Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2004. Przyszłość. Nigdy nie jest taka, jak sobie wyobrażaliśmy.

***

"Wszyscy myślimy że będziemy wspaniali. I czujemy się oszukani, gdy nasze oczekiwania nie zostaną spełnione. Lecz czasem nasze oczekiwania do nas nie dorastają. Czasem nasze oczekiwania bledną wobec rzeczywistości. Zaczynamy się zastanawiać czemu mieliśmy jakieś wyobrażenia, bo przez nie stoimy w miejscu. Bez ruchu. Oczekiwania to początek. Nasze życie zmienia to, czego się nie spodziewaliśmy."
Meredith Grey, "Grey's Anatomy"

***

Przyciasna kawalerka, którą wynajmowała Charlotte, składała się z małego przedpokoju, łazienki i pokoju z aneksem kuchennym. Niedużo przestrzeni, jednak wystarczająco dla jednej osoby. Jeszcze pół roku temu znajdowały się tam tylko meble kuchenne i łazienkowe, a teraz, dzięki inwencji twórczej Lotte, talentowi manualnemu jej i przyjaciół oraz bazarom z tanimi rzeczami, miała swoisty urok, całkowicie odpowiadający ekstrawertycznej osobowości lokatorki. Wśród wszechobecnej bieli ścian wyróżniała się jedna pomalowana na granatowo, a na niej widniała biała pięciolinia zajmująca jej centralną część i około 30% powierzchni. Wprawne oko muzyka z pewnością rozpoznałoby zapis utworu "We weren't born to follow" Bon Jovi'ego, jednak większość ludzi zapewne wzięłaby to za przypadkowy wzór. Pod ścianą Charlotte postawiła szafkę z kolekcją płyt i książek oraz sprzęt grający, który milkł tylko wtedy, gdy ta spała bądź była poza mieszkaniem, przez większość czasu odtwarzając utwory z gatunków od nordyckiego ambientu poprzez wszelkie odmiany metalu, rocka, na klasykach z lat 70 i 80 kończąc. Ubrań i butów Ruda na szczęście nie miała dużo, wiec spokojnie mieściła się w małej komodzie i większej dwudrzwiowej szafie, obok której wisiało wielkie lustro w złotej oprawie, może nieco zbyt barokowe i trochę tandetne, ale miało swój niezaprzeczalny urok i czar dawnych lat. Rozkładana kanapa znajdowała się naprzeciwko pięciolinii, a tuż przed nią niska ława, na której zazwyczaj panował totalny kobiecy rozgardiasz. Sporej wielkości okno dawało w dzień dużo naturalnego światła, a w nocy parapet był idealnym miejscem do siedzenia z lampką wina i obserwowania nieba, znaczy tej jego części, na którą pozwalał miejski smog. W gniazdku Charlotte nie brakowało mnóstwa zdjęć, na których były uwiecznione najpiękniejsze momenty jej życia, oraz pojedynczych pamiątek z wizyt w Polsce i Norwegii, których zawsze było jej mało. Kuchnia i łazienka zostały "odziedziczone" po poprzednim najemcy i ewidentnie potrzebowały remontu, jednak na razie Charlie nie mogła sobie na niego pozwolić. Zdawała sobie sprawę, że relatywnie niska cena najmu wiąże się z mocno średnim standardem.

13 luty 2015.

