Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2024. "I'll wrap my hands around your neck so tight with love"

28 stycznia 2016
W mieszkaniu na Upper East Side panował przyjemny spokój. Dwa koty spały na kanapie, przytulone do siebie tak, by móc cieszyć się własnym ciepłem. Duży zegar wiszący na ścianie tykał nad wyraz cicho, a jego wskazówki leniwie przymierzały się do wskazania kwadransa po osiemnastej. Wydawało się, że w osnutym ciemnością salonie nie ma nikogo, lecz pośród stłumionych, delikatnych dźwięków wybijało się rytmiczne stukanie. To Inez uderzała paznokciami o twardą oprawę książki, powoli przebierając smukłymi palcami. Siedziała w fotelu maksymalnie przysuniętym do odsłoniętego okna. Biała firanka brzydko gniotła się na limonkowej ścianie, tłocząc się w kącie z zasłonką z siateczki o metalicznym, szarym odcieniu. Dzięki temu blondynka mogła obserwować tańczące za szybą płatki śniegu, targane przez porywy wiatru to w lewą, to prawą stronę, czasem nawet zdarzało się, że śnieżynki były podrywane do góry. Cztery piętra niżej Nowy Jork zamarł, przysypany kilkudziesięciocentymetrową warstwą ciężkiego, białego puchu, przez co w mieszkaniu Inez było dziwnie cicho. Przez ramy okien nie przedzierał się stłumiony wrzask klaksonów, warkot silników czy tupot tysiąca stóp. Jedynym pojazdem, który przemknął pod oknami była odśnieżarka, która na kilka sekund rozświetliła salon pomarańczowym, migoczącym światłem.
Inez nie czuła się najlepiej. Od pewnego czasu towarzyszył jej ten charakterystyczny, nieprzyjemny ucisk w dołku, który nieuchronnie zwiastował nadejście czegoś niedobrego. W ciągu dnia, w natłoku pracy udawało jej się o nim zapominać, jednak i tak to paskudne uczucie potrafiło dopaść ją w najmniej odpowiednich momentach. Na przykład w środku spotkania z klientem, kiedy to Grant nagle traciła wątek i potrzebowała chwili, by na powrót zacząć składać sensowne zdania. Najgorzej jednak było wieczorami. Wtedy nie potrafiła odetchnąć ani na chwilę, czując się przytłoczoną i zagubioną. Co zabawniejsze, Inez doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co było powodem jej złego samopoczucia.
Wtem położony na oparciu fotela telefon zaczął wściekle wibrować, ślizgając się na czarnej imitacji skóry. Kobieta drgnęła, najzwyczajniej w świecie się wystraszywszy i zerknęła na wyświetlacz. Kiedy zobaczyła, kto dzwoni, nie mogła powstrzymać cichego śmiechu, który w niczym nie przypominał wesołego chichotu Inez, doskonale znanego jej znajomym oraz przyjaciołom. Był to śmiech gorzki i pełen żalu, który ucichł dokładnie w momencie, w którym Inez odebrała połączenie.
— Halo?
— Cześć, piękna. Odwołali wszystkie loty do Nowego Jorku… — mruknął Aiden, który znajdował się obecnie w tak bardzo odległym od Wielkiego Jabłka Phoenix.
— Wiem. I przez kilka najbliższych dni sytuacja chyba się nie zmieni… — westchnęła, przymykając powieki i zacisnęła palec wskazujący oraz kciuk u nasady nosa, jakby to miało pomóc w szybkim zlikwidowaniu lekkiego bólu głowy.
— Przylecę, jak tylko się da.
— Na ile tym razem? Dwa dni? Tydzień? — rzuciła, nie kryjąc złości i gwałtownie wstała z fotela, by podejść do okna i oprzeć czoło o zimną szybę. Nie planowała zabrzmieć tak ostro, nie potrafiła już jednak nad sobą zapanować. W końcu i jej cierpliwość była na skraju wyczerpania, choć wielu twierdziło, że jest to wprost niemożliwe. — Aiden, to wszystko nie miało tak wyglądać i trwać tak długo… — jęknęła żałośnie, chcąc poniekąd w ten sposób usprawiedliwić swój wcześniejszy atak. — W lutym minie rok, odkąd wróciłam do Nowego Jorku. Pamiętasz, co mi mówiłeś przed wylotem? Że załatwisz sobie przeniesienie, że… — urwała niespodziewanie, tracąc panowanie nad drżeniem głosu. Jej gardło ścisnęło się boleśnie i Inez z trudem przełknęła ślinę, mocno zaciskając wargi w cienką, bladą kreskę.
