Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2078. ''Oto twoje nuty. Wybierz dobrze, bo od twojego ruchu zależy melodia ich życia.''


Uwaga!
Post zawiera treści przeznaczone tylko dla czytelników pełnoletnich i takie, które mogą urazić osoby wrażliwe na przemoc.


Nigdy w życiu nie była tak przerażona, jak teraz. Liczyła zakręty, próbując się zorientować, gdzie właściwie pożegna się z ziemskim padołem. Bo nie wątpiła, że tak właśnie się stanie. Po co innego mieliby zasłaniać jej oczy, krępować nadgarstki i pytać, czy ktoś wie o tym, że miała się z nim spotkać. Zabrali jej telefon, słyszała jedynie głuche uderzenie w asfalt, zanim ktoś wepchnął ją do samochodu. Czarny mercedes zapewne zwracałby uwagę, gdyby nie to, że byli w Las Vegas, a hazardziści i biznesmeni poruszali się nimi, jakby nie znali innych marek. Natalie przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy, mieszkała tu już parę ładnych lat. Nie rozumiała, dlaczego jej matka wybrała akurat to miasto. Nie było tu bezpiecznie, walory turystyczne ograniczały się do ogromnych hoteli i pustyni, a sama Natalie złapała dorywczą pracę w kasynie, co samo w sobie zakrawało na kryminał, zważywszy, że miała dopiero osiemnaście lat. Bycie krupierką też nie stanowiło szczytu marzeń, ale powtarzała sobie, że to tylko przejściowe.
Przejściowe przeciągnęło się do końca jej dni. Po tym, że samochód się zatrzymał wnosiła, że zostało jej najwyżej kilka minut. Widziała wielu ludzi i zdawała sobie sprawę z tego, że błaganie ich o litość jest jeszcze bardziej rozjuszające. Zamierzała pochylić głowę, zamknąć oczy i pozwolić, by los zgotował jej takie zakończenie. Godne, bez poniżania się przed nic nieznaczącymi mrówkami swoich panów. Oni przecież tylko wykonywali brudną robotę. Pytanie tylko, dlaczego byli do tego zmuszeni. Przecież nic nie zrobiła. Nie rzucała się w oczy, uczyła się przeciętnie, nie grzebała w sprawach, w których grzebać nie powinna…
 – Wprowadźcie ją – usłyszała i mimowolnie ściągnęła brwi, a całe jej ciało zesztywniało. Znała ten głos. Słuchała go od kilku miesięcy każdego dnia, w różnych sytuacjach, w każdej możliwej intonacji i poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz, choć jedyny dotyk czuła na swoim ramieniu. Palce wbijały się boleśnie w skórę, zmuszając ją, by stawiała krok za krokiem. Droga była nadzwyczaj równa, nie tego się spodziewała, gdy wyciągnęli ją z samochodu i kazali iść. Miała wrażenie, jakby pokonała kilka mil, w rzeczywistości wychodząc jedynie na środek starego, obskurnego magazynu. Kolejna osoba ściągnęła jej z oczu opaskę, a Natalie rozejrzała się mimowolnie, choć obiecała sobie, że pozostanie niewzruszona. Śmierdziało tu stęchlizną, wszędzie walały się kartony, drewniane palety i styropian. Sufit był cholernie wysoko, ale nawet ze swojej pozycji mogła dostrzec, jak wielkie pokrywają go pajęczyny. Pajęczyny, zacieki i rdza. Kiedyś chyba był jasnożółty, a ściany niebieskie, ale po tych kolorach pozostało jedynie niewyraźne wspomnienie w postaci resztek farby, która nie zdołała jeszcze odpaść. – Cześć, irysku – rzucił i uśmiechnął się kącikiem ust. Jeszcze dziś popołudniu dla tego uśmiechu skoczyłaby w ogień, teraz chciało jej się na ten widok rzygać. – Przepraszam, że moi panowie tak cię potraktowali. Po dobroci byś nie poszła – wymruczał, zbliżając się do brunetki. Stanął za jej plecami i rozplątał sznurek ściskający nadgarstki, zdecydowanie zbyt długo przyciskając swoje palce do jej pośladków. W pierwszej chwili nie zareagowała, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się działo, ale potem zadziałała instynktownie. Obróciła się szybko, wzięła zamach, a jej pięść wylądowała na lewym policzku mężczyzny. Obrócił głowę w bok pod wpływem uderzenia, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Natalie widziała płonącą w oczach wściekłość, a splunięcie krwi na posadzkę jedynie potwierdziło przypuszczenie, że napytała sobie biedy.
I rzeczywiście tak było, bowiem cios nie był dla niej zaskoczeniem, za to był na tyle mocny, że straciła równowagę i wylądowała na brudnej podłodze. Przyłożyła dłoń do piekącego policzka, a z kącika wargi popłynęła wąska strużka krwi. Otarła ją drugą ręką i spojrzała Shane’owi prosto w twarz.
 – Cholerna gówniaro – syknął, kiedy się podnosiła.
 – Co to ma być, kurwa?! – warknęła, spoglądając na resztę zgromadzonych w magazynie osób. Spodziewała się samych mężczyzn, tymczasem po prawej stronie Shane’a stała uśmiechnięta blondynka w ołówkowej spódnicy i żakiecie, który pewnie kosztował tyle, co wszystkie ciuchy Natalie razem wzięte. – Czego ode mnie chcecie? To jakiś pieprzony żart? Bo jeśli tak, to nie jest, kurwa, śmieszny – syknęła, a kobieta skrzywiła się.
 – Grzeczniej, dziecko, bo James nie zawaha się podbić ci drugiego oka – powiedziała spokojnie, opierając dłoń na ramieniu mężczyzny, którego do niedawna Natalie uważała za najbliższą jej na świecie osobę.
 – James? – powtórzyła, unosząc brwi. Kobieta odpowiedziała uśmiechem, a James/Shane wywrócił oczami.
 – Nic nie rozumiesz, co?
 – A niby co mam rozumieć? Ktoś mnie wywozi na odludzie, mój facet mnie bije, jakaś baba mi grozi… – wyrzuciła niemal na wydechu i pokręciła głową. – Albo zabijcie mnie od razu, albo odstawcie do domu, bo nie będę brać w tym udziału, cokolwiek to jest – dodała, splatając ręce na klatce piersiowej. Kobieta podeszła do brunetki i z czułością przesunęła opuszkami palców po czerwonym policzku, który jutro zapewne będzie wyglądał jeszcze gorzej.
 – Temperament Gideon’a – wymruczała niemal z namaszczeniem i chwyciła w dłonie twarz Natalie, by złożyć na jej ustach długi, namiętny pocałunek. Zdawała się nie zwracać uwagi na to, że dziewczyna próbuje ją odepchnąć. – Nawet smakujesz jak on – powiedziała, odsuwając się, a nastolatka wyrwała się z jej objęć, robiąc kilka kroków do tyłu, ale wpadła plecami na kogoś innego i natychmiast odskoczyła.
 – To jakaś sekta, tak? – spytała, powoli dopasowując w swojej głowie kolejne elementy. – Chcecie, żebym dołączyła do jakiegoś dziwnego kultu? To od razu wam powiem, że to na nic, jestem ateistką i nie będę się kłaniać żadnym bożkom, czy w cokolwiek wierzycie – warknęła i zaryzykowała, próbując przebić się przez wszystkich zgromadzonych, ale James/Shane złapał ją w pasie i przytrzymał w miejscu.
 – Nie szarp się, to będę delikatny – wyszeptał prosto do jej ucha i odgarnął długie włosy na bok. Natalie wzdrygnęła się, ale nic nie zrobiła, bojąc się, że oberwie jeszcze raz. – Grzeczna dziewczynka. Może będą z ciebie ludzie – dodał z uśmiechem i przycisnął ją do siebie mocniej. Natalie poczuła na lędźwiach jego erekcję i siłą musiała powstrzymać mdłości. To było chore. Przemoc go podniecała? Okej, Shane może był ciut nieobliczalny, a ona nie raz musiała stopować go w łóżku, gdy stawał się agresywny, ale nie spodziewała się czegoś takiego.
 – Powiecie mi w końcu, o co tu chodzi? – spytała słabo, mając nadzieję, że mężczyzna w końcu ją puści. Ten chyba ani o tym myślał, bo jego ramiona mocno zaciskały się wokół niej.
 – Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – powiedziała kobieta. – James, puść ją. Nie widzisz, że nie ma ochoty na zabawę? – westchnęła i pokręciła głową, jakby starała się utemperować krnąbrne dziecko. James natomiast polizał szyję Natalie, na koniec mocno gryząc skórę tuż pod uchem i dopiero wtedy się odsunął. Z obrzydzeniem starła rękawem jego ślinę i skuliła się w sobie. – Co wiesz o swoim ojcu? – spytała nagle kobieta i podeszła do dziewczyny, obejmując ją ramieniem i delikatnie, ale stanowczo zmuszając ją, by się przeszły.
 – Co? Dlaczego o to pytasz?
 – Współpracuj, irysku – odparła, wywracając oczami. – Więc?
W odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami, ale widząc, że nieznajomej to nie satysfakcjonuje, stłumiła przekleństwo.
 – Niewiele. Wiem, że nazywał mnie irysem, chociaż nie wiem dlaczego, mam z nim kilka zdjęć i miał na imię Charlie. Ach, no i zginął, ale mama nigdy mi nie powiedziała, jak to się stało. Chyba nie chce do tego wracać – wyrzuciła z siebie, a kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
 – Więc nie wiesz nic – westchnęła i obejrzała się przez ramię. Machnęła ręką, a w oddali rozległy się kroki. – Pozwól, że opowiem od początku. Twojego ojca poznałam piętnaście lat temu. Byliśmy blisko, nawet bardzo blisko, ale nie w tym rzecz. Kochałam go na tyle, że jakiś czas później zdradziłam mu, czym się zajmuję. I, cóż… Twój tatuś okazał się pieprzonym kretem. Był ze mną blisko, bo chciał mnie rozpracować. A nie masz pojęcia, dziecko, do czego jest w stanie posunąć się zdradzona kobieta… - urwała i zawróciła, wciąż ciągnąc Natalie obok siebie. Dziewczyna spojrzała przed siebie i wytrzeszczyła oczy. Na środku pomieszczenia klęczał mężczyzna. Choć miał ciemną koszulkę, wyraźnie odcinały się na niej ślady krwi, a patrząc na jego twarz dziewczyna nie wątpiła, że to jego własna posoka. Miał ciemne włosy, roztrzepane i pokryte jasnym pyłem, miejscami posklejane bordową cieczą, a oczy… Poczuła się tak, jakby spojrzała w swoje odbicie w lustrze.
Kobieta w końcu ją puściła i podeszła do mężczyzny. Szarpnęła go za czuprynę i pociągnęła do tyłu, a ten jęknął przeciągle.
 – Charles Gideon – rzuciła z kpiącym uśmiechem. – Największy skurwysyn, jakiego poznałam – dodała, zaciskając palce jeszcze mocniej.
Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna jakoś zareagować. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa właśnie patrzyła na swojego ojca. Człowieka, który najwyraźniej wolał ją zostawić i wymyślić bajeczkę o swojej śmierci, niż ją wychować. Niż zostać z jej chorą matką, która przestawała sobie sama radzić.
 – Natalie… – wycharczał. – Natalie, pomóż mi, proszę… Wszystko ci opowiem, wynagrodzę, tylko nie pozwól im mnie zabić… – wyrzucił z siebie i jęknął kolejny raz, kiedy kobieta popchnęła go ze wstrętem i opadł na podłogę. Ręce miał związane takim samym sznurkiem, jak przed chwilą Natalie, różnica polegała na tym, że jego palce zrobiły się czarne na koniuszkach, a dłonie fioletowe. W najlepszym wypadku groziła mu amputacja i niepełnosprawność, nawet bez wiedzy medycznej mogła to ocenić.
 – Ten człowiek – zaczęła kobieta, ignorując błaganie Charlie’go. – Udawał, że mnie kocha, żeby mnie rozpracować. Przez lata wszystkich urabiał i donosił swojemu szefowi. Miał w dupie nie tylko mnie, ale i ciebie. Wiesz, ile razy wspomniał o twoim istnieniu? Nie raczył wcale tego zrobić. Dowiedziałam się tylko dlatego, że mam swoich ludzi u nich – prychnęła i splunęła na jego plecy. – James – powiedziała nagle i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Mężczyzna natychmiast do niej podszedł i podał jej broń. Natalie uniosła brwi na widok rekwizytu, który oglądała jedynie w filmach. – Strzelałaś kiedyś, kochanie? – spytała kobieta, gładząc pistolet opuszkiem palca wskazującego drugiej ręki i spoglądając na dziewczynę z uśmiechem. Brunetka natychmiast pokręciła głową i skuliła się w sobie jeszcze bardziej. Marzyła o tym, by nagle stać się niewidzialna, ale zamiast tego miała wrażenie, że wszyscy w pomieszczeniu skupiają na niej wzrok. – Więc najwyższa pora nadrobić zaległości – dodała i kiwnęła ręką, a James ponownie znalazł się za dziewczyną. Objął ją jednym ramieniem w pasie i podał jej wyjętą zza paska spodni broń. Była ciężka i zimna, a drżenie Natalie wcale nie pomagało w otrzymaniu jej. Zdała sobie sprawę, że płacze, choć robiła to bezgłośnie. Łzy wsiąkały w materiał luźnej bluzy należącej do Shane’a, którą miała na sobie. Ironia losu, prawda?
 – Dlaczego płaczesz, irysku? – wymruczał do jej ucha, ścierając wilgoć z bladych policzków. – Boisz się? Przestań, wiesz, że przy mnie niczego nie musisz się bać – dodał ciszej, a Natalie zadrżała jeszcze bardziej. – Teraz nauczymy się strzelać, dobrze? Pamiętaj, że odrzut jest bardzo silny, więc musisz stać pewnie, inaczej się przewrócisz – mówił cicho, pomagając jej rozstawić nogi swoją nogą. Nie opierała się, była zbyt przerażona, by to robić. – Złap ją w obydwie ręce, nie pod spodem, tak robią tylko w filmach. Palec wskazujący tutaj, nigdy na spuście, bo możesz strzelić za wcześnie. Wyprostuj, ale nie za bardzo, żeby się nie połamać – mruczał dalej, wykonując po kolei wszystkie czynności, a do Natalie powoli docierało, co ją czeka. Przez szok przebijała się świadomość, w jak beznadziejnym znalazła się położeniu. Mężczyzna, któremu ufała, okazał się kimś, kogo powinna się bać od pierwszej chwili. Zaprowadził ją do ludzi, którzy byli jak bohaterowie kryminału czy filmu sensacyjnego. Na domiar złego był w to zamieszany jej własny ojciec, człowiek, którego nie znała. Którego nie znała nawet jego własna żona. – A teraz przeładuj i zabijemy tatusia – dodał James na sam koniec i musnął wargami szyję dziewczyny.
 – Nie – wyszeptała słabo. – Nie każ mi tego robić, proszę… To sprawy między wami, a… A to przecież mój ojciec – mamrotała gorączkowo, próbując wyrwać się z objęć mężczyzny. Kobieta, która przyglądała się wszystkiemu z uśmiechem, podeszła powoli do Natalie i przystawiła jej lufę do skroni. Znieruchomiała i otworzyła usta, chcąc zaprotestować, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
 – Ja nie mam takich oporów, kochanie – warknęła, odbezpieczając broń. – Mogę zabić ciebie, jego, a na końcu twoją paskudną matkę. Wybieraj. Jedno życie zamiast trzech, czy chcesz się poświęcić dla gnoja, który was zostawił?
Z trudem powstrzymała się przed ucieczką, która i tak niewiele by dała. Zamiast uciekać, wycelowała drżącymi dłońmi w głowę ojca. Charles płakał, tak samo jak ona. Wiedział, jaki będzie wybór. Wiedział, że Natalie nie pozwoli skrzywdzić ani siebie, ani swojej matki, a on tak naprawdę był jej obcy. Człowiek, którego przerosła odpowiedzialność.
 – Nie trzęś się tak, bo nie trafisz – westchnął James i schował własny pistolet, po czym nakrył dłonie dziewczyny swoimi. Przestała drżeć, a on przesunął jej palec wskazujący na spust. – Lekko. Posłucha cię – szepnął.

Nie płakała. Miała wrażenie, jakby wszystkie jej uczucia w jednej chwili zostały uśpione. Wraz z hukiem wystrzału Natalie z hukiem zatrzasnęła drzwi za swoim sumieniem. Ubrania wrzuciła do worka na śmieci i upchnęła je pod łóżkiem. Dokładnie zmyła z siebie rozbryzg krwi i mózgu. Kiedy wychodziła spod prysznica, skóra na szyi, twarzy i dłoniach była zaczerwieniona i piekła. Wróciwszy do pokoju, zdjęła z tablicy korkowej jedyne zdjęcia z ojcem i podarła je. Nie wiedziała, co z nim zrobią. Poćwiartują, zakopią na pustyni? Nie mogła się zmusić, by o tym myśleć. Wmawiała sobie, że to nie jej sprawa, że strzelał Shane, nie ona. Ona była w swoim pokoju i czytała książkę. Tak, właśnie to robiła, a jej mama to potwierdzi. Przecież nikt jej nie widział. A Charles, skoro raz sfingował swoją śmierć, mógł zrobić to ponownie.
Tej nocy nie miała żadnych snów, a wstała, jakby nigdy nic się nie stało. Zjadła szybkie śniadanie, odbębniła dzień w szkole i wszystko było w porządku.
Do momentu, w którym dostała smsa. Nieznany numer kazał jej stawić się w kasynie, w którym pracowała i czekać na tarasie. Bezmyślnie wykonała polecenie. Obserwując graczy, obracała w dłoniach pusty kawałek papieru. Była to swego rodzaju próba odwrócenia uwagi od tego, co się wokół niej działo. Wmawianie sobie, że to nie ona, już nie pomagało. Czyn, którego się dopuściła, zalewał jej umysł niczym krew, która pokryła posadzkę w starym magazynie.
 – Cześć, irysku – usłyszała i spojrzała na Shane’a bez wyrazu. On za to uśmiechał się i patrzył na nią z… Z podziwem. Tak, bez wątpienia widziała w jego oczach podziw. O nic nie zapytał, nie poruszył tematu. Po prostu patrzył i kiwał głową, jakby był zadowolony z dobrze wykonanego zadania. Chwycił ją za dłoń, a Natalie poczuła, że wsuwa jej w rękaw zmiętą kartkę. Uniosła brwi i wyjęła zawiniątko, wbijając wzrok w coś, co wyglądało jak współrzędne geograficzne. Chciała zapytać, o co chodzi, ale mężczyzny już nie było.
Usiadłszy przed komputerem, wpisała współrzędne w wyszukiwarce. Mapy zaznaczyły punkt gdzieś w stanie Teksas, w Houston konkretniej. Zdjęcie satelitarne pokazywało ogromny dom, można powiedzieć, że willę.
Natalie wybrała numer, z którego dostała ostatniego smsa. Ktoś odebrał po jednym sygnale, jakby czekał, aż telefon się rozdzwoni. Dziewczyna nie zdążyła jednak zadać żadnego pytania.
 – Jesteś bystra, dasz radę. Pieniądze będą czekały tam, gdzie to wszystko się zaczęło – powiedział zniekształcony głos, a potem nastała głucha cisza. Wiedziała, że nie ma sensu więcej dzwonić, bo nikt nie odbierze. Z cichym westchnieniem wstała z krzesła i sięgnęła pod łóżko. Wyjęła worek, w którym leżały zakrwawione ubrania i coś jeszcze. Coś, czego nigdy nie powinna trzymać w dłoni, coś, czym odebrała życie swojemu ojcu. Największy prezent, jaki otrzymała od Shane’a. W magazynku były zaledwie dwie kule, a Natalie wiedziała, że w ciągu kilku dni zostanie już tylko jedna. Pociągając za spust, rozpętała burzę, która zostawi po sobie jedynie zniszczenie.

Weszła na pokład prywatnego samolotu. Miała na sobie ołówkową spódnicę i żakiet, który kosztował zaledwie ułamek tego, co znajdowała w walizkach. Długie blond włosy spływały miękkimi kaskadami na plecy. Szpilki uderzały o podłogę miarowo, aż w końcu kobieta usiadła na przepastnym fotelu i zapadła się w miękkiej skórze z uśmiechem na ustach. Cieszyła się, że w końcu opuszcza tę krainę rozpusty. Las Vegas ją zmęczyło, a teraz była wolna. Może nie tak prawdziwie, jakby chciała, ale wystarczająco, żeby zacząć nowe życie. Nowy Jork to szansa, której nie dostała od dawna. A teraz mogła sobie na to pozwolić.
 – Witamy na pokładzie – powiedziała uśmiechnięta stewardessa, podchodząc do kobiety. – Proszę zapiąć pas, za chwilę będziemy startować. Czy po wyłączeniu sygnalizacji coś podać, pani… – urwała i zmarszczyła czoło, nie widząc, jak nazywa się osoba, która korzysta z przelotu.
 – Blackbird, ale wystarczy Iris. Poproszę szampana, mam powody do świętowania – odparła z uśmiechem i zapięła pas.
 – Oczywiście. Życzę miłego lotu, Iris – odparła kobieta i zniknęła w pomieszczeniu za granatowymi drzwiami. Po wyrównaniu lotu wróciła z kieliszkiem i butelką szampana spoczywającą w kubełku z lodem. – Czy podać coś jeszcze?
 – Nie, dziękuję. Proszę jedynie zostawić mnie samą. I nie wchodzić, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne – powiedziała, a stewardessa odeszła, zamykając za sobą drzwi pomieszczenia. Natalie z uśmiechem uniosła kieliszek do ust i pociągnęła łyk musującego trunku, przymykając przy tym powieki. – Spłoń w piekle, szmato – wymamrotała pod nosem, a oczami wyobraźni zobaczyła blondynkę w ołówkowej spódnicy. Tę samą, która wywróciła jej życie do góry nogami. Tę samą, która teraz leżała w tym magazynie, prawdopodobnie dostając plam opadowych. Nie miała już ust, zastąpiła je rana wylotowa po strzale w tył głowy, który sprezentowała jej Natalie. Była jedynie współrzędną geograficzną, kimś, kogo ktoś inny chciał się pozbyć, a Natalie wykonała jedynie następne zadanie. Zadanie, które dało jej ogromną satysfakcję. – Trzeba było się nauczyć strzelać, kochanie. Tak czy inaczej, twoje zdrowie – wyszeptała, patrząc przez okno z uśmiechem i osuszyła kieliszek, po chwili dolewając sobie alkoholu.
Teraz była wolna.



__________________________________________________________________________________________________
Cytat: R. Mróz, Behawiorysta
Za wszelkie uszczerbki przepraszam.

4 komentarze

  1. zjadłam na raz. i mnie zatkało :( taka słodka, kochana dziewuszka, taka bezwzględna? to nie mój świat :( i takie brzydkie słowa wychodzą z jej ust, a pfe! Ty po prostu bombę za bombą dzisiaj wyładowujesz, wstrętna Ty! :P
    ale, ale... tym bardziej mnie ciekawi, co nam wyjdzie w wątkach u Daviesa :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty już wiesz co myślę i wiesz, że uwielbiam wszystko co piszesz. Ale to wyszło ci genialnie, naprawdę. Nie znam Iryska, ale wiem, że wyrosła na małą psychopatkę, jak ty :D także... Uwielbiam, padam do stóp i kocham motzno ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. O proszę, dawno nic od Ciebie nie czytałam. Weszłam zajrzeć na bloga, A tu taka niespodzianka! Z początku myślałam, że to kolejna notka od Twojej pierwszej postaci, a tu taka niespodzianka. I swoją drogą piosenka dobrana genialnie, a ja nie mogę się od niej teraz uwolnić i ciągle słucham!^^ Opisy faktycznie dość mocne, ale ja jako fanka horrorów i kryminałów jestem dość odporna. :D Nawet nie chce sobie wyobrażać co musiała Twoją postać czuć podczas pierwszego razu, gdy musiała nacisnąć spust. Próbowałam sobie wyobrazić siebie na jej miejscu, ale choćbym chciała to nie umiałam. Czuje też, że pod tą laska chłodniej zabójczyni kryje się zwyczajnie zraniona przez życie młoda kobieta, która potrzebuje stabilizacji w swoim życiu... No, Niech się jej układa!

    Hannah Clearidge, Tyler Brighton, Drake Cavanaugh & Hudson Chambers

    OdpowiedzUsuń
  4. Też myślałam, że to będzie kolejna notka od Olivii. I nawet trochę się zdziwiłam i przeraziłam, widząc ten czerwony, krzykliwy napis, bo myślałam, że kolejna tragedia nastąpiła w jej życiu. Przeszłam niemałe zaskoczenie, kiedy okazało się, że to nie Olivia, a Iris jest główną bohaterką :D Przyznaję, że zgotowałaś jej naprawdę ciężki los. Nawet nie chcę wyobrażać sobie, co musiała czuć, gdy została zmuszona do wystrzelenia po raz pierwszy i to w kierunku własnego ojca. Współczuję jej tego, a jednocześnie mam wrażenie, że świetnie sobie z tym poradziła. O ile to określenie jest w ogóle odpowiednie, biorąc pod uwagę, czym zajmuje się teraz :)
    Niech dalej żyje i cieszy się wolnością, a jak jeszcze kiedyś wrzucisz notkę z jej udziałem, to na pewno się nie pogniewam :)


    Jessamine Merrick-Cavanaugh
    Gabrielle Fletcher
    Zachariasz Merrick

    OdpowiedzUsuń