31 stycznia 2015 roku, Phoenix
Dzień był pogodny. Słońce leniwie wspinało się po niebie, wędrując coraz wyżej i w miarę upływających minut świecąc coraz ostrzej, a także skutecznie podnosząc temperaturę powietrza, które powoli traciło zgromadzony przez noc, orzeźwiający chłód i stawało się coraz gęstsze, nie tak lepkie jak w letnie miesiące, ale równie ciężkie, zmuszające do upijania co jakiś czas kilku łyków wody w celu zwilżenia gardła.
Dochodziła ósma. Mimo weekendu Phoenix już dawno nie spało, gdzieś w dole szumiały samochody i stukały buty przechodniów, którzy jedynie nieco mniej spiesznie niż w tygodniu podążali w znanych tylko sobie kierunkach. Otwierały się pierwsze sklepy, kilka przecznic dalej zdążył powstać niewielki korek, ruszyła sprzedaż porannej gazety. Miasto, po leniwej pobudce, skutecznie wskakiwało na coraz wyższe obroty, by po kilku godzinach osiągnąć charakterystyczny dla siebie rytm, który miał ulec spowolnieniu dopiero w późnych godzinach nocnych.
Inez od rana bolała głowa. Obudziła się już z tępym bólem ulokowanym za oczodołami, niby niezbyt dokuczliwym, ale wciąż obecnym, na dłuższą metę drażniącym i rozpraszającym. Wiedząc, że ten stan prawdopodobnie będzie utrzymywał się do wieczora, zawczasu połknęła tabletki przeciwbólowe, licząc na to, że nieprzyjemne ćmienie, nasilające się przy intensywniejszym ruchu gałek ocznych, ostatecznie zupełnie niepostrzeżenie odejdzie w zapomnienie. Teraz, siedząc w kuchni i popijając ulubioną zieloną herbatę, której jeszcze nie nauczyła się dobrze parzyć, przyglądała się, jak złota kula sunie ponad szklanymi wieżowcami, odbijając się na ich powierzchni jasnymi, bolesnymi dla wzroku refleksami, lecz Inez zdawała się ignorować skaczące po jej twarzy zajączki, zapatrzona ślepo w jeden niesprecyzowany punkt zawieszony gdzieś w przestrzeni. Spojrzenie miała nieobecne, nieruchome, twarz ściągniętą w grymasie obrazującym zamyślenie, do wtóru z pionową zmarszczką przecinającą wysokie czoło, która stała się dowodem na wciąż towarzyszący jej ból głowy.
Obejmując kubek dłońmi, blondynka bezwiednie zaczęła stukać paznokciami o polakierowaną ceramikę, wspomnieniami wracając do innego poranka, łudząco podobnego do tego dzisiejszego, ale sprzed kilku miesięcy. Mimo iż kobiecie wydawało się, że od tamtego dnia minęło trochę czasu, wspomnienie było wyraźne i żywe, niemalże namacalne i już po chwili siedząca w kuchni Inez znalazła się w zupełnie innym miejscu – na zatłoczonym pomimo wczesnej pory lotnisku, wypełnionym szumem rozmów i komunikatów, turkotem kół walizek i tupotem tysiąca stóp.
— Jak na bufetową kawę, ta tutaj jest zaskakująco dobra. Powiedziałbym nawet, że lepsza niż te, które można dostać na całym lotnisku.
Czekająca na realizację swojego zamówienia Inez odwróciła się powoli, a jej wzrok padł na nienagannie wyprasowany kołnierzyk białej koszuli, spod którego miękko spływał cienki, ciemnogranatowy krawat. Zaciekawiona blondynka lekko uniosła głowę i teraz już mogła zobaczyć, kto był autorem skierowanych do niej słów. Przed sobą miała niewiele starszego od siebie mężczyznę, a przynajmniej tak jej się wydawało na pierwszy rzut oka. Nieznajomy uśmiechał się zaczepnie i Inez nie mogła nie odwzajemnić takiego uśmiechu.
— To dobrze się składa. Rzadko piję kawę, a jeśli już, to tylko najlepszą — stwierdziła i uśmiechnęła się wesoło, po czym ponaglona cichym chrząknięciem kasjerki, wyłuskała z portfela odpowiednią kwotę i zapłaciła. Portfel wrzuciła do przewieszonej przez ramię torebki i chwyciła tacę, na której spoczywała kawa w papierowym kubeczku i zamknięte w plastikowym pojemniku trójkątne kanapki z łososiem.
