Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1983. Wypowiedz moje imię i uratuj mnie przed ciemnością.



      Posiadanie własnego ogrodu miało swój niepodważalny urok zwłaszcza w letnie wieczory, kiedy zmęczeni upałami ludzie cisną się w pubach i parkach, a Ty, jako właściciel kawałka ziemi, możesz relaksować się w spokoju i zaciszu czterech ścian żywopłotu. Joyce ukołysała marudzącego Willa do snu, wyłączyła telefon komórkowy i usiadła na ławce wyłożonej poduszkami w ogrodowej altanie, dzierżąc w dłoni pokaźny kieliszek czerwonego, półsłodkiego wina, pochodzącego z przebogatych zasobów winiarni Sol. Było już po dwudziestej drugiej, za niecałe dwanaście godzin miała odebrać wyniki badań. Strach wyżerał jej dziurę w głowie i zmuszał serce do szaleńczego tempa, co potęgowało uczucie kompletnego braku sił. 

"Kręcę się w kółko w ciemnościach,
przenika mnie światło gwiazd.
Udręczone, mechaniczne serce
bije póki piosenka trwa.

Niech ktoś zapali światło,
strach mnie paraliżuje,
niech ktoś sprawi, bym poczuła się żywa i uwolni mnie ..."
(Lindsey Stirling & Lzzy Hale - Shatter Me)

Ruda nie wątpiła w to, że coś jej dolegało. Nie była ani ignorantką ani idiotką. Zdrowy człowiek nie czuje się tak, jakby w każdej chwili mogło zabraknąć mu sił. Jeżeli nie jest to nowotwór złośliwy to przy dobrym leczeniu wróci do zdrowia w ciągu paru tygodni, jeżeli spełni się czarny scenariusz to… Nawet nie mogła o tym spokojnie myśleć, tym bardziej że przez praktycznie całe życie cieszyła się doskonałym, mocnym zdrowiem. Znosiła wyniszczające diety ( które i tak nie dawały pożądanych efektów), beznadziejne odżywianie, pracowała po kilkanaście godzin na dobę, często nie spała przez kilkadziesiąt godzin z rzędu, dużo piła i imprezowała, a jednak wciąż wszystko było w porządku. Na tyle, że mogła bez problemu oddawać krew w punktach krwiodawstwa, oddać ojcu kawałek wątroby, zarejestrować się jako dawca szpiku i urodzić zdrowe dziecko. Teraz posypała się w ciągu zaledwie paru tygodni. Uciążliwe bóle głowy, mdłości, krwotoki z nosa, nagła utrata sił do tego stopnia, że nie mogła złapać oddechu, a każdy ruch wydawał się przeszkodą nie do pokonania. To zbyt wiele jak dla osoby, która nienawidziła okazywania własnej słabości i bycia skazaną na pomoc innych, nawet najbliższych ludzi...
Tak, nagle okazało się, że Joyce Jareau nie jest niezniszczalna. Wręcz przeciwnie, podlega takim samym prawom jak inni ludzie. Gdyby była sama, wtedy znosiłaby tę całą groźbę śmiertelnej choroby dużo łagodniej. Teraz, gdy w jej życiu był Will, Jake i przyjaciele, było jej niewyobrażalnie ciężko. Nie chciała nikogo skazywać na życie z powoli umierającą Joyce. Nie oszukujmy się, na raka się umiera. Ruda nie znała osoby, która z tej choroby wyszłaby obronną ręką. Wszyscy umierali, jedni szybciej, inni później, pozostawiając straumatyzowanych bliskich, którzy trwali przy nich do ostatniej chwili, widząc jak zmieniają się z pełnych życia i energii ludzi w cierpiące kościotrupy nie poznające nikogo wokół siebie. Sama przeszła przez piekło, gdy odchodziła jej babcia i nie mogła przyjąć do wiadomości, że to samo mieliby przechodzić jej ukochani. Przed oczami stanęła jej wizja kilkuletniego Williama, który wskazuje na zdjęcie JJ i pyta babcię „Kim jest ta pani?”, bo czy tak maleńkie dziecko zapamięta ją na całe życie?
Joyce zalała się łzami, gdy koszmarne wytwory jej wyobraźni, jeden po drugim, zaczęły bombardować jej umysł. Zaczęła rozliczać swoje życie, czego nie udało się jej dokonać, ile lat zmarnowała na samobiczowanie i co zrobiłaby inaczej, gdyby czas dałby się cofnąć. Niestety, nie wyglądało na to, by powrót do przeszłości i naprawienie pewnych spraw było możliwe. Było tylko tu i teraz i przyszłość, którą nagle przykryły ciemne chmury. Wszystkie plany, które optymistycznie snuła, nagle zniknęły w odmętach mrzonek i złudzeń, ustępując miejsca rozpaczy i przerażeniu. Wciąż jednak tliła się w sercu Rudej iskierka nadziei, że nie wszystko stracone, przecież całkowita diagnoza nie została jeszcze postawiona. Przecież wcale nie musiała być ciężko chora. Podobną sytuację przeżyła jako nastolatka i wtedy wyszła bez szwanku. Czyżby jednak miała się spełnić zasada: "Co się odwlecze to nie uciecze?"

Czuła się jakby wpadła w ruchome piaski i miała przed sobą wyciągniętą dłoń ratownika, jednak nie mogła jej schwycić, coraz mocniej opadając w dół. Piasek uniemożliwiał jej poruszanie się, zatykał nos i usta, czyniąc oddychanie heroicznym wysiłkiem. Ręka wciąż była w tym samym miejscu, jednak złapanie jej już było niemożliwe...


"Jestem tylko marzycielem- przez całe życie śnię. 
Jestem tylko marzycielem, który śni o lepszych dniach."

(Ozzy Osbourne - Dreamer)

      Minęło kilkadziesiąt długich minut walki z samą sobą, zanim głowa JJ opadła bezwładnie na poduszkę. Ocknęła się ze snu dopiero, gdy elektryczna niańka, którą ze sobą przyniosła, zaalarmowała, że Willy nie śpi. Zszokowana swoim zaśnięciem Joyce zerwała się i po omacku pobiegła do domu, w międzyczasie potykając się o jedną z zabawek syna i boleśnie uderzając kolanami o schodki na tarasie. Z załzawionymi z bólu oczami dokuśtykała do pokoju dziecięcego na piętrze domu i wzięła w ramiona płaczącego chłopczyka. William przeżywał chyba ostatnio spory kryzys, bo o ile jako noworodek i niemowlak był pogodny i nie drący się bez potrzeby wniebogłosy, o tyle po ukończeniu czternastu miesięcy zaczął się zachowywać tak, jakby wstąpił w niego  jakiś demon. Wymagał ciągłej uwagi, nie spał nocami, płakał z byle powodu, dając popalić mamie i wszystkim dookoła. Joyce przypuszczała, że zwyczajnie zaczął przejawiać jej charakterek, którym dręczyła rodziców w dzieciństwie, doprowadzając ich na okrągło do szewskiej pasji. 
Tym razem Will również „nie zawiódł”, marudził, popłakiwał i popiskiwał żałośnie prawie do trzeciej w nocy, dając Joyce tylko dwa krótkie momenty nerwowego snu. Nic więc dziwnego, że ta, na trzęsących się jak galareta nogach, doczłapała się w końcu do swojego łóżka i opadła twarzą w poduszkę, zapadając w twardy sen, z którego zerwał ją pulsujący i nachalny dźwięk budzika. 

      Dwie godziny później wyszła z recepcji szpitala trzymając w ręku białą kopertę z wynikami badań. Bez zastanowienia rozdarła papier, w panice rozłożyła kartkę i powiodła wzrokiem po tekście, napisanym czarnym drukiem, czcionką niemal identyczną do tej, które były używane w maszynach do pisania. Chwilę później ugięły się pod nią nogi i w ostatniej chwili usiadła na murku, oddychając ciężko.

Nie stwierdzono obecności komórek nowotworowych.

Wyrok śmierci tymczasowo odroczony.

Kilka godzin później wyszła już z gabinetu lekarskiego z zaplanowanym leczeniem niedokrwistości megaloblastycznej, przyrzeczeniem parotygodniowego wypoczynku i zadbania o swoje zdrowie.
- To jednak nie umierasz? - Jerry, siedzący za kierownicą jej samochodu, uśmiechnął się, bezczelnie szczerząc zęby do wsiadającej właśnie Joyce. 
- Przepraszam, że Cię rozczarowałam. Nie bój się, nie wszystko jeszcze stracone. Mam wyniki badań krwi jak styrana życiem staruszka i czuję się jakby tir we mnie uderzył. - Ruda przewróciła oczami i zapięła pas. - Dlaczego nie mogę prowadzić własnego auta? - Spytała, zerkając na wyświetlacz telefonu.
- Bo nie dalej jak przedwczoraj spadłaś z drabinki na zapleczu, po tym jak zakręciło się w głowie. Nie chcę ryzykować tego na ulicy. Skutki będą poważniejsze niż obite plecy i kilka butelek zbitej wódki - mruknął blondyn i przeniósł dłoń z kierownicy na dłoń JJ. - Naprawdę mi ulżyło, Rudzielcu - powiedział ciszej, bo pewnych rzeczy nie musieli sobie mówić po tylu latach przyjaźni. 
- Mnie również, uwierz mi - odparła Joyce, opierając się wygodniej o zagłówek fotela. - Chyba powinnam poinformować wszystkich, których przeraziłam widmem swojej śmierci, nieprawdaż? - Uśmiechnęła się lekko, a Jeremy parsknął śmiechem:
- Cóż, pewnie dziewczyny już wybierały Ci sukienkę do trumny, a Jake rozmyślał o kolejnej dziewczynie, która miałaby go wyleczyć z żałoby po Tobie.
- To nie jest śmieszne, pedale. - JJ walnęła blondyna pięścią w bok, a ten tylko się roześmiał, dodając gazu na ulicy. - W pewnym momencie naprawdę spanikowałam i chyba mnie emocje poniosły. Nawet nie wiesz jak mi głupio, że tak zestresowałam wszystkich dookoła. Nie wiem jak to teraz rozegrać, żeby wszystko wróciło do normy.
- Dobrze, to świadczy o tym, że jednak jesteś normalnym człowiekiem. A o nas się nie martw, jak tylko pokażesz nam wzorowe wyniki badań to przestaniemy świrować. Przynajmniej do momentu, gdy znowu czegoś nie odwalisz. A pewnie nastąpi to całkiem niedługo. Nie potrafisz żyć spokojnie, Rudzielcu.
- To nie moja wina, że zachorowałam, nie przesadzaj.
- Twoja - potwierdził Jeremy, zmieniając piosenkę w samochodowym odtwarzaczu.
- Tak myślisz? - Joyce uniosła brew w geście powątpiewania w słowa przyjaciela, ale Jerry zignorował to zachowanie.
- Tak, ale nie umieraj mi tutaj.
- W Twoim nudnym towarzystwie to będzie niemal awykonalne.
- Złośliwa jędza.
- Sfochowany gejzer.


***
W pierwotnej wersji tej notki Joyce miała zostać zmieniona w kałużę krwi po uderzeniu przez pijanego kierowcę. Jednak znam litość :D

4 komentarze

  1. [O matko! Dobrze, że jesteś litościwa, bo aż się zmartwiłam, że rzeczywiście chcesz ją uśmiercić.
    Notka jak zawsze cud, miód i malina <3 Strasznie mnie zasmuciła wizja małego Willa nie pamiętającego mamy. Dobrze, że JJ nie musi się zmagać z rakiem. Ostatnia część notki skutecznie poprawiła mi humor po smutnym początku.

    Czekam na kolejne notki :) <3]

    OdpowiedzUsuń
  2. ( nie wiem jak Ty to robisz. Piszesz tak, ze polykam litery jak leci!
    Jj zdrowa! No masz szczescie, jak moglas takiego strachu narobic mi i Sol i biednemu Jakeowi? Teraz trzeba to opic xx)

    OdpowiedzUsuń
  3. [Chwała bogom za litość nad biedną JJ! Śmierć przed czterdziestką to jednak ponura perspektywa;> Notkę czyta się niesamowicie szybko. Nie trzeba Cię chyba utwierdzać w przekonaniu, że super piszesz, więc powiem jedynie, że poprawił mi się humor po doczytaniu do końca i czekam na kolejne przygody "Rudzielca". Fajna jest, nie ma co :3]

    Christian S.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ "pewnie dziewczyny już wybierały Ci sukienkę do trumny" - made my day :) Cieszę się, że na razie dajesz JJ jeszcze trochę pożyć, bez niej to nie to samo :) ]

    Rose

    OdpowiedzUsuń