Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] James Harper


Though no one can go back and make a brand new start
anyone can start from now and make a brand new ending

James Harper
32 lata | funkcjonariusz NYPD (obecnie zawieszony)
James został zawieszony po głośnej sprawie związanej z morderstwem świadka koronnego. Nielegalne przesłuchanie, zatajenie informacji przed przełożonymi, podejrzenie manipulacji dowodami – to brzmi jak klasyczny przypadek przekroczenia granic etyki. Ale Harper wie, że to nie on przekroczył granice, tylko ktoś inny je przesunął. Za głęboko wpakował się w sprawę, która dotykała wysoko postawionych ludzi. Wiedział za dużo, zadawał niewygodne pytania, szedł tam, gdzie nikt nie chciał zaglądać. Kiedy informator zginął, to właśnie Harper został wystawiony – ktoś potrzebował kozła ofiarnego.
Dziś pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej – z boku, na przeczekanie. Bez odznaki, ale z tym samym zacięciem. Sumienny, dokładny, niezłomny. Uparty do bólu, jeśli wbije sobie coś do głowy, nie odpuści, choćby cały świat stał mu na drodze. W pracy był zawsze wzorowy – punktualny, metodyczny, przewidywalny. Ale pod tą warstwą obowiązku zawsze krył się gniew. Tłumiony, spokojny, ale stały – skierowany przeciwko niesprawiedliwości, układom, skorumpowanemu systemowi, który nauczył się maskować jak człowiek.
Mieszka samotnie na Brooklynie, unika dawnych kolegów z wydziału. Nosi bliznę na dłoni – pamiątkę po konfrontacji, o której nigdy nie mówi. Ma plan, którego nikomu nie zdradza – coś, co powoli układa w całość. Nie pije, nie opowiada historii, nie daje się zbliżyć. Ale słucha. Obserwuje. Analizuje. Nie porzucił przeszłości. On ją dokładnie notuje, kawałek po kawałku. Bo plan już ma. I kiedy wróci – a wróci – nie będzie już miejsc na wątpliwości.

FC: Hugo Philip

200 komentarzy

  1. Dzień dobry, panie ochroniarzu🤭

    OdpowiedzUsuń
  2. Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Było to ściskające gardło uczucie, które nie daje spokoju. Wszystko – w teorii – było w porządku. Nic drastycznie się nie zmieniło, a przynajmniej tak właśnie się jej wydawało. Sloane nie potrafiła jednak otrząsnąć się z tej myśli, że dziś coś jebnie.
    Ostatni czas był intensywny. Koncerty, wywiady, sesje, godziny spędzone w studiu. Jedna przepełniona alkoholem i narkotykami noc. Nieprzyzwoite teksty, którymi karmiła swojego ochroniarza w tamtym pokoju. Ten konkretny moment wracał do niej w różnych momentach, chwilami przeszkadzając w życiu codziennym i na skupieniu się na pracy. Od tamtej chwili, w której zamknął za nią drzwi od czarnego SUV’a nie spędzali bezpośrednio razem czasu. Był obecny, ale z większego dystansu niż zwykle. Tamta noc wiele zmieniła. Zbyt wiele.
    Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na podobne zachowania. Jasne, czasem z nim flirtowała próbując wywołać na jego twarzy uśmiech. Sprawić, że przestanie być wiecznie spięty, jakby zaraz miał go trafić szlag. Często ta misja kończyła się niepowodzeniem. Za dużo wtedy wypiła, za dużo wzięła. Pozwoliła sobie na zbyt wiele. Co jeszcze nie oznaczało, że miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Wchodząc do tamtego pokoju powinien wiedzieć, co może zobaczyć. Możliwe, że gdyby była tam z kimkolwiek innym to okazałaby wdzięczność za pojawienie się na ratunek. Nieraz wyciągnął ją z nieodpowiednich dla niej objęć. A objęcia Zaire, choć równie trujące i wyniszczające, co jej własne, były tymi, w których akurat miała ochotę się znaleźć i żadnego pieprzonego ratunku nie potrzebowała. Mimo zaćmionego mózgu pamiętała postawę Jamesa, jego wzrok. Wewnętrzną walkę, jakby faktycznie zastanawiał się, czy nie dołączyć, a potem po prostu wyszedł. Zamknął drzwi i pozwolił jej gnić we własnych decyzjach.
    Sprawnie przeszła do swojej codzienności. Nie wspominała o tamtym wieczorze, nie rozpływała się nad nim. Stało się, wszyscy się dobrze bawili i nie było potrzeby, aby rozwijać temat. A jednak coś było nie tak. Na tyle, że gryzło to sumienie dziewczyny, które na ogół miała wyciszone.
    Stukała paznokciem o ekran iPhone. Sama nie wiedziała po co. Ekran się wyświetlił.
    Auto już podjechało. Śniadanie czeka w środku.
    Wspaniale. Do torebki wrzuciła miętówki, którymi bawiła się w ręku. Pocałowała Rue w pyszczek i wyszła z mieszkania. Spodziewała się zobaczyć przed autem Jamesa, ale zamiast niego był ktoś inny. Znacznie chudszy mężczyzna, zbyt idealnie ogolony i w garniturze, który go zbyt mocno opinał. W pierwszej chwili jej to nie zdziwiło, nieraz odbierał ją ktoś inny, a na miejscu spotykała się już z resztą ekipy. Nie było też mowy o pomyłce. Sloane bez słowa wślizgnęła się na tył auta, gdzie zgodnie z obietnicą czekało na nią śniadanie i truskawkowo-waniliowa matcha.
    To miał być łatwy dzień. Najpierw makijaż i włosy, szybki wywiad, parę fotek i spokój na resztę dnia. Przynajmniej w teorii wszystko na to wskazywało.
    Myśli Sloane co chwilę wracały do tego nieznajomego faceta, który powitał ją przy aucie. Nie odezwał się ani słowem. Otworzył tylko drzwi i niemo kazał wsiadać. Boże, gdyby nie poznała kierowcy i tablic rejestracyjnych zbyt łatwo dałaby się porwać. Clara była z nią w stałym kontakcie. Czekała już w umówionym miejscu. Tak, jak się spodziewała pod luksusowym hotelem była masa ludzi. Fanów i paparazzi, który skądś wiedzieli, gdzie i o której będzie. Odetchnęła głęboko, a na twarz przywołała uśmiech. Wszystko dla ludzi, którzy płacą jej rachunki, nie?
    Drzwi auta się otworzyły, a Sloane z niego wyskoczyła. Ale coś było nie tak. Nie było nigdzie pewnej dłoni Jamesa. Nie było człowieka, który osłaniał ją przed ludźmi. Była jakaś marna, nerwowa i chuda podróbka, która właśnie próbowała ją asekurować, ale robił to na tyle nieumiejętnie, że jedynie ją tym gestem zirytował.
    — Nie dotykaj mnie — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jeszcze czego, nie znała nawet jego imienia, a pchał się z łapami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruszyła przed siebie, a ludzie zaraz za nią. Ktoś próbował złapać ją za ramię, inna osoba starała się uchwycić Sloane na selfie wpychając jej telefon przed twarz. Ochroniarz próbował ją osłaniać ramieniem, ale szło mu to topornie. Nie nadążał za blondynką, która poruszała się sprawniej i zwinniej od niego. Nawet otoczona chaosem. Z trudem, ale w końcu dotarła do hotelowych drzwi, a hałas ulicy został odgrodzony przez grube szkło.
      Fuknęła z frustracją, kiedy dostrzegła Clarę. Jak zwykle pogrążoną w swoim żywiole. Słuchawka na uchu, iPad w ręku, coś zapisała, z kimś się kłóciła.
      — Gdzie do cholery jest James? — syknęła. Odsunęła się od ochroniarza, a raczej jego kiepskiej kopii. Zawsze był, zawsze się pojawiał. Czemu nie było go dzisiaj?
      Clara westchnęła. Ciężko i z trudem, bo przed sobą miała niełatwe zadanie.
      — Złożył wczoraj wypowiedzenie z efektem natychmiastowym. Nie pracuje już dłużej dla ciebie.
      Przez twarz Sloane przebiegł cień zaskoczenia i rozczarowania.
      — Żartujesz sobie ze mnie?
      Odpowiedziała jej cisza. Głucha i męcząca. Zacisnęła zęby, niemalże nimi zgrzytając. Zostawił ją. Tak po prostu ją zostawił. Po chwili odetchnęła głębiej.
      — Zejdź mi z drogi — warknęła, a ramieniem trąciła nowego ochroniarza nawet nie racząc nauczyć się jego imienia.

      Sloane😤

      Usuń
  3. Sloane traktowała Harpera jak swój własny cień, który zawsze był krok przed nią. Widział, słyszał i czuł więcej niż ona. Potrafił przewidzieć zagrożenie, zanim te w ogóle się pojawiło. Ostatni rok był pełen wyzwań, bo Sloane wcale nie była łatwą klientką. Nie chodziło tylko o imprezowanie do białego rana, popijanie koki tequilą czy romansowanie z kim popadnie. Miała pewne wymagania co do osób, które pojawiały się w jej otoczeniu, a Harper je spełniał. Nie była do niego z początku przekonana, wydawał się jej zbyt mroczny, zbyt nudny i zbyt cichy, aby potrafił nadążyć nad życiem młodej piosenkarki, a potem udowodnił jej, że nikt inny nie potrafiłby zająć się nią tak dobrze, jak robił to Harper.
    Słowa Clary huczały jej w głowie. Kiedy siedziała na krzesełku i zastanawiając się, dlaczego odszedł. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że to mogło być przez nią i tamtą noc. Jeśli już, to powinno go to zachęcić, aby zostać. Tłumaczyła sobie to w ten sposób, bo przecież to nie mogła być jej wina. Nie odszedł z jej powodu. Może dostał lepszą ofertę, może pojawił się ktoś kto płacił więcej… Może to, a może tamto. Kiedy patrzyła na nowego ochroniarza irytacja i gniew w niej automatycznie narastały. Pamiętała każdy ruch Jamesa. Swobodne poruszanie się między ekipą, łączenie z cieniem wręcz w jedno, aby pozostać niezauważonym. Patrząc na tego nowego widziała kogoś niezdarnego, niezdolnego do wejścia w buty Harpera. Wykonywał swoją pracę poprawnie, ale nie tak, aby Sloane była zadowolona. Najwyraźniej musiał mieć dobre kwalifikacje albo świetnie kłamał, że trafiła mu się jako klientka. Nie była zadowolona, a swój foch musiała schować do kieszeni. Głęboko, aby nie zjebać tego dnia w pełni.
    Wywiad, w ocenie Sloane, wyszedł koszmarnie. Zamiast myśleć o muzyce, opowiedzieć o przyszłych planach, zaplanowanych festiwalach na lato i możliwe – nowym albumie, Fletcher myślała tylko o tym, że jej ochroniarz kopnął ją w tyłek. Odpowiadała krótko i sucho, a przeprowadzająca z nią wywiad dziewczyna wyraźnie czuła się skrępowana nastrojem Fletcher.
    Nie potrafiła się skupić, a jego odejście nie powinno mieć na niej aż takiego wpływu.
    Nie powinna się tym przejąć. Co chwilę ktoś z jej ekipy odchodził i przychodził. Była w branży, która zmieniała się nieustannie. Powinna być przyzwyczajona do nagłych zmian. Czuła, jak kontrola wymyka się jej spod kontroli. To ona miała pociągać za sznurki, robić co chciała i kiedy chciała – taki przecież był plan, a on zrobił coś, czego nie było w żadnym planie. Miał być na stałe. Miał być z nią dłużej. Tuż u jej boku. Wiedział przecież na co się pisze. Sloane nie była krystaliczna, nigdy tego nie ukrywała. Nie zgrywała świętej, nie była dziewczyną, która grzecznie wraca wieczorami do domu. Korzystała z życia i z w zasadzie nieograniczonych pieniędzy i możliwości, które stały przed nią otworem. To, że nie robiła tego w poprawny sposób to już inna sprawa, ale nie zamierzała za to przepraszać.
    Kyle – ochroniarz, który swoją licencję wygrał w chipsach – działał jej na nerwy. Po wywiadzie Sloane zatonęła, znowu, w tłumie fanów, nad którymi nie dało się zapanować. Dołączyć musiała ochrona hotelowa, która ostatecznie ją wprowadziła do samochodu, a nie Kyle. Sloane nie była pewna, czy to nerwy pierwszego dnia czy faktycznie nie nadawał się do tej roboty.
    Dalej wcale nie było lepiej. Nie nadążał za nią. Nawet, kiedy szła w dziesięciocentymetrowych szpilkach była szybsza. Uciekła mu któregoś razu. Było to zbyt łatwe, bo nawet na nie patrzył w jej stronę. Po prostu szła przed siebie, a miał ją zawieźć do domu. Sloane spędziła tamten wieczór w swoim ulubionym klubie w towarzystwie Meave i Arii, wysyłając mu jedynie krótkiego SMS’a Gratulacje, zgubiłeś mnie w 40 sekund. Pobiłeś rekord. A potem zablokowała jego numer, bo nie planowała dać się mu znaleźć. Z każdą taką akcją udowadniał jej, że nie jest Jamesem. Że nikt nim tak naprawdę nigdy nie będzie. Bez względu na to, jak się będą starać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajdowała się gdzieś na obrzeżach Nowego Jorku.
      Nie wiedziała, gdzie. Była w klubie na urodzinach jakiejś influencerki. Oczywiście był tam te Kyle. Gdzieś w tle, mało znaczący i jeszcze mniej interesujący. Obserwujący, ale niezbyt uważnie. Była masa ludzi, masa zaproszeń na after party, na które Sloane koniecznie musiała jechać. Na których musiała się pojawić. Uległa, ale komu – nie wiedziała. Wyszła z klubu tylnym wejściem prosto do dużego samochodu, który wypełniony był ludźmi. Pojawiło się więcej wódki, więcej prochów. Był luz, ale w środku czuła się spięta, bo coś przez ten cały czas było nie tak, jak należy.
      Jechali godzinę, może krócej. Nie zwracała uwagi na czas. Willa należała do tych bogatszych, ale klasy w sobie nie miała. Zapełniona była ludźmi w markowych ciuchach, naćpanymi, ledwo stojącymi na nogach półnagimi kobietami. Każde pomieszczenie zapełnione dymem. Muzyka zagłuszająca wszystkie grzechy, które się tu działy. To nie było miejsce dla Sloane. Nie ważne, jak wiele razy imprezowała w podobnych warunkach tam zawsze był ktoś, kto miał wszystko pod kontrolą.
      James.
      — Jebać go — mruknęła do siebie, zanim wypiła kolejny tego wieczoru kieliszek tequili.
      Zachwiała się na własnych nogach i wpadła na tors gościa, którego nie widziała wcześniej w swoim życiu, ale szybko się z nim polubiła. Nie pamiętała imienia, ale pamiętała dłonie i usta, które całowały trochę zbyt gwałtownie. Spędziła z nim sporo czasu, aż przestało się robić przyjemnie. Próbowała oswobodzić się z jego objęć, kiedy ciągnął ją za sobą w stronę schodów. Mimo zamroczonego umysłu nie chciała. Nie tutaj, nie z nim. Nie teraz. To nie była impreza z Zaire i śliczną brunetką.
      Przestało być zabawnie, a prowokacyjna gra zamieniała się w coś nieprzyjemnego.
      — Nie mam ochoty — rzuciła chłodno. Między nimi przebiegała dziesiątka ludzi, ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Odepchnęła, a przynajmniej myślała, że to zrobiła, go od siebie. — Spierdalaj.
      Nie usłyszała nic w odpowiedzi, ale poczuła. Wystarczająco mocno, aby na krótki moment się ocknęła i zorientowała w jakiej dupie się znalazła. Świat zawirował, a oczy zaszły łzami, ale nie przez ból, a z upokorzenia i wstydu. Nie zapamiętała drogi do łazienki ani jak mu się wymknęła. Przekręcała klucz w drzwiach, oddychając ciężko i walcząc z kolejnymi łzami.
      Na umywalce dostrzegła mały strunowy woreczek z resztkami białego proszku, jakieś papierosy i masę innych bzdetów. Drżącymi rękami wyjęła telefon. Do kogo ona cholera miała zadzwonić? Krótko spojrzała w lustro; to już nie była Sloane, która chaos miała pod kontrolą. W odbiciu była dziewczyna, która pierwszy raz nie wiedziała, co ma robić. Z niewielką, czerwoną szramą na policzku.
      W panice przeglądała kontakty. I wtedy dostrzegła ten jeden Harper.
      Wcisnęła bez namysłu. Bez dumy.
      Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
      — James — jęknęła, gdy tylko połączenie zostało odebrane — nie wiem, gdzie jestem. Zrób coś.
      Zamilkła, kiedy w łazience rozległo się głuche walenie do drzwi.
      — Nie graj niedostępnej, Sloane! Otwórz mi i będzie miło.
      Cofnęła się w głąb łazienki, ściskając telefon w ręku, który teraz zadawał się być jedynym ratunkiem.
      — Znajdź mnie, proszę — poprosiła z nadzieją, że James zawsze ma plan. Niezależnie od tego, jak bardzo się sprawy mogą zjebać on zawsze wiedział co robić i w tej chwili, jak nigdy przedtem, potrzebowała jego super mocy.

      Sloane🥲

      Usuń
  4. Odrzucała jego połączenia milion razy. Blokowała numer, odcinała dostęp od lokalizacji, kiedy uznała to za stosowne. Miał tysiące powodów, aby ten jeden raz nie odebrać. Jak nigdy też chciała, aby odebrał i pojawił się niepostrzeżenie obok. Przejmując kontrolę nad katastrofą, w którą się wplątała. Gorszą niż zwykle. Bardziej pokręconą. Z krążącym nad nią niebezpieczeństwem, które nie wahało się wpaść do środka. Sekundy się przeciągały, aż w końcu odebrał i na krótki moment przestała panikować.
    — Jakaś impreza, nie wiem — wymamrotała do telefonu. Nie pamiętała, gdzie jest, jak się tu znalazła. Z kim właściwie tu przyszła. Twarze były niewyraźne, imiona wyleciały z głowy. Nic nie miało tu znaczenia ani sensu.
    Zawsze jakoś się trzymała. Lepiej lub gorzej, ale nie pozwalała, aby strach przejął nad nią kontrolę. Chwilowo było obecnie. Nafaszerowana jakimś syfem i alkoholem, upojona strachem o samą siebie nie myślała wyraźnie. Próbowała go słuchać, naprawdę. Podświadomie wiedząc, że James niezależnie od sytuacji potrafił zachować stoicki spokój. Ten jeden raz bardziej niż na jego głosie skupiała się na dźwiękach dobiegających zza drzwi. Każda chwila w tej łazience było jak przekleństwo. Ciążące na barkach i umyśle. Siedziała na podłodze, nie miała sił stać nawet oparta o umywalkę. Z nadzieją, że typ, który tak bardzo chciał się do niej dobrać w końcu sobie odpuści. Gdyby nie alkohol i narkotyki wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie umiała powiedzieć samej sobie stop. Nie, kiedy chciała komuś coś udowodnić, a w ostatnim czasie chodziło tylko o to, aby dopiec nowemu ochroniarzowi. Jakby chciała każdemu udowodnić, że nie nadaje się do tej pracy, a przede wszystkim, że nie nadaje się do niej.
    Nie nadążał, nie potrafił zrozumieć jej, gdy się odzywała. Nie znał języka Sloane. Nie znał jej.
    Próbowała się wyciszyć. Skupić na myśli, że po nią przyjedzie i na tym, że gdziekolwiek w tym domu by nie była to James ją znajdzie. Całą i zdrową albo w kawałkach, które będzie potem sklejała przez tygodnie do kupy. Bez znaczenia, potrzebowała, aby po prostu tu był. Czas płynął zbyt niewystarczająco szybko. Odgłosy zza drzwi nie ustawały przez jakiś czas. W końcu się poddał, a drzwi, chyba, okazały się bardziej wytrzymałe. Szarpał klamkę dobre pięć minut, dopóki nie odszedł. Kolorowo określając Sloane „głupią suką, która nie wie co traci” i to był ten moment, kiedy odetchnęła. Ale nie pozwoliła sobie na pełen luz. Pozostawała czujna, na tyle, na ile się dało w oczekiwaniu, aż nie będzie sama.
    To była katastrofa. PR’owa, jeśli to wyjdzie i osobista. Sloane poniosła porażkę. Tej nocy spadła ze swojego stołeczka na własne życzenie. Ale nie miała sił, aby to naprawić. Nie teraz, może później lub oddając pałeczkę komuś innemu. Komuś komu uda się postawić ją do pionu.
    Opierała głowę o kolana. Czuła, że jest jej niedobrze. Może ze stresu, a może alkohol podchodził jej do gardła. Nie miała pewności. Drgnęła słysząc swoje imię i krótkie, pewne stukniecie w drzwi. Zajęło jej dłuższą chwilę, aby doszło do niej kto za nimi stoi.
    Niezdarnie podniosła się podpierając o wannę. W dłoni ściskała telefon i odbijając się od jakiejś szafki podeszła do drzwi. Szurając obcasami po płytkach. Oparła się o drzwi, męcząc z zamkiem, którego przekręcenie teraz ją przerastało.
    — Kurwa — syknęła, a zamek w końcu puścił. Drzwi otworzyły się z impetem. Wypadła prosto na Jamesa. Nie musiała nawet patrzeć na jego twarz, aby go rozpoznać. Zacisnęła dłonie na materiale krótki, przylegając do niego swoim ciałem.
    Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, nierówno, jakby cały czas uciekała przed czymś lub kimś. Drżała, wbijając palce mocniej w materiał znajomo pachnącej kurtki. I wtedy wydała z siebie ledwo słyszalny dźwięk. Coś, co przypominało płacz, ale nim nie było. Jak szloch zdławiony w gardle. Dolna warga drżała, a oczy się zaszkliły.
    Stała przy nim rozbita, cicha, z rozmazaną wokół ust pomadką, eyelinerem przy oczach i śladami po tuszu pod oczami z brutalną, dławiącą wymalowaną na twarzy.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  5. Na tyle, na ile to było możliwe pozostawała świadoma do momentu, aż nie pojawił się James. Wiedząc, że właśnie tego by od niej oczekiwał i że to chciał osiągnąć, kiedy mówił do niej spokojnym, ale stanowczym tonem. Przekonany, że ją znajdzie i pojawi się w odpowiedniej chwili. I Sloane musiała w to wierzyć, jeśli nie chciała całkiem poddać się panice.
    Coś zdecydowanie było nie tak. Nie czuła się, jak po ekstazach, nie było wesoło, błogo. Nie było w żaden sposób miło. Była jednak zbyt zamroczona, aby zastanawiać się nad tym, co wzięła. Opcja, że ktoś jej czegoś dosypał była spora. W ogóle nie zwracała uwagi na to kto jest obok, czy ma dostęp do jej drinków. Może z przyzwyczajenia, a może z obojętności. Wcześniej to zawsze James tego pilnował. Przewidywał jej kolejny krok, zanim ona o nim w ogóle pomyślała. Znał ją. Poczuła się zbyt pewnie w miejscu, którego nie znała z ludźmi, których nie obchodziła i teraz za to płaciła. Najpewniej nie zdając sobie sprawy z tego, ile ma szczęścia, że nie doszło do żadnej tragedii.
    Cokolwiek James chciał zrobić miał nad nią teraz pełną władzę. Nie walczyła, nie wyrywała się. Nie próbowała głupio udowodnić, że da sobie radę sama. Ledwo siedziała, niemal osuwając się na płytkach. Ze świadomością, że James jest obok nie musiała już pilnować, nasłuchiwać. Była bezpieczna. Nie protestowała, kiedy zwilżył jej twarz ręcznikiem ścierając resztki makijażu, nic nawet nie mówiła, a jeśli to był to mało wyraźny i nieznaczący bełkot.
    Potrzebowała tylko, aby był blisko i jej tu nie zostawiał. Zabrał z tego dna, na którym się znalazła i z którego nie potrafiła się odbić. Nie tym razem. Przytłoczona wszystkim co się wydarzyło nie dałaby rady nad tym zapanować. Unieść wysoko głowy, wyjść z klasą. To już było ponad jej siły. Jedynie mogła liczyć na to, że Harper zajmie się nią tak, jak zawsze. Cicho, bez rozgłosu i sprawnie. Robił to dziesiątki razy, częściej niż rzadziej wychodziła z klubów o własnych nogach, tylko umęczona i ledwo żywa. Z widocznymi śladami dobrej zabawy, długich godzin spędzonych na parkiecie. Tym razem nie bawiła się dobrze. Teraz była wrakiem, którego nikt nie powinien zobaczyć.
    Kiedy znowu znalazła się w jego ramionach odpłynęła. Wciąż wpółprzytomna, ale nie zwracała uwagi na nic poza znajomą obecnością, która w tej chwili była kojąca i potrzebna. Cicho i niewyraźnie tylko zaprotestowała, kiedy układał ją w samochodzie. Na krótki moment pojawiła się ta panika, że znowu będzie sama. Resztkami świadomości uświadomiła sobie, że jest bezpieczna, a James jej nie zostawia nigdzie samej. Próbowała nie zasnąć, skupić się na równomiernym oddychaniu, odepchnąć od siebie targające nią mdłości. Jeszcze tego tylko brakowało, aby zabrudziła mu auto i samą siebie. Bez tego to był upokarzający wieczór, kolejnych takich momentów w swojej kolekcji nie potrzebowała.
    Przestała zwracać kompletnie uwagę na to, gdzie jest. Była jak szmaciana lalka, ale w większym rozmiarze. Przelewając się przez ręce, nie mając nad własnym ciałem żadnej kontroli. Nawet, kiedy próbowała coś mówić nic konkretnego z nich nie padało. Niewyraźne pomruki, ciche jęki – może z jakiegoś bólu niewiadomego pochodzenia, a może ze wstydu, że pozwoliła sobie na znalezienie się w takiej sytuacji. Podatna na zranienie, wrażliwa i kompletnie bezbronna. Przysnęła w końcu uśpiona cichym mruczeniem silnika, delikatnym ruchem auta i z uczuciem bezpieczeństwa, którego, jak nigdy przedtem właśnie teraz potrzebowała. Już nie reagowała na nic, jeśli coś do niej mówił to słowa odbijały się od niej, jak od ściany. Wszystko było rozmazane, dźwięki dochodziły do niej jak zza grubej szyby lub jakby znajdowała się pod wodą, niezdolna do udzielenia sensownej odpowiedzi.
    Miejsce nie było znajome, ale czuła się tu bezpiecznie. Może nie była w swoim łóżku, nie leżała na swoich poduszkach, których zawsze było więcej niż faktycznie potrzebowała. Był jednak spokój i cisza. Bliskość, która bez słów mówiła „już jest dobrze, wszystko będzie w porządku” i więcej na ten moment nie potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poranek był zbyt jasny.
      Światło nie raziło, ale przeszywało. Przenikało przez skórę, jak dziesiątki małych igieł. Leżała nieruchomo na łóżku, skulona na boku z jedną ręką wiszącą poza łóżkiem. Głowa pulsowała, wszystko się w niej odbijało od czaszki. Jakby nieustannie ktoś w nią walił młotem pneumatycznym. Bez choćby chwili przerwy. Miała wrażenie, że jej ciało wcale nie należy do niej. Zdawało się być teraz obce, drżące w wewnętrznym rytmie, które tylko ono znało. Skóra lepiła się do materiału pościeli, a każdy oddech przypominał walkę z niewidzialną wodą zalewająca płuca. Towarzyszyło jej uczucie ciężkości, jakby ktoś na klatce piersiowej postawił coś niesamowicie ciężkiego i trudnego do zrzucenia. Usta miała przesuszone, popękane w niektórych miejscach. Gardło za to, jak posypane popiołem. Było gorzej niż źle.
      To nie był zwykły zjazd po imprezie.
      Delikatnie drżała, co chwilę ogarniał ją chłód, ale nie miała sił, aby naciągnąć na siebie pościel. Narastający w żołądki uścisk w końcu zmusił ją, aby spróbowała otworzyć oczy. Były ciężkie, jak z ołowiu, a obraz dalej rozmazany. Nie była u siebie. I na krótki moment ogarnęła ją panika. Jeśli nie jest u siebie to, gdzie jest? Miała pustkę w głowie, poza pulsującym bólem była jedna wielka nicość. Jakaś impreza, Kyle łażący za nią, jak zbity pies, shoty z tequili, tańczyła gdzieś i z kimś, a potem… Potem nic. Nawet grama wspomnień.
      Musiała się uspokoić, ale nawet wzięcie głębszego oddechu było teraz bolesne i trudne.
      I wtedy usłyszała ciche skrzypienie sugerujące otwieranie drzwi. Wbiła w nie wzrok. Początkowo rozmazany kontur w końcu nabrał kształtów.
      James.
      Niemal jęknęła z ulgi. Ale dlaczego? Nie powinno go przecież z nią być.
      Chyba coś powiedział, ale nie była pewna. Próbowała się podnieść na łokciu, ale zaraz się osunęła. Na czole pojawił się cień zmarszczki, może z wysiłku, a może z frustracji.
      — Niedobrze mi — powiedziała ledwo słyszalnie.
      Czyli była u niego, chyba. Zawsze była ciekawa, jak mieszka, jaki jest, kiedy nie jest w pracy, a teraz, gdy miała okazję to zobaczyć, potrafiła skupić się jedynie na sobie i na tym, aby nie zwrócić tego, co w siebie wlała mu na pościel.

      Sloane

      Usuń
  6. Zrejestrowała, że wyglądał inaczej niż zwykle. W innej sytuacji rzuciłaby kąśliwym komentarzem, obecnie nie miała sił na to, aby myśleć. Nic nie miało sensu, myśli nie składały się w żadną sensowną całość. Mówienie było ciężkie. Trzymała się krótkich słów, ograniczając do tak i nie. Byle tylko za dużo nie myśleć i nie zmuszać mózgu do pracy, której i tak nie potrafiłby się podjąć.
    Podjęła jeszcze jedną próbę, aby usiąść i tym razem się jej udało. Z trudem, ale podniosła się na tyle, aby wypić przyniesione przez Jamesa elektrolity i nie zadławić się nimi przy okazji. Bez jego pomocy najpewniej wypuściłaby szklankę z rąk. Zbyt słaba, aby zrobić cokolwiek teraz samej. Zbyt bezsilna. Nie przepadała za tym uczuciem, ale w tej chwili kompletnie o to nie dbała. Widział ją tylko przecież James. Ten sam, który widział ją w najgorszych stanach. Ten obecny bez wątpienia zyskał wstydliwe miejsce pierwsze. Nie próbowała sobie nic przypominać, ale była pewna, że nigdy przedtem nie doprowadziła się do tak tragicznego stanu, jak obecnie.
    Piła powoli, małymi łykami. Niezdolna, aby teraz cokolwiek zrobić samej i skazana na pomoc osób trzecich. Powinno być jej wstyd i możliwe, że było, ale przyznawać się do tego nie chciała. Połknięcie tabletek okazało się większym problemem, ale w końcu i z nimi sobie poradziła.
    — Nie, żadnej kroplówki — mruknęła. Nie potrzebowała, aby więcej ludzi wiedziało o jej stanie. Nawet jeśli byli w stanie dotrzymać tajemnicy. Przejdzie przez to sama z małą pomocą od mężczyzny.
    Miała wrażenie, że jej ciało samo nie wiedziało, jak ma zareagować. Raz było jej zimno, wręcz lodowato i trzęsła się pod kołdrą, aby w następnej chwili ją z siebie ściągnąć z uporczywego gorąca. Każdy dźwięk był zbyt głośny, było zbyt jasno. Mimo zaciągniętych zasłon. Ale zasnęła, nie mówiąc nic więcej, bo i tak wyszedłby z tego tylko marny nieprowadzący do niczego bełkot. Co jakiś czas się budziła, jedynie po to, aby za chwilę znów zapaść w niespokojny sen. Pojęcia nie miała, ile przespała. Kiedy obudziła się już ostatnim razem czuła, że dalej nie zaśnie. Leżała może z pół godziny w ciszy, wsłuchując się we własny oddech i bicie serca. Spokojniejsze, bardziej regularne. Czuła wręcz, jak odzyskuje władzę nad ciałem. Nie w takim stopniu, jakiego by chciała, ale wystarczającym, żeby wstać i nie zrobić sobie krzywdy. Kark i włosy miała mokre, podobnie, jak koszulkę, którą na sobie miała, a która nie była jej. Najpierw powoli usiadła. Oparła łokcie i kolana i pochyliła się do przodu głęboko oddychając i żałując wszystkiego, co wczoraj wyprawiała. Wygrzebała się z łóżka powoli i wstała podpierając o materac. Nogi podniosła z trudem, a te chwilami odmawiały posłuszeństwa, ale nie zamierzała leżeć tu przez cały czas. Chciała wiedzieć co się stało, dlaczego tu jest i przede wszystkim, dlaczego jest z Jamesem. Dawno już nie urwał się jej film w takim stylu. Przesadzała z alkoholem nieraz, ale koniec końców zawsze pamiętała imprezy, a na pewno ich większość. Tym razem jej pamięć się wyzerowała kompletnie. Jedynie słabe przebłyski z klubu.
    Wyszła z sypialni, pewnie nie tak cicho, jak się jej wydawało, że to robi. Deszcz cicho szumiał na zewnątrz. Zdawało się, że nawet pogoda dostosowała się do jej obecnego nastroju, bo gdyby mogła to pozwoliłaby sobie na płacz i rozpadnięcie się po raz kolejny. Ale może należało zachować jakieś resztki godności.
    — James? — Zawołała cicho. Kogo innego się niby miała tu spodziewać?
    Przeszła dalej i dopiero wtedy go zobaczyła.
    Nawet w domu zdawał się być w bojowym nastroju. Opierała się o framugę i po prostu na niego patrzyła. Nic nie mówiąc. Jej stan mówił sam za siebie. Było lepiej, ale nie dobrze. Zajmie jej przynajmniej kilka dni, aby dojść do siebie i wyjść z tego emocjonalnego i fizycznego dołka, w którym się znalazła.
    — Chyba powinnam przespać — mruknęła pod nosem. Czy wyszłoby jej to na dobre? Nie wiedziała, ale z chęcią by się przekonała. Tyle, że ciało odmawiało dalszego snu. Domagając się minimalnego chociaż ruchu.
    — Dziękuję — szepnęła szczerze, kiedy odbierała ręcznik i bluzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała parę obaw, czy powinna zostać sama. I była zbyt dumna, aby prosić o pomoc. A jednak w razie czego zostawiła drzwi otwarte. Nie ufała samej sobie i temu, że faktycznie się utrzyma pod prysznicem na nogach. Ale utrzymała. Spędziła w łazience więcej czasu. Przez około dziesięć minut jedynie stała pod strumieniem bieżącej, letniej wody. Zmywając z siebie brud nocy. Niezależnie, ile czasu by tam była żadna ilość wody nie byłaby w stanie jej wyczyścić. Bo ten cały syf siedział w środku. Mogła pozbyć się zapachu papierosów z włosów, alkoholu z ciała, lepkości, potu. Ale nie miała szans, aby posprzątać bałagan, który siedział w niej.
      Zostawiła w łazience ręcznik i koszulkę, w której spała. Przepłukała jeszcze usta płynem, aby poczuć się minimalnie świeżej. Daleko było jej do Sloane, którą znała. Przygaszona, blada i zmęczona. Nie w typowy sposób, jak po koncercie czy zbyt długiej imprezie, ale tej z dobrym zakończeniem. Wyglądała tragicznie, czuła się gorzej, a najgorsze dopiero było przed nią.
      Powoli wyszła z łazienki. Skuszona przyjemnym zapachem biegnącym z kuchni, choć obecnie jej żołądek był ściśnięty i wątpiła, że da radę zjeść cokolwiek. Bez słowa usiadła przy stole. Wyglądając przy tym trochę jak skarcone dziecko.
      — Zwrócę, jeśli to zjem — ostrzegła. Trudno, wzruszyła lekko ramionami i powoli przysunęła miskę bliżej siebie. Oparła łokieć o stół, a głowę o dłoń i spojrzała na Jamesa. Delikatnie uśmiechniętego, co było rzadkim widokiem i może nawet z ulgą na twarzy. Odwzajemniła ten uśmiech. Słabo i niemrawo, ale to zrobiła, bo i ona cieszyła się, że jeszcze żyje.
      Jadła bez pospiechu. Chwilami sprawiając wrażenie, jakby przysypiała nad miską.
      — Odszedłeś.
      Powiedziała to cicho z lekkim wyrzutem i pretensją w głosie, wylewając w to reszki sił jakie w sobie miała. Podniosła na niego wzrok. Pierwszy raz pozwalając sobie, aby ta wiadomość faktycznie ją zabolała. I może to nie był najlepszy czas, ale nie chciała pytać o zeszłą noc. Jeszcze nie teraz.

      Sloane

      Usuń
  7. Zmusiła się, aby zjeść trochę więcej. Mozolnie jej to szło, ale skoro nikt jej nie pospieszał to sama również dawała sobie czas. Potrzebowała się jakoś obudzić, ale żadna kawa czy energetyki nie wchodziły teraz w grę. Najlepszą przyjaciółką była teraz woda. Jeszcze taka głupia nie była, aby podrażniać żołądek czymś mocniejszym. Czuła się pełna po zaledwie paru łyżkach zupy, kojącej głód i podnoszącej na duchu. Idealna na kaca, ale oboje dobrze wiedzieli, że to nie kac ją męczy, a coś znacznie gorszego. Ale jeśli miało pomóc to Sloane pytań zadawać nie zamierzała. Miało być po prostu lepiej.
    Uniosła lekko brew, kiedy powiedział, że to nie byłby pierwszy raz. Nie pamiętała wycieczek do łazienki, niczego nie pamiętała. Z jednej strony może to dobrze, a z drugiej wolałaby mieć pełną świadomość. Nawet jeśli rzeczywistość miała się okazać trudna do przyjęcia. Zawsze utwierdzała się w przekonaniu, że lepsza jest najgorsza prawda od słodkiego kłamstwa. Co jeszcze nie oznaczało, że sama to praktykowała. Należało wiedzieć, kiedy lepiej jest skłamać lub ominąć prawdę.
    — Trafię — mruknęła w odpowiedzi. Ale byłoby lepiej, gdyby nie musiała zrywać się i tam biec. Na takie ćwiczenia nie była ani trochę gotowa. W zasadzie na żaden wysiłek nie była gotowa. Utrzymanie otwartych powiek było wyzwaniem, a co dopiero sprint do łazienki, z której ledwo jakiś czas temu wyszła.
    Wyjątkowo nie chciała się kłócić. Nie miała na to sił, a te, które do niej przyszły wykorzystała na wypowiedzenie tego jednego słowa. Nawet nie wiedziała, czy chce odpowiedzi. Miał prawo odejść. Zostawić to wszystko w cholerę i zająć się czymś spokojniejszym. Wiedziała, że nie jest łatwą klientką. Że doprowadza go do szału swoim zachowaniem, drażni przy każdej możliwej okazji, pyskuje i traktuje czasami z góry. Ale James był… jej Jamesem. Tym, który z nią wytrzymywał. Który rzadko coś mówił. W ciszy przyjmował jej porąbane pomysły i interweniował, kiedy zaczynała przeginać. Odstraszał natrętów. Kładł do łóżka. Ściągał z podłogi. Trzymał włosy. Po prostu był obok. Czy to były wczesne godziny ranka, kiedy szykowała się na sesję czy wieczorami wyprowadzając z aren po udanym koncercie, celebrując razem z nią na swój własny, cichy sposób.
    — Znalazłeś bardziej wkurwiającą piosenkarkę, której trzeba chronić tyłek? — Nie mogła się powstrzymać. Była ciekawa, co teraz robi i chociaż mogła to łatwo sprawdzić to przez cały ten czas tego nie zrobiła. Nie chciała wiedzieć. I tylko dlatego, że gdyby zobaczyła go z inną byłaby zwyczajnie… zazdrosna. Na głos nie odważyłaby się tego powiedzieć, ale wiedziała co czuje. Sloane nie lubiła się dzielić. Zaczynając od ulubionych kwaśnych żelek, a na ochroniarzu kończąc. James miał być jej. Być obok, a zwinął manatki i poszedł w długą. Przynajmniej w teorii, bo jednak do niej przyjechał. Pojawił się, bo o to poprosiła. Nie zadawał pytań, nie odesłał jej do kogoś innego. Cokolwiek w tamtym momencie robił porzucił, aby dojechać do niej.
    Sięgnęła po szklankę z wodą, ale nie spuściła z niego wzroku. Robienie teraz dwóch rzeczy na raz wydawało się niezwykle trudne. Musiała się niesamowicie mocno skupić na trzymaniu szklanki, co na co dzień było zajęciem, które robiła automatycznie. Bez żadnego myślenia. Bez zastanawiania się, czy szklanka nie wyleci jej z rąk, bo pomyśli o czymś innym.
    Tak wyszło. Przewróciłaby oczami, ale bez tego wiedziała, że to okaże się bolesne. Swoje niezadowolenie mogła zacząć okazywać w inny sposób. Zmusić go do powrotu nie mogła. Może faktycznie pojawił się ktoś lepszy. Spokojniejszy. Ktoś kto nie będzie się do niego czołgać w bieliźnie i wysokich kozakach w klubie i prosić, aby ją przeleciał.
    Pamiętała, kiedy zobaczyła go pierwszy raz. To, jak Aria szturchała ją w bok i piszczała niczym mała dziewczynka, która dostała najnowszą Barbie. Wysoki, przystojny, z niemalże mrocznym, ciemnym spojrzeniem i nerwami ze stali. Sloane testowała go od pierwszego dnia i nie wymiękł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopasował się do energii, którą mu oferowała i nie pozwalał sobie wejść na głowę. Wiedział, kiedy i w jaki sposób powiedzieć „nie”, jak ją przetrzymać, kiedy wyrywała się do przodu i walczyła nie z nim, a przede wszystkim sama ze sobą. Znał niedostępne dla publiki szczegóły z jej życia. Wszystko i może jeszcze więcej z czego nie zdawała sobie nawet sprawy.
      Ten nowy do niej nie pasował. Nawet nie tyle co wyglądem, a osobowością, która była zrobiona co najwyżej z przemokniętego kartonu. Nie miał w sobie nic interesującego, a Sloane głębiej też grzebać nie chciała. Nie poczuła tego czegoś. Tej chęci zajrzenia głębiej. Wyciągnięcia z niego wszystkich brudnych sekretów. Z Jamesem starała się to robić niemal od początku. Z niepowodzeniem. Czasem się obrażała, że on o niej wie wszystko, a ona nawet nie jest pewna jakie ma drugie imię. I czy w ogóle jakieś ma. Do dziś nie wiedziała, jak wygląda jego mieszkanie, czy ma zwierzaka – nie miał, a jeśli miał to nie tu. James nie był otwartą księgą, którą można przeglądać wtedy, kiedy ma się na to ochotę. Był szczelnie zamkniętą skrzynią z tak rzadkim kluczem, że znalezienie go graniczyło z cudem. Prywatny do bólu. Tego jej brakowało, aby się zamknąć i nie dawać każdemu dostępu do swojego życia, a robiła to ostatnio chętnie i aż nazbyt często.
      — Jest idiotą, który nie umie wypowiadać mojego imienia i zgubił mnie w mniej niż minutę. Pobił rekord. Nawet twój poprzednik sobie lepiej ze mną radził, a miał chyba z pięćdziesiątkę na karku.
      Lubiła poprzednika Jamesa. Był w porządku, dopóki Sloane nie imprezowała i nie robiła zbyt większego zamieszania wokół siebie. Wielki i przerażający z łysą głową i bojowym nastrojem, ale w rzeczywistości przypominał bardziej wielkiego miśka. Z tym, że to tylko ona wiedziała. Po TikToku latały filmiki z nim i pod każdym pisali, że się go zwyczajnie boją. Sloane to bawiło, ale chwilami nawet ona się bała. Potem pojawił się James i pojawiły się zachwyty i wcale się nie dziwiła.
      — Ty byłeś gotowy. — Powiedziała z przekonaniem. Zaśmiała się krótko i sucho, bez cienia radości w glosie. — Zwiałam ci raz. I pewnie tylko dlatego, że wyłączyłam telefon, żeby ci było trudniej mnie znaleźć.
      I nie powinieneś mnie wtedy znaleźć. Może, gdyby nie znalazł jej w tamtym klubie dalej pracowałby z nią. Nie byłoby tego całego zamieszania. Kyle’a. Kto o takim imieniu zostaje ochroniarzem i ma być brany na poważnie?
      — Nie chcę go, James. Nie jest tym, którego potrzebuję.
      Jak tylko się ogarnie to go zwolni. Nie obchodziło jej, że potrzebowała kogoś mieć. Wolała chodzić wszędzie sama, jeśli nie mogła mieć Jamesa. Nie wątpiła, że udałoby się znaleźć kogoś równie dobrego. Kogoś kto również nie będzie przejmował się jej atakami histerii i furii, jej imprezami i szuraniem po dnie, ale nikt nie będzie nim. Może za bardzo się do niego przywiązała przez ten rok. Może nie powinna się aż tak przywiązywać. W końcu miał być tylko ochroniarzem. Kimś o kim na koniec dnia zapomina. Kimś kto wychodzi bez szumu, kiedy zamykają się drzwi od apartamentu i zostaje tam sama ze swoimi myślami.
      Siedziała w milczeniu przy stole, dopijając wodę. Obserwując, jak zmywa naczynia. Bez zbędnych słów. Było w tej scenie coś niezwykle domowego. Coś, czego Sloane raczej nie doświadczała. To uczucie okazało się też dziwne miłe. Spokój i cisza przerywana cichym szumem wody i szuraniem gąbki po naczyniach.

      Usuń
    2. — Hm, nie ma żadnej pani Harper, która mogłaby być zazdrosna? — Spytała, ale odpowiedzi nie oczekiwała. Chciała jej, ale wiedziała, że nie dostanie. Uniosła lekko brwi, wyczekując odpowiedzi lub zmiany tematu.
      Im dłużej o nim myślała tym bardziej zdawała sobie sprawę, jak niewiele o nim wie.
      — Nie chcę wracać.
      Wzruszyła lekko ramionami. Nie czuła się gotowa na powrót do bycia Sloane. Do wytłumaczenia się z tej sytuacji i ucieczki. Przez parę godzin chciała nie istnieć dla świata. Nie być Sloane Fletcher, która musi posprzątać swój bałagan. Tylko dziewczyną, która leczy wyjątkowo paskudnego kaca.
      — Wezmę kanapę i herbatę.
      Lekko uniosła głowę, powtarzając jego słowa w głowie. Wyglądała, jakby nad czymś intensywnie myślała. I myślała.
      — Skoro mój wybór… to mogę jeszcze poprosić, żebyś wrócił?

      Sloane

      Usuń
  8. Nawet mając najgorszy zjazd w swoim życiu nie potrafiła odpuścić. Przez tę bezbronną, osłabioną dziewczynę przebijała się dalej ta zadziorna i pewna siebie Sloane. Ona nigdzie nie odeszła. Była jedynie uśpiona, ale kąśliwe komentarze były jak dobry znak, że wszystko wróci do normy. Potrzebowała jedynie trochę czasu, aby się w pełni zregenerować.
    Przymrużyła oczy, kiedy przyznał, że poznał kilka. Nie powinno jej to ruszać. To był biznes, a nie przyjaźń. Mógł sobie iść do kogo tylko chciał i Sloane nie mogła nic na ten temat powiedzieć ani zrobić. Tylko w teorii, bo jeszcze się nie zdarzyło, aby siedziała cicho, kiedy coś jej nie pasowało. Może nie rzucała w asystentów jedzeniem, kiedy zamiast sushi burgera przywieźli jej zwykłego i nie robiła z tego powodu awantur, ale gdy chodziło o coś poważniejszego nie oszczędzała w słowach. Tutaj też nie zamierzała, ale jeszcze planowała z tym poczekać, bo to faktycznie nie był najlepszy czas. Nie czuła się na siłach, aby z kimkolwiek się kłócić i źle zniosłaby porażkę.
    — A to tylko jeden z wielu moich talentów — odpowiedziała z lekkim, nieco weselszym uśmiechem. Daleko było jej jednak w pełni do zadowolonej. Wciąż nie podobała się jej zaistniała sytuacja. Gdyby nie odszedł to nie doszłoby do tego wszystkiego. Nie znalazłaby się w tamtym domu z tamtymi ludźmi. — Dobrze. Zmartwiłabym się, gdybyś kogoś takiego poznał.
    Sloane się zamknęła. Tak po prostu, bo pierwszy raz nie wiedziała co odpowiedzieć. Ścisnęła usta, wzrokiem uciekła gdzieś w bok. Mówił teraz więcej niż zwykle. Była jednocześnie tym przerażona i podekscytowana. James Harper uzewnętrzniający się? To dopiero nowość. Nawet jeśli było to w krótkich zdaniach, które nie zawierały wielu szczegółów.
    — Ty jesteś. Nadążasz za mną, znasz mnie. I się mnie nie boisz, jak Kyle.
    Odczuwała jego zmęczenie jej osobą. Lub tylko sobie wmawiała. Wiedziała, że jest jej dużo i jest wszędzie. Zmienia zdanie co pół sekundy, w jednej chwili czuła się euforycznie, aby w następnej nie czuć nic i zobojętnieć. Może go to już męczyło. Ciągłe imprezy, koncerty, hałas. Pilnowanie, aby małolata się nie zabiła biorąc prochy czy pijąc bez umiaru.
    — Tak, cóż nie jestem najłatwiejsza w obsłudze. — Wzruszyła lekko ramionami. Ale on nadążał. Ze wszystkich ludzi, którzy znajdowali się w jej najbliższym otoczeniu on potrafił dotrzymać jej kroku. Zawsze i niezależnie od miejsca czy pory. James był tuż obok. I tak było od wielu miesięcy. Codzienność, która nagle została zaburzona, a na jego miejsce wszedł ktoś bez jakichkolwiek kompetencji.
    Nic mu się wtedy nie wydawało. Była zamroczona przez narkotyki, ale chciała, aby tam został. Tamta noc coś zmieniła i sama nie wiedziała, dlaczego spojrzała na niego wtedy inaczej. Nie, jak na mężczyznę, który był jej cieniem. Nie, jak na pracownika. Dostrzegła w tamtym pokoju, jak przystojny jest. Poczuła coś, czego do współpracowników się nie czuło. Może to był tylko impuls, ale z tego rodzaju, który zaspokoić trzeba natychmiast, a on wyszedł. Może obrzydzony tą sytuacją, zniesmaczony tym, jaka Sloane potrafiła być, kiedy nikt nie trzymał jej na smyczy i nie pilnował, aby wypadła dobrze wizerunkowo. Opcji było tysiące, a sama mogła się tylko karmić własnymi przemyśleniami, które mogły być błędne.
    Czy coś by się po tym zmieniło? Możliwe, ale Sloane miała do perfekcji opanowane udawanie, że pewne rzeczy nie miały miejsca. Uczona tego była od małego przede wszystkim przez matkę, która przed światem udawała najlepszą matkę na świecie, a bez kamer i widowni liczyła kalorie Sloane, kiedy miała tylko siedem lat i pozwalała na co najwyżej jednego cukierka w tygodniu. Później doszło ukrywanie prawdy przed fanami, tabloidami, sztucznym towarzystwem w którym się obracała.
    Sztuczny uśmiech, kiedy trzeba. Unikanie okazywania emocji. Zakładanie maski, która głośno krzyczała, że wszystko jest jak należy. Załamywanie się dopiero za zamkniętymi drzwiami, kiedy zostawała sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James musiał o tym wiedzieć, że gdyby tylko opuścili klub wszystko wróciłoby do normy. Sloane nie wracałaby do tego tematu. Niczego by nie oczekiwała. Tylko czasem może by mu o tym przypominała w najmniej odpowiednich momentach. Ale tego nie zrobił. Wyszedł i zaczekał. Jak pieprzony dżentelmen. A ona była suką za to, jak się zachowywała w trakcie i potem. Świadomie go testowała, próbowała wciągnąć w swoją gierkę. Mieć go w pełni dla siebie. Zedrzeć z niego wszelkie wszystkie warstwy i nie miała tu na myśli jedynie ubrań. Liczyła, że da się skusić, a ona będzie miała dodatkową zabawkę na noc. Albo miał ta zajebiście silną wolną wolę albo nie był nią kompletnie zainteresowany wiedząc, jakim wyniszczającym wrakiem Sloane potrafi być. I chyba nawet by mu się nie dziwiła, gdyby faktycznie uznał, że lepiej od niej trzymać się z daleka.
      Nie powinno jej tutaj być. Nieraz lądowała w mieszkaniu jakiegoś faceta i paradowała w jego ubraniach. Ale to… to było inne. Bardziej intymne. To był James. Jego kuchnia. Jego kubek z kawą i szklanka z wodą. Jego bluza, która nim pachniała. Jego pościel. Najpewniej ta sama, w której spał poprzedniej nocy, bo jakoś wątpiła, że miał czas i chęci, aby ją zmieniać, gdy przyjechali.
      Siedziała na krześle z nogami podciągniętymi pod brodę, oplatając je ramionami w sposób, jakby robiła to tu dziesiątki razy. Jak nie setki.
      — A była? — Miała zatrzymać to pytanie dla siebie. Nic o nim nie wiedziała i chyba dowiadywać się też nie powinna. Nie, kiedy wyraźnie chciał, aby ich drogi się rozeszły. — Musiała być. Może… nie lubiła twojej poprzedniej pracy? Byłeś w policji, racja? Czy… złamała ci serce i się po tym nie pozbierałeś? — Nie pytała z kpiną. Autentycznie była zainteresowana i z pełną świadomością, że ją zignoruje albo znów odpowie krótko.
      Jak na kogoś kto był w kiepskim stanie miała wyjątkowo dużo siły, aby poruszać ciężkie tematy. Jednego, a konkretnie jego powrotu nie chciała odpuszczać. Musiał to widzieć po jej minie i sposobie w jaki na niego patrzył. Potrzebowała go, a James o tym wiedział. Był nie do zastąpienia.
      — To jest proste. Dzwonisz, mówisz, że wracasz i tyle.
      W jej głowie to właśnie tak wyglądało. Mogła sama zadzwonić, jak tylko się dowie kto za niego odpowiada i sama to załatwić, jak będzie jej utrudniał. Ale to nie dziś. Prawdopodobnie nie utrzymałaby długo telefonu w dłoni i nie myślała trzeźwo, aby prowadzić trudne rozmowy z innymi.
      — W porządku — westchnęła w końcu. Ściągnęła nogi na podłogę wolno się podnosząc — mam nadzieję, że masz Disney+, mam ochotę oglądać bajki.
      Nie poddawała się z tą rozmową. To było tylko chwilowe zawieszenie broni. Moment na wzięcie oddechu, zanim znów zaatakuje, ale z większą siłą i lepszą precyzją. Odpuścić nie chciała. Ze wszystkich osób, którymi się otaczała to Jamesa chciała najbardziej. Inny mogła zastąpić, ale jego nie.
      — Och, James — dodała, odwracając się jeszcze — dziękuję, że się mną zająłeś.

      <|>Sloane

      Usuń
  9. Z jakiegoś powodu zrzuciła z siebie maskę, którą nosiła na co dzień. Nie próbowała na silę udawać dziewczyny, której nic nie rusza. Dalej była przytłoczona brakiem wspomnień z nocy. Obserwowała Jamesa i to jak na nią patrzy. Nie obchodził się z nią jak z jajkiem, więc wzięła to za dobry znak, że poza wzięciem czegoś do niczego innego nie doszło. Przy nim najczęściej pozwalała sobie na wyjście z roli. Nie robiła tego nawet przy najbliższych koleżankach, które w teorii powinny być jej najbliższe. To jego wybrała, zupełnie nieświadomie, na osobę, której ufa ze wszystkim. A już szczególnie w momentach, kiedy jest podatna na zranienia i bycie zwykłym człowiekiem.
    Krótko się zaśmiała na jego komentarz.
    — Nigdy nie celowałam też w ciebie — dodała. Czasem ją ponosiło, ale ostatnie o czym by pomyślała to, aby w jakiś sposób go skrzywdzić. — Albo robisz dobre uniki.
    Cokolwiek robił Harper – działało. Może to był ten spokojny ton głosu, a może miękkie, nieoskarżające o nic spojrzenie pozbawione pretensji czy złości. Ktokolwiek inny na jego miejscu mógłby się wściekać za jej wybryki, ale nie on. Jeśli to robił to Sloane o tym nie wiedziała, ale sądziła, że raczej nie jest zły. Może jedynie rozczarowany, że nie wyciąga żadnych lekcji z tych sytuacji i dalej się w nie pakuje.
    — Wciąż, nie należę do najłatwiejszych osób. — Tym razem próbowała być niewzruszona. Zdarzało się, że nieraz była określana jako problem. Przez matkę, czasami ojca, menadżerów. Sama również była świadoma, że nie ułatwia nikomu pracy i może czasami za bardzo wydziwia.
    Zmarszczyła czoło, przetwarzając to, co jej powiedział. W tej kuchni usłyszała od niego chyba więcej wyznań i słów niż w jakimkolwiek innym czasie. I nie była pewna, jak ma się z tym czuć ani co o tym myśleć. Nie widział w niej problemu, choć sama tak się postrzegała. Nie naprawiał jej, nie próbował zmieniać.
    — Wow, naprawdę się tu otwieramy, co — rzuciła niby to luźno, trochę tak, jakby chciała zamknąć ten temat, który zaczynał jej powoli ciążyć. Sama go zaczęła, ale jeszcze chwila i mogłaby sama powiedzieć coś, co należało zachować dla siebie. Nie chciała przesadzać i uzewnętrzniać się przed nim bardziej. Na krótki moment chyba oboje znaleźli się w mało komfortowej sytuacji, z której teraz należało jak najszybciej wyjść.
    Sloane była przyzwyczajona do szybkich relacji. Przelotnych romansów, które nic na koniec dnia nie znaczą. Nie oczekiwała od ludzi, że zostaną i sama również nie zostawała. Była mistrzynią w uciekaniu przed zobowiązaniami, które mogły znaczyć więcej. Nawet nie chodziło o to, że nie chciała się z nikim na dłużej związać. Bo chciała tak samo, jak większość ludzi, ale nie angażowała się. Stąd miała pewność, że gdyby James wtedy został dalej traktowałaby go tak samo. Tak sobie przynajmniej wmawiała, bo rzadko spędzała czas z ludźmi, z którymi kończyła w łóżku. James był obecny niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wracałaby myślami do tamtego pokoju w momentach, kiedy by jej dotykał. Nawet przypadkiem, czy aby bezpiecznie dostarczyć ją z auta do hotelu, a wokół panowałby chaos. Pamiętałaby dotyk, pocałunki.
    Pamiętała, jak na nią patrzył i jak walczył sam ze sobą. Mógł odpychać od siebie Ruby, ale na nią patrzył od początku, aż do samego końca. Sloane wtedy jednocześnie wygrała i przegrała; odszedł zostawiając ją ze świadomością, że wychodzić nie chciał. Nie dostała go wtedy, nie tak, jak tego chciała. Ale zalazła mu za skórę. Nie powinna być z tego dumna, ani tym bardziej czerpać z tego żadnej radości, a jednak to robiła.
    Na nic teraz też nie liczyła. W swoim stanie niewiele miała teraz możliwości, aby cokolwiek między nimi zmienić. James wydawał się też aż nazbyt pewny swojej decyzji. Odszedł po cichu i bez słowa, a Sloane nie chciała się przyznać, że to zabolało. Przejęła się tym bardziej niż powinna. Głupio tęskniła za kimś, kto w teorii powinien jej być obojętny. Nawet w momencie, kiedy siedział naprzeciwko i wystarczyło, aby wyciągnęła rękę i go poczuła. Lub szczególnie w takich momentach. Sama już nie wiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to nie była pewna, czy pyta z ciekawości czy kryje się za tym coś więcej. Badała ten nieznany grunt na tyle, na ile jej pozwalał. Był niezwykle oszczędny w słowach, a Fletcher nie spodziewała się po nim niczego innego. Żadnego wylewania żali, opowieści ciągnących się godzinami. Krótkie zdania, które czasem mówiły więcej niż dziesiątki słów.
      — Przykro mi.
      Żadne rozstania nie były łatwe. Nie wyglądał na jakoś szczególnie przejętego, może to była dawna sprawa. Sloane nie zwracała na niego większej uwagi przez ten rok. Czasem o coś pytała, czasem naciskała, ale nigdy na tyle, aby wyciągnąć z niego najgłębiej skrywane sekrety. Miała wielką ochotę to zmienić.
      — Była ładna? — Ciągnęła dalej nie wyglądając na kogoś kto planował skończyć bombardować pytaniami. — Skończyło się, bo miała dość zajętego policjanta? Czy ktoś zdradzał?
      Nie brzmiał, jakby to był bolesny temat. Wyglądał na zobojętniałego, jakby to było coś z dawnej przeszłości. Pogodzony z zakończeniem związku czy cokolwiek to było.
      — Daj mi coś. Ty wiesz o moich byłych.
      Wszyscy o nich wiedzieli. Utrzymanie związku w tajemnicy było trudne. Szczególnie dla osoby, która zbyt dużo czasu spędzała online i była rozpoznawalna. Internetowi detektywi potrafili wywęszyć wszystko, a już zwłaszcza te pikantne informacje, które sprzedawały się jak złoto.
      Wiedziała o policji, bo kiedy James zaczął pracę przeprowadziła stalking z Arią w necie. Kumpela totalnie zauroczyła się Jamesem i chciała wiedzieć jak najwięcej. Poza garstką informacji zbyt wiele o nim nie było. Żadnego śladu na Instagramie czy Facebooku. TikToka sobie odpuściły, bo założyły, że taki facet raczej nie ma czasu ani chęci na przeglądanie głupich filmików.
      Sloane informacji o byłej nie zbierała dla Arii. Gromadziła je dla siebie.
      — Brzmi groźnie.
      Nie planowała wcześniej grzebać bardziej w jego policyjnej przeszłości, ale teraz poczuła się zainspirowana, aby to zrobić. Po cichu i bez jego wiedzy. Po tonie głosu wyczuła, że nie chciał, aby dalej o to pytała.
      Na moment odpuści. Dzisiaj nic nie wskóra, była zmęczona i gdyby nie zajmowała się rozmową to wróciłaby do spania.
      — Pomyślę o tym. To dobry sposób, aby cię znów zobaczyć.
      Mógł się zwolnić i odejść, ale dla Sloane to jeszcze nie oznaczało, że więcej się nie spotkają. Musiała opracować plan, aby nakłonić go do powrotu. Taki, któremu nie będzie potrafił ulec. I może taki, który nie będzie narażał jej życia czy zdrowia. Jeszcze parę lat chciała pożyć.
      Wróciła na moment do sypialni. Po kołdrę i swój telefon, który znalazła tuż przy łóżku. W pełni naładowany i z milionem powiadomień, na które nie miała ochoty. Okręcona kołdrą ułożyła się na kanapie, przeglądając bajki. Padło na Mulan, ale nie planowała włączyć, dopóki James nie dołączy. Ze wszystkich sytuacji, w których się znalazła ta wydawała się najbardziej nieprawdopodobna. Ona w jego mieszkaniu z włączoną bajką w oczekiwaniu na herbatę.

      Sloane

      Usuń
  10. Powrót do rzeczywistości był teraz niemożliwy.
    Chciała zostać tu tak długo, jak to będzie możliwe. Unikać matki, która już wiedziała, że znowu komuś uciekła i szlajała się po Nowym Jorku bez ochrony. Menadżerki dobijającej się do niej cały poranek. Sloane podejrzewała, że James dał już im znać, że jest cała i zdrowa, ale to najwyraźniej nie powstrzymało ich przed wypisywaniem i dzwonieniem do niej. W ciszy przeglądała powiadomienia, odczytywała wiadomości, ale na żadną nie odpisywała. Niech sobie poczekają. Jak będzie miała nastrój to im odpisze. Prawdopodobnie nie odpisze.
    Nie lubiła tej wersji siebie. Łatwa do zranienia, ludzka. Wolała być tą Sloane, która błyszczała na scenie z mikrofonem w dłoni. Zawsze uśmiechniętą, która schodziła do fanów po selfie, brała ich telefony i nagrywała krótkie filmiki ze swoim udziałem wiedząc, jak bardzo to im zrobi dzień i że przez najbliższy rok będą gadać tylko o tym. Pozwoliła sobie na opuszczenie zbroi, bo miała świadomość, że James zachowa to dla siebie. Z podpisaną umową poufności czy bez niej. Był porządnym facetem i to było widać, jak na dłoni. W przeciwieństwie do niej nie szukał słabych punktów po to, aby wbić w nie szpilkę.
    — To moja ulubiona bajka. Nie wiem, dlaczego, ale się z nią utożsamiam — odpowiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Znała ją na pamięć. I prawdopodobnie obejrzała ją z tysiąc razy.
    Przy nim nie musiała udawać, że interesuje się poważnymi filmami. Zresztą, kto w jej wieku się nimi interesował? Fajnie było czasem obejrzeć coś, co wymaga myślenia, ale to nie był ten dzień. Musiała się wyłączyć, przespać jeszcze parę godzin i pobawić się w detektywa z pytaniami, na które jakoś zbyt chętnie jej odpowiadał. Może liczył, że dzięki temu szybciej się zmęczy i zaśnie.
    — Wiem. Jestem wścibska.
    Lubiła wiedzieć to, o czym nie powinna. James od początku był dla niej chodzącą zagadką. Małomówny, wycofany. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że bywał pozbawiony emocji, ale to nie byłaby prawda. Miał ich w sobie bardzo wiele, ale umiał je maskować. W tym jednym byli do siebie całkiem podobni.
    — Wywalili cię i wylądowałeś u rozpieszczonej piosenkarki — skwitowała. Nie zagłębiała się w powody, dlaczego dłużej nie pracował w policji. Możliwe, że Aria to zrobiła, a Sloane najpewniej miała wtedy milion innych rzeczy do robienia. — Którą porzuciłeś dla… właśnie, co teraz robisz?
    Dalej była zła. Dalej mógł wyczuć niezadowolenie, że ją porzucił. Ale nie robiła z tego afery. To nie był facet, którego ściąga się awanturami. Musiała podejść do tego mądrzej i możliwe, że ten nowy ochroniarz wcale nie będzie taki bezużyteczny, jak sądziła, ale to musiała jeszcze sobie przemyśleć na spokojnie. Musiała spróbować ściągnąć Jamesa z powrotem. Nie darowałaby sobie, gdyby odpuściła go sobie, bo dobitniej powiedział jej „nie”.
    — Skoro ona nie złamała tobie, to pewnie ty złamałeś jej. Jestem blisko?
    Z drugiej strony jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie Jamesa łamiącemu serce jakiejś kobiecie. Wydawał się na to zbyt porządny i poukładany, a może to tylko było jej wrażenie o nim. Może bywał taki tylko w pracy, a w prywatnym życiu – tym, do którego Sloane nie miała dostępu – pokazywał zupełnie inną twarz. Ciężko było jej w to uwierzyć.
    Był zbyt poukładany. Nawet trudne tematy zdawał się mieć pod kontrolą i nie pozwalał, aby wytrąciły go z równowagi. A Sloane próbowała. Od momentu, jak poczuła się trochę lepiej zaczęła ciskać w niego dziesiątkami pytań. Trochę, jakby chciała zobaczyć, w którym momencie pęknie i każe się jej zamknąć.
    — Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? — Poprosiła, ale nie czekała na zgodę. Nawet, gdyby powiedział „nie” i tak zamierzała pytać dalej. — Dlaczego zdecydowałeś się na pracę ze mną? Zostałeś przypadkowo przydzielony, czy jak to wyglądało?
    Przysunęła się bliżej. Razem z kołdrą i poduszką, którą oparła o jego udo i chwilę później sama się na niej ułożyła. Leżała bokiem, aby widzieć telewizor i w razie czego móc przekręcić głowę, żeby na niego spojrzeć. Nie pytała o pozwolenie, po prostu robiła, bo i tak by jej pozwolił.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  11. — Czepiasz się szczegółów. Jak będę chciała to zadam kolejne dziesięć.
    Przekręciła lekko głowę, aby na niego spojrzeć. Z lekko drwiącym, ale zmęczonym uśmiechem. Czuła się aż nazbyt komfortowo, choć nie powinna. Leżała na nim, jakby był co najmniej jej kumplem, z którym spędza tak popołudnia od zawsze. Nieraz na nim zasypiała. W aucie po koncertach, po imprezach z których niewiele pamiętała. Tylko wtedy to nie miało takiego wydźwięku, jak teraz. Teraz było inaczej. Sloane to czuła, ale nie potrafiła nazwać. I nie była pewna, czy chce to w jakikolwiek sposób nazywać. Bezpieczniej było udawać, że to sytuacja jedna z wielu, a nie wyjątek, który powtórzyć się nie powinien.
    — Brzmi na sukę — stwierdziła bez cienia skrępowania. Mały kryzys w pracy wart był rujnowania związku? Nie mówiła tego jako ktoś uzależniony od skandali, bo tych miała parę na koncie. Z jej perspektywy brzmiało to, jak mała rysa na szkle, którą da się pokonać, ale może nie każdy chciał tak walczyć. — Ja bym cię za to nie zostawiła — dodała, jednocześnie przekręcając głowę w stronę ekranu, jakby to co się działo było bardziej interesujące. Śledziła wzrokiem kreskówkowe postacie, czasem cicho się zaśmiała z jakiegoś żartu.
    Nie powstrzymała też uśmiechu, kiedy powiedział, że nic nie robi. No przecież składało się idealnie, prawda? Był bez pracy, a ona bez ochroniarza. Technicznie rzecz biorąc, ale na tego nowego nie potrafiła nawet spojrzeć poważnie. Nic jej w nim nie pasowało. Czepiała się pewnie za bardzo, bo przyzwyczaiła się do Harpera, który znał ją na wylot. Wyprzedzał ją o trzy kroki i zawsze wiedział, kiedy złapać. Ten nowy tego nie potrafił, a Sloane nie zamierzała mu wręczyć poradnika, jak się z nią obchodzić.
    — To świetnie. Znaczy kiepsko, bo jesteś bez pracy, ale… Możesz mieć. Od ręki. Jeden telefon. Dorzucę bonus ”Ratowanie tyłka Sloane o drugiej w nocy i przekimanie jej u siebie” — powiedziała, niby żartobliwie, ale była poważna. Załatwiłaby to nawet w tej chwili, choć prawdopodobnie nie miała odpowiednich numerów zapisanych w komórce. Coś by wymyśliła, aby wrócił, a tamten wyleciał szybciej niż nauczyłby się poprawnie wymawiać jej imię.
    Bardziej niż przekonywać go pieniędzmi, dodatkowymi dniami wolnymi w pełni płatnymi, które sama by mu ogarnęła i całą resztą, chciała, aby wrócił, bo tego chce. Bo chce być blisko niej, mieć ją na oku i być w tym chaosie razem z nią. Tylko, a może aż tyle. Jej potrzeby nie były najważniejsze, ale to dzięki niemu czuła się bezpiecznie. I powtórzyła to już pewnie z dziesiątkę razy.
    — Szkoda. Myślałam, że ci zrobili całą prezentację i wybrałeś najładniejszą — zaśmiała się.
    Wsunęła rękę pod poduszkę na jego udo, ale nie po to, aby flirtować i mącić mu znowu w głowie. Wyszło przypadkiem, tak jej było wygodniej. Pod nosem cicho śpiewała piosenkę z bajki, która akurat leciała i na moment się wyłączyła.
    Rozmyślała nad tą sytuacją. Nad nimi. Zresztą, nad nimi? Nie było żadnych ich. Była ona i był James. Dwie różne osoby, które przypadkiem się spotkały przez pracę i które przypadkiem, może, się polubiły. Nigdy wprost jej nie powiedział, że ją lubi. Ona jemu też nie. Dała znać w inny sposób, który najpewniej wyrzucił z głowy, a im dłużej o tym myślała tym bardziej się utwierdzała w przekonaniu, że moment w pokoju był kompromitujący. Przedtem nigdy aż tak pewnie się nie czuła, oblepiona wzrokiem trzech osób, gdzie dwójka bez wątpienia ją chciała, a ta trzecia się wahała…
    Może tylko trochę ją lubił. Gdyby nic nie czuł nie porzuciłby wszystkiego, aby ją zabrać z tamtego miejsca. Ryzykując utratą pracy. A jednak się pojawił i nie zadawał żadnych pytań. Nie z kim byłaś, gdzie był ochroniarz, dlaczego jest taka głupia, że wychodzi z kim popadnie.
    — Na razie tak — odpowiedziała. Oderwała wzrok od telewizora i przeniosła na niego. Zatapiając się w tym spokoju, który między nimi panował. Może to była iluzja spokoju, ale na tyle realna, aby Sloane w nią uwierzyła. — Chyba się prześpię. Jak już będziesz miał mnie dość to mów.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  12. Nic z tego, co się wydarzyło nie należało do normalnych czy typowych sytuacji, które miały miejsce w jej życiu. Nie powinna była widzieć tego mieszkania, spędzać nocy w jego łóżku, nosić jego bluzy, korzystać z jego prysznica. Zasypiać na nim. Zrobiła jednak to wszystko i nie dlatego, że nie chciała. Nie pojechała na tamtą imprezę z intencją, żeby wpakować się w kłopoty i dzwonić po Jamesa, aby przyjechał jej na ratunek. Pojechała, bo chciała dobrze się bawić. Jakoś wyrzucić z głowy to, jak bardzo na nią wpłynęła jego decyzja o odejściu. Jak rozbita się przez to czuła. Syczała na każdego kto tylko się do niej odezwał. Podkładała nowemu ochroniarzowi nogę w nadziei, że wywróci się na tyle mocno, aby go zastąpili Jamesem, aby zadzwonili do niego błaganiem, że nikt inny sobie nie daje z nią rady i go potrzebują, bo jak nie to inaczej cały świat spłonie z ręki Fletcher.
    W ogóle nie miała w planach tego, aby osobiście go prosić, żeby wrócił. Liczyła, że Clara to załatwi. Tak, jak większość rzeczy robiła za nią. Mogła wysłać też Meave. Kogokolwiek, byle tylko do niej wrócił. Wkurzające było to, jak uzależniona była od jego obecności. Nic przez ten czas nie szło dobrze. Nie wychodziła z gracją z auta, bo Kyle nie potrafił zapanować nad tłumem. Zamiast przed nią czasem był z tyłu, a czasem z boku. Gubił ją, jak dziecko zabawki. Sloane nawet nie musiała się starać, aby mu zwiać. Nie było dreszczyku emocji. Nie było przy nim niczego. I to chyba drażniło ją najbardziej, że nie dostarczał jej tego, czego tak bardzo potrzebowała.
    Zasnęła jeszcze w trakcie bajki. Sprawnie odpłynęła, wtulona w Jamesa, który grzał bardziej niż się spodziewała, ale po nocy, która wydawała się jej być lodowata był dokładnie tym, czego potrzebowała. Przespała spokojnie kolejne godziny, przebudziła się tylko na krótki moment. Nie do końca wiedząc, gdzie się znajduje i z kim jest. Ale nawet nie drgnęła, kiedy przypomniała sobie, gdzie jest i w czyich ramionach się znajduje. Ostrożnie tylko wtuliła się mocniej, choć wszystko w niej krzyczało, że nie powinna. Bo takie rzeczy miejsce mogły mieć tylko w książkach albo filmach. W prawdziwym życiu? To byłby skandal, którego nie potrzebowało żadne z nich. A mimo wszystko nie odsunęła się, nie pozbierała po cichu rzeczy, nie uciekła – choćby do sypialni, bo bez wątpienia zrozumiałby, gdyby rano tam właśnie ją zastał. Zamiast tego Sloane została tutaj z nim. Na tej kanapie, otulona kocem, jego bluzą i jego zapachem. Wsłuchując się w miarowy, cichy oddech.
    Na krótki moment pozwoliła sobie uwierzyć, że z tego mogłoby być coś więcej. Nawet nie wiedziała, dlaczego jej myśli poszybowały w tym kierunku. Może przez zmęczenie, może przez to, że czasami pozwalała swojej wyobraźni się rozbujać. James był tym porządnym. Gdyby się skupiła wyjątkowo mocno – mogłaby się przy nim wyciszyć. Skończyć z głośnymi imprezami, przypadkowymi facetami i dziewczynami. Nie sięgać po używki, aby „poprawić sobie nastrój”. Wyjść w miarę na prostą. Mogłaby zrobić to wszystko i sama z siebie, ale nie miała motywacji. Jeśli chodziło o poprawę swojego życia dla siebie to nie widziała w tym większego sensu. Była skazana na tego rodzaju życie. Oglądała je od małego, wychowywała się w głośnym domu z latającym talerzami i popielniczkami. Bawiąc między kablami, potrafiła nazwać rodzaje mikrofonów zanim w pełni nauczył się tabliczki mnożenia. Tej pewnie już teraz nawet nie pamiętała w połowie, ale za to mikrofony już owszem.
    Nawet nie drgnęła, kiedy wstawał. Powoli jednak wyrywała się już ze snu, którego miała aż nadto po tych… Wielu godzinach. Przeciągnęła się powoli na kanapie. Trochę zgrzana; od bluzy i koca, a na zewnątrz był środek lata. W pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na odgłosy dochodzące z innego pomieszczenia. Dopiero, kiedy się skupiła poszczególne słowa zaczęły do niej docierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ucieszyła się na krótki moment. Wrócę. Nawet lekko się uśmiechnęła, ale zaraz kolejne słowa były wypluwane z wyrzutem, którego nie spodziewała się usłyszeć. Nawet nie poruszyła się na kanapie. Po rozmowie z wczoraj nie było śladu. I właśnie też się dowiedziała, że ma jej dość. Sam jej to obiecał, zanim zasnęła, że zauważy. Postarał się, aby dotarło to do niej w miarę szybko. O wiele szybciej niż się spodziewała.
      Powinna się cieszyć, nie? Dostała czego chciała. Nie na zawsze i nie na swoich zasadach, ale jednak. Z tym, że wcale jej to teraz nie cieszyło. Raczej wkurwiło, jak wkurwiony na nią był. Na problem, który musiał niańczyć. Kalkulowała to wszystko przez dziesięć, może piętnaście minut. Bo nie miała odwagi, aby spojrzeć mu teraz w twarz, bo gdyby to zrobiła to powiedziałaby mu co myśli o tym powrocie z łaski i że może sobie go wsadzić.
      Sięgnęła po telefon, który specjalnie upuściła, aby dać mu tym samym znać, że nie śpi. Był późny ranek. Głowa nie napieprzała już tak, jak wcześniej. Mogła się zwijać do domu. Wyplątała się z pościeli i powoli usiadła. Oceniając, czy dalej będzie się zataczać, jak wcześniej czy może jest już lepiej.
      Napięła mięśnie, kiedy tylko usłyszała, że nie jest już sama.
      — Sorry za wczoraj — mruknęła wstając. Porzucając bezbronną Sloane, którą wczoraj tak chętnie przed nim ukrywała. Musiała poczuć, że ma coś pod kontrolą, aby nie zwariować. Potrzebowała tego.
      — Powinnam wracać. I tak za długo tu siedziałam.
      Nie, żeby miała jakiś wybór. Nawet, gdyby się uparła, że chce wrócić do siebie to dalej by z nią został. Nie zostawiłby jej, chociaż jak wspomniał – miał dość niańczenia.
      — Wyślę kogoś, żeby ci ogarnęli ten syf po mnie. — Albo nie. Niech sam sprząta po problemie. — Gdzie są moje ciuchy? Przebiorę się i możemy iść.

      Sloane

      Usuń
  13. Zdusiła tamtą dziewczynę tak szybko, jak tylko usłyszała jego słowa. Miała potrzebę, aby pobyć nią jeszcze chwilę, ale nie dał jej na to szansy. Jak się okazywało niepotrzebnie ściągała z niej swoją maskę. Tu nigdy nie było nawet garstki przyjaźni, a to co uważała, że nią było okazało się smutną iluzją, w której Sloane nie zamierzała brać najmniejszego udziału. Resztki nadziei, że chciał z nią pracować się jej trzymały, ale wyparowały w momencie, jak ich poranna rozmowa się rozwijała. Nie został dla niej, nawet nie dlatego, że go o to poprosiła. Został, bo nie miał wyboru. Z łaski.
    Bez słowa wzięła swoje ubrania i poszła się przebrać. Gdyby była w nastroju to nie ruszyłaby się z salonu, ale popsuł jej go zanim zdążyła się porządnie obudzić. Przepłukała w łazience usta płynem, aby minimalnie się odświeżyć. Ogarnie się porządnie w domu. Teraz musiała się stąd wydostać. Wolałaby z nim już nie wracać. Dodatkowe minuty w jednym aucie nie brzmiały zachęcająco, ale jakoś to przetrawi.
    — Jestem gotowa.
    Spojrzała na niego. Zbyt miękko, zbyt… Zbyt czule, jak na człowieka, który uważał ją za problem. Trwało to zaledwie chwilę. Dawała może szansę sobie albo jemu, aby to naprawić. Aby wrócili do tego, co było wczoraj. Nawet nie dla tego momentu na kanapie, ale kiedy czuła, że mogą być kimś więcej niż ludźmi, którzy skazani są na swoje towarzystwo przez pracę.
    Nie mogli.
    — Super. Nawet jeśli chwilowo — wzruszyła ramionami. Bez wybuchu radości, który pojawiłby się jeszcze wczoraj. — Może tym razem nie zatrudnią kompletnego idioty.
    Popsuło się. Cokolwiek między nimi było się popsuło. Tutaj w jego mieszkaniu.
    — Zrozumiałam, James. Chwilowe. Nie martw się, nie będę sobie robiła nadziei.

    Potrzebowała odreagować.
    Powrót Jamesa był dziwny. Sloane – według życzenia – nie zachowywała się, jak dziecko potrzebujące nadzoru. Wyjątkowo robiła wszystko bez marudzenia. Rozmawiała z nim tylko wtedy, kiedy uważała to za absolutnie konieczne. Czasem podziękowała, ale częściej nie. W aucie siedziała w milczeniu, przeglądając Instagrama czy inne media społecznościowe. Na pełnej głośności, chociaż ją to wkurwiało, ale robiła to po to, aby zagłuszyć Jamesa. Jego oddech i obecność.
    Miała sobie odpuścić imprezy. Ale wystarczył jeden sms, że jest zajebiście i musi wpaść. Nawet się nie wahała, bo to właśnie było to, czego potrzebowała, aby poczuć się lepiej.
    Klub Noir wyglądał, jak sekret, który ktoś przypadkiem wypowiedział na głos. Z zewnątrz był niepozorny. Żadnego neonowego szyldu, kolejki i hałasu. Jedynie lśniący minimalistycznością hol z recepcją, której recepcjonistka znała nazwiska wszystkich. Jedna winda, chroniona kodem i spojrzeniem dwóch ochroniarzy, którzy nie pytali o dokumenty – wystarczyła twarz. Minuta jazdy, a potem… Ostatnie piętro.
    Drzwi windy rozsuwały się z sykiem, wpuszczając do innego świata.
    Panorama miasta rozszerzała się przed oczami, jak w filmie. Rzeka Hudson błyszczała w oddali jak rozlane srebro, a światła Nowego Jorku drgały w dolinach ulic. Dach pokrywały industrialne konstrukcje ze szkła i metalu, oplecione ciepłym światłem zawieszonych lampionów. Powietrze pachniało drogimi cygarami i perfumami z półki „niedostępne”. Bar mieniący się czernią marmuru ze złotymi refleksami. Barmani poruszający się szybko i precyzyjnie. W jednym kącie DJ puszczał set.
    Sloane ruszyła przed siebie. Opleciona czarną sukienką, jak z mgły. Materiał przylegał do niej jak druga skóra. Krótka, obcisła sukienka z prześwitującego materiału. Zbyt cienka, aby mogła coś ukrywać i zbyt odważna, aby można było oderwać wzrok. Brak stanika nie był przypadkową, lecz świadomą decyzją. Jej piersi rysowały się wyraźnie pod tkaniną, drażniąc każdego kto spojrzał o sekundę zbyt długo. Na biodrach wisiały jedynie cienkie, czarne stringi, które ledwie odznaczały się pod materiałem. I przez to tak często odwracała się w stronę Jamesa, aby sprawdzić, kiedy straci cierpliwość przestanie grać dżentelmena. Nie chciał niańczyć? Dziś będzie. Stukała obcasami, czarnymi szpilkami, które cienkimi paseczkami oplatały jej łydkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strefa VIP była na wprost. Słyszała już znajome śmiechy i głosy przebijając się między ludźmi. Było tłoczno, głośno – idealnie, aby wyciszyć się po zbyt męczącym tygodniu. Przekraczając próg loży z jej umysłu wyparowała obecność Jamesa.
      Opadła od razu na kolana Zaire.
      — Hej — mruknęła obdarzając go szerokim, wesołym uśmiechem. Zarzuciła ręce na jego ramiona, czując się tu jak w domu. — Co pijemy? Mam nadzieję, że coś mocnego.