— Może się pan przysiądzie? — zaproponowała nagle, zerkając na stojącego za nią w kolejce mężczyznę i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę upatrzonego wcześniej wolnego stolika, z każdym krokiem coraz intensywniej zastanawiając się, co ją podkusiło.
Pochylona nad torebką, usłyszała jedynie szuranie odsuwanego krzesła, następnie zaś stukot układanej na stoliku tacy. Nie od razu uniosła głowę, a jedynie uśmiechnęła się pod nosem i dopiero kiedy upewniła się, że ma wszystkie potrzebne dokumenty, przewiesiła torebkę przez oparcie krzesła i wyprostowała się.
— I tak zamierzałem się przysiąść — stwierdził nieznajomy i dla odmiany uśmiechnął się łobuzersko, co z kolei samej Inez przywiodło na myśl zbuntowanego nastolatka.
— Tak? — rzuciła i nieznacznie uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła dłoń ponad stolikiem. — Inez, miło mi.
— Aiden — odparł, wymieniając z nią pewny uścisk dłoni. — I dokąd to się wybierasz, Inez? — zagadnął, jakby byli dobrymi znajomymi i otworzył wieczko swojej kawy. Przez tą krótką chwilę blondynka miała okazję mu się przyjrzeć, lecz nie zauważyła nic ponadto, co spostrzegła już w kolejce do kasy. Aiden był brunetem, z nieco roztrzepaną fryzurą, jakby od pewnego czasu zapominał odwiedzić fryzjera. Jego policzki pokryte były kilkudniowym zarostem, gdzieniegdzie poprzeplatanym nieco jaśniejszymi włoskami. Oczy zaś miał intensywnie niebieskie, jasne, barwy czystego, letniego nieba. Mimo białej koszuli, krawata i spodni wyprasowanych w kant wyglądał nieco niedbale; dorosły mężczyzna preferujący styl niegrzecznego chłopca, jak Inez ich nazywała. I pech chciał, że miała do takich mężczyzn cholerną słabość.
Tracąc zainteresowanie kawą, Aiden zerknął na Inez, a ona uciekła przed jego badawczym spojrzeniem, przysuwając bliżej siebie pojemnik z kanapkami.
— Do Nowego Jorku — wyjaśniła, starając poradzić sobie z plastikowymi zatrzaskami, bardzo charakterystycznymi dla tego typu pudełek.
— Popatrz, ja też. Lot numer 709? — spytał i widząc, że blondynka nie może poradzić sobie z pojemnikiem, bez słowa wyjął go z jej rąk i otworzył go z niespotykaną łatwością, jakby robił to nie codziennie, a co najmniej kilka razy w ciągu dnia.
— Tak, dokładnie ten. I dziękuję — powiedziała i uśmiechnęła się, kiedy Aiden podsunął jej już otwarte pudełko z kanapkami. — Może jeszcze zaraz się okaże, że mamy miejsca koło siebie? — rzuciła, nie kryjąc rozbawienia i teraz już otwarcie przyglądała się mężczyźnie, nie uciekając się do takich sztuczek, jak odwracanie wzroku. Bo niby po co miałaby to robić? Przez kilka pierwszych minut tej rozmowy rzeczywiście czuła się lekko skrępowana, co mogło tłumaczyć jej niechęć do utrzymywania kontaktu wzrokowego, lecz wrażenie to szybko uleciało i Inez zaczynała czuć się tak, jakby miała przed sobą dawno niewidzianego znajomego.
— Wątpię. — Aiden skrzywił się, bawiąc się wieczkiem z papierowego kubeczka na kawę. — Szczęście zwykle mi dopisuje, ale raczej nie aż tak bardzo — dodał jeszcze i uniósł wzrok na siedzącą naprzeciwko kobietę, która także pozbyła się wieczka i upiła pierwszy łyk gorącego jeszcze płynu.
— Rany, faktycznie dobra — przyznała Inez, kiedy już ostrożnie przełknęła, by się nie poparzyć i oblizała usta z pianki. — Bardzo dobra!
