Cichy
szum rozmów przeprowadzanych pod uważną obserwacją strażników roznosił
się po całym pomieszczeniu, odbijając się od zimnych, ponurych ścian, w
których brakowało jakichkolwiek okien. Jedynym źródłem światła były
symetrycznie rozmieszczone nad głowami obecnych podwójne jarzeniówki
świecące podczas każdego pobytu tą samą, oślepiająco jasną bielą. Wzrok
dopiero z czasem przyzwyczajał się do uciążliwego oświetlenia, źrenice
zwężały się, ułatwiając obserwowanie siedzącej naprzeciwko osoby.
Metalowe, okrągłe stoliki oraz podobne do nich niskie krzesełka
przytwierdzone były do betonowego podłoża w wystarczającej odległości,
by zapewnić więźniom i ich odwiedzającym minimalne poczucie prywatności,
pomimo licznych kamer umieszczonych na suficie oraz stojących pod
ścianą dwóch strażników obserwujących uważnie ruchy obecnych. Wszystko
tutaj było monitorowane, nagrywane i pilnowane w sposób, który ludzi
nieprzyzwyczajonych do tego typu inwigilacji denerwował.
Lilianne szczerze nienawidziła tego miejsca.
Nie
cierpiała ponurego nastroju sączącego się z każdego kąta
krętych korytarzy, ponurej atmosfery panującej w całym obiekcie czy
przyprawiającego o dreszcze i odbijającego się przez dłuższy czas w
bębenkach odgłosu zamykanych za nią kilku par metalowych drzwi.
Przeszkadzały przeszywające na wskroś
spojrzenia strażników odprowadzających ją do sali odwiedzin. Później
rolę uważnych obserwatorów przejmowali ubrani w takie same granatowe
uniformy mężczyźni, którzy pomimo obecności swoich bliskich w
pomieszczeniu nie starali się szczególnie ukryć, że uważnie przyglądają
się jej krótkiemu przemarszowi do jednego z wolnych stolików, gdzie
czekała na przyprowadzenie do pomieszczenia jednej z najbliższych jej
osób. Wzdrygała się za każdym razem, gdy musiała przejść przez te
wszystkie procedury związane z odwiedzinami, mimo to co miesiąc wsiadała
do autobusu jadącego bezpośrednio do małej wioski oddalonej o ponad
sześć godzin od Nowego Jorku, a później na pieszo pokonywała trasę z
niewielkiego dworca do stanowego więzienia o średnim rygorze
bezpieczeństwa. Robiła to nie tylko ze względu na Joshuę ― poczucie winy
nie pozwalało jej na całkowite zapomnienie o porzuconym w Baltimore
życiu.
Jak
zwykle przyjechała w piątek i jak zawsze wzięła w pracy urlop
specjalnie na tę okazję. Utrzymujące się od kilku dni upały powoli miały
ustępować zapowiadanym przez synoptyków letnim deszczom, ale nic nie
wskazywało na to by nadeszły one przed godzinami wieczornymi, tak więc
nic dziwnego, że do trzynastej temperatura w Gowandzie zdążyła wzrosnąć
do plus trzydziestu stopni, a dzianinowa, biała bluzka Lilianne
przykleiła się do jej skóry w minutę po opuszczeniu klimatyzowanego
autobusu. Nie narzekała jednak ani wtedy, ani gdy godzinę później
przyglądała się jak Josh w rozpinanej, granatowej koszuli z krótkim
rękawem i pasujących do nich spodniach idzie w jej kierunku. Od razu
obrzuciła go szybkim spojrzeniem zanim na pięć sekund przytulił ją do
siebie. Po tylu latach spotykania się w tej sali wiedzieli, że tylko na
tyle pozwalali im strażnicy zanim kazali się odsunąć.
Żółty siniak
pod lewym okiem od razu przykuł uwagę Lilianne, podobnie zresztą jak
nieco przydługie włosy i drapiący ją w policzek ponad tygodniowy zarost.
― Cześć, dzieciaku.
Zaśmiała
się, pozwalając pocałować się najpierw w czoło, a później także w
policzek. Była starsza o niecałe dwa miesiące, dla Josha nie miało to
jednak większego znaczenia. Od prawie jedenastu lat była dla niego
dzieciakiem, którym się opiekował i którego przez pierwsze dwa lata nie
chciał widywać w tych murach. Odpuścił dopiero po pięciu miesiącach
ciszy, w trakcie których uparcie przyjeżdżała i do późnych godzin
wieczornych czekała aż zgodzi się z nią spotkać.
―
Hej, wielkoludzie. ― Zacisnęła jeszcze na chwilę dłoń na jego koszuli
zanim odsunęła się na bezpieczną odległość. Musiała porządnie zadzierać
głowę, żeby móc spojrzeć w zielone oczy tego prawie dwumetrowego faceta,
którego jako piętnastolatka potrąciła podczas pierwszej jazdy na
deskorolce.
Usiedli
obok siebie, ich kolana stykały się, a dłonie położone na stoliku nie
przyciągały dużej uwagi strażników, dzięki temu że oboje mieli koszulki z
krótkim rękawem. Lilianne dość szybko odkryła, że jest to bardziej
opłacalne, na więcej swobodnych ruchów mogli sobie pozwolić i nikt nie
podejrzewał ich o próby przemycenia czegokolwiek. Po ośmiu latach nawet
obecność innych osób w pomieszczeniu nie przeszkadzała im tak bardzo,
jak w pierwszych miesiącach pobytu szatyna w więzieniu.
―
Co się stało? ― spytała cicho, dotykając delikatnie zdartej skóry na
kostkach prawej ręki Dorneya. Odruchowo spróbował zabrać dłonie ze
stolika, nie włożył w to jednak zbyt dużo wysiłku, bo za łatwo przyszło
jej powstrzymanie go.
―
Nic wartego uwagi ― odburknął, spoglądając na nią z rezygnacją. Za
dobrze ją znał i wiedział, że będzie starała się drążyć dopóki nie
wyjawi jej prawdy, której wcale nie zamierzał tym razem ujawniać. To co
działo się z nim w tym miejscu było wyłącznie jego sprawą. Nie
potrzebowała tych brudów w swoim życiu. Nie potrzebowała nawet jego,
całego tego więziennego bajzlu, który niósł za sobą, ale po tylu
wygłoszonych groźbach i kazaniach nie był już w stanie odciąć jej od
siebie ani tym bardziej zmusić do zapomnienia o nim.
― Josh..
―
Jak na studiach? W pracy? Skopałaś już wszystkim tyłki? ― przerwał
szybko, ignorując jej poirytowany wzrok; zmrużyła swoje kocie, złote
oczy otoczone wachlarzem jasnych rzęs w sposób, któremu zazwyczaj nie
potrafił się oprzeć, tym razem jednak nie dał się złamać. Posłał jej
równie nieprzystępne spojrzenie i łagodnie przesunął kciukiem po
nadgarstku kobiety. Żadna z tych gojących się ran na knykciach nie
bolała, podobnie jak siniak, który mogła podziwiać na policzku. Gorsze
ślady bijatyki sprzed tygodnia ukryte miał pod ubraniami, których nawet
gdyby chciał nie mógłby jej pokazać. Nie musiała wiedzieć, że dwa dni
spędził na oddziale szpitalnym razem z kilkoma innymi więźniami. Nie
zamierzał dzielić się z nią tym życiem, szczególnie teraz, gdy tak
niewiele czasu zostało im do spędzania popołudni w o wiele
przyjemniejszych dla oka warunkach. Jego wolność była na wyciągnięcie
ręki i tego powinni się trzymać. Sprawy dziejące się za tymi grubymi
murami musiały w nich zostać, nie było innego wyjścia.
Przez
chwilę przyglądała się mu z zaciętą miną, wiecznie blade wargi
zacisnęła w cienką linię, przez co wydawało mu się, że nie będzie
chciała tak łatwo odpuścić, ale ostatecznie pokręciła z niechęcią głową.
―
Połowie. Resztę zostawiłam sobie na ostatni rok ― rzuciła z minimalnym
uśmiechem niesięgającym jasnych oczu. Nie musiał. Josh nie oczekiwał
wcale, że będzie przychodzić do niego w skowronkach, tryskać energią na
prawo i lewo, a przy tym paplać bez przerwy o głupotach byleby tylko
zapełnić ciszę jaka zapadała między nimi. Nigdy się tak nie zachowywała,
a chwile wypełnione milczeniem nie przeszkadzały mu zupełnie. Kilka
razy zdarzyło się już, że przyjeżdżała i nie licząc rzuconych co jakiś
czas lakonicznych zdań, przesiedzieli całą godzinę w ciszy. Sama jej
obecność, nawet jeśli mogła pojawić się u niego tylko raz na cztery tygodnie,
wystarczała mu, by nie zwariować na dobre. Przez siedem lat i dwa
miesiące regularnie przyjeżdżała, żadnej z tych wizyt nie opuściła.
Nawet choroba nie była w stanie powstrzymać jej przed wsiadaniem do tego
cholernego autobusu, którym za kilka miesięcy miał nadzieję, że razem
na dobre opuszczą to miejsce. Musiał tylko dożyć na bloku w jednym
kawałku do tego czasu.
―
A Ty? Udało Ci się przynajmniej komuś odpłacić za to limo? ― Jej
spokojny głos wyrwał go z chwilowego zamyślenia. Roześmiał się szczerze,
nie próbując nawet ukryć swojego zdziwienia tym pytaniem. Nie pamiętał
by Lilianne kiedykolwiek była za przemocą. Nawet w burzliwych czasach
ich młodości, po których niefortunnie wylądował w tym miejscu zawsze
starała trzymać się jak najdalej od wszelkich bójek czy rozrób. Pewnie
dlatego tylko on z ich dwójki odsiadywał ośmioletni wyrok. Na całe
szczęście. Sama myśl, że Lilianne musiałaby żyć w takich warunkach
przyprawiała go o gęsią skórkę.
― W ścianę na pewno nie uderzałem, Lil ― zażartował.
― To dobrze.
Skinęła
głową z aprobatą, na co Josh uniósł wymownie brwi do góry, drapiąc się
wolną ręką po zarośniętej brodzie. Coś mu tu nie grało
―
I co, tylko tyle? Żadnego kazania i błagania, żebym na siebie uważał?
Zero marudzenia jakim jestem idiotą, wpakowując się w burdy w ostatnie
miesiące? Co jest z Tobą, Zoeck? Ten Twój Nowy Jork aż tak cię zmienił? ―
zapytał z udawanym niedowierzaniem, szturchając ją lekko kolanem, na co
prychnęła cicho pod nosem.
―
Jesteś idiotą, ale skoro wytrwałeś tyle... ― Pokręciła głową, nie chcąc
nawet przypominać sobie jak dużo czasu stracił zamknięty w niewielkiej
celi. Ona w tym czasie zmieniała całe swoje życie, kończyła studia,
pracowała w dobrze prosperującej firmie, urządzała swoje własne, małe
mieszkanko, spotykała się ze znajomymi i poznawała ludzi, którzy
zmieniali jej życie na lepsze. Josh za to tkwił za kratkami, przebywając
na świeżym powietrzu wyłącznie podczas spacerów na niewielkim placu i
odliczając jedynie dni oddzielające go od upragnionej wolności. Nigdy
nie powinien tutaj trafić w pierwszej kolejności, ale nie mogli cofnąć
czasu. Musieli skupić się na tym, co niosła przyszłość dla Dorneya, dla
nich oboje. ― Niedługo zabiorę Cię stąd i sam zobaczysz miasto ― dodała,
puszczając jego dłoń. Odliczała już dni do momentu, w którym wróci z
Joshem do domu, pokaże mu swoje nowe miejsce na ziemi i zarazi
pozytywnym nastawieniem. Oprócz niej nikt i tak się nim nie interesował.
Matka przeklęła go w chwili, gdy sąd ogłosił wyrok, a młodsze
rodzeństwo pewnie nawet nigdy nie zapytało w którym więzieniu odsiaduje.
Oprócz kuzyna broniącego go przed zarzutami żaden członek rodziny nie
pojawił się nigdy w więzieniu. Mieli na to osiem lat i Lilianne szczerze
wątpiła, żeby po takim czasie pamiętali o nim. Chciał czy nie był zdany
na nią, przynajmniej na samym początku. Nie bez powodu od pewnego czasu
przyjmowała na siebie więcej zleceń niż powinna. Musiała zaopiekować
się nim po tym, co on zrobił dla niej.
―
Nie odpuścisz? ― Zerknął na nią spod opuszczonych powiek. Widział jak
zdeterminowana kręci głową, a krótkie kosmyki ocierają się o jej
policzki. Pamiętał jeszcze jak w szkole nosiła długie do pasa włosy i
jak zawsze zarzekała się, że nie będzie ich drastycznie obcinać,
tymczasem wystarczył wyjazd do innego miasta, by wszystko się zmieniło.
Podczas różnych wizyt w milczeniu obserwował jak powoli skracała je o
kilka centymetrów, a zareagował dopiero jak ponad rok temu przyszła z
włosami sięgającymi podobnie jak teraz ledwie do ramion. Jego mało
kulturalne "teraz mógłbym cię nawet przelecieć" skwitowała
śmiechem i na tyle mocnym uderzeniem drobnej pięści w bok, że jeszcze
przez dwa dni pamiętał dokładnie całą sytuację.
―
Nie wrócisz do Baltimore ― mruknęła Lilianne stanowczo, używając tego
całkiem znajomego mu już tonu głosu, który nie pozwalał na prowadzenie
jakiejkolwiek dyskusji. W tej jednej kwestii nie zamierzała ustąpić.
Zacisnęła nawet obie dłonie w pięści, wbijając mocno paznokcie w
wewnętrzną stronę ręki. Mógł od miesięcy narzekać, odkąd tylko
powiedziała mu o swoim pomyśle zamieszkania razem przynajmniej przez
kilka pierwszych miesięcy, mógł podawać jej tysiące powodów, dla których
rzekomo nie może pojechać z nią do Nowego Jorku, ale ona żadnego z nich
nie zamierzała zaakceptować. ― Nie po tym wszystkim. Nie możesz się tam
pojawić. Jeśli ktokolwiek tam jeszcze jest... Zabiją Cię. Już raz
prawie to zrobili przeze mnie i nie pozwolę, żebyś znowu dał wpakować
się w ten syf. Nie powinno Cię nawet być w tym cholernym sklepie...
― Przestań.
― ... to po mnie zadzwonili, jeśli tylko nie byłbyś wtedy u mnie nie byłoby rozprawy i..
―
Zoeck, do diabła, skończ! ― syknął ostrzegająco, pochylając się do
przodu i łapiąc ją gwałtownie za przedramię. Starał się nie podnosić
zbytnio głosu, żeby nie zwracać na nich uwagi strażników, gdy wbijał
palce mocno w jej chudy nadgarstek. Nienawidził, kiedy poruszała ten
temat ani tym bardziej gdy próbowała obwiniać się za rzeczy, na które
nie miała wpływu. Wszyscy w tamtym sklepie wiedzieli, że on jest u
Lilianne i że nie pozwoli jej nigdzie iść. To była zasadzka na niego,
nie na nią. Jego chcieli wrobić w morderstwo i udało im się to, całkiem
skutecznie zresztą skoro musi odsiedzieć aż osiem lat zanim wypuszczą go
na zewnątrz.
Wziął
głębszy oddech, żeby się uspokoić, a widząc kątem oka, że jeden ze
strażników ze szczególną uwagą im się przygląda, puścił Lilianne równie
szybko, jak ją złapał.
―
W porządku, pojadę z Tobą, ale jak stąd wyjdę nie chcę słyszeć nic na
temat tamtego wieczoru. Żadnego obwiniania się, wypominania sobie
czegokolwiek, jasne? ― zastrzegł, przesuwając ciemnozielonym spojrzeniem
po jej sylwetce. Zanim mu odpowiedziała musiały minąć dobre trzy minuty
w trakcie których nie spuszczał z niej oczu, szukając jakichkolwiek
oznak tego, że zamierza skłamać. Znał ją aż za dobrze, oboje o tym
wiedzieli. Nigdy nie miała przed nim tajemnic, nawet gdy pełny miesiąc
dzielił ich od kolejnego spotkania, wszystko co ważniejsze opowiadała mu
z zapałem, nie ukrywała się. I wyglądało na to, że nie zamierzała
dzisiaj tego zmieniać, bo w końcu odwzajemniła jego ponure spojrzenie i
zrezygnowana powiedziała to, czego oczekiwał.
―
Jasne ― burknęła niechętnie, nie próbując nawet ukryć, że
nieszczególnie jej się to podoba. Przez chwilę bezwładnie pocierała
miejsce, w którym Josh ją trzymał, ale gdy tylko zorientowała się co
robi, przerwała to. Nic ją nie bolało, to był jedynie zwykły odruch. Gdy
była zdenerwowana musiała coś robić z rękoma. ― Wiesz co? ― spytała po
chwili z cichym westchnieniem. ― Wrócę do domu to kupię bilety na
pierwszy mecz baseballu jaki tylko znajdę po twoim wyjściu. Musimy
wybrać się w czwórkę, z Tomem i małą, żebyśmy jak kiedyś mogli wyjść
razem. Najlepiej jakby był jakiś Orioles... Jutro jest jeden z
Yankessami, na który idziemy.
―
Lil... ― Dorney jęknął cicho na samą myśl o ponownym pójściu na
trybuny. Nie powinna była mu o tym wspominać, mimo to nie przerwał jej,
gdy kontynuowała opowiadanie o ostatnim spotkaniu ze swoim bratem i
kilkumiesięczną siostrzenicą, których nie miał jeszcze okazji poznać.
Śmiał się tylko z jej entuzjazmu, wcinając się mniej więcej w co trzecie
zdanie w jej wypowiedzi, przez co bez przerwy zmieniali temat rozmowy przez następne czterdzieści minut jakie jeszcze im zostało.
***
Zanim w sobotnie popołudnie wysiadła z cytrynowej taksówki pod stadionem Yankessów, zdążyła przekląć połowę zakorkowanego miasta, przez które skrupulatnie zaplanowana podróż z biura na mecz trwała o dwadzieścia minut dłużej niż powinna. A mogła oddać tego ostatniego klienta Martinowi i od pół godziny siedzieć z chętną do noszenia jej bratanicą! Gdyby wiedziała jak wiele rzeczy będzie przeszkadzać ubranemu w gustowny garnitur mężczyźnie po pięćdziesiątce, to nawet nie wychyliłaby się na krok zza swojego biurka. Zmyliło ją konkretne podejście do sprawy, przez które musiała spędzić w biurze więcej czasu niż zakładała, pijąc rano kubek mocnej kawy.
Czekając na resztę od taksówkarza, postukiwała nerwowo nogą, zastanawiając się jak wiele przegapiła już z rozgrywki. Mecze baseballu były jej ulubionymi, jeszcze w Baltimore potrafiła całymi dniami przesiadywać z Joshuą na stadionie, na który wpuszczał ich znajomy trener. Jeśli doliczyć odsłuchiwanie hymnu, to miała szanse zdążyć przed pierwszym uderzeniem... Cóż, miałaby, gdyby nie kolejki przy sprawdzaniu biletów, spowalniające ją o kolejne pięć minut. Przepraszając kilkukrotnie, udało jej się w końcu dotrzeć do wykupionych dla nich
miejsc i od razu porwać Amelię z kolan Thomasa. Dziewczynka
roześmiała się na swój własny, dziecięcy sposób, a obślinionymi lekko
rączkami sięgnęła do włosów Lilianne, prawdopodobnie ulubionej zabawki
tego siedmiomiesięcznego szkraba.
―
Cześć, kruszyno. Pobijamy rekord szybkości niszczenia mi fryzury? ―
zapytała z nutą pobłażliwości w głosie, siadając z bratanicą obok
mężczyzny z czapką baltimorskich Orioles. Po miesiącach praktyki dosyć
sprawnie wyplątała się w kilkanaście sekund z uścisku drobnych piąstek,
dając dziewczynce podsunięty przez Toma gryzak zamiast swoich włosów.
Kolejny ząb wyrzynał się powoli w drobnej buzi, co widać było nie tylko po zawziętości z
jaką Amelia przystąpiła do obśliniania zabawki, ale także po zaspanym spojrzeniu
taksówkarza wiecznie niedosypiającego przez tego małego urwisa. Samotne
wychowywanie dziecka nie należało do najłatwiejszych zadań, jednak Thomas dzielnie i bez narzekania
stawiał czoło temu wyzwaniu.
―
Spóźniłaś się ― mruknął z niezbyt dobrze udawanym wyrzutem, gdy całowała
go w policzek na powitanie. Jego groźne spojrzenie nie zrobiło na niej
większego wrażenia.
―
Tillman już odbijał? ― spytała jedynie szybko, przerywając na chwilę
zabawę z małą i zerkając na Toma. Prawdopodobnie przegapiła tylko jedną
zmianę zawodników, a winę za to i tak ponosiły wyłącznie nowojorskie
korki! Na szczęście zakomunikowana jej za pomocą ruchu głowy odpowiedź
okazała się być taką, jakiej oczekiwała: Tillmana nie było jeszcze przy
kiju. ― Czyli się nie spóźniłam. ― Nie zważając na otaczające ich z
każdej strony tłumy miłośników baseballu, Lilianne pokazała bratu język
niczym pięciolatka, której właśnie udało się zrzucić winę za swoje
grzechy na starsze rodzeństwo. Udało jej się jeszcze zobaczyć, jak
Thomas śmieje się z niej zanim uwaga ich obojga na dobre skupiła się na
zawodnikach ustawiających się na boisku.
Miało być trochę inaczej, wyszło jak zwykle. Wstępna notka na rozruszanie postaci i bliższe poznanie tej małej zgrai ludzi towarzyszącej Lilianne. (:
Mam nadzieję, że czytało się przyjemnie.
[Czytało się bardzo przyjemnie i dzięki takiemu obrazowemu opisowi widziałam niemalże wszystko w głowie. Niesamowitym doświadczeniem było móc poznać nieco z przeszłości i teraźniejszości Lili. Dokładna data nie padła chyba co do wyjścia Josha, ale mam nadzieję, że to już niedługo i dzięki pomocy Lilianne uda mu się stworzyć nowy lepszy rozdział w swoim życiu. Oczywiście nieco lepsze zapoznanie się z Tomem i Amelią to również niezapomniane wrażenie i na swój sposób podnoszące na duchu...może tylko dla mnie, ale ogólna ich relacja wydaje się po prostu autentyczna i nadaje opowiadaniu radośniejszej nutki po spotkaniu we więzieniu. Oczywiście, nie twierdzę, że samo spotkanie było ponure, tylko pojawia się ta szczypta złości gdy okazuje się, że młody chłopak został wrobiony, a nie zasłużył i wydaje się dobrą osobą.
OdpowiedzUsuńWięc tak jak na początku, czytało się przyjemnie (to słowo pasuje tu najlepiej) i mam nadzieję, że to nie ostatni twój post fabularny :) ]