Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2080. I think they got it all wrong


— Maille mnie zabije — mruknął do siebie, chwytając rączkę walizki i ściągając ją z taśmy, na której w przypadkowej kolejności sunęły bagaże jego współpasażerów.
— Nim zabije, to jeszcze zwyzywa od najgorszych — dodał po chwili namysłu, wyciągając specjalny uchwyt, który pozwolił mu na pociągnięcie bagażu za sobą. Plastikowe kółka podskakiwały na każdej fudze i trajkotały wesoło, jakby wchodząc w dyskusję z młodym mężczyzną, który puszczał ich uwagi mimo uszu.
— Ale na końcu się ucieszy. Na pewno się ucieszy — zapewnił samego siebie, a jego usta rozciągnęły się w błogim uśmiechu. — Wyściska mnie i zrobi coś dobrego do jedzenia — dodał, na tyle cicho, że stukot kółek zagłuszał jego słowa. Był im niezmiernie wdzięczny za to, że tak chętnie go przekrzykiwały. Dzięki temu mijający go ludzie nie spoglądali na niego jak na wariata i Cedric mógł we względnym spokoju upewnić się co do tego, że decyzja o przyjeździe do Nowego Jorku bez informowania o tym starszej siostry była słuszna. Przecież już rozmawiali na ten temat, prawda? Co z tego, że w zeszłym roku, kiedy Maille przyleciała na święta i od tamtej pory wiele mogło się zmienić? Cedric doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale jednocześnie jakby w ogóle się tym nie przejmował, uznając, że co ma być, to będzie. Przecież Maille jest jego siostrą, nie zamknie mu drzwi przed nosem! A może jednak…? Znając temperament blondynki, Cedric zmarszczył brwi i przystanął, jakby zastanawiając się nad tym, czy nie zawrócić i nie kupić biletu powrotnego. Na co dzień panna Creswell mogła być łagodna jak baranek, ale kiedy trzeba było, potrafiła pokazać pazury i Cedric nie chciał być osobą, która byłaby zmuszona je oglądać. Obejrzał się nawet przez ramię i westchnął ciężko, po czym otrząsnął się i ruszył na przód, kontynuując marsz w kierunku postoju taksówek. Podjął męską decyzję i nie mógł się teraz ot tak wycofać!
— Ucieszy się — powtórzył i zwolnił nieco kroku, pozwalając, by wyłapała go fotokomórka. Szklane drzwi rozsunęły się przed nim i brunet wyszedł na zewnątrz, głęboko wciągając w nozdrza rześkie powietrze. Jednocześnie przystanął i pociągnął suwak skórzanej kurtki, zapinając się po samą szyję. Wieczory stały się chłodne i ciężko było mu ocenić, czy był to chłód przyjemny, ten orzeźwiający i pobudzający czy może chłód nieprzyjemny, który brutalnie wdzierał się pod ubranie i przenikał aż do kości. Nie chcąc teraz przeprowadzać tego eksperymentu i na własnej skórze upewniać się co do tego, z którym chłodem miał do czynienia, szybko ruszył do pierwszej z brzegu taksówki, wypuszczając z ust białe obłoczki pary.
Widząc, że zbliża się do niego zainteresowany transportem klient, taksówkarz dziarsko wyskoczył z pojazdu i zacierając ręce, przeszedł na tył samochodu i otworzył bagażnik. Nie pytając o to, czy pomoc jest konieczna, przechwycił walizkę od młodzieńca i sprawnie schowawszy wysuniętą rączkę, z łatwością uniósł bagaż i ułożył go w bagażniku, szczelnie wypełniając dostępną przestrzeń.
— Dokąd będziemy jechać? — zagadnął nad dachem, kiedy obydwoje obchodzili auto, by zająć miejsca.
— Bedford-Studyvesant, 282 Putnam Ave — wyrecytował z pamięci. Nie usiadł z tyłu, jak przystało pasażerowi taksówki, a z przodu. Stąd miał zdecydowanie lepszy widok na miasto i na trasę, którą mieli do pokonania. Kierowca z kolei nie protestował. Zapiął pas i o to samo poprosił Cedrica, który z powodu rosnącego podekscytowania pomału tracił głowę i zaczynał zapominać o przyziemnych sprawach.
Ruszyli, z miejsca parkingowego powoli wtaczając się na jezdnię. Początkowo sunęli wolno, tkwiąc w sznurze samochodów kierujących się z JFK w stronę centrum i przyspieszyli dopiero, kiedy udało im się dostać na drogę szybkiego ruchu. Cedric wiedział, iż czekało go od trzydziestu do czterdziestu minut jazdy. Może więcej, jeśli będą musieli zmierzyć się z nowojorskimi korkami, było jednak późno i Irlandczyk wątpił w to, by drogi były bardzo zatłoczone.
— Pierwszy raz w Nowym Jorku? — zagadnął siedzący po jego lewej mężczyzna. Powiedział to jakoś tak bezmyślnie, jakby tym tekstem raczył każdego, kogo miał okazję wieźć.
— Nie. Któryś z kolei — wyjaśnił z lekkim uśmiechem, w tej chwili nie będąc w stanie sobie przypomnieć, ile razy był już w Wielkim Jabłku, odkąd Maille zdecydowała się na przeprowadzkę. Był jednak przekonany, że z łatwością mógłby to zliczyć na palcach jednej ręki. — Przyleciałem do siostry — dodał mimochodem, odrywając wzrok od profilu taksówkarza, by skupić się na rozmywających się za szybą światłach.
Prowadzący mężczyzna powoli skinął głową, po czym wyciągnął rękę i pogłośnił radio, tym samym dając do zrozumienia, że raczej nie ma ochoty na pogaduszki. Cedric rzucił mu szybkie spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem. Nie miał nic przeciwko rozmowie, ale też specjalnie za nią nie tęsknił. Wiedział, że jeszcze zdąży się nagadać. Oczywiście już po tym, kiedy zobaczywszy go w progu, Maille przestanie na niego wrzeszczeć i da mu dojść do słowa. Tymczasem skupił się na znajomych widokach, bo drogę z lotniska i na lotnisko pokonywał już parokrotnie i nim się zorientował, przysnął z głową zwieszoną na pierś. Znużony kilkugodzinnym lotem, drzemał spokojnie, ukołysany przez miarowy szum silnika.
— Proszę pana? — Głos taksówkarza docierał do niego jakby z oddali, niemniej jednak przyciągnął go z powrotem do rzeczywistości. Cedric uniósł głowę i otworzył zaspane oczy, a następnie skrzywił się i sięgnął dłonią do obolałego karku, by nieudolnie go rozmasować.
— Niedługo będziemy — wyjaśnił starszy mężczyzna, podczas gdy Creswell starał się przynieść ulgę napiętym mięśniom. Kręcąc głową na wszystkie strony, mrugał szybko, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia suchości pod powiekami. Rozbudziwszy się, szybko zerknął na licznik i jęknął w duchu. Przyjdzie mu trochę zapłacić za tę nocną przejażdżkę, ale sam tego chciał.
— Można? — zagadnął i posyłając taksówkarzowi pytające spojrzenie, jednocześnie ułożył palec na przycisku otwierającym szybę.
— Jasne.
Do wnętrza samochodu wdarło się powietrze znacznie zimniejsze niż to, z którym Cedric zderzył się po opuszczeniu lotniska. Muzyka płynąca z radia zmieszała się z odgłosami typowymi dla metropolii. Szum samochodów przeplatał się ze śmiechem mieszkańców, którzy ani myśleli kłaść się do łóżek, mimo iż był środek tygodnia. Irlandczyk zerknął na zegarek – było niewiele przed dwudziestą trzecią, więc Maille powinna już wrócić z pracy i być w domu. Marzył o ciepłym łóżku i jakoś nie miał ochoty na czekanie na nią pod drzwiami.
Wystawiając twarz na chłodny podmuch, dostrzegł niebieskawe rozbłyski delikatnie rozświetlające ciemne wnętrze taksówki. Niedługo potem do jego uszu doleciało wycie strażackich syren, ciężko jednak było stwierdzić, z której strony zbliżały się wozy. Taksówkarz poruszył się na fotelu kierowcy, wzmagając czujność, natomiast gdy dostrzegł we wstecznym lusterku pierwszy pędzący pojazd, śladem innych samochodów szybko zjechał bliżej prawej krawędzi jezdni. Wkrótce po tym, robiąc wiele hałasu, tuż obok nich przemknęły trzy drabiniaste wozy. Nim ruch wrócił do normalności, ponownie musieli ustąpić miejsca, tym razem pędzącej w tym samym kierunku karetce.
— Chyba stało się coś poważnego — mruknął taksówkarz, w głowie przypominając sobie wszystkie skróty, które znał, by ominąć ewentualnie korki. Cedric przytaknął niemrawym skinieniem głowy i przeciągnął się, obolały po wielu godzinach spędzonych w pozycji siedzącej. Było mu to obojętne, chciał po prostu już znaleźć się na miejscu. Taksówkarz tymczasem skakał pomiędzy kolejnymi stacjami radia, aż trafił na tą, która akurat podawała lokalne wiadomości.
