Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1965. Żarówka.


Od dwóch tygodni główna sala w New York Theatre Ballet była od podłogi po sam wysoki sufit zastawiona rusztowaniami. Podłoga wyściełana została szeleszczącą folią, przy progach rosły piramidki z puszek farb ustawianych jedna na drugą, w kątach opierały się jedna o drugą całe bele wzorzystych tapet, zamówionych jak i reszta materiałów po hurtowej cenie, a i także w hurtowej ilości. Wszystkie fotele publiki zostały starannie zakryte workami, a i tak widać było na czarnych foliach krople i mazie po jasnej farbie, którą malowano sufit i wykończenia krawędzi sali. To samo działo się przy dwóch parach drzwi wejściowych, gdzie i drewno potężnych skrzydeł zostało odświeżone farbą i lakierem, a klamki przetarte i potraktowane błyszczącym sprayem, więc przy progu widać było ślady po tych pracach w postac kropel, czy pyłku po substancjach rozpryskanych na folii, zakrywającej burgundowy dywan. Na nowy rok dyrektor otrzymał dofinansowanie i całą sumę, która miała zgodnie z pierwszymi ustaleniami zostać wykorzystana na remont największej sceny i zakupienie różnej maści dekoracji i materiałów przeznaczonych do wzbogacenia scenografii spektakli; przeznaczyć chciał na gruntowne odświeżenie wielkiej sali, włączając w to nie tylko scenę, ale i część widowni, a także zejście do szatni. Słowem, od początku roku w teatrze wrzało.
Aktorzy i zespoły tancerzy, jak również i muzycy z orkiestry, śpiewacy operowi, każdy artysta, który swoim kunsztem dawał popisy i występował w tym teatrze, musiał się dostosować. Remont trwał już dwa tygodnie, a prawdopodobnie miał zająć jeszcze dwa razy tyle. Sol nie czuła zniecierpliwienia, nie drażniły jej i nie irytowały te prace. Wraz z zespołem próby przenieśli na starą salę, która od kilku lat tylko do tego służyła, no i była jeszcze rzadziej wykorzystywana do spektakli młodzieżowych klubów teatralnych, bowiem to wielka, przepiękna sala stanowiła atrakcję i na niej odbywały się najznamienitsze widowiska. 
Gdy miasto zaatakowała zima stulecia, a loty odwołano, także i część firm transportowych wycofała się ze zleceń. Dlatego też trasa jaka wpisana została w kontrakt została wstrzymana i Sol wraz z resztą tancerzy czekała na rozwój wydarzeń. Moskwa, Francja, Berlin, każde wielkie miasto jakie mieli odwiedzić, musiało tak samo jak i Nowy Jork zmienić harmonogram spektakli i wystawianych sztuk, bo pogoda pokrzyżowała wszelakie plany. Dla rudej jednak nie oznaczało to wcale tragedii. Teraz, gdy przez kilka tygodni jej życie na walizkach ustało, nieco zwolniła tempa, mogła znaleść wreszcie czas dla Jareda, przyjaciół i częściej odwiedzać rodziców. Zaskakiwało ją bardzo to, że w tej chwili gdzie się obecnie znajduje, gdy jej marzenia się spełniają, a wiele lat nauki, ćwiczeń, morderczych treningów nareszcie się opłaca, jej priorytety zaczynają się wahać. Do tej pory przez ostatnie lata najważniejszy był balet, to było jej celem w życiu i samym życiem. Znajomi często z pobłażaniem żartowali, że z baletem wiążę nie tylko przyszłość, ale i sama się z nim związała. Dążyła do stania się primaballeriną. Dążyła do zdobycia członkostwa w prestiżowym zespole, etatu w najznamienitszym teatrze. Marzyła o karierze. Na chwilę obecną miała to wszystko i być może z powodu tego, że ten cel, który był na szczycie od początku jej pracy i miłości do baletu, został osiągnięty, zaczęła rozglądać się za czymś innym. Racjonalizowała to wszystko, nie rozumiejąc siebie kompletnie. Miała, co chciała, a nie czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie. Toż to zupełny absurd. Czy chodziło o to, że lepiej jest gonić przysłowiowego króliczka, niż go rzeczywiście schwytać? Sol nie wiedziała, co więcej, chyba odrobinę unikała odpowiedzi.
Siadając brzy brzegu sceny, zaczęła się rościągać. Lubiła to uczucie naprężonych mięśni, gdy jej ciało, tak miękko i elastycznie odpowiadało na te proste ćwiczenia. Nawet gdyby nie pragnęła od dziecka tańczyć, żałowałaby i tęskniła za tym, z jaką łatwością może objąć drobnymi palcami kostkę i wykonać skłon tak głeboki, że z łatwością moze dotknąć klatką piersiową ud nad kolanami. Byłaby świetną sardynką w puszce, umiałaby się wcisnąć wszędzie. Albo ośmiornicą, te też są tak giętkie, o.
 - Nie śpij – usłyszała za sobą i ze skruchą pokiwałą głową.
Starsza koleżanka, dwudziestosześcioletnia Hannah nie należała do ulubionych współpracownic Sol. Kobiety nie potrafiły się dogadać, choć nie były do siebie negatywnie nastawione. Rudej wydawało się, że tamta z biegiem czasu utraciła tę umiejętność czerpania radości z tańca i zabawy nim, jakby z każdym kolejnym treningiem i spektaklem, utożsamiała balet jedynie z pracą, z obowiązkiem, z którego musi się wywiązać, przy okazji zapominając, że powinien on być przede wszystkim pasją i fascynacją sztuką. Takie nagłe i szybkie wypalenie zawodowe było czymś, przed czym młoda Duval chciała się uchronić i także dlatego jej własne wątpliwości zaczynały ją niepokoić. Bała się, że któregoś dnia się obudzi i stwierdzi, że koniec jej przygody z baletem, że się znudziła, że jej przeszła ta wielka miłość, która jednak trwała od wczesnego dzieciństwa. Dlatego po trochu sama z sobą walczyła, a ostatnio, gdy mrozy, śniegi i wichury zablokowały pół świata, zamiast odpocząć i się uspokoić, miała wrażenie, że spina się jeszcze bardziej. Jeszcze z większym zapałem, może nieco wymuszonym, biegła na treningi, spieszyła na próby, nawet wstawała dużo wcześniej, by posprawdzać czy w torbie ma spakowane baletki, bandaże, trykot i ochraniacze na zmianę. Jakby była tykającą bombą o niewiadomym końcu. Bombą, która szkodzi tylko i wyłącznie sama sobie. I nikt nie mógł tego nawet zauważyć nawet, bo i nie zachowywała się inaczej niż zwykle.

 - Gdzie jesteś? Halo? Halooo? Jared, gdzie jesteś? Słyszysz mnie w ogóle?! Halooo?! - albo jej się wydawało, albo tego dnia autentycznie cała linia telefoniczna siadła. Mogło być też tak, że to ona ewidentnie została znienawidzona przez wszelakie urządzenia, a miała na to nawet kilka dowodów! Rano gdy robiła kawę, ekspres niemal eksplodował, a kapsułka z kawą wystrzeliła jej na bluzkę, której musiała sie pozbyć. Gdy poszła do winiarni rodziców szkło w zmywarce jakimś cudem, na prawdę cudem zważywszy na budowę zmywarek do naczyń, zaklinowało się i jak posiągnęła za lampke, kielich pękł i pocięła sobie palce. A i jeszcze w byłym biurze u Jareda, kiedy chciała sobie wydrukować rozpiskę nowego harmonogramu spektakli zespołu, papier jej wciągnęło i pomięta kartka została wypluta ze stosem kleksów. Trzy razy. Więc zrezygnowała i w końcu nie wydrukowała nic, tylko nabrudziła. I jeszcze w autobusie zeżarło jej pieniądze a biletu nie wydało! Wszystko szło nie tak i miała dość. Na prawdę dość!
Stała na przystanku i marzła. Pocierała drobne dłonie, których grube polarowe rękawiczki wcale nie chroniły przed mrozem i czuła, jak jej zamarza wszystko, a na pewno czubek nosa to był już soplem. Tego dnia miała pierwszą próbę generalną po której miał ją odebrać brunet. Ale od wczoraj nie dawał znaku życia, nie odbierał telefonów i nie odpisywał na wiadomości. Ruda obawiała się, że tym razem na prawdę podłamał się utratą biura i problemami związanymi z wziętym kredytem. Chciała pomóc, na prawdę chciała! Tylko jak mogła zrobić cokolwiek w momencie, kiedy w ogóle się z nią nie kontaktował? Znowu poczuła się odsunięta i zupełnie jej to nie odpowiadało. Znowu traktował ją jak jajeczko, z którym trzeba się obchodzić niezwykle delikatnie, bo nawet najmniejszym wstrząsem, mógłby jej zaszkodzić, czy jakoś skrzywdzić. A ona nie czuła się ani słaba, ani taka drogocenna, by nie móc wiedzieć i go wspierać i pocieszyć i pomóc jakoś... Jared o Sol dbał, ale dbał po swojemu, a ona wtedy czuła się tak, jakby nie tylko nie chciał jej martwić swoimi problemami, ale też uważał, że ona nie potrafiłaby w żaden sposób sama tego udźwignąć.
 - Będę czekała w holu po próbie, daj mi znać, czy przyjedziesz, proszę – nagrała się na pocztę głosową. Dzisiaj już trzeci raz.
Odczekała jeszcze kilka minut i gdy podjechał autobus, wsiadła. Bilet kupiła u kierowcy, do maszyny nawet nie podchodząc. O nie, jeśli w ostatnim czasie urodziła się jakaś cieniutka nić zaufania do elektroniki, to dzisiaj odeszła śmiercią nagłą i tragiczną! 
Sol Duval. Primaballerina. Dwadzieścia trzy lata. Cholera, musiała przyznać, że jej się udało, mimo wszystko, mimo wszelakich roztargnionych i niepewnych myśli, mimo tego co działo się obok, wokoło, za i przed nią, udało jej się. I gdy jechała na trening, potem gdy wchodziła do budynku, gdy zostawiała płaszcz w szatni, gdy przebierała się w garderobie i mijała te rusztowania, stapała lekko po szeleszczącej foli, była dumna. W cholerę dumna! Udało jej się. Za każdym razem gry kroczyła na scenę, gdy pokonywała te kilka stopni, by stanąć na deskach i obrzucić spojrzeniem rzędy foteli czekających na zapełnienie przez publikę, w duchu aż ją radość rozsadzała i mijały wątpliwości, niepokoje, wszystko inne mijało. Bo zdobyła to, czego pragnęła, spełniła swoje marzenie i gdyby na tym się skupiała, byłaby najszczęśliwsza na świecie. Szczególnie, że jej miłość i zafascynowanie, pasja nie umarła, to wciąż było i było aktualne, a w balecie odnajdywała siebie. I teraz, gdy stawała przy koleżankach, unosiła ramiona, by objął ją partner, wspinała się w baletkach na palce i prostowała plecy, czuła, że zaraz popłynie! I nawet nie rozpraszały jej te wszystkie folie, rusztowania, puszki farb i pudła z pędzlami i klejami, jakie walały się wokoło. 
Przy pierwszej nadarzającej się okazji, czyli podczas dziesięciominutowej przerwy po godzinie pracy sięgnęła do torby pozostawionej za kurtyną po telefon. Zero wiadomości i zero nieodebranych połączeń. Nie było dobrze. Zaczynała się martwić i już nawet nie chodziło o to, że czuje się ignorowana, czy zła z powodu tego milczenia z strony Jareda. Rozumiała to, że nie jest najważniejsza, że nie stanowi osi jego życia, a teraz już na pewno, gdy brunet mierzył się z tyloma sprawami. Ale skoro byli razem, mógłby choć wiadomość wysłać, że nie przyjedzie, że musi odpocząć, że potrzebuje dla siebie czasu. Zrozumiałaby to. Zrozumiałaby, bo wiedziała, jak ważne było dla niego biura i jakie ma teraz kłopoty po jego utracie. A w sytuacji jak ta, już opadały jej ręce i opuszczały ją wszelkie siły. Za to w głowie pojawiały się czarne scenariusze! Bo może załamał się i siedzi sam w mieszkaniu i odcina się od świata, albo włóczy się po mieście, albo zasiedział się w barze, albo nie daj Boże pojechał gdzieś w takie lodowisko na drodze i miał wypadek?! Aż się wzdrygneła i ścisnęła telefon mocno. Spojrzała za siebie, sprawdzając, czy przerwa jeszcze trwa, czy tancerze nie wracają na scenę i wybrała kolejny raz numer. Nie powinna mężczyzny teraz tak męczyć telefonami, wiadomościami, musiała się wykazać wyrozumiałością i cierpliwością. Tylko że się martwiła i nerwowo co rusz pisała i dzwoniła... A przeciągająca się cisza ją dobijała!
 - Cyziu, wolna jesteś za trzy godziny? - spytała od razu, bez powitania, nie słuchając nawet głosu z słuchawki, mówiąc od razu jak usłyszała dźwięk odebranego połączenia. - Przyjedziesz po mnie? Teraz mam próbę i kończę po szóstej. Proszę...?
Jak dobrze jest mieć przyjaciół. Szczególnie tak kochanych! Szczególnie takich, na których można polegać. Musiała zadzwonić akurat do panny Haywood, bo reszta była w takiej pracy, z której nie mogła się wyrwać, a ta sama sobie szefem była, więc... biedna zostanie wykorzystana jako szofer, o!
- Duval! - oho, przerwa się kończyła i Hannah, jak nikt inny, pilnowała porządku w zespole. Mimo wszystko Sol była jej za to wdzięczna, zawsze pracowało się sumienniej, gdy ktoś trzymał nad głową bat i nim groził... albo przynajmniej potrząsał.
Wróćiła na scenę, zostawiając nieszczęśliwy, molestowany od trzech dni telefon w spokoju, by odpoczął w torebce. Biedny telefon. Stanęła na przodzie, bowiem tym razem kolejna godzina miała zostać poświęcona kolejnemu aktowi sztuki i odchyliła się łukiem w tył, ponad głowę unosząc ramiona i spoglądając w górę, czekała na pierwsze nuty podkładu. Uniosła brwi zaskoczona, widząc jak na belkach wysoko pod samym sufitem wynajęci robotnicy wyginają się niemal jak ona, montując z trudem nowe lampy przy samej zasłonie kurtyny. Nie sądziła, że tak gruntowne odświeżenie i wymiany tu zajdą i musiała przyznać, że jej podziw dla dyrektora jeszcze urósł, bo wydawało jej się, że ten człowiek nie zapomni o niczym i o wszystko zadba, a okazywało się, że wyrabiał ponad sto dwadzieścia procent normy!
Gdy muzyka popłynęła, czekając na odpowiednie uderzenie, włączyła się w układ. Pomyślała tylko o tym, jak jej szkoda biednych robotników, bo praca tak wysoko była i niebezpieczna i niewygodna i zaraz porzuciła tę myśl, skupiając się na pracy. Na szczęście ponad miesiąc temu nadwyrężone mięśnie uda nie dokuczały już wcale. Pamietała, jak się wystraszyła, gdy poszła do kliniki i tam młoda praktykantka nakładając jej jakieś maści a potem rozgrzewające plastry tłumaczyła, że mięśnie na szczęśnie nie zostały naderwane, ale niestety powinna oszczędzać nogę. Co było przecież niemożliwe! Nie w jej zawodzie. Po tygodniu jednak wraz z kolejną wizytą, upewniła się, że tylko strachu się najadła, a z nogą wszystko w porządku i nic nie będzie ani dokuczało, ani przeszkadzało. Musiała tylko uważać... jak zwykle. To wręcz nieprawdopodobne, że jak na tancerkę o płynnych ruchach, która porusza się z gracją i jest na prawdę ostrożna i rozsądna, takie durne wypadki spotykają ją i to z taką częstotliwością! Sol chyba miała pecha i już!

Pech... niepomyślny, niefortunny zbieg okoliczności, czy układ wydarzeń, brak szczęścia. Jak nazwać wypadek, który przekreśla szanse na dalszą karierę, niszczy i zmienia wszystko, uniemożliwia dalszą ukochaną pracę, niweczy plany i skreśla dotychczasowe sukcesy, które nie mają już wielkiego znaczenia?
Robotnicy montowali nowe lampy, a w starych wymieniali żarówki, by wzbogadzić linię świateł z góry. Położyli poziomo drabinę na belkach, by zapewnić sobie dodatkowe, nieco bezpieczniejsze podłoże do pracy, choć i tak było niwygodnie i co kilka minut jeden, lub drugi musieli inaczej siadać, czy przyklękać, uważając cały czas, by nie stracić równowagi i nie spaść. Widzieli w dole próbę generalną zespołu baletowego, widzieli te wszystkie figury i kroki, sekwencje układu. Muzyka puszczona głośno, szelest foli i rozwijanych tapet, nakładanego pod nie kleju, kładzionych farb, gdy reszta robotników zajmowała się czym innym, sprawiała, że w wielkiej sali teatru panował niemały hałas. O skupienie też było niełatwo, a gdy wreszcie coś się z ręki omsknęło, trzeba było się wychylić, by złapać przedmiot. To była wymieniana żarówka. Gdy młodszy i z lepszym refleksem robotnik przechylił się gwałtownie w bok, podparł ręką o krawędź belki i złapał między palce spadające szkiełko dające dzięki elektryczności światło, coś pod nim trzasnęło. Wyciągnął ramię, chwytając drugiego męzczyznę za rękę, by się podciągnąć. Drewno mające już co najmniej kilkadziesiąt lat, mimo odkurzania, odświeżania farbą nie stawało się trwalsze, a i czas miał tutaj na nie ogromny wpływ.  W jednej chwili drabina przesunęła się sporo w bok i zakołysała, tracąc z jednej strony podparcie, a belka pękła i spory jej kawałek wraz z przytwierdzonymi podwójnymi lampami runął w dół . Na tancerzy, którzy po skończonej próbie niespiesznie opuszczali scenę.
Sol widziała jak Cyzia wchodzi na salę. Widziała jak światełko zza drzwi koloruje jej ciemne, brązowe włosy na kasztanowy, ciepły odcień. Ale widziała też wyraz twarzy przyjaciółki, który zmienił się diematralnie wraz z krzykiem Hannah, robotników i tym nieprzyjemnym dźwiękiem, jakby zgrzytem metalu. Widziała i słyszałą to wszystko, stojąc zmęczona na scenie i przecierając spocone czoło. Dzisiejszy trening ją zmęczył, wymęczył, zmordował wręcz i miała ochotę tylko na to, by się położyć. Chciała wrócić do mieszkania, wziąć kapiel i zakopać się pod pierzynę w łóżku pełnym poduszek. Zamiast tego została położona na scenie, przygnieciona belką. Drewno runęło właściwie obok, ciężkie i solidne lampy rozbiły się na deskach sceny, a rudą zahaczyła poszarpana, złamana końcówka drewna. Spadła na jej ramię, zsunęła się w dół, zdzierając jej skórę na prawej łopatce i przygniotła ją od biodra w dół nogi po łydkę. Gdy uderzyła o podłogę, nie jękneła nawet, upadła, niefortunnie uderzając skronią o scenę i straciła przytomność.

[pomysł był podobny, wykonanie miało być inne i powiem Wam... nie podoba mi się, pewnie pełno błedów i literówek :/ nie umiem pisać not, o! ;(  za to drama i zmiany, zmiany, zmiany!
a i mam nadzieję, że autorka Cyzi mnie nie zeżre za wykorzystanie jej ;)]

6 komentarzy

  1. [Uf, toś się rozpisała! Ale oczywiście w niczym mi to nie przeszkadzało, gdyż notkę czytało się lekko i przyjemnie :) Ano właśnie, czytało się lekko i przyjemne, przez to szybko, a ja tak bardzo nie chciałam dobrnąć do końca... No ale nie miałam wyjścia, musiałam...
    Cóż, uprzykrzanie życia postaciom chyba jest najlepszym sposobem na wprowadzenie zmian. Także zmiany będą, tak jak chciałaś. Tylko że Soluszka już nie będzie tańczyć :( I wiesz co? Ja teraz czekam na drugą część! Bo urwałaś w momencie, w którym kompletnie nie wiem, co dokładnie się rudzielcowi stało i bardzo, ale to bardzo mi się to nie podoba, gdyż chciałabym, żeby stało się jej niewiele!
    Rzuciło mi się w oczy dosłownie parę literówek, ale nie będę ich tutaj wypisywać, bo nawet już nie pamiętam, gdzie dokładnie się pojawiały ^^
    To co, nowy wąteczek, prawda?]

    OdpowiedzUsuń
  2. [się rozpisałam? a mi się wydawało, ze to tak mało wyszło :P
    literówek pewnie nie mało, a całą masa! a wiesz dlaczego? bom ja przemęczona, a i tak moja walka z sesją jeszcze z tydzień potrwa i koniec końców nie będę miała przerwy...
    ha! a czy Solina tańczyć nie będzie... no w sumie to nie wiem jeszcze xD ale z baletem ona, jako wykonawczyni zerwie na pewno ;) i znowu masa nowych pomysłów mi się kreuje i rodzi w głowie, więc muszę spisać wszystko i chyba wyliczankę zrobię ^^ a czy druga część będzie... to ja nie mam pojęcia, chciałabym to napisać z kimś, bo tak mi to lepiej płynie... ale kto by się dał tak wykorzystać... xD
    a teraz nowy wątek koniecznie, teraz pewnie będę miała masę nowych, szpitalnych xD]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja właśnie teraz mam teoretycznie ten tydzień ferii, ale żeby płynął mi weselej, mam na głowie projekt^^ W każdym bądź razie, zmierza on już ku końcowi^^
    Nie no, ja tam masy literówek nie wyłapałam, naprawdę tylko kilka. Zresztą ja często skupiam się na tekście na tyle, że nie zauważam błędów, chyba że faktycznie są rażące^^ I wiesz, że w razie czego, ja zawsze jestem chętna na wspólne pisanie ;)
    A co do wątku, to już idę się przetransportować pod Twoją kartę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Moja biedna Soliś! Groziłaś w mailach, groziłaś, i zrobiłaś! Każda postać potrzebuje zmiany i chociaż ten wypadek pewną ścieżkę życiową zamknie to napewno wymyślisz coś nowego, równie ciekawego dla Rudzielca ^^ Ja chwilowo naprawdę nie mam siły odpisywać( wysiadło mi wszystko co możliwe, kompletna niemoc dopadła), ale jak tylko trochę sie podniosę to odpowiadam na wątek i jedziemy dalej ;)]

    OdpowiedzUsuń
  5. [No to zamieszałaś! Ciekawa jestem, którą z przedstawionych wcześniej opcji wybierzesz ;) Pisz szybko kolejny post i wyjaśniaj, z czego Soluszka będzie żyła!
    I nie zeżrę, aż tak groźna nie jestem ;D]

    Panna Haywood była szefem wszystkich szefów. No, może nie do końca, ale najważniejsze, że sama sobie wybierała godziny pracy. Z racji tego jednak, iż czuła się spełniona zarządzając kasynem, spędzała tam większość czasu. Niezbyt ufała ludziom i czuła się znacznie pewniej samodzielnie kontrolując nawet najmniejsze drobnostki, takie jak rodzaj papieru toaletowego w łazience dla klientów.
    Kiedy jednak odebrała telefon od rudzielca i wysłuchała rozpaczliwej prośby o podwiezienie, nie miała oporów przed zapakowaniem tyłka do sforsowanego autka. Weszła do budynku i wypytała portiera o to, gdzie może znaleźć pannę Duval. Otrzymawszy wskazówki, skierowała się w tamtą stronę, radośnie podzwaniając kluczami. Dobiegający zza uchylonych drzwi gwar utwierdził ją w przekonaniu, że obrała właściwy kierunek. Wślizgnęła się do sali i już, już miała pomachać do Sol, kiedy na tę drobniutką postać spadła belka.
    Belka!
    - Boże! - krzyknęła, zasłaniając usta dłońmi. Przez dłuższą chwilę nie była zdolna do ruchu, więc po prostu stała i wpatrywała się w tę przerażającą scenę.

    OdpowiedzUsuń
  6. [bez paniki dziewczyny xD trzeba było w końcu ruszyć z kopyta :D
    JJ rozumiem Twoją niemoc, bo ja sama mam identycznie xD acz jak widać, dramą i tragediami się motywuję i coś tam próbuję działać ^^
    Cyziu, teraz to kolejny post z Tobą w roli głównej będzie i o :D
    a z czego ona teraz żyć będzie to ja nie wiem! :( no cholera za dużo tych pomysłów ;/ ]

    OdpowiedzUsuń