Ubrana w ołówkową, grafitową spódnicę i elegancką, białą bluzkę, Inez stała przed lustrem i wpinała w wysoki kok niezliczoną ilość wsuwek, tym samym chcąc ujarzmić kosmyki, które odstając we wszystkich możliwych kierunkach zdecydowanie psuły efektowność jej fryzury. Po kolejnych dziesięciu minutach przeklinania pod nosem i cichego posykiwania przy ciągnięciu włosów, blondynka osiągnęła na tyle wysoki punkt irytacji, że pozostałe w ręce wsuwki rzuciła do zlewu, resztę powyciągała nerwowymi skubnięciami i kilkoma szarpnięciami uwolniła włosy z szykownego upięcia. Rozczesała je szybko i równie szybko zebrała w wysoki koński ogon, karcąc się w duchu za to, że po raz kolejny postanowiła eksperymentować z fryzurą kilkanaście minut przed wyjściem, zapomniawszy przy tym, że nie jest w tym kierunku specjalnie uzdolniona.
— Na własne życzenie sama psujesz sobie humor — mruknęła do swojego odbicia w lustrze, po czym zerknęła na wyświetlacz telefonu. Pisnąwszy z przerażenia, rzuciła się do przedpokoju, gdzie na stopy wsunęła buty na niezbyt wysokim obcasie (jej stopy i tak cierpiały wystarczająco, zmuszone przez osiem godzin każdego dnia tkwić w tym ustrojstwie) i porwała torebkę z szafki. W drugą dłoń chwyciła neseser z dokumentami, o który wcześniej prawie się potknęła, tylko cudem unikając tragicznego wypadku i wybiegła z mieszkania, rozeźlona, że zachciało jej się kombinować z nową fryzurą. Tym sposobem całkiem miły poranek przemienił się w wyścig z czasem.
Inez może nie była nie wiadomo jak wysportowana, lecz też daleko jej było do typowego lenia kanapowego, który nie był w stanie się ruszyć. Mimo to bieg nawet nie na szpilkach, a jedynie na niewysokim obcasie stanowił dla niej nie lada wyzwanie. Wyglądała wręcz komicznie, truchtając w wąskiej spódnicy znacznie ograniczającej swobodę ruchów. Do piersi gorączkowo przyciskała neseser i torebkę, a w duchu modliła się, by się nie wywrócić i nie potargać rajstop, które i tak, obojętnie jakby na nie uważała, miały dziwną tendencję do puszczania oczek w najmniej odpowiednich momentach. Nagle zatrzymała się w pół kroku.
— Nie no, nie zdążę… — jęknęła, a jej sympatyczną zwykle buzię wykrzywił potężny jak na nią grymas niezadowolenia. Zrobiwszy zwrot w tył, znowu potruchtała przed siebie, tym razem jednak nie w stronę stacji metra, lecz w kierunku postoju taksówek. Gdy już jedną z nich dopadła, z głośnym westchnieniem opadła na tylne siedzenie, prawie wywróciwszy się przy tym na bok – torebka i neseser pełen dokumentów nieco ją przeważyły. Mimo to jakoś się pozbierała, zatrzasnęła za sobą drzwi i podała kierowcy adres.
Wściekła na siebie, wbiła wzrok w szybę. Spocona i zapewne poczochrana miała dotrzeć do pracy i cały dzień spędzić w niewygodnych butach, przy akompaniamencie drapiącej metki od bluzki, której znowu zapomniała obciąć. Zachciało jej się zostać panią bizneswoman, to teraz miała za swoje! Usta Inez wykrzywiły się niebezpiecznie, jakby kobieta miała zaraz się rozpłakać, lecz kilka głębszych oddechów pomogło jej się uspokoić. Przecież nie miała powodów, aby rozpaczać, prawda? To tylko rozdrażnienie i zdenerwowanie, wiadomo, może przytrafić się każdemu. Nim się obejrzała, już jechała windą na piętnaste piętro szklanego biurowca, gdzie też mieściła się nowojorska siedziba firmy, w której pracowała. Nieco zasapana, wpadła do środka i pobiegła się schować w pokoju (tak, Inez miała prawie własny pokój!), który dzieliła ze znajomym.
— Inez, cześć! — zawołał wesoło Keith, lecz zaraz zmarszczył brwi, widząc, że blondynka nie jest w najlepszym nastroju.
— Cześć — odparła, rzuciwszy na biurko swoje rzeczy, po czym odwróciła się w stronę mężczyzny i posłała mu rozpaczliwe spojrzenie. – Powiedz mi, że wcale nie mamy zaraz jakiegoś spotkania lub nie musimy nigdzie jechać? – spytała z nadzieją w głosie. Keith roześmiał się serdecznie i przecząco pokręcił głową.
— Nie, nie mamy. Dopiero o jedenastej, zatem masz dwie godziny, żeby się ogarnąć — odparł, jakby czytał w myślach blondynki. Ta uśmiechnęła się, zsunęła ze stóp buty i chwyciwszy torebkę, na bosaka pomknęła do damskiej toalety.
