Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Rebus in angustis facile est contemnere vitam





Noah Woolf
13 sierpnia 1988 r., Los Angeles

Kim jest Noah? Zabawne pytanie bez odpowiedzi. Aby takowa w ogóle zaistniała, Noah musiałby się choć na chwilę zatrzymać. Być przez chwilę kimś. Kiedyś dostała mu się w ręce książka (a właściwie jej fragment), w której padło pytanie o naturę bieguna. Stwierdził wtedy, że to słowo definiuje go tak dobrze, że aż mylnie. Bo czy naprawdę mógł o sobie powiedzieć, że należy do ludzi, "którzy zło oswajają ruchem"? Czy może jego życie jest jednak ucieczką? A może... to on jest stały, a cały świat wiruje w jakimś szalonym danse macabre?
To może lepiej zapytać... Kiedy? W której ulotnej chwili Noah jest sobą samym, jest u źródła swej podmiotowości? Tu odpowiedź jest nieco bardziej konkretna, odnosi się do przelotnego wrażenia. Można bowiem dostrzec TO przez krótką chwilę, skromny ułamek sekundy, nim mężczyzna sam TO dostrzeże i wyprze się siebie z mocą tytana. Kiedy jego wiecznie nieobecne spojrzenie nabiera blasku? Gdy jego wzrok pada na te, którym nieba by uchylił, a piekło podarował jako podnóżek.
W takim razie pozostaje nam ostatnie pytanie - gdzie? On sam odparłby z kpiącym uśmiechem wymalowanym na ustach Ubi vita, ibi poesis. Możesz go spotkać w kawiarni, gdzie w spokoju siedzi w fotelu i popija swoją poranną kawę, a przed nim leży ukochane pióro i mały, powycierany notes. Możesz na niego wpaść w galerii sztuki współczesnej, gdzie kontempluje obrazy o absurdalnych kształtach i kolorach. Możesz go spotkać śpiącego na ławce w parku i malującego ściany kościoła. Może będzie to Chicago, może Paryż, Londyn, Wiedeń... a może Tokio lub Osaka? Może właśnie przemierza gołą stopą kolejną plażę lub rani sobie dłonie na ostrych skałach? Nie warto go gonić... zawsze znajdzie drogę do domu.


https://images92.fotosik.pl/228/c8a77fd4a2608597.jpg https://i.imgur.com/pW0zT.jpg


Zapraszamy do zabawy!!!

201 komentarzy

  1. [Przyznam, że wątki z siostrą Noaha nie przekonały mnie do niego w ogóle, a wręcz przeciwnie, ale po głębszym zastanowieniu jednak się reflektuję i stwierdzam, że sama wolałabym raczej zwiedzanie całego świata (zakładając, że jakimś cudem starczyłoby mi pieniędzy) niż przebywanie stale w gronie tych samych ludzi, toteż po części tego pana rozumiem. A co do relacji siostra-brat nawet nie będę się wypowiadać, bo jestem jedynaczką, z czego bardzo się cieszę.
    Pozostaje mi tylko życzyć mu kolejnych ekscytujących przygód, a Tobie masy weny, by go utrzymać.
    Chyba odpuszczę sobie tym razem zaproszenie na kolejny wątek, bo na pewno będziesz miała ich z tym panem całą lawinę, ale gdyby kiedyś naszła Cię ochota, chętnie skorzystam.]

    Alexis, Ángel, Narzes i Troy

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Obie moje panie są obywatelkami świata - Sadie trochę bardziej, na ten moment - więc kurcze aż głupi mi przejść obok niego obojętnie! Sadie tak naprawdę utożsamia się z jego podejściem. Ciągle ma wrażenie, że przed czymś ucieka, ale sama nie potrafi określić przed czym konkretnie. Poza tym świat ma znacznie więcej do zaoferowania, trzeba tylko dobrze poszukać i zejść z przetartych szlaków. Podoba mi się ten pan, choć mój mózg o tej godzinie z trudem przyswoił tekst - dlatego zazwyczaj witam w ciągu dnia, ale nie mogłam się powstrzymać. Jeśli masz ochotę to zapraszam do moich pań, może w końcu jakiś wątek nam wyjdzie :)]

    Margaret Cleland i Sadie Bishop

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Wpadłam na pomysł, trochę inspirowany Twoim :D Podasz maila? Albo napisz do mnie, to Ci wszystko opisze ładnie i powiesz mi, czy Ci pasuje.
    won.do.piekla.kurko.wsciekla@gmail.com ]

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Aaa!!! Braciszek na pokładzie! <3 Życzę całego mnóstwa weny, cierpliwości i czasu dla niego, bo jak znowu zniknie, to Jen się pochlasta! :D
    A co do wątku, to zaraz się odezwę na priv :D ]

    Siostrzyczka <3

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć!
    Bardzo fajny ten pan i karta bardzo przykuwa uwagę. Miało mnie tu nie być przez weekend, ale nie mogę się powstrzymać i musiałam koniecznie pochwalić. <3 Mocno zazdroszczę mu tych podróży, gdybym tylko miała jakiekolwiek środki byłabym już dawno w świecie, gdzieś na plaży albo w górach. Mam nadzieję, Że będziesz się z nim dobrze bawić i znajdziesz ciekawe wątki. A gdyby co, To zapraszam do swojej gromadki^^
    PS - imię Noah jest cudowne. ❤]

    Tyler Brighton, Ethan Camber & Hudson Chambers

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ale, by go mój Matthew porządnie wytargał za uszy, określając tą wizję nieco łagodniej, za te wszystkie nieprzespane noce Jen i wszelakie jej zmartwienia z powodu niesfornego braciszka :D Baw się dobrze! :)]

    Felicity/Matthew/Max

    OdpowiedzUsuń
  7. Często łapała się na tym, że zatapiała się w myślach, krążąc nimi gdzieś wokół planety, próbując oczami wyobraźni namierzyć brata. Powroty z tej krainy, w której wreszcie spotykała się z Noahem - a działo się to głównie w snach - były niezwykle bolesne… Lecz z czasem i do nich przywykła. Nie mogła za to zrozumieć, jak do tego wszystkiego dopuścili. Dlaczego rozwód rodziców podzielił ich tak bardzo, nie mówiąc już o śmierci ojca. Czy to ona zrobiła coś niewłaściwego? Powiedziała coś złego? Nie miała zielonego pojęcia.
    Przez te lata, kiedy go goniła, całkowicie zapomniała o sobie. Odsunęła na bok własne pragnienia i marzenia, skupiając się tylko na jednym, cholernie ciężko uchwytnym celu. Wciąż pamiętała zapłakane oczy matki, jej nieprzespane noce i chęć chociaż na moment przytulenia syna… Nie miała kobiecie tego za złe, choć czasami Jennifer odnosiła wrażenie, że dużo lepiej by wyszli na tym, gdyby to ona odjechała z Jackiem, a Noah został z Edith. Szybko jednak potrafiła na to machnąć ręką i zaraz wybierała kolejne loty, składając wszystkie poszlaki do kupy. Lecz w pewnym momencie poczuła się po prostu zmęczona.
    Ponieważ poszukiwania od dłuższego czasu nie przynosiły spodziewanych efektów, postanowiła po prostu na niego zaczekać. Wiedziała, czy przeczuwała, że brunet kręci się gdzieś w Nowym Jorku. Zwłaszcza po tym,kiedy zauważyła na swoich drzwiach granat, nie miała już co do tego złudzeń. Noah Woolf obserwował ją, a ona nie wiedziała, jak zastawić na niego pułapkę.
    Mijały dni, a blondynka zaczęła po raz pierwszy żyć własnym życiem. Pracowała, spotykała się z nowymi znajomymi - choć miała ich jeszcze niewielu - oraz dawała się ponieść od dawna schowanym uczuciom, które z coraz większą siłą przyciągały dwudziestoparolatkę do pewnego mężczyzny. Chyba wreszcie zaczęła czuć, że gdzieś w niej budzi się szczęście… Ale do pełnego spełnienia wciąż brakowało jednej osoby.
    Dzień był wyjątkowo ładny i ciepły, a ona miała akurat wolne. Postanowiła wykorzystać ten czas na nieco aktywniejsze zwiedzanie, ale w ostatnim momencie skierowała swoje kroki po prostu do Central Parku. Zapatrzyła się na soczystą zieleń, pachnące pąki kwiatów, latające ptaki, nie śledząc trasy, którą się poruszała. W ten sposób znalazła się w bardzo ważnym dla niej miejscu, choć wcale do niego nie zmierzała… Może to był klucz do rozwiązania zagadki?
    Nieco zdezorientowana rozejrzała się dookoła, marszcząc brwi. Wtedy natrafiła na postać jakiegoś mężczyzny, który odpoczywał pod drzewem. Wtedy też zrozumiała, że widzi kogoś, kogo pragnęła znaleźć najbardziej w życiu.
    Otworzyła szeroko oczy i usta, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Serce momentalnie zaczęło bić szybciej, a dusza jakby rozlatywała się na kawałeczki. Nogi zrobiły się miękkie, toteż dziewczyna upadła na ścieżkę, lekko obcierając sobie przy tym dłonie. Oddech uwiązł gdzieś przy płucach, krew się zagotowała, a potem zimny pot oblał całe ciało Jennifer, przez co czuła, jakby miała na sobie stalowe krople, przyciągające ją do ziemi. Nagle znalazła w sobie siłę, by wstać, choć wszystkie kończyny trzęsły się niemiłosiernie. Widziała, że brunet wciąż śpi, więc jak najciszej mogła, podeszła do niego, pochyliła się i oparła jedną dłoń na korze drzewa, klękając. Wpatrywała się w niego jeszcze przez kilka chwil, chcąc się upewnić, że to faktycznie on. Noah Woolf, uciekinier, nieuchwytny punkt na liście, jawiący się teraz, tutaj, tuż przed nią.
    - Noah… Noah? - powtórzyła drugi raz głośniej, z wielkim trudem cedząc każdą literę przez niemal zaciśnięte szczęki. Patrzyła na niego jak na jakiś skarb, ducha… Sama nie wiedziała. Była przerażona, sfrustrowana, ale jednocześnie przeszczęśliwa i całkowicie rozwalona psychicznie. W końcu zaczęła płakać, kiedy zwrócił na nią swój wzrok. - Boże, to naprawdę ty… - jęknęła, nie mogąc przestać. Przysunęła się do niego i pokręciła głową, łapiąc się za nią dłońmi. Nie wiedziała, co ma zrobić, ani co powiedzieć. Momentalnie poczuła rosnącą wściekłość, która znalazła w końcu ujście. Dziewczyna uderzyła brata w twarz, pozostawiając na jego policzku czerwieniejący ślad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ty skurwysynu! Jak mogłeś mi to zrobić! - krzyknęła, łapiąc go za koszulę. - Jak mogłeś przez te wszystkie lata bawić się ze mną w kotka i myszkę?! Ty… ty… ja pierdolę! - mruknęła, puszczając go. Oddychała ciężko i i niemiarowo, nie odrywając od mężczyzny ani na chwilę wzroku.
      Sen wreszcie przestał być tylko fantazją… Ale czy nie zamieniał się powoli w koszmar na jawie?

      Jen Woolf

      Usuń
  8. [Jeśli Noah kiedyś zajrzał do mieściny, gdzie mieszkał Ethan to mogą się znać stamtąd. Camber się ruszył dopiero, gdy wyjechał do NYC, a tak noska nie wychylał z tego miasteczka. :D Chyba, że mogli się jakoś poznać w drodze do NYC? Tam miał parę przygód, to Noah mógłby mu pomóc?:D]

    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ethan w Nowym Jorku jest od marca zeszłego roku. :D Jadąc przejechał przez kilka stanów, więc może mogli się spotkać w którymś z nich? Chwilowo nie mogę sprawdzić ani sobie przypomnieć, które to były, ale kilka na pewno mamy do wyboru. :D]

    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ja się pytam dlaczego się nie chwalisz tym panem? Karta tak cudownie napisana, że aż czytałam dwa razy! Ja się piszę na wątek koniecznie :D A z kim, to już pozostawie Tobie do wyboru ;)]

    Lucas /Charlotte Lester

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiosna w Nowym Jorku objawiała się nie tylko zielonym Central Parkiem, ale również większą ilością wydarzeń kulturalno-rozrywkowych. Wiadomo, że łatwiej przekonać człowieka do wyjścia z domu, gdy na dworze nie ma zawieji śnieżnych ani nie robi się ciemno o godzinie szesnastej. Dla Lotty nadejście dłuższych, cieplejszych dni było zbawienne, gdyż mogła wynegocjować kilka wolnych dni w tygodniu. Klientela się przezedzila I nie zawsze w barze był potrzebny pełen skład. Tak było właśnie w środę, gdy po skończonych zajęciach o godzinie czternastej miała resztę dnia dla siebie. I to dosłownie. Jej brat postanowił zająć się poszukiwaniem pracy, więc nie spieszyło jej się do domu. Przemierzała kolejne ulice Wielkiego Jabłka, gdy jej telefon poinformował ją o wydarzeniu, którym była zainteresowana. W jednym z pubów organizowano spotkanie z cyklu "Podróże co i jak?“. Dokładnie za godzinę miało się rozpocząć kolejne na temat podróży do Tajlandii. Rudowłosa niewiele myślą wskoczyła do metra, by zdążyć nim podróżnicy zaczną opowiadać o swoich przygodach. Nigdy wcześniej nie brała w czymś takim udziału, jednak z racji braku planów na popołudnie postanowiła zaryzykować. Ubrana w dość szerokie dżinsowe, dziurawe spodnie, czarny top i kraviasta koszule niewiele dostawała od ludzi, którzy przekraczał próg lokalu.
    - Cześć, za wstęp płacimy przy barze dziesięć dolarów, ale jest ono do wydania na cokolwiek z naszej ofarety - poinformował ja chłopak pewnie w podobnym wieku z długimi dredami na głowie. Sam lokal wyglądał trochę jak wyjety z eary hipisowskiej, ale wszędzie można było dostrzec pamiątki z podróży, mapy, zdjęcia, czy figurki. Musiała przyznać, że robiło to odpowiedni klimat do takich spotkań. Do tej pory jedynie czytała o podróżach teraz pierwszy raz zamierzała posłuchać. Ludzi w lokalu zaczynało się zbierać coraz to więcej, więc kobieta dostrzegając wolne miejsce ruszyła w odpowiednim kierunku.
    -Przepraszam, czy wolne? - zapytała mężczyzny, który zajmował drugi z dwóch krzeseł przy wysokim stoliku. Miała nadzieję, że nie będzie musiała szukać czegoś innego, ponieważ prezentacja miała zacząć się lada moment. W ręku trzymała zimne piwo z sokie, a na ramieniu miała przewieszona skórzana torbę ze szkicownikiem i kilkoma innymi rzeczami.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  12. Rudowłosa zaczęła powoli sączyć zimne piwo, które po całym dniu na uczelni było jak zbawienie. Mieście powoli się rozluźniały, a wzrok skupiła na przodzie lokalu, gdzie już rozstawiona była biała plansza. Nagle zapanowało większe poruszenia, a rozmowy nieco ucichły, gdy jakiś mężczyzna wyszedł na prowizoryczną scenę.
    - Przepraszamy wszystkich obecnych, ale prezentacja opóźni się o jakieś pół godziny. Nasz dzisiejszy gość nadal jest w drodze. Prosimy o cierpliwość i zapraszam do baru- widoczniej był to właściciel baru, bo chwilę po przemowie zniknął na zapleczu. Dało się usłyszeć rozczarowane komentarza. O jeden pokusiła się nawet panna Lester mówiąc rzucając uwagę pod nosem.
    - Punktualność to chyba cecha wymierająca - następnie znów upiła, tym razem, spory łyk alkoholu. Nie lubiła gdy ktoś się spóźniał. Sama z reguły tego nie robiła, ba, ona pojawiała się o wiele przed czasem. Widząc jak część zainteresowanych opuszcza swe miejsca również zaczęła rozważać ta opcję. Nie spieszyło się jej nigdzie, lecz nie chciała tu czekać na marne.
    Gdy jej kufel był już niemal usty przeniosła znudzone spojrzenie na towarzysza przy stoliku. Ot zlustrowała go od sto do głów. Całkiem przystojny pomyślała, a na jej usta wstąpił lekki uśmieszek.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy krzyknął, wpadła w lekką konsternację, chociaż zdenerwowanie - o dziwo - bardzo szybko sprowadziło ją na ziemię. Miała wrażenie, że płonie, a Noah był jeszcze dodatkową oliwą, która wzniecała tą wielką pochodnię do coraz większego spalania się. Myślała, że zwariuje, gdy tak przysłuchiwała się temu, co mówił. Wybałuszyła oczy, otworzyła szeroko usta i przejechała dłonią po policzku, nie będąc pewną, czy to wszystko dzieje się na jawie, czy to może jednak sen.
    - Uważaj sobie, bo zawsze mogę po jakiegoś sięgnąć! - warknęła, chwilę później okładając go torebką.
    Co on sobie myślał?! Nie widzieli się tyle czasu, a on tak po prostu kazał jej sobie “klapnąć” na trawce. Czy coś mu rozum zeżarło?!
    Oddychała coraz ciężej, mając ochotę wbić w jego gardło pazury, żeby nie wypowiedział już ani słowa więcej, bo z każdą minutą tylko pogarszał sytuację.
    Zacisnęła mocno szczęki i w końcu zbliżyła się do niego, siadając zaraz obok. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi i z nietęgą miną wpatrywała się w Noaha.
    - Jesteś serio takim debilem, czy tylko udajesz? - syknęła w końcu, mrużąc oczy. - Czy tak się wita siostrzyczkę, która zapieprza za tobą po całym świecie, w dodatku przez kilka lat, kiedy ty masz ją całkowicie i głęboko w dupie? - dodała ciszej, wzrok przenosząc na przestrzeń przed sobą.
    Naprawdę było to cholernie trudne do przyjęcia i zrozumienia. Już nawet bardziej by zrozumiała, gdyby faktycznie próbował uciekać i teraz jakoś wtopić się w tłum, zniknąć. Ale tak…? Siedząc i reagując właśnie w ten sposób. Jakby miał za nic to, że porzuciła całe swoje własne życie, na rzecz próby odnalezienia go. W tym momencie zaczęła zadawać sobie pytanie, czy sama nie była tak wielką idiotką, że robiła to wszystko. Czy było w ogóle warto? Skoro nie okazał jej nawet najmniejszych uczuć… To było po prostu straszne.
    Westchnęła i pokręciła głową, wzdychając ciężko.
    - Myślisz, że nie wiem, co ukrywasz? - zaczęła powoli, chcąc spróbować podejść go w ten sposób. Kątem oka obserwowała reakcję szatyna, również opierając się o korę drzewa. - Sądzisz, że tak dobrze zacierałeś za sobą ślady? Otóż nie, braciszku, skoro siedzę tu z tobą, właśnie teraz - szepnęła, zaciskając palce na swojej torebce. - Nie tylko mnie tak chciałeś zmylić, co? W Dublinie zapewne wiele się wydarzyło… No i ten pierścionek - zagadnęła, przygryzając delikatnie dolną wargę. Nagle się odwróciła bardziej w jego stronę, próbując spojrzeć mu w oczy. - Powiedz mi, dlaczego udajesz? Czemu… Na co było to wszystko? Co się stało, Noah? - zapytała już spokojnym tonem, choć nie wiedziała, o co dokładnie pytała. Do czego to miało się odnosić.

    Siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  14. [Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. :P Tak myślę czy nie lepiej byłoby się przenieść z Carlie na wątek, bo dzięki Jen mamy całkiem ciekawe powiązanie, a mam dziwne wrażenie, że z Ethanem to mogłoby nam iść jak krew z nosa. xD Alee, to jak już wolisz. W razie gdybyś preferowała mojego gburka to coś zaraz pomyślę odnośnie twojego ostatniego komentarza. :D]

    Carlie Wheeler & Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  15. Kobieta kompletnie nie liczyła na to, iż mężczyzna usłyszy jej uwagę, a co dopiero, że na nią odpowie. Uniosła jedna brew automatycznie przybierając postawę gotowa do konfrontacji. Nudziła się, a skoro nieznajomy postanowił jej czas umilić to nie mogła narzekać. Założyła nogę na nogę, a ręce skrzyzowała i płasko położyła na stoliku. Nie spuszczała z niego wzroku.
    - Szczęśliwi, czy nie, powinni szanować czas innych. Czas to pieniądz, czas to inspiracja, która może już się nie pojawić drugi raz - dodała od siebie całkiem poważnie. Nie była może osoba, która co do minuty planowała swój dzień, ale gdy już była z kimś umówiona to starała się nie spóźnić.
    - Czemu nie warto Pana zdaniem? - specjalnie podkreśliła słowo pan, by dać nieznajomemu do zrozumienia, że jeszcze nie przeszli na Ty.
    - Chętnie jeszcze raz piwo z sokiem marakuja, ale - tu wskazał a dłonią kolejkę do baru.
    - Myślę, że warto jeszcze posiedzieć. - uśmiechnęła się zdawkowo i sięgnęła do torby po paczkę paluszkow, które miała teoretycznie na drugie śniadanie na uczelnie. Jak widać nawet i nie zdążyła otworzyć.
    - Proszę się czestowac. I przy okazji jestem Charlotte - powiedziała wkładając sobie jednego paluszki do ust.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  16. Lester dopiero po jego wypowiedzi wyczuła z kim ma do czynienia. Mogła się mylić, jednka na jej drodze przewinęło sie tylu różnych delikwentów, że ten wcale nie był specjalnie oryginalny. Fakt, był wyzwaniem i może w jakimś stopniu zagadką, jednak to co łatwe tez się szybko człowiekowi nudziło.
    - Zatem po co kłopotac sie czymkolwiek skoro i tak wszyscy umrzemy? - uśmiechnęła się nieco drapieżnie, jednak bawiła się przednio. Niedawno na jakims murze widziała taki własnie napis Dzień dobry i tak wszyscy umrzemy. Była to przykra prawda o której na co dzień nikt nie myślał, ponieważ inaczej raczej by nie tracił ośmu, badź wiecej, godzin dziennie w monotonnej pracy. Byli też tacy, ktorzy w szalony sposób spędzali życie, jednak przeważała częśc 'odpowiedzialnych' w społeczeństwie.
    - Co do Twojego pytania to zalezy jakie z tego są profity - odpowiedziała pewnie po czym przyjęła z uśmiechem piwo.
    - Szukam inspiracji na podróże po skończeniu studiów - przyznała jak na siebie bardzo szczerze. Chciala w końcu poznać świat, zebrać inspiracje będąc w innych regionach, a także majać kontakt z kimś, kto dorastał na przykład na innym kontynencie.
    - A Ty co tutaj robisz?-odbiła piłeczkę ciekawa odpowiedzi i zajadając kolejnego paluszka.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  17. Ponownie w niej się zagotowało.
    Jak on mógł? No jak?! I to był jej brat, ten prawdziwy, z którym jeszcze parę lat temu mogła rozmawiać o wszystkim? Ta osoba, za którą goniła przez pół świata, tylko dla tego - jak się okazywało najwyraźniej - żeby teraz zobaczyła, jaki jest naprawdę? Ale nie, nie mogła tego pojąć i nie zgadzała się z postawą mężczyzny, w głębi duszy czując, że Noah po prostu udaje. Przecież… Nie mógł się zmienić aż tak!
    Zmrużyła oczy, zacisnęła szczęki i powoli, ponownie odwróciła głowę tak, by móc na niego spojrzeć.
    - Ty może i nie, ale nasza matka już tak. Nie zapominaj o niej, wciąż żyje - mruknęła, krzyżując ręce na wysokości piersi. Potem wywróciła oczami i pokręciła głową, mając w tym momencie ochotę się zaśmiać. Oj, balansował po bardzo cienkiej granicy i mało brakowało, żeby Jen wybuchła taranującym wszystko wokół ogniem.
    Westchnęła ciężko, z dezaprobatą.
    - Boże, Noah, przestań dobra? Jak sobie myślisz, że tak po prostu pozwolę ci uciec, to się grubo mylisz - warknęła, kiedy jej dłonie bezwiednie opadły na trawę. Traciła coraz bardziej do niego cierpliwość, wszelkie siły odchodziły i już naprawdę nie wiedziała, co w niego wstąpiło. Co musiało się wydarzyć, że stał się takim sukinsynem?
    A jak już wspomniał o Jeromie…
    W oczach dziewczyny pojawił się niebezpieczny błysk; poczuła, jak krew ścina się w żyłach, serce rozpędza się do niemożliwej prędkości, a myśli wirują w głowie bezustannie, próbując zatrzymać się choć na moment, żeby to wszystko jakoś poukładać. Chociaż nie, tego po prostu nie dało się zrozumieć.
    Wstała na równe nogi i zdobywając siłę chyba z samego kosmosu, złapała go mocno, szarpnęła i również postawiła do pionu. Aż sama zadziwiła się swoją mocą, na moment unosząc brwi.
    - W co ty ze mną grasz?! - Wrzasnęła, zaciskając dłonie w pięści. - Co ty sobie myślisz?! Śledzisz mnie, kontrolujesz, a potem udajesz, że to nic? Kurwa, Noah! Albo zaczniesz mnie traktować normalnie, albo daruj sobie te pogadanki o sensie świata i życia i powiedz, co się, do jasnej cholery, wydarzyło! - krzyknęła jeszcze głośniej, nie mogąc już nad sobą zapanować. - Wiesz co ci powiem? Zachowujesz się jak jakiś ostatni kretyn, którego nie interesuje, że matka ledwo żyje, bo ciągle o tobie myśli, że masz siostrę, która od tych pieprzonych kilku lat nie może mieć własnego życia, bo oczekuje się od niej zbyt wiele! Chociażby tego, żeby wreszcie przyprowadziła cię do domu, bo… Bo już nawet nie chodzi o to, że słyszałam codziennie płacz mamy, bo tak strasznie za tobą tęskniła. Ja też tęskniłam! Potrzebowałam cię, Noah. A ty zniknąłeś, tak po prostu. Nawet nie odpisywałeś na listy, które ci zostawiałam. Dlaczego?! Wystarczyło napisać kilka cholernych słów, żebym wiedziała, że chociaż trochę się mną interesujesz. A Maybel? Czemu tylko ona zasłużyła na to, żeby mieć z tobą jakikolwiek kontakt? I wiesz co? Ona też się martwi. I czeka na ciebie i to, kiedy znowu ją odwiedzisz. Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że nawet nie wiesz, że twoi bliscy umierają, bo ciebie przy nich po prostu nie ma. I z nimi już nie dasz rady się pożegnać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc to wszystko, w pewnym momencie głos dziewczyny zaczął się łamać, a wściekłość zrobiła miejsce okrutnemu żalowi, pustce, bólowi i niezrozumieniu. Żałość, jaka oblała jej duszę, znajdowała się teraz chyba już we wszystkich zakamarkach potrąconego serca, nie pozwalając blondynce wziąć głębszego tchu. Stała i patrzyła się na niego, nie mogąc już tego wszystkiego dłużej znieść. Coś w niej pękło; ostatnia nadzieja, którą wciąż i wciąż pielęgnowała, nagle zniknęła. Roztrzaskała się o wielką lodową górę, stojącą zaraz naprzeciwko. Ogarniające poczucie niespełnionego zadania dobiło dziewczynę totalnie, spalając i pochłaniając sens dotychczasowego życia, pozostawiając jedynie po sobie popiół goryczy.
      Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, a ona nawet nie próbowała już starać się ich zatrzymać. Przełknęła z trudem, spojrzała bratu prosto w oczy i powiedziała:
      - Zniszczyłeś mnie, Noah. Zniszczyłeś mnie swoimi decyzjami. I nie tylko mnie. A ja, mimo wszystko, i tak próbowałam cię odnaleźć. Bo mnie też nie było łatwo… - mruknęła, palcami ocierając mokry policzek. - I cholernie cię potrzebowałam, żebyś był blisko. Ale ciebie nie było. A skoro tak bardzo mnie nie chcesz w swoim życiu, to ja już się poddaję. I jeśli nie chcesz mieć z nami nic wspólnego, to powiedz po prostu naszej matce, że jej syn już nie istnieje. Bo ja mam tego dosyć i nie będę za ciebie żyła podwójnym życiem - dodała, zabierając z ziemi torebkę i po chwili się oddalając. Stanęła tylko jeszcze na moment i odwróciła się do niego, rozdzierającym serce spojrzeniem obejmując jego sylwetkę. - W takim razie ty też już nie śledź mnie więcej. Zapomnij, że kiedykolwiek byliśmy rodzeństwem - mruknęła, po czym stanęła do niego plecami, wzięła głęboki wdech i zaczęła iść przed siebie.
      I choć też serce Jen właśnie pękało na pół, nie była w tym momencie w stanie zrobić już nic więcej. Została pokonana i to z przytupem. Jeśli taka była jego wola, to postanowiła się wycofać. Pierwszy i ostatni raz. Bo przecież, gdyby chciał, to zrobiłby cokolwiek, prawda?
      A ona odchodziła z poczuciem, że nie zostało już z nich kompletnie nic.

      Jen Woolf

      Usuń
  18. Dlaczego patrzył na nią właśnie z tej perspektywy? Dlaczego sądził, że do takich czynów mogli posuwać się tylko ludzie o dziecinnym charakterze? Może właśnie był zupełnie odwrotnie? Gdyby kierowały nią emocje odpowiednie dla czterolatki, pewnie już dawno temu rzuciłaby wszystko w diabły, zrobiła krok w tył i zawróciła, skupiając się na swoim życiu. Czy nigdy, naprawdę, nie zastanawiał się nad tym, że może dziewczyna ma jakieś głębsze pobudki? Chyba, że właśnie stawianie rodziny i najbliższych osób na pierwszym miejscu było dla niego czymś niezrozumiałym, stratą czasu, która nie miała kompletnego sensu. Bo i owszem, czasem i samej Jen się wydawało, iż walczyła z wiatrakami, ale ciągle gdzieś w środku miała w sobie tę wiarę, że w końcu go odnajdzie. Przyjdzie taki miesiąc, dzień, moment, kiedy go tak po prostu ujrzy… I cóż, czy chciał, czy nie, przecież właśnie tak się stało. Różnica, jaka występowała między wyobrażeniem ów chwili, a faktycznym rozstrzygnięciem tej całej bieganiny polegała na jednym, małym szczególe - nie spodziewała się takiej obcości, chłodu i niezrozumienia. Zszokowało to blondynkę całkowicie. Ale po krótkiej “rozmowie”, jaka się między nimi potoczyła, sądziła, że to już jest koniec, którego nic nie jest w stanie uratować.
    I wtedy znów ją zaskoczył.
    Oddychając coraz trudniej, stawiała kolejne kroki tak, jakby miała u stóp przywiązane tony kamieni, a serce powoli rozrywało się na strzępy. W momencie, gdy ją dotknął, a potem przytulił, świat Jen kolejny raz wywrócił się do góry nogami, myśli wystrzeliły w kosmos, a dusza biegała między piekłem a niebem, nie mogąc się zdecydować, w jaką stronę powinna podążyć.
    Słuchała go niczym sparaliżowana; dreszcz przeszedł przez cały kręgosłup, wbijając się lodowatymi ostrzami między żyły, starannie rozcinając tkanki, teraz wręcz palące. Dwa przeciwległe bieguny toczyły ze sobą wojnę emocji, przez co panna Woolf nie potrafiła wypowiedzieć ani jednego słowa.
    “Zawsze byłaś dla mnie ważna. Ale nie chcę cię w moim życiu.”
    Byłaś ważna, ale cię nie chcę - nie rozumiała tego kompletnie. Skroń pulsowała boleśnie, a ona miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Tak długo czekała, żeby usłyszeć właśnie te słowa. Wprost się upewnić, iż naprawdę cokolwiek dla niego znaczyła. Że wciąż była kimś ważnym. Kimkolwiek, nawet jeśli miałaby zajmować ostatnią pozycję w kolejce jego uwagi. Bo tak to już było - człowiek, któremu tak mocno zależało, nie potrafił odejść, zostawić, zapomnieć, nawet, jeśli coś miało na niego destrukcyjny wpływ. Nie wtedy, kiedy ma się świadomość, że ta okrutnie wielka część własnego życia ciągle krąży gdzieś po planecie, a nie da się jej dotknąć, ani nawet zobaczyć, tak w pełni materialnie. I wiedzieć, że nic temu komuś nie jest, że żyje i ma się dobrze. I że jest ciągle tą samą osobą, która od najmniejszych lat prowadziła, uczyła i pokazywała, jak powinno się śmiać, jak przetrwać żal, czym się cieszyć i jak dorastać. Po prostu być i… Poradzić sobie z trwającą egzystencją, choć już nie raz i nie dwa chciało się ją zakończyć.
    Gdy skończył, zamknęła oczy, a potem wzięła głęboki wdech, cała drżąc. Wypuściła powietrze z ust z trudem, uniosła głowę i spojrzała w niebo. Nie wiedziała, co poczuła, nie umiała tego określić, ale przez ułamek sekundy miała wrażenie, że ich ojciec jest tuż obok i obserwuje swoje dzieci z bliska, dając im chociaż chwilę pozornego spokoju, by mogli się wreszcie spotkać i podzielić tęsknotą, rosnącą w nich przez tyle lat chłodu i rozłąki.
    Mocniejsze bicie serca wyrwało dziewczynę z tej matni, napełniając ją czymś w rodzaju ukojenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygryzła mocno dolną wargę, odczekała parę sekund, a następnie znów się do niego odwróciła. Wyglądała jak duch; twarz pożerał kąsający strach, przez co rysy się wyostrzyły, a oczy, w połowie przesiąknięte żalem, wyciągały z ciemności zagubione resztki nadziei.
      Kompletnie nie wiedziała, co ma dalej robić. Czy to właśnie było pożegnanie? Czy miała go już na zawsze, z własnej woli, tak po prostu stracić?
      Wbiła w brata wzrok, nie mogąc nawet na chwilę go od niego oderwać.
      Nie mogła…
      Pchnięta do przodu nieokreśloną siłą, po prostu szybko wróciła do niego, niemal rzucając się mężczyźnie na szyję i oplatając ją rękami mocno, żeby nie mógł odejść. Pierwszy raz czuła, że znowu są razem, tak prawdziwie i w pełni.
      Nie mogła dać mu znowu uciec.
      - Nigdy nie będziesz moją przeszłością - szepnęła mu prosto do ucha, zalewając się łzami. - Chociaż nie wiem, jak byś mnie skrzywdził, zawsze będziesz moim bratem - dodała, wtulając się jeszcze bardziej. - I bez ciebie to “życie” nigdy nim nie będzie. A przynajmniej nie tak, żebym mogła być poczuć się zupełnie szczęśliwa. Nie ważne, co byś zrobił. Zawsze będę na ciebie czekać - ciągnęła, tak cholernie broniąc się przed tym, co być może miało zaraz nadejść.
      Wreszcie odsunęła się od niego nieco, ale tylko po to, by móc mu spojrzeć w oczy.
      - Wiesz, dlaczego? Po co to wszystko? Bo jak się kogoś kocha, to nie da się odpuścić - dodała odważniej, ale wciąż cicho. - Kocham cię, Noah. Tak bardzo tęskniłam - jęknęła, marszcząc brwi.- Błagam cię, zostań. Chociaż ten jeden raz. Po prostu wróć ze mną… Razem damy sobie radę. Proszę, nie odpychaj mnie od siebie więcej… Już tak dłużej nie potrafię.
      Uczucia już prawie zrobiły z duszy i umysłu dziewczyny sito, a mimo tego ona dalej tam stała i próbowała to wszystko jeszcze ratować. Czy był to akt głupoty, naiwności i nawet desperacji? Być może. Ale gdyby takich osób na świecie nie było, to prawdopodobnie ludzka cywilizacja wymarła by już dawno temu, a wspomnieniem po niej byłby tylko piach, każdego dnia zamiatany przez wiatr niszczejącej wiary, trwającej jeszcze przez kolejne tysiąclecia.
      Złapała jego twarz dłońmi, bardzo delikatnie, zupełnie tak, jak motyl muska skrzydłami płatki kwiatów.
      - I proszę, nie udawaj, że jesteś kimś innym. Nie przede mną - mruknęła, zaraz całując go w policzek. - Przy mnie nie musisz grać...

      Jen Woolf

      Usuń
  19. [Ładne te Twoje karty jak na stwierdzenie, że ledwo wstawiasz obrazek z napisem. Oj ktoś tu kłamczuchuje :D Ja już wiem, że nigdy więcej nie porwę się na takie zabawy z kartami, bo mój laptop, który i tak ledwo zipie, o mało nie wyleciał przy okazji przez okno, ale ogromne dzięki za te wszystkie komplementy. Rekompensują mi moją psychiczną krwawicę.
    Jak zwykle w takiej sytuacji mam problem, na którą z postaci postawić, zwłaszcza że wątek można by było ułożyć z każdą. Shawn mógłby wpadać do baru Elaine i od czasu do czasu handlować tam czymś pod stolikiem i może za którymś razem zauważyłaby to sama Elaine albo któryś z gości, który nie mówiąc nic wezwałby policję. Jeżeli ona stara się trzymać dragi z dala od swojego baru, to nie chcę sobie wyobrażać, jaką śmierć mogłaby mu zgotować :D Jeśli chciałabyś Harveyowi trochę utrudnić ogarnianie swojego życia, to lepiej nie mogliście trafić, bo Shawn bardzo chętnie spróbuje mu uświadomić, że prowadzenie wydawnictwa nie jest najciekawszym zajęciem na świecie. Żeby nie było wątpliwości, to zdanie Quinceya, według mnie wydawnictwo to klawa sprawa :D No a z Noah można byłoby ubić jakiś interes, kiedy już zawita do Nowego Jorku. Mogliby się nawet poznać w nowojorskim >podziemiu< przy okazji jakiejś podejrzanej transakcji. Ja piszę się na wątek ze wszystkimi i z każdym z osobna, więc może Ty widzisz kogoś szczególnie w konfrontacji z Shawnem? Daj znać :)]

    Shawn

    OdpowiedzUsuń
  20. - Dla frajdy… Hmm to musisz prowadzić całkiem ciekawe życie.- uśmiechnęła się pod nosem, bo choć uwielbiała to co robiła na studiach, a nawet przywykłą do swej pracy za barem to nadal nie czuła, by była to jakaś szczególna frajda. Rudowłosa od czasu do czasu pozwalała się ponieść fali, ale tłumów na parkiet, czy też skopać tyłki komuś na treningu, lecz to były pojedyncze ekscesy i na tym nie budowała niestety codzienności. Musiała się utrzymać, musiała jeść i co najważniejsze skończyć studia.
    - Grafikę, dlatego chętnie zaczerpnęłaby inspiracji z innych miejsc aniżeli Anglia i Nowy Jork – przyznała nieco rozmarzonym tonem następnie upijając kilka łyków odpowiednio schłodzonego piwa. Ludzie powoli wracali na swoje miejsca, a kolejka przy barze znacząco zmalał. To oznaczać mogło, że ten kto miał opowiadać o swych przeżyciach w Tajlandii musiał być już blisko, a może nawet znajdował się już na zapleczu?
    - Podróżnik, no ładnie – uniosła jedną brwi zaczepnie, ale nie dodała ani słowa więcej, gdyż faktycznie pokaz miał się właśnie rozpocząć. Na środku stał zziajany mężczyzna, który chyba dawno nie widział się z fryzjerem i maszynką do golenia, za to z szerokim uśmiechem. Przeprosił za spóźnienie porównają korki w Wielkim Jabłku do tego co działo się na ulicach krajów Azjatyckich. Jednej ze ścian opuszczone zostało białe tło, a na nim wyświetlano kolejne zdjęcia, a nawet filmiki. Kobieta z zafascynowaniem chłonęła każde słowo, a jej oczy płonęły z fascynacji. Ona też pragnęła tam pojechać, doświadczyć wielu rzeczy i móc niczego w życiu nie żałować. Nim się obejrzała jej kufel był już pusty. Po cichu wstała , by nikomu nie przeszkadzając pójść zamówić jeszcze jedno, ale nie uśmiała odciągać wzroku od filmiku, który właśnie był wyświetlany. Bum, wycofując się do baru wpadła na stołek mężczyzny, z którym kilka chwil temu rozmawiała. Spojrzała na niego jakby się dopiero obudziła.
    - Przepraszam – szepnęła wybita z swego rodzaju transu w jaki wprowadził ją podróżnik.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  21. Usiadła na swoim miejscu i chociaż wyłapała ten nadzwyczajny uśmiech towarzysza postanowiła na ten moment tego nie komentować. Pokaz jeszcze się nie skończył, a ona chciała dowiedzieć się jak najwięcej. Kto wie może jej pierwszym postojem w podróży będzie właśnie Azja? Obronę racy miała tuż za rogiem, więc jeszcze chwila i nic nie będzie jej zatrzymywało w Nowym Jorku. Nic na pewno, ale czy ktoś? Odezwał się irytujący głosik w głowie kobiety, jakby chcąc jej przypomnieć w co się wpakowała na własne życzenie.
    Nie minęło pół godziny, a wszyscy zaczęli rozchodzić się do domów. Mężczyzna skończył swoją prezentację i odpowiedział na kilka pytań po czym również ulotnił się z lokalu, jakby spiesząc się na kolejne spotkanie. Charlotte uśmiechnięta niemal od ucha do ucha spojrzała z powrotem na Noah, a jej oczy nabrały jakieś drapieżności – gotowe do ataku.
    - Zakładam po Twojej postawie, że masz jakieś spostrzeżenia dotyczące tego spotkania, czy się mylę?-uniosła jedną brew zaczepnie, a następnie upiła kilka łyków piwa po, które wcześniej ruszyła do baru. Na całe szczecie, przy swym ‘wypadku’ nie wylała ani kropli. To byłoby zwykłe marnotrawstwo.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  22. Charlotte nie dała się zwieść tej niewinnej minie. Od początku mężczyzna nie dawała jej powodów, by uważać go za niewinnego obserwatora całego spotkania.
    - Czy naprawdę chcesz znać moją odpowiedź na to pytanie? -zapytała zadziornie, a następnie ułożyła swoją brodę na splecionych dłonią, które oparła na blacie stolika. Można by powiedzieć, iż przez swój zawód kobieta miała jako takie doświadczenie z mężczyznami i często łatwo jej przychodziło rozszyfrowanie ich intencji. Dlatego też większość trzymała na bezpieczny dystans.
    Słuchała go uważnie i faktycznie sama nie zwróciła uwagi na to, że podróżnika było stać na drogi sprzęt fotograficzny. Sama nie parała się zbytnio fotografią, ona zazwyczaj kupowała zdjęcia, by w razie potrzeby użyć ich do swych graficznych projektów. Może powinna spróbować sił i w tej dziedzinie? Zapewne sporo by zaoszczędziła.
    - Fleja, tutaj się zgodzę – powiedziała krzywym uśmiechem, ponieważ rozumiała wszystko, jednak spóźnienie oraz to jak wyglądał mężczyzna było niemalże brakiem poszanowania widza.
    - Moje? Ja na pewno ruszę na podbój… - zrobiła dramatyczną pauzę po czym zabrała dłonie ze stolika i uniosła je ku górze z szerokim uśmiechem.
    -.. świata, co się będę ograniczać tylko do Azji – puściała mu perskie oko po czym wstała ze swojego miejsca, by również rozprostować swe obolałe po całym dniu kość. Dość długo siedziała na wykładach i chętnie siedzenie zamieniłaby na spokojny spacer.
    - Ruszasz gdzieś dalej w miasto, czy zostajesz delektować się tanim piwem? -zapytała, gdy już przewieszała sobie torbę przez ramię. W sumie mogłoby się okazać, że będą szli w podobnym kierunku, a zawsze to jakaś możliwość kontynuacji rozmowy.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć! Nie ma żadnego problemu, zapraszamy w każdym momencie!
    Chętnie jakiś wątek popiszę. Co prawda, obecnie może być ze mną tak sobie, gdyż urlopuję, bo nie mam czasu przysiąść porządnie do wątków, ale jest to raczej zapobiegawczy urlop, z doskoku będę wpadać na pewno.
    Co do zaginionej siostry, to w sumie nie za bardzo wiem, jak to ugryźć, gdyż tutaj historia jest bardziej skomplikowana i mam nadzieję ujawnić ją dopiero w opowiadanku. :D Ale w samych poszukiwaniach jak najbardziej mógłby Lisen pomagać. Noah jest w zasadzie tylko rok starszy od Frances, więc może poznali się już dawno temu? Co prawda nie wiem, od kiedy Noah jest w NY, ale jeżeli jest to już ładnych parę lat, mógłby poznać obie siostry, Lisen oczywiście byłaby jeszcze wtedy małolatą i... No, taka rola przyjaciela rodziny? Wówczas tym bardziej naturalne byłoby, że to do niego Lisen zwróciła się z prośbą o pomoc w poszukiwaniach siostry, do niego przychodziłaby z każdym błahym tropem i tak dalej. Oczywiście o ile coś takiego Ci pasuje. C:]

    Lisen Roth

    OdpowiedzUsuń
  24. Dwudziestoczterolatka nie miała najmniejszego problemu z byciem szczerą wobec ludzi. Starała się ich nie obrażać, bo nie na tym to polegało, jednak jeśli ktoś o coś pytał zasługiwał na szczerość.
    - Skoro tak, to nie wyglądasz na złego człowieka, a nieco przebiegłego. Nie mnie już decydować o tym, czy jest to u Ciebie cecha pozytywna, czy negatywna – uśmiechnęła się zdawkowo po czym tak jak zapowiedziała ruszyła w kierunku wyjścia, jednak zaczekała na mężczyznę.
    - Popatrz cóz za zbieg okoliczności – zaczęła z przerysowanym zaskoczeniem po czym przybrała już zwyczajny wyraz twarzy.
    - Też mi się nigdzie nie śpieszy, a zamierzałam iść do Central Parku, bo szkoda nie skorzystać z tak pięknej pogody – zauważył, ponieważ przez kilka ostatnich dni Nowy Jork był skąpany w słońcu. Lotta nie przepadała, za przesadnymi upałami, lecz nie znosiła też zimna. Aktualna pogoda odpowiadała jej w stu procentach. Będąc na zewnątrz zmrużyła nieco oczy, ponieważ poranne słońce okazało się ostrzejsze niż przypuszczała.
    - Możliwe, o ile kolejna osoba prezentująca nie będzie się spóźniać. – uśmiechnęła się do mężczyzny i skręciła w odpowiednią uliczkę, by dostać się do Central Parku. Lubiła czasem posiedzieć na ławce i pomarzyć, że wróciła do Angielskiej zieleni, by odetchnąć. Nie przyznawała tego głośno, lecz czasem tęskniła za domem. To było chyba normalne, jednak to w Stanach mogła spełniać marzenia i to Wielkie Jabłko dało jej najbardziej gorzką lekcję życia. Tutaj też czuła się jak w domu.
    - A Ty zamierz się znów wybrać na takie spotkanie? – odbiła piłeczkę, gdy już przekraczali ‘zielona’ granice.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie znała mężczyzny, z którym tak dyskutowała, ale zaczynał jej się podobać. Nie miało to nijak związku z jego aparycją, a zacięta gadką i trafnymi odpowiedziami. Charlotte ponad wszystko nauczyła się doceniać dobrych kompanów do rozmowy, ponieważ rzadko ktoś wydawał jej się ciekawy. Noah mógł czuć się w pewien sposób wyróżniony, ponieważ przykuł uwagę rudowłose na dłużej aniżeli pięć minut.
    - JA? Cokolwiek sugerować? – przyłożyła otwartą dłoń do klatki piersiowej w ramach rzekomego oburzenia wysuniętymi przez szatyna zarzutami.
    - Zdecydowanie nie pasuje – zgodziła się panna Lester z lekkim uśmiechem również przywołując mimikę do normalnego porządku. Ceniła sobie ludzi, którzy wyczuwali przez problemu, kiedy mogą pozwolić sobie na podobne zagrywki, a kiedy należy przestać. Jak to mówią, co za dużo to nie zdrowo.
    - Australia, hm? Brzmi ciekawie – przyznała sama niewiele wiedząc na temat tego kraju, jednak wiedziała jedno chciała pojechać również tam. Nie żartowała z tym zwiedzaniem całego świata.
    - A gdzie już byłeś, bo zakładam, że na pewno zwiedziłeś coś więcej niż Stan?- zapytała zaciekawiona siadając na najbliższej wolnej ławce pod drzewem. Dawało ono trochę cienia, lecz nie na tyle, by Charlotte nie mogła cieszyć się promieniami słońca. Czuła jak delikatnie ogrzewa jej skórę i nie chciała póki co tego uczucia tracic.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cześć!
    Cieszę się, że karta ci się spodobała. ^^
    Na wątek jestem bardzo chętna, przyszedł mi do głowy nawet pomysł na to jak powiązać ze sobą nasze postaci.
    Może Noah podczas jednej ze swoich podróży spotkałby Cole’a, który uciekałby z Waszyngtonu. Ich spotkanie mogłoby nastąpić jakoś niedługo po tym jak Mordake zamordował ojca (może nawet kilka dni po?), stąd mógłby zachowywać się trochę… dziwnie, przez co w jakiś sposób zapadłby twojemu panu w pamięć. Mogliby gdzieś razem jechać (o ile Noah po USA przemieszcza się pociągami itp. mogliby siedzieć koło siebie, a jeśli samochodem to może zabrałby Cole’a, który próbowałby jechać autostopem?. Wtedy też Cole mógłby występować jeszcze jako Ivar.
    I teraz kilka miesięcy później spotkaliby się w kawiarni, gdzie pracuje Cole, który mógłby bardzo, ale to bardzo się zaniepokoić, ponieważ bałby się, że Noah go rozpozna albo, że co gorsze Noah w czasie tej podróży gdy się spotkali o nim usłyszał/przeczytał w gazecie.
    Co myślisz o czymś takim?]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  27. [Hej, hej!
    Razem z Klarą bardzo chętnie wpakujemy się w kłopoty, a po karcie widzę, że z Noah to może być bardziej niż pewne :D
    Masz może jakieś wątkowo-kłopotowe marzenie? :D]

    Klarissa Cooper

    OdpowiedzUsuń
  28. [Klara akurat niewiele ma wspólnego z czytaniem, bo zazwyczaj nie ma na to czasu, ale tymi obrazami, to mogłoby wyjść :D Sama może zostałaby wysłana do galerii sztuki współczesnej, aby przekonać jakiegoś muzyka, aby wystąpił w jej programie. Ona by poszła, a na miejscu spotkałaby Noah. Mogliby wdać się w sprzeczkę na temat jakiegoś obrazu. Klara mogłaby krytykować, bo wyrażać podziwu, to niekoniecznie potrafi, a później zostałaby przypadkową ofiarą jego ucieczki. Chyba że widzisz tę akcję inaczej :D
    Możesz też napisac do mnie na maila, aby szybciej się tam dogadać: czarny.jezdziec69@gmail.com :)]

    Klarissa

    OdpowiedzUsuń
  29. [Myślę, że ten wątek może być bardzo ciekawy! :D
    Jeśli tylko masz ochotę, to mogę odstąpić ci zaczęcie, bo przyznam się, że rozpoczynanie wątków, nigdy nie było moją mocną stroną. :]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  30. [W takim razie przepraszam, że zrzuciłam na ciebie ciężar zaczęcia. :/ Ale nie martw się, bo początek jak najbardziej mi się podoba, tylko, że wynikł taki jeden, malutki problem, bo Cole nie pracuje w barze tylko kawiarni. :c I nie wiem czy to ja coś zrozumiałam źle i Noah zauważył Cole’a w barze ale jako klienta; czy w twoim odpisie Cole pracuje jako barman w barze…
    Wybacz, te upały nie wpływają na mnie dobrze. ]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  31. Klara zazwyczaj piątkowe wieczory spędzała na znacznie ciekawszych zajęciach niż wystawy w galerii sztuki współczesnej. Niby bardzo lubiła artystów, bo z nimi nigdy nie dało się nudzić, ale wystawy obrazów… One same w sobie były nudne. Zazwyczaj nic się nie działo, ludzie przemawiali, pili dobrego szampana udając, że to dopiero pierwszy kieliszek i oglądali obrazy. Czasami o nich dyskutowali, czasami stało się coś nieoczekiwanego i było zabawnie. Nie zmieniało to faktu, że panna Cooper nie przepadała za takimi imprezami. Wolałaby pójść na drinka albo na koncert. Ewentualnie znów spędzić cały wieczór i pół nocy w pracy, bo wtedy wyłapywała największe potknięcia przy samym montażu swojego programu.
    Bardzo długo szykowała się do tego wyjścia, ponieważ nie miała pojęcia, co powinna na siebie założyć. Ta sukienka była za krótka, ta za długa, a ta zbyt imprezowa jak na wystawę. Następnie miała problem z wyborem butów. Teoretycznie do kreacji pasowały wszystkie, więc szukała tych najlepszych i najodpowiedniejszych. Potem przyszedł czas na dobór odpowiedniej torebki. Na szczęście makijażem i fryzurą nie musiała się przejmować, bo od tego miała odpowiednich ludzi. Specjalnie ściągnęła dwie dziewczyny, które przygotowywały ją do kolejnych nagrań. Teoretycznie mogłaby się sama tym zająć, jednak wolała zostawić to dla profesjonalistów.
    Ubrana w małą czarną i szpilki od Louboutina zjawiła się na wystawie i niemal od razu upatrzyła sobie swoją przyszłą ofiarę. Nie miała zamiaru bawić się w żadne podchody i od razu rozpoczęła polowanie. Przewidziała, że cała akcja potrwa dość długo. Zaproponowanie, przedstawienie zalet, omówienie szczegółów… Tymczasem całość zajęła piętnaście minut. Muzyk zgodził się od razu, nawet nie musiała mu przedstawiać szczegółów, zalet i warunków umowy. Zgodził się przyjść do jej programu, stwierdzając, że woli iść na żywioł niż według określonego schematu. Dla niej była to jeszcze lepsza opcja, ponieważ również nie lubiła schematów i wolała spontaniczność. Wtedy mogła robić większe show.
    Nie mając pojęcia, jak spędzić resztę wieczoru, postanowiła nieco rozszerzyć grono znajomych. Nigdy nie miała z tym problemów, a i z artystami potrafiła się dogadać. Rozejrzała się, po czym pewnym krokiem ruszyła w stronę jednego z obrazów, przy którym już ktoś stał.
    – Nie rozumiem zachwytów nad tym kształtem – powiedziała, stając dostatecznie daleko mężczyzny, aby nie naruszać jego przestrzeni osobistej i na tyle blisko, aby móc normalnie z nim rozmawiać.

