak się pani czuje? Wszystko w porządku? – dopytała i zerknęła z uznaniem na owoce. – Widzę, że ma pani apetyt, to bardzo dobrze. Proszę tylko pamiętać o wadze, rano sprawdzimy, czy wszystko jest pod tym względem w porządku.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  69. - Trzymam cię za słowo – szepnął jedynie, nie znajdując w sobie wystarczająco sił, żeby kontynuować ten temat. Nie chodziło nawet o to, że był naprawdę zmęczony i senny, po prostu… Nie chciał rozważać jej ewentualnej śmierci, bo był pewien, że sam temat może bardzo źle odbić się na jego psychice, a nie chciał znowu problemów, które mogłyby doprowadzić do czegoś jeszcze gorszego. Schizofrenia pojawiła się, kiedy Elle wyjechała do San Diego, nie chciał sobie nawet wyobrażać, co by się wydarzyło, gdyby miał jej nie zobaczyć już nigdy i wcale nie za sprawą wyjazdu do innego miasta.
    - Jestem, ale obiecałem i zamierzam dotrzymać obietnicy – odparł nieco mrukliwie, naprawdę nie mając najmniejszego zamiaru się ruszyć i jej zostawić. To znaczy wiedział, że będzie musiał prędzej czy później to zrobić, sam się upominał w myślach, że jego obecność na jej łóżku nie może przeszkadzać personelowi, ale nie teraz, kiedy wciąż nie spała i wyglądało na to, że nawet zbytnio o tym nie myśli. Naprawdę jej cholernie zazdrościł, zwłaszcza, że to była jego któraś już doba na nogach. Przymknięcia oka pod salą operacyjną nie liczył, bo cały czas czuwał, znajdował się bardziej w półśnie, niż rzeczywiście odpłynął.
    - No teraz to przegięłaś… Wcale nie brzmię jak dinozaur… Zresztą skąd wiesz? Żaden człowiek nigdy nie słyszał dinozaura, a w Parku Jurajskim użyczyły głosu bzykające się żółwie… Czy twoim zdaniem brzmię jak bzykający się żółw? – spytał z wyrzutem.
    I choć odpowiedzi nie uzyskał, bo przerwała im pielęgniarka, nie znaczyło to wcale, że zamierzał porzucić temat, a ze zmęczenia nie zdawał sobie sprawy z tego, jak cholernie jest to głupie. Chyba powoli osiągał swój limit przytomności, a wszystko przed oczami zaczynało mu się rozmywać. Przetarł je więc palcami i zamrugał kilka razy, żeby złapać ostrość na twarzy pielęgniarki.
    - Nie może pani na chwilę przymknąć oka? – spytał, tym samym zwracając na siebie uwagę kobiety. – Naprawdę na chwilę, żona nie chce zasypiać beze mnie, jak już zaśnie, ja się natychmiast usunę… - jęknął zbolałym głosem, a pielęgniarka pokręciła lekko głową.
    - Niestety, przykro mi… Lekarze i tak już nagięli regulamin, kładąc panią Morrison razem z Matthew – wyjaśniła, a w momencie, w którym opuściła salę, Arthur zaczął się podnosić, gotów wrócić na łóżko. Głos Elle jednak przygwoździł go z powrotem do fotela. Gdyby nie był tak zmęczony, prawdopodobnie wdałby się z żoną w dyskusję, ale… Ale miękkie siedzisko wręcz przyzywało go do siebie, dlatego opadł z powrotem.
    - Ja ciebie też… Dobranoc – wymamrotał i usiadł wygodniej, a zmęczenie całkowicie go pochłonęło, niemal pozbawiając przytomności.
    Poczuł się tak, jakby znowu był rodzicem maleńkiego, kilkutygodniowego dziecka. Płacz dobiegł jego uszu, wyrywając go ze snu tak gwałtownie, że zrobiło mu się niedobrze. Niezbyt się orientując, gdzie w ogóle jest, podniósł się gwałtownie i drżąc z zimna na całym ciele podszedł do szpitalnego łóżka, na którym leżał płaczący Matty.
    - Cichutko, synku, jestem tutaj, ćśś… Nie płacz, nie płacz, proszę cię… - szeptał, jedynie mimochodem pamiętając, że obok śpi Elle. Odruchowo chciał wziąć chłopca na ręce, ale zanim to zrobił przetarł oczy i wbił spojrzenie w opatrunek na jego klatce piersiowej. Cholera, jak miał uspokoić spanikowane dziecko, nie mogąc go wziąć na ręce? – Hej, Matty, patrz, tatuś ma twojego pluszaka! – powiedział, starając się zabrzmieć wesoło i podał chłopcu maskotkę.
    - Ała… Tu – wymamrotał chłopiec i wskazał na swoją drobną pierś.
    - Boli cię? Dobrze, za chwilę przestanie – odparł i szybkim krokiem opuścił salę, udając się do dyżurki pielęgniarek. Chwilę później wrócił w towarzystwie nieco podstarzałej kobiety, która zaaplikowała dziecku coś do kroplówki i bez słowa wyszła.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  70. W sumie trochę się nawet cieszył, że Elle zapadła w taki sen, iż nawet płacz Matty’ego nie był jej w stanie dobudzić. Powinna teraz odpoczywać, regenerować się, żeby jak najszybciej wrócić do zdrowia. Z drugiej strony był jednak świnią i trochę jej tego zazdrościł. Chociaż udało mu się przymknąć oko na kilka godzin, nie zdołał się wyspać. Oczy miał zapuchnięte i podkrążone, a zanim dotarł do łóżka chłopca, zatoczył się po drodze, mimo że nie miał daleko. Zaczął rozważać nawet krótką wycieczkę do domu, chociaż na dwie czy trzy godziny, żeby się zregenerować. Spanie na fotelu nie miało żadnych plusów, wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, że kark za chwilę odmówi mu posłuszeństwa. Co w sumie nie byłoby wcale dziwne, bo od czasu uszkodzenia kręgosłupa powinien na siebie uważać. Zwykle się do tego nie stosował, nie widział potrzeby, żeby nadmiernie dbać o swoje plecy, skoro nie dawały mu się na co dzień we znaki, ale teraz musiał przyznać, że odczuwa nieprzyjemne skutki.
    - Nie, kilka minut – odpowiedział na pytanie, pochylając się nad łóżkiem chłopca. Głaskał go po głowie i całował czoło, szeptając uspokajające słowa. – To dobrze, Elle. Powinnaś odpoczywać – zauważył Arthur, przenosząc spojrzenie na swoją ukochaną. Matty powoli łapał nieco bardziej miarowy oddech, a łzy przestały płynąć po jego skroniach. Widocznie leki zadziałały nie tylko przeciwbólowo, ale też uspokajająco. Przytulał misia do swojego boku i wodził wzrokiem po twarzach swoich rodziców, a potem po całej sali, a na jego twarzyczce malowało się niezrozumienie.
    - Jesteśmy u pana doktora, skarbie – zwrócił się do synka, ale ten zdawał się niezbyt zainteresowany słowami ojca. – Miałeś chore serduszko, ale już jest naprawione. Niedługo będziesz mógł wstać, może wtedy poszukamy tutaj jakichś kolegów? – zaproponował, uśmiechając się delikatnie. Czując dłoń Elle, Arthur cofnął odrobinę swoją i podniósł na brunetkę spojrzenie, nie przestając się uśmiechać, chociaż robił to raczej z przymusu, żeby jeszcze bardziej nie straszyć Matta. Źle się czuł, nie miał ochoty się uśmiechać. Ani mówić o tym Elle. Martwiła się już wystarczająco, jej zmartwienie doprowadziło do tego, że sama leżała na oddziale, nie mógł jej dokładać. Potrzebował… Kawy i czegoś przeciwbólowego. Tak, to było najlepsze, co mógł sobie zafundować.
    Kiedy Matty się uspokoił i zajął skubaniem paluszkami uszu maskotki, Arthur wyprostował się powoli, ziewnął przeciągle i przetarł palcami spuchnięte, zaczerwienione powieki.
    - Poradzicie sobie przez chwilę? – spytał, spoglądając na Elle. Pilnował się, żeby nie podążyć rękami do swoich lędźwi, gdzie kręgosłup pulsował tępym bólem. Zacisnął więc dłonie na ramie łóżka i oparł się o nią, chcąc choć trochę odciążyć plecy. Niewiele to pomogło. – Poszukam jakiegoś automatu z kawą. Albo jakiejś kawiarni. Czuję się jakbym był co najmniej po ostrej imprezie – wymamrotał, krzywiąc się. – Chcesz coś? Herbatę? – spytał, prostując się, ale to nie był dobry pomysł. Kręgosłup głośno strzelił, a Arthur wydał z siebie sapnięcie. – Kurwa – wyrwało mu się i szybko zasłonił dłonią usta, żeby nic więcej nie powiedzieć. Nie przeklinał przy dzieciach, nie chciał, żeby podłapały, ale ból był tak silny i nagły, że nie udało mu się powstrzymać. – Masz rację, jestem dinozaurem – wymamrotał, starając się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko grymas.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  71. - Powinnaś odpoczywać. I to właśnie robiłaś – odparł natychmiast nieco ostrzej, niż zamierzał, ale postarał się to załagodzić lekkim uśmiechem, który przywołał na twarz. Jeszcze tego brakowało, żeby się o coś obwiniała, choć głupszego powodu chyba nie mogłaby sobie znaleźć. Przecież dlatego on tu został: żeby zajmować się dwojgiem z trojga najbliższych sobie ludzi. Gdyby Elle była zdrowa, nie byłoby tematu, wszystko odbywałoby się tak, jak wcześniej to ustalili. Spędzaliby przy synu naprzemiennie po dwadzieścia cztery godziny, jedno zajmowałoby się chłopcem, podczas gdy drugie regenerowałoby siły. Ta opcja dawno temu odpadła. Musiał zająć się nie tylko synem, ale też żoną. – Nawet nie zaczynaj z żadnym wkręcaniem sobie dziwnych rzeczy – mruknął jeszcze, powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
    Pokiwał głową i właśnie dlatego chwilę potem się wyprostował: chciał po prostu iść i zaopatrzyć się w kawę, może na moment opuścić klinikę i poszukać jakiejś apteki, gdzie kupi coś przeciwbólowego, żeby nie martwić Elle jeszcze swoim stanem. Nie spodziewał się, że wystarczy jedna noc w niewygodnej pozycji, żeby jego plecy odmówiły posłuszeństwa. Wiedział, że nie jest tak sprawny, jak by chciał, ale przecież bez problemu nosił na rękach dzieci, bez wysiłku zdarzało mu się też podnosić Elle. Może stres się do tego przyczynił? Nie od dziś wiadomo, że ten wyniszczał organizm bardziej, niż cokolwiek innego, a jego żona była tego idealnym odzwierciedleniem.
    - Nie, Elle, poczekaj, zaraz mi przejdzie – powiedział, czy raczej sapnął i w końcu przeniósł jedną dłoń na plecy w miejscu, gdzie najbardziej bolały. Spróbował zmienić pozycję, ale miał wrażenie, że ktoś wbija mu szpilki prosto w kręgosłup. – Kochanie, proszę – jęknął, słysząc coś o pielęgniarce i podniósł na brunetkę błagalne spojrzenie. Czuł, jak do frustracji dołącza wściekłość. Był wściekły na siebie, że nie udało mu się zachować kamiennej twarzy i zdradził się z tym, że coś mu jest. W sumie byłby w stanie to zrobić, gdyby nie to gwałtowne chrupnięcie, którego nie przewidział. – Elle! – zawołał jeszcze, ale kobiety już nie było w pomieszczeniu. Zacisnął dłoń na ramie łóżka i przymknął powieki, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Tak, musiał to zrobić, było za późno na denerwowanie się.
    - Nic mi nie jest – oznajmił twardo, kiedy Elle weszła na salę w towarzystwie pielęgniarki. Kobieta natychmiast do niego podeszła, pytając, co się dzieje. – Boże, naprawdę, to tylko… Spałem w niewygodnej pozycji. I jestem spięty przez stres. Nic więcej, serio, nie róbmy problemu tam, gdzie go nie ma, okej? Chwilę tak sobie postoję, złapię pion, pójdę po kawę i coś przeciwbólowego i będę jak nowonarodzony – powiedział szybko.
    - Żona mówiła, że miał pan jakiś czas temu wypadek – odezwała się pielęgniarka. – To może być coś poważnego.
    - To nie jest nic poważnego – wycedził. I był pewien swoich słów. To nie mogło być nic poważnego, nie teraz. – Moje plecy mają się świetnie, po prostu jestem stary i nie mogę już spać gdzie i w jakiej pozycji popadnie – dodał nieco spokojniej i odetchnął głęboko. – Dacie spokój? – rzucił, spoglądając wyczekująco to na swoją żonę, to znowu na pielęgniarkę.

    dinozaur ❤️

    OdpowiedzUsuń
  72. To nie był czas ani miejsce na zajmowanie się samym sobą, dlatego wściekał się nie tylko na siebie, ale również na Elle, która niepotrzebnie podniosła alarm. Był przekonany, że za chwilę wszystko wróci do normy, że wystarczy przejść się parę metrów, rozciągnąć, a w nocy rozłożyć sobie koc na podłodze i spać na twardej powierzchni, zamiast na fotelu, który wygodny wydawał mu się przez kilka pierwszych minut, ale Arthur był tak zmęczony, że ani myślał, żeby się podnosić. Teraz miał po prostu za swoje. Tak czy inaczej nie uważał, żeby to było coś poważnego, a po wyjściu pielęgniarki zamierzał dobitnie powiedzieć swojej żonie, co myśli o jej przedwczesnej panice.
    - Nic mnie nie boli – wycedził, chociaż wszyscy w pomieszczeniu, na czele z nim samym, widzieli wyraźnie, że to kłamstwo. Bolało go. Cholernie. Za każdym razem, gdy zbierał się do zmiany pozycji na w pełni wyprostowaną, miał wrażenie, że za chwilę wyda z siebie nie tyle jęk, co raczej krzyk. Zagryzał więc dolną wargę i opierał się o ramę łóżka, czując, że teraz jedynie ona sprawia, że jeszcze stał na nogach. Musiał usiąść, ale dojście do fotela czy nawet przesunięcie się tak, żeby przysiąść na krawędzi materaca wydawało mu się wyczynem na miarę wspięcia się na Empire po rynnie bez zabezpieczenia.
    Chciał jeszcze coś powiedzieć, wygonić pielęgniarkę, ewentualnie poprosić ją o coś przeciwbólowego, ale jednak wygonić, tylko że Elle wyskoczyła z tym swoim zmartwieniem. Nie mogła się o niego martwić, miała w sobie już wystarczająco dużo stresu. Nie wiedział jednak, jaką przyjąć taktykę. Pozwolić komuś się obejrzeć, czy spróbować z udawaniem, że nic mu nie jest. To drugie wydawało się niemożliwe do wykonania, ale to pierwsze jeszcze bardziej, bo nie mógł zostawić swojej żony i syna, nie mając pewności, że Elle nic nie jest, bo akurat sytuacja z Matty’m była już dość jasna.
    - Żartujesz, tak? – spytał oburzony, słysząc o powrocie do domu. – Nie ma takiej opcji. Jeśli to cię uspokoi, pozwolę się komuś obejrzeć, ale powrót do domu w ogóle nie wchodzi w grę. Nie zostawię was tutaj samych, bo będę następnym, który wyląduje na oddziale z zawałem – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dobra, proszę robić swoje. Najlepiej to z silnymi opiatami podanymi prosto w żyłę – zwrócił się do pielęgniarki, a ta uniosła brwi.
    - Nie mogę podać leków, póki ktoś pana nie zbada. Inaczej każdy mógłby sobie wchodzić i prosić o coś przeciwbólowego, w tym narkomani – powiedziała, podkreślając ostatnie słowo, a Arthur wywrócił oczami. Chyba był ostatnim człowiekiem, o którego można się było pod tym względem obawiać. Udawało mu się całkiem nieźle funkcjonować na samym ibuprofenie po ostatnim pobycie w szpitalu. Ale skąd ta kobieta miała o tym wiedzieć?
    - Chyba pani nie rozumie – odezwał się cicho i przestąpił z nogi na nogę, ale szybko tego pożałował, kiedy kręgosłup gwałtownie zaprotestował. Nie udało mu się zdusić głośnego jęku i szybko wrócił do poprzedniej pozycji. – Nigdzie nie pójdę, bo nie mogę się ruszyć – wyznał w końcu, uznając, że skoro już przystał na badanie, może być szczery co do swojego stanu. – Chociaż aspirynę, nie wiem… - jęknął cicho, a kobieta westchnęła ciężko.
    - Zaraz wrócę – oznajmiła, opuszczając salę. Arthur podniósł spojrzenie na Elle i zacisnął wargi w wąską linię.
    - Ten numer ze wzbudzaniem we mnie wyrzutów sumienia… Zgnijesz za to w piekle, wiesz o tym, nie? – zwrócił się do swojej żony, nie odrywając od niej wzroku.

    wkurzony dinuś ❤️

    OdpowiedzUsuń
  73. - To nie wchodzi w grę – rzucił nieco ostrzej, żeby wiedziała, że jego pozostanie razem z nią i Matty’m w szpitalu w ogóle nie podlega żadnej dyskusji. Nawet jeśli nie byłby w stanie im pomóc, potrzebował oboje mieć na oku. Gdyby teraz pojechał do domu, zwyczajnie osiwiałby ze stresu. Albo trafił na oddział, nieważne, ważne, że nie poradziłby sobie z tym, że nie wie, co się dzieje z jego rodziną. O Theę się nie martwił, wiedział, że nic jej nie jest, poza tym była pod opieką swoich dziadków, którzy oddaliby za nią życie, tego był pewien. Natomiast Elle i Matt… Nie, nie mógł ich zostawić. – To się wyśpię na twardej podłodze i mi przejdzie – wycedził, jakby rzeczywiście nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Bo w sumie… Nie stanowiło. Nawet lepiej. Twarde podłoże mogłoby mu pomóc.
    - Wiem, ale specjalnie mówisz o tym w ten sposób, żebym miał wyrzuty sumienia! – odparował i zacisnął zęby, kiedy odruchowo chciał się przy tym poruszyć. Nie wiedział, co się wydarzyło z jego cholernymi plecami, ale był coraz bardziej pewien, że Elle ma rację, a on za szybko chciał zbagatelizować problem. Jeszcze nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło, nawet kiedy jeździł na wózku i czuł pierwsze ukłucia paniki. Nie, nie mógł panikować. Może kiedy lekarz zacznie go badać albo wcześniej, kiedy pielęgniarka go gdzieś przetransportuje i zostanie chociaż przez chwilę sam, ale nie mógł tego robić przy Elle. Nie mógł jej jeszcze bardziej denerwować, niż już była zdenerwowana. Co z tego, że była w szpitalu i w każdej chwili ktoś mógł jej pomóc? Nie chciał znowu narażać jej na to, co wydarzyło się wczoraj.
    Podążył za nią spojrzeniem, gdy obeszła łóżko i westchnął głęboko, wywracając oczami.
    - Idealnie się dobraliśmy, co? Para hipokrytów – mruknął z wyraźnie słyszalnym niezadowoleniem, ale zmusił się do tego, żeby posłać żonie lekki uśmiech. – Ja też nie chcę, żeby coś ci się stało, dlatego dam się zbadać, ale poza tym zapomnij, że spuszczę was z oka. Nigdzie się nie wybieram, choćby nie wiem co – powiedział i chciał pochylić się, żeby ucałować Elle w czoło, ale w ostatnim momencie sobie przypomniał, że akurat takie czułe gesty nie są teraz możliwe do zrobienia. – Wyobraź sobie, że całuję cię w czoło, dobra? – rzucił niby wesoło, ale dało się słyszeć, że jest to wymuszona wesołość. Cierpiał. Naprawdę cierpiał. Nie lubił się nad sobą użalać, właściwie nigdy tego nie robił, ale teraz musiał przyznać, że jest źle. Oczywiście nie na głos, nie chciał straszyć Elle. Przyznawał się do tego przed samym sobą.
    - Już jestem – od strony drzwi dobiegł ich głos, ale choć bardzo chciał, nie odwrócił się, żeby zobaczyć, czy pielęgniarka wróciła z czymś konkretnym, czy skaże go na drogę przez męki. – Przepraszam – zwróciła się do Elle i zaczekała, aż brunetka się odsunie, dopiero wtedy podchodząc do Arthura. Odłożyła metalową tacę na szafce przy łóżku Matta, a Morrison odetchnął z ulgą. – Dostanie pan lek o krótkim działaniu, żebyśmy zdążyli dotrzeć do gabinetu neurologa – powiedziała, zaciskając stazę nad łokciem mężczyzny. Zrobiła to tak, że nie musiał zmieniać pozycji, wystarczyło przekręcić rękę. – On zdecyduje co dalej – dodała, wkłuwając się w żyłę. Podała mu zastrzyk, a kilka sekund później Arthur poczuł, że ból odrobinę odpuszcza. Niedużo, ale na tyle, żeby mógł ostrożnie puścić ramę łóżka i nieznacznie się wyprostować. – Zapraszam, pomogę panu – pielęgniarka uśmiechnęła się delikatnie u wyrzuciła strzykawkę wraz z igłą oraz rękawiczki do kosza, a potem wzięła Arthura pod ramię, powoli prowadząc w kierunku wyjścia.
    - Zaraz wracam – rzucił do Elle i posłusznie poszedł z pielęgniarką.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  74. - A ja nie chcę, żeby coś stało się tobie – odparował natychmiast, choć tak naprawdę nie miało to większego sensu. Mogli się tak przekrzykiwać bezustannie, a jedyny wniosek, jaki się nasuwał, to że naprawdę się kochali i martwili o siebie wzajemnie. I jeszcze, że oboje byli uparci jak cholerne osły, ale to akurat wiadomo nie od dziś. To była jedyna cecha, którą całkowicie by wykreślił z tego małżeństwa. Albo chociaż połowicznie, bo gdyby jedno z nich umiało odpuszczać, niewykluczone, że uniknęliby przynajmniej kilku kłótni, które miały miejsce. I wielu cichych dni, kiedy ani Elle, ani Arthur nie chcieli ustąpić.
    - Nie, nie zrobiłbym – przyznał, mamrocząc pod nosem. – Ale to i tak było bardzo nie fair, musisz przyznać – zauważył i zacisnął wargi w wąską linię, a zaraz potem uśmiechnął się delikatnie, kiedy poczuł, że napięta atmosfera zaczyna powoli wyparowywać. – Dobrze, dobrze – mruknął, ale zrobił to na odczepnego. Nie, zdecydowanie nie wybierał się do domu.

    W drodze do gabinetu neurologa zdołał poprosić jeszcze pielęgniarkę, żeby zajrzała do Elle i upewniła się, że z brunetką wszystko jest w porządku, bo znał ją na tyle, aby widzieć wyraźnie, jak zdenerwowana była. Czy raczej jak bardzo starała się ukryć to zdenerwowanie. Kobieta obiecała, że na pewno jej przypilnuje, a potem weszła razem z nim do pomieszczenia, przekazała informację o środku, który dostał i się ulotniła.
    Trwało to znacznie dłużej, niż zakładał Arthur. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że nim mu nie jest, a to jedynie lekkie zawirowanie spowodowane stresem, zmęczeniem i brakiem wygodnego miejsca do spania. Zdarzało mu się już być przemęczonym, właściwie dość często, zwłaszcza w ostatnim czasie. Ale nigdy nie odbijało się to tak bardzo na jego zdrowiu.
    Gabinet opuścił późnym popołudniem z naręczem dokumentów, recept i skierowań. Dostał kolejny zastrzyk z czymś, co miało mieć znacznie dłuższe działanie, dzięki czemu nie musiał się martwić, że po drodze na salę Elle i Matty’ego zaniemoże. Wbijał przed siebie niewidzący wzrok i stawiał kolejne kroki bez udziału woli, jakby był robotem, a lekarz zaprogramował go na dotarcie do celu. Co miał w ogóle powiedzieć Elle? Ukrywać to przed nią? Przecież nie umiał, od razu zobaczyłaby, że kręci. Ale była chora, nie mogła się denerwować, a to nie była informacja, nad którą przeszłaby do porządku dziennego. Poza tym… Nie miał wiele czasu, żeby ją do tego przygotować, nawet jeśli zechciałby odłożyć powiedzenie o tym o kilka dni. Ciekawe jest to, że nie martwił się teraz o siebie, choć powinien. Smutna prawda była jednak taka, że zdołał się oswoić ze szpitalami, a wiszące nad nim za każdym razem widma nie miały większego znaczenia. Nie dla niego jako dla niego, bał się o swoją rodzinę. A z informacji, które przekazał mu lekarz, jasno wynikało, że przez jakiś czas nie będzie w stanie należycie się nią zająć. Miał odciążyć Elle, choć widział to raczej jako postaranie się, żeby nie musiała robić absolutnie nic, a tymczasem… Tymczasem znowu on miał zostać tym, którym trzeba będzie się zaopiekować, nie było innej opcji.
    Na salę wszedł w towarzystwie innej, ale przygotowanej do uspokojenia Elle pielęgniarki. Miała przy sobie jakiś środek uspokajający, a Arthur… Cóż, zakładał, że będzie potrzebny, dlatego poprosił kobietę, żeby z nim przyszła.
    - Zanim powiem ci, co się dzieje, pozwól podać sobie coś uspokajającego – powiedział, odkładając papiery na fotel. – Podejrzewam, że ci się przyda – wymamrotał nieco niewyraźnie.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  75. Właśnie tego chciał uniknąć. Widział, jak cholernie zbladła, słyszał nierówny oddech i jego serce na ten widok pękało. Gdyby kiedykolwiek miał wątpliwości, że jego żona go kocha i się martwi, widząc ją w takim stanie wszystkie nieprzyjemne myśli natychmiast się rozpływały, a on wiedział, że wszystkie uczucia, którymi ją darzył, są odwzajemnione.
    Co nie znaczyło, że chciał często się w tym upewniać.
    Tłumaczył sobie, że to było nieuniknione i jakkolwiek zacząłby tę rozmowę, ten moment i tak by się wydarzył. Dlatego wolał zabezpieczyć Elle i zawczasu poprosić pielęgniarkę o pomoc. Początkowo obawiał się, że ukochana może tej pomocy nie przyjąć, więc odetchnął z nieskrywaną ulgą, kiedy kobieta zrobiła przygotowany wcześniej zastrzyk. Umówili się tak, że zostanie przy całej rozmowie, bo naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać. Oczywiście wolałby przekazać Elle nowinę bez żadnych świadków, ale tak było bezpieczniej. Przede wszystkim dla niej.
    Odetchnął głęboko i podszedł do żony, po czym oparł ręce na jej ramionach i pogłaskał je powoli.
    - Miałaś rację – zaczął w końcu, unikając jej spojrzenia. Wodził wzrokiem za swoimi dłońmi. – To coś poważnego i… Mam przepuklinę kręgosłupa – wyrzucił z siebie na wydechu. – Nie będzie lepiej. Ruszam się, bo dostałem naprawdę jebitne leki, ale lekarz twierdzi, że nie mogę się nimi faszerować. Z kolei bez nich nie będę w stanie funkcjonować, więc… Zaproponował mi jedyne wyjście, które ma sens w tej sytuacji. Muszę poddać się operacji. I… Przez jakiś czas będę unieruchomiony. Nie będę jeździł na wózku, ale… To może się tak skończyć, jeśli coś spieprzą. Tego do siebie akurat nie dopuszczam. W każdym razie… Za dwa tygodnie mam się tu stawić i dać się zoperować. A do tego czasu… - urwał i wzdrygnął się na samą myśl o momencie, w którym opiaty przestaną działać. Jeśli chciałby porównać do czegoś swoje wcześniejsze samopoczucie, bez zbędnych ceregieli porównałby je do gówna. Dlatego przystał na operację. Nie wyobrażał sobie żyć w takim bólu. Nie, żeby krojenie kręgosłupa napawało go lepszymi wrażeniami, ale wyszedł z założenia, że naprawdę nie ma wyjścia, jakkolwiek próbowałby z tym walczyć.
    Podniósł w końcu spojrzenie na twarz Elle i ścisnął palcami jej ramiona, wstrzymując oddech. Przez ramię zerknął kontrolnie, czy pielęgniarka wciąż znajduje się w pomieszczeniu, ale na szczęście nigdzie nie poszła. Poświęcił więc niepodzielną uwagę swojej żonie i zagryzł dolną wargę.
    - Jak się czujesz? – szepnął, przypatrując się uważnie jej bladej twarzy. Miał wrażenie, że widzi na jej czole kropelki potu, ale nie miał pojęcia, czy to wynik wcześniejszego zdenerwowania, czy może swoim wyznaniem tylko pogorszył jej stan. – Wszystko w porządku? – dopowiedział i uniósł jedną dłoń, by z troską przesunąć wierzchem palców po jej skroni. Miał rację, poczuł na skórze wilgoć. To, co się z nim stało, było nieuniknione, ale i tak wściekał się sam na siebie, że wydarzyło się akurat teraz. – Powiedz coś – poprosił cicho.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  76. Opuścił wzrok, kiedy zauważył ruch dłoni Elle, ale nie rozdzielił jej palców. Zwykle to robił, nie lubił, gdy w jakikolwiek sposób się krzywdziła, ale uznał, że to jest dobry moment na to, żeby spróbowała sobie z tym wszystkim poradzić wszelkimi dostępnymi sposobami. Dopiero coraz bardziej nerwowe ruchy zaalarmowały go na tyle mocno, że przesunął dłonie w dół po jej rękach i rozdzielił je, zamykając w uścisku własnych palców. Przyglądał się jej z troską, kompletnie nie przejmując się własnym stanem. Liczyło się tylko to, żeby nie dopuścić do kolejnych zawirowań w jej organizmie. Może jednak lepiej było to ukrywać? Jeśli miał odpuścić zasadę transparentności ze swojej strony, to była ta chwila, pewnie zdołałby wymyślić jakąś zgrabną wymówkę, bo miał ich przecież na podorędziu całkiem sporo: zaczynając od nerwów, na niewygodnym miejscu do spania kończąc. Ale czy na dłuższą metę byłby w stanie to ukryć? Jak wytłumaczyłby łykanie tabletek co sześć godzin? Jak wyjaśniłby, gdyby nie zdążył ze środkami przeciwbólowymi i znowu byłby unieruchomiony, nawet jeśli tylko na chwilę? Aż w końcu jak ukryłby zniknięcie na kilka dni i powrót z rozoranym kręgosłupem? Owszem, mógłby przez jakiś czas nie pokazywać jej się bez górnej części garderoby, ale w okolicach pleców nie miał żadnych blizn, mimo że na całym jego ciele widniało ich całkiem sporo. Od razu zorientowałaby się, że coś było nie tak. Nie wspominając o unieruchomieniu, które było po takiej operacji nieuchronne.
    Musiał jej powiedzieć. Nie było innej opcji, nawet w tej sytuacji. A odwleczenie tego w czasie nie miało sensu, bo po pierwsze, wściekłaby się, a po drugie jej serce nie było sprawne, a kilka dni nie mogło tego zmienić.
    - Nigdy – powiedział głosem wypranym z wszelkich emocji. Musieli spojrzeć prawdzie w oczy: byli przeklęci. Nie chodziło o związek, raczej o nich jako osoby. Cały czas wisiały nad nimi czarne chmury. Cały cholerny czas. – Nic mi nie będzie – oznajmił twardo i ścisnął odrobinę mocniej jej dłonie. – Wstępnie mam skierowanie tutaj, ale jeszcze się zorientuję. Elle, nic mi nie będzie, rozumiesz? Zawsze wychodzę cało z takich rzeczy, jestem jak pieprzony karaluch po wojnie jądrowej – spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie ponury grymas. Odetchnął głęboko i pokiwał lekko głową. Nagle na myśl przyszło mu coś innego. To nie musiało się stać za dwa tygodnie, taki był wstępny termin. Arthur miał jednak więcej opcji. Oczywiście jedna z nich zakładała życie przez jakiś czas na lekarz, ale był w stanie się poświęcić. Nie potrafił jednak ocenić, co byłoby w tym momencie lepsze. – Mogę z nim porozmawiać, żeby zrobić to teraz, póki Matty jest w szpitalu i medycy mają was na oku. Obaj będziemy dochodzić do siebie w tym samym czasie. Albo… Albo odłożę operację do momentu, aż Matt całkiem wyzdrowieje, a twój stan się ustabilizuje – wyrzucił z siebie szybko, nie dając Elle okazji do tego, żeby mu przerwała. Przysunął się jeszcze odrobinę i spojrzał na twarz ukochanej z prawdziwym przerażaniem.
    - Usiądź – polecił natychmiast i poprowadził ją w stronę łóżka. Delikatnie acz zdecydowanie nacisnął na jej ramiona, zmuszając do tego, żeby przysiadła na materacu. Sam chciał kucnąć na podłodze, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie wiedział, na ile pod wpływem środków przeciwbólowych może sobie pozwolić na ruch. Chodził, siadał i wstawał, ale to nie był dobry moment, żeby sprawdzać więcej.
    - Pójdę po doktora Northa – odparła pielęgniarka i zniknęła z pomieszczenia. Arthur natomiast przycupnął ostrożnie obok Elle i objął ją ramieniem, przytulając do siebie.
    - Nie denerwuj się, błagam… Nie denerwuj się. Mi nic nie będzie, ale tobie… Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie mogę – szeptał, czując, że jego gardło zaczyna zaciskać się z nerwów. – Oddychaj. Oddychaj głęboko…

    równie zmartwiony artek ❤️💔

    OdpowiedzUsuń
  77. Patrzył, jak jej stan się pogarsza i czuł, jak w jego oczach zbierają się łzy, których nie mógł dłużej hamować. I tak radził sobie długo, ale teraz, kiedy znaleźli się w takiej sytuacji, nie potrafił powściągać emocji. Był przerażony. Prawdziwie przerażony tym, co się działo. Nigdy tak się nie bał. Żadna jego wycieczka na drugą stronę nie równała się z tym, co przeżywał teraz. Bo nie chodziło o niego samego, chodziło o osobę, którą kochał najbardziej na świecie, osobę, która nadała sens jego życiu. Kochał Elle tak mocno, że nie potrafił sobie wyobrazić scenariusza, w którym miałby ją stracić. A teraz ta perspektywa stała się tak namacalna, że nie potrafił jej udźwignąć.
    W całym rwetesie Matty również przebudził się i zaczął płakać, ale Arthur zdawał się kompletnie nie zwracać na to uwagi. Chwilę wcześniej podniósł się z łóżka, ale jego nogi jakby wrosły w ziemię, a on sam nie był pewien, czy jeszcze w ogóle oddycha. Jedyne, z czego zdawał sobie sprawę, to z płynących po policzkach łez i faktu, że podał Elle swoje ręce, żeby mogła je mocno ścisnąć. Patrzył na nią i nie potrafił jej pomóc… Tak bardzo chciał, a nie umiał. Ile by dał, żeby zabrać od niej wszystkie te problemy i wziąć je na siebie… To on teraz powinien się dusić, nie ona, do cholery! On nie był dobrym człowiekiem, zasłużyłby sobie na taki los, ale nie Elle. Elle nie zasłużyła sobie na to wszystko.
    Z tego wszystkiego nie przesunął się, kiedy North mu to nakazał, pielęgniarka musiała w tym pomóc. Odsunął się kilka kroków i objął się ramionami, dopiero po czasie zdając sobie sprawę z tego, że Matthew płacze. Spojrzał na syna, ale nie podszedł, żeby go uspokoić. Jakby zapomniał jak być ojcem.
    Przez to wszystko nie zrozumiał od razu, że lekarz chce z nim rozmawiać na zewnątrz. Znowu był rozdarty. Z jednej strony nie chciał spuścić oczu z Elle, z drugiej powinien zająć się Mattem, a teraz pojawiła się jeszcze trzecia, w której musiał wyjść i dowiedzieć się, co chce mu powiedzieć kardiolog. Miał dość… Naprawdę szczerze dość wszystkiego.
    Patrzył na mężczyznę i nie docierało do niego, co chce przekazać. Mrugał zapuchniętymi oczami i patrzył to na Northa, to znowu na wejście do sali, w której leżała Elle i Matt.
    - Co? – zdołał wydusić słabo. Jego mózg nie pracował jak powinien i brunet potrzebował naprawdę długiej chwili, żeby zrozumieć, co się dzieje. – O czym pan mówi? – wyszeptał, ale mimo cichego głosu dało się w nim słyszeć wyraźną nutę przerażenia. Jak to system kontaktu? Co to w ogóle miało znaczyć, do cholery? – O czym ty mówisz, człowieku?! – rzucił nieco głośniej, nie siląc się nawet na żadne formy grzecznościowe. Nie odrywał spojrzenia od mężczyzny, a całe jego ciało zaczęło drżeć. Szczękał zębami, jakby nagle temperatura na korytarzu spadła o kilkanaście stopni. Wciąż obejmował się rękami, ale teraz z zupełnie innego powodu: musiał to robić, żeby nie zacisnąć palców na ramionach lekarza i nim mocno nie potrząsnąć. – Co to w ogóle znaczy?! Że mam ją tak po prostu zostawić? Ich? Przecież… Oni… Oni mnie potrzebują… - trzy ostatnie słowa wyszeptał i cofnął się o krok, a potem następny i następny, aż natrafił na ścianę. Oparł się o nią i opuścił głowę, jednocześnie splatając palce na karku. – Pomóż jej, błagam… Ona nie może tak cierpieć – wyjęczał, ponownie podnosząc wzrok na mężczyznę. – Dobrze… Zrobię wszystko, co będzie trzeba, tylko jej pomóż…

    💔💔💔

    OdpowiedzUsuń
  78. To była jedna z tych sytuacji, w których Arthur siłą musiał powstrzymywać samego siebie przed jakimś konkretnym działaniem. W tym momencie było nim wbiegnięcie z powrotem do pomieszczenia, w którym przebywali jego bliscy. Teoretycznie wiedział, że Elle nic nie grozi, że sam przewidział wszystko w porę i przyprowadził pielęgniarkę, która była jak zbawienie, Villanelle była więc pod dobrą opieką i fachowym okiem. Praktycznie jego serce biło z taką siłą i szybkością, jakby przez klatkę piersiową chciało się wyrwać w kierunku ukochanej, a on sam w jakiś sposób jej ulżyć, choć dobrze wiedział, że żaden nie istniał, a jedyna osoba, która teraz była dla niej odpowiedniejszym towarzystwem, stała przed nim.
    Arthur spoglądał na lekarza i zdawał się nie rozumieć żadnego z wypowiadanych przez niego słów. Łzy wciąż spływały po policzkach bruneta, a on sam drżał tak bardzo, że zaczynał przypominać alkoholika na delirce. Nie potrafił zebrać myśli, nie umiał przywołać w głowie nic innego, niż obraz Elle ewidentnie niemogącej złapać oddechu. I to przez niego. To on doprowadził ją do takiego stanu, bo zachciało mu się pieprzonej szczerości. Może można było to wszystko ukryć, przy odrobinie wyobraźni… Kurwa, ale co by się wydarzyło, gdyby dowiedziała się w międzyczasie i stałoby się to w domu, z daleka od lekarzy, pielęgniarek i leków?
    Nie, nie mógł o tym myśleć, skupił się więc na słowach padających z ust Northa i próbował je przyswoić. Odruchowo pokręcił głową, przyznając, że nie jest z nim dobrze. Ani przez chwilę nie było. Miał wrażenie, że zaraz się porzyga.
    - Nie, ale sobie poradzę – zwerbalizował w końcu swoje myśli, ale zrobił to tak słabym głosem, że sam sobie nie uwierzył. Nie mógł jednak ściągać na siebie uwagi lekarza, którą ten powinien poświęcić teraz Elle. – Boże, co ja jej zrobiłem… - wyszeptał z niedowierzaniem, kręcąc mocno głową. Gdyby mógł, zsunąłby się po ścianie, ale na samą myśl, że miałby znowu narazić się na taki ból i próbować go ukryć robiło mu się niedobrze. – To co mam jej powiedzieć? Pójdę zaraz do lekarza, powiem mu, że chcę tej operacji jak najszybciej, póki Elle leży w szpitalu i macie na nią oko… Ale jak mam to przed nią ukryć? Przecież zniknę i to nie na chwilę, nawet jeśli się nie przyznam, ona zrozumie, że coś się dzieje. Moja żona nie jest głupia i potrafi zobaczyć więcej, niż wydaje się nawet mnie samemu – wyrzucił z siebie, uprzednio łapiąc głębszy wdech, żeby jego głos zabrzmiał nieco wyraźniej i głośniej. Odepchnął się od ściany i przeszedł wzdłuż niej w tę i z powrotem, próbując się choć trochę uspokoić. Nie potrafił. Przemknęło mu przez myśl, żeby poprosić o coś uspokajającego, ale szybko przywołał się do porządku. Musiał myśleć jasno, a nie otępiać się lękami. I tak był na silnych prochach, nie potrzebował na to niczego więcej, co mogłoby zrodzić potencjalne problemy. – Czy ta zastawka… - zaczął, zbierając się w sobie. Zatrzymał się w poprzednim miejscu i opuścił ręce wzdłuż ciała, ale tylko na chwilę, nie wytrzymał długo. Objął się ramionami i w końcu spojrzał na twarz lekarza, nie łudził się jednak, że coś z niej wyczyta. Był w takim stanie, że nie zauważyłby przed sobą seryjnego mordercy, nawet gdyby ten trzymał w rękach karabin. – To będzie tak wyglądać cały czas? Aż w końcu dotrze do takiego momentu, że potrzebna będzie operacja… Panie doktorze, ona naprawdę jest cholernie wrażliwa, cały czas się czymś stresuje, nawet jeśli nie ma czym, bo to zwykłe pierdoły. Czy… Czy nie można jej tego zaoszczędzić? Może… Może lepiej… - urwał, nie wiedząc, jak to ująć. Nie był lekarzem, nie wtrącał się w ich kompetencje, ale wyciągał wnioski z tego, co usłyszał. A North jasno powiedział, że przy stresie stan Elle będzie się pogarszał. – Może lepiej temu zapobiec i teraz… Zająć się tą zastawką...?

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  79. Może i pociągnąłby wcześniejsze tematy ich rozmowy, ale przecież Elle zdecydowała, że nie chce z nim rozmawiać, prawda? To dlatego milczał jak grób, kiedy prowadził Samuela oraz Villanelle do wcześniej upatrzonego miejsca, na które natknął się zupełnie przypadkowo podczas jednego ze spacerów. Nogi przyniosły go tutaj same i wtedy, przed paroma tygodniami, wyspiarz nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Żeby niemalże w centrum miasta, w jego zielonej części, która miała służyć dobru lokalnej społeczności, działy się takie rzeczy? Po tym odkryciu sam Jerome zaczął uważniej przyglądać się otoczeniu i zauważył, jak wiele śmieci panoszyło się wokół. Papierki po batonikach, puste butelki, puszki, opakowania po fast foodach, niedopałki… Gdyby jeszcze w mieście nie było koszy, ale te znajdowały się niemalże na każdym rogu, przy każdych światłach, każdej ławce i latarni, tak, że wystarczyło przejść mniej niż kilka metrów, by wyrzucić śmieć tam, gdzie jego miejsce. Dlaczego więc ludzie jak gdyby nic wyrzucali papierki pod własne nogi? Może była to kwestia wychowania? On bowiem chyba spaliby się ze wstydu, gdyby tak zrobił. Sumienie by mu na to nie pozwoliło! Bardzo tego nie rozumiał i postanowił coś z tym zrobić, a akcja charytatywny była ku temu wspaniałą okazją.
    Stąd, kiedy Elle jednak zdecydowała się do niego zwrócić, spojrzał na nią z ukosa, unosząc przy tym jedną brew. Uwaga o tym, że był dzieciakiem na pewno nie miała im pomóc w zakopaniu topora wojennego, tym bardziej, że brunetka przeczyła sama sobie.
    — A zastanawiałaś się, co zrobisz, jak któreś z twoich dzieci zapyta, skąd się wzięło? — odparował, przyglądając jej się uważnie. — Będziesz opowiadać o kwiatkach i pszczółkach, kapuście czy może jednak o bocianie? — dopytywał, wręcz świdrując ją wzrokiem. — Dorośli ludzie uprawiają seks, Elle. Ba, wszystko wokół nas jest seksualizowanie, bo seks się dobrze sprzedaje. Jakim cudem jeszcze wychodzisz z domu? — drążył i wcale nie wyglądał przy tym tak, jakby żartował czy się z nią droczył. — Możesz nie lubić i nie przepadać — oznajmił, używając dokładnie jej słów. — Ale to tylko głupia kostka! — żachnął się, wywracając oczami. — Skoro ci się nie podoba, to oddawaj — postanowił z zaciętą miną i wyciągnął zdrową rękę po drobny przedmiot, o który im poszło, a który cały czas spoczywał w kieszeni jej płaszcza. Trwał tak przez kilka uderzeń serca, aż uznał, że nie ma to większego sensu i opuściwszy rękę, pokręcił głową. Przecież zupełnie niepotrzebnie się unosił, prawda?
    — Dobrze — oznajmił, najwyraźniej kapitulując. — Przepraszam, masz rację. Zrobiłem to z premedytacją, ponieważ doskonale wiedziałem, jaka będzie twoja reakcja — przyznał i uśmiechnął się półgębkiem, ponieważ ta reakcja sprawiła mu również niemałą satysfakcję. — Ale na litością boską, Elle… Thea naprawdę niedługo zacznie pytać o takie rzeczy — dodał trochę na własną obronę, a trochę dlatego, że to rzeczywiście było wielce prawdopodobne i jego przyjaciółka w żaden sposób nie mogła przed tym uciec. — Lepiej, żebyś nie opowiadała zbyt długo o kwiatkach i pszczółkach, chyba że zależy ci na zostaniu młodą babcią, wtedy nic mi do tego! — rzucił, unosząc dłonie w obronnym geście i zaśmiał się krótko.
    Samuel z kolei jedynie przyglądał się temu wszystkiemu z boku, myśląc sobie, że nie warto było licytować się, które z nich zachowywało się jak dziecko, ponieważ robili to oboje.

