Nocny tryb życia nie był szczególnie zdrowy dla Valentine,
ale za to przynosił niezwykłe efekty twórcze. Po zmroku w Johansson budziła się
niepohamowana wena, a słowa same składały się w zdania, zajmując kolejne strony
w Wordzie. Ruda nie mogła nic na to poradzić, chociaż o wiele bardziej wolałaby
spać jak każdy normalny człowiek i pisać w dzień, a nie walczyć z nadaktywnym
mózgiem o 3 rano i przez to zwlekać się z łóżka jak Zombie przed południem i
wspomagać się sporym kubkiem czarnej kawy, by móc podjąć jakąkolwiek aktywność
życiową. A tej było coraz więcej, ku wielkiemu zaskoczeniu Valentine, która
przed wylotem do Nowego Jorku bała się własnego cienia i wyściubiała nosa poza
mieszkanie. Teraz jeździła na rehabilitację codziennie, dwa razy w tygodniu na
terapię, której miała serdecznie dosyć, od czasu do czasu widywała się ludźmi,
których podsuwał jej Magnus, a nawet udało jej się poznać uroczą właścicielkę
trucka z tostami i jednego z sąsiadów. Kto by pomyślał, że jeszcze uda jej się w spokoju pałaszować
tosta na mieście, bez wylądowania na plotkarskim szwedzkim portalu? Sława była efektem ubocznym sukcesu "Chrześcijanki", chociaż Johansson nigdy się na to nie pisała i tego nie pragnęła. Szybko poczuła się osaczona, ale było już za późno. Wdepnęła w gówno po same uszy. Kreowana na wyniosłą, chłodną nihilistkę, nie mogła pozwolić sobie na okazywanie emocji podczas publicznych wystąpień. Taki wizerunek wymyślił jej Magnus, przekonany, że zarobi na tym mnóstwo pieniędzy. I miał rację. "Zimna suka Johansson" wzbudziła w Szwecji tak mieszane uczucia, że w parę miesięcy stała się obiektem zainteresowania wszystkich najważniejszych krajowych mediów. Wrażliwa, ciepła i kochana Val musiała zniknąć. I zniknęła, zalana litrami alkoholu i mnóstwem tabletek, które dostarczał jej własny agent. Oczywiście w tajemnicy, tylko dlatego, żeby Valentine mogła z klasą wystąpić w kolejnym talk show i tam zmiażdżyć prowadzących w ciągu kilku minut. Umysł Val zawsze był ostry jak brzytwa, ale dzięki specyfikom Magnusa funkcjonował jeszcze lepiej. Nie miała sobie równych w słownych potyczkach. Kiedy jednak światła kamer gasły, a Johansson zrzucała gwiazdorską otoczkę w zaciszu swojego domu, było widać jak bardzo jest zniszczona, że nienawidzi siebie i tego, kim się stała. Jak nie panuje nad sobą, działa destrukcyjnie, odrzuca miłość i przyjaźń. Zwyczajnie tonie. Parę tygodni później Valentine nie wytrzymała. Zadziałała instynktownie, nie widząc innego wyjścia. I wtedy jej świat legł w gruzach. Tak jakby wcześniej już nie był doszczętnie zrujnowany...
Valentine z tygodnia na tydzień czuła się coraz lepiej
pod względem fizycznym, chociaż uciążliwa zima nie ułatwiała życia z
niepełnosprawnością. Kule zdecydowanie utrudniały wiele rzecz, które kiedyś
Ruda robiła automatycznie, nawet się nad nimi nie zastanawiając.
Niepełnosprawność przyciągała pełne współczucia spojrzenia, kiedy Johansson
mocowała się ze śniegową zaspą, wyższym progiem czy schodami, a nawet gdy
przechodziła korytarzem w swojej kamienicy i siłą rzeczy stukała kulami.
Valentine nie miała ludziom tego za złe, to było naturalne, że to co się wyróżnia
to przyciąga wzrok i rodzi pytanie „Dlaczego?”.
Johansson nie chciała o tym rozmawiać. I tego nie robiła. Nawet na
terapii unikała tego tematu jak ognia, chociaż psycholożka usilnie namawiała,
by podzieliła się z nią swoimi uczuciami. Jak tu jednak mówić spokojnie o dniu,
w którym własnoręcznie zrujnowała sobie całe życie? Wtedy jednak nie widziała
innego wyjścia, tak drastyczny środek wydał się być najlepszym. I był, do
momentu gdy pisarka wybudziła się ze śpiączki i zorientowała się co tak
naprawdę zrobiła, że zamiast uciec ciągle jest w tym samym miejscu, tylko już
naprawdę nic nie może zrobić. Była bezradna, przytłoczona, w ciągłym bólu, kilkukrotnie
operowana. Przez kilkanaście dni marzyła tylko o tym, by któraś z pielęgniarek
przydusiła ją poduszką. Żeby ból się skończył, żeby nie musiała widzieć
zrozpaczonych twarzy rodziców, żeby nie widzieć
łez i niedowierzania w oczach przyjaciół, którzy ją odwiedzali, a także
Jonasa. Jonasa, który dwa miesiące wcześniej ewakuował się z życia Johansson,
bo „miał dosyć i nie mógł już na to patrzeć”, a w szpitalu był tym, który
ocierał łzy, trzymał za rękę i dodawał otuchy, kiedy ból stawał się nie do
zniesienia. Tymczasem media nie dawały
za wygraną, nagabywały bliskich rudej, personel szpitala, chcąc uzyskać
informacje na temat jej stanu, chociaż Magnus regularnie przekazywał wieści w
taki sposób, by nie budzić kontrowersji przyczyną całej sytuacji. Czara się
przelała, gdy jeden z pismaków włamał się na oddział, by zrobić zdjęcie
Valentine, która akurat dochodziła do siebie po trzeciej operacji. Delikwent
skończył ze złamanym nosem, ale bliscy wiedzieli, że jedyną opcją by Val doszła
do siebie jest wyjazd. Jak najdalej. Wtedy Magnus wymyślił Nowy Jork i wszystko
potoczyło się na tyle szybko, na ile pozwalał stan Johansson. Zostawiła w Szwecji wszystko – rodzinę,
przyjaciół, wspomnienia, dawną siebie. W nadziei na odrobinę normalności,
przestrzeń twórczą i chociaż częściowy powrót do zdrowia. Nikt już nie liczył
na to, że Val będzie skakać w koncertowym tłumie lub przebiegać maratony – nienawidziła biegania gdy była
zdrowa, ale odrzucenie kul było już całkiem w jej zasięgu. O ile nie zaniedba
rehabilitacji i podda się kolejnej operacji. W niedługim czasie. Konieczne było wszczepienie protezy łękotki i usunięcie zrostów, ale kobieta nie wyobrażała sobie kolejnej operacji, narkozy i całej szpitalnej otoczki. Spędziła w szpitalu prawie dwa miesiące. Nie mogła, nie chciała tam wracać. Siłą rzeczy musiała nauczyć się żyć z kulami, skoro nie chciała operacji.
Z pozoru wszystko było teraz w porządku – Valentine pisała
bardzo dużo i bardzo dobrze, ćwiczyła, raczej się nie upijała, dbała o siebie i powoli otwierała się na
ludzi. Jednak tamte wydarzenia pozostawiły ślady. Nie tylko psychiczne. Blizny
na ciele trochę zbladły, chociaż nadal nie wyglądały dobrze. Johansson nie
mogła na siebie patrzeć nago i unikała lustra jak ognia, gdy wychodziła spod
prysznica. Nawet piękne tatuaże, które nadal zdobiły jej ciało, nie poprawiały
jej samopoczucia. Na szczęście żaden nie został uszkodzony podczas wypadku i
leczenia, a w planach były kolejne, które miały pozostać tylko jej tajemnicą.
Nie wyobrażała sobie, by teraz ktokolwiek mógł ją widzieć nago, chociaż pewnie
mogłaby kogoś przyciągnąć ciekawą urodą, niezłym tyłkiem i sporym biustem.
Tęskniła za kontaktem fizycznym, chociaż dostawała mdłości na samą myśl o
czyichś dłoniach, dotykających jej blizny.
I rozczarowaniu, litości, bądź nawet obrzydzeniu, które pewnie pojawiłoby się w
oczach tej osoby. Nigdy nie mogła na to pozwolić.
Valentine otrząsnęła się z zamyślenia i ze zdziwieniem
zauważyła, że jej palce zastygły w bezruchu nad klawiszami. Wspomnienia wracały
jak fala odbita od brzegu i wytrącały ją z równowagi za każdym razem. Odstawiła
laptopa na ławę, zdjęła okulary i przetarła przekrwione oczy, orientując się,
że wypływają z ich łzy. Nie tylko łzy. Trzęsła się jak galareta i oddychała coraz płycej, Była samotna i
zwyczajnie tęskniła. Za swoim małym, szwedzkim Ystad. Za dawną pracą, za
rodziną, za psem, za normalnością. W Nowym Jorku nie miała nikogo, komu by
mogła zaufać, przytulić się, nawet razem pomilczeć. Magnus nie był ani jej przyjacielem, ani człowiekiem godnym zaufania. To były relacje czysto biznesowe i nie chciała ich zmieniać. On zresztą też. Niczego nie pragnęła tak bardzo, jak cofnąć czas o kilka lat i i nie zaczynać pracy nad "Chrześcijanką". Nienawidziła jej i jednocześnie kochała jak własne dziecko. Poza tym co miałaby teraz innego robić, z czego się utrzymywać? Powieść była jedyną rzeczą, która jej teraz została. Która pozwalała jej zapomnieć o bliznach, samotności, kalectwie. Była jej dzieckiem, kochanką, przyjaciółką i nieodłączną towarzyszką. Było to totalnie żałosne. Tylko teraz Valentine brakowało odwagi, by znowu spróbować uciec. Sięgnęła po fiolkę z hydroksyzyną, wzięła zalecaną porcję i schowała twarz w dłoniach, chcąc by wszystko było znowu jak kiedyś...
Arms wide open, I stand alone
I'm no hero and I'm not made of stone
Right or wrong, I can hardly tell.
I'm on the wrong side of heaven and the righteous side of hell...
(FFDP - Wrong Side of Heaven)
***
Pierwsza notka po dłuuuugiej przerwie. Z chęcią przyjmę wszelkie uwagi i opinie :) Nie krępujcie się xD
Urzekło mnie pierwsze zdanie o nocnym trybie życia. Obawiam się, że tworzenie nocą, to choroba i w dodatku zaraźliwa.
OdpowiedzUsuńPoza tym mi się notka bardzo podoba. Może nie ma w niej jakiś rewelacji, ale jakoś mocno zbliża do postaci. Jednocześnie napawa mnie lękiem przed tą kobietą - nie wiem, czy to kwestia postaci czy późnej godziny. W każdym razie Valentine nadal mnie intryguje i będę cierpliwie czekała na kolejne posty.