Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Carpe diem

.

Look deep into nature, and then you will understand everything better.


Kim jest Noah? Zabawne pytanie bez odpowiedzi. Aby takowa w ogóle zaistniała, Noah musiałby się choć na chwilę zatrzymać. Być przez chwilę kimś. Kiedyś dostała mu się w ręce książka (a właściwie jej fragment), w której padło pytanie o naturę bieguna. Stwierdził wtedy, że to słowo definiuje go tak dobrze, że aż mylnie. Bo czy naprawdę mógł o sobie powiedzieć, że należy do ludzi, "którzy zło oswajają ruchem"? Czy może jego życie jest jednak ucieczką? A może... to on jest stały, a cały świat wiruje w jakimś szalonym danse macabre?
To może lepiej zapytać... Kiedy? W której ulotnej chwili Noah jest sobą samym, jest u źródła swej podmiotowości? Tu odpowiedź jest nieco bardziej konkretna, odnosi się do przelotnego wrażenia. Można bowiem dostrzec TO przez krótką chwilę, skromny ułamek sekundy, nim mężczyzna sam TO dostrzeże i wyprze się siebie z mocą tytana. Kiedy jego wiecznie nieobecne spojrzenie nabiera blasku? Gdy jego wzrok pada na te, którym nieba by uchylił, a piekło podarował jako podnóżek.
W takim razie pozostaje nam ostatnie pytanie - gdzie? On sam odparłby z kpiącym uśmiechem wymalowanym na ustach Ubi vita, ibi poesis. Możesz go spotkać w kawiarni, gdzie w spokoju siedzi w fotelu i popija swoją poranną kawę, a przed nim leży ukochane pióro i mały, powycierany notes. Możesz na niego wpaść w galerii sztuki współczesnej, gdzie kontempluje obrazy o absurdalnych kształtach i kolorach. Możesz go spotkać śpiącego na ławce w parku i malującego ściany kościoła. Może będzie to Chicago, może Paryż, Londyn, Wiedeń... a może Tokio lub Osaka? Może właśnie przemierza gołą stopą kolejną plażę lub rani sobie dłonie na ostrych skałach? Nie warto go gonić... zawsze znajdzie drogę do domu.
Noah Daniel Woolf
13 sierpnia 1988 r.
⚜ Los Angeles
blogger ⚜ podróżnik
⚜ handlarz ⚜ poliglota
.
© BLACK DREAMER

Zapraszamy do zabawy!!!

151 komentarzy

  1. Podparła się łokciem o blat stołu i pokiwała delikatnie, powoli głową. Noah miał rację. Zachowanie rodziny Seniora było paskudne. Zmarszczyła brwi, słuchając jego słów i delikatnie w ostateczności wzruszyła swoimi ramionami.
    — Ja… Nie wiem jakie rozwiązanie byłoby lepsze — powiedziała po krótkiej chwili, oblizując nerwowo wargi — kiedyś się przyjaźniliśmy w trójkę. Ja, mój mąż i ten chłopak — co prawda sama nie nazwałaby tego przyjaźnią. Arthur owszem, przyjaźnił się z nim, ona… Trochę nie miała wyjścia, tolerowała go, bo był przyjacielem jej męża. Czasem mieli lepsze momenty w swojej znajomości, czasem wręcz okropne i bolesne, a później… Później wszystko potoczyło się swoją drogą — mam wrażenie, że on potrzebuje kogoś obcego, spoza rodziny. Wiesz w tej firmie — jęknęła, bo nigdy nie prosiła się o wpakowanie w takie komplikacje. Nie mogła też za dużo powiedzieć Noah, bo obiecała, że niektóre rzeczy zostawi tylko dla siebie. Nie używała też specjalnie nazwiska czy imienia właścicieli, aby przypadkiem nie powiedzieć o słowo za dużo.
    — Czuję, że za taki pozew miałabym jeszcze większe problemy. Swoją drogą mam dość sądów… Moje życie ostatnio to porażka… Na całe szczęście z rodziną mi się układa. To znaczy, z tą najbliższą, nową. Z mężem i dziećmi. Gdyby do tego doszły jakieś kłótnie między nami, chyba bym nie miała siły ciągnąć tego wszystkiego dłużej — mówiąc ostatnie słowo, ściszyła głos i utkwiła spojrzenie w kubku z ziołowym naparem.

    [Dziękuję i o jeju, jaka piękna karta i te kolory <3]
    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  2. Natomiast Zoey nie była typem człowieka, który przejąłby się przysłowiowym pocałowaniem klamki. Sama nie potrafiła usiedzieć w swoich czterech ścianach, dlatego często zaglądała w ciągu dnia w przeróżne miejsca, wliczając w to też mieszkania znajomych. Jeśli nie zastała pierwszego ze swoich celów, szybko dokonywała zmiany kierunku. Robiła tak aż do momentu, kiedy nie poczuła się usatysfakcjonowana czyimś towarzystwem. Bądź jego brakiem.
    Świetnie się bawiła, co dało się poznać zarówno po sylwetce, uśmiechu i nastawieniu. Nie była tak spięta, jak parę dni temu, kiedy odwiedziła Woolfa w jego mieszkaniu. Teraz była po prostu młodą kobietą, która być może nieco się zbłądziła, ale przede wszystkim świetnie się bawiła żyjąc swoim życiem, a przynajmniej takie wrażenie mogła sprawiać.
    Ale nie to było istotne. Istotnym była ocena jej priorytetów w trakcie tego wieczoru. Miała świadomość, że dziewczęta mogą jej robić w późniejszym czasie drobne wyrzuty sumienia, ale w takich sytuacjach Zoey była po prostu egoistką. Myśląc tylko i wyłącznie o sobie, dbała o podstawowe potrzeby i pragnienia. Wychodziło jej to znakomicie, dlaczego więc miałaby się przejmować czyimkolwiek zdaniem?
    Wybrała towarzystwo Noaha, który – póki co – nie zrezygnował z jej towarzystwa, ale podobnie jak i on, Carter nie poczułaby się specjalnie przejęta, gdyby nagle zdecydował się zmienić partnerkę do tańca, jak i być może do spędzenia wieczoru. Niemniej jednak mogła uznać się za szczęściarę. Spędzała wieczór z przystojnym, młodym mężczyzną, który ani nie był obleśny fizycznie, ani nie był zbyt nachalny. Miał w sobie coś, co ją przyciągało. Być może nutkę tajemniczości, być może czarujący uśmiech albo świdrujące spojrzenie.
    Oparła się plecami o filar, pod którym została, nie przepychając się przez coraz większe tłumy. Kiedy Noah do niej wrócił z alkoholem, odebrała kieliszek i uśmiechnęła się. Subtelnie, łagodnie, ba, chyba nawet próbowała być uwodzicielska.
    — Powiedzmy, że odesłały się same — odpowiedziała. — A ja miałam być tylko dodatkiem, który okazał się niepotrzebny.
    Nie musiała krzyczeć, korzystała z faktu, że Noah się nachyla. Wypiła shota tequili, nadal delikatnie się krzywiąc.
    — Ale może okazać się przydatny dla kogoś innego — dodała, mrużąc przy tym oczy. Definitywnie przemawiał przez nią alkohol, ale kto by się teraz tym przejmował. Na pewno nie Zoey, której wolna dłoń delikatnie sunęła po przedramieniu mężczyzny. Ot, może powiedzieć, że odruch bezwarunkowy.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  3. Będąc przez tyle czasu samej w miejskiej dżungli Charlotte odzwyczaiła się tego co wypada. Nie zamierzała nagle zmieniać podejścia do pewnych spraw, czy poza pracą uważać na to jak się do kogo odzywa. Była bowiem osobą, która nade wszystko nienawidziła ograniczeń, szufladkowania ludzi i przyklejania im konkretnej karteczki. Każdy mógł zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Panna Lester wiedziała jednak, że jej styl bycia nie odpowiadał wielu osobom. Dla jednych była za wredna, dla innych za cicha, a ktoś inny mógł stwierdzić, ze za bardzo się rządzi. Czy więc przejęłaby się jakimkolwiek komentarzem wysuniętym przez Noah na swój temat? Raczej nieszczególnie, w końcu ledwo się znali.
    — Jakiego szczurka? Czy Biscuit wygląda Ci na yorka? Nie sądzę — prychnęła niemal oburzona spostrzeżeniem szatyna. Pupil rudowłosej był mały to fakt, ale który kundel będąc szczeniakiem nie jest? Lester nie miała pewności jak bardzo urośnie jej współlokator, jednak nie miało to dla niej większego znaczenia.
    Spokojnie ruszyła w stronę parku uważając, by psiak nie pałętał się nikomu pod nogami. Zawsze, gdy wychodziła z nim na dłuższy spacer ten dostawał jakiejś nadprogramowej energii, jakby wiedział, że wcale za pięć minut nie będą w domu. Na ustach właścicielki natychmiast zagości radosny, a może odrobinę rozczulony uśmiech. Adopcja tej futrzastego szczęścia była jedną z lepszych decyzji jakie podjęła. Po pracy w mieszkaniu nie było już tak cichy ani pusto, bo ten szczeniak z merdającym ogonkiem witał ją od progu.
     — Jeszcze raz przezwiesz szanownego Biscuita i moje jeszcze niezakupione ciastko wyląduje na twojej czuprynie — rzuciła nigdy ostrzegawczo piorunując go wzrokiem, ale w gruncie rzeczy nie była zła. Może nie do końca odpowiadał jej prześmiewczy ton wypowiedzi towarzysza, jednak póki co nie nadepnął Loccie na odcisk.  
    — A odpowiadając na twoje pytanie: mam całkiem sporo wolnego czasu odkąd skończyłam studia. Po drugie zawsze chciałam mieć psa, a po trzecie ten maluch nie miał w życiu wcale lekko. — obszerna wypowiedź nadała odrobinę powagi ich przechadzce do parku, chociaż nie taki był cel młodej angielki. Powiedziała tylko prawdę, ponieważ idąc do schroniska wcale nie zamierzała adoptować szczeniaka, a możliwie jakiegoś staruszka, który już mógł nie mieć szansy na nowy dom. O losie Biscuita zaważyła jego historia, którą przedstawił kobiecie jeden z wolontariuszy. Pomimo uroczego pyszczka został on porzucony w lesie i przywiązany do jednego z miliona drzew. Skazany na powolną śmierć, jednak walczył, czy to próbując przegryźć stanowczo za gruby sznur, czy też piskliwie dając o sobie znać. To drugie uratowało mu życie, ponieważ ktoś go usłyszał będąc na spacerze i postanowił uratować. Aż trudno było uwierzyć że ten pełen energii psiak był o krok od zdechnięcia. 
    Po kilku minutach doszli do parku, a Charlotte postanowiła się zatrzymać i wyciągnąć z plecaka małą miseczkę oraz butelkę wody. Przeszli całkiem spory kawałek - przynajmniej w odczuciu krótkich łapek.  Nalała odrobinę, by Biscuit mógł sie spokojnie napić. 
     —  Podoba Ci się na spacerze, co? — rzuciła głaskając malucha, a następnie pakując wszystko z powrotem do plecaka i powoli wstała z kucek. Ten po odrobinie orzeźwienia ruszył dalej w nieznane, chociaż w pobliskim parku byli kilka razy.


    Charlotte Lotta
    [Piękna karta, żeby się mój zachwyt nie zgubił ❤]

    OdpowiedzUsuń
  4. Na szczęście Noah — Zoey nie zamierzała wypłakiwać mu w ramię swoich żali i trosk, nie miała też zamiaru skarżyć się i odsłaniać swoją niską samoocenę. Jak praktycznie każdy człowiek miała kompleksy, ale przede wszystkim nie czuła się po prostu zbyt pewna siebie i nie chodziło tutaj o fizyczność, bo na ogół uważała się za całkiem atrakcyjną osobę i w takie wieczory jak ten potrafiła to wykorzystać. Nawet jeśli miała chwile zwątpienia, nigdy nie okazywała tego innym ludziom. Spora część społeczeństwa mogła odbierać ją jako takiego chochlika, natomiast to, co siedziało w głowie panny Carter pomstowało wiedzą tajemną i tak miało pozostać. Nie chciała przecież zniechęcać do siebie ludzi, bo w dziwny sposób czuła się uzależniona od ich towarzystwa. Zdarzało jej się, że szukała ucieczki od ludzi, zaszywając się w swoim mieszkaniu, jednak najczęściej skłonna była odwiedzać mieszkania innych, byleby zaznać pięciu minut rozmowy. Zaraz po alkoholu, był to kolejny sposób na radzenie sobie z codziennością i maskowanie problemów. Sformułowanie o byciu zbędnym dodatkiem rzuciła raczej w formie żartu, bo szczerze powiedziawszy, to ona zwykle pomagała w znajdowaniu towarzystwa… Nie chwaląc się, oczywiście.
    — Nie wiem, czy jeden drink wystarczy — odpowiedziała na jego sugestie dotyczące dalszej części wieczoru, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, co właśnie wymienił. Zakładała, że jest już po północy, bo klubowicze coraz mniej stabilnie trzymali się na nogach, tańce stawały się coraz bardziej swobodne, a rozmowy składały się z mniejsze ilości słów, a większej ilości gestów. Uśmiechnęła się, czując delikatny dotyk na swojej twarzy.
    — Korzystaj — odpowiedziała tylko, teraz dłoń opierając na jego torsie – drobne gesty, ale za to jak wymowne! Mężczyzna, jakby nie było, komplementował ją, a Carter słaba była w przyjmowaniu takich komplementów. Chciała jednak, aby sobie w tym nie przeszkadzał i żeby wiedział, że wcale a wcale jej nie przeszkadza takie towarzystwo. I że również nie żałuje tego, że odesłała swoje znajome.
    Pozwoliła porwać się na parkiet, nie widziała żadnych przeciwwskazań, żeby przetańczyć jeszcze jedną piosenkę albo nawet dwie. Nigdzie im się nie śpieszyli, do świtu pozostało jeszcze parę godzin. Mogli kontynuować zacieśnianie znajomości na parkiecie, jak i poza nim. Póki co, muzyka sprzyjała tańczeniu w parze, dlatego Zoey bez oporu pozwalała na to, aby Woolf ponownie zakręcił jej bioderkami.


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  5. Znali się zaledwie kilka godzin. Może dwie, może trzy, jeśli zsumować czas, który spędzili w swoimi towarzystwie, zaczynając od otwarcia drzwi przez Noah, aż do chwili obecnej. Jednak Zoey, mimo pomyślnego rozwoju sytuacji, nie przewidywała i nie planowała. Nie zakładała, że ta znajomość może potrwać dłużej niż do zakończenia tej nocy. Nie dążyła swoim zachowaniem do tego, aby przenieść ich relację na inny grunt. Raz – za wcześnie było na ocenę tego, czy ich znajomość nadaje się do czegokolwiek więcej niż jednorazowe wybryki w klubie i poza nim. Dwa – Zoey oduczyła się robić sobie nadzieję, oduczyła się planować. Liczyło się dla niej tylko tu i teraz.
    Poddawała się każdemu ruchowi Noah, podążała za jego krokiem, spojrzenie albo skupiając na jego oczach, albo ustach. Uśmiechała się przez cały ten czas, uśmiech nie znikał z jej buzi nawet podczas kilkukrotnych obrotów. Nie przestała się uśmiechać, kiedy Noah ją od siebie odsunął. Po prostu – wróciła do niego, jakby nigdy nic, zmniejszając jeszcze dystans między nimi. Podczas tańca, chociaż jak gdzieś na wstępie było zaznaczone – nie był on rodem ze Step Up, ich ciała znajdowały się bardzo blisko siebie, sprawiając, że chwile spędzone na parkiecie były naprawdę intymne i choć dla postronnego obserwatora mogły wydawać się nieważne, Zoey czuła, że budzi się między nimi pewne napięcie. Miłe. Przyjemne. Ba, pożądane.
    Kiedy odsunął się od niej po raz kolejny, nie pozwoliła mu jednak na cofnięcie dłoni, delikatnie zaciskając palce na jego nadgarstku.
    — Myślę, że to całkiem rozsądny pomysł, proszę pana — odpowiedziała, wolną dłonią poprawiając grzywkę na czole. — Znajdziemy odrobinę cichsze miejsce? — spytała, ponownie powoli się do niego przysuwając. Jakoś było jej źle, kiedy zachowywali dystans. Dzisiaj nie zależało jej na dystansie.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  6. [Trochę mi zeszło, ale tak sobie myślałam o tym, jakby tu połączyć Rosę i Noah, aby było ciekawie i w sumie wpadło mi coś do głowy. Pamiętam, że daaawnoo temu pisałyśmy wątek Klara-Noah, w którym on posłużył się nią, aby uciec z galerii sztuki, bo ktoś go dojrzał, więc może na podstawie tego zbudujemy nowy wątek? Myślę, że biorąc pod uwagę, że Rosa jest policjantką da nam to wiele ciekawych możliwości :D
    Galerię sztuki możemy wymienić na jakiś bankiet/ kolację/ spotkanie w kinie/ restauracji/ itd. Co o tym myślisz? :D
    Chyba że jeszcze coś innego chodzi Ci po głowie :D]

    Rosaria Craster

    OdpowiedzUsuń
  7. Zoey skorzystała z okazji i kiedy dłoń mężczyzny nieznacznie zmieniła swoją pozycję, przysunęła się jeszcze bliżej niego, wysłuchując uważnie tego, co Noah ma jej do powiedzenia. Nie mógł tego widzieć, ale uśmiechała się szeroko, a kiedy wszelkie propozycje, które miały paść padły, Carter przysunęła swoje usta do jego ucha.
    — Pójdziemy do ciebie — mruknęła, może nawet nieco obiecująco. — Ale żeby nie było, przekonała mnie tylko i wyłącznie pizza w zamrażalniku — dodała już bardziej neutralnym tonem głosu i zaczęła się śmiać. Lubiła pizzę z zamrażalnika, z odpowiednimi dodatkowymi składnikami była prostym, pysznym i przede wszystkim szybkim daniem.
    Po podjętych decyzjach mogli udać się do szatni, Zoey wygrzebała numerek z zamykanej kieszonki małej torebki i odebrała swoją kurtkę i szalik. Mimo przepięknej wiosny, która w trakcie dnia rozpieszczała ich sporą ilością słońca i przyjemną temperaturą, noce były jeszcze chłodne, dlatego kiedy już się opatuliła, mogli opuścić klub. Szatynka bez zbędnego oporu złapała mężczyznę pod ramię, ponieważ nie do końca ufała swoim nogom, a obcasy niczego nie ułatwiały. Miała wprawę, ale zawsze bezpieczniej było mieć jakieś wsparcie.
    — Pierwsze co zrobimy, to właśnie wstawimy pizzę do piekarnika, jestem takaaaaa głodna — powiedziała, teraz już nie musząc krzyczeć, głośny klub zostawili daleko w tyle, niespiesznie kierując się w stronę budynku, w którym mieszkał Noah.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  8. Spacer w takiej sytuacji był nawet wskazany, Zoey mogła nieco wytrzeźwieć, dzięki czemu wieczór nie musiałby kończyć się przedwcześnie. Carter przywykła do nowojorskich widoków, tak naprawdę nigdy nie opuściła miasta na dłużej niż na weekend i nie dalej niż na pobliskie wybrzeże. Czuła się bezpiecznie w Nowym Jorku, który był jej przystanią i domem. Nie musiała szukać swojego miejsca, ale chętnie odkryłaby inne, które pomogły jej poznać uczucie jakim była tęsknota.
    — Przede wszystkim ser, dużo sera — odpowiedziała, bo tak naprawdę nie miała żadnych innych wymagań co do pizzy. Była głodna, może nie jakoś diabelnie głodna, ale wiedziała, że dostarczenie sobie energii będzie przydatne. — Rum? Myślę, że dam ci się namówić na rum. Ale… wyjdzie na to, że wcale zbyt długo nie musiałeś mnie na niego namawiać — dodała z uśmiechem. Znali się bardzo krótko, a Zoey czuła się swobodnie w jego towarzystwie. Właściwie na tyle swobodnie i dobrze, że nie chciała, aby ten wieczór się kończył.
    Kiedy dotarli do jego mieszkania, Zoey śmiało przekroczyła próg. Podpierając się o ścianę, ściągnęła buty, a co najdziwniejsze – ułożyła je równiutko pod tą ścianą. Pozbyła się też kurtki i szalika, a kiedy już została w tym samym stroju co w klubie, przeciągnęła się, wyciągając ramiona ku górze. Spojrzała na Noah, a po chwili weszła w głąb mieszkania.
    — Nie myślałam, że odwiedzę to mieszkanie o takiej porze. I w takim stanie — przyznała po chwili. — Myślisz, że państwo Rogers będą mieli coś przeciwko, jeśli włączymy muzykę? — spytała z uśmiechem. W końcu ktoś jeszcze nie tak dawno wspomniał o tańcach, Zoey nie miałaby nic przeciwko temu, jeśli mogłaby jeszcze choć trochę pobujać się w rytm muzyki.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  9. Carter nie była zbyt wybredna jeśli chodzi o jedzenie. Sama najczęściej brała coś na wynos albo korzystała z mrożonek bądź konserw. Nie przepadała za gotowaniem, ale tylko dlatego, że nie odnosiła w nim zbyt wielkich sukcesów. Uwielbiała piec – ciasta, ciasteczka, babeczki, to wszystko było niemal na mistrzowskim poziomie, ale przygotowanie zupy ją przerastało.
    Podeszła do panelu, wyciągając swój telefon. Trochę pogmerała przy sprzęcie, aż po chwili z głośników popłynęła przyjemna muzyka. Ściszyła ją nieco. Nie potrzebowała takiego poziomu głośności jak klubie, ba, muzyka teraz miała być tłem, a nie pierwszym planem. Zaczęła nucić pod nosem, podchodząc do części kuchennej. Oparła się biodrem o blat, przy którym królował teraz Noah. Przyglądała mu się z delikatnym uśmiechem. Odebrała od niego naczynie z rumem i zrobiła niewielki łyk. Nie skrzywiła się tak, jak po shocie z tequili. Zacmokała ustami.
    — Rum może zostać. Smakuje mi — przyznała spokojnie. — Póki co.
    Dodała, a potem zerknęła na leżącą na blacie pizzę, bo chyba o to chodziło z jej życzeniami. Odwzajemniła jego spojrzenie, kręcąc przy tym głową i jednocześnie dając mu do zrozumienia, że żadnych życzeń nie miała. Szynka i ser były wystarczające.
    — Jestem ciekawa, co jeszcze jest mi pisane na dzisiejszy wieczór — wróciła do wcześniejszej uwagi, kiedy już uzgodnili, że pizza może wylądować w piekarniku. Mówiła nieco zaczepnie, może lekko sugestywnie, jakby miała odrobinę nadziei, że pizza nie okaże się gwiazdą wieczoru.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  10. [Rosa, choć jest pracoholiczką, to jednak na czole nie ma napisane NYPD (choć może to tylko kwestia czasu ^^), więc z początku mogłaby być po prostu ofiarą Noah, który posłuży się nią w celu ucieczki. Rosa by się zorientowała, że jednak coś jest nie tak, ale chciałaby najpierw nieco subtelnie wybadać sprawę, na tyle, aby wiedzieć, co się dzieje, a przy tym się nie zdradzić, że jest z policji, tym bardziej, że miałaby dzień wolny i w tym miejscu byłaby prywatnie, a nie służbowo. I w trakcie (albo jakiś czas później) wyjdzie, że sprzymierzą się przeciwko wspólnemu wrogowi, który mógłby chcieć coś zrobić Noah, a Rosa od dawna by na niego polowała :D]

    Rosaria Craster

    OdpowiedzUsuń
  11. Och, oczywiście, że Zoey Carter potrafiła być urocza, ale najczęściej albo była tego nieświadoma, albo tego unikała. Wolała być dostrzegana jako samodzielna, samowystarczalna i stanowcza kobieta, choć zdecydowanie bliżej było jej właśnie do uroczej kokietki. Nie musiała się przecież nawet wysilać, żeby robić takie wrażenie. Wystarczyło, że była sobą. Ale tą prawdziwą Zo, nie tą, którą stawała się pod pretekstem zawodowym, czyli pracownicy opieki społecznej i nie tą, w którą umiejętnie wcielała się co weekend – imprezową Zoey.
    Szatynka pozwoliła na to, aby ją przyciągnął do siebie. Zrobiła w tym czasie kolejny łyk alkoholu, posyłając mu przy tym delikatny uśmiech znad szklaneczki. Zdziwiła się nieco, kiedy Noah zabrał szkło.
    — Kwestia mojego wyboru? Na pewno. — Przytaknęła. — I twojego — dodała, jakby całkiem spostrzegawczo, ale wiadomym było, że od momentu przekroczenia progu mieszkania mężczyzny to wszystko, co miało dziać się potem, było kwestią ich wyboru. Przypadek, los, fortuna – jak zwał tak zwał – pomógł im, stawiając ich naprzeciw siebie w głośnym klubie. Teraz mogli albo pomóc sobie nawzajem, albo zepsuć ten wieczór. Wszystko było w ich rękach. Wykonała obrót na tyle spokojnie, aby na nic nie wpaść i równie spokojnie wróciła do mężczyzny, wspierając się po chwili na nim. Bez obcasów dzieliło ich około piętnastu centymetrów różnicy, więc chcąc nie chcąc musiała lekko zadrzeć głowę, aby na niego spojrzeć.
    — Ach tak? — spytała rozbrojona i rozbawiona. Carterówna jedną dłoń oparła na wysokości jego pasa, drugą sunęła po ramieniu mężczyzny, patrząc mu przy tym w oczy. Wszystko to trwało zaledwie kilka krótkich sekund. Wspięła się na palce. Musnęła ustami jego wargi i odsunęła się ledwie na parę milimetrów. — Wystarczająco miękkie?

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie robił z tego jakiejś podniosłej chwili, bo nawet o tym nie pomyślał. A gdyby jednak taka myśl przeszła mu przez głowę, to na pewno i tak by ją porzucił. To nie było w jego stylu. Chyba. Nigdy nie spotkał kogoś, kto wcześniej mu coś sprzedał, a teraz ten ktoś chce wyjść na prostą, rzucając dotychczasowe zajęcie i zajmując się czymś innym i przede wszystkim legalnym. I w ogóle ostatnio stwierdził, że śmiech jest całkiem dobry dla samopoczucia. Co nie znaczyło zaraz, że był dobry w żartach. O, nie. Nad tym musiał zdecydowanie popracować. Tyle lat unikania uśmiechu, a tym bardziej śmiechu miało swoje skutki.
    - Noah, pozwól, że sam to ocenię, dobrze? – uśmiechnął się do niego. – Ale jeśli nie chcesz mi podać adresu ani nic… to też spoko przecież – zrobił teatralnie zbolałą minę, ale długo tak nie wytrzymał i zaraz też się roześmiał. – Hm… wspominałeś też, że jakaś podróż coś… Mógłbyś też właśnie wyjechać chociażby za miasto, zwiedzić okolice, może jakieś sąsiadujące miasto. Wiesz, rozejrzeć się tam, zobaczyć, co jest i jak jest – mówiąc to, zaczął się też głębiej nad tym zastanawiać. Może i on by coś takiego chciał, tak jak wspominał, ale jednak nie po to, aby odzyskać wenę do pisania, a po prostu pomyśleć. Głównie nad sobą. I ewentualnie nad bratem. – No to może mi chociaż powiesz, o czym piszesz? O podróżach? – uśmiechnął się lekko.
    Niedaleko zauważył budkę z ciepłymi napojami.
    - Masz ochotę na coś? Na czekoladę albo kakao? – zagadnął, wskazując na małą miejscówkę niedaleko nich.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  13. Gdyby Noah na głos przekazał jej informację, że jest seksowna, prawdopodobnie parsknęłaby śmiechem. Bo chociaż wiedziała, co robić, żeby uwieść – właściwie był to bardzo naturalne, bezwiedne, to nie czuła się seksowna. Zawsze potrafiłaby znaleźć w każdej innej kobiecie coś bardziej seksi, coś ładniejszego, krąglejszego, bardziej przystępnego. I choć w pewnym sensie znała swoją wartość, to tłumiła to w sobie i nie potrafiła tego do końca wykorzystać.
    To, co robiła teraz z młodym mężczyzną było dla niej pewnym rodzajem zabawy, przychodziło jej to naturalnie i niewymuszenie. Dobrze się bawiła, czując się przy tym niemal maksymalnie swobodnie, co na pewno dodawało jej pewności siebie. Kiedy ją pocałował, jej ręce bezwarunkowo oplotły jego kark, ale też stanęła na całych stopach, byleby nie stracić równowagi i wtedy ten pocałunek mogła odwzajemnić, nie śpiesząc się do jego zakończenia.
    — Hmm… Interesująca kobieta? Tego jeszcze na swój temat nie słyszałam — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Uśmiechnęła się, zabrała swoje ręce i sięgnęła po podawaną jej szklaneczkę. Podobnie jak i on wypiła pozostały w niej alkohol.
    — Mam tylko nadzieję, że druga część eksperymentu potrwa nieco dłużej — dodała, odstawiając pustą szklankę na blat. Podreptała w kierunku kanapy, na której usiadła o wiele swobodniej niż za pierwszym razem. Przyciągnęła nogi do siebie. Na jednym kolanie oparła brodę, przyglądając się Noah.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  14. Zaśmiała się, słysząc jego uwagę na temat mężczyzn, z którymi miała wcześniej do czynienia. Raczej ani nie należeli do ślepych, ani głuchych, ale ona zdecydowanie mogła być ślepa i głucha na to, że byli po prostu tępi. To wiele by wyjaśniało. Zo nie należała do głupich kobiet, właściwie była dość inteligentna i spostrzegawcza, ale spora część mężczyzn, z którymi miała kiedyś styczność, nie lubiła, kiedy kobieta górowała nad nimi intelektualnie.
    — Prawdopodobnie właśnie tak było. Ślepi i głusi — zaśmiała się ponownie, kręcąc przy tym głową. Kiedy Noah postawił na skrzyni szklaneczkę z rumem, sięgnęła po nią, robiąc niewielki łyk alkoholu. Faktycznie, jeśli miałaby się nad tym zastanowić, to doszłaby do wniosku, że jest smaczniejszy niż tequila i zdecydowanie mniej palący w przełyku. Siedząc nadal delikatnie bujała się w rytm muzyki, która sączyła się z głośników, robiąc adekwatne do sytuacji tło.
    Zoey nie ukrywała swojej radości na widok pizzy, ale kiedy Noah podał jej pierwszą porcję, zrezygnowała ze sztućców i ostrożnie chwyciła w palce pyszne jedzonko, oczywiście wcześniej odkładając szklaneczkę. Wgryzła się, a spód okazał się niezwykle chrupiący, a ser ciągnący. Kiedy jednak zdołała przeżuć pierwszy kęs, westchnęła.
    — Jedno miejsce? To będzie trudne… — mruknęła, bo Carter, praktycznie jak każdy, miała jakieś swoje podróżnicze marzenia, których – jak większość (prawdopodobnie) – nie realizowała. A to ze względu na fundusze, a to ze względu na brak towarzystwa, a to ze względu na tłumioną spontaniczność. Nietrudno było znaleźć wymówki. — Hawana.
    Odpowiedziała po chwili i praktycznie od razu znowu wgryzła się w pizzę. Usiadła po turecku, również bokiem, obserwując przy tym mężczyznę.
    — A ty?

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  15. Słysząc jak mężczyzna wybucha tak szczerym śmiechem z trudem powstrzymała drgające kąciki ust. Była to nadzwyczajnie ekspresyjna reakcja szatyna i w sumie nie miała nic przeciwko niej, nawet jeśli po części dotyczyła szczeniaka.
    — No właśnie — dodała dobitnie, ale widać było, że dobry humor jej nie opuszcza, a nadchodzący zza rogu kryzys postanowił się wycofać. Nie było sensu psuć tego przypadkowego spotkania, ładnej pogody pochmurnymi zagraniami. 
    — Masz rację, ale lepiej nią nie szastać na prawo i lewo — zaśmiała się, bo daleko jej było do osoby, która uważałaby się za kogoś mało atrakcyjnego. Wiedziała, że jest zwyczajnie ładna, ale to nie wyglądał zostawał z nami do końca, a cała reszta. Potrafiła podkreślić, czy wykorzystać swe atuty, lecz nie robiła tego dla kogoś tylko dla samej siebie. Wychodząc na imprezę do klubu nie zakładała tego co miała teraz na sobie. Dżinsowych spodni z wysokim stanem, wygodnych trampek, kolorowej oraz szerokiej bluzki z długim rękawem, ten zestaw nie zapewniłyby jej wejścia do większości lokali wieczorem. Na co dzień sprawdzał się w stu procentach. 
    —  Hmm coś w tym jest. Chociaż bardziej coś w stylu: chcę pomóc, by ktoś nie musiał przechodzić czegoś podobnego, a nawet gorszego ode mnie. — powiedziała to z nieskrywaną siła, ale również smutkiem w oczach. Nie zagłębiała się w szczegóły, ponieważ nie czuła takiej potrzeby. Jej historia może nie była usłana różami, a jeśli już to miały one cholernie wielkie kolce, ale domyślała się, że byli ludzie mający znacznie gorzej. Ona stanęła na nogi i odważniej patrzyła w kierunku jutra, jednak nie zapominając o tym, by cieszyć się tym co tu i teraz.
    — Takie nadali mu w schronisku i stwierdziłam, że do niego pasuje. Jego sierść jest koloru biszkoptu. — wyjaśniła znacznie wesele zerkając to na Noah, to na szczeniaka, który niczym niestrudzony wędrowiec parł do przodu co sił w łapkach. Lotta z całą pewnością nie podejrzewała się o posiadanie czegoś takiego jak instynkt macierzyński, ale przecież to niczego nie wykluczało. Od zawsze chciała mieć zwierzaka, więc teraz przelewała na niego cała swoja uwagę i pozytywne emocje. Nie było to w gruncie rzeczy wcale takie trudne, gdy w Nowym Jorku momentami brakowała kompana do spędzenia wolnego czasu.
    Zanim na dobre usiadła przy uroczym, kawiarnianym stoliczku przywiązała smycz Biscuita do swojego krzesła, by nigdzie jej nie uciekł. Ten był na tyle zmęczony, że niemal natychmiast zwinął się w mała kulkę i poszedł spać.
    — Jeszcze nikt się nie odezwał, ale za to udało mi się zrealizować kilka pojedynczych projektów. Także, jeśli kiedyś nadziej cię ochota na jakiś dobry alkohol, to nadal zapraszam do baru, w którym pracuje — powiedziała wcale nie zaczerwiona faktem, że jej poszukiwania nowej pracy przeciągały się w czasie. Wzięła do ręki niewielkie menu, by zdecydować się na szarlotkę z lodami i pokusić się o małe cappucino. Miała nie pić kawy, jednak brakowałoby jej do tego typu ciasta.
    — A Tobie wypłacili coś za te nadgodziny w roli niańki? — uniosła brew zaczepnie przypominając sobie, że w klubie, w którym sie spotkali nie był przecież sam. 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  16. Carter daleko było do damy, która mogłaby obruszyć się po usłyszeniu jakiegoś komentarza, nie byłaby chyba nawet w stanie – co najwyżej mogłaby udawać obrażoną, gdyby miało to jakiś cel, ale tak? Wolała się śmiać, chociaż to, co mówił Noah miało w sobie ziarnko prawdy. Zoey nie trafiła jeszcze na mężczyznę, który zdołałaby zawrócić jej w głowie. Albo był za ślepy, albo za głuchy. Mimo tego, że czas gonił nieubłaganie, to Zoey wcale nie szukała stałego związku, naiwnie i może nieco romantycznie – co kłóciło się z jej weekendowymi wybrykami – czekała na tego właściwego. Czekała. I miała nadzieję, że kiedyś się doczeka. Nic poza tym. Nie robiła sobie nadziei.
    — Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałam się nad tym, gdzie chciałabym pojechać — przyznała po chwili, z zainteresowaniem wysłuchując jego wypowiedzi do samego końca. Odebrała drugi kawałek pizzy i delektowała się nim już delikatniej i wolniej niż tym pierwszym. Ona nie miała tak sprecyzowanych celów. — Poza naszym wybrzeżem i weekendowym wypadem na narty, nigdzie nie byłam — dodała, wzruszając przy tym ramionami. Nowy Jork był całym jej światem. Dokończyła drugi kawałek, odstawiając talerzyk na skrzynię i tym samym dając mu do zrozumienia, że póki co pojadła i czuje się zaspokojona.
    — Ale jakbyś kiedyś się wybierał do Australii, to spakuj mnie do plecaka — zaśmiała, oczywiście żartując. Sięgnęła teraz po szklaneczkę z rumem. Oblizała usta, czując na nich i posmak alkoholu, i keczupu, co dawało ciekawe połączenie. — Ale pojadłam — dodała jeszcze po chwili i nieco bardziej rozłożyła się na kanapie, prostując nogi, aby jedną z nich oprzeć na podłodze, a drugą na udzie Noah. Z pewnością dzisiaj nie mógł powiedzieć, że Carter się krępuje.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  17. Cofnęła wyciągniętą dłoń, gdy mężczyzna nie zdecydował się jej uścisnąć, oplatając palce wokół kubka ze stygnącą kawą. Nie poczuła się urażona, raczej zaintrygowana. Niejednego gbura spotkała już w swoim życiu, ale coś w wyrazie twarzy Noah, w jego ruchach i oszczędnych słowach wzbudzało w niej podejrzenie, że nie chodzi o zwykłą niechęć do rodzaju ludzkiego. Nie miała za grosz instynktu samozachowawczego, ale całkiem nieźle potrafiła rozczytywać ludzi. W każdym razie lubiła myśleć, że dobrze jej to wychodzi. To, że mimo tej umiejętności często okazywała się na tyle naiwna, by wierzyć ich słowom i zwykle dawać kolejną szansę nawet wtedy, gdy na to nie zasługiwali, było osobną kwestią, blisko powiązaną z brakiem instynktu przetrwania.
    Nie zamierzała jednak zagłębiać się w psychoanalizę niejako zrządzeniem losu poznanego podróżnika. W tym momencie bardziej od jego wnętrza interesowały ją jego podróże, choć jeśli dane im będzie kiedykolwiek spotkać się ponownie, zapewne prędzej czy później ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Póki co jednak Michaela skupiała wszystkie własne siły na podróżniczych doświadczeniach mężczyzny, jeśli tylko ten zechce się z nią nimi podzielić.
    Nie mogła odmówić sensu zadanemu pytaniu. Sęk w tym, że na dobrą sprawę Starling nie miała pojęcia, czy Praga ją interesuje. Za czasów studenckich większość swoich wysiłków koncentrowała wokół poznawania samej Ameryki, po której najprościej było jej się poruszać, lub tych paru zagranicznych wolontariatów, które przy pomocy znajomego koordynatora udało jej się odbyć. Przez ostatnie lata jej myśli nieustannie krążyły wokół Afryki, a dziecięcych marzeń o zdobywaniu świata nie brała nawet pod uwagę. O Pradze słyszała przelotem, głównie od kilku bliższych lub dalszych znajomych, którzy akurat wracali z typowych wakacji, w czasie których podążali wyłącznie szlakami wytyczonymi w przewodnikach czy popularnych turystycznych blogach. Jak na razie Michaeli w ręce nie wpadł żaden godny uwagi przewodnik, a nawet jeśli – nie takich podróży dziewczyna szukała, choć nie widziała w nich też niczego złego.
    ― Zainteresowanie zależy w dużej mierze od tego, czy trafiłeś w życiu na właściwą osobę, która potrafiła je w tobie rozpalić ― stwierdziła po dłuższej chwili namysłu. Wzruszyła ramionami, obserwując reakcję swojego rozmówcy na jej słowa. ― Kogoś lub coś. Jak dotąd nie trafiłam na nic, więc może dziś trafiłam na kogoś?
    Kolejne słowa Noah zaskoczyły ją tyleż samo, co dotknęły. Od zawsze fascynowało ją, jak prędko ludzie wydają wyroki, szufladkują tych, z którymi w życiu nie zamienili słowa lub przez lata wymieniali wyłącznie nic nieznaczące uprzejmości. Jak nie znając człowieka – tak prawdziwie, kiedy z zamkniętymi oczami czytali zapisane karty cudzej duszy, a nie wtedy, gdy szeroko otwartymi oczami oceniali jedynie zewnętrzną powłokę – z łatwością przyklejali mu do czoła etykietkę, zmuszając do jej noszenia niezależnie od rzeczywistości. Szczerze nie znosiła takiego podejścia, tej ludzkiej niesprawiedliwości i prostactwa. Uniosła brew, nawet nie próbując maskować niesmaku, który zamigotał na dnie jej zielonych tęczówek.
    ― A ty wrzucasz mnie do tego worka na podstawie... koloru włosów? Kawy, którą piję? ― spytała kpiąco. ― Czy masz może magiczną szklaną kulę, która powiedziała ci już o mnie wszystko?
    Stawiała domy po huraganie na Barbadosie i ogrodzenie w lwim przytułku w Afryce, przeżyła spotkanie oko w oko z lwim podrostkiem i nosiła wodę w glinianych naczyniach na głowie. Ratowała żółwie i nie raz zgubiła się w prażącym słońcu, ruszając przed siebie dokąd nogi poniosą. Sugerowanie Michaeli, że powinna trzymać się jasno wytyczonych ścieżek, było dla niej niemalże równoznaczne z ciosem w twarz. Miała o sobie znacznie wyższe mniemanie.
    ― Nie interesuje mnie to, co mogę znaleźć w każdym przewodniku, Noah ― oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy. Będąc w Pradze nie odmówiłaby sobie przyjemności zobaczenia popularnych atrakcji, ale szukała tam również znacznie mocniejszych wrażeń. ― Pytam dokładnie o to, czego w nich nie znajdę.

