Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1984. I want to

I want to be someone else or I'll explode
- Mam coś dla ciebie - tuż nad uchem usłyszała czuły głos Enzo. Powoli odwróciła się w jego stronę i posłała jeden z uroczych uśmiechów, którymi obdarowywała go zawsze, kiedy coś takiego mówił.
- Nie mogę się doczekać - mruknęła, wywracając oczami. Odsunęła się od niego i podeszła do regału z książkami. Przejechała wzrokiem po tytułach, aż w końcu wyciągnęła powieść Sitega Larssona "Zamek z piasku, który runął". Otwierając na odpowiedniej stronie, usiadła na łóżku, całkowicie ignorując przybicie chłopaka do pokoju.
- Nie zapytasz co to? - zapytał, a ta pokręciła przecząco głową.
- Pewnie znów jakiś łańcuszek, pierścionek, bransoletka albo inne coś, czego nie założę, bo nie lubię - stwierdziła, a palcem wskazała mu malutki kuferek, który stał na komodzie, a w którym mieściła się biżuteria, którą kiedykolwiek od niego dostała.
- Dostaliśmy zaproszenie na przyjęcie do moich rodziców i...
- Super. Powinnam być dumna, że twoja matka mnie zaprosiła? W sumie to robimy już postępy. Ostatnio nawet nie mogła na mnie patrzeć, a teraz mnie zaprasza... Może to ukryta kamera?
- Nie mogłabyś być troszkę milsza? Ona naprawdę się stara to naprawić - powiedział, delikatnie przejeżdżając dłonią po jej ramionach. Ta szybko strąciła jego dłoń i wygodniej usiadła na łóżku.
- Kiedy i gdzie? - zapytała, poprawiając na nosie czarne okulary.
- W ogrodzie, jutro - oznajmił, a ta kiwnęła lekko głową. - Muszę już iść. Do zobaczenia jutro - rzucił i przelotnie musnął jej usta. Martina natomiast zaraz po zamknięciu drzwi zaczęła czytać książkę.
Państwo Pirozzi nigdy za nią nie przepadali. Tak samo, jak ona za nimi. Niedawno stwierdziła, że nadają na innych falach i nie mogą złapać wspólnego rytmu. Matka Enzo potrafiła przyczepić się o byle głupotę. Widziała nieco roztrzepane włosy brunetki, od razu twierdziła, że kilka minut temu przestała zdradzać jej syna. Brak uśmiechu u Martiny uważała za zniewagę, a uśmiech za poniżenie godne służącej. Martina nie potrafiła tego zrozumieć. Kiedyś, z samego początku, starała się pokazać kobiecie z jak najlepszej strony. Wiedziała, że Enzo jest jedynakiem, a przez to ma bardzo silną więź z rodzicami. A idąc tym tropem oraz stereotypem, podejrzewała, że należy on do przysłowiowych mamusi synków. A to z kolei świadczyło, że zależało mu na dobrej relacji z matką, a jeśli jego dziewczyna nie podoba się kobiecie, to może dochodzić między nimi do kłótni. A jeśli są kłótnie, to z pozytywnymi relacjami można się pożegnać. Jednak teraz Martina wiedziała, że nigdy nie będzie idealną kandydatką na żonę, dla młodego Pirozziego. Nie była uroczą damulką z bogatymi rodzicami i pieskiem pod pachą. Jej styl życia nie odpowiadał bardzo wielu osobom. Całonocne imprezy, kilkudniowe wypady na koncerty rockowych zespołów, brak jakiejkolwiek organizacji i częste spóźnienia. Victtorię najbardziej denerwowały luzackie podejście do niektórych spraw, wybuchowość i szybka irytacja nastolatki. Laqueret potrafiła zdenerwować się z byle powodu. Była strasznie kłótliwą osobą, lecz nigdy nie mieszała się w sprawy innych. Potrafiła wyprowadzić kłótnię z powodu źle domkniętych drzwi, czy mocniejszego uścisku na klamce. Wiele jej nie było trzeba, naprawdę.

- Dzień dobry, czy to pani Martina Laqueret? - zapytał wysoki mężczyzna odziany w niebieski uniform. Brunetka pokiwała twierdząco głową. - Mam dla pani przesyłkę z Włoch - powiedział i pokazał jej spory karton. Przekrzywiła głowę lekko w bok i nieznacznie zmarszczyła brwi.
- Od kogo? - zapytała, a mężczyzna pogrzebał chwilkę w swoich papierach.