    Klarissa Cooper

    OdpowiedzUsuń
  32. [Naprawdę nie musisz przepraszać. Przecież takie rzeczy się zdarzają. ;) ]

    Każdy dzień był dla niego ucieczką. Nerwową, wypełnioną gonitwą splątanych myśli i szybkim biciem serca, wybijającym smutny rytm jego bezsensownego trwania. Uciekał, gdy starał się uniknąć wylewającego się z metra tłumu; gdy wychodził z pracy, rzucając jedynie oszczędne pożegnanie, nie chcąc spotkać się z zaproszeniem na kawę w ramach odpoczynku; gdy wieczorami biegając, starał się uwolnić od nękających go podszeptów przeklętych wspomnień, których echo dudniło mu w umyśle przez całą dobę; gdy próbował zasnąć, choć raz nie budząc się żadnym koszmarem.
    Nawet będąc w pracy, gdy odbierając kolejne zamówienia i przygotowując odpowiedni rodzaj kawy, Cole odczuwał głęboko zaszczepiony w nim niepokój. Mimo towarzyszącego mu uspakajającego zapachu zaparzanych ziaren, wciąż paranoicznie bał się, że każdy przypadkowy przychodzący tu klient wie, że w rzeczywistości jego postać jest jedynie wymysłem jego wyobraźni, że każdy z nich wie co zrobił, jedynie z nudów lub dziwnej satysfakcji wynikającej z obserwowania go, nie dzwoni po odpowiednie służby. Dlatego z uwagą przyglądał się każdemu z przychodzących tu ludzi – przyjmując ich zamówienia i później podającym im je do stolika, starając się zapamiętać każdą twarz. Cole wiedział, kto przychodzi tutaj zawsze, a kto dopiero zajrzał do tej niewielkiej kawiarni, tych pierwszych zawsze obdarzając większą uwagą. Gdy ktoś sięgał po telefon, zawsze czuł ukłucie strachu.
    Dzisiaj jednak Cole był rozproszony, po którejś z kolei nieprzespanej nocy, czując się nieco słabo. Może dlatego zauważył Go dopiero w chwili, gdy ten składał zamówienie.
    Noah. Mężczyzna, któryś kiedyś zatrzymał się i zabrał go ze sobą, gdy uciekał przed policją autostopem. Cole był przekonany, że ten musiał go zapamiętać, ponieważ wtedy zdradzał się niemal każdym nieprzemyślanym zachowaniem. Pamiętał, że kulił się wtedy na siedzeniu, jakby tym samym mógł zniknąć, rozbieganym spojrzeniem starając się uciec przed wzrokiem kierującego pojazd. Na jego pytania odpowiadał półsłówkami, z pewnością pogłębiając tym dziwne uczucia, które musiał budzić. Noah był niebezpieczny. Wiedział kim Cole jest, co gorsza znając jego prawdziwe nazwisko. Nie mógł pozwolić, by je wypowiedział, by ktokolwiek inny je poznał, by…
    Cole zacisnął nerwowo wargi, nerwowo wbijając na kasie odpowiednie cyfry. Istniała szansa, że mężczyzna go nie zapamiętał, że w obliczu minionego czasu, jego obraz zamazał mu się w jego pamięci, jeśli nie całkowicie zniknął. Musiał tylko się uspokoić, zachowywać jak każdy inny pracownik, nie dając po sobie poznać, że zna mężczyznę. Musi udawać, grać, tak jak przecież miał we krwi. Gdyby tylko jego serce nie biło tak szybko, a myśli nie splątały się w jeden ciasny supeł, uniemożliwiając logiczne myślenie. Gdyby tylko nie czuł gwałtownie narastającego w nim strachu. Nie chciał uciekać. Nie teraz. Nie miał jak.
    - Dzień dobry. Mrożona latte. Czy będzie coś oprócz tego? W ofercie mamy przepyszne ciasta. – Cole wypowiedział standardową regułkę, błagając w myślach, by stojący przed nim mężczyzna nie zauważył jego chwilowego zawahania i zająknięcia.

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  33. Kobieta nie przerywała rozmówcy, chociaż nie sposób było, nie odczuć, iż bardzo stara się ni zdradzać szczegółów swych podróży. Nie miała mu tego za złe, ponieważ każdy miał swe powody, by o pewnych rzeczach nie paplać na prawo i lewo. Sama rozumiała to aż za dobrze, w końcu tylko nieliczne grono wiedziało o tym, że pracowała w klubie go-go. Wolałaby ten krąg się nie powiększał, więc szła do przodu i zbytnio nie rozdrapywała tego, co miało miejsce w przeszłości. Co jakiś czas przymykała powieki, by cieszyć się promieniami słońca na swej twarzy, ale spojrzała na Noah, gdy ten niebezpiecznie się do niej przybliżył. Mięśnie jej się nieco napięły, jakby gotowała się do obrony. Nie było się tu czemu dziwić, przecież byli sobie kompletnie obcy. Słysząc jego słowa, jednak wybuchnęła śmiechem.
    - Wybacz, ale byłoby to takie łatwe. Wiem jak się bronić – puściła w jego kierunku perskie oko i chociaż ciekawiło ją, dlaczego musiałaby zniknąć po poznaniu szczegółów, to nie drążyła tematu. Każdy miał prawo do swoich tajemnic.
    - Mały jest wtedy, gdy człowiek chce uciec – dodała od siebie, ponieważ kiedyś tego próbowała. Zniknąć wcale nie było tak łatwo, bo jak na złość na swej drodze spotkasz same znajome twarze. Nie myślała o tym zbyt długo, wiec i uśmiech powrócił na jej ustach.
    - Mam nadzieję, że już nie jest za późno. – rzuciła dość dobitnie i przeciągnęła się niczym kotka, a kilka kostek strzeliło dając jej chwilą ulgę. Ciało mimo dużej dawki snu, nadal wydawało się zmęczone.
    - Noah… za zwyczaj podróżujesz samotnie, czy szukasz towarzystwa? – zapytała po chwili zastanowienia, ponieważ sama nie podjęła jeszcze decyzji, czy jej pierwsza wyprawa okaże się samotną tułaczką, czy może zorganizowanym – przez nią – przedsięwzięciem. Próbowała przygotować listę wad i zalet, obu opcji, lecz nie było to takie łatwe, gdy tak długo siedziało się w samym NY.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  34. Słysząc jego pytanie uśmiechnęła się tajemniczo.
    - Może. Chcesz się przekonać na własnej skórze? -zapytała, co brzmiało niczym wyzwanie w kierunku szatyna. Lotta przeszła w życiu swoje i chociaż nie uważała się za nieustraszoną, bo nadal po zmroku wolała poruszać się głównymi ulicami niż skrótami, to była o wiele bardziej pewna swego. Nieznajomy mógłby nie być łatwym przeciwnikiem, lecz na pewno nie kimś komu dałaby się rozłożyć na łopatki.
    - Dokładnie. Duży i zakorkowany. – dodała od siebie tym samym zgadzając się z Noah. Nowy Jork był tego najlepszym przykładem. Nie mieszkała zbyt daleko od swej pracy, a trase przemierzała już miliony raz i za każdym razem czas był inny. Wszystko zależało od godziny, pogody, dnia tygodnia i ubioru panny Lester. Znacznie szybciej poruszała się w trampkach, które dziś miała na sobie, aniżeli w kilkunastu centymetrowych szpilkach.
    - Naprawdę nie lubisz lotnisk? Jak dla mnie są one swoistą bańką. Są poza tym co działo się na pokładzie i poza tym co dzieje się w danym mieście. – przyznała, ponieważ nie raz miała przyjemność spędzenia na terenie lotniska długie godziny. Rzadko wracała do domu w Anglii, lecz starała się pojawić tam przynajmniej raz do roku. Cała procedura pożerała cenne minuty pasażerów, jednak rudowłosa nigdy się nie irytowała z tego powodu. Była świadoma przepisów, procedur i tego, że ma zazwyczaj w zapasie jeden dzień, by wrócić na uczelnie, czy do pracy. Nigdy nie latała na ostatni moment.
    - To trochę jak z partnerem na życie. Trzeba uważnie patrzeć z kim się człowiek zamierza wiązać, by nagle nie stwierdzić, że uprzykrza nam życie tak bardzo, że bylibyśmy skłonni zabić.- zobrazowała duszenie niewidzialnej postaci i zaśmiała się lekko. Ona nie zamierzała pakować się żądne związki. Czy aby na pewno? Upierdliwy głosik w głowie nie dawał za wygraną.
    Rudowłosa odwróciła się do mężczyzny przodem tym samym siadając na ławce po turecku. Przekrzywiła głowę w prawo patrząc na niego przez kilka minut nic nie mówiąc. Spokojnie zanalizowała wyważone rysy twarzy oraz poważne spojrzenie. Oto przed nią siedziała osoba, która też musiała doświadczyć wiele, ale nadal wiedziała jak dążyć do celu.
    - A jak na takiego żółtodzioba nie wyglądać? – uśmiechnęła się w końcu. Może nieznajomy będzie skłonny sprzedać jej kilka przydatnych informacji na temat tego, jak nie da się oszukać podczas podróży. Nie żeby Lotta była naiwna, co to, to nie, lecz może było cos o czym w życiu, by nie pomyślała.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  35. Klarissa zazwyczaj nie chodziła do galerii, bo nie miała na to czasu. Była zapracowaną kobietą sukcesu. Zresztą, nawet nie przepadała za powolnym chodzeniem po pomieszczeniu i podziwianiu obrazów. Niektóre, owszem, były pięknie, niektóre zapierały dech w piersi, a niektóre skłaniały do przemyśleń na różne tematy. Galeria sztuki współczesnej była bardzo specyficznym miejscem, a Klara była w stu procentach pewna, że gdyby miała przyjść tutaj dla przyjemności, a nie w interesach, to na pewno by tego nie zrobiła. Nie rozumiała ówczesnych malarzy, nie potrafiła się domyślić, co chcieliby przekazać swoimi pracami, a z niektórymi to nawet nie potrafiła się dogadać. Zresztą, i tak od zawsze wolała muzyków.
    – Ma pan rację – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. – Albo się czuje sztukę współczesną albo należy zmienić galerię. Mimo, że niektóre obrazy są dziwne, szalone, a nawet niepokojące, to inne są wspaniałe i fascynujące. – Klarissa przekręciła głowę delikatnie w bok, co miało jej pomóc przy dostrzeżeniu tych szczegółów o których przed chwilą mówił mężczyzna. – Naprawdę widzi pan tutaj ostrzeżenie? – zapytała, zerkając na niego kątem oka, aby wybadać, czy teraz przypadkiem nie robi sobie z niej żartów. Z niejednym rozmawiała i niejeden raz padła ofiarą ich specyficznego poczucia humoru. Prawda była taka, że chociaż uwielbiała sztukę, to niekoniecznie ją rozumiała, a tą współczesną, to wolała omijać szerokim łukiem. Współcześni artyści byli… dziwni, delikatnie mówiąc, i to ani w negatywnym, ani w pozytywnym sensie. Było to bardziej stwierdzenie. – Naprawdę, kiedy patrzy pan na ten obraz, to czuje pan strach? – zapytała, na krótką chwilę wracając spojrzeniem do obrazu. – Ciekawe, czego się pan boi. – Myśl, którą powiedziała na głos, powinna pozostać w jej głowie. Zrobiła to jednak w pełni świadomie, a po wypowiedzeniu tych słów, założyła ręce na wysokości piersi.
    Również zrobiła krok w stronę mężczyzny i bez żadnego skrępowania, wpatrywała się w jego oczy.
    – Własnej prawdy? Pan wybaczy, ale prócz kilku krzywych kresek, niedbałych pociągnięć pędzlem i ciekawego tła, nic więcej tutaj nie widzę – przyznała zupełnie szczerze i dopiero wtedy oderwała spojrzenie od oczu mężczyzny. Znów spojrzała na obraz, który jeszcze raz przeanalizowała w ciszy. – Rzeczywiście odstaje, nie pasuje do pozostałej części wystawy. Taki rodzynek wśród reszty obrazów. Ale czy na pewno wzbudza niepokój? Bardziej niezrozumienie i ciekawość. Co skłoniło autora, że zdecydował się go dołączyć? Dlaczego akurat do tej wystawy? Co skłoniło autora, że w ogóle coś takiego namalował i wypuścił w świat?

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  36. Cole widząc zadowolenie stojącego przed nim mężczyzny, poczuł rosnącą w nim złość, powoli mieszającą się z jego początkową paniką. Wciąż bał się, gorączkowo szukając jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji, jednak cienkie nici rodzącej się w nim irytacji kazały mu nie uciekać, by raz na zawsze rozwiązać problem w postaci Noah.
    - Oczywiście. Zamówienie zostanie przyniesione do pańskiego stolika. – Cole podtrzymał jego spojrzenie, nie spuszczając swojego wzroku, jakby tym samym pokazując mężczyźnie, że podejmuje się jego gry. Przecież już to robił. Udawał, manipulował, by osiągnąć swój cel. Cole musiał go zastraszyć, skutecznie oddalając myśli Noaha od policji. Nie mógł pozwolić, by na niego doniósł, by wykonał jakikolwiek ruch, który mógłby zdradzić jego pozycję. Mimo, że Cole nie chciał ponownie zagłębiać się w psychiczne gry i prześladowania, wiedział, że nie ma wyjścia. Jeśli nadal zależało mu na pozostaniu w Nowym Jorku, musiał pozbyć się świadków, sprawiając, by to oni się bali.
    Kiedy mężczyzna położył przed nim banknot, Cole uniósł kąciki ust w wymuszonym uśmiechu, mając nadzieję, że nie wygląda on zbyt zjadliwie. Wciąż odczuwał duży niepokój, jednak sam sposób bycia Noaha, budził w nim wyjątkową niechęć. Odprowadził go wzrokiem do stolika, przyjął ostatnie zamówienie i odszedł od kasy, by przygotować dla mężczyzny odpowiednią kawę.
    Wykonując wyuczone czynności, starał się uspokoić rozbiegane myśli i nadal mocno bijące serce. Musiał przybrać na twarz zimną maskę, zatrzeć pierwsze wrażenie, przez które Noah musiał poczuć się pewnie, wierząc, że to on ma przewagę. Cole musiał go przestraszyć. Przecież w oczach mężczyzny był mordercą. Skąd więc mógł mieć pewność, że… nie będzie następny?
    Kiedy kawa była już gotowa, postanowił ją na tacy razem z kawałkiem sernika. Odetchnął głębiej, przypominając sobie każdy ruch, którym zastraszał Lily. Musiał wejść w rolę, jednocześnie unikając wzroku wszystkich innych obecnych w kawiarni. Tak jak w Waszyngtonie. Nie miał wyjścia.
    Podszedł do stolika, przy którym siedział Noah i ostrożnie postawił wszystko na blacie.
    - Życzę smacznego. – Zawiesił na chwilę głos, jakby wahając się czy nie dodać czegoś jeszcze. Ostatecznie zrezygnował powoli przesuwając wzrokiem po Noah oraz rozstawionych na stolikach rzeczach, zatrzymując go na otwartym kalendarzu.

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  37. Rudowłosa zawtórowała mu śmiechem.
    - Chcesz uchodzisz, czy jesteś dżentelmenem? – zapytała nie oczekując oczywiście odpowiedzi, bo się z nim po prostu droczyła. Na swe szczęście znała wielu mężczyzn, którzy mieli podobne podejście do tematu co Noah, a gdy na jej drodze stawali inni Lotta dbała o to, by zrozumieli, gdzie ich miejsce.
    Gdy na moment zapadała między nimi cisza Charlotte wcale nie poczuła się nieswojo, a jedynie uważniej obserwowała to co działo się dookoła nich. Rodziny z dziećmi, starsza para, czy dzieciaki, które zerwały się wcześniej z zajęć, mijali ich tak płynnie, że nie sposób było odczuć tego, iż tak naprawdę w Central Parku znajdował się całkiem spory tłum ludzi. Skupiła się na swym towarzyszu dopiero, gdy ponownie się odezwał.
    - Och naprawdę? – zlustrowała go od stóp do głów dając tym samym do zrozumienia, że nie wyglądał na osobę, której sterylność byłaby nie na rękę. Odniosła wrażenie, ze mogłoby być wręcz przeciwnie, toteż jego podejście nieco zaskoczyło kobietę. Może faktycznie na lotniskach panował porządek i wydawały się odcięte od reszty świata, jednak ona chyba to w nich właśnie lubiła.
    - Że kto? – wybałuszyła na niego swe zielono-brązowe oczęta i wybuchała szczerym, niepohamowanym śmiechem, aż w kącikach pojawiły się pojedyncze łezki. Ona i związek? A to dobre.
    - Tylko wiesz, najpierw trzeba było mieć tego partnera, poza tym nie pozwolę, by ktokolwiek mnie ograniczał w dążeniu do spełnienia marzeń. – powiedziała pewnie, acz z lekkim uśmiechem, by nie robić atmosfery zbyt poważnej. Była wolną duszą, a gdy tylko za kilka dni obroni tytuł Grafika będzie mogła wystartować w świat i korzystać z niego pełnymi garściami. Zegar tykał tik tok, a ona coraz bardziej wydawała się zniecierpliwiona, by już opuścić granice Wielkiego Jabłka.
    - Czyli jednym słowem być pewnym w nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji i mieć oczy szeroko otwarte, tak? – podsumowała jego rady, ale faktycznie zamierzała wziąć je sobie do serca. Jeden czort wie co na nią czeka w tych wszystkich miejscach, które zamierzała odwiedzić. Nieraz to Nowy Jork powodował szybsze bicie serca, a mieszkała tutaj nie od dziś.
    - Masz rację…- powiedziała i jak na podkreślenie słów mężczyzny odetchnęła głębiej. Powietrze było złudnie czyste, chociaż nie tak daleko jeździły sznury samochodów.
    - Mam tylko nadzieję, że nie zrobi się zaraz duszno.- dodała, ponieważ było to dość częste zjawisko ostatnimi czasy. Lubiła ciepłe dni, jednak ciężko było z nich korzystać, gdy złapanie oddechu graniczyło z cudem, a po plecach strużkami płynął pot.
    - Jesteś typem samotnika Noah? – zapytała po chwili nadal wlepiając w niego swe ciekawskie oczęta. Nasunęło jej się to pytanie w momencie, w którym wspomniał o partnerze, ale dopiero teraz postanowiła wypowiedzieć je na głos.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  38. [Luzik, luzik 😃 Mam nadzieję, że dobrze Ci poszło! 😊 ]

    Klarissa uśmiechnęła się kącikiem ust. Naprawdę nie rozumiała sztuki współczesnej. Akurat jeszcze o tym obrazie mogła powiedzieć, że w miarę jej się podobał, aczkolwiek niejednokrotnie widziała prace artystów, które były po prostu kiepskie, a ich ceny tak wysokie, że łapała się za głowę. Co prawda nie była znawcą sztuki, nie czytała naukowych publikacji na ich temat, a nawet nie interesowała się bieżącymi trendami, ale miała na tyle oleju w głowie, że swoje podoba mi się oraz nie podoba mi się potrafiła odpowiednio uargumentować bez użycia mądrych i fachowych słów.
    – Ciekawe spojrzenie na samą interpretację – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. Słyszała o takim podejściu, lecz sama jakoś nie do końca była do niego przekonana. Nie znała się na sztuce aż tak bardzo. Opisywała, co widziała i w jaki sposób, to odbierała. Odkąd sięgała pamięcią, bardziej stawiała na show niż jakieś odczucia i emocje. Wykorzystywała to w swojej pracy i tym kierowała się, kiedy poszukiwała nowych artystów do swojego programu. Głębsze odczucia nie wchodziły w grę. Przeciętny Smith i tak nie zwracał na to uwagi, a doświadczenie podpowiadało, że jak na coś nie zwracał uwagi, to się przełączał, a im chodziło o jak największą oglądalność.
    – Tylko po co oglądać nieskończone dzieła sztuki? Jaki jest sens podziwiania czegoś, co nie zostało ukończone przez kaprys artysty? Mamy sami sobie dopowiedzieć? Tyle że, w takiej sytuacji, dzieło będzie w jakieś części nasze – stwierdziła, przesuwając się nieco i odrywając wzrok od obrazu.
    – Nie zanudza mnie pan – zapewniła. – Z tego co słyszę, zna się pan na rzeczy. Również jest pan artystą? – zapytała. – Albo to pan jest tym malarzem… – zacięła się, wskazując na omawiany przed chwilą obraz – i pana obawą są niepochlebne komentarze na temat wystawy?

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  39. [Noah wydaje się być naprawdę ciekawą, nietuzinkową postacią, choć trochę zagubioną. Długo myślałam, jak można by powiązać naszych bohaterów inaczej jak przez wspólną wyprawę i nie mogłam nic wymyślić. Dzisiaj w końcu doznałam jakiegoś olśnienia i moją moją uwagę przykuł wspomniany w KP notes. Jak bardzo Noah jest do niego przywiązany? Jeśli kawiarnia, w której go zapisuje, byłaby przypadkiem tą, w której Michaela pije swoją ulubioną kawę co rano, Woolf mógł go kiedyś przez roztargnienie zostawić, a Starling by się nim zaopiekowała. Mogła znaleźć gdzieś ogłoszenie, że ktoś go szuka albo zwyczajnie kojarzyła już właściciela i postanowiła oddać zgubę, ale przecież nie odmówiłaby sobie pokusy zajrzenia do środka. Właściwe pytanie więc brzmi: co by w nim znalazła?]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  40. [Nic się nie stało, ja sama teraz trochę zamuliłam, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że twoja sesja już się skończyła lub wielkimi krokami zbliża ku końcowi. ^^
    O i jeszcze mam w sumie takie pytanko, czy imię Noah się odmienia?]

    Napisane na kartce słowo głęboko wbiło mu się do myśli, sprawiając, że te zaczęły gorączkowo się ze sobą splatać, próbując tym samym odnaleźć to jedno, najlepsze rozwiązanie, bezpieczne wyjście z tej sytuacji, które pozwoliłoby mu pozbyć się raz na zawsze tego mężczyzny bez zwracania na siebie żadnej uwagi. Musiał sprawić, by Noah z własnej woli uznał, że ciągnięcie tematu jest dla niego nieopłacalne i niebezpieczne. Mimo, że Cole obiecał sobie, że już nigdy nie będzie sięgał po manipulację i psychiczne gry, mimo, że na samo wspomnienie o wszystkim co dzięki nim osiągnął, co przez nie zrobił, po jego ciele przechodziły dreszcze a umysł napełniał się obrzydzeniem, strach przed utratą wolności był silniejszy. Nawet jeśli była ona tylko przesyconą paniką namiastką uczucia towarzyszącego normalnym ludziom, Cole nie chciał na nowo uciekać, każdego dnia chować się w panującym na ulicach cieniu, przez miasta przemykając jak najszybciej, by znowu trafić na opuszczone, puste po horyzont drogi, na których wiatr zdawał się głośno krzyczeć do niego głosem Lily. Pragnął jeszcze przez pewien czas, chociaż miesiąc, wypchnąć wszystkie wspomnienia na granicę podświadomości, skupiając się na wytworzonej przez siebie iluzji normalnego życia. Zwykłej pracy, monotonnej, szarej i pustej codzienności, wieczornych spacerach, zapachu parku, sączącej się ze słuchawek muzyki, zapachu kawy i głosach nie zwracających na niego uwagi ludzi. Chciał zagłębić się w tych wszystkich odczuciach, wciąż łudząc się, że mu się to uda, że zapomni, że chociaż na kilka minut ucieknie od nękających go wspomnień i szeptów powtarzających mu, że nawet poprzez nakładane przez niego maski nie oszuka siebie kim tak naprawdę był.
    Nawet Nowy Jork nie pozwalał mu zapomnieć o tym jak podobny do ojca się stał. O tym, że był potworem.
    Jednak mimo tego wszystkiego Cole nie mógł pozwolić mężczyźnie na zepsucie jego planów. To on miał zdecydować kiedy opuści to miasto. On, nikt inny.
    Jak zawsze, gdy przynosił gościom zamawiany napój do stolika, teraz też posłał w kierunku Noaha przepełniony grzecznością uśmiech, może tylko trochę przeszyty chłodem i skinął głową, jakby w niemym zapewnieniu, że jeśli tylko będzie czegoś potrzebował, jako barista z pewnością się pojawi. Odwrócił się i przeszedł parę kroków, by ponownie stanąć za ladą, zza której obsługiwał wciąż napływających do kawiarni gości. Zaparzając kolejne i kolejne kawy i nakładając odpowiednie kawałki ciast, uważnie obserwował Noaha, chcąc zareagować, jeśli zauważyłby, że ten gdzieś dzwoni lub zachowuje się podejrzanie. Nic takiego jednak nie następowało – najwidoczniej mężczyzna nadal kontynuował swoją grę, czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Cole’a.
    Cole starał się rozważyć każdy możliwy wybór, opcję, której mógłby się podjąć, wiedział jednak, że nie może jawnie odmówić mężczyźnie. Mimo, że nie zamierzał podejmować się żadnej zleconej przez niego pracy, musiał stworzyć przed nim wizję udanego planu i wyższości, którą chciałby mieć nad Cole’m. Po początkowym strachu, którego doznał po zobaczeniu Noaha, teraz uspokoił się, wracając do zimnego analizowania rzeczywistości.
    Zapomniał już jak bardzo było to przyjemne.

    Cole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystając z tego, że przed kasą zapanowała chwila wolnego a pracujący z nim chłopak zniknął na kilka minut w pomieszczeniu służbowym, zapisał na leżącej przy kasie karteczce nazwę jednej z mniejszych uliczek na Manhattanie razem z dość późną, wieczorną godziną. Cole wiedział, że o tej porze ulice nie będą jeszcze puste, więc razem z Noahem nie będzie zwracał na siebie większej uwagi, jednak większość z ludzi będzie wtedy pochłoniętych zabawą, zapewniając im odpowiednią anonimowość. Dopiero na spotkaniu Cole będzie mógł pozwolić sobie na działanie, wtedy też skutecznie odsunie myśli mężczyzny od pomysłu wspólnej pracy. Skoro proponował wykonanie zlecenia komuś takiemu jak on, a Cole był przekonany, że Noah wiedział o popełnionym przez niego morderstwie, oznaczało tylko to, że sam mężczyzna był zamieszany w podejrzane interesy. A to tylko ułatwi całą sprawę.
      Cole widząc, że Noah już jakiś czas temu skończył pić kawę i jeść ciasto, wyszedł zza lady, zabierając ze sobą tacę. Podszedł do stolika, nachylił się nad nim i pod pretekstem postawienia tacy na blacie, zręcznie pozostawił na nim zapisaną przez siebie karteczkę. Zabrał puste już naczynia i standardowo zapytał:
      - Czy życzy pan sobie zamówić coś jeszcze?

      Cole

      Usuń
  41. Kobieta również się zaśmiała na stwierdzenie, iż udawał tylko dżentelmena. Nie zamierzała się z nim sprzeczać, ponieważ go nie znała, a by polemizować musiałaby zmienić ten stan rzeczy. Póki co nie miała takiego zamiaru, ot zabijała wolne dzień rozmową z nieznajomym na tematy, które były dla niej interesujące lub też na tyle lekkie, by nie czuć się zobligowanym do wchodzenia w detale. Może to założenie, ze Lotta jest w związku ją rozbawiło, lecz zasiało też ziarenko niepokoju. Jestem, czy nie? pomyślała na moment z rosnącym niepokojem, lecz po chwili pokręciła głową, jakby odganiając natrętną muchę A cholera wie. Tak, czy inaczej nie zamierzała rezygnować z zaplanowanych podróży, ponieważ były one marzeniem pielęgnowanym równie długo co ukończenie studiów na kierunku Grafiki.
    - A to ciekawe – powiedziała marszcząc brwi, gdy zaprzeczył jej przypuszczeniom. Niby miała doświadczenie z ludźmi, szczególnie z płcią męską, to jednak nie gwarantowało tego, że będzie w stanie rozgryźć każdego. Byłoby zbyt nudno, prawda? Właśnie tacy, którzy okazywali się wyzwaniem, zagadką, czy idealnym kompanem do szaleństwa zostawali na dłużej w jej rzeczywistości.
    - Wybacz moją bezpośredniość, ale wyglądasz na samotnika, dlatego spytałam.- wyjaśniła po chwili, a gdy chciała kontynuować rozmowę rozdzwonił się jej telefon.
    - No hej, co się stało? – odczekała moment na wyjaśnienia po drugiej stronie po czym przewróciła ostentacyjnie oczami, czego osoba dzwoniąca nie mogła zobaczyć.
    - Ja wiem, ze jestem starsza i jestem kobietą, ale to nie znaczy, ze będę gosposią.- powiedziała groźnym tonem po czym roześmiała na to co powiedział jej brat po drugiej stronie.
    - Jasne, zaraz będę.- i schowała telefon do torby po czym wstała z ławki. Uniosła kąciki ust w przyjaznym uśmiechu stając przed mężczyzną.
    - Musze już lecieć, ale może się jeszcze kiedyś spotkamy na podobnym pokazie, hm? – nie to zapytała, ni stwierdziła po czym ruszyła w swoją stronę. Odwróciła się na moment i pomachała nowemu poznanemu.
    - Do zobaczenia, kiedyś! – krzyknęła nim całkiem wtopiła się w tłum przechodniów, którzy wybrali Park jako mniejsze zło zatłoczonych ulic Nowego Jorku.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  42. [ hmmm, on jest chyba najbardziej zagadkowy... może tu nams ię uda? xD mam do zaproponowania delikatną, poważną i elegancką Elizabeth :D albo dużo swobodniejszą Gwendoline ;D
    El mogłaby się z blondynką zaprzyjaźnić! ta szuka pracy więc może... może mogłaby popracować w barze o xD
    tu z kolei może w wielkim hotelu by zaproszono Noah na jakiś wywiad i tam zaopiekowałaby się nim Lizzie?
    hmmm, wybieraj zestawienie, ja może wpadnę jeszcze na jakieś pomysły ;) ]

    Elizabeth L. & Gwendoline

    OdpowiedzUsuń
  43. [Ależ on jest cudowny. Mam jakąś głeboką potrzebę wpakowania go w coś szalonego z Elle, nie wiem tylko czy w mógłby przebywać przez jakiś czas w Diego? Tam mogliby się poznać i teraz trafić na siebie w NYCu :D]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  44. [Dziękuję za miłe słowa :) Wiesz, z tą odwagą... Nie ukrywam, że Dmitrij był (okej, dalej jest) w dużej mierze eksperymentem. Chciałem sprawdzić, czy będę umiał się wczuć, pisać z wyłączeniem jednego zmysłu. A że trudna przeszłość - mam wrażenie, że to stała cecha u moich postaci. Po prostu nie potrafię tworzyć szczęśliwych ludzi.

    Odnośnie wątku - szczerze mówiąc, pomysłu też nie mam. Chyba, że chcemy zmajstrować jakąś przygodę z przeszłości, jeżeli kiedykolwiek zawitał do Norwegii lub na wschód Europy?]

    Dmitrij / Francis

    OdpowiedzUsuń
  45. [Na pewno nie w żadne romanse XD tak sobie myślałam i myślałam, i w głowie zaświtała mi taka myśl, aby może Elle miała jakis problem i Noah jej pomógł? Będąc w Diego była w ciąży, mogła się źle poczuć, zasłabnąć, tak naprawdę cokolwiek, co nam przyjdzie do głowy. Albo... albo nie wiem co. Moze jakies tarapaty z policją, jakieś zamieszanie w sklepie lub zwyczajne znalezienie sie w nieodpowiednim miejscu i czasie?]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  46. Czy to wszystko działo się naprawdę? Czy to był tylko sen?
    Wciągnęła mocno powietrze przez nos, kiedy nagle pojawiła się w ich towarzystwie El. Jen przez kilka pierwszych chwil wciąż wpatrywała się w brata, nie mogąc w to uwierzyć.
    - Nie, w porządku… To mój… Znajomy - wydukała, a przy ostatnim słowie aż drgnęła i mrugnęła. Dziwnie go było nazywać w ten sposób, ale nie wiedziała, czy bezpieczne było mówienie publicznie, kim naprawdę dla siebie są.
    Spojrzała na kobietę, uśmiechając się z trudem.
    - Szukałam cię. Chciałam zapytać, czy jestem jeszcze potrzebna, czy mogę już iść. Te kilka intensywnych godzin zdecydowanie dało mi w kość - zaśmiała się krótko, opierając jedną rękę na swoim boku. Z tego wszystkiego zrobiło się dziewczynie też słabo, więc mimowolnie opadła plecami na ścianę za sobą, próbując utrzymać emocje w ryzach. Było to jednak niesłychanie trudne, tym bardziej, że musiała się mocno skupić, by nie zaatakować ani jednego, ani drugiego. Bo choć El nic złego pannie Woolf nie zrobiła, to pojawienie się Noah wywołało w dwudziestoparolatce niesłychaną burzę.
    Wręcz błagalnym wzrokiem wpatrywała się w Eagle, co jakiś czas zerkając na brata.
    - Możemy porozmawiać o wszystkim jutro? Zdzwonimy się i dogadamy to, co trzeba. Jak to dalej ogarnąć i… Cóż, nie znam się na tym - mruknęła, drapiąc się po głowie. Czuła, że plecie bez sensu, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. - W każdym razie, bardzo się cieszę, że wieczór się udał. Jestem mega zadowolona i jeśli ty też, to wróżę nam dobrą przyszłość - zażartowała, nieco się rozluźniając. Przez te kilka ułamków sekund myślała tylko i wyłącznie o tym, co dzisiaj zrobiła i czego powinna jeszcze dokonać. Potem, niestety, wszystko to rozmyło się gdzieś w powietrzu, wrzucając pannę Woolf do szarej, bolesnej rzeczywistości.
    Przygryzła lekko dolną wargę, przesunęła dłonią po karku i zbliżyła się do El, nachylając się do jej ucha, by coś wyszeptać.
    - Wytłumaczę ci wszystko jutro. A teraz naprawdę muszę już iść - dodała nieco poważniej, robiąc krok w tył i posyłając dziewczynie spojrzenie pełne rozbieganych iskier.
    Spuściła głowę, a następnie zwróciła ją ku bratu, podbródkiem wskazując na wyjście z lokalu.
    - Dobranoc, El. Dziękuję ci za wszystko - dodała jeszcze na odchodne, ściskając ją w przelocie.
    Wychodząc na zewnątrz, opatuliła się szczelniej płaszczem, który zdążyła zabrać po drodze do drzwi. Poprawiła też pasek torebki na ramieniu, rozglądając się dookoła.
    Byli całkowicie sami.
    Stanęła naprzeciw brata, dopiero teraz dając ujście kotłującym się w niej emocjom.
    - Myślałam, że już cię nie zobaczę - jęknęła, ostatkiem sił powstrzymując napływające do oczu łzy. - Myślałam, że znikniesz, że… - przerwała, słysząc czyjeś kroki. Złapała go za ramię, a potem zaczęła iść przed siebie.
    Milczała aż do momentu, gdy trafili w ciemny, lecz dosyć bezpieczny zaułek. Wtedy też, nie czekając na nic, wręcz rzuciła mu się na szyję, ściskając mężczyznę mocno. Serce biło jej jak szalone, a gorąco buchało wewnątrz, podsycane ekscytacją i ogromnym zaskoczeniem.
    - Tak dobrze cię widzieć… Całego - mruknęła, odsuwając się. Złapała za to jego twarz w dłonie, próbując w świetle księżyca dopatrzeć się jakichkolwiek różnic, które mogły powstać od czasu ich ostatniego spotkania.
    Nie miała siły na kłótnie. Już poprzednio wyładowała na nim chyba całą złość, jaka w niej siedziała, pozostawiając jedynie po sobie tęsknotę i pustkę. Wolała wykorzystać czas, jaki dla siebie mieli, na sto procent, dowiadując się tyle, ile tylko mogła.
    Niemal matczynym okiem analizowała każdy skrawek skóry i zmarszczkę, opuszkami palców gładząc jego policzki. Uśmiechnęła się pod nosem, znów się w niego wtulając, ale tym razem spokojniej i pewniej.
    - Co mam teraz zrobić, Noah? Mam sobie iść, czy dasz mi więcej czasu? - spytała nagle, unosząc jedną brew i wpatrując się w niego uparcie. - Czy znów mam zapomnieć? Przykro mi, ale nie umiem. I po ostatnim razie też nie zapomniałam - szepnęła. - Mam udawać, że cię nie znam?

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  47. [Dzięki za powitanie i propozycję wątku! Widzę, że twój pan jest podróżnikiem i tak pomyślałam, czy nie zabrałby tej sieroty ze sobą do Nowego Jorku, gdyby utknęła na ostatnim przystanku przez poważniejszą usterkę sfatygowanego auta swojego ojca. Co o tym sądzisz? Nie widzę informacji od jak dawna Noah tu przebywa, więc nie mam pojęcia czy był tutaj te 2 lata temu, ale nie byłabym sobą, gdybym nie dopytała ;) ]

    Mary Ambrose

    OdpowiedzUsuń
  48. [O, to super! Jednak kto pyta, nie błądzi :D
    Teraz... Myślę, że mogłaby poprosić Noah o pomoc przy wnoszeniu i skręcaniu mebli. Po dwóch latach stwierdziła, że w Nowym Jorku czuje się dobrze oraz w miarę bezpiecznie, a skoro zdecydowała się osiąść i nie zamierza zmieniać miejsca zamieszkania, to chciałaby je przynajmniej urządzić po swojemu, ale jako chuchro, które waży ledwo z pięćdziesiąt kilo, miałaby problem z wtarganiem ciężkich paczek na swoje wynajmowane poddasze, a potem mogłoby się okazać, że nawet z instrukcją ma problem z poskładaniem szafy do kupy :D]

    Mary Ambrose aka dama w opałach

    OdpowiedzUsuń
  49. [Jasne ;)]

    Mary była urodzoną Zosią samosią. Nieraz decydowała się na to, by spróbować samodzielnie rozwiązać problem, w sytuacji, gdy większość ludzi na jej miejscu zdecydowałaby się od razu zadzwonić po fachowca, do kogoś z rodziny czy po przyjaciela.
    Niemal całe ostatnie dwa lata w Nowym Jorku spędziła na strychu, wynajmowanym od przygłuchej staruszki, której brakowało pieniędzy na drogie leki, a dla której nie stanowiło żadnego problemu tupanie nad głową ani powroty z pracy nad ranem. Na początku Mary nie miała możliwości płacić jej za czynsz pełnej kwoty, dlatego zaproponowała schorowanej kobiecie pomoc w codziennych obowiązkach, dopóki nie znajdzie stałej pracy. Zgodnie z ustaleniami Mary wyprowadzała wieczorami jej utuczonego, dyszącego pieska i robiła zakupy, a czasem odbierała dla starowinki coś z poczty. Była zadowolona z posiadania takiej współlokatorki, tym bardziej, gdy widziała uśmiech na jej pomarszczonej twarzy i kiedy kobieta częstowała ją ciepłym ciastem, dziękując po stokroć.
    Ostatnio Mary uświadomiła sobie, że nie zamierza się stąd wyprowadzać, choć dzięki posiadaniu stałego źródła utrzymania mogła pozwolić sobie na przeprowadzkę do kawalerki w jednej z tańszych dzielnic Nowego Jorku. Rozmyślając na ten temat uznała, że skoro tutaj zostaje, to przydałaby się jej szafa na rzeczy, których ilość w ciągu tych dwóch lat pomnożyła się kilkukrotnie, przez co dziewczyna zwyczajnie nie miała ich gdzie chować.
    Mary przejrzała strony sklepów meblowych i zamówiła przez internet upatrzoną na promocji szafę oraz całkiem designersko wyglądający regał modułowy, z którego było można wysuwać pojemniki. Z racji na upust zapłaciła całkiem przystępną cenę i z niecierpliwością czekała na przyjazd kuriera. Miała nadzieję, że trafi na jakiegoś młodego chłopaka, który w zamian za kawę i coś słodkiego zgodzi się wnieść pakunki na górę, jednak jak na złość tego dnia musiał przyjechać opryskliwy, spocony mężczyzna z piwnym brzuchem, który sprawiał wrażenie, jakby pracował w firmie kurierskiej za karę.
    Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała na własną rękę wtargać paczek z meblami na własną rękę, ale nawet zapieranie się o nie niewiele pomogło, ponieważ ich zawartość w przybliżeniu ważyła pewnie tyle samo co ich właścicielka. Jedynym co udało się osiągnąć Mary przez próbę przepchnięcia mebli do mieszkania, było lekkie przetarcie kartonu w miejscu, w którym szorował o chodnik.
    Porażkę postanowiła przyjąć z godnością i wykonała telefon do Noah, który nieraz uratował ją z opresji. Miał nadzieję, że również w tej sytuacji będzie skłonny jej pomóc, bo gdyby odmówił, najpewniej musiałaby pilnie skontaktować się z jakąś firmą od przeprowadzek.
    — Halo? Noah, jak dobrze, że odebrałeś. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam, bo mam awaryjną sytuację. Zamówiłam meble, ale paczki są tak ciężkie, że nie dam rady ich wnieść na górę, a patent z przekupieniem kuriera nie zadziałał. — Wyrzuciła z siebie potok słów. — Mógłbyś przyjechać i mi pomóc? — spytała już wolniej, przyłapując się na tym, że nerwowo przygryzła dolną wargę, oczekując na odpowiedź.

    Mary Ambrose

    OdpowiedzUsuń
  50. [Nie dziwię się XD. Ja w lipcowe lenistwo weszłam z chorobą i dopiero zaczęłam wracać do żywych.]

    – W takim razie będę musiała bardziej zapoznać się z jego dziełami – uśmiechnęła się. Nigdy nie czuła potrzeby, aby bardziej zagłębiać się w metody interpretacji, ale to o czym mówił nieznajomy, wzbudziło jej zainteresowanie. Czasu trochę wolnego miała, więc nic nie stało jej na przeszkodzie, aby poszerzyć horyzonty w tej kwestii.
    – Niczym Kot Schrodingera – zaśmiała się na jego komentarz odnośnie jej racji. – Ale tym razem, to ja się z panem nie zgodzę. A raczej nie do końca się zgodzę – powiedziała, przesuwając się nieco bliżej mężczyzny i jednocześnie robiąc miejsce dla pary, która chciała przejść w tylko sobie znanym kierunku. – Owszem, w telewizji nie jest ukazane dalsze życie takich par. Nie wiemy, jak potoczą się losy tych ludzi. Ale nie wiemy również, jak potoczą się nasze losy. Spodziewał się pan, że spotka na wystawie osobę, która narzeka na dzieło? – zapytała. – Dobra, to akurat marne pytanie, ponieważ mógł to pan przewidzieć. W końcu, od tego wymyślono wolność słowa i możliwość wyrażania własnych opinii. Ale nie mógł pan się spodziewać, że akurat trafi na mnie. Nie wiemy, jak potoczą się losy par z takich programów, ale mimo zakończenia produkcji, wciąż możemy śledzić ich losy. Mają swoje konta na różnych mediach społecznościowych, gdzie wrzucają wydarzenia z życia. Nie wiemy, czy dalej będą razem po programie, ale możemy sprawdzić, jak toczy się ich życie w tej chwili – dodała. – Właściwie, wszystko możemy sprowadzić do tego, co tu i teraz. I owszem, ma pan rację. Odbiór dzieła zmienia się na przestrzeni lat. Wszystko zależy od wielu uwarunkowań, ale przeciętny odbiorca wcale się nad tym nie zastanawia. Po prostu, patrzy i mówi co widzi, nie biorąc pod uwagę, że kiedyś ktoś mógł inaczej to widzieć – stwierdziła. W swojej pracy miała trochę do czynienia z obiorcami, więc ten temat był jej akurat dobrze znany.
    – I nigdy nawet nie próbował pan czegoś namalować? – spytała kierowana ciekawością, która już dawno zagwarantowała jej miejsce w przedsionku piekła. – I nie. Nie sprowadza mnie tutaj sztuka współczesna. Jestem w pracy – wyjaśniła i zawahała się przez chwilę. – Darujmy sobie tę sztuczną uprzejmość. Klarissa – powiedziała, wyciągając dłoń w jego kierunku. – Wystarczy Klara.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  51. [A dziękuję 😃 Już jest o wiele lepiej, z czego się bardzo cieszę 😃 ]

    – W takim razie, na pewno sięgnę po niego w wolnej chwili – zapewniła. Nic nie stało na przeszkodzie, aby nieco poszerzyła swoje horyzonty. Poza czasem, ale akurat tym, przejmowała się najmniej.
    – Ja z kolei unikałam wychowania fizycznego. Tak, jak i innych przedmiotów – zaśmiała się. To nie było tak, że nie lubiła tych lekcji i same szkoły, tylko zwyczajnie się tam nudziła. Nauczyciele, chociaż się starali, często gadali bezsensu, a żartobliwe wstawki czasami wydawały jej się zwyczajnie żałosne. Ponadto, mając opinię tej najgorszej, nawet kiedy naprawdę się starała, bo niektóre tematy wydawały jej się niezwykle interesujące, i tak była niedoceniania. Wiedziała, że miała to za własne zasługi, a olewanie jej odpowiedzi było formą kary. Tyle tylko, że niekoniecznie to na nią działało.
    – Owszem, w pracy – przytaknęła. Lekko przygryzła wargę, usławszy pytanie. Od dawna nie musiała mówić, czym się zajmuje, ponieważ nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz poznała kogoś tak prywatnie, a nie zawodowo. Owszem, często wychodziła na imprezy albo do barów, ale tam nie rozmawiała o swojej sytuacji zawodowej. Teraz, przez krótką chwilę, szukała odpowiednich słów. – Prowadzę program muzyczny – powiedziała w końcu. – I dziś na wystawie jest osoba, którą chciałam zaprosić do następnego odcinka – wyjaśniła, nie wdając się w zbędne szczegóły. Zresztą, akurat dziś nie robiła nic ciekawego. Ot zwykła rozmowa, krótka pogadanka i zaproszenie na nagranie. Nic wielkiego.
    – Więc, Noah, co ciebie tutaj sprowadza?

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  52. – Chcesz się zatrudnić jako krytyk? – rzuciła z rozbawieniem, uważnie obserwując jego reakcję. Teraz, kiedy jej odpowiedział, pobudził ją ciekawość i chciała dowiedzieć się jeszcze więcej o nieznajomym. Wiedziała, że nie mogła być zbyt nachalna, bo to mogłoby odstraszyć rozmówcę. Będzie zadawała z pozoru niewinne pytania, aż w końcu zdobędzie odpowiedzi, które w jakimś stopniu ją usatysfakcjonują. – Albo konserwator? – uniosła lekko brew z niewinnym uśmiechem.
    Słysząc kolejne słowa, nie mogła się powstrzymać i roześmiała się wesoło. Rzeczywiście, jej odpowiedź nie zabrzmiała jednoznacznie, więc mężczyzna mógł ją tak odebrać.
    – Nie, nie, nie – pokręciła głową. – To nie jest tajemnica zawodowa. Ale nie szukam tutaj malarza, a muzyka – wyjaśniła. – Muzyk jednak jest fanem sztuki współczesnej i dziś przyszedł na wystawę, więc niby przypadkiem również się na niej pojawiłam – uśmiechnęła się. Czasami wszystko miała podane na tacy. Dostawała listę wykonawców i jedyne co musiała przygotować, to schemat rozmowy, jaki z nimi poprowadzi. Czasami jednak musiała bardziej się wysilić i sama kogoś zaprosić do programu. Wbrew pozorom, bardzo to lubiła. Przez kilka dni wszystko dokładnie planowała, miejsce spotkania, sytuację oraz przykładowe teksty, które mogłaby rzucić na dzień dobry. Potem zjawiała się w tym miejscu i łapała ofiarę w swoje sidła. Muzycy zazwyczaj byli zadowoleni, z chęcią przyjmowali zaproszenie i cieszyli się z szansy, którą im dawała. Byli tez tacy, którzy zaczynali ją wrzeszczeć, że ma od nich odjeść, bo nie interesuje ich tandetna komercja.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  53. – Nie lubię przegrywać – oznajmiła. – Więc dziękuję za komplement – dodała ze śmiechem i delikatnie skinęła głową.
    Uśmiech szybko zszedł jej z ust, kiedy zachowanie mężczyzny nagle uległo zmianie. Spojrzała na niego zaskoczona. Nie do końca wiedziała, dlaczego nagle zmienił swoje zachowanie. Podczas rozmowy nic nie wskazywało na to, że nagle przekroczy pewną sferę. Zazwyczaj takie przekroczenie następowało dopiero po kilku kieliszkach. Teraz prowadzili jedynie rozmowę i Klara nie zauważyła żadnych oznak, które mogłyby naprowadzić na taki krok. Myśli wyleciały jej z głowy, kiedy dotarł do niej sens słów mężczyzny.
    W odpowiedzi kiwnęła jedynie głową. Na pytania czas przyjdzie później. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że teraz powinna odczuwać strach, jednak zamiast nieco czuła narastającą ekscytację. W jej życiu od dawna nie działo się nic ciekawego, więc to była bardzo przyjemna odmiana.
    Grzecznie wykonywała jego polecenia. Nie mogła się jednak powstrzymać od cichego pisku, kiedy wrzucił ją do taksówki. Przesunęła się na fotelu, robiąc mu miejsce i spojrzała na jego dłoń.
    – Lubię przygody – odpowiedziała. – Ale nie musisz mnie trzymać – wywróciła oczami, starając się wyswobodzić rękę z jego uścisku. Nie szło jej to zbyt dobrze, więc zaprzestała tej czynności i wbiła wzrok w widok za oknem. Krajobraz szybko się przesuwał i nim na dobre się rozsiadła, taksówka już zatrzymała się pod hotelem. Grzecznie wyszła z pojazdu i zatrzasnęła za sobą drzwi.
    – Ej! – Zdążyła zawołać, nim ruszył dalej. Tym razem, to ona chwyciła go za rękę. Nie miała zamiaru pozwolić mu odejść bez żadnego słowa. – Robiłam za twoją tarczę. Pomogłam ci się zwinąć z tej galerii – wymieniała, wzmacniając swój uścisk. – Widzieli mnie, więc nie zostawisz mnie teraz samej – oznajmiła twardo i stanęła w taki sposób, żeby móc bezwstydnie spojrzeć mu w oczy. – Ponadto wspominałeś coś o przygodzie. Jazda taksówką się do niej nie zalicza. Idę z tobą.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  54. Spojrzała na zaskoczona, nie spodziewając się takiej złośliwości.
    – Wiesz co… – zaczęła, marszcząc lekko brwi. – Strzelaninę możemy sobie darować. Ale wybuchy i prawdziwy pościg? Nie pogardziłabym – stwierdziła. – A dobra muzyka zawsze w takich sytuacjach towarzyszy. Chociaż akurat wolę tę z Fast & Furious. – Grzecznie się do niego przysunęła, a potem spojrzała z niedowierzaniem. Przygotowała się na solidną wymianę argumentów, podczas której jasno i dobitnie da mu do zrozumienia, że idzie z nim, cokolwiek by się nie działo. Tymczasem nawet nie musiała się starać. Kąciki jej ust drgnęły w nieznacznym uśmiechu. Nie sądziła, że ten wieczór rozwinie się w tym kierunku, ale nie mogła doczekać się kolejnego etapu i już zacierała rączki.
    – Nie jestem marudną – mruknęła jedynie, idąc za nim. Wsiadła do kolejnej taksówki. Przelotnie spojrzała na kierowcę, nie chcąc poświęcać mu zbyt dużo uwagi. Przesunęła się na fotelu, aby mieć lepszy widok na Noah. Wiele pytań cisnęło jej się na usta, więc postanowiła zacząć od tego, które wydawało jej się najmniej problematyczne i wymagało najkrótszej odpowiedzi. Otworzyła usta i z jeszcze większym zdziwieniem obserwowała jego ruchy. W pierwszym odruchu chciała odepchnąć go od siebie, bo bezczelnie wkradł się do jej strefy komfortu. Chciała się odsunąć i zachować chociaż pozory dobrego wychowania. Myśli te szybko wyleciały jej z głowy. Szczególnie, kiedy musnął jej usta. Ostrożnie oddała pocałunek, dłonią przesuwając po jego boku.
    – Owszem, znudziłam – powiedziała, wpatrując się w odjeżdżającą taksówkę. – I szkoda. Jakoś przeżyję bez kolejnego pościgu – odwróciła się w kierunku mężczyzny – ale na drinka chętnie się wybiorę. Chodź – powiedziała, znów chwytając go za rękę. Tym razem za dłoń, a nie za nadgarstek jak zrobiła to wcześniej. – Znasz te rejony? – zapytała, nie chcąc tak otwarcie przyznawać się, że nie ma pojęcia, gdzie się właśnie znaleźli. Dlatego nie ruszyła z miejsca, czekając na jego kolejny ruch.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  55. – Ale zasugerowałeś przygodę – zauważyła. Zapewne gdyby była bardziej normalną kobietą, to zamiast kręcić nosem, to teraz cieszyłaby się, że uszła z tego cało. Klara jednak czuła pewne nienasycenie, a adrenalina, która się w niej odezwała, nie znalazła ujścia. Sama ucieczka z galerii i jazda taksówką nie usatysfakcjonowała jej, a mężczyzna miał stuprocentową rację nazywając ją marudą.
    – Nie jesteś jedyny, który mi to mówi – wzruszyła ramionami, wraz z nim kierując się w stronę pubu, o którym wspominał. Brak instynktu samozachowawczego był jedną z cech, która ją wyróżniała. Nie bała się wyzwań, a do celów dążyła po trupach. Mogłaby nawet wskoczyć w ogień, gdyby widziała w tym jakiś cel. Osoby, która starała się ją ograniczać, już od dawna nie było w jej życiu.
    Czuła, że stąpa po cienkim lodzie, a mężczyzna na pewno za uszami ma więcej niż widać na pierwszy rzut oka.
    Weszła do pubu, rozglądając się wkoło. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w takim miejscu. Teraz bywała w miejscach, gdzie towarzystwo było nieco przyjemniejsze w odbiorze, natomiast jako zbuntowana nastolatka niejednokrotnie przesiadywała w takich pubach.
    Usiadła przy stoliku i poczekała, aż Noah wróci z drinkami. Wzięła do ręki swoją szklankę i zaczęła mieszać w niej kolorową słomką. Po raz kolejny, na krótką chwilę, odezwał się jej zdrowy rozsądek podpowiadając, że nie powinna pić tego drinka. Równie dobrze mógł jej czegoś dosypać.
    Poprawiła się na krześle, słuchając go uważnie.
    – Nigdy cię nie widziałam, nie wiem kim jesteś – powiedziała zupełnie poważnie. Na szczęście miała tyle oleju w głowie, aby tym razem wziąć jego słowa na serio. – A skoro nigdy więcej się nie spotkamy, to możesz być ze mną szczery. Czym się zajmujesz? I dlaczego cię ścigają?

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  56. Klara się spięła, kiedy użył magicznego słowa . Nienawidziła, kiedy ktoś zaczynał wtrącać się do jej zachowania i tego, w jaki sposób postępowała. Słowa powinnaś, musisz, zrób, i tym podobne działały na nią niczym czerwona płachta na byka. Wbiła w mężczyznę ostre spojrzenie, a uśmiech z jej twarzy zniknął.
    – A skąd ja mam wiedzieć, że kłamiąc, że cię nie znam, nie sprowadzę sobie większych problemów? Musisz mi zaufać – uśmiechnęła się delikatnie, może nawet uroczo, co wyglądało nieco niepokojąco. Jej ciekawość została pobudzona, chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej, ale nie miała zamiaru go szantażować. Jeszcze nie. Na to czas przyjdzie, ewentualnie, później.
    – Niezłe zagranie – mruknęła jedynie, przysuwając szklankę z drinkiem bliżej siebie. Dalej nic z niego nie upiła i wciąż bawiła się słomką. Głupie przyzwyczajenie jeszcze z czasów studenckich. – Nudzę się, ale nie biegam po mieście, ścigając niewinne osoby. Masz coś na sumieniu, bo bez powodu by cię nie ścigali. Twoje słowa jedynie potwierdzają moją teorię. Nawet, żeby myśleli, że coś na ciebie mają, to coś musiałeś zrobić – stwierdziła, na krótką chwilę zaprzestając zabawy słomką. Upiła trochę z drinka i lekko się skrzywiła. Był dobry, ale nieco za słodki.
    – Zgadłeś, życie mi niemiłe – rzuciła sarkastycznie i wywróciła oczami. – Nie rozmawiamy o mnie, lecz o tobie. – Wskazała na niego palcem wskazującym. – Oderwałeś mnie od wcześniejszego zajęcia i pobudziłeś ciekawość. Mogłeś powiedzieć, że mam zgrywać damę, którą porywasz, w opałach, aby połechtać twoją męskość – zaśmiała się i wzięła kolejnego łyka drinka. Wyciągnęła słomkę. – W mieszkaniu ludzie umierają. Ponadto, przez ciebie – wskazała na niego słomką – dziś wrócę do pustego – powiedziała z wyrzutem, nie odrywając spojrzenia od jego oczu.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  57. – Tekstów również uczysz się z marnych filmów? – zapytała, zerkając na niego uważnie. Jeśli chciał ją zastraszyć, to musiał się naprawdę bardziej postarać. Będąc nastolatką, robiąc znacznie gorsze, a przy tym głupsze, rzeczy niż teraz. W związku z tym, słyszała też więcej złowrogich tekstów, które po pewnym czasie przestały robić na niej jakiekolwiek wrażenie.
    Tym razem, to ona prychnęła z lekką pogardą. Chwyciła jego dłoń, chcąc odsunąć ją od swojego uda.
    – Przykro mi, nie zgadłeś – powiedziała, siląc się na delikatny uśmiech. Ignorując jego dłoń na swoim udzie, napiła się drinka. – Ale owszem, poniekąd chodzi o puste mieszkanie – przyznała. – Reszta twoich słów jest bezsensowna, a twoje wnioski wyssane z palca. Nikt nie mówi o randkach. Ponadto nie gustuję w takich mężczyznach. Wolę porąbanych artystów, którzy sami nie wiedzą czego chcą – odparła swobodnie, również wpatrując się w jego oczy. Przesunęła się na krześle, aby znaleźć się dalej od niego.
    Jego kolejnych słów już nie skomentowała, uznając że nawet nie chce jej się strzępić języka na tłumaczenia. Aczkolwiek nie powstrzymała się od irytującego gestu wywrócenia oczami. Ponadto, co nie było zbyt często spotykane, nie chciała teraz rozmawiać o sobie. Jego osoba była znacznie ciekawsza i to na nią chciała przerzucić zainteresowanie.
    – A ty wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytania – zauważyła przytomnie. Upiła trochę ze swojego drinka, po czym powróciła do zabawy ze słomką. – Dlaczego cię ścigają? Co im takiego zrobiłeś? – zapytała, układając łokcie na blacie stolika. Oparła podbródek na wierzchu dłoni. –Jak zauważyłam już wcześniej, widziano mnie z robą, więc nie wszyscy uwierzą, że cię nie znam. Co mam im powiedzieć? Porwałeś damę w opałach? Czy wolisz inną, znacznie barwniejszą, odpowiedź? – uniosła brew lekko w górę. Poruszyła głową i ustami szybko odnalazła słomkę. Przymknęła powieki, dopijając drinka do końca.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  58. Rozejrzała się po wnętrzu z udawanym zainteresowaniem. Poświęciła kilka sekund na uważnie przyjrzenie się wszystkim panom, którzy byli tutaj obecni.
    – Niestety. Żaden z nich nie ma zadatków na popapranego artystę – powiedziała z udawanym smutkiem. – W galerii natomiast się od nich roiło – dodała z udawanym smutkiem. Czuła się nieco dziwnie. Zazwyczaj nie rozmawiała o swoich upodobaniach z innymi mężczyznami, tym bardziej nie z nieznajomymi. Było to dziwne uczucie i wątpiła, aby zdecydowała się, aby powtórzyć taką sytuację.
    – Owszem – skinęła lekko głową. – Lubię sensację – potwierdziła, choć wcale nie musiała tego robić. – Lubię, kiedy coś się dzieje. Im więcej bajeranckiej otoczki, tym lepiej – wzruszyła lekko ramionami. Miała tak odkąd sięgała pamięcią. Jej dziwne upodobania kiedyś wpędzą ją do grobu, tego była pewna, ale nieszczególnie się tym przejmowała.
    – Miałam nadzieję, że nie jesteś tajnym agentem. Jesteś zbyt… rozluźniony na agenta – stwierdziła, wzruszając ramionami. Zapewne, gdyby powiedziała mu na jakich argumentach opierała swoją teorię, zostałaby wyśmiana. Dlatego wolała nawet nie pisnąć słowem na ten temat. – A skoro agentem nie jesteś, to działasz po drugiej stronie prawa. Ciekawie – skinęła lekko głową, a pustą szklankę po drinku, przesunęła po blacie. – Często musisz uciekać? I osłaniać się niewinnymi osobami? – Zadała kolejne pytanie, uparcie ignorując spojrzenie jednego z mężczyzn, który nieco przekręcił się na stołku, aby lepiej ich widzieć.

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  59. – Władzy może i nie – potwierdziła, wzruszając lekko ramionami. – Ale znajomości na pewno – rzuciła zaczepnie, czekając na reakcję z jego strony. Te na pozór nic nieznaczące słowa, mogły dostarczyć jej kilku odpowiedzi, na które tak liczyła. Ciekawość dalej zżerała ją od środka i obiecała samej sobie, że nie odpuści, póki choć w małym stopniu jej nie zaspokoi.
    – Nie głupio, a efektywnie. Lubię robić show i śmierć w nudny sposób byłaby… w pewien sposób obraźliwa – wzruszyła ramionami. Swego czasu często rozmyślała na temat śmierci. Nie wiedziała, skąd wzięło się u niej takie nagłe zainteresowanie, ale przez kilka tygodni intensywnie zgłębiała ten temat. Pod koniec tej chwilowej obsesji, doszła do wniosku, że śmierć wcale nie jest taka straszna i jeśli miała umrzeć, to w jakiś fajny sposób.
    – Niewiele, o ile będziesz współpracował – powiedziała, starając się naśladować głos i pewność siebie policjantów, którzy występowali w filmach i tych wszystkich mało ambitnych serialach. – Chcę po prostu wiedzieć kim jesteś i co robiłeś w tej galerii. Z niewielkimi szczegółami – dodała, idąc spojrzeniem za mężczyzną. Od razu chwyciła szklankę ze swoim drinkiem i znów zaczęła bawić się słomką.
    – Nie planuję popełniać samobójstwa – skrzywiła się i upiła nieco ze szklanki. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

    Klara

    OdpowiedzUsuń
  60. [O i to jest dobry plan. Chcesz jakoś te wydarzenia z Diego szczegółowo omówić? :D]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  61. Uderzyło ją, że wspomniał o tacie. Ale chyba nawet nie samo to, że go przywołał - bardziej bolała świadomość, że już od naprawdę długiego czasu nie myślała o nim w ten sposób, bo… Bo go po prostu nie było. Nie istniał, nie był obecny… Nie był też żywy. Czyżby pamięć o nim zakopała zdecydowanie zbyt głęboko?
    Te nagłe myśli otoczyły ją całą, wywołując nieprzyjemny uścisk w dołku i wrażenie guli w gardle. Wzięła głęboki wdech, pokręciła głową i spojrzała na brata.
    Może łatwo ją prowokował. Ale czy to było dziwne? Z jego obrazem wiązało się tyle sprzecznych emocji, że ciężko byłoby tak po prostu stać i słuchać, co ma jej do powiedzenia. Chyba dziewczyna musiałaby się nałykać całego stosu tabletek, żeby teraz być niewzruszoną i przyjmować każdą wypowiadaną frazę, niczym opowieść o zakupie ziemniaków.
    - Nie zbywaj mnie - mruknęła jeszcze, patrząc na niego spode łba.
    Zrównała z nim krok, wsadziła dłonie do kieszeni płaszcza i rozejrzała się dookoła, czy nikt ich nie śledzi. Przez tyle lat, podczas podróży, zdążyła nasłuchać się już wielu rzeczy na jego temat, a to i tak wciąż było za mało. Nikt go przecież nie znał na tyle, żeby wiedzieć dokładnie, czym zajmuje się Noah, w jaki rzeczywistości jest… Wszyscy mogli bazować jedynie na domyślaniach, a ona potrafiły mocno człowieka wyprowadzić w pole. Dlatego też gdy tak o tym wszystkim słuchała, zastanawiała się, co jeszcze może przed nią ukrywać.
    - Zdążyłam to już zauważyć - mruknęła na wspomnienie, że nie wszędzie jest mile widziany. Od razu też przypomniała sobie o Palomie, która wciąż czeka na zwrot pieniędzy za pierścionek, którego ostatecznie Woolf nie odebrał. Tak więc czy chciał, czy nie, część jego kłopotów na Jen przeszła samoistnie. Zdziwiła się jednak, kiedy oznajmił, że planuje zostać w Nowym Jorku. Aż przystanęła, robiąc wielkie oczy i patrząc się na niego tak, jakby widziała żywą istotę po raz pierwszy w życiu. - Że co? - zapytała z niedowierzaniem, wysuwając głowę w jego kierunku. - Zostajesz? - powtórzyła, robiąc krok w tył. - Gdzie się zatrzymasz? Byłeś u Maybel? A co z… - urwała, jedynie marszcząc brwi. Nie wiedziała, czy to pora, by wspominać o matce. Może było jeszcze za wcześnie? W końcu ich relacja tym bardziej była dziwna i zagadkowa, a Jen nie miała pojęcia, co się tak naprawdę między nimi stało.
    Postawiła stopę do przodu, kontynuując spacer. Pominęła na moment temat Jerome’a.
    - A ja chciałabym wiedzieć, o co chodzi z tą… Jenną? Pojawiła się nagle, a potem rozmyła się w powietrzu. To dla niej był ten pierścionek? Zrobiło się wokół niego niemało hałasu - odparła, patrząc na niego znacząco.
    Wreszcie sama spojrzała na swoją lewą dłoń, na której spoczywała zabawkowa błyskotka. Mały pierścionek, na którego wierzchu przytwierdzona była plastikowa malina.
    Co miała mu powiedzieć? Mieli zachować wszystko dla siebie i poza nimi - prawie nikt o niczym nie wiedział. Znając jednak brata, Jen spodziewała się, że wszystko wypłynie szybciej, niż zdążyłaby otworzyć usta. A nie chciała, aby akurat ta wiadomość dotarła do niego z innego źródła.
    - Wychodzę za mąż - poinformowała, jak gdyby nic idąc przed siebie.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  62. [Skoro pomysł się spodobał, do końca tygodnia postaram się podrzucić początek, a w międzyczasie dawaj znać, jakbyś miała jakieś sugestie co do konkretnej treści, jaka miałaby się w tym notesie znaleźć. Jeśli nie, pozwolę sobie posiłkować się tą cudowną zakładką z przepięknymi zdjęciami miejsc, w których (jak się domyślam) Noah już był. Tak więc, wypatrujcie nas! ;)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  63. [Mam nadzieję, że historię Hany uda mi się rozwinąć w wątkach, więc liczę na to, że jednak zapuszczę tu korzenie i zostanę na dłużej. :) Hm, Waldorff w sumie niespecjalnie się włóczy po świecie (chociaż by chciała) i jak dotąd, poza Niemcami, gdzie się wychowała, zwiedziła tylko Norwegię, skąd pochodzi jej matka. Chyba, żeby Noah znalazł się gdzieś tam.]

    Hana Waldorff

    OdpowiedzUsuń
  64. [O, jeśli tak, to naprawdę super. Jasne, Hana zawsze chętna do pomocy – zależnie od czasu, jeśli było to nie więcej niż trzy lata temu, Noah mógł poznać Hanę i jej ówczesną dziewczynę w Berlinie; dziewczęta mogły podjechać z nim metrem do jakiegoś docelowego miejsca, do którego chciał się udać, mogli przegadać pół godzinki przy kawie i rozstać się w miłej atmosferze, nastawieni, że nie zobaczą się nigdy więcej. Czy coś. Rzucam luźny pomysł. :3]

    Hana Waldorff

    OdpowiedzUsuń
  65. [Co powiesz na sytuację odwrotną? Hana jest względnie nowa w Nowym Jorku, porusza się znanymi sobie trasami i z nich nie zbacza, ale gdyby nadarzyła się taka konieczność... może Noah pomógłby damie w opresji? :D]

    Hana Waldorff

    OdpowiedzUsuń
  66. Była ubrana w letnią, zwiewną sukienkę. Była w różowym kolorze, a wzór widniejący na niej był w modne, zielone liście palm. Miała spotkać się z przyjaciółką na mieście, umówiły się w kawiarni na niby wieczornego drinka, ale oczywistym było, że Elle nie napije się alkoholu ze względu na karmienie synka.
    Lubiła mimo wszystko spotkania z dziewczyną. Spędzała wówczas mile czas i mogła, chociaż chwilę odpocząć od dzieci, które w tym czasie miały swój czas sam na sam ze swoim ojcem. Villanelle wierzyła, że takie wieczory dzieci z rodzicami są ważne. Tak, jak ważne były również wyjścia bez dzieci czy męża, aby móc… Odetchnąć. Tak, to było dobre słowo.
    Zmierzała właśnie w umówione miejsce. Była szósta popołudniu. Na zewnątrz wciąż było jasno, a słońce przyjemnie grzało. Z ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi założonymi na nosie przemierzała kolejne ulice, kiedy zwróciła uwagę na stojącego przy jednym z budynków mężczyznę. Opierał się o ścianę, dysząc ciężko, a jego twarz zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Opuchnięte oko, krew sącząca się ze skroni i plamiąca całą twarz, jednocześnie przysłaniając pozostałe rany na twarzy. Rozdarta koszula i ubrudzony materiał sprawiały, że Villanelle od razu domyślała się, że musiał zostać napadnięty. Gdzieś spod tych wszystkich uszkodzeń, zaczęło przebijać podobieństwo i dziwne uczucie, że gdzieś wcześniej już go widziała. Widok przypomniał również obrazek, który co jakiś czas wracał jej przed oczy, zwłaszcza nocami, widok pobitego Arthura, który tracił przytomność…
    — O matko, co się stało!? — Podeszła pierw nieco niepewnie, jednak szybko nabrała pewności przypominając sobie sytuacje, w których to jej udzielano pomocy — jest pan w stanie ustać na nogach!? Dzwonić na policję, pogotowie? — Zadawała kolejne pytania, uważnie przyglądając się mężczyźnie i jednocześnie rozmyślając nad tym, gdzie mogła go już wcześniej widzieć, bo im bliżej niego była tym większe miała poczucie, że go zna, że gdzieś go już widziała.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  67. [ A dziękuję bardzo! Zapragnęłam powiewu lata, bo tamta była zdecydowanie zbyt jesienna :D ]

    - A nie zbywasz? - Uniosła jedną brew, krzyżując ręce i patrząc na brata nieco wyzywająco.
    Czy trudno było jej się dziwić? Przez te wszystkie lata, kiedy go tak szukała, raczej podejrzane byłoby to, gdyby nagle zaczęła wierzyć w każde jego słowo. Nie była naiwna, choć może mu się tak wydawało i wiedziała, że jeszcze o wielu rzeczach na pewno usłyszy w przyszłości, jeśli nie z jego ust, to kogoś innego. Powoli traciła też cierpliwość, dlatego - skoro już się spotkali - miała prawo, po tym wszystkim, chcieć od niego wyjaśnień.
    Aż się cofnęła, spuszczając nieco głowę, o mało co nie otwierając i ust.
    Noah się ustabilizował? Naprawdę zostaje w mieście?
    To było tak nierealne i abstrakcyjne, że aż trudno było to wszystko pojąć. Tak nagle? Tak po prostu?
    - Zaskakujesz mnie. I co najlepsze, w zupełnie inny sposób, niż do tej pory - mruknęła, rozluźniając ręce, by włożyć dłonie do kieszeni płaszcza. Byli już całkiem niedaleko mieszkania Jen, z czego się wręcz ucieszyła, bo wieczór zaczął się robić naprawdę chłodny.
    Zmarszczyła brwi, analizując wszystko to, co jej właśnie powiedział. Potem przewróciła oczami i westchnęła ciężko. Wiedziała, była pewna, że w coś się wpakował i wcale to nie musiało być nic drobnego. Wszystkie kawałki układanki zaczęły się przecież łączyć i tworzyć spójną całość. I mimo, że, być może, czekało na nią jakieś zagrożenie, to dziewczyna zaczęła odczuwać spokój.
    - Rozumiem, że to wszystko nie jest proste i raczej zagmatwane, niż łatwe do jednorazowego pojęcia. Ale nikt nie jest święty, Noah - przyznała, rozciągając usta w wąską kreskę i kiwając głową. - A ja już nie jestem twoją małą siostrzyczką i też trochę w życiu musiałam przejść. Robić różne rzeczy. Może nikogo nie zaszachtowałam i nie okradłam, ale… No cóż. Łatwo nie było - zauważyła, patrząc na niego przez chwilę. Wzrok panny Woolf w tym momencie był trochę mętny, choć za dziwną mgłą można było dostrzec w dalszym ciągu kilka iskier. Nagle jednak jej spojrzenie się zmieniło, gdy podszedł do niej i ją przytulił. Uśmiechnęła się kącikiem ust i również go objęła, po chwili parskając śmiechem.
    - On mówi o tobie dokładnie to samo - odparła z satysfakcją w głosie, odsuwając się od Woolfa. Rozejrzała się dookoła, zaczynając kroczyć przed siebie. - Tylko, że on mnie nie śledzi i nie udaje, że nie istnieje - mruknęła, uśmiechając się krzywo. - A teraz chodź, chyba musimy wypić coś mocniejszego. Tak szybko cię nie wypuszczę - oznajmiła, ciągnąc go w stronę mieszkania, które znajdowało się w kamienicy tuż za rogiem. - Mam kilka butelek z podróży, więc będą akurat. Sądzę, że nimi nie pogardzisz. W końcu byliśmy w tych samych miejscach. I nawet jedliśmy to samo - zauważyła z drapieżnym błyskiem w oku, dając mu tym samym do zrozumienia, że Noah nie wiedziała wcale wiele więcej od niej, a Jen również była całkiem niezłym poszukiwaczem i detektywem.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  68. — Tak… Z Diego — uśmiechnęła się, stojąc tuż przed mężczyzną i uważnie mu się przyglądała. Nie wyglądał najlepiej. Ba, wyglądał wręcz bardzo źle. Villanelle miała to do siebie, że bardzo wszystkim się przejmowała i chociaż mężczyzna powiedział, że nie trzeba nikogo wzywać, Elle nie zamierzała tak po prostu go zostawić i iść dalej. Pewnie, była umówiona, ale mogła bez problemu napisać, że się spóźni lub wyjątkowo, odwołać spotkanie. Zwłaszcza, że znała stojącego, a raczej podpierającego się o ścianę mężczyznę. Gdyby to był ktokolwiek inny, obcy… Łatwiej byłoby jej po prostu iść i zająć się swoimi zadaniami. Chociaż teoretycznie on był obcy. Nie wiedziała za dużo o mężczyźnie. — Villanelle… Elle — uśmiechnęła się delikatnie, z uwagą mu się przyglądając. Splotła ręce pod biustem i zmrużyła delikatnie oczy — bez obrazy, ale nie wygląda pan, jakby miał sobie sam poradzić… Noah, prawda? — Upewniła się czy pamięta dobrze jego imię i uniosła kącik ust, kręcąc przy tym delikatnie głową, z nutką rozbawienia, chociaż wcale do radości jej nie było — nie muszę chyba przypominać, jak za wszelką cenę nie chciałeś mnie puścić dalej, prawda? Nie myśl, więc sobie, że pozwolę ci odejść w takim stanie… Wyglądasz źle. Bardzo źle. Co się stało? Ktoś cię napadł? Na pewno… Okradli cię? Trzeba przemyć te rany… Co cię najbardziej boli, możesz stać, chodzić? — Zdawała sobie sprawę z tego, że z jej ust pada strasznie dużo słów, ale nie umiała nad sobą zapanować, a jednocześnie chciała mieć jakiś podgląd na panującą sytuację i samopoczucie samego mężczyzny. Po prostu się martwiła, a biorąc pod uwagę ich przeszłość, czuła się w obowiązku do zaopiekowania się nim w tym momencie. — Posłuchaj, mam tu niedaleko samochód… Trzeba opatrzyć rany — wymruczała, chociaż nie była pewna czy ma go sprowadzać do siebie czy raczej zaproponować, że zawiezie go do domu i tam się nim zajmie. W końcu nie znali się — apteka… Na pewno jest gdzieś w pobliżu jakaś apteka — oznajmiła stanowczo, jakby to samo z siebie wiązało się z tym, że właśnie tam za chwileczkę się wspólnie wybiorą.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  69. [Hej :) Dziękuję za przywitanie, nie wiem czy w Twojej karcie nie ma głównego zdjęcia, czy u mnie się nie otwiera, czy co tam się dzieje, ale wolę dać znać jakby co ;)
    Mogą się spotkać w bibliotece. Co Ty na to, żeby utknęli razem w windzie z powodu jakiejś awarii? Trochę sobie poczekają do czasu naprawy, więc mogliby ze sobą porozmawiać, żeby nie siedzieć kilka godzin w niezręcznej ciszy.]

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  70. [Już widzę fajne zdjęcia :) To zaczynam.]

    Nie, nie, nie...
    Tylko to jedno słowo rozbrzmiewało w głowie Katherine, gdy przyciski w windzie zaczęły migać jak szalone, by po chwili zgasnąć. Przez moment otaczały ją zupełne ciemności, zaś po kilku minutach delikatnie zamigotała żarówka na suficie. Awaryjne zasilanie, które za nic nie pobudzi windy znów do życia, jedynie da złudne poczucie bezpieczeństwa przez to nędzne, mdłe światło. Prychnęła pod nosem, mając nadzieję, że jej strach przed mrokiem nie pokaże swojego oblicza. Szczególnie, że nie utknęła w tej sytuacji sama, a przecież była już dużą dziewczynką i nie powinna bać się ciemności.
    — Mam nadzieję, że szybko to naprawią — mruknęła ni to do siebie, ni do mężczyzny stojącego obok niej.
    Oparła się o ścianę i zaczęła przyglądać swemu towarzyszowi niedoli. Wcześniej nie zwróciła na niego zbyt wiele uwagi, jednak wtedy spodziewała się, że za chwile opuści tą ciasną klatkę. Dopiero teraz spostrzegła również jak mało miejsca tu mieli. Oby tylko był dobry przepływ powietrza. W przeciwnym wypadku nie byłoby kogo ratować po pewnym czasie.
    — Przynajmniej nie wydajesz się obleśnym zboczeńcem i nie śmierdzisz — rzuciła zanim zdołała ugryźć się w język. Brawo, Katherine. Jakbyś nie miała wystarczająco problemów w życiu, ponieważ nie potrafisz zamknąć się, kiedy trzeba. — Miętusa? — rzuciła, wyciągając w stronę nieznajomego paczkę ze słodyczami. Marne odwrócenie uwagi od poprzednich słów, które na pewno zapamięta, ale lepsze to niż nic. Może nie wyjdzie na aż takiego gbura.

    [Nie wiem jaką długość preferujesz, ale na wstęp niech będzie tak, później się rozkręcę ;)]
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć i dziękuję! c:
    Jasne, ja zawsze na wątek chętnie. Od czego wobec tego zaczynamy? Przypadkowe spotkanie w knajpie, coś?]

    Sanna Wickett

    OdpowiedzUsuń
  72. [No to świetnie. :D Nie masz może ochoty zacząć? Mnie zaczęcia idą jak krew z nosa, szczerze przyznam. Ale jak bardzo nie chcesz, to mogę, tylko potrzebuję dużo motywujących szturchnięć, bo inaczej się za to nigdy nie zabiorę, hah. c:

    PS Wybacz chwilowe milczenie, miałam parę spraw do załatwienia.]

    Hana Waldorff

    OdpowiedzUsuń
  73. Prychnęła głośno i parsknęła następnie śmiechem, kręcąc przy tym głową.
    - To może ty lepiej tajniakiem zostań? Albo detektywem. Śledzenie ludzi i wyciąganie ich najskrytszych tajemnic na wierzch wychodzi ci rewelacyjnie - pokazała mu język, lecz po tym chwilę się zastanowiła.
    Skąd mogła wiedzieć, że właśnie tego nie robił? Nie znała przecież dokładnie zawodu, jakim się parał, jeśli tak to w ogóle mogła nazwać. Tak naprawdę wiedziała coś, co było zaledwie wierzchnim pyłem, a dokopanie się do prawdziwej skarbnicy wiedzy miało, zapewne, jeszcze trochę potrwać. Mimo to nie miała najmniejszego zamiaru wycofywać się z chęci dojścia do sedna całej tej sprawy. Za wiele rzeczy stało pod znakiem zapytania, zbyt wiele luk pozostawało nieuzupełnionych w ich wspólnej historii, by miała teraz tak po prostu o wszystkim zapomnieć.
    Zmarszczyła mocno brwi, z goryczą przyznając, że miał tutaj trochę racji. Gdyby nie te wszystkie podróże, poznawanie nowych ludzi, znajdowanie się czasem w bardzo krytycznych sytuacjach, wiele by straciła. Na pewno nie poznałaby wtedy Jerome’a, czego sobie już w tym momencie nie wyobrażała. Ale… Może wtedy wcześniej odnalazłaby spokój? Może mogłaby żyć w nieco pełniejszej, bardziej kochającej i bliskiej sobie rodzinie? Czy wtedy również musiałaby ze wszystkich sił próbować pokazać matce, że ona również warta jest jej miłości, a nie tylko syn, którego przecież od tak dawna nie ma? I co - przede wszystkim - sprawiało, że Edith właśnie w ten sposób się zachowywała?
    Spuściła na moment wzrok, by nie mógł wyłapać jej skonsternowanego spojrzenia, może też nieco smutnego. Szybko jednak odrzuciła od siebie złe myśli, skupiając się na chwili obecnej. To był przecież jeden z nielicznych momentów, kiedy rzeczywistość kłamała, stając się czymś na kształt normalności.
    - Nie można było poznać, Noah, jakie są twoje intencje - zaznaczyła poważnym tonem, spoglądając na mężczyznę z lekko uniesioną brwią. Skąd miała wiedzieć, co tak naprawdę planuje zrobić? Czy to wszystko było tylko grą w kotka i myszkę, czy może chciał się na niej zemścić? Tylko jeśli tak, to za co? Po co się tyle czasu ukrywał?
    Wzięła głęboki wdech, zrobiła usta w dzióbek i przewróciła oczami.
    - Barbados - odparła krótko, kiwając głową. - W Kolorado było pięknie, w Meksyku… Świat zwariował, na Alasce intensywnie, w Europie trochę dziwnie… Zdecydowanie Barbados - przyznała i aż uśmiechnęła się na wspomnienie gorącej wyspy.
    Wtedy też stanęli pod kamienicą, w której mieszkała. Wyciągnęła klucze z torebki, wstukała odpowiedni kod przy drzwiach, wpuszczając brata przodem.
    - Piętra i numeru mieszkania chyba ci mówić nie muszę - zauważyła, przypominając sobie zawieszony owoc granatu na drzwiach, który znalazła w dzień kobiet.
    Gdy doczłapała się na trzecie piętro, przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi, a następnie zaprosiła go do środka, zapalając światło. Zdjęła płaszcz i powiesiła do na haku, kierując się do aneksu kuchennego, a raczej szafki, w której trzymała wszelkie alkohole. Wyjęła długo dojrzewające wino, obracając je przez chwilę w dłoniach. Potem postawiła je na stole i sięgnęła po korkociąg i dwa kieliszki.
    - Podobno to w Nancy smakowało ci najbardziej - odparła, zerkając na Woolfa zza ramienia. - Jeśli jesteś głodny, możemy zamówić pizzę, albo coś innego. Nie zdążyłam zrobić zakupów - poinformowała, podając mu korkociąg. - W sumie sama bym coś zjadła. Masz na coś ochotę? - zapytała, opierając się dłońmi o górę oparcia krzesła. I gdy tak jeszcze na niego spoglądała, coś w jej wnętrzu śmiało się cynicznie, pokazując dziewczynie, jak faktycznie mogłaby wyglądać ich “normalność”.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  74. [Jasne, może być i tak.
    Powinnam nam zacząć, ale może mi zejść nawet i do dwóch tygodni (przeprowadzka i zmiana pracy), zatem jakby Cię olśniło/nie chciałoby Ci się czekać, to możesz coś w tym czasie podrzucić, a jak nie, to ja się za to wezmę, kiedy znajdę spokojniejszą chwilkę. :)]

    Sanna Wickett

    OdpowiedzUsuń
  75. [Napisałam odpowiedź i całą mi zjadło, a zapomniałam skopiować ;___;]

    Katherine jeszcze nie panikowała, o nie. Gdyby to robiła, mężczyzna na pewno dosyć szybko by się o tym przekonał. Na razie jedynie zdenerwowanie co jakiś czas wyciągało w jej stronę swoje szpony. Przez to zaczynała paplać od rzeczy, jednak to niestety zdarzało jej się też w mniej kryzysowych sytuacjach. Powinna wreszcie nauczyć się trzymać język za zębami, bo jeszcze kiedyś sama sobie narobi kłopotów przez własne gadulstwo. Raz cicha, a raz słowa wylewały się z niej niczym potok. Najlepiej jakby udało jej się osiągnąć równowagę między jednym a drugim.
    — Dzięki mojej wadze będziemy mogli się choć trochę przemieścić w tej małej puszcze. Może nawet uda się zrobić kilka przysiadów, żeby rozprostować kości — rzuciła w odpowiedzi na jego komentarz. Całe szczęście, że mężczyzna się nie obraził za jej wcześniejsze słowa. Nie wyobrażała sobie siedzenia w niezręcznej ciszy przez nie wiadomo jak długo. Przecież nie mieli pojęcia, kiedy ekipa techniczna ich stąd uwolni. Równie dobrze mogło to być za kilka minut, a także za kilka godzin. Pozostawało im czekać.
    — Gdyby jeszcze chciało mi się spać — westchnęła cicho i zsunęła się po ścianie, żeby śladem towarzysza usiąść na podłodze. Skrzyżowała nogi, otworzyła paczkę miętusów i wrzuciła sobie jednego do buzi.
    Katherine zdjęła plecak i zaczęła szukać telefonu. Oczywiście nie łapał zasięgu, ale również bateria zbliżała się do poziomu całkowitego rozładowania. Czytanie czy granie w głupie gierki dla zabicia czasu najwyraźniej odpadały.
    — Masz może ochotę zagrać w dwa kłamstwa i prawdę? — zapytała mężczyznę. Cóż, zawsze był to sposób na to, żeby się nie nudzić. Jednak wcale by się nie zdziwiła, gdyby nie chciał podejmować żadnej interakcji z obcą kobietą z windy. — No chyba, że wolisz iść spać — uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Tak w ogóle, Katherine jestem. Mogę okazać się Twoją jedyną towarzyszką na najbliższe kilka godzin.
    Światło znów zamigotało, by po chwili się uspokoić. Najwidoczniej nie był to jeszcze czas, w którym mieli wydostać się na zewnątrz.

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  76. [O tak, powroty zawsze są trudne.]

    Miała ogromną nadzieję, że to liche światełko, które im zostało, nie postanowi nagle przestać działać. Nie miała najmniejszej ochoty siedzieć w windzie po ciemku. Nawet nie chciała myśleć o takiej ewentualności, bo to by znaczyło, że ma większego pecha w życiu, niż jej się do tej pory wydawało.
    Nie wszystkich męczyło czy usypiało siedzenie w bibliotece. Kat uwielbiała spędzać czas w tym miejscu. Przecież miała tu do dyspozycji tyle różnych książek, tyle nowych światów do poznania! Zapewne, gdyby zajmowała się pracą, a nie czytaniem dla przyjemności, już sam budynek budziłby zupełnie inne skojarzenia, wcale nie związane z przyjemnymi chwilami.
    Wzdrygnęła się, gdy światło zgasło na dłużej. Na szczęście postanowiło jeszcze rozbłysnąć, ale wydawało się jakby już resztką sił. To było niepokojące.
    — Chociaż sama teraz nie jestem pewna czy akurat ta gra to dobre rozwiązanie. W końcu praktycznie się nie znamy — nastawienie mężczyzny i ton jego wypowiedzi zupełnie wybiły ją z rytmu, przy okazji zniechęcając do podejmowania zabawy. Owszem, nie byli w komfortowej sytuacji, ale nie musiał zachowywać się przy tym jak buc. Jak był zmęczony i nie miał ochoty na jakiekolwiek nawiązywanie kontaktu, mógł po prostu dać znać.
    W tym momencie żarówka postanowiła się poddać i zakończyć swe działanie. Windę zalała zupełna ciemność, w której nie było żadnego punktu odniesienia. Po prostu jedna, wielka, czarna plama. Jednak miała w życiu pecha.
    — Cholera — mruknęła pod nosem i zamilkła. Może faktycznie powinna zmusić się do snu? Chociaż szybciej, by czas zleciał.

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  77. Od kiedy Zahra porzuciła karierę na wybiegu i stanęła po drugiej stronie, zdecydowanie rzadziej pojawiała się na imprezach jak ta, gdzie zbierali się wszyscy celebryci, projektanci i modelki, inwestorzy i wspólnicy, czasami też ci którzy nic z modą nie mieli wspólnego. Fałszu w tym zbiorowisku było tak wiele, aż czasami czuła iż dławi się oddychając z tymi ludźmi tym samym powietrzem. Porzucając swoją karierę modelki, porzucając narkotyki, które niekiedy te dziewczyny brały na śniadanie zamiast słodzika do kawy, wzięła się w garść i zdecydowanie lepiej się czuła wiedząc, że sama jest panią swego losu i nikomu nie musi włazić pod biurko, aby dostać najlepszą kreację w kolejnej kolekcji do prezentowania. W modelingu nie było ani kszty szlachetności, a jeśli już, to tak rzadko, iż tonął on w oceanie dwulicowości, interesów kręconych po znajomości i kłamstw. Ale mimo wszystko nie odcięła się od tego, było w tym coś uzalezniającego i pociągało ją nawet dzisiaj, gdy sama urządzała pokazy dla własnej marki biżuterii.
    Przystanęła w kącie, kończąc drugie martini i powiodła spojrzeniem po zebranych. Większość twarzy kojarzyła, choć nie mogła pojąć czego szuka tu na przykład aktor, który dopiero co się rozwiódł z żoną – modelką, przez zdradzanie ją z innymi – także modelkami (na jego miejscu uciekałaby od tych długonogich piękności, gdzie pieprz rośnie). Nie wiedziała tez, po cholerę zjawiła się prezenterka pogody z niszowej stacji, choć gdy ujęła pod rękę inwestora od czasopisma modowego, coś zaklikało pod czaszką i Williams już była pewna, że babeczka jest naiwna i marzy o wielkiej karierze, a facet niegłupi i wie jak omamić i skorzystać z marzeń, by ktoś mu grzał łóżko. Uniosła szkło do ust i gdy ostatni łyk drinka spłynął do jej gardła, ciemne tęczówki zatrzymała na znajomej  sylwetce, trzymającej się podobnie jak ona nieco na uboczu.
    Dzisiejsze przyjecie było tym skromniejszym i mniej oficjalnym, wzniesionym na część otwarcia kolejnej galerii sztuki w mieście. A choć w tej prawdopodobnie pokazywać się będą prace dopiero wznoszących sławę artystów, to już dziś w wieczór premiery było pewne, że jeśli nie arcydzieła, to siebie nawzajem będą podziwiać odwiedzający ją goście. Nie wiedzieć czemu śmietanka towarzyska tego miasta, lubowała się w podziwianiu i obnoszeniu się sobą tak, by inni mieli na czymz awiesić wzrok i choć prym w tej dziedzinie wiodły modelki, reszta dzielnie je naśladowała.
    Zahra zwilżyła wargi koniuszkiem języka i powolnym, nieco leniwym krokiem przeszła przez długość pokoju, aby zatrzymać się nieopodal Noah. Jego widok budził mieszane uczucia, od zdziwienia na spotkanie twarzy znanej jej sprzed lat, po niechęć. Bo ten człowiek był zapalnikiem, po który sama sięgnęła, to jego kontakty i jego dłoń, zamiast wyciagnąć ją z bagna, w jakie sama się pakowała, pchnęła ją na dno mocniej.
    Zacisneła wargi i wyciągneła rękę, dotykając lekko męskiego barku. Nie do końca była pewna, czy nie lepszym pomysłem byłoby znalezienie się jak najdalej stąd. A gdyw reszcie odwrócił się i stanęli twarzą w twarz, posłałą mu pochmurne spojrzenie. Tak po prawdzie, nie miała mu nic do powiedzenia i wpatrując się w jego błyszczące od zapalonych lamp tęczówki, sama się sobie dziwiła, że jeszcze stąd nie wyszła.

    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  78. Zahra Williams była postacią znaną w mediach. Szokowała, prowokowała, lecz nigdy nie udawała kogoś, kim nie jest. Była wiarygodna w swym śmiałym i szczerym aż do bólu wizerunku, a ponadto, czuła się dziś dużo silniejsza niż nawet te parę lat temu, gdy cieszyła się większą sławą, będąc światową modelką z wybiegów najznamienitszych projektantów. Sama jednak nie dotarłaby tak daleko, sama nie wywalczyłaby osobistych praw do tworzonej przez siebie marki, a co najwazniejsze, sama nie przeskoczyłaby koszmaru, który mógł ją zmiażdzyć.
    Znała wielu wpływowych ludzi już od paru ładnych lat, ale dopiero gdy jeden z surowszych adwokatów wygrał jej sprawę, którą wniosła oskarżając swojego agenta w agencji o molestowanie; ona sama została dostrzeżona i jej zdanie wzięte pod uwagę. Cieszyłą się tylko tym, że jej rodzice, którzy zginęli w wypadku pietnaście lat temu, nie widzieli jak się wznosi na szczyt, aby całkiem z niego spaść i na parę ładnych lat grzebać po dnie. Nie widzieli jak ćpała, jak się czyściła na odwyku, ani jak osiągała własne sukcesy, odgradzając murem od ludzi, którym sami córkę powierzyli, ufając że jako modelka jest muzą, czystą inspiracją, bezpieczną jednostką w świecie biznesu. Niestety dla dziadków, którzy potem ją wychowywali tyle dobroci już los nie uświadczył, lecz... Zahra wydawała się dziś skupiona jedynie na własnych korzyściach i silniejsza niż kiedykolwiek.
    Wydawała się już widzieć tylko swoją pracę, ohy i ahy wznoszące się nad kolejną kolekcją, piekne mieszkanie, w którym urządziła też małe studio dla fotografa z którym czasami sypiała i pracownię, do której niewielu miało wstęp. Wydawała się wieść cudowne życie, okraszone seksem, pięknem i pieniędzmi, gdzie nie było miejsca dla zmęczonego dziadka, czy siostry, która wydawała się nie istnieć.
    Stworzyła swój wizerunek na paru szokujących wydarzeniach. Plotki o tym, że codziennie sypia z kimś innym, już na nikim nie robiły wrażenia. Informacje, że podczas sesji wylizała własną modelkę, albo sama się rozebrała, oddając dla zabawy, też nie budziły kontrowersji, bo to wszystko już było. Ale wszystko to, choć po trochu było prawdą, było przesadzone i wyrwane z kontekstu, a ona wiedziała że ci co ją znają, doskonale o tym wiedzą. Zresztą, przed obcymi, samą sobą, a co dopiero przyjaciółmi (czy rodziną, którą odsunęła od słodko-gorzkiego smaku sławy) nie wstydziła się własnych czynów.
    Teraz jednak gdy stała przed Noah, przed kimś, kto wprowadził ją w narkotyki, które ją pokiereszowały, lecz to mężczyzna ją skusił i o jemu przypisywała winy za swoje słabości, nic z tego co osiągneła, się nie liczyło. Teraz nie miała z czego być dumna, nie było powodów do śmiechu, ani zadzierania nosa, bo udało jej się zajść krok dalej za te leniwe i naiwne dziewczyny. Widok Noah przywołał lata samotności i cichego łkania, gdy bała się mówić głośno o tym, co ktos jej zrobił i czego tak na prawdę chcę.
    Stała tak jeszcze przez moment i dopiero gdy między nimi przecisnał się kelner, oprzytomniała. Chrząknęła krótko i dopiła swojego drinka, wymieniając szkiełko na świeżą porcję.
    - Cudownie jest cię widzieć w starym towarzystwie i w tak dobrej formie - oznajmiła z serdecznością, która nijak się miała do prawdziwej sympatii. Jad ironii aż uciekał z tych słów. A choć facet prezentował się na prawdę milutko dla oczu, to jednak świadomość, że ciągle pilnuje dupska grubszych ryb była obrzydliwa.
    Wzięła spory łyk, mało co się nie dławiąc gdy babelki szampana zadrapały ją w gardło i obróciła się na pięcie, wychodząc na taras. Musiała zaczerpnąć powietrza, musiała na moment pobyć sama, aby pozbierać się do kupy. I jeśli tam wróci, musi się trzymać z daleka od Noah.

    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  79. Nie zamierzała się obrażać. Takie zachowanie niekoniecznie leżało w jej naturze, po prostu czasem potrafiła powiedzieć parę słów za dużo czy przedstawić pomysł, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Niekiedy powinna się powstrzymać, szczególnie przed rzucaniem niezbyt przyjemnych komentarzy. Powoli szło jej z tym coraz lepiej, choć nadal zdarzały się chwilę, gdy nie ugryzła się w język w odpowiednim momencie.
    — Dam sobie radę, dziękuję za troskę — powiedziała niemal identycznym tonem, co mężczyzna. Przeczesała włosy palcami. Zaczynało się robić ciepło, gdy klimatyzacja przestała działać wraz ze światłem.
    — Mam nadzieję, że tak będzie. Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji, więc nie mam pojęcia, ile to może trwać. Na filmach bywa dramatycznie — zamknęła oczy, przestając w końcu starać się ujrzeć cokolwiek w panujących ciemnościach. Miała zbyt mało baterii w telefonie, by ją marnować na włączanie latarki. Pozostawało przyzwyczaić się do otaczającego ich mroku. — Ale to nie film i na szczęście nie ma z nami żadnej ciężarnej, która w każdej chwili może zacząć rodzić — chyba za dużo przeczytanych książek podsyłało jej niedorzeczne pomysły. Jednak życie bywało przewrotne i wszystko mogło się zdarzyć. Kat widziała i słyszała już o tak niedorzecznych sytuacjach, że powoli przestawały ją dziwić niektóre sprawy.