…gazu na Brooklynie. Dokładne straty nie są jeszcze znane, mówi się jednak o zawaleniu całego budynku mieszkalnego. Powtarzamy. Potężny wybuch gazu na Brooklynie, Bedford-Studyvesant przy Putnam Ave. Na miejscu znajdują się trzy zastępy straży pożarnej oraz karetka, ściągane są kolejne służby ratunkowe. Ruch w tamtym miejscu został całkowicie zablokowany, policja zawraca samochody. Nie posiadamy informacji o rannych oraz zabitych. Numer kontaktowy…
Cedric nie słyszał reszty. Powoli obrócił głowę i zawiesił wzrok na taksówkarzu bladym jak ściana. Sam zapewne wyglądał o wiele gorzej. Czuł, jak krew odpłynęła mu z twarzy nawet pomimo tego, że jego serce zaczęło chaotycznie tłuc się o klatkę żeber, zawzięcie pompując w tętnice strach i adrenalinę.
— Będziemy tam w pięć minut — wysapał taksówkarz nim nawet młody mężczyzna zdążył go poprosić, by nie zawracali, w głębokim poważaniu mając policyjne zakazy i nakazy. Był mu za to niezmiernie wdzięczny, lecz to nie dlatego jego brązowe oczy zaszkliły się, a w gardle urosła kula utrudniająca oddychanie. Z każdym przełknięciem napływającej do ust śliny Cedric musiał walczyć z chęcią zwrócenia ostatniego posiłku na kolana. W całym swoim życiu nie bał się tak bardzo jak właśnie teraz.
Skręcili w boczną uliczkę, wyplątując się z tworzącego się korka. Przecięli kilka przecznic, poruszając się wąskimi uliczkami pomiędzy starymi kamienicami, aż w końcu wyjechali wprost na Putnam Ave. Wozy strażackie stały kilkadziesiąt metrów przed nimi.
Brunet szarpnął za klamkę i wyskoczył z taksówki. Zostawiając otwarte drzwi, zatoczył się na miękkich nogach i nie panując nad własnymi kolanami, które uginały się bezwładnie jakby był tuż po przebiegnięciu morderczego maratonu, powlókł się w kierunku budynku, w którym mieszkała Maille. Widok zasłaniały mu drzewa, z których jeszcze nie zdążyły opaść pożółkłe liście. Okolica była skąpana w niebieskim blasku. Koguty migały jak stroboskop, przez co sylwetki uwijających się strażaków zmieniały się w osobliwym rytmie, któremu brak było jakiejkolwiek płynności. Im bliżej był Cedric, tym wyraźniej słyszał ich nerwowe pokrzykiwania, choć jednocześnie czuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Wszystko wydawało się nieco oddalone i przytłumione, jakby spowite mgłą. Obraz zaczął rozmazywać mu się przed oczami i musiał zamrugać szybko, przeganiając łzy wyciśnięte gryzącym dymem. Siwy, kłębiasty słup strzelał wysoko w niebo. Brunet zadarł głowę chcąc wyśledzić jego czub, lecz chmura oparów ginęła gdzieś w nocnym niebie i rozmywała się na wysokości, której nie był w stanie określić. Rozchyliwszy spierzchnięte usta, przystanął i potoczył wzrokiem po najbliższym otoczeniu, znajdując się teraz niemal w centrum wydarzeń. Wyłapywał szczegóły, pojedyncze obrazy, których za nic nie potrafił skleić w całość. Strażacy przemykali obok niego, nie zauważając zbłąkanego przechodnia. Starał się śledzić ich sylwetki wzrokiem, dopatrzyć się jakiegoś sensu w ich chaotycznych ruchach, ale poruszali się zbyt szybko i umykali jego oczom, przyprawiając go jedynie o silny ból głowy i nudności. Obrócił się więc i skierował spojrzenie wyżej, na budynek pod numerem dwieście osiemdziesiąt dwa.
Frontowa ściana leżała u jego stóp. Cedric szturchnął czubkiem buta samotną cegłę, która znajdował się najbliżej, wzbijając tym obłoczek kurzu. Drobinki natychmiast zmieszały się z całą resztą unoszącą się leniwie w zimnym powietrzu, osiadając na ubraniach będących w nieustannym ruchu strażaków. W miejsce ściany powstała dziura obnażająca szkielet budynku. Irlandczyk był w stanie prześledzić rozkład kilku mieszkań. Widział fragment czyjejś kuchni i sypialni. Pośrodku wiła się spirala schodów klatki schodowej, urywając się nagle gdzieś na wysokości drugiego piętra. Wyżej było gorzej. Widział tylko bezładną masę cięgieł i tynku przykrytych wygiętym w łuk fragmentem dachu, którego w całości trzymało tylko żelazne zbrojenie i warstwy nakładanej latami papy. Czwarte i trzecie piętro zdmuchnął potężny podmuch towarzyszący wybuchowi wadliwej instalacji. Może gaz uciekał niewidocznymi dla oka szczelinami od dłuższego czasu? Może ktoś odpalił papierosa i tyle wystarczyło?
Czyjeś palce mocno zacisnęły się na jego ramieniu i Cedric poczuł gwałtowne szarpnięcie, tym samym przestając być zawieszonym gdzieś w czasie i przestrzeni – wskoczył do tu i teraz, boleśnie zderzając się z całym światem, który na tę chwilę zamknął się do rozmiarów jednej ulicy, jednego budynku. Obróciwszy się przez ramię, zobaczył znajomego taksówkarza usilnie odciągającego go na bok. Świat nagle zawirował, nabierając właściwego dla siebie tempa i brunet zakaszlał od wszechobecnego, wiszącego w powietrzu pyłu i ostrego zapachu metanu.
— Gaz ziemny nie ma zapachu — przypomniał sobie, bezgłośnie poruszając wargami i będąc w jakimś dziwnym amoku. Przed wpompowaniem do instalacji jest specjalnie nawaniany. Żeby odpowiednio wcześnie go poczuć. Żeby zapobiec takim sytuacjom, jak ta.
— Chodź, nie patrz na to — usłyszał i pozwolił pociągnąć się nieznajomemu mężczyźnie, który zaprowadził go za jeden z wozów zasłaniających widok na zniszczony budynek.
— Musimy znaleźć Maille. Strażacy na pewno już ją wyciągnęli. Nie może być teraz sama — wybełkotał, tocząc niewidzącym spojrzeniem po otoczeniu. Taksówkarz skrzywił się i przeklął pod nosem. To miał być jego ostatni kurs. Żona czekała na niego z kolacją, miał od niej już kilka nieodebranych połączeń. Musiał rano wyprawić dzieciaki do szkoły, dobudzić je i naszykować śniadanie. Już dawno powinien być w domu, obejrzeć wieczorne wiadomości i ucałować Marthę na dobranoc. Utkwiwszy spojrzenie w chłopaku, którego wiózł, pokręcił głową.
— Chodź tutaj — wymruczał, biorąc go pod ramię i mocno przyciskając do siebie. — Spróbujemy się czegoś dowiedzieć — dodał, ciągnąc go do stojącej nieco dalej karetki. Cedric ochoczo skorzystał z pomocy, nie potrafiąc zaufać własnym nogom. Szurał stopami po asfalcie, jednocześnie nieustannie rozglądając się wokół. Cały czas liczył na to, że gdzieś w tym chaosie zobaczy Maille, całą i zdrową.
Żaden z mężczyzn mozolnie brnących w kierunku ambulansu nie dopuszczał do siebie myśli, że siostra Irlandyczka leżała gdzieś pośród gruzów częściowo zmiecionego budynku. Ten dzień nie mógł się tak skończyć.
Zespół ratunkowy stał przy karetce z założonymi rękoma. Chwilowo nie mogli nic zrobić. Nie mieli pozwolenia na wejście w gruzy, ponieważ ściany wciąż groziły zawaleniem, a strażacy… Strażacy robili co mogli, by było kogo ratować. Czekali, wpatrzeni nie tyle nawet w gruzy, co gdzieś w przestrzeń i początkowo nawet nie zauważyli starszego mężczyzny, na którym podpierał się młodszy. Dopiero gdy ci znaleźli się na wyciągnięcie ręki, wśród ratowników zapanowało nagłe poruszenie.
— Nie, nie! Nic nam nie jest! — warknął Cedric, odpędzając się od rąk, które wystrzeliły w jego stronę niczym kąsające węże. — Moja siostra. Gdzie jest Maille?! — spytał ze złością, wciąż uciekając od niechcianych dotknięć, od dłoni chcących go zbadać, usadzić gdzieś w bezpiecznym miejscu, zaopiekować się nim. W końcu zrozumieli i jak na komendę odsunęli się od niego, zerkając tylko jeszcze na taksówkarza. Samuel, bo tak miał na imię starszy mężczyzna, jedynie spokojnie skinął głową, dając znać, że i z nim wszystko w porządku.
— Jeszcze nikogo nie wyciągnęli — padła krótka odpowiedź i wszyscy jak zaczarowani wrócili do obserwacji rozgrywającego się na ich oczach upiornego spektaklu.
