🎝 Tom Odell - Heal 🎝
Take my mind
And take my pain
Like an empty bottle takes the rain
And heal, heal, heal, heal
Nie mógł otworzyć oczu.
Przecież jeszcze chwile temu żartowali, śmiali się, a teraz… Teraz siedział z wielką dziurą w pamięci. Coś się wydarzyło, ale w tej chwili jego zamroczony umysł nie mógł rozpoznać, co w zasadzie się stało. Jak przez mgłę pamiętał wydarzenia z ostatnich godzin. O ile się nie mylił wracał z rodzinnej imprezy. Jednej z wielu, które rodzina Brighton lubiła sobie urządzać. Zwłaszcza w okresie letnim, kiedy pogoda nadawała się do tego, aby siedzieć na dworze i popijać chłodne drinki czy wyciągnięte prosto z lodówki piwo. Kto jak wolał. I w zasadzie cały dzień spędził tak samo jak co roku o tej samej porze - przyjechał nad ranem, pomagał przy gotowaniu, bo kto jak kto, ale akurat Tyler miał dość dobrą rękę do gotowania i ostatecznie pilnował, aby nie przypiekło się mięso czy warzywa. Najmłodsza dzieciarnia się bawiła dalej w ogrodzie. Strzelali z pistoletów na wodę, chowali się gdzie popadnie i po prostu dobrze bawili. Dorośli, spoglądając raz na jakiś czas na swoje pociechy, siedzieli przy ogromnym stole. dyskutując na przeróżne tematy. Unikając oczywiście takich, które mogłyby wywołać niepotrzebną kłótnię i całą imprezę szlag by trafił.
Tylko tyle było z jego wspomnień. Czemu i jak się tutaj znalazł nie potrafił odpowiedzieć. Czuł, że coś cieknie mu po twarzy, po wystawieniu języka poczuł na nim metaliczny posmak i już wiedział, że to jest krew. W pewien sposób go to orzeźwiło - jakby nagle dostał zastrzyku energii. Gwałtowne poderwanie się było błędem, po chwili wszystko zaczęło go boleć i mógł przysiąc, że z każdej strony czuł ból. Otworzenie oczu zajęło mu dłuższą chwilę. Po pierwsze musiał przyzwyczaić się do dymu i ciemności. Oczy piekły go niemiłosiernie, ale to nie to było teraz ważne. W pierwszym odruchu spojrzał na miejsce pasażera, ale te okazało się puste. Minęła dłuższa chwila zanim zobaczył przednie okno, a raczej jego brak.
— Aggie... Agnes.
Tak jak się obawiał - jego głos wcale nie sprawił, że siostra mu odpowiedziała. Wciąż walczył z pasem bezpieczeństwa, który nie chciał puścić. Wydawało mu się, że mija kilka minut, a tak naprawdę nie zajęło mu to więcej niż minutę. Wszystko działo się teraz w spowolnionym tempie, powoli wyszedł z samochodu, który z przodu ani trochę nie przypominał mercedesa do którego wsiadał zaledwie półtorej godziny wcześniej. W końcu wygrał walkę z upartym pasem bezpieczeństwa, odsuwając od siebie również poduszkę powietrza. Gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że nie powinien się ruszać, że na pewno pogarsza swój obecny stan. Szok pojawił się chwilę później, adrenalina pulsowała w żyłach, a ból odszedł jak za machnięciem różdżki. Nie czekał dłużej tylko od razu wysiadł z samochodu. Po pierwszym kroku niemal upadł, złapał się jednak w ostatniej chwili drzwi auta. Przeszedł ledwie kilka kroków. Opadł na kolana, czując jak asfalt zdziera mu skórę. Ten ból był jednak niczym w porównaniu z tym co działo się wewnątrz młodego mężczyzny. Jak podniósł głowę zobaczył drugie auto, wgniecione w jego, a także w barierki. Wyglądało to jakby samochody były złączone ze sobą w dziwnym uścisku.
Minęła dłuższa chwila zanim dostrzegł w aucie mężczyznę. Jego widok zadziałał na Tylera niczym czerwona płachta na byka. W tej chwili nie było bólu, nie było niczego, była tylko ich dwójka. Brighton poderwał się na równe nogi, na tyle szybko na ile pozwalało mu na to ciało, i od razu zmierzył w jego kierunku. Jeszcze zanim doszedł, mężczyzna otworzył drzwi od swojego auta i najpierw wystawił głowę, aby wypluć z ust krew. Jak tylko dopadł do winnego całego zamieszania, złapał za koszulkę i siłą wyciągnął z auta. Czuł od niego alkohol, a gdyby lepiej się przyjrzał na miejscu pasażera dostrzegłby butelkę niedopitego Jacka Danielsa, a raczej jego resztki, które wylały się przy zderzeniu. Emocje wzięły nad nim górę, a pięść zmierzyła się z twarzą nieznajomego. Jedno uderzenie wystarczyło w zupełności. Odrzucił go od siebie, nie przejmując się jego losem. Odwrócił się, chcąc odnaleźć siostrę, lecz zanim zdążył zrobić kolejny krok przed oczami zrobiło się całkiem ciemno.
Ostatnie co zobaczył to światła zatrzymującego się niedaleko samochodu.
***
Tym razem uniesienie powiek okazało się o wiele łatwiejsze, ale wciąż było wyzwaniem.