Aiden długo milczał, aż w końcu blondynka usłyszała jego przeciągłe, ciężkie westchnienie.
— Tłumaczyłem ci już, piękna. Okazało się, że muszę poczekać, aż skończy mi się umowa i wtedy będzie o wiele łatwiej wszystko to załatwić…
— Umowa kończy ci się w październiku. Mam czekać do października?! — warknęła, gniewnie marszcząc brwi, czego Aiden zobaczyć nie mógł, jednak wystarczyło usłyszeć głos Inez, by wiedzieć, jak bardzo jest niezadowolona. I wściekła.
— Co ja poradzę, że…
— Dobrze, Aiden, ta rozmowa nie ma sensu — przerwała mu stanowczo. — Poczekamy, aż lotniska znowu zaczną normalnie funkcjonować i przylecisz, tak? Wtedy porozmawiamy. Ja nie mam siły i cierpliwości do wałkowania po raz kolejny tego samego tematu przez telefon. Przepraszam. Pa! — wydusiła z siebie, każde kolejne słowo wypowiadając z coraz większym trudem. Kiedy się rozłączyła, rzuciła telefon na fotel i schowała twarz w dłoniach, mocno uciskając opuszkami palców kąciki oczu, jakby w ten sposób mogła powstrzymać łzy za wszelką cenę chcące wypłynąć na zewnątrz.
Była wściekła i rozżalona. Rozczarowana oraz zawiedziona. To nie tak miało być. Aiden już dawno powinien na stałe mieszkać w Nowym Jorku, powinna mieć go na wyciągnięcie ręki, ale nie miała i stawało się to coraz bardziej frustrujące. Zaczynała nawet wątpić w to, czy ich związek ma jakąkolwiek przyszłość. Byli ze sobą niespełna półtora roku, z czego jedynie sześć miesięcy udało im się spędzić blisko siebie. Pozostały rok ograniczał się do wzajemnych odwiedzin mających miejsce raz na dwa, trzy tygodnie, a niekiedy te odstępy czasowe stawały się jeszcze większe. Inez nie wystarczały wymieniane w ciągu dnia smsy, nie wystarczały rozmowy telefoniczne. Nie wystarczały jej nawet te kilkudniowe pobyty, raz jej w Phoenix, raz jego w Nowym Jorku. Traciły one na znaczeniu, kiedy przez pozostałe dni miesiąca wracała z pracy, marząc tylko o tym, by schować się w bezpiecznych ramionach Aidena i odpocząć. I za każdym razem była jedynie bardziej przygnębiona, kiedy po przekroczeniu progu mieszkania uświadamiała sobie, że nie może tego zrobić.
Nic więc dziwnego z tym, że Inez czuła się niepewnie i coraz częściej nękały ją myśli dotyczące tego, czy Aiden traktuje ją poważnie. A może po prostu zwodził ją i bawił się, jak wielu mężczyzn przed jego pojawieniem się? Na samą myśl o tym blondynka wzdrygnęła się i zaklęła pod nosem. Nic nie mogła poradzić na to, że dopadały ją coraz większe wątpliwości. W końcu była tylko kobietą, która miała wrażenie, że szczęście wymyka się z jej rąk.
Roztrzęsiona, siłą powstrzymała się od żałosnego płaczu, na który miała chęć sobie pozwolić. Wiedziała jednak, że kiedy już uroni pierwszą łzę, długo się nie uspokoi, a nie miała najmniejszej ochoty na późniejszą walkę z czerwonym, otartym od chusteczek nosem oraz opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. Długo walczyła ze sobą, mocno zaciskając powieki i oddychając głęboko, na pozór spokojnie. Jej usta co rusz wykrzywiały się w grymasie, który mógł sugerować, że przegra, że się rozpłacze, wtedy jednak przygryzała lekko wewnętrzną stronę policzka, mając nadzieję, że ból skutecznie odwróci jej uwagę. W końcu udało jej się uspokoić na tyle, że odsunęła dłonie od twarzy i otworzyła oczy.
Duże płatki śniegu, pozlepiane ze sobą w fantazyjne kształty wciąż sypały się z nieba, cicho opadając na drogę. Ponieważ porywisty wiatr ustał kilka godzin temu, śnieg leniwie opadał coraz to niżej, kołysząc się delikatnie. Było w tym coś uspokajającego. Do tego stopnia, że Inez nie odsunęła się od okna, tylko ułożyła dłonie na parapecie i z przyjemnością zaczęła obserwować tańczące tuż przed nią śnieżynki.

Cztery tysiące kilometrów od Nowego Jorku Aiden nerwowo chodził po mieszkaniu, wrzucając rzeczy z szafy wprost do walizki. Nie zawracał sobie głowy ich układaniem. Właściwie nie patrzył nawet, co bierze w ręce i przestał dopiero, kiedy walizka była pełna. Upchnął ubrania dłońmi, po czym zwinnym ruchem zasunął zamki i wyniósł bagaż do hallu, z namysłem zerkając w stronę łazienki. Właściwie wszystko, czego by potrzebował, mógł kupić po drodze lub już na miejscu. Nie miał czasu pakować szczoteczki do zębów bądź maszynki do golenia do kosmetyczki, poza tym w jego walizce już nie było miejsca. Wzruszywszy ramionami, zaplótł palce na uchwycie i zgarnął z haczyka zarówno klucze do mieszkania, jak i te do samochodu. Szybko uporał się z dwoma zamkami, wcześniej nacisnąwszy przycisk przywołujący windę, dzięki czemu kiedy skończył zamykać mieszkanie, kabina już na niego czekała. Przecież nie miał czasu! Zjechał na dół, dotarł na parking i wrzucił walizkę na bagażnik czerwonego pick up’a. Czekała go długa, dwunastogodzinna podróż. A może i nawet dłuższa, biorąc pod uwagę warunki pogodowe na wschodzie stanów. Wiedział jednak, że nie może zwlekać i dalej obracać wszystko w żart. Nie tym razem.
Ruszył niemalże z piskiem opon. Bał się. Pierwszy raz od dawna czuł rosnący niepokój. Jego pewność siebie i beztroska posłusznie wycofały się, przytłoczone tym niespodziewanym, obcym uczuciem. W końcu przez własną głupotę mógł zepsuć całe dobro, które przydarzyło mu się w przeciągu ostatniego półtora roku. Teraz widział wyraźnie, iż był głupi i bezmyślny, uznając, że ma czas. Że oni mają czas. Że nie muszą nigdzie się spieszyć, że całe życie przed nimi. Właśnie, przed nimi. Nie przed nią, nie przed nimi, ale przed nimi, razem – nie widział innej możliwości.
Przejechał przez puste skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie miał czasu.

29 stycznia 2016
Była godzina siedemnasta trzydzieści, kiedy Inez stanęła przed drzwiami klatki schodowej po prawie godzinie przedzierania się przez zakorkowane miasto. Niewyspana, ponieważ w nocy źle spała oraz zmęczona po dniu pełnym spotkań z klientami, niechętnie zerknęła w stronę schodów i z cichym westchnieniem skierowała się do windy. Wspinaczka na czwarte piętro stanowiła dla niej zbyt duże wyzwanie. Podróż windą z kolei okazała się nad wyraz przyjemna. Inez oparła się o ścianę, którą do połowy zajmowało porysowane lustro i przymknęła powieki, pozwalając, by skrzypiący cicho mechanizm zaniósł ją na właściwe piętro. Pchnąwszy drzwi, jednocześnie grzebała w torebce szukając kluczy i odruchowo podeszła do drzwi swojego mieszkania, które znajdowały się dokładnie na przeciwko windy. Kiedy nieomal potknęła się o wyciągnięte nogi, krzyknęła głucho i odskoczyła, odrywając wzrok od ręki zanurzonej w torebce.
— Aiden? — wychrypiała i odchrząknęła, mrużąc oczy, jakby niedowierzała temu, co widzi. Tymczasem mężczyzna wyrwany z drzemki niespodziewanym hałasem przetarł oczy, ziewnął, mlasnął cicho i uniósł wzrok na zaskoczoną Inez. Na jego twarzy momentalnie pojawił się łobuzerki, zaczepny uśmiech.
