Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2055. Ulepimy dziś bałwana?

No chodź, zrobimy to. 
Tak dawno nie widziałam cię,
Uciekłeś gdzieś, czy co?
 
— Jesteś pewna? — zapytał, uważnie wpatrując się w stojącą przed nim dziewczynę. Potargane włosy, rozszerzone źrenice i dwa inne buty… Jessie w pigułce.
— Tak! Jestem pewna! Chcę iść z tobą na randkę. Na prawdziwą randkę! — powiedziała, a raczej krzyknęła, uśmiechając się szeroko. Spojrzała ponad ramieniem mężczyzny i lekko zmarszczyła brwi. — Kupić ci choinkę… pod choinkę? — zapytała. Koniec jej słów zwieńczył głośny huk i dźwięk tłuczonych lampek, które rozbiły się na podłodze. A ci, którzy mieli bardziej rozwiniętą wyobraźnię, mogli usłyszeć diaboliczny śmiech, który wydobywał się z pyszczka czarnego kota, który zmierzał w kierunku Jessie.
— No chodź kochanie do mamusi! — Zawołała, mijając nieco zdezorientowanego (a może przerażonego?) Jensena. Wyciągnęła ręce w kierunku kota, który po chwili znalazł się koło niej. Wzięła go na ręce i zaczęła kiziać za uchem. — No już, już! Mamusia cię kocha, wiesz? Mój malutki, kochaniutki…
— Kochaniutka, ale za spowodowane zniszczenia płacisz ty.
— Wcale nie. Podpisałeś, że ponosisz pełną odpowiedzialność za szkody
— Niczego nie podpisywałem!
— No w sumie racja. Podrobienie twojego podpisu to nie była trudna sztuka. Podrobienie podpisu Maxa, to dopiero wyzwanie. — Jessie zrobiła zabawną minę. Odwróciła się w kierunku Jensena. — To… Przyjedź po mnie o ósmej. Ubierz się ładnie. Jakiś garnitur, czy coś. O! Najlepiej garnitur i muszka. Masz ładnie wyglądać, abym nie pożałowała swojej decyzji, jasne? I dziękuję za opiekę nad Casem. Mam nadzieję, że świetnie się razem bawiliście. To ja le…
— Synku, z kim tak głośno rozmawiasz? — Zdezorientowała Jessie odwróciła się do kierunku, z którego dobiegał kobiecy głos.
— Dzień dobry? — mruknęła, uśmiechając się niepewnie w kierunku kobiety. Nieco mocniej wtuliła się w kota, jakby ten miał obronić ją przed całym złem tego świata. — Jestem Jessie — powiedziała po krótkiej chwili ciszy i mocniej ścisnęła swojego futrzaka, który nie wiedzieć dlaczego zaczął cicho powarkiwać i prychać.
Zupełnie zapomniał o obecności swojej matki i pewnej dodatkowej osoby, której wcale nie powinno w jego mieszkaniu być. Foch na rodzinę Humphrey’ów nie okazał się być tak długotrwały jak Jensen liczył. Teresa była obrażona zdecydowanie zbyt krótko i jeśli miał być szczery, to dla niego mogłaby już nie wracać. Tymczasem siedziała w jego kuchni razem z jego matką, popijały kawę i zachowywały się, jakby sytuacja ze świąt nie miała miejsca. Szkoda, wielka, wielka szkoda. Jessie na moment uratowała go przed siedzeniem z kobietami, ale to nie był długotrwały efekt. Z chwilą jak tylko zamkną się za nią drzwi, kobiety go otoczą i będą kazały się spowiadać. A raczej Teresa, jego mama, aż tak się nie interesowała życiem swojego syna. Cóż, Jensen z chęcią przedstawiłby jej Jessie, ale nie przy obecności ciotki, która zdążyła wyrobić sobie już o niej opinię. I to niezbyt minął w dodatku.
Zanim w ogóle zdążył się odezwać z kuchni wyczłapał potwór. Kobieta miała na sobie potężne buty na koturnie, niebieskie z jakimiś diamencikami. Wyglądało to tandetnie, ale co poradzić? Całość nie prezentowała się najlepiej. Raczej… żałośnie. Ale co kto lubi, prawda?
— To jest ta twoja… przyjaciółka? — prychnęła mierząc wzrokiem Jessie. Najwyraźniej nie miał co liczyć na łagodne traktowanie z jej strony, ale czego się spodziewał? Osoby z takim charakterem zawsze uważały się za lepsze, niż w rzeczywistości były, a pozostali to zwykły plebs.
— O mój Boże, zaraz się zacznie — jęknął cicho mężczyzna i dla pewności, aby nikt nie słyszał awantury, zamknął drzwi.
Jensen spojrzał na Jessie. Naprawdę w tej chwili obawiał się awantury. Było ledwo po świętach, powinni wszyscy być w dobrych humorach, cieszyć się wzajemnym towarzystwem — aczkolwiek cieszyć się z obecności Teresy to jak cieszyć się z powodu igły, która utknęła w oku. Jak nic będzie awantura. Jessie ze swoim nieokiełznanym charakterem i Teresa, która się uważała za świętą.
— Przyjaciółka?
— Chyba jesteś moją przyjaciółką, prawda? — zapytał przenosząc wzrok na Jessie. Musiałoby go mocno pokręcić, aby powiedzieć prawdę o ich relacji. Pokręconej bardzo zresztą na dodatek. Sam jej czasem nie rozumiał i miał spodziewać się tego, że jego pokręcona ciotka zrozumie co łączy jego i Jessie? Z jej punktu widzenia pewnie nawet nie powinni stać w tym samym pomieszczeniu.
— Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi — odparła z naciskiem na bardzo. Powstrzymał się przed tym, aby nie przewrócić oczami.

— Zaproś swoją przyjaciółkę do środka. Chyba nie chcesz tak stać w korytarzu, prawda?

— Jessie z pewnością musi już iść, prawda?

— Co? A nie. Mogę na chwilkę zostać - powiedziała, mocniej przytulając do siebie kota. - Mamusia się za tobą bardzo stęskniła, wiesz? - wymruczała, drapiąc go za uchem. — Buzi-buzi? — zapytała, nadstawiając policzek, na co Castiel przesunął po nim noskiem.

Jensen nachylił się trochę w stronę kobiety i ostrzegł ją:

— Zostajesz na własne ryzyko, a ja nie ponoszę konsekwencji.

— Twoja mama nie może być, aż tak zła — mruknęła, wchodząc do kuchni. — Dzień dobry!