Dźwięki jeszcze do niego nie docierały, w zasadzie niewiele co do niego docierało. Wciąż pamiętał wieczór u rodziny za Nowym Jorkiem, gdzie wszyscy się świetnie bawili. Pamiętał jak Natalie bawiła się ze swoim synkiem, mamę śmiejącą się przy margaricie i ojca, który opowiadał swoje ojcowskie dowcipy. Więc co to było za miejsce?
Głosy docierały do niego z opóźnieniem, ale w końcu je rozróżnił. Mama i tata. I ktoś jeszcze, a tego głosu zupełnie nie znał. Przełknął, a raczej próbował, przełknąć ślinę. Miał zupełnie sucho w ustach i jedyne o czym teraz marzył to szklanka zimnej, orzeźwiającej wody. Nim zdążył coś powiedzieć poczuł na czole czyjąś dłoń. Po otwarciu oczu dostrzegł zaszklone oczy mamy.
— Kochanie, tak się martwiliśmy — powiedziała drżącym, niepasującym do niej głosem. Wciąż czule głaskała go po czole, policzku i nie potrafiła ukryć łez. Otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale prędko zostało mu przerwane. — Cii, nie mów. Nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. Odpoczywaj, kochanie.
— Agnes — wydusił w końcu spoglądając na nią w błagalny sposób. Coś jednak pamiętał, niewiele, ale jednak. — Gdzie moja siostra?
Nie doczekał się odpowiedzi. Marion zaczęła płakać, tak jak nigdy wcześniej. Głośno, żałośnie. Tyler nigdy wcześniej nie słyszał, aby płakała w taki sposób. Wzruszała się często, bo przecież nie była zrobiona z kamienia. Ten płacz był jednak czymś zupełnie innym, nieznanym. Drzwi do sali nagle się otworzyły, jednak Marion nie odsunęła się od Tylera nawet na krok.
— Dobrze widzieć pana z powrotem między nami — odezwał się nieznany mężczyzna. Był około czterdziestki, ubrany w biały kitel i jasnoniebieską koszulę z dopasowanym krawatem. W dłoni trzymał niewielką latarkę, a na jego twarzy gościł lekki uśmiech. — Nazywam się Scott Perri, jestem lekarzem.
Nim przeszedł do dalszego odpowiadania na nieme pytania Tylera, wykonał kilka podstawowych badań. Te miały za to odpowiedzieć jemu na pytania czy wszystko z pacjentem jest w porządku. A raczej czy będzie.
— Muszę przyznać, że ma pan naprawdę sporo szczęścia. Poza złamanymi dwoma żebrami i lekkim wstrząsem mózgu nic się nie stało. I wkrótce stanie pan z powrotem na nogi.
Zanotował coś, zaznaczył i znów skupił całą swoja uwagę na mężczyźnie.
— Musi pan odpoczywać, dużo. Minie jeszcze trochę czasu zanim będzie mógł pan opuścić szpital, ale jesteśmy na dobrej drodze. Najważniejsze, że się pan obudził i…
— Gdzie moja siostra? — przerwał ostro spoglądając mu prosto w oczy.
To pytanie pojawiło się już kilka razy od momentu, gdy mężczyzna się obudził. Chciał wiedzieć tylko co jest z Agnes. Rodzice unikali odpowiedzi, na czas badań był sam z lekarzem, więc musiał wiedzieć. Na pewno coś musiał wiedzieć o jego młodszej siostrze. Scott Perri westchnął bezgłośnie, podchodząc znacznie bliżej łóżka Tylera.
— Proszę pamiętać, że Agnes jest pod opieką najlepszych specjalistów, którzy robią wszystko co w ich mocy, aby się obudziła. Zamartwianie się teraz jej nie pomoże, tak jak szukanie winnych czy obwinianie siebie. Pańska siostra to twarda sztuka, a takie wcale się tak łatwo nie poddają. Nie mogę w tej chwili udzielić więcej szczegółów, ale zadbam, aby był pan na bieżąco. Rodzice z pewnością również panu ich udzielą. Prosze odpoczywać, słuchać się pielęgniarek i mamy. One chcą tylko jak najlepiej.
— To obietnica? — prychnął spoglądając na lekarza z wyzwaniem. Z samym Tylerem nie było wcale źle, w zasadzie poza tym, że czuł się otępiony lekami nic mu nie dolegało. Pewnie, żebra były złamane jednak i one za kilka tygodni się znowu zrosną i będzie w porządku. Jeśli za kilka dni badania będą tak samo dobre, jak dziś, to go wypiszą. Nie wiedział tylko czy Agnes też wyjdzie za kilka dni. Może u niej minął tygodnie, miesiące zanim się przynajmniej obudzi. — Nie jestem swoją matką, nie musi mi pan mydlić oczu fałszywymi zapewnieniami.
— Nic takiego nie robię, panie Brighton — odpowiedział szczerze — chcę dla pańskiej siostry wszystkiego co najlepsze, a to właśnie tutaj dostaje. Jest młoda, ma silny organizm. Trzeba dać jej tylko czas.
***
Minął tydzień.
Siedem długich dni bez żadnych zmian. Tyler na własne życzenie wypisał się już trzeciego dnia od wypadku, choć powinien spędzić tam jeszcze kilka dodatkowych dni. Nie umiał zasypiać z chorymi pacjentami za ścianą, ani tym bardziej ze świadomością, że kilka pięter dalej leży jego siostra. Zupełnie sama i bezbronna. Rodzice nie mogli przy niej wiecznie siedzieć. Pielęgniarki i lekarze ich wyganiali, każdy potrzebował odpoczynku, a Tyler gdy mógł przychodził, kiedy nie było nikogo innego obok. Jednak i jego obecność zawsze została bardzo szybko wykryta, więc nawet nie pół godziny po przybyciu pielęgniarki odprowadzały go już do jego sali.