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  18. Okej, najwyraźniej Noah nie chciał rozmawiać o blogu, więc Jaime po prostu to uszanował. Doskonale znał to uczucie, kiedy nie chciał o czymś mówić i wolał, kiedy ta druga osoba nie pytała i nie drążyła. Dlatego też Jaime już więcej nie prosił o adres ani o inne namiary na bloga mężczyzny. Będzie chciał, to sam coś wyśle, a jak nie, to nie i tyle. Prosta sprawa.
    Jaime uśmiechnął się lekko.
    - Dobra, dobra, już nic nie mówię i o nic nie pytam – uniósł ręce w geście obrony. Zaraz spojrzał zaciekawiony na Noah. Jednak coś tam opowiadał… Niekoniecznie o samym blogu, ale o tym, w jaki sposób pisze. Tak przynajmniej wydawało się chłopakowi. – Ale ty ładnie to powiedziałeś… serio – uniósł brew wyżej. – I jeszcze jak dodasz zdjęcia do wpisu… To musi być naprawdę interesujące. Pewnie jesteś dość popularny? – uśmiechnął się, ale zaraz pokręcił głową. – Zresztą, jak nie chcesz, to nie mów. Serio, nie naciskam i przepraszam, jeśli za dużo gadam. Nie jestem przyzwyczajony do… tego – wskazał ręką na niego, potem na siebie, a później jeszcze raz na niego i na siebie. Chodziło mu oczywiście o jakieś normalne kontakty międzyludzkie, kiedy rozmawiało się na inne tematy niż „dzień dobry, byłem zapisany na piętnastą” albo „poproszę pięć bułek”.
    Podeszli do budki i chwilę stali w kolejce. W tym czasie Jaime znalazł dla siebie najlepszy napój i już wkrótce zamówił kakao z mlekiem.
    - Mmm, pięknie pachnie – stwierdził. Generalnie nie był podobny do siebie samego sprzed trzech lat.

    [Bo zapomniałam napisać, że bardzo ładna karta <3

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  19. Powoli mógł się przekonać o tym, że Zoey wcale nie tak łatwo było zawstydzić. Owszem, znali się ledwie parę godzin, ale te parę godzin pozwoliło im już co nieco u siebie zaobserwować, a że oboje byli raczej bezpośredni, to ich krótka relacja nabierała kolorów dosyć szybko. I o dziwo, Carter nie miała w głowie myśli o tym, co powinna zrobić, żeby nazajutrz Noah nie chciał utrzymywać z nią kontaktu. Imprezowe znajomości zwykle traktowała po łebkach, bo tak było lepiej, wygodniej. Poznawać ludzi na raz.
    — Los Angeles? Miasto aniołów? — spytała z uśmiechem. Chyba każdy w Nowym Jorku marzył o tym, żeby odwiedzić tamtejsze wybrzeże i odwrotnie. Zarówno Los Angeles i Nowy Jork były znacznymi metropoliami, jednak każda inna, oryginalna. — A na aniołka to mi nie wyglądasz… — dodała. Nie przeszkadzało jej to, że Noah głaszcze ją po nóżce, bo komu też mogłoby to przeszkadzać? Było miło. Robiła niewielkie łyki rumu, delektując się smakiem alkoholu.
    — Myślę, że… uwierzą. Umiem wstrzymać oddech na minutę — odpowiedziała z przekonaniem, chociaż pomysł zabrania jej do plecaka był przekomiczny, to bez trudu potrafiła sobie wyobrazić tę całą sytuację. Zaśmiała się nawet, kręcąc przy tym głową, a potem nieco zaskoczona spojrzała na niego.
    — O taaaak! Pojedźmy gdzieś. Porwij mnie gdzieś daleko — mruknęła z uśmiechem. Też nie brzmiało to zbyt poważnie, ale gdyby ją spytał, czy z nim wyjedzie, zgodziłaby się bez wahania. Chyba była w takim punkcie swojego życia, że musiała odpocząć od ukochanego miasta.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  20. [Siostra Avy z nimi nie mieszkała, ale Noah mógł ją poznać przez brata Avy, i jakoś tak mogła mu bardziej przypaść do gustu, niż Reid, który z biegiem czasu był coraz bardziej pod kontrolą tatusia. Więc pomysł z przynoszeniem jakiegoś czegoś dla Claire bardzo mi się podoba! :)]

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  21. Szczerze? To, że ktoś przedstawiał jej się fałszywym imieniem nie było niczym nowym. Ona sama używała przecież fałszywego nazwiska. Pewnie wielu innych ludzi uznałoby to za przesłankę, aby nie ufać temu człowiekowi, gdyby spostrzegli się, że ich okłamał, A szczególnie, w sytuacji, kiedy ktoś przyłapał Cię na przestępstwie, albo się w nim uczestniczyło, nie należało zdradzać swoich personaliów. Ale nie Eva. Było wielu ludzi, których znała od lat tylko pod głupimi przezwiskami, jak Łysy, albo Żołnierz.
    - Bloga… - powtórzyła za nim, mieszając łyżeczką w swojej filiżance z kawą i starając się z czymś skojarzyć to słowo. Nie była aż tak obyta z internetem jak większość osób w jej wieku. Co prawda mieli z Sethem komputer, ale Eva używała go tylko do przyjmowania zleceń na tłumaczenia tekstów na język francuski, odbierania poczty i oglądania filmów na pirackich stronkach. Media społecznościowe i tym podobne nigdy jej jakoś szczególnie nie interesowały. – ach, to te strony, na których ludzie, którzy nie są dziennikarzami piszą co myślą. – przypomniała sobie nagle. Słyszała nawet, że można zarobić na tym niezłe pieniądze, choć osobiście nie uważała, aby nadawała się do takiej pracy. Raz, uważała, że to nudne, dwa – nie chciała, żeby obcy ludzie interesowali się jej życiem, trzy, od zbyt długiego siedzenia przed ekranem bolała ją głowa. – fajna sprawa. Gdybym miała bloga mogłabym napisać kilka „miłych” słów o tym lekarzu. – mruknęła pod nosem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak łatwo było kogoś namierzyć w internecie, kiedy zaszła taka potrzeba. Ale nie było się o co martwić, bo Eva i tak nie miała zamiaru bawić się w pisanie nienawistnych felietonów w internecie.
    - Raczej znudzenie. No wiesz, gość mnie wkurza, jak mało kto, ale gdybym nie miała ostatnio tyle wolnego czasu pewnie nie poświęciłabym trzech godzin na graffiti. Chociaż, kiedyś namalowałam też karykaturę policjanta na jednym starym budynku, kiedy wsadzili mnie na noc do aresztu. Nie zapuszczają się tam, więc nikt go nie zamalował. Może to też przez nerwy. Zawsze, jak ktoś mnie wkurzy, mam ochotę mu wygarnąć. A, że zazwyczaj wkurzają mnie ludzie, na których nie mogę nakrzyczeć, pozostaje mi tylko to. – wzruszyła bezradnie ramionami. – to działa? Takie chodzenie po mieście i szukanie tematów? Prędzej podejrzewałabym, że dostaniesz od kogoś w zęby, niż znajdziesz materiał do opisania. – zwróciła się w jego stronę, bo to był interesujący sposób na szukanie inspiracji. Na pewno wymagał odwagi.

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  22. [Hejka! Ależ zupełnie się tym nie przejmuj! Ja doskonale rozumiem, że koncept postaci jest taki, a nie inny i szanuję to, że się go trzymasz. Najwyraźniej tej dwójce nie jest pisana dłuższa znajomość, cóż, w życiu też tak przecież bywa. :) Oczywiście możemy próbować wrzucić ich w jakąś kolejną przypadkową sytuację, która zmusi ich do współpracy, podejrzewam, że byłoby dość wybuchowo z tymi charakterkami, ale ja póki co nie mam na nic takiego pomysłu. Więc jeśli Tobie nic się nie kolebie w głowie, to na razie rzeczywiście chyba będziemy musiały odpuścić. Pozostaje mi jedynie podziękować za wspólną rozgrywkę, bo naprawdę dobrze się przy tym wątku bawiłam, i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś nam się uda stworzyć. ;)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  23. Cóż, Jaime po prostu nie chciał wypytywać za dużo, ponieważ doskonale wiedział, jak to potrafi wkurzyć człowieka, którego się wypytuje. No, może oprócz zdenerwowania, można było wywołać też jakieś inne negatywne emocje. Takich sytuacji sam Jaime nie miał wiele. Ale zdarzało się, że ktoś go o coś pytał, próbował wyciągnąć z niego jakieś informacje o życiu prywatnym, a tego Jaime nie lubił. Co innego opowiadać o studiach albo o rzeczach, które nijak miały się do tego, co przeżył i co siedziało mu w głowie. Chodziło oczywiście o te przykre rzeczy, mroczniejsze. Dlatego też nie chciał być tym samym człowiekiem, który wypytuje na siłę. Jeśli Noah będzie chciał sam coś więcej powiedzieć, to proszę bardzo.
    - Łatwo ci mówić „gadaj” – zaśmiał się lekko. Mógłby mu zacząć gadać o jakimś filmie, który ostatnio widział, owszem, ale czy Noah to mogło interesować? Właściwie… chyba nie mieli za bardzo o czym innym rozmawiać. Jaime nie chciał mówić za dużo o sobie, a i Noah najwyraźniej tego nie pragnął.
    Chłopak zerknął na niego i uśmiechnął się delikatnie.
    - Nie będę. A po kawie mogę nie zasnąć w nocy, a odkąd unikam nocnych imprez, to preferuję spanie. Bardzo ciekawa czynność – dodał, unosząc kąciki ust wyżej. – A takiego kakao dawno nie piłem. Jest nawet smaczne – stwierdził, kiedy wziął pierwszy łyk. – Idziemy dalej? Nie mam zmysłu fotografa czy jakkolwiek by tego nie nazwać, więc chętnie popatrzę na to, jak ty widzisz dane miejsce, robiąc mu zdjęcie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  24. - To miłe, co mówisz – powiedziała z uśmiechem. Tak naprawdę ledwo, co znała Noah, jeżeli można tak powiedzieć. Na dobrą sprawę nie wiedziała o nim... Nic. Znała tylko jego imię, nie miała pojęcia, jak brzmi nazwisko mężczyzny, czym się zajmuje, gdzie mieszka, z czego żyje, co lubi, a czego nie... Było w tej znajomości jednak coś magicznego. To, że wpadali na siebie, gdy któreś z nich miało jakieś problemy, czy potrzebowało pomocy. Dokładnie tak, jak teraz, chociaż w tym momencie pomoc, jakiej potrzebowała Morrison była zupełnie inna.
    - Wiesz, że wyszłam za mąż za tamtego faceta, przed którym zwiałam do Diego? – Spytała nagle, chociaż wiedziała, że Noah nie mógł mieć tej informacji, no bo i skąd – uciekałam przed nim i wróciłam w jego ramiona. Miałam mieć spokój, szczęśliwą rodzinę i za każdym razem, kiedy myślę, że to właśnie nadchodzi ten czas... Dzieje się coś takiego – westchnęła ciężko, unosząc słabo kąciki w górę – życie jest zwariowane, no nie?
    To było kolejne pytanie, które spokojnie mógł zostawić bez odpowiedzi. Raczej suche stwierdzenie, chociaż każdy przecież żył w inny sposób.
    - Czasami jestem tym wszystkim zmęczona. Byciem żoną, mamą, tą całą firmą. Nawet są takie momenty, kiedy mam dość moich studiów, a przecież tak bardzo zawsze je kochałam – mruknęła, łapiąc herbatę i upijając jej odrobinę. Powinna była się wziąć w garść i nie użalać się więcej, ale dopadł ją jakiś kryzys.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  25. — Za to okazję do spotkania anioła w Nowym Jorku już miałeś — mruknęła cicho, robiąc przy tym minę niezwykle pewnej i zadufanej panienki, która rzecz jasna mówi o sobie. I choć były to żarty, to nie mogła się przed nimi powstrzymać. Czuła, że może pozwolić sobie na taką swobodę w jego towarzystwie. Nie przekraczała tym samym żadnych granic, które obydwoje dość mocno zapewne strzegli.
    Jej buzię ponownie rozjaśnił szeroki uśmiech, kiedy Noah przystał na propozycję porwania jej na wycieczkę. Była zadowolona i jednocześnie nieco zdumiona, co można było wyczytać ze spojrzenia, jakie mu posłała. Nie sądziła, że myśl o weekendowej wycieczce przyniesie jej tyle radości. Lubiła spontaniczność, jednak do tej pory nie była skłonna podejmować zbyt wielkiego ryzyka, jakby w obawie, że straci grunt pod nogami, który i tak nie wydawał się jej być zbyt stabilny. Miała też wątpliwości co do tego, czy byłaby dobrym towarzystwem dla Noah, ale szybciutko pogoniła tę niesforną myśli, dochodząc do wniosku, że co ma być, to będzie. Szybko potaknęła głową, a kiedy mężczyzna się nad nią nachylił, wręcz mimowolnie przygryzła dolną wargę i wyciągnęła dłoń, aby przesunąć nią po jego włosach i zatrzymując na policzku.
    — Nowy Orlean brzmi kusząco. Powiedz kiedy, a będę twoja — uśmiechnęła się, w wolnej dłoni nadal trzymając szklaneczkę z rumem, w której już zostało niewiele alkoholu. — I będziesz mógł mnie tam porwać, a ja będę szczęśliwie porwaną. Nawet nie zgłoszę tego na policję — dodała, starając się zachować całkowitą powagę, ale nic nie mogła poradzić na to, że na jej ustach majaczył się cały czas delikatny uśmiech.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  26. — Moja ucieczka była chyba pochopną decyzją — wyznała zgodnie z prawdą. Zagryzła wargę i uniosła spojrzenie znad kubka gorącej herbaty. Wzruszyła lekko ramionami, bo nie miała ochoty opowiadać mu o wszystkim, chociaż chyba prędzej byłaby skora to zrobić przy nim, przy jakiejś względnie dobrej koleżance. To, że ich spotkania były takie… Specyficzne sprawiało, że o niektórych rzeczach było mówić po prostu łatwiej. — Dobra. Dobra, tylko… Błędna była ta o wyjeździe, ale jak wiadomo, nie ma co gdybać i próbować zmieniać przeszłości, bo tego się nie da zrobić — uśmiechnęła się przy tym pogodnie. Wiedziała o tym. Poza tym, gdybanie o tym co by było… Było już dawno za nią i raczej uważała to za zamknięty rozdział.
    — Och… Nie wiem, chyba nie spodziewałam się po tobie takich odpowiedzi — powiedziała, mrużąc delikatnie oczy — takich życiowych mądrości, o — wyjaśniła z lekkim uśmiechem, podnosząc spojrzenie na niego. — Zadajesz tak dużo pytań… Nie wiem czy znam i czy na pewno chcę znać na nie wszystkie odpowiedzi, wiesz? To wszystko jest strasznie… Chyba masz rację, wzięłam na siebie za dużo, myśląc, że podołam ze wszystkim, bo jestem przecież Villanelle… Ale i Villanelle czasami… Czasami po prostu ma dość — westchnęła ciężko, opierając dłonie płasko na stole i opierając się o nie brodą — och poświęca bardzo dużo czasu dzieciom. Staramy się tak zawsze układać grafiki, żeby jakoś się tym wszystkim dzielić. Nie mogę na niego narzekać, jako na faceta i męża — powiedziała zgodnie z prawdą — ostatnio też jego zdrowie nie jest najlepsze, więc nie mogę i nie chcę wymagać za dużo — dodała, wciąż opierając brodę na swoich dłoniach — ale… Ale to nie tak, że mnie nie wspiera, czy mi nie pomaga. Robi dużo, ale to chyba wciąż ja chcę wziąć na siebie za dużo i pokazać… Nie wiem, że jestem superwoman? — Mruknęła nieco niemrawo — powiedz mi coś o sobie. Prawie nic nie wiem… A ja w ciągu kilku minut zdążyłam wylać z siebie tyle żalu — dodała, biorąc głęboki oddech i nieco się prostując.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  27. — Jutro? — spytała cicho, uśmiechając się łagodnie w odpowiedzi na delikatny pocałunek w dłoń. Odstawiła swoją szklaneczkę na skrzynię, która robiła za całkiem ładny stolik, odchylając się przy tym lekko, a potem wróciła do swojej poprzedniej pozycji. Na pocałunek odpowiedziała nieco szerszym uśmiechem. Spojrzała na niego uważnie, powoli się prostując i tym samym zmuszając mężczyznę do nieznacznej zmiany pozycji.
    — Umówmy się tak… — mruknęła, napierając swoim ciałem na niego jeszcze bardziej, aby ten w końcu oparł się plecami o kanapę. Zoey lubiła się czasami porządzić, jeżeli to miało mieć postać przyjemnej i niezbyt brutalnej dominacji. Przełożyła nogę przez jego uda, aby usiąść po chwili na nim okrakiem, jednocześnie starając się zbytnio nie przenosić na niego swojego ciężaru. — Zostanę na noc, a po przebudzeniu się zdecydujemy, czy jedziemy jutro, czy za tydzień. Zostawmy sobie tę decyzję na następny dzień, a dzisiaj poświęćmy czas na coś troszeczkę innego?
    Carter dziwiła się samej sobie, bo nie miała w zwyczaju zostawania na noc ani pozwalania na to, aby przypadkowy partner zostawał do rana u niej. Miała już wprawę w wymykaniu się z cudzych mieszkań i pewnie dzisiejszy wyczyn będzie na tyle wyjątkowy, że zapamięta go na długi, długi czas.
    Pochyliła się nad Noah i pocałowała go, jedną dłoń ponownie ułożyła na jego policzku, drugą na ramieniu.
    — A teraz jak smakuję? — spytała jeszcze cicho, odsuwając się od niego na jak najmniejszą możliwą odległość, która umożliwiłaby jej swobodne mówienie.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  28. Charlotte jeszcze kilka lat wstecz również była powściągliwa w emocjach, a jeśli już jakieś okazywała te nie były najbardziej przyjazne, za to pozwalały trzymać ludzi na dystans. Tego ponad wszystko potrzebowała w tamtym czasie i chociaż wieczorami płakała w samotności, to nie miało to najmniejszego znaczenia. Zahartowała się i znalazła jakiś dziwny rodzaj równowagi pomiędzy tym kim była przed przyjazdem do Nowego Jorku, a to kim stała się po doświadczeniach w Wielkim Jabłku. Była młodą angielka po przejściach, jednak patrzącą z uśmiechem w przyszłość. Wiedziała jak krucha może okazać się teraźniejszości, wiec nie zamierzała jej już marnować na rozpamiętywanie przeszłości. To nie miało najmniejszego sensu.
    Nie podejrzewała nawet, że Noah mógłby wypytać ja o to co miała na myśli. Była pewna, ze ten nie bezie roztrząsał tego, a przyjmie informacje taka jaką otrzymał. Nie pomyliła się. Ona również nie dociekałaby szczegółów z jego zycia, ponieważ na ten moment ta relacja oscylowała na granicy nieznajomego-znajomego. Kogoś kogo można spotkać w kawiarni, klubie, czy na spacerze wymienić kilka uprzejmości i ruszyć dalej. Niby sie kogoś zna, jednak nie na tyle, by ingerować w jego rzeczywistość.
     — To oby ten kontrakt był dobrze płatny. Tego Ci życzę  — powiedziała z szerokim uśmiechem, bo były to najszczersze słowa pod słońcem w tym momencie.
    — No nie wiem, czy taka skuteczną facet mało nie zebrał niezłego.... — odchrząknęła chcąc pominąć przekleństwo i jednocześnie szukając odpowiedniego słowa na zastępstwo.
    —  manta. — dokończyła wspominając to jak jego towarzysz zaczepił czyjaś dziewczynę. Mogło to się skończyć tragicznie, ale na szczęście dla tamtego mężczyzny Woolf czuwał na posterunku.
    — Wycieczka brzmi cudownie. Jak już wspominałam zazdroszczę.— z rozmarzonym wyrazem twarzy wsparła podbródek na splecionych dłoniach. Och jak bardzo ona chciała wyrwać się z tej miejskiej dżungli chociaż na kilka dni, ba nawet weekend by wystarczył. 
    Gdy tak porównał sie do małego Biscuita, który smacznie spał pod krzesłem spojrzała na niego z odrobiną rozczulenia. Chyba nie słyszała, by ktoś tak wypowiadał sie o podróżowaniu, bo zazwyczaj ludzie mieli konkretny cel,a po nim od razu wracali do domu. Mało kto decydował się na cos w rodzaju  a gdzie mnie nogi poniosą.  Do tego trzeba było miec sporo odwagi i samozaparcia oraz funduszy. Aktualnie tego ostatniego rudowłosej brakowało najbardziej.
    —  A to tez lubisz jak Cie się głaszcze po główce? — rzuciła żartobliwie niby wyciągając rekę w kierunku jego włosów, jednak nie dotknęła go. Nie zamierzała naruszać jego strefy osobistej. Zabrała ją nim zaczęła swój kolejny wywód.
    —  Dom tam gdzie serce Twoje. Ktoś tak kiedyś powiedział, czy napisał i w pełni się z tym zgadzam. Dzięki temu nie trzeba ograniczać sie do jednego miejsca, czy osoby.— ona wiedziała, ze zarówno w Anglii, jak i tutaj czuła sie jak w domu.

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  29. [Jeśli mogę prosić o zaczęcie, to byłoby naprawdę super! <3]

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  30. Zo lubiła brać. Lubiła dbać o swoje pragnienia, będąc w tym odrobinę egoistyczną, ale też nie zapominała o innych. Takie noce były po to, aby dwie osoby mogły przypomnieć sobie smak prawdziwej przyjemności. Zwykle nie czekała na to, aż mężczyzna przejdzie do działania, wystarczył jej drobny sygnał, który świadczyłby o tym, że oboje myślą o tym samym, a często przejmowała inicjatywę, aby później płynnie przekazać ją drugiej osobie. Słuchała go uważnie, recenzję smaku swoich ust przyjmując z zadowoleniem. Odmruknęła coś niewyraźnego w odpowiedzi, odwzajemniając jego pocałunek. Teraz rozmowy zeszły na dalszy plan, nawet nie na drugi, po prostu na dalszy. Słowa, które wypowiedzieli do tej pory, traciły na znaczeniu. Szatynka miała wrażenie, że wokół nich robi się coraz cieplej, że jej krew zaczyna krążyć jeszcze szybciej, a ciało staje się zdecydowanie bardziej podatne na każdy jego dotyk. Przechodziły ją przyjemne dreszcze, które były ledwie zapowiedzią tego, co miało dziać się dalej.
    Pocałunki stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej namiętne, ich ruchy, gesty nabierały teraz zupełnie innego znaczenia. Dłonie Zoey błądziły po jego karku, czasami wplatały się we włosy, zsuwały się niżej, na jego ramiona, tors. Tylko na krótką chwilę oderwała się od jego ust, sięgnęła za krawędzie swojej koszulki, przez moment ustami muskając jego szyję, przygryzając delikatnie płatek ucha. Wyprostowała się, jednocześnie odrzucając własną bluzkę za siebie. Uśmiechnęła się, a potem powróciła do jego ust, zupełnie zatracając się w tym, co zamierzali i do czego dążyli.

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  31. Jaime z ulgą przyjął fakt, że Noah postanowił zakończyć temat rozmów o samych sobie i o gadaniu jako gadaniu. Moretti w to nie umiał, nie miał doświadczenia i na pewno jeszcze bardziej by sobie narobił wstydu przed starszym kolegą. Chociaż… mógł go tak nazywać? Nie przesadzał? Przecież widzieli się raz, teraz po latach drugi i tak naprawdę nic o sobie nie wiedzieli. Więc może byli tylko znajomymi. Bardzo odległymi, jeśli tak można było to określić.
    - Tak, też słyszałem, że podobno jest coś takiego jak „wyspanie”. Może kiedyś tego doświadczyliśmy. No wiesz, za dzieciaka, kiedy to większość czasu przesypiałeś… Chociaż będąc nieco starszym, też się mogło zdarzać, ale jak zaczęło się szkołę…
    Albo kiedy twój brat ginie na twoich oczach. Potem też można mieć problemy ze snem samym w sobie, nie śmiąc nawet marzyć o wyspaniu.
    Jaime spojrzał gdzieś w bok i westchnął. Wziął małego łyka kakao, na chwilę wyłączając się z rozmowy. Kiedy jednak Noah do niego zagadał, Moretti zerknął na niego.
    - No dobrze, ale nie spodziewaj się cudów. Chyba że wyedytujesz to potem, to kto wie – zaśmiał się lekko, może nieco nerwowo, próbując odegnać od siebie wspomnienia. – Okej, ale nie wrzucisz mnie zaraz do wody, hm? – zażartował słabo. – Albo ktoś nas tak nie potraktuje… - teraz to się faktycznie rozejrzał. Było tu jednak sporo świateł i nawet dużo ludzi. Cóż, Nowy Jork nigdy nie zasypia, prawda? – No dobrze – przystanął koło Noah. – Jakieś specjalne życzenia, panie modelu? – zapytał ni to całkiem poważnie, ni to nie, próbując wrócić sobie dobry humor.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  32. Jeszcze przed długi czas przez jej ciało przechodziły przyjemne dreszcze, a mimo to zasypiała w jego ramionach spokojna i rozluźniona. W pierwszym odruchu pomyślała, że wymknie się, kiedy uzna, że Noah zasnął, ale została. Złamała tym samym wszystkie swoje zasady, które pieczołowicie dobierała specjalnie na okazję takich noc. Pozwoliła sobie nawet na to, aby przed zaśnięciem wtulić się w niego, jeszcze przez krótką chwilę świadomie poznając przyjemny zapach mężczyzny.
    Nie obudziła się w momencie, kiedy Noah wstał. Nie słyszała nawet jak opuszcza sypialnię, dopiero po jakiejś chwili w jej plecy uderzył dziwny chłód i Carter wyciągając za siebie jedną z rąk, zrozumiała, że została na materacu sama. Dała sobie chwilę, aby dobudzić się na tyle, żeby funkcjonować lepiej niż zombie. Przez moment wyciągała się pod kołdrą. Upłynął kwadrans, w tym czasie dochodziły do niej wpierw przygłuszone odgłosy z łazienki, następnie początek krzątaniny w kuchni. Wtedy zdecydowała się podnieść. W sypialni ze swoich ciuchów znalazła tylko majtki. Uśmiechnęła się, a potem złapała za kołdrę. Owinęła się materiałem, nie chcąc z samego rana paradując nago po nieswoim mieszkaniu. Przeszła do części dziennej mieszkanka.
    — Wezmę prysznic.
    Poinformowała go, daleko jej było do pytania o pozwolenie. Sięgnęła tylko po swoją bluzkę, nie rozglądając się za pozostałymi częściami garderoby. Chciała szybciutko odświeżyć się w miarę możliwości.
    Po kilku minutach ubrana w majtki i koszulkę na ramiączkach ponownie pojawiła się w zasięgu wzroku Noah. W pomieszczeniu powoli roznosił się przyjemny zapach, który uświadomił ją, że jest potwornie głodna. Podeszła bliżej, opierając się o kuchenny blat.
    — Dzień dobry — powiedziała dopiero teraz. Zmyła makijaż i nie miała przy sobie sprzętu odpowiedniego do tego, aby to naprawić. — Jestem ci dłużna i kolację, i śniadanie… — zauważyła z uśmiechem.


    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  33. — Ale to wykluczałoby Cię z grona idealnych nianiek.—  zauważyła rezolutnie nawet tworząc palcami cudzysłów w powietrzu przy słowie nianiek.
    — Chociaż facet faktycznie nie wyglądał, jakby był ze szkła, więc tak myślę, że tylko musiałby przełknąć gorzki smak porażki. — przyznała znów sie uśmiechając, jednak znacznie delikatniej. Nie chciała, by zaraz rozbolały ja policzki od nadmiernego szczerzenia się, a przeczuwała, że nieuchronnie zmierza ku temu.
    — Och miło mi, ze tak myślisz. — naprawdę tak było, bo przyjemne ciepło rozlało sie gdzieś w okolicy klatki piersiowej i nie, nie była to kawa ani inny serwowany na gorąco napój w tym lokalu. 
    — Aktualnie sama sobie jestem ograniczeniem. Nie oznacza to, ze jest źle, ale też nie najlepiej. — skrzywiła sie lekko myśląc już nie tylko o finansach, a także swym panicznym strachu do poruszania się samochodami, czy tez jakąkolwiek komunikacją miejską.  W temacie dalszy podróży liczyła głownie na samoloty, poniewaz inaczej stała w kropce. Po ostatniej wycieczce uberem miała naprawdę złe wspomnienia. Wyskakiwanie z samochodu, gdy ten stał na czerwonym świetle to nie było najbardziej dorosłe zachowanie, jednak nie mogła tam juz wytrzymać. Czuła sie jak w potrzasku, a wyobraźnia podsuwała jej irracjonalne obrazy rychłego wypadku.
    —Jednak po takiej propozycji... Nie mogę się obijać i ściągnąć te ograniczenia czym prędzej. Tylko czy w podróżujących możemy wliczyć tez to ciasteczko? — zaśmiała sie pod koniec wskazując na Biscuita, który zdawał sie wcale nie kłopotać całym hałasem wokół nich i smacznie spał. Podróżowanie ze zwierzakiem to na pewno było nie małe wyzwanie, jednak gdyby Noah sie nie zgodził, rudowłosa wiedziała kto chętnie zaopiekowałby sie psiakiem. 
    Słysząc jego jakże wysublimowana docinkę na początku spojrzała na niego zaskoczona po czym wybuchła śmiechem. Tak szczerym, że az jej łezki w oczach stanęły.
    — Wybacz, dawno nie słyszałam tekstu, który byłby równie niewinny co zwyczajnie kiepski. Taki trochę poziom czy bolało jak spadłaś z nieba albo chcesz zobaczyć jak czaruje swoja różdżką.— przy każdym z tych tekstów specjalnie zmieniała ton głosu na niższy, a po wszystkim znów wybuchła smiechem. Najgorsze było to, że nie raz słyszała takie teksty skierowane w swoja stronę, a gdyby za każdy wypiłaby porządny kieliszek wina to chyba uchodziłaby za alkoholiczkę. 
    Uspokoiła sie nieco czując, że policzki faktycznie zaczęły ją bolec, a temat zmienił tory na nieco poważniejszy. Milczała przez moment analizując słowa szatyna i chyba po raz drugi musiała się z nim nie do końca zgodzić.
    — Naprawdę nie wierzę, że to mówię, ale... Wydaje mi się, że warto zapamiętać ludzi, czasem powspominać, bo nawet Ci którzy przyczynili sie do najboleśniejszych przeżyć zafundowali nam lekcję życia niemal za darmo. — powiedziała błądząc spojrzeniem gdzies za szatynem, ale było ono jakby niewidzące. Wróciła do tu i teraz, gdy postawiono przed nia jej zamówienie.Od razu posłodziła kawe, a następnie z nieskrywana przyjemnością jej skosztowała. Drugi w kolejności był deser, który zasłużył na nie taki cichy pomruk, gdy trafił do jej ust. Była łakomczuchem, a że rzadko pozwalała sobie na takie wypady do kawiarnio-cukierni tym bardziej sie tym delektowała.
    — To jest obłędne — wyznała wznosząc oczy ku niebu, a następnie wskazała małym widelczykiem na swój talerzyk.
    — Chcesz spróbowac? — zapytała mężczyzny juz nawet podsuwając szarlotkę z lodami w jego kierunku.

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  34. [Myślę, że zaczęcie od samego przyjęcia będzie bardzo dobrym pomysłem. Mogą z początku przebywać w gronie własnych znajomych, ale dzięki tym znajomym w końcu się spotkają i będą poniekąd zmuszeni do przeprowadzenia rozmowy, co w efekcie skończy się ucieczką :D]

    Rosaria Craster

    OdpowiedzUsuń
  35. [Zero stresu, naprawdę. :D Z chęcią w zamian napisałabym coś z Tayą, bo wygląda na naprawdę świetną dziewczynę, choć łatwo wcale w życiu nie ma. Ale mam dziś już kipisz z mózgu i nie potrafię znaleźć żadnego sensownego punktu zaczepienia dla dziewczyn, żeby wątek nam się za szybko nie urwał. Coś Ci może chodzi po głowie? Od niedawna w razie potrzeby do dyspozycji mamy też Camillę, gdyby to miało w czymś pomóc. ;)]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  36. Słuchała uważnie słów mężczyzny. Na wspomnienie o wróżku chrzestnym, uśmiechnęła się kącikami ust. Faktycznie, coś w tym było. Może naprawdę powinna odbierać ich spotkania w nieco inny sposób. Jako szanse na poznanie opinii kogoś całkowicie bezstronnego. W końcu nie był w żaden sposób zamieszany w jej życie, ani ludzi z którymi żyła. Tak, spojrzenie takiej osoby mogło naprawdę wiele wnieść w jej życie. Powinna zacząć dziękować, że wpadła na niego w Diego i miała szansę w ogóle go poznać. Fakt, że spotkali się jeszcze w Nowym Jorku był nieco zadziwiający, ale w zasadzie to również było coś dobrego.
    - Masz rację – powiedziała, po krótkiej chwili przerwy. Miał, zdecydowanie miał. Wiedziała, że może powiedzieć o wszystkim swojemu mężowi, ale właśnie... Nie chciała go jeszcze bardziej obciążać. Mieli w swoim życiu wystarczająco wiele innych zmartwień. Jej chwilowe pogorszenie nastroju nie powinno być czymś, czym w tej chwili powinien zawracać sobie głowę. Ona sama zresztą też powinna skupić się na czymś innym, a jednak nie mogła. Ten rodzaj wyczerpania, który ją dopadł, robił swoje.
    Zmarszczyła delikatnie brwi.
    - Chyba nie bardzo rozumiem – oznajmiła ze spokojem, poprawiając się wygodniej na zajmowanym przez siebie siedzisku – jak to rzeczy się dzieją? – wymamrotała – Noah, czy dzieje się coś niepokojącego? – Spytała, przyglądając mu się przy tym uważnie, jakby szukała czegoś, czego mogłaby się przyczepić i uchwycić, chcąc spróbować zrozumieć jego zachowanie i to dlaczego użył takich właśnie słów. One zdecydowanie nie wydawały się Elle normalne, wręcz przeciwnie. Zapaliła jej się czerwona lampeczka, podpowiadająca, że powinna zachować czujność.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  37. Jaime roześmiał się pod nosem. Właściwe Noah miał trochę racji. Bo chociaż ludzie starsi mieli problemy ze snem, to jednak ci z demencją, którzy zapomną o problemach i innych sprawach, które mogły wpłynąć na sen, mieli szansę na wyspanie się. Ale to też znaczyło, że obaj jeszcze musieli sporo przetrwać, aby tego momentu w ogóle doczekać. Niestety. Albo i stety, bo może Jaime rozmyślał o swojej śmierci, to jednak nigdy nie był przekonany co do tego, aby faktycznie skrócić to swoje życie.
    - To też racja – powiedział w końcu. – Ale wiesz, niektórzy mówią, że wyśpimy się po śmierci, prawda? Chociaż ja naprawdę chciałbym tego doświadczać jeszcze za życia, to podobno jest super uczucie i świetnie nastraja na nadchodzący dzień – dodał, śmiejąc się cicho. Chyba udało mu się wrócić na właściwe tory tego spotkania i nie powie Noah, że musi już wracać. Bo tak, Jaime wolałby, aby nikt go nie widział w stanie, gdy znów zacznie sobie wyrzucać, że śmierć jego brata to jego wina.
    Chłopak trzymał w ręku aparat i przyglądał mu się uważnie. Wielokrotnie widział podobne sprzęty w sklepach z urządzeniami do domów, telefonami i innymi takimi. Ale jakoś nigdy nie miał ochoty kupować aparatu, ponieważ nie robił zdjęć. I teraz właśnie się zastanawiał, co mógł nacisnąć, jak ustawić, żeby dodać coś ciekawego, coś, co w jakiś sposób sprawi, że samo zdjęcie będzie lepsze niż… mogłoby być.
    - No dobra… Postaram się też tego nie zepsuć – zaśmiał się cicho. Potem dostosował się do rad Noah i ukucnął. Ustawił się w odpowiedniej pozycji, a potem wykonał zdjęcie. Później cyknął jeszcze drugie i trzecie, nieco zmieniając kąt, pozycję i tak dalej, uchwytując Noah i całe otoczenie z nieco innej strony. – Okej, to na razie tyle – stwierdził i podniósł się, podchodząc do mężczyzny. Pokazał mu wszystkie zdjęcia, które zrobił. – Będą ze mnie ludzie? – zażartował, spoglądając na niego.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  38. Villanelle była bardzo empatyczną osobą. Zawsze wszystko brała do siebie i gdyby tylko dało się – cudze problemy brałaby na własne barki, aby pomóc innym. Dlatego słowa Noah, nieco ją zmartwiły. Nie była pewna, w jaki sposób ma je odebrać i jak rozumieć.
    Oczywiście, że było coś fajnego w tej znajomości, która po prostu trwała… Była takim bytem nieoczywistym w oczywistej codzienności, którą oboje na co dzień musieli żyć. I było w tym coś fascynującego i niesamowitego, ale… Ale Elle nie potrafiła się tak po prostu odciąć, jak inni. Nie potrafiła po prostu wysłuchać i zapomnieć.
    — Jesteś szczęśliwy? — Spytała po chwili, słuchając jego słów. Zastanawiała się, jak to jest żyć w takim spokoju. Pragnęła tego z całego serca. Chwili spokoju, zapomnieć o wszystkich problemach, o dramatach i wydarzeniach, które działy się w jej i w życiu jej rodziny. Po prostu na krótką chwilę, chciałaby zapomnieć o tym wszystkim. — Jeżeli nic złego się nie dzieje, to najważniejsze. To dobrze… No wiesz, cieszę się, że u ciebie jest dobrze… — wymruczała, bo gdy porównał życie do potrawy, zmarszczyła brwi. Zastanawiała się teraz w tym momencie, czy mógł być w tej chwili zadowolony i szczęśliwy. Odpowiedział na jej pytanie, gdy podał przykład porównania.
    — Chyba nie od końca rozumiem — powiedziała zgodnie z prawdą, marszcząc lekko brwi — po prostu, nie wiem, jak mam o tym wszystkim myśleć — chwyciła herbatę i upiła kilka kolejnych łyków.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  39. — Hmm.. Coś w stylu nauka przez doświadczanie?— nie to stwierdziła, ni zapytała również uśmiechając się lekko. Faktycznie niektórzy ludzie byli oporni na dobre rady i żeby się czegoś nauczyć musieli doświadczyć pewnych nieprzyjemności na własnej skórze. Sama chyba po części również należała do tego grona, bo nie potrafiła jeszcze wyciągać wniosków z cudzych błędów. Nie chodziło tu oczywiście o decyzje, których konsekwencje były banalne do przewidzenia, a raczej te bardziej skomplikowane. 
    Gdyby Noah zapytał o to czego dotycząc ograniczenia, chyba nie miałaby oporów mu opowiedzieć nieco więcej szczegółów ze swej ostatniej podróży. Ta była niesamowita, choć zakończenie nie należało do szczęśliwych i naznaczyło pewnym piętnem również teraźniejszość. Rudowłosa wiedziała, ze prędzej, czy później będzie musiała jakoś zwalczyć swoją fobię, lecz odwlekała to w czasie możliwie jak najdłużej. Może z mała pomocą równie upartych osób ze swego otoczenia miało się to udać.
    — Dobrze, już dobrze — uniosła dłonie nieco do góry ze śmiechem, ponieważ jej rozmówca wcale się nie zdenerwował, tylko przerzucił odpowiedzialność za psa na właścicielkę - która była.
    — Kwestia obecności Biscuita podczas podróży zostaje jeszcze do przedyskutowania. — dodała uświadamiając sobie, ze przecież taki szczeniak nie będzie miał wystarczająco siły, by nadążyć za pełna entuzjazmu panią. Nie chciał go niepotrzebnie stresować i męczyć, nawet jeśli wyjazd o którym była mowa miał się wydarzyć dopiero za kilka miesięcy.
    Słysząc jego odpowiedź na sale śmiechu jaką mu zaoferowała zmarszczyła śmiesznie brwi. Spojrzała na niego uważnie, jakby chcąc go rozgryźć, lecz zaprzestała tego dośc szybko. Wiedziała iż żadna z niej wróżka, czy pani psycholog, by rozszyfrowywać ludzi.
    — Ale gdybym wcześniej sie nie wściekała, to teraz nie doceniłbyś tych cennych chwil radości. — powiedziała wyniośle, jedynie przez moment utrzymując powagę, a następnie znów zachichotała pod nosem. Przecież tak naprawdę szatyn nie wyprowadził jej jeszcze z równowagi, chociaż nie wykluczała takiego stanu rzeczy w przyszłości, w końcu w trasie wszystko mogło sie zdarzyć.
    —Chuda, no ja sobie wypraszam, jestem odpowiednio umięśniona. — powiedziała kręcą małym widelczykiem przed nosem mężczyzny, jednak skoro nie chciał skusić się na ciastko drugi raz nie zamierzała go namawiać. Chwilę siedzieli w ciszy, która nie do końca była niezakłócona, w końcu w parku, czy samej kawiarni kręciło się sporo ludzi. Gdy talerzy był juz pusty, a filiżanka z kawa do połowy opróżniona nagle pannę Lester olśniło.
    —Noah! Musisz mi podać do siebie jakis kontakt, bo jak inaczej umówimy szczegóły wyjazdu, hm? Chyba nie liczysz na to, że po raz kolejny na siebie "wpadniemy". — pokręciła delikatnie głowa, a małego plecaczka który wzięła z domu, wyciągnęła telefon już gotowa zapisać odpowiednie dane kontaktowe. Skupiona na rozmówcy oraz smartphonie w rekach nie zauważyła, że do lokalu zbliżała sie młoda dziewczyna z o wiele większym niż Biszkopcik psem. To się nie mogło dobrze skończyć. Usłyszała ujadanie, jakis pisk, a także poczuła, ze jej pupil poderwał się ze swego miejsca gotów bronic swego terytorium. Nie miał oczywiście szans,a na nieszczęście dla rudowłosej duży przedstawiciel tego samego gatunku nie miał kagańce. W ostatniej chwili rzuciła telefon na stół i zwinnie wzięła szczeniaka z ziemi na ręce. Nie zdążyła jednak wstac, a wielki - prawdopodobnie owczarek niemiecki- nie chciał odpuścić i skoczył na nią. Kobieta tuliła Biscuta z całych sił.
    —Do jasnej cholery! Proszę trzymać takie bydle na smyczy! —  krzyczała próbując po raz kolejny wstać na równe nogi, ale wtem poczuła, ból na przedramieniu.  Gdyby nie to, że miała kogo chronić to bez problemu poradziłaby sobie z nadpobudliwym psem, z którym jego właścicielka sobie nie radziła z całych sił próbując odciągnąć go od stolika. Było juz za późno, zdążył ja ugryźć, a jak bardzo miała sie przekonać dopiero, gdy czworonóg zdecyduje się ja puścić. Wszystko działo się tak szybko, że wydawał sie niemal nierealne.

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  40. Jaime też miewał niespokojne noce, spał płytko, budził się co chwilę lub w ogóle nie mógł zasnąć. Wstawał wtedy z łóżka, przechadzał się po mieszkaniu z nadzieją, że kiedy wróci do jednego z najlepszych wynalazków ludzkości, to zaśnie. Czasami to działało, ale to były przypadki, podczas których nie wyrzucał sobie, że śmierć Jimmy’ego to jego wina. Bo kiedy nachodziły go znów takie myśli, wzmocnione, ponure, kiedy widział znów te wszystkie obrazy… z zaśnięciem było o wiele gorzej. Właściwie było to niemożliwe. To wszystko było za bardzo powalone.
    Pokręcił głową i spojrzał na Noah, skupiając się na jego słowach.
    - Mówiłem ci, że ciepłe kakao na mnie nie działa – spojrzał na swój kubek z napojem. – Może samo mleko? Albo powinienem zrobić sobie porządny trening fizyczny, nie wiem, nie biegam, ale jakieś ćwiczenia albo wysprzątanie mieszkania, całego, od podłóg po sufit… który jest dość wysoki w moim mieszkaniu, zresztą, byłeś, widziałeś. Musiałbym się trochę nagimnastykować. Bo faktycznie, wolałbym nie brać żadnych środków nasennych – stwierdził, uśmiechając się lekko. Nie myślał tu o jakichś narkotykach czy alkoholu, ale raczej o zwykłych tabletkach nasennych, chociażby ziołowych. Miał wrażenie, że jego organizm nawet od takich by się szybko uzależnił i potem już nawet w spokojniejsze noce nie mógłby spać bez wzięcia takiej tabletki. – Serio? Jakoś ci nie ufam… - zaśmiał się, słysząc opinię o zdjęciach zrobionych przez siebie. – Ale skoro są spoko, to się cieszę. Zawsze możesz je jakoś podrasować. A temat brzmi nieźle, poczytałbym – powiedział, ale zaraz spojrzał na niego poważnie i uniósł nieco ręce w geście obrony. – Nie namawiam, serio, nie musisz mi znów odmawiać – dodał, śmiejąc się cicho pod nosem. – Możesz tak zrobić, ale dla różnorodności wybierz też miejsca bardziej ciche. Kto wie, co się tam dzieje. Tylko uważaj na siebie. Nigdy nic nie wiadomo, cholera… To może lepiej nie wybieraj tych cichszych miejsc, zapomnij, że to zaproponowałem – powiedział poważnie, a potem wziął łyka swojego napoju, który zrobił się już letni. Cóż, w miejscu, w którym się znajdowali, było dużo ludzi, więc można powiedzieć, że było tu nawet bezpiecznie. Ale jeśli Noah poszedłby w miejsce, gdzie byłoby tych ludzi mniej… No, lepiej niech mężczyzna trzyma się małych tłumów i światła.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  41. Niby nie miał powodów do tego, aby zabraniać jej kąpieli, ale w gruncie rzeczy mógł się przecież rozmyślić i zdecydować się wyprosić Zoey. Mógł uznać, w świetle dnia, że Zo nie jest kobietą, z którą chciałby jeść śniadanie. Nie żeby się tego obawiała – w końcu przywykła do porannych ewakuacji. Skorzystała jednak z tego, że mężczyzna nie zaprotestował i mogła chwilkę postać pod ciepłymi strugami wody, która w przyjemny sposób obmywała jej skórę. Po wczorajszej nocy była nieco obalała i średnio wyspana, ale ciężko oczekiwać, że po głośnej imprezie i takiej ilości alkoholu, będzie świeża i rześka niczym skowronek.
    Przysiadła, spoglądając na stosik naleśników i uśmiechnęła się lekko. Na chwilę obecną nie odczuwała głodu, chociaż smakowity zapach pobudzał i jej zmysły, i pracę żołądka. Wyglądała nieco bardziej blado niż w nocy, z kompletnym makijażem, ale jednocześnie dużo bardziej dziewczęco. I choć niekompletnie ubrana, wcale nie czuła się skrępowana.
    — Och, wycieczkę? Ja? Tobie? A kim ty w ogóle jesteś? — spytała, a potem posłała mu szeroki uśmiech. Nie sądziła nawet, że od samego rana będzie tryskała tak dobrym humorem, zwykle wstawała ponura i zdruzgotana, dzisiaj natomiast wstąpiła w nią inna energia. Przyglądała się z uśmiechem mężczyźnie, sięgnęła po jednego naleśnika i swoim zwyczajem zaczęła rwać go w palcach, połykając kawałek po kawałku.
    — Poproszę kawę… Czarną. A może ci pomóc? — spytała, na moment przestając przeżuwać. — A wycieczka nadal aktualna. Nowy Orlean? To kiedy chcesz mnie porwać?

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  42. Jaime machnął ręką. Nic się przecież nie stało. Skoro dla Noah jednym z lepszych pomysłów na sen było kakao, to nic dziwnego, że do tego wrócił. Chciał mu pomóc i było to miłe. Moretti nie miał mu za złe. Aczkolwiek miło by było, gdyby to kakao działało na niego w podobny sposób jak działało na Noah. Ale kto wie, może faktycznie spróbuje z tym ciepłym mlekiem. Potem szybko umyje zęby i wskoczy do łóżka z nadzieją, że faktycznie uda mu się zasnąć.
    - Wolałbym jednak nie mdleć z powodu przekroczenia pewnych granic… - zaśmiał się cicho. – Ale trening jako trening… Ciało na pewno będzie chciało odpocząć, to może wtedy nawet uda się zasnąć w wygodnym łóżku… Cholera, przestańmy mówić o spaniu, bo się śpiący zaczynam robić. Ale może przynajmniej nie będę miał z tym problemu jak wrócę? – uśmiechnął się do niego.
    Nie skomentował jego słów dotyczących wiary w siebie. Jaime tego nie robił. To znaczy, nie wierzył w siebie, a jego samoocena mocno kulała. Można powiedzieć, że była na bardzo niskim poziomie. Napił się napoju, co by Noah nie zauważył, że nieco się zmieszał tymi słowami.
    Jasne, że Jaime mógłby znaleźć tego bloga, ale po co? Skoro Noah nie życzył sobie, aby Jaime go znalazł, to sprawa była oczywista.
    - Tak, zauważyłem – zaśmiał się lekko. Może nie powinien się śmiać. W końcu dilerzy nie kończą dobrze. Przeważnie. Podobno. Na szczęście Noah zmienił zawód i teraz chyba żyje mu się całkiem nieźle. A dodatkowo prowadzi bloga, o który dba. Można więc powiedzieć, że Noah nieco przyhamował z tymi niebezpiecznymi i nieodpowiedzialnymi działaniami. Aczkolwiek… Skąd Jaime mógł wiedzieć, co innego robi jego towarzysz w czasie wolnym?
    Jaime pokręcił głową. Właściwie może i by z nim poszedł, gdyby Noah sobie tego życzył. Kto wie, może nawet chłopak by mu się na coś przydał? Do wezwania pomocy, na przykład. Ale dobrze, że Noah myśli o wcześniejszym zrobieniu researchu.
    - Tak, uważam, że to dobry pomysł. Czytelnikom może się spodobać. I kto wie, kogo jeszcze tym zainteresujesz? – uśmiechnął się do niego lekko.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  43. — Weekend za tydzień — potwierdziła. Owszem, jej praca miała pewne ograniczenia czasowe, stałe ramy, w których jej obecność była wymagana, ale przecież miała też możliwość wzięcia urlopu, a Zoey wolnymi dniami nie szastała, zdarzało jej się, że w poniedziałek po cało weekendowej imprezie pojawiała się w ośrodku w nastroju raczej średnim, jednak nigdy, ale to nigdy, kac nie był powodem, dla którego miałaby zrobić sobie wolne. Mimo tego, że praca nie dawała jej takiej satysfakcji, jaką mogłaby, gdyby Zoey bardziej jej się oddała, to jednak była sumienna i ojciec od dziecka zaszczepiał w niej to cholerne poczucie obowiązku…
    — Może być nawet przedłużony weekend za tydzień, wiesz? Jeśli ci odpowiada — uśmiechnęła się, sięgając po drugiego naleśnika. Teraz właśnie zaczęła czuć głód, więc Noah mógł być pewien, że Carter pomoże wyczyścić mu talerze. — Mam trochę zaległego urlopu do wybrania. Myślę, że zdążę pozamykać naglące sprawy i będę wolna.
    Wolna tak naprawdę. W końcu. Wizja wycieczki była dla niej czymś przyjemnym, nieoczekiwanym. Miała poczucie, że może w końcu uda jej się odetchnąć pełną piersią. Odpocząć od hałaśliwego miasta, znajomych, oczekiwań.
    — Jak się tam dostaniemy? — spytała zaciekawiona, spoglądając na mężczyznę. Cóż, i w jego przypadku względy estetyczne były niczego sobie. Podparła twarz jedną ręką, którą zdążyła już wesprzeć łokciem na blacie i uśmiechnęła się, mrużąc przy tym oczy. W głowie już miała pełno myśli związanych z wyjazdem i była przekonana, że będzie nimi żyła przez cały tydzień. Co spakować? Jaka będzie pogoda? Komu powiedzieć? A może nie mówić nikomu? Może właśnie powinna zniknąć. Pierwszy raz pomyśleć tylko i wyłącznie o sobie. No i o mężczyźnie, który zdecydował się jej towarzyszyć, a właściwie, który zgodził się na to, żeby to ona towarzyszyła jemu.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  44. Zoey wiedziała, gdzie na mapie Stanów Zjednoczonych znajduje się Nowy Orlean, ale nie przypuszczała, że podróż samochodem zajmuje tam praktycznie całą dobę. Musiała przyznać mężczyźnie rację – szkoda było czasu na taką formę podróży, zresztą prowadząc samochód, nawet jeśli mieliby się wymieniać po drodze, to pewnie dotarliby do celu wycieczki wymęczeni i prawdopodobnie pozbawieni energii, która była niezbędna do tego, aby w tak krótkim czasie poznać najlepsze atuty miasta. Skinęła zatem głową. Lot samolotem wydawał się być sensowną opcją.
    — Chętnie podeślę ci wszystkie potrzebne dane, jeśli tylko dasz mi jakiś namiar…
    Poznali się podczas wykonywania jej obowiązków służbowych, ale poza adresem zamieszkania, imieniem i nazwiskiem nie wiedziała o nim nic więcej. Nie była jakimś specjalnym szpiegiem, żeby odnajdować go na portalach społecznościowych, a poza tym sama korzystała z nich na tyle rzadko, że właściwie tam nie istniała.
    — I myślę, że uda mi się załatwić też wolny wtorek, to tylko dwa dni urlopu — mruknęła bardziej do siebie. Skończyła jeść po trzecim naleśniku.
    Właśnie, Noah był praktycznie obcą osobą, ale do tej pory nie odczuwała tego aż nadto. Przywykła do takich znajomości, a ich podróży nie odbierała jako seks-wycieczki, która miała polegać na wylegiwaniu się w hotelowym łóżku. Traktowała tę weekendowy wypad jako okazję do poznania odrobiny świata, nawet jeżeli miało to być miejsce oddalone o trzy-cztery godziny lotu samolotem od Nowego Jorku.
    — Ojejku… — mruknęła, bo nie była osobą odpowiednią do podejmowania takich decyzji, ale skoro też mężczyzna zadał jej to pytanie, wcale nie zamierzała unikać odpowiedzi. — Może coś bliżej wody? — zasugerowała, jakby trochę nieśmiało. Miałaby wtedy namiastkę typowych wakacji, a bliskość natury byłyby miłym oderwaniem się od tłoku miasta, którego tutaj mieli aż nadto.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  45. [Piękna karta <3 i bez bicia przyznam się, że dopiero teraz doczytałam, że on jest z LA! juz wiem, gdzie Lotta bardzo chetnie się z nim wybierze ;)]

    Na dobra sprawę kobieta nie zastanawiała się, że to było naprawdę nadzwyczajne tak bardzo się z kimś rozumieć jednocześnie nie wiedząc o sobie praktycznie nic. Ich relacja nadawała sie pewnie na jakieś badania psychologiczne, ponieważ nie często spotykało się na swojej drodze osoby, które w tak dużym stopniu wykazywały zgodność co do różnych poglądów. Ba, nawet jej rodzice, którzy byli małżeństwem już prawie trzydzieści lat nie zgadzali się w wielu kwestiach. Ta 'anomalia' była jednocześnie fascynująca i przerażająca, bo jak to tak?
    — Widzę, widzę i dam znać jaki będzie finalny werdykt  — powiedziała ponieważ to nie był czas ani miejsce, żeby deklarować, że będzie tak, czy inaczej. Mogło sie okazać, że jednak nie będzie miała z kim zostawić psa i wtedy będzie zmuszona zabrać go w podróż. Dlatego teraz wolała niczego nie obiecywać, by później nie musieć tego wszystkiego odkręcać.
    — Zaskoczysz mnie chyba tylko wtedy jak sie okaże, że w czyms się nie zgadzamy.  — również sie zaśmiała podkreślając odrobinę absurdalności w tym jak bardzo byli zgodni. 
    — Niebezpieczne to będzie dla ciebie jak wprawie te mięśnie w ruch. — zmrużyła groźnie oczy, ale nie na długo, ponieważ chwile później zaczęło sie całe to zamieszanie z psami. Nie mogła zrozumieć jak ktoś mógł być tak skrajnie nieodpowiedzialny, gdy posiada się tak wielkiego psa. Jasnym było, że gdyby nie jej szybka reakcja to z Biscuita mogła zostać tylko mokra plama. Nawet wolała o tym nie myśleć, bo tylko jeszcze bardziej w niej wrzało. Kobieta nie czuła jeszcze jak bardzo boli ją ręka, bo w żyłach z prędkością światła rozchodziła się adrenalina. Widząc, że Noah postanowił jej pomóc była mu niezmiernie wdzięczna, a poza tym dostrzegła jego mniej łagodna stronę. W końcu zawsze, gdy się spotykali oboje mieli w gruncie rzeczy całkiem pozytywne nastawienie. Teraz wydawał jej się odrobinę fascynujący, ale i obcy. To tylko podkreśliło jak niewiele o sobie wiedzieli skoro zwykła zmiana sytuacji i podejścia do niej sprawiała, że rudowłosej zapaliła się czerwona lampka z tyłu głowy. Charlotte starała się uspokoić szczeniaka, który już teraz nie wydawał się tak waleczny, a zwyczajnie przerażony.
    — Już spokojnie, nic ci nie grozi Biscuit — szepnęła nadal tuląc go do siebie i całując w czubek psiej główki. Na szatyna spojrzała z powrotem dopiero, gdy padło pytanie skierowane w jej stronę.
    — Z nim będzie dobrze, pewnie zaraz sie uspokoi.  — rzuciła wskazując ruchem głowy na szczeniaka. 
    — Ja za to jestem wkurwiona!  Jak można byc tak skrajnie nieodpowiedzialnym do cholery  — wydawać by się mogło, ze to ona zaraz miała zacząć warczeć i rzucić się w kierunku znikającej kobiety z owczarkopodobnym psem.
    — Dziękuję za pomoc i w sumie to ratunek.  — posłała mu nieco blady uśmiech, bo chcąc wyciągnąć w jego kierunku dłoń do uściśnięcia rozszedł się w niej pulsujący ból. Syknęła.  Dopiero co wyleczyła jedną kontuzje, a już miała nabawić się kolejne i to nie ze swojej winy?! 
    — Ale chyba mądrze będzie jeśli juz wrócę do domu.  — powiedziała powoli zbierając sie z kawiarni. Wpierw odplątała smycz, a następnie spakowała telefon do plecaka, a wyciągnęła z niego portfel, by z nim udać sie do kasy. 

    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  46. Zoey natomiast była dość kontaktową osobą, ale praktycznie tylko wtedy, jeżeli chodziło o nawiązywanie tych kontaktów w realu. Sporadycznie przepisywała z kimś wieczory, telefon właściwie traktując jako zło koniecznie. Najczęściej dodzwonić się do niej można było po trzech, czterech próbach, a i tak zwykle z marnym skutkiem, bo rozmowy przeprowadzała szybko i konkretnie. Wolała się spotkać z daną osobą i obgadać wszystko w trakcie spaceru, spotkania na obiedzie lub na kawie.
    Sięgnęła po jego telefon i wklepała swój numer, o dziwo – zapisując się przy tym całkowicie normalnie. Nie miała zamiaru utrudniać mu życia w późniejszym odnajdywaniu jej numeru pod hasłem skarbek lub słoneczko.
    — Jak mogłeś zauważyć, raczej do tchórzliwych nie należę — odparła z uśmiechem.
    Owszem, odważna była, ale zgadzając się na to, aby Noah organizował ich wyjazd, przynajmniej w tych podstawowych kwestiach, kierowała się głównie wygodą. Nie martwienie się o transport i nocleg było dużym plusem takiego wyjazdu. Bo raz, że odpocznie z racji samego wyjazdu, to dwa – skorzysta też na tym, że nie będzie musiała niczego organizować i zajmować swoich myśli sprawami, które mogły oddalić ją od całkowitego relaksu.
    — Wiesz, jeżeli zdecydujesz się wywieść mnie na jakieś odludzie, to będziesz zdany tylko na mnie i cały swój czas wolny zmarnujesz z moją osobą, co może poważnie odbić się na twoich zdrowiu psychicznym — zauważyła z uśmiechem. — Po prostu działaj. Nie dość, że mnie porwiesz, to jeszcze urządzisz niespodziankę — uśmiechnęła się. Naprawdę cieszyła się wizją wyjazdu, a fakt, że po prostu pojedzie, wejdzie do hotelu i rzuci się na łóżko, a po pięciu minutach będzie nad wodą – radował ją najbardziej ze wszystkiego.

    Zoey

    [Ale tu śliczniutko-piękniutko! ♥]

    OdpowiedzUsuń
  47. Wychodząc z mieszkania na Upper East Side, Ida postanowiła, że środowe popołudnie przeznaczy na zakupy. Musiała w końcu zainwestować w podstawowe rzeczy, bez których nie miała możliwości normalnie funkcjonować. Co prawda zawsze za nią to robili ludzie – gdy potrzebowała nowego sprzętu w kuchni, z której swoją drogą nigdy nie korzystała, bo od tego też miała obstawę – rządek osób wyrastał jak na zawołanie. Teraz musiała robić wszystko sama. Sprzątała, gotowała na tyle, na ile pozwalały jej umiejętności, prała. Gdy uciekała z domu, właściwie nie miała pojęcia, co ją czeka, czy da sobie radę, czy może po dwóch dniach wróci z podkulonym ogonem. Na szczęście szybko zrozumiała, że wszystkie czynności, które były jej zakazywane w domu, były bardzo proste. Niektóre z nich, jak przyrządzanie sobie posiłków czy sprzątanie sprawiały, że Kavanagh w końcu czuła, że żyje.
    Oszczędności, które ze sobą zabrała, powoli zaczynały się kurczyć, dlatego musiała skupić się na tym, aby kupić tylko to, co było jej niezbędne. Co prawda zdecydowała się na pracę w przedszkolu jako pomocnica, jednak jej wcześniejsze, pełne bogactwa życie nigdy nie wróci, a nawyki, które wyciągnęła z domowego ogniska utrudniały jej życie na średnim poziomie. Gdy kiedyś czegoś potrzebowała, wystarczyło kiwnąć palcem, powiedzieć daj, a po chwili już była tego posiadaczką.
    Kroczyła wolnym krokiem od witryny do witryny rozmyślając czy aby na pewno potrzebuje kolejnych firanek, zasłon oraz ściereczek do mieszkania. Jeszcze cztery miesiące temu nie wiedziała, że będzie musiała tak rozplanowywać swoje wydatki. Decyzja o ucieczce była spontaniczna – gdy ojciec kolejny raz podniósł na nią głos, zwyzywał od żałosnych darmozjadów postanowiła, że nie będzie już dłużej tak żyć. Chciała uciec, choć najpierw myślała o krótkiej, właściwie nic nieznaczącej wycieczce gdziekolwiek. Jednak gdy postawiła swoją stopę na nowojorskiej ziemi wiedziała, że już nigdy nie wróci do Irlandii.
    Od trzech miesięcy nie miała kontaktu ze swoim ojcem. Była prawie pewna, że ten się cieszył, iż bez większego nakładu sił pozbył się Idy z domu. Nie robiło jej to żadnej różnicy, w końcu przez prawie trzydzieści lat była traktowana przez niego jak powietrze. Nie odnosił się do panny Kavanah poważnie, trzymał ją właściwie w zamknięciu nie zważając na to, że kobieta jest już dorosła i mogłaby zacząć decydować o sobie.
    Za to za matką tęskniła każdego dnia. Żałowała, że nie wzięła jej ze sobą do Nowego Jorku, gdzie mogłyby wspólnie rozpocząć nowe życie. Bez kłamstw, jadu i żalu o wszystko. Ida miała jednak nadzieję, że jej rodzicielka da sobie radę i być może kiedyś do niej się odezwie. Co prawda szatynka wysyłała jej regularnie listy, choć prawdopodobnie wszystkie lądowały w kominku.
    Gdy Ida miała już wszystkie niezbędne rzeczy, które mogły pozwolić jej na swobodne gotowanie (w końcu jak gotować, jak ma się tylko jedną patelnię i dwa garnki po starych lokatorach) postanowiła wrócić do domu. Zaczynało się ściemniać, a to oznaczało, że musiała się spieszyć – nie lubiła ciemności, szczególnie wtedy, gdy była zupełnie sama w prawie całkowicie nieznanym jej miejscu. Wychodząc z galerii założyła kaptur na głowę i ruszyła szybkim krokiem. Jeśli się pospieszy, znajdzie się w mieszkaniu, w miejscu, gdzie po raz pierwszy w życiu czuła się bezpiecznie w ciągu dwudziestu minut. Być może do tego czasu nikt jej nie zaatakuje.
    Będąc już dwie przecznice od mieszkania, odniosła wrażenie, że ktoś zaczął ją śledzić. Odwróciła się, jednak nikogo nie zauważyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Świrujesz – wyszeptała pod nosem sama do siebie, jakby miało jej to w czymś pomóc. Przyspieszyła kroku ze świadomością, że gdyby ktoś chciał ją napaść, zrobiłby to bez najmniejszego problemu. Była drobna, nie trenowała żadnych sztuk walki. Dodatkowo ktoś, kiedyś mówił jej, że była bardzo atrakcyjna. Szanse miała zerowe.
      Zaczęła biec na tyle szybko, na ile pozwalały jej torby z zakupami. Gdybym kupiła mniej, byłoby łatwiej. Odwracała się co chwilę szukając kogoś podejrzanego.