— Żebym ja jeszcze mówił o swojej mamie — wymruczał pod nosem. Akurat o kobietę się nie martwił, wiedział, że Valerie przyjmie Jessie z otwartymi ramionami. Taka już po prostu była.

Jessie usiadła przy stole i, zapewne ku zaskoczeniu wszystkich, na krześle obok posadziła czarnego kocura. Ten mruknął wyraźnie zadowolony.

— Pani tu siedziała? — zapytała, zauważając, jak jedna z kobiet posyła jej niezbyt przyjemne spojrzenie. Pogłaskała kota za uchem, który znów się najeżył.

— Ty jesteś Jessie, prawda?

— Tak. Ja jestem Jessie.
— Miło w końcu poznać właścicielkę tego psotnika. Valerie, mama Jensena — przedstawiła się podając dziewczynie dłoń z ciepłym uśmiechem. W porównaniu do Teresy była pozytywnie nastawiona do przyjaciółki syna.
— Miło mi panią poznać — powiedziała szczerze i lekko ścisnęła dłoń kobiety.
— Owszem, siedziałam. I wolałabym, żebyś zabrała tę paskudę z krzesła — wycedziła. Spoglądała gniewnie to na kota, a to na Jessie.
— No dobra — powiedziała Jessie, wzruszając ramionami. Wzięła kota na kolana, po czym przeniosła go na krzesło po lewej stronie. — Castiel nie lubi siedzieć na podłodze — wyjaśniła.
— To tylko zwierzę. Jego miejsce jest na dworze, a nie w domu.
— Słucham?! — Jessie, wyraźnie zdenerwowana, spojrzała na kobietę. — Castiel nie jest tylko zwierzęciem! Jest członkiem rodziny. I jak chce siedzieć na krześle, to będzie siedział na krześle.
— Nigdy nie zrozumiem fenomenu zwierząt. Głównie paskudzą, przeszkadzają w życiu i są zwyczajnie… niepotrzebne do życia. Kot ci nie poda szklanki na starość.
— Tak samo jak małe dzieci. Też głównie paskudzą, przeszkadzają, drą się wniebogłosy i jeszcze trzeba im usługiwać. Takiego rocznego kota można zostawić na cały dzień samego. A dziecko? Trzeba opiekunki, żłobki, przedszkola… I to w dodatku więcej kosztuje. A na starość, to pójdę do Domu Spokojnej Starości. I miła pani pielęgniarka poda mi szklankę. Najlepiej z sokiem, bo pusta mi na co?
Teresa zrobiła się po jej słowach cała czerwona. Jensen miał wrażenie, że zaraz wybuchnie, a on będzie miał dodatkowe sprzątanie. A krew zmywało się dość ciężko.
— Dzieci to cud — wycedziła przez zęby ciskając piorunami z oczu — a koty, to tylko zwierzęta. Ale może to i lepiej, że tak ci dzieci przeszkadzają. Wiadomo, że od kotów kobiety zostają bezpłodne. Przynajmniej żadne dziecko nie będzie musiało się męczyć z taką matką, która je uważa za brudne i niepotrzebne — prychnęła.
— Tereso, błagam…
— Nie skończyłam, Valerie — przerwała jej — mówiłam ci już, pamiętasz? Matka Jensena to idealny przykład tego, że nie powinno się posiadać jakichkolwiek zwierząt. Większość życia z tymi paskudami i dopiero lata później udało się jej zajść w ciąże z Leah. Gdybyście się nie wyprowadzili do Nowego Jorku, to nadal mogłabyś mieć tylko niechciane przez innych dziecko.
— Owszem, dzieci to cud. Ale nie da się ukryć, że czasami nieco śmierdzą — zrobiła nieco zabawną minę. — Na szczęście ja już mam dzieci, więc kolejne mi na razie niepotrzebne. Co prawda jedno musiało zostać z moim byłym mężem, ale to szczegół. A jeśli będę bezpłodna, to zaadoptuję. A pani nic do tego! Może niech się pani zajmie swoimi dziećmi.
— Przepraszam, z byłym mężem? — zapytał mężczyzna spoglądając z zaskoczeniem na Jessie. Nawet nie brał pod uwagę tego, żę Jessie w ogóle mogła kiedykolwiek być mężatką. Wydawała mu się na to… za młoda.
Jednocześnie miał też ochotę strzelić jednego, wielkiego face palma. Powstrzymał się przed tym jednak, chciał pokazać, że chociaż jakaś część rodziny Humphrey’ów potrafi się zachować i wcale nie są takimi dzikusami, na jakich wyglądają.
— Nooo… Dwa lata temu się rozwiedliśmy.
— Myślę, że wystarczy wyciągania prywatnych spraw na wierzch — stwierdziła Valerie, powstrzymując też Teresę przed kolejnym słowotokiem — może herbaty, Jessie?
— Wstydzisz się tego, że zaadoptowałaś dziecko? Może opowiesz jej jakie to ciężkie, hm? I ile trzeba się naczekać i wycierpieć zanim w ogóle do tego dojdzie, co?
— Jesteś adoptowany? — zapytała, przekręcając głowę i wpatrując się w Jensena. — A herbaty chętnie się napiję. Gdybym wiedziała, że odebranie synka zakończy się herbatką, to kupiłabym jakieś ciastka po drodze.
— Jakoś tak wyszło — odparł ucinając też temat. O tym mogli sobie z Jessie porozmawiać innym razem, a na pewno nie przy Teresie, która tylko czekała na jakieś drobne potknięcie, które będzie mogła im wszystkich wytknąć. — To ja wstawię wodę. Czarna, malinowa, karmelowa…? Jaką chcesz?
— Nie dość, że bezpłodna to jeszcze mężatka. Nie dziwię się, że się rozwiedliście. Sama nie wytrzymałabym z taką kobietą. Mądrze postąpił ten mężczyzna.
— Taak. Byłam mężatką. Choć właściwie, to mam z tym problem. Bo chyba powinnam powiedzieć, że to była moja żona… Gabriel był najpierw Gabrielą — uśmiechnęła się niewinnie, odruchowo sięgając ręką w kierunku Castiela, który przeniósł się na jej kolana. — I poproszę czarną. Bez cukru.
Jensen nie miał pojęcia czy Jessie mówi poważnie. Zaśmiał się dość głośno, kiedy wlewał wodę do czajnika. Natomiast mina kobiety była trudna do opisania. Od złości, poprzez zniesmaczenie do… No właśnie, do czego? Za to jego mama wyglądała na naprawdę rozbawioną tą sytuacją. Może i należała do starszego pokolenia, miała swoje poglądy i trudno czasem było ją przekonać do tego, aby zmienić telewizor na większy, bo w końcu ten mały działa jak należy, to jednak była też otwartą na wiele rzeczy kobietą, a złość Teresy chyba ją tylko bawiła. Jessie natomiast wyglądała, jakby nic się nie stało. I jedynie nieznaczne drganie lewej dłoni, którą głaskała Castiela, zdradzało, że komentarz odnośnie byłego męża dotknął ją w jakiś sposób.
Słysząc pukanie do drzwi, westchnęła ciężko.
— Idę! — krzyknęła, wsuwając dłoń do kieszeni szlafroka. Szurając kapciami, podeszła do drzwi. Spojrzała przez wizjer i wywróciła oczami. — Dobrze, że w ogóle raczyłaś przyjść, Maggie — mruknęła, odsuwając się od drzwi. Blondynka uważnie spojrzała na swoją przełożoną i uśmiechnęła się niepewnie.
— Korki — odparła dość wymijająco i podała brunetce pokrowiec, w którym znajdowała się sukienka. — Mam ci pomóc? — zapytała, mierząc Jessie uważnym spojrzeniem.
— Nie. Poradzę sobie sama. W końcu, to jedynie nic nie zobowiązujące spotkanie. Nie miałam co zrobić z biletem. Max mi kupił na ten musical, bo wiedział, że go uwielbiam, a Jensen miał wolny wieczór. To nic takiego. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. — Maggie uniosła brew lekko w górę i spojrzała z powątpiewaniem na koleżankę.
— Ubierasz najlepszą kieckę, kręcisz włosy i jest czternasty luty. Na pewno, to nie jest randka.
— No nie jest! — Jessie odebrała od blondynki pokrowiec z sukienką. — A ty? Nie masz co robić w Walentynki? — zapytała, marszcząc lekko brwi.
— Mój narzeczony zabiera mnie na randkę dopiero jutro, bo dziś jest jeszcze w delegacji. A nie, przepraszam. To nie będzie randka. — Blondynka parsknęła wesołym śmiechem i niemal w ostatniej chwili uchroniła się przed lecącą w jej kierunku szczotką do włosów. — Nie wiem, dlaczego nie chcesz przyznać, że zaprosiłaś go na randkę. To nic złego, Jessie.
— A idź już sobie! — mruknęła. — Sio! — powiedziała znacznie głośniej, a śmiejąca się Maggie opuściła jej mieszkanie. — A ty tak się na mnie nie patrz. Nie lubię Jensena w ten sposób. To nie jest randka — stwierdziła i spojrzała prosto w oczy czarnego kota. — Mogę ci to udowodnić. — Uniosła brew w górę. — Nie wierzysz mi? No wiesz ty co! Jak możesz mi nie wierzyć? Castiel! — jęknęła, wciąż wpatrując się w kota. — Dlaczego mi nie wierzysz? Przecież, to nie jest randka!