    [Zdecydowanie zatęskniłam za ciepełkiem i jego namiastkę mam chociaż w karcie ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  80. Słuchał Northa, rozumiał jego słowa, ale one nie sprawiały, że czuł się mniej winny. Trzeba było skłamać, a później ewentualnie myśleć, jak wytłumaczyć swoje zniknięcie i chwilową niedyspozycję. Przecież nie musiał jej mówić, że czeka go operacja. Była upoważniona do informacji o stanie jego zdrowia, może prędzej czy później wpadłaby na to, żeby dopytać kogoś o to, co się wydarzyło, ale może… Może do tego czasu leki zaczęłyby działać i nie istniałoby tak wielkie ryzyko?
    Lekarz szybko jednak rozwiał jego wątpliwości. Nie, nie było opcji, żeby się polepszyło. Miało być jeszcze gorzej. Jak mieli w ogóle żyć w taki sposób? Przecież los ich nie oszczędzał, po spokojnym czasie zawsze nadchodziła mniej czy bardziej niebezpieczna burza. Dotychczas zawsze wychodzili z zawirowań obronną ręką, ale nie dało się ukryć, że dostawali w kość. Arthur wiedział, że to się nie uspokoi, stracił już nadzieję na pełne ładu i ciszy życie. Jak mieli sobie ze wszystkim poradzić, skoro Elle ewidentnie nie była w stanie, który by to umożliwiał?
    - Stresuje się – odparł natychmiast. Nie miał co do tego wątpliwości. – Jest czarnowidzem, a to jeszcze bardziej ją nakręca. Próbowałem ją tego oduczyć, za każdym razem przekonuję, że będzie dobrze, ale to nie działa, więc… Ona po prostu… Wszystko bierze bardzo do siebie. A nie chce się zgodzić na żadną terapię, zresztą mam wrażenie, że wcale by jej to nie pomogło – westchnął ciężko. To, co słyszał z ust lekarza, ani trochę go nie pocieszało. Znał Elle na tyle, żeby wiedzieć, że gdy tylko sam Arthur przekroczy próg sali, w której leżała, ona natychmiast zacznie się znowu nakręcać. Zasypie go pytaniami, potencjalnymi rozwiązaniami, zacznie nakreślać przyszłość pod kątem rekonwalescencji Matta i operacji Arthura, to z kolei doprowadzi do kolejnego wyrzutu stresu, stres do następnego ataku i… Nie chciał nawet o tym myśleć.
    - Panie doktorze… - odezwał się, czując, że lekarz chce odejść. – To, że nic jej nie powiem, nic nie da, wystarczy, że tam teraz będę – jęknął i zasłonił twarz dłońmi. Przez chwilę trwał w bezruchu, próbując wszystko sobie poukładać. – Ale nie chcę jej zostawiać… Co mam robić? Boże, niech mi pan powie, co mam robić – wyrzucił z siebie błagalnie i opuścił ręce, spoglądając na mężczyznę z widocznym w ciemnych oczach zagubieniem. Zawsze, kiedy myślał, że znaleźli się w najbardziej popieprzonej sytuacji bez wyjścia, najtrudniejszej, jaką Arthur potrafił sobie wyobrazić i jaką przeżył, życie pokazywało, że może dosrać im jeszcze bardziej. Teraz chyba osiągnęli apogeum, bo Morrison nie widział żadnego rozwiązania. Pokładał nadzieję w kardiologu, ale była bardzo płonna, gotowa w każdej chwili ulecieć. – Nie potrafię znaleźć żadnego rozwiązania w tym momencie – szepnął, czując, że jego ciało zaczyna ogarniać panika. Oddech przyspieszył i się spłycił, serce waliło jak szalone, a plecy bruneta oblał zimny pot. Bał się. Tak cholernie się bał, jakby sama śmierć chuchała mu w kark, choć nie on umierał. To z jego żoną działy się straszne rzeczy, co wydawało się znacznie gorsze.

    artek

    OdpowiedzUsuń
  81. Pokiwał energicznie głową, przyznając lekarzowi rację. Tak naprawdę nie sądził, że cokolwiek będzie w stanie zadziałać na jego żonę. Spodziewał się, że z największą upartością będzie twierdziła, iż sama sobie poradzi, dokładnie tak jak w przypadku serca. Chyba nie powiedziała tego wprost, nie był w stanie sobie w tej sytuacji przypomnieć, ale mógłby się założyć, że myślała, że sama sobie da radę. Z utrzymaniem nerwów na wodzy mogło być tak samo, choć jak na dłoni było widać, że ewidentnie sobie nie radziła. Gdyby było inaczej, nie wylądowałaby na oddziale z zagrożeniem życia, do jasnej cholery!
    - Tak, proszę to zrobić, proszę to zrobić – wymamrotał nieco nieprzytomnie. Słysząc kolejne słowa lekarza podniósł na niego spojrzenie pełne nadziei. Ta jednak okazała się płonna, bowiem po wstępie usłyszał ale, co z założenia nie wróżyło nic dobrego. Ludzie nie potrafili wczuć się w ich sytuację. Tylko oni sami tak naprawdę wiedzieli, ile już przeżyli we wspólnym życiu i zawsze musieli radzić sobie bez niczyjej pomocy. Wiedział, że czeka ich to samo w tym momencie, ale gdzieś w głębi duszy liczył na to, że chociaż raz ktoś ich w tym wyręczy albo pomógł w rozwiązaniu, tymczasem… Po prostu nie było takiej opcji, bo nie było z tej sytuacji żadnego dobrego wyjścia.
    - Proszę jej dać coś na sen – powiedział dla odmiany tak pewnym głosem, że niemal sam go w tej chwili nie poznał. – Nie mogę jej tego zrobić kolejny raz tego dnia, ona musi w końcu porządnie odpocząć. Prześpi się, przemyśli parę spraw, uspokoi się… Tak, powinna iść spać i już więcej się nie denerwować – Mamrotał szybko bardziej do siebie, niż do lekarza, ale byli na korytarzu sami, nie było więc opcji, żeby North go nie słyszał. Uśpienie Elle też nie było dobrą opcją, zdawał sobie z tego sprawę, zwłaszcza, że wychodziło na to, iż to właśnie on zadecyduje teraz o losie swojej żony i czuł się z tym co najmniej niekomfortowo, ale… Nie mógł tam wejść, spojrzeć w jej oczy i wiedzieć, że za chwilę znowu znajdzie się w stanie zagrożenia życia. Sen mógł pomóc jej się zregenerować i spojrzeć na wszystko świeżym okiem, bez zbędnej paniki. Nie, żeby spodziewał się super efektów, świeże oko w jej przypadku raczej nie miało racji bytu. Niemniej jednak czegoś musieli spróbować. Czegokolwiek, co dałoby jej choć trochę względnego spokoju.
    Wymamrotał coś pod nosem bez większego przekonania, ale usiadł powoli na krześle i odchylił głowę do tyłu, opierając ją o ścianę. Początkowo kręgosłup zaprotestował, ale po chwili przyzwyczaił się do nowej pozycji. Brunet odetchnął głęboko kilka razy i spojrzał na lekarza dopiero wtedy, gdy łzy w końcu przestały powoli toczyć się po jego policzkach.
    - Proszę ją uśpić – powtórzył cicho. – Wejdę tam, jak już zaśnie. Porozmawiam w tym czasie ze swoim lekarzem, a potem wszystko panu przekażę – dodał nieco mniej zrezygnowany, wierząc, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

    artek

    OdpowiedzUsuń
  82. Jerome Marshall zaprosił Cię na wydarzenie Zmiana kodu na 3 z przodu! 🤴

    Jerome Marshall zaprasza Cię: Wezmę udział 🔔 Może 🔔 Nie wezmę udziału 🔔

    👥 Wydarzenie Jerome'a Marshalla
    📍 Nowy Jork
    ⏰ Sobota, 17 kwietnia 2021 o 18:00
    🔒 Prywatne ▪ Tylko zaproszone osoby

    Moi drodzy, zapraszam Was gorąco do wspólnego świętowania moich trzydziestych urodzin – trzeba wykorzystać moment, póki jeszcze nie zaczęło łamać mnie w krzyżu 😉 Koniecznie zabierzcie ze sobą osoby towarzyszące - mężów i innych towarzyszy życia, kozy i świnki morskie również są mile widziane 🦄 Dzieci niekoniecznie (Charlotte, dla Nektarynki zrobię wyjątek), a to ze względu na lejący się alkohol i inne planowane (bądź nie) ekscesy 💃🎸🍕🥂
    Impreza odbędzie się w naszym mieszkaniu, adres znajdziecie poniżej. Nie musicie przynosić ze sobą niczego, poza dobrym humorem i gotowością do zabawy do białego rana 🍹 Nie obowiązuje też żaden dress code, więc generalnie niczym się nie przejmujcie tylko przychodźcie! 🍺 Na wszelkie dodatkowe pytania chętnie odpowiem 🍸

    101 8th Ave
    Park Slope
    Brooklyn, NY


    Odautorsko: Takie cudo sobie wymyśliłam i mam nadzieję, że również Wam ten pomysł przypadnie do gustu. Zdecydowałam się na Discorda (który także dla mnie jest nowością) ze względu na liczbę osób – wydaje mi się, że tak pisanie będzie nam szło zdecydowanie sprawniej, choć nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie ^^ W razie pytań zapraszam na hg (panienkazokienka92@gmail.com), a tymczasem mam nadzieję, że do zobaczenia na czacie! Naszym miejscem zbiórki jest kanał #odautorsko i oczywiście przekażcie link (https://discord.gg/kHZZEvmfAA) swoim blogowym osobom towarzyszącym 🧡

    OdpowiedzUsuń
  83. Skinął jedynie głową, nie wiedząc, co mógłby w tej sytuacji powiedzieć. Wszystko z Northem już sobie wyjaśnili, wiedział, że Elle jest w dobrych rękach i wedle decyzji, którą mężczyźni podjęli, brunetka za chwilę pójdzie spać, Arthur uznał więc, że dodawanie czegokolwiek jest zbędne. Zaczekał, aż lekarz wróci z lekami i jeszcze raz kiwnął głową, jakby chciał utwierdzić i siebie, i jego, że dobrze postępują, a kiedy mężczyzna zniknął za drzwiami sali, Arthur powoli podniósł się z krzesła i udał w przeciwnym kierunku, do gabinetu neurologa.
    Ten nie był chętny, żeby przyspieszyć operację, termin wydawał się optymalny, w sam raz na załatwienie niecierpiących zwłoki spraw, zanim Arthur będzie unieruchomiony, ale niewystarczająco odległy, żeby stało mu się coś poważniejszego, ale widząc zacięcie na twarzy Morrisona ustąpił. Pojutrze brunet miał się stawić w dyżurce pielęgniarek w celu przeprowadzenia wszystkich potrzebnych badań i przygotowania go do operacji. Nawet się zbytnio nie przejął, brał wszystko na chłodno, jakby sprawa nie dotyczyła jego zdrowia. Ono się tak naprawdę teraz nie liczyło, najważniejsi byli Elle i Matty.
    Zanim dotarł na salę, zahaczył jeszcze o gabinet Northa i przekazał mu wszystkie informacje, na koniec dodając, że decyzja o operacji Elle należy teraz do niego i opuścił pomieszczenie. Odetchnął z ulgą, widząc, że jego żona śpi i choć sam był zmęczony jak pies, wyjął prawie rozładowany telefon i wybrał numer teściowej, uznając, że to odpowiedni moment na skorzystanie z oferowanej przez nią pomocy. Pół godziny później mieli ustalony plan działania, co w gruncie rzeczy oznaczało wzięcie pod opieki również Matty’ego, gdy Elle i Arthur będą dochodzić do siebie. Zdążył nawet zamienić kilka słów z Theą, która oznajmiła, że tęskni i chce do domu, a on z bólem serca musiał jej powiedzieć, że to jeszcze trochę potrwa, ale kiedy już się spotkają, na pewno na długo się nie rozstaną.
    W ciągu całego przespanego przez Elle czasu chłopiec obudził się kilka razy, Montgomery nawet pozwolił Arthurowi wziąć go na ręce i przejść się na krótki spacer po szpitalnych korytarzach. Zmiana opatrunku nie była łatwa, zwłaszcza, że pielęgniarki wzięły go do gabinetu zabiegowego, żeby nie obudzić Elle. Wyrywał się i wył wniebogłosy, ale ostatecznie Montgomery stwierdził, że rana się zasklepiła i za jakiś tydzień będzie można zdjąć szwy, więc wszystko było na dobrej drodze.
    Po uśpieniu Matta, Arthurowi po zaaplikowaniu odpowiedniej ilości leków przeciwbólowych udało się zasnąć, choć z fotela już nie skorzystał. Usiadł na krześle obok łóżka Elle i położył na nim głowę, uprzednio splatając ze sobą ich palce. Nie spał długo, może ze dwie godziny, zanim obudził go ponowny ból pleców. Wziął tabletkę i wstał, żeby to rozchodzić.
    Kiedy Elle się obudziła, po grymasie na jego twarzy nie było już śladu. Leki zaczęły działać, a Arthur posłał ukochanej delikatny uśmiech, powoli podchodząc do jej łóżka. Przysiadł na krześle i ujął jej dłoń w swoje, po czym oparł łokcie na materacu i ucałował jej palce.
    - Jestem – potwierdził, jakby to nie było oczywiste i pogładził jedną ręką jej przedramię, drugą przyciskając wierzch jej dłoni do swojego policzka. – Jak się czujesz? Trochę ci się pospało, więc mam nadzieję, że lepiej – westchnął cicho. Słowem nie zająknął się o operacji, miał wezwać Northa tuż po jej wybudzeniu, ale wyglądała teraz tak niewinnie i błogo z delikatnym uśmiechem, że nie mógł jej tego zrobić. Jeszcze nie teraz… - Byliśmy z Matty’m na spacerze – odezwał się, zerkając na śpiącego chłopca. – Montgomery pozwolił. Wszystko się ładnie goi i prawdopodobnie za kilka dni go wypiszą.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  84. Usta nawet nie drgnęły mu do uśmiechu, choć cieszył się, że Elle wypoczęła. Czuł się jednak winny, bo to on o tym zdecydował, nie ona sama. Dostała leki, które nakazał lekarzowi jej zaaplikować i miał przez to cholerne wyrzuty sumienia, bo nie pozwolił na to, żeby sama o nie poprosiła. Był zwykłą świnią, jakkolwiek starał się wmówić samemu sobie, że to było przecież dla jej dobra, a ona potrzebowała odpoczynku. Odebrał jej wolną wolę, to się kwalifikowało do przywalenia mu w ryj, a nie podziękowania, gdyby się dowiedziała co i jak. Więc milczał. Milczał, bo bał się, że mogłaby się na niego wściec, a to było ostatnie, czego potrzebowali. Lepiej było nic nie mówić.
    - Trochę jeszcze marudzi, ale jest zdecydowanie lepiej. Zmniejszyli mu dawkę przeciwbólowych – powiedział zamiast podejmować wcześniejszy temat i podążył spojrzeniem do śpiącego chłopca. Uśmiechnął się delikatnie na myśl, że nie tak dawno temu mógł ostrożnie wziąć go w swoje ramiona. Obawiał się, że to potrwa znacznie dłużej, cieszył się więc, że chociaż chłopiec wracał do zdrowia szybciej, niż zakładali. Jako jedyny w perspektywie przyszłych wydarzeń. To samo w sobie było dołujące, ale Arthur skupił się na chłopcu, żeby nie myśleć o tym, co czekało ich samych. – Jeszcze zdążycie pospacerować – odparł, nie przestając gładzić jej ręki.
    Uśmiech zniknął z jego twarzy, a Morrison westchnął głęboko. Spodziewał się tego, ale i tak miał nikłą nadzieję, że Elle odpuści. Że może rozsądek chociaż raz w niej wygra, zrozumie, że nie może się denerwować i nie podejmie tematu, który doprowadził ją niemal do utraty życia. Należy bowiem spojrzeć prawdzie w oczy – znalazła się na krawędzi. Gdyby nie obecność pielęgniarki, mogłoby się to skończyć znacznie gorzej. Arthur sam nie umiałby jej pomóc i niewykluczone, że teraz…
    Wzdrygnął się na samą myśl i zamknął oczy, nie chcąc patrzeć w jej oczy. Gdyby to zrobił, rozszyfrowałaby go natychmiast, a wolał tego uniknąć. Przynajmniej póki North nie znajdzie się w pobliżu.
    - Możesz odpuścić? – spytał cicho, licząc na to, że chociaż raz go posłucha. – Elle, proszę, nie nakręcaj się. Chociaż raz. Nie będę odpowiadał na żadne twoje pytania, póki nie wyzdrowiejesz – mruknął i otworzył oczy, spoglądając na nią twardo. W jego ciemnych oczach błyszczało coś, co jawnie pokazywało, że ma sobie darować wszelkie sprzeciwy, bo on i tak nie ulegnie. Jego zdrowie było teraz najmniejszym problemem. Kręgosłup nie zagrażał życiu, w przeciwieństwie do umęczonego serca. – Naprawdę mam zacząć traktować cię jak dzieciaka, przed którym dorośli muszą ukrywać pewne sprawy? – wymruczał pod nosem i nacisnął przycisk przywołujący pielęgniarkę. Kiedy zjawiła się w pomieszczeniu, poprosił, żeby przyprowadziła Northa i wbił wzrok z powrotem w Elle. – Bez lekarza nie będę z tobą gadał.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  85. — Już niedługo — powiedział jedynie, posyłając ukochanej delikatny uśmiech. Akurat Matt w tej chwili był ich najmniejszym zmartwieniem. Jego życiu już nic nie zagrażało, serduszko działało bez zarzutu, a Montgomery był dobrej myśli. Oczywiście chłopca czekały pewne ograniczenia i regularne wizyty na badaniach kontrolnych, ale było to do przeżycia przy świadomości, że mogło być zdecydowanie gorzej, a gdyby zagrożenie życia spotkało ich syna poza szpitalem… Nie, nie chciał nawet o tym myśleć.
    Tak samo jak o Elle. Sytuacja przedstawiała się podobnie i gdyby to od niego zależało, brunetka już dawno byłaby na bloku operacyjnym. Arthur miał jednak świadomość, że posunął się już wystarczająco daleko, krok dalej byłby prawdopodobnie niewybaczalny. Liczył, że North sięgnie po argumenty, które bez problemu ją przekonają. Zresztą czy miała cokolwiek do powiedzenia? Chodziło o jej życie, jedyne, co mogła zrobić, to odwlec operację w czasie o kilka dni. Miał nadzieję, że nie będzie uparta tylko po to, żeby być i postawić na swoim.
    — Dokładnie, będziemy rozmawiać tylko w obecności lekarzy i pielęgniarek — przytaknął z zaciętą miną. Zachowywał się trochę jak dziecko, nie facet z trzydziestką na karku, ale miał to w głębokim poważaniu. — Skoro nie potrafisz żadnej informacji przyjąć na tyle spokojnie, żeby nie zacząć się dusić, nie mam zamiaru porozumiewać się z tobą bez osób trzecich — dodał gwoli ścisłości i nie odezwał się, póki w pomieszczeniu nie pojawił się lekarz.
    Arthur mimowolnie odetchnął z ulgą na jego widok. Przytyk Elle całkowicie zignorował, był pewien, że po usłyszeniu tego, co North miał jej do powiedzenia, sama to wszystko odszczeka.
    Słuchał mężczyzny i chociaż wiedział, co ma do zakomunikowania, po plecach bruneta i tak przebiegały nieprzyjemne dreszcze, sprawiając, że na ciele pojawiła się gęsia skórka. Martwił się. To w końcu była operacja na otwartym sercu, mogła się skończyć różnie. Wiedział jednak, że jej brak skończy się w jeden sposób, nie było żadnych dodatkowych opcji. Śmierć nie była tym, co brał pod uwagę. Elle musiała żyć. Po prostu musiała…
    Odetchnął głęboko, uznając, że to nie jest czas na ignorowanie żony. Rozdzielił jej dłonie, by nie zaczęła kolejny raz skubać skórek i nakrył jedną z rąk obydwoma swoimi, nieprzerwanie gładząc kciukami kostki.
    — Nie wyglądasz dobrze — szepnął, ale nie zrobił tego spanikowany. Może przy pielęgniarce dałby porwać się negatywnym emocjom, jednak na sali był lekarz opiekujący się Elle, wiedział, co trzeba będzie zrobić, jeśli serce kolejny raz odmówi jej posłuszeństwa. Arthur czuł, że tym razem nie skończyłoby się na podaniu leków, a jego żona nie miałaby czasu na zastanowienie. Albo sama podpisałaby zgodę na operację ratującą życie, albo bez wahania zrobiłby to on, bo nie byłaby już w stanie zrobić tego samodzielnie. — Pan doktor twierdzi, że stres tak na ciebie działa, a w naszym życiu jest go pod dostatkiem… To się nie poprawi, oboje dobrze o tym wiemy, ty też nie przestaniesz brać wszystkiego do siebie i się zamartwiać… Operacja to jedyna opcja w tej sytuacji. To… Uratuje ci życie — mówił cicho, nie odrywając spojrzenia od ukochanej. Wolał się nie przyznawać, że pomysł wyszedł od niego, a North jedynie go podchwycił. Miała nigdy się o tym nie dowiedzieć. — Twój stan się pogarsza, skarbie, musimy coś z tym zrobić…

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  86. Nie skomentował w żaden sposób jej słów, chociaż kilka uszczypliwych uwag cisnęło mu się na usta. Na początek ta związana z psychoterapią, której nie chciała podjąć, bo twierdziła, że poradzi sobie ze stresem. Niewykluczone, że już po pierwszej rozmowie z Brownem ten dałby jej kilka wskazówek co to tego, jak rozładowywać napięcie i nie znalazłaby się teraz w tej sytuacji. Uważał, że na tamten moment to była najlepsza opcja.
    Teraz już było za późno, a fakt, że podczas rozmowy North bez dyskusji stwierdził, że Arthur ma rację i operacja jest potrzebna tylko go w tym utwierdzał. Jego żona znalazła się na granicy życia i śmierci i musieli coś z tym zrobić, bo następnym razem mogła nie mieć tyle szczęścia. Nie mogli przecież wynająć pielęgniarki, która będzie chodzić za Elle krok w krok ze środkami uspokajającymi. Zresztą nawet one za bardzo nie działały, bo tuż po tym, jak Arthur poinformował ją o konieczności własnej operacji, musiała dostać coś jeszcze mocniejszego.
    — Poważnie? Znowu będziesz to robić? — wycedził, czując, że traci kontrolę nad swoimi nerwami. — W takim momencie dalej nasz zdrowy syn i moja niezagrażająca życiu operacja jest ważniejsza, niż to, że, kurwa, umierasz? — warknął nieco mniej przyjemnie. — Następnym razem nie będzie pielęgniarki, która poda ci prochy, nie będzie lekarza, będę ja sam, w dodatku unieruchomiony i nie pomogę ci w takim stanie! Zrozum, że potrzebujesz tej operacji. Bez myślenia o innych, pomyśl o sobie, do cholery! — jęknął i wyprostował się, wypuszczając jej dłoń ze swojego uścisku. Potarł swoje skronie tak mocno, że zostawił na nich czerwone ślady. Słowa lekarza potraktował mimochodem i na odczepnego kiwnął głową. Najważniejsze, że dookoła był personel medyczny, gdyby coś się działo, wystarczyło kogoś wezwać. Mimo wszystko wolał, żeby obcy ludzie nie zostali świadkami małżeńskiej kłótni. Arthur cenił sobie prywatność, nie lubił wciągać świata zewnętrznego w ich sprawy.
    Odetchnął głęboko i spojrzał na Elle spod rzęs. Spodziewał się takiego pytania i zawczasu przygotował odpowiedź, która brzmiała bardzo realnie. W zasadzie nie mógł wykluczyć, że North sam doszedł do wniosków, które Arthur zamierzał przedstawić swojej żonie. Może nawet myślał o tym już wcześniej, zanim Morrison rzucił pomysłem o operacji.
    — Twój stan pogarsza się szybciej, niż zakładał — zaczął, starając się, żeby jego głos zabrzmiał spokojnie. Ponownie ujął dłoń Elle, ale zrobił to tak, że w każdej chwili mogła się wycofać. Spodziewał się, że istnieje takie ryzyko. — Twoje serce nie daje rady ze stresem, którego masz zwyczajnie za dużo. Uznał, że operacja to najlepsza opcja, bo lepiej nie będzie, może być tylko gorzej… Rozmawialiśmy o tym wczoraj — wyznał i na moment odwrócił wzrok. O tym, że i jego, i jej operacja odbędzie się w tym samym czasie nie zamierzał jej informować. Nie teraz, gdy miała tak słabe serce. — Kiedy spałaś, wstępnie uzgodniłem wszystko z Alison… Zakładając, że się zgodzisz. Jest gotowa zaopiekować się Matty’m jak długo będzie trzeba — powiedział, wracając spojrzeniem do twarzy brunetki. Przez chwilę po prostu jej się przypatrywał, oddychając głęboko. — Realnie wygląda to tak, że nie masz wyjścia, Elle. Tym razem naprawdę go nie masz… Możesz zgodzić się teraz i mieć to za sobą albo odwlec wszystko w czasie o kilka dni czy tygodni, znaleźć się w tragicznym stanie i przez cały ten okres się męczyć, bo leki nie pomagają wystarczająco.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  87. Widząc, co się dzieje, Samuel zdecydował się dyskretnie wycofać, aczkolwiek wcale nie musiał silić się przy tym na pozostanie niezauważonym, gdyż dwójka przyjaciół zdawała się nie zwracać na niego uwagi już od dłuższego czasu, a przynajmniej Jerome kompletnie zapomniał o obecności właściciela gospodarstwa. Jego myśli krążyły za to wokół nieszczęsnej kostki i tego, że gdyby jej ze sobą nie zabrał, to nie rozpętałby karczemnej awantury.
    Wezbrały w nim emocje tak silne, że miał ochotę wrzasnąć na kobietę, lecz zamiast tego zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami, milcząc tak długo, aż nabrał pewności, że w gniewie nie powie niczego, czego później będzie mocno żałował. Stąd, podczas gdy Elle dawała upust emocjom, on tylko stał i słuchał, wpatrując się w nią z wyraźną złością i irytacją wymalowanymi na twarzy, które pogłębiły się tylko, kiedy zaczęła wypominać mu, jakim był przyjacielem. Akurat to zabolało go najbardziej, choć nadal uważał, że reakcja Elle była aż nadto przesadzona.
    — Nigdy nie zaglądałem wam do łóżka — burknął, kiedy wytoczyła argument o swoim udanym życiu seksualnym i wywrócił oczami, uważając to za wyjątkowo niepotrzebną odzywkę. Już otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale tylko pokręcił głową i zacisnął je czym prędzej, wiedząc, że nie było sensu w kontynuowaniu tego tematu i próbowaniu wyłożenia swoich racji, ponieważ i tak rozbiłyby się o ścianę. Widział też swoją winę i westchnął ciężko, z pewną rezygnacją, ponieważ żałował, że ta rozmowa musiała potoczyć się w taki sposób.
    — Rozumiem, że niepotrzebnie wprawiłem cię w zakłopotanie i przegiąłem — powiedział, starając się nie myśleć o tym, że z kimś innym po prostu by się pośmiał i na tym by się skończyło, ponieważ nie miał przed sobą kogoś innego tylko Villanelle, która miała pełne prawo nie chcieć rozmawiać z nim na pewne tematy. — Nie zrobiłem tego celowo. Poza kostką. Ale miało skończyć się na kostce, a nie na tym, że krzyczymy na siebie przy stercie śmieci! — Tym razem to on się uniósł, poirytowany rozwojem sytuacji, czego wcale nie ukrywał. — Nie wiem nawet, jak doszliśmy do tego punktu, ale nie obchodzi mnie, co, jak i kiedy robisz z Arthurem, kto będzie rozmawiał z waszymi dziećmi i ile razy Thea was przyłapała. Po prostu zobaczyłem w sklepie tę głupią kostkę, od razu pomyślałem o tobie i ją kupiłem. Bo taki już jestem, droczę się z moimi przyjaciółmi, bo to z mojej strony przejaw sympatii — rzucił, zerkając na nią spod byka, potem zaś opuścił głowę i kopnął czubkiem buta w kupkę śniegu.
    — Przepraszam — powiedział, tym razem z lepiej słyszalną skruchą, ponieważ w miarę jak ulatywała z niego złość, czuł, że źle postąpił. — Nie chciałem, żeby to się tak skończyło i nie to miałem na celu. Nie chciałem, żebyś poczuła się urażona zakłopotana, czy w jakikolwiek sposób dotknięta. Nie przemyślałem sobie tego. Przepraszam — powtórzył, nadal ryjąc czubkiem buta w śniegu. Znał już smak uczuć, które zaczynały mu towarzyszyć, ponieważ już raz znalazł się w analogicznej sytuacji. Kiedy po pogrzebie Lionela zniknął na całą noc i upił się do nieprzytomności. Zarówno wtedy, jak i teraz nie pomyślał, że jego zachowanie mogło zranić drugą osobę. Teraz było już po fakcie, stało się. A on był tylko człowiekiem i drugi raz popełnił ten sam, durny błąd.

    I never learn my lesson so I always do it twice

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  88. Dlaczego musiał być takim idiotą i nadal szedł w zaparte, nie zauważając przy tym, że przeciągnął strunę? Ponieważ był też upartym osłem i często plótł to, co ślina mu na język przyniosła, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, bo też wygadywane głupoty zazwyczaj uchodziły mu na sucho. Dziś jednakże było inaczej i Jerome nie wyczuł, w którym momencie zapędził się za daleko, a teraz było już zbyt późno na odwrót, co coraz boleśniej odczuwał. Kiedy jednakże Villanelle powiedziała o upokorzeniu, cały się obruszył, znowu chcąc powiedzieć, że nie to miał na celu, ale ugryzł się w język, bowiem jak już wcześniej zdążył zauważyć, nie o jego intencje tutaj chodziło. Te bowiem mogły być czyste jak łza, a wyszło, jak wyszło i teraz niemalże trzydziestoletni Jerome Marshall nadal rył w śniegu czubkiem buta niczym zawstydzony, mały chłopiec, który powoli uświadamiał sobie, co takiego przeskrobał.
    — Przepraszam — powtórzył, ostrożnie podnosząc na nią wzrok, ponieważ czuł wyraźnie cały ciężar tego, co zrobił i powiedział, i w żaden sposób nie mógł tego cofnąć. Dlaczego ludziom z taką łatwością przychodziło ranienie innych? I dlaczego nie zastanowił się dwa razy, nim się odezwał? Przełknął głośno ślinę, czując w ustach smak rozczarowania, a rozczarowany był nikim innym, jak samym sobą. Przyjaciele i znajomi zazwyczaj mieli go za dobrego człowieka, a tymczasem on wciąż potrafił dać taki popis, z powodu którego teraz najchętniej zapadłby się pod ziemię. Może odwrócenie się na pięcie i ucieczka byłoby jakimś wyjściem z sytuacji? Był jednak dorosły i nie miał w zwyczaju uciekać, poza tym gdyby teraz odwrócił się do Elle plecami, bez wątpienia przekreśliłby ich przyjaźń. To dlatego ostatecznie przestał dłubać w śniegu, wyprostował się i uniósł głowę, spoglądając prosto na przyjaciółkę. Po gniewie i irytacji pozostał tylko palący wstyd.
    Nim sam zdążył się odezwać, brunetka zrobiła to pierwsza i swoimi słowami sprawiła, że jego poczucie winy urosło do niebotycznych rozmiarów. Jeśli robiła to celowo, to trafiła idealnie i przez kilka kolejnych uderzeń serca Jerome potrafił tylko milczeć. Czy to jednak nie tak, że to właśnie najbliżsi potrafili ranić nas najbardziej?
    — Nic takiego więcej się nie powtórzy — obiecał szczerze, spoglądając na nią nieśmiało. — A jeśli coś kiedyś jednak mi się wymsknie, po prostu przywal mi w tę niewyparzoną gębę — dodał, a kąciki jego ust zadrżały lekko w ulotnym uśmiechu. — Ty też jesteś dla mnie ważna, Elle. I powtórzę raz jeszcze, że naprawdę nie chciałem, żebyś poczuła się aż tak źle. Naprawdę, naprawdę, naprawdę — wymamrotał, już nie odwracając wzroku, przez co, choć z pewnej odległości, spoglądał wprost w jej brązowe oczy. — Jestem głupi. I nie wybaczyłbym sobie, gdyby z mojej winy nasza przyjaźń się rozpadła. Przepraszam. — Dawno już w przeciągu paru minut nie wymówił tyle razy słowa przepraszam, ale miał ku temu dobre powody, a początkowe zaślepienie szybko przerodziło się w skruchę. Pewnie ktoś inny na jego miejscu mógłby wcale nie zmienić frontu i nadal trwać przy swoim, ale wyspiarz, kiedy już dostrzegł własny błąd (co często zajmowało mu więcej czasu, niż powinno), potrafił się do niego przyznać, co niekoniecznie było miłe i przyjemne.
    Pokiwał głową i nawet uśmiechnął się lekko, kiedy Elle oznajmiła, że najchętniej rzuciłaby w niego kostką i cóż, wcale jej się nie dziwił, wręcz przeciwnie, mógłby narysować na tym czole tarczę, żeby łatwiej było jej trafić. Należała mu się kara i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wiedział też, że popełnił błąd, którego nie sposób było naprawić i bardzo go to bolało, tak samo świadomość, że będzie musiał żyć ze wspomnieniem tej sytuacji, którą najchętniej wymazałby z pamięci zarówno swojej, jak i Villanelle. To jednakże, że kobieta chciała wejść z nim w jakąkolwiek interakcję, choćby było to rzucenie w niego kostką, stanowiło dla niego światełko w tunelu i zrobiło mu się odrobinę lżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chodź tutaj — powiedział i choć Elle nie wykonała kroku, zrobił to on. Pokonał niewielką, dzielącą ich odległość i nieco nieporadnie przycisnął ją do siebie zdrową ręką, licząc się z tym, że zaraz może oberwać, ale postanowił zaryzykować. — Przestaniesz się kiedyś na mnie gniewać? — spytał cicho, całkowicie omijając temat sprzątania, ponieważ to zeszło dla niego na dalszy plan. I nie odważył się pytać o to, czy mu wybaczy ledwo kilka minut po tej kłótni, ale po cichu liczył na to, że z czasem tak właśnie będzie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  89. Jaime bardzo doceniał, że Elle chciała coś dla niego zrobić. Wiedział, że to, czego by chciał, nie dało się ot tak dostać od kogokolwiek. Ani od profesjonalnych terapeutów, ani od przyjaciół, niestety. Choć ci drudzy mogli zrobić wiele innych rzeczy i właśnie za to chłopak mógł im dziękować. Chociażby teraz, kiedy Elle chciała go pocieszyć i przemówić mu do rozumu, kiedy chciała go wyciągnąć na spacer i na coś słodkiego, kiedy zagadywała o pomoc gospodarstwu. Jak Moretti mógłby się jej odwdzięczyć? Ale tak porządnie? Jego zdaniem się nie dało. Nie znał się na przyjaźni, więc może jednak wystarczyło, aby kiedyś to on po prostu wysłuchał Elle?
    Uśmiechnął się lekko i pokiwał powoli głową.
    – Spacer brzmi super – przytaknął jej. Dobrze będzie się wyrwać z mieszkania po takich wyznaniach, posłuchać zgiełku miasta, trąbiących kierowców, warkotu silników, rozmawiających ludzi...
    Jaime sięgnął po kubek z herbatą i dopił ją do końca. Przerosił Elle, kierując się jeszcze do łazienki, aby mógł obmyć twarz od łez. Cholera jasna, naprawdę to zrobił; opowiedział wszystko Elle. Zdradził jej swoją największą traumę, a ona? Elle tu została i chciała iść z nim na spacer. Czy tylko mu się wydawało, czy było to jakieś takie... mało realne?
    Po kilku chwilach wrócił do dziewczyny.
    – Właściwie wolę jedno i drugie. Aczkolwiek jest dość wcześnie i średnio mam ochotę na cokolwiek w tym stylu, więc może po prostu wyskoczymy na coś śniadaniowego? – zaproponował, uznając też, że posprząta po powrocie do domu. – Nie o to mi chodziło, oczywiście, że jesteś moją przyjaciółką! – dodał szybko, unosząc dłonie w geście obrony. – Po prostu zbieranie prawie zwłok spod klubu to raczej męskie zajęcie... Tak mi się wydaje... Wiesz, o co mi chodzi – machnął ręką, żeby się bardziej nie pogrążać.
    Jaime zgodził się, aby Elle przesłała mu numer rachunku w wiadomości. Chłopak na spokojnie sam ogarnie przelew, aby zwierzęta miały się lepiej.
    Po kilku minutach wyszli z mieszkania Moretti’ego i skierowali się w miasto.
    – Naprawdę bardzo ci dziękuję, Elle – powiedział po chwili ciszy. – Wiele to dla mnie znaczy. To, że mogłem ci się zwierzyć i nasza przyjaźń. Cieszę się, że nie uciekłaś i wciąż chcesz wyskoczyć coś ze mną zjeść... Tylko pilnuj czasu, żebyś się nie spóźniała przeze mnie na wizytę. Jeszcze tego by brakowało, żebyś przeze mnie przegapiła coś ważnego dla ciebie – westchnął i schował ręce w kieszeniach kurtki.

    [Wybaczam, choć nie pamiętam, co oni mają teraz za czas w tym wątku, więc można pomyśleć o czymś innym, przy okazji przeskoczyć nieco do przodu :D znów jakiś kryminał? xd]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  90. Niegdyś Jerome uważał, że wina zawsze leżała po obydwu stronach, lecz życie zweryfikowało jego poglądy i zdążył się przekonać, że nie za każdym razem dało zastosować się jeden, ten sam i sprawdzony schemat do każdej sytuacji. Ile bowiem było ludzi i ile możliwych zdarzeń, tyle samo kombinacji i prawdopodobnych scenariuszy, jak więc coś tak bardzo zmiennego można było ująć w proste ramy? Nie było to możliwe, choć wielu sądziło zupełnie inaczej być może właśnie dlatego ludzie z taką łatwością popełniali błędy, które niosły ze sobą ogromne i trudne do przewidzenia konsekwencje.
    To były setne części sekundy, jasny błysk impulsu elektrycznego mknącego pośród neuronowej sieci i tyle wystarczyło, by zatrząść w posadach przyjaźnią dwójki osób – aż tak niewiele było trzeba. Całe szczęście, tak szybko jak emocje się pojawiały, tak szybko mogły również opadać i teraz Jerome żałował tego, co się stało, mogąc mieć tylko nadzieję, że nie zranił Villanelle na tyle, by ta zechciała przestać go widywać. Fakt, że nie odsunęła się, kiedy przygarnął ją do siebie, mógł świadczyć o tym, że mimo wszystko może mieli jeszcze dziś nagrać razem ten filmik, a w przyszłości nadal rozmawiać zarówno na tematy bardzo poważne, jak i te zupełnie błahe.
    — Nie będę, bo będzie mi się należeć — odparł bez zawahania. — Należy mi się już teraz, więc możesz poważnie rozważyć rzucenie mnie tą kostką. Nastawię się — zaoferował i choć jego słowa mogłyby zostać uznane za prześmiewcze, mówił zupełnie poważnie. Ostatnim, czego kiedykolwiek chciał było wyprowadzenie przyjaciółki z równowagi do tego stopnia, że zaczął martwić się o ich relację. — Więcej nie będę. Obiecuję — przyrzekł, spoglądając wprost w oczy brunetki, ponieważ tak ważnych obietnic nie składało się, uciekając wzrokiem.
    Naprawdę nie darowałby sobie, gdyby ich przyjaźń się rozpadła. Kiedy poznali się w salonie fryzjerskim Jaspera, nie podejrzewał, że ich znajomość tak bardzo się rozwinie i z impetem kuli śniegowej potoczy w stronę przyjaźni, rosnąc i nabierając masy z każdym obrotem. Nie dało się jednak ukryć, że od samego początku czuł się w jej towarzystwie bardzo dobrze, że Villanelle potrafiła rozwiązać mu język i chętnie się przed nią otworzył, że zmuszała go do spojrzenia na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy i uświadamiała mu rzeczy, które gdzieś mu umykały. Stała się jedną z najważniejszych osób w jego życiu, wkradając się w nie po cichu i niepostrzeżenie, i teraz, kiedy mógł ją stracić, tym wyraźniej to sobie uświadomił. To dlatego przycisnął ją mocniej do siebie, kiedy zadrżała i westchnął, orientując się, że brunetka płacze.
    — Tylko nie płacz, proszę — szepnął, czując fizyczny ból w piersi. — Już nie będę takim dupkiem i nigdy więcej nie doprowadzę cię do łez. Chyba, że będą to łzy szczęścia — zażartował ostrożnie i zaśmiał się krótko, dłonią powoli gładząc jej plecy. — Ja z tobą też. To było okropne. Ja byłem okropny — westchnął i pokręcił głową, ponieważ nie mógł się sobie nadziwić i zapewne miał to trawić jeszcze przez jakiś, dłuższy czas.
    Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, kiedy się odsunęła i twierdząco skinął głową w odpowiedzi na jej propozycję.
    — Zgoda — odezwał się, a następnie odetchnął głęboko i rozejrzał za Samuelem. — Wcale mu się nie dziwię — westchnął, a następnie sięgnął po telefon i wybrał numer do właściciela gospodarza. Z komórką przyciśniętą do ucha, zerknął kontrolnie na Elle, jakby upewniając się, że to dobry moment, by Samuel do nich wrócił i kiedy nie dostrzegł jej dezaprobaty, skupił się na kolejnych sygnałach, aż mężczyzna odebrał.
    — Możesz do nas wrócić — oznajmił, a kiedy wysłuchał tego, co Samuel miał do powiedzenia, potwierdził, że na pewno jest już bezpiecznie i mężczyzna nie oberwie żadnym rykoszetem. Po kilku minutach pojawił się w ich polu widzenia, a kiedy się zbliżył, zaczął stąpać jakby ostrożniej, niczym zwierzę gotowe do gwałtownego zrywu i ucieczki.
    — To co, spróbujemy to dziś nakręcić? — zagadnął, kiedy znalazł się już wystarczająco blisko.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  91. Maddie nie miała nic przeciwko jakimkolwiek środkom transportu, także nie protestowała, gdy Elle zdecydowała się zamówić Ubera. Byle tylko wyszły z lotniska jak najszybciej się dało, by móc, tak jak kobieta słusznie zauważyła, podbić to miasto. Już nie mogła się doczekać tej chwili wolności poświęconej tylko dla siebie i przyjaciółki. Już teraz słonce ślepiło ją w oczy i nie miała wątpliwości co do tego, że gdy wyjdą na zewnątrz, uderzy je kolejna fala gorąca. Nie pomyliła się. Mało, zdążyła już zapomnieć, jak to jest, gdy robi się zbyt gorąco i ma się ochotę zrzucić z siebie skórę. Ale nie narzekała. Wręcz przeciwnie - cieszyła się możliwością oglądania słońca w pełnej okazałości, którego w Nowym Jorku było zdecydowanie zbyt mało.
    - Czytasz mi w myślach z tą plażą - odparła, chichocząc cicho. - Plaża, przystojni ratownicy i kolejne drinki. Może nawet serwują takie w łupinie kokosa, o! - rozmarzyła się na moment.
    Tak naprawdę nigdy wcześniej nie była w tej okolicy i chociaż jako mała dziewczynka pojechała raz na Hawaje razem z resztą rodziny, bycie dorosłą i podejmowanie swoich decyzji w kwestii spędzania czasu wolnego nie miało sobie równych.
    Gdy wsiadły do samochodu i znalazły się na miejscu po zaledwie pięciu minutach jazdy, Maddie była zaskoczona, że lotnisko znajdowało się tak blisko morza. Nie czekając na zaproszenie, pociągnęła Elle za rękę i zaczęła truchtać w kierunku plaży. Przez moment zamknęła nawet oczy, wsłuchując się w niepowtarzalny szum fal i czując morską bryzę na swoich policzkach. I zapewne, gdyby nie fakt, że omal nie wpadła na słup, dalej szłaby przed siebie, nie otwierając powiek. Zatrzymała się dopiero, gdy stanęły przed publiczną toaletą.
    - Dobra, to ja może się tutaj przebiorę. Nie mam pod sobą stroju - podjęła, by zaraz potem zniknąć w jednej z kabin.
    Gdy wyszła, przyjrzała się swojemu lustrzanemu odbiciu nieco wyraźniej. I nie podobało jej się to, co widziała. Nie było w tym nic nowego, ale wydawało jej sie, że teraz, kiedy była już w zdecydowanie lepszej kondycji psychicznej, nie będzie miała problemu z pokazaniem kilku blizn. Cóż, pomyliła się. Na szczęscie zabrała ze sobą też luźna, plażową sukienkę, którą założyła bezpośrednio na kostium.
    - I jak, gotowa? - zapytała, gdy dołączyła do niej Elle.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  92. Nie zwracał uwagi na to, że może ją zranić swoimi słowami. To nie był moment na obchodzenie się z nią jak z jajkiem, chociaż fakt, że Arthur powinien bardziej uważać na to co mówi. Nie miał jednak siły. Miał świadomość, że jego żona znalazła się na granicy życia i śmierci i wciąż stara się zrobić wszystko w taki sposób, żeby postawić samą siebie najniżej w hierarchii. Nie docierało do niej, że jeśli wciąż będzie to robić, za chwilę całkowicie wypadnie z tego równania, bo zwyczajnie, do jasnej cholery, przestanie istnieć. Skoro North nie potrafił przekazać jej tego w dobitny sposób tak, żeby dotarło, Arthur musiał to zrobić. Z troski i miłości. Nie mógł jej stracić. Po prostu, kurwa, nie mógł…
    Nic nie mówiąc, nie prosząc nawet, żeby się uspokoiła i co najważniejsze, nie mając zamiaru przeprosić za własne słowa, usiadł na łóżku i objął mocno ukochaną, przytulając ją do siebie. Przeczesywał powoli jej ciemne włosy i nasłuchiwał, czy szloch cichnie, a może odwrotnie, przybiera na sile. W takim wypadku był gotów natychmiast zawołać Northa.
    — Wiem, kochanie, ja też. Ale jeszcze bardziej boję się tego, że… Że nie będę w stanie ci pomóc przy kolejnym ataku — wyszeptał, uprzednio nachylając głowę, żeby sięgnąć ucha brunetki. Kołysał się delikatnie wciąż z Elle w ramionach, ale po jakimś czasie przestał, gdy plecy boleśnie zaprotestowały. Musiał wziąć prochy, ale przecież nie mógł jej teraz zostawić i zajmować się sobą.
    Słysząc, że jej zimno poczuł, jak plecy oblewa mu zimny pot. Wczoraj również było jej zimno, a zaraz potem padła diagnoza. Nie, to nie mógł być kolejny atak… Nie tak szybko, nie teraz, kiedy była zmęczona po poprzednich.
    — Już, już — wymamrotał gorączkowo i zgarnął z ramy łóżka bluzę, którą jej przywiózł. Włożył materiał przez głowę Elle, a potem przeciągnął ręce przez rękawy jak małemu dziecku, po czym nakrył kobietę kołdrą i kocem, spoglądając z zaniepokojeniem na drzwi. Nie wiedział, czy North na pewno jest teraz potrzebny, ale wolał dmuchać na zimne, dlatego zawołał lekarza i powrócił wzrokiem do swojej żony. Ponownie ją objął, ale nie tak ciasno jak poprzednio. Nie chciał utrudniać jej oddychania, ale jednocześnie dać trochę ciepła ze swojego ciała i wsparcie, którego zapewne teraz potrzebowała, chociaż nie był pewny, czy po słowach, które wcześniej padły z jego ust, może jeszcze przy niej być. Okazał się nieczułym chamem i sam doskonale to widział. Ale robił to przecież dla jej dobra. Inaczej pewnie wciąż nie dopuszczałaby do siebie, jak bardzo z nią źle, a musiała mieć przecież tego świadomość. — Jestem przy tobie, kochanie — wyszeptał do ucha kobiety. — Oddychaj ze mną, okej? Powoli, tak jak ja — dodał i zrobił powolny, głęboki wdech nosem, po czym równie wolno wypuścił powietrze przez usta. Nie wiedział, jakim cudem mu się to udaje, skoro czuł rosnącą w nim panikę, ale zrobiłby dla niej wszystko. Musiał zrobić wszystko.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  93. — Nie umrzesz, jasne? — powiedział twardo, ale nie zrobił tego w taki sposób, jak poprzednim razem. Jego głos brzmiał teraz tak, jakby Arthur całym sobą w to wierzył. W to, że z jego żoną wszystko będzie w porządku, że lekarze zrobią wszystko, aby ją uratować i po operacji wróci do niego pełna życia, szczęśliwa, a cała ta sytuacja stanie się na starość jedynie niezbyt przyjemną anegdotką wyjaśniającą wnukom, skąd się wzięła blizna na klatce piersiowej Elle. — Nie zostawisz mnie… Nas. Nie ma takiej opcji, rozumiesz? North zrobi wszystko najlepiej jak potrafi, a po kilku godzinach się tutaj spotkamy i będziemy żyć dalej, jakby to wszystko było tylko złym snem — mówił cicho, pocierając uspokajającymi ruchami jej ramiona.
    Cieszył się, że zaczęła naśladować jego oddech, więc na tym skupiał się najbardziej, mając nadzieję, że oklepane ćwiczenie pozwoli jej się choć trochę uspokoić. Do tego samego rytmu przeczesywał jej włosy palcami jednej ręki, a drugą gładził jej ramię. Nie otwierał oczu, wsłuchując się w jej oddech i pilnując go. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, był gotów natychmiast się od niej odsunąć i pozwolić lekarzowi działać. Chociaż nie zanosiło się na to, by musiał to robić. Widocznie ostre słowa podziałały, a Elle wzięła do siebie konieczność trzymania nerwów na wodzy. Tak przynajmniej Arthur sobie wmawiał. Chciał w to wierzyć.
    — Przeczytamy je razem, hm? — podsunął i musnął wargami skroń ukochanej. Otworzył oczy i zerknął na leżące nieco dalej dokumenty. On kilka godzin temu podpisał taki sam plik. Wyjątek był taki, że nie zamierzał nic czytać. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, a potem trzymać mocno dłoń Elle, gdy będzie się wybudzała po własnej operacji.
    — Oczywiście, że będę — wyszeptał i uśmiechnął się mimowolnie, orientując się, że pomyśleli dokładnie o tym samym. — Zawsze na ciebie czekam. Nie obudzisz się beze mnie — oznajmił, rzucając Northowi znaczące spojrzenie. Nie miał pojęcia, na ile wykonalne było leżenie na tej samej sali, ale był gotów posunąć się do przekupstwa, żeby tylko mogli po wszystkim leżeć razem, jak teraz Elle i Matty. Nie chciał ich zostawiać nawet na chwilę.
    — Wszystko w porządku, kochanie? — spytał po dłuższej chwili, czując, że zadrżała. — Znowu czujesz się słabo? — dodał, ale nie odsunął się, żeby zerknąć na jej twarz. Bał się wypuścić ją teraz ze swoich ramion, jakby samo to miało sprawić, że jej zdrowie posypie się jeszcze bardziej, a operację będzie trzeba z planowej zmienić nagłą. Nie mogła znowu cierpieć. Tak bardzo chciał od niej to wszystko zabrać i przyjąć na siebie… — Mogę coś dla ciebie zrobić? Zrobię wszystko…

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  94. Nie miał niczego na swoje usprawiedliwienie, aczkolwiek uważny obserwator mógłby się domyślić, czym było spowodowane jego nierozważne zachowanie, a sam Marshall, gdyby zastanowił się nad swoimi ostatnimi słowami oraz czynami, nie tylko względem Villanelle, bez wątpienia dostrzegłby, że działo się z nim coś złego. Sam być może jeszcze tego nie dostrzegał, a już na pewno nie powiązał ze sobą poszczególnych faktów, ale mierziła go przedłużająca się nieobecność żony. Mógł twierdzić, że radzi sobie doskonale, że wszystko jest w porządku, bo przecież praktycznie codziennie ze sobą rozmawiali, ale w rzeczywistości czuł się osamotniony. Może nawet odrobinę zaniedbany? To było o tyle trudne, że nawet kiedy starał się wszystko sobie racjonalnie wytłumaczyć, dobrze wiedząc, czym była spowodowana nieobecność Jen i że wcale nie musiał martwić się o ich małżeństwo, te trudne emocje i tak mu towarzyszyły, gnieżdżąc się w ciele i sercu na przekór trzeźwo myślącemu umysłowi.
    W jego tętnice sączyła się paląca trucizna, a on, mimo że gorączkowo próbował, za nic nie potrafił zatkać otworu, przez który ta wypływała i wciąż przeciekała mu przez palce. Co gorsze, nie potrafił uporać się z tym nawet, kiedy Jennifer już wróciła, nawet kiedy razem zorganizowali jego urodziny, które wypadły lepiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Pomimo tego wszystkiego, Jerome wciąż czuł niedosyt, wciąż był zagubiony i po ostatniej rozmowie z żoną chyba powoli zaczynał rozumieć, o co tak naprawdę mogło się rozchodzić. Zabawne, jak poniekąd było to powiązane z kostką, którą przed paroma tygodniami podarował Villanelle. Może to samo życie postanowiło sprzedać mu pstryczka w nos, by się opamiętał i przestał zachowywać jak idiota?
    Jakiś czas po imprezie umówili się z Villanelle, że Jerome do niej wpadnie. W pamięci wciąż miał to, czego dowiedział się podczas rozmowy w kuchni i jak jego oczom ukazała się biegnąca wzdłuż mostka, różowa i świeża blizna. Był wtedy wściekły i wcale tego nie ukrywał, jednakże wściekłość ta wywołana była nagłym strachem o przyjaciółkę, który wręcz go sparaliżował. Nie rozchodziło się bowiem o to, że niczego nie wiedział i miał do niej o to żal, bardziej… Nie poradziłby sobie, gdyby zupełnie nagle i niespodziewanie ją stracił, nie wiedząc wcześniej, z czym musiała się borykać. Było to egoistyczne, ale tak, myślał o sobie. O tym, że nie wiedział, jak zniósłby podobny cios, kolejny w jego życiu, gdyby już na zawsze opuściła go osoba, która powinna mieć przed sobą jeszcze kilkadziesiąt lat życia.
    Może to dlatego, kiedy zjawił się przed furtką, trzymał w rękach średniej wielkości krzaczek w czerwonej doniczce? Początkowo pomyślał o bukiecie, ale przecież państwo Morrison mieli tak duży ogródek, że kupowanie brunetce ciętych kwiatów byłoby marnotrawstwem. W sklepie ogrodniczym zaopatrzył się więc w całą roślinę i przełożywszy doniczkę do jednej ręki, nacisnął guzik domofonu. Po kilku chwilach magnetyczne brzęczenie poinformowało go o tym, że zamek puścił i Jerome pchnął bramkę, pewnym krokiem zmierzając w kierunku drzwi.
    — Cześć! — zawołał, kiedy tylko Elle zamajaczyła w progu i złapawszy krzaczek ponownie w dwie ręce (zdążył już dawno temu pożegnać się z ortezą, a złamany obojczyk już ani trochę mu nie doskwierał, ładnie się zagoiwszy), potrzasnął nim wesoło, przez co kilka listków zdążyło opaść pod jego stopy. — Proszę — oznajmił, wręczając brunetce ten mały prezent. — Kompletnie nie znam się na kwiatach, więc to zwykły krzew róży, ale poprosiłem sprzedawcę, żeby mnie zaskoczył i poznamy kolor dopiero, kiedy zakwitnie. I o ile Izabela nie oskubie pączków — zażartował.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  95. - No przecież popatrzeć mi można! - Wzruszyła ramionami, śmiejąc się w odpowiedzi.
    Owszem, prawda była taka, że pannie Hesford nie marzył się żaden skok w bok. Nigdy nie miała problemu z zachowaniem wierności i tym razem nie miało być inaczej. Zwłaszcza, że po raz pierwszy od... zawsze była szczęśliwa w związku. Jednak przyglądanie się przystojnym mężczyznom przecież nie wiązało się z żadną zdradą. A zresztą, niby jak można było odwrócić wzrok, skoro mieli tak umięśnione ciała i jeszcze paradowali bez koszulek? Oczy aż same kierowały się w ich stronę! Tutaj nawet nie chodziło o to, żeby uważali ją za atrakcyjną, przynajmniej nie dla Maddie. Wręcz przeciwnie, flirtowanie wprawiało ją w zakłopotanie i za każdym razem, gdy jakiś mężczyzna zwracał na nią uwagę, w jej głowie zapalała się czerwona lampka, która kazała jej uciekać. Jednak przecież nie szkodziło jej popatrzeć. Z daleka, rzecz jasna.
    Plażowa sukienka wyglądała naprawdę dobrze i tak jak strój Elle, zakrywała to, co należało zakryć, czyli rozstępy na brzuchu, blizny na rękach oraz tą jedną, największą, na udzie. Była dość długa, z długimi rękawami, ale za to wykonana z niezwykle przewiewnego materiału, w białym kolorze. Tym razem, przyglądając się sobie w lustrze, Maddie uśmiechnęła się pogodnie, jakby na znak, że lubiła siebie w tej wersji. Czuła się zadowolona - z samej siebie, z tego dnia i nawet z własnego życia, a już szczególnie z ostatnich kilku miesięcy. Miała wrażenie, że wszystko wreszcie wpadło na właściwe miejsce.
    - Dobrze ci w tym stroju - skomentowała, przyglądając się przyjaciółce, by zaraz złapać ją pod ramię i pognać w kierunku baru.
    Bar na otwartym powietrzu... podobne rewelacje, chociaż miały swoje miejsce również w Nowym Jorku, nie były ani trochę tak atrakcyjne jak w tym przypadku. Maddie usiadła więc za blatem, przez dłuższą chwilę przyglądając się pracy jednego z barmanów i zastanawiając, jak wiele wysiłku fizycznego kosztowała ich taka jedna zmiana w pracy. Wstrząsanie shakerem wyglądało na dość wykańczające.
    - Dzień dobry - zwróciła się do barmana, szczerząc się przy tym. - Poproszę... sex on the beach - odparła, bo choć nie znała się na drinkach, to z tego, co zdążyła zapamiętać, ostatnim razem ten bardzo jej smakował.
    Czekając, aż Elle złoży zamówienie, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu wcześniej wspomnianych ratowników i chociaż akurat ratownika nie udało jej się wypatrzyć, dość szybko jej wzrok padł na kilkoro całkiem przystojnych mężczyzn grających w siatkówkę. Madds nieśmiało dotknęła ramienia przyjaciółki, robiąc ostentacyjny ruch głowy w kierunku grupki, tym samym zmuszając ją, by spojrzała w ich kierunku.


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  96. Arthur miał więcej szczęścia niż rozumu. Uszkodzenie kręgosłupa, choć uporczywe, okazało się stosunkowo niewielkie, kwalifikujące się nie do operacji w pełnym tego słowa znaczeniu, a do endoskopowego usunięcia szwankującego fragmentu. Dowiedział się o tym tuż po tym, jak pielęgniarki zabrały z sali Elle, informując Morrisona, że jego żona jest w dobrych rękach i za kilka godzin wróci do niego cała i zdrowa. Niedługo później w szpitalu znalazła się Alison, obiecała, że zajmie się Matty’m i dopiero wtedy mężczyzna spokojnie udał się na oddział neurologii, by przygotowano go do operacji.
    Ta okazała się stosunkowo krótka, bo trwała zaledwie godzinę i odbyła się w znieczuleniu miejscowym, co w sumie bardzo go ucieszyło. Zaczął traktować to bardziej jako zabieg, niż poważną ingerencję, zwłaszcza gdy usłyszał wskazania pooperacyjne. W szpitalu miał spędzić nie więcej niż dobę, a po zdjęciu szwów od razu rozpocząć rehabilitację, która miała przy okazji nauczyć go odpowiedniego zachowania, to jest schylania się, siadania, podnoszenia rzeczy tak, żeby nie uszkodzić kręgosłupa ponownie. Oczywiście nie był w stanie ukryć, że coś się wydarzyło, ale był w na tyle dobrym stanie, że miał niemal pewność, iż uda mu się uspokoić Elle w razie gdyby zaczęła się martwić.
    Na dowód zamierzał siedzieć przy jej łóżku, kiedy się obudzi. Nie było tak kolorowo jak zakładali i nie dało się ich umieścić w jednej sali, ale w swojej musiał być tylko podczas obchodu, więc korzystał z wolności i zjawił się u ukochanej, gdy ta jeszcze spała. Poprosił sanitariusza o przystawienie fotela do jej łóżka, bo wbrew swojemu luźnemu podejściu wolał nie nadwyrężać się siedzeniem na krześle, opadł wygodnie na oparcie i ujął dłoń ukochanej, a korzystając ze spokoju sam na chwilę odpłynął.
    Obudził się pod wpływem ruchu, który poczuł pod własną ręką. Zamrugał szybko oczami i powoli się wyprostował, żeby zaraz potem oprzeć wolną dłoń na ramie łóżka, zaś na palcach podeprzeć brodę i uśmiechnął się lekko. Leki przeciwbólowe działały, nie musiał więc nawet próbować ukryć grymasów bólu, bo zwyczajnie się nie pojawiły.
    — Hej, królewno — odezwał się ochrypłym szeptem. Wypuścił jej rękę z uścisku i nacisnął odpowiedni przycisk przywołujący pielęgniarkę. Ktoś przecież powinien wiedzieć, że Elle w końcu się wybudziła. — Jak się czujesz? — spytał, przyglądając się z troską jej wygiętym w grymasie wargom. Współczuł jej. To on powinien teraz cierpieć, nie ona. Szkoda, że przyjęcie na siebie czyjegoś bólu nie było możliwe. — Bardzo cię boli? Jak przyjdzie pielęgniarka może poprosimy o morfinę, hm? — podsunął wciąż szeptem, jakby się bał, że powiedzenie czegoś głośniej sprawi jej dyskomfort. W sumie cieszył się, że nie dołoży jej jeszcze większego swoim własnym stanem. Miał na sobie zwykłą koszulkę i dresowe spodnie, więc na dobrą sprawę nie było widać, że jest pacjentem. Świadczyła o tym jedynie opaska na nadgarstku, który skrywał za ramą łóżka i wenflon w zgięciu łokcia, ale tego też nie była w stanie dostrzec. I Arthur zamierzał utrzymać taki stan rzeczy, póki jego żona nie poczuje się lepiej.

    mężuś kombinator ❤️

    OdpowiedzUsuń
  97. To był pierwszy moment, w którym przyjrzał się Elle dokładnie. Wyglądała… Źle. Po prostu źle. Jak chora osoba, którą nieźle poturbowało i w sumie nie mylił się z porównaniem. Była chora i przeszła kilkugodzinną operację, to był idealny powód, żeby nie wyglądać najlepiej.
    Wiedział jednak, że jest po wszystkim i dzięki temu był spokojny. Teraz wystarczyła tylko rekonwalescencja i jego żona miała być… Miała żyć prawie jak dawniej. Z tą różnicą, że musiała brać jakieś leki, tyle dowiedział się od Northa, ale prawie jak dawniej, a tylko na tym zależało Arthurowi. Na tym, żeby Elle czuła się dobrze i po prostu żyła normalnie, bez tykającej bomby w klatce piersiowej.
    Starał się nadążyć za tym, co mówiła pielęgniarka, ale wciąż przyglądał się ukochanej i kolejny raz uderzyła w niego myśl, że najchętniej zabrałby od niej cały ten ból, gdyby tylko było to możliwe. On jakoś by sobie poradził, natomiast ona wydawała się taka drobna i krucha… Tak niewinna. Nie zasłużyła sobie na to, co ją spotykało, nawet jeśli nie była ideałem i miała swoje za uszami. Po prostu nie powinna tak cierpieć. Nigdy.
    Zanim się zorientował, pielęgniarki już nie było. Arthur odetchnął cicho, słysząc słaby, bo słaby, ale głos ukochanej i pogłaskał kciukiem wierzch jej dłoni. Miał ochotę unieść ją do ust, obawiał się jednak, że jakimkolwiek ruchem może na razie zrobić jej krzywdę. Nie powstrzymał się jednak przed powolnym podniesieniem się z fotela i pochyleniem, żeby ucałować jej czoło. Szybko usiadł z powrotem, zagryzając wargi, żeby nie skrzywić się z bólu. Wątpił, by teraz to zauważyła, ale i tak wolał się pilnować. Nie mogła się teraz denerwować, a jego i tak mieli wypisać za kilka godzin. Teraz wystarczyły leki przeciwbólowe i fizjoterapia, żeby w pełni sił stanął na nogi. To na Elle i Matty’m musieli się skupić. Na ich powrocie do pełni zdrowia.
    — Chcesz się napić? To znaczy… Chyba zwilżyć wargi, bo nic innego nie możesz — powiedział, z lekkim trudem przypominając sobie słowa pielęgniarki. Zmarszczył czoło, gdy usłyszał jęk i niemal zerwał się z miejsca, chcąc natychmiast uciszyć maszynę. Ale był durniem w tym temacie, wystarczyło krótkie spojrzenie, żeby się upewnić, iż woli się do niczego nie dotykać, by czegoś nie poprzestawiać i przypadkiem nie wyrządzić Elle jakiejś krzywdy czy coś. — Już, już. Poczekaj, zaraz coś zaradzimy — odparł i ponownie nacisnął przycisk. Pielęgniarka na szczęście zjawiła się szybko z pytającym wyrazem twarzy.
    — Czy mogłaby pani jakoś to wyciszyć? — spytał, wskazując na monitor pokazujący pracę serca. — Elle twierdzi, że jej to przeszkadza, a ja chyba wolę się nie dotykać, żeby niczego nie zepsuć. O ile to jest możliwe, oczywiście, jak nie… Jakoś przeżyjesz, co, skarbie? — ostatnie pytanie skierował do ukochanej, przenosząc na nią zatroskane spojrzenie.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  98. Zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej by było, gdyby przespała cały ten czas, nie mógł jednak kolejny raz wywinąć jej z Northem takiego numeru. Z drugiej strony pamiętał, jak się czuł, gdy wybudził się ze śpiączki. Nie było idealnie, ale najgorsze rany zdołały się zagoić, a złamania zrosnąć. Nie towarzyszył mu uporczywy ból, który zapewne nękał teraz jego żonę. Potrafił sobie jedynie wyobrazić, jak cholernie źle musiała się czuć. Pewnie jak on wtedy, kiedy rzucił się z dachu.
    Swoją drogą, cholera, całkiem sporo tego było. Niby miał świadomość, że kilka razy otarł się o śmierć, ale dopiero podczas takich przemyśleń docierało do niego, jak ogromny bagaż doświadczeń związanych z bólem i cierpieniem nosił. Nic dziwnego, że jego zdrowie w końcu upomniało się o swoje, skoro tyle razy było narażone na szwank.
    W każdym razie wtedy w szpitalu też towarzyszyła mu myśl, że wolałby to przespać. Może to nie był wcale taki zły pomysł? Może Elle powinna zregenerować się przez sen?
    Odprowadził pielęgniarkę spojrzeniem, wertując w głowie swój pomysł. Miał ochotę zerwać się z miejsca i pobiec do Northa, proponując mu takie, a nie inne wyjście, ale… Nie mógł tego zrobić, do cholery. Czym innym była jedna noc, a czym innym śpiączka farmakologiczna, w którą musiano by wówczas Elle wprowadzić.
    Powrócił wzrokiem do ukochanej i uśmiechnął się do niej ciepło. Mógłby też przysiąc, że oczy mu rozbłysły na sam jej ponowny widok, prawie całej i prawie zdrowej, z możliwością prawie normalnego życia przed sobą.
    — Zawsze jestem — szepnął, gładząc palcami jej chłodną dłoń. — I obiecałem — przypomniał, na sekundę uśmiechając się jeszcze szerzej. Twarz jednak szybko mu spoważniała, a Arthur oparł brodę na ramie łóżka. Pozycja nie była zbyt wygodna, ale lepsza, niż przeciążanie kręgosłupa, a chciał przecież przez cały czas patrzeć na swoją ukochaną, jakby mógł nadrobić w ten sposób te kilka godzin na sali operacyjnej, podczas których jej nie widział. — Nie, nie rozmawiałem z nim. Chyba ma dzień wypchany zabiegami, bo nie mogę go złapać — odparł i mimowolnie podążył spojrzeniem na miejsce obok, które teraz było puste. Matty został przeniesiony do innej sali. Montgomery miał na względzie, że to jedynie dziecko, które czasem płacze, zwłaszcza, gdy odpuszczają leki przeciwbólowe, a Elle potrzebowała teraz spokoju, a nie płaczącego nad uchem syna. Początkowo Morrison nie chciał się na to zgodzić, wiedząc, że Villanelle w życiu by na coś takiego nie przystała, choćby nie wiem co, ale argumentacja pediatry go przekonała. Był spokojny, bo wiedział, że z kim jak z kim, ale z Alison chłopiec jest bezpieczny. — Matty leży w innym pokoju, Alison cały czas z nim jest, spokojnie — powiedział cicho, uśmiechając się delikatnie kącikiem ust. — I wszystko z nim w porządku, Montgomery twierdzi, że najpóźniej pojutrze go wypisze. Alison i Henry przez jakiś czas zaopiekują się dziećmi. Twoja mama twierdzi, że masz się niczym nie martwić, bo wszystkim się zajmie, a jej akurat w tym względzie wierzę — wymruczał. — Elle… Wpadłem na pewien pomysł, ale muszę go najpierw z tobą obgadać… — zaczął po chwili i odetchnął głęboko, zbierając w sobie siły. — Nie chciałabyś może tego przespać? Tego największego bólu… O ile North by się zgodził. Nie obudziłabyś się od razu świeżutka i pełna życia, ale pewnie byłoby znacznie lepiej… Uwierz mi, wiem, co mówię. Jeśli byś zechciała, mogę z nim porozmawiać… Jakoś ci ulżyć, skarbie…

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  99. W żadnej sytuacji nie wyobrażał sobie, że miałby nie być przy swojej żonie, ale w tej szczególnie. Ona była obok w jego najgorszych chwilach. Wiedział, że nie odstępowała jego łóżka, nawet kiedy leżał w śpiączce. Kim by był, gdyby nie zrobił dla niej teraz tego samego? Pomijając fakt, że nie chciał być nigdzie indziej, po prostu… Musiał cały czas ją widzieć i wiedzieć, że są na dobrej drodze do wyjścia na prostą, a Elle najgorsze ma już za sobą i teraz została rekonwalescencja. Poza tym… Przysięgali sobie, prawda? W zdrowiu i w chorobie i zamierzał przysięgi dotrzymywać. Zawsze i wszędzie, niezależnie od wszystkiego, co działoby się w ich życiu.
    — Musisz naprawdę gównianie się czuć, skoro nie ma na ten temat żadnej dyskusji — zauważył, posyłając Elle połowiczny uśmieszek. Nie byłby sobą, gdyby nie pozwolił sobie na odrobinę uszczypliwości. Jakby się łudził, że może choć trochę poprawić jej humor i samopoczucie, które zapewne było porównywalne do zmiażdżenia przez walec czy inną ciężką maszynę.
    Zmieszał się odrobinę. Mógł teraz wyznać jej prawdę, to była jego szansa, ale nie uważał, żeby czas był odpowiedni. Czuła się źle, gdyby do tego jeszcze doszła złość o to, że nie powiedział jej, iż będą operowani w tym samym czasie… Miał wyrzuty sumienia, że tego nie zrobił. Ale mijały, gdy przypominał sobie, że wszystko, co zrobił w ostatnich kilku dniach, było tylko i wyłącznie dla jej dobra.
    — Nie martw się tym, teraz musimy skupić się na tobie — odparł nieco wymijająco. Łatwiej było przemilczeć temat, niż wprost skłamać. Nie miałby problemu, żeby zrobić to przed kimkolwiek innym, ale przed nią wydawało się to zwyczajnie nie fair. Miał nadzieję, że taka odpowiedź jej wystarczy i nie zacznie drążyć, bo prędzej czy później na pewno by się złamał i wszystko wyśpiewał. A wolał, żeby najpierw choć trochę doszła do siebie. Potem mógł jej pozwolić na złość.
    — Wiem, skarbie, ale może mogą to zrobić odrobinę później, kiedy ból minie? — podsunął, ale nie zamierzał na siłę jej przekonywać. Świadomość, że Elle tak bardzo cierpi sprawiała mu niemal fizyczny ból, ale nie zająknął się w tej kwestii. Tu cały czas chodziło o nią, nie o niego. — Dobrze, dobrze… Chcesz jak najszybciej normalności, rozumiem — dodał szybko i ścisnął odrobinę mocniej jej dłoń.
    Natychmiast pokiwał głową i sięgnął do szafki przy łóżku. Pielęgniarka już dawno przyniosła kubek z wodą. W środku tkwił drewniany patyczek z nawiniętą na nim watą. Arthur chwycił go, ciesząc się, że szafka znajduje się na tyle poniżej ramy łóżka, iż Elle nie mogła w żaden sposób dostrzec jego ręki, po czym wypuścił dłoń kobiety ze swojego uścisku i ścisnął palcami namoczony patyczek.
    — Najpierw zwilżymy, później posmarujemy — zadecydował i przyłożył mokrą watę do warg Elle. Przemknęło mu przez myśl, że może mógłby spróbować ostrożnie ją napoić, ale potem w wyobraźni pojawił się obraz krztuszącej się ukochanej i szybko z tego pomysłu zrezygnował. — No tak, cała moja żonka, chorobliwie ambitna nawet w kwestii rehabilitacji — westchnął z uśmiechem, kręcąc delikatnie głową. Gdy dostrzegł, że brunetka ma dość, odstawił kubek na szafkę i wyjął z szuflady krem. Wycisnął odrobinę na palec i ostrożnie posmarował cienką warstwą specyfiku najpierw dolną, a potem górną wargę kobiety. — Lepiej? — spytał, zamykając tubkę.

    cudowny mąż ❤️

    OdpowiedzUsuń
  100. Uśmiechnął się szerzej, widząc jej reakcję.
    — To jest właśnie moja Elle — stwierdził wesoło i jeszcze raz schylił się, żeby złożyć na jej czole delikatny pocałunek. Cieszył się, że przestał dostrzegać w jej oczach strach. Był pewien, że nigdy nie zapomni widoku ciemnych tęczówek po usłyszeniu, że czeka ją operacja. — To prawda. Teraz musisz tylko do mnie w pełni wrócić — zamruczał i pokręcił głową, słysząc jej kolejne słowa. — Nie mam najmniejszego zamiaru. Nigdzie się stąd nie ruszam, chyba że sama mnie wygonisz — powiedział, nie przestając się w nią wpatrywać.
    Odwzajemnił uścisk i oparł się wygodniej o ramę. To była jedna z tych chwil, w której nie potrzebowali żadnych słów, wystarczyła sama obecność. Arthur wyszeptał więc jedynie, że również ją kocha, a potem zamilkł, chłonąc ten moment całym sobą. Był słodko-gorzki. Z jednej strony naznaczony cierpieniem, a z drugiej idealnie odzwierciedlający ich relację. To było po prostu kolejne okropne doświadczenie, z którego wyszli obronną ręką. Razem, jak zawsze.
    Wolał nie przeszkadzać Elle w rehabilitacji, więc upewniwszy się, że jego żona jest w dobrych rękach, ulotnił się z pokoju. Wykorzystał ten czas na swoje sprawy. Odebrał wypis i przyjął dawkę środków przeciwbólowych, które przestały działać, a świeża rana jednak dość dobitnie dawała o sobie znać. Było to jednak nieporównywalne z tym, co czuł wcześniej, zanim przeszedł operację. Ten obecny ból był wręcz pełen ulgi i znacznie przyjemniejszy, bo to oznaczało, że mężczyzna był na dobrej drodze do wyzdrowienia.
    Załatwił sobie też fizjoterapię u tego samego faceta, który poprzednim razem postawił go na nogi. Miał zacząć tuż po zdjęciu szwów, co z jednej strony go cieszyło, a z drugiej przerażało, bo wiedział, że jakimś cudem będzie musiał wygospodarować trochę czasu z opieki nad Elle. To z kolei wiązało się z tym, że powinien jej powiedzieć, iż ma to wszystko za sobą bez jej udziału. Pierwszy raz w życiu nie miał najmniejszego nawet pojęcia, jak jego żona zareaguje. To chyba napawało go największym lękiem.
    Zajrzał też do Matty’ego, ale wizyta była krótka. Alison zapewniła go, że wszystko jest pod kontrolą i może spokojnie wracać do Elle.
    Wrócił na salę bez opaski i wenflonu, więc nie musiał się już ukrywać. Wszedł powoli i ostrożnie, nie wiedząc, czy rehabilitantka wciąż tu jest. Uśmiechnął się, gdy zastał żonę bez towarzystwa i podszedł do łóżka, po czym usiadł na fotelu, który stał w tym samym miejscu.
    — Wyglądasz trochę tak, jakbyś zobaczyła ducha — powiedział, ujmując dłoń ukochanej w obie swoje i unosząc ją do ust, żeby ucałować wierzch. — Wszystko w porządku? Rehabilitantka była niemiła? Bo wiesz, że mogę iść i jej nawtykać, jeśli będzie trzeba. Jest tutaj, żeby ci pomóc, a nie dręczyć pacjentów — mruknął, poważniejąc nieco. A może był przewrażliwiony? Nie, przecież wyraźnie widział, że coś jest na rzeczy. Elle nie umiała udawać. Chociaż… Po ostatnich wydarzeniach chyba nie mógł być co do tego taki pewien. Długo ukrywała swoje problemy, a wcześniej to, że praca tak bardzo daje jej w kość. Tak, zdecydowanie nie mógł brać nic za pewnik. — Co jest?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  101. Nie znał szczegółów kłopotów zdrowotnych przyjaciółki i nie był do końca pewien, czy powinien w ogóle o nie wypytywać. Na pewno natomiast nie zamierzał robić tego od razu po przekroczeniu progu jej domu, który był wyjątkowo cichy i spokojny, co nie umknęło jego uwadze, Villanelle natomiast szybko wyjaśniła mu, co było tego powodem.
    — Ja również, będziesz musiała koniecznie zrobić zdjęcia i mi wysłać, jak już zakwitnie! Mam nadzieję, że pan w sklepie postawił na coś bardziej oryginalnego, niż czerwony. Chyba nawet poczuję się odrobinę rozczarowany, jeśli faktycznie zakwitnie na czerwono — zauważył ze śmiechem. — I jakie kwiaty w ogóle najbardziej lubisz? Będę wiedział, co przynieść następnym razem — trajkotał, podążając za brunetką w głąb już dość dobrze znanych sobie pomieszczeń. — I z jakiej okazji? Właściwie bez okazji. Może chciałem nieco zrehabilitować się w twoich oczach, bo mój poprzedni prezent był wyjątkowo nieudany? — rzucił i wzruszył ramionami, a później mrugnął porozumiewawczo do kobiety i wykonał charakterystyczny gest, jakby zamykał usta na zamek błyskawiczny. Niewidzialny kluczyk przekręcił i wyrzucił za siebie, tym samym jasno dając Elle do zrozumienia, że nie będzie niczego opowiadał o żadnej kostce ani innych tego typu rzeczach, bo ich kłótnia była w jego pamięci aż nadto wyraźna i to nie tylko ze względu na to, że nie powinien denerwować będącej po operacji serca kobiety.
    — Wyzbyłaś się wszystkich? A Arthurem kto się opiekuje? — spytał żartobliwie, zgadując, że byli sami, lecz ani trochę mu to nie przeszkadzało. Na urodzinach nie mieli okazji do spokojnej rozmowy i teraz mogli wszystko nadrobić, bez zbędnego pośpiechu.
    — Szybciej i prościej byłoby, gdybyś powiedziała „Jerome, ciasto jest w lodówce” — mruknął z rozbawieniem i od razu skierował się do odpowiedniego pomieszczenia. Niegdyś był przecież wzorowym asystentem pani dyrektor i nie trzeba było dwa razu mu powtarzać, co jest do zrobienia, prawda? — A kawy chętnie się napiję. Długo jeszcze musisz się oszczędzać? — zagadnął i zerknął na nią krótko, po czym dobrał się do lodówki. Blacha z ciastem faktycznie była duża, a przez to odrobinę nieporęczna, ale już po chwili wyspiarz wyjął ją na kuchenny blat i zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu noża. Gdy takowy znalazł, od razu przystąpił do krojenia, lecz w pewnym momencie znieruchomiał z nożem wbitym w ciasto i badawczo zerknął na brunetkę.
    — Ale mam nadzieję, że słodyczy nie musisz sobie odmawiać? — spytał, bo choć oznaczało to, że w razie czego więcej będzie dla niego, byłoby szkoda, gdyby Elle nie mogła spróbować tego wypieku, który wyglądał wręcz obłędnie, a smakował bez wątpienia dwa razy lepiej.
    — Właściwie to chyba teraz muszę się obchodzić z tobą bardzo delikatnie i lepiej, żebym nie fundował ci dodatkowych atrakcji? Lepiej wyjaśnij mi wszystko zawczasu — poprosił, krzątając się po kuchni tak, jak byłby u siebie. Na moment porzucił krojenie ciasta i odszukał większy talerz, który ułożył przy blaszce, aż wreszcie to na niego zaczął przekładać wykrojone kawałki. Brudny nóż ostatecznie opłukał w zlewie i odłożył na suszarkę do naczyń, a gdyby miał na sobie kuchenny fartuszek, to z pewnością jeszcze wytarłby o niego ręce.

    [Hahaha to faktycznie Ci się poszczęściło ^^ Ode mnie nieco krócej, ale podejrzewam, że ta dwójka zaraz nam się rozgada tak, że i tak będę pisać na dwa okienka ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  102. Przyglądał się uważnie jej twarzy, nie do końca wiedząc, czego ma się za chwilę spodziewać. Pokiwał głową, gdy usłyszał, że rehabilitantka była miła. Nie miał powodu, żeby w to wątpić, więc skupił się na tym, co jeszcze ma do powiedzenia jego żona. Kiwał lekko głową i co jakiś czas brał głębszy oddech, jakby… Jakby robił to za Elle, widząc, jak męczy ją samo mówienie. O ile łatwiej by było, gdyby ich telepatyczna więź była znacznie bardziej rozwinięta i nie musieliby się porozumiewać za pomocą wypowiadanych słów. Elle mogłaby zaoszczędzić sobie tak wiele bólu…
    Nie miał czasu, żeby zagłębiać się w informacjach nie tylko o samej operacji, którą przeszła jego żona, ale też o tym, co będzie się działo po wyjściu ze szpitala. Cały czas było coś do zrobienia, cały czas działo się coś ważniejszego, a teraz żałował. Żałował, że nie wygospodarował na to nawet chwili, bo może zdołałby nie dopuścić do tego, żeby Elle się martwiła…
    — Weźmiesz urlop zdrowotny — powiedział natychmiast, w myślach odhaczając jeden problem. Wiedział, że przeczy teraz sam sobie. Niedawno prawie pożarli się o to, że Elle chciała wziąć dziekankę, ale… Ale to wydawało mu się czymś zupełnie innym. Wtedy sytuacja była inna, a ona chciała przerwać studia ze względu na pracę, której nienawidziła. Teraz chodziło o jej zdrowie, o jej… Życie. — To nie to samo, co dziekanka — wyjaśnił szybko, spodziewając się, że również może pomyśleć o ich kłótni na ten temat. — Albo… Postaramy się zmienić plan. Dostosować go tak, żebyś nie musiała się nigdzie spieszyć — dodał, ściskając nieco mocniej jej dłoń.
    Cierpliwie czekał, aż zbierze w sobie siły, żeby odezwać się ponownie. Widział, jak bardzo się męczy, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu niemający nic wspólnego z tym fizycznym.
    — Tak bardzo chciałbym ci jakoś ulżyć — szepnął, wykorzystując moment, w którym zamilkła i wyciągnął drugą rękę, żeby ułożyć ją na głowie brunetki, gładząc palcami jej włosy. — Przeniesiemy się na dół. Jak wtedy, kiedy jeździłem na wózku. I może… Zatrudnimy kogoś do sprzątania? Z tym może być problem, gotowanie jakoś udźwigniemy. A dzieci… Twoja mama mówi, że da nam tyle czasu, ile potrzebujemy, o to się naprawdę nie martw — poprosił i odetchnął głęboko, zbierając w sobie siły. Wiedział, że Elle mówi to wszystko dlatego, że wie, iż oboje będą mieli ze sobą problem, a rehabilitacja będzie długa i męcząca nie tylko dla niej. To był ten moment. Arthur chciał odwlec go w czasie jak najbardziej, ale wiedział, że nie może, że musi zrobić wszystko, by jego żona przestała się martwić przynajmniej o jego stan. Prawda była taka, że przynajmniej z nim było lepiej niż zakładali. Owszem, musiał przejść przez fizjoterapię, ale… Ale mimo wszystko było całkiem w porządku.
    Wyprostował się i z ciężkim westchnieniem wstał z fotela, po czym obrócił się plecami do ukochanej. Złapał za krawędzie swojej koszulki i podwinął ją, ukazując opatrunek na plecach. Był niewielki, bo i rana po operacji miała dwa, może trzy centymetry.
    Wypuścił materiał z rąk i usiadł z powrotem, przez chwilę wpatrując się w Elle w milczeniu.
    — Zaraz po tym, jak zasnęłaś po ataku, a North powiedział, że potrzebujesz operacji jak najszybciej… Wiedziałem, że… Że moja też musi się odbyć. Najlepiej w tym samym czasie, żeby żadne z nas nie musiało opiekować się tym drugim, gdy ewidentnie nie będziemy w stanie. Okazało się, że jest ze mną lepiej, niż zakładał lekarz. Wystarczy kilka tygodni fizjoterapii i stanę na nogi — powiedział cicho, uprzednio opierając dłonie na pościeli i przekładając ją między palcami. Z nerwów. — Ale gdyby tak nie było… Wolałem, żeby zaopiekowali się nami obcy ludzie w szpitalu. Żebyśmy oboje wyzdrowieli bez stresu o to, że nie damy sobie rady. Przepraszam, powinienem… Pewnie powinienem mimo wszystko ci o tym powiedzieć, ale… Tak bardzo się bałem, że… — urwał, nie potrafiąc dokończyć i wziął głęboki, spazmatyczny wdech. — Nie miej mi tego za złe… Proszę…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  103. — Uważaj na słowa, bo dobrze wiesz, że jestem gotów zamieszkać pod tym krzaczkiem! — odparł ze śmiechem, wcale nie zakładając, że miała to być jego ostatnia wizyta u przyjaciółki. Po prostu nie chciał jej niepotrzebnie niepokoić, szczególnie teraz, kiedy powinna skupić się na powrocie do zdrowia i się nie przemęczać. A że zawsze była do bólu perfekcyjna, Jerome mógł tylko sobie wyobrażać, jakie wewnętrzne katusze przeżywała Elle, nie mogąc być w stu procentach wzorową gospodynią.
    — Nie wiem tylko, czy pomieścimy się pod nim razem z Jen i Haroldem — kontynuował wesoło. — Najwyżej dokupię jeszcze trochę róż i urządzimy cały klomb, a na środku postawię sobie namiot — opowiadał dalej, przedstawiając kobiecie swoją pokręconą wizję, która zrodziła się w jego głowie zupełnie niespodziewanie, a po chwili roześmiał się wesoło i pokręcił głową, zastanawiając się, skąd brał takie pomysły. — Eustomy? — podchwycił, wysoko unosząc brwi, bo też pierwszy raz słyszał o podobnych kwiatach. — Trudne słowo, ale postaram się zapamiętać. Da się je hodować w ogrodzie? — dopytał od razu. — Bo wiesz, to może być klomb eustomowo-różany — poinformował, szczerząc zęby w szerokim, głupkowatym uśmiechu. Zdecydowanie popadł w radosny słowotok, niezmiernie ciesząc się z tego, że on i Villanelle mieli okazję porozmawiać o wszystkim i o niczym. Nie tylko dlatego, że ich ostatnia kłótnia wciąż była żywa w jego pamięci, ale również dlatego, że pani Morrison przeszła poważną operację.
    — Przyganiał kocioł garnkowi… — mruknął, kiedy brunetka pognała po telefon, a następnie z zaciekawieniem wyciągnął głowę ku ekranowi. — Ładne. Ale czy wyjdę na ignoranta, jeśli stwierdzę, że jak dla mnie, to są bardzo podobne do róż? — rzucił, uśmiechając się lekko. — Chociaż wydają się delikatniejsze i ciekawsze. Są takie trochę… nieoczywiste — podsumował, ponieważ im dłużej wpatrywał się w zdjęcie, tym więcej szczegółów dostrzegał i tak jak na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że po prostu patrzy na róże, tak teraz na pewno by tego nie powiedział.
    — Chyba już od dłuższego czasu zajmuje się tym biurem — stwierdził ostrożnie, starając się sięgnąć pamięciom ku pierwszym wzmiankom o biurze Morrisona. Villanelle już kilka miesięcy temu mu o tym mówiła, ale rozkręcenie własnego biznesu nigdy nie było proste. — Może nawet miałbym dla niego zlecenie? Emily, poznałaś ją na urodzinach… Zdecydowała się na otworzenie własnego lokalu i przyda się go odświeżyć. O ile Arthur w ogóle zajmuje się tego typu projektami? — podpytał, bo przecież każdy architekt specjalizował się w czymś innym. Jedni projektowali mieszkania, inni całe budynki i urządzenie baru mogło w ogóle nie zainteresować mężczyzny.
    — I dwoma łyżeczkami cukru — odparł, za co prawdziwi kawosze pewnie by go ukatrupili, ale co tam. Skupił się na krojeniu ciasta, aż wreszcie przeszedł z talerzem z kilkoma kawałkami do salonu i ustawił go na stoliku. Zaraz jednakże wrócił do kuchni, by po sobie posprzątać. Przykrył resztę blachy, by ciasto nie wyschło i wstawił ją z powrotem do lodówki, przy okazji słuchając tego, co Elle miała do powiedzenia o swojej rehabilitacji. Pięć miesięcy to faktycznie było sporo, ale zważywszy na wagę operacji, wcale nie wydawało się tak długim okresem.
    Generalnie wszystko to, co mówiła sprawiało, że coraz bardziej się martwił. Zamilkł nawet, nie odzywając się przez dłuższą chwilę i po jego wesołym słowotoku nie było nawet śladu. Przysunął tylko bliżej siebie kubek z kawą, znad którego posłał przyjaciółce uważne, zatroskane spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Elle… — zaczął, a jego ton sugerował, że nie zamierzał łatwo dać się zbyć. — Co tak właściwie się stało? — spytał przyciszonym tonem, nie odrywając od niej przenikliwego spojrzenia. — Przepraszam, jeśli nie chcesz wracać do tamtych chwil, ale… Nigdy nie wspominałaś mi, że masz kłopoty z sercem — powiedział, starając się wyjaśnić, dlaczego tak bardzo zależy mu na jej odpowiedzi. — Po czym nagle dowiaduję się, że jesteś po poważnej operacji, że czeka cię długa i żmudna rehabilitacja. Co się stało? — powtórzył, dłońmi podpierając się o kuchenny blat i tak pochylony nad kubkiem z parującą kawą, spoglądał na nią nieprzerwanie, wyraźnie zaniepokojony. Zignorował nawet jej pytanie o bycie trzydziestolatkiem, ponieważ nie to było w tym momencie najważniejsze. Naprawdę się martwił. Martwił się o przyjaciółkę, która zawsze gotowa była rzucić wszystko i mu pomóc czy go wysłuchać, podczas gdy sama potrzebowała tej pomocy lub po prostu wsparcia… Cóż, zapewne uważała, że ze wszystkim doskonale poradzi sobie sama i nie ma powodów, by kogokolwiek niepokoić. Tak jak na urodzinach bardzo się przez to zdenerwował, tak teraz nie miał jej tego za złe. W końcu sam nie powiedział jej o złamanej ręce, prawda? I może to było coś, co ich łączyło? Że troszczyli się o innych, ale o siebie już niekoniecznie?

      [Mówiłam, że się rozgadają 🧡]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  104. Wiedział, że to, co mówił, jedynie wydaje się łatwe i jakkolwiek to przedstawi, Elle zawsze znajdzie coś, co mogłaby podważyć swoim wrodzonym czarnowidztwem. Normalnie nawet lubił ich dyskusje, przekomarzanie i usilne przekonywanie siebie wzajemnie, że to właśnie oni mają rację ale to nie była jedna z tych sytuacji, które mogło rozwiązać odpowiednie podejście. Znaleźli się na takim etapie swojego życia, który ich przerastał. Kolejny raz zresztą. Z samą świadomością, że ich synkowi coś jest było wystarczająco trudno, ale teraz… Znowu przemknęło mu przez myśl, że sobie nie poradzą. Nie chciał jednak mówić o tym Elle. Ze strachu, że jeśli zobaczy, iż on ma wątpliwości, sama podda się w stu procentach.
    — Coś wymyślę. Może mam kilka niewykorzystanych przysług — odparł, posyłając jej delikatny uśmiech jedynie kącikiem ust. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale przecież dziekan był człowiekiem i powinien zrozumieć, że ludzie mają to do siebie, że czasami coś im się nie układa. — Poza tym… Nie obraź się, kochanie, ale wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że nie jest z tobą dobrze. Ktokolwiek odpowiada za twój plan, też to zobaczy — stwierdził, układając rękę na jej głowie i powolnym ruchem przesuwając palcami po ciemnych włosach. — To jest proste, wystarczy inaczej na to spojrzeć. I nie jesteś ciężarem, Elle, nigdy tak o sobie nie myśl. Pamiętasz, jak jeździłem na wózku? — rzucił, ale zrobił to dla porządku. To nie był marny epizod w ich życiu, o którym dałoby się zapomnieć. — Gdybym ci wtedy powiedział, że nie chcę być ciężarem, zdzieliłabyś mnie w głupi łeb. Z założenia nie biję kobiet, ale powiedz tak jeszcze raz, a może nawet pstryknę cię w ucho czy w nos… Gdzieś, gdzie zaboli, ale nie zostawi śladów. Jeszcze nam brakuje opieki społecznej — powiedział, śmiejąc się cicho, ale śmiech szybko ucichł, a Arthur otarł łzę, która spłynęła po policzku ukochanej. — W zdrowiu i w chorobie — przypomniał szeptem, a jako, że przed operacją Elle musiała zdjąć całą biżuterię, postukał kciukiem w swoją obrączkę.
    Spodziewał się… Trudno powiedzieć, czego się spodziewał, ale na pewno nie spokoju w jej głosie. Prędzej krzyku mimo bólu. Dlatego spoglądał na jej twarz, jakby się obawiał, że w każdej chwili może wybuchnąć, a to jedynie zasłona dymna. Zachował się… Był dupkiem, po prostu. I hipokrytą. Nie tak dawno robił jej wyrzuty, że coś przed nim ukryła, a teraz zrobił to samo i zasłużył na porządne zjebanie. Chciał wierzyć, że jego żona nagle zaczęła myśleć, zanim coś powie, a nie że czuje się tak bardzo źle, iż nie może sobie pozwolić nawet na minimalną złość. Naprawdę cholernie chciał w to wierzyć…
    — Lepiej niż dobrze — zauważył i poruszył barkami, odrobinę wyginając plecy do tyłu, jakby chciał zaprezentować, jak bardzo jest z nim dobrze. Bo w sumie było. Ból dało się kontrolować wcale nie aż tak silnymi lekami, a odpowiednia rehabilitacja miała mu zapewnić powrót do pełnej sprawności. — Widzisz? Wszystko będzie w porządku. Okej, nie jest idealnie, ale przynajmniej jestem na chodzie i mogę się tobą zająć. Twoi rodzice też nam pomogą… Będzie dobrze, skarbie — uśmiechnął się lekko i ujął jej dłoń w obie swoje, po czym uniósł ją do swoich ust i oparł się łokciami o łóżko. — Akurat my przebrniemy przez wszystko. Wiesz o tym — dodał, marszcząc nos.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  105. Wiedział, że powrót do normalności nie będzie łatwy, żeby nie powiedzieć, że czekało na nich najtrudniejsze zadanie w całym ich życiu. Stali się niedzielnymi rodzicami, ale to był najmniejszy problem. Okazało się, że z Arthurem po odstawieniu leków przeciwbólowych wcale nie jest tak dobrze, jak mu się wydawało, ale starał się nie pokazać tego Elle, wiedząc, że jego żona cierpi dużo bardziej i stres o niego jest ostatnim, czego mogłaby w swojej sytuacji potrzebować. Wystarczyło, że stresowała się wieloma innymi rzeczami i Morrison aż za dobrze o tym wiedział, bo po prostu ją znał. Nie mógł jej dokładać.
    Skupił się na tym, by jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności. Gdyby to zależało od niego i nie musiałby zająć się brunetką, ćwiczyłby dzień i noc, ale fizjoterapeuta szybko ostudził jego zapał, słusznie zauważając, że nie może przedobrzyć, bo zamiast być sprawnym, zrobi sobie jeszcze większą krzywdę. Poprzestał więc na sumiennym stawianiu się na rehabilitacji po uprzednim upewnieniu się, że ktoś jest w domu i w razie czego pomoże Elle. Zwykle była to dziewczyna, która potrzebowała sobie dorobić na lewo sprzątaniem. Arthur wiedział o niej tyle, że miała na imię Romana i była chyba Czeszką. Póki nic nie ginęło z domu i obiecywała, że podczas jego nieobecności będzie miała oko na Villanelle, tak naprawdę miał w dupie jej pochodzenie i motywacje.
    W czasie ich rekonwalescencji zaczęło mu towarzyszyć jeszcze coś, o czym nie sądził, że pojawi się u niego względem teściów. Wyrzuty sumienia. Thea starała się być grzeczna, ale widział po Alison, że opieka nad dwójką dzieci daje jej w kość. Tłumaczył sobie, że to konieczne, że muszą z Elle wrócić do pełnej sprawności, by nie skrzywdzić ani dzieci, ani siebie, ale i tak nie dawała mu spokoju myśl, że musi jak najszybciej stanąć na nogi i zająć się własnymi latoroślami.
    W dodatku starał się nie zaniedbywać pracy i… Rozumiał, dlaczego Elle ze swojej zrezygnowała. Presja zaczynała go przytłaczać, a najgorsze było poczucie, że daje dupy na całej linii. Zawodził na każdym polu, przede wszystkim na tym związanym z rehabilitacją, bo zamiast być lepiej, plecy bolały go coraz bardziej. Nadwyrężał je, ale nie przyznawał się do tego nikomu, nawet fizjoterapeucie. Łykał coraz mocniejsze prochy i wmawiał sobie, że nie ma żadnego problemu.
    To był jeden z tych dni, który spędził nad pracą. Do biura się nie fatygował, wystarczało mu to urządzone w domu, a pracownikom nie przeszkadzało to tak długo, jak wywiązywał się ze swoich obowiązków. Kilka godzin siedzenia nad stołem kreślarskim nieźle się na nim odcisnęło, bo pod koniec miał wrażenie, że po wstaniu z krzesła nie będzie mógł się wyprostować. Skończył z dwoma oxykodonami w żołądku, leżąc na podłodze za biurkiem i czekając, aż ból minie. Stracił poczucie czasu i zupełnie zapomniał, że miał iść z Elle na imprezę do jej najlepszego przyjaciela. Swoją drogą, to było ciekawe, że nie zdążył jeszcze poznać Jerome’a. Urodziny mężczyzny miały to zmienić i Arthur naprawdę chciał tam iść, ale… Po prostu dał dupy na kolejnej płaszczyźnie.
    Chyba przysnął, bo słysząc dźwięk otwieranych drzwi drgnął nerwowo i zerwał się gwałtownie, natychmiast tego żałując. Mięśnie pleców zaprotestowały, a biurko okazało się nagle znacznie niższe niż pamiętał i z całej siły zarył głową w jego spód. Z głośnym jękiem podniósł się z podłogi, rozmasowując czoło tuż pod linią włosów i wyszedł z biura.
    — Już wróciłaś? — wymamrotał zachrypniętym głosem i odchrząknął, mrugając szybko oczami. — Jak było?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  106. Cóż, nie miał zbytniej ochoty na żadne imprezy. Nie wiedział, na ile to zmęczenie materiału wywołane starością, a na ile miał dość obecnej sytuacji, w której się z Elle znaleźli, ale towarzystwo innych ludzi, alkohol i rozmowy o pogodzie czy innych duperelach były ostatnim, czego chciał Arthur. Niemniej jednak akurat na tę imprezę chciał iść i to nie tylko ze względu na to, że obiecał to swojej żonie. Po prostu… Miło byłoby znać znajomych, którzy nie byli ich wspólnymi znajomymi, a jedynie jej. Pragnął wiedzieć, że jest z nimi bezpieczna, że im na niej zależy, że… Że najlepszy przyjaciel jej nie zrani, tak jak to stało się w jego własnym wypadku, a przyjaźń z Blaise’m nie przetrwała. Arthur ukrywał to, jak mocno wstrząsnęła nim strata Ulliela, ale nie chciał tego dla ukochanej. Nie chciał, żeby… Czuła się kiedykolwiek w taki sposób.
    Żałował, że nie dotarł, ale to poczucie minęło wraz z przyjęciem środków przeciwbólowych. Oxykodon był… Arthur wmawiał sobie, że to coś dobrego i że to jedyne, co mogło na niego odpowiednio podziałać. Zaczynał się łapać na tym, że nie wspomina Elle o tym, iż go zażywa, a łykanie tabletek po kryjomu opanował niemal do perfekcji. Przekładanie fiolki z kieszeni jednych spodni do drugich stało się odruchem bezwarunkowym i… I wiedział, że to zwiastuje problem. Niemały, zważywszy na statystyki uzależnienia. Wmawiał sobie jednak, że ma nad tym kontrolę, po prostu… Po prostu chciał pozbyć się bólu. Który sam sobie sprezentował tak nawiasem.
    — Przepraszam — westchnął z prawdziwym smutkiem. Teraz, gdy zobaczył Elle, wyrzuty sumienia wróciły. Znowu kogoś zawiódł, znowu nie spełnił obietnicy. Nie chciał taki być, Arthur Morrison był słownym człowiekiem i głową rodziny, z której zajmowaniem się nie miał dotychczas żadnego problemu. Ale zaczynało go to wszystko przerastać i szczerze nienawidził tego uczucia. Bezsilności pomieszanej z rozczarowaniem samym sobą. — Naprawdę przepraszam… Siedziałem nad projektami, potem… Położyłem się na podłodze, żeby pomyśleć i chyba zasnąłem — skłamał zręcznie, choć… No, w zasadzie nie tak całkowicie. Naprawdę siedział nad projektami, naprawdę położył się na podłodze i naprawdę zasnął. Jedyne, co się nie zgadzało, to fakt, iż nie położył się pomyśleć, a odpocząć na czymś twardym i dać ulgę plecom. — Usłyszałem, że wchodzisz, zerwałem się i… — urwał, wskazując na swoje czoło i rozmasował je, sycząc z bólu. Chyba musiał przyłożyć sobie lód.
    Co zamierzał uczynić, dlatego udał się powoli do kuchni. Był cały zesztywniały i tego akurat nie potrafił ukryć, ale miał dobre usprawiedliwienie, prawda? Zasnął na podłodze.
    — Opowiesz mi jak było, czy na razie jesteś na mnie zbyt wściekła i będę musiał jeszcze ze sto razy cię przeprosić? I kupić jakieś żelki w ramach przekupstwa… — odezwał się ponownie, przez ramię posyłając Elle lekki uśmiech. Nie było to dobrym pomysłem. Sam ruch sprawił, że Arthur wykrzywił usta w grymasie. Czyżby musiał zwiększyć dawkę? — Powiedz słowo, a pobiegnę do sklepu. Nawet przymknę oko na to, że miałem ci nie kupować słodyczy… Muszę zadośćuczynić.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  107. Nie wiedział, jak ma się wytłumaczyć. W zasadzie nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Pracę mógł nadrobić kiedy indziej, a jedno wyjście przecież by mu nie zaszkodziło. Poza tym naprawdę chciał iść. Nie był frajerem, który wystawia własną żonę, zresztą Elle doskonale o tym wiedziała, a sam Arthur nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej zdarzyła mu się taka sytuacja. Był pewien, że więcej się to nie powtórzy.
    I co miał jej powiedzieć? Sorry, kochanie, zaćpałem z bólu i zasnąłem? Zabiłaby go. A jeśli nie, na pewno zaczęłaby go na każdym kroku kontrolować, sprawdzać, wydzielać leki, prawić kazania… Nie mógł sobie pozwolić na stratę jej zaufania. Mieli w swoim życiu wystarczająco dużo problemów, żeby doprowadzić do czegoś takiego.
    Ale z ukrywania też nigdy nie przyszło im nic dobrego. Każde zawirowanie w ich związku brało się właśnie z ukrywania czegoś, pomijania tematu, uciekania… Może taki był urok Morrisonów? Może byli po prostu autodestrukcyjni i musieli sami doprowadzać do nawarstwiania się nieporozumień?
    — Przepraszam — powtórzył i wydał z siebie ciche westchnienie. Odruchowo sięgnął do kieszeni, ale nie wyczuł w niej telefonu. Rozejrzał się, jakby urządzenie miało magicznie pojawić się na ścianie czy jakimś meblu, ale nigdzie go nie widział. — Nie wiem, gdzie mam telefon — przyznał niechętnie. Słysząc jej kolejne słowa, uśmiechnął się jedynie kącikiem ust. Nie mogła być bardziej daleka od trafienia w punkt. Przecież wiedziała, że zawalał pracę. Robił to przez bardzo długi czas, teraz po prostu nadrabiał zaległości. Musiał to robić, żeby biuro nie upadło zbyt szybko po tylu miesiącach tworzenia go od podstaw. — Akurat pracowałem bardzo mało. Wcześniej. Więc teraz muszę to wszystko nadrobić. Nie mogę wiecznie wydawać ludziom poleceń i zrzucać na nich tego, co należy do moich obowiązków. Byłem gościem we własnym biurze to teraz mam za swoje — stwierdził, wzruszając ramionami, jakby to nie stanowiło problemu. Oczywiście, że się teraz przepracowywał. Rozumiał presję, którą wcześniej czuła na sobie Elle; wziął sobie na głowę za dużo rzeczy. Ale musiał jakoś z tego wybrnąć i to z twarzą. Nie był w takiej sytuacji jak brunetka, nie mógł tak po prostu zrezygnować z pracy. Pracy, która była jego marzeniem, którą kochał. — Dobrze, przystopuję — mruknął na odczepnego i skrzywił się, gdy na wspomnienie o guzie jego myśli mimowolnie powędrowały w tym kierunku. Czerwony ślad zapulsował boleśnie, więc Arthur schylił się do zamrażarki i wyjął z niej foremkę do lodu. Rozłożył ścierkę na blacie, po czym uderzył mocno plastikowym opakowaniem, a kilka kostek zostało na materiale. Zwinął je i przyłożył do czoła w miejscu, gdzie piekło najbardziej, krzywiąc się.
    — Przepraszam — powtórzył któryś raz z kolei, spoglądając na Elle jak zbity pies. — Wiesz, że taki nie jestem. I to się więcej nie powtórzy… — westchnął i odwrócił wzrok. Nie chciał tego słuchać. Akurat ona była ostatnią osobą, która powinna mówić komukolwiek takie rzeczy. Nie śmiał jednak wytknąć jej hipokryzji, bo zwyczajnie nie chciał się kłócić. — Już dzisiaj odpuszczę… Więc ty też odpuść, okej? Możesz po prostu… Wybaczyć mi i opowiedzieć jak było?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  108. Zaśmiała się pogodnie w odpowiedzi. Uważała, że żadne zakupy, nawet te, które nie kończyły się wyborem wymarzonej sukienki czy eleganckiej bluzki, nie były czasem zmarnowanym. Zwłaszcza dla matki, ktora naprawdę rzadko miała okazję, by wyrwać się z domu na własną rękę. Bez względu na to, jak bardzo kochała swoje dzieci, zasługiwała na przerwę, na moment, kiedy udało jej się zostawić maluchy u przyjaciółki, partnera czy kogoś z rodziny, by potem samemu zaszaleć na mieście. Oczywiście, na 'szaleństwa' Maddie składało się chodzenie po sklepach czy wizyta u fryzjera, ale to jej wystarczało. Przez większość czasu i tak nie miała sił, by chodzić po barach. Ale dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Hesford przygotowywała się do niego już od dłuższego czasu i czekała na niego ze zniecierpliwieniem, i choć jak zwykle doskwierało jej zmęczenie, tamto zostało skutecznie przezwyciężone przez zwykłą ekscytację.
    Słysząc jej wzmiankę o sukience, zachichotała nerwowo. Nie chciała psuć sobie tego dnia opowiadaniem o historii jej blizn, dlatego na poczekaniu wymyśliła dość zgrabną wymówkę.
    - Wiesz, jak się opalam, to na czerwono, więc wolę uważać - odparła, wzruszając ramionami. - A mam wrażenie, że żadne filtry nie pomagają. Za to ja chętnie bym sobie popływała. Lubię morze. Ale to tylko na chwilę, nie bój się, nie zostawię cię na pastwę przystojnych plażowiczów - zażartowała, puszczając do niej oczko.
    Maddie, mimo że doskonale rozumiała obawy Elle, uważała, że pozytywy płynące z przebywania w morzu znacznie przewyższały negatywy. Zwyczajnie uwielbiała uczucie fal obijających się o jej ciało. Uwielbiała, jak tamte chłodziły jej rozgrzane słońcem ciało. Nie zamierzała odmawiać sobie tej przyjemności, chociaż na krótki moment. Jednak póki co skupiła się na pracy barmanów. Obserwowała uważenie, jak tamci przyrządzali ich ulubione drinki, uznając, że zawsze podziwiała tę pracę. Żaden z nich nie wyglądał na zmęczonego, chociaż potrząsanie shakerami wydawało się być dość intensywną czynnością, a gorąca pogoda z pewnością nie pozwalała im odetchnąć ani na moment. Podziękowała, kiedy jeden z nich postawił przed kobietami gotowe drinki, by zaraz podnieść się z krzesła i zacząć kierować się w stronę wskazaną przez Elle.
    - Jesteś geniuszem zła, Vilanelle. - Zaśmiała się, słysząc jej misterny plan i zgodnie z jej poleceniem, rozłożyła swój ręcznik nieco za boiskiem. - Widok idealny - zażartowała, powoli sącząc swojego drinka i jak na zawołanie, jeden z siatkarzy uśmiechnął się szeroko w kierunku Elle.
    Maddie rzecz jasna podchwycila jego spojrzenie, by zaraz przenieść wzrok na przyjaciółkę, czerwieniąc się jak nastolatka.
    - Uuu! No widzisz, długo na reakcję czekać nie trzeba było - wyszeptała, szturchając ją w ramię.
    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  109. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się kącikiem ust, a potem powoli pokręcił przecząco głową. Sam nie miałby nic przeciwko małej pomocy. W końcu był wykładowcą Elle i wiedział, jaki talent w niej drzemie. Uważał, że jest dobra w tym co robi i po skończeniu studiów bez wahania otworzyłby biuro razem z nią. Ta wizja wciąż wywoływała w nim przyjemny dreszcz, a Arthur, mimo kilku lat związku z Elle, dalej przeżywał swego rodzaju fascynację jej osobą. Nie chorą i wynaturzoną jak wcześniej, taką zwykłą, która utrzymuje się u par z krótkim stażem. Nie był oczywiście zaślepiony, miał świadomość jej wad, tak samo jak ona wiedziała o jego trudnym charakterze, ale akceptował je w pełni i nie uważał, by w czymkolwiek przeszkadzały. Z tego względu byłby w stanie wytrzymać z żoną w pracy, a potem w domu, nie potrzebował od niej odpoczynku.
    Wiedział jednak, że to nie jest takie proste, dlatego nigdy więcej nie wracał do tematu współprowadzenia biura czy choćby wspólnej pracy.
    — Sama kiedyś powiedziałaś, że nie chcesz ze mną pracować — przypomniał, obracając się przodem do Elle. Przycisnął okład do czoła i przymknął na moment powieki, powstrzymując cichy syk wyrywający się spomiędzy gardła. Nie chciał, by myślała, że jest gorzej, niż było w rzeczywistości, a przecież aż za dobrze znał tendencję do panikowania u swojej żony. — Poza tym nie możesz się przemęczać. Właściwie powinienem cię teraz zagonić do łóżka, żebyś porządnie odpoczęła — zauważył wciąż z lekkim uśmiechem, ale nie zrobił tego, o czym wspomniał. Nie był hipokrytą. To znaczy był, ale nie chciał tego ewidentnie pokazywać Elle.
    — Nie, spokojnie. Potrzymam trochę ten lód i pewnie mi przejdzie — machnął dłonią, zbywając temat. Ewentualną ozdóbkę w postaci siniaka czy guza mógł zakryć włosami, z którymi dalej nie zrobił porządku, a stały się na tyle długie, że notorycznie wpadały mu do ust czy przesłaniały widok. Za każdym razem współczuł kobietom.
    — Jamie? — powtórzył, szukając w pamięci osoby, o której mówiła brunetka. — To ten od konkursu, tak? Dobrze, że był chociaż ktoś znajomy… — westchnął i drgnął, gdy poczuł kolejny napływ wyrzutów sumienia. Był na siebie zły. Nie dlatego, że ostatecznie nie poznał najlepszego przyjaciela swojej żony, ale dlatego, że zostawił ją bez opieki. A gdyby coś się stało i ludzie wokół nie wiedzieliby, co robić? Wątpił, że Jerome nie wiedział o tak poważnej operacji, jaką była wymiana zastawki, ale po alkoholu mógł nie zareagować prawidłowo. O ile w ogóle ktoś by zareagował. Arthur… Cóż, miał życiowe doświadczenie i nie poddawał się panice. Myślał chłodno, wiedząc, że musi zrobić wszystko, żeby pomóc ukochanej czy dzieciom. Ale nie mógł zakładać, że ktoś inny zrobiłby na jego miejscu to samo. — Wiem, ufam ci — odparł, uśmiechając się lekko. Podszedł do wyspy i oparł się łokciami o blat dokładnie naprzeciwko Elle. Wciąż przyciskał okład do czoła, spoglądając spod niego na twarz ukochanej. — W życiu już nie czekają cię lepsze. Teraz ewentualnie możemy liczyć na zaproszenia na degustację wina i serów. Tak chyba robią starzy ludzie — rzekł z rozbawieniem, a zaraz potem westchnął. — Chociaż obiecuję, że twoje następne urodziny to będzie najbardziej szalona impreza jaką przeżyłaś. Takie… Symboliczne pożegnanie z młodością, o.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  110. Nie ma co się kłócić, jej podejście było znacznie zdrowsze, tylko jeśli chodzi o pracę, Arthur nie myślał do końca racjonalnie, bo wierzył w swoją żonę. Chciał, żeby się rozwijała, żeby pokazała swój talent jak największej liczbie osób, ale też… Też chciał zatrzymać ten talent dla siebie, dla własnego biura sygnowanego ich wspólnym nazwiskiem. Chyba nie było w tym nic złego, prawda? Chyba…
    — Aha, więc wracamy do tematu sekretarki — mruknął i uśmiechnął się kącikiem ust. Nie wiedział, czy droczenie się z Elle to dobry pomysł w tym momencie. Zwykle robił z siebie idiotę, a ona albo wywracała oczami, albo próbowała ukryć uśmiech, ale teraz nie miał pojęcia, czego może się spodziewać, bo przecież jeszcze przed chwilą była na niego zła. I mogła wszystko obrócić przeciwko niemu, nawet napomknienie o jego niespełnionej fantazji. Nie był durniem, liczył się z tym, że jeszcze długo nie w głowie im będą takie rzeczy, bo zdrowie było przecież ważniejsze, ale chyba musiał trochę wyluzować po całym dniu nad biurkiem.
    Szybko spoważniał, obawiając się, że może z tego wyjść coś dokładnie odwrotnego, niż miał w zamierzeniu Arthur.
    — A jeśli tak? — rzucił, choć sam nie wierzył, że tak mogłoby być. Jedyne, z czym mogłaby się zmagać, to ewentualny ból w klatce piersiowej, ale wątpił, żeby coś takiego przed nim ukryła. Miała nauczkę. — Będę miał wyrzuty sumienia, jeśli zacznie cię coś boleć. North wyraźnie powiedział, że masz nic nie robić — zauważył, ale w końcu pokiwał delikatnie głową, a potem zerknął w stronę biura. Zgoda oznaczała, że będzie musiał się hamować z lekami. Może to i dobrze? Przydałoby mu się ukrócenie ćpuńskich praktyk… — Dobra. Ale jak tylko coś będzie nie tak, natychmiast masz mi o tym powiedzieć i wszystko zostawiasz, jasne? — mruknął, celując w nią palcem wolnej ręki. — Chcesz zacząć od jutra? Już dzisiaj chyba nie mam na to siły — westchnął cicho i potarł dłonią zmęczoną twarz. Nie wyglądał może tragicznie, ale też nie do końca dobrze i jakkolwiek by się starał, nie byłby w stanie ukryć tego przed swoją żoną, która znała go przecież na wylot. Poza tym wolał, żeby myślała, że chodzi tylko o pracę, niż o multum innych rzeczy, które wziął sobie na głowę i z nimi nie wyrabiał.
    — To jakiś dalszy ciąg wzbudzania we mnie wyrzutów sumienia? Bo kiepską sobie obrałaś taktykę, skoro twierdzisz, że jednak ktoś znajomy tam był i aż tak się nie nudziłaś — powiedział, uśmiechając się delikatnie. — Wynagrodzę ci to, obiecuję. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę — dodał, a oczy mu rozbłysły. Nie od dziś wiadomo, że uwielbiał robić swojej żonie niespodzianki. Nie, żeby teraz miał na to czas, ale i tak zamierzał nad tym pomyśleć. Tak na przyszłość.
    — O nie, nie ma mowy, żadnych imprez. Jedna impreza niespodzianka z okazji urodzin i przysięgam, że się wyprowadzę — burknął, tracąc z twarzy resztki uśmiechu. Wiedziała jak go podejść, choć nie spodziewał się, że zrobi to w reakcji na zaproponowaną przez niego organizację imprezy. Elle… Sądził, że Elle brakuje takiego życia. Zanim pojawiły się dzieci, nie odbierał jej jako spokojnej i, jakby na to nie patrzeć, Thea została poczęta na domówce. — Mówisz poważnie? Marzy ci się nadęta atmosfera i wąchanie wina? — spytał i roześmiał się cicho, a potem wzruszył pozornie obojętnie ramionami. Pozornie, bo zamierzał zabrać ją na taką degustację, jak tylko North da zielone światło dla odrobiny alkoholu. O ile kiedykolwiek Elle jeszcze będzie mogła pić… — Dobra, sama tego chciałaś. Wybierzemy się na rozrywkę dla starych ludzi. Kiedyś — uśmiechnął się głupkowato i zdjął okład z głowy. — Chcesz się przejść na spacer? — rzucił nagle, zupełnie nie myśląc nad swoim pytaniem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  111. Tak to już z nim było, że miał bujną wyobraźnię, a dodatkowo paplał, co ślina przyniosła mu na język. Tym sposobem, podczas gdy inni ludzie potrafili zachować swoje dziwne pomysły dla siebie, on rzucał nimi na prawo i lewo. A że przy okazji tym sposobem mógł wywołać na czyjejś twarzy uśmiech? Tym lepiej, prawda?
    — Myślę, że w lato nie mieliby nic przeciwko. Gorzej zimą — zauważył rzeczowo, jakby całkowicie poważnie rozważał wprowadzenie się do ogrodu przyjaciółki i właśnie roztrząsał wszelkie za oraz przeciw. Niskie temperatury przeważały na niekorzyść tego pomysłu i wydawało się, że myśl o nich odstraszyła Marshalla skuteczniej, niż wzmianka o dzieciach.
    — Zastanów się poważnie, ponieważ wtedy będziesz miała na głowie nie dwójkę, a czwórkę dzieci — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo, i żeby nie było wątpliwości, nie uwzględniał w tej wyliczance Harolda. Cóż, on i Jen często potrafili zachowywać się wyjątkowo niedojrzale, zupełnie jakby nie byli dorosłymi, a rozkapryszonymi nastolatkami i nawet pomimo problemów, które mieli za sobą, nie stracili tej iskry, która skłaniała ich do wydziwiania różnych rzeczy. Stąd mieszkanie pod krzaczkiem niekoniecznie było wyzwaniem dla żony Marshalla, ani też jego samego.
    Nie było nic dziwnego w tym, że wszyscy chcieli obchodzić się z Villanelle jak z jajkiem. Kłopoty z sercem w tak młodym wieku były poważną sprawą i nie bez powodu statystyki pokazywały, że zawał serca charakteryzował się wyższą umieralnością właśnie pośród młodych osób niż, o dziwo, tych starszych. Gdyby Jerome znalazł się na miejscu Arthura, również zrobiłby wszystko, aby Jennifer się nie przemęczała i nie znajdowała się w stresujących sytuacjach, na co blondynka pewnie kręciłaby nosem jak Elle i cóż, obydwie miałoby rację. Bo czy możliwym było uchronienie człowieka przed życiem jako takim?
    — Następnym razem przyniosę eustomy, a gdybym zapomniał, masz prawo się na mnie obrazić — zdecydował z rozbawieniem, mając nadzieję, że naprawdę o tym nie zapomni. Pamięć miał dobrą, ale momentami niestety wyjątkowo krótką i w ferworze walki (oraz kolejnych spotkań) mogło mu gdzieś umknąć dane słowo. To dlatego wyciągnął telefon i po chwili zawahania, którą aplikację wybrać, otworzył książkę telefoniczną. Tam przy kontakcie do Elle podmienił „Morrison” na „Eustomy”, tak by przypomnienie o kwiatach kuło go w oczy przy każdej próbie kontaktu czy to z jego, czy Villanelle strony.
    — Nie chcę stawać po żadnej ze stron, ale też te zaległości nie nadrobią się same — przyznał i lekko wzruszył ramionami. — Poza tym jeśli popracuje więcej teraz, później powinien mieć już wystarczająco czasu wolnego, prawda? — zasugerował, podsuwając brunetce swoiste światełko w tunelu. — A wiesz, tego jeszcze nie wiem, ale gdyby Emily chciała przestawiać ściany, na pewno się do was zwrócę.
    Musieli w końcu przejść do tej mniej przyjemnej części spotkania; Jerome by nie odpuścił. Nie chciał potęgować w Elle strachu czy też gniewu, ale zależało mu na tym, by lepiej zrozumieć sytuację i przez to kiedy młoda kobieta zaczęła mówić, cały zamienił się w słuch. Był tak bardzo skupiony, że aż całe jego ciało stężało i nie drgnął żaden jego mięsień. Jedynie serce, jakby słyszało, że rozmawiają o jego bliźniaku, zatłukło się niespokojnie w piersi i w miarę tego, jak Morrison mówiła, podeszło mężczyźnie do gardła. Jakby nie miało ochoty tego wszystkiego słuchać i planowało uciec z organizmu w obawie przed tym, że spotka je dokładnie ten sam los.
    A więc Villanelle Morrison miała wymienianą zastawkę.
    Jerome zastanowił się, ile dokładnie miała lat, a później ciężej oparł się o blat i pochylił nad parującą kawą, jakby z przykrytych wodą fusów próbował wywróżyć najbliższą przyszłość. Pozwolił, by na krótką chwilę ogarnęła go przytłaczająca słabość; mógł tylko wyobrażać sobie, jak czuła się Elle i z czym się borykała. Bała się bez wątpienia nie tylko o siebie, ale również o dzieci i męża. Jakim prawem tak młoda osoba doświadczała w życiu tak wiele?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie, kiedy uporał się z własnymi emocjami, przekręcił głowę i spojrzał na przyjaciółkę. Natychmiast dostrzegł drżenie jej podbródka oraz rozszerzone strachem źrenice i zareagował od razu. Wyprostował się i odepchnął od blatu, w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość, a następnie mocno przytulił do siebie przyjaciółkę. Owinął ją ciasno ramionami i odgrodził od otaczającego świata, jakby chciał sprawić, by tym sposobem mogła choć na chwilę odetchnąć i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Chciał zasłonić ją przed czyhającym za rogiem strachem i uspokoić ją. Przez to zakołysał nimi lekko, dłonią powoli gładząc plecy kobiety.
      — Jesteś taka dzielna, Elle — odezwał się cicho. — Dzielna i silna. Nie znam drugiej takiej osoby jak ty, która poradziłaby sobie z tak wieloma rzeczami. Zobacz, masz tak silny charakter, że ciało za tobą nie nadążyło — zażartował nieśmiało. — Jeszcze wrócisz do zdrowia i będziesz biegać za swoimi dziećmi, zobaczysz — mówił, szczerze wierząc, że na brunetkę czekało normalne życie. Wymiana zastawki była dużym obciążeniem dla organizmu i niosła za sobą wiadome konsekwencje, ale nie po to Villanelle miała tyle się rehabilitować, by finalnie zasiąść na kanapie i nic nie robić.
      — Cieszę się, że operacja się udała. Nawet nie chcę myśleć… — urwał w momencie, w którym załamał mu się głos. Podejrzewał, że kobieta wiedziała, czego nie zdołał powiedzieć i co miał na myśli. Naprawdę nie chciał tego sobie wyobrażać i to dlatego przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, jakby chciał upewnić się, że wciąż tutaj była i nigdzie się nie wybierała.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  112. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 20 czerwca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  113. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 19 lipca Twoja postać zostanie cofnięte do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  114. Wyspiarz szybko dokonał w głowie odpowiednich obliczeń i faktycznie, jeśli liczyć jego oraz Jennifer, w posiadłości państwa Morrison zamieszkałoby akurat dokładnie tyle osób, by każdy gotował jednego dnia. Lepiej Villanelle nie mogła sobie tego wymyślić! I dla samego Marshalla byłby to złoty interes, bo choć mężczyzna nie miał nic przeciwko gotowaniu, to też nie lubił tracić cennego czasu na stanie przy garach, a tym sposobem musiałby pichcić jedynie raz w tygodniu.
    — To kiedy możemy przenieść rzeczy? — dopytał, ponieważ nie zauważył żadnej wady tego rozwiązania. Koczowanie w ogródku Elle niosło ze sobą same zalety i choć pewnie po zastanowieniu się również trochę wad by się znalazło, Jerome nie zamierzał zaprzątać sobie nimi głowy. W końcu znany był głównie ze swojego pozytywnego podejścia i postrzegania świata w kolorowych barwach, prawda?
    Jego uwadze nie umknął grymas, który pojawił się na twarzy przyjaciółki, kiedy ta wspomniała o pracy Arthura. W tej sytuacji na pewno ciężko było im znaleźć złoty środek, nawet pomimo tego, że jedno starało się zrozumieć drugie. W życiu czasem ciężko było osiągnąć kompromis, choćby dążyło się do niego ze wszystkich sił i momentami koniecznym było poświęcenie czegoś, by później być może zyskać więcej. Dokładnie w ten sposób przez pewien czas funkcjonowało małżeństwo wyspiarza, choć pod koniec im obydwojgu było ciężko, a kiedy Jennifer wróciła na krótko przed jego urodzinami… Okazało się, że jej ponowne pojawienie się w mieście same z siebie niczego nie mogło naprawić i zaistniała konieczność, by zarówno Jerome, jak i Jen pochylili się nad tym, co ich łączyło.
    — To zrozumiałe, nikt by tego nie chciał. Ale czasem trzeba zacisnąć zęby — zauważył, lecz zaraz sam skrzywił się na własne słowa. Bo też, z drugiej strony, ileż te zęby można było zaciskać? Sam był sfrustrowany, sam nie rozumiał pewnych rzeczy i przez to pokłócił się z żoną, kiedy rozłąka go przerosła. Wiedział, że towarzyszące mu emocje nie miały żadnego uzasadnienia, że nie powinien mieć do niej pretensji i przecież doskonale rozumiał, po co to wszystko, a jednak… Ludzka natura była na tyle przewrotna, że człowiek w żaden sposób nie potrafił zapanować nad tym, co czuł, choćby racjonalizował to sobie na tysiąc sposobów.
    Poczuł, że początkowo brunetka nie wiedziała, jak zareagować na jego gest, ale miał to w nosie i nie zamierzał się odsuwać. Pozwolenie sobie na słabość nie było dla niego równoznaczne z byciem słabym samym w sobie; trzeba było być niezwykle silnym, by odważyć się odsłonić i tym samym narazić na ewentualny cios, bo przecież ludzie bywali różni. On jednak nie zamierzał tego wykorzystać.
    — Spróbowałabyś nie być — zażartował niemrawo, walcząc z własną słabością i przytrzymał ją jeszcze chwilę przy sobie, nim wreszcie ją puścił i się odsunął. Ostatni raz zlustrował wzrokiem sylwetkę kobiety, mając przy tym bardzo poważną minę, a później sięgnął po kawę, która zdążyła już lekko przestygnąć i upił kilka łyków. Może to i lepiej, że Villanelle powiedziała mu o wszystkim dopiero po fakcie? Nie miał pojęcia, jak by się zachował, gdyby siedział w tym od samego początku. Mogłoby się okazać, że jego obecność wcale nie byłaby pomocna, a jedynie upierdliwa. Tym bardziej, że nie miał pewności, czy potrafiłby zachować zimną krew. Może kiedyś… Kiedyś potrafiłby powtarzać Elle, że wszystko będzie dobrze. Ale dziś, kiedy wiedział, że życie pisało różne scenariusze i nie zawsze planowało szczęśliwe zakończenia, podchodził do różnych życiowych sytuacji znacznie ostrożniej.
    — Usiądziemy? — zaproponował wreszcie, bo jeszcze nawet nie zdążyli na dobre rozsiąść się w salonie, a tak bez wątpienia miało im się wygodniej na spokojnie porozmawiać.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  115. Wywrócił jedynie oczami, uznając, że dyskusja na ten temat nie ma najmniejszego sensu. Chyba głównie dlatego, że… Niby był tym racjonalnym w ich związku, niby nie dawał się porwać wierze w zabobony i generalnie mocno stąpał po ziemi, ale jeśli chodzi o przeznaczenie, Arthur miał… Odrobinę mieszane podejście i był prawie pewien, że Elle o tym wie, dlatego zagrała tą kartą. W końcu sam powtarzał, że to przeznaczenie sprawiło, iż tamtego dnia brunetka spóźniła się na zajęcia i usiadła w pierwszym rzędzie, a kilkanaście miesięcy później została jego żoną. Tak miało być, koniec kropka.
    — Tylko pamiętaj — zaczął nieco poważniejszym tonem. Robił to niechętnie, bo wolał, żeby Elle sobie odpuściła. Gdyby nie to, że wszystko zaczynało go przerastać… Nie uległby, w żadnym wypadku. Potrafił być równie uparty jak jego żona i wydawałoby się, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby okazał się uparty i tym razem. Właśnie, wydawałoby się, bo chyba jednak coś na przeszkodzie stało. Zdrowy rozsądek. Arthur czuł, że zbliża się do niebezpiecznej granicy, a po jej przekroczeniu powrót nie będzie łatwy. Jakaś część jego instynktu samozachowawczego nakazywała mu odpuścić zanim będzie za późno. O ile już nie było. — Jeśli zaczniesz się stresować, denerwować… Czymkolwiek… I nawet nie próbuj mi wmawiać, że tak nie będzie, bo oboje znamy cię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć jak będzie, natychmiast się wycofujesz. Nie chcę, żebyś wywierała na siebie presję. Albo wmawiała sobie, że ja ją na tobie wywieram. Poza tym jak tylko poczujesz się zmęczona, senna… Nieważne, po prostu nieswoja, rzucasz wszystko bez względu na mnie — mówił, celując w nią palcem i wbijając spojrzenie w jej ciemne oczy. Mimo upływu lat wciąż mógłby się w nich zatracić. Pokiwał lekko głową, słysząc z ust Elle zapewnienie, na którym tak bardzo mu zależało i pozwolił sobie na delikatny uśmiech kącikiem warg. — Kocham cię, ty mój uparciuchu — zamruczał z czułością i wyciągnął dłoń, żeby jej wierzchem pogłaskać brunetkę po policzku. Uśmiechnął się szerzej na padającą zawoalowaną groźbę i cicho prychnął. — Akurat ja chyba wiem najlepiej, na co wstać moją wściekłą żonkę. Ja i kilka osób o nazwisku Madisson — roześmiał się i poruszył zaczepnie brwiami. Nie chciał wracać do złych wspomnień, dlatego ostatecznie zbył temat machnięciem ręki, a zaraz potem energicznie pokiwał głową, przystając na propozycję Elle. — I jeszcze jedno. Zamiast twoich urodzin obchodzimy pierwszy dzień wiosny, a zamiast moich przedłużamy sobie wigilię — dodał i wyprostował się, zadowolony ze swojego własnego pomysłu.
    Szybko tego pożałował, bo głowa i plecy boleśnie zaprotestowały, ale Arthur wykazał się refleksem na tyle, że stłumił syknięcie bólu.
    — Skoro zamierzasz próbować, to jeszcze trochę poczekamy — stwierdził, a grymas na twarzy zamaskował przygryzieniem dolnej wargi. Tabletki przestawały działać na niego w takiej ilości, jak brał dotychczas, co już dawno powinno okazać się dla niego alarmujące, ale… Ale Arthur uważał, że nie ma problemu, świetnie sobie radzi, a coraz większe porcje opiatów są spowodowane bólem. Bólem, który dawno powinien minąć, a przynajmniej zelżeć na tyle, żeby Morrison potrafił z nim funkcjonować bez wspomagania się.
    — Brzmi dobrze — przyznał i posłał ukochanej ciepły uśmiech. — To weź koc, a ja zrobię herbatę i zaraz do ciebie przyjdę, hm? — zaproponował i mimowolnie wolną dłoń wsunął do kieszeni spodni. Wiedział, że ma w niej tabletkę, a teraz wyczuwał ją opuszkami palców. Wystarczyło, żeby Elle obróciła się choć na moment, a on w tym czasie jakoś by sobie poradził z wrzuceniem do ust i przełknięciem bez popijania.
    Boże, co się z nim działo? Kitrał prochy po kątach i chował się przed własną żoną jak jakiś ćpun…
    — Może się okazać tak, że mam gdzieś poukrywane paczuszki, które zrobią ci dobrze — rzucił ze śmiechem, zamiast powiedzieć to, co naprawdę chciał. Nie, nie mógł obarczać sobą Elle. Nie teraz, kiedy wracała do zdrowia. — Ale nie pokażę ci gdzie, bo zjesz wszystkie na raz — dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

    artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  116. Dla niego Villanelle nigdy nie była fatalną gospodynią, ale też sam Jerome nie był typem człowieka, wokół którego trzeba było przesadnie skakać. Będąc w gościach u kogoś, z kim znał się dłużej (a jego znajomość z brunetką miała już całkiem niezły staż), zwykle potrafił doskonale się obsłużyć i jeśli tylko wiedział, co gdzie leży, nie miał najmniejszego problemu ze zrobieniem sobie kawy bądź herbaty, czy też nawet z nalaniem sobie alkoholu, jeśli akurat w takim tonie odbywało się spotkanie. Stąd komentarz przyjaciółki puścił mimo uszu i tylko uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. Zaraz też chwycił swoją kawę, a także talerzyk z ciastem i podążył za kobietą, nie mając nic przeciwko temu, by przenieśli się na taras. Nie posiadał podobnych luksusów w mieszkaniu w Nowym Jorku, choć dużym sukcesem było to, że owo mieszkanie wyposażone było w balkon, lecz przebywając na Barbadosie, gdzie on i Jennifer stworzyli drugi dom, przesiadywał praktycznie wyłącznie na tarasie, nawet jeśli słońce stało w zenicie i prażyło niemiłosiernie.
    Wrócił się do środka tylko na chwilę, po mniejsze, deserowe talerzyki. W końcu nie ukroił im wyłącznie po jednym kawałku ciasta – na większy talerz nałożył więcej porcji, tak by dowoli mogli częstować się smakołykami i był przekonany, że w jego przypadku na jednym kawałku nie miało się skończyć.
    — Tego mi było trzeba — westchnął, kiedy już rozsiadł się nieopodal Villanelle. Ustawienie jego krzesła w połączeniu z położeniem słońca dało taki efekt, że jego twarz i tors znajdowały się w półcieniu, natomiast reszta ciała, w tym nogi, wystawione były na słońce, przez co Jerome mógł cieszyć się ciepłem i aż przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, kiedy przyszło mu na myśl, że jeszcze trochę, a dnia zacznie ubywać i nowojorskie dni staną się szare i ponure. Tym intensywniej należało korzystać z pięknej pogody.
    — Z medycznych rzeczy lubię tylko seriale i podejrzewam, że tam dość często rozmijają się z prawdą — odparł z rozbawieniem, a że jakoś w międzyczasie zdążył przymknąć powieki, by delektować się lekkim wietrzykiem muskającym jego twarz, to teraz otworzył jedno oko i zerknął na przyjaciółkę.
    — Chyba pierwszy raz od dawna nie wiem, co mam ci odpowiedzieć na to pytanie i uważam to za dobry znak — zaśmiał się cicho, bo też naprawdę nic ciekawego się u niego nie działo. Po wszystkich ostatnich mniejszych i większych przebojach jego życie zdołało wreszcie zwolnić, jakby ktoś w końcu naprawił dotychczas zepsuty hamulec w rozpędzonym pociągu i niebezpieczeństwo, że ten się wykolei, zostało zażegnane.
    — Pracuję — zaczął więc wymieniać lekkim i wesołym tonem. — Spotykam się ze znajomymi i przyjaciółmi. Ja i Jaime planujemy niedługo wyskoczyć na Barbados, bo obiecałem mu rejs kutrem — dodał, przechodząc do konkretów. — Ostatnio pomagałem też w zakupach Charlotte, poznałaś ją na urodzinach, i załatwiłem jej całkiem niezły rabat na ciuchy. Co tam jeszcze… — cmoknął, a potem zaśmiał się, gdy przypomniało mu się, co ostatnio go spotkało. — Wyskoczyliśmy też z Jen do centrum handlowego, które było dziwnie puste i natknęliśmy nie na grupkę antyterrorystów — wyjaśnił i pokręcił głową. — Także dzieje się wszystko i nic. Najważniejsze, że na horyzoncie raczej nie widać żadnych problemów i to mnie cieszy. Potrzebowałem takiej… nudy — podsumował i mrugnął porozumiewawczo do przyjaciółki, a następnie sięgnął po kawę, przez co krzesło pod nim zaskrzypiało.

    [Nic się nie martw, ja tez ostatnio wypadłam z rytmu i coś bardzo nie potrafię go złapać… Ale mam nadzieję, że się na nowo rozkręcę ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  117. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 10 września Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  118. caticorn,

    Przedwczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 28 września Twoje postaci zostaną cofnięte do wersji roboczych i usunięte przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  119. [Hej, hej!
    O taak! Dawno mnie w blogowym świecie nie było. Dorosłe życie, praca i masa obowiązków jednak robią swoje i teraz widzę, że nie tylko ja cierpię na ten problem :D Ale teraz mam mocne postanowienie poprawy i mam nadzieję, że tym razem zostanę na dłużej :D
    I dziękuję za komplementy! A na wątek się skuszę :D Zastanawiałam sie, czy przyjść do Elle czy do Minnie, bo widzę, że u obu się sporo pozmieniało. W końcu zdecydowałam, że padnie na Elkę, o :D Elle jest rok starsza od Octavii, więc może jakaś znajomość jeszcze ze szkoły średniej? Albo można pokombinować coś w innym kierunku.]

    Octavia Lémpereur

    OdpowiedzUsuń
  120. Uśmiechnął się i pokręcił lekko głową, zupełnie jakby miał do czynienia z krnąbrnym dzieckiem. Prawda była taka, że i tak uległby prędzej czy później. Dlaczego? Bo doskonale wiedział, jak to jest nie robić nic. Będąc na wózku i nie mogąc radzić sobie we własnym zakresie przekonał się, jak okropna jest ta niemoc, jak może zniszczyć psychikę człowieka i do czego doprowadzić, jeśli w porę nie zacznie się działać. W jego przypadku tym działaniem była zawzięta rehabilitacja aż do utraty tchu, ale Elle nie mogła się tak intensywnie rehabilitować. A nie chciał, żeby zagłębiła się w mroczne meandry swojej psychiki. Dlatego wolał mieć ją na oku i pozwolić angażować się w pracę, niż zostawić samą sobie. Przeżyła już wystarczająco dużo złych chwil.
    — Wiem. Chyba musiałaś być bardzo grzeczna, że dostałaś w prezencie akurat mnie — powiedział, uśmiechając się szeroko. Nie no, generalnie miał przecież swoje za uszami, ale w gruncie rzeczy nie uważał się za złego męża. Od momentu, w którym okazało się, że odzyskał zdrowie psychiczne (przynajmniej jeśli chodzi o schizofrenię, bo cała reszta na tę chwilę pozostawiała wiele do życzenia), myślał o samym sobie, jako o dobrym partnerze. Chyba, bo nie miał nigdy wystarczająco odwagi, żeby zapytać, czy Elle również tak o nim myśli. Za bardzo bał się odpowiedzi. — Fakt, przygrzałem dość mocno, ale chyba nie aż tak — mruknął, wykrzywiając wargi w grymasie i przejechał opuszkami palców po obolałym miejscu. Stłumił ciche syknięcie.
    — Zgadza się — przyznał, poważniejąc. Jeśli Elle choć w połowie nie lubiła swoich urodzin tak bardzo jak on, był gotów uszanować jej niechęć. — Żadnych tortów, żadnych życzeń, żadnych prezentów. Jakby ten dzień nie istniał. Ale w zamian oczekuję tego samego. Chyba, że będziesz planowała taki prezent jak ostatnio, wtedy… Cóż, nie będę oponował — zamruczał i uśmiechnął się łobuzersko kącikiem ust. Na samo wspomnienie tamtego wieczoru robiło mu się gorąco, a w podbrzuszu czuł przyjemny uścisk. Starał się odcinać od tego, jak zakończyła się ich randka, myślał jedynie o dobrych rzeczach. — Liczę, że jeśli ja przygotuję podobny, też nie będziesz narzekać — dodał i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
    — Mhm — zamruczał przeciągle. — Zobaczysz — dodał, odprowadzając ją spojrzeniem.
    Jak zaplanował, tak też zrobił. Zanim zabrał się do parzenia herbaty, wrzucił do ust tabletkę, którą wcześniej wyczuł w kieszeni. Wiedział, że to tylko złudzenie, ale zaraz po przełknięciu poczuł, że ból zaczyna ustępować. Znacznie ‘lżejszy’ wyjął z szafki kubki i herbatę, a zanim ruszył z gorącym napojem na taras, wyjął z najwyższej szafki paczkę ulubionych żelek swojej żony. Wsunął ją do tylnej kieszeni spodni i z szerokim uśmiechem ruszył na zewnątrz. Podał Elle kubek, swój własny odstawił na stolik i usiadł obok ukochanej, obejmując ją ramieniem. Przez chwilę po prostu trwał w ciszy, rozkoszując się spokojem. Nauczył się już, by doceniać takie momenty, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy życie znowu ich zaskoczy czymś okropnym.
    — Czy teraz jestem najlepszym mężem w całym wszechświecie? — spytał, wyjmując z kieszeni żelki. Położył je na kolanach Elle, po czym ucałował jej skroń z szerokim uśmiechem.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  121. — Jestem tylko mugolem, takie boskie znaki nie są dla mnie widoczne — odparł wesoło. Na tyle, na ile mógł być wesoły z pulsującym w czaszce bólem. Lód rozpuścił się i woda zaczęła spływać mu po twarzy, więc odłożył ścierkę do zlewu. — Okej, tylko nie zacznij krążyć pod sufitem, bo nie będę cię odczepiał od żyrandoli — roześmiał się cicho i wskazał na sufit.
    Za późno zobaczył zmianę zachodzącą na jej twarzy, nie zdążył w porę ugryźć się w język. Nie wracali do tematu szpitala, bo nie było sensu. To był najgorszy moment w ich życiu, nie było co do tego wątpliwości, a oni… Cóż, nie mieli w zwyczaju rozdrapywania ran. Arthur nie chciał tego zmieniać, ale nie przewidział, że Elle nie będzie w stanie rozdzielić do końca tamtych wydarzeń.
    Tak przynajmniej wnioskował, nie ośmielił się więc drążyć tematu. Posłał brunetce równie niemrawy uśmiech i ledwie zauważalnie pokręcił głową, tym samym dając znać, że nie zamierza kontynuować. Mógł się też obyć bez prezentu, który przypominałby ukochanej o złych chwilach. Jakkolwiek nie poprzedzałyby ich dobre.
    — Och, jak mi miło — odparł ze śmiechem, obserwując, jak Elle sięga po paczkę. Obiecywał sobie jakiś czas temu, że będzie o nią dbał i pilnował, by również dbała o samą siebie, ale przecież kilka żelek nie mogło jej zaszkodzić, prawda? — Dzielisz się ze mną jedzeniem? Podmienili cię na tej imprezie? — spytał z rozbawieniem i zmarszczył nos, gdy Elle przycisnęła wargi do jego policzka, a następnie sięgnął po żelka. Zrobił to tylko po to, by nie robić ukochanej przykrości, bo nie przepadał za słodyczami. Szybko przełknął to, co miał w ustach i zapił owocowy smak gorącą herbatą. Nie, zdecydowanie nie był fanem cukru.
    — Nie tylko mogłabyś, ale też nie masz za bardzo wyjścia — powiedział i poruszył lewą dłonią. Światło lampek odbiło się od obrączki, a uśmiech Arthura znacznie się poszerzył. — Wiesz, lubię ci przypominać, że jesteś na mnie skazana. To bardzo satysfakcjonujące — przyznał, kiwając głową z miną znawcy.
    Spojrzał na Elle z zaciekawieniem, mrużąc delikatnie powieki. Było w tym coś podejrzliwego, bo wiedział, że w jego żonie siedzi mały diabełek i czasami bał się tego, co mogła wymyślić.
    Odetchnął z ulgą, słysząc niewinny pomysł i przytaknął, zgadzając się na jej propozycję.
    — I myślisz, że długo tak wytrzymamy? — rzucił ze śmiechem. — Wiesz, nie, że wątpię w powodzenie twoich pomysłów, ale musisz przyznać, że jesteśmy naprawdę zajętymi ludźmi. Picie herbatki pod kocykiem z dwójką małych potworów za plecami wydaje ci się realne?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  122. — Chyba odwrotnie — wymamrotał pod nosem i uśmiechnął się szeroko mimo wiedzy, że ze swojej pozycji Elle nie może tego dostrzec. Zaraz potem skrzywił się lekko, bo samo wspomnienie o uderzeniu wywołało nieprzyjemne wrażenie, jakby pękała mu czaszka.
    Westchnął cicho i ucałował Elle w czubek głowy, mocniej ją obejmując. Cieszył się, że dotarli do takiego momentu w swoim życiu, kiedy mogli bez problemu żartować o rozwodzie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak blisko byli podjęcia takiej decyzji na poważnie. Był pełen podziwu dla tego, jak wiele razem przeszli, a mimo to wciąż trwali u swojego boku i nie zapowiadało się, żeby miało się to zmienić. Kiedyś nie wierzył w bycie z jedną osobą na stałe, a teraz nie wierzył, że kiedykolwiek byłby gotów rozstać się z Elle…
    — Dobrze. Odpowiada mi to — przyznał, gładząc dłonią ramię brunetki. — Z tobą wszystko mi odpowiada — uzupełnił, ponownie składając na jej głowie delikatny pocałunek. Pocałunek, który zawierał w sobie wszystkie jego uczucia.

    Życie powoli wracało do normy. Arthur nie chciał przyznać tego na głos, ale od kiedy Elle z nim pracowała… Cóż było znacznie lepiej. Dzięki temu, że mogli podzielić się obowiązkami, nie musiał zaharowywać się do upadłego. Traktował Elle jak swoją prawą rękę i dość szybko przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy, a dzięki temu, że nie przebywali ze sobą przez absolutnie cały czas, nie powstawały między nimi żadne spięcia.
    To nie jest jednak tak, że Morrison przestał się martwić. Uważnie obserwował swoją żonę, żeby w porę dostrzec, gdyby coś było nie tak, a ona sama by o tym nie wspomniała. To był kolejny plus wspólnej pracy; mógł trzymać rękę na pulsie bez naprzykrzania się kobiecie. Osobiście uważał, że taki układ zdawał egzamin, ale nie odważył się zapytać, czy Elle interesowałaby stała współpraca w takiej formie. Kiedyś wyraziła się na ten temat wystarczająco dobitnie i… I nie miał pojęcia, czy zmieniła zdanie, a nie chciał wszystkiego psuć propozycją, która przecież mogłaby się jej nie spodobać.
    W każdym razie jakoś dawali radę. Wychodzili z biura na tyle wcześnie, żeby spędzić czas z dziećmi i spokojnie zjeść kolację, a i udało się wygospodarować kilka chwil na wspólne picie herbaty pod kocem, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła Elle.
    Jedyne, do czego można by się przyczepić, to ilość zażywanych przez Arthura leków. Chociaż właściwie… Chodziło raczej o to, że w ogóle je brał, mimo że od dawna ich nie potrzebował. Ból powinien już dawno minąć, tak twierdził neurolog, więc pozostawała kwestia uszkodzonych nerwów, lub, co chyba jeszcze gorsze, ból somatyczny. Wmawiał sobie jednak, że ma wszystko pod kontrolą. A w rzeczywistości kitrał leki, żeby Elle się nie dowiedziała, iż wciąż je bierze. Mąż roku.
    To był jeden z tych dni, kiedy nie było wiele pracy. Szczerze mówiąc przyzwyczajony do pracy na najwyższych obrotach Arthur… Trochę się nawet nudził. Któryś raz z kolei obrócił się na krześle, a potem odepchnął się stopami od podłogi i podjechał bokiem do biurka, na którym leżał jego telefon. Odblokował urządzenie i napisał krótkiego, acz wymownego smsa ’możesz przyjść? mam pomysł, jak spędzić resztę dnia…’. Wysłał wiadomość i odłożył smartfona, po czym odchylił się na oparcie fotela, a nogi oparł na blacie biurka, w zamyśleniu spoglądając na wejście do gabinetu.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  123. Gdyby nie leki, w ich życiu naprawdę wszystko układałoby się świetnie. Zresztą po tym wszystkim Arthur uważał, że zwyczajnie należy im się odrobina spokoju, jak zwykle. Starał się nie myśleć o tym, że zawsze, gdy udawało im się wyjść na prostą i wydawało się, że nie może być już gorzej, działo się coś, co udowadniało mężczyźnie, iż w istocie się mylił, a warto podkreślić, że w swoim życiu całkiem sporo już widział. Los pokazywał jednak, że to z pewnością nie wszystko i jeszcze nie raz sytuacja go zaskoczy.
    Niemniej jednak odsuwał od siebie świadomość, że coś nieuchronnie musi się zbliżać, skoro tak długo mieli spokój. Cieszył się trwającą chwilą, a przecież miał z czego. Stało się bowiem niemożliwe — Elle i on współpracowali ze sobą! Nie sądził, że coś takiego kiedykolwiek wyjdzie poza jego wyobraźnię, a jednak.
    A skoro przy wyobraźni jesteśmy… Arthur wiedział, że oboje z Elle muszą się oszczędzać, bo obojgu daleko było do w pełni zdrowych ludzi, ale pamiętał, że tamtego wieczoru na Empire żona coś mu obiecała. Obiecała spełnić jego fantazję, a największa obejmowała… Cóż, zabawę z biurze. Nie mogli sobie na to pozwolić w chwilach, gdy mieli sporo pracy (chociaż kilka razy przemknęło mu przez myśl, by zrobić coś w trakcie wideokonferencji), ale dziś… Dziś nie mieli zbyt wiele do roboty, a Morrison dosłownie się nudził. Jeśli Daniel nie zrzucał na Villanelle swojej roboty, oznaczało to, że jego żona również nie jest zbyt zajęta… Miał poczucie, że lepszej okazji nie będzie i zamierzał ją wykorzystać do maksimum. Okazję, nie Elle. Chociaż to chyba dość mocno się ze sobą łączyło w kontekście jego planów…
    Uśmiechnął się, gdy brunetka weszła do jego gabinetu i przeczesał palcami swoje włosy, jakiś czas temu znacznie skrócone. Wciąż się do tego przyzwyczajał i zdecydowanie za często zastanawiał się nad tym, czy znowu ich nie zapuścić…
    — Zamknij drzwi — polecił, spoglądając na ukochaną z błyskiem w oku. Zanim jednak zdołała cokolwiek zrobić, Arthur zdjął nogi z biurka i wstał, powolnym krokiem podchodząc do Elle. Znalazłszy się wystarczająco blisko, jedną ręką chwycił dokumenty, które trzymała, a drugą sięgnął za jej plecy, żeby przekręcić zamek, tym samym zamykając ich w gabinecie. Osobiście nie przeszkadzałoby mu, gdyby drzwi nie były zamknięte na klucz, ale wiedział, że Elle za bardzo by to stresowało. Chyba…
    Cofając dłoń, niby przypadkiem musnął palcami jej biodro i wycofał się do biurka, żeby odłożyć dokumenty, które przyniosła kobieta. Przysiadł na blacie i spojrzał na Elle spod rzęs, uśmiechając się w iście drapieżny sposób.
    — Zanim ci go przedstawię, musisz mi powiedzieć, jak się czujesz. Nie wykluczam, że będziesz musiała się trochę wysilić, a wiesz… Lepiej dmuchać na zimne — odezwał się schrypniętym głosem i cicho odchrząknął. Nawet w takiej chwili nie udało mu się ukryć zmartwienia, które wyraźnie przebrzmiewało w całej wypowiedzi.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  124. Obserwował uważnie każdy jej ruch, przysłuchując się wypowiadanym słowom i nie potrafił powstrzymać jeszcze szerszego uśmiechu, który cisnął się na jego wargi. Nie raz i nie dwa zdołał się przekonać, że Elle i on są dla siebie stworzeni, a wszechświat, mimo zawirowań, starał się zrobić wszystko, by ich połączyć, ale to właśnie w takich chwilach czuł to najmocniej. Trochę tak, jakby żona potrafiła bezbłędnie odczytać jego myśli i idealnie wpasować się w rolę, w której ją widział.
    Fakt, że określiła się mianem asystentki tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. To była ich gra. Ulubiona gra, która mimo upływu lat, wciąż im się nie znudziła i nie zapowiadało się, żeby taki stan rzeczy miał się zmienić. W każdym razie po usłyszeniu z ust brunetki tego konkretnego słowa, nie udało mu się powstrzymać nieco głośniejszego wciągnięcia powietrza. Zagryzł dolną wargę, nie przestając się uśmiechać i odrobinę zmienił pozycję; nieznacznie odchylił się do tyłu, ręce opierając na biurku, a nogi skrzyżował w kostkach, tym samym starając się ukryć erekcję, która już zdążyła uwypuklić ciemne spodnie. Nie mógł się nadziwić, jak bardzo ta kobieta na niego działała, a przecież tak naprawdę nie zrobiła nic szczególnego… Jedynie odczytała jego zamiary.
    — Mam opowiedzieć o pomyśle — powtórzył, jakby ty krótkim zdaniem miał sobie przypomnieć, w jaki sposób w ogóle się mówi. — Przyszło mi do głowy, że strasznie zasiedzieliśmy się za tymi biurkami, więc wypadałoby się trochę poruszać — zaczął i choć każda komórka jego ciała rwała się w kierunku ukochanej, wciąż opierał się o biurko. Różnica była taka, że teraz dłonie musiał zacisnąć na krawędzi, żeby utrzymać się w ryzach. — Och, tak, to prawda. I jako szef uważam, że to zadanie, które teraz ci przydzielę, jest najważniejsze ze wszystkich — podjął, a jego głos ponownie ochrypł. Tym razem jednak nie walczył, żeby go oczyścić, wiedział bowiem, jak samo brzmienie może zadziałać na Elle. Zresztą… Powiedzmy sobie szczerze, z jej błyszczących oczu wyczytywał teraz więcej, niż z jakichkolwiek słów. Czuł, że ona pragnie go równie mocno, jak on jej. I sam nie rozumiał, dlaczego wciąż z tym walczył.
    W końcu przestał, bo nie miał już sił. Odepchnął się od blatu i powolnym krokiem podszedł do Elle, ani na moment nie tracąc z twarzy połowicznego uśmieszku. Oczy zaszły mu przyjemną mgłą na samo wyobrażenie, jak kochają się tu i teraz.
    Nie zatrzymując się, przywarł do ciała ukochanej, niezbyt delikatnie przypierając ją do drzwi. Jedną rękę, bez zbędnych ceregieli, zacisnął na jej pośladku, a drugą odgarnął ciemne włosy z jej szyi, żeby pochylić się nad ciepłą skórą i owiać ją swoim gorącym oddechem. Nie łudził się, że nie poczuła, w jaki sposób na niego działa.
    — Podejdź grzecznie do okna i nie odwracaj się, póki ci nie pozwolę — szepnął i przygryzł zębami płatek jej ucha. Dopiero wówczas odetchnął głęboko i uwolnił ją ze swoich objęć, po czym zrobił niewielki krok do tyłu, czekając, aż Elle wykona polecenie. Jego siła do walki z samym sobą była godna podziwu, nieprawdaż?

    niegrzeczny szef ❤️

    OdpowiedzUsuń
  125. Czuł, jak jego serce i oddech zaczynają przyspieszać, a Elle swoim zachowaniem jedynie dolewała oliwy do ognia. Miał jakieś założenie i zamierzał zrealizować plan od początku do końca, a tymczasem znalazł się w sytuacji, w której ledwie się kontrolował. Jęknął cicho, przypatrując się uważnie, jak jego żona kręci biodrami. Chociaż była w pełni ubrana, każdy jej ruch działał na jego wyobraźnię tak bardzo, że nie mógł dłużej wytrzymać.
    Dlatego, zanim dotarła do okna, Arthur ruszył za nią i ponownie naparł na jej ciało, w międzyczasie odwracając ją przodem do siebie. Początkowo chciał przyprzeć brunetkę do okna i dobrać się do niej od tyłu, ale jej spojrzenie miało w sobie taki magnetyzm, a twarz wyglądała w taki sposób, że po prostu musiał na nią patrzeć.
    — Jesteś podstępna — wymruczał, mocno obejmując kobietę. Kiedy znaleźli się przy oknie, bez wahania przycisnął Elle swoim ciałem do szyby, a jedną ręką sięgnął do krawędzi spódnicy, podciągając materiał do góry sprawnym ruchem. — Wiesz, jak na mnie działasz i bezczelnie to wykorzystujesz — wyszeptał i zanim wpił się w jej wargi, wsunął palce pod gumkę rajstop i majtek. Jęknął głośno, czując na opuszkach znajomą wilgoć. — Och, kurwa mać… Cudowna… I cała moja… — wydyszał z zachwytem, drażniąc kobiecość Elle.
    Nie zdołał zrobić nie więcej. Dzwonek jego telefonu był jak strzała przeszywająca mózg na wskroś. Gdyby nie niedawne doświadczenia, bez wahania zignorowałby połączenie, ale życie nauczyło ich oboje, że nie wolno tak po prostu olewać dzwoniącego telefonu, nawet jeśli okazałaby się to błahostka.
    — Ja pierdolę — wydyszał, wykrzywiając usta w grymasie. Znieruchomiał, przez moment przypatrując się twarzy Elle. W końcu wypuścił głośno powietrze, pocałował ją szybko i odsunął się, ignorując fakt, że na dłoni ma resztki jej podniecenia.
    Podszedł do biurka i ze złością podniósł smartfona. Nie znał numeru osoby, która próbowała się do niego dodzwonić, więc w pierwszej chwili zacisnął zęby i zawiesił palec nad czerwoną słuchawką. Po następnej sekundzie wahania odebrał i przyłożył urządzenie do ucha.
    — Halo? — warknął, nawet nie kryjąc wrogości. Mógł sobie na nią pozwolić, bo był to jego prywatny numer. Prawdopodobieństwo, że dzwonił klient, było więc bardzo małe.
    — Pan Morrison? Arthur Morrison? — usłyszał po drugiej stronie męski głos.
    — Tak, to ja — mruknął wciąż nieprzyjemnie.
    — Dzień dobry, nazywam się Marvin Stinson i jestem dozorcą — wydusił z siebie mężczyzna i urwał. Arthur skrzywił się niemiłosiernie.
    — Jakim dozorcą, do kurwy nędzy? — fuknął. — W Manhattan Heights? Nasz dozorca nie nazywa się Marvin.
    — Nie, nie… Jestem dozorcą w budynku, w którym mieszka pana siostra. Podała pana numer, gdyby coś się wydarzyło. I… Chyba się wydarzyło.
    — To znaczy?
    — Kiedy ostatnio pan się z nią widział?
    — Słucham? A co to pana obchodzi? — spytał przez zaciśnięte zęby.
    — Nie no, mnie nic, ale… Wie pan, chyba coś jest nie tak. Od kilku dni jej nie widziałem, a wiem, że ma pan zapasowy klucz do jej mieszkania… Może pan przyjechać?
    — A co, pan jako dozorca nie ma zapasowych kluczy?
    — Mam. Ale lepiej, żeby wszedł ktoś… — urwał, a Arthur usłyszał, jak mężczyzna bierze głęboki wdech. — Panie Morrison… Z tego mieszkania strasznie śmierdzi — wydusił z siebie w końcu konspiracyjnym szeptem.
    — Dobra, zaraz będę — mruknął, wywracając oczami i się rozłączył. Obrócił się przodem do Elle i pomasował skroń, przymykając powieki. — Po prostu nie wierzę… Moja siostra zostawiła prawdopodobnie jakieś mięcho i o nim zapomniała, a dozorca dzwoni do mnie, że mam przyjechać — odezwał się i spojrzał na Elle. — Jedziesz ze mną?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  126. — Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić — wychrypiał jeszcze, zanim ich zbliżenie zostało brutalnie przerwane przez dzwoniący telefon.
    Chociaż pragnienie domagało się ujścia, Arthur nie mógł tak po prostu olać sprawy. Już raz to zrobił, właściwie już raz oboje to zrobili i… I wyszło jak wyszło. Szczerze mówiąc, do biurka podchodził z duszą na ramieniu, pełen obaw, że coś stało się dzieciom, a nie był pewny, jak wiele zniesie Elle. Bo… Cóż, nie martwił się o siebie. Martwił się, jak zareaguje jego żona, jeśli coś będzie nie tak z Theą albo Matty’m. Minęło sporo czasu, ale w dalszym ciągu nie mogła się denerwować i Arthur bardzo dbał, by tak zostało.
    Niby prowadził rozmowę z dozorcą, ale robił to raczej mimochodem. Większa część jego świadomości skupiała się na działaniach Elle. Zamknął oczy, czując jej wargi na swojej skórze i stłumił w sobie westchnienie. Odchylił głowę do tyłu, a wolną dłonią sięgnął za siebie i umieścił ją na biodrze brunetki, a potem przesuwał po jej ciele tak długo, aż natrafił na pośladek, na którym ostatecznie zacisnął palce.
    — Owszem, może — powiedział cicho i niemal rzucił telefonem o biurko. Westchnął głęboko i uśmiechnął się pod nosem. Miała rację, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zając się sobą, skoro mieli pewność, że nie dzieje się nic złego.
    — Tutaj też nie musisz być cicho — zauważył i obrócił się przodem do ukochanej. — Masz rację, świat się nie zawali, jak facet chwilę poczeka — przyznał, opierając dłonie na jej pośladkach. Powędrował nimi jeszcze niżej, aż zatrzymał się na udach, za które mocno chwycił, a jako, że stali tuż obok biurka, sprawnie posadził ukochaną na blacie. Podwinął jej spódnicę, jednocześnie wpijając się w jej wargi. — Mam ważniejsze sprawy na głowie. Jak na przykład zerżnięcie mojej żony — szepnął pomiędzy pocałunkami, które począł składać na jej szyi. Odsunął się jedynie na chwilę, żeby bez przeszkód zsunąć rajstopy i majtki Elle, a także rozpiąć swój rozporek. Rozmowa z cieciem nie wybiła go z przyjemnej mgiełki podniecenia, wciąż był gotowy tu i teraz wsunąć się w ciepłe wnętrze ukochanej i to właśnie uczynił bez zbędnych ceregieli. Nie miał w sobie wystarczająco samokontroli, żeby bawić się w grę wstępną, a i biorąc pod uwagę, jak bardzo wilgotna była Elle, ona również nie wyglądała jak ktoś, kto potrzebuje zachęty.
    Jęknął przeciągle, przez chwilę po prostu przytulając brunetkę do siebie. Potrzebował paru sekund, żeby przyzwyczaić się do nowych doznań i nie dojść po kilku ruchach.
    — Chyba będą potrzebne dwie rundy. Ja już jestem na skraju — szepnął, obdarowując pocałunkami jej szyję.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  127. — Nigdy — zamruczał w odpowiedzi, nie planując w żadnym momencie zostawić jej bez orgazmu. To nie było w jego stylu i nie przypominał sobie ani jednej sytuacji, w której by to zrobił, bo nawet jeśli zdarzył mu się jakiś wypadek, zawsze robił wszystko, by jego żona również osiągnęła spełnienie w taki czy inny sposób.
    Rozkoszował się każdym jękiem, każdym westchnieniem, każdym skurczem mięśni, który popychał go w stronę szczytu. Obdarowywał pocałunkami ciepłą skórę brunetki, zaciskał dłonie na jej ciele i chłonął bliskość, która nie miała nic wspólnego z delikatną miłością. Nie umywało się to co prawda do zabawy z wiązaniem, ale Arthur musiał przyznać, że trochę dali się porwać zwierzęcemu instynktowi. Nie odsuwał się od Elle ani na moment, nawet wtedy, gdy zgodnie ze swoimi przewidywaniami doszedł, zanim ona zdążyła to zrobić. Nieustannie poruszał biodrami, ciesząc się, że przerwa była ledwie zauważalna, bo siły i twardość odzyskał ekstremalnie szybko.
    Pot zrosił mu twarz i wsiąkł w koszulę na całej długości kręgosłupa. Włosy miał roztrzepane, a oczy niezdrowo błyszczące, dokładnie tak samo jak Elle. Chociaż było już po wszystkim, Arthur obejmował jedną ręką brunetkę w pasie, a palcami drugiej gładził jej udo, tym samym przedłużając pieszczoty. Uśmiechnął się łobuzersko i złożył pocałunek na nosie ukochanej, potem na jej policzkach, czole, aż w końcu dotarł do ust, całując je leniwie.
    — Jesteś spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Wiesz o tym, prawda? — wyszeptał, gdy odsunął się od jej warg i przesunął nosem po ciepłej skroni.
    Drgnął, gdy dzwonek jego telefonu rozbrzmiał kolejny raz. Warknął pod nosem ciche kurwa i zerknął przez ramię Elle na wyświetlacz, by utwierdzić się w przekonaniu, że dzwoni ten sam numer. Po chwili wahania sięgnął po urządzenie i przesunął po ekranie zieloną słuchawką.
    — Słuchaj, gościu, ja ci nie przeszkadzam, kiedy bzykasz żonę, więc łaskawie też mi nie przeszkadzaj. Powiedziałem, że przyjadę, to przyjadę, ale mam ważniejsze sprawy na głowie — wycedził i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się i niemal cisnął telefonem o podłogę.
    — Nie dość, że uprzykrzyła mi dzieciństwo, to jeszcze teraz znajduje sposoby, żeby mnie wkurwiać — mruknął z niezadowoleniem i jeszcze raz pocałował ukochaną, po czym z niechęcią odsunął się od jej ciała. Podciągnął spodnie, które zdążyły mu się zsunąć i zapiął rozporek. Nie musiał przeglądać się w lustrze, by wiedzieć, że wygląda bardzo jednoznacznie. Elle również tak wyglądała, co wywołało na twarzy mężczyzny szeroki uśmiech. — Śliczna jesteś, taka roztrzepana i spocona — stwierdził i wyciągnął dłoń, żeby przeczesać palcami jej ciemne włosy. Zrobił to bardzo delikatnie, kontrastowo do swoich wcześniejszych działań.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  128. — Nie mogę, bo jeszcze ci się znudzi i to nie będzie takie wyjątkowe — odpowiedział, posyłając jej jeden z tych swoich łobuzerskich uśmieszków, którymi miał w zwyczaju ją obdarowywać. Przyglądał jej się uważnie, jakby próbował zapamiętać każdy najmniejszy szczegół zarumienionej twarzy czy roztrzepanych włosów. Bo w sumie… Tak właśnie było. Tak bardzo uwielbiał ją w takim wydaniu, że pragnął umieścić to w swojej pamięci na dłużej. Zwłaszcza, że w jego biurze jeszcze nie mieli okazji się kochać. Elle w takiej scenerii stanowiła spełnienie jego najskrytszych fantazji. Choć może nie do końca, bo Arthur wyobrażał sobie to trochę inaczej i… Zamierzał kiedyś wprowadzić te wyobrażenia w życie.
    — Czekam — odparł, posyłając jej w powietrzu buziaka. Kiedy Elle opuściła pomieszczenie, zgodnie z sugestią poprawił kołnierzyk koszuli, a jej dolną część wsunął do spodni. Przesunął palcami po roztrzepanych włosach, uznając, że układanie ich nie ma najmniejszego sensu, a na sam koniec rozejrzał się po swoim biurze, wypatrując jakichkolwiek oznak, że przed chwilą ktoś tu uprawiał seks. Wyszczerzył się jak idiota, widząc kształt pośladów Elle odbity na biurku i o ile normalnie zostawiłby to tak jak jest, teraz coś go tknęło, żeby przesunąć dokumenty do samej krawędzi, tym samym zasłaniając dowody zbrodni. I tak prawdopodobnie część pracowników słyszała, co tu się dzieje, nie musieli dodatkowo widzieć, gdzie sam akt się odbywał.
    — Jedziemy — potwierdził, zarzucając na siebie płaszcz. Jedną ręką wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu, a drugą odnalazł dłoń Elle i splótł ze sobą ich palce, wcale niespiesznie kierując się do wyjścia. Może spieszyłby się bardziej, gdyby cieć nie zadzwonił drugi raz, zapewne, żeby pogonić Arthura. Morrison był złośliwy, toteż zamierzał trochę podziałać facetowi na nerwy. — Daniel, muszę jechać na chwilę do mojej siostry. Jest jakiś problem z jej mieszkaniem, czy coś tam… — zwrócił się do mężczyzny i machnął ręką, tym samym pokazując, że to nic poważnego, ale i tak ktoś nie może obyć się bez jego obecności. — Niedługo powinniśmy wrócić. Jakby co, jestem pod telefonem — rzucił jeszcze na odchodnym.
    Jadąc do mieszkania Tilly, nie spodziewał się żadnych rewelacji. Klucze trzymał w samochodzie, więc zgarnął je, zanim wysiadł, a potem obszedł auto i otworzył drzwi przed Elle, bo skoro się nie spieszył, mógł sobie przecież pozwolić na dżentelmeństwo, prawda?
    — Myślisz, że będzie jeszcze sens wracać do biura? Czy może stąd od razu do domu? — zwrócił się do ukochanej, wsuwając klucz w zamek w drzwiach prowadzących do kamienicy. Nie zdołał otworzyć samodzielnie, bo kulejący dziadek pociągnął zamaszyście za klamkę, niemal przewracając Arthura.
    — Pan Morrison? — zasapał, a brunet zmarszczył brwi, szykując się na srogi opierdol. — Idziemy, idziemy… Wie pan, dzwoniłem dzisiaj do pracy pana siostry. Mówią, że od jakichś dwóch tygodni jej nie widzieli — dyszał, wchodząc po schodach. Arthur jedynie wywrócił oczami.
    — Gdyby pan znał choć trochę moją siostrę, wiedziałby pan, że w jej przypadku to żadna niespodzianka. Uwielbia znikać i przez kilka lat nie pokazywać się nikomu na oczy — odparł, idąc za staruszkiem. Zerknął na Elle i ponowił wywrócenie oczami. — Zaraz pan zresztą zobaczy. Pewnie bardzo jej się spieszyło i coś zostawiła… Jeśli nie mam innego wyjścia, to pokryję koszty zabicia tego smrodu — odezwał się i zmarszczył nos. W korytarzu rzeczywiście śmierdziało, im bliżej mieszkania byli, tym intensywniejsza woń. — Mówiłem, że zepsute mięcho — mruknął do brunetki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lepiej dmuchać na zimne — stwierdził starzec, a Arthur zacisnął zęby. Bez słowa znalazł klucz i otworzył drzwi mieszkania. Smród w środku był tak intensywny, że musiał zasłonić twarz rękawem płaszcza.
      — Tilly, do chuja, coś ty znowu… — zaczął podniesionym głosem, ale ten zamarł mu w gardle. Mieszkanie siostry było niewielkie, właściwie lepszym określeniem byłaby klitka. Jeden pokój pełniący funkcję salonu/sypialni/pokoju gościnnego i innych takich, połączony z aneksem kuchennym, a w korytarzu niewielka łazienka. Tilly uparcie twierdziła, że nie potrzeba jej niczego więcej, a Arthur nie naciskał, uznając, że przecież to jej życie i komfort.
      Zmierzam do tego, że wystarczyły dwa zamaszyste kroki, by pokonać krótki korytarz, a źródło smrodu miał jak na dłoni. Leżało na łóżku. Ręce i nogi miało przykurczone, usta otwarte przez spuchnięty język, a zamiast oczu…
      — Elle, nie… — zdołał jęknąć, gdy zrozumiał, że to, co porusza się w oczodołach jego siostry, to larwy. Obrócił się na pięcie i naparł na Villanelle, nie pozwalając jej wejść do środka. Wypchnął ją na klatkę schodową i kopnięciem zamknął drzwi, drżąc na całym ciele.

      Artek bez serduszka, bo nie wypada

      Usuń
  129. — Razem? I co, jak zwykle skończy się na tym, że ja będę gotować, a ty będziesz siedzieć i podziwiać? — odparł, pozwalając sobie na szeroki uśmiech, a raczej wyszczerz.
    Jeszcze nie wiedział, że ten uśmiech za chwilę zniknie i długo nie pojawi się na jego twarzy. Relacja z Tilly była skomplikowana, ale mimo wszystko był przy niej, gdy okazało się, że jest chora. Nie pałali do siebie szczególną miłością, mieli raczej jej przebłyski, zwłaszcza w szpitalu przed operacją, której mogła nie przeżyć, ale potem stopniowo zaczęli się od siebie oddalać i… I Arthur wiedział, czym to jest spowodowane. Mathilde już go nie potrzebowała. Po prostu. A ludzie, których nie potrzebowała, po prostu wykreślała ze swojego życia.
    Był szybszy i wykreślił się sam. Przestał do niej zaglądać, przestał odbierać telefony i odpowiadać na smsy. Zablokował ją na messengerze, żeby nie mogła bombardować go wiadomościami, co zdarzało się niejednokrotnie.
    Ale była ostatnim żyjącym członkiem jego rodziny. Tej oryginalnej, nie tej, którą sam stworzył z Elle. I mimo wszystko dobrze było mieć świadomość, że gdzieś po prostu jest. Może daleko, na innym kontynencie, ale jest.
    Tak myślał, gdy dwa tygodnie temu przestała do niego pisać. Ot, w końcu dała spokój i wyjechała, uznając, że z Nowego Jorku niczego więcej nie wyciągnie. To nie byłby pierwszy raz, Tilly zwyczajnie taka była i Arthur oswoił się z tą myślą, żeby nie powiedzieć, iż wręcz była mu na rękę, bo przynamniej miał problem z głowy. Na jakiś czas, póki jego siostra znowu nie zacznie czegoś potrzebować.
    O ile byłoby to lepsze, niż rzeczywistość.
    Oparł się plecami o drzwi, czując, że miękną mu nogi. Dygotał tak bardzo, że szczękały mu zęby. Patrzył w jeden punkt gdzieś na twarzy Elle, ale nie widział teraz swojej żony. Widział jedynie truchło siostry zjadane przez robaki. Migało mu przed oczami jak stroboskop, sprawiając, że cała treść żołądka podchodziła mu do gardła i nie miało to nic wspólnego ze smrodem.
    Zasłonił usta dłonią, żeby nie zwymiotować. Przy okazji poczuł, że policzki ma mokre od łez. W końcu osunął się po drzwiach na podłogę, nie mając sił, by utrzymać się w pionie. Był pewien, że nigdy nie zapomni tego widoku. Już rozumiał, o co chodziło Tilly, gdy wykrzyczała mu prosto w twarz, że nie widział rodziców po śmierci. Twierdziła, że ten obraz nieustannie ją prześladował.
    A teraz obraz jej ciała miał prześladować jego.
    — T-T… — próbował coś powiedzieć, ale tak bardzo się trząsł, że nie potrafił. Gdyby to była obca osoba, nie zareagowałby tak. Nie był wrażliwym człowiekiem, a schizofrenia uodporniła go na takie wytwory umysłu, że chyba nic by go nie ruszyło.
    Ale to nie była obca osoba. To była jego siostra. Leżała tam, martwa. A on…
    Szybko zmienił pozycję, klękając na posadzce i zwymiotował. Krztusząc się płaczem i powietrzem, próbował cokolwiek powiedzieć, ale nie potrafił nawet znaleźć słów.
    — To ona… To ona… — udało mu się w końcu wycharczeć między kolejnymi spazmami. Kiedy nie miał już czego zwracać, skulił się na podłodze i wplótł palce w swoje ciemne włosy, ciągnąc za nie z całych sił. — Ten smród… To ona… — powtarzał w kółko, a raczej zawodził płaczliwie. Nie był teraz twardym facetem, był bratem, który zobaczył swoją siostrę martwą. I musiał przyznać, że nic nigdy nie wstrząsnęło nim tak bardzo, jak ten widok.

    artie

    OdpowiedzUsuń
  130. Nowy Jork znów stał się dla niej domem. Przylatując jakiś czas temu do miasta poczuła, jak wita ją z szeroko otwartymi ramionami. Ten powrót był zupełnie innych od poprzednich. Teraz po raz pierwszy wracała do miasta po tak długiej przerwie. Na niemal dziewięć miesięcy to miasto przestało być jej domem. Stało się częścią jej przeszłości. I choć nie spodziewała się, że wróci do tego miasta tak szybko, to czuła pewnego rodzaju ulgę, że już tutaj jest. Było jej oczywiście dziwnie, że przyleciała sama i bez Matta, ale pewne sprawy jeszcze go zatrzymały na wyspie na dłużej. Nie była jedną z tych osób, które były uzależnione od partnera, choć z pewnością jego obecność bardzo pomogłaby jej przy dzieciach. Szczególnie, kiedy obie pociechy na raz marudziły i stawiały się trudne do ogarnięcia, ale z tym też jakoś dawała sobie radę. Nie miała za wiele czasu, aby też zatęsknić, bo albo zajęta dziećmi, albo pracą lub szykowała się na spotkanie z przyjaciółmi, za którymi naprawdę się porządnie stęskniła przez ten czas. Relacja Villanelle i Carlie nie ucierpiała w żaden sposób przy jej wyjeździe. Pani Morrison doskonale wiedziała, jak to jest mieć dwóję dzieci, które na raz wymagają opieki, męża i po prostu życie rodzinne, które już nie było wieczną imprezą. Carlie na wyspie nie nawiązała zbyt wielu znajomości, a trzymała się tych, które były pewne i stabilne, jak właśnie większość tych, które miała w Nowym Jorku.
    Jakiś czas po powrocie i po zadomowieniu się na nowo zaczęła odzywać się do bliskich, aby umówić się z nimi. I w końcu nadszedł czas spotkania z Elle. Carlie odesłała dzieciaki do rodziców. Jej mama chętnie zajmowała się dzieciakami, a rudowłosa miała cały wieczór i noc dla siebie. Poranek zapewne też. Nie wiedziała, co będą robić i jaki jest konkretnie plan. Miały wyjść się zabawić, ale najpierw trzeba było się do tego wyjścia przygotować. Carlie akurat wyskoczyła spod prysznica i zdążyła tylko owinąć włosy w ręcznik i samą siebie, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Sądziła, że zeszło jej mniej czasu w łazience, ale stojąc pod prysznicem zawsze traciła poczucie czasu. Nawet nie wsunęła nóg w klapki, gdy szła otworzyć drzwi i zostawiała za sobą mokre ślady, którymi przejmować będzie się mogła później. Zerknęła przez wizjer, czy aby na pewno otworzy przyjaciółce drzwi, a nie komuś niechcianemu, ale gdy po drugiej stronie dostrzegła znajomą twarz od razu otworzyła drzwi. Jedną ręką przetrzymywała ręcznik, aby jej nie spadł, choć i tak nie miała tam nic, czego Elle by nie widziała.
    — Heeej! — Pisnęła, może ciut za głośno i objęła dziewczynę nie zważając na to, że nie do końca się wytarła. — Ojej, przepraszam. Zasiedziałam się pod prysznicem. To miłe nie spieszyć się, bo ktoś może zacząć płakać — powiedziała coś czując, że Elle doskonale będzie wiedzieć o czym rudowłosa mówi.
    — Rozgość się, ja potrzebuję… cóż, jestem w rozsypce, ale chyba nie musimy się spieszyć, prawda?
    Miały sporo czasu, a noc przed nimi była młoda i nie musiały wychodzić już teraz. A Carlie bardzo dobrze pamiętała, że wszystkie lepsze imprezy zaczynały się dopiero po dwudziestej drugiej.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  131. Szczerze mówiąc, słabe serce Elle było teraz ostatnim, o czym Arthur by pomyślał. Nie umiał skupić się dosłownie na niczym. Wbijał wzrok w posadzkę, ale widział ciało siostry. Ciągnął za swoje włosy, próbując odwrócić własną uwagę bólem, ale ten był za słaby, żeby wymazać to, co zobaczył w mieszkaniu. Oddychał przez usta, by nie czuć smrodu trupa, ale zdawał się tak bardzo wyryć mu w pamięci, że na samo wspomnienie poczułby go nawet, gdyby wąchał najcudowniejszy zapach świata.
    Nie docierało do niego żadne słowo z tych wypowiadanych przez żonę. W zasadzie nie słyszał nic, poza przeraźliwym piskiem gdzieś pod czaszką. Z wysiłku, jaki wkładał w wymiotowanie rozbolała go głowa, a zewsząd otoczyła go czerń i duchota, zupełnie tak, jakby miał zaraz zemdleć.
    Nie, nie mógł, musiał jakoś się ogarnąć. Zamknął oczy, oddychając głęboko ustami, żeby odsunąć od siebie widmo utraty przytomności. Starał się skupić na czymś innym, na czymś dobrym. Dłonie Elle dotykające jego ciała wydawały się do tego zadania idealne. Liczył, ile razy przeczesała palcami jego włosy, myślał o tym, w jaki sposób zmienia nacisk na jego ramieniu… Gdyby nie to, pewnie nawet by nie zarejestrował, że przesunęła ręce i spróbowała mu pomóc się podnieść. Podążył za jej dłońmi jak kukła i ponownie oparł się plecami o drzwi. Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się znaleźć wystarczająco sił, żeby nie upaść, ale jakoś trzymał się na miękkich nogach i nawet powoli przestawał tak bardzo dygotać.
    Kurwa, rozsypka nie wchodziła w grę. Jego siostra była martwa, musiał ją pochować. W dodatku jego żona nie mogła się denerwować, a i lepiej, żeby dzieci nie wiedziały, że ciocia Tilly już nigdy nie zajrzy do nich z żadną niespodzianką, nawet jeśli i tak robiła to bardzo rzadko.
    — Ale ja nie wiem gdzie — odparł słabo starzec, który wyraźnie pozieleniał na twarzy. — Może na alarmowy? Tak, oni będą wiedzieli — wymamrotał do siebie i zniknął z pola widzenia Arthura.
    Tak, świat zewnętrzny zaczynał do niego docierać. Wciąż oczami wyobraźni widział jedynie rozkładające się truchło, ale myśli był w stanie skierować na inny tor. Przede wszystkim nie mógł pozwolić, żeby Elle brała pogrzeb Tilly na siebie. Nie była przecież nic winna swojej szwagierce. Arthur zresztą też nie, ale kim by był, gdyby tak po prostu ją zostawił?
    — Nie — zdołał w końcu wyszeptać i podniósł wzrok na Elle. Zamrugał kilka razy powiekami, żeby pozbyć się okropnego widoku, który podsuwała mu wyobraźnia i sięgnął trzęsącą się dłonią do ramienia żony. — Ogarnę to… Tylko… Daj mi chwilę — dodał po długiej chwili i nieco niezdarnie odepchnął się od drzwi, a następnie chwiejnym krokiem ruszył do okna znajdującego się na klatce schodowej. Musiał je otworzyć nie tylko dlatego, że należało zacząć pozbywać się smrodu, ale też po to, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i tym samym choć trochę rozjaśnić umysł. — Nie mam go — odezwał się ponownie nieco mocniejszym głosem. — Chyba… Powinniśmy wezwać służby. Była w remisji… tak mi się zdaje… A jeśli ktoś ją… — urwał, nie umiejąc dokończyć. Obrócił się przodem do Elle i popatrzył na nią bez wyrazu. — Cokolwiek się stanie, obiecaj, że tam nie wejdziesz… — poprosił cicho.

    artie

    OdpowiedzUsuń
  132. — Tak… Tak, wyjdźmy na zewnątrz — powiedział słabo. Wciąż wirowało mu w głowie i był w naprawdę ciężkim szoku, ale myślał już na tyle racjonalnie, żeby wiedzieć, że otaczający ich duszący smród w niczym nie pomoże. Wiedział, że wsiąknie nie tylko w materiał ubrań, również w pamięć, ale potrzebował głębokiego oddechu. Elle również wyglądała, jakby musiała odetchnąć.
    Nie odezwał się, póki nie wyszli z kamienicy. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że w międzyczasie odnalazł drżącą ręką dłoń Elle i ścisnął ją mocno. Musiał czuć ukochaną przy sobie, bo tylko ona, jej obecność, trzymała go w ryzach. Skupiał się na jej dotyku, przywoływał w pamięci jej cudowny zapach i zerkał co jakiś czas, na jej bladą twarz. Robił wszystko, byleby nie myśleć o tym, co zobaczył w mieszkaniu siostry. Widok Tilly w takim stanie… Gdyby schizofrenia wciąż była jego problemem, teraz miałby jeden z epizodów, z którego nie wyszedłby już taki sam.
    Nawet z mieszkania Mathilde nie wyszedł taki sam…
    Zatrzymał się u stóp schodów i przyciągnął żonę do siebie, przytulając ją do swojego ciała. Wtulił twarz w zgłębienie jej szyi, wdychając zapach perfum, tak cholernie inny od tego z kamienicy. Wciąż drżał na całym ciele, więc stał w ten sposób, póki nie poczuł, że powoli zaczyna się uspokajać. To znaczy… Do spokojnej osoby było mu bardzo daleko, ale ogarnął się na tyle, żeby chociaż się nie trząść i odrobinę rozjaśnić myśli.
    Myśli, które uświadomiły mu, że jego ukochana nie może się denerwować. Zacisnął zęby i powoli odsunął się od Villanelle, ale jedynie na tyle, żeby spojrzeć na jej twarz, bo wciąż nie przestawał jej obejmować.
    — Chyba powinnaś jechać do domu — odezwał się, delikatnie obracając głowę w bok. Zdawał sobie sprawę, że jego wymiociny leżały na klatce schodowej, co oznaczało tyle, że nie miał zbyt świeżego oddechu. — I wziąć leki… Boże, przepraszam, że cię na to naraziłem — jęknął i zamknął oczy, uspokajając się. Zaczynała go boleć głowa. Na tyle, że potrzebował tabletki, ale… Nie mógł ich wziąć teraz, przy Elle. Musiał jakoś wytrzymać. — Gdybym wiedział, że… — urwał, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Mam cię odwieźć? — zarzucił ją gradem pytań, obejmując obydwoma dłońmi jej twarz. Przyglądał jej się z troską, na chwilę zapominając, co zobaczył paręnaście minut temu. Siostra od dawna nie była dla niego nikim ważnym, logiczne, że bardziej skupiał się na ukochanej, niż na śmierci Mathilde. Zresztą, biorąc pod uwagę widok, który wciąż migał mu przed oczami, skupienie się na czymś innym było prawdziwym wytchnieniem.
    Drgnął i rozejrzał się po ulicy, słysząc z oddali syreny policyjne. Coś tam pamiętał z pierwszych dni na prawie, że w takich przypadkach musiała zjawić się policja i, najważniejsze, koroner. Gdyby Tilly była starą babcią, obyłoby się bez tego, ale jego siostra miała raptem dwadzieścia osiem lat, w dodatku była w remisji po nowotworze. Ktoś musiał zbadać przyczynę śmierci.
    — To trochę potrwa — szepnął do siebie.

    artie

    OdpowiedzUsuń
  133. Nie powinien być tak cholernym egoistą, nie powinien cieszyć się z tego, że Elle odmówiła powrotu do domu i stwierdziła, że z nim zostanie, ale wbrew wszystkiemu czuł niewysłowioną ulgę, że nie zostanie z tym wszystkim sam. Już raz przez to przechodził, przed pogrzebem rodziców. Tilly leżała wówczas w szpitalu, więc nie mogła mu w niczym pomóc. Zresztą nawet gdyby mogła, podejrzewał, że by tego nie zrobiła. W każdym razie Arthur musiał zająć się pogrzebem na własną rękę. Był jeszcze dzieciakiem, który nie miał pojęcia, co się w takich sytuacjach robi… Do tamtego momentu nie był nawet na niczyim pogrzebie, a przynajmniej tego nie pamiętał, bo jego dziadkowie z obydwu stron zmarli, gdy był jeszcze małym berbeciem. A nagle nie dość, że miał uczestniczyć w uroczystościach, to jeszcze je zorganizować. To był pierwszy raz w jego życiu, gdy poczuł się przytłoczony nadmiarem wydarzeń i gdyby nie matka Zoe, zapewne by sobie nie poradził.
    Teraz było inaczej. Był znacznie starszy, bardziej doświadczony życiowo i miał mglisty obraz tego, co powinno się teraz wydarzyć, ale… Nie chciał sobie radzić z tym sam. Tilly była ostatnim żyjącym członkiem jego rodziny i świadomość, że nie ma już nikogo, była przytłaczająca.
    — Dobrze… Dobrze, dziękuję — wyszeptał, przytulając Elle jeszcze mocniej. Czując ją przy sobie, był w stanie odsunąć okropne myśli. Ale tylko wtedy, bo kiedy przestali się przytulać, nawet na chwilę, to wszystko do niego wracało. Widok, smród, a przede wszystkim ta dojmująca świadomość, że jego siostra nie żyje.
    — Boże, Elle… — zaczął, kiedy Elle wróciła, ustaliwszy z opiekunką, że ta zostanie dłużej. Wpatrywał się w twarz ukochanej, ale niewidzącym wzrokiem. Myślami był w mieszkaniu, przy ostatnim spotkaniu z siostrą. Wpadł na chwilę, żeby zobaczyć, jak się trzyma. Ona natomiast zdawała się jak nowonarodzona i szykowała się na randkę z jakimś facetem. Zamienili ze sobą ze dwa zdania, a potem wywaliła Arthura za drzwi. To właśnie wtedy podjął decyzję o urwaniu kontaktu. Radziła sobie świetnie, już go nie potrzebowała, a on tym bardziej nie potrzebował jej. Gdyby wiedział, że już nigdy nie porozmawiają, że to ostatni raz, gdy wyrzuciła go z mieszkania. — Tilly nie żyje — szepnął, jakby ta świadomość dopiero do niego dotarła. Cóż… Bo naprawdę dopiero to sobie uświadomił. Szok zaczynał mijać, a on stopniowo wracał do rzeczywistości. — Ona naprawdę nie żyje… Już nigdy… — urwał, nie wiedząc, jakich użyć słów. Odetchnął głęboko, drżąco i otarł rękami twarz, pozbywając się łez, które zdołały wypłynąć spod szczypiących powiek.
    Pokręcił gwałtownie głową i spojrzał na ukochaną ze smutnym uśmiechem. Wyciągnął rękę, żeby ująć jej dłoń i przyłożyć jej wierzch do swojego policzka. Zamknął oczy, przez chwilę po prostu tak trwając. Ocknął się, gdy syreny zawyły tuż obok nich, a zaraz potem ucichły. Z radiowozu wysiadło dwóch funkcjonariuszy. No tak, musieli zrobić wstępne rozpoznanie terenu.
    — To państwo wzywali? — spytał jeden z mężczyzn. Miał pod nosem wąsy, które Arthurowi przypominały czarną glistę. — Co tutaj mamy? — dodał, gdy Morrison ledwie zauważalnie skinął głową.
    — Moja… Siostra — zaczął brunet, ale urwał, nie wiedząc, w jaki sposób opisać to, co zobaczył. Nie chciał do tego wracać.
    — Terry, daj państwu spokój. Są w szoku… Pójdziemy, rozejrzymy się sami. Które to piętro? — odezwał się drugi mężczyzna. Był znacznie starszy i całkowicie łysy.
    — Drugie — odparł Arthur słabym głosem, a oni udali się we wskazanym kierunku. Ledwo drzwi za nimi się zamknęły, a poczuł, że musi usiąść. Podszedł do barierki i osunął się po niej na schody. — Była w remisji — podjął po chwili, oparłszy łokcie na kolanach. Wplótł palce w swoje włosy i wpatrywał się przed siebie. — Coś musiało się stać. Dwudziestokilkulatki nie umierają tak po prostu, prawda?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  134. Skupiał się wyłącznie na obecności Elle, więc w pierwszej chwili nie zauważył, że syrena policyjna ściągnęła gapiów. Ludzie przechodzący obok kamienicy zwalniali lub całkowicie przystawali i snuli teorie o obecności stróżów prawa. Arthur nie słuchał tych głupot, w jego głowie kłębiło się i tak wystarczająco dużo myśli.
    Jeśli miałby być szczery sam ze sobą, nie miał siły ponownie tego przechodzić. Załatwianie formalności było tą najłatwiejszą czynnością na drodze prowadzącej do pogrzebu Tilly. Mimowolnie przypomniał sobie, jak to wyglądało ostatnim razem. Samo znalezienie domu pogrzebowego wydawało się młodemu Morrisonowi nie do przełknięcia, potem było tylko gorzej. Wybór trumien, w których spoczęli jego rodzice, kwiaty, ich zdjęcia… Po tym wszystkim zdawał się tak wyzuty z wszelkich uczuć, że na pogrzebie nawet nie potrafił uronić łzy. Wpatrywał się w ich portrety ustawione przed trumnami. W uśmiechnięte twarze, wtedy jeszcze pełne życia i nie wierzył, że od tamtej chwili to będzie jedyny sposób na ujrzenie ich. Nigdy nie miał z rodzicami szczególnie czułych relacji, ale i tak za nimi tęsknił. Każdego dnia. Żałował, że tak wielu rzeczy nie mogli z nim przeżywać… Ukończenia studiów, narodzin dzieci, ślubu… Gdyby mógł cofnąć czas i sprawić, że nie wsiedliby tamtego dnia do samochodu, zrobiłby to bez wahania.
    Tak jak teraz. Jeśli kilka tygodni temu wiedziałby, że jego siostra umrze, odebrałby od niej ten przeklęty telefon. Może rozmowa byłaby pełna emocji, prawdopodobnie niezbyt pozytywnych, ale przynajmniej usłyszałby ostatni raz jej głos. Teraz jedynym, co potrafił przywołać z pamięci w kontekście Tilly, były larwy poruszające się w jej oczodołach i tragiczny smród rozkładającego się ciała.
    Przyciągnął Elle do siebie, czując, że potrzebuje teraz jej bliskości i przytulił ją do swojego ciała, przymykając powieki. Chwilę trwało, zanim na ulicy zatrzymało się więcej samochodów, z których wysiedli technicy. Weszli do środka, nawet nie spoglądając na Morrisonów. Jedynie dwie ostatnie osoby zatrzymały się na sekundę, z czego jedna jedynie skinęła głową, a druga przykucnęła przed małżeństwem.
    — Dzień dobry — odezwała się kobieta i wyjęła legitymację. — Detektyw Smith, wydział zabójstw — przedstawiła się, a Arthur poczuł się tak, jakby ktoś co najmniej przywalił mu pięścią w brzuch. — Pan jest bratem zamordowanej, tak?
    — Słucham? — wyszeptał i zerknął na Elle, jakby chciał się upewnić, czy oboje słyszeli to samo. Szybko wrócił wzrokiem do policjantki i otworzył usta, ale tylko po to, żeby za chwilę je zamknąć. Powtórzył to kilka razy, bo nie miał pojęcia, co w ogóle powiedzieć. W jego głowie zapanowała pustka jak nigdy. Żadnych myśli, zupełnie nic.
    — Mamy informację o podejrzeniu zabójstwa — wyjaśniła powoli i popatrzyła na drzwi kamienicy. — Dlatego tu jesteśmy. Musimy wszystko sprawdzić, upewnić się, ale nasi koledzy twierdzą, że wstępnie wygląda to na zabójstwo — dokończyła, wracając wzrokiem do twarzy Arthura. Ten z kolei pobladł jeszcze bardziej i znowu zrobiło mu się niedobrze. — Wiem, że jest pan w szoku, ale muszę zadać państwu kilka…
    Nie dane jej było dokończyć, bo Arthur zerwał się ze schodów i dał susa w najbliższe zarośla. Żołądek znowu się zbuntował, ale mężczyzna nie miał już czego zwracać, więc po prostu pochylał się nad krzakami i przyciskał jedną rękę do swojego brzucha, a drugą podpierał się o niski murek. To… To było zdecydowanie za dużo.
    — Elle, zadzwoń do Browna — odezwał się cicho, nawet nie patrząc na swoją żonę. — Proszę…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  135. Pierwszą naturalną reakcją Arthura był szok, nie dało się tego w żaden sposób ukryć. Znowu dzwoniło mu w uszach i czuł, jakby serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Chociaż stał na zewnątrz, w płucach zabrakło tlenu i chwilę trwało, zanim zaczął oddychać miarowo, a rytm serca zwolnił. Słyszał co drugie słowo Elle, gdy rozmawiała z Brownem. Mógł cudem wyjść ze schizofrenii, ale to był moment, w którym potrzebował swojego psychiatry bardziej niż czegokolwiek innego. Elle była nieocenionym oparciem, ale tylko psychiatra mógł mu udzielić rzeczywistej pomocy.
    Kiedy Arthur miał pewność, że żołądek odpuścił, wyprostował się i chwiejnym krokiem wrócił na schody, opadając ciężko obok Elle. Policjantka patrzyła na nich ze współczuciem i chociaż trzymała notatnik oraz długopis, taktownie powstrzymała się od zadawania pytań. Zresztą nawet gdyby… W głowie bruneta panowała taka pustka, że nie umiałby na żadne z nich odpowiedzieć. Poza tym o co miałaby go pytać? O znajomych? O dziwne zachowanie? O obracanie się w podejrzanym towarzystwie? On nie wiedział nawet, czy jego rodzona siostra wolała kawę czy herbatę, logiczne więc, że cała pozostała wiedza a jej temat pozostawała poza jego zasięgiem. Mógł opowiedzieć kobiecie o dzieciństwie Tilly, ale po śmierci rodziców każde z nich poszło w swoją stronę. Nie znał Mathilde.
    — Wiem, że to dla państwa szok — podjęła Smith po długiej chwili. Arthur nawet na nią nie spojrzał. — Ale ja naprawdę muszę zapytać o kilka rzeczy… Żeby móc wykonywać swoją pracę i jak najszybciej znaleźć tego zwyrodnialca, który to zrobił — wyjaśniła cicho. Morrison drgnął, słysząc słowo zwyrodnialec. To chyba nie mogło świadczyć o niczym dobrym, prawda? Inaczej określiłaby go mianem mordercy, zabójcy, sprawcy, ale nie zwyrodnialca. Fakt faktem, że nie rozglądał się po mieszkaniu, nie miał pojęcia, w jakim było stanie, bo w momencie, w którym ujrzał martwe ciało siostry, natychmiast się wycofał, a szok sprawił, że nie zapamiętał żadnych szczegółów. Poza widokiem i smrodem, oczywiście.
    — Zwyrodnialca — powtórzył bezwiednie i w końcu przeniósł spojrzenie na panią detektyw. Kobieta powoli, nieco niepewnie kiwnęła głową. — Co to znaczy?
    — Nie umiem panu powiedzieć. Nie widziałam jeszcze miejsca zbrodni, ale z tego, co zdążyli przekazać koledzy… Twierdzą, że dawno czegoś takiego nie widzieli — odparła i cicho westchnęła. — Oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że to nie pańska siostra. Dlatego muszę zadać parę pytań…
    — A ja muszę prosić, żeby na razie dała mi pani spokój — odparował chamskim tonem, którego tak naprawdę nie zamierzał użyć. Odetchnął drżąco, czując, że cały się trzęsie i oparł łokcie na kolanach, ukrywając twarz w dłoniach. — Przepraszam — szepnął niewyraźnie i powoli opuścił jedną rękę. — Przepraszam, to nie pani wina… Po prostu… Może pani zaczekać na mojego psychiatrę? Niedługo powinien tu być, a ja… Potrzebuję najpierw się uspokoić. Moja żona także — zerknął na Elle, jakby dopiero sobie przypomniał, że wciąż tu siedziała. Ujął jej dłoń i splótł ze sobą ich palce. — I… Jak już będzie pani wiedziała coś więcej… Proszę nam oszczędzić szczegółów. Jest mnóstwo powodów, żebyśmy tego nie słuchali — niemal wyszeptał, a kobieta przyjrzała mu się badawczo.
    — Może pan sprecyzować?
    — Nie mogę. Proszę zaczekać na mojego psychiatrę, on wszystko wyjaśni — mruknął znowu niezbyt miłym tonem i ostentacyjnie obrócił głowę w stronę Elle, skupiając na niej całą swoją uwagę. — Jak twoje serce? — szepnął z nieskrywaną troską.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  136. Kiedy pierwszy szok minął, Arthur zadał samemu sobie pytanie, które powinno być podstawowym w takiej sytuacji: w co takiego Tilly się wpakowała? Wiedział, że jego siostra ma swego rodzaju zdolność do pakowania się w kłopoty, zresztą zupełnie jak on sam, ale nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wpakowali się w coś, co mogłoby grozić im śmiercią. Przynajmniej Arthur nigdy nie stanął przed takim widmem z rąk osoby trzeciej, bo o okolicznościach przyrody i samym sobie nie wspominam.
    Może miała długi? Albo zaczęła ćpać i podpadła złym ludziom? Nie mógł tego wykluczyć, sam znalazł się na równi pochyłej pod względem leków przeciwbólowych i… Może to dobrze, że Brown miał się zjawić? Arthur nie mógł powiedzieć lekarzowi o swoim małym problemie przy Elle, ale generalnie nie zaszkodziłoby o porozmawiać.
    Myśli miał tak chaotyczne, że przeskakiwały z tematu na temat, zanim zdołał się w tym zorientować. Dla odmiany od tego, że jeszcze przed chwilą nie potrafił się odezwać, bo w jego głowie panowała kompletna pustka. Poprzednia opcja była znacznie lepsza, bo od narastającego mętliku miał wrażenie, że jego czaszka za moment eksploduje. A nie mógł wziąć cholernej tabletki… Chyba nawet nic przy sobie nie miał. Kitrał fiolki po biurze i rzeczach osobistych w domu, ale starał się ich ze sobą nie nosić w obawie, że jeśli Elle się do niego przytuli, natychmiast wyczuje. Był przewrażliwiony pod tym względem. Jak każdy nałogowiec, który się ukrywał.
    — Jak mam się nie przejmować? — szepnął, gładząc kciukiem wierzch dłoni ukochanej. Przestał zwracać uwagę na policjantkę, a ona chyba wyczuła jego niechęć, gdyż w końcu podniosła się z kucek i zrobiła krok do przodu.
    — Dobrze, skoro nie chce pan rozmawiać, spotkamy się na komisariacie. Proszę nie wyjeżdżać z miasta, dam państwu znać, kiedy się stawić. Muszę przesłuchać was oboje — powiedziała i ruszyła w górę schodów.
    — Potrzebujemy adwokata? — spytał brunet, zanim zdążył ugryźć się w język. Kobieta posłała mu uśmiech i wzruszyła ramionami.
    — Jeśli nic nie przeskrobaliście, raczej nie — odparła i chwilę później zniknęła we wnętrzu budynku.
    Nie miał pojęcia, co powinni zrobić. Nie mogli wejść do środka, to oczywiste, Arthur nawet nie chciał wchodzić, a Elle nie mogła zobaczyć Tilly w takim stanie. Powrót do domu… Wydawał się nie na miejscu, zresztą mężczyzna nie był pewien, czy którekolwiek z nich mogło prowadzić. Poza tym cholernie się bał. Bał się, że kiedy wrócą do domu, świadomość tego, co się wydarzyło, uderzy w nich ze wzmożoną siłą.
    — Trzeba będzie… Jakoś powiedzieć dzieciom — odezwał się w końcu, przesuwając się nieco na schodach, żeby być bliżej Elle. Objął ukochaną ramieniem i oparł skroń na jej głowie, przymykając powieki. — Zwłaszcza Thei, bardzo ją lubiła… Wiem, że dawno jej nie widzieli, ale… Chyba wytłumaczyć, że więcej nie zobaczą cioci — wymamrotał niewyraźnie. Z wszystkiego, co go czekało, powiedzenie dzieciom o odejściu cioci wydawało mu się najtrudniejsze.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  137. Musiał zająć czymś myśli. Martwienie się o zdrowie Elle było dużo lepsze, niż przywoływanie z pamięci obrazu, jaki zastał w mieszkaniu siostry. Był tym tak cholernie zmęczony… Już, a minęło zaledwie kilka chwil. Jeśli to było coś, co miało go prześladować do końca jego dni… Tak bardzo tego nie chciał. Nie chciał nigdy więcej przywoływać tej makabry i bać się, w jaki sposób wpłynie to na jego psychikę.
    Zresztą i tak zdążył poczuć, że to go przerasta. Dlatego poprosił Elle, by zadzwoniła po Nigela. Arthur mógł sobie radzić z wieloma rzeczami, nawet z powoli postępującym uzależnieniem, ale jeśli chodziło o chorobę, z której jakimś cudem udało mu się wyjść… Trzeba było to zdusić w zarodku. Nie wykluczał, że Brown zapobiegawczo poda mu leki. Szczerze mówiąc… Chyba sam zamierzał go o to poprosić. Na wszelki wypadek. Lepiej zapobiegać niż leczyć, prawda?
    — Wolę martwić się o twoje zdrowie, niż myśleć o… O tym — przyznał szczerze, opuszczając spojrzenie i wbijając je w schody pod sobą. Nawet kontemplowanie przyklejonych do betonu liści i piachu w szczelinach wydawało się znacznie lepsze, niż myślenie o Tilly. Zawsze wychodził z takiego założenia, ale teraz…
    — Masz rację. Nie możemy tak z grubej rury. Jest jeszcze za mała — powiedział, kiwając lekko głową. Próbował wyobrazić sobie przebieg takiej rozmowy z dzieckiem, ale to było chyba zbyt wiele dla jego udręczonego umysłu. Thea była bardzo ogarnięta jak na swój wiek, rozumiała wiele rzeczy, ale… Szczerze mówiąc, Arthur nie był do końca pewny, czy chce, aby pojęcie śmierci było jedną z nich. Wolał też nie wciskać małej kitu o chmurkach i aniołkach, bo wychodził z założenia, że powinna w odpowiednim wieku sama wybrać, czy chce w coś wierzyć.
    Zerknął na Elle, zdając sobie sprawę z tego, że nie potrafi sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek otwarcie rozmawiali o wierze. Nie zauważył, żeby jego żonę ciągnęło do kościoła, a obchodzenie świąt… Morrison uważał to raczej za coś komercyjnego, niż duchowe przeżycie.
    — Zawsze możemy jej powiedzieć, że ciocia poszła do nieba, ale… Nie wiem, jak się na to zapatrujesz — mruknął, kolejny raz odwracając spojrzenie. — Jestem ateistą, nie wierzę w takie rzeczy, ale jeśli ty tak i chcesz takie informacje przekazywać naszym dzieciom… Uszanuję to — wymamrotał i zamilkł na chwilę, słuchając głosu Elle. Objął ją ramieniem i mocno przytulił do swojego ciała, przymykając powieki. Obwinianie się było ostatnim, na co powinni sobie teraz pozwolić. Zwłaszcza ona, bo jeśli ktoś tu był winien, to tylko i wyłącznie Arthur. A raczej fakt, że nie miał pojęcia, co się dzieje z jego siostrą, bo sam postanowił urwać kontakt. Jeśli chodziło o największą winę, ponowiła ją sama Tilly.
    — Nie mów tak. Thea uwielbiała ją tak czy inaczej — zauważył i powoli wypuścił powietrze z płuc. Jego ciało wciąż drżało, ale nie tak bardzo, jak kilkanaście minut temu. Obecność Elle i to, że Arthur błądził myślami w przeróżnych kierunkach, bardzo pomagały. — Kiedy wróciła do Nowego Jorku… Zastanawiałem się, dlaczego to zrobiła. Przez chwilę wierzyłem, że chciała uporządkować sprawy, ale może… Może już wtedy w coś się wpakowała? Nikt nikogo nie zabija tak po prostu, musiała… Komuś podpaść…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  138. [Haha, zapraszać na wątek w zachęcający sposób to zdecydowanie umiecie, a my się czujemy tak porządnie zaproszeni, że ani nie chcemy, ani nam nie wypada odmawiać. Czyli rozumiem, że możemy tu poszukać jakiejś relacji na podstawie ojczyma Villanelle, który jest w wojsku? Chodzi ci już coś więcej po głowie? ;)]

    Hunter

    OdpowiedzUsuń
  139. Jeszcze przez chwilę przyglądał się badawczo ukochanej, aż w końcu delikatnie pokiwał głową, tym samym dając znać, że jej wierzy. Po tym, co stało się kilka miesięcy temu w szpitalu wątpił, że okłamywałaby go w tak ważnej sprawie, jak swoje zdrowie. Miała nauczkę, bo wówczas jedną nogą stanęła w grobie. Teoretycznie Arthur też powinien mieć nauczkę, problem w tym, że nie chciał martwić Elle. Bał się, tak zwyczajnie i po ludzku. Nie mógł jej stracić, a miał wrażenie, że kolejne zawirowanie zdrowotne doprowadziłoby do czegoś bardzo złego. Oprócz niej i dzieci nie miał nikogo. Rodzice od dawna nie żyli, z najlepszym kumplem nie rozmawiał od dawna, a teraz jego siostra została zamordowana. Gdyby wydarzyło się coś jeszcze… Niewykluczone, że Arthur by tego nie wytrzymał.
    — Tak, na skróty — przytaknął w zamyśleniu. Niezbyt podobał mu się taki obrót spraw, nie chciał być zakłamanym ojcem, ale przecież przed chwilą sam powiedział, że Elle może to zrobić po swojemu. W sumie jego uczucia w tej kwestii nieszczególnie się liczyły, najważniejsze było, żeby dzieci zrozumiały, że ciocia Tilly już nie pojawi się w ich życiu, a jeśli wmówienie im, że jest w niebie, miało być najmniej drastycznym sposobem przekazywania takich wieści… Mógł przełknąć swój brak wiary. Dokładnie tak, jak zrobił to wtedy, gdy pastor udzielał im ślubu. Dla swojej rodziny zrobiłby wszystko, a to wydawało się niewielkim poświęceniem. — Nie zawsze musimy sobie wszystko utrudniać, masz rację. Na razie są za mali, jak będą starsi… Sami zdecydują, w co chcą wierzyć — wymamrotał, przesuwając dłońmi po ramieniu i plecach żony. Trochę to było absurdalne: myślał o wierze zamiast o tym, że w budynku leżał trup jego siostry, najwyraźniej bestialsko przez kogoś zaszlachtowany, a policja kręciła się po mieszkaniu i szukała śladów. O Elle ani o siebie się nie martwił, wiedział, że nic nie zrobili, ale… Kto mógł zrobić? W co musiała wplątać się Mathilde, żeby skończyć w taki sposób?
    — Nie wiem, słoneczko — westchnął i obrócił głowę, by spojrzeć krótko na budynek. — Albo przed kimś. Nie mam pojęcia. Wiesz, że… Nie byliśmy zbyt blisko — skrzywił się lekko i ponownie wbił wzrok w schody. — Nawet nie znam jej znajomych. Oprócz tej jednej dziewczyny, która ją odwiedzała. Ta blondynka… Sunny? Sandra? Jakoś tak. Ale nie wyglądała na kogoś, kto mógłby coś takiego zrobić… — urwał i wstrzymał oddech, słysząc znajomy warkot silnika.
    — Arthur — odezwał się mężczyzna, wysiadając z samochodu. Brunet przez chwilę się nie odzywał, nie wiedząc, jak powinien się zachować. Od dawna nie widział się z Brownem, bo nie potrzebował już jego pomocy. Owszem, łączyło ich coś na miarę przyjaźni, ale Morrison zwyczajnie nie miał czasu, żeby zatroszczyć się o tę znajomość. Dlatego przez moment się wahał. W końcu jednak wstał, uprzednio wypuszczając Elle ze swoich objęć i podszedł do psychiatry. Uściskali się bez słów, a zanim odsunęli się od siebie, Nigel pokrzepiająco poklepał Arthura po plecach. — Villanelle — Brown odezwał się ponownie i z delikatnym uśmiechem podszedł do kobiety, podając jej rękę. — Mimo okoliczności wyglądasz kwitnąco — skomentował, a zaraz potem uśmiech zniknął z jego ust. — Mogę się do was dosiąść? — spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Przysiadł na schodach zaraz po tym, jak zrobił to Morrison. Psychiatra zajął miejsce po drugiej stronie Elle, Arthur natomiast ponownie objął swoją żonę, czując, że nie w tej chwili znaleźć się z dala od jej dotyku. Tylko ona trzymała go w ryzach; świadomość, że jest obok, pomagała mu nie zatracić się w koszmarnych obrazach i nie zwariować. — Co się stało?
    — Mathilde… Tilly — zaczął Arthur, ale urwał, nie wiedząc, jakich użyć słów do opisania tego, co zastał w mieszkaniu siostry. — Ona… Ktoś ją… — ponowił, ale nie potrafił dokończyć. Przypomniał sobie, co zobaczył i znowu zaczął drżeć na całym ciele.

    artie ❤️ & nigel

    OdpowiedzUsuń
  140. Ostatnie dwa miesiące spędził w znajdującym się na drugim końcu kraju Seattle. Odkąd zatrudnił się w Fibre, ta rodzinna firma budowlana zdążyła rozrosnąć się na tyle, by brać udział w dużych przetargach i tym sposobem to właśnie Fibre stało się podmiotem odpowiedzialnym za budowę inwestycji, jaką było kolejne centrum handlowe, którym miało zostać uraczone Seattle. Z racji tego, że firmie, w której pracował Jerome, pomimo nieustającego rozwoju wciąż było daleko do korporacyjnych firm budowlanych, jej pracownicy zostali podzieleni na zespoły, które miały rotacyjnie znajdować się na placu budowy w Seattle, a dodatkowo do wielu prac Fibre zatrudniło zaufanych podwykonawców. Prosta matematyka wskazywała na to, że prędzej czy później każdy z pracowników miał zostać wysłany na kilkutygodniową delegację, lecz kiedy wyspiarz został zaproszony na rozmowę z szefem i wyznaczony do sprawowania opieki nad chłopakami ze swojego zespołu, nie krył zaskoczenia. Liczył się z tym, że i on prędzej czy później wyruszy do Seattle, ale że zostanie głównodowodzącym ich grupy? Tego się nie spodziewał. Nie, kiedy w pewien sposób wciąż pozostawał żółtodziobem i miał mieć pod sobą pracowników starszych od niego, nie tylko stażem pracy. Z drugiej strony, niedługo miały minąć dwa lata, odkąd znalazł zatrudnienie w Fibre i cóż, może najzwyczajniej w świecie zdążył się wykazać, a teraz został doceniony?
    Tego wyjazdu nie rozważał jednakże w kategoriach awansu, gdyż jego myśli zaprzątały zgoła inne sprawy i tak jak Seattle leżało kilkaset kilometrów od Nowego Jorku, tak również Marshall mógł się zdystansować i z tej niemałej perspektywy spojrzeć na swoje życie.
    To były dla niego trudne dwa miesiące. Pełne sprzecznych emocji i równie sprzecznych wniosków, do których dochodził na podstawie zagmatwanych uczuć. Szarpał się nieustannie sam ze sobą, ukojenie znajdując w ciężkiej, fizycznej pracy, bo też kiedy męczyło się jego ciało, odpoczynku mógł zaznać jego jeszcze bardziej umęczony umysł. Jednocześnie Jerome cieszył się, że odseparował się od bliskich i skupił wyłącznie na sobie; dzięki temu mógł nie tyle nawet spokojnie pomyśleć, co rozeznać się we własnych emocjach. Zaczął odnosić wrażenie, że w jego wnętrzu zapanował chaos i dopiero kiedy został sam, potrafił rozłożyć go na czynniki pierwsze; zbadać jego każdy element i przyjrzeć mu się dokładnie, by wreszcie zrozumieć, czego potrzebował.
    To on wyszedł z inicjatywą i zaproponował Jennifer separację. Nie było to dla niego łatwe, ale też wydawało mu się to jedynym najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji, w której się znaleźli, a sama ta sytuacja… Cóż, była trudna do zdefiniowania i do zamknięcia w jakichkolwiek ramach. Marshall nie był przekonany, czy potrafiłby to wytłumaczyć komukolwiek poza samą Jennifer; w końcu to ich dwójka tworzyła ten związek. To małżeństwo, które wraz ze śmiercią nienarodzonego dziecka utraciło bezpowrotnie coś jeszcze. Coś nieuchwytnego; coś, czego początkowo żadne z nich nie zauważyło, lecz z czasem zaczęło ich to niepostrzeżenie dzielić. Oddalali się od siebie, tak jakby w pewnym momencie dotarli do punktu, w którym jedno z nich utknęło, drugie zaś zatrzymało się na chwilę i z niemałym wysiłkiem ruszyło dalej. Tym kimś był Jerome. I choć starał się, prosił, a nawet krzyczał i miał pretensje, zdawało się, że choć Jennifer ruszyła z miejsca, już nie była w stanie go dogonić.
    On sam nie mógł dłużej czekać. Jakże miałby to robić, kiedy właściwie zdążył zapomnieć, na co czeka?
    Dokonał niełatwego wyboru, lecz wiedział, że na ten moment był to jedyny słuszny wybór. Przed nimi wciąż była rozprawa w sądzie, ale Jerome już teraz czuł, jak wielki kamień spadł z jego serca i tak jak był przygnębiony, tak też nie mógł zaprzeczyć, że najzwyczajniej w świecie odczuł ulgę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stąd po niedawnym powrocie z Seattle do Nowego Jorku, powoli nadrabiał wszelkie towarzyskie zaległości. Było to dla niego o tyle trudne, że jeszcze żadnemu ze swoich przyjaciół nie powiedział o separacji i dopiero przymierzał się, aby to zrobić. W tym wszystkim było mu o tyle łatwiej, że akurat tej znaczącej zmiany w jego życiu nie było widać po nim na pierwszy rzut oka, tak jak chociażby miało to miejsce, kiedy Jen poroniła. Wtedy Jerome nie potrafił udawać, że wszystko jest w porządku, natomiast teraz… Teraz niekoniecznie udawał. Naprawdę czuł się nie najgorzej, ponieważ decyzja o separacji, choć była trudna i bolesna, jednocześnie pozostawała jedyną właściwą decyzją i stąd wyspiarz odczuwał największą zgryzotę jeszcze przed dokonaniem wyboru. Teraz, kiedy już miał go za sobą, powoli, powolutku dochodził do siebie i choć nie tryskał przesadnie energią czy entuzjazmem, to też było mu bardzo daleko do złego nastroju i depresji. Ot, musiał po prostu przetrawić to, co się wydarzyło i oswoić się z myślą o separacji.
      Tym samym nie mógł odmówić Villanelle wspólnego pieczenia pierniczków, tym bardziej, że dobre pierniczki zawsze musiał swoje odleżeć. Przygotował się do tego w miarę możliwości, zaopatrując się we wszystkie składniki, które znalazł w kilku internetowych przepisach (ponieważ w całym swoim dorosłym życiu jeszcze ani razu nie piekł pierniczków i musiał posiłkować się wiedzą z Internetu), a gdyby mimo wszystko miało im czegoś zabraknąć, osiedlowy sklepik nie znajdował się daleko. Wysprzątał też mieszkanie, którego stan od kilku dni wołał o pomstę do nieba. Po jego powrocie i po tym, jak on i Jennifer zdecydowali się na separację, kobieta wróciła do Los Angeles, a Jerome… Cóż, nie miał głowy do sprzątania. Dopiero kiedy myśl, że od teraz to on będzie jedyną osobą dbającą o to lokum przestała być tak straszna, chwycił za odkurzacz i mopa.
      Kiedy o umówionej godzinie wybrzmiał dzwonek do drzwi, brunet od razu popędził otworzyć.
      — Ja również mam nadzieję, że jestem gotowy — odparł żartobliwie i przepuścił kobietę w progu. Zamknął za nią drzwi i od razu odebrał od niej siatki, z którymi przeszedł do części kuchennej. Podczas gdy on wypakowywał poszczególne składniki, Villanelle miał czas na to, by w spokoju pozbyć się wierzchniego odzienia.
      — Jak zwykle perfekcyjnie przygotowana — zaśmiał się. — To co, chyba nie mamy na co czekać? — zażartował, a potem wyciągnął z jednej z szafek garnek, który powinien pomieścić wino wraz z wszelkimi dodatkami i wymownie nim zamachał. Za nim jednakże zabrał się na przygotowania, garnek wylądował na kuchennej wyspie, a sam Jerome podszedł do przyjaciółki i solidnie wyściskał ją na przywitanie.
      — Komu podrzuciłaś dzieciaki? — zagadnął, przekonany, że Elle weźmie pociechy ze sobą. Cóż, jako wzorowy wujek, również za nimi zdążył się stęsknić.

      [Tęskniliśmy 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  141. Nie śmiał żartować z świąt i przygotowań do nich. W jego pamięci wciąż zbyt świeży pozostawał moment, w którym przeciągnął strunę i posunął się o jeden żart za daleko, swoją głupotą i nieokrzesaniem raniąc najbliższą przyjaciółkę. Może miało to miejsce stosunkowo dawno temu, ale Jerome naprawdę nie mógł tego odżałować i choć z Villanelle wszystko sobie wyjaśnili, on jeszcze długo miał pamiętać ten dzień, a nawet więcej – był przekonany, że nigdy go nie zapomni. Stąd pomimo wesołego tonu kobiety, wziął sobie jej uwagę do serca, choć po prawdzie nie musiał. Przez ostatnie dwa lata właściwie nie doświadczył czegoś takiego, jak przygotowania do świąt. W pierwszym roku po jego przeprowadzce do Nowego Jorku, Jennifer poroniła w listopadzie, więc naturalnym było, że o jakichkolwiek przygotowaniach do świąt nie mogło być mowy. Kolejne święta spędzili z kolei w Los Angeles i cóż, Jerome po prostu przyleciał na gotowe. Zdawało się więc, że odkąd zamieszkał w Wielkim Jabłku, nie przeżył świąt z prawdziwego zdarzenia. Nie takich, jakie sobie wymarzył po ślubie z Jennifer i wiele wskazywało na to, że już nie miał ich przeżyć.
    Uderzyło go to nagle i niespodziewanie, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Święta nigdy nie były aż tak szczególnym czasem, by teraz miał kompletnie się załamać, lecz z drugiej strony nie potrafił ukryć, że jego własne i niespodziewane przemyślenia go nie poruszyły. Odchrząknął więc i uśmiechnął się, zza kuchennej wyspy przypatrując się Villanelle, która wyszukiwała odpowiednią playlistę.
    Może te święta wreszcie miały być inne?
    — To pierwsze Last Christmas, które słyszę w tym roku! — zaśmiał się, kręcąc przy tym głową. — Wyprzedziłaś wszystkie rozgłośnie radiowe — stwierdził i mrugnął porozumiewawczo do brunetki, a kiedy ta wytknęła mu, że już myślała, że jej nie przytuli, udawanie się burzył. — Ja? — rzucił, bijąc się przy tym w pierś. — Miałbym cię nie przytulić? Nie mógłbym sobie odmówić tej przyjemności — zauważył żartobliwie i raz jeszcze puścił kobiecie oczko. Niedługo potem na dobre rozłożył się w kuchni i zajął się przygotowaniem grzańca. Początkowo wlał do garnka tylko jedno wino, ale szybko uznał, że lepiej, jeśli będą mieli za dużo trunku, niż gdyby miało im go zabraknąć i przez to szybko odkorkował drugą butelkę, której zawartość dołączyła do aromatycznego płynu w garnku.
    — Ja za tobą też — odparł bez zastanowienia i szczerze, ponieważ naprawdę tęsknił. Dorobił się w Nowym Jorku wspaniałego grona przyjaciół, co wiedział już od dawna, a co tym bardziej unaocznił mu pobyt w Seattle. — I jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć, ale za dzieciakami też. Dlatego pytam — wyjaśnił z lekkim uśmiechem, który poszerzył się, kiedy Elle radośnie oznajmiła, że sprzedała swoje pociechy za możliwość napicia się grzańca.
    — Monte… Monte-coo? — bąknął, nie mając pojęcia, o czym mówi brunetka, ale nie zmieniało to faktu, że z przyjemnością słuchał jej małego słowotoku. Naprawdę mu jej brakowało; tego, że mógł milczeć w jej towarzystwie i nie było to krepujące, ale również tego, że najczęściej w swoim towarzystwie byli jak dwie przekupki na targu i nie potrafili się nagadać. Przy Villanelle zawsze czuł się tak dobrze, że jego codzienne troski traciły na znaczeniu.
    — Nie byłem pod domem Meredith Grey, ale czy ratuje mnie to, że chociaż wiem, kto to? — rzucił ze śmiechem, nim kobieta zniknęła w łazience. Kiedy natomiast wróciła, to on zamierzał ją zbombardować małym gradem pytań.
    — Pewnie zaraz zdzielisz mnie za to kuchenną ścierką, ale powiedz mi, jak się czujesz? Jak serce? — zaczął zagadywać, jednocześnie nie odrywając wzroku od jej sylwetki. Jak zwykle starał się doszukać fizycznych oznak wskazujących na to, że mogło być źle, ale niczego podobnego nie dostrzegał i przez to uśmiechnął się szeroko. — Wyglądasz naprawdę dobrze — powiedział na głos dokładnie to, o czym pomyślał.

    [Nie będę mówić, a raczej pisać, czemu padło właśnie na Seattle… ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  142. Zwykle była bardziej zorganizowana.
    Prawda była jednak taka, że Carlie dawno już nie miała takiej chwili tylko dla siebie i po prostu miło było stać pod prysznicem i wiedzieć, że nikt za nią nie będzie płakać, a ona nigdzie nie musi się spieszyć. Dobra, w pewien sposób powinna, bo nie chciała, aby przyjaciółka na nią czekała długo, ale chodziło po prostu o to, że mogła sobie pozwolić na taką chwilę. Wpuściła oczywiście przyjaciółkę do środka.
    — Kieliszki są tutaj, wino mam schłodzone w lodówce — powiedziała. Nie przepadała za ciepłym winem, a raczej za tym w temperaturze pokojowej. Nie była wielką fanatyczką tego napoju i kostki lodu nie były dla niej niczym zakazanym, choć zapewne prawdziwy znawca patrzyłby się na nią krzywo, gdyby tylko zobaczył co wyprawia. — Właściwie, co powiesz na to, aby się przenieść z winem do sypialni? Ja wskoczę w szlafrok, będę się ogarniać i możemy poplotkować tam? Mogłabym się przenieść do salonu z makijażem, ale tam mam wszystko w jednym miejscu, a znając siebie zrobię jeszcze większy burdel niż już mam — mruknęła wywracając oczami. Wiedziała, że zrobi bałagan i wolała go trzymać w sypialni niż roznosić po całym mieszkaniu. Wystarczyło jej, że bałagan robiły dzieci i wszędzie można było dostrzec dziecięce zabawki, ale akurat tym się nie przejmowała. Głównie dlatego, że lubiła ten widok. Nie sądziła, że kiedykolwiek polubi, ale naprawdę tak było. I dodatkowo, Elle nie będzie jej przecież oceniać. Sama doskonale wiedziała, jak to jest, gdy dzieci bałaganią. Miała ich w końcu dwójkę i raczej wiedziała, że utrzymanie porządku momentami graniczy z cudem. Zwłaszcza, że Carlie była teraz tutaj sama i tak naprawdę nie miała sił na to, aby sprzątać po maluchach i jeszcze ogarniać resztę mieszkania.
    — Nie wierzę, że tyle już minęło od ostatniego spotkania… nie wiem, czy powinnyśmy zacząć już plotkować, czy poczekać jednak aż wyjdziemy z mieszkania, bo znając życie, jak dorwiemy się do butelki możemy nigdzie już nie pójść — zaśmiała się. Miała jednak nadzieję, że wyjdą się pobawić, bo naprawdę jej tego brakowało i chciała nadrobić czas, który może nie tyle co straciły, ale spędziły osobno. Obie miały rodziny, które stawiały mimo wszystko na pierwszym miejscu. Carlie coś czuła, że mogą dziś naprawdę przegadać pół wieczoru, jak i nie całą noc, ale była na to całkowicie i w stu procentach gotowa.
    Przeszła do sypialni, z której zgarnęła szlafrok. Żółty w Kubusia Puchatka, którego po prostu uwielbiała i uciekła do łazienki, aby go założyć, ale po chwili była z powrotem wiążąc jednocześnie włosy w koka, aby móc się pomalować i później wysuszyć włosy i nieco je podkręcić.
    — Dużo się u was pozmieniało? Ale dzieciaki muszą być pewnie już spore. — Widziała je na zdjęciach, ale zdjęcia nigdy nie oddawały w pełni rzeczywistości. — Trzeba im kiedyś zorganizować spotkanie. Lei i Casper się ucieszą, lubią towarzystwo innych dzieciaków.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  143. Trzydziestolatek nie ograniczył się wyłącznie do samego nucenia. Kiedy po raz kolejny przyszła pora na refren, dał przyjaciółce popis swoich możliwości i zaśpiewał głośno:

    Last Christmas, I gave you my heart
    But the very next day, you gave it away
    This year, to save me from tears
    I'll give it to someone special


    A trzeba mu było przyznać, że nie fałszował. Może i nie miał hipnotyzującego, porywającego i niezwykle melodyjnego głosu, ale przecież nie bez powodu grał na ukulele, prawda? A grając, zawsze co nieco podśpiewywał i tym sposobem trafiał w odpowiednie tony, a także bezbłędnie śledził melodię. Dodatkowo, ponieważ cały czas kręcił się po kuchni, przy wyśpiewywaniu kolejnych wersów żywo gestykulował, kręcił bioderkami i stawiał coraz to więcej niezbędnych przyrządów na kuchennym blacie. Przy wersie I'll give it to someone special spojrzał na Villanelle, znacząco poruszył brwiami i gestem tak zamaszystym, jakby wyrywał sobie serce z piersi, wręczył jej miskę, w której mogli przygotować masę na pierniczki. Dopiero po tym stracił rezon i nie śpiewał już z wokalistą, lecz roześmiał się wesoło.
    — Ja też się cieszę, Elle — powiedział, zakręcił się przy niej w przelocie cmoknął ją w czoło, świadomie pozwalając sobie na tę poufałość, po czym w rytm płynącej z głośników świątecznej melodii pognał dalej. — I oczywiście, że widzimy się w większym gronie. Sam przecież nie dam rady zjeść tych wszystkich pierniczków, które dziś zrobimy! — zaśmiał się. Nie wiedział, czym było to spowodowane, ale nawet nie zauważył, kiedy poprawił się jego nastrój. Wiedział tylko, że wydarzyło się to w nieuchwytnym dla niego mgnieniu oka, lecz nie zamierzał protestować. Cieszył się, że tego jednego wieczora nie musi myśleć o separacji. O niedawnej przeprawie z prawnikami i tej, która jeszcze go czekała, ponieważ mijały dwa lata od jego ślubu i powinien złożyć wniosek o odnowienie zielonej karty, co w świetle decyzji o separacji stawało się trudniejsze, niż gdyby on i Jennifer wciąż byli szczęśliwym małżeństwem. Nie czuł jednakże palącej potrzeby, by powiedzieć o wszystkim Elle. Ta oczywiście zasługiwała na prawdę i Jerome wiedział, że kobieta naprawdę zdzieli go szmatą, kiedy dowie się, że mężczyzna zataił przed nią tak ważną informację, lecz już wiedział, że nie zrobi tego dziś. Nie chciał psuć magii tego wieczoru, która powoli coraz wyraźniej unosiła się w mieszkaniu i nie chciał też niweczyć ich dobrych humorów.
    — Dzień dla nas, bez dzieci? — powtórzył za nią i uśmiechnął się wymownie. — Sugerujesz, że spijemy się grzańcem i jutro będziemy leczyć kaca? — dodał, wyraźnie zadowolony, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. — Moja mama jest wielką fanką Chirurgów — powiedział, kontynuując poprzedni temat ich rozmowy. — A że ten serial ma już… dwadzieścia sezonów? — rzucił i zerknął na brunetkę, szukają u niej pomocy, ponieważ sam stracił rachubę na siedemnastym sezonie, a minęło od niego już parę lat i tych sezonów miało prawo jeszcze przybyć. — To siłą rzeczy zawsze obejrzę przynajmniej jeden odcinek, kiedy jestem u rodziców — dokończył i pokiwał głową. Ostatni raz był na Barbadosie w maju, jeszcze z Jaime’em i tak, również wtedy oglądali ten serial.
    Kiedy Villanelle zaczęła opowiadać o swoim stanie zdrowia, Jerome przestał grzebać w kuchennych szafkach (i tak prawdopodobnie wyciągnął już większość rzeczy, która była im potrzebna do robienia pierniczków) i opał się biodrem o blat. Ręce skrzyżował na piersi i wlepiwszy spojrzenie w przyjaciółkę, słuchał jej uważnie, łowiąc każde wypowiadane przez nią słowo. Co jakiś czas twierdząco kiwał głową, nie tylko na znak, że rozumie, ale również, że słucha dalej. I kiedy Morrison skończyła mówić, wyraźnie odetchnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że na tym się skończyło — przyznał, spoglądając na nią z lekkim, ciepłym uśmiechem. — I rozumiem — dodał, kiedy wspomniała o lekach. — Pewnie już taki masz, ale mogę ci kupić pod choinkę kolorowy organizer na twoje kolorowe tableteczki — powiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo. Nie dziwił się, że momentami stresowała się tym, czy aby na pewno wzięła wszystkie leki. Jeśli to stanowiło jej być albo nie być
      — Mikser? — Tym razem to on się zakłopotał. — Nie wydaje mi się, żebyśmy kiedykolwiek mieli mikser… — bąknął, gorączkowo starając się sobie przypomnieć, czy Jen kiedykolwiek korzystała z podobnego sprzętu. Kiedy on gotował, nigdy nie robił niczego tak skomplikowanego, żeby używać miksera. — A nie damy rady bez niego? — spytał, niepewnie wyciągając przed siebie spracowane dłonie i ręce budowlańca. Skoro dawał radę z zaprawą, to i z utarciem ciasta sobie poradzi, prawda?
      — I wiem, czego jeszcze nie mamy! — zawołał, nieomal podskakując w miejscu. — Zaczekaj tutaj! — poprosił, a potem opuścił salon połączony z kuchnią i na moment zniknął w sypialni. Tam też zostawił część zakupów, które dzisiaj zrobił i po chwili wrócił do Elle, a w dłoniach trzymał świąteczne fartuszki. Oczywiście, że kusiło go kupienie takich, które przedstawiałyby umięśniony męski tors i zdecydowanie mniej umięśnione, ale równie piękne kobiecie piersi, lecz mając w pamięci te nieszczęsne kostki… postawił na czerwone fartuszki w renifery i śnieżki.
      — Proszę — oznajmił, jeden z nich wręczając przyjaciółce i sam czym prędzej ubrał swój fartuszek. — Czy wyglądam wystarczająco świątecznie? — spytał, okręcając się wokół własnej osi, by zaprezentować swoje wdzianko.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  144. Cóż, może i odrobinę go poniosło z tym śpiewaniem, ale nie mógł się powstrzymać, kiedy słowa piosenki same cisnęły mu się na usta.
    — Poczekaj, aż poleci Mariah Carey — ostrzegł lojalnie, tym samym sugerując, że to była dopiero rozgrzewka. Naprawdę nie sądził, że tego popołudnia wykrzesze z siebie tyle entuzjazmu i czystej radości; wydawało mu się, że w świetle ostatnich wydarzeń najzwyczajniej w świecie nie będzie do tego zdolny i wiedział, że każdy, kto znałby jego sytuację, nie mógłby mieć mu tego za złe, lecz przy Villanelle jego smutki i troski zeszły na dalszy plan. Również po samej kobiecie nie było widać, że coś ją dręczyło i spędzało sen z powiek; w końcu śmiała się głośno z jego wygłupów i wokalnego popisu zupełnie tak, jakby w jej życiu wszystko wreszcie było w jak najlepszym porządku. Wiele więc wskazywało na to, że jeszcze czekała na nich poważna i najprawdopodobniej smutna rozmowa. Dziś jednakże najwidoczniej jedynym, na co mieli ochotę, było znalezienie w swoim wzajemnym towarzystwie chwili wytchnienia i tego też należało się trzymać.
    — Całkiem możliwe, że już kiedyś coś na ten temat wspominałaś — przyznał z uśmiechem, kiedy Elle określiła go mianem niemożliwego i uśmiech ten stawał się coraz szerszy w miarę tego, jak kobieta mówiła dalej. — Mów mi tak jeszcze i już nigdy nie wyjadę — zażartował, lecz w istocie tylko on wiedział, jak ciepło zrobiło mu się na sercu po usłyszeniu podobnych słów. On również zastanawiał się, jak wytrzymał tak długi czas bez swoich przyjaciół, jednego jednakże był pewien; im bliżej było do końca jego pobytu w Seattle, tym bardziej tęsknił za osobami pozostawionymi w Nowym Jorku i wiedział, że niezależnie od tego, jak potoczy się jego życie i jak rozwikła się sprawa jego małżeństwa, już nie wyjedzie z Wielkiego Jabłka. Choć to na Barbadosie znajdował się jego dom i tam też mieszkała cała jego rodzina, to właśnie tutaj, w mieście, które nigdy nie zasypia, Jerome stworzył prawdziwie swoje miejsce. Swój dom, nie ten, którzy zbudowali dla niego rodzice i rodzeństwo, ale ten, który powstał od podstaw tylko i wyłącznie dzięki niemu, a także dzięki ludziom, którymi Jerome się otaczał i przez to nie zamierzał rezygnować. Nie chciał porzucać czego, co było tylko jego, od początku do końca.
    — Naprawdę? — rzucił, wyraźnie zaskoczony, ale też poruszony. — Nawet Matty? — powtórzył, ewidentnie się tego nie spodziewając. Tak jak i nie przypuszczał, że zdążył zasłużyć na miano ulubionego wujka Thei i przez to nagle zaczął wyglądać na speszonego. Odrobinę kłopotało go to, jak bardzo dzieci do niego lgnęły, podczas gdy on sam… Niegdyś miał zostać ojcem; miał to na wyciągnięcie ręki. Czuł się odrobine niekomfortowo ze świadomością, że nie mógł przelać tych wszystkich uczuć, które się w nim gnieździły na własnego potomka, momentami też miał wrażenie, że poniekąd zdradza Lionela… Wiedział jednakże, że podobne myślenie było niedorzeczne i że to jego własny umysł oraz serce płatały mu figle. Miał nadzieję, że z czasem uporządkuje również te sprawy i nie będzie się czuł tak rozdarty.
    — Czy ty na pewno chcesz, żebym mieszkał na stałe w Nowym Jorku? — zagadnął, podejrzliwie spoglądając na przyjaciółkę. — Wiesz, że taki maraton Chirurgów na Barbadosie może trwać w nieskończoność? — spytał z rozbawieniem, podpuszczając jednocześnie przyjaciółkę. Tych sezonów było tak wiele, że Jerome naprawdę mógłby nieprędko wrócić!
    Na zakończenie ich wymiany zdań o kolorowych pudełeczkach uśmiechnął się lekko, ale też poniekąd smutno. Gdyby mógł, przychyliłby Villanelle nieba i zwrócił jej zdrowie, jednakże nikt na tym świecie nie posiadał podobnej mocy i tak jak obydwoje stwierdzili, pozostało im tylko (lub raczej aż!) cieszyć się z tego, że jej kłopoty z sercem skończyły się tak, a nie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bałagan mi nie straszny, tym bardziej, że jesteśmy zabezpieczeni takimi fartuszkami — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo. Skoro mieli dać radę bez miksera i to wyłącznie kosztem większego bałaganu, to Jerome mógł odetchnąć z ulgą. Bardziej zmartwił się, że bez miksera w ogóle sobie nie poradzą i upieczenie pierniczków nie będzie wykonalne. Jeśli jednakże ten wieczór, nawet pomimo braku tak istotnego sprzętu, miał nadal przebiegać zgodnie z planem, to nie zamierzał marudzić. Jedynie kiedy Villanelle przysunęła się do niego z chytrym uśmieszkiem na twarzy, w pierwszym odruchu odsunął się o krok i lekko zesztywniał, przyglądając jej się odrobinę spod byka. Pozwolił jednak kobiecie działać i parsknął cichym śmiechem, kiedy zrozumiał, co ta zamierza zrobić.
      — Święty Jerome? — parsknął, zezując na własną brodę, by zobaczyć efekt działań przyjaciółki, lecz prawda była taka, że w ten sposób widział niewiele. — Chyba nie chciałbym prowadzić takiego żywota, aby można mnie było uznać za świętego — zauważył i znacząco poruszył brwiami. Później podszedł do łazienki, by przejrzeć się w lustrze i stamtąd do uszu Villanelle mógł dolecieć jego głośny śmiech.
      — Będę całkiem przystojnym starszy panem — podsumował z wesołym uśmiechem, kiedy już wrócił do przyjaciółki. — Dobrze, to od czego zaczynamy? — zapytał i gdyby miał długie rękawy, to by je zakasał, a że miał na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, to tylko zatarł ręce. — Musisz mnie pokierować, bo nigdy samodzielnie nie upiekłem pierniczków.

      Santa JEROME MARSHALL, ho ho ho! 🎅

      Usuń
  145. Choinki, światełka i  świąteczne ozdoby pojawiły się w sklepach jak zwykle sporo przed czasem, by zapobiec tym niemożliwe długim kolejkom i tłumom w sklepach. Jak zwykle większośc rzucała się nad przedświąteczne zakupy na ostatni moment, ponieważ czas uciekał szybciej niż ktokolwiek chciałby przyznać przed samym sobą. Dni zlewały się w tygodnie, a te uciekały pod postacią miesięcy docierając niczym na metę do tego specjalnego miesiąca jakim był grudzień. Były wyjątki które nie pozwalały się porwać gorączce przedświątecznych szaleństw i całej tej otoczce. Nadmierny, cukierkowy optymizm w reklamach emitowanych już niemal na początku listopada potrafił dość skutecznie ostudzić entuzjazm. Jednak sądząc po ilośc osób w galeriach handlowych nie ostudził go na szczęście u wszystkich Nowojorczyków. 
    Panna Lester była wielka fanką spędzania świąt w gronie najbliższych. Nie mogła jednak co roku pozwolić sobie na loty do Anglii, ani też wymagać tych od swoich rodziców. Bilety nie były tanie szczególnie w tym jakże gorącym okresie przygotowań przedświątecznych. Cieszyła się na wspomnienie ostatnich świąt, gdy mogła ich ugościć na swoich skromnych kilku metrach kwadratowych i spędzić ponad tydzień pokazując im ukochane od lat miasto. Nie chciała tracić pozytywnego nastawienia, lecz rodzinne reklamy na każdym kroku przypominały jej o tym, że nie wpasowywała się w ten idealny obrazek. Była świeżo upieczona mamą - samotna mamą w ogromnej metropolii! Zagubioną, niewyspaną i ze strachem zerkającą na uciekające z kalendarza dni.  Wiedziała, że zaraz po Nowym Roku będzie musiała wrócić do pracy, a plan opieki nad Aurorą nadal pozostawał pod znakiem zapytania. Miała wielkie szczęście, że wśród tylu anonimowych twarzy znalazła się ta jedna niesamowicie przyjazna i oddana, która zaoferowała się z pomocą. Rudowłosa zdawała sobie sprawę, że pewnie jakos sama, by sobie poradziła - gdyby nie miała innego wyboru - lecz znacznie łatwiej stawiało się czoła kolejnym wyzwaniom wiedząc, że tuż obok czekała wyciągnięta dłoń. Były jednak rzeczy, z których nie mogła zostać wyręczona, a należały do nich zakupy świąteczne podczas których zamierzała też upolować jakiś odpowiedni prezent dla swojego przyjaciela. 
    Przemierzała kolejne alejki wrzucając do wózka to co aktualnie wydawało jej się odpowiednie lub było na wcześniej przygotowanej liście. Gdy stawała gdzieś na dłużej, starała się zbawiać maleńką Rory, która była wyjątkowo zaaferowana tym co działo się wokół niej. To były chyba pierwsze większe zakupy, które robiła razem z córeczką. Ułożona wygodnie w nosidełku zajmowała co najmniej połowę wózka, ale Charlotte nie wyobrażała sobie poruszać się między całą resztą klientów z dwoma - jednym dziecięcym, drugim sklepowym. Znaczna część zakupów obyła się bez większych problemów, aż ktoś dość mocno uderzył ja w plecy. Zaklęła pod nosem, ale odwracając sie do winowajcy przywołała usmiech na zmęczona twarz. Każdy się gdzies spieszył i każdemu zdarzyły się jakieś wtopy
    — Tak, tak. Nic się nie stało — widząc że kobieta jest prawdziwie przejęta nie miała serca sie na nią złościć. To nie tak, że wjechała w nią specjalnie i jeszcze miała o to pretensje.
    — Coraz bliżej święta, rozumiem — zaśmiała się i przyjrzała nieznajomej z nieco zmarszczonymi brwiami. Miała bowiem dziwne przeczucie, że gdzieś już się spotkały. Miała dość dobrą pamięć do twarzy, jednak nieco słabsza jeśli chodziło o imiona. Te szybko rozmywały się w jej umyśle, gdy nie powtórzyła ich dostatecznie dużo razy.
    — Przepraszam,  że pytam... Ale czy my sie kiedyś nie spotkaliśmy? Wybacz, nie myśl, że ze mnie jakaś wariatka, ale wyglądasz znajomo — mówiła tak jakoś niepewnie, bo cóż czy to pierwszy raz w historii, gdy umysł podpowiada człowiekowi coś co nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości? Była też przemęczona, więc to też mogło być powodem rzekomego urojenia.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  146. Jak normalny człowiek powinien zachować się w takiej sytuacji? Jak wyglądałaby ta chwila, gdyby Tilly i Arthur byli ze sobą blisko? Może wypadało bardziej rozpaczać? A może wręcz przeciwnie, wcisnąć w swojej głowie przycisk pauzy przy przypominaniu sobie dantejskich scen z mieszkania i włączyć tryb maszynowy, nigdy więcej nie wracając do tego, co się wydarzyło?
    Nie, nie był tym typem człowieka. Mimo wszystko kochał Tilly. Na swój bardzo skomplikowany i niewdzięczny sposób. Nawet gdyby chciał się nie przejmować, to było zdecydowanie silniejsze. Na tyle silne, że nie wyobrażał sobie zajęcia się pogrzebem, a przecież musiał to zrobić. Nie mógł obarczać Elle zajmowaniem się pochówkiem osoby, z którą tak naprawdę nic jej nie łączyło. Nie lubiły się i Arthur doskonale o tym wiedział. Nic zresztą dziwnego, Mathilde nie była osobą, którą można było lubić. Przynajmniej dla nich.
    Był wdzięczny ukochanej za to, że wypowiedziała słowa, które jemu nie potrafiły przejść przez gardło. Odwzajemnił uścisk dłoni, czując, że chłodne palce brunetki są teraz jedynym, co trzyma go w ryzach i przymknął powieki, oddychając głęboko zimnym powietrzem przesiąkniętym spalinami.
    — Bardzo mi przykro. To musi być trudne… — odezwał się Brown, zerkając to na Elle, to na Arthura. Wiedział, że małżeństwo nie miało z dziewczyną zbyt dobrych relacji, niemniej jednak wychodził z założenia, że po stracie kogokolwiek z rodziny przechodzi się żałobę. Większą lub mniejszą, czasami jedynie wewnętrzną, ale jednak. — To… Cóż, to nie powinno być teraz waszym zmartwieniem. Teraz najważniejsze jest…
    — Widziałem ją, Nigel — przerwał mu Arthur i otworzył oczy, po czym obrócił głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę. To okazało się nienajlepszym pomysłem. Czaszka zapulsowała tępym bólem i nie udało mu się powstrzymać grymasu cisnącego się na usta. Na całe szczęście nie podejrzewał, by musiał się z tego przed kimkolwiek tłumaczyć, zwłaszcza, że temat był jaki był. — Jej ciało… To był… W życiu nie widziałem czegoś tak strasznego — wyznał łamiącym się głosem. Wolał nie opisywać tego, co zastał w mieszkaniu. Chciał oszczędzić Elle wyobrażeń.
    — Dlatego po mnie zadzwoniliście? Przerosło cię to? — dopytał psychiatra, ale jedno spojrzenie na Arthura wystarczyło, by utwierdził się w przekonaniu, że tak właśnie było. — Może przejdziemy gdzieś, gdzie jest spokojniej i porozmawiamy we trójkę? Na przykład do mojego gabinetu? Myślę, że z daleka od tego wszystkiego będzie wam znacznie lepiej — zaproponował, zerkając znacząco na swoje nieopodal stojące auto.
    — Chyba nie możemy… Elle, co powiedziała ta policjantka? Nie… Nie pamiętam — przyznał cicho brunet i potarł skostniałymi palcami bolące czoło. Musiał wziąć tabletkę, najlepiej natychmiast, wiedział jednak, że nie może tego zrobić w obecności Villanelle.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  147. — Nie słyszałem, będę musiał nadrobić zaległości. Aczkolwiek bawiłem się z Taylor Swift na jednej domówce… — mruknął, sam zdając się być tym faktem wyraźnie zaskoczony, ponieważ było to tak dawno temu, że zdążył o tym zapomnieć. O ile pamięć go nie myliła, wtedy on i Jennifer byli jeszcze przed ślubem, lecz wiedzieli już o ciąży i poniekąd przez to na imprezie doszło do odrobinę nieprzyjemnego incydentu, ponieważ gdy Jerome spostrzegł, że jakiś facet szarpnął ukochaną noszącą jego dziecko, cóż… Natychmiast sprowadził go do parteru. Miało to miejsce już dobre dwa lata temu i Jerome również dał się porwać wspomnieniom, jednakże nie na tyle długo, by nie zauważyć, że pomimo wyśpiewania radosnego refrenu, Villanelle wyraźnie przygasła, a po chwili nawet jakby się wyłączyła. Wtedy też wyspiarz miał okazję przyjrzeć jej się uważniej i dostrzegł, że rysy jej twarzy zaskakująco szybko przybrały smutny wyraz, a po niedawnej radości nie pozostał żaden ślad. Odczuł przez to ukłucie niepokoju, leczy czy sam nie znajdował się obecnie w podobnym stanie? I przez to czuł, że poważna i szczera rozmowa nie była w tym momencie tym, czego Elle chciała i potrzebowała; jeśli nie poukładała własnych myśli, jak miałaby ubrać je w słowa?
    — Rozmawialiśmy o tym, że jestem niemożliwy i generalnie opiewaliśmy moją osobę — odparł więc w odpowiedzi na jej pytanie i wyszczerzył zęby w uśmiechu, ponieważ wtedy jeszcze nie wiedział, że za kilka minut dalej będą chwali jego osobę, a w szczególności to, jak miał się zestarzeć.
    Raczej nikt nie zastanawiał się nad tym, na ile niewinne słowa mogły wyrządzić krzywdę drugiej osobie i również nikt nie był w stanie przewidzieć, jaki potok myśli wzburzy konkretne zdanie. Żaden człowiek na kuli ziemskiej nie posiadał podobnej mocy i przez to Jerome godził się z napływającymi i odpływającymi myślami, które obmywały jego umysł jak łagodne fale piaszczysty brzeg. Wierzył, że z czasem nie będzie reagował w podobny sposób; choć ciężko było tutaj mówić o jakiejkolwiek reakcji, kiedy nie zalewały go uczucia czy emocje, a niesforne myśli. Znajdował się teraz na takim etapie swojego życia, który wymagał od niego ułożenia wszystkiego na nowo, siłą rzeczy więc jego myśli krążyły wokół tematów, które wymagały przepracowania, a słowa przyjaciółki zdawały się mimowolnie do nich dopasowywać. Równie dobrze bowiem, gdyby był zaabsorbowany czymś innym, mógłby mieć zupełnie inne skojarzenie niż to, które pierwsze przyszło mu do głowy.
    — Nie martw się, na pewno z czasem zdąży jej zaznać — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo, podświadomie prawdopodobnie wyczuwając, z czym mogła borykać się Villanelle, jeśli akurat mowa była o jej synu. — Poza tym, każde dziecko jest inne i rozwija się inaczej. To, że Thea jest nieustraszona wcale nie znaczy, że Matty też musi taki być. Niech poznaje świat na swój sposób, tak jak jemu to odpowiada — zauważył niczym doświadczony rodzic, do którego było mu niezwykle daleko, lecz jednocześnie nie miał piętnastu lat, by nie wiedzieć, o czym mówi. Był już przecież trzydziestoletnim starszym panem, który na dodatek w mgnieniu oka osiwiał, więc zdążył wyrobić sobie zdanie w pewnych istotnych kwestiach.
    — Nie ma sprawy. Sam sobie będę prawił komplementy — odparł, a po chwili uśmiechnął się szeroko, kiedy do głowy przyszło mu odpowiednie porównanie. — Jak Johny Bravo — dodał i rozbawiło go to tak, że już podczas wypowiadania ostatnich głosek zanosił się wesołym śmiechem. Kiedy już się uspokoił i z ust przyjaciółki padło słowo-klucz garnuszek, Jerome rzucił się do ustawionego na płycie garnka z winem. Na szczęście ustawił grzanie na tak niski poziom, że alkohol ledwo zaczął powoli bulgotać i nic nie zdążyło wyparować. Czy to zaniedbanie grzańca ze strony Jerome’a aby na pewno dobrze wróżyło ich pierniczkom…?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starał się uważnie słuchać brunetki, lecz wyraz jego twarzy mówił sam za siebie i po wyspiarzu było doskonale widać, że pogubił się już na samym początku tego przepisu. Stąd nic dziwnego, że od razu się rozpromienił, kiedy Elle oznajmiła, że wszystkim się zajmie, a on niech skupi się na grzańcu.
      — Nie — odparł od razu i szczerze, zgodnie z jej prośbą. — Dlatego chętnie użyczę ci swojej siły i zostanę profesjonalnym wyrabiaczem ciasta, ale nie wymagaj ode mnie niczego więcej — powiedział błaganie na jednym wydechu i uśmiechnął się niewinnie, a potem zajął się nalewaniem wina do kubków, ponieważ to gotowało się z przyprawami już odpowiednią ilość czasu.
      — Proszę bardzo — oznajmił, podsuwając kobiecie kubek o pojemności przynajmniej trzystu mililitrów, ponieważ w tym domu nie piło się z naczyń o standardowej pojemności; na herbatę oraz grzańca kubek zawsze musiał być większy!

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  148. Gorączka przedświątecznych przygotowań faktycznie wielu doprowadzała na skraj załamania nerwowego, lecz na szczęście panna Lester do nich nie należała. Było jej jedno, czy kupi ciasteczka z taką, czy inna polewą. Bardziej przejmowała się prezentem dla przyjaciela, ponieważ nie miała na niego kompletnie żadnego pomysłu. Błądziła więc po tych sklepowych alejkach, jakby cudownie miało ją za chwile olśnić. Niestety, a może stety zamiast genialnego pomysłu na jej drodze pojawiła się młoda kobieta o przyjaznym wyrazie twarzy.
    — Na pewno, na pewno i w pełni rozumiem. — powiedziała posyłając jej pogodny uśmiech,a palcem wskazującym robiąc krąg w powietrzu nakreślając zarówno tłumy, jak i szaleństwo jakie z nimi się wiązało. Z głośników w międzyczasie wyemitowano komunikat o dodatkowo otwartych kasach, a także wypadku w alejce numer siedemnaście. Więcej dowodów nie było potrzeba, by zgodnie stwierdzić, że to doprawdy było świąteczne urwanie głowy.
    — Lepiej bym tego nie ujęła — dodała, gdy z głośników znów popłynęły jakieś świąteczne melodie, który niektórych nastrajały do zbliżających się dni wolnych, a innych irytowały. Cóż nie można było dogodzić wszystkim, prawda? 
    Gdy zdała pytanie o to, czy przypadkiem gdzieś się z kobietą nie poznały, nawet nie zwróciła uwagi jak naturalnie przeszła w mówieniu do niej na ty. Zazwyczaj bardzo się z tym pilnowała, by nie przekraczać pewnych granic, które dla innych mogły okazać się kluczowe. To roztargnienie wynikało jednak ze zmęczenia, a także przebywania z niemowlęciem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pewnie dawno by zwariowała, gdyby nie miała żadnego kontaktu z kimś dorosłym, kto mógł jej opowiadać całymi zdaniami, a nie jedynie płaczem lub zabójczym uśmiechem.
    —O właśnie! — wystarczyło wspomnieć niezapomniane urodziny wyspiarza, by w jej głowie bardzo jasno rozbłysła zielona lampa. Nie była tamtego wieczoru jedyna osoba, która musiała stronić od procentów i w sumie była wdzięczna, że nie tylko dla niej przyjaciel musiał się nagimnastykować z osobnym zakupem. Nie lubiła robić komuś kłopotu, bo raczej radziła sobie ze wszystkim sama i no co tu dużo mówić nie miała zbyt wiele osób w Nowym Jorku, które z ręką na sercu mogła nazwać przyjaciółmi. Grono dobrych znajomych oczywiście nie było znowuż takie małe, ale czy aby to każdego mogłaby zadzwonić w środku nocy z prośba o pomoc? No tego nie była już taka pewna.
    — Jeśli mam być szczera to też nie zapamiętałam jak się nazywasz, ale miło mi Elle. Charlotte lub Lotta, jak kto woli — powiedziała od razu ściskając jej dłoń. Na owych urodzinach trochę się działo, a ona musiała też w miarę szybko uciec ze względu na swój ówczesny stan.
    — Och tak, poznaj Aurorę, którą najwyraźniej zahipnotyzowały M&Msy —zaśmiała się widząc jak córeczka wlepia zaciekawione spojrzenie w opakowanie tych właśnie słodkości umieszczonych na półce na wysokości jej wzroku. Lester była zadowolona dopóty, dopóki Rory nie śpiewała jej arii pod tytułem płaczące koty. Nie sądziła, że w takim małym ciałku kryje się taka siła i płuca!
    — Elle! — odezwała sie głośniej, jakby nagle ją olśniło. Może tak naprawdę pomysł spadł jej z nieba pod postacią osoby, która mogłaby jej pomóc z wyborem prezentu?
    —  To chyba nie przypadek, że we mnie wjechałaś, bo... — zrobiła nieco dramatyczna pauzę usmiechajać sie odorbine chytrze pod nosem.
    —... szukam właśnie prezentu dla Jerome'a, jednak w głowie pustka. Może wspomniał Ci o czymś czego, by potrzebował? —rudowłosej nie chciała zaprzątać głowy jakimiś drobnostkami, więc miała o wiele trudniejsze w podejściu go w temacie podarunku. Ich rozmowy głównie kręciły się wokół Rory.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  149. Starał się być dobrym przyjacielem, aczkolwiek był tylko człowiekiem i czasem potrafiła powinąć mu się noga. Nie chodziło tutaj tylko o sytuację z Villanelle; pozostałych swoich przyjaciół również potrafił zawieść czy zranić, kiedy ulegał gwałtownym emocjom lub kiedy miał inny punkt widzenia na daną sprawę. Z perspektywy czasu jednakże nauczył nie skupiać się na popełnianych błędach, a przynajmniej nie czynić tego do przesady. Zdołał nauczyć się, że w przyjaźni nie chodziło o to, by pozostawać nieskazitelnym i czystym jak łza, lecz aby wciąż być dla tej drugiej osoby, pomimo gorszych momentów. Śmiało można było powiedzieć, że cała ta sytuacja z kostką i Villanelle nauczyła go być bardziej uważnym i czułym na to, co działo się wokół niego; na sygnały wysyłane przez inne osoby. Zaczął przez to postępować ostrożniej, ale bynajmniej nie mniej odważnie. Wciąż otwarcie wyrażał swoje poglądy, lecz dokładniej dobierał słowa i… nie ograniczał się tylko do własnej perspektywy. Zdawało się, że to jeszcze bardziej uwrażliwiło go dla innych. I uświadomiło, jak wspaniałymi osobami przyszło mu się otaczać.
    — Elle… — mruknął, kiedy kobieta wzruszyła ramionami, a w jego tonie czaiła się jakby nuta przygany. Jerome zbliżył się do brunetki, a potem wyciągnął rękę i pogładził jej plecy, dokładnie między łopatkami, jakby instynktownie czuł, że to tam zawsze gnieździło się największe napięcie spowodowane zdenerwowaniem czy zmartwieniem. — Na pewno wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Matty ma jeszcze dużo czasu, być może potrzebuje więcej uwagi i wsparcia, ale kiedy ruszy przed siebie, jeszcze nie będziesz potrafiła za nim nadążyć — powiedział. Nie planował dodawać niczego więcej, ale coś jeszcze przyszło mu do głowy: — Jesteś wspaniałą mamą i radzisz sobie doskonale. Nie zamartwiaj się na zapas — poprosił i uśmiechnął się do niej łagodnie, nachyliwszy się lekko, by móc zerknąć wprost w jej brązowe oczy. Nie odwracał wzroku tak długo, aż upewnił się, że jego słowa dotarły do jego przyjaciółki i kiedy to nastąpiło, odsunął się i posłał jej jeszcze jeden uśmiech.
    — Czyli w tym roku spędzacie święta z twoim bratem? — podchwycił, a następnie pokręcił głową i zaśmiał się cicho, obawiając się, że mimo wszystko chyba nie sprosta wyzwaniu, jakim było naśladowanie Johny’ego Bravo. — Oczywiście, że jestem godzien — odparł i na dowód swoich słów, podwinął rękawek koszulki, a następnie naprężył biceps, aż wytatuowanemu na niemu aniołkowi zatrzepotały skrzydełka, niczym w kreskówce! — Ale nim wystąpię przed tobą z prezentacją, będę musiał poćwiczyć — przyznał pokornie, lecz nie bez rozbawienia i wyprostował rękę. Sam nie miałby nic przeciwko oglądaniu kreskówek i może to był faktycznie pomysł na ten wieczór, kiedy już upieką pierniczki…?
    — Będziesz mogła liczyć na niekończącą się dolewkę niczym w KFC — zażartował i zaśmiał się wesoło, jednakże naprawdę zamierzał dbać o to, aby w ich kubkach nie zabrakło grzańca. — Za święta! — powtórzył za nią i ostrożnie upił łyk parującego, aromatycznego napoju. Musiał przyznać, że jak na dodane na oko przyprawy, grzaniec wyszedł mu naprawdę smaczny i wyspiarz uśmiechnął się, czując ciepło spływające w dół przełyku i rozlewające się po żołądku.
    Podczas gdy Villanelle coraz śmielej poczynała sobie w kuchni, Jerome przyglądał jej się z boku i zastanawiał się, jak przyjaciółka zareaguje na wieść o tym, że zdecydował się na separację. Nie mógł zapomnieć, jak mocno go wspierała, kiedy w jego małżeństwie nie działo się najlepiej, jak trzymała za niego kciuki i mu kibicowała, a także potrafiła go opieprzyć, kiedy akurat tego potrzebował. Otworzyła mu oczy na wiele spraw i Marshall był jej za to dozgonnie wdzięczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam! — odparł. — Kupiłem — dodał, gwoli wyjaśnienia i zaśmiał się krótko. — Bo wcześniej ich nie miałem, ale pomyślałem, że na pewno nam się przydadzą. Także nie zabraknie nam pierniczków-reniferów, pierniczków-bałwanów, pierniczków-Mikołajów, pierniczków-gwiazdek, pierniczków-choinek… — zaczął wyliczać, starając się przypomnieć sobie wszystkie kształty. — Stanąłem na wysokości zadania, prawda? — dopytał ze śmiechem i zabawnie poruszył brwiami.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  150. Rudowłosa też nie raz, nie dwa widziała jak całkiem obcy ludzie potrafili skakać sobie nawzajem do gardeł z powodu drobnostki. Przecież to nie było nic takiego, że kobieta szturchnęła ją wózkiem - takie wypadki chodziły po ludziach. Zdecydowanie wolała na to machnąć ręką niż marnować energię, której nie miała zbyt wiele, na coś tak trywialnego jak wyżywanie się na nieznajomych. Cieszyła się, że zadziałało to w obie strony, ponieważ nie byłaby zbyt zaskoczona, gdyby posądzono ją o spowodowanie całego zdarzenia. Cóż różni ludzie chodzili po tej ziemi i niektórym naprawdę ciężko się było przyznać do popełnionego błędu.
    — Och to prawda! Wiedziałam, że Jerome zjednuje sobie ludzi, ale nie sądziłam, że to będzie tak duża impreza —  zaśmiała się na wspomnienie epickiej trzydziestki wyspiarza.
    —  Nie chcę jeszcze mysleć o tym co to będzie jak Rory zacznie biegać —  przez jej twarz przemknął szczery niepokój. Już teraz urabiała się przy opiece niemowlaka po łokcie i pewnie, gdyby nie pomoc przyjaciela to już dawno padłaby na przysłowiowy pysk.  Dziewczynka na moment spojrzała w ich kierunku, jakby zareagowała na swoje imię, ale jednak chwilę później znów M&Msy były bardziej interesujące.
    — Pierniczki, naprawdę? —  uniosła brwi w akcie zaskoczenia, bo cóż nie przypuszczała, że mężczyzna był zdolny do wykonania takich smakołyków nie stawiając przy tym kuchni w płomieniach. Sama również w tym roku po raz pierwszy odważy się upiec ciasto ze sprawdzonego przepisu swojej mamy i nie wiedziała, czy skutek nie będzie równie marny.
    — Tak, mikser odpada, choć jak znam życie to, by mu nawet powieka nie drgnęła i udawałby zadowolonego —  cóż ich wspólny przyjaciel potrafił, jeszcze nie tak dawno temu, cieszyć się drobnostek. Teraz z racji, iż życie im obojgu powywracało się do góry nogami o szczery oraz beztroski uśmiech było znacznie trudniej. Może dlatego Charlotte tak bardzo przejmowała się tym prezentem? Chciała, by choć na moment zapomniał o tym co ciążyło mu na sercu.
    — Hmm... Chyba wolałabym, żeby to było coś co nawiązujące do znajomości — bo choć lubiła praktyczne prezenty i nie miała nic przeciwko nim, to tym razem dała dojść do głosu swej nieco sentymentalnej stronie.
    — O aż z ciekawości zapytam z jakiej kreskówki? —  rzuciła patrząc na nią wyczekująco, a jednocześnie uważając, by nikogo swym wózkiem nie potrącić. Przeszły na dział z zabawkami, który najwyraźniej okazał się rajem dla maleńkiej Rory. Rozglądała się to w prawo, to w lewo, a nawet wyciągała rączki, choć oczywiście była przypięta w nosidełku, by sobie nic nie zrobiła. Początkowo panna Lester chciała czym prędzej przejść do kolejnej alejki, ale zauważyła coś co było strzałem w dziesiątkę! Nie sądziła, że mogłaby coś takiego znaleźć, ale jednak różnorodność zabawę była teraz bardzo szeroka. 
    —  Elle powiem Ci chyba przyniosłaś mi szczęście —  powiedziała z szerokim uśmiechem sięgając po dość spore pudełko, które ustawiła na specjalnej podpórce pod wózkiem. Na opakowaniu pisało Burger Heaven, otwórz swój własny biznes. kiedyś co najwyżej mogła mieć zabawki imitujące pracę na kasie, mini zestaw sprzątający, czy monopol, a tu taka perełka. Widać było, że jest bardzo z tego znaleziska zadowolona i gdyby mogla pewnie odtańczyła by teraz jakiś triumfalny układ.
    — A jeśli chodzi o ubrania to chyba są dwie alejki dalej, więc możemy sprawdzić, czy mają to czego szukasz —  skupiła się ponownie na znajomej, ponieważ to że ona już miała wszystko ze swojej listy wcale nie oznaczało że jej się jakoś specjalnie spieszyło. miło było porozmawiać z kimś kto wypowiadać na głos coś więcej niż gu, gu i ga, ga.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  151. Dwudziesty czwarty grudnia był dla Marshalla pracowitym dniem; to, co sobie zaplanował, miało mu zająć całe przedpołudnie, natomiast wieczór miał już zajęty. Stąd wstał stosunkowo wcześnie i czym prędzej doprowadził się do porządku, gdyż realizacja jego planu zależna była od działania komunikacji miejskiej; gdyby od któregokolwiek ze swoich przyjaciół pożyczył samochód, ci na pewno zaczęliby coś podejrzewać i Jerome straciłby element zaskoczenia. Tym sposobem, niosąc kilka kolorowych toreb wypchanych po brzegi, już od wczesnych godzin przemierzał ospałe, nowojorskie ulice, rozpoczynając długą wędrówkę pomiędzy domami przyjaciół, by zostawić pod ich drzwiami prezenty.

    Ponieważ Villanelle mieszkała pod miastem, to właśnie ją postanowił odwiedzić jako pierwszą, by najdłuższy dojazd mieć z głowy. Kiedy dotarł pod dom, wręcz zaczął się skradać, by na wycieraczce zostawić trzy torby z przyczepionymi do nich karteczkami, które informowały, że nie tylko Elle, ale i jej dzieci miały znaleźć pośród prezentów coś dla siebie.
    Podczas gdy prezenty dla dzieci kryły w sobie pluszowe przytulanki i kilka zabawek edukacyjnych, pakunek dla Villanelle zawierał mnóstwo zdrowych słodyczy bez cukru, zakupionych w cukierni, którą Jerome namierzył zupełnym przypadkiem. Do słodkości dołączył zestaw zimowych herbat, lecz prawdziwy skarb krył się pod spodem. Owinięte w świąteczny papier, na dnie równie świątecznej torby znajdowało się plastikowe pudełko – organizer na leki, jeden z wielu rodzajów, jakie można było nabyć w aptece. Był on okrągły, w środku natomiast znajdowały się podziałki odpowiadające właściwym dniom tygodnia, a każda z takich przestrzeni posiadała jeszcze kilka przegródek. Nie był to jednakże zwykły organizer, co można było spostrzec na pierwszy rzut oka, ponieważ był on przyozdobiony własnoręcznie przez Marshalla. Mężczyzna zakupił zestaw specjalnych permanentnych markerów w pastelowych odcieniach i spędził długie godziny na ozdobieniu zewnętrznej powierzchni pudełka fantazyjnymi wzorami. Były to wszelakiej maści esy floresy, rozrzucone bardzo chaotycznie, jakby ktoś po prostu bez pomyślenia kreślił przecinające się różnobarwne linie, usiane wyjątkowo gęsto. Było to jednakże wyłącznie pastelowe tło dla napisu wykonanego cienkim, złotym markerem, umieszczonego na wieczku:

    Organizer na kolorowe tableteczki Villanelle

    Podczas gdy na spodzie pudełka, skryty pod wścibskimi spojrzeniami, krył się jeszcze jeden napis nakreślony ręką wyspiarza:

    Żeby Twoje serce zawsze mogło bić dla nas tak mocno

    Pozostawiwszy prezenty pod drzwiami, trzydziestolatek czmychnął czy prędzej i ruszył w dalszą drogę, mając jeszcze kilka prezentów do rozdania.

