Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2101. Ja, wybierając los swój, wybrałem szaleństwo

Ostatnie dni października, w podróży powrotnej z misji charytatywnej w Strefie Gazy

Jeszcze na początku tego roku nigdy nie powiedziałbym, że po czterech latach od rozstania z Lasair przestanę wreszcie snuć jakiekolwiek fantazje o  usłyszeniu od niej słów rozgrzeszenia za te wszystkie głupie żarty, jakimi ją raczyłem i odbudowaniu potężnego uczucia, które kwitło kiedyś między nami, a tu proszę,  siedzę wraz z dwójką niewidzianych przez ostatnie pół roku siostrzeńców w samolocie z Dublina do Nowego Jorku i głowę zaprzątniętą mam całkowicie myślami o Natalie, przygotowującej się do ostatecznego wyrwania się z toksycznego związku ze swoim małżonkiem. Właściwie w Ameryce powinienem stawić się już wczoraj w nocy, ale w rodzinnym Athlone zatrzymały mnie dłużej dwie ważne sprawy: po pierwsze za namową matki zakupiłem lekki, acz dystyngowany zestaw damskiej biżuterii z białego złota z dodatkami z jantaru (sam poczekałbym z podobnym prezentem przynajmniej do Bożego Narodzenia) w tym samym zakładzie jubilerskim, co poprzednio, a po drugie: z powodu nagłej strzelaniny, jaka rozpętała się tuż nad moją głową, gdy usiłowałem w warunkach polowych zatamować wartki strumień krwi wypływającej z rany po urwanej dziecięcej nodze, sam odniosłem parę na tyle poważnych obrażeń, że część z moich członków do tej pory odmawiała posłuszeństwa, w wyniku czego ojciec kategorycznie zabronił mi prowadzenia samochodu, twierdząc że o wiele bezpieczniej będzie, jeśli poczekam aż wróci ze służby i odstawi nas na lotnisko, bo lepiej będzie jeżeli spóźnię się na spotkanie z ukochaną (chyba jakimś cudem powoli przyzwyczajał się do myśli, że jako narzeczoną swego niepoprawnego synka będzie musiał niedługo zaakceptować kobietę będącą kiedyś żoną jego własnego pacjenta) niż spowoduję poważny wypadek drogowy. Zresztą to, że w ogóle jeszcze żyłem stanowiło li i jedynie zasługę wiernego Clamera, który, najwidoczniej zauważywszy napastnika, instynktownie przyjął pocisk na siebie, padając na miejscu w kałuży posoki z cichym, krótki piskiem. I tak oto po kilkunastu latach przez własną nadmierną heroiczność straciłem jednego z lepszych przyjaciół. 
Z trudem powstrzymywane gorzkie łzy trysnęły z moich oczu natychmiast po przestąpieniu progu namiotu dzielonego z pewnym Belgiem pełniącym głównie funkcję logistyka oraz zaopatrzeniowca i sączyły się aż do wschodu słońca, kiedy współczujący Morfeusz postanowił otoczyć mnie swymi ramionami.
W jaki sposób przetrwałem do końca tego wielkiego kataklizmu, nie wiedziałem, ale jednego czułem się pewny - dalsze losy Troya Gueirna potoczą się znacznie spokojniej, bo nareszcie powinien mieć u boku kogoś, dla kogo warto przestać udawać nieśmiertelnego bohatera. Tylko czy on czasem nie był zwyczajnie zbytnim buntownikiem, by tak po prostu, z dnia na dzień, stać się przykładnym obywatelem ? Cóż... przynajmniej spróbuje, choć czeka go trudne zadanie.


***

- Cytat w nagłówku za utworem Tadeusza Micińskiego o tytule Samobójca

1 komentarz

  1. [No Natalie też ma głowę całkowicie zaprzątniętą tym panem i ona już nie może doczekać się tego pierwszego spotkania po tylu miesiącach rozłąki. Bardzo tęskniła!]
    Twoja dziewczyna

    OdpowiedzUsuń