— Zrobię nam kawy! — zawołał za nią, śmiejąc się pod nosem. Cieszył się, że trafiła mu się taka nowa koleżanka z pracy, przynajmniej wreszcie coś zaczęło się dziać, miał się do kogo odezwać i z kim ponarzekać na klientów, do których razem jeździli. Aż żałował, że ta ich współpraca miała trwać jedynie przez czas, jakiego Inez potrzebowała na zaaklimatyzowanie się w firmie i nabranie pewności. Cóż, Keith miał ją po prostu przygotować do w pełni samodzielnej pracy i jakkolwiek póki co Grant niepewnie stąpała po tym nowym dla niej gruncie, to mężczyzna wiedział, że sobie poradzi i szybko zaskarbi sympatię klientów.
— Lepiej? — zagadnął, kiedy wróciła, uczesana na nowo i odświeżona, jakby już w ciut lepszym humorze.
— Zdecydowanie — odparła krótko, z lekkim uśmiechem i rozsiadła się za biurkiem, gdzie czekała już na nią gorąca kawa z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru. — Wiesz, wykombinowałam sobie rano, że uczeszę się w eleganckiego koka, ale zapomniałam, że sama zbytnio nie potrafię się czesać i nie dość, że napsułam sobie nerwów, to jeszcze prawie się spóźniłam. Taka jestem ogarnięta — westchnęła, wywracając oczami. Keith zaśmiał się krótko, po czym przysiadł na brzegu jej biurka, w dłoniach również trzymając kawę, z tym że czarną i mocną.
— Właśnie, prawie zapomniałem… Szef prosił, żebyś wpadła do niego w wolnej chwili.
— Ja? Coś przeskrobałam? Błagam, powiedz, że nie! — zawołała z autentycznym przerażeniem widocznym w niebieskich oczach. Pracowała niespełna miesiąc i jak do tej pory styczność z szefem miała zaledwie parę razy. Nie licząc rozmowy kwalifikacyjnej, ich kontakty ograniczały się do uprzejmego „dzień dobry” na korytarzu lub „i jak ci się tutaj u nas podoba, moja droga Inez?”, zatem łatwo się domyślić, że dłuższe konwersacje raczej nie wchodziły tutaj w grę.
— Spokojnie! Nie wyglądał na rozgniewanego. Raczej na… podekscytowanego? — rzucił Keith, który sam zbytnio nie wiedział, jak opisać stan, w którym znajdował się jego pracodawca. Nie miał też zielonego pojęcia o tym, co się święci, bo sprawa wypłynęła na wierzch zaledwie parę dni temu i o wszystkim wiedziały tylko dwie osoby: pan Beaumont, czyli wspomniany uprzednio szef we własnej osobie i Lucy, jego sekretarka, która dostała absolutny zakaz mówienia o czymkolwiek.
— Mam iść do niego już teraz? — Podenerwowana Inez przygryzła lekko dolną wargę, ewidentnie czekając na to, aż oparty o jej biurko mężczyzna za nią podejmie decyzje. Skoro jednak twierdził, że pan Beaumont był w dobrym nastroju, raczej nie powinna dostać bury, prawda? Póki co Keith prowadził ją za rączkę, więc nie popełniła żadnego błędu. Jak miałaby to zrobić, kiedy nie pracowała samodzielnie? Była raczej miłym dla oka tłem, podczas gdy to Keith rozmawiał z klientami, choć, nie ukrywajmy, z dnia na dzień miała coraz więcej swobody i coraz więcej zadań do wykonania. Także Keith nie pomagał jej już tak chętnie, jak jeszcze te dwa tygodnie temu, jednak nie z złośliwości, a dlatego, że blondynka musiała nauczyć się pracować sama.
— Najpierw wypij kawę. Nie lubisz zimnej.
— A będziesz trzymał kciuki?
— Będę. Tylko nie poleć do niego na bosaka! — zaśmiał się, palcem wskazując na wyciągnięte pod biurkiem nogi kobiety. Jej buty leżały porzucone w kącie nieopodal niszczarki.
Dwadzieścia minut później Inez zobaczyła w swoim kubku dno. Westchnąwszy cicho, wcisnęła się w buty na obcasie i pokonawszy jedynie dwa zakręty korytarza, stanęła pod gabinetem szefa. Zapukała głośno, ale niezbyt natarczywie, a kiedy usłyszała stłumione „proszę”, weszła do środka.
— Dzień dobry, Inez. Siadaj, proszę — powiedział mężczyzna w średnim wieku, a blondynce, która nieco niepewnie opadła na skórzany fotel stojący naprzeciwko jego biurka, od razu przypomniała się nie tak znowu dawna rozmowa z poprzednim szefem. Pan Beaumont różnił się jednak od pana White’a nie tylko aparycją, ale też zachowaniem. Na pierwszy rzut oka było po nim widać, że prowadzi firmę silną ręką. Nie spoufalał się zbytnio z pracownikami, lecz nie był też tyranem. Ot, siedział zwykle w swoim gabinecie, gdzie załatwiał tylko najważniejsze sprawy, swoich podwładnych zawalając pomniejszymi zadaniami. Momentami nieuchwytny i niedostępny, mimo wszystko jednak uprzejmy. Inez wydawał się grubą rybą, ona zaś przy nim była nic nieznaczącą płotką.
— Już tłumaczę, czemu cię wezwałem. I nie martw się, proszę, to nic strasznego — dodał, widząc po minie Inez, że ta jest co najmniej zdenerwowana. Blondynka uśmiechnęła się lekko i momentalnie przestała wyłamywać palce, co zwykle robiła, będąc właśnie poddenerwowaną.
— Zamieniam się w słuch — rzuciła uprzejmie, jakby chciała pokazać, że wcale nie jest przejęta tą rozmową.
— Otwieramy nową filię naszej firmy w Arizonie, w Phoenix. Oczywiście mamy już ludzi, którzy wszystko tam rozkręcą i wszystkim się zajmą, ale pomyślałem, że dobrze by było oddelegować tam kogoś stąd, tak na jakieś pół roku, żeby zobaczyć, jak sytuacja się rozwinie. Wiem, że to praktycznie drugi koniec kraju, ale pomyślałem, że tą osobą mogłabyś być ty — oznajmił i uśmiechnął się lekko, przy czym osłupiała Inez wpatrywała się w mężczyznę tak, jakby ten bredził. — Oczywiście nie oferuję ci żadnego wysokiego stanowiska, właściwie w Phoenix robiłabyś to samo, co tutaj, z tym że, nie ukrywam, tam miałabyś zdecydowanie większe szanse na awans, tutaj wszystkie wyższe stołki są już dawno zajęte przez odpowiednich ludzi — przyznał bez ogródek i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Wiem, że dopiero zaczynasz i jesteś nieco zagubiona, ale też widzę, że szybko się uczysz i łapiesz dobry kontakt z klientami. Razem z tobą pojechałoby jeszcze paru naszych pracowników. To byłaby dla ciebie szansa. I co o tym wszystkim myślisz?
— Ja… Dziękuję, ale będę musiała się nad tym zastanowić. Jest pan pewien, że sobie poradzę? — spytała, nie do końca wierząc w to, co właśnie usłyszała.
— A czemu miałabyś sobie nie poradzić? Poza tym, każdy popełnia błędy i każdemu może przytrafić się jakaś porażka, tego nie wykluczam. A tam, oprócz nowych pracowników, potrzebnych jest paru takich, których znam i wiem, że tego nie spartolą. To jak? Chcesz parę dni na zastanowienie?
— Tak, jeśli można…
— Nie ma sprawy. Jak już podejmiesz decyzję, zapraszam po szczegóły — powiedział, tym samym dając Inez do zrozumienia, że ich rozmowa dobiegła końca. Był rzeczowy i konkretny, nie ma co. A poza tym jakby już teraz zakładał, że blondynka przystanie na jego propozycję.
Z gabinetu wyszła na miękkich nogach i wciąż nieco chwiejnie weszła do pokoju dzielonego z Keith’em.
— I co?
— Nie, nic… Później ci powiem, dobrze? — mruknęła, po czym usiadła przy biurku i zajęła się przygotowywaniem dokumentów na dzisiejsze spotkania. Do końca dnia pozostała dziwnie milcząca i na nic zdały się usilne starania Keith’a, który starał się wyciągnąć z niej cokolwiek.
— Obiecałaś, że powiesz… — fuknął około szesnastej, kiedy razem jechali windą na dół, obrażony niczym mały chłopiec, którego zachcianka nie została spełniona.
— Keith, nie mam teraz do tego głowy, muszę pomyśleć! — odfuknęła. Rozstali się przed budynkiem, gdzie każde poszło w swoją stronę, przy czym Inez szybkim krokiem ruszyła na stację metra, chcąc jak najprędzej dostać się do domu i przemyśleć to sobie na świeżo.
Kilkadziesiąt minut później już zamykała za sobą drzwi, uważając przy tym, by żadnego z plączących się przy jej nogach kotów nie nadepnąć na ogon. W sypialni z westchnieniem ulgi ściągnęła z siebie eleganckie ciuszki i wskoczyła w dres, w którym zawsze chodziła po mieszkaniu. Następnie napadła na lodówkę i dopiero najedzona, opadła na kanapę z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, gdzie też wbiła wzrok w zgaszony telewizor, jakby szukając w czarnym ekranie natchnienia. Podświadomie chyba już wiedziała, jaką decyzję podejmie. Chyba nawet już ją podjęła… Bo też co ją tutaj trzymało, w Nowym Jorku? Raczej jedynie sentyment. Przyjaciele? Przecież ich nie skreślała, przecież zawsze mogła spotkać się z nimi w wolny weekend, nawet jeśli droga do Nowego Jorku miałaby jej zająć pół dnia. Poza tym były telefony, maile i portale społecznościowe, więc Inez nie musiała martwić się o to, że straci kontakt z najbliższymi. Mieszkanie? Było jej własnością, mogła je zatem sprzedać lub wynająć. Koty? Podejrzewała, że w razie czego będzie mogła zabrać je ze sobą. Praca? To właśnie ona była powodem rozważań blondynki dotyczących tymczasowej przeprowadzki na drugi koniec kraju.
Kubek zaczął parzyć jej dłonie, więc odłożyła go na niewysoki stolik i przeciągnęła się, dziwnie spokojna, jakby już przygotowana na to, co miało nastąpić. Od dawna narzekała, że stoi w miejscu, że doskwiera jej rutyna… Czy to nie była wspaniała okazja, aby wreszcie coś z tym zrobić? Aby wreszcie coś zmienić? Wywrócić swoje dotychczasowe życie do góry nogami? Inez nie widziała przed sobą innych perspektyw, nie wiedziała, co ze sobą począć, a tam, w Phoenix, czekało na nią nieznane. Czekały wyzwania, czekały też problemy, lecz blondynka dość miała sielanki, dość spokoju. Dość marazmu, w który powoli popadała. Jeśli nie teraz wyrwie się z jego objęć, to kiedy? Tak właściwie chyba czekała na taki moment. Już od dawna czuła, że potrzebuje czegoś nowego, że nie może stać w miejscu, nawet sama postarała się wprowadzić kilka zmian, lecz chyba miała zbyt mało odwagi, aby te zmiany uczynić przełomowymi. A teraz wystarczyło powiedzieć jedynie krótkie „tak”, by kompletnie zmienić środowisko, otoczyć się nowymi ludźmi, móc wieczorami gubić się w nowym miejscu.
Nie wiedzieć kiedy, niezdecydowana i nieco wystraszona nowymi perspektywami Inez przeszła w stan podekscytowania. Zaczęła zastanawiać się, co spakuje, czy wynajmie mieszkanie czy może pozostawi je w spokoju pod czujnym okiem przyjaciółek. Wciąż odczuwała lekki strach przed nowym, które miało nadejść nieubłaganie, lecz jednocześnie widziała dla siebie szansę, której nie mogła zmarnować. Nim się obejrzała, nim nawet zdążyła rozpatrzyć wszelkie za i przeciw, podjęła decyzję. Potrzebowała tego, na to czekała i wcale nie było tak, iż jedynie przed samą sobą udawała, że cieszy się na ten wyjazd, byłe tylko jakoś to przełknąć. Cieszyła się niesamowicie, jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent. Bo czy to nie był prawdziwy prezent od losu? Prezent, który stał się błyskawicznym rozwiązaniem jej dotychczasowych rozterek, który urzeczywistnił nieśmiałe do tej pory myśli dopiero kiełkujące w jej głowie. Tak, to miało kiedyś nastąpić, bez wątpienia, a propozycja szefa jedynie przyspieszyła bieg wydarzeń.
Następnego dnia Inez udała się od razu do gabinetu pana Beaumont, wcześniej w windzie wszystko wytłumaczywszy Keith’owi, którego aż skręcało z niewiedzy. Siedząc na skórzanym fotelu, powiedziała, że się zgadza, co jej szef skwitował pełnym zadowolenia uśmiechem i od razu przeszedł do konkretów. Wyjaśnił, że firma znalazła już kilka mieszkań gotowych do wynajęcia, że początkowo ta swoista delegacja ma trwać pół roku, choć wielce prawdopodobne, że może też potrwać dłużej, ale to wyjdzie w praniu. Dodał, że wyjazd w przyszłym tygodniu i że Inez nie musi się martwić, bo wszystko zostanie zorganizowane przez odpowiednich ludzi, wystarczy, że stawi się na lotnisku o wyznaczonej godzinie. Dał jej też wolne aż do przyszłego tygodnia, by mogła uporządkować wszystkie swoje sprawy osobiste, za co była niezmiernie wdzięczna, zamierzając ten czas wykorzystać nie tylko na załatwianie niezbędnych formalności, ale też na spotkania z przyjaciółmi. Kto wie, może uda jej się zorganizować jakieś pożegnalne przyjęcie, na którym wszystko wyjaśni?
— Koteczki moje, musimy się spakować! — zaszczebiotała radośnie, kiedy tego samego dnia dotarła do domu. Leon i Kapelutek, siedzący na środku salonu popatrzyli na swoją panią z niemałym zdziwieniem. Ale po prawdzie wszędzie będzie im dobrze, ważne, żeby miska była pełna i znalazły się jakieś ręce gotowe do miziania, prawda? Inez zaś nie zamierzała od razu wyciągać z szafy walizek. Zamiast tego usiadła przed laptopem i do wszystkich przyjaciół, a do większości znajomych rozesłała maile następującej treści:
Cześć!
W najbliższy piątek o 18 zapraszam do siebie! Organizuję małą imprezę, zatem mile widziany alkohol i niezbyt wymagające przekąski. Sama też coś przygotuję, bez obaw! Czekam na potwierdzenie Twojej obecności, bo komu jak komu, ale mi się nie odmawia ;)
Buźka!
Długo wpatrywała się w pasek pokazujący stan wysyłanych wiadomości i aż zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem nie zaprosiła do siebie połowy Nowego Jorku. Cóż, okaże się w piątek. Kiedy status wiadomości grupowej zmienił się na „wysłano”, zamknęła laptopa i nucąc pod nosem, zamknęła się w łazience, gdzie zaserwowała sobie długą kąpiel.
Cieszyła się, naprawdę się cieszyła, sama będąc tym faktem nieco zaskoczona. Początkowo, kiedy jeszcze siedziała w gabinecie szefa, była przekonana, że odmówi. Jakkolwiek potrzebowała zmian, jednocześnie też się ich bała i wydawało jej się, że i w tym starciu to strach zwycięży, na szczęście nie udało mu się. Podobno tylko głupcy się nie boją i Inez jak szalona obawiała się wyjazdu, lecz chyba po raz pierwszy nie pozwoliła na to, by strach motywował jej działania, a raczej ograniczał ją w tych działaniach. Czuła, że wreszcie podsunięto jej pod nos to, czego od dawna chciała i jednocześnie była zła na siebie, że nie potrafiła sama sięgnąć po to wcześniej. Najważniejsze jednak, że wreszcie coś zaczęło się u niej dziać. Że wreszcie obrała nowy cel i zamierzała podążyć nową drogą, skoro starą i tak już dawno zgubiła.
Trwająca niemalże do białego rana impreza w jej wspomnieniach była mgnieniem oka i to nie dlatego, że urwał jej się film, bo nic takiego się nie wydarzyło. Pamiętała doskonale, jako goście się schodzili, pamiętała ich podejrzliwe spojrzenia, kiedy zebrała ich w salonie i ostatecznie oznajmiła, że wyjeżdża. Pamiętała wyraz twarzy co poniektórych i doskonale pamiętała swoje łzy, które na szczęście szybko zostały przegnane. A później…? Później wszystko było takie normalne, jakby to wcale nie była impreza pożegnalna, a zaledwie jedna z wielu. Następnego dnia przez kilka godzin musiała sprzątać mieszkanie, ale czy to nie świadczyło tylko i wyłącznie o tym, że zabawa była przednia? Co najważniejsze, po tym spotkaniu ze wszystkimi bliskimi sobie osobami Inez nie miała wrażenia, że żegna się z nimi na zawsze, jakby już nigdy nie mieli się zobaczyć, bo wcale czegoś takiego nie zakładała. Czuła, że oni wiedzą, że nie zostawia ich bez pożegnania. Że nie zostawia ich wcale, nie znika, a jedynie na jakiś czas przeprowadza się do innego miasta. Każdemu może się zdążyć, prawda? Cieszyła się, że udało jej się zorganizować tą imprezę. Że przyszło tyle osób. To dodało jej skrzydeł, utwierdziło w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję, a przyjaciół zostawi z przekonaniem, że wcale ich nie porzuca, a jedynie pragnie wreszcie zaznać czegoś nowego. Wydawało jej się, że zrobiła wszystko tak, jak należało to zrobić i przez to było jej lżej na duchu. Dzięki temu przez kilka kolejnych dni mogła pakować się z czystym sumieniem, które nie gryzło jej, które nie potęgowało żalu z powodu wyjazdu. Mogła cieszyć się przeprowadzką i obawiać się nowego miejsca – w końcu z jej orientacją w terenie, a raczej jej kompletnym brakiem na samym początku każdego dnia będzie się gubić przynajmniej kilkakrotnie. Jednakże wszystko to będzie nowe i sama myśl o tym, co ją czeka sprawiała, że na usta cisnął jej się uśmiech, a przekonanie, że właśnie tego od dawna potrzebowała, rosło. Po raz pierwszy od długiego czasu czuła, że nie stoi w miejscu, że coś zaczyna się dziać w jej życiu i już zdążyła zapomnieć, jakie to wspaniałe uczucie. Dobrze jednak było sobie o nim przypomnieć.
Kilka dni później Inez kręciła się po lotnisku, ciągnąc za sobą dużą walizkę i zdecydowanie mniejszy bagaż podręczny. Wydawało jej się, że i tak nie spakowała wszystkiego, co było jej potrzebne na już. Podejrzewała, że w najbliższy wolny weekend i tak będzie musiała wybrać się z powrotem do Nowego Jorku i się dopakować, w końcu nie wyjeżdżała na wakacje, gdzie po dwóch tygodniach wracało się do domu. Nie, ona się przeprowadzała i jak się okazało, musiała zabrać ze sobą o wiele więcej rzeczy niż początkowo jej się wydawało. Całe szczęście, że organizacją zajmowały się zupełnie inne osoby i panna Grant zjawiła się na lotnisku na gotowe, pozwalając, by pewna sympatyczna młoda kobieta wręczyła jej bilet do ręki. Tak samo sytuacja miała się z Phoenix – pan Beaumont zadbał o to, by jego pracownicy mieli gdzie mieszkać i w tygodniu przed wylotem Inez stawiła się w jego gabinecie, by wybrać dla siebie odpowiednie lokum. Opierając się tylko i wyłącznie na zdjęciach, zdecydowała się na niewielkie, ale za to przytulnie wyglądające mieszkanko, oczywiście odpowiednio umeblowane.
Procedury związane z odprawą zajmowały zwykle kilka godzin, przez co nie mająca lepszego zajęcia blondynka dobrnęła niemalże do połowy książki, którą zabrała ze sobą na drogę. Wreszcie jednak trafiła do samolotu, gdzie zajęła swoje miejsce przy małym oknie o zaokrąglonych rogach i odetchnęła, ciesząc się, że oczekiwanie ma za sobą. Pół godziny później, uporawszy się z niemiłym uczuciem związanym ze startem i oderwaniem się od ziemi potężnej maszyny Inez przycisnęła policzek do chłodnej szybki, obserwując, jak miasto, w którym spędziła pięć długich lat maleje w oczach. Ludzie błyskawicznie przestali być widoczni, a budynki stały się zaledwie niewielkimi szarymi kwadratami i prostokątami. Była coraz dalej i dalej, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie mogła objąć wzrokiem niemalże całą metropolię, jaką był Nowy Jork. Uśmiechnąwszy się, bezgłośnie poruszyła ustami i gdyby ktoś ją w tamtej chwili obserwował, może spostrzegłby, że jej wargi poruszyły się w rytm prostych zdań.
„Do zobaczenia! Jeszcze kiedyś tu wrócę, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!”
Proszę na mnie nie krzyczeć! Już od dłuższego czasu nie miałam pomysłu na Inez i nie wiedziałam, co z nią robić, żeby było ciekawie. Już wcześniej rozważałam podobną opcję, ale ostatecznie zawsze wygrywał sentyment do postaci. Teraz jednak uznałam, że najwyższy czas coś zmienić. I że im szybciej podejmę tak radykalne kroki, tym szybciej będę mogła wrócić :) Bo wrócę na pewno, to mogę powiedzieć Wam już teraz, ponieważ jestem tego pewna na sto procent, jeśli nawet nie więcej. Nie wiem, za ile wrócę, na pewno troszkę czasu jednak będzie musiało minąć, ale pewnie stanie się to szybciej, niż się Wam wydaje. Tymczasem przepraszam wszystkich, z którymi urwałam wątki tak nagle i bez uprzedzenia. Nie martwcie się, nadrobimy, kiedy na dniach wrócę z nową postacią :) Oczywiście jako administratorka będę nadal nad Wami czuwać i wszystko ogarniać, tak gwoli ścisłości, zatem jakby popatrzeć, wcale nie znikam. Do napisania!
____________________________________________
Tytuł: 30 Seconds To Mars - End OF All DaysProszę na mnie nie krzyczeć! Już od dłuższego czasu nie miałam pomysłu na Inez i nie wiedziałam, co z nią robić, żeby było ciekawie. Już wcześniej rozważałam podobną opcję, ale ostatecznie zawsze wygrywał sentyment do postaci. Teraz jednak uznałam, że najwyższy czas coś zmienić. I że im szybciej podejmę tak radykalne kroki, tym szybciej będę mogła wrócić :) Bo wrócę na pewno, to mogę powiedzieć Wam już teraz, ponieważ jestem tego pewna na sto procent, jeśli nawet nie więcej. Nie wiem, za ile wrócę, na pewno troszkę czasu jednak będzie musiało minąć, ale pewnie stanie się to szybciej, niż się Wam wydaje. Tymczasem przepraszam wszystkich, z którymi urwałam wątki tak nagle i bez uprzedzenia. Nie martwcie się, nadrobimy, kiedy na dniach wrócę z nową postacią :) Oczywiście jako administratorka będę nadal nad Wami czuwać i wszystko ogarniać, tak gwoli ścisłości, zatem jakby popatrzeć, wcale nie znikam. Do napisania!
[Wybałuszam oczy i nie wierzę w to co czytam! Cóż to za skomasowany atak na odpoczynek od starych, dobrych postaci? Umówiłyście się czy jak?
OdpowiedzUsuńPretensji jednak nie mam, (bo jakbym mogła w ogóle mieć?) bo sama rozumiem jak to z jedną postacią jest. Jak jest za długo dobrze to nuda doskwiera, a z drugiej strony zbyt wiele dramatów, to też nie najlepszy pomysł. Ciężko prowadzi się życie takiej postaci, z którą się zżyło przez dłuższy okres czasu. A zmiany są potrzebne!
Dobrze, że Inez nie ginie, świetnie że wyjeżdża, by rozwijać karierę. Wierzę, że szybciutko wróci! Co mnie zaś urzekło to impreza pożegnalna! Super, że Inez pokazuje że jej na przyjaciołach zależy i nie znika bez słowa. Delightful!
Podsumowując, cicho przyklaskuję z pełną aprobatą co do pomysłu na życie panny Grant. Zdecydowanie delikatniejsze posunięcie, niż ja, która w przypływie chwili zrobiłam z April samotną matkę z dwójką dzieci, choć nie żałuję. To była odmiana, trzeba przyznać całkiem wielka, ale wyszła tylko na dobre. Tego i Nezi życzę, choć nie musi koniecznie wracać z brzuchem czy maluchami!
Co zaś samej notki się tyczy, to jestem zwyczajnie szczęśliwa, że mogłam coś zgrabnie napisanego przeczytać. NYC trzyma klasę dzięki Tobie i takiemu pisaniu, które na grupowcach powoli wymiera. Ale my się już tutaj zatroszczymy o to by tak nie było, prawda?
Czekam na nową postać!
Wyszła mi epopeja. Hehe...]
April, która będzie jeździć do Nezi w odwiedziny z dziećmi i obiadkami
Stare wyjadaczki opuszczają Nowy Jork - Rosie, z której postem się jeszcze nie zaznajomiłam i kochana Inez, żoneczka mojej Si. Wy pożegnałyście się w elegancki sposób z blogiem i z minionymi latami, ja uciekałam zawsze cichaczem, czego zawsze żałuję, ale... No.
OdpowiedzUsuńNotka jest bardzo ładna, czytało się ją szybko, a pierwsza scena przypomniała mi tylko o tym, że tak będzie wyglądało moje wyjście na autobus już od października. Zawsze tak jest.
Cieszę się, że Inez wyszła na prostą, że zaczyna nowy rozdział w życiu i może w końcu odnajdzie swoje szczęście. Mam nadzieję, że jeszcze do nas wróci! ;)
Si na pewno wpadła na imprezę pożegnalną, o to nie musisz się martwić, na pewno też w jej oczach pojawiły się łzy, ale w głowie widniał już plan wakacji w Arizonie. Mam nadzieję, że Inez ją zaprosi. Maddie ucieszy się z wizyty u cioci. :D
Kelly
[ Pięęękna notka pożegnalna… choć trochę smutno, że Inez znika. Nie na zawsze oczywiście, ale szkoda, szkoda… Mam wrażenie, że panna Grant była tu zawsze, o każdej porze dnia i nocy, tak więc i ja mam pewien sentyment do Twojej postaci :) Rozumiem jednak, że po tylu latach przyszedł czas na zasłużony odpoczynek, tak więc trzymam kciuki za karierę Inez w Phoenix! I tylko nie spal tam biedaczki, bo w Arizonie słońca nie brakuje! Oby szybko do nas wróciła… a ja w tym czasie postaram się uzbroić w cierpliwość, czekając na Twoją nową postać. Wątek murowany, nawet jeśli ostatnio sama nie wiem w co ręce włożyć :D Ach, i trzeba było mojego Chrisa zaciągnąć do pomocy w sprzątaniu po imprezie! W końcu Inez sama miała mu pomóc w poskromieniu mieszkania, tak więc akurat nadarzyła się odpowiednia okazja, aby się jej odwdzięczył ;) ]
OdpowiedzUsuńChris
[Pierwsze dwie notki jakie przeczytałam na blogu i obie związane z wyjazdem, zniknięciem ważnej dla NYC postaci, z odpoczynkiem... Może nie powinnam ich czytać ─ mniejsze prawdopodobieństwo, że ludzie będą stąd znikać. Szczególnie tacy jak Inez, bo ile razy nie zaglądałabym na bloga (z postacią bądź też nie), to zawsze, po prostu zawsze panna Grant w linkach była Dziwnie pusto teraz bez tego imienia na liście, bez byłej ratowniczki, bez jej zawsze ślicznych zdjęć.
OdpowiedzUsuńZniknięcie Inez na szczęście związane jest z rozwojem jej kariery, co daje nadzieje na polepszenie jej życia w Arizonie zanim znowu pojawi się w Nowym Jorku. Takie ruszenie się, działanie w obcym otoczeniu na pewno wyjdzie jej na dobre, w końcu dopiero co zmieniała pracę, więc czemu nie zmieniać też miasta. Pozwiedza sobie chociaż dziewczyna!
Sama notka bardzo przyjemna, Inez mimo podejmowania nagle decyzji tryskała szczerą radością, czemu nie można się zresztą dziwić. Pozytywnie, mimo tego, że panny Grant poznać z Cainem nie zdążyłam.
Ciekawa jestem nowej postaci, grzecznie poczekam na jej pojawienie się i mam nadzieję, że wytrwasz z nią tak długo, jak z Inez. ;)]
Cain
[ Niby wiedziałam czego się spodziewać i powtarzałam sobie, że jestem przygotowana… Ale nie byłam :( Mam wrażenie, że NYC bez Inez to już nie to samo, choć naturalnie czekam z niecierpliwością na Twoją nową postać (i nawet sobie nie myśl, że pokątną drogą nie wypytam co i jak! ^^) oraz rozumiem potrzebę odpoczynku. Przeszłyście razem naprawdę sporo i taki szmat czasu może dać w kość. O notce właściwie trudno się wypowiadać bez towarzyszącego uczucia smutku, bo choć napisana świetnie, to jednak najbardziej pamięta się o tym jaki będzie jej efekt. Dlatego ja nie nazwę jej notką pożegnalną bo nie biorę nawet pod uwagę, że nie uda mi się wyciągnąć Nezi na te obiecane zakupy, a raczej notką przejściową, która zwiastuje pewien nowy etap :)
OdpowiedzUsuńPS: Kocham estetykę tej notki :) ]
Roxanne
[Smutno... smutno... smutno... odchodzą ostatnie postacie ze starego NYCa... wracaj z kimś nowym! Już! Już! Bo i smutno.... No już! Teraz! Zaraz! W tej chwili....Proszę?]
OdpowiedzUsuń[Na ogół wciąż jeszcze czuję się tu trochę świeża, co nie zmienia jednak faktu, że smutno jest mi patrzeć, kiedy kolejna postać, mi osobiście nieodwołalnie kojarząca się ze środowiskiem NYC, znika z bloga. Z decyzją o dołączeniu do grona NYC wahałam się naprawdę długo, przerażało mnie trochę, że tu się przecież wszyscy znają, mimo to kiedy bym nie zajrzała, Inez zawsze była, zwarta, czujna i gotowa. Zabrać ją, to tak jakby zabrać jakąś część duszy NYC, będzie mi bez niej pusto, nawet jeśli nie znałam jej zbyt dobrze.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak w przypadku autorki Rosalie, podziwiam wytrwałość. Ja naprawdę jestem pod wrażeniem, bo choć mam mnóstwo kochanych postaci, za którymi tęsknię, to nie pamiętam, bym z którąkolwiek wytrzymała więcej niż pół roku czy rok w jakimś wyjątkowym porywie mojej sentymentalności. Z żadną nie byłam w stanie wytrzymać dłużej, dlatego rozumiem, że potrzebujesz (bądź co bądź zasłużonego) odpoczynku od Inez i nie dziwi mnie to, może jedynie fakt, że nie zrobiłaś go sobie już wcześniej.
Co się zaś tyczy samej notki. Gdyby nie mój buntujący się laptop, zapewne połknęłabym ją jednym tchem. Niestety, lubi mi się ta cholera mała wyłączać bez zapowiedzi. Tak czy siak, post bardzo mi się podobał. Napisany w lekkim stylu, a co równie ważne, estetyczny. Są akapity, bez których koszmarnie ciężko idzie mi czytanie, są pauzy zamiast myślników/minusów czy co to tam jest, jest przyzwoita długość. Choć w życiu Grant zaszły ogromne zmiany, dziewczyna zachowywała niezmiennie swój zarażający optymizm, za co ją podziwiam, bo ja pewnie byłabym wręcz przerażona. Jednak dobrze, że postanowiłaś zmienić coś w jej życiu, taki krok z pewnością otworzy przed nią wiele możliwości. Ach, no i opis tych porannych kłopotów przy wychodzeniu z domu, jakbym widziała samą siebie! :D
Co ja mogę więcej, udanego odpoczynku i obyś z nową postacią wytrwała równie długo, jak z Inez.]
Tamara
[ Cały przyjacielski team się posypał. Chyba zapoczątkowałam jakąś dziką epidemię. JJ, Rose, Inez. Biedna Solniczka :(]
OdpowiedzUsuńJJ-owa autorka
[Wracam do NYC po krótkiej przerwie, a tu notka o odejściu Nezi... Powiem szczerze, że to trochę niespodziewane. Piszesz rewelacyjnie, notka jest wzruszająca i dzięki niej naprawdę rozumiem Twoją decyzję, tym bardziej, że wytrwałaś przy pannie Grant dłużej niż ja przy jakiejkolwiek z moich postaci. Trzeba pogratulować Wam obu odwagi i życzyć mnóstwa weny do stworzenia kogoś nowego.
OdpowiedzUsuńFajnie by było, gdyby Nezia jeszcze kiedyś wróciła. Jest tak dobrze prowadzona, że ma się wrażenie, jakby była żywą osobą. Aż się chce ją przytulić i pomachać jej na pożegnanie. Przerwa powinna dobrze Ci zrobić. Nam pozostaje tylko czekać na moment, w którym zatęsknisz za nią tak bardzo, by ponownie coś napisać.
Pozdrawiam serdecznie! :3]
[Inezko, i Ty tez ucieklas z nyca! Cos ostatnio rzeczywiscie jakas epidemia tutaj grasuje, zbierajac ze soba stare postacie. Mi sie urlop juz skonczyl, tak samo jak wyjazdy, wiec mimo, iz internet w domu nadal nieobecny, to trzeba reaktywowac rodzenstwo Moorow i zaczac watek z Twa nowa postacia! :D]
OdpowiedzUsuń