To przeszłość. Proszę, nie otwieraj ich.
– 1 –
– Szefie? Można? – spytała Inez, wsunąwszy głowę w szparę między drzwiami i framugą. Uprzednio oczywiście zapukała, lecz nie doczekawszy się odpowiedzi, zdecydowała się nacisnąć klamkę, mając nadzieję, że nie przeszkodzi swojemu przełożonemu w niczym ważnym. Ray White był zapracowanym człowiekiem, zawsze dopinał wszystko na ostatni guzik jeszcze przed ostatecznym terminem, lecz potrafił też znaleźć czas dla swoich pracowników i kiedy tylko znajomy głos wyrwał go z zamyślenia, uniósł głowę znad przeglądanych właśnie papierów i zawiesił wzrok na twarzy blondynki.
– Pewnie. Wejdź, Inez – rzucił pogodnym tonem, stuknął plikiem kartek o biurko i schował je do szarej teczki, by odłożyć ją na kupkę innych jej podobnych. Kobieta zaś weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi i nie czekając na zaproszenie, rozsiadła się na krześle stojącym naprzeciwko biurka pana White’a. Ray był szefem, jakiego niejeden mógłby Inez pozazdrościć. Niezwykle ludzki i wyrozumiały, jednocześnie potrafił utrzymywać ze swoimi podopiecznymi zdrowe stosunki nie wychodzące poza granicę relacji pracownik – szef, dzięki czemu całe pogotowie, nad którym Ray sprawował pieczę, wiedziało na czym stoi, każdy znał swoje miejsce i wiedział, na ile może sobie pozwolić. Ci, którzy mieli ochotę sprawdzić, na ile pan White jest wyrozumiały dość szybko przekonywali się o tym, że ich szef to faktycznie szef a nie kumpel od wypadów na piwo.
– Co cię do mnie sprowadza, moja droga? – zagadnął, opierając łokcie na blacie i splatając ze sobą dłonie, tym samym lekko pochylając się w stronę ratowniczki. Blondynka nie mogła się nie uśmiechnąć, widząc ten nieco ojcowski gest, po czym odchrząknęła cicho i szybko przeanalizowała w głowie to, co miała do powiedzenia. Cały poprzedni wieczór spędziła na zastanawianiu się, co dokładnie dziś powie i jak ubierze swoje myśli w słowa, by całość wypadła dość konkretnie. Teraz zaś z lekkim przerażeniem odkryła, że jej przemowa gdzieś się ulotniła, jak to zwykle bywało w stresujących sytuacjach. Nie mogła jednak zerwać się z krzesła i uciec z gabinetu, nawet jej to na myśl nie przyszło, bo też chciała mieć to z głowy. Odetchnąwszy głęboko, zerknęła na szefa i posłała mu blady uśmiech.
– Bo widzi pan, wraz z Nowym Rokiem weszły przepisy, które jasno określają, że będąc nosicielką nie mogę pracować jako ratownik medyczny. Wcześniej nie było o tym mowy w żadnych kodeksach ani innych takich, więc de facto nie wiedział pan, co ze mną zrobić i zdecydował, że przy zachowaniu dużej ostrożności mogę dalej pracować, ale teraz… – urwała i jako że jej wzrok zaczął plątać się gdzieś w okolicy jej kolan, to pozwoliła sobie teraz zerknąć na pana White’a. Widząc, że ten przygląda jej się uważnie, kontynuowała. – Mamy już kwiecień, a ja dalej pracuję. Co w świetle nowych przepisów jest niezgodne z prawem. A pan jeszcze mnie nie zwolnił, ani nie zrobił niczego, co wskazywałoby na to, że chce pan to zrobić. Zatem…
– Inez, pozwól, że ci przerwę. – Ray uniósł dłoń w przepraszającym geście i odchylił się, by nieco wygodniej ułożyć się na swoim obrotowym fotelu. Milczał przez moment, nie odrywając wzroku od blondynki, po czym oblizał usta i potarł dłonią przyprószone siwizną wąsy, jakby te nagle zaczęły mu przeszkadzać. – Długo zastanawiałem się, co z tobą zrobić i szczerze powiedziawszy, do dziś tego nie wiem. Czytałem te wszystkie druczki i doskonale wiem, co jest tam napisane… – mruknął i spojrzał na nią z lekkim wyrzutem, jakby zarzucała mu brak kompetencji, lecz nijak tego nie skomentował. – Po prostu… Nie potrafię od tak cię zwolnić, nawet z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia, byś miała czas znaleźć nową pracą i tak dalej. Nie potrafię, bo wiem, że to, co cię spotkało nie było w żadnym stopniu twoją winą, a wręcz przejawem tego, za co wszyscy cię tutaj uwielbiamy. Jak miałbym tak dokopać człowiekowi, który zapominając o sobie i chcąc pomóc, tak bardzo na tym ucierpiał? Pewnie wydaje ci się, że jako szef nie powinienem mieć z tym większego problemu. I tu mnie masz – rzucił i zaśmiał się krótko. – Może i zbytnio się z wami nie spoufalam, ale też jestem człowiekiem, wiesz? I uważam, że to wszystko jest cholernie niesprawiedliwe. – W tym momencie zamilkł. Nie wspomniał nic o tym, że odpowiednie urzędy już zaczynały wisieć mu nad głową. Że to, co miało nastąpić było nieuniknione i że przychodząc tutaj, Inez nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niewiele czasu dzieliło ją od tego, by usłyszeć od niego, że musi ją zwolnić. Blondynka chyba jedynie przyspieszyła bieg wydarzeń i tak już lecących na łeb, na szyję.
Lekko przetłoczona tą przemową, Grant zamrugała kilkakrotnie, jakby jej oczy zaszły mgłą, przez co pan White stał się dziwnie niewyraźny. Zaraz jednak to wrażenie minęło i Inez przesunęła wzrokiem po sylwetce szefa, dłuższą chwilę poświęcając jego pochmurnej minie.
– Panie White’a, ja chciałabym się zwolnić – oznajmiła wreszcie. Uniosła lekko kąciki ust, robiąc dobrą minę do złej gry, po czym mimo wszystko opuściła głowę i przygryzła dolną wargę, teraz w pełni zdając sobie sprawę z tego, że już nie ma odwrotu. I decyzja ta, przypieczętowana przez wypowiedziane na głos słowa, po raz pierwszy mocno ją zabolała.
– Przemyślałaś sobie to wszystko? – spytał mężczyzna, którego zmarszczki na czole w jednej chwili bardzo się pogłębiły. Teraz to Inez spojrzała na niego z lekkim wyrzutem, jakby Ray wątpił w jej zdrowie psychiczne.
– Pan nawet nie wie, jak długo o tym myślałam. Właściwie od stycznia po głowie chodziło mi tylko to. I fakt, że to wszystko tak się ciągnęło wcale nie był przyjemny. Dlatego tutaj jestem. Skoro i tak mam zostać zwolniona, chcę, żeby to się wreszcie stało. Tu i teraz. Tak, przemyślałam sobie wszystko i tak będzie najlepiej – wyjaśniła, siląc się na uśmiech. Kochała tą pracę i nawet kiedy była pewna swego, nie było jej łatwo.
– Dobrze, rozumiem. – Ray westchnął i poruszył się niespokojnie w swoim fotelu. – Chciałem chociaż w zamian zaproponować ci jakieś inne stanowisko, dlatego tyle to odwlekałem. Ale niestety nie mogę niczego ci zaproponować, mamy pełno.
– Teraz to ja rozumiem – rzuciła i mimo wszystko zaśmiała się krótko. – Ale to nawet lepiej. Wie pan, muszę jakoś ruszyć do przodu, coś zrobić z życiem. A to będzie doskonały pretekst – stwierdziła i mrugnęła porozumiewawczo do pana White’a, mając nadzieję, że może pozwolić sobie na taką poufałość.
Może nie powiedzieli sobie zbyt wiele, ale chyba żadne z nich nie miało nic więcej do dodania. Dziwnym trafem Ray White akurat w tej sytuacji doskonale rozumiał Inez Grant, a ta z kolei liczyła właśnie na to zrozumienie, które otrzymała. Stąd nie musieli nic więcej sobie mówić. Niczego więcej wyjaśniać, prosić czy przepraszać. To wszystko wisiało między nimi w powietrzu, na tyle wyraźne, by mogli uśmiechnąć się do siebie w zrozumieniu i poczuciu, że rozstaną się bez niedomówień, za to usatysfakcjonowani, każdy na swój sposób.
– Zgodnie z przepisami obowiązuje cię okres trzymiesięcznego wypowiedzenia, ale rozumiem, że chciałabyś to przyspieszyć? – W odpowiedzi kobieta jedynie skinęła głową. – Dobrze. Wystarczy, że przyniesiesz mi taki zgrabny dokument, że zwalniasz się z dniem tym, a tym i za porozumieniem stron będziemy mogli to załatwić od ręki.
Uśmiechając się troszeczkę chytrze, troszeczkę niewinnie, Inez wyciągnęła z torby teczkę, a z niej wsadzony w foliową koszulkę odpowiedni dokument, który podała mężczyźnie. Ray, nieco zaskoczony, uniósł brwi, ale przyjął papier z jej rąk i przyjrzał mu się uważnie. Następnie kazał jej nieco poczekać i opuścił gabinet, udając się do swojej sekretarki. Po dwudziestu minutach wrócił, położył przed blondynką niezbędne dokumenty i poprosił o ich podpisanie. Po kolejnych kilku minutach zakończyli wszelkie formalności.
Wstali niemalże jednocześnie, co po raz kolejny wywołało uśmiech na twarzy Grant. Pan White obszedł biurko i wyciągnął w jej stronę dłoń, a była już ratowniczka medyczna uścisnęła ją z prawdziwą przyjemnością.
– Mam nadzieję, że będziesz nas odwiedzać?
– Oczywiście, aż będziecie mieli mnie dość! – odparła, lekko potrząsnęła ręką pana White’a, po czym uwolniła dłoń z jego uścisku i zebrawszy swoje rzeczy z krzesła, ruszyła do wyjścia. Nacisnęła już klamkę, kiedy z usta Ray’a padło ostatnie pytanie.
– Inez, poradzisz sobie?
– Poradzę, niech się pan nie martwi. Dziękuję i do widzenia – odparła na tyle rozczulona, że chciała wyjść stąd jak najszybciej, byle tylko starszy mężczyzna nie zobaczył jej zasnutych łzami oczu.
– Do widzenia. I ja też dziękuję.
Kiedy blondynka zamknęła za sobą drzwi, Ray White podszedł do okna i oparł dłonie na parapecie, by zerknąć na zapuszczony ogródek znajdujący się na tyłach pogotowia. Niechętnie, ale jednak musiał w duchu przyznać, że będzie brakowało mu tej naładowanej po brzegi pozytywną energią kobiety, której wszędzie było pełno.
Sunąc korytarzem, Inez pośpiesznie otarła oczy chusteczką, uważając, by nie rozmazać przy tym tuszu. Skierowała się od razu w stronę wyjścia, nie mając zamiaru się żegnać. Może właśnie zamknęła pewien rozdział w swoim życiu, ale nie oznaczało to, że nie zamierzała do niego wracać. Będzie przecież utrzymywać kontakt z tymi ludźmi, będzie się z nimi spotykać, gdyż nie zamierzała dać im spokoju. Nie będzie jedynie z nimi pracować. Nie będzie nosić czerwonego uniformu, nie będzie pędzić karetką na sygnale. Nie będzie już ratować ludzkiego życia.
– Cholera, to naprawdę się stało… – szepnęła do siebie, kiedy już zdała na portierni kluczyk do opróżnionej parę minut temu szafki. Jakby nieco nieprzytomna, ruszyła wreszcie do głównych drzwi, kiedy nagle ktoś położył dłoń na jej ramieniu i obrócił ją w swoją stronę.
– Inez? Co to za markotna mina? – Keith, przedstawiciel medyczny często kręcący się po szpitalu wpatrywał się w nią niemalże tym samym badawczym wzrokiem, co jeszcze pan White przed chwilą.
– Zwolniłam się – palnęła bez namysłu i wzruszyła ramionami, chcąc jedynie dotrzeć do domu, by móc w spokoju to przetrawić. Nie miała zamiaru rozkleić się akurat tutaj, gdzie kręciło się pełno ludzi.
– Zwolniłaś? – powtórzył za nią i pokręcił lekko głową. Kołnierzyk jego koszuli tarł o szyję z cichym szelestem. Sięgnąwszy do wewnętrznej kieszeni marynarki, Keith wyciągnął prostokątny kartonik i wręczył go Inez. – Zadzwoń do mnie, jak nieco ochłoniesz, dobrze? – poprosił, uśmiechnąwszy się lekko. Nie spuszczał przy tym wzroku z kobiety, przez co ta lekko zmarszczyła brwi i po chwili uciekła spojrzeniem. Oczywiście przyjęła jego wizytówkę, teraz to w nią się wpatrując i studiując uważnie każdą literę.
– Dobrze, ale po co? – spytała wreszcie, spoglądając na niewiele starszego od niej mężczyznę. W skrojonym na miarę garniturze prezentował się wspaniale, a wrażenie to dotykowo potęgował roztaczający się wokół niego zapach dobrej wody kolońskiej. Widać było, że mu się powodzi.
– Zobaczysz. Muszę już iść, także trzymaj się. I pamiętaj, zadzwoń! – Na odchodne lekko poklepał ją po plecach i zniknął za rogiem, nim Inez zdążyła odpowiedzieć. Po raz kolejny w przeciągu pięciu minut wzruszyła ramionami i wrzuciła wizytówkę do torebki, pozwalając kartonikowi zginąć w jej czeluściach. Wreszcie wolna i przez nikogo niezagadywana, opuściła budynek pogotowia przylegający do szpitala i ruszyła w długą drogę do domu.
Szła, nie wiedząc tak właściwie, dokąd idzie. Jej myśli błądziły w wielu różnych kierunkach, a ona czuła coraz większy żal i smutek. Kochała swoją pracę. Każdy dwunastogodzinny dyżur kończyła zmęczona, ale też niesamowicie zadowolona i usatysfakcjonowana. A teraz, z dnia na dzień, to się skończyło. Czym miała teraz wypełnić te wszystkie dni? Co robić, jak znaleźć sens? Zaraz jednak Inez porzuciła te ponure rozważania, które poszły w zdecydowanie złym kierunku i zabrnęły za daleko. Owszem, zamierzała pozwolić sobie na nieco sentymentalny wieczór, na smutek i żal, ale tylko tego jednego, jedynego wieczora. Już teraz towarzyszyła jej myśl, że podjęła tą decyzje świadomie i nie bez powodu. Że przecież chciała ruszyć na przód, pchnąć swoje życie i pozwolić mu się toczyć. A to, utrata pracy, to był tylko krok ku lepszemu, nie w tył. I właśnie tak musiała myśleć, tego się trzymać i pamiętać, że to wszystko po to, by później było lepiej.
Pod swoją klatką zatrzymała się już z lekkim uśmiechem, który nie zrzedł nawet na myśl o tym, że to nie koniec wrażeń na ten jeden dzień.
– 2 –
Inez spędziła w domu zaledwie dwie godziny. I choć miała czas na zjedzenie obiadu, nie potrafiła niczego przełknąć. Rozmowa z szefem przy tym, co miało ją teraz czekać była jedynie lekką rozgrzewką. Wiedziała, że lepiej się nie przygotuje, że nagle nie nabierze odwagi, zatem wychodząc z założenia, że najlepiej jest mieć wszystkie nieprzyjemne rzeczy jak najszybciej za sobą, ubrała się i zbiegła na dół. Tam jeszcze na moment przystanęła i przygryzła dolną wargę, jakby się wahając, lecz kiedy drzwi klatki schodowej zamknęły się za jej plecami z niezbyt dokuczliwym trzaskiem, ruszyła w stronę postoju taksówek.
Kilkanaście minut później stanęła pod drzwiami mieszkania Gregory’ego. Nim zapukała, odetchnęła głęboko, modląc się w duchu do wszystkich znanych sobie bogów, by Mii nie było w domu. Co prawda pora dnia wskazywała na to, że dziewczynka powinna być jeszcze w przedszkolu, ale kto wie, może dzisiaj wróciła do domu wcześniej? Bowiem gdyby tuż po tym, jak Inez weszłaby do środka i do jej nóg przykleiłaby się Mia, kobieta bez wątpienia by skapitulowała. W obecności córki Grega nie potrafiłaby poruszyć tego tematu, który akurat bez wątpienia dziś chciałaby poruszyć. Nie, kiedy wpatrywałyby się w nią ufne oczy Mii, w miarę jej słów wyrażające jedynie coraz większe rozczarowanie.
Wreszcie zapukała, najpierw zdecydowanie za cicho, później nieco głośniej, niezbyt gotowa na to, co miało nastąpić.
Walker po raz kolejny miał podjąć ważne decyzje. Nie był na to gotowy, chociaż miał już trzydzieści lat, nadal nie czuł się osobą, która może, a nawet musi, decydować nie tylko o swoim życiu. Rano odprowadził Mię do przedszkola, na krótką chwilę pojawiając się w remizie, aby przedyskutować kilka spraw z komendantem. Obawiał się reakcji mężczyzny, ale ten spoglądał na niego nie bez zaskoczenia. Obiecał nawet wykonać kilka telefonów na Florydę, przekonać się, czy panują tam dobre warunki dla jednego z lepszych strażaków. Greg nie pracował w zawodzie zbyt długo, ale był uparty jak osioł i właśnie ta cecha nie pozwalała mu się poddawać.
Po powrocie do sporego mieszkania, przywitał szczekającą psią kulkę i usiadł przy wysokim barku, bawiąc się telefonem. Spoglądał tęsknie na butelkę drogiej whisky, którą na urodziny sprezentowali mu bracia z remizy. Wiedział, że alkohol pomógłby mu na pięć, może na siedem minut, ale potem znowu musiałby zmierzyć się z rzeczywistością. Numer Inez miał na szybkim wybieraniu, ale nie zdecydował się, aby wybrać odpowiedni klawisz i zadzwonić do blondynki.
Słysząc pukanie do drzwi, prędko zagłuszone przez jazgot młodego psa, wstał i po prostu je otworzył, nogą powstrzymując Lucky przed wybiegnięciem na klatkę schodową. Zdziwił go widok blondynki, ale szybko wpuścił ją do środka, pozwalając też suczce na obskoczenie swojej przyjaciółki.
– Właśnie miałem dzwonić.
Na widok mężczyzny serce Inez mocniej zabiło w piersi. Cholera jasna, niby dokładnie sobie to wszystko przemyślała, zatem dlaczego tak reagowała? Nie powinna, najzwyczajniej w świecie nie powinna, ale to byłoby zbyt proste, prawda?
Przekroczywszy próg, posłała Gregory’emu blady, nieco wymuszony uśmiech.
– Widzisz, już nie musisz – odparła, siląc się na lekki ton, po czym nim jeszcze się rozebrała, zajęła się głaskaniem Lucky, gdyż inaczej suczka nie dałaby jej spokoju. Wreszcie psina nieco się uspokoiła i już po niej nie skakała, dzięki czemu blondynka mogła ściągnąć płaszcz. Kiedy go odwiesiła, nie czekając na zaproszenie, zeszła po dobrze sobie znanych dwóch schodkach i ruszyła w głąb salonu, krzyżując ręce na piersi. Nie usiadła, za to obróciła się na pięcie i przesunęła wzrokiem po sylwetce mężczyzny, do którego wciąż coś czuła. Coś, co jednak nie było tym, czym powinno i Inez uświadomiła to sobie już jakiś czas temu z niemałym bólem.
– Zwolniłam się – rzuciła w pewnym momencie, nagle, bez zbędnego wstępu. I tak jak jakoś zdołała wykrztusić z siebie te dwa słowa, tak teraz się zacięła, jedynie wpatrując się w bruneta i czekając na jego reakcję. Nie powiedziała mu jeszcze najważniejszego, lecz chwilowo nie była w stanie.
Oddalili się do siebie i to wcale nie było dziwne, obydwoje mieli długie, wyczerpujące dyżury, spędzali ze sobą mniej czasu niż powinni. Greg nie miał już siły, aby tłumaczyć Mii, dlaczego Inez ich nie odwiedza. Nie miał też sił próbować wybrać taki dzień, w którym będą wolni i wypoczęci.
– I co dalej? – spytał cicho, również schodząc po dwóch schodkach, aby dotrzeć do kuchni i wyciągnąć dwie wysokie szklanki. Stojąc przy lodówce, z której wyciągał sok, spojrzał na blondynkę. – Mogłabyś ze mną wyjechać.
Inez nie wiedziała o tym, że otrzymał ofertę pracy w Coral Springs. Potrzebowali tam strażaków, a ona przydałby się w oddziale ratunkowym. W Nowym Jorku nic, oprócz wiecznie oddalającej się Grant, go nie trzymało. Wszyscy stopniowo i dziwnie bezboleśnie uciekali z jego życia. Na Florydzie miał szansę na to, aby zacząć coś nowego, nie wracać do przeszłości.
– Wyjechać? Z tobą? – spytała, posyłając mężczyźnie badawcze spojrzenie. W jej głosie nie było słychać zarzutu i ignorancji, jakby Greg właśnie zaproponował jej coś śmiesznego i kompletnie niedorzecznego, za to Inez wydawała się zaciekawiona, a już na pewno bardzo zdziwiona. To dlatego zignorowała jego wcześniejsze pytanie, jakby nagle stało się mniej ważne. Teraz informacja o tym, że ona także zamierza wyjechać, zeszła na drugi plan. Problem w tym, że Inez planowała jedynie krótkie wakacje, zaś ze słów Grega można było wywnioskować, że chodzi mu o coś większego.
– Na Florydę – oznajmił spokojnie, chociaż nie był pewien, ile czasu zdoła być jeszcze opanowanym. Pytanie Inez nie były drażniące, drażniące było podejrzenie jej odmowy. Ich historia na pewno nie była usłana płatkami róż, a już na pewno nikt im nie pomagał. Greg też nie należał do mężczyzn, którzy potrafią obchodzić się z kobietami, daleko mu było do typowego romantyka, co Grant mogła odczuć.
– Dostałem tam pracę, w ekipie ratunkowej. I mieszkanie.
Postawił ją przed faktem dokonanym. Do dzisiejszego wieczora miał wykonać telefon i podjąć ostateczną decyzję. Podjął ją już jakiś czas temu, nawet nie pomyślał o tym, aby przedyskutować sprawę z kobietą.
Inez w zrozumieniu powoli skinęła głową, wciąż trawiąc właśnie podane jej na tacy fakty. Cóż, i ona podjęła kilka decyzji bez konsultacji z mężczyzną i teraz, wciąż obejmując się ramionami, małymi krokami ruszyła w jego stronę. Nienaturalne było dla niej, że stali od siebie tak daleko, jakby już teraz instynktownie wyczuwali, że wyrósł między nimi mur nie do przebycia, a oni swoimi słowami dokładali do niego więcej cegiełek.
– Też zdecydowałam, że wyjadę – oznajmiła, kiedy stanęła po drugiej stronie kuchennego blatu i szybko przesunęła wzrokiem po twarzy Grega. Drogiej jej twarzy. – I co zabawniejsze, też na Florydę… – mruknęła i parsknęła krótko, co było marną imitacją śmiechu. Chwilę wcześniej zdążyła spuścić wzrok i przyglądała się teraz szklankom wyciągniętym przez mężczyznę.
– Z tym że w moim przypadku będą to krótkie wakacje. I wiem, że po nich będę chciała wrócić do Nowego Jorku. A kiedy już wrócę… Nie będę potrafiła stąd wyjechać, Greg. Mam tutaj wszystko, co najważniejsze – powiedziała, chcąc jeszcze dodać, że wszystko co najważniejsze oprócz niego, ale ugryzła się w język. Nie to do niego czuła, by móc mu to powiedzieć, a nie chciała egoistycznie zostać przy nim tylko po to, by go nie zranić. Choć akurat to raczej nie byłoby przejawem egoizmu, prawda? Za to małym egoizmem z jej strony była decyzja, którą musiała podjąć w tak krótkiej chwili.
– Będę mogła pożegnać się z Mią, zanim wyjedziecie? – spytała niepewnie, cicho, bojąc się spojrzeć na Grega. Głos lekko jej zadrżał, lecz szybko nad nim zapanowała. Z nim też chciała się pożegnać, chciała zrobić coś, dzięki czemu mogliby rozstać się bez wrażenia, że wyrósł między nimi mur. Mur tak namacalny, że stojąc tak, Inez wręcz czuła bijący od niego przenikliwy chłód i za wszelką cenę chciała go skruszyć. Byle tylko to tak nie wyglądało, jak zapowiadało się, że będzie wyglądać. Dlatego drgnęła niespokojnie, jakby gotowa zrobić jakiś ruch, lecz w ostateczności poczekała, aż Greg odpowie.
I on skinął głową. Bo co innego miał robić? Zamknąć Mię w złotej klatce i chronić przed każdą utratą bliskiej osoby? Dziewczynka nie ukrywała, że polubiła ratowniczkę i chciała spędzać z kobietą jak najwięcej czasu. W tej kwestii znowu nawalił Greg, bo nie mógł dać córce tego, co chciała mieć. Sam pragnął, aby ta sytuacja skończyła się inaczej, ale przecież nie mógł zmusić Inez do wyjazdu.
Wakacje na Florydzie. Uśmiechnął się jedynie pod nosem, ledwo unosząc kąciki ust, choć zapewne to nie był uśmiech napawający optymizmem. Zaciskał dłonie w pięści, próbując pokonać rosnącą w nim złość, chociaż nawet nie był pewien, na co i na kogo był zły. Na swój czy na jej wyjazd? Na siebie czy na stoicki spokój Inez? Może na odrobinę zdziwienia, które prezentowała? Może był zły na swoją bezradność, bo kiedy zaczynał rozumieć, że życie nie musi być samotną walką o przetrwanie, los dowcipnie zabierał mu kruchą osobę, przy której paradoksalnie czuł się bezpiecznie.
Nie chciał być tym, który przekaże Mii, że Inez nie zgodziła się z nimi pojechać. Mała Walkerówna wiedziała o wyjeździe, w szkole kupiono jej nawet kilka książek na dobry start w nowej palcówce. To miał być jej ostatni tydzień, po świętach mieli być już na Florydzie. Być może postępował egoistycznie, ale tylko Inez mogła odpowiedzieć dziewczynce, czy ratowniczka z nimi pojedzie czy też nie.
– Będziesz mogła. A dzisiaj, jeśli chcesz… możesz wziąć Lucky i odebrać małą ze szkoły. Ucieszy się ze spaceru – zauważył cicho. Jednym haustem wypił zawartość szklanki, drugą pozostawił na blacie. Wolałby, żeby zamiast soku pomarańczowego, było tam coś innego.
– Dobrze – odparła krótko, po czym spojrzała na Grega i poczuwszy nagły ucisk w dołku, zmarszczyła brwi. – Ale nie chcę się żegnać w taki sposób, wiesz? Bo ty też to czujesz, prawda? Nie, nie chcę się tak żegnać – dodała cicho, mając nadzieję, że Greg zrozumie, co ma na myśli. I nagle, kierowana silnym impulsem, obeszła kuchenny blat i stanęła tuż obok mężczyzny. Zerknęła na niego niepewnie, po czym przysnęła się jeszcze bliżej, wciskając się pomiędzy niego a murek odgradzający kuchnię od salonu. Po raz kolejny tego dnia nie było już odwrotu, zatem Inez wyciągnęła ręce, objęła bruneta i mocno do niego przylgnęła, nie chcąc, by rozstali się w poczuciu winy i żalu. Nie potrafiłaby stąd wyjść mając wrażenie, że poprzez tą rozmowę oddalili się od siebie tak bardzo, że na zawsze o sobie zapomną i już nigdy ze sobą nie porozmawiają. A ona wbrew pozorom chciała wiedzieć, kiedyś, w przyszłości, co słychać u niego i u Mii, jak się mają, czy sobie radzą. To dlatego stała teraz z twarzą wtuloną w koszulkę Walkera, stała i trzymała go mocno, chcąc, żeby zrozumiał. I żeby to pożegnanie było takie, jakie być powinno, jakie mogła dać sobie nawzajem dwójka dorosłych ludzi. Bo tak jak wcześniej blondynka potrzebowała zrozumienia szefa, tak teraz po cichu liczyła na to, że Gregory także ją zrozumie. I to było dla niej najważniejsze, nie praca, nie perspektywa wyjazdu, a to, w jaki sposób się rozstaną.
Greg w ogóle nie chciał się żegnać, ale wiedział, że to konieczne. Podjęli decyzje, każdy związaną ze swoim życiem, a fakt, że tego nie skonsultowali, mógł oznaczać tylko to, że się od siebie oddalali. Nie miał jej za złe decyzji o porzuceniu pracy, ani tym bardziej wyjeździe na wakacje. Ona miała zostać w Nowym Jorku, wśród swoich przyjaciół i kotów. To on wyjeżdżał, zostawiał za sobą ich burzliwe spotkania.
Objął kobietę, mocniej przytulając ją do siebie. Jedną dłoń ułożył w dole jej pleców, drugą wplótł w jasne włosy, lekko je gładząc. Rozumiał, przynajmniej starał się zrozumieć, co chciała przekazać mu Inez.
– Będziesz dzwonić?
– Będę – odparła i oderwała się od Grega. Po chwili zastanowienia wspięła się na palce i lekko pocałowała go w policzek, następnie zaś odsunęła się i gwizdnęła cicho na Lucky. Suczka przybiegła czym prędzej i zaczęła plątać się przy nogach Inez, kiedy ta przeszła przez salon, pokonała dwa schodki i sięgnęła po wiszącą na wieszaku smycz. Ubrawszy się, zapięła suczkę i zawiesiła wzrok na mężczyźnie, wciąż stojącym w tym samym miejscu.
– Trzymaj się, Greg – powiedziała ciepło i uśmiechnęła się lekko, robiąc to po raz ostatni tylko i wyłącznie dla niego. Po raz ostatni też przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, dłuższą chwilę poświęcając twarzy. Twarzy, z której starała się wyczytać coś, co pozwoliłoby jej odejść w spokoju, lecz Greg zawsze był skryty. Dopiero kiedy kąciki jego ust drgnęły i uniosły się nieśmiało, blondynka odetchnęła i odwróciła się, by wyjść, już spokojna. Chwilę później cicho zamknęła za sobą drzwi.
– 3 –
Kiedy odbierała Mię z przedszkola, myślała, że pęknie jej serce. Dziewczynka tak bardzo ucieszyła się na jej widok, że Inez gotowa była rzucić wszystko i zapomnieć o swoich planach. Opamiętała się jednak, na tyle szybko, na ile tylko było to możliwe i niedługo potem zdała sobie sprawę z tego, że rozmowa z małą blondyneczką będzie jeszcze trudniejsza niż ta, którą niedawno odbyła z jej ojcem. Jak miała wytłumaczyć dziecku, dlaczego dwoje dorosłych ludzi podjęło takie, a nie inne decyzje? Jak miała wytłumaczyć, że to wszystko nie jest takie proste? Ostatecznie zaczęła mówić, obserwując spuszczoną ze smyczy Lucky, która to podbiegała do swojej małej pani, to odbiegała, chcąc zachęcić ją do zabawy, lecz Mia ignorowała suczkę. Swoimi wielkimi oczami wpatrywała się w Inez, spijając każde słowo z jej ust, aż wreszcie opuściła głowę i pociągnęła nosem. W tym momencie blondynka zawahała się po raz drugi. Przykucnęła przed Walkerówną i ułożyła dłonie na jej ramionach.
– Mia, słońce. To nie tak, że cię zostawiam i zapominam. Rozmawiałam już z twoim tatą. Będę dzwonić, będę was odwiedzać. Ciebie, tatę… I Lucky – dodała z lekkim uśmiechem, kiedy psina wcisnęła się między nie, domagając się uwagi. Mia nie odpowiedziała, spojrzała jedynie na Inez, po czym wyciągnęła w jej stronę dłoń.
– Chodźmy do domu – poprosiła, zatem kobieta ujęła jej rączkę i poprowadziła w stronę mieszkania Grega. Resztę drogi przebyły w milczeniu, nieco krępującym. Inez co chwilę otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz szybko je zamykała, za każdym razem lekko kręcąc głową. Wreszcie znalazły się pod drzwiami mieszkania, które Grant opuściła zaledwie dwie godziny temu. Tam też Mia stanęła i wyciągnęła ręce, a Inez podniosła ją i mocno przytuliła.
– Obiecujesz, że będziesz dzwonić i nas odwiedzać? – spytała cicho, opierając brodę na ramieniu Inez.
– Obiecuję. Będę za wami tęsknić, wiesz? – rzuciła drżącym głosem, ledwo panując nad łzami. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Nikt jednak nie powiedział, że będzie łatwo i Inez doskonale o tym wiedziała.
– Ja też będę tęsknić.
Stały tak jeszcze przez chwilę, przytulone, aż Lucky zaczęła skrobać łapą w drzwi. Wtedy Inez postawiła Mię na ziemi, poczekała, aż ona i suczka wejdą do środka, po czym pomachała dziewczynce, która spoglądała na nią przez coraz mniejszą szparę między zamykającymi się drzwiami a framugą. Wreszcie, na chwilę przed tym, nim się zamknęły, Mia posłała jej szeroki uśmiech, a później zniknęła za zamkniętymi drzwiami. Inez zaś ruszyła w drogę do domu.
Już wcześniej zadzwoniła do Sienny i opowiedziała jej o wszystkim. Opowiedziała o tym, że zwolniła się z pracy, o rozmowie z Gregiem i decyzji o wyjeździe na krótkie wakacje. Właściwie mówiła nieprzerwanie przez kilkanaście minut, podczas gdy po drugiej stronie telefonu Sienna milczała, słuchając jej uważnie. Aż wreszcie blondynka spytała, czy może Si miałaby ochotę zaopiekować się Leonem i Kapelutkiem podczas jej nieobecności?
Umówiły się na wieczór i ledwo Inez zdążyła wejść do domu i się rozebrać, rozległo się pukanie do drzwi.
– Cześć, wchodź – powiedziała z uśmiechem, bądź co bądź nieco bladym i wpuściła przyjaciółkę do środka. Kiedy tylko przekręciła zamek, przytuliła się do niej mocno, nie zważając na to, że Sienna nie zdążyła jeszcze ściągnąć płaszczyka.
Kiedy jakiś czas temu Sienna usłyszała dobrą nowinę o kilku randkach Inez z niejakim Gregorym, tryskała energią i radością podobną do tej, którą charakteryzowała się w tamtym czasie blondynka. Wspierała ją, telefonicznie doradzała, co ratowniczka powinna ubrać i wiecznie kontrolowała poczynania swojej żonki. Była jednak zabiegana, większość czasu przesiadywała w biurze, a kiedy znalazła parę wolnych minut, pędziła do swojej córeczki, próbując też przebywać z Gabrielem. Pęd życia w wielkim mieście był wykańczający, mimo to kobieta czuła, że się spełniła, że osiągnęła wiele punktów, które wcześniej wytyczyła sobie na własnej ścieżce. Była szczęśliwa i chciała, aby szczęśliwa była też Inez.
Wracając prosto z pracy, znalazła się pod drzwiami dobrze znanego jej mieszkania. Wchodząc do środka, uważnie przyglądała się kobiecie, ale nie zdążyła wypowiedzieć ani jednego słowa, kiedy Inez do niej przylgnęła. Uśmiechnęła się pod nosem niemal z rozczuleniem i typowym, nieco matczynym odruchem, przesunęła dłonią po plecach blondynki.
– Wakacje dobrze ci zrobią… – stwierdziła cichutko. Opieka nad kotami zdawała się nie być niczym wymagającym, dlatego nie miała przeciwwskazań, kiedy zgadzała się nimi zająć.
– Mam taką nadzieję – odparła cicho Inez, jeszcze przez kilka chwil nie odsuwając się od Sienny. W końcu jednak ją puściła, tym samym pozwalając kobiecie się rozebrać. I podczas kiedy jej żonka ściągała wierzchnie odzienie, Inez przyglądała jej się z uśmiechem. Cieszyła się, że Si żyła teraz tak, jak od początku chciała.
– Napijesz się czegoś? – spytała i nie czekając na odpowiedź, chwyciła przyjaciółkę za rękę i pociągnęła ją do kuchni. – Moje sierściuchy nie są zbyt wymagające. Mam wykupiony pobyt na dziesięć dni, więc w tym czasie nie powinny wejść ci na głowę. Wystarczy, że raz dziennie dasz im jedzenie z saszetki i uzupełnisz miskę z suchą karmą, kiedy ta będzie się kończyć. W sumie to mają do niej dostęp cały czas, więc jak dostaną coś z puszki raz na dwa dni, to nie zginą. Miseczka z wodą stoi w łazience. Nie pytaj. Po prostu raz piją prosto z kranu, raz z miseczki. Do tego sprzątanie kuwety i to chyba na tyle… – mruknęła. W czasie swojego wywodu zdążyła posadzić Siennę na znajdującym się w kuchni taborecie, sama zaś zabrała się za robienie herbaty.
– Jeśli miałabyś ochotę, to możesz się z nimi pobawić. Pewnie będą cię nieco męczyć, kiedy będziesz przychodzić… Ale jak się nie pobawisz, to też nie zginą – oznajmiła i zdmuchnęła z twarzy zbłąkany kosmyk włosów, tym samym kończąc swoją przemowę. Inez popadała w słowotoki z dwóch powodów; kiedy miała dobry humor lub kiedy się denerwowała. Teraz, tak dla odmiany, była ewidentnie podenerwowana.
Sienna ze skupieniem malującym się na twarzy słuchała żonki, która niemal z pasją opowiadała o swoich futrzakach. Nie ukrywała też, że zajmowaniem się kociakami Inez będzie dla niej przyjemnością, bo sam Gabriel na razie nie zgadzał się na prośby i marudzenia kobiety, która używała już wszelkich, nawet tych mocnych, argumentów. Nie zgadzał się ani na psa, ani na kota, a przecież Wright dbała tylko o prawidłowy rozwój ich córeczki.
– Maddie chętnie będzie przychodzić tutaj ze mną – odpowiedziała spokojnie, nadal się uśmiechając. Wygodnie umościła się na taborecie, zakładając nogę na nogę i wycelowała palec wskazujący lewej dłoni w plecy Inez. Niemal oskarżycielsko, chociaż blondynka na pewno nie mogła tego widzieć. – Jak zareagował twój piękniś? Nawet nie zdążyłam go poznać… – westchnęła, opuściła rękę i oparła się o ścianę.
– Jak zareagował? Greg jest dość… specyficzny. Trudno wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje, zawsze skrzętnie je ukrywa. Na pewno był zdenerwowany, jak ja, ale starał się tego po sobie nie pokazywać… Ogólnie cała ta nasza rozmowa była spokojna. I mam nadzieję, że nie przestaniemy się do siebie odzywać jak obrażeni nastolatkowe – stwierdziła i zaśmiała się cicho. Woda w czajniku elektrycznym już się zagotowała, ale nagle Inez skrzywiła się na widok dwóch kubków.
– Chrzanić herbatę. Mam wino, napijemy się? – spytała, posyłając Siennie chytry uśmieszek. Alkohol był teraz tym, czego potrzebowała, by nieco się rozluźnić. – I dziękuję, że zaopiekujesz się kotami. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – przyznała i posłała przyjaciółce ciepły uśmiech. I nie chodziło tutaj tylko o kocury, ale też o jej pokrzepiająca obecność.
– Zawsze trafiałaś na dość… specyficznych facetów – zauważyła, pozwalając sobie nawet na lekki grymas, który z pewnością nie był pokrzepiający. Uśmiechnęła się jednak szybko i ochoczo pokiwała główką, kiedy Inez tylko wspomniała o winie. Picie słodkich trunków było już ich małą, niepisaną tradycją. W gruncie rzeczy poznały się pijane i razem wylądowały w śniegu, musiały podtrzymywać relację w podobny sposób; przynajmniej Wright była takiego właśnie zdania. – Wiesz, że nie musisz dziękować. Jak przyjedziesz, to podrzucę ci na dwa dni Maddie. – Wyszczerzyła się w uśmiechu. Jej i Gabrielowi też należały się wakacje, a dwuletnia już dziewczynka dawała im nieźle w kość.
Inez nie miała nic przeciwko temu. Miała wprawę w opiekowaniu się dziećmi, w końcu większość jej przyjaciółek miała już swoje pociechy. Czyżby w ten sposób chciały ją nieco przeszkolić? Inez jednak dłużej się nad tym nie zastanawiała. Porwała butelkę wina i pociągnęła Siennę do salonu.
Kilka godzin później dwie żony leżały razem na kanapie i wcale nie było im ciasno. Chichocząc, poruszyły kolejny niezbyt mądry temat, na stoliku zaś zamiast jednej butelki wina stały trzy.
– 4 –
Blondynka zerknęła na stojące pod drzwiami walizki, a następnie na wiszący na ścianie zegar. Do przyjazdu zamówionej wcześniej taksówki, która miała zawieść ją na lotnisko, miała jeszcze godzinę, zatem postanowiła obejść całe mieszkanie, przy okazji rozglądając się po nim uważnie, dzięki czemu mogła sprawdzić, czy wszystko spakowała. Koty jakby wyczuwały, co się święci, bowiem chodziły za swoją panią krok w krok, przy każdej możliwej okazji ocierając się o jej nogi. Parę razy Inez potknęła się to o jednego, to o drugiego, niemalże się wywracając, lecz sierściuchy nic sobie z tego nie robiły i dalej plątały się u jej stóp. Może miały nadzieję, że jeśli doprowadzą do upadku kobiety, ta ucierpi na tyle poważnie, że z nimi zostanie? W końcu nikt inny nie głaskał tak dobrze jak ona i nikt inny nie nakładał tak szczodrze jedzenia do miski.
Poprzedni dzień był dla Inez na tyle wyczerpujący, że po zajrzeniu do każdego pokoju, a także do łazienki i kuchni, z głośnym westchnieniem opadła na kanapę w salonie i przymknęła oczy, jakby już na nic więcej nie miała siły. Nie, nie czuła się zmęczona fizycznie, a psychicznie i było to o niebo gorsze. Grant wydawało się, że cała jej pozytywna energia została brutalnie wyssana z duszy, która, na pewien sposób wysuszona, skurczyła się. Tak jak wcześniej przypominała ona dorodne, czerwone jabłko, tak teraz była zasuszonym i lekko nadgniłym owocem, nijak nieprzypominającym swojego pierwowzoru. Dlatego teraz Inez tym bardziej była przekonana, że decyzja o wyjeździe była słuszna. Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała ciszy i spokoju, a także zupełnie innego otoczenia nie tylko po to, by naładować akumulatorki, ale też by przemyśleć wszystko, co do tej pory się wydarzyło. Co wczoraj się wydarzyło. Dzisiaj, w tej chwili nawet nie miała siły do tego wracać. Była zbyt rozkojarzona, zbyt przybita i zaaferowana pakowaniem. Mimo to cały wczorajszy dzień, od momentu w którym wstała, do chwili, w której położyła się spać spoczywał na jej barkach i ciążył, ciążył tak bardzo, że blondynka mimowolnie skuliła się na kanapie i ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Wiedziała, że jeszcze będzie miała czas na przemyślenia. Bardzo dużo czasu, może aż za dużo? Cięgle jednak uparcie powtarzała sobie, że tego potrzebowała. Że musiała podjąć kilka decyzji, by wreszcie ruszyć naprzód i miała ogromną nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku decyzje te okażą się dobre. Szczerze? Teraz nie była tego pewna. Nie miała pojęcia, czy postąpiła słusznie, słuchając cichego wewnętrznego głosiku, który pchał ją w kierunku zmian. Nie wiedziała, czy głosik ten, tak bardzo nieśmiały, miał rację. Postanowiła jednak mu zaufać i postawić wszystko na jedną kartę. A w przeciągu kilku najbliższych dni zamierzała się z tego wszystkiego rozliczyć, nie z kimś, a sama ze sobą, przed sobą jako świadkiem.
Zerknąwszy na zegar, podniosła się z kanapy, ciężko, jakby przybyło jej lat i… kilogramów. Ktoś znajomy, kto zobaczyłby ją w takim stanie na ulicy, mógłby jej nie poznać. Przygarbiona, blada, wypompowana z energii życiowej wyglądała kompletnie jak nie ona. Tyle wydarzeń, które posypały się na nią jak domino, to było za dużo nawet dla samej Inez Grant. Długo jednak nie zamierzała trwać w takim stanie, bowiem to nie depresja była jej celem. Musiała jedynie to wszystko przetrawić i pozamykać w odpowiednich szufladkach umysłu, jak już zamykała wiele rzeczy. Ale nie teraz. Teraz była zbyt zmęczona. Później. Na miejscu. Tak, jak powinno być to zrobione. Dokładnie i skrupulatnie, by już nie mieć wątpliwości co do słuszności pewnych decyzji.
Po raz ostatni pogłaskała Leona i Kapelutka, którzy zdążyli ułożyć się na kanapie i na szczęście na niej zostali. Inez nie miałaby serca odganiać ich, gdyby poszli za nią do przedpokoju i również za nią chcieliby wyjść na korytarz. A do tego te kocury były zdolne i na dodatek w czasie takich prób strasznie nieustępliwe.
Ubrawszy się, chwyciła w dłoń walizki, w tym także bagaż podręczny i wyszła, by starannie zamknąć za sobą drzwi. Tak, jak jeszcze niedawno świadomie i starannie zamknęła za sobą kilkoro drzwi prowadzących do tych etapów jej życia, do których już nie wróci, celowo gubiąc tych kilka kluczy.
________________________________
Za pomoc w pisaniu powyższego posta, a także za cierpliwość i zrozumienie dziękuję bardzo mojej żoneczce, Legalnej Brunetce.
Po opublikowaniu z czystym sumieniem wysyłam Inez na urlop, macie szansę nieco od niej odpocząć, ale nie martwcie się, bardzo szybko wrócę :)
[ Na wstępie (bo chyba to moja pierwsza okazja do skomentowania Twojej notki) gratuluję weny i zapału, napisać taką notkę to nie lada wyczyn, zwłaszcza utrzymując bardzo dobry styl przy podobnej długości. Pochłonęłam ją niemal, ale zamierzam jeszcze co najmniej raz wrócić, chociażby by nie przegapić żadnego szczegółu. Co prawda na początku rzuciły mi się w oczy z dwa drobne błędy, ale niestety po wczytaniu się już nawet mój mały wewnętrzny ortograficzny nazista zapomniał o swoich obowiązkach, więc może przy okazji podrzucę co i jak. Współczuję Inez trudnej do podjęcia decyzji, jednocześnie pragnąc podobnego szefa, gotowego nadstawić karku wbrew przepisom. I mogłabym wymieniać tak naprawdę długo, ale… Cholera no, psujesz mi niecne plany. Bo miałam się upominać o tej obiecany wątek (nie odpuszczę, skoro pewnie niedługo posypią mi się pierwsze gromy na głowę za szatę graficzną to chcę czegoś w zamian ^^) z nadzieją na oczywiste i ładne powiązanie… A tu taka niespodzianka. No dobra, wiedziałam, że Inez odchodzi, ale tak czy siak, podziwiam za tak sporą zmianę. Nie tylko dla niej, ale też dla Ciebie, bo jednak przekwalifikować postać po paru latach musi być niezwykle trudno. Ale cóż, chyba by uniknąć monotonni tak będzie najlepiej… Nezi na pewno przyda się trochę opalenizny przywiezionej z Florydy. Koniecznie wracaj do nas szybko, bo chociaż ja na tym konkretnym blogu dopiero raczkuję… To jednak zbyt dobrze wiem kto tutaj jest dobrą duszyczką NYCa i nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie nie być zbyt długo. ]
OdpowiedzUsuńRoxanne
[ Och… jak ja zazdroszczę Ci weny! Wiesz ile bym dała/zapłaciła/zrobiła, aby móc pisać tak lekko, przyjemnie oraz gładko jak Ty? Już Ci mówię… bardzo wiele :D U mnie proces tworzenia historii postaci zwykle zaczyna się oraz kończy w mojej własnej głowie, ponieważ tam najłatwiej jest mi korygować wszelkie pomysły, przy okazji nie zwracając uwagi na moje ubogie umiejętności pisarskie. Zwykle siadam przed pustą stroną w Wordzie, piszę, piszę, piszę… czytam… i wszystko wywalam, bo nie potrafię się nie uśmiać, czytając własnych wypocin :D Wertując Twoje notki mam nieodparte wrażenie, jakby były one wszystkie starannie zaplanowane – każde wydarzenie ma swoje odpowiednie miejsce i znaczenie, a zdania… tfu, nawet pojedyncze słówka ustawione są w odpowiedniej kolejności, aby broń Boże nie zaburzyć całego misternego efektu… efektu zachwycającego, bo ten dzisiejszy rozdział był szczególnie poruszający :) Wiele zmian w życiu Inez, oj wiele. Najbardziej przykro mi z powodu rezygnacji Nezi z pracy (tak, właśnie w tej chwili wychodzi ze mnie nieczuły i zimny emocjonalnie głaz :D), choć pożegnanie z Mią również chwyciło mnie za serce... Może i moja przygoda z NYC dopiero się zaczyna, ale już od bardzo dawna kojarzyłam pannę Grant z krwistym uniformem oraz pędzącą na sygnale karetką… smutno, że to już koniec. Mam nadzieję, że jak wrócisz z urlopu uchylisz rąbka tajemnicy i wkrótce będziemy mogli poznać nowe zajęcie Inez. Do tego czasu życzę jej udanego urlopu na słonecznej Florydzie, tylko niech uważa tam na zjadliwe trąby powietrzne ^^ ]
OdpowiedzUsuńChris
[ Cóż, czekałam na ten post, powiem Ci szczerze. ;D Czekałam i wcale się nie rozczarowałam, bo warto było go przeczytać, naprawdę. Już zacząwszy od samego stylu, który jest łatwy i niezwykle lekki, po zawartość fabuły, która również mnie urzekła. Faktycznie, szkoda że Inez zrezygnowała z pracy, ale skoro było to i tak nieuniknione, to uważam, że dobrze zrobiła. Muszę Cię jednak uprzedzić, że pomimo tego, że Nezia zmieni pracę, gdzieś w naszych wątkach nie raz się pewnie zagapię i napiszę "spojrzała na ratowniczkę" albo coś w tym rodzaju. xD To będzie silniejsze ode mnie, więc przymknij na to oko, bardzo Cie proszę. :) Co do Grega i małej Mii, to gdzieś tam w trakcie niemal zakręciła mi się łezka w oku (może to dlatego, że sama osobiście nienawidzę pożegnań na dłuższą metę), ale Inez dobrze zrobiła, że im to wyłożyła. Każdy musi się zmierzyć z konsekwencjami własnych decyzji, a strażak też je podjął... ;3
OdpowiedzUsuńW każdym razie, mam nadzieję, że wena przez czas urlopu wcale z Ciebie nie "wypłynie" i z równą mocą ruszymy z jakimś nowym wątkiem. :D
Hm, właśnie słyszałam syreny i wyobraziłam sobie Inez w jednej z karetek. Czy to bardzo dziwne? O.o ]
Karoline.
[Zacznijmy od tego, że nie masz za co dziękować. To ja dziękuję za to, że poprosiłaś mnie o drobną pomoc! :) I cóż, nadal mam to dziwne, przejmujące uczucie pustki, kiedy czytam fragment pożegnania Grega i Inez, ale chyba tak miało być. Jestem przekonana, że ułożymy im życia w inny sposób. I miło było też napisać kilka akapitów Sienną i upewnić się, że nadal żyje i ma się dobrze!
OdpowiedzUsuńNie odczułam tych jedenastu stron. Czytało się wszystko naprawdę lekko i przyjemnie, a moje fragmenty nawet nie odbiegały bardzo od twoich świetnych kawałków.
Podziwiam cię za to, że od tylu lat kreujesz już historię panienki Grant i jeszcze się nie poddałaś. Zarówno tobie, jak i Nezi życzę udanego urlopowania. :)]
żonka
[Co prawda notkę czytałam na raty z braku innej możliwości na wyjeździe, ale nie żałuję tego czasu przeznaczonego na zagłębianie się w życie Inez. Dowiedziałam się o Grant więcej niż początkowo przypuszczałam, że mogę wynieść z tak prostolinijnie zaczynającego się postu. W jeden dzień zakończyła tyle różnych etapów życia, że na pewno należą jej się zasłużone wakacje. Czyżby miała nam Inez robić teraz za przedstawiciela medycznego? Kojarzy mi się to tylko z jedną postacią z tvnowskich Lekarzy (; Mam tylko nadzieję, że nam nie urwiesz wątku przez to, że Inez nie jest już ratownikiem i w miarę szybko przejdziemy z sytuacji w szpitalu do tej bardziej aktualnej, gdzie oboje nie będą szukać kontaktu przez izbę przyjęć, bo byłoby to trudne. c:
OdpowiedzUsuńCzytało się niezwykle lekko i przyjemnie, właściwie ledwie mogłam się odrywać od czytania, bo ciągle byłam ciekawa co dalej się stanie. Dobrze oddane emocje oraz tok myślenia Inez docierały do mnie i czyniły historię jeszcze bardziej zrozumiałą. To wszystko było zwyczajnie naturalne. Żadnej przesady, wyolbrzymiania sytuacji, tworzenia problemu z niczego. Bez trudu mogłam wyobrazić sobie prawdziwych pracowników medycznych stojących przed podobnymi problemami i zachowującymi się w taki sam sposób.
Gratuluję, bo to naprawdę świetnie napisana notka, a fakt że była tworzona przez dwie osoby w ogóle nie jest widoczny. Oby więcej takich.]
Jordan
[Roxanne - Jeżeli chodzi o wenę i zapał, fakt, ostatnio nie dają mi one spokoju. Już pomalutku przymierzam się do napisania kolejnego postu, takiej małej relacji z wakacji i mam nadzieję, że nie wyczerpie to moich pokładów weny, ale póki co są one naładowane po brzegi, a nawet co nieco się przelewa, więc chyba nie mam się czego obawiać :) Poza tym kiedy chociaż część postu pisze się z kimś, od razu jest inaczej i bez wątpienia strony w Wordzie zapełniają się szybciej. A widzisz, czytałam i sprawdzałam, poprawiałam jeszcze drobne literówki, a i tak się skurczybyczki uchowały. Zatem gdybyś faktycznie miała ochotę błędy podrzucić, byłabym wdzięczna :)
OdpowiedzUsuńTak jak napisałaś, zmiana zawodu tylko i wyłącznie po to, by uniknąć monotonii. Troszeczkę się do tego zbierałam, nawet nie troszeczkę, a bardzo długo, jeśli mam być szczera. Początkowo nie wiedziałam nawet, jak miałoby to wyglądać, ale ostatecznie postawiłam na prostotę. Inez, jako postać, już swoje lata ma i moim zdaniem taka zmiana wyjdzie jej tylko i wyłącznie na dobre :)
Co do wątku... Nic się nie martw, na pewno wykombinujemy coś ciekawego i wrócę szybciej, niż mogłoby się wydawać^^ W sumie to jestem cały czas i zaglądam, siłą powstrzymując się od udzielania. NYC jednak uzależnia, niewdzięczny!
I dziękuję za komentarz :)
Chris - Uwaga, rumienię się, choć teoretycznie nie mam tego w zwyczaju! Niezmiernie się ciesze, słysząc, a raczej czytając, że piszę lekko i przyjemnie :) A teraz powiem Ci, że bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczyłaś. Zaskoczyłaś, twierdząc, że moje notki są starannie zaplanowane. Chociaż jak tak dłużej się nad tym zastanowię, to... Chodzi Ci o całokształt postów, których jest już ponad 40, czy może każdy post z osobna? :D Coś mi się wydaje, że o to drugie i jedynie poniosła mnie wyobraźnia. Cóż, zaplanowane one są, oczywiście, ale nie jakoś bardzo starannie. Zwykle mam w głowie pomysł, a jak go zrealizuję, wychodzi już w trakcie pisania. W trakcie pisania wpadam też na coś w rodzaju "klamry", która przewija się przez całą notę i ładnie ją zamyka. A przynajmniej staram się to robić^^ A że wychodzi mi z tego zachwycający efekt? Rumienię się po raz drugi.
Zmiana pracy była Inez potrzebna, by mogła ruszyć dalej :) Od dłuższego czasu panna Grant stała w miejscu, nic się u niej nie działo i przyszedł czas, by to zmienić. Stagnacja w jej przypadku jest najgorszą z możliwych tortur ;) A po powrocie z urlopu co nieco się wyjaśni, tymczasem Inez, uważając na trąby powietrzne, idzie smażyć się na plaży^^
Karoline - Cieszę się, że czekałaś i że ostatecznie się nie rozczarowałaś :) Rezygnacja z pracy była potrzebna, teraz będzie tylko ciekawiej, a przynajmniej taką mam nadzieję :) I uwierz mi, sama będę musiała bardzo się pilnować, żeby nie nazywać jej już ratowniczką medyczną^^ W końcu kawał jej historii opiera się właśnie na tym, ale zmiany są potrzebne każdemu. Zaś fragmenty dotyczące Mii i Grega były najtrudniejsze. Ale skoro zakręciła Ci się łezka w oku, to chyba oddałam wszystko tak, jak chciałam :)
Nie martw się o wenę, teraz mam jej chyba aż za dużo, także na pewno po urlopie dalej będę męczyć Cię w wątkach. I nie, to nie dziwne, że wyobraziłaś sobie Inez w takiej sytuacji :D Też tak czasem robię, a raczej robiłam :D]
[Żonka - Też mi nieco nieswojo z powodu Grega i Inez, dlatego już nawet nie czytam tych fragmentów ;) Za to niezmiernie cieszę się z udziału Sienny i powiem Ci, że Inez zatęskniła za swoja żoneczką! Chyba będę częściej wypożyczać ją do postów ;)
OdpowiedzUsuńInez za bardzo pokochałam, żeby z niej rezygnować i wolę nawet nie myśleć, ile to jeszcze będzie się ciągnęło...^^ Ale coś mi się wydaje, że długo, bardzo długo, przynajmniej dopóty, dopóki będę mieć czas.
Jordan - Domyślna bestia z Ciebie! Przyznam, że długo się zastanawiałam, jakie by tu nowe zajęcie znaleźć Inez, aż przypomniałam sobie o tym odcinku i stwierdziłam, czemu nie? Wydaje mi się, że na początek to dobre rozwiązanie, a później w razie czego zawsze mogę dalej kombinować :) Cieszę się, że wiele się o Inez dowiedziałaś, w końcu między innymi właśnie to mają na celu posty. O wątek się nie martw, zresztą, w tej kwestii dogadamy się już pod kartami postaci^^
Niezmiernie mi miło czytać takie słowa :) Człowiekowi od razu chce się pisać, kiedy wie, że czytelnikom się podobało! Tym bardziej jestem zadowolona z tego, że nie odczułaś długości notki, bo wydawało mi się, że jej rozmiar wielu odstraszy. Wyszło naturalnie? Świetnie! Aż chyba zaraz polecę pisać kolejny post, co by było więcej takich :)
Wam wszystkim zaś dziękuję za komentarz i za to, że przebrnęliście przez tak długi tekst :) I oczywiście za miłe słowa, aż chce się pisać więcej i więcej! ]