      Początki idą mi słabo, a ten wyszedł wręcz tragicznie. Obiecuję, że później będzie lepiej!
      Ida

      Usuń
  48. Wrażenie, że ktoś ją śledzi, wciąż nie ustępowało. Z każdym krokiem oddychała coraz szybciej, a myśli wirowały jej tylko wokół jednego – ojciec dowiedział się gdzie mieszka i kazał ją komuś znaleźć. Doprowadzić z powrotem do domu, żywą, lecz niekoniecznie pełną sił psychicznych. Myśl ta była dosyć niezrozumiała, gdyż Ida nigdy nie wyznała mu, że chce wynieść się do Nowego Jorku. Co więcej, nawet w listach do matki nie wspominała, że mieszka w Wielkim Jabłku. Choć nie pamiętała już tego, co wypisywała w pierwszych listach, nie zdradziłaby nigdy, że Manhattan to teraz jej nowy dom. Owszem, wspominała o zmianie państwa, a nawet kontynentu, lecz nie była na tyle dokładna, aby ktoś z nich był w stanie ją wyśledzić. Gdy była mała, z matką zastanawiała się, co by robiły, gdyby mieszkały w Australii czy Afryce. Jeśli mieli jej szukać, to właśnie tam – w Sydney, bądź w RPA.
    Jednak przeczucie, że coś było zupełnie nie tak, jak powinno, nie dawało kobiecie spokoju. Odwracała się co kilka sekund, lecz wciąż nie mogła dostrzec kogoś, kto mógłby być jej prześladowcą. Owszem, widziała grupki znajomych, prawdopodobnie kierujących się na jakąś imprezę. W polu jej widzenia znalazło się również kilku samotników, jednak żaden z nich nie wyglądał na kogoś, kogo mogłaby się bać. Nikt, kogo dostrzegała nie wyglądał jak ktoś, kto mógłby być wynajęty przez jej ojca. W końcu gustował on w barczystych, karykaturalnie umięśnionych, zazwyczaj łysych pawianów, jak ich miała w zwyczaju nazywać. Ot, zwykły środowy wieczór, gdzie każdy zajęty był własnym nosem.
    Raz, dwa, trzy, liczyła w myślach, próbując uspokoić oddech. Musiała zwolnić krok, gdyż pół-trucht przyprawiał ją o zadyszkę. Wiedziała zaś, że jeśli złapie kolkę, będzie musiała przystanąć i odpocząć. Gdyby tak się stało, potencjalny prześladowca dogoniłby ją i, jeśli miał to w planach, mógłby jej zrobić krzywdę.
    Jak na złość droga, którą pokonywała w kilka minut, tym razem dłużyła jej się w nieskończoność. Wszystkiemu winne były reklamówki pełne sprzętu domowego. Z każdą chwilą Ida coraz bardziej żałowała, że kupiła tyle rzeczy naraz. Gdyby rozłożyła sobie zakupy na kilka dni albo nawet na tydzień, zapewne dawno byłaby już w domu. Przez ułamek sekundy myślała nawet o tym, by rzucić torbami za siebie i pędem znaleźć się w domu, jednak myśl, że zostałaby uznana za wariatkę powstrzymywała ją przed tą decyzją.
    - Kurwa – syknęła pod nosem, kiedy, jeszcze przed chwilą nieodczuwalny ból kolana powrócił. Pamiątka po jednej z wypraw do lasu, gdzie nowo zakupiona klacz postanowiła zrzucić ją z siodła. Spadła na prawe kolano, a gdy udała się na pogotowie z jednym z pawianów ojca okazało się, że zerwała łąkotkę.
    Nie miała wyjścia, musiała się zatrzymać, choć od mieszkania dzieliło ją ze trzysta metrów. Upuściła torby na ziemię i przykucnęła na zdrowej nodze. Chorą zaś wyprostowała i zaczęła delikatnie masować. Gdy poczuła, że z każdą chwilą opuchlizna się powiększa, jęknęła cicho.
    Kontuzja kolana prawie wykluczyła ją z jazdy konno. Ojciec zakazał jej ujarzmiania zwierząt, które kochała nad życie. Był wystarczająco stanowczy, dlatego kobieta nie próbowała nawet protestować. Wiedziała, że zerwana łąkotka to uraz, który będzie jej towarzyszył do końca życia, a jeśli będzie wystawiała kolano na próby wytrzymałości, może się to skończyć dożywotnim towarzystwem kuli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddychała coraz wolniej, jednak ból wciąż jej towarzyszył. Spojrzała przed siebie - za zakrętem jest to, czego szukasz Kavanagh. Bezpieczeństwo. Wstała więc ostrożnie, przerzucając ciężar na lewe, te zdrowe kolano. Podniosła torby, a gdy znów się odwróciła, by sprawdzić czy na pewno nikt jej nie śledzi, zauważyła mężczyznę wpatrującego się w nią. Dzieliły ich może ze dwa metry. Ida nie miała pewności – zawsze była słaba w wyliczaniu odległości. Nie wyglądał na osobę, która mogła zostać wysłana na przeszpiegi – jego twarz nie była obrośnięta niechcianym zarostem po sterydach. Posturą również przypominał kogoś zupełnie normalnego, lecz Kavanagh była pewna, że to właśnie on był powodem jej paniki.
      - Co tutaj robisz? – zapytała, jakby oczekiwała odpowiedzi. Nikt, kto chciałby sprawić jej krzywdę nie odpowiedziałby na to pytanie. W końcu gwałciciele nie informują potencjalnie pokrzywdzonych przed gwałtem, mordercy nie mówili, że to ostatnie chwile życia ofiary. – Czego ode mnie chcesz?!

      Ida

      Usuń
  49. Słysząc słowa nieznajomego, uniosła brwi zaskoczona. Nie kojarzyła go. Być może przez to, że nie utrzymywała zbytnich kontaktów z pracownikami ojca, a może ze względu na problem z rozpoznawaniem twarzy. Nigdy nie miała do nich pamięci, co już nie raz odbiło się źle na jej postrzeganiu. Ale może miał rację? Może u nich faktycznie pracował. Znał jej imię, nazwisko, wiedział nawet, że mają konie. Ida zmarszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć kim mógłby być. Jeśli dalej pracował u jej ojca, mógł faktycznie ją śledzić i chcieć z powrotem ściągnąć ją do Dublina. Po chwili Kavanagh uświadomiła sobie, że jej ojciec wcale nie był głupi. Nie wysłałby za nią przecież żadnego pawiana, którego rozpoznałaby od razu. Wybrał kogoś, kto wtopiłby się w tłum, kogo Ida nie podejrzewałaby o próbę porwania. Jeśli tak było, to trafił w dziesiątkę. Nigdy w życiu nie powiedziałaby, że szatyn, który jej towarzyszył byłby skłonny do aktu przemocy.
    - Noah… - wyszeptała, jakby to miało jej w czymś pomóc. Niestety, dziura w głowie wciąż była niezałatana. Kompletnie nie kojarzyła jego imienia i nazwiska, nie wspominając już o twarzy. Może nigdy jej się nie przedstawił, a może, co gorsza nie miała pamięci nawet do imion i nazwisk. – Nie potrzebuję pomocy parobków mojego ojca, wynoś się tam, gdzie twoje miejsce – odszczeknęła, wyraźnie poirytowana.
    Mimo złości, która w niej buzowała, Ida nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna był naprawdę wobec niej czuły. Gdyby faktycznie spotkała kogoś z pracowników swojego ojca, ten przerzuciłby ją sobie przez ramię i zapewne dawno temu siedziałaby w samochodzie kierującym się na lotnisko. Ale tak się nie działo – szatyn, który pojawił się znikąd próbował uśmierzyć jej ból kolana. Dotykał jej na tyle delikatnie, że pewność, która jeszcze przed chwilą jej towarzyszyła, nagle przestawała być taka oczywista. Nie chciał jej zrobić krzywdy, wręcz przeciwnie.
    - Wypadek przy pracy – odpowiedziała, tym razem spokojniej. Nie chciała spłoszyć mężczyzny, chciała dowiedzieć się tego kim był, co robił w Nowym Jorku i czego od niej oczekiwał. Słowa wypływające z jego ust były wypowiadane powoli, a nie tego się spodziewała. Oczekiwała ataku, a także porwania.
    Chwila konsternacji nie trwała jednak długo. Być może taki właśnie był plan. Uspokoić ją, a następnie zabrać ze sobą, gdy będzie zbita z tropu. Wtedy zapewne nie walczyłaby z Noahem, który miałby ułatwione zadanie. Raz dwa zapakowałby ją do samochodu i zawiózł do paszczy lwa. Nawet nie chciała myśleć o tym, co zrobiłby jej ojciec. Wciąż traktował Idę jak małą dziewczynkę, która nie miała prawa wybory. Zawsze jej powtarzał, że ryby i dzieci głosu nie mają. Uważnie wstała, próbując nie przenosić ciężaru swojego ciała na chorą nogę. Podniosła torby z zakupami, uginając się pod ciężarem ich zawartości. Od domu dzieliło ją maksymalnie dziesięć minut wolnego, żółwiego spaceru. Być może do tego czasu Noah zrezygnuje z próby zabrania jej do Irlandii.
    - Powiedz ojcu, że ma nie próbować mnie ściągnąć do domu. Nigdy nie wrócę do tego potwora.
    Jednak coś wciąż z tyłu głowy ją gryzło. Rzadko który pracownik znał szczegóły jej życia, a już szczególnie nieliczni wiedzieli, że pragnęła zostać mistrzynią Europy w jeździectwie. Gdyby nie wypadek, który skreślił jej marzenia, była szansa, że już dawno by nią była. Ona sama zatrzymywała swoje pragnienia dla siebie, a jej ambitny ojciec nie wyznałby takich rzeczy komuś, kogo nie traktował z należytym szacunkiem. Została tylko matka, która rozmawiała czasami z pracownicami zajmującymi się ogródkiem. Może Noah był synem jednej z nich, a teraz próbował wkupić się w łaski bogatej rodziny Kavanagh.

    Ida

    OdpowiedzUsuń
  50. Ida była zaskoczona słowami Noaha. Nie spodziewała się tego, że mężczyzna nie ma już nic wspólnego z ojcem, o którym szatynka nie chciała myśleć. Gdy pojawiał się w jej głowie, zaczynały gryźć ją wyrzuty sumienia. Myślała wtedy tylko o tym, jakim potworem, zamiast córki była. A wspominka, że został wyrzucony z ich posiadłości? Kobieta kojarzyła tylko jednego pracownika, który zniknął z ich posiadłości. O każdym innym była informowana, a sam zainteresowany wtedy mógł przepracować okres wypowiedzenia. Otrzymywał wtedy od ojca kosz najpotrzebniejszych rzeczy i był żegnany należycie. Z podzięką, szacunkiem. Czyżby właśnie kroczył u jej boku człowiek, który zniknął tak nagle, że nie zdążyła się z nim nawet pożegnać? Wolnym ruchem obróciła się na pięcie, nie chcąc przemęczyć kontuzjowanego kolana. Teraz, gdy już panika się ulotniła, mogła dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie.
    - Noah – wyszeptała ponownie, próbując wpleść jego osobę w jakiś ułamek życia, być może totalnie nieistotny. Lecz gdy świdrowała go pełnym skupienia wzrokiem, strzępy wspomnień wracały do jej głowy. Przypominała go sobie. To on zajmował się końmi z należytą starannością. Tylko on rozmawiał ze zwierzętami, gdy czyścił ich sierść. Jednak dlaczego mówił, że został zmuszony do zniknięcia? Przecież ojciec jej mówił, że to on sam postanowił zrezygnować. Wspominał, że nie chce mieć nic do czynienia z rodziną Kavanagh.
    Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz, a uniesione kąciki oczu sprawiały, że w ich załamaniach pojawiły się kurze łapki. Nie zważając na ból kolana, rzuciła się w objęcia mężczyzny. Oplotła rękoma jego szyję.
    - Noah – powtórzyła, tym razem głosem przepełnionym szczęściem. Odchyliła głowę, by po chwili ucałować jego policzek. Zrozumiawszy, co zrobiła, odsunęła się od niego. – Przepraszam, nie chciałam. Nie miej mi tego za złe. Przepraszam.
    Nie miała świadomości, że widok kogoś, kogo nie potrafiła sobie kilka chwil wcześniej przypomnieć, sprawi jej tyle radości. Jednak Noah, to był Noah – zawsze kręcił się wokół niej. A może odwrotnie, to ona kręciła się wokół niego? Nie było możliwości, aby się nie widywali. W końcu Ida uwielbiała konie, spędzała z nimi całe dnie, z kolei dla szatyna był to obowiązek, jego praca.
    - Byłam, byłam – odpowiedziała z nostalgią w głosie. Tęskniła za jeździectwem, jednak wiedziała, że dla własnego dobra nie mogła wrócić do treningów. – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym wrócić do zawodów. Kiedyś było to moim życiem, teraz zmagam się z pieprzonym problemem.
    Westchnęła, spoglądając na kolano, które nabrzmiewało coraz bardziej. Dobrze, że ubrałam legginsy, spodni nie zdjęłabym pewnie do końca miesiąca. Choć ból był nie do zniesienia wiedziała, że musi się przełamać. Wyrwała Noahowi dwie lżejsze torby.
    - Daj, przecież już nie jesteś moim tragarzem. – Uśmiechnęła się po raz kolejny, lecz tym razem nie objął on całej jej twarzy. Nie chciała spłoszyć szatyna, a swoją wylewnością na pewno tego nie ułatwiała.
    Kiwnęła głową, ruszając powoli do swojego mieszkania. Już nie musiała się bać. Jeśli pamięć nie płatała jej figli, mężczyzna nie był tym, za kogo go wzięła. Nie miał nic wspólnego z jej ojcem, odszedł, zapewne mając dość traktowania go jako zbędnej rzeczy. Jak kolejnego, nic nieznaczącego darmozjada, który powinien dziękować losowi, że może pracować u Kavanaghów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie mogę. Zerwałam łąkotkę w zeszłe lato, gdy próbowałam ujarzmić nowy nabytek ojca – odpowiedziała z przekąsem. Na samą myśl o wypadku robiło jej się niedobrze. – Zmusił mnie do tego. Uważał, że Kelpie jest już wystarczająco ufna i można jej dosiąść. Mówiłam mu, że jest to niebezpieczne, jednak on mnie nie słuchał. Chciał się chwalić zakupem przed każdym, kogo napotka na swojej drodze, lecz nie mógł tego zrobić dopóki klacz nie będzie dawała się ujeżdżać. No i stało się.
      Wzruszyła ramionami, jakby chciała przekazać, że wszystko jest w porządku, lecz jej zamglony wzrok wskazywał na coś innego. Tęskniła, cholernie tęskniła za końmi, za swobodą, którą kontakt ze zwierzętami jej dostarczał. To wtedy czuła się wolna, wtedy naprawdę żyła. A chore ambicje ojca przekreśliły wszystkie jej plany.
      - Właściwie, to dlaczego mówisz, że mój ojciec kazał ci zniknąć? Przecież sam tego chciałeś.
      Jej głos nie był już taki pewny. Czuła, że drży, a serce znowu przyspiesza pompowanie krwi. Wiedziała, że jej ojciec był katem, jednak czy byłby zdolny do zostawienia kogoś na lodzie?

      Ida

      Usuń
  51. Uśmiechnęła się widząc, że twarz Noaha się rozjaśniła. Widząc jego pogodniejszą odsłonę wiedziała, że się nie pomyliła – Noah nie był tym, za kogo wcześniej go uznała. Nie zagrażał jej, a to oznaczało, że jej ojciec wcale nie wiedział, gdzie się znajduje. Przynajmniej nie na ten moment. A skoro od kilku miesięcy się nią nie zainteresował, prawdopodobieństwo, że nagle mogłoby się to zmienić, było znikome. Pewnie było mu to na rękę. Jednego darmozjada mniej do wykarmienia i utrzymania. Zapewne jeszcze pragnął pozbyć się swojej żoneczki i mieć święty spokój. Samotny jak palec, przeszczęśliwy, że w końcu mógł dopiąć swego.
    - Okazałeś mi już więcej zainteresowania niż zasługuję – odpowiedziała, przyglądając się mężczyźnie. Nie chciała po raz kolejny go wystraszyć swoim atakiem. – Nie powinieneś sobie zaprzątać mną głowy. – Jej ton głosu znowu stał się oschły.
    Nawyki ojca, które wpajał jej przez trzydzieści lat, wciąż krążyły jej z tyłu głowy. Ciągle powtarzał, że nie powinna zadawać się z kimś, kto żyje na niższym poziomie społecznym. Na jakim poziomie w tym momencie była Ida? Na żadnym, w końcu już nie była prawdziwą Kavanagh. Ojciec prawdopodobnie już dawno ją wydziedziczył, o czym dowie się w momencie jego śmierci. O ile o tym w ogóle będzie wiedziała.
    Próbowała przestać myśleć szablonami swojego ojca. Nie miała prawa traktować innych tak, jak on to robił. W końcu fakt, że ktoś pochodził z biedniejszej rodziny i nie mógł sobie pozwolić na ochronę, własnych pracowników czy dziesiątki inwestycji nie sprawiał, że był gorszy. A Ida, po latach spędzonych z ojcem, wciąż łapała się na tym, że tak biedniejszych traktowała.
    - Chciał, abym została jego prawdziwą córką – odrzekła z jadem w głosie. Nienawidziła siebie za to, jak myślała o swoim ojcu, lecz lata poniżeń i wmawiania co jest dobre, a co złe sprawiały, że życzyła mu wszystkiego co najgorsze. – Taką, która nie będzie tolerowała biedy, będzie pomiatała innymi i nie będą ją interesowały pieprzone konie, żałośni pracownicy, których nie było stać na porządny dom. Czasem nawet byłam taka, jaką chciał mnie widzieć…
    Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, a do oczu napłynęły jej łzy. Nie wiedziała, dlaczego tak wylewnie zwierzała się mężczyźnie, którego pamiętała jak przez mgłę. Bywał. Gdzieś z boku, z nią, przy niej, zawsze niedaleko. Ale powodem, dla którego to robił, nie było żadne zobowiązanie wobec niej, a ze względu na pracę, którą wykonywał.
    Wzdrygnęła się, kiedy Noah ją zaatakował. Nie mógł jednak wiedzieć, że jej relacje z ojcem nie wyglądały jak te opowiadane w telewizji, gazetach czy w radiu. To, co łączyło Idę z kimś, kogo była zmuszona nazywać tatą było… Niezrozumiałe, niespójne. Nigdy ze sobą nie rozmawiali szczerze. Szatynka nie pamiętała, aby za młodu przyszedł do niej poczytać książkę czy zapytać jak się czuje. A ona sama miała zakaz wchodzenia do jego gabinetu, gdzie spędzał większą część dnia. Gdy stamtąd wychodził, już dawno spała.
    - Naprawdę? – zapytała, całkowicie zbita z tropu – Przecież…
    Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie miała żadnego powodu, by mu wierzyć. Z drugiej jednak strony wiedziała, jaki potrafił być jej rodzic. A jeśli uważał, że to Noah miał na nią zły wpływ, było wielce prawdopodobne, że mógł się w ten sposób zachować.
    - To parszywy skurwiel – warknęła.
    Kiedy usłyszała pytania szatyna zrozumiała, że ten nie chce rozmawiać o sobie. Chciała wyciągnąć od niego więcej, lecz resztki zdrowego rozsądku podpowiedziały jej, że ma tego nie robić. Nie bądź jak ojciec, Kavanagh .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gdybym miała jakiś środek transportu, chętnie wybrałabym się za miasto, do koni. Brakuje mi ich. – Przełknęła gulę w gardle, próbując się nie rozkleić. – Mam nawet marzenie, by któregoś dnia z powrotem wrócić na tor, ale najpierw muszę uporać się z kolanem.
      Westchnęła cicho, zatrzymując się przed drzwiami prowadzącymi do jej mieszkania. Otworzyła je kodem, spoglądając w stronę Noaha.
      - Wejdziesz? Na resztę pytań odpowiem tylko pod warunkiem, że wypijesz ze mną herbatę, panie dziennikarzu.
      Zaśmiała się cicho, unosząc brwi. Dopiero po chwili sobie uświadomiła, że mężczyzna może być pierwszym gościem w jej mieszkaniu na Upper East Side. Nie licząc pracowników w jej posiadłości, może nawet pierwszym w życiu.

      Ida

      Usuń
  52. Kiedy jej telefon króciutko zadzwonił, wzięła go do ręki, aby za pamięci dodać nowy kontakt. Przygryzła delikatnie wargę, spoglądając na mężczyznę.
    — Hmmm… — mruknęła, przyglądając mu się jeszcze przez chwilkę, a potem jej palce popłynęły po ekranie niewielkiego urządzenia, co też było dość nietypowe, bo przecież teraz większość ludzi celowała w coraz to większe smartfony, które byłby w stanie zastąpić większość urządzeń. Ona zaś pozostawała wierna starszej generacji smartfonów z apple i nie narzekała. — Pan Wycieczkowiec. — Skończyła pisać i uśmiechnęła się zadowolona, że wpadła na jakże oryginalny sposób zapisania sobie jego numeru. Odłożyła telefon na blat kuchennych mebli i westchnęła.
    — Poradziłbyś sobie ze mną? Jeszcze mnie nie znasz — dodała rozbawiona, ale też prawda była taka, że wcale nie zamierzała mu się narzucać. Jeżeli Noah, podczas ich kilkudniowego wypadu do Nowego Orleanu uzna, że potrzebuje odpocząć od Carter, ona umożliwi mu to niemal natychmiast. Naprawdę nie była tchórzliwym człowiekiem, a i też raczej dość szybko orientowała się w terenie, więc parę godzin bez opiekuna mogłoby być dla niej niezapomnianą przygodą.
    — Nie wiem, jakie znasz kobiety, mój drogi, ale żadna z nich najwidoczniej nie dorównuje mi do pięt — mruknęła udawanie pyszałkowato, a potem puściła mu oczko. Nie wyobrażała sobie tej wycieczki jako poważnej wyprawy, póki co całą ich znajomość traktowała jako zabawę i nie zamierzała tego zmieniać. Czuła się w towarzystwie Woolfa swobodnie i pewnie, miała poczucie, że nie musiała nikogo udawać, a on nie zacznie nagle prawić jej zbędnych morałów.
    — Jeśli zechcesz przehandlować mnie w ciemnej uliczce, to raczej ja będę cudowną niespodzianką dla kupującego — zaśmiała się. — No, spójrz na mnie… Kto nie chciałby mnie kupić?
    Chrzanienie głupot wcale a wcale jej nie przeszkadzało, a niepoprawne podejście do sytuacji wręcz ją zadowalało. Zero sztywniactwa i marudzenia. Ot, szykowali się na przygodę, a jeśli będzie okraszona niewybrednymi żartami to jeszcze lepiej. Po jego ostatnim zdaniu zamyśliła się, na moment się uspokajając.
    — Wiesz… Ciężko mi mieć życzenia bądź zastrzeżenia, do tej pory byłam parę razy na nartach, na zorganizowanych wyjazdach i raczej… Nie wiem, czego mogę się spodziewać — wzruszyła lekko ramionami.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  53. Ida uśmiechnęła się, kiedy mężczyzna przyjął jej zaproszenie. Bała się, że zostawi ją na lodzie, a jej będzie głupio przez cały wieczór. Nie lubiła odmowy. Zapewne to z powodu ojca, który ciągle powtarzał jej, że jeśli ktoś jej czegoś odmówi, to dlatego, iż jest nudnym towarzyszem. Z tyłu głowy słyszała, że powodem, dla którego zaprosiła Noah do mieszkania, nie była chęć przypomnienia go sobie czy też spędzenia z nim miłego wieczoru, a dlatego, by móc pokazać swojemu rodzicielowi, że nie interesuje ją już jego opinia. Szybko jednak wyrzuciła te myśli z głowy. Potrzebowała towarzystwa, a czuła, że Noah będzie bardzo dobrym kompanem, by móc wypełnić pustkę w jej sercu.
    - Myślę jednak, że wpojone szablony przez rodziców nie tak łatwo z siebie wyrzucić. Szczególnie, kiedy rujnują twoje życie. A mój ojciec właśnie to robił przez cały czas – odpowiedziała z chłodem, nie dlatego, że Noah ją irytował, a dlatego, że nie potrafiła myśleć o ojcu w superlatywach.
    Kiedyś to robiła. Przez całe lata wmawiała sobie, że powinna być mu wdzięczna. Za dach nad głową, za ciepły obiad czy też za stajnię, którą dla niej najpierw wynajmował, a potem zakupił. Będąc jednak w Nowym Jorku, coraz częściej sobie uświadamiała, że to obowiązek rodziców, aby zapewnić swoim dzieciom wszystko, czego potrzebują do normalnego życia. Zaś ojciec stwierdził, że gdyby nie on, leżałaby prawdopodobnie pod mostem, bez perspektyw na resztę swojego jestestwa.
    Nowy Jork pokazał jej zupełnie inne spojrzenie na świat. Mimo, że była tu od niedawna, już wiedziała, że rodzicielska miłość nie polegała na wkupywaniu się w łaski dzieci i dawaniu im wszystkiego, na co miały ochotę. W jej przypadku głównym sposobem przekupstwa były konie. Gdy dostawała nowe siodło czy bilet na zawody, wybaczała ojcu każdy wybuch gniewu, podniesioną rękę oraz łzy, które przez niego wylała. Będąc jednak w Wielkim Jabłku widziała, że miłość okazuje się zupełnie inaczej. Matki przytulały swoje dzieciaki, wołały na obiad i opatrywały każdą ranę, której nabawiły się podczas zabawy z rodzeństwem. Ida za każdym razem, gdy widziała takie dzieciaki, uśmiechała się od ucha do ucha, zazdroszcząc im takiego życia.
    Parsknęła śmiechem, słysząc, jak mężczyzna próbował wytłumaczyć się ze swojego zaproszenia. Czuła, że nie do końca jest z nią szczery. Właściwie, to odnosiła wrażenie, że zaprasza ją na wycieczkę nie dlatego, że sam tego chce, a dlatego, iż bardzo dobrze wie, że Ida od razu się zgodzi.
    - Bardzo chętnie się z tobą wybiorę na wycieczkę. Chętnie zobaczę, jak wyglądają nowojorskie konie – odpowiedziała wesoło, próbując rozbawić Noah.
    Weszła na drugie piętro, grzebiąc w małej torebce. Chwilę jej zajęło, by znaleźć klucze, jednak gdy już je miała w ręce, włożyła je do zamka, z którym przez kilka sekund się męczyła. Po chwili jednak drzwi do jej małego apartamentu otworzyły się szeroko. Odwróciła się do Noah, zapraszającym gestem wyciągając rękę.
    - Panowie przodem – rzuciła, uśmiechając się delikatnie.
    Weszła do mieszkania za mężczyzną. Będąc już w przedpokoju, ściągnęła bluzę, ukazując kawałek ciała. Szybko jednak zasłoniła brzuch, mając nadzieję, że szatyn nie zauważy siniaków, które od trzech miesięcy nie zdążyły zejść. Z powrotem wzięła do rąk torby i pchnęła kolanem drzwi prowadzące do salonu. Od razu podeszła do półki, gdzie leżały zdjęcia jej rodziców i je zasłoniła. Wciąż się obawiała swojego ojca, a choć wiedziała, że to głupie, odnosiła dziwne wrażenie, że ją podgląda.
    Była dumna z tego, jak wyglądał jej mały apartament. Ściany wykończone białą farbą sprawiały, że pomieszczenie wydawało się znacznie większe, aniżeli naprawdę było. Za to czarne meble i szara rogówka były protestem kierowanym w stronę ojca, który nie trawił tych kolorów, a jej dawny pokój, mimo trzydziestu lat na karku, wciąż wyglądał, jakby miała pięć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jeśli możesz, połóż zakupy w kuchni. – Wskazała ręką na granitową wyspę kuchenną, gdzie wciąż leżały pozostałości po szybkim śniadaniu.
      Kuchnia wykończona była w wysokim połysku. Śnieżnobiałe meble, zaś na blatach znajdował się czarny granit. Niezaprzeczalnie to miejsce, gdzie Ida spędzała najwięcej wolnego czasu. Gotowanie, mimo, że nie była w tym najlepsza, przynosiło jej najwięcej spokoju. Podeszła do szafki, gdzie trzymała herbaty. Gdy ją otworzyła, zmarszczyła brwi i odwróciła się w stronę Noah.
      - Czego się napijesz? Mam czarną herbatę, ewentualnie kawę nienajlepszych lotów. – Westchnęła cicho. Spożywcze zakupy zawsze robił ktoś za nią, dlatego wciąż zapominała, że musi dokupić coś, czym może poczęstować ewentualnych gości. Doskoczyła do barku i wyciągnęła z niego czerwone wino. – Mam też to. Daję sobie rękę uciąć, że nie piłeś lepszego. – Uniosła brwi, chcąc wyglądać jednocześnie zabawnie, ale również tak, by rzucić mężczyźnie wyzwanie. Miała ogromną ochotę na napicie się wina, a samej było głupio.
      Wpatrywała się w Noah z niemałym zainteresowaniem. Coś musiało być na rzeczy, skoro nie dość, że nie uciekł, gdy go zaatakowała, to jeszcze stał w jej salonie. No tak… Kolejny raz westchnęła, przypominając sobie coraz więcej szczegółów z nim związanych. Pamiętała, jak ukradkiem na niego spoglądała, gdy zajmował się jej ulubionymi zwierzętami. Starała się to robić na tyle dyskretnie, by jej nie zauważył. Przypomniała sobie również, jak chowali się niczym zakochane dzieci w kanciapie, by móc ze sobą porozmawiać. Wiedziała, że ojciec tam nie zagląda, w związku z czym czuła się tam bezpiecznie. Na samą myśl uśmiechnęła się pod nosem.
      - Piszesz bloga! – wykrzyknęła, klaszcząc w dłonie.

      Ida

      Usuń
  54. — Grubo? — Uniosła zdziwiona lekko brew. Początkowo nawet nie pomyślała o statkach-olbrzymach, na których niektórzy ludzie spędzali swoje urlopy. Uśmiechnęła się i potaknęła w końcu głową, jakby się na coś zdecydowała. — W sumie… Jakbyś trochę zrzucił… — zaczęła, ale nie skończyła, bo po prostu zaczęła się śmiać. Noah był dobrze, proporcjonalnie zbudowanym facetem i naprawdę niczego mu nie brakowało, przynajmniej pod względem wizualnym. Nie znała go na tyle dobrze, aby oceniać tak skrupulatnie poza jego powierzchownością.
    — Upić cię? Zwierzenia? To brzmi jak plan na jeden ze wspólnych wieczór — rzuciła zaczepnie i wcale nie żartowała. Cóż, może to właśnie przy lampkach wina lub butelce rumu zdecydują się na to, aby poznać się lepiej, po intensywnym dniu przeznaczonym na poznawanie Nowego Orleanu. Po chwili jednak sięgnęła po swój telefon, aby nieco zmodyfikować zapisany wcześniej kontakt. Do wycieczkowca dodała Noah, uznając, że w razie pewnym problemów z koncentracją pomoże jej to ulokować wycieczkowca w odpowiedniej osobie.
    — Muszę przyznać, że słaby z ciebie intrygant. Jesteś chyba zbyt praktycznie. Nie byłoby łatwiej, gdybyś poszedł na żywioł i sprzedał mnie albo porwał, wcale nie myśląc o konsekwencjach? Mógłbyś mnie naćpać, wtedy niewiele bym pamiętała, więc nie mogłabym cię wydać. Albo mógłbyś karmić mnie suchym pieczywem i wodą, wtedy na pewno byłabym tańsza w utrzymaniu niż niejeden pies, a dodatkowo mogłabym sprzątać ci w mieszkaniu — podsunęła mu pewne pomysły. Prawda była taka, że Zoey jeszcze nie pogodziła się z tym, że jej ledwie raczkująca kariera w nowojorskiej policji, a właściwie w szkole policyjnej, została brutalnie przerwana.
    — Nie planujmy zatem zbyt wiele. Myślę, że dzięki spontaniczności zyskami więcej niż moglibyśmy stracić — dodała po chwili i uśmiechnęła. Spojrzała na zegar, który odnalazła wzrokiem i cicho westchnęła. — Powinnam się już zbierać.
    Ale wcale się nie ruszyła z kuchennego stołka. Nie ukrywała, że po wczorajszej nocy nadal była lekko zmęczona i pewne pierwsze, co zrobi po powrocie do mieszkania, to utnie sobie solidną drzemkę.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  55. Uśmiechnęła się w stronę Noah. Miała wrażenie, że wciąż zamieszkuje rezydencję w Dublinie, a mężczyzna nadal zajmuje się jej ulubionymi zwierzętami. Coraz bardziej przypominała sobie, że szatyn był kimś ważnym w jej życiu. Co prawda nie mogłaby go nazwać swoim przyjacielem, lecz na pewno bardzo dobrym znajomym. Wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej ojciec wyrzucił Noah ze stajni i nie powiedział jej ani słowa. Naprawdę uważał, że mężczyzna miał na nią zły wpływ? A co jeśli to prawda i ojciec po raz kolejny ją uratował z opresji?
    Ida szybko rozwiała te wątpliwości. Ojciec nigdy nie zrobił czegoś z myślą, by było jej dobrze. Zawsze myślał tylko o swoim stanie konta bankowego, a każdy, kto był nadprogramowo zatrudniony, zostawał wyrzucony z pracy bez względu na jego kompetencje. Musiała jednak wyciągnąć z niego te informacje. Zawsze jej powtarzano, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, jednak była to jej jedyna cecha, której ojciec nie dał rady wyplewić.
    - Jestem przedszkolanką na Ridgewood – odpowiedziała zachrypniętym głosem. Odchrząknęła i dodała: - Uwielbiam małe dzieciaczki, napawają mnie ogromnym optymizmem. To tak, jakbym miała swojego malucha.
    Po raz kolejny uśmiech zawitał na jej twarzy na samą myśl o przedszkolakach, którzy na nią czekali każdego poranka z setką pytań, na które nie zawsze była w stanie odpowiedzieć. Czasem nie chciała, a czasem naprawdę nie potrafiła. Bo jak wytłumaczyć maluchom, że niebo jest czarne, jeśli odpowiedź „bo zachodzi słońce” nie wystarcza?
    Zawsze pragnęła mieć ogromne rodzeństwo. Najpierw myślała, że gdyby nie była jedynaczką, to ojciec nie traktowałby jej jak problemu, a gdy była już nastolatką zrozumiała, że siostra lub brat mieliby jeszcze gorzej w życiu, aniżeli ona. Mając piętnaście lat cieszyła się, że rodzice jej nie posłuchali i nie spłodzili kolejnego członka rodu Kavanagh. Wystarczające było to, że Ida miała kiepskie dzieciństwo.
    - Jestem prawie pewna. Próbowałam już wielu win w Nowym Jorku, a te zdecydowanie skradło moje serce. - Podskoczyła zadowolona, gdy Noah zdecydował się na wino. Uwielbiała czerwony, słodki trunek, a byłoby jej bardzo głupio, gdyby jej towarzysz chciał herbatę, a ona piłaby alkohol sama. Podeszła do szklanej witryny i wyciągnęła dwie pokaźne lampki wina. Nalała do połowy alkoholu i postawiła je na czarny stolik kawowy. Butelkę zakorkowała i postawiła obok rogówki, na którą opadła ze zmęczenia.
    - Wynajmuję to mieszkanie – odpowiedziała cicho, jakby fakt, że kogoś nie było stać na kupno był czymś złym. – Nie ukrywam jednak, że szukałam czegoś w podobnych barwach kolorystycznych. Jedyne, co zmieniłam, to mały pokój. Był pomalowany ostrym różem, a różu mam już zdecydowanie dość. – Wskazała głową na drzwi prowadzące do małego pokoiku, po czym się zaśmiała. Noah nie mógł wiedzieć, że jej dawny pokój w Irlandii wciąż był w kolorze dla małych dziewczynek.
    Minęła chwila, a ziewnęła przeciągle uświadamiając sobie, że najchętniej położyłaby się spać. Z drugiej strony pragnęła spędzić z mężczyzną całą noc i przegadać cały ten czas, który stracili. Bo tak właśnie Ida się czuła – jakby ojciec siłą zdarł możliwość ich poznania się. I mimo, że ojciec zabraniał jej praktycznie wszystkiego, zakaz poznawania kogoś, kto nie należał do majętnych, bolał najbardziej. Ida pragnęła być najpierw normalnym dzieckiem, potem nastolatką, a na końcu kobietą, którą od dłuższego czasu już była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ojciec nie czyta blogów, to prawda. Za to jego pawiany przeczesują internet tak, jakby był ich własnością – prychnęła. Miała nadzieję, że Noah mówił prawdę i nie napisze nigdzie, iż spotkał bogaczkę Idę Kavanagh w Nowym Jorku, która zaprosiła go do swojego apartamentu na Upper East Side. Nie mogła być tego taka pewna, lecz jeśli tak bardzo zależało mu na tym, by go rozpoznała, prawdopodobnie nie zrobi jej żadnej krzywdy. – Siadaj, co tak będziesz stał jak jakiś badyl. – Poklepała miejsce obok siebie na ciemnej rogówce.
      - A czym ty się właściwie zajmujesz? – Podciągnęła kolana na rogówkę, siadając po turecku. Upiła łyk wina. – Nie wyglądasz mi już na stajennego. W garniturze wyglądasz zdecydowanie lepiej niż w obdartych jeansach i pobrudzonym t-shircie. Przystojniej.
      Oblizała wargi, delektując się słodkim smakiem wina.

      Ida

      Nic się nie dzieje, najważniejsze, byś zdała sesję. Powodzenia! :)

      Usuń
  56. Jaime spojrzał na swojego kolegę z zainteresowaniem. Nawet uniósł brew wyżej. Hm, to nie był wcale taki zły pomysł. Właściwie wydawał się być świetny i może Moretti powinien to uskutecznić przy najbliższej możliwej okazji.
    - A wiesz, że spróbuję? Poszukam takich podcastów? Kto wie, może to całe gadanie o spaniu sprawi, że zasnę? Muszę tego spróbować, koniecznie. Wtedy, kiedy nie będę mógł zasnąć. Może okaże się to strzałem w dziesiątkę? Albo jakąś muzykę taką, wiesz, usypiającą, bardzo spokojną… Chociaż nie jestem pewny czy potrafiłbym zasnąć przy dźwiękach. Musiałbym chyba być bardzo zmęczony albo głośność musiałbym ustawić na niską, ale dostatecznie wysoką, aby móc cokolwiek słyszeć…
    To wszystko brzmiało jak plan, który Jaime zanotował sobie w głowie. Będzie musiał tego spróbować. Może nawet później zda relację Noah.
    Moretti spojrzał na swojego towarzysza.
    - Czasami tak jest, że kłopoty się człowieka trzymają z jakichś powodów… No chyba że ta osoba sama sobie to robi – stwierdził, zastanawiając się nad własnymi słowami. Mógłby to pewnie jakoś połączyć ze swoimi doświadczeniami i swoim życiem, ale naprawdę nie chciał tego teraz analizować. Dlatego, żeby przerwać plątaninę myśli, kontynuował temat Noah. – Policja? Mówisz, że odkryłbyś w niektórych miejscach coś podejrzanego? Ale w takim wypadku i tak musiałbyś ich powiadomić. No wiesz, być dobrym obywatelem, nie odpowiadać za ewentualny pseudo współudział… Chyba sam wiesz, jak to działa – wzruszył ramionami. Martwił się. I widział wszystko w czarnych barwach. Taki już po prostu był. Nic więc dziwnego, że od razu myślał o sprzątnięciu dilera w ciemnym zaułku albo w samym więzieniu. Oczywistym też było dla Jaime’ego to, że samotne łażenie po nocach po odludnych miejscach również mogło skończyć się tragicznie. Chociaż ostatnimi czasy starał się nie być aż takim pesymistą, to jednak wciąż przychodziło mu to dość ciężko.

    [A dziękuję :D Black szukała chętnych do ćwiczeń, to dlaczego miałabym jej odmówić :D Też masz piękną kartę <3]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  57. Uśmiechnęła się, choć nie do końca było jej do śmiechu. Poczuła, że Noah wciąż traktuje ją jak rozpieszczoną córkę bogatego ojca, która nie powinna zważać na to, co jej się podoba, a na to, co jest dla niej najbardziej opłacalne. Owszem, praca w przedszkolu nie dawała jej wystarczającej ilości pieniędzy, by żyć tak jak kiedyś w Irlandii, lecz dawała jej coś znacznie ważniejszego – pozwalała jej ukoić zszargane nerwy; pokazywała jej, jak to jest być komuś potrzebnym. A małe dzieci miały w sobie tyle entuzjazmu i szczerości, że ich okazywanie wdzięczności napawało Idę odwagą i pewnością siebie każdego dnia coraz bardziej. Być może Noah tego nie rozumiał, nie potrafił sobie wyobrazić, że chciała spędzać całe dnie w pracy, a wróciwszy do domu, zastanawiać się, jakie niespodzianki przygotować na następny dzień dla dzieciaków.
    - Kocham to, co robię. Dzieci pokazują mi, że świat nie jest czarno-biały, lecz pełen cudownych kolorów – odpowiedziała, próbując dogłębniej wytłumaczyć szatynowi to, co czuła. – W przyszłości chciałabym mieć swoje dziecię. Niestety, czas mi się zaczyna kurczyć. – Zaśmiała się, odgarniając z czoła włosy. – Dziękuję za komplement, może wcale nie jestem taka podobna do ojca, jak mi się wydaje.
    Westchnęła, a po chwili uśmiech z powrotem zawitał na jej twarzy. Komplementy, których nie było dane jej słuchać w Irlandii, teraz sprawiały, że Ida naprawdę czuła się lepsza od ojca. Być może faktycznie nie była do niego tak bardzo podobna. O nim nikt nigdy nie powiedział, że jest łagodny, wręcz przeciwnie – był ostry i niezrównoważony.
    Roześmiała się, odchylając głowę do tyłu. Noah coraz bardziej ją ciekawił. Czuła się w jego towarzystwie naprawdę komfortowo, a rzadko jej się to zdarzało, szczególnie w Nowym Jorku. Kiedy uciekała z domu, myślała, że największym problemem dla niej będzie pokonanie odległości, lecz surowa rzeczywistość pokazała jej, jak bardzo się myliła. To ogromne, przytłaczające miasto męczyło ją najbardziej. Nie w złym znaczeniu tego słowa. Podniecała ją wizja, że któregoś dnia może nie wrócić spokojnie do domu.
    - To prawda. Domyślam się również, że sprzedaż mieszkania w Nowym Jorku to nie lada wyzwanie. W końcu jest tutaj tyle miejsca, tyle kamienic i wieżowców, że chyba każdy bije się o kupca. A pojęcia nie mam, gdzie będę za rok, dwa czy za pięć. – Upiła łyk wina, rozkoszując się jego słodkim smakiem. – Być może w Californii, gdzieś w Azji, a może wrócę do Irlandii z podkulonym ogonem, błagając rodziców o przebaczenie. Gdybym wiedziała, co czeka mnie w przyszłości, może zainwestowałabym w małą kawalerkę i osiadła na dobre w jednym miejscu. Ale nie wiem tego, gdzie się znajdę i wydaje mi się, że nigdy nie będę wiedziała.
    Myśl, że musiałaby wrócić z powrotem do Dublina, przerażała Idę. Chyba wolałaby zamieszkać w największej melinie w Irlandii, Anglii, czy gdziekolwiek indziej, aniżeli wracać do rodzinnej willi i wysłuchiwać do końca swojego życia, że jest nic nieznaczącym człowiekiem. Problemem, którego mieli nadzieję się pozbyć raz na zawsze.
    - Sam zobacz. – Odłożywszy lampkę wina na stolik, wstała i podbiegła do drzwi niczym małe dziecko, które miało właśnie pokazać swojemu przyjacielowi największą tajemnicę. Otworzyła drzwi i weszła do ciemnoszarego pomieszczenia, gdzie stała jej mała biblioteczka wypełniona po brzegi thrillerami, głównie Harlana Cobena, ale także Jo Nesbo czy Bernadette MacDougall, która przedstawiała się inicjałami B.A. Paris. W wolnej chwili uwielbiała czytać. Książki dawały jej swego rodzaju ulgę po ciężkim dniu. Będąc w Irlandii matka przemycała jej co raz to nowsze thrillery, a ona obiecywała, że nigdy nie wygada się ojcu.
    Uśmiechała się, przenosząc ciężar swojego ciała z nogi na nogę, niecierpliwie czekając, aż Noah do niej podejdzie. Mimo trzydziestu lat na karku, przez kontrowersyjne wychowanie, wciąż zachowywała się jak pięciolatka. Z jednej strony uwielbiała w sobie tą lekkość ducha, lecz wiedziała również, że w końcu może ją zgubić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiedziałam, że w końcu uda ci się ułożyć swoje życie. Zasługujesz na to, aby móc kreować je tak, jak ci się podoba – powiedziała, opierając się o framugę drzwi. Czekała, aż mężczyzna wejdzie do jej małego królestwa pełnego książek. – Bo tak jest, prawda? – zapytała niepewnie.

      Ida

      Usuń
  58. — Taka półeczka może pasować jedynie świętemu Mikołajowi z wyobrażeń dzieciaków, które z niecierpliwością czekają na swoje gwiazdkowe prezenty — odparła niby to całkiem poważnie, jednak po chwili już szczerzyła się w uśmiechu. Bo przepysznym śniadaniu w formie naleśników i kubku dobrej, mocnej kawy, czuła się już o niebo lepiej, jakby wszelkie występki dnia wczorajszego odchodziły w niepamięć. Zoey Carter nie lubiła cierpieć po weekendowych imprezach, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Czasami docierało do niej, że to silniejsze od niej, ale nie próbowała nawet przestać. W przebłyskach racjonalnego myślenia wytrzymywała bez alkoholu jeden weekendowy wieczór, a potem nadrabiała i to w dodatku z nawiązką.
    — Uda mi się, uda. Sama będę ci towarzyszyć — przyznała i wstała, rozglądając się za pozostałymi częściami swojej garderoby. Spojrzała na Noah, który rzucał propozycjami jak z rękawa i w sumie musiała się nad tym wszystkim zastanowić. W sumie czuła się lepiej, ale jednak nadal nie była w pełni sił. Mogła skorzystać z ubera, ale znacznie bardziej wolała jeździć metrem, był to szybszy sposób na przedostanie się do miejsca, które było położonej w obrębie podziemnej stacji. Nie trzeba było stać w korkach. Fakt faktem, większość nowojorskich podziemnych kolejek była zatłoczona na potęgę, a przynajmniej w godzinach szczytu, ale Zoey wolała postać pięć minut ściśnięta między innymi ludźmi niż pięćdziesiąt w korku, który zdawał się trwać wieczność.
    — Wiesz co… Odpalaj W głowie się nie mieści...
    Kiedy Zoey wybrała dla nich film animowany, rozgościła się na kanapie. Zdążyli wypić po herbacie i jeszcze coś przekąsić, a po udanym porannym seansie Zoey zebrała się i opuściła mieszkanie Noah. Byli w kontakcie do dnia ich wyjazdu, Carterówna niemal dzień w dzień zasypywała go pytaniami co do wycieczki. Co spakować, w co spakować, czy na pewno zabrać to, a może jednak tamto. W każdym momencie, kiedy miała jakiś przebłysk dotyczący właśnie ich wyjazdu, wysyłała do niego wiadomość. Cóż, nie zdziwiłaby, gdyby Woolf nagle się rozmyślił i stwierdził, że ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne odwołano ich lot. Uwierzyłaby mu.
    Była podekscytowana. I jednocześnie zestresowana. W dzień wyjazdu zdecydowała się jeszcze dopakować, przez co zabrała pewnie więcej niepotrzebnych rzeczy. Upewniła się, że spakowała szczoteczkę do zębów, jakby leciała co najmniej na koniec świata, gdzie ciężko o sklepy z podstawowymi artykułami.
    Umówili się tak, że Noah złapie ubera i podjedzie po nią. Nie protestowała. Wolała być już w jego towarzystwie w drodze na lotnisko. Spakowała się tak, że jej bagaż mieścił się w najniższym pułapie cenowym. Była z siebie dumna, kiedy wsiadała do kilkuletniej toyoty corolli, sadowiąc się obok swojego znajomego.
    — Cześć — przywitała się wesoło, wysyłajac w pośpiechu smsa z telefonu, żeby odmeldować się u brata. Mike bywał czasami trochę nadopiekuńczy i nie miało znaczenia to, że jego młodsza siostrzyczka ma już prawie trzydzieści lat. — Gotowy na największą przygodę swojego życia? — spytała i niemal od razu zaczęła się śmiać. Cóż, przez ostatnie parę dni mógł się zorientować, że przy Zo raczej nie dane będzie mu się nudzić…

    podróżniczka!

    OdpowiedzUsuń
  59. Jaime ucieszył się, że nie rozmawiają już na temat snu. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i naprawdę bardzo zachciałoby mu się spać, a nie zamierzał zostawiać teraz Noah. Przecież się umówili na przyjemny spacer. Poza tym, chłopak był ciekawy, jak Noah radzi sobie z aparatem. Najwyraźniej Jaime’emu też nie szło najgorzej, ale jednak miał o wiele mniejsze umiejętności niż jego towarzysz. Nie uważał też, że ich potrzebuje i że chce się uczyć. Jasne, warto poznać kilka sztuczek, ale nie zapowiadało się, aby fotografia miałaby stać się jego kolejnym hobby czy też miałby robić zaraz zdjęcia komuś lub czemuś. Najważniejsze, że potrafił cyknąć foto telefonem.
    Spojrzał na niego i pokiwał powoli głową. Jaime nie wiedział, jak to jest szukać sposobu na szybki zarobek. Jeśli czegoś potrzebował, dostawał pieniądze od rodziców, chociaż takie sytuacje rzadko miały miejsce. Zazwyczaj je dostawał bez pytania. To było dziwne, ale jak wiele innych rzeczy i sytuacji w rodzinie Morettich. Jaime nie zamierzał teraz jeszcze komentować działań Noah. Najważniejsze, że mężczyzna z tym skończył, prawda?
    - Rozumiem. Bycie dziennikarzem nawet piszącego na blogu, musi być skomplikowane i trudne. Tak jak mówiłeś, policja ma większą władzę i mogą cię odciąć od informacji. Tylko trzeba wiedzieć, kiedy powinno się ich powiadomić. Chociażby dla własnego bezpieczeństwa. Ale ja już nic nie mówię, zrobisz, jak zechcesz, tylko nie chcę potem przeczytać lub usłyszeć, że coś ci się stało, okej? – spojrzał na niego poważnie. Nie znali się właściwie wcale. Coś tam sobie razem porobili, coś tam pogadali, teraz znów się spotkali, ale Jaime nie chciał, aby Noah się coś stało.

    [Może przeskoczymy nimi do lipca tego roku? :D Wymyślimy dla nich coś nowego jak, nie wiem, spotkanie, które przerwie im jakiś „przyjaciel” bądź też „nieprzyjaciel” Noah? :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  60. Zoey początkowo nie zmieściła się w jedną walizkę na kółkach, którą planowała ze sobą zabrać. Po dość dłuższym czasie pozostawiła w mieszkaniu sporo rzeczy, które po chwili wydały jej się kompletnie niepotrzebne do czegokolwiek podczas wyjazdu. Zresztą pobrała rzeczy, jakby wyjeżdżała na co najmniej dwa tygodnie bez możliwości uraczenia pralni, a przecież w Nowym Orleanie mieli zabawić parę dni, z czego pogoda miała być raczej podobna każdego poranka i wieczora, więc nie musiała brać strojów na każdą możliwą okazję. Postawiła na pragmatyzm i miała nadzieję, że dobrze wybrała, a w razie jakichś braków wmawiała sobie usilnie, że w Nowym Orleanie też mają sklepy, nawet te najpopularniejsze w Stanach sieciówki.
    — Gotowa, gotowa, gotowa! — odpowiedziała mu z entuzjazmem, a w rytm wypowiadanych słów poklepała się trzy razy po udach. — Jedźmy, jedźmy! — ponagliła kierowcę, który tylko zerknął w lusterko, zaczynając swoich pasażerów obserwować z większą ostrożnością. A może tylko Zoey nie przypadła mu do gustu? Bo siedzących obok niej Woolf był niczym stoicka oaza spokoju.
    Bez większych kłopotów dojechali na lotnisko, dotarli do odpowiedniego stanowiska i równie łatwo przyszło im zajęcie zarezerwowanych miejsc. Zoey oczywiście zajęła to przy oknie, bo pchała ją ciekawość osoby, która samolotem latała tyle, co nic. Mogła tylko dziękować Noah, bo wiedziała, że to głównie dzięki jego organizacji wszystko przebiega sprawnie i bez problemów. Stewardessa poprosiła, żeby zapięli pasy i przygotowali się do startu. Uśmiech nie znikał z buzi Zoey i chociaż sam fakt kołowania samolotu i jego wznoszenia się w przestworza wzbudzał w niej odrobinę lęku, to głównym silnikiem jej emocji była teraz adrenalina buzująca w krwiobiegu.
    — Z lotniska mamy daleko do hotelu? O której mamy być na miejscu? — spytała, kierując spojrzenie na Noah. — Co dzisiaj chcesz robić? Odpoczywać? Czy coś zobaczymy?
    Och, setki pytań mogły się z niej teraz wydobywać i biorąc pod uwagę fakt, że sporo pytań zadała mu wcześniej, Noah mógł być zwyczajnie zmęczony, a Zoey – wbrew wszelkim prawom logiki i innych wielkich nauk – nakręcała się coraz bardziej.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  61. [Kiedys moze sie pojawi w NYC xD Jak tu pieknie <3]
    Faktycznie mogli zgadzać się tylko w pewnych kwestiach, a to nie oznaczało, że ten stan rzeczy miałby się utrzymać, gdyby naprawdę się poznali. Każdy nawet najbardziej prawy obywatel miał swoje sekrety, którymi nie dzieli się na prawo i lewo. Może Charlotte nie należała do instytucji spod ciemnej gwiazdy, ale za to miała rzeczy o których wiedzieli nieliczni, ba niektórzy z nich nie byli ich w stanie zaakceptować. Nie dane jej było pomyśleć nad tym bardziej dogłębnie, gdy na horyzoncie pojawił się atakujący pies i realne zagrożenie dla jej małego przyjaciela.
    — Nic mi nie będzie —posłała mu lekko blady usmiech, ale naprawde nie widziała potrzeby kłopotania się z wizytą u lekarza. Rana nie wyglądała ciekawe, ale nie było to nic czego dobre odkażenie i domowy opatrunek nie dałyby rady 'zwalczyć'. 
    — Ej! Ale ostatnio to ja Cie objadałam z pizzy i uszczupliłam zapasy wina. Jak tak dalej pójdzie to ciężko będzie mi spłacić taki dług. —wyjasniła, ale nie zamierzała się dwa razy spierać z mężczyzna na temat tego kto zapłaci, więc gdy ten zniknął w środku ona w końcu odplątała smycz Biscuita i postawiła go powoli na ziemi. Był lekko zdezorientowany, tak jak i ona, niemniej nie dałaby rady nieść go całą drogę do najbliższej apteki, a następnie do domu.
    — Dobrze, już dobrze pójdziemy do apteki.—pokręciła głowa, ale usmiechneła się do niego. Była to delikatna oznaka kapitulacji, niemniej pewnie sama też poszłaby po jakieś bandaże, czy plastry. W nowym mieszkaniu nie zdążyła jeszcze skompletować porządnej apteczki, teraz będzie miała ku temu okazję. 
    — Tylko nie mam bladego pojecia, gdzie tu jest jakaś apteka. —powiedziała rozglądając sie, czy aby w okolicy nie widać jakiegoś krzyżyka lub napisu świadczącego o tym, że są rzut beretem od celu. Biscuit niepewnie dotrzymywał swojej pani kroku, więc póki co rudowłosa musiała przystawać co kilka kroków w oczekiwaniu na szczeniaka.
    Charlotte Lotta

    OdpowiedzUsuń
  62. Wieczór upłynął im na spokojnie. Rozmawiali, śmiali się, a to dla Jaime’ego było bardzo ważne. Może i poznał Noah w nieciekawych okolicznościach, w dość mrocznym momencie swojego życia, a sam mężczyzna był jednym z tych, którzy tylko „pomagali” Jaime’emu zamykać się coraz bardziej w sobie, to jednak była to tylko jego „praca”, a tym razem Noah nie próbował mu sprzedać narkotyków. I bardzo dobrze, bo kto wie, czy chłopak by mu odmówił.
    Nie utrzymywali ze sobą jakichś super kontaktów, ot, raz na jakiś czas Jaime pytał Noah, jak tam sprawa wybrzeża, co tam ciekawego znalazł, jak ma się blog. Sam też niewiele mówił mężczyźnie, odpisywał raczej pobieżnie, bardzo na skróty. I kiedy w końcu udało im się umówić na spotkanie, Jaime był w lepszym stanie psychicznym niż wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni. W końcu od tamtej pory minęło ponad pół roku, a Jaime w tym czasie zdążył bliżej poznać niektóre osoby, które stały się dla niego naprawdę bliskie.
    Postanowili spotkać się w jednej z knajp niedaleko wybrzeża, które „badał” Noah. Mieli tam jakieś pizze, dania makaronowe i takie podobne do włoskiej kuchni. Była ładna pogoda, to mogli zjeść nawet na zewnątrz, mając widok na miejsce, o którym pisał Woolf.
    Jaime zjawił się na miejscu nieco przed czasem, aby zająć dobre miejsce pod parasolem. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, spojrzał na rzekę, a potem w stronę wejścia. Zaraz zaczął sam przeglądać menu. Właściwie, skoro był dzień i było całkiem przyjemnie, to gdyby Noah chciał, to mogliby się wybrać tam dalej, nad wodę… Chyba że mężczyzna odkrył coś strasznego, to może lepiej nie.

    [Dobra, to jest na razie tak :D Może podbić do nich dwóch ziomków później, dla każdej z nas po jednym, haha :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  63. [ Oooo to powodzenia w tej trudnej walce! Trzymam kciuki :D Ja na wątki zawsze otwarta jestem! I w sumie taki początek znajomości mi odpowiada! Rozumiem, że Noah (btw, uwielbiam to imię! ) byłby stałym klientem kawiarni? ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  64. [ Śliczne imię, haha!
    Okej, jak najbardziej mi pasuje! Skoro stały klient to mogliby się kojarzyć, Naya zazwyczaj z takimi osobami wymienia jakieś grzeczne słówka, rozmowy o pogodzie, o wiadomościach z gazety etc xD Po prostu mogliby się jako tako znać xD
    A później idziemy na żywioł czy myślimy nad czymś? (Wybacz, dopiero oswajam się jak takie blogi działają i rozgryzam jak to wszystko działa xD ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  65. [ Okej, rozumiem! To w takim razie pozostaje nam zaczęcie! Wolisz ty czy ja mam coś naskrobać? ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie umiem w męsko-męskie, zazwyczaj się ich nie tykam, ale może przyszła pora, aby to zmienić...? Nie wiem, czy to wypali, ale YOLO. Mogliby się kumplować, tylko co dalej, co dalej? Czy Noah byłby skłonny robić jakieś lewe interesy?

    SYD LOWELL

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Ochh ja na razie niezbyt dobrze piszę, hahaha xD Dopiero się uczę jak mniej więcej powinno to wszystko wyglądać, więc zerknij łaskawszym okiem :D ]

    Zawsze gdy czekała ją druga zmiana, lubiła przejść się przed pracą na krótki spacer. Wybierała wtedy dłuższą, bardziej zawiłą i pokrętną drogę, idąc niespiesznym krokiem do rytmu odtwarzanej w słuchawkach muzyki. Czasem siadała sobie na ławeczce, przyglądała się przechodniom, cieszyła się upragnioną wolnością, której jej przez tyle czasu brakowało, jednocześnie tłumiąc strach w sobie, że jej koszmar powróci, że okaże się zbyt słaba i wróci z podkulonym ogonem do byłego oprawcy, nie mogąc sobie poradzić w życiu. Bała się samej siebie, że w końcu się złamie, nie da rady żyć jak teraz; sama dla siebie, podejmować własnych decyzji. Jednocześnie z tyłu głowy czaił się ogromny niepokój, że Thomas ją znajdzie, że znów tam trafi, a wtedy kto jej pomoże? Była rozdarta między pragnieniem wolności, uwolenienia się od demona przeszłości, a między przeraźliwym lękiem, że mogłaby okazać się zbyt słaba na życie samej.
    Dziewczyna odetchnęła głęboko, po czym powoli wstała. Zerknąwszy na zegarek, wiedziała, że musi już zmierzać prosto do miejsca pracy. Dość szybkim tempem udała się do kawiarni, nigdy nie lubiła przychodzić na ostatnią chwilę, wiedziała, że w przeciwieństwie do niej, jej współpracownicy lubią wyjść sobie te pięć minut szybciej do domu. Jej nigdy nie przeszkadzało zostanie chwili dłużej, nawet to lubiła, w końcu w domu nikt na nią nie czekał. Puste cztery ściany, w których zdecydowanie myślała o zbyt wielu rzeczach, za dużo analizowała, za często wracała do bolesnych wspomnień. Ratunkiem były tylko spotkania z byłą sąsiadką, która traktowała młodą kobietę jak własną wnuczkę. Odwiedzała ją regularnie, by sprawdzić czy Nayi niczego nie brakuje, czy zdrowo je, czasem przynosiła jej upieczone przez siebie ciasto lub próbowała namówić szatynkę, by obie podjęły się tego zadania. Dla Brown kobieta była najbliższą osobą, jedyną, której mogła zaufać i powierzyć swoje lęki, przemyślenia. Wiedziała wszystko, a mimo to nie oceniała, wręcz wyrażała zrozumienie i wsparcie. Namawiała, by Naya powoli otwierała się na innych, co dla niej osobiście było długim i ciężkim procesem, bo zaufać nie było łatwo.
    Gdy przygotowana stanęła za ladą, przesunęła wzrokiem po lokalu, namierzając dwóch stałych klientów. Miała do nich dobrą pamięć. Przychodzili często, wdawała się w nimi w luźne konwersacje, w dodatku zazwyczaj byli uprzejmi, a ich widok jakoś poprawiał jej humor. W końcu po użeraniu się ze śpieszącymi się, niemiłymi gburami, którzy nawet dzień dobry nie umieli powiedzieć, miło było zobaczyć jakieś znane, przyjazne twarze.
    Dzień zleciał jej dość w szybkim tempie, o dziwo nie miała czasu nawet sama wypić kawy, ani odebrać przerwy. Ruch był spory, a klienci wymagający, więc już przeczuwała nawał pracy po skończonej zmianie. Nie narzekała, nawet w środku się ucieszyła, wolała zmęczona po pracy paść na łóżko, niż spędzać wieczór myśląc o głupich rzeczach.
    Poprawiła swój kucyk i złapała za notesik, po czym podeszła do jednego ze stałych klientów, który siedział już od początku jej zmiany. Cóż, do zamknięcia jeszcze ponad godzina, a widziała, że od dawna kubek z jego zamówieniem był pusty.
    - Może przynieść coś jeszcze? Kawę, może jakieś ciastko? - zaproponowała z ciepłym uśmiechem.


    Naya

    OdpowiedzUsuń
  68. W ramach samodoskonalenia pisałabym się na ten męsko-męski wątek, ale zakręciłam się z moim limitem, a w pracy zastępuje teraz dwie osoby #urlopy, więc czy masz coś przeciwko, żebyśmy wróciły do tematu gdzieś za dwa tygodnie? Proszę na mnie wtedy krzyknąć, jakbym milczała, ale powinnam się wtedy odezwać sama, jak się zluzuje :)

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  69. Przyglądała się mu z ciepłym uśmiechem, jaki darzyła tylko tych wybranych, miłych klientów. Wyznawała zasadę, że jeśli ktoś dla niej jest uprzejmy, ona może być bardziej. Niestety w tej pracy musiała być miła nawet dla najgorszych, chamskich ludzi, jednak nie zawsze przychylała się do tego obowiązku. Czasem zwyczajnie nie było można, gdy upomniało się gościa dziesiąty raz w trakcie pięciu minut z prośbą o spokojniejsze prowadzenie rozmowy czy rodzica, którego dziecko rysowało po stole zamiast po naszykowanej kartce.
    Rozejrzała się nieco po kawiarni, słysząc malutki dzwoneczek, który ją niezwykle irytował. Jednakże był to wymysł szefowej, która upierała się, że takie malutkie rzeczy nadają klimatu temu miejsca. No może i tak, choć dla Nayi było to kolejne, niepotrzebne źródło hałasu. Na początku pracy w kawiarni niemal codziennie musiała zażywać środki przeciwbólowe, bo ból głowy był na tyle silny i niezności, że nie mogła skupić się na niczym. Nawet po powrocie do domu, gdzie spędzała czas w zaciszu i spokoju nie przynosiło to ukojenia. Dopiero z czasem przywykła do tego hałasu i rytmu. Wiadomo, czasem klienci bywali ciszej, a innym razem rozmowa pochłaniała ich na tyle, że chcąc nie chcąc nawet na zapleczu można było dokładnie śledzić przebieg konwersacji.
    Dziewczyna wzrokiem wróciła do stałego klienta. Nowo przybyły nie wyglądał na spieszącego się mężczyznę, więc mogła w spokoju przyjąć zamówienie. Przed zamknięciem, gdy ruch był znacznie mniejszy, zazwyczaj było mniej pracowników.
    - Tą samą kawę co zawsze? - upewniła się, przygotowując długopis. - Mamy bardzo dobre mrożone, słodkie kawy. Mogę polecić bananową - oznajmiła, zerkając na niego pytająco, jednak na jego pytanie, przygryzła dolną wargę, odwracając się na chwilę, by zerknąć za wspomnianą rzeczą. Za szybkami widniały praktycznie same ciasta i słodkie przekąski. - Niestety obawiam się, że może już nie być, ale pójdę sprawdzić. Gdyby nie było, przynieść może croissanta lub słodką bułeczkę? - spytała delikatnym, spokojnym głosem. Miała nadzieję, że brak quiche nie będzie problematyczny, zazwyczaj o tej porze serwowane były już tylko słodkie rzeczy.



    Naya

    OdpowiedzUsuń
  70. Jaime nie lubił się spóźniać i nie przepadał, kiedy ktoś się spóźniał. Rozumiał te kilka minut, wszystko się mogło zdarzyć, chociażby korki, w końcu mieszkali w Nowym Jorku i akurat taka przyczyna spóźnienia była na porządku dziennym. Warto jednak było o tym pomyśleć i wyjechać wcześniej lub pokierować się metrem. W każdym razie, nikomu nic się nie stało, ważne, że Noah w ogóle przybył na miejsce.
    - Już zdążyłem zamówić. Wybacz, ale jestem dość głodny – uśmiechnął się do niego lekko, a potem spojrzał na kelnera, który przyniósł mu wodę z cytryną, miętą i lodem. Podziękował mu, a potem napił się, bo słońce grzało i było dość ciepło. – Ja zamówiłem makaron zapiekany z serem, pomidorami i ziołami. Jakoś mi tak wpadło w oko i mam ochotę na makaron – wzruszył ramionami, a chwilę później pochylił się nad stolikiem, przybliżając się nieco do swojego towarzysza. – I jak tam nasze wybrzeże? Jakie tajemnice kryje? Coś ciekawego czy tyko jakieś imprezki, dużo śmieci i generalnie nic, czym mogłoby się zainteresować większe grono ludzi? – zapytał w końcu. W czasie kiedy się nie widzieli, Jaime o to pytał, ale rozmowa na ten temat twarzą w twarz wydawała się być o wiele ciekawsza. I przy okazji Moretti mógł się przyglądać Noah, jak o tym opowiada. Nie wiedział też, czego mógłby się spodziewać po tych miejscach. Jakoś nigdy go tam nogi nie zaprowadziły, ale jakoś nie żałował. Miał wrażenie, że mógłby wpaść do wody i nigdy by go nie odnaleziono. Albo odnaleziono, zupełnie w innym miejscu niż Nowy Jork. I chociaż wcześniej nie chciał żyć, to jednocześnie nie chciał umierać. Więc może i dobrze, że wybrzeże podziwiał jedynie z daleka.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  71. — W takim razie proponuję, żebyśmy na spokojnie rozgościli się w pokoju, a potem kolacja i przyjemny wieczór na plaży, co ty na to? — Zoey doskonale wiedziała, że ich wypad to raczej krótki, weekendowy trip, ale nie zamierzała poganiać ani siebie, ani Noah. Wbrew pozorom – mieli czas, dlatego dzisiaj chciała się delektować samym miejscem, najbliższą okolicą, spokojem i w końcu chciała zrozumieć, że ma urlop i może odpocząć. Chciała daleko za sobą zostawić myśli o Nowym Jorku i o decyzjach, które tam podejmowała. Teraz mogła po prostu odetchnąć i cieszyć się spontanicznością.
    Carter rozglądała się po kabinie samolotu. Wszystkie miejsca były zajęte, a ludzie zdawali się podróżować głównie w celach służbowych, większość z tych osób miała typowe stroje biurowe, koszule, sukienki. Miała wrażenie, że nowojorski pęd ich nie opuści aż do samego hotelu. Chciała się mylić. Spojrzała teraz na Noah, lekko zadzierając głowę ku górze.
    — Hmmm… Cel na wyjazd? — zmarszczyła czoło i przygryzła delikatnie dolną wargę, palcem wskazującym uderzając się lekko o policzek, aby całemu procesowi myślenia nadać nieco teatralności. Bo czemu by nie? Właśnie taka była Zoey, wyraźna, a może nawet nadwyraźna. Uśmiechnęła się po upływie zaledwie kilku sekund. — Z pewnością lepiej poznać pewnego przystojniaka, który zarezerwował najlepsze miejsca pod słońcem! — mrugnęła do niego i cicho się zaśmiała. Chyba faktycznie mieli szczęście, że nie siedzieli w środkowych rzędach, a Zoey wybrała nawet miejsce przy oknie, mogąc obserwować to, co zostawiali za sobą i pod sobą. — A tak poza tym, to chyba chcę odpocząć. Spróbować żyć przez te parę dni bez Nowego Jorku. A ty, Noah, jaki masz cel? — spytała z uśmiechem.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  72. [Cześć! Dziękuję pięknie, jest mi naprawdę bardzo miło. :) Na wątek jak najbardziej mam ochotę; masz jakieś marzenia, konkretne plany?]

    Aileen Morissey

    OdpowiedzUsuń
  73. — Nie mogę narzekać do końca wyjazdu? — spojrzała na niego zaciekawiona. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale rozumiała, że Noah chce zabezpieczyć swoją psychikę przed ewentualnym narażeniem na humorki marudzącej Zoey. Jednak Carter nie należała do osób, które narzekały na nieistotne sprawy, jeśli bolały ją nogi – siadała. Jeśli chciało jej się pić – organizowała sobie picie. Nie potrzebowała nikogo, żeby prowadził ją przez rękę, więc też Noah mógł być o to spokojny. Dlatego potaknęła głową, przyjmując jego warunek. Nie widziała problemu, była gotowa na takie właśnie wyzwanie!
    — W takim razie cieszymy się chwilą — zgodziła się z nim i posłała mu delikatny uśmiech. — I poznawaniem się nawzajem — dodała, dając mu też do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, aby kwestia poznawania się miała działać w dwie strony. Uśmiech nie znikał z jej buzi, ciągle gdzieś majaczył się w kącikach ust, a Zoey – mimo wczesnej pobudki – czuła się pełna energii i entuzjazmu. Nie opuszczały jej siły, ba, z każdą kolejną minutą w samolocie czuła się coraz bardziej podekscytowana, gotowa na nowe przygody i wrażenia.
    — Szukasz muzy? — spytała zaciekawiona tym tematem. — Co albo kto do tej pory był twoją muzą? — dodała, spoglądając na niego na krótki moment. Podobnie jak i Noah nie chciała być zbyt nachalna, ale jednak nie mogła powstrzymywać się przed tym, żeby na niego zerkać co chwilę i na chwilę.
    Zaginając nieco czasoprzestrzeń – do podróżnych w końcu dotarł komunikat o zbliżającym się lądowaniu na lotnisku w Nowym Orleanie. Zoey uśmiechnęła się szeroko i tym razem spojrzała na Woolfa na dłuższą chwilę. Na jej buzi malowała się teraz czysta radość.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  74. Spojrzała na mężczyznę, po czym kiwnęła głową, zapisując sobie wszystko w swoim notesiku, by niczego w roztargnieniu nie pomieszać, nie chciała robić sobie ani nikomu problemów, a do swoich obowiązków podchodziła poważnie. W końcu nie miała innej opcji, gdyby tu jej nie wyszło, a praca była naprawdę przyjemna, nie miała na co narzekać. Ci nieuprzejmi klienci to nie był aż tak problem. To mogło się zdarzyć w każdej pracy.
    - Dobrze, za chwilkę wrócę - oznajmiła z uśmiechem i schowała w kieszonkę notes oraz długopis, po czym udała się za ladę obsłużyć klienta.
    Nie zajęło jej to dużo czasu, gorzej ze znalezieniem czegoś na ciepło dla stałego klienta. Cóż godzina była już późniejsza, więc i takich rzeczy zostało niewiele, ale udało się jej ostatecznie nawet zrealizować pełne zamówienie. Gdy quiche było już na talerzyku, zrobiła szybko kawę, idąc do niego z tacką.
    Odchrząknęła cicho, by go nie przestraszyć, ale zwrócić na siebie jego uwagę.
    - Ma pan szczęście, został ostatni kawałek - powiedziała z uśmiechem, stawiając wszystko na stoliku przed nim. - Smacznego - dodała, następnie zabierając pustą szklankę po kawie, którą zamówił wcześniej.
    Czas leciał naprawdę szybko i nawet nie zorientowała się, gdy przyszedł czas, by zamykać. Dzisiaj zdecydowanie było sporo pracy, a w dodatku obiecała znajomej, że ta będzie mogła wyjść wcześniej. Cóż, nie śpieszyło się jej do domu, jednak odczuwała już lekkie zmęczenie. W dodatku stały klient nadal siedział i wiedziała, że będzie musiała go delikatnie i uprzejmie wyprosić.
    Podeszła do niego powoli, po czym delikatnie odchrząknęła. Zawsze siedział taki zajęty pracą, nie zwracając uwagi na otoczenie czy czas.
    - Przepraszam, ale już zamykamy - powiedziała uprzejmie.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  75. I na poważnie, i nie. Nie miała większego problemu z przyjmowaniem wyzwań, nawet jeśli nie należały do najmądrzejszych ani koniecznych, ale skoro mogły w jakiś sposób urozmaicić czas spędzony w towarzystwie Noah, to zamierzała zrobić tak, aby mogli bawić się jak najlepiej. Nie znała go zbyt dobrze, ale była przekonana, że wspólnie spędzona noc pozwoliła im, a przynajmniej jej, czuć się swobodnie w towarzystwie Woolfa. Nie należała do specjalnie nieśmiałych i zamkniętych osób, ale zwykle posiadała jakieś bariery, które trzymały jej zachowania w ogólnospołecznie przyjętych normach. Ich znajomość posunęła się w tempie ekspresowym o krok dalej, aby teraz bez wahania nazywać się świeżo poznanymi ludźmi, więc Zoey też nie zamierzała udawać, że obecność Noah ją krępuje. Cóż, właściwie od samego początku jej nie krępowała.
    — Piękną kobietę masz pod ręką — mruknęła cicho, opuszkami palców delikatnie muskając wierzch dłoni Noah. Puściła mu oczko i zaśmiała się cicho, ale też nie miała jakoś ochoty na to, aby współpasażerowi przysłuchiwali się rozmową, które choć prowadzone w żartobliwym tonie, dla postronnych mogłyby zabrzmieć nawet jak flirt.
    Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku podczas lądowania, co było dla niej niemałym zaskoczeniem. Opuszczając samolot i lotnisko, rozglądała się dookoła, ale jednocześnie pilnowała się Noah, czasami łapiąc go za rękę lub pasek torby. Nie chciała go zgubić teraz w tłumie tych wszystkich ludzi. Nie żeby się tego panicznie bała, ale jednak istniała w niej obawa, że mogłaby sobie nie poradzić i odrobinę spanikować. Dobrnęli do postoju taksówek, złapali pierwszy wolny pojazd i byli w drodze do hotelu. Zoey niczym małe dziecko przyglądała się przez okno mijanym budynkom i ludziom.
    — Jest tu… inaczej. — Zagadnęła cicho, kiedy stanęli przed budynkiem hotelu w dzielnicy, która miała niepowtarzalny urok. Nowy Orlean nawet z okna taksówki ją oczarował, ale miała świadomość, że dopiero odkryje serce i duszę miasta, które znacznie różniło się od Nowego Jorku.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  76. Jaime był nieco zaskoczony, widząc papierową mapę, ale nie narzekał. Przynajmniej wszystko będzie ładnie widać. Zwłaszcza, że Noah coś tu ponakreślał, co od razu zainteresowało Moretti’ego. Przez chwilę się poczuł, jakby faktycznie już brał udział w jakimś śledztwie i nie mógł się doczekać aż usłyszy więcej od swojego kolegi. Całość wyglądała bardzo poważnie i Jaime’emu przeszło przez myśl, że dobrze, iż Noah nic się nie stało i faktycznie teraz się tu spotkali.
    Słuchał go uważnie i uniósł brew. Niespecjalnie ciekawiło go to, czy ludzie tam uprawiali seks, on wolał miejsca bardziej… luksusowe, o ile tak można nazwać chociażby łóżko czy inny mebel w mieszkaniu. W każdym razie rozmowa dwóch dilerów wydawała się już przyciągnąć jego uwagę.
    – Pokaż, co to za dowody. Z byle czym też nie możemy iść. A ja też ci niewiele mogę powiedzieć, tak szczerze, nie znam się na tym bardzo, ale lata oglądania seriali i filmów kryminalnych, a także czytanie książek o takiej tematyce powinno nam pomóc – stwierdził całkiem poważnie. – Ważne są konkrety. Zwykłe plotki czy zdjęcia, na których rozmawia dwóch facetów, to nie dowód – zaznaczył od razu. A czy można było to nazwać poszlaką? Tego Jaime nie wiedział, dopiero co zaczął przygodę z antropologią sądową, a jego praktyki w szpitalu niekoniecznie mogły im pomóc w tej sytuacji. No i nie chciał też się zbłaźnić na komisariacie. Chyba że Noah poszedłby sam, to wtedy luz. Jakkolwiek to nie brzmi.
    Niedługo później przyszedł kelner z zamówieniami. Jaime odczekał moment, a potem spojrzał na Noah wyczekująco.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  77. [Cześć! Bardzo się cieszę, że postanowiliście razem z Noah (swoją drogą, jedno z moich ulubionych męskich imion :D) zawitać pod kartą Reyes! Sztuka zdecydowanie jest dobrym punktem zaczepienia, zwłaszcza że do tej pory Rey nie miała jeszcze okazji dobrze podzielić się swoją pasją ze światem… Ale co ty na to, żeby najpierw zabawić się kilkoma zbiegami okoliczności, które ostatecznie przerodzą się dopiero w znajomość, kiedy będą mieli szansę dłużej ze sobą porozmawiać, może podczas aukcji? To znaczy widzi mi się coś takiego – spotkali się wielokrotnie na przestrzeni kilku lat w bardzo przypadkowych sytuacjach, może poznali jedynie swoje imiona i nic więcej? Skoro Noah jest podróżnikiem, może akurat do pierwszego spotkania doszło w Meksyku? Widzę tutaj coś szalonego, jedno z nich było w trakcie dziwnej akcji, drugie z nich zostało w nią przypadkowo wplątane, co zakończyło się ucieczką przed policją? właścicielem baru/restauracji? To mógł być ostatni dzień Noah w Meksyku, spędzili wspólnie noc, włócząc się i rozmawiając, czasami o niczym, czasami na głębokie tematy, taka magiczna noc, która zdarza się tylko raz. Później się pożegnali i nie spodziewali się, że kiedykolwiek znowu na siebie wpadną… Ale może akurat kiedyś Noah zgubiłby notes, a Reyes by go odnalazła? Możemy nawet założyć, że przez długi czas nie wiedziała, kto jest właścicielem, dopóki nie zobaczyła podobnego u Noah i skojarzyłaby fakty albo wstawiłaby ogłoszenie w internecie i Noah by się odezwał, spotkaliby się, w sumie może nie pociągnęliby tej znajomości, bo w głowach wciąż mieliby Meksyk i nie chcieliby niszczyć pięknego wspomnienia, gdyby się okazało, że jednak teraz w rzeczywistości i w Nowym Jorku nie ma tej nici porozumienia? Aż po kilku latach Reyes zobaczyłaby Noah malującego ścianę kościoła i bez słowa by się do niego przyłączyła, aby mu pomóc. Znowu mogliby się rozejść w swoje strony… Aż okazałoby się, że oboje pracują w tej samej branży i musieliby przyznać, że to zbyt wiele zbiegów okoliczności i czas wreszcie zaakceptować, że przeznaczenie macza w tym palce i powinni się lepiej poznać, a przy okazji będą mieli świetną podstawę do niekończących się, wewnętrznych żartów :D Co o tym sądzisz? <3]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  78. [Mogę mieć tylko nadzieję, że zaskoczyłam w pozytywnym sensie :D
    A wiesz, że chętnie dam się skusić na tę notkę o Meksyku? Myślę, że opisanie takiej historii może dostarczyć nam sporo frajdy <3
    W takim razie możemy wyrzucić notes. Skoro Noah bywał w Nowym Jorku przypadkiem, tym większe będzie ich zaskoczenie, kiedy zaczną wspólnie wspominać swoje spotkania ;) Myślę, że cmentarz jak najbardziej wchodzi w drogę, co prawda w tamtej chwili Reyes raczej niechętnie dzieliłaby się swoim cierpieniem, bo rany byłyby zbyt świeże, ale myślę, że mogliby stanowić dla siebie milczące wsparcie. Nie zadawaliby pytań, po prostu byliby obok siebie, kiedy odwiedzaliby groby tych, którzy odeszli. Teraz nadarzy się okazja do rozmowy także na te głębsze, bardziej bolesne tematy (a przynajmniej ja mam skrytą nadzieję, że uda im się nawiązać nić porozumienia na tyle głęboką, że podzielą się swoimi przeżyciami :D). Reyes zdarza się współpracować z prywatnymi kolekcjonerami, najczęściej wypożycza od nich dzieła do swoich wystaw. Możemy założyć, że kolekcjoner, z którym współpracowała przez wiele lat i był jej bardzo bliski postanowił sprzedać część kolekcji. Rey po cichu liczyłaby na to, że obraz, który sobie upatrzyła, trafi w jej ręce, bo przygotowała sobie grunt i wiedziała, że jest ulubienicą kolekcjonera, który już prawie jej obiecał… A tutaj zjawia się Noah, któremu udałoby się oczarować kolekcjonera jeszcze skuteczniej i próbowałby jej zwinąć dzieło sprzed nosa dla swojego klienta :D Myślę, że możemy postawić na drobną rywalizację (ale bardziej przepełnioną wzajemnym droczeniem się niż jakąś otwartą niechęcią, chociaż Reyes na pewno będzie mocno rozdrażniona takim obrotem sytuacji), wyobrażam sobie, że od dłuższego czasu mogli robić podchody, nie wiedząc, z kim rywalizują i wszystko okaże się dopiero w momencie, w którym kolekcjoner może zaprosi zainteresowanych na wystawną kolację u niego, jeśli oczywiście ci to pasuje ;)]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  79. [ Hejka, oczywiście, że jestem chętna na wątek :3 Przyszłam tu, bo Noah od razu rzucił mi się w oczy w spisie mieszkańców, ale tak naprawdę jestem również otwarta na wątki damsko-damskie. Muszę jednak przyznać, że mam ogromną pustkę w głowie, ale pozwolę sobie to zgonić na chorobę, która męczy mnie od tygodnia, a szef w końcu łaskawie pozwolił mi wziąć wolne (kochany!). Może ty masz jakiś niespełniony pomysł na wątek? Spełniam marzenia małe i duże – w granicach zdrowego rozsądku!]

    Adelaide Harrow

    OdpowiedzUsuń
  80. [Wysłałam zaproszenie na hangout, mam nadzieję, że doszło! Co do wątku - bardzo chętnie odstąpię od tego zaszczytu i będę wdzięczna za zaczęcie <3]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  81. Reyes wróciła do pracy szybciej niż początkowo zakładano, ale nie mogła tego przedłużać. Chociaż El Museo del Barrio było jednym z najmniejszych muzeów w Nowym Jorku i wszyscy traktowali się tam jak bliska rodzina, czuła, że nie powinna wystawiać na próbę cierpliwości dyrektora, który i tak poszedł jej na rękę. Musiała też jak najszybciej podreperować rodzinny budżet, w przeciwnym razie czekał ją powrót do Meksyku – koszty operacji oraz rehabilitacji były tak niebotyczne wysokie, że nie było jej dłużej stać na wynajmowanie poprzedniego mieszkania na Manhattanie, wiedziała też, że jej rodzice zmagają się z problemami finansowymi po tym, jak większość oszczędności wydali na jej fizjoterapię. Chociaż przed nikim by się do tego nie przyznała, Reyes czuła się w tej sytuacji bezsilna, lecz nie miała zamiaru poddawać się bez walki, zwłaszcza że większość jej fizycznych obrażeń została zaleczona. To rany psychiczne wciąż wymagały jej troskliwej uwagi, ale choć zdawała sobie sprawę z tego, że mentalna rekonwalescencja była równie ważna jak zadbanie o urazy cielesne, nie mogła sobie pozwolić na ten luksus w sytuacji, w której jej życie dosłownie wisiało na włosku. Wypadek zabrał jej już zbyt wiele. Nie mogła pozwolić na to, by pozbawił ją także jej pracy, marzeń i kraju, w którym mieszkała od jedenastu lat. Poza tym naprawdę kochała swoje zajęcie, pasja płonęła w jej oczach, gdy dyskutowała o obrazach i z tego powodu uwielbiali ją zarówno sami artyści, jak i prywatni kolekcjonerzy, z którymi współpracowała, prawdziwi miłośnicy. Jeden z koneserów sztuki, z którym współpracowała od lat, postanowił wyprzedać część swojej kolekcji, w której znajdował się obraz, na którym wyjątkowo jej zależało i który oddziaływał na jej duszę w niesamowity sposób. Początkowo mężczyzna obiecywał, że dzieło przypadnie właśnie jej jako uhonorowanie ich długich lat współpracy oraz przyjaźni, jaką zawarli, gdy wspólnie dyskutowali o malarstwie, lecz z czasem Arnold Schlierenzauer stał się wyjątkowo opornym sojusznikiem. Zbywał jej telefony, szukał wymówek i robił wszystko, by uniknąć Reyes, ale kobieta od lat zmagała się z ekscentrycznymi miłośnikami sztuki i wiedziała, jak musiała ich podejść, aby uzyskać od nich to, czego potrzebowała. Nie rozumiała nagłej zmiany w zachowaniu mężczyzny, instynktownie czuła jednak, że stojąca jej na drodze przeszkoda miała jakiś związek z pieniędzmi, których ona nie mogła zaoferować. Pan Schlierenzauer stał więc przed dylematem: sentyment lub fortuna. Nawet jeśli wydawało się, że znajdowała się na przegranej pozycji, nie mogła po prostu się wycofać. Decyzja należała do Arnolda, ale Reyes chciała usłyszeć z jego ust wytłumaczenie. Nie spodziewała się jednak, że zamiast tego zostanie zaproszona do jego willi położonej na przedmieściach miasta na wystawną kolację. Od czasu wypadku unikała wszelkich samochodów i rzadko przemieszczała się komunikacją miejską z powodu swojej traumy, dlatego postawiła na rower, chociaż pod koniec mięśnie nóg ją paliły i omal się pod nią nie ugięły, kiedy zatrzymała się przed znajomą, złoconą bramą. Jak prawdziwa profesjonalistka zamieniła trampki na pasujące do jej kremowej koszuli i jasnobłękitnego garnituru białe szpilki, które wyciągnęła z torebki, rozczesała zwichrzone od wiatru kasztanowe kosmyki włosów, po czym weszła do środka, gdzie już na przywitanie musiała wysłuchać nudnej opowieści o ukochanym kocie staruszka. Właśnie chwalił jej się swoim najnowszym nabytkiem, jakim był zupełnie niepraktyczny stojak wyrzeźbiony na kształt flaminga, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
    — Spodziewał się pan jeszcze jakiś gości? — zwróciła się do Arnolda, ponieważ nie wspominał o tym, że zaprosił do domu jeszcze kogoś. Mężczyzna wydawał się być dziwnie zawstydzony i unikał jej wzroku, kiedy za jej plecami rozległy się miękkie odgłosy kroków na drogiej wykładzinie. Powoli odwróciła się… i zamarła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — ¡No me digas! — szepnęła Reyes pod nosem, kręcąc lekko głową. W zasadzie nie powinna być zaskoczona, spotkania jej i Noah zawsze wydawały się być dyktowane przed nadnaturalną siłę o wyjątkowo dziwnym poczuciu humoru. Nie wierzyła w los, ale sposób, w jaki poznała Noah, a później także kolejne zbiegi okoliczności, które doprowadziły do wspólnych chwil trwających krócej niż mgnienie oka w porównaniu do ich całego życia, niemal sprawiły, że uwierzyła w przeznaczenie. Było w tym coś niezwykłego, wyjątkowego, jakaś tajemnica wszechświata zaklęta w przypadkowych spotkaniach rozrzuconych na przestrzeni lat. Jej usta rozciągnęły się w lekkim, pełnym niedowierzania uśmiechu, kiedy przeszła przez pokój, zatrzymując się kilka kroków od mężczyzny. Zachodzące w nim zmiany zawsze ją zaskakiwały. Mijały w końcu lata, pierwszy raz się ze sobą zetknęli, gdy byli jeszcze dzieciakami, teraz był już mężczyzną, który w dodatku bardzo dobrze prezentował się w wyjściowym stroju. — W tym wydaniu jeszcze cię nie widziałam — zażartowała, po czym jej spojrzenie złagodniało. — Me alegra verte, cielo.
      — To państwo się znacie? — Usłyszała za sobą wyraźnie zaciekawiony głos gospodarza całego wieczoru. Reyes zamrugała, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że nie byli w pomieszczeniu sami, a do tego spotkanie miało mieć bardziej charakter biznesowy niż towarzyski, chociaż Arnold starał się utrzymywać pozory.
      Spojrzała na Noah i uniosła brwi, zastanawiając się, jak odpowie na to pytanie. Trudno było powiedzieć, że byli bliskimi przyjaciółmi, z drugiej strony na pewno nie mogli określić się słowem nieznajomi. To było coś… skomplikowanego i trudnego do wytłumaczenia. A może to jej artystyczna dusza widziała w tym więcej magii niż było jej w rzeczywistości?

      Reyes

      Usuń
  82. [ Hm.. tak naprawdę nie musimy kombinować aż tak. Zastępcza matka Ade jest mocno związana ze sztuką - jest historykiem i wykłada na Akademii Sztuk Pięknych. Od lat związana z różnymi artystami, dzieła wielu z nich znajdują się w ich domu, a część z nich warta jest naprawdę ogromne sumy. Ade czasami towarzyszyła matce podczas różnych aukcji, zazwyczaj włóczyła się gdzieś z tyłu i próbowała nie umrzeć z nudów, bo ona sama nie posiada w sobie takiego pociągu do sztuki, czego czasami ogromnie żałuje. Więc można to jakoś wykorzystać :)]

    Adelaide Harrow

    OdpowiedzUsuń
  83. Jaime podziękował kelnerowi, a potem zabrał się za jedzenie, oczekując na dalsze relacje Noah. Był bardzo ciekawy, co takiego udało mu się zebrać. Jeśli miał dowody, dzięki którym policja coś zacznie działać w tym kierunku, to obecność Noah w tym momencie, kiedy był żywy, chyba sprawny fizycznie, bez widocznych uszczerbków na zdrowiu, była bardzo obiecująca. I wyglądało na to, że mężczyzna wiedział, co robi. Z drugiej strony, trudno by było, gdyby nie wiedział, przecież sam jakiś czas temu sprzedawał używki.
    Przysunął się bliżej stołu i pochylił nad nim, aby przyjrzeć się zdjęciom. Miał nadzieję, że nikt nie jest za bardzo zainteresowany akurat tym stolikiem. W końcu znajdowali się w miejscu publicznym.
    - Cholera, wygląda to bardzo poważnie – stwierdził po chwili, wciąż przyglądając się zdjęciom i innym zapiskom. – Wiesz, to wygląda mi… wydaje mi się, że to jest wystarczająco dużo, aby coś z tym faktycznie zrobić i żeby policja rozpoczęła śledztwo. Czego więcej mogą chcieć? Ksywka to i tak dużo, poza tym, jeszcze te zdjęcia. Kto wie, może są już znani organom ścigania? Czymś przecież też muszą się zająć, prawda? – spojrzał na niego poważnie, a potem zebrał wszystkie zdjęcia i notatki, żeby nie wystawiać ich za długo na spojrzenia innych ludzi. Zaraz też zerknął w stronę rzeki. – Wykonałeś kawał dobrej roboty – uśmiechnął się do niego lekko.
    Może było tylko trochę dziwnie ze względu na to, że do niedawna Noah sam był dilerem i teraz pomaga zgarnąć innych. Ale to przecież bardzo dobrze, to były dobre posunięcia. Tylko trzeba było być przy tym ostrożnym.
    - Daleko stąd to wszystko się działo? Czy może było to po prostu co kilka kilometrów?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  84. Wyraz twarzy Noah podpowiedział jej, że on również nie spodziewał się jej towarzystwa. Odrobinę się spięła, zastanawiając się, czy ucieszy się na jej widok, ale już po chwili jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu, a ona poczuła, jak znajome ciepło rozlewa się po jej wnętrzu.
    — ¿Me estás ocultando algunos secretos? Hay un reson por qué debería estar espiándolo? — spytała z równym rozbawieniem Reyes, po czym mrugnęła do niego. — Wydaje mi się, że jeśli ktoś tutaj kogoś prześladuje to ty mnie, amigo. Muszę ci przypomnieć, że byłam na miejscu pierwsza — Nie mogła się powstrzymać przed wytknięciem mu tego drobnego błędu w rozumowaniu. Kiedy pocałował wierzch jej dłoni, uniosła nieznacznie brwi i przegryzła wargę, jakby próbowała ukryć figlarny uśmiech czający się w kącikach jej ust, nie była jednak w stanie zniwelować szelmowskich iskierek, które rozbłysły w jej błękitnych tęczówkach. Nie odwróciła wzroku ani na chwilę, kiedy mężczyzna się prostował. Dawno temu była cichą, zagubioną dziewczyną, która zmagała się z licznymi kompleksami po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Bała się odzywać na zajęciach, ponieważ ktoś ciągle wyśmiewał jej akcent, starała się nie wyróżniać z tłumu, aby nie przyciągać rasistowskich komentarzy oraz gróźb, które nakazywały jej wracać do domu, ale chociaż te słowa wciąż potrafiły zadać jej ranę, nie spuszczała więcej głowy. Była pewną siebie kobietą, która znała swoją wartość i dostrzegała swoje piękno. Zawstydzenie jej wymagało o wiele więcej wysiłku niż dekadę temu i Noah powinien się przygotować na to, że stała przed nim wymagająca przeciwniczka. Zbliżyła się o jeszcze jeden krok, ocierając się wargami o jego pokryty delikatnym zarostem policzek i szepnęła: — Mam ochotę znowu cię porwać, wybiec stąd jak najszybciej i narobić gdzieś sporo kłopotów — szepnęła. Obraz był dla niej ważny, jednak nagle obecność kolekcjonera sztuki i jego żony wydała jej się być niechcianym ciężarem. Może nie byli już dzieciakami, a jednak dawna spontaniczność budziła się w niej do życia w towarzystwie Noah. Powoli odsunęła się, zwracając mężczyźnie przestrzeń osobistą i z zaintrygowaniem przysłuchiwała się, jaką wersję ich historii przedstawi Arnoldowi.
    — Wypraszam sobie, jestem zbyt piękna i żywa, żeby być zjawą. To zabrzmiało prawie tak, jakbyś był niezadowolony, że ciągle na siebie wpadamy — zaprotestowała Reyes z udawanym oburzeniem, w rzeczywistości jednak potrafiła zrozumieć jego punkt widzenia. Za każdym razem pojawiali się w swojej codzienności znikąd, przynosili sobie chwilę ukojenia i ucieczki, by następnie rozwiać się niczym mgła wraz z pierwszymi promieniami słońca.
    Zawahała się. Czuła, jak słowa wzbierają w jej gardle i domagają się uwolnienia, ale to było coś niezwykle osobistego, coś, czym wolałaby się podzielić z samym Noah.
    — Apareces en mi vida cada vez que te necesito — wyznała cicho. Wiedziała, że nie powinna porozmawiać po hiszpańsku przy gospodarzach, którzy nie rozumieli tego języka, jednak nie mogła się powstrzymać przed wyznaniem prawdy, która tkwiła gdzieś głęboko w jej duszy. Nigdy nie wiedziała, kiedy po raz kolejny spotka Noah; nigdy nie mogła wiedzieć, czy to spotkanie nie będzie przypadkiem ich ostatnim, dlatego nie powstrzymywała się przed wyrażaniem emocji w jego towarzystwie, ponieważ nie potrafiła przewidzieć, jak wiele czasu było im dane. Nie dało się jednak ukryć, że często pojawiał się w momentach, w których znajdowała się w mrocznym miejscu, a jego obecność pomagała jej na chwilę zapomnieć o wszystkich demonach.
    — To może brzmieć niewiarygodnie, ale to prawda. Noah co jakiś czas po prostu się… pojawia, a ja nigdy nie jestem na to przygotowana — powiedziała Reyes, nonszalancko wzruszając ramionami, chociaż ten gest i te słowa nie potrafiły w najmniejszym stopniu pokazać tego, co naprawdę ich łączyło. Nie wiedziała, jak miałaby wytłumaczyć esencję ich znajomości obcemu człowiekowi. Wydawało jej się, że nikt oprócz nich nie był w stanie zrozumieć tej dziwnej więzi, która ich połączyła na przestrzeni lat, gdy przypadkowo na siebie wpadali.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  85. Była zaskoczona zaproponowaną pomocą ze strony mężczyzny. Właściwie czasem zdarzało się klientom zasiedzieć. Przepraszali wtedy i wychodzili, do tego była przyzwyczajona, takie rzeczy słyszała od współpracowników, jednak jej się nigdzie nie śpieszyło. Nie miała po co iść szybiej do domu, nawet tego nie lubiła. Nie była pracoholiczką, zdecydowanie nie, jednak to tu czuła się normalnie. Jak każdy, przeciętny mieszkaniec Nowego Jorku, którym chciała być. Tu wykonywała obowiązki, nie miała czasu na myśli, tylko tu potrafiła się skupić i je dobrze od siebie odsunąć. W domu było to niemożliwe, nawet gdy zabierała się za codzienne obowiązki. Dlatego nigdy nie śpieszyło się jej zbytnio, choć starała się mimo wszystko wychodzić maksymalnie godzinę po zamknięciu, by znów nie wyglądało to niewłaściwie. Nie chciała, żeby ktoś zaczął pytać. Tego nie lubiła.
    - Och, ale nie trzeba - powiedziała z delikatnym uśmiechem. - Każdemu może zdarzyć się odpłynąć, to nie jest problem - Machnęła delikatnie ręką, by potwierdzić swoje słowa, że naprawdę nie stworzył jej żadnego problemu.
    Jednak widziała, że mężczyzna czuje się winny. Postawiła się w jego sytuacji i wiedziała, że prawdopodobnie czułaby się źle, chcąc odpracować to zamieszanie wywołane jej osobą. Taka już po prostu była.
    Zastanowiła się chwilkę, przyglądając się mu, by ostatecznie rozejrzeć się po sali. Ostatecznie mogli dopuszczać do takich sytuacji w ramach odpracowania przez klientów niespłaconej należności. Czasem każdemu zdarzało się zapomnieć portfela, choć osobiście nigdy nie była obecna przy takiej sytuacji.
    - No dobrze - mruknęła w końcu. - Choć naprawdę nie sprawił pan tym problemu, ale niech już będzie. - Pokręciła lekko głową, zastanawiając się nad zadaniem jakie może mu przydzielić. - W takim razie myślę, że będzie okej, gdyby pan zamiótł salę i ją umył, skoro dobrze sobie pan radzi z mopem. Zaraz przyniosę sprzęt - powiedziała, po czym udała się na zaplecze, by przynieść mu narzędzia.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  86. Być może właśnie dlatego ich kolejne spotkania były równie ekscytujące? Nie tylko nie mogli przewidzieć, kiedy do nich dojdzie, ale także za każdym razem mogli odkrywać się na nowo, poznawać te fragmenty siebie, do których wcześniej nie mieli dostępu, a jednocześnie mogła się przy nim czuć swobodnie jak przy starym znajomym.
    — Chcesz mi powiedzieć, że mam w sobie tylko seksapilu co duszek Kacper? — spytała Reyes, znacząco unosząc brwi do góry, jakby sugerowała Noah, aby dobrze zastanowił się nad swoją odpowiedzią. Nie potrafiła jednak długo utrzymać tej pozy i już po chwili parsknęła śmiechem. — Złoszczę się tylko wtedy, kiedy naprawdę zasługujesz — broniła się, chociaż nie dało się ukryć, że z powodu swojego latynoskiego temperamentu czasami szybciej mówiła i działała niż myślała. Teraz też była tak podekscytowana ponownym spotkaniem mężczyzny, że niemal zapomniała o prawdziwym powodzie, dla którego dzisiaj się tutaj znalazła; dopiero słowa wypowiedziane po hiszpańsku przypomniały jej, że tym razem ich sytuacja była zupełnie inna, zostały im narzucone pewne ramy. Nie mogła powiedzieć, że dobrze znała Noah, ale… stał się dla niej kimś ważnym poprzez te nieliczne, ale jakże ważne i głębokie chwile, które wspólnie przeżyli.
    — ¿Así que hoy eres mi oponente en vez de ser mi aliado? No voy a mostrar clemencia — zapewniła go z szelmowskimi iskierkami w oczach i wyzwaniem w głosie. Nawet jeśli odczuwała sympatię do mężczyzny, nie miała zamiaru dawać mu taryfy ulgowej i podejrzewała, że Woolf zaprezentuje podobną postawę. Nie chodziło tylko o oddzielenie życia prywatnego od zawodowego, ale także o jej miłość do sztuki, której nie mogłaby odrzucić dla nikogo. W końcu porzuciła swoją rodzinę w Meksyku, aby podążać za własnymi marzeniami, za swoją pasją do tworzenia, która nigdy nie przestała w niej płonąć, nawet gdy znalazła się w wyjątkowo mrocznym miejscu po wypadku. Obraz, o który nieświadomie walczyła z Noah przez cały ten czas, był dla niej ważny; poza tym jednak czuła ekscytację na myśl o drobnej rywalizacji z mężczyzną. Było to coś nowego, a w jej życiu w ostatnim czasie brakowało prawdziwych wyzwań, wszyscy stąpali wokół niej na paluszkach, jakby była szklaną rzeźbą, która zaraz pęknie.
    — Nie mogę mieć pewności, że nie jest pan moim stalkerem, panie Woolf — zażartowała. Zarumieniła się lekko, kiedy przeprosił w ich imieniu za to, że ich znajomość zdominowała całą rozmowę. Na szczęście wyglądało na to, że koneserowi sztuki nie przeszkadzał sposób, w jaki droczyli się ze sobą Reyes oraz Noah, chyba nawet mu ulżyło. Przypomniała sobie, jak od kilku tygodni mężczyzna pozostawał spięty w jej towarzystwie, unikał patrzenia na nią i ostrożnie dobierał słowa. Podejrzewała, że czuł się winny, ale kiedy zobaczył, że osoby zainteresowane jego kolekcją nie obrzucają się wyzwiskami, musiał poczuć się lepiej. Mimo to Reyes miała do Arnolda żal, że grał na dwa fronty, zamiast postawić przed nimi sprawę jasno.
    Stół w jadalni był suto zastawiony. Wszędzie płonęły świece i były rozstawione kwiaty w wazonach, nadając pomieszczeniu niepowtarzalny klimat. Reyes usiadła dokładnie naprzeciwko Noah, podczas gdy gospodarz zajął miejsce u szczytu stołu. Wzdrygnęła się, widząc ilość sztućców, po czym westchnęła w duchu: bogacze i ich etykieta. Spojrzała na Noah z uśmiechem pod tytułem mogłam cię porwać i jedlibyśmy teraz pyszne tacos na mieście, zamiast zastanawiać się nad przeznaczeniem każdego małego widelczyka, ale nie chciałeś.
    — Chciałem, żebyśmy najpierw się lepiej poznali podczas kolacji, a dopiero później przeszli do omawiania interesów po tej przyjemniejszej części… Ale nie spodziewałem się, że państwo mogą się już znać — przyznał gospodarz, patrząc na nich z zagadkowym uśmiechem czającym się w kącikach warg. — Myślę, że możemy zacząć od toastu. Za zaskakujące przyjaźnie — zaproponował, unosząc swój kieliszek. Reyes poszła za jego przykładem.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  87. Reyes uwielbiała w ich spotkaniach to, że mimo iż za każdym razem były dla nich zaskakujące oraz odbywały się w zupełnie różnych okolicznościach, czuli się przy sobie równie swobodnie. Nie potrafiła powiedzieć, jakim człowiekiem na co dzień był Noah, czy lubił ubierać się formalnie, czy może preferował luźniejszy styl, nie wiedziała, czy był zdystansowany i wyrachowany w pracy, a bardzo przyjazny i ciepły w prywatnych kontaktach, było tak wiele elementów jego historii, których nie zdążyła zgłębić… A jednak jej instynkt podpowiadał jej, że kiedy byli razem, niczego nie udawali. Może wynikało to z tego, że żadne z nich nie miało czasu, by się przygotować, by przywdziać na twarz odpowiednio dobraną maskę, ponieważ nie potrafili przewidzieć, kiedy los ponownie postawi ich na swojej drodze, wszystko wydawało się być poza ich kontrolą, gdy się ze sobą stykali… I było w tym coś niezwykle urzekającego, a także wyzwalającego. Chciała wierzyć w to, że Noah był dokładnie taką osobą, za jaką go miała, a każde kolejne spotkanie wydawało się tylko utwierdzać ją w przekonaniu, że był człowiekiem, którego chciałaby poznać… Więc dlaczego żadne z nich nigdy nie wykonało odpowiedniego kroku w tę stronę? Mogliby wymienić się kontaktami, spróbować zbudować coś, stawiając mocne fundamenty, zamiast oddawać się w ręce przypadku, a mimo to pozostawali dla siebie obcymi znajomymi.
    — Tylko dlatego, że jesteś zbyt czarujący, żebym potrafiła długo się na ciebie gniewać — mrugnęła porozumiewawczo do Noah. W rzeczywistości nie kłócili się często, bo nie chcieli marnować czasu na nieporozumienia; ich spotkania rozpoczynały się w zaskakujący sposób i z reguły podobnie się kończyły. Nie potrafili przewidzieć, jak długo to potrwa, dlatego zamiast się złościć, Reyes wolała odpuścić i po prostu cieszyć się jego towarzystwem, które niosło ze sobą poczucie wyjątkowości.
    — Aż tak ciężko jest mi się oprzeć? — podpuszczała go ze śmiechem. Kiedy wybierała się dzisiaj do willi kolekcjonera, spodziewała się gęstej, napiętej atmosfery, tymczasem obecność Noah sprawiła, że się rozluźniła. Nie oznaczało to jednak, że kompletnie straciła czujność, bo chociaż darzyła mężczyznę ciepłymi uczuciami, wiedziała, że dzisiejszego wieczoru ich role były nieco bardziej skomplikowane niż dotychczas i nie mogli się skupić jedynie na łączącej ich relacji, ale także na wykonywanej przez nich pracy. Na razie nastrój pozostawał lekki, Reyes nie miała jednak wątpliwości, że w pewnym momencie dojdzie do nieco bardziej otwartej rywalizacji. Liczyła jednak na to, że nie wpłynie ona zbyt mocno na ich znajomość.
    — Ach, ta historia nie jest nawet w połowie tak interesująca — przyznał Arnold, odkładając kieliszek na stół. — Właściwie cała inicjatywa stoi po stronie panny Castanedo. Przygotowywała właśnie wystawę w swoim muzeum i uparła się, że jeden z obrazów, który znajduje się w mojej prywatnej kolekcji, będzie częścią całej ekspozycji. Nie zgodziłem się, nie mam zbyt dobrych wspomnień ze współprac z kuratorami sztuki… Ale jestem pewna, że poznał pan na własnej skórze niezłomną siłę charakteru panny Castanedo. — Kolekcjoner uśmiechnął się, posyłając w stronę Reyes znaczące spojrzenie, na które odpowiedziała cichym śmiechem. Nie dało się ukryć, że wytrwałość była jedną z jej najbardziej widocznych cech. — Nie spodziewałem się, że spotkam jeszcze kogoś o tak niezwykłym umyśle, gorącym sercu i głębokiej pasji do sztuki. Przyszła mnie prosić o jeden obraz, a spędziliśmy kilka godzin, kłócąc się na temat tego, co artysta próbował nim przekazać. Tak owinęła mnie sobie wokół palca, że pod wieczór wyszła z mojej posiadłości nie z jednym, a z trzema dziełami i przekonała mnie, żebym rozpoczął stałą współpracę z El Museo del Barrio. Czasami mam wrażenie, że mam do czynienia z prawdziwą diablicą — przyznał mężczyzna, kręcąc głową. W trakcie jego opowieści kelnerzy wnieśli do jadalni przystawki.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  88. Jaime wciąż uważał, to znaczy sądził, że to, co zebrał Noah, będzie wystarczające, aby coś z tym zrobić. Przecież sama policja też musiała wykonać swoją pracę, nie? Nie mogli oczekiwać, że obywatel przyniesie im wszystko na tacy (może z wyjątkiem samych sprawców), a oni będą musieli jedynie skontaktować się z odpowiednimi ludźmi po nakaz aresztowania. Bez przesady.
    - No tak, tak, to zrozumiałe – przyznał. No tak, Noah by tu nie przyszedł ot tak, aby coś zjeść i porozmawiać ze znajomym o szczegółach swojego małego śledztwa. Wciąż jednak musieli uważać, lepiej, aby nikt nie wiedział, co przed chwilą było rozłożone na tym stoliku. – Jeśli policja to oleje, to pewnie, publikuj. Może ktoś inny się tym zainteresuje i też tak jak mówisz, kogoś ostrzeżesz, może kogoś uratujesz – wzruszył ramionami. Cóż, Jaime już wiedział, że nigdy tam nie pójdzie. A przynajmniej nie sam i nie w nocy.
    Wrócił do jedzenia, słuchając Noah. Nic dziwnego, że mężczyzna miał małe wątpliwości. Tyle można usłyszeć o działaniach policji, ile razy słyszał to w kryminalnych podcastach na YouTube? Że policja nie reaguje, że olewa, że bagatelizuje. Chwilę zastanawiał się nad dalszymi słowami.
    - Może po prostu wystarczy być bardzo, bardzo upartym. Wiesz, nie pokazywać wszystkiego policjantom przy wejściu, ale marudzić im, że chcesz się widzieć z jakimś detektywem, bo masz do przekazania bardzo ważne informacje dotyczące przestępstwa. I to tyle. Lepiej nie pokazywać tego wszystkiego byle komu.
    Nie, żeby nie ufał czy coś, ale… W życiu wszystkiego można było się spodziewać i lepiej czasami dmuchać na zimne.
    - Mam pójść z tobą? – zapytał spokojnie, zastanawiając się, czy i on sam tego chce. W końcu nie był obecny podczas tego śledztwa Noah.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  89. Rudowłosa chociaż poradziłaby sobie całkiem sama to była była wdzięczna mężczyźnie, że postanowił wraz z nią szukać apteki i dopilnować, by ręka została odpowiednio opatrzona.
    — Ja nie mam nic przeciwko dłuższej trasie, ale —tu spojrzała na psiaka, który ciągnął ich w przeciwną stronę. Co prawda dla niego to było jak walka z wiatrakami, jednak kobieta nie chciała wyrządzić mu krzywdy, więc tylko delikatnie sygnalizowała mu, że  wybierają inna droga niż tą, która do parku przybyli. 
    — Dziękujemy —powiedziała do aptekarki po czym zapłaciła za wszystkie potrzebne elementy opatrunku. Oczywiście była świadoma, że teraz czeka ją ta nieprzyjemna część - odkażanie. Nie była jakimś mięczakami, w końcu ćwiczyła krav mage, a jej ciało bardzo często miało więcej kolorów inż powinno za sprawą siniaków, ale jakoś nie przepadała za uczuciem pieczenia na ranie. 
    — Ale ja wcale nie marudziłam. —burkneła niczym dziecko po czym zaśmiała sie na to co powiedziała.
    — Naprawdę dziękuje za pomoc Noah —powiedziała zatrzymując się na chwile, by spojrzeć mu prosto w oczy, a w jej własnych bazowo-zielonych tęczówkach przebijała sie wdzięczność. 
    — To może chociaż dasz się zaprosić na herbatę, czy wczorajsze spaghetti w ramach podziękowania? —zapytała, gdy juz zbliżali sie do kamienicy, w której od niedawna miała swe lokum.
    Charlotte Lotta  