    SECRET SANTA 🎅

    OdpowiedzUsuń
  152. Może nie na pierwszy rzut oka, ale pod pewnymi względami Jerome i Villanelle byli do siebie łudząco podobni – za bliskimi sobie osobami byli gotowi wskoczyć w ogień, często zapominając przy tym, że ich samych muskały płomienie pochodzące z zupełnie innej pożogi. Nie bez powodu wyspiarz nie powiedział przyjaciółce o separacji; nie chciał psuć tego popołudnia powoli, acz nieubłaganie przechodzącego w wieczór, bo też nie było z nim aż tak źle, by nie potrafił zataić prawdy. Niegdyś myślał, że jakakolwiek forma rozstania z Jennifer go złamie, a jego życie straci sens, czas jednakże pokazał mu, że wcale tak nie było i Jerome nie wiedział, czy powinien czuć się z tego powodu rozczarowany, czy może jednak powinno go to cieszyć.
    Trzymał się, nawet nie jako tako, a zaskakująco dobrze i to dlatego nie było po nim widać, że w jego życiu zaszła tak drastyczna zmiana. Jednak im dłużej przyglądał się brunetce, tym wyraźniej widział, że coś było nie tak i że owo coś Elle starała się przed nim ukryć, co w miarę upływu wspólnie spędzanego czasu coraz gorzej jej wychodziło. Póki co, nie naciskał. Podświadomie czuł, że to nie była zwykła sprawa; że to nie była kolejna kłótnia z Arthurem, jakich małżeństwo miało wiele za sobą czy problemy z dziećmi. Musiało chodzić o coś większego, co pozostawało dla niego nieuchwytne. Czuł, że gdyby za wcześnie zapytał o to, co się stało, nieopatrznie odpaliłby tykającą od dłuższego czasu bombę, a tego chciał ze wszelką cenę uniknąć, nie chcąc doprowadzać przyjaciółki do takiego stanu.
    Zdążył uśmiechnąć się na wzmiankę o formach do pierniczków, nim zmroziło go kolejne zdanie wypowiedziane przez dwudziestoparolatkę. Będziemy we czwórkę było stwierdzeniem tak oczywistym, że Jerome od razu wiedział, kogo wykreślić z tego równania i cóż, uzyskany wynik był dla niego niemałym zaskoczeniem. Jakkolwiek bowiem przeczuwał w kościach, że sprawa była poważna, na myśl by mu nie przyszło, że Villanelle będzie spędzać tegoroczne święta bez męża u boku.
    — Jak to? — tchnął, porzucając wszelkie dotychczas wykonywane czynności i skupił się na młodej kobiecie, jakby z jej postawy starał się wyczytać to, czego nie powiedziała na głos. Kiedy Elle ponownie się odezwała, bynajmniej nie mówiła o swoim małżeństwie, a piła do jego uwagi na temat tego, jaką była matką i gorączkowo zaprzeczała jego stwierdzeniom. — Właśnie tak robią dobre mamy i jeszcze lepsze przyjaciółki — wszedł w jej słowo, powoli kręcąc głową i nim Elle choćby zdążyła zareagować, przysunął się bliżej niej i niespodziewanie zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. — Już dobrze — powiedział łagodnie i lekko zakołysał jej ciałem, jakby tym gestem chcąc ją uspokoić i dodać jej odrobinę otuchy. — Możesz się rozklejać. I możesz wyć w niebogłosy, jeśli akurat na to masz ochotę i tego potrzebujesz — zapewnił, cały czas przytulając ją do siebie, bo kiedy brunetka nie dosłownie zdradziła mu, co się u niej dzieje, właśnie na to miał ochotę; schować ją w ramionach przed całym światem, tak by rzeczywiście mogła zaznać chwili wytchnienia z dala od wszelkich niepokojów. Jednocześnie sam poczuł, że na dno jego żołądka opadł niewygodny ciężar. Po części dlatego, że w życiu tak ważnej dla niego osoby nie działo się najlepiej, a po części również dlatego, że sam nie powiedział jej wszystkiego. Nie chciał, by Elle zaczęła się o niego martwić, ale może wiedza, że i on znalazł się w podobnej sytuacji sprawiłaby, iż Morrison poczułaby się lepiej zrozumiana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja też nie powiedziałem ci wszystkiego — odezwał się w końcu cicho. — Ja i Jennifer… również nie spędzimy tych świąt razem — poinformował, dziwnym trafem unikając słowa separacja. — Także nie martw się, mała — powiedział, ostatnie słowo starając się wypowiedzieć głosem bohatera kreskówki i nawet całkiem nieźle mu to wyszło, przez co pomimo beznadziejności sytuacji, zaśmiał się krótko. — Wygląda bowiem na to, że wpakowaliśmy się w to bagno razem — dodał i odsunął się od niej na wyciągnięcie ramion. — I razem z tego bagna wyjdziemy. Hu, ha! — zaintonował, wykonując te pozy, które pamiętał z kreskówki i obowiązkowo naprężył przy tym mięśnie, tak jak czynił to sam Johny.
      — Skończmy najpierw robić te pierniczki. A później rozsiądziemy się na kanapie, włączymy sobie Johny’ego Bravo, opijemy się grzańcem i może się sobie wygadamy, a nawet sobie popłaczemy, hm? — zaproponował, starając się zapanować nad sytuacją i znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Przy okazji zauważył, że część mąki, która cały czas zdobiła jego brodę, osypała się na włosy Villanelle i przez to kobieta wyglądała, jakby niespodziewanie osiwiała. I to na dodatek przez niego!

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  153. Ileż to czasu minęło, gdy wyspiarz tak niespodziewanie pojawił się na jej drodze? Musiałaby się naprawdę skupić, by doszukać się odpowiedniej daty, choć zdarzenia miała nigdy nie zapomnieć. Sprowadziła niewinnego szatyna do parteru za to, że ktoś inny okazał się totalnym gburem i pomyślał, że odpowiednie będzie klepnięcie jej w pupę bez pozwolenia. Wtedy, w tamtym klubie, reakcja była niemal bezwarunkowa, a furia płonąca z jej oczu pewnie nie jednego powaliłaby na łopatki. Tym bardziej było jej głupio, gdy dotarło do niej, że na linii ognia znalazł się ktoś kto chciał interweniować, a nie był przestępcą. Nie miała bladego pojęcia, że to właśnie z tamtym dniem zyskała osobę, która będzie przy niej trwać w najbardziej popapranych momentach, że będzie zbierać jej mizerne cztery litery albo nie pozwalać samotnie pic rumu! Szybko dostrzegła światło oraz dobroć jaka biła od Jeroma, taka czysta i bezinteresowna. Nie była to jednak nudna znajomość, ponieważ jak się okazało nadawali na pogodnych falach i mieli wyostrzone poczucie humoru. Nie wiedziała dokładnie kiedy zaczęła postrzegać go jako przyjaciela, takiego do którego można zadzwonić w środku nocy, by pojechał z tobą zakopać błędy przeszłości. Od tamtej pory również zmieniło się wiele,a namacalnym dowodem chociażby była Rory, która grzecznie nadal była zafascynowana otaczającymi ją rzeczami.
    — To takie słońce w ludzkiej skórze — podsumowała, bo w końcu nie od parady miała go zapisanego jako Sunbeam w swoim telefonie. Czasem podejrzewała, że szatyn może posiadać jakieś super moce, które odganiały najczarniejsze chmury, które zwiastowały burze. Przyszło się jej jednak przekonać, że i to słoneczko potrzebowało wsparcia i kompana do kieliszka, gdy rozmowa była zwyczajnie niepotrzebna, a wystarczała obecność.
    — Na razie moje przewija się w kolorach pełnej pieluchy, płaczu i nieprzespanych nocy. Także trzymam za słowo, że będzie troszkę lepiej — zaśmiała się słysząc z jaka czułością kobieta mówiła o tych chwilach, gdy zwykły uśmiech dziecka nagradzał cały włożony trud. Aurora była jeszcze za mała, by reagować na nią czymś więcej niż zaciekawionym spojrzeniem lub płaczem. Taka prosta zero-jedynkowość.
    — Johny Bravo, wieki nie słyszałam tego imienia — zaśmiała się, bo oczywiście, że znała kreskówkę i jego zainteresowanie samym sobą oraz laseczkami, nie zapominajmy o laseczkach.
    — Będziemy zatem szukać koszulki z Johnym — nie pytała już o szczegóły dlaczego akurat z nim, ponieważ domyślała się, że jest to wynik jakieś historii między Elle i Jeromem; tak jak w przypadku tej plastikowej burgerowni, która okazała się czymś w rodzaju połączenia monopoly i bardziej manualnych zadań. U niej historia zaczęła się dość niewinnie, ponieważ początkowo wisiała brunetowi jednego burgera, za to że uczestniczył z nią w zajęciach, w szkole rodzenia. Po pojawieniu się Aurory na świecie rachunek ten wypełniało coraz to więcej burgerów aż rozsądniejsze okazało się zagwarantowanie mu CAŁEJ burgerowni. Panna Lester pomimo wielu chęci nie dysponowała na razie takim budżetem, by ową obietnice spełnić, więc była niezmiernie zadowolona z takiego substytutu.
    — Tak, a proszę Cie bardzo! Wykorzystuj do woli, mam nadzieje, że też przyniosę Ci szczęście — powiedziała z szczerym uśmiechem, który emanował jakby nowo nabyta energią. Może rudowłosa potrzebowała zwyczajnie kogoś dorosłego do porozmawiania, o czymś co nie tyczyło się tego jak została na lodzie w dziewiątym miesiącu ciąży? Towarzystwa osoby, której do końca nie znała, ale czuła, że bez problemu się z nią dogada? A może przede wszystkim kogoś kogo nagle nie zaczęła postrzegać w kategoriach w jakich nie powinna - skomplikowanych?
    — Dwudziestego grudnia skończy miesiąc — odpowiedział z automatu, ale dopiero wtedy w nią to uderzyło, że oto już miesiąc była na świecie w nowej roli. Przeglądała wieszaki z męskimi koszulkami, by pomóc Elle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Po tej stornie widzę tylko jakieś renifery i mikołaje — rzuciła, gdy dotarła do końca jednej partii t-shirtów i bokserek. Chciała przejść dalej, ale w tym momencie Rory straciła zainteresowanie otoczeniem i zaczęła cicho płakać. Rudowłosa natychmiast wyciągnęła ją z nosidełka i przytuliła do piersi. By ten cichutki szloch nie przerodził się w coś o wiele gorszego. Wiedziała, że jej córeczka choć była filigranowa to miała parę w płucach.
      Charlotte

      Usuń
  154. Elle nie musiała mówić o swoich obawach na głos z jednego prostego powodu — Arthur bał się dokładnie tego samego. Nie, nie bał się. On był przerażony. Spędził wiele godzin na oswajaniu się ze swoją przypadłością, która jakiś czas temu przestała być jego problemem. Wiedział, skąd wzięła się schizofrenia, wiedział, że mógł przekazać ją dzieciom w genach, wiedział, że jest to choroba nieuleczalna, a epizody zależały wyłącznie od tego, czy regularnie bierze się leki.
    Śmierć Tilly była kolejnym wstrząsem. Może nie tak dużym, jak odejście Elle, nie był przecież zbyt blisko z siostrą. Chodziło raczej o to, w jakim stanie ją znalazł. Za każdym razem, gry przymykał powieki na dłużej, niż kilka sekund, przed oczami pojawiały się robaki zjadające truchło Mathilde.
    Czy możliwe, że to wystarczyło, by obudzić dawne demony? Nie chciał tego. Tak bardzo nie chciał, by schizofrenia zepsuła ich wspólne życie… Szczęście, na które tak długo pracowali, pokonując po drodze niebagatelne przeszkody…
    Głos Elle wyrwał go z rozmyślań. Mechanicznie pokiwał głową i odprowadził ukochaną spojrzeniem, a kiedy zniknęła za drzwiami, przeniósł wzrok na psychiatrę.
    — Musisz mi podać leki — odezwał się cicho, nieco schrypniętym głosem. Nigel otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Arthur przyłożył palec wskazujący do ust i pokręcił głową, tym samym nakazując mężczyźnie, żeby był cicho. — Jeśli jest chociaż cień szansy, że to gówno wróci… Musimy zadziałać prewencyjnie, okej? Nie pozwolę, żeby choroba spieprzyła nasze życie… Żeby Tilly znowu to zrobiła. Kurwa, moja siostra jest wrzodem na dupie nawet po śmierci — ostatnie zdanie wymamrotał bardziej do siebie, niż do Browna.
    Mężczyzna przez chwilę przyglądał się brunetowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, aż w końcu cicho westchnął i pokiwał głową.
    — Zastrzyk ci nie zaszkodzi — stwierdził, ale zrobił to takim tonem, jakby próbował przekonać do tego samego siebie. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony Morrison wydawał mu się załamany, z drugiej określił Tilly mianem wrzodu na dupie… Ta relacja była zbyt skomplikowana i pełna sprzeczności, żeby tak po prostu się w niej połapać. Poza tym, nie mówili wiele o jego siostrze. Arthur uważał, że dziewczyna nie wpływa w żaden sposób na jego życie.
    Przynajmniej nie wpływała. Aż do powrotu.
    — Wspaniale — odezwał się Brown nienaturalnie rozentuzjazmowanym głosem i podniósł się ze schodów, by zaraz potem wyciągnąć dłoń do Arthura i pomóc mu we wstaniu. Morrison ochoczo skorzystał i odruchowo otrzepał płaszcz. — Do mnie, tak? Porozmawiamy, wypijemy coś ciepłego — powiedział lekarz, ale nie czekając na odpowiedź, ruszył do swojego samochodu. — Proszę, wsiadajcie. Nie wyglądacie na osoby, które są w stanie samodzielnie prowadzić — wskazał na auto i usadowił się za kierownicą.
    Arthur nie mógł się z nim nie zgodzić, więc bez szemrania wsiadł do tyłu, czekając, aż Elle również zajmie miejsce.

    artie ❤️ & nigel

    OdpowiedzUsuń
  155. Splótł palce z palcami Elle, uśmiechnął się niemrawo, a potem odwrócił głowę i wbił spojrzenie w przesuwający się za oknem krajobraz. Był wdzięczny ukochanej i Brownowi za to, że żadne z nich się nie odzywało. Nie miał siły rozmawiać.
    Choć może powinien? Rozmowa pozwoliłaby mu skupić się na czymś innym, a w tej sytuacji myśli zaprzątała mu jedynie Tilly. Oprócz odtwarzania w głowie okropnego obrazu od nowa i od nowa, próbował wydedukować, kto mógł tak bardzo nienawidzić dziewczynę, żeby odebrać jej życie w okrutny sposób. Nie była aniołkiem, zapewne miała też spore długi u nieciekawych typków, ale… Czy naprawdę zadawała się z tak okropnymi ludźmi?
    Jedno było pewne — ktoś to zrobił z premedytacją i prawdopodobnie nie chodziło nawet o rabunek.

    Kolejne minuty, godziny… Wszystko było rozmyte. Nie pamiętał wejścia do gabinetu Browna, zastrzyku, rozmowy i picia gorącej herbaty. Mruczał odpowiedzi z automatu, a myślami był gdzieś zupełnie indziej. Nie słyszał żadnych głosów, więc to chyba oznaczało, że jest okej, chociaż nie mógł być pewien, że taki stan rzeczy utrzyma się długo.
    Nie miał siły zająć się organizacją pogrzebu, obiecał sobie, że zajmie się tym następnego dnia. Nie chciał obarczać tym Elle, zwłaszcza, że jego żona nie była Tilly nic winna. Ewentualnie zatańczenie nad jej grobem za to, że młodsza Morrison rozpieprzyła jej rodzinę.
    Gdyby się nad tym zastanowić… Tak, Mathilde zdecydowanie zasłużyła na los, jaki ją spotkał. Nie od dziś wiadomo, że karma to suka, a w tym wypadku dobitnie pokazała, na co ją stać.
    — Myślisz, że twoi rodzice będą mieli coś przeciwko, jeśli odbierzemy dzisiaj dzieci? — spytał nagle po długiej chwili milczenia, gdy otwierał drzwi swojego samochodu od strony kierowcy. Nie czuł się na siłach, żeby kierować. Głowa bolała go tak bardzo, że ćmiło go w skroniach, a dłonie wciąż drżały. Ale Elle również nie wyglądała za dobrze. Była blada, a on i tak wystarczająco martwił się o jej zdrowie. Jakkolwiek nie byli zżyci z Tilly, coś takiego mogło wstrząsnąć nawet kimś niezwiązanym z ich rodziną. — Nie chodzi o to, żeby dzisiaj im coś mówić i tłumaczyć, po prostu… Wiem, że nigdy tego nie robimy, ale chyba chciałbym je dzisiaj zabrać do naszej sypialni i we czwórkę po prostu… Pobyć — wydusił lekko trzęsącym się, zachrypniętym głosem, gdy zajął miejsce za kierownicą, a brunetka usadowiła się obok. Poczuł, że nerwy zaczynają powoli odpuszczać, a wraz z nimi z jego ciała ulatuje całe napięcie z pomocą płynących po policzkach łez. Szybko otarł je jedną ręką, a drugą wyciągnął do Elle i ujął jej palce. — Potrzebuję was. Ciebie i dzieci… Bez was nie mam nikogo — wyszeptał ledwie słyszalnie i zagryzł dolną wargę, jednocześnie przymykając powieki i odchylając głowę do tyłu, żeby wziąć kilka głębokich oddechów i się uspokoić.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  156. Gdyby Jerome miał opowiedzieć komuś, co skłoniło go do podjęcia decyzji o separacji, prawdopodobnie nie potrafiły tego zrobić, a już na pewno nie zrobiłby tego w kilku prostych zdaniach. Jego uczucia były tak skomplikowane, że nie sposób było przekuć je na klarowne myśli, a co dopiero myśli te ubrać w słowa zrozumiałe dla postronnych. Bez wątpienia był to proces, który trwał na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, jeśli nie nawet nie roku. Proces, w czasie którego trwania mężczyzna straszliwie się męczył i szarpał ze sobą, będąc pozostawiony sam sobie z natarczywymi myślami. Aż nadarzyła się okazja wyjazdu do Seattle i to tam, z dala od znanego mu otoczenia i znanych osób, wyspiarz podjął decyzję. Co prawda już po jego powrocie musiał minąć jeszcze jakiś czas, nim ją przetrawił i podzielił się nią z żoną, ale kiedy to wreszcie nastąpiło, trzydziestolatek poczuł przede wszystkim ulgę.
    Owszem, towarzyszył mu ból. Towarzyszyło mu rozczarowanie, żal, smutek oraz wiele innych emocji, ale to ulga była dominująca i Marshall nie mógł oszukiwać i udawać, że tak nie było. Domyślał się, że w przypadku Villanelle było inaczej; sądząc po zachowaniu kobiety, problemy z mężem były dla niej przytłaczające, a spędzenie świąt osobno wcale nie było tym, o czym po cichu marzyła. Stąd brunet po prostu trzymał ją przy sobie, póki ta zdecydowała się odezwać.
    — Rozumiem — odparł krótko, co miało nabrać silniejszego wydźwięku dopiero później; po tym, jak sam powie jej o separacji. — To męczące, kiedy nie da się już niczego więcej ani powiedzieć, ani zrobić — dodał spokojnie. Znał ten stan zbyt dobrze; osiągnął go na krótko przed swoją decyzją. Stan, w którym stanął przed grubą ścianą, w którą od długiego czasu z całych sił walił głową, a pomimo tego mocny mur nawet się nie ukruszył. Był już nie tyle wyczerpany i zrezygnowany, a zobojętniały. Przełomowym momentem było dla niego zrozumienie, że już nie chciał, aby Jennifer się starała. To było szokujące; długo nie dowierzał, że ta myśl w ogóle pojawiła się w jego głowie, ale taka była smutna prawda. I właśnie to przechyliło szalę, skłaniając go ku wyjściu z inicjatywą i zaproponowaniu właśnie separacji. Musiał odpocząć. Nabrać dystansu i najzwyczajniej w świecie pobyć sam ze sobą.
    Villanelle… mimo wszystko zdawała znajdować się na zgoła innym etapie, a przynajmniej takie Marshall odnosił wrażenie. Jej małżeństwo jeszcze nie zmierzało ku końcowi; to jeszcze nie był ten moment, w którym jedno z nich powiedziałoby dość.
    Uśmiechnął się blado, kiedy w odpowiedzi na jego słowa uniosła głowę i spojrzała wprost na niego. Nie miał do dodania niczego więcej, więc już nie odpowiedział na jej słowa i tylko powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami, które byłoby aż nadto wymowne. Również nie podejrzewał, że jego związek z Jennifer kiedykolwiek dotrze do podobnego punktu. Że będą o włos od definitywnego rozstania, ale jak widać, życie lubiło pisać swoje własne scenariusze. Na ich drodze pojawiły się przeszkody, których nie potrafili przezwyciężyć. Obeszli je nieudolnie, okrężną drogą, ale przy tym jakby zgubili ścieżkę, którą dotychczas wspólnie podążali. Ich drogi wciąż biegły blisko siebie, wciąż mieli siebie w zasięgu wzroku, ale mierząc się z trudnościami, pobłądzili i już nie szli razem.
    — Nie bez powodu mówi się, że nieszczęścia chodzą parami — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo i choć wolałby nie mieć powodów ku temu, aby z tego żartować, to chyba nic innego im nie pozostało, prawda?
    Widząc, że Elle powoli się uspokaja, uśmiechnął się pogodniej. Przedstawił jej tylko zarys planu, którego wcale nie musieli realizować. Jeśli nie chciała wałkować tematu swojego małżeństwa, to mogli poprzestać na piciu grzańca i oglądaniu kreskówek; Jerome na pewno nie miałby nic przeciwko temu. Sam potrzebował spokoju i wytchnienia w towarzystwie osób, którym ufał i przy których mógł być w stu procentach sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mówisz, że to będzie aż taki wyczyn? — rzucił podejrzliwie, kiedy brunetka wspomniała o wpisaniu wykonania pierniczków bez miksera do CV i zajął się poszukiwaniem odpowiedniej miski. W końcu w czeluściach jednej z szafek znalazł taką, która wydała mu się właściwa i wyciągnął ją na kuchenny blat. — Skoro tak, to tym bardziej musimy stanąć na wysokości zadania — zdecydował i sięgnął rękoma za plecy, by ciaśniej zawiązać sznurki świątecznego fartuszka. — Czyli… wbijam jajka i dodaję zimne masło? — upewnił się, najpierw wskazując na wyłożone składniki, a później na miskę. Chciał wreszcie się na coś przydać, a nie tylko stać i przyglądać się poczynaniom przyjaciółki. Poza tym powinien się rozgrzać przed ucieraniem całej masy, prawda?
      — Och — wyrwało mu się, kiedy spojrzał na Elle i dostrzegł mąkę na jej włosach; tę, która osypała się z jego brody. — Z tego wszystkiego aż osiwiałaś! — zaśmiał się, dłonią wskazując najpierw na czubek jej głowy, a później na swoją brodę. — Nie martw się tak, te pierniczki na pewno nam wyjdą — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo, celowo sugerując, jakoby teraz to właśnie pierniczki były ich największym zmartwieniem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  157. Charlotte na szczęście nikt nie nastawiał negatywnie do macierzyństwa, ponieważ w swoim otoczeniu miała raptem jedną przyjaciółkę, która została mamą przed nią. Posiadanie bliźniaków przez drugą rudowłosą nieco uszczupliło ich kontakt, więc panna Lester nie była na bieżąco z kryzysami dotyczącymi niemowląt. O urokach i cieniach tego okresu musiała się zwyczajnie przekonać na własnej skórze. W ciąży starała się możliwie jak najbardziej przygotować na powitanie potomkini, czy to zapisując się do szkoły rodzenia, czy kupując jakieś poradniki dla młodych matek. Dużo rozmawiała też z przyszłą babcią, która wprowadzała atmosferę nieopisanego spokoju na wzburzonym morzu, które Lotta musiała przepłynąć bez wioseł, a nawet prowizorycznej łódki. Zaliczała wpadkę, została prawie sama jak palec dobijając dziewiątego miesiąca ciąży, więc teraz już miało być już z górki, prawda?
    Słowa brunetki działały jak idealnie przyrządzone lekarstwo na dawno zapomnianą chorobę; bo kto inny, jak nie inna młoda brzmiała najbardziej przekonywająco mówiąc że to jest tego warte. Posłała jej pełen wdzięczności uśmiech ruszając między kolejnymi alejkami w poszukiwaniu działu z ciuchami. Panna Lester miała dość skomplikowany styl, który można było określić pewnie mianem kameleona. Potrafiła bowiem dostawać się do miejsca i okazji tak, że nie sposób było odgadnąć, czy to nie był faktycznie jej styl; tym samym w jej szafie znajdowały się zarówno t-shirt z nadrukami kreskówkowych, czy marvelowych postaci,jak i eleganckie kombinezony. Lubiła ubierać to w czym czuła się dobrze, ale też nie miała na punkcie mody jakiegoś niemożliwego kręćka, jak dzisiejsze instagramerki. Czasem może i podpatrzyła jakaś stylizację, ale potrafiła tez wyskoczyć d sklepu w dresach, oversizowej bluzie i bez żadnego makijażu.
    — Tego się nie spodziewała i Jerome na pewno też nie — powiedziała początkowo powstrzymując śmiech ze względu na trzymaną Aurorę, lecz nie dała rady i zaśmiała się w głos wyobrażając sobie wyspiarza w tym t-shircie.
    — Proszę zrób mu zdjęcie jak będzie to rozpakowywał — w kącikach jej oczu pojawiły się łzy rozbawienia w przeciwieństwie do tych na policzkach maleństwa, które coraz bardziej zanosiło się płaczem. Czyli to był koniec zakupów na dzisiaj i tak całkiem sprawnie im poszło.
    — Elle chciałam zaproponować jakąś wspólną kawę, ale sama widzisz — spojrzała na nią przepraszająco kołysząc się z córeczką, by choć trochę ją uspokoić. Nikt nie uprzedzał, że takie małe ciałka miały taka moc i płuca!
    — Ale może po świętach albo Nowym Roku? — zapytała w sumie z lekka nadzieją, bo będzie miło spotkać się z kimś i móc porozmawiać zarówno na tematy około pieluchowe, jak i te nie zawiązane z posiadaniem dziecka. Rory nie dawała za wygraną, więc rudowłosa była zmuszona na ekspresowa wymianę numerami telefonu i jeszcze szybsze dotarcie do jednej z kas. Ludzie byli jednak na tyle życzliwi, ze przepuścili młodą mamę i po kilkunastu minutach już był poza galerią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święta nadeszły oczywiście szybciej niż każdy się spodziewał, a z nimi nastąpiło w życiu młodej Angielki kilka rewolucji. Działo się tak wiele, w tak krótkim czasie, że zakupy podczas, których spotkała Villanelle wydawały się bardzo odległe przez co Charlotte miała wyrzuty sumienia, gdy trafiła w telefonie na jej numer telefonu. Zaproponowała kobiecie kawę po świętach, czy Nowym Roku, a zniknęła jak duch. Powrót do pracy dawał jej niemożliwie w kość, ale nie była sama jeśli chodziło o opiekę nad Aurora, więc udało się jej wyrwać wolne popołudnie.
      Siedziała właśnie w jednej z ulubionych kawiarni, które odwiedzała jeszcze, gdy mieszkała w okolicy na studiach. Nic się nie zmieniło przez co rudowłosa miała wrażenie, że wróciła do domu. Pachniało różnymi wypiekami oraz świeżo mieloną kawa, a gwar rozmów przy stolikach nie była wcale przytłaczający, a przyjemny dla ucha. Ubrana w beżowy golf, niebieskie dżinsy z wysokim stanem i czarne botki nie wyróżniałaby się z tłumu kompletnie niczym, gdyby nie rozpuszczone, falujące na plecach ogniste pukle. Spoglądała to przez okno, to bawiła się telefonem położonym na stoliku czekając na znajomą. Przyszła zdecydowanie przed czasem, ale potrzebowała tej chwili wytchnienia. Za każdym razem, gdy słyszała charakterystyczny dzwoneczek przy drzwiach odwracała się w jego stronę i podnosiła lekko z krzesła. Nie liczyła już ile takich mini przysiadów wykonała, aż przyszedł czas na ten właściwy. Uśmiechnęła się szeroko do brunetki i chciała jej pomachać, ale pech chciał, ze strąciła urządzenie, które chwile wcześniej miała w rękach, a to sunęło po podłodze niczym ula do kręgli. Gdyby chciała to nigdy taki zbieg, by się jej nie udał, a tak spojrzenia kilkorga klientów zwróciły się w je stronę.
      — Cholera —mruknęła pod nosem szybko biegnąc za zgubą, która dotarła, gdzie do połowy drogi do wejścia. Podniosła telefon i prostując się przywitała z kobietą.
      — Nie ma to jak spektakularne powitanie, co? —zaśmiała się lekko zdyszana tym nagłym sprintem, ale wcale nie było jej do śmiechu, bo nie mogła teraz nagle stracić łączności z domem. Naciskała boczne klawisze idąc w kierunku zajętego wcześniej stolika, ale wyświetlacz smartfona nie reagował. Zmarszczka między jej brwiami pogłębiała się z sekundy na sekundę. Usiadła na miejscu, które na oparciu miało przewieszony jej zimowy, zielony płaszcz, a urządzenie odłożyła na stolik, by skupić się na moment na Villanelle.
      — Cześć, wybacz za to, czego się napijesz? — uśmiechała się do niej i podsunęła jedna z kart, ponieważ sama już wcześniej wybrała, ale zamówieniem czekała na towarzyszkę. Nie odpuszczała jednak wciskaniu możliwie różnej kombinacji klawiszy, których smartfon posiadł aż trzy. Udało się! Na stoliku rozbłysł delikatnie ekran, a na nim zdjęcie Jeroma śpiącego na kanapie z jej córka na piersi i to było na tyle działania telefonu, bo żadna ikonka się nie pojawiła. Rudowłosa mruknęła z niegazdowaniem,znów wciskając jakiś klawisz, aż urządzenie w tu procentach odżyło, a do nich podeszła kelnerka.
      — Dzień dobry, ja poproszę bezkofeinowa kawę z syropem orzechowym, a do tego bezę z sosem malinowym i lodami — wyrecytowała swoje zamówienie jak coś czego bardzo nie mogła się doczekać. Cóż no lubiła słodycze, nawet bardzo!


      Charlotte

      Usuń
  158. Czy przez to, że tak długo siedziała w domu na zwolnieniu macierzyńskim zatraciła jakąś koordynacje ruchową? Zachowała się jak kompletna fajtłapa i jeszcze o mały włosa, a pozbyłaby się kompletnie łączności z domem. Nie mogła do tego dopuścić, ponieważ umówiła się z Marshallem, ze ten będzie do niej dzwonił, gdyby działo się coś naprawdę niecierpiącego zwłoki. Jak na razie takich nagłych telefonów zaliczyła może ze dwa, jednak nie były one finalnie tak poważne jak się im obojgu wydawało. Tak, czy owak musiała mieć jak odebrać przychodzące połączenia. Dlatego tak bardzo skupiła się na reanimacji smartfona.
    — Najwyraźniej — zaśmiała się na komentarz koleżanki, który odrobinę ja uspokoił.
    — Ze mną nigdy nie ma nudy — dodała, gdy już siedziały przy stoliku, a jej już w końcu udało się naprawić ustrojstwo. Wrzuciła urządzenie do torebki, by już drugi raz przypadkiem nie zafundować mu takich przygód i skupiła się na siedzącej przed nią kobiecie. Wyglądała promiennie, choć do wiosny jeszcze przed nimi była daleka droga. Na sama ta myśl kąciki ust pany Lester uniosły się delikatnie ku górze.
    Gdy kelner zbierał od nich zamówienie rudowłosa wygodniej usadowiła się w krześle i grzecznie czekała, aż pracownik lokalu odejdzie, by móc dać porwać się rozmowie z nową koleżanką. Nie żeby Angielka jakoś narzekała, ale trochę doskwierał jej brak damskiego towarzystwa. Jej przyjaciółka była ostatnimi czasy nie osiągalna, a cóż resztę znajomości – tych trwalszych – zawierała nie wiedzieć czemu z mężczyznami. Fakt, łatwiej było jej się z nimi dogadać, ale to nie tak, że stroniła od posiadania koleżanek, czy chociaż znajomych!
    — Za szybko — odpowiedziała od razu ze śmiechem, bo święta i Sylwester to była jej tajemnicza granica, która dzieliła ja od powrotu do pracy, którego nie mogła i nawet nie chciała już odwlekać w czasie.
    — A tak całkiem poważnie, to nie mogłam sobie wymarzyć lepszych świąt. Rodzicie zrobili mi niespodziankę i przylecieli do Nowego Jorku, bo ja ogólnie to pochodzę z Anglii, by wiadomo zobaczyć swoja pierwszą wnuczkę i trochę porozpieszczać mnie kulinarnie —zaśmiała się na koniec, bo oczywiście nie zamierzała wspominać Villanelle o tym w jakiś okolicznościach zostali powitani państwo Lester. Jak to mówią było minęło. Poznali Marshalla i nawet Anthony – tatuś córuni – wyglądał na częściowo przekonanego co to tego, że Charlotte miała tutaj potrzebne wsparcie.
    — I tak wszystkiego dobrego w Nowym Roku, a Tobie jak minął ten okres świąteczny? — zagadnęła, gdy na horyzoncie zamajaczył jej kelner najprawdopodobniej z ich zamówieniem. Uwijali się w tej kawiarni jak mrówki. Postawił przed nimi zarówno zamówione napoje, jak i łakocie. Charlotte od razu wymieszała swoja kawę, by syrop nie tylko osiadł na dnie, ale rozpuścił się w całości.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  159. Nigdy nie mów nigdy – to powiedzenie miało w sobie najwięcej prawdy ze wszystkich znanych Marshallowi. Dobrze pamiętał, co obiecywali sobie z Jennifer i przez to teraz czuł, że jest coś winien swojej żonie, lecz z drugiej strony był tylko człowiekiem. Człowiekiem, który potrafił być bezradny wobec własnego życia, które nagle wtaczało się na niespodziewane tory i zdawało się podążać w znanym tylko sobie kierunku. Tak, życie było nieprzewidywalne i nie można było zaplanować go co do minuty, gdyż zbyt wiele było czynników i zmiennych, na które człowiek nie miał wpływu i Jerome uświadomił to sobie w momencie, w którym podjął decyzję o separacji. Bowiem nie tylko tego wszystkiego nie przewidział, ale też nigdy tego nie chciał; nie pragnął, by jego małżeństwo kiedykolwiek się skończyło, wręcz przeciwnie. Był przekonany, że zrobi wszystko, aby temu zapobiec i cóż, w swoim mniemaniu faktycznie zrobił wszystko, lecz to nie wystarczyło.
    Może sens życia polegał na takim żonglowaniu tymi niezliczonymi niewiadomymi, aby zawsze być na górze? Na takim rozprawianiu się z losowymi czynnikami, aby mimo wszystko być szczęśliwym? Wyspiarz szczerze nienawidził bezsilności i nie lubił mierzyć się z rzeczami, na które nie miał realnego wpływu, ale zdawało się, że te wypełniały większą część jego żywota i nie miał innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z ich obecnością. Co zresztą od kilku tygodni starał się czynić.
    Zarówno on, jak i Villanelle potrzebowali chwili wytchnienia, dlatego trzydziestolatek nie zamierzał już poruszać tematu czy to swojego małżeństwa, czy małżeństwa przyjaciółki. Ani jemu, ani jej nie było łatwo, ale mieli siebie nawzajem, prawda? I mogli spędzić całkiem miłe popołudnie przy pieczeniu pierniczków oraz popijaniu grzańca. Zapewne nie miało to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiązać ich problemów, ale może dzięki temu mogli sobie dodać otuchy? Wpuścić nieco światła, które rozświetli ostatnie, mroczne dni?
    — Nie wątpię, że wykonane moimi rękoma pierniczki będą pyszne, mała — poinformował i poruszył brwiami, naprzemiennie raz jedną, raz drugą unosząc i opuszczając. Chyba coraz lepiej wczuwał się w role bohatera kreskówki, a nazywanie Villanelle małą niezwykle mu się podobało. Ten przydomek wiązał się bowiem z czymś, o czym wiedziała i co rozumiała tylko ich dwójka. Nie był niczym wielkim, a jednak świadczył dobrze o ich relacji i stanowił swego rodzaju spoiwo.
    — Pyszniejsze jest tylko moje boskie ciało — dodał z pewnością Johnny’ego Bravo, ale przy słowie ciało głos mu się wyraźnie załamał i mężczyzna parsknął serdecznym śmiechem. Śmiał się jeszcze długo, nawet podczas umieszczania w misce jajek oraz masła. Kiedy składniki znalazły się na swoim miejscu, chwycił sprzęt, który miał mu pomóc w ich utarciu, a którego nazwy nie znał, taki doskonały był z niego kucharz i wetknął go w zalążek masy. Miskę objął ramieniem i przytulił do swojego torsu, chwycił pewnie trzonek tajemniczego narzędzia i zgodnie z poleceniem, zaczął ucierać jajka z masłem. Zbliżył się przy tym do Villanelle, a że przestał już chichotać, to poruszył brwiami. Ponownie jak Johnny Bravo, raz jedną, raz drugą. Może powinien przefarbować się na blond i zgolić brodę?
    — Będzie pani zadowolona — obiecał, kiedy brunetka wspomniała o nadzorowaniu jego pracy i zaśmiał się wesoło. — Nie martw się, najwyżej do naszej tradycji dołączymy również farbowanie odrostów — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Długo mam tak machać? — spytał, bo dość szybko poczuł, że pobolewa go ręka. Nie wiedział, ile siły powinien włożyć w to ucieranie, więc, cóż… Robił to tak mocno, jak tylko potrafił, przez co drewniana ucieraczka głośno chrobotała o ścianki miski.

    [Jakie piękne zdjęcie 💙]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  160. Roześmiał się tym głośniej i serdeczniej, kiedy Villanelle wytknęła mu, jakoby wcale nie musiał udawać i szczególnie się starać, aby wcielić się w zakochanego w sobie pana Bravo. Może i kryło się w tym ziarenko prawdy, a nawet kilka ziarenek? Jerome był świadom swoich zalet – do wad również się przyznawał, choć zdecydowanie mniej chętnie – i wiedział, że mógł się podobać kobietom. Nie pozostawał przy tym jednakże tak bezkrytyczny jak Johnny, który uważał, że każdej małej miękły na jego widok kolana.
    — No co… — burknął tylko odrobine speszony, jakby nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiła jego przyjaciółka i jeszcze długo nie potrafił zapanować nad wesołym śmiechem, który był średnio pomocny przy ucieraniu masy. Elle musiała wiedzieć, że nie przy wszystkich Jerome tak błaznował; podobnego zaszczytu mogli dostąpić jedynie jego najbliżsi przyjaciele, a tych znajdujących się w Nowym Jorku wyspiarz mógł policzyć na palcach jednej ręki. Nie czuł też, że powinien poszerzyć to grono, nawet pomimo tego, że po swoim przylocie do miasta, które nigdy nie zasypia, nawiązał o wiele więcej znajomości. Część jednakże naturalnie się wykruszyła; część osób wyjechała z Wielkiego Jabłka, które było tylko ich przystankiem i tak przy wyspiarzu została tylko garstka osób z pośród tych, którzy byli z nim od samego początku tej przygody. Do tego wąskiego, ale zaszczytnego grona zaliczała się Villanelle, zaliczał się Jaime i zaliczała się Charlotte. To właśnie ta trójka była dla niego najważniejsza; to za nimi bez zawahania skoczyłby w ogień, za nich dałby się pokroić i przyjąłby na siebie wystrzelony w ich stronę pocisk. Może powinien częściej organizować spotkania właśnie w tym gronie? Ostatnio wszyscy mieli okazje się zobaczyć, a właściwie dopiero lepiej poznać na jego trzydziestych urodzinach, od których zdążyło upłynąć już kilka długich miesięcy. Teraz miał mieć zdecydowanie więcej wolnego czasu, więc może dobrym pomysłem było zorganizowanie małej domówki?
    Myśl ta zaświtała w jego głowie i została na dłużej. Po świętach i Nowym Roku zdecydowanie powinien poświęcić więcej uwagi temu tematowi, teraz jednakże skupił się na Villanelle, niecierpliwie wyczekując na ocenę swojej pracy.
    — Uf… — odetchnął i z ulgą przewrócił oczami, kiedy usłyszał, że masa jest doskonała. Oderwał nawet dłoń od miski i otarł jej wierzchem wcale taki nie wyimaginowany pot z czoła. Następnie zmarszczył brwi i spojrzał z góry na kobietę, która… która właśnie mu groziła?! Uśmiechnął się pod nosem, ponieważ akurat takich gróźb mógłby słuchać codziennie i powoli pokręcił głową.
    — Muszę cię poinformować, że nigdzie się nie wybieram — oznajmił i choć w jego bursztynowych oczach wciąż widniały iskierki rozbawienia, ton głosu stał się poważniejszy. — Przemyślałem sobie to wszystko i niezależnie od tego, jak rozwinie się sytuacja z separacją… Nie chcę opuszczać Nowego Jorku. Nie będziesz więc musiała szukać mnie po całym Barbadosie — zażartował, by załagodzić nieco wydźwięk swoich wcześniejszych słów. — Ale to miłe. Szalenie miłe, że byłabyś do tego skłonna. I vice versa, więc nie myśl sobie, że to groźby bez pokrycia — poinformował i wycelował w brunetkę palcem, jakby tym sposobem chciał ją poinformować, że nie tylko trzymał ją za słowo, ale sam zamierzał dopilnować, by ich przyjaźń przetrwała. Obydwoje aż za dobrze wiedzieli, jak bardzo życie potrafiło być nieprzewidywalne i jak mocno potrafiło krzyżować, a nawet niweczyć wszelkie plany, ale… Ale może ich przyjaźń miała być tym, co mogło oprzeć się momentami przytłaczającej rzeczywistości?
    Kiedy Elle przeszła do kuchenki, Jerome odstawił dotychczas trzymaną przy ciele miskę na kuchenny blat. Naprawdę zależało mu na tym, żeby te cholerne pierniczki im wyszły, więc stanął pewnie na rozstawionych nieco szerzej nogach i nachylił się nad miską, w pełnej gotowości do mieszania.
    — Dajesz, mała — zachęcił, kiedy kobieta zbliżyła się z garnuszkiem w dłoniach i musiała mu wybaczyć, ale dzisiejszego późnego popołudnia chyba miał wyjątkowo często zwracać się do niej tym nowym przydomkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszał ucieraczką – czy w ogóle istniał sprzęt kuchenny o takiej nazwie?! – szybko, zgodnie z poleceniem przyjaciółki i tak, jakby zależało od tego jego życie. Jednocześnie starał się nie chlapać na boki i dołożył wszelkich starań, czy wszystkie składniki połączyły się ze sobą.
      — Mąka! — zarządził z przejęciem, kiedy garnuszek został opróżniony, a on uzyskał lejąca się masę o gładkiej konsystencji. Miał teraz ucierać mocniej, więc tym mocniej zaparł się nogami i tym pewniej przytrzymał dłonią miskę, by drugą rozcierać mąkę o jej ścianki. — O mamo, też będę miał zakwasy — poinformował i chyba nie trzeba było dodawać, jakim tonem wypowiedział to słynne o mamo, prawda?

      JEROME Johnny MARSHALL Bravo 😎

      Usuń
  161. To miał być normalny dzień. Shay chciał po prostu dokupić potrzebne składniki już wcześniej, aby w dniu tego ważnego spotkania mieć już wszystko uszykowane w domu. A dzisiaj po prostu pewnie pójdzie jeszcze do swojego warsztatu i zabierze się za to, co sobie zażyczył Leo; coś z ciekawymi wzorami. To miłe z jego strony, że chciał, aby Moretti mógł się wykazać kreatywnością. W końcu chłopak nie określił się, co chciałby dostać i z jakim wzrokiem, więc tym bardziej Shay mógł poszaleć z wyobraźnią. Ale żeby jednocześnie nie popłynąć za bardzo, ostatecznie to, co dla niego chciał stworzyć, musiało dobrze wyglądać i również tak się prezentować.
    Shay wyszedł z domu i pojechał autem do najbliższego sklepu. Potrzebował czekolady. Dostał przepis od Jaime’ego na jakieś proste czekoladowe ciasto. Jego chrześniak na szczęście nie pytał, po co mu to i czy może wpaść się poczęstować. Wtedy Shay musiałby upiec dwa takie ciasta dla niepoznaki dla chłopaka. Ano, trudno było ukrywać pewne sprawy, ale póki co szło mu całkiem nieźle.
    Zaparkował przed sklepem i wszedł do środka, od razu kierując się w stronę alejek z czekoladami. Kiedy wszedł między regały, usłyszał hałas spadającego pudełka i rozsypujące się produkty, którymi ostatecznie okazały się tabliczki czekolad. A kobieta, która wywołała całe to zamieszanie, z daleka nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego faktu, aczkolwiek co jej się dziwić? Nikt by nie był. Tylko że im bliżej Shay się znajdował, tym bardziej dostrzegał, że kobieta niekoniecznie jest zła, co raczej bardzo smutna. Moretti przyspieszył i ukucnął przy niej, aby jej pomóc. I dopiero wtedy ją rozpoznał. To przyjaciółka Jamie’ego.
    – Cześć. Elle, tak? – zagadnął. No widzieli się może ze dwa, trzy razy, jak to Shay niezapowiedzianie wpadł do chrześniaka, ale zdążyli z dziewczyną zamienić kilka słów. Wiedział, że jest kimś ważnym w pracy, że ma męża i dzieciaczki. I kozę na podwórku. – Hej, spokojnie, zaraz pozbieramy te czekolady – powiedział ostrożnie, widząc łzy w jej oczach. – Nic się takiego nie stało, serio. Po prostu odłożymy kartonik na miejsce i już.
    W końcu to nie rozbite butelki alkoholu, za które Elle musiałaby zapłacić. A te połamane czekolady? Spoko, Shay właściwie mógł takie kupić. I tak zamierzał je wszystkie stopić, więc... co za różnica.
    W końcu udało im się pozbierać tabliczki i włożyć je z powrotem na miejsce. Shay faktycznie zgarnął kilka z nich, tych połamanych, a potem znów spojrzał na dziewczynę. Nie wyglądała najlepiej i na bank nie chodziło tylko o ten wypadek w sklepie.
    – Hej... wszystko w porządku? – raczej nie potrafił rozmawiać na drażliwe tematy, ale zawsze mógł wysłuchać. Przecież to też pomagało. Ach, no i właściwie wcale nie musieli rozmawiać, wystarczyłoby, aby zabrał dziewczynę gdzieś, aby się trochę rozerwała. Jeśli tylko miałaby na to ochotę, oczywiście. Przecież wcale nie musiała. Wcale też nie musiała chcieć z nim gadać.

    [Jakie cudne zdjęcie! <3]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  162. [Serdecznie dziękuję za powitanie! Mam nadzieję, że uda mi się tutaj zadomowić i wciągnąć w grupowy tryb po kilku latach przerwy. Tobie również życzę dużo dobrej zabawy, chociaż, patrząc na Twoją różnorodną gromadkę, nie sądzę, że doskwiera Ci nuda :)]

    Juanita Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  163. Carlie już dawno nigdzie nie była. Prawda była taka, że to rodzinne życie ją zmieniło, a jednocześnie nigdy nie była nigdy wcześniej typem dziewczyny, który zalicza imprezę za imprezą. Jeszcze na studiach zdarzało się jej często imprezować, z Mattem na początku, choć głównie przez trasę, na którą ją zabrał, ale z czasem wszystko ustało i wychodziła rzadziej do typowych klubów, które aktualnie przepełnione były małolatami z fałszywymi dowodami. Carlie dziś chciała odpocząć od rodzinnego życia, obowiązków, pracy i wszystkiego, co ją na co dzień otaczało. Poza tym, bardzo chciała spędzić czas z Elle. Nie widziały się od długiego czasu, musiały nadrobić w końcu te wszystkie miesiące. To nie był najłatwiejszy rok przez wiele powodów i rudowłosa cieszyła się, że po prostu mogą mieć babski wieczór i niczym się nie przejmować. Dzieci miały odpowiednią opiekę, mężowie zajmą się sobą sami, a one może obudzą się bez kaca.
    Zupełnie nie miała nic przeciwko, aby Elle pomyszkowała po kuchni. Ba, nawet, gdyby otwierała jej szuflady w sypialni nie mogłaby się czuć urażona. Nie znalazłaby tam za wiele, poza typowymi rzeczami, które w szufladach się trzyma. Poza tym, cieszyła się, że Elle czuje się tu na tyle dobre, aby nie musieć pytać się o zgodę na wszystko. Chociaż chyba lata przyjaźni robiły swoje. Cokolwiek to było, najważniejsze, że jakiekolwiek skrępowanie poszło w niepamięć. Rudowłosa jeszcze starała się utrzymywać porządek. Była do niego przyzwyczajona, lubiła go, ale dwójka półrocznych dzieci i pięciolatek, który od czasu do czasu spędzał u nich weekendy. Carlie nie była do końca pewna, jak wygląda sytuacja między Matthew i Cassie. Zwłaszcza, że to był drażliwy temat dla mężczyzny, więc nigdy nie naciskała i pozwalała mu na to, aby sam zdecydował, kiedy będzie chciał o tym porozmawiać.
    — Dziękuję — powiedziała odbierając wino od przyjaciółki — ja też tęskniłam. Za wszystkimi, za tym miejscem… Nie mogłam się już doczekać powrotu i wciąż to wszystko wydaje mi się nierealne. Jakoś… mam wrażenie, że myślami wciąż jestem na Maui, a tu obecna jestem tylko jako tako. Wiesz, co mam na myśli? — Mówiła może nie do końca spójnie, ale ciężko było to wytłumaczyć. Pogoda tu była inna, ludzie inni. Wszystko było po prostu inne.
    Usiadła przy toaletce, aby zacząć się szykować i co jakiś czas upijała wino. Wzięła jeszcze telefon i włączył muzykę. Podłączona była pod głośnik, który najpewniej znajdował się gdzieś pod łóżkiem, bo stamtąd dochodziła muzyka. Pojęcia nie miała skąd on się tam wziął, ale grunt, że działał. I od razu sięgnęła po krem, wyjęła też kosmetyki, z których chciała skorzystać.
    — Nie wyobrażam sobie jeszcze ich puścić do jakiegoś żłobka… Niby i tak w domu mnie nie ma, ale jakoś mi lżej, jak wiem, że są w mieszkaniu z opiekunką, a nie gdzieś w obcym mi miejscu — westchnęła. Zdecydowanie było za wcześnie, aby puszczać dzieci gdziekolwiek i całkowicie rozumiała Elle.
    — Za ludźmi. I moją ulubioną kafejką. Ale za ludźmi najbardziej. Dziwnie było nie mieć nikogo obok… No wiesz, w każdej chwili mogłyśmy iść na kawę czy na spacer. Alistair wpadał prawie każdego wieczora z Samem, aby zobaczyć dzieciaki, a tam nagle byliśmy tylko we dwoje.
    Niby każdy mógł przylecieć, jeśli chciał. Ale logistycznie dla jednych to było trudniejsze do zorganizowania niż dla innych. Rodzice czy brat z Samem byli często, ale też pracowali i nie mogli ciągle robić sobie wolnego. To tak nie działało.
    — Z ręką na sercu mogę ci powiedzieć, że najbardziej stęskniłam się za osobami, które tu zostawiłam.