— Cześć, piękna.
— Aiden! — fuknęła, kiedy już odrobinę się otrząsnęła. Groźnie zmarszczyła brwi i zacisnęła usta, pozwalając ponieść się fali złości, która była gwałtowna, ale krótka. Kilka chwil później walczyła z drgającymi kącikami ust, które próbowały unieść się w szerokim uśmiechu. Aiden w tym czasie zdążył podnieść się z wycieraczki, wygładził na sobie pogięte ubranie i podniósł z trudem ogromny bukiet róż, który do tej pory spoczywał obok niego, a teraz przesłonił jego sylwetkę.
— Zapomniałem kluczy do twojego mieszkania. Zawsze tak późno wracasz z pracy? — doleciało do jej uszu gdzieś zza czerwonych główek kwiatów. Korzystając z okazji, że Aiden jej nie widzi, Inez uśmiechnęła się mimowolnie i wywróciła oczami. Następnie odchrząknęła, z powrotem przyjmując poważny wyraz twarzy i wyminęła mężczyznę. Przecież była na niego wściekła. Tym razem szybko znalazła klucze i otworzyła czym prędzej. Weszła w głąb mieszkania, nie oglądając się za siebie. Ciche przekleństwa, które słyszała świadczyły o tym, że Aiden gramolił się z kwiatami przez próg, Grant jednak nie spoglądała w jego stronę. W spokoju ściągnęła płaszcz, uparcie wpatrując się w ścianę. Lekki trzask zasugerował jej, że brunet zamknął za sobą drzwi. Ściągając kozaki, zastanawiała się, czy się odezwać, czy jednak poczekać, aż Aiden przestanie żartować i zabrzmi nieco poważniej. Uznawszy wreszcie, że może się chociaż przywitać, nabrała powietrza w płuca, odwróciła się i zamarła, szeroko otwierając oczy.
Uśmiechnięty od ucha do ucha Aiden klęczał na środku wąskiego przedpokoju, w lewej ręce trzymając bukiet róż, zza którego spoglądał na nią z pewnym rozbawieniem. Na jego prawej dłoni, wyciągniętej w jej stronę spoczywało otwarte, aksamitne, czerwone pudełeczko z migoczącą zawartością. Mająca mroczki przed oczami Inez zorientowała się, że zapomniała wypuścić powietrze z płuc i teraz odetchnęła głośno, cała wiotczejąc.
— Czy ty właśnie… Czy ty…? — wydusiła z siebie, pobladła i autentycznie przerażona, nie była jednak w stanie dokończyć. Serce biło jej jak szalone, a na policzki wystąpiły rumieńce. Wodziła wzrokiem od pierścionka do twarzy Aidena i z powrotem, zastanawiając się, czy ma dokąd uciec. — Czy ty właśnie mi się oświadczasz? — wydusiła w końcu i uśmiechnęła się nerwowo.
— Na to wygląda — odparł beztrosko brunet, wzruszywszy ramionami. Wyglądał na kompletnie niewzruszonego tym, co właśnie się działo, w przeciwieństwie do Inez – czerwone plamy na jej policzkach brzydko kontrastowały z bladą cerą. — Więc żeby było już tak formalnie… — mruknął i poprawił się nieco, gdyż najwyraźniej bolało go kolano, na którym klęczał. — Inez, wyjdziesz za mnie?
Blondynka wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć. Tak też się czuła. Na pytanie bruneta zachichotała nerwowo, pokręciła głową, po czym wbiła w niego wzrok i cała się zatrzęsła. Aiden stracił nieco ze swojego animuszu, kiedy Inez rzuciła się na niego z zaciśniętymi dłońmi i uwiesiwszy się na jego szyi, zaczęła okładać plecy mężczyzny drobnymi piąstkami.
— Nienawidzę cię! — krzyczała wprost do jego ucha. — Nienawidzę! Jesteś okropny!
— W dzisiejszych czasach tak się przyjmuje oświadczyny? — spytał ostrożnie, wyczuwając, że Inez nieco rozluźnia się w jego ramionach, pociągając nosem. Po chwili uspokoiła się zupełnie, mocno oplatając go rękoma i tylko jej urwany oddech świadczył o zbyt dużym natłoku emocji.
— Tak — burknęła jak obrażona, mała dziewczynka gdzieś w okolicach jego ucha, na co Aiden roześmiał się dźwięcznie, przez co tylko znowu oberwał od narzeczonej po plecach.

15 lutego 2016
Stojąc w kuchni, Inez przestępowała z nogi na nogę, starając się w ten sposób uchronić stopy przed zimnymi płytkami. Wsłuchując się w szum czajnika elektrycznego, bezwiednie obracała na palcu pierścionek z białego złota. Początkowo, nienawykła do noszenia tego rodzaju biżuterii, nie mogła się do niego przyzwyczaić. Teraz zapominała o nim dość często, co i tak w przeciągu ostatnich dwóch tygodni nie powstrzymywało jej przed zerkaniem na dłoń i zastanawianiem się, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę. Jednakże po chwili odgłosy dochodzące z sypialni utwierdziły ją w przekonaniu, że to coś więcej niż piękny sen. Wstając, Aiden zawsze hałasował jak niedźwiedź budzący się z zimowego snu. Jego głośne człapanie sprawiło, że Inez odwróciła się i uśmiechnęła pod nosem na widok zaspanego mężczyzny, który przystanął w progu kuchni.
— Będę w końcu musiała pochwalić się przyjaciołom — rzuciła, unosząc dłoń z pierścionkiem.
— To cały Nowy Jork jeszcze o tym nie plotkuje? — Aiden ziewnął, nie kwapiąc się, by zakryć dłonią usta. Grant z kolei wywróciła oczami i pokazała mu język, tym samym dając mu do zrozumienia, co sądzi o jego uwadze.
— Myślałam, że może moglibyśmy zrobić jakąś imprezę…? — zasugerowała.
— Dobry pomysł. A teraz wybacz — powiedział, wskazując na drzwi do łazienki, w której niemalże w tej samej chwili zniknął.
Pokręciwszy głową, blondynka zalała wrzątkiem dwa kubki: jeden z kawa, drugi z herbatą. Od dwóch tygodni jej codzienność wyglądała zupełnie inaczej. Aiden kręcił się po jej mieszkaniu, tłumacząc, że z jego pracą wszystko w porządku i ma się niczym nie martwić. Że przecież i tak miał przylecieć, więc wziął wolne, a teraz był w trakcie załatwiania przenosin. Inez wolała więc nie pytać, jak mu to idzie, nie chcąc się niepotrzebnie denerwować. Wiele jednak wskazywało na to, że Aiden nie zamierzał już wracać do Phoenix i z tego powodu kobieta nie potrafiła ukryć zadowolenia.
Raz po raz zerkając na migoczący pierścionek, zaśmiała się cicho. Chyba jeszcze nie do końca mogła uwierzyć w swoje szczęście ani w to, co się wydarzyło. Jakby wciąż pozostawała w ciężkim szoku, kompletnie zbita z tropu tym nagłym posunięciem mężczyzny. Musiała jednak przyznać, że akurat ten stan zdezorientowania, w którym się znajdowała był nad wyraz przyjemny.
_____________________________________________________________________________
Tak dawno niczego nie pisałam, że autentycznie stresuję się przed publikacją. Mam więc nadzieję, że nie ma źle :) Wyszła z tego taka trochę komedia romantyczna, ale Inez jak najbardziej się należy. 

7 komentarzy

  1. [Jak słodkooo! Było trzeba dodać wczoraj w tym walentynkowym klimacie, super by się sprawdziło! (Nie to, że teraz jakkolwiek wypada gorzej) Nie będę się powtarzać, że czytało się miło i przyjemnie, jak to zwykle z resztą bywa, ale pochwalę się, że to moja pierwsza przeczytana od dawna notka (bo jestem leniem). Także czuj dumę! I oczywiście, super się cieszę z powodu zaręczonej i szczęśliwej Nazi, należy jej się! Tym samym liczę, że ją ruszysz i może z okazji zaręczyn skrobniemy jaki wątek. A przy okazji, ja poczułam się bardziej zmotywowana do napisania notki, bo czas najwyższy a i przynajmniej mam trochę zapału i pomysłów, więc warto by chwilę wykorzystać :) Jeszcze raz, nie masz się czego wstydzić i co stresować notką - jest git majonez, bombastycznie!]

    April

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam Inez od początku jej pobytu na NYCu. Czytałam chyba każdy post z jej udziałem, a nawet parę napisałyśmy razem i zawsze sprawiało mi to niezwykłą radość. Miło było siąść do lektury jednej z postaci, które mają tak bogatą historię związaną z tym blogiem. Jeszcze milej się zrobiło, kiedy w końcu postanowiłaś uszczęśliwić Inez. Jestem pewna, że teraz wszystko będzie układało się po jej myśli i stanie się kolejną spełnioną kobietką na tym blogu.
    Nie wiem, czego się obawiałaś, post czytało się niezwykle szybko, aż byłam zaskoczona jego nagłym końcem. Jest pięknie! Dawaj nam więcej Inez! ;) ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię tak czasami zaglądać sobie tutaj do Was nawet jak postaci już długo nie mam na NYC; jakoś tak zawsze miło wpisać ten adres i popatrzeć na cudowny szablon (ten nowy tak bardzo mnie kusi, że nie wiem czy nie zawiążę sobie pętelki na szyi i nie zawitam pod rejestracją... ;D). Dzisiaj skusiłam się skomentować, bo historię Inez czytam od dłuższego czasu tak po cichutku, a już kwestię Aidena to śledzę regularnie, bo od pierwszego ich spotkania na tym lotnisku byłam zachwycona jego kreacją i wiele w tej kwestii się nie zmieniło. Facet cudowny, nie dość, że zabawny, to i w ogień za Inez pójdzie. Takich powinno się trzymać przy sobie! Całe szczęście, że Inez szybko przeszła ta cała złość, bo zaręczyny zaaranżowane cudownie i na pewno zapadną mi na długo w pamięć, bo niby takie proste, naturalne, a jednak jedyne w swoim rodzaju choćby przez wzgląd na tę reakcję Grant. :D Nadal mi się śmiać chce jak tylko sobie wyobrażę tego biednego faceta klęczącego przed nią po przejechaniu prawie całego kraju i czekaniu na wycieraczce z różami, a ona mu tu takie bijatyki urządza...
    Świetnie się to czytało. Złapałam się nawet na tym, że pożałowałam, że nie mam tego w formie książki i nie mogę sobie po prostu przekręcić kartki i przeczytać kolejnego rozdziału skupionego na tej parze. Naprawdę żałuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Neziu! Wspaniała notka i wreszcie chwila wytchnienia dla tej wspaniałej postaci. Należy jej się o wiele więcej. Chwilami wydawało mi się, że brzmi nieco desperacko, ale w końcu to właśnie zmotywowało Aidena do ruszenia we właściwą stronę. Ogromnie się cieszę, że tak wyszło i już nie mogę doczekać kolejnych twoich postów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na to czekałam przez cały pobyt Inez na NYC - by w końcu trafiła na właściwego mężczyznę ;) Poznanie Nezi jako bardzo młodej dziewczyny a teraz już dojrzałej, fajnej kobietki jest dla mnie wielką radością ;) Dla mnie i moich postaci :) Cudownie, cudownie, cudownie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Może i faktycznie post ma w sobie coś z komedii romantycznej, ale mimo to jest napisany w tak przyjemnym stylu, że nie sposób się nie uśmiechnąć podczas jego czytania. Przyznam szczerze, iż nie wiem do końca jak wyglądały wcześniejsze losy Inez (jak dotąd nie miałam okazji, by zorientować się w przeszłości panny jeszcze Grant), ale myślę, że szczęście należy się każdemu :) W świecie rzeczywistym pogratulowałabym Inez pierścionka i porządnego faceta, ale tutaj, w wirtualnej sferze pogratuluję Tobie tego, że stworzyłaś coś, co czyta się z taką lekkością :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Inez zasługuje na masę szczęścia! Choć nasz wątek nie trwał długo, to razem z Marią życzymy tej uroczej blondyneczce jak najlepiej! :D Każdy zasługuje na to, by być szczęśliwym! Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej. Post był bardzo przyjemny, lekkość jaka mnie przez niego przeprowadziła była niezwykle przyjemna! Z ogromnym zniecierpliwieniem czekam na dalsze losy! :*

    OdpowiedzUsuń