Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1975. Believe yourself and look away from all that's right within you.


***

Joyce Jareau walczyła o życie, swoje i maleńkiego Williama. Biegła co sił w nogach przez zaśnieżony las, kurczowo przytulając do siebie kwilące niemowlę. Nie pamiętała jak tutaj się znalazła i gdzie właściwie była. Najważniejsze było to, że musiała uciekać co sił w nogach. Oni byli tuż za nią, słyszała ich głosy nawołujące ją do poddania się:
- Nie masz szans, JJ!
- Stój, JJ! Poddaj się! 
- To dla Twojego dobra!
Twarde gałęzie chłostały ją boleśnie po twarzy i ramionach, a bose stopy zapadały się w śniegu. Mroźne powietrze raniło płuca z każdym łapczywie złapanym oddechem. Z każdym przebiegniętym metrem czuła coraz wyraźniej, że nie ma szans. Oni są sprytniejsi, silniejsi i coraz bliżej. Zabiją ich  i ona nie będzie umiała obronić własnego dziecka. Wybuchnęła płaczem przepełniona świadomością przegranej, a wstrząsające nią spazmy wyraźnie spowalniały bieg. 
- Przepraszam Willy, tak bardzo Cię przepraszam - zapłakała Joyce, tuląc do siebie synka. W końcu straciła siły i opadła bezwładnie w zaspę, a William głośno zapłakał.
Oni tylko na to czekali. Kobieta i mężczyzna spojrzeli na siebie z satysfakcją i otoczyli leżącą JJ, która z całej siły próbowała osłonić dziecko własnym ciałem.
- No i na co Ci to było? - Spytała blondwłosa kobieta, a mężczyzna rozplątał siłą ręce Joyce, by jego wspólniczka mogła wziąć chłopca, który zanosił się tak silnym płaczem, że momentami się krztusił. Przekleństwa i wyszarpywanie się nie przynosiło żadnych rezultatów - mężczyzna wykręcił ręce Jareau do tyłu i przygniótł własnym ciałem tak mocno, że od silnego uścisku do trzasku kości dzieliło ich niewiele.
- Dlaczego mi to robicie? - Głos Joyce podszyty był rozpaczą i rezygnacją. Zerkała to na jedno to na drugie, nie rozumiejąc dlaczego ją to spotyka.
- Nigdy nie chciałaś być mamą, JJ. - Mężczyzna roześmiał się złośliwie. - Uznaj to za naszą przysługę. Znowu będziesz wolna, tak jak zawsze chciałaś być. Bez obowiązków. Szalona JJ, którą poznaliśmy. Udająca, że nie potrzebuje nikogo by być w pełni szczęśliwą.
- Kocham moje dziecko - zaprotestowała ruda próbując wyrwać się z rąk oprawcy. 
- W to nie wątpię. - Blondynka spojrzała na malucha, którego trzymała w ramionach. - Uroczy bobas. Różowiutki i pucułowaty. Jak małe zwierzątko. Jak tu go nie kochać. Lepiej Ci będzie bez niego. Wrócisz do starych przyzwyczajeń, znów będziesz żyć dla siebie i spełniać swoje plany. Zawsze chciałaś zwiedzić Europę, czy to się zmieniło?
- Cały czas to robię, dziecko nie ma nic do rzeczy!
- Tak Ci się tylko wydaje. Za piętnaście lat będziesz mieć do niego pretensje, że swoim pojawieniem się zniszczył Ci całe życie - skomentowała blondynka, a w jej prawej ręce błysnął kuchenny nóż
- Tak będzie lepiej! - zapewniła i nim Joyce zdążyła krzyknąć ostrze noża przejechało po szyjce chłopczyka, z rany trysnął strumień krwi, a brązowe oczy Willa zastygły w przerażeniu. Krople krwi malucha wylądowały na twarzy i ciele Joyce, a ta wrzasnęła rozdzierająco. Jej dziecko nie żyło, a Cailin i Carmine zaśmiali się z mściwą satysfakcją...

***

JJ krzyczała długo, dopóki nie zerwała się przerażona ze snu. Jak w amoku wyskoczyła z łóżka i biegiem znalazła się w pokoju synka, który najzwyczajniej w świecie spał, nieświadomy tego, że jego mama prawie umarła ze strachu o jego małe życie. Długie, niewiarygodnie gęste rzęsy rzucały cień na policzki malucha, a maleńkie piąstki przytulał do buzi. Oddychał spokojnie i miarowo, prawdopodobnie nie dręczony przez żadne złe sny. Joyce pogładziła delikatnie miękkie włoski na jego główce i wyszła z pokoju prosto do kuchni. Powoli jej tętno wracało do normy, a oddech uspokajał się Nigdy nie przykładała większej uwagi do snów, nie analizowała ich i nie czytywała senników, które były dla niej tylko stekiem bzdur, tworzonych przez nawiedzone dewotki. Dlaczego Cailin i Carmine mieli chcieć zamordować jej dziecko? Oboje już nie żyli, a samo pojawienie się ich w takiej sytuacji było po prostu niezrozumiałe.
- Daj spokój JJ, wariujesz - mruknęła sama do siebie i upiła łyk wody mineralnej prosto ze szklanego dzbanka, stojącego na kuchennym blacie. Zegar wskazywał kilka minut po czwartej, o tej porze roku jeszcze nawet nie świtało. Złapała swoje odbicie w kuchennej szafce i przygładziła lewą dłonią rozczochrane włosy. Uświadomiła sobie, że cała koszula nocna lepi się od jej potu, a ręce wciąż dygocą w niekontrolowany sposób. Ten sen był niewyobrażalnie realny, a obraz Williama z podciętym gardłem wciąż stawał jej przed oczami i nie mogła wyzbyć się przerażenia. Odstawiła szklankę na kuchennym blacie i weszła do łazienki. Koszulę wrzuciła do kosza do prania, a sama weszła pod prysznic. Była w domu praktycznie sama, ale na łzy pozwoliła sobie dopiero, gdy ze słuchawki prysznicowej popłynął strumień wody, zagłuszający jej płacz. 

Dziecko było jej nieco dziecinną zachcianką. Chciała mieć dziecko od pierwszej chwili, gdy dowiedziała się, że pod jej sercem rozwija się nowe życie. Nie posłuchała wskazówek rozumu, który uparcie przekonywał ją, że nie da rady być samotną mamą, że zwyczajnie spieprzy sprawę i powinna albo się wyskrobać albo od razu po porodzie oddać dziecko do adopcji. Z niecierpliwością oraz wielkimi obawami oczekiwała dnia, gdy jej maluch pojawi się na świecie. Druzgoczące rozstanie z ojcem dziecka i sceptycyzm rodziny nie były w stanie zburzyć jej radości. Ciąża nie była jednak łatwym i przyjemnym czasem. Owszem, przyjaciele dbali o Joyce jak o szklaną figurkę, karmili i temperowali jej, zbyt jak się okazywało męczące, zachcianki. Byli na każde zawołanie, jednak nie można było wymagać by nie zostawiali jej ani na moment i zastępowali tego, który powinien być z Joyce.
W pewnym momencie zostawała sama w czterech ścianach i wtedy nie było przy niej nikogo. Nikogo, kto zapewniłby że będzie dobrze, że będą dobrymi rodzicami, że dadzą radę i wychowają wspaniałego człowieka. Jareau szczerze zazdrościła dziewczynom w szkole rodzenia, które przychodziły ze swoimi mężami/narzeczonymi/chłopakami. Widziała zaangażowanie wypisane na ich twarzach, gdy wysłuchiwali instrukcji w jaki sposób można ulżyć ukochanej podczas porodu.  Oczywiście, zawsze był z nią Jerry lub któraś ze wspaniałych przyjaciółek, nie opuścili jej w chwili porodu i wciąż mogła na nich liczyć, jednak tak naprawdę zawsze tkwiła i wciąż tkwi w tym sama. Ona i jej czternastomiesięczny dzisiaj syn, który z nieporadnej żabki zmienia się w rozumnego małego faceta, który codziennie potrafi zaskoczyć czymś nowym. JJ zdawała sobie doskonale sprawę, że niedługo będzie bardzo potrzebował męskiego wzorca, a nie oszukujmy się, przyjaciel-gej nim nie jest. Jeszcze niedawno myślała, że z czasem będzie lżej, że skończą się nieprzespane noce, wypełnione płaczem Willa i jej, gdy już kończył się zapas sił i słaniała się na nogach, a dziecko uparcie nie przestawało płakać. Czuła się wtedy jak najgorsza matka na świecie. Taka, która nie potrafi zaspokoić potrzeb własnego bobasa. Teraz już była pewna, że najgorsze dopiero przed nią. Nie chciała wychować Williama na nieporadnego maminsynka z kompleksami.  To ona jest mamą, której obowiązkiem jest nieustanny strach o dziecko i chronienie go za wszelką cenę. To ojcowie są od karkołomnych akrobacji, pierwszych jazd na karuzeli i innych sytuacji, w których Joyce zabiłyby wizje Williama ze złamanym karkiem. Poprawny męski wzorzec jest potrzebny każdemu dziecku by mogło wyrosnąć na wspaniałego dorosłego: pewnego siebie, bez żalu, o dobrym sercu i odwadze. Żadna, najlepsza matka na świecie nie zastąpi kochającego tatusia. Joyce znacznie częściej od pochwał słyszała krytykę i do dzisiaj nie mogła pozbyć się tego złośliwego głosiku w głębi jej umysłu, który nagle obudzony komentuje niemal każde poczynania i praktycznie nigdy nie są to pozytywy. Ciągle, mimo iż miała prawie 30 lat, czuła się jak wybrakowany egzemplarz i prawdopodobnie nigdy to się nie zmieni. Nie chciała tego samego dla Willa. Ojciec nie jest tylko potrzebny dziecku. Jest niezbędny do tego, by kochać jego matkę, by utwierdzać ją w przekonaniu, że jest piękna i kobieca. Całować, dotykać, przytulać, po prostu przy niej być, pomóc w zaakceptowaniu siebie i swojego ciała. Joyce dobrze pamiętała chwilę, gdy pierwszy raz spojrzała w lustro po porodzie. Widok w nim był gorszy niż przewidywania i zwyczajnie wybuchnęła płaczem. Wiedziała jak wygląda brzuch w pierwszym okresie po porodzie, jednak zobaczenie tego na sobie nie było łatwe. Powrót do formy kosztował sporo czasu, ćwiczeń i wyrzeczeń, jednak udało się. Ze wszystkim sobie dała radę. Zmieniła pracę, realizowała swoje plany, a mały nie wyglądał na nieszczęśliwego. Coś jednak nie dawało jej spokoju i sprawiało, że chwilami czuła ogromną pustkę i niepokój, której nie potrafiła niczym zapełnić. Tak jakby wkrótce miało się wydarzyć coś, co zredefiniuje jej życie na nowo.

***

8 komentarzy

  1. Ubiegła mnie Pani, bo chciałam notką powrót Ethanka obwieścić, ale poczekam sobie cierpliwie :)
    Początek dość przerażający, zwłaszcza ostatnia scena z koszmaru, brr... Ale całość bardzo mi się podoba. JJ radzi sobie świetnie i na pewno nie wychowa synka na ciepłą kluchę. Ciekawi mnie jaki tam przewrót w życiu JJ planujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, Krówko, nie krępuj się, publikuj, bo za Ethanem to się wszyscy stęsknili :P Przewrót przewrotem, najpierw muszę znaleźć czas by to dobrze opisać :P

    Anonimie, w końcu i do mnie się doczepiłeś/aś. Miło, że poświęcasz swój cenny czas na czytanie mojego "pierdolenia". Może tak wyjdź z domu i miej jakieś życie, co?

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała notka. Od początku miałam wrażenie, że na wstępie opisujesz sen, ale był to niezwykle klimatyczny opis, dlatego poczułam nieprzyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Okropne.
    JJ jest twardą kobietą. Wielokrotnie pokazywałaś to w postach. :)

    Josie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Bardzo fajna notka, naprawdę miałam wrażenie, jakbym biegła obok JJ w jej śnie, który swoją drogą był naprawdę przygnębiający. Ciekawe, czy jej przeczucie się spełni i coś rzeczywiście się wydarzy? :)
    Zazdroszczę motywacji do pisania, bo mojej notki jak nie było, tak nie ma. Wena opuszcza mnie zawsze po pierwszym akapicie. Fajnie się czyta to, co piszesz. Oby tak dalej! :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. [niunia, przecież ona sama nie jest i nie będzie, jeśli tylko pozwoli ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Nigdy nie przepadałam za postacią Cailin, miałam wrażenie, że przez nią sprowadzasz JJ na złą drogę. Poza tym właśnie mi się przypomniało, że jakiś czas temu obiecywałaś, że nie zabijesz Carmine... Post jak zawsze świetny, co się będę rozpisywać :) ]

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Dziękuję za Wasze opinie. Wszystko wyjaśni się już całkiem niedługo, jednak muszę się zabrać do pisania dłuuugiej noty, bo okoliczności, które siedzą w mojej głowie wymagają sporej ilości opisów i dialogów. Ugh, właśnie zauważyłam ile błędów walnęłam, tzw. literówek. Usiądę i je poprawię, jak tylko znajdę wenę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  8. [A mnie akurat sen z martwym Williamem nie przeraził. Nie tylko dlatego, że jestem nieczułym potworem (xD), ale głównie dlatego, że mam wiele znajomych, które już są mamami i wiele z nich przyznało mi się, że często zastanawiają się "co by było gdyby...", czy może bez dziecka byłoby im lepiej. Taki trochę mechanizm obronny, jednak wiele mam to przeżywa i postrzega przez to siebie, jako złe matki. No, według mnie niesłusznie, bo wiele razy zastanawiamy się, jakby wyglądało nasze życie, gdybyśmy podjęli inną decyzję. W końcu nie ważne, co nam chodzi po głowie, ważne, jak tego malucha traktujemy ^^
    Notka w zasadzie krótka i nie zawiera wielu informacji, więc zakładam, że to taki prolog do kolejnej części opowiadania. Czytało się przyjemnie i szybko, bo zazwyczaj, kiedy w tekście nie ma zbyt wielu dialogów, to notka dłuży się w nieskończoność, ale z Twoją nie miałam problemów. Zobaczymy, jak się to wszystko rozwinie ;)]

    OdpowiedzUsuń