    [Ojejku, jakie cudowne zdjęcie *______________*]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  164. Pewien istotny problem krył się w tym, że kwestia powrotu na Barbados niekoniecznie była uzależniona wyłącznie od tego, co zamierzał postanowić Marshall. Właściwie, jeśli separacja miała doprowadzić go do rozwodu – a w świetle późniejszych, okołoświątecznych oraz około sylwestrowych wydarzeń Jerome miał się na rozwód zdecydować – to jego legalny pobyt w Stanach Zjednoczonych stawał pod dużym znakiem zapytania. W USA mógł przebywać dzięki zielonej karcie, która została mu przyznana po zawarciu związku małżeńskiego z Jennifer. Logicznym zatem było, że wzięcie rozwodu miało podważyć sens jego pobytu w kraju, którego władze z dużą niechęcią podchodziły do imigrantów i wiele utrudniały nawet tym, którzy co do joty postępowali zgodnie z wymagającymi przepisami i restrykcjami. Te kwestie jednakże na razie tak mocno go nie interesowały. Zresztą, zamierał pozostać w Nowym Jorku niezależnie od tego czy on i Jennifer do siebie wrócą, czy też nie, więc po cichu liczył się z możliwością, iż miała go czekać walka o pozostanie w kraju.
    — Z czwórką — poprawił brunetkę. — Zabralibyśmy ze sobą jeszcze Izabelę — podkreślił i posłał przyjaciółce karcące spojrzenie, następnie zaś z rozczarowaniem pokręcił głową. Jak Villanelle mogła zapomnieć o Izabeli?! Jak?! Wyspiarz jednakże nie mógł tego długo analizować; już w następnej chwili przysłuchiwał się tyradzie kobiety, jej słowa natomiast sprawiały, że w czasie łączenia składników, nie mógł przestać uśmiechać się pod nosem. Szczera troska Elle była jedną z najlepszych rzeczy, które przytrafiły mu się w życiu. Ba!, cała znajomość, a właściwie przyjaźń z tą kobietą była jedną z najlepszych rzeczy, które przytrafiły mu się w życiu i Jerome był za to niesamowicie wdzięczny. A doceniał ten fakt zawsze w takich momentach, kiedy dwudziestoparolatka suszyła mu głowę o to, iż zawsze przy nim była i że wyspiarz mógł się do niej ze wszystkim zwrócić. Wiedział to, i cóż, robił to, ale na swój sposób lubił, kiedy tak zawzięcie mu o tym przypominała.
    — Masz szczęście, że dodałaś to zdanie na końcu, ponieważ inaczej czekałby cię bardzo podobny wykład — odparł tylko i za to obdarzył ją szerokim, szczerym uśmiechem, który wraz z jego spojrzeniem wyrażał, jak bardzo Marshall doceniał jej obecność.
    — Możemy się zamienić, mądralo — zasugerował wesołym tonem, kiedy dostał poniekąd małą reprymendę. — Zobaczymy, czy weźmiesz na siebie tę odpowiedzialność i godnie zastąpisz mikser, co? — podpuszczał ją, jednocześnie nie przerywając intensywnego mieszania i dopiero kiedy Villanelle swym fachowym okiem oceniła, że masa miała odpowiednią konsystencję i nie było w niej nawet najmniejszej grudki, przestał. Miskę z ciastem oddał pod opiekę przyjaciółki, a sam wsparł się lędźwiami o kuchenną wyspę i odetchnął głęboko, mimo wszystko będąc chyba odrobinę zmęczonym tym wyrabianiem ciasta.
    — Ja cię chętnie dogonię z tym grzańcem, a nawet przegonię, ale wtedy nie będę ci mógł zagwarantować, czy wytnę pierniczki o akceptowalnych kształtach — powiedział szybciej, niż pomyślał, przez co szybko zakrył dłonią usta, ponieważ łatwo było się domyślić, o jakie kształty mogło mu chodzić i podejrzewał, że gdzieś w czeluściach Internetu na pewno można było znaleźć odpowiednie do tego foremki. — To znaczy, będę wycinał gwiazdki, choinki i bałwanki. Tak, miałem na myśli bałwanki. Czy pierniczki mogą mieć kształt bałwanków? Chyba częściej spotykane są choinki, prawda? — zaczął dopytywać, wpadając w nieco tylko nerwowy słowotok i zaraz, zgodnie z poleceniem Elle, zainteresował się grzańcem. Szybko opróżnił swój kubek, jakby dopijał letnią herbatę i uzupełnił naczynia, wypełniając je parującym napojem po same brzegi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A kiedy ty tak dobrze zapoznałaś się z rozkładem tej kuchni? — zażartował, widząc, że brunetka czuła się jak u siebie. — Chyba na moich trzydziestych urodzinach, co? Zdecydowanie muszę znowu zorganizować jakaś imprezę, albo chociaż małą posiadówkę. Zaprosiłbym ciebie, Jaime’ego i Charlotte. Myślisz, że znalazłabyś czas po świętach i Nowym Roku? — zagadnął niezobowiązująco, snując na głos luźne rozważania.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  165. Na ten moment Carlie nie chciała opuszczać Nowego Jorku, a chłonąć go z każdej możliwej strony. Nawet sobie nie zdawała sprawy z tego, jak bardzo można było tęsknić za miastem. Przeprowadziła się tutaj jakieś osiem lat temu, nie była pewna, bo nie liczyła tak dokładnie. Nie dziwiła się jednak swojej przyjaciółce, że chciałaby się stąd wyrwać. Ciągłe przebywanie w mieście miało swoje minusy. Było głośno, tłoczno, te wszystkie chemikalia, które chcąc nie chcąc, ale się wdychało… było tego całkiem sporo, a nawet nie skończyła wymieniać rzeczy, które przemawiały za tym, aby wynieść się z Nowego Jorku. Panna Hesford (no może już nie taka panna) stęskniła się zwyczajnie za miastem, które kochała i bardzo chciała, aby jej dzieci mogły się tu wychowywać. Ona sama pochodziła z Los Angeles, które w jej opinii było znacznie gorsze od Nowego Jorku. Z pewnością dzieciaki wyszłyby lepiej na tym, gdyby wychowały się gdzieś poza miastem w małej miejscowości, która była bardziej naturalna, ale nikt przecież nie zabraniał wyjeżdżać na weekendy, aby maluchy mogły bez stresu wybiegać się po sadach bez butów i nie bać się, że trafią na jakieś szkło rzucone w trawie, co byłoby w Nowym Jorku bardzo prawdopodobne.
    Choć już minęło sporo czasu odkąd Carlie została mamą i jeszcze więcej tego czasu minęło odkąd to Elle nią została, to rudowłosa momentami wciąż niedowierzała, że obie mają po dwójkę maluchów. Szczególnie, że przecież dopiero co się poznały na jakiejś imprezie, bawiły się w swoim towarzystwie, ich rozmowy kręciły się wokół przystojnych wykładowców, kolegów z roku i podobnych tematów, a teraz były takie… dorosłe. No w końcu w tym roku Carlie miała skończyć dwadzieścia siedem lat, choć miała wrażenie, jakby miała przynajmniej o siedem mniej i ani trochę nie czuła się, jakby właśnie zbliżała się do trzydziestki. Jakoś od siebie odsuwała tę myśl i nie pozwalała jej za bardzo się rozwinąć. Nie chodziło nawet o to, że boi się przekroczyć ten magiczny wiek, a po prostu ani trochę nie czuła się na tyle lat.
    — Jak będziemy obie miały więcej czasu to zorganizujemy sobie wycieczkę na Maui, mam w końcu tam dom. Jest ogrodzony, więc dzieciaki będą mogły sobie spokojnie biegać, plaża jest za oknem i nigdzie daleko nie trzeba będzie chodzić — powiedziała. To wcale nie był głupi pomysł i każdy był mile widziany. I mogły faktycznie kiedyś się zorganizować, aby tam polecieć na jakiś czas. Wygrzeją się na słoneczku, dzieciaki się wybawią za wszystkie czasy i każdy będzie zadowolony.
    — Oczywiście, że najbardziej tęskniłam za tobą. Nie wiem, jak w ogóle śmiesz w to wątpić — odpowiedziała ze śmiechem. No jakby to nie było oczywiste! Carlie kończyła akurat nakładać na twarz podkład i sięgała już po cienie oraz eyeliner, ale na moment przerwała, aby jeszcze upić trochę wina. — Wypiję dziś trochę więcej i będę ci zaraz mówiła, jak bardzo cię kocham. Ostatnio mam słabszą głowę. Zwalam winę na dzieciaki, popsuły mnie.
    Miała nadzieję, że nie wypije tyle, aby się upić do nieprzytomności, bo zupełnie nie o to jej chodziło w dzisiejszym wieczorze.
    — Co byś powiedziała na Maequee? Potańczymy, wypijemy dobre drinki i spędzimy dobrze czas. Ale chyba bilety trzeba kupić przed, nie wiem kto gra dziś, ale powinny jeszcze być jakieś wejściówki. Czekaj.
    Podniosła się i podeszła do fotela, na którym dość niezgrabnie rzucona była mała torebka i wyjęła z niej swoją kartę, którą podała Villanelle.
    — Wykup dwa bilety i stolik, ja dziś nam stawiam.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  166. Shay nie spodziewał się tutaj spotkać Elle, przyjaciółki Jaime’ego. Chociaż właściwie jak się okazywało Nowy Jork wcale nie był taki duży. Shay może nie przebywał tu jakoś specjalnie długo, ale niektóre spotkania były zaskakujące. Jak chociażby wpadnięcie na przyjaciela z dzieciństwa swoich chrześniaków w galerii handlowej czy na Villanelle w supermarkecie przy tabliczkach czekolady. I właściwie chyba nawet dobrze się stało; dziewczyna nie wyglądała najlepiej i może wypadałoby się temu bliżej przyjrzeć. No jasne, że nie musiała mu się zwierzać, opowiadać, co u niej i co się tak naprawdę dzieje w jej życiu, że zwykłe rozsypanie tabliczek czekolad przyprawiło ją o łzy. Ale zapytać zapytał. A może jednak Elle stwierdzi, że warto mu coś zdradzić, żeby poczuć się lepiej?
    Cóż, nie spodziewał się raczej odpowiedzi o PMS. Na te słowa Shay się wyraźnie zmieszał. Umawiał się z wieloma kobietami i przerabiał z nimi ten stan, ale one rzadko kiedy mówiły o tym na głos. Tymczasem Elle albo była po prostu taka pewna siebie, że mówiła o tym obcemu mężczyźnie, albo chciała go po prostu uspokoić i zapewnić, że nic się takiego nie dzieje i to w sumie normalne. Czy cokolwiek. Shay się nie znał.
    Pozbierali te nieszczęsne czekolady i odłożyli kartonik na miejsce. Moretti nie wiedział, co jeszcze mógł powiedzieć, a pytanie o to, czy wszystko w porządku wydawało się być całkiem niezłe. I się nie pomylił. Elle pokręciła głową, a potem faktycznie przyznała, że w porządku wcale nie jest. Spojrzał na nią smutny i zainteresowany jednocześnie. Nie potrafił pocieszać czy rozmawiać na jakieś wrażliwe tematy, ale może w tym przypadku mu się uda? Uda mu się tego nie spieprzyć? Oczywiście, że się nie znali z Elle właściwe w ogóle, ale... chciały jej pomóc. Tym bardziej, że była przyjaciółką jego chrześniaka.
    Kolejnych słów zdecydowanie się nie spodziewał. Taka młoda para, a już takie problemy? Co prawda wiedział, że do rozwodów najczęściej dochodziło wtedy, kiedy dzieciaki były jeszcze małe lub kiedy dzieci były już dorosłe i niestety małżeństwo Elle niestety w jedną z tych opcji się wpisywało.
    – Na pewno nie da się tego jakoś naprostować? – cóż, w końcu nie wiedział, co się działo w ich małżeństwie. Nie miał pojęcia, czym są spowodowane słowa Elle. Ale chyba nie chodziło o takie pierdoły, inaczej pewnie dziewczyna nie płakałaby w sklepie. – Wiesz co, może mógłbym ci poprawić jakoś humor – stwierdził, zastanawiając się nad tym. Nie chciał jej się wtrącać w życie, chociaż Elle sama mu wyznała, co się działo. Ale niekoniecznie chciała opowiadać więcej. Nie znali się, ale znali Jaime’ego. – Powiedz mi tylko, czy chcesz, czy masz teraz czas i czy posiadasz prawo jazdy?
    Wypad na tor wyścigowy zawsze był dobrą opcją, przynajmniej dla Shay’a . Lubił szybką jazdę, a tam mógł wyciągać niesamowite prędkości z samochodów, które to miejsce posiadało. Można tam było poszaleć. Co prawda było tam niebezpiecznie jednocześnie właśnie przez rozwijane przez wozy prędkości i trzeba było być ostrożnym i uważnym. Ciekawiło go, czy Elle zgodziłaby się na taki wypad. Może wcale nie była zainteresowana takimi rozrywkami? Teraz albo w ogóle?

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  167. Życie młodej Angielki choć też wywróciło się do góry nogami i to kilkukrotnie w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, to teraz czuła, ze jest na dobrej drodze, by wszystko sobie ułożyć. Czekało na nią jeszcze wiele wyzwań i to nie tylko tych związanych z macierzyństwem, czy nową relacją na jaką zdecydowali się z Marshallem. Miała lada moment wrócić do pracy, w której nie było jej przez dłuższy czas i miała to zrobić na pełnych obrotach, przy tym nadal będąc mamą niemowlęcia. Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że ją to przerażało, lecz to nie był dzień, w którym pozwoliłaby zaprzątać swe myśli tymi problemami. Wiedziała, że musi ostrożnie i pewnie stawiać kolejne kroki, by się nie potknąć i w porę uskoczyć przed zbliżającą się kłodą rzuconą pod nogi. Czekały ją jeszcze momenty zwątpienia, czy takie, gdzie będzie po prostu bezsilna, lecz wierzyła, że przy najbliższych da sobie ze wszystkim radę. Pierwszy raz od lat naprawdę w to wierzyła; wierzyła, ze nie jest sama, skazana wyłącznie na swą upartość i twardy tyłek.
    Teraz to na czym się skupiała to kobieta siedząca naprzeciwko niej, od której biła pozytywna aura, lecz tez jakaś niepewność. Nie znały się, a już na pewno nie tak dobrze jak każda z nich znał pewien wyspiarz. Ten fakt, jednak wcale nie stresował rudowłosej, raczej uspokajał, że nie było chyba opcji, by miały się jakoś nie dogadać, prawda?
    — Mnie zawsze nosiło — zaśmiała się w odpowiedzi, ponieważ nawet będąc w Anglii wyrywała się na pomniejsze podróże na której zabierała również brata. Southampton było bezpiecznym miasteczkiem, jednak zbyt spokojnym i ze zbyt małymi możliwościami, a ona chciała chłonąć świat, chciała się go nauczyć i czerpać z niego inspirację garściami. — Po ukończeniu studiów chciałam ruszyć w mała objazdówkę po Stanach, ale niestety wypadek na trasie pokrzyżował mi plany — skrzywiła się lekko, ale zaraz też wzruszyła ramionami, cóż teraz to mogła sobie co najwyżej placem pojeździć po mapie. Musiała po pierwsze podreperować budżet, a po drugie pamiętać o tym, że teraz podróż autostopem byłaby wykluczona ze względu na Aurorę. Nie mogła narażać córki na niepotrzebne niebezpieczeństwo, czy choroby.
    — Zgadzam się odkąd rodzice wyjechali zrobiło się odrobinę spokojniej —zrobiła minę niewiniątka, bo to nie tak, że ich nie chciała, ba!, pozwoliłaby im zostać jeszcze dłużej. Tylko no nie dao się ukryć, że mieszkała w kawalerce, dodajmy do tego łóżeczko, przewijak, biurko i trójkę dorosłych! Cóż robiło się tłoczno, ale i wesoło! Nie miała pojęcia o rozterkach Villanelle, bo i skąd? Mogła jedynie kierować się intuicją, która podpowiadała jej, że nie do końca kobieta była z jakiś względów zadowolona, ale z jakich? No nie jej przyszło zgadywać, bo aż tak się jeszcze nie znały. To jak odczytywanie książki w obcym dla siebie języku, cóż niby widzimy, ale jakie jest tego znaczenie?
    Beza wcale nie była malutka jak w większości kawiarni w centrum, a zajmowała dość sporą częścią deserowego talerzyka, co tylko poszerzyło uśmiech na ustach panny Lester. Ilość sosu malinowego mogła być większa, ale nie zamierzała na to narzekać tylko po wymieszaniu syropu w kawie zajęła się delektowaniem słodkości.
    — Ha! Prawda? Uwielbiam tę kawiarnię, a odkryłam ją tylko dlatego, że… — przerwała wpakowując sobie kawałek bezy do buzi, a widelczykiem wskazała jakieś miejsce za oknem. —… mieszkałam po drugiej stronie przez kilka dobrych lat — wyjaśniła z jakimś takim sentymentem, choć nie każda z chwil była warta zapamiętania z tamtego okresu.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  168. Pieczenie pierniczków przebiegło bez zarzutu, również ich kształty nie pozostawiały niczego do życzenia i Villanelle bez obaw mogła zabrać sporą porcję do domu. Jerome z kolei utwierdził się w przekonaniu, że mikser w kuchni nie był mu do niczego potrzebny i nie zamierzał doposażać się akurat w ten sprzęt, chyba że jego przyjaciółka miała w późniejszym czasie mimo wszystko wymyślić potrawę, której nie dadzą rady przygotować wyłącznie za pomocą siły jego mięśni. Tymczasem jednakże poradzili sobie doskonale, a reszta wieczoru upłynęła im na piciu gorącego grzańca i jedzeniu równie gorących, bo wyciągniętych prosto z piekarnika pierniczków.
    Okres świąteczno-noworoczny okazał się dla Marshalla przełomowy. Jego życie wykonało zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i to nie raz, a kilka razy, przy czym Jerome ani razu nie znalazł się w tym samym punkcie, jak nakazywałyby zasady i reguły rządzące matematyką. Zdawało się bowiem, że to, co się działo, było wbrew wszelkim zasadom i regułom, nie tylko tym opisującym świat, ale również tym, jakie ludzie powszechnie przyjęli, aby lepiej im się funkcjonowało i rzeczywiście, ktoś stojący z boku, kto obserwowałby jego zachowanie, mógłby je potępić. Czy jednakże miał z tego powodu jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Nie, ponieważ znał prawdę i wiedział, że postępował właściwie, a jednocześnie cały czas miał na uwadze, aby nikogo nie skrzywdzić w tym skomplikowanym równaniu, w które świadomie się wplątał i w którym nie było już żadnych niewiadomych.
    Co za tym idzie, miał Villanelle wiele do opowiedzenia. Święta i Nowy Rok tak bardzo go zaskoczyły, że nie był zbyt aktywny towarzysko, ale kiedy tylko okrzepł i oswoił się z zupełnie nową rutyną, skontaktował się z przyjaciółką. Wcześniej przejrzał lokalne wydarzenia i przez to umówił się z Villanelle pod jednym z wejść do Central Parku.
    Było sobotnie, wczesne popołudnie – Marshall celowo wybrał na godzinę ich spotkania szesnastą, tak by mogli spędzić ze sobą więcej czasu, a po atrakcjach, które zaplanował, powinni znaleźć jeszcze chwilę na wspólną kolację w pobliskiej knajpce, o ile Thea i Matty nie będą domagali się tego, aby ich mama wcześniej wróciła do domu. Tak o umówionej godzinie wypatrywał znajomej brunetki pośród licznych przechodniów i widać było, że humor mu dopisywał, co w ostatnim czasie było u niego bardziej niż częste. Pogwizdywał cicho, a także nucił pod nosem fragmenty różnych piosenek i kiedy wreszcie wypatrzył idącą ku niemu Elle, pomachał jej energicznie jeszcze z daleka.
    — Dzień dobry — przywitał się z uśmiechem, kiedy znalazła się dostatecznie blisko i najpierw w ramach powitania cmoknął ją w policzek, a później uścisnął krótko, acz mocno. Kiedy tylko się odsunął, leniwym krokiem ruszył alejką prowadząca w głąb Central Parku i uśmiechnął się do siebie na myśl, że o tej porze wciąż jeszcze było jasno. Dni stawały się coraz dłuższe, luty powoli dobiegał ku końcowi i choć nocami jeszcze pojawiały się przymrozki, to coraz częściej w powietrzu było czuć wiosnę.
    — Mam nadzieję, że ci się spodoba — odezwał się odrobinę tajemniczo, kiedy coraz bardziej oddalali się od ulicznego zgiełku. — W razie czego zawsze możemy przenieść się gdzieś indziej — dodał i posłał przyjaciółce lekki uśmiech.
    Po przejściu kilkudziesięciu kolejnych metrów ich oczom zaczęła ukazywać się wybrana na dziś przez wyspiarza atrakcja. Wolna przestrzeń w centrum parku została zajęta przez Wesołe Miasteczko w starodawnym stylu. Próżno było tutaj szukać głośnych karuzel, zderzających się ze sobą samochodzików czy innych kolejek. Już z daleka jednakże widoczna była charakterystyczna karuzela z figurami koni, budki z obiektami do zestrzelenia czy też zrzucenia, stoiska z napompowanymi helem balonami i watą cukrową oraz popcornem, a także wiele, wiele innych atrakcji, jakich na próżno było szukać w nowoczesnych parkach rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I jak? — zagadnął i przystanął, po czym zwrócił się przodem do kobiety i przyjrzał jej się z uśmiechem. — Może być, czy ewakuujemy się stąd i szukamy na dziś innego zajęcia? — dopytał, nie wiedząc, czy na pewno trafił w gusta młodej kobiety, choć dolatujący do tego miejsca zgiełk brzmiał obiecująco.

      [To ja, zgodnie z ustaleniami, pozwala sobie nieco nam przeskoczyć ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  169. Shay przyglądał się Elle z zaciekawieniem i lekkim smutkiem. Cóż, przecież on sam chciał mieć rodzinę. Życie trochę to zweryfikowało, ale czas jeszcze pokaże. Czy coś. W każdym razie, było mu przykro, że w jej małżeństwie się nie układało. Nie znał ich – Elle i jej męża – aby mówić rzeczy typu, że to na pewno rozwiążą, że muszą, że się kochają albo że powinna wziąć się wynieść i się z nim rozwieść. Może to chwilowe. Może to był ten moment w związku, który miał przetestować to, jak bardzo chcą ze sobą być? Miał pokazać, że w życiu jest ciężko i trzeba umieć ze sobą się porozumiewać?
    Moretti westchnął cicho, słysząc, że Elle nie wiedziała, co ma robić. Cóż się dziwić, gdyby posiadała taką wiedzę, to pewnie upadek tabliczek czekolad nie spowodowałby łez w jej oczach.
    Później zaś pokiwał głową.
    – Jasne, dzwoń – uśmiechnął się lekko. – A prawo jazdy ci się przyda na torze wyścigowym, na który chcę cię zabrać – zdradził jej.
    Nie chciał trzymać tego w sekrecie. Nie chciał bowiem, aby dziewczyna czuła się niepewnie, zmierzając w kierunku, w którym jechał Shay. Mogła mu nie ufać i kompletnie nie miałby jej tego za złe. Poza tym, miał nadzieję swoimi słowami rozbudzić ciekawość Elle jeszcze bardziej. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna już wcześniej bywała w takich miejscach i miał szczerą nadzieję, że nie i że to będzie jej pierwszy raz. A jeśli nawet była, to że dobrze jej się takie miejsce kojarzy i chętnie się z nim wybierze.
    Gdyby jednak Elle nie chciała z nim tam jechać, to zawsze mógł ją zabrać na trening na siłownię. Wysiłek fizyczny powinien jej choć trochę pomóc. Rozładować napięcie, negatywne emocje, uwolnić trochę endorfin czy coś.
    Shay zabrał kilka połamanych tabliczek czekolad, a potem skierował się do kas. Powiedział jeszcze Elle, że zaczeka na nią na zewnątrz. Mogła w tym czasie skontaktować się z kim trzeba.
    Moretti zapłacił za zakupy i wyszedł ze sklepu. Skierował się do swojego samochodu, aby wrzucić na tyle siedzenie czekolady. Rozejrzał się za dziewczyną, a kiedy ją dostrzegł, ruszył w jej kierunku. Uśmiechał się nawet lekko.
    – To jak? Gotowa?
    No, i nawet nie będzie musiała mu niczego mówić. Pewnie sama nie chciała o tym myśleć. A przynajmniej przez jeden moment. Shay mógł się domyślać, że głównie to zaprząta jej głowę. A skoro już się spotkali i Moretti możliwe, że znalazł sposób na poprawę jej nastroju… to dlaczego miałby jej tego nie zaproponować? Istniała szansa, że faktycznie uda mu się skupić uwagę Elle na czymś innym, weselszym. Będzie trochę gorzej, jeśli jednak przez te kłopoty nie będzie w stanie się dobrze bawić. Ale tym martwić się będą, jeśli faktycznie taka sytuacja będzie miała miejsce.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  170. — Ile krajów? Hm.. — zamyśliła się na chwile, by przypadkiem nie okłamać kobiety. Wetknęła kolejną porcję bezy do buzi, a gdy ją przełknęła uśmiechnęła się delikatnie wzruszając ramionami — Cóż nie za wiele, bo tylko Stany, Anglia z której pochodzę i jeśli liczą się wakacje z rodzicami to wypady do Włoch — niemal już zapomniała jak jako dziecko wylegiwała się na plaży w słońcu lub nie wychodziła z morza, aż do końca pomarszczyła jej się skóra. Rodzice mogli sobie pozwolić na wczasy w czwórkę, jednak nie zatrzymywali się w hotelach przy samej plaży, a raczej czymś co teraz nosiłoby miano Airbnb. Niemniej miała stamtąd same miłe wspomnienia i chętnie znów wyrwałaby się gdzieś gdzie słońce rozpieszczało, a nie zabijało duchotą jak w Nowym Jorku. Po ukończeniu studiów miała ambitny plan na objazdówkę po całych Stanach, lecz los bardzo pokrzyżował jej plany. Wypadek autobusy, w którym były także ofiary śmiertelne sprawił, iż nabawił się walce nie lekkiej fobii. Bała poruszać się samochodami, busami, czy nawet metrem, a jej jedynym środkiem transportu przez długie miesiące był czerwony rower. Nie chciała teraz nawet wracać myślami do tamtego czasu, który nie był też najlżejszym okresem w jej życiu.
    — Och zazdroszczę Los Angeles! Tak bardzo chciałam do niego dotrzeć — posmutniała trochę, ale cóż nie wszystko było stracone. Przezwyciężyła swe leki i może gdy Aurora odrobinę podrośnie będzie mogła opuścić Wielkie Jabłko na dłużej niż dzień. Z rosnącym uśmiechem słuchała opowieści o farmie świątecznych drzewek. Oczami wyobraźni widziała dokładnie to co prezentowały dawna filmy familijne o tej tematyce. Mo,że nie była jakąś wielka zapaloną fanka Bożego Narodzenia, lecz po tych ostatnich chyba zamierzała to odrobinę zmienić i to nawet nie ze względu na dziecko, ale… rodzinę. Miała rodzinę.
    — To może w przyszłe święta wybierzemy się razem z dzieciakami? Rory będzie nadal maleńka, ale no — zaśmiała się, bo roczne dziecko raczej za wiele nie będzie i tak pamiętać z tych atrakcji. Charlotte jednak wiedziała, że jest to ważne by budować wspólne wspomnienia, nawet jeśli ona i Marshall mieli być jednymi, którzy będą to aktualnie doceniać.
    — Niestety, później moje życie trochę się skomplikować — uśmiechnęła się jakby kwaśno, lecz nie zamierzała wgłębiać się z szczegóły. Nie znały się aż tak dobrze. Już to, że przyznała się do komplikacji było jakimś postępem. Zrobiła to chyba tylko ze świadomości, iż siedząca przed nią nieznajoma przyjaźniła się z mężczyzną, który stawał się częścią jej świata na stałe. — A dalej to hmm wymarzona praca i bum ciąża — zaśmiała się popiła trochę kawy, bo po bezie na talerzyku pozostały tylko drobne okruchy. — Może jak Aurora trochę podrośnie to wrócę do myślenia o dalszych podróżach — troszkę się rozmarzyła. Była teraz w takim dziwnym momencie swego życia, że z ręką na sercu mogła powiedzieć, iż niczego jej nie brakowało; ale jednocześnie wiedziała, że dopiero rozpościera zakurzone skrzydła i świat stawał dla niej, dla nich – całej trójki - otworem.
    Słysząc kolejne słowa kobiety roześmiała się w głos kręcą głową. Cóż sama była łasuchem, więc rozumiała ja bardziej niż tamta mogła przypuszczać.
    — Pewnie, gdyby studenckie zarobki mi na to pozwalały byłoby jak mówisz —przyznała, bo cóż teraz mogłaby sobie pozwolić na codzienne przesiadywanie w tej kawiarni, lecz wtedy? Och niestety. Pracowała w barze, w którym nie zarabiała głodowych stawek, jednak uczelnia oraz materiały pożerały znaczną część. — Aurora jest cudowna, ale tez daje popalić, co Cię będę okłamywać — zaśmiała się popijając kilka łyków kawy — Mam trochę czasu dla siebie, ale tylko dlatego, że Jerome bardzo mi pomaga i cóż myślimy o zatrudnieniu niani, bo dostać się do żłobka — wywróciła oczami i odetchnęła zrezygnowana. Poza tym nie przekonywało ją, by oddawać takie maleństwo obcym ludziom, którzy pod opieką mieli nie tylko jej córkę, ale kilkanaście innych.
    —Powiedz, że później jej łatwiej — spojrzała na nią z teatralną błagalnością.

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  171. — Teoretycznie mogłabym sobie zrobić wolne i pracować z domu, ale dobrze wiem, że nie będę w stanie zrobić za wiele z tymi widokami z okna, oceanem i słoneczną pogodą — powiedziała z uśmiechem. Nic nie stałoby jej na przeszkodzie, aby urządzić wycieczkę na Maui, ale przecież ledwo co dotarła do Nowego Jorku. Może jednak powinna tutaj chwilę posiedzieć zanim zdecyduje się na wyjazd znów dalej. Szczególnie, że musiała nieco poprawić swoje relacje z bliskimi, których tu zostawiła. Żadna relacja nie ucierpiała jakoś specjalnie, ale prawda była taka, że dawno się nie widziała z przyjaciółmi i po prostu chciała spędzić z nimi trochę czasu. — Ale może to nie byłoby takie głupie… Nie wiem, trzeba będzie pomyśleć i wykombinować wyjazd tam. Przecież tylko trzeba kupić bilety lotnicze lub zorganizować dla nas lot. Toż to żaden problem — dodała i wzruszyła lekko ramionami. Prywatny przelot zdecydowanie będzie dla nich wygodniejszy, a to nie było już problematyczne, aby zorganizować. Ale o wszystkim będą mogły podyskutować przy innej okazji. Najważniejsze, że był plan, aby faktycznie coś zrobić.
    — Udawajmy dziś, że nimi nie jesteśmy — poprosiła z cichym jęknięciem. Kochała swoje dzieci, ale to było męczące. Cholernie męczące. Ciągle coś chciały, trzeba było na nie bez przerwy uważać i wystarczyła sekunda do nieszczęścia. Zwłaszcza z Leilani miała problem, która lubiła psocić i robiła to niemal często. Wiedziała, że to była skóra w pełni zdjęta z ojca i nawet się nie dziwiła. Dziewczynka miała ciemne włosy, jak on i te same oczy. Nawet w podobny sposób mrużyła oczy, gdy coś kombinowała. Ciężko było za nią nadążyć. — Poza tym, poza tobą to ja nie chcę żadnej innej dziewczyny. Chyba ci to już mówiłam, nie? Z którą inną zrobiłabym sobie matching tattoos?
    Kawał czasu temu je robiły, ale Carlie naprawdę lubiła ten tatuaż. Jej jedyny w zasadzie, choć miała ochotę na coś małego i schowanego, aby nie można było od razu go dostrzec. I może w końcu to zrobi, a póki co ten, który miała razem z Elle w pełni jej wystarczał.
    Carlie nie miała nic przeciwko temu, aby być sponsorem dzisiejszego wieczoru. Szczególnie, że dość często się wymieniały i raz za wyjście płaciła ona, innym razem Elle. Niby rozumiała osoby, które chciały się rozliczać co do jednego centa, ale mimo wszystko to było czasami męczące, gdy robiły awanturę o brakującego dolara czy dwa. To było zwyczajnie męczące, choć takich osób w jej otoczeniu brakowało to miała co nieco z nimi wspólnego w przeszłości i zwyczajnie wolała trzymać się z daleka.
    — To pierwsze wyjście od dawna. Muszę wyglądać zajebiście dobrze. Ty już tak wyglądasz, więc to ja muszę dorównać tobie — odparła z uśmiechem — musisz mi pomóc wybrać sukienkę. Nie wiem, na jaką się zdecydować.
    Carlie przeszła do garderoby i wróciła z trzema sukienkami, które rzuciła na łóżko. Każda była krótka, ale nie wyzywająco krótka. Nieco przed kolano. Czerwona, czarna i w odcieniu butelkowej zieleni. Pierwsza na jednym ramiączku, druga na cienkich, a ostatnia była bez. Różniły się od siebie minimalnie. Jedna się trochę marszczyła, inna nieco błyszczała, a ostatnia była gładka.
    — Czy w ogóle coś innego? Dawno nigdzie nie byłam i nie wiem, co teraz jest modne.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  172. Shay ucieszył się, kiedy Elle zgodziła się na ten wypad. On sam dzisiaj się tam nie wybierał, ale taki wyjątek mógł zrobić. W końcu dużo czasu spędzał na torach wyścigowych. Mógłby właściwie pracować na jednym jako instruktor, ale nie miał już za bardzo na to czasu. I jako że bywał częstym gościem na tym torze tutaj, na obrzeżach Nowego Jorku, to nie będą musieli się martwić o miejsce czy rezerwację. Zawsze się coś znajdzie. No i też była w miarę wczesna godzina, więc też ludzi bywało mniej.
    – Nie martw się, przejdziesz małe szkolenie. Najpierw możesz pojeździć ze mną, żeby jakoś się przyzwyczaić. Co prawda co innego siedzieć na miejscu obok, a co innego za kierownicą, ale myślę, że ci się spodoba – uśmiechnął się do niej szeroko.
    Na pewno jazda na prawdziwym torze wyścigowym zapewni jej sporą dawkę adrenaliny.
    Spojrzał na nią i pokiwał głową. No, lepiej iść od razu, ponieważ faktycznie, jeśli teraz się nie zdecyduje, to możliwe, że już nigdy. Ale tego też przecież nie można było być pewnym, prawda?
    – To, co my będziemy robić tak, będzie bezpieczne – zapewnił ją. – Nie narażałbym cię na niebezpieczeństwo, spokojnie. Jesteś świeżakiem, w dodatku mamą, więc nie bój się, będzie dobrze.
    Później podał jej adres, pod jaki będą się kierować. Elle mogła jechać swoim samochodem za Shay’em, bo i po co zostawać auto pod sklepem. Moretti posłał jej jeszcze jeden uśmiech, taki zachęcający, a potem wrócił do swojego wozu. Wkrótce pojechali przed siebie.
    Shay spoglądał w lusterka, obserwując czy dziewczyna jedzie za nim. Tak, wciąż się kierowała we wskazanym kierunku. Jeszcze nie zrezygnowała.
    Droga na tory wyścigowe zajęła im sporo czasu, ale w końcu mogli zaparkować przed ogromnym budynkiem. Wysokie, potężne trybuny, wysokie wejście i ryk silników. Ach, wspaniale!
    Shay wysiadł z samochodu i podszedł do Elle.
    – Jak się czujesz na ten moment? – zapytał. Domyślał się, że krew w jej żyłach już teraz mogła płynąć szybciej ze względu na klimat, jaki można tu było z łatwością wyczuć.
    Tak naprawdę Moretti nie mógł się doczekać momentu, w którym to właśnie Villanelle usiądzie za kierownicą. Wiadomo, nie pozwoli jej tak od razu jeździć z wysoką prędkością, ale samo miejsce może różnie na nią oddziałać. No i też chciał bezpieczeństwa. Dla niej i dla siebie też.
    – Jeszcze nie wiem, jakie będziemy mieli auto do dyspozycji, ale na pewno coś… naprawdę ciekawego – spojrzał na nią dość tajemniczo.
    Kolekcja wyścigowych aut, przerobionych pod różne wyścigi, była naprawdę spora. Shay tylko nie wiedział, który samochód będzie wolny. Ach, takie nieprzerobione wozy prosto z produkcji również się tutaj znajdowały.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  173. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 23 marca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  174. Każdy ruch związany z prowadzeniem auta wykonywał mechanicznie. Właściwie zdawał się nawet nie dostrzegać tego, co działo się przed nim. Pogrążony we własnych myślach, co jakiś czas delikatnie kręcił głową, by przywołać się do porządku i przypomnieć sobie, że przecież prowadzi ważącą ponad tonę maszynę, a siedzenie pasażera zajmuje jego największy skarb. Choć nic się nie stało, mimowolnie wyrzucał sobie, że jeśli skrzywdziłby Elle, skrzywdziłby cały swój świat. Nie od dziś myślał w ten sposób, kochał przecież żonę nad życie, ale w takich chwilach jak ta uświadamiał to sobie ze zdwojoną mocą.
    Posłał ukochanej delikatny, właściwie ledwie widoczny uśmiech i odetchnął z nieskrywaną ulgą. Tak bardzo pragnął przytulić swoje dzieci, poczuć ich niepowtarzalny zapach i przyjemne ciepło… Potrzebował czegoś, co potwierdzi, że nie stracił również ich. Sama świadomość, że są u teściów… Cóż, to było za mało i wydawało mu się, że Elle to rozumie.
    Oczywiście nie chciał, żeby obchodziła się z nim jak z jajkiem, to nie tak, że wraz ze śmiercią Tilly zawalił się jego świat, choć w pewnym sensie rzeczywiście tak było, mimo że wmawiał sobie, iż jest inaczej.
    — Tylko to chciałem usłyszeć — odparł szeptem i delikatnie drżącą ręką uniósł dłoń Elle do ust, żeby musnąć wargami jej wierzch. — Elle… — zaczął, słysząc jej kolejne słowa. Urwał i wydał z siebie ciche westchnienie, a zatrzymawszy się na czerwonym świetle, obrócił głowę w kierunku brunetki i uważnie przyjrzał się jej twarzy. Miał wrażenie, że była jeszcze bledsza, niż pod kamienicą, w której mieszkała Tilly, ale niewykluczone, że to rozszalała wyobraźnia podsyłała mu takie obrazy. To był jedyny powód, dla którego się zawahał: nie chciał denerwować Elle jeszcze bardziej w obawie, że wydarzy się coś złego. Wiedział, że jest przewrażliwiony, żona nie raz i nie dwa mu to wypominała, ale nie potrafił tak po prostu pozbyć się tego ze swojej głowy. Po tym, co przeszli, trudno winić go za to, że się martwił. Nie tylko o Elle zresztą… — Nie chcę, żeby było między nami dziwnie. Żebyś naginała się do czegoś, czego nie chcesz tylko dlatego, że… — kolejny raz urwał i zagryzł wargę, starając się dobrać odpowiednie do sytuacji słowa. — Nie mówię o tym konkretnym przypadku, ale tak ogólnie. To jest… Cóż, życie. Codziennie ktoś umiera, a ktoś inny z tego powodu przeżywa żałobę. To nie jest powód, żeby mi uskakiwać — stwierdził i posłał żonie przygaszony uśmiech.
    Pokiwał głową, gdy zapewniła go o swoim wsparciu. Wiedział o tym. Wiedział, że cokolwiek się wydarzy, będzie mógł na nią liczyć i ta świadomość trzymała go w ryzach. Gdyby Elle przy nim nie było, gdyby kilka przecznic stąd nie było ich dzieci… Niewykluczone, że egzystencja Arthura zakończyłaby się równie szybko, co jego siostry.
    Ale miał dla kogo żyć i nie brał pod uwagę scenariusza, w którym skończyłby jak Tilly.
    — Wiem. Kocham cię — odparł, ściskając mocniej jej dłoń i nie odrywając spojrzenia od jej oczu.
    Słysząc za samochodem dźwięk klaksonu, szybko przeniósł wzrok na światła, które zmieniły się na zielone i ruszył.
    — Wygląda, jakby ich nie było — odezwał się, zatrzymawszy auto na podjeździe. Wysiadł, spoglądając w okna domu rodziców Elle. — Chyba mogliśmy najpierw zadzwonić — mruknął, wykrzywiając usta w grymasie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  175. — Oczywiście, że czuję! — odparł ochoczo i aby nie pozostać gołosłownym, głęboko wciągnął powietrze i celowo zrobił to tak mocno, by jego klatka piersiowa wyraźnie się uniosła. Następnie z dobrze słyszalnym świstem owo powietrze wypuścił i uśmiechnął się błogo; wyczuwalny chłód był rześki i przyjemny, a nie przeszywający do szpiku kości. Kiedy zaś rankiem Marshall wychodził do pracy, miejskie ptaki ochoczo koncertowały i wyspiarz mógł tylko domyślać się, co było za miastem, gdzie można było uświadczyć więcej fauny i flory.
    — Nie mogę się już doczekać cieplejszych miesięcy i długich dni — dodał, kiedy spokojnym krokiem ruszyli we wskazanym przez niego kierunku. Kto jak kto, ale Jerome Marshall był niezwykle łasy na słońce i nie można było się temu dziwić, kiedy wiedziało się, że ten konkretnie mężczyzna pochodził z Barbadosu. Jesień oraz zima były dla niego wyjątkowo dokuczliwe i choć biologicznie mężczyźni lepiej znosili niskie temperatury niż kobiety, a nawet chętniej w nich przebywali i nie tolerowali gorąca, tak Jerome, z racji miejsca swojego urodzenia, wyłamywał się z tego schematu i jego organizm, przystosowany do radzenia sobie z wysokimi temperaturami oraz dużą wilgotnością powietrza, średnio radził sobie z minusowymi temperaturami i utrzymaniem ciepłoty ciała.
    — Nie martw się, to naprawdę nic strasznego — odparł i odpowiedział jej również wesołym spojrzeniem. — Po prostu nie wszyscy lubią takie atrakcje — dodał i lekko wzruszył ramionami, a im bliżej celu się znajdowali, tym uważniej obserwował przyjaciółkę. Wyłapał moment, w którym Villanelle zorientowała się, co też działo się dzisiaj w Central Parku i uśmiechnął się szeroko, kiedy spostrzegł, jak duży entuzjazm to w niej rozpaliło.
    — Wygląda więc na to, że trafiłem w dziesiątkę, mała — zażartował i znacząco poruszył brwiami, będąc dodatkowo rozbawionym przez użycie nowego pseudonimu Elle, który nabrał swojego niepowtarzalnego znaczenia podczas pieczenia pierniczków, przez co Marshall miał go używać chętnie i często. Zauważył, że brunetka ledwo powstrzymała się przed wyrwaniem do przodu i przez to roześmiał się wesoło, a kiedy kobieta dodatkowo wspomniała o wacie cukrowej, jego śmiech tylko przybrał na sile. Wszystko to dlatego, że widok tak uradowanej Villanelle i jemu sprawiał dużą radość; po ostatnich wydarzeniach należało im się trochę beztroski i dobrej zabawy, prawda?
    Chcąc spełnić prośbę kobiety, Jerome nadstawił ku niej ramię, tak by mogła je ująć, co pozwoliłoby im na obranie wspólnego kursu na stanowisko z watą cukrową. Wyspiarz nie wątpił, że tych stanowisk będzie tutaj więcej, niż jedno, o czym świadczył nie tylko dolatujący do ich nozdrzy zewsząd zapach, ale i plączące się wokół dzieciaki, które trzymały w dłoniach patyczki z zatkniętymi na nie różnobarwnymi chmurkami. Nie brakowało tych różowych oraz niebieskich, a także żółtych i nawet zielonych!
    — Skąd taki pomysł? — powtórzył za nią, kiedy już przyglądali się mijanym po drodze atrakcjom i rozglądali się wspólnie za watą cukrową. Zajadając ją, mogli obmyślić plan i zdecydować o kolejności odwiedzanych stoisk. — Uznałem po prostu, że przyda nam się trochę rozrywki. No i czy tu nie jest uroczo? — spytał z rozbawieniem, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo, które w jego ustach mogło zabrzmieć co najmniej osobliwie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  176. Shay również liczył, że dzięki wizycie na torze wyścigowym Elle przestanie na chwilę myśleć o tym, co ją dręczyło. Chciał jej pomóc. Może też pomoże jej to oczyścić głowę i spojrzeć na swoją sytuację z innej perspektywy? Jemu to pomagało, ale oczywiście nie na każdego takie same rzeczy będą działać tak samo.
    Mężczyzna spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej. Wyjaśnił jej, na czym polegała wizyta na torze wyścigowym. Nie trzeba było bawić się w żadne polisy, a umowy pojawiały się, jeśli ktoś chciał częściej korzystać z torów. Jakieś karnety i te sprawy, o które wypytywali go niedawno Jaime i jego przyjaciel – Jerome (no, ci to dopiero byli podjarani po swoich „jazdach”).
    – Dostajemy auto, którym jeździmy. Możemy sobie wybrać, zakładając, że jakiś będzie wolny. To znaczy ten, którego chciałabyś prowadzić. Jest tam całkiem spory wybór – później roześmiał się, słysząc, że Elle jeździła na automacie. – Nie martw się, samochody z automatycznymi skrzyniami biegów też są.
    Później ruszyli w drogę. Właściwie Shay też czuł lekkie podekscytowanie, że zabierał Elle na tor wyścigowy. Chciał jej pokazać, jak to wygląda i żeby sama doświadczyła tego uczucia, jakie ogarniało człowieka, znajdując się w takim miejscu. Okej, nie każdy mógł się cieszyć takimi rzeczami, wiedział, że pewnie istniała masa ludzi, którzy nie chcieliby robić tego, co oni będą. Ale liczył, że Elle będzie bardzo chętnie uczestniczyła w tym wszystkim.
    I na szczęście się nie pomylił; na miejscu dziewczyna przyznała, że jest podekscytowana i przerażona. Cieszył się, że podekscytowanie wchodziło w grę.
    – Ferrari, lambo i coś zupełnie innego – odpowiedział, uśmiechając się szeroko. – Kto wie, może mają tu też samochód, którym zawsze chciałaś się przejechać. Chodź za mną – ruchem głowy nakazał jej iść za sobą.
    Pokonali drogę dzielącą ich od parkingu do głównego wejścia. W środku Shay podszedł do takiej jakby recepcji. Już go tam bardzo dobrze znali, więc dodał jedynie, że Elle była z nim i zapytał, czy jakiś tor jest wolny, na jak długo i jakie auta mieli do dyspozycji. Mieli wszystkiego pod dostatkiem. Jak Moretti się spodziewał – nie było tutaj dużo ludzi o tej porze.
    Shay spojrzał na Elle i uśmiechnął się.
    – Już od dzieciaka interesowałem się samochodami. Potem jako nastolatek jeździłem samochodami w tajemnicy przed rodzicami jeszcze nim zdobyłem prawo jazdy. Zaciekawiłem się torami, znalazłem takie w Miami. Po przeprowadzce nie przestało mnie to interesować i znalazłem to oto miejsce – wyjaśnił. Nie przestał jeździć na torach nawet po wypadku, który przecież mocno go wtedy sponiewierał. – W każdym razie, masz do wyboru kilka modeli.
    Shay wymienił jej samochody, które były w tym momencie dostępne. Było to kilka właśnie ferrari, lambo, ale też chevroletów czy fordów mustangów – klasyków jak i tych nowszych.
    – Proponuję najpierw wybrać samochód do „normalnej” jazdy niż do driftów. Chodźmy dalej.
    Zeszli niżej do garaży, w których stały te wspaniałe samochody. Elle miała całkiem spory wybór. I nie musiała przejmować się kosztami zabawy w tym miejscu.
    – Aha, i nie przejmuj się skrzynią biegów – uśmiechnął się szeroko.

    [Ona taka elegancka na tym zdjęciu, a tymczasem u nas... :D wiesz, to na pewno musi wyglądać mega :D]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  177. — Wierz mi na słowo, że ciężko jest zrobić cokolwiek, gdy przed sobą mam widok na ocean — odpowiedziała. Ale z drugiej strony, gdyby człowiek już się przyzwyczaił to może i pracowanie z domu byłoby łatwiejsze. Carlie jednak wiedziała, że nieważne, ile czasu spędziłaby na Maui nie przyzwyczaiłaby się do tych widoków i co chwilę stawałaby się rozproszona. Nawet w swoim biurze czasami łapała się na tym, że rozpraszał ją widok Nowego Jorku. Miała całkiem ładny widok na panoramę miasta i zdarzało się, że po prostu czasami gapiła się przed siebie zamiast pracować, ale zazwyczaj starała się szybko wracać do pracy, aby nikt się jej nie czepiał i nie upomniał. Była w końcu dorosła i potrafiła się zająć pracą. — Jeszcze się pytasz! Pewnie, że zapragnęłabym wspólnych wakacji i mam nadzieję, że uda się nam je wspólnie zorganizować. Wiem, że przy dzieciakach może być ciężko, ale jakoś damy sobie radę. W końcu kto, jak nie my, prawda?
    Wiele się w życiu pozmieniało, odkąd obie zostały mamami i choć Carlie jeszcze te parę lat temu nie podejrzewałaby, że mogłyby nimi być to teraz już nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Może, gdyby nie poznała odpowiednich ludzi to nie byłaby w tym miejscu, w którym jest teraz, ale nie mogła chcieć niczego lepszego. Pora była jednak na moment zapomnieć o tym, że obie miały mężów i dzieci, a obudzić w sobie te studentki, które wlewały sobie tequilę prosto do gardeł z butelki.
    — Uważam, że trzydziestka to nowa dwudziestka, a dwudziestka to nowe lata nastoletnie i tak dalej… Po prostu się dziś bawmy. Dzieci są bezpieczne, nic im się bez nas nie stanie na jedną noc i popołudnie, bo zakładam, że nie wyrwiemy się z łóżka przed południem — powiedziała z uśmiechem. Niejako miała na to nadzieję, jakkolwiek to brzmiało i wcale nie chciała, aby umierały przez ból glowy i suchość w ustach. Liczyła na nic więcej jak na dobrą zabawę. — Nie ma żadnej mowy o usuwaniu tatuaży. Może trzeba będzie tam kiedyś wrócić… ten tatuażysta wcale nie był taki zły — zaśmiała się. Pamiętała go całkiem dobrze i to, jak bezczelnie podrywał je obie, ale wszystko było zachowane w granicy smaku i nie był nachalny.
    — Gorące mamuśki w twojej okolicy — zaśmiała się. Ale taka była prawda. Wciąż młode, ładne i zgrabne, więc gdzie tu było chociaż małe kłamstwo? — Dziękuję, ale wiesz, że ty też jesteś niczego sobie, prawda? — rzuciła z uśmiechem i puściła oczko przyjaciółce. Obie zdecydowanie miały w sobie to coś i należało je dziś pokazać.
    Zaczekała na decyzję przyjaciółki. Sama też najbardziej szła w stronę zielonej kiecki bez ramiączek. Była ona nieco odważna, ale w końcu do odważnych świat należy, a dziś przyda im się trochę tej odwagi.
    — W takim razie zielona. Wracam za dwie minuty.
    Jak powiedziała, tak też zrobiła i była po chwili gotowa. Teraz nie zostało im nic więcej jak dokończyć wino, zrobić pamiątkowe selfie zanim nie będą w stanie utrzymać telefonu i zamówić taksówkę.
    — To, jak gotowa na niezapomnianą noc pełną przygód w Nowym Jorku? — zapytała, gdy wróciła i przystanęła przy komodzie, na której stały perfumy i wybrała jedne ze swoich ulubionych.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  178. Na Barbadosie panował klimat równikowy wilgotny. Rytm zmieniających się czterech pór roku Jerome kojarzył z Francji, gdzie mieszkali jego dziadkowie od strony mamy, natomiast zapoznał się z nim dokładnie i odczuł na własnej skórze dopiero w Nowym Jorku.
    — Tęsknię — zgodził się z przyjaciółką. — Ale lubię też nowojorską wiosnę i lato. Bardziej wiosnę, niż lato — poprawił się po chwili namysłu i posłał Villanelle leki uśmiech. — Lato w takiej metropolii jak Nowy Jork jest nieco uciążliwe. Jest duszno i brakuje cienia, w którym można by się kryć, a wszystkie te betonowe powierzchnie tylko odbijają ciepło i sprawiają, że człowiek ma wrażenie, że jest zewsząd atakowany przez gorąc — zauważył. — Brakuje mi oceanicznej bryzy. Brakuje ocienionych, zielonych miejsc — mruknął i lekko wzruszył ramionami. Lato w mieście było specyficzne, a w pewien sposób także uciążliwe, przez co Marshall skłaniał się ku wiośnie. Lubił ten szczególny czas, kiedy przyroda budziła się do życia; kiedy pąki na drzewach wręcz wybuchały i zdawało się, że działo się to w przeciągu jednej nocy.
    — Nie wiem, jak ty, ale ja mam czas do białego rana — odparł z rozbawieniem, choć podejrzewał, że do aż tak późnych – a może lepiej byłoby powiedzieć, wczesnych? – godzin wesołe miasteczko nie funkcjonowało. W przeciwieństwie do przyjaciółki, nie musiał wracać do dzieci… chociaż. Wiele się w jego życiu zmieniło, odkąd miał okazję spokojnie i szczerze porozmawiać z Elle. Zmieniło się na lepsze, jeśli wspomnieć ich rozmowę podczas pieczenia pierniczków, ale wyspiarz wierzył, że jeszcze przyjdzie czas na wymienianie się wydarzeniami z ostatnich miesięcy. Póki co, zamierzał skupić się na brunetce oraz tym, by zaserwować jej odpowiednią dawkę rozrywki. Stąd kroczył raźnie u jej boku i zaśmiał się dźwięcznie, kiedy tylko kobieta powiedziała, że trafiał w same dziesiątki. Właśnie na tym zależało mu tego dnia, więc mimowolnie bardziej się wyprostował i wyżej uniósł podbródek, przez co wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
    Gdy brunetka wskazała kierunek, pośpieszył za nią.
    — Zauważyłem. Pewnie dlatego, że takie wesołe miasteczka to coraz większa rzadkość… — powiedział, a w miarę tego, jak mówił, jego głos cichł, ponieważ brunet uświadomił sobie, jak to mogło zabrzmieć i do jakich konkluzji to prowadziło. — Czy to oznacza, że jesteśmy starzy? — spytał z udawanym przestrachem i spojrzał na przyjaciółkę, a jego oczy pozostawały szeroko rozwarte. — Ty może jeszcze nie — zauważył, pamiętając, że Elle była o kilka dobrych lat od niego młodsza. — Ale ja na pewno i muszę to sobie zrekompensować. Poproszę dwie waty cukrowej, największe, jakie pan ma. I koniecznie różowe — podkreślił, kiedy przystanęli przed wybraną przez Villanelle budką. Oczywiście, że wspomnianą rekompensatą miała być wata cukrowa – musiał dbać o swoje wewnętrzne dziecko, prawda? I nic nie mogło zrobić tego lepiej, niż ogromna porcja niesamowicie słodkiej, różowej waty cukrowej. Nie był to smak, który towarzyszył mu przez całe dzieciństwo. Watę cukrowa jadał rzadko; właśnie przy takich okazjach jak ta, kiedy na Barbadosie, w okolicach jego rodzinnego Rockfield, pojawiało się objazdowe wesołe miasteczko.
    Nie minęło dziesięć minut, a już trzymali w dłoniach patyki z kulkami waty cukrowej większymi, niż ich głowy. Jerome palcami wolnej dłoni odrywał kolejne kawałki i pakował je sobie do buziu. Czuł przy tym, że jeszcze chwila i cały będzie się kleił od cukru.
    — Smakuje? — zagadnął, kiedy przełknął i spojrzał na Elle z uśmiechem. Sam dawno nie jadł niczego tak dobrego, nawet jeśli tym sposobem miał sobie obrzydzić słodycze na kolejny miesiąc.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  179. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 29 maja Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  180. [Dzień dobry! Dziękuję bardzo za miłe słowa pod kartą. Nie ukrywam, że tak się rozkochałam w tym moim chłopie, że już jedną notkę mam napisaną (która nic nie wyjaśnia, ale to w sumie równie ciekawe :D) i pewnie lada dzień pojawi się na blogu ;)
    Jestem chętna na kolejny wątek, jak najbardziej. Jednak nie jestem w stanie wymyślić nic sensownego dla naszej dwójki. Może Alexander mógłby się zaopiekować dziećmi Villanelle raz na jakiś czas? Mimo jego postury nie dość, że kocha dzieci, to uwielbia w tego dzieciaka się zamieniać ;)]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  181. [No ja myślę, że możnaby zrobić coś w stylu, że gdyby został sam z dzieciakami któryś raz z kolei, to mówiłby do syna Elle, że ma nadzieję, że nie wyrośnie na takiego chłopa jak on, żeby sobie nie zniszczył życia i pewnie wtedy by się dowiedziała :D Co ty na to?
    Jeśli Ci pasuje, to daj znać czy zaczniesz, czy zacząć :)]

    Alex

    OdpowiedzUsuń