— Mówiłem. Co, nie wierzyłaś mi? — spytał brunet i posłał Inez niby to groźne spojrzenie, co spowodowało tylko, że blondynka pokręciła głową i zaśmiała się krótko.
— Co cię ciągnie do Nowego Jorku? — spytała wreszcie, chcąc zaspokoić ciekawość i sięgnęła po kanapkę, bo też czuła, że jeśli tego nie zrobi, to jej brzuch głośno i natarczywie zacznie domagać się zapełnienia.
— Praca. A ciebie? Bo stąd na pewno nie jesteś. Po pierwsze, schodzi ci skóra z nosa. Po drugie, póki co jesteś opalona na raczka. Ładny z ciebie raczek — stwierdził zupełnie bez owijania w bawełnę i uśmiechnął się niewinnie. Biła od niego pewność siebie, nie była ona jednak rażąca, jak zdarzało się w przypadku niektórych osób, które w ten sposób wszystkich odpychały. Aiden zaś przyciągał, co obecnie zarumieniona nie tylko z powodu opalenizny Inez już zdążyła poczuć na własnej skórze.
— Lecę po część moich rzeczy i wracam tutaj. Przeprowadziłam się tydzień temu. Z powodu nowej pracy.
— Czyli na stałe mieszkasz w Nowym Jorku, a na drugi koniec kraju wywiała cię praca? — upewnił się, przyglądając jej się badawczo. Czy on musiał być taki dociekliwy?
— Mhm… — mruknęła tylko, będąc właśnie w trakcie przeżuwania kęsa kanapki, swoją drogą bardzo dobrej kanapki, zbawiennie działającej na pusty do tej pory żołądek.
Nagle Aiden wstał, co było zaskakujące, bo swój kubek opróżnił zaledwie dopiero w połowie. Zerknął na zapięty na lewym nadgarstku zegarek, następnie z góry spojrzał na Inez, która z kolei przyglądała mu się z dołu, serwując mu pytające spojrzenie.
— Muszę już lecieć. Miło było cię poznać, Inez. Do zobaczenia — powiedział, uśmiechnął się i odwróciwszy się na pięcie, ruszył przed siebie.
— No cześć… — bąknęła blondynka, kiedy Aiden zdążył zniknąć w tłumie.
Umywszy kubek po herbacie, Inez zabrała się za sprzątanie. Odpaliła na laptopie ulubioną playlistę i zaczęła od szybkiego ogarnięcia sypialni, gdzie zwykle nie było dużo roboty. Cała zabawa zaczęła się przy pozostałych pokojach, zważywszy na to, że Leon i Kapelutek upodobali sobie ślizganie się na mokrych panelach. Śpiące do tej pory kocury wstały, kiedy tylko usłyszały szum wody nalewanej do wiaderka i aktualnie ganiały się po całym mieszkaniu, w zakręty wchodząc z takim poślizgiem, jakby całą noc oglądały Tokio Drift. Ciekawie wyglądał też start z miejsca, bardzo podobny do tego prezentowanego w kreskówkach, kiedy to, niekoniecznie kot, przez dłuższą chwilę przebierał łapami w miejscu, nie posuwając się ani o milimetr na przód. Tak, to było możliwe w codziennym życiu, Inez parokrotnie widziała to na własne oczy i musiała przyznać, że to komiczne.
W końcu Grant nie wytrzymała i mając dość smug na podłodze oraz latającego wszędzie futra, zamknęła koty w sypialni, po czym jeszcze raz zabrała się na wycieranie podłóg.
Siedząc na swoim miejscu przy małym, owalnym okienku, Inez rozejrzała się dyskretnie, lecz nigdzie w pobliżu nie zobaczyła Aidena. A już na pewno mężczyzna nie zajmował żadnego z miejsc obok niej, które po chwili zostały zajęte przez starsze małżeństwo. Grant westchnęła cicho i sięgnęła po przygotowaną wcześniej książkę, jednym uchem wysłuchując instrukcji stewardessy. Następnie, zgodnie z poleceniem zapięła pasy i wyjrzała przez okienko, przyglądając się, jak wraz z kołowaniem samolotu lekko zmienia się widoczny krajobraz. Jeszcze przed startem w głośnikach rozległ się głos pilota.
— Dzień dobry, z tej strony państwa pierwszy pilot — dało się usłyszeć, a głos lekko zniekształcony przez głośniki płynął dalej. Głos dziwnie znajomy, jak zdążyła zauważyć Inez i zmarszczywszy brwi, oderwała wzrok od okna, wsłuchując się uważnie w kolejne słowa i starając się skojarzyć, skąd ów głos zna. Myśl, że powinna potrafić przypisać go do konkretnej twarzy nie dawała jej spokoju.
— Mam nadzieję, że nikt z państwa niczego nie zapomniał, bo nie będę się wracał po zaginione dziecko czy małżonka. Życzę spokojnego i miłego lotu. Szczególnie uroczej blondynce siedzącej na miejscu numer trzydzieści siedem.
Komunikat pilota zakończył cichy trzask, kilku pasażerów rozejrzało się w poszukiwaniu tajemniczej blondynki, a Inez schowała twarz w otwartej książce, rumieniąc się już po raz drugi tego dnia.
Mimo niegdyś zaliczonego kursu gotowania kulinarne umiejętności Inez nie wspinały się na wyżyny. Wciąż spokojnie plątały się po dolinach, jedynie od czasu do czasu wspinając się na co łagodniejsze zbocza, z których z ulgą schodziły z powrotem na płaski teren, gdzie nie czekały na nie żadne niespodzianki i strome podejścia.
Stąd menu na dzisiejszą kolację było proste. Wręcz jednogarnkowe. Inez nie miała głowy do gotowania, nie dzisiejszego dnia, kiedy podejrzewała, że nie przełknie ani kęsa z tego, co przyrządziła.
Lot minął szybko, książka okazała się na tyle wciągająca, że Grant pochłonęła niemalże całą, od czasu do czasu jedynie robiąc sobie przerwę od lektury i ucinając krótką drzemkę.
W Nowym Jorku wylądowali w godzinach popołudniowych. Inez odebrała swoje bagaże i ruszyła w stronę postoju taksówek, lecz nim zdążyła opuścić lotnisko, ktoś położył dłoń na jej ramieniu.
— Co robisz dziś wieczorem? — spytał właściciel znajomego już głosu.
Stojąc przed lustrem, Inez wygładziła na sobie luźną, błękitną sukienkę i przyjrzała się sobie krytycznie, nieco niezadowolona ze swojego wyglądu. Włosy nie układały się tak, jak powinny, zbyt napuszone po szybkim myciu i suszeniu suszarką. Kreski na powiekach wydawały się nierówne, mimo że spędziła nad nimi pół godziny, co rusz nasączając waciki płynem do demakijażu i zmywając eyeliner, przez co nabawiła się tylko nieładnie zaczerwienionych oczu. Sukienka tu i tam raziła dziwnie układającą się fałdką. Zacięte przy goleniu kolano piekło lekko, rzucając się w oczy nieestetycznym strupkiem. Lakier z jednego paznokcia odprysnął i nie było czasu na poprawki, gdyż wybiła osiemnasta i Inez usłyszała pukanie do drzwi.
Sfrustrowana, niezadowolona, rozdrażniona i zestresowana zamknęła za sobą drzwi do sypialni, przeszła do niewielkiego hallu i otworzyła, witając gościa z taką miną, jakby właśnie została skazana na ścięcie.
— A co to za naburmuszona mina? — Aiden bezbłędnie odgadł, że coś jest nie tak, nie pomógł nawet wymuszony uśmiech, który wyjątkowo Grant nie wyszedł i przypominał raczej nieładny grymas. Tymczasem mężczyzna wszedł do środka, odłożył na szafkę butelkę wina i chwycił blondynkę za podbródek, tym samym zmuszając ją, by na niego spojrzała. Kiedy uciekła wzrokiem gdzieś w bok, cmoknął z niezadowoleniem i Grant powoli, wyraźnie się ociągając, wreszcie spojrzała na bruneta.
— Co jest, piękna? — ponowił pytanie, wpatrując się w nią uważnie i przenikliwie. W takich momentach nienawidziła tych wpatrujących się w nią niebieskich oczu, spojrzenia żądającego natychmiastowej odpowiedzi, wzroku czułego na najmniejszy grymas i wyłapującego najsubtelniejsze nawet kłamstwo.
— Głowa mnie boli — odparła wreszcie, nie do końca mijając się z prawdą, bo choć tabletki pomogły, to wciąż czuła, że coś jest nie tak i że ból gotowy jest w każdej chwili ponownie zaatakować.
— Coś mi tu ściemniasz. Ale niech ci będzie, przynajmniej na razie — stwierdził Aiden i wciąż nie puszczając jej podbródka, musnął jej wargi i uśmiechnął się pod nosem, czując zapach słodkich perfum. Nie zwlekając, odsunął się nieco, chwycił odstawione na bok wino, drugą ręką złapał dłoń kobiety i pociągnął ją za sobą do salonu, doskonale znając układ mieszkania i wiedząc, gdzie powinien się kierować. Butelkę postawił na stoliku, a sam opadł na kanapę, oczywiście ciągnąć za sobą blondynkę, która nie miała wyjścia i roześmiała się, ufanie opadając na kolana mężczyzny, który natychmiast objął ją ramieniem i poprawił się tak, by im obojgu było wygodnie.
— Co słychać? Podpisałaś już umowę z tą firmą, nad którą pracowałaś? — spytał, palcami sunąc po karku blondynki. Inez zaś ułożyła głowę na ramieniu Aidena i przymknęła powieki, zastanawiając się, kiedy przejść do sedna sprawy i poruszyć temat, na którym najbardziej jej zależało. Czuła, jak żołądek zawiązał się w supeł, czuła ten nieprzyjemny i znienawidzony uścisk w dołku, widziała, że ułożone na kolanach ręce trzęsą się lekko. Wiedziała, że długo tak nie wytrzyma.
— Tak jakby. To znaczy, już się z nimi na to umówiłam, na następnym spotkaniu. Także załatwię to i będę miała wszystko z głowy, zostanie mi tylko drobna papierkowa robota — wyjaśniła i przygryzła dolną wargę, kompletnie nie wiedząc, jak skierować tą rozmowę na właściwe tory. Chcąc jednak jak najszybciej mieć ją za sobą, ostatecznie postanowiła nie owijać w bawełnę.
— A później będę mogła wracać do Nowego Jorku.
— Wiem — odparł brunet, tonem dziwnie lekkim i pewnym, i co zabawniejsze, nie powiedział nic więcej. Grant zamarła w niepewnym oczekiwaniu i głośno przełknęła ślinę, uparcie milcząc. Czuła się przy tym coraz bardziej nieswojo, coraz bardziej przestraszona i mimo że to Aiden był sprawcą tego strachu, przylgnęła do niego mocniej, szukając schronienia i mając nadzieję, że zaraz wszystko minie.
Zawsze tak było, kiedy się sprzeczali czy kłócili. Jak do tej pory jeszcze nigdy o rzeczy niesłychanie ważne, ale prędzej czy później różnice zdań pomiędzy dwójką zupełnie różnych osób wychodziły na wierzch i dochodziło do spięć, czasem z błahych powodów, ale jednak. Wtedy Inez, choćby nie wiadomo jak wściekła i rozżalona, zawsze marzyła tylko o tym, żeby już było dobrze. Obojętnie, kto zawinił, obojętnie kto powiedział o jedno słowo za dużo, ona całą sobą chciała zażegnać konflikt i zwykle nie potrafiła gniewać się długo, zwykle też pierwsza wyciągała rękę, nawet jeśli to Aiden zawinił. Przybita z jego powodu, chciała, żeby to także on, nikt inny, odegnał jej smutki, przytulił i powiedział, że już wszystko dobrze i żeby nie kłócili się o głupoty, bo on nie lubi się z nią kłócić.
— I? — nie wytrzymała w końcu, przerywając ciszę, która zawisła między nimi.
— Co i? Mam ci powiedzieć, co będzie, jak wrócisz do Nowego Jorku?
— Tak.
Aiden westchnął i Inez drgnęła niespokojnie, lecz nagle mężczyzna chwycił ją pewnie i przesunął ją tak, że teraz siedziała obok, z nogami przewieszonymi przez jego nogi, zmuszona do obserwowania jego twarzy, czego miała nadzieję uniknąć. Nie lubiła patrzenia sobie w oczy przy tego typu „poważnych” rozmowach, choć rzekomo dorośli ludzie właśnie tak powinni robić. Nie lubiła i unikała tego jak ognia, bo zwykle nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, nie potrafiła przedstawić swoich myśli tak, jakby tego chciała i przez to milczała jak zaklęta, od czasu do czasu wymamrotawszy coś niezrozumiałego.
— Wrócisz do Nowego Jorku na stałe, bo już kiedyś mi to powiedziałaś — oznajmił, pozwalając blondynce spuścić głowę i przebierać między palcami materiał sukienki. — A ja mam dla ciebie dwie odpowiedzi, w zależności od tego, jak odpowiesz na jedno moje pytanie. Odpowiesz?
— Tak.
— Znajdziesz dla mnie miejsce w szafie?
— To jest to pytanie? — spytała Inez, unosząc głowę i spoglądając na Aidena z lekkim niedowierzaniem, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi, a raczej zastanawiając się, czy on właśnie brzydko z niej sobie nie żartuje.
— To znajdziesz czy nie?
— Znajdę, ale co to ma do rzeczy? — spytała podejrzliwie, walcząc z uśmieszkiem, który chciał wkraść się na jej usta.
— Ano to, że jak ty wrócisz do Nowego Jorku, to ja będę mógł porozmawiać z szefem, może będzie mi w stanie załatwić jakieś przeniesienie, żeby się obyło bez zwalniana i szukania nowej pracy, w końcu to te same linie lotnicze, a ja zamiast w Phoenix wolne dni spędzałbym w Nowym Jorku i dlatego potrzebuję miejsca w szafie. Twojej szafie. Bo nigdzie przede mną nie uciekniesz. No, może udałoby ci się uciec na Alaskę, tam jest zdecydowanie za zimno, miałbym poważne obiekcje przed przeprowadzką… — Aiden wzdrygnął się na samą myśl, po czym posłał Inez wesoły, beztroski uśmiech, wpatrując się w nią i chyba oczekując jakiejś reakcji, bo kobieta milczała, jedynie usta miała lekko rozchylone, jakby zdziwiona tym, co właśnie usłyszała.
— Czyli ty chcesz zamieszkać ze mną w Nowym Jorku? — wydukała wreszcie, chcąc upewnić się, że wyłapała z radosnej paplaniny to, co najważniejsze.
— Chcę. Ale nie wiem kiedy uda mi się wszystko pozałatwiać, z pracą i nie tylko. Ale chcę. I mogę, prawda?
— Możesz! — zawołała, dopiero teraz w pełni pojmując sens tego, co się właśnie wydarzyło i co Aiden powiedział. Strach zniknął, rozpłynął się jak mgła pod wpływem silnych podmuchów wiatrów i odszedł w zapomnienie, zupełnie tak, jakby nigdy go nie było. Zamiast się bać, Inez roześmiała się wesoło i dziwnym trafem nie potrafiła się uspokoić.
— A co tak ładnie pachnie? Bo skoro mamy już za sobą tą najgorszą część dnia, której tak bardzo się bałaś, to mogę wreszcie powiedzieć, że jestem cholernie głodny. I nic nie jadłem przed wyjściem. Bo miałaś zrobić coś dobrego. A to tak ładnie pachnie i przypomina mi, że jestem taki głodny… Głodny…
Aiden podniósł się, przekręcił i całym ciężarem swojego ciała położył na Inez, która, przygnieciona, nie miała najmniejszych szans na ucieczkę. Brunet za to mógł w spokoju powtarzać wprost do jej ucha jak bardzo jest głodny, przy okazji ignorując wszystkie próby wydostania się Inez. Bo tak było zabawnie. Bo ona na przemian denerwowała się i śmiała głośno. A on lubił ją rozśmieszać.
* * *
8 lutego 2015 roku, Nowy Jork
Nowy Jork powitał ją niską temperaturą i lekko prószącym śniegiem. Inez ciaśniej opatuliła się płaszczem, czując jak chłód przenika aż do kości, lecz nie zraziła się, za to raźnym krokiem ruszyła przed siebie, uśmiechając się od ucha do ucha z wiadomych tylko sobie powodów. Za sobą ciągnęła walizkę na kółkach i choć była ona wyładowana po brzegi, Grant nie odczuwała jej ciężaru, nie przejmując się takimi błahostkami.
Nim wsiadła do taksówki, głęboko wciągnęła w płuca mroźne powietrze, by następnie wypuścić z ust obłoczki pary i uśmiechnąć się jeszcze szerzej. Tęskniła, tak bardzo tęskniła, nawet jeśli to pół roku tak szybko minęło. A teraz wreszcie była w domu.
Aiden jest słodki. Dużo bardziej słodki i kochany niż Greg, i na kogoś takiego zasługuje Inez. Zdecydowanie. Mam nadzieję, że ułoży sobie życie w Nowym Jorku i nie będzie żałowała powrotu tutaj!
OdpowiedzUsuńCudowna notka. :)
[Aaaaaa, Nezia już w Nowym Jorku! Łomatko, notka so romantic. Bardzo fajny Aiden, pan sexy pilot, co za nią do NYC nawet poleci. Ulala. Kiedy ślub?
OdpowiedzUsuńApril będzie jej musiała zrobić jakieś wielkie powitanie, skoro nie było jej na lotnisku :P
Bardzo, bardzo fajna nota. choć dzisiaj jestem leniuszkiem i czytać mi się nie chciało, to z przyjemnością teraz piszę, że warto było się z początku zmusić! Ładnie, jak zwykle z resztą, ale to już wiesz. Mua.]
April
[Od czasu do czasu z sentymentu zaglądam na NY i sprawdzam co tu się u Was ciekawego dzieje, co by mieć rozeznanie jak już przyjdzie wolna chwila i będzie można tutaj wrócić. Nawet nie wiesz jak mnie ucieszyła kolejna notka o Inez, bo uwielbiałam i uwielbiam czytać losy tej szalonej blondynki. A ten dzisiejszy post to jak najlepszy smakołyk i umilacz czasu w jednym! Pozwolił na chwilę oderwać się od myślenia o jutrzejszym egzaminie, a tego potrzebowałam. No i Aiden to przekochany facet, cała historia z początkiem związku taka banalna, a mimo wszystko nietypowa, bo kto to myślał wpaść na pilota, pogadać z nim i jeszcze później usłyszeć go po wystartowaniu jak gada do wszystkich! Poczułam się jakbym siedziała tam obok Inez i pewnie jak w środę wpakuję się na swoje miejsce w samolocie (co prawda nie do NY, a szkoda, wielka szkoda...) to już wiem, że będę pamiętać o tej historii. :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że Inez wraca, bo bez niej jakoś tak pusto, nieswojo było...]
[Świeżak ze mnie na tym blogu, a właściwie to z Aarona, szkoda, że nie znał Inez wcześniej. A co do opowiadania - fajnie, naprawdę fajnie. Aż żem się uśmiechnął do siebie przy tej scenie z komunikatem dla pasażerów. Fajnie. W sumie jak oglądanie niezłej, relaksującej komedyjki. Niby nie w moim stylu, ale jednak mi się spodobało. Całkiem przyjemnie opowiadanie.]
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, muszę przyznać, że to kolejna bardzo dobra notka. Obyczajowa, ale nie nudna. Skąd bierzesz takie fajne pomysły? ^^ Wykonanie też nie zawiodło. Lubię tak zgrabnie napisane teksty i podziwiam za taką ilość weny, bo i pisząc Neilem napisałaś parę postów fabularnych, i teraz też, a ja napisałam może z pięć linijek drugiego posta i nie umiem dalej ruszyć.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się wątek Aidena. Fajnie wplecione retrospekcje wyjaśniające to, jak się poznali. Naprawdę uroczo to wyszło, fajnie, że najwyraźniej później kontynuowali znajomość, choć poznali się raczej przypadkowo. Jestem ciekawa, czy mężczyźnie uda się załatwić przeniesienie i czy rzeczywiście zamieszkają razem. Ładnie wypadły te sceny między nimi, ich rozmowy były całkiem naturalne.
No i tak jak poprzednio podobały mi się koty twojej bohaterki ^^. I ogólnie jej ostatnie dni w Phoenix, ale po takim czasie pewnie tęskniła za życiem w NY.
Ogólnie moje wrażenia były pozytywne :). Życzę dużo weny ^^.