Nikt nie był w stanie powiedzieć, jak długo czekali. Cedric nie liczył upływającego czasu, uparcie wpatrując się w jeden punkt, aż w końcu przestał widzieć cokolwiek. Wyłapywał jedynie delikatny ruch gdzieś na granicy pola widzenia, zaś przed oczami miał tylko zamazany obraz. Do momentu, w którym z gruzów zaczęli wyłaniać się strażacy, jeden za drugim, w większych lub mniejszych odstępach. Pierwszy niósł w ramionach kilkuletnie dziecko ciasno oplatające rękoma jego szyję. Drugi prowadził kulejącego mężczyznę, przykładającego dłoń do zalanej krwią twarzy.
Widząc to, medycy natychmiast rzucili się do pracy. Cedric również drgnął, jakby chcąc zerwać się do biegu, lecz kiedy z chmury pyłu i dymu wyłoniła się kolejna para strażaków, zamarł. Najpierw dostrzegł bezwładnie zwisającą z noszy rękę. Chwilę przypatrywał się drobnej, umorusanej dłoni i nieśmiało, ze strachem powędrował wzrokiem wyżej. Mignęła mu blond czupryna. I buty. Znajomy model czerwonych adidasów. Kupili je razem na wyprzedaży, kiedy ostatnio był w Nowym Jorku.
Tak jak stał, osunął się na ziemię, w ostatniej chwili zdążywszy podeprzeć się na dłoniach. Samuel od razu zrozumiał, co się wydarzyło. Przykucnął przy chłopaku i mocno zacisnął palce na jego ramieniu. Na tyle mocno, że Cedric skrzywił się z bólu, lecz nie wyplątał się z tego uścisku – tylko on zakotwiczył go w rzeczywistości, choć Irlandczyk z chęcią zrzuciłby ten balast i odpłynął, byle dalej, byle nie musieć zmierzyć się z pędzącą wprost na niego, pieniącą się wściekle falą. I kiedy ból wbijanych w ciało palców został zagłuszony przez silny spazm, który wstrząsnął jego ciałem, Cedrik zawył krótko, szorując paznokciami po drobnym żwirze.
— Reanimują ją — oznajmił Samuel, który w przeciwieństwie do Cedrica patrzył. Chociaż tyle był w stanie dla niego zrobić.
Trwało to kilka minut. Kilkanaście. Aż w końcu nawet Samuel był zmuszony odwrócić wzrok i teraz już każdy z nich w milczeniu oczekiwał na rozwój wydarzeń.
— Oni chyba… — zająknął się taksówkarz, kiedy coś się zmieniło. Mocno zaciskający powieki brunet nie był w stanie powiedzieć, co to było. Najpierw usłyszał ciche szuranie, później poczuł na twarzy delikatny ruch powietrza, aż w końcu jego policzek musnęło coś mokrego. Irlandczyk odetchnął i otworzył oczy, musząc zamrugać, by rozgonić zbierające się w nich łzy. Tuż przy swoich dłoniach dostrzegł czubki czerwonych adidasów, nieco już znoszonych i lekko ubłoconych.
— Wyszliśmy na spacer, Cedric. Zdążyliśmy wyjść na spacer… — usłyszał gdzieś nad sobą łamiący się, znajomy głos i zaśmiał się krótko, trochę jak szaleniec. Nieco niepewnie trącił palcem czubek czerwonego buta z wyprzedaży, jakby upewniając się, że to nie zwidy, a kiedy poczuł pod opuszkami śliski materiał, zachłysnął się powietrzem jak topielec wynurzający głowę nad powierzchnię wody. Chwycił się kurczowo materiału jej spodni, wspiął się wyżej i szarpiąc za kurtkę, podniósł się na nogi, stając twarzą w twarz z Maille. Całą i zdrową Maille.
— Wyszliśmy na spacer, bo tutaj niedaleko jest taki park — zaczęła opowiadać, szybko i chaotycznie wyrzucając z siebie kolejne słowa. — Mamy do niego kawałek, wiesz? I codziennie wieczorem, jak już wrócę z pracy, to jeszcze idziemy na spacer. Tak jakoś weszło nam to w krew. Ten park jest bardzo ładny. Jest tam też taka sadzawka i Levi zawsze goni kaczki. Czasem wpadnie do wody i muszę go kąpać, bo to właściwie bardziej takie bajoro niż staw i później jest cały brudny z mułu. Raz na jakiś czas biorę chleb i dokarmiam te kaczki, ale to raczej bez Leviego, bo one na jego widok uciekają. Wyszliśmy tylko na spacer, Cedric.
— Teraz będziemy chodzić na spacery razem. Codziennie — uciszył ją i wyciągnąwszy ręce, zamknął dygoczące ciało starszej siostry w mocnym uścisku.

