Maj 2013
It's been a really really messed up week
Seven days of torture, seven days of bitter
And my girlfriend went and cheated on me
She's a California dime but it's time for me to quit her
Kobieta stojąca przy oknie wyglądała olśniewająco. Ciemne włosy układające się w delikatne fale, opadały lekko na szczupłe, odsłonięte ramiona. Gorset eleganckiej, białej sukni odsłaniał odstające łopatki, a przy jednej z nich można było dostrzec niewielki tatuaż. Błąd młodości, jak zwykła go nazywać.
Widział odbicie niezadowolonego oblicza w szybie. Nie śmiał podejść bliżej, odnosząc wrażenie, że między nim, a kobietą wyrósł niewidzialny, trudny do zniszczenia mur. Mur miał zwiastować koniec wszystkiego, co wspólnie budowali. Nie było już ich. Znowu była tylko ona i on, gdzieś na uboczu. Zupełnie nieważny i niezauważalny.
Od samego początku ich znajomości wiedział, że to nie jest prawdziwe. Wydawało mu się zbyt piękne, nierealne. Kobieta, która mogła mieć każdego, nie wybrałaby Charlesa, gdyby miała nieco większe wymagania. Nie wierzył w to, że chce spędzić życie z nim – życiowym nieudacznikiem, który z miesiąca na miesiąc popadał w nałóg, jakim była praca, coraz głębiej i mocniej. Nie chciał się wyrywać. Szpital był jego miejscem, domem. Azylem.
Być może nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi, bo wszystko się komplikowało, bo patrzenie na jej twarz przestało przynosić mu przyjemność. Wiecznie wygięte w grymasie usteczka, ściągnięte brwi i zmarszczone czoło. Z pełnych, różowych ust ciągle padały same zarzuty, słowa pełne niezadowolenia. W ostatnim czasie sporo rzeczy uległo zmianie. Nie byli już parą zakochanych, młodych ludzi, których czeka świetlana przyszłość.
Szelest gładkiego materiału sukni, ozdobionego gdzieniegdzie delikatną koronką i wzorami z cekinów, wyrwał go z zamyślenia. Zaskoczony podniósł głowę, natrafiając na jej spojrzenie. Znowu w oknie. Nie mógł spojrzeć na nią inaczej. Ona też. Chrząknęła, odgarniając jedno pasmo włosów za ucho.
— Zatrzymam suknię, jeśli pozwolisz — powiedziała chrypliwie. Po jej obliczu nie spłynęła ani jedna łza. Prawdopodobnie oczekiwał większej dramaturgii w sytuacji, kiedy kobieta jego życia zdecyduje się go zostawić. Najgorsze jednak było to, że w środku czuł się kompletnie pusty i obojętny. Nie miał ochoty podnosić głosu, niszczyć rzeczy. Nie miał ochoty wyrzucić jej przez okno z dwunastego piętra, a może powinien.
W odpowiedzi skinął jedynie głową, dłonie wsuwając do kieszeni ciemnych jeansów. Nic nie wydawało się gorsze i trudniejsze, ale też nic nie przychodziło mu łatwiej. Nie rozumiał sytuacji, która nie należała do wydarzeń dziejących się na co dzień. Nie w jego życiu, nie w jego uporządkowanej rutynie.
— To nie tak, że cię nie kochałam, Charlie. — Odwróciła się w jego stronę, zaciskając palce na materiale. Grymas na twarzy nie czynił jej piękniejszą. Nie wyglądała nawet ładnie, przynajmniej w jego mniemaniu.
Westchnęła.
Do ślubu zostały dwa dni, a on dziękował Bogu, że zdołała się rozmyślić na tyle wcześniej, aby nie musiał znosić publicznego upokorzenia przy gościach, w akompaniamencie szumu fal na Staten Island.
— Nic nie po…
— Charlie, ja rozumiem, że możesz być zły, ale ja… ja naprawdę nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Kevin pojawił się tak nagle, rozumiesz? Nigdy nie sądziłam, że mogę do kogoś poczuć coś takiego… O mój Boże, Charlie… Nie, nie miałam na myśli tego, że do ciebie tego nie czułam. Przecież cię kochałam. — Odetchnęła ze świstem wypuszczając powietrze z płuc.
Charles nie wierzył w to, co właśnie się działo. Od kilku minut miał wrażenie, że bierze udział w jakiejś komedii, a właściwie parodii komedii romantycznej. Słuchał jej słów, sądząc, że stoi przed nim zagubiona szesnastolatka, która nie ma pojęcia, co zrobić, jak się zachować. Zauważył, że kobieta mocno zaciska dłonie na materiale eleganckiej sukni i nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Nie umknął mu fakt, że była na boso, ale z kompletnym makijażem i wytworną fryzurą.
— Przez jakiś czas — dopowiedział spokojnie, rozglądając się po przestronnym salonie, jakby ten wydawał się najciekawszym miejscem we Wszechświecie. Słowa, które wypowiedział powinny mieć w sobie chociaż nutkę rozgoryczenia, ale zamiast tego czuł rosnące w nim rozbawienie.
— Właśnie, przez jakiś czas. Nikt nigdy nie powiedział, że miłość trwa wiecznie, Charlie. Cieszę się, że rozu…
— Zamierzasz wyjść dzisiaj za mąż?
— Skąd! — fuknęła, po dziecięcemu tupiąc stopą w podłogę.
Och, oczywiście. Jakże on mógł.
— Oszalałeś, Charles. Po prostu… po co ci suknia? Mi przyda się bardziej niż tobie. Kto wie, może Kevin…
— Wyjdź już, Jess. Boli mnie głowa. — Odwrócił się na pięcie, przesunął dłonią po ciemnych włosach, ze spokojem stwierdzając, że jeszcze nie zaczął łysieć. Opuszczając salon, nie myślał o tym, co robi. Nie odczuwał złości, goryczy, strachu. Przeszło mu nawet rozbawienie, które było w tamtej sytuacji jedynym przejawem uczuć w jego wykonaniu.
Rzucił się na łóżko, gniotąc pełny żołądek i dopiero teraz uświadomił sobie, że zjedzenie dwóch porcji meksykańskiego żarcia nie było najrozsądniejszym wyborem. Z nosem w pościeli zauważył, że ciężko mu się oddycha, dlatego odwrócił głowę na bok, wpatrując się w jasną ścianę, której jedyną ozdobą była ciężka, prosta komoda. Ręce rozłożył po bokach i czekał. Minuty dłużyły się, rozciągały niewyobrażalnie, ale kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwiami, zamknął leniwie powieki i nawet nie zdążył zauważyć momentu, w którym nadszedł sen.
— Charles! Murphy, kurwa! Wstawaj, doktorku!
Ciemnowłosy jęknął, chowając głowę pod poduszką. Naprawdę nie miał ochoty na konfrontacje z kimkolwiek. Czuł się potwornie zmęczony, a myśl o kolejnym dwunastogodzinnym dyżurze przyprawiała go o mdłości. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niego, co tak naprawdę się stało. I dlaczego ktoś mógł chcieć z nim rozmawiać.
Nie miał pojęcia, ile godzin przespał, ale czuł się jak wywłoka. Każdy mięsień był obolały , kark nienaturalnie wygięty na stercie poduszek, dawał o sobie znać, głowa pulsowała, a w ustach odczuwał suchość i nieprzyjemny posmak pikantnej salsy.
— Przespałeś dwie kwarty!
Stojący w drzwiach nieogolony mężczyzna, zgarnął garść popcornu do ręki, aby wsypywać ją w irytująco niedbały sposób do ust. Zauważając przebudzenie najlepszego przyjaciela, po prostu odszedł, goszcząc się w salonie.
Siadając na brzegu materacu, Charlie przesunął dłońmi po twarzy, rozglądając się po sypialni. Na ścianie brakowało wspólnego zdjęcia, z parapetu zniknęły różne bibeloty, a blat komody został wręcz ogołocony. Zdobiła go para ciemnych skarpetek, które powinny trafić do jednej z szuflad.
Zegar wiszący nad biurkiem wskazywał godzinę dwudziestą. Za oknem Nowy Jork rozświetlony był milionami żarówek i neonów, a ciemne niebo wśród najwyższych budynków było niewidoczne. Skrzywiony i niezbyt zadowolony ze swojego żywota, Murphy szurając stopami pod jasnych panelach, skierował swoje posuwiste kroki do salonu. Chrząknął, widząc jak Mike rzuca w plazmowy telewizor całymi garściami prażonej kukurydzy.
Jansen zrywając się na równe nogi, z hukiem odstawił miskę na szklany stolik i prędkim krokiem podszedł do przyjaciela, zamykając go w niedźwiedzim uścisku.
— Co ty robisz? — Charlie ledwo wydusił z siebie kilka słów, poklepując Michaela po plecach.
— Żegnam się — odpowiedział podchmielony już mężczyzna, odsunął Murphy’ego na długość swoich ramion i uważnie przyglądał się twarzy przyjaciela. Przechylając głowę w bok, sapnął. — Zamierzasz odebrać sobie życie, prawda?
— Co?
— Zapisz mieszkanie na mnie. Albo chociaż telewizor…
— O czym ty bredzisz, Jansen? — spytał poirytowany, strząsnął dłonie kumpla ze swoich ramion, wyminął go, usiadł na kanapie i sięgnął po butelkę piwa, a uporawszy się z kapslem, napił się, układając stopy na niskim stoliku.
— Zostawiła cię, prawda? Ta zdradziecka suka! Przyznała się. Powiedziała, że się przyznała!
Michael zaczął krążyć po salonie, ignorując już zupełnie wydarzenia, które rozgrywały się na boisku. Zignorował również fakt, że jego ulubiona drużyna zdobywała w końcu jakieś punkty. Zignorował fakt, że Charles zamarł w bezruchu, wpatrując się w niego, jak w największego idiotę na świecie. Zignorował wszystko, co w takiej sytuacji mogłoby zwiastować katastrofę. Wiadomym jednak było, że relacja tej konkretnej dwójki mężczyzn odbiegała od przeciętności.
— Wiedziałeś? — Murphy po chwili milczenia zadał pytanie, znowu wygodnie rozsiadając się na kanapie, tracąc z pola widzenia Michaela.
— Nie kryła się z tym. Mam nawet zdjęcia tego gogusia. Nie uwierzysz, ale… — Machnął ręką, usiadł obok i wyciągnął smartfona, szukając czegoś zawzięcie, a kiedy znalazł to, co chciał pokazać, roześmiał się i podsunął telefon Charliemu, który mimowolnie wybuchł śmiechem, widząc oblicze nowego wybranka swojej narzeczonej.
Byłej narzeczonej.
Sierpień 2013
— Uznałem, że przyda ci się dziewczyna. Wiesz, Charles, bez urazy, ale kto, jak kto, ale potrzebujesz seksu. Bez odpowiedniej ilości bzykanka stajesz się marudny, skóra ci szarzeje i te wory pod oczami. — Michael zacmokał, kręcąc głową. Mijające ich pielęgniarki i salowe, przyglądały im się z niejaką pogardą. Dłoń Jansena znalazła się na policzku przyjaciela.
— Nie potrzebuję takich wrażeń, stary. Do zobaczenia wieczorem. — Odchodząc od recepcji, machnął ręką i zniknął w windzie, kręcąc przy tym głową. Naprawdę nie potrzebował dziewczyny. Nie przywykł jeszcze do myśli, że zostawiła go narzeczona. Często łapał się na tym, że snuje plany wobec ślubu, który na pewno się nie odbędzie. Jedna z każdym mijającym tygodniem czuł się coraz lepiej, jednocześnie spędzając jeszcze więcej czasu w pracy.
Chciał móc wyjść na randkę, ale wszystko zrujnował Mike, zakładając mu konto na portalu dla samotnych. Przeglądając swoje zdjęcia, krzywił się, psioczył też na opis swojej osoby. Na pewno nie uważał się za kogoś, kto jest przebojowy, silny jak superman i na pewno nie był filantropem. Nie władał też biegle siedmioma językami, w tym łaciną. Nie miał licencji pilota i nigdy w życiu nie skakał ze spadochronem. Jednak według Jansena dyskretne i przemyślane kłamstwa mogły tylko pomóc. I na pewno nie szkodziły. Jak przyznawał, sam stosował podobną metodę i spotkał się już z wieloma kobietami, ale kiedy większość z nich zaczynała rozumieć, że ten wysportowany mężczyzna ze zdjęć nie stoi przed nimi, rozpętywały piekło. Charlie nie chciał okłamywać ludzi, bo był marnym kłamcą, a spojrzenie w oczy osobie, która w to wszystko uwierzyła, byłoby zapewne trudniejsze, niż można było sądzić.
Dzwonek do drzwi mógł zwiastować jedynie przybycie Michaela, dlatego Charlie dość niespiesznie wyruszył z kuchni, wycierając mokre ręce o poplamiony t-shirt. Otwierając, mógł się spodziewać wszystkiego. Całego haremu, dwóch prostytutek, ośmiu facetów z czteropakami piwa, pięciu kartonów pizzy. Był przygotowany na każdą ewentualność, ale…
— Żadna inna nie chciała z tobą zamieszkać — oznajmił Jansen, wpychając w ręce Charlesa szczeniaczka. Jasnego, upstrzonego gdzieniegdzie czarnymi kropeczkami. Charlie z powątpiewaniem spojrzał na sporą, czerwoną kokardę, która zdobiła kark zwierzęcia. Niespokojna sunia co chwilę potrząsała łebkiem, chcąc pozbyć się niepotrzebnej ozdoby.
— Mike…
— Chyba nie oddasz jej do schroniska, co?
[Przyznam, że notę przeczytałam jeszcze wczoraj przed wyjściem, jednak nie zdążyłam skomentować. Tak czy siak, lepiej późno niż wcale, prawda?^^
OdpowiedzUsuńPowiem tak, przyjaciela Czarliego już uwielbiam! Uwielbiam takich zdeprawowanych, bezpośrednich wariatów, którzy na dodatek przynoszą pod drzwi szczeniaczki <3 No a narzeczona jest niedobra. Bardzo niedobra. Powinien jej na tą kieckę wylać barszcz albo wino!
Tymi Waszymi notkami motywujecie mnie do tego, bym także coś napisała :D]
[Ouu, jaki biedny i słodki! I serio powinien ją wyrzucić przez to okno, to by była najlepsza opcja :D
OdpowiedzUsuńI notka fajna, super technicznie i przyjemnie się czyta ;)]
//Cynthia
[" — Uznałem, że przyda ci się dziewczyna. Wiesz, Charles, bez urazy, ale kto, jak kto, ale potrzebujesz seksu. Bez odpowiedniej ilości bzykanka stajesz się marudny, skóra ci szarzeje i te wory pod oczami."
OdpowiedzUsuńZostałam kupiona tym tekstem xD]
[ Czytam wszystkie posty, ale nie wszystkie komentuję, więc... Niezłe ziółko z byłej narzeczonej Charliego, pewnie jeszcze trochę u niego namiesza.
OdpowiedzUsuńWcale nie nazwałabym noty "marnymi wypocinami", bo bardzo mi się podobała :) ]