Pół-Polka, pół-Norweżka, wychowana w "Mieście Czarownic", tudzież "Krainie Węgorza - Naumkeag" jak nazwali Salem Indianie. Charlotte Inge, ochrzczona w rzymskokatolickiej, polonijnej parafii św. Jana Chrzciciela, niepraktykująca żadnej religii od pięciu lat, może nieco zafascynowana kultem Wicca ( jak większość dziewcząt urodzonych w Nowej Anglii), ewentualnie dla świętego spokoju przyznająca, że jest Satanistką (oczywiście nie jest to prawdą), dość często miała problem z określeniem swojej przynależności do jakiegokolwiek kręgu. W Polsce była zbyt skandynawska, w Norwegii przejawiała zbyt wiele cech polskich, a na Salem była za mało amerykańska. Jednak gdy z jej ust padało mało cnotliwe "kurwa mać" to jakoś wszyscy rozumieli, bez względu na język, którym na co dzień władali.
Nic więc dziwnego, że mówiła o sobie, że nie posiada żadnej narodowości i wciąż szuka swojego miejsca na ziemi. Od ponad 7 miesięcy próbowała sobie ułożyć życie w Nowym Jorku i jak na razie była od 13 dni szczęśliwie bezrobotna, trwoniąca coraz bardziej topniejące oszczędności i powoli wpadająca w panikę. Charlotte nie wiedziała [za to jej autorka już tak, cóż za wszechwiedząca osoba - przyp.aut], że ta sytuacja odmieni się już dwa dni później, po rozmowie kwalifikacyjnej w pobliskiej remizie strażackiej, gdzie zwolnił się wakat na stanowisku pracowniczki administracyjnej. Poprzedniczka zdecydowała się zbrzuchacić i zająć pilnowaniem płomienia w domowym ognisku, a nie bita w ciemię Ruda bez wahania pobiegła przez zaspy do remizy z rozwianym włosem, dokumentami aplikacyjnymi i zapałem, którym miała oczarować hipotetycznego pracodawcę. Jej pewność siebie nieco osłabła, gdy stanęła naprzeciwko komendanta Waltera Millsa, który budził respekt wysokim wzrostem, dojrzałym wiekiem, silną posturą i chmurnym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu. Na jego biurku, które aż przerażało idealnym porządkiem, stała ramka ze zdjęciem Millsa, jakiejś kobiety i dwójki nastolatków. Charlotte od razu wywnioskowała, że to rodzina mężczyzny i usiadła na wskazanym przez niego krześle.
- Proszę pozwolić mi się upewnić - zaczął Mills, lekko unosząc brew, gdy zerkał na jej CV. - Dlaczego naukowiec chce zostać pracownikiem administracyjnym w mojej remizie? - Spytał, bacznie obserwując rudowłosą kobietę, która zagryzła dolną wargę i uśmiechnęła się, jakby coś ją rozbawiło.
- Chciałabym móc powiedzieć, że to od zawsze było moim marzeniem, ale nie potrafię aż tak kłamać - odparła Rueslatten, postanawiając postawić na szczerość. W końcu Walter Mills zapewne cenił szczerość bardziej niż większość pracodawców, z którymi rozmawiała wcześniej. Tak przynajmniej chciała się łudzić do momentu, póki gość nie wyrzuci jej ze swojego biura. - Myślę, że w tym momencie potrzebuję odskoczni od laboratorium, zmienić środowisko i punkt widzenia. Co nie oznacza, że nie zamierzam nie starać się w nowej pracy, wręcz przeciwnie. Szukam czegoś, co będzie sprawiać mi autentyczną frajdę i nie powodować wypalenia po zbyt szybkim czasie - wyjaśniła, starając się siedzieć prosto i patrzeć komendantowi prosto w oczy. Czytała gdzieś, że to sprawia pozytywne wrażenie. Z drugiej strony nie wolno też przesadnie eksponować swojej pewności siebie, bo to może zostać odebrane jako arogancja. I weź tu bądź mądra, szukająca pracy kobieto! Ach, Charlotte miała szczerą nadzieję, że jej twarz nie przekazywała emocji, które urządzały jej mosh w głowie i powodowały nieopanowaną żądzę wypicia kieliszka mocnego alkoholu. Ok, nie kieliszka. Szklanki. Butelki. Całego wiadra. W sumie nieważne.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z faktu, że Twoja pensja prawdopodobnie będzie niższa niż ta, którą otrzymywałaś w Instytucie? - Walter Mills nie spuszczał wzroku z kandydatki, bacznie obserwując jej reakcje. Sam nie wiedział, co chciał w niej dojrzeć. Była dość młoda, biła od niej szczerość i nie sprawiała wrażenie zmanierowanej, niechętnej do pracy księżniczki, która będzie przez 8 godzin pracy piłować paznokcie, siedzieć na Twitterze i lajkować głupie obrazki w internecie. Może i w tej dziewczynie było coś więcej, ale czy akurat on miał ściągać na siebie ( i całą remizę przy okazji) armageddon, jeżeli pomyliłby się co do tego dziewczęcia? Dobrze, tak naprawdę zawsze mógł ją wywalić z pracy na zbity pysk i posiniaczone kolana, bo był szefem. Władzą absolutną w remizie 72. Prawie Bozią.
- Jak widać nawet dobre warunki finansowe nie zatrzymały mnie tam, więc to nie jest najważniejsze. - Odpowiedź Charlotte była krótka i jasna w przekazie. Miała szczerze dosyć męczącej psychicznie pracy, z której wracała zbyt zmęczona, by mieć siłę na życie. A zmuszanie się do życia jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Z lekkim niepokojem obserwowała coraz większą niemoc, która zaczynała przejmować nad nią władzę. Gdy poczuła, że odechciewa jej się wychodzić do ludzi, musiała zacząć działać, by nie zamknąć się w układzie praca-mieszkanie-praca-mieszkanie.  
- Myślę, że sobie poradzę - dodała po chwili, przywołując na twarz pogodny uśmiech.
- Zaczynasz w poniedziałek o 8. - Walter Mills uścisnął jej dłoń. - I nie ciesz się tak, wcale nie powiedziałem, że będzie łatwo - uniósł brew z rozbawieniem, widząc nieumiejętnie skrywaną radość u przyszłej podwładnej. - Moi strażacy też nie należą do łatwych do zbycia - ostrzegł, wiedząc jaką falę żartów i zainteresowania zbudzi w remizie nowa osoba, do tego czwarta kobieta.
- Mogę zagwarantować, że nie poddam się szybko i będę godnym przeciwnikiem - zapewniła Charlotte i pożegnawszy się wyszła z biura. Ledwo zdążyła opuścić mury budynku, gdy rozsyłała pozytywne wiadomości do przyjaciół, którzy zapewnili, że wieczorem wpadną do niej i godnie opiją te zacne wieści.