Wypisanie się ze szpitala przyniosło pewną ulgę. Nie był otoczony dookoła sterylnością, która zaczynała doprowadzać go do szału. Miał swoje mieszkanie, swoje łóżko i był na swoim. To tutaj czuł się wystarczająco dobrze, choć nikomu tego nie mógł, ale noce spędzał bezsenne z mokrymi od bezradności oczami i myślami, które krążyły tylko i wyłącznie wokół Agnes. Kiedy po raz kolejny nie było żadnej odpowiedzi, a lekarze wzruszali ramionami Brighton wiedział, że nie będzie mógł dłużej wytrzymać w tym mieście. Zaczynał się tu dusić. Zaczynało brakować mu przestrzeni. Brzmiało to idiotycznie, bo przecież Nowy Jork był ogromnym miastem, a mimo to było tu ciasto. Było mu tutaj źle. Przychodził do Agnes codziennie, każdego dnia i za każdym razem słyszał to samo.
— Przykro mi, ale nie mogę panu powiedzieć niczego nowego. Stan Agnes się nie poprawia, być może potrzebuje jeszcze czasu. Minął dopiero tydzień. Niektórzy budzą się ze śpiączki po wielu miesiącach. Ona się nie podda, jeśli wy się nie poddacie.
Najważniejszą informacją było to, że jej mózg wciąż pracował. Nie doszło do jego śmierci, więc była nadzieja. Nadzieja na to, że dziewczyna w końcu się obudzi. Tyler może i na medycynie się nie znał, ale po tych wszystkich serialach i filmach, które oglądał - a te przecież musiały choć trochę bazować na prawdziwym działaniu ludzkiego organizmu - wiedział, że jeśli dojdzie do śmierci mózgu nie ma już ratunku. Myśl, że z Agnes może być jak w przypadku innych ludzi, którzy budzili się po miesiącach ze śpiączki, w jakiś sposób podtrzymywała go na duchu.
Nie potrafił jednak usiedzieć na miejscu, a decyzja o wyjeździe do Chicago była bardzo spontaniczna. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek trafi z własnej woli do tego samego miejsca z Jessie. Tą sama Jessie, która wylała w barze na niego piwo, z którą nie potrafił się dogadać i która działała mu na nerwy bardziej, niż ktokolwiek inny. Wyjazd do Chicago przyniósł ze sobą masę zmian. Zrezygnował z wygodnej posady w banku, pierwszy raz w swoim życiu wziął kredyt i podjął się prowadzenia biznesu, na którym się kompletnie nie znał. Dla Tylera to jednak nie był problem, bo miał pomoc, a Max okazał się być naprawdę dobry w te klocki. Kupił dość spory lokal od mężczyzny, który wcześniej prowadził tam kawiarnię i zajął się sprzątaniem. Lokal wymagał ogólnego remontu, a praca tam pomagała Tylerowi zapomnieć o wszystkich przykrych wydarzeniach. Nawet jeśli musiał zrezygnować z pracy fizycznej, bo nie zagojone żebra dawały o sobie znać, to miło było uciec do papierkowej roboty i wypełnić wszystkie potrzebne dokumenty. Start baru Aggie wcale nie był taki zły. Jasne, wiedział aż za dobrze, że potrzebuje sporo czasu, aby wbić się na rynek, ale miał nadzieję, że z czasem mu to wyjdzie na zdrowie. Od początku też było wiadome, że ten bar nie jest tylko dla niego. Nazwa sama mówiła za siebie, to było… Tyler nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby już nigdy więcej nie usłyszeć śmiechu siostry, ani nie wyjść z nią do kina, gdzie rzuciliby popcornem w ludzi, którzy zbyt głośno rozmawiali. Na otwarcie przyleciało sporo osób z Nowego Jorku, a i tak najbardziej zależało mu na obecności rodziców i Lisy, z którą przez ten cały czas utrzymywał kontakt i była ona jego połączeniem z życiem w Wielkim Jabłku. Długo sądził, że zostanie w Chicago na zawsze. Albo przynajmniej na kilkanaście miesięcy, dopóki sytuacja bardziej się nie ustabilizuje. Nic bardziej mylnego. Ledwie kilka tygodni po wyjechaniu, stał z powrotem na lotnisku w rodzinnym mieście i czuł, że w końcu jest w domu.