    [Coś mi nie idzie, przepraszam :(]
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  80. - Dlaczego do mnie “pasuje”? - zapytała z żywym zdziwieniem. Skoro opisywał ją jako waleczną i dzielną, to… Cóż, samej Jen Barbados kojarzył się bardziej ze spokojem, opanowaniem i beztroskością. A tego akurat brakowało w życiu panny Woolf. Może więc Noah dostrzegł jakiś element układanki?
    - To ją napisz - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się wpół zaczepnie, śmiejąc się zaraz pod nosem.
    Nie miała przecież pojęcia, że starszy Woolf pisze. Nigdy nie chwalił się tym jakoś specjalnie, a jeśli tak, to na pewno w czasach, kiedy nie mieli ze sobą już zbyt dobrego kontaktu. On zaś z pewnością nie wiedział, jaki talent skrywa w sobie dziewczyna. Już dobrze zadbała o to, aby nikt w domu się o tym nie dowiedział. Jedyną osobą, jaka miała świadomość tego, że Jen pięknie śpiewa, był Jerome. No, ale temu chyba już nie można się dziwić.
    Skinęła głową i chwyciła telefon, wydzwaniając odpowiedni numer. Zamówiła pizzę, którą wskazał, po czym rozłączyła się i usiadła przy stole.
    - Będzie za czterdzieści minut - oznajmiła, biorąc w dłoń kieliszek. Przez chwilę wpatrywała się po prostu w ciecz, tworząc na jej powierzchni delikatne okręgi, spowodowane powolnym obracaniem szkła w palcach.
    Westchnęła bezgłośnie, w końcu przykładając naczynie do dolnej wargi. Spojrzała na brata, zmrużyła oczy, a potem przechyliła głowę lekko na bok.
    - A co do Europy… Chyba jednak więcej się działo w “dziwnych miejscach”. Na Barbadosie, Alasce, Meksyku… Ale może jestem stworzona do skrajności - rozciągnęła usta w wąską kreskę i uniosła obie brwi. - Może obydwoje nie jesteśmy zbyt normalni - stwierdziła, po czym wyciągnęła rękę w jego stronę, by stuknąć się z jego kieliszkiem. Potem upiła spory łyk trunku, odkładając naczynie na blat stołu.
    Rozsiadła się wygodniej na krześle, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i dalej wpatrywała się w Noah.
    - Nie jesteś podobny do ojca. A jeśli tak, to tylko trochę - mruknęła, analizując kształt jego twarzy. - Z charakteru. Bo z wyglądu już bardziej. Swoją drogą, nie zastanawiało cię to nigdy, dlaczego nasza rodzina jest taka dziwna? - dodała, właśnie w myślach przypominając sobie wszystkie ekscesy dziadków ze strony matki, rozwód rodziców i babcię, która odeszła zbyt szybko. Tak bardzo, że Jen nie zdążyła nawet dobrze jej zapamiętać. A to do niej dziewczyna była najbardziej podobna.

    powracająca po przerwie Jen

    OdpowiedzUsuń
  81. Spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się delikatnie, nieco wymuszenie. Nie wyglądał on jednak najlepiej, a Elle miała nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało. Villanelle była wrażliwa, jeżeli chodziło o innych ludzi. Widząc więc Noah w takim stanie, bardzo się się martwiła i chciała mu po prostu pomóc.
    Słysząc, że ktoś przez pomyłkę urządził to w taki sposób, odchyliła delikatnie wargi. To było absurdalne, ludzie w dzisiejszych czasach byli po prostu okropnie, a Elle bała się, że kiedyś coś takiego może przytrafić się Arthurowi lub w przyszłości jej dzieciom, albo samej jej. Bała się tego świata, ale nie popadała w paranoję. Wiedziała, że jako mama musi być po prostu silna nawet jeżeli była słaba. Może to ten matczyny instynkt, tak na nią działał? Nie wiedziała. Nie umiała tego wyjaśnić.
    - Pewnie... Tylko, masz gdzieś tu samochód czy złapać taksówkę? Nie mam dzisiaj auta – powiedziała spokojnie, z uwagą mu się przyglądając. Bała się, że może jej zaraz zasłabnąć, stracić przytomność czy cokolwiek innego. Villanelle nie znała się na takich sytuacjach i nie wiedziałaby, co ma właściwie wówczas zrobić. Rozejrzała się dookoła. – No i adres, musisz mi podać adres. Na pewno dobrze się czujesz? Nie wyglądasz dobrze, naprawdę – szepnęła, oddychając szybko.
    Nie myślała w tym momencie racjonalnie i nawet nie zastanawiała się nad tym, czy coś może jej grozić. Noah pomógł jej kiedyś w Diego i Villanelle dobrze o tym pamiętała. Może dlatego czuła się bezpiecznie i nie bała się jechać gdzieś, z tak naprawdę obcym sobie mężczyzną.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  82. [Hej, hej! Dawno mnie tutaj nie było, a tu takie ładne zmiany! Wygląd karty jest po prostu mega!
    Wiem, że wiszę odpis od Klary i pojawi się on jeszcze dziś albo już jutro, zależy jak sił mi starszy, ale kolejnego wątku z Noah nie odmówię :D
    Chodzi Ci już coś po głowie, czy robimy burzę mózgów? :)]

    Agnes

    OdpowiedzUsuń
  83. [Ooo, to muszę jej złożyć gratulacje :D
    Co do pomysłu, to mi się podoba. W sumie możemy zacząć od tego, jak Noah włącza się do wycieczki i zaczyna zadawać pytania, a co będzie dalej, to się wymyśli w trakcie. Mogę zacząć, tylko muszę dokończyć pakowanie :D]

    Agnes

    OdpowiedzUsuń
  84. Agnes nie lubiła się nudzić. Musiała być w ciągłym ruchu i ciągle coś robić, a kiedy nie miała co robić, to wynajdowała sobie nowe zajęcia. Jeśli nie pracowała, to sama spacerowała po mieście i odkrywała fajne miejsca. Nie mogła usiedzieć w pustym mieszkaniu, które ją przytłaczało. Nie lubiła zostawać sama, dlatego od pewnego momentu wolała nawet nocować u rodziców. Nigdy jej nie przeszkadzało, że była sama, czasami potrzebowała takiej ciszy, ale od wypadku czuła się dziwnie samotna i zagubiona. Właściwie, to nie powinna. Za niedługo minie rok, odkąd się wybudziła, jednak... nie wszystko dało się ot tak zapomnieć. Niby nie miała traumy, ale dopiero teraz dostrzegała jak wiele straciła. Leżała nieprzytomna przez sto czterdzieści jeden dni. Przez ten czas wiele się zmieniło, a kiedy się wybudziła, to nie do wszystkiego umiała się wpasować. Nie ze wszystkimi potrafiła też rozmawiać, tak jak przedtem. Niby nikt się od niej otwarcie nie odwrócił, ale sama wyczuwała pewne bariery. O niektórych sprawach nie miała pojęcia, niektórych nie mogła zrozumieć, a niektórych nawet nie chciała rozumieć.
    Wielką radość sprawiała jej praca, w której się naprawdę odnajdywała. Chodziła po mieście, oprowadzała wycieczki, a przy tym starała się rozkręcić swoją karierę na Instagramie, co szło jej całkiem dobrze. Miała sporo kontaktów, a także współpracowała z kilkoma markami i czasami dostawała jakieś zniżki, bony, a nawet prezenty w postaci ubrań czy kosmetyków. Mimo to bardziej skupiała się na turystycznej części swojej kariery. Lubiła chodzić po mieście i odkrywać nowe miejsca. Niby żyła w Nowym Jorku od urodzenia, ale miasto wciąż ją czymś zaskakiwało i wciąż pozostawiało wiele nieodkrytych kart.
    Program wycieczek, które oferowało biuro, dla którego pracowała, był naprawdę zróżnicowany. Od takich typowych, gdzie chodziła, pokazywała jakieś zabytki, po takie bardzo nowoczesne, gdzie pokazywała kluby z dobrą muzyką i puby z dobrym alkoholem. Wszystko zależało od grupy i preferencji jej uczestników. Jeśli o nią chodziło, to najbardziej lubiła te pomieszane, kiedy były zabytki, a przy tym kluby i inne miejsca rozrywki. Wtedy czuła się najlepiej, najwięcej mówiła, a i późniejsze oceny miała najwyższe. Dlatego tym bardziej ucieszyła się, kiedy dostała wiadomość od szefowej, że wpadła jej wycieczka, która wybrała trasę, która obejmowała Flatiron Building, Muzeum Seksu, Empire State Building, Bibliotekę Publiczna, a całość wieńczyła wycieczka po Times Square. Trochę żałowała, że nie będzie wielkiego polowania na bilety na jakiś broadwayowski spektakl, ale skoro turyści nie chcieli, to nie miała zamiaru narzekać.
    O odpowiedniej godzinie zjawiła się pod hotelem, w którym przebywali. Chwilę porozmawiała z organizatorem całej wycieczki, dowiedziała się tego, czego chciała, po czym wsiedli do autobusu i pojechali na pierwszy przystanek.
    – Flatiron Building... – zaczęła swoją wypowiedź, pokazując na odpowiedni budynek. Po krótce przedstawiła jego historię oraz wyjaśniła, dlaczego jest taki wyjątkowy dla Nowego Jorku. Kiedy już grupa turystów porobiła zdjęcia, wypytali się o szczegóły, Aggie upewniła się, że nikt z wycieczkowiczów nie oddalił się za bardzo, po czym ruszyła dalej Zmierzając do Muzeum Seksu, opowiadała o historii Nowego Jorku, wtrącając od czasu do czasu, jakieś ciekawostki.

    Agnes

    [Aj, to nie zazdroszczę :/ A czym się aktualnie zajmujesz?]

    OdpowiedzUsuń
  85. Uniosła obie brwi ku górze, wygięła usta w coś rodzaju podkowy i pokiwała głową, dłużej zastanawiając się nad jego słowami. Kto wie, może faktycznie tak właśnie było? Przecież już tak długo żyła w ciągłym pędzie, że w końcu to w nią wrosło. A gdyby chciała całkowicie osiąść na Barbadosie, w pewnym momencie mogłaby stwierdzić, że nie może znaleźć sobie miejsca. Chociaż… Te trzy miesiące były istnym rajem. Może, mimo wszystko, właśnie tam powinna spędzić resztę swoich dni?
    Tego nie wiedziała. Ale była pewna jednego - dom na tej gorącej wyspie to jedno z marzeń, które spełni.
    - Może tak. A może i nie. Sama nie wiem - wzruszyła ramionami. Również upiła spory łyk, po czym odłożyła szkło na blat stołu i podeszła do okna. Oparła dłonie na parapecie, wpatrując się w oświetlony licznymi punkcikami Nowy Jork. Wydawał się taki spokojny, choć na ulicach miasta życie tętniło w zasadzie o każdej porze.
    Westchnęła cicho i przechyliła lekko głowę, spoglądając na brata przez ramię.
    - Ale twoja przeszłość sprawia, że ty też zaczynasz się definiować pod jakimś kątem - przyznała, uśmiechając się pod nosem. - Przecież nabywasz gdzieś to całe doświadczenie. I nie mówię o podróżach. Już od najmłodszych lat wpajany jest dany wzorzec i czy chcemy, czy nie, połykamy go w całości, w pewnym sensie potem pisząc własną historię pod znany szablon - odparła, wracając do stołu. Nie usiadła jednak, a cofnęła się, zmierzając do komody. Kucnęła i wysunęła najniżej położoną szufladę, gdzie trzymała metalowe pudełko po niemieckiej herbacie. Wyciągnęła je i postawiła przed Woolfem, wracając na wcześniej zajmowane miejsce. Rozparła się wygodnie na krześle, zakładając nogę na nogę.
    - No otwórz - zachęciła, uśmiechając się jeszcze szerzej.
    W środku znajdowała się rzecz, której z pewnością się nie spodziewał. Był to mocno wysuszony owoc granatu, który Jen zobaczyła wracając pewnego razu do mieszkania, zawieszony w siatce na klamce. Jakie wtedy towarzyszyły jej uczucia....
    Przyglądała mu się uważnie, śledząc każdą zmianę pojawiającą się na twarzy Noah.
    - Naprawdę myślisz, że podobieństwa nie są obecne w naszym codziennym życiu..? - zapytała cicho, zrobiła delikatny dziubek i uniosła jedną brew, ale zaraz znów usta dziewczyny przybrały wyraz drobnego, raczej miłego, niż wrednego, uśmiechu. I mimo, iż wtedy jednocześnie miała ochotę go zabić i spotkać, by go mocno przytulić, to teraz po prostu widziała w tej pamiątce coś, co sprawiało, że nie przestawała wierzyć.
    Oparła łokcie o stół, potem splotła palce swoich dłoni, na których ułożyła podbródek. Zmrużyła oczy, nie spuszczając ani na moment wzroku z mężczyzny.
    - Nikt nie powiedział, że podobieństwa są złe - dodała po dłuższej chwili, przenosząc wzrok na wyryty na owocu napis.

    Wszystkiego naj, Jen. N.

    Chyba do śmierci tego nie zapomni. A już na pewno nie tego dnia kobiet.


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  86. Sama nie wiedziała, co do końca chodzi jej po głowie. Może po prostu badała delikatnie grunt? W końcu nie wiedziała, co było jego mocną, a co słabą stroną. Byli rodzeństwem, ale taka przerwa czasowa sprawiała, że Jen czasami miała wrażenie, jakby poznawała zupełnie obcą osobę, całkowicie od początku. Może tak właśnie było?
    Teraz to ona się zdziwiła, chociaż bardziej udała szok, niż tak faktycznie było.
    - Zjeść? Chyba sobie żartujesz. Zachowam dla potomnych, a potem sprzedam do muzeum, jak już będziesz sławnym pisarzem - odparła i pokazała mu język, wstając od stołu. W międzyczasie usłyszała charakterystyczny dźwięk domofonu, co zwiastowało oczywiście nadejście dostawcy z pizzą. Wpuściła więc go na klatkę, a potem odebrała zamówienie, dając mu odpowiednią kwotę plus napiwek.
    Dużą, pachnącą pizzę zaniosła prosto do kuchni, otwierając zaraz kartonowe wieczko. Blondynka aż pochyliła się nad wypiekiem, wciągnęła mocno powietrze przez nos i zamruczała.
    - Pachnie naprawdę dobrze. Aż zrobiłam się bardziej głodna - zauważyła z uśmiechem, kierując się do szafki po talerze i sztućce. A gdy już wszystko było rozłożone, na powrót rozsiadła się wygodnie na krześle, sięgając po jeden z kawałków. - Smacznego - powiedziała wesoło, pakując do ust kęs jedzenia.
    I kto by pomyślał, że po tylu sensacjach będą tak po prostu siedzieć przy jednym stole i… Udawać normalność? Czy to było odpowiednie słowo? Pannie Woolf zdawało się, że niektóre z tych czynności przyszły zupełnie naturalnie, a mimo wszystko ból przeszłości sprawiał, że nie potrafiła tak po prostu zapomnieć i w całości oddać się tej chwili.
    Dlatego też, będąc gdzieś w środku drogi do ukończenia porcji, zamyśliła się na moment. Kiedy jednak zorientowała się, że może wyglądać dziwnie, potrząsnęła głową i dokończyła kawałek, zabierając się za kolejny.
    - Czasami właśnie te najprostsze rzeczy są najcenniejsze. Chyba dlatego, że występowały w życiu codziennym, stały się jego częścią. Bez wyjątkowych rzeczy można się obyć, ale gdy coś już zdąży do ciebie przywrzeć, trudno jest to potem odlepić - zauważyła, spoglądając na niego kątem oka. - Widzisz. Wcześniej moją codziennością była ciągła pogoń. Przestałam pamiętać o czymkolwiek innym. O spokoju. O szczęściu. Nie wspominając już o miłości. A teraz… To chyba bez niej nie potrafiłabym już funkcjonować - dodała nieco ciszej, tak mocno i boleśnie zdając sobie sprawę z powagi tych słów, że mało brakowało, by kawałek serca stanął dziewczynie w gardle.
    Co by już bez niego zrobiła? Co by było, gdyby nie było Jerome’a?
    - Ale czasami miłość potrafi też cholernie niszczyć - dodała, następnie jedząc w ciszy.

    [Spoko, rozumiem :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  87. [Cześć, witam! Dziękuje za miłe słowa odnośnie mojej karty, naprawdę bardzo mi miło :)
    Cóż, Twój pan zdaje się być podróżnikiem, a moja panna również się stara, na tyle ile jej fundusze pozwalają. Chociaż niekiedy i to nie jest problemem. Taki przyszedł mi pomysł do głowy: czy to możliwe, by Noah miał mieszkanie z pokojem do wynajęcia lub znałby kogoś takiego? Tak się zastanawiam, czy na jakiś swoich wycieczkach nie mogliby się spotkać, a Beth wywinęłaby mu jakiś numer, a może coś sobie przywłaszczyła, a teraz o, spotkaliby się.]

    beth

    OdpowiedzUsuń
  88. [Super, jak najbardziej mi to pasuje. Beth bardzo zależy na nowym kącie, więc na początek chyba by nie marudziła. Musi szybko znikać z poprzedniego. Jak myślisz, czy Noah zapamiętałby to moje dziecko, jako złodzieja notatnika?]

    beth

    OdpowiedzUsuń
  89. Rozlazłość w odpisywaniu znam z doświadczenia, więc to żadna przeszkoda!
    Na wątek się piszemy, tak; myślę, że można coś z tego rozkręcić. Mogli się poznać w Paryżu, tam Anna mieszkała przez większość życia, jeszcze jako Cecile. Ich znajomość mogła być przelotną, albo mogli się trochę bardziej zaprzyjaźnić; może Noah uratowałby ją z jakiejś awantury z jej ówczesnym "facetem", od tego wzięłaby się ich znajomość, a teraz bam! wpadają na siebie w NYC, chociaż ona prawdopodobnie będzie udawała amnezję, bo zrzuca z siebie kolejne warstwy i wcielenia jak wąż... Co ty na to? ;>

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  90. Z bardziej złożonych pomysłów, przyszło mi do głowy, że - skoro oboje kręcą się w świecie boagczy - ktoś z ich wspólnych znajomych, kto nie wie czym się Anna w rzeczywistości zajmuje, będzie chciał ją wyswatać z Noah; jakaś denna podwójna randka - dla naszych bohaterów w ciemno. A prostszy koncept, to na przykład, mogliby zaciąć się w windzie, jadąc na jakąś tam imprezę w tym całym świecie dla bogaczy, o. Później można dalej kombinować.

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  91. Z prześlicznym uśmiechem i oczami jak u kitku ze Shreka, proszę milutko o rozpoczęcie <3

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  92. Anna doskonale wiedziała, że przeprowadzka do Nowego Jorku ma charakter ucieczki. Tak przynajmniej było w jej wypadku, chociaż sama nie była pewna, co tym razem kazało jej ruszyć z miejsca. Ostatni kontrakt wygasł, zwracając Annie wolność, o której śniła; nikt jej nie ścigał, nie szantażował, nie pragnął usidlić. Mogła zostać we Francji, zmienić miejsce zamieszkania, odnaleźć dla siebie nową przestrzeń, poznać ludzi, którzy dla odmiany wiedli normalne życie.
    Podejrzewała, że ucieka przed samą sobą, a to było nader trudne.
    Sądziła, że podjęcie radykalnych kroków ją odmieni. Sprzedała większość ubrań, książek i elementów wyposażenia mieszkania; załatwiła wszystkie urzędowe formalności, kupiła bilet lotniczy, znalazła interesujące oferty legalnej, zwykłej pracy w Nowym Jorku. Nie mogła przeżyć całego życia, oddając się komuś, bo tym samym czyniła z siebie bezwartościową laleczkę, która przerzuca odpowiedzialność za własną egzystencję na tego, kto był skłonny więcej zapłacić. Każdej nocy marzyła, że będzie miała na tyle odwagi, aby porzucić dotychczasowy tryb życia.
    Bardzo się myliła, ale nie przyznawała tego nawet przed dziewczyną, którą widywała w lustrze.
    Miasto przyjęło ją tak, jak sobie tego życzyła: dało ochronę i anonimowość, kazało walczyć, ale tacy jak ona mieli łatwiej. Posiadała zasobne oszczędności, znała języki i przede wszystkim była piękna. Uroda wiele ułatwiała, a ona wiedziała jak z tego atrybutu korzystać. Wynajęła mieszkanie w Soho, przygarnęła kotkę od sąsiadki i zatrudniła się w małej, eleganckiej perfumerii. Kiedy wypalała papierosa za papierosem, obserwując odbijający się w drapaczach chmur zachód słońca, wiedziała, że jej czas upływa. Miasto było drogie, a ona przyzwyczaiła się do życia na pewnym poziomie; idiotyczna pensja nie mogła jej zapewnić wszystkiego, czego pragnęła. Powrót do… do pracy był tylko kwestią czasu, odliczanego za pomocą sum pieniędzy topniejących na koncie bankowym.
    Na razie oddychała wolnością. I poszukiwała odpowiedniego kandydata.
    W mieście nie miała zbyt wielu znajomych; nie chciała dać się poznać, bo to mogło w przyszłości skomplikować wiele spraw. Trzymała się pewnego grona ludzi; często odmawiała różnym propozycjom, czasami wręcz przeciwnie — sama szukała towarzystwa. Tego wieczora była umówiona i spóźniona. Weszła do restauracji szybkim krokiem; oddała cienki płaszcz do szatni i wsłuchując się w rytm, jaki wybijały obcasy jej butów, poszła za kelnerką w odpowiednim kierunku. Anna miała wysoko uniesiony podbródek, lekko rozwiane włosy; w jej powierzchowności nie było nic przypadkowego, chociaż sprawiała wrażenie, że wszystko przychodzi jej z łatwością. Nie zwracała uwagi na to, że cholerna metka spódnicy gryzła ją w plecy; nie odcięła jej, bo kieckę zamierzała oddać do sklepu.
    Nie sądziła, że Diana i Thomas zapewnią jej towarzystwo. Zbliżając się do stolika, zwolniła kroku, gdy dostrzegła mężczyznę. Znajomego mężczyznę, warto dodać. Wpadła w lekki popłoch, jak zwykle w podobnych przypadkach, gdy można było ją zdemaskować, ale z zewnątrz wyglądała nienagannie. Świat był mały, cholernie, popieprzenie mały. Przywołała na usta lekki uśmiech, gdy wreszcie zatrzymała się przy znajomych. Przywitała się najpierw z nimi, cmokając powietrze przy ich głowach. Jeszcze zanim ktokolwiek z zebranych, zdołałby zwrócić się do niej nieodpowiednim imieniem (a mogła zrobić to poza nią tylko jedna osoba), Anna wyciągnęła przed siebie dłoń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Anna — przedstawiła się, patrząc w oczy Noah, a w jej spojrzeniu czaiło się coś na kształt ostrzeżenia. Nie wiedziała co tu jest grane, ale nie chciała, aby ktokolwiek popsuł jej plany, nawet te hipotetyczne, z dalekiej przyszłości. Zdmuchnęła grzywkę z oczu i usiadła naprzeciwko starego znajomego. — To co? Gotowi?
      Kelner, który przyjął od nich zamówienie, oddalił się, a Anna swobodnie przesuwała wzrokiem od Diany i Thomasa do Noah. Siedząca obok niej przyjaciółka dotknęła jej ramienia, ale zwróciła się do wszystkich, a konkretniej — do Noah.
      — Anna pochodzi z Paryża — Diana zareklamowała ją niezbyt subtelnie.
      Anna, która miała ochotę się skrzywić, popatrzyła na Noah. Lubiła stąpać po cienkim lodzie; zwłaszcza, gdy miało to dodać jej wiarygodności. Przechyliła lekko głowę w bok.
      — Byłeś kiedyś w Paryżu?
      Znała odpowiedź na to pytanie.

      Wszystko ślicznie, spokojnie :3

      Anna

      Usuń
  93. Zmarszczyła brwi i spojrzała na brata z pewnym - o dziwo - niezrozumieniem.
    - Nie chodziło mi o to - mruknęła, przełykając ostatni kawałek porcji. - W ogóle nie o to - westchnęła, wycierając dłonie serwetką i opierając się wygodniej na krześle. Złapała kieliszek z winem, po czym upiła kilka łyków, tym razem mocno zastanawiając się nad słowami. - Chodziło mi po prostu o to, że… Wiesz - spojrzała na niego niepewnie, zaraz spuszczając wzrok. - Po prostu w ciągu takiej podróży nabywa się pewnych cech, których trudno potem jest się pozbyć. A to, do czego zmierzałam… Przecież wiesz, jak się skończyło z naszymi rodzicami - dodała, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Mówiąc o tym, jakimi uczuciami darzę Jerome’a, po prost od razu oni przyszli mi na myśl - wzruszyła ramionami. - Trochę się tego boję. Że teraz jest dobrze, a potem… Potem stanie się coś, co to wszystko zniszczy. Nie wiem, co bym wtedy zrobiła - westchnęła, wstając od stołu.
    Podeszła do okna, które ciut uchyliła, aby chłodne powietrze mogło smagać jej twarz. Przymknęła na moment powieki, oddychając głębiej.
    - Wiesz, kompletnie nie rozumiem tego, co się właściwie stało. Zastanawiałam się nad tym tyle razy i… Dalej nic. Nie mogę pojąć, co się między nimi wydarzyło - oparła się bokiem o ścianę, wciąż wpatrując się w ulicę, teraz już pogrążoną w mroku. - Ojca nie zdążyłam zapytać, Maybel nie wie, a mama… Kontakt z nią jest dosyć ciężki - przyznała wywracając oczami i zaraz zatapiając usta w trunku. Potem zaczęła wędrować w ciszy po pomieszczeniu, raz jeszcze analizując wszystkie lata i sytuacje, które miały miejsce w ich rodzinie. - Swoją drogą nasi dziadkowie też mieli ciekawie - zauważyła, śmiejąc się pod nosem. - Nie mogę uwierzyć, że ci od strony mamy jeszcze są ze sobą. Jak oni wytrzymują? - pokręciła głową, nie odrywając się od kieliszka. Tym sposobem szybko go opróżniła, a więc podeszła do stołu, gdzie stała butelka, nalewając sobie wina prawie do pełna. - Tak właściwie… Może ty wiesz, o co chodzi? - zapytała nagle, wbijając wzrok prosto w brata. - Ktoś ci coś mówił? Czemu to wszystko się stało? Masz jakieś brakujące elementy układanki? - uniosła jedną brew, stając przy nim. Nie sądziła, żeby miał cokolwiek więcej do powiedzenia w tym temacie, ale… Przecież mieszkał z ojcem znacznie dłużej, niż Jen. A to już coś oznaczało.

    [A dziękuję bardzo! Trzeba było wejść w jesienny klimat ^^ :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  94. [ Zły blogger nie dodał mi komentarza pod Twoją kartą, grrr. W każdym razie bardzo dziękuję za miłe powitanie, a na wątek jestem chętna, zarówno z tym uroczym panem, jak i El. Właściwie weźmiemy wszystko co można wziąć. Masz jakieś wątkowe marzenie, u którejś z postaci? Spełnię! Bo pomysłów we mnie chwilowo brak :<]

    Hailee McAllister

    OdpowiedzUsuń
  95. [Nie mam w planach się nigdzie wybierać wraz z Hailee :D napisz do mnie może na maila, a najlepiej na hangouts, coś się ustali l.
    won.do.piekla.kurko.wsciekla@gmail.comil.com]

    OdpowiedzUsuń
  96. [Ty wiesz, że ja zawsze i wszędzie się na wątek z Tobą piszę :D To co wspólna impreza może być? ;)]

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  97. Powrót do Nowego Jorku dla Charlotte nie okazał się w żaden sposób łaskawy. Wystarczyło, że podjęła decyzję pod wpływem chwili, wypowiedziała kilka słów i straciła najważniejszą osobę w swoim życiu. Była świadoma, że Christopher może nie najlepiej przyjąć rewelację na temat jej poprzedniego stanowiska, lecz łudziła się, że bratersko-siostrzana miłość przezwycięży wszystko. Myliła się i została sama z wielkim bałaganem w głowie. Gdy tylko najmłodszy z Lesterów pojawił się w Stanach Zjednoczonych opuściła swoją gardę chcąc poczuć się jak dawniej. Stała się podatna na otoczenie, ludzi, co doprowadziło do tego, że teraz kompletnie nie umiała się pozbierać do kupy. Po wypadku wróciła niemal od razu do pracy, chociaż lepiej by było, gdyby jej stłuczona noga nie wysilała się przez osiem godzin w obcasach. Chciała zająć czymś myśli, by ruszyć do przodu. Chciała znów bez większego problemu przywdziać maskę, która wskazywała na to, że nic się nie zmieniło. Uśmiechała się do klientów, a drinki serwowała szybciej niż zwykle. Szef nie miał obiekcji, by brała również nadgodziny, ponieważ dla niego oznaczały one czysty zysk.
    W kalendarzu były również dni, gdy zawinięta w koc leżała przed telewizorem próbując wyłączyć myślenie, oglądając denną komedię romantyczną, czy niskobudżetowy thriller. Do drzwi wtedy dzwonił najczęściej dostawca z jedzeniem: pizzą lub chińczykiem. Ciało miało czas się zregenerować, a kobieta udawała, że mieszkanie wcale nie wydaje jej się puste bez narwanego rudzielca. Rudzielca, który od świtu był na nogach w przeciwieństwie do niej. Lubiła wolny dzień zwyczajnie się wyspać do oporu i nigdzie się nie spiesząc na śniadanie zjeść pełnowartościowy obiad. Brat, zapalony kucharz-amator umożliwiał jej to pod każdym kątem, a teraz na powrót zbierała pieczątki jako stała klientka kilku knajp oferujących dostawę do domu.
    Innym utartym schematem na jej wolne dni, czy same wieczory, były szalone imprezy – alkoholem i tańcem okraszone w dawkach XXL. Tak bardzo chciała uciec od poczucia, że jest tym kim nazwał ją Christopher zwykła dziwką , że nie wiedzieć kiedy wróciła do starych nawyków. Może nie sypiała z kim popadnie, ponieważ nadal z tyłu głowy miała inną znajomą gębę, która nie zasłużyła na zdradę. Może nie kończyła wieczoru w nieznajomych czterech ścianach, jednak na pewno czerpała z chwili zapomnienia pełnymi garściami. Z parkietu schodziło tylko wtedy, gdy chciało jej się pić lub potrzebowała do toalety. Bardzo często niemalże otwierała imprezę i ją zamykała słaniając się ze zmęczenia na nogach, ale z szerokim uśmiechem na twarzy. Wtedy nie bolało nic, nie myślała o tej cholernej kłótni, czuła się wolna od osądów. Była jedną pośród tłumów wijących się ciał. Czuła, że przynależy do czegoś większego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W piątkowy wieczór postanowiła wybrać opcję numer trzy, ponieważ w barze musiała dać też możliwość zarobienia innym barmanom, czy kelnerkom. Gdy tylko zdecydowała się na Klik cieniutki, czarny sweterek, frędzlową spódnicę tego samego koloru oraz szpilki. Nie wyglądała jak ktoś, kto zamierza podbić pakiet tego wieczoru, a jednak, gdy tylko dotarła na miejsce nie potrzebowała specjalnego zaproszenia, by wkroczyć na sam jego środek. Makijaż ograniczała do kociego oka wiedząc, że po kilku drinkach z jej szminki nie zostanie już nic. Po godzinie albo trzech nastąpiła zmiana DJ’a za konsolą, a z głośników rozległa się dobrze znana jej piosenka Jet – Are You Gonna Be My Girl. Niewiele myśląc wpiła zawartość swego kieliszka na raz i zaczęła wdrapywać się na bar. Początkowo chłopak, który polewał jej od początku zmiany uniósł w dziwieniu brwi, lecz widząc, że nikt się do niego z tej strony nie ustawia pozwolił jej tańczyć. Kątem oka sam obserwował jej popis jak i kilkoro klientów. Cóż nie był to klub tego typu, by tancerki występowały na jakichkolwiek podestach. Lotta całkiem dała się ponieść melodii kręcą się wokół własnej osi, wyciągając ręce w kierunku DJ’ki. Frędzle latały we wszystkie strony, na szczęście spódnica nie podnosiła się, więc dobór bielizny nie został ujawniony światu. Gdy piosenka dobiegała końca rudowłosa źle postawiła nogę i jeden z obcasów znalazł się poza blatem. Była zbyt pijana, by chwycić się pobliskiej, pionowej belki o czasie. Nie zdawała sobie nawet do końca sprawy jak bardzo zaboli ją upadek na plecy z tej wysokości, a może łudziła się, ze ktoś ją złapie. Kobieta po prostu nie myślała o tym, a leciała z uśmiechem na ustach zadowolona ze swego występu.

      Charlotte Lotta

      Usuń
  98. [hej! widzę, że podczas mojej nieobecności zniknął Harvey </3 a tak miło mi się z nim wątkowało! Uda nam się znaleźć jakąś nić łączącą Noah z Merr?]

    Meredith Hastings

    OdpowiedzUsuń
  99. [jasne! powiedz tylko w jakim kierunku chciałabyś poprowadzić wątek? Dramatycznie, romantycznie?;>]

    Merr

    OdpowiedzUsuń
  100. Znajomą melodię już dawno zastąpił jakiś klubowy hit, o czym świadczył gęstniejący tłum na parkiecie, a rudowłosa miała wrażenie, że bardzo długo trwa ten jej beztroski lot. Nie napinała mięśni, nie patrzyła w tył i nie wołała o ratunek. Ten nadszedł niespodziewanie, gdy czyjeś ręce odgrodziły ją umiejętnie od powierzchni płaskich. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, chociaż słysząc jak zwrócił się do niej wybawiciel zmarszczyła lekko brwi. Wypiła już o kilka piw za dużo, a zaduch w pomieszczeniu nie pomagał w zebraniu myśli do kupy ani trochę.
    - A Pan to? -zapytała śmiesznie mrużąc jedno oko i wygładzając frędzle u spódnicy, gdy stała już stabilnie na ziemi. Wsparła się jedną ręką o bar, gdyż ten taneczny popis dał jej odrobinę w kość. Potrzebowała też kolejnego stabilnego punktu, by świat nie zaczął niebezpiecznie wirować, a ona nie musiała wybiegać jak kopciuszek z balu, tyle że do kopciuszka było jej daleko, a ona pobiegłaby tylko zwrócić zawartość żołądka.
    - Ależ ja jestem całkiem spokojną duszyczką, która lubi tańczyć i pić. – zauważyła już nieco trzeźwiej, a wzrok zielono-brązowych oczu skupiła na twarzy znajomego nieznajomego . Mężczyzna wyglądał jakby faktycznie już się kiedyś spotkali i teraz po chwili wytchnienia ona również miała takie wrażenie. Nie potrafiła go jednak do niczego przypasować, bo to że nie byli w tym samym wieku to raczej wydawało jej się oczywiste. Tym samy studia, czy kampus odpadały. Nie wyglądał również na kogoś kto często odwiedzałby bar, w którym panna Lester miała okazję pracować po dziś dzień.
    - Wypraszam sobie to nie była… - zaczęła chcąc całkiem odeprzeć argument z akcją samobójcza, lecz wtem usłyszała zakończenie zdania.
    -… a jak darmowe piwo to nie śmiem odmówić. – uśmiechnęła się całkiem szczerze, tak beztrosko, jakby w jej życiu nie było żadnych problemów. Nie było na tą jedną, ulotną chwilę, gdy w krwioobiegu alkohol mieszał się z endorfinami. Na krótką chwilę znów spojrzała na barmana odbierając przeznaczone dla niej szkło. Upiła kilka łyków spragniona po swym popisowym, barowym tańcu.
    - Dziękuję za ratunek i piwo. Nie wiem w sumie za co bardziej. – zaśmiała się szczerze skupiając na nim roziskrzone spojrzenie podjudzone dzisiejszym wieczorem. Czym bardziej starała się go dopasować do jakiegokolwiek z odwiedzanych miejsc, tym bardziej nie pasował do żądnego z nich. Przystojny, ułożony i dobrze ubrany szatyn jakoś powinien jej zapaść w pamięć, prawda? Wtem światło klubowe jakoś bardziej skierowało się miejsce, w którym oboje się znajdowali i coś zaświtało w jej małej, rudej główce.
    - Podróżnik-samotnik! – wykrzyknęła, chociaż w tym całym klubowym rozgardiaszu brzmiało to jak całkiem normalna wypowiedź osoby starającej zakomunikować coś komuś innemu. Nie dziwne, że od razu go nie poznała, ponieważ spotkali się tylko i wyłącznie raz. Poza tym było to przed jej wyjazdem, kiedy to nie myślała o niczym innym, a o tym, że lada moment opuści Wielkie Jabłko i podbije Stany. Plan nie do końca się powiódł, lecz nie myślała teraz o tym.

    pijana Lotta

    OdpowiedzUsuń
  101. [ok, w takim razie bez kwiatków i serduszek :D w sumie to piszę się na cokolwiek :D]

    Merr

    OdpowiedzUsuń
  102. [hahah ;d a więc zapoznajmy ich ze sobą :D masz jakiś pomysł?;>]

    Merr

    OdpowiedzUsuń
  103. [na licytowanie to mojej Meredith raczej nie stać :D ale może jakaś aukcja charytatywna, gdzie jednym z obrazów do licytacji byłby jej własny? :D]

    Merr

    OdpowiedzUsuń
  104. [ Zdarza się najlepszym ;p I jak mówiłam - przeskakuję trochę “w czasie”, żeby być bardziej w obecnych wydarzeniach :D ]


    Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze ze świstem.
    - Może masz rację, ale strach robi swoje.
    Nie potrafiła o tym tak po prostu zapomnieć. Jak mogłaby? Przecież rodzina, sytuacje wywołane przez nią, stanowią nierzadko fundamenty całego dorosłego życia. To one kształtują człowieka, uczą, jak być lepszym, czy gorszym. Nie mogła wyprzeć się wspomnień, tym bardziej, jeśli tak wiele rzeczy pozostawało niedopowiedzianych. Kiedyś przecież o wszystkim i tak będzie musiała się dowiedzieć; dopiero wtedy chyba ten rozdział zostanie całkowicie zamknięty.
    - Dla mnie ma ogromne znaczenie - zgromiła go wzrokiem, nie odpuszczając. - Może dlatego, że mam wrażenie, że tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi? To już zaczyna być naprawdę męczące, Noah. Ty chciałbyś żyć w ciągłe niewiedzy, próbując się odnaleźć, ale nie wiedząc, od czego w zasadzie zacząć? Po tych kilku latach chodzenia za tobą krok w krok, nie sądzę - dodała, unosząc jedną brew. Zdążyła się po części nauczyć jego toku myślenia, rozumowania. Wiedziała, że nie lubił niedopowiedzeń. Oczywiście, jeśli chodziło o niego samego; sam przecież zostawiał innych z ogromnym znakiem zapytania.
    Rozluźniła nieco spięte mięśnie, wstając od stołu i siadając na łóżku. Poklepała miejsce obok siebie, dając tym samym bratu znać, żeby i on tam przyszedł. Na miękkim materacu było zdecydowanie wygodniej, niż na twardym krześle.
    - Cóż… Dostaliśmy zielone światło z urzędu imigracyjnego, wyznaczyli nam też datę. Osiemnasty listopada; wtedy zostanę żoną... - powiedziała cicho, opierając głowę o ścianę i spoglądając na Woolfa z uśmiechem. Wciąż to słowo wybrzmiewało w głowie dziewczyny dziwnym echem, ale zdecydowanie pozytywnym. - Nie planujemy na wtedy nic szczególnego. Sami świadkowie i… Tyle. To dla nas po prostu odhaczenie kolejnej pozycji z listy. Nie traktujemy tego aż tak na poważnie. To znaczy… Wiem, jak to brzmi. Ale za prawdziwy ślub uznajemy ten, który odbędzie się na Barbadosie. Wtedy to będzie miało rzeczywisty sens, bo to będzie takie… Nasze - wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem, kogo powinnam z naszej rodziny zaprosić… Wszyscy ze strony mamy są tacy skomplikowani… Nie wiem, czy chcę tam widzieć naszą szaloną babcię. Trochę się tego obawiam - wywróciła oczami, już wyobrażając sobie sceny prosto z wenezuelskiej telenoweli, gdzie Kate byłaby prawdziwą gwiazdą. - Mam jeszcze czas. Oczywiście ty jesteś zaproszony. Będziesz? - zapytała, wbijając w niego swoje spojrzenie. - Wiesz, że musiałbyś wtedy się spotkać z mamą…? - ciągnęła, próbując wybadać ten jakże kruchy i niepewny grunt.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  105. [mi pasuje :D zechciałabyś zacząć?;>]

    Merr

    OdpowiedzUsuń
  106. Meredith obudziła się przed budzikiem, co prawie nigdy jej się nie zdarzało. Tej nocy miała wrażenie, że w ogóle nie zmruży oka, ale najwyraźniej zasnęła nad ranem i musi jej to wystarczyć. Postanowiła nie przeciągać leżakowania, aby mieć czas na dopracowanie każdego szczegółu. Nadszedł ważny dzień, na który czekała od dawna z radością, niecierpliwością, ekscytacją, a teraz też ze stresem. Kiedy jej obraz zakwalifikował się na aukcję charytatywną nie mogła w to uwierzyć i czytała maila z zaproszeniem co najmniej kilkanaście razy. Fakt, było to ogromne wydarzenie, na którym wystawiało się mnóstwo artystów, włącznie z początkującymi, ale znajdą się tam również drogie dzieła znanych i szanowanych ludzi. A jej praca będzie między nimi.
    Aukcja miała rozpocząć się o godzinie szesnastej, a na dwudziestą zaplanowany był drobny poczęstunek dla artystów i kupców. Meredith nie mogła nic przełknąć, więc postanowiła darować sobie obiad i była na miejscu godzinę przed czasem. Mogła w spokoju obejrzeć pozostałe obrazy i znalazła nawet kilka znanych jej nazwisk. Zastanawiała się czy i ją ktoś będzie kojarzył. Co prawda sam fakt, że tu jest był sporym wyróżnieniem, ale od tygodnia śniła wciąż ten sam koszmar, że nikt nie jest zainteresowany licytacją jej pracy i ląduje ona w koszu wśród śmiechu zgromadzonych.
    Sala powoli zaczęła się zapełniać, więc Meredith udała się po raz ostatni do toalety, aby poprawić sukienkę i przypudrować nosek. Spojrzała w lustro, wzięła kilka głębokich oddechów i powiedziała sobie, że jest gotowa po czym z siłą otworzyła drzwi i uderzyła w coś twardego, co niestety okazało się być człowiekiem.
    - Przepraszam najmocniej. Ja.. byłam nieuważna. – Spanikowała widząc mężczyznę, który wciąż trzymał się za głowę. Wyglądał bardzo elegancko i ciężko jej było odgadnąć w jakiej roli dziś występuje. Spróbowała uśmiechnąć się przepraszająco. – Nic się panu nie stało?

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  107. [To ciężka sytuacja jest, bo on jednocześnie to kocha i nienawidzi. Jak w każdym związku :D Z tym, że on związał się z muzyką, o. Dziękuję ślicznie za powitanie, i życzę miłego dnia ;)]

    Patrick

    OdpowiedzUsuń
  108. Charlotte również się zaśmiała na spostrzeżenie towarzysza, na temat wieku. Gdy zdołała się uspokoić udała, że mu się uważnie przygląda to z prawej, to z lewej strony, jakby czegoś się doszukujac.
    -Starcem raczej nie... Nie widać jeszcze siwych włosów - i ponownie się zaśmiała całkiem szczerze, bez krzty kpiny, czy dwuznacznosci.
    -Chyba, że się farbujesz to wtedy wszystko jest możliwe - dodała jeszcze niemal na wydechu, nim na dobre chwyciła kufel z piwem do ręki.
    - A dziękuję, dziękuję. Mówiłam, że lubię tańczyć i pić - zaznaczyła i uniosła szkło do góry, by stukać się w formie toastu ze swym wybawcą.
    -Zdecydowanie sobie tego oszczędzmy - przewrociła oczami, gdy już nad jej górna warga pojawiła się chwilowo piana. Czując chłód na rozpalonej skórze szybko się go pozbyła.
    - Poza tym ja to bardziej wypełzlam z tej drugiej, teoretycznie cieplejsze strony - puściła mu perskie oko nie do końca zartujac. Po ostatnich wydarzeniach w jej życiu, zaczynała wątpić w to, czy była dobrym człowiekiem. Może faktycznie bliżej jej było do potępienia niźli wybawienia, gdyby wierzyła w którekolwiek z nich? Niemniej jednak była teraz w takim lekkim stanie, że nie potrafiła się smucic I przejmować czymś na poważnie. Wieczorami w klubach liczył się alkohol, towarzystwo i taniec do upadłego.
    -Możliwe... Byłeś mniej spektalyrny niż podróże, to pewne, ale hej tak, czy siak Cię rozpoznalam, więc jest jeszcze dla Ciebie nadzieja - zauważyła szturchajac go po przyjacielsku w ramię, jakby dają do zrozumienia, że to efekt końcowy miał się liczyć.
    - Oj ja sobie wypraszam - postawiła kufel na barze, a ręce wsparła po bokach swej nagiej talii.
    - Do tańca nie potrzebuje ani jednego procenta we krwi, więc Twoja teza jest błędna. - nie utrzymała powagi na twarzy, więc już po chwili Noah mógł podziwiać jej białe ząbki w uśmiechu.
    -Jakich fanów? - udala, że się rozgląda dookoła, jakby szukając kogoś kto byłby zainteresowany jej skromną osobą, lecz żadna kolejka się nie ustawiła.
    - Jesteś dzisiaj fanem numer jeden , który na dodatek postawił mi piwo. - podkreśliła wagę jego obecności w tym klubie, jakby co najmniej ten sprezentowal jej miliony dolarów. Była pijana i nie starała sie tego ukrywać. Zarozowione policzki, świecące oczy i rozwichrzone włosy były tego niemym potwierdzeniem.
    - To co ruszamy na parkiet? - zapytała, a następnie na raz wychyliła to co zostało w szkle. Nigdy nie zostawiła alkoholu przed pójście do tańca. Wiele razy słyszała, widziała jak ludzie próbują dosypywac środków odurzających, a jej dzisiaj niepotrzebna była dodatkowa rozrywka. Odetchnela głębiej i pociągnęła szatyna w stronę wijacego się tłumu. Stanęła dokładnie pod jednym z klimatyzatorów, by całkiem nie stracić możliwości oddychania czymś co miało zastąpić świeże powietrze. Przymknęła na sekundę powieki i wystawiła twarz w kierunku zimnego strumienia. Biodra już dawno nieśmiało poruszały się do melodii, która wypełniła lokal po brzegi.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  109. Rudowłosa nie podejrzewała szatyna o to, by farbował włosy, ponieważ rzadko fryzjerom udawało się uzyskać aż tak naturalny rezultat. Nie było to niemożliwe, lecz wymagało lat lub też wielkiego nakładu gotówki, a i tak często efekt daleki był od ideału. Na jego kolejne stwierdzenie o tym, iż pozostało jej jedynie stąpać po ziemi jak reszcie ludzkości zrobiła teatralnie smutną minę i wzruszyła ramionami. Taka była niestety prawda i chociażby ktoś chciałby się kwalifikować czy to do Nieba, czy do Piekła na razie pozostawała mu Ziemia.
    - Co najwyżej Southampton, ale tam niestety nie jest zbyt ciepło. – zauważyła niepocieszona, lecz piwo i wszechobecny tłum sprawiały, że myśli wirowały równie barwnie jak nieznajomi na parkiecie. W jednej chwili przed oczyma miała rodzinny dom, a w drugiej tylko to co tu i teraz. Opcja teraźniejszości bardziej jej odpowiadała, gdyż towarzysz bardzo zgrabnie umilał wieczorną eskapadę do klubu. Nie brał wszystkiego dosłownie, nie próbował zaciągnąć panny Lester do toalety koedukacyjnej na pięciominutowy numerek ani nie słaniał się na nogach bełkocząc coś o tym, jakie kobiety są okrutne. To była nadzwyczajna odmiana i zamierzała skorzystać jak długo się dało. Sama fakt, faktem nie była zbyt trzeźwa, lecz nadal potrafiła względnie skleić zdania i reagować na to co podsuwa rzeczywistość.
    - Nie wiem z jakiego pułapu startowałeś, ale wszystko idzie nadrobić. – zaśmiała się razem z nim, ponieważ nie uważała, by mężczyzna był zwyczajnie nudny. Ona po prostu bardzo rzadko przywiązywała wagę do osób, które spotkała raz, czy dwa, a nie były kluczowymi w jej życiu. Teraz była pewna, ze już nie zapomni tego jegomościa, chyba że alkohol się wmiesza i w ogóle niewiele będzie kojarzyć z tego wieczoru. Tym samym nie zależało to do końca od niej, a od tolerancji organizmu na procenty.
    - Skoro tak, to do dna! – zawtórowała, ponieważ ją też rwało już na parkiet. Upadek z baru nie był nieszczęśliwy, więc mogła kontynuować zabawę w rytmie znanych lub też nie rytmów.
    - Karaluchy? – nie wiedzieć czemu to słowo rozbawiło ją niemiłosiernie, a nawet powtórzyła je z typowym dla Angielki akcentem i starła pojedyncza łezkę w kąciku oka. Cóż może mężczyzna miał rację i faktycznie miała widownie, jednak w żaden sposób jej to nie krępowało, by znów ruszyć na podbój parkietu. Nie wstydziła się swych ruchów, nie wstydziła się po prostu samej siebie i bawiła na całego.
    Zimne powietrze z klimatyzatora pozwoliło jej nieco trzeźwić zmysły i w pełni wczuć się, w to co działo się wokół nich. Nagle na biodra poczuła dłonie mężczyzny, lecz wcale nie zamierała się wycofywać. Spojrzała na niego przez ramię z błyskiem w oku i cwanym uśmieszkiem dalej odwzorowując biodrami kolejne bity. Tanie miał to do siebie, że większość ludzi czuła się podczas niego cholernie wolna, wyzwolona niczym ptak. Rudowłosa byłą tego idealnym przykładem, gdyż poza muzyką i partnerem nie istniało dla niej nic więcej.
    Nie przeszkadzał jej ścisk, jednak odetchnęła nieco głębiej, gdy wokół nich pojawiło się odrobinę więcej przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nacieszyła się tym na spokojnie, ponieważ szatyn zaskoczył ją sprawnym prowadzeniem w tańcu. Uśmiech z kroku na krok poszerzał się coraz bardziej, a i panna Lester wcale nie oponowała przed obrotami, chociaż początkowo żołądek nieco podskoczył do góry. W pewnym momencie uwolniła ręce i przy sprzyjającym nieco wolniejszym tempie melodii odwróciła się tyłem do podróżnika-samotnika. Nie przestając kręcić biodrami sprawnie zeszła do dołu lądując w kuckach, a następnie powoli wróciła do pozycji wyjściowej. Ich ciał nie dzieliły zapewne nawet milimetry, ale czy jej to przeszkadzało? Jakoś niespecjalnie, bo jeśli tańczyła to na sto procent. Gdy DJ przyspieszył z rytmami znów była skierowana przodem do partnera. Ręce lekko uniosła do góry wywijając nimi jakieś bliżej nieokreślone ruchy, a powieki lekko miała przymknięte na kilka sekund zatracając się tym w wszystkim co ją otaczało.
      Czuła się wspaniale, a gdyby choć odrobinę przejmowała się tym co sądzą o niej inni, to może zauważyłaby te zazdrosne spojrzenia zewsząd przeskakujące z niej na szatyna. Oboje ruszali się bardzo płynnie, jakby nie pierwszy raz mieli możliwość podbijać razem klubowy parkiet.
      Charlotte Lotta

      Usuń
  110. -Ależ skąd! Anglia to przecież najcieplejsze miejsce na ziemi - zaironizowala, lecz wcale nie narzekała na pogodę w jej ojczystym kraju. Prawdą było, iż nie przepadała za zimnem, czy deszczem, jednak w rodzinnym Southampton było to do zniesienia i miało swój urok. Zimy też były łagodniejsze aniżeli w samym Nowym Jorku. Nie można mieć przecież wszystkiego.
    - Dobrze prawisz! - zaśmiała się, gdy wspomniał o talii przeznaczenia. Wielka betonowa dżungla była jej pisana, ponieważ mogła w niej spełniać marzenia pozostając anonimową.
    Taniec z szatynem był najlzejszą, najmniej wymuszoną przyjemnością jaka dane jej było otrzymać od kilku dni. Odpowiadał na każdy krok, gest, czy zalotnie I roześmiane spojrzenie. Mimo, iż dzieliły ich często milimetra, to nie czuła się osaczona i wykorzystana. Nie musiała też panować nad sytuacją, to było jak symbioza w pełnej krasie. Kolejne piosenki odbierały siły, a serce wcale nie chciało, by ciało przestawalo tańczyć. Kropelki potu ujawniły się na nagiej skórze rudowłosej przyjemnie chłodząc rozpaloną egzystencję. Nie kryła swego zawodu powrotem do baru, lecz też ku uciesze spierzchnietych ust i zaschnietego gardła znów mogła posmakować czegoś co było zwyczajnie mokre . Nie przywiązywała już zbytniej uwagi do tego co pije byle dawało ukojenie.
    - Ze względu na studia - wyznała tuż po tym jak piwo przywróciło jej głos.
    -Tylko tutaj program i jego realizacja były na tyle interesujące, by zaryzykować podróż przez ocean. - uśmiechnęła się odrobinę nostalgicznie, ponieważ miała ten okres już za sobą i czasem miała wrażenie, że jest już tutaj conamniej dziesięć, a nie pięć lat. Czas bardzo szybko umykal w zakamarkach Nowego Jorku.
    -A Ty co tu robisz? Ktoś z takim doświadczeniem podrozniczym osiadł na stałe właśnie tutaj? - zagadnela maja na myśli jego rady przed swoją pierwszą wyprawa. Gdy mężczyzna nagle zerwał się na równe nogi spojrzała na niego zdziwiona, lecz uniosła tylko do ust kufel piwa, by upic kilka kolejnych lykow podczas jego nieobecności. Nie śledziła poczynań szatyna toteż nie wiedziała, że nieznajomy z którym się pojawił uniknął przed chwilą poważnych obrażeń twarzy. Dopiero z krótkiego kazania wywnioskowała dlaczego Noah był taki podburzony. Odrobinę rozbawiła ja ta scenka, więc nawet nie kryła swego parsknięcia. Pilnowanie dorosłego faceta to chyba gorsze od nianczenia dziecka na dobrą sprawę. Uśmiech nieco zbladl, gdy jej towarzysz wieczoru postanowił się najzwyczajniej w świecie ulotnic.
    - Dziękuję za piwo, ratunek i taniec. - wymieniła lekko mu się kłaniajac. Postanowiła jednak zostać w lokalu i zobaczyć, czy drugi raz będzie miała szczescie co do tanecznego, a może nie tylko, partnera. Niestey po godzinie albo dwóch stąpała już ulicami Nowego Jorku opatulając się szczelniej jesiennym płaszczem. Nie miała konkretnego celu, a szumy w głowie wcale nie pomagały, w skupieniu się na prostym chodzeniu. Na szczęście zimne powietrze działało czasem równie dobrze co nieskończone ilości wypitej wody. Gdy ręce zaczynały się robić niemalże lodowate i zmieniać swój kolor na nienaturalnie czerwony wstąpiła postanowiła poszukać nieco spokojniejsze lokalu od poprzedniego. Wyciągnęła telefon, by Google maps przyszedł z pomocą. Szła wpatrzona w za jasny ekran i siła rzeczy wpadła na kogoś.
    - Przepraszam! - rzuciła od razu chcąc wyminac przeszkodę i iść dalej.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  111. Meredith odetchnęła z ulgą, gdy jej ofiarą okazał się młody, a w dodatku całkiem przystojny mężczyzna. Przynajmniej nie uderzyła staruszka, który sam ledwie trzyma się nogach. Nieznajomy został zaatakowany z tyłu, co również było lepsze niż cios drzwiami prosto w twarz. Na dokładkę otrzymała piękny uśmiech, przez który zapomniała, o tym, co się stało. Na chwilę zapomniała również gdzie jest i co tu robi. Korytarz powoli pustoszał, a większość gości zajęła już swoje miejsca. Meredith wciąż nie wiedziała z kim ma do czynienia, więc postanowiła zbyt wiele o sobie nie zdradzać. Dodatkowo jej wrodzona skromność nie pozwalała pochwalić się, że między innymi jej pracę można dziś kupić.
    - Owszem, wybieram się, ale podejrzewam, że powitanie gości zajmie kilka dobrych minut. – Odpowiedziała starając się zachować neutralny wyraz twarzy, choć przybyła jako jeden z pierwszych uczestników. I choćby chciała, nie zamierzała brać udziału w licytacjach, bo zwyczajnie nie było jej na to stać. – I mam dobry refleks, więc o to się nie martwię. – Dodała zadziornie, choć to akurat była prawda. Ruszyli razem w stronę auli, bo choć dziewczyna udawała niezainteresowaną początkiem wydarzenia, nie zamierzała opuścić ani minuty. - A Pan? Wybrał już swojego ulubieńca? – Spytała, nie kryjąc ciekawości. Miała nadzieję, że uzyska bardziej precyzyjną odpowiedź od tej, którą ona zaserwowała. Na pierwszy rzut oka, mężczyzna wydawał się być niewiele od niej starszy, ale mimo to nie ośmieliła się zrezygnować z formy grzecznościowej. Nauczyła się, że na tego typu imprezach liczy się nie tylko wiek, ale też status materialny i pochodzenie. I być może zaraz się trochę rozjaśni w tym temacie, bo stali właśnie przed wejściem do sali i przed wyborem miejsca, które tutaj też sporo mówiło o człowieku.


    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  112. [Hej! Jasne, czemu nie? Właściwie to nawet wyprzedziłaś mój podstępny plan, bo o ile dobrze pamiętam, Michaela ostatnim razem miała znaleźć dziennik Noah, w którym opisywał swoje podróże i uprzejmie mu go zwrócić, oczywiście nie odmawiając sobie przyjemności uprzedniego przeczytania rękopisu. W ramach rekompensaty za to, że ostatnio zniknęłam bez słowa, planowałam przyjść do Ciebie z tym początkiem-niespodzianką, jak tylko ogarnę się z obecnymi wątkami. Jeśli w dalszym ciągu odpowiada Ci ten pomysł, to za jakiś czas zastukam do Ciebie z wąteczkiem, a jeśli masz ochotę na coś innego, to wal śmiało. ^^]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  113. - Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Więc tak, przynajmniej w części cię znam - stwierdziła, sięgając po lekko wystygnięty kawałek pizzy. Nagle znów poczuła się głodna. Będąc gdzieś w połowie kawałka, zaśmiała się pod nosem i pokiwała głową. - I tak, tego listopada. Chcemy załatwić wszystko jak najszybciej, mamy też narzucone terminy ze strony urzędu. Tak więc… niedługo już będę panią Marshall. Ale chyba zachowam też nasze nazwisko. Podoba mi się - przyznała, myśląc o ojcu. Cóż, może i nie była do nazwiska przywiązana ze względu na dziadka, który zachował się okropnie, porzucając matkę ich ojca, ale Jack był ważną postacią w jej życiu i chciała to też w jakiś sposób upamiętnić. Poza tym, Virginia Woolf też była jej pewnym symbolem, którego nie powinna ani nie chciała się pozbywać. Kto wie, może to jeszcze jej jakoś przysłuży w przyszłości?
    - Oj tak, Barbados mnie doszczętnie wciągnął… Ale czy można się temu dziwić? Przecież tam jest tak cudownie! - uśmiechnęła się szeroko, wspominając wszystkie wschody i zachody słońca. Tylko tam czuła się tak wolna i spokojna. - Już się nie mogę doczekać, kiedy będziemy tam przyjeżdżać, żeby spędzić święta. Ponieważ… U nas jest jak jest, a Jerome jest bardzo zżyty z rodziną, to postanowiłam, że będziemy w tym czasie jeździć właśnie na Barbados. W Nowym Jorku mieszkamy na co dzień, a tam tylko okazyjnie. Więc tym bardziej nie chcę mu tego zabierać - wzruszyła ramionami i dokończyła awałek pizzy, zabierając się za kolejny. - Poza tym, czy święta muszą być standardowe? Ze śniegiem i choinką? Ja tam wolę cieszyć się na plaży i wśród świateł, cieple… Wcale nie są mi potrzebne mrozy i szaliki. Tak, Barbados mam zdecydowanie w sercu - przyznała ze śmiechem. Jedna potem spowazniała. Odłożyła potrawę na talerz, prostując się Oparła dłonie o swoje uda, przez chwilę się nad czymś zastanawiając. Popatrzyła na brata i westchnęła cicho. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że jego pojawienie się na ślubie wcale nie musi być takie oczywiste. I to z bardzo różnych względów.
    - Wiesz… Jeśli miałbyś mieć z tego powodu kłopoty, to rozumiem. Ale bardzo bym chciała, żebyś tam był. Jesteś moją najbliższą rodziną. Tylko Matt był ze mną jeszcze blisko. A ciebie szukałam tyle czasu… Po prostu bym chciała - powtórzyła, robiąc usta w dzióbek i uważnie go obserwując. - Z dziadkami ze strony mamy wiesz, jak jest, a ze strony ojca? Jeszcze lepiej. Babcia nie żyje, a dziadka wessało, zanim się jeszcze nasz ojciec urodził. Maybel też musi być. Zrobię wszystko, żeby zdrowie jej na to pozwoliło. Sam widzisz, niewiele mam bliskich, tak naprawdę - dodała trochę ze smutkiem. - I chciałabym też, żeby mama tam była Mimo wszystko, mimo, że w sumie chyba ma mnie gdzieś. Ona naprawdę myśli o tobie każdego dnia, Noah. Tylko tym żyje, nawet po tylu latach - mruknęła, wracając do pizzy. Bo co więcej miała powiedzieć?


    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  114. Wszystko wskazywało na to, że napotkany mężczyzna również nie zamierza zdradzać z jakiego powodu się tu znalazł. Informacja, którą się podzielił bynajmniej niczego nie rozjaśniła, wręcz przeciwnie. W Meredith pojawiła się autentyczna ciekawość, co do nieznajomego i jego obecności na aukcji.
    - Na co można polować podczas aukcji z obrazami, jeśli nie na obrazy? – Wbiła przenikliwy wzrok w rozmówce. – Byłabym w stanie uwierzyć, że na bogatą żonę, ale to chyba nie mieści się w zakresie spraw zawodowych. – Roześmiała się cicho i przekroczyła próg ogromnej sali. Na scenie kręciło się jeszcze trochę ludzi z obsługi technicznej, ale większość miejsc dla gości było już zajętych. Meredith wypuściła głośno powietrze, próbując nie dać się opanować stresowi. Właściwie nie wiedziała jak będzie przebiegało to wydarzenie. Nikt nie poinformował jej o zasadach i nie miała pojęcia jak to funkcjonuje, gdyż była to nie tylko pierwsza aukcja z jej pracami, ale pierwsza aukcja na jakiej kiedykolwiek była. Miała nadzieję, że gdy zajmie miejsce nie będzie musiała się z niego ruszać już do końca, ani tym bardziej prezentować się przed tym tłumem. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być i skoro nie otrzymała od gospodarzy scenariusza to zapewne nie ma w planie przedstawiania artystów. W tym momencie zapragnęła mieć tu kogoś obok, aby móc przynajmniej się odezwać i zredukować napięcie. Mógłby to być nawet ten tajemniczy facet, który najwyraźniej planował zająć strategiczne miejsce gdzieś z boku.
    - Może przydam się panu podczas polowania? – Zaryzykowała pytaniem.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  115. Rudowłosej nie uśmiechał się zbyt wczesny powrót do pustego, cichego i ostatnio za dużego mieszkania. Sypialnia, kuchnia połączona z salonem, mały przedpokój i łazienka nie tworzyły nie wiadomo jak okazałego apartamentu, lecz po odejściu Christophera nawet te kilkadziesiąt metrów kwadratowych wydawało się dla niej za dużo. Była więc wdzięczna, za to że tak dobrze rozpoczęłą swoje klubowe podboje, jednak teraz potrzebowała miejsca, by zwyczajnie zasiąść na czterech literach, cos zjeść i zapić to kolejnymi porcjami procentów. Google maps prowadził ją dość zawile, acz pokazywał około pięciu minut na dotarcie. Tyle była jeszcze w stanie znieść na tym zimnie, a raczej jej nagie dłonie oraz nogi. Nieumyślnie wpadła na kogoś, więc od razu przeprosiła chcąc ruszyć dalej. Nie spodziewała się, ze owy ktoś dość głośno się zaśmieje, co zwróciło jej uwagę. Oderwała skupione spojrzenie brązowo-zielonych oczu od jasnego ekranu z wyznaczoną trasą i przeniosła na mężczyznę, którego przecież znała!
    - Jest taka możliwość, jeśli zhakowałeś mojego GPS’a – zaśmiała się i pokazała mu komórkę, która teraz już wskazywała trzy minuty na dotarcie do celu. Wyszukany lokal musiał być zatem, którymś z tych niepozornych ulokowanych w starych kamienicach po prawej stronie. Ludzie znikali schodząc tajemniczymi schodami to do jednego pubu, to do drugiego. Charlotte nie była pewna, który z nich miał być miejscem wskazanym przez aplikację w telefonie, ale zapewne za chwilę miała się przekonać. Tymczasem skupiła się na Podróżniku Samotniku stojącym tuż przed nią.
    - Bardziej zbieg okoliczności – poprawiła go, bo chociaż gdzieś tam głęboko miała duszę romantyczki to skrzętnie ją uciszyła po przyjeździe do Wielkiego Jabłka i tak już zostało, że nie wierzyła w takie rzeczy jak przeznaczenie, czy bezgraniczna miłość oraz związki monogamiczne.
    - Właśnie szukałam jakiegoś lokalu z czymś ciepły do zjedzenia, ale również z dobrymi trunkami, a google maps podpowiedział mi tą okolicę. -wyjaśniła, chociaż wcale nie musiała tego robić, jednak może podświadomie chciała rozwiać chociażby szczątkowe wątpliwości na temat rzekomego śledzenia szatyna.
    -Także jeśli chcesz dołączyć albo znasz lepsze miejsce to prowadź- uśmiechnęła się do niego lekko. Nie zamierzała odrzucać dobrego towarzystwa na resztę wieczoru.
    -I czyżby Twoja rola niańki już się na dziś skończyła? -zagadnęła po chwili uświadamiając sobie, ze przecież mężczyzna opuścił poprzednie miejsce zabawy nie bez przyczyny.
    -Czy jednak zaraz znów znikniesz jak kopciuszek, ale zabierzesz swe pantofle? – uniosła jedną brew lekko wyzywająco, lecz nie wytrzymała długo chichocząc pod nosem. Nadal w jej krwi buzował alkohol, ale w zdecydowanie słabszym stężeniu.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  116. Nowy Jork tylko z pozoru wydawał się wielki i nieprzenikniony, ponieważ ostatnimi czasy panna Lester mogła się przekonać, że coraz łatwiej było wpaść na kogoś znajomego. Może to zasługa tego, iż lista jej znajomych znacznie się wydłużała, a może zaczęła bardziej zwracać uwagę na to co ją otacza? Niemiej efekt był taki, iż to miejsce stało się niewątpliwie jej domem. Znała jego zakamarki i chociaż potrafiła się zgubić nawet na głównej drodze to dzięki temu odnajdywała coś nowego. Pomocna przy tym była oczywiście nowoczesna technologia, lecz i bez niej pewnie jakoś dałaby sobie radę. Koniec języka za przewodnika, czyż nie?
    Uniosła brwi w wyrazie zaskoczenia, ponieważ nie spodziewała się otrzymać takiego zaproszenia. Na dobra sprawę to nie pamiętała nawet jak mężczyzna ma na imię i zrozumiała, że to chyba dobry moment, by rozwiązać tą zagadkę.
    - Nie brzmi źle, tylko…- zaczęła wbijając początkowo wzrok w swe czarne półbuty na wysokim obcasie. Nie czuła się nieswojo, po prostu nie przepadała przyznawać się do tego, iż czegoś nie wie lub zapomniała. Słynęła raczej z tego, ze miała pamięć do ludzi, twarzy i szczegółów, więc tym bardziej przeklinała się w duchu, że imię tego szatyna jej umknęło.
    - Miło by było wiedzieć jak się nazywasz, bo nie ukrywam, że zapomniałam – i znów jej oczy powędrowały ku górze zatrzymując się na tęczówkach Podróżnika Samotnika . NA policzki wpłynął rumieniec spowodowany nadwyżką alkoholu i otaczających im zimnem, lecz wyglądał z goła mniej naturalnie.
    - Całkiem przystojna z Ciebie niania i może, jeśli nie przypalisz tej pizzy to będziesz mógł walczyć o rolę księcia w tym szalonym przedstawieniu. – powiedziała szczerząc się do niego z lekkością.
    - I zdecydowanie powinni Ci wypłacić nadgodziny i zadość uczynienie za przerwanie bardzo dobrej zabawy! – dodała puszczając perskie oko. Otuliła się szczelniej płaszczem, gdy wiatr przypomniał sobie, by wstąpić również do tej alejki. Zima była tuż za rogiem, a ona dala paradowała w jesiennych nakryciach. Jak nic skończy się to chorobą.

    Charlotte Lester

    OdpowiedzUsuń
  117. Mimo że mieszkanie, które wynajmowali razem z Jen, było już urządzone i gotowe do wprowadzenia się, zdecydowali się na dokupienie kilku mebli i dodatków. Prosta komódka do sypialni, parę puf do salonu, półki na książki, szafka pod zlew do łazienki i tak uzbierało się kilka solidnych kartonów pełnych części, śrubek i wkrętek, które miały zostać im dostarczone w czwartek przed południem. Nie było innego sensownego terminu, a niekoniecznie chcieli to odwlekać, więc Jerome zdecydował się wziąć wolne w pracy, a że był to niemalże środek tygodnia i godzina taka, w której raczej wszyscy jego znajomi siedzieli w biurach, to nie dziwił się wcale, że nie znalazł żadnego chętnego do pomocy. Nie tyle do skręcania nawet, bo z tym mógł doskonale poradzić sobie sam, lecz do sprawnego wniesienia pakunków na górę.
    Stąd tkwił teraz pod klatką, patrząc na nieporęczne kartony i wzdychając ciężko, zbierał siły na wciągnięcie ich do środka, ustawienie pod windą, zablokowanie drzwi tejże windy, by poukładać rzeczy w kabinie i wwieźć je na górę, wyciągnąć i wykonać drugi kurs, bo na raz najpewniej nie miał się zabrać. I tak był niezmiernie wdzięczny konstruktorom budynku, że ci, mimo iż posiadał on tylko pięć pięter, zdecydowali się znaleźć miejsce na szyb, nie wyobrażał sobie bowiem, że miałby z tym wszystkim chodzić po schodach; nie po niedawnym urazie odcinka lędźwiowego, który boleśnie przypomniał mu o intensywnie przeżytych latach młodości oraz o tym, że lata te miał już jednak za sobą.
    Stał więc pod daszkiem klatki i dumał, obserwując jak stróżki wody, spływając wzdłuż spadu chodnika, podpełzały coraz bliżej kartonów, przez co jego czas powoli się kończył. Lało jak z cebra i niedługo nawet daszek klatki nie miał stanowić osłony przed zacinającym wściekle deszczem, przez co Jerome pozwolił sobie na ostatnie, ciężkie westchnięcie i otworzył drzwi klatki, blokując je specjalną, umocowaną z boku nóżką, którą opuścił stopą. Karton po kartonie, zaczął wnosić rozłożone na części meble do środka, wzdłuż korytarza, obok skrzynek na listy, pod windę. Przy trzecim kursie schylił się po jedną z pufek, które, zmoczone, mogły ucierpieć najbardziej i kiedy macał mebel, szukając punktu oparcia dla palców, w polu jego widzenia zamajaczyły stopy odziane w wysokie buty, z nogawkami jeansów wpuszczonymi w cholewy. Przekonany, że to jeden z sąsiadów, nie przerwał poszukiwań pewnego chwytu i dopiero, kiedy go znalazł, zdecydował się odezwać.
    — Już, już się przesuwam — zapewnił, prostując się z cichym sapnięciem, niezbyt gwałtownie, bo jego plecy wciąż oklejone były kolorowymi tape’ami. Z pufą w rękach, podpartą na wysokości bioder, spostrzegł, kogo w istocie ma przed sobą.
    — Noah — stwierdził bardziej niż zapytał, aż imię to zgrzytnęło między jego zębami. — Jen nie ma — oznajmił tylko, obracając się i kołyszącym krokiem wędrując z pufą pod windę.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  118. — Jennifer wspominała ci o meblach? — spytał, kiedy obydwoje znaleźli się pod windą, ustawiając pod ścianą kolejne pakunki. — Zresztą, nie ważne. Dla twojego własnego dobra załóżmy, że tak, to Jen ci wspominała — stwierdził, a przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, ni to złośliwego, ni to podszytego niczym więcej poza czystym rozbawieniem. Nie drążył tematu, choć zaintrygował go dźwięk grzechoczących w plecaku butelek, a może raczej powód, dla którego się w nim znalazły. Po co Noah przyszedł? Chyba nie po to, by starać się podreperować ich relacje? Jerome bowiem mógł go tolerować, wątpił jednak, że kiedykolwiek zdobędzie się na cokolwiek więcej, mając w pamięci wszystko to, co opowiadała mu blondynka. Choć, było coś, co mogło sprawić, że spojrzy na mężczyznę przychylniejszym okiem. O tym jednak na razie nie chciał mówić na głos.
    — Opuchlizna ładnie zeszła — stwierdził niespodziewanie, kiedy podczas kolejnego kursu z kartonami półmrok korytarza został rozświetlony światłem jarzeniówki, zamocowanej w kabinie windy; to jeden ze starszych sąsiadów zjechał na dół ze swoim jamnikiem i Jerome nie wiedział, komu bardziej współczuć. Staruszkowi, który chyba nie wyjrzał przez okno, lecz zawsze mógł pozostać pod daszkiem, czy też psu, który mimo wszystko będzie musiał załatwić potrzebę i lepiej żeby nie zrobił tego na elewacji budynku, która z tego powodu już i tak cuchnęła niemiłosiernie i Jerome zawsze jak najszybciej otwierał kluczem drzwi klatki, chcąc uciec od nieprzyjemnego zapachu uryny.
    Resztę pakunków przenieśli w milczeniu, towarzyszyło im tylko rytmiczne grzechotanie butelek w plecaku Noah, a Marshall, o dziwo, nie był szczególnie poirytowany jego niespodziewaną wizytą. Potrzebował dodatkowej pary rąk do pomocy i gdyby jej nie przyjął, kolejnego dnia jego kręgosłup bez wątpienia zemściłby się na nim wyjątkowo boleśnie oraz dotkliwie, tak, że nawet ręce fizjoterapeuty mogłyby nie pomóc.
    Przywołana winda, dzwoniąc cicho, zatrzymała się na parterze i brunet szarpnął za drzwi. Przytrzymał je jedną ręką, drugą wyciągnął, sięgając ku wspornikowi, który wysunął z mocowania i przyblokował mechanizm, tak by w spokoju mogli przenieść kartony spod ściany do kabiny.
    — Zmieścimy się? — To sąsiad z przemoczonym jamnikiem, który zaraz się otrząsnął, rozchlapując wodę, zamajaczyli w korytarzu.
    — To się okaże — stwierdził, szybkim spojrzeniem oceniając wnętrze windy oraz pozostałych pakunków. I tak nie zabiorą się ze wszystkim na raz, nie było na to szans, więc Jerome przepuścił sąsiada, zamierzając pozwolić mu jechać. — Proszę ją nam potem odesłać na dół — poprosił, odblokowując mechanizm i puszczając drzwi, tak by te zamknęły się z wysokim jękiem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  119. Pierwszym, o czym pomyślał Jerome, kiedy tylko zobaczył Noah, były właśnie niecne plany. Choć prawdopodobnie gdzieś tam głęboko w środku i na swój sposób, brunet cieszył się z tego niespodziewanego spotkania, pierwszego sam na sam, kiedy mogli porozmawiać bez obecności osób trzecich. Być może po cichu liczył na to, że pozna odpowiedź na pytanie dlaczego? Nie tyle nawet potrzebował konkretów, co zapewnienia, że nie bez powodu Woolf był nieuchwytny przez te długi lata, że miał w tym swój cel i że w ostatecznym rozrachunku było to dla Jen lepsze i bezpieczniejsze, niż jego obecność. To byłby w stanie zrozumieć. To i niczego więcej.
    — Pracujesz? — podchwycił, nie kryjąc lekkiego zaskoczenia, zaraz jednak pokręcił głową. — Oczywiście, że pracujesz. Każdy z nas musi pracować. Czym się zajmujesz? — spytał lekkim tonem, naturalnie i bez żadnych uszczypliwości, może jedynie z lekką dozą zwyczajnej ciekawości. Jen mu o tym nie wspominała, a przynajmniej nie przypominał sobie, by mówiła, czym na co dzień zajmuje się jej starszy brat. Zresztą, sama dopiero niedawno go odnalazła, prawda? Jego temat z kolei poruszali w rozmowach rzadko; Jennifer wciąż się miotała, mówiąc o nim, a Jerome niezmiennie się denerwował, nie było więc większego sensu rozmawiać o Noah, kiedy więcej było niewiadomych niż faktów, nawet jeśli mężczyzna zdeklarował, że będzie obecny w życiu siostry.
    Wpatrywał się w cyfrowy wyświetlacz informujący o tym, na którym piętrze znajdowała się winda i uśmiechnął się ponuro, kiedy odliczanie skończyło się na dwójce. No tak, gdyby był w tym wieku, pewnie też korzystałby z windy, by pokonać te kilkadziesiąt schodków, poza tym zbyt wysokie stopnie podobno szkodziły kręgosłupom jamników.
    — Taki mam zamiar. Specjalnie wziąłem wolne, nie mogli dostarczyć tych mebli o innej porze, więc dobrze by było wykorzystać ten dzień — odparł równie spokojnie, zauważają, że wbrew oczekiwaniom, obecność Noah go nie irytowała. Był nieszkodliwy, jeśli można było tak powiedzieć. Również złość, którą Marshall przeważnie odczuwał względem niego, została przytłumiona na rzecz rozpychającej się łokciami ciekawości.
    Z drugiego wina spłynęła na dół i mogli wreszcie uporać się z kartonami. Jerome znów przyblokował drzwi, przez co załadowali kabinę na tyle, na ile to było możliwe, aż Noah zaliczył pierwszy kurs na piąte, ostatnie piętro i wypakowawszy część rzeczy, wrócił, tak by załadowali resztę, z samym Marshallem włącznie.
    — Wymieniamy? — powtórzył za nim, opierając wyjątkowo długi pakunek o ścianę. — Używanie tutaj liczby mnogiej jest nie na miejscu — zasugerował ze śmiechem. — Jakby to powiedział jeden z moich nauczycieli, ja tu tylko sprzątam — dodał wesoło, po czym, kiedy wszystkie paczki znalazły się w środku, jakoś tak naturalnie wyszło, że Jerome zamknął drzwi i o dziwo, Noah znalazł się po ich wewnętrznej stronie.
    — Dzięki za pomoc. — Mógł go nie lubić, mógł mieć do niego pretensje, ale to wciąż był brat Jen, za którym ta goniła po świecie i cieszyła się, że wreszcie miała go bliżej siebie, a to oznaczało, że Jerome umiał powstrzymać się przed wieszaniem na nim psów.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  120. Fakt, Jerome bardzo długo posiadał o Noah wyłącznie te informacje, których udzieliła mu Jen i na dobrą sprawę nie miał ich jak zweryfikować, aż do teraz. Ich pierwsze spotkanie odbyło się w mało sprzyjających okolicznościach i nie mieli nawet jak zamienić ze sobą słowa, a Marshall uważał, że jeśli mieli jakoś współegzystować – co mogło być nieuniknione, jeśli Woolf faktycznie zamierzał dotrzymać obietnicy danej Jen – to było to konieczne. Nie oczekiwał, że ten zagadkowy brunet od ręki wyjawi mu wszystkie swoje sekrety. Co więcej, nie podejrzewał, że to kiedykolwiek nastąpi. Skoro nawet Jennifer nie mogła liczyć na całkowitą szczerość…? Z drugiej strony jednak wydawało mu się, iż rozumie, że Noah nie ma potrzeby dzielenia się z bliskimi absolutnie wszystkimi szczegółami ze swojego życia. Bo niby z jakiej racji? Jak inni mogli rościć sobie prawa do jego osoby, do jego życia? I gdyby te przemyślenia uformowały się w słowa, wybrzmiewając głośno, a Jen przypadkiem by je usłyszała, to Jerome niechybnie oberwałby po głowie.
    Rozumiał jednak. Częściowo i na swój sposób. I jedynym, co mu w tym wszystkim zgrzytało, było nagłe zniknięcie oraz późniejsza ucieczka. Choć gdyby nie to, czy staliby teraz pośród kartonów i prowadzili zaskakująco spokojną, nawet nie niezręczną rozmowę? Czy Jen zjawiłaby się na Barbadosie, docierając do Rockfield? Czy on sprowadziłby się do Nowego Jorku? Cóż, zawdzięczali Noah więcej, niż oboje gotowi byli przyznać.
    — To stąd ta galeria sztuki? — zgadł, nawiązując do ich pierwszego spotkania, kiedy sympatyczny Daniel uratował go z opresji. — Swoją drogą, zadzwoniłem do tej kobiety. Zarezerwowała dla nas cały lokal, wyobrażasz sobie? — rzucił, lekko kręcąc głową. Czy to nazwisko Woolf miało taką siłę przebicia, czy może to właścicielka galerii była tak serdeczną i uczynną osobą, a może jedno i drugie?
    — Ty też byś nie chciał. Znasz ją przecież — mruknął z rozbawieniem, następnie obserwując poczynania mężczyzny, aż wreszcie ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez chwilę miał ochotę podziękować i grzecznie odmówić. Ale po co właściwie? Na przekór? Naprawdę nie czuł, by towarzystwo Noah mu przeszkadzało, mógł więc spróbować nieco lepiej go poznać, prawda?
    Nie odpowiedział. Zamiast tego przeszedł do kuchni i pogrzebawszy w szufladzie, znalazł otwieracz. Zręcznie uporał się z kapslami i bez słowa wręczył brunetowi jedną z butelek, stając jednocześnie nad kartonami i zawieszając na nich wzrok.
    — Może na pierwszy ogień komoda? — zaproponował, szyjką wskazując najliczniejszą zbieraninę paczek ustawionych w jednym miejscu, blisko siebie, tak by nie pomieszały się z pozostałymi elementami innych mebli.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  121. Jerome natomiast podobno był dobrym słuchaczem, podobno potrafił również swoimi słowami trafić do kogoś, do kogo inni nie trafiali. Może zatem mogli stworzyć całkiem niezłą parę rozmówców, biegłych w snuciu dialogów o wszystkim i o niczym, przy czym to o niczym byłoby przeważające, tak, aby uniknąć wchodzenia na grząski grunt? Marshall nie był zdania, że nie będą potrafili się ze sobą dogadać, ba!, że nie będą mogli przebywać w jednym pomieszczeniu dłużej nić pięć sekund. Uważał, że to wszystko mogło funkcjonować niczym dobrze naoliwiona machina, lecz czy potrzeba im była do tego wzajemna sympatia? Niekoniecznie. Choć jeśli się nad tym zastanowić, ktokolwiek, kto znał zdanie bruneta o Noah, a usłyszałby o tym, że ramię w ramię składali meble, pewnie złapałby się za głowę, z samą Jen na czele. Tymczasem, proszę. Dwudziestoośmiolatek zawsze uważał, że to życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze.
    — W takim razie nie dziwię się, że się zgodziła. Miała u ciebie mały dług wdzięczności. Jakkolwiek usługa na pewno była płatna — mruknął z lekkim uśmiechem. Jeśli jednak ktoś był dobry w swojej pracy, ludzie jakoś tak naturalnie pragnęli się takiej osobie odwdzięczyć, często inaczej, niż tylko za pomocą gotówki bądź przelewu na konto. Gotowi byli na przysługi, na przymykanie oka na pewne sprawy, na szepnięcie dobrego słowa tu i tam. Tak działała ta skomplikowana, ludzka machina, choć zdecydowanie więcej było w niej zgrzytów i chrobotów, niż takich miłych gestów.
    Był przekonany, że większą część tego dnia spędzi sam, a nawet jeśli nie, to na pewno nie spodziewał się, że będzie towarzyszył mu Noah. To było zaskakujące, ale też w pewien sposób ekscytujące, może działało na zasadzie podobnej do zakazanego owocu? Jerome miał o nim pojęcie, wiedział to i owo, ale dopiero teraz posiadał go na wyciągnięcie ręki i to kusiło.
    — Może być — przytaknął i odetchnął, zbierając się w sobie. Upił jeszcze kilka łyków piwa, po czym odstawił je w bezpieczne miejsce, gdzie ryzyko przypadkowego trącenia łokciem bądź inną częścią ciała było minimalne i zabrał się za rozpakowywanie paczek zawierających poszczególne elementy komody. Podzielili się po równo, rozkładając się w podłodze na salonie, skręcając eski na rozłożonych kartonach, by przypadkiem z powodu nieuwagi nie zarysować paneli. Przez pewien czas towarzyszyły im jedynie dźwięki skręcania czy też wbijania kołków, aż w pewnym momencie Jerome podniósł się i włączył cicho telewizor, ustawiając kanał muzyczny. W końcu uzyskał szkielet komody i ułożywszy go przed sobą, przymierzył się do przykręcania szyn. To Noah odezwał się pierwszy.
    — Prośbę? Ty? — parsknął, a następnie roześmiał się głośno i serdecznie, można nawet powiedzieć, że prosto z serca. Uspokoił się dopiero po pewnym czasie i odkaszlnął krótko. — Przepraszam — zreflektował się. — Ale chyba sam rozumiesz. W każdym razie, mów. Zobaczymy, co da się z tym zrobić.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  122. Cóż, akurat takiej prośby się nie spodziewał. Wysłuchał Noah, a następnie milczał przez pewien czas, ponieważ tym razem to jemu dokręcanie śrubki wydało się niezwykle absorbujące. Właśnie tego się obawiał. Że pojawienie się starszego brata Jen będzie niosło ze sobą dodatkowe kłopoty, przez co tak jak życzył blondynce, by starszy Woolf wreszcie wrócił do jej życia – w końcu ścigała go przez te wszystkie lata – tak też miał pewne wątpliwości co do tego, co może wyniknąć z jego obecności. I proszę, Noah był tu, siedział na podłodze i skręcał z nim meble, jednocześnie informując Marshalla, że ten powinien uważać. Na Jen, na dziadka, obojętne, ale powinien uważać, ponieważ ich rodzina była na tyle pokręcona, że poszczególni jej członkowie, przebywając blisko siebie, zamiast sobie pomagać i się wspierać, szkodzili.
    — Czego może od niej chcieć? — spytał tylko cicho, nie unosząc wzroku. Skupił się na drugiej śrubce, nie chcąc w tym momencie spoglądać na Noah, czuł bowiem, że jego krew, do tej pory leniwie krążącą w żyłach, teraz nieco rozcieńczona sączonym powoli piwem, przyspieszyła, będąc bliską zagotowania. Czuł złość, ale też pewne gorzkie rozczarowanie i rodzącą się gdzieś w jego wnętrzu pretensję. Pretensję do Noah, do świata, do dziadka, który pojawiał się ni z tego, ni z owego. Czy naprawdę nie mogli mieć choć chwili spokoju i wytchnienia? Czy cały wszechświat musiał być w zmowie przeciwko nim? To okazało się zaskakująco bolesne i to dlatego Jerome uparcie milczał, choć zwykle w obliczu takich rewelacji reagował dość gwałtownie.
    Dokręcana zbyt mocno śrubka zgrzytnęła, śrubokręt ześlizgnął się z główki, rysując zaostrzoną końcówką jasne drewno, na szczęście po wewnętrznej stronie. Brunet stłumił cisnące się na usta przekleństwo i odrzucił śrubokręt na kartony.
    — I dlaczego akurat od niej? — wycedził przez zaciśnięte zęby, wreszcie unosząc głowę i spoglądając na siedzącego na wyciągnięcie ręki mężczyznę. — Co ona wam wszystkim zrobiła, co? Brat uciekinier. Matka, której wszystko jedno. I teraz jeszcze świrnięty dziadek. Co? O co w tym wszystkim chodzi, Noah?
    Wypluwał z siebie te słowa, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Był wobec tego wszystkiego bezsilny, a bezsilność zawsze była tą emocją, która budziła w nim nie tyle nawet złość, co głęboki gniew. Trząsł się przez to lekko, a jego tęczówki pociemniały, lecz same jego spojrzenie… Samo spojrzenie, utkwione w Noah, pozostawało wręcz bezradne i zrezygnowane, może nawet proszące? O co jednak Jerome miałby prosić? Nie wiedział, bowiem żaden z nich nie miał takiej mocy, by odsunąć to wszystko gdzieś daleko od nich i zatrzasnąć drzwi przed tymi, którzy nie powinni mieć wstępu do ich życia.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  123. Gdy szatyn wyciągnął ku niej dłoń uśmiechnęła się o wiele mniej zakłopotana niż przy zadawaniu tego pytania.
    - Charlotte Lester – uznała to za odpowiednie, by również przedstawić się pełnym imieniem i nazwiskiem. Nie omieszkała również kilkukrotnie powtórzyć w myślach imienia szatyna, by tym razem na pewno jej nie umknęło. To już byłoby doprawdy żenujące – pytać o czyjeś dane po raz trzeci. Chciała sobie, jak i również towarzyszowi tego oszczędzić, jeszcze by pomyślała, że choruje na jakieś przypadłość związane z psychiką.
    - To się jeszcze okaże – uśmiechnęła się cwanie, bo chociaż nie była wybitnie koszmarnym kucharzem to już jej się zdarzyło zwęglić posiłek i kończyć dzień zamówieniem chińszczyzny. Na szczęście Nowy Jork nigdy nie spał, więc nawet o nieludzkiej porze ktoś był gotów, by dostarczyć pod jej drzwi ciepły posiłek.
    - Faktycznie przeskoczyłeś kilka postaci wzwyż, a miano księcia jest tuż za rogiem. – zauważyła radośnie chcąc ukryć to jak bardzo było jej już zimno. W duchu liczyła, że szatyn nie kłamał i rzeczywiście jego mieszkanie znajdowało się dość blisko miejsca w którym się spotkali. Mogła się tylko domyślić, że odmrożone palce to nic przyjemnego. Bez słowa szło krok w krok za na nowo poznanym mężczyzną i uważnie obserwowała okolicę. Miała wrażenie, że już kiedyś tędy przechodził, ale mógł być to jedynie wytwór jej wyobraźni. Nie przywiązała do tego uczucia specjalnie wagi, a skupiła na tym, że mogli wejść w końcu do jakiegoś budynku. W środku niestety wcale nie było cieplej i dopiero, gdy pan Woolf otworzył przed nią drzwi swego mieszkania ciało zaczęło się relaksować. Ciepło bardzo szybko otuliło zmarznięte ciało, a rudowłosa nie ociągała się z pozbyciem ubrania wierzchniego oraz butów.
    - Wino o ile nie jest czerwone, a jak tylko takie masz to piwo – odpowiedziała mijając go w części kuchennej i udając się do saloniku, w którym to królowała kanapa. Usiadła krzyżując nogi tak, by czym prędzej dać ulgę zmarzniętym stopom.
    - Dawno wróciłeś? Mam na myśli do Nowego Jorku – zapytała zaczynając tym samym niezobowiązująca rozmowę, której nie mieli możliwości dokończyć, czy też rozwinąć w klubie, którego parkiet podbili podczas zaledwie kilku piosenek. Była ciekawa czym ściągnęła go do siebie ta betonowa dżungla, człowieka, które wydawał się mieć dość spore doświadczenie w podróżach. Ona swą ucieczkę w nieznane musiała odłożyć w czasie mając nadzieję, że nie będzie to na zawsze. Teraz skupiałą się na udawaniu radzeniu sobie po wybojach i szukaniu skreślaniu kolejnych ofert pracy w zawodzie.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  124. Wysłuchał go, potrząsnął głową i wstał, zgarniając z szafki napoczęte piwo. Przeszedł przez salon i zatrzymał się przy oknie, wolną dłonią ciężko opierając się o parapet. W dole, pięć pięter niżej, ludzie spokojnie sunęli chodnikiem, zmierzając w sobie tylko znanych kierunkach, a on zastanawiał się, czy gdzieś tam pewnym krokiem kroczy również Gregory, knując i węsząc, będąc być może coraz bliżej ustalenia miejsca ich zamieszkania czy tego, gdzie pracowała Jen i w tym momencie Noah stał się jego najmniejszym problemem. Jak to się mówi? Że wspólny wróg potrafi zjednoczyć? To miało się jeszcze okazać.
    Upił kilka łyków piwa, stuknął paznokciami o szyjkę butelki i odwrócił się powoli w stronę bruneta, lędźwiami opierając się o parapet.
    — Nie powinieneś był się pokazywać — stwierdził zaskakująco spokojnie, obdarzając Noah wypranym z emocji spojrzeniem, w którym jednak pojawiały się pierwsze drobinki chłodu, jak malunki kreślone przez mróz na szybach okien w wyjątkowo mroźne wieczory. — Nie powinieneś pozwolić, by cię znalazła — dodał, przekrzywiając nieznacznie głowę. — Masz z nim kontakt, prawda? Pomagasz mu? — spytał zaraz wprost, zaciskając wargi, przez co te lekko pobielały. Tak, uważał, że Noah był łącznikiem, magnesem na ten konkretny kłopot w postaci dziadka, wręcz drogowskazem, jasno świecącym neonem krzyczącym z daleka tu jestem i mam kontakt z Jen! Podążaj za mną, a ją też znajdziesz!
    Ponownie odwrócił się do okna, odstawił butelkę obok siebie i zaparł się obydwiema dłońmi, przykładając czoło do chłodnej szyby. Gniew wciąż w nim był, nie zgasł ot tak, ale Jerome zdawał się ignorować płomienie uparcie liżące powłoki jego ciała, myśląc intensywnie, lecz wiedział, że na to wszystko nie było jednego prostego rozwiązania, że nie istniało żadne cudowne remedium.
    — Nie oświadczyłbym jej się, gdybym nie był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa — powiedział, pozostając odwróconym tyłem do Noah, po przeciągającej się chwili milczenia. Pokręcił głową po raz kolejny, pochwycił piwo i opróżnił butelkę, odstawiając ją po drodze na kuchenną wyspę, po czym przykucnął przed komodą, wracając do jej składania. Musiał czymś zająć ręce.
    — Po ślubie chciałem ją zabrać za miasto na kilka dni. To ma być niespodzianka. Wiesz, jak długo mu z tym zjedzie? — spytał, zerkając na niego przelotnie. — Noah — tchnął wreszcie, nieznacznie marszcząc brwi. — Mam tylko nadzieję, że teraz nie zachowasz się jak głupi szczeniak.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  125. Zbliżały się święta. I każdy o tym wiedział, ponieważ przechodząc ulicami Nowego Jorku, wszędzie można było zobaczyć ozdoby świąteczne. Bądź co bądź, nieważne, co przeżył Jaime dziesięć lat temu, musiał przyznać, że podobał mu się ten klimat. Ta komercyjna część świąt była dość przytłaczająca i bardzo, bardzo radosna, ale… podobała mu się. Co prawda jednocześnie na myśl przychodziło mu jedno – po raz kolejny nie będzie z nimi Jimmy’ego. I to cholernie bolało, wyrzuty sumienia stawały się jeszcze silniejsze. Ale… Jaime nie raz i nie dwa wyobrażał sobie, że jego starszy brat jednak z nimi jest i wspólnie całą rodziną jedzą świąteczną kolację, kolejnego dnia otwierają prezenty przy wysokiej i bujnej choince… A później może nawet jadą w odwiedziny do rodziny. Taaak…
    Kupowanie prezentów nie było jednak najmocniejszą stronę Jaime’ego. Zawsze miał z tym problem, no bo co sprezentować ludziom, którzy wszystko mieli? No dobrze, nie wszystko… Chodziło bardziej o materiale rzeczy, o takie, które można dostać w sklepie stacjonarnym czy internetowym gdziekolwiek. I chociaż w tym roku udało mu się zdobyć dla ojca serię jego ulubionych książek wraz z autografem autora, tak z matką miał problem. Oczywiście pomyślał o biżuterii, jak co święta zresztą, ale… będąc ostatnio chwilę w domu, wpadł na pomysł, aby kupić jakiś obraz. Jaime totalnie się na tym nie znał, ale uznał, że to mógł być dobry pomysł. Przecież znajdował się w Nowym Jorku, tutaj na pewno jest wiele galerii czy aukcji i innych podobnych, gdzie będzie mógł coś wybrać. I na pewno znajdą się też ludzie, którzy chętnie pomogą mu w wyborze czegoś odpowiedniego.
    W sobotę w południe wybrał się do jednej z galerii. Ubrał się raczej normalnie, ale zamiast kurtki wybrał czarny płaszcz. Ściągnął czapkę i zaczął przechadzać się dalej, oglądając przeróżne działa sztuki. Nope, totalnie się na tym nie znał. Nie miał pojęcia, co ludzie w tym wszystkim widzieli. Znaczy okej, niektóre działa naprawdę były piękne i Jaime już nawet miał swojego faworyta. Tylko teraz jeszcze potrzebował kogoś, kto mu pomoże i powie, co ma dalej z tym zrobić, kiedy to się kupuje, jak odbiera, jak długo trwa przesyłka, czy można to samemu odebrać, czy może to kupić z miejsca… W jego głowie urodziło się wiele pytań i nie spodziewał się, że w ogóle do tego dojdzie.
    W końcu udało mu się porozmawiać z jakimś pracownikiem, który okazał się być bardzo miły. Okazało się, że jeśli Jaime zdecydował się na kupno, to musiał przyjechać tu jutro wieczorem, kiedy odbędzie się sprzedaż. Dlatego też późnym popołudniem, Jaime ubrał na siebie garnitur, a potem wrócił do galerii. Właściwie mógłby poprosić o pomoc swojego przyjaciela, ale ostatnio mężczyzna tyle dla niego zrobił, że teraz Moretti nie chciał mu zawracać głowy, zwłaszcza w niedzielę wieczorem, którą na pewno woli spędzić ze swoją świeżo upieczoną żoną.
    Jaime nie spodziewał się tylu ludzi, dlatego zdecydował od razu zgłosić swoją chęć kupna tego konkretnego obrazu. Wszystko na szczęście poszło szybciej niż mógł pomyśleć. Niedługo później wszystko było załatwione, a sam obraz miał zostać mu dostarczony do mieszkania na dniach. Jaime podziękował i tak naprawdę nie miał już powodów, aby tu zostawać. Stąd też zdecydował się, aby wrócić już do domu. Wyszedł z budynku i skierował się w stronę swojego samochodu, jednakże zwolnił kroku, słysząc gdzieś w alejce jakieś groźby. Jaime przystanął przy ścianie i próbował dosłyszeć, czy nie trzeba będzie wzywać policji. Był zbyt ciemno, aby mógł cokolwiek dostrzec, jednak kiedy postaci się poruszyły, światło z ulicznej latarni padło na twarz jednego z mężczyzn. I Jaime miał wrażenie, że zna tego faceta. Mimo to, nie chciał się wtrącać, dlatego poczekał chwilę, a kiedy okazało się, że nie dojdzie tu do żadnych rękoczynów ani tym podobnych, czmychnął do swojego auta i wrócił do mieszkania.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  126. Nie przypuszczała nawet, że mężczyzna również nie zapamiętał jej imienia z ich ostatniego spotkania. Cóż nie wyglądał jakoś szczególnie zaskoczony jej prośbą ponownego przedstawienia.
    - Mnie również – kobieta lekko dygnęła nie kryjąc rozbawienia całą sytuacją. Kto tak robiła w dziewiczych czasach? Prawie nikt ograniczając się do zdawkowego siema, co tam.Panna Lester czasem żałowała, że urodziła się tak późno, gdzie mężczyźni dawno zapomnieli znaczenia słowa dżentelmen i oczekiwali wielkich pochwał za to, że chociażby przepuszczą płeć piękną w drzwiach. Ogólnie rudowłosa miała wrażenie, że współcześnie panowała ogromna znieczulica na drugą osobą. Sama nie była jakimś wyjątkiem, ponieważ nie raz zdarzyło jej się zamknąć w swoim świecie i nie ustąpić miejsca w autobusie osobie starszej, czy ciężarnej. Nie zawsze też miała na to siły, ale to jej w żaden sposób nie tłumaczyło.
    Będąc już w mieszkaniu Woolfa nie rozglądała nazbyt specjalnie, chociaż nie to, żeby nie była ciekawa tego jak mieszka mężczyzna. Była tylko zmarznięta i potrzebowała chwili na ogrzanie stóp i dłoni.
    - Dobrze, że nie trzeba wychodzić do sklepu – zauważyła i z uśmiechem przyjęła lampkę wina. Upiła jeden mały łyk, by następnie skupić się na swym rozmówcy.
    - O masz siostrę? – ni to zapytała, ni to stwierdziła fakt przed nią ujawniony. Może miała nadzieję, że ten temat zostanie kontynuowany, a ona nie będzie zmuszona do odpowiedzi na wymierzoną w jej kierunku piłeczkę. Po chwili ciszy i dwóch łykach słodkiego wina się poddała i zaczęła mówić.
    - Bo ja wiem… Przyleciałam tu na studia, by spełnić mój osobisty American Dream i chyba nie do końca mam ochotę przyznać, że zrobił się z tego bardziej koszmar – przewróciła oczami. Pewnie nie byłaby tak wylewna, gdyby nie pulsujące w jej krwi procenty, których nie żałował sobie już w klubie, gdzie spotkali się po raz pierwszy tego wieczoru.
    - Skończyłam studia i teraz szukam pracy w zawodzie, ale są dwa ale. Pierwsze nikt nie chce żółtodzioba, a po drugie mało kto oferuje na star chociażby połowę mojej obecnej pensji. – odetchnęła nieco zawiedziona po czym znów jej usta zwilżone zostały alkoholem. Uniosła leniwie powieki, by spojrzeć szatynowi prosto w oczy.
    -Dlatego na ten moment trwam w tej zatłoczonej, pełnej życia, betonowej dżungli.-Podsumowała, a na jej ustach wykwitł uśmiech, ale zdecydowanie mniej wesoły niż poprzednie.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  127. Kolejne dni tygodnia upływały Jaime’emu dość szybko; uczęszczał grzecznie na zajęcia, robił notatki, zdarzyło mu się nawet odezwać przed całą grupą, odpowiadając na pytania wykładowców. Normalnie nigdy tego nie robił, rzadko się w ogóle odzywał, zwłaszcza w takich miejscach i przed tyloma ludźmi (wyjątek stanowiły oczywiście jakieś prezentacje i takie tam, kiedy po prostu musiał mówić, aby zaliczyć przedmiot lub spróbować wygrać w konkursie). I nim się zorientował, kończył robić obiad w kolejny dzień tygodnia. A do drzwi ktoś zadzwonił.
    Jaime mieszkał w tej jednej z lepszych dzielnic Nowego Jorku, w wysokim wieżowcu. Jego mieszkanie natomiast nie znajdowało się na najwyższym piętrze, ale gdzieś tak po środku, może nieco wyżej. W środku apartamentu też nie było jakoś super dużo miejsca, ale jak dla studenta mieszkającego samemu zupełnie wystarczało. Salon i sypialnia czy nawet przedpokój znajdowały się w jednym pomieszczeniu. Kuchnia i łazienka stanowiły oddzielne pokoje, a nad drzwiami wejściowymi znajdowała się antresola, którą Jaime w myślach nazywał swoją samotnią, a do niej prowadziła drabina, którą prawdopodobnie wymieni kiedyś na wygodne schody. Samą antresolę podpierały kolumny. Duże okna były już zasłonięte ciemnymi zasłonami, łóżko znajdowało się dalej od wejścia. Generalnie w samym mieszkaniu było dość pusto, przez co samo pomieszczenie główne wydawało się ogromne.
    Chłopak skręcił gaz na kuchence i poszedł otworzyć drzwi. Spojrzał przez wizjer, a kiedy zobaczył, że jakiś mężczyzna trzyma w ręku coś na kształt obrazu, domyślił się, że właśnie dostarczono mu prezent dla mamy na święta. Uśmiechnął się lekko i otworzył drzwi.
    - Dzień dobry – przywitał się, w końcu mogąc bardziej przyjrzeć się twarzy dostawcy.
    I po chwili załapał, że to jest ten sam facet, którego wiedział w tamten wieczór niedaleko wejścia do budynku, w której odbywała się aukcja, i któremu jakiś inny wygrażał. Jaime ucieszył się, że nieznajomemu nic nie jest.
    Ale chwila moment… czy ten mężczyzna na pewno jest nieznajomy? Znaczy na pewno nie utrzymywali ze sobą kontaktu, ale Jaime na pewno gdzieś już go widział, tylko póki co nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie. A wiedział, że wkrótce mu się przypomni, jego pamięć zawodziła tylko wtedy, kiedy naprawdę dużo wypił lub wziął jakieś dziwne tabletki. I właśnie dlatego tak często imprezował, pozwalając sobie na więcej.
    - Noah – spróbował, uśmiechając się pod nosem. Nie był do końca pewny, ręki sobie by nie dał uciąć, ale… założyłby się o stówę. – Wakacje dwa tysiące siedemnaście, Meksyk. Sierpień – doprecyzował. Zdawał sobie sprawę, że Noah może go nie pamiętać, ale może naprowadzając go na jakieś wydarzenie, i on sobie przypomni tę jednonocną znajomość.
    To była jedna z tych samych nocy, jakie spędzał wtedy Moretti. Znalazł kogoś, kto może mu sprzedać jakiś towar i tak oto spotkał Noah. Jaime kupił od niego jakieś tabletki, a później jego sprzedawca stwierdził, że też się chętnie poczęstuje. I tak obaj panowie spędzili ze sobą trochę czasu, razem ćpając i przeżywając różne fazy.
    - Proszę, zapraszam – dodał po chwili, robiąc mu miejsce w przejściu. W mieszkaniu pachniało obiadem.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  128. [Że też musiałaś mnie tak sprzedać na wejściu, że nie lubię tych damsko-męskich, a nie, że nie umiem – a to zawsze brzmi milej. ;’)
    Podoba mi się ten pomysł, ale ja tutaj wprowadzę chaos i emocje. Just watch: załóżmy, że ta księgarnia byłaby taką niszową z tradycjami, które tam sobie stworzyła rodzina właściciela i do tej pory je pielęgnuje. Byłaby jednak rozpoznawalna w swoim dystrykcie, może niekoniecznie turystyczna, ale dla mieszkańców byłoby to dość kluczowe miejsce. Z jakiegoś względu właściciel i wydawnictwo nie mogą się dogadać, ale Noahowi zależy, aby konkretnie tutaj odbyło się to spotkanie autorskie, więc naciska na wydawców i kręci się tam od czasu do czasu. Leo doskonale wie kim on jest, może za pierwszym razem zapomniał języka w gębie (muszę to wprowadzić w życie, nie oceniaj mię, po prostu muszę. ;’) i tylko się w niego głupkowato wpatrywał, nie pamiętając pytania. Potem zacząłby go kojarzyć z kawiarni, o którą zahacza przed uczelnią i natknął się na niego parę razy w jakimś muzeum sztuki i sam by do niego zagadywał. Ot, Noah, by go intrygował jako osoba. Powiedz mi, co o tym myślisz i czy coś takiego, by ci pasowało (wolałabym nie przewidywać odmowy, pls). ;’)]

    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  129. - I słusznie. Znalazłam pierwszego męża na tego typu wydarzeniu i nie wyszło z tego nic dobrego. – Starała się zachować poważny wyraz twarzy, ale szybko się roześmiała. – A tak naprawdę, to jestem pierwszy raz na jakiejkolwiek aukcji. Jednak pan wygląda mi bardziej na stałego bywalca. – Zmierzyła mężczyznę pytającym wzrokiem, wciąż zastanawiając się, jaki jest cel jego wizyty tutaj. Odetchnęła z ulgą, gdy nieznajomy zgodził się na jej towarzystwo i ruszyła za nim, aby zająć miejsce. Rozglądała się w poszukiwaniu znajomych twarzy, aby w razie czego w porę się ukryć. Nie chciała zostać zdemaskowana. Czuła, że jej towarzysz w jakimś stopniu ją onieśmiela, a myśl, że miałby ocenić jej prace rodziła w niej napięcie. Na każdym krześle leżał program spotkania, więc mogła skupić się na czytaniu i w końcu dowiedzieć się jaki będzie przebieg wydarzenia. Według planu pierwsza przerwa miała być za godzinę, więc rozsiadła się wygodnie i zerknęła z ukosa na swojego sąsiada. Scena była już gotowa na rozpoczęcie, jednak do sali wciąż napływali ci, którzy najwyraźniej nie bali się spóźnienia, robiąc sporo hałasu. Niektórzy rozmawiali przyciszonym głosem, ale byli i tacy, którzy głośno i bezwstydnie witali się ze sobą. Meredith lubiła obserwować ludzi, więc nie czuła się niezręcznie w ciszy – zauważyła, że i jej towarzysz bacznie obserwuje gości. No tak, był tu zawodowo i miał jakąś ukrytą misję.
    - Lubisz swoją pracę? – Zadała szeptem krótkie pytanie, licząc jednak na to, że odpowiedź nie zamknie się w jednym słowie.

    OdpowiedzUsuń
  130. Wysłuchał starszego mężczyzny w milczeniu, trawiąc i układając w głowie jego słowa, przez co na usta cisnęło mu się jedynie ciężkie westchnienie, które uleciało swobodnie spomiędzy lekko rozchylonych warg.
    — Nie, nie namawiam cię do zniknięcia — wyznał, unosząc na niego wzrok znad składanych części, które coraz bardziej przypominały kształtem komodę, którą oglądali w sklepie meblowym. — Jen szukała cię latami. I twoje kolejne zniknięcie by ją złamało — dodał, pochylając się ponownie nad meblem, by mówić dalej i jednocześnie skupiać spojrzenie na dokręcanym elemencie. — Po prostu obawiałem się, że jeśli się pojawisz, to razem z tobą przyjdą kolejne kłopoty i, cóż, nie zostałem przyjemnie zaskoczony — mruknął, zerkając na niego znacząco, ale szybko, bo zaraz sięgnął po kolejną prowadnicę do szuflady i zaczął ją przykręcać do deski stanowiącej bok komody.
    — Uważaj sobie, nie jesteśmy kumplami, żebyś ot tak mógł sobie rzucać we mnie śrubkami — warknął, celując w niego śrubokrętem, ale Noah nie miał czego się obawiać, bowiem w oczach Marshalla czaiło się rozbawienie, a kąciki jego ust drżały znacząco, kiedy próbował powstrzymać się przed ich uniesieniem. Woolf miał rację; nie mógł zrobić niczego, by zaradzić coś na zaistniały problem, przynajmniej nie w tej chwili i pozostawało mu jedynie uważać. Musiał być czujny, ale przecież nie mógł wszędzie chodzić za Jen, prawda? To dopiero wydawałoby się podejrzane, a ona na pewno nie życzyłaby sobie obecności takiego cienia, który podążałby za nią nawet do osiedlowego sklepu. Choć Jerome chętnie zostałby takim cieniem, ale co poradzić? Mógł mieć tylko nadzieję, że cała ta sprawa rozejdzie się po kościach, lecz nie było to coś, czego chciał trzymać się kurczowo, bujając głową w obłokach.
    Opróżnił swoją butelkę i wstał, przechodząc do otwartej na salon kuchni. Z lodówki wyciągnął kolejne dwa piwa, w które zaopatrzył się wczorajszego wieczora, wiedząc, że bez wątpienia będzie bardzo spragnionym podczas skręcania mebli. Ściągnął kapsle i wróciwszy do ich małego warsztatu, ustawił butelki w zasięgu ich rąk.
    — A jaką rolę ma w tym wszystkim Edith? — spytał, wiedząc, że najprawdopodobniej nie uzyska odpowiedzi, ale nie zaszkodziło spróbować. — Wiem od Jen, że nie chcesz, żeby wasza matka wiedziała, że Jennifer znowu ma z tobą kontakt. A to przecież ze względu na nią tak cię szukała.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  131. [ Ben pierwotnie miał mieć na imię Noah, ale później zobaczyłam spis postaci i stwierdziłam, że nie będę niepotrzebnie dublować imion. :) I kochamy żuczków wędrowniczków, bo osobiście sama jestem wędrowniczkiem, który gdy nie podróżuje to o podróżach myśli i przegląda momondo i booking w poszukiwaniu ofert do ustrzelenia :D
    Ben zaprasza na Alaskę, w NYC nie pilotuje, ba, on nawet konkurencyjną linią przyleciał do NYC, bo sami nie operują lotami w głąb Stanów. Ale skoro Noah się szwęda po świecie, to pewnie i tam był, a Ben i reszta mieszkańców ugościli go na pewno mega ciepło, podając gorącą czekoladę a później grzane wino!

    PS. etykiety już są ]

    Ben Rowe

    OdpowiedzUsuń
  132. [Ok, niech się natknie na to u niej :) Pytanie mam tylko: czy to jest pokój u niego w mieszkaniu w którym sam mieszka, czy w oddzielnym? Ja z chęcią zacznę :)]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  133. [Budowanie historii z luźnego zarysu, to moja specjalność. ;’) Tu pytanie brzmi, czy posługuje się też drugim imieniem przy spotkaniu autorskim, więc z automatu pewnie tyczyłoby się to środowiska księgarni, w której pracuje Leoś. Jeśli wydawnictwo byłoby dobre w PR’rze, to chciałoby wypromować książkę, a taka niszowa lokacja, byłaby tylko na plus, stąd mogliby się ubiegać o dogadanie z właścicielem, miałoby to swoje profity.]

    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  134. To, jakie zdanie Noah miał o Edith, w pewien sposób go usatysfakcjonowało. Również nie uważał, aby to było normalne, do tej pory jednak nie wyrażał swojej opinii na głos, gdyż w rozmowach z Jen niezbyt często poruszali temat jej matki, a nawet jeśli, to Marshall wyraźnie widział, jak bardzo wyprowadzało to blondynkę z równowagi i nie chciał dodatkowo pogarszać jej nastroju. Im więcej jednak się dowiadywał, tym bardziej miał ochotę zabrać narzeczoną na Barbados, z dala od tego wszystkiego, tak by w pełni poznała, co to zdrowy egoizm i rozpoczęła własne życie, nie oglądając się za siebie. Oczywiście, jej bliscy mieli prawo być w tym życiu obecni, ale sama panna Woolf również miała prawo do tego, aby działo się to na jej warunkach i nikt nie powinien mieć jej tego za złe.
    — Podobno niedługo ma nas odwiedzić — oznajmił nieco beznamiętnym tonem, nie do końca wiedząc, co o tym myśleć. — Edith — doprecyzował, jakby to mogło gdzieś im umknąć. — Jen dowiedziała się, że będzie w mieście i chce się z nią spotkać, a przy okazji poznać nas ze sobą — wyjaśnił, a jego słowom zawtórowało lekkie wzruszenie ramion. Pytał już czy w czasie tego spotkania powinien trzymać język za zębami, czy jednak może powiedzieć, co o tym wszystkim myśli, nie chciał bowiem jeszcze bardziej komplikować i tak już niesamowicie pogmatwanych relacji Jennifer z matką, lecz blondynka uznała, że może mówić, co chce. Wyglądała przy tym, jakby było jej już wszystko jedno.
    Dopiero po swoich słowach Jerome zerknął na Noah, zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna być może nawet nie wiedział o tym, że jego rodzicielka miała zjawić się w Nowym Jorku. Nie dopytywał jednak o to, dlaczego brunet nie chciał mieć z nią kontaktu. Dość się już dowiedział jak na jeden dzień, musiał to wszystko przetrawić i poukładać w głowie.
    Przejął więc od swojego towarzysza szuflady i umieścił je w prowadnicach, ostatecznie stawiając komodę do pionu. Sprawdził, czy wszystko pracuje tak, jak należy, a następnie odsunął mebel na bok i sięgnął po kolejne pakunki, część z nich podsuwając Noah.
    — Pracuję w salonie fryzjerskim — wyjaśnił spokojnie, nożykiem do tapet rozcinając taśmę, którą owinięte były kartony. — Ale nie, nie jako fryzjer — dodał, spoglądając na bruneta z rozbawieniem. — Odbieram telefony, odpisuję na zapytania na stronie internetowej, zapisuję ludzi na kolejne wizyty. Nic szczególnego, ale kiedy trafiła się okazja, nie wybrzydzałem. Wolę dmuchać na zimne, odkąd Parker mnie oszukał. Jen ci opowiadała? — zagadnął, nie wiedząc, ile o nim wiedział i jaką część ich wspólnej historii poznał, a niekoniecznie chciał opowiadać mu o czymś, co ten już wiedział.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  135. Ciężko było jej to przyznać przed samą sobą, ale Michaela Starling z natury była dość wścibskim stworzeniem. Lubiła wiedzieć – i nie miało znaczenia, czy rzecz dotyczyła ciekawostek ze świata zwierząt, historii powstawania najstarszych i najbardziej znanych zabytków świata czy najświeższych wydarzeń z życia jej bliższych i dalszych znajomych. Wystarczyło jedno, nierozważne słowo, aby – zwłaszcza w tym ostatnim przypadku – rozbudzić jej niezdrową ciekawość. Szczęście w nieszczęściu, że przy tym wszystkim blondynka posiadała w sobie wystarczająco taktu, aby nie drążyć, gdy ktoś ewidentnie nie miał ochoty na rozmowę. Choć sama osobą raczej otwartą i szczerą, nie lubiła gdy ktoś przypierał ją do ściany, próbując na niej wymusić informację. Gdyby tylko miała mniej skrupułów, prawdopodobnie mogłaby zostać cenioną w środowisku dziennikarką, a tak... Cieszyła się z tego, co ma i starała się pilnować własnych spraw, gdy ktoś nie życzył sobie jej nowa w swojej kawie. Co innego, gdy okazja sama pchała jej się w ręce. Jak mogłaby ją zmarnować?
    Ciemnowłosego mężczyznę kojarzyła wyłącznie z widzenia. Nie znała jego imienia, sposobu zarabiania na życie... nie wiedziała o nim właściwie nic poza kilkoma ukradkiem skradzionymi spojrzeniami i tym dziennikiem, w którym tak zawzięcie skrobał. Często widywała go, gdy wstępowała po kawę. Siedział, z tym swoi skupionym wyrazem twarzy i powoli popijając kawę, spokojnie kreślił litery w czarnym notesie, który swoje najświetniejsze czasy miał już dawno za sobą. W dodatku pisał piórem. Kto w dzisiejszych czasach używał pióra, poza obrzydliwie bogatymi snobami z wyższych sfer, których jedynym sensem życia było popisywanie się przed resztą świata, jak bardzo są od nich lepsi. Ale on na takiego zdecydowanie nie wyglądał. Intrygował ją. A już szczególnie ten jego dziennik, do którego mimo licznych prób, nigdy nie udało jej się zajrzeć.
    Pewnego dnia tak po prostu został. Dziennik, nie mężczyzna. W jednej chwili Michaela wchodziła do kawiarni, kątem oka dostrzegając nieznajomego w fotelu, a w drugiej, gdy od baristy za ladą odebrała już swoją poranną dawkę kofeiny, ciemnowłosego już nie było. Zaskoczyło ją to, bo zniknęła również cała reszta jego rzeczy, co sugerowało jej, że nie zrobił sobie tylko chwili przerwy na toaletę. Ale ten cholerny dziennik został, a on wydawał się do niego bardzo przywiązany. Podeszła więc powoli do stolika, który jeszcze chwilę temu zajmował brunet i po krótkiej chwili namysłu, wzięła tych kilkadziesiąt zapisanych kartek, chowając do przewieszonej przez ramię torby. Może mężczyzna zjawi się tu jutro, żeby mogła oddać jego zgubę. A przecież lepiej, żeby zaopiekował się nią ktoś zaufany, z czystymi intencjami, jak... ona. Prawda?
    Spotkała go ponownie kilka dni temu, siedzącego w tym samym fotelu, co zawsze, jednak już bez pióra i dziennika. Na jego widok poczuła ulgę, że zdecydowała się przeczytać tylko pierwszą stronę zeszytu. Nie znała nic poza jego imieniem, a choć wścibski chochlik wewnątrz niej kusił ją i mamił, żeby sięgnęła głębiej – była dumna, że potrafiła mu się oprzeć.
    Jak co dzień podeszła do lady, zamawiając wzmocnioną latte z syropem pomarańczowym i dopiero gdy odebrała swoje zamówienie, podeszła do stolika mężczyzny, przysiadając na fotelu naprzeciw niego. Uśmiechnęła się szeroko, widząc jego zaskoczony wyraz twarzy.
    ― Aż tak bardzo dziwi cię przysiadająca się do twojego stolika kobieta? ― zaśmiała się, spoglądając na niego ze zwykłą dla siebie swobodą. Pociągnęła łyk kawy i skrzywiła się, czując gorącą ciecz, po czym ponownie zwróciła spojrzenie na nieznajomego. ― Mam coś, co chyba należy do ciebie, Noah.

    [Po pierwsze przepraszam, że tyle to trwało, ale jak już zajmę się bieżącymi wątkami, to potem nie umiem się zebrać do napisania początku, dopóki nie ogarnę tego, co już mam. Ale już jestem! Po drugie przepraszam za jakość tego powyżej, ale początki zawsze idą mi kiepsko, obiecuję, że dalej będzie lepiej!
    PS. Cudna notka! Skręca mnie z ciekawości, co jeszcze ta rodzinka ukrywa. ^^]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  136. Jaime również nie spodziewał się takiego spotkania. To znaczy zdarzało mu się spotykać ludzi, z którymi imprezował, ale było to tylko na innych imprezach. Nie wspominając o jego znajomych, z którymi robił tylko to, bo do niczego innego się nie nadawali. A przynajmniej Jaime nie chciał mieć z nimi nic więcej do czynienia. I właściwie mógłby powiedzieć to samo o Noah; teraz pracował na aukcjach? Sprzedawał ludziom obrazy i inne dzieła sztuki warte grube pieniądze? Wygląda na to, że się całkiem nieźle ustawił. No i dobrze, podobno dilerzy nie kończyli najlepiej. Chociaż Jaime pamiętał tamtego drugiego faceta, który groził Noah. Póki co, wolał o to nie pytać i w ogóle nie nawiązywać do tamtej sytuacji. Przecież dopiero co wszedł do środka. Oczywiście ponowne spotkanie nie znaczyło, że zaczną się teraz umawiać na piwo, dzieliła ich różnica wieku, a najwyraźniej przynajmniej jeden z nich wyglądał na takiego, który nie chciał wziąć jakiegoś narkotyku i popłynąć.
    - Jaime Moretti to ja – uśmiechnął się lekko. Ucieszył się, że mężczyzna go pamięta, chociaż może nie powinien. Na pewno obaj nie wyglądali wtedy najlepiej, ale cóż, zdarzyło się.
    Chłopak usłyszał to burczenie w brzuchu i zaraz w głowie zrodził mu się pomysł. Może i ich znajomość opierała się tylko na tej nocy, kiedy obaj mieli różne fazy, ale zawsze była to jakaś znajomość. Wiec może i Noah będzie chciał zostać trochę dłużej. I tak ugotował za dużo makaronu.
    Na razie jednak Jaime sprawdził obraz i skinął głową, ponowie się prostując.
    - Tak, wszystko się zgadza, to ten sam. Mam nadzieję, że mojej mamie się spodoba – westchnął cicho. – To prezent dla niej na święta – wyznał mu, wyjaśniając wszystko. – Tymczasem… masz czas, żeby zostać na obiedzie? Przygotowałem trochę za dużo jak na jedną osobą. Bo tak, mieszkam tu sam. Nawet zwierzaka żadnego nie mam.
    Miał kiedyś roślinę, którą dostał od mamy, jednak zieleń nie przetrwała niestety długo. Biedny kwiatek, ale skoro Jaime nie potrafił ogarnąć siebie, to tym bardziej nie potrafił zająć się rośliną.
    - Ja też nie. Tym bardziej w takich okolicznościach – stwierdził, a potem ruszył w stronę kuchni.
    Cieszył się, że Noah wciąż żył i wyglądało na to, że miał się całkiem nieźle. Oczywiście Jaime zakładał, że mężczyzna już nie zajmuje się handlowaniem narkotyków. Poza tym, Noah wyglądał bardzo przystojnie; tamtej nocy był zbyt nietrzeźwy, aby akurat to zapamiętać.
    - Długo już tam pracujesz? – zawołał, wyciągając dwa czarne talerze. Przygotował też widelce i w końcu zabrał się za odcedzanie makaronu. Samym gotowaniem zajął się niedawno, wcześniej tylko zamawiał jedzenie, więc tak naprawdę carbonara mogła być inaczej przyprawiona niż… miała być w ostatecznej fazie.

    [Luz, nic się nie stało ;) Najważniejsze, że czujesz się już lepiej :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  137. Jaime przygotował makaron, nieco się stresując. Cóż, póki co, Noah był jedną z naprawdę nielicznych osób, które miały zjeść jego danie. W sumie… był drugą, wyprzedzał nawet przyjaciela Moretti’ego, co już było sporym osiągnięciem. Ale cóż, gdyby to nie Noah przywiózł mu obraz, to nie miałby okazji skorzystać z zaproszenia na obiad.
    - Dzięki, dzięki – odparł. – Nie potrafiłbym mieszkać w akademiku z tymi wszystkimi ludźmi i dzielić z nim przestrzeni cały czas, a z rodzicami… wiesz, skoro mogłem się wyprowadzić, to chętnie to zrobiłem – przyznał poważnie.
    Może i Noah mógł go pamiętać jako chłopaka, który chętnie przebywa wśród ludzi, bo tak też było, kiedy Jaime szedł na imprezy; upijał się, coś brał, więc tak naprawdę miał gdzieś to, że ktoś przy nim siedzi i nawija jak najęty lub tańczy w tłumie innych ludzi, którzy się o niego ocierali. Normalnie Jaime nie był do tego przyzwyczajony i unikał czegoś takiego jak ognia. Stąd mieszkanie z masą innych ludzi mogło na niego wpłynąć jeszcze gorzej.
    Co jednak nie zmieniało faktu, że Jaime wciąż wychodził do klubów czy na domówki, a tam robił to, co dwa lata temu w Meksyku, kiedy poznał Noah.
    - To brzmi całkiem nieźle – stwierdził, nakładając makaron na talerze. Później dodał do tego sos i odetchnął, mając nadzieję, że wszystko poszło tak, jak planował. No jemu nie musiał smakować, ale skoro miał gościa, któremu sam zaproponował jedzenie… Wolał się nie pogrążać. Chociaż Noah i tak go widział w takim stanie…
    W końcu położył talerze na stole i uśmiechnął się niepewnie do mężczyzny.
    - Mieszkam tu już od dziesięciu lat. W Meksyku byliśmy z rodzicami na wakacjach – wzruszył ramionami. – Poza tym, studiuję tu antropologię sądową, na NYU – uściślił, zabierając się za pierwszy kęs. O, nawet nie było najgorzej. Można nawet stwierdzić, że całkiem nieźle. – Wspominałeś coś o prezencie dla siostry. Chyba powinieneś o tym pomyśleć, to w końcu rodzina.
    On chętnie by coś kupił dla brata, ale, cóż, może i zabawkowy aligator wciąż znajdował się na cmentarzu, ale wolał nie ryzykować, że faktycznie ktoś coś ukradnie. Poza tym… gdyby faktycznie coś kupił i położył na grobie brata… to niektórzy mogliby stwierdzić, że Jaime zwariował do końca, a tego nie chciał.
    - Nieważne, jakich relacji byście nie mieli – dodał jeszcze, nalewając do szklanek soku pomarańczowego. – Mam nadzieję, że lubisz? – wskazał na karton z napojem.

    [No trudno, ale dasz radę :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  138. Odkąd przyleciała do Nowego Jorku wiedziała, że nie chce byc jak inni i chociaż gro ludzi powtarzało tą mantrę, to ona faktycznie starał się tego trzymac. Robiła to na co imała ochotę nie do końca przejmując się zdaniem ludzi dookoła, bo przecież tylko ona może przeżyć za siebie życie, a nie inni. Sprawa komplikowała sie w kwestii jej pierwszego zatrudnienia i relacji z rodzicami, którzy nadal postrzegali ja jako niewinną, bezbronną córeczkę, która lada moment powinna sie ustatkować. Szkoda, że będa musieli sie w tej kwestii rozczarować. Nie było może w jej życiu idealnie, na pewno nie teraz, lecz wiedziała że krok po kroku dojdzie do tego, czego pragnie. Odrzuci zakorzenionych w głowie ludzi, którzy odeszli i na powrót stanie się imprezująca Lottą. Taki przynajmniej miała plan.
    - Dobrze jest mieć kontakt z rodzeństwem. Zazdroszczę. - powiedziała i upiła kilka łyków wina niemalże opróżniając kompletnie kieliszek. Wspominanie Christophera nie byłoby teraz najrozsądniejszym posunięciem, nie gdy w jej krwi znajdowało się takie stężenie procentów. Opcje były trzy: złość, wyparcie i przerysowana radość lub głęboki smutek. Wolała by żadna z tych wersji nie została ukazana przed siedzącym obok niej mężczyzną.
    - Jesteś niemożliwy. - zaśmiała się odstawiając tym razem puste szkło na stolik nieopodal, po czym zmrużyła podejrzliwie oczy.
    - Jesteś jakimś robotem, mentalista, czy innym cudakiem? - uniosła brew do góry po czym szczerze się roześmiała, a po uspokojeniu postanowiła wyjaśnić swe oskarżenia.
    - Dziwi mnie to, że tak ciężko się z Toba nie zgodzić, a uwierz mi mało jest osób z którymi się zgadzam w tak... - zamyśliła się na moment - życiowych sprawach, hm? Chyba można to tak nazwać, w końcu kim byśmy byli, gdyby nie marzenia i wyznaczone cele? - rudowłosa szła do celu niemal po trupach, lecz nie traciła przy tym uśmiechu z ust. Wiedziała, ze po tym co przeszła, żadna kłoda rzucona pod nogi nie będzie jej straszna, dopóty dopóki nie będzie dotyczyć skomplikowanych relacji damsko-męskich. Z nimi jeszcze sobie nie do końca, jak widać radziła, wbrew pozorom.
    -Tego lata obroniłam tytuł dyplomowanego grafika. Wysłałam milion Cv i nadal pracuję w barze, więc albo rynek przesycony, albo nie jestem tak dobra jak mi sie wydaje, że jestem. - wzruszyła lekko ramionami, bo jaki byłby pożytek z jej zamartwiania własnie w tym momencie.
    - Masz rację. Chyba przesiąknęłam nim do tego stopnia, że to tutaj czuję bardziej jak w domu niz w Anglii. - zauważyła, ponieważ jakoś niespieszno jej było kupować bilet, by odwiedzić rodzinę na święta w Southampton. Nie wiedziała tez, czy brat juz dawno nie postanowił nakreślić rodzicom prawdziwego zawodu ich pierworodnej. Choc nie chciała tego przyznać to odrobinę bała się tej konfrontacji.
    - Ale dość o mnie- wycelowała palec wskazujący w pierś szatyna.
    - Kim jesteś Noah? Jaki masz cel tak ogólnie w życiu albo dajmy na to, ten miesiąc, hm? - wpatrywała sie uważnie swymi zielono-brązowymi oczętami w mężczyznę, jakby mogła uzyskać nieme odpowiedzi z jego mimiki. Po dłuższej chwili opuściła rękę, jednak nadal z zainteresowaniem oczekiwała odpowiedzi.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  139. — Cholera! — warknęła głośno Beth, gdy sięgając na najwyższą półkę, a tracąc równowagę, poświęciła spadające pudło, na rzecz własnego zdrowia. Ona sama przytrzymała się wiszącego regału, by nie zlecieć z chybotliwego taboretu. Po pokoju rozległ się huk, bo pudło nie należało do jednych z lżejszych rzeczy, które Beth miała okazję dźwigać. Rozejrzała się wokół siebie, patrząc zrezygnowana na bałagan powiększony o kolejne masę pamiątek, papierów czy innych bibelotów, zupełnie jej teraz niepotrzebnych.
    Masa magnesów, o! Ten najbliżej taboretu akurat był z Nowej Zelandii, tylko chyba jeszcze z czasów, gdy na wycieczki jeździli całą rodziną. O! Zdjęcie, z czasów gdy ona sama dopiero raczkowała, płacząc jak głupia, że nie może dogonić starszej siostry, która to biegała na wszelkie możliwe strony używając nóg, na których już świetnie nauczyła się chodzić. O, a zaraz obok szklane kulki, które dostała w prezencie od współlokatorki w hostelu w Sztokholmie. Do tej pory jest pewna, że przegrałaby w tę grę z każdym, ale o dziwo zawsze cieszy ją rozgrywka. Jakieś mapy, kamyczki, muszelki. Skradziona latarka z czyjegoś namiotu, gdy ze znajomymi przemierzali pole, na którym sami rozbili swój własny mały obóz. Dzienniki, raptem trzy. Dwa jej autorstwa i jeden cudzy, z jakimiś zapiskami, pomysłami czy czymkolwiek innym. W skrócie: masa wspomnień, którymi nie za bardzo chce jej się chwalić, bo w końcu kiedy w wieku dwudziestu czterech lat ma się czas na takie dalekie podróże. Ważniejsze są studia.
    — Ważniejsze są studia — wymamrotała pod nosem Beth, przedrzeźniając głos swego ojca, następnie zeskakując lekko ze stołka wprost na plik kartek. Nawet nie pamiętała zapisków, które ten były. Oparła dłonie o biodra, rozglądając się wokół. Była z siebie połowicznie dumna, że doprowadziła chociaż kawałek bałaganu do porządku, a tymczasem wszystko poszło na marne. Jeden moment.
    Jeden moment wystarczył także, by zaraz leżała na podłodze, robiąc kolejny huk. Robiąc krok w przód, zapomniała o leżących pomiędzy pamiątkami szklanych kulkach, na którą jedną z nich stanęła, po raz kolejny tracąc równowagę. Różnica polegała jednak, na tym, że już nie miała się czego złapać, a wraz z krótkim piskiem wylądowała tyłkiem na podłodze.
    Jęknęła przeciągle, bo lądowanie nie należało do tych miękkich. Położyła się jak długa na podłodze, nie chcąc wstawać z własnej bezsilności i braku opanowania sytuacji.
    — Żyję, żyję — westchnęła, gdy drzwi do jej pokoju nagle otworzyły się. — Wszystko w porządku… no, powiedzmy… Nie patrz na ten bałagan. Nie warto — jęknęła, spoglądając na swojego współlokatora. — Obiecuję, nie będę hałaśliwym pokojowym kompanem, po prostu rozumiesz… przeprowadzki — Beth uśmiechnęła się kłopotliwie, zaraz potem znowu mizerniejąc, gdy z pozycji leżącej przeszła na siedzącą. Oj przeprowadzka jeszcze długo będzie jej dawała o sobie znać.

    beth, wredny kradziej notatnika

    OdpowiedzUsuń
  140. Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że tyle osób przyjdzie przywitać Lyrę, ale każdy nowy komentarz pod kartą mnie cieszy. ;) Noah, wbrew pozorom, wydaje mi się postacią trudną do uchwycenia, taką dość ulotną. O ile moja panna także pzostaje "nieposkromiona" jej obecność jest z reguły namacalna; kiedy się pojawia dość trudno ją przeoczyć czy zignorować. Noah z kolei przemykał mi się przez palce podczas czytania karty, w pozytywnym sensie, oczywiście. Kiedy myślałam, że już go mam, dalsza treść pozbawiała mnie tej pewności. Nie wątpię jednak, że ta dwójka faktycznie mogłaby się dogadać, bo chociaż wydają się pod wieloma względami podobni, to jednak w ostatecznym rozrachunku bardziej dopełniają się tymi kluczowymi różnicami. Chętnie przekonam się w praktyce czy faktycznie tak łatwo złapaliby wspólny język. ;)

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  141. Wiesz, na upartego faktycznie mogliby się już gdzieś spotkać, ale z drugiej strony... Oni aż się proszą o jakieś spontaniczne, nietuzinkowe spotkanie na mieście. Lyra sypia jeszcze w samochodzie i ciągle się przemieszcza, więc pojawia się w różnych częściach miasta. Tak więc możliwości jest sporo: mogli wpaść na siebie na lodowisku w Bryant Park, kiedy Lyra postanowiła spróbować swoich sił w łyżwiarstwie (wcześniej jeździła tylko raz, za dzieciaka), Noah mógłby ją też wziąć omyłkowo za jakąś stalkerkę, kiedy któryś dzień z rzędu przyłapałby ją wieczorem na gapieniu się w jego okno (z tym, że Lyra podglądałaby kogoś zupełnie innego) i wyjść do niej z przygotowaną przemową. Lyra mogłaby przez pomyłkę zabrać jego koszyk w całodobowym, w czym zorientowałaby się dopiero przy kasie, kiedy poza chipsami, piwem, serem, bułkami i sałatą przyszłoby jej zapłacić także za paczkę prezerwatyw i męski dezodorant... XD Powiedz, jakiego typu spotkanie by Cię interesowało i na pewno coś wymyślimy.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  142. No to super! Skoro obie zgadzamy się co do spontanicznego spotkania, to teraz wystarczy ustalić konkretny wariant. Wydaje mi się, że najlepiej wypadliby przy niechcącej zamianie koszyków w markecie. Lyra mogła
    podejść do kasy jako pierwsza i zapłacić za te nieszczęsne zakupy, a potem postanowiła zaczekać na Noah gdzieś na widoku, by go nie przeoczyć. Nie wiem czy to ten typ człowieka, ale on mógł nawet zorientować się w podmiance nieco wcześniej i po prostu chcieć sprawdzić czy Lyra spanikuje przed sprzedawcą albo coś w tym stylu... xD Ale to już Twoja wola. Moje pytanie brzmi czy odpowiada Ci taki początek, czy raczej szukamy czegoś innego?

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  143. Pozwolę sobie już zacząć; mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. ;)


    Opadła z powrotem na stopy z cichym westchnieniem i obróciła kubeczek z gotowym daniem o sto osiemdziesiąt stopni w poziomie, by móc zapoznać się z etykietą. Przeczytała informację o głównym składzie i zapoznała się ze sposobem przygotowania. W sumie nic zaskakującego - sama chemia, którą należało zalać wrzątkiem do czerwonej linii i na kilka minut przykryć wieczkiem, a następnie wymieszać i voila! Spaghetti bolognese godne uznania największych mistrzów włoskiej kuchni...
    Palce lizać — podsumowała bez przekonania, jeszcze przez kilka sekund przyglądając się nadrukowanemu na plastikowe opakowanie zdjęciu oryginalnej potrawy. Potem wzruszyła ramionami i wrzuciła kubeczek do koszyka, który zostawiła na podłodze kilka kroków dalej.
    Podniosła swój bagaż, a po chwili zastanowienia cofnęła się do półki i dorzuciła jeszcze dwa szybkie dania z najdłuższą datą przydatności do spożycia, tak na wszelki wypadek.
    Wyszła z alejki i ruszyła do kasy, po drodze dorzucając jeszcze dwie puszki napoju energetycznego i paczkę mokrych chusteczek higienicznych. Zupełnie nieświadoma swojej pomyłki posłała kasjerce przyjazny uśmiech i podała jej koszyk, a sama przykucnęła przy regale, by dobrać jeszcze dwa batoniki proteinowe i opakowanie miętowych gum do żucia. Wyprostowawszy się, podchwyciła sceptyczne, nieco może rozbawione spojrzenie pracownicy marketu i instynktownie podążyła za jej wzrokiem, prosto do... Powiększonego opakowania prezerwatyw.
    Lyra zastygła oniemiała i pospiesznie przyjrzała się reszcie produktów na taśmie. Z każdym kolejnym była coraz mniej zaskoczona, a coraz mocniej zażenowana - ewidentnie podwędziła koszyk jakiemuś facetowi! Wskazywały na to nie tylko gumki, ale także męski dezodorant i żel pod prysznic "for MEN".
    Cholera jasna - przemknęło jej przez myśl i natychmiast rozejrzała się po sklepie.
    Niech pani chwileczkę zaczeka — poprosiła sprzedawczynię, kiedy dostrzegła parę intensywnie wpatrujących się w nią, ewidentnie rozbawionych oczu.
    Najwyraźniej właściciel zakupów świetnie się bawił, obserwując jej małą wpadkę.
    Bardzo dobrze...
    Lyra odebrała kasjerce prezerwatywy i raz jeszcze obróciła się w stronę półki, by podmienić je na zupełnie inne, nieco droższe.
    Wezmę te — oświadczyła, chowając zakłopotanie za maską niewzruszenia, a potem uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kobieta za kasą odchrząknęła, wzruszyła ramionami i naliczyła resztę produktów.
    Lyra wzięła dwie siatki, posortowała zakupy na swoje i cudze, a potem zapłaciła za całość i wymknęła się na zewnątrz. Zamiast uciec z miejsca zbrodni, założyła czapkę i przysiadła na oparciu ławki niedaleko, by mieć oko na wyjście ze sklepu.


    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  144. Faktycznie, utrzymanie się w Nowym Jorku było trudne, zwłaszcza w tych lepszych dzielnicach, jak na przykład ta, w której teraz obaj się znajdowali. Jaime może i otrzymywał stypendium z uczelni, co się świetnie sprawdzało, ponieważ można było powiedzieć, że uczelnia sama za siebie płaciła. Trochę pieniędzy mu zostawało, dzięki czemu mógł pozwalać sobie na kupowanie jedzenia. Rachunki pomagali mu opłacić rodzice. Samo mieszkanie było już własnością chłopaka, więc o czynsz też nie musiał się martwić. W niedługim czasie planował także poszukać sobie jakiegoś stażu czy praktyk, aby zbierać już doświadczenie zawodowe i zarobić trochę grosza, żeby aż tak nie być uzależnionym od rodziców.
    - Przynajmniej jest się do kogo odezwać – uśmiechnął się lekko, chociaż on chyba by nie mógł mieć współlokatora. To znaczy, może i by się w końcu przyzwyczaił, ale na tę chwilę jakoś trudno było mu sobie wyobrazić to wszystko. Na pewno nie dzieliłby tego mieszkania, ponieważ tu nawet osobnej sypialni nie było, tylko łóżko stało sobie gdzieś tam z boku razem z salonem i jadalnią. – No ale też każdy potrzebuje spokoju, więc jeden lokator więcej to chyba nic aż tak strasznego dla niektórych.
    Jaime miał swoje powody, aby jak najszybciej wyprowadzić się z domu i nie chodziło o usamodzielnienie się, ale nie zamierzał się tym dzielić.
    - Cieszę się, że ci smakuje, ale nie nazwałbym tego talentem – zaśmiał się cicho. – Po prostu ostatnio zainteresowałem się gotowaniem no i… załapałeś się. Antropologia sądowa polega na badaniu rozkładu zwłok w różnych warunkach. Deszcz, zimno, ciepło, suchy teren… Ile czasu zajmuje rozkład w danym miejscu… Dzięki takim badaniom można stwierdzić, jak zginął dany człowiek. Chciałbym w przyszłości być też konsultantem policji i pomagać rozwiązywać zagadki kryminalne związane właśnie z tajemniczymi śmierciami i historiami ludzi, których ciała pozostawały długo… nieodkryte – zakończył, nie bardzo wiedząc, jak to zabrzmiało.
    Spojrzał na Noah i zastanawiał się, jak mężczyzna zareaguje na jego zainteresowania. Nie każdy chciał o tym słuchać, ale Jaime założył, że skoro Noah jest facetem, to jakoś inaczej na to wszystko spojrzy. No i co z tego, że właśnie jedli posiłek…
    - Podarowanie jej prezentu może nie wkurzy go aż tak – stwierdził, unosząc brew wyżej. Wziął kolejnego kęsa. – Nie jestem najlepszy w szukaniu i wymyślaniu prezentów, więc ci nie pomogę, ale chyba jednymi z najlepszych są książki. Może coś w tę stronę? Nie wiem, jakie gatunki lubi, ale może kryminał? Nie każda kobieta przepada za romansami, więc… Cóż, zawsze możesz kupić obraz – zaśmiał się cicho i spojrzał na swój zakup, który ostatecznie miał trafić do jego matki.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  145. Nieznajomy nie miał racji... Podmiana prezerwatyw na droższe, wbrew pozorom, nie była podyktowana chęcią zemsty, bo przecież mężczyzna niczym jej nie zawinił. To ona zabrała zły koszyk i to jej wina, że nie zerknęła do niego zanim położyła go na ladzie. Intencje Lyry były zupełnie inne, o czym sam miał się zaraz przekonać, bo gdy dostrzegła, że brunet wyłania się ze sklepowych czeluści, nie uciekła. Wręcz przeciwnie, wyprostowała się i siatkę z własnymi produktami postawiła na ławce między nogami, a tę drugą, nieoficjalnie należącą do nieznajomego, uniosła nieznacznie w akcie powitania.
    — Dzień dobry — odparła niezrażona, choć przygarbiła nieco ramiona i skrzywiła się odrobinę, kiedy jej nowy towarzysz ogłosił na głos wszem i wobec, co takiego skrywa się w plastikowej torebce, którą zaciskała w dłoniach.
    I tyle w temacie konspiracji, pomyślała i westchnęła z rezygnacją.
    Sekundę później usta Johnson rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.
    — Tak, cóż, jaka szkoda, że nie pijam wina — mruknęła, wbijając w podobne tony. Podchwyciła spojrzenie mężczyzny, nie dając się speszyć. — Wygląda na to, że w tych okolicznościach będę zmuszona odstąpić cały pakiet prawowitemu właścicielowi — oświadczyła z rozbawieniem i wyciągnęła w kierunku nieznajomego jego zakupy. — Pozwoliłam sobie jednak dokonać pewnych zmian w asortymencie. Jestem przekonana, że pańska wybranka wylewnie panu za to podziękuje — oznajmiła, tym samym wyjaśniając po co podmieniła pudełko. Każda kobieta zasługiwała na odrobinę luksusu, nawet jeśli miałby się on przejawiać w poprawie jakości prezerwatyw.
    Amen.
    — Czy w zamian mogłabym odzyskać swoje zakupy? — zapytała, zerkając podejrzliwie na tobołek, który mężczyzna wyniósł ze sobą ze sklepu. Miała nadzieję, że był na tyle miły, by zapłacić także za jej część, skoro ona postąpiła tak szlachetnie.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  146. [Cześć! Wspólnie z moją panną wierzymy, że Ci starsi mężczyźni jej nie zaszkodzą, bo inaczej słabiutko Sandy Metcalfe

    OdpowiedzUsuń
  147. Charlotte uniosła jedną brew zaintrygowana wyznaniem na temat szwagra mężczyzny. Widocznie nie tylko ona miała pod górke, jesli chodziło relacje około rodzinne. Brat nie odezwał sie do niej ani słowem, chociaż może tak było lepiej, aniżeli miałby znów wdeptać ja w ziemię tymi szyderczymi epitetami.
    - A było takie powiedzenie, że z najbliższymi to dobrze wychodzi sie tylko na zdjęciu - dodała z nieskrywana nutką ironii, chociaż spożyty tego wieczoru alkohol mógł ja w jakimś stopniu maskować.
    - Czyli od dzisiaj Noah jestes Cudakiem. - zawtórowała mu śmiechem tak szczerym, że niemal sie nim zachłysnęła. Procenty znajdujące się w jej krwiobiegu zadbały o to, by mogła sie zrelaksować i nie mysleć o tym co było dla niej nie przyjemne.
    - Uwierz mi, że całą siłą woli chciałabym sie teraz ugryźć w język, ale musze to powiedzieć...- zrobiła dramatyczną w jej mniemaniu pauzę po czym spojrzała szatynowi prosto w oczu. Jej własne były nieco zbyt roziskrzone.
    - ...znów masz racje. Nawiązanie jakiejkolwiek emocjonalnej relacji brzmi niebezpiecznie. Wolałabym tego uniknąć. - uśmiech majaczył na jej zaróżowionych wargach,lecz nie do końca wypowiedziane przez nia słowa były żartem. Nie myslała się teraz, ani w najbliższym czasie do nikogo przywiązywać. Nie chciała kolejnego zawodu po tym, jak ktos za dobrze ja poznał. Wiedziała, że nie może skreślać każdego na swej drodze, ponieważ niektórzy mogli okazać się nieocenionymi kompanami w codzienności bez zabarwienia emocjonalnego. Tego, którego nie potrafiła na dobra sprawę do końca pojąć. Tak długo trzymała wszystkich na dystans, że nie była pewna tego czego spodziewac się podczas bliższych relacji. Nie czuła się w nich zbyt pewnie.
    - Dzięki, ale nie spodziewam sie cudów. - machnęła na to reką, ponieważ wiedziała, ze jako osoba bez doświadczenia nie powinna wybrzydzać. Może bała sie porzucić prace w barze, który zapewniał jej całkiem dobry byt w Wielkim Jabłku, na rzecz głodowych pensji korporacyjnych.
    -Uuu luksusowe przedmioty codziennego użytku? To znaczy? Złote toalety? - zapytała chichocząc i upijając kilka kolejnych łyków wina. Rudowłosa nie zamierzała sobie odmawiać tej porcji trunku, przynajmniej nie do czasu aż opróżni kieliszek do końca. Nie było to zbyt rozsądne z jej strony - upijać się w mieszkaniu kompletnie obcego faceta, ale nie czuła sie zagrożona.
    - Tu wszystko dzieje sie szybko i nieprzewidywanie. Tylko pytanie, czy to coś pozytywnego, czy wręcz przeciwnie? - rzuciła swa filozofią gdzieś w eter wcale nie oczekując odpowiedzi.
    Gdy szatyn ponownie przemówił skupiła na nim całą swą uwagę, co wcale nie było takie trudne, ponieważ wokół nic nie mogło jej rozproszyć. Nie przerywała mu, aż do końca wypowiedzi ciekawa chociażby maleńkiego elementu na temat tajemniczego Cudaka.
    - Ale ja wcale nie oceniam!- uniosła ręce w poddańczym geście o mało nie wylewając wina na kanapę również zanosząc sie śmiechem. Starał sie pohamować, lecz wychodziło jej to po prostu marnie.
    - Poza tym całkiem nieźle Ci idzie ze spełnianiem tego celu. Jedna fajna kobiete juz poznałeś - znów zachichotała lekko czkając. Broń bobrze nie miała tak wysokiego mniemania o sobie, jedynie żartowała.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  148. [W porządku, nie zauważyłam jej w spisie wizerunków. W takim razie proszę o zmianę z powrotem na Maggie Rawlins ;)]

    OdpowiedzUsuń
  149. — Daj spokój, nie jest ze mną tak źle! Nie widziałeś, jak lądowałam. Dałabym sobie mocne siedem na dziesięć — rzekła Beth, ewidentnie w lepszym humorze, tym bardziej że jej wspaniały współlokator przeszedł przez ten cały bałagan tylko po to, by podać jej pomocną dłoń. Dłoń, którą ochoczo złapała, stając zaraz na równe nogi. W międzyczasie syknęła tylko z bólu i lekko wyprostowała. — A ból oceniam na pięć w tej samej skali, czyli nie jest dobrze, ale gorzej bywało, więc na żadne pogotowie się nie wybieram. Następnym razem — zażartowała, bo głos Noah był jakiś taki trochę surowy. Nic wielkiego nie zrobiła, olaboga spadła z taboretu. Upadła z większych wysokości, tak dla przykładu z klifu. Tylko może to złe porównanie, bo odległość była znacznie większa, a na samym końcu lotu lekko burzyła się woda, która na szczęście dawała miękkie lądowanie. Słyszała, że niekiedy woda może przemienić się w beton, ale takich cudów nie było dane jej doświadczać. Na szczęście!
    — Na chińszczyznę zawsze, to już możesz sobie zapamiętać! — Beth zrobiła kilka kroków w bok, chcąc wydostać się z bałaganu, którego narobiła na podłodze. Złapała za pudło, uprzednio poprawiając w nim rzeczy, które nie zdążyły w trakcie lotu i upadku wypaść ze środka. Były to głównie same papiery, bo wykładała nimi spody każdych kartonów, co aby lepiej się trzymały, a przede wszystkim więcej się mieściło. Dziewczyna obejrzała dokładnie rogi, który jeden był lekko wgięty. Cleeves westchnęła, ignorując zupełnie fakt, że jej współlokator rozgląda się po jej pokoju. Zresztą nie miała nic do ukrycia, bo niby co?
    Beth wzdrygnęła się zauważalnie, gdy w pokoju wybrzmiał dość groźnie brzmiący głos mężczyzny. Spojrzała na niego, w ręku trzymał czarny dziennik, który na pierwszy rzut oka niewiele jej mówił. Zmarszczyła nawet brwi, a oczy zmrużyła, starając się sobie przypomnieć historię tego przedmiotu. Bardziej jednak interesowała ją reakcja współlokatora, która była dosyć specyficzna, a na pewno niespodziewana. Szatynka odłożyła pudło na materac na łóżku, oparła się o nie, drugą dłonią łapiąc się za talię.
    — Przyznam, że nie mam pojęcia. Pewnie znalazłam gdzieś, zainteresowało mnie, to wzięłam — wzruszyła ramionami, przyglądając się postawie Noah, która przypominała tę bojową. Zupełnie jakby zaraz miał się z nią wykłócać. Ale o co? O głupi dziennik?
    Beth dwoma skocznymi krokami dotarła tuż obok mężczyzny, zaraz potem dość szybkim ruchem wyrywając mu notatnik z dłoni. O dziwo trzymał go dosyć mocno. Zaskakująco mocno, jednakże dziewczynie udało się go przechwycić, dzięki czemu już chwilę później mogła przejrzeć kilka pierwszych stron. Na wszelki wypadek odeszła w głąb pokoju, na drugą stronę łóżka, co aby odejść od nerwowego Woolfa.
    — Och, chyba wiem! — przypomniała sobie, gdy tych kilka zapisków rozjaśniły jej wspomnienie w głowie — Wydaje mi się, że musiałam to podwinąć jakiemuś podróżnikowi, co publikował swoje wyjazdy na własnym blogu, czy coś — Beth przerzuciła stronę na następną, a sama usiadła na materacu, następnie kładąc się na nim. Dziennik trzymała tuż nad sobą, czytając kolejne słowa. — Nawet nie pamiętam, gdzie to dokładnie było… w Pradze? Tak, chyba tak… Pamiętam tylko, że mnie czymś wkurzył, więc postanowiliśmy naszą wspólną grupką coś z tym począć. Tak z perspektywy czasu myślę sobie, że było to całkiem głupie z mojej strony, ale hej… młodość, prawda? Chyba jeszcze dalej przysługuje mi bilet na robienie głupot w swoim życiu — zaśmiała się sama do siebie i chyba trochę po to, by rozładować tę ciężką atmosferę, która zaistniała w jej pokoju.

    beth

    OdpowiedzUsuń
  150. Właściwie dobrze, że to Noah przyjechał z obrazem, ponieważ mogli trochę pogadać i przede wszystkim mężczyzna mógł spróbować jedzenia, które przyrządził Jaime. Gdyby to był ktoś inny, ktoś nieznany chłopakowi, jakiś „zwykły” kurier, to pewnie nawet by go nie zaprosił na obiad. Na szczęście miał teraz naprzeciwko siebie kogoś postronnego, kto będzie mógł wyrazić swoją opinię na temat jedzenia. Co prawda Jaime dopiero niedawno zabrał się za gotowanie i póki co mało co zrobił, ale… I tak cieszył się, że Noah zasmakowało.
    - Nie ma sprawy, jestem zadowolony, że ktoś jeszcze może spróbować i sprawdzić, czy to faktycznie jest dobre – uśmiechnął się lekko i napił się soku. – Od stwierdzania, kto jest mordercą, jest policja, a potem sąd. Ja tylko daję im pewne fakty. Wiesz, na przykład wzrost osoby, która zaatakowała, bo jest trup z nożem w piersi czy trup z urazem głowy i widać, że narzędziem był młotek – wzruszył ramieniem. – A policja wtedy ustala, kto im pasuje do tych przesłanek i łapie podejrzanego. Ja dostarczam im te dowody. To jest naprawdę ciekawe, ile na pozór nic nieznaczący detal może dawać informacji… Albo o osobie zmarłej, albo o tej, która tę osobę doprowadziła do śmierci. No ale nie tylko takimi sprawi będę się zajmował. To znaczy, mam taką nadzieję – uśmiechnął się lekko i wrócił do jedzenia.
    Naprawdę chciał robić w przyszłości to, o czym mu opowiadał. To, czy mu się uda, zweryfikuje życie już w najbliższym czasie, kiedy w końcu grupa studentów zejdzie do prosektorium, aby tam kontynuować naukę w praktyce. Może się okaże, że to wcale nie będzie zajęcie dla Jaime’ego.
    Spojrzał na Noah i skinął powoli głową.
    - Widocznie coś musiało się między wami zadziać, między tobą, a twoją siostrą, i jej chłopak jest o to zły na ciebie… Nie wiem, co to mogło być, ale skoro chcesz jej kupić coś na święta, to chyba znaczy, że chcesz poprawić wasze relacje, a o to chyba nie może być zły. Nie wiem, nie znam się na tym, a relacje międzyludzkie to dla mnie zagadka – machnął ręką. – Od niedawna dopiero mam przyjaciela od wielu lat i nie mam pojęcia czasami, jak powinienem się zachować. Więc może rzeczywiście kup jej jakąś płytę, może zespołu, którego słuchała w dzieciństwie czy coś… - wziął kolejnego kęsa do ust. Tak, obaj byli w tym beznadziejni. Dobrze, że te święta już niedługo i będą mogli na chwilę odpocząć od prezentów. – A powiedz mi, dlaczego akurat wybrałeś takie zajęcie? Bo wiesz, kiedy się spotkaliśmy, byłeś… handlarzem, ale nie dzieł sztuki.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  151. Ciągle uczyła się swoich nowych ról, chociaż minęło już sporo czasu, odkąd zaczęła pracę w międzynarodowej firmie. Czuła się tak, jakby rzucono ją na głęboką wodę, a ona zdecydowanie w niej nie czuła się, jak ryba.
    Wszystko było dla niej nowe. Nie miała pojęcia tak naprawdę, co powinna robić, w jaki sposób się zachowywać i ostatnio myślała tylko o tym, co powinna zrobić, aby się z tego wszystkiego wykręcić. Zdecydowanie to nie było to, co pragnęła robić. Studiowała architekturę, bo uwielbiała to robić. Kochała projektować, chociaż nie miała do tego za dużo możliwości. Kilka miesięcy na praktykach i jedna wakacyjna praca w biurze ojca koleżanki.
    To było zdecydowanie to, co chciała robić w życiu. Dostała coś zupełnie innego i nie potrafiła się w tym odnaleźć. Do tego studia, opieka nad dziećmi i mężem. Domowe obowiązki, które owszem dzielili pomiędzy sobą, ale to nie było takie łatwe, jak początkowo jej się wydawało.
    Kojarzyła telefon z rana, który odebrała jeszcze w biurze. Pamiętała godzinę, a przynajmniej ta jej się kojarzyła. Była natomiast pewna miejsca spotkania. Zerkając, więc na zegarek gnała pospiesznie ulicą, starając się nie wywrócić w swoich wysokich kozakach na wysokim słupku. Widziała godzinę wyświetlaną w telefonie i tylko łapała coraz większe oddechy. Jej kondycja nie należała do najlepszych, zdecydowanie potrzebowała jej poprawienia, ale w tym momencie niewiele mogła zrobić. Skoro nie chciała się spóźnić na spotkanie, musiała po prostu biec.
    Wparowała do kawiarni z kropelkami potu na czole, a pojedyncze włosy poprzyklejały się do jej twarzy. Przed wejściem do środka przystanęła i wzięła kilka głębokich oddechów, bo przecież nie mogła po prostu wpaść i nie łapać tchu.
    Weszła w głąb lokalu i rozejrzała się nerwowo, próbując sobie za wszelką cenę przypomnieć, z kim się umówiła, ale jak na złość miała pustkę w głowie i nie potrafiła sobie tego w tym momencie przywołać.
    Rozchyliła delikatnie wargi, a po chwili uśmiechnęła się sama do siebie, napotykając przy jednym stoliku znajomą twarz. To nie mógł być przypadek, a kiedy dostrzegła mężczyznę, jak zza mgły przypomniała sobie, że rozmawiała z mężczyzną, ale… Czy to był on?
    Oblizała wargi i rozpięła płaszcz, rozchylając również grubą chustę owiniętą wokół szyi.
    — Bardzo cię przepraszam! — Oznajmiła, podchodząc do stolika i po prostu się dosiadając — coś się stało, że chciałeś się spotkać? Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że jeszcze się spotkamy — wyznała zgodnie z prawdą, przewieszając materiał płaszczu i chustę przez oparcie wolnego krzesła, a na samym siedzisku układając torebkę. Po chwili spojrzała na mężczyznę siedzącego naprzeciwko i zmarszczyła lekko brwi, bo nie wyglądał tak, jakby się jej spodziewał — trochę się zdziwiłam — wymamrotała, próbując sobie za wszelką cenę przypomnieć dokładną treść rozmowy telefonicznej.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  152. Oczywiście, że policja bez techników i specjalistów nie zrobiłaby wiele. Ile tak naprawdę zostało rozwiązanych spraw dzięki chociażby badaniu odcinków palców czy badaniom śladów prochu po broni na ubraniach. A to zaledwie tylko wierzchołek góry lodowej. Jaime zawsze był zafascynowany taką nauką i nauką w ogóle, chociaż nie zawsze to ukazywał. Może dlatego, że nigdy nie miał problemów z zapamiętywaniem faktów. Gorzej było ze zrozumieniem, wtedy musiał po prostu dłużej przesiedzieć i pomyśleć nad danym zagadnieniem. W każdym razie, cieszył się, że Noah zauważał jak ważna była praca techników śledczych.
    - Tak, właśnie… Niedługo się dowiem, czy to dla mnie i szczerze mówiąc, mam wielką nadzieję, że to jednak jest to, co powinienem i będę robić w życiu.
    Miał cel w życiu jak widać, przestawał też aż tak ryzykować ze swoim zdrowiem i życiem, jednak gdzieś tam z tyłu głowy miał przeświadczenie, że jeśli umrze wcześniej, to… cóż, trudno.
    Jaime spojrzał na mężczyznę i uniósł brew wyżej. Tak, co jak co, ale chłopak akurat wiedział coś na temat dziwnych dla innych ludzi relacji między członkami rodziny.
    - Najwidoczniej musi was bliżej poznać. A może bardziej ciebie.
    Nie żeby Jaime wiedział coś więcej o samym Noah, dlatego wolał już po prostu się nie odzywać na ten temat i pójść w nieco innym kierunku, który sam zresztą zaczął.
    - O, no proszę – skinął lekko głową, powoli kończąc już posiłek. – Nie spodziewałbym się akurat tego kierunku studiów po człowieku, którego poznałem wtedy w Meksyku. Ale z drugiej strony, ty pewnie też nie spodziewałeś się, że tamtego wieczoru ćpasz z przyszłym studentem antropologii sądowej, co? – uśmiechnął się lekko pod nosem. – Życie jest pełne niespodzianek, to pewne. Swoją drogą… skoro już pracujesz w takim miejscu, nie myślałeś o powrocie na studia? Chociaż pewnie dużo dowiadujesz się z samej pracy…
    W przypadku Jaime’ego, nie miał co myśleć o podejmowaniu swojej – pozostańmy przy nazwie – wymarzonej pracy bez ukończenia studiów, najlepiej na jak najwyższym poziomie. Ale cieszył się, że Noah robił coś, co lubił i co prawdopodobnie chciał robić. Skoro swego czasu studiował historię sztuki i literatury.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  153. W krwiobiegu kobiety było coraz to wyższe stężenie procentów i zaczynało sie objawiać nie tylko iskrzącym oczami, ale również z jakaś taką lekkością. Nigdy nie miała jakiegoś specjalnego problemu z bardzo mała przestrzenią osobistą, chyba że ktoś wyjątkowo naruszał ją wbrew wszelkim odmowom - wtedy potrafiła się nieźle wkurzyć, by nie wyrazić tego w inny sposób. Teraz to ona była osobą, która nieświadomie pochyliła sie odrobinę do przodu oczarowana szczerym uśmiechem Cudaka Z tyłu głowy wiedziała, ze to jest podyktowane alkoholem, którego nie odmawiała sobie od początku tego wieczora.
    - Z jednej strony brzmi to-o...- zakryła dłonią usta, gdy uruchomiła sie najzwyczajniej w świecie pijacka czkawka.
    - Ba-ardzo ciekawie, a-ale z drugiej stro-ony - wypiła resztkę swojego wina na raz w nadziei, iż to powstrzyma tą cholerną czkawkę, która nie tylko przeszkadzała w mówieniu, ale również zebraniu myśli do kupy. Nie była juz w takim stanie, by panować idealnie nad każdą wykonywaną czynnością.
    - nieco nudno. Antyczne wazy, nuda, ale drogocenne kamienie to już cieka-awszy wątek. - udało jej sie w miarę bez przeszkód dokończyć zdanie, niemniej nadal sobie po cichu czkała co jakiś czas. Wstrzymywanie oddechu też na niewiele się zdało, chociaż chwilowo widziała światełko w tunelu.
    - O to, to! - wskazała na niego palcem, jakby ogłosił jakaś najwyższa prawdę objawioną. Niemal podskoczyła na kanapie, co prawie skończyło sie upadkiem z niej, ale w ostatniej chwili chwyciła się oparcia.
    - Trzeba iśc do celu, ale czasem nie warto stawiać jakichkolwiek wymagań, bo się cholera tylko człowiek rozczaruje. Później juz nie przypominasz siebie tylko jakaś kulkę rozpaczy, którą przecież nie jestem... - plotła już trzy po trzy mówiac nieco za dużo, a jednocześnie nie zdradzając niczego więcej.
    - A wracając do tego czy jestem fajna, pff - prychnęła i chociaż nie miała o sobie wysokiego mniemania to mogła pójść na całość ze swymi żartami.
    - Panie Cudaku, Panie Noah ja jestem nietuzinkowa, a tańczy sie ze mną nieziemsko i nie tylko tańczy - puściła mu perskie oko po czym roześmiała sie w głos tracąc tą powagę z oczu, która pojawiła sie jakieś parę minut wcześniej. Znów była pijanym, rudym chochlikiem szukającym zapomnienia i dobrej zabawy. Nie insynuowała nic nieprzyzwoitego, ponieważ nawet nie miała na to ochoty. Ona sobie tylko żartowała i było jej z tym dobrze.
    Lotta

    OdpowiedzUsuń

  154. Lyrę motywowało wiele rzeczy, choć akurat chęć ukrywania się po kątach nie była jedną z nich. Jej dotychczasowe życie po prostu mocno wyczuliło ją na punkcie dyskrecji i akurat zamiana koszyków nie miała tutaj większego znaczenia; dziewczyna po prostu z reguły nie lubiła, kiedy ludzie wściubiali nosy w jej prywatne sprawy. A zakup prezerwatyw - dla siebie czy też nie - był tylko i wyłącznie jej sprawą. Nie obawiała się jednak bezpośredniej konfrontacji, jeśli by do takowej doszło, po prostu wolała do niej nie dopuścić, bo cudze zakupy, jakkolwiek zaskakujące, były idiotycznym powodem do sprzeczki na ulicy, wywołanej zaciekawionym spojrzeniem przechodnia. A znając jej szczęście, tak by się to właśnie skończyło.
    Przyjęła siatkę z wdzięcznością i sama wręczyłą mu drugą, by następnie ostrożnie połączyć własne zakupy. Nie była na tyle podejrzliwa, by sprawdzić czy mężczyzna odłożył coś przy ladzie, wiedzony zwykłą złośliwością. To nie było w jej stylu, po prostu wierzyła w jego uczciwość w tej sprawie. W końcu ona sama była z nim kompletnie szczera, kiedy wyznała po co podmieniła pudełka.
    Dopiero mając swoje rzeczy przy sobie, Johnson przyjrzała się mężczyźnie nieco lepiej, z pewnym zainteresowaniem, choć nie nachalnie. Zlustrowała uważnie jego twarz i sylwetkę, próbując w myślach przypisać go do któregoś z napotkanych dotąd typów ludzi, na razie jednak z marnym skutkiem. I chociaż można było o niej powiedzieć wiele rzeczy, na pewno nie była niezadowolona. Nawet wtedy, gdy ta niedorzeczna propozycja opuściła usta nieznajomego. Lyra początkowo uniosła jedynie jedną brew, jakby czekając na ciąg dalszy albo puentę żartu, ale gdy niczego takiego się nie doczekała, kącik jej ust uniósł się nieco i dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie zamiast wyraźnie skrzywić.
    Po chwili zsunęła się ostrożnie z ławki i stanęła na chodniku obok towarzysza; w innych warunkach zapewne po prostu zeskoczyłaby na beton, ale znając jej szczęście - dziś na pewno skręciłaby sobie kark. A skoro już zamierzała podążyć za obcym do jego mieszkania, postanowiła ograniczyć ryzyko podejmowania pechowych decyzji do minimum. Z jej doświadczenia wynikało, że nieszczęścia zawsze chodziły parami.
    — W takim razie zgoda — odparła, nie dając się wytrącić z równowagi. — Chętnie coś zjem — uściśliła, bo pierwsza opcja na pewno nie wchodziła w grę. Skoro jednak pojawiła się przed nią perspektywa ciepłego posiłku, Johnson planowała ją przyjąć, a jeśli brunet liczył na to, że mu odmówi, mógł winić za naiwność wyłącznie siebie. Nawet jeśli Lavena wykorzystałaby tego mężczyznę do zagwarantowania sobie i córce noclegu, jej latorośl nie była nawet w połowie tak zdesperowana czy zmotywowana, by przespać się z obcym w zamian za dach nad głową na kilka godzin.
    — Czy to się często zdarza? — zapytała z rozbawieniem, zerkając na nieznajomego z ukosa. Nie doprecyzowała czym owe to miałoby być, pozwalając zinterpretować to towarzyszowi wedle uznania.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  155. Jaime uśmiechnął się do mężczyzny. Kolejna osoba, która twierdzi, że trzyma za niego kciuki. To bardzo miłe. I może trochę zobowiązujące. Może to tylko słowa, ale jednak… miało to jakiś tam wpływ na chłopaka. Ale tak naprawdę wszystko wyjdzie w praniu – to jego ukończenie studiów. Niedługo zejdą do prosektorium, a Moretti uważał, że to tam dopiero będzie niezły przesiew na roku.
    - Wiesz, wszystko zależy od ciebie, co ty będziesz robił i czy dowody będą wskazywać na ciebie – stwierdził, wciąż się uśmiechając. Miło było z kimś pogadać. Z kimś więcej, trenując interakcje międzyludzkie. Zaproszenie Noah na obiad wydawało się być dobrą decyzją.
    Chłopak jednak nie kontynuował już dalej tematu chłopaka siostry Noah, ponieważ i tak nie wiedział, co ma mu powiedzieć. I nie znali się, żeby Jaime mógł mu dawać jakieś rady. Nie, żeby się na tym znał.
    Pokiwał głową, słuchając jego słów o wycieczkach. Właściwie to zawsze jest dobry pomysł.
    - Wyrywanie się z miasta chociażby na weekendy brzmi nieźle. Może kiedyś bym też spróbował? – zamyślił się na chwilę, ale zaraz już z powrotem był myślami razem z mężczyzną. – To też jest dobra opcja – zaśmiał się. – Na naukę nigdy nie jest za późno, na zabawę też nie, więc… Rób, co chcesz i na co masz ochotę. W granicach rozsądku, oczywiście. Wiem, o czym mówię – dodał jeszcze i dopił sok ze szklanki. – Cieszę się, że ci smakowało. Dopiero co zacząłem w ogóle gotować, więc twoje słowa są dla mnie dość istotne.
    Jaime wziął puste naczynia i zaniósł je do kuchni, aby tam schować je do zmywarki.
    - No to co robisz dzisiaj?

    [Masz jakiś pomysł, co możemy im tu wcisnąć? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  156. Zgadzała się z mężczyzna po raz kolejny, chociaż nie oznajmiła tego na głos. Nie czuła takiej potrzeby, a może już nie do końca była w stanie. Szklanka wody okazała się zbawienna jedynie na chwilę przez co czkawka skrzętnie wytrącała ją z kolejno ułożonych przemyśleń. Dzisiejszy wieczór zakończył się zdecydowanie inaczej niż planowało i wcale tego nie żałowała. Nie wiedziała jakie zdanie miał w tej kwestii znajomy Cudak, ale ona chyba odrobinę była mu wdzięczna za to, że mogła się tak rozluźnić i napić dobrego alkoholu.Rudowłosa nie miała zbyt wielu przyjaciółek, w ogóle przyjaciól jako takich, gdy ktoś zdołał zbliżyć się do niej na tyle by zyskać to miano też nie od razu wylewała mu na rękaw swe żale. Nie była tego typu osobą, jednak alkohol robił swoje.
    - To jest domena kobiet, a nie ty-ylko mo-oja.- zaśmiała się również lekko, ponieważ nie sądziła, że tego typu obserwację przedstawi jej szatyn. Fakt, lubiła postawić na swoim, dążyła uparcie do celu i w wielu przypadkach przeskakiwała kłody, które los kładł jej pod nogi, chociaż ostatnimi czasu częściej sie o nie potykała.
    - Chyba najważniejsze co sama o sobie myslę, bo to ja będę ze sobą do końca życia. - powiedziała powoli zbierając chwiejnie swe cztery litery z kanapy. To był ten moment w który kolejny kieliszek, by ja uspał, a ona ani myślała koczować na cudzej kanapie. Zdecydowanie wolała swe przestronne, wygodne i znajome łóżko.
    - Po-ora już na mnie. Dzię-ekuje za miły wieczór - uśmiechnęła sie do niego niczym pięcioletnie dziecko i ruszyła do wyjścia. Gdzies miedzy zakładaniem butów, a zapinaniem zimowego płaszcza zamówiła sobie ubera. Nie wiedziała gdzie dokładnie jest, a piesze spacery i tak nie wchodziły w grę. Wiedziała, ze gdy wyruszy spod budynku umysł niestety jej otrzeźwieje i wróci panika, lecz musiała to zwalczyć lub mieć nadzieje, ze tym razem dość mocno przesadziła z procentami, więc bedzie jej wszystko jedno.
    -Dobranoc! - rzuciła wychodząc z mieszkania nawet sie już nie odwracając w kierunku szatyna.

    Kilka dni, a może tygodni później
    Słoneczna, choć mroźna pogoda zachęcała do tego, by nawet w dzień wolny od pracy przespacerować sie ulicami Wielkiego Jabłka. Wyjątkiem nie była Panna Lester, która po przeprowadzce do nowego, jaśniejszego i przestronniejszego loku nie znała zbyt dobrze swej okolicy. Dzisiaj postanowiła się nieco bliżej z nią zapoznać, lecz bez gorącej kawy nie miało to najmniejszego sensu. Ubrana w czarny płaszcz, dżinsowe spodnie i z kubkiem znanej marki nie różniła się praktycznie niczym od dziesiątków nowojorskich pieszych. Może jedynie tym, że nigdzie się na dobra sprawę nie spieszyła, a jedynie wchodziła to tu, to tam do sklepu, do parku, czy zaglądała w jakieś ślepe uliczki, jakby czegoś szukała. W końcu, gdy gorący napój nie ogrzewał jej dłoni przekroczyła próg jednej z niewielu w okolicy księgarni. Była dość pokaźnych rozmiarów zważywszy na to, że mieściła się w nieco starej kamienicy. Rudowłosa przechadzała sie miedzy regałami spoglądając na ciekawsze z pozycji. Nie wiedziec kiedy stanęła przed półką z wydaniami, które opowiadały o podróżach. Jedna z książek chwyciła nawet w dłoń chcąc zapoznac się z krótki opisem na tylnej okładce.

    [Miało byc krócej, ale jakoś nie wyszło xD]
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  157. Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się uważnie mężczyźnie w oczekiwaniu na jego reakcję. Był dziwnie spięty, wprost nienaturalnie. Zupełnie nie jak ktoś, kto chwilę temu zgubił klucze do mieszkania, dowiedział się o awansie, który szef przydzielił komuś innemu czy jak ktoś, komu właśnie sypało się małżeństwo. Nie, to było znacznie bardziej niebezpieczne napięcie, które – gdyby tylko Michaela Starling miała lepiej rozwinięty instynkt samozachowawczy – kazałoby się jej zastanowić, czy aby przypadkiem dobrze robi, drocząc się z obcym facetem na środku swojej ulubionej kawiarni. Kawiarni, w której bywała regularnie i najczęściej w tych samych porach; dokładnie tej, która serwowała najlepszą kawę w Nowym Jorku i z odwiedzania której blondynka nie zamierzała rezygnować. Zbyt łatwo byłoby ją tu znaleźć, gdyby miało się okazać, że właśnie zwracała na siebie uwagę jakiegoś niebezpiecznego wariata czy innego seryjnego mordercy.
    ― Najprawdopodobniej, powinnam ― przyznała, odstawiając swoją kawę na blat dzielącego ich stolika. Odkryła wieczko, unosząc papierowy kubek pod nos. Podmuchała lekko, chcąc ostudzić choć trochę gorący napój. Uśmiechnęła się znad niego do siedzącego naprzeciw mężczyzny – lekko, trochę zadziornie, trochę jak ktoś, kto ma przewagę nad swoim przeciwnikiem. Jednak skrzące się w jej oczach, radosne iskierki bez najmniejszej wątpliwości mówiły, że ich właścicielka wcale nie ma złych zamiarów. Bo jakkolwiek przekonująca w swych rolach nie potrafiłaby być panna Starling, oczy zawsze ją zdradzały. Wystarczyła odrobina wprawy, krótka znajomość z kobietą, i już można było czytać w nich jak w otwartej księdze. Prawdopodobnie właśnie dlatego nie podjęła współpracy z kółkiem teatralnym na żadnym etapie edukacji. ― Pytanie, jak bardzo jesteś zdeterminowany odzyskać zgubę. I czy w ogóle trafiłam na odpowiedniego właściciela ― zauważyła, całkowicie ignorując fakt, że zwraca się do niego jak do starego znajomego, a nie kompletnie obcego faceta. Ona wiedziała, że notes należy do niego, ale on skąd mógł mieć pewność, że to blondynka jest aktualnie w jego posiadaniu? Zdarzyło im się kilkukrotnie wymienić przelotnymi spojrzeniami, ale Michalea była niemal pewna, że Noah nie zarejestrował jej w swojej głowie – niewiele wyróżniało ją z tłumu, a on zawsze był tak skupiony na tej swojej pisaninie, że szczerze powątpiewała, by mężczyzna był zdolny rozpoznać ją gdzieś w tłumie na gwarnej, nowojorskiej ulicy.
    Rozsiadła się wygodniej na swoim fotelu, uważnie obserwując bruneta. Powoli upiła łyk swojej kawy, na sekundę przymykając powieki, gdy rozkoszowała się jej smakiem. Zaraz ponownie wlepiła spojrzenie na swojego rozmówcę, który chyba wcale nie miał ochoty na jej towarzystwo. Głęboko pod skórą czuła, że może igrać z ogniem, z rozbawieniem pozwalając toczyć się tej farsie swoim tempem. Czy to w ogóle możliwe, żeby komuś piszącemu – całkiem dobrze, swoją drogą – mogło aż tak bardzo brakować poczucia humoru?
    ― Czy wiesz, co takiego jest w moim posiadaniu, a co należy rzekomo do ciebie, Noah? ― odważyła się zadać pytanie, mając szczerą nadzieje, że mimo wszystko mężczyzna nie jest brutalnym dewiantem, odnajdującym chorą przyjemność w mordowaniu niewinnych kobiet. Miała przecież dobre intencje i nie zamierzała się z nim droczyć w nieskończoność. Za krótką chwilę odda mu ten notes. A nuż po drodze wyciągnie od niego coś więcej na temat słodkich sekretów miejsca, które opisał na pierwszej stronie?

    [Witaj w klubie, też ostatnio nie jestem mistrzem regularności. ;)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  158. Rozsiadła się wygodnie na kanapie, a kiedy w końcu skończyła mówić, rozchyliła wargi i wbiła spojrzenie w twarz mężczyzny. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia i dokładnie analizowała każde jego słowo. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc o łysym, wysokim mężczyźnie. Odchyliła się delikatnie do tyłu, plecami uderzając o oparcie. Noah mógł obserwować, jak mina na jej twarzy rzednie. Wesoły uśmiech zamienił się w konsternację. Na czole, pomiędzy brwiami pojawiły się dwie zmarszczki, oznaczające intensywny proces myślenia.
    — Prawda — powiedziała po chwili, ocknąwszy się ze swojego zamyślenia. Pokiwała nawet lekko głową na znak, że rozumie słowa padające z jego ust. Zmarszczka pojawiła się jednak ponownie na jej czole, kiedy zadał swoje pytanie.
    Z kim się umówiła? Z kim go pomyliła? Cholera… Sama zaczęła się zastanawiać, jakim cudem mogło dojść do pomyłki. Ludzie normalnie przecież się nie mylą w takich sytuacjach. Prawda? Prawda! A ona, co zrobiła? Pomyliła się! Nawet nie pamiętała, z kim rozmawiała przez telefon, ale teraz do niej dotarło, że to przecież nie mógł być Noah. Nie kojarzyła, aby kiedykolwiek podawała mu swój numer. Ich znajomość była bardzo przypadkowa i raczej nie zmierzała w żadną, konkretną stronę. Pomógł jej kiedyś w Diego, ona przypadkiem wpadając na niego w Nowym Jorku, też mu pomogła. Można powiedzieć, że doszło do rewanżu i nic sobie wzajemnie w tym momencie nie byli winni. Dlaczego widząc go, od razu pomyślała, że to właśnie z nim się miała spotkać?
    Rozchyliła usta i wzruszyła lekko ramionami, nie mając pojęcia, co ma mu powiedzieć.
    — Nie wiem — wypaliła bezpośrednio, bez owijania w bawełnę, bo to nie miało żadnego sensu. Przesunęła się na skraj siedziska i wychyliła nieco nad stolikiem, aby spojrzeniem ogarnąć wnętrze kawiarni. Próbowała w ten sposób odnaleźć kolejną, znajomą twarz. Nikt jednak nie rzucał się w jej oczy — cholera nie mam pojęcia — wymamrotała, czując wzrastające zażenowanie. Miała dużo na głowie, była rozkojarzona i zdecydowanie nie potrafiła się na niczym skupić. Jak widać postępowało to do tego stopnia, że nie miała pojęcia nawet, z kim się umówiła! — Brzmię, jak wariatka? — Spytała, patrząc na bruneta. Cały czas intensywnie próbowała sobie przypomnieć, z kim właściwie rozmawiała. A może pomyliła nazwy kawiarni? — Cholera, przepraszam… Nie umiem wyjaśnić tej sytuacji — dodała zmieszana, przygryzając dolną wargę.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  159. Debby Hamilton kompletnie nie umiała w randkowanie online. Prawdę powiedziawszy to w żadne randkowanie. Tylko i wyłącznie za namową (a raczej wymuszeniem) przyjaciółki zgodziła się pobrać aplikację o nazwie Tinder, gdzie udało jej się stworzyć przyzwoity, choć z pewnością niepowalający nikogo z nóg profil. Zdziwił ją więc odzew, z jakim się spotkała, chociaż może też nie do końca. W końcu osoby decydujące się na tego typu rozwiązania w większości przypadków interesowało tylko jedno. Jak było z nią? Cóż, nie liczyła na zbyt wiele. Nie oczekiwała księcia z bajki na białym koniu, bo tacy dawno wyginęli. Szukała raczej kogoś, z kim mogłaby najzwyczajniej w świecie porozmawiać, pośmiać się razem, wyskoczyć w jedno czy dwa miejsca. I znalazła. A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało.
    Noah przyciągnął ją do siebie głównie podróżniczym trybem życia, które ze względu na pracę prowadziła również i ona. Był to konkretny punkt zaczepienia, dzięki któremu rozmowa potoczyła się jakoś dalej i padł pomysł spotkania się na żywo. Jako że blondynka nigdy wcześniej nie była na randce, czuła się zupełnie bezradna. Trochę czasu zajęło jej przygotowanie się do wyjścia, chociaż miejsce, w którym mieli się zobaczyć, nie było jakieś specjalne. Ustalili, że skoro oboje planowali zobaczyć najnowszy film akcji wchodzący do kin, to mogą w sumie wybrać się na niego razem, a po seansie przejść na spacer. Taki plan pasował Debby, Noahowi raczej też skoro się zgodził.
    Taksówka czekała już pod blokiem, w którym mieszkała Hamilton od czasów przeprowadzki do centrum miasta. Kino znajdowało się niecałe dziesięć minut jazdy dalej. Zapłaciła kierowcy, żegnając się uprzejmie i wysiadła z auta. Nie chciała się stroić, zatem ubrana w jeansową kurtkę, czarny t-shirt z napisem „Friday, I'm in love”, mom jeansy, kolorowe skarpetki i ukochane Conversy ruszyła w stronę wejścia. Mężczyzny jeszcze nie było. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta, czyli spóźniał się od dobrych piętnastu minut. Cóż. Idealne pierwsze wrażenie. Czekała jeszcze kolejne dwadzieścia, po czym dała sobie spokój. Zapaliła jednego papierosa, aby ukoić nerwy i wróciła zawiedziona do domu.
    Od tamtego nieudanego spotkania minął ponad miesiąc; Noah co prawda próbował parę razy się z nią kontaktować, ale uznała za zbędne, aby tracić czas na odpisanie mu. Miała lepsze rzeczy do roboty niż zakrzątanie sobie głowy kimś, kto po prostu ją wystawił.
    Tego dnia nic nie zapowiadało na to, aby spokojne, poukładane według idealnej linii życie Deborah miało nawet odrobinę odbiec od normy. A jednak los pisze różne scenariusze. Podczas zakupów, na które znajdowała czas dopiero późnym wieczorem pod koniec tygodnia, niespodziewanie natknęła się na swoją niedoszłą randkę w dziale z nabiałem. Chciała oczywiście czym prędzej się wycofać i dać nogę, ale pech chciał, że mężczyzna ją zauważył. Zaklęła pod nosem, lecz posłała w jego stronę uśmiech.
    - Noah! Kurczę, kto by się spodziewał. Co za spotkanie, nie? - odezwała się, starając zgrywać obojętną.
    Tak naprawdę jeszcze ją trochę bolało to, jak mężczyzna potraktował restauratorkę.

    Debby Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  160. [Ja mam takie pytanie off-topic skąd Ci się wzięły monety iberyjskie? xD]
    Charlotte była nauczona, by nie oceniać książki po okładce, chociaż z racji swojego wykształcenia zwracała dość sporo uwagi na to jaką dana publikacja miała szatę graficzną. Uważanie analizowała okładkę, później zazwyczaj czytała krótkie streszczenie znajdujące na tyle książki lub też w jej środku. Rzadko decydowała się na kupno kota w worku, tym bardziej, iż to nie była tania przyjemność. Kobieta naprawdę nie rozumiała cen niektórych czytadeł, gdy przecież wypierano je elektronicznymi wersjami.
    Lester skupiona na jednym z opisów zamieszczonych wewnątrz książki niemal podskoczyła słysząc męski, lecz znajomy głos. Nim zdążyła pomyśleć odwróciła sie zamszycie celując książką prosto w klatę piersiową szatyna, niczym najznakomitsza bronią. Pod sam koniec wyhamowała atak , więc ten okazał sie niegroźny. Jej ciało przez liczne treningi reagowało automatycznie,a to że była w obcym miejscu wcale nie pomagało.
    Cudak! —  rzuciła z nieskrywanym szokiem i ulga jednocześnie. Gdyby nie fakt, że kubek z kawą na moment odstawiła na jedna z półek to pewnie teraz oboje byliby pokryci jasnobrązowym płynem. 
    — A Ty często tak zakradasz się do ludzi od tyłu? Wiesz, że to może kiedyś źle się dla Ciebie skończyć? —  pokręciła jedynie głowa, ale na jej usta wpłynął lekki uśmiech. Miło było spotkać kogoś znajomego, ponieważ w Nowym Jorku to nie była jakaś specjalna codzienność. Miasto miało w sobie na tyle mieszkańców, że spokojnie można było się wmieszać w tłum. 
    — Znasz autora? —  zapytała w końcu jakby na moment ignorując pytanie skierowane w jej stronę. Przyglądała mu się uważnie, lecz bez zbędnej podejrzliwości. Możliwe, ze skoro sam tyle podróżował to znał tego kto napisał to dzieło.
    — A co do czytania tego typu publikacji — zaczęła sięgając po swój kubek z kawą, ale nie odkładając nań jej rychłego zakupu. 
      — Od czegoś trzeba zacząć, jeśli samemu nie można sie póki co wyrwać z Wielkie Jabłka — wyznała ruszając ku kasom, by zapłacić za egzemplarz trzymany w prawej ręce. 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  161. Czuła się w tym momencie, jak największa kretynka. Dlatego starała się uniknąć spojrzenia prosto w oczy Noah. Swoim wzrokiem cały czas uciekając gdzieś dookoła, w odnalezieniu człowieka, z którym faktycznie mogła się umówić. A co, jeżeli znowu się pomyli?
    Westchnęła cicho układając dłonie na drewnianym blacie stołu i wpatrywała się w swoje oczy, słuchając tego, co miał do powiedzenia mężczyzna.
    — To był stacjonarny — westchnęła — w biurze — dodała, zagryzając wargi — ale to nie miało być spotkanie służbowe… Pamiętałabym! — Powiedziała, podnosząc spojrzenie i patrząc w końcu na mężczyznę — tych zawodowych bardzo pilnuję — wymruczała cicho, ponownie wbijając spojrzenie w swoje dłonie. Tak było. Wszystkiego, co związane z pracą, bardzo pilnowała. Z tymi osobistymi, prywatnymi sprawami nie szło jej już tak dobrze i idealnie, jakby chciała.
    — Ale to dobry trop… Kto ma mój służbowy numer — westchnęła, mrużąc powieki i zastanawiając się nad tym. Na pewno Arthur, ale nie zapomniałaby o spotkaniu z własnym mężem, aż tak zakręcona nie była… Chyba. Rodzice i jej brat również mieli ten numer, bo zdarzyło jej się kilka razy zadzwonić do nich nie z tego numeru. Zagryzła wargi i opadła miękko na oparcie kanapy, czując, jak zażenowanie w niej rośnie coraz bardziej.
    — Nie wiem, Noah… Pierwszy raz mi się zdarzyło coś takiego i… Nie mam pojęcia, ostatnio dużo się dzieje i po prostu, nie wiem co się stało — powiedziała zrezygnowana. Nie wiedziała nawet, czy powinna skorzystać z jego propozycji i chwilę z nim posiedzieć, czekając, aż pojawi się ta właściwa osoba, czy lepiej byłoby, gdyby jednak sobie poszła — fizycznie może i w porządku, ale jak da się zauważyć, moja głowa nie pracuje najlepiej — jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. Wzięła kilka głębszych oddechów i rozchyliła palce, spoglądając przez „szpary” na mężczyznę — na pewno mogę tu chwilkę zostać? — Jęknęła cicho z nadzieją w głowie.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  162. [Dzień dobry! Fajny ten twój pan. Faktycznie mogliby coś razem posmarować sprayem na murach, jeśli nie masz nic przeciwko. Pytanie tylko, czy powinni się jakoś znać z włóczęgostwa, czy zaczynamy znajomość od zera?]

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  163. Po przejrzeniu kilku stron książki stwierdziła, że nie tylko okładka, ale również wnętrze jest warte uwagi. Wniosek ten wysunęła nim na horyzoncie pojawił się Noah ryzykując swe dobro fizyczne. Nie mógł przewidzieć reakcji kobiety, więc wcale nie zdziwiło jej zaskoczenie szatyna.
    — Czyli oceniłeś książkę po okładce. Nie ładnie, nie ładnie. —  zaśmiała się lekko na tą wymianę zdań. Zdawała sobie sprawę, że nie wyglądała na kogoś groźnego, lecz pozory potrafiły  być niesamowicie mylące. Spędzała ogrom czasu na treningach udoskonalając swe ataki, czy sposoby obrony. Ciało miała odpowiednio umięśnione, choć szczupłe. Nie chciała wyglądać jak kobiety, które startowały w zawodach kulturystycznych. O ile starła się nie oceniać powodów takiej ścieżki, to jej skromnym zdaniem zarówno panowie, jak i panie biorący w nich udział wyglądali specyficznie. Nie było w tym nic zdrowego, a już na pewno nic pięknego. We wszystkim należało mieć umiar.
    —   Już chyba udało mi się pokazać, że nie jestem jak większość. —  puściła mu perskie oko, lecz nie było w  tym nic zalotnego. Ot najzwyczajniejsza rozmowa znajomych z przypadku, którzy dogadywali się w wielu kwestiach. 
     — To jak przeczytam i uznam, że książka nie jestem kompletną szmirą to pewnie poproszę Cie o zdobycie dla mnie autografu. —  powiedziała całkiem szczerze, bo jeśli egzemplarz, który trzymała w dłoni miał się okazać nudny jak flaki z oleje, to po co jej podpis autora? Żeby wiedzieć kogo wyśmiać? Niestety z racji odurzenia alkoholowego rudowłosa na ten moment nie potrafiłby połączyć wnętrza mieszkania z tym co mogła odnaleźć w na stronicach tego dzieła. Większość tamtego wieczoru była dla niej mglista, chociaż całokształt zapamiętała raczej w pozytywnych barwach. 
    — Doliczyć papierową torbę? —  słowa te zmusiły ją odwrócenia sie przodem do ekspedientki za lada, a plecami do rozmówcy.
    —  Poproszę i płatność będzie kartą —  dodała od razu wyciągając plastikowy przedmiot, którego używała znacznie częściej niż szeleszczących papierków z podobiznami prezydentów.  
    —  A co do urlopu, to też mi się jakiś marzy. —  niemal jęknęła w cichej rozpaczy, ponieważ ostatnia podróż skończyła się nagle i zdecydowanie drastycznie. Ba, do tej pory miała zadrę na psychice w postaci panicznego lęku do poruszania się jakimkolwiek transportem. Ukochała za to czerwony rower zakupiony, gdy tylko kontuzjowana ręka i noga pozwoliły na coś więcej aniżeli śmieszne kuśtykanie.
    —  Byłabym chętna, nawet bardzo tylko aktualnie krucho u mnie z wolnym i finansami —  przyznała wykonując gest palcami symbolizujący gotówkę. Przeprowadzka nie była do końca tylko formalnością, lecz pożarła sporą część oszczędności panny Lester, które chciałaby jak najszybciej podreperować.
    —   Proszę oto Pani książka i życzę miłego dnia. —  ponownie przerwał im głos miłej ekspedientki na co rudowłosa uśmiechnęła się pogodnie również życzą jej miłego dnia. Z papierową torbą w jednej ręce i papierowym kubkiem w drugiej ruszyła prosto do wyjścia z księgarni. Nie chciała tu zostawać dłużej w obawie przed kolejnym nieprzewidzianym w funduszach zakupie.
    — Ale jeśli Twoja wyprawa miałaby zadziać się dopiero latem to możliwe, że dałabym się przekonać. Tylko powiedz błagam, że chcesz się tam dostać samolotem. —    stanęła na chodniku przed sklepem nie do końca pewna gdzie teraz miałaby się udać na kontynuację zwiedzania okolicy.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  164. [Myślę, że z jej zamiłowaniem do chemii to już od studiów udzielała korepetycji, o ile nie wcześniej, dlatego jak najbardziej może być :) Są w dosyć podobnym wieku, więc może jeszcze tylko ustalmy, jaka była między nimi wtedy relacja, żeby wiedzieć jak na siebie zareagują po tych wszystkich latach ;)]

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  165. [Pozwolisz, że uczepię się tego bazgrania po murach, bo jakoś wyjątkowo mi się to spodobało :)]

    Eva nie była święta. To było jasne. Kradła, dostarczała podejrzane przesyłki za grube pieniądze, czasem wykręciła jakiegoś psikusa pospolitemu zjadaczowi chleba. Ot, taka rutyna. Nie każdy musi być praworządnym obywatelem. Ci z gorszego sortu również musieli istnieć. Choć malować graffiti nauczyła się stosunkowo niedawno. Spraye były tanie, a zabawa przednia, jeśli już wiedziało się, co i jak. Dlatego od tygodnia, w wolnych chwilach zajmowała się umieszczaniem swoich małych arcydzieł na czystych murach budynków i betonowych płotów. A co! Banksy też wybił się w ten właśnie sposób, może i jej się uda. Choć wolałaby jednak pozostać anonimowa. Jakoś nie pasowała do niej sława i cały związany z tym przepych.
    No i nie byłaby sobą, gdyby nie robiła przy okazji na złość innym. Jej ostatnim wyczynem było uwiecznienie psa w policyjnej czapeczce na murze, przy którym lubili stawać gliniarze, kiedy łapali kierowców na przekraczaniu prędkości. Ot, taki żarcik. Niestety jej malunek szybko zniknął pod warstwą świeżej farby, ale i tak uznawała, że to dobry żart.
    Kolejnym razem padło na klinikę znanego doktorka, o którym wszyscy wiedzieli, że jeśli nie dostanie w łapę, to prędzej cię zabije, niż przepisze lekarstwo które mogłoby chociaż uśmierzyć ból, a co dopiero wyleczyć. Dupek. Zasłużył na jakąś zacną karykaturę, a, że ściana na tyłach jego gabinetu była czysta i w dodatku dobrze oświetlona w nocy, pozostawało działać. Szło jej całkiem nieźle, właściwie karykatury wychodziły jej lepiej, niż dobrze, przynajmniej dopóki nie wyczuła za sobą czyjejś obecności. Skupiła lekko ramiona i odwróciła się z miną winowajcy w stronę osoby, stojącej za jej plecami.
    - Ochrona? – spytała, chcąc się upewnić, choć mężczyzna za jej plecami wydawał się zbyt wyluzowany na ochroniarza, ale nigdy nic nie wiadomo. Tacy czasami byli najgorsi. Nieraz wpadała w kłopoty, więc to nie byłoby nic nowego. W razie czego, za małą szkodliwość czynu mogą ją zamknąć na nockę w areszcie i to tyle, a jeśli trochę tych przewinień się uzbiera, poprosi Setha o nowy, fałszywy dowód. Znowu.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  166. [Dzień dobry!
    Przyznam, że Aliana ma tyle świetnych zdjęć, że chyba co tydzień będę zmieniała to w karcie, bo nie mogę się zdecydować :)
    Na wątek jestem zawsze otwarta. Może potrzebujesz kogoś do rozbudowania któregoś z wątków lub kogoś do powiązań? Szczerze powiem, że nie lubię zaczynać znajomości "od zera", wolę mieć przynajmniej minimalne podparcie :)]

    Rita

    OdpowiedzUsuń
  167. [To racja, w liceum jeszcze nie miała styczności z nieco mroczniejszymi aspektami życia jej ukochanego, chociaż już się znali. Możemy po prostu zrobić z nich dobrych kumpli z przeszłości, ponieważ Sam przez kilka lat pracowała z Noah nad chemią, żeby zdawał z klasy do klasy, więc jakoś musieli się poznać. Zacznę nam coś, szczegóły wyjdą w trakcie ;)]

    Ten wieczór był spokojny, na co skrycie liczyła. Nadal bolała ją dłoń, choć tym razem nie zrobiła sobie nic w laboratorium ukrytym w piwnicy; tym razem jej wrogiem okazał się piekarnik. Samantha próbowała swoich sił w pieczeniu ciasta i co tu dużo mówić? Wyjmując je sparzyła się o gorące drzwiczki.
    Chodziła po klubie, trzymając szklaneczkę z drinkiem w zdrowej ręce. Wzrokiem prześlizgiwała się po tańczących na parkiecie gościach. Większość z nich była studentami, z reguły osoby młodsze od niej. Obserwowała jak ich spocone ciała poruszają się w rytm muzyki, ocierając się o siebie często nie do końca niewinnie. Wykrzywiła usta w nieco kpiącym uśmieszku, po czym pociągnęła łyk napoju i ruszyła w stronę baru po dolewkę.
    W tym miejscu miała wrażenie, że jest kimś innym. Była wyrwana ze swej codzienności i po prostu bawiła się ze znajomymi lub obcymi ludźmi. Niekiedy za bardzo dawała się ponieść klimatowi klubu, o czym uświadamiał ją poranny ból głowy; taka cena dużej ilości alkoholu.
    Odgłos jej szpilek poniósł się po korytarzu, gdy wyszła z głównej sali. W tym miejscu było ciszej, muzyka brzmiała na stłumioną, jakby pochodziła z daleka. Długie przejście prowadziło do łazienek, pomieszczeń dla vipów, w których często miały miejsce sprawy biznesowe, jednak wiodły również do pokojów dla obsługi i prywatnego pomieszczenia należącego do Samanthy. Właśnie tam kierowała się teraz, poruszając płynnie w mocno opinającej ją sukience. Mijając łazienki uderzyła w nią pewna myśl. Zmrużyła oczy, po czym wykonała dwa kroki w tył, by stanąć naprzeciw mężczyzny wychodzącego z pomieszczenia.
    — Noah? — rzuciła nieco zaskoczona. Zmienił się od czasów liceum, lecz nadal była w stanie go poznać. W końcu nie każdą twarz obserwuje się przez kilka godzin w tygodniu z bliska, by znaleźć w niej choć trochę zrozumienia dla chemicznego świata. — Nie wiem co tu robisz, ale dobrze cię widzieć — choć w jej pamięci widniał jako zadziorny chłopak, teraz miała przed sobą dorosłego mężczyznę, którego uściskała zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. — Koniecznie musisz się ze mną napić — dodała, odsuwając się od niego, by spojrzeć w jego oczy.

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  168. [Czesć! Pewnie, wątki zawsze są u mnie mile widziane. Może Noah byłby znajomym siostry/brata Avy? Są w odrobinę bardziej zbliżonym wieku niż ona sama (w wątku mi to, absolutnie, nie przeszkadza!), więc można by tutaj znaleźć jakis punkt zaczepienia. Chyba, że masz inne pomysly? :)]

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  169. [Hej, hej!
    Pamiętam, że miałam kilka prób napisania czegoś z Noah, ale za każdym razem coś (z mojej winy) szło nie tak, więc chętnie jeszcze raz coś bym z nim napisała, obiecuję poprawę!
    Napisałaś, że ma talent do wchodzenia w tarapaty i masz na myśli coś konkretnego, czy robimy burzę mózgów? :D]

    Rosaria Craster

    OdpowiedzUsuń
  170. Eva była zdania, że jeśli miał skłonność do pakowania się w kłopoty, to nigdy się jej nie wyzbędzie. Ona cierpiała na tę samą przypadłość, choć już dawno przestała z nią walczyć. Była trochę takim wolnym duchem i pewnie, gdyby nagle pojawiłby się ktoś, kto wyciągnął do niej rękę, mówiąc: dam ci stałą, dobrze płatną posadę, mieszkanie i samochód, tylko zachowuj się, to chyba by się w tym nie odnalazła. Ale jak tu się dziwić, skoro od dziecka jej warunki bytowe i towarzystwo pozostawiały wiele do życzenia? Może i wyglądała normalnie, kiedy w niedzielę dla rozrywki wybierała się powałęsać po centrum handlowym, ale była z krwi i kości ciemnym charakterkiem z Bronxu.
    To graffiti podobało jej się szczególnie i naprawdę wpadła w trans podczas malowania go. Nienawidziła systemu medycznego w tym kraju, a zwłaszcza tych, którzy jeszcze dotarcie do tego systemu utrudniali. Składki były absurdalne i ludzi, takich jak ona nie było na nie stać. W razie czego Seth miał ubezpieczenie, ale nie była pewna jak to działa i czy w razie przypadku mogła z niego korzystać. Pewnie nie, a jej samej nie było stać na takie udogodnienie. Najwyżej zdechnie w rowie na zwykłe zapalenie wyrostka, a co! Z kolei lekarz, przyjmujący w tej przychodni zasługiwał co najmniej na piekło, skoro potrafił patrzeć w oczy umierającym ludziom i mówić im, że nie udzieli im pomocy, za którą już zapłacili, jeśli dodatkowo nie zafundują mu kolejnego domu w Europie.
    Chłopak na chwilę wyrwał ją z tego szaleńczego transu, a na jego słowa uśmiechnęła się ciepło. Swój pozna swego. Jego wzmianka o policji, nieco ją skonfundowała, dlatego szybko pozbierała swoje rzeczy i pociągnęła go za sobą w pobliskie krzaki, chcąc mieć dobry punkt obserwacyjny.
    - Ooo nie, jak to zobaczą, każą zamalować. To jak na razie mój najlepszy projekt! – powiedziała żałośnie, bo przedstawienie doktora Wolfsteina z głową świni, siedzącej na korycie pieniędzy uważała za istny majstersztyk.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  171. Spojrzała na niego i nieśmiało skinęła głową.
    — Może faktycznie, jakaś ziołowa herbata to dobry pomysł — i tak było jej głupio, że narzuca się mężczyźnie. Zwłaszcza, że ten przecież miał inne plany i ją o tym poinformował. Czekał na kogoś, a ona tak brzydko się dosiadła i nawet teraz nie spieszyło jej się, żeby wstać. Naprawdę potrzebowała chwili, aby poukładać sobie wszystko w głowie i spróbować sobie przypomnieć, z kim tak właściwie się umówiła i po co. To było strasznie okropne uczucie. Pamiętać częściowo jakieś plany… Nie pamiętając przy tym najważniejszej z rzeczy.
    Słysząc jego propozycję o opowiedzeniu, co się u niej dzieje… Nawet nie wiedziała, czy był jakikolwiek sens rozpoczynania tej opowieści.
    — Nie wiem czy jest sens opowiadać o takich rzeczach — mruknęła, nieco się rozluźniając i siadając wygodniej — powinno się chyba dzielić tymi wesołymi opowieściami. No wiesz. Po co psuć atmosferę i inne takie — wzruszyła lekko ramionami. Miała sprawić wrażenie, nieco bardziej pozytywnej, ale chyba sama dała teraz do zrozumienia, że niezły z niej ponurak — po prostu to długie i zawiłe, nie wiem czy nam starczy godzina, a przecież jesteś już z kimś umówiony! — Zauważyła z uśmiechem — tu się zamawia przy kasie, czy jest obsługa? — Spytała, bo nie była pewna, co powinna w tej chwili zrobić, jeżeli chodziło o tę herbatę.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  172. Jaime uśmiechnął się do niego szeroko. Właściwie czemu nie? I tak nie miał co robić, wszystko na studiach zdawał po kolei bez żadnych problemów, więc mógł sobie pozwolić na wieczorne wyjście. Mógł też przetestować samego siebie, czy podda się barom i pubom, które na pewno będą kusić, zwłaszcza o tak później porze. Istniała też szansa, że w towarzystwie Noah nie zboczy z kursu. Albo wręcz przeciwnie – przez towarzystwo, nieważne, czy to byłby właśnie Noah czy ktoś inny, po prostu Jaime miałby towarzysza, mógł zajrzeć do któregoś z tych typów lokali. Jaime miał jednak nadzieję, że obędzie się bez tego.
    - Bardzo chętnie do ciebie dołączę – przyznał szczerze, wciąż się uśmiechając. Gdyby Noah nie miał jego numeru telefonu, to Jaime był gotów mu go podać.
    A wieczorem ubrał się ciepło i był gotowy do drogi. Wciąż pamiętał ten widok w jednej z uliczek przy budynku, w którym odbywała się wystawa, ale… nie zamierzał o to pytać, nie teraz i prawdopodobnie nie dzisiejszego wieczoru. Nie chciał przesadzić, nie chciał, aby Noah uznał, że Jaime wtrąca się w jego sprawy i tak dalej. Co nie zmieniało faktu, że się chyba trochę martwił.
    - No dobra, to dokąd zmierzamy? – zapytał, kiedy spotkali się ponownie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  173. Nie wnikała w to, co działo się za zamkniętymi drzwiami pokoi VIP-owskich. Nie obchodziło ją, jakie interesy i transakcje były ustalane. Dopóki panował spokój, ona zapewniała prywatność. Jednak zdarzały się sytuacje, gdy interweniowała; nie pochwalała przemocy czy używania broni na terenie klubu, miał on być wolny od takich rzeczy. Matthew ustalił te zasady, zaś ona nadal się ich trzymała. Wiedziała, że jakby chciała całkowicie ograniczyć spotkania biznesowe na terenie lokalu, ona sama mogłaby mieć nieprzyjemności. Wybierała mniejsze zło.
    — Gdzie te charakterystyczne sweterki, co? — uśmiechnęła się rozbawiona, wygładzając jedną z fałdek na materiale sukienki. Ruszyła powolnym krokiem w stronę głównej sali, tam znajdował się najlepiej zaopatrzony bar. W mniejszych wybór alkoholi był nieco skromniejszy, choć nadal duży. — Co tu robię? Rządzę — puściła do niego oczko, jednak po chwili nieco spoważniała. — Po śmierci Matta klub przeszedł na mnie. Z reguły sama również się bawię, lecz często jestem tu, by pilnować porządku. Grube ryby wolą, gdy jestem w lokalu w trakcie niektórych negocjacji, tak w razie czego. Na szczęście dzisiaj już po wszystkim — wzruszyła ramionami. Dla niej to była norma, a znając Noah z liceum, obstawiała, że te informacje nie zrobią na nim wrażenia. Mogłaby nawet powiedzieć, że mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co tu się dzieje, a być może nawet uczestniczył w podobnych spotkaniach.
    Kiedy znaleźli się przy barze, musiała stać bliżej niego, by usłyszał wymawiane przez nią słowa.
    — Czego chcesz się napić? Bierz co chcesz, rachunek idzie na mnie — sama zamówiła sobie klasycznie drinka z whisky. Przyzwyczaiła się do tego mocnego smaku i ciężko było pozbyć się tego uzależnienia. — Później możemy przenieść się do mojego pokoju, ale teraz... Baw się ze mną — spojrzała na niego z ciężkim do rozszyfrowania błyskiem w oku. Z jednej strony jakby go prowokowała, a z drugiej jakby desperacko pragnęła kontaktu ze znajomą osobą. W niczym nie przypomniało to słodkiego wzroku dawnej Sam.

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  174. Kobiecie niemal od razu udzielił się pogodny nastrój jakim emanował mężczyzna, jakby jego śmiech stawał się zaraźliwy. Była to naprawdę rzadka cecha u ludzi, a jakże przydatna do panowania nad sytuacją, czy niemal bez wysiłkowym poprawianiem komuś humoru. 
    —Życie jeszcze nie nauczyło Cie, że rude istoty z reguły bywają nieprzewidywalne.— zażartowała, chociaż było w tym ziarenko prawdy, jeśli mowa była o niej, czy tez o Christopherze. Oboje byli niczym tykająca bomba co poza wieloma zaletami niosło również wady. Mogli bowiem eksplodować w sposób przyjemny, imprezowy i pełen energii lub też ociekający mściwością, agresja i ogromem żalu. Wszystko zależało od tego, który zapalnik się podgrzewało. Póki co Noah trafiał w tak zwaną dobra nutę, lecz tym samym żadne z nich nie mogło stwierdzić, że się tak naprawdę znają. Poruszali neutralne tematy, które mimo powierzchownej gry słownej nie sprawiały, by druga osoba w jakimkolwiek stopniu się otwierała.
    —Mógłbyś w końcu powiedzieć coś z czym trudno byłoby mi się zgodzić? —zapytała retorycznie i szturchnęła go lekko w ramię, bo po raz kolejny swymi spostrzeżeniami trafiał w sedno jej własnych.
    —Ale nie inaczej, czasem warto sięgnąć po losową książkę. A może okazać się perełką — uniosła nieco papierową torbę dając do zrozumienia, że zakup tej, a nie innej książki podróżniczej był raczej ślepym trafem, a nie długo analizowanym wyborem. Nie czytała recenzji, nie szukała informacji o innych dziełach autora, czy o nim samy, więc jej opinia nie zostanie skalana oklepanymi frazesami z internetu.
    —Nie sądzę, by autor tej książki przejąłby się opinią osoby, która w życiu nie parała się braniem pióra do ręki jak to ładnie ująłeś. Ale mogę się mylić, w końcu to ty go znasz, a nie ja. Chociaż kto wie może to ten typ, który przejmuje się nawet odrobina krytyki — nieco zakręciła się we własnych przemyśleniach, jednak nie skupiała się zbytnio na postaci autora. To nie dla niego kupowała książkę, a dla zawartości. Chciała dostać namiastkę podróży w czasie, gdy sama nie była w stanie żadnej rozpocząć. Miała nadzieję, że się nie rozczaruje.
    —W takim razie jesteśmy umówieni na wakacje.— zaśmiała się lekko, mimo iż brała ten pomysł jak najbardziej na poważnie. Słysząc kolejne słowa mężczyzny jedynie skinęła głowa w pełni sie z nim zgadzając. Nowy Jork był cudowny i można go było odkrywać co rusz na nowo, lecz również przytłaczał. Gdy zbyt długo sie człowiek zasiedział, nawet Wielkie Jabłko wydawało sie niczym mała klatka.
    —Tak się składa, że mam wolne i jedna kawę za sobą.— dla podkreślenia słów uniosła papierowy kubek pomiędzy nich. Była kawoszem jakich mało, jednak wolała nie przesadzać z kofeiną, by o względnie wczesnej godzinie móc pojść spać.
    —Tak więc kawa odpada, ale dobremu deserowi nigdy nie odmówię. Tylko po drodze musiałabym wstąpić do mieszkania, jeśli to nie problem? — ni to zapytała, ni stwierdziła fakt. Wiedziała, że Biscuit był dopiero szczeniakiem nie potrafił zbyt długo wysiedzieć sam w domu bez spaceru na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Nie chciała znów sprzątać niespodzianek w nowym mieszkaniu. 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  175. Zoey miała kiedyś marzenia, które niektórzy mogli uznać za zbyt wygórowane. Ale od czego w końcu były marzenia? Już jako mała dziewczynka ubzdurała sobie, że zostanie funkcjonariuszem policji, podobnie jak jej tato. Podziwiała go i szanowała. Była wdzięczna, że po odejściu niewiernej małżonki nie zostawił dwójki dzieci na pastwę losu, a – wydawać by się mogło – że z łatwością pogodził ich wychowanie z karierą zawodową. Chciała być taka jak on. Chciała mieć w sobie tyle siły i stanowczości, podobnie jak ojciec chciała móc otaczać wokół siebie aurę człowieka sukcesu, a w ostateczności dookoła słychać było tylko o jej porażkach.
    Pracę w ośrodku załatwił jej nie kto inny, jak ojciec. Zrobił to w momencie, kiedy Zoey po ukończeniu pierwszego stopnia studiów, wyleciała ze szkoły policyjnej po głośnej aferze. Owszem, upiła się, dała popis i pewnie było o niej głośno, ale równie pewne było to, że nie przespała się z wykładowcą. Ale łatka została. Ze szkoły pozbyli się jej po cichu, informując jej ojca. Przekreśliła szansę na zostanie tym, kim zawsze chciała zostać. Żałowała, ale też nigdy nie dała tego po sobie poznać.
    W obowiązkach pracownika socjalnego najbardziej lubiła wypełnianie formularzy, uzupełnianie tabelek, podsumowanie danych i odbieranie telefonów, gdzie podczas krótkiej rozmowy mogła udzielić niezbędnych informacji. Wszyscy w ośrodku wiedzieli, że Zoey Carter należy od osób, które nie lubią się przemęczać. Jednak czasami zmuszana była do wykonania nieco innych zadań. Tak, jak dzisiaj. Kierownik przydzielił jej wykonanie wywiadu środowiskowego z sąsiadami małżeństwa starającego się o przyznanie statusu rodziny zastępczej.
    Wychodząc z biura, owinęła szyję długim szalikiem i rozejrzała się po okolicy. Miała możliwość, aby skorzystać ze służbowego samochodu, ale nie widziało jej się utknąć w nowojorskim korku, więc skierowała swoje kroki do najbliższej stacji metra. Po około czterdziestu minutach stała pod właściwymi drzwiami, przeglądając naprędce załączone dokumenty. Nie miała problemów z prowadzeniem rozmów w cztery oczy, ale czuła się nieco skrępowana, kiedy wywiad musiała przeprowadzać z osobami trzecimi, które albo mogły nie mieć pojęcia o zamiarach głównych zainteresowanych, albo mogły zostać uprzedzone i pouczone co do faktów, jakie mają przedstawić.
    Małżeństwo Rogersów, które ubiegało się o status rodziny zastępczej podchodziło pod pięćdziesiątkę. Mieli dorosłego syna i piętnastoletnią córkę, a po wyprowadzce tego pierwszego stwierdzili, że mogą zrobić coś dobrego. On – pracownik nowojorskiego metra i ona – sprzątaczka w jednym z lepszych hoteli, mieli stałe pensje i dobre zamiary, ale okolica, w której mieszkali raczej nie sprawiała wrażenia ani przyjaznej, ani porządnej. Mimo to, zadaniem Zoey było zweryfikowanie stanu faktycznego przedstawionego w złożonych do ośrodka dokumentów.
    Zapukała do drzwi. Spojrzała jeszcze raz na kartkę.
    Otworzyć miał jej Noah Woolf.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  176. Sama nie była pewna kogo powinna się spodziewać. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, przywołując na twarz delikatny uśmiech. Może nieco zbyt natarczywie przyglądała się jego twarzy, jakby na moment zapominając o powodzie swojej wizyty w jego lokum. Podejrzewała, że skromnym lokum, ponieważ mieszkania tutaj nie miała nawet średniej nowojorskiej ceny za metr kwadratowy.
    Zoey śledczym byłaby raczej kiepskim, a to głównie ze względu na to, że wszędzie i zawsze było jej pełno. Z rzadka zdarzało się, aby zamykała się w sobie i szukała schronienia w czterech ścianach mieszkania. Jej najemca pewnie miał jej dość, skoro rzadko kiedy mógł ją zostać, żeby upomnieć się o terminowe uiszczanie należności za czynsz.
    Po zaledwie kilku sekundach, choć w jej mniemaniu trwały to zdecydowanie dłużej, przedstawiła się, wyciągając też legitymację służbową ze zdjęciem. Zoey Carter, pracownik bla bla bla… Posłała mu już nieco szerszy, a już na pewno pewniejszy uśmiech. Zawsze zastanawiała się, jak powinna zachowywać się w trakcie przeprowadzania wywiadu środowiskowego. Robiła to na tyle często, że nie była pewna, czy powinna zachowywać spory dystans, uśmiechać się, mieć neutralną minę, a może groźną? Z pewnością daleko było jej do groźnej pani. Zdecydowała się więc na uśmiech.
    — Przyszłam w sprawie pana sąsiadów, państwa Rogers… — zerknęła na pierwszą z wierzchu kartkę w swojej usztywnianej teczce. — Wspomnieli o panu jako o jednym z niewielu sąsiadów, z którym utrzymują jako-taki kontakt. Byłabym wdzięczna, gdyby mógł poświęcić mi pan odrobinę czasu i odpowiedzieć na parę pytań…
    Nie chciała mówić nic więcej, stojąc na klatce schodowej. Nie miała w końcu pewności, czy nikt więcej jej nie słucha, a mimo przeprowadzania wywiadu środowiskowego wśród wytypowanych osób, należało zachować przecież odrobinę dyskrecji. Zamknęła teczkę, złapała ją pewniej w dłoń i czekając na odpowiedź młodego mężczyzny, rozejrzała się prędko po klatce schodowej. Na piętrze zlokalizowała trzy pary drzwi. Jedne z nich prowadziły do mieszkania Rogersów, ale wedle posiadanej przez Zoey wiedzy powinno oni przebywać aktualnie w swoich zakładach pracy.


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  177. Eva dobrze znała działania policji, oni nie kierowali się racjonalnymi argumentami i czyste ubrania chłopaka w żadnym stopniu nie usprawiedliwiałyby jego winy. Po prostu liczyła się dla nich prewencja i liczba wydanych mandatów, nieważne komu. Ważne, że był blisko, a farba na ścianie była jeszcze mokra, więc na pewno spróbowaliby go pociągnąć do odpowiedzialności. Może Eva nie była wzorem cnót, ale nie wciągała „swoich” w tarapaty. Co innego, gdyby napatoczyła się jakaś naburmuszona paniusia, albo dzieciaki z dobrej szkoły: ich nie było jej szkoda. A czemu w sumie uznała tego gościa za kogoś z jej pokroju, a nie porządnego obywatela? Sama nie wiedziała. Jakoś tak na pierwszy rzut oka… pasował bardziej do jej świata. No i potrafił docenić jej kunszt artystyczny!
    - I to właśnie ich największy problem. Gdyby myśleli dostrzegliby, że ten gość jest utrapieniem także dla nich i ich rodzin. Ale czego ja wymagam od gliniarzy? – westchnęła ciężko, nie próbując nawet snuć domysłów, że mogliby przejść obojętnie obok aktu wandalizmu. Sama miała wiele przykrych wspomnień, dotyczących panów w niebieskich mundurach i niekoniecznie tych, kiedy to ona coś narozrabiała. Właśnie wtedy, kiedy była ofiarą okazywali się prawdziwie bezużyteczni i niepotrzebni.
    - Mmm, jasne, ale możemy pogadać o tym później? – spytała, szybkim, trochę nerwowym głosem, a kiedy chłopak popatrzył na nią dziwnie, zerknęła na niego kątem oka i znów chwyciła go za rękę. – bo tu idą – uświadomiła go. Nie zauważył tego, bo spuścił ich na chwilę z oka, tymczasem policjanci już truchtem zmierzali w ich stronę. Puściła się biegiem, ciągnąc go za sobą. Nie obawiała się, że ich złapią, bo faceci mieli z czterdzieści kilo nadwagi, więc ten pościg nawet trochę ją bawił.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  178. Charlotte również nie wierzyła w stereotypy, ponieważ bardzo często bywały one mylące i krzywdzące względem drugiego człowieka. Niemniej starała się ufać swej intuicji względem nowo poznanych ludzi, bo ta choć bywała czasem nieprecyzyjna to pozwalała ocenić sytuację w przedbiegach. 
    — Przerażające będzie to, jeśli i z tą głupotą będę zmuszona się zgodzić. — szepnęła konspiracyjnie po czym lekko się zaśmiała. Nie była z tych, którzy mówili, iż przeciwieństwa się przyciągają, czy to w przyjaźni, czy innych relacjach. W końcu czy można było iść przez życie wiecznie się z kimś spierając i nie potrafiąc dojść do porozumienia? Według niej musiało być to cholernie męczące, ponieważ nigdy nie miało się wytchnienia w walce i trzeba było udowadniać swą rację. Zdecydowanie wolała ten rodzaj porozumienia, w którym stawało się po tej samej stornie barykady bądź były one zbliżone do siebie. Tak było po prostu znacznie wygodniej, a kobiecie nigdy nie przeszkadzało dłuższe milczenie w dobrym towarzystwie. Nie czuła skrępowania, czy przymusu jego przerywania jak poniektórzy.  
    — Yhym...— mruknęła podczas dokańczania swej kawy na wynos, a następnie wyrzuciła papierowy kubek do pobliskiego kosza. Kto wie może dane jej będzie poznać prawdziwe oblicze autora i uzyskać dedykację w jej egzemplarzu, a może całkiem o tym zapomni.  Rudowłosa mimo dobrego organizowania swego czasu potrafiła kompletnie się w tym zatracić i takie drobne informacje jej umykały.
    — Chciałabym Ci jakoś pomóc z poszukiwaniami, jednak mieszkam w okolicy od niedawna i nie bardzo jeszcze wiem gdzie co jest. — wyjaśniła z przepraszającą miną, gdy już ruszyli w odpowiednim kierunku. Od księgarni do jej mieszkania było raptem dziesięć minut piechotą. 
    — W sumie, jakbyś znalazł coś w klimacie parku to moglibyśmy mieć towarzystwo. — powiedziała tajemniczo skręcając w jedną z uliczek w prawo, a następnie idąc prosto do jednego z nowszych budynków. Szklane drzwi wejściowe otworzyły się natychmiast pod wpisaniu odpowiedniego kodu na domofonie. 
    — Poczekasz na dole, czy idziesz ze mną? — zapytała nim uciekła przywołać windę. Tak długo czekała,aż nie będzie musiała codziennie wchodzić po schodach na czwarte piętro i po przeprowadzce sie jej to udało. Mieszkanie z antresolą i to w budynku z windą!.

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  179. Nie tylko on chciał zrobić dobre wrażenie na niej, ale ona na nim również. Chciała pokazać się jako wzorowa, staranna i rzetelna pracownica socjalna, która wkłada w pracę całe swoje serce. Czasami zdarzało się, że w Zoey pojawiał się jeszcze płomyczek ambicji. Niegdyś uchodziła za bardzo ambitną, a mimo rozpierającej ją energii, potrafiła być pilną uczennicą. Teraz o ambicji wspominała z rzadka, bo łatwiej było jej się niczym nie przejmować i w nic nie angażować, ale skoro miała szansę, żeby ludzie postrzegali w pracy ją nieco inaczej, chciała to wykorzystać.
    Uśmiechnęła się do mężczyzny, kiedy szybko pojął o co jej chodzi i nie zamierzał utrudniać jej zadania. Weszła do skromnego, ale przede wszystkim czystego i jasnego mieszkania, które z pewnością prezentowało się lepiej niż jej klitka, którą traktowała jak hotel. Nie lubiła swojego mieszkanka, bo ani nie było przestronne, ani ustawne. Miało jeden pokój i ciasną, zamkniętą kuchnię. Za sąsiadów miała głównie ludzi w wieku średnim, którzy chętnie uprzykrzali życie tym młodszym. Gdyby nie fakt, że nie mogła znieść spojrzeń ojca, zostałaby w rodzinnym domku…
    — Poproszę szklankę wody, jeśli to naprawdę nie problem.
    Przeszła do części dziennej mieszkanka i nadal starała się nie tracić z buzi przyjemnego uśmiechu, co nie zmieniało faktu, że naprawdę była trochę spięta i zestresowana. Rzadko kiedy wykonywała takie wymagające zadania z pracy, a teraz…
    — Państwo Rogers ubiegają się o zostanie rodziną zastępczą. Zadeklarowali, że są w stanie przyjąć dwójkę dzieci w wieku od dziesięciu lat wzwyż, ponieważ ich starszy syn niedawno się wyprowadził… Czy jest pan w stanie powiedzieć coś o sąsiadach? — zadała pytanie, które pozostawało szerokie pole do odpowiedzi. Chciała zacząć rozmowę swobodnie, przedstawiła pokrótce temat, podając konkretne fakty i liczyła na to, że Noah ułatwi jej zadanie. Nadal stała, jakby nie pewna, czy powinna była się rozgościć. Torebkę i teczkę trzymała w dłoniach, opierając je o swój brzuch.
    Zamilkła, dając mu czas, żeby mógł zorganizować swoje miejsce. Jednocześnie nadal nie odrywała od niego spojrzenia zielonych oczu.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  180. Odebrała od niego szklankę z wodą, torebkę i teczkę przekładając do jednej ręki. Obserwowała jego ruchy, a kiedy zauważyła, że Woolf siada na kanapie, podeszła bliżej i usiadła obok niego. Szklankę odstawiła na skrzynię, torebkę położyła obok swoich nóg, a teczkę rozłożyła na kolanach. Siedząc, czuła się już nieco pewniej, ale nadal nie wyglądała na całkowicie odprężoną.
    Mówił z sensem, a to wystarczyło, żeby odetchnęła z ulgą. Nie zamierzał zakłamywać rzeczywistości, a jej raport mógł być wiarygodny. Czytała ich od groma, kiedy kompletowała dokumentację i często wydawało jej się, że niektóre z przeprowadzonych wywiadów są po prostu poza skalą normalności. Albo były przesadnie zabarwione negatywnie, albo miały zdecydowanie zbyt optymistyczny przekaz.
    Mówił z sensem. I przyjemnie się go słuchało. Miał zdecydowanie przyjemny dla ucha głos. Pozwoliła sobie na to, aby ściągnąć szalik z szyi i położyć go między swoim bokiem, a oparciem kanapy. Sięgnęła do torebki po długopis i zaczęła coś skrobać na kolanie. Podniosła po chwili głowę, właściwie wtedy, kiedy skończył mówić.
    — Domyślam się, że nie organizujecie sąsiedzkich imprez z grillem w tle… — uśmiechnęła się, a po chwili zrozumiała, że mogło to zabrzmieć jak przytyk, a wcale tak nie chciała zostać odebrana. — Czyli rozumiem, że nigdy do pana uszu nie dotarły niepokojące krzyki, kłótnie, inne hałasy? Annabell, piętnastoletnia dziewczynka. Kojarzy ją pan? Skorzystała kiedyś z pana pomocy przy pracy domowej? — spytała, posiłkując się dokumentami z teczki. Po chwili chyba do niej dotarło, co nie pozwalało jej się rozluźnić.
    — Zoey. — Miała świadomość tego, że wcześniej się przedstawiła, ale teraz wyciągnęła do niego dłoń, próbując przełamać bariery, które w sprawach zawodowych nie powinny być przełamywane, ale właśnie taka była Carter. Dużo lepiej radziła sobie, kiedy mogła pozbyć się wszystkiego, co ją ograniczało, choćby tych wszystkich ugrzecznionych zwrotów, formułek.


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  181. Stres wynikał prawdopodobnie z tego, że rzadko wykonywała ten typ służbowych obowiązków. Nie zasłaniało jej biurko, które było swoistą barykadą. Z ogromną ulgą przyjęła jednak fakt, że Noah uścisnął jej dłoń i w ten sposób potwierdził porzucenie oficjalnych zwrotów. Oczywiście, że mogła najzwyczajniej w świecie to zaproponować i powiedzieć: hej, może przejdziemy na ty…, ale nie byłaby sobą, gdyby zrobiła to zupełnie normalnie. Zresztą, Zoey choć z pozoru wyluzowana i beztroska, to jednak w obliczu stresu często zachowywała się absurdalnie.
    Odetchnęła i to wyraźnie, bo nie tylko w przenośni. Naprawdę pozwoliła sobie na westchnie. Ramiona delikatnie opadły, przez co cała jej sylwetka wydawała się nieco rozluźniona. Dopiero teraz sięgnęła po szklankę i upiła parę łyków wody. Pokiwała głową, wysłuchując w milczeniu tego co ma do powiedzenia. Jedna brew powędrowała ku górze, kiedy wspomniał o dziełach sztuki, ale zapewne było to mało widoczne ze względu na przydługą grzywkę.
    — No, dobrze, wszystko się zgadza… — mruknęła, a potem uśmiechnęła się. — Możesz mi wierzyć, ale spotkałam się z gorszymi korepetytorami. Po tym, co powiedziałeś, można dojść do wniosku, że jesteś całkiem dobrym korepetytorem… Rzadko kto chyba przejmuje się podejściem młodzieży do nauki. Mają się nauczyć i tyle… — wzruszyła ramionami, jeszcze coś sobie notując na kartce. Pamiętała czasy, kiedy to ona chodziła do szkoły i choć stopnie zawsze miała dobre, to znalazłyby się przedmioty, do których nie miała serca i nie potrafiła się nimi zainteresować. Choćby matematyka – nazywaną przecież królową nauk. Kusiło ją, żeby podpytać, czym dokładnie zajmuje się Noah, bo już dawno nie spotkała mężczyzny, który nie pracowałby w służbach… Obracała się w dość wąskim kręgu, często-gęsto umawiając się z kumplami brata lub trafiając na zupełnie przypadkowych bywalców przeróżnych klubów.
    — Jeszcze tylko jedno… Rodziny zastępcze bardzo często nie zgłaszają nam swoich problemów, z których potrafi zrodzić się przemoc fizyczna, słowna… A wszystko wskazuje na to, że za niedługo będziesz miał nowych sąsiadów — uśmiechnęła się, zupełnie nie potrafiąc przejść do rzeczy. — Czy w razie czego, jakichkolwiek podejrzeń, skontaktowałbyś się z nami?


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  182. Faktycznie, pogoda była idealna na wieczorny spacer. Nie padał deszcz ani śnieg, nie wiało za mocno, temperatura była całkiem znośna. Wszędzie dookoła widać też było kolorowe lampki i inne ozdoby świąteczne. Cóż, święta zbliżały się wielkimi krokami, tak jak nowy rok. Oby był lepszy od poprzedniego, nie? Kto by się mógł spodziewać tego, co przyniesie kolejny.
    - Jasne, dlaczego nie. Pasuje mi jak najbardziej, prowadź – zaproponował i mogli ruszać w drogę. Jaime schował dłonie w kieszenie kurtki. Trochę się denerwował tym spotkaniem z tego względu, że dopiero co zaczynał się starać budować lepsze relacje, nawet jeśli miałaby to być znajomość ze starszym od siebie mężczyzną, który niegdyś sprzedał mu narkotyki, a na dodatek później wspólnie ćpali. Tak… Co mogło pójść nie tak, co? – Możemy pójść potem na pizzę. I jedno piwo. Ewentualnie dwa – zaśmiał się cicho, jakby chciał rozładować napięcie. – Nie chcę przesadzać z piciem, wiesz? Można powiedzieć, że… staram się… nieco ogarnąć. No, to chyba dobre słowo, „ogarnąć” – skinął głową. Zerknął na swojego towarzysza. – Od dawna robisz zdjęcia? Robisz coś więcej w związku z tym, czy to wszystko dla siebie?
    Kto by pomyślał, że poznany kilka lat temu człowiek, który pokazał się z jednej strony, tej gorszej, teraz wydawał się być o wiele lepszy. To znaczy, na pewno się to zdarzało, ale Jaime jeszcze w swoim życiu nie miał z czymś podobnym styczności. A o sobie wciąż miał nie najlepsze zdanie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  183. Do typowego pracownika biurowego Michaeli było raczej daleko, ale w jednym Noah się nie mylił – gdy brakowało jej rozrywki, potrafiła ją sobie zapewnić sama. Nie zdarzało się to często, ale kobieta doskonale wiedziała, jak sobie wówczas radzić. Zwykle też nie robiła tego cudzym kosztem i nawet teraz, drocząc się w bliżej nieokreślonym celu z siedzącym naprzeciw niej mężczyzną, nie chciała go urazić czy przeciągać swojego grania w nieskończoność. Gdyby nie zareagował z taką rezerwą na samym początku, najprawdopodobniej już miałby w rękach swój dziennik. Obserwując jednak jego dystans, sposób, w jaki się wysławiał i ja bardzo nie był skory do rozmowy z nią na temat zagubionego przedmiotu, Michaela poczuła się po ludzku zaciekawiona. Nagle przez myśl przeszło jej, że być może ma w rękach coś znacznie cenniejszego od zwykłego „pamiętnika”, a nieznajomy ma do zaoferowania sobą coś więcej niż tylko pasjonujące opowieści o odbytych podróżach. Gdzieś w głębi blondynka poczuła ukłucie żalu, że nie zdecydowała się na przeczytanie więcej niż pierwszej strony.
    ― Ukradł? ― zaśmiała się z niedowierzaniem. Pokręciła głową w geście zaprzeczenia, jakby to miało uwierzytelnić jej dalsze słowa. ― Nie, ja niczego nie ukradłam. Kiedy go znalazłam, poinformowałam baristkę, która była wtedy na zmianie, o całym zajściu. Nawet zostawiłam jej swój numer telefonu, gdybyś chciał odzyskać zgubę, ale albo nie zdecydowała ci się go przekazać, albo nie było jej akurat na miejscu, gdy szukałeś dziennika ― wyjaśniła spokojnie, wzruszając ramionami. To akurat nie była jej wina, ona intencje i co ważniejsze, sumienie miała czyste. ― Chyba miała imię „Katie” na plakietce, gdybyś kiedyś chciał ją zapytać.
    Sięgnęła po kawę, upijając z niej kolejny łyk. W milczeniu przyglądała się przez dłuższą chwilę swojemu rozmówcy, ale wyraźnie nie czuł się komfortowo w tej sytuacji. Trochę ją to rozbawiło, ale postanowiła nie przeciągać struny. Nie wiedziała, na ile poważnie mężczyzna traktował swoją groźbę wezwania policji, a choć nie czuła się niczemu winna i w razie konieczności była gotowa wyjaśnić wszystko przybyłemu funkcjonariuszowi, postanowiła nie testować cierpliwości właściciela zagubionego dziennika.
    ― Jesteś tym typem, który przywykł bardziej do rozdawania kart niż ich zbierania, co? ― spytała z krzywym uśmiechem, sięgając do torby. Po krótkich poszukiwaniach wyciągnęła z niej właściwy przedmiot. Powoli przesunęła po blacie własność w kierunku jej właściciela. Uśmiechnęła się ponownie, tym razem wesoło, jakby jeszcze chwilę temu nie próbowała grać na nerwach swojemu rozmówcy. ― Proszę. A gdybyś się zastanawiał, kto ocalił twoje mroczne sekrety przez czyimś wścibskim wzrokiem, to na imię mam Michaela ― przedstawiła się, wyciągając dłoń ponad stolikiem w kierunku mężczyzny. ― I nie, nie wściubiałam tam swojego nosa, nie musisz się martwić. Zajrzałam jedynie na pierwszą stronę. Szukałam informacji o tobie, w sensie, gdzie cię znaleźć lub jak się z tobą skontaktować. Zamiast tego dowiedziałam się jedynie, że byłeś w Pradze i mają tam zachwycającą architekturę. Jeśli masz wolną chwilę, chętnie dowiem się czegoś więcej. Praga nigdy nie była na mojej liście podróżniczych marzeń, ale kto wie, może dzięki tobie zmienię zdanie?

    [Pozwoliłam sobie podeprzeć się Twoją ostatnią notką w wyborze miejsca, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  184. Ludzie zawsze źle reagowali na grupę społeczną, która w krytycznym momencie życia ich zawiodła. Eva miała tak z policją, bo jedyne, czego mundurowi jej nauczyli to to, że jeśli zrobi się naprawdę źle, może liczyć tylko na siebie. Poza tym, kiedy była młodsza, kilka razy złapali ją na kradzieży i co? Poszkodowani dużo krzyczeli o sprawiedliwości a co dostali w zamian? Eva przenocowała w celi i puścili ją do domu, tyle ze sprawiedliwości. Nawet jej nie spisali, bo stwierdzili, że poszkodowani powinni spodziewać się kradzieży w „tej” części miasta. Porażka.
    Biegła tak szybko, jak mogła, ale i tak ledwo dotrzymywała chłopakowi kroku, dlatego, kiedy przebiegli przez pralnię i znaleźli się na ruchliwej ulicy, musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Co jednak nie przeszkadzało jej się uśmiechać na samą myśl, że znów jej się upiekło. Miał rację. Trochę to potrwa, zanim zamalują graffiti, więc zdąży tam wrócić i dokończyć. Nie było czym się stresować.
    - Na razie tam nie wrócę, nie będę ryzykować. Pewnie będą koczować w tamtych krzakach, mając nadzieję, że pojawię się tam do końca ich zmiany. I tak nie mają nic lepszego do roboty – powiedziała, choć było po niej widać, że jest z tego troszkę niezadowolona. Nie należała do cierpliwych osób.
    - Jasne, kawa brzmi świetnie. Tak w ogóle, mam na imię Eva. A ty, mój partnerze w zbrodni? I czemu tak interesuje cię moja praca? Chyba nie jesteś tajniakiem? – spytała, choć wiedziała, że tak nie jest. Po prostu była ciekawa, gdzie niby trafią zdjęcia z jej pracami, jeśli chłopak zdecyduje się je zrobić. – to nie było moje pierwsze graffiti, ale na pewno najbardziej kontrowersyjne. Po prostu wkurzają mnie ludzie, którzy dorabiają się na nieszczęściu innych, chociaż i bez tego mogliby żyć ponadprzeciętnie – westchnęła ciężko.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  185. — O nic innego mi nie chodziło — odparła z łagodnym uśmiechem. Podobno tym uśmiechem potrafiła zjednywać sobie ludzi, ale rzadko kiedy to robiła. Podobno miała „dobre” oczy, ale kolidowało to z jej stylem życia, który należał do głośnych i raczej mało poprawnych, jeśli weźmie się pod uwagę to, co robiła poza godzinami pracy. Uśmiechała się więc do niego, doskonale zdając sobie sprawę, że wyraziła się dość nieprecyzyjnie, ale równie dobrze zrozumiała, że Noah wyczuł jej intencję i pojął w lot o co chodzi.
    — Czuję, że odwiedziny w muzeum w twoim towarzystwie byłyby dużo bardziej ciekawsze niż pod pieczą tamtejszych przewodników… — mruknęła, a uśmiech nadal nie znikał z jej buzi. Nie wiedziała przecież, czy Noah nie jest właśnie jakimś przewodnikiem, ale też nie wyglądał jej na nudziarza, z którymi spotykała się jeszcze za lat szkolnych, kiedy wycieczki po muzeach były wypełnieniem programu. Prędko podpytała go jeszcze o parę drobiazgów, które mogły nie mieć żadnego znaczenia, ale miała je zakreślone przez koleżankę, która normalnie zajmowałaby się rodziną Rogersów. Nie spędziła u niego dużo czasu, ale nie chciała na siłę przeciągać spotkania. Nie słynęła z tego, aby namawiać ludzi na spowiedzi. Głównymi zainteresowanymi byli sąsiedzi Noah, a jego zdanie miało tylko podkreślić, że nadawali się na to, aby stworzyć z nich rodzinę zastępczą. Nie był to co prawda decydujący czynnik, ale zawsze przechylający całą sprawę na korzyść Rogersów.
    Zoey wrzuciła teczkę do sporej torebki, dopiła wodę i podniosła się z kanapy, zabierając ze sobą szalik.
    — Dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że nie uprzykrzyłam ci za bardzo czasu — powiedziała lekko rozbawiona, co było oznaką tego, że stres miną bezpowrotnie. Żałowała, że musi pracować w miejscu, które nie jest szczytem marzeń. Żałowała, że nie może czerpać radości z wykonywanej pracy, ale jej plusem mogły być właśnie takie spotkania. Jako kobieta doceniła fakt, że Noah był atrakcyjny i zadbany, wobec czego mogła cieszyć się jego towarzystwem, nawet jeśli to miało być ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Mogła trafić znacznie, znacznie gorzej, a wtedy na pewno nie opuszczałaby czyjegoś mieszkania w tak dobrym nastroju. Być może właśnie też stąd ten początkowy stres, Noah mógł ją odrobinę onieśmielać, bo Zoey mimo rozrywkowego trybu życia, mimo podejmowanych lekkomyślnych i jednonocnych decyzji, nie czuła się pewnie we własnej skórze.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  186. Uścisnęła jego dłoń na pożegnanie.
    Opuszczając budynek, w którym mieszkał, nie zaprzątała sobie dłużej myśli jego osobą. Zamknęła teczkę Rogersów, wiedząc, że po powrocie do ośrodka będzie musiała sporządzić kolejny raport i po weekendzie oddać sprawę koleżance, którą zastępowała. I tyle byłoby z udziału Zoey w poważniejszej sprawie. W piątek zdążyła skompletować akta sprawy Rogersów. Zrobiła to nienagannie, każdy dokument był wpięty chronologicznie i starannie opisany. Odzwierciedlenie sprawy przeniosła też do nowego systemu w komputerze, który testowali, a kiedy na zegarze wybiła szesnasta, Zoey czym prędzej wyłączyła wszystko, co musiała i udała się do domu.
    Carter lubiła piątki, bo dzięki nim mogła zapomnieć o całym tygodniu. O wykonywanej pracy, za którą nie przepadała. O tym, że mogłaby być kimś więcej, gdyby tylko się postarała. O tym, że niemal codziennie jest sama. O tym, że męczy starszego brata za bardzo. O tym, że ojciec odzywa się do niej sporadycznie. Dlatego lubiła piątki. Bo wiedziała, że nie będzie musiała kończyć na jednej butelce wina. Umówiła się z jedną z klubowych znajomych, że odwiedzą dzisiaj jeden z ich ulubionych przybytków. Wzięła długi prysznic, umalowała się dużo staranniej niż do pracy, ubrała się w sposób, który dla stałych bywalców klubów mógłby wydawać się nudny, ale Zoey – chociaż uwielbiała się bawić – nie eksponowała swojego ciała. Ubrała lekką, czerwoną bluzkę na cienkich ramiączkach i granatowe jeansy z wysokim stanem. Całość uwieńczyła botkami na obcasie i ozdobnym paskiem. Wychodząc z mieszkania przed dwudziestą trzecią była już lekko wstawiona. Zarzuciła na ramiona krótki płaszczyk i wsiadła do zamówionego ubera. Klub nie znajdował się w jej sąsiedztwie, ale był całkiem niedaleko budynku, w którym mieszkali Rogersowie – taka myśl tylko przez chwilę pojawiła się w jej głowie. Kiedy samochód zatrzymał się przed budynkiem, Carter ucałowała w policzek znajomą i obie zeszły do podziemi jednej z kamienic.
    Piła drinka za drinkiem, raz po raz wchodząc na parkiet. Nie przejmowała się tym, że do dwójki tańczących dziewczyn wkrótce dołączyły kolejne, a czasami wokół nich pojawiał się też jakiś mężczyzna. W pewnym momencie, kiedy jedna z piosenka urwała się na moment, aby po chwili mogła zastąpić ją kolejna, Zoey uznała, że musi zwilżyć czymś gardło. Zrobiła krok w tył i poczuła, że oparła się tym samym o inną osobę. W takich miejscach jak to, było to zupełnie normalnie. Odwróciła się i już miała przeprosić z szerokim uśmiechem na ustach, ale jej uśmiech zastąpiło zdziwienie. Wlany w siebie alkohol nie pomagał jej w skojarzeniu sytuacji, ale już po chwili wiedziała, skąd kojarzy mężczyznę. Czasami miała wrażenie, że Nowy Jork jest dużo mniejszy niż opisują to ludzie. Dopiero po chwili zdziwienie zastąpił lekki uśmiech. Spojrzenie Zoey nie było trzeźwe, ona sama nie była trzeźwa i z pewnością nie była teraz sumiennym pracownikiem, z jakim Noah zetknął się w tym tygodniu.
    — Przepraszam — powiedział na tyle głośno, żeby mógł ją usłyszeć.


    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  187. Instynkt samozachowawczy panny Carter tracił na znaczeniu już po pierwszym drinku, dlatego nie miała oporów przed tym, aby upijać się w klubach. Nie upijała się do nieprzytomności, bo najczęściej opuszczała lokale na własnych nogach, równie często wspierając się na męskim ramieniu lub obejmując delikatnie kobiecą talię. Jednak zawsze była świadoma tego, że kończy wieczór w czyimś towarzystwie. Nigdy nie budziła się z kacem moralnym, bo najczęściej nie zostawała u nikogo na noc, ani nie pozwalała na to, aby ktoś zostawał w jej mieszkanku. Nie miała potrzeby, żeby zacieśniać jednonocne znajomości. Ludzie byli dla niej incydentami. Najczęściej nic nieznaczącymi.
    — Wiszę? Za stra… — pokręciła głową z niedowierzaniem, ale rozbawiona. — To ty mnie nie chciałeś przepuścić — odparła ze śmiechem. — Za stratowanie! — powtórzyła, jakby bardziej dla siebie, może nieco też dla dramatyzmu, ale pozwoliła na to, aby mężczyzna pociągnął ją za sobą. Zacisnęła nawet palce na jego dłoni, żeby nie zgubić go w głośnym tłumie. Wszyscy tutaj wyglądali praktycznie jednakowo. Roześmiani, pijani, tańczący. Ciężko było przeciskać się przez taką ilość ludzi, ale kiedy tylko dotarli do baru, oparła się o wysoką ladę, niemal przyciskając się do Noaha, ale z drugiej zaatakował ją niski, ale przypakowany facet, który swoimi ramionami zajął porą część barowego pola.
    — A może dzisiaj nie będziemy rozmawiali o mojej pracy…? — spytała wprost do jego ucha, chociaż nie było to całkiem wygodne, bo mimo niewysokich obcasów i tak musiała unieść się nieco na palcach, i pewnie straciłaby równowagę, gdyby nie fakt, że była niemal zabarykadowana z dwóch stron. Jej zainteresowanie jednak przenosiło się tylko i wyłącznie na jedną z tych stron. — Tequila? — dopytała, spoglądając na niego z uśmiechem, kiedy barman w końcu do nich dotarł. Nie zazdrościła tym ludziom takiej pracy, jednak wiedziała, że istnieją znacznie gorsze zawody.


    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  188. Los bywał przewrotny, a w przypadku panny Lester w wielu sytuacjach boleśnie dawał o sobie znać. Przypominał, że nie do końca na wszystkim można panować, czy zaplanować każdy element dnia. W końcu kto przypuszczał, że w klubie wypełniony po pęczki wpadnie właśnie w ramiona Noah? Po drugie jaka była szansa, że spotkają się właśnie w księgarni? Czysty przypadek, życie. Rudowłosa nie miała nic przeciwko temu, że spotkała się z mężczyzną po raz kolejny. Spędzanie czasu w jego towarzystwie było na swój sposób kojące. Mogli porozmawiać, uznać, że w wielu kwestiach się zgadzają, a mimo to jedno nie zmuszało drugiego do uzewnętrzniania swych trosk.
    — Nie spodziewałam się po Tobie żadnej innej odpowiedzi. — rzuciła z uśmiechem, gdy zobowiązał się znaleźć odpowiedni lokal. Nie była zbyt wybredną osobą, jeśli chodziło o desery, więc zapewne cokolwiek by nie znalazł będzie zadowolona.
    — Okej. Zaraz wracam.  — dodała nim kompletnie zniknęła z pola widzenia szatyna. Podróż widna w obie strony przebiegła bezproblemowo, jedynie szczeniak naprawdę domagał się wyjścia na dwór. Charlotte nie zapomniała wrzucić do torebki małej miseczki i woreczków na możliwe odchody pupila. Wolała nie zgarnąć pierwszego w swoim życiu mandatu tylko za to, że nie chciało jej się posprzątać psiej kupy. Otwierając główne drzwi budynku musiała oczywiście małą, poszczekującą kulkę przodem.
    —  Noah proszę poznaj Biscuit'a naszego towarzysza! — powiedziała operując smyczą w ten sposób, by psiak nie odszedł za daleko. Ten kompletnie nie zwrócił uwagi na mężczyznę tylko skupił się na szukaniu kawałka zielonej połaci.
    — To gdzie idziemy? — zapytała , ponieważ nie była pewna gdzie też szatyn znalazł cukiernio-kawiarnie wartą ich zachodu i kubków smakowych.

    Charlotte Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  189. — No dobrze, dobrze… Ale przyznaj, każdy facet tutaj marzy o tym, żeby zostać staranowanym przeze mnie — odpowiedziała przekornie, puszczając mu przy okazji oczko, chociaż czy ktokolwiek teraz zauważyłby taki gest? Ale czy Zoey się tym przejmowała? Skądże znowu, w jej żyłach krążyła już spora ilość alkoholu, na tyle spora, żeby czuć się całkowicie swobodnie i mówić to, co jej ślina na język przyniesie. Bez zbędnego zainteresowania. Zresztą, to właśnie dzięki temu alkoholowi jej pewność siebie wzrastała na tyle, żeby nie krępować się ani sobą, swoimi gestami i słowami. Więc korzystała.
    Z ulgą przyjęła, że Noah równie szybko jak i ona porzucił temat jej pracy. Nie lubiła o niej rozmawiać, nawet nie przepadała za samą pracą, ale gdzieś w nie tkwiło przekonanie, że musi pracować, żeby żyć, ale nie dorabiała do tego jakiejś większej filozofii.
    Właśnie to Zoey lubiła w klubach i znajomościach zawieranych tutaj – szybkie skracanie dystansu. Ludzie tutaj krępowali się znacznie mniej niż gdyby spotkali się w metrze lub na chodniku. Przełamywali pierwsze, a może nawet drugie lody, w tempie ekspresowym. Dlatego też nie przeszkadzało jej to, że Noah wcześniej śmiało prowadził ją do baru, a teraz objął ramieniem, żeby w jakikolwiek sposób zdystansować osiłka zza jej pleców. Nie protestowała.
    Sięgnęła po kieliszek wypełniony tequilą i wychyliła go na równi z mężczyzną, delikatnie się po tym krzywiąc. Po sekundzie grymas był nieco większy, ale tylko głębiej odetchnęła i odstawiła puste naczynie na blat.
    — To teraz chyba ja powinnam odpokutować swoje czyny i w końcu postawić kolejkę? — spytała, spoglądając na niego z zainteresowaniem. W końcu tak to miało wyglądać od początku, ale Carter nie zwykła sprzeciwiać się w momencie, kiedy ktoś płacił za jej napoje. Mimo to, chciała być uczciwym taranem. — A może po imprezie dasz porwać się na kawałek pizzy?

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  190. Jaime uśmiechnął się pod nosem. Prawdopodobnie nie wziąłby od niego żadnych narkotyków. Takimi mógł się ewentualnie raczyć na jakichś szalonych imprezach, a nie tutaj, kiedy miał zamiar spędzić miło czas. To znaczy, bez żadnego mocnego alkoholu i narkotyków – żadnych. Ten wieczór chciał miło spędzić, a przy okazji mógł też bardziej poznać Noah. Skoro i tak mężczyzna go już zaprosił, to zamierzał zachowywać się kulturalnie i najlepiej pokazać się od tej lepszej strony. Może i chciał pokazać Noah, że nie jest typem imprezowicza, który tylko się bawi po klubach czy domówkach, pije i coś tam czasami sobie zaćpa.
    - Okej, okej, w porządku, serio – zaśmiał się cicho. – Rozumiem. Obaj wychodzimy na prostą, godzimy się z tym co było, ale nie rozpamiętujemy tego. Brzmi naprawdę dobrze, Noah – uśmiechnął się do niego. Zaraz jednak uniósł brew wyżej. – Ciekawe spojrzenie na to wszystko… Jak rzucić stare zajęcie? Po prostu nie chcesz zginąć – zażartował, ale zaraz pokręcił głową z dezaprobatą. – Słaby żart. Ale chodziło mi o to, że bardzo dobrze, że to rzuciłeś w cholerę.
    Słuchał go uważnie, patrząc przed siebie. Schował dłonie w kieszenie kurtki.
    - Prowadzisz bloga? No proszę. Koniecznie poproszę namiary. Chętnie popatrzę na zdjęcia i teksty. Nie znam się, ale wiem, kiedy mi się coś podoba – wzruszył ramionami.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  191. Zoey odwróciła się, szybko namierzając wzrokiem mężczyznę, którego wskazywał Noah. Może gdyby zrzucił pięć kilo – zbędny balast i nosił mniej obcisłe spodnie i bardziej stylowe koszule, cóż – pewnie miałby szansę u tej akurat blondynki. Chociaż nie im było oceniać jej gust. Sama Zoey, choć rzadko kiedy kończyła imprezy sama, była bardziej wybredna. Miała świadomość tego, że jakieś tam atuty posiada. Niebrzydka buzia, duże, zielone oczy i pełne usta. Długie, gęste włosy, które akurat otrzymała ze strony rodziny matki i szczupła, ale kobieca sylwetka. Mogła grymasić i kaprysić. Mogła wybierać i wybierała, choć często kierowała się głównie atutami zewnętrznymi. Jak większość ludzi tutaj.
    — Tańczy całkiem, całkiem… Jestem ciekawa, czy ty też tak potrafisz kręcić bioderkami — rzuciła zaczepnie. Zdecydowanie nie agresywnie, przede wszystkim żartobliwie. Skinęła na barmana i jeszcze raz poprosiła o to samo, nie zdecydowała się na rum. Skoro przed wyjściem z domu wypiła wino, tak teraz trzymała się raczej jednego rodzaju alkoholu, aby pozostawać świadomą, nawet odrobinę świadomą, jak najdłużej. Zapłaciła barmanowi, zostawiając mu przy tym trochę napiwku.
    — Dlaczego tequila? Bo kopie. A smakuje lepiej niż wódka — przyznała, biorąc w palce napełniony kieliszek. — Rumu jeszcze nigdy nie piłam — dodała. Owszem, mieszała drinki na bazie białego rumu, ale jeszcze nigdy nie testowała shotów właśnie z tego typu alkoholu.
    — To twoje zdrowie, panie zajmujący się dziełami sztuki. — Uśmiechnęła się i wypiła, tym razem krzywiąc się nieco mniej. Tylko tyle o nim wiedziała. Nazywał się Noah i zajmował się dziełami sztuki. Znała jego adres. I to wszystko.
    Uśmiechała się, bo nie lubiła upijać się na smutno i starała się tego unikać. Temat pizzy ukróciła skinieniem głowy. Prawdopodobnie nie było to zbyt rozsądne, w końcu nie wiedziała gdzie i z kim skończy wieczór. I o której.
    – To co, kręcisz bioderkami? — spytała, odpychając się delikatnie od baru, a kiedy była już krok od niego, wyciągnęła dłoń w jego stronę. Albo skorzysta, albo nie i Zoey będzie pewnie musiała pocieszyć się kimś innym. Lubiła tańczyć sama, często zamykała oczy i poddawała się muzyce, ale dzisiaj nie miała ochoty ani na samotność, ani na bycie samą.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  192. Kluby zapewniały pewną anonimowość, chociaż zdarzały się jakieś sytuacje, że nagrania z takich miejsc prędko stawały się viralem i podbijały sieć. Zoey do klubów przychodziła się pobawić, znaleźć towarzystwo, ale na pewno się zbłaźniła się tak, jak potrafiły robić to inne dziewczęta. Bądź panowie. Często-gęsto była świadkiem sytuacji, które albo przyprawiały ją o śmiech, albo o dreszcze grozy. Niemniej jednak starała się unikać jakichkolwiek kłopotów. Można było powiedzieć, że ma intuicję i zawsze spadała na cztery łapy.
    — Zaproszenie przyjęte — odpowiedziała. — Ale zapowiadać się nie lubię — dodała przekornie i już była w drodze do innych tańczących.
    Dzisiejszy wieczór nie zwiastował jednak katastrofy, Zoey ufnie podążyła razem z mężczyzną na parkiet, ale z zadowoleniem przyjąć fakt, że DJ zrezygnował z typowej klubowej łupanki na rzecz latynoskich rytmów, przy których bioderka ruszały się same. Ale bioderka Carter dzisiaj nie były same. Zoey nie była tancerką z baletowych wydarzeń lub ulicznych występów, ale była świetną partnerką, bo po odpowiedniej ilości alkoholu pozwalała się prowadzić i nie sprawiała problemu nawet gorszym tancerzom. Taniec z Noah był przyjemny, w pewien sposób nawet ekscytujący. Czasami miała wrażenie, że byłaby w stanie zrozumieć to uniesienie, które czują zawodowi tancerze w momencie, kiedy pozwalają swojemu ciału na więcej, kiedy testują swoje możliwości.
    Kiedy drugi przetańczony utwór dobiegł końca, Zoey wsparła się na mężczyźnie, dłoń opierając na jego torsie. Nie ukrywała nawet, że ma przyśpieszony oddech, nie kryła się także z uśmiechem. Już miała coś powiedzieć, już przysuwała swoją twarz do jego twarzy, kiedy ktoś szarpnął ją za ramię i zupełnie zrujnował moment.
    — Carter! — wrzasnęła wyższa od niej dziewczyna. No tak, Daisy – przyszły tutaj dzisiaj, pewnie Daisy zakładała, że wyjdą też razem. — Myślałam, że nigdy nie skończycie! — krzyczała nadal, a potem wskazała ręką na trzech facetów. — Idziemy z Susan do nich. Idziesz?
    Zoey pokręciła głową, nie chciało jej się wdawać w dyskusję, chociaż po twarzy znajomej widziała, że jest niezadowolona, w końcu razem z Susan załatwiły odpowiednią ilość mężczyzn, żeby dobrze się bawić. Daisy szybko odeszła i po chwili dziewczyn wraz z towarzyszami nie było w klubie. Zoey tylko zerknęła na Noah, czując, że ma już zdecydowanie za mało alkoholu we krwi, dlatego prędko przeniosła spojrzenie na bar, do której ustawiała się już spora kolejka.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń