Me pregunto si tú existes.
Taksówkarz zdziwiony zdecydowanym zatrzaśnięciem drzwi i stanem psychicznym chłopaka, postanowił lekko zmniejszyć głośność radia, którego nawykowo słuchał mknąc nocą przez ulice Nowego Jorku. Anthony starał się oddychać głęboko, a jego płuca zapadały się po każdym wydechu. Płakał jeszcze przez chwilę, po czym wtopił swój nieobecny wzrok w światła wielkiego miasta. Kołnierzyk jego koszuli był mokry, policzki i nos miał czerwony, a oczy wyglądały jak napompowane balony, które z łatwością mogłyby odlecieć, gdyby ktoś je odwiązał.
— Czy wszystko w porządku? — kierowca zapytał po dłuższej chwili ciszy. Zdecydowanie jej potrzebował i nie miał ochoty na pogaduszki z kolejnym nieznajomym. Jednakże akcent, którym posługiwał się mężczyzna zupełnie odciągnął uwagę chłopaka od tego, co przed chwilą miało miejsce.
— ¡Usted es de América Latina o de Texas! — krzyknął Anthony i lekko uśmiechnął się do kierowcy, wycierając kolejną łzę, która bezwiednie spływała po jego zaczerwienionym policzku.
— Claro, soy de Corpus Christi. — odpowiedział równie zaskoczony, co pasażer. — Parecía usted un vecino.
Anthony zaśmiał się szczerze do mężczyzny, który stwierdził przed chwilą, że wygląda on znajomo, wręcz jak jego sąsiad. Mimo niesprzyjających warunków, dzięki niemu choć trochę zrzucił bagaż emocji, który wiózł ze sobą już dobre dwadzieścia minut.
— Proszę więc o podwiezienie mnie w miejsce, w które prawdziwy Teksańczyk z wybrzeża, zawiózłby swojego… podupadłego na humorze kolegę. — ponownie spuścił głowę, a jego telefon jak szalony rozpoczął wibrowanie w kieszeni. Były to najbardziej nieprzyjemne wibracje, jakie czuł w życiu. Nie miał zamiaru sprawdzać kto dzwonił. Przecież doskonale wiedział, kto mógł nękać go połączeniami.
— Czy wszystko w porządku? — kierowca zapytał po dłuższej chwili ciszy. Zdecydowanie jej potrzebował i nie miał ochoty na pogaduszki z kolejnym nieznajomym. Jednakże akcent, którym posługiwał się mężczyzna zupełnie odciągnął uwagę chłopaka od tego, co przed chwilą miało miejsce.
— ¡Usted es de América Latina o de Texas! — krzyknął Anthony i lekko uśmiechnął się do kierowcy, wycierając kolejną łzę, która bezwiednie spływała po jego zaczerwienionym policzku.
— Claro, soy de Corpus Christi. — odpowiedział równie zaskoczony, co pasażer. — Parecía usted un vecino.
Anthony zaśmiał się szczerze do mężczyzny, który stwierdził przed chwilą, że wygląda on znajomo, wręcz jak jego sąsiad. Mimo niesprzyjających warunków, dzięki niemu choć trochę zrzucił bagaż emocji, który wiózł ze sobą już dobre dwadzieścia minut.
— Proszę więc o podwiezienie mnie w miejsce, w które prawdziwy Teksańczyk z wybrzeża, zawiózłby swojego… podupadłego na humorze kolegę. — ponownie spuścił głowę, a jego telefon jak szalony rozpoczął wibrowanie w kieszeni. Były to najbardziej nieprzyjemne wibracje, jakie czuł w życiu. Nie miał zamiaru sprawdzać kto dzwonił. Przecież doskonale wiedział, kto mógł nękać go połączeniami.
Jedyne o czym teraz marzył, to znaleźć się na plaży, aby zebrać myśli i zdecydować co zrobić dalej. Czy człowiek, z którym przed chwilą się spotkał mógł chcieć zrobić coś, co w znaczącym stopniu wpłynęłoby na Anthony’ego? Czy kolejne telefony, których był świadkiem, były wskazówką tego, że nie da za wygraną? Chłopak nie miał zielonego pojęcia o tym, do czego ten mężczyzna był zdolny. Miał cichą nadzieję, że już go więcej nie spotka, ale coś w środku, co nigdy go nie zawiodło, mówiło mu, że to dopiero początek tej historii. Ponownie schował swą napuchniętą już twarz w dłonie i rozpłakał się. Kierowca widząc kolejny etap załamania, postanowił jednak zwiększyć głośność swego radia, ale chyba nie po to, aby muzyka uleczyła duszę chłopaka. Mimowolnie dobiegały do niego kolejne wersy piosenki, w której jakaś kobieta śpiewała o mężczyźnie mieszkającym tuż obok niej. Głową oparł się o siedzenie kierowcy, tak aby ten nie miał możliwości obserwowania go i popłakując, nadal mimowolnie wsłuchiwał się w tekst piosenki.
— Jesteśmy na miejscu. — nieśmiało rzucił kierowca, po czym skierował swoją rękę na okrągły przycisk radia.
— Nie! — krzyknął gwałtownie Anthony, aby odwieść kierowcę od tego pomysłu. — Proszę jeszcze o minutę. Chciałbym dosłuchać tej piosenki… — ponownie przyjął poprzednią pozycję, a kierowca nie udając zdziwienia, zaparkował niedaleko plaży i w spokoju dopił jakiś napój energetyczny, który stał pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami samochodu.
— Jesteśmy na miejscu. — nieśmiało rzucił kierowca, po czym skierował swoją rękę na okrągły przycisk radia.
— Nie! — krzyknął gwałtownie Anthony, aby odwieść kierowcę od tego pomysłu. — Proszę jeszcze o minutę. Chciałbym dosłuchać tej piosenki… — ponownie przyjął poprzednią pozycję, a kierowca nie udając zdziwienia, zaparkował niedaleko plaży i w spokoju dopił jakiś napój energetyczny, który stał pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami samochodu.
Szczególnie uderzył go ostatni wers, tuż przed zakończeniem piosenki. Zastanawiam się, czy istniejesz. Paradoksalnie, jakby mało rzeczy w tym momencie go przerażało, przed jego oczami pojawił się Daniel, który z wielkim uśmiechem na twarzy leżał na plaży w Galveston, obserwując Anthony’ego, który chodził po brzegu. To było nasze pierwsze spotkanie, pamiętasz? Zapytał, jakby naprawdę tu był, a Nowels coraz bardziej rozkojarzony, wręczył kierowcy banknot o największym nominale, jaki posiadał, na którym widniał wizerunek Benjamina Franklina i zwlókł się z siedzenia taksówki. Prawie biegnąc, choć to określenie nie byłoby dobre, jeśli ktoś obserwowałby go z boku, dotarł do pierwszego śmietnika, jaki napotkał i zwrócił wszystko, co miał w żołądku. Taksówkarz opuścił szybę w samochodzie i jeszcze raz zapytał czy wszystko jest w porządku, i czy ma na niego zaczekać. Anthony zgięty w pół, wyciągnął w jego stronę prawą rękę i pokiwał przecząco głową.
Nie miał nawet pomysłu na jakiej plaży się znajdował. Przed odjazdem sąsiada, chciał go jeszcze zapytać w jakim miejscu się znajduje, ale ten, kiedy otrzymał przeczącą odpowiedź, zamknął okno i ruszył jak najszybciej mógł. Znikł na jakimś moście, który oświetlony był w oddali. Anthony nie miał siły ni myśleć, ni spacerować, ni płakać. Z nieobecnym wyrazem twarzy, ruszył w stronę wody. Po jego prawej stronie znajdował się park. Przed sobą zauważył jakąś tabliczkę z napisem Atlantic Beach. Niestety zbyt wiele mu to nie pomogło.
Wiatr stawał się bardziej i bardziej rwący, co dało się zauważyć patrząc na ocean. Telefon nie przestawał wibrować, więc Anthony postanowił go wyjąć. Włożył rękę do kieszeni, przy okazji zahaczając o zimny piasek. Zdrętwiał. W miejscu, w którym zazwyczaj nosił tylko telefon było coś jeszcze. W pośpiechu rzucił pomarańczową Lumię na piasek i trzęsącą się dłonią wyjął przedmiot, którego nie poznawał. W oddali słychać było tylko lądujący samolot i wzburzone fale rządzące oceanem. Położył ten przedmiot na dłoni, a drugą ręką oświetlił go fleszem z aparatu telefonicznego. Złoty zegarek, pomyślał, przecież nie stać mnie na coś takiego. Zupełnie nie był świadomy powagi sytuacji. Pustym wzrokiem przyglądał się tarczy zegara, który wskazywał dwudziestą trzecią piętnaście i doznał deja vu. Wspomnienia dzisiejszego dnia przelatywały przed jego oczyma i wydawało mu się, że wszystkie zdarzenia mają miejsce ponownie. Tylko ich kolejność była odwrotna.
— O kurwa. — zdołał wydusić i wyrzucił wszystko, co trzymał w dłoni przed siebie. Nie czuł już zimna. Widział słońce, które było tak silne, że podrażniało jego źrenice.
Jestem Daniel. Powiedziała postać, która ponownie pojawiła się przed jego oczyma. Któregoś dnia widziałem cię w ETC, całkiem nieźle grasz. W oddali, oprócz kolejnych samolotów i fal, słychać było ryk samochodu, który brzmiał jak karetka lub wóz policyjny.
— Nie, to przecież nie dzieje się naprawdę. Daniel, przecież ty już n i e i s t n i e j e s z. — czuł, że kolejny raz wybuchnie płaczem, ale jego oczy chyba nie miały siły na to, aby wydalać kolejne krople łez.
— O kurwa. — zdołał wydusić i wyrzucił wszystko, co trzymał w dłoni przed siebie. Nie czuł już zimna. Widział słońce, które było tak silne, że podrażniało jego źrenice.
Jestem Daniel. Powiedziała postać, która ponownie pojawiła się przed jego oczyma. Któregoś dnia widziałem cię w ETC, całkiem nieźle grasz. W oddali, oprócz kolejnych samolotów i fal, słychać było ryk samochodu, który brzmiał jak karetka lub wóz policyjny.
— Nie, to przecież nie dzieje się naprawdę. Daniel, przecież ty już n i e i s t n i e j e s z. — czuł, że kolejny raz wybuchnie płaczem, ale jego oczy chyba nie miały siły na to, aby wydalać kolejne krople łez.
W tym momencie nie odczuwał już nic. Ni zimna, ni wiatru, ni kroków, których wyraźne dźwięki roznosiły się tuż za nim. Nie widział nawet niebiesko-czerwonego koloru, który pojawił się gdzieś w tle niespokojnych fal. Jego ręce były odrętwiałe, jego oczy ledwo co widoczne, a jego policzki wyschnięte pod wpływem łez, które jeszcze chwilę temu były jego częścią.
— Anthony Nowels? — zapytał jakiś mężczyzna. Chłopak nawet nie poruszył się na dźwięk jakichkolwiek słów, nadal wpatrywał się na ocean, który wydawał się być złowieszczy, zimny i ciemny. W tamtym momencie był dla niego, chyba, symbolem piekła.
— Anthony Lee Nowels? — powtórzył drugi mężczyzna, który stanął przy drugim boku blondyna.
Chłopak gwałtownie obudził się jakby ze snu zimowego i spojrzał najpierw w lewo, a potem w prawo. Co tu robili funkcjonariusze policji? Dlaczego znali jego tożsamość? Przecież spokojnie siedział sobie na plaży.
— Zgadza się, to ja. — odparł zachrypniętym głosem, który chyba powoli odmawiał posłuszeństwa.
— NYPD, proszę wstać. — odparł pierwszy funkcjonariusz, który miał mięśnie wielkie jak Himalaje. Policjanci złapali Anthony’ego za ramię i podnieśli go. Chłopak lekko strzepał piach, który pozostał na jego garniturze. — Jest pan zatrzymany za kradzież zegarka… — drugi funkcjonariusz zapalił latarkę i przeczytał ze swojego notatnika. — Split Seconds Patek Philippe Reference 1436 Tiffany & Co, o wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
— Zegarek? — chłopak spojrzał przed siebie i wiedział, że koszmar się jeszcze nie skończył. Nie miał siły nic odpowiedzieć, tym bardziej nie wiedział nawet w jaki sposób będzie mógł wyjaśnić to, że wymieniony przez funkcjonariuszy zegarek, leżał właśnie obok jego telefonu na lodowatym piasku Atlantic Beach. Na dodatek na głowy trzech mężczyzn zaczął spadać obfity deszcz, który po kilku minutach przemoczył całkowicie Anthony’ego.
— Terrence, zabierz zegarek i telefon, a ja zaprowadzę podejrzanego do wozu. — niższy i już nie tak dobrze zbudowany mężczyzna zwrócił się do swojego kolegi, po czym odprowadził chłopaka do wozu, który nadal wyrzucał z siebie niebiesko-czerwone światło, w trakcie mówiąc. — Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz zostanie użyte przeciwko tobie.
— Gdzie mnie zabieracie? — zdołał zapytać, ale nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Jego organizm przestał funkcjonować i wypierał wszystkie dźwięki, sygnały i uczucia, które sam produkował.
— Anthony Nowels? — zapytał jakiś mężczyzna. Chłopak nawet nie poruszył się na dźwięk jakichkolwiek słów, nadal wpatrywał się na ocean, który wydawał się być złowieszczy, zimny i ciemny. W tamtym momencie był dla niego, chyba, symbolem piekła.
— Anthony Lee Nowels? — powtórzył drugi mężczyzna, który stanął przy drugim boku blondyna.
Chłopak gwałtownie obudził się jakby ze snu zimowego i spojrzał najpierw w lewo, a potem w prawo. Co tu robili funkcjonariusze policji? Dlaczego znali jego tożsamość? Przecież spokojnie siedział sobie na plaży.
— Zgadza się, to ja. — odparł zachrypniętym głosem, który chyba powoli odmawiał posłuszeństwa.
— NYPD, proszę wstać. — odparł pierwszy funkcjonariusz, który miał mięśnie wielkie jak Himalaje. Policjanci złapali Anthony’ego za ramię i podnieśli go. Chłopak lekko strzepał piach, który pozostał na jego garniturze. — Jest pan zatrzymany za kradzież zegarka… — drugi funkcjonariusz zapalił latarkę i przeczytał ze swojego notatnika. — Split Seconds Patek Philippe Reference 1436 Tiffany & Co, o wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
— Zegarek? — chłopak spojrzał przed siebie i wiedział, że koszmar się jeszcze nie skończył. Nie miał siły nic odpowiedzieć, tym bardziej nie wiedział nawet w jaki sposób będzie mógł wyjaśnić to, że wymieniony przez funkcjonariuszy zegarek, leżał właśnie obok jego telefonu na lodowatym piasku Atlantic Beach. Na dodatek na głowy trzech mężczyzn zaczął spadać obfity deszcz, który po kilku minutach przemoczył całkowicie Anthony’ego.
— Terrence, zabierz zegarek i telefon, a ja zaprowadzę podejrzanego do wozu. — niższy i już nie tak dobrze zbudowany mężczyzna zwrócił się do swojego kolegi, po czym odprowadził chłopaka do wozu, który nadal wyrzucał z siebie niebiesko-czerwone światło, w trakcie mówiąc. — Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz zostanie użyte przeciwko tobie.
— Gdzie mnie zabieracie? — zdołał zapytać, ale nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Jego organizm przestał funkcjonować i wypierał wszystkie dźwięki, sygnały i uczucia, które sam produkował.
W drodze na komisariat pozwolili mu jechać bez kajdanek. Mieli chyba świadomość tego, że nie jest w stanie się ruszyć. Przyglądał się swoim palcom u dłoni, które nabrały koloru fioletowego. Nieświadomie powtarzał cichym głosem słowa ostatniego wersu piosenki, którą usłyszał w taksówce. Wyglądał jak sparaliżowany. Tylko jego wargi poruszały się w rytm zsynchronizowany z rytmem kół samochodu policyjnego.
— Daniel… — powtórzył bezdźwięcznie.
— Nie mamy chyba pojęcia, co próbujesz nam przekazać, ale za chwilę będziemy na komisariacie, więc będziesz miał okazję się wykazać. — Terrence gorzko zaśmiał się i skręcił do garażu, w którym zatrzymał się i wysiadł, aby wyprowadzić Anthony’ego.
— Daniel… — powtórzył bezdźwięcznie.
— Nie mamy chyba pojęcia, co próbujesz nam przekazać, ale za chwilę będziemy na komisariacie, więc będziesz miał okazję się wykazać. — Terrence gorzko zaśmiał się i skręcił do garażu, w którym zatrzymał się i wysiadł, aby wyprowadzić Anthony’ego.
Po wszystkich czynnościach porządkowych, chłopak zaprowadzony został do pokoju przesłuchań. Po dłuższej chwili w samotności, powoli odzyskiwał świadomość tego, co się zdarzyło i władzę w przemarzniętym ciele, którym mógł już poruszać. Pokój nie był zbyt duży, a tym bardziej nie był urządzony z klasą. Obrzydliwe, siwe ściany, choć pasowały do równie odrażających krzeseł i stolika, od dawna nie widziały ręki malarza. Policjanci zostawili na biurku paczkę papierosów, po którą sięgnął, kiedy tylko ją zauważył. Szybkim ruchem wyjął jednego, a kilka spadło na ziemię. Nie miał siły, aby wszystkie podnieść, więc nie przejmując się zajściem, podpalił papierosa akompaniującą paczkę zapalniczką i zaciągnął się tak głęboko, że w pierwszej chwili dostał lekkiego ataku kaszlu, który przeszedł w odruch wymiotny. Zgasił go ze złością i w bezruchu oczekiwał na rozwój wypadków.
Po dłuższej chwili, w której jego myśli kłębiły się wokół tego, co będzie dalej, czy ta sytuacja wpłynie w jakiś sposób na jego pracę, do pokoju weszła kobieta, ubrana w damski garnitur w kolorze ścian i uśmiechnęła się do Anthony’ego. Usiadła naprzeciwko niego i ciepłym głosem powiedziała:
— Pan Weaver nie wniósł zarzutów, a więc jest pan wolny, panie Nowels. Zapraszam ze mną. Odbierze pan swoje rzeczy i w ciągu kilkunastu minut, będzie pan mógł stąd wyjść.
— Czy Tom jeszcze tutaj jest? — odezwał się, wychodząc wraz z funkcjonariuszką, która na swoim identyfikatorze napisanie miała Felicity Cruz.
— Nie mam takich informacji, panie Nowels.
— Pan Weaver nie wniósł zarzutów, a więc jest pan wolny, panie Nowels. Zapraszam ze mną. Odbierze pan swoje rzeczy i w ciągu kilkunastu minut, będzie pan mógł stąd wyjść.
— Czy Tom jeszcze tutaj jest? — odezwał się, wychodząc wraz z funkcjonariuszką, która na swoim identyfikatorze napisanie miała Felicity Cruz.
— Nie mam takich informacji, panie Nowels.
Podpisał kilka papierów, odebrał swoje rzeczy, które zawinięte były w prześwitujący papier policyjny z jakimś numerem identyfikacyjnym, pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł na świeże powietrze. Fala zimnego tlenu, zaskoczyła go tak bardzo, że na chwilę musiał oprzeć się o budynek, aby nie upaść. Spojrzał na telefon, który trzymał w dłoni. Miał kilkanaście połączeń nieodebranych i jedną wiadomość SMS. Przycisnął przycisk odbierz i przeczytał. Wyborna zabawa, prawda? Masz teraz świadomość tego, że nie należy ze mną pogrywać. Nie była ona jednak wysłana z numeru Weavera. Sprytny skurwiel, pomyślał.
Rozejrzał się po okolicy. Budynki powoli traciły światło, przecież było już grubo po pierwszej. Nie miał pojęcia w jakiej okolicy się znajduje. Z wyrzutami sumienia postanowił zamówić taksówkę. Najwyżej nie zjem nic do końca miesiąca, pomyślał, jestem zbyt wykończony, aby jechać czymś, co w nazwie ma publiczny i transport.
W niecierpliwym oczekiwaniu przed komisariatem, z którego co jakiś czas wyjeżdżały wozy policyjne i wychodzili przeróżni ludzie, ponownie poczuł wibracje telefonu. Westchnął głęboko i spojrzał na wyświetlacz. Katherine Pérez. Poruszony, przycisnął zielony przycisk słuchawki i nieśmiało powiedział:
— Halo? Katherine? — jego głos nadal przesiąknięty był chrypką, ale powoli wracał do normalności.
— Anthony… — usłyszał zdenerwowany głos kobiety. — Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale… — kobieta przerwała na chwilę i westchnęła. — Śniłeś mi się wraz z Danielem. — do oczu chłopaka po raz kolejny napłynęły łzy.
Sí, de verdad existes, Daniel, pomyślał chłopak i przysiadł na krawężniku jakiejś ulicy, aby kontynuować rozmowę z matką swojego zmarłego narzeczonego.
— Halo? Katherine? — jego głos nadal przesiąknięty był chrypką, ale powoli wracał do normalności.
— Anthony… — usłyszał zdenerwowany głos kobiety. — Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale… — kobieta przerwała na chwilę i westchnęła. — Śniłeś mi się wraz z Danielem. — do oczu chłopaka po raz kolejny napłynęły łzy.
Sí, de verdad existes, Daniel, pomyślał chłopak i przysiadł na krawężniku jakiejś ulicy, aby kontynuować rozmowę z matką swojego zmarłego narzeczonego.
Nie podoba mi się! Ale nie notka, tylko sytuacja Antka. Anthony jest taki kochany i uroczy.... Nie chcę, żeby mu się źle działo :(
OdpowiedzUsuńHm, nie mogę obiecać, że wszystko tak szybko się skończy, ale jako że historii nie mam ułożonej z góry, wszystko może się zdarzyć :)
UsuńZgadzam się z Elaine! Wymieniliśmy dopiero kilka komentarzy, a ja i Maille już zdążyłyśmy zapałać do Anthony'ego dużą sympatią, więc nie życzymy sobie, żeby działo się źle. Niestety, tak jak podejrzewałam, Tom należy do tych osób, które łatwo nie dają za wygraną... Gdyby jeszcze miał dobre zamiary, a tak? Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co temu typowi chodzi po głowie.
OdpowiedzUsuńBojąc się o dalszy przebieg wydarzeń, mimo wszystko czekam na kolejne części :)
Myślę, że Anthony też załapał do Maille dużą sympatię. To prawda, miałaś rację, Tom wydaje się być nieobliczalny. Z mojego punktu widzenia, gdy to piszę, ciekawi mnie też motywacja Toma. Mam nadzieję, że dalszy przebieg wydarzeń nie będzie aż taki straszny!
UsuńTrochę jestem w tym wszystkim zagubiona, a od razu zaznaczę, że przeczytałam obie części tekstu. Moje wątpliwości pojawiają się głównie przy kwestii pobytu Anthony'ego. Skąd policja wiedziała, że tam go znajdzie? Tom go śledził? Taksówkarz był w konspiracji z Tomem i go wydał?
OdpowiedzUsuńPoza tym szkoda mi tego chłopaka. Niemal cały czas płacze i z pewnością nie ma łatwego życia. Mam nadzieję, że prędko uwolni się od niedobrego pana agenta i równie prędko znajdzie kogoś, kto zastąpi utraconego Daniela. ;)
Mam nadzieję, że nieco wyprostujesz życie Tońka, bo szkoda, żeby chłopak cały czas tak smutał. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych wieści z jego życia. ;)
Sloan
Nie lubię jak ktoś jest zagubiony, ale w tym wypadku, to chyba dobra rzecz! :D Tom jest na tyle nieobliczalną osobą, która oprócz pieniędzy, musi też posiadać jakiegoś rodzaju władzę... więc kto wie czy go śledził, czy śledził go sam kierowca, a może celowym było nasłanie na niego taksówkarza z jego stanu?
UsuńNie, myślę, że smutać cały czas nie będzie. Byłoby to nudne! I dziękuję za miłe słowa :)
Wybacz moje opóźnienie już nadrabiam zaległości :D Mimo tego, że Pana w wątkach nie poznałam, ale i tak mocno bym go wyściskała łapkami, by wreszcie jakiś cień uśmiechu pojawił się na jego twarzyczce :3 Notka podobała mi się równie mocno co poprzednia! <3
OdpowiedzUsuń