Trochę się denerwował.
Jakby nie patrzeć to była randka. Co prawda jego relacja z Jessie nie należała do typowych, a raczej nie do takich o których mówi się głośno. Nie podejrzewał, że kiedykolwiek mogą pójść na randkę. Jasne, wcześniej też wychodzili nie raz i nie dwa, ale nigdy nie był to czternasty luty. I nigdy nie były to wyjścia na poważnie. Uważał to za wyjście na poważnie, garnitur, muszka, Jessie pewnie będzie miała sukienkę, więc eleganckie wyjście. Zapewne potem wstąpią na kolację. Trochę się głupio czuł, bo nie zapytał czy powinien zarezerwować dla nich jakiś stolik, a teraz zwyczajnie było już na to za późno. Wiele par dziś wychodzi, restauracje będą pełne. I naprawdę stanie się cud, jeśli uda im się znaleźć jakieś wolne miejsce w jakiejś lepszej restauracji. Ale na to chyba nawet nie było co liczyć.
Musiał oddać na ten wieczór komuś Jackie. Na jego szczęście, a na nieszczęście sąsiada — Aaron siedział w domu i wyraził chęci do tego, aby zająć się suczką.
— Nie musisz się martwić, dobrze się będziemy bawić — odparł drapiąc suczkę za uchem — tylko nie zabaluj za bardzo, dobra? Wiesz, tak jak lubię Jackie tak ona chyba woli ciebie bardziej, więc wróć w jednym kawałku.
— O to się nie musisz martwić. Jessie chyba mnie tam nie zabije — mruknął, ale nie był do końca przekonany. Ta nieobliczalna kobieta była gotowa zrobić wszystko. — to tylko wyjście do teatru, nic wielkiego i jakaś kolacja, pewnie przed północą będę z powrotem — stwierdził, nawet nie mając pojęcia jak bardzo się mylił.
Kilka godzin później...
— Po raz pierwszy zaprosiłam cię na randkę, a ty się spóźniłeś — stwierdziła z wyrzutem, wpatrując się w stojącego przed nią blondyna. — I masz krzywo muszkę założoną — dodała, poprawiając mu tę część ubioru. — No co? Ubrudziłam się, gdzieś?
— Nie, nie ubrudziłaś się. Po prostu... No, no wow. — Jessie uśmiechnęła się nieznacznie, czując usta mężczyzny na swoim policzku. Odruchowo spojrzała w dół na swoją jasnoróżową sukienkę, jakby chcąc się upewnić, że jej nie okłamuje.
— Też dobrze wyglądasz — powiedziała, odsuwając się na długość ramion. Odruchowo poprawiła mu włosy z czoła, a nogą odgoniła Castiela, który nie wiadomo co chciał zrobić mężczyźnie.
— Dziękuję — odparł z uśmiechem. Nawet nie zwrócił uwagi na plątającego się koło nich Castiela. Zresztą, nie kot był w tej chwili ważny. — Jeżeli jesteś już gotowa możemy iść. Fajnie jakbyśmy zdążyli na czas, a korki o tej porze mogą być nieziemskie.
— Tak. Ja już jestem gotowa — powiedziała i kiwnęła lekko głową. Odwróciła się i narzuciła płaszcz na ramiona. Obwiązała się jeszcze ciepłym szalem i przewiesiła torebkę przez ramię. — To co? Jedziemy twoim, czy moim samochodem?
— Moim, jeżeli nie masz nic przeciwko — odparł. Nie po to się nim tłukł, żeby teraz stał pod budynkiem na parkingu. Poza tym wolał jakoś swoją Kię, niż auto, które posiadała Jessie.

~.~
Młodzi mężczyźni, trochę po trzydziestce, opuścili lotnisko, a jednej z nich rozejrzał się wkoło. Mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, obaj udali się w kierunku najbliższej taksówki.
— Wolne? — zapytał, na co kierowca kiwnął twierdząco głową Mężczyźni wsiedli do samochodu i podali taksówkarzowi karteczkę z zapisanym adresem.
— Byle szybko — powiedział jeden z nich.
— Na randkę panowie się tak śpieszą? — zagadnął, wyjeżdżając z terenów należących do lotniska.
— Nie. Ale do kogoś równie ważnego. Kogoś, kto z całą pewnością nie powinien siedzieć sam w Walentynki.
— Trójkącik? Nie oceniam! W Nowym Jorku większe cuda się działy…
~.~
Notre Dame de Paris był od zawsze jej ulubionym musicalem. Odkąd po raz pierwszy w czeluściach YouTube`a odnalazła Belle w wykonaniu Garou, Daniela Lavoie i Patricka Fiori, zakochała się w ich wykonaniu. Miała wtedy dwanaście lat i postanowiła sobie cel w życiu - obejrzy na żywo oryginalną, francuską wersję tego musicalu. Aby tego dokonać musiała nauczyć się francuskiego, co też uczyniła i do zajęć z tego języka naprawdę się przykładała. Musiała też pojechać do Francji, co również uczyniła. Jednak, będąc w Paryżu, stwierdziła, że nie chce iść na podrabianą wersję i woli sobie odpuścić. Tym sposobem, mimo ogromnych chęci, dzisiejszego wieczoru po raz pierwsza szła na ukochany musical. Co prawda trochę pomarudziła, ponieważ nie zobaczy ich w oryginalnej obsadzie, aczkolwiek przynajmniej będzie w języku francuskim.
Sama naprawdę dobrze się bawiła. Oglądała, co jakiś czas zapominając oddychaniu. I tylko lekkie poszturchiwania Jensena sprawiły, że przed przerwą miała ochotę powiesić go za uszy do góry. Całkiem zapomniała, że mężczyzna nie znał języka francuskiego, co znacznie utrudniało mu odbiór dzieła.
Wyjścia do teatru czy na musicale były naprawdę interesujące. O ile je rozumiał.
Nie pofatygował się, aby sprawdzić na co konkretnie się wybierają z Jessie. I pewnie gdyby to zrobił nie żałowałby tego tak mocno jak teraz, kiedy siedział na swoim fotelu, otoczony ludźmi, którzy byli niezwykle zachwyceni spektaklem, a on nie miał pojęcia co się dzieje. Ostatni raz z francuskim miał do czynienia w szkole średniej, choć i wtedy nie zwracał zbytnio uwagi na ten język, bo zwyczajnie mu nie leżał. Wypowiedzenie jednego zdania było zwyczajnie skomplikowane, a on nie miał siły do tego, aby wszystkiego się uczyć. Pewnie gdyby musical był po angielsku to niezwykle cieszyłby się z tego wyjścia, a teraz niestety tak nie było. To zdecydowanie była dość kiepska randka. Nie narzekał jednak tak bardzo, samo oglądanie Jessie, która świetnie sie bawiła wynagradzało mu ten wieczór.
Nie ukrywał jednak tego, że odetchnął z ulgą, kiedy mogli wreszcie wyjść z teatru. Występ trwał zadziwiająco długo. O wiele dłużej, niż Jensen się spodziewał. W dodatku pogoda się pogorszyła, choć jak na tą porę roku to nie było tak tragicznie.
— Będziesz chyba musiała mi skrócić o czym to było — powtórzył. Pojęcia nie miał ile razy wypowiedział te słowa w ciągu tego wieczoru, ale chyba o jeden raz za dużo, bo spojrzenie, które posłała mu Jessie mogło spokojnie go zabić. — I co się tak patrzysz. To nie moja wina.
— Człowieku, nigdy nie oglądałeś Dzwonnika z Notre Dame? — zapytała nieco ostrzej niż początkowo planowała. — To po prostu wersja oryginalna. Dla dorosłych. Tutaj nie ma szczęśliwego zakończenia. Esmeralda została powieszona. Phoebus stwierdził, że rzuciła na niego czar. A Quasimodo umarł z rozpaczy i bólu za ukochaną cyganką — wyrzuciła z siebie i odetchnęła z ulgą, bo zrobiło jej się nieco lepiej. Jego pytania irytowały ją niemal od samego początku, lecz dopiero teraz pozwoliła sobie na wybuch. — Mniejsza. Możemy o tym porozmawiać podczas kolacji. Gdzie dziś jemy?
— No bardzo przepraszam, że nie nauczyłem się płynnie francuskiego, aby zrozumieć cokolwiek się tam działo — wymamrotał i przewrócił oczami. Wydawało mu się znajome, ale nie dałby sobie ręki uciąć, że to było to. Dopóki Jessie mu nie wyjaśniła o co chodzi, nie miał stuprocentowej pewności. — I nie wiem. Nie mamy żadnej rezerwacji… A pewnie wszystkie restauracje są już zajęte. W Simple nie ma wolnego stolika.
Jakby mogli udać się tam, to zabrałby dziewczynę do Simple. Ale gości wyrzucić nie mógł, a przecież na zapleczu jeść nie będą. Mógł faktycznie pomyśleć o jakiejś rezerwacji.
— Jak to nie zrobiłeś rezerwacji? Sądziłam, że to zrobiłeś… — powiedziała ostrożnie i uniosła brew lekko w górę.
— Po prostu — westchnął i spojrzał na blondynkę — nie pomyślałem o tym. Jakoś… Samo tak wyszło no. Mogę czegoś poszukać, ale obawiam się, że wylądujemy w Mcdonald's.
— Wiesz co?
— Co?
— Jeśli mamy iść do Maka, to ja wolę wrócić do domu. Nie po to zaprosiłam cię do teatru i się tak wystroiłam, aby iść na kolację do Maka.
— Właśnie! Ty mnie zaprosiłaś. Myślałem, że pomyślałaś o jedzeniu!
— Zaprosiłam cię do teatru! A ty powinieneś zaprosić mnie na kolację! Przecież, to jest logiczne!
— To nie ja zapraszałem na randkę. Było mi powiedzieć, że ty zabierasz mnie do teatru, a ja na kolację. Nie kłóciliśmy się teraz na środku chodnika.
— To nie jest… — zacięła się. Na chwilę przygryzła wargę, prowadząc wewnętrzną kłótnię z samą sobą. Trudno jej było przyznawać się do porażek. A już szczególnie do tych na gruncie uczuciowo-emocjonalnym. — To jest moja pierwsza, prawdziwa randka od rozwodu. I jeśli dalej ma tak iść, to wolę wrócić do domu i zamówić pizzę i zjeść nią z Castielem. Więc, rób co chcesz.
— Nie pójdziemy do Maka. Daj mi chwilę, dobrze?
— Masz dziesięć minut.
Przewrócił oczami, ale chwile później skinął głową na zgodę.
Rozmawiał krócej, niż dziesięć minut, ale nie mniej, niż pięć. Z uśmiecham na ustach zwrócił się w stronę swojej randki i wyciągnął w jej stronę dłoń. Dobrze było mieć znajomości tu i ówdzie. Jego znajomy również był właścicielem restauracji i właśnie się okazało, że ma wolny stolik. Jensen poprosił o rezerwację dla dwóch. Miał nadzieję, że Jessie będzie zadowolona.
— Chodź marudo. Pójdziemy na jedna z lepszych kolacji w twoim życiu. Nie najlepszą, bo najlepsze możesz mieć tylko u mnie, ale na równie wysokim poziomie. I nie denerwuj sie. Było mi powiedzieć, żebym zarezerwował nam stolik. Sądziłem, że skoro zaproszenie wychodzi od ciebie, to ogarniesz pozostałe rzeczy.
— Zaprosiłam cię do teatru, a nie na kolację. Kolacją zajmuje się mężczyzna. Czy to nie ty, zrobiłeś mi wykład na temat, że to mężczyźni są najlepszymi kucharzami? — zapytała, uśmiechając się w dość zabawny sposób. Chwyciła go za rękę i oparła głowę na jego ramieniu. — Chodźmy. Umieram z głodu.
— Obiecuję, że nasza następna randka będzie o wiele lepsza, niz ta.
Nie czekając na odpowiedź kobiety pociągnął ją w stronę parkingu. Mieli spory kawałek do przejechania i byłoby dobrze, gdyby nie utknęli nagle w korku, albo wypadku. Ta pora była idealna do wypadków. Ludzie się spieszyli, nie uważali na innych i nieszczęście gotowe. Świat był chyba po ich stronie, bo niecałe pół godziny później odwiesili już płaszcze i byli prowadzeni do stolika.
Kolacja była udana. Oboje byli najedzeni, szczęśliwi i chyba niczego im nie brakowało. Nawet Jessie przestała marudzić i nawet pod koniec deseru, uśmiechnęła się w ten specyficzny i uroczy sposób do Jensena. Humphrey odwzajemnił uśmiech, więcej chyba nie musieli sobie tak naprawdę mówić. nie zawsze potrzeba było mówić, aby się zrozumieć. Poprosił o rachunek do zapłacenia. Pewnie mogliby tu jeszcze posiedzieć i porozmawiać, może i by to zrobili, gdyby noc mieli zamiar zakończyć tylko na kolacji.
Podał płaszcz Jessie i pomógł jej go założyć. Dopiero po tym założył swój. Jakby walentynki nie mogły wypadać na przykład w czerwcu, kiedy jest ciepło.
— Przejdziemy się? — zapytała, wychodząc z restauracji. — Taka ładna pogoda, więc żal nie skorzystać!
— Możemy. Kawałek za restauracją sa ogrody. Możemy tam się przejść.
— Brzmi świetnie — przyznała, wtulając się w ramię mężczyzny i mocno ściskając jego dłoń. — Prowadź.
Nie musieli iść daleko. Ogrody były położone dość blisko, a krótki spacer dobrze im zrobił. Mogli odetchnąć świeżym powietrzem. Przebywali długo w restauracji, która była pełna ludzi, tak samo jak w teatrze. Chwile później przeszli przez bramę, która prowadziła do ogrodów.
— Ty wybierz gdzie idziemy. Zdam sie na ciebie.
— Em… — Jessie rozejrzała się wokoło, szukając najlepszego kierunku, w którym mogliby się udać. — Chodźmy tędy — powiedziała w końcu, wybierając kierunek i prowadząc go na lewą stronę ogrodów. — Cieszę się, że to ciebie zaprosiłam do tego teatru.
— A miałaś zamiar zabrać kogoś innego?
— Mogłam sprowadzić Zachariasza. Ale spędzenie walentynek z bratem nie brzmi zachęcająco. Mogłam zabrać Castiela. Ale, to by dziwnie wyglądało, nie? No i lubię cię. Nie chciałam, abyś siedział sam.
— A skąd pomysł, że siedziałbym sam?
W zasadzie głupie pytanie. Oczywiście, że siedziałby sam. Pewnie w Simple, jak zawsze zreszta, bo to tam spędzał większość swojego czasu. Albo w domu z Jackie. Suczka pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, aby jej właściciel oglądał cały wieczór filmy i częstował ją co jakiś czas popcornem z masłem. On sam też w sumie nie pogardziłby taką przekąską. Tak, z chęcią by teraz sobie to zjadł. I obejrzał jakiś dobry film.
— Masz u siebie popcorn? — Zapytał nagle. W tej chwili popcorn był dla niego niezwykle ważny i był kwestią życia i śmierci. — Ja nie mam, ale jak ty masz u siebie w mieszkaniu popcorn, to możemy do ciebie pojechać, zjeść go i obejrzeć jakiś film. Dam ci dostęp do swojego Netflixa.
Spodziewał się tego, że skusi się darmowym Netflixem. On by się skusił.
— Mam u siebie popcorn. Taki do robienia w mikrofali — powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha. — I okej! Daj mi swoje dane do Netflixa! Ale najpierw dojedźmy do mojego mieszkania.
— Na miejscu dostaniesz dane. Teraz jeszcze ktoś podsłucha — powiedział i uśmiechnął się. Doskonale wiedział czym ją przekupić. On dostanie swój popcorn, a Jessie Netflixa. I wszyscy zadowoleni. — I widzisz, jednak dostałaś prezent na walentynki. Teraz nie możesz mówić, że nic ode mnie nie dostajesz.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie jego uwagę przykuła woda w fontannie. nie byle jaka woda, bo ta zmieniała kolory. Żółty, zielony, niebieski, różowy. I tak na zmianę. Jensen bez słowa złapał dziewczynę za rękę i poprowadził w stronę fontanny. Grzechem byłoby nie skorzystać.
— Masz pensa? A najlepiej dwa.
— Mogę dać ci dostęp do swojego Spo… Albo nie. Dostaniesz popcorn. I tak jadasz u mnie śniadania. — Wciąż szczerzyła się wesoło. — I… Mam — powiedziała i skinęła lekko głową. Wyciągnęła portfel i przeszukała go, aby odnaleźć drobne. — Trzymaj.
— Spotify mam własne, a poza tym i tak mi się wyświetla czego słuchasz. Nie jesteś taka anonimowa jakbyś chciała.
Odebrał od dziewczyny drobne. W zasadzie jeden wcisnął jej do ręki. Raczej nie musiał mówić po co. Zastanawiało go też czemu ludzie bezdomni po prostu nie wygrzebią z fontanny drobnych. Można było wyjąć z tego całkiem ciekawa sumkę, a jakby tak jeszcze przeszli się po kilku parkach… Ale jak widać chyba tylko on miał taki tok myślenia. Zacisnął dłoń w której znajdowała się moneta, skupił się w całości na pomyśleniu życzenia i po chwili wrzucił pieniążek do fontanny.
Jessie zamknęła oczy, pomyślała życzenie i również wrzuciła pieniążka do fontanny.
— Spędzenie z tobą tego dnia, było najlepszą decyzją.
Jensen uśmiechnął się na jej słowa. To było naprawdę miłe, że mogli spędzić w ten sposób razem czas.
— Cieszę się, że mogłem ci dziś towarzyszyć. A co powiesz na to, żebyśmy sprawili, aby ten dzień był jeszcze lepszy? A raczej wieczór. Za chwilę będzie północ. Fajnie byłoby zakończyć miło te walentynki.
Całe walentynki były miłe, ale mogli je polepszyć. Na pewno nie zaszkodzą.
— Masz coś konkretnego na myśli? — zapytała, marszcząc lekko brwi.
Już jej nie odpowiedział. Uznał, że nie ma sensu, aby opowiadać tylko przystąpić od razu do akcji. Zbliżył się do Jessie. Ujął jej podbródek w palce, aby unieść lekko jej głowę do góry i przymierzał się do pocałunku, do momentu kiedy coś poszło po prostu nie tak.
Właściwie, to mogła się spodziewać tego, że zechce ją pocałować. Jednak, aż do momentu, w którym złapał jej podbródek, nie miała o tym pojęcia. I to była właściwie chwila, dosłownie niemal ułamek sekundy. Chciała zrobić krok w jego stronę, aby zmniejszyć odległość między nimi. I tylko głupi przypadek sprawił, że źle postawiła nogę. Poślizgnęła się, a kiedy zaczęła lecieć w tył, krzyknęła głośno. W odruchu obronnym, chwyciła Jensena za skrawek płaszcza. I doprawdy nie spodziewała się tego, że zamiast ją złapać, poleci na nią. I to dosłownie.
— Jasna cholera! — krzyknęła, niemal natychmiast po wynurzeniu się z lodowatej wody.
Zdawało się, że krzyknął, ale nie miał pojęcia. Wszystko było teraz możliwe. Woda była przeraźliwe lodowata, a całe jego ubranie mokre. Miał przemoczone wszystko i to dosłownie. Od razu zaczął szczękać zębami, trząść się jak w febrze. Mało brakowało, a znowu by tam wpadł, gdy próbował się wydostać z fontanny. Chociaż tyle, że nie mieli towarzystwa i nikt nie widział ich popisowego numeru.
— To kara — wymamrotał — za wszystko co w życiu zrobiłem. Ten twój Bóg mnie ukarał — dodał pod nosem, kiedy w końcu wygramolił się z fontanny.
— Ale dlaczego mnie przy okazji?! — zapytała nieco głośniej, niż powinna. Trzęsąc się niczym galaretka, opuściła fontannę i stanęła na oblodzonym chodniku. — To nie takie było moje życzenie… Ale wracajmy już. Proszę.
— Bo ty jesteś powodem mojej kary!
— Ja? Ja jestem twoją nagrodą, a nie karą! — powiedziała i chwyciwszy go za rękę, pociągnęła w kierunku wyjścia z ogrodów.
— Jak widać ktoś, kto siedzi tam na górze ma o tym inne zdanie. Ale wiesz co? Nie ważne. Najwyżej zapłacę za to tygodniowym zwolnieniem, zasmarkanym nosem i grypą. Mogło zawsze być gorzej.
— Najwyżej będziemy siedzieli razem. Chorzy i tak dalej. A teraz chodź już szybciej, bo lada moment oboje zamarzniemy.
— W bagażniku mam koc. Jak tam dotrzemy to ci go dam.
I jak powiedział tak zrobił.
Nie mieli się nim jak podzielić, więc Jessie go dostała w całości. Ogrzewanie chodzilo pełną parą, a on i tak się trząsł z zimna. To nie było najlepsze zakończenie wieczoru. Teraz nie mógł się doczekać gorącego prysznica i herbaty. Jessie przez całą drogę trzęsła się z zimna. Było jej zimno i mokro. Koc niewiele dawał i po niedługim czasie wchłonął część wody z jej ubrań.
Kiedy wysiadali, już pod kamienicą, w której mieszkała, miała niemal sine usta i musiała podeprzeć się na ramieniu blondyna, aby nie upaść.
— Dobrze, że masz u mnie jakieś ubrania — powiedziała, wchodząc po schodach. Zatrzymała się dopiero, kiedy znaleźli się przed drzwiami od jej mieszkania. Wsunęła klucz do dziurki. — Znasz jakieś dobre sposoby, aby szybko się rozgrzać?
Nie sposób było się nie cieszyć z tego, że w końcu będą na miejscu. Jensen był wymęczony, najpewniej właśnie robił się chory i chciał do łóżka. Chyba też przeszła mu ochota na jakiekolwiek pieszczoty. Cały czas stukał zębami, trząsł się jak nienormalny i pociągał nosem. Ładne zakończenie walentynek, nie ma co. Szedł za dziewczyną, szurając nogami. Nie miał absolutnie siły na to, żeby je podnosić. Przy drzwiach oparł się o ścianę i pewnie stałby tak nadal, gdyby nie pytanie Jessie.
— Znam jeden. Wiele razy sprawdzany. Myślę, że ci się spodoba. tylko błagam, nie zepchnij nas tym razem ze schodów.
Dla pewności, że nic się nie wydarzy, to on się schylił i w razie czego przesunął ją bliżej w stronę ściany, do której wręcz dociskał dziewczynę. Lepiej było, aby jednak nie spadli, wtedy te walentynki mogłyby się zrobić krwawe.
— Postaram się — uśmiechnęła się niewinnie, jakby to wcale nie była ich wina. Nie czekając na jego decyzję, pocałowała go. Pocałunek nie należał do długich. Jensen okazał się niezwykle niecierpliwy, bo już po chwili przeniósł się na szyję blondynk. Jednocześnie ręką, starał się dotrzeć do klucza. Przekręcił go. Jednak nie od razu weszli do środka. Jessie wplotła palce w jego włosy, a mężczyzna przesunął ją tak, że teraz opierała się plecami o drzwi. Nacisnął klamkę i oboje, roześmiani i szczęśliwi, znaleźli się w mieszkaniu dziewczyny.









— Kazałem ci jej pilnować! — Jessie skrzywiła się pod wpływem głosu Maxa, który prawie kipiał ze złości. Kilkakrotnie zamrugała powiekami, bo kogo jak kogo, ale Maxa się tutaj nie spodziewała.
— Ale…
— Nie ma żadnego ale! Miałem cię za kumpla! Jessie, to moja młodsza siostra… Miałeś jedynie dopilnować, aby nie robiła niczego głupiego. A tymczasem robi głupoty z tobą! Zaufałem ci!
— Nie jestem w tym sam. A ty, Jessie? Nic nie powiesz?
— Nie widzę potrzeby, aby się udzielać w dyskusji. — Brunetka wzruszyła lekko ramionami, przenosząc wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. — Jeszcze gdyby to był pierwszy raz, to może co innego. Ale tak? — wywróciła oczami i ze zdziwieniem spostrzegła, jak obaj mężczyźni na nią spojrzeli.
— Jak to, nie pierwszy raz? — zapytał Jensen, na co Jessie wywróciła oczami.
— Kiedyś, Max przyłapał mnie w łóżku ze swoim kumplem. Nic specjalnego. Drake się spił i pomylił pokoje. Nie wiem, jak mnie nie zauważył, ale koniec końców spaliśmy razem*. Nic szczególnego.
— Prócz tego, że był twoim nauczycielem.
— No i? Przecież ciebie mnie prawie oblał! Głupio jest nie zdać w ostatniej klasie z wychowania fizycznego — uniosła nieco brew w górę, starając się stać w miejscu, aby nie zapaskudzić sobie podłogi. — I nie masz się czym martwić. Max trochę się powścieka, nawrzeszczy. Może cię uderzy, ale wątpię, bo też się boi Castiela — powiedziała, wskazując na czarnego kota, który siedział w rogu i uważnie się im przypatrywał. — A potem mu minie. Jesteś przewidywalny, staruszku — mruknęła i poklepała brata lekko po ramieniu. — A teraz mógłbyś zrobić nam coś ciepłego do picia. Nie widzisz, że jesteśmy przemoczeni? — Zadawszy pytanie, zaśmiała się i pośpiesznie zniknęła za drzwiami łazienki, pozostawiając mężczyzn (i kota) samych sobie.
Chwila bez Jessie nie trwała długo. Z łazienki wróciła jeszcze szybciej, niż tam poszła.
— Gdyby nie to, że dziś jest święto, to bym cię normalnie zamordowała! — warknęła, wymierzając w brata palcem. Ten uśmiechnął się niewinnie i przeniósł wzrok na mężczyznę, który opuścił łazienkę zaraz za Jessie.
— Mówiłeś, że się ucieszy, że nas widzi. — Drake wyglądał na niezwykle zaskoczonego, widząc wściekłą Merrick. — I nie będzie siedziała sama w Walentynki — dodał, przenosząc wzrok na Jensena, który wciąż stał z boku i się nie ruszał, aby przypadkiem nie zachlapać podłogi i dywanu. Wizja bójki z Maxem była o wiele bardziej przyjazna niż sprzątanie mieszkania brunetki. — Drake. — Przedstawił się.
— Jensen. — Odparł, ściskając dłoń bruneta.
— Świetnie! Czy teraz możecie zejść mi z ocz… — zacięła się, słysząc jak drzwi od jej mieszkania się otwierają.
— Cześć Jessie! — Zachariasz wesoło zaszczebiotał, a potem zdziwiony spojrzał na pozostałe towarzystwo. — O… nie wiedziałem, że nie jesteś sama — powiedział, wchodząc do środka. Jessie przyłożyła sobie dłonie do skroni, chcąc się nieco uspokoić.
— Co ty tutaj robisz, Zachariaszu? — mruknęła, starając się zachować spokój i wpatrując się w przyrodniego brata.
— Nie chciałem, żebyś siedziała sama w Walentynki. Castiel nie liczy się jako osoba towarzysząca.
— Trzech muszkieterów od siedmiu boleści się znalazło. Jeszcze tego czwartego, D`Artagnana, wam brakuje. Wtedy bylibyście w komp.... — Znów nie skończyła, bo drzwi od jej mieszkania otworzyły się z hukiem. Wzięła głęboki oddech, wbijając pełne nienawiści spojrzenie w przybyłego mężczyznę. — TY! — warknęła, wymierzając w niego palcem.
— O! To Tylera też już znasz? — Zachariasz wyglądał na niezwykle zaskoczonego, że dziewczyna zdążyła już poznać młodego bankowca. Jessie natomiast spojrzała na swojego kota, który jedynie uśmiechał się złowieszczo.
— Mówiłeś, że spędzimy czas z twoją fajną siostrą.
— To... który na początek, kotku? - zapytała, patrząc jak kot powoli zbliża się do Maxa. Ten zaczął się cofać, na co Jessie parsknęła śmiechem. — Chodź. On zajmie się resztą — stwierdziła i chwyciwszy Jensena za rękaw, pociągnęła go w kierunku swojej sypialni.
~.~
— Jeśli kiedykolwiek powiem, że tęsknię za braćmi, to przypomnij mi Walentynki z roku dwutysięcznego osiemnastego — powiedziała, wygodniej układając głowę na ramieniu Jensena.
— Nie rozumiem, co jest w nich złego. Chcieli dobrze, nie?
— Tsaa… Ja nie wiem, co oni sobie myśleli, naprawdę! Ale koniec końców, to oni wyszli na bałwanów, nie? Spędzają Walentynki w czworokącie — parsknęła śmiechem i lekko zadarła głowę w górę.
— Z kotem w dodatku — zauważył i nieco nachylił się nad Jessie. Przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, a kiedy miało dojść do decydującego momentu, a ich usta miały się spotkać, pospiesznie odwróciła głowę.
— A teraz cicho. Chcę wiedzieć, czy w końcu dojdzie do sceny pocałunku — mruknęła, wciskając spację i odpauzowując serial.

Poranek, 15 lutego 2018 r.
— Jessie! — Krzyk Zachariasza wyrwał ją ze słodkiego snu. Leniwie otworzyła oczy i wyplątała się z uścisku Jensena. Zrobiła to bardzo niechętnie i o wiele bardziej wolałaby pozostać w jego ramionach. Aczkolwiek wiedziała, że jest to zwyczajnie niemożliwe, bo rudzielec nie przestanie się drzeć, póki do niego nie pójdzie.
— Czego się drzesz z samego rana? — warknęła, krzywiąc się z rozbawienia na widok trzech facetów, którzy najwyraźniej na jednej butelce Jacka Danielsa nie skończyli i zmarnowali drzemali na kanapie.
— Ktoś do ciebie przyszedł — powiedział, chusteczką wycierając pięść z krwi. Jessie wywróciła oczami i w piżamie w kotki wyszła na korytarz. Tam zarzuciła na ramiona bluzę, po czym otworzyła drzwi.
— Cześć, Jessie. — Gabriel uśmiechnął się słabo i mocniej ścisnął nasadę nosa. — Dasz mi chusteczkę?
[Hejo! :) Gratulacje dla każdego, kto dotarł aż tutaj! Początkowo notka miała być znacznie krótsza. Ale podczas pisania, jakoś samo tak wyszło. Możemy zaświadczyć, że podczas tworzenia nie były brane dopalacze oraz świetnie się bawiłyśmy :D
Opisana sytuacja z Drake`m wydarzyła się naprawdę na jednym z wcześniejszych blogów, na których prowadziłam Jessie (a Ice Drake`a :)
Wiem, że u góry coś się popsuło, ale nie mam już siły tego naprawiać, bo wtedy psuje się coś innego :( Więc jak ktoś zna magiczny sposób, aby się nie psuło, to chętnie przygarnę! ] 

7 komentarzy

  1. Obydwie pewnie wiecie, że czekałam na tę notkę niecierpliwie i w końcu się doczekałam! :) Aż dziwię się sama sobie, że nie wpadłam na to, iż powinna ona pojawić się w Walentynki... Przecież to było takie oczywiste, skoro jej głównym tematem miała być randka Jessie i Jensena! Brawo ja! W każdym razie, wracając do tematu... Bardzo fajnie Wam to wyszło, wiecie? :) Uśmiałam się z powodu zwrotów akcji w kulminacyjnych momentach, niemalże słysząc chlupot wody, gdy ta urocza parka wpadła do fontanny. A później było już tylko lepiej! Najpierw urocza anegdotka na schodach (nie dziwię się Jensenowi, sama bałabym się zlecieć ze schodów), a później ci wszyscy mężczyźni w mieszkaniu Jessie! O ile dobrze policzyłam, biorąc pod uwagę również Castiela, to na sam koniec uzbierała się ich szóstka! Wow, to na pewno nie były samotne Walentynki i urocze jest to, jak bracia Jessie się o nią troszczą. Także jeśli chodzi o jej byłego męża, który został odpowiednio powitany. Czy będzie jakiś ciąg dalszy z Gabrielem? Ja chcę coś jeszcze przeczytać!
    Wkradło się Wam trochę literówek, ale myślę, że każdemu by się one wkradły przy takiej ilości tekstu ^^ Zresztą, nie przeszkadzały one przy ogólnym odbiorze tekstu. Mam nadzieję, że to nie Wasze ostatnie wspólne dzieło, bo o perypetiach Jessie i Jensena mogłabym czytać godzinami ^^ Piszcie jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po opublikowaniu komentarza przypomniało mi się, że miałam zapytać o jedną rzecz. Z jakiego serialu bądź filmu pochodzą te gify? :)

      Usuń
    2. Miałam wcześniej odpowiedzieć, ale jakoś tak mi się zapomniało, więc przepraszam za ten poślizg!
      Bardzo dziękuję za komentarz odnośnie notki i cieszę się, że się spodobała :D Co prawda samej randki, biorąc pod uwagę ilość tekstu, było dość niewiele, ale jakoś tak... samo wyszło :D
      Ciąg dalszy z Gabrielem będzie. Ponadto dwie notki temu zapowiedziałam, że Jessie musi zdecydować, czy wchodzi w biznes z Maxem, czy nie, więc to również będzie zawarte. Szykuje się druga, dłuuugaaa notka :D
      Co do gifów, to niestety Sam i Shelley nie zagrali w jednym, a te to są crackshipy znalezione w odmętach google grafika i tumblrów :)

      Usuń
  2. Dotarłam! Gdzie mój lizak lub inna nagroda? :D
    Bardzo zgrabnie Wam to wyszło, bo chociaż post na blogu wydaje się ogromny, to czytając go na telefonie nie odczułam aż tak tej długości. Była to przyjemna lektura do poczytania przy śniadaniu, chociaż miejscami cieszyłam się, że akurat odstawiłam herbatę i nie oplułam sobie ekranu, bo niektóre sceny były naprawdę komiczne. Najbardziej chyba podobała mi się ta z awanturą o kolację. :D Trochę poszperałam, bo nie miałam pojęcia kim jest Gabriel, ale... chyba czekają Jensena i Jess trudne rozmowy.. o ile Jess potrafi takie prowadzić.
    Było zabawnie i trochę nawet romantycznie z tą fontanną i pocałunkami (lub raczej ich próbami), a o to chyba głównie Wam chodziło, prawda? ;)

    Lisa Riccon / Garret Lockhart

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Garret od Jessie może dostać lizaka. Albo cukierka. W zależności co woli :D
      Naprawdę mega się ciszę, że notka się spodobała i nie zniechęciła Cię jej długość. Ale podczas pisania, no... samo tak wyszło!
      Gabriel, to były mąż Jessie, więc tak, Jensen i Jessie czekają trudne rozmowy. I sama nie jestem pewna, czy Jessie potrafi takie prowadzić. Ale to się okaże w następnej notce! :D
      I tak. Właśnie o taki efekt nam chodziło :)

      Usuń
  3. Ta szalona dwójka umilila mi podróż pociągiem. Ja podziwiam Jensena za ta jego cierpliwość, bo ja bym nie wytrzymała z taką nieokiełznaną dziewczyną :D I jeszcze musi znosić tylu facetów. Uhuhu...
    Czytało się naprawdę przyjemnie i strasznie ciekawa jestem tego Gabriela!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabriel się jeszcze pojawi. To mogę obiecać! :)
      Zaś co do Jensena, to wierz mi - ja się dziwię, że on jeszcze nie osiwiał z Jessie :D
      I cieszę się, że notka została pozytywnie odebrana :D

      Usuń