- Od pani Victtorii Pirozzi - odparł w końcu, a dziewczyna głośno westchnęła. Podpisała jakiś świstek, a następnie odebrała karton i weszła z nim do mieszkania. Rozejrzała się w koło, po czym usiadła na puchatym dywanie, który zakupiła sobie całkiem niedawno. Z niewielkiego stołu wzięła pilniczek do paznokci, którym poprzecinała taśmę trzymającą karton, aby ten się przypadkiem nie rozleciał. Otworzyła go, a przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, kiedy zobaczyła jego zawartość. Zdjęcia z przyjęcia zaręczynowego, pudełko z pierścionkiem i jeszcze kilka drobiazgów, które zostawiła, bo nie miała czasu, aby je spakować. Wyciągnęła wszystko, a na samym spodzie kartonu znajdowała się koperta. Bez adresu. Widniało na niej tylko jej imię, wraz z nazwiskiem. Nieco się zdziwiła, lecz kiedy otworzyła kopertę i zobaczyła list, napisany odręcznie, a nie komputerowo!, zdała sobie sprawę, że nic dobrego jej dziś nie czeka. Rodzina Pirozzi było największym problemem w jej życiu. Gdyby nie oni, to miałaby normalne życie, z normalnymi problemami. 
Wzięła do ręki list i nieco się zdziwiła. Dopiero po rozwinięciu zdała sobie sprawę, że to nie był zwykły list.
- Lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią - przeczytała głośno nagłówek, a na jej ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Jej obawy całkiem zniknęły, kiedy wstawała i szła po długopis, który leżał w jej "gabinecie". 
Powróciła na swoje poprzednie miejsce i wzięła się za wykreślanie punktów, które już zdążyła wykonać. Ze zdziwieniem odkryła, że zrobiła prawie wszystko ze swojej listy, o której już dawno zapomniała. Sądziła, że została ona wyrzucona, spalona i pogrzebana. Albo znalazł ją ktoś i pokazywał jej głupotę, bo niektóre z tych punktów były głupie, innym. 
Odwróciła kartkę na drugą stronę i odkryła, że jej lista się skończyła. Zamiast tego było tam jedno zdanie, którego nie zdążyła przeczytać, gdyż przerwało jej pukanie do drzwi. Westchnęła cicho, podnosząc swoje szanowne cztery litery z podłogi i idąc do drzwi, które lekko uchyliła, patrząc kto za nimi stoi. 
- Pani kot znów był u mnie pod drzwiami - powiedział starszy mężczyzna i wepchnął jej do rąk futrzaka. Ta spojrzała na niego, a potem na kota, którego zaczęła drapać za uszkiem. 
- Porozmawiam z kotem. Dam mu karę, czy coś - powiedziała, a widząc zdziwienie na twarzy sąsiada, zaśmiała się. - Coraz częściej ucieka. Koniec z bezstresowym wychowaniem - dodała, a sąsiad bez słowa odszedł. Ta znów się zaśmiała i spojrzała na swojego sierściucha. 
- Aż tak ci u mnie źle? - zapytała, patrząc na pysk kota. Ciekawe co by jej odpowiedział, gdyby potrafił mówić. Odstawiła zwierzę na podłogę, a sama wróciła na dywan. 
"Moje dni są policzone. Chciałabym Cię zobaczyć, razem z Enzo i osobiście przeprosić za wszystko. Mówił, że się pogodziliście, gratuluję." 

Przyjęcie zaręczynowe wcale nie było takie fajne, jak jej się z początku wydawało. Pierwsze wrażenie naprawdę ją zaskoczyło. Spodziewała się kolejnego, nudnego spotkania bogatych snobów. A tu taka niespodzianka! Enzo po raz pierwszy od bardzo dawna ją czymś zaskoczył. Bez żadnego ale zgodziła się przyjąć oświadczyny, a na jej palcu wylądował złoty pierścionek z malutkim brylantem w kształcie serduszka. Co na niego patrzała, to uśmiechała się delikatnie. To był pierwszy pierścionek, który założyła z własnej woli i zapewne będzie nosiła, aby móc się nim chwalić na prawo i lewo.
Jednak z czasem jej "idealne" przyjecie zaczęło się zmieniać w zwyczajne przyjęcie dla snobów. Z początku starała się to zmienić, lecz potem doszła do wniosku, że raczej to się nie uda. 
Skrzywiona poszła do pokoju swojego narzeczonego, gdzie zamknęła się od środka. Pozamykała okna, zasłoniła rolety i udawała, że jej nie ma. Uprzednio poinformowała ojca, że idzie się położyć, bo "źle się poczuła". 
Położyła się na łóżku, a wzrok wlepiła w sufit. Była zmęczona, a złość mieszała się z radością. Co dawało dość komiczny efekt, bo z uśmiechem na ustach rwała kartkę papieru, którą wyciągnęła z drukarki, stojącej pod biurkiem. Odkąd tylko sięgała pamięcią rwanie kartek na miliony malutkich kawałeczków ją uspokajało. Tak było i tym razem. Choć teraz złość powracała za każdym razem, kiedy do jej uszu dochodził jakikolwiek odgłos z zewnątrz. 
- Laqueret, wiem, że nic ci nie jest - usłyszała głos Alaricka. Skrzywiła się, jakby zjadła kilka cytryn jednocześnie. Wstała i otworzyła mu drzwi. Starł, oparty ramieniem o framugę i parzył na nią uważnie. - To za ile ślub? - zapytał, a ta wzruszyła lekko ramionami. Wpuściła go do pomieszczenia, po czym zamknęła za nim drzwi. Poprawiła gorset od swojej czerwonej sukienki, bo przecież musiała się wyróżniać!, i usiadła na brzegu łóżka. 
- Nie wiem - odparła całkiem szczerze, a Alaric pokiwał głową ze zrozumieniem. Delikatnie objął ją ramieniem i zaczął gładzić po włosach. Jego nagły przypływ czułości sprawił, że dziewczyna zaczęła podejrzewać, że czegoś od niej chce. 
- Nie rób tego za szybko. Bo potem możesz tego żałować - mruknął cicho.
- Tak jak ty żałujesz ślubu z Anitą? - zapytała ostrożnie, a ten pokiwał twierdząco głową. Westchnęła cicho i nieśmiało musnęła go w polik. - Czemu się z nią nie rozwiedziesz? Potem może być tylko gorzej. - Położyła się na poduszce, która kiedyś wydawała jej się wygodniejsza.
- Wiesz... To nie takie proste. Mamy dziecko i chcemy mu zapewnić prawdziwą rodzinę.
- Trzeba było nie robić jej dziecka - mruknęła, a ten zaśmiał się. Również się położył i spojrzał w sufit. 

Martina bez żadnego zastanowienia skserowała sobie listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, a następnie podarła kartkę, a na której znajdowało się tamto zdanie. Jej szczątki wyrzuciła do kosza na śmieci.
Będąc w kuchni, nalała do miski zimnej wody, którą zaniosła do salonu na dywan. Potem wróciła po zapaliczkę. Co prawda papierosów nie paliła, jednak czasami potrzebowała ognia. A zabawa z zapałkami jakoś jej nie interesowała. Z kartonu wyciągnęła pierwsze zdjęcie, które przedstawiało ją i Enzo podczas ich pierwszych, wspólnych wakacji. Nachyliła się nad miską z wodą i niewiele myśląc odpaliła zapalniczkę. Płomień powoli ogarnął zdjęcie.
Z każdym zdjęciem zrobiła tak samo. Z każdym kolejnym czuła się coraz bardziej wolna. Jakby ktoś odpinał jej ciężkie kajdany. Coraz szerzej się uśmiechała, a jej humor od razu się poprawił. Podejrzewała, że nic nie da rady go zniszczyć. Nawet jeśli Pirozzi wparuje do jej mieszkania i zrobi kolejną awanturę, o jakąś błahostkę.
Dopiero teraz, z wielkim zdziwieniem, odkryła, że Enzo zachowuje się prawie tak samo jak ona kiedyś. Wcześniej to ona prowokowała kłótnie i szybko się denerwowała. Jedyna różnica polegała na tym, iż ona nigdy nie podniosła na nikogo ręki. Przyznawała się do różnych, często bardzo niemiłych i obraźliwych przezwisk, ale nie do przemocy. Enzo był jej taką gorszą wersją.
Głośne pukanie do drzwi, wyrwało Laqueret z rozmyślań. Wstała z kanapy i podeszła do drzwi. Zaskoczona spojrzała na swojego kuzyna, który siedział na schodach.
 – Co ty tutaj robisz? – zapytała.
– Mogłabyś nie wymieniać tak często zamków. A nawet jeśli to dać mi klucz – odpowiedział, wstając z walizki i patrząc uważnie na Laqueret. Uśmiechnął się do niej dość niepewnie, a ona wywróciła oczami i oparła się o framugę. – Nie wpuścisz mnie? – spytał, widząc, jak jego kuzynka nie ma najmniejszego zamiaru się ruszyć z miejsca.
– To moje mieszkanie, więc nie muszę ci się tłumaczyć. Ponadto nie mam ochoty na twoje towarzystwo, więc byłabym wdzięczna gdybyś wrócił do żony. – Alaric jednak nie miał zamiaru się ruszać. Wpatrywał się się w brunetkę jakby oczekiwał od niej jakiś innych słów. Martina pozostawała nieugięta, czego można było się spodziewać po ostatniej kłótni.
– Anita ode mnie odeszła. Spakowała torby, zabrała Martina i poszła do tego francuzika – powiedział, na co brunetka wzruszyła lekko ramionami.
– Skoro poszła do kochanka, to masz wolne mieszkanie. Więc czemu jesteś tutaj? – zapytała, przeczesując palcami włosy.
– Bo dziś wróciła. Z tym Francuzem, bo go wywalili z mieszkania – odparł, z nikłą nadzieją, że Tina jednak zmieni zdanie i pozwoli mu zostać.
– Cały luty mieszkaliście w motelu. Może teraz zniżkę dostaniesz. Powodzenia – uśmiechnęła się i wszedłszy do mieszkania, zamknęła drzwi na klucz. 

Doprawdy nie potrafiła zrozumieć do czego są potrzebne próby przed ślubem. Martina wychowała się w chrześcijańskiej rodzinie. Co prawda sama nie była zbyt wierząca, lecz robienie prób było dla niej głupie. Uważała, że wszystko powinno wypłynąć naturalnie, a tak będzie to odegranie roli. 
Spojrzała na swoją białą suknię, w której wyglądała jak księżniczka i skrzywiła się strasznie. Nienawidziła takich sukni. Ona chciała prostą, najlepiej z gorsetem, gdyż w takich czuła się najlepiej. Do tego dochodziły te paskudne buty... Białe czółenka na cholernie wysokiej szpilce. Bolały już ją od nich stopy, a każdy kolejny krok był porównywalny do kroku po rozbitym szkle. Zapewne nabawiła się odcisków, a jutro nie będzie mogła postawić ani jednego kroku. Już teraz miała z tym ogromną trudność. 
- Martino, pozwól tu na chwilę - powiedział ojciec Enzo, a brunetka powędrowała wzrokiem w stronę mężczyzny.  Uśmiechnęła się do niego niepewnie, a potem wolno zaczęła zmierzać w jego kierunku. Stopy bolały coraz bardziej, a ona walczyła z cisnącymi się do oczu łzami. Najchętniej wywaliłaby te buty do kosza na śmieci, który stoi niedaleko kościoła. 
- O co chodzi? - zapytała, siadając na ławce. 
- Co powiesz na białe róże zamiast lilii? - zapytał, a ta wzruszyła nieznacznie ramionami. Nie lubiła kwiatów. Czy to białych, czy to kolorowych. Na swoim ślubie w ogóle nie chciała kwiatów. Tylko balony. Dużo balonów. 
- Mi to wszystko jedno - odparła cicho, nerwowo rozglądając się po wnętrzu kościoła. To był kościół, a nie sala bankietowa. Z samego szacunku do Świętych nie powinno się stroić tego budynku. 
- To twój ślub, więc to ty powinnaś o tym zadecydować. 
- Czerwone róże - rzuciła, bez większego namysłu. - Skoro to ja mam decydować, to chcę czerwone róże. Krwistoczerwone róże - powiedziała, patrząc mężczyźnie twardo w oczy. Ten się nieco zmierzał i spojrzał na księdza, który uśmiechał się wesoło. Doprawdy uwielbiała tego człowieka. Był bardzo pogodnym, dość starym księdzem, który zawsze się śmiał. Dla niego nie miało różnicy, czy ktoś był wierzący, czy też nie. Czy ktoś chodził co niedzielę do kościoła, czy ktoś wyglądem przypominał samego Diabła. Uważał, że wszystkim trzeba pomóc i dla każdego być miłym. Martina nie pamiętała, aby kiedykolwiek mężczyzna był smutny, lub odmówił komuś pomocy. 
- Pamiętam, że nawet do komunii szłaś z wiankiem, w którym były czerwone róże, a nawet znalazła się czarna - zaśmiał się ksiądz, patrząc na brunetkę uważnie. - Prawie nic się nie zmieniłaś od tamtego czasu. Tylko nieco schudłaś - zauważył, a na ustach Tiny pojawił się wesoły uśmiech. 
- Czarne róże to przesada. Ale czerwone... Będą czerwone róże - powiedziała, patrząc Pirozziemu w oczy. Ten nieznacznie kiwnął głową, po czym odszedł do swojej żony. 
Kilka dni później wróciła do kościoła. Tym razem bez tej całej obstawy i w wygodnym ubiorze. 
Stanęła koło jednej z ławek, a wzrok utkwiła ołtarzu. Nie było czerwonych róż. Były za to białe lilie, które uwielbia Victtoria Pirozzi, a od których robiło się niedobrze.
Nie wiedziała, czy chce tego ślubu. Nie była pewna, czy chciałaby już do końca swoich dni żyć z Enzo. Jednak z drugiej wszytko było już gotowe. Stroje kupione, zaproszenia wysłane, sala i kościół wynajęte. Nic tylko czekać na odpowiednią datę. Już nawet kościół był wystrojony.
Gdyby był to musical, to właśnie w tym momencie zaczęłaby śpiewać, a po zakończonej piosence wiedziałaby już co robić. Jednak to nie był musical, a ona nie miała zamiaru teraz śpiewać. Co prawda uwielbiała muzykę, lecz nie chciała zrobić z siebie wariatki, jeszcze gorszej niż była.
Wyszła z kościoła i usiadła na ławeczce, przed nim. Nałożyła na nos okulary przeciwsłoneczne i spojrzała na słońce. Sierpień w tym roku był naprawdę piękny. Słońce świeciło od rana do wieczora, a ludzie coraz chętniej pozbywali się swoich ubrań.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Enzo, gdyż rozpoznała go po głosie. Spojrzała na niego, a potem na jego towarzyszkę. Uśmiechnęła się nieznacznie, wstając z ławki.
- Kto to jest? - zapytała brunetka, wskazując na towarzyszkę narzeczonego.
- Nie muszę ci się spowiadać. Co tutaj robisz?
- Ja również nie muszę ci się spowiadać - mruknęła, podchodząc do blondyna. Musnęła go delikatnie w polik, a kątem oka spojrzała na dziewczynę. - Burdel jest po drugiej stronie miasta. To grzech przyprowadzać tutaj ladacznice, kochaniutki - cmoknęła na sam koniec, po czym odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w kierunku przystanku autobusowego.

 Z całą pewnością miała dla niego zbyt dobre serce. Była wściekła, za to, że tak ją potraktował i wystawił. Wiedziała, że powinna go kopnąć, a jeśli nie to chociaż załatwić mu pokój w motelu. Był jednak dużym chłopcem i stwierdziła, że sam sobie również poradzi. Wygoniła go raz i sądziła, że da jej spokój. Strasznie się zdziwiła, kiedy po raz kolejny zapukał do jej drzwi. Wydał jej się wtedy taki nieszczęśliwy... A ona miała zbyt miękkie serce, aby go po raz drugi wygonić.
Martina przebudziła się, kiedy ktoś wlazł bezczelnie do jej łóżka. Zaraz też poczuła czyjeś dłonie na swoim brzuchu i delikatne pocałunki na szyi.
– Anita... – mruknął cicho, a brunetka przekręciła się, by móc spojrzeć na swojego kuzyna.
– Nie jestem... – Zaczęła, jednak mężczyzna nie dał jej dokończyć. Zamknął jej usta pocałunkiem, nie zważając na jej protesty. Naparł na nią ciałem, aby nie mogła go zrzucić, a jej dłonie umieścił za głową, żeby nie mogła nimi ruszać. Każda próba poruszenia dłońmi kończyła się jeszcze mocniejszym ściskiem.
– Tęsknię za tobą, mała... – mruknął i zjechał pocałunkami na żuchwę dziewczyny.
– Alaric! – Powiedziała głośno. – Nie jestem Anita! – Dodała prędko i spojrzała mu w oczy. Wyczuwała od niego paskudny zapach alkoholu. To zapewne z jego winy Alaric tak się właśnie zachowuje. Wątpliwą było sprawą to, iż mógłby wywinąć taki numer, kiedy byłby trzeźwy. Spędziła z nim jednak cały wieczór i nie przypominała sobie, aby pił. Nie miała zresztą w mieszkaniu ani kropli alkoholu.
– Martina... – powiedział w pewnej chwili, jakby wyrwany z dziwnego transu. Spojrzał uważnie na brunetkę, a potem... Potem uśmiechnął się czule i przejechał dłonią po udzie i brzuchu. Zatrzymał się dopiero na piersi, którą lekko ścisnął. – Mam ochotę to zrobić odkąd zobaczyłem cię na twoich dziewiętnastych urodzinach – dodał puszczając pierś dziewczyny. Wsunął dłoń pod jej koszulkę, którą lekko podsunął w górę.
– Alaric do cholery! – krzyknęła i znalazłszy w sobie siłę, zdecydowanym ruchem szarpnęła dłońmi. Takiego ataku mężczyzna się nie spodziewał. Dlatego zaskoczony rozluźnił uścisk. Usiadł jednak okrakiem na jej biodrach.
– Jesteś dużą dziewczynką, kochanie... Nie zrobię ci krzywdy, a jeśli nie będziesz się kręcić, to nie będzie bolało – szepnął, pochylając się nad nią. Właśnie wtedy pożałowała, że w ogóle dopuściła go do swojego mieszkania. A także do swojego życia. W młodzieńczych latach byli najlepszymi przyjaciółmi. Wszystko robili razem i wskoczyliby za sobą w ogień, gdyby zaszła taka potrzeba. Martina sama nie wiedziała, kiedy coś się zaczęło psuć. Cienka nić porozumienia powoli się rwała. Teraz zerwała się do końca.
– Rozumiesz, że ja nie chcę?!
– Każda tak mówi. Jesteś wyjątkowa, ale akurat nie w tej sprawie.
– Co powie Anita? – Wiedziała, że nie powinna się na nią powoływać. Była jego najsłabszym punktem, lecz musiała się jakoś bronić! A dzięki temu Alaric zaprzestał swoich czynności. Patrzył tylko w jeden punkt, a jego wzrok, a także i mina, nic nie zdradzały. Korzystając z okazji brunetka wydostała się spod niego. Wyszła z łóżka i stanęła przy regale z książkami.
– Anita dla mnie nie żyje, więc nic nie powie – odezwał się w końcu i wstał z łóżka. Powoli zaczął iść w jej stronę. Nerwowo przełknęła ślinę i zaczęła oddalać się w stronę drzwi.
– Nie wiem, czym się denerwujesz. Czego się boisz. Przecież już to robiłaś.
Martina miała nad nim przewagę. Bowiem mężczyzna ledwo szedł. Nim dotarł do miejsca, w którym stała, już jej tam nie było. W biegu ubrała buty, zastanawiając się, gdzie mogłaby pójść. Kto by ją przygarnął w środku nocy? Nathaniel? Tak... Musi do niego iść. Był jej jedyną nadzieją, a przynajmniej jedyną, która przychodziła jej w tej chwili do głowy.
Idąc ciemnym parkiem dostawała wnet ataku paniki. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Odwróciła się gwałtownie i wpadła wprost w ramiona Enzo.
– Jeszcze ciebie mi tylko brakowało! – krzyknęła, patrząc na mężczyznę.
– Uspokój się i nie rób niepotrzebnego hałasu. Chcę tylko porozmawiać.
– W środku nocy? To raczej nie jest normalna pora na rozmowę.
– Wiem, ale uważam, że powinniśmy porozmawiać. Spokojnie, jak normalni ludzie.
– Na to jest już za późno. Co ty tu w ogóle robisz?
– Idę do Martina. Anita go zostawiła i poszła na jakieś przyjęcie z tym Francuzem. A Alaric nie odbiera telefonu. Ty zresztą też nie, więc mały zadzwonił do mnie. – Brunetka wsunęła dłonie do kieszeni spodenek od swojej piżamy, lecz tam nie znalazła telefonu. Poczuła się strasznie głupio. Martin jej potrzebował, a ona zamiast udzielić mu pomocy, to stoi i nic nie robi.
– Idę z tobą – mruknęła w końcu, a Pirozzi kiwnął lekko głową. Ostrożnie objął ją ramieniem, a kiedy odskoczyła od niego, jakby ją czymś poparzył, westchnął cicho i ruszył przed siebie.
- Twoja matka przysłała mi list - powiedziała w pewnej chwili i zerknęła kątem oka na Enzo. Ten spojrzał na nią zaskoczony i stanął naprzeciw niej. 
- Jaki list? - zapytał.
- Przeprasza za swoje zachowanie, gratuluje nam tego, iż się pogodziliśmy i chciałaby zobaczyć nas razem. No i było coś o policzonych dniach. - Nie wiedziała, czy ma wierzyć, czy też nie w zaskoczenie, które wymalowało się na twarzy blondyna, który wpatrywał się w nią, jakby co najmniej zobaczył ufo.
- Że co?
- Nie udawaj, że nie wiesz. Nie mam zamiaru na te twoje gierki. Przekaż mamusi, że list dostałam, naprostuj jej sytuację, bo bidulka żyje w kłamstwie i powiedz, że nie mam zamiaru wracać do Włoch, aby się z nią żegnać. A teraz leć do niej, pożal się, czy coś. Ja idę do Martina, a ty się nie waż iść za mną.
- Chyba coś ci się pomyliło - warknął, przyciskając ją do drzewa. Brunetka spojrzała kątem oka na pobliską latarnię, jakby w tym szukała ratunku. To co zobaczyła, spowodowało, iż w jej głowie zrodził się pewien plan. Odepchnęła od siebie mężczyznę, a potem szybko oddaliła do mieszkania, w którym został mały Martin.
But you see, it's not me, it's not my family.
In your head, in your head, they are fighting.
With their tanks and their bombs,
And their bombs, and their guns.
In your head, in your head, they are crying.
In your head, in your head,
Zombie, zombie, zombie, hey, hey, hey.
What's in your head?
Zeszła z niewielkiej komody, w której trzymała wszystkie swoje potrzebne materiały do pracy i uśmiechnęła się szeroko. Otworzyła jeszcze laptopa i sprawdziła, czy wszystko działa. Działało! A ją coraz bardziej rozsadzała dumna.
Pukanie do drzwi. Drgnęła nieznacznie, po czym poszła otworzyć. Spojrzała na Pirozziego, który wepchnął ją do mieszkania. Wiedziała, że był wściekły. Nie wiedziała, co był powodem jego złości, lecz kiedy tylko otworzyła drzwi, zobaczyła, że aż z niego kipiało.
- Nie przedłużyli mi wizy! - powiedział, a szeroki i dość bezczelny  uśmiech.
Cały czas się uśmiechała. Nawet wielki siniak na policzku, obite żebra i krew sącząca się z ramienia nie starły tego uśmiechu. Spojrzała na niewielką kamerkę, którą zamontowała na szafie. Potem wolno doczłapała się do laptopa i sprawdziła, czy wszystko działa. Wszystko się nagrało, dzięki czemu miała dowód, którego nie dało się w żaden sposób obalić.
Zmęczona opadła na łóżko, zawinęła się kocem, a potem zasnęła.
Dwa dni później obudziła się w białej sali. Rozejrzała się, czując się, jakby ktoś przejechał po jej ciele samochodem. Powoli odwróciła głowę w lewą stronę i nieco się zdziwiła, kiedy zobaczyła na krzesełku Alarica.
- Co ty tu robisz? - zapytała cicho, a mężczyzna delikatnie pogładził ją po włosach. Najchętniej to ściągnęłaby jego rękę, lecz nie miała sił się ruszać.
- Czuwam, aby cię nie dobili - mruknął i zaczął bawić się kosmykiem włosów brunetki.
- Kiedy stąd wyjdę?
- Nie wiem.

W poniedziałkowy poranek zjawiła się w biurze matrymonialnym Nathaniela Parnella. Bez pukania weszła do jego gabinetu i usiadła mu na biurku. Ten spojrzał na nią zaskoczony, na co ona tylko słodko zacmokała.
- Wyjedziesz za mnie? - zapytała, patrząc jak zdziwienie mężczyzny rośnie. - Mam listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią. I na tej liście jest ślub. W piątek wróciłam ze szpitala. Chcę szybki ślub, bo mogę nie dożyć dnia jutrzejszego.
- Jesteś walnięta, Laqueret. Pomyślę nad tym, a ty wracaj do pracy. 

4 komentarze

  1. [ No dobra, muszę to powiedzieć na głos… Nie masz żadnej taryfy ulgowej dla swojej biednej postaci! Nieźle ją doświadczasz, aż trochę smutno mi się zrobiło na myśl o tym, co musiała przejść. I co nadal w pewnym stopniu przechodzi. Dobrze, że chociaż wykiwała Enzo, choć mam wrażenie, że to nagranie jeszcze bardziej pokomplikuje jej życie. Bądź ogólne bezpieczeństwo… Swoją drogą, ja ją naprawdę podziwiam, że po tak przykrych przygodach z facetami zajmuje się swataniem innych ludzi! Fajnie było poczytać sobie trochę o przeszłości Martiny, choć szczerze powiedziawszy zdziwiła mnie nieco jej relacja z Enzo. Niby byli parą, a później narzeczeństwem… a tu odniosłam wrażenie, jakby Martina od zawsze była nim troszku znudzona i właściwie nie traktowała go inaczej niż jakiegoś irytującego kumpla. Albo to mnie ból głowy nieco zaciemnił obraz ;P Tak czy inaczej mam nadzieję, że następnym razem będzie więcej pozytywnych scen. I dasz Martinie trochę odetchnąć, żeby jej w depresję nie wpędzić! A jeśli problemy z płcią brzydką nie znikną, to Chris poleca się na przyszłość – nie powinien sobie obijać rączek na zębach jej prześladowców (bo jak tu później operacje przeprowadzać), ale zepchnąć ze schodów, albo przejechać po nodze autem… kuszące :D ]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  2. [Taak, Martina dużo wycierpiała, ale na razie koniec. Enzo jedzie do Włoch, bo nie ma wizy, więc dziewczyna trochę sobie odetchnie :D. Rozwiąże sprawę z nieznośnym kuzynem i wszystko będzie dobrze :D.
    Nie wiem co jeszcze zrobię z tym nagraniem, bo najpierw chciałam uśmiercić Martinę, ponieważ wydawała mi się troszeczkę nudna. A potem stało mi się jej szkoda i przeżyła i jeszcze troszkę sobie pożyje.
    W przeszłości Martina była bardzo specyficzną osobą, z którą mało kto potrafił wytrzymać dłużej niż kilka minut. A Enzo ją uwiódł i choć traktowała go właśnie jak irytującego kolegę, to tak naprawdę bardzo go kochała, jednak nie chciała mu tego za bardzo pokazywać, bo jeszcze by się przyzwyczaił za bardzo, a ona swoich uczuć nie lubiła, i w sumie to do tej pory nie lubi, okazywać.
    Mam już pomysł na następną notkę i zapewniam, że będzie ona bardziej pozytywna :)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Notkę przeczytałam już w dzień powrotu z wakacji, a komentuję dopiero teraz. Bardzo niedobra ze mnie Nezia, proszę o wybaczenie!
    W każdym bądź razie gdzieś tam wyżej, w komentarzu od autorki Chrisa rzuciło mi się w oczy, iż wspomniała coś o tym, że lubisz uprzykrzać życie Martinie. Cóż mogę powiedzieć, zgadzam się z nią w stu procentach, bo też odniosłam takie wrażenie. Sama chyba nie miałaby serca, żeby tak maltretować Inez, ale z drugiej strony doskonale rozumiem, że problemy czasem po prostu są potrzebne, żeby jako tako urozmaicić życie postaci.
    Jak na notkę nie taka znowu krótką czytało się szybko i przyjemnie :) Aż żałuję, że nie przeczytałam wcześniejszego Twojego postu (tak, przyznaję się bez bicia) i prawdopodobnie w chwili wolnego czasu szybko to nadrobię :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Zaintrygowałaś mnie propozycją wątku, więc czym prędzej przybiegłam przeczytać notkę, coby dowiedzieć się i o samych okolicznościach pobicia, a także o nieco więcej o przeszłości Martiny. Ameryki nie odkryję powtarzając za tą dwójką u góry, że nieźle doświadczasz swoją biedną pannę, narażając ją na podobne wydarzenia. W trakcie czytania zastanawiałam się nad tym czy w związku z tym nachodzeniem prosiła kiedyś kogoś o pomoc, ale jak widzę, dziewczyna zaradna i postawiła sprawę tak, by wątpliwości nie było :) Mam tylko nadzieję, że zwrócisz uwagę na czcionkę tekstu, która się zmienia w pewnym momencie, by znów wrócić do TNR, potem znów inna... I tak dalej. Zwracam niestety uwagę na takie pierdółki, ale to kwestia zboczenia zawodowego. Także zastanawiam się teraz czy w ostatnim już akapicie Martina nie powinna spytać Nathaniela czy ożeni się z nią, a nie czy za nią wyjdzie, bo to drugie to akurat forma zarezerwowana w sytuacji gdy mężczyzna się oświadcza. No, chyba, że tak miało być, wtedy nie poruszałam w ogóle tematu :) ]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń