Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2013. Electricity.

- Chodź - warknął, szarpiąc ją za ramię i ciągnąc w stronę starego, zaniedbanego budynku. Pomalowane na niebiesko deski gwałtownie domagały się odnowienia. Jedyne okno znajdowało się w dachu, co wzbudziło w niej niepokój. Zwłaszcza, że sufit tutaj był tak wysoki, jak w stodole, w której bawiła się w dzieciństwie, przyjeżdżając na wakacje do babci. Mężczyzna otworzył podniszczone drzwi ogromnym, nieco zardzewiałym kluczem i popchnął ją do środka. Eileen upadła na kolana, rejestrując kątem oka, że ziemię zastępuje miękka warstwa trocin. Było to o tyle dobre, że amortyzowało, gdyby temu choremu zboczeńcowi przyszła ochota rzucić nią o podłogę, jak szmacianą lalką. Z drugiej strony dopiero porządny prysznic zmyje z niej wszelkie ślady po tej niewątpliwej przygodzie i nie będzie mogła przez całą drogę do domu udawać, że to był tylko sen. Nie miała wątpliwości, że facet czerpie przyjemność z różnego rodzaju sadystycznych zachowań ; w jego oczach zdążyła już dostrzec ten charakterystyczny błysk. Nie podnosiło jej to na duchu.
Pociągnął ją za włosy w górę, zmuszając by wstała. Syknęła, trochę z bólu, a trochę z wściekłości. Nienawidziła tego typu demonstracji władzy, co jednak dla ludzi pokroju tego mężczyzny stanowiło nie lada uciechę. Eileen przyszło do głowy, że chyba cała misterna konstrukcja opiera się właśnie na takich zachowaniach. O środowisku sadystycznych pojebów, jak zwykła ich nazywać, wiedziała niemal tyle, co nic, a cała posiadana wiedza sprowadzała się do najdziwniejszego seksu, o jakim miała przyjemność kiedykolwiek słyszeć. Tym, co zdążyła pojąć przy pierwszym spotkaniu było, żeby nie liczyć na względnie normalną, łóżkową zabawę. I żeby nigdy, przenigdy nie mówić, czego się boisz.
Facet miał na imię Frank.
- Frankie, kotku - rzucił z obleśnym uśmiechem, kiedy jechali tutaj jego śmierdzącym papierosami i wódką samochodem. Eileen nie wątpiła, że ani w niebieskim budynku ani w aucie Frankie od momentu kupna, czy wybudowania nie przeprowadził żadnego remontu.
- Melanie - mruknęła w odpowiedzi. Nie była idiotką. Wszyscy w tym popieprzonym środowisku znali ją jako Melanie Sawyer. Słusznie podejrzewała, że większość mężczyzn, z którymi się spotykała, robiła wspólne, nielegalne interesy. Wolała rozdzielić swoją osobowość na dwie : Eileen z życia względnie normalnego, i Melanie, dziwkę stulecia.
- Ładnie - stwierdził, uśmiechając się z aprobatą. Elly wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w okno. Brak orientacji w terenie nie sprzyja ewentualnym próbom ucieczki, pomyślała.
Podsumowując swoją sytuację, zdała sobie sprawę - które to odkrycie spotęgowało uczucie lodowatego zimna w żołądku - że jest zdana na łaskę i niełaskę psychopaty, o którym nie wie praktycznie nic, poza tym jak ma na imię.
A to było raczej niewiele. Bardzo niewiele.
- Puść mnie - warknęła na niego, usiłując się wyrwać. Miał mocny uścisk.
- Ściągaj kieckę - zażądał, odpychając ją od siebie. Eileen zadrżała, kiedy podszedł do drzwi, zamykając je na klucz i dodatkowo zabezpieczając grubym, ciężkim łańcuchem. Rozsunęła zamek swojej krótkiej, czarnej sukieneczki i pozwoliła jej swobodnie opaść. Walczyła ze sobą, chcąc przezwyciężyć ochotę osłonięcia ciała dłońmi. Stojąc tak, w samej bieliźnie, przed obcym mężczyzną, czuła się bardzo niepewnie. Zamknęła oczy, nie chcąc widzieć jak Frank lustruje ją spojrzeniem, nieomal się przy tym śliniąc. Ohydne. Wyobraziła sobie, że całą tą żenującą sytuację obserwuje z góry, nie mając w niej żadnego udziału. Mocne uderzenie w twarz zmusiło ją do powrotu na ziemię.
- Patrz na mnie, mała szmato - wrzasnął, mocno ściskając jej kościste ramiona. Eileen skrzywiła się z bólu. Uniosła wzrok, spoglądając na niego z nienawiścią. Frankie uśmiechnął się z satysfakcją, głaszcząc ją po bladym policzku. Dupek.
Kolejny cios dosłownie powalił ją na ziemię. Eileen poczuła, jak z płuc uciekło jej całe powietrze i skuliła się na ziemi, próbując osłonić brzuch. Uderzenia spadały na nią z góry jak grad, znacząc ciało siniakami.
- Przestań. - Kiedy wyjął nóż, była gotowa błagać go o litość, nie przejmując się upokorzeniem. Do tej pory nie spotkała jeszcze faceta, który wolałby ją zabić, zamiast się z nią przespać, jakkolwiek beznadziejnie to nie brzmiało w jej myślach. Bała się. Czym sobie na to zasłużyła ? Czy naprawdę pieniądze były tego warte ? Własnego zdrowia, życia ? Takiego poniżenia ?
- Proszę cię, przestań.
Frank uniósł głowę i spojrzał na nią, jakby zdziwiony, że ośmieliła się przerwać.
- W porządku - powiedział spokojnie, prostując się i rzucając nóż na ziemię. Zerknęła na niego podejrzliwie. W porządku ? - Wstań - dodał, rozbawiony. Eileen ostrożnie stanęła na nogi. Pomasowała sobie obolałe żebra, nie przejmując się zupełnie obecnością mężczyzny. - Rozbieraj się - szepnął jej do ucha, podchodząc bliżej. Poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu.
__________

- Odwiozę cię teraz do domu - oznajmił Frankie, z błogim uśmiechem podnosząc się z trocin i wciągając spodnie. Eileen zwinęła się w kłębek. Zareagowała dopiero, kiedy rzucił jej wymięte ubrania i polecił się natychmiast ubierać. Najwyraźniej gdzieś się spieszył, ale dziewczyny kompletnie to nie interesowało. 
Kurwa. Kurwa !
Usiadła, rozprostowała materiał i założyła po kolei wszystkie części swojej garderoby, starając się nie zauważać, że ramiączko od stanika zwisa smętnie, pozbawione jakiegokolwiek punktu zaczepienia z tyłu. Frank stał z tyłu i błądził wzrokiem po jej posiniaczonym ciele. Dziewczyna twardo stanęła na nogi i spojrzała na niego ponaglająco. Otworzył drzwi i niechętnie wypuścił ją z budynku.
W samochodzie śmierdziało rzygami. Eileen robiło się niedobrze, kiedy pomyślała, kto, zapewne, ostatnio zwymiotował Frankiemu na siedzenie. 
- Do następnego, kotku - stwierdził z paskudnym uśmieszkiem, wysadzając ją przed blokiem, w którym mieszkała ciotka Nelly. Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem i bez słowa zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie wiedziała, jak pokaże się w takim stanie czujnemu oku ciotki. To w ogóle nie wchodziło w grę. Z małej torebki wyciągnęła telefon i wybrała odpowiedni numer.
- Skończyłam - powiedziała zimno do osoby po drugiej stronie. - Zapłacił ci ? To dobrze. Część kasy dla mnie, mam nadzieję, że pamiętasz. Jesteś sam ? Świetnie. Złapię jakiś autobus czy coś i przyjdę się umyć. - Chwilę słuchała. - Popieprzyło cię ? Nie mogę się pokazać tak u ciotki. Uhm.
Rozłączyła się, poirytowana egoizmem tego człowieka. Potem poszła na najbliższy przystanek.
__________

Dom Charlesa Allena w oczach Eileen był taką samą ruderą, jak niebieska stodoła Franka, tyle że z minimalnym ogrzewaniem i wodą. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak udaje mu się to wszystko opłacić, jeśli całe pieniądze przeznaczał na wódkę i panienki. Westchnęła ciężko, wahając się chwilę przed naciśnięciem dzwonka. Przytknęła ucho do białych drzwi i, słysząc dziecięcy krzyk, odczekała kilka minut, dając Charlesowi czas na dokończenie swoich spraw. Czasem czuła się przez to jak ostatni śmieć, bo mimo, że doskonale wiedziała, co dzieje się za murami tego domu, nigdy nie zdołała wziąć się w garść i zareagować. Ilekroć Charlie opowiadał cokolwiek o swojej córce, jedenastoletniej dziewczynce, która w jego opinii zasługiwała na miano diabelskiego, przeklętego bachora, Eileen czuła w brzuchu supeł. Usiłowała przemówić samej sobie do rozsądku : że może gdyby jej życie było bardziej uporządkowane i lepsze, niż życie tego dziecka, może wtedy mogłaby pomóc. Że ma zbyt wiele problemów, by dokładać sobie kolejne. Że przecież nie można zbawić całego świata. Głupie serce nie słuchało i, dręczona wyrzutami sumienia, jeszcze mocniej znienawidziła Charlesa. Cholerny Allen, żeby poczuć się bardziej męsko, musiał okazywać ogromną władzę nad córką i nad nią samą, nad żałosną Melanie Sawyer, przed każdym widzem, który przyszedł pooglądać ten marny spektakl.
W końcu krzyk ucichł, a Eileen odważyła się zadzwonić.
- Czego ?! - warknął Charlie, otwierając z rozmachem drzwi. Na jej widok odrobinę zmiękł. - A, to ty. Właź, nie chcę mieć szpicli na karku ! - pospieszył ją, więc dziewczyna weszła, starając się ignorować panujący w środku chaos. Jak zwykle w kontaktach z Allenem udawała, że absolutnie nie widzi plam krwi, pokrywających jego przyciasną koszulkę. Zrobiło jej się zimno i źle. Pożałowała, że przyszła tu dzisiaj.
- Kasa - rzuciła krótko, zdecydowana jak najszybciej uciec. 
- Nie rozkazuj mi ! - syknął na nią, gestem wskazując łazienkę. - Tam. Najpierw idź się umyć, wyglądasz jak dziwka z prawdziwego zdarzenia - zarechotał z własnego, słabego dowcipu i oparł się o framugę. - Potem dostaniesz swój przydział. No już ! - machnął ręką i popchnął ją lekko w stronę łazienki. 
Eileen ostrożnie weszła do środka, uważając na porozrzucane w korytarzu ręczniki, butelki i zabawki. Uniosła głowę, spoglądając w lustro i przewróciła oczami na widok swojej twarzy. Pieprzony Frankie to naprawdę zdolny koleś, pomyślała, wodząc palcem od lewego łuku brwiowego aż do brody - miejsca, w którym kończył się siniak. Nikt przed tobą mnie tak nie urządził, kolego. Powstrzymała westchnienie i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby się wytrzeć. Nigdzie nie zauważyła jednak ręcznika czy nawet kawałka szmatki, więc zrezygnowana, postanowiła się zmusić, by poprosić o to Charlesa. Odwróciła się i krzyk uwiązł jej w gardle. 
Rudowłose stworzenie w okrągłych okularach, z identycznym siniakiem jak jej własny, czaiło się w kącie przy drzwiach. Upiór był umazany krwią z rozciętej brwi, kulił się pod ścianą i mocno ściskał w dłoniach pluszowego, brudnego misia. Eileen stała jak wmurowana, wpatrując się w zaczerwienione oczy dziewczynki.
- Nie mów mu, że tu jestem, proszę - szepnęła mała, mocniej usiłując wcisnąć głowę między ramiona. Dziewiętnastolatka pokiwała głową ze zrozumieniem. Nadal była w szoku. To jest ten twój irytujący bachor, Charles ?!, miała ochotę wrzasnąć mu prosto w twarz. Dziewczynka posłała jej blady uśmiech, którego Eileen nie umiała odwzajemnić. Mogła tylko stać i patrzeć. Boże.
- Co tutaj robisz ? Miałaś iść do pokoju ! - wściekły głos Charlesa tuż przy uchu sprawił, że podskoczyła i, drżąc na całym ciele, odsunęła się na bok. Skamieniała, obserwowała jak mężczyzna szarpie córkę za włosy, kopniakiem wskazuje drogę do pokoju, a na pożegnanie poprawia uderzeniem w brzuch - i nie reagowała. 
Eileen, ty bezduszna suko.
Kiedy dziewczęcy krzyk ucichł, Eileen osunęła się na podłogę, bezgłośnie płacząc.

1 komentarz

  1. [Eileen zdecydowanie nie ma z Tobą lekko. Ja z kolei mam ogromną ochotę rozszarpać facetów z Twojej notki i tak sobie myślę, że może jednego z nich mogłybyśmy wykorzystać do naszego wątku? Inez na pewno chciałaby pokazać im, gdzie jest ich miejsce i jak najszybciej się z nimi rozprawić. Szczególnie z Charles'em.
    I jeszcze taka malutka uwaga, gdyż szczególnie w ostatniej części notki rzuciło mi się to w oczy: przed wykrzyknikami i znakami zapytania nie stawiamy spacji :)
    Mimo że sama na pewno nie potrafiłabym zgotować takiego losu mojej postaci, to czekam na kolejne posty, być może nieco bardziej optymistyczne :)]

    Inez

    OdpowiedzUsuń