      Sloane 💣

      Usuń
  14. Sloane nie działała bez planu. To była jedynie cisza przed burzą, małe wprowadzenie i pokazanie mu, że jest zła, ale nie powie na głos, dlaczego. Nie skakała z radości, że wrócił. Gdyby nie usłyszała tamtej rozmowy zareagowałaby na pewno inaczej. Z dystansem, ale weselej i przede wszystkim z ulgą, że nie musi użerać się z tamtym ochroniarzem. Tymczasem Sloane zachowywała się bezosobowo, od czasu do czasu głośno pokazując mu, że zrobił coś, co się jej nie podobało. Praktykowała metodę domyśl się. Czy się domyśli, czy nie – było jej obojętne. Na pewno nie zamierzała przepraszać, że jest trudna w obyciu, że lubi imprezy i bycie mało odpowiedzialną dziewczyną, której trzeba nieustannie pilnować. Mógł powiedzieć, że jest tym zmęczony. Zamieniłby się z kimś. Nie była do reszty okrutna. Na eventy, koncerty i ważniejsze wydarzenia mógł dalej z nią jeździć, a po klubach mogła bujać się z kimś innym. Zamiast tego wolał odejść i potem z łaską wrócić. Sloane jej nie potrzebowała.
    Był świadom, do czego jest zdolna. Jak wiele granic jest w stanie przekroczyć dla własnej przyjemności. Zarówno tej fizycznej, jak i emocjonalnej. W słowniki Fletcher nie istniały granice, bariery. Jeśli czegoś chciała to to brała, a kiedy nie mogła mieć od razu to cierpliwie czekała na odpowiedni moment, bo żyła w przekonaniu, że prędzej czy później dostanie upragnioną rzecz.
    Czuła, że ściąga na siebie spojrzenia. I o to w materiale imitującym sukienkę chodziło. Lubiła być podziwiana, a to, czy z dobrego powodu czy niekoniecznie było bez większego znaczenia. Nie było zaskoczeniem, że ubiera się wyzywająco. Robiła tak odkąd poczuła się pewniej sama ze sobą, kiedy odkryła, jak wiele władzy jej to daje. Sprawnie uczyła się, jak wykorzystywać to na własną korzyść.
    Nie czekała na zaproszenie, aby się dołączyć. Przecież nie musiała. I nawet, gdyby nie dał jej znać, gdzie jest i aby dołączyła, a wpadłaby tu przypadkiem dosiadłaby się w taki sam sposób – jakby miała tu miejsce od samego początku.
    — Zawsze za tobą tęsknię. — Nie sposób było stwierdzić, czy mówi poważnie czy tylko udaje. Ich relacja się pozmieniała. Bardziej niż Sloane sobie mogła to wyobrazić. Miał być na chwilę, na piosenkę lub dwie, parę koncertów, a potem każde w swoją stronę. Tylko coś nie potrafili się rozstać i wpadali na siebie częściej niż rzadziej. W ogóle jej to nie przeszkadzało, Dynamika, która między nimi pasowała idealnie dopasowała się do ich osobowości. Żadnych oczekiwań, żadnych obietnic. Dobra zabawa w swoim towarzystwie, miło spędzony czas i jeden grzech popędzany następnym.
    W tym wszystkim był jeszcze James. Stojący na uboczu, śledzący jej ruch. Każdy jeden był przemyślany, a Sloane chciała, aby widział wszystko. Nie, aby wzbudzić w nim zazdrość – nawet nie była pewna, czy to co widziała w tamtym pokoju się jej nie przyśniło. Żeby go zirytować, pokazać, jak szybko jest w stanie o nim zapomnieć i o tamtym jednym, spokojnym dniu w jego mieszkaniu. Jakby absolutnie nic nie znaczył i był jedynie dodatkiem do jej życia. Torturami nie wyciągnęliby z niej informacji, że James mógłby znaczyć coś więcej. Ukrywała to nawet przed samą sobą. Powtarzając jak mantrę, że pomógł jej z przyzwoitości i aby mieć czyste sumienie, a wszystko, co się wydarzyło między nimi było iluzją.
    Uśmiechnęła się bezwstydnie, kiedy dłoń Zaire’a sunęła po jej ciele. W znajomy, wywołujący dreszcze sposób.
    Był usposobieniem jej wszystkich potrzeb. I najlepszym partnerem do przygód, które nie kończyły się dobrze. Lub legalnie.
    — Podoba ci się? — Spytała, nachylając się bliżej. Oddechem musnęła jego szyję, by sekundę później w tym samym miejscu przyłożyć wargi. Muśnięte różowym brokatowym błyszczykiem, który oczywiście, że zostawił ślad. Jak oznaka, że jest jej. — Kłopoty ostatnio to moje drugie imię. Chyba ich dziś szukam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sukienka była tylko wprowadzeniem. Niemal nieistniejąca, ale wpasowująca się w obecne kanony co można założyć, aby wyglądać nago, ale nie być rozebraną w pełni. Mogła ściągać spojrzenia obcych z klubu, barmanów, DJ, ochroniarzy czy kumpli Zaire’a, ale dziś liczyły się tylko dwie pary oczu, które chciała na sobie czuć.
      Leniwie sunęła ręką po jego ramieniu.
      Zatopiła się w jego objęciach, ale nie jak ktoś kto potrzebuje pocieszenia. Jak gotowa na szaleństwa dziewczyna, dając mu tym samym nieme pozwolenie na wszystko i jeszcze więcej.
      — Tak ci się spieszy, aby mnie rozebrać? — Mruknęła, gdy materiał przesunął się nieznacznie w górę.
      W pełni ignorowała obecność Jamesa, choć wiedziała, że on patrzy. Uważnie obserwując każdy jej ruch. Pozwoliła sobie na zbyt wiele tamtego dnia i teraz odbijało się jej to podwójnie. Płaciła za coś, czego nawet nie chciała. Zmiękczył ją. Rozwarstwiał, a potem miał czelność udawać, że to nic nie znaczy. Teraz mógł patrzeć, jak skleja warstwy razem. W najlepszy znany sobie sposób, który zawsze działał.
      — Idealnie. — Odebrała szklankę, nawet nie słuchając co w niej jest. Usłyszała „tequila” i więcej wiedzieć nie chciała. Przysunęła szklankę do ust i przechyliła ją, biorąc większego łyka niż należało. Najpierw pojawił się ogień, czysty, szybki i bezlitosny. Po chwili na języku rozlał się dym z posmakiem palonych ziół i ziemi.
      Skrzywiła się, ale nie jak ktoś, komu nie smakuje. Tylko jak ktoś, kto właśnie dostał w twarz i postanowił oddać z uśmiechem.
      — Mam uwierzyć, że pijesz to dla przyjemności? — Teraz przynajmniej wiedziała, co tak naprawę na nim smakowała, kiedy go całowała. — Masochista.
      Ale wzięła drugi, jedynie mniejszy łyk. Nie cofała się przed tym, co parzyło.
      Nawet jeśli później miało się to na niej odbić.

      Sloane

      Usuń
  15. Panoszyła się, jakby miała do niego jakiekolwiek prawo. I w momentach, kiedy do niego przychodziła lub kiedy on przychodził do niej – mieli siebie na wyłączność. Nie interesowała się tym, co robi, kiedy nie jest z nią. Ile dziewczyn zabiera ze sobą do apartamentu, którym obiecuje niestworzone rzeczy. Nie myślała o tym, to nie była jej sprawa. Ale w takich momentach chciała go na wyłączność. Odwdzięczała się tym samym. Tej nocy było jednak inaczej, a choć poświęcała mu uwagę, przymilała się to jej spojrzenie raz po raz uciekało w inną stronę. Aby sprawdzić, czy patrzy. Czy zaciska dłonie w pięści, czy drga mu powieka, kiedy ogląda ją w objęciach innego mężczyzny. Czy może jednak jest mu to obojętne i tylko wykonuje swoją pracę.
    Nie do końca rozumiała, dlaczego tak bardzo jej to przeszkadza. To był tylko Harper. Ochroniarz, nikt więcej. Możliwe, że jedyny człowiek na ziemi, który naprawdę ją znał. Znał najmroczniejsze sekrety, które wyrzucała z siebie będąc po zbyt wielu shotach wódki. Wiedział, kiedy płacze, nawet, jeśli udawała, że wcale tego nie robiła. Przytulał, kiedy potrzebowała i nie pozwalał się jej wyrwać, kiedy rzucała się jak wściekła osa uważając, że poradzi sobie sama. Pomijając jego milczenie i ciche odejście to właśnie chyba to bolało najbardziej. Że w pewnym momencie jej życia był wszystkim, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Musiało chodzić o tamten bordowy pokój, o to, jaka wtedy była. Była wtedy problemem. Kłopotliwym. Nieprzyjemnym nagłówkiem, gdyby wyszło na jaw w jaki sposób Fletcher spędza czas. Więcej natarczywych paparazzi i fanów chcących wiedzieć więcej. Większe zagrożenie.
    — Wiedziałam, że będziesz potrafił to docenić — zaśmiała się. Zaire miał swój udział w wyborze stroju na wieczór. Sloane chciała przyciągać uwagę, ale chciała mu się też podobać. Nie po to, aby coś ugrać. Bo podobało się jej bycie jego maskotką, tyle.
    Napawała się jego dotykiem i gorącem. Sposobem w jaki na nią patrzył. Najbardziej podobało się jej to, że choć otoczony był przez dziesiątki naprawdę pięknych kobiet, to przede wszystkim patrzył na nią. A gdyby się okazało, że wzrok uciekał mu na bok… Cóż, bardzo możliwe, że sama patrzyła dokładnie w tym samym kierunku.
    — Zaire — wymruczała cicho jego imię, nie chcąc niczego konkretnego. Tylko więcej jego uwagi, więcej dotyku. Nie zwracała uwagi na towarzystwo, na innych gości klubu czy stojącego w cieniu Jamesa, który miała nadzieję, że gotuje się ze wściekłości. Sloane nawet nie zaczęła się popisywać. Miała nadzieję, że wytrzyma jeszcze trochę zanim puszczą mu całkiem nerwy i będzie próbował ją stąd zabrać.
    Sloane nie protestowała, kiedy pociągnął ją za sobą. Nie spoglądała na resztę towarzystwa czy na Jamesa. Szła za Carterem, poruszając się z lekkością. Bardziej, jakby płynęła w powietrzu niż kroczyła po stabilnym gruncie. Tańczyła, odkąd pamiętała; matka wymusiła na niej balet od małego, spędziła dziesiątki godzin w Sali od ćwiczeń, aby na parkiecie czuć się pewnie i świadomie. Każdy ruch bioder, subtelne, ale efektowane zamachnięcie rękami. Przymknęła oczy, przesuwając dłońmi Cartera po swoim ciele. Dopasowując swoje ruchy do beatu i jego ciała, z którym niemal stopiła się w jedno.
    I wtedy otworzyła oczy. Stał daleko, ale pozostawał czujny. Z rękami splecionymi z tyłu i wzrokiem wbitym w nią. Zacisnęła szczękę, pozwalając, aby na moment maska dobrze bawiącej się dziewczyny ześlizgnęła się z jej twarzy. Przez zaledwie chwilę na wierzch wyszła ta zraniona Sloane, która tamtego ranka usłyszała zbyt wiele. Może się domyślił, może nie. Mrugnęła i wyraz jej twarzy się zmienił. Prawdopodobnie przez to, co powiedział Zaire.
    Roześmiała się wesoło, a dłonią sięgnęła do jego karku. Nieznacznie tylko przekręcając się.
    — Tylko twoja — potwierdziła. Nie czekała już na odpowiedź, tylko przyciągnęła go do siebie wpijając się w usta mężczyzny. Przypieczętowała ich słowa pocałunkiem, głodnym nowych wyzwań, które sami sobie narzucali wedle własnego widzimisię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cokolwiek miała przynieść ta noc, Sloane była gotowa. Miała parę pomysłów w głowie, które tylko czekały na wykorzystanie. Na odpowiedni moment, aby uderzyć. Musiała tylko znaleźć do tego odpowiedni moment, a póki co dalej mogła zatapiać się w ciele Cartera. Całować go do woli i pozwalać, aby jego dłonie wędrowały tam, gdzie tylko mu się zamarzy.

      Sloane

      Usuń
  16. Możliwe, że zaczynał gubić się w swoim planie.
    Mogła przyjechać tu sama. Nawet nie musiała dawać Jamesowi znać, że gdzieś idzie. Dowiedziałby się zapewne z czasem, może zobaczyłby na jej Instagramie jakąś relację, a może sprawdziłby jej lokalizację. Przyjechałby. Z poczucia obowiązku, bo póki co, ale jeszcze obowiązywał go kontrakt. Przecież to nie tak, że faktycznie mu zależało. Nie mogło, skoro widział w niej problem do rozwiązania, choć jeszcze parę godzin wcześniej ją zapewniał, że nim wcale nie jest. Okazało się, że jednak jest i skoro tak uważał to Sloane była gotowa mu udowodnić, że ma rację. Mogła udawać dalej, że nauczyła się panować nad sobą, ale nie osiągnęłaby tym niczego. Spokój do niej nie pasował. Potrzebowała coś lub kogoś złamać. Padło na Jamesa. Tylko dlatego, że powiedział o jedno zdanie za dużo, które się jej nie spodobało.
    Zabrała go ze sobą. Popisując się stylówką i ciałem. Owijając się wokół Cartera, całując o z pasją, którą wypadałoby zachować dla osoby, która znaczy więcej niż dobra zabawa. Bezwstydnie dając mu dostęp do swojego ciała. Tutaj na parkiecie, przed oczami nieznanych jej sobie osób. Nie dbając o to, że ktoś może to nagrać. Wrzucić do sieci. Chciała sobie coś tym samym udowodnić, że może jeszcze raz będzie na nią mógł spojrzeć w taki sposób, jak zrobił to w tamtej nocy. W tym ułamku sekundy, kiedy się wahał, czy nie porzucić swojej moralności w cholerę. Ale tej nocy zdawał się być obojętny. Jakby wyłączył się kompletnie z emocji i na chłodno przyjmował jej popisy, a foch, którym go obdarzyła spłynął po nim jak woda po kaczce.
    Nie protestowała, kiedy zmienili miejscówkę. Gdziekolwiek to miało być… Niech będzie. Nie obejrzała się, czy James idzie za nią. Czy w ogóle zwrócił uwagę, że zeszła z parkietu. Ona również się na niego nie oglądała.
    W VIP-roomie działo się dokładnie to, czego można było się spodziewać. Żadnych kamer, które mogłyby uchwycić nieprzyzwoity moment, krępujący. Garstka zaufanych ludzi, którzy w swoim towarzystwie robili już niejedno. I ona – wchodząc, jakby wiedziała na co się pisze.
    Miała już sięgać po fiolkę z tabletkami. Nawet nie zastanawiając się co w nich jest. Ślepo ufała, że skoro to od Zaire – to nie będzie źle. Ale zanim choćby zdążyła musnąć ją palcami została odciągnięta. Syknęła cicho, nie robiła jednak awantury. Dała się odciągnąć na bok. Jak karcone w środku sklepu dziecko.
    Wbiła wzrok w Jamesa. Nic co mogłoby sugerować jakiekolwiek pozytywne uczucia wobec niego. Był teraz przeszkodą, której chciała się pozbyć. Którą niepotrzebnie jednak tu zabrała. Wyrwała rękę z jego uścisku, nie chcąc, aby jej teraz dotykał.
    — Bawię się. Też powinieneś spróbować. — Wycedziła.
    Przełknęła ślinę, mierząc się z nim na spojrzenia. Jakby tylko czekała na to, które z nich wymięknie pierwsze. Oboje, póki co, w równym stopniu nie odpuszczali.
    — Nie, samobójstwo mam zaplanowane przed trzydziestką. Teraz chcę się dobrze poczuć, a jakbyś nie zauważył, ostatnio nie czuję się dobrze.
    Jedni szydełkowali, czytali książki albo medytowali, kiedy źle się czuli, a Sloane miała ochotę na kolorowe tabletki czy cokolwiek tam w środku było. I kto miał jej zabronić? James? Miała się już prawie uśmiechnąć. Bezczelnie, aby mu pokazać, jak bardzo nie obchodzi jej go zdanie, ale kiedy wypomniał jej tamten raz zbladła. Urywki do niej wracały, zwłaszcza moment w łazience.
    — To było co innego — powiedziała, jakby to cokolwiek tłumaczyło — tam byłam sama. Tutaj nie jestem.
    Przymrużyła oczy, krzyżując ręce pod piersiami.
    — Wiem, jak to się kończy. Ślubem z wróżką na pustyni. Teraz, odsuniesz się czy będziesz mi dalej torował drogę do zabawy? — Syknęła. Nie miała ochoty na bycie upominaną. Na słuchanie wykładów, o tym, jak to źle postępuje. Doskonale o tym, kurwa, wiedziała. Co jeszcze nie oznaczało, że to ją przed czymkolwiek powstrzyma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za szybko szła w ślady rodziców, od których z wielu powodów próbowała się odciąć. Ha, ojciec pewnie byłby dumny, gdyby ją teraz zobaczył. Albo w przypływie świadomości stanął po stronie Jamesa i równie mocno ją zjebał za bezmyślność. Ale go tutaj nie było. Był gdzieś w Azji ciesząc się miesiącem miodowym z laską, która uważała się za jakąś naturalną czarownicę.
      Zacisnęła usta w cienką linijkę. Nie miała pojęcia, jak zachowałby się Zaire, gdyby coś się stało. Nie planowała się o tym przekonywać.
      — Wykorzystać? — Zaśmiała się gorzko. — Serio? Myślisz, że muszę się wstawić, aby mu na cokolwiek pozwolić? — Uniosła brew i zrobiła krok w jego stronę. Mały, zmniejszając jeszcze bardziej dystans między nimi.
      Uśmiechnęła się, kpiąco.
      — Jesteś tego pewien?
      Bo James nie przewidział jednego. Że kiedy tu wychodziła kumpel Zaire’a wcisnął jej coś między palce. Wtedy przy kanapie zorientowała się, że była to mała, różowa tabletka. Słodka, miała kształt serduszka. Wystawiła język i podniosła rękę, a tabletkę ułożyła na języku, który przez pół sekundy jeszcze wystawiała. Schowała go zanim zdążyłby zareagować i przełknęła.

      Sloane

      Usuń
  17. Wyglądała na dumną z siebie.
    Zbyt dumną. To nie były licealne przepychanki, kto wypadnie lepiej. A jednak tak się właśnie czuła. Wygrała tę rundę, nadepnęła mu na odcisk. Zrobiła mu na przekór, bo miała zły humor i chciała go sobie poprawić. Jego kosztem, wiedząc, że zaboli, kiedy mu się postawi. Nie tyle słownie, bo nieraz już mieli słowne przepychanki. Ale jeśli weźmie tę przeklętą tabletkę. Połknęła ją na jego oczach z błyszczącymi oczami, w których nie kryło się nic dobrego. Żadnego rozsądku. Żadnego „wiem, że robię źle i przepraszam, ale to silniejsze ode mnie”. Nie było absolutnie nic, co mogłoby wskazywać chociaż na gram skruchy.
    — Zluzuj, to tylko MDMA. Chyba. Będę bardzo szczęśliwa, zabawna i napalona. Niegłupie połączenie, nie? — Mrugnęła do niego z uśmiechem. Przedtem też od czasu do czasu coś brała. Ale w małych ilościach i rzadziej. Nie przy każdej możliwej imprezie. Podświadomie wiedziała, że przesadza. Że to nie jest już jej scena, a Sloane tutaj nie króluje. Ktoś inny miał władzę. Zaire z kumplami, którzy jako jedyni mogli wiedzieć co tak właściwie dziewczyna w siebie pakuje albo i też nie wiedzieli. I jej to nie obchodziło.
    Uniosła dumnie głowę, nie zamierzając dać się pokonać pustemu, martwemu wręcz spojrzeniu, jakim ją obdarzył. Mogła próbować jeszcze sobie wmawiać, że tamten dzień coś znaczył. Że był… Wart zapamiętania. Nie był.
    — Złapie, nie martw się.
    Złapie, nie złapie. Jaka różnica? Nie mogła stoczyć się już bardziej na dno, a jeśli go sięgnie to jakoś się odbije. Udawała, że nie czuje łamiącego się pod stopami gruntu. Że dystans, który się między nimi wytworzył nie ma na nią żadnego wpływu. Że to – oni – nic nie znaczą.
    — Tego chciałeś, prawda? Pozbyć się problemu. Ułatwię ci pracę, nie musisz się już mną przejmować. Pilnować, wyciągać z kłopotów, sprawdzać czy następnym razem nie dam sobie w żyłę. Idź.
    Nie czekała na odpowiedź. Nawet nie chciała jej słyszeć. Jak dla niej – to było skończone. Współpraca, znajomość, cokolwiek na moment się między nimi wydarzyło. Pomyłka, do której nigdy nie powinno dojść. Jedyne, czego Sloane żałowała. Nie obejrzała się, nie sprawdzała czy został. Nie obchodziło jej to już. Wróciła tam, gdzie nie stanowiła problemu. Tam, gdzie nikt nie patrzył jej na ręce. Pomogła mu, prawda? Chciał odejść już wcześniej, zmusiła go do powrotu, którego nie chciała. Zwróciła wolność. Jak na jej to mógł stać w supermarkecie i pilnować, aby gówniarze nie wynosili pod bluzami energetyków. Miała gdzieś co będzie robił, gdzie i z kim.
    Nikt o nic nie pytał, gdy wróciła. Nie było żadnych pytających spojrzeń. Nie było niczego, poza tym, po co tu wszyscy przyszli – chwilą oddechu. Czas płynął jej przez palce. Wirowała między barem, a parkietem. W objęciach Zaire, nigdy z nikim innym, jakby pilnował jej jak najcenniejszego skarbu. Oddaliła się po jakimś czasie. Było jej gorąco, duszno. Potrzebowała świeżego powietrza. Z kieliszkiem czegoś co miało w sobie bąbelki skierowała się w stronę przestronnego tarasu. Przed nią rozciągała się panorama Nowego Jorku – wiecznie oświetlonego miasta. Na rzece w oddali migały małe światełka – łodzie na nocnym rejsie. Przechyliła głowę z kieliszkiem do tyłu wypijając na raz resztki szampana. Odstawiła go gdzieś z boku. Dłonie zacisnęła na barierce i lekko wychyliła się do przodu. Tyle co, aby spojrzeć w dół. Setki samochodów, odgłosy głośnego miasta zagłuszone przez imprezę za jej plecami i tylko chłodny, letni wiatr muskający jej odsłonięte ciało.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie planowała się zabić.
    Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie odhaczyła wszystkiego z listy do zrobienia i naprawdę to życie całkiem się jej podobało. Nawet nie była świadoma, jak bardzo się wychyla. Z jej perspektywy to nie było dużo. Jedynie odrobinę, aby zobaczyć co się dzieje na dole i oderwać się od otaczającej jej rzeczywistości. Wyszła wtedy, kiedy każdy wyglądał na zajętego. Nawet nie wiedziała, co takiego robił Zaire, ale nie chciała, aby ktokolwiek za nią szedł. Wyrzuciła Jamesa z głowy, zapominając, że to nie jest człowiek, który odpuszcza i robi to, co mu się powie. Rozkazy może wykonywał, ale nie te, które wychodziły od niej. Był więc gdzieś tam w pobliżu, miał ją na oku, a Sloane przekonywała się, że wyszedł. Dzięki temu łatwiej było się jej rozluźnić.
    Nawet nie myślała o dzielących ją metrach. Ile sekund by zajęło spadnięcie z… Hm, czterdziestego piętra? Trzydziestego? Sama nie wiedziała. Było wystarczająco wysoko, aby na pewno nie przeżyła takiego upadku, gdyby jednak przez swoją nieuwagę wypadła. I nikt by nie wiedział. Jedynie ludzie na dole, może nieszczęśnik, na którego by spadła. Zostałaby z niej tylko mokra plama. Nie byłoby co zbierać.
    Ścisnęła palce trochę mocniej na barierce, wychylając się bardziej. Wiatr targał jej włosami, powietrze w górze zdawało się świeższe od tego na dole. Przyjemniejsze i bardziej orzeźwiające. Zdążyła wziąć tylko głębszy wdech zanim czyjeś ramiona się wokół niej owinęły. Pisnęła, nie spodziewając się tego kompletnie i w pierwszym odruchu gotowa rzucić się do walki, ale uspokoiła się w tej samej chwili, w której usłyszała głos Jamesa.
    — Uczę się latać — warknęła w odpowiedzi. Dalej zła, dalej wściekając się na niego za to, jak ją potraktował w mieszkaniu, kiedy sądził, że spała i nie słyszy. — Puszczaj!
    Mogła się szarpać, ale był wyższy. Silniejszy. Nie miała nawet szans, aby mu się wyrwać. Walka z nim była bezsensowna. Posłusznie za nim szła, ale nie jak dziecko, które zostało przyłapane na rozrabianiu. Z wysoko uniesioną głową. Udając, że to jest w pełni jej decyzja. Że sama zdecydowała się z nim wyjść, bo akurat uznała to za ważne. Nie patrzyła po swoim towarzystwie. Wiedziała, że nic tam nie zobaczy. Aż nazbyt świadomie wiedziała, że nikogo nie obeszło jej zniknięcie. Nikt ni zwrócił uwagi. Chociaż wcześniej tak bardzo przekonywała siebie i Jamesa, że Zaire by zauważył. Że złapie ją, kiedy będzie upadać. Może by to zrobił, gdyby ogarniał, że mu się wymknęła. Niczym kot, cicho i bez hałasu uciekła z pomieszczenia VIP. Nieświadomie bawiąc się swoim życiem.
    Kłamała jak z nut, owijała sobie prawdę na palec i wybierała to, co jej pasowało. Ale wtedy w tamtym momencie nie chodziło o nic więcej, jak o to, aby zaczerpnąć trochę powietrza. Pobyć samej ze sobą, kiedy za jej plecami rozgrywał się teatr.
    Była wściekła, ale chwilowo już sama nie wiedziała na co ani na kogo. Może na siebie, że pozwoliła sobie uwierzyć w coś, co nigdy się nie wydarzy. Może na Jamesa, że jej pozwolił w ot uwierzyć. Może na Zaire’a za to, że mówił ładne rzeczy, ale kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Nie wtedy, kiedy należało się uważniej przyjrzeć. Jeszcze jakby mogła tego od niego oczekiwać.
    Wsiadła do auta z fochem. Jakby to, że najpewniej, właśnie uratował jej życie było najgorszym co mogło ją spotkać. Siedziała na fotelu ze skrzyżowanymi rękami i głową odwróconą w stronę okna. Miała zbyt wiele myśli w głowie, których nie mogła wypowiedzieć na głos. Których nie chciała powiedzieć na głos. Raz jechali, raz się zatrzymywali. Ktoś trąbił, a jej robiło się coraz gorzej. Emocjonalnie czuła się jak wrak.
    — Zwolniłam cię. Miałeś sobie iść.
    Przerwała ciszę pierwsza. Przesiadła się na środkowe siedzenie, aby widział ją w lusterku. Przymrużyła oczy, kiedy upierdliwie się w niego wpatrywała. Wiedziała, że się nie odwróci. I że nic nie powie. On mógł milczeć, ona nie musiała. I chyba też nie chciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James miał ten przeklęty dar, aby ją zmiękczyć. Nawet, kiedy sam był twardy jak marmur i lodowaty. Może szczególnie wtedy, bo to do takiego traktowania przywykła. Wiedziała, jak obchodzić się z ludźmi, kiedy ją odpychali i zamykali się na wszystko. To było łatwiejsze niż próbowanie zrozumienia głupich emocji, które nigdzie nie prowadziły. Do kłopotów, ot co.
      — Nie próbowałam się zabić, okej? — Przewróciła oczami, zirytowana jego postawą. Zrozumiałą, ale irytującą. — Chciałam tylko popatrzeć — dodała ciszej, jakby właśnie sobie uzmysłowiła jakie głupie to było.
      Westchnęła, głośno i teatralnie. Przerywając ciszę każdym dźwiękiem, jaki tylko mogła z siebie wydać.
      — Będziesz mnie karał cisza? Spóźniłeś się, moja matka to robi całe życie i już mnie nie rusza. Możesz chociaż włączyć radio? Nie znoszę jeździć w ciszy.

      Sloane

      Usuń
  19. Mógł się do niej nie odzywać, ale całkowitej ciszy nie znosiła.
    Zawsze coś musiało grać w tle. Telewizor z serialem, na który nie zwracała uwagi. Stara playlista ze Spotify, aby nie męczyła się z głosami w swojej głowie. Nie wytrzymywała długo w absolutnej ciszy. Zaczynała wtedy za dużo myśleć. Wracała do wspomnień, od których chciała się odciąć. To pewnie był pierwszy znak, że wypadłoby pójść na terapię, ale ostatnie na co miała ochotę to otwierać się przed kimś i opowiadać o traumach z dzieciństwa i analizować, dlaczego zachowuje się w taki sposób. Jeszcze straciłaby swój blask, gdyby ją naprawiono.
    — Patrzyłam odpowiednią ilość czasu. Jesteś przewrażliwiony.
    Westchnęła, odchyliła głowę do tyłu, którą oparła o zagłówek. Zmęczenie chyba powoli w nią uderzało. Myślała, aby zdjąć szpilki, ale w tej chwili nie dałaby sobie rady z tymi wiązaniami. Na trzeźwo zajęło jej łącznie dziesięć minut, aby je zawiązać. Zdejmowanie ich mogło być teraz zabawne.
    — Możesz mówić. Bardziej się nie obrażę, nie?
    Wzruszyła ramionami i przesunęła się z powrotem bliżej okna. Szyby od zewnątrz były przyciemniane, ale Sloane widziała doskonale wszystko. Restauracje, które mijali. Kolorowe szyldy. Ludzi stojących w kolejce do klubu, palących przed barem. Śmiejących się. Może z prostszymi życiami. Tak się jej przynajmniej wydawało. Kiedy stali na światłach obserwowała blondynkę, która stała przed barem z piwem i papierosem. Obejmował ją wysoki szatyn, który śmiał się najgłośniej z tego co mówiła. Zanim zdążyła zmienić się scenka już ruszyli do przodu. On jej pewnie nie ściągał z tarasu, bo nażarła się pigułek i wyobrażała sobie, jak to jest być tam na dole. On jej pewnie nie mówił miłych rzeczy, od których się potem odcinał. On na pewno jej nie mówił, że jest problemem.
    — Ja jestem skazana na ciebie czy ty na mnie? — Poprawiła jego pytanie. Nie odrywała wzroku od mijanych ulic i ludzi. — Wiem, że nie chcesz tej pracy. Tak samo, jak ja nie chcę twojej łaski. Możesz mnie odwieźć i rzucić to w cholerę.
    Zacisnęła zęby. Wolałaby powiedzieć „wiem, że nie chcesz mnie”, ale się powstrzymała. Ułożyła się na kanapie, gapiąc w dach. Zasunięty, ciemny. Czasami prosiła, aby go otworzył, ale nie tym razem. Leżała z mokrymi oczami, ale nawet nie załkała. To miało być tylko dla niej. Ciche przypomnienie, że w pod tymi wszystkimi warstwami jest jeszcze dziewczyna, której zdarza się być wrażliwą.
    — Oboje wiemy, że nieszczególnie ktoś by się przejął, gdybym się roztrzaskała.
    Zaśmiała się ponuro. Wyobrażając sobie, jak to mogłoby wyglądać. Ojciec pewnie by nie ogarniał co się dzieje. Ivonne może przejęłaby się na chwilę i wrzuciła czarno-białą fotkę na Instagrama z emotką złamanego serca. James miałby ją na dobre z głowy. Ale jak tak o tym myślała to robiło się jej przykro. Bardziej niż powinno.
    — Nie rób tak, James — poprosiła, kiedy usłyszała, dlaczego tak mu zależało, aby ją złapać. Znowu powiedział coś, co mogło dawać nadzieję. Co pokazywało, że nie jest tu tylko jako ochroniarz. Znowu było, jak w jego mieszkaniu. Pamiętała jego miny, ton głosu. Przestraszył się albo sobie wmawiała. Zależało mu… Albo miał w sobie dość ludzkich emocji, aby nie zostawić jej na pastwę losu. — Trzymajmy się wersji, że taka twoja praca, co?
    Przejechała resztę drogi w milczeniu. W towarzystwie piosenek, które kojarzyła, ale niewiele dla niej znaczyły. Nawet się nie odzywając, aby wziął jej frytki czy cokolwiek tam mieli. W ciszy przyjęła colę i wodę. Czuła, że powoli zaczyna z niej schodzić. Nie było euforii, nie było niczego. Przynajmniej tym razem pamiętała i całkiem nie urwał się jej film. Tyle dobrego, nie? Wysiadła z samochodu bez słowa trzymając kubek z colą, którą dalej piła. Nie komentowała głupio, nie prosiła o nic. Dlatego, że miała inny plan w głowie do zrealizowania. Weszła w tryb grzecznej, posłusznej klientki, która nie ucieka. Nie goni za ulotnym szczęściem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W mieszkaniu odstawiła kubek w kuchni. Nie lubiła bałaganu. Tworzyła wokół siebie chaos, ale tutaj… Tutaj zawsze wszystko miało swoje miejsce. Poza garderobą, ale tam bez chaosu nie funkcjonowała. Odnajdowała się lepiej w porozrzucanych ubraniach. Wtedy wiedziała, gdzie leży która bluzka i spódniczka.
      — Nie mogę. Będzie mi zimno.
      Mogła przysiąc, że czuje, jak wywraca oczami. Może z irytacji łapie się za nos i odlicza do trzech, aby czegoś nie rozwalić. Ona by tak zrobiła.
      Przystanęła na środku korytarza. Zastanawiając się nad… nad wszystkim. Odwróciła się na szpilce w stronę Jamesa. Chyba jedynie cudem nie tracąc równowagi.
      — Ale… znam dobry sposób, aby nie było mi tam zimno. Potrzebna jest tylko współpraca.
      Przekrzywiła lekko głowę. Ciekawa, czy da się złapać na jej gierki. Bo chciała czy nie, ale kiedy na niego patrzyła nie potrafiła nie myśleć o tej scenie, jak stał w drzwiach. Niemal załamany jej widokiem na kolanach przed innym. Zlustrowała go wzrokiem, od dołu aż po oczy, na których się zatrzymała. Dalej się wkurzała, dalej była zła za to, że była problemem. Ale to dalej był James. Nieważne, jak chłodny i zdystansowany.
      To wciąż był jej James.

      Sloane 🎀

      Usuń
  20. Mógł sobie wmawiać, że nie przekroczył granicy, ale już to zrobił. Razem to zrobili. Wiele razy w chwilach, które nie były tak wyraźne, jak tamta w klubie. Robili to wiele razy w przeszłości, kiedy Sloane się przed nim otwierała. Czasami nieświadomie, czasem specjalnie, bo wiedziała, że jej nie będzie oceniał. To ona wykonała ten pierwszy krok, w którym pozwoliła sobie na więcej. To, jak na niego spojrzała. Nie na Harpera; doświadczonego w zawodzie mężczyznę, który wiedział, którędy wyjść, aby nie została złapana przez paparazzi. Jak na mężczyznę, który mógł znaczyć więcej, gdyby tylko sobie na to pozwolił.
    Uniosła dumnie głowę, jak w geście, który mówił, że ona jeszcze nie skończyła. Że nie powiedziała ostatniego słowa. Nie wiedziała tylko, czy tymi podchodami łamie bardziej siebie czy jego. Mogła to przecież zignorować. Wrócić do tego, co znała. Dalej być tą samą Sloane, którą James znał. Odciąć się od wszystkiego, co wydawało się być czymś, ale okazało się, że nie jest niczym specjalnym.
    Ale przestała walczyć. Przynajmniej na chwilę. Nie doprowadzi to do niczego. Może jedynie do kolejnej jednostronnej kłótni, w której Sloane będzie się wściekać, a James będzie tym niewzruszonym facetem, który może nawet nie słyszy tego, co do niego mówiła.
    Walczyła ze szpilkami i ich sznureczkami, których teraz było zbyt dużo. Zawiązane zbyt ciasto, splątane w supełki, których nie mogła rozwiązać przez długie paznokcie. Sznureczki wyślizgiwały się jej z rąk, ale jeszcze przez chwilę była zbyt samowystarczalna, aby poprosić Jamesa o pomoc. Frustracja i gniew wygrały, kiedy na niego spojrzała. Z malującą się w oczach lekką ironią. Nie musiała prosić na głos. Kucnął przy niej, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie i znacznie sprawniej niż Sloane rozprawił się ze szpilkami. Ona w tym czasie próbowała udawać, że ten dotyk jej nie rusza. Robił tak wcześniej. Nie w momentach, kiedy była pijana, a tylko zmęczona i padała w pierwszym lepszym miejscu. Na wpółsennie mu dziękując za pomoc i zasypiała sekundy później z wdzięcznym uśmiechem na ustach. Tylko wtedy nie myślała o nim w taki sposób, jak teraz. Wtedy nie było opcji, że mógł być kimś więcej.
    Myślała, że zostawi ją samą. Nie w mieszkaniu, ale w łazience. Ale poszedł za nią.
    Nie protestowała, nie rozbierała się. Stała pod strumieniem bieżącej, letniej wody w sukience, która już całkiem stopiła się z jej ciałem. Z klejącymi się do twarzy, karku i pleców włosami. Z powoli rozpuszczającym się od wody makijażu. Z dziesiątką myśli, która przebiegały przez jej głowę.
    Sloane nie próbowała nad nimi zapanować. Pozwoliła im się w pełni pochłonąć.
    James. Zaire. Ruby. Klub. Pigułka. Taras. James.
    Wszystko się na nim zaczynało i na nim kończyło. Był obecny w każdej części jej życia. Chwilami niewidoczny, ale wyraźnie zaznaczający swoją obecność. Z ramionami gotowymi złapać ją, kiedy niebezpiecznie wychylała się przez barierę na trzydziestym piętrze. Z surowym głosem, który pomagał wracać jej do rzeczywistości. Metalicznym spojrzeniem, które czasami miękło z tylko jego znanego powodu.
    Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o ścianę. Woda cicho się odbijała w kabinie, chłodniejsza niż kiedy tutaj weszła. Nie zasypiała, w ogóle nie czuła się senna. Myślała, ale nie na wysokich obrotach. Raczej powoli i precyzyjnie.
    Uchyliła powieki, kiedy wyczuła delikatny dotyk na czole. Nie pytała, dlaczego to robi. W milczeniu go obserwowała, pozwalając na to i w widoczny tylko dla siebie sposób łaknąc tego dotyku. Tej delikatności, której zabrakło w ostatnim czasie. Zniknęła z niej cała zadziorność, którą jeszcze się chwilę temu otaczała. Spływały z niej razem z wodą znikając w odpływie. Zmywając z niej tę namalowaną, wyidealizowaną Sloane i zostawiając z tą dziewczyną, której nie lubiła pokazywać światu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła po jego dłoń. Nie po to, aby go odepchnąć od siebie. Nie po to, aby wciągnąć go tu do siebie. Chociaż przeszło jej to przez myśl. Zostałby bez niczego, a wysuszenie ubrań zajęłoby z godzinę. Bo byłby wtedy skazany na nią i jej durne pomysły.
      Nie zrobiła tego. Jedynie splotła swoje palce z jego, mocząc tylko rękaw marynarki. Nie wiedziała, dlaczego, nie miała w tym ukrytego motywu. Wiedziała tylko, że nie chce go puszczać. Nie chciała pozwolić mu odejść. Nie z pracy, ale z jej życia. Jakby w głębi wiedziała, że był jedyną prawdziwą, pozbawioną sztuczności i kłamstwa osobą w jej życiu. Zawsze mówił wprost, nie owijał w bawełnę, nie próbował nią manipulować.
      — Co my robimy, James? — Spytała szeptem. Ścisnęła mocniej jego dłoń, a może tylko się jej wydawało. — Co ja robię…
      Nie oczekiwała odpowiedzi. Możliwe, że nawet jej nie chciała.
      Patrzyła na niego bez wyzwania w oczach, bez iskierek, które mogły sugerować, że planuje coś zrobić. Patrzyła pozbawionym blasku wzrokiem, zmęczonym. Jak dziewczyna, która nie wie, jak ani dlaczego znalazła się w takiej sytuacji z facetem, którego zdecydowanie nie powinno przy niej być. Z facetem, na którego nie zasługuje. Na jego opiekę, cierpliwość i bliskość, a które mimo wszystkiego co robiła, mówiła jej dawał.

      Sloane

      Usuń
  21. Spoglądała na niego z nadzieją, że odpowie na pytanie i da jej wszystkie odpowiedzi, których potrzebowała, aby poukładać sobie ten chaos w głowie. Ale James jedynie trzymał jej dłoń w nieznośnym milczeniu, którego Sloane nie przerwała. Zupełnie, jakby wewnętrznie wiedziała, że jeśli się teraz odpali to może znowu popsuć sprawy między nimi. Tylko jakie sprawy? W którym momencie ich relacja przestała być zawodowa? Dlaczego nagle teraz jej tak zależało, aby mieć go blisko? Przedtem nie potrzebowała go tak, jak teraz. Były chwile, kiedy kompletnie nie zwracała na niego uwagi. Mimo, że był tuż obok to wtopił się w tłum dziesiątki innych osób. Przestał być nieistotny, a Sloane nie wiedziała, dlaczego.
    Uwierała ją ta niewiedza. Ta ciągła potrzeba, aby go po prostu obok mieć. Czy naprawdę to wszystko było przez to, że odszedł? Bo przyzwyczaiła się do jego obecności? Bo znał jej plan dnia, zanim sama go ułożyła? Bo wiedział o niej drobne, niemal niezauważalne rzeczy? Robił więcej niż było wpisane w jego kontrakt? Z pewnością nikt nie kazał mu wchodzić z nią do łazienki i pilnować, aby nie poślizgnęła się na płytach. Układać do łóżka czy zmywać makijaż po zbyt mocnej imprezie. Przynosić herbatę i karmić tajskim żarciem. Oglądać bajki będąc zakopanym w pościeli czy spać z nią na jednej kanapie, jakby to była codzienność.
    Woda zmieniła temperaturę na chłodniejszą. Wzdrygnęła się, ale nie uciekła przed nią. Wiedząc, że tego potrzebuje. Że może na chwilę jej to pomoże, aby raz jeszcze mogli porozmawiać w spokoju albo tylko posiedzieć, o ile nie zamierzał stąd uciec tak szybko, jak zda sobie sprawę, że Fletcher stoi w miarę na nogach i nie ma zamiaru rzucać się z wysokości.
    Potem puścił jej rękę, a Sloane poczuła, jak znów ogarnia ją to puste uczucie. Odetchnęła głębiej, ale nie próbowała go zatrzymać. Przez chwilę jej ręka wisiała w powietrzu nim opuściła ją wzdłuż ciała. Stała w bezruchu, nie zamierzając się stąd chwilowo ruszyć. Obserwowała ruchy Jamesa. Jak sięgał po ręcznik, którym ją okrył, a go jego dłonie zatrzymały się na moment w okolicy łopatek lekko napięła mięśnie. Tyle, że znów zrobił krok wstecz.
    — Postaram się.
    Powiedziała cicho i bez większego przekonania. Wbiła wzrok w jego plecy, kiedy wychodził. Stała w kabinie jeszcze przez chwilę, ściskając ręcznik. Parę sekund temu był tu jeszcze James, a teraz została sama i musiała ogarnąć swój syf. Komplikowała sobie ostatnio życie coraz bardziej i nie podobało się jej to, jak często czuła się w taki sposób, jak teraz. Zdekoncentrowana, bezradna, pogubiona.
    W końcu wyszła spod prysznica. Mocząc kafelki wodą, która ściekała z sukienki i włosów. Porzuciła ją w łazience na podłodze, nie interesując się tym, kiedy i kto to posprząta. Mechanicznie wykonywała kolejne kroki. Zmyła resztki makijażu. Maskę rozrywkowej dziewczyny. Z odbicia patrzyła na nią znajoma osoba, którą Sloane próbowała pogrzebać dawno temu. Miała dziwny smutek w oczach, podkrążone oczy, bledszą niż zwykle cerę, która w porównaniu z muśniętym opalaczem ciałem nie pasowała do całokształtu. Poplątane i mokre włosy rozczesała zbyt mocno, za szybko szarpiąc szczotkę i wyrywając ich więcej niż byłaby w stanie zliczyć.
    Osuszyła ciało i włosy. Stojąc przez chwilę w bezruchu. Nasłuchując, czy może wciąż jest w środku. Nie zdziwiłaby się, gdyby ją zostawił, a jednocześnie była też pewna, że kiedy wyjdzie znajdzie go gdzieś w swoim apartamencie. Coraz mniej była pewna, czy chce stąd wychodzić. Mogła się tu zabarykadować i liczyć, że wpadnie zobaczyć co robi, ale nie chciała kolejnych dramatów. Nie o tej porze i nie z nim.
    Włożyła na siebie szlafrok, który wisiał na wieszaku. Nic innego tutaj nie miała, a może nie przeszkadzałoby jej wyjście nago to wiedziała, że teraz musiała zachować dystans. Nie kusić cielesnym materiałem, dzikim spojrzeniem i tekstami, które potem mogły odbijać się głośno w głowie. Była na swoim terenie, w miejscu, które znała na pamięć, ale to nie Sloane miała teraz kontrolę.
    Ręka zawisła nad klamką. Wahała się, czy w ogóle chce wychodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszła po cichu. Zamykając je za sobą z cichym kliknięciem. Ciepłe żółte światło z salonu zasugerowało jej, gdzie mógł być James. W pierwszej chwili wolała skierować się do sypialni, którą miała tuż obok. Zamknąć się w pokoju, schować pod kołdrą i udawać, że świat nie istnieje.
      Powoli ruszyła do przodu. Zostawiając za sobą ślady bosych stóp na chłodnych panelach. Wślizgnęła się prawie bezszelestnie do salonu. Spoglądała na niego bez słowa. Siedzącego na kanapie ze splecionymi dłońmi, łokciami opartymi o kolana. Wyglądał na człowieka, który miał już dość. Przypominała teraz kogoś zagubionego, nie będącego na swoim miejscu. Osobę, która chciała coś powiedzieć, ale nie było odpowiednich słów, które mogłyby opisać to, co czuła.
      Powinna przeprosić? Prosić o wybaczenie za to, że nie ma najlepiej poukładane w głowie i robi głupie rzeczy, że bierze prochy od byle kogo i za bardzo polubiła tamto towarzystwo? Przeprosić za to, że polubiła Zaire’a?
      Przełknęła ślinę, ale w niczym to nie pomogło.
      — Wygląda pan na zmęczonego, panie Harper — odezwała się po chwili. Słabo się uśmiechnęła, kiedy podniósł na nią wzrok. Ten sam uśmiechnął zniknął w momencie, kiedy zorientowała się, jak na nią patrzy.
      Przed sobą miała Jamesa Harpera z ochrony. Skupionego na bezpiecznym dostarczeniu jej z miejsca A do B. Niepatrzącego na nią w ciepły sposób. Może to i lepiej. Może właśnie tego potrzebowała. Odciąć się od niego i przypomnieć sobie kim tak naprawdę dla niej powinien być.
      — Jesteś zły?
      Musiał być. Znowu się naćpała i to jeszcze bezczelnie na jego oczach kładąc tabletkę na języku. Dawała się obściskiwać innemu, choć obiecywała, że przestanie tak publicznie okazywać miłość, bo w końcu nie podniesie się wizerunkowo z kolan. Możliwe, że prawie wypadła z balkonu.
      — Chciałam ci coś pokazać. Zapomniałam to zrobić, kiedy jeszcze mnie lubiłeś. Ale… skoro jesteś zły — wzruszyła ramionami.
      Osunęła się na fotelu, a nogi podciągnęła do siebie. Siedziała naprzeciwko niego. Może i była zmęczona, ale absolutnie nie miała ochoty na to, aby kłaść się teraz spać.

      Sloane

      Usuń
  22. Miała teorię, że James ma nadludzki słuch i słyszał doskonale co działo się dziesięć bloków dalej. Mogła się oszukiwać, że nie zwraca większej uwagi, ale zawsze był czujny. Nawet, kiedy wyglądał, jakby właśnie wszedł w tryb uśpienia.
    Im dłużej na niego patrzyła tym sama gorzej się czuła. Wina oblepiała ją powoli i boleśnie. Nienawidziła czuć się winna, a James budził w niej głęboko uśpione emocje. Zaczynała się przejmować, przywiązywać, chociaż unikała tego, jak ognia. Może też właśnie dlatego tak lgnęła do relacji z Zaire’m, bo wiedziała, że to prędzej czy później doszczętnie spłonie. Tam nie było żadnego przywiązywania się, przypadkowo spędzanych nocy razem na sofie. To, co mieli było zaplanowane z góry. Proste i niewymagające. James zmuszał ją do przemyśleń. Nieumyślnie, ale jednak to robił. Budził w niej ludzkie odruchy, które Sloane chciała zostawić pogrzebane w szafie.
    — Zostań. — Zaoferowała. Bez podtekstu, bez głupich uśmieszków. — Mam wolny pokój.
    Posłała mu delikatny uśmiech. Oferta była szczera, nawet jeśli nie na miejscu. To właśnie takie chwile zbliżały ich do siebie za bardzo. Drobna pomoc tu, kolejna tam. Rankiem pewnie upierałaby się, aby zjadł z nią śniadanie i znowu zbliżyliby się. Znów przekroczyliby cienie linie między biznesem, a życiem prywatnym,
    Uniosła lekko brew. W środku oddychając z ulgi, że jednak jej jeszcze nie znienawidził. Miał powody. Wiele, a Sloane miała tylko przynieść mu kolejne, aby rzucił tym wszystkim w cholerę i zapomniał o jej istnieniu na dobre.
    Wyjątkowo nie wchodziła mu w zdanie. Czekała, słuchając i nie rzucając się o to, co mówił. Nie upierając głupio, że nie jest dzieckiem i przecież ona wszystko wie. Każde słowo uderzało dokładnie tam, gdzie powinno. Nawet z trochę zamroczonym mózgiem od narkotyku i alkoholu. Potrzebowała usłyszeć te rzeczy. Bo może jakimś cudem dotrą do niej i coś w niej zmienią.
    — Wiesz, że ci ufam. Ze wszystkim.
    Często się nie zgadzała z nim, kłóciła i próbowała udowodnić, że to ona ma rację. Ale nie miała. To James był tym, który wiedział co robi. Jej zadaniem było go słuchać niezależnie od sytuacji. Niekoniecznie wywiązywała się ze swojej strony umowy i wcale też nie dziwiła, że poprzednik Jamesa zrezygnował. Harper miał na nią sposób, którego Sloane nie mogła rozgryźć. Podchodził do niej w sposób, który działał, uspokajał i tłamsił złość, gdy coś nie szło po jej myśli.
    Odetchnęła głębiej. Nie była tymi słowami zirytowana, choć coś jej szeptało w ucho, że powinna być. Wyrzucić mu, że nie jest jej ojcem, aby się martwić, czy przeżyje. Tylko, że to by nie przeszło, bo jej ojciec sam o to nie dbał. Pojawiał się, kiedy chciał, znikał, kiedy chciał. Albo był cudowny albo niszczył ją doszczętnie. Nic pomiędzy.
    — Tylko… Tylko czasami mnie wkurzasz. I wiem, że chcesz dobrze i że masz rację, zawsze ją msz. Ale… myślę, że dobrze się bawię i że jest super, a ty wyrastasz spod ziemi i każesz mi wychodzić.
    Oparła brodę o kolana. Sama nie wiedząc już co czuje. Czy w ogóle cokolwiek czuje, ale kiedy mówił o tym wszystkim, to jak ją przepraszał… Zacisnęła palce mocniej wokół własnych łydek. Zdecydowanie przekroczył granicę, oboje to zrobili. Raz byli profesjonalną „parą”, która rozumiała się bez słów. Wystarczyło jedno spojrzenie, a wyprowadzał ją z miejsca, w którym być nie chciała. Mocniejsze ściśnięcie dłoni w tłumie, które było cichym znakiem, że nie czuje się komfortowo lub że coś jest nie w porządku. Potem zmieniali się… cóż, w ludzki. Skomplikowanych, złożonych z dziesiątek emocji, przypadkowych momentów, które zbliżały bardziej niż powinny.
    — Nie przepraszaj — poprosiła. Nie chciała jego przeprosin. Nie chciała, aby wymazywali to z pamięci, chociaż doskonale wiedziała, że powinni. Że należało o tym zapomnieć. — Nie chcę, żebyś mnie przepraszał. Nie za tamto… Jak ktoś kogoś powinien przepraszać to ja ciebie. Za pierwsze tamto. I za dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za noc, która sprawiła, że teraz znaleźli się w takiej sytuacji. Powinna przeprosić za to, jak patrzyła, za słowa i za to, jaką suką dla niego była wtedy i dzisiaj. Może przede wszystkim za to, że na jakiś czas został przez nią bez pracy, a potem współczuciem wymusiła, żeby do niej wrócił.
      — Więc… — przeciągnęła. Przełknęła ślinę, zwilżyła lekko usta. — Wracamy do tego, co było? Żadnych… żadnych takich chwil, jak tamte?
      Próbowała udawać, że nie jest jej przykro. Że to tak właśnie powinno być. On pilnował jej tyłka, a ona robiła swoje. Odstawiał bezpiecznie do mieszkania, wyprowadzał z hoteli i klubów, pojawiał się na eventach. A gdy dzień się kończył wychodzi, wyłącza służbowy telefon i nie patrzy na jej lokalizację, bo po godzinach nie ma w końcu obowiązku jej pilnować. Wtedy Sloane już nie jest jego problemem. Przynajmniej, dopóki nie znajdą na jego miejsce kogoś, kto będzie w stanie dotrzymać jej kroku. Zacisnęła mocniej szczękę, a już sama myśl, że ten dzień nadejdzie – i pewnie szybko – doprowadzała ją do szału.
      W porządku. Tyle mogła dla niego zrobić. Dla samej siebie. Wpadła w coś, czego nie rozumiała i czego nie mogła zrozumieć. Mogła spróbować przynajmniej nie być dla niego taka paskudna, jak przez te ostatnie dni, odkąd wrócił. Może na odchodne chociaż zapamięta ją w lepszym świetle niż wiecznie naćpaną małolatkę.
      — Nie najgorzej — odpowiedziała. Spodziewała się, że będzie źle. — Przeżyję.
      Trochę się rozpromieniła. W mało zauważalny sposób, ale ten cień uśmiechu wystarczył. Robiły mu się wtedy wokół oczu niewielkie zmarszczki. Wtedy wiedziała, że uśmiecha się naprawdę, a nie po to, aby jej zrobiło się milej.
      — Coś miłego. — Nie zdradziła więcej. Zsunęła się z fotela, a ze stolika wzięła torebkę, którą dziś ze sobą miała. W środku poza drobiazgami i telefonem nie było nic więcej. Tego właśnie szukała. Z komórką w ręku usiadła obok niego. Blisko, ale nie na tyle, aby stykała się z nim ramionami.
      Przesunęła palcem po ekranie i odpaliła Instagrama. Musiała przejrzeć zapisane posty, aby znaleźć ten, który miała mu pokazać, a w zasadzie całe konto.
      — Robisz furorę wśród moich fanek, wiesz? — Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem. — Dostałeś nawet własny profil na Insta.
      Konto było zapełnione zdjęciami i filmikami, na których był James. Na większości gdzieś pojawiała się Sloane, ale to nie dla niej było dedykowane konto. Ona tylko dostarczała contentu, kiedy wychodziła, a James był tuż obok. Prawie na każdym z tą samą miną. Skupiony na pracy. Na chronieniu Sloane. Profesjonalny i może nawet trochę przerażający.
      — Widziałam też TikToka, w którym dziewczyna mówiła, że James Harper wygląda jak żywa wersja jakiejś postaci z książki. — Zaśmiała się krótko. Zdecydowanie wprowadzał zamieszanie, ale z tego dobrego rodzaju. — I są team James. Więc, um, nie możesz rzucić tej pracy. Złamiesz ludziom serca.
      I mnie również, ale to zatrzymała już dla siebie.

      Sloane

      Usuń
  23. Nie należało mu tego proponować, a i tak mimo wszystko to zrobiła. Prośba była cicha i krótka. Mógł ją przyjąć albo w typowy dla siebie sposób wyplątać się z niej i opuścić apartament. Sloane nie zrobiła tego mając ukryty motyw. Nie zamierzała nad ranem wślizgnąć się do łóżka, paradować po przebudzeniu w bieliźnie. Kryła się za tym czysta troska, którą zbyt rzadko mu okazywała. Ludzki odruch i myśl, że w takim stanie nie powinien prowadzić. I nadzieja, że zostanie. Tak po prostu.
    Zajęło trochę czasu zanim naprawdę mu zaufała. Z początku nie była przekonana i też trochę obrażona, że poprzednik odszedł. Otworzyła się na Jamesa z czasem, a teraz… Teraz dzięki niemu mogła siedzieć przy nim na kanapie, pokazywać zabawne filmiki i kont na Instagramie. Gdyby tej nocy jej nie złapał, gdyby naprawdę poszedł to ten wieczór skończyłby się w zupełnie inny sposób. Z wielkimi nagłówkami, które nie świętowałyby jej sukcesu, a ostateczny koniec.
    Milczała, tym samym też przyznając mu cicho rację. Bo ją miał, co było irytujące. W tym przypadku to ona była w błędzie i chciała czy nie, ale musiała się do tego przyznać. Widział więcej niż ona. Nie tylko w niej samej, ale i w ludziach, którymi Sloane się otaczała. W klubach, do których tak chętnie chodziła, a od których czasami lepiej było trzymać się z daleka.
    Zacisnęła usta. Mówił więcej niż Sloane chciałaby usłyszeć. Wyciągał na wierzch oczywiste rzeczy, które ignorowała. Swoimi słowami zdzierał z niej warstwy Sloane, która niczym się nie przejmuje i ma złudną iluzję kontroli nad całym światem. Stworzyła sobie zbyt wiele wersji samych siebie, aby wiedzieć, która z nich jest tą najprawdziwszą. W każdej była cząstka jej, ale łatwo było się pogubić.
    — Tak, ta Sloane lubi ostatnio częściej przejmować władzę — mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Tym samym zdradzając, że wie co ma na myśli. Pozwalała jej wypełzać na wierzch coraz częściej. I gubiła się w tym, ale nie potrafiła przyznać, że mogłaby potrzebować pomocy. Bo nie chciała, aby wyszło, że ma jakieś słabości. Że ona jest swoją największą słabością, od której tak łatwo uciec nie może.
    Nie było w tym wstydu, a jeśli – to dobrze go ukrywała. Nie musiała mu tłumaczyć, dlaczego pozwala jej wychodzić na wierzch. James wiedział. Poznał wszystkie powody Sloane do uciekania w używki; nie ważne czy to były narkotyki, alkohol, objęcia obcych mężczyzn czy zamykanie się przed wszystkimi z pudełkiem lodów. Zaire był jednym, jak nie głównym motywem, który ją popychał do coraz częstszego wchodzenia w rolę Sloane, która nie znała słowa „stop”, a na sprzeciw reagowała agresją. Wciągnął ją w swój świat, rozpalił coś, czego nie potrafiła nazwać i nieustannie oferował więcej, a blondynka się nie broniła. Czuła, że dzięki temu ma jakąś kontrolę.
    — Mogę się postarać, ale… nie będę obiecywać, że ona zniknie rano.
    Nie miała w sobie przełącznika, który pozwoliłby na to, aby pozbyć się wersji Sloane, która była nieodpowiedzialna i niebezpieczna dla samej siebie. Nie umiała wyrzucić jej z głowy. Na ten moment w życiu tą wersję chciała pokazywać częściej. Nie przed kamerami, nie na pokaz – dla samej siebie, aby wyciszyć własne demony, które mnożyły się z każdym kolejnym dniem.
    Ale to jeszcze nie znaczyło, że jej nie zależy. W pokręcony sposób, którego sama nie rozumiała – zależało jej. Czy gdyby tak naprawdę miała wszystko gdzieś to z taką furią zareagowałaby na jego odejście? Przecież nie chodziło tylko o jej zachcianki. O to, że James ją zna na wylot i potrafi przewidzieć jej ruchy. Może było to coś głębszego, czego jeszcze sama nie rozumiała lub nie chciała poznać, bo to by oznaczało, że musi się otworzyć na tę część życia, którą chciała mieć za sobą.
    — Jesteśmy pewni, że to jest to, czego chcemy? — spytała cicho podtrzymując z nim kontakt wzrokowy. Przeskakiwał raz po raz między byciem ochroniarzem, a Jamesem. Mężczyzną, który miał nielimitowany dostęp do jej życia i który czasami bardziej przypominał przyjaciela niż ochroniarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane wcale nie była taka pewna, czy chce go tylko w tej pierwszej formie. Chłodnej, profesjonalnej i zdystansowanej. Nie miała żadnego prawa wymagać od niego niczego, co nie było wpisane w kontrakt, a i tak to robiła. Nieustannie i chcąc coraz więcej z każdym kolejnym dniem. Lubiła go chyba najbardziej wtedy, kiedy zrzucał z ramion ciężar bycia jej opiekunem, Kiedy uśmiechał się lekko po jakimś żarcie, który rzuciła. Kiedy jadł z nią burgery z Popeyes nocami po koncertach. Po prostu lubiła, kiedy był obecny.
      — Może kiedyś w to uwierzę.
      Nie użalała się nad sobą. Wiedziała przecież jaka jest, co robi i że to jest męczące. Dla niej również było, ale nie potrafiła przestać. To jeszcze nie był czas, aby się uspokoić.
      — To zabawne. — Poprawiła go z lekkim śmiechem. Tych zdjęć i filmików było całe mnóstwo. Każdy kolejny lepszy od poprzedniego. Kolejny filmik, który wyskoczył był z nimi. W zwolnionym tempie, jak schodziła ze sceny, a James wyciągał w jej stronę rękę, aby pomóc zejść po wąskich schodkach. Schodziła z nich tak szybko, że wystarczyła chwila nieuwagi, aby po nich zjechać.
      — Lubią cię. To dobre. Wiesz, lepsze to niż gdyby robili filmiki… nie wiem, top 10 momentów, kiedy James Harper był wredny dla fanów Sloane.
      Przeglądała je dalej w ciszy. Zapisała sobie ich więcej niż powinna. Wystarczyłby jeden, aby mu pokazać, a w zakładce było ich znacznie więcej.
      — Chociaż nie, był jeden taki. Ale ten gość wtedy zasłużył. Ten z Londynu — wzruszyła ramionami, nieprzejęta. Ot, mała rysa na udanym dniu. Nic szczególnego się nie wydarzyło, ale granicę trzeba było postawić, aby typ się odczepił.
      — Dobrze, będziesz wtedy mógł tu zostać na zawsze. Powiem im, żeby robili takich filmików więcej — zażartowała. Poniekąd, bo naprawdę chciała, aby został. Nie na chwilę, jak było uzgodnione. Ale odejście było nieuniknione, a choć nie chciała o tym myśleć to wiedziała, że cały czas szukają kogoś na jego miejsce. Kogoś z równie imponującym CV, kto nie da sobie wejść na głowę i będzie potrafił trzymać ją na ziemi.
      Spojrzała na Jamesa bez dodawania czegokolwiek. Nie zapytała za co jej dziękuję, podświadomie wiedząc. Nie pociągnęła dalej już tematu. Nie prosiła, aby zmienił zdanie. Po tej nocy, w którą go wciągnęła raczej nie dałaby rady go przekonać, że to jest właśnie to, co powinien robić przez najbliższe lata.
      Zawahała się. Film i herbata ostatnim razem nie skończyły się dobrze.
      — Może jestem trochę głodna. — Przyznała. — A ty? Ale poza starym serem i wódką nie mam nic więcej w lodówce.
      Mogli sobie w końcu pozwolić na jeszcze jedną noc. Krótką bliskość, która zniknie z promieniami słońca. Sloane czuła, że James powoli wymyka się jej spomiędzy palców, ale dopóki mogła to chciała go przy sobie zatrzymać. Nawet jeśli miało to być tylko na parę godzin.

      Sloane

      Usuń
  24. Sytuacja miała miejsce już dawno i nie pamiętała szczegółów. Tyle co, że James wtedy zareagował szybko i ostro, a z boku to faktycznie mogło wyglądać, jakby robił to bez powodu.
    Przeglądała dalej w ciszy Instagrama, który był poświęcony Jamesowi. W ciszy i bez komentarzy. Oglądając jego zdjęcia, podpisy pod zdjęciami i komentarze zachwyconych dziewczyn tym, jaki dla Sloane James był. Wylewała się z nich zazdrość, którą Sloane skwitowała uśmiechem przeznaczonym dla niej samej. Ja go mam, a wy nie. Taka mała duma. Teoretycznie James był jej, ale wtedy w godzinach pracy. Później… później może należał do kogoś innego. Mówił jej, że nikogo nie ma, ale co mu stało na przeszkodzie, aby skłamać? Może z nim nie mieszkała, może nie byli w związku, ale kogoś mieć mógł, prawda? Trzymać to w sekrecie i tylko dla siebie, bo przecież wiedział, jaka Sloane potrafi być. Że i tę biedną, niewinną dziewczynę też mogłaby wciągnąć w swoje chore gierki. Dla własnej satysfakcji.
    Nawet nie zwróciła uwagę, że zrobiła minę. Niezadowoloną, jakby dostała czymś w twarz, ale nie potrafiła na to zareagować poprawnie. Przejęła się teoretyczną laską, która pewnie nawet nie istniała.
    — Daj mi pięć minut.
    Pomnożone przez dwa, ale James o tym wiedział. Był środek nocy, a skoro miała iść incognito to nie musiała się stroić. Ale wciąż chciała wyglądać dobrze. Dla samej siebie, a może dla niego. Poszła do sypialni zrzucając z siebie szlafrok jeszcze w drzwiach. Bardziej z przyzwyczajenia niż z myślą, że może za nią patrzy. Wzięła zwykły biały top na cienkich ramiączkach, brązową bluzę. Bez żadnego odznaczającego się logo. Nic co zwracałoby na nią uwagę. Podwinęła jej rękawy, już w mieszkaniu było jej ciepło, a co dopiero na zewnątrz. Wygrzebała z dziesiątek rozwalonych na podłodze ubrań spodnie, które kolorystycznie pasowały do bluzy. Jedynym kolorowym akcentem były skarpetki, ale te zaraz schowała za białymi sneakersami. Włosy związała w niechlujnego kucyka, a na głowę włożyła czarną czapkę z daszkiem.
    Normalnie wskoczyłaby na tylne siedzenie, ale nie tym razem. W końcu miała nie być Sloane, a przynajmniej nie w stu procentach, prawda? Zagrzała miejsce na siedzeniu pasażera. Rzadko tu siedziała, prawie wcale. Na tylnych siedzeniach mogła się rozłożyć i robić to, co tylko przyszło jej do głowy. Ale jeszcze teraz nie chciała być tą Sloane Fletcher, która robi to, na co tylko ma ochotę. Chciała na chwilę zatrzymać się w ciele tej dziewczyny, która daje się poprowadzić przez życie, bo wie, że nie ze wszystkim sobie radzi. Sloane, która kurczowo się trzyma bliskiego jej człowieka, który potrafi wyciągnąć ją z każdej sytuacji. Być tą Sloane, którą James na pewno lubił, a nie tylko udawał.
    Telefon zostawiła w mieszkaniu. Jakby chciała odciąć się od każdej osoby, która mogłaby znów ją ściągnąć na imprezę, zaprosić na drinka i popsuć to, co względnie udało się jej naprawić między nią, a Jamesem. Skakała po stacjach radiowych, aby znaleźć coś, co nie będzie brzmiało jak walenie młotkiem o garnek. I w końcu trafiła na coś w miarę sensownego – na siebie oczywiście.
    — To przypadkiem, przysięgam — zapewniła, kiedy James wsiadł do auta — ale jest dobry. Nie zmieniaj.
    Więcej już się nie odzywała. W ciszy wyglądała przez okno. Nowy Jork o tej porze wyglądał zupełnie inaczej. Zdawał się być… spokojniejszy. Chociaż Sloane wiedziała, że to jest kłamstwo. Tu nigdy nie było spokojnie. Nawet o tak później porze ulice były zapełnione autami. Nie tak, jak w ciągu dnia, ale wystarczająco dużo, żeby zastanawiać się dokąd oni wszyscy o tej porze jadą i czemu nie siedzą w domach.
    Myślała, że pojadą do jakiejś knajpy. Na burgera, pizzę czy cokolwiek innego, ale nie spodziewała się food trucka. Uniosła lekko brew, zaskoczona takim wyborem. Nawet trochę wahając się, czy nie skończą z podrażnionym żołądkiem. Ale chciała czy nie, musiała mu zaufać. W zasadzie nie musiała, Sloane chciała i to robiła.
    — Nie wiem co to jarmuż. Jest zielone i brzmi smutno — skomentowała — ale sorbet z aloesu mógłby być dobry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyskoczyła z samochodu. Jakiekolwiek obiekcje o tym miejscu miała przeszły, gdy tylko poczuła zapach mocnych przypraw i czegoś, co z miejsca sugerowało, że nie pożałuje swojej kolacji tutaj. Wsunęła rękę pod ramię Jamesa. Tak, jak często nieraz robiła i prawie oparła głowę o jego ramię, ale ostatecznie się przed tym sama powstrzymała.
      — Myślisz, że boję się ubrudzić? — Uniosła lekko brew. Może, kiedy miała na sobie zwrotną kieckę za pięćdziesiąt tysięcy. Wtedy uważała na każdy swój ruch i nawet nie kichała. Lubiła drogie rzeczy, ale nie, gdy je na nią wciskali z przypomnieniem, że musi wrócić w idealnym stanie. — Mają frytki? Z serem i bekonem. I szczypiorkiem. Albo prażoną cebulką. To twoja miejscówka? — Paplała trochę bez większego ładu i składu, ale to był dobry znak. Wyłączała się z tego, co było jeszcze chwilę temu i skupiała tylko na tym momencie. Na sobie i na Jamesie. Nawet, jeśli miało ją to w przyszłości wiele kosztować.

      Sloane

      Usuń
  25. — Wiesz co miałam na myśli — jęknęła z cichą frustracją w głosie, że nie czytał jej tym razem z myślach. — Takie miejsce, do którego wracasz. I jest „twoje”, bo mają dobre żarcie i lubisz popatrzeć na ładną laskę za kasą.
    Musiała się wyciszyć. Całkiem nie potrafiła i to chyba było niemożliwe. Przestać całkiem myśleć, chociaż byłoby miło. Przynajmniej na chwilę zwolnić. Sloane miała wrażenie, że od dawna już pędzi przed siebie i nie potrafi się zatrzymać. W trasie miała co robić. Były próby, które trwały czasem po parę godzin. Dłużej niż jej cały set. Spotkania z fanami, podpisywała płyty w sklepach muzycznych, uśmiechała się do zdjęć, a wieczorami błyszczała na scenie. Przez parę miesięcy była w ciągłym ruchu. Zasypiała ze zmęczenia czasem jeszcze w garderobie. Jak udało się jej wygospodarować trochę czasu i przekonać Jamesa do spacerów chodziła po mieście, w którym akurat był koncert. Po powrocie do Nowego Jorku już tego nie było. W Nowym Jorku wszystko się zmieniło.
    Sloane zignorowała tę zmianę, kiedy go objęła. Zrobiła to przede wszystkim dla samej siebie, aby się dodatkowo nie nakręcać i nie odsunąć, jak oparzona, bo zrobiła coś złego. Gdyby naprawdę tak było, to James by jej o tym powiedział. Wyswobodziłby się z jej uścisku. Zaprotestował. Może należało to odebrać jako cichy protest, ale dopóki nie podeszli do food trucka trzymała się go. Nie kurczowo, a lekko i swobodnie.
    — W Belgii jedliśmy dobre frytki, pamiętasz?
    Miała wrażenie, że przed lipcem jeszcze wszystko było między nimi w porządku. Jeszcze nic się wtedy nie zmieniło. Za to teraz należało uważać na każdy krok i słowo, aby jedno z nich nie wybuchło. Tym kimś oczywiście była Sloane. Z ich dwójki to James niezależnie od sytuacji umiał zachować zimną krew i emocje trzymał dla siebie. Fletcher nie. Wściekała się głośno, drapała i kopała. Ostatnio robiła to zbyt często.
    — Uśmiechnę się bardzo ładnie — zapewniła — i nie chcę tego sorbetu. Mówię tylko, że może być ciekawy. Dziś chcę frytki i tacos, a jak będziemy mieli miejsce to na deser coś chamsko słodkiego.
    Stała obok niego, kiedy składał zamówienie. Z kapturem naciągniętym na głowę. Ukrywając się przed światem i ludźmi, których może dużo tu nie było, ale przez najbliższy czas nie chciała być Sloane, którą znano ze sceny. Była naćpana i nie do końca sobą. Najlepiej było ograniczyć jej kontakty z ludźmi do minimum. Jakoś też nie była w nastroju, aby rozmawiać z kimś kto nie był Harperem.
    Stała na schodkach i patrzyła się przed siebie. W ręku trzymała opakowanie z frytkami skubiąc jedną zębami. Wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, a w rzeczywistości niewiele myśli przechodziło jej teraz przez głowę. Nie miały one też większego sensu. Pojawiały się, aby w następnej chwili zniknąć.
    Miała już siadać, kiedy dostrzegła Jamesa rozkładającego bluzę. Uniosła jedynie lekko brew, ale nic nie powiedziała tylko grzecznie usiadła. Dobra, było tak wygodniej.
    — A czy nie miałam teraz być po prostu Sloane? Bez korony popowej księżniczki? — Spytała. To nie był żaden przytyk czy nakaz, aby zabrał bluzę. Przecież i tak by tego nie zrobił. — Dzięki.
    Nie przeszkadzała jej cisza, która zapadła. Jadła w milczeniu frytki maczając je w sosie nalanym w róg pudełka. Nabierała drewnianym widelcem ser, bekon i szczypiorek. Było na plastikowym talerzyku bardziej zielono niż żółto.
    Zaśmiała się na to wspomnienie. Bo faktycznie tak było.
    — Bo to miejsce wyglądało, jakby nie potrafili dosmażyć kurczaka porządnie — broniła się. Przecież to było oczywiste, nie? Koniec końców wrap okazał się być świetny, ona musiała zwrócić honor Jamesowi i zanim wyjechali z miasta poprosiła, aby przywiózł jej jeszcze dwa. — Mam skomplikowaną relację z jedzeniem, okej?
    Z czym nie miała skomplikowanych relacji? Czasami się zastanawiała czy stała się taka przez rodziców czy może sama się ukształtowała w taki skomplikowany sposób i nawet nie zwróciła na to uwagi. Czy to, że broniła się rękami i nogami przed bliskością było winą ex chłopaka sprzed roku i ich awantur kończących się wybitymi oknami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpychała od siebie ludzi, a jednocześnie do nich lgnęła. Najczęściej do tych, których poznać nie powinna była nigdy. Nie chodziło tylko o Zaire’a, choć to do niego ciągnęło ją najbardziej. Było wiele więcej przypadkowych osób. Tak, jak tamten typ z imprezy. Nie znała go. Nie miała pojęcia kim był, a pojechała z nim. Tylko dlatego, że chciała wkurzyć Kyle’a. I wszystkim pokazać, jak bardzo nie nadaje się do tej pracy. Jak widać pokazała, skoro teraz obok niej siedział James.
      Blisko, ale jednak nie był obecny w pełni. Ona również nie była.
      Dystans między nimi był namacalny. Tworzyli go oboje. Z tym, że kiedy Sloane próbowała się zbliżyć to on się wyłączał. I na odwrót. Nie robiła tego też w najlepszy sposób. Próbowała na nim tych samych sztuczek, które działały z łatwością na innych, a przecież on nie był taki, jak faceci z klubu. Nie był jednym z nich i czasem ją to wkurzało, ale na koniec dnia była za to po prostu wdzięczna.
      — Jasne. — Wzruszyła lekko ramionami. Niezbyt wiedząc, dokąd to prowadzi. Ale mogła odpowiedzieć mu szczerością za szczerość.
      Odstawiła talerzyk na schodek, aby otworzyć colę. Cicho zasyczała, kiedy przekręciła korek. Imię, które padło mówiło jej wszystko. Nie musiał nawet kończyć. Upiła parę łyków, zanim odpowiedziała.
      — Sama do końca nie wiem — przyznała. Wzruszyła lekko ramionami. Głupio było się jej przyznać, że jest w jej typie i podoba się jej sposób, w jaki ją całuje. — Ale Zaire nie ma oczekiwań, planów. Jest tu i teraz, a ranek jest zagadką. Kiedy z nim jestem ja… Po prostu dobrze się bawię. I nie mam tu na myśli prochów. Wiem, co sobie o tym myślisz. Ale to nie jest powód, dlaczego mi z nim jest dobrze.
      Pierwszy raz od naprawdę dawna wzięła w jego towarzystwie. A potem znowu i znowu… I dzisiaj znowu. Ale nie wracała do niego dla narkotyków, gdy te mogła sama sobie ogarnąć.
      — Jest skomplikowany, ale na koniec… Wracamy do swoich spraw. Nie jest typem, który czeka ze śniadaniem i ogląda ze mną bajki.

      Sloane

      Usuń
  26. Lubiła, kiedy robił się bardziej wyluzowany. Nawet, kiedy wiedziała, że nie wyszedł z trybu ochroniarza. Podejrzewała, że James nigdy tak naprawdę przy niej w pełni nie przestałby tasować otoczenia wzrokiem. Nawet, gdyby zdarzało się, że spędzaliby czas wspólnie, gdy już nie będzie dla niej pracować. Zastanawiała się, jak to wtedy będzie. Czy pojawi się od czasu do czasu w jej życiu czy zniknie na dobre. Odetnie się albo faktycznie znajdzie pracę w siłach specjalnych.
    Opuściła lekko ramiona i głowę, bo ta wizja zbyt mocno w nią uderzyła. I nie podobało się jej to, co James z nią wyprawiał. Jak sprawiał, że zaczyna czuć, chociaż tak bardzo nie chciała. Nie chciała czuć niczego do niego ani do Zaire’a. Znała już ten ból, gdy James odchodzi i ją zostawia. Niemiłe. Na odejście Zaire’a była gotowa i może nie wyczekiwała tego momentu z niecierpliwością, ale miała świadomość, że kiedyś to się stanie. Może za miesiąc, rok albo dwa, ale on ją w końcu zostawi.
    — Cóż, nikt mi bluz wcześniej pod tyłek nie podsuwał, więc pozwól mi się tym cieszyć.
    Nie planowała, aby zabrzmiało to smutno, a jednak takie jej właśnie wyszło. Lubiła być traktowana, jak księżniczka, ale prawda była taka, że te gesty najczęściej wychodziły od facetów, którzy czegoś chcieli od niej w zamian. Od Jamesa były bezwarunkowe i takie proste. Doceniała, kiedy on to robił. Jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Naturalna i pewna w ich relacji, w której teraz nic już nie było proste. Kiedy na niego patrzyła Sloane chciała… różnych rzeczy. Wciąż nie była za to pewna skąd brało się w niej to uczucie i czy ten krótki moment w tamtym klubie naprawdę tak mocno na nią wpłynął, że nie potrafiła się z tego otrząsnąć. Nie mogła znowu próbować przekraczać tej granicy. James byłby zachcianką, zakazanym owocem, po który schylić się nie mogła. Zniszczyłaby go bardziej niż robiła do tej pory. A jednak i tak lgnęła do tego, aby mieć go blisko.
    — Nie jesteśmy razem — zaznaczyła. Może to była ważna informacja, a może nic nie znacząca. — Czasem zgramy się na chwilę. Poudajemy, że nie widzimy poza sobą świata, a potem każde wraca do swojego życia. I tak do następnego razu.
    Nie wiedząc czemu, ale chciała, żeby James o tym wiedział. Carter nie był nikim na stałe. Nawet, gdyby miał zostać w jej życiu na dłużej. Sloane od początku wiedziała, jak ta relacja ma wyglądać. Może nie mówili głośno o zasadach, które między nimi panowały, ale były one jasne. Nie przywiązywali się, nie chcieli związku, nie robili sobie awantur o bycie z kimś innym. Była prawie też pewna, że w tym właśnie momencie miał w łóżku jakąś pannę albo dwie. Lub nawet nie w łóżku. I… Nie ruszało jej to.
    — Daje. Ale to tylko chwilowa ulga. Kiedy zrobi się zbyt cicho… Ciężko kogoś tak głośnego zastąpić. — Wzruszyła lekko ramionami. Carter potrafił być głośny. Znał sztuczki, które potrafiły wyłączyć ją z kompletnego myślenia. Sloane to kupowała. Był magnetyczny, kuszący. Niebezpieczny, zadziorny. — Cokolwiek to jest… nie ma przyszłości. Ale jest dobre na teraźniejszość.
    Podciągnęła nogi wyżej i objęła je ramionami, a policzek ułożyła na kolanach. Głowę miała przekręconą w stronę Jamesa. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że spędza czas w ten sposób z Carterem. Siedząc Bóg jeden raczy wiedzieć w jakiej części Nowego Jorku, jedząc proste jedzenie z food trucka i rozmawiać w ciszy o życiu. Cóż, jej życiu. Z Jamesem za to nie wyobrażała sobie imprez takich, jakie przeżywała z Carterem. Był na nich. W cieniu i milczeniu obserwując, jak Sloane się stacza. Wkraczając, gdy przestawała mieć nad sobą jakąkolwiek kontrolę.
    Był taki… kompletnie inny. Uzupełniał te części w niej, które Sloane dawno wyłączyła. Przy nim łatwiej było jej być tą spokojniejszą dziewczyną, która bała się być zraniona. Która w głębi siebie pragnęła spokoju i zrozumienia. Ale nie tego scenicznego i artystycznego. James ją rozumiał, a może raczej rozumiał, że Sloane też ma ludzkie odruchy. Tylko, aby je odnaleźć trzeba było wiele cierpliwości, a tej w Jamesie chyba niewiele już zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James był jej bezpieczną przystanią.
      Wzięła go już dawno za pewnik. Za kogoś kto zawsze będzie obok, a kiedy się okazało, że ma tego dosyć… Nie przyznała się do tego przed sobą, ale coś w niej runęło. Rozsypało się w drobny mak. Straciła pewny grunt pod nogami, na który zawsze mogła liczyć. Mógł mówić co chciał, ale Sloane była przekonana, że wrócił z poczucia obowiązku. Mógł ją czasem lubić, ale to jeszcze nie był powód, aby tak się poświęcać.
      — James… Czy ja bardzo… straciłam w twoich oczach po tym wszystkim? — Spytała cicho i niepewnie. W niepodobny do siebie sposób.
      Zależało jej, aby usłyszeć odpowiedź.
      — Wiem, że byłam… lepsza. Nie wiem, kiedy i dlaczego coś się popsuło.
      Nie żaliła się. Stwierdzała tylko fakt, który był widoczny gołym okiem. Dziwiła się, że w mediach jeszcze nic nie słychać o upadku Sloane Fletcher. O tej dziewczynie, która ma za sobą udaną trasę koncertową, ale życie prywatne w rozsypce i odkąd wróciła do miasta z każdej imprezy wraca naćpana i nieprzytomna.

      Sloane

      Usuń
  27. Możliwe, że tym właśnie dla niej był. Środkiem przeciwbólowym, który działał tylko na chwilę. Zbijał ból głowy i pozwalał na moment wrócić do przerwanego zajęcia, ale kiedy jego efekty znikały, zaraz wracała w tę samą pustkę. Potrzebując wziąć kolejną dawkę. Podziwiała go jako artystę, sposób w jaki łączył ze sobą słowa, jak się nimi bawił. Jako człowieka? Niekoniecznie. Ale Sloane nie była tu do oceniania. Sama robiła równie wiele syfu, aby można było ją ocenić od dołu do góry i nie dostałaby zbyt miłych komentarzy na swój temat.
    Nie potrafiła odgadnąć w jaki sposób teraz James na nią patrzy. Może też będzie dla niej lepiej, żeby nie wiedziała. Żeby nie analizowała tego, bo znów coś sobie wymyśli. Sprawi, że ta chwila zacznie mieć większe znaczenie. Miała się od niego odsunąć. Zapomnieć, że przez krótką chwilę coś mogło się między nimi wydarzyć.
    — Nienawidzisz go, co? — Na ustach blondynki zamajaczył uśmiech. Ni to wesoły ni przekorny. Po prostu był. To było też po nim widać. Jak patrzył na niego wtedy przed koncertem, gdy wszedł spóźniony i naćpany. Jak ją od niego odciągał, aby nie zrobiła czegoś gorszego poza podrapaniem mu twarzy paznokciami. Widziała też, jak dziś na niego patrzy i jak robił to w tamtym klubie. — Nie wiem, czy to dobrze. Na moment tak. To jak… Hah. Zaire jest jak ekstazy. Jest fajnie przez parę godzin, a potem to z ciebie schodzi. Impreza się skończyła, ludzie się rozeszli i jesteś sam. Ale pamiętasz, że po tych piętnastu, dwudziestu minutach czułeś się zajebiście, więc przy następnej okazji znów to bierzesz. Takie błędne koło. Nie krzywdzi bardzo, jak jest się z tym rozsądnym, ale… Ale może, jeśli nie zna się umiaru.
    Sloane nie należała ostatnio do rozsądnych ludzi. Zaire nie był człowiekiem, z którym powinna wiązać jakiekolwiek przyszłe plany. Wracała do niego jednak z chęcią. Przypominając sobie to, jak się czuła, kiedy pierwszy raz wziął ją w ramiona. Tę nutkę ekscytacji, kiedy pocałował ją po raz pierwszy. Miał być tylko na moment. Sloane ciągle przeciągała tę chwilę, bo wcale nie była gotowa na to, aby się z nim pożegnać. Jeszcze było na to za wcześnie. Jednocześnie nie chciała, aby odchodził, bo… Cóż, nie zakochała się. Po prostu go lubiła. Może tylko trochę bardziej niż powinna. Jak Jamesa. Jego też lubiła bardziej niż powinna.
    Ale James… James nie był narkotykiem. Nie był uzależnieniem. Był spokojem, stabilnością. Pachniał ciepłym domem, świeżą pościelą. I przerażało ją to, jak poukładany był. Nawet będąc wtedy w jego mieszkaniu dostrzegła, że wszystko ma swoje miejsce. Jakby nawet tam nie było miejsca na nieporządek. Byłby idealny, gdyby tylko ona bardziej do niego pasowała. I widziała to. Była głośna, wulgarna, ubierała się zbyt wyzywająco i potrzebowała uwagi do przetrwania. Ściągnęłaby go na dno, gdyby pozwolił.
    — Trochę jestem rozkapryszona — przyznała. Nie wstydziła się tego. — Ale hej, z takimi rodzicami nie mogłam wyjść inna. — Standardowo zrzuciła winę na kogoś innego. Bo przecież to nie jej wina, że tak skończyła, prawda?
    Westchnęła ciężko. Rozmowa była przytłaczjąca, ale też nie chciała jej kończyć w nadziei, że wyciągnie z niego coś jeszcze na swój temat.
    Zamilkła po kolejnych słowach. Nie była nimi urażona. Raczej właśnie tego się spodziewała. Czuła, jak w nią uderzają. Rozlewają się po jej ciele, ale nie w przyjemny sposób. Robiły to ostrzegawczo. Jak małe czerwone światełka, które informują o nadciągającym niebezpieczeństwie, którym była sama Sloane. Nawet nie dla innych, ale przede wszystkim dla samej siebie.
    — Też nie wiem, co wtedy ze sobą zrobić. Mi pewnie wtedy jest obojętne, nie? — Nie potrzebowała odpowiedzi. W tym stanie nie dbała co się z nią wydarzy. Była tym niewzruszona, ale on nie. Bo był obok i na to wszystko patrzył. Widział i obserwował. Interweniował, kiedy była na tej cienkiej granicy, ale nawet to jej tak naprawdę nie ratowało. Odwlekało tylko to, co nieuniknione.
    — Moje gorsze dni zdają się nie mieć końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak w zasadzie nawet nie wiedziała, co jest nie tak. Nie mogła wiecznie zwalać winy na rodziców, których tu nawet nie było. Na byłych, z którymi nie utrzymywała kontaktu. Na odejście Jamesa. To ją złamało, ale raz. Wtedy w salonie, kiedy jeszcze leżąc pod kołdrą i czując na sobie jego zapach miała ochotę się rozpaść. Sama była swoim największym problemem, z którym sobie nie radziła. Z dziewczyną z odbicia. Bez znaczenia w jakiej formie była; czy w tej tuż przed koncertem czy tą z poplątanymi włosami w dresie i frytkami z taniego food trucka. Z każdą miała problem i od każdej chciała uciec.
      — Tak, pewnie powinniśmy.
      Zacisnęła usta. Czuła, że powiedziała za dużo, a jednocześnie – że nie powiedziała dostatecznie wiele. Na ogół nie przeszkadzało jej zostawienie spraw niedopowiedzianych. Olewała to, ale z Jamesem nie potrafiła do końca tego zrobić. Miała dziwną potrzebę wiedzieć więcej, wyciągnąć z niego tyle, ile tylko zdoła.
      — James mógłbyś… — Głupio się czuła prosząc o to. — Kiedy wrócimy, mógłbyś zostać? Albo przynajmniej, dopóki nie zasnę?
      Nie wytłumaczyła, dlaczego tego chce. Mogła powiedzieć, że nie czuje się bezpiecznie, ale oboje wiedzieli, że byłoby to kłamstwo. Nie uśmiechała się, nie patrzyła z iskierkami w oczach. Tylko z cichą prośbą i nadzieją, że przytaknie.

      Sloane🥺

      Usuń
  28. Nie zastanawiała się nad tym, dlaczego mu na to pozwala. Nie traktowała tak każdego z kim się spotykała; długoterminowo czy krótko. Nie każdy mógł owinąć ją sobie tak łatwo wokół palca. Mieć niemal na każde skinienie, a ona przychodziła grzecznie. Siadała mu na kolanach, posłusznie. Czasem zbyt cierpliwie czekała, aż na nią zwróci uwagę. I nie, póki co, ale nie przeszkadzało jej, że są inne. Były zawsze i to raczej się miało nie zmienić. Sloane… Sloane chyba widziała w nim jakieś cząstki siebie. Te pogubione, które nie wiedziały, jak znaleźć drogę do domu. Ona również bawiła się ludźmi, przyciągała do siebie, zabierała im to, co chciała, a potem odrzucała. Nie zaszczycała nawet spojrzeniem, nie interesowała się ich losem. I może właśnie dlatego była pogodzona z tym, że Carter za nią nie patrzy, gdy wychodzi cicho z pomieszczenia. Że nie zauważa, że uciekła i balansuje na granicy życia i śmierci. Że być może nie obeszłoby go, gdyby faktycznie coś się stało. Crawford był tylko krótkim przystankiem. Tylko niebezpiecznym i takim, na którym kierowcy autobusów nie chcą się zatrzymywać, a pasażerowie drżą o siebie, gdy w nocy czekają aż jakiś pojazd się pojawi.
    Chciałaby mu obiecać, że się naprawi i że zrobi to w tym tygodniu, ale to byłoby kłamstwo.
    Sloane chciałaby, aby James nie widział w niej złamanej dziewczyny. Zagubionej we własnej głowie. Podążającej za kimś kto jej nie chce i nie potrzebuje. Za kimś kto uważa ją tylko za ładny dodatek, z którym można się pokazać i okazjonalnie przelecieć, bo nie będzie się przecież stawiała i sama do tego będzie dążyła. Sama również chciałaby tej dziewczyny w sobie nie widzieć, ale teraz… Za głęboko w tym utknęła. Miała wyciągnięte w swoją stronę ręce, które by jej pomogły, ale ignorowała je za każdym razem. Wrzeszczała i kopała, kiedy próbował ją z tego wyciągnąć, jakby robił jej tym krzywdę, a nie ratował przed jeszcze gorszą sytuacją. Miała możliwości, aby się pozbierać i z nich nie korzystała.
    — Nie wiem, James. Naprawdę nie wiem.
    Dłużej nie chciała już o tym rozmawiać. I przyjęła z ulgą, kiedy sam zdecydował, że nie będą tego tematu dalej ciągnąć. Znowu powiedziała za dużo. Znowu dała się wciągnąć w te rozmowy, chociaż to ona sama je zaczynała. Pokazywała się od tej strony, którą znał lepiej. Tylko po to, aby rano ponownie wejść w tryb nieprzejmującej się niczym dziewczyny. Niemyślącej o tym, jaką krzywdę robi sobie sama. Ale jeszcze na tę noc, na parę godzin, dopóki jej nie zostawi zamierzała pozwolić sobie na słabość.
    Bo była samolubna, a James był dla niej ratunkiem w tym chaosie. Korzystała z jego pomocy, choć tyle razy go odtrącała, wyzywała, przeklinała i krzyczała, aby odszedł. Uparcie się jej nie słuchał i na jeszcze jakiś czas desperacko potrzebowała, aby jej nie zostawił w tym wszystkim samej. Choć wiedziała, że należało go puścić. Pozwolić odejść z jej życia, które nie było co ukrywać, ale stało się w ostatnim czasie wyniszczające. Nie tylko dla niej samej, ale i dla każdego kto przebywał w jej towarzystwie.
    Sądziła, że jej na nim zależy. Czuła, że jej zależy, ale czy gdyby naprawdę jej na nim zależało to nie pozwoliłaby mu odejść? Nie była ślepa ani tym bardziej głupia, chociaż zachowywała się tak, jakby prochy wyżarły jej resztki mózgu.
    Wiedziała, że tamtej nocy spojrzeli na siebie inaczej. Był to rodzaj palącego, przenikającego spojrzenia mężczyzny na kobietę. Nie Jamesa na Sloane, nie zmartwionego jej stanem ochroniarza. Nie Sloane na Jamesa, wdzięcznej za obecność przy trudnym tłumie. Ale nie mówili o tym głośno. Mieli do tego już nie wracać. Mieli to pogrzebać głęboko i więcej już do tego nie wracać. Nieważne, jak bardzo chciałaby dowiedzieć się więcej ani jak bardzo chciałaby znów go na sobie w ten sposób poczuć, tamten moment był za nimi.
    Sloane w drodze powrotnej się nie odzywała. Przyjęła to, że z nią zostanie i za to podziękowała. Nie tłumaczyła swoich powodów. On i tak wiedział. Tej nocy mógł z niej czytać, jak z prawie otwartej księgi. Niczego nie ukrywała, nie udawała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zawsze.
      To chciała mu powiedzieć. O to chciała go poprosić, ale mimo całego swojego egoizmu i samolubności… Nie odważyła się na to. Nie mogła go o to prosić. Ani tym bardziej wymagać. Oczekiwać, że naprawdę porzuci dla niej wszystko; swoje prywatne życie, plany i rodzinę, o ile jakąś miał, bo i tego nie wiedziała. Dla rozkapryszonej piosenkarki, która boi się zasnąć sama w swoim apartamencie, kiedy w głowie robi się zbyt cicho, a na zewnątrz dalej gra muzyka. Dla dziewczyny, która chciałaby poczuć coś więcej i odważyć się sięgnąć po coś lepszego, ale siedzi w cieni głośniejszej wersji siebie, bo łatwiej jest uciekać niż zmierzyć się z demonami, które być może wcale nie są tak straszne, jak maluje je w swojej głowie.

      Sloane

      Usuń
  29. Sloane nie wiedziała, ile minęło czasu. Czy minęły dni czy tygodnie.
    Znajdowała się w zupełnie innej rzeczywistości. Ostatnie naprawdę trzeźwe wspomnienia dotyczyły studia, a to teraz zdawało się odległe. Jak w innej galaktyce. Vegas było neonową, kolorową rozmazaną plamą w jej głowie. Wspomnienia miała wyblakłe, zalane drogą tequilą i kolejną kreską. W środku jednak wiedziała, że wydarzyło się coś. Niekoniecznie coś dobrego. Na ten moment nie była pewna, czy to tylko nie były halucynacje wywołane prochami, którymi od jakiegoś czasu Sloane się faszerowała. Jej organizm do tego nie był przyzwyczajony. Nie do takiej dawki i nie do skutków ubocznych, które odchodzić nie chciały. Przez większą część czasu była zdezorientowana i nie wiedziała, gdzie się znajduje ani co się wokół niej dzieje. Zdarzało się, że mówiła od rzeczy, ale jakie to miało znaczenie, skoro nikt jej i tak nie słuchał?
    Vegas było głośne i jaskrawe. Jednak będąc na dobrej fazie, upojona alkoholem, narkotykami i Carterem nie przeszkadzało jej to. Imprezowała tak, jakby nie było jutra. Zapominając o jakichkolwiek sprzeczkach, które pojawiły się między nią, a Carterem. Powrót do Nowego Jorku był nieunikniony. Możliwe, że cały lot przespała, ale szczerze nie miała pojęcia co w zasadzie się z nią dzieje, gdzie i z kim jest. Może sama ogarnęła powrót do apartamentu, a może to Carter ją podrzucił po drodze do siebie. Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć.
    Cisza w lobby była niemal kliniczna. Dziwnie kontrastowała ze Sloane, która wtoczyła się do środka z hukiem i zwracając na siebie uwagę bardziej niż powinna. Duże, przeciwsłoneczne okulary zasłaniały jej prawie pół twarzy, a mimo to portier nie potrzebował dłużej niż sekundy, aby ją rozpoznać. Był dyskretny, nigdy nie komentował. Bez słowa podszedł do blondynki, kiedy ta męczyła się z wciśnięciem guzika od windy. Nie padł żaden komentarz, żadne współczujące spojrzenie. Ot, kolejna bogata dziewczynka, która nie potrafiła wcisnąć przycisku „stop” i wyniszczała się do reszty. Sloane wyglądała, jak ktoś kto przeszedł przez pustynię, wojnę i piekło w jednym. Luźna bluzka spływała jej z ramienia, a drogie designerskie spodnie były wygniecione tak, jakby spała w nich trzy doby. Nawet jej krok był niepewny i chwiejny. Walczyła z grawitacją, której jeszcze nie chciała się poddawać. Przynajmniej, dopóki nie dotrze do mieszkania.
    Sloane nawet nie wiedziała, że od paru dni każdy kto miał interes w tym, aby wróciła cała i zdrowa do domu stawał na rzęsach, aby ją znaleźć. Może i nie było to szczególnie trudne, bo pewnie już dawno ją i Zaire’a namierzyli paparazzi czy fani, a zdjęcia z jakiegoś klubu, kasyna czy hoteli latały po mediach społecznościowych. Zmieniali miejsca imprez regularnie, a te ostatnie nie były nawet w klubach tylko gdzieś na obrzeżach w willach należących do ludzi, których nikt nie znał, ale skoro oferowali to żal było nie pójść, prawda?
    Skąd miała wiedzieć, skoro telefon był wyłączony? Jakoś nie miała ochoty go podłączyć i sprawdzać setek wiadomości, które jej zostawiali. Mogła sobie tylko wyobrazić, że było ich w ilości od bardzo dużo po „nie wygrzebię się z nich przez miesiąc”. Wgramoliła się jakoś do mieszkania, w którym panowała również cisza. Nikt nie wyskoczył z pretensjami i wrzaskami. Nikt się na nią nie darł. I całe szczęście.
    Na oślep wyjęła z awaryjnej apteczki opakowanie z lekami. Nazwy leków mieszały się jej jedno, nawet nie była pewna, czy faktycznie wzięła to co chciała czy przypadkowy lek, który opakowaniem przypominał znajome tabletki, które rzadko, ale brała, aby się uspokoić i wyciszyć. Łyknęła dwie razem z czymś przeciwbólowym. Szurając nogami dotarła do sypialni. Rzuciła się na łóżko w pełni ubrana, zatapiając w miękkiej i znajomo pachnącej pościeli. Otoczona ciemnością i ciszą zasnęła w przeciągu następnych kilku minut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powietrze w sypialni było ciężkie, choć chłodne. Klimatyzacja cicho mruczała gdzieś nad jej głową, a Sloane i tak miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła oczy z trudem – nie orientując się, gdzie jest, jaki jest dzień tygodnia ani jak się tutaj znalazła. Lampka przy łóżku była zapalona i rzucała ciepłe, miękkie światło na sypialnię. Nie pamiętała, aby ją zapalała.
      Leżała w poprzek łóżka z jedną ręką pod głową, a drugą zaciskała na prześcieradle. Zasnęła na pościeli, to pamiętała. To jak znalazła się pod nią? Skóra lepiła się do ubrań, a stopy miała nagie. Jak? Sloane z cichym jękiem przekręciła się na bok. Gardło miała tak suche, jakby przez ostatni tydzień wsypywała w nie piasek. Kiedy się podniosła przy na szafce stała szklanka z wodą. Bez zastanowienia ją chwyciła.
      Zamrugała, próbując skupić wzrok. Każdy mięsień bolał. Każdy centymetr ciała był świadectwem czegoś, czego nie chciała pamiętać. Żołądek miała ściśnięty, do gardła podchodziły mdłości. Zamknęła oczy, licząc na to, że przeminą. Nie minęły. Ruchy miała spowolnione, jakby była zrobiona z ołowiu. Kiedy stanęła na nogi zadrżała, ale nie z zimna, lecz z osłabienia. Kolana miękły, głowa pulsowała.
      Podpierając się ścian wyszła z sypialni. W mieszkaniu panowała dudniąca w uszach cisza.
      Kiedy weszła do salonu, od razu uderzyło w nią światło lamp podłogowych i znajome sylwetki. Było tu zbyt jasno, zbyt głośno. Clara siedziała przy stole, otoczona papierami z laptopem otwartym i głośno stukała paznokciami w klawiaturę, a przy laptopie stał kieliszek z czerwonym winie. Zły znak. Jamesa dostrzegła przy oknie, odwróconego do salonu plecami. Ramiona skrzyżowane, mięśnie napięte.
      Nie była gotowa na wrzaski i awantury. Weszła ciągnąć za sobą ogon zmęczenia i złych decyzji.
      W tej samej chwili Clara wyprostowała się na krześle, spojrzała na blondynkę z wymownym wyrazem wściekłości na twarzy.
      — Pięć dni, Sloane. — Warknęła. Wstała tak gwałtownie, że krzesło prawie upadło. — Pięć pieprzonych dni! Co z tobą jest nie tak?! Żadnego kontaktu z zespołem. Zero wiadomości. Portier był tak przerażony, że jak tylko cię zobaczył natychmiast do mnie zadzwonił.
      Sloane podpierała się o framugę. Głowa pulsowała, jakby ktoś tłukł w czaszce młotem. Właśnie się obudziła. Nie miała sił, aby się bronić.
      — Zamknij się — jęknęła cicho, przykładając palce do skroni — po prostu się zamknij.
      Ale Clara tylko się rozpędzała.
      — Nie, nie. Nie będę się zamykała. Wszyscy mamy już dość twojego zachowania. — Głos miała podniesiony, ale nie krzyczała. Ale to bez znaczenia, bo w tej chwili nawet ciche mruki klimatyzacji były zbyt głośne. — Jesteś twarzą wielomilionowej kampanii. Nagrywasz płytę, a zaraz masz festiwale! To nie jest czas, aby znikać i romansować z Crawfordem!
      Schowała twarz w dłoniach z głośny, bolesnym wręcz jękiem.
      — Zamknij się — wycedziła znowu — zamknij się! Nie masz pojęcia co się wydarzyło, więc po prostu zamilcz. Głowa mi pęka, zamknij się.
      Osunęła się po ścianie na podłogę, przyciągając nogi do klatki piersiowej.
      — Serio? Ty masz czelność kazać zamknąć się mi? — Stała nad nią jak kat. — Wróciłaś jak wrak z pieprzonego Vegas, przespałaś ponad dobą i będziesz mi kazała się zamknąć? Może jakbyś nie ćpała wszystkiego, jak leci głowa by ci teraz nie pękała.
      Nie słuchała jej.
      — Ile jeszcze? Mam zacząć ci urządzać pogrzeb, czy zostawić cię w klubowej łazience z obcym między nogami?
      Sloane poderwała głowę do góry z wyrazem czystej nienawiści w oczach.
      — Zamknij. Się.
      Pierce zaraz zmieniła swoją ofiarę. Do niej dziś i tak nic nie dotrze.
      — Gdzie ty do cholery byłeś? Miałeś jej pilnować, a nie się kumplować i puszczać w samopas — warknęła do Jamesa. Milczącego do tej pory. — Nie jest twoją koleżanką.

      Usuń
    2. Pakowała swoje rzeczy w pospiechu i złości. Na Sloane. Na Jamesa i cały burdel, który trzeba było odkręcić.
      — Dobrze, że cię wymieniają — dodała z lodowatą kpiną. — Może następny nie będzie się z nią tak cackał. I może ona zrozumie, że nie jesteśmy tu po to, aby tolerować piekło, które na siebie ściąga. Ogarnij ją, Harper. W sobotę występuje w Chicago na festiwalu. Ma stanąć na nogi.

      Sloane

      Usuń
  30. Clara wyrzucała w nią słowa z prędkością światła, a Sloane za nimi nie nadążała. Nie rozumiała w pełni tego, co do niej mówiła. Zdawała sobie tylko sprawę z tego, że ton jest zbyt głośny i wyrazisty, że Clara nie jest zadowolona. To mało powiedziane. Clara była wkurwiona do granic możliwości. Świetna w swojej pracy, ale nie miała nerwów ze stali, a Sloane testowała granice wszystkich. Własne, Zaire’a, Jamesa, menadżerki, publicystki i własnej matki. W tym całym szale padło coś o wydzwaniającej od tygodnia Ivonne, której nikt nie wiedział co powiedzieć, bo jej córka dosłownie zapadła się pod ziemię. Zniknęła na ziemiach Nevady i nie dawała znaku życia, a gdy wróciła obudziła się po prawie trzydziestu godzinach i dalej wyglądała, jakby śmierć właśnie zajrzała jej prosto w oczy.
    Chciało się jej płakać. Możliwe, że to robiła skulona na podłodze, oparta o ścianę z głową między kolanami. Nie przejmując się tym, że już nie tylko James widzi ją w takim stanie, ale znacznie więcej ludzi. Ludzi, którym zależało na tym, aby wyszła na scenę i dała dobre show. Clara dbała o nią od paru już lat. Widziała niejeden kryzys, ale to, co odstawiała przez tygodnie Sloane przechodziło powoli ludzkie pojęcie. Cierpliwość zaczynała się kurczyć. I niby podświadomie widziała, że co najwyżej dzieli ją jeszcze jedno takie załamanie, zanim naprawdę nie będzie miała już wokół siebie nikogo.
    Sloane jak mantrę powtarzała „zamknij się” za każdym razem, kiedy ton głosu menadżerki skakał o parę oktaw wyżej. Chciała tylko, aby się zamknęła, zniknęła stąd i pozwoliła umrzeć jej w spokoju. Tak się właśnie czuła, bliska śmierci. Wyczerpana, bez energii, aby się z kimkolwiek kłócić, upierać przy swojej racji czy pyskować. Chętnie za to położyłaby się na chłodnych panelach i odpłynęła. Nawet nie miała sił, aby patrzeć na Jamesa, który przez większość czasu odwrócony był w stronę okna, ale gdy się odwrócił w jej stronę Fletcher nie zarejestrowała w jego spojrzeniu niczego, co mogłoby utwierdzić ją w przekonaniu, że nie stoczyła się jeszcze na samo dno. Słuchała wymiany zdań między tą dwójką, ale tak, jak wcześniej niewiele do niej docierało. Słowa obijały się o czaszkę i znikały po chwili.
    Apartament z czasem opustoszał. Zostali tylko we dwójkę.
    Sloane jako wrak człowieka. James zrezygnowany.
    Nie przeprosiła. Nie prosiła o wybaczenie. Nie pytała, czy jeszcze ją lubi.
    Uciekła do siebie. Zmusiła się tylko, aby rozebrać się z ciuchów, które miała na sobie zbyt długo. Splątane ze sobą zostawiła na podłodze. Zmniejszyła temperaturę na klimatyzacji. Potrzebowała teraz chłodu, przed którym mogłaby ukryć się pod ciepłą pościelą. Nie odczuwała głodu, nawet nie była pewna, kiedy ostatni raz cokolwiek jadła. I jakoś niespecjalnie teraz o tym też myślała. Miała inne rzeczy na głowie, jak chociażby spróbowanie dotrwać do kolejnego dnia.
    Przysnęła momentalnie. Ukołysana do snu szumem klimatyzacji. I z resztkami świadomości, że ktoś z nią tu został i jej pilnuje, aby jednak jeszcze ten jeden kolejny dzień przeżyła. Nie była w pełni świadoma, kiedy James wszedł do sypialni w towarzystwie mężczyzny, którego widziała pierwszy raz na oczy. Próbowała protestować. Szybko się poddała, gdy słyszała ton Jamesa i spojrzenie – ostre i przenikliwe, które nie miało ochoty na żarty i jej popisy. To nie był moment na udawanie, że wie lepiej i na wściekanie się, gdy chciał pomóc.
    Nie poczuła nawet tego wkłucia. Możliwe, że nic już nie czuła, a jakiekolwiek bodźce z zewnątrz do niej nie docierały. Nie pytała co to, po co i dlaczego. Najważniejsze, że miało jej pomóc. Nie odezwała się też nawet słowem, kiedy skończył. Po prostu ułożyła się, aby znów zasnąć i zniknąć z tego świata na jeszcze parę godzin. Poudawać, że niczego nie rozpieprzyła, że wszystko dalej jest w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James miał rację, bo gdyby ją powstrzymał wtedy w studiu Sloane zrobiłaby to później. Może wyjechałaby z Carterem na dłużej, dalej. Może nie wróciłaby wcale i dopiero każdemu narobiłaby problemów. Wybrała „odpowiedni” czas. Imprezowała podczas wolnego, miała parę dni, aby dojść do siebie przed tym cholernym festiwalem, na którym miała wystąpić i mogła ponownie zniknąć pod powierzchnią ziemi.
      Nie była pewna, ile przespała. Dość, aby Nowy Jork powoli budził się do życia. Możliwe, że nie było nawet szóstej, kiedy Sloane się podnosiła.
      Pewności też nie miała co do tego, jak się czuje. Może minimalnie lepiej. Świat się już tak nie kręcił, choć światło i dźwięki dalej były drażniące, ale już nie maltretujące. Musiała się ogarnąć, kiedy minęła siebie w lustrze poczuła… niechęć. Na tyle silną, że pierwsze co zrobiła to zaszycie się w łazience. Nie miała sił stać pod prysznicem. Padło na wannę, w której już siedziała, kiedy zapełniała się ciepłą wodą. Bez zapachowych olejków, które teraz raczej nie były dobrym pomysłem. Siedziała w wannie, dopóki woda nie zrobiła się zimna, a skóra na dłoniach nie pomarszczyła się.
      Pamiętała, że James tu był. I to poniekąd też przez niego chciała się ogarnąć na własnych zasadach. Bez poniżania się i proszenia o pomoc. W głowie mógł sobie na zaplątaniu puszczać „top 10 żenujących momentów Sloane Fletcher”. Widział już wszystko i kolejnych razów, jak upada nie musiał.
      Wyszła boso z łazienki. Wciąż nie było najlepiej, ale nie potykała się o własne nogi. Spodziewała się, że zastanie go na nogach. Gotowego do akcji, ale nie śpiącego na kanapie. Na moment przystanęła w drzwiach, po prostu na niego patrząc. Wydawał się spokojny, choć nic w tej sytuacji nie było spokojne. Powoli sięgnęła po koc wiszący na oparciu, który rozłożyła na nim. Słabo uśmiechnęła się pod nosem, bo to raczej on okrywał ją, a nie na odwrót.
      Podłączyła telefon. Zrobiła herbatę – to akurat miała w kuchni – i zaszyła się w fotelu z nogami podciągniętymi pod siebie. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, ale nie zamierzała go budzić. On sam tylko wiedział, ile nocy nie przespał zastanawiając się, gdzie Sloane jest, co i z kim robi. Zamówiła śniadanie. Swoje pewnie pierwsze od… dwóch, może trzech dni. Wolała nie wiedzieć.
      — Dzień dobry, śpiąca królewno — mruknęła, kiedy dostrzegła te pierwsze ruchy, które oznaczały wybudzanie się.
      Uśmiechnęła się słabo, leniwie, ale… Poniekąd też czule. Bo widok Jamesa, takiego ludzkiego i kruchego miał w sobie coś, co sprawiało, że Sloane miękła.

      Sloane

      Usuń
  31. Starała się na niego nie gapić, ale to był jedyny moment, kiedy mogła robić to bezczelnie. Na spokojną, a przynajmniej tak się jej zdawało, twarz pogrążoną we śnie. Leniwie przesuwała spojrzeniem po jego sylwetce, niechcący przypominając sobie o tamtym poranku, kiedy obudziła się w jego objęciach. Ciepłych i miłych. Leżeli tak, jakby pasowali do siebie idealnie, choć gdzieś w głębi Sloane wiedziała, że to było tylko złudzenie. Była zamroczona przez narkotyki i alkohol. Wyobraziła sobie za dużo. I teraz robiła to ponownie, chociaż nie powinna była.
    Zastanawiała się, czy czuje tak tylko wtedy, kiedy dotyka stopami dna i wie, że James ją z niego wyciągnie. Jakby widziała w nim bohatera, który pojawia się zawsze wtedy trzeba i w jakiś dziwny, nieoczywisty sposób chciała mu się odwdzięczyć za pomoc. Robiła i mówiła wiele, aby przy niej został. Prosiła, czasem ze łzami w oczach, przepraszała, ale nie obiecywała poprawy. Nie potrafiła mu patrzeć w oczy i skłamać. Każdemu innemu tak, ale nie Jamesowi, który i tak przejrzałby ją na wylot.
    — Trochę się ogarnęłam — przyznała. Nie było to jakoś bardzo wymagające. Przespała tyle godzin, że powinno jej to starczyć do przyszłego tygodnia. Musiała wrócić do żywych, czy tego chciała czy nie. Czekały na nią obowiązki, choć o tym myśleć nie chciała. Miała jeszcze kilka dni, aby odpocząć po tej wycieczce, która zrujnowała sporo, ale Sloane nie potrafiłaby powiedzieć, że jej żałuje. Nawet, jeśli nie pamiętała tych wszystkich dni. Marne urywki, które nie składały się jednak w sensowną całość.
    — Wyglądałeś, jakby było ci zimno. — Odpowiedziała cicho. Mógł wybrać każdy inny pokój w apartamencie, a nie sofę. Sloane nawet nie była pewna, czy jest wygodna. James też z kolei nie wyglądał, jakby się tutaj wyspał. — To nic takiego. Nie jestem do końca bezduszna, aby ci dać zmarznąć.
    Wzruszyła ramionami, a twarz schowała za kubeczkiem, z którego upiła parę łyków herbaty. Nie była już gorąca. Skupiała się na tym zadaniu mocniej niż zwykle. Jednak teraz nawet proste czynności wymagały od niej zdwojonego myślenia. Musiała przypominać sobie, aby trzymać kubek, bo inaczej rozleje. Ból głowy nie ustawał, mięśnie wciąż tak samo bolały. Mózg pokryty był mgłą. Mówiła wolniej niż zwykle, a zdania, chociaż proste momentami przychodziły jej z trudem. Okrywał to wszystko wstyd, którego bardzo nie chciała czuć, a nie mogła nic poradzić na to, że się pojawił. Był jak wielki cień stojący tuż nad nią. Zmuszający do pokory i przyznania się do popełnionych błędów.
    — To było Vegas. Powinno szokować.
    Nie miała pojęcia, ile James wie. Ile przedostało się do mediów, jak teraz przedstawiona jest w internetowym świecie. Czy dostała już swoje #SloaneFletcherisoverparty, czy jeszcze nie? Nawet nie chciała sprawdzać. Nie chciała wiedzieć. Myśleć. Czuć. Zniknąć, gdzieś daleko, gdzie jej nie będą znali. Gdzie naprawdę nikt nie będzie się nią przejmował, ale nie dlatego, że jest na takim samym haju, co ona, ale dlatego, że jej nikt nie zna. I jest zwykłą dziewczyną, która chodzi tymi samymi uliczkami, co setki.
    — Wróciłam. Tak myślę. Mam te jebane festiwale w końcu, nie? — Prychnęła. Ale nie ze złości, że musi występować i dać ludziom rozrywkę. Sama nie wiedziała, dlaczego to ją tak zirytowało. Może nastawienie Clary do niej. Jakby naprawdę zrobiła coś aż tak złego… To tylko było parę dni. Dni, podczas, których nie miała nic szczególnego zaplanowane. O co był ten cały szum?
    Pozbiera się. Na próbie im wszystkim udowodni, że niepotrzebnie się każdy martwi. Poradzi sobie przecież. Nie zawiedzie siebie ani fanów. Tak sobie wmawiała, bo jak będzie, to dopiero miała się przekonać.
    Sloane zmarszczyła czoło, a słowa Jamesa dochodziły do niej z lekkim opóźnieniem. Jakie wyjść? Jak to zamierzał wyjść? Mógł pewnie dostrzec, że przetwarzanie u niej chwilowo jest zawieszone, nic dziwnego po tym, co i w jakich ilościach brała. Ale w końcu załapała, a w głowie zaświeciła się jej czerwona lampka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odstawiła kubeczek na stolik i na tyle szybko, na ile mogła poderwała się z fotela.
      — Co? Nie, nie — zaprotestowała. Nawet nie zaczekał, aż mu odpowie. Tylko wychodził. Musiała go zatrzymać. Nie, dlatego, że go potrzebowała, aby potrzymał ją za rękę. Pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie w porządku. Tylko… Tylko sama nie wiedziała, co jej tak naprawdę chodzi. — Nie możesz wyjść.
      Zatrzymała się w przedpokoju. Drzwi już prawie były otwarte, a James zdeterminowany do wyjścia. Wbiła paznokcie w uda, a przynajmniej te, których nie brakowało. Małe ukłucie przywracające do rzeczywistości.
      — Nie chcę, żebyś szedł. James… Okej, wiem, że zjebałam. I to było pięć dni i robiłam Bóg wie co, ale… Zostań.
      Przez moment miała ochotę dać sobie samej w twarz za to, jak błagała go. O chwilę uwagi. Ale nie jako dziewczyna, która się rozpadła i chce, aby ktoś pomógł jej posklejać kawałki. Tylko… Po prostu jako Sloane.


      Sloane

      Usuń
  32. Zrobiła krok w jego stronę. Mały i niepewny, czy w ogóle powinien powstać. Zmniejszając dystans z nadzieją, że tym go przekona. Nie chciała zostać sama. Nawet nie chodziło o to, co działo się w jej głowie lub nie działo – było chwilowo w niej cicho. Zbyt cicho, jak zapowiedź, że gdy myśli wrócą to będzie jej ciężej się pozbierać.
    Zacisnęła usta w oczekiwaniu, które ciągnęło się zbyt długo. Odpowiedź miała już w spojrzeniu. Pustym, chłodnym. Nie było w nim nawet złości, którą mogłaby jakoś załagodzić. Nawet nie próbowała żadnych sztuczek. Zupełnie, jakby jej ciało wiedziało, że tym razem to nie skończy się tak, jakby tego chciała.
    Pokręciła przecząco głową. Czuła się gównianie, ale nie musiała o tym głośno mówić, aby James to widział. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby zorientować się, że jest w kiepskim stanie. Fizycznym i psychicznym. Tych siniaków nawet nie liczyła. Nie wiedziała kto je zostawił, czy nie zrobiła ich sobie sama. To bez znaczenia. Pewnie pochodziły z tych momentów, których nie pamiętała.
    Zrobił wszystko jak należy. Przesiedział z nią noc. Sprowadził lekarza. Upewnił się, że dożyje do poranka. Teraz wychodził, bo praca była odhaczona. Możliwe, że to, że został z nią na noc było poza obowiązkami, które zostały wpisane w jego kontrakt. Wiele razy naginał dla niej zasady, aby tylko się uśmiechnęła i była zadowolona.
    I to się właśnie skończyło.
    Zmieniła w nim coś. Sposób w jaki na nią patrzy. Jak się do niej odzywa. W tonie nie było braku szacunku czy poniżenia – czysty profesjonalizm, który słyszała z jego strony dawniej jedynie na początku. Potem mu pokazała, że nie musi z nią bawić się w bycie wiecznie na straży, że nie naskarży, jak trochę się rozluźni i że nawet bardziej preferuje kumpelską relację od tej chłodnej. I to ich właśnie zgubiło. To, że pozwolili sobie na bliskość, która była zakazana. Sloane dalej w to brnęła. Nie potrafiła przestać ani sobie go odpuścić.
    — Wiedziałeś, że lecę. Widziałeś mnie, jak wychodziliśmy.
    Była wtedy na niego, znowu, o coś wściekła. Teraz nawet nie pamiętała. Zapamiętała tyle, że kazała mu zabrać Rue do Meave, która pewnie wciąż musiała u niej być. Ale jakoś nie miała sił, aby zajmować się w tej chwili psem. Potem wyszła z Carterem i zniknęli w chmurach.
    — Nawet nie próbowałeś mnie zatrzymać. Tylko patrzyłeś i pozwoliłeś mi pójść.
    Nie miała do niego pretensji. Gdyby próbował – zrobiłaby awanturę. Gdyby mu się udało ją zatrzymać wściekałaby się kolejne dwa tygodnie, a potem odwaliła coś gorszego. W ramach zemsty, aby pokazać, że nikt nad nią nie ma żadnej kontroli. Jak się okazuje nawet ona sama nie miała.
    Pociągnęła nosem, ale nie płakała. Była teraz zbyt dumna, aby znowu się przed nim rozkleić. Chciał iść? Śmiało. Poradzi sobie przecież. Zawsze sobie radziła, to dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Bo jej nie chciał? Bo nie potrafił z nią wytrzymać w jednym pomieszczeniu?
    — Jeszcze żyję. Wróciłam, ogarnę się. Możecie już przestać się nade mną trząść. W tym departamencie akurat nikogo nie zawiodłam i nie planuję — wycedziła. Jakby to, że pojawi się na czas, przygotuje do występu i nagra album naprawdę było najważniejsze.
    Skoro jej nie chciał, Sloane musiała się sama utwierdzić w przekonaniu, że też go nie potrzebuje. Że jest tylko po to, aby pilnować jej bezpieczeństwa podczas wyjść. Nie był po to, aby oglądać z nią bajki, przeglądać TikToka i filmiki z nim w roli głównej, bo spodobał się fankom.
    — Idź.
    Nawet jeśli wszystko w niej się wyrywało w jego stronę i chciało go zatrzymać, to Sloane wiedziała, że to jest bezcelowe. Że nie zostanie, dlatego, że sam chce. Zostanie, bo prosiła, bo pokazała mu tę słabszą stronę, o którą należy się zatroszczyć. Nie zamierzała tego robić. Nie tym razem. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło.
    Wbiła w niego spojrzenie. Wściekłość mieszająca się z rozczarowaniem. Na pograniczu łez, które wstrzymywała, ale były tam i błyszczały, jak ostrzeżenie lub rodzaj kapitulacji, czy potwierdzenie, że dalej walczyć nie zamierza.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  33. Sloane nigdy nie mówiła wprost, gdy chodziło o uczucia. Nie ważne, jak nieistotne one się wydawały – nie potrafiła wprost przyznać, że kogoś potrzebuje. Krążyła wokół tematu, wymyślała kolejne wymówki, aby tylko go przy sobie zatrzymać.
    Tym razem to już nie działało.
    James nie został. Wyszedł po wypowiedzeniu tych wszystkich słów, które znaczyły dla niej więcej niż powinny. Został w jej życiu, pojawił się i zrobił bałagan, o który się nie prosiła. Ona zrobiła ten bałagan, ale łatwiej było sobie wmawiać, że to tak naprawdę wszystko przez niego. Jakby zupełnie nie widziała swojej winy w tej całej sytuacji. W zmianie ich relacji i nastawienia do siebie. W tym, że czasami się zdarzało, że serce zabiło jej szybciej, kiedy był obok.
    Nie dodała nic więcej. Nie krzyczała, nie płakała. Nie rzuciła wazonem w drzwi, chociaż miała na to ochotę, gdy się za nim zamknęły. Została sama w pustym apartamencie z setką myśli i pustką, którą zostawił po sobie James. Zrezygnowany, zawiedziony. I to wszystko przez nią. Przez to, jaka była i jak się zachowywała. Przez to, że czasami nawet nieświadomie go krzywdziła, ale znacznie częściej specjalnie uderzała tam, gdzie zaboli. I nie miała na to żadnego wytłumaczenia. Samej sobie też nie potrafiła powiedzieć, dlaczego ciągnie ją, aby wbijać mu małe szpileczki, kiedy przecież sobie na to nie zasłużył
    Powrót do rzeczywistości nie był łatwy ani tym bardziej przyjemny. Ale wzięła się w garść. Wróciła do treningów, ignorując minę trenera, który najchętniej by ją zabił za to, jak odpuściła w ostatnim czasie. Starała się nie kłócić z ludźmi, ale Clara jej to uniemożliwiała warcząc na nią nieustannie i przypominając o tym przeklętym Vegas.
    Vegas, o którym sama bardzo chciała zapomnieć. Tyle, że wspomnienia wracały. Najczęściej w snach. Wyobraźnia mieszała się z rzeczywistością. Poszczególne obrazy wydawały się jednak być zbyt prawdziwe, aby mogły być wyobraźnią. Pamiętała muzykę, zapachy i to dręczące uczucie niepokoju, gdy przeszła przez tamte drzwi. Chyba go szukała, może chciała mu coś powiedzieć, a może tylko się stęskniła, bo nie widziała go już od dłuższego czasu. Ale nie był sam, a Sloane zamiast wbić, jak do siebie stała w miejscu, bo coś było nie tak. Za dużo ludzi, takich, z którymi go wcześniej nie widziała. Za dużo padało słów, których początkowo nie rozumiała, a które dopiero później nabrały sensu. To nie byli kumple, których znała lub kojarzyła. Wycofała się powoli, odejść też nie zdążyła, wpadła na kogoś wtedy i więcej nie pamiętała, nie wiedziała, czy krzyknęła zaskoczona obecnością kogoś za jej plecami, czy w ciszy starała się zniknąć.
    Tamtą imprezę zagłuszyła kolejnymi; kolejną kreską, kolejnym shotem tequili, kolejnym zatopieniem się w ustach Cartera, chociaż całe ciało wysyłało jej ostrzegawcze sygnały, a które ona zignorowała. W końcu to był „jej” Carter, powtarzała sobie naiwnie wierząc, że nie dopuściłby do tego, aby coś się jej stało. Próbowała to od niego wyciągnąć, podchodząc do tematu powoli i z lenistwem, jakby to nie miało większego znaczenia. Ale to podejście niewiele jej dało – skończyło się awanturą, którą pewnie słyszało pół Manhattanu. Z trzaskającymi drzwiami i oknami drżącymi w ramach.
    Jeśli dzwonił lub pisał – Sloane nie odpowiadała. Chciała zniknąć i wyrzucić go z pamięci. Przynajmniej tymczasowo, bo wiedziała, że wróci. Bo za bardzo ją do niego ciągnęło. Nawet z tą świadomością, że jest częścią czegoś niebezpiecznego. Jej przypuszczenia się tylko potwierdziły, kiedy wracając w nocy z siłowni na parkingu nie była sama. Dobrze wiedziała, że poruszanie się samej o tej porze po mieście to głupi pomysł, ale przecież nie zamierzała prosić Jamesa o pomoc przy każdym wyjściu. Jego też miała dość i tego spojrzenia, jak u zbitego psa. Było ich dwóch, choć wystarczyłby w zupełności jeden, aby ją przestraszyć. Zbliżający się zbyt szybko i zbyt blisko. Z oczami pozbawionymi jakichkolwiek emocji. To było ostrzeżenie – krótkie, ale dobitne. Ma przestać drążyć, zapomnieć i wrócić do swoich zajęć. Vegas się nigdy nie wydarzyło, ona nic nie widziała i nie słyszała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko przytaknęła. Sparaliżowana strachem, tym samym, którego doświadczyła w tamtym pokoju. A może nawet głębszym. Bardziej namacalnym. Teraz nie była naćpana, nie była pijana – pamiętała i czuła wszystko wyraźnie. To przestała już być zabawa w odgadnięcie co się wydarzyło w Vegas.
      Wszyscy podejrzewali, że wydarzyło się tam coś, o czym mówić nie chciało żadne z nich. To było widać po sposobie w jaki traktowała teraz Zaire’a. W studiu, gdy pracowali nad kolejnym kawałkiem. Z chłodną obojętnością, przez którą przebijało się coś znacznie gorszego.
      Adres domowy Jamesa zapisała sobie tamtego ranka. Nie wiedząc, kiedy może potrzebować znaleźć się pod jego drzwiami. I znalazła. Impulsywnie i przypadkowo, ale gdzie miała pójść? I pewnie ją za to zabije, że wbija do niego w dniu wolnym oczekując, że porzuci dla niej wszystkie swoje plany. Trudno.
      Nie było też po niej widać, jakby coś się stało. W pełnym makijażu, ułożonymi włosami. W spodenkach jeansowych, które zbyt mocno opinały tyłek, pociętej w jakimś szale nożyczkami bluzce i w tym lekko kpiącym uśmieszku, który zwiastował kłopoty.
      Opierała się o ścianę obok drzwi, pijąc matchę i czekając, aż otworzy jej drzwi.
      — Hej — rzuciła, gdy się uchyliły. James w domowym wydaniu był… inny. Widziała po minie, że się jej tu nie spodziewał. Według planu miała dziś cały dzień zajęty pobocznymi zajęciami. Odbębniła trening, spotkanie z Clarą, na którym potwierdziła, że może sobie polecieć cholera wie gdzie i że zabiera Jamesa, co miało być cichym znakiem, że nie zamierza tym razem odwalać głupot. Nie, kiedy Harper był obok. — Masz chwilę? Świetnie.
      Przepchnęła się obok niego. Nawet nie czekając na zaproszenie do środka, nie pytając czy jest sam - w jej głowie był, a jeśli ktoś mu towarzyszył to sobie po prostu stąd pójdzie. Skierowała się do salonu, a tam opadła na sofę wyciągając długie nogi przed siebie.
      — Powiem to raz, ale… Macie rację. Nawaliłam i chcę to naprawić. I jesteś częścią tego planu, więc nie możesz powiedzieć „nie”.

      Sloane

      Usuń
  34. Nie czuła potrzeby, aby tłumaczyć się przed kimkolwiek.
    Nie robiła tego przed samą sobą, przed Jamesem, menadżerką czy rodzicami, a raczej matką, która dobijała się do Sloane od paru dni. Nawet nie odbierała. Nie miała sił, aby z tą kobietą rozmawiać i słuchać o tym, jak niszczy sobie życie. Po kimś to w końcu miała, prawda? Skrzynkę głosową miała zalaną wiadomościami, które co jakiś czas sobie usuwała.
    Sloane wracała do życia na swoich warunkach. Jakby na siłę próbowała sobie i wszystkim dookoła udowodnić, że nie potrzebuje, aby ktokolwiek wyciągał w jej stronę rękę. Że świetnie da sobie radę sama i nie ma potrzeby, aby ktoś ją zbierał z podłogi. Trzymała dla siebie to, jak wyglądały te dni, kiedy naprawdę została sama. Meave sprawdzała co jakiś czas, czy jednak żyje, ale Fletcher nie była w nastroju ani tym bardziej nie miała chęci na towarzystwo. Pasowało jej bycie samą z własnymi myślami. A potem podniosła się z podłogi i wróciła. Może jeszcze nie w pełni sił, może jeszcze nie taka, jaką wszyscy znali i kochali – albo przynajmniej lubili. Ale była już bardziej sobą.
    Pod maską uśmiechu kryły się ostatnie wydarzenia, ale te musiała trzymać dla siebie. Nie mogła nimi obarczać Jamesa czy Meave. Nie mogła ryzykować tym, że kimkolwiek byli tamci ludzie dowiedzą się, że coś powiedziała. Musiała wyjechać. Natychmiast i najlepiej na wczoraj. Zostawić Nowy Jork daleko za sobą. Cartera i jego „kumpli”, ich kłótnie i dziwną niechęć, która w niej wyrosła.
    — Za lepszą Sloane — dodała z półuśmiechem. Kogo ona oszukiwała? Mogła poprawić się na parę tygodni, a potem znów znaleźć się w tym samym miejscu. Ale może to naprawdę był sygnał, że będzie lepiej. Miała nadzieję. Chciała tego i była boleśnie świadoma, że jeśli nie zacznie wyznaczać wyraźnych granic to stoczy się znowu. — Ty wierzysz. Albo dobrze udajesz. Nie ważne.
    Wzruszyła ramionami i pociągnęła sporego łyka zielonego napoju.
    Mieszkanie było takie, jakie pamiętała. Teraz widziała więcej szczegółów. Dostrzegła w ramce fotkę Jamesa na tle zielonych gór. Szeroko uśmiechniętego z jakimś kolesiem obok. Może brat, a może dobry kumpel ze studiów. Wyglądał na zdjęciu na młodszego o parę lat. Mniej zmęczonego niańczeniem rozkapryszonej piosenkarki, która wciąż nie dorosła.
    Jakby znudzona przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, gdy stał oparty o framugę. Shaker z białkiem, mokre włosy. Dopiero co pewnie wrócił z treningu i zdążył tylko wziąć szybki prysznic zanim wpadła tu jak burza z blond lokami i błyskiem w spojrzeniu. Może nie w gotowości, aby rozpętać piekło, ale na pewno coś, co zostanie w pamięci na dłużej.
    — Masz wygodną sofę — przyznała. Nie dodała jednak, że wygodniej się na niej leżało, kiedy głowę opartą miała o jego biceps, a jego ramiona oplatały ją w talii. To było już tylko dla niej.
    Musiała się też uspokoić. Pozwoliła sobie ostatnio na zbyt dużo wyznań miłosnych, których nawet do końca nie pamiętała. Przerwa była tym, czego potrzebowała. Zrelaksować się z dala od domu i sytuacji, które były przygniatające.
    — Nie wyglądasz na kogoś kto pije mleko owsiane. Naprawdę? Masz takie w lodówce? — Uniosła brew. Musiała przykuwać większą uwagę do tego, jak James składa dla nich zamówienia w drive-thru. On znał jej zamówienia na pamięć. Nawet nie musiała się przypominać. On to po prostu wiedział.
    — Wolę jak nie trzymasz się procedur. Jesteś wtedy… fajniejszy. Czy coś. Mniejsza, masz zadanie.
    Znowu trochę kręciła i nie przechodziła do sedna sprawy. Specjalnie, aby się z nim podrażnić i przeciągnąć moment, w którym będzie musiała przyznać się do winy. Nie lubiła tego robić, bo nie lubiła być w błędzie. Tylko, że tym razem to wszyscy wokół mieli rację. Sloane się trochę pogubiła, nawet za bardzo, ale czy to miało jakieś znaczenie w tym momencie?
    — Doszłam do wniosku, że muszę… Odpocząć. — Ostrożnie dobierała słowa. W ostatnim czasie „odpocząć” w jej słowniku mogło oznaczać wciągniecie kreski. Tego już nie chciała. Nie teraz, nie po tym wszystkim.
    Na jakiś czas musiała zostać trzeźwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła zachowywać się, jakby to miejsce należało do niej i miała wszystko pod kontrolą, ale zdradzał ją głos. I zbyt rozbiegane oczy, które szukały co chwilę innego miejsca do obserwacji. Jakby nie chciała, aby James zbyt wiele z nich wyczytał i domyślił się, że coś się stało. Chciała do niego zadzwonić tamtego wieczoru. Poprosić, aby zgarnął ją z parkingu. Został na noc. Obszedł mieszkanie i upewnił się, że poza nimi nie ma nikogo. Tyle, że wtedy musiałaby mu powiedzieć więcej, a nie mogła.
      — Gadałam z Clarą i ona też myśli, że dobrze mi zrobi, kiedy odetnę się trochę od… Wszystkiego. Od Cartera, jego kumpli, imprez. O brania tego gówna, po którym nie mogę się pozbierać — wzruszyła ramionami. Kiedy wypowiadała jego imię skrzywiła się, a głos miała gorzki. Jakby teraz Carter nie smakował już tak dobrze, jak wcześniej. — Lecimy do Włoch. Nie wiem na jak długo, ale… Lecimy. Bez koleżanek, bez imprez do białego rana. Tona makaronu i nieprzyzwoita ilość aperola.
      Mówiła tak, jakby już wszystko było postanowione. Tylko go informowała o wyjeździe. Nie proponowała, nie pytała, czy ma ochotę lub czy woli inne miejsce. Ona wyjeżdżała, a on wyjeżdżał z nią.
      — Możesz to potraktować jako płatne wakacje. Będę grzeczna, obiecuję.

      Sloane 🍝

      Usuń
  35. Miała swoje powody, aby przyjść i powiedzieć mu o tym osobiście. Być może trochę się za jego obecnością stęskniła. Nawet za tym chłodnym, obojętnym spojrzeniem, które jej serwował, kiedy nie miał już w sobie sił, aby dalej walczyć o utrzymanie jej na powierzchni. Jasne, mogła napisać szybką wiadomość i byłoby po sprawie, ale nie chciała załatwiać tego w ten sposób. Nie, kiedy miała spędzić z nim najbliższe minimum dwa tygodnie. Musiała oczyścić atmosferę. Brakowało tylko kadzidełka w dłoni i kubka zapełnionego melisą.
    Był też drugi powód. Znacznie ważniejszy, a który Sloane zamierzała zatrzymać dla siebie. Bała się wrócić sama do mieszkania. Które może i miało portiera dwadzieścia cztery przez siedem, ale jeden człowiek nie powstrzymałby tego rodzaju ludzi. Tylko, że James o tym wiedzieć nie musiał. Odbiłoby mu. Może i słusznie, ale Sloane nie chciała problemów.
    Wolała więc szlajać się po mieście. Wchodzić do sklepów, kupować kolejne zbędne akcesoria, których pewnie nawet nie wyciągnie z bagażnika samochodu. Jakby tam zajrzała to pewnie znalazłaby jakieś stare ubrania, które kupiła lata świetlne temu i je tam zostawiła na pastwę losu.
    — Byłam w okolicy. Postanowiłam wpaść z dobrymi wiadomościami. — Przewróciła oczami. Wcale nie była w okolicy. To było zaplanowane działanie. Wiedziała, że on wie, ale przecież się do tego nie przyzna, prawda? Łatwiej było przegryźć rzeczywistość, kiedy udawała, że jej działania są przypadkowe, a nie zaplanowane z góry.
    Włochy miały być spokojne. Jak będzie naprawdę to się będą musieli przekonać, ale też pierwszy raz od naprawdę dawna Sloane nie miała ochoty na imprezowanie do rana, wciąganie kolejnej kreski i na lądowanie w objęciach Cartera. I rozumiała, że po tych ostatnich tygodniach może być ciężko w to uwierzyć. Szczególnie, kiedy wyrywała się w stronę Crawforda niemal cały czas, gryzła i warczała, gdy próbowano jej tego zabronić. Broniła się przed nim teraz sama. Jakby z dnia na dzień zamiast najlepszym co ją spotkało, stał się najgorszym. Może i faktycznie tak było.
    — Zostają w Nowym Jorku. Przynajmniej tak bym chciała. Ale jeśli ci mało dramatów i złamanych obcasów to na imprezę czy dwie mogę się przejść. Dodam do tego brokat i będzie wtedy świetnie.
    Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Jeśli James miał ochotę na imprezę to mogła mu to zagwarantować. Nie obiecywała w końcu, że zrobiła się nudna. Tylko chciała przystopować i być trochę… Bardziej odpowiedzialną. Sama nie wierzyła, że to jej przeszło przez głowę.
    — To będą wakacje, James. Chcę się opalać na jachcie w bikini albo bez. Jeść makaron z owocami morza, pozwiedzać to, co będzie do zwiedzania. Pójść do cholernego spa, na masaż i nie robić głupot. — Oznajmiła. Była o tym przekonana, że faktycznie tak właśnie ten wyjazd będzie wyglądał. Mógł nie wierzyć, w porządku. Postara się, aby zobaczył na własne oczy, że z nią może być spokojnie, — Nie obiecam, że zamknę się w hotelu i zacznę zachowywać jakbym wyszła ze szkółki biblijnej, ale mogę ci obiecać, że będzie spokojnie. Bez facetów… czy dziewczyn. Imprez trwających pięć dni. Żadnego Cartera i jego zjebanych kumpli. Tylko ja, bikini w kropki i makaron.
    Wiedziała, że jej nie wierzył. Miał do tego pełne prawo. Sloane nie była dziewczyną, która potrafi w spokojne wyjazdy, ale tym razem naprawdę tego chciała. Wierzyła, że tak właśnie będzie.
    — Może obędzie się bez adwokata. Tym razem.
    Kącik jej ust drgnął, jakby właśnie przypomniała sobie coś zabawnego z przeszłości. James ją znał. Chwilami zbyt dobrze i wiedział, czego potrzebuje, a czego raczej powinna unikać. Tym razem zawzięła się w sobie, aby pokazać mu, że naprawdę można jej zaufać i zabrać na wyjazd, który nie skończy się rzucaniem butelkami o drzwi.
    — Pożarłyśmy się. Z dziesięć razy. Groziła, że rzuci tę robotę, a potem na początek września zabookowała mnie na jakimś festiwalu. Gdzieś w Europie, nie wiem nawet gdzie. Jest wściekła, ale do urobienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała swoje sposoby, aby zagrać przed Clarą. Przytakiwała jej i zgadzała się na wszystko co robiła, a potem i tak Sloane zamierzała zrobić po swojemu. Tylko nie tym razem. Chwilowo zamierzała naprawdę zagrać rolę grzecznej piosenkarki, która miała parę problemów zdrowotnych w ostatnim czasie i dlatego tak nagle zniknęła z radarów.
      — Powiedziałam, że ty ze mną będziesz. I że nikt poza mną nie jedzie. Żadnych koleżanek i takich tam. I obiecałam, że będę się meldować co dwa dni. Ja, nie ty. Wiesz, żeby jej pokazać, że potrafię być trzeźwa — dodała ciszej i już niezbyt chętnie, bo gdy mówiła to na głos to brzmiało, jak problem, a Sloane nie miała problemu.
      — Mogę ci zajrzeć do szafy? Muszę się upewnić, że masz odpowiednie ubrania. A jeśli nie, to zabieram cię na zakupy.

      Sloane

      Usuń
  36. Apartament z widokiem na morze wyglądał, jakby przeszło przez nie tornado.
    I owszem, przeszło. Nazywało się Sloane Fletcher i nie znało umiaru. Znaczna część przestrzeni zajęta była przez walizki, których było dokładnie siedem. Gdzie niby miała pomieścić wszystkie ubrania, buty i kosmetyki, których miała miliony? I to wszystko pomijając suszarkę, lokówkę czy prostownicę, które miały własną małą walizkę. Nawet, kiedy upchała ciuchy do garderoby to bałagan pozostał. Nie miała siły, aby z tym walczyć i poddała się chaosowi, który sobie stworzyła.
    O dziwo, ale odnajdowała się w tym.
    Była z lekka zirytowana, kiedy już na miejscu okazało się, że wcale tak sami nie będą. Nie, aby miała jakieś niecne plany wobec Jamesa. Zwyczajnie nie miała ochoty na większą grupę, a gdy tylko dojechali do hotelu jasne było, że to nie będzie wypad solo.
    Logiczne było, że wyjazd tylko z Jamesem może być ryzykowny. Nawet, gdyby chciała to nie mogłaby uciec w pełni przed paparazzi czy gośćmi hotelu, którzy przecież mieli telefony z kamerami. Nie potrzebowała dodatkowych plotek i zamieszania wokół siebie. Włochy powitały ją nie tylko ciepłym powietrzem, ale kumpelami, których dawno nie widziała. I z jednej strony się cieszyła, bo były jak świeży powiew powietrza. Inne od towarzystwa, w którym obracała się w Nowym Jorku. Może nieco spokojniejsze. Motywem przewodnim wyjazdu był odpoczynek, spa i nielimitowany dostęp do słodkich drinków, wygrzewanie się na prywatnej plaży i na środku morza na jachcie. Czego można było więcej chcieć?
    Minęły niespełna dwadzieścia cztery godziny od przyjazdu, a Fletcher czuła, że w mieście, które zostawiła za sobą wszystko się wali. Przynajmniej bez jej udziału, tym razem. Nawet nie planowała zaglądać do telefonu na dłużej niż parę minut, aby wrzucić jakąś fotkę, która nie zasugeruje, gdzie jest, ale pokaże, że świetnie się bawi. Nie zliczy, ile razy James jej powtarzał, aby nie wrzucała na stories zdjęć czy filmików w czasie rzeczywistym. I słuchała się go, bo ostatnie na co miała ochotę to, gdyby trafił się narwany fan, który wyśledziłby w jakiej restauracji je obiad, bo pokazała kawałek talerza czy widelca.
    Obiecała Jamesowi, a przede wszystkim samej sobie, że będzie grzeczna podczas wyjazdu. I póki co, ale obietnicy dotrzymywała. Poranek zaczęła spokojnie. Od śniadania na tarasie w swoim własnym towarzystwie, a później dała się wyciągnąć dziewczynom na basen. Cleo leżała na leżaku w bikini tak skąpym, że równie dobrze mogła go na sobie nie mieć. Obok Cleo kręcił się Mike, który oficjalnie był jej chłopakiem, ale wszystkie wiedziały, że tak naprawdę spełnia wszystkie jej zachcianki. Był w nią wpatrzony, jak w obrazek i nawet nie witał się z innymi dziewczynami. Zupełnie, jakby chociaż samo spojrzenie w stronę innej laski miało zaburzyć ich dziwną relację. Luna sączyła drinka z nogami zanurzonymi w wodzie, Raya siedziała obok niej i o czymś plotkowały, a gdzieś w tle dalej od nich była Julia, którą Clara wysłała za Sloane. W teorii, aby spełniała jej zachcianki, robiła rezerwacje i była na każde zawołanie, a w rzeczywistości miała jej po prostu pilnować. Jakby nie wystarczyło, że od pilnowania ma Jamesa.
    Sloane leżała w wodzie na różowym, dmuchanym flamingu. Wystawiona na słońce z ciężkimi okularami przeciwsłonecznymi na nosie. I miała wszystko gdzieś. Telefon zostawiła przy Jamesie, nie myślała, nie zastanawiała się. Dryfowała na wodzie z lekkim uśmiechem, jakby właśnie osiągnęła wielki spokój, którego przez długi czas jej brakowało.
    W tle sączyła się cicho muzyka. Gatunki zmieniały się w zależności od tego, która z dziewczyn dorwała się do playlista. Dopóki nie było to coś, co wydała Sloane lub Zaire było jej obojętne co leci.
    Kiedy zsunęła lekko okulary z nosa odszukała wzrokiem Jamesa. Trochę w tle, tak, jakby go tu wcale nie było. Nieznacznie się uśmiechnęła i zsunęła zgrabnie z flaminga, aby podpłynąć do brzegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobrze się bawisz, panie Harper? — Zapytała. Bawiło ją, że dziewczyny, gdy coś od niego chciały używały tego zwrotu. Niby tylko robiły to od paru godzin, a już utknęło jej w głowie. Poza Sloane, jedynie Julia zwracała się do niego po imieniu. — Podasz mi telefon? — Poprosiła.
      Nie chciała nic mówić, że nad basenem mógłby się rozerwać i rozerwać. Podobno miało być tak prywatnie, jak to możliwe. Bez ciekawskich gości, bez żadnych ukrytych kamer czy miejsc, w których paparazzi mogą się skryć i strzelić potajemną fotkę. Najlepiej w kompromitującym momencie, który w jakiś sposób upokorzy Sloane. Jakoś nieszczególnie ufała tym obietnicom.
      Miała też nie sprawdzać telefonu, ale było to silniejsze od niej. Wytarła ręce o ręcznik, który podsunął jej James i od razu odblokowała komórkę. Powoli wypuściła powietrze przez nos, a głowę odchyliła do tyłu.
      — Powinnam sobie na niego założyć blokadę. Sprawdzić raz dziennie na dziesięć minut. I nawet sekundy dłużej.

      Sloane🌞

      Usuń
  37. Ze swojego flaminga miała całkiem dobry widok na Jamesa.
    Nie powinna była w jego kierunku nawet spoglądać, ale nie potrafiła się powstrzymać. Jednocześnie trochę mu współczuła, że nie może się tak w pełni zrelaksować. Czujny za każdym razem, gdy ktoś tu wchodził, aby donieść drinki, świeże owoce czy to, na co akurat dziewczyny miały ochotę. Mogła mu oferować milion razy, aby wyluzował, ale przecież jej nie posłucha. Nie, gdy chodziło o jej bezpieczeństwo. Nawet jeśli nic jej tu teraz nie zagrażało. Jedynym zagrożeniem mogła być woda, ale pływać potrafiła i topić się nie zamierzała.
    — Daleko mi do stanu zen. Może za tydzień, jak poczuje się lepiej — mruknęła. Wyglądała na zrelaksowaną, nawet była, ale w głowie wciąż kotłowało się wiele myśli.
    Okulary nałożyła na głowę. Słońce miała za sobą i nie przeszkadzały jej w niczym teraz. Opierała się o brzeg cierpliwie czekając, aż do niej podejdzie. Czasami, ale tylko czasami, czuła się źle, że ma wszystko tak na wyciagnięcie ręki. Że wystarczyło jedno słowo, aby coś dostać. Z drugiej strony, dlaczego miała się z tym źle czuć, skoro miał za to płacone? Może niekoniecznie za bycie jej „podaj i przynieś”, ale komu innemu miałaby zaufać z telefonem, w którym tak naprawdę skrywało się wszystko?
    — Spędzam za dużo czasu online. Powinienś być wdzięczny, jak naoglądam się trendów na TikToku to mogę cię jeszcze zmusić do wykonania ich razem ze mną. — Uśmiechnęła się lekko. Nawet, gdyby chciała to nie potrafiłaby sobie tego wyobrazić. Nie istniały raczej żadne pieniądze świata, które sprawiłyby, że James by się na to zgodził, ale co jej szkodziło spróbować? — Może chcesz? Twoje fanki by oszalały. Historie na Wattpada same będą się pisać, czy czego się tam używa.
    Przewróciła oczami z głośnym, pełnym zirytowania westchnięciem. Jakby ilość polubień i komentarzy naprawdę miała jakiekolwiek znaczenie. Miło było, kiedy posty zyskiwały na popularności, ale nie była żadną influencerką, aby swój sukces obliczać na Instagramie. Ważniejsze były ilości odtworzeni, ilość zakupionych płyt, merchu i wszystkiego co Sloane wypuszczała. A raczej jej team, bo ostatnio nie miała jakoś głowy do tego, aby przyłożyć się do kreatywnego myślenia. Zostawiała wszystko w rękach innych.
    — Drażnisz mnie, James — mruknęła ostrzegawczo. Nawet, kiedy chciała przed nim zachować minę urażonej to nie potrafiła. Bo miał ten cholerny dar, aby ją rozbrajać za pomocą kilku słów. Jak teraz, kiedy się z niej nabijał, ale robił to w taki sposób, że nie mogło jej to nie bawić. — Tiramisu nie byłoby takie złe, wiesz? Drink również, ale tylko jeśli wypijesz go ze mną. No wiesz, tak na dwie słomki. Będzie miło i obiecuję, że nie napluję do środka.
    Oderwała wzrok od ekranu, aby na niego spojrzeć. Brzmiał na tak poważnego, że ciężko było się nie roześmiać, czy chociaż uśmiechnąć. Jeśli miał cel w tym, aby ją rozbawić to mu się udało.
    — Mam bardzo ładne stopy. Dotykanie ich byłoby przyjemnością. Dla obu stron.
    Pokręciła głową i parsknęła cicho pod nosem.
    Podobała się jej ta zmiana, która w niej tu zaszła. Niby była tu kilkanaście godzin, ale poprawę czuła aż w kościach. Tak, jakby naprawdę zostawiła problemy za sobą. Tylko te dobijały się do skrzynki bez przerwy. Trochę wiadomości od Cartera, trochę od matki, która już zdążyła zapomnieć o jej ucieczce na pięć dni i wysyłała jej zdjęcia nowych płytek do łazienki i pytała się, które według Sloane są lepsze.
    — Ale wiesz co, nie martw się. Podobno masażysta tu jest świetny i będę w dobrych rękach. Nie pobrudzisz sobie rączek.
    Odłożyła telefon po paru minutach tak daleko, jak pozwalała jej na to ręka. Już nie miała ochoty nim rzucać, aby roztrzaskał się na małe kawałki. To też brała za dobry znak, skoro zniknęły nagłe i niekontrolowane napady złości.
    Przeszkadzało jej, że nie są tu sami. To, że Julia się na nią ciągle gapi, jakby zaraz miała wyciągnąć ze stanika woreczek z kokainą i wciągnąć ją na oczach wszystkich. Może i dała wszystkim swoje powody, aby tak myśleć, ale do reszty, jeszcze, nie zgłupiała. Gdyby naprawdę potrzebowała to zrobiłaby to w pokoju, gdzie nikt jej by nie widział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam z kim dzielić swojego basenowego królestwa.
      Wzruszyła lekko ramionami. Miło było po prostu leżeć i chłonąć słoneczne promienie, ale samej było… Nudno. Dziewczyny były zajęte sobą, a Sloane też nieszczególnie wykazywała zainteresowanie, aby którąś do zabawy w wodzie zaprosić.
      I wiedziała, że to będzie błąd. Może dostać opieprz i może się do niej potem nie odzywać przez resztę dnia, ale… Raz się żyje, prawda? Pod stopami wyczuła mały schodek, o który się oparła. Wystarczająco, aby złapać równowagę.
      — Potrzebuję króla. Albo chociaż dobrego zastępcy.
      Zdążyła się tylko uśmiechnąć do Jamesa, zanim złapała go za materiał koszulki. Odchyliła się do tyłu i pociągnęła za sobą z całą siłą, którą w sobie miała. Nie było czego się tu złapać. Nawet chwili, aby krzyknąć, gdyby potrzebował. Zanim zanurzyli się w wodzie usłyszała tylko, jak Julia za nim woła.
      Sloane dalej trzymała się koszulki. Nawet, gdy oboje byli pod wodą, a nad basenem zrobiło się małe zamieszanie.

      Sloane

      Usuń
  38. Mógł przewidzieć, że prędzej czy później do tego dojdzie. Jego wina, że kucał zbyt blisko i zbyt mocno jej ufał w pobliżu wody. Nie miała wisielczego nastroju, jak mogłoby się wydawać po minie. Teraz sobie go poprawiła, gdy udało się jej wciągnąć Jamesa do wody i w pełni zaskoczyć. Wynurzyła się z wody zaraz po nim, a kosmyki włosów przyklejały się do twarzy, ramion i pleców. Puściła go w końcu, nawet nie zdając sobie początkowo sprawy z tego, jak blisko mężczyzny jest.
    — Nagrałam to! — Krzyknęła któraś z dziewczyn, a potem dołączył do tego wesoły śmiech. — Mam całość! Pójdzie w piękny viral na TikToku
    Wyrwało to Sloane z małego zamyślenia i wpatrywania się w Jamesa. Nawet nie zdążyła mu odpowiedzieć, choćby uśmiechem. Zmuszona była oderwać od niego wzrok, a spojrzenie wbić w Cleo, która już pobiegła do basenu, aby pokazać im filmik, który udało się dziewczynie przypadkiem nagrać. Na początku widać było, że zamierzała nagrać siedzące razem pozostałe dwie dziewczyny, a skończyło się na ich dwójce.
    — Nie wstawiaj tego. — Zastrzegła. Nie ważne, jak wiele like’ów i wyświetleń ten filmik zyska nie mógł ujrzeć światła dziennego. Przynajmniej nie w taki sposób. — Wyślij mi, ale nie wstawiaj tego nigdzie. Serio, jeśli nie ja to pan Harper albo Julia cię dorwą.
    Ta druga była gotowa, aby wkroczyć do akcji. Cokolwiek dziewczyny wrzucały do sieci związanego z blondynką musiało najpierw przejść przez ręce Julii. Sloane udawała, że rozumie, ale w rzeczywistości miała to gdzieś. Cleo odeszła na bok, do swojego chłopaka czy kimkolwiek on tam był, a Julia poleciała za nią. Pewnie po to, aby się upewnić, że na pewno filmik nie wyląduje w sieci. Chociaż patrząc na to, jak spoglądała w stronę basenu bardziej wolałaby się upewnić, że pan Harper jest cały.
    Był cały i zdrowy. Przemoczony z koszulką klejącą się do ciała. Idealnie podkreślającą mięśnie. Byłoby jej to pewnie obojętne, gdyby nie wiedziała, jak wygodnie na nich się śpi i jakie są w dotyku.
    — Nie utopić. Rozerwać. Siedzisz tam tak całkiem sam, nie korzystasz… Musiałam się upewnić, że jak wrócimy do Nowego Jorku to nie rozpowiesz, że zabraniałam ci korzystać z basenu — wyjaśniła z uśmiechem.
    Powtarzała sobie, że te wakacje są dla niej, ale chciała się też w pewien sposób odwdzięczyć Jamesowi. Nie mogła go wysłać samego, bo jeśli to naprawdę były ostatnie tygodnie czy miesiące, które spędzi jako jej ochroniarz to nie chciała się okradać z tego czasu z nim. Dobrze wiedziała, że to jest egoistyczne, ale ta myśl wisiała nad nią jak gilotyna gotowa do opadnięcia w każdej chwili. Nie miała pojęcia, czy rano nie obudzi się z informacją, że kogoś znaleźli.
    — Bawiłam się wybornie — odpowiedziała uśmiechając się niewinnie, jakby właśnie nie wciągnęła go w ubraniach do wody, a ledwo tylko ochlapała. — Nie wyglądasz na złego, wiesz/ Wiem, że ci się spodobało. I wiem, że nie chcesz wychodzić. I wiesz co jeszcze wiem? Że nikt ci nie zabrania wracać na krzesełko.
    Sloane tego nie widziała, bo wzrok miała wlepiony w Jamesa, gdy zdejmował koszulkę, ale nie ona jedyna teraz na niego patrzyła. Fletcher miała wymówkę, bo stał tuż przed nią. W tej cholernej wodzie, przemoczony, z mokrymi włosami i kroplami wody spływającymi po twarzy. Z tym cholernym uśmieszkiem, którego nie widziała od dawna.
    — Mogę się sama przejść po drinki. Warto było utracić przywilej dla… tego. — Puściła do niego oczko. Nie flirtowała z nim bezwstydnie, właściwie to nawet się nie starała. Przychodziło jej to naturalnie, a James w tym stanie wcale jej nie ułatwiał sprawy. — Poza tym… Myślałam, że będziesz przeciwnikiem picia w wodzie. Wyszło mi to chyba na dobre, prawda? Mniej drinków, mniejsza szansa, że się utopię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz była taka beztroska. Brakowało jej takiego zwykłego śmiechu, zabawnych sytuacji i czasem może trochę dziecinnych. Niepasujących do tego, co robiła w ostatnim czasie. Tak, jakby Sloane z Nowego Jorku nie postawiła nogi we Włoszech. Tutaj być może była bardziej sobą niż w domu.
      — Wiem, że w głębi tego chciałeś. Widziałam, jak się patrzysz — zdradziła. Przez chwilę nic nie mówiła. Spoglądała jedynie mu w oczy, może rzucając ciche wyzwanie, a może tylko sprawdzając, kiedy pęknie i sobie stąd pójdzie. — Na wodę. Jest jakieś trzydzieści stopni, jak nie więcej. Każdy chciałby się pomoczyć w taki gorący dzień. Spełniłam tylko twoje małe marzenie. Nie musisz mi dziękować.

      Sloane

      Usuń
  39. To była miła odmiana widzieć go w takiej wersji. Rozluźniony z uśmiechem, bez spiętych mięśni. Bez trybu ochroniarza, który cały czas narzuca sobie bycie skupionym, poważnym i niezdolnym do uczuć. Zdecydowanie bardziej wolała go takiego i wiedziała, że gdy traktował ją z dystansem to było przez nią. Dawała mu powody, aby się odcinał. Ona sama to również robiła. Wyciszała się, unikała jakichkolwiek rozmów poza tymi obowiązkowymi. Nie ułatwiała sobie relacji z nim ćpając z towarzystwem, w którym znalazła się przypadkiem. I cholernie tęskniła za tą relacją, jaką mieli zanim wszystko zaczęło się psuć.
    Tutaj w tym basenie, mocząc się w chłodnej wodzie i łapiąc ciepłe promienie włoskiego słońca Sloane czuła, że powoli wszystko wraca na odpowiednie tory. Może nigdy nie będzie już tak, jak przedtem. Jak mogło być, skoro co jakiś czas łapała się na tym, że inaczej na niego patrzy? Ale było lepiej. Spokojniej i to się dla dziewczyny liczyło. Nad resztą pracowała w spokoju i bez narzucania sobie tempa.
    — Jestem wspaniała, nie wiem o co ci chodzi — roześmiała się. Czułą się lekko, przyjemnie i tak… Błogo. Chociaż jeszcze parę minut temu z wściekłością przeglądała telefon i wiadomości, a teraz śmiała się tak, jakby nic nie działało jej na nerwy i jedyne co się liczyło to to, że James jest w tej wodzie razem z nią. I może faktycznie tylko to było teraz istotne. — Och, przepraszam. Czy wyrwałam cię z siedzenia na krzesełku cały dzień? Żebyś rozprostował star… Dojrzałe kości? — Zacisnęła usta, aby się nie roześmiać. Wcale nie chciała nazwać go starym. Tylko się jej wymsknęło. W dodatku szybko się poprawiła.
    — Zawsze jestem zmartwiona twoim stanem. Teraz martwię się, że nie skorzystasz z tego wyjazdu tak, jak sobie to zaplanowałam. Muszę się upewnić, że wszystko idzie zgodnie ze scenariuszem. To bardzo dla mnie ważne.
    Sloane uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy przyznał jej rację. Oczywiście, że miała rację. W tym jednym ją zawsze miała, a nic tak dobrze nie działało jak schłodzona woda w upalny dzień. Nie tylko jemu to poprawiło dzień. Dziewczynom również, żadna nie potrafiła oderwać wzroku. Nawet Cleo, która przyjechała tu z chłopakiem. Mike chyba nawet nie zauważał, że jego dziewczyna gapi się na Jamesa albo bardzo dobrze to maskował. Wszyscy coś tu wyrywali. James się schłodził i odprężył, Sloane miała go blisko, a laski mogły sobie popatrzeć. Chociaż wolałaby, gdyby gapiły się dalej w telefony.
    Fletcher nie mogła się mniej przejmować profesjonalizmem. Jasne, jakieś zasady powinny się ich trzymać, ale ostatnimi czasy coraz chętniej je łamała. Gdyby tylko wiedzieli, co James tak naprawdę widział, do czego go kusiła i o co go prosiła, w jakiej pozie nikt, ale to nikt nie pozwoliłby, żeby tu z nią teraz przyjechał. I to miało zostać ich małym sekretem, który cicho zgodzili się pogrzebać i nigdy więcej o nim nie wspominać. Julia mogła sobie wsadzić robienie notatek z jego zachowania i umoralniania jego czy jej. Dobrze wiedzieli co robią i jak to robić, aby nikt z obecnych tu nie pomyślał sobie czegoś za dużo. Ot, Sloane Fletcher miała kaprys, aby wciągnąć kogoś do wody, a jej ofiarą stał się ochroniarz. Wielkie też jej rzeczy. Nie zrobiła tego, na co naprawdę miała ochotę. Miała możliwość, aby opleść go nogami w pasie, przylgnąć swoim ciałem do jego, a tego nie zrobiła. Zachowała dystans, zakrywając różne emocje uśmiechem i niewinną zabawą.
    Sloane wyglądała na zrelaksowaną w tej wodzie. Spokojną i szczęśliwą. Tak po prostu i bez powodu, bo była tu z bliskimi, bo nie musiała niczego udawać.
    Zignorowała obecność Julie i jej zbyt czujne spojrzenie. Mogła spadać do swojego laptopa, a jej dać święty spokój. Wolałaby Meave tutaj. Nią łatwiej było manipulować i nie czepiała się tak wszystkiego, jak tamta.
    — A co, jeśli chcę poznać te większe marzenia? — Zapytała. Przekonana, że niektóre mogłaby spełnić. W zasadzie nawet nie musiałby pytać. Sloane po prostu by to zrobiła, bo… W zasadzie nie wiedziała, ale miała to przeczucie, że gdyby jej wyznał czego pragnie to postarałaby się, aby to dostał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostała na swoim miejscu. Patrząc, jak od niej odpływa, a ta chwila, kiedy na parę chwil przestali być profesjonalistami znika pod powierzchnią wody. Zupełnie, jakby nic z tego się tutaj nie wydarzyło. Między nimi była teraz odległość i różowy flaming, który dalej dryfował po wodzie, a przez ruchy Jamesa wpłynął na środek basenu.
      Sloane krótko zerknęła na Julie. Ta już wróciła na swoje miejsce przy laptopie i intensywnie wpisywała coś na klawiaturze. Nie poświęciła jej więcej czasu. Odepchnęła się od ściany nogami i przepłynęła długość basenu. Bez pospiechu, nie robiąc niczego – wyjątkowo – na pokaz.
      Podpłynęła do Jamesa. Nie do końca mogąc znieść ten dystans, który sobie narzucali. Może przez obecność innych, a może dlatego, że należało to zrobić.
      — Jestem pewna, że dopłynę do drugiego brzegu szybciej — rzuciła luźno. Wzruszyła ramionami zanim na niego spojrzała. Z pyskatym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Była też pewna, że przegra. Jej pływanie od lat ograniczało się do swobodnego dryfowania na powierzchni albo dmuchanych zwierzątkach.

      Sloane

      Usuń
  40. — Oczywiście, że byłabym szybsza.
    Prychnęła przewracając oczami. Daleko było jej do zawodowej pływaczki, ba rekreacyjnie pływała przede wszystkim na materacu. Ale to jeszcze jej nie powstrzymało przed rzuceniem Jamesowi wyzwania. Chciała się dobrze bawić podczas tego wyjazdu. I naprawdę odciąć od tego, co ciągnęło ją w dół w Nowym Jorku. Może na moment pozwolić sobie być dwudziestodwulatką, która jeszcze czasami zachowuje się dziecinnie i bawi w wodzie, jak małe dziecko.
    Miała też potrzebę, aby James był blisko. Nie trzy metry dalej schowany pod parasolem i obserwując ją z daleka, aby się nie utopiła tuż pod jego nosem. W odpowiedniej odległości, aby nikt nie pomyślał sobie czegoś niestosownego, ale też wystarczająco blisko, aby oboje wiedzieli, że ta bliskość nie jest jednorazową zachcianką. Nie potrafiła rozgryźć samej siebie. Obiecała sobie, że da sobie z nim spokój. Że cokolwiek tamtej nocy poczuła było spowodowane tym co wzięła i stanem, w jakim ją wtedy znalazł. Więc dlaczego teraz, kiedy była już wyraźnie trzeźwa od kilku dni wciąż zbyt długo mu się przyglądała? Po co go zaczepiała i prosiła, aby spędzał z nią czas? Może nie używała słowa „proszę” wprost, ale z jej gestów i słów dało się wyczuć, że nie chce, aby James wracał do Julie i jej laptopa, aby robił nudne rzeczy, o których Sloane nie wiedziała tylko jej poświęcił czas.
    Ale zanim doczekała się odpowiedzi pojawiła się Luna. Sloane opierała się o brzeg basenu niedaleko Jamesa. Doskonale wszystko słysząc. Kusiło ją, aby rzucić jakimś kąśliwym komentarzem, przypomnieć z kim tak naprawdę tu jest James, ale powstrzymała się. Zamiast tego pojawił się kwaśny uśmiech i przewróciła oczami, kiedy nikt nie patrzył w jej kierunku.
    — On nie żartuje, wiesz? — Wtrąciła Sloane. Już to widziała, jak Luna wstaje przed szóstą. Dobrze będzie, jeśli o tej porze wróci do swojego pokoju hotelowego z imprezy. Nie oceniała jej absolutnie. Sama prowadziła w końcu podobne życie. Tylko zostawiła je na moment za sobą, a tutaj chciała się wyciszyć. Bez większych szaleństw, imprez i wracania z połamanymi obcasami. — Jeśli się spóźnisz to długo z tego basenu nie wyjdziesz. Jak mi dodaje dodatkowe kilometry do przebiegnięcia, jak za długo mi schodzi, aby wstać to tobie tym bardziej nie będzie się wahał dołożyć kolejnej rundy.
    Powiedziała to wręcz beznamiętnie. Jedynie, kiedy krótko spojrzała na Jamesa uśmiechnęła się delikatnie. Wspominając te wszystkie poranki w Europie podczas trasy, kiedy bladym świtem zrywali się z łóżek. Cisza miasta, które jeszcze się nie obudziło do życia, ledwie parę osób idących do pracy i ona w swoim małym świecie ze słuchawkami w uszach przemierzająca kolejne kilometry. I James tuż za nią. Lubiła te momenty, które kończyły się świeżą kawą z lokalnej kawiarni zanim wrócili do hotelu, aby mogła przygotować się do intensywnego dnia. Teraz po tym były ledwie wspomnienia. Zdawało się też, że miało to miejsce wieki temu, a nie zaledwie parę miesięcy.
    Nie brała dalszego udziału w rozmowie, która i tak jej nie dotyczyła. Przepłynęła jeszcze raz, skoro na ten moment to była jej ostatnia chwila tutaj. Wolałaby tu zostać. Głodu jakoś nie odczuwała, ale została przegłosowana i chciała czy nie, ale musiała się zgodzić i z nimi pójść. Wysunęła się z wody podpierając rękami o brzeg basenu. Siedziała na jego brzegu osuwając włosy ręcznikiem. Cicha i zamyślona. Zagubiona we własnej głowie z myślami, których było znowu zbyt wiele. Jakby moment, kiedy muzyka przestała grać, a koleżanki ćwierkać sprawił, że wszystko co nieprzyjemne do niej nagle wróciło. W tej samej sekundzie, w której drzwi tarasowe się zamknęły za rozgadanymi dziewczynami. Mogłaby tutaj zostać. Odesłać je ze swoją kartą do najlepszych restauracji w mieście i liczyć, że dadzą jej spokój, dopóki się nie znudzą swoim towarzystwem albo nie wymyślą czegoś nowego do robienia.
    To wcale nie był taki zły pomysł, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie miała zbyt wielu chęci, aby się stąd ruszyć. Wyciągnęła ręce do tyłu, opierając się na nich i odchyliła lekko w tył. Słońce padało prosto na nią, osuszając z resztek wody. Woda spływała po niej powoli. Zupełnie, jakby i ona nie chciała, aby ten moment tutaj kończył się zbyt szybko. Przez słońce musiała zamknąć oczy, a choć miała okulary tuż na głowie to z nich nie skorzystała.
      Oddychała powoli i spokojnie, chociaż w środku wcale tak spokojna nie była. W środku działo się zbyt wiele, czego nie mogła powiedzieć nikomu. Nie Jamesowi, nie dziewczynom czy nawet Julii. Nie zrozumieliby. Może nie ocenialiby, ale byliby też w stanie tego zrozumieć. Jak mogli, skoro ona sama tego nie rozumiała?
      Słyszała, jak porusza się w wodzie. Ta delikatnie falowała przy każdym jego ruchu odbijając się o jej zamoczonych nóg. Nie otworzyła jednak oczu, jeszcze nie. Czując, że oboje potrzebują chwili przerwy. Wyciszyć się i spróbować jakoś na nowo funkcjonować w swoim towarzystwie.
      Sloane nie była pewna, jak długo milczała. Czy to były sekundy, czy minuty.
      — Masz ochotę na małą zmianę planów? — zapytała. Przyłożyła rękę do czoła, aby trochę osłonić oczy przed słońcem. — I tak wybiorą miejscówkę z ładnym tłem do zdjęć. Pewnie w turystycznym miejscu, a ja… Chyba potrzebuję czegoś innego. Spokojniejszego i w mniejszym gronie. Za pół godziny widzimy się na dole. Ubierz coś wygodnego.

      Sloane

      Usuń
  41. Spodziewała się raczej odmowy z jego strony, Po tym wszystkim co wyprawiała w ostatnim czasie wydawało się, że będzie bardziej stał za tym, aby Sloane nie robiła nagłych zmian w planach. W hotelowej restauracji nie było przypadkowych gości, którzy sięgaliby po telefon, gdy tylko ją zobaczą. Kelnerzy nie szeptali za plecami, bo pojawił się ktoś sławny. W takich miejscach byli do tego przyzwyczajeni, a komfort każdy miał zapewniony. Kiedy zapytała się o zmianę planów nie nastawiała się, że tak szybko się zgodzi. W zasadzie to myślała, że będzie musiała go przekonywać i błagać. Możliwe, że mógł dostrzec zaskoczenie na jej twarzy, ale jego odpowiedź przyjęła z uśmiechem. Nie miała ochoty teraz na głośne obiady w towarzystwie koleżanek. Uwielbiała je, naprawdę i była wdzięczna, że tutaj są, ale jednocześnie potrzebowała chwili dla siebie. Bez obgadywania prywatnych spraw, wyciągania jej ostatnich wybryków na wierzch. Wiedziała, że to jej nie ominie, ale mogły to zrobić w pokoju, gdzie na pewno nikt nie będzie słyszał. A już na pewno, gdzie nie będzie słyszał o jej przygodach James. Bo nie o wszystkim wiedział i lepiej, aby tak pozostało.
    Nie ociągała się z powrotem do pokoju. Miała pół godziny, a to było stanowczo za mało czasu, aby ogarnąć się tak, jakby tego chciała. Ekspresowy prysznic, jeszcze szybsze suszenie włosów, które zostawiła w lekkim nieładzie. Spięła je złotą spinką, zostawiając parę kosmyków z przodu. Prosty makijaż z odrobiną rozświetlacza i różu, brązowa kreska na oku, którą rozmazała palcem, rzęsy nie musiała ruszać – miała przedłużone i wyglądały idealnie. Usta musnęła morelowym błyszczykiem i była gotowa.
    Postawiła na prostotę. Krótkie, ale zakrywające tym razem tyłek lniane spodenki w piaskowym kolorze z wysokim stanem z niej zwisały i musiała poratować się paskiem. Vegas wyssało z niej nie tylko energię, ale i parę kilogramów. Krótki biały gorsetowy top z wiązaniem na plecach pasował do wybranej przez Sloane na dziś estetyki. Nie pasowały jedynie buty, bo zdecydowała się na swoje ukochane, znoszone czarne conversy na białej podeszwie, lekko przybrudzone ze startymi bokami. Na bokach były ślady farby, jakieś niewyraźne obrazki namalowane długopisem i numer, którego miała nie zapomnieć, ale oczywiście zapomniała i po dziś nie wiedziała do kogo on właściwie miał należeć. Na głowę wsunęła przeciwsłoneczne okulary, do torebki wrzuciła parę podstawowych rzeczy i opuściła pokój.
    Zeszła na dół w dobrym humorze. Nawet nie dlatego, że jechała tylko z Jamesem, a dlatego, że miała przed sobą wizję spokojnego popołudnia, które nie będzie niczym zakłócone. Zbiegła w zasadzie po schodach, jakby nie chciała zostać przez którąś z dziewczyn przyłapana na gorącym uczynku. Minęła jej gdzieś w tle Julie, która całe szczęście, ale nie rozglądała się za nią lub ją zignorowała – było jej to obojętne. Sloane się domyśliła, że pewnie wiedziała o zmianie planów i nie była z tego zadowolona. Nie miała z nią przyjacielskiej relacji i nawet się nie starała z niej takiej mieć. Im mniej czasu spędzały razem, tym lepiej.
    Zainteresowała się za to Jamesem, który już na nią czekał.
    — Bardziej nie będę — odpowiedziała — dostałeś ochrzan? — spytała i lekko uniosła brew. Mogła sobie wyobrażać, że kobieta nie była zachwycona zmianą planów. Pewnie miała już wybraną odpowiednią knajpę, gdzie będzie spokojnie, a towarzystwo zachwycone lub przynajmniej w miarę zadowolone.
    Sloane się nie dziwiła, że nikt jej nie ufa z własnymi decyzjami. Nie, aby kogokolwiek zamierzała prosić o zaufanie. Nie chcieli? No to nie. Pokaże, że potrafi się ogarnąć i zadbać o samą siebie. Ten wyjazd był przede wszystkim dla niej. Zwykle nie czuła potrzeby, aby udowadniać ludziom cokolwiek. I nie miała pojęcia, co konkretnie nią teraz kierowała. Wiedziała tyle, że nie chce wracać z Włoch z kolejnym skandalem na koncie. Jeśli jakieś zdjęcia mają przeciec to tylko, jak dobrze i spokojnie się bawi. Jak zajada się gelato z uśmiechem, a nie wychodzi z klubu ciągnięta przez Jamesa, bo nie da rady wyjść sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Meave nie byłaby taka upierdliwa, nie? — Rzuciła, nie było potrzeby, aby jej odpowiadał.
      Julie była lepszym wyborem; była starsza i bardziej doświadczona, a Meave… Meave była dla Sloane bardziej jak koleżanka, a nie ktoś kto faktycznie ją ogarnie, gdy będzie trzeba. Lepszy wybór według niektórych. Sloane jej tutaj nie zapraszała i gdyby mogła to odesłałaby ją z powrotem do Nowego Jorku pierwszym lepszym samolotem. Ale jakoś zamierzała przełknąć jej obecność i pogawędki z Jamesem.
      — Dobra, pomijając naszą kochaną Julie — zaczęła, ale nie mogła powstrzymać lekkiego grymasu, gdy o niej wspomniała — pomyślałam, że możemy pojechać gdzieś w okolice. Tam, gdzie będzie mało turystów, nie dogadasz się po angielsku, a żarcie faktycznie smakuje tak, jak powinno.
      Nie miała wygórowanych potrzeb. Trochę jej przeszło z byciem podejrzliwą z jedzeniem o niewiadomym pochodzeniu. Stosowała zasadę, że skoro James jest w stanie to zjeść to jej nic nie będzie.
      — Wyglądasz dobrze. — Pochwaliła. Pozwalając sobie na to, aby trochę dłużej mu się przyjrzeć. Tym razem bez flirtu w oczach czy uśmiechu. Ot, zwykły komplement. — Chodź, jeszcze dziewczyny zejdą i będą chciały dołączyć.
      Prawie wyciągnęła rękę, ale cofnęła ją w ostatniej chwili. Może nie na tyle szybko, aby tego nie zauważył, ale dostatecznie, żeby mógł zignorować i nie pytać o nic.
      — Pewnie mi nie dasz poprowadzić skutera, nie? — Spytała, ale pytanie równie dobrze mogła zachować dla siebie, bo w tym wypadku odpowiedź była jasna.

      Sloane

      Usuń
  42. — Niech zgadnę… Kazała ci na mnie uważać, bo jak spuścisz mnie z oka to puszczę z dymem całe Włochy?
    Przewróciła oczami, odrobinę zirytowana podejściem kobiety. Dziwić się nie mogła, ale też nie była szczególnie zachwycona, że przestała jej ufać w czymkolwiek. Teraz Sloane nie mogła już powiedzieć, że zawsze słuchała się Jamesa. W ostatnim czasie zbyt wiele razy go ignorowała, czasem na przekór, ale częściej po to, aby zobaczyć na jak wiele jej pozwoli zanim naprawdę straci nad sobą panowanie. To była dla niej wesoła gra, której zasady ustalała ona sama.
    Obecnie już w to nie grała. Nie prowokowała, nie warczała na niego bez powodu, nie nosiła zbyt krótkich sukienek, przez które musiał chodzić tuż za nią, aby ktoś przypadkiem nie zrobił zdjęcia od dołu, aby dowiedzieć się, jaki kolor majtek ma na sobie lub czy w ogóle je ma. Ale kto by jej w to uwierzył, nie?
    — I dlatego jest świetna.
    Meave nieraz na Sloane się wydzierała i również wiedziała, jak do niej dotrzeć, ale współpraca z nią była łatwiutka i przyjemna. Na Julie nic nie działało, a swoją pracę brała aż nazbyt poważnie. Fletcher powinna być z tego zadowolona, a tylko marudziła i narzekała, że zbytnio się czepia.
    Szczegółów nie było. Jedynie mały zarys planu, który mogli modyfikować tak, jak im się spodoba. Mogła zrobić większy research, ale nie chciała nastawiać się na coś konkretnego, a raczej dać ponieść chwili. Zasmakować spokojnego spontanicznego wyjazdu, który skończy się z ładnymi widoczkami odkrytymi przypadkiem w towarzystwie dobrej pizzy, pasty bądź innych regionalnych przysmaków. Dzisiaj wybrzydzać nie miała zamiaru.
    Była mu wdzięczna, że to zignorował. Na ten moment komplikacji uczuciowych nie potrzebowała. Już je posiadała, ale nie musiała do nich dokładać kolejnych nienazwanych momentów między nimi, które przecież i tak do niczego nie doprowadza.
    — Jesteśmy w końcu we Włoszech, nie? — Oparła ręce na biodrach. Wyglądała na zdeterminowaną. Może tylko trochę przeceniała swoje możliwości, ale skoro tutaj była to zamierzała spróbować wszystkiego. — Nie patrz się tak na mnie. Wiesz, że potrafię po twoich oczach powiedzieć, kiedy masz we mnie absolutnie zero wiary? — Próbowała zabrzmieć na poważną, a może nawet śmiertelnie urażoną tym brakiem wiary w nią, ale nie potrafiła. Zupełnie jakby sama jego obecność wywoływała w niej uśmiech i dziwne pokłady radości.
    — Chcę jechać vespą. Pospiesz się, strasznie się zaczynasz ociągać. Ten basen to chyba był jednak zły pomysł. Rozleniwiłeś się.
    Wyciągnęła rękę przed siebie. Na dłoni poczuła miły ciężar kluczy. Przynajmniej przez chwilę mogła poudawać, że ma tutaj coś więcej do powiedzenia niż tylko wybór pojazdu. Wiedziała na co się pisze i nie zamierzała narzekać. Przynajmniej dziś odpuściła sobie marudzenie. Nie chciała komfortu, który znała ani lubiła. Sama nie wiedziała, czego chce, ale akurat klimatyzacja i wygodne siedzenia w aucie nie były jej teraz do szczęścia potrzebne.
    — Dasz mi poprowadzić? Wiesz, że potrafię. Na motorze się nie rozbiłam to na tym też się nie rozbiję. Czy to już zalicza się do rzeczy, których Sloane nie może robić, bo Julie by się nie spodobało? — Przekrzywiła lekko głowę na bok. Na pewno jej by się to nie spodobało i o to chodziło.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  43. Przynajmniej przez krótki moment mogła liczyć na to, że dała jej poprowadzić i nie zabierze zbyt szybko kluczyków. Zawsze mogła, co prawda, wpakować się na nią pierwsza, ale chyba nie miała za bardzo ochoty na to, aby testować dziś granice Jamesa. Jeśli już to w prosty sposób, który nie będzie zbyt drażniący dla mężczyzny.
    - Psujesz moje marzenia, James – westchnęła z rezygnacją. Nie do końca była pewna, czy to dobry pomysł, aby jechali tylko we dwójkę. Nie chodziło o to, że nie chce, a o te wszystkie momenty, które za bardzo ich zbliżały. Możliwe, że działy się one tylko w głowie Sloane. – Lubię cię, nie zabiłabym się z tobą na skuterze. Byłoby mi cię szkoda.
    Wzruszyła ramionami. O siebie jakoś się nie martwiła, ale do głowy by jej nie przyszło, aby próbować takich głupot z Jamesem za jej plecami. Umowa, którą zaproponował James wcale się jej nie podobała. Wykłócać się nie zamierzała, bo mogli tu stać przez kolejne półtorej godziny i nie doszliby do zgody.
    - Mówisz, że nie masz ochoty na szaleństwa? Kurczę, a zamierzałam z tych klifów skakać. – Przewróciła oczami. Nawet o tym nie pomyślała, ale jak teraz James o tym wspomniał to to wcale nie byłby taki głupi pomysł. Może inaczej, to było głupi pomysł, ale Sloane była gotowa go zrealizować.
    Zdjęła spinkę z włosów, z którą nie włożyłaby kasku. Nie protestowała, że popsuje jej to włosy czy będzie wyglądała idiotycznie. Naprawdę o to już nie dbała. I tak nikt nie zwróci większej uwagi. Ona sama była swoim największym krytykiem. Nic jej tak nie łamało, jak własne myśli, ale te dziś nie miały wstępu.
    - Wystarczy, że się do niej ładnie uśmiechniesz i wybaczy ci każdą głupotę, którą bym zrobiła pod twoim nosem. – Wymamrotała to bardziej do siebie niż do niego, ale wiedziała, że ją słyszał. A co zrobi z tą informacją to już jego sprawa. Miała udawać, że nie widzi, jak wodzą za nim wzrokiem? Już wystarczyło, że udaje, że jej to nie rusza. – Twoje szczęście, że masz ładny uśmiech.
    Sloane uśmiechnęła się do niego z przekąsem, gdy zagroził, że zostawi ją na poboczu.
    - Wróciłbyś po mnie.
    Powiedziała to tak pewnie i świadomie. Naprawdę w to też wierzyła. Nie dlatego, że juz nieraz rzucił dla niej wszystko, kiedy potrzebowała, ale przez to, że widziała, jak mu zależy. Nie przez wysoką wypłatę, nie przez bonusy czy darmowe wyjazdy w przeróżne miejsca. Zależało mu na niej, a to w jaki sposób było bez znaczenia. Wiedziała, że mu zależy i to jej w zupełności wystarczało.
    Milczała, kiedy siadła za nim i objęła go w pasie. Wyczuła napięte mięśnie, ale tak, jak James w holu zignorował ją, ona zignorowała jego. Jakby przykład to za coś przypadkowego, o czym nie trzeba głośno mówić. Starała się nie myśleć o tym, że to James siedzi na przodzie i że to nie jego obejmuje, nie jego perfumy czuje, na które wcześniej nie zwracała większej uwagi. Nagle z jakiegoś powodu zauważała i czuła więcej.
    W którymś momencie Sloane się wyłączyła. Patrzyła na rozciągające się przed sobą widoki. Chłonęła błękitne niebo, głęboką niebieską wodę. Spokój, który bił od tego miejsca. Nie wiedziała dokąd jadą i nie chciała widzieć. Przed siebie z dala od hotelu w miejsca, których jeszcze jej nie było.
    Najwięcej radości sprawiało jej chyba to, że była tutaj właśnie z Jamesem. Że pozwalał jej na to, aby cieszyła się tym miejscem w swoim tempie. Nie pospieszał podczas spacerów, czy kiedy patrzyła w dal zbyt długo. Nie padały żadne komentarze, czy pytania. Nawet w momencie, kiedy trochę zbyt mocno odcinało ją od rzeczywistości. Towarzyszył im niemal ciągle cytrusowy zapach, orzeźwiający i przyjemny. Nic tutaj nie przypominało o Nowym Jorku i taki był właśnie cel.
    Wypili porządne espresso, choć Sloane przyzwyczajona do matchy i kawy, która składała się w dziewięćdziesięciu procentach z mleka nie była szczególnie zachwycona mocnym smakiem. Potrzebowała jednak tych doświadczeń. Jakby to w jakiś sposób zbliżało ją do bycia bardziej przyziemną, a oddalało od gwiazdy pop.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie popisywała się, kiedy dał jej poprowadzić, ale na pewno nie ukrywała zadowolenia. Całą sobą czuła, ze James tego żałuję, ale się nie odezwał i niczego konkretnego nie powiedział. Obiecała przecież, że ich nie rozbije i obietnicy zamierzała dotrzymać. Nawet jeśli czasem zbyt ostro wchodziła w zakręty. Mimo swojego zamiłowania do przesadzania z gazem w tym kraju by się nie odważyła. To nie były szerokie drogi w Stanach.
      Tutaj miała wrażenie, że każdy robi co chce, a znaki i kierunkowskazy są jedynie ozdobą, z której mało kiedy się korzysta. Wąskie uliczki, nierzadko wyboiste drogi, na których podskakiwali co powodowało u niej niespodziewane napady śmiechu.
      Spojrzała na Jamesa, gdy wspomniał o obiecanej kolacji. Prawie by o tym zapomniała.
      - Lepszego momentu chyba już nie będzie – zgodziła się z nim. I jak na zawołanie poczuła ściskam w żołądku. – Na co masz ochotę? – spytała.
      Byli tylko dwójką, teoretycznie, zagubionych turystów. Głodni po przyjemnym dniu, zmęczeni i liczący na dobre jedzenie, po którym ciężko będzie im się ruszać.
      Lekko się uśmiechnęła, kiedy zatrzymali się przy dość małej restauracji. Zaledwie parę stolików na zewnątrz z uroczymi obrusami i świeżym kwiatkiem w małym wazonie. Karty menu wypisane ręcznie.
      - Tutaj będzie idealnie.

      Sloane

      Usuń
  44. Sloane zajęła miejsce przy stoliku. Było to jedno z tych miejsc, do którego trafia się przypadkiem, ale zostaje ono w pamięci na długo. Restauracja pachniała pomidorami i bazylią, ale przede wszystkim świętym spokojem. Nie było turystów, którzy wylewaliby się z każdej strony. Estetycznych ścian na tle których można było robić sobie zdjęcia. Sloane podejrzewała, że jedzenie tutaj również może mieć mało estetyczny wygląd, ale za to smak nie do podrobienia. Zdawało się jej, że jest to domowa knajpa, w której od pokoleń przekazuje się przepisy z absolutnym zakazem jakichkolwiek modyfikacji. Musiało być to dość przyjemne uczucie. Posiadać rodzinne przepisy, którymi nie wolno się dzielić. Nie jak w jej przypadku rodzinne sekrety, których wyjawienie mogło grozić pozwem, a nie co najwyżej babcią grożącą palcem.
    Odłożyła okulary na bok. Telefon miała schowany w torebce, którą postawiła na stoliku. Nie chciała go wyciągać nawet, aby zrobić zdjęcie. Zrobiła może parę zdjęć, znacząca większość obrazów zapisywała w swojej głowie. To co najważniejsze uchwyciła wtedy, kiedy w jej stronę nawet nie patrzył. Nawet sobie sprawy nie zdawał, jak przyjemnie się na niego patrzyło, kiedy stał na tyle morza z rękami wspartymi na biodrach. Czy kiedy odwracał się delikatnie w jej stronę, a cień padał wtedy na połówkę jego twarzy. W podobny sposób przyglądała mu się teraz. Miała co prawda wymówkę, bo siedział na przeciwko niej i mogła zawsze powiedzieć, ze zwyczajnie zasłania jej widok.
    - To widać. – Wzruszyła lekko ramionami. Co ją obchodziło kto i dlaczego na niego patrzy? Czemu jej to w jakiś sposób przeszkadzało i czemu ze wszystkich ludzi to Julie i Luna musiały się nim interesować? Czy to nie było oczywiste, że skoro był jej ochroniarzem to był poza zasięgiem? Nie chciała się dzielić tym, co uważała za swoje. – Może uśmiech i propozycja kolacji. Wtedy zapomniałaby o każdym moim najgorszym występku.
    Nie była zachwycona, że wzbudzał takie zainteresowanie. Zaskoczona również nie, ale to jeszcze nie równało się z tym, że Sloane zamierzała to traktować i przymykać oko. Niewiele mogła z tym zrobić. Przecież nie mogła mu zabronić spotykania się z innymi czy mieć chorych wymagań. Nawet jeśli bardzo chciała to byłoby to zwyczajnie nie w porządku.
    - Boże, wy faceci jesteście czasem tacy ślepi – westchnęła z tą typową dla niej irytacje w głosie. Nie spodziewała się, że James nie dostrzega tego, co ona. Może to była kwestia tego, że on naprawdę nie zwracał na to uwagi, a Sloane aż za bardzo wypatrywała tych momentów, kiedy kobieta zbyt długo na niego patrzyła lub zbyt miękko wypowiadała jego imię. – Nie wykorzystuj tylko za często, bo się zorientuje i zacznie być wredną suką. Wredniejszą niż zwykle.
    Wzniosła oczy, rozdrażniona tematem, który sama zaczęła. Była zaskoczona, że była to dla niego nowość. Spodziewała się, że jest świadomy, ale to ignoruje. Chyba wołała te wersję. Była przyjemniejsza i dawała Sloane dziwne poczucie stabilności, że skoro nie zauważał Julie to innych również nie, ale może udało mu się dostrzec cokolwiek robiła Sloane.
    - Masz pracę, bo jesteś w niej dobry. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas – odparła i lekko wzruszyła ramionami. Chciała udawać, że to jej nie rusza, ale cholera, ruszało. Bardziej niż powinno, a jednak za każdym razem kiedy myślała o odejściu Jamesa czuła ten dziwny uścisk w klatce, który nie odchodził zbyt szybko.
    To było nieuniknione, ale teraz nie musiała o tym myśleć. Skupiła się na menu, bo to było przyjemniejsze niż wyobrażanie sobie Jamesa z Julie lub jak odchodzi z pracy, a na jego miejsce przychodzi osoba, która kompletnie nie zna Sloane.
    Przejrzała menu, które według oczekiwań blondynki nie miało w sobie nawet grama angielskiego. Nie była pewna co zamawia, ale jeśli dobrze zrozumiała to był to makaron z owocami morza w białym winie, a może ten miły Włoch uznał, że sam wybierze co będzie dla nich najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Poważnie tego nie widzisz czy tylko udajesz? – Spytała. Do wody dołączyły dwie lampki białego wina. Od razu wracać nie musieli, a od jednej lampki nic żadnemu z nich nie będzie.
      Sloane nie chciała być zazdrosna. Chciała tylko zrozumieć, jak ta sytuacja wygląda z jego perspektywy. Wcale tłumaczyć się jej też nie musiał, ale znał już na tyle, aby być świadomym, że Fletcher tak łatwo nie odpuszcza.
      - Lunie też się podobasz. Ale nie liczyłabym na wspólne śniadanie przy wschodzie słońca. Ona nie wstaje przed jedenastą.

      Sloane

      Usuń
  45. Zdarzało się jej, że mówiła zbyt wiele i zdradzała się z emocjami. Jak na przykład teraz, a James ją znał zbyt dobrze, aby zignorować pewne znaki. Często wysyłała sprzeczne znaki, jej nastrój zmieniał się w sekundy i ciężko było za nią nadążyć, ale nie jemu. Jamesowi udawało się doganiać Sloane w jej własnych myślach, a czasami nawet ją wyprzedzał.
    Miała ochotę wywrócić oczami, kiedy zaczął się śmiać i mu wytknąć, że to wcale nie jest zabawne, ale zatrzymała to dla siebie. Wiedział już stanowczo zbyt dużo.
    - Na pewno nie będzie narzekała, jak ją zabierzesz na kolację. Może, jak wam się dopisze los to będziecie mieli szczęśliwe zakończenie.
    Chwyciła za kieliszek i upiła niewielki łyk. Wystarczająco dużo, aby delikatnie załagodzić wewnętrzny gniew i dość mało, aby nie wyglądała podejrzanie. Nie pomagało powtarzanie sobie, że James wie. Ale wie co? Że uważa go za atrakcyjnego czy że nie lubi, kiedy kręcą się wokół niego inne? Zaczynała mieć wrażenie, że sama nakręca się na coś, co nie istnieje.
    Zawiesiła na nim wzrok. Nie oceniający, może nie w pełni zrelaksowany, bo wzmianka o Julie ją lekko wybiła z rytmu. Nie uciekła, kiedy James spojrzał jej w oczy. Pozwoliła sobie na to, aby na krótki moment zatopić się w jego oczach. Rzadko miała już okazję, aby bez konsekwencji gapić mu się w oczy.
    - Jestem tego świadoma. Czasami to drażniące, ile wiesz i widzisz.
    Sloane czasami wiele by dała, aby James tak nie przykuwał uwagi do wszystkiego, aby ominął jakieś drobne szczegóły, które w zasadzie do niczego nie były mu potrzebne, ale Sloane stawiały w zupełnie innym świetle. Może niekoniecznie gorszym, ale pokazywały ją od innej strony. Od tej, którą tak często dzielić się nie chciała.
    Zamrugała powoli, kiedy mówił.
    - Mówisz o pani prokurator? – Spytała celując w łączenie życia prywatnego z zawodowym. Nie chciała zakładać, że chodziło o nich i tamten moment w klubie. Mieli zostawić ten incydent za sobą, więc raczej do tego nie wracał. Nie brzmiał też, jak na kogoś kto zamierza to przeżywać przez resztę życia. Od dramatyzowania była Sloane. Była w tym mistrzynią.
    Z jednej strony Sloane próbowała udawać, że nie chodziło o nią, a jednocześnie nie mogła pozbyć się wrażenia, że w słowach Jamesa zawarta była cichą prośba. O to, żeby trzymała się z daleka i nie wchodziła mu do głowy. Chciałaby mu powiedzieć, że to zrobi i zniknie, ale nie umiała. Bo była od jego obecności w pewien sposób uzależniona i nie potrafiła zmusić się do tego, aby dać mu odejść.
    - Ciężko mi przychodzi zgadzanie się z innymi, ale masz z tym rację. Łączenie jednego z drugim bywa kłopotliwe. – Westchnęła i lekko wzruszyła ramionami. – Popatrz chociażby na mnie i Cartera.
    Lekko zacisnęła usta, kiedy go wspomniała. Ale to był najlepszy przykład. Mieli wspólny kawałek, mieli pracować nad kolejnym i w tym wszystkim się pogubili, a teraz Sloane nie potrafiła na niego nawet spojrzeć czy wytrzymać pięć minut w jego towarzystwie.
    Jego komentarz wywołał u jej lekki uśmiech. Może lekko dumny, że tą nieprzewidywalną dziewczyną w jego życiu jest ona.
    - Wypełniam ci cały grafik i brakuje czasu na kolejne roztrzepane małolaty, co? – Rzuciła z lekkim śmiechem. Chyba codziennie by marudziła, gdyby James miał jeszcze jakąś.
    - Ale niedługo już sobie odpoczniesz. Może znajdziesz etacie na pilnowaniu babć podczas bingo. Wiesz, żeby nie oszukiwały.
    Nie mówiła tego z ulgą ani z przyjemnością. Głos miała lekko zabarwiony smutkiem, co zważywszy na lokalizację nie pasowało, ale do rozmowy jak najbardziej.

    Sloane🍒

    OdpowiedzUsuń
  46. Sloane nie lubiła się nudzić. Musiała mieć jakieś zajęcie, aby nie zwariować. Jeśli zbyt długo siedziała w jednym miejscu to zaczynało robić się nieprzyjemnie. Nie tyle co dla ludzi wokół niej, ale dla samej blondynki. James poznał ją na tyle, aby zapełnić jej dni po brzegi, kiedy akurat sama nie miała na siebie większego pomysłu. Ten wyjazd był inny, bo choć nie planowała robić wiele to dostatecznie dużo, aby przez większość czasu mieć zajętą głowę.
    - Ja i pusty grafik nie idziemy ze sobą w parze.
    Sloane nie odpoczywała, a przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Miała swoje własne sposoby na to, aby być zajętą w ciągu tygodnia.
    Udawała, że nie słyszała tego westchnięcia. Mogli udawać, że ten dzień nie nadejdzie, ale z każdym krokiem był coraz bliżej. Mimo, że żadne z nich nie znało jeszcze oficjalnej daty.
    - A nie? Stałe godziny pracy, zero nawalonej laski, która dobija się do telefonu o drugiej w nocy i wykopuje cię z własnego łóżka. Żadnych fleszy, przepychanek z paparazzi i narwanymi typami. Lista jest długa.
    Sloane mogła mówić i mówić. Bez końca mu wymieniać powody, dlaczego odetchnie, kiedy przestanie dla niej pracować. Nie wspomniała tylko o głównym powodzie, którym była ona. Wpatrzona w niego czasami o sekundę za długo. Czującą, jak serce bije jej ciut za mocno, gdy zorientowała się, że i on spogląda. Miała też swoje powody, aby "cieszyć się" z jego odejścia, ale nie zamierzała. Była na tyle paskudną osobą, że wolałaby się męczyć z tymi dziwnymi uczuciami niż dać mu odejść.
    - Naprawdę chcesz tam wrócić, nie? - Spytała. Rozumiała, że nie chodziło o nią, a nawet o nich. I nie mogła się z tym kłócić, bo gdyby z jakiegoś powodu musiała zrezygnować ze śpiewania, a po latach mieć możliwość, aby wrócić to zrobiłaby to bez wahania.
    - Dobrze. Zanudziłbyś się na śmierć podczas tego bingo. Ja ci się nudzić nie dam - zapewniła z lekkim uśmiechem. Jeśli juz to Sloane zamierzała dać mu popalić, ale może nie teraz. Skoro planował odejść to musiała się postarać, aby dobrze ją zapamiętał, prawda?
    Sloane nie pytała z chamskiej ciekawości. Tak, była zainteresowana, ale nie po to, aby opowiadać dalej o tym, jakie to James miał miłosne przygody. Nie byla plotkarą, a już na pewno nie w tym tradycyjnym sensie. To, co jej mówił zostawało między nimi. Skoro ona ufała jemu z sekretami, to chciałaby, aby mógł ufać i jej.
    - Hm, biedne te twoje współpracownice. Mogą się tylko popatrzeć. - Biedna ja, ale to dodała już w myślach i nie zamierzała sie dzielić. Pokręciła lekko głową, znów upijając trochę wina. W tym tempie je skończy i będzie musiała zamówić kolejne, a jakos wątpiła, ze James pochwali taka decyzje.
    - Czyli w skrócie sparzyłeś się raz, kolejny nie chcesz. - Skwitowała krótko. Przyjęła do wiadomości. W środku wiedziała, że musi sobie odpuścić. Jednego i drugiego, cokolwiek Sloane robiła między Zaire'm, a Jamesem nie bylo w porzadku i doskonale o tym wiedziała, ale przerwać nie potrafiła.
    Przymknęła oczy, kiedy ją o niego zapytał. Sama nie wiedziała, co boli ją bardziej. To jak się rozstali, co widziała czy to co myślała, że widziała.
    - Jeszcze długo będę po nim sprzątać - przyznała niechętnie. Mogła zaufać Jamesowi, kiedy próbował ją powstrzymać. Nie zrobiła tego i teraz biegała ze szczotką i zmiotką, aby ogarnąć burdel, który zostawił jej Crawford. - Wiesz, wiedziałam na co się piszę. Nie mogę nawet mieć do niego pretensji. Chcę, ale... - Wzruszyła lekko ramionami, trochę jakby chciała ten temat zakończyć, a jednocześnie z potrzebą rozdrapania go na małe kawałki. Tylko może niekoniecznie powinna była rozmawiać o tym z Jamesem.
    - Tak, cóż. Często pcham się tam, gdzie boli. Inaczej chyba nue potrafię.
    Sloane za często wchodziła w krótkie, ale intensywne relacje. Ale to co połączyło ją z Carterem było ponad wszytko. A teraz był też James, który... Który sprawiał, że odczuwała emocje w nowy sposób. Niepokojący wręcz. I nie potrafiła przestać.
    - Nie chce rozmawiać o Vegas. Nigdy się nie wydarzyło. Po prostu... Chciałabym zapomniec. Tyle.

    Sloane🍒

    OdpowiedzUsuń
  47. Trochę nerwowo zastukała paznokciami o stół. Prawie, jak w oczekiwaniu na jedzenie, ale to nie o głód się teraz rozchodziło. Zamówione przez nich posiłki równie dobrze mogły się nie pojawić. Nie oczekiwała na nie z niecierpliwością, choć od dawna już była głodna. Rozmowa z Jamesem była wciągająca i nie potrafiła jej przerwać.
    - Tak, coś o tym wiem. Dopóki tej konkretnej rzeczy nie zrobisz będziesz sie gryźć – powiedziała cicho. Wszyscy mieli jakies niedokończone sprawy. Mniej lub bardziej poważne, ale jednak dające w kość. Sloane nie zaczynała przekonywać się do jego odejścia, ale zaczynała je rozumieć. I to nie było coś z czym mogła walczyć czy wyprosić łzami. To była jedna z tych rzeczy, które musiała zaakceptować. Bez względu na to, czy się jej to podobało czy też nie.
    - Moje smoothie nigdy nie czuło się tak bezpieczne, jak z tobą. – Zapewniła pozwalając sobie na lekki uśmiech, który był bardziej dla niego niż dla niej. Nie musiała mu tłumaczyć, że nie był od pilnowania zakupów. Od tego tak naprawdę miała Meave. – Nie pomyślałam tak. W porządku, może przez chwilę, ale bardziej byłam wdzięczna, że narozrabiałeś, bo bez tego nie trafiłbyś tutaj.
    Mogła się nabijać, że był z niego kiepski policjant, ale nie mógł być tragiczny skoro trafił tutaj. Sloane nie miała pojęcia na podstawie czego go zatrudnili, ale cieszyła sie, ze to zrobili. Tak po prostu.
    - Nie chce, żebyś tam wracał, ale... ale widzę, że potrzebujesz. – Dawno dla nikogo nie była tak wyrozumiała. Najczęściej wszystko musiało być zrobione pod nią, a gdy tak nie było to zaczynała robić sceny. I być może Sloane sprzed paru tygodni nic by nie zrozumiała z tego, co mówił jej James. - Może kiedyś mi jeszcze wlecisz mandat za zbyt szybką jazdę – dodała z marnym, ale jednak uśmiechem.
    Że też nie miało kiedy się jej zebrać na wylewanie uczuć. Fakt, że któregoś dnia James odejdzie bolał, ale był też pocieszający. Chyba brakowało jej tego małego elementu, dlaczego chce odejść. Nie musiał się jej tłumaczyć, ale nie była kimś kto potrafił odpuścić. Dopyta zawsze do końca. Wyciągnie na wierzch głęboko zakopane problemy, a potem jak gdyby nigdy nic zapomni o temacie. Sloane nie zamierzała udawać, że będzie jej łatwo, ale może, tylko może, przestanie wzbudzać w nim poczucie winy za to, że wybierał siebie, a nie ją. Miał w końcu do tego prawo.
    - Przynajmniej jedno z nas nie popełnia w kółko tych samych błędów. Mogę za to wypić.
    Blado się uśmiechnęła, zanim lekko wzniosła kieliszek do góry. Może sama kiedyś się nauczy, aby tego nie robić, ale póki co na to się nie zanosiło.
    Nie mogła opowiedzieć mu o Vegas. O tych wszystkich rzeczach, które się może wydarzyły, a może nie. Potrzebowała z kimś porozmawiać, ale jedyną taką osobą był Carter, a z nim nie chciała. James by nie pozwolił jej zatrzymać tego dla siebie. Mózg blondynki uciekał też w różne strony, a nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało, bo sama nie potrafiła się zamknąć.
    - Dzięki.
    Tylko tyle. Nic więcej. Po Vegas nie było śladu. Przynajmniej fizycznego.
    - Tak myślisz? Dużo krzyczę. I się nie słucham. Marny ze mnie materiał na dziewczynę.
    Sloane nie mówiła tego, aby ją pocieszał. Czy zapewniał, jaka to nie jest zajebista. Wiedziała, że jest, ale nie wszyscy byli w stanie to docenić.
    Była trochę zmęczona udawaniem przed samą sobą, że jest jej obojętny. Nie potrafiła dokładnie powiedzieć dlaczego jej zależy i w jakim stopniu zależy, ale kiedy siedzieli obok, czy gdy go obejmowała myśli pojawiały się same. Może spowodowane tym, że „zerwała” z Zaire’em jakikolwiek kontakt, że ten ich cholerny związek się rozpadł zanim się zaczął. A może w pełni prawdziwe i niezwiązane z Carterem.
    Nie zabrała ręki. Nie spojrzała na niego z pytaniem w oczach co wyprawia. Pozwoliła, aby to przeszlo niezauważone, bo dlaczego miałaby to komentować? Chociaż po wszystkim co powiedziala i usłyszała nic by tak nie pomogło jak znajomy, ciepły dotyk, który niczego nie oczekuje, a zwyczajnie jest obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcąc nie chcąc, ale widziała jak Julie się do niego dobija. Możliwe, że pisała lub dzwoniła do Sloane, ale dawno temu wyłączyła jakiekolwiek powiadomienia, o czym kobieta wiedziała.
      - Odpisz „Oboje żyjemy.” I niech sie zastanawia, czy wrocimy w dobrych humorach czy będziemy próbowanawzajem przegryźć sobie tętnice.
      Wzruszyła lekko ramionami, bo bylo jej w zasadzie obojętne co odpisze James. O ile w ogóle odpowie. Jak na jej to mógł ją olać.
      - Bo mi nie dajecie spokoju, to uciekam.
      Ostatnio częściej niż rzadziej. Musiała nad tym popracować.
      - Na zaufanie ostatnio nie zapracowałam, ale... nie kazde moje wyjście w pojedynkę to będzie katastrofa. I lubię cię, ale czasami naprawdę wolalabym, żebyś nie byl ze mna wszedzie. Dziewczyny musza miec swoje sekrety.

      Sloane🍒

      Usuń
  48. Była zaskoczona informacją o dziale, w jakim pracował. To wiele by tłumaczyło. James pewnie widział zbyt wiele, aby nie móc przewidzieć, jak może skończyć się zabawa z narkotykami. Sloane miała przykłady z domu, jak to się kończy i zamiast być mądrzejsza to również w to wchodziła. W dodatku robiła to bardzo chętnie i nawet nie interesowała się tym, co jest jej podawane.
    - Szczerze? Będę ci z tym kibicować.
    Może się spodziewał, że Sloane będzie broniła „znajomych”, którzy zaopatrywali ją w kolorowe tabsy. Nic podobnego, gdzieś tam w środku wiedziała, że wyjdzie jej na dobre, kiedy odetnie się od tego całkiem, ale to też nie było proste.
    - A jeśli nie w wydziale narkotykowym, to ktory jeszcze rozważasz? Czy co ci dadzą to weźmiesz?
    Niewiele pamiętała z ich rozmowy w jego mieszkaniu. Była wtedy zamroczona, pijana i ledwo tak naprawdę żyła, więc musiałaby mocno się skupić, aby sobie przypomnieć co jej konkretnie opowiadał o swojej pracy. Bardziej cisnęła go o byłą partnerkę i powody ich rozstania.
    - Aria tak o tobie mówi, kiedy zaczynasz doprowadzać mnie do porządku. – Miała mu tego nie mówić, ale Arii tutaj nie było i nie musiała wiedzieć, że ją wydała. – Ja wiem, że Ty masz z tym rację, James. Naprawdę, nawet kiedy ci mówię, że robisz cyrk i nie dajesz mi się bawić.
    Specjalnie go ignorowała w takich momentach. Czy bezczelnie połykała tabletki patrząc mu w oczy i uśmiechając się przy tym, jakby zrobiła coś godnego uwagi. Kiedy myślała nad swoim zachowaniem w ostatnim czasie to czuła się jak ostatnia kretynka, która musi koniecznie udowodnić, że jedna kreseczka jej nic złego nie zrobi
    - Luz, serio. Nie wzięłam tego personalnie.- Odparła i wzruszyła ramionami. James nie musiał wiedzieć, że sama wpędzała się w wyrzuty sumienia i tak naprawdę to, co mówił wcale jej nie bolało. Było prawdą, którą do siebie dopuszczała.
    Gdyby chciał to dawno zacząłby robić jej wykłady. A może uważał, że to do niej i tak nie dotrze i nie widział sensu w tym, aby tracić energię na tłumaczenie jej dlaczego narkotyki są złe. Poznawała często po jego głosie, kiedy robił wykład, a kiedy prowadził z nią zwykłą rozmowę. Teraz miał wyluzowany ton, pasujący do luźnej wymiany zdań.
    - Nie spotkałam jeszcze takiego, któremu po czasie by to nie przeszkadzało. Więc nie, ale to nie działa. – Nie wyglądała na wzruszoną tym faktem. Raczej pogodzoną. Sloane nie miała potrzeby, aby kogoś mieć, chociaż cholera, ale czasem łapała się na tym, że byłoby miło z kimś dzielić życie.
    - Jeśli komuś przeszkadza jaka jestem, to nie jest to mój problem. Nie ukrywam tego. – Wzruszyła ramionami. Może ciężko było za nią nadążyć, ale jeśli ktoś miał się w jej życiu uchować to musiała mieć pewność, że za nią nadąży i nie będzie stał w miejscu powstrzymując ją przed samą sobą.
    - Tak, może odpowiednia osoba to zobaczy – zgodziła się z nim z cichym westchnięciem. Może taka osoba już była, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby z tego coś być. Bo nie mieszał życia prywatnego z zawodowym.
    Sloane próbowała wyrzucić z głowy Julie, Zaire'a, prywatne rozterki, ale to wszystko w jakiś sposób łączyło się z Jamesem. Robiło takie małe kółeczko prosto w jego objęcia.
    - Mhm, uważaj, bo wtedy to nie ja będę wykorzystywała wiedzę o twoim mieszkaniu – mruknęła. Ale dobra, oboje byli w pracy i musieli się ze sobą komunikować. Przecież nie mogła oczekiwać, że nie będą rozmawiać.
    - Zobaczysz, że za pięć minut zadzwoni z pretensjami.
    Wbiła wzrok w telefon, którego ekranu może nie widziała, ale była pewna, że zaraz zacznie wibrować na stoliku. Ale telefon milczał, więc wzrok przeniosła na Jamesa, który patrzył na nią w ten typowy dla siebie sposób. Wyluzowany, ale uważny. Niby poruszali trudne tematy, ale atmosfera pozostała luźna.
    - Dzięki za dzisiaj.
    Gdyby odmówił sama nigdzie pewnie by nie pojechała. Tylko siedziała w knajpie z dziewczynami i udawała, że dobrze się bawi. Wiec może, tylko może, James jeszcze jej całkiem na straty nie spisał po tym małym wybryku w Vegas.

    Sloane🍒

    OdpowiedzUsuń
  49. Miło było wyrwać się z hotelu i odpocząć trochę od tego, co znajome. Po kolacji wyprosiła u Jamesa, aby nie wracali zbyt szybko i jeszcze przez jakiś czas pojeździli po okolicznych miejscach. Sloane próbowała wszystkiego, aby tylko zbyt szybko nie wracali. Była dobra w ignorowaniu Julie, która pisała i wydzwaniała, jakby Sloane miała narzuconą godzinę policyjną. Była bezpieczna i w odpowiednim towarzystwie. Może rozumiałaby zmartwienie, gdyby pojechała sama albo z Włochem, którego poznała przypadkowo. Ale jak widać dotrzymywała obietnicy i nie robiła głupot. Nie wjechała w żadnego Fiata pandę, nie rozbijała się o krawężniki i jak na standardy, do których wszystkich przyzwyczaiła to spędziła czas w naprawdę nudny sposób.
    Po powrocie dopadły do niej dziewczyny, niezadowolone, że pojechała sama, a im nic nie powiedziała. Żeby się odwdzięczyć Sloane poszła z nimi do hotelowego baru, gdzie spędziły może półtorej godziny albo dwie, juz nie była pewna. Wypiły parę drinków zanim każda udała się w swoją stronę. Sloane nie była pewna, czy James został w barze schowany w cieniu, czy może udał się od razu do siebie. Nie pytała już o to.
    Głośno tego nie przyznała, ale ta rozmowa w restauracji naprawdę wiele jej dała. Nawet jeśli nie mówiła zbyt dużo, to wyrzucenie z siebie paru takich zdań było dla niej naprawdę ważne. James ją rozumiał wtedy, kiedy ona sama nie rozumiała. A może szczególnie wtedy. Zupełnie jakby widział więcej niż ona sama mu od siebie dawała. Zawsze lubiła z nim rozmawiać, a w ostatnim czasie traktowała go bardziej jak żywy pamiętnik, któremu mówiła o wszystkim, ale bez tych intymnych szczegółów, które mogłyby okazać się już zbyt drastyczne. James wiedział dużo, a reszty się domyślał.
    Nie planowała, że zejdzie rano na basen. Była za piętnaście szósta, słońce powoli budziło się do życia oświetlając ciepłym światłem okolice. Stała przed lustrem w brązowym bikini, które kończyła wiązać na szyi. Nie pisała Jamesowi, że pojawi się zamiast Luny, ani że zamierza wychodzić z pokoju o tak wczesnej porze. Będzie już na dole lub zejdzie parę minut po niej. Doceniała, że mieli prywatny basen, którym nie musiała się dzielić z innymi, a niżej zejście na pomost z ogrodzoną plażą i dostępem do jachtu, z którego jeszcze dziewczyny nie miały okazji skorzystać, ale to dopiero był początek ich pobytu tutaj.
    Hotel o tej porze był cichy. Pracownicy przemykali niezauważeni doprowadzając miejsce do idealnego porządku. Sloane schodząc słyszała jak jej klapki odbijają się od podłogi. Przymknęła przez drzwi tarasowe, słysząc jak woda cicho odbija się o brzegi basenu. Sloane była zmęczona, to było widać po jej twarzy, ale pojawiła się mimo wszystko. Chociaż to pewnie nie ją James się spodziewał zapewne zobaczyć. Rzuciła ręcznik na leżak i przysiadła na brzegu, a nogi wpuściła do wody. Woda była chłodniejsza niż wczoraj.
    Śledziła wzrokiem Jamesa, który jeszcze znajdował się pod wodą. Najpewniej nieświadomy, że ma towarzystwo. Blondynka uśmiechnęła się do siebie, kiedy wynurzył się z wody na drugim końcu.
    - Prywatne lekcje dalej aktualne? – rzuciła lekko. Ostrzegała go, że Luna się nie pojawi. Sloane teoretycznie też powinna była teraz spać. Jej ciało domagało się odpoczynku, ale głowa nie pozwalała zasnąć. Jeśli przespała trzy godziny to uznawała to za sukces, a wołała nie brać żadnych leków.
    Było coś miłego w fakcie, że wszyscy jeszcze spali. Nikt nie brzęczał im nad uchem, nie było zgryźliwych komentarzy czy nieprzychylnych spojrzeń.
    - Nie przeszkadzam ci w żadnym porannym rytuale, prawda? – Spytała. Może poranki były dla niego świętością, którą właśnie Sloane naruszyła? Co z tego, że wczoraj to proponował Lunie.

    Sloane🍒

    OdpowiedzUsuń
  50. Cisza, która ją powitała po przebudzeniu się była naprawdę przyjemna. Nowy Jork miał do siebie to, że był głośny niezależnie od pory dnia czy roku. Nawet w swoim mieszkaniu czasem odnosiła wrażenie, że zbyt dobrze słyszy hałasy dobiegające z dołu. Zawsze coś się w nim działo, zawsze ktoś o coś miał problem. We Włoszech ludzie mieli większy luz, który udzielał się również Sloane. Włosi mieli czas na wszystko, nie spieszyli absolutnie z niczym. Fletcher musiała przyznać, że było to odprężające uczucie. Ona sama nie potrafiła w pełni zwolnić, chociaż to bez dwóch zdań by się jej przydało. Robiła co mogła, aby nie pędzić i tutaj zbyt szybko. Wiedziała czego mogłaby użyć, aby naprawdę nie myśleć, ale obiecała sobie, że przestanie. Żadnej kreski na rozluźnienie, na poprawę humoru czy na zapomnienie – tutaj miała być czysta.
    Zajmowała sobie głowę tutaj innymi rzeczami. Wyjściami z hotelu, wycieczkami, zwiedzaniem. Sloane miała małe marzenie, aby tutaj być turystką, a wczoraj się jej to udało. I to w dodatku na własnych zasadach. Ale nie taką z Instagrama, dla której liczy się odpowiednie ujęcie i ilość estetycznych zdjęć. Tą, która pochlania widoki. Zatrzymuje się przy drodze w mało bezpiecznym czy nawet dozwolonym miejscu, bo koniecznie musi popatrzeć na konkretny widok przed sobą.
    Teraz może jej widokiem powinno być morze, ale znacznie przyjemniejsze miała w basenie. Rozpraszające. Sprawiające, że natura przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie. Sloane nawet nie zwróciła uwagi na to, że palce zaciska na krawędzi basenu. Czy na to, że jej wzrok jest zbyt intensywny, gdy James się wynurzył obok niej. Odetchnęła powoli i głęboko.
    - Może jestem duchem. – Odpowiedziała szeptem. Ciążyło na niej jeszcze zmęczenie zeszłej nocy i nie spodziewała się, aby ją szybko opuściło.
    Nie proponował tego nawet jej, więc teoretycznie, ale nie miała czego tutaj szukać. Tak naprawdę zeszła, bo wiedziała, że go tutaj zostanie, a nie chciała być sama w pokoju. Była dorosła, a przynajmniej na to wskazywał jej wiek, ale wcale się tak nie czuła. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach cała jej dorosłość wyparowała. Pojawiły się za to koszmary, których nie umiała sobie wyjaśnić i ten irracjonalny, drażniący wręcz strach przed zasypianiem w ciemności. Przed Vegas nie mogła zasnąć bez maski na oczach i zasłoniętych rolet. Po Vegas jeśli nie paliło się małe światełko ogarniało ją dziwne, niepokojące uczucie.
    - Pojawiłam się piętnaście minut przed czasem. To chyba sugeruje, że jestem dobra w słuchaniu, nie sądzisz? – Zapytała. Świat nawet nie zdążył porządnie otworzyć oczu, a ona już była gotowa podbijać go z Jamesem. – A jeśli jestem nieposłuszna to tylko dlatego, że liczę na ciekawą karę.
    Kąciki jej ust lekko drgnęły, kiedy to mówiła. Nie spojrzała na Jamesa, ale nie dlatego, że nie chciała. Bardzo chciała, ale też wiedziała, jak się na niego spojrzy. I właśnie przez to postanowiła obserwować swoje nogi pod wodą. Aby nie doszło do żadnych nieporozumień i dwuznacznych sytuacji, których unikali jak ognia, a które chyba same się im podkładały.
    - Może dwie lub trzy godziny. Ostatnio mało sypiam.
    Znał jej poprzedni grafik snu pewnie na pamięć. Bez przespania minimum sześciu godzin nie nadawała się do życia. Osiem było idealne, a z tylu zeszła w ostatnich dniach do maksymalnie czterech. Nie było to najłatwiejsze ani najprzyjemniejsze.
    Możliwe, że nie obudziła się do końca, bo ton głosu Jamesa niewiele jej mówił. Nie zorientowała się, że coś planuje i czeka tylko na odpowiednią chwilę. Podobnie jak i on nie zorientował się wczoraj. Sloane go po prostu słuchała, jak nauczyciela na swojej pierwszej lekcji z pływania. Będąc uważną studentką, która chociaż poznała zasady dawno to nie miała nic przeciwko temu, aby usłyszeć je od nowa. Och, jak bardzo się pomyliła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie zdążyła zareagować. Nie zdążyła pomyśleć. Poczuła, jak jego dłoń opłata jej nadgarstek i nie zastanawiała się, a potem coś powiedział i zanim zareagowała znalazła się pod wodą. Był to zdecydowanie szybki sposób, aby się obudzić. Wynurzyła się z wody ze śmiechem, chyba nie wierząc, że to zrobił James, a nie ona.
      - Tylko czekałeś, aż nadarzy się okazja, prawda? – Przetarła dłońmi twarz i roześmiała się. Brzmiała niemal na beztroską.
      Zdecydowanie to właśnie tego było jej trzeba.
      - Nie spodziewałam się, że jesteś mściwym typem. – Mieli remis, a Sloane nie zadowalała się remisem. Bez nawet szans. – Ciekawe, naprawdę... kto by się spodziewał.

      Sloane 🍒

      Usuń
  51. Być może w innej sytuacji Sloane by zaczęła na niego krzyczeć, ale w tej chwili nie zamierzała. Harper w ostatnim czasie właził jej pod skórę, ale w ten przyjemny sposób. Wchodził pod nią i zostawał tam na stałe, rozgościł się wygodnie i nie wyglądało na to, żeby zamierzał gdziekolwiek odchodzić. Przynajmniej na ten moment wszystko wskazywało na to, że nigdzie się nie wybiera. Sloane również chciała go zatrzymać. Nie tylko w tym konkretnym momencie, ale po prostu przy sobie. Włochy im umożliwiały spędzanie razem czasu i to w sposoby, które wcześniej zdawały się być dla nich niedostępne. Sloane ufała Jamesowi w prawie wszystkim, a jednak wcześniej nie wzięła pod uwagę, że jego towarzystwo bez głośnych koleżanek może być tak przyjemne. Zawsze był gdzieś takim w tle, nieobecny. Teraz jeśli mogła to wybierała jego, a koleżanki chętnie zostawiała na boku i liczyła, że nie będą chciały do nich dołączyć. Nie lubiła dzielić się Jamesem już wcześniej, a teraz po tym wszystkim co między nim zaszło, a raczej co nie zaszło to Sloane tym bardziej nie chciała, aby inne z niego „korzystały”.
    Tutaj może byli pod czujnym okiem Julie, a koleżanki Sloane potrafiły czasem źle interpretować to, co się działo między nią, a Harperem. Dawno już sugerowały, aby Sloane wzięła go w obroty i się zabawiła. Wtedy je lekceważyła, bo w ogóle nie spoglądała na Jamesa w ten sposób. Teraz? Teraz obiecała, że nie będzie robiła niczego co mogłoby postawić ich w dwuznacznej sytuacji. Próbowała udawać, że jego bliskość jest jej obojętna, a jednak, kiedy Julie czy koleżanki za długo patrzyły w jego stronę czuła coś, czego wyjaśnić nie potrafiła. Sloane nie rozumiała już samej siebie, bo z jednej strony był James, a z drugiej przez bardzo krótki czas był Zaire, który zdążył wywrócić jej świat do góry nogami i chociaż próbowała się go pozbyć, to czuła, że to wcale nie będzie takie łatwe. Ale ten wyjazd nie był o Carterze. Nie zamierzała mu poświęcać więcej czasu niż to było konieczne.
    - Ostatnio chyba lepiej wiesz, czego mi trzeba – westchnęła. Nie mogła mieć nawet o to pretensji. James zauważał więcej. Sloane ignorowała pewne rzeczy o samej sobie, a Harper nie. Była tez pewna, ze nie chodziło o to, ze ma płacone za doglądanie jej, a robił bo chciał.
    - Wiesz co, zaczynam się zastanawiać czy Ty nie masz jakiegoś super zmysłu – mruknęła. Wciągając ja do wody wyłączył ja momentalnie. Mogła z łatwością poddać się pozostałym myślom, których jeszcze nie pozbyła się tak w pełni z głowy, ale bardziej ciekawiło ja co zaplanował dla nich James.
    - Gdyby pojawiła się tutaj Luna, to byłabym w szoku. Nie wiem, czy one później nie wyszły gdzieś dalej.
    Sloane imprezy odpuściła, a przynamniej teraz. Poprzednia noc była średnia na imprezowanie. Miała też plan co do ranka, a nie chciała się zjawić z kacem.
    - W przeciwieństwie do Luny, ja tu nie przyszłam tylko po to, żebyś mnie wymacał.
    Uśmiechnęła się lekko i puściła mu oczko. Luna miała konkretny plan, ale teraz odsypiała nockę i możliwe, że zapomniała o tym, że James zgodził się na te lekcje. Skorzystała z nich za to Sloane, która może i przyszła tu, aby trochę ją pomacał, ale przede wszystkim po to, aby spędzić z nim chwile czasu, której nikt im nie przerwie. Fakt faktem, ze wczoraj dużo go spędzili razem, ale jej wciąż było mało.
    - Nie zeszłam tu, żeby udawać niezainteresowaną.
    Problemów z pływaniem nie miała. Uzdolniona pływaczka nie była i prawda taka, ze znacznie wygodniej jej było na dmuchanym flamingu. Ujęła ostrożnie jego dłoń, dając się poprowadzić tam, gdzie uznał za stosowne. Powoli grunt pod nogami znikał, ale nie wystraszyło jej to.
    Uznała już, ze nie będzie się odzywać. Zajęło jej chwile, aby się ułożyć na plecach. Za pierwszym razem nie wyszło, bo zamiast pozwolić się ponieść próbowała trzymać nad tym kontrolę. Dopiero po chwili zaczęła się na wodzie unosić i przestała z tym walczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła jego słonie na plecach. Pewne i delikatne jednocześnie. Sloane nic nie mówiła, kiedy je zabrał. Taka była w końcu kolej rzeczy, nie odpłynęła zbytnio myślami. Pozwoliła sobie na moment pełen ciszy, co zaskoczyło ja przede wszystkim, że w głowie miała dość cicho. Może to była obecność Jamesa i to, jak on sam był spokojny. Bijący od niego spokój był niemal nieustanny, czasami ja drażnił, ale w tej chwili go doceniała.
      - Sloane Fletcher nigdy by nie odpuściła swojego flaminga – odpowiedziała, a kącik jej ust lekko drgnął. Mogła polubić pływanie relaksacyjne, ale nic nie sprawi, że zostawi swojego flaminga na dobre.
      Westchnęła lekko, kiedy pomógł jej. Zupełnie odruchowo złapała go za ramię i nie puściła, chociaż powinna. Tak samo, jak on nie puszczał jej. Zupełnie jakby oboje wiedzieli co teraz należy zrobić, ale żadne nie odważyło się przerwać pierwsze. Zsunęła dłonie z ramion na przedramiona, sama nie wiedząc co do końca robić. Spoglądała na niego miękko i ciepło, zbyt ciepło.
      James przerwał to pierwszy, choć nie wyglądało na to, aby zamierzał się odsuwać.
      - Kawa, hmm. – Mruknęła cicho. Przełknęła ślinę i powinna się była odsunąć, bo tak należało właśnie zrobić. – Jasne, przyda się. Espresso? Może tym razem wypije i nie będziesz go po mnie kończył.

      Sloane ☕️

      Usuń
  52. Prawdę mówiąc Sloane sama nie wiedziała po co i dlaczego tutaj zeszła. Oboje wiedzieli, że nie potrzebowała żadnych lekcji z pływania. Umiała utrzymać się na wodzie, przepłynąć krótki dystans – to w zupełności jej wystarczało. W żadnych zawodach brać udziału nie zamierzała, więc też świetnie pływać nie musiała. Do leżenia na dmuchanym materacu nie potrzebowała tak naprawdę żadnych umiejętności. Wystarczyły jej podstawy, które znała od lat. Tylko, że Sloane chciała tutaj być, gdyby zaszła potrzeba to zaczęłaby udawać, że nagle zapomniała, jak się oddycha nad powierzchnią, aby tylko wysępić od Jamesa trochę uwagi. Miała swoje powody, aby potrzebować uwagi od mężczyzny. Oczywiście byłoby jej łatwiej, gdyby potrafiła te powody zrozumieć samej, ale póki co musiała zadowolić się tym, że jakieś istniały, a ona nie miała nad nimi większej kontroli.
    Lubiła, kiedy był obok i kiedy zapewniał, że radzi sobie świetnie. Czy gdy coś przy niej poprawiał, bo widział, że nie wykonała ruchu w pełni odpowiednio. Nie chodziło tylko o dotyk, bo to byłoby perfidne kłamstwo, gdyby zapewniła samą siebie, że zależy jej jedynie na fizyczności. Nie zależało, a przynajmniej nie chodziło tylko o to, kiedy w grę wchodził James. Posłała mu jedynie krótki uśmiech, gdy rzucił pytanie, na które nie zamierzała odpowiadać. Sądziła, że James doskonale znał odpowiedź i wcale jej nie potrzebował. Jeszcze niepotrzebnie by urosło mu ego, gdyby Sloane się do pewnych rzeczy przyznała na głos. Niektóre emocje smakowały również lepiej, kiedy pozostawały w ukryciu. Boleśnie wyczuwalne, ale chowane przed dodatkowymi parami oczu. Sloane skałamałaby, gdyby powiedziała, ze nie chciała, aby jej dotykał. Owszem, chciała tego i to może nawet bardziej niż gotowa była przyznać. Chwilami te potrzeby okazywała w desperacki i żałosny sposób, a tego już przy nim po raz kolejny nie chciała robić. Głównie dlatego, że James już w jednej takiej sytuacji ją widział i potem w wielu innych, ale akurat swoją uwagę kierowała wtedy na kogoś innego.. Tym razem było inaczej i nie lgnęła do niego w taki otwarty sposób. James był z półki „niedostępne”. Oznaczony czerwoną tasiemką, aby nie ruszać, ale Sloane, jak to Sloane lubiła łamać zasady, a w tym wypadku chciała złamać te zasady z Jamesem.
    Nie robiła nic specjalnie ani prowokująco. To wychodziło samo i nie miała nad tym większej kontroli. Zupełnie, jakby przy Jamesie się w pewien sposób wyłączała. Przez tę nieuwagę znaleźli się zbyt blisko. Pozwolili sobie na to, aby się zbliżyć, chociaż nie powinni. Nie mogli przecież przekroczyć ten granicy, która teraz zdawała się zacierać jeszcze bardziej. Jakby nie było już między nimi niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób ich powstrzymać.
    Sloane to czuła. I widziała w jego spojrzeniu, które starało się pozostać profesjonalne, ale zdawało się, ze miękło, kiedy napotykało jej spojrzenie. Nie odwracała wzroku. Miała wrażenie, ze przy nim traciła kompletnie głowę i nie wiedziała, jak ma się zachować przy nim w tym momencie. Czy mogła pozwolić sobie na więcej? Czy może należało zrobić krok w tylni udawać, że nic nie miało Turaj miejsca? Ze wcale nie zadrżała, kiedy jego kciuk musnął jej skórę na nadgarstku, że nie czuła dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa, kiedy James tak intensywnie się na nią patrzył i sprawiał, ze reszta świata przestała mieć znaczenie.
    Mało brakowało, a byłaby bliżej niego. Ignorując to, co obiecała sobie i jemu. Fakt, ze byli tutaj na widoku i ze w każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Odetchnęła wolno, kiedy to on się odsunął. Będąc niemal rozczarowaną, ze do tego doszło. Ścisnęła usta razem i odwróciła wzrok. Czy tu się coś prawie wydarzyło czy tylko się jej wydawało? Nie była nawet pewna, czego oczekiwała. Wybuchu fajerwerk? Zatrzymania czasu? Na co tak właściwie liczyła w tej chwili Sloane?
    Sama nie umiała sobie odpowiedzieć i nie chciała teraz nad tym myśleć. W milczeniu obserwowała, jak James wychodzi z basenu. Ona nie ruszyła się ze swojego miejsca. Wciąż trochę zaskoczona ta nagła zmiana między nimi, której już jednak nie dało się zignorować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedziała, ze to zrobią i nie będą o tym rozmawiać. Zupełnie, jakby mieli między sobą niepisana zasadę, że nie mówią o niczym co się między nimi działo. Te wszystkie momenty? Chwila słabości, która należy puścić w niepamięć.
      Potrzebowali tej chwili dla siebie. Każde zatopione w swoim własnym świecie. Zatracone w myślach i próbujące ustalić co takiego miało tu właściwie miejsce. Sloane nie była pewna, czy chce wiedzieć czy jednak woli zostawić to jako niedokończona sprawę.
      Kątem oka go widziała. Stojącego nad brzegiem z cieknąca po ciele woda. Z tym samym lekkim szokiem, który jej towarzyszył. Nie zawahała się, kiedy wyciągnął w jej stronę rękę. Złapała ja pewnie i mocno. I James miał racje, ich dłonie do siebie pasowały. Pewnie bardziej niż gotowi byli to przyznać.
      - Będziesz torturował siebie?
      Nie było złe. To Sloane nie była przyzwyczajona do mocnej kawy. Bezpieczniejsza opcja było cokolwiek innego. I dla niej i dla Jamesa.
      - Hm, ochroniarz, barista, nauczyciel pływania… jeszcze trochę i odblokujesz wszystkie poboczne postacie – zaśmiała się. James naprawdę robił wiele w jej życiu. – Chodź, zróbmy mi w takim razie najlepsza kawę, jaka piłam. Obiecuje, ze nie powiem, ze jest „tylko okej”.
      I powinna była go puścić. Odsunąć się, ale nie potrafiła zrobić tego pierwszego kroku, który by ja od niego odciągnął.
      - Masz ochotę na małe śniadanie? Zanim wstanie reszta i będą wyliczać nam kalorie?
      Albo będą wyliczać, ile czasu spędzają razem i czy jest to odpowiedni czas, czy może jednak przekraczają już te cienka linie między profesjonalizmem, a życiem prywatnym.

      Sloane 👾

      Usuń
  53. Nie zadawała zbędnych pytań, nie próbowała go na siłę przy sobie zatrzymać i wymusić, aby zostali w basenie jeszcze dłużej. Zupełnie, jakby wiedziała, ze te chwile, które teraz maja to wszystko na co mogą sobie pozwolić. Sloane nie chciała niczego popsuć, a jednocześnie miała wrażenie, że nie są w stanie przejść o krok dalej. Ciągle przez coś blokowani. Może tak właśnie tez miało być? Skradzione momenty pełne napięcia, które niewiele im da, ale kiedy czasem będą to wspomnieć to zrobią to z uśmiechem.
    Miała obawy przed tym, aby wykonać większy krok w jego stronę. Ograniczała się do przypadkowego muskania jego dłoni czy ramienia. Zachowywała nietypowy dla siebie dystans. I o tym wiedziała, bo gdyby miała przed sobą kogoś innego, Sloane byłaby odważna. Flirtowałaby bez wahania. Ale z Jamesem jakoś nie potrafiła. I to nie dlatego, se nie chciała. Och, jak ona bardzo chciała, ale nie umiała. Wciąż to co prawda robiła, ale nie bezpośrednio. Pozostawała w szarej sferze między byciem miłą, a flirtem, który ciężko wykryć.
    Szczerze nie pamiętała już, kiedy ostatni raz przeżywała cos tak.. delikatnego. James dobrze wiedział, jak wyglądały jej ostatnie związki i relacje. Były szybkie, pełne napięcia, elektryzujące, ale nie było w nich czułości czy momentów, kiedy patrzyła się na te druga osobę tylko wtedy, kiedy miała pewność, ze nie zostanie przyłapana na zbyt długim wpatrywaniu się. Może właśnie dlatego to było tak ekscytujące. Może właśnie przez to Sloane nie potrafiła przestać. Szukała wymówek, dlaczego to robi. Nie dopuszczając do siebie myśli, że to zwyczajnie może chodzić o Jamesa. O to, jaki jest i co jej daje, chociaż szczerze mówiąc ona kompletnie nie wiedziała co mogłaby dać jemu. Grał z nią w te grę, wchodził na niebezpieczny grunt i chwilami inicjował te momenty między nimi, a Sloane starała się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. I nie potrafiła.
    Wspólne śniadanie było tym, czego potrzebowała. Dziewczyny spały do dwunastej, a w międzyczasie Sloane zdążyła wypić porządne cappuccino, które nazwała wybornym. Wcześniej przekomarzając się z nim, że jest nawet okej. Zjadła wspomniane rogaliki i nie myślała o kaloriach, dopóki nie dotarła do hotelowej siłowni. Chciała czy nie, ale pewnych rzeczy sobie odpuszczać nie mogła. Julie zresztą za nią goniła, aby nie opuszczała treningów.
    Pod wieloma względami to był dobry dzień, który skończył się zbyt szybko.
    Było zbyt wcześnie, kiedy zamykała za sobą drzwi i została sama w sypialni. Noc była zbyt ciepła i zbyt samotna. Może właśnie dlatego odebrała telefon, kiedy zadzwonił. Po raz pierwszy od dłuższego czasu usłyszała jego głos. Nie była pewna, czy się naprawdę za nim stęskniła czy to było tylko to złudne uczucie, które towarzyszyło jej w Vegas, kiedy ją obejmował i zapewniał, ze świat należy do nich. Ale ta z pozoru urocza rozmowa szybko się zmieniła. Nawet nie była pewna, w którym momencie zaczęli się kłócić. Ani tak naprawdę o co. A wszystko wskazywało na to, ze wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, żeby między nimi pojawiło się spięcie. Sloane nie próbowała przepraszać, czy go uspokajać. Wyłączyła telefon z nadzieja, ze daruje sobie dzwonienie do niej i już nigdy więcej się nie odezwie.
    W pokoju było duszno. Gorąco. Wszystko było nie takie, jakie być powinno. Barek miała zapełniony winami. Wzięła pierwsze z brzegu i okazało się być białe. Początkowo miała zamiar upić się na balkonie, ale zrezygnowała z tego pomysłu, kiedy gdzieś w oddali widziała krążącą po plaży dziewczynę. Była tam przez chwile, ale ten obraz jej w zupełności wystarczył. Zgarnęła pierwszy lepszy z brzegu koc i wyszła. Nikomu nic nie mówiąc. Nikomu nie zawracając głowy. Dziewczyny by nie zrozumiały, Julie nie umiałaby okazać wsparcia bez zadzierania nosa i mówienia tego przeklętego „a nie mówiłam”. James… James nie musiał o tym słuchać. Zwykła przyzwoitość nie pozwoliła jej zapukać do drzwi od jego pokoju. Znajdowały się tuż obok, nawet słyszała jak coś leci mu w tle. Może telewizja, a może z kimś rozmawiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymknęła się po cichu i pod osłona nocy. Nie przemyślała kompletnie tego, ze może mieć problem z otworzeniem wina bez otwieracza. Wbił butelkę w piasek, kiedy z frustracji niewiele mogła już zrobić. Siedziała tu może dziesięć minut i walczyła z tym korkiem, ale było to na nic. Nie rozbiłaby szyjki, bo nie uśmiechało się jej uważanie, aby nie połknąć szkła. Chociaż obecnie to wcale nie zrobiłoby na niej wrażenia.
      Leżała na mich gapiąc się w gwiazdy. Szukając na niebie wzorków z gwiazd, wielkich wozów i dalej reszty, na której się nie znała, ale lubiła udawać, że ma o tym jakieś pojęcie.
      Sloane nie miała pojęcia, ze nie jest tu już sama. Była wściekła, rozgoryczona i smutna. Wino nie dało się otworzyć, jej życie uczuciowe to była totalna kpina, ale chociaż tworzyło banieczkę smutne tło do piosenek, a na domiar złego była w pięknym miejscu i nie potrafiła tego w pełni docenić. Nie dlatego, ze brała za pewnik to, gdzie jest. A przez własny chaos w głowie i poza nim.
      - Rozważam jeszcze rzucenie się z pomostu z ta żałosna butelka wina.
      Nawet nie powinna być zaskoczona, ze ja tutaj znalazł. Może nawet jej nie szukał. Boże, musiała się dowiedzieć, jak on to robił, ze zawsze wiedział, kiedy się pojawić.
      - Nie umiem jej otworzyć. I naprawdę muszę, więc jeśli chcesz zostać to musisz ją dla mnie otworzyć.
      Sloane nie poruszyła się nawet na centymetr. Leżała dalej z mała poduszka pod głowa, która tez zabrała z pokoju. W końcu ja za to podkradanie pościeli wyrzuca, ale trudno. Dziś powinni jej za to wybaczyć.
      - Śledzisz mnie? – spytała. – Teoretycznie przestaje być twoim zmartwieniem, kiedy drzwi od apartamentu się za mną zamykają. Mógłbyś teraz robić wszystko, na przykład Julie, a jesteś tutaj.

      Sloane🍷

      Usuń
  54. Jeszcze nie zamierzała się poddać z butelka. Miała od niej chwile przerwy, bo aż za dobrze znała siebie i wiedziała, ze jeśli po raz kolejny jej nie wyjdzie to rozbije ją o najbliższa skałę, a przecież nie taki efekt chciała osiągnąć. Jej cierpliwość ostatnio była niska, a takie drobne rzeczy szybko wytrącały ja z równowagi. Dlatego uznała, ze bezpieczniej będzie poczekać kilka minut, a potem znowu zabrać się za próbę otworzenia jej. Pewnie w końcu wróciłaby do hotelu i albo poprosiła obsługę albo zrezygnowała poszłaby do siebie. Tymczasem pojawił się James, jedynie nie był ubrany na biało, ale ratował sytuacje. Jej do głowy by nie przyszło, żeby nosić przy sobie takie rzeczy. Ale jak widać były one dość pomocne, wiec może należało zmienić podejście. Tylko gdzie ona by je schowała?
    - Nie musisz mnie dobijać. To żałosne. Głupiego wina nie moc sobie otworzyć. – Prychnęła w złości i wywróciła oczami, ale to był już gest bardziej dla niej niż dla niego. Nie przemyślała tego w ogóle. Nie mogła powiedzieć, ze żałuję, bo nie żałowała. Nawet, kiedy nie była w pełni przekonana, aby James jej towarzyszył to lubiła, gdy był obok. Słuchał, czasem ignorował to co mówiła i pozwalał jej gadać bez przerwy, dopóki by nie uznała, ze ma dość gadania.
    Sloane na niego nie patrzyła. Patrzyła dalej w niebo, bo nie chciała, aby znów zobaczył zbyt wiele. Aby widział w niej te żałosna dziewczynę, która daje sobą pomiatać facetowi, który znajduje się na drugim końcu świata. Ze z tej Sloane, która jest gotowa do walki obecnie niewiele zostało. Nie miała sił, aby syczeć i warczeć. Chciała tu leżeć, wypić cała butelkę wina i udawać, ze nic jej nie obchodzi.
    - Mhm, pewnie mam czipa gdzieś pod skóra – mruknęła w odpowiedzi. Nawet by jej to nie zaskoczyło. Po Vegas należało jej go wczepić, aby kolejnym razem łatwiej było ja znaleźć. Cóż, nie planowała kolejnego razu. Nie miała z kim go planować, a do niego na pewno nie wracała.
    Zacisnęła usta, gdy jej odpowiedział. Krótkie słowo, które mogło oznaczać wszystko. Mógł, ale tego nie robił. Był tutaj. Razem z nią. Nawet nie mogła sobie wmawiać, że chce być gdziekolwiek indziej, ale nie tutaj. Wybrał, aby tu przyjść. Do Sloane, a nie do Julie czy Luny. Przyszedł do niej.
    - Chciałam przez to powiedzieć, że mógłbyś spędzać czas z kimś kto nie próbuje się upić zamkniętym winem na plaży.
    To musiał być żałosny widok, ale na szczęście już za nią. James, jak ten bohater, pojawił się w ostatniej chwili i otworzył butelkę. Jedynym świadkiem jej upadku był on, ale to przecież nie była żadna nowość.
    Podniosła się powoli do pozycji siedzącej. Początkowo chciała leżeć i pić sino na leżąco, ale zgubiła słomkę, która zamierzała wsadzić do butelki. Była wystarczająco długo, aby plan wypalił, ale jak się okazuje również łatwo się gubiła.
    - Nie wyganiam cie przecież – zauważyła. Mogła próbować, ale już by raczej nie poszedł. Nie, kiedy widział ja w takim stanie i z ta zamknięta butelka wina. – Nie planowałam pić za niego. Może przez niego, ale na pewno nie dla. W zasadzie to nie, nic mu się ode mnie już nie należy. Nawet upijanie się.
    Owinęła smukłymi palcami szyjkę butelki i sprawnie ją podniosła.
    James nie zadawał pytań, ale trafiał swoimi spostrzeżeniami prosto w punkt. Zresztą, to nie było trudne, bo kto inny teraz niby mógłby ja sprowadzić do takiego stanu? Była tylko jedna taka osoba, której Fletcher pozwoliła na zbyt wiele i teraz miała tego konsekwencje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przystawiła butelkę do ust i pociągnęła spory łyk, a potem kolejny i jeszcze jeden. Bez słowa podsunęła butelkę Jamesowi, bo skoro chciał to nie zamierzała go przed tym powstrzymać.
      - Pij. Jesteś po godzinach, nie wkopię cię przed szefostwem, jakby się czepiała.
      Sloane czuła, ze może się czepiać. Ogólnie miała problem o wszystko, wiec pewnie o to, ze siedzą sobie na plaży i pija wino również by się wkurzała. Pytanie czy dlatego, ze pozwalali sobie na więcej czy dlatego, że to była Sloane z Jamesem po godzinach.
      - A za co Ty pijesz?

      Sloane🧚🏻‍♀️🍷

      Usuń
  55. - Patrząc na to, jaka jestem to tan korek nie powinien mnie pokonać. Więc owszem, James, to jest żałosne.
    Westchnęła głośno, ale bez cienia irytacji czy złości. Była raczej zmęczona tym, że tak ten dzień się potoczył. Ostatnimi dniami była zmęczona. Tym w jakiej sytuacji się znowu znalazła, że pozwalała komuś tak sobą pomiatać, a potem nawet nie mogła go za to porządnie opierdolić, bo nie odbierała telefonów. A jeśli je odbierała to z wielką laską i nie pozwala mu dojść do słowa. Sama zbaczała z tematu i zwyczajnie mówiła o wszystkim, ale nie o tym co istotne.
    Nie chodziło o to, że Sloane nie chciała patrzeć na Jamesa. Chciała, nawet za bardzo i to bolało, że nic więcej nie mogła z tym zrobić. Tylko mieć obok i ewentualnie popatrzeć. Jak na pieprzony eksponat w muzeum, a ona potrzebowała więcej.
    - Musisz tak zawsze mieć racje? Nie lubię ci jej zbyt często przyznawać.
    James był zdecydowanie zbyt dobrym obserwatorem. Zauważał naprawdę wiele, a jeśli chodziło o nią to chyba widział jeszcze więcej niż ona sama pozwalała mu dostrzec.
    - Bo myślałam, ze będę mogła je odkręcić. Dlatego przyszłam bez otwieracza. A może liczyłam, ze spotkam ładnego Włocha, ale Amerykanin tez może być.
    Uśmiechnęła się lekko i przekręciła głowę w stronę mężczyzny. Delikatnie, jakby nie chciała go spłoszyć tym komentarzem. Próbowała pokazać, ze jest ponad to, co czuła i ze jego obecność wcale jej w żaden sposób nie rusza, ale nie była przecież z kamienia. Potrafiła udawać tylko wtedy, kiedy jej nie zależało, gdy miała te druga osobę w poważaniu, ale gdy już pojawiały się jakieś cieplejsze uczucia, to Sloane zbyt długo nie potrafiła z nikim grać.
    — Lubię być sama i potrafię odnaleźć się w swoim własnym towarzystwie. To z niektórymi ludźmi mam problem.
    Gdyby pojawiła się tu Julie to Sloane już dawno wszczęłaby awanturę. Nie chciała jej tutaj, ani w tym hotelu ani nigdzie w pobliżu. Chciała, aby wróciła do Nowego Jorku i dała jej święty spokój.
    — Odpowiednia osoba zauważy, ze potrzebuje towarzystwa lub spokoju.
    Wzruszyła lekko ramionami, jakby mówiła o czymś codziennym. James jakimś cudem potrafił odgadnąć, gdzie znaleźć Sloane i jak ja podejść, jeśli miała kiepski humor. Czasem wiedział tez, kiedy lepiej się trzymać z daleka i nie podchodzić, bo strzela laserami z oczu, a słowa wypluwa z siebie z szybkością karabinu, ale rani nimi jeszcze ostrzej.
    — Ale myślałeś o tym, nie? Żeby mi wszczepić chipa i mieć świstu spokój. Zerkniesz na apkę i „ach, Sloane znowu włóczy się po Dumbo. Pewnie pije drogą matchę i je bajgle za dwadzieścia piec dolców. Nie trzeba się martwić”.
    Nie byłaby zdziwiona, gdyby właśnie tak o niej myśleli. Lub chociaż przypiąć jej AirTag do ciuchów lub we włosy, jak rodzice robili to z dziećmi. Cokolwiek, aby mieć pojęcie, gdzie Fletcher jest, kiedy totalnie znika z radarów. Od Vegas już tego nie robiła, ale minęło za mało czasu, żeby mogli jej naprawdę zaufać. Musiała teraz im na poważnie pokazać, ze wzięła się za siebie.
    James nie zniósłby człek prawdy. A może raczej zniósłby ja, ale nie potrafiłby nic z tym nie zrobić. Jednocześnie cały czas był tak naprawdę jedyna osoba, której mogła z tym zaufać. Nie był ślepy, a już tym bardziej głupi. Musiał widzieć, jak niepewna się w ostatnim czasie zrobiła. Ze zbyt często odwracała głowę i sama rozglądała się piec razy dookoła, gdzie zwykle to było zadanie Jamesa. Ona szła przed siebie i nie myślała o takich rzeczach. Pojawiło się tez wiele innych rzeczy, o których mu niekoniecznie chciała mówić. I nie przez to, że mu nie ufała.
    Zacisnęła mocniej usta, kiedy ich dłonie się ze sobą zetknęły. Wystarczająco długo, aby poczuła przyjemny prąd, który przebiegł jej pod skóra. A jednoczenie zbyt krótki, aby nacieszyć się tym dłużej. Sloane niemrawo westchnęła i na moment odwróciła głowę na bok. Podciągnęła pod siebie kolana, które oplotła ramionami, a brodę opadła o kolana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nikomu nie powiem.
      Jego sekret był z nią bezpieczny. Sloane nie zamierzała się wygadać żadnej z dziewczyn, a już na pewno nie Julie. Ta pewnie liczyła na to, ze jej pobyt we Włoszech może się okazać owocny, a tymczasem obiekt zainteresowań siedział z nią na piasku, na kocu. Był tak cholernie blisko, chociaż przecież nie musiał. Mógł położyć się na leżaku albo nie siadać wcale.
      Sloane wyciągnęła przed siebie nogi i znów się położyła. Spoglądała w gwiazdy. Odległe i migoczące na bezchmurnym niebie. Kochała patrzeć się w gwiazdy, ale w Nowym Jorku to było praktycznie niemożliwe. Zobaczenie tak gołego nieba bez choćby jednej chmurki i zasiane gwiazdami graniczyło z cudem.
      Zupełnie nie skomentowała tego, ze podkradł jej poduszkę. Ze znowu był blisko. Cholernie blisko i to na tyle, aby mogła z tym coś zrobić. Mogłaby mu powiedzieć, aby dał jej spokój i sobie stąd poszedł, ale nie chciała. Ręce, które miała ułożone na brzuchu zsunęłaby się z jej ciała. Nieprzypadkowo spadając na dłoń Jamesa. Niezbyt długo podtrzymała ten dotyk, ale tez nie zabrała ręki jak oparzona. Nie przeprosiła go.
      Wyczuła, że na nia patrzy. Ona również przekręciła głowę w stronę mężczyzny. Wszystkie lampki w jej głowie się zapaliły. Jak ostrzeżenie, ze wchodzi właśnie na bardzo niebezpieczny i śliski grunt.
      — Nie można całe życie tylko patrzeć. — Szepnęła cicho. Jakby w obawie, ze głośniejszy ton głosu popsuje ten moment. — Co jeśli, one nie chcą być tylko podziwiane?
      Oddech niezauważalnie jej przyspieszył. James powiedział to w taki sposób, który mógł oznaczać wszystko i jakaś jej część wiedziała już od jakiegoś czasu, że są dla siebie kimś więcej. Ale żadne z nich nie było gotowe, aby się do tego przyznać. Żadne z nich nie chciało się do tego przyznać.
      — Jak jest teraz? Samo oglądanie nie może być aż tak zadowalające. Bez znaczenia, jak fascynująca może być ta… gwiazda.
      Głowę miała przekręcona w jego stronę. Już nie uciekała nigdzie na bok. Dalej była pewna, że James i ona to zły pomysł. Szczególnie w takiej pozie i tak blisko siebie. To aż prosiło się o kłopoty, ale tym razem żałosne nie zamierzała się wycofać. Nie, dopóki sam wyraźnie jej tego nie powie.
      — Masz zamiar dalej tylko oglądać?

      Sloane

      Usuń
  56. — Zgodzę się, abyś miał go Ty, Julie i federalny, ale nie moja matka. James, błagam cie. Poznałeś ja. Jeśli chociaż trochę mnie lubisz to nie pozwolisz, żeby miała pojęcie o tym, gdzie jestem.
    Szantażowanie jej matka było ciosem poniżej pasa. James o tym doskonale wiedział. Sloane się jakoś tez czuła bezpieczniej, kiedy jej matka nie wiedziała o niej zbyt wiele. Ojciec był zajęty swoją młoda żoną i jej przemiana we wróżkę. Nie interesowało go, gdzie Sloane jest, co robi i z kim robi. Możliwe, ze nawet gdyby dostał filmik, na którym widać jak wciąga nosem prochy to niewiele by sobie o tym pomyślał. Możliwe, ze dostałaby wiadomość z pytaniem u kogo kupuje i czy się podzieli, jak następnym razem będzie w Nowym Jorku. Ot, tak rodzinka.
    — Wiesz, ze gdybym go miała to wydrapałabym go paznokciami, prawda? — Uniosła lekko brew i słabo się uśmiechnęła. Nie ważne jak bardzo by bolało i ile krwi by poszło, Sloane by się nigdy czemuś takiemu nie podporządkowała. Nawet, gdyby miała wyć z bólu.
    Westchnęła cicho i pokręciła przecząco głowa. Jakby nie do końca wierzyła w to, co James właśnie do niej mówił. Chciałaby moc mu powiedzieć o pewnych rzeczach. Zaufać mu na tyle, że nie pójdzie z tym dalej. Ale nie mogła. Nie po tym, czego się dowiedziała o nim jakiś czas temu.
    — Niektóre rzeczy muszę zachować dla siebie.
    Krótka odpowiedź, która nic konkretnego nie sugerowała. Ot, po prostu o pewnych rzeczach się nie rozmawiało. Tak samo, jak on miał swoje tematy, którymi dzielić się nie chciał. Sloane była tez pewna, ze jego tematy raczej są legalne i nie działy się pod osłona nocy, kiedy nikt nie patrzył. Ale skąd miała wiedzieć. Mogła się przecież mylić.
    Nie potrafiła się powstrzymać przed sięgnięciem po jego dłoń. Był to odruch niemal naturalny. Jakby robiła to już dziesiątki razy i owszem, często sięgała po jego dłoń. Nigdy jednak w konkretnym celu. Pomagał jej zejść ze sceny, wejść do auta czy łapał ja, gdy musiał trzymać blisko siebie. Jezu w takich momentach nie myślała o tym nic więcej. Ale teraz? Teraz, gdy czuła ciepło jego dłoni na swojej i własny przyspieszony oddech nie wiedziała, jak ma zareagować. Sama się czuła jak nastolatka, choć jakby nie patrzeć, ale jej było do małolaty bliżej. Zwłaszcza tej, która nie wie do robić z chłopakiem, który się jej podoba.
    — Bo zachowywałam się jak suka? — odpowiedziała równie cicho. To był pewnie tylko ułamek prawdziwego powodu. Nie była wtedy najmilsza osoba do współpracy. Ani tamtego wieczoru ani po nim. Na siłę próbowała go do siebie zniechęcić, a potem odszedł I Sloane odstawiła cyrk, żeby do niej wrócił. Nie potrafiła bez Jamesa funkcjonować. Co może było w jakoś sposób żałosne, ale co miała zrobić? Był jak jej cień. Zawsze obok i zawsze wiedzący co robić.
    Nie wiedziała co tak właściwie chciała od niego usłyszeć.
    Milczała, kiedy mówił. Ton głosu miał spokojny i opanowany, był wręcz kojący. Sloane miała wrażenie, ze cała drży, choć tak naprawdę nie ruszyła się nawet o milimetr. Słuchała go w absurdalnym wręcz milczeniu. W głowie układając sobie te wszystkie momenty, jeszcze sprzed klubu, a które teraz nabierały sensu. Ignorowała je wcześniej, brała za pewnik. Za coś co działo się między nimi od zawsze, bo taka przecież była rola Jamesa w jej życiu.
    — James… — Nie zdobyła się na nic więcej. Nie potrafiła powiedzieć już niczego więcej. Trzymała swoją dłoń w jego i mogła przysiąc, ze czuje, jak jej serce drży w piersi. Mocno i zbyt intensywnie.
    Miała mętlik w głowie. Wielki i trudny do odgarnięcia. Nie była dobra w takie rzeczy. Nie potrafiła w emocje, a teraz James się przed nią otwierał. Zapewne bardziej niżby sam tego chciał. Może już tego nie kontrolował, a może nie chciał tego dłużej kontrolować. Nie mogła powiedzieć, ze będzie im łatwo, gdy wyrzuca z siebie pewne rzeczy. Doświadczenie jej mówiło, że po tym może być tylko gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, ze milczała za długo. Próbując poukładać sobie to wszystkie w głowie. W środku czuła chęć, aby uciec. Zerwać się z koca i pobiec przed siebie. Tak daleko, jak to tylko możliwe, aby tylko nie być tak blisko tych zagmatwanych uczuć i relacji. Nie lubiła tego. Być w centrum takich problemów i mieć trudność z mówieniem co dalej.
      Gdyby to był ktokolwiek inny to Sloane dawno by tę osobę zbyła.. Ukróciła te bezsensowna rozmowę, ale to był James. Nie potrafiła się go łatwo pozbyć i przede wszystkim, ale nie chciała się go pozbywać.
      Przez dobra minutę nic nie mówiła, kiedy zerwał się z koca. Po jego obecności została teraz tylko martwa pustka, której nic nie było w stanie wypełnić. Podniosła się powoli do pozycji siedzącej, ale nie patrzyła na niego.
      — W dupie mam Twoje przeprosiny.
      Zabrzmiała ostro. Jakby próbowała się sama odciąć od tego, co jej właśnie powiedział, a jednocześnie nie potrafiła. Nie umiała udawać, że te słowa jej nie ruszały. Cholera, nie była przecież tak okrutna. Miała jakieś uczucia, również była zraniona.
      — Tak po prostu sobie pójdziesz? — Podniosła się z koca może trochę zbyt szybko. Na krótka chwile straciła równowagę. Miała zacięty wyraz twarzy. Nie było do końca jasne, czy będzie wrzeszczała czy rzuci mi się n ramiona. — Po tym wszystkim co mi powiedziałeś będziesz udawał, ze nic się nie wydarzyło? Że wcale żadne z nas nie przekroczyło już tej granicy?
      Jeszcze nie wiedziała, czy chce wyrzucić tu z siebie wszystko czy zachować pare rzeczy dla siebie. Nigdy nie umiała być w pełni szczera. Zawsze coś musiała zakręcić, o czymś „zapomnieć”. Inaczej nie potrafiła.
      — Jak Ty to robisz, co? Po prostu patrzysz? Kiedy byłam z Carterem, a Ty po prostu patrzyłeś. Jak? Bo ja nie potrafię. Nie umiem stać spokojnie, kiedy widzę jak Julie na Ciebie patrzy. Jak Luna rozbiera cie wzrokiem.
      Zacisnęła zęby i odwróciła wzrok. Nie potrafiła na niego spojrzeć i udawać, że to wszystko nie ma znaczenia. Ze dalej potrafiłaby zachować się tak, jakby nic dla niej nie znaczył czy był tylko ochroniarzem.
      — Nie umiem… nie umiem udawać, że mnie to nie rusza. I wiem, ze nie mogę latać między jednym, a drugim. Ale obaj zrobiliście mi wodę z mózgu. I obaj sobie poszliście, a ja z tym zostałam.
      James wciąż tu był, ale niedostępny i gdzieś z boku. Nie pozwalał sobie na to, aby się zbliżyć bardziej niż już go do tej pory zrobił. Sloane mu nie ułatwiała zadania. Nie była tu bez winy, ale obecnie łatwiej było jej zobaczyć co złego robi James i Carter, a o swoich występkach nie myśleć za bardzo.
      — Chcesz to idź. Nie zatrzymam Cię, ale kiedy następnym razem tak do mnie zejdziesz… Zostań z tyłu. Nie pozbieram się po tobie, jeśli znowu się zbliżysz i potem odejdziesz.
      Twardo wpatrywała mu się w oczy. Może w jakiś sposób chcąc mi pokazać, ze wcale nie da się złamać. Ze jej to nie obchodzi, ze chce iść. Bo przecież była Sloane Fletcher, która poradzi sobie ze wszystkim. Nawet z największym zawodem miłosnym.

      Sloane

      Usuń
  57. Sloane patrzyła się w jego plecy, gdyby mogła to wypaliłaby mu w nich dziurę.. Jeszcze nie była pewna, czy jest wściekła, rozgoryczona czy smutna, że w taki sposób to wszystko się kończy. Od tygodni udawała, że James jest jej obojętny i starała się to samej sobie wmówić. Próbować udawać, że James jest dla niej tylko ochroniarzem, a nie kimś więcej. Sloane potrzebowała, aby został tylko ochroniarzem. Bo tak było bezpieczniej i rozsądniej, ale od kiedy ona była rozsądna? Dawno temu porzuciła rozsądek, a w zasadzie to ten chyba nigdy się jej nie trzymał zbyt mocno.
    Stała tak na pieski z zacięta miną. Błyszczącymi od łez oczami, którym nie pozwalała jednak spłynąć. Szczególnie, że naprawdę nie chciała, żeby James teraz widział, jak ona płacze. Nie z jego powodu. Nie przez to, że ją tutaj zostawiał. Że mówił te wszystkie rzeczy, a potem odchodził i udawał, ze nic się nie dzieje. Może nie odchodził fizycznie, ale dystansował się. I Sloane nie mogła mu się dziwić.
    Dziewczyna stała i czekała. Sama nie wiedziała na co tak naprawdę czeka. Widziała, jak James odwraca się w jej stronę i ma te sama minę. Jakby nic go nie obchodziło, chociaż widziała, ze dotyka go to równie mocno co jej. Była zaskoczona, ze w taki sposób to na nią wpłynęło. Naprawdę sądziła, ze nie będzie się tym jakoś mocno przejmowała. Tymczasem stała tutaj, bliska płaczu i z nadzieja, ze James jej tak to samej nie zostawi.
    — Świetnie wychodziło ci to udawanie, wiec dlaczego teraz? Co się zmieniło, ze teraz już nie chcesz udawać? — Sloane była bliska tego, aby się rozpłakać. Nienawidziała tego uczucia, kiedy uczucia przejmowały nad nią kontrolę i nie mogła nad sobą zapanować. Tak się teraz czuła, a James pojawił się znikąd i sprawiał, ze cały jej świat drżał. Była pewna, że ma go gdzieś i nie przejmuje się tym co sobie o niej myśli, czy się nią przejmuje. Tymczasem była tutaj i wylewała na wierzch swoje uczucia, które początkowo zamierzała głęboko pogrzebać.
    — Sprawiasz wrażenie, jakby to było łatwe.
    Sloane zrobiła krok w tył, kiedy dostrzegła jak spojrzenie Jamesa pociemniało. Nie ze strachu, nie bała się go. Nie była pewna, co musiałaby zrobić, żeby się go bała. Nie było osoby, której by bardziej obecnie ufała niż jemu.
    Uważnie słuchała każdego słowa. Uderzało ono prosto w nią. Dokładnie tam, gdzie powinno. Sloane chciała się wyłączyć. Udawać, ze to jest bez znaczenia, ale nie umiała. Przejmowała się tym aż za bardzo. Każdym jednym słowem, którym w nią rzucał. James był przy tym bezlitosny, ale to nie był tez czas na to, aby zachowywać się ostrożnie i z czułością. Zasłużyła na brutalną szczerość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętała te wszystkie momenty. Co do jednego, a każdy z nich zdawał się być zaplanowany i poprowadzony w odpowiedni sposób. Nie zawsze tak było. Fakt faktem, tuż po klubie Sloane nie pamiętała o tym wydarzeniu. Zapomniała na bardzo krótki moment, że robiła te wszystkie rzeczy i bałagan Jamesa, aby został. Pamiętała, ze czekał przed pokojem i kpiła wtedy z niego, ze chyba nie bawił się zbyt dobrze. Tamtego wieczoru nie planowała.
      — To była gra. — Zamierzała z nim być szczera. — Przez krótki moment. Chciałam się zabawić. Po klubie, kiedy wyszedłeś. Wiedziałam i wykorzystywałam to. Z tamta sukienka, kiedy go całowałam i patrzyłam prosto na Ciebie… Wiedziałam. I o to nie dbałam. Chciałam tylko wiedzieć, ile minie zanim będziesz miał tego dość.
      Sloane nie zamierzała robić z siebie Świętej. Nie była i na pewno nie chciała udawać, ze taka jest lub ze można ja za taka brać. James wiedział, ze nie warto jej czasem ufać. Bywamy jednak takie momenty, kiedy Sloane była szczera i to był właśnie jeden z nich. Nie tłumaczyła się, nie szukała wymówek – wykładała prawdę i nie patrzyła na to, czy go nią urazi. Ten jeden raz oboje zasługiwali, aby ja od siebie usłyszeć.
      — A potem przez Ciebie… Przestałam. Na tej kanapie, po tamtej imprezie, kiedy mnie zabrałeś do siebie. Obudziłam się zanim wstałeś. Leżałam na tobie, przytulona i szczęśliwa. Wtedy wiedziałam, że nie jesteś tylko ochroniarzem. Kimś więcej niż Jamesem. Nie panem Harperem.
      A potem miał czelność, aby odejść i rozbić ją na dziesiątki kawałków. W zasadzie to wcześniej odszedł. Przed ta impreza, ale po niej Fletcher zdała sobie sprawę, ze jej zależy. Bardziej niż powinno. I nie mogła nikomu o tym powiedzieć, bo kto by ja zrozumiał? Kto wysłuchałby jej do końca i udawał, ze to jest w porządku?
      Sloane się nie tłumaczyła. Nie potrzebowała wybaczenia z jego strony, bo łaskawie skończyła z nim grać. Potrzebowała, aby zrozumiał, kiedy to miało miejsce i dlaczego. Teraz nie było już miejsca na to, aby ukrywać przed sobą prawdę. Mogła mu wyjawić teraz wszystko. Każda najmniejsza rzecz, gdyby tylko zapytał.
      Drgnęła lekko. Nie sądziła… nie wiedziała, ze to mogło się cofnąć tak długo. Jeszcze przed Zaire’m i zawirowaniem z nim. Przecież to dopiero się zaczęło, a to co działo się między nią, a Jamesem trwało o wiele dłużej. Zacisnęła mocno usta. Łzy już nie tylko stały w oczach, ale płynęły po policzkach. Z frustracji i złości. Przez Jamesa i to, jak długo się przed nią z tym wszystkim czuł. Przez to, że przez tyle czasu pozwalał jej na tyle głupich rzeczy, które krzywdziły przede wszystkim jego.

      Usuń
    2. — Wy. Ty z byciem niedostępnym i zbyt dobrym, aby zniżyć się do mojego poziomu. I on… zbyt dostępny i chętny. Doprowadzacie mnie do szału. Oboje. Nie płacze tylko przez niego. Skrzywdził mnie, ale Ty… nawet nie mogę być zła. Ty po prostu to jesteś i…i nie mogę nic więcej z tym zrobić.
      Złość w głosie ustępowała miejsca zrezygnowaniu. Jakby już nie zamieszała się z nim kłócić i wydzierać. Może brakowało jej już sił.
      — Nie mogę… nie mogę nic zrobić. Nie mogę cie dotknąć, bo uciekasz. Nie mogę cie pocałować, bo to będzie zbyt nieprofesjonalne. Nie mogę ci powiedzieć, co chciałabym, abyś zrobił. Mogę patrzeć i mnie to powoli zabija.
      Nerwowo wytarła twarz. Miała dość tych uczuć. Okazywania, ze cokolwiek ja boli i ze jest jej złe. Bycia szczera. Wolała ukrywać wszystko, ale przed nim dłużej już nie chciała.
      Rozchyliła lekko usta, kiedy położył na nich swój kciuk. Poczuła, jakby coś nagle spadło jej ciężkiego na żołądek, ale nie ruszyła się nawet o milimetr. Spoglądała w jego ciemne oczy, czując ciężar jego palca na ustach. I spojrzenie, które opadało na nią mocno i pewnie.
      Nie potrafiła się uśmiechnąć, kiedy mówił to wszystko. Mogła tylko ja niego patrzeć, szybciej oddychać i mieć nadzieję, ze zaraz skończy gadać. Nie dlatego, ze nie chciała go słuchać. Uwielbiała, kiedy James kosił i coś jej opowiadał. Nieraz zasypiała do tonu jego głosu, często nieświadomie. Jednak teraz… teraz mógł się zamknąć.
      Na końcu języka miała jakieś słowa, ale żadne nie dotarły na jego początek. Zamiast tego mogła tylko patrzeć na niego. Mokrymi od łez oczami, z frustracja na twarzy. Zrobiła krok naprzód, choć między nimi nie było już żadnej przerwy. I czekała, aż to wszystko się skończy, ale zamiast tego był James.
      W całej swojej okazałości.
      Zamrugała, kiedy ja pocałował. W pierwszej chwili tylko stojąc, jak posąg. Ruszyła się dopiero po chwili, przylegając całym swoim ciałem do jego. Słonie opadły n jego ramiona. Pogłębiła pocałunek. Intensywnie, żarliwie. Jakby zaraz miał stąd znikać i zostać jedynie krótkim wspomnieniem. James smakował jak coś zakazanego. Coś, czego nigdy nie powinna była zasmakować.
      Przesunęła dłonie z ramion na jego kark.
      Nie zważała na to, ze ktoś może ich zobaczyć. Niech patrzą, niech zazdroszczą. Niech wiedza, ze na ten moment James jej tylko jej. Nawet jeśli rano to wszystko znów przestanie mieć znaczenie, a oni wrócą do dawnych nawyków. To teraz jeszcze chciała co mieć w pełni dla siebie.

      💋💋💋

      Usuń
  58. Miała wrażenie, ze świat na ten moment zwolił.
    Przestał biec do przodu tak, jak zwykle miało to miejsce w jej życiu. Zupełnie, jakby wiedział, ze musi się nacieszyć tym momentem. Ta krótka chwila, która była im teraz podarowana przez los. Tak to właśnie widziała. I to dokładnie tym było, bo ile mieli tych chwil, kiedy naprawdę byli samo? Pomijając jazdę autem, czy te dwie sekundy zanim wyjdą z budynku. Sloane z tego korzystała. Jakby w obawie, że ktoś zaraz postuka ja w ramię i powie „przepraszam, ale proszę już kończyć”. Możliwe, że wtedy nie zawahałaby się zabić.
    Wsunęła palce między jego włosy, a druga dłoń ułożyła gdzieś w okolicach pasa. Wbijając mu palce w plecy, przyciskając go do siebie i trzymając tak blisko, aby nie przyszło mu do głowy, żeby ja zostawiać. Nie teraz, nie w tym momencie.
    Sloane niemal warknęła z frustracji, kiedy się od niej oderwał. Potrzebowała tej przerwy. Serce waliło jej w piersi, oddech miała krótki i przerywany. Policzki rumiane, a oczy dalej mokre od łez, które czuła nawet na ustach.
    — To nigdy nie było nic, James. — Zapewniła cichym, łamiącym się tonem. Może na początku, ale nie o tym przecież teraz rozmawiali, prawda?
    Lekko musnęła ustami jego kciuk, kiedy znów przesunął nim po wardze. Zamrugała powoli, chcąc pozbyć się z oczu tych irytujących łez i lepiej na kiego spojrzeć. Wyciągał z niej to, co najlepsze i najgorsze jednocześnie.
    — Może wtedy.. dawno, to był przypadek. Ale nie ostatnio. Wiem, ze to nie fair, ale chciałam, żebyś wiedział. Nie wiem, jak to miało z tym pomoc, ale… chyba zadziałało.
    Nie była w pełni dumna z tego, co robiła. Mogła uniknąć wielu sytuacji, gdyby tylko inaczej do tego podeszła. Ale teraz było już za późno.
    — Oboje wtedy przegraliśmy.
    Nie mogła udawać, ze tamten dzień na nie nie wpłynął. Pamiętała, jak się czuła, czy słyszała co rozmawiającego przez telefon. Co czuła, czy obudziła się w jego ramionach. Jak bardzo nie chciała, aby ten moment między nimi się kończył.
    Sloane nie cofała się przed tym dotykiem, czy kolejnymi pocałunkami. Odpowiadała na nie chętnie i z ta dziwna tęsknota za czymś, cęgi nigdy tak naprawdę nie miała, ale wiedziała, ze smakuje wybornie. I właśnie teraz go próbowała. Kawałek po kawałki, zapamiętując to, jaki dokładnie jest. To, jak jego dłoń idealnie leży w jej pasie. Jak jego usta sprawnie dopasowały się do jej, a ciała zgrały we wspólnym rytmie.
    — Chce być twoja — wyszeptała to niemal z bólem, którego sobie nie umiała wytłumaczyć. — Przynajmniej na dziś.
    Przez ton jej głosu przebijała się prośba. Jakby nie umiała już znieść tego, ze znów mogłoby być między nimi źle. Sloane na te larw godzin musiała udawać i czuć, ze naprawdę może należeć do niego. Bez tego znanego cyrku, dramatów i płaczy, ze przez krótka wieczność będzie dla kosi najważniejszy.
    Zacisnęła mocniej usta, a dłonie ułożyła na jego policzkach. Trzymała go mocno i pewnie, jakby nie zamierzając pozwolić na to, aby dziś odszedł. Za późno było, żeby się wychować.
    Przez chwile lustrowała jego twarz wzrokiem. Zaledwie paręnaście sekund, zanim tym razem w delikatny i niemalże czuły sposób musnęła jego usta. Słodko i niewinnie, jakby dziękowała mu za coś, a nie, jak dziewczyna, która pragnie go każda komórka ciała. Jak dziewczyna, która od miesięcy myślała o nim, czy była sama w sypialni. Ze to jego sobie wyobrażała.
    Chciała, aby wiedział i poczuł to równie głęboko i intensywnie, co i ona. Aby wiedział, jak bardzo każdego dnia bolało, ze nie mogła go tak dotknąć, jakby tego chciała. Ile musiała zatrzymać dla siebie.
    — Nie jesteś zachcianka, wiesz o tym. Prawda? — Spytała cicho. Może nawet wstydliwie jak na nią. James był wszystkim, ale kod krótka fantazja, która mogła spełnić na kocu na plaży. Cóż, mogła, ale nie chciała. Nie teraz. Nie a tym miejscu.

    Sloane🫣

    OdpowiedzUsuń
  59. Sloane Sloane wspominała każdy pocałunek. Każdy moment, kiedy James jej dotykał. W sposób, który sugerował, ze robi to od lat, a nie zaledwie od paru dni. Jakby doskonale wiedział, ze ich miejsce jest przy sobie. Sloane nie uciekała przed tym dotykiem, sama do niego lgnęła i prosiła o znacznie więcej. Sloane nigdy brak profesjonalizmu nie przeszkadzał, a teraz, czy James go z siebie zrzucił była zachwycona. Nie musiała przez nim niczego teraz niczego udawać. Jeśli miała na to ochotę to go całowała, o ile nie było nikogo w pobliżu kto mógłby ja rozpoznać. Łapała za rękę, kiedy miała na to chęć. Jeszcze nie wiedziała, co to wszystko ma tak naprawdę oznaczać. Czy to była tylko krótka włoska przygoda, o której zapomną kiedy wrócą do Nowego Jorku czy może będzie z tego coś więcej? Było za wcześnie na pytania. James pewnie tez chciał wiedzieć, a w tym wypadku to ona byłaby ta, która się spłoszy jeśli zbyt szybko próbowałby ją przy sobie zatrzymać. Teraz Sloane chciała tylko, aby James był obok, nie zadawał pytań i płynął razem z nią w nieznane.

    Nastrój Sloane przez ostatnie dni również się poprawił. Padały różne pytania, co się stało, a może raczej kto się stał, ale ona milczała. Nie zamierzała nikomu nic zdradzać, a już na pewno nie zamierzała chwalić się, że James jest jej powodem szczęścia. W zupełności dziewczynkę wystarczyło to, ze on o tym wie.
    Kolejna samotna wycieczka z Harperem nie mogła się wykręcić. To zaczęłoby wyglądać już podejrzanie, gdyby po raz kolejny wyjechała tylko z nim. Powoli kończyły się jej tez wymówki, dlaczego nie chce zabierać dziewczyn. Tym razem spędziła z nimi cały dzień, a wieczór zamierzały spędzić na jachcie. Sloane lista gości się nie interesowała. Tym miała zająć się Cleo, która ściągnęła osoby, których Sloane nie widziała od wielu miesięcy.
    — Fletcher!
    Dziewczyna odwróciła głowę od Cleo, kiedy usłyszała znajomy głos. Rozchyliła lekko usta, kiedy dostrzegła chłopaka. Stał z rozciągniętymi ramionami, jakby tylko czekał, aż Sloane do niego podejdzie. I oczywiście, że to zrobiła.
    — Xav! — Pisnęła rzucając mu się na szyję. Objął ja pewnie i mocno.
    W tle gdzieś tu dalej był James. Nie zostawiłby jej samej i Sloane nie próbowała, wyjątkowo, wzbudzić w nim zazdrości. Xav był starym znajomym, z którym nieraz imprezowała w przeszłości. Tylko ze nie w zeszłym roku, wiec James nie miał okazji go poznać i specyficznej relacji, która ich łączyła.
    — Stęskniłem się za tobą. Zdecydowanie za rzadko pojawiasz się w tej części Europy.
    Dłonie Xaviera zbyt pewnie zsunęły się po jej plecach, aż na pośladki. Rzucił jakimś tekstem o jej tyłku i o tym, jak i za nim się stesknil. Sloane lekko, ale pewnie strzepnęła jego dłoń ze swojego ciała.
    — Mój tyłek jest już zarezerwowany. — Zastrzegła. Nie powinna była tego robić, sugerować komukolwiek, że nie jest wolna, ale tak było łatwiej niż tłumaczyć dlaczego nie ma ochoty na zabawę z nim, skoro nigdy nie odmawiała.
    — Pierdolisz — zaśmiał się. Odsunął się grzecznie, resca unosząc do góry w geście poddania. — Wróciłaś do tego rapera?
    Skrzywiła się lekko na wzmiankę o Carterze. Puściła ja koło uszu, bo na pewno o nim rozmawiać teraz nie chciała.
    Poprawiła krótka sukienkę, która była bardziej przezroczystym materiałem narzuconym ma bikini. Dwuczęściowy strój w cętki ze złotymi akcentami. Pytała się jeszcze rano Jamesa, czy wybrać te w cętki czy różowe. Wygrały cętki.
    — Sloane przygruchała sobie jakiegoś Włocha — oznajmiła z pewnością Cleo. Dziewczyna oparła się o bar obok nich. — Nie słyszysz tych miłosnych piosenek? Sloane w końcu kogoś porządnie zaliczyła. Przestała puszczać smęty pare dni temu. Nie chce się tylko przyznać kto to.
    — Lubię mieć swoje tajemnice.
    — Mhm, mogłabyś się pochwalić tym, który ci serwuje te orgazmy. Przestałaś wyglądać jak trup w końcu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo Sloane chciałaby się Jamesem pochwalić. Pokazać każdej, że to dzięki niemu w ostatnich dniach stała się znośna. Zwłaszcza Julie, która zbyt chętnie spędzała z nim czas i nie chodziło już tylko o raporty. Czy Lunie, która wymyślała kolejne powody, aby coś jej pokazywał w wodzie czy nad nią. Ale nie ważne jak bardzo tego chciała pewne rzeczy musiały być zachowane dla siebie.
      — Ej, James. Ty masz pokój obok Sloane, nie? — Zagadnęła Cleo, która nie zamierzała odpuścić. Fletcher znała ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, ze dziewczyna zamierza grzebać do samego końca. — Musiałeś kogoś widzieć. Albo wpuszczać. I na pewno słyszałeś… Weź coś zdradź.
      Sloane wbiła w niego wzrok.
      — Właśnie, James. Co widziałeś i słyszałeś? — Oparła lekko dłonie o biodra. Sloane lekko się uśmiechała, kiedy tak mu się przyglądała. Wśród tych wszyskich tutaj poza nimi nikt nie znał prawdy. Mogły się domyślać, ale oboje się pilnowali.
      — Może to jest on — zasugerował Xavier. Ściągnął tym na siebie uwagę dziewczyn, które zaraz gapiły się raz na Jamesa, a raz na Sloane.
      Poczuła, że musi jakoś z tego wybrnąć. James wiedział, ze nie chodzi o to, ze mogłaby się go wstydzić. Mieli ograniczenia i gdyby nie one to już dawno by chwaliła się, że to z nim jest. Przynajmniej nocami mogła mieć go w pełni dla siebie. Może nie chciała go ukrywać, ale niekoniecznie tez mogła być szczera z reszta. Dziewczyny by zrozumiały, ale nie Julie. Sloane nie chciała, aby James przez nią miał problemy w pracy. Te zresztą i tak przez nią miał.
      — Dajcie mu spokój. Mamy mały deal, nic wam nie powie. To się nazywa lojalność, a poza tym… wątpię, aby James miał ochotę patrzeć na to kogo sobie spraszam do sypialni.
      — Ale słuchać już musi. Wiesz, nie jesteś najcichsza koleżanka w łóżku — zaśmiał się Xander. Sloane przymrużyła oczy, mając tej rozmowy powoli dosyć. I uwag Xavier’s, którymi rzucał chętnie i ostro. — Biedny ten twój ochroniarz. Jeśli musi cie słuchać i nawet nie skorzysta.
      — Nikt mu nie każde stać pod drzwiami czy ścianami. Zejdzie ze mnie, to co robię w swojej sypialni to moja sprawa. Mam ładnego Włocha, parę orgazmow pod rząd i powinniście się cieszyć, że przestałam się z każdym szarpać.
      Wzruszyła lekko ramionami i obiła od towarzystwa. Przeszła obok Jamesa. Zostawiając za sobą zapach perfum. I najchętniej teraz zaciągnęłaby go ze sobą na dół, ale było zbyt wiele par oczu, które śledziły teraz jej każdy ruch. Podeszła po drinka. Różowego z duża ilością lodu i alkoholu, który maskował się między sokami. Czuła, ze jeśli czegoś się nie napije to dojdzie do małej katastrofy.

      Sloane🪼

      Usuń
  60. Sloane nie miała żadnych oporów przed tym, aby zaczepiać Jamesa. Robiła to w granicach dobrego smaku, aby zbytnio nie zwracać na siebie uwagi. Czasami zatrzymała na nim dłużej swoją dłoń, czasem szepnęła coś sugestywnego do ucha i odchodziła, jak gdyby nigdy nic. Znajdowała coraz to nowsze sposoby, aby go dotykać i mieć blisko. Wszystko przez to, że w ciągu tych ostatnich paru dni przyzwyczaił ją do swojej obecności. Do słodkich pocałunków, które skradali sobie, kiedy nikt nie patrzył. Do zbyt długich spojrzeń w oczy podczas śniadań, czy kiedy niechcący myliła pokoje i zamiast trafić do swojej sypialni lądowała w jego. Czysty przypadek, oczywiście.
    Jeszcze przed plażą większość rzeczy, które Sloane robiła mogły być przypadkowe. Niezamierzone. Ale teraz? Robiła wszystko z premedytacją. Wiedząc, jak to będzie na niego działało. Planowała wytrącić go z równowagi i przekraczać kolejne granice. Chociaż zdawało się, że nie mogą przekroczyć już kolejnych, a te „najgorsze” mieli już za sobą. Ewentualne konsekwencje nie były czymś, co interesowało Sloane. Żyła z przeczuciem, że gdyby to wyszło na jaw to miałaby na tyle władzy, aby żadne z nich nie oberwało. Miała w końcu prawo do prywatnego życia, a skoro James dalej potrafił wykonywać swoją pracę to chyba jednak umieli oddzielić życie prywatne od biznesowego, prawda? Nawet w tych wszystkich chwilach, kiedy ją obejmował czy całował Sloane była pewna, że nie przestał zwracać uwagi na otoczenie i cały czas pilnował, czy przypadkiem nic jej teraz nie zagraża.
    Przymrużyła oczy, kiedy James się odezwał. Nie ze złości, chociaż małe ogniki błyskały w jej oczach. Zastanawiała się, jak poprowadzi tę rozmowę. Najczęściej odcinał się od tych głupot, które wygadywała razem z koleżankami, ale w tej chwili chyba nie mógł się z tego wyplątać. Nie, skoro został wciągnięty w to tak bezczelnie, a Sloane już jakoś nie miała ochoty, aby go ratować. Wolała popatrzeć, jak sam z tego próbuje wybrnąć.
    Blondynka spoglądała na Jamesa, kiedy mówił. Sunęła wzrokiem po jego ciele, wyobrażając sobie zdecydowanie zbyt wiele. Bo chciała go mieć teraz przy sobie, a nie w takiej odległości. Bo to jego dłonie powinny być teraz na jej tyłku, a nie Xaviera, choć tego doprowadziła już do porządku. Dłonie Harpera były jedynymi, które chciała czuć na swoim ciele. Mogła lubić towarzystwo innych, ale kiedy kogoś się uczepiła to pozostali przestawali być interesujący.
    — Chcesz, żebym zmieniła dwie dekady na trzy? — Zapytała spokojnie. Musieliby go chyba torturować, aby przyznał się do tego, co między nimi było i kim tak naprawdę jest ten tajemniczy Włoch. Sloane przed przyjazdem nawet myślała, że mogłaby jakiegoś poszukać, gdyby się jej wyjątkowo nudziło, ale trafiła na coś znacznie lepszego. — Tajemniczy Włoch wie, co lubię i bezczelnie to wykorzystuję. Jak komuś przeszkadza to mogę zaopatrzyć w zatyczki do uszu.
    Słowa Jamesa trafiały dokładnie tam, gdzie powinny. Odnosiła wrażenie, jakby był tuż obok, a jego oddech muskał jej skórę przy szyi. Ledwo zauważalnie zadrżała, kiedy sobie to wyobraziła. Było to zbyt realistyczne, bo gdy otworzyła oczy okazało się, że James jest wciąż w tym samym miejscu. Daleko od niej. Przy sobie miała jedynie dziewczyny i Xaviera, gdzieś w tle parę innych osób, ale nie zwracała na nie większej uwagi. James pochłaniał ją w całości.
    Sięgnęła po kieliszek z drinkiem, jakiś kolorowy. Wsunęła słomkę między usta, przysłuchując się tej rozmowie. Udając, że kompletnie jej nie interesują propozycje rzucane przez Lunę, która robiła wszystko, aby James zwrócił na nią większą uwagę. Sloane ją rozumiała. Możliwe, że nawet aż nazbyt dobrze. W końcu sama przez jakiś czas to praktykowała. Była jednak na wygranej pozycji, bo James akurat się Fletcher interesował, a na Lunę mógł co najwyżej spojrzeć z litością, kiedy tak za nim latała.
    — Wszystkie zażalenia proszę kierować do swojej przełożonej.
    Przewróciła oczami i odwróciła się do nich bokiem. Tylko dlatego, aby nie mogli z niej wyczytać więcej. Czuła, że jeszcze chwila i byliby wszyscy w stanie ogarnąć kim jest tajemniczy Włoch dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowa o tajemniczym Włochu trwała jeszcze przez jakiś czas. Sloane ucięła w pewnym momencie temat. Miała wrażenie, że Julie była gotowa ją tu rozszarpać za włoskie podoje miłosne. Jakby tylko znała prawdę i wiedziała co tak naprawdę robi, to raport napisałaby w ciągu dziesięciu minut, a za pół godziny Sloane siedziałaby w samolocie powrotnym do Nowego Jorku. Dlatego musiała to zatrzymać dla siebie. Podobał się jej ten mały sekrecik, który między sobą mieli.
      Sloane oddaliła się wymigując potrzebą skorzystania z toalety. Nikt za nią nie szedł. Każdy skupiony na darmowych drinkach, głośnej muzyce i wspólnym spędzaniu czasu. Sloane nawet nie była głównym organizatorem, więc na szczęście, ale nikt nie miał potrzeby, aby za nią biegać i ciągle mieć ją obok.
      Musiała też ochłonąć. Po tych propozycjach, które padały z ust Luny, choć wiedziała, że James nie skorzysta. Po Xavierze i jego tekstach. Po tym małym dochodzeniu, które zbliżało wszystkich do prawdy bardziej niż dziewczynie by to się podobało.
      Sloane nie spodziewała się, że James ją tu wyłapie.
      Pisnęła cicho, kiedy ją do siebie przyciągnął. Ułożyła dłonie na jego mokrym torsie. Nawet się nie rozglądała, czy w pobliżu kogoś nie ma. To było nieistotne.
      — Jestem tego świadoma — odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. Spojrzała na niego spod rzęs, dłońmi delikatnie sunęła po jego ciele ścierając z niego wodę i nie przejmując się tym, że sama przy nim moknie. — Uważam, że pomaganie z wyborem bikini jest bardzo profesjonalne. Tak samo, jak zdejmowanie go zębami mogłoby być — dodała. Zachowując przy tym znudzoną minę, jakby właśnie mu opowiadała o pogodzie, a nie o ewentualnych planach na wieczór.
      Przechyliła lekko głowę na bok.
      — Mhm, o rezerwacji? — Powtórzyła. Zastanawiając się, czy faktycznie powinna była mu to mówić raz jeszcze.
      Sloane przysunęła się bliżej i sięgnęła po jego dłonie. Najpierw powoli przesunęła nimi po swojej talii i biodrach, dopiero po chwili przesuwając je na pośladki.
      — Mój tyłek jest zarezerwowany — powiedziała cicho. Tylko on miał ją usłyszeć. — Zarezerwowany dla ciebie. Tylko i wyłącznie. Owiążę go wieczorem czerwoną wstążeczką, jeśli chcesz.

      Sloane🪼

      Usuń
  61. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zaczyna grać w bardzo niebezpieczną grę. Taką, która może się dla nich źle skończyć. Sloane powinna była być teraz na górze i bawić się w swoim towarzystwie, a nie szukać pod pokładem swojego ochroniarza, któremu miała ogromną ochotę przypomnieć z kim tutaj jest i mu pokazać, że nie warto zwracać uwagi na komentarze Luny. Nie umiała ukryć tej zazdrośnicy w sobie. Nawet, kiedy miała pewność, że James nie jest nikim innym zainteresowany – ona i tak musiała postawić na swoim.
    — Robię co perfekcyjnie? — Zapytała z lekko przechyloną głową i uśmiechem, który można było uznać za nieśmiały, gdyby nie to, jak Sloane na niego teraz patrzyła. W spojrzeniu blondynki nie było nic niewinnego.
    Westchnęła krótko, kiedy jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej biodrach. Przymknęła oczy, a czoło oparła lekko o jego ramię. Miała wrażenie, że teraz każdy najmniejszy dotyk doprowadzi ją do obłędu. Jeszcze w willi musiała się powstrzymywać i udawać, że wcale nie widzi w jaki sposób na nią patrzy, kiedy przymierzała bikini i gdy dopytywała się, które powinna dzisiaj na siebie założyć.
    — Czy wyglądam ci na kogoś kto się tym przejmuje? — zapytała. Jak na jej to mógł tędy przejść każdy, a Sloane i tak miałaby to obecnie gdzieś. Nawet by się ucieszyła, gdyby się dowiedzieli, bo choć ukrywanie się i udawanie, że James jej jest obojętny było ciekawą grą to coraz bardziej miała ochotę na to, aby wszystkim pokazać jak naprawdę jest między nimi. — Jeszcze nie zaczęłam cię dotykać tak, jakbym tego chciała, James. To tylko mały przedsmak.
    Przymknęła oczy. Rozkoszując się jego bliskością. Nie spodziewała się, że ten wyjazd przyniesie jej tyle zmian. Takich, które miały tak naprawdę rozbić wszystko i sprawić, że Sloane nie będzie tą samą dziewczyną, co przedtem. Było łatwiej, kiedy nie musiała udawać przed Jamesem, że nic dla niej nie znaczy. Mogła do niego podejść i go pocałować, kiedy miała na to ochotę. Pod warunkiem, że nie byli wtedy w obecności osób, które mogły coś na ich temat wiedzieć.
    — I nie chcę się sobą dzielić z nikim innym — mruknęła w odpowiedzi. Nie miała potrzeby, aby ktoś inny teraz jej dotykał. Nikogo innego nie chciała. — James… mówiłam poważnie. Jest twoje. Wszystko. Każdy skrawek. — Zapewniła miękkim tonem.
    Spoglądała na niego delikatnie. Wręcz niewinnie, jakby wcale nie wiedziała, co tutaj miało miejsce.
    — Nie chcesz mnie rozpakować jak prezentu? — spytała, niemal rozczarowana faktem, że James nie chciał na niej żadnych wstążeczek. Jeszcze nie wiedział, że miała je już przygotowane i schowane, aby nie wpadły one w przypadkowe ręce. — Jesteś tego absolutnie pewien?
    Zaśmiała się, kiedy mruknął o wskakiwaniu do wody. Sloane chętnie by mu tak towarzyszyła, ale to by jeszcze bardziej ściągnęło na nich niepotrzebną uwagę, łatwo było się zapomnieć, że nie byli tutaj sami. Sloane momentalnie się wyłączała, kiedy James był obok. Nie zastanawiała się, czy są poza zasięgiem wzroku, czy nikt nie słyszy ich wymiany zdań, która nie należy do poprawnych.
    Przesunęła dłonią po jego ramieniu, a potem przedramieniu. Zacisnęła na nim palce, zaczepiając o skórę paznokciami. Trochę tak, jakby chciała tu zaznaczyć swoją obecność i pokazać mu, że jest obok i nigdzie się nie wybiera.
    — Mhm, masz bardzo ciekawe obowiązki, wiesz? — wymruczała. Niejeden pewnie by chciał, aby w ten sposób właśnie wyglądał jego dzień pracy.
    Jeszcze na samym początku tej znajomości Sloane by nie uwierzyła, że James może stać się dla niej kimś tak ważnym. I nie chodziło jedynie o seks. Nie prowadziłaby tylu gier, gdyby naprawdę zależało jej tylko na jednym. Zależało jej na nim. Na tej bliskości, którą jej dawał. Na tym, jak sprawiał, że się czuje przy nim każdego dnia. Wyjątkowo, jak ktoś kto tak naprawdę nie zasługiwał na taką osobę, jak James. W środku Sloane wiedziała, że nie jest w stanie mu dać tego, czego potrzebował, ale nie potrafiła z niego zrezygnować. Może w końcu to zrobi, ale na ten moment nie było to możliwe. Bo chciała go mieć blisko. Na tak długo, na ile to tylko możliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie zaprotestowała, kiedy wciągnął ją do pobliskiej kajuty. Uśmiech zamajaczył na jej twarzy, a odgłosy z góry przestały nagle mieć znaczenie. Nie było koleżanek, dawnych kolegów i całej tej reszty. Muzyka docierała do niej, jak zza grubej szyby lub jakby znajdowała się pod wodą.
      Mruknęła cicho, nie opierając się, kiedy ją do siebie odwrócił. Przylgnęła do niego swoim ciałem, a głowę oparła o ramię bruneta. Przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłą dłonią, której pozwalała na swobodne przemieszczanie się.
      — Nie przestawaj — poprosiła cicho, palce u jednej dłoni zaciskając na jego przedramieniu. Rozchyliła usta, spomiędzy których raz po raz uciekały pojedyncze jęki. Wciskała się swoim ciałem w jego.
      Sloane nie myślała o czekających na górze koleżankach, czy o innych obowiązkach, które gdzieś tam nad nimi krążyły. Liczyła się teraz jedynie ona i James. Ich dwójka ukryta przed ciekawskimi spojrzeniami. W pełni oddani sobie nawzajem. Podciągnęła materiał sukienki na biodra, najchętniej właśnie by się jej pozbyła.
      Oddech przyspieszył, serce waliło w piersi z zawrotną prędkością, a blondynce z każdą kolejną chwilą coraz ciężej było ustać na drżących nogach. Wypchnęła biodra mocniej w jego stronę. Przesunęła ręką po jego boku, docierając do materiału spodenek do pływania, którymi szarpnęła na oślep w dół.
      — James — warknęła krótko, sygnalizując mu czego od niego chce i kiedy. Nie chciała czekać do wieczora, aż będą sami. Potrzebowała tego dreszczyku emocji, świadomości, że zaraz może ktoś tędy przechodzić i usłyszy, jakie dźwięki potrafi z niej wydobyć James.

      Sloane

      Usuń
  62. W tej sytuacji nie było miejsca na kontrolę. Na udawanie, że którekolwiek z nich teraz panuje nad ta chwila. Sloane za to oddała mu się w pełni, nie próbowała z nim w żaden sposób walczyć. Zgadzając się ja to, aby zrobił z nią to, na co miał tylko ochotę. Wiedziała, ze wyjdzie zadowolona i że jest w dobrych, jak nie najlepszych rękach. Nie po to tu schodziła. Tak, chciała go znaleźć, ale z zamiarem pozostawienia go gdzieś na korytarzu. Tymczasem dała się wciągnąć do kajuty, półnaga i ledwo dająca radę utrzymać się na nogach. Z jego imieniem, które raz na raz padało z jej ust, bo już stawało się to powoli jednym z nielicznych działów, które Sloane była w stanie z siebie wydobyć.
    Przy Jamesie mogła się zapomnieć. Mogła pozwolić sobie na to, aby stał się powodem, dla którego nie myślała trzeźwo i ze jedyne o czym była w stanie myśleć to on sam. Okupował jej umysł przez ostatnie dni. Zagnieździł się tam i nic nie wskazywało na to, aby miał się z niego wynieść. I dobrze, bo Sloane wcale nie chciała, aby gdziekolwiek się wybierał. Potrzebowała go tutaj ze sobą. Powoli dostawał to, czego od. Jej chciał – rozpadała się pod nim w pełni mu oddana.
    Brzmiało to wszystko jak słodka groźba, której spełnienia jej mogła się doczekać. Odchyliła głowę mocniej do tyłu z głuchym jękiem, nie dbając kompletnie o to, czy ktoś by ja teraz usłyszał. Słowa James przebiły się przez każda warstwę jej skóry, przez każdy nerw.
    Nie dała rady skupić się na tyle, aby odpowiedzieć mu sensownie. Jej krótka wypowiedz przypominała raczej niemrawe pomruki, w które wplecione było jego imię. Odpowiadała mu mocniejszym wypchnięciem bioder w jego stronę, drapaniem po przedramieniu i pomrukach zadowolenia, a w tym wszystkim kryła się nutka niecierpliwości, bo chciała go poczuć bardziej i mocniej.
    — Chce… — Ale nie zdążyła dokończyć. Zamiast słów gwałtownie wciągnęła powietrze. Zaczepiła paznokciami o jego przedramię. Mruknęła przeciągle, zapominając o wszystkim co ich tu otaczało. Liczył się tylko James, ich dójka. Jego leśne o zdecydowane ruchu, które doprowadzały ja do szaleństwa. Dział pewność siebie, która była w pełni uzasadniona i na nią przechodziła.
    — Chce Ciebie, James — wydusiła z siebie.
    Drżała, ale już nie tylko ze względu na to, co z jej ciałem wyprawiał James. Słowa, które do niej powiedział zaczepiły się w jej głowie ja dłuższa chwile. Rozbijały o czaszkę i. Skręcały jeszcze bardziej. Pchały, aby prosiła o więcej i mocniej.
    — Dla Ciebie taka jestem.
    Zamknęła oczy, rozkoszując się dalej jego dotykiem i płynnymi ruchami, na które chętnie odpowiadała. Oparła się jedna dłonią o chłodne drzwi kajuty, w potrzebie, aby mieć przed sobą coś stabilnego , choć nie wątpiła, ze James by ja złapał.
    Wystarczył ten jeden, ostatni ruch bioder, aby Sloane przestała myśleć o wszystkim. Byli tylko oni. W ciasnej, przyciemnionej kajucie, która wypełnili nieprzyzwoitymi dziękami i wymieszanymi ze sobą oddechami. Czuła każdy oddech, każde muśnięcie dłoni, każdy zdecydowany ruch bioder. On wiedział, aż za dobrze gdzie i w jaki sposób ja dotknąć, które miejsce czulej pocałować, a gdzie ugryźć, aby jednym ruchem odebrać jej oddech.
    Dłoń poruszała się sprawnie, jakby cały czas testował ile jeszcze jest w stanie znieść zanim rozpadnie się pod nim na stałe. Ona już się rozpadała, a choć nie chciała to zmuszona była robić to w ciąży. Z jego dłonią okrywająca jej usta. Chciała podzielić się z całym światem tym, jak jej było teraz dobrze, jak uszczęśliwił ja w tym momencie, ale nie mogła. Wystarczające było to, ze on wiedział. Reszta wcale nie musiała.
    Przylgnęła mocniej do jego, wciąż drąż niekontrolowanie. Wtulała się, jakby był teraz jednym, który mógł ja uratować przed zatonięciem. I był. Zatonęła w tej chwili z nim. Cichej, bo musiała taka być. O nad ich głowami od uwala się impreza, szkło uderzało o szkło, a śmiechu nie ustawały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostały jej tylko nieme westchnięcia. Drżące w objęciach Jamesa ciało i zagryzione z całej siły usta.
      Ale Sloane pod skóra płonęła i wiedziała, ze on również.
      — VIP’owska ochrona — wymruczała cicho. Luzując uścisk na jego przedramieniu. Niemal osuwając mu się w ramionach. Uśmiechała się leniwie, a kiedy otworzyła oczy napotkała jego spojrzenie. I powoli sięgnęła dłonią do policzka mężczyzny. — Dziesięć na dziesięć, panie Harper.

      Sloane 🤭
      [co to za niepoprawne zdjęcie🥵❤️‍🔥]

      Usuń
  63. Potrzebowała chwili, która została jej dość sprawnie odebrana. Sloane była przekonana, że już za chwilę się rozejdą w swoją stronę. Zniknęła na zbyt długo, on również. Po przeprowadzonej przy barze rozmowie taka ucieczka nie wyglądała najlepiej, ale jakoś wcale nie zamierzała z tego powodu narzekać. Niech się domyślają, niech plotkują. Sloane było już wszystko obojętne. Mogli tu wparować całą gromadą, a ona dalej by się tym nie przejęła. Dlaczego by miała skoro James był tuż obok, a wraz z nim świadomość, że nie pozwoli, aby cokolwiek się jej stało?
    Westchnęła krótko, kiedy jej plecy zderzyły się z chłodnymi drzwiami. W rękach Jamesa była teraz, jak szmaciana laleczka, z którą można zrobić wszystko. Polubiła to bycie zdaną w pełni na niego, na spełnianie jego zachcianek, choć w tej chwili to on spełniał niewypowiedziane na głos przez nią potrzeby.
    — Co? — Wyszeptała, a właściwie to ledwo nawet poruszyła ustami. Oczy się jej rozszerzyły, błysnęły niebezpiecznie, a usta rozciągnęły w leniwym uśmiechu.
    Kajuta pachniała solą, potem i sekretem, którego nie można było wypowiedzieć na głos. Promienie słońca wpadające przez niewielkie okno tańczyły na ścianach, ale Sloane poza Jamesem nie widziała nic innego – nic poza nim nie miało teraz znaczenia. Oplotła go nogami w pasie. Mocno, jakby chciała zatrzymać go przy sobie w tej pozycji na dłużej. Jakby przestrzeń między nimi była zbyt duża i chciała się jej pozbyć. Dłonie bruneta były gorące, silne i pewne, poruszały się po jej ciele tak, jakby znały je lepiej niż ona sama. I może tak właśnie było. Prowadził ją z lekkością, wiedząc najlepiej, czego w tej chwili potrzebowała i jak bardzo tą potrzebą był James. Oddychała mu prosto w usta, mieszając swój oddech z jego, poruszając się w rytmie, który nigdy tak naprawdę nie należał do niej.
    Palce zaciskała na karku. Paznokcie wbijała w ramiona. Pocałunki tłumiły jęki i westchnięcia. Sloane już nie miała pojęcia, w której rzeczywistości się znajduje i czy przypadkiem to wszystko, to nie jest jedynie przyjemny sen, ale jeśli był to budzić się nie chciała. Niewyraźne „proszę” wymknęło się spomiędzy jej warg, ale czy prosiła o więcej czy o chwilę dłużej również nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że pocałunki Jamesa smakują, jak zakazany owoc. Jak wino spijane z cudzych ust, jak tajemnica, którą nie mogła się podzielić.
    Na górze była rzeczywistość, do której nie chciała wracać.
    Wszystko w niej się napinało i rozluźniało naprzemiennie, gdy się poruszał – głęboko i pewnie, zmieniając tempo tak, jak jemu to pasowało. Z każdym kolejnym pchnięciem rozbierał ją bardzie, ale nie z ubrań, a z emocji. Zdejmował kolejne warstwy, a Sloane nie potrafiła go przed tym powstrzymać. Czuła go wszędzie; w sobie z tymi zdecydowanymi ruchami, które doprowadzały ją do szaleństwa. a skórze z gorącymi pocałunkami, które zostawiał na jej skórze. Na czerwonych i gorących od pocałunków ustach, które nieustannie tęskniły za jego. To znaczyło więcej niż czysta fizyczność – dla Sloane to było, jak oderwanie się od świata. Krótka amnezja. I nie chciała, żeby się kończyła. Ani teraz, ani kiedy wróci do swojego prawdziwego życia. Przylgnęła do Jamesa mocniej, kiedy napięcie w niej rozlało się ciepłą falą. Drżała w jego objęciach, zaciskając na nim mocniej swoje uda, dysząc w szyję i trzymając się go tak, aby zbyt szybko jej nie wypuścił. Bezwładna, ledwo trzymająca się rzeczywistości i myślała tylko o tym, jak cholernie dobrze jest pozwolić mu sobą zawładnąć.
    — Gdybym mogła… nie wychodziłabym stąd — przyznała i lekko się uśmiechnęła. Musnęła ustami jego ramię. Wciąż byłą uczepiona mężczyzny, bez najmniejszej ochoty na to, aby wychodzić czy się od niego odsuwać. — Nie wiem, czy dam radę spojrzeć na kogoś innego. Nie po tym. — Mruknęła i zaśmiała się krótko. Potrafiła ukryć smutek, wściekłość, ale ostatnie dni jej pokazały, że trudno jest ukrywać szczęście. Zwłaszcza to, którym chce się podzielić z całym światem.
    Opierała głowę o jego ramię. Oddech powoli się jej wyrównywał, ale jeszcze nie ufała sobie na tyle, aby go puścić i stać o własnych siłach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oparła się plecami o drzwi. Gdyby mogła to naprawdę zostałaby tutaj z nim na dłużej. Ignorując to, że powinni się właśnie zbierać.
      Zadrżała lekko, kiedy musnął jej skórę przy skroni.
      Spojrzała na niego błyszczącymi od ekscytacji oczami. Wciąż rozgrzana po wydarzeniach sprzed chwili myślała, ze zaraz się uspokoi i wróci do rzeczywistości. Ale nie, podszedł ja z zupełnie innej strony.
      — Nie wiem, czy będę chciała czekać do wieczora. — Wymruczała. Zrobiła krok w jego stronę, obciągając sukienkę na dół. — Wiem, ze będzie warto, ale jak mam teraz wyjść i się bawić z reszta, kiedy wiem, ze jesteś tuż obok? Jak mam udawać, że nie wiem, jak smakujesz? — Mruknęła przeciągając dłonią wzdłuż torsu.
      Już i tak ledwo się trzymała, a teraz miała jakoś przetrwać kolejne godziny bez jego bliskości? Udawać, że wcale nie zeszła pod pokład po to, aby wziął ją przy najbliższej okazji?
      Zatrzymała się wpół kroku. Świadoma, ze jeśli zostanie tu jeszcze chwile dłużej to zaciągnie go tam z powrotem. I może to wcale nie byłby tak zły pomysł.
      — Masz zamiar mnie nią związać czy pozwolić, żebym ja związała Ciebie? — Uniosła lekko brew. Zaintrygowana pomysłami Jamesa. Nie do końca była pewna, czy zdradzanie ich teraz to dobry pomysł. Zwłaszcza, ze obecnie nic z tym zrobić nie będą mogli. — Nie wiem, czy będę grzeczna.
      Odgłosy imprezy dochodziły z góry. Głośniejsze niż przedtem. Irytujące, bo nie chciała tam wracać.
      — Grzeczne dziewczynki nie rozkładają nóg przed swoimi ochroniarzami. I nie jęczą ich imion. — Wytknęła. Nie chciała tam wracać. Chciała zostać tu z nim i pozwolić sobie na więcej z nim. — Wiec, nie James, ale nie będę grzeczna.
      Zrobiła krok bliżej, dystans między nimi był drażniący.
      — Niech pan nabierze siły, panie Harper. I pilnuje moich drinków, bo po kilku mogę….przestać być dyskretna.
      Miała już odejść, ale zamiast tego przysunęła się do niego. Oparła dłonie o jego ramiona i przysunęła się, aby złożyć na ustach Jamesa pocałunek. Dłuższy niż planowała.

      Sloane

      Usuń
  64. Powrót na górę nieszczególnie się jej uśmiechał, ale tym razem nie mogła się wykłócać. Zaraz ktoś zacząłby jej szukać, a nie chciała, żeby ich sekret wyszedł na jaw zbyt szybko. Podobało się jej to, że majà coś takiego swojego. Coś, czym nie muszą się dzielić z nikim innym. Czuła na sobie jego spojrzenie przez resztę dnia i wieczoru. Sama starała się nie patrzeć na niego, kiedy był w pobliżu, bo dobrze wiedziała, jak to się może skończyć. Zbyt wiele osób zaczęłoby zadawać pytania, na które Sloane odpowiadać nie zamierzała. Już i tak pojawiło się ich zbyt wiele. Spędziła czas z przyjaciółki, naprawdę tego potrzebując. Pozwalała sobie na to, aby jej musli raz po raz uciekały w stronę Jamesa. Czasem posłała mu jakiś uśmiech, puściła oczko czy przechodziła zbyt blisko, niby to niechcący zaczepiając o jego dłonie palcami. Na tyle subtelnie, aby jej towarzysze nie odebrali tego w nieodpowiedni sposób. Bo Sloane jeszcze przed Włochami i przed klubem spędzała sporo czasu ze swoim ochroniarzem. Tylko wtedy nie myślała o tym, jak dobrze jest go mieć między swoimi udami.
    Nigdy chyba tak szybko nie chciała uciekać z imprezy.
    Próbowała nie dać po sobie poznać, że ma jakieś inne plany. Nawet nie musiała wykręcać się tym, ze jest zmęczona, bo co niektórzy sami zaczęli o tym mówić. Sloane przyjęła z ulga, kiedy wrócili do willi i każdy mógł zaszyć się w swoim pokoju. Tyle, że Sloane czekała, aż do niej przyjdzie. Zgodnie z obietnica obwiązała się wstążką. Nie miała czasu, aby pomyśleć nad czymś więcej, a może raczej możliwości, żeby przygotować cos więcej poza ta marka wstążką.
    Już nawet nie próbowali udawać, że mogą się powstrzymać. Sloane już dawno przestała w jego towarzystwie trzeźwo myśleć. Poddawała się kolejnym pocałunkom i dotykowi, sama inicjując wiele z nich. Nawet nie pomyślała, że w nocy ktoś może do niej przyjść. Wyraziła się dość jasno, że nocami nie potrzebuje towarzystwa i było to jeszcze zanim między nią, a Jamesem do czegokolwiek doszło. Prosiła o to tylko dlatego, bo wiedziała, jak może zachować się w nocy. Nie chciała, aby ktoś widział ja w tym gorszym stanie. Żadnych koleżanek, żadnej Julii. Nawet żadnego Jamesa, choć o jego towarzystwo pewnie sama by błagała, aby przyszedł.
    Zeszła z łóżka niechętnie, ale prysznic był potrzebny. Nie słyszała pukania do drzwi. Dopiero później, gdy się otworzyły i usłyszała znajomy głos. Zbyt znajomy. Kurwa. Sloane nie wyłączyła wody, nie wyszła z łazienki. Nie miała pojęcia, co mogłaby jej powiedzieć. „To nie tak jak myślisz”? Zresztą, Julie była ostatnia osoba, której chciała się tłumaczyć. Wyszła spod prysznica, ale wodę zostawiła. Nie potrzebowała zwracać na siebie uwagi. Na podłodze zostawiła mokre ślady. Woda ciekła z jej włosów i ciała, ale musiała wiedzieć o czym rozmawiają. Słyszała tylko Julie, która swoim tonem nie dawała Jamesowi dojść do słowa. Być może nawet nie chciała, aby cokolwiek jej mówił.
    Zacisnęła dłonie w pięści, kiedy nazwała ja nastolatka. Nawet nie mogła z tym walczyć. Chciała jej przerwać, ale nie umiała się zmusić do wyjścia. Szczególnie, ze w łazience stała naga i mokra. Nie zrobiłaby najlepszego wrażenia na Julie. Kiedy drzwi za Julie się zamknęły, Sloane wróciła pod prysznic. Na chwile, aby zmyć z siebie resztki piany. Zakręciła ręcznik na włosach, osuszyła ciało i włożyła krótki żółty crop top w niebieskie kwiatki i pasujące do tego takie same spodenki. Bałagan na podłodze po swoim prysznicu zostawiła. Nie miała sił nawet rzucić na podłogę jakiegoś ręcznika.
    Uchyliła drzwi zastanawiając się, czy zastanie Jamesa zbierającego swojego rzeczy i szykującego się do wyjścia. Na podłodze wciąż leżały jej ubrania, wstążka, jakieś szpilki i należące do niego rzeczy. Czyli jeszcze nie uciekał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mówiłam ci, żebyś poszedł ze mną. Do łazienki by mi nie weszła.
      W jej głosie nie było oskarżenia. Może raczej była lekko rozbawiona, że sekret wyszedł na jaw. Domyślała się, ze z ich dwójki to tak naprawdę jedynie James może mieć poważne konsekwencje. I nie zamierzała zostawić go z tym samym czy udawać, ze nic się między nimi nie wydarzyło. Nie chodziło przecież tylko o naruszenie umowy między nimi. Mógł stracić licencje na wykonywanie zawodu. Zostać wpisanym na czarną listę. Była masa konsekwencji.
      Spojrzała na mężczyznę, ale nie podchodziła zbyt blisko. Jakby chciała utrzymać między nimi dystans, aby się zorientować co James chce teraz zrobić. Czy musi wejść w tryb dziewczyny, która odcina się od wszyskich emocji czy jeszcze przez jakiś czas będzie mogła sobie pozwolić na czułość z nim.
      — Ale miała z jednym racje — powiedziała, a kąciki jej ust lekko się uniosły — z tym, ze ci ufam.
      Przyznała mu to już wiele razy, ale czuła, ze w tej chwili to może znaczyć trochę więcej.
      — I jeśli poczujesz się z tym lepiej… Nie czuje się wykorzystana. Czy zmanipulowana do tego, aby z tobą sypiać.
      Zbliżyła się do niego powoli. Nie kusiła kręcąc biodrami, nie próbowała go do siebie przekonać usmiechami czy flirtem. Po prostu chciała być obok.
      — Mam ci dać spokój? Udawać, że nic się między nami nie wydarzyło?
      Musiał widzieć po jej oczach, że tego nie chciała. Nawet, jeśli w tym momencie to była najlepszy wybór. Nie tylko dla niego, ale tez i dla niej samej.

      Sloane🥀

      Usuń
  65. Będąc całkowicie szczera to Sloane miała gdzieś czy była w słabszym stanie psychicznym, czy James wykorzystał ten moment na swoją korzyść. Ona również nie grała z nim fair. Bawiła się z początku, drażniła i tylko po to, aby mieć z tego jakaś chora satysfakcję. Aby patrzeć, ile James będzie w stanie znieść, zanim nie powie jej, ze ma dosyć. Dotarła do tego momentu, ale konsekwencji nie potrafiła już udźwignąć i musiała go wręcz błagać, żeby do niej wrócił. Wisiała nad nią myśl, że mężczyzna za jakiś czas najpewniej wróci do policji. To nie była jego stała praca, która chciał wykonywać do końca życia. Musiała to uszanować, chociaż wcale się to blondynce nie podobało. Na upartego można było myśleć, ze Sloane go tak teraz przy sobie trzymała, bo chciała się nacieszyć nim zanim odejdzie. I może poniekąd trochę było w tym prawdy, ale chodziło o coś więcej. O to, jak sprawiał, ze się przy nim czuje. Nie jak dziewczyna na pokaz, nie jako Sloane Fletcher, która wszyscy kojarzą ze sceny i chcieliby się z nią przyjaźnić, bo znajomość z nią otwiera różne możliwości. Ich relacja była na niezbadanym gruncie. Takim, który odkrywali powoli i bez zbędnego pośpiechu. Zupełnie, jakby Sloane wiedziała, ze jeśli coś w końcu ustala między sobą to się to skończy, a ona naprawdę nie chciała, żeby się kończyło. Nie miała większych planów wobec tej relacji. Póki co cieszyła się, że po prostu James tu jest.
    Mogłaby nie interesować się konsekwencjami, gdyby nie chodziło o niego. Nie był jej obojętny, chociaż starała się tego mu wprost nie mówić. Była kiepska jeśli chodziło o uczucia i znacznie łatwiej przychodziło jej pokazywanie niż mówienie. Dlatego, gdyby teraz ktoś uznał, że James złamał coś w umowie i próbowali go za to jakoś ukarać pewnie by się odezwała.
    — Kusi, aby powiedzieć „a nie mówiłam”. — Uśmiechnęła się blado. Wciąż czuła obecność Julie w apartamencie. Kobieta mogła się wynieść z pokoju, ale zostawiła po sobie dziwny nastrój, który wsiąkał w ściany i osaczał ich. Może tylko czekając na to, kiedy zaatakować, aby popsuć im nastrój jeszcze bardziej.
    — Bo nie wiem, co chciałbyś z tym zrobić. Wiem, ze często się zachowuje jak niewychowana gówniara, ale gdybyś naprawdę chciał to zostawić za tobą to nie robiłabym z tego dramatu.
    Przynamniej nie wprost, bo nigdzie nie obiecywała, ze miałby łatwe życie. Na pewno rzucałaby kąśliwe uwagi sugerujące mu, ze traci wiele. Nie przeprowadzali żadnych rozmów co będzie z nimi dalej, kiedy prawda wyjdzie na jaw.
    Wzięła głębszy wdech, kiedy James się zbliżył. Sloane poniekąd nie chciała o nich nikomu mówić, bo zrobiłby się z tego chaos. Już przez Zaire była w centrum zainteresowania. Co chwile pojawiały się jakieś plotki o nich, zdjęcia ze wspólnych imprez – nawet tych zamkniętych. Gdyby wyszło na jaw, ze Sloane sypia ze swoim ochroniarzem to nie daliby im spokoju. Z pewnością niektórzy byliby tym zachwyceni, ale blondynka chciała go tez mieć na wyłączność. Jako coś swojego. Kogoś swojego. Kim nie kusi się dzielić i pokazywać światu. Nie chodziło o to, ze się co wstydzi. Wiedziała, że takie smaczki są kuszące i ludzie chętnie by o tym gadali.
    — Nie daje ci wyjścia awaryjnego. Uznajmy, ze rozumiałabym gdybyś wolał się wycofać.
    Wzruszyła lekko ramionami. Jak inaczej miała mu to wytłumaczyć? James nie był osoba medialna. Może przez ten rok przyzwyczaił się do obecności kamer i fleszy, ale to jeszcze nie oznaczało, ze był gotów stać się głównym tematem jakiegoś szmatławca. Sloane za tym tez nie przepadała. W dodatku zdjęcia paparazzi, które nie były ustawione zawsze wyglądały tragiczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane lekko przygryzła dolna wargę, kiedy James się zbliżał.
      Spoglądała na niego, kiedy mówił. Był przy tym tak pewny siebie, ze to wbijało się w nią z niesamowita siła. Podtrzymywała z nim spojrzenie, chociaż jego wzrok palił. Ale nie zmiękła, nie uciekała przed nim.
      — Wcale nie chce wracać do rzeczywistości. Dobrze mi tu.
      Nie mówiła tylko o Włoszech. A przede wszystkim o tym, jak tu się czuła. Jak James sprawiał, ze się czuła. Nie nazywała tych uczuć po imieniu, bo wydawało się jej, ze nie są jeszcze w pełni szczędzę. Ze być może są, bo dawno nikt nie poświęcał jej uwagi w tak prostu i miły sposób. Nie chcąc niczego w zamian.
      Wyciągnęła rękę w jego stronę. Automatycznie kładąc ja na jego pasie. Pod palcami czuła napięte mięśnie, gorąca skórę. Takie znajome, przyjemne.
      — Myślisz, że po tym wszystkim którekolwiek z nas mogłoby wrócić do tego świata w którym stoisz i patrzysz? — Uniosła lekko brew. Nie wyobrażała sobie już tego. Sloane z pewnymi osobami umiałaby to zrobić, ale nie z nim. Tylko dlatego, ze James stał się w krótkim czasie kimś kto zaczął znaczyć więcej niż powinien. — Bo ja chyba bym nie chciała, żebyśmy do tego wrócili. Już nie umiałabym udawać, że nic nie znaczysz.
      Parsknęła śmiechem, kiedy rzucił o Julie i NDA. Oparła głowę o jego tors, gubiąc gdzieś po drodze ręcznik, który spadł jej z włosów.
      — Ma podpisane. Może jest w zbyt dużym szoku, aby poinformować Clarę o moich występkach. Jestem prawie pewna, że sypianie z tobą nie było w planie wyprowadzenia Sloane na prosta. Ale pomaga, więc… na upartego można twierdzić, ze tego mi właśnie było trzeba.
      Westchnęła cicho, a ręce przesunęła na jego plecy. Ostrożnie wtulając się w tors mężczyzny. Jakby sprawdzała, czy może sobie na to faktycznie pozwolić. Czy jednak może trzeba zachować dystans.
      — Co z tym robimy? — spytała lekko unosząc głowę. — Nie ukrywam, cieszę się, ze wiem. Może przestanie na Ciebie w końcu polować.

      Sloane

      Usuń
  66. Odpuszczanie nie było w stylu Fletcher. Nie potrafiła tak po prostu zostawić rzeczy w spokoju. Z tym, ze pojawiało się to cholerne „ale”, które nazywało się James Harper. Wcześniej nie potrafiła, ale teraz wiedziała więcej. Zarówno o nim, jak i o samej sobie. Teraz potrafiłaby zmusić się do tego, aby zostawić go w spokoju. Przeżywałaby to po swojemu, oczywiste. Tyle, ze gdyby teraz jej powiedział, ze nie chce dalej w to brnąć to Sloane zrobiłaby dobra minę do złej gry. Zgodziłaby się z nim, nie awanturowała i grzecznie pożegnała z sypialni. Zachowałaby się zupełnie jak nie ona.
    James miał racje. Nie zamierzała się go pozbywać zbyt szybko. W idealnym świecie Sloane nie pozbyłaby się go wcale. I przynajmniej przez jakiś czas mogli udawać, ze znajdują się w takim świecie. Nie spieszyło się jej do powrotu do domu. Mogła przedłużyć sobie wakacje, jeśli miała na to ochotę. Byle wróciła na czas przed zaplanowanymi festiwalami. Na wiele rzeczy nie zwracała uwagi, ale akurat na pracy jej zależało i na dopracowaniu szczegółów związanych z występami. Nie chciała tylko przychodzić na gotowe, ale również mieć coś do powiedzenia w tym temacie. Ale jeszcze, póki co, chciała się nacieszyć Jamesem i tym, że sobie go „zarezerwowała”. Powrót do tego żartu ja rozbawił, ale przynajmniej oboje byli na tej samej stronie. Zdawało się jej, ze więcej na ten moment między sobą ustalać nie muszą. Sloane tez nie chciała wdawać się w milion szczegółów. Wystarczyło jej, ze mieli siebie nawzajem, a nikt więcej do ich małej banki szczęścia nie miał wstępu. Może teraz poza Julie, która stanowczo zbyt szybko odkryła ten mały sekret.
    Znowu angażowała się w coś, czego nie rozumiała w pełni.
    I tak naprawdę nie chciała rozumieć. Bo póki co wystarczało jej, że Harper jest obok. Nawet nie tyle, ze jest w łóżku razem z nią, ale po prostu, ze jest. Zbyt mocno wyczekiwała tych poranków, które mieli razem spędzać. Zbyt często łapała się na tym, że chce być z nim sama.
    Sloane nie była stworzona do szczękowych zakończeń.
    Zupełnie, jakby była zaprogramowana do tego, aby nie mieć w życiu zbyt dużo szczęścia, jeśli chodzi o miłość. Lubiła szybkie związki, intensywne i namiętne, które kończyły się z hukiem. Takie znała i w takich potrafiła się odnaleźć. James, choć intensywny i namiętny, nie należał do szybkich relacji. To nie był mężczyzna, który zadowalał się krótka relacja. I chociaż wiedziała, ze nie będzie w stanie mu dać tego, czego potrzebował to nie potrafiła z niego zrezygnować.
    Jeszcze nie tej nocy. Jeszcze nie w tym tygodniu.
    Kiedy otwierała oczy na zewnątrz było jasno. Ciężkie zasłony nie przepuszczały zbyt wiele promieni słonecznych do sypialni. Klimatyzacja cicho chodziła, a ja oplatały znajome ramiona. Przymknęła delikatnie oczy, jeszcze raz się w niego wtulając. Niezbyt gotowa do tego, aby zacząć dzień. Wiedząc, ze czekać na nią będą komentarze Julie, ze być może już zadzwoniła do Clary i planowały jej nagły powrót do Nowego Jorku.
    Uniosła lekko głowę, a ustami musnęła linie jego szczęki. Uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy poczuła jak jego palce wbijają się w jej biodra. Czyli już nie spał, to dobrze. Pewnie obudził się wcześniej od niej. Co by jej nawet nie zdziwiło.
    — Dzień dobry — mruknęła. Obudziła się w dobrym nastroju, co w ostatnich dniach nie było rzadkością.
    Dopóki nie dopadła jej rzeczywistość chciała udawać, ze wszystko jest tak, jak być powinno. Ze oni maja prawo bytu, a takie poranki nie są wyjątkiem, a codziennością. Wisiała nad nią myśl, ze kiedy to się skończy to będzie bolało, ale nie potrafiła teraz się tym przejąć. Nie, kiedy James był tuż obok, a między nimi panował ten rodzaj spokoju, o który ciężko było w Nowym Jorku.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  67. Takie poranki dla Sloane były rzadkością. Szybko jednak zrozumiała, jak miłe może być budzenie się obok kogoś na kim zależy. Uśmiech sam wkradał się jej na twarz, zmęczenie jakoś tak odchodziło na bok. Było po prostu dobrze i tak… Spokojnie. Włochy dopiero budziły się do życia, ale w swoim tempie. Bez gnania do przodu. Z ta przyjemna świadomością, ze jeszcze można długo leżeć w łóżku i się z niego nie ruszać.
    — Pięć to za mało. — Mruknęła. Niezadowolona z faktu, że w ogóle musiał wychodzić. Nie chciała się już chować po kątach. Nie, skoro prawda i tak wyszła na jaw. Sloane nie chciała dla Jamesa żadnych problemów, a już pojawiały się jakieś mało istotne posty na X o tym, jak blisko jest z nią podczas wakacji. Co zabawne wszystkie te zdjęcia pochodziły faktycznie z momentów, kiedy nie był Jamesem, którego gościła w łóżku, a panem Harperem – ochroniarzem, którego zadaniem było upewnienie się, ze Sloane nic się nie wydarzy. Żadnych dwuznacznych sporzej czy uśmiechów. Czysty profesjonalizm znany im doskonale. O schadzkach na boku nikt, prawie nikt, nie wiedział.
    — Jasne, panie Harper. Do później.
    Westchnęła bezgłośnie, a jej ręka opadła na miejsce, w którym jeszcze chwile temu leżał James. Ciepłe, ale puste. Patrzyła, jak zbiera rzeczy i wychodzi. Świadoma, ze mogło być już za późno i wpadnie na kogoś, a jednocześnie było jej to obojętne. Mogła zejść na śniadanie trzymając go za rękę. I może należało to zrobić.
    Lekko się uśmiechała, kiedy odprowadzała go wzrokiem. Oczywiście, ze wolałaby, aby został z nią, ale nie mogła go przecież zmusić. Przymknęła oczy i jeszcze zanim drzwi się za nim zamknęły w pełni Sloane powoli znów wracała do snu.

    Można było uznać, ze od zeszłej nocy Julie patrolowała korytarz. Nie chciała wiedzieć co działo się za zamkniętymi drzwiami z ta dwójka. Wystarczyło jej to, ze było to nieodpowiednie i nieprofesjonalne.
    — Długa noc? — Głos Julie przerwał panująca na korytarzu ciszę. Stała pare metrów dalej. Oparta o framugę swojego pokoju. Wzrok wbity miała w Jamesa, który właśnie opuszczał sypialnie Sloane. Ręce miała skrzyżowane na piersi, a w oczach zimny błysk, którego lepiej było nie ignorować.
    Oderwała się od drzwi i ruszyła w jego kierunku. Szybko i sprawnie, aby nie zdążył jej uciec czy się wykręcić.
    — Porozmawiajmy.
    Złapała go za przedramię i pociągnęła za sobą. Domyślała się, ze rozmowa z wczoraj niewiele dała. Nie, skoro spędził z nią cała noc.
    Wyglądała na osobę, która trzyma a rysach cały wszechświat i zamierza zmusić każdego do przestrzegania jej zasad.
    — Sądziłam, ze wyraziłam się jasno zeszłej nocy. James, co z tobą do cholery jest nie tak? — Straciła nadzieję, ze się jej posłuchał, kiedy zobaczyła jak wychodzi z jej sypialni. — Ona potrzebuje terapeuty.. Kogoś kto pomoże się jej utrzymać na powierzchni, a nie kolejnego kochanka do kolekcji, który nie może się od niej oderwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej głos był chłodny, ale nie krzyczała. Brzmiała na osobę, która nie da się zbyć.
      — Widziałeś co się działo z nią po tej katastrofie z Crawfordem. Naprawdę chcesz jej dokładać jeszcze siebie?
      Pokręciła z niedowierzaniem głowa. Przecież tu nie mogło chodzić o zauroczenie czy coś o podobnym charakterze. Nikt w to nie uwierzy. Problem ze Sloane był taki, ze dopóki sama na coś się nie zdecydowała to nikt nie mógł jej zmusić. Skoro nakręciła się na James’s to było jasne, ze nie przestanie, dopóki się nim nie znudzi.
      — Myślałam, ze jesteś trochę mądrzejszy. Wydawałeś się taki być, wiesz? – Westchnęła z cicha rezygnacja. — Nie jestem w tej historii złoczyńcą. Ale znam Sloane. Czasami lepiej niż ona sama siebie. I wiem, ze kiedy już się tobą znudzi, a uwierz mi, znudzi się i wróci do swoich poprzednich zajęć będzie wdzięczna, ze wasz mały romans nie wyszedł na jaw. Ona naprawdę nie potrzebuje dodatkowych dramatów. Ma ich wystarczająco wiele z rodzina i tamtym raperem, a teraz jeszcze będę musiała posprzątać bałagan po tobie.
      Z ochroniarza James stał się zagrożeniem. Wizerunkowym i emocjonalnym. Oboje mogli wyobrazić sobie za dużo, a potem robić wokół siebie zamieszanie.
      — Nie będę udawać, ze wiem, co między wami jest. Ale jeśli ci na niej naprawdę zależy to się wycofaj. Nie bądź kolejna PR’ową katastrofa.
      Julie mówiła dużo i szybko. Jakby chciała z siebie wyrzucić wszystko, zanim James jej przerwie i straci swoje mądrości. Is miała wątpliwości, ze mu na niej zależy. To było widać, ale nie powinien się aż tak angażować.
      — Wiesz jak to będzie wyglądało? Romans ze starszym o dziesięć lat ochroniarzem? Nie będziecie mieli życia. Zostaniesz bez pracy i z opinią faceta, który nie umie trzymać rąk przy sobie i bawi się niestabilnie emocjonalna dziewczyna. – Ona już widziała te wszystkie artykułu. Dziesiątki pytań i próby zatuszowania tej katastrofy. — Wszyscy wiemy, że jest teraz podatna na manipulacje i ze ma niepoukładane w głowie. Nie bądź tym facetem, który zeruje na takiej dziewczynie. Stać cie na cos lepszego.

      🤷🏼‍♀️

      Usuń
  68. Julie nie wyglądała na kogoś, kto zamierza odpuścić. Była twarda i przekonująca, co mogłoby zadziałać na każdego kto nie był Jamesem. Ten z kolei wydawał się być kompletnie niewzruszony, ale właśnie tego po nim się spodziewała.
    — Cokolwiek robi Sloane to później jest to mój problem do posprzątania, James. Mój, Clary i wielu innych osób, które odpowiadają za to, jak Sloane jest postrzegana w mediach.
    Sama Sloane chyba do końca nie zdawała sobie sprawę z tego, ile jest potrzebne, aby pewne jej wybryki nie wyszły na jaw. Jak wiele trzeba było się narobić, aby trzymać w tajemnicy jej sekrety, których nawet nie próbuje ukrywać przed innymi, a jednocześnie bardzo by chciała, żeby nikt się o nich nie dowiedział.
    — Nie wydaje mi się, abyś wiedział czym ryzykujesz. Myślisz, że wiesz. Gdy już przestaniesz być jej nową maskotką to nie ona będzie cierpiała. Jeśli to między wami wyjdzie na jaw, to tylko Ty będziesz miał problemy. Nie ona, Ty. Warto ryzykować wszystkim dla… czego? Paru upojnych nocy?
    Julie nie zamierzała mu tłumaczyć wszystkiego krok po kroku. Spędził dość wiele czasu z dziewczyną, aby wiedzieć, jak to wszystko wygląda. Jak wymagająca jest Sloane, gdy pojawiał się kryzys.
    Pokręciła głowa z niedowierzaniem. Nawet nie próbowała zrozumieć tego, co jest między nimi. Podejrzewała, że James i Sloane również nie wiedzieli kim dla siebie są i jak nasuwać to, co między nimi się działo.
    — Nigdy nie wiesz kto patrzy, James. Może się wam wydawać, ze jesteście dyskretni. Cóż, Ty może i jesteś, a przynajmniej się starasz. Twoja „dziewczyna” niekoniecznie.
    Skrzyżowała ręce na piersi. Była już lekko zirytowana jego postawa, ale starała się nie dać po sobie niczego poznać. Jeszcze zanim go zaczepiła to wiedziała, ze nic nie wskóra. Liczyła na to, że może jednak coś z tego do niego dotrze.
    — Nie jestem od tego, aby cie zwalniać, James. Sam powinieneś wiedzieć, kiedy należy zejść. Raz już to zrobiłeś. Należało nie wracać.
    Dobrze wiedziała, czym jego powrót był dyktowany. Poradziliby sobie bez jego powrotu, ale wtrącił się. Tylko dlatego, ze był pierwszym który ja znalazł po kolejnej ucieczce. Możliwe tez, ze był jedynym, który miał do niej resztki cierpliwości. Każdemu innemu zapasy dla Sloane się kończyły w zastraszająco szybkim tempie.
    — Tobie może się wydawać, że na niej nie żerujesz. Jej się może tak wydawać, ale z nas wszystkich wiesz najlepiej w jak delikatnym jest stanie. — Mówiła spokojnie. Starając się unikać oskarżeń, ale różnie z tym było. — Jak niewiele jej trzeba, aby się załamać. Jak myślisz, co się stanie, kiedy ten wasz wakacyjny romans się skończy?
    Zrobiła krok w jego stronę. Może przekonując tym bardziej sama siebie niż jego, ze ma wszystko pod kontrola.
    — Naprawdę myślisz, ze kiedy stąd wyjedziemy ona dalej będzie cie chciała? Nawet nie wiesz, ile razy widziałam taki scenariusz. Nie chodzi tu tylko o nią, ale o Ciebie również. Konsekwencje mogą się ciągnąć za tobą długo i spróbuj mi uwierzyć, ale one nie są warte dwóch tygodni „miłości”.
    Nie do końca było pewne, czy Julie próbuje dalej chronić Sloane czy może jednak Jamesa. Przed złamanym sercem i zaufaniem, które było tu nieuniknione. Znała ja i wiedziała, jak takie historie się kończą. Znała tez jego i widziała, ze nie jest facetem, który powinien dać się przeciągnąć przez taki syf.
    — Nie muszę z nią rozmawiać. Wiem, co mi powie. Jest nakręcona i przekonana, że ma racje. To byłaby bezsensowna walka, a ja nie jestem w nastroju na zabawę „która głośniej krzyknie”.
    Pół Amalfi słyszałoby jej wrzaski. Pewne rzeczy lepiej było sobie darować.
    — W porządku, chcesz grać w jej grę? Proszę bardzo. Przypomnij sobie tylko te rozmowę, kiedy będziesz znów na nią patrzył w objęciach innego.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  69. Nie mówiła tego wszystkiego po to, aby go zranić czy wbić złośliwą szpileczkę. To nie był jej styl. Julie działała praktycznie. Kiedy widziała problem to próbowała go rozwiązać zanim się ten problem pogorszy. Wczoraj jej interwencja nie zadziałała, a wręcz miała wrażenie, że wyśmiał ją, kiedy zobaczyła go w pokoju Sloane.
    — Nie tylko Sloane jest moim problemem, James. — Odpowiedziała spokojnie. Wszystko co jej dotyczyło było też problemem Julie. Każdy nowy znajomy z automatu stawał się zagrożeniem, które trzeba było uciszyć. Nigdy nie miała pewności, czy nowa koleżanka jest kimś wartym zaufania czy tylko jest po to, aby ugrać coś dla siebie. Teraz również James, który powinien być tylko pracownikiem, a stał się kimś znacznie poważniejszym. I nie było jasne, czy wciąż będzie potrafił zachować profesjonalizm, kiedy w grę weszły uczucia.
    — Nie bądź naiwny, proszę. Myślisz, że ona z tobą zostanie? Że ten wyjazd ją magicznie odmienił? Jest zakochana w tamtym chłopaku. Pożarli się, sami pewnie nie wiedzą o co, a ty po prostu stałeś najbliżej. Odreaguje na tobie, a kiedy on się znów pojawi to zapomni, że coś między wami było. Gwarantuję ci, że za rok będzie się śmiała z tego… romansu.
    Nie protestowała, kiedy zaproponował zmianę miejsca. Faktycznie, to nie było najlepsze miejsce. Nie podnosiła głosu, nie musiała, ale to jeszcze nie znaczyło, że nikt nie słuchał. Sloane najwyraźniej nie. Znając ją, gdyby coś usłyszała to od razu by wypadła z pokoju i zaczęła protestować. Julie było akurat na rękę, że Fletcher siedzi cicho. Może spała, a może miała gdzieś to, co się dzieje, bo wiedziała, jak sprawy się mają. Że James jest chwilową zachcianką, która wypełnia pustkę po Carterze.
    Mała kawiarnia na uboczu była znacznie lepszym miejscem, a już na pewno spokojniejszym. Krótko podziękowała za kawę, mieszała w niej intensywnie łyżeczką, chociaż wcale nie słodziła. Ta cała sytuacja wysysała z niej całą energię.
    — To będzie kryzys. Jeśli nie PR’owy to osobisty.
    Uniosła filiżankę do ust i upiła niewielki łyk. Nie uwierzyła nawet przez sekundę, że to będzie wyjazd bez dramatów. Spodziewała się, że będą wyciągać ją z objęć Włochów, a nie z objęć jej własnego ochroniarza. To wszystko wręcz brzmiało, jak przepis na cudowną katastrofę.
    — Ja mam rację, James. Wiem, że pewnie brzmię dla niej, jak cnotka, która próbuje jej zabronić dobrej zabawy. Ale czasami warto mi zaufać. Nie mam żadnej przyjemności z tego, że „zabronię” wam się spotykać. Ja po prostu wiem, jak to się skończy. I dla was nie ma szczęśliwego zakończenia.
    Może, gdyby było między nimi mniej różnic. Fascynacja sobą nawzajem była zrozumiała. Sloane była młoda, atrakcyjna i ciekawa świata. James z kolei był doświadczonym, przystojnym facetem, który niósł za sobą spokój, którego w życiu Fletcher brakowało. Nie był, jak ci wszyscy, z którymi się spotykała i to mogło ją do niego ciągnąć. Ale to było stanowczo zbyt mało, żeby mogło przetrwać.
    Oparła się o krzesełko z ciężkim westchnięciem. Parzyła na Jamesa, ale nie jak na kolegę, z którym do tej pory współpracowała, a raczej jak na faceta, który nie ma pojęcia w co się wpakował i jest równie ślepy i głuchy na wszelkie ostrzeżenia. Nie mogła ich powstrzymać, a jedynie ostrzec. Może i by mogła, bo wystarczyłby jeden telefon i zapewne właśnie to powinna była zrobić, ale może lepiej było im tego nie psuć. Póki co zdawało się, że wszystko jest w miarę pod kontrolą.
    — Ufam, że nie chcesz jej skrzywdzić. Ale co z tobą? — Zapytała. Nie musiała mu tłumaczyć, że Sloane nie jest z tych, które przychodzą wieczorami głaskać po głowie. Ona się odwracała, kiedy coś się działo. Zbierała rzeczy i uciekała dalej. Tam, gdzie jest bezpieczniej i spokojniej. — Nie wciskaj mi kitu ‘”ja się nie liczę”. Wiesz, że ona cię zostawi. Wróci do Zaire, innego ex albo znajdzie sobie kogoś nowego. W sekundę, jak tylko się tobą znudzi będzie miała już następnego na szybkim wybieraniu. Pasuje ci to? Godzisz się na bycie tym gościem? Nie sądzisz, że to trochę… żałosne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starała się nie oceniać, ale było trudno.
      Zawsze istniała szansa, że się myli, a Sloane jednak się zmieniła. Trudno było w to uwierzyć, kiedy nie widziało się tej zmiany. Nikt w tak krótkim czasie nie mógł się zmienić. To i tak był cud, że Sloane nie ćpała podczas wyjazdu. Może była zbyt pilnowana, aby coś wciągnąć. Tyle, że to jeszcze nic tak naprawdę nie oznaczało. Była po prostu trzeźwa. Nikt za to medalu otrzymywać nie powinien.
      — Nie chcę wiedzieć, jak to między wami się stało. Czasami im mniej wiem, tym lepiej, Ale skoro tak mówisz… To dobrze.
      Nie chciała dodawać, że może właśnie tego Fletcher potrzebowała. Takiej odskoczni od tych wszystkich głośnych facetów, którzy obmacywali ją przy każdej możliwej okazji, brali od niej więcej niż dawali sami od siebie.
      — Wyciszyła się przy tobie. Myślałam, że te Włochy to będzie jedna wielka niekończąca się impreza zabarwiona aperolem.
      Tymczasem Sloane, choć drinków sobie nie żałowała to trzymała klasę. Nie było potrzeby, aby wynosił ją na rękach. Było tak, jak dawniej. Spokojniej, ale to równie dobrze mogła być cisza przed burzą.
      — Nie chcę kończyć z tobą współpracy, James. Lubię cię i nie ukrywam, że radzisz sobie z nią dobrze. Z tymi wszystkimi kaprysami i wymyślaniem, ucieczkami. Albo radziłeś. Nie wiem, czy nie przymkniesz teraz oka, skoro z nią sypiasz i stała się słabym punktem.

      J.

      Usuń
  70. Starała się zrozumieć, co jest między nimi, a jednocześnie nie chciała wiedzieć zbyt dużo. Jakby dodatkowe informacje mogły sprawić, że zacznie inaczej patrzeć na Jamesa czy Sloane. Choć w tej pracy raczej niewiele powinno ją zaskakiwać. Szczególnie we współpracy z Fletcher, która miała charakter po swoim ojcu, a wystarczyło zrobić mały research, aby wiedzieć, że nikt z tej rodziny nie był najłatwiejszą w obsłudze osobą. Przy takiej mieszance genów nic dziwnego, że Sloane była taka, jaka była.
    — Nie wiem, co sobie poukładałeś w głowie. Nie chcę, aby wyszły z tego jakieś nieporozumienia, które później negatywnie się na niej odbiją.
    Odetchnęła głębiej, jakby ta rozmowa ją męczyła. W zasadzie męczyła. Była trudna i nieciekawa. Nie czuła się też najlepiej wyciągając prywatne sprawy Sloane bez niej, ale to już przestało być tylko jej sprawą, kiedy wciągnęła do swojego łóżka pracownika. I to takiego, który, jakby nie patrzeć, ale nigdy nie powinien się w nim znaleźć. Czasu cofnąć nie mogła, ale też nie wyglądało na to, aby James czegokolwiek żałował. Był też niesamowicie pewien swoich decyzji. I z jakiegoś powodu było to trochę przerażające.
    — Pracujemy nad tym, aby się go pozbyć z jej życia. To nie jest takie proste, James. Są zobowiązani kontraktami, występami. Nikomu się nie podoba to, co z nią robi. Ale wiesz, że jeśli rzucę jej w twarz informacją, że ma zerwać z nim wszystkie kontakty to zacznie się rzucać. — Wyjaśniła. Dużo osób pracowało nad tym, aby ich biznesowe spotkania ograniczyć do absolutnego minimum. Nie należało to jednak do najłatwiejszych rzeczy, kiedy z każdej strony obowiązywały ich kontakty. — Sama go teraz odrzuca, ale nie wiemy, jak będzie w Nowym Jorku, czy nie poleci do niego przy pierwszej lepszej okazji.
    Pewne rzeczy były poza jej kontrolą. Jak właśnie Zaire, który był łatwy do kontrolowania, kiedy znajdował się w strefie artystycznej, ale kiedy przeszli do znajomości prywatnych stało się jasne, że pozbycie się go będzie trudniejsze. Nie było to niemożliwe, ale zajmowało po prostu więcej czasu.
    Każdemu by ulżyło, gdyby Sloane raz na zawsze przestała myśleć o Carterze, ale było też dość jasne, że to nie będzie takie łatwe. Każdy widział, jak rozbita była po Vegas. Jak tutaj reagowała na każdą wzmiankę o nim. Jakby ktoś jej wlewał kwas do gardła i zmuszał do przyjęcia każdego łyku.
    — Tak, żałosne. Dorosły facet biegający za małolatą, która za dwa dni nie będzie o nim pamiętać, bo będzie pieprzyć się z innym. Ale skoro ci to pasuje to przestanę się wtrącać. — Uniosła ręce, jakby w geście obronnym. Mogła już nie komentować tego, że James i Sloane są razem, czy co tam robią. Nie było to teraz istotne. Wtrąciła się tylko i wyłącznie, bo miała na uwadze dobro dziewczyny. Zdawała sobie sprawę, że Sloane nie zawsze potrzebuje pomocy, ale jednak w ostatnim czasie dała im wiele powodów, aby sądzić, że samodzielnie nie podejmuje najlepszych decyzji. James również do nich nie należał, ale w porównaniu z tym wszystkim, co wyprawiała to bez wątpienia był najlepszym co mogło ją spotkać. Chyba lepiej, aby była z nim niż uciekała na drugi koniec kraju z człowiekiem, który nie zauważy, gdyby przy nim przedawkowała.
    — Upewnij się tylko, że oboje wiecie co robicie. Zwłaszcza ona.
    Niemal widziała Sloane po „zerwaniu” z Jamesem. Były dwie opcje; dziewczyna będzie totalnie obojętna i zapomni, że ktoś taki jak James Harper istnieje albo wpadnie w otchłań, z której nikt nie będzie w stanie jej wyciągnąć. Z dwojga złego chyba lepsza byłaby obojętność, bo to co Sloane zrobi, kiedy wpadnie w dołek było zagadką dla wszystkich. Nawet, a może szczególnie dla niej samej.
    Widziała, że nie zmieni jego zdania. Mogła mu przedstawić więcej argumentów, ale oblałby każdy po kolei. James wcale nie się nie mylił. Znał Sloane i najwyraźniej naprawdę wiedział w co się pakuje. Może mu faktycznie odpowiadało to, że skończy jako jeden z wielu. Julie nie ukrywała, że to było trochę smutne, ale z kolei to były jego decyzje. Nikt do niczego go nie zmuszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła, że temat powoli zaczyna się wyczerpywać.
      — Sloane w roli żony to raczej nie coś, co prędko lub kiedykolwiek zobaczymy — parsknęła pod nosem. A już na pewno nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Musiałby się wydarzyć cud, aby akurat ta dziewczyna się aż tak pozmieniała. — W porządku, niech ci będzie. Mam w takim razie rozumieć, że macie to pod kontrolą, a rano nie obudzę się do artykułów na wasz temat?
      Uniosła lekko brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
      Póki co, chyba, była jedyną, która o nich wiedziała. Nie było jej z tą informacją najwygodniej, ale jakoś to będzie musiała przełknąć. Było jej go też zwyczajnie szkoda, ale wydawał się być pogodzony z tym, że nie ma dla niego miejsca w życiu Sloane na dłużej. Dla nikogo tak naprawdę nie było. Każdy był krótką przygodą. Jedni zapadali jej bardziej w pamięć, a inni bardziej.

      J.

      Usuń
  71. Nie ominęła jej rozmowa z Julie, która do Sloane zajrzała nieco później. Początkowo nawet nie chciała jej słuchać, ale ta kobieta miała dar do przekonywania jej, aby siadła na tyłku i słuchała. Więc Sloane słuchała. Niechętnie i z irytacją wymalowaną na twarzy. Jak dziecko, które było karcone przez opiekuna. Nie miała żadnego wyboru tak naprawdę. Musiała jej wysłuchać do końca, chociaż wcale nie chciała. Julie dobierała słowa tak, aby trafiały w odpowiednie punkty. Nie mówiła o reputacji Sloane, o plotkach. Uderzała prosto w Jamesa, a mężczyzna przez te kilka dni stał się dla blondynki słabym punktem. Nie potrafiła nazwać tego, co między nimi było, ale nie chciała też używać konkretnych nazw. Jeszcze nie, bo było za wcześnie. Komentarze kobiety jednak skutecznie utknęły w jej głowie. Nie mogła okłamywać samej siebie, ze to między nimi to tylko fizyczność – wyrzucenie z siebie emocji po ciężkim dniu czy potrzeba bliskości drugiej osoby.
    Odsunęła się od niego nagle i bez żadnych wyjaśnień. Nie zaczepiała, nie pisała do niego w środku nocy, aby przyszedł. Zachowywała się tak, jakby między nimi nigdy nic się nie wydarzyło. W środku tylko umierała za każdym razem, kiedy przechodziła obok lub stali blisko siebie, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Niczego mu powiedzieć. W tym wszystkim najbardziej zadowolona musiała być Julie. Sloane może nie miała fizycznego dowodu, ale była przekonana, ze kobieta jest zachwycona takim rozwojem sytuacji. Miała z głowy ich romans, który zakończył się szybciej niż się zaczął.
    Pokój Sloane tonął w mroku.
    Leżała na plecach z jedna ręka pod głowa, a druga na brzuchu. Przekręciła się na bok, potem na brzuch i z powrotem na bok. Żadna pozycja nie była odpowiednia. Sięgnęła po telefon. Była druga dwanaście. Trzynaście. Godzina zmieniła się pare skeins po tym, jak wzięła telefon do ręki. Na tapecie miała ustawione zdjęcie z pierwszego wypadu z Jamesem. Rzuciła telefon na łóżko i cicho mruknęła. Nie wiedziała co ma za sobą zrobić. Zamykała oczy, ale te nie chciały dać jej upragnionego oderwania się od rzeczywistości. Zamiast tego były myśli o niej i Jamesie. O tym, co mu robi i w jakiej sytuacji go stawia. Łóżko wydawało się być teraz większe niż przedtem. Druga połówka była pusta, a jeszcze niedawno zapełniona była przez znajoma sylwetkę, w która pewnie teraz by się wtulała i spala spokojnie.
    W końcu usiadła na łóżku. Opuściła nogi na miękki dywan i wstała. Nie zapaliła światła, bo to mogłoby ja spłoszyć. Miała dać mu spokój. Dać sobie spokój. Wrócić do tego, co było przed plaża. Zanim ja pocałował i wszystko się zmieniło. Wrócić do tego momentu, kiedy James był tylko pokusa, a nie spełnionym pragnieniem, do którego wracała każdej nocy.
    Przeszła bosko przez pokój. Wzięła tylko klucz do pokoju, aby potem wrócić bez problemu. Pokój Jamesa znajdował się zaledwie pare kroków dalej. Korytarz o tej porze był pusty. Oświetlony miękkim, złotym światłem. Dookoła panowała bolesna cisza. Zawahała się przed zapukaniem. Stała pod drzwiami może minutę albo dwie. Wystarczająco długo, aby ktoś mógł ja tu zobaczyć i zbyt krótko, aby podjąć jakaś decyzje.
    Uniosła rękę i zapukała. Na tyle cicho, ze jeśli spał to najpewniej tego nie usłyszał. Miała jednak nadzieję, ze ja usłyszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płakała, chociaż miała lekko zaczerwienione oczy. To nie była rozpacz, a zmęczenie całego dnia. W zasadzie to ostatnich dni, które były męczące. Udawała, ze dobrze się bawi, a w rzeczywistości jedyne czego chciała to Jamesa, którego sobie nieustannie odmawiała. Chciała dla niego dobrze. Wiedziała, jaka jest i że tak naprawdę na niego nie zasługuje. Wykorzystywała to, ze przy niej jest. Był za dobry, zbyt życzliwy. Nie pasowała do niego, a i tak nie potrafiła się powstrzymać.
      Kiedy drzwi się uchyliły James mógł dostrzec Sloane w nocnym nieładzie. Włosy miała lekko poplątane i związane w niedbałego kucyka. Podkrążone oczy przez brak snu w ciągu ostatnich dni. Stała przed drzwiami w swojej żółtej piżamie w niebieskie kwiatki, boso i liczyła, ze nie odeślę jej z kwitkiem.
      — Mogę…? — Skinęła głowa w stronę apartamentu. Odpowiedzi nie usłyszała, ale odsunął się z przejścia i wzięła to za znał, aby weszła.
      Sloane niemal od razu podeszła do łóżka. Usiadła na jego brzegu, a nogi podciągnęła pod siebie. Objęła je ramionami, a brodę oparła między kolanami. Pozwalała sobie, aby widział ja w takich momentach. Przed nim chyba nie miała już nic do ukrycia. Widziała to pytające spojrzenie. Jakby nie był pewien, czy czegoś potrzebuje czy może ma zamiar urządzić awanturę, która sens będzie miała tylko dla niej.
      — Nie mogłam spać i… i pomyślałam, ze mogłabym spać z tobą. I przepraszam, bo zniknęłam, a nie chciałam, ale… ale chyba tak będzie lepiej.
      Krótko na niego spojrzała. Wystarczająco, aby mógł dostrzec błyszczące w oczach łzy, które sprawnym ruchem starła.
      Przeczyła sama sobie. Chciała z nim tu być, a jednoczenie chciała się odsunąć. I to nie miało sensu, ale dla niej owszem.
      — To głupie. Przepraszam.
      Opuściła nogi na podłogę, a dłonie oparła o materac. Nie spojrzała znowu na niego. Gdyby go nie znała to spodziewałaby się, że będzie kazał jej wracać do siebie. Ale znała i wiedziała, ze pozwoli jej tu zostać. Ze położy się razem z nią i będzie trzymał ja w objęciach tak długo, jak będzie tego potrzebowała.

      Sloane🌺

      Usuń
  72. Sloane w głowie cały czas słyszała głos Julie. Powtarzała w głowie jak mantrę jej kazanie o Jamesie, które mogłaby zignorować, gdyby brzmiało jak zazdrosna dziewczyna, ale tym nie było. Mogła sobie wmawiać, ze Julie wodzi za nim wzrokiem i gapi się, jakby był jedynym mężczyzna we Włoszech, ale słuchać również było, ze naprawdę jej zależy na tym, aby Sloane nie przetyrała go twarzą po betonie, a przecież mogła to zrobić. Niejako już to robiła, kiedy pozwalała sobie na zbyt duża bliskość z nim, a przecież nie powinna była się do niego zbliżać w ogóle. Nie chciała go zranić, chociaż gdzieś w środku wiedziała, ze któregoś dnia to się stanie. Nawet nie specjalnie, ale… jakby to było w niej zaprogramowane, aby odrzucić tego, który mógł być dla niej odpowiedni.
    Ona sama już nie była pewna, dlaczego tak bardzo jej na nim zaczęło zależeć. Zaufanie grało tu ważna kwestie. Pozwoliła ku wejść w strefy życia, do których nikt nie miał dostępu. Był w miejscach, których nie widziała Clara ani Julia, czy nawet Zaire.
    Dopuściła go do swojej głowy. Tej ciemnej, nieciekawej części, która sama nie rozumiała co się dzieje i nie oczekiwała, ze ktoś inny zrozumie. A on wciąż trwał. Uparcie i dzielnie. Nie odchodził. Nie zostawiał jej samej. Dając jej tym samym znać, ze jest tuż obok i nigdzie się nie wybiera. James po prostu był. Nie patrzył na nią jak na gwiazdę, która trzeba odpowiednio posterować. Nie była dla niego łatwym zarobkiem. Widział w niej przede wszystkim Sloane. Nie piosenkarkę. Nie córkę modelki i artysty. Nie dziewczynę z okładek z idealnym uśmiechem. Przy nim naprawdę mogła być sobą. Ta dziewczyna, która odpychała przy każdej okazji w obawie, ze nie będzie wystarczająca dla towarzystwa czy okaże się zbyt nijaka.
    Teraz również pozwalała mu do siebie zajrzeć. Z tym, ze odgradzała się od niego kolczastym murem, bo nie do końca chciała, aby James wszystko wiedział. Powoli planowała odkrywać przed nim różne rzeczy.
    — Dzięki.
    Zawahała się tylko na moment. Gdyby teraz wyszła to już by do niego nie wróciła, a niczego bardziej od samotności w tej właśnie chwili się nie bała. Wślizgnęła się pod kołdrę i zaczekała, aż do niej dołączy. Nie zwlekała nawet sekundy, kiedy się położył. Ułożyła się na nim. W znany sobie sposób, wtulając się w mężczyznę. Pachniał znajomym żelem. Cytrusowo. Zamknęła oczy, choć wiedziała, ze nie zaśnie. Jeszcze nie teraz, kiedy wszystkie emocje w niej wciąż żyły tak intensywnie. Ostrożnie przerzuciła nogę przez jego uda, jakby sprawdzała czy może pozwolić sobie na ten gest, czy to nie będzie już zbyt dużo. Chyba nie było. Milczała przez dłuższa chwile. Napawając się jego dotykiem i zapachem. Miękkimi palcami, które dotykały jej odkrytej skóry. Wsłuchiwała się w rytmiczne, spokojne bicie serca Jamesa. Udając, ze wcale między nimi nie zawisło pytanie, na które blondynka udzielać odpowiedzi nie chciała. Może nie tyle co nie chciała, a nie umiała odpowiedzieć sama przed sobą.
    — Nie mogłam zasnąć. — Tłumaczyło to niewiele. Zresztą, tyle o niej już wiedział. Nie sypiała poprawnie odkąd wróciła z Vegas. O czym powiedziała mu dopiero tutaj. Wtedy na plaży. — Bałam się zasnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sunęła lekko dłonią po jego torsie. Bez większego zastanowienia. To nie był jednak ten dotyk, który coś za sobą niósł. Nie było obietnicy, że po tym zacznie zdzierać z niego ubrania. Robiła to bardziej dla siebie. Jakby ten gest ja uspokajał.
      Wiedziała, ze nie chodziło mu tylko o ten wieczór. To pytanie odnosiło się do wielu innych sytuacji z ostatnich dni. Nie przyszła ani razu. Nie poprosiła, aby to on do niej przyszedł. Nie naciskała, ze potrzebuje kremu z filtrem, aby mieć okazje go dotknąć. To Cleo poprosiła, aby posmarowała jej plecy, a nie jego, kiedy leżały na leżakach nad basenem. Unikała go przez te dni, a teraz znalazła się pod jego drzwiami i prosiła, żeby z nią spał. Każdy mógłby poczuć się w końcu skołowany.
      Dłużej tez milczeć nie zamierzała, bo ile można było, prawda? Jeśli ktoś już zasługiwał na usłyszenie prawdy to tylko i wyłącznie James. Prawdy, za która Sloane nie wiedziała, jak ma się zabrać. Nie była w tym dobra. Nie lubiła opowiadać o własnych uczuciach, a te obecnie były jedna wielka niewiadoma.
      — Julie u mnie była.
      Cztery słowa, które pewnie wyjaśniały więcej niż cały monolog. Zamierzała skorzystać z faktu, ze leżała w niego przytulona i nie widział jej twarzy. To w pewien sposób ułatwiało cały proces wyrzucania z siebie słów. Nie był typem, który imię opowiadać o uczuciach. Umiała, ale w piosenkach. Niekoniecznie mogła teraz mu wyskoczyć z piosenka, prawda?
      — Przepraszam, za to wszystko między nami. To nie fair z mojej strony. Nie mogę ci nic obiecać, dać przyszłości czy… nie wiem, nie mogę ci nawet dać jutra. Tylko tu i teraz, a to… zasługujesz na więcej niż takie ochłapy z mojej strony.
      Było coś komicznego w tym, ze mówiła mu to wszystko leżąc z głowa na jego klatce piersiowej, noga zarzucona przez uda. Była tak blisko, jak to możliwe i tłumaczyła się dlaczego zniknęła na kilka dni i dlaczego odcięła go od siebie.
      — I naprawdę nie mogłam spać. Odkąd wróciłam… — Przerwała i wzruszyła lekko ramionami. Typowy gest, kiedy ważna sprawę chciała obrócić w żart lub coś nieistotnego. — Źle sypiam i chyba spaliła mi się żarówka w małej lampce, a bez niej nie mogę nawet pomyśleć o spaniu.
      To był właściwie tylko maku ułamek tego, co dziś było nie w porządku. I największym „problemem” był James i to, ze Sloane nie umiała sobie go odpuścić. Nie chciała rezygnować z tego uczucia, które ja ogarniało, kiedy brał ja w ramiona. Z Ty h motylków w brzuchu, kiedy całował ja tak, jakby zaraz miał się skończyć świat. Nie chciała z niczego rezygnować co miało związek z nim.
      — Myślałam, ze jak się odetnę to będzie łatwiej. Tobie i mi jakoś… wyrzucić te ostatnie dni razem z głowy. Ale nie jest łatwo. Jest zajebiście trudno. I chciałabym… chciałabym być lepsza osoba, która pozwoli ci odejść, ale nie jestem.
      Westchnęła z frustracji. Na Julie za to, ze wtrącała się w jej sprawy. Na siebie, ze się jej tak łatwo posłuchała i zamiast iść z tym od razu do niego to uciekała.
      — Nie chce o nas zapominać. Nie potrafię, bo zamykam oczy i widzę Ciebie. Słyszę jak mi szepczesz do ucha, mogę cie czuć i… Wiem, ze nie powinniśmy. Ale nie umiem z Ciebie na dobre zrezygnować. Nie chce z Ciebie rezygnować.

      Sloane🌺

      Usuń
  73. Słuchanie jego spokojnego bicia serca było relaksujące. Kojące nawet na swój sposób. Z boku ona — nakręcona i gotowa, aby o coś walczyć, a z drugiej strony James jako oaza spokoju.
    — Nie wiem, po co właściwie tu jesteś. Nie rozumiem, dlaczego chcesz być, kiedy nie mogę ci nic dać w zamian.
    Na ten konkretny moment odwdzięczyć się mogła jedynie bliskością. Ale znała co zbyt dobrze, a James był zbyt wielkim dżentelmenem, aby o seksie pomyśleć jak o zapłacie. Zresztą, dla niej to tez nie w godziło w grę. Seks miał być zabawa, czym czego chcą oboje, a nie podziękowaniem za coś. Tak nisko jeszcze nie upadła i miała nadzieję, ze nie upadnie.
    Uniosła głowę czując, ze to ten moment, kiedy należy na niego spojrzeć. Delikatnie zadrżała od jego dotyku, ale w przyjemny sposób ciepło rozlało się po jej ciele. Jakby dostała sygnał, ze skoro James jest obok to teraz wszystko będzie już w porządku.
    — James, ja nie mam planu na przyszłość nawet dla siebie. Jak mogłabym go mieć dla innych? — Krótko zamknęła oczy. Czując, ze powie zbyt wiele. — To nie chodzi o to, co mi powiedziała, ale ja sama wiem, ze zasługujesz na kogoś lepszego. Zmieniam zdanie co piec minut. Zakochuje się jeszcze częściej i rzadko wiem, kiedy te uczucia są prawdziwe, a kiedy… kiedy się nudzę. Nie jestem laską, której warto poświęcać uwagę i czas.
    Chciała zniknąć, a najlepiej cofnąć się o te pare dni. Powiedzieć Julie, aby się od nich odczepiła i zajęła swoimi raportami. Tymczasem pozwoliła sobie na to, aby weszła jej na głowę i robiła wodę z mózgu. Aby straciła te kilka dni z Jamesem.
    — Jak możesz tego chcieć? Tej niepewności co będzie z nami jutro? Ani czy jacyś „my” istnieją. Co Ty takiego we mnie widzisz, ze tego chcesz..?
    Sloane nie była pewna, czy jest gotowa usłyszeć odpowiedź. Wiedziała za to, co ona widzi w nim. Tylko bała się pewne rzeczy powiedzieć na głos. Szczególnie, kiedy jeszcze tak naprawdę miotała się między jednym, a drugim.
    — Nie chce, żebyś odchodził. James, jeśli ktoś ma zostać… to z tych wszyskich osób chciałabym, żebyś to był Ty.
    Nie sądziła, ze przyjście tu okaże się wylewaniem z siebie uczuć. W dodatku takich, z których Sloane sobie nie do końca zdawała sprawę. Próbowała niektóre wyciszyć, bo uważała, ze było na nie za wcześnie. Musiała uważać n to, co mówi. Nie z obawy, ze James ja wyśmieje, a ze ona sama sobie to zrobi.
    Znowu zamilkła, kiedy padło pytanie. Na to chyba nie ck jaka odpowiadać jeszcze bardziej. Mogłaby mu mówić o swoich uczuciach. Kręcić i mącić, dopóki się nie znudzi.
    — Wiele się tam wydarzyło.
    Musiała być ostrożna w zeznaniach. Obiecała, ze zamknie buzie, a jednocześnie miała komuś opowiedzieć. Tylko James był policjantem. Pracował w wydziale narkotykowym. Jak miała mu niby o tym opowiedzieć? Pomodlić się, że zostawi to w spokoju?
    — Po prostu… Prawdopodobnie sobie coś ubzdurałam. Nie jestem z tego dumna, ale niekoniecznie byłam tam świadoma. Pomieszałam to z tamtym i… I efekt mam taki, że się boję. Ciemności, ciszy.
    Wysokich mężczyzn z bronią w ręku również, ale te informacje zachowała już dla siebie. Nie zamierzała wspomnieć o parkingu. O Carterze. O niczym. W końcu obiecała.
    Nie miała wcześniej problemu z tym, aby go okłamywać. Robiła to ciągle i bezczelnie patrząc mu przy tym w oczy, a teraz łapała się na tym, że ciężko było jej mi wyznać półprawdę. Niby nie kłamała, ale w pełni tez szczera nie była.
    — Mówiłam, ze to głupie. Nie jestem dzieckiem, żeby się bać ciemności, a jednak… śmiało, możesz się z tego śmiać. To żałosne.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  74. Sloane nie mówiła tego mu po to, aby się od niego odsunąć i mieć łatwe wyjście z tej relacji, kiedy wróci do Nowego Jorku. Nic sobie nie obiecywali, a akurat w brak obietnic Sloane była dobra. Było lepiej, jeśli nie miała konkretnego planu. Przynajmniej tak sądziła, ale jak okazywało się Sloane nawet bez planu miała oporny przed podejmowaniem decyzji. James nie był tylko decyzja do podjęcia. Był kimś znacznie więcej, choć jeszcze nie potrafiła tego tak naprawdę nazwać.
    — Ale dlaczego? — Nie dawała za wygraną. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to mu nie przeszkadzało. Sloane nie była materiałem na dziewczynę. Nie mogła mu obiecać niczego. Nawet tego, ze rano się z tego nie wycofa i ze znów nie zacznie traktować go jak powietrze.
    Poprawiła się na łóżku. Wciąż na nim leżała, ale bardziej już przodem do mężczyzny. Ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej, a na nich swoją głowę. Przyglądał snu się z tego kąta z ciekawością. Nie rozumiała jego myślenia. Pewnie tak samo, jak on nie rozumiał często jej. Dawała mu wiele powodów, aby odszedł. Raz już to zrobił, a potem prawie dała się wykorzystać i to go zmusiło do powrotu. Wątpiła, że gdyby ładnie poprosiła to wróciłby. I nie, Sloane nie poszła na tamta imprezę z nadzieja, ze coś się wydarzy, a James będzie ja ratował.
    — Nie zmieniłam zdania, James. Pewnie to tak wyglądało, ale nawet nie wiesz, ile razy stałam pod swoimi drzwiami, aby tu przyjść i wracałam do łóżka. — Czuła jakby przyznawała się do czegoś złego, a oni przecież tacy nie byli. Sloane próbowała sobie wmówić, że James nic nie znaczy. Tylko to nie działało, bo ilekroć na niego nie spojrzała to miała ochotę go objąć, pocałować i pokazać Julie, że się myli, a ona wcale go nie wykorzystuje. — Ale to nie zmienia tego, że zasługujesz na coś lepszego niż ja.
    Westchnęła cicho i na moment odwróciła wzrok. Bo czuła, ze może z niej wyczytać więcej niż gotowa była mu dzisiaj powiedzieć. Delikatnie dłonią gładziła jego ramię. Czule i spokojnie, jakby robiła to każdego wieczoru, gdy zasypiała w jego ramionach. Czasami tak robiła, gdy pozwalali sobie zostać u siebie dłużej. Kiedy udawali, ze to ma jakaś przyszłość, która nie skończy się w najbliższych dniach czy tygodniach.
    — Nie chciałabym, aby dotykał mnie ktoś inny.
    Na ten moment jedyny dotyk, którego pragnęła należał do Jamesa. Nie do Zaire’a czy innego mężczyzny. Obnażanie się przed innymi wcale nie było takie łatwe. I Sloane wcale tego jakoś często nie robiła. Swoje przygody najczęściej kończyła na parkiecie i całowaniu, a do domu rzadko kiedy kogoś zabierała. Nie twierdziła, że to się nie wydarzyło, ale w ostatnich tygodniach dopuściła do siebie tylko dwie osoby. Trzy, jeśli liczyć Ruby, ale o jej istnieniu Sloane w zasadzie już zapomniała.
    Sloane nie odliczała dni, aż to między nimi dobiegnie końca. Była świadoma, ze kiedyś będzie miało to miejsce, a jednocześnie potrafiła wyobrazić sobie jak razem wracają do Nowego Jorku. Jak razem wciąż tam jeszcze są. Chociaż nie była pewna, czy jacyś oni istnieli. Była Sloane i był James. Była dwójka osób, która nie wiedziała co robi, ale wiedziała, ze chce to robić razem. I może na ten moment to im naprawdę mogło wystarczyć.
    — Nie rozumiem cie. — Przyznała. Naprawdę nie umiała zrozumieć dlaczego James tak łatwo do tego podchodził. Przyjmował jak gdyby nigdy nic informacje, ze któregoś dnia ona może odejść. Bez tłumaczenia się, bez wyjaśnień. Po prostu się może odwrócić i nigdy więcej już na niego nie spojrzeć. — Siebie tez nie rozumiem. Nie wiem, jak nazwać to między nami. Nie wiem, czy musimy to jakoś nazywać, ale… wiem tyle, że nie chce odchodzić bez słowa. I wiem, ze te dni bez Ciebie były… trudne.
    Sloane może przyzwyczaiła się do tego, że James jest obecny zawsze. Niezależnie od pory dnia czy nocy, on zawsze był.
    — Dla mnie to między nami, to nie tylko seks.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostrożnie podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Może z mała obawą, że powie jej, ze sobie to wymyśliła. I nie mogłaby mieć o to pretensji. Z reguły to ona była ta, która kazała ludziom trzymać się na dystans i nie przywiązywać tylko dlatego, że się z nimi przespała.
      — Ale jeśli coś źle zrozumiałam albo wyobraziłam sobie za dużo… to po prostu mnie zignoruj.
      Wzruszyła lekko ramionami, jakby pozwalała mi wybrać film na wieczór, a nie obnażała się z uczuć przed którymi się broniła rękami i nogami. Możliwe, ze w ciągu tych ostatnich dni Sloane wyobraziła sobie za dużo. W tych kamieniczkach, kiedy ja całowal, gdy nikt nie widział. W sposobie, jak łapał ją za włosy i przyciągał do siebie. Jak sunął palcami po jej plecach i sprawiał, ze drżała od tego w niekontrolowany sposób. Jak samym spojrzeniem potrafił sprawić, ze rumieniła się jak nastolatka, która po raz pierwszy idzie na randkę z chłopakiem.
      — Ale chce, żebyś wiedział, że… nie traktuje tego, jak czegoś o czym zapomnę, jak tylko wrócę do domu.
      Czuła się głupio mówiąc mu to wszystko. Musiała odwrócić głowę, bo miała wrażenie, ze zaraz pęknie od emocji i jeszcze się tu rozklei, a nie chciała po raz kolejny przed nim płakać.
      Na wyjawienie więcej nie czuła się gotowa. Może… kose kiedyś, ale teraz nie dałaby już rady. Nie, gdy wiedziała, jak mógłby zareagować. Może nie wiedziała, ale podejrzewała. Nie zostawiłby jej z tym samej i na pewno nie pozwoliłby, aby dalej obracała się w tym towarzystwie.
      — Możemy zostawić jakieś światło na noc? — Poprosiła. Jednocześnie chcąc tez ukrócić te rozmowę. Przyszła tu z tego powodu, ale nie chciała już dłużej o tym mówić. Powiedziałaby za dużo, a najpierw chyba musiała porozmawiać o tym z Carterem, chociaż jego ignorowała tak, jak tylko się dało.
      Westchnęła ciężko i lekko się podniosła. Oparła się łokciem o poduszkę. Twarz miała zaledwie pare centymetrów od Jamesa.
      — Pachniesz alkoholem. Piłeś? — Spytała. Nie czekała na odpowiedź tylko przysunęła się bliżej. Złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Krótki i słodki, jakby chciała tylko sprawdzić czy wciąż jeszcze może pozwolić sobie na całowanie go. — Mhm, whisky. Oczywiście.

      Sloane

      Usuń
  75. Sloane nie była pewna, czy zachowywała jakikolwiek dystans między sobą, a Jamesem. Wątpiła, że jeszcze umiała to zrobić. Do tego pocałunku na plaży jeszcze potrafiła zachować między nimi profesjonalną przestrzeń. Udawać, że to co się między nimi działo przez tygodnie – te ukradkowe spojrzenia, dotknięcia nic nie znaczyły, a potem ją pocałował, a ona straciła kompletnie głowę. Może, gdyby skończyło się na samym pocałunku to potrafiłaby jeszcze go od siebie odepchnąć, ale nie zatrzymali się na tym. Sloane pozwoliła sobie na zbliżenie się do Jamesa. Na zasmakowanie nie tylko jego ust. I już nie potrafiła zmusić się do trzeźwego myślenia. Do zastanowienia się, jak to będzie, kiedy ten haj zniknie, a ona znajdzie się na nowo w Nowym Jorku. W miejscu, gdzie będą ludzie, którzy potrafili ją odciągnąć od rzeczywistości i wciągnąć w różne, nierzadko mało przyjemne sytuacje. Nie potrafiła powiedzieć stanowczego „nie”. Zawsze pojawiało się jakieś, „ale”, któremu Sloane nie potrafiła odmówić. Zgadzała się, jakby innego wyjścia nie miała.
    Mówiła różne rzeczy Jamesowi. Przeczące sobie nawzajem, ale jednocześnie Sloane była pewna, jak nigdy, że są one prawdziwe. Dla niej to co robili to nie była tylko miła odskocznia na koniec dnia. Nie przychodziła do jego sypialni, kiedy potrzebowała się zrelaksować i poczuć dobrze. Przychodziła do niego, bo chciała jego obecności. Bo chciała spędzić z nim czas. W końcu, gdyby naprawdę zależało jej jedynie na tym, aby zaliczyć wychodziłaby z sypialni zaraz po. Tak, jak miewała to w zwyczaju w przeszłości. Ale siedziała z nim dłużej, przytulała się w tak ufny i spokojny sposób. Nierzadko mu o czymś mówiła, co nie miało żadnego związku z Włochami, jej karierą czy tematami, które mieli wspólne. Nawet nie mówiła po to, aby zagłuszyć panującą między nimi ciszę. Lubiła z nim rozmawiać. James jej zawsze słuchał. Nawet, kiedy mówiła totalnie od rzeczy. I nie potrzebowała od niego odpowiedzi. Czasem w zupełności wystarczyło jej, gdy widziała, jak kącik jego ust lekko drga czy unosi brew. James był kimś więcej niż tylko facetem, który był w stanie zaspokoić jej fizyczne potrzeby. Stał się… Cóż, sama nie wiedziała do końca kim tak naprawdę, ale był ważny.
    Jeszcze było za wcześnie, żeby mogła nazwać jakoś konkretnie uczucia. Ale póki co nie chciała ich nazywać. Trochę w obawie, że jeśli nada im konkretną nazwę to coś się między nimi zmieni. Ostatnio było zbyt wiele zmian, nad którymi Sloane nie nadążała i przez krótki moment chciała udawać, że ma kontrolę nad tym, co działo się między nimi. Nawet jeśli wiedziała, że absolutnie żadne z nich tego nie kontroluje.
    — Nie rozumiem, co ja ci daję. James. — Przyznała szczerze. Ciszej niż wcześniej, może wycofana była trochę ze wstydu, bo naprawdę nie wiedziała, co może mu dawać. Kiedy na siebie spoglądała nie mogła wskazać co takiego w niej James widzi i od niej bierze. — Nie będę próbowała zgadywać, bo w głowie mam pustkę.
    Wzruszyła lekko ramionami. Nie była zawiedziona czy jakoś specjalnie poruszona tym, że nie wie o co mu chodzi. Poza oczywistym, Sloane nie umiała wskazać co takiego James od niej jeszcze brał. Minimalnie było jej z tego powodu głupio, bo zwykle wiedziała czego od niej ludzie chcą. Rozgłosu, pieniędzy, ciała. Rzadko kiedy pojawiały się autentyczne znajomości. Raczej też nie szukała nowych koleżanek. Miała parę pewniaków, które właśnie spały w pokojach rozsianych na piętrze i to jej w zupełności wystarczało.
    — Więc… Dobre momenty to jest to, co ode mnie dostajesz? — Uniosła lekko brew. Nie była pewna, czy go dobrze zrozumiała czy może coś jednak ją ominęło.
    Sloane zmarszczyła nos. Chyba źle go zrozumiała albo nie zrozumiała go wcale. Jednocześnie to co mówił brzmiało smutno i… i naprawdę nie chciała, aby musiał się w taki sposób przez nią czuć. Miała na końcu języka już słowo „przepraszam”, ale w ostatniej chwili go nie wypowiedziała. Miała w końcu nie przepraszać za to, jaka jest, prawda? On wiedział. Nie wszedł w tę relację na ślepo ani z żadnymi obietnicami, że stworzą szczęśliwą rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że od paru dni nie musisz już udawać, że nie chcesz mnie całować, prawda? — Zapytała, a na jej ustach zamajaczył lekki uśmiech. Od przyjazdu miała na to ochotę. W zasadzie od dłuższego czasu, ale jeszcze jakoś się trzymała. Potem zabrał ją na wycieczkę, gdzie nie było nikogo poza ich dwójką. Nie narzucał jej własnego tempa, nie wymagał od niej, aby robiła pod jego dyktando. Pozwolił, aby sama mu powiedziała lub pokazała czego chce i aby robiła to w swoim tempie. — Możesz mnie całować, kiedy chcesz, gdzie chcesz i jak długo chcesz. Ale rano… Rano szczególnie powinieneś mnie całować.
      Przesunęła swoje wargi znad jego na policzek. Ten delikatnie ją łaskotał od kilkudniowego zarostu. Złożyła na nim czuły pocałunek, ale nie zatrzymała się z nimi na policzku. Tylko przeszła dalej. Na linię jego żuchwy, pod szczęką. Torując sobie powoli drogę do szyi bruneta.
      — To się mną nie dziel.
      Powiedziała to tak lekko, jakby wykonanie tego było proste. I w jej głowie było to proste. Lubiła stanowczość. Znacznie lepiej znosiła jesteś moja, które nie daje pola do negocjacji od słodkich podejść i nastoletniego będziemy razem chodzić.
      Sloane naprawdę nie rozumiała, jak James mógł to w niej akceptować. Ten brak pełnego zaangażowania. Fakt, że ona któregoś dnia naprawdę może zniknąć. Wcale nie czuła się dobrze z tym, że daje mu znać o tym. Gdyby nagle odeszła, to wcale by nie oznaczało, że jest jej łatwiej. Po kimś takim jak James nie można się tak po prostu pozbierać i udawać, że nigdy nic ich nie łączyło.
      — Jest druga w nocy, a ty pijesz whisky. — Cicho mruknęła. To nigdy nie był dobry znak. Prawie jak ona ze swoim winem, którego otworzyć wtedy nie mogła. — Opijasz dziewczynę, która nie umie się określić? A która… bardzo się cieszy, że może tu być.
      Wślizgnęła mu się sprawnie na biodra i pochyliła, opierając dłonie gdzieś po bokach jego twarzy. Jeszcze przed wyjazdem taki obraz był nie do pomyślenia. Gdyby przypadkiem znaleźli się w takiej pozycji na wczoraj szukaliby wymówek, dlaczego do tego w ogóle doszło i obiecywali, że więcej się to nie powtórzy.

      Sloane

      Usuń
  76. Sloane wstrzymała oddech, kiedy czuła jego intensywne spojrzenie na sobie. James miał w sobie te moc, aby łapać jej uwagę w najmniej spodziewanych momentach. Jeśli nie chciał się nią dzielić, to chciała, aby jej to pokazał lub powiedział. Tak dobitnie, aby nawet przez sekundę nie przeszło jej wracanie do kogoś innego. Powrót do Cartera nie wchodził teraz w grę. Nie myślała o nim od dłuższego czasu. Przestała odbierać telefony, kłócić się i zastanawiać, czy jeszcze mu na niej zależy. Widać było, ze nie i cokolwiek mieli przez ten krótki moment było ulotna chwila, o której należało szybko zapomnieć. Wyrzucić z pamięci wszystko i ruszyć do przodu. To, poniekąd, właśnie praktykowała i wychodziło jej całkiem niezłe.
    — Powiedz mi o co chodzi — poprosiła miękkim głosem. Próbowała ukryć to, jak zirytowana była, ze nie potrafiła go przejrzeć. Ten jeden raz od dawna nie umiała odgadnąć co takiego mu siedzi w głowie. — Może nie muszę rozumieć wszystkiego, ale chce.
    Znał ja, aby wiedzieć, ze nie odpuszczała tak łatwo. Mogla porzucić ten temat na jakiś czas, ale wróciłaby do niego bardzo szybko. Za godzinę albo jutro. W momencie, kiedy nie będzie się tego spodziewał.
    Niewiele było z niej w tej dziewczyny, która zmęczona przyszła poprosić o wspólne spanie, bo sama nie jest w stanie zasnąć. Wciąż czuła się niepewnie i miała wiele myśli w głowie, ale potrafiła je wyciszyć przy nim. Zapomnieć o problemach, które pojawia się, kiedy tylko wróci do domu. Ale tym mogła się pomartwić innym razem.
    Zerknęła na jego dłoń, a później znów spojrzała mi w oczy. Jej własne teraz delikatnie błyszczały. Były weselsze niż jakieś piętnaście minut temu, choć wciąż przebijało się przez nie zmęczenie i tęsknota, która budowała się przez te wszystkie dni, które spędziła bez niego.
    — Masz już moje ciało. Miałeś je już dawno, tylko nie odważyłeś się wcześniej po nie sięgnąć. — Wyznała. Wiedział o czym mówiła. Gdyby tamtej nocy się zgodził dostałby ja szybciej. Ale może najwyraźniej musieli poczekać, bo tutaj we Włoszech było idealnie. Sloane nie była wielka romantyczka, ale doceniała to, jaka atmosfera pasowała. — Moja głowę tez masz. Nie w całości, bo… Bo lepiej, abyś nie miał jej całej. Ale masz to, czego nie ma nikt inny. Znasz mnie od tej strony, której nie pokazuje nikomu, poza tobą.
    Były sytuacje, o których Sloane mówić mu nie chciała. I widziała, ze James szanuje te granice. Nie próbował na siłę jej złamać. Czekał, kiedy ona będzie gotowa, aby powiedzieć mu więcej.
    Odwzajemniła pocałunek. Krótki, ale wystarczający, żeby zakręciło się jej w głowie. Od tego, jak intensywny był i ile w tym krótkim geście James jej przekazał.
    — Carter dla mnie już nie istnieje.
    Nie spodziewała się, ze takie słowa kiedykolwiek opuszcza jej usta. Ale w tym momencie naprawdę wierzyła, ze Crawford już dla niej nie istnieje. Przestała o nim myśleć, interesować się. Musiała go zapomnieć, jeśli chciała się skupić na sobie.
    — Nie chce do niego wracać. Ani do kogoś innego, James. Jestem tu z tobą i nie chce być z kimś innym. Szukać sobie kogoś innego. Wystarczy mi, ze mam Ciebie.
    Przeszedł ja dreszcz, kiedy mówił. Było coś w jego tonie co mówiło, ze on nie żartuje. Sloane nie chciała, aby żartował. Jeśli miała być jego to zamierzała to zrobić właśnie na jego warunkach.
    — W pełni twoja. Żadnych innych facetów ani dziewczyn — mruknęła z przekąsem, bo akurat w jej przypadku to była niewiadoma. Przybliżyła się do Jamesa, jakby chciała tym samym to zapewnić, ze zamierza zgodzić się na wszystko co teraz powie. — Nie bawimy się w półśrodki. Nie dzielisz się mną z nikim, ja tobą również się nie dziele. Przysięgam, ze jeśli Luna albo Julie jeszcze raz na Ciebie spojrzą i zasugerują, ze zrzuca majtki przy pierwszej okazji to im wydrapie oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiła to z uśmiechem, ale była całkowicie poważna. Nie zamierzała tego tolerować i rozumiała, ze James nie zamierzał tolerować jej skoków w bok. Chciała z tym skończyć. Skupić się na jednym. Na nim. Szczególnie, że gdyby się mocno skupiła to potrafiłaby dostrzec w swojej głowie jakaś przyszłość dla nich. Może nic zobowiązującego, ale wystarczająco miłego, aby Sloane nie chciała go porzucać.
      — Mam pomysł, jak możemy się zmęczyć.
      Puściła mu oczko i pochyliła się, aby musnąć usta. Delikatnie, bo nie chciała się narzucać i nadała teren, czy w ogóle jej wolno czy może jednak te noc spędza w inny sposób. Równie przyjemny, ale mniej męczący. I z tego tez będzie zadowolona. Nie przyszła tu po to, aby zrywał z niej ubrania w szaleńczym tempie. Przyszła do niego. Do ciepłego głosu, rozgrzanych ramion, w których czuła się bezpiecznie. Do Jamesa. Tak po prostu.
      — Czyli moje szaleństwo cie pociąga, tak? — zaśmiała się. — Wiesz, chyba jest racja w tym, ze przeciwieństwa się przyciągają. Bo twój wewnętrzny spokój mnie niebezpiecznie przyciąga.
      Przybliżyła się, aby na jego szyi założyć pare pocałunków. Zaciągając się przy okazji jego zapach i szkocka, która dalej wyczuwała lub tylko sobie wmawiała.
      — Tylko Ty i ja, prawda? Tylko my.
      Sama do końca nie wiedziała o co pyta. Wyszeptała to w jego skórę, a potem w tym samym miejscu złożyła pocałunek.

      Sloane🌺

      Usuń
  77. Sloane nie mogła przewidzieć przyszłości. Nie chciała jej przewidywać i w tym momencie, kiedy siedziała na nim w hotelowym pokoju była bardziej niż pewna, że James nie jest tylko przyjemna zachcianka. Kimś kto wypełnia pustkę po poprzedniku, który zniknął i zostawił ja z niczym. James był kimś więcej, a chociaż nie potrafiła szczerze się do pewnych uczuć przyznać to wiedziała, ze jest to na tyle poważne, aby lekceważenie tych uczuć było bolesne.
    Przestraszyła się samej siebie, kiedy Julie na nią naskoczyła. Ze może faktycznie go tylko wykorzystuje. Ze żeruje na mężczyźnie, który widzi w niej coś więcej, a ona nie będzie w stanie mu dać niczego od siebie. Rozmowa z nim podniosła ja na duchu, a przede wszystkim utwierdziła w przekonaniu, że najpierw powinna była porozmawiać z nim. Głupio pozwoliła, aby słowa Julie weszły jej na głowę. Należało jej trzasnąć drzwiami przed nosem, a najlepiej na jej oczach pójść do Jamesa i ja przy nim wyśmiać. Ale to już było za nią i nie mogła zrobić nic. Jedynie pamiętać, czego nie robić na przyszłość.
    Zdążyła tylko wydać z siebie krótki pisk, kiedy bez uprzedzenia zamienił ich miejsca. Zrobił to sprawnie i na tyle szybko, ze zajęło jej pare sekund, aby zarejestrować, ze cokolwiek się wydarzyło. James działał szybko i nie dawał jej zbyt wiele czasu na to, aby pomyśleć. I dobrze, teraz jak nigdy potrzebowała wyłączyć myślenie. Może te skierowane na innych. Mając go przed sobą nie planowała nawet myśleć o innych. Poczuła jak przechodzi ja dreszcz, kiedy się odezwał. Delikatnie wycieka plecy w łuk. Co w pierwszej chwili mogło wyglądać, jakby poprawiała pozycje. Czuła, jak głos Jamesa przenika przez nią. Dociera w głęboko ukryte miejsce.
    Fuknęła cicho z frustracji, kiedy był blisko, ale jej nie całował. Czuła go wszędzie, ale nie tam, gdzie chciała najbardziej. Nie potrafiła przy nim być cierpliwa, choć powinna się już nauczyć, ze w tym przypadku cierpliwość popłacała.
    Był nieznośny i o tym wiedział. Mogła mu to powiedzieć, ale niczego by to nie zmieniło.
    Przytaknęła mu skinieniem głowy. W tej konkretnej chwili, była już go na tyle spragniona, ze zgodziłaby się na wszystko. Odwzajemniła pocałunek bez zastanowienia. Musiał czuć, jak spragniona przez te pare dni była. Powstrzymywała się tyle razy, aby do niego nie przyjść. Dość jasne było, ze teraz żadne z nich zbyt szybko z siebie rezygnować nie zamierzało.
    — Korzystaj. Jak tylko chcesz — mruknęła, możliwe ze nawet nie do końca świadoma.
    Przechyliła lekko głowę w tył, kiedy ręce znalazły się nad głowa. Lekko zmarszczyła czoło i wróciła spojrzeniem do James. Zniecierpliwiona, czekająca na więcej. Chciał się bawić? Sloane nie potrafiła powstrzymać wkradającego się jej na twarz uśmiechu. Nie wiedziała do końca, na którym dotyku się skupić. Na ręce oplatającą jej nadgarstki, czy na tej która z precyzją sunęła po idzie.
    — Żadna zabawa, jak będę się słuchać, prawda? — zapytała. Uniosła lekko brwi. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Miał swoją odpowiedź. — Jeśli to miało mnie zniechęcić, to nie działa.
    Westchnęła, kiedy mocniej przycisnął jej ręce do poduszki. Patrzyła na niego bez zawahania. Z niecierpliwością właściwie i oczekiwaniem na kolejny ruch, bo może wiedziała, ze teraz za wiele do powiedzenia nie ma, ale jeszcze nie planowała bezczynnie leżeć.
    — James. — Powiedziała łagodnie i z czułością. — Nawet kiedy ze mną nie jesteś to jesteś jedynym mężczyzna w mojej głowie. Obiecuje, ze teraz tym bardziej będziesz jedynym, o którym pomyślę..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie miała żadnych wątpliwości, ze ona nie dyktuje tu żadnych warunków. Miała leżeć i przyjmować to, co James robi. I wyjątkowo je chciała się z nim kłócić. Nie, kiedy wiedziała, ze warto się go posłuchać. Jedynie może trochę planowała się z nim podrażnić. Tylko musiał robić to ostrożnie, aby nie odbiło się to na niej.
      Lekko odchyliła głowę na bok, pomrukując raz po raz.
      Spojrzenie Jamesa i ton głosu sprawiły, ze dziewczyna leżała kompletnie bez ruchu.
      — A co jeśli będę chciała cie dotknąć? Wtedy tez mam się nie ruszać?
      Odpowiedź miał wymalowana na twarzy i w oczach. Przymrużyła swoje własne. Zadowolona z takiego obrotu spraw, jednocześnie zirytowana podejściem, które obrał James.
      — To nie fair. Nie będę umiała wcale. — Mruknęła. No ona finał tego zdania znała. Tak, jak i sama siebie i wiedziała, że długo nie wytrzyma.
      Zaraz jednak zapomniała o czym mówiła, kiedy znów jej cała uwaga skupiła się na mężczyźnie. Na jego ciepłych dłoniach i ustach. Drgnęła lekko, nieświadomie poruszyła rękami, które miała nieruchomo trzymać nad głowa.
      Już nie wiedziała, czy bardziej na się silić na ustach Jamesa sunących po jej ciele, czy może na zadaniu, które jej przypadło. Musiała się powstrzymywać, aby nie sięgnąć rękami do niego.
      — Przepraszam — westchnęła. Leżała z leki uniesiona głowa i sporzeniem wbitym w mężczyznę. Zaciskała usta, zniecierpliwiona. Rozłożona przed nim i w pełni zdana na bruneta.
      — James… — Jeszcze nie miała pewności, czy o coś go prosi czy może tylko zwraca jego uwagę na siebie. A może była to mieszanka tych dwóch.
      Oplotła palce wokół poszewki, na której leżały ręce. Ciało znów wyprzedziło umysł. Te lekko drgnęło pod brunetem. Napięte w oczekiwaniu na więcej.

      Sloane🌺

      Usuń
  78. Wiele ją kosztowało, aby nie złamać danego mu słowa. W ciszy zgodziła się na postawione przez Jamesa warunki, jeszcze wtedy nie wiedząc, jak wiele to wszystko będzie ją kosztowało. Zdradzało ją własne ciało, które w pełni chciało się poddać mężczyźnie, ale nie potrafiło powstrzymać tego drżenia, kiedy usta Jamesa ledwo stykały się z jej skórą. Ciepły oddech mężczyzny bardziej muskał jej skórę niż jego usta. Sam oddech sprawiał, że zaczynało jej brakować tchu, a to w końcu dopiero był początek. Słodkie, ale drażniące wprowadzenie do tego, co James tak naprawdę chciał z nią zrobić. Sloane z nim nie walczyła, nie próbowała się wyrwać ani dyktować warunków po swojemu.
    Sloane głośno by się do tego nie przyznała, bo to nie było coś, co chciała mówić na głos. Ale lubiła, kiedy przejmował kontrolę. Nie tylko w sypialni, choć tu szczególnie. Prawda była prosta – ten moment, kiedy James odbierał jej wszelką kontrolę był uzależniający. Niekoniecznie chodziło o to, że nie mogła o sobie decydować, a o to, że mu na to pozwalała przejąć nad sobą kontrolę. Pozornie próbowała z nim walczyć, wyrywać się i udowodnić, że jej sposób jest lepszy, ale w głębi duszy tylko czekała na moment, w którym nie będzie miała wyjścia i poddanie się jemu to będzie jedynym wyjściem.
    Odebrał jej możliwość poruszania się.
    Nawet, kiedy puścił jej nadgarstki w głowie jego słowa wydźwięczyły, jak ostrzeżenie. Trzymała je na poduszce, zmuszając samą siebie do tego, aby nie przenieść ich na mężczyznę. Wbity w udo bark skutecznie odcinał drogę ucieczki, gdy od intensywności doznań jej własne ciało próbowało uciekać przed Jamesem. Jedyne co mogła zrobić, to zacisnąć powieki i pozwolić, aby kolejne fale wstrząsały jej ciałem. Oddech rwał się w krótkich, nierównych porcjach, a serce biało tak głośno, że miała wrażenie, iż James musi je słyszeć.
    Zdawał się być skupiony na niej do granic obsesji, a Sloane to totalnie kupowała. Czuła, jak każdy jego ruch jest dokładnie wykalkulowany. Gdzie ją dotknąć, z jak intensywnością, na jak wiele może sobie pozwolić, aby jeszcze nie znalazła się na skraju przyjemności, a ledwie musnęła jej granicę. Pozwalał jej ją tylko posmakować, aby potem ją od niej zabrać i zacząć wszystko od nowa.
    Frustracja mieszała się z gniewem. Brakowało jej tchu i cierpliwości. Napięcie budowało się w niej powoli, by po chwili zniknęło kompletnie. W zależności od tego, co zaplanował sobie James. Nie ona dyktowała warunki, nie ona decydowała. Mięśnie nóg odmawiały powoli posłuszeństwa, czuła, jak plecy wyginają się w łuk mimo jej woli. Próbowała się wyrwać – nie dlatego, że chciała przerwać, ale dlatego, że nie potrafiła znieść już tej bezsilności, która nią zawładnęła. Skazana w pełni na wolę mężczyzny, który świetnie bawił się jej kosztem.
    James nie pozwalał jej na żaden ruch. Wystarczyło jego jedno spojrzenie, kiedy odrywała dłonie od materaca, aby wróciły na swoje miejsce. To przeszywające na wskroś spojrzenie, które nie zgadzało się na dyskusje i nie pozwalało na to, aby Sloane miała tu coś do powiedzenia. Raz poczuła, jak mocniej zacisnął palce na jej biodrach czy udach, a ona znów była tam, gdzie chciał – całkowicie pod jego kontrolą.
    Sloane pod koniec nie miała już sił, aby wypowiedzieć choćby jego imię, które na zmianę z westchnięciami było jedynym co jej usta znały. Jej ciało drżało przy każdym kolejnym ruchu z jego strony. Ledwo łapała już dech. Kompletnie zniszczona i pozbawiona sił. Niezaskoczona, że to był dopiero początek. Niepewna była czy krzyknęła, czy może tylko rozchyliła usta w zaskoczeniu zmieszanym z przyjemnym uczuciem, kiedy ją wypełnił.
    Biodra blondynki tylko początkowo dopasowały się do narzucanego przez Jamesa rytmu. Potem oboje chyba już nie potrafili nadążyć za tym, co się dzieje. Sloane była bez większej możliwości poruszania się, z rękami nad głową, które w mocnym i pewnym uścisku trzymał James.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane miała wrażenie, że ten moment dział się poza rzeczywistością. Każde kolejne pchnięcie tylko zbliżało ją do zatracenia się w nich kompletnie. I kiedy w końcu nadszedł Sloane była pewna, że świat skurczył się jedynie do ich dwójki, że poza nimi nic więcej się nie liczyło. Zatopieni w swoich objęciach, oszołomieni przypływem emocji.
      Sloane pragnęła zatrzymać go w tej chwili na dłużej. Jeszcze przez moment napawać się tym, że byli tak blisko siebie. Nierozłączeni przez rzeczywistość, która równie dobrze mogła właśnie im pukać do drzwi. Może właśnie dlatego mocniej objęła go w którymś momencie udami, bo przeczuwała, że niedługo się odsunie, a jeszcze nie była gotowa na to, aby wypuścić go z siebie całkiem. W chwili, w której James poluzował jej nadgarstki nie myślała za wiele i od razu zabrała ręce, aby w desperackim geście go dotknąć. Wzbraniała się przed tym przez cały ten czas, bo obiecała, że będzie grzeczna. Teraz już nie musiała. Przez jej dotyk przemawiała tęsknota, choć przecież przed chwilą go dostała. I to w najintymniejszy sposób, jaki tylko istniał, a zdawało się, że to wciąż było zbyt mało.
      Zaśmiała się krótko na jego słowa, a twarz schowała w zagłębieniu jego szyi. Tę po chwili ledwo musnęła ustami.
      — Ja po prostu jestem tak dobra — mruknęła z rozbrajającą pewnością siebie. Uniosła lekko głowę, aby móc mu spojrzeć w oczy. Jej własne, już nieco zmęczone wciąż wesoło błyszczały.
      — Cała cię kręcę, Harper.
      Ułożyła się na nim ponownie. Możliwe, że zasnęłaby szybko, gdyby sobie na to pozwoliła, ale zamiast ją zmęczyć to tylko rozbudził. Leżała w bezruchu czując, jak jej ciało jeszcze drży od intensywności doznań. Oddech miała ciężki, policzki rozpalone, włosy w nieładzie, a serce biło tak, jakby właśnie przebiegła maraton. Z Jamesem obok i jego spokojem, który rozlewał się teraz po pokoju.
      Podniosła lekko głowę, a na jej usta wkradł się powolny, leniwy uśmiech.
      — Teraz moja kolej — mruknęła miękko, a przez jej głos przemawiała obietnica, która nie potrzebowała żadnych dodatkowych wyjaśnień.
      Fletcher nie czekała na jego odpowiedź. Podniosła się na kolana i powoli przesunęła nad nim. Celowo ledwo stykając się swoim ciałem z jego. Dla niej samej to było drażniące i irytujące. Każdy ruch wykonywała z premedytacją, aby sprawić, żeby sekundy czekania były dla niego tak samo nieznośne, jak dla niej wcześniej. Sunęła dłońmi po jego torsie, zatrzymując się w miejscach, które wywoływały w nim delikatne napięcie mięśni. Nie uciekała od niego spojrzeniem, podtrzymywała je pozwalając, aby widział w niej wszystko: zadziorność, czułość i tę bezczelną satysfakcję, że to ona kontroluje teraz tempo. Ledwo dotykała ustami jego szyi, zatrzymała się o ułamek centymetra nad, czując przyspieszony puls pod skórą. Nawet nie ukrywała swojego zadowolenia.
      Przemyślała każdy ruch – sposób, w jaki przesuwała się po nim powoli, jak dociskała uda do jego bioder tylko po to, aby po sekundzie czy dwóch je zabrać. Grała z nim w tę samą grę, którą prowadził z nią wcześniej.
      Chciała go doprowadzić na ten sam skraj, na który on ją zaprowadził.
      Kiedy Sloane się nad nim pochyliła jej włosy opadły na jego skórę, a powietrze zdawało się, że zgęstniało między nimi. Chwilę temu leżała pod nim zdana na jego łaskę, a teraz w palcach czuła nową moc. Z pełnym zadowolenia uśmiechem obserwowała mężczyznę. Podniosła wzrok, gdy składała na jego torsie pocałunki, z którymi zsuwała się znacznie niżej. Paznokciami muskała umięśniony brzuch. Całując go czuła lekko słonawy posmak z potu.
      Jeszcze chwilę temu spoglądał na nią z tym charakteryzującym go spokojem, a teraz ten spokój kruszył się pod jej dotykiem. Nie dawała mu tego od razu. Celowo spowalniała ruchy, raz zbliżała się do tej cienkiej granicy, aby się jednak wycofać i zostawić go sfrustrowanego.
      — Bawię się świetnie, wiesz? — Wymruczała w skórę jego podbrzusza. — To tak cholernie przyjemne, mieć cię pod sobą. Mieć taką władzę w rękach. I ustach.

      Usuń
    2. Zadziorny uśmiech błysnął na twarzy dziewczyny. Spoglądała na niego przez dłuższą chwilę. Rozgrzana od emocji, rozpalona od nowa. Ignorując kompletnie fakt, że miała się wyciszyć i przy nim ułożyć do snu.
      Przesunęła się w nogi łóżka, włosy zgarniając na bok, zanim się nad nim nachyliła. Nie spieszyła się. Jej dłoń odnalazła go bez wahania, czuła, jak napinał się pod wpływem jej dotyku i nie potrafiła powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Jakby właśnie coś wygrała. Kiedy wreszcie otoczyła go ustami zrobiła to z boleśnie powolną precyzją. Tak, jakby każdy jej ruch był dokładnie przemyślany, a ona jakby chciała ten moment dobrze zapamiętać.
      Sloane poruszała się w rytmie, który dyktowała tylko i wyłącznie ona. Kontrolując każdy odruch, oddech. Smakowała go dokładnie tak, jak on wcześniej jej. Zatopiła się w tym momencie, kiedy miała go pod sobą w pełni dla siebie. Oddającego jej siebie w całości tak samo, jak ona wcześniej oddała się jemu.

      Sloane 🙈🙈🙈

      Usuń
  79. Patrzyła tęsknie w stronę Włoch.
    Nowy Jork pachniał kłopotami, od których nie można było uciec. Rzeczywistością, do której nie chciała wracać. Gdyby zależało to wszystko od niej wciąż byłaby w Amalfi. Zagrzebana w cienkiej pościeli w objęciach Jamesa. Pijąca espresso z kwaśną miną, bo jej nie smakował mocny smak kawy, ale nie zamówiłaby nic innego. Przed oczami widziała ten jego lekko kpiący uśmieszek, kiedy na siłę próbowała wmówić – przede wszystkim samej sobie – że kawa jej smakuje. Dostrzegłaby niewielkie zmarszczki wokół oczu, kiedy się uśmiechał, a jego wzrok by stopniał, kiedy podłapałaby jego spojrzenie. Tam Sloane nie myślała o ewentualnych konsekwencjach ich bliskości. We Włoszech wszystko było prostsze. Słońce grzało mocniej, niebo było błękitniejsze, a dotyk drugiej osoby palił mocniej i zostawał na skórze dłużej.
    Pierwsze dni po powrocie były dziwnie ciche. Przede wszystkim chciała dojść do siebie i pokonać jet laga. Udawać przez moment, że jeszcze nie istnieje, a potem dopiero zabrać się za intensywny powrót do swojego życia. Prawie nie wychodziła z mieszkania. Nie licząc spacerów z Rue, którą w ostatnim czasie widywała rzadko i raczej najodpowiedzialniejszą właścicielką nie była, ale zrezygnować z niej też nie zamierała. Nie uciekała, a przynajmniej nie w swój standardowy sposób. Odcinając się Sloane układała sobie w głowie wszystkie rzeczy, które się wydarzyły i obmyślała plan na przyszłość. Tyle, że… Tyle, że nie potrafiła określić, czego chce od Jamesa.
    A potem była tamta impreza i Carter.
    Pojawił się znikąd. Była wtedy sama. Bez kogoś kto zareagowałby i powiedział „nie dziś”. Sama nie dała rady się powstrzymać i poszła za Crawfordem. Płacząc w jego aucie na tylnej kanapie, wylewając z siebie wszystko co w niej głęboko siedziało. Resztę nocy pamiętała, jak przez mgłę, chociaż była trzeźwa i chyba wtedy nawet nie zamoczyła ust w oferowanym jej drinku. Pamiętała za to poranek, który wypełniony był setką emocji, których nie umiała sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Były setki słów, ile z nich było prawdziwych to było bez znaczenia. Ale one działały. Wchodziły pod skórę, zaszywały się w jej umyśle, wzbudzały poczucie winy. To silne uczucie, że jest mu coś winna i musi zostać, bo jest jedyną. I utwierdzała się w przekonaniu, że on również jest jedynym, który widzi ją tak naprawdę. Który wie, czego jej trzeba i w jakich ilościach. Pozwoliła, aby znów wszedł w jej życie, chociaż jeszcze tydzień wcześniej Sloane mówiła, że Zaire dla niej nie istnieje. I przez moment naprawdę sądziła, że tak jest.
    Opuściła jego apartament po cichu i bez rozgłosu. Udając, że nigdy jej tam nie było. Czując na sobie ciężar nieodebranych połączeń i wiadomości od Jamesa. Wiedząc, że w końcu będzie musiała z nim porozmawiać. Osobiście, a nie wysyłać Julie czy Meave, aby z nim „zerwały” w jej imieniu. Nawet jeśli to miała być ostatnia ich rozmowa w życiu to musiała wyjść od niej.
    To, co mówiła mu we Włoszech – nie kłamała. Chociaż teraz to pewnie właśnie tak wyglądało, jakby Sloane kłamała, a każda ich intymna chwila była teraz okruszona kłamstwem. Każde słowo, które do niego wypowiedziała. Każde jedno „jestem twoja”. Ufne spojrzenia prosto w oczy…
    Nie ufała sobie samej za kierownicą. Nie ufała kierowcom Ubera. Nie ufała swojemu kierowcy, że nie piśnie słowem, gdzie i do kogo Sloane pojechała. Chociaż wiedziała już, że reszta jej teamu wie. Julie ją uprzedziła, a także wyjaśniła, jak teraz będzie wyglądała praca Jamesa z nią. Sugerując, że to co robią po godzinach jest ich sprawą. Gdyby tylko wiedziała, że nie będzie już żadnego Jamesa i Sloane po godzinach to pewnie byłaby zachwycona. I nie odzywałaby się do niej tak sucho i nijako, jakby Sloane jej coś zrobiła.
    Zdecydowała się do niego dojechać metrem, którego nie znała i z którego nie korzystała. Modląc się całą drogę, aby nikt nie rozpoznał w niej tej dziewczyny z billboardu. Mieszkała w Nowym Jorku już parę lat, ale nie korzystała z komunikacji miejskiej. Brzydziła się i bała. Nawet teraz nie siadała na wolnych miejscach, a uchwytów trzymała się przez bluzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtopiła się w tłum. Miała na sobie ciemną bluzę, której kaptur naciągnęła na głowę, a na nos wsunęła ciemne okulary i na tę godzinę jazdy nie wyglądała, jak Sloane Fletcher z okładek, a zwykła dziewczyna, która pędzi przed siebie razem z resztą mieszkańców. Jechała z ciężkim sercem w znajome rejony Nowego Jorku. Podróż przebiegła sprawnie, a nawet zbyt sprawnie. Szła za wskazówkami mapy, aby dostać się do kamienicy, w której mieszkał James.
      Gdyby to był ktoś inny to nawet nie fatygowałaby się, aby cokolwiek powiedzieć. Zignorowałaby jego istnienie i wróciła do swoich zajęć, ale nie potrafiła. Bo to był James i cokolwiek mieli między sobą to dla Fletcher było prawdziwe. Ale chyba cokolwiek czuła do Cartera było mocniejsze. Przedzierało się przez nią głębiej i mocniej.
      Stała przed wejściem do kamienicy w ciszy. Dopóki nie zmusiła się do zrobienia pierwszego kroku, a potem jeszcze jednego. Ktoś wychodził w momencie, kiedy miała dzwonić, aby James wpuścił ją do środka. Weszła do środka niezauważona. Nie skorzystała z windy, a weszła po schodach. Jakby chciała przeciągnąć ten moment, kiedy zniszczy wszystko, co między nimi było. Ściskała mocno w dłoni telefon, kiedy stała pod jego drzwiami. Nie jak wtedy – z głupim uśmieszkiem i matchą w ręku. Wchodząc do niego, jak do siebie.
      Zapukała parę razy.
      Napięła wszystkie mięśnie, gdy słyszała jak zamek w drzwiach się przekręca. Już uciec nie mogła. Było za późno.
      Cholera.
      Przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Westchnęła, kiedy go zobaczyła. Powstrzymując się przed tym, aby nie rzucić mu się w ramiona. Nie pocałować, tak, jak powinna była to zrobić. Miała wrażenie, że nie musi mu mówić, dlaczego przyszła, że widział to w jej oczach.
      — Mogę wejść?

      Sloane

      Usuń
  80. Brakowało jej tej typowej pewności siebie, kiedy przekraczała próg jego mieszkania. Nie weszła tu tak, jakby miejsce należało do niej. Wślizgnęła się tu po cichu i bez szelestu. Sloane nie miała pojęcia, jak ma mu to powiedzieć. Jak ma spojrzeć mu w oczy i przyznać, że wybrała tego drugiego. Że znów do niego wracała, bo… Bo nie potrafiła inaczej. Bo czuła się winna, że z nim nie jest. Bo czuła, że jeśli tego nie zrobi, to wydarzy się coś złego. Bo związała się z nim przez głupi przypadek, bo otworzyła nie te drzwi. Raz myślała o tym, aby mu powiedzieć, a potem pojawiła się myśl, że jeśli to zrobi to James również może znaleźć się na celowniku tamtych ludzi, a tego dla niego przecież nie chciała.
    — Julie mi o tym powiedziała.
    Nie przyszła tu, aby o tym rozmawiać. Była, oczywiście, rozgoryczona, ale tak będzie najlepiej. A przede wszystkim tak było rozsądniej. Gdyby jednak zdecydowała się wejść z nim w relację to było rozsądniej, aby Sloane i James nie pracowali bezpośrednio razem. Teraz tym bardziej doceni, że nie będzie musiał jej oglądać, a Sloane… Sloane nie mogła mieć pretensji, że z nią nie pracuje. Sam jej przyznał, że będzie musiał odejść i zrezygnować ze zmian, aby nie oglądać jej z innymi. I pamiętała co jej powiedział, gdy rozmawiali o jej ewentualnym powrocie do Cartera. Jak go zapewniała, że już do niego nie chce wracać. Że on dla niej nie istnieje.
    Zmiana teraz sposobu, w jaki James pracował jej nie interesowała. Chociaż wolałaby rozmawiać o tym niż o prawdziwym powodzie jej wizyty. Chciała zrobić awanturę, bo nie zamierzała go „oddawać” i próbować dostosować się do innych ochroniarzy. Zmuszać po swojemu, aby jednak dalej pracował z nią. To było łatwiejsze niż prawda, którą miała mu do powiedzenia.
    Cicho jęknęła, kiedy ją pocałował. Musiała całą sobą się wzbraniać przed tym, aby nie odwzajemnić pieszczoty. Nie dlatego, że nie chciała. Chciała, Boże, jak ona tego chciała. Wpleść palce między włosy, przytulić się i pocałować tak, jakby te dwa dni nigdy się nie wydarzyły. Tak, jak robiła to we Włoszech, kiedy wszystko było między nimi dobrze, a Sloane się wydawało, że tak właśnie będzie wyglądała reszta jej życia.
    Opuściła ramiona i skierowała wzrok na coś z boku. Nie potrafiła na niego spojrzeć na dłużej niż parę sekund. Dziwiła się, że jeszcze się nie domyślił, a może się domyślał, ale nie chciał do siebie tej myśli dopuścić.
    Kiedy znów na niego spojrzała drgnęła od tego, jak intensywne jego spojrzenie było.
    Poczuła się tak, jakby zjeżdżała z wysokiej górki i wszystko w środku w niej wręcz latało. W głowie było głośno, serce łomotało jej w piersi i była pewna, że może to słyszeć. To nie była ta sytuacja, którą można załatwić szybko. Zerwać, jak plaster i udawać, że wszystko będzie za parę dni w porządku.
    — Możemy porozmawiać? — Głos zadrżał. Była to prosta prośba, ale kryło się w niej coś znacznie poważniejszego. Zwilżyła usta językiem. Przekonana, że wciąż czuje na nich usta Jamesa. To wyglądałoby inaczej, gdyby potrafiła mówić „nie”. Gdyby… Gdyby wiedziała co tak naprawdę jest dla niej dobre.
    — Widziałam się z Carterem. — Ich spotkanie było nieuniknione i James o tym wiedział. Wciąż mieli wspólny projekt do dokończenia. Spoglądała mu w oczy, z trudem, ale nie zamierzała przed nim teraz uciekać. — Byłam z nim.
    Dostrzegła minimalną zmianę w jego oczach, kiedy poprawiła, jak to „spotkanie” wyglądało. Chciała oszczędzić mu szczegółów. Tak było lepiej dla obojga. Sloane nie wiedziała, jak inaczej ma mu o tym powiedzieć ani czy istnieje sposób, aby mogła mu wyznać prawdę bez niszczenia w pełni tego, co mieli. Im więcej zacznie mówić tym bardziej zamknie sobie do niego drogę powrotną. Była tego świadoma, że na własne życzenie odtrąca od siebie mężczyznę, który nie tylko w ostatnich dniach, ale przez ostatni rok był większym wsparciem niż osoby, które uważała za najbliższe.
    — Chciałam, abyś dowiedział się tego ode mnie, a nie od… kogoś innego lub przypadkiem.

    🥲🥲

    OdpowiedzUsuń
  81. Sloane chciała cofnąć teraz każde słowo, które powiedziała. Nie musiała ich mówić, aby wyobrazić sobie, jaka minę będzie miał James i to jak na nią spojrzał sprawiło, ze coś w niej pękło. Jeszcze pare sekund wcześniej było w porządku. Całował ją tak, jakby nic się nie zmieniło, a ona zamiast odwzajemnić pocałunek stała jak wryta w ziemię. Nie potrafiła się ruszyć, choć tak bardzo chciała odwzajemnić pocałunek. Tylko, ze to byłoby wtedy nie fair wobec Jamesa. Gdyby go pocałowała, a chwile później wyznała prawdę.
    W jego spojrzeniu coś się zmieniło.
    Brakowało już tego ciepła, którym potrafił ja obdarzyć. Sloane nie mogła się temu dziwić. Sama w końcu właśnie poprosiła o to, aby się zdystansował. Wiedziała, ze James nie rzuca słów na wiatr. I to co powiedział we Włoszech właśnie się ziści. Nie będzie się nią dzielił, nie będzie tkwił w trójkącie, który ona sama stworzyła. To nie był tego typu facet.
    Nie rozumiała, jak mógł to rozumieć. Skąd czerpał w sobie możliwość, aby przyjąć to z takim spokojem. Ona już dawno zrobiłaby awanturę. Krzyczałaby, piszczała, rzucała czym popadnie. Byłaby wszystkim, ale nie spokojem.
    Po głosie czuła, ze nie jest na to całkiem obojętny. Ze miło wszystko go to rusza. W pierwszej chwili miała ochotę zrobić krok do przodu, jakoś go pocieszyć, ale dotarło do niej, ze nie może. To nie jest już jej miejsce.
    — Pamiętam co mówiłeś. — Przytaknęła cicho. Niemalże bezgłośnie. Było jej trudno, ale nie potrafiła na niego nie spojrzeć. Ten ostatni raz, bo była bardziej niż pewna, że ich drogi mogą się już więcej nie skrzyżować.
    Zapamiętała każde słowo. Zapamiętała tez to, co mówiła jemu. Opuściła na moment głowę, ale trwało to zaledwie pare sekund. Potrzebowała ich, aby się pozbierać i nie rozkleić przed nim całkiem.
    — Zdaję sobie sprawę, że tego nie wiem. — Zgodziła się. Miała spokojny ton głosu, choć w środku raz po raz cos się w niej burzyło. James wiedział? O tym co Carter robi? — Ale nie umiem… Nie umiem go odpuścić. Ciebie tez nie umiem, ale… Ale zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie. Na kogoś kto doceni cie bardziej niż ja.
    Wzięła głębszy wdech. Czując, ze lada moment i straci nad sobą resztki kontroli. Czuła ten typowy dla płaczu ściska w gardle, ciężar na klatce piersiowej. Dłonie delikatnie jej drżały i nawet tego nie ukrywała.
    Zrobiła krok w stronę Jamesa. Widziała, ze próbował się od niej zdystansować i to nie była żadna próba przekonania go do siebie.
    — Chciałam ci tylko powiedzieć, że ten czas we Włoszech… To naprawdę nie była dla mnie tylko zabawa. Wszystko co ci mówiłam o tobie i o nas… to było szczere.
    Próbowała się uśmiechnąć, jakby to miało cokolwiek zmienić i sprawić, że łatwiej zniosą ta sytuacje. Ale w tej samej chwili, kiedy ledwo co uniosła kąciki poczuła cieknące po policzkach łzy. Po cichu i bez zbędnego hałasu.
    — Naprawdę chciałam dla nas czegoś więcej… Przepraszam, ja… żałuję, że… chciałabym móc wybrać Ciebie.

    Skończmy ten cyrk i niech będzie fajnie😭💔

    OdpowiedzUsuń
  82. Może, gdyby coś powiedział i spróbował o nią zawalczyć to zmieniałby zdanie. Ale nie mogła tego od niego oczekiwać. Nie, kiedy wyrazie postawił sprawę jasno jeszcze we Włoszech, gdzie dokładnie jej powiedział czego tolerować nie zamierza. I ona dokładnie to zrobiła. Jeśli już, to powinna była stwierdzić, ze James zachowuje się stanowczo zbyt miło w stosunku do niej.
    — James… — Ale tylko westchnęła. Krótko i ciężko, jakby właśnie się poddawała w walce z nim. Nic co powie nie zmieni tego, co się stało. Nie będzie mogła wrócić do tego co mieli we Włoszech. Teraz to było odległe wspomnienie, które zostawiało na rękach gęsią skórkę.
    Chłód w jego oczach i głosie był mrożący. Sloane wręcz czuła, jak jego słowa wbijają się w nią małymi szpileczkami. Przypominało to wyjście na mróz, który szczypał w policzki i nos. Tylko było to dziesięć razy mocniejsze.
    — Wiem, ze nie jesteś. Ja… Po prostu przepraszam.
    Powinna być mądrzejsza. Nie zadurzyć się nim. Ani w Carterze. Być dalej w erze singielki, która pielęgnowała od ponad roku. Wkurzać byłego pokazując się na meczach hokeja i liczyć na to, ze ktoś mu coś przy jakiejś bójce rozwali. Niezobowiązująco spotykać się z Xavierem, bo on zawsze był bezpieczna opcja. Ale na pewno nie angażować się uczuciowo z dwoma facetami. Jeden, który rozbijał ja na dziesiątki kawałków i drugi, który pozwalał na to, aby rozbijała jego. Nawet, jeśli zdawało się, że z wierzchu go to kompletnie nie rusza.
    Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, ze James może coś wiedzieć. Tłumaczyła sobie swoją decyzje również tym, ze chciała go w jakiś pokręcony sposób chronić. Tylko, ze z ich dwójki to on był tym, który wiedział, jak ja ochronić. Znał się na tym. A ona nie chciała go wciągać w ten syf. Nie chciała tez, ab Carter stracił do niej zaufanie. I znalazła się w potrzasku, z którego wyjść już nie potrafiła.
    Rękawem bluzy wytarła policzki. Nie chciała płakać, bo co to niby miało zmienić? Nie brała nigdy nikogo na litość, a już na pewno nie zamierzała brać Jamesa i w ten sposób go przepraszać.
    Była świadoma w końcu jak ich relacja będzie wyglądać, jeśli wróci do Cartera. Wróciła i straciła Jamesa. Bezpowrotnie.
    Omiotła wzrokiem znajome otoczenie. Ostatni raz.
    Udawała, ze ta obojętność z jego strony jej nie dotyka. Ze to, co dostrzegła w jego oczach nie jest dla niej znaczące. Nie było tu powrotu. Nie mogła zastukać w środku nocy, gdy coś będzie nie tak. Już nie.
    Wyglądała jakby coś chciała powiedzieć, kiedy wychodziła zs środka. Spojrzała na mężczyznę, lekko rozchyliła usta, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Przecież to i tak niczego by nie zmieniło.

    Sloane🥲💔

    OdpowiedzUsuń
  83. Sloane czuła, jak coś w niej pęka. Rozbija się na dziesiątki tysięcy małych kawałeczków. W chwili, w której James wyrzucił ja za drzwi. Kiedy spoglądał na nią, jak na kogoś obcego. Jak na kogoś na kogo nie warto już zwracać uwagi. I winna była sobie sama. Zdawała sobie sprawę, że James się od niej odetnie, jeśli wróci do Cartera, a Sloane właśnie to zrobiła. Przy pierwszej możliwej okazji tak naprawdę do niego poleciała. Początkowo może nie z własnej woli, ale jednak to zrobiła. I w dodatku, jak się okazało pare dni później, była jego żona.
    Nie próbowała już go przekonać, że jeszcze mogą mieć jakaś szanse. Odeszła. Tak, jak tego chciał i jak było między nimi ustalone wcześniej. Nie mieli razem już nic, co można byłoby jakoś uratować. Nie było już co ratować.
    Przeryczała kilka dobrych godzin. Wyrzuty sumienia zżerały ja żywcem. Bo z jednej strony chciała być z Carterem. Mieć go w pełni dla siebie, a z drugiej był tez James, którego również chciała mieć w pełni dla siebie. I nie mogła mieć ich obu. Zostawienie Jamesa nie było łatwe, ale konieczne. Sloane wiedziała, ze prędzej czy później doszłoby do tego, że skrzywdziłaby go wracając do Cartera. Może lepiej, ze stało się to zaraz po jej powrocie niż gdyby zaczęła z nim być i w trakcie pozwoliła na to, aby Carter wszedł pod jej skórę. Teraz nie była Jamesowi nic winna. Żadnej lojalności, a jednak w środku czuła się jak największa szmata. I nic na to poradzić nie mogła.
    Kolejne dni były naprawdę chaotyczne.
    Dowiedziała się, że ma męża. Cholera, to naprawdę nie było coś, czego Sloane spodziewałaby się po samej sobie. Zupełnie nie pamiętała, kiedy ani jak do tego doszło. I chyba było to bez znaczenia, bo co to niby zmieniało? Powiedziałaby mu „nie”? Nawet by się nie zdziwiła, gdyby to był tak naprawdę jej pomysł.
    Internet obleciały ich zdjęcia, które sami wrzucali na Instagrama czy X. Z podpisami i emotkami ślubnymi. Chwaliła się pierścionkiem, wielkim brylantem, który ciążył jej na dłoni. Nie była do tego przyzwyczajona, ale pierścionek nosiła z duma. Pojawiały się dziesiątki pytań, sponsorzy dobijali się do jej zespołu i chcieli odpowiedzi, a Sloane była kompletnie nieświadoma i miała to wszystko po prostu gdzieś. Liczyła się tylko dobra zabawa i to złudne uczucie kontroli.
    Jej telefon pękał od powiadomień. Głównie od Ivonne, która nie mogła przeżyć, ze jej córka wyszła za mąż i to za człowieka, który nie miał najlepszej opinii. Cóż, jaka matka taka córka, prawda? Ivonne tez nie miała najlepszego gustu do facetów, a Sloane najwyraźniej właśnie to miała po matce.
    Nie do końca była pewna, jak to się stało, ze odłączyła się od Cartera. W którymś momencie po prostu przestali być razem, a Słona znalazła się gdzieś w Nowym Jorku na własną rękę. Z wyłączonym, oczywiście, telefonem. Bez ochrony, której teraz jak nigdy potrzebowała. Nie miała nawet jak się schować. Był sierpień, a ona nie miała żadnej bluzy ani niczego, żeby się ukryć. Ludzie ja widzieli. Zaczepiali.
    Pierwszy błysk oślepił ją, zanim jeszcze zdążyła wyjść z kawiarni, w której wzięła tradycyjnie matchę. Potem był kolejny i jeszcze jeden. Jakby nagle wszyscy paparazzi znaleźli się w tym miejscu.
    — Sloane to prawda, ze wyszłaś za Zaire w Vegas?!
    Krzyk z jednej strony. Podniecony i podbity śmiechem innych.
    — Pokaż pierścionek!
    Ktoś z lewej, głos był chrapliwy i znajdował się zbyt blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była sama. Nie zdążyła nawet poznać nowego ochroniarza. Sądziła, ze będzie mogła się wymknąć niezauważona, jak kiedyś. Zupełnie nie przewidziała, że teraz nie jest nastolatka, która pisze teksty do szuflady i czasem wstawi coś na YouTube. Sama hula rozpoznawalna i to dość mocno, miała ojca z przeszłością i w dodatku wyszła za mąż za rapera, który tez anonimowy wcale nie był. Próbowała wyciągnąć rękę, aby zasłonić czas – jak na złość rękę z pierścionkiem, ale ktoś już trzymał telefon tuż przed jej twarzą.
      Blask fleszy rozświetlał wieczór.
      Przed oczami zrobiło się jej biało i zakręciło w głowie. Od krzyków i blaski flaszy, których było zbyt dużo. Przekrzykiwali się jeden za drugim. Sloane rozglądała się, jakby w poszukiwaniu znajomej twarzy i ręki. Ale boleśnie w nią uderzyło, ze jest tu sama. Ze nie pojawi się nagle nikt kto wyciągnie ja z tej sytuacji. Wpakuje do bezpiecznego samochodu. Odepchnie nieznajomego, który wszczepiał palce we włosy i ciągnął za materiał spodenek.
      — Byłaś pijana?!
      — Jesteś w ciąży?!
      Pytania tylko narastały, a Sloane milczała i próbowała się wyrwać z tego tłumu. Możliwe, ze kogoś uderzyła niechcący, kiedy się przepychała. Filmik z tego zajścia pojawił się w necie od razu. Sloane szarpiąca się z paparazzi i fanami, którzy próbowali złapać ujęcie pierścionka i wyciągnąć z niej jakieś informacje. A oczach Sloane panika mieszała się z gniewem. Łzy błyszczały, ale nie na tyle, aby pozwoliła im spłynąć.
      Udało się jej w końcu wyrwać. Wskoczyła w pierwszego lepszego ubera. I kazała odjechać. Bez konkretnego adresu. Byle jak najlepiej od tego miejsca. Wysiadła po jakimś czasie gdzieś w mniej znajomych okolicach. Dawno jej tutaj nie było.
      Wiatr od rzeki miał smak rdzy i soli.
      Woda chlupała, gdzieś pod spodem odbijając pojedyncze światła z odległych doków. Stary magazyn pogrążony był w ciszy. Zapomniany od lat. Czerwone cegły były obdrapane, grafitu na ścianach chwilami wyzywające i wulgarne. Metalowe drzwi zardzewiały i były zamknięte na kłódkę. Zawsze można było jednak obejść budynek od strony nabrzeża. I to właśnie Sloane zrobiła.
      Kiedyś przychodziła tu pisać. Kiedy jeszcze świat nie był taki skomplikowany. Z jakiegoś powodu to miejsce ja uspokajało. Teraz sama nie wiedziała, czego potrzebuje. Głowę miała głośna i pełna wrzasków. Ciężar pierścionka i obrączki był trudny, a jednocześnie dziwnie do niej pasował.
      Wzdłuż tylnej ścianki biegł wąski, popękany murek. Miał może niecałe trzydzieści centymetrów szerokości. Ale jak na oko Sloane był mniejszy. Pod nim ciemna tafla wody i czarne kształtu barek przycumowanych w ciszy. Wysokość była zdradliwa. Z domu to nie wyglądało groźnie, ale gdy stawiało się stopy na krawędzi, ciało czuło, ze wystarczy jeden niewłaściwy ruch, aby stracić życie.
      Stanęła na murku.
      Przed soba miała czarną wodę. Niebezpieczną. Wyjęła z kieszeni paczkę papierosów i wsunęła jednego między usta. Odpaliła go i zaciągnęła się mocno. Dym gryzł w płuca. Drapał. Wypuściła dym nad głowa. Zachwiała się lekko, a potem zrobiła kolejny krok przed siebie. Wzdłuż murka.
      Sloane nie wiedziała, co robi ani dlaczego. Wiedziała tylko, że potrzebuje tu być. Gdzieś przy starym magazynie. Z papierosem między ustami i cisza. Odgłosy Nowego Jorkiem powoli dochodziły do niej. Jakby z oddali. Ale kompletnie je ignorowała.
      Kamień pierścionka błyszczał w świetle księżyca. Ciągle przypominając o tym, ze niejako straciła swoją wolność.

      Sloane🪐🫧

      Usuń
  84. Sloane miała potrzebę, aby zniknąć.
    Sama nie wiedziała właściwie, dlaczego ma ochotę zniknąć. Przecież to nie tak, że skandale były jej obce. Urodziła się jako skandal – dziecko z romansu. To było wręcz zapisane w jej DNA, aby przeżywać skandal za skandalem. W porównaniu z tym, co robili jej rodzice to ślub w Vegas wcale nie był taki zły. Może tylko osoba nieodpowiednia, ale tym się jakoś Sloane nie przejmowała.
    Przychodziła tutaj w przeszłości często, kiedy świat ją przygniatał. Czasem też po to, aby odetchnąć od zgiełku miasta, a wiedziała, że tutaj raczej nikt nie przychodzi. Istniało ryzyko, że wlepią jej mandat za wchodzenie na prywatny teren, ale jakoś nieszczególnie się tym przejmowała. Było ją stać, aby opłacić setki takich mandatów. Do tej pory nikt jej tu nie przyłapał i Sloane wątpiła, że ktoś jeszcze do tego magazynu w ogóle zagląda. Nawet kamery to były atrapy. Pewnie jedynie po to, aby odstraszyć włóczęgów i ewentualnych bezdomnych od urządzania sobie tu grupowych spotkań.
    Stawiała stopę przed stopą. Raz po raz. Balansując na krawędzi i z tą świadomością, że jeśli popełni błąd to zleci. I w zasadzie było jej to obojętne. Jej własny mąż miał ją gdzieś. Prawdopodobnie nie wiedział, gdzie Sloane nawet jest, ale jakoś nie czuła się w obowiązku, żeby mu mówić, gdzie przebywa i z kim. To, że podpisali jakieś papiery jeszcze nic nie oznaczało. Przynajmniej według Sloane, bo dobrze wiedziała, że w rzeczywistości ten papierek wiążę ich bardziej niż była sobie w stanie wyobrazić.
    Zatrzymała się wpół kroku, kiedy usłyszała za sobą znajomy głos.
    Kurwa.
    Mogła przewidzieć, że się zjawi. A jednocześnie, dlaczego miałby? Już nie odpowiadał za jej ochronę, a przynajmniej nie bezpośrednio. Po co więc za nią przyjechał? I skąd wiedział, gdzie jej szukać? Specjalnie wyłączyła telefon, a miejscówek w Nowym Jorku miała dziesiątki. Tak samo, jak poza miastem. Przeszukanie każdej jednej zajęłoby wiele czasu. Niby mógł kogoś w nie wysłać, ale za niektórymi trzeba było się nachodzić, a wytłumaczenie, gdzie jest konkretne miejsce zajmowało trochę czasu.
    — Nikomu nie zniknęłam. — Broniła się. — Byłam sama.
    Wyciągnęła nogę przed siebie. Wprost nad ciemną wodę. Niepewna, czy drażni się z nim czy sama ze sobą. Wystarczyło, aby straciła równowagę. Tyle, że nie czuła teraz nic. Absolutnie nic. Żadnego uczucia. Złości, rozczarowania, miłości. Była tylko głucha pustka. Nie było nic.
    — Fletcher-Crawford. Zostaję przy swoim. — Poprawiła go.
    Nie sądziła, że nadejdzie czas, że zestawi swoje nazwisko z Cartera. Że będzie jego żoną. A tu proszę. Stało się i w dodatku wszystko to ładnie brzmiało. Ta cała sytuacja dla Sloane była jak sen podczas gorączki. Mało prawdopodobne i abstrakcyjne. Takie rzeczy nie działy się w prawdziwym życiu.
    — Nie sprawdzam twojej cierpliwości. Nie kazałam ci tu przyjeżdżać, nie prosiłam się, aby ktoś przyjeżdżał. Możesz iść i zostawić mnie w spokoju. Radzę sobie.
    Nawet brzmiała na obojętną. Tak, jakby naprawdę nic się nie liczyło, chociaż jeszcze parę godzin temu chwaliła się tym kamieniem na jej placu w internecie. Teraz… Teraz sama nie wiedziała, co tym sądzić. Chciała łazić po murku, palić papierosy i nie myśleć o niczym.
    Nie zamierzała tak łatwo się zgadzać. Mruknęła coś pod nosem o tym, żeby dał jej spokój. Miała ten swój uparty wyraz twarzy. Brakowało tylko tego złośliwego uśmiechu, ale nie była w nastroju. Tyle, że zanim zdążyła zareagować on był już przy niej. Cicho pisnęła, kiedy niemal wpadła mu w ramiona. Na nic zdały się protesty i walka z nim.
    — Idź sobie, James. — Warknęła. Szarpnęła się, aby mu się wyrwać. Nie musiała tego robić, bo i tak jej nie trzymał. Już nie.
    Zacisnęła mocno szczękę. Jakby powstrzymywała się, aby czegoś nie powiedzieć. Uparcie patrzyła mu w oczu. Może czegoś szukała, a może naprawdę chciała, aby dał jej spokój. Nie zamierzała przecież sobie zrobić krzywdy. Nawet jeśli robiła głupie rzeczy, które zbliżały ją do wyboru trumny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie próbowała znaleźć w jego spojrzeniu tej bliskości, którą ją obdarzał wcześniej. Nie było błysku, ciepła i tego zrozumienia, kiedy opowiadała mu o czymś totalnie od czapy. Profesjonalny chłód. Dystans. Dokładnie to, co jej obiecał.
      To bolało. Bardziej niż była gotowa przed sobą przyznać. Bolało i sprawiało, że ciężko się jej oddychało. Zewnątrz wyglądała normalnie, ale w środku wszystko w niej wrzeszczało.
      — Nie jadę do domu.
      Kiedyś tam w końcu wróci, ale nie tej nocy. Może nad ranem, kiedy w końcu przestanie trzymać ją adrenalina, a ciało zacznie domagać się odpoczynku. Może wróci tylko po to, aby się przebrać. W milczeniu na niego patrzyła, kiedy wykonał telefon. Krótki i z najpotrzebniejszymi informacjami. Prawie prychnęła z tego, jak teraz brzmiał. Wielki pan profesjonalista się znalazł.
      — Nie. Chcesz? To jedź. Masz. — Z kieszeni wygrzebała klucze od mieszkania i rzuciła je w jego stronę. — Ja nie jadę.

      Sloane

      Usuń
  85. Nawet nie próbowała z niego wykrztusić resztek ciepła.
    Doskonale wiedziała, że James nie pozwoli sobie na to, aby Sloane dostrzegła, że mu zależy. Ona sobie tez próbowała wmówić, ze jej nie zależy. I to wszystko we Włoszech było tylko upojną chwilą, o której trzeba zapomnieć. Tylko, że w tym momencie, kiedy ja złapał i do siebie przyciągnął to wszystko do niej wróciło.
    Wspomnienia z nocy, kiedy dłońmi niemalże czcił jej ciało. Usta badające każdy skrawek jej skóry, jakby musiał zasmakować jej wszędzie, bo inaczej nie wytrzyma. I teraz to wszywało wydawało się znajdować w zupełnie innej rzeczywistości. Dalekiej i nieprawdziwej.
    Patrzył teraz na nią jak na kogoś obcego. Nie umknęło jej to obrzydzenie z jakim spojrzał. I chyba to zabolało najbardziej, ze te same oczy, które raz patrzyły na nią z czułością teraz nie potrafiły się zmusić, aby spojrzeć na nią bez cienia wstrętu.
    — Z tego co wiem, to odpowiadasz za to kto za mną łazi. Wiec może nie wiem, zadzwoń po któregoś, aby przejął od Ciebie przykry obowiązek.
    Sloane nie poznała tych nowych ochroniarzy. Wiedziała, ze jacyś są i ze muszą być dobrzy, skoro James ich wybrał. To nie był ten typ, który będzie się mścił. Odbiłoby się to na nim, gdyby ci nosi dali plamę. Teraz nie mogła na nich zwalić winy, bo nawet ich nie było. Nie uciekła im. Uciekła Carterowi. Tak jakby, ale to było bez większego znaczenia.
    — Możesz tez wracać. Nie potrzebuje opiekunki dwadzieścia cztery na dobę.
    Kopnęła leżący przed nią kamyk, który poleciał pare metrów do przodu. Sama już nie wiedziała co robi. Ani dlaczego się na niego złości, kiedy nic jej nie zrobił. Sloane była wściekła na wszystko i wszyskich. Miała zwyczajnie dosyć wszystkiego.
    — Proszę, po prostu idź. — Nie było w jej głosie już złości. Tylko cicha prośba, która wiedziała, ze zignoruje. Bo taki już był. I mógł siedzieć tu z nią do białego rana, aż ona nie zdecyduje, ze jest gotowa wrócić do domu lub pojechać w inne miejsce.
    Fuknęła pod nosem, kiedy poszedł tylko do auta. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Daleko pójść nie mogła. Siadła na tym samym murku, spuszczając nogi nad wodę. Położyła paczkę z papierosami obok siebie, wcześniej wyjmując jednego. Nie chciał jechać to niech sobie poczeka. Jej się wcale nie spieszyło. Jakoś nie miała ochoty utknąć z nim w aucie i tym spojrzeniem. Może sama się o nie prosiła, ale to jeszcze nie oznaczało, ze chciała być w pobliżu mężczyzny, kiedy spoglądał na nią z odrazą.
    Zamachała nogami, które znikały w ciemności. Gdyby zdecydowała się skoczyć to by nie zdążył. Ale nie była idiotka. Przynamniej z tym i skakać nie zamierzała. To byłaby brzydka śmierć. O ile w ogóle by umarła, a nie połamała sobie dziesiątki kości. To dopiero byłby wstyd. Ogromny.
    Nie wiedziała, ile tak przesiedziała. Może minęło dziesięć minut, a może całe godziny. W rzeczywistości minęła może niecałą godzina, kiedy zlazła z murka. Było jej zimno i była głodna. Szurając nogami, jak obrażony dzieciak ruszyła w stronę auta. W oaz tu był i cierpliwie czekał.
    Zatrzymała się może dwa metry przed nim. Jeszcze nie zdecydowała, czy na pewno chce wracać z nim czy zaraz się nie odpali i nie zacznie uciekać. Jeszcze nie miał okazji jej gonić, ale… ale chyba nie była w nastroju. Żadna z tego zabawa, skoro nie mogłaby potem w żaden sposób tego wykorzystać na swoją korzyść.
    — Mam kłopoty, panie Harper?

    Sloane😮‍💨

    OdpowiedzUsuń
  86. Wbrew pozorom, ale Sloane nie próbowała teraz w żaden sposób go zaczepić. Nie flirtowała z nim, nie próbowała uwieść. Starała się jakoś rozluźnić te sytuacje, ale miała coraz więcej znaków, ze to nie będzie takie łatwe. I być może nigdy już nie będzie między nimi tak, jak dawniej. Jak przed Włochami.
    Boże, ile ona by teraz dała, aby między nimi dalej było tak, jak dawniej. Bez dziwnego napięcia. Nawet po klubie, kiedy na moment zrobiło się dziwnie dalej potrafili jakoś ze sobą rozmawiać. Rozumiała, ze teraz wydarzyło się zbyt wiele. Przekroczyli wiele granic. Poznali się od stron, które do tej pory były dla nich zakazane.
    — Fletcher.
    Nie ważne, jak ładnie Crawford brzmiał to wciąż była Fletcher. I nigdy być nią nie przestanie. Poprawiło byłoby Fletcher-Basset Crawford, ale to już byłoby zbyt długie. I chyba za wiele musiałaby się nachodzić, aby wszędzie zmienić nazwisko.
    — Nie pierwszy i nie ostatni raz. Poradziłam sobie.
    Wzruszyła ramionami. Jakoś nie miała ochoty, aby ku mówić, ze rozglądała się wtedy za nim. Czekała, aż pojawi się jak zasad niespodziewanie i wyciągnie z kłopotów. A potem do niej dotarło, ze już niestety, ale James nie jest i nie będzie przy niej.
    — Czemu akurat Ty? — Spytała. Starała się na niego nie patrzeć, ale to było chwilami cięższe od niej. Jakby chciała ostatni raz na niego spojrzeć i zapamiętać, bo w głębi wiedziała, ze mogą się więcej już nie zobaczyć. — Mogłeś wysłać każdego.
    Nie rozumiała, dlaczego musiał on przyjechać. Bo co? Robiłaby awantury komuś innemu? To było oczywiste, ze zaczęłaby się stawiać. Bo James sobie z nią radził? Miał swoje sposoby, ale to jeszcze nie był powód, aby rzucał wszystko i do niej przyjeżdżał.
    Nie mogła się ruszyć z miejsca. Jakby się czegoś bała, ze jeden niewłaściwy krok i będzie gorzej niż do tej pory. Oderwała od niego wzrok na moment, który wybiła w ziemię między nimi. Chciała wsiąść do tego samochodu i z nim odjechać, a jedocześnie chciała stąd pójść sama. Jeszcze nie była pewna gdzie. Miała to wszystko na własne życzenie. To, ze James stojący przed nią nie był jej dawnym Jamesem. Nawet na samym początku nie był dla niej tak oschły. Kiedy znów na niego spojrzała nie spodziewała się zobaczyć niczego nowego w jego oczach. Wciąż był taki sam. Oziębły.
    — Niech ci będzie. Zabierz mnie do domu.
    Podeszła do samochodu i otworzyła tylne drzwi. Wsunęła się do środka i zatrzasnęła je za sobą. Jak jeździła tylko z nim to lubiła siadać na miejscu pasażera. Wybierała sama piosenki. Zagadywała go i była obecna, ale teraz jak nigdy przedtem wydawało się to być bardzo nie na miejscu. I chyba oboje woleli, aby ten dystans między nimi został.

    Sloane😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  87. — To nie Ty drażnisz mnie. Tylko ja Ciebie.
    Nie była zła o to, ze przyjechał. Właściwie to cieszyła się, ze do James tutaj był. Prawdopodobnie z kimś innym nie wsiadłaby do samochodu. Nie zaufałaby, ze zawiezie ja do domu i czy na pewno jest tym za kogo się podaje. Czasami jeszcze zdarzało się jej być podejrzliwa i w miarę rozsądna.
    Leżący na jej dłoni pierścionek mówił coś innego. Zdjęcia, które wstawiła również. Sloane nie zdawała sobie sprawy w pełni z tego, co zrobiła ani w co się wpakowała. To po prostu była… zabawa. Nic więcej. Przecież wiedziała, ze tak naprawdę nie ma między nią, a Carterem uczucia, które będzie stałe. Było tu i teraz. Za miesiąc mogli się nienawidzić, a ich prawnicy będą mieli ręce pełne roboty. W zasadzie to już mieli.
    Pogubiła się i to nawet nie trochę, a bardzo. Była jednak na tyle uparta, ze nie potrafiłaby dopuścić kogoś do głosu. Zrozumieć perspektywę osoby trzeciej, dać sobie wytłumaczyć co robi źle i jak może naprawić te błędy. Wiedziała, ze ucieczką niczego nie zmieni, a było to jedyne co praktykowała, gdy pojawiały się kłopoty. Sloane się cofała, a potem uciekała.
    Nie mówiła nic. Nic o tym, jak bardzo chciała, żeby się pojawił. Ale nie w tej wersji, która pokazywał teraz. W tej poprzedniej, która jeszcze nie była do niej całkiem zrażona. Siedziała w milczeniu. Dziwnym i kującym. Bolesnym wręcz. Pierwszy raz nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Nie koala ochoty na żadne uszczypliwości. Komentarze czy gadanie od rzeczy. Miała wrażenie, ze to było zarezerowane dla Sloane i James’s przed Włochami. Przed tym, jak wróciła do Zaire’a. Przed tym, jak została jego żona.
    Myślała o tych wakacjach. O tym, jak wtedy było zwyczajnie dobrze. Chociaż nieraz miała swoje dni, kiedy wszystko jej przeszkadzało o zachowywała się naprawdę paskudnie. A potem do niego wracała. Stęskniona i z potrzeba, aby mieć go blisko. Ufnie się przytulała. I zasypiała w jego objęciach.
    Ostrożnie przesunęła się na środkowe siedzenie i pochyliła do przodu. Niekoniecznie wiedziała co robi, ale wiedziała, ze jeśli przejdzie jeszcze jeden kilometr w ciszy to wybije szybę własną głowa.
    — Będziemy dla siebie tacy nieprzyjemni za każdym razem?
    Zadała pytanie cicho. Może zbyt cicho. Może nie chciała, aby ja słyszał i odpowiadał. Najpierw patrzyła na deskę rozdzielcza, ale dopiero po chwili przeniosła wzrok na mężczyznę. Skupiony na drodze. Dłonie zaciśnięte na kierownicy. Nawet, gdy się tak na nią wściekał to wciąż wyglądał… Nie, nie. Nie mogła iść ta drogą. Hej, była w końcu mężatka, prawda? Nie wypadało myśleć o drugim mężczyźnie. Chyba, ze był nim James. Wtedy sprawy miały się inaczej.
    Oparła się głowa o jego fotel.
    Niekoniecznie wiedziała co robi i czy w ogóle coś powinna robić. Może należało zostawić to tak, jak było. Nie ruszać i udawać, ze jej to wszystko pasuje.
    — Nie wiedziałam. Nie pamiętam za wiele z Vegas. A to co pamiętam… wolałabym zapomnieć.
    Nie wiedziała, dlaczego mu się tłumaczy. Ale z jakiegoś powodu czuła potrzebę, aby mu o pewnych rzeczach powiedzieć. Jakby to jeszcze cokolwiek miało zmienić. Jakby to, ze nie pamiętała Vegas było usprawiedliwieniem.
    Wybrała Zaire’a. Nie musiała mu nic wyjaśniać. W żaden sposób się wybielać, a jednak i tak to robiła. I nawet nie wiedziała, dlaczego się tak przed nim tłumaczy. Przecież to niczego nie zmieniało.

    Sloane😶‍🌫️

    OdpowiedzUsuń
  88. Sloane nie prowadziła teraz żadnej gry między nimi. Niczego, co mogłoby doprowadzić do kolejnego zbliżenia między nimi. I nie miała tu na myśli tego fizycznego. James starał się od niej odizolować, a Sloane mu tego nie ułatwiała. Może nie dzwoniła i nie pisała, ale to jeszcze nie znaczyło, że to co robiła było w porządku. Sposób w jaki układała słowa nie był przypadkowy. Wręcz potrzebowała, aby on wiedział, ze to wszystko to był przypadek. Ten cały ślub i Vegas, ze to nie było coś co zaplanowała z wyprzedzeniem. Jednocześnie w głowie huczały jej jego słowa sprzed paru dni, kiedy zabronił się jej tłumaczyć i sobie ułatwiać odejście od niego. Co niby to miało zmienić, jeśli mu powie, że nie wybrała sobie tego sama z siebie? Tylko została postawiona przed faktem dokonanym? Sama mu powiedziała, ze wróciła do Zaire. Szczerze to wyznała i bez zająknięcia. Po paru dniach wyszło na jaw, ze jest jego żona i nie mogła teraz oczekiwać, że James będzie to rozumiał czy akceptował.
    Mogła mu powiedzieć wiele rzeczy, które w zestawieniu z tym, jak obecnie wyglądało jej życie nie znaczyłyby nic. Mogła się naprodukować, ale w głębi wiedziała, ze to niewiele zmieni. Bo czego oczekiwała? Ze zrozumie? Ze będą się ukrywać i prowadzić potajemne wspólne życie? Oboje zasługiwali na coś więcej niż tajemnice, a Sloane… Sloane gdyby go naprawdę miała w pełni dla siebie to chwaliłaby się nim. Głośno i dumnie. Tak, jak należało. Ale James nie był jej. Może tylko przez krótka chwile, kiedy jeszcze życie wydawało się łatwe, a największym problemem było to, ze Julie dowiedziała się o ich bliższych relacjach.
    Mogła powiedzieć o tym, jak szybciej biło jej serce, kiedy na nią spoglądał. W ten sposób, który niczego nie sugerował, a który Sloane czuła pod skóra.
    Jak zmiękły jej nogi, kiedy pocałował ja po raz pierwszy na tamtej plaży. Jak szybko ja od siebie uzależnił, chociaż miał nie znaczyć zbyt wiele. Wmawiała sobie, że to tylko potrwa na czas wyjazdu, a kiedy wrócą… kiedy wrócą to o nim zapomni. Nie zapomniała. Szukała go w łóżku po przyjeździe, ale nie natrafiała na znajome ciepło, a na pustkę i chłód. Mogła mu powiedzieć, jak bardzo uwielbiała jego dotyk. Raz subtelny i ledwo zauważalny, który chwile później zmieniał się w mocny i pewny.
    Mogła powiedzieć, ze Włochy dały jej namiastkę prawdziwej i szczerej relacji. Takiej, o która nie trzeba walczyć. Bo się wie, ze niezależnie od tego, co wydarzy się dalej ta druga osoba będzie czekać. Nie odejdzie i nie trzaśnie drzwiami w złości. Nie zostawi jej samej, kiedy coś będzie nie w porządku. Wysłucha w milczeniu. Pocieszy jeśli będzie trzeba. Nie wyśmieje strachu przed ciemnością. Mogła mu wyznać, ze we Włoszech pierwszy raz poczuła coś prawdziwego. Coś, czego nie chciała stracić, a co wypuściła z rąk i wiedziała, ze utraciła bezpowrotnie.
    Może się zakochała. Może tylko myślała, ze się zakochała.
    Nie miała pojęcia tak naprawdę.
    Wiedziała jedynie to, ze James był ważny. Ważniejszy niż ktokolwiek w przeszłości. Ważny w równym stopniu co Zaire. Choć to nie Crawford ja trzymał, kiedy załamywał się pod jej nogami grunt. To nie on gładził po plecach i zapewniał, ze będzie łatwiej. To nie on przy niej był w tych wszystkich ważnych chwilach.
    Kiedy myślała o tych momentach, w których działo się coś ważnego to zawsze w pobliżu był James. Kiedy odbierała statuetkę Grammy był w pobliżu i pogratulował jej dopiero, gdy byli sami. Bez kamer i setek ludzi. Był za jej plecami, kiedy doświadczała kolejnego „ślubu” ojca. Uspokajał ja swoim tonem, gdy wnieśli tego cholernego węża i czuł, jak strach ja paraliżuje. Był przy niej… Zawsze. Przez ostatni rok był w tych najważniejszych momentach. Opowiedziała mu chyba o wszystkim. I nawet nie była pewna, kiedy tak naprawdę to zrobiła. W którymś momencie mu zaufała i powiedziała o wszystkim co kiedykolwiek leżało jej na sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz… teraz kiedy naprawdę potrzebowała coś z siebie wyrzucić nie potrafiła, bo paraliżował ja strach. Przed tym, jakie konsekwencje mogą spotkać Jamesa, jeśli mu powie. Czy Zaire dalej będzie bezpieczny. O sobie nieszczególnie myślała. To ta dwójka siedziała jej w głowie i to od dawna.
      Wyglądała jakby coś chciała powiedzieć, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Chyba w końcu do niej dotarło, że to niczego nie zmieni.
      Miała na dłoni pierścionek od innego. Chwaliła się nim już od jakiegoś czasu w mediach społecznościowych. Przekonywała się, ze jest szczęśliwa i zakochana w Crawfordzie, wiec dlaczego teraz czuła, ze tak wcale do końca nie jest? Dlaczego czuła, że popełniła błąd?
      Odetchnęła głęboko i odchyliła się do tyłu. Ta cisza była dobijająca, ale nie znalazła w sobie siły, aby ja przerwać.
      Może oboje potrzebowali teraz, aby posiedzieć w ciszy. Może już nie mieli sobie tak naprawdę nic do powiedzenia.
      Wyglądała przez okno, choć to co się działo na ulicach wcale jej teraz nie interesowało. Zwłaszcza, że bardziej była zainteresowana Jamesem. Ale z niego musiała przecież zrezygnować. Jakoś sobie go odpuścić i odejść.
      Odwróciła głowę, kiedy co usłyszała i w lusterku napotkała jego spojrzenie.
      — Nie masz za co. Zasłużyłam sobie.
      Wzruszyła lekko ramionami, bo to było oczywiste, ze zasłużyła sobie na takie traktowanie. Na to, żeby był dla niej nieprzyjemny i warczał w odpowiedzi na każde pytanie.
      — Masz do tego prawo.
      Nie chciała dodawać, że pewnie zaraz odejdzie, a Sloane zniknie z jego życia na dobre. To była paraliżująca myśl, która łapała ja za gardło z całych sił i odbierała resztki powietrza. Sloane nie umiała wyobrazić sobie życia bez niego, a teraz musiała się zacząć do niego przyzwyczajać.
      — Możemy… możemy zatrzymać się w McDonaldzie? — Poprosiła cicho z tylnego siedzenia. Mógł jej odmówić. Już nie był przecież po to, aby spełniać jej zachcianki. Tylko zabrać do domu. Żarcie zawsze mogła sobie zamówić do mieszkania. Tylko nieświadomie albo z premedytacją chciała przedłużyć moment, w którym James ja odstawi do SoHo i pojedzie w swoją stronę. — Nie musimy wychodzić. Nie chce, aby ktoś wiedział, ze tu jestem.
      Nie chciała kolejnych telefonów wyciągniętych w jej stronę. Takich, które uchwycą wymalowany smutek na jej twarzy. Nie potrafiłaby tego ukryć. Nie teraz, kiedy James był obok i był powodem jej kiepskiego nastroju.
      — O ile nie masz nic przeciwko. Nie musimy — dodała zaraz i wzruszyła ramionami. Jakby już naprawdę nie chciała go bardziej drażnić niż to konieczne.
      Pochyliła się po chwili do przodu. Znajdowała się między przednimi siedzeniami. Na tyle blisko, ze czuła jego perfumy. Zbyt znajome. Zbyt mocno kojarzyły się jej z tymi wszystkim nocami, które spędzała w jego objęciach.
      — Bardzo mnie nienawidzisz?

      Sloane🌙

      Usuń
  89. Straciła zainteresowanie tym jedzeniem w tej samej sekundzie, w której się zapytała czy po nie pojadą. Sloane tak naprawdę nie wiedziała, czego chce ani kogo. To nie był wybór między shake’m waniliowym, a truskawkowym. Nie mogła ich też ze sobą mieszać. Wracać co jakiś czas do jednego, a potem do drugiego. Jakiś wybór już podjęła, ale czy był on prawidłowy to to inna kwestia. Z jednej strony czuła, że wybrała odpowiednio.
    Zaire był mężczyzna, który nadążał za jej wszystkimi humorami. Nie przeszkadzało mu, ze rzuca butelkami, a chwile później go całuje jak gdyby nigdy nic. Podkręcał w niej to, co najgorsze i możliwe, ze na tym etapie swojego życia właśnie tego potrzebowała. Kogoś, kto będzie dolewał oliwy do ognia i patrzył razem z nią, jak świat płonie. Ze poda jej zapalniczkę, a nie będzie gasił jej chaos.
    James z kolei był jej ostoja. Kimś przy kim Sloane nie musiała zakładać żadnej maski, chociaż nie zawsze pokazywała mu każdej ze swoich twarzy. Musiała mieć coś ukryte dla siebie czasami. James nie naciskał i nie żądał od niej tego, aby mówiła mu wszystko. Okazywał jej więcej cierpliwości niż ktokolwiek przedtem. Był czuły wtedy, kiedy tego potrzebowała. Brutalny wtedy, gdy było to stosowne. Sloane garściami czerpała to wszystko przez ten cały czas.
    A potem się to skończyło na jej własne życzenie.
    — Wiesz co chce.
    Znał jej zamówienie na pamięć. Jeździli nieraz po koncertach do McDonalda. Zawsze brała ten sam zestaw, który nie zmienił się od paru lat.
    Zaskakujące było, jak wiele mogło się zmienić w przeciągu paru dni. Kilkadziesiąt godzin temu było we Włoszech. Skąpani w świetle księżyca, kochając się przy otwartych drzwiach balkonowych z morzem, jako jedynym świadkiem tego, co się między nimi działo. Teraz była żona kogoś innego i nie powinna była już o nim w ten sposób myśleć.
    Sloane nawet przez chwile myślała, ze skoro z nim „zerwała” to powinna skorzystać i dobrze się bawić z Carterem. Jakoś wykorzystać to, że są teraz ze sobą powiązani i muszą jakoś przetrwać ten dziwny czas. Uwierzyć, ze może naprawdę go kochać, a on może kochać ja.
    Tyle, ze kiedy James był blisko, a ona czuła zapach jego perfum to czuła, ze popełniła błąd. Oglądała jak jego dłonie zaciskają się na kierownicy. Obserwowała żyły na rękach. Wspominając chwile, gdy z wprawa oplatał smukłymi palcami jej szyję.
    Odebrała od niego jedzenie w ciszy. Wyjęła frytki, a przełknięcie jednej przychodziło jej z trudem. Tak wielkim, ze każdy kęs zniżał ja do rozpłakania się. Co nie było do niej przecież podobne. Sloane może i dużo płakała w obecności Jamesa, więcej niż planował kiedykolwiek. Odłożyła jedzenie na bok. W takiej atmosferze i z nim przełknięcie czegokolwiek było niemożliwe.
    — Mi tez jest ciężko.
    Nie wyglądała, jakby źle to znosiła. Bawiła się dobrze, błyszczała w internecie. Ale teraz pod osłona nocy, zamknięta w aucie z Janasem pozwoliła sobie na trochę więcej uczuć. Takich, które pewnie on uznał za nieważne lub fałszywe. I nie mogła mu się przecież dziwić.
    Sloane teraz nie sprawiała wrażenia dziewczyny, której z jakiegokolwiek powodu może być trudno. Ona po prostu… Była. Głośna jak zawsze. Krzykliwa. Obsypana brokatem. Z tym uśmiechem, który mówił, ze nic jej nie złamie i nikt nie ma prawa jej mówić, jak ma kierować swoim życiem.
    Skinęła głowa, kiedy powiedział, ze jej nie nienawidzi. Chyba powinno jej po tym ulżyć, ale wcale tak nie było. Chyba wolałaby, aby wykrzyczał jej w twarz, ze zniszczyła mu życie. Obrzucił oblegami, których nigdy przedtem od niego nie słyszała i odszedł. Bo wtedy to ona mogłaby go znienawidzić, a przynajmniej udawać, ze go nienawidzi.
    Podniosła głowę, kiedy auto już stało, a on odwrócił się do tyłu. Przez chwile po prostu patrzyła na niego w milczeniu. Chciała tyle mu powiedzieć… pokazać, ze jej naprawdę zależy. Ze Włochy to nie był tylko jej wymysł. Ze czuje do niego coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie było proste.
      Nie, nie potrzebowała. Nie w fizycznym sezonie. Potrzebowała czegoś, czego sama nazwać nie potrafiła.
      — Chyba nie. Dziękuję i przepraszam. — Wzruszyła lekko ramionami. Nie przepraszała go za ślub. Ani za Włochy. Za dziś. Za to, ze uciekła i znów musieli jej szukać. Ze po raz kolejny pakowała się w kłopoty. Ze być może ten typ, którego uderzyła wniesie przeciwko niej pozew i będzie kolejna nieprzyjemna awantura.
      — Mogę poprosić Clarę, żebyś… żebyś nie musiał tak za mną biegać. Jeśli ma dzięki temu ma nam być łatwiej.
      Nie chciała, aby był tam, gdzie ona i Zaire. Aby patrzył na to, co będzie się między nimi działo. Nie zamierzała ukrywać, ze będzie grzeczna i między nimi nic się nie wydarzy. Już chyba i tak miał za nią nie jeździć, ale patrząc na dzisiaj to wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby jednak go zmusiło, aby pracował na tych samych zasadach co wcześniej.

      Sloane🌙

      Usuń
  90. — Nie wchodzisz mi w środę, James. Ale oboje wiemy, ze po tym wszystkim to… Będzie nam ciężko.
    Co miała mu powiedzieć? Że żałuję, ze to wszystko się w taki sposób potoczyło? Prawdopodobnie jej nie uwierzy. Ona sama by sobie nie uwierzyła. Że może, gdyby potrafiła podejmować lepsze decyzje to dzisiaj spędzaliby wieczór we dwójkę. Może zabrałby go na randkę tak, jak chciała to zrobić przez cały pobyt we Włoszech. Albo zostaliby w mieszkaniu. Miała wiele… zwykłych pomysłów na to, jak mogą spędzić czas. Tyle, ze teraz żadne nie mogły zostać zrealizowane. Mogła go przeprosić, ale za co? Za własne uczucia, których nie rozumiała? Za to, ze chciała mieć dwóch facetów jednocześnie, ale było to z wielu powodów niemożliwe? Bo liczyła, że jakoś mogłaby balansować między jednym, a drugim?
    Nie rozumiała samej siebie i własnych potrzeb. Sądziła, ze rozumie, ale tak nie było.
    Prowadzenie tej rozmowy dalej było bez większego sensu. Nie doszliby do żadnego porozumienia. Zostawiła w aucie wszystko. Łącznie z jedzeniem, którego nie tknęła za bardzo. Wyszła szybko, może zbyt szybko. Potrzebując odetchnąć świeżym powietrzem. Takim, które nie pachniało Jamesem. Trzasnęła drzwiami, ale nie pobiegła w stronę windy. Poszła spokojnie. Jakby wysyłała mu sygnał, ze to jej wcale nie rusza. Ze to, co było między nimi zostało w przeszłości i teraz nie ma potrzeby, aby to rozdrapywać.
    Sloane zamknęła się w mieszkaniu. Zdejmując od razu z siebie ubrania, które skopała na bok w korytarzu. Nawet nie trafiły do kosza na pranie. Związała tylko włosy w koka, włożyła szlafrok i umyła twarz i zęby, kiedy zorientowała się, ze zaraz będzie miała gościa. Nikogo się nie spodziewała. I nikogo nie chciała. W trochę bojowym nastroju wyszła z łazienki. Gotowa pozbyć się tego, kto się pojawił, ale równie prędko się okazało, ze wcale nie chce się go pozbywać.
    Stała w milczeniu wpatrując się w Jamesa. Miał w rękach jej torebkę. Zapomniała o jej istnieniu. Rzuciła pewnie ja gdzieś na siedzeniu i potem już nie myślała, ze wypadałoby zabrać swoje rzeczy. Przy nim zawsze zapominała o takich prostych rzeczach. Nie dlatego, ze liczyła, ze będzie myślał za nią, a po prostu wiedziała, że może przy nim sobie pozwolić na zapomnienie.
    — I wracałeś się specjalnie po to? — Uniosła lekko brew. Przez moment tylko patrzyła na torebkę, tracąc nią zainteresowanie.
    Powoli zmniejszyła dystans między nimi. Stawiała ciche kroki powoli. Mogła przysiąc, że powietrze między nimi zgęstniało. Delikatnie przygryzła wargę, wahając się czy nie zbliża się za bardzo. Mogła mu rzucić, aby odłożył ja na bok i sobie poszedł, ale przecież nie chciała, żeby wychodził. Była sama, bez planów na wieczór. Bez swojego męża.
    Oboje wiedzieli, ze to wcale nie z powodu torebki wrócił. Albo tylko Sloane chciała w to wierzyć. Sięgnęła po torebkę, muskając palcami dłoń Jamesa. Przeszył ja prąd, kiedy ich dłonie się ze sobą zetknęły. W pierwszej chwili chciała zabrać rękę, ale nie cofnęła jej. Stała może metr od niego, trzymając wciąć jego palce między swoimi. Licząc sekundy, aż sam się odsunie.
    Kiedy na niego patrzyła to miała wrażenie, ze jej serce na moment zapomniało jak się bije. Na ułamek sekundy się zatrzymało, kiedy chłód jego dłoni musnął jej ciepła rękę.
    — Dziękuję.
    Szepnęła miękko. Wyjęła torebkę z jego ręki, ale zamiast ja odłożyć to ta upadła na podłogę. Huk rozniósł się po mieszkaniu, a Sloane nie potrafiła odwrócić wzroku od mężczyzny. Mimo chłodu, który od niego bil i tego muru, którym próbował się ogrodzić… Ona nie potrafiła zrobić korku wstecz. Zostawić go w pełni za sobą. Udawać, że jest jej obojętny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walczyła ze sobą przez dłuższy moment.
      Miała męża. Nie powinna była myśleć o kimś innym. Nie powinna była pragnąć innego. Nawet nie była pewna, gdzie jej mąż się znajduje. On tez nie miał pojęcia, co dzieje się z nią. Nie wiedział, ze w przeciągu tych kilkudziesięciu sekund Sloane rozważała dziesiątki różnych scenariuszy. Że myślała, czy ma postąpić słusznie czy zgodnie z tym, co podpowiada jej serce. Chyba serce. Pewna do końca nie była.
      Należało mu podziękować i zamknąć drzwi.
      Ale nie potrafiła. Nie umiała sobie go odpuścić.
      Sloane nie była pewna, czy trwa to dziesięć minut czy dziesięć sekund. Skróciła dystans między nimi za pomocą jednego kroku. Ujęła w dłonie policzki mężczyzny, jakby chciała mieć pewność, że przed nią nie ucieknie. Ze się nie opamięta i nie odsunie jej od siebie. Jedna dłoń przesunęła na kark bruneta, mocniej go do siebie przyciągając. Pocałowała głębiej. Jakby tym pocałunkiem chciała mu coś przekazać. To, ze nie jest jej obojętny. Ze nawet mając obrączkę od innego to on wciąż się liczy.
      Nie od razu zareagował, a może nie zareagował wcale. Może tylko sobie wyobraziła, że odwzajemnił pocałunek. Że objął ja w pasie i do siebie mocniej przyciągnął. Ze kopnął drzwi nogą.
      Nie próbowała nic mówić. Bojąc się, ze jeśli się odezwie go wróci im rozsądek, a jeszcze na ten jeden, być może ostatni raz, Sloane nie chciała, aby cokolwiek między nich weszło.

      Sloane💋

      Usuń
  91. Sloane nie zastanawiała się nad tym co robi ani jakie to będzie miało konsekwencje. Wiedziała na ten moment tylko tyle, ze jeśli pozwoli, aby James odszedł teraz to może stracić go na zawsze. Miała wrażenie, że straciła go już w dniu, kiedy wylecieli z Włoch. Jakby już wtedy wiedziała, że James wymyka się jej z rąk, a tamto spotkanie Cartera w klubie było tylko dopięciem „spraw”. Tym brakującym elementem, który pomógł jej podjąć jakąś decyzje.
    Całowała go w sposób, który rośnie dobrze mógł sugerować, ze to jest ostatni raz. Dokładnie chciała zapamiętać strukturę jego ust i ich smak. Ich miękkość i to uczucie, które ja ogarniało, kiedy odwzajemniał pocałunek. Ale tego nie zrobił. Nie tym razem. Sloane go całowała, ale nie dostawała niczego w zmian. Nie pozwoliła sobie na przejęcie się tym.
    Zacisnęła szczękę, kiedy ja od siebie odsunął. Może sfrustrowana, że jej nie pocałował i nie poddał się. Może zła, ze już jej nie chciał do czego przecież miał pełne prawo. Jej dłonie jeszcze chwile temu na jego policzku i karku, teraz trzymane buku w powietrzu przez Jamesa. Uścisk był mocny, ale nie na tyle, żeby w jakiś sposób to odczuła. Wpatrywała mu się ostro w oczy. W jej własnych panowała mieszanka różnych emocji. Gniew z frustracja, tęsknota z czymś co mogło przypominać zauroczenie. Upartość i to przekonanie, ze ona ma w tej sytuacji racje. Czuła wciąż jego usta na swoich, choć jej własne mrowiły teraz od przerwanego i nieoddanego pocałunku. Spragnione, aby dostać więcej i jednocześnie z tym przeczuciem, ze więcej może nie nadejść.
    — Zawróciłeś. To mi mówi wystarczająco.
    Ze wszystkich mężczyzn czy dziewczyn, z którymi Sloane się umawiała James był jednym z tych, których nie musiała ustawiać pod siebie. Nie było takiej potrzeby, on doskonale wiedział czego Fletcher potrzebowała i w jakiej ilości.
    — Nie bawię się tobą, James — wycedziła. Nie szarpnęła rękami, nie wyrywała się. Zrobiła wręcz ten krok do przodu, aby zmniejszyć dystans między nimi, który znów się pojawił. Z jego winy. Być może, gdyby Sloane nie była tak samolubna to pozwoliłaby mu odejść i nie ściągałaby na siebie jego uwagi. Sama by odeszła, aby nie robić mu zbędnej nadziei. Ale nie umiała i przede wszystkim, ale nie chciała go wypuścić. Kiedy do robiła to czuła, jakby coś w niej było niepełne. Jakby brakowało najważniejszego elementu układanki.
    — Nigdy się tobą nie bawiłam.
    Nigdy to może była przesada i oboje o tym wiedzieli. Sloane trochę się nim bawiła, kiedy jeszcze w ogóle nie wiedziała czego chce lub w jaki sposób. W klubach, gdy nosiła przy nim wściekle krótkie sukienki. W mieszkaniu, kiedy prowokowała, a kiedy jeszcze nic między nimi się nie wydarzyło. We Włoszech nosząc skrojone bikini i nieustannie szukając z nim kontaktu. Ale teraz nie robiła tego dla własnej chorej satysfakcji. Po to, aby jej uległ i wyszło na jej. Zrobiła to, bo go potrzebowała. Tego ostatniego razu, który może nie zamknie ich rozdziału na zawsze, ale który może pozwoli, aby łatwiej było im ruszyć do przodu. W co naprawdę bardzo wątpiła.
    Patrzyła z tym zaciętym wyrazem twarzy. Jakby sprawdzała, czy się odwróci i odejdzie czy może jednak dla niej i z nią zostanie. Trwało to zbyt krótko, aby mogła zarejestrować coś więcej. Zamknęła oczy jeszcze zanim poczuła jego usta na swoich. Brutalne. Wygłodniałe. Stęsknione. To nie był jeden z tych pocałunków, które można zaliczyć do słodkich i grzecznych. Wsunęła palce między jego włosy i przyciągnęła go jeszcze bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Odpowiedziała na pocałunek bez zawahania. Z ta sama mieszanina emocji. Pełna sprzeczności. Jakby jednocześnie mówiła mu coś na kształt kocham cie i nienawidzę. Przylgnęła do niego całym swoim ciałem. Obejmując jedna ręka, no skoro już tutaj był i tym razem on całował ją, to nie zamierzała go wypuścić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czuła nawet ciężaru obrączki czy pierścionka zaręczynowego. Oba wciąż wisiały na jej dłoni. Chłodne i przypominające, że jednak należy do kogoś innego.
      — Zostań, proszę — wyszeptała między pocałunkami, kiedy musieli zaczerpnąć trochę tchu. Zadrżała lekko w jego objęciach, bojąc się, ze może faktycznie zaraz odejdzie. Że odzyska zdrowy rozsądek i wyjdzie. Między nimi nie było żadnej przerwy. Może ledwo pare milimetrów między ich twarzami. Oddechy się ze sobą mieszały, spojrzenia były wymieniane. — Zostań, James.

      Sloane💋

      Usuń
  92. Trzymała się go mocno, wręcz desperacko. Wisiała nad nią ta dusząca myśl, że to między nimi jest tak naprawdę tylko chwilowe. Pozwolili sobie, ponownie, na moment zapomnienia. Sloane nie chciała teraz myśleć o przytłaczającej rzeczywistości. O byciu żoną, o tym, jak go skrzywdziła swoim wyborem i losowymi wydarzeniami, na które nie do końca miała wpływ. Póki jeszcze mogła, a przecież nie będzie to trwało wiecznie, napawała się jego obecnością. Nie potrafiła zrozumieć, jak w przeciągu tak krótkiego czasu mógł stać się dla niej jedna z najważniejszych osób. Taką bez której nie umiała normalnie funkcjonować.
    Uczucie, ze James się opamięta oplatało ja mocniej niż on. Ta irytująca myśl, ze to wszystko niedługo zniknie nie pozwalała jej cieszyć się z tego w pełni. Powoli znikała. Z każdym pocałunkiem i dotykiem oddała się i zostawało tu tylko we dwójkę. Spragnieni siebie nawzajem, potrzebujący siebie.
    — Proszę o Ciebie. — Odpowiedziała cicho drżącym od emocji głosem. James trzymał ja identycznie mocno, jak ona jego. Oboje z ta potrzeba, aby mieć to drugie blisko. Zdawali sobie również sprawę z tego, ze nie powinni byli tego robić. Być Turaj są sobą, a jednak wciąż żadne tez nie potrafiło się powstrzymać. Sloane nie mogła zwalić winy na alkohol czy środki odurzające – była trzeźwa. To nie była również potrzeba udowodnienia sobie czegoś jemu czy samej siebie, a szczera i płynąca ze środka potrzeba, aby James był obecny. Nie ważne, jak wiele razy będzie powtarzać sobie, że zostawienie go będzie najlepsza opcja to prawdopodobnie nie będzie potrafiła odejść całkiem. Zawsze znajdzie powód, aby do on wrócił do niej czy ona do niego.
    Nie powiedziała nic więcej.
    Stała przed nim nieruchomo. Pozwalając, aby dłonie bruneta ze starannością sunęły po jej ciele. Przymknęła powieki, rozchyliła usta z cichym westchnięciem. Rozkoszując cie ciepłymi ustami i chłodniejszymi dłońmi.
    Każde muśnięcie jego dłoni wprawiało jej ciało w lekkie drżenie. Był to delikatny, ale pewny dotyk. Świadomy, który mówił, że wie co robi i że nie zamierza przestać, a Sloane się wcale przez tym nie wzbraniała. Przesunęła dłonie na jego ramiona, a później na boki ciała mężczyzny. Dotykając tak, jakby naprawdę robiła to po raz ostatni i dokładnie chciała zapamiętać każda krzywiznę jego ciała. Z potrzebą, aby to wszystko zapamiętać.
    Jej własne ciało samo wyginało się w jego stronę. Przylgnęła do niego, czując jak jej obecność na niego działa. Uśmiechnęła się kącikiem ust, odwzajemniając pieszczotę i będąc tak samo zachłanna w pocałunkach, jak James.
    Słyszała, jak mówił, ze nie powinni. Nie przytaknęła ani nie zaprzeczyła. Przecież to nie tak, ze teraz cokolwiek lub ktokolwiek by ich powstrzymał. Nie powstrzymywała ich jej obrączka, wiec co mogłoby?
    — Uwierz mi, wiem — odpowiedziała. Odchyliła głowę bardziej na bok. Ciepłe wargi sunące po jej szyi, dłonie na ciele. Nie potrzebowała niczego więcej. — To jak się przy tobie czuje… nie da się tego z nikim odtworzyć.
    Nie chciała tego z nikim odtwarzać. To powinna była powiedzieć, ale wtedy wiedzieliby, ze to kłamstwo. Bo dziś mogła tu należeć do niego, ale oboje wiedzieli, ze ona znów wróci do Cartera. Że na drugi dzień będzie żona Crawforda, bo nie potrafiła przed tym uciec. I jakaś jej część wcale nie chciała uciekać.
    Zsunęła ręce z jego ramion. Pozwalając, aby materiał szlafroka ześlizgnął się z jej ciała i osunął bezszelestnie na podłogę. Spojrzała na bruneta spojrzeć rzęs, niewzruszona własną nagością i ani tym, ze James był wciąż w pełni ubrany. Przez moment tylko na siebie patrzyli.
    Sloane wyciągnęła rękę przed siebie, do jego koszuli za materiał, której lekko pociągnęła w swoją stronę. Zrobiła krok do tyłu, na oślep kierując się może do sypialni, a może do salonu – gdziekolwiek, byle go mieć tam w pełni dla siebie.

    Sloane🍒

    OdpowiedzUsuń
  93. Łatwo było jej zgubić ubranie. Rozebrać się i pokazać ciało. To był jej sposób na to, aby odreagować. Pozwolić sobie na odrobinę zapomnienia. Zatracała się w używkach i objęciach, jakby to cokolwiek miało w jej życiu naprawić. Dopiero później, gdy docierało do niej, że to wcale nie jest takie przyjemne, kiedy oddaje się bez większego zastanowienia komu popadnie. James nie był byle kim. Był kimś z kim Sloane mogła sobie wyobrazić życie. Z kolei ona nie była tą, z którą James powinien je sobie wyobrażać.
    To nie wyglądało tak, jak we Włoszech. Nie było tu chwili na to słodkie przeciągane momenty. Każdy pocałunek był surowy i gwałtowny, jakby miał być tym ostatnim. Poniekąd Sloane czuła, że to może być ich ostatni raz.
    Skończyło się tak samo gwałtownie, jak się zaczęło. Z ciężkimi oddechami, podrapanymi od jej paznokci plecami. Niewypowiedzianymi słowami, które wisiały między nimi w powietrzu. Uczuciami, których nie zamierzali sobie wyznać. Może po raz pierwszy byłyby te słowa z jej strony wypowiedziane bez zawahania. Bez myślenia, czy faktycznie to czuje. Czuła, ale gdyby pozwoliła sobie o tym pomyśleć dłużej musiałaby się do tego przyznać, a nie była gotowa. Nie dzisiaj. Nie po tym, jak w emocjami skończyli w łóżku i rozbili się nawzajem na maleńkie kawałki.
    Długo nic nie mówiła.
    Zatopiła się w ciszy, która nie była krępująca. Raczej była im ona potrzebna. Wyciszyć się po gwałtownych emocjach, które ciężko było uporządkować.
    Leżała z głowa na jego ramieniu. Dłoń ułożyła tuż nad jego sercem, a pod palcami czuła jak jego rytm się z czasem zmienia. Tuż po był szybki i nierówny, głośny. Miała wrażenie, że głośność ich serc obija się nie tylko o klatkę piersiowa, ale i wypełnia przestrzeń w pogrążonej w mroku sypialni. Sloane zdawała sójkę sprawę, ze to, co miało tutaj miejsce nie było jedynie chwila, w której ulegli pożądaniu. To wszystko było, jak małe pożegnanie ze sobą nawzajem. I ta myśl rozdzierała jej serce na pół. Wbrew pozorom wcale nie była tak bezduszna na jaka wyglądała. Po ostatnich wydarzeniach mogła na taka wyglądać i zachowywała się tak, jakby absolutnie nic nie miało znaczenia. Sloane w środku to jednak przeżywała. Być może nie potrafiła w pełni okazać tego, co czuła i udowodnić, że ta sytuacja również ja rozbija na małe kawałki. Wiedziała, jak się maskować, a jednocześnie wiedziała, że przy nim nie musi. James wiedział i bez patrzenia na nią, jak się czuła. Miał ten dar wyciągania z niej emocji bez pytań. Wystarczyło samo spojrzenie, aby Sloane stała się przy nim wpół otwarta księga.
    Uniosła lekko głowę, kiedy poczuła jego usta przy swojej skroni. Uśmiechnęła się lekko, a potem sama musnęła skórę przy jego szyi. Delikatnie zaciągnęła się jego zapachem. Męski, skórzany. Mocny, ale nie duszący. Kojarzył się jej z bezpieczeństwem i spokojem.
    Chciałaby zostać w tej chwili na zawsze. Tylko ich dwójka zakopana w miękkiej pościeli. Z szumiącym za oknami Nowym Jorkiem. Tutaj świat, który pędził na zewnątrz, zwolnił. Specjalnie dla nich, aby mogli nacieszyć się tym momentem tak długo, jak to tylko było możliwe. Bo Sloane wiedziała, że kiedy nadejdzie ranek ich drogi się znów rozejdą. I tym razem może na dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zostaniesz na noc? — Zapytała cicho. Nie zamierzała go wyganiać, ani też na siłę zatrzymywać i błagać, żeby został. Zrobiła to już tym pytaniem. Cichym i krótkim, które właściwie nie do końca było pytaniem, a właśnie prośba, żeby jeszcze jej nie opuszczał. Potrzebowała, żeby przez te pare godzin przy niej był. Zapomniał, że ma męża i należy do innego. Zapomniał, że nie są sobie pisani. Nie w tym życiu, może nie w tej dekadzie.
      Zamknęła oczy, kiedy poczuła, jak trochę mocniej ja obejmuje. Sama również wtuliła się w niego bardziej, jakby chciała dzięki temu zostać z nim na zawsze. W tej konkretnej chwili, kiedy mogli udawać, że wszystko jest w porządku.
      — Moglibyśmy… Tak jeszcze poleżeć, możemy?
      Nie narzucała mu tego, ale jednocześnie też nie dawała większego wyjścia. Chciała go tutaj. Potrzebowała go tutaj ze sobą.
      Uniosła się lekko na łokciu, który oparła o poduszkę. Drugą dłoń ułożyła na jego policzku. Delikatnie gładząc jego policzek, spoglądała w jego oczy ze spokojem. W sposób, który mówi, że nigdzie iść się nie spieszy. Jakby przed nimi był poranek, który spędzi w jego koszuli, parząc mu kawę i całując na dzień dobry jeszcze zaspana po nocy.

      Sloane💋

      Usuń
  94. Zostanę.
    Ty wiesz, że ja nie potrafię ci odmawiać, prawda?

    Jebany kłamca.
    Obudziła się sama i z przeczuciem, że wszystko się właśnie posypało. Na poduszce czuła dalej jego zapach, na biodrach zaciskające się palce i na samej sobie znajomy, męski ciężar, którego już jednak nie było. Początkowo myślała, że wyszedł tylko na chwile. Albo że znajdzie go w kuchni parzącego kawę. Dała jeszcze temu szanse, ale gdy opuściła sypialnie zorientowała się, że została sama. Nie było nigdzie Jamesa. Żadnej wiadomości. Wracając do sypialni na łóżku znalazła medalion, który czasem widziała u niego na szyi. Niepewna czy zostawił go specjalnie czy spadł mu przypadkiem. Jej pierwszym odruchem było wyrzucenie go, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Schowała go do szkatułki z biżuteria w osobnym woreczku. Jeśli chciał to odzyskać, to musiał się sam o niego poprosić.
    Sloane nie dzwoniła. Nie pisała. Powstrzymywała się przed tym, bo chciała dziesiątki razy przerwać milczenie. Tym bardziej, kiedy dogadała do niej – znowu – wiadomość, że odszedł. Ale tym razem blondynka nie błagała, żeby wracał. Nie odstawiła niczego głupiego. Chyba zaczęło do niej docierać, ze James odszedł naprawdę i ze już nie było dla niego miejsca w jej życiu. Te zresztą pędziło do przodu jak szalone.
    Miała zbyt wiele zajęć, aby myśleć o Harperze. Czasem pojawiał się w jej myślach. Zwłaszcza wtedy był, kiedy Sloane była sama i nie miała do kogo się odezwać. Kiedy otwierała szkatułkę z biżuteria, a ten cholerny medalion o sobie dawał znać. Tak samo, jak scyzoryk, który znalazł Carter. Zabrała go wtedy po jego wyjściu i również schowała. Nie zadawał pytań, a Sloane też je chciała, żeby Zaire o cokolwiek pytał. Były tematy, których ze sobą nie poruszali. Nie, żeby jej to odpowiadało zawsze, ale w tym konkretnym temacie owszem.
    To był dla Fletcher intensywny czas.
    Pracowała nad albumem. Wydała piosenkę, która nie była jednoznaczna. Zaire mógł myśleć o tym, ze jest dla niego. James, o ile słuchał, mógł myśleć, że to o nim. Zależało jej na tym, aby nie mówiła ona wprost. Wizerunek Sloane był wszędzie w połączeniu z nowa muzyka i małżeństwem. Upewniła się, że zdjęcia i filmiki z ich „podróży poślubnej” były wszędzie. Uparła się, że muszą polecieć gdzieś i świętować tak, jak należy. Znaleźli penthouse, który odpowiadał ich wymaganiom. I przez moment wyglądało, ze naprawdę może im wyjść i ze będą udanym związkiem. Sloane się w nim zakochała, bo jak mogłaby nie? Kiedy były te momenty, gdy patrzył na nią w ten czuły sposób. Jak ja całował z delikatnością, która nijak miała się do tego, jaki Zaire bywał. Między tymi słodkimi momentami były te, która sprawiały, że Sloane uciekała od niego i zamykała się w sobie.
    Widziała rzeczy, które ją przerastały. Udawała, ze ma to gdzieś, ale on wiedział, ze kiedy Sloane zamykała się w sobie to oznaczało, że spotkań z jego kumplami było za dużo. A chociaż trzymał ja wtedy zawsze przy sobie, nie zostawiał samej z ludźmi, którzy jej nie pasowali to jeszcze nie oznaczało, że to było w porządku. Tyle, ze nie miała sił, aby się z nim kłócić. Bo kłócili się. Dużo i często. Na zmianę raz było cudownie, aby za chwile warczeli na siebie i kłócili się tak, jakby zaraz mieli się pozabijać.
    Po takiej kłótni Sloane wylądowała w klubie.
    Była wściekła, gdy dotarły do niej informacje, że Zaire na backstage nie jest sam, a w towarzystwie różnych dziewczyn, które wcale nie były Sloane. Wiedziała jaki jest, a jednocześnie to wciąż bolało, kiedy mężczyzna, któremu się oddała w całości nie dawał jej tego samego. Nie widziała w sobie winy, bo sama w końcu zrobiła to samo. I może nawet była w gorszej sytuacji, bo w jej przypadku w grę wchodziły uczucia. Silne, które próbowała pogrzebać pod warstwami obojętności.
    Przechyliła kieliszek zapełniony bursztynowym płynem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozgrzał jej przełyk, a przed oczami trochę pociemniało. Nie poczuła już ile wypiła. Głowę miała ciężka, makijaż oczu rozmazany, bo płakała w taksówce. Rozerwane rajstopy, szpilki zamieniła na białe trampki, które przestały być białe, a od brudnej podłogi i wylanego alkoholu pociemniały. Sloane była wściekła. Nie mogła znaleść sobie miejsca. Jak głupia wydzwaniała do Zaire’a, który ignorował jej wiadomości. Każde połączenie lądowało na poczcie głosowej i prawdopodobnie zostawiła mu bełkotliwe wiadomości.
      Z głośników rozlewał się hit Rihanny. Sloane zdzierała gardło do każdej piosenki. Jeszcze głośniej, kiedy DJ zdradził, że bawi się z nimi w klubie i pod rząd puścił jej trzy piosenki. Jakoś nie zwracała uwagi na to, gdzie jest ani z kim. Parę razy telefonów miała przed oczami, flesz uderzał ją po oczach. Przekazywali ja sobie z rąk do rąk. Jacyś fani, przypadkowe osoby. Sloane nie wiedziała kto ani gdzie ją dotyka.
      Nie interesowało jej to.
      Potrzebowała się wyłączyć. I właśnie to robiła. Zagłuszała myśli alkoholem, który wlewała w siebie bez umiaru. Tańcząc z kim popadnie. Gdzie popadnie. Na parkiecie VIP. Na zwykłym. Pojawiała się w różnych miejscach. Nie zważając na to czy ktoś nagrywa. Szczerze mówiąc nawet nie była pewna w jakim klubie jest. Ktoś podniósł ją i znalazła się na barze. Z rozpuszczalnymi włosami, falując biodrami i zaczepiając siedzących klientów, którzy byli atrakcja zachwyceni. Miała na sobie krótkie, czesne spodenki, rajstopy już dawno były porozrywane, top sięgał jej ledwo do brzucha. Kolczyk w pępku błyszczał w kolorowych światłach, sunęła dłońmi po ciele. I nie myślała. Po prostu dobrze się bawiła i nie zastanawiała nad tym, co się dzisiaj wydarzyło ani czy jutro będą sięgały ja jakieś konsekwencje.

      Sloane🍒❤️‍🔥

      Usuń
  95. Od dawna nie miała tak silnej potrzeby, aby uciec, jak właśnie dzisiaj. Mieli niejedna kłótnie za sobą, a jednak ta świadomość, że Sloane nie jest jedyna i że Zaire sprowadza sobie panienki za jej plecami bolała bardziej, niż chciałaby przyznać sama przed sobą. Pomijając ten jeden raz w Nowym Jorku i całe Włochy, kiedy nawet nie wiedziała, że z nim jest, nie odstąpiła go nawet na krok. Wypełniała swój cholerny małżeński obowiązek i była mu wierna. Była zawsze dostępna, nie odmawiała mu i pozwalała robić ze sobą to, na co tylko miał ochotę. Nadawać tempo, wybierać miejsce. I wciąż była niewystarczająca. Wciąż nie dawała mu tego, czego potrzebował skoro szukał tego u innych. U tych łatwych dziewczyn, którym się wydawało – podobnie, jak jej – że coś dla niego znaczą. A gdy nadchodził ranek lub on sam uznał, ze ma dość wychodził i zostawiał z niczym. Ona tez to odczuła, ale mówiła sobie, że po prostu czasem tego potrzebuje i nie znika dlatego, że nic do niej nie czuje, a że czasem tego potrzebuje. W końcu Sloane, jak nikt inny, doskonale rozumiała potrzebę ucieczki przed całym światem. Z tym, że ona uciekała w alkohol i czasem używki, ale wyjątkowo nie tej nocy. Poniekąd właśnie przez Zaire nie brała i brała jednocześnie. Kiedy nie wiedziała, że on za to odpowiada łatwej było sięgać po prochy. A potem się dowiedziała i każda kreska, każda pigułka niosła za sobą konsekwencje, od których Sloane chciała się odgrodzić. Teraz miała za sobą tequilę, wódkę zmieszana z energetykami i cokolwiek co jej podstawiali. Nawet nie miała pewności, ze kieliszki są czyste i podane przez barmana, czy ktoś przed nią się nie dorwał i czegoś nie dosypał. To było bez znaczenia.
    Makijaż miała dawno rozmazany. Od potu i płaczu, bo chwilami już nie kontrolowała łez i pozwalała, aby spływały jej po policzkach. Był to dość komiczny widok, o ile ktoś się przyjrzał. Sloane z uśmiechem i śmiejąca się, jakby wszystko było w porządku i jednocześnie po jej policzkach spływały łzy. Duże i rozmazujące wszystko wokół. Ścierała je wierzchem dłoni do jakiś czas.
    Telefony ignorowała. Czuła, jak wibruje jej w kieszeni, ale nie sprawdzała. Nie chciała widzieć żadnego „przepraszam”, o ile w ogóle zdobyłby się na taki gest. Nie mówiła mu, gdzie idzie ani czy wróci do wspólnego domu na noc. Tej nocy Sloane Fletcher nie istniała dla Zaire’a. Mógł się dobijać, prosić i jej szukać, ale ona ulec nie zamierzała. Nie tym razem.
    Tańczyła na barze, wypijała kolejne shoty i nie parzyła na to, co się działo dookoła. Ignorowała ludzi wokół. Tych śmiejących się i wyciągających do niej ręce. Sloane o to nie dbała. Oni byli tylko tłem. Świadkami tego, jak po miesiącach grania świetnej żony teraz się załamuje. Padały w tle pytania, gdzie jest Zaire, czemu przyszła sama i jedyna odpowiedzią tak naprawdę była jej twarz. Zapłakana, choć próbująca udawać, że wszystko jest w porządku.
    Sloane pisnęła, kiedy ktoś objął ją w pasie. Szarpała się i wściekała, ale nie miała sił, aby się bronić. Nawet nie była pewna kto tak właściwie ja z tego baru ściągnął. Sloane próbowała jeszcze przez chwile walczyć, ale ostatecznie się poddała.
    Odetchnęła ciężko, a potem…
    — Puszczaj mnie! — Krzyknęła, znów szarpiąc się wjedź ramionach.
    James.
    Serce zabiło jej szybciej, a w głowie wirowało i to nie tylko od alkoholu. Znalazła się w znajomych objęciach, o których myślała częściej niż powinna. Musiała go wyrzucić z pamięci i na ogół się jej to udawało, a potem pojawiały się takie dni, kiedy cholernie żałowała, że im nie wyszło. Że nawet nie mieli szansy na to, żeby spróbować.
    Znowu się szarpnęła.
    Otaczał ją nowy zapach. Zmienił perfumy? Tylko objęcia były znajome. Trzymał ja z ta sama pewnością, co zawsze. Jakby nic się między nimi nie zmieniło, chociaż od miesięcy się nie widzieli. Cóż, teoretycznie. Żaden nie musiał wiedzieć, ze Sloane regularnie przeglądała zdjęcia z Włoch. Tęsknię spoglądając na fotografie, na których był James. Ze o wiele częściej niż należało wpisywała jego nazwisko na social mediach, bo chciała obejrzeć te filmiki na których byli razem i z których się razem któregoś razu śmiali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała, czy jej posłuchał, bo „prosiła” czy dlatego, że już miał dosyć jej wrzasków. Sloane zatoczyła się do tyłu, kiedy postawił ja na ziemi. Świat wokół niej wirował, ale James… jego sylwetka była wyraźna. Aż nadto.
      Dziewczyna oddychała ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Może i w jej stanie to było odczuwane jak maraton. Wypiła dużo, dość, aby jutro umierać i żałować każdej kropli. Wystarczająco, aby żołądek zaczął się buntować. Czuła, jak wszystko podchodzi jej do gardła, ale jeszcze się trzymała.
      Spoglądała na niego w milczeniu. Wiele razu wyobrażając sobie, jak będzie wyglądało ich spotkanie. Bo to, ze się spotkają było jasne. Jedynie okoliczności były zagadka.
      Zostanę.
      Ty wiesz, że ja nie potrafię ci odmawiać, prawda?

      Świeże łzy błysnęły w jej oczach.
      Kłamał.
      Sloane święta również nie była, ale w tym momencie jej występki zdawały się być bez znaczenia. Spoglądał jej prosto w oczu i obiecywał, że zostanie. A potem obudziła się sama. Bez słowa wyjaśnienia. Porzucona i pozostawiona sama siebie.
      Fletcher ruszyła przed siebie, ale nawet nie zdążyła go obejść, bo ja złapał i nie pozwolił wyjść. Warknęła sfrustrowana i zmęczona ta niewidzialna walka między nimi.
      — Odwal się — wycedziła — nie prosiłam się o pomoc.
      Radziła sobie. Średnio, bo średnio, ale radziła. Jeszcze kontrolowała się na tyle, aby nie wyjść z byle kim z tego klubu. Chociaż może powinna. Żeby zobaczył, jak to jest, kiedy ma się żonę, a która woli spędzić czas z kimś innym. Wtedy przynajmniej nie stałaby teraz przed Jamesem.
      — Dobry jesteś w znikaniu. Możesz to zrobić teraz.
      Wściekłość wylewała się z niej razem z żalem. Myślała, że o nim zapomniała i że stał się jej obojętny, a teraz kiedy przednia stał ciepło rozlewało się po jej ciele. Przypominała sobie każda chwile, kiedy miał ja w objęciach. Każdy pocałunek. Każde muśnięcie szyi. Zamknęła oczy, ale nie po to, aby powspominać. Musiała się od niego odciąć. Tyle, ze odcinała się wtedy, gdy Zaire był obok, a teraz od niego również musiała się odciąć. Robiła to czując na sobie ciężar ciała Zaire, odpowiadając na jego pocałunki i gesty, a w tej chwili obojgu najchętniej wydrapałaby oczy i zostawiła, a sama zniknęła i nigdy więcej nie wróciła.

      Sloane</I❤️‍🩹

      Usuń
  96. Gotowa była rzucić się do przodu, aby zniknąć stąd i odejść. Im dłużej patrzyła na Jamesa tym gorzej się czuła. Wracały do niej wszystkie wspomnienia. Włoska plaża skąpana w świetle księżyca, na której ja znalazł. Gorący pocałunek, który zmienił wszystko i sprawił, że Sloane już dłużej nie potrafiła przed sobą udawać, że James jest jej obojętny lub jest tylko chwilowa zachcianka, o której zaraz zapomni. Nie potrafiła zapomnieć, a minęło pare miesięcy. Przez większość czasu o nim nie myślała, ale nie dlatego, że nie chciała. Robiła to dlatego, aby nikt nie zaczął zadawać pytań. Trzymała się narracji, przed tymi, który wiedzieli, ze to z Jamesem było jedynie krótkim, wakacyjnym romansem. Wieczorami, które musiała jakoś zapełnić. W końcu była żoną Zaire’a, prawda? Jak mogłaby chcieć drugiego, kiedy związana była z nim? Jak miałaby wytłumaczyć, że serce bije jej szybciej na samo wspomnienie Harpera? Że czasami, kiedy jest sama i wie, ze nikt jej nie przeszkodzi to wyobraża sobie, ze z nią wciąż jest, że jej własne dłonie są jego? Samej sobie nie potrafiła tego wytłumaczyć, a co dopiero komuś innemu.
    Oddychała ciężko. Mocno zaciskała zęby, aby czegoś nie powiedzieć, ale wstrzymywanie się też nie było w jej stylu.
    — Racja, zapomniałam. Dla pana Harpera nie istnieje słowo „zabawa” — warknęła, kompletnie ignorując wszystko co do niej powiedział. Bo Sloane nie zamierzała dopuszczać do siebie myśli, że może znów zaczyna przesadzać i jest bliżej dna niż przedtem.
    Nie chciała na siebie patrzeć, bo wiedziała, ze wtedy zobaczyłaby to, czego tak bardzo nie chciała. Dziewczynę, która znów się pogubiła. Nie tylko w tym małżeństwie, które być może zaczęło ja właśnie przerastać. Dostrzegłaby Sloane, która straciła cała siebie dla kogoś kto wiele brał, a choć wiele obiecywał to nie dawał aż tyle od siebie.
    — Tak, odwal się. Po co się niby przejmujesz? Już ci nie płacą za udawanie, że ci na mnie zależy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Sama w to nie wierzyła. Wiedziała, że mu na niej zależy i pokazywał jej to wiele razy. — Możesz patrzyć, dołączyć. Rób co chcesz.
    Wyrwała rękę z jego uścisku. Jeśli jeszcze przez chwile będzie czuła na sobie jego dotyk to pęknie. Chciała się stąd wydostać, ale jedyna drogę ucieczki zagradzał jej James, a znała go i wiedziała, ze nie odpuści. Jeszcze nie.
    — Niech piszą co chcą.
    Kolejne artykuły były jej obojętne. To co o niej powiedzą, co napiszą. To wszystko było bez znaczenia. Chciała wrócić tylko na moment do ten bańki „szczęścia”. Tam, gdzie polewano jej kolejny kieliszek, a głowa robiła się ciężka od przyjętego alkoholu.
    — Zaire pieprzy swój mały harem, wątpię, aby go obchodziło co robię. — Jej głos przesiąknięty był jadem. Niekoniecznie chciała, aby James wiedział o problemach w małżeństwie, kiedy w internecie sprawiali wrażenie świetnie dobranej pary i w każdych wywiadach podkreślali, jacy to szczęśliwi nie są. Ani żeby wiedział, że to naprawdę boli. Ta świadomość, że Zaire woli pieprzyć się z obcymi dziewczynami, kiedy ona była dosłownie tu obok.
    Sloane patrzyła na Jamesa z zacięta mina. Jakby chciała mu powiedzieć, ze jej nie złamie. Że może się na nią patrzeć tak długo, jak chce, ale ona się nie ugnie. Nienawidział tego spojrzenia. Nie potrafiła przed nim uciec ani założyć maski, która by jakoś ja chroniła. W takich chwilach mówiła mu wszystko, prawie wszystko.
    Stał tak blisko. Chwile temu jeszcze jej dotykał, a teraz zdawało się, że między nimi jest wielki mur. Nie do przeskoczenia. Sloane musiała odwrócić wzrok, bo gdyby podtrzymała go dłużej to by się złamała.
    — Jak widać zostawienie mnie jest łatwe. — Przybrała pozę „nic i nikt mnie nie obchodzi” i chciała się jej trzymać do samego końca. — Za sobą masz drzwi. Tylko zrób to po cichu, jak ostatnio.
    Nie mogła mieć pretensji, że ja zostawił. To było do przewidzenia, że żadne z nich nie poradzi sobie po tamtej nocy. Ze będą musieli jakoś udawać, ze to nie miało znaczenia.
    Parsknęła śmiechem. Szyderczo, jakby właśnie coś usłyszała co było kompletna bzdura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty myślisz, że tu jest coś więcej? — Pokręciła głowa, nie wierząc w to, co chyba słyszy. — Jestem niczym, James. Niczym na co warto zwracać uwagę. Dziewczyna, która znałeś umarła. Dawno temu.
      Tak bardzo chciała unikać tego życia, które teraz prowadziła. Trzymała się z daleka od wszystkich używek, aż do czasu. Widziała co robiły z jej ojcem. Odebrały jej z nim całe dzieciństwo. Teraz ona sama odbierała sobie te młodzieńcze lata, które powinna spędzać nieco inaczej niż wybierając między kreska, a prochami.
      Sloane zrobiła krok w jego stronę. Trzymała wysoko głowę i wbijała spojrzenie w jego oczy.
      — Co z siebie robię, James? —Zapytała. — No dalej. Wyrzuć to z siebie. Powiedz co o mnie tak naprawdę myślisz. Kogo widziałeś, kiedy ściągałeś mnie z tego baru?
      Nie była pewna, czy jest gotowa usłyszeć prawdę. Ale jej chciała. Może nawet potrzebowała tego. Takiego wyłania lodowatej wody na głowę, aby jakoś się ogarnąć.
      — Czemu ci tak zależy, co? — Naprawdę próbowała zrozumieć. Nie dawała mu żadnego powodu, aby wciąż mu zależało. Nie odezwała się od tamtego czasu. Była z innym mężczyzna, a on… On wciąż był. Nawet po takim czasie. — Co ty takiego niby możesz we mnie widzieć, aby nie odwrócić się i nie pójść w cholerę?
      Już dawno to zrobił, a i tak tutaj był. Nawet nie mając z nią żadnego kontaktu. I wtedy ja tez olśniła myśl. Skąd wiedział, gdzie Sloane jest?
      — Wciąż mnie śledzisz? — Syknęła, wręcz obruszona myślą, ze dalej mógł mieć dostęp do jej lokalizacji. Jak niby inaczej miałaby wytłumaczyć sobie to, ze był w tym klubie? Akurat wtedy, kiedy ona miała gorszy stan. — Jezu, James. Nie możesz mi dać spokoju, co?

      Sloane🥲❤️‍🩹

      Usuń
  97. — Mogłeś mi tego nie obiecywać.
    Nie była przecież głupia i wiedziała, że nie mogli po tym wszystkim udawać szczęśliwej pary czy ignorować siebie nawzajem. Sloane już by nie potrafiła udawać, że James nic nie znaczy. Za każdym razem, gdyby był w pobliżu to szukałaby jego bliskości. Nieustannie czekałaby na jakiś dotyk, na spojrzenie. I wszystko by się w końcu wydało. Już dawniej, kiedy między nimi naprawdę nic się nie działo pisali o spojrzeniach, które sobie posyłali, jakby byli kimś dla siebie kimś więcej. I wtedy się z tego śmiała, a teraz… teraz, kiedy naprawdę coś do niego czuła nie była w stanie dłużej na niego patrzeć.
    — Jesteś jedynym… byłeś jedynym, który mnie nigdy nie okłamał. I to zniszczyłeś.
    Podniosła na niego wzrok, zmęczona ta ciągła walka między nimi. Nie widziała go od paru miesięcy. Zastanawiała się, gdzie jest i co robi, ale nie odważyła się tego sprawdzić. Nie pisała i nie dzwoniła, bo dlaczego miałaby? Gdyby do niego się odezwała to przyznałaby, ze to między nimi coś było, a z jakiegoś powodu naprawdę nie chciała tego zrobić. Nie dlatego, że się go wstydziła. Wręcz przeciwnie, chciała się nim pochwalić przed całym światem, kiedy nic nie było skomplikowane, ale wszystko się w Nowym Jorku zmieniło. Bezpowrotnie.
    — Mogłeś mnie powstrzymać…
    Zacisnęła usta, jakby to było naprawdę takie łatwe. Sloane przecież doskonale wiedziała, ze by go nie posłuchała. Nie byłaby jedna z tych, które się zgadzają w milczeniu na wszystko. Próbowałaby go przekonać, ze to jest dobry pomysły i powinna z Zaire’m zostać. Cóż, została. I teraz stała pijana na zapleczu jakiegoś klubu w części Nowego Jorku, której nie rozpoznawała. Z mężczyzną, do którego wyrywało się jej serce.
    Zawsze wiedział co powiedzieć, aby trafić w sedno.
    Znał ja lepiej niż ona sama siebie. Potrafił dostrzec to, przed czym Sloane uciekała i czego nie chciała pokazać światu. Czy tez nawet samej sobie. To przede wszystkim przed sobą skrywała pewne informacje. Jakby ujawnienie ich oznaczało, ze stanie się coś złego. Ze wyjdzie na jaw, ze Sloane jednak ma uczucia, które łatwo zranić.
    — Same problemy mam z tymi uczuciami. Nie zauważyłeś? Może lepiej jest nie czuć.
    Sloane wiedziała, ze długo nie pociągnie w ten sposób. Nie umiałaby przez cały czas dystansować się od uczuć. Szczególnie, ze gdy już wytrzeźwiała i wracała do rzeczywistości to te wszystkie emocje do niej wracały ze zdwojoną siła. Były nie do zatrzymania, a ona potem ponosiła przykre konsekwencje.
    — Nie ma już tamtej Sloane.
    Sposób w jaki to powiedziała był przykry. Wyniszczający, bo ona naprawdę wierzyła w to, że tamtej dziewczyny już nie ma. Zniknęła w Vegas. W mieście, które ją zmieniło. Przyjechała singielka, wróciła jako mężatka. Bawiła się tam przez krótki czas dobrze, aby po chwili widzieć przed oczami obrazy, które chciałaby wyrzucić z głowy. Ludzi z bronią, ilości narkotyków, które mogłyby powalić słonia. Widziała to, czego nikt nie chciałby widzieć. I musiała to wszystko trzymać dla siebie, bo kto mógłby jej wysłuchać? Zaire to bagatelizował, James nie był nawet brany pod uwagę. Nie mogła wsypać Crawforda. Jego kumpli może, ale gdyby zaczęła gadać na nich to musiałaby również na niego, a tego zrobić nie mogła.
    Sloane mocno zaciskała usta, kiedy go słuchała. Chciałaby się wyłączyć i go zignorować, ale nie potrafiła. Zawsze go słuchała. Nawet wtedy, kiedy tak naprawdę wmawiała samej sobie, że ma w niego wyjebane i w jego słowa. Ale słuchała go.
    Chciałaby być ta dziewczyna, która pamiętał. Ta Sloane, która błyszczała w towarzystwie z perłowym uśmiechem, który nie był zabarwiony alkoholem czy używkami. Bo wtedy, jeśli piła, to tylko dla towarzystwa. Pare drinków czy shotów, ale rzadko kiedy to się kończyło kacem trwającym pare dni. Przed Zaire’m i chaosem związanym z nim najgorszy jej kac był po dwudziestych pierwszych urodzinach, ale tego można było się spodziewać. Teraz Sloane nie była już beztroska, choć już wtedy miała problemy, które zagłuszała nieodpowiednim towarzystwem to nigdy nie przekroczyła pewnych granic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz przekraczała je regularnie i chętnie. Może nie tyle co chętnie, a regularnie i stało się to prawie codziennością. Nie chciała się przyznać do tego, że jego słowa uderzały w nią mocniej. Wywoływały wyrzuty sumienia i sprawiały, że ta dziewczyna, która James poznał dobijała się od wewnątrz i błagała, aby ja wypuścić. Chociaż na chwile, aby przez pare minut mogło być tak dobrze, jak przedtem.
      Blondynka pozwoliła, aby ja do siebie przyciągnął i objął. Przez chwile walczyła sama ze sobą, ale kiedy czuła jego zapach i ciepło bijące od ciała. Nienawidziała tego, jak się przy nim teraz czuła i kochała to jednocześnie. Ten wewnętrzny spokój, który w niej zapanował. W końcu powoli go objęła i lekko osunęła się w jego ramionach, bo znów miała te pewność, ze ja złapie. Trzymał mocno i pewnie.
      — Nie mam już swojego mieszkania — powiedziała cicho. Nie wiedziała, czy znał nowy adres. — Mam, ale jest wynajęte — dodała. Nie była w stanie go sprzedać i tez nie chciała. Poszło pod wynajem, a kto tam mieszkał nie widziała. Ktoś inny się tymi sprawami zajmował.
      Pociągnęła nosem, nie chcąc płakać mu w ramię, a jednocześnie czuła ogromna potrzebę, żeby to zrobić i sobie ulżyć.
      — Wiem, dlaczego wyszedłeś. — Przyznała cicho. Zamknęła oczy czując, ze powinna odpuści. Przynamniej na teraz. — Każdy by odszedł. Ja tak samo. Ale liczyłam… wiem, że nic nie mogłam od Ciebie chcieć. Tylko myślałam, ze może na jeszcze jeden dzień… tylko tyle chciałam. Ale wiem, ze to było za dużo.
      Powoli go objęła i wtuliła się. Zacisnęła palce na jego plecach. Spragniona tej bliskości, której od tak dawna nie miała. Sloane mogła udawać, ze nie rozumie dlaczego James odszedł, ale wiedziała. Nie ważne, jak wiele razu nazwie to kłamca to nie zmieniało faktu, ze naprawdę miał swoje powody.
      — Możemy… możemy jechać do Ciebie? — poprosiła. Nie podniosła głowy, tylko bardziej się w niego wtuliła. Z ta ogromna potrzeba, aby mieć go blisko i nie wypuszczać.
      Lekko uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Już bez wściekłości w oczach i tej zaciętości, jakby tylko ona miała racje. Przez chwile mogła udawać, ze między nimi jest tak, jak było dawniej, chociaż oboje wiedzieli, ze nie jest to prawda.

      Sloane🥺❤️‍🩹

      Usuń
  98. Nie mogła oczekiwać od niego, ze zawsze będzie obok czy ze nigdy jej nie skrzywdzi, kiedy ona skrzywdziła go cały ten czas. James nie miał racji. Wszystko kręciło się wokół niej. Wokół jej emocji, jej potrzeb. Rzadko patrzyła na innych, a czy już to robiła to i tak przez pryzmat samej siebie. Badała najpierw grunt, czy jej się będzie opłacało, a jeśli nie… cóż, nie wchodziła wtedy w żadne gry. Ona po prostu odchodziła. Ale z Janasem było inaczej. Mimo, ze minęło naprawdę sporo czasu to wciąż do niego wracała. Najpierw w myślach i myślała, ze już tak będzie. Nie sądziła, ze nadejdzie czas, kiedy wróci do niego w rzeczywistości i znów będzie czuła… Wiele.
    — Domyślam się, James — powiedziała cicho. Jej tez nie przestało zależeć. Wyłączyła po prostu w sobie zdolność do przejmowania się nim. Zagłuszyła potrzeba jego obecności innymi rzeczami. Głośnymi imprezami. Głośnym mężem. Czasami używkami i częściej alkoholem. Tym co akurat działało i pozwoliło na trochę o nim nie myśleć.
    Łatwiej byłoby zwalić na niego winę. Wykrzyczeć mu w twarz, że ją porzucił. Przyznać, jak samotnie się poczuła, kiedy odkryła, że została całkiem sama. I jedyne co po nim zostało to ulotny zapach na poduszce, którym zaciągała się jeszcze pare dni po. Ale był to zbyt intymny. Zbyt wstydliwy sekret, aby to wyznała. Zbyt jej, aby wiedział o tym ktokolwiek. Nawet on.
    — Nie chce wracać do domu. James. Jeśli to za dużo, to mnie odstaw do hotelu.
    Miała jednak nadzieję, ze wybierze jej propozycje. Znała ten schemat i był on groźny, ale nie potrafiła się powstrzymać. I wiedziała, że on również się nie powstrzyma. Mimo, ze oboje będą mogli się sparzyć. To było, jak jedzenie ulubionego żarcia, po którym złe się czuje, ale nie potrafi się przestać. Bo ten moment, kiedy język czuje wszystkie smaki, a podniebienie jest zachwycone – jest wart każdego cierpienia. I jeśli mogła mieć z nim jeszcze jedna noc, a może pare godzin to zamierzała z tego skorzystać. Nawet jeśli później będzie cierpiała.
    Sloane dała się zaprowadzić do auta.
    Już nie walczyła. Nie wymądrzała się. Zamknęła usta i bez awantur z nim poszła do samochodu. Nie pytała o nic, nic nie narzucała. Przez moment czując się, jak w tych wszystkich chwilach, kiedy wracała z nim do domu. Gdy był o krok przed nią z jej własnymi myślami. Kiedy jeszcze wszystko było w porządku.
    Sloane siedziała w milczeniu. Zwykle prosiłaby o muzykę, ale teraz głowę miała ciężka. Opadała jej co jakiś czas na ramię, jakby na sekundę zasypiała i budziła się w chwili, kiedy głowa leciała w dół. Była zmęczona i przygnębiona. Bez ochoty na jakieś żarty i podchody. Nie potrzebowała tego teraz. Nie w tej chwili, nie, kiedy zbyt wiele siedziało jej w głowie i sercu.
    Lekko odwróciła głowę w stronę mężczyzny, kiedy się odezwał. Jego słowa były dla niej z jednej strony oczywistością, a z drugiej dokładnie tym, czego nie spodziewała się usłyszeć.
    — Różnie mogłoby być, gdybyś został — powiedziała cicho. Kryło się za tym wiele, a jednocześnie tez nic szczególnego. L
    — Może nic z tego by się nie wydarzyło, gdybyś został. Albo byłoby gorzej.
    Wzruszyła ramionami. Nie mieli na to wpływu. Nie mogli przewidzieć przyszłości. Może gdyby się dało, to oboje podjęliby inne kroki albo zrobili dokładnie to samo.
    Gdyby został to może odciągnąłby ja od pomysłu, aby zostać panią Crawford. Może zgodziłaby się z nim, ze to głupi pomysł. Zwłaszcza, ze zrobili to pod wpływem i nic może, gdyby porządnie się tym zająć to małe druczki pozwoliłyby im na anulowanie tego. Ale teraz było za późno, a oni prawie pół roku w oczach urzędu byli małżeństwem. Nikt po takim czasie im nie uwierzy, ze to był przypadek. Nie po tych wszyskich zdjęciach i filmach, które wstawili. Nie po gorącej podróży poślubnej z której Sloane wrzucała bardziej rozebrana niż ubrane zdjęcia. I to wszystko z Zaire’m w tle, bo przecież jak mogłaby postąpić inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzmianka o nim była teraz bolesna i zbędna.
      Nie pytała się o telefon. Dopiero w aucie zorientował się, ze go nie ma. Miała to zrobić, a wtedy dostrzegła odwrócony do spodu dnem telefon. Swój case w wisienki z kokardkami rozpoznałaby wszędzie. Jak już mówiła, był o krok przed nią. We wszystkim. Sloane po niego nawet nie sięgnęła. Zostawiła go tam, kiedy wychodziła z samochodu. Przekonana, ze pewnie wyląduje w kieszeni Jamesa, bo ona zacznie się awanturować rano, ze nigdzie nie ma swojej komórki.
      Nie odpowiedziała już więcej na jego słowa. Te zawisły między nimi w powietrzu, jak coś czego nie są się zignorować, ale czego nie można również skomentować w odpowiedni sposób. Wystarczyło, ze oboje rozumieli powagę tych słów.
      Minęły miesiące i żadne z nas sobie tego nie poukładało w głowie.
      Należało tak powiedzieć, ale zachowała to dla siebie. Nie było to coś, co musiała mówić na głos. Oni oboje wiedzieli.
      Mieszkanie było niepokojąco znajome. Te same kolory ścian. Błyszcząca podłoga. Każdy przedmiot na swoim miejscu. Stała przez moment w korytarzu. Milczała i zastanawiała się, czy nie powinna była jednak uciec. A potem zdjęła trampki, które byle jak zostawiła na podłodze. Wprowadzała chaos w poukładana życie Jamesa nawet w jego mieszkaniu.
      — Dzięki. — Rzuciła krótko, gdy odbierała od niego rzeczy. Znajomy schemat. Jego koszulka. Jego mieszkanie.
      Krótko tylko na niego spojrzała, zanim nie uciekła do łazienki. Stała przed umywalka myjąc twarz ciepła woda. Rozmazywała tylko makijaż bardziej, a kiedy spojrzała na siebie w lustrze…. Zaszlochała zbyt głośno, aby udawać, ze to przypadkiem. Zakryła dłonią usta, odkręciła wodę. Nie musiała, bo nawet gdy wiedział to nie dawał po sobie tego poznać. Nachyliła się nad umywalka, dłonie opierając po jej bokach. Już sama nie wiedziała o co jej chodziło. Czy to zmęczenie czy ta dziwna mieszanka uczuć, której nazwać nie potrafiła. A może ciążąca nad nią wizja obecnego życia, spotkań z typami spod ciemnej gwizdy i mąż, który się w tym odnajdywał.
      — Weź się w garść — syknęła do samej siebie, aby trochę się ostudzić. — Poradzisz sobie. Zawsze sobie radzisz. Jakoś z tego wyjdziesz.
      Jakoś się może wyplącze z emocjonalnej pułapki z jednym i drugim. Jakoś może ucieknie od tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami w jej życiu.

      Sloane❤️‍🩹

      Usuń
  99. Wyglądała marnie. Czuła się marnie.
    Prysznic wcale nie postawił jej na nogi. Najpierw ciepły, aby zmyć z siebie ciężar nocy, a potem raz na poraź zmieniała temperaturę. Tak, jak wtedy po tamtej imprezie, kiedy prawie wyleciała przez balkon. Złapał ja i zabrał do domu. Opłukał zimna wodą, a potem… potem nie pamiętała co się w zasadzie stało. Nie w tej chwili, kiedy głowę miała ciężka od emocji i myśli.
    Sloane wyszła z łazienki skąpana w jego koszulce. Za pachniała teraz całkiem nim. Użyła jego żelu, jego szamponu, jego pasty do zębów. Była a jego koszulce, która pachniała jego płynem do kąpieli. Była w znajomym sobie miejscu, a które ja płoszyło. Pamiętała ich ostatnia rozmowę tutaj. Kawałek dalej złamała każda sama obietnice we Włoszech. Wbijała wzrok w tamto miejsce zbyt intensywnie. Wspomnienie tego dnia było aż nazbyt wyraźne. Jego wzrok, ton głosu, który nagle stał się suchy i zdystansowany. To jak w sekundę przestał być jej Jamesem. I od tamtej pory już nigdy nim znów się nie stał. Tak, jak ona nie. Ula jego Sloane.
    Uważnie spojrzała na wyciągnięta w swoją stronę rękę.
    Zawahała się. Jeszcze nie potrafiła jej przyjąć. Zgodzić się, aby z powrotem wszedł do jej życia, a ona do jego. Broniła się przed tym, chociaż znała już finał.
    — A z kim mam sobie radzić, James? — zadała pytanie cicho i bez oskarżeń. Jakby naprawdę oczekiwała od niego odpowiedzi. Czy podpowiedzi. Otarła policzki, może z łez, a może z kropel wody, które ściekały z jej włosów. — Z ojcem, który ożenił się z laską, która udaje, ze jest wróżka i ma trzydzieści lat? Z matką, dla której zawsze jestem za głośna, za wulgarna i byłoby lepiej, gdyby mnie nie było? Czy z mężem, który lubi zaliczać panienki, jak nie widzę? — Mimo wszystko nie potrafiła pozbyć się kąśliwości z głosu. — Czy miałam zadzwonić do Ciebie i robić jeszcze większy bałagan w głowie?
    Sloane nie miała przyjaciółek, które by ja ogarnęły. Nie była blisko z rodzina, aby jej ktoś powiedział, ze złe robi. Jeśli już to jej kiepskie wybory życiowe były czymś, co ich cieszyło.
    I potem ujęła jego dłoń, bo nie potrafiła się przed nim dłużej bronić. Przysunęła się bliżej, już teraz czuła ciepło bijące od jego ciała. Gdyby się nie powstrzymała to lada moment wylądowałaby na jego kolanach. Zamiast tego, Sloane oparła się o jego klatkę i przytuliła.
    Wciąż, ze wszystkich ludzi James pozostawał tym, który znał ja najlepiej. Który wiedział o niej wszystko i to, czego ona sama o sobie nie wiedziała.
    — Jeśli nie poradzę sobie sama, to się złe skończy.
    Nie była to żadna groźba ani obietnica, a zwykły fakt. Gdyby naprawdę przestawała dawać radę to można byłoby zacząć się poważniej martwić. Sloane jeszcze, póki co, się trzymała. W ostatniej chwili, ale potrafiła się ogarnąć, wrócić jeszcze jakoś do domu. Przestawało się robić zabawnie, kiedy pojawiała się obojętność. Zbyt duża, aby można było się przez nią przebić.

    S.🩷

    OdpowiedzUsuń
  100. Była już zmęczona udawaniem, że panuje nad sytuacja. Znalazła się w znajomym sobie miejscu, w którym czuła, że nie musi niczego kontrolować. Tutaj nie była Sloane Fletcher, która przynajmniej powinna była udawać, że jej życie to nie jest jeden wielki chaos. Rozrósł się do takich rozmiarów, że chwilami naprawdę ciężko było jej zapanować nad własnymi myślami. Zastanawiała się, kiedy pozwoliła, żeby tak się stało. Przecież nie zawsze tak było, ale odpowiedź była jasna — Zaire. Pojawił się i wprowadził chaos. Brudny, przesiąknięty prochami i alkoholem, upojnymi nocami i uzależnieniem, bo gdy już raz się tego posmakowało to ciężko było zrezygnować z tego uczucia. Z tej dawki adrenaliny, którą jej dostarczał czasami za pomocą samego spojrzenia. Sloane chciałaby powiedzieć, że ma w sobie dość siły, a przede wszystkim dość szacunku do samej siebie, żeby odejść od niego i zostawić ten rozdział za sobą, ale nie potrafiła i jakaś jej część również nie chciała. Ta, która od miesięcy wpatrzona była a niego jak w święty obrazek. Jak w kogoś kto daje jej wszystko i w sekundę może to zabrać. Nawet, gdy pojawiła się myśl, aby odejść to zaraz za nią była kolejna. Te wspomnienia, kiedy mówił, ze dzięki niemu ma to wszystko, kiedy mówił, co razem osiągają. Nie potrafiła z redo zrezygnować. Odwrócić się, bo co jeśli to była prawda? Co jeśli teraz, gdyby odeszła, to zostałby z niczym?
    Nie zamierzała się przekonywać i sprawdzać, czy naprawdę tak będzie. Jakoś wydawało się jej, że bezpieczniej jest zostać. Nawet, jeśli miałaby znosić zdrady Zaire’a na boku. O których tylko wiedziała, a za rękę go przecież nigdy nie złapała. Jeszcze.
    Dopóki nie usłyszała, że Zaire na tyłach posuwa panienki, jej życie było idealne. Tak pozornie, bo było w nim wiele niedociągnięć. A potem pojawiła się ta informacja, która rozbiła ją totalnie. Bo nie sądziła, że mając ją byłby do tego zdolny. Nie była głupia i wiedziała, jakie życie prowadził, ale jaka jej część naprawdę liczyła na to, że skoro byli teraz razem to nie będą musieli się sobą dzielić. Sam nieraz zaznaczał, że dzielić się nie chce i nie zmierza, ale najwyraźniej jego te zasady już nie obowiązywały. Sloane nie mogła z jednej strony zrobić awantury, a z drugiej miała na to ochotę jak nigdy przedtem. Tylko obawiała się, ze teraz to naprawdę mogłoby skończyć się rozlewem krwi.
    Tak, sama nie dochowała mu wierności, ale to był początek. Jeszcze wtedy wszystko było świeże i niepewne, choć zrobiła to już z obrączka na palcu. Ta jej teraz ciążyła na dłoni. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale przecież nie mogła się jej pozbyć, prawda? Zdjąć i zapomnieć, ze jest żona.
    Sloane pozwoliła, aby James z niej wyciągał więcej informacji. Takich, które naprawdę powinna była zostawić dla siebie. Miał już ten dar, że otwierała się przed nim, kiedy był obok. Wtedy, gdy czuła jego zapach na sobie. Miękki glos przy uchu, ciepłe palce muskające jej ramię. W takich momentach Sloane dawała mu wszystko. Nie dlatego, że czuła się zmuszona, a dzięki temu, że czuła się bezpiecznie. Wtulona w jego ramiona czuła, ze niczego więcej już nie potrzebuje.
    Nie protestowała już, kiedy powiedział, że dziś z nią zostanie. Że dziś świat nie istnieje. Pokiwała tylko głowa, zbyt zmęczona na kolejne rozmowy. Zasypiała na siedząco, a jeszcze pare minut i zasnęłaby kompletnie. Kiedy została sama i skuliła się na łóżku, okręciła po sama szyję kołdra, chociaż było jej gorąco. Inaczej nie umiała zasnąć i tak, ale sen nie nadszedł szybko. Wiedząc, że już jest sama znów pozwoliła sobie na chwile płaczu. Nad sama sobą, nad Zaire’m i nad Jamesem. Nad beznadziejna sytuacja, w której się znalazła.
    Poszewka poduszki była już porządnie zmoczona, kiedy nad nią zasypiała. Wyczerpana po tym ciężkim wieczorze, który nie powinien się wydarzyć. Możliwe, że resztkami świadomości czuła, jak kładzie się obok niej. Nie w innym pokoju, nie w salonie na kanapie. Obok niej. Czuła, jak ją obejmuje i do siebie przyciąga, a ona tak ufnie wtulała się w jego plecy. I na te jedna noc pozwolili sobie, aby znów było w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Sloane znów weszła do jego życia i narobiła bałaganu, chociaż i tym razem nie prosiła się o żadna pomoc. To gdy już ja dostała to przyjęła chętnie, bo cholera, ale naprawdę tęskniła za nim. Za tym spokojem, który ja przy nim otaczał.
      Sloane spala spokojnie. Do wczesnego południa, a kiedy się obudziła głowa delikatnie pulsowała, a obraz wirował. Czuła się zmęczona, było jej trochę słabo i przez pierwsze pół godziny po prostu leżała w ciszy. Niepewna, czy James nadal jest obok niej. A potem się przekręciła na bok i okazało się, ze był. Uchyliła powieki i spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. Może zaskoczona, ze został.
      — Dzień dobry — mruknęła cicho. Powstrzymała się przed tym, aby nie przysunąć się i go nie pocałować. Nie mogła tego robić. Nie tym razem i nie, kiedy praktycznie płakała mu w ramię, że Zaire sprowadzał sobie panny na zaplecze. — Która jest godzina? — spytała. Tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Jeszcze do domu nie planowała wracać. Właściwie to nie była pewna, czy chce wracać. Chciała zabrać stamtąd tylko psa i zniknąć. Najlepiej na zawsze, ale realistycznie tylko na pare dni.
      Odetchnęła głęboko.
      Wsunęła rękę pod głowę. Leżała na boku przodem do Jamesa. Leniwie wzrokiem śledziła jego twarz. Trochę zaspany, ale wyglądało ja to, że nie spał już od jakiegoś czasu. Czekał na nią? Uśmiechnęła się na te myśl i poczuła się dziwnie spokojna, że mógł zerkać i patrzeć, jak Sloane śpi.
      — Poratowałbyś mnie czymś na kaca? — poprosiła. Trzymała się lepiej niż się spodziewała i nie miała potrzeby, aby zwracać to, co wymieszała zeszłej nocy. Spodziewała się, że porządna dawka przeciwbólowych i tłusty posiłek załatwia sprawę.

      Sloane🩷

      Usuń
  101. Zawsze sypiała do późnych godzin. W trasie wstawała wcześnie; treningi, próby, chęć zobaczenia miasta, w którym gra. Miała mału czasu, aby upchać wszystkie ważne dla niej rzeczy. Wykorzystywała te pare godzin luzu maksymalnie. Ale kiedy wracała i nie miała większych obowiązków ciężko było ją ściągnąć z łóżka przed dwunastą. Teraz również chętnie zostałaby jeszcze jakiś czas zakopana w pościeli. W łożku, które należało do Jamesa i nim pachniało. Ona cała nim pachniała. Na włosach czuła jego szampon, na ciele jego żel. Nie potrafiła się teraz od niego odpędzić. Sloane doskonale wiedziała, że to jest bardzo niebezpieczna gra, która znów podejmowała.
    — Jesteś niezastąpiony — szepnęła cicho. Wiedział lepiej, czego jej samej potrzeba po takiej nocy. Sięgnęła po rzeczy powoli, ospale. Wydłubała tabletki z opakowania. Wzięła trzy, chociaż pewnie ulotka zlecała coś zupełnie innego. Chciała odżyć i to jak najszybciej. Budzenie się z kacem nie należało do najprzyjemniejszych, ale miała to w końcu na własne życzenie.
    Kącik jej ust lekko drgnął, gdy usłyszała ten znajomy ton. Kojarzyła go z tych wieczór, kiedy pojawiał się w jej pokoju z jedzeniem i nie wychodził, dopóki nie zjadła w całości.
    — Czyli jest jeszcze wcześnie — skwitowała. Bo było wcześnie. Nie chciała się spieszyć, uciekać od niego do swojego skomplikowanego życia. — W porządku, nie będę protestować. Lubię, kiedy gotujesz.
    Przeciągnęła się, ręce wyciągnęła nad głowa, a potem opadły na poduszkę. I tylko przez moment pomyślała o tym momencie we Włoszech, kiedy nie mogła nimi poruszyć. Jak ze wszyskich sił starała się być posłuszna. Policzki się jej zarumieniły, ale nie ze wstydu. Raczej było to miłe wspomnienie, chociaż teraz odległe i znajdowało się w innej rzeczywistości.
    Sloane zeszła z łóżka po nim. Zamknęła się w łazience na dłuższa chwile. Prysznic brała pare godzin temu, ale potrzebowała kolejnego. Żeby zmyć z siebie noc i to, co wychodziło z niej pod osłona nocy.
    Związała włosy byle jak, aby jej nie przeszkadzały. Była trochę zmęczona i wolałaby wrócić do łóżka, a jednocześnie… nie umiała już się zachowywać w pełni tak, jak przedtem. Jakby czuła pewien mur między nimi. Taki, którego nie dało się łatwo obejść. I poniekąd to była jej wina, bo w końcu to ona wyszła za mąż i go zostawiła, chociaż przez ponad dwa tygodnie we Włoszech zapewniała, że jest dla niej wszystkim, a Zaire przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Takie miał znaczenie, że teraz nosiła jego pierścionek i nazwisko.
    Podczas śniadanka była milcząca. Niekoniecznie miała ochotę, aby prowadzić dyskusje. James również zdawał się być zdystansowany, a ona nie miała chęci przerywać tej ciszy. Zjadła w milczeniu śniadanie. Chwaląc jedynie, ze jej smakuje i nie zostawiła na talerzu nic poza jakimś kawałkiem papryki, który jak ja gust Sloane nie był do końca podsmażony, a surowej nie lubiła. Za bardzo chrupało między zębami, a zapach i smak surowej były zbyt intensywne.
    Przekonywała się, jak ciężko byłoby udawać, że to jest normalne. Spoglądać na niego i udawać, że maja jakaś przyszłość. Sloane już dawno powinna go pogrzebać. Zapomnieć o nim. Zostawić w przeszłości. Tym właśnie dla niej James powinien być. Kimś z przeszłości. Zamkniętym rozdziałem, do którego się nie wraca. Przez długi czas się jej wydawało, ze nie będzie musiała już więcej do niego wracać. Nie licząc tych samotnych nocy, które spędzała w swoim towarzystwie i z tęsknota spoglądała na te wszystkie zdjęcia, które zrobili razem we Włoszech.
    Uciekła zaraz po śniadaniu na zewnątrz.
    Może w potrzebie, aby pobyć sama ze sobą. Przemyśleć, czy to co robi jest w porządku. Gdzieś w innej części Nowego Jorku czekał na nią mąż. Może martwił się, gdzie jest. Może do niej wypisywał i dzwonił, a ona nie wiedziała, gdzie jest jej telefon. I miała to w dupie. Nie chciała, żeby teraz się do niej odzywał. Mógł zniknąć i najlepiej nie wracać przez najbliższe kilka dni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniosła głowę, kiedy go usłyszała i uśmiechnęła się lekko. Może szerzej na widok kubeczka, który można było uznać, że należy już do niej.
      — Dziękuję, James — podziękowała cicho. Uniosła kubek do ust i upiła mały łyk.
      — Mam kaca i nie chce wracać do domu.
      Wzruszyła lekko ramionami. Mówiło to chyba wystarczająco wiele. Sloane nie była pewna, kiedy tak naprawdę będzie chciała wrócić do domu. Wiedziała, że nie może tutaj zostać na zawsze. I najpewniej, że nie powinna była zostać tu kolejna noc.
      Piła powoli kawę, a kiedy James się znów odezwał spojrzała na niego zaskoczona. Poczuła ścisk w klatce. To się źle skończy. To się bardzo źle skończy.
      — James — westchnęła cicho. Chciała odmówić. Chciała powiedzieć, że nie pojedzie i ze to będzie głupi pomysł. — I gdzie to miejsce jest? — spytała.
      Już się łamała. Już była blisko, aby powiedzieć mu, ze pojedzie z nim wszędzie.
      Minęło tyle czasu, a ona była gotowa do tego, aby pojechać z nim wszędzie. Nawet dwa razy nie pomyślała o swoim mężu. Po tym, ze może się o nią martwi. Przecież, gdyby on jej to zrobił to by go rozszarpała. Ale Zaire nie był nią, a Sloane zamierzała zrobić to, co było dla niej teraz najlepsze.
      — Nie zrobi się… dziwnie? — zapytała. Spojrzała na niego, kiedy zadała to pytanie. Przecież było jasne, ze nie puści jej samej. Skoro proponował to znaczyło, ze James ma już jakoś konkretny plan, który zamierza zrealizować. — Nie chciałabym… namieszać bardziej niż już jest namieszane.
      Wzruszyła lekko ramionami, bo jednak… To mogło komplikować sprawy. To skomplikuje sprawy. I Sloane nie chciała, żeby znów było dziwnie między nimi. Szczególnie, ze przez tyle miesięcy nie mieli kontaktu.

      Sloane🩷

      Usuń
  102. Pożałowała niemal w tej samej chwili tego, co powiedziała. Od kiedy niby była taka dorosła i odpowiedzialna? Dlaczego tak bardzo przejmowała się tym, że może między nimi być niezręcznie? Z jakiej niby racji jej mózg od razu szedł w taka stronę i zakładał z góry, ze cos między nimi może się wydarzyć? Dlatego, ze chciała, aby coś się między nimi wydarzyło? Ze teraz, kiedy siedział tak blisko niej to wszystkie uczucia do niej wracały? Sloane naprawdę myślała, że poradziła sobie z tym wszystkim. Z uczuciami do Jamesa, których było zbyt wiele. Cztery miesiące to jednak nie było dość, aby o nim zapomnieć.
    Poświęciła mu prawie połowę piosenek na nowym albumie. Tylko dlatego, że nie umiała w żaden sposób sobie z nim poradzić. Wyrzucić z głowy i z serca. Potrafiła za to pisać, a ostatnio się przekonała, ze piosenki o Jamesie były zbyt osobiste. Że zdradziła w nich zbyt wiele, chociaż nie mówiła nic wprost. Krążyła wokół tematu, używała metafor, a ten, który miał wiedzieć – wiedział. Tyle, że jeszcze nie miał jak się o tym dowiedzieć. Wcześniej nawet nie myślała o tym, aby pytać się go o zgodę. Teraz ta myśl pojawiła się nagle, bo może to jednak było zbyt osobiste. A to w końcu nie były tylko jej wspomnienia. To nie była tylko jej historia do opowiedzenia.
    — James ja rozumiem. Nie zakładałam, ze… coś się wydarzy. Po prostu… Mamy wspólną historie.
    Wzruszyła lekko ramionami, ale wcale to nie oznaczało, że dla niej to nie miało znaczenia. To była bolesna historia, która najwyraźniej jeszcze się nie zakończyła. Sloane często się zastanawiała, czy to między nimi jeszcze kiedyś będzie miało szanse na swój finał. Być może lepszy, ale teraz, kiedy miała męża i obiecywała komuś innemu wspólne życie to raczej nie zapowiadało się na to, aby mieli jeszcze popracować nad ta dziwnie szybko skończona relacja.
    Wysłuchała go uważnie.
    Może z lekkim uśmiechem, który był nieco pobłażliwy. Sloane rozumiała co miał na myśli. I doceniała, że chodziło mu przede wszystkim o to, aby Sloane mogła odpocząć. Nie z nim, ale przede wszystkim sama ze sobą. Z dała od Nowego Jorku, który był dla niej teraz ciężarem.
    Dziewczyna przez chwile milczała. Zbierała w sobie myśli, aby dokładniej przekazać mu to co siedziało jej w głowie. Było tego całkiem sporo, ale w pierwszej kolejności musiała się skupić na tym, co działo się tu i teraz.
    — Jeśli to nie problem. Nie chciałabym jej tam zostawiać samej — powiedziała. Sloane nie miała ochoty, aby teraz wracać do mieszkania, a jeśli ktoś mógł zabrać stamtąd Rue i przywieźć ją tutaj to nawet lepiej. Może właśnie należało to zrobić. — Cleo jest w Paryżu. A ja… ja nie chce, żeby jechał ktokolwiek inny ze mną. Nie chce swoich ochroniarzy, nie chce koleżanek.
    Chcę tylko Ciebie.
    Ale już tego nie powiedziała na głos. Nie mogła tego przecież powiedzieć na głos. Znowu weszłaby w ten sam pokręcony schemat, od którego niby próbowała się odwrwać, ale jakoś nie potrafiła.
    — Poza tym, jeśli pojadę sama to kto będzie mi robił takie dobre śniadania? — Zapytała z lekkim uśmiechem. Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce. Był spięty, a ona to widziała. Nie tylko James zdążył ja dobrze poznać. Kojarzyła już te gesty z ręka na karku, czy kiedy przeczesywał włosy. Niby od niechcenia, ale to był gest, który znacznyl więcej.
    — Rzeczy dla Rue są w pierwszej szafie w korytarzu. Biały plecak w maliny ma wszystko. Jeśli coś leży psiego obok to tez niech wezmą.
    Sloane decyzje już podjęła. Jeśli miała tam jechać to tylko o wyłącznie z nim. Nie z jakimiś koleżankami, które teraz nie. You ważne. Nie z mężem, który ma ja pewnie teraz gdzieś. Chciała Jamesa, chociaż doskonale widziała, ze nie powinna była go chcieć
    Pierścionek na jej dłoni teraz wyjątkowo mocno dawał o sobie znać. Zacisnęła dłoń w pięść, ale niewiele to dało. Tylko ja bardziej rozzłościło. Bo Zaire obecny był nawet tutaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, ze już dla mnie nie pracujesz, ale… możesz wysłać kogoś kto mu się nie da? — Poprosiła cicho. Wiedział co miała na myśli. Nie mieli żadnej pewności, czy Zaire będzie w penthousie. Ale gdyby był to na pewno zacząłby swój teatrzyk. Może nawet nie byłby chętny do oddania psa, dopóki nie dowie się, gdzie jest Sloane.
      — Może… możemy spróbować z ta przyjacielska relacja.
      Nie miała poecia co z tego wyjdzie ani czy cokolwiek z tego wyjdzie. Równie dobrze mogli faktycznie ten rozdział za sobą zamknąć. A może wydarzy się jeszcze coś, czego nie przewidzi żadne z nich.
      — Na pewno ci tu nie przeszkadzam? — spytała. Jakby naprawdę się tym przejmowała kiedykolwiek. Zawsze przychodziła bez pytania. Wchodziła głośno. Zwracała na siebie uwagę, a teraz siedziała skulona na fotelu z kawa w ręku i patrzyła na niego tak, jakby zaraz kazał się jej pakować i wychodzić.
      — Tęskniłam za takimi rozmowami — przyznała. Uśmiechnęła się blado, wręcz smutno. Mogli porozmawiać zawsze i o wszystkim. Przynajmniej tak było do pewnego czasu, a teraz Sloane naprawdę nie wiedziała, czy dalej mogą czy są tematy, od których lepiej, aby trzymali się z daleka.
      — Mam pytanie — oznajmiła. Poprawiła się na fotelu i wbiła wzrok w mężczyznę. — Będziesz tam łowił ryby? Bo jeśli tak, to spisz na zewnątrz. Razami. Tymi rybimi trupami.
      Westchnęła słabo, kiedy położył telefon na stoliku. Zdecydowanie przydałby się jej mówi. Ale póki co planowała, ze zostanie z tym. Nie sprawdziła wiaodmosci. Nie chciała ich teraz odczytywać. Nic dobrego to by nie w koalo.
      — Nie pamiętam tego.
      Wzruszyła lekko ramionami. Jakby to nie było nic poważnego. Mogła go nawet zgubić, a pewnie nie przejęłaby sos tym jakoś mocno.
      — James, czy ja… Mogę co coś pokazać i powiesz mi, czy mogę opublikować?

      Sloane 🩷

      Usuń
  103. Zabrzmiała pewnie tak, jakby w penthousie działo się coś tragicznego. Sloane miała swoje powody, aby tam nie wracać, ale absolutnie nie chodziło o jakieś mroczne sprawy. Cóż, dobra. W jakoś sposób chodziło o mroczne sprawy, ale tak naprawdę o nich nie chciała rozmawiać z Jamesem. Nie przez brak zaufania, a z lojalności do Zaire’a. Nie umiałaby go zdradzić z tym.
    Przewróciła oczami, kiedy tak „bezczelnie” się z niej śmiał. Naprawdę brakowało jej takich chwil z nim. Tego dogryzanie sobie, urwanym uśmiechów i momentów, które rozumieli tylko oni.
    — Wiem, są dobrzy. Nawet bardzo, ale… Nie są tobą.
    I nikt nigdy Jamesem nie będzie. Nawet nie mogła udawać, że podstawieni przez niego ochroniarze są dobrzy. Sprawdzali się świetnie, a Sloane im nie uciekała. Nie miała powodów, aby to robić. Dzisiaj akurat nie potrzebowała ich towarzystwa. Była z Zaire’m, a nie było sensu cofnąć dużej ochrony ze sobą. Aż tyle ich nie potrzebowali z jednej strony. Nikt nie przewidział, że Sloane wieczór będzie spędzała samotnie.
    — Nie, niech tylko ją weźmie. Jest syf i nie ma sensu w nim grzebać, aby pozbierać jakieś moje rzeczy — powiedziała. Nie było źle, ale nie od dziś było wiadomo, że Sloane nie jest jedną z tych, która sprzątają. Ona nie gotowała, nie sprzątała. Miała od tego ludzi, którzy roboli to za nią. — Załatwię sobie ciuchy.
    Jakoś tez nie miała ochoty, aby ktoś jej grzebał po szafie. Nie sprawdzała co Zaire trzyma w swojej części, ale różnie mogło być. Bezpieczniej tez było, kiedy nie zadawała zbyt wielu pytań. Sloane miała nadzieję tylko, ze szybko się uwinie z psem. Reszta jej nie interesowała.
    Słowo „przyjaciel” było złe. Ciężko przechodziło przez gardło. Nie pasowało dobrego, co mieli. Kiedy na Jamesa patrzyła to nie widziała przyjaciela. Och, zdecydowanie nie. Przyjaciele się nie całowali. Przyjaciele nie zdejmowali z siebie ubrań. Przyjaciele nie patrzyli na siebie w ten sposób. Nie przeszło jej. Niezależnie od tego, jak bardzo Sloane się starała to nie mogła o nim zapomnieć. Był tuż na wyciągnięcie ręki, a ona próbowała z niego zrobić cholernego przyjaciela, kiedy to co powinna była zrobić to przyciągnąć do siebie i pocałować tak, aby oboje zapomnieli na jakiej planecie się znajdują.
    Sloane była zbyt uparta, aby do niego zadzwonić. Dlaczego miałaby, prawda? Uznała, że skupi się na mężu i na swoim nowym życiu, z którego wymazała całkowicie z pamięci. Przynajmniej do pewnego momentu. Gdyby tak było naprawdę i gdyby chciał, aby James przestał brać udział w jej życiu to by się nie spotkali.
    Odetchnęła trochę głębiej, kiedy mówił.
    — Czyli co, mam zostać ochroniarzem jakiejś rozpieszczonej gwiazdy pop, aby nie myśleć o swoim życiu? — Prawie się zaśmiała na taka wizje. Ale fakt faktem, kiedy była w stani to radziła sobie z paparazzi czy natrętnymi fanami. Mogłaby sobie dać radę.
    Nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Nie, kiedy on tak beztrosko się na moment zaśmiał. W sposób, który sugerowal, ze nie istnieją żadne problemy. Ze największym jest to, ze Sloane uznała, ze wygląda jakby łowił ryby.
    — I tak ci odpowiem — zarzuciła. Bo jak niby miałaby zachować to dla siebie? — Ale potrafię wyobrazić sobie Ciebie siedzącego na małym krzesełku z wędka a ręku. Może schłodzone piwko obok. To nie brzmi relaksująco?
    Wzruszyła lekko ramionami. Ona siedziałaby pewnie z boku i marudziła, że się jej nudzi. Ze to nudne zajęcie i żeby już kończył i zajął się nia.
    — Ale jeśli planujesz, to naprawdę będziesz z tym spał na zewnątrz. I tym całym rybim smrodem.
    Sloane uśmiechnęła się wesoło. Tabletki powoli działały, chociaż daleko jej było do w pełni zdrowej. Ale czuła się lepiej niż w nocy czy nawet zaraz po obudzeniu się. Widać po mówi. Halo, ze jest ogólnie lepiej. Minimalnie, ale jednak jest.
    — Dobrze. Akurat obok nich spać nie chce.
    Wolałaby mieć jego w łóżku obok. Tak, jak dzisiejszej nocy. Zatrzymać przy sobie na dłuższa chwile. Nie pozwolić, aby odszedł. Żeby tym razem został z nią na dłużej. Ale przecież na to liczyć nią mogła. Tak się jej zdawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Aww, nie udało się jej zaprosić coś na randkę? — Prychnęła. Najwyraźniej misja Julie nie zakończyła zje Summarum asem. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale poczuła ulgę. — Jej peanów brakuje. Zresztą. Nie dziwię się jej.
      Obie miały do niego słabość. Ale tylko Sloane skarała do jego dostęp. I bardzo chętnie by do tego wróciła. Odblokowała telefon zignorowała wiadomości od Zaire’a i weszła w lejwsrnu folder, który chroniony był hasłem. Aby było śmiesznie hasło zakazane było z kxnskzhya we Włoszech.
      — To nie jest selfie ani… ech, po prostu sam zobaczysz.
      Podsunęła mu telefon do ręki. Nie włączyła play. Sam powinien zadecydować czy chce tego słuchać. I potem czy ta piosenka powinna była ujrzeć zajadło dzienne.
      Dała mi te zbyt intymna piosenkę. Te która rozdzierała jej serce. Ta która była o nich. O tym co mieli, a co utraciliśmy krótkim czasie. Że to tak naprawdę była jej wina. Ze to ona pozwoliła, aby James wymknął się jej z palców.
      — I wiesz, ja wiem, ze jadąc tam nie będzie klubów. Jestem tego świadoma i natura mnie może przeraża, ale jestem gotowa spędzić pare dni w takim miejscu. Będę miała dobre towarzystwo.

      Sloane🎶

      Usuń
  104. — Mówię poważnie. Dobrze byś wyglądał z wędka w ręku — zaśmiała się. Dobra, James raczej nie był typem, którego pasja są ryby. Sloane nie mogła jednak nic poradzić na to, że z jakiegoś powodu jej to naprawdę do Harpera pasowało. Może dlatego, że to zajęcie kojarzyło się ze spokojem. Mogłaby powiedzieć, że z nudą, ale kiedy poznała go z innej strony to nie mogła powiedzieć, że James należy do nudnych osób. Sprawiał czasem takie wrażenie, ale kiedy z nią pracował to przecież nie mógł pozwolić sobie na rozluźnienie.
    Sloane poczuła ciepło na sercu, kiedy uśmiechnął się do niej w ten sposób. Dawno już nie widziała go uśmiechającego się do niej tak. Cóż, nic nie zrobiła, aby zasłużyć sobie na te uśmiechy od mężczyzny.
    Naprawdę nie wiedziała, dlaczego pytała o Julie. W końcu to nie była jej sprawa. Już nie mogła się awanturować o to, że inne kobiety się nim interesują. Miały do tego prawo, a Sloane straciła prawo, aby cokolwiek mówić, kiedy od niego odeszła. Powinna chcieć dla niego tego, co najlepsze i żeby był szczęśliwy. Jednocześnie, gdy zaczynała myśleć o tym, że mógłby być z kimś to czuła narastająca sobie frustracje.
    Fletcher nie potrafiła powstrzymać tego dziwnie zadowolonego wyrazu twarzy, gdy James przyznał, że misja Julie była nieudana. Widziała jej nieudane próby we Włoszech, które działały blondynce na nerwy. Potem trochę przystopowała, kiedy dowiedziała się, gdzie James spędza noce i że wcale nie w swojej sypialni. Ani w pełni ubrany. Pojawiła się dziwna duma, ze Sloane go miała, a Julie nie. Chociaż przecież James nie był zasną nagroda do zdobycia, prawda? Przez bardzo krótki czas James był kimś więcej. Kimś z kim Sloane umiała wyobrazić sobie przyszłość. Może nie te daleka, ale pierwsze miesiące czy tygodnie. Potem jakoś by się to samo rozwinęło. Ostatecznie nie musiała nic sobie wyobrażać, a między nimi nic nie było. Poniekąd.
    — To dlatego taka spięta i wkurzona chodzi. Dostała kosza. — Nie kpiła z tego. Tylko trochę może była zadowolona, że James nie dał jej szansy. Nieszczególnie za sobą przepadały, a po tym, jak na jaw wyszło, że Sloane jest mężatka to Julie patrzyła na nią z jeszcze większa pogardą, ale nie, żeby to jakoś Fletcher przeszkadzało. Mogła się spodziewać, ze nie będzie lubiana mając męża z taką, a nie inna reputacja.
    — Posłuchaj, proszę.
    Nie pierwszy raz dawała mu coś do przesłuchania. Spędzali ze sobą wiele czasu i James dobrze jej doradzał, ale tamte piosenki nie były o nim. Często nie były o nikim, a jedynie zlepkiem jej myśli. Tym razem było inaczej, a tekst odzwierciedlał to, co przez krótki, ale intensywny czas czuła dzięki Jamesowi. Z tą piosenka było inaczej, nie była ona jedna z wielu. Te personalne, które zdzierały z niej wszelakie warstwy były najgorsze. Ludzie doszukiwali się w nich czegoś więcej. Analizowali jej życie i minione tygodnie. Wyciągali sprawy z przeszłości. Patrzyli co robią jej byli i czy to przypadkiem oni nie zainspirowali jej do napisania konkretnej piosenki. Dodatkowo pojawił się problem związany z Zaire’m, który zawsze musiał mieć ostatnie zdanie i zniszczył jej te piosenkę. Bo teraz, gdy Sloane ją wyda będą kojarzyć ją z jego słowami z koncertu, a jednocześnie była zbyt uparta, aby pozwolić jej gnić w szufladzie. Wykorzystywała trochę Jamesa do tego, aby ja wydać. Bo jeśli jej powie, ze powinna to zrobić to się nie zawaha, ale jeśli się zawaha i uzna, ze to ma zostać między nimi… Zniszczy ją. Upewni się, że nie zostanie zasną kopia. Żaden zapisany tekst.
    Wpatrywała się w niego zbyt intensywnie. Chciała wyłapać w nim każda reakcje. Jak zawsze, kiedy komuś pokazywał tekst po raz pierwszy. Nie czekała na pochwały, nie od razu. Wolała brutalna krytykę niż słodkie kłamstwa. Tyle, ze teraz nie chodziło o to, co poprawić w głosie mogłaby Sloane, kiedy lepiej byłoby wejść we zwrotkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsłuchiwała się w swój własny głos. Tekst przenikał przez wszystkie warstwy. Znalazła go na pamięć, a i tak okazał się być on bolesny. Zacisnęła usta w cienką linijkę. Usta jej pobladły, a palce zawinęła. Paznokcie wbiła w środek dloni. Skupienie się na tym irytującym uczuciu było łatwiejsze niż zagłębienie się w tekst, który sama przecież pisała. Zamknięta w ciemnym pokoju, paląc jointa i zapijając go winem. Co nie było dobrym połączeniem, ale mało które decyzje w jej życiu okazywały się dobre.
      — James, proszę. Wiesz, ze to jest o nas. Nic sobie nie dopisujesz do tego.
      Poprawiła się na fotelu, ale nagle każda pozycja wydawała się być nieodpowiednia. Niewygoda. Przez chwile zaczęła żałować, ze mu to pokazała. Ale nie mogła zachować tego dla siebie. Teraz, kiedy był obok, a ona mogła mu to pokazać to chciała to zrobić.
      — Zdradziłam tam za dużo? — Spytała. Nie oszczędzała w słowach, ale tez nie nazywała rzeczy wprost. James wiedział, bo z nią w tych momentach był. Bo przeżywał je razem z nią. — Chciałam ją wydać, ale… Ale nie wiem, czy powinnam. To nie tylko moje wspomnienia.
      Sloane zacisnęła znów usta.
      Jeśli ja wyda do wyleje się szambo. Nią nią, ale do tego była w zasadzie przyzwyczajona. Sloane umiała sobie z tym radzić, a raczej zgrabnie ignorowała te komentarze. Tylko czasem były zbyt trudne do ignorowania.
      — Pytam ponieważ… ponieważ to należy do nas. I… Gdyby wyszło, że facet, o którym śpiewam jest tobą… Cóż, wiem jak cenisz sobie spokój. Wtedy ten spokój może zniknąć.
      Wiedziało zaledwie pare osób, ale te informacje wciąż mogły wyciec. Sloane nie chciała, żeby miał do niej pretensje.

      Sloane🥺🩷

      Usuń
  105. Patrzyła na niego uważnie, jakby nie chciała pominąć żadnej reakcji. Jakby liczyło się każde ściągnięcie brwi, każdy uniesiony kącik ust. Nie zależało jej, aby powiedział, że to dobra piosenka. Tyle Sloane wiedziała sama. Chciała wiedzieć, czy powinna ja wydać. Zrobić im to, co się po wydaniu wydarzy. Bo nie będzie mogła udawać, że te wspomnienia nie są ważne. Siedziały w niej głęboko. Może zbyt głęboko, aby była w stanie o nich kiedykolwiek zapomnieć.
    — Pytam, bo jeśli ją wydam to zrobi się chaos. Bo Zaire już zdążył każdemu powiedzieć, że jest ktoś poza nim. — Powiedziała. Była nawet zaskoczona, że nic nie słyszał, ale przecież ona też nie sprawdzała co u niego słychać. Nie pytała Julie czy innych osób, które mogły mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, co się dzieje teraz u Jamesa. Udawała, że przestał dla niej istnieć, ale ta piosenka pokazała, że wcale taki obojętny to jej nie jest. Na początku nawet nie chciała jej pisać, ale potrzeba okazała się zbyt bolesna, aby to zignorować.
    Sloane pokiwała lekko głową. Dostała swoją odpowiedź, chociaż nie w taki sposób na jaki liczyła, ale lepsze to niż nic. Więcej chyba też nie mogła od niego oczekiwać. Nie po takim czasie i nie po tym, co między nimi zaszło.
    — Nie napisałam tego, aby to ze mnie zeszło. Czy… nie wiem, aby zamknąć ten rozdział. Ja… — Urwała. Ja co? Sama nie wiedziała, co tak naprawdę chce mu powiedzieć. Wzięła głęboki wdech. Ta rozmowa zaczynała ją przerastać, a sama ją zaczęła. Dlatego, aby odetchnąć i zrobić krótką pauzę wróciła do picia kawy. Ta była już chłodniejsza niż przedtem, ale pozwalała jej na chwilowe oderwanie się od tego, co działo się na balkonie.
    Blondynka spojrzała na niego, kiedy zaczął mówić. Słuchała go, a każde słowo powtarzała w myślach dwa razy. Przygryzła wargę, aby nie wtrącić mu się w trakcie. Siedząc tutaj z nim łatwo było zapomnieć o tym, co się działo przez te miesiące. O tym, jakie życie teraz prowadziła i przede wszystkim z kim. Opuściła głowę na moment, wbijając wzrok w swoje kolana. Podniosła ją po chwili i natrafiła wprost na jego wzrok. Na jasne oczy, które mówiły więcej niż pewnie chciał. Sloane tylko patrzyła, jeszcze nic nie mówiła. Trawiła jego słowa. Chwilami się nimi rozkoszowała. To, co miało być wakacyjnym romansem przerodziło się w coś, czego nie była w stanie kontrolować.
    — Po tamtej nocy, kiedy wyszedłeś… Byłam taka wściekła, ja… Wiesz, miałam tą wizję na ranek i nie tylko na to, ale ciebie nie było. I byłam zbyt dumna, aby napisać i…. I doszłam do wniosku, że skoro nie chcesz to nie będę błagać.
    Jakaś jej część chciała, aby to James ją prosił, żeby zostawiła Cartera. Aby to jego wybrała i z nim stworzyła życie. Ale tego nie zrobił, a Sloane zamiast o nich zawalczyć wybrała łatwiejszą opcję. W końcu była już żoną, miała partnera i po prostu do niego wróciła. Parę dni po ich wspólnej, ostatniej nocy, do której wracała myślami zbyt często. Minęły miesiące, a gdy był blisko to wszystkie uczucia były tak samo świeże i namacalne, jak na początku.
    Chciałbym do tego wrócić. Chciałbym do tego wrócić. Chciałbym do tego wrócić.
    Musiała odstawić kubeczek w obawie, że spadnie jej na ziemię.
    Otwierała i zamykała usta już parę razy, aby coś powiedzieć, ale żadne konkretne słowa nie chciały opuścić jej ust. Zupełnie, jakby nie potrafiła teraz złożyć sensownego zdania. Te krótkie zdanie wytrąciło ją z równowagi. Sprawiło, że wszystko co miała do tej pory runęło. To już były ruiny, a Sloane stała się królową zgliszczy.
    — Nie przestałam o tobie myśleć.
    Głos miała drżący od tlących się w niej emocji. Tych, które trzymała schowane głęboko w sobie, którym nie pozwalała ujrzeć światła dziennego od paru już miesięcy. Zatapiając się kompletnie w byciu żoną Crawforda, w jego interesach i tym, co między nimi było. To był chaos, ale szczery. Oboje wzbudzali w niej emocje, o których istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. Emocje, których przedtem nie doświadczyła.
    Ostrożnie sięgnęła do jego dłoni, ale nie odważyła się go dotknąć od razu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed oczami miała wszystkie ich wspólne chwile. Nie tylko te romantyczne, ale i ta na długo przed nimi. Każdy jeden moment, który prowadził do tego, że znaleźli się w tym miejscu. Że między nimi pojawiły się uczucia.
      — Jak mogłabym się od ciebie odciąć? — Spytała szeptem. Nie w obawie, że może jakiś ciekawski sąsiad ma uchylone okno i właśnie jest świadkiem ważnej dla nich rozmowy. Prędzej przed tym, że zamierzała się przed nim obnażyć z tego, co w sobie tliła tak długo. — Próbowałam, przysięgam, że próbowałam i… chyba chciałam, ale ciągle wracam do nas. Nie umiem z ciebie zrezygnować. Minęło tyle czasu, a ty…
      Poderwała się z miejsca. Czuła, że jeszcze chwila i tu wybuchnie. Wpadła z powrotem do mieszkania, w którym panował chłód. I było ciemniej. Zupełnie jakby potrzebowała teraz schować się w cieniu. Najlepiej takim, który ukryje przed Jamesem jej prawdziwe uczucia.
      — Mam męża i myślę o tobie — zaśmiała się. Krótko i nerwowo. Przeczesała włosy palcami w irytacji, a kiedy parę z nich zostało między palcami potrząsnęła ręką. Odwróciła się w stronę balkonu tylko po to, aby zobaczyć go w drzwiach.
      — Nie chciałam, aby to co zaczęliśmy we Włoszech się skończyło. Po raz pierwszy od dawna… Pozwoliłam sobie myśleć, że może tym razem to będzie trwałe. Że… że mamy szansę. A potem to wszystko z Vegas wyszło na jaw i nagle jestem czyjąś żoną i… Hah, o Boże. — Wzięła głębszy wdech, a potem powoli wypuściła powietrze przez nos. Mówiła szybko, jakby chciała z siebie to wyrzucić, ale w taki sposób, aby James nie słyszał wszystkiego.
      Spojrzała na niego z rezygnacją i czymś więcej. Czymś, czego nigdy na głos przy nim nie powiedziała. Czymś, co bała się nawet pomyśleć, bo wtedy stałoby się to prawdą.
      Zbliżyła się do Jamesa, ale zachowała dystans. Niewielki, na wyciągnięcie ręki.
      — Gdybym była lepszą osobą… Nie wciągnęłabym cię w to wszystko. Moje życiowe wybory tego nie pokazują, ale… kurwa, zależy mi na tobie. I nie dam rady być twoją przyjaciółką. Nie chcę nią być. Ale… Ale zgodziłam się na coś z czego nie mogę tak po prostu zrezygnować. Odejść i… w to cię wciągnąć nie mogę.

      Sloane 🩷

      Usuń
  106. Nie miała w sobie dość sił, aby odejść od Cartera. Bo kiedy te myśli się pojawiały to zagłuszała je innymi. Tymi dobrymi chwilami, kiedy naprawdę byli tylko Sloane i Carterem. Młodymi, może nienadającym się do małżeństwa ludźmi, którzy jakoś próbowali się w tym wszystkim odnaleźć. Wtedy było w porządku, a potem pojawiał się Zaire. Interesy, których Sloane nie rozumiała i z którymi nie chciała mieć nic wspólnego, a została w nie wciągnięta wbrew własnej woli. Zaire, który potrafił na nią spojrzeć, jakby była niczym. Robakiem, którego można rozdeptać. Zbyt nachalnym szczeniakiem, którego nie wystarczy kopnąć, aby dał spokój. Bo ona i tak wracała po więcej. Wracała i chciała więcej. To, co z nią zrobił było silniejsze niż najlepszy narkotyk. Pochłaniało ją w pełni i nie pozwalało odejść. Wystarczyło parę dni bez tego chaosu, aby zaczęła wariować i sama domagała się piekła z nim.
    Miotała się po salonie. Szukała sobie miejsca, bo teraz nie dałaby rady usiedzieć w miejscu. Patrzeć na niego i udawać, że to jest w porządku. Że ta sytuacja jest normalna, że nie robią czegoś niepoprawnego. Daleko było jej do prawienia morałów komukolwiek, a już zwłaszcza samej sobie, ale kiedy dłużej myślała nad tą sytuacją, w której się znalazł tym więcej absurdów w niej znajdowała.
    Zatrzymała się wpół kroku, kiedy powiedział jej imię. Było w tym coś… Sama nie wiedziała co. Sloane była teraz zlepkiem skrajnych emocji. Z jednej strony chciała wykrzyczeć mu, jak jej zależy i że nie trzymała się blisko tylko dlatego, że seks był świetny. Że to było coś więcej, ale wtedy musiałaby przyznać co czuje naprawdę, a nie krążyć wokół tematu. Nie wyznała tego na głos, ale czy to nie było oczywiste? Z obu stron. Trzymał się przy niej już tyle czasu. Każdy inny już dawno by odszedł. Znalazłby sobie kogoś innego, ale nie on. Jakby… czekał. Na moment, aż ona będzie gotowa, aby przyznać, że związek z Crawfordem to błąd.
    — Nikt ich nie rozumie. Nawet ja. — Ton miała ostry, ale nie była zła na niego. Na siebie. Na własne niezdecydowanie. Na Julie, bo miała cholerną rację, a Sloane od miesięcy nie robiła nic innego, jak raniła go.
    Nie potrafiła funkcjonować w spokoju. Był dobry, ale na chwilę. Potem zaczynał robić się uciążliwy. Całe jej życie było podyktowane chaosem. Od pierwszego oddechu. Sloane nie miała nigdy tak naprawdę spokoju. Zawsze coś się działo i nie zawsze były to dobre rzeczy. Nie zawsze to był chaos, który bywał przyjemny. To nie była żadna wymówka, ale może, tylko może, dzięki temu łatwiej byłoby mu zrozumieć, że to nie jest jego wina.
    — Nie rozumiem tego James… — Przyznała i pokręciła głową na boki. Nie umiała pojąć, jak może mu na niej zależeć. I to do tego stopnia, że nie obchodziło go (teraz przynajmniej), że jest związana z innym. Że kiedy nadejdzie ten dzień ona znów do niego wróci. Tak, jak zrobiła to już wcześniej. Chociaż wiedziała, że ją krzywdzi, że nigdy nie będzie najważniejsza, że zawsze coś innego będzie priorytetem. — Jesteś zbyt dobry dla mnie.
    Co zrobiła, aby sobie na niego zasłużyć? Na to, aby był przy każdym jej kroku. W tych chwilach, w których powinien odwrócić się plecami i udawać, że nie istnieje, a nie przybiegać i trzymać w garści, aby nie rozpadła się całkiem? Powinien mieć jakąś ładną, ułożoną dziewczynę. Taką, która będzie na niego czekała z obiadem po pracy. Taką, która da mu dwójkę dzieci i stworzy z nim rodzinę, a nie dziewczynę, która od miesięcy jest niezdecydowana. Która biega od jednego do drugiego i czasem próbuje się zabić, ale to nigdy nie jest specjalnie. Zawsze przypadkiem się wychyli za bardzo przez barierkę, przypadkiem znajdzie się w nieodpowiednimi ludźmi na imprezie.
    Sloane nie mogła mu tego dać. Spokoju i ciszy. Wierności, bo w końcu by wróciła do Crawforda. James dawał jej od siebie wiele, a ona… Minęło tyle czasu, a ona wciąż nie wiedziała co takiego niby daje jemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opuściła ramiona i odetchnęła.
      Poddawała się.
      Już nie umiała z nim walczyć. Nie chciała z nim walczyć, bo jeśli to znowu miały być ich ostatnie chwile to chciała je inaczej zapamiętać. Bez krzyków i awantur, co i tak się nie działo, bo rozmawiali, ale chwilami Sloane już nie odróżniała intensywnej rozmowy od krzyków. Wszystko zlewało się w jedno.
      — Oboje w takim razie jesteśmy idiotami — skwitowała. Inne określenie nie pasowało. Oboje robili głupie rzeczy, za które powinni być potępieni, a jednak… Jednak nie umieli odpuścić sobie siebie nawzajem.
      Blondynka podniosła na niego wzrok, kiedy się odezwał. Nie uciekała przed jego bliskością. Nie spłoszyła się ani nie próbowała wmawiać, że będzie lepiej, jeśli każde pójdzie w swoją stronę.
      — Chcę. Naprawdę chcę. — Odpowiedziała cicho. Zgodziłaby się teraz na wszystko.
      Tylko parę dni. Co mogło się wydarzyć przez kilka dni? Zaire da jej spokój. Już nie wypisywał. Wiedział, że lubi znikać i był przyzwyczajony, a jej pasowała narracja „muszę ochłonąć po tym, jak dowiedziałam się, że masz inne na boku”. Czego niby miałby się domyślić?
      — Nie dałabym rady udawać, że między nami nic się nie wydarzyło. Więc… jeśli mamy mieć tylko parę dni… To wciąż będzie za mało, ale… Jak szybko możemy wyjechać?
      Zawahała się przed swoim kolejnym ruchem.
      Zacisnęła usta. Rozważała jeszcze za i przeciw, ale ostatecznie to zrobiła. Zsunęła z palca pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Nie zdejmowała ich prawie wcale. Nawet do kąpieli. Towarzyszyły jej cały czas. Pochyliła się nad stolikiem, na który je odłożyła.
      — Tylko ty i ja.
      Wokół palca zrobił się blady ślad po pierścionkach. Czuła się bez nich dziwnie, a jednocześnie taka… Lekka.
      Podeszła bliżej do Jamesa. Na tyle blisko, że czuła bijące od niego ciepło i zapach z nocy – jego żel i szampon. Uniosła lekko dłonie do jego twarzy. Ledwo muskając ją opuszkami palców. Jak coś bardzo cennego, czego nie chciała popsuć.
      — Tęskniłam za tobą.

      But I can see us lost in the memory❤️‍🩹

      Usuń
  107. Sloane nie mogła mu tego obiecać.
    Gdyby powiedziała, że od niego odejdzie to byłoby kłamstwo, które prześladowałoby ich oboje przez długi czas. Mogła obiecać parę dni, kiedy będą liczyli się tylko oni. Na tyle było ją stać. Wiedziała, że to nie jest odpowiednie. Że te kilka dni będą boleć bardziej, niż gdyby znów wybrała Cartera. Wtedy wszystko byłoby jasne, a oni… Oni skończyliby się na zawsze. To właśnie Sloane powinna była zrobić. Pożegnać Jamesa na zawsze ze swojego życia, ale nie potrafiła. Nie umiała sobie go odpuścić, a on wcale jej nie ułatwiał odejścia. Obiecywał, że jeśli po powrocie do Nowego Jorku wróci do Cartera to on zniknie, że nic nie będzie między nimi tak, jak we Włoszech.
    I skłamał.
    Za te kłamstwo nie była zła, chociaż niszczyło ją w równym stopniu, co jego. Nie rozumiała skąd brała się w nim taka wyrozumiałość. Ta chęć, aby być tym drugim, chociaż w głowie Sloane nie było pierwszego i drugiego. Z tym, że to Jamesa trzymała w sekrecie. To związkiem z Carterem się chwaliła. Ogłaszała dumnie światu czyją jest żoną. Pokazywała się z nim na eventach, chwaliła pierścionkiem. James był małym sekretem, który trzymała tylko dla siebie. James był częścią życia, która była tylko jej.
    Kiedy ją pocałował to na moment wszystko przestało mieć znaczenie. Błędy z przeszłości, duchy teraźniejszości. Byli tylko oni. Stęsknieni za sobą, potrzebujący siebie nawzajem. Smakował tak, jak zapamiętała. Pocałunek był przepełniony wzajemną tęsknotą, którą od miesięcy w sobie trzymali. Sloane wiedziała, że się rozpadnie, kiedy to się skończy, ale na te kilka dni była gotowa trzymać się w całości. Tylko po to, aby mieć go w pełni dla siebie.
    Nie chciała, aby brali cokolwiek z mieszkania poza psem. Zorganizowała dla siebie ubrania w krótkim czasie. Poprosiła Meave o szybkie przyszykowanie garderoby. Wolała poprosić ją niż Julie, która zadawałaby zbyt wiele pytań. Torba z ubraniami i kosmetykami dostarczona była do ochroniarza, który pojawił się pod mieszkaniem Jamesa razem z Rue.
    Sloane wślizgnęła się na miejsce pasażera z Rue na kolanach, która przez część drogi próbowała wejść Jamesowi na kolana i nie tylko od swojej właścicielki domagała się pieszczot, ale też i od niego.
    Mało mówiła przez drogę. Raz może poprosiła, aby zatrzymał się na stacji po coś do picia. Nie wychodziła z samochodu, bo im mniej ludzi ją widziało tym lepiej. Pierwszy raz ucieczka była tak… Lekka. Zwykle towarzyszyły jej ciężkie emocje, których nie umiała posegregować. Były przytłaczające i trudne do okiełznania, ale teraz? Była lekkość. Obrączkę i pierścionek zaręczynowy zostawiła w jego mieszkaniu. Zgodnie z obietnicą jechali tam we dwójkę. Sloane wiedziała, że to tylko taka gra i tak naprawdę nic się nie zmieniło, ale potrafiła udawać, a dla niego była w stanie zrobić wiele. Zapomnieć, że jest mężatką, że ma jakieś zobowiązania. Że czeka na nią gdzieś w centrum Nowego Jorku w penthousie mąż, który przestał tez wydzwaniać. Telefon milczał. Nie odczytała żadnej wiadomości. Wyciszyła od niego jakiekolwiek powiadomienia. Na moment Carter Crawford przestał istnieć. Nie był jej mężem. Był nikim. Chociaż wiedziała, że to jest kłamstwo. Carter był dla niej wszystkim. Był jak wzburzone fale morskie podczas burzy, które uspokajały się tylko na moment, a potem niszczyły wszystko co napotkały na swojej drodze. I miała świadomość, że gdy wróci to uderzy w nią z całą siłą, która będzie się kumulowała przez te parę dni, ale to było zmartwienie na później. Teraz… Teraz Sloane myślała tylko o tym, co wydarzy się w domku nad jeziorem.
    Jedynie lekko się uśmiechnęła, kiedy położył swoją dłoń na jej udzie. Nie kazała mu jej zabrać, nie mówiła, że tak nie wypada. Położyła swoją dłoń na jego i przejechali tak resztę drogi. Pogrążeni w ciszy i we własnych emocjach, które były głośne, ale niewypowiedziane. Pewnych rzeczy nie musieli sobie mówić, aby je wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz z każdym kilometrem, który mijali Sloane czuła się spokojniejsza.
      Odgłosy miasta zostawiali za sobą. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się w ten sposób. Dziwny do opisania, ale cholernie potrzeby, aby zacząć normalnie oddychać. To nie było typowe miejsce, w którym Sloane szukałaby odpoczynku. Było za to miejscem, w którym na pewno odnajdzie większy spokój niż gdyby znalazła się w kolejnym klubie. Znów pijana i niepanująca nad sobą. Wśród ludzi, którym na niej nie zależało, a którzy widzieli w niej rozrywkę i przepustkę do lepszego świata. Nawet na jedną noc, bo tam już nie zważała komu stawia drinki, kogo wprowadza do loży VIP, komu daje części siebie, których nigdy nie odzyska z powrotem.
      Kiedy się zatrzymali przed domkiem siedziała w ciszy.
      Spoglądała na miejsce, które przez najbliższe dni będzie jej spokojem i… I naprawdę czuła, że tu odetchnie. Głęboko i tak, jak nie robiła nigdy przedtem. Otworzyła drzwi, najpierw wypuszczając Rue, która już rwała się do biegu, ale trzymana na smyczy nie mogła za daleko pobiec. Jeszcze nie czuła się komfortowo, aby ją wypuścić bez opieki.
      — Przywozisz tu wszystkie swoje narwane dziewczyny? — Spytała z lekkim, trochę rozbawionym uśmiechem. Zerknęła na niego przez ramię. Nie zdając sobie sprawy, jak się sama właśnie określiła. A żadną jego dziewczyną nie była, chociaż był moment, kiedy tego chciała. I ten moment wcale nie zniknął.
      Podeszła do niego, a potem z lekkością objęła. Jakby robiła to od zawsze. Przyszło jej to naturalnie.
      Towarzyszyły im odgłosy zwierząt schowanych w lesie. Szum wody i cichy wiatr.
      — Oprowadź mnie. — Bardziej zażądała niż poprosiła. — Chcę wszystko zobaczyć. Później weźmiemy rzeczy.
      Z niczym nie musieli się spieszyć. Sloane tylko chciała teraz spędzić z nim czas. Tak długo, jak to będzie możliwe.

      sloane🍃

      Usuń
  108. Sloane wybierała inne miejsca na odpoczynek. Nie była z tych, które potrzebują ciszy, aby odpocząć. Jak już to cisza ja dobijała i sprawiała, ze zaczynała zbyt dużo myśleć o wszystkim. O nagłym ślubie, o którym dowiedziała się przypadkiem o zgodziła się na bycie żona, chociaż wcale nawet nie była gotowa na zostanie dziewczyna. O swoim mężu, który mimo tyłu ładnych słów, którymi ja karmił przez ostatni czas okazał się być kłamcą. I to w dodatku naprawdę wyrafinowanym. I z jednej strony wiedziała, ze nie może być o to wściekła – nie tak naprawdę – to była. Jakaś jej część przygotowała się na to, ze zostaje z nim na zawsze, ze to jego wybiera i zostawia Jamesa za sobą. A potem był tamten koncert, jakiś klub i za dużo wódki, aż wylądowała tutaj. Z dała od miasta i hałasu. Ze „swoim” drugim mężczyzna. Tym samym, o którym miała zapomnieć.
    — Jak wyjątkowo — rzuciła niby to od niechcenia. Ale James miał racje i potrzebowała to od niego usłyszeć. Chociaż raz nie być jedna z wielu. I wiedziała, ze dla niego nie jest.
    Chyba to właśnie bolało najbardziej. Ze James naprawdę traktował ją wyjątkowo. Nie patrzył za innymi. Nawet, kiedy ta podsuwały mu się na złotej tacy i nie oczekiwały niczego w zamian poza uwaga. To zawsze patrzył na nią. I to nie tak, ze Sloane tego nie doceniała. Bała się sięgnąć po więcej. Bała się tej normalności i spokoju. Tym samym sięgała po chaos i niebezpieczeństwo bez mrugnięcia okiem. Tabletki nieznanego pochodzenia? Żaden problem. Faceci, którzy zabijali wzrokiem? Siadła im na kolanach. Łatwiej było sięgnąć po to, co mogło ja zabić niż po ludzi czy rzeczy, które utrzymałyby ja na powierzchni.
    Nie pytała o pozwolenie, kiedy zaczęła się rozglądać. Poznawał teraz stronę Jamesa, której wcześniej nie dane było jej poznać. Człowieka, który od ponad roku był dla niej zagadka. Mało mówił o sobie. Zbywał jej pytania. Kazał czasem milczeć, gdy wpadła w wir pytań i nic nie było w stanie jej zatrzymać. Teraz po tym wszystkim co się wydarzyło otwierał się przed nią coraz bardziej, a Sloane wcale taka pewna nie była czy na to wszystko zasługuje. Na bycie w tym miejscu. Skażenie tego miejsca swoją obecnością. Na ponowne zniszczenie życia Jamesa. Mogła się okłamywać, że między nimi nic nie ma, że to między nimi to tylko krótka chwila. Ale przecież tak nie było, a ona od miesięcy za nim tęskniła. Pozwoliła mu się pocałować, odwzajemniła ten gest. Spala z nim. A teraz była w jego miejscu. Z pełna świadomością, ze nie będzie spala w oddzielnym pokoju, bo nawet gdyby się upierała, ze tego chce to po zgaszeniu świateł i powieszeniu sobie „dobranoc” ona i tak by do niego przyszła. Bez pytania czy może. Po prostu wślizgnęłaby się do łóżka. Prosto w jego objęcia za którymi tęskniła nieustannie.
    — I nie ma tutaj zasięgu. — Zauważyła. Tylko raz sprawdziła. Telefon teraz leżał na kuchennym blacie. Nie będzie jej przez ten czas potrzebny.
    Sloane nie była przyzwyczajona do takich miejsc. Daleko było jej do dziewczyny, która cieszy bliskie spotkanie z natura. Ale teraz kompletnie o to nie dbała. Podobało się jej. Mocny zapach żywicy, hałasujące w lesie zwierzęta. Drewno, dużo drewna. Im dłużej oglądała to miejsce tym bardziej ono do niej przemawiało. W każdym kącie znajdowała coś nowego o Jamesie. Spojrzała na gitarę, a potem na niego z cichym „grasz?” Tego o nim nie widziała. Różnorodne książki. Większości nie znała i nie mieściły się w jej zainteresowaniach, ale przyłapała się tez na myśli, że dla niego byłaby w stanie je przekartkować, a potem dać się przepytać.
    — Myślę, że będąc z tobą spodobałoby mi się nawet patrzenie na zardzewiałe tory — odpowiedziała, gdy powiedział, ze to nie jest Amalfi. Sloane nie przyjechała tu dla widoków. Ale nie wątpiła, ze wschód słońca w tym miejscu jest magiczny. — Czeka mnie wczesny poranek, panie Harper? — Uniosła lekko brew i uśmiechnęła się. Była na to gotowa, aby wstać i zobaczyć o czym mówił. Nie mogła stąd wyjechać i nie przekonać się, czy naprawdę ten poranny widok ja do czegoś przekona. W środku już wiedziała, ze tak będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet w pełni nie zwróciła uwagi na to, ze została sama. Tak jakby, bo James nie chodził za nią krok w krok. Wiedziała, ze jest gdzieś w pobliżu i pozwala jej sprawdzić miejsce na własną rękę. Daleko by stąd nie uciekła, ale prawda była tez taka, ze Sloane now chciała uciekać. Nie od niego i nie stąd. Przechadzała się po domku, zaglądała do pokoi i łazienki, wyszła na zewnątrz, ale nie oddaliła się za daleko. Mimo wszystko, ale wychowała się w Los Angeles i spacerki w naturze, której nie znała nie kręciły jej za szczególnie. A już na pewno nie te odbyte w samotności. Moment dla niej był również potrzebny. I musiał o tym wiedzieć. Zbyt dobrze ja znał. Sloane potrzebowała poukładać sobie w głowie pare spraw, ale żaden krótki spacer dookoła domku czy na pomost, aby pogapić się na taflę jeziora tego nie zmieni. Nie w tak krótkim czasie.
      Sloane nie próbowała go zatrzymać, kiedy oznajmił, ze wychodzi. Nie wyrwała się tez do tego, aby jechać z nim. Wykorzystała ten czas na dalsze myszkowanie. Które ostatecznie zakończyły się, kiedy znalazła duży i gruby koc. Który sprawiał wrażenie, jakby był z innej epoki. Sam jego wygląd mówił, że swoje przeżył. Może należał do kogoś z jego rodziny. Nie był dziurawy ani nic z tych rzeczy. Wzory jej sugerowały, ze koc, którym się otuliła na tarasie jest starszy od niej. Zapamiętała, że w kuchni znalazła opakowanie herbaty. Pojęcia nie miała, ile stała w tym miejscu, ale to jej jakoś nie odstraszyło. Zrobiła od razi dwa kubeczki. Jeden zostawiła na blacie dla Jamesa. Cukru nie było i zmuszona była pić gorzką, ale nawet gorzki smak herbaty jej nie przeszkadzał. Pasował do tego miejsca. Zupełnie jakby ten dom nie przyjmował słodyczy, a karmił się tym co surowe i prawdziwe.
      Rue wybiegała się chyba za wszystkie czasy. Nie zachowywała się jak tyłowy nowojorski piesek, który kręci nosem, kiedy pobrudzi sobie łapki. Na szczęście nie schodziła do wody, ale każdy krzak i drzewo dokładnie obwąchała. Nawet wiewiórka nie umknęła jej uwadze i obszczekiwała ją dobre dziesięć minut, dopóki się nie znudziła i nie wróciła do łapania much, które na nieszczęście małego psa latały zbyt nisko. Sloane obserwowała ja w ciszy. Trzymając kubek z dłoniach, koc na kolanach. Dopiero po jakimś czasie Rue położyła się z boku na kocu. Jej najwyraźniej tez było tych atrakcji dość.
      Wiedziała, że przyjechał. Rozpoznawała dźwięk silnika jego auta. Nie odwróciła się, aby sprawdzić czy to na pewno był James. Ufała sobie w tej kwestii. Temu uczuciu, które się pojawiało, gdy tylko był w pobliżu. Nawet jeśli go nie widziała to jej ciało i umysł wiedziały, ze jest blisko. Może nie na wyciągnięcie ręki, ale obok. Cierpliwy i troskliwy. Niezdający zbyt wielu pytań. Nieoceniający.
      — Dziwnie cicho — przyznała. Manhattan był głośny i neonowy. Tak, jak jej życie. Tylko Sloane dokładała do niego jeszcze złoty brokat i wysokie szpilki. Ale nie tutaj. Tu miała wygodne dresy i trampki.
      Odwróciła głowę, aby na niego spojrzeć. I mogła przysiąc, ze w tym półmroku wygląda jeszcze piękniej. Patrzyła w ciszy. Nie w nachalny sposób, który peszył. Patrzyła, jakby chciała przypomnieć sobie rysy jego twarzy, chociaż przecież znała je na pamięć. Sloane nie rozumiała, jak to się w ogóle stało, że cos zaczęła do niego czuć. To nie stało się we Włoszech podczas tych dwóch tygodni. Te uczucia pojawiły się dawniej, ale tłamsiła Jena sobie. Kiedy był obok czuła spokój. Prawdziwy i tak cholernie jej potrzebny. Przy nim nie istniały żadne problemy. Była tylko myśl, ze jeśli coś się stanie to on będzie obok. Była pewność, ze on zawsze będzie.
      — Dziwnie, ale dobrze. Jeszcze nie wiem, nie rozgryzłam tego do końca — odparła i wzruszyła lekko ramionami. Było za wcześnie, aby mogła odpowiedzieć mu konkretnie. — Wycieczka do sklepu się udała?
      Jej jakoś nawet do głowy nie przyszło, ze tutaj nie będzie jedzenia. Ze to nie Nowy Jork i wystarczy złożyć zamówienie, a kurier pojawi się za piętnaście minut z gorącym posiłkiem.

      Usuń
    2. — Chodź, usiądź ze mną.
      Dystans był im niepotrzebny. Patrzenie na siebie z dwóch różnych końców tarasu czy udawanie, ze mogą się trzymać od siebie z daleka.
      — Trochę gryzie ten koc. — Oczywiście, ze nie byłaby sobą, gdyby nie ponarzekała na coś. Ale bez pretensji, bez „chce inny”. Właściwie to okręciła się nim nawet mocniej.

      Sloane😮‍💨💚

      Usuń