    OdpowiedzUsuń
  90. [Nic się nie dzieje, mam nadzieję, że wena już wkrótce do ciebie wróci <3]

    Reyes nie była pewna, jak Noah wspomina ich wspólne chwile. Nigdy nie miała okazji go o to spytać, zresztą nie wiedziała, czy chciałaby znaleźć się w posiadaniu podobnej wiedzy; wolała wierzyć, że podobnie do niej traktował te spotkania jako coś tak wyjątkowego, że mimo upływu miesięcy nie był w stanie o nich zapomnieć. Dla niej były okruchami radości rozsianymi w przestrzeni czasu i różnych miejsc, a chociaż okoliczności, w jakich dochodziło między nimi do interakcji, nie zawsze były wesołe, widok Noah wnosił światło nawet w te mroczne okresy jej życia i miała nadzieję, że w jego oczach Reyes również była synonimem pozytywnej energii. Nie mogła powiedzieć, że byli ze sobą blisko i że zdążyła go dobrze poznać, lecz liczyła na to, że byli ze sobą szczerzy, kiedy wymieniali się głębokimi przemyśleniami pod rozgwieżdżonym niebem Meksyku albo przepychali się łokciami podczas malowania tablicy pamiątkowej. Nie potrafiła przewidzieć, jak potoczy się ich obecne spotkanie podczas wystawnej kolacji u milionera posiadającego w swojej kolekcji bezcenne obrazy, ale jak zawsze cieszyła się na widok Noah… Poza tym wyglądał przystojnie w wyjściowym wydaniu, więc tym bardziej nie miała zamiaru narzekać. Liczyła na to, że ich przyjacielska rywalizacja nie wpłynie na ich relację i wychodząc z luksusowego dworku wciąż będą mieli okazję powłóczyć się po mieście aż do świtu jak za dawnych czasów, korzystając z uroków nocy. Na razie jednak musiała skupić się na tu i teraz, zwłaszcza że Woolf był jej przeciwnikiem, który od tygodni starał się podkraść jej obraz.
    Reyes kopnęła Noah pod stołem w goleń, a kiedy na nią spojrzał, posłała mu słodki, przepełniony niewinnością uśmiech, chociaż w jej oczach płonęły diabelskie ogniki. Być może jej zachowanie było odrobinę dziecinne… Ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby jego słowa uszły mu na sucho.
    — Z tego, co pamiętam, moje literki wyglądały lepiej od twoich… Czasy przedszkola masz już dawno za sobą, a wciąż nie potrafisz się trzymać linii, guapo — rzuciła z podobnym do niego rozbawieniem i lekką uszczypliwością. — Masz dla mnie jeszcze jakieś zlecenia? Może następnym razem powinniśmy złapać się za kredę i stworzyć mural? — spytała, unosząc brwi. Właściwie nie miałaby nic przeciwko zupełnie spontanicznemu malowaniu na ulicy, zwłaszcza jeśli jej partnerem miał być Noah. Do tej pory swoją sztukę zatrzymywała raczej dla siebie, ponieważ była ona niezwykle osobista, zwłaszcza jej ostatnia kolekcja, która opisywała jej drogę od wypadku przez rehabilitację po zmiany, jakie zachodziły w jej życiu, chociaż od katastrofy minął już prawie rok. Miło byłoby oderwać się od tych przygnębiających obrazów i dla odmiany stworzyć coś prostego, pełnego ciepłych barw.
    Reyes zabrała się za jedzenie, po czym sięgnęła po kieliszek z winem, rozkoszując się jego smakiem.
    — To prawda, ale nie zależało mi specjalnie na rozgłosie. Jestem fanem podejścia l’art pour l’art, lecz panna Castendo przekonała mnie, że powinienem się podzielić moimi zbiorami ze światem. Przyznaję, że na przestrzeni lat zmieniłem trochę mój tok myślenia, dzieła nie powinny być zamykane w prywatnych kolekcjach, więcej osób powinno się nimi cieszyć — stwierdził mężczyzna, ale sama Reyes nie była przekonana, czy mówił szczerze. Był wielkim miłośnikiem sztuki, ale także snobem, który cieszył się otoczką tajemniczości i tego, że miał dla siebie unikaty, których nie mógł podziwiać nikt inny. Nakłonienie go do wypożyczenia obrazu zawsze wymagało od niej ogromnej dozy cierpliwości oraz długich negocjacji. — Właśnie dlatego postanowiłem sprzedać część z moich nabytków…
    — Kochanie, nie powinniśmy rozmawiać o interesach podczas kolacji — upomniała Arnolda małżonka, kiedy przed nimi postawiono kolejne danie.
    — Masz rację, najdroższa. Mam nadzieję, że państwo mi wybaczą, ale jestem szczerze podekscytowany — wyjaśnił stary kolekcjoner. Wyraźnie nie chciał przerywać w tym momencie, jednak postanowił się wycofać. W jaką grę pogrywał?

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  91. [Cześć!
    Pamiętam nasz wątek, miałaś wtedy postać Leo. Niestety nie pamiętam nazwiska, ale za to nasze postacie bardzo się ze sobą w dzieciństwie przyjaźniły, zresztą potem także. Nawet wykorzystałam to kiedyś w poście. :D
    Ja również chętnie coś skleję, najbardziej chyba przypadł mi do gustu Noah (nie będzie tajemnicą, jeśli powiem, że wątki damsko-męskie idą mi ociupinkę sprawniej), ale nie jest to żaden warunek! Masz może jakieś wątkowe marzenia, pomysły, miejsce, w które Sapphire mogłaby się wpasować? :)]

    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  92. Jaime miał co do tego wszystkiego jasne zdanie – jeśli policja zbagatelizuje sprawę i wszystkie dowody zebrane przez Noah (w co wątpił, ponieważ było całkiem sporo i wyraźnie było widać, że coś niezgodnego z prawem się święci na tych terenach), to wtedy mężczyzna będzie mógł opublikować swój tekst wcześniej. Jaime nie wiedział, ilu czytelników ma jego blog, ale na pewno nie tak mało, skoro ma być publikacja w formie książki. Kogoś na pewno ostrzeże, ktoś nie pójdzie w tamto miejsce. A jeśli ktoś będzie zainteresowany, aby przekonać się o wszystkim na własną rękę, to istniała nadzieja, że nie pójdzie sam. Może nawet tekst sprawi, że policja jednak się zainteresuje, może nawet uda im się złapać kilku dilerów, którzy nie zdążyli się zmyć czy cokolwiek. Jak tak Moretti dłużej się nad tym zastanawiał, to istniało wiele opcji, jak to wszystko mogłoby się potoczyć. I tak naprawdę najlepszą z nich było, aby jednak odpowiednie służby zajęły się tą sprawą.
    Jaime zaśmiał się pod nosem.
    - Może po prostu chcesz zrobić coś dobrego, nie pakując się w kłopoty… Może to faktycznie starzenie się. Ale w takim razie ja chyba też się starzeję – dodał. Nie był pewny, ile lat różnicy między nimi było, ale co tam. – Nie, daj spokój – machnął ręką. – I tak mam już założoną kartotekę, myślę, że gorzej być nie może. To znaczy, może, owszem, ale nie powinno być tak źle. W końcu chcemy tylko donieść o przestępstwie, a na dodatek mamy dowody, które zdobyłeś ty. Szkoda tylko, że nikogo tam nie znam, może byłoby łatwiej. Chociaż… myślisz, że patolog miałby coś do powiedzenia? Żeby nas poprzeć? – zastanawiał się na głos. Sięgnął po szklankę i napił się. Niedługo później dokończył już obiad. – Rozumiem też, jeśli wolisz tam pójść sam, w końcu to wszystko ty odkryłeś i przygotowałeś – uśmiechnął się do niego. Nic w tym złego, w końcu całą robotą odwalił Noah.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  93. Reyes miała w tej chwili drobną przewagę. Noah wyraźnie był zdeterminowany, aby przejść do interesów, jednak ona była przyzwyczajona do tego, że kolekcjoner lubił delektować się swoim złudnym poczuciem władzy. Nie skupiała się na obrazach, przekonana, że wreszcie dojdą do części biznesowej, a na razie mogła skupić się na kolacji i na siedzącym przed nią Noah, nawet jeśli mężczyzna był odrobinę zirytowany faktem, że nie zdobył jeszcze dla swojego klienta obrazu.
    — To zależy, jakie wynagrodzenie mi zaproponujesz za taką sesję. Chyba nigdy ci tego nie mówiłam, ale kiedy byłam na pierwszym roku studiów, dostałam wizytówki od trzech agencji modelingowych, także lepiej bądź przygotowany na to, że moje usługi będą cię drogo kosztować — poinformowała go ze śmiechem Reyes. To było dawno temu; ona sama była wtedy zbyt nieśmiała i niepewna siebie, aby na poważnie rozważyć podobne propozycje, jednak teraz to była jedna z jej ulubionych anegdotek. — Chętnie się z tobą wybiorę. Mam tylko nadzieję, że robisz lepsze zdjęcia niż rysujesz — dodała, przegryzając wargę. To było coś nowego. Do tej pory raczej nie planowali swoich kolejnych spotkań, ale zdecydowanie było w tym coś ekscytującego. Właściwie przestała zwracać uwagę na gospodarzy.
    — Ja jestem tym szczęściem, które nie traci uroku? — spytała z figlarnym uśmiechem Reyes, po czym pochyliła się lekko nad stołem, żeby znaleźć się bliżej Noah. Uwierał ją ten brak swobody, narzucone z góry przez elegancką kolację, długi stół i pozłacaną wystawę normy zachowania, które były niczym smycz wiążąca ją do krzesła. Bogacze mieli swój świat, w którym pozory były źródłem ich prestiżu i niezachwianej pewności, ale o wiele bardziej wolała swobodne spotkania w gronie znajomych z głośnym śmiechem w tle, gdzie nikt nie musiał uważać na swoje słowa. Miała nadzieję, że szybko odejdą od tego przesadnie dużego stołu, który zdawał się utrudniać komunikację. — Ten cuidado. Casi haces que mi corazón se salta un latido — rzuciła, jakby dla potwierdzenia swoich słów kładąc dłoń na klatce piersiowej. Trudno było jej przewidzieć, o czym w rzeczywistości myślał w tej chwili Noah; zdawał się być zaintrygowany całym spotkaniem, ale jednocześnie była w nim jakaś nutka obojętności, kiedy zwracał się do goszczącego ich małżeństwa. Na szczęście ten dystans zdawał się znikać, gdy zerkał na Reyes i żartował sobie razem z nią jak za starych czasów, jakby nie minęły długie miesiące, odkąd widzieli się po raz ostatni, jednak chociaż droczenie się z Noah było dla niej źródłem dobrej zabawy oraz satysfakcji, miała ochotę szczerze z nim porozmawiać, na temat głębszy niż dobieranie widelców do odpowiednich, wykwintnych dań, które były przed nimi stawiane przez zatrudnionych kelnerów. Zastanawiała się, co tutaj robił, jak toczyło się w ostatnim czasie jego życie… Tylko czy miała prawo zadawać mu podobne pytania? Ich spotkania zawsze były krótkie i spontaniczne, przepełnione feerią barw, lecz ograniczone do pojedynczych okazji. Byli przypadkowymi znajomymi, lecz w głębi duszy Reyes czuła, że to określenie nie oddawało w pełni ich relacji i zastanawiała się, jak długo będą jeszcze ignorować te podszepty losu, zanim postanowią coś z nimi zrobić. Noah był kimś, kogo chciała lepiej poznać, ale jednocześnie obawiała się, że w ten sposób zniszczy magię wszystkich chwil, jakie przeżyli wspólnie. Po wypadku miała trudności z angażowaniem się w relacje międzyludzkie, nie chciała się przywiązywać, ponieważ obawiała się, że wtedy straci kolejną, ważną dla siebie osobę. Było jednak w nim coś takiego, co sprawiało, że chciała rozgryźć tajemnice kryjące się za jego tęczówkami.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  94. [Dobry wieczór.
    Gabriel na ten moment też tak uważa, a co wyjdzie z tych zerwanych zaręczyn to się przekonam, mam nadzieję. Nie wiem, jak i czy w ogóle, poradzę sobie z wątkiem dwóch panów, ale przychodzę do Noah. Po pierwsze, bo uwielbiam jego imię, a po drugie, bo myślę, że mogliby załapać wspólny język. Noah wydaje się być takim wolnym ptakiem, popraw mnie jeśli źle interpretuję kartę, Gabriel na pewno by mu tego trochę zazdrościł. :)]

    mcnevan gabriel

    OdpowiedzUsuń
  95. (Ha, to mogą sobie przybić z Gabsem piątkę. XD Sam teraz woli coś niezobowiązującego. XD O, mogło być i tak, jak mówisz. Tak pomyślałam, że Gabriel mógł z nim się najpierw zaprzyjaźnić, a później wyjawić w jakim celu to wszystko - byle tylko bardziej go przekonać do firmy. Zakładam, że żadnych dramatycznych scen z tego nie będzie, może nawet Noah doceni poświecenie McNevana do pracy i zaangażowanie, a może nie, ale jakakolwiek reakcja by nie była - zdecydował się z nim przyjaźń kontynuować? Mógł nawet być rozważany na świadka podczas ślubu, ale z tego nici. Co myślisz?)

    mcnevan gabriel

    OdpowiedzUsuń
  96. [Mam nadzieję, że mogę liczyć na jakiś wąteczek? :D]

    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  97. Reyes wcale nie miała na myśli pieniędzy, kiedy za swoją pracę modelki domagała się od Noah wypłaty. O wiele bardziej ucieszyłaby się z podwójnej porcji lodów w jej ulubionej cukierni skrytej pomiędzy dwoma niezwykle ruchliwymi ulicami albo z kameralnego wieczoru w pubie przy wtórze muzyki mało znanego zespołu, którego widownia liczyłaby kilkanaście osób. Należała do wymierającego gatunku ludzi, którzy cieszyli się małymi rzeczami, a chociaż pieniądze bez wątpienia ułatwiały życie i dawały niesprawiedliwą przewagę, nauczyła się, że nie miały dużej wartości. Wychowywała się w jednej z biedniejszych dzielnic Meksyku w niewielkim mieszkanku. Dzieliła pokój z młodszą siostrą i nie mogła liczyć na to, że będzie miała dla siebie wolną przestrzeń, jednak jej rodzice bardzo dbali o to, żeby niczego jej i Catalinie nie brakowało, chociaż nie mieli wiele. Szczęśliwie wspominała swoje dzieciństwo, które było wypełnione rodzinnym ciepłem oraz radością. Zawsze wspólnie zasiadali do pieczołowicie przygotowanej przez mamę kolacji, która tajniki swojej kuchni przekazała następnie swoim córkom i wieczorami dzielili się swoimi przeżyciami z całego dnia, często grali w planszówki, a ich klitka była wypełniona szczerym śmiechem, chociaż często musieli spędzać noce przy blasku świec, gdy nie było ich stać za zapłacenie rachunków za prąd. Rodzice Reyes zawsze wspierali ją w dążeniu do własnych celów; musieli czuć smutek, kiedy oznajmiła im, że pragnie studiować w Stanach Zjednoczonych, ponieważ oznaczało to dla nich rozłąkę, lecz nigdy nie dali jej odczuć, że potępiali jej decyzję o sięganiu po więcej.
    — Jesteś trochę niesprawiedliwy w swojej ocenie malarstwa, Noah. Nie spodziewałam się, że twoje poglądy będą takie staroświeckie — stwierdziła Reyes, opierając podbródek na dłoni i uważnie wpatrując się w siedzącego naprzeciwko niej mężczyznę. W jej głosie nie było śladu nagany czy prześmiewczości, zamiast tego była w niej powaga oraz ciekawość. Wydawało się, że fotografia i malarstwo były sobie pokrewne, obie te sztuki były bowiem obrazową formą artystycznego wyrazu, lecz trudno było im znaleźć płaszczyznę zrozumienia. A Reyes chciała zrozumieć; pragnęła zobaczyć świat oczami Noah i właśnie dawał jej ku temu okazję, nieznacznie zagłębiając się w temat własnych zainteresowań. — To prawda, że klasyka jest oparta na idealnych liniach, jednak kanon przemija. Kiedy sięgam po pędzel, nie myślę o technikach malarskich, pragnę jedynie przekazać uczucia, jakie mi towarzyszą, kiedy widzę przed sobą daną scenę. Ty próbujesz uchwycić moment, zakląć go w czasie; ja próbuję złapać swoje emocje i uwięzić je na płótnie. Twoja chwila przeminie, podobnie jak moje uczucia, więc dlaczego uważasz, że obraz posiada w sobie mniej dynamiki niż fotografia? — spytała, nieznacznie przechylając głowę. Miała wrażenie, że trochę bardzo zabrnęli w filozoficzne rozważania, ponownie ignorując swoich gospodarzy, lecz Reyes miała w sobie ciekawość, która musiała zostać zaspokojona. — Idealne linie… — powtórzyła cicho, jej spojrzenie na chwilę stało się nieobecne, a kąciki jej ust uniosły się w tajemniczym uśmiechu. — Wciąż pamiętam mój pierwszy zestaw malarski. Mis papás nie byli bogaci, często chodziłam w za dużych ubraniach po starszych koleżankach z la vencidad. Zestaw był z drugiej ręki, płótno było lekko naderwane na rogu, sztaluga była zbyt chybotliwa, a farby olejne otwarte i delikatnie zaschnięte, lecz to był najcudowniejszy prezent na świecie. Byłam tak zachwycona, że całą noc spędziłam na malowaniu przy świetle księżyca. Później obraz zawisnął w przedpokoju na honorowym miejscu, żeby mógł go widzieć każdy, kto przychodził do nas w odwiedziny. Kiedy wyjeżdżałam, wciąż tam wisiał, chociaż absolutnie daleko mu do perfekcji… — To była opowieść, którą powinna usłyszeć osoba, jaką obdarzyła zaufaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne nie powinna pozwalać sobie na taką swobodę w towarzystwie Noah, zwłaszcza że przy stole siedzieli także kolekcjoner sztuki i jego żona, a cała wystawna kolacja była wstępem do zażartej rywalizacji o drogocenne dzieło, jednak te idealne linie obudziły w niej nieprzyjemne wspomnienia studenckich czasów, gdy profesorowie uznawali, że nie miała w sobie wystarczająco dużo talentu. Tymczasem ona patrzyła na to nieco inaczej.
      — Sólo cuando la víctima es lo suficientemente fascinante — odparła, mrugając do niego. Zaraz jednak z trudem powstrzymała się przed wywróceniem oczami, ponieważ o wiele bardziej wolała inną odsłonę mężczyzny, kiedy jego słówka były o wiele mniej gładkie, wyważone i słodkie. Wyraźnie próbował oczarować ich gospodarzy, a przynajmniej żonę Arnolda. Czyżby to był właśnie jego plan? Reyes podejrzewała, że musiał mieć innego asa w rękawie. W końcu kulturalna rozmowa nie mogła się równać z latami jej znajomości.
      Oczy konesera sztuki posmutniały.
      — To… no cóż, wpływ mojej córki. Przez długi czas nie rozumiałem jej fascynacji, jednak kiedy odeszła… Po prostu czuję się bliżej niej, poświęcając się tej pasji — wyjaśnił, z trudem przełykając, podczas gdy jego małżonka dyskretnie próbowała otrzeć łzy. Reyes delikatnie uścisnęła dłoń kobiety, chcąc jej przynieść trochę otuchy.

      Reyes

      Usuń
  98. [Myślę, że wcale, a wcale nie będzie mu przeszkadzało to znikanie Noah. Jakby nie patrzeć, Gabriel czasem też lubi przebywać sam i co prawda on się prędzej zamknie w mieszkaniu niż gdzieś dalej ucieknie, ale będzie go rozumiał. Wydaje mi się, że chyba mamy co niego już ustalone, a o reszcie można pomyśleć w drodze?)

    mcnevan gabriel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (A jeszcze co do pisania, bo wyleciało mi z głowy przy pisaniu poprzedniego komentarza - to też jak najbardziej można. Może, aby nie było, że Gabs specjalnie węszy to po prostu zobaczyłby otwartego laptopa Noah z tekstami?)

      gabriel

      Usuń
  99. Powrót do domu po tak długiej przerwie był dla Charlotte nie lada wyzwaniem, swego rodzaju podróżą w czasie do wspomnień, do najbliższych. Gdy znalazła się w znajomych czterech ścianach zrozumiała jak bardzo jej ich brakowało. Musiała nabrać dystansu - niemal dosłownego - od Nowego Jorku i tego pędu, który wiązał się z mieszkaniem w Wielkim Jabłku. Może też zrozumiała, że musi uciec i odciąć się od relacji, których znaczenie całkiem straciło po drodze sens.Nie zdawała sobie sprawy, że uda jej się wszystko poukładać w raptem sześć miesięcy.  Czuła, że nie będzie bardziej gotowa niż teraz. Po drugie zwyczajnie zatęskniła za tym miastem pełnym życia i nieoczekiwanych zdarzeń. W Southampton wszystko toczyło się raczej spokojnie i nie zapowiadało się, by ta rzecz miała ulec zmianie. Lotta za to potrzebowała znów tego dreszczyku emocji, której dostarczały jej lekcje krav magi, czy poczucia wolności na parkiecie pełnym szczęśliwych w tym momencie ludzi.  Chciała znów zatracić się w tej energii, która była niepowtarzalna.
    Z pomocą przyjaciela udało jej się dość szybko znaleźć nowe lokum, nieco mniejsze niż poprzednie, ale nie zamierzała narzekać. Miała dach nad głowa i to w centrum miasta nie za milion monet. Rzut beretem dzielił ją od Central Parku, z czego oczywiście cieszył się jej kompan - Biscuit. Mogła zawsze wyskoczyć na porządny spacer przed pracą, jak i po powrocie nie tracąc czasu na dostanie sie do zieleńszej części miasta. Co do pracy to udało się jej na stałe pożegnać się z posadą za barem jednocześnie przytulając dość ciepłą posadę w agencji reklamowej. Zajmowała się tym co kochała, czyli grafika, a zleceń wcale nie brakowało. Niejednokrotnie zostawała na niezaplanowanych nadgodzinach przez co trochę zaniedbała kontakty ze znajomymi. Obiecała przecież Noah, że odezwie się od razu po powrocie do Wielkiego Jabłka, a tymczasem minął juz miesiąc jak nie dłużej odkąd wróciła z Anglii. Liczyła, że w końcu jakiś weekend okaże się łaskawszy i nadrobi stracony czas. Niestety jak to zwykle bywa los bywa przewrotny i nie do końca wszystko jest tak jak to sobie zaplanujemy.
    —  Charlotte wiem, że prosze Cię o to na ostatni moment, ale czy pojechałbyś za mnie do jednego klienta? Niestety dziecko mi sie rozchorowało.. —dalej juz blondwłosa za bardzo nie słuchała tylko skinęła głowa usmiechajac sie potulnie i przyjmując teczkę z wytycznymi na temat klienta. Z zaskoczeniem zauważyła, iz jest to pisarz, którego książkę niegdyś polecił jej właśnie Noah albo to ona ją kupiła i na siebie wpadli. Już nie pamiętała dokładnie jak to było, ale zaintrygowała ją możliwość poznania osoby, która bardzo zachęcająco opisuje różne zakątki. CO jeszcze bardziej ją zaintrygowało to fakt, iż nie było za wiele na temat personaliów pisarza, a przed pójściem na spotkanie musiała podpisać jakiś dokument na temat poufności. Zrobiła to bez zawahania, poniewaz co miała do stracenia? Jedynie mogła zyskac kolejnego klienta na stałe pod swoje skrzydła.
    Ubrana w jasny, elegancki kombinezon i wysokie czarne szpilki przemierzała Nowy Jork jak setki innych osób. W ręcę mocno ściskała skórzana aktówkę, która kosztowała ją zbyt dużo, by teraz pozwolić sobie na jej zgubienie, a także rzeczy znajdujących się w środku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przebiegała na czerwonym świetle czego na jej szczęście nie widział strażnik miejski nieopodal i dostała się do budynku wydawnictwa bez większych opóźnień. Ochroniarz daj jej potrzebną przepustkę, a ona z pewnością siebie ruszyła do wyznaczonej salki konferencyjnej. Sami w agencji mieli takich kilka, wiec nie czuła sie tu jakos szczególnie obco. Jakas miła dziewczyna powiedziała, by zaczekała w środku na autora i wydawcę oraz zaoferowała jej kawy, z czego oczywiście skorzystała. Ilez do godzin dzisiaj była juz na nogach bez kofeiny? Nim zdążyła się nad tym zastanowić drzwi sie otworzyły, a ona automatycznie wstała. Gdy w pomieszczeniu znalazły się dwie nowe osoby Charlotte otworzyła szerzej oczy zapominając o swoim profesjonalnym uśmiech numer pieć. 
      — Najmocniej przepraszamy, że to spotkanie zostało tak zorganizowane na ostatni moment, niemniej terminy nieco nas gonią, a wiemy, że państwa agencja jest jedna z lepszych na rynku.—trajkotała osoba obok mężczyzny, którego przecież znała.  Wyciagnela reke w ramach powitania, ale nadal sie nie odezwała, jakby mowę jej odebrało.
      Lotta

      Usuń
  100. Kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, tym bardziej, że nie zdążyła jeszcze znajomego szatyna powiadomić o swoim powrocie do Ameryki. Czy to nie było odrobinę zabawne, że do ich spotkania doprowadziła ich praca? Kto mógłby przypuszcac, że coś takiego będzie miało miejsca? No na pewno nie panna Lester, która w końcu odzyskała aparat mowy.
    — Dzień dobry, nic się nie stało naprawdę. Klient nasz pan, czyż nie? Cieszę się, że udało mi się do państwa dotrzeć na czas. —odpowiedziała na prędze redaktorce, której wyraźnie ulżyło, że nie będzie musiała walczyć z rozgoryczonym nadgodzinami grafikiem.  Gdy szatyn sie odezwał spojrzała na niego, a na jej ustach wytknął ten tak dawno nieużywany zadziorny uśmieszek.
    — I kto to mówi? — skrzyżowała ręce na piersi po czym podeszła do mężczyzny. Miała wrażenie, jakby nie widzieli się ze sto lat. Bo w sumie ich ostatnie spotkanie pamiętała wyraźnie tylko przez to, że wyszła z niego poszkodowana!
    — Nie chwaliłeś się, że to Ty —wskazała na papiery, które zdążyła juz połozyć na stole. Następnie wyraz jej twarzy nieco sie rozluźnił i lekko rozłożyła ramiona, jakby zapraszając mężczyznę do uścisku, jesli miałby na to ochotę. 
    — Niedawno wróciłam z Anglii i na swoją obronę powiem, że miałam dzisiaj do Ciebie pisać! —zaznaczyła, chociaż było to maleńkie kłamstewko, bo w planach miała to zrobić dopiero w weekend od którego dzieliło ich kilka dni. Podczas tej małej wymiany uprzejmości redaktora stała jak wryta i co najdziwniejsze zamilkła. Chyba nie spodziewała się, że zatrudniona przez nich agencja będzie miała w swych zasobach kogoś, kto zna ich cennego autora.Nic tylko powiedzieć Ależ ten świat mały,prawda?
    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  101. Jaime zaśmiał się pod nosem. Owszem, osiemnastu lat to oni już nie mieli, prawda? Ale może dość tych żarcików, po prostu panowie chcą być teraz bardziej odpowiedzialni, co mogło świadczyć o ich dojrzałości, a nie o starzeniu się… A może to tylko Moretti tak odbierał, jakby mówili o sobie, że mają po siedemdziesiąt lat, a przecież nawet i w tym wieku ludzie potrafią robić niesamowite rzeczy.
    - No to postanowione. Idę z tobą. I nie brzmiałbyś jak szaleniec, to wszystko są mocne dowody, moim zdaniem, dzięki którym policja się weźmie za te tereny. A ty może kogoś ocalisz – uśmiechnął się lekko, a potem zawołał kelnera. Poprosił już o rachunki. Nie było na co czekać. – Nic dziwnego, skoro w przeszłości miałeś do czynienia z łamaniem prawa. Pewnie dlatego łatwiej było ci iść tam niż na policję.
    Moretti zerknął na Noah i westchnął.
    - To nic specjalnego, ale dumny z siebie też nie jestem. Po prostu swego czasu notorycznie wdawałem się w bójki. Byłem pijany, trochę naćpany. I pewien gość doszedł do wniosku, że nie uzna tego za jedną z wielu bitek, jakie mają miejsce w weekendowe noce i zgłosił sprawę na policję. Na szczęście udało mi się z nim dogadać, ale… co się za mną ciągnie, to się ciągnie, niestety. Jak widzisz, nic nadzwyczajnego. Na szczęście – wzruszył ramionami. Nie był z siebie zadowolony, ale… Miał nadzieję, że to nie przekreśli jego przyszłości.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  102. [Cześć!

    Dzięki za miłe powitanie, po tylu latach nie spodziewałam się, że ktokolwiek jeszcze pamięta takie dinożarły jak ja. Nie bywałam na blogach, ale często śledziłam, co się dzieje i jak to teraz wygląda, aczkolwiek muszę przyznać, że teraz jest to znacznie trudniejsze niż wtedy, kiedy wystarczyło napisać „cześć” lub „wpaść na kogoś” w różnego typu okolicznościach.
    Twój pomysł mi się podoba, w sumie sama nawet pomyślałam o rozszerzeniu go nieco. Zważywszy na fakt, że Amrei pracowała w pewnym klubie, gdzie spotykały się typy spod ciemnej gwiazdy, może Noah kiedyś trafił tam w celu sprzedania „dzieł sztuki” i w jakiś sposób wpadł w tarapaty, z których ona go wyciągnęła, pomagając uciec lub może wstawiając się za nim, przedstawiając go jako brata/kuzyna/chłopaka/narzeczonego/etc. Teraz spotkaliby się w Nowym Jorku i też w sumie wrzuciłabym ich w jakąś niekomfortową sytuację… Dla odmiany on mógłby wyciągać z nich Amrei. Mógłby ją zobaczyć w jakimś barze, gdzie zalewała swoją żałobę. Nie byłby do końca pewnie czy to ona, ale z jakiegoś powodu miałby ją na oku. Mógłby pójść za nią, kiedy zauważył kilku facetów ruszających do wyjścia gdy wychodziła. Mogliby ją chcieć zaczepić gdzieś za rogiem i tym razem to on pobiegłby za nią, objął ramieniem, pocałował czubek głowy i tym samym odgonił natrętów. Takie coś mi się wymyśliło, o!]

    Amrei Bouchard

    OdpowiedzUsuń
  103. Muzyka dudniła jej w uszach. To było coś o seksie albo o narkotykach, albo o seksie i narkotykach, albo o seksie po narkotykach, z resztą nie ważne. Piosenka była niskich lotów, ale tłum roznegliżowanych dziewczyn szalał na parkiecie w rytm jej beatu. Bum, bum, bum. Amrei mlasnęła zniesmaczona, obracając w palcach pusty kieliszek. Noc dopiero zaczęła roztaczać nad miastem swój granatowy płaszcz usłany błyszczącą siatką z gwiazd, a ona już była pod wpływem. Właściwie to odkąd wróciła do Nowego Jorku to w dzień kwitła nad papierami, które przynosili jej księgowi, cierpliwie tłumacząc co się z czym je, a nocami szlajała się po klubach i barach, topiąc smutki w tanich drinkach. Czy żałowała swoich decyzji? Chyba każdy żałuje, kiedy okazuje się, że już jest za późno na poprawę. Ona nie była inna.
    Uniosła rękę do góry, przywołując barmana i poprosiła o kolejny kieliszek, których zawartość już rozgrzewała jej trzewia i paliła gardło. Tej nocy nie planowała zalać się w trupa – wiedziała, że kolejnego dnia czeka ją ciężka przeprawa u notariusza, który miał odczytać testament.
    - Cześć.
    Odwróciła głowę w kierunku skąd dobiegł ją męski głos. Tuż obok stał wysoki brunet, którego cały lewy bark włącznie z ramieniem i przedramieniem zdobił wymyślny tatuaż pełen kolorowych elementów i krzykliwych wzorów. I właściwie to byłoby jedyne, co ją zainteresowało w owym osobniku. Na trzydzieści dwie sekundy. Po tym wróciła do kontemplowania zawartości swojego kieliszka.
    - Mówiłem „cześć”, nie słyszałaś?
    Jasna brew brunetki nieznacznie uniosła się ku górze. Zaszczyciła natręta jeszcze jednym spojrzeniem.
    - Słuch akurat mam doskonały. Po prostu myślałam, że jak cię oleję to sobie pójdziesz i nie będę zmuszona do marnowania energii na tę bezsensowną wymianę zdań.
    Nie wyglądał na urażonego. Właściwie to najwyraźniej jej słowa spłynęły po nim jak po kaczce.
    - Zatańczymy? – Wyciągnął rękę w jej kierunku, a ona westchnęła teatralnie. Nie miała najmniejszej ochoty na taniec, a już na pewno nie z kimś takim jak on. Pokręciła lekko głową. Kątem oka dostrzegła też kilku innych facetów, którzy bacznie im się przyglądali. Aha, a więc albo to jakiś dziecinny zakład, albo coś równie idiotycznego.
    - Nie.
    Nie miała najmniejszej ochoty nadal prowadzić tej bezowocnej dyskusji. Szybko wlała zawartość kieliszka do ust, przełknęła i nawet się nie skrzywiła. Zostawiła barmanowi napiwek i zeskoczyła z barowego stołka. Trochę zakręciło jej się w głowie i kolana się pod nią ugięły, ale nie było jeszcze aż tak źle. Zabrała kurtkę i torebkę, po czym wyminęła wytatuowanego i ruszyła do wyjścia. To był odpowiedni moment na ewakuację. Jeszcze była szansa na to, że do rana procenty z niej wyparują i nie będzie musiała stosować starej jak świat zasady – czym się strułeś tym się lecz.
    Noc była piękna, bezchmurna i zadziwiająco ciepła jak na listopad. Amrei szła powoli przed siebie w kierunku swojego domu. Nie było to aż tak daleko, więc łapanie taksówki byłoby zbędnym wydatkiem. Wsunęła chłodne dłonie w kieszenie skurzanej kurtki i skręciła w prawo, w wąską uliczkę pomiędzy dwoma budynkami, która znacząco skracała drogę do ulicy, na której znajdował się jej dom rodzinny. I właśnie wtedy usłyszała za sobą męskie głosy, które nawoływały za nią. To nie wróżyło niczego dobrego, zwłaszcza że na czele trzyosobowej grupki stał ten wytatuowany typ z klubu.

    Amrei Bouchard

    [Chyba trochę przesadziłam z długością… :/]

    OdpowiedzUsuń
  104. (O, można tak zrobić. Dzisiaj mam luźniejszy dzień, to postaram się wysłać początek. Muszę ostrzec, że raczej może być średnio, bo fanką zaczynania nie jestem, ale jak się rozkręcę w wątku to powinno być lepiej!)

    gabriel

    OdpowiedzUsuń
  105. Ekscytacja Zoey nie mijała, być może nawet z każdą przemijającą chwilą rosła coraz bardziej. Te kilkanaście-kilkadziesiąt minut spędzonych w drodze z lotniska do hotelu pozwoliły jej na obserwację. Podchodziła do Nowego Orleanu życzliwie, niczym do nowopoznanej osoby, której nie chciała i nie mogła oceniać pochopnie, bazując na pozorach. Było inaczej. Ale Noah miał rację – to nadal była Ameryka. Cieszyła się, że Stany Zjednoczone to tak przeogromny, wielobarwny i kulturowo różnorodny kraj, nie musiała wcale lecieć na koniec świata, aby znaleźć się w innej bajce. Podziwiała Europejczyków – kraje Europy na mapie wydawały się być malutkie, a w każdym, praktycznie w każdym – według wiedzy Carter – posługiwano się innym językiem. A ona nie wyobrażała sobie jak można mówić inaczej niż po angielsku czy tam amerykańsku. Jasne, władała un poco hiszpańskim, ale tylko dlatego, że ten język ją fascynowała i był obecny w wielu krajach, a nie dlatego, że musiała się go uczyć, bo miała na celu przełamanie jakiejś językowej bariery.
    Po hotelu rozglądała się z zaciekawieniem jak małe dziecko. Był nieco rustykalny, zresztą – jak praktycznie całe centrum Nowego Orleanu. Podobało jej się. Kiedy jednak usłyszała o czwartym piętrze, to jęknęła głośno. Nie wyobrażała sobie wspinaczki po takiej ilości schodów, bo jej kondycja zwyczajnie była kiepskawa. Odetchnęła natomiast z ulgą, kiedy Noah podprowadził ją do windy. Ich pokój, a właściwie lokum, było skromne, ale urządzone ze smakiem. Wszystko miało swoje miejsce i tworzyło spójną całość.
    — Nie wygłupiaj się, Noah — odpowiedziała niemal natychmiast na tę jego oczywistą oczywistość. — Łóżko jest na tyle szerokie, że pomieścimy się w nim we dwoje. I wcale nie musisz się do mnie przytulać, jeśli nie chcesz — uśmiechnęła się szeroko, musnęła ustami jego policzek, kiedy go mijała i rozkładając walizkę pod ścianą w sypialni, szukała niezbędnych rzeczy do odświeżenia się. — Brzmi jak plan. Możesz pierwszy skorzystać z łazienki — dodała od razu, bo miała nieodparte wrażenie, że jej szybkie odświeżanie się może nie być takie szybkie jak w przypadku Noah.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  106. Długo się wahał, czy powinien o tym mówić komukolwiek. Ostatecznie jednak stwierdził, że to Noah będzie najlepszą osobą, której mógłby cokolwiek powiedzieć. Do domu rodzinnego nie chciał zaglądać, wiedział, że tam nie zostałby zrozumiany. Samantha, jego matka, zaczęłaby skakać wręcz z radości, gdyby jej powiedział o radosnych nowinach. Również był początek weekendu i wyjątkowo dzisiaj nie chciał wyrzucić pieniędzy w klubach czy barach. W drodze do mieszkania przyjaciela, Gabriel wstąpił jeszcze do sklepu, w którym kupował swoje ulubione alkohole i zdecydował się na szkocką. Miał w domu otwartą butelkę, jednak w gości przychodzić nie wypadało z otwartym alkoholem. Dał jedynie wcześniej znać mężczyźnie, że wpadnie. Nie chciał pocałować klamki, a także wpadanie bez zapowiedzi nie było dla wszystkich i sam nie lubił, gdy ludzie tak robili.
    Wybrał taksówkę, zamiast samochodu. Zamierzał tego wieczoru wypić parę drinków, a wracanie po alkoholu mu się nie uśmiechało. Może jeszcze te dziesięć lat temu uznałby, że wcale nic złego się nie stanie, ale teraz miał stanowczo zbyt wiele do stracenia, aby ryzykować zostanie przyłapanym jazdą pod wpływem. Ceny za taksówki w tym mieście były stanowczo za wygórowane, ale wykłócanie się o przejechanie kilkunastu kilometrów nie było warte nerwów. Niedługo później Gabriel znalazł się już pod budynkiem, w którym mieszkał Noah. Nie musiał dzwonić, aby go wpuścił, akurat ktoś wychodził i przetrzymał dla mężczyzny drzwi. Brał po parę schodków, aby szybciej znaleźć się na odpowiednim piętrze. Stojąc już przed odpowiednimi drzwiami zapukał kilka razy, czekając cierpliwie na to, aż przyjaciel mu otworzy.
    – Mam nadzieję, że jutro nie pracujesz – powiedział nie siląc się na żadne przywitanie – dziś pijemy.
    Wszedł do środka wręczając mu butelkę z alkoholem. Odwiesił płaszcz i ściągnął buty w przedpokoju, nieco już się rozgościł sam. Wiedział mniej więcej, gdzie i co może znaleźć w mieszkaniu przyjaciela i ten raczej nie powinien mu mieć za złe bycia bezpośrednim.

    (Przepraszam, że to takie krótkie. Naprawdę nie umiem w początki. XD Wkręcę się w wątek i będzie lepiej, obiecuję!)
    gabriel

    OdpowiedzUsuń
  107. [Dziękuję za miłe słówka pod kartą mojej kruszynki! Jednakże arcydzieło, które zaprezentowałaś w karcie Noah, totalnie zmiotło mnie z nóg - przepięknie. Carmen na pewno zżerałaby ciekawość, co też zapisuje w tym swoim notesie i doszłaby do wniosku, że szło by mu to zdecydowanie lepiej, jeśli poczęstuje go tartą cytrynową na koszt firmy do porannej kawy, o.
    W każdym razie, bardzo chętnie wproszę się na wątek!]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  108. [Ależ ja nie tyle oprawę graficzną miałam na myśli, co właśnie treść! Uwielbiam takie nieoczywiste karty (:
    Jak najbardziej mogli! Może wydział malarstwa organizował aukcję charytatywną, zbierając fundusze na jakiś szczytny cel, sprzedając na niej właśnie prace swoich studentów? Noah mógłby się tym zajmować, natomiast Carmen została oddelegowana do pomocy jako przedstawicielka uniwersytetu. Co Ty na to? To tylko luźna opcja, jestem otwarta na wszelkie inne możliwości (:]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  109. Jakoś nie odebrała tego uścisku jako niezręcznego,, a może po prostu zaaferowana takim odkryciem wcale nie zwróciła na ten maleńki aspekt uwagi. No kto by się spodziewał, że Noah jest pisarzem?
    — Podpisałam spokojnie —zasmiała sie na wytknięcie jej tej części biznesowego zobowiązania. Chociaż pewnie, gdyby mężczyzna prywatnie poprosił ją o dotrzymanie tajemnicy również nie miałaby z tym najmniejszego problemu. Wiedziała,że bywały w życiu człowieka takie sytuacje, czy informacje, którymi wolałby się nie dzielić z szersza publiką. Nie tak dawno ona również n swych barkach samotnie niosła spory cięzar sekretu.
    — Zasugerować! Ah daj spokój ja czasem jestem słaba w odczytywaniu aluzji —machneła lekko ręką, bo chociaż z rozszyfrowywaniem niektórych radziła sobie jak z układankami dla pięciolatka, to inni pozostawali dla niej enigmą.
    — Pamiętam i zamierzam słowa dotrzymać, tylko nie wiem jeszcze kiedy —uśmiechnęła sie przepraszająco, bo teraz zdarzało jej sie chodzić do pracy również w soboty. Nie narzekała, bo lubiła to co robi, tylko dla znajomych miała za mało wolnych chwil.  Charlotte zajęła swoje wcześniejsze miejsce, ponieważ miała tam juz rozłożone dokumenty oraz skórzaną torbę z laptopem. Wytrącona tą niespodzianka nieco z równowagi nie wiedziała kompletnie czego mogłaby sie spodziewać po tym spotkaniu.
    — Niestety nie znam pana Wolfa od strony beletrystycznej, więc również niewiele wiem na temat jego nowego dzieła —spojrzała na kobietę wzruszając lekko ramionami. Z dokumentów dostarczonych tez niewiele mogła wywnioskować, dlatego tez jej firma zgodziła się na tak nagłe spotkanie. 
    — Może przejdźmy do meritum. Na czym państwu zależy, jeśli chodzi o reklamę, a czego wolelibyście uniknąć? —zapytała rzeczowo nagle przełączając sie a bardziej profesjonalny tryb, którego Wolf nie miał okazji jeszcze poznać. Otworzyła swój laptop, by byc w gotowości do zapisania wszelkich sugestii ze strony klienta. 
    Lotta  

    OdpowiedzUsuń
  110. [ Ooo rany! Właśnie doszłam do tego, że ja ci nie odpisałam tak dawno temu! :O Ale mi głupio teraz ;c Chciałabyś może kontynuować wątek? Albo ogólnie pisanie ze mną i byśmy pomyślały nad czymś nowym? ]

    skruszona Naya i ja

    OdpowiedzUsuń
  111. [ Ooo to się cieszę! Masz może jakaś wolną relację, gdzie Naya by pasowała? Możemy też zrobić burzę mózgu na mailu lub hg, chyba, że tobie wygodniej tutaj ;) ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  112. [ Chyba znalazłam :D ]

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  113. Nie do końca zdawała sobie sprawę, że jej życie zmieni się, aż do tego stopnia. Nie przyszło jej do głowy, że kogokolwiek może obchodzić, że się odnalazła. Fakt, czasem dało się usłyszeć w telewizji czy przeczytać w gazecie o odnalezionym dziecku po latach, jednak teraz to dotknęło ją samą. Ukrywała się jak mogła przed szukającymi sensacji dziennikarzy, szukając sposobu na uniknięcie kamer, a tym bardziej rozmowy. Nie wiedziała jak odpowiadać, co mówić i jak się w ty wszystkim odnaleźć. Wiedziała, że mogą wszystko dobrze uciąć, by przeinaczyć jej słowa, choć czuła, że nie mieliby takiej potrzeby. Sama pewnie palnęłaby coś głupiego i bez sensu, co wcale nie zmniejszyłoby zainteresowania jej osobą, a wręcz przeciwnie. Tęskniła za swoim prostym, spokojnym życiem. Chodzeniem do pracy, powrotach, sprzątaniem. Nawet za popsutym zlewem, który próbowała naprawić, oglądając filmiki na youtube, bo nie była stać jej na dodatkowe wydatki. Czuła, że te czasy nie wrócą. Nie gdy była Charlotte Ulliel, uprowadzoną przed laty córką miliarderów.
    Wypuściła ciężko powietrze, szybkim krokiem idąc w kierunku parku. Nie mieściło jej się to w głowie, że zwykłe wyjście do sklepu przez te kilka pierwszych dni będzie tak ciężkie. Fakt, Blaise uspokajał ją, że minie kilka tygodni i będą się interesować tylko przy jakiś większych zmianach. Jednak jak przetrwać w taki sposób te tygodnie? Była zdecydowanie przerażona, ale przede wszystkim wkurzona na to wszystko.
    Rozejrzała się dookoła, postanawiając pójść po dość drastyczne środki. Zagryzła wargę i szybkim ruchem weszła na trawnik, prosto w gęsto rosnące krzaki. Możliwe, że wiosną i latem były to piękne kwiaty, które dodawały uroku temu miejscu, jednak teraz to tylko kupa spadających liści i gałązek. Mimo to w środku znalazła dobrą kryjówkę, a także malutką przestrzeń. Poprawiła czapkę i ukucnęła, by jeszcze bardziej zmniejszyć swoją ewentualną widoczność. Znudzą się i pójdą, wiedziała już z doświadczenia, że musi im uciec, tylko tak zyska upragnioną ciszę i prywatność.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  114. [Jasne, pewnie! Jak najbardziej. :) Masz jakieś konkretne marzenia, życzenia? Chelle pasuje Ci do jakiejś roli?]

    Chelle Sparrow

    OdpowiedzUsuń
  115. Musiała przyznać, że kryjówka nie była najwygodniejsza, ani najlepsza. Przez brak liści lub ich znacznej ilości, wprawione oko mogło ją zobaczyć, a przecież ci dziennikarze, takie właśnie oczy posiadali. Musiała wykombinować jak najsprawniej się wydostać, oczywiście kompletnie przez nikogo niezauważona. Fakt, mogła złapać taksówkę, ale z jej aktualnym szczęściem była pewna, że każda w pobliżu byłaby zajęta, a ona machaniem zwróciłaby na siebie więcej uwagi niż chciała. Naprawdę dobijał ją fakt niemożności swobodnego wyjścia z domu, w którym na chwilę obecną przebywa ze swoim wkurzającym braciszkiem. Może i dom był duży, ba, wręcz ogromny, ale co z tego jak miała wrażenie, że Blaise snuje się po każdym kącie? Fakt, wiedział jak się obyć z dziennikarzami, co robić i miał ją tego nauczyć, ale akurat lepiej szło mu czepianie się każdej pierdoły. Zresztą, Brown nie była mu dłużna.
    Cudem powstrzymała krzyk, gdy ktoś się obok niej pojawił. Spojrzała na jegomościa z szeroko otwartymi oczyma, głośno przełykając ślinę. Uważnie się mu przyjrzała, a gdy nie dostrzegła aparatu, od razu odetchnęła. W dodatku mężczyzna wydawał się jej być znajomy i to na pewnie z tłumy goniących reporterów.
    - Dziękuję - powiedziała z delikatnym uśmiechem i szybko złapała od niego szalik. Schowała swoje włosy pod czapką, owijając się szalikiem, tak by móc zasłonić pół twarzy. Na wszelki wypadek.
    Wyszła z tych nieszczęsnych krzaków przy pomocy mężczyzny, rozglądając się na boki, ale wydawało się dość bezpiecznie. Na chwilę obecną.
    Zastanawiała się skąd mogłaby znać mężczyznę, w końcu miała dobrą pamięć do twarzy. Oczywiście nie zapamiętywała każdej napotkanej osoby, to nie było możliwe, ale wystarczyło, że kilkukrotnie przez jakiś czas miała okazję spotkać się daną personą. W dodatku, gdyby była zupełnie obcą osobą, jaki powód miałby, aby jej pomagać? Wątpiła ostatnimi czasy w bezinteresowną dobroć ludzką, nawet własną. Choć jeśli chodzi o odbicie w lustrze, bała się że w ogóle nie poznaje już siebie, będąc kompletnie wyniszczoną, ale przede wszystkim wyczerpaną ostatnimi wydarzeniami. Nie chciała stać się nieczułą, a jednak krzywda ludzi, którą widziała we wiadomościach już tak nie poruszała.
    Zmarszczyła lekko nos, gdy wreszcie udało jej się połączyć fakty. Uśmiechnęła się pod nosem, czego przez gruby materiał szalika nie było widać.
    - Właściwie to drugi raz - zaczęła, zerkając na niego, by po chwili znów rozejrzeć się dookoła. - Choć nie wiem czy teraz bardziej wdzięczna nie jestem. Ten włamywacz w kawiarni wydawał się mniej przerażający niż oni.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  116. Kiwnęła jedynie głową na znak zgody. Kompletnie nie rozumiała dlaczego jej nowa sytuacja miałaby być interesująca dla kogokolwiek innego niż jej najbliżsi. Przecież mimo swojej całej ilości zgromadzonych pieniędzy, rodzina Ulliel nadal była po prostu zwykłą rodziną, a ostatnio miała wrażenie, że przez przypadek wleciała z buciorami do świata rodziny królewskiej. Ten fenomen był dla niej wręcz kosmiczny, niepojęty. Zrozumiałaby gdyby chciało napisać jeden, krótki artykuł, albo podać to we wiadomościach, a nie przez tyle czasu drążyć temat, goniąc ją niczym kaczkę na rzeź. Jakby nie mogli zrozumieć, że nie ma ochoty uczestniczyć w tej farsie, udzielać wywiadów, ani pozować do zdjęć. Nie była z tego świata i zdecydowanie nigdy do niego należeć nie chciała.
    - Dokładnie! Przecież to nie jest interesujący temat - powiedziała cicho, biorąc głęboki oddech.
    Brakowało jej od dawna takiej nici zrozumienia. Odkąd tylko wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, czuła tylko wszechogarniające ją wymagania. Miała się cieszyć z faktu posiadania bogatej rodziny, ze swojego połączenia z rodziną. Miała się zachowywać jak przystało, jakby od zawsze należała od tego świata, jakby miała wszystko opanowane i wyuczone. Nie czuła w ogóle wsparcia, zrozumienia. Nie pytano jej jak się czuje, czego w tym momencie potrzebuje. Była bardziej samotna niż kiedykolwiek i to powoli ją dobijało. Brak kogoś kto chociażby próbowałby wysłuchać historii z jej perspektywy, powiedzieć, że nie zwariowała, bo nie cieszy się z poznania nowej rodziny i odmienienia swojego życia, w momencie, w którym wszystko zaczęło się walić. Nowi bliscy oczekiwali, że ich odnaleziona córka będzie taka, jaką sobie przez te lata wyobrażali i nie potrafili przyjąć do zrozumienia, że jest inna. Że nie potrzebuje do szczęścia drogich ubrań, butów, ani ogromnego, pustego mieszkania, bo taki metraż dla jednej osoby to zbyt wiele. Że jest zagubiona, że się boi i nie potrafi sobie poradzić w nowej sytuacji. Fakt, wcześniej, żyjąc z Thomasem też nie narzekała na biedę. Jednak to nie były jej pieniądze, jej życie, a jej największy koszmar i fałsz, przed którym chciała uciec, a okazało się, że czeka ją przeprawa przez rodzinne dramy godne serialu Netflixa.  Zawsze pragnęła zwykłego, prostego życia. Chodzenia do pracy, płacenia rachunków, drobnych, zwyczajnych problemów. Nie przeszkadzało jej przeciętne życie, wręcz po wszystkim co ją spotkało, pragnęła tego gorąco, a coraz bardziej czuła, że to marzenie jest dla niej nieosiągalne. 
    - Ucieknę przed nimi chociażby do studzienki kanalizacyjnej - oznajmiła, zerkając na niego. - Wizja herbaty jest o wiele przyjemniejsza, więc z wielką chęcią - dodała, bo aktualnie uciekłaby gdziebądź, byleby tylko nie wpaść na dziennikarzy. 

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  117. Perspektywa oswojenia się z tym była dla niej jak najgorszy wyrok. Na samą myśl miała ochotę płakać, wrzeszczeć i coś rozwalić. Coś dużego, ciężkiego, by wyładować całą swoją wściekłość, rozczarowanie i żal do świata. Żal, że znów wszystko pluje jej w twarz. Pragnęła wolności, a przede wszystkim chciała podejmować własne decyzje niestety ostatnimi czasy miała wrażenie, że wszystko dzieje się poza jej kontrolą. Czasem była wdzięczna za pomoc swoim znajomym, jednak mimo wszystko w środku kotłowała się w niej złość. Ciągle ktoś próbował jej jej wmówić, że wie lepiej co jej będzie potrzebne i co ma robić. Czuła się podle, chciała od tego uciec, jednak brakowało jej zwyczajnie odwagi, pewności siebie. Nie wystawiła nigdy nosa poza Nowy Jork, dlatego ucieczka tak bardzo ją przerażała. Chciała żyć sama, podejmować własne decyzje, błędy, bez tłumaczenia się z czegokolwiek. Pragnęła móc obronić się sama, bez niczyjej pomocy.
    Na jego pytania cicho westchnęła, zastanawiając się czy byłby dobrą osobą, której mogłaby się wygadać. Pomógł jej, ale nic więcej, tak naprawdę nie pamiętała nawet jego imienia, choć była pewna, że się sobie jakiś czas temu przedstawiali.
    - Można tak powiedzieć, że wygrałam - zaczęła, idąc z nim dalej, starając się nie rozglądać, by nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Tego zdążyła się już nauczyć, że wyglądając podejrzanie, łatwiej o jakiegoś reportera.
    Gdy weszli do mieszkania, mogła wreszcie odetchnąć z ulgą. Ściągnęła z siebie szybko czapkę i szalik, odwieszając je na wieszak. Zerknęła szybciutko przez okna, ale nikt za nimi najwidoczniej nie szedł. Uśmiechnęła się zadowolona, przeczesując swoje włosy, by ułożyć je nieco po bliskim spotkaniu z czapką.
    - Jeszcze raz dzięki! Krzaki chyba nie były najlepszym pomysłem, co? - mruknęła, wsuwając dłonie w tylne kieszeni spodni.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  118. [Powracam zza grobu po długiej przerwie, ale mam nadzieję, że przyjmiecie nas z powrotem <3]

    Reyes przechyliła głowę w zastanowieniu, lekko przegryzając wnętrze policzka i powoli kręcąc na wpół wypełnionym kieliszkiem z winem w powietrzu. Rozumiała podejście Noah, a jednocześnie jakaś najbardziej pierwotna część jej istoty sprzeciwiała się podobnemu myśleniu. Zgadzała się i nie zgadzała, obecna gorycz przysłaniała słodycz wcześniejszych słownych przepychanek. To była dyskusja zbyt skomplikowana, a jednocześnie zbyt delikatna, by potrafiła się w nią należycie zanurzyć w towarzystwie zbyt luksusowych mebli, wyniosłych dań szydzących swoją elegancją z talerza. Tę rozmowę powinni przeprowadzić wśród ciężkiego zapachu farb, z włosiem łaskoczącym skórę i pustym płótnem, a później w ciemni, w której chemikalia łaskotałyby ją w nos, a profil mężczyzny byłby ledwo widoczny w panującym półmroku. Magia nie działa się przy stołach i wymyślnej zastawie, magia działa się w zupełnie innym miejscu.
    Była w tym jednak zaskakująca odmiana. Dwie osoby, które potrafiły się ze sobą nie zgadzać; które postrzegały świat inaczej poprzez ruch dłonią czy obiektyw, a jednak potrafiły ze sobą rozmawiać, nie próbując na siłę przeforsować swoich racji. Reyes ostatnimi czasy odkryła, że świat był dla niej zbyt głośny, ale w tej chwili Noah wydawał się być jej ciszą.
    — Czym są tłumy, jeśli nie zbiorowiskiem indywidualności? — spytała wreszcie, lekko wzruszając ramionami. — Nie można patrzeć na masę bezosobowo i nie dostrzegać w niej człowieka. Zmiany z reguły rozpoczynają się od jednej osoby, nie od tłumu. — Być może nie była wystarczająco ambitna, skoro zamiast zadowolić się wpływaniem na większe grupy. A może była egoistką, skoro za pomocą barw i pociągnięć pędzla szukała zrozumienia w bratniej duszy, zamiast próbować dotrzeć do szerszego grona odbiorców, stosując bardziej utylitarne podejście. Nie miało to jednak dla niej znaczenia. Wiedziała, że jeśli jej obrazy dotrą do choćby jednej osoby, będzie bardziej spełniona niż gdyby tysiące widzów przechodziło obok nich w galeriach, kiwając głową z aprobatą nad trafnym komentarzem społecznym, a później zapominaliby o podobnych odwiedzinach. — Stawiasz przede mną wyzwanie, Noah. Chciałabym kiedyś namalować obraz, który cię zachwyci — powiedziała cicho, z tajemniczym i lekko rozmarzonym uśmiechem, jakby podobna wizja napawała ją przyjemnością. Nie umknęło jej, że uciekał przed bardziej osobistym przedstawieniem swojego spojrzenia. Rozebranie go na czynniki pierwsze, dotarcie do warstw skrytych niżej… Chciała to zrobić. Może potrzebowała oderwać się od własnych myśli i przeżyć choć na chwilę?
    Dłonie Reyes delikatnie się trzęsły, dlatego ukryła je pod stołem. Ona również utraciła bliską osobę. Wiedziała, że Noah również, choć były to jedynie okruchy informacji, które zebrała i połączyła ze sobą. Strata była świeża i wciąż ją bolała, wciąż zastanawiała się, czy miała prawo w ogóle oddychać, kiedy Catalina odeszła, czy mogła się uśmiechać, czy mogła spróbować zaznać szczęścia. Wspomnienie córki gospodarzy wytrąciło ją z równowagi.
    — Ja… przepraszam na chwilę — wydukała wreszcie, wstając od stołu. — Zaraz wracam — obiecała, po czym wyszła z jadalni. Właściwie nie wiedziała, gdzie się kieruje; po prostu szła na oślep przed siebie, szukając cichego i odosobnionego miejsca, podczas gdy emocje wzbierały w jej piersi. Potknęła się. Oparła dłoń na ścianie, łapiąc równowagę. Otworzyła szeroko okno na oścież, ignorując fakt, że lodowate powietrze uderza w jej ciało i łapczywie wciągała powietrze do ściśniętych płuc, podczas gdy sama cała się trzęsła, na wpół z chłodu, na wpół z przeraźliwego żalu i tęsknoty.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  119. Posłała mu sympatyczny uśmiech, zagryzając delikatnie swoją wargę. Odstawiła torbę na bok i poszła za nim, opierając się o blat, by mu nie przeszkadzać w czynnościach, ale jednak być na tyle blisko, by móc swobodnie rozmawiać. Plusem całej tej szamotaniny, którą miała dookoła siebie było to, że bez strachu nawiązywała nowe znajomości. Wcześniej okropnie bała się spotkania jakiegoś pracownika Thomasa, który mógł mu o niej donieść. Teraz widziała w jak ogromnej paranoi i strachu żyła, zastanawiała się ile dałaby radę to pociągnąć? Teraz Clarke nie mógł jej nic zrobić, a przynajmniej na chwilę obecną tak myślała. Była w centrum zainteresowania, więc ktoś taki jak on nie ryzykowałby zszarganiem swojego nazwiska.
    - Naya - powiedziała, zaczesując denerwujące ją włosy za ucho. - Poproszę kawy z cukrem. - Posłała mu ciepły uśmiech, rozglądając się dookoła, by znów na niego spojrzeć po jego dalszych słowach. Pokręciła lekko głową. - W porządku, ze stresu i tak nic bym nie przełknęła - stwierdziła. - Każdą obcą osobę tak ugaszczasz? - spytała, lekko żartując.
    Cóż, oprócz kilku rozmów w kawiarni, podczas których niewiele mogli o sobie wyciągnąć, byli dla siebie nieznajomymi, a jednak mężczyzna postanowił uratować ją z opresji i ugościć u siebie jak starego przyjaciela. Kiedyś może czułaby się tym faktem nad wyraz skrępowana, jednak obecnie dawało jej to poczucie ulgi, którego tak pragnęła. Miała wrażenie, że od kilku tygodni powoli się dusi, tonie, machając rękoma na ślepo, próbując się ratować, a w rzeczywistości pogarszając swoją sytuację.
    - Jakiś czas - zaczęła, rozglądając się powoli po mieszkaniu. Mimo że urządzone dość skromnie, bardzo zachowawczo, to musiała przyznać, że takie wnętrza o wiele bardziej jej odpowiadały, wydawały się przytulniejsze, ludzkie, a te wystawne, przepełnione przepychem na myśl przywodziło jej muzeum.
    - Chciałabym coś z tym zrobić, pozbyć się ich, cokolwiek, ale sama nie wiem, może w końcu się znudzą? - mruknęła cicho, splatając dłonie na piersiach. - Chociaż czuję, że przylepili się na zawsze. Naprawdę, rozumiem jakby po prostu podali do wiadomości, ale łażenie za mną to już gruba przesada, nie jestem celebrytką. - Westchnęła dość głośno, robiąc przy tym niezadowoloną minę. Najchętniej uciekłaby od tego daleko jak tylko się da, schowała się i czekała, aż wszyscy o niej zapomną. - A wszystko przez to, że moja nowa rodzina ma pieniądze. Czaje, nie zawsze odnajduje się ktoś po prawie dwudziestu latach, ale by robić taką sensację? - Pokręciła ze zrezygnowania głową.
    Czasem odnosiła wrażenie, że jej życie to wpadnie z deszczu pod rynnę.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  120. [Skoro się szlaja po świecie, to może gdzieś już było im dane się spotkać? Może akurat był w rodzinnym miasteczku Chelle? Albo może poznał kiedyś jej starszego brata? Chłopaki są praktycznie w tym samym wieku, a Hooper często gdzieś wyjeżdżał, choć raczej na krótko, nie to, co siostra. :D]

    Chelle Sparrow

    OdpowiedzUsuń
  121. Czyjeś gorące ręce otoczyły jej smukłą talię w momencie, gdy miała zamiar zacząć biec. W pierwszej chwili chciała odepchnąć od siebie mężczyznę, będą niemalże w stu procentach przekonaną, że to któryś z jej prześladowców właśnie ją dopadł, ale czuły pocałunek złożony na skroni na moment ją wytrącił ją z równowagi. Nie zatrzymując się ani na moment uniosła zdziwione spojrzenie na mężczyznę i dłuższą chwilę walczyła z tym, by w półmroku rozpoznać rysy twarzy. Noah, błysnęło w końcu w jej umyśle, a na usta wkradł się delikatny uśmiech, który zniknął tak szybko jak tylko się pojawił, kiedy mężczyzna wspomniał o nożu.
    - Cieszę się, że jesteś – wtuliła się w niego.
    Gdzieś kilkadziesiąt metrów przed nimi majaczyły światła kolejnej większej ulicy, na której na pewno byłoby zbyt wielu świadków, żeby trójka idąca za nimi w ogóle zdecydowała się na jakikolwiek atak w ich stronę, ale te kilkadziesiąt metrów to mogło być zbyt wiele. Zwłaszcza, że fakt pojawienia się Noah nie sprawił, że tamci zrezygnowali z chęci zrobienia jej krzywdy. W końcu najwyraźniej uraziła dumę jednego z nich.
    - Musimy przyspieszyć – syknęła cicho, a palce jej prawej ręki splotły się z palcami bruneta. – Jak dobrze pójdzie to nie pobiegną za nami – spojrzała mu w oczy i gdy minęli sporych rozmiarów kosze na śmieci szarpnęła go mocno do przodu, gnając ile sił w nogach ku światłom ulicy.
    Niestety brunetka myliła się, a oprawcy ruszyli za nimi w pościg i Amrei miała wrażenie, że odległość między nimi powoli zaczyna maleć wprost proporcjonalnie do ilości jej sił i jakości jej oddechu. Nigdy nie była typem sprinterki, wolała raczej spokojne, dłuższe dystanse. To znacząco wpływało na szanse ucieczki.
    - Nie uciekniesz! – usłyszała za plecami głośny rechot. – Teraz zaczynasz się bać?
    Nagle światła dwóch motocykli, które wjechały w wąską uliczkę oślepiły brunetkę, która momentalnie zatrzymała się o osłoniła twarz rękoma.
    - Gliny! – usłyszała gdzieś za plecami i nim zdążyła się odwrócić, napastnicy sami byli już w odwrocie, nie sprawdzając nawet czy aby na pewno przed nimi pojawił się patrol. Amrei pochyliła się do przodu i oprała ręce na udach, oddychając ciężko. Miała wrażenie, że płuca jej płoną. Niepewnie uniosła głowę ku górze przyglądając się osobom na motorach, ale na jej oko nie byli to gliniarze, a raczej turyści, którzy skręcili opatrznie nie w tę uliczkę, co trzeba. I tak też było, bo po chwili motory wycofały się z uliczki i zniknęły za rogiem.


    Amrei

    OdpowiedzUsuń
  122. Charlotte przeniosła swoje uważne spojrzenie na redaktorkę, która najwyraźniej miała przejąć dowodzenie podczas tego spotkania. Cóż od samego początku wydawała jej się kimś z silną osobowością. Skupiła sie na prezentowanych przez kobiete fotografia, a następnie nie spoglądając na klawiaturę zanotowała kilka słów, które nasunęły jej się przy pierwszym zetknięciu z materiałem.
    — Rozumiem, czyli na start skupilibyśmy na zdobyciu czytelników wizualizacja historii, która wbrew sfabularyzowaniu wydarzyła się naprawde, dobrze rozumiem? — zapytała nim Noah włączył sie do rozmowy z wyjaśnieniami na temat tego jak powstała ta książka. Blondwłosa w tym samym czasie notowała coś zaciekle na swoim laptopie, by na pewno nic jej nie umknęło. Lubiła po spotkaniu z klientem na spokojnie przejrzeć takie notatki przygotowane na gorąco i wysupłać z nich jakiś kierunek, w którym zamierzali by iść z reklamą. 
    — Czyli szykuje sie nie mały skandal z Nowojorska policją w tle, tak? —uniosła zaczepnie brew patrząc na  mężczyznę, jakby na moment zapominając, że nie sa sami w pomieszczeniu. Cóz nie znali sie jakoś szczególnie dobrze, więc nie mogła się tego spodziewać, czy tez nie spodziewać. Po prostu była to dla kobiety kolejna dawka informacji na temat szatyna i to całkiem ciekawa. Lubił wsadzić kij w mrowisko i nie bał sie ryzyka, cóz nic dziwnego, ze tak szybko złapali nic porozumienia. 
    — Zdjęcia są całkiem dobre — podniosła kilka fotografii, by bliżej się im przyjrzeć. Cóz jakis pomysł juz kiełkował jej w głowie, ale nie miała pojęcia, czy Woolf sie na niego zgodzi,a  co dopiero wydawnictwo.
    —Skoro musimy działać szybko i nie dać sie do razu spacyfikować organom ścigania, poszłabym w stronę czegoś błahego jak plakaty z chwytliwymi hasłami typu: 'Wiedziałeś, że...'; 'zgadnij kto'; 'byles/byles tam'. Rozmieszone na róznych tych fotografiach i rozwieszone po całym nowym Jorku w ogromnej ilości, jednocześnie moglibyśmy na plakatach umiesci kod QR, który przenosiłby co ciekawszych do strony z cytatami ksiązki i zapowiedzią premiery. —mówiła składnie, ale dośc szybko całkiem pochłonięta pracy, która widac było że lubiła.Lubiła tworzyć wymyślać, a ten klient miał okazać sie niezłym wyzwaniem, bo w końcu mogli nieco zaszaleć z tajemniczością. Gdy zamilkła odłozyła fotografie i wbiła spojrzenie zielono-brązowych oczu w Noah.— Co o tym myślisz? —zapytała bezpośrednio.
    Lotta 

    OdpowiedzUsuń
  123. [To może Noah poznałby się z Hooperem… gdzieś (do dogadania jeszcze), byliby kumplami przez dwa dni, a potem doszłoby do bójki… choćby przez dziewczynę? Może być to dziewczyna Hoopera, z którą Noah się prześpi/odbije mu ją, cokolwiek. :D]

    Chelle Sparrow

    OdpowiedzUsuń
  124. —Myślę, że zasłużyłeś na odrobinę przytulania… — mruknęła. — Więc tylko daj znać, kiedy będziesz tego potrzebował. — Dodała, a potem zaczęła się rozpakowywać. Nie mieli zamiaru zabawić w Nowym Orleanie zbyt długie, ale Zoey wolała nawet tę parę sztuk ubrań przełożyć z walizki do szuflady, bo gdyby tego nie zrobiła, byłaby spora szansa, że jej ciuchy zmieniłyby się w jedną wielką, bezkształtną masę. Zajęła zaledwie jedną szufladę w komodzie ustawionej naprzeciwko łóżka. Na jej blacie postawiła dwie kosmetyczki, mniejszą i większą. Ściągnęła ze stóp trampki i wsunęła gumowe japonki. Włosy upięła w luźny kok i otworzyła drzwi balkonowe w części sypialnej, które były zdecydowanym atutem ich małego apartamentu.
    Carter nie miała nic przeciwko, aby kontynuować ich znajomość tak, jak ją zaczęli, dopóki komuś z nich bądź jakiejś osobie trzeciej nie zacznie to przeszkadzać. W końcu o Noah nie wiedziała zbyt wiele i na pewno nie chciałaby dowiedzieć się po powrocie, że ma dziewczynę/narzeczoną/żonę, a ona mu rozbija związek. Może miała lekkie podejście do seksu, ale z pewnością nie tolerowała zdrad i innych podchodów, w tym braku szczerości. I chociaż nigdy nie była w dłuższym, poważnym związku, to miała świadomość tego, że podstawą takiej relