Gdyby ktoś parę miesięcy wcześniej powiedział JJ, że będzie z takim spokojem spać i chociaż raz w życiu nie myśleć o tym co przyniesie jutro, to prawdopodobnie otrzymałby w odpowiedzi niedowierzające spojrzenie chłodnych oczu rudzielca. Chłodnych oczu, w których od jakiegoś czasu pojawiały się regularnie ciepłe błyski, wcześniej zarezerwowane dla najbliższych. Teraz iskierki skrzyły się coraz częściej i to nawet przy zwyczajnych czynnościach typu robienie herbaty czy poranna toaleta. Joyce bała się przyznać samej sobie, że jest jakaś szczęśliwsza, że zwyczajnie jest dobrze. Ba, nawet nieświadomie zaczyna podrygiwać przy znienawidzonym hicie wakacji - "Blurred Lines". Pracowała na dość dobrze płatnym stanowisku, szczurki zdrowo brykały, Jackie chodziła zadowolona i dopieszczona przez swojego "chłopaka', a Carmine, którego na zmianę lubiła i nienawidziła, od jakiegoś czasu zasługiwał na order uznania. Stanowczo zluzował z manią kontroli i stał się wyborowym towarzyszem podczas letnich wieczorów. Dzielnie wspierał podczas układania puzzli, oglądania starych odcinków "Z archiwum X", nie marudził podczas słuchania Nine Inch Nails i nie dobierał się na siłę do JJ. Właściwie wcale się nie dobierał zgodnie ze staroświecką zasadą "nie spieszmy się". Rosalie i Inez dzielnie wspierały rudowłosą w babskich libacjach, zakupach i łzawych wieczorach, a Jeremy i Simon przestali na każdym kroku odwalać ciotodramę. Pełnia szczęścia. Nic więc dziwnego, że dosyć "realistycznie" nastawiona dziewczyna od dłuższego czasu zastanawiała się do czego to wszystko zmierza. I kiedy się do cna spartoli, bo że się spartoli to JJ była pewna. Prędzej czy później zawsze się wszystko partaczyło.
Każdy uwielbia leniwe sobotnie poranki. Kiedy nie trzeba zrywać się bladym świtem do pracy, telefony od rodziny nie zrywają na nogi przed południem i nikt nie żąda od Ciebie byś natychmiast był gotowy do pracy/działania. Z sennych odmętów budzi Cię zapach świeżo smażonej jajecznicy oraz skwierczenie ścinającej się kiełbaski i pomidorów na patelni. Do tego jak najbardziej pasowałaby łagodna pobudka, coś w stylu szeptów do ucha itd...
- JJ, śpiochu, cały dzień Ci minie! - Rozległo się męskie wołanie z kuchni, na co Joyce skrzywiła się przez sen.
- A niech spada, kij mu w oko - warknęła, a właściwie zabuczała spod kołdry i nakryła się szczelniej by jakimś cudem stłamsić dźwięki z sąsiedniego pomieszczenia. Udało jej się nawet na powrót odpłynąć, kiedy usłyszała głośny krzyk gospodarza domu i szereg przekleństw, również w jego wykonaniu. Joyce, która chwilami bywała niezłą panikarą, zerwała się przerażona z łóżka i na boso, sprintem pobiegła do kuchni. Zastała tam Carmine'a Dwighta, który trzymał się kurczowo za prawą dłoń, która aż ociekała krwią.
JJ zrobiło się słabo, ale adrenalina zrobiła swoje, więc dzielnie wzięła się za udzielanie pomocy mężczyźnie, który nie przestawał przeklinać.
- Weź to pod wodę, już! - Wydała rozkaz i sama odkręciła kurek zimnej wody. - Jak to zrobiłeś? Boli Cię? Jedziemy do szpitala? Może trzeba będzie szyć... - Joyce gadała jak najęta, co było kolejnym objawem silnego stresu. Zerkała to na twarz Dwighta, to na rękę, z której strumień wody całkowicie zmył czerwoną ciecz, zostawiając gładką, zdrową skórę, na co JJ zrobiła się dla odmiany purpurowa. Ze złości.
- Żartowałem - wyjaśnił sytuację Pan Dowcipny, przywdziewając na twarz jeden ze swoich pierwszorzędnych uśmiechów. Joyce jednak nie było do śmiechu. Wcale a wcale.
- Palant z Ciebie - odepchnęła go od siebie i wyszła z kuchni, nie omieszkając z całej siły trzasnąć drzwiami. Połykając łzy i starając się nie wybuchnąć płaczem wpadła do pokoju i w pośpiechu zaczęła zrzucać z siebie piżamę i zakładać ubrania. Miała poczucie humoru, ale takie "dowcipy" nigdy jej nie bawiły. Przecież ona naprawdę się wystraszyła, że jemu się coś stało, że cierpi. Rzeczywiście, kupa śmiechu.
- Joyce, przepraszam. - Wpadł do pokoju tuż za nią, wyjął jej z ręki dżinsy i objął w pasie. Trzęsła się tak samo, jak gdy miała gorączkę parę tygodni temu i wiózł ją na pogotowie, bo nie mógł sam zbić temperatury. - To był głupi pomysł, naprawdę. Nie wychodź, śniadanie gotowe. Daj spokój - usprawiedliwił się, przyciągając ją mocniej do siebie. Miał ochotę zerwać z niej ubranie i pokazać jak bardzo mu głupio, jednak to nie było jeszcze ani to miejsce ani czas, więc ograniczył się do przytulenia.
- Nie jestem głodna, nie mogę nawet teraz oddychać, muszę wyjść na powietrze i w ogóle - wymamrotała JJ, wyślizgując się z objęć Carmine'a i chwytając upuszczone przed chwilą dżinsy. Mam nadzieję, że ubawiłeś się przejawem swojego wyśmienitego poczucia humoru. Następnym razem wpadnę tutaj w nocy i udawać, że ktoś mi sprzedał kosę w brzuch, zobaczymy czy też będzie Ci tak wesoło - spojrzała na niego z wyrzutem i zapięła rozporek spodni, po czym rozejrzała się za resztą manatków. - Nie chcę teraz z Tobą rozmawiać, odezwę się wkrótce - zapewniła, wrzucając telefon i pomadkę do torebki, po czym wyszła do przedpokoju.
- Jest mi głupio, naprawdę - zapewnił brunet, chodząc krok w krok za JJ. Chyba rzeczywiście jego przedstawienie nie było zbyt zabawne. Wciąż miał przed oczami wyraz twarzy Joyce, gdy zobaczyła "zakrwawioną" rękę.
- Słusznie jest Ci głupio, oby trochę dłużej niż do mojego wyjścia - skomentowała rudowłosa i bez pożegnania wyszła z mieszkania. Złapała pierwszy nadjeżdżający autobus i parenaście minut później zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju, uprzednio wrzucając do lodówki parę piw dla siebie i dla Jackie, która odsypiała nockę w pracy. Kilka godzin później, wczesnym popołudniem, odebrała sms-a od Cailin, która prosiła o spotkanie wieczorem w swoim mieszkaniu. JJ wystukała tylko krótkie "ok" zabrała szczurki na krótki spacer po parku, a niedługo po godzinie dwudziestej, przezornie ubrana wyjściowo ( zawsze tak się kończyło), znalazła się pod drzwiami lokum blondynki, która otworzyła już po drugim dzwonku.
- Dobrze Cię widzieć, promyku - przywitała JJ radosnym uśmiechem i wpuściła ją do środka, po czym wpiła się w jej wargi.
- Powinnaś przestać - stwierdziła ruda, odpychając Cailin od siebie. Smakowała alkoholem. Dużą ilością alkoholu. - Zaprosiłaś mnie tylko po to by zbadać mi migdałki?
- Uhuhu, wieje chłodem. - Cailin wytknęła na nią język i zaprowadziła do kuchni, gdzie wręczyła jej szklankę. - Odkąd świrujesz z tym penisem nie ma z Tobą życia.
- Co to takiego? - Joyce powąchała napój. Pachniał samą wódką i nieokreślonym dodatkiem, na co Jareau zmarszczyła brwi. - Jakiś mózgojeb Twojej roboty?
Blondynka się roześmiała.
- Wyluzuj, dziewczę. Tęsknię za dawną JJ - przyznała z rozbawieniem, jednak jej spojrzenie mówiło kompletnie coś innego. Joyce w odpowiedzi prychnęła i wzruszyła ramionami.
- Dawna JJ jest cały czas na swoim miejscu - odpowiedziała i upiła hojny łyk napoju, krzywiąc się niemiłosiernie. - Powiesz mi w końcu dlaczego tu jestem? Nie zaprosiłaś Jeremy'ego i Simona?
- Czasami jesteś totalnie niekumata, rudzielcu. Chyba coś mi się należy od Ciebie, ostatnio ciągle albo pracujesz albo spotykasz się z fagasem. Dla mnie nie masz już czasu - w głosie Cailin zabrzmiało niezadowolenie i pretensja. - Posiedzimy, popijemy, a potem do klubu. Jak za starych dobrych czasów,nie?
- Słuchaj, nie bez powodu się rozstałyśmy i zdecydowałyśmy że będziemy się przyjaźnić, prawda? Nie zamierzam się z tego wycofywać i nie rozumiem dlaczego Ty tak nagle rzucasz się z pretensjami. Stało się coś? - Ruda postanowiła podejść do sprawy ze spokojem godnym psychoterapeuty. Pociągnęła kolejny łyk ze szklanki i usiadła przy stole.
- Mam po prostu wrażenie, że Cię tracę. - Blondynka wydusiła z siebie i zajęła się opróżnianiem szklanki. Joyce pokręciła głową z niedowierzaniem.
- No chyba żartujesz, zawsze będziesz obecna w moim życiu, choćby nie wiem co i przestań odwalać pedaliadę, to akurat domena naszych chłopców - powiedziała i odstawiła pustą szklankę na blat. Drink przygotowany przez Cailin miał taką moc, że już kręciło się jej w głowie i miała nieodparte wrażenie, że to nie był sam alkohol. - Czy mogę się dowiedzieć co tam było? - Spojrzała na nią podejrzliwie.
- Whisky, reszta tequili, cola i niespodzianka - wyliczyła blondwłosa z cwanym uśmiechem na twarzy. - Po tej mieszance zawsze robisz się rozrywkowa.
- Zwariowałaś? - JJ zerwała się z krzesła w panice.
- Przesadzasz i pieścisz się ze sobą, mała - skomentowała Cailin, bardzo zadowolona ze swojego działania. - Zbieraj tyłek, idziemy potańczyć do Zamku. No nie bądź taka i grzecznie chodź.
Cóż pozostało Joyce? Pobiegła sprintem do łazienki by w wymuszony sposób pozbyć się wcześniej wypitego trunku, mając nadzieję, że do krwioobiegu nie przedostało się za dużo substancji. Niestety, jej próby spęłzły na niczym i usiadła obok toalety zastanawiając się co dalej i ignorując blondynkę, która usiłowała dostać się do środka. Wyciągnęła z kieszeni skórzanych spodni telefon komórkowy i wybrała numer Jeremy'ego. Krótko wyjaśniła mu, że musi po nią natychmiast przyjechać, opowiedziała o wybryku Cailin i czując coraz większe skołowanie i początki odlotu poprosiła by był najszybciej jak się da, bo jak urwie się jej film to będzie po zawodach. W międzyczasie modliła się w myślach, by Carmine'owi nie przyszło do głowy z nią się dzisiaj kontaktować, bo będzie ugotowana. On ją zamorduje a potem wyśle na odwyk, chociaż nie ma takiej potrzeby. W oczekiwaniu na Jeremy'ego beształa czekającą za drzwiami Cailin i oddychała głęboko, jakby to miało cokolwiek pomóc. Sytuacja była prosta jak drut, dostanie fazy, Jeremy będzie ją pilnował, przy odrobinie szczęścia zaśnie szybko, a jutro będzie nieżywa do momentu póki żołądek i wątroba, a właściwie jeszcze jej część, nie przestaną się nad nią pastwić. Cześć pieśni, chwała poległym.
- Jeremy, pospiesz się - powtarzała jak mantrę, chociaż na niewiele się to raczej zdawało. Świat wokół niej wirował coraz mocniej, serce zaczęło kołatać i miotać się jak ptak w klatce, kończyny robiły się coraz lżejsze, a myśli chaotycznie plątały się w głowie.
- JJ, to ja, Jerry, otwórz! - Rozległo się za drzwiami, ale umysł Joyce nie do końca już poznawał głosy.
- Skąd mogę mieć pewność, że to Ty? - Spytała niezbyt przytomnie, uśmiechając się radośnie.
- A kto inny? - Głos po drugiej stronie brzmiał jak zniecierpliwiony mężczyzna. - Cailin już śpi, nic jej nie będzie. Simon się nią zajmie. Otwórz, bo wyważę drzwi, a nie chcesz bym to zrobił.
- Okeeeeej - westchnęła cicho JJ i przekręciła zamek, pozwalając drzwiom się otworzyć.
- No nareszcie, chodź uparciuchu. - Cailin roześmiała się wesoło, ciesząc się z numeru jaki wywinął JJ jej własny umysł. Jeremy'ego nie było tutaj wcale. Jednak JJ nagle przestało to przeszkadzać. Właściwie to przeciez nie miała z niczym problemu. Podała rękę blondynce i parę minut później obie wsiadały do taksówki, która miała je zawieźć do ulubionego klubu. Dalej sytuacja rozwinęła się błyskawicznie. Dobra, głośna muzyka, drink i toaleta, w której ostatecznie wylądowała Joyce, chociaż nie miała zielonego pojęcia jak. Jedynym szczęściem było to, że nie przyciągnęła nikogo ze sobą. Musiala sprawiać fatalne wrażenie - z rozmazanym makijażem, startą krwistą szminką i potarganymi włosami. Dopiero po paru minutach czyjeś silne ręce objęły ją w pasie i pociągnęły ku górze.
- Już Cię stąd zabieram. Wiem, że się źle czujesz. - Jeremy wyglądał na maksymalnie rozwścieczonego, ale jednocześnie zaniepokojonego. Jego wyjątkowa intuicja podpowiedziała mu gdzie mogą znajdować się obie dziewczyny. Zawsze lądowały w tym samym lokalu. Taka ich swoista tradycja. - Simon holuje Cailin, daję słowo, że ją zamorduję kiedy dojdzie do siebie - mruknął biorąc cały ciężar ciała Joyce na siebie. Marudził całą drogę do samochodu, marudził kiedy sadzał JJ na fotelu pasażera, marudził jadąc w stronę mieszkania Joyce, po drodze wysadzając Simona z Cailin.
- Będę spawać - stwierdziła nagle rudowłosa, unosząc lekko powieki, co nieco zdziwiło Jeremy'ego. Od paru minut sprawiała wrażenie głęboko śpiącej, a tu proszę, nawet odezwała się całkiem do rzeczy.
- Oczywista sprawa - przytaknął jej. - Teraz czy wytrzymasz do domu?
Nie doczekał się odpowiedzi, bo JJ z powrotem odpłynęła i to chyba na dobre. Nie zareagowała gdy blondyn sprzedał jej najpierw lekkiego kuksańca w ramię, a potem solidnego liścia w twarz. Jeremy tylko westchnął przeciągle, upewnił się że czynności życiowe "podopiecznej" są w miarę normalne i wyciągnął "trupa" z auta, dziękując sobie, że nie zwalniał się z lekcji w-fu, tylko sumiennie trzaskał pompki, bo JJ do wagi piórkowej nie należała.
- JJ?! - Usłyszał za sobą dziwnie znajomy głos. W mężczyźnie, który ku niemu biegł, rozpoznał Carmine'a Dwighta i już w tym momencie wiedział, że Joyce ma jeszcze bardziej przesrane. O ile to było możliwe.
- Przysnęło się dziewczynie, nie stresuj się tak - poinformował znajomego, ale wiedział że to nie przejdzie.
- Nie pierdol, nie jestem ślepy - warknął na niego brunet i przejął na siebie ciężar JJ. - Gdzie się tak załatwiła?
- Pomóż mi ją wtargać na górę to wszystko Ci wyjaśnię. - Jeremy wolał nie tracić czasu i uciął pogaduszki na dobre pół godziny, póki własnoręcznie nie umył twarzy przyjaciółki i nie przebrał jej w piżamę, zamykając drzwi pokoju przed Carminem, który by pewnie tylko przeszkadzał. Zadowolony ze swojego dzieła położył JJ na boku i nakrył kołdrą, po czym wyszedł do korytarza.
- Tym razem to nie jej wina. Bóg mi świadkiem - zapewnił bruneta, który siedział w kuchni i mnął w ręku serwetę. - To był wybryk Cailin, naszej przyjaciółki. JJ nie wiedziała co pije. Dzwoniła do mnie przerażona z prośbą o pomoc. Cailin potwierdziła jej wersję, opiekuje się nią mój chłopak.
- Niezłe ma przyjaciółki - mruknął Dwight, mając ochotę rozszarpać niejaką Cailin na strzępki.
- Tylko Cailin jest taka... wyskokowa - skomentował Jerry, wyciągając butelkę wody z lodówki oraz miskę i ręczniki papierowe z szafy. - Tutaj stanowczo przegięła, obiecuję Ci, że osobiście dopilnuję by zaczęła się leczyć, nie wiem, cokolwiek. Nie rób JJ awantury, i tak będzie w opłakanym stanie - poprosił i zaniósł rzeczy do pokoju rudej, po chwili z niego wracając. - Cailin nie zna litości w doborze środków rozrywkowych.
- Mogła do mnie zadzwonić - stwierdził brunet, bardziej do siebie niż do blondyna.
- Do Ciebie? - Jeremy uniósł brew. - Nie bądź śmieszny. A tak w ogóle, co Ty robiłeś pod blokiem? Jesteś stalkerem czy jak? - Spojrzał na swojego rozmówcę badawczym wzrokiem, a ten wzruszył ramionami.
- Przyszedłem pogadać, co w tym dziwnego?
- Nic. Jak widzisz, nie pogadasz dzisiaj, więc możesz wracać do siebie. Ja tutaj zostanę, a za parę godzin wróci jej współlokatorka, więc dobranoc. - Jeremy wskazał brunetowi wyjście z mieszkania, na co ten wstał i przycisnął go do ściany.
- Nie pogrywaj tak ze mną chłopcze i nie traktuj mnie jak idioty. To było ostrzeżenie - wycedził przez zęby i puścił chłopaka, a ten ostentacyjnie strzepnął "kurz" z ramienia.
- Heros od siedmiu boleści. - mruknął nieco za głośno, ale Carmine postanowił go zignorować. Niezręczną ciszę w mieszkaniu przerwał dźwięk telefonu, a właściwie dzwonek z melodyjką "I'm too sexy...". Telefon Jerry'ego, który zniknął w głębi przedpokoju i odebrał połączenie. Chwilę później wpadł w panice do kuchni.
- Podobno z Cailin jest źle, muszę do nich jechać - powiadomił bruneta, który siłą musiał powstrzymywać się od triumfalnego uśmiechu. - Zostań tutaj i dopilnuj by nie zeszła, ewentualnie by na golasa nie wyskoczyła z okna, jasne?
W odpowiedzi Carmine pomachał ręką na pożegnanie i zamknął za blondynem drzwi. Cichaczem wszedł do pokoju Joyce, która spała jak dziecko, zbeształ szczurki za zbyt głośne hasanie po klatce i usiadł w ukochanym fotelu JJ, dorwanym na pchlim targu. Telefon JJ zadzwonił dopiero nad ranem i był to Jeremy, informujący o tym, że Cailin zapadła w śpiączkę i jej rokowania są słabe. I rzeczywiście, tydzień później została odłączona od aparatury podtrzymującej życie i pochowana na jednym z nowojorskich cmentarzy. Porządkowaniem jej mieszkania zajęli się Joyce, Simon i Jeremy, co skończyło się oglądaniem wspólnych zdjęć i filmów, co w rezultacie doprowadziło do jednego wielkiego płaczu i chłopaki wcale w tej kwestii nie pozostawali w tyle za JJ. Pogodzenie się ze śmiercią osoby tak młodej nigdy nie jest proste, zazwyczaj jest to nie do przejścia. Co najwyżej uda się zagłuszyć żal, ale on zawsze pozostanie.
- Może byście panie się łaskawie ogarnęły? - Odezwał się nagle Simon, tak podobnie do Cailin, że Jeremy i JJ odruchowo zaczęli się śmiać. Simon pociągnął nosem w odpowiedzi i z powrotem położył się obok przyjaciół na łóżku blondynki.
[Ojej... Tak sobie czytam i czytam, coraz szybciej i szybciej, bo mnie wciągnęło. Sama miałam ochotę ukatrupić Cailin, no bo jak to tak, tak sobie pogrywać z JJ?! No i jeszcze pan Carmine z penisem, którego (jak dobrze wywnioskowałam z noty) Joyce jeszcze nie użytkowała, taki wkurzony, więc żal by było, gdyby w ostatecznym rozrachunku penis Carmine nie został zużytkowany (dziołcha, co ty du.pisz?)!
OdpowiedzUsuńA tu nagle takie zakończenie! Się nie spodziewałam, ot co. I zasmuciło mnie to zakończenie, które do całości wkradło się tak nagle. Ale wiesz? Uwielbiam czytać twoje noty :)
A tam wyżej to mnie chyba nieco poniosło, ale wczułam się w klimat!]
Nezia, której nie chce się przelogować
[Powiem Ci, że ta długość notki mnie w pierwszym momencie skutecznie odepchnęła. Ale po przeczytaniu komentarza powyżej stwierdziłem, że najwyraźniej warto przeczytać. I faktycznie, wraz z rozwojem wydarzeń bardziej się wciągałem. Trochę za szybko zakończyłaś sprawę z Cailin według mnie. Jak na tak szczegółowe wcześniejsze opisy myślę, że przydałoby się nieco więcej o jej pobycie w szpitalu i śmierci.
OdpowiedzUsuńAle mimo wszystko, bardzo przyzwoite opowiadanie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuje za ten miły komentarz pod moim postem i to z anonima. Pięknie. Przekonałyście mnie, że powrót tutaj nie miałby sensu.
OdpowiedzUsuń@Crystal, nie śmieć mi pod notą łaskawie, od takich wynurzeń jest shoutbox lub administracja.
OdpowiedzUsuń