Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2014. Everything is going to be alright, maybe not today, but eventually.


Cichy szum rozmów przeprowadzanych pod uważną obserwacją strażników roznosił się po całym pomieszczeniu, odbijając się od zimnych, ponurych ścian, w których brakowało jakichkolwiek okien. Jedynym źródłem światła były symetrycznie rozmieszczone nad głowami obecnych podwójne jarzeniówki świecące podczas każdego pobytu tą samą, oślepiająco jasną bielą. Wzrok dopiero z czasem przyzwyczajał się do uciążliwego oświetlenia, źrenice zwężały się, ułatwiając obserwowanie siedzącej naprzeciwko osoby. Metalowe, okrągłe stoliki oraz podobne do nich niskie krzesełka przytwierdzone były do betonowego podłoża w wystarczającej odległości, by zapewnić więźniom i ich odwiedzającym minimalne poczucie prywatności, pomimo licznych kamer umieszczonych na suficie oraz stojących pod ścianą dwóch strażników obserwujących uważnie ruchy obecnych. Wszystko tutaj było monitorowane, nagrywane i pilnowane w sposób, który ludzi nieprzyzwyczajonych do tego typu inwigilacji denerwował.
Lilianne szczerze nienawidziła tego miejsca.
Nie cierpiała ponurego nastroju sączącego się z każdego kąta krętych korytarzy, ponurej atmosfery panującej w całym obiekcie czy przyprawiającego o dreszcze i odbijającego się przez dłuższy czas w bębenkach odgłosu zamykanych za nią kilku par metalowych drzwi. Przeszkadzały przeszywające na wskroś spojrzenia strażników odprowadzających ją do sali odwiedzin. Później rolę uważnych obserwatorów przejmowali ubrani w takie same granatowe uniformy mężczyźni, którzy pomimo obecności swoich bliskich w pomieszczeniu nie starali się szczególnie ukryć, że uważnie przyglądają się jej krótkiemu przemarszowi do jednego z wolnych stolików, gdzie czekała na przyprowadzenie do pomieszczenia jednej z najbliższych jej osób. Wzdrygała się za każdym razem, gdy musiała przejść przez te wszystkie procedury związane z odwiedzinami, mimo to co miesiąc wsiadała do autobusu jadącego bezpośrednio do małej wioski oddalonej o ponad sześć godzin od Nowego Jorku, a później na pieszo pokonywała trasę z niewielkiego dworca do stanowego więzienia o średnim rygorze bezpieczeństwa. Robiła to nie tylko ze względu na Joshuę ― poczucie winy nie pozwalało jej na całkowite zapomnienie o porzuconym w Baltimore życiu.
Jak zwykle przyjechała w piątek i jak zawsze wzięła w pracy urlop specjalnie na tę okazję. Utrzymujące się od kilku dni upały powoli miały ustępować zapowiadanym przez synoptyków letnim deszczom, ale nic nie wskazywało na to by nadeszły one przed godzinami wieczornymi, tak więc nic dziwnego, że do trzynastej temperatura w Gowandzie zdążyła wzrosnąć do plus trzydziestu stopni, a dzianinowa, biała bluzka Lilianne przykleiła się do jej skóry w minutę po opuszczeniu klimatyzowanego autobusu. Nie narzekała jednak ani wtedy, ani gdy godzinę później przyglądała się jak Josh w rozpinanej, granatowej koszuli z krótkim rękawem i pasujących do nich spodniach idzie w jej kierunku. Od razu obrzuciła go szybkim spojrzeniem zanim na pięć sekund przytulił ją do siebie. Po tylu latach spotykania się w tej sali wiedzieli, że tylko na tyle pozwalali im strażnicy zanim kazali się odsunąć.
Żółty siniak pod lewym okiem od razu przykuł uwagę Lilianne, podobnie zresztą jak nieco przydługie włosy i drapiący ją w policzek ponad tygodniowy zarost.
― Cześć, dzieciaku.
Zaśmiała się, pozwalając pocałować się najpierw w czoło, a później także w policzek. Była starsza o niecałe dwa miesiące, dla Josha nie miało to jednak większego znaczenia. Od prawie jedenastu lat była dla niego dzieciakiem, którym się opiekował i którego przez pierwsze dwa lata nie chciał widywać w tych murach. Odpuścił dopiero po pięciu miesiącach ciszy, w trakcie których uparcie przyjeżdżała i do późnych godzin wieczornych czekała aż zgodzi się z nią spotkać.
― Hej, wielkoludzie. ― Zacisnęła jeszcze na chwilę dłoń na jego koszuli zanim odsunęła się na bezpieczną odległość. Musiała porządnie zadzierać głowę, żeby móc spojrzeć w zielone oczy tego prawie dwumetrowego faceta, którego jako piętnastolatka potrąciła podczas pierwszej jazdy na deskorolce.
Usiedli obok siebie, ich kolana stykały się, a dłonie położone na stoliku nie przyciągały dużej uwagi strażników, dzięki temu że oboje mieli koszulki z krótkim rękawem. Lilianne dość szybko odkryła, że jest to bardziej opłacalne, na więcej swobodnych ruchów mogli sobie pozwolić i nikt nie podejrzewał ich o próby przemycenia czegokolwiek. Po ośmiu latach nawet obecność innych osób w pomieszczeniu nie przeszkadzała im tak bardzo, jak w pierwszych miesiącach pobytu szatyna w więzieniu. 
― Co się stało? ― spytała cicho, dotykając delikatnie zdartej skóry na kostkach prawej ręki Dorneya. Odruchowo spróbował zabrać dłonie ze stolika, nie włożył w to jednak zbyt dużo wysiłku, bo za łatwo przyszło jej powstrzymanie go.
― Nic wartego uwagi ― odburknął, spoglądając na nią z rezygnacją. Za dobrze ją znał i wiedział, że będzie starała się drążyć dopóki nie wyjawi jej prawdy, której wcale nie zamierzał tym razem ujawniać. To co działo się z nim w tym miejscu było wyłącznie jego sprawą. Nie potrzebowała tych brudów w swoim życiu. Nie potrzebowała nawet jego, całego tego więziennego bajzlu, który niósł za sobą, ale po tylu wygłoszonych groźbach i kazaniach nie był już w stanie odciąć jej od siebie ani tym bardziej zmusić do zapomnienia o nim. 
― Josh..
― Jak na studiach? W pracy? Skopałaś już wszystkim tyłki? ― przerwał szybko, ignorując jej poirytowany wzrok; zmrużyła swoje kocie, złote oczy otoczone wachlarzem jasnych rzęs w sposób, któremu zazwyczaj nie potrafił się oprzeć, tym razem jednak nie dał się złamać. Posłał jej równie nieprzystępne spojrzenie i łagodnie przesunął kciukiem po nadgarstku kobiety. Żadna z tych gojących się ran na knykciach nie bolała, podobnie jak siniak, który mogła podziwiać na policzku. Gorsze ślady bijatyki sprzed tygodnia ukryte miał pod ubraniami, których nawet gdyby chciał nie mógłby jej pokazać. Nie musiała wiedzieć, że dwa dni spędził na oddziale szpitalnym razem z kilkoma innymi więźniami. Nie zamierzał dzielić się z nią tym życiem, szczególnie teraz, gdy tak niewiele czasu zostało im do spędzania popołudni w o wiele przyjemniejszych dla oka warunkach. Jego wolność była na wyciągnięcie ręki i tego powinni się trzymać. Sprawy dziejące się za tymi grubymi murami musiały w nich zostać, nie było innego wyjścia.
Przez chwilę przyglądała się mu z zaciętą miną, wiecznie blade wargi zacisnęła w cienką linię, przez co wydawało mu się, że nie będzie chciała tak łatwo odpuścić, ale ostatecznie pokręciła z niechęcią głową.
― Połowie. Resztę zostawiłam sobie na ostatni rok ― rzuciła z minimalnym uśmiechem niesięgającym jasnych oczu. Nie musiał. Josh nie oczekiwał wcale, że będzie przychodzić do niego w skowronkach, tryskać energią na prawo i lewo, a przy tym paplać bez przerwy o głupotach byleby tylko zapełnić ciszę jaka zapadała między nimi. Nigdy się tak nie zachowywała, a chwile wypełnione milczeniem nie przeszkadzały mu zupełnie. Kilka razy zdarzyło się już, że przyjeżdżała i nie licząc rzuconych co jakiś czas lakonicznych zdań, przesiedzieli całą godzinę w ciszy. Sama jej obecność, nawet jeśli mogła pojawić się u niego tylko raz na cztery tygodnie, wystarczała mu, by nie zwariować na dobre. Przez siedem lat i dwa miesiące regularnie przyjeżdżała, żadnej z tych wizyt nie opuściła. Nawet choroba nie była w stanie powstrzymać jej przed wsiadaniem do tego cholernego autobusu, którym za kilka miesięcy miał nadzieję, że razem na dobre opuszczą to miejsce. Musiał tylko dożyć na bloku w jednym kawałku do tego czasu.
― A Ty? Udało Ci się przynajmniej komuś odpłacić za to limo? ― Jej spokojny głos wyrwał go z chwilowego zamyślenia. Roześmiał się szczerze, nie próbując nawet ukryć swojego zdziwienia tym pytaniem. Nie pamiętał by Lilianne kiedykolwiek była za przemocą. Nawet w burzliwych czasach ich młodości, po których niefortunnie wylądował w tym miejscu zawsze starała trzymać się jak najdalej od wszelkich bójek czy rozrób. Pewnie dlatego tylko on z ich dwójki odsiadywał ośmioletni wyrok. Na całe szczęście. Sama myśl, że Lilianne musiałaby żyć w takich warunkach przyprawiała go o gęsią skórkę.
― W ścianę na pewno nie uderzałem, Lil ― zażartował.
― To dobrze.
Skinęła głową z aprobatą, na co Josh uniósł wymownie brwi do góry, drapiąc się wolną ręką po zarośniętej brodzie.  Coś mu tu nie grało
― I co, tylko tyle? Żadnego kazania i błagania, żebym na siebie uważał? Zero marudzenia jakim jestem idiotą, wpakowując się w burdy w ostatnie miesiące? Co jest z Tobą, Zoeck? Ten Twój Nowy Jork aż tak cię zmienił? ― zapytał z udawanym niedowierzaniem, szturchając ją lekko kolanem, na co prychnęła cicho pod nosem.
― Jesteś idiotą, ale skoro wytrwałeś tyle... ― Pokręciła głową, nie chcąc nawet przypominać sobie jak dużo czasu stracił zamknięty w niewielkiej celi. Ona w tym czasie zmieniała całe swoje życie, kończyła studia, pracowała w dobrze prosperującej firmie, urządzała swoje własne, małe mieszkanko, spotykała się ze znajomymi i poznawała ludzi, którzy zmieniali jej życie na lepsze. Josh za to tkwił za kratkami, przebywając na świeżym powietrzu wyłącznie podczas spacerów na niewielkim placu i odliczając jedynie dni oddzielające go od upragnionej wolności. Nigdy nie powinien tutaj trafić w pierwszej kolejności, ale nie mogli cofnąć czasu. Musieli skupić się na tym, co niosła przyszłość dla Dorneya, dla nich oboje. ― Niedługo zabiorę Cię stąd i sam zobaczysz miasto ― dodała, puszczając jego dłoń. Odliczała już dni do momentu, w którym wróci z Joshem do domu, pokaże mu swoje nowe miejsce na ziemi i zarazi pozytywnym nastawieniem. Oprócz niej nikt i tak się nim nie interesował. Matka przeklęła go w chwili, gdy sąd ogłosił wyrok, a młodsze rodzeństwo pewnie nawet nigdy nie zapytało w którym więzieniu odsiaduje. Oprócz kuzyna broniącego go przed zarzutami żaden członek rodziny nie pojawił się nigdy w więzieniu. Mieli na to osiem lat i Lilianne szczerze wątpiła, żeby po takim czasie pamiętali o nim. Chciał czy nie był zdany na nią, przynajmniej na samym początku. Nie bez powodu od pewnego czasu przyjmowała na siebie więcej zleceń niż powinna. Musiała zaopiekować się nim po tym, co on zrobił dla niej.
― Nie odpuścisz? ― Zerknął na nią spod opuszczonych powiek. Widział jak zdeterminowana kręci głową, a krótkie kosmyki ocierają się o jej policzki. Pamiętał jeszcze jak w szkole nosiła długie do pasa włosy i jak zawsze zarzekała się, że nie będzie ich drastycznie obcinać, tymczasem wystarczył wyjazd do innego miasta, by wszystko się zmieniło. Podczas różnych wizyt w milczeniu obserwował jak powoli skracała je o kilka centymetrów, a zareagował dopiero jak ponad rok temu przyszła z włosami sięgającymi podobnie jak teraz ledwie do ramion. Jego mało kulturalne "teraz mógłbym cię nawet przelecieć" skwitowała śmiechem i na tyle mocnym uderzeniem drobnej pięści w bok, że jeszcze przez dwa dni pamiętał dokładnie całą sytuację. 
― Nie wrócisz do Baltimore ― mruknęła Lilianne stanowczo, używając tego całkiem znajomego mu już tonu głosu, który nie pozwalał na prowadzenie jakiejkolwiek dyskusji. W tej jednej kwestii nie zamierzała ustąpić. Zacisnęła nawet obie dłonie w pięści, wbijając mocno paznokcie w wewnętrzną stronę ręki. Mógł od miesięcy narzekać, odkąd tylko powiedziała mu o swoim pomyśle zamieszkania razem przynajmniej przez kilka pierwszych miesięcy, mógł podawać jej tysiące powodów, dla których rzekomo nie może pojechać z nią do Nowego Jorku, ale ona żadnego z nich nie zamierzała zaakceptować. ― Nie po tym wszystkim. Nie możesz się tam pojawić. Jeśli ktokolwiek tam jeszcze jest... Zabiją Cię. Już raz prawie to zrobili przeze mnie i nie pozwolę, żebyś znowu dał wpakować się w ten syf. Nie powinno Cię nawet być w tym cholernym sklepie...
― Przestań.
― ... to po mnie zadzwonili, jeśli tylko nie byłbyś wtedy u mnie nie byłoby rozprawy i..
― Zoeck, do diabła, skończ! ― syknął ostrzegająco, pochylając się do przodu i łapiąc ją gwałtownie za przedramię. Starał się nie podnosić zbytnio głosu, żeby nie zwracać na nich uwagi strażników, gdy wbijał palce mocno w jej chudy nadgarstek. Nienawidził, kiedy poruszała ten temat ani tym bardziej gdy próbowała obwiniać się za rzeczy, na które nie miała wpływu. Wszyscy w tamtym sklepie wiedzieli, że on jest u Lilianne i że nie pozwoli jej nigdzie iść. To była zasadzka na niego, nie na nią. Jego chcieli wrobić w morderstwo i udało im się to, całkiem skutecznie zresztą skoro musi odsiedzieć aż osiem lat zanim wypuszczą go na zewnątrz.
Wziął głębszy oddech, żeby się uspokoić, a widząc kątem oka, że jeden ze strażników ze szczególną uwagą im się przygląda, puścił Lilianne równie szybko, jak ją złapał. 
― W porządku, pojadę z Tobą, ale jak stąd wyjdę nie chcę słyszeć nic na temat tamtego wieczoru. Żadnego obwiniania się, wypominania sobie czegokolwiek, jasne? ― zastrzegł, przesuwając ciemnozielonym spojrzeniem po jej sylwetce. Zanim mu odpowiedziała musiały minąć dobre trzy minuty w trakcie których nie spuszczał z niej oczu, szukając jakichkolwiek oznak tego, że zamierza skłamać. Znał ją aż za dobrze, oboje o tym wiedzieli. Nigdy nie miała przed nim tajemnic, nawet gdy pełny miesiąc dzielił ich od kolejnego spotkania, wszystko co ważniejsze opowiadała mu z zapałem, nie ukrywała się. I wyglądało na to, że nie zamierzała dzisiaj tego zmieniać, bo w końcu odwzajemniła jego ponure spojrzenie i zrezygnowana powiedziała to, czego oczekiwał.
― Jasne ― burknęła niechętnie, nie próbując nawet ukryć, że nieszczególnie jej się to podoba.  Przez chwilę bezwładnie pocierała miejsce, w którym Josh ją trzymał, ale gdy tylko zorientowała się co robi, przerwała to. Nic ją nie bolało, to był jedynie zwykły odruch. Gdy była zdenerwowana musiała coś robić z rękoma. ― Wiesz co? ― spytała po chwili z cichym westchnieniem. ― Wrócę do domu to kupię bilety na pierwszy mecz baseballu jaki tylko znajdę po twoim wyjściu. Musimy wybrać się w czwórkę, z Tomem i małą, żebyśmy jak kiedyś mogli wyjść razem. Najlepiej jakby był jakiś Orioles... Jutro jest jeden z Yankessami, na który idziemy.
― Lil... ― Dorney jęknął cicho na samą myśl o ponownym pójściu na trybuny. Nie powinna była mu o tym wspominać, mimo to nie przerwał jej, gdy kontynuowała opowiadanie o ostatnim spotkaniu ze swoim bratem i kilkumiesięczną siostrzenicą, których nie miał jeszcze okazji poznać. Śmiał się tylko z jej entuzjazmu, wcinając się mniej więcej w co trzecie zdanie w jej wypowiedzi, przez co bez przerwy zmieniali temat rozmowy przez następne czterdzieści minut jakie jeszcze im zostało.


***


Zanim w sobotnie popołudnie wysiadła z cytrynowej taksówki pod stadionem Yankessów, zdążyła przekląć połowę zakorkowanego miasta, przez które skrupulatnie zaplanowana podróż z biura na mecz trwała o dwadzieścia minut dłużej niż powinna. A mogła oddać tego ostatniego klienta Martinowi i od pół godziny siedzieć z chętną do noszenia jej bratanicą! Gdyby wiedziała jak wiele rzeczy będzie przeszkadzać ubranemu w gustowny garnitur mężczyźnie po pięćdziesiątce, to nawet nie wychyliłaby się na krok zza swojego biurka. Zmyliło ją konkretne podejście do sprawy, przez które musiała spędzić w biurze więcej czasu niż zakładała, pijąc rano kubek mocnej kawy.
Czekając na resztę od taksówkarza, postukiwała nerwowo nogą, zastanawiając się jak wiele przegapiła już z rozgrywki. Mecze baseballu były jej ulubionymi, jeszcze w Baltimore potrafiła całymi dniami przesiadywać z Joshuą na stadionie, na który wpuszczał ich znajomy trener. Jeśli doliczyć odsłuchiwanie hymnu, to miała szanse zdążyć przed pierwszym uderzeniem... Cóż, miałaby, gdyby nie kolejki przy sprawdzaniu biletów, spowalniające ją o kolejne pięć minut. Przepraszając kilkukrotnie, udało jej się w końcu dotrzeć do wykupionych dla nich miejsc i od razu porwać Amelię z kolan Thomasa. Dziewczynka roześmiała się na swój własny, dziecięcy sposób, a obślinionymi lekko rączkami sięgnęła do włosów Lilianne, prawdopodobnie ulubionej zabawki tego siedmiomiesięcznego szkraba. 
― Cześć, kruszyno. Pobijamy rekord szybkości niszczenia mi fryzury? ― zapytała z nutą pobłażliwości w głosie, siadając z bratanicą obok mężczyzny z czapką baltimorskich Orioles. Po miesiącach praktyki dosyć sprawnie wyplątała się w kilkanaście sekund z uścisku drobnych piąstek, dając dziewczynce podsunięty przez Toma gryzak zamiast swoich włosów. Kolejny ząb wyrzynał się powoli w drobnej buzi, co widać było nie tylko po zawziętości z jaką Amelia przystąpiła do obśliniania zabawki, ale także po zaspanym spojrzeniu taksówkarza wiecznie niedosypiającego przez tego małego urwisa. Samotne wychowywanie dziecka nie należało do najłatwiejszych zadań, jednak Thomas dzielnie i bez narzekania stawiał czoło temu wyzwaniu.
― Spóźniłaś się ― mruknął z niezbyt dobrze udawanym wyrzutem, gdy całowała go w policzek na powitanie. Jego groźne spojrzenie nie zrobiło na niej większego wrażenia.
― Tillman już odbijał? ― spytała jedynie szybko, przerywając na chwilę zabawę z małą i zerkając na Toma. Prawdopodobnie przegapiła tylko jedną zmianę zawodników, a winę za to i tak  ponosiły wyłącznie nowojorskie korki! Na szczęście zakomunikowana jej za pomocą ruchu głowy odpowiedź okazała się być taką, jakiej oczekiwała: Tillmana nie było jeszcze przy kiju. ― Czyli się nie spóźniłam. ― Nie zważając na otaczające ich z każdej strony tłumy miłośników baseballu, Lilianne pokazała bratu język niczym pięciolatka, której właśnie udało się zrzucić winę za swoje grzechy na starsze rodzeństwo. Udało jej się jeszcze zobaczyć, jak Thomas śmieje się z niej zanim uwaga ich obojga na dobre skupiła się na zawodnikach ustawiających się na boisku.


Miało być trochę inaczej, wyszło jak zwykle. Wstępna notka na rozruszanie postaci i bliższe poznanie tej małej zgrai ludzi towarzyszącej Lilianne. (:
Mam nadzieję, że czytało się przyjemnie.

1 komentarz

  1. [Czytało się bardzo przyjemnie i dzięki takiemu obrazowemu opisowi widziałam niemalże wszystko w głowie. Niesamowitym doświadczeniem było móc poznać nieco z przeszłości i teraźniejszości Lili. Dokładna data nie padła chyba co do wyjścia Josha, ale mam nadzieję, że to już niedługo i dzięki pomocy Lilianne uda mu się stworzyć nowy lepszy rozdział w swoim życiu. Oczywiście nieco lepsze zapoznanie się z Tomem i Amelią to również niezapomniane wrażenie i na swój sposób podnoszące na duchu...może tylko dla mnie, ale ogólna ich relacja wydaje się po prostu autentyczna i nadaje opowiadaniu radośniejszej nutki po spotkaniu we więzieniu. Oczywiście, nie twierdzę, że samo spotkanie było ponure, tylko pojawia się ta szczypta złości gdy okazuje się, że młody chłopak został wrobiony, a nie zasłużył i wydaje się dobrą osobą.
    Więc tak jak na początku, czytało się przyjemnie (to słowo pasuje tu najlepiej) i mam nadzieję, że to nie ostatni twój post fabularny :) ]

    OdpowiedzUsuń