Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1962. I wanna cry and I wanna love But all my tears have been used up on another love.

15 stycznia 2014, godz. 15.30

I wanna take you somewhere so you know I care.
But it's so cold and I don't know where.
I brought you daffodils in a pretty string.
But they won't flower like they did last spring.*

JJ nigdy nie była w takim miejscu jak ten ośrodek, w którym opiekowano się żołnierzami - weteranami misji zagranicznych. Z daleka wyglądał jak zwyczajny szpital, tylko ten z wyższej półki. Wszystko było czyste i zadbane, ścieżki odśnieżone, nawet ogrodzenie wyglądało na świeżo pomalowane. Joyce nie mogła uwierzyć, że w tym miejscu od prawie dwóch miesięcy przebywa Idealny. Dopiero, gdy znalazła się wewnątrz budynku i miła pielęgniarka zaprowadziła ją do pokoju, w którym mieszkał jej były chłopak, zdołała w to uwierzyć.  Zastała go w schludnym, jasnym pomieszczeniu, siedzącego na fotelu przy oknie. Ubrany w proste dżinsy i niebieską koszulkę, ogolony i uczesany, czytał książkę i wyglądał dosyć zdrowo. Na gust JJ trochę zbyt zdrowo jak na pacjenta takiego ośrodka, ale ona w końcu na niczym się nie znała, prawda?
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? - Joyce stanęła w progu pokoju, nie mając odwagi wejść do środka bez pozwolenia. Broda jej drżała, głos miała łamiący, a w oczach mimo woli pojawiły się łzy. Tyle czasu nie miała żadnej informacji, niczego.  A on był w mieście, zaledwie kilka kilometrów od jej mieszkania i nie dał znaku życia. Dopiero wymuszona niemal przemocą rozmowa z Violet, siostrą Carmine’a, naprowadziła rudą na prawidłowy szlak.
- Joyce? Co Ty tu robisz? - Carmine odpowiedział pytaniem na pytanie, zszokowany widokiem rudej. Nie widział jej pół roku, więc fakt jej nagłego zmaterializowania się bardzo nim wstrząsnął. Omiótł wzrokiem całą jej postać.  Wyglądała pięknie w ciąży,  nie straciła absolutnie niczego ze swojej urody, chociaż teraz sprawiała wrażenie nieco udręczonej. Nie miał pojęcia skąd się tu wzięła, jak go znalazła i w ogóle. Przypuszczał, że Violet go wsypała, ale to miał zamiar wyjaśnić z ukochaną siostrzyczką później.  Błyskawicznie wstał z fotela i podszedł do Joyce, która nadal stała jak wryta w progu.
- Chodź, usiądź. - Chwycił ją za dłoń i posadził na fotelu, sam dosunął sobie krzesło i usiadł obok. Patrzył to na jej twarz, to na brzuch i nie bardzo wiedział co powiedzieć. Oczywiście, że nigdy nie wątpił że to dziecko jest jego, chociaż mówił inaczej. Było jego w stu procentach i sądząc po wielkości brzucha całkiem niedługo pojawi się na świecie. Jego dziecko.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? - Spytała ponownie Joyce, odzyskując mowę po długiej chwili milczenia. Łzy płynęły po jej policzkach wąskim strumieniem, chociaż starała się jak mogła, by nie wybuchnąć głośnym płaczem. To kompletnie zrujnowałoby jej plan konkretnej rozmowy, a taka była konieczna.
- Nie płacz, nie wolno Ci się denerwować, bo mi tu zaraz urodzisz – odpowiedział nieco żartobliwie mężczyzna i otarł palcem łzy z jej twarzy. - Spotkałaś się z Violet? - Spytał, bo jedynie jego siostra mogła go wsypać. Kiedy JJ przytaknęła westchnął głęboko i wziął głęboki oddech. - Skoro rozmawiałyście to na pewno powiedziała Ci dlaczego tu jestem. Więc już wiesz, czemu nie chciałem byś wiedziała. Jestem niebezpieczny, JJ. - Patrzył jej w oczy, wypatrując oznak przerażenia w jej spojrzeniu. Zobaczył tylko wielki smutek. - Prawie zabiłem swojego kolegę. Zrywam się w nocy i jestem gotów skrzywdzić każdą napotkaną osobę, bo wydaje mi się, że jestem w trakcie walki. Miewam też ataki na jawie. Dwukrotnie próbowałem się zabić. Nie chciałem narażać Ciebie i dziecka na niebezpieczeństwo, rozumiesz?  Nie jestem dobrym materiałem na ojca rodziny, nie sądzisz?
- Lepszy taki niż żaden - wyjąkała Joyce, czując jak opuszcza ją siła, którą gromadziła w sobie od czasu rozmowy z Vi, czyli od wczoraj. Odetchnęła głęboko i spytała:
 - Czyli już nie wątpisz, że to dziecko jest Twoje? 
- Nigdy nie wątpiłem JJ - zapewnił Dwight i chwycił ją za dłoń. Drugą rękę wyciągnął w kierunku jej brzucha i delikatnie przesunął po nim dłonią. Uśmiechnął się, gdy poczuł kopnięcie dziecka. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył i było to chyba najwspanialsze uczucie na ziemi. - Chciałem byś się ode mnie odwróciła, byś nie chciała bym wracał i ułożyła sobie życie na nowo. Z kimś zdrowym na umyśle, który chętnie zaopiekuje się Tobą i dzieckiem…
- Wiesz co ja czułam? – Joyce nie pozwoliła mu dokończyć.  Pozornie zaleczone rany znowu zostały rozdrapane i ruda niemal czuła fizyczny ból. – Jakbym nigdy nic dla Ciebie znaczyła. Jakbym była tylko cholernym czasoumilaczem i do tego tanią dziwką, bo to zasugerowałeś.  Dobrze wiesz, że nie spałam z nikim oprócz Ciebie, a z premedytacją wmawiałeś mi, że to nie Twoje dziecko. Cholera jasna, jak mogłeś?
- JJ… Będę Cię przepraszał za to do końca życia, a i tak pewnie to nie wynagrodzi Ci tego, co przeszłaś przeze mnie – Carmine spuścił wzrok. Przez chwilę zapragnął być znowu w mieszkaniu JJ i oglądać jakiś głupi film tylko po to, by móc w trakcie przerwy na reklamy się z nią migdalić. By wydarzenia ostatnich miesięcy w ogóle nie miały miejsca. Mogliby teraz remontować mieszkanie, planować ślub, być zwyczajnie szczęśliwi. Świadomość, że nigdy to się nie ziści bolała bardziej niż to co widział w Afganistanie.
- Kiedyś Ci wybaczę, dla dobra dziecka, ale nigdy nie zapomnę.
- Cholernie spaprałem sprawę, prawda?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Jareau westchnęła. - Nienawidzę Cię za ukrywanie prawdy, za robienie ze mnie idiotki, za zostawienie mnie samej z tym wszystkim. Nienawidzę Cię - powiedziała z brutalną szczerością. - Jednak nie mogę być nieuczciwa wobec Ciebie i naszego syna. Wiem, że on by nigdy mi nie wybaczył. - Położyła dłoń na brzuchu - Będziemy mieli syna, wiesz? Mam termin na połowę marca. – Joyce uśmiechnęła się ciepło. - I bardzo bym chciała, żeby miał w Tobie tatę. Będę Cię z nim odwiedzać póki tutaj będziesz, a potem jeżeli będziesz chciał to podzielimy się opieką nad nim. Nie zamierzam Ci zabierać dziecka.
- Syn? – W oczach Dwighta pojawiła się iskierka radości. Siłą powstrzymał się od pocałowanie Joyce, bo nie chciał zbierać swoich zębów z podłogi. Syn! Będzie miał syna. Czyż to nie cudowne? - Będę dobrym ojcem – zapewnił. - Ale póki nie wyzdrowieję nie będę przebywał z maluchem sam na sam. Boję się, że zrobię mu krzywdę, kiedy dostanę ataku.
 - Bezpieczeństwo dziecka przede wszystkim - zapewniła ruda, czując jak jej umysł wypełnia się uczuciem ulgi. Nagle wątpliwości z ostatnich miesięcy zwyczajnie zniknęły. Miała przyjaciół, Carmine poczuwał się do ojcostwa. Nareszcie było tak jak powinno być. No nie do końca, bo w idealnej wizji ona i tata dziecka tworzyli szczęśliwy związek, a tutaj co najwyżej będzie można mówić o przyjaźni. - Obiecaj mi, że nigdy nie spieprzymy mu dzieciństwa. - Spojrzała na mężczyznę, ale jego twarz zrobiła się nagle spięta, a w oczach pojawiła się dzikość, której JJ nigdy wcześniej nie widziała.
- Są za nami! - Krzyknął nagle mężczyzna zrywając się z łóżka i gwałtownie szarpiąc Joyce za ramiona. - Gdzie oni są zdradziecka świnio?! - Warknął na nią i z całej siły przycisnął do ścianę. - Gdzie oni są? - Powtórzył uderzając plecami JJ o ścianę, a ta była zbyt przerażona by wzywać pomocy.
- To ja, Joyce - wyjąkała. - Nie jesteśmy na wojnie, proszę Cię, zostaw mnie! - Wykrzyczała w końcu na cały głos i zaczęła wołać o pomoc. Na szczęście w pobliżu kręcili się pielęgniarze i zaalarmowani krzykami wkroczyli do pokoju, by obezwładnić szamoczącego się mężczyznę.
- Nic pani nie zrobił? - Spytał jeden z nich, blondwłosy chłopak, wyglądający na studenta. Nie wydawał się szczególnie zdenerwowany całą sytuacją. Zachowywał się opanowanie, naturalnie, jakby widział podobne sytuacje milion razy. - Zabiorę Panią stąd - powiedział kojącym głosem i wyprowadził roztrzęsioną JJ na korytarz. - On nie zrobił tego świadomie - zapewnił ją i pobieżnie obejrzał, szukając śladu jakiegoś urazu. - Czy gdzieś panią boli?
- Nie, wszystko ze mną w porządku - zapewniła rudowłosa, starając się uspokoić. To w jakim tempie i z jaką intensywnością ujawniały się u Carmine'a zaburzenia sprawiło, że wiele zrozumiała. Też nie chciałaby narażać swojego dziecka na takie niebezpieczeństwo.
- Obejrzy panią lekarz - orzekł chłopak i objąwszy ją ramieniem i ruszył w kierunku windy. - Nie możemy ryzykować. Carmine to pani rodzina? - Zapytał, kiedy zamknęły się za nimi drzwi windy. JJ oparła się plecami o ścianę i poprawiła szalik, który niepostrzeżenie się rozplątał i wisiał smętnie na ramieniu.
- Nie, to ... - Zaczęła, bo tak naprawdę nie bardzo wiedziała kim był teraz w jej życiu. - To ojciec dziecka - dokończyła, a sanitariusz położył jej dłoń na ramieniu. - Jest duża szansa, że z tego wyjdzie - pocieszył, chociaż w jego głosie Joyce nie wyczytała optymizmu. Pół godziny później wyszła z budynku i skierowała się na parking, gdzie w samochodzie czekał na nią Jeremy.
- No i? - Zapytał, kiedy Joyce wsiadła i zamknęła za sobą drzwi. - Wyglądasz jakby Cię zdjęli z krzyża. Co powiedział?
- Powoli, Jerry - odparła ruda i odetchnęła głęboko. - To nie była łatwa rozmowa. On naprawdę jest w złym stanie. - Nie, nie zamierzała mówić komukolwiek o ataku Carmine'a. Wtedy kompletnie odradzaliby jakiekolwiek kontakty z nim, a ona zamierzała dalej go widywać. - Uzna dziecko i da mu swoje nazwisko, póki będzie przebywał w ośrodku będę go odwiedzać z maluchem, a potem najpewniej podzielimy się obowiązkami. I tyle - dokończyła i oparła się wygodniej na siedzeniu. Jeremy prychnął cicho i zapuścił silnik.
- Nie mówisz mi czegoś - powiedział niby od niechcenia i wyjechał na ulicę.  Joyce tylko wzruszyła ramionami.
- Mam Ci przytaczać cytaty z naszej rozmowy?
- Nie, ale...
- Koniec tematu, naprawdę jestem tym wszystkim wykończona. - Ukróciła sprawę JJ i przymknęła oczy, chcąc zebrać myśli. Jeremy westchnął z dezaprobatą i podgłosił radio, by cisza jaka pomiędzy nimi zapadła, nie była aż tak krępująca. - Pamiętasz, że dzisiaj Inez, Rose i Sol wpadają do mnie i Simone'a? - Spytał po parunastu minutach, kiedy byli już blisko miejsca zamieszkania rudej. Joyce wyrwała się z zamyślenia i nerwowo skinęła głową.
- Tak, pamiętam - przytaknęła. - Wybaczycie mi, jeżeli dam sobie dzisiaj spokój ze spotkaniami towarzyskimi? - Spytała, powstrzymując drżenie głosu, które sugerowałoby, że ma zamiar zaraz się rozpłakać. - Mam dzisiaj jeszcze ćwiczenia, a już tak naprawdę mam dosyć tego dnia - dodała, pocierając dłonią kark. Jerry wjechał na parking pod kamienicą, w której mieszkała Jareau i wyłączył silnik.

- Tylko jakbyś czegoś potrzebowała to zadzwoń, ok? - Spojrzał na nią badawczo, a JJ skinęła ochoczo głową i wysiadła z samochodu.


1 luty 2014

And if somebody hurts you, I wanna fight.
But my hands been broken, one to many times.
So I'll use my voice, I'll be so fucking rude.
Words they always win, but I know I'll lose.*

JJ została mamą malutkiego, nieco ponad dwukilogramowego chłopca zaledwie dziesięć dni wcześniej i zgodnie z zapowiedziami przyjaciół, całe jej życie przewróciło się do góry nogami i wszystkie problemy z miejsca przestały być ważne. Mały William Dwight- Jareau napędził mamie sporo strachu przychodząc na świat tak wcześnie, ale siłę odziedziczył po niej, więc dziesięć dni później został wypisany ze szpitala i wielkimi, brązowymi oczami swojego ojca, przypatrywał się twarzom cioć i wujka, którzy opanowali mieszkanie Joyce. Sama ruda opierała się o futrynę i z uśmiechem przyglądała się jak Jerry i Sol licytują się po kim Will ma usta, a Inez i Rose zachwycają się maleńkimi stópkami chłopczyka. Wszystko było na dobrej drodze, najlepszej na jakiej mogło być w tych warunkach i chociaż przed JJ była wielka niewiadoma przyszłości, to chwilowo nie zaprzątało to jej myśli. Miała syna i swoje własne życie do ułożenia.


* Tom Odell - Another Love

6 komentarzy

  1. [ Awww, JJ już jest mamą!
    Nie spodziewałam się, że tak rozwiążesz sprawę Carmine`a, oczekiwałam o wiele gorszych rzeczy, ale jak zawsze jest świetnie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ano, jest ^^ Poszło dosyć łagodnie, chociaż nie wszystko jeszcze stracone :D Pora na nowy wątek, bez brzuchatej JJ xD]

    OdpowiedzUsuń
  3. [No i nie ma brzuchola! Ale wiesz co? Co jak co, ale akurat takiego rozwiązania z Karmelkiem się nie spodziewałam. Naprawdę, kiedy tak się zastanawiałam, co z nim zrobisz, brałam pod uwagę kilka opcji, ale czegoś takiego się nie spodziewałam! Także duży plus za element zaskoczenia^^ I ogólnie bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie akurat to wyjaśnienie, Inez teraz przynajmniej już nie będzie chciała skręcić mu karku :D
    Ale właśnie, nie ma brzuchola! Dlatego pójdę zaraz wyskrobać jakiś wątek, o :D Trzeba w końcu pozachwycać się małymi stópkami :D]

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyszło mi na myśl to, że jak narazie tylko Ethan nie postradał zmysłów na tej całej wojnie i jego kolej się zbliża :)
    Też nie spodziewałam się takiego rozwiązania sprawy, jestem pozytywnie zaskoczona, Shriver nie będzie już sugerował, że jego kolega jest idiotą :p

    OdpowiedzUsuń
  5. [nooo, to nwoe i u Jake'a i u Sol koniecznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :D ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Takiego rozwiązania to ja się nie spodziewałam, Pan Idealny jednak nie jest aż takim skurwysyńskim skurwysynem, za jakiego go miałam.
    Jak zawsze ciekawie, jak zawsze obrazowo, tak bardzo po Twojemu.:)]

    OdpowiedzUsuń