- Charlie, dlaczego Ty masz tyle puszek po piwie? - Spytała Shelly D'Angelo, wysoka blondynka o przepięknych, falowanych włosach, które zawsze wzbudzały podziw i szczerą zazdrość u praktycznie każdej napotkanej kobiety. Shelly zdawała sobie sprawę, że jest piękna, jednak pozostawała normalną, sympatyczną dziewczyną, której tak naprawdę nie dało się nie lubić. W przeciwieństwie do jej rudowłosej przyjaciółki, która budziła dosyć mieszane emocje swoim mocnym charakterem i podejściem do świata. Rzeczona przyjaciółka na to pytanie roześmiała się i wciągnęła odrobinę drinka przez kolorową słomkę.
- Nils i Bam wpadli w zeszły piątek i wszystko opróżnili. Oczywiście zapomnieli po sobie posprzątać, a ja zapowiedziałam braciszkowi, że nie będę jego sprzątaczką. Miał wrócić i zabrać puszki. Jak widać do tej pory się nie pojawił - wyjaśniła, zerkając na zegar, wiszący na ścianie w kuchni. - Inez miała być o tej porze, nieprawdaż? - Spytała, a z pokoju rozległ się głos Cartera Donovana, który był bardzo zajęty pisaniem sms-ów.
- Właśnie napisała, że są korki, ale postara się być jak najszybciej. A Dominic przeprasza, że nie mógł dotrzeć, podobno bardzo trudny przypadek i nie mógł opuścić Waszyngtonu - poinformował, doczłapując się do kuchni. Carter wciąż wyglądał jak student pierwszych lat studiów, emanował chłopięcym urokiem i ekstrawagancją. Budził spore zainteresowanie dziewczyn i chłopaków, jednak gdy mógł to zawsze wybierał panów. Słynął z talentu plastycznego i dobrego gustu, chętnie się bawił i korzystał z uciech życia, ucieleśniając zasady, którymi niegdyś kierowała się bohema. Swoim nastawieniem wiele razy motywował Charlotte do działania i to w sumie on ściągnął ją do Nowego Jorku. Wiele mu zawdzięczała, on jej zresztą też.
- Dominic i jego trudne przypadki - westchnęła Shelly, wyciągając z piekarnika miniaturowe zapiekanki do przegryzienia. - On sam jest trudnym przypadkiem.
- Nie przesadzaj, to chirurg, robi co lubi, jest odpowiedzialny za ludzi - odpowiedziała Charlie, chuchając na chwyconą przed chwilą przegryzkę. - Gdybym moja pasja była moją pracą to też bym się tak zachowywała...
- Ty go ciągle bronisz - przerwał jej Carter, wybuchając śmiechem. Wpakował sobie do ust zapiekankę i dodał, nie przerywając jedzenia. - Kiedy w końcu ogarniecie się na tyle, by być razem?
- Powiedziałam Ci, że nie chcę psuć łączącej nas przyjaźni, nie będąc pewna jego uczuć - warknęła rudowłosa. - I nie mów, kiedy przeżuwasz - dodała, wzruszając ramionami. - To sprawia, że jesteś aseksualny odbiorze!
- Taaaa, aż zwiałaś do Nowego Jorku, żeby zapomnieć, a wciąż nie możesz sobie znaleźć lekarstwa. - Donovan przewrócił oczami, na co Shelly zgromiła go wzrokiem. Jako psycholog miała trochę inne zasady rozmowy z drugim człowiekiem.
- Być może dlatego, że nie szukam - skwitowała Lotte, biorąc od Shell szklankę z wódką z sokiem gruszkowym. - Jest mi dobrze samej.
- Trochę ściemniasz - stwierdziła blondynka, bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym. - Poza tym musisz mieć z kim przyjść na mój ślub w sierpniu. Kiedy ostatni raz poznałaś jakiegoś faceta? Poza pracą?
- Goń się - Charlotte wytknęła język na blondynkę i pociągnęła Cartera za ramię do pokoju. - Film czeka! - Oznajmiła, chcąc zmienić temat i po chwili cała trójka siedziała wygodnie na kanapie, zaśmiewając się do łez. Kiedy dołączyła do nich Inez zasypując ich informacjami o pobycie w Phoenix, Charlotte już była pewna jednej rzeczy. Jako nastolatka myślała, że szczęście da jej bogaty mąż, gruby portfel i uwielbienie tłumów. Teraz, siedząc w przyciasnej kawalerce z grupką przyjaciół, popijając tani alkohol i jedząc pseudo ser pleśniowy z supermarketu, czuła się szczęśliwa.
Zwyczajnie szczęśliwa, a to uczucie było więcej warte niż luksusowy samochód. Było wręcz bezcenne, bo nie można było za nie zapłacić. Nie martwiła się tym, co przyniesie jutro. Nie miała na to najmniejszego wpływu. Liczyło się tu i teraz. Ona i najbliżsi jej ludzie, ich gromkie śmiechy i przekomarzanie się, pielęgnowane wspomnienia i fakt, że  miała pewność, że nigdy nie pozwolą jej utonąć...

"Kiedy przychodzi co do czego, wszyscy chcemy mieć kogoś bliskiego. Udajemy, że trzymamy dystans i że nie zależy nam na nikim. Kupa bzdur. Sami wybieramy sobie swoich bliskich, a kiedy już wybierzemy (...), trzymamy się w pobliżu. Bez względu na to, jak skrzywdziliśmy te osoby, warto dbać o tych, którzy z nami zostają, tylko o tych. Choć niektórzy są za blisko. Zdarza się jednak, że potrzebujemy, by ktoś naruszył naszą prywatność."
Meredith Grey, "Grey's Anatomy"


***
 

2 komentarze

  1. O tak, lubimy Meredith Grey, bardzo lubimy. Plusik za cytaty. A notka? Czytało się lekko i przyjemnie. Fajnie poznać Charlotte i jej życie bliżej. I czemu ja już nie potrafię tak pisać? ;<

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jeeej, ale mi miło, że Inez została wspomniana w notce :) I cieszę się, że Charlotte znalazła nowa pracę, bardzo ciekawa pracę! Czyżby wychodziło Twoje zamiłowanie do Chicago Fire? :D
    Teraz musiałabym pobiec odpisać na wątek, ale wstrętne objawy przeziębienia zaczynają coraz bardziej mi dokuczać i wysysają ze mnie siły...]

    OdpowiedzUsuń