And on and on and on

Na dobry początek notka, niedługo pojawi się też karta postaci. Ktoś chętny na tymczasowe przygarnięcie tej dwójki, a w zasadzie trójki? :)
Za tytuł oraz cytat odpowiedzialni są Welshly Arms ze swoim Legendary.

20 komentarzy

  1. O matko, dawno nie byłam aż tak pochłonięta lekturą, jak podczas czytania tej notki. Trzymałaś mnie w napięciu do samego końca i wręcz miałam zawał, kiedy docierałam do kolejnej części notki. Całe szczęście, że Maille nic się nie stało, bo inaczej miałabyś ze mną i Blaise do czynienia! Poza tym kocham Twój styl pisania i składam pokłony przed literackim talentem, chyba powinnaś pomyśleć o napisaniu jakiejś książki, wiesz? :) I nawet nie pytaj kto ich przygarnie, Pan Prezes nie pozwoli im mieszkać gdzie indziej, niż u niego :) A jak będzie trzeba, to kupi im cały blok na własność haha :) Bardzo się cieszę, że Cedric pojawił się w Nowym Yorku, Blaise będzie miał kogo gorszyć i szkolić na swojego następce :) Czekam niecierpliwie na wielki powrót Maille! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że czytałam tę notkę kilka razy w celu wyłapania błędów (i tak pewnie jakieś mi umknęły) i o dziwo sama nie miałam dość! A przy poprzednich postach, po którymś już z kolei sprawdzeniu, pomału zaczynałam się nudzić własnym tekstem :D Także ciesze się niezmiernie, że lektura wciągnęła nie tylko mnie! Chodziły mi po głowie różne pomysły na urozmaicenie życia Maille i ten był najłagodniejszy z nich. Jakoś jednak nie chciałam wcielać w życie tych bardziej drastycznych... Może kiedyś? :D
      Widzę, że Pan Prezes to chyba stracił głowę dla takiej jednej blondyneczki, jednego bruneta i na dokładkę jednego czworonoga :D Myślę, że bez całego bloku się obejdzie, ale tak jakby... Maille nie ma teraz w co się ubrać, dosłownie :D
      A na koniec dziękuję pięknie za wszystkie miłe słowa, szczerzę się teraz do monitora :*

      Usuń
  2. O mamo. Muminku najkochańszy, ja tylko powiem, że ze mnie niesamowicie trudno jest wydusić łzy a jakoś tak, zaszkliły mi się oczy gdy to czytałam, chociaż miałam gdzieś z tyłu głowy tę świadomość, że przecież na pewno będzie karta i to na pewno będzie karta Maille a nie jakiejś nowej panny. Pięknie, naprawdę pięknie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jacie, ale narobiłam... Cóż mogę napisać, dziękuję bardzo ♥

      Usuń
  3. Aaaaa, myślałam już, że będzie agresywny komentarz wpierdolek, w afekcie i spazmach płaczu, ale wybrnęłaś z tego z twarzą! <3 :P Wszystko super, bo generalnie przeczytałam, chociaż chęci ostatnio u mnie do tego nikłe. Ale musiałam wiedzieć co się stało z Maille. Na szczęście żyje i ma się dobrze, ejmeeen. Pochłonęłam na jednym tchu, zazdroszcząc tak ładnie opisanej całej sytuacji, bo nogi z waty sama poczułam!
    Bardzo chętnie byśmy się z Maille i Cedriciem totalnie skumali, jeśli jeszcze mnie chcesz :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lilijko, uwielbiam Cię xD Za nic nie chciałabym dostać od Ciebie agresywnego komentarza wpierdolka, za bardzo też lubię tą moją Maille, żeby jakoś bardziej ją uszkodzić. Także mamy tutaj takie szczęście w nieszczęściu i małe wyzwanie dla panny Creswell, co by mogła jakoś się rozruszać. I chętnie rozruszamy ją z Sówką! ♥

      Usuń
  4. No, całe szczęście, że to się skończyło tak, a nie inaczej! Ja też byłam ciekawa co się stanie z Maille, dlatego błyskawicznie i zachłannie pochłonęłam lekturę, na końcu z ulgą wzdychając, bo już się bałam, że naprawdę ją skrzywdzisz, uff. Fajnie, że postanowiłaś ściągnąć nam tutaj Cedrica i mam nadzieję, że Wasza dwójka szybko znajdzie nowe lokum. A wierzę, że stanie się to w mgnieniu oka. Poza tym, notka bardzo dobra, z gładko opisaną akcją i całym otoczeniem, które wyobraziłam sobie co do szczegółu. I znów chętnie się dowiem, co dzieje się u Creswellów, z nadzieją, że tym razem będą to same dobre rzeczy, więc czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo się cieszę, że się podobało ♥ Po takich komentarzach chce się pisać więcej, szkoda tylko, że często czas na to nie pozwala. Ale mam nadzieję, że uda mi się coś na to poradzić :) Mam też jakąś taką starą jak świat notkę na dysku, więc może uda mi się ją odkurzyć i jeszcze tutaj zaprezentować, bo szkoda, żeby się marnowała w folderze :)

      Usuń
  5. świetnie napisana notka! ja to już miałam krzyczeć i bić, myslałam, że coś złego się stało słodkiej Maiile, ale no... wybrnęłaś :P masz szczęście, bo ostatnio coś nieszczęścia chodzą po tych naszych bohaterach huh :/ ale ogromnie się cieszę, że nic im nie jest! a jakby szukali kącika dla siebie, to Charlie ma ogromne mieszkanie! wielkie wręcz, nawet za duże jak na nią i jeśli tylko kochany Johnny się zgodzi, z jednego współlokatora, może się zrobić gromadka :D

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że wszyscy mieliście obawy i nie będę ukrywać, że taki miałam cel :D Stąd też cały post pisany z perspektywy Cedrica, by przypadkiem zbyt wcześnie z niczym się nie zdradzić :D John chyba oszalałby z tyloma babami, choć dla równowagi miałby Cedrica i Leviego... :D Muszę jednak podziękować, bo pewien nadgorliwy Pan Prezes by się na nas obraził. Ale jeśli nas wkurzy, to chętnie przeniesiemy się z Maille do Charlie :D

      Usuń
  6. [Ajajaj! Myślałam, że serce mi wyskoczy, bo już się bałam najgorszego! Cieszę się, że cała gromadka jest cała i teraz pozostaje mi jedynie czekać na nową kartę Maille, ponieważ koniecznie musimy zaktualizować nasz wątek! Co prawda z przygarnięciem całej trójki do tego ciasnego mieszkanka może być ciężko, ale Miley z pewnością poratuje ich całą masą ubrań, wegańskich przysmaków i może jakimiś książkami, czy bibelotami do nowego domu, bo tego u niej pod dostatkiem! :D]

    Miley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie miałabym serca, żeby skrzywdzić Maille. A przynajmniej nie na tym etapie, kiedy do jej odświeżenia właściwie niewiele było trzeba i jakby nie patrzeć, to ma pod górkę tylko trochę ^^ Także Maille już się tam zgłosiła po wyprawkę do nowego mieszkania! Którego jeszcze nawet nie zaczęła szukać, ale co tam :D

      Usuń
  7. Uff... Na szczęście wszystko dobrze się skończyło :D
    Chyba faktycznie byłoby zbyt dużo tragedii jak na jeden miesiąc, ale z drugiej strony... Najwyżej Johnny miałby kompana do wyścigów na wózku, a tak? Nie no, żartuję oczywiście!
    A co do wprowadzenia do nas tej wesołej gromadki, hmm... John pewnie by osiwiał, ale może w sumie to by go z dołka wyciągnęło? Kwestia do przemyślenia! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, że też wcześniej o tym nie pomyślałam... Wtedy to opowiadanie miałoby zupełnie inny finał! Taka okazja mi przeszła koło nosa... :D Cóż, teraz muszę obejść się smakiem wyścigów na wózku.
      Przytoczę jeszcze jeden z moich ulubionych cytatów Kossakowskiej: Zastanówcie się, o co prosicie, bo przy odrobinie pecha możecie to dostać. Także lepiej dobrze się zastanowić nad przygarnianiem ich do siebie, chyba że John chce wozić wszystkich na kolanach... xD

      Usuń
  8. [Łojoj! Łojoj! Łojoj! Notka! Super notka! Cudo notka! I już lubię jej brata. Chociaż... opiernicz za straszenie ludzi powinnaś dostać!
    A co do przygarniania, to drzwi Elaine zawsze otwarte. Co prawda tylko jeden pokój wolny, ale za to z dużym i wygodnym łóżkiem ;) No i jest salon, więc brata można gdzieś wykopać.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem... Ale jednak się cieszę, że to straszenie mi wyszło, bo taki był zamiar :D No i Cedric nie mógłby być niefajny, skoro ma taką fajną siostrę! Dziękujemy, w razie czego skorzystamy z propozycji przenocowania. Tyle ludzi i zwierząt, byłoby u El wesoło, nie ma co!

      Usuń
    2. Cyrk na kółkach, ale z pewnością by sie nie nudzili :P

      Usuń
  9. Jaaaaacie! Niby notka trzyma w napięciu do samego końca, ale ja i tak wiedziałam, że nic złego jej nie zrobisz. Nie mogłabyś! :D
    Fenomenalnie się czytało Twój tekst, piszesz lekko i tak... aj, masz subtelne opisy sytuacji, czego cholernie Ci zazdroszczę. Nie są takie kanciate jak moje! </3
    A teraz konkret - wpadajcie do Coopera i Callie w razie czego, myślę, że taka wesoła gromadka pod jednym dachem, to sporo przygód i śmiechu!
    Druga sprawa - masz tak piękne zdjęcie w karcie, że czym prędzej muszę tutaj pracownika uroczej Irlandki przywrócić do żywych, bo aż zachciało mi się pisać! *.*

    Czekam na kolejne notki! I na wątek! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A założymy się? :> Nie no, ja faktycznie jestem słaba w krzywdzeniu swoich postaci i jeśli już zrzucam na ich barki jakieś problemy, to takie, które prędzej czy później łatwo rozwiązać.
      Dziękuję za miłe słowa ♥ Aż chce się pisać więcej! I Cooper to niech lepiej się przygotuje, bo teraz będą pracowali na pełnych obrotach, co by Maille stać było na wynajem nowego mieszkania i kosmetyki! xD I nie każ już dłużej na siebie czekać, bo nam tęskno do Coopera ♥

      Usuń
  10. Pierwsze co muszę powiedzieć to, to, że najchętniej porwałabym Cedrica na osobny watek, bo postać wydaje się być taka... No do tulenia i wspólnych wygłupów idealna! Ale niczego innego się nie spodziewałam, bo w końcu rodzina Maille! Tak myślałam jaką tragedię jej wymyślisz, a ta moja wredna strona autora miała cichą nadzieję, że jednak stanie się coś jeszcze. Jakby utrata dachu nad głową nie była wystarczająca! Ale no, to straszne, jednak po cichu liczyłam na ciut ciut krwi!:D Ale wierzę, że Maille prędko się podniesie, w końcu ma nie tylko przy sobie brata, ale także masę innych osób, które na pewno jej pomogą. W komentarzach widziałam już oferty mieszkań, od siebie też dorzucę. Gdyby Maille szukała, to mieszkanko na Lower East Side po Joyce stoi wolne i do wynajęcia!;) Po znajomości będzie zniżka. ;))
    Trzymam za nią kciuki, aby szybko stanęła na nogi i sobie na nowo wszystko poukładała, a Tobie masę weny!

    OdpowiedzUsuń