Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1929. Więc przeciwstaw się ciemności i pij cyjanek. Część 1


[Dzieło poniższe powstało przy dźwiękach Aesthetic Perfection, Deathstars i Suicide Commando, z góry przepraszam za ten bełkot. Na pohybel pierdoleniu w głowie!]


             Zegar kuchenny wskazywał dwadzieścia pięć minut po dziewiętnastej. Na blacie stały nieumyte talerz, półmisek z niezjedzoną częścią posiłku, miska z sałatką i dwa kieliszki. W powietrzu unosił się zapach jedzenia i wina. Z pokoju JJ co i rusz dochodziły odgłosy rozmowy, co jakiś czas przerywane przez czyjś wybuch śmiechu i dźwięki muzyki Michaela Nymana. Rudowłosa siedziała po turecku na własnym łóżku, dzierżąc w dłoni pokaźny kieliszek z winem. Na jej twarzy wystąpiły już delikatne rumieńce, a jej samej dopisywał doskonały humor. Jej gość, Carmine Dwight także wyglądał na zrelaksowanego. Leżał obok JJ i uśmiechał się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Wyglądasz jak zadowolony z życia pan i władca - skomentowała dziewczyna, zerkając na niego. Ten parsknął śmiechem i odparł:
- Wiesz, nie narzekam, wprosiłem się na pyszną kolację, napiłem się wina i leżę do góry brzuchem. Czego może mi jeszcze brakować?
- To było strasznie samcze, to co powiedziałeś. 
- Jak dobrze, że już u mnie nie pracujesz - stwierdził, nalewając sobie wina. Oparł się wygodniej o zagłówek łóżka. - Słowo daję, JJ, Twoje filozofie doprowadzają do szaleństwa.
- Chyba tylko Ty jesteś z tego zadowolony - sprostowała Joyce i upiła spory łyk bordowego płynu.- Bo w tej chwili cudownie zapowiadająca się analityk będzie za dnia parzyła kawę i robiła drinki wieczorami. Nie ukrywam, że to nie jest spełnienie moich marzeń, dlatego błagam Cię, zostaw ten temat dla swojego dobra - spojrzała na bruneta, który zmarszczył brwi i usiadł.
- Joyce, już Ci mówiłem, że jak tylko dyrektor znajdzie dodatkowe fundusze to jesteś pierwsza do zatrudnienia - zapewnił, dotykając jej ramienia. Wyglądało na to, że faktycznie było mu przykro.
- Nie tłumacz się, Carmine. - Jareau uśmiechnęła się krzywo. - Wiem, że to nie Twoja decyzja i rozumiem. Po prostu jest mi trochę przykro, bo nie tak sobie wyobrażałam życie w Nowym Jorku. To i własna rodzina po prostu mnie przytłacza na ten moment. ale będzie lepiej. Bez obaw.
- Joyce... - Dwight spojrzał na JJ badawczo i delikatnie skierował jej twarz tak, by patrzyła mu w oczy. Nie bardzo wiedział jak ma spytać o coś takiego. Przypuszczał, że dziewczyna dostanie ataku szału, ale z drugiej strony lepiej chuchać na zimne. Najwyżej to nad wyraz grzeczne dziewczę wybije mu zęby. Wziął głęboki oddech i wypalił: 
- Bierzesz oxy?
Reakcja JJ była niezwykle prosta do przewidzenia. Słysząc to pytanie nieomal się zapowietrzyła i spojrzała z taką nienawiścią na bruneta, że aż z jej oczu posypały się lodowe iskry.
- To po to tutaj przyszedłeś? Sprawdzić, czy Twoja ekspracownica nie leży, napruta oxy, na podłodze w łazience? No chyba sobie żartujesz?! - Wstała z impetem z łóżka, przy okazji oblewając sobie tunikę winem. Przeklęła na cały głos i pobiegła do kuchni, by posypać plamę solą. Zdjęła bluzkę przez głowę i wysypała sporą ilość białych kryształków na plamę.
- Joyce? - W kuchni pojawił się Carmine. Pominął milczeniem fakt, że JJ nie ma na sobie bluzki i mógł dokładnie przyjrzeć się jej tatuażowi na kręgosłupie. - Przepraszam, ale musiałem o to spytać, nic nie poradzę... - Dodał, podchodząc bliżej.
- Jesteś opętany na tym tle, czy co? - Joyce odwróciła się ku niemu i splotła dłonie na piersi. - Przecież tłumaczyłam Ci milion razy, że byłam tak nawalona, że mogliby mi wstrzyknąć krokodyla, a ja bym nie zauważyła, dociera to do Ciebie? - Spojrzała na niego z wyrzutem. - To był jednorazowy, niezbyt świadomy wybryk. Nie zaprzeczam, lubię się bawić, ale wiem gdzie leży granica, zapewniam Cię.
- Ellen mówiła mi to samo 10 lat temu - powiedział nagle, nie spuszczając wzroku z JJ. - Parę miesięcy później stałem nad jej grobem.
- Nie jestem Twoją żoną Carmine, ani dziewczyną, więc nie porównuj mnie do niej... - Joyce niemal wpadła w szał. - Nie pomyślałeś że zaćpała się przez to, że jej ukochany zamiast przy niej być, gdy go potrzebowała, to bawił się wojnę? Dlatego nie masz prawa wtrącać się do mojego życia, nawet jeśli ma się skończyć tragedią, jasne? I tak prawie nikt by po mnie nie płakał, więc w czym Twój problem? Chcesz odkupić swoją winę bawiąc się w mojego anioła stróża?
Dwight zbladł słysząc słowa JJ. Ellen przedawkowała oxy, kiedy Carmine brał udział w misji w Afganistanie, ściągano go do kraju w trybie natychmiastowym. Co było najgorsze, nie mógł nie zgodzić się z zarzutami rudej. Miała cholerną, całkowitą rację. Nawalił na całej linii, nie przypuszczał że jego żona okaże się tak delikatna emocjonalnie. Do dzisiaj czuł się winny i być może dlatego nie związał się na stałe z żadną kobietą. Nie chciał zawieść ponownie.
- Masz rację. - Brunet skinął głową. - Chyba trochę przeginam. W końcu jesteś dorosłą kobietą, a ja tylko Twoim byłym szefem. - Wyszedł z mieszkania Joyce, zostawiając ją wściekłą w kuchni. Oj, ona wiedziała gdzie uderzyć, żeby zabolało. Zawsze to wiedziała. Instynktownie wyczuwała, który temat jest dla rozmówcy najbardziej drażliwy i gdy trzeba było nacierała z siłą huraganu. Być może trochę przegięła wywlekając historię z Ellen, ale to jakoś samo wyszło, poniekąd bez jej woli. Zostawiła zaplamioną tunikę w kuchni i zamknęła się w pokoju, gdzie dolała sobie wina i wychyliła jednym haustem. Cała drżała z wściekłości i nie mogła usiedzieć w miejscu. Po dłuższej chwili chodzenia po pokoju narzuciła na siebie czarną koszulę, schowała portfel do kieszeni płaszcza, ubrała kozaki i wyszła z mieszkania. Śnieg sypał nieprzerwanie od południa i nie wyglądało na to, by teraz miało to się zmienić. Wiatr ciął niemiłosiernie, JJ zakryła twarz szalem i przyspieszyła kroku. Na szczęście do pubu nie miała daleko, więc z powrotem, mocno się zataczając, wróciła bez problemu. Zamknęła za sobą drzwi do mieszkania i wzięła zimny prysznic. Parenaście minut później zerknęła na wyświetlacz komórki. Dzwoniła jej matka i to dobre kilkanaście razy. To musiało być coś ważnego. Z ciężkim sercem JJ oddzwoniła, by dowiedzieć się że zdarzyło się coś, czego miała świadomość od paru lat...


Tydzień później...

           Sala szpitalna, w której leżała JJ nie różniła się niczym od innych sal w tysiącach szpitali. Sterylnie białe ściany, duże okno, trzy łóżka. Sama Joyce z tęsknotą patrzyła na kroplówkę, z której ze ślimaczą prędkością spływał do jej żył lek przeciwbólowy. Rana po operacji bolała jak jasny gwint, ale to podobno było całkowicie normalne na 3 dni po krojeniu. Joyce Jareau oddała kawałek wątroby swojemu ojcu. Ojcu - alkoholikowi, który swój własny narząd zniszczył do granic możliwości. Ani Julianne ani Caroline nie mogły zostać dawcami, a Joyce zgodnie z obietnicą złożoną matce przed trzema laty bez słowa położyła się pod nóż, zapowiadając że to jest ostatnia rzecz, którą robi dla tego człowieka. Po telefonie matki, która informowała, że konieczny jest przeszczep, JJ błyskawicznie załatwiła formalności i przyleciała do szpitala w Faibanks i poddała się badaniom. Co prawda jej wątroba też nie była "idealna", ale mogła spokojnie służyć panu Jareau przez parę najbliższych lat. O ile jej nie zniszczy  w ciągu paru miesięcy, zalewając różnymi, nie do końca sprawdzonymi płynami alkoholowymi. Sama operacja poszła jak po maśle, zarówno dawczyni jak i biorca powoli dochodzili do siebie a Julianne McQueen - Jareau biegała po między salami, większość czasu poświęcając córce. JJ westchnęła cicho i nieporadnie sięgnęła po telefon leżący na szafce przy łóżku. Spodziewała się, że lada chwili odwiedzi ją matka, ale to nie ona pojawiła się w drzwiach sali, tylko Cailin, Jeremy i Simon, którzy wpadli do pomieszczenia hałaśliwą gromadką, komentując słaby wygląd Joyce, cały szpital, personel i dzieląc się wydarzeniami z Nowego Jorku.
- Ten Twój szefu był w pubie - powiedziała Cailin, układając stos książek na stoliku. - Szukał Cię.
- Mam nadzieję, że nie powiedzieliście mu o operacji? - Joyce uniosła brew, a cała trójka zrobiła miny niewiniątek. - No nie wierzę! Powiedzieliście?
- Sam wiesz, że mam skłonność do dystrubucji gorących newsów - przyznał Jeremy, a Simon trącił go łokciem. - Powiedział, że nie będzie Ci zawracał w takim razie głowy.
- I bardzo dobrze, im mniej ludzi widzi mnie w tym stanie tym lepiej. - Joyce syknęła przy próbie zmienienia pozycji. - Może fakt, że oddałam wątrobę do przeszczepu utwierdzi go w tym, że nie jestem żadną pieprzoną ćpunką, bo jakby moje organy się nie nadawały, to by ich nikt nie chciał.
- Facet histeryzuje, co tu poradzić - skwitowała Cailin, przyglądając się twarzy JJ. - Cholerka, ale Ty źle wyglądasz...
- Spadaj...


          4 dni później Joyce była już w Nowym Jorku. Jeszcze mocno obolała, w niezbyt dobrym nastroju, ze świadomością gojącej się rany, ograniczeniach, które teraz jej dotyczyły ( odpoczywać, nie forsować, nie dźwigać, odpowiednio się odżywiać, zakaz alkoholu i innych używek) i jednego wielkiego chaosu w rodzinie. Po operacji niemal natychmiast wróciła do Nowego Jorku, a jedyne co powiedziała ojcu na odchodne to: "Jeśli zniszczysz moją wątrobę, to będzie Twój koniec. Więcej razy nie dam się kroić za alkoholika." Trochę mało w porównaniu do ich relacji sprzed dziesięciu lat, kiedy to "ojciec' był jeszcze "tatusiem". Od jakichś ośmiu lat nic nie było normalne i chyba już nigdy takie nie miało być. Znerwicowana matka, obojętna siostra i w środku tego Joyce, która miotała się pomiędzy młotem a kowadłem, borykając się dodatkowo z własnym niepoukładanym życiem. Każdy ma swoje blizny, ale niektóre pozostają w ukryciu. Nie krzyczą na cały głos: "Mam zryty beret!", "Nie nauczono mnie kochać siebie, więc sama nikogo nie umiem kochać!"
- Pieprzyć to wszystko - warknęła JJ, zalewając wrzątkiem białą herbatę z jaśminem. Co prawda miała przemożną ochotę na coś o wiele mocniejszego, jednak wolała na razie przystopować, póki wszystko się w niej nie zagoi. A potem w planach miała jeden wielki cug. Namówi Jackie, Cailin, Inez, Rosalie i Sol na babskie party okraszone oceanem wina. Rozpocznie pracę w kawiarni Noah'a, ograniczy ilość godzin w pubie, może wkrótce wcale tam nie będzie chodzić pracować. Się zobaczy. Joyce zakryła kubek szklaną podstawką, by herbata się zaparzyła i dzierżąc go w dłoni, poszła w kierunku swojego pokoju. Tam odstawiła go na stolik, a sama położyła się na łóżku, czując dziwne zawroty głowy i zmęczenie. Nie spostrzegła się gdy ogarnęła ją ciemność i zasnęła. Z niespokojnego snu wyrwał ją dźwięk komórki. Wyciągnęła dłoń ku telefonowi, nie sprawdzając wcześniej kto dzwonił. A dzwonił pan Carmine Dwight.
- Halo?
- Cześć, to ja. Chciałem sprawdzić jak się czujesz.
- W porządku, chyba - odpowiedziała rudowłosa, przewracając się na plecy i gapiąc w sufit. - A co u Ciebie? - Spytała i zagryzła dolną wargę.
- Bez zmian, zresztą... Dobrze. Poza tym to nie poszedłem pod nóż.
- Przeżyję. Ucierpiała na tym moja uroda, ale że i tak szału nie było, to chyba nie będzie tragicznie.
- Przesadzasz. - Joyce mogłaby przysiąc, że wymawiając to słowo Dwight przewraca oczami. Westchnęła i spytała:
- Masz jeszcze jakąś sprawę? Chciałabym się przespać.
Carmine szybko pożegnał się i przerwał połączenie, ale to Joyce czuła się jak najpodlejsza istota na świecie. Znów popełniała te same błędy. Cóż, jak widać nie wszyscy się na nich uczą. Odłożyła telefon z powrotem na stolik i, zapomniawszy o wystygniętej już pewnie herbacie, zasnęła ponownie, nie zastanawiąjąc się co będzie później.


       Nie przypuszczała, że później będzie gorzej. Dała się namówić na przyjście do Raven Black, by towarzyszyć Cailin i Jeremy'emu na zmianie. Ubrała się, umalowała, nałożyła uśmiech na twarz i zjawiła się w pubie zwarta i gotowa. Zamówiła dla siebie szklankę soku, jednak już po spróbowaniu poczuła, że jednak było tam coś jeszcze.
- Cail, dolałaś mi wódki - stwierdziła JJ, odstawiając szklankę, a blondwłosa barmanka wzruszyła ramionami.
- Słabo wyglądasz, stwierdziłam że Ci nie zaszkodzi - wyszczerzyła się w przepraszającym uśmiechu. - Nic Ci nie będzie, nie przesadzaj, studiowałam medycynę, więc wiem.
- Taaa, tylko że studiowałaś niecałe trzy lata zanim Cię wyrzucili - odparła Joyce, bawiąc się szklanką. Gdzieś w tle minął jej Jeremy, zajęty zbieraniem szklanek ze stolików. Podszedł do baru i zmierzwił włosy rudej.
- Widzę, że już w siodle - skomentował drinka i odstawił szklanki. Na razie zajęte były zaledwie trzy stoliki i nie zanosiło się, by to uległo zmianie. 
- Nic mi nie będzie, Jeremy, spokojna głowa - zapewniła Jareau i upiła łyk ze szklanki. - Nasza niedoszła pani doktor orzekła, że niewielka porcja alkoholu pomoże mi w rekonwalescencji. - Puściła oczko do Cailin, a ta przewróciła oczami.
- Nie twierdzę, że pomoże, nie biorę odpowiedzialności za Ciebie, złotko - odparła blondynka i wróciła do pracy. Joyce tylko puściła do niej oczko i zajęła się opróżnianiem szklanki.

Ciąg dalszy (kiedyś) nastąpi...




1 komentarz