Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] James Harper


Though no one can go back and make a brand new start
anyone can start from now and make a brand new ending

James Harper
33 lata | funkcjonariusz NYPD (obecnie zawieszony)
James został zawieszony po głośnej sprawie związanej z morderstwem świadka koronnego. Nielegalne przesłuchanie, zatajenie informacji przed przełożonymi, podejrzenie manipulacji dowodami – to brzmi jak klasyczny przypadek przekroczenia granic etyki. Ale Harper wie, że to nie on przekroczył granice, tylko ktoś inny je przesunął. Za głęboko wpakował się w sprawę, która dotykała wysoko postawionych ludzi. Wiedział za dużo, zadawał niewygodne pytania, szedł tam, gdzie nikt nie chciał zaglądać. Kiedy informator zginął, to właśnie Harper został wystawiony – ktoś potrzebował kozła ofiarnego.
Dziś pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej – z boku, na przeczekanie. Bez odznaki, ale z tym samym zacięciem. Sumienny, dokładny, niezłomny. Uparty do bólu, jeśli wbije sobie coś do głowy, nie odpuści, choćby cały świat stał mu na drodze. W pracy był zawsze wzorowy – punktualny, metodyczny, przewidywalny. Ale pod tą warstwą obowiązku zawsze krył się gniew. Tłumiony, spokojny, ale stały – skierowany przeciwko niesprawiedliwości, układom, skorumpowanemu systemowi, który nauczył się maskować jak człowiek.
Mieszka samotnie na Brooklynie, unika dawnych kolegów z wydziału. Nosi bliznę na dłoni – pamiątkę po konfrontacji, o której nigdy nie mówi. Ma plan, którego nikomu nie zdradza – coś, co powoli układa w całość. Nie pije, nie opowiada historii, nie daje się zbliżyć. Ale słucha. Obserwuje. Analizuje. Nie porzucił przeszłości. On ją dokładnie notuje, kawałek po kawałku. Bo plan już ma. I kiedy wróci – a wróci – nie będzie już miejsc na wątpliwości.

FC: Hugo Philip

15 komentarzy

  1. Dzień dobry, panie ochroniarzu🤭

    OdpowiedzUsuń
  2. Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Było to ściskające gardło uczucie, które nie daje spokoju. Wszystko – w teorii – było w porządku. Nic drastycznie się nie zmieniło, a przynajmniej tak właśnie się jej wydawało. Sloane nie potrafiła jednak otrząsnąć się z tej myśli, że dziś coś jebnie.
    Ostatni czas był intensywny. Koncerty, wywiady, sesje, godziny spędzone w studiu. Jedna przepełniona alkoholem i narkotykami noc. Nieprzyzwoite teksty, którymi karmiła swojego ochroniarza w tamtym pokoju. Ten konkretny moment wracał do niej w różnych momentach, chwilami przeszkadzając w życiu codziennym i na skupieniu się na pracy. Od tamtej chwili, w której zamknął za nią drzwi od czarnego SUV’a nie spędzali bezpośrednio razem czasu. Był obecny, ale z większego dystansu niż zwykle. Tamta noc wiele zmieniła. Zbyt wiele.
    Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na podobne zachowania. Jasne, czasem z nim flirtowała próbując wywołać na jego twarzy uśmiech. Sprawić, że przestanie być wiecznie spięty, jakby zaraz miał go trafić szlag. Często ta misja kończyła się niepowodzeniem. Za dużo wtedy wypiła, za dużo wzięła. Pozwoliła sobie na zbyt wiele. Co jeszcze nie oznaczało, że miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Wchodząc do tamtego pokoju powinien wiedzieć, co może zobaczyć. Możliwe, że gdyby była tam z kimkolwiek innym to okazałaby wdzięczność za pojawienie się na ratunek. Nieraz wyciągnął ją z nieodpowiednich dla niej objęć. A objęcia Zaire, choć równie trujące i wyniszczające, co jej własne, były tymi, w których akurat miała ochotę się znaleźć i żadnego pieprzonego ratunku nie potrzebowała. Mimo zaćmionego mózgu pamiętała postawę Jamesa, jego wzrok. Wewnętrzną walkę, jakby faktycznie zastanawiał się, czy nie dołączyć, a potem po prostu wyszedł. Zamknął drzwi i pozwolił jej gnić we własnych decyzjach.
    Sprawnie przeszła do swojej codzienności. Nie wspominała o tamtym wieczorze, nie rozpływała się nad nim. Stało się, wszyscy się dobrze bawili i nie było potrzeby, aby rozwijać temat. A jednak coś było nie tak. Na tyle, że gryzło to sumienie dziewczyny, które na ogół miała wyciszone.
    Stukała paznokciem o ekran iPhone. Sama nie wiedziała po co. Ekran się wyświetlił.
    Auto już podjechało. Śniadanie czeka w środku.
    Wspaniale. Do torebki wrzuciła miętówki, którymi bawiła się w ręku. Pocałowała Rue w pyszczek i wyszła z mieszkania. Spodziewała się zobaczyć przed autem Jamesa, ale zamiast niego był ktoś inny. Znacznie chudszy mężczyzna, zbyt idealnie ogolony i w garniturze, który go zbyt mocno opinał. W pierwszej chwili jej to nie zdziwiło, nieraz odbierał ją ktoś inny, a na miejscu spotykała się już z resztą ekipy. Nie było też mowy o pomyłce. Sloane bez słowa wślizgnęła się na tył auta, gdzie zgodnie z obietnicą czekało na nią śniadanie i truskawkowo-waniliowa matcha.
    To miał być łatwy dzień. Najpierw makijaż i włosy, szybki wywiad, parę fotek i spokój na resztę dnia. Przynajmniej w teorii wszystko na to wskazywało.
    Myśli Sloane co chwilę wracały do tego nieznajomego faceta, który powitał ją przy aucie. Nie odezwał się ani słowem. Otworzył tylko drzwi i niemo kazał wsiadać. Boże, gdyby nie poznała kierowcy i tablic rejestracyjnych zbyt łatwo dałaby się porwać. Clara była z nią w stałym kontakcie. Czekała już w umówionym miejscu. Tak, jak się spodziewała pod luksusowym hotelem była masa ludzi. Fanów i paparazzi, który skądś wiedzieli, gdzie i o której będzie. Odetchnęła głęboko, a na twarz przywołała uśmiech. Wszystko dla ludzi, którzy płacą jej rachunki, nie?
    Drzwi auta się otworzyły, a Sloane z niego wyskoczyła. Ale coś było nie tak. Nie było nigdzie pewnej dłoni Jamesa. Nie było człowieka, który osłaniał ją przed ludźmi. Była jakaś marna, nerwowa i chuda podróbka, która właśnie próbowała ją asekurować, ale robił to na tyle nieumiejętnie, że jedynie ją tym gestem zirytował.
    — Nie dotykaj mnie — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jeszcze czego, nie znała nawet jego imienia, a pchał się z łapami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruszyła przed siebie, a ludzie zaraz za nią. Ktoś próbował złapać ją za ramię, inna osoba starała się uchwycić Sloane na selfie wpychając jej telefon przed twarz. Ochroniarz próbował ją osłaniać ramieniem, ale szło mu to topornie. Nie nadążał za blondynką, która poruszała się sprawniej i zwinniej od niego. Nawet otoczona chaosem. Z trudem, ale w końcu dotarła do hotelowych drzwi, a hałas ulicy został odgrodzony przez grube szkło.
      Fuknęła z frustracją, kiedy dostrzegła Clarę. Jak zwykle pogrążoną w swoim żywiole. Słuchawka na uchu, iPad w ręku, coś zapisała, z kimś się kłóciła.
      — Gdzie do cholery jest James? — syknęła. Odsunęła się od ochroniarza, a raczej jego kiepskiej kopii. Zawsze był, zawsze się pojawiał. Czemu nie było go dzisiaj?
      Clara westchnęła. Ciężko i z trudem, bo przed sobą miała niełatwe zadanie.
      — Złożył wczoraj wypowiedzenie z efektem natychmiastowym. Nie pracuje już dłużej dla ciebie.
      Przez twarz Sloane przebiegł cień zaskoczenia i rozczarowania.
      — Żartujesz sobie ze mnie?
      Odpowiedziała jej cisza. Głucha i męcząca. Zacisnęła zęby, niemalże nimi zgrzytając. Zostawił ją. Tak po prostu ją zostawił. Po chwili odetchnęła głębiej.
      — Zejdź mi z drogi — warknęła, a ramieniem trąciła nowego ochroniarza nawet nie racząc nauczyć się jego imienia.

      Sloane😤

      Usuń
  3. Sloane traktowała Harpera jak swój własny cień, który zawsze był krok przed nią. Widział, słyszał i czuł więcej niż ona. Potrafił przewidzieć zagrożenie, zanim te w ogóle się pojawiło. Ostatni rok był pełen wyzwań, bo Sloane wcale nie była łatwą klientką. Nie chodziło tylko o imprezowanie do białego rana, popijanie koki tequilą czy romansowanie z kim popadnie. Miała pewne wymagania co do osób, które pojawiały się w jej otoczeniu, a Harper je spełniał. Nie była do niego z początku przekonana, wydawał się jej zbyt mroczny, zbyt nudny i zbyt cichy, aby potrafił nadążyć nad życiem młodej piosenkarki, a potem udowodnił jej, że nikt inny nie potrafiłby zająć się nią tak dobrze, jak robił to Harper.
    Słowa Clary huczały jej w głowie. Kiedy siedziała na krzesełku i zastanawiając się, dlaczego odszedł. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że to mogło być przez nią i tamtą noc. Jeśli już, to powinno go to zachęcić, aby zostać. Tłumaczyła sobie to w ten sposób, bo przecież to nie mogła być jej wina. Nie odszedł z jej powodu. Może dostał lepszą ofertę, może pojawił się ktoś kto płacił więcej… Może to, a może tamto. Kiedy patrzyła na nowego ochroniarza irytacja i gniew w niej automatycznie narastały. Pamiętała każdy ruch Jamesa. Swobodne poruszanie się między ekipą, łączenie z cieniem wręcz w jedno, aby pozostać niezauważonym. Patrząc na tego nowego widziała kogoś niezdarnego, niezdolnego do wejścia w buty Harpera. Wykonywał swoją pracę poprawnie, ale nie tak, aby Sloane była zadowolona. Najwyraźniej musiał mieć dobre kwalifikacje albo świetnie kłamał, że trafiła mu się jako klientka. Nie była zadowolona, a swój foch musiała schować do kieszeni. Głęboko, aby nie zjebać tego dnia w pełni.
    Wywiad, w ocenie Sloane, wyszedł koszmarnie. Zamiast myśleć o muzyce, opowiedzieć o przyszłych planach, zaplanowanych festiwalach na lato i możliwe – nowym albumie, Fletcher myślała tylko o tym, że jej ochroniarz kopnął ją w tyłek. Odpowiadała krótko i sucho, a przeprowadzająca z nią wywiad dziewczyna wyraźnie czuła się skrępowana nastrojem Fletcher.
    Nie potrafiła się skupić, a jego odejście nie powinno mieć na niej aż takiego wpływu.
    Nie powinna się tym przejąć. Co chwilę ktoś z jej ekipy odchodził i przychodził. Była w branży, która zmieniała się nieustannie. Powinna być przyzwyczajona do nagłych zmian. Czuła, jak kontrola wymyka się jej spod kontroli. To ona miała pociągać za sznurki, robić co chciała i kiedy chciała – taki przecież był plan, a on zrobił coś, czego nie było w żadnym planie. Miał być na stałe. Miał być z nią dłużej. Tuż u jej boku. Wiedział przecież na co się pisze. Sloane nie była krystaliczna, nigdy tego nie ukrywała. Nie zgrywała świętej, nie była dziewczyną, która grzecznie wraca wieczorami do domu. Korzystała z życia i z w zasadzie nieograniczonych pieniędzy i możliwości, które stały przed nią otworem. To, że nie robiła tego w poprawny sposób to już inna sprawa, ale nie zamierzała za to przepraszać.
    Kyle – ochroniarz, który swoją licencję wygrał w chipsach – działał jej na nerwy. Po wywiadzie Sloane zatonęła, znowu, w tłumie fanów, nad którymi nie dało się zapanować. Dołączyć musiała ochrona hotelowa, która ostatecznie ją wprowadziła do samochodu, a nie Kyle. Sloane nie była pewna, czy to nerwy pierwszego dnia czy faktycznie nie nadawał się do tej roboty.
    Dalej wcale nie było lepiej. Nie nadążał za nią. Nawet, kiedy szła w dziesięciocentymetrowych szpilkach była szybsza. Uciekła mu któregoś razu. Było to zbyt łatwe, bo nawet na nie patrzył w jej stronę. Po prostu szła przed siebie, a miał ją zawieźć do domu. Sloane spędziła tamten wieczór w swoim ulubionym klubie w towarzystwie Meave i Arii, wysyłając mu jedynie krótkiego SMS’a Gratulacje, zgubiłeś mnie w 40 sekund. Pobiłeś rekord. A potem zablokowała jego numer, bo nie planowała dać się mu znaleźć. Z każdą taką akcją udowadniał jej, że nie jest Jamesem. Że nikt nim tak naprawdę nigdy nie będzie. Bez względu na to, jak się będą starać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajdowała się gdzieś na obrzeżach Nowego Jorku.
      Nie wiedziała, gdzie. Była w klubie na urodzinach jakiejś influencerki. Oczywiście był tam te Kyle. Gdzieś w tle, mało znaczący i jeszcze mniej interesujący. Obserwujący, ale niezbyt uważnie. Była masa ludzi, masa zaproszeń na after party, na które Sloane koniecznie musiała jechać. Na których musiała się pojawić. Uległa, ale komu – nie wiedziała. Wyszła z klubu tylnym wejściem prosto do dużego samochodu, który wypełniony był ludźmi. Pojawiło się więcej wódki, więcej prochów. Był luz, ale w środku czuła się spięta, bo coś przez ten cały czas było nie tak, jak należy.
      Jechali godzinę, może krócej. Nie zwracała uwagi na czas. Willa należała do tych bogatszych, ale klasy w sobie nie miała. Zapełniona była ludźmi w markowych ciuchach, naćpanymi, ledwo stojącymi na nogach półnagimi kobietami. Każde pomieszczenie zapełnione dymem. Muzyka zagłuszająca wszystkie grzechy, które się tu działy. To nie było miejsce dla Sloane. Nie ważne, jak wiele razy imprezowała w podobnych warunkach tam zawsze był ktoś, kto miał wszystko pod kontrolą.
      James.
      — Jebać go — mruknęła do siebie, zanim wypiła kolejny tego wieczoru kieliszek tequili.
      Zachwiała się na własnych nogach i wpadła na tors gościa, którego nie widziała wcześniej w swoim życiu, ale szybko się z nim polubiła. Nie pamiętała imienia, ale pamiętała dłonie i usta, które całowały trochę zbyt gwałtownie. Spędziła z nim sporo czasu, aż przestało się robić przyjemnie. Próbowała oswobodzić się z jego objęć, kiedy ciągnął ją za sobą w stronę schodów. Mimo zamroczonego umysłu nie chciała. Nie tutaj, nie z nim. Nie teraz. To nie była impreza z Zaire i śliczną brunetką.
      Przestało być zabawnie, a prowokacyjna gra zamieniała się w coś nieprzyjemnego.
      — Nie mam ochoty — rzuciła chłodno. Między nimi przebiegała dziesiątka ludzi, ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Odepchnęła, a przynajmniej myślała, że to zrobiła, go od siebie. — Spierdalaj.
      Nie usłyszała nic w odpowiedzi, ale poczuła. Wystarczająco mocno, aby na krótki moment się ocknęła i zorientowała w jakiej dupie się znalazła. Świat zawirował, a oczy zaszły łzami, ale nie przez ból, a z upokorzenia i wstydu. Nie zapamiętała drogi do łazienki ani jak mu się wymknęła. Przekręcała klucz w drzwiach, oddychając ciężko i walcząc z kolejnymi łzami.
      Na umywalce dostrzegła mały strunowy woreczek z resztkami białego proszku, jakieś papierosy i masę innych bzdetów. Drżącymi rękami wyjęła telefon. Do kogo ona cholera miała zadzwonić? Krótko spojrzała w lustro; to już nie była Sloane, która chaos miała pod kontrolą. W odbiciu była dziewczyna, która pierwszy raz nie wiedziała, co ma robić. Z niewielką, czerwoną szramą na policzku.
      W panice przeglądała kontakty. I wtedy dostrzegła ten jeden Harper.
      Wcisnęła bez namysłu. Bez dumy.
      Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
      — James — jęknęła, gdy tylko połączenie zostało odebrane — nie wiem, gdzie jestem. Zrób coś.
      Zamilkła, kiedy w łazience rozległo się głuche walenie do drzwi.
      — Nie graj niedostępnej, Sloane! Otwórz mi i będzie miło.
      Cofnęła się w głąb łazienki, ściskając telefon w ręku, który teraz zadawał się być jedynym ratunkiem.
      — Znajdź mnie, proszę — poprosiła z nadzieją, że James zawsze ma plan. Niezależnie od tego, jak bardzo się sprawy mogą zjebać on zawsze wiedział co robić i w tej chwili, jak nigdy przedtem, potrzebowała jego super mocy.

      Sloane🥲

      Usuń
  4. Odrzucała jego połączenia milion razy. Blokowała numer, odcinała dostęp od lokalizacji, kiedy uznała to za stosowne. Miał tysiące powodów, aby ten jeden raz nie odebrać. Jak nigdy też chciała, aby odebrał i pojawił się niepostrzeżenie obok. Przejmując kontrolę nad katastrofą, w którą się wplątała. Gorszą niż zwykle. Bardziej pokręconą. Z krążącym nad nią niebezpieczeństwem, które nie wahało się wpaść do środka. Sekundy się przeciągały, aż w końcu odebrał i na krótki moment przestała panikować.
    — Jakaś impreza, nie wiem — wymamrotała do telefonu. Nie pamiętała, gdzie jest, jak się tu znalazła. Z kim właściwie tu przyszła. Twarze były niewyraźne, imiona wyleciały z głowy. Nic nie miało tu znaczenia ani sensu.
    Zawsze jakoś się trzymała. Lepiej lub gorzej, ale nie pozwalała, aby strach przejął nad nią kontrolę. Chwilowo było obecnie. Nafaszerowana jakimś syfem i alkoholem, upojona strachem o samą siebie nie myślała wyraźnie. Próbowała go słuchać, naprawdę. Podświadomie wiedząc, że James niezależnie od sytuacji potrafił zachować stoicki spokój. Ten jeden raz bardziej niż na jego głosie skupiała się na dźwiękach dobiegających zza drzwi. Każda chwila w tej łazience było jak przekleństwo. Ciążące na barkach i umyśle. Siedziała na podłodze, nie miała sił stać nawet oparta o umywalkę. Z nadzieją, że typ, który tak bardzo chciał się do niej dobrać w końcu sobie odpuści. Gdyby nie alkohol i narkotyki wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie umiała powiedzieć samej sobie stop. Nie, kiedy chciała komuś coś udowodnić, a w ostatnim czasie chodziło tylko o to, aby dopiec nowemu ochroniarzowi. Jakby chciała każdemu udowodnić, że nie nadaje się do tej pracy, a przede wszystkim, że nie nadaje się do niej.
    Nie nadążał, nie potrafił zrozumieć jej, gdy się odzywała. Nie znał języka Sloane. Nie znał jej.
    Próbowała się wyciszyć. Skupić na myśli, że po nią przyjedzie i na tym, że gdziekolwiek w tym domu by nie była to James ją znajdzie. Całą i zdrową albo w kawałkach, które będzie potem sklejała przez tygodnie do kupy. Bez znaczenia, potrzebowała, aby po prostu tu był. Czas płynął zbyt niewystarczająco szybko. Odgłosy zza drzwi nie ustawały przez jakiś czas. W końcu się poddał, a drzwi, chyba, okazały się bardziej wytrzymałe. Szarpał klamkę dobre pięć minut, dopóki nie odszedł. Kolorowo określając Sloane „głupią suką, która nie wie co traci” i to był ten moment, kiedy odetchnęła. Ale nie pozwoliła sobie na pełen luz. Pozostawała czujna, na tyle, na ile się dało w oczekiwaniu, aż nie będzie sama.
    To była katastrofa. PR’owa, jeśli to wyjdzie i osobista. Sloane poniosła porażkę. Tej nocy spadła ze swojego stołeczka na własne życzenie. Ale nie miała sił, aby to naprawić. Nie teraz, może później lub oddając pałeczkę komuś innemu. Komuś komu uda się postawić ją do pionu.
    Opierała głowę o kolana. Czuła, że jest jej niedobrze. Może ze stresu, a może alkohol podchodził jej do gardła. Nie miała pewności. Drgnęła słysząc swoje imię i krótkie, pewne stukniecie w drzwi. Zajęło jej dłuższą chwilę, aby doszło do niej kto za nimi stoi.
    Niezdarnie podniosła się podpierając o wannę. W dłoni ściskała telefon i odbijając się od jakiejś szafki podeszła do drzwi. Szurając obcasami po płytkach. Oparła się o drzwi, męcząc z zamkiem, którego przekręcenie teraz ją przerastało.
    — Kurwa — syknęła, a zamek w końcu puścił. Drzwi otworzyły się z impetem. Wypadła prosto na Jamesa. Nie musiała nawet patrzeć na jego twarz, aby go rozpoznać. Zacisnęła dłonie na materiale krótki, przylegając do niego swoim ciałem.
    Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, nierówno, jakby cały czas uciekała przed czymś lub kimś. Drżała, wbijając palce mocniej w materiał znajomo pachnącej kurtki. I wtedy wydała z siebie ledwo słyszalny dźwięk. Coś, co przypominało płacz, ale nim nie było. Jak szloch zdławiony w gardle. Dolna warga drżała, a oczy się zaszkliły.
    Stała przy nim rozbita, cicha, z rozmazaną wokół ust pomadką, eyelinerem przy oczach i śladami po tuszu pod oczami z brutalną, dławiącą wymalowaną na twarzy.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  5. Na tyle, na ile to było możliwe pozostawała świadoma do momentu, aż nie pojawił się James. Wiedząc, że właśnie tego by od niej oczekiwał i że to chciał osiągnąć, kiedy mówił do niej spokojnym, ale stanowczym tonem. Przekonany, że ją znajdzie i pojawi się w odpowiedniej chwili. I Sloane musiała w to wierzyć, jeśli nie chciała całkiem poddać się panice.
    Coś zdecydowanie było nie tak. Nie czuła się, jak po ekstazach, nie było wesoło, błogo. Nie było w żaden sposób miło. Była jednak zbyt zamroczona, aby zastanawiać się nad tym, co wzięła. Opcja, że ktoś jej czegoś dosypał była spora. W ogóle nie zwracała uwagi na to kto jest obok, czy ma dostęp do jej drinków. Może z przyzwyczajenia, a może z obojętności. Wcześniej to zawsze James tego pilnował. Przewidywał jej kolejny krok, zanim ona o nim w ogóle pomyślała. Znał ją. Poczuła się zbyt pewnie w miejscu, którego nie znała z ludźmi, których nie obchodziła i teraz za to płaciła. Najpewniej nie zdając sobie sprawy z tego, ile ma szczęścia, że nie doszło do żadnej tragedii.
    Cokolwiek James chciał zrobić miał nad nią teraz pełną władzę. Nie walczyła, nie wyrywała się. Nie próbowała głupio udowodnić, że da sobie radę sama. Ledwo siedziała, niemal osuwając się na płytkach. Ze świadomością, że James jest obok nie musiała już pilnować, nasłuchiwać. Była bezpieczna. Nie protestowała, kiedy zwilżył jej twarz ręcznikiem ścierając resztki makijażu, nic nawet nie mówiła, a jeśli to był to mało wyraźny i nieznaczący bełkot.
    Potrzebowała tylko, aby był blisko i jej tu nie zostawiał. Zabrał z tego dna, na którym się znalazła i z którego nie potrafiła się odbić. Nie tym razem. Przytłoczona wszystkim co się wydarzyło nie dałaby rady nad tym zapanować. Unieść wysoko głowy, wyjść z klasą. To już było ponad jej siły. Jedynie mogła liczyć na to, że Harper zajmie się nią tak, jak zawsze. Cicho, bez rozgłosu i sprawnie. Robił to dziesiątki razy, częściej niż rzadziej wychodziła z klubów o własnych nogach, tylko umęczona i ledwo żywa. Z widocznymi śladami dobrej zabawy, długich godzin spędzonych na parkiecie. Tym razem nie bawiła się dobrze. Teraz była wrakiem, którego nikt nie powinien zobaczyć.
    Kiedy znowu znalazła się w jego ramionach odpłynęła. Wciąż wpółprzytomna, ale nie zwracała uwagi na nic poza znajomą obecnością, która w tej chwili była kojąca i potrzebna. Cicho i niewyraźnie tylko zaprotestowała, kiedy układał ją w samochodzie. Na krótki moment pojawiła się ta panika, że znowu będzie sama. Resztkami świadomości uświadomiła sobie, że jest bezpieczna, a James jej nie zostawia nigdzie samej. Próbowała nie zasnąć, skupić się na równomiernym oddychaniu, odepchnąć od siebie targające nią mdłości. Jeszcze tego tylko brakowało, aby zabrudziła mu auto i samą siebie. Bez tego to był upokarzający wieczór, kolejnych takich momentów w swojej kolekcji nie potrzebowała.
    Przestała zwracać kompletnie uwagę na to, gdzie jest. Była jak szmaciana lalka, ale w większym rozmiarze. Przelewając się przez ręce, nie mając nad własnym ciałem żadnej kontroli. Nawet, kiedy próbowała coś mówić nic konkretnego z nich nie padało. Niewyraźne pomruki, ciche jęki – może z jakiegoś bólu niewiadomego pochodzenia, a może ze wstydu, że pozwoliła sobie na znalezienie się w takiej sytuacji. Podatna na zranienie, wrażliwa i kompletnie bezbronna. Przysnęła w końcu uśpiona cichym mruczeniem silnika, delikatnym ruchem auta i z uczuciem bezpieczeństwa, którego, jak nigdy przedtem właśnie teraz potrzebowała. Już nie reagowała na nic, jeśli coś do niej mówił to słowa odbijały się od niej, jak od ściany. Wszystko było rozmazane, dźwięki dochodziły do niej jak zza grubej szyby lub jakby znajdowała się pod wodą, niezdolna do udzielenia sensownej odpowiedzi.
    Miejsce nie było znajome, ale czuła się tu bezpiecznie. Może nie była w swoim łóżku, nie leżała na swoich poduszkach, których zawsze było więcej niż faktycznie potrzebowała. Był jednak spokój i cisza. Bliskość, która bez słów mówiła „już jest dobrze, wszystko będzie w porządku” i więcej na ten moment nie potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poranek był zbyt jasny.
      Światło nie raziło, ale przeszywało. Przenikało przez skórę, jak dziesiątki małych igieł. Leżała nieruchomo na łóżku, skulona na boku z jedną ręką wiszącą poza łóżkiem. Głowa pulsowała, wszystko się w niej odbijało od czaszki. Jakby nieustannie ktoś w nią walił młotem pneumatycznym. Bez choćby chwili przerwy. Miała wrażenie, że jej ciało wcale nie należy do niej. Zdawało się być teraz obce, drżące w wewnętrznym rytmie, które tylko ono znało. Skóra lepiła się do materiału pościeli, a każdy oddech przypominał walkę z niewidzialną wodą zalewająca płuca. Towarzyszyło jej uczucie ciężkości, jakby ktoś na klatce piersiowej postawił coś niesamowicie ciężkiego i trudnego do zrzucenia. Usta miała przesuszone, popękane w niektórych miejscach. Gardło za to, jak posypane popiołem. Było gorzej niż źle.
      To nie był zwykły zjazd po imprezie.
      Delikatnie drżała, co chwilę ogarniał ją chłód, ale nie miała sił, aby naciągnąć na siebie pościel. Narastający w żołądki uścisk w końcu zmusił ją, aby spróbowała otworzyć oczy. Były ciężkie, jak z ołowiu, a obraz dalej rozmazany. Nie była u siebie. I na krótki moment ogarnęła ją panika. Jeśli nie jest u siebie to, gdzie jest? Miała pustkę w głowie, poza pulsującym bólem była jedna wielka nicość. Jakaś impreza, Kyle łażący za nią, jak zbity pies, shoty z tequili, tańczyła gdzieś i z kimś, a potem… Potem nic. Nawet grama wspomnień.
      Musiała się uspokoić, ale nawet wzięcie głębszego oddechu było teraz bolesne i trudne.
      I wtedy usłyszała ciche skrzypienie sugerujące otwieranie drzwi. Wbiła w nie wzrok. Początkowo rozmazany kontur w końcu nabrał kształtów.
      James.
      Niemal jęknęła z ulgi. Ale dlaczego? Nie powinno go przecież z nią być.
      Chyba coś powiedział, ale nie była pewna. Próbowała się podnieść na łokciu, ale zaraz się osunęła. Na czole pojawił się cień zmarszczki, może z wysiłku, a może z frustracji.
      — Niedobrze mi — powiedziała ledwo słyszalnie.
      Czyli była u niego, chyba. Zawsze była ciekawa, jak mieszka, jaki jest, kiedy nie jest w pracy, a teraz, gdy miała okazję to zobaczyć, potrafiła skupić się jedynie na sobie i na tym, aby nie zwrócić tego, co w siebie wlała mu na pościel.

      Sloane

      Usuń
  6. Zrejestrowała, że wyglądał inaczej niż zwykle. W innej sytuacji rzuciłaby kąśliwym komentarzem, obecnie nie miała sił na to, aby myśleć. Nic nie miało sensu, myśli nie składały się w żadną sensowną całość. Mówienie było ciężkie. Trzymała się krótkich słów, ograniczając do tak i nie. Byle tylko za dużo nie myśleć i nie zmuszać mózgu do pracy, której i tak nie potrafiłby się podjąć.
    Podjęła jeszcze jedną próbę, aby usiąść i tym razem się jej udało. Z trudem, ale podniosła się na tyle, aby wypić przyniesione przez Jamesa elektrolity i nie zadławić się nimi przy okazji. Bez jego pomocy najpewniej wypuściłaby szklankę z rąk. Zbyt słaba, aby zrobić cokolwiek teraz samej. Zbyt bezsilna. Nie przepadała za tym uczuciem, ale w tej chwili kompletnie o to nie dbała. Widział ją tylko przecież James. Ten sam, który widział ją w najgorszych stanach. Ten obecny bez wątpienia zyskał wstydliwe miejsce pierwsze. Nie próbowała sobie nic przypominać, ale była pewna, że nigdy przedtem nie doprowadziła się do tak tragicznego stanu, jak obecnie.
    Piła powoli, małymi łykami. Niezdolna, aby teraz cokolwiek zrobić samej i skazana na pomoc osób trzecich. Powinno być jej wstyd i możliwe, że było, ale przyznawać się do tego nie chciała. Połknięcie tabletek okazało się większym problemem, ale w końcu i z nimi sobie poradziła.
    — Nie, żadnej kroplówki — mruknęła. Nie potrzebowała, aby więcej ludzi wiedziało o jej stanie. Nawet jeśli byli w stanie dotrzymać tajemnicy. Przejdzie przez to sama z małą pomocą od mężczyzny.
    Miała wrażenie, że jej ciało samo nie wiedziało, jak ma zareagować. Raz było jej zimno, wręcz lodowato i trzęsła się pod kołdrą, aby w następnej chwili ją z siebie ściągnąć z uporczywego gorąca. Każdy dźwięk był zbyt głośny, było zbyt jasno. Mimo zaciągniętych zasłon. Ale zasnęła, nie mówiąc nic więcej, bo i tak wyszedłby z tego tylko marny nieprowadzący do niczego bełkot. Co jakiś czas się budziła, jedynie po to, aby za chwilę znów zapaść w niespokojny sen. Pojęcia nie miała, ile przespała. Kiedy obudziła się już ostatnim razem czuła, że dalej nie zaśnie. Leżała może z pół godziny w ciszy, wsłuchując się we własny oddech i bicie serca. Spokojniejsze, bardziej regularne. Czuła wręcz, jak odzyskuje władzę nad ciałem. Nie w takim stopniu, jakiego by chciała, ale wystarczającym, żeby wstać i nie zrobić sobie krzywdy. Kark i włosy miała mokre, podobnie, jak koszulkę, którą na sobie miała, a która nie była jej. Najpierw powoli usiadła. Oparła łokcie i kolana i pochyliła się do przodu głęboko oddychając i żałując wszystkiego, co wczoraj wyprawiała. Wygrzebała się z łóżka powoli i wstała podpierając o materac. Nogi podniosła z trudem, a te chwilami odmawiały posłuszeństwa, ale nie zamierzała leżeć tu przez cały czas. Chciała wiedzieć co się stało, dlaczego tu jest i przede wszystkim, dlaczego jest z Jamesem. Dawno już nie urwał się jej film w takim stylu. Przesadzała z alkoholem nieraz, ale koniec końców zawsze pamiętała imprezy, a na pewno ich większość. Tym razem jej pamięć się wyzerowała kompletnie. Jedynie słabe przebłyski z klubu.
    Wyszła z sypialni, pewnie nie tak cicho, jak się jej wydawało, że to robi. Deszcz cicho szumiał na zewnątrz. Zdawało się, że nawet pogoda dostosowała się do jej obecnego nastroju, bo gdyby mogła to pozwoliłaby sobie na płacz i rozpadnięcie się po raz kolejny. Ale może należało zachować jakieś resztki godności.
    — James? — Zawołała cicho. Kogo innego się niby miała tu spodziewać?
    Przeszła dalej i dopiero wtedy go zobaczyła.
    Nawet w domu zdawał się być w bojowym nastroju. Opierała się o framugę i po prostu na niego patrzyła. Nic nie mówiąc. Jej stan mówił sam za siebie. Było lepiej, ale nie dobrze. Zajmie jej przynajmniej kilka dni, aby dojść do siebie i wyjść z tego emocjonalnego i fizycznego dołka, w którym się znalazła.
    — Chyba powinnam przespać — mruknęła pod nosem. Czy wyszłoby jej to na dobre? Nie wiedziała, ale z chęcią by się przekonała. Tyle, że ciało odmawiało dalszego snu. Domagając się minimalnego chociaż ruchu.
    — Dziękuję — szepnęła szczerze, kiedy odbierała ręcznik i bluzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała parę obaw, czy powinna zostać sama. I była zbyt dumna, aby prosić o pomoc. A jednak w razie czego zostawiła drzwi otwarte. Nie ufała samej sobie i temu, że faktycznie się utrzyma pod prysznicem na nogach. Ale utrzymała. Spędziła w łazience więcej czasu. Przez około dziesięć minut jedynie stała pod strumieniem bieżącej, letniej wody. Zmywając z siebie brud nocy. Niezależnie, ile czasu by tam była żadna ilość wody nie byłaby w stanie jej wyczyścić. Bo ten cały syf siedział w środku. Mogła pozbyć się zapachu papierosów z włosów, alkoholu z ciała, lepkości, potu. Ale nie miała szans, aby posprzątać bałagan, który siedział w niej.
      Zostawiła w łazience ręcznik i koszulkę, w której spała. Przepłukała jeszcze usta płynem, aby poczuć się minimalnie świeżej. Daleko było jej do Sloane, którą znała. Przygaszona, blada i zmęczona. Nie w typowy sposób, jak po koncercie czy zbyt długiej imprezie, ale tej z dobrym zakończeniem. Wyglądała tragicznie, czuła się gorzej, a najgorsze dopiero było przed nią.
      Powoli wyszła z łazienki. Skuszona przyjemnym zapachem biegnącym z kuchni, choć obecnie jej żołądek był ściśnięty i wątpiła, że da radę zjeść cokolwiek. Bez słowa usiadła przy stole. Wyglądając przy tym trochę jak skarcone dziecko.
      — Zwrócę, jeśli to zjem — ostrzegła. Trudno, wzruszyła lekko ramionami i powoli przysunęła miskę bliżej siebie. Oparła łokieć o stół, a głowę o dłoń i spojrzała na Jamesa. Delikatnie uśmiechniętego, co było rzadkim widokiem i może nawet z ulgą na twarzy. Odwzajemniła ten uśmiech. Słabo i niemrawo, ale to zrobiła, bo i ona cieszyła się, że jeszcze żyje.
      Jadła bez pospiechu. Chwilami sprawiając wrażenie, jakby przysypiała nad miską.
      — Odszedłeś.
      Powiedziała to cicho z lekkim wyrzutem i pretensją w głosie, wylewając w to reszki sił jakie w sobie miała. Podniosła na niego wzrok. Pierwszy raz pozwalając sobie, aby ta wiadomość faktycznie ją zabolała. I może to nie był najlepszy czas, ale nie chciała pytać o zeszłą noc. Jeszcze nie teraz.

      Sloane

      Usuń
  7. Zmusiła się, aby zjeść trochę więcej. Mozolnie jej to szło, ale skoro nikt jej nie pospieszał to sama również dawała sobie czas. Potrzebowała się jakoś obudzić, ale żadna kawa czy energetyki nie wchodziły teraz w grę. Najlepszą przyjaciółką była teraz woda. Jeszcze taka głupia nie była, aby podrażniać żołądek czymś mocniejszym. Czuła się pełna po zaledwie paru łyżkach zupy, kojącej głód i podnoszącej na duchu. Idealna na kaca, ale oboje dobrze wiedzieli, że to nie kac ją męczy, a coś znacznie gorszego. Ale jeśli miało pomóc to Sloane pytań zadawać nie zamierzała. Miało być po prostu lepiej.
    Uniosła lekko brew, kiedy powiedział, że to nie byłby pierwszy raz. Nie pamiętała wycieczek do łazienki, niczego nie pamiętała. Z jednej strony może to dobrze, a z drugiej wolałaby mieć pełną świadomość. Nawet jeśli rzeczywistość miała się okazać trudna do przyjęcia. Zawsze utwierdzała się w przekonaniu, że lepsza jest najgorsza prawda od słodkiego kłamstwa. Co jeszcze nie oznaczało, że sama to praktykowała. Należało wiedzieć, kiedy lepiej jest skłamać lub ominąć prawdę.
    — Trafię — mruknęła w odpowiedzi. Ale byłoby lepiej, gdyby nie musiała zrywać się i tam biec. Na takie ćwiczenia nie była ani trochę gotowa. W zasadzie na żaden wysiłek nie była gotowa. Utrzymanie otwartych powiek było wyzwaniem, a co dopiero sprint do łazienki, z której ledwo jakiś czas temu wyszła.
    Wyjątkowo nie chciała się kłócić. Nie miała na to sił, a te, które do niej przyszły wykorzystała na wypowiedzenie tego jednego słowa. Nawet nie wiedziała, czy chce odpowiedzi. Miał prawo odejść. Zostawić to wszystko w cholerę i zająć się czymś spokojniejszym. Wiedziała, że nie jest łatwą klientką. Że doprowadza go do szału swoim zachowaniem, drażni przy każdej możliwej okazji, pyskuje i traktuje czasami z góry. Ale James był… jej Jamesem. Tym, który z nią wytrzymywał. Który rzadko coś mówił. W ciszy przyjmował jej porąbane pomysły i interweniował, kiedy zaczynała przeginać. Odstraszał natrętów. Kładł do łóżka. Ściągał z podłogi. Trzymał włosy. Po prostu był obok. Czy to były wczesne godziny ranka, kiedy szykowała się na sesję czy wieczorami wyprowadzając z aren po udanym koncercie, celebrując razem z nią na swój własny, cichy sposób.
    — Znalazłeś bardziej wkurwiającą piosenkarkę, której trzeba chronić tyłek? — Nie mogła się powstrzymać. Była ciekawa, co teraz robi i chociaż mogła to łatwo sprawdzić to przez cały ten czas tego nie zrobiła. Nie chciała wiedzieć. I tylko dlatego, że gdyby zobaczyła go z inną byłaby zwyczajnie… zazdrosna. Na głos nie odważyłaby się tego powiedzieć, ale wiedziała co czuje. Sloane nie lubiła się dzielić. Zaczynając od ulubionych kwaśnych żelek, a na ochroniarzu kończąc. James miał być jej. Być obok, a zwinął manatki i poszedł w długą. Przynajmniej w teorii, bo jednak do niej przyjechał. Pojawił się, bo o to poprosiła. Nie zadawał pytań, nie odesłał jej do kogoś innego. Cokolwiek w tamtym momencie robił porzucił, aby dojechać do niej.
    Sięgnęła po szklankę z wodą, ale nie spuściła z niego wzroku. Robienie teraz dwóch rzeczy na raz wydawało się niezwykle trudne. Musiała się niesamowicie mocno skupić na trzymaniu szklanki, co na co dzień było zajęciem, które robiła automatycznie. Bez żadnego myślenia. Bez zastanawiania się, czy szklanka nie wyleci jej z rąk, bo pomyśli o czymś innym.
    Tak wyszło. Przewróciłaby oczami, ale bez tego wiedziała, że to okaże się bolesne. Swoje niezadowolenie mogła zacząć okazywać w inny sposób. Zmusić go do powrotu nie mogła. Może faktycznie pojawił się ktoś lepszy. Spokojniejszy. Ktoś kto nie będzie się do niego czołgać w bieliźnie i wysokich kozakach w klubie i prosić, aby ją przeleciał.
    Pamiętała, kiedy zobaczyła go pierwszy raz. To, jak Aria szturchała ją w bok i piszczała niczym mała dziewczynka, która dostała najnowszą Barbie. Wysoki, przystojny, z niemalże mrocznym, ciemnym spojrzeniem i nerwami ze stali. Sloane testowała go od pierwszego dnia i nie wymiękł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopasował się do energii, którą mu oferowała i nie pozwalał sobie wejść na głowę. Wiedział, kiedy i w jaki sposób powiedzieć „nie”, jak ją przetrzymać, kiedy wyrywała się do przodu i walczyła nie z nim, a przede wszystkim sama ze sobą. Znał niedostępne dla publiki szczegóły z jej życia. Wszystko i może jeszcze więcej z czego nie zdawała sobie nawet sprawy.
      Ten nowy do niej nie pasował. Nawet nie tyle co wyglądem, a osobowością, która była zrobiona co najwyżej z przemokniętego kartonu. Nie miał w sobie nic interesującego, a Sloane głębiej też grzebać nie chciała. Nie poczuła tego czegoś. Tej chęci zajrzenia głębiej. Wyciągnięcia z niego wszystkich brudnych sekretów. Z Jamesem starała się to robić niemal od początku. Z niepowodzeniem. Czasem się obrażała, że on o niej wie wszystko, a ona nawet nie jest pewna jakie ma drugie imię. I czy w ogóle jakieś ma. Do dziś nie wiedziała, jak wygląda jego mieszkanie, czy ma zwierzaka – nie miał, a jeśli miał to nie tu. James nie był otwartą księgą, którą można przeglądać wtedy, kiedy ma się na to ochotę. Był szczelnie zamkniętą skrzynią z tak rzadkim kluczem, że znalezienie go graniczyło z cudem. Prywatny do bólu. Tego jej brakowało, aby się zamknąć i nie dawać każdemu dostępu do swojego życia, a robiła to ostatnio chętnie i aż nazbyt często.
      — Jest idiotą, który nie umie wypowiadać mojego imienia i zgubił mnie w mniej niż minutę. Pobił rekord. Nawet twój poprzednik sobie lepiej ze mną radził, a miał chyba z pięćdziesiątkę na karku.
      Lubiła poprzednika Jamesa. Był w porządku, dopóki Sloane nie imprezowała i nie robiła zbyt większego zamieszania wokół siebie. Wielki i przerażający z łysą głową i bojowym nastrojem, ale w rzeczywistości przypominał bardziej wielkiego miśka. Z tym, że to tylko ona wiedziała. Po TikToku latały filmiki z nim i pod każdym pisali, że się go zwyczajnie boją. Sloane to bawiło, ale chwilami nawet ona się bała. Potem pojawił się James i pojawiły się zachwyty i wcale się nie dziwiła.
      — Ty byłeś gotowy. — Powiedziała z przekonaniem. Zaśmiała się krótko i sucho, bez cienia radości w glosie. — Zwiałam ci raz. I pewnie tylko dlatego, że wyłączyłam telefon, żeby ci było trudniej mnie znaleźć.
      I nie powinieneś mnie wtedy znaleźć. Może, gdyby nie znalazł jej w tamtym klubie dalej pracowałby z nią. Nie byłoby tego całego zamieszania. Kyle’a. Kto o takim imieniu zostaje ochroniarzem i ma być brany na poważnie?
      — Nie chcę go, James. Nie jest tym, którego potrzebuję.
      Jak tylko się ogarnie to go zwolni. Nie obchodziło jej, że potrzebowała kogoś mieć. Wolała chodzić wszędzie sama, jeśli nie mogła mieć Jamesa. Nie wątpiła, że udałoby się znaleźć kogoś równie dobrego. Kogoś kto również nie będzie przejmował się jej atakami histerii i furii, jej imprezami i szuraniem po dnie, ale nikt nie będzie nim. Może za bardzo się do niego przywiązała przez ten rok. Może nie powinna się aż tak przywiązywać. W końcu miał być tylko ochroniarzem. Kimś o kim na koniec dnia zapomina. Kimś kto wychodzi bez szumu, kiedy zamykają się drzwi od apartamentu i zostaje tam sama ze swoimi myślami.
      Siedziała w milczeniu przy stole, dopijając wodę. Obserwując, jak zmywa naczynia. Bez zbędnych słów. Było w tej scenie coś niezwykle domowego. Coś, czego Sloane raczej nie doświadczała. To uczucie okazało się też dziwne miłe. Spokój i cisza przerywana cichym szumem wody i szuraniem gąbki po naczyniach.

      Usuń
    2. — Hm, nie ma żadnej pani Harper, która mogłaby być zazdrosna? — Spytała, ale odpowiedzi nie oczekiwała. Chciała jej, ale wiedziała, że nie dostanie. Uniosła lekko brwi, wyczekując odpowiedzi lub zmiany tematu.
      Im dłużej o nim myślała tym bardziej zdawała sobie sprawę, jak niewiele o nim wie.
      — Nie chcę wracać.
      Wzruszyła lekko ramionami. Nie czuła się gotowa na powrót do bycia Sloane. Do wytłumaczenia się z tej sytuacji i ucieczki. Przez parę godzin chciała nie istnieć dla świata. Nie być Sloane Fletcher, która musi posprzątać swój bałagan. Tylko dziewczyną, która leczy wyjątkowo paskudnego kaca.
      — Wezmę kanapę i herbatę.
      Lekko uniosła głowę, powtarzając jego słowa w głowie. Wyglądała, jakby nad czymś intensywnie myślała. I myślała.
      — Skoro mój wybór… to mogę jeszcze poprosić, żebyś wrócił?

      Sloane

      Usuń
  8. Nawet mając najgorszy zjazd w swoim życiu nie potrafiła odpuścić. Przez tę bezbronną, osłabioną dziewczynę przebijała się dalej ta zadziorna i pewna siebie Sloane. Ona nigdzie nie odeszła. Była jedynie uśpiona, ale kąśliwe komentarze były jak dobry znak, że wszystko wróci do normy. Potrzebowała jedynie trochę czasu, aby się w pełni zregenerować.
    Przymrużyła oczy, kiedy przyznał, że poznał kilka. Nie powinno jej to ruszać. To był biznes, a nie przyjaźń. Mógł sobie iść do kogo tylko chciał i Sloane nie mogła nic na ten temat powiedzieć ani zrobić. Tylko w teorii, bo jeszcze się nie zdarzyło, aby siedziała cicho, kiedy coś jej nie pasowało. Może nie rzucała w asystentów jedzeniem, kiedy zamiast sushi burgera przywieźli jej zwykłego i nie robiła z tego powodu awantur, ale gdy chodziło o coś poważniejszego nie oszczędzała w słowach. Tutaj też nie zamierzała, ale jeszcze planowała z tym poczekać, bo to faktycznie nie był najlepszy czas. Nie czuła się na siłach, aby z kimkolwiek się kłócić i źle zniosłaby porażkę.
    — A to tylko jeden z wielu moich talentów — odpowiedziała z lekkim, nieco weselszym uśmiechem. Daleko było jej jednak w pełni do zadowolonej. Wciąż nie podobała się jej zaistniała sytuacja. Gdyby nie odszedł to nie doszłoby do tego wszystkiego. Nie znalazłaby się w tamtym domu z tamtymi ludźmi. — Dobrze. Zmartwiłabym się, gdybyś kogoś takiego poznał.
    Sloane się zamknęła. Tak po prostu, bo pierwszy raz nie wiedziała co odpowiedzieć. Ścisnęła usta, wzrokiem uciekła gdzieś w bok. Mówił teraz więcej niż zwykle. Była jednocześnie tym przerażona i podekscytowana. James Harper uzewnętrzniający się? To dopiero nowość. Nawet jeśli było to w krótkich zdaniach, które nie zawierały wielu szczegółów.
    — Ty jesteś. Nadążasz za mną, znasz mnie. I się mnie nie boisz, jak Kyle.
    Odczuwała jego zmęczenie jej osobą. Lub tylko sobie wmawiała. Wiedziała, że jest jej dużo i jest wszędzie. Zmienia zdanie co pół sekundy, w jednej chwili czuła się euforycznie, aby w następnej nie czuć nic i zobojętnieć. Może go to już męczyło. Ciągłe imprezy, koncerty, hałas. Pilnowanie, aby małolata się nie zabiła biorąc prochy czy pijąc bez umiaru.
    — Tak, cóż nie jestem najłatwiejsza w obsłudze. — Wzruszyła lekko ramionami. Ale on nadążał. Ze wszystkich ludzi, którzy znajdowali się w jej najbliższym otoczeniu on potrafił dotrzymać jej kroku. Zawsze i niezależnie od miejsca czy pory. James był tuż obok. I tak było od wielu miesięcy. Codzienność, która nagle została zaburzona, a na jego miejsce wszedł ktoś bez jakichkolwiek kompetencji.
    Nic mu się wtedy nie wydawało. Była zamroczona przez narkotyki, ale chciała, aby tam został. Tamta noc coś zmieniła i sama nie wiedziała, dlaczego spojrzała na niego wtedy inaczej. Nie, jak na mężczyznę, który był jej cieniem. Nie, jak na pracownika. Dostrzegła w tamtym pokoju, jak przystojny jest. Poczuła coś, czego do współpracowników się nie czuło. Może to był tylko impuls, ale z tego rodzaju, który zaspokoić trzeba natychmiast, a on wyszedł. Może obrzydzony tą sytuacją, zniesmaczony tym, jaka Sloane potrafiła być, kiedy nikt nie trzymał jej na smyczy i nie pilnował, aby wypadła dobrze wizerunkowo. Opcji było tysiące, a sama mogła się tylko karmić własnymi przemyśleniami, które mogły być błędne.
    Czy coś by się po tym zmieniło? Możliwe, ale Sloane miała do perfekcji opanowane udawanie, że pewne rzeczy nie miały miejsca. Uczona tego była od małego przede wszystkim przez matkę, która przed światem udawała najlepszą matkę na świecie, a bez kamer i widowni liczyła kalorie Sloane, kiedy miała tylko siedem lat i pozwalała na co najwyżej jednego cukierka w tygodniu. Później doszło ukrywanie prawdy przed fanami, tabloidami, sztucznym towarzystwem w którym się obracała.
    Sztuczny uśmiech, kiedy trzeba. Unikanie okazywania emocji. Zakładanie maski, która głośno krzyczała, że wszystko jest jak należy. Załamywanie się dopiero za zamkniętymi drzwiami, kiedy zostawała sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James musiał o tym wiedzieć, że gdyby tylko opuścili klub wszystko wróciłoby do normy. Sloane nie wracałaby do tego tematu. Niczego by nie oczekiwała. Tylko czasem może by mu o tym przypominała w najmniej odpowiednich momentach. Ale tego nie zrobił. Wyszedł i zaczekał. Jak pieprzony dżentelmen. A ona była suką za to, jak się zachowywała w trakcie i potem. Świadomie go testowała, próbowała wciągnąć w swoją gierkę. Mieć go w pełni dla siebie. Zedrzeć z niego wszelkie wszystkie warstwy i nie miała tu na myśli jedynie ubrań. Liczyła, że da się skusić, a ona będzie miała dodatkową zabawkę na noc. Albo miał ta zajebiście silną wolną wolę albo nie był nią kompletnie zainteresowany wiedząc, jakim wyniszczającym wrakiem Sloane potrafi być. I chyba nawet by mu się nie dziwiła, gdyby faktycznie uznał, że lepiej od niej trzymać się z daleka.
      Nie powinno jej tutaj być. Nieraz lądowała w mieszkaniu jakiegoś faceta i paradowała w jego ubraniach. Ale to… to było inne. Bardziej intymne. To był James. Jego kuchnia. Jego kubek z kawą i szklanka z wodą. Jego bluza, która nim pachniała. Jego pościel. Najpewniej ta sama, w której spał poprzedniej nocy, bo jakoś wątpiła, że miał czas i chęci, aby ją zmieniać, gdy przyjechali.
      Siedziała na krześle z nogami podciągniętymi pod brodę, oplatając je ramionami w sposób, jakby robiła to tu dziesiątki razy. Jak nie setki.
      — A była? — Miała zatrzymać to pytanie dla siebie. Nic o nim nie wiedziała i chyba dowiadywać się też nie powinna. Nie, kiedy wyraźnie chciał, aby ich drogi się rozeszły. — Musiała być. Może… nie lubiła twojej poprzedniej pracy? Byłeś w policji, racja? Czy… złamała ci serce i się po tym nie pozbierałeś? — Nie pytała z kpiną. Autentycznie była zainteresowana i z pełną świadomością, że ją zignoruje albo znów odpowie krótko.
      Jak na kogoś kto był w kiepskim stanie miała wyjątkowo dużo siły, aby poruszać ciężkie tematy. Jednego, a konkretnie jego powrotu nie chciała odpuszczać. Musiał to widzieć po jej minie i sposobie w jaki na niego patrzył. Potrzebowała go, a James o tym wiedział. Był nie do zastąpienia.
      — To jest proste. Dzwonisz, mówisz, że wracasz i tyle.
      W jej głowie to właśnie tak wyglądało. Mogła sama zadzwonić, jak tylko się dowie kto za niego odpowiada i sama to załatwić, jak będzie jej utrudniał. Ale to nie dziś. Prawdopodobnie nie utrzymałaby długo telefonu w dłoni i nie myślała trzeźwo, aby prowadzić trudne rozmowy z innymi.
      — W porządku — westchnęła w końcu. Ściągnęła nogi na podłogę wolno się podnosząc — mam nadzieję, że masz Disney+, mam ochotę oglądać bajki.
      Nie poddawała się z tą rozmową. To było tylko chwilowe zawieszenie broni. Moment na wzięcie oddechu, zanim znów zaatakuje, ale z większą siłą i lepszą precyzją. Odpuścić nie chciała. Ze wszystkich osób, którymi się otaczała to Jamesa chciała najbardziej. Inny mogła zastąpić, ale jego nie.
      — Och, James — dodała, odwracając się jeszcze — dziękuję, że się mną zająłeś.

      <|>Sloane

      Usuń