Wrócenie do rzeczywistości nie było łatwe. Powrót do starych znajomych nie był łatwy, chyba nie umiał tak po prostu na nowo być starym Tylerem. Jego poprzednia wersja nie doświadczyła nigdy tak silnych emocji, które towarzyszyły mu teraz, gdy siostra wciąż była w szpitalu. Nadal nie było zmian, a choć nie chciał, to z każdym mijającym dniem coraz bardziej tracili nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek będą mogli z dziewczyną porozmawiać. Cała rodzina Brightonów była sfrustrowana, nie wiedzieli czasem jak się zachować w swoim towarzystwie. Rozmowy z lekarzami nie przebiegały pomyślnie, nie potrafili się cieszyć ze zwykłych rzeczy. Nikogo nie cieszył wygrany mecz ulubionej drużyny sportowej, nowy sezon serialu czy większa wypłata. Te drobne rzeczy, które dawniej przynosiły radość teraz były zupełnie niczym. Bar w Chicago pod czujnym okiem Maxa dobrze sobie radził, ten w Nowym Jorku również dawał radę. Tyler w końcu ogarnął się tu z nim na tyle, aby zatrudnić pracowników i samemu móc od niego odpocząć, aczkolwiek nigdy nie spodziewał się, że stanie za ladą będzie tak przyjemne. Do tej pory zwykle to on zamawiał drinki i je jemu robiono, a role nagle się odwróciły i to było… czuł się z tym dobrze. Wieczorna praca dawała mu w kość, a jako właściciel miał naprawdę masę obowiązków na głowie. Było mu o tyle łatwo, że ojciec się przyłączył i oficjalnie był współwłaścicielem. Jemu też należały się zmiany w życiu. Jedynie Marion nie była w pełni zadowolona z ich wyboru, ale nie odzywała się nawet słowem, gdy rozmowy schodziły na temat baru.
Miesiące minęły mu w dziwnym zawieszeniu.
Był niby obecny, ale nie do końca. Wciąż najbardziej zależało mu na tym, aby Agnes wróciła do zdrowia i tylko na to czekał. Nie potrafił teraz myśleć o mężczyźnie, który spowodował wypadek. A było wiadome, iż to była jego wina. We wrześniu mieli się wszyscy dowiedzieć co się z nim stanie, jakie poniesie konsekwencje tego, że wsiadł za kółko po alkoholu. Po naprawdę długich sesjach do Tylera dotarło, że to co się stało nie było jego winą, o co długo się obwiniał. A teraz miesiące po wypadku wreszcie przestał i nie dało się ukryć, że zrzucenie tej odpowiedzialności z jego ramion, okazało się być naprawdę przyjemnym uczuciem.
***
— Wszystkiego najlepszego, mała.
Dokładnie trzydziestego września przekroczył próg sali Agnes. Jak zawsze leżała na łóżku, przypięta do maszyn. Włosy jej znacznie urosły, twarz wciąż była blada i nieobecna. Postawił jej ulubione piernikowe babeczki obok, które zamierzał za nią później zjeść. Był chwilowo tutaj sam. ojciec utknął na uniwersytecie, a mama w kancelarii, a nikt przecież nie chciał, aby w dzień swoich urodzin była sama.
— Skończyłaś dwadzieścia pięć lat, wiesz? — odezwał się odgarniając z jej twarzy włosy. Uśmiechnął się blado i przysiadł na przeznaczonym do tego krzesełku obok. Cieszył się, że jest sam. Przynajmniej będzie mógł z siebie wszystko wyrzucić i nikt nie będzie nad nim sterczał. — Zawsze myślałem, że będziemy świętować nasze urodziny razem. Tak jak co roku, pamiętasz? W twoje dwudzieste pierwsze urodziny zabrałem cię do tego klubu, który zawsze ci się podobał. Bardzo chciałaś tam pójść, a nad ranem wracaliśmy do domu niemal na czworaka. Rodzice mieli z nas wtedy niezły ubaw. A jak dwa lata temu polecieliśmy do Hiszpanii? Tak zupełnie na spontanie, w środku roku? Musimy to jeszcze koniecznie powtórzyć. Tęsknie za tobą, Aggie. Wszyscy za tobą tęsknimy. I nie zostawimy cię samej. Dzień po wypadku sobie obiecałem, że nigdy nie pozwolę ci odejść i będę walczył o ciebie do samego końca, wiesz? Mama i tata też będą, chociaż widzę, że zaczyna im brakować sił. Mi powoli też, ale nie mogę się poddać. Masz przed sobą całe życie, wiesz? Wszystkim jest ciężko, tobie pewnie najbardziej. Ale nie możesz się poddać, mała. Musisz walczyć, musisz chcieć do nas wrócić. Lekarzom brakuje pomysłów, nie wiedzą co robić i jak ci pomóc. Mówią, że wszystko wygląda w porządku, badania wychodzą bez zarzutu, a ty… ty wciąż się nie budzisz. Nie wiem czemu tak jest, ale musisz w końcu do nas wrócić, Aggie. Z kim mam śpiewać Don’t Stop Believin’? Tylko ty potrafiłaś najgłośniej i najlepiej to śpiewać ze wszystkich. Albo kto będzie ze mną tańczył na dachu auta do Eye Of The Tiger? Pomyślałaś o tym, gdzie ja znajdę takiego drugiego kompana? I nie zapominaj, że wciąż mi wisisz koncert Guns N’ Roses, mała. Tym razem to na twojej głowie spoczywają bilety, pamiętasz, Sweet child of mine? Wróć do mnie, Aggie. Nigdy nie zależało mi na tobie bardziej, niż teraz. Po prostu do mnie wróć.
Delikatnie ujął jej dłoń w swoje i mocniej ścisnął. Zupełnie jakby ten uścisk miał sprawić, że za chwilę otworzy oczy i wszystko wróci do normalności. Wiedział doskonale, że jednak tak nie będzie. Opuścił głowę na dół, nie chcąc aby przypadkiem gdyby ktoś tu wszedł, dostrzegł na policzkach mężczyzny świeże łzy. Trudno było go do takiego stanu doprowadzić, ale w ostatnim czasie brakowało mu na wszystko sił i jego siostra leżąca tutaj, nie ruszająca się od miesięcy… tego było wszystkiego zbyt wiele. Chciał się na nowo cieszyć życiem, tak jak wcześniej. Chodzić z przyjaciółmi do barów, nie przejmować się zbytnio życiem i żyć jak przed wypadkiem. Obawiał się tylko, że gdyby spróbował to wszyscy zaczęliby źle patrzeć. Miał przecież siostrę w śpiączce, jak mógł się bawić, śmiać do bólu brzucha? Nie mógł przecież, nie gdy Agnes wciąż nie wykazywała żadnej poprawy i… i przerażała go myśl, że może nigdy jej się jej nie poprawić.
Przetarł rękawem twarz, aby zetrzeć z niej łzy. Zostawił na rękawie koszuli mokre plamy, ale to było ostatnie czym się przejmował. Zanim się odezwał odczekał chwilę. Przełknął ślinę, chcąc się pozbyć tej typowej chrypki, która zawsze się pojawiała po płaczu.
— Nie chcę kłamać, ale jest kurewsko źle Agnes. I wiem, wiem, że to nie twoja wina. To wina tego skurwiela, tylko i wyłącznie. Zniszczył nam wszystkim życie, a tobie… tobie odebrał niemal wszystko. Wróć do nas, pokaż wszystkim, że jesteś silniejsza, niż mówią. Udowodnij, bądź uparta tak jak zawsze jesteś. Tylko nas nie zostawiaj, bo sobie, kurwa, nie dam bez ciebie rady.
Odetchnął nieco głębiej, aby uspokoić przyspieszony oddech. Potrzebował wszystko z siebie wyrzucić, a tego było jeszcze całkiem przecież sporo. Tylko czy powinien jej mówić takie rzeczy w urodziny? Zadręczać takimi słowami, kiedy potrzebowała wsparcia od najbliższych? Pokręcił głową, pozwolił aby kilka łez spłynęło wolno po policzku zatrzymując się na kilkudniowym zaroście, którego nie zdążył ogolić i najpewniej nie zrobi tego przez kolejne kilka dni.
— Gram na gitarze, wiesz? Nauczyłem się specjalnie dla ciebie. Drogo mnie to kosztowało, ale teraz… obudź się to ci zagram. Zagram ci moja mała, co tylko będziesz chciała. I nawet zaśpiewam. Tylko… tylko do mnie wróć. Tylko tyle chcę.
***
— Dobrze mu tak! Powinien już dawno zdechnąć.
— Tyler, błagam cię! — odkrzyknęła Marion. Wyglądała… źle. Od miesięcy chodziła w dresowych ubraniach, rozciągniętych i w złym rozmiarze. Kobieta opadła na krzesło chowając twarz w dłoniach. Działo się w ostatnich miesiącach tyle złego. Żadne z nich nie potrzebowało więcej problemów. Musieli sobie wreszcie poukładać wszystkie sprawy, a to wcale nie pomagało.
Wzięła głęboki wdech, odrzucając od siebie gazetę z artykułem o mężczyźnie, który w maju spowodował wypadek, a wczorajszego ranka został znaleziony w swoim mieszkaniu z mózgiem na ścianie. Pewnie, nie współczuła mu. Tylko co jej było po jego samobójstwie? Czy zwróci jej to córkę? Nie. Poukłada im w życiu? Również nie.
— Bronisz go? Tak samo jak bronisz swoich klientów, bo mogą sobie na to pozwolić, bo mają pieniądze? Zabił Agnes. Zasłużył na to, aby umrzeć!
Nie widział, aby jeszcze kiedykolwiek tak prędko podniosła się ze swojego miejsca. Dopiero kiedy poczuł uderzenie na policzku z lewej strony, dotarł do niego sens słów, które właśnie wypowiedział. Nie wiadomo kto był w większym szoku. On, bo własna matka do uderzyła czy kobieta, bo wypowiedział takie, a nie inne słowa.
— Nigdy więcej nie waż się tak o niej mówić — wycedziła przez zęby, nawet nie ukrywając łez — nigdy, rozumiesz? Ona żyje, ona żyje! Wynoś się. Wynoś się stąd!
— Mamo… przepraszam, nie chci…
— Tyler wyjdź! Nie.... nie mogę teraz…
Ten tydzień był dla nich szczególnie stresujący. Spędzili ostatni dzień września w szpitalu z Agnes, aby następnego dnia się dowiedzieć, że najprawdopodobniej dziewczyna już się nie obudzi. Lekarz wyraźnie dał im znać, aby zaczęli przygotowywać się do pożegnania z nią i zakończenia wszystkich spraw, bo niewiele mogą już zrobić w tej sytuacji. Tego wszystkiego było stanowczo zbyt wiele. Byli rozdrażnieni, wściekli na siebie i wszystkich dookoła. Nerwowa atmosfera psuła wszystko. Nie panowali nad swoimi słowami czy czynami. Podszedł do kobiety i bez słowa ją przytulił. Z początku chciała się wyrwać, jednak w końcu uległa.
— Wiem, że ona żyje, mamo. Wiem to. Przepraszam. Nie powinienem tak mówić. — Powiedział cicho całując ją w czubek głowy i mocniej obejmując. Musieli się teraz wspierać. Zwłaszcza teraz, kiedy wychodziło na to, że czekał ich jeszcze gorszy czas, niż dzień po wypadku, kiedy wszystkiego się dowiedzieli. — Ona do nas wróci. Nie może nas zostawić.
Mężczyzna, który doprowadził do wypadku nigdy nie zapłaci za to co zrobił. Z tego co kojarzył Tyler zostawił żonę z dwójką niewiele młodszych od niego dzieci, a to oni teraz przez resztę życia będą się męczyć z faktem, że ich ojciec wsiadł do auta po pijaku i że to z jego winy młoda, pełna życia dziewczyna leży bez cienia życia w szpitalu. Ale nawet jego śmierć nie zwróci im przecież Agnes. A gdyby się dało, Tyler sam wykończyłby go swoimi własnymi rękami.
— Nie mogę jej stracić, Tay — powiedziała cicho drżącym głosem — miała tyle planów…
— I je wypełni, mamo. Wiesz, że tak będzie. Dajmy jej jeszcze trochę czasu.
***
10.10.2018
Wrócił do mieszkania jakoś po pierwszej w nocy. Potrzebował odpocząć po dniu, który w większości spędził w barze. Środy były dniem dostawy, więc najbardziej był w ten dzień zajęty. Trzeba było wszystko rozpakować, rozliczyć się z dostawcą i rozłożyć. A jak na złość Katie się rozchorowała, więc tego dnia był tylko sam z Samuelem, a mieli dość zajęty wieczór i ledwo wyrabiali z zamówieniami. Z ulgą wszedł do mieszkania, wziął ciepły prysznic i padł do łóżka. Był też wdzięczny Zachariaszowi za to, że w ciągu dnia i wieczorem ogarnął dla niego Shadow, choć prędzej spodziewał się tego, że zwyczajnie ją komuś podrzucił. I najpewniej była to Hannah, która ze swoim psem pewnie nie miała nic przeciwko temu, aby zabrać dodatkowego czworonoga na spacer po parku. Okej, mieszkali daleko od siebie, ale od czegoś istniała komunikacja miejska, prawda? Poza tym to nie było ważne. Grunt, że Shadow gdy wrócił nie domagała się żadnego spaceru i grzecznie poszła za nim do sypialni, gdzie ułożyła się na swoim posłaniu i zasnęła jeszcze przed nim.
Spał spokojnie… przez jakieś dwie godziny. Dopiero kiedy poczuł jak ktoś nim potrząsa otworzył oczy. I pierwsze co zobaczył to rozczochrane włosy rudego i to, że trzyma telefon przy uchu.
— Czego ty do cholery chcesz? — wymamrotał zaspany i jeszcze nie do końca ogarniając co się w zasadzie dzieje. Chyba nie tak wyobrażał sobie pobudkę. — I z kim ty rozmawiasz?
— Tak, pani Brighton już nie śpi — odpowiedział wciskając telefon pod nos Tylera — to twoja mama. Kazała cię natychmiast obudzić, a ja… — przerwał mu Mr. Nugget który uznał, że środek nocy to dobra pora, aby zacząć piać.
— Przysięgam, że zrobię z niego rosół — mruknął pod nosem odbierając telefon.
— Ani się waż! To nasze, NASZE, dziecko Tyler! Nie wolno! — odkrzyknął — no szybciej. Nie wiem skąd twoja mama ma mój numer, ale ty nie odbierałeś, więc...no szybko!
Przysiadł sobie na końcu łóżka najwyraźniej nie mając zamiaru odejść, bo chciał wiedzieć co takiego Marion od Tylera chce, że dzwoni po jego przyjaciołach w środku nocy! Odebrała mu przynajmniej godzinę snu, chyba sobie zasłużył, aby wiedzieć, prawda?
Tyler usiadł na łóżku, naciągając na siebie kołdrę, bo jakoś nie uśmiechało mu się, aby Zachariasz zobaczył go tak jak go stworzono i przyłożył telefon do ucha. Nawet nie zdążył się odezwać, kiedy słowa mamy zaczęły szybko do niego docierać. Tyler nie odezwał się nawet słowem. Zerwał się z łóżka, już nie przejmując tym, że Zachariasz może cokolwiek zobaczyć, i podbiegł do komody z której wyciągnął ubrania naciągając je na siebie w pośpiechu.
— Stary, weź zainwestuj w gatki, bo ci widać! — krzyknął odwracając głowę, ale na to Tyler nawet nie odpowiedział. Chyba nawet zacytował Osła ze Shreka, ale w tej chwili Tyler nie był wcale tego taki pewien. Jakby nie patrzeć to oglądali tę bajkę chyba z milion razy w ostatnim czasie, a teksty wbiły im się na dobre do głowy. — Gdzie ty idziesz?
— Agnes… nie wiem, muszę jechać do szpitala. Nie czekaj ze śniadaniem, kochanie — odpowiedział i w pełni już ubrany podszedł do przyjaciela aby ująć jego twarz w dłonie i pocałować w czoło. — Kocham cię, rudowłosa. Czekaj na mnie, bo wrócę.
I zostawił Rudego w swojej sypialni, najwyraźniej nieco zmieszanego i wstrząśniętego tym co właśnie się wydarzyło. Tyler zgarnął po drodze kluczyki, a parę minut później siedział już w swoim samochodzie. W nocy nie było tak wielkich korków jak rano czy popołudniu, a na miejscu był już dwadzieścia minut później. W recepcji chyba nawet nie musiał się przedstawiać, znali go przecież tam aż za dobrze. Popędził od razu na odpowiednie piętro, już nie zwracając uwagi na to, aby odpowiednio się ubrać i założyć fartuch i ochraniacze na buty, to było teraz już zbędne i nie chciał. Na miejsce przybył pierwszy, jeszcze gdy rozmawiał z mamą była w domu i sami szybko się ubierali, aby przyjechać do szpitala. Jednak gdy dotarł pod salę Agnes drzwi okazały się być zamknięte, a okno zasłonięte.
