'Wszyscy nosimy maski, lecz w końcu nadchodzi taka chwila, iż nie możemy ich ściągnąć bez zdzierania skóry".
Andre Norton.
- Joyce, wstawaj do cholery... JJ, mówię do Ciebie... Halo, Jayjeee, tutaj Cailin, no weź się obudź, pieprzona ćpunko... JJ! - Cailin Blue Walters, zjawiskowa blondynka pod trzydziestkę, co chwila szarpała za ramię śpiącą JJ. JJ śpiącą w jej łóżku, żeby było jasne. W jej łóżku, jej mieszkaniu, dobrze że chociaż w swoich ubraniach.
- Cail, czemu tak się drzesz? - Wyjęczała cicho rudowłosa, przecierając dłonią oczy, które jak na złość nie chciały się otworzyć. Miała kaca, tak potężnego że byłby zdolny ścinać trawy na stepach w Kazachstanie. Nic więc dziwnego, że kiedy powieki w końcu się uniosły cały świat zawirował mocniej niż na diabelskim młynie.
- Czemu ja się drę? - Zaperzyła się blondwłosa, podając Joyce butelkę z wodą. - Bo za jakieś dwie godziny powinnaś być w laboratorium, a leżysz tutaj praktycznie nieprzytomna, o to mi chodzi. Rozejrzyj się dookoła i powiedz mi, co Ci tutaj nie pasuje... Joyce oparła się na łokciach i z trudem rozejrzała po pokoju. Dopiero wtedy do niej dotarł obraz całej sytuacji. Ku swojemu nieszczęściu nie pamiętała praktycznie nic z wczorajszej nocy, kiedy to ona, Cailin, Jeremy i Simon z Raven Black
świętowali u tej drugiej zbiorową podwyżkę pensji. JJ pamiętała tylko, że było dużo alkoholu, i nie tylko alkoholu. Simon przyniósł ze sobą mały strunowy woreczek z kilkoma sztukami kolorowych tabletek, które pieszczotliwie nazywał "dropsikami".
- Aż tak się zalałam? - Spytała z rozczarowaniem w głosie i z ulgą upiła spory łyk wody.
Cailin parsknęła śmiechem słysząc jej pytanie i usiadła na obrotowym krześle.
- Zalać to może nie, ale przegięłaś pałę z tym syfem, który przyniósł Simon - wyjaśniła uprzejmie.
- Na szczęście Jeremy i ja powstrzymaliśmy Cię od wyskoczenia przez okno w poszukiwaniu szczęścia, a niedługo później padłaś jak mucha, uprzednio mamrocząc coś o ruskich matrioszkach... Simon ostatecznie rzygał przez pół godziny z balkonu, a Jeremy odwalał pedaliadę ze sprawdzaniem czy żyjesz, bo bał się że zejdziesz. Płakał, że zabił swoją najlepszą przyjaciółkę. Pokazałam im tabliczkę "Gay
out" i wysłałam spać.- Ton głosu Cailin nie był łagodny, wręcz przeciwnie, ale podszyty był nieumiejętnie ukrywanym śmiechem. - Nawet nie mogłam Cię wykorzystać seksualnie. Zbieraj się, bo ja wychodzę do pracy, moja panno.
- Nawet nie mam odwagi Cię przeprosić. - Rudowłosa zwlokła się z łóżka i zerknęła do lusterka, które stało na biurku. - Zmyłaś mi makijaż? - Roześmiała się na widok swojej "nagiej" buzi.
- A co? - Cailin uniosła brew. - Miałam pozwolić żeby wyskoczyły Ci pryszcze? Dbam o Ciebie, doceń to. Lubię jak masz ładną, gładziutką mordkę.
- Doceniam, ale dzisiaj chyba umrę - stwierdziła Jareau, zbierając swoją torebkę i zakładając podane przez Walters buty. - Mam totalny helikopter w ogniu - narzekała, zapinając guziki płaszcza. - No i generalnie życie jest do bani - jęczała już przy wyjściu z mieszkania, a przysłuchująca się temu Cailin podśmiechiwała się cicho. Zgodnie z zapowiedziami Nowy Jork pokrył się solidną warstwą śniegu, która Rudej sięgała do kolan.
- Cudnie...
- Nie marudź, rudzielcu. - Blondwłosa zerknęła na zegarek, po czym pożegnała się z JJ i tak szybko jak pozwolił jej śnieg przebiegła na drugą stronę ulicy. Nikogo nie dziwił prawie całkowity brak samochodów czy autobusów. O wiele bezpieczniejszy i, o ironio, szybszy był spacer, chociaż i ten wymagał sporo wysiłku, szczególnie jeśli się jeszcze było pod wpływem. Joyce dotarła do swojego brooklyńskiego mieszkania i bardzo cicho, by nie obudzić śpiącej Jackie, zamknęła się w łazience, by
wziąć prysznic. Po wyjściu z pomieszczenia nieomal nadepnęła na Zwłokiego, który prychnął wściekle i spojrzał na nią z takim wyrzutem, że kobieta miała przemożną chęć zasadzić mu kopa w okolice ogona. Na szczęście zachowała resztki zdrowego rozsądku.
- Idź spać, kocie - warknęła na czworonoga i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Była totalnie wyczerpana, dopadł ją powszechnie znany zjazd, a za jakieś czterdzieści minut powinna wychodzić do pracy. Jedynym wyjściem wydawał się jej zastrzyk, który pozwalał pracować na pełnej parze przez kolejne kilkanaście godzin. Fundowała go sobie coraz częściej, co zaczynało ją niepokoić, jednak w chwilach kryzysu wątpliwości mijały. Roztrzepała mokre włosy palcami i usiadła na łóżku. Z szuflady nocnej szafki wyciągnęła strzykawkę na 20 ml i po ampułce 40% glukozy, witaminy C i kokarboksylazy. Spryskała zgięcie łokcia wodą perfumowaną i chwilę później wstała, by zrobić sobie makijaż. Efekty tego "zabiegu" pojawiały się kilkanaście minut po zastrzyku. Nagły przypływ mocy, mdłości, bóle mijały. Tak jakby człowiek przespał dwanaście godzin i nie pił ani kropli alkoholu. Cud, miód, malina. Tak też było tym razem i zachwycona JJ pół godziny później wybiegła z klatki schodowej w kierunku stacji metra z poczuciem, że znowu uda jej się przeżyć kolejny dzień na kredyt, bo jak inaczej można było to nazwać?
Godzinę później tak korzystna iluzja rozsypała się w drobny mak, kiedy Dwight, szef laboratorium, podał Joyce i jednemu z laborantów małe pojemniczki na mocz. Nic osobistego, standardowa kontrola przeciwko substancjom niedozwolonym, przeprowadzana raz na jakiś czas, zazwyczaj tylko dla informacji szefostwa. Nic prostszego, nasikać do kubeczka i z głowy. Niestety, JJ nie bardzo wiedziała co łyknęła w nocy, ale była pewna że test to wykaże. I wtedy dopiero zacznie się jazda,
Carmine dosłownie urwie jej nogi przy samym tyłku. Blada jak ściana wzięła pojemnik do ręki i uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy Rory, również wytypowany powiedział:
- JJ, idziemy walnąć sika. - Klepnął ją po ramieniu. Rory Wilkinson, niecałe dwa metry i ponad sto kilo wrednego skurczybyka, pierwszorzędnego cwaniaka, ale też bardzo dobrego analityka. No i metrowe włosy koloru słomy, które przyciągały wzrok nie mniej niż jego postura. Żwawym krokiem pomaszerował w kierunku toalety, a wlokąca się za nim ruda miała wrażenie że nadszedł prawdziwy koniec świata. Nie ten ściemniany, którym straszyli Majowie, nie ten z "natchnionych" pism, tylko ten jej. Tu i teraz. Po wyjściu z toalety i podaniu pojemnika kontrolerce było jej coraz gorzej.
Mówiąc szczerze zwyczajnie trzęsła się ze strachu jak galareta, chociaż usiłowała to zamaskowywać poprzez robienie porządków na stanowisku pracy. Co kilka minut zerkała na wyświetlacz komórki licząc czas do ostatecznej zagłady, która miała nastąpić jakąś godzinę po oddaniu próbki. Najgorsze w całej sytuacji było to, że to ona była winna. Właściwie nie było innej osoby, którą ewentualnie mogłaby obciążyć odpowiedzialnością za swój wybryk. Jaki wybryk, przecież zdarzało się jej to coraz częściej.
Tak, powinno to budzić jej zaniepokojenie i mocne postanowienie poprawy, które zapewne i tak zniknęłoby jednego z następnych wieczorów, kiedy na horyzoncie pojawiłaby się możliwość "odprężenia". Nagle w drzwiach boksu laboratoryjnego pojawiła się głowa Carmine'a Dwighta.
- JJ, do mnie! - zażądał mężczyzna tonem surowym jak arktyczna burza, a wzywana miała najszczerszą chęć wyskoczyć przez okno, albo dać nogę drzwiami. Najchętniej obie ewentualności na raz. - W tej chwili - dodał i już go nie było, a JJ zrobiło się totalnie słabo i prawie upuściła na podłogę kuwetę kwarcową. Kilka sekund później siedziała naprzeciwko szefa i walczyła z chęcią płaczu.
- Oksykodon, alkohol, kokarboksylaza - odczytał z arkusza i wbił w JJ wyczekujące spojrzenie swoich szarych oczu. - Czy jest jakiś racjonalny sposób w jaki możesz mi to wytłumaczyć?
Joyce pokręciła głową, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Już nie mogła powstrzymać drżenia ciała, miała wrażenie że zastrzyk z glukozy przestał działać i zaraz odleci.
- Nie ma racjonalnego wytłumaczenia? - Carmine zamroził ją wzrokiem, cały czas zachowując stoicki spokój. - Nie zostałaś napadnięta przez narkomana, upita na imprezie i nikt Ci tego nie wcisnął wbrew Twojej woli? A może przeprowadzałaś testy w ramach badań naukowych? Albo bolała Cię wyjątkowo mocno głowa i wzięłaś oxy, a potem zapomniałaś i wypiłaś drinka z przyjaciółmi? - Spytał, a kiedy JJ nie powiedziała nic przez dłuższą chwilę, rozkazał:
- Wyjdź, nie chcę Cię tutaj dzisiaj widzieć... Po prostu wyjdź i nie pokazuj mi się na oczy.
I JJ wyszła. Wstrząśnięta, zrozpaczona, wściekła, rozczarowana, zszokowana, totalnie bezradna. Bez słowa odwiesiła kitel na wieszak, zmieniła obuwie i zwinęła płaszcz i torebkę. Wyszła wprost na ulicę Nowego Jorku, która w tej chwili przypominała daleką Syberię a nie Stany Zjednoczone. Śnieg padał gęstymi płatkami, a pługi najwyraźniej nie nadążały z odśnieżaniem. Samochody stały w zaspach, ludzie przeklinali. Prawdziwa zimowa poezja, dodając do tego oszronione drzewa i gromadkę dzieciaków rzucających się śniegowymi kulkami. Ogłuszonej wydarzeniami poranka Joyce wydawało się, że znajduje się za szybą, odgrodzona od tego co dzieje się wokoło. Natłok uczuć i myśli rozgniatał jej umysł i miała wrażenie, że wszyscy dookoła wiedzą co się stało. Przyspieszyła kroku i w ostatniej chwili wbiegła do wagonu odjeżdżającego w kierunku Brooklynu metra. Na ujście emocjom pozwoliła dopiero wtedy, gdy zamknęła za sobą drzwi mieszkania. Wtedy usiadła na podłodze w korytarzu i popłakała się jak małe dziecko... Tak zależało jej na tym stażu, tyle czasu poświęciła by go zdobyć i
zaharowywała się jak świnia w kapuście by się utrzymać. Wszystko najprawdopodobniej runęło jak domek z kart. Dwight wyrzuci ją na zbity pysk, a jej zostanie tylko nalewanie piwa do kufli i tanie flirty z obleśnymi ochlejami. A wtedy oxy będzie brała coraz częściej, piła jeszcze więcej i skończy na obciąganiu jakiemuś frajerowi w jego półciężarówce za marne dolary. Zaryczana i zasmarkana powlokła się do kuchni i wyciągnęła z lodówki butelkę wódki, po czym nalała sobie solidną porcję do szklanki. Bez zastanowienia wychyliła alkohol duszkiem, mocno się krzywiąc po przełknięciu. W łazience umyła swoją zapuchniętą od płaczu twarz, chociaż miała ochotę rozbić lustro i kawałkami szkła sobie ją pochlastać. Dopełniłoby to obrazu nędzy i rozpaczy. Po przygotowaniu w kuchni karmy i wody dla szczurków nalała sobie kolejną szklankę i zaniosła do pokoju. Szepcząc słodkie słówka do małych futrzaków napełniła ich "karmniki" i zrzuciwszy z siebie ubranie wsunęła się pod kołdrę, by upajać się poczuciem własnego nieszczęścia. Wódka tak szybko uderzyła jej do głowy, że niemal błyskawicznie
zasnęła. Sen miała twardy, głęboki, nie zmącony żadnymi projekcjami i obrazkami. Nie obudził jej nawet kilkukrotny sygnał połączenia w telefonie i huragan w osobie Jackie, która wpadła do mieszkania, nakarmiła Zwłokiego, przebrała się i wybiegła na klatkę schodową z głośnym trzaśnięciem frontowych drzwi. Zerwała się ze snu dopiero cztery godziny później, z solidną migreną i uczuciem suchości w ustach. Do jej uszu docierał dźwięk dzwonka do drzwi, ale początkowo planowała go olać.
Jackie swoje klucze miała, Cailin, Jeremy i Simon byli w pracy, a innych odwiedzin się nie spodziewała. Ktoś po drugiej stronie był jednak nad wyraz uparty i naciskał przycisk z zacięciem maniaka. W końcu JJ odpuściła i wstała na nogi, po czym ruszyła w stronę drzwi, po drodze zakładając dżinsy i t-shirt z logiem "Def Leppard", coby w samej bieliźnie gościa nie spławiać. Jak wielkie było jej zdziwienie kiedy tym gościem okazał się sam Szefu nad Szefami, Miszcz i Mentor, Carmine Dwight i w całym swym majestacie opierał się lewym bokiem o ścianę.
- Co Ty... znaczy Szef tu robi? - Wydukała Joyce, nie wiedząc czy ma uciekać przez okno, czy schować się do szafy, a może zwyczajnie zatrzasnąć mężczyźnie drzwi przed nosem. Ten zmarszczył czoło i zmierzył kobietę od stóp do czubka ognistej głowy.
- Telefony się odbiera, Jareau, z łaski swojej - stwierdził, krzyżując ręce na piersi. - Wpuścisz mnie czy ukrywasz grupę znajomych naćpanych oxy?
Joyce przewróciła oczami i odsunęła się od drzwi, by Dwight wszedł do środka.
- Nie wiedziałam, że teraz wypowiedzenia same przychodzą do delikwenta, a nie delikwent po nie - powiedziała, wskazując gościowi krzesło w kuchni. - Kawy, herbaty, soku, wody, koktajlu z prochami? - Spytała, opierajc się plecami o kuchenną szafkę.
- Bredzisz JJ, nikt Cię nie zwalnia. - Brunet usiadł na krześle. - Zrób mi kawy, bo zamierzam z Tobą długo rozmawiać. Też jestem człowiekiem i popełniam mnóstwo błędów, nie ukrywam - zaczął, obserwując jak rudowłosa nalewa wody do czajnika, kładzie go na płycie i przygotowuje dwa kubki, jeden z kawą, drugi z herbatą. - Nie oczekuję bezwzględnej poprawności od moich pracowników, zresztą sama widzisz jakie oryginalne osobowości u nas pracują - spojrzał na nią i wyliczył: - Rory, czyli heavymetalowiec w syndromem misia i wieczne dziecko, Blair - nieuleczalna optymistka, hippiska, Alice - skryta, zamknięta w sobie, pedantyczna perfekcjonistka, która wciąż marzy o księciu na białym koniu, eks-striptizer Jesse i przebiegła karierowiczka Camille. - Uśmiechnął się kiedy Joyce podała mu kubek i usiadła naprzeciwko. - Od pierwszego spotkania wiedziałem, że możesz sprawiać problemy.
- Ta? - JJ spojrzała na niego spod byka. Znalazł się behawiorysta od siedmiu boleści. - Wyczytałeś to z mojego listu motywacyjnego czy spojrzenia?
- Mam intuicję co do ludzi, szczególnie wykolczykowanych i wytatuowanych rudzielców - zażartował, ale po chwili spoważniał. - Twój dzisiejszy wynik badania wylądował w niszczarce, ale nie upiecze Ci się - zapewnił. - Twój staż kończy się wraz z ostatnim dniem lutego, do tego czasu będziesz bez ostrzeżenia proszona o poddanie się badaniom. Nie mogę pozwolić na to, by moja analityczka chodziła do pracy napruta jak niemiecki czołg, bo uwierz mi te Twoje zastrzyki czy kroplówki z glukozy to pieprzone placebo, które co prawda daje kopa ciału, ale na mózg nie pomaga. Nie oszukuj siebie, bo naprawdę źle skończysz - ostrzegł, a Joyce tylko spuściła wzrok i gapiła się tępo w taflę herbaty. - Jak często bierzesz oxy?
- Daj spokój, Dwight, nie rób ze mnie cholernej ćpunki, nawet nie wiedziałam co łykam, byłam pijana - wyjaśniła w końcu, mając dosyć wywodów mężczyzny, nie tylko dlatego że ból rozsadzał jej czaszkę.
- Ocknęłam się rano na totalnym zgonie, wstrzyknęłam sobie glukozę i tyle. Miałam pecha z tym testem, cholernego, więc nie wmawiaj mi że mam jakiś nałogowy problem, bo jedynym moim problemem jest to, że pracuję po 16 godzin na dobę, żeby móc żyć na jakimś poziomie. I tyle - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu i upiła łyk gorącej herbaty. - Nie Twoja ani moja wina w tym, że za ten staż dostaję marne grosze i praktycznie to jest wolontariat z mojej strony, bo gdyby nie praca w pubie nie miałabym nawet na wynajem pokoju. Życie jest brutalne, Carmine. Przeżywają tylko najlepsi, najtwardsi i najbrutalniejsi, taka jest brzydka prawda. Okazujesz słabość to przegrywasz, lądujesz na samym dnie pieprzonej hierarchii społecznej.
Carmine wpatrywał się w dosyć dziecięcą jeszcze twarz Joyce z lekkim przerażeniem.
Carmine wpatrywał się w dosyć dziecięcą jeszcze twarz Joyce z lekkim przerażeniem.
- Naprawdę tak myślisz, JJ? - Spytał. - Naprawdę uważasz, że musisz liczyć tylko na siebie i bezemocjonalnie przeć jak czołg do przodu?
Brunet wyciągnął z portfela wizytówkę i położył ją na stole. - To mój prywatny numer telefonu, jeśli kiedyś ktoś w pubie będzie zbyt natarczywy lub zwyczajnie będziesz chciała z kimś pogadać to zadzwoń. Powoli będę Cię przekonywał, że nie masz racji - powiedział, wstał z krzesła i pocałował Joyce w policzek, po czym bez słowa wyszedł z mieszkania.
- Palant - mruknęła cicho JJ i odstawiła kubek na blat.
"Powtarzamy, że jutro będzie inne, a często jest takie samo jak dzisiaj."
James D.Cay
***
Bardzo powoli uczę się na nowo pisać. Będę wdzięczna za Wasze opinie, a jeśli ktoś będzie miał ochotę na wątek odnośnie noty to proszę bardzo.
[Świetna nota, Dzia! ]
OdpowiedzUsuń[ Dziękuję Myszorku ;)]
OdpowiedzUsuń