15 stycznia 2014, godz. 15.30
I wanna take you somewhere so you know I care.
But it's so cold and I don't know where.
I brought you daffodils in a pretty string.
But they won't flower like they did last spring.*
JJ nigdy nie była w takim miejscu jak ten ośrodek, w którym
opiekowano się żołnierzami - weteranami misji zagranicznych. Z daleka wyglądał
jak zwyczajny szpital, tylko ten z wyższej półki. Wszystko było czyste i
zadbane, ścieżki odśnieżone, nawet ogrodzenie wyglądało na świeżo pomalowane.
Joyce nie mogła uwierzyć, że w tym miejscu od prawie dwóch miesięcy przebywa
Idealny. Dopiero, gdy znalazła się wewnątrz budynku i miła pielęgniarka
zaprowadziła ją do pokoju, w którym mieszkał jej były chłopak, zdołała w to uwierzyć.
Zastała go w schludnym, jasnym
pomieszczeniu, siedzącego na fotelu przy oknie. Ubrany w proste dżinsy i
niebieską koszulkę, ogolony i uczesany, czytał książkę i wyglądał dosyć zdrowo.
Na gust JJ trochę zbyt zdrowo jak na pacjenta takiego ośrodka, ale ona w końcu
na niczym się nie znała, prawda?
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? - Joyce stanęła w progu
pokoju, nie mając odwagi wejść do środka bez pozwolenia. Broda jej drżała, głos
miała łamiący, a w oczach mimo woli pojawiły się łzy. Tyle czasu nie miała
żadnej informacji, niczego. A on był w mieście,
zaledwie kilka kilometrów od jej mieszkania i nie dał znaku życia. Dopiero
wymuszona niemal przemocą rozmowa z Violet, siostrą Carmine’a, naprowadziła
rudą na prawidłowy szlak.
- Joyce? Co Ty tu robisz? - Carmine odpowiedział pytaniem na
pytanie, zszokowany widokiem rudej. Nie widział jej pół roku, więc fakt jej
nagłego zmaterializowania się bardzo nim wstrząsnął. Omiótł wzrokiem całą jej
postać. Wyglądała pięknie w ciąży, nie straciła absolutnie niczego ze swojej
urody, chociaż teraz sprawiała wrażenie nieco udręczonej. Nie miał pojęcia skąd
się tu wzięła, jak go znalazła i w ogóle. Przypuszczał, że Violet go wsypała,
ale to miał zamiar wyjaśnić z ukochaną siostrzyczką później. Błyskawicznie wstał z fotela i podszedł do
Joyce, która nadal stała jak wryta w progu.
- Chodź, usiądź. - Chwycił ją za dłoń i posadził na fotelu,
sam dosunął sobie krzesło i usiadł obok. Patrzył to na jej twarz, to na brzuch
i nie bardzo wiedział co powiedzieć. Oczywiście, że nigdy nie wątpił że to
dziecko jest jego, chociaż mówił inaczej. Było jego w stu procentach i sądząc
po wielkości brzucha całkiem niedługo pojawi się na świecie. Jego dziecko.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? - Spytała ponownie Joyce,
odzyskując mowę po długiej chwili milczenia. Łzy płynęły po jej policzkach
wąskim strumieniem, chociaż starała się jak mogła, by nie wybuchnąć głośnym
płaczem. To kompletnie zrujnowałoby jej plan konkretnej rozmowy, a taka była
konieczna.
- Nie płacz, nie wolno Ci się denerwować, bo mi tu zaraz
urodzisz – odpowiedział nieco żartobliwie mężczyzna i otarł palcem łzy z jej
twarzy. - Spotkałaś się z Violet? - Spytał, bo jedynie jego siostra mogła go
wsypać. Kiedy JJ przytaknęła westchnął głęboko i wziął głęboki oddech. - Skoro
rozmawiałyście to na pewno powiedziała Ci dlaczego tu jestem. Więc już wiesz,
czemu nie chciałem byś wiedziała. Jestem niebezpieczny, JJ. - Patrzył jej w
oczy, wypatrując oznak przerażenia w jej spojrzeniu. Zobaczył tylko wielki
smutek. - Prawie zabiłem swojego kolegę. Zrywam się w nocy i jestem gotów
skrzywdzić każdą napotkaną osobę, bo wydaje mi się, że jestem w trakcie walki. Miewam
też ataki na jawie. Dwukrotnie próbowałem się zabić. Nie chciałem narażać
Ciebie i dziecka na niebezpieczeństwo, rozumiesz? Nie jestem dobrym materiałem na ojca rodziny,
nie sądzisz?
- Lepszy taki niż żaden - wyjąkała Joyce, czując jak
opuszcza ją siła, którą gromadziła w sobie od czasu rozmowy z Vi, czyli od
wczoraj. Odetchnęła głęboko i spytała:
- Czyli już nie
wątpisz, że to dziecko jest Twoje?
- Nigdy nie wątpiłem JJ - zapewnił Dwight i chwycił ją za
dłoń. Drugą rękę wyciągnął w kierunku jej brzucha i delikatnie przesunął po nim
dłonią. Uśmiechnął się, gdy poczuł kopnięcie dziecka. Nigdy czegoś takiego nie
doświadczył i było to chyba najwspanialsze uczucie na ziemi. - Chciałem byś się
ode mnie odwróciła, byś nie chciała bym wracał i ułożyła sobie życie na nowo. Z
kimś zdrowym na umyśle, który chętnie zaopiekuje się Tobą i dzieckiem…
- Wiesz co ja czułam? – Joyce nie pozwoliła mu
dokończyć. Pozornie zaleczone rany znowu
zostały rozdrapane i ruda niemal czuła fizyczny ból. – Jakbym nigdy nic dla
Ciebie znaczyła. Jakbym była tylko cholernym czasoumilaczem i do tego tanią
dziwką, bo to zasugerowałeś. Dobrze
wiesz, że nie spałam z nikim oprócz Ciebie, a z premedytacją wmawiałeś mi, że to
nie Twoje dziecko. Cholera jasna, jak mogłeś?
- JJ… Będę Cię przepraszał za to do końca życia, a i tak
pewnie to nie wynagrodzi Ci tego, co przeszłaś przeze mnie – Carmine spuścił wzrok.
Przez chwilę zapragnął być znowu w mieszkaniu JJ i oglądać jakiś głupi film
tylko po to, by móc w trakcie przerwy na reklamy się z nią migdalić. By
wydarzenia ostatnich miesięcy w ogóle nie miały miejsca. Mogliby teraz
remontować mieszkanie, planować ślub, być zwyczajnie szczęśliwi. Świadomość, że
nigdy to się nie ziści bolała bardziej niż to co widział w Afganistanie.
- Kiedyś Ci wybaczę, dla dobra dziecka, ale nigdy nie
zapomnę.
- Cholernie spaprałem sprawę, prawda?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Jareau westchnęła. -
Nienawidzę Cię za ukrywanie prawdy, za robienie ze mnie idiotki, za zostawienie
mnie samej z tym wszystkim. Nienawidzę Cię - powiedziała z brutalną
szczerością. - Jednak nie mogę być nieuczciwa wobec Ciebie i naszego syna.
Wiem, że on by nigdy mi nie wybaczył. - Położyła dłoń na brzuchu - Będziemy
mieli syna, wiesz? Mam termin na połowę marca. – Joyce uśmiechnęła się ciepło.
- I bardzo bym chciała, żeby miał w Tobie tatę. Będę Cię z nim odwiedzać póki
tutaj będziesz, a potem jeżeli będziesz chciał to podzielimy się opieką nad
nim. Nie zamierzam Ci zabierać dziecka.
- Syn? – W oczach Dwighta pojawiła się iskierka radości.
Siłą powstrzymał się od pocałowanie Joyce, bo nie chciał zbierać swoich zębów z
podłogi. Syn! Będzie miał syna. Czyż to
nie cudowne? - Będę dobrym ojcem – zapewnił. - Ale póki nie wyzdrowieję nie będę
przebywał z maluchem sam na sam. Boję się, że zrobię mu krzywdę, kiedy dostanę
ataku.
- Bezpieczeństwo
dziecka przede wszystkim - zapewniła ruda, czując jak jej umysł wypełnia się
uczuciem ulgi. Nagle wątpliwości z ostatnich miesięcy zwyczajnie zniknęły.
Miała przyjaciół, Carmine poczuwał się do ojcostwa. Nareszcie było tak jak
powinno być. No nie do końca, bo w idealnej wizji ona i tata dziecka tworzyli
szczęśliwy związek, a tutaj co najwyżej będzie można mówić o przyjaźni. -
Obiecaj mi, że nigdy nie spieprzymy mu dzieciństwa. - Spojrzała na mężczyznę,
ale jego twarz zrobiła się nagle spięta, a w oczach pojawiła się dzikość,
której JJ nigdy wcześniej nie widziała.
- Są za nami! - Krzyknął nagle mężczyzna zrywając się z
łóżka i gwałtownie szarpiąc Joyce za ramiona. - Gdzie oni są zdradziecka
świnio?! - Warknął na nią i z całej siły przycisnął do ścianę. - Gdzie oni są?
- Powtórzył uderzając plecami JJ o ścianę, a ta była zbyt przerażona by wzywać
pomocy.
- To ja, Joyce - wyjąkała. - Nie jesteśmy na wojnie, proszę
Cię, zostaw mnie! - Wykrzyczała w końcu na cały głos i zaczęła wołać o pomoc.
Na szczęście w pobliżu kręcili się pielęgniarze i zaalarmowani krzykami
wkroczyli do pokoju, by obezwładnić szamoczącego się mężczyznę.
- Nic pani nie zrobił? - Spytał jeden z nich, blondwłosy
chłopak, wyglądający na studenta. Nie wydawał się szczególnie zdenerwowany całą
sytuacją. Zachowywał się opanowanie, naturalnie, jakby widział podobne sytuacje
milion razy. - Zabiorę Panią stąd - powiedział kojącym głosem i wyprowadził
roztrzęsioną JJ na korytarz. - On nie zrobił tego świadomie - zapewnił ją i
pobieżnie obejrzał, szukając śladu jakiegoś urazu. - Czy gdzieś panią boli?
- Nie, wszystko ze mną w porządku - zapewniła rudowłosa,
starając się uspokoić. To w jakim tempie i z jaką intensywnością ujawniały się
u Carmine'a zaburzenia sprawiło, że wiele zrozumiała. Też nie chciałaby narażać
swojego dziecka na takie niebezpieczeństwo.
- Obejrzy panią lekarz - orzekł chłopak i objąwszy ją
ramieniem i ruszył w kierunku windy. - Nie możemy ryzykować. Carmine to pani
rodzina? - Zapytał, kiedy zamknęły się za nimi drzwi windy. JJ oparła się
plecami o ścianę i poprawiła szalik, który niepostrzeżenie się rozplątał i
wisiał smętnie na ramieniu.
- Nie, to ... - Zaczęła, bo tak naprawdę nie bardzo
wiedziała kim był teraz w jej życiu. - To ojciec dziecka - dokończyła, a
sanitariusz położył jej dłoń na ramieniu. - Jest duża szansa, że z tego wyjdzie
- pocieszył, chociaż w jego głosie Joyce nie wyczytała optymizmu. Pół godziny
później wyszła z budynku i skierowała się na parking, gdzie w samochodzie
czekał na nią Jeremy.
- No i? - Zapytał, kiedy Joyce wsiadła i zamknęła za sobą
drzwi. - Wyglądasz jakby Cię zdjęli z krzyża. Co powiedział?
- Powoli, Jerry - odparła ruda i odetchnęła głęboko. - To
nie była łatwa rozmowa. On naprawdę jest w złym stanie. - Nie, nie zamierzała
mówić komukolwiek o ataku Carmine'a. Wtedy kompletnie odradzaliby jakiekolwiek
kontakty z nim, a ona zamierzała dalej go widywać. - Uzna dziecko i da mu swoje
nazwisko, póki będzie przebywał w ośrodku będę go odwiedzać z maluchem, a potem
najpewniej podzielimy się obowiązkami. I tyle - dokończyła i oparła się
wygodniej na siedzeniu. Jeremy prychnął cicho i zapuścił silnik.
- Nie mówisz mi czegoś - powiedział niby od niechcenia i
wyjechał na ulicę. Joyce tylko wzruszyła
ramionami.
- Mam Ci przytaczać cytaty z naszej rozmowy?
- Nie, ale...
- Koniec tematu, naprawdę jestem tym wszystkim wykończona. -
Ukróciła sprawę JJ i przymknęła oczy, chcąc zebrać myśli. Jeremy westchnął z
dezaprobatą i podgłosił radio, by cisza jaka pomiędzy nimi zapadła, nie była aż
tak krępująca. - Pamiętasz, że dzisiaj Inez, Rose i Sol wpadają do mnie i
Simone'a? - Spytał po parunastu minutach, kiedy byli już blisko miejsca
zamieszkania rudej. Joyce wyrwała się z zamyślenia i nerwowo skinęła głową.
- Tak, pamiętam - przytaknęła. - Wybaczycie mi, jeżeli dam
sobie dzisiaj spokój ze spotkaniami towarzyskimi? - Spytała, powstrzymując
drżenie głosu, które sugerowałoby, że ma zamiar zaraz się rozpłakać. - Mam
dzisiaj jeszcze ćwiczenia, a już tak naprawdę mam dosyć tego dnia - dodała,
pocierając dłonią kark. Jerry wjechał na parking pod kamienicą, w której
mieszkała Jareau i wyłączył silnik.
- Tylko jakbyś czegoś potrzebowała to zadzwoń, ok? -
Spojrzał na nią badawczo, a JJ skinęła ochoczo głową i wysiadła z samochodu.
1 luty 2014
And if somebody hurts you, I wanna fight.
But my hands been broken, one to many times.
So I'll use my voice, I'll be so fucking rude.
Words they always win, but I know I'll lose.*
JJ została mamą malutkiego, nieco ponad dwukilogramowego chłopca zaledwie dziesięć dni wcześniej i zgodnie z zapowiedziami przyjaciół, całe jej życie przewróciło się do góry nogami i wszystkie problemy z miejsca przestały być ważne. Mały William Dwight- Jareau napędził mamie sporo strachu przychodząc na świat tak wcześnie, ale siłę odziedziczył po niej, więc dziesięć dni później został wypisany ze szpitala i wielkimi, brązowymi oczami swojego ojca, przypatrywał się twarzom cioć i wujka, którzy opanowali mieszkanie Joyce. Sama ruda opierała się o futrynę i z uśmiechem przyglądała się jak Jerry i Sol licytują się po kim Will ma usta, a Inez i Rose zachwycają się maleńkimi stópkami chłopczyka. Wszystko było na dobrej drodze, najlepszej na jakiej mogło być w tych warunkach i chociaż przed JJ była wielka niewiadoma przyszłości, to chwilowo nie zaprzątało to jej myśli. Miała syna i swoje własne życie do ułożenia.
* Tom Odell - Another Love
[ Awww, JJ już jest mamą!
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że tak rozwiążesz sprawę Carmine`a, oczekiwałam o wiele gorszych rzeczy, ale jak zawsze jest świetnie :) ]
[ Ano, jest ^^ Poszło dosyć łagodnie, chociaż nie wszystko jeszcze stracone :D Pora na nowy wątek, bez brzuchatej JJ xD]
OdpowiedzUsuń[No i nie ma brzuchola! Ale wiesz co? Co jak co, ale akurat takiego rozwiązania z Karmelkiem się nie spodziewałam. Naprawdę, kiedy tak się zastanawiałam, co z nim zrobisz, brałam pod uwagę kilka opcji, ale czegoś takiego się nie spodziewałam! Także duży plus za element zaskoczenia^^ I ogólnie bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie akurat to wyjaśnienie, Inez teraz przynajmniej już nie będzie chciała skręcić mu karku :D
OdpowiedzUsuńAle właśnie, nie ma brzuchola! Dlatego pójdę zaraz wyskrobać jakiś wątek, o :D Trzeba w końcu pozachwycać się małymi stópkami :D]
Przyszło mi na myśl to, że jak narazie tylko Ethan nie postradał zmysłów na tej całej wojnie i jego kolej się zbliża :)
OdpowiedzUsuńTeż nie spodziewałam się takiego rozwiązania sprawy, jestem pozytywnie zaskoczona, Shriver nie będzie już sugerował, że jego kolega jest idiotą :p
[nooo, to nwoe i u Jake'a i u Sol koniecznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :D ]
OdpowiedzUsuń[Takiego rozwiązania to ja się nie spodziewałam, Pan Idealny jednak nie jest aż takim skurwysyńskim skurwysynem, za jakiego go miałam.
OdpowiedzUsuńJak zawsze ciekawie, jak zawsze obrazowo, tak bardzo po Twojemu.:)]