Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1950. Historia bez szczęśliwego zakończenia.



             W małej kawalerce na poddaszu roznosił się delikatny zapach olejku cytrynowego, Niezbyt intensywny, łagodzący emocje, wprowadzający w stan błogiego rozluźnienia. Z tym zapachem idealnie współgrało przytłumione światło i nastrojowy głos Agnes Obel, płynący z głośnika. Joyce leżała na łóżku, zwinięta w kłębek, z przymkniętymi powiekami. O tym, że nie śpi świadczyło to, że co jakiś czas sięgała ręką po kieliszek czerwonego wina, upijała łyk i odkładała go z powrotem. Nawet szczurki wczuły się w nastrój właścicielki i nie hałasowały zbytnio w klatce. Należało się JJ po ciężkim dniu w pracy. Od paru tygodni bolał ją kręgosłup, ale to nic dziwnego u osoby będącej ciągle w ruchu. Regularne ćwiczenia pomagały tylko na krótką metę, co nie było pocieszające. Przeprowadzka do nowego miejsca i kilkunastokrotne zbieganie i wchodzenie po schodach na 4 piętro, by wnieść wszystkie kartony, kartoniki, torby i i pudełka, także nie sprzyjały zdrowieniu. Warto jednak było zaryzykować i wynająć  to mieszkanko. Niewielką powierzchnię (30 metrów kwadratowych) rekompensowała lokalizacja, czyli Greenwich Village i nietypowy wystrój kawalerki. Tak właściwie to brak wystroju. Wyposażona była tylko w podstawowy sprzęt kuchenny i łazienkowy. Stara tapeta w bordowym kolorze była w wielu miejscach pozdzierana, ukazując cegły. Podniszczony drewniany parkiet i skośny sufit. W dobrym, starym klimacie. Poszukiwanie mebli na targach staroci zajęło Joyce prawie dwa tygodnie, ale opłacało się i obecnie kawalerka była miejscem kompletnie nie z tej epoki. Łóżko z metalową ramą, na nim czarna pościel, wysłużony fotel, ława, szafa, komoda, stolik nocny, parę półek i oczywiście brak telewizora. Jedynym przejawem nowoczesności był laptop i sprzęt kuchenny. Dwa okna, jedno w części kuchennej, drugie w mieszkalnej, zasłonięte czarnymi roletami. Czarno-białe plakaty Elvisa Presleya i Rity Hayworth. Adapter, dorwany za grosze, w kącie pokoju, tuż obok gitary i shishy. Duże lustro w złotej ramie przy szafie. Joyce udało się stworzyć przytulne gniazdko, w którym mogła być sobą i nie planowała się stąd wynosić przez najbliższe miesiące, a może i lata. Mieszkała tutaj dopiero tydzień i zamierzała w najbliższym czasie zaprosić Rose, Pearl, Inez i Siennę, bo jakimś cudem jeszcze nie widziały tego cudownego miejsca. Dzisiaj jednak chciała być sama. Zrelaksować się, ukoić nerwy, powalczyć z bólem pleców, który nie chciał ustąpić. Chciała, ale dźwięk dzwonka do drzwi uświadomił jej, że jednak sama nie będzie. Otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że jest już po dwudziestej drugiej. W drzwiach stał Carmine, niezapowiedziany gość.
- Zapomniałam, że dzisiaj się widzimy? - Spytała rudowłosa, wpuszczając mężczyznę do środka. 
- Nie, przechodziłem przypadkiem - oznajmił z uśmiechem i przyciągnął Joyce do siebie. Od razu poczuł znajomy zapach, ciepły, orientalny, zmysłowy. Znowu użyła perfum, które tak lubił. Przesunął wargami po jej włosach, aż dotarł do ust. Smakowały czekoladowym balsamem. Uśmiechnął się, gdy JJ odwzajemniła pocałunek i wtuliła się mocniej w jego ciało. Dopiero po dłuższe chwili przypomniało mu się, że nie jest to jedyny powód, dla którego tutaj przyszedł. - No dobra, skłamałem - przyznał, odsuwając się trochę od niej i spoglądając w oczy. - Chcę z Tobą porozmawiać. Nie będzie to ani łatwa ani przyjemna rozmowa, ale muszę to powiedzieć i boję się, bo nie mam pojęcia jak zareagujesz.
- Brzmi tak jakbyś miał wyjechać na wojnę - mruknęła Joyce, idąc z Carmine'm, który usiadł obok niej na łóżku. Momentalnie spoważniał, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Położył swoją dłoń na ręce dziewczyny i wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Raz kozie śmierć - pomyślał i wypalił:
- Lecę do Afganistanu...
Zapadła cisza, którą zakłócał tylko coraz bardziej nerwowy oddech JJ. Z całej siły starała się powstrzymywać emocje, które w niej wręcz eksplodowały. Cieszyła się, że siedzi, bo prawdopodobnie straciłaby grunt pod nogami i upadła. 
- Powiedz,że żartujesz - zwróciła się do Carmine'a, a jej głos podszyty był płaczem. - Powiedz, że to cholerny, pieprzony żart i nie lecisz na żadną wojnę do jebanego Afganistanu. Proszę Cię. 
- To tylko pół roku, mam pomagać rannym żołnierzom z zespołem stresu pourazowego na tyle, by mogli bezpiecznie wrócić do kraju. Będę tam bezpieczny, naprawdę - wyjaśnił, ze zdumieniem czując jak JJ drży na całym ciele. Przyciągnął ją mocniej do siebie, ale ta odsunęła się gwałtownie.
- To Twoje życie, rób z nim co chcesz. A teraz wyjdź - zażądała stanowczo, a z jej oczu posypały się iskry. Dwight mógł przysiąc, że widział w nich ból i nienawiść. Ból chyba przeważał.
- JJ... - zaczął, ale rudowłosa przerwała jego wypowiedź:
- Nie rań mnie mocniej, nie tłumacz niczego, nie rzucaj oklepanymi formułkami o wierności żołnierskiej i patriotyzmie, bo Cię zabiję. Podjąłeś decyzję bez konsultacji ze mną, więc nic dla Ciebie nie znaczę. Koniec pieśni. Zostaw mnie w spokoju. Czy w ogóle kiedykolwiek coś do mnie czułeś czy tylko się bawiłeś?
- JJ, dobrze wiesz kim jestem i że żołnierzem jest się całe życie...
- Nie skończę jak Ellen, nie będę za Tobą czekać, wynoś się!
- Odzyskam Cię, obiecuję. - Mężczyzna ucałował czoło JJ i wstał z łóżka, kierując się do wyjścia. - Wylatuję pojutrze o 9 - dodał, ale JJ nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Gdy zamknął za sobą drzwi pozwoliła by emocje puściły. Rozpłakała się, nie jak mała dziewczynka, ale porzucona kobieta. Rozpacz rozrywała jej serce, dusiła gardło i nie pozwalała oddychać. Łzy płynęły strumieniami po twarzy, moczyły rude kosmyki włosów i przyklejały je do policzków, tworzyły ścieżki na szyi i znikały w materiale bluzki. Nagle zrobiło się pusto, muzyka przestała grać, szczurki biegać po klatce, a zegar tykać. Były tylko słowa "Lecę do Afganistanu", "pojutrze", które krążyły w kółko, odbijały się od ścian i jak fala uderzały z powrotem o JJ. Coraz szybciej i mocniej. Ogłuszały, oślepiały, raniły tak mocno, że Joyce nie miała siły się poruszyć. siedziała tak długo, póki nie zasnęła wyczerpana płaczem. 

...Oh, when you told me you'd leave, 
I felt like I couldn't breath,
My aching body fell to the floor..



      Obudziła się z koszmarnym bólem głowy, na szczęście miała wolne i nie musiała wstawać do pracy. Zrobiła sobie mocnego drinka i usiadła przy oknie, obserwując życie na ulicy. Miliony myśli kotłowały się w jej umyśle, a każda była gorsza od poprzedniej. Wszystkie prowadziły prostą drogą do autodestrukcji. Przerażona Joyce bez zastanowienia wybrała numer Jerry'ego i wysłała sygnał "mayday", niczym tonący statek. Jeremy był niezawodny w każdej sytuacji, pojawił się w ciągu godziny. Pozwolił się wypłakać, a potem wrzucił JJ do wanny, zrobił jajecznicę i wyciągnął na długi spacer. To samo zresztą zrobiła Joyce, kiedy zmarł tata Jerry'ego i blondyn był w rozsypce. Tak robią prawdziwi przyjaciele. Najpierw przez chwilę się użalają, a potem stawiają do pionu.
- Powiedziałaś dziewczynom? - Spytał Jeremy, rzucając w rudą liśćmi. Ta tylko wzruszyła ramionami, idąc powoli parkową ścieżką.
- Inez naprawia życie Chase'a, Rose ma Nicka i Rae, Si wychowuje Maddie, a Pearl pewnie w tej chwili rzyga po kolejnej dawce chemii. Myślisz, że potrzebne im teraz moje płacze? - Spytała retorycznie. Owszem, wiedziała że im powie, ale nie dzisiaj i nie teraz. Jak sama się z tym upora. - Kurde, ja mam tylko nadzieję, że nie jestem w ciąży z Carmine'm, bo tylko tego brakuje...
- JJ, seks przed ślubem? - Jerry udał wielkie oburzenie.
- Zamknij się, Twój seks z Simmy'm jest w ogóle przez Kościół nieakceptowalny, a poza tym od kiedy jesteś wierzący? - Joyce spojrzała na niego, a potem westchnęła. - Nie no, nie jestem w ciąży, nie mogę być.
- Wszystko jest możliwe...
- A w mordę chcesz? - Joyce nie wytrzymała i rzuciła się na przyjaciela, który podciął jej nogi. JJ nie pozostała dłużna i po chwili oboje leżeli wśród liści, zanosząc się śmiechem.
- Bijesz ciężarną, geju - Stwierdziła nagle Jareau, a Jerry przewrócił oczami.
- Nie jesteś w ciąży, skarbie.
- No nie jestem, ale mogłabym być.
- Nie wywołuj wilka z lasu.

      Pozornie lepszy nastrój nie trwał zbyt długo. Wystarczył powrót do mieszkania i Joyce znów pękła. Tym razem Jerry sprowadził na pomoc Simona i butelkę szkockiej.
- Nie pojadę jutro na lotnss, lotnisko - wyrzuciła z siebie JJ półtorej godziny później i czknęła głośno, na co blondyn się roześmiał i przeczesał palcami jej włosy.
- Nie musisz, po tym co zrobił nie zasłużył na to, byś go żegnała - powiedział, a kiedy jego chłopak położył się obok nich dodał: - Nawet jak będziesz chciała pojechać, to Cię zatrzymamy, prawda Simon?
- Jasna sprawa - przytaknął brunet i przytulił się do JJ, która spytała rozdzierającym głosem:
- A może właśnie powinnam za nim pobiec, zatrzymać?
- Nie, JJ. Daj w końcu komuś o Ciebie powalczyć, przestań być tą, która pierwsza wyciąga rękę i biegnie na każde zawołanie - mruknął Simon, a JJ czknęła znowu.
- A co jeśli on tam zginie?
- Jest dorosły, sam wybrał. Nie jesteś za niego odpowiedzialna, rudzielcu, to facet starszy od Ciebie, powinien mieć więcej rozumu i ułożyć sobie życie z Tobą, a nie pakować się między miny. - Jeremy wzruszył ramionami. Co jak co, ale mądrości życiowej nie można było mu odmówić w żadnym zakresie.
- Czy ja tak zawsze będę kończyć? Odrzucona, pijana i z dwoma gejami? - Spytała nagle. W odpowiedzi Jeremy i Simon roześmiali się w  głos.
- Tak, i jeszcze urodzisz nam kiedyś dzidziusia, takiego ładnego, z rudymi włoskami. Nazwiemy ją JJJ - Joyce Jareau Junior - rzucił Jerry, na co JJ zawyła i schowała twarz w poduszkę.
- Wszyscy mnie zostawiają, albo umierają. Carmine, Jackie, Cailin, jeszcze tylko brakuje by Inez, Rose, Pearl, Si albo Wy zostawili mnie tutaj samą.
- Nie zostawimy, rudzielcu - zapewnił Simon, mocniej przytulając Jareau. - Jesteś okropna i ciężko z Tobą żyć, ale jesteś nasza...
- Rozumiem fakty, nie jestem idealna. Nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Nie jestem ani wojującą feministką ani grzeczną, potulną żonką. Do femme fatale też mi daleko, ale czy dlatego nie zasługuję na szczęście? Co jest ze mną nie tak?
- Cicho, nie nakręcaj się sama - warknął w końcu Jeremy i podał jej butelkę. - Pij i spać...


      Nazajutrz Joyce nie zrobiła tak jak obiecała chłopakom dzień wcześniej. Cichaczem wymknęła się z mieszkania, zostawiając śpiących Jerry'ego i Simona samych. Wsiadła do taksówki i poprosiła o zawiezienie na lotnisko Newark, skąd miał odlatywać samolot z Carmine'm na pokładzie. W głowie układała sobie, co właściwie chce mu powiedzieć. Prawda była jednak zgoła inna, wcale nie chciała mu nic mówić. Chciała go tylko zobaczyć, może zatrzymać. Przekonać się, czy go to poruszy. W głębi serca miała nadzieję, że jak ją zobaczy to sam zrezygnuje z wyjazdu i zostanie. I będą żyli długo i szczęśliwie jak w cholernej komedii romantycznej. Korki na ulicach nie były litościwe. JJ, widząc jak szybko mija czas, popędzała co chwila biednego taksówkarza, który zapewniał, że robi wszystko co może. Przecież musiała zdążyć, musiała...

    Gdy na wszystkich nowojorskich zegarach wybiła godzina 9, a samolot wzbijał się w niebo nad miastem, JJ nie była na lotnisku. Nie była nawet w połowie drogi. Żółta taksówka leżała dachem do ziemi na środku ulicy, nieopodal autobusu, który w nią uderzył. Wszędzie unosił się dym i pył, ludzie biegali w kółko w panice, a Joyce siedziała na krawężniku chodnika, chowając zakrwawioną twarz w dłoniach. W pewnej chwili uniosła głowę i zobaczyła samolot. W tym momencie wiedziała, że gra skończona.

... You can't hear me cry, see my dreams all die,
From when you're standing, on your own.
It's so quiet here and I feel so cold...

---
Ben Cocks, Agnes Obel, Pawbeats.
Błagam, niech ktoś szybko to zakryje -,-"

3 komentarze

  1. [ "A w mordę chcesz?"
    Spodziewałam się wszystkiego, nawet uśmiercenia Carmine`a, ale nie tego, że JJ może być w ciąży. Po raz kolejny mnie zaskoczyłaś, ale pozytywnie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka smutna notka :( Tak bardzo tragicznie! Następna ma być w zupełnie innym nastroju! JJ ma być szczęśliwa, Sienka do niej wpadnie, poleci jej masażystę najlepszego na świecie i w ogóle!
    Ale podobnie jak Rosie, jestem pozytywnie zaskoczona takim obrotem sytuacji. Wbrew pozorom, mały dzieciaczek mógłby dać JJ sporo szczęścia, na którego brak narzeka :)

    Sienna/Charlie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kiedy skończyłam czytać pierwszą część, skończyła się też piosenka w tle. Ale po przeczytaniu drugiej muszę nieco poczekać, aż piosenka się skończy. O, już! A trzecią przeczytałam nim piosenka mi się odtworzyła, więc napisze przy niej komentarz, a co!

    Cholero wstrętna, jakże Ty męczysz tą biedną JJ! Ładnie to tak? Oczywiście, że nieładnie! Następnym razem żądam cudownej, optymistycznej notki, w której wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie! (I co z tego, że sama planuje nieco namieszać u Nezi?) Co nie zmienia faktu, iż uwielbiam czytać Twoje noty, bo są takie... prawdziwe? Lepszego określenia chyba nie znajdę, ale kiedy tak sunę wzrokiem po tekście, mam wrażenie, że siedzę obok biednej JJ.
    Dlatego jak następnym razem będę koło niej siedzieć, chcę, żeby było wesoło ;)]

    OdpowiedzUsuń