z tej serii:
______________________________________
______________________________________
Break down, only alone I will cry out now
You’ll never see what’s hiding out
— Sloan, Sloan, Sloan…
Mężczyzna, który wypowiadał jej imię w sposób zbyt nachalny, oblizując przy tym swoje wielkie wargi, był obleśny. Łysina na jego głowie pojawiała się nierównomiernie, czaszkę zdobiły kępki przydługich, ciemnych włosów, w których lśniły siwe pasma. Zaczesywał je do tyłu, uwydatniając wysokie czoło pokryte siatką głębokich zmarszczek. Gdyby nie nadprogramowe kilogramy i problemy z łysiną, z pewnością mógłby uchodzić w jakimś kanonie za przystojnego. Pod zwałami tłuszczu, tworzącymi kilka podbródków, rysowały się nieśmiało linie żuchwy, dzięki czemu można było uchwycić bądź sobie wyobrazić to, jak wyglądał parę lat i paręnaście kilogramów temu. Mimo wszystko był obleśny. Nie wzbudzał sympatii, a wyraźny północny akcent przyprawiał Sloan o dreszcze.
— Ładne imię, ale mało dziewczęce, nie uważasz? Sądzę, że Maggie bardziej oddaje kobiecą naturę. Sądzę też, że Maggie ładnie pachnie, kiedy każdego popołudnia wraca na nudne i szare przedmieścia. Wiedziałaś o tym, że Maggie ma chłopaka? I podobno ubiega się o stypendium. Wiedziałaś?
Nie. Nie wiedziała. Wiedziała jednak, że zawsze poświęcała młodszej siostrze zbyt mało czasu. Głównie zazdrościła jej urody, sukcesów w sporcie, w nauce i podrywaniu chłopaków. Jeszcze parę lat temu Maggie zmieniała kolegów niczym rękawiczki, a teraz… Teraz Sloan kompletnie nie miała pojęcia o tym, jak siostra radzi sobie w życiu. Potrafiła zdobywać informacje na niemal każdy temat, a nie potrafiła dowiedzieć się, co słychać u rodziny. Opuściła głowę, przymknęła powieki i chociaż zrobiło jej się bardzo przykro, było jej niezwykle daleko do płaczu. Niemal całe swoje życie była zdana na siebie, początkowo uczyła się jak przetrwać między matką a młodszą siostrą, którą potrafił zachwycać się nawet obcy przechodzień. W późniejszym okresie życia musiała podstawiać rówieśnikom kłody pod nogi, aby odnieść sukces na studiach. Była żmiją. Ludzie nie lubili żmij. Nie lubili ich nastawienia, jadowitości i przebiegłości. Już dawno się z tym pogodziła. Ale teraz cholernie żałowała, że nie poświęcała Maggie więcej czasu. Że nie była bardziej ludzka, chociażby w relacjach z własną rodziną. Być może wtedy każdą informację na temat bliskiej osoby padającą z ust obleśnego typa przetrawiałaby łatwiej, znosiłaby mniej dramatycznie.
— Wiedziałaś czy nie? — spytał ostro, nachylając się nad stolikiem w drogiej restauracji, do której przywiódł ją kolejnym liścikiem. Był tylko płotką w hierarchii, w strukturze o wiele bardziej złożonej niż państwowe władze. Wiedziała o tym. Znała jego charakterystyczną twarz, ale musiała udawać, że jest inaczej.
— Odpowiedz — naciskał, ewidentnie obierając sobie za cel wyduszenie z niej potwierdzenia. Chciał sprawić jej przykrość, być może nawet ból.
Kelnerka właśnie przyniosła zamówione wcześniej kawy i kawałki wymyślnych ciast. Odstawiając je na blacie niewielkiego stolika, odeszła, zajmując się innymi sprawami, jakby w ogóle nie była zainteresowana osobami gości w lokalu, o którego dobrą renomę powinna dbać. Mężczyzna siedzący naprzeciwko Sloan z pewnością nie pasował do tego miejsca.
— Nie. Nie wiedziałam.
— A, widzisz, Sloan. Widzisz, złociutka, nie tylko ty potrafisz zdobywać informacje. Nie tylko ty…
I chociaż odezwał się do niej niczym ojciec, tonem ciepłym i przyjaznym dla ucha, to Ramsey miała stuprocentową pewność, że w jego wypowiedzi ukryta była groźba. Jego słowa zwiastowały niebezpieczeństwo.
~*~
Trzy dni wcześniej…
Ostatnimi czasy to strach determinował jej życie. Wszystko oscylowało wokół nowego, nieznanego uczucia, które powoli kiełkowało w jej sercu, które równie powoli, ale boleśnie, paraliżowało ciało i zarażało umysł. W nocy budziła się zlana potem, od tygodnia nie rozstawała się z karteczką, którą znalazła w fordzie. Musiała upominać samą siebie, że z pewnością nikt nie wie, gdzie mieszka i nikt nie chce zrobić jej krzywdy. Przecież się wycofała, przestała szukać, przestała grzebać i chociaż doskonale wiedziała, kto podesłał jej upomnienie, wolała o tym nie myśleć i łudzić się, że mógł to zrobić ktoś inny. Ktoś mniej niebezpieczny.
Tej nocy również nie przespała. Leżała teraz nieruchomo w swoim łóżku, wpatrując się beznamiętnie w sufit, na którym zaczynała pękać farba. Nie przejęła się zbytnio tym faktem, nawet nie będąc w stanie myśleć o remoncie, na który miała środki, ale nie miała chęci. Nie ukrywała też, że gdzieś w niej kłębiła się myśl o przeprowadzce, być może nawet o opuszczeniu Nowego Jorku. Czuła się jak bohaterka beznadziejnego filmu akcji, od której decyzji zależą losy całego świata. Niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej na dźwięk budzika. Nie potrafiła zlokalizować telefonu, więc już po chwili wisiała głową w dół, czując jak krew szybko dopływa do mózgu. Wyciągnęła rękę pod łóżko i złapała wibrujące urządzenie.
Westchnęła, słysząc szczeknięcie psa, który radośnie wbiegał do sypialni. Nie mogła się nie uśmiechnąć, bo w ciągu kilku minionych dni to właśnie sunia owczarka niemieckiego była jej wiernym kompanem, który nie opuszczał jej na krok. A może inaczej – to Sloan nie opuszczała swojego psiaka.
— Daj spokój, Sherlock… — mruknęła niby to niezadowolona, kiedy zwierzę wskoczyło na łóżku i usiłowało powitać właścicielkę soczystym buziakiem. — Przecież już wstaję.
Stojąc przed lustrem w łazience, zdecydowanie zbyt dobrze oświetlonej, usiłowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w swoim życiu musiała ustawiać budzik tylko po to, aby wiedzieć, kiedy należy wyprowadzić psa. Doszła do wniosku, że nigdy nie była tak beznadziejna, jak teraz. Ubrała się bez większego zapału, trzy razy wracała do mieszkania, aby upewnić się, czy niczego nie zapomniała i w ostatecznym rozrachunku wróciła się czwarty raz, aby zabrać ze sobą psa.
Zimowe powietrze orzeźwiało i dodawało otuchy, przywoływało na policzki rumieńce, a widok Sherlock hasającej w wysokich zaspach był powodem do uśmiechu. Choć przez tę krótką chwilę w ciągu dnia wszystko wydawało się nieco lepsze. Z dłońmi w kieszeniach kurtki, brodziła wydeptanymi ścieżkami, ale i tak śnieg sięgał jej co najmniej kostek. Spoglądała na ośnieżone czubki butów, które powoli przemakały, przez dłuższy czas ignorowała też dzwonek telefonu. Zwyczajnie nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nie bez powodu też odcięła się od całego świata, komputera nie używając w ogóle, a telefon włączając jedynie w określonych godzinach, aby mieć kontakt z matką i siostrą.
Lekko zirytowana wyciągnęła cholerne ustrojstwo z kieszeni, nacisnęła odpowiednie miejsce na ekranie dość sporawego telefonu nowej generacji i przyłożyła go do ucha, dobrze wiedząc, że zimno mu nie służy.
— Słu…
— Ramsey, cholera! Od trzech dni próbujemy się do ciebie dzwonić! Pojutrze mamy sprawę Brasi, możemy w końcu uziemić gnoja, ale brakuje nam…
— Informacji — przerwała swojemu rozmówcy, czując jak jej serce na moment zamiera. Owszem, była świadoma tego, że nie wywiązała się z umowy, wiedziała, że może nie dostać wypłaty, ale również zapłacić karę. W końcu tak się umawiała z szajką prawników, a z prawnikami nigdy nie było łatwo. — Zadzwonię, jak coś będę miała.
— Sloan?
— No?
— Coś się dzieje? — Pan Stone może i nie należał do najprzyjemniejszych w obyciu ludzi, ale niewykluczone, że posiadał diabelską intuicję, którą Sloan teraz w myślach zwyczajnie przeklinała.
— Grypa. Miałam grypę. Odezwę się jeszcze dzisiaj.
~*~
— Nie rób takiej miny, Sloan. Naprawdę myślałaś, że wykiwasz pana Brasi? Myślałaś, że on nie może wykiwać ciebie? Złociutka?
Nie słuchała oblecha siedzącego naprzeciwko niej. Jedyny dźwięk, który do niej docierał, to uporczywy szum krwi. Zacisnęła powieki, a drżące dłonie ułożyła na udach, próbując nie myśleć. Wiele by dała, żeby to okazało się tylko snem. Nie cieszyły jej tysiące dolarów na koncie, które uzyskała w efekcie ostatniej współpracy z kancelarią. Nie cieszył jej sukces znajomych ludzi. Zrozumiała, że wdepnęła w niezłe bagno, jej spryt zostawiał wystawiony na próbę, której nie przetrwał. Ktoś okazał się sprytniejszy.
— Brasi dostał dwadzieścia lat… — szepnęła, dopiero teraz odważając się spojrzeć na rozmówcę. W odpowiedzi usłyszała gromki śmiech. Śmiech kogoś, kto mógłby uchodzić za sympatycznego, kogoś miłego, ale ona doskonale wiedziała, że to tylko pozory.
— Jeśli myślisz, że za kratkami siedzi właściwy Brasi, to jesteś w błędzie. Ale Sloan… Nikomu o tym nie mów, dobrze? Sam w to nie wierzę, ale pan Brasi postanowił dać ci kolejne upomnienie. — Sięgnął po kubek z cappuccino, spienione mleko zostawiło ślad nad górną wargą. — Wiesz, pan Brasi nie daje drugich szans, najczęściej nie daje nawet pierwszych. Musiał cię polubić, Sloan. — Siorbiąc, dopił kawę.
Nie bardzo rozumiała, co tutaj się dzieje. Nawet nie byłą pewna, jakie konsekwencje będą niosły za sobą jej czyny sprzed kilku dni. Przed oczami widziała Maggie, widziała zadowoloną matkę i jej koleżanki od brydża. Pozornie pozostała jednak niewzruszona. Nie uroniła ani jednej łzy, nie zaczęła błagać. Strach ustępował miejsca nowej emocji. Czemuś silniejszemu, dyktowanemu nie rozsądkiem, a sercem. Czuła gniew.
— Aby mieć pewność… Zrozumiałaś na czym polega ostrzeżenie, Sloan?
Skinęła tylko głową. Mężczyzna wytarł usta jasną chusteczką, schował ją z powrotem do kieszeni garnituru. Wstał, górując nad kobietą, która ani nie drgnęła, ani nie skosztowała kawy i ciasta. Nie uniosła głowy, aby na niego spojrzeć.
— Świetnie. — Ruszył do wyjścia, ale kiedy mijał krzesło, na którym siedziała, dotknął jej ramienia. — Aha, panno Ramsey, pan Brasi ma panią na oku. — Mówił ciszej. Nawet się pochylił. Na policzku czuła jego paskudny, gorący oddech. — Może najwyższa pora zniknąć, Sloan?
All smiles, I know what it takes to fool this town
I'll do it 'til the sun goes down and all through the night time
Jak już poniekąd wiesz, post bardzo mi się podoba. Wiele udziału ma w tym też to, że po prostu lubię Twój styl i pewnie przez to nie potrafię być obiektywna... Jednak nawet gdybym była, nie miałabym czego krytykować :) Mam wrażenie, jakbym czytała dobrą książkę, a Ty potrafisz wzbudzić ciekawość w czytelniku i sprawić, że chce on więcej. W związku z tym czekam niecierpliwie na kolejną część, jednocześnie nieco obawiając się tego, co szykujesz dla Sloan.. W końcu wiesz, że nie lubię, kiedy u postaci źle się dzieje ;) Wydaje mi się jednak, że Sloan jeszcze zrobi coś, czego nikt się nie spodziewa ;)
OdpowiedzUsuń[ Akurat miałam odpisywać, otworzyłam kartę i zobaczyłam nowość dodaną do spisu. Sia i świetny post, chyba już dzisiaj nic więcej nie jest mi potrzebne :)
OdpowiedzUsuńCzyżby Sloan wkrótce przydałaby się pomoc Matta? ]
Zacząłem od poprzedniego postu, aby mieć całkowity pogląd na wątek.
OdpowiedzUsuńPiszesz mistrzowsko, bardzo podoba mi się Twój styl. Szczególnie spostrzegawczość Sloan jako bohaterki i ta drobiazgowość w opisach.
Jestem bardzo ciekawy w jaki sposób zakończy się sprawa z panem Brasi, wcale się nie dziwię, że Sloan żyje teraz w strachu... Czekam na kolejną część! :)
Moja biedna Sloan. Znaczy, biedna Sloan Jaboba. Cudny post, szybko się czyta i aż żałuję, że nie mogę poczytać więcej. Urywa się zbyt szybko, jak dla mnie. Chociaż to tylko może moje wrażenie, bo chciałabym poczytać więcej tego, co nam tutaj przedstawiasz? Czekam z niecierpliwością na więcej :)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie się czytało, potrafisz w ciekawy sposób wciągnąć czytelnika, muszę przyznać, że rozczarowałam się, gdy dotarłam do końca notki, która naprawdę mi się spodobała :D Biedna Sloan ;c Mam nadzieję, że sobie poradzi!
OdpowiedzUsuń