Miał już tam wejść na siłę, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanął Scott Perri. Lekarz, który miesiące temu leczył Tylera, a teraz także jego siostrę. Nie potrafił odczytać z jego twarzy niczego. Był jak zamknięta księga i w tej chwili Tyler bardzo żałował, że nie umie czytać w myślach. Cudownie byłoby wiedzieć co się wydarzyło w sali Agnes i czy wszystko z nią w porządku.
— Czy ona… co z Aggie? Doktorze?
— Zaczekajmy na twoich rodziców. Wszyscy przy tym powinniście być — odpowiedział kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny, a to nie był dobry znak. W przeciągu tych kilku sekund przeszło mu przez myśl tyle rzeczy; od najlepszych po najgorsze, ale to jednak te najgorsze się go trzymały. Słyszał jak mu mówi, że przez noc stan Agnes się pogorszył i niestety, ale pożegnała się z życiem. A oni teraz będa pogrążeni w żałobie.
— Nie… nie zgadzam się na to.
— Na co? Tyler, nie możesz tam wejść. Nie możesz! — krzyknął powstrzymując go szarpnięciem przed wejściem do środka. Okazało się, że miał całkiem sporo siły w sobie. O wiele więcej, niż Brighton sądził, że ma. — Nie możesz.
Szarpnął się, jednak bezskutecznie.
— Odeszła, prawda? Już jej nie ma.
Nie uzyskał odpowiedzi. Było już wiadome z czym tak bardzo chciał poczekać lekarz. Lepiej powiedzieć wszystkim na raz o śmierci dziecka, niż rozmawiać z każdym pojedynczo. Scott nie powiedział też niczego więcej, poza tym, ab Tyler poszedł razem z nim do jego gabinetu, gdzie zaczekali też na resztę. W przeciągu trzydziestu minut Marion i Mark pojawili się na miejscu. Tyler nawet nie odezwał się słowem, kiedy weszli do gabinetu. Oni też drżeli na samą myśl o tym dlaczego zadzwonili do nich w środku nocy. Zajęli swoje miejsca. Kątem oka Tyler widział, że jego mama drży i czeka na najgorsze słowa, które za chwilę miały przecież paść z ust lekarza.
— Czy nasza córka umarła, panie Perri?
Tyler nie spodziewał się usłyszeć tego pytania z ust ojca, a jednak padło. I nie tylko jemu przez myśl przeszło to, że stracili Agnes naprawdę. Przełknął ślinę odwracając też wzrok od nich wszystkich. Czuł, że robi mu się słabo. Chciał zwymiotować i odejść. Nie mógł tego słuchać. Był jednak zadziwiająco spokojny. Może te miesiące przygotowały go na to, aby usłyszeć te wieści? Pierwsze słowa, ta medyczna formułka, zupełnie nie docierała do Tylera. Słyszał medyczne terminy, których nie rozumiał, jakieś wyjaśnienia, a z kolei te nie mówiły mu zupełnie nic. Zresztą czy to było ważne? Jego siostra najpewniej nie żyła. Martwe ciało stygło kilkanaście metrów od nich, a oni tu siedzieli jak gdyby nigdy nic i czekali na usłyszenie potwierdzenia czarnych myśli. Świetnie, prawda?
— Domyślam się, że telefon w środku nocy mógł państwa niepokoić, ale sami prosiliście o informację o jakimkolwiek zmianie stanu Agnes, a dziś… Jestesmy zdania, że Agnes niedługo do nas wróci na dobre. Po raz pierwszy od miesięcy dała znak życia i… I oczywiście mogą ją państwo zobaczyć. Prosiłbym pamiętać o tym, że to dopiero początki i będzie… nie będzie tak jak mogą państwo tego oczekiwać. Proszę się przygotować na to, że może zająć kolejne miesiące, aby wróciła do swojego poprzedniego stanu.
Wszyscy zamilkli. Tyler upuścił na podłogę kluczyki, którymi się bawił i spoglądał z niedowierzaniem na lekarza. Poderwał się jako pierwszy ze swojego miejsca. Niemal wpadł na ścianę, kiedy wybiegał z gabinetu. Zignorował pielęgniarkę, która za nim krzyknęła coś o bieganiu po szpitalu, a chwilę potem stał już pod drzwiami od sali swojej siostry. Minęła chwila zanim tam wszedł, ale gdy tylko przekroczył próg dało się wyczuć zmianę. Nie było tej dziwnej atmosfery, która zwykle mu towarzyszyła, kiedy tu przebywał. Po paru sekundach podszedł do siostry i chwycił jej dłoń.
— Wróciłaś do mnie, mała. Tak jak mówiłem, że wrócisz — wyszeptał cicho i złożył krótki pocałunek na jej czole. — Wróciłaś.
I jak na potwierdzenie, szczupłe palce blondynki lekko ścisnęły jego i wszystko wróciło na swoje miejsce.
Tytuł: Albert Espinosa, w roli Agnes występuje Hannah Murray, a w roli Mrs. Brighton Sarah Jessica Parker Do napisania notki natchnął mnie ich wysyp, a także brak czasu i weny na odpisy, he. Sama nie wiedziałam jak ona się skończy, bo aż do końca nie byłam pewna co się stanie z Agnes. Zobaczymy na ile ten stan się utrzyma. Serdecznie buźki lecą w stronę Czarnego Jeźdźca, która sprawnie sprawdziła przecinki i dopilnowała, aby to miało sens. Każdemu kto dotarł, aż tutaj ślicznie dziękuję za przeczytanie i daję od siebie wirtualne uściski i ciasteczka, brać póki gorące! A gdyby ktoś był zainteresowany, jaki Tyler był przed wypadkiem, to zapraszam do jednej, niepowtarzalnej i nieczytanej notki z maja i jego wyjazdu do Las Vegas. Obiecuję, że jest tam o wiele weselszy, niż tutaj!Ciekawostka: wyszło mi równo 4848 słów notki > pewnie bawi to tylko mnie, ale chciałam się tym smaczkiem podzielić. ♥
Prawda. W Vegas było o wiele weselej niż tutaj. Aczkolwiek w Vegas nie było Mr. Nugget, który tutaj odegrał kluczową rolę, nie? Zaczął piać, ponaglając Tylera, aby ruszył cztery litery :D Ja się bardzo cieszę, że ta notka powstała, serio. Pokazuje Tylera w zupełnie innym świetne niż dotychczas. Zawsze wesoły, pełen optymizmu i w ogóle, a teraz taka tragedia go spotkała. Nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak trudne to musiało dla niego być i z jakimi emocjami musiał się borykać. Najgorszy jest taki stan niewiedzy, bo jeszcze wszystko może się zdarzyć, można się na coś nastawić z myślą o tym, że może być zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że teraz wszystko będzie zmierzało ku dobremu i Agnes w końcu wybudzi się ze śpiączki i wróci do brata. Ponadto Zachariasz chce przedstawić jej dziecko jego i Tylera :D
Ponadto czuję się zaszczycona, że zostało wspomniane o Jessie, chociaż z wiadomych względów bym się jej tutaj nie spodziewała (ta wariatka wszędzie się wciśnie, no!), ale i tak rudowłosa księżniczka z telefonem od Mrs. Brighton wygrała wszystko. Po tym fragmencie wiedziałam, jakiego można spodziewać się zakończenia. I się nie pomyliłam, łii!
Sprawdzanie przecinków to nic, serio. Bardziej jestem dumna z Twoich akapitów <3
W każdym razie: świetna notka! I oby więcej takich (ale już ze zdrową i obudzoną Anges) :D
♥♥♥♥♥
UsuńNie wiem czy mogę tu coś więcej napisać, bo dajesz mi cholero tyle wsparcia, że nie wiem. Znosisz te jojczenie, ja wiem że to męczące, patrzysz na przecinki i czy słowa brzmią logicznie, a na koniec obsypujesz mnie takimi cudownymi słowami. <3 Na razie Aggie się powoli wybudza, a co będzie potem... zobaczymy. Nie wybiegam zbytnio naprzód myślami, co się będzie działo z Tylerem zmienia się w ułamku sekundy i co chwilę mam inne plany, te gorsze oczywiście. I miałaś rację z tym, że kurczak ukradnie cały show. Tay jednak z niego zrobi rosół. :P
Buźka. ♥
Notki zazwyczaj kontempluję w ciszy, ale...
OdpowiedzUsuńMam taką ochotę przytulić Tylera jako autorka, że aż mi się zachciało płakać. A ciężarnej Olci w ogóle serce by pękło i trochę żałuję, że nie mamy żadnego wątku, bo ona by się nim chętnie zaopiekowała. Rly.
A ciasteczka bierę bez mrugnięcia okiem, o.
I oby w następnej noteczce Tyler był bardziej znośny :D
PS związek rudego, Tylera i kurczak to absolutne złoto. Idę jeść rosół.
Tyler w ostatnich miesiącach to taka chodząca kulka nieszczęść, ale powoli mu się to zmienia. Chyba. Pewnie jeszcze mu coś dowalę, aby nie miał za wesoło w życiu. ^^
UsuńTak, ich przyjaźń jest magiczna i sama się dziwię jakim cudem oni razem wytrzymują. :D Sprawę z wątkiem można zawsze zmienić przecież. ;))
Jakieś te samochody ostatnio pechowe... Jeszcze trochę to sama zacznę się bać do nich wsiadać :D
OdpowiedzUsuńA tak serio, to nic dziwnego, że Tyler jest jaki jest w tej sytuacji. Nikt przecież nie może wymagać od człowieka w trudnej chwili, aby był wiecznie wesoły. No nie da się kurczę. Ja czasami potrafię chodzić podminowana, bo moja druga połówka nagminnie zostawia skarpetki w łazience... A tutaj? Nawet nie chciałabym się stawiać w takiej sytuacji, na pewno nikt by nie chciał.
Dobrze, że Ty ma przyjaciół i zawsze ma na kogo liczyć! Akurat moja gromadka, ani ja nie miałam okazji go poznać, ale kto wie, co przyszłość przyniesie. W sumie mógłby się teraz z Danielsem spotkać na jakiejś terapii powypadkowej. Tylko wtedy proszę zabrać ze sobą kurczaka! xD
A no i jeśli w taki sposób będziesz wynagradzać brak odpisów... To jestem w stanie Ci to wybaczyć! :D
U Tylera zawinił alkohol no i auto, ale w głównej mierze alkohol. :P Zgaduję, że Tyler wolałby do końca życia zbierać rozwalone skarpetki Zachariasza, niż jeszcze raz przeżywać siostrę w szpitalu i żyć w niewiedzy czy kiedykolwiek się jeszcze obudzi. ;)
Usuń