Uderzenie.
Kolejne.
Następne.
Głęboki wdech i znowu.
Pamiętaj o wydechu.
Oddech jest najważniejszy.
Bez niego jesteś łatwym celem.
Bez niego przegrasz.
Uderzenie.
Kolejne.
Następnie.
Łzy.
- Karoline! Linie, wstawaj! – Nawoływania z dołu nie robiły na niej
szczególnego wrażenia. Okryła się szczelniej kołdrą i zamknęła oczy, próbując
wyobrazić sobie pustkę i wrócić do urwanego snu.
- Karoline, wstawaj! Już 7, spóźnimy się do szkoły! – Beck nie dawał za
wygraną, więc zwinęła się w kłębek i okryła głowę miękką pościelą. Nie chciało
jej się wstawać.
Kroki na korytarzu usłyszała jak przez mgłę, ale nie zmartwiła się nimi,
z zadowoleniem stwierdzając, że jeszcze chwila i znów zaśnie. Nic z tego… Drzwi
trzasnęły o ścianę, a Beck bezceremonialnie wpakował się do jej pokoju.
Podszedł do łóżka i jednym, mocnym szarpnięciem zrzucił z niej kołdrę zanim zdążyła
zrobić cokolwiek. Jęknęła ze zrezygnowaniem i obróciła się do niego plecami.
- Myślisz, że w ten sposób możesz mnie pokonać? – Beck się zaśmiał i
złapał ją za kostkę, szarpiąc gwałtownie w swoim kierunku.
Pisnęła zaskoczona i zaśmiała się, kiedy zaczął łaskotać ją po żebrach.
- Pogięło… cię?! – wykrztusiła między kolejnymi falami śmiechu. Wygięła
się, żeby uniknąć jego palców, ale to nic nie dało. I tak ją dosięgnął. –
Przestań! Beck!
- Jak sobie życzysz… - mruknął i faktycznie zostawił ją w spokoju. Nie
na długo oczywiście.
Kiedy uniosła niepewnie jedną powiekę, miała przed sobą szeroko uśmiechniętą twarz brata. Krzyknęła, obróciła się na brzuch i spróbowała podciągnąć się
wyżej na łóżku, ale było już za późno. Beck chwycił ją w pasie, ściągnął z
wygodnego posłania i przerzucił ją sobie przez ramię, ignorując wszystkie
protesty.
- Mogłaś wstać po dobroci – zauważył z rozbawieniem, kiedy tłukła go
pięściami po plecach.
- Postaw mnie, idioto! – krzyknęła i zaśmiała się, kiedy podskoczył,
unosząc ją w górę. Jęknęła, kiedy obiła się o jego twarde ramię i ponownie
parsknęła śmiechem. – Dlaczego mi to robisz?
- Piąta klasa jest najważniejsza!
- Mówisz tak co roku – stwierdziła z rozbawieniem.
- Jeśli nie pójdziesz, to co sobie pomyślą koledzy? Że ich unikasz, że
jesteś snobką… - wymieniał, wyraźnie zadowolony z siebie. Karoline prychnęła
pod nosem.
- Mam ich gdzieś, wolałabym zostać z tobą – mruknęła i zaśmiała się,
kiedy ponownie ją podrzucił. Przychodziło mu to zbyt łatwo. Złapał ją tak, jak
panowie młodzi przenoszą swoje żony przez próg i zakołysał, śmiejąc się cicho.
- Wiem, Linie… Ja też. Swoją drogą, skąd ty bierzesz takie słownictwo?
- Kocham cię, Beck.
- Nic nowego – stwierdził i przewrócił teatralnie oczami.
Karoline zmrużyła swoje i wcisnęła mu dłoń w twarz z wyraźną
satysfakcją. Beck jęknął, zaśmiał się i ugryzł ją w palec. Pisnęła, natychmiast
zabierając dłoń i próbując mu się wyrwać. Postawił ją na ziemi i skwitował jej
obrażoną minę głośnym śmiechem. Poczochrał jej włosy.
- Kocham cię, Karoline.
Jack przyglądał się jej przez
dłuższą chwilę, ale nie reagowała. Czuła się jak więzień, wciśnięta w skórzany
fotel i osaczona przez jego ramiona, kiedy opierał dłonie na podłokietnikach
skórzanego mebla. Minęło ładnych parę lat od ich pierwszego spotkania –
uśmiechnęła się na samą myśl, co też przykuło jego uwagę. Zapewne uznał to za
zachętę do dalszych pytań, a jej nie chciało się wyprowadzać go z błędu. Była
na to zbyt zmęczona, ostatnio w ogóle była zmęczona, potrzebowała małej
przerwy, ale ignorowała to i uparcie oddawała się pracy, co oczywiście
wyniszczało ją jeszcze bardziej.
Spojrzała smutno na Jacka i
westchnęła cicho.
- Karoline, ja rozumiem, że nie
chcesz o tym rozmawiać, że to trudne…
- Nic nie rozumiesz – mruknęła,
skutecznie mu przerywając. Jej głos był spokojny, ale w środku niemal trzęsła
się ze strachu.
Dlaczego? Dlaczego tak bardzo
chciał wiedzieć? Dlaczego tak bardzo mu na tym zależało? Przecież powtarzała
mu, że tych kart nie chce odkrywać, że pogodziła się z przeszłością, że to nie
ma znaczenia. Ale miało i oboje wiedzieli, że wtedy kłamała. Kiedy dopuściła
Jacka tak blisko?
- Więc mi wreszcie wytłumacz! –
ryknął, a ona podskoczyła i machinalnie zmrużyła oczy, gotowa do ataku.
Jack szybko zrozumiał swój błąd i
upadł na kolana przed fotelem, opierając czoło o jej nogi.
- Przepraszam… - mruknął, a ona
mimowolnie wplotła dłoń w jego włosy i przeczesała je. Nie odzywała się słowem,
wlepiając półprzytomne spojrzenie w ogień, który płoną w kominku za nim.
Rogers uniósł głową i westchnął
ciężko.
- Dlaczego zamykasz się na ludzi,
Karoline? Dlaczego nie dopuszczasz ich do siebie? Dlaczego nie chcesz przyznać,
że ci na kimś zależy? – zapytał cicho, a ona drgnęła i przeniosła spojrzenie na
jego twarz, unosząc kącik ust w uśmiechu.
- Bo nikogo nie jestem w stanie
tym uszczęśliwić, ludzie przeze mnie cierpią.
- Nie gadaj bzdur – warknął,
chwytając ją delikatnie za dłoń, co było dość dziwnym kontrastem. – Można cierpieć
przez każdego. Powiedz mi, o co chodzi… Był ktoś, tak? W twoim życiu był ktoś,
kogo kochałaś, a potem zniknął?
Karoline zacisnęła zęby, wyrwała
dłoń z jego uścisku i wstała, omal nie wciskając mu kolana w twarz. Minęła go i
przeszła do kuchni, słysząc, że się podnosi. Zerknęła na niego przez ramię i
zbladła. Jack Rogers nie był kimś, kogo chciałaby na siebie skazać, nie chciała
zniszczyć tej więzi jaka ich łączyła, on na to nie zasługiwał. I nigdy nie
byłby w stanie zaakceptować jej w ten sposób, w jaki by chciała.
Mimo zapewnień, że coś do niej
czuje, mimo obietnic… Nie, nie mogła tego zrobić. Przełknęła ślinę i skinęła
głową. Wyciągnęła dwie szklanki i nalała do nich soku, podsuwając jedną
Jackowi, który oparł się o blat. Nie spuszczała z niego wzroku.
- Był ktoś taki… - mruknęła,
upijając łyk swojego napoju i zamyślając się. – Mówił, że umrze, jeśli
przestanę go kochać – oznajmiła i zaśmiała się z żalem.
- A potem odszedł, tak? – upewnił
się Jack, a Karoline skinęła głową, odwracając wzrok. – Rozumiem…
- Nie rozumiesz – zapewniła go
chłodno i zacisnęła dłoń na szklance, spoglądając na zdjęcie rodzinne,
umieszczone na tablicy korkowej między zdjęciami Rose i samego Jacka. Rogers
powiódł za nią spojrzeniem, doskonale wiedząc, że chciałaby zmienić temat.
Karoline spała tej nocy na tyle lekko, żeby usłyszeć kroki na schodach.
Ciężkie, jak u jej ojca, kiedy wracał wyczerpany po tygodniu ciężkiej pracy na
budowie. Jednak te nie należały do niego, był dopiero wtorek, więc Daniela nie
było w domu, nie o tej porze. Przełknęła ślinę i otuliła się szczelniej kołdrą,
nasłuchując.
- Karoline? – usłyszała niewyraźny szept, a drzwi do jej pokoju
uchyliły się niespodziewanie.
Zmrużyła oczy, żeby przyzwyczaić się do ciemności i uniosła się na
łokciach. We framudze stał Beck. Chwiał się lekko na boki, jakby nie mógł się
zdecydować co ma zrobić. Karoline wiedziała, że nie tylko dlatego jej brat nie
może utrzymać równowagi. Czuła smród piwa nawet z odległości tych paru metrów.
- Beck? – mruknęła i zapaliła lampkę na stoliku obok, a on zamknął
drzwi. Podszedł do niej powoli i usiadł na skraju łóżka. Ściągnął śmierdzącą
kurtkę i bluzę, rzucając je na krzesło przy biurku. To odgoniło nieprzyjemny
zapach na tyle, żeby zdała sobie sprawę, że sam Beck wcale nie jest zlany w
trupa. – Coś się stało? – zapytała niepewnie. Przyjrzała się jego twarzy. W
kąciku ust zauważyła świeżą krew, jego prawa skroń też była nią umazana.
Beck pokręcił głową i przełknął ślinę. Sięgnął ręką do jej twarzy i pogładził
jej policzek. Wtuliła się ufnie w jego dłoń tak, jak zawsze. Był jej bratem i
najlepszym przyjacielem, co miała zrobić? Pochylił się i oparł swoje czoło o
jej własne.
- Kochasz mnie, Karoline? – zapytał cicho, ochrypłym głosem. Lekka woń
piwa owinęła ją szczelnie, ale nie była na tyle mocna, żeby musiała się
skrzywić.
- Dlaczego pytasz? O co chodzi? – Czuła rosnące podenerwowanie. Beck
nie przyszedłby o jedenastej w nocy żeby o to zapytać, więc coś musiało się
stać. Może tacie? Poczuła chłód na samą myśl.
- Odpowiedz – mruknął, chwytając ją za brodę. Machinalnie zmrużyła oczy,
ale posłusznie spełniła prośbę.
- Jasne, że cię kocham… - oznajmiła. Nie musiała i nie mogła przecież
skłamać.
- To dobrze, bo bym umarł, gdyby było inaczej - Beck odetchnął z ulgą i
odsunął się, przyglądając się jej uważnie.
- Co ci się stało? – zapytała wreszcie, nie potrafiąc się powstrzymać.
Beck milczał przez chwilę, a potem ściągnął koszulkę. Karoline
obserwowała go, marszcząc brwi.
- Mogę spać dzisiaj z tobą, Linie? – spytał niespodziewanie i nie
czekając na pozwolenie wślizgnął się pod kołdrę.
Zanim zdążyła zaprotestować i odpowiedzieć, Beck chwycił jej twarz w
obie dłonie i pocałował ją gwałtownie.
Karoline podeszła do zdjęcia i
opuszkiem palca przesunęła najpierw po swojej twarzy, a następnie po
twarzy Becka. Nie potrafiła pozbyć się tych wspomnień, chociaż bardzo się
starała. Nie potrafiła wyrzucić ich z pamięci, ponieważ były wszystkim co
miała. Wszystkim i zarazem niczym.
- Nigdy nie opowiadasz o swojej
rodzinie – zauważył Jack, a ona przytaknęła. – To oni? – Znów kiwnęła głową i
obróciła się przodem do niego, opierając się biodrem o blat.
- Owszem.
- Wyglądacie na szczęśliwych –
stwierdził, a Karoline zacisnęła palce na szklance jeszcze mocniej i upiła łyk
soku, odwracając wzrok. – To jest twój brat? – zapytał, podchodząc nieco
bliżej.
Karoline wzięła głęboki wdech.
- To był mój brat – sprostowała i
omiotła spojrzeniem szafki, a potem noże kuchenne. Wszystko po to, żeby nie
musieć patrzeć na Jacka.
Rogers zamrugał, zaskoczony.
- Był… Przepraszam, przykro mi –
powiedział, a ona pokręciła głową żeby dać
mu do zrozumienia, że to zbędne.
Jack zmarszczył czoło i skrzywił
się.
- Karoline, co się stało? Czy ten
chłopak, który cię zostawił miał związek z twoim bratem? – zapytał, a ona
parsknęła śmiechem. Panicznym, niemal psychopatycznym śmiechem, którego nie
była w stanie opanować. Jej dłoń zadrżała. Nie odpowiedziała jednak, czując, że
jedno słowo wystarczy żeby rozpadła się na drobne kawałki.
- Co się stało? Powiedz mi o co
chodzi? Dlaczego jesteś taka? Ktoś cię śledzi, grozi? Zabiłaś kogoś? – Jack powoli
tracił cierpliwość.
Drgnęła i powoli obróciła twarz w
jego kierunku. Pustymi oczami niemal przewiercała go na wylot. Zimna bryła
lodu, powiedział jej ktoś kiedyś.
- A jeśli tak? – zapytała, czując
jak chłód obejmuje jej ramiona.
Zaskoczony Jack pokręcił głową z
niedowierzaniem i ponownie się skrzywił. To przecież nie miało sensu. Podszedł
do zdjęcia i zmrużył oczy, zerkając na Karoline.
- Co się stało z tym chłopcem?
Zastygła w bezruchu, unosząc
kąciki ust w dziwnym uśmiechu.
- Nie żartował, kiedy powiedział,
że umrze jeśli przestanę go kochać – odpowiedziała spokojnie, czując, że nie
potrafi tłumić tego dłużej. Jack zamrugał, wyraźnie się tego nie spodziewając. –
A ja przestałam, tak mi się wydawało. Przez trzy lata brał sobie moją miłość,
gwałcił mnie, aż w końcu powiedziałam mu, że go nie kocham. To było kłamstwo,
ale ja… nie potrafiłam dłużej… - urwała żeby zaczerpnąć tchu.
Jack cofnął się o krok,
otwierając usta z niedowierzaniem. Szklanka, którą trzymał w dłoni pękła z
głośnym hukiem, a szkło posypało się na kafelki. Karoline drgnęła i
nieprzytomnym wzrokiem obserwowała krew skapującą z jego dłoni na podłogę.
- Zastrzelił się następnego dnia,
w moim pokoju. Wykrwawił się na moich rękach, a ja nawet nie wezwałam karetki…
zabiłam go.
- Karoline! Linie, otwieraj! – krzyk Becka sprawił, że zadrżała. Mimo
to nie pozwoliła mu wejść do pokoju. Siedziała na ziemi, opierając się plecami
o drzwi i zapierając się nogami o łóżko.
- Daj mi spokój, Beck! – wrzasnęła,
zatykając uszy dłońmi. Pociągnęła nosem i zaniosła się szlochem jak małe
dziecko.
- Dlaczego płaczesz, Karoline?! Wpuść mnie, potrzebuję cię…
- Nie! – wydarła się i uderzyła plecami o drzwi. – Nie… Nie… Nie…!
- Linie…
- Nie mów tak do mnie. Po prostu mnie zostaw – jęknęła i objęła się
ramionami.
- Karoline! Wyważę drzwi – oznajmił. To podziałało na nią jak kubeł
zimnej wody. Podniosła się gwałtownie na nogi i odskoczyła. W tym momencie
zamek w drzwiach puścił, a Beck stanął w jej pokoju z czerwoną różą w dłoni, ciężko dysząc. – Karoline…
Machinalnie skuliła się w sobie i cofnęła o krok. Beck był naćpany,
widziała to po jego oczach, widziała po jego ruchach i wyrazie twarz. Znała to
na pamięć. Nienawidziła tego. To już nie był jej ukochany starszy brat. Przez
te lata stoczył się niemal na samo dno.
- Nie zbliżaj się do mnie – syknęła i pozwoliła żeby włosy zakryły jej
twarz.
- Ale ja przyniosłem ci… - urwał i wyciągnął w jej stronę różę.
Pokręciła gwałtownie głową, wyrwała mu ją z dłoni i rzuciła w niego.
- Nie chcę twoich cholernych kwiatów! Nie chcę ciebie! Mam dość, musisz
przestać, Beck! – wrzasnęła, ponownie zanosząc się płaczem.
Stał jak wmurowany, trawiąc jej słowa, ale im dłużej tak stał, tym
Karoline lepiej wiedziała, że nie odpuści. Nie Beck. Zrobił krok w jej
kierunku, a potem następny i kolejny, aż wreszcie chwycił ją za ramiona.
- Kocham cię, Linie – wymamrotał, nachylając się nad nią.
Miała dość. W tamtym momencie coś ostatecznie w niej pękło i rozsypało
się na drobne kawałeczki. Wyszarpnęła się mu gwałtownie i pchnęła go w stronę
drzwi.
- Wynoś się stąd i więcej mnie nie dotykaj! – krzyknęła i spróbowała
wyrzucić go z pokoju, ale zaprotestował stanowczo.
Nie wiedziała co ma zrobić, to już nie było to samo, to już nie był jej
Beck. Zrobiła więc to, czego ją uczyli, to, co wychodziło jej najlepiej.
Zamachnęła się i wyprowadziła idealny cios w jego twarz, a potem kolejny i
następny.
Beck zachwiał się, a Karoline wykorzystała to i wreszcie wypchnęła go z
pokoju.
- Zostaw mnie w spokoju, Beck! Nie kocham cię, rozumiesz!? Nie kocham!
Kolejne.
Następne.
Głęboki wdech i znowu.
Pamiętaj o wydechu.
Oddech jest najważniejszy.
Bez niego jesteś łatwym celem.
Bez niego przegrasz.
Uderzenie.
Kolejne.
Następnie.
Szloch.
Karoline chwyciła klamkę i w tym samym momencie usłyszała głośny huk
wystrzału za drzwiami. Podskoczyła i otworzyła szeroko oczy, blednąc. Nogi jej
zmiękły, ale nie pozwoliła sobie upaść. Zaraz potem usłyszała głuchy łoskot –
coś upadło na ziemię. Otworzyła gwałtownie drzwi i zamarła.
Beck leżał na środku pokoju, na jej puchatym, kiedyś białym dywanie.
Leżał na plecach i łapał powietrze gwałtownie, niczym ryba wyrzucona na brzeg,
a plama krwi wokół jego głowy rosła z każdą sekundą. Pistolet leżał obok niego,
a cały pokój usłany był czerwonymi różami. Ich zapach był ciężki i powodował,
że kręciło jej się w głowie.
Kiedy wreszcie odzyskała głos, wrzasnęła na całe gardło i podbiegła do
niego, ślizgając się na krwi, pokrywającej panele.
- Beck! – krzyknęła ponownie i zamrugała, kiedy łzy zamazały jej obraz.
Upadła na kolana i rozejrzała się w panice, nie wiedząc co ma zrobić.
Beck chwycił ją za rękę i ścisnął z zadziwiającą siłą. Nachyliła się
nad nim, a on w tym momencie zakrztusił się krwią i obryzgał nią jej twarz.
Zamknęła gwałtownie oczy i wzięła głęboki wdech. Kiedy je wreszcie otworzyła,
wpatrywał się w nią z wyrazem cierpienia na wykrzywionych ustach.
- Skrzywdziłem cię… Linie… - wykrztusił ledwo dosłyszalnie. – Jak mogłem…
przepraszam… Kocham cię… zawsze – wymamrotał, a jego głowa powoli odleciała do
tyłu, ostatecznie nieruchomiejąc.
Karoline klęczała nad nim w bezruchu, wpatrując się tępo w jego twarz. Martwą, z szeroko otwartymi oczami. Przestała płakać zupełnie bezwiednie i osunęła się na ziemię niczym w transie,
przylegając policzkiem do lepkiej, wciąż ciepłej krwi, wciąż mocno ściskając Becka
za dłoń. Nie potrafiła go tak zostawić… Chociaż przecież pozwoliła mu odejść. Nienawidząc się za to, jak wielką czuła
ulgę i jak wielką pustkę w środku. Nie potrafiła...
Uderzenie.
Kolejne.
Następne.
Głęboki wdech i znowu.
Pamiętaj o wydechu.
Oddech jest najważniejszy.
Bez niego jesteś łatwym celem.
Bez niego przegrasz.
Uderzenie.
Kolejne.
Następnie.
Krzyk.
[W tym momencie żałuję, że tak długo zbierałam się do przeczytania tego postu. Rany, wiem, że mowa tutaj o wydarzeniach wręcz okropnych, ale muszę użyć tego określenia i powiedzieć, że cudnie to wszystko napisałaś. Każdą scenę miałam przed oczami. Dosłownie. Jakbym stała z boku i wszystko obserwowała. Wciągnął mnie tekst, wciągnęły mnie emocje Karoline i chyba jeszcze przez pewien czas będzie mnie to wszystko trzymać.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to zrobiłaś, ale poczułam się tak, jakbym tam po prostu była, a niezbyt często tak właśnie mam :) Zatem mówi to chyba samo za siebie. Chce więcej Twojej pisaniny!]
[Nie umiem nic powiedzieć, jestem pod zbyt dużym wrażeniem, prócz jednego: jakaś fala smutnych not nam się przez NYC ciągnie... Ech...]
OdpowiedzUsuń[długo wpatrywałam się w ten post zanim zaczęłam go czytać, przyznaję :P Ale mimo późnej godziny i tego, że miałam dawno spać to nie żałuję, bardzo podoba mi się to, jak wszystko opisałaś, szczególnie emocje. Sprawiłaś, że współczułam Karoline a jednocześnie tak bardzo szkoda mi było Becka, ze byłabym gotowa stanąć w jego obronie. Jeśli świadomie oddziałujesz swoim pisaniem na emocje innych w taki sposób to gratuluję, naprawdę jestem pod wrazeniem. Jeśli nie to po prostu pisz dalej tak, jak robisz to teraz, wspaniale Ci to wychodzi :)]
OdpowiedzUsuń[Żałuję, cholernie żałuję, że wcześniej nie znalazłam czasu, żeby przeczytać Twoją notkę. I od razu obiecuję, jak najszybciej Ci odpisać na komentarz, bo strasznie z tym zwlekam, ale...
OdpowiedzUsuńJestem pod dużym wrażeniem. Świetnie przedstawiłaś wydarzenia z przeszłości Karoline. Uwielbiam retrospekcje. Uwielbiam też te słowa, te krótkie wstawki, które właściwie nadały notce odpowiedniego klimatu.
Jestem pod wrażeniem samej Karoline. Na pewno nie mogło być jej lekko, kiedy skazywała ukochanego brata na śmierć, chociaż w ich relacji wiele się zmieniło. Nie wiem, czym się inspirowałaś, czy w ogóle czymś się inspirowałaś, a jeśli tak ─ chciałabym wiedzieć, czy to jakaś książka lub film.
Jestem pod wrażeniem, bo sama nie potrafiłabym napisać tak płynnego, lekkiego tekstu, mocno chwytającego za serce i sprawiającego, że na moment wstrzymałam oddech.
Mam nadzieję, że pojawi się więcej Twoich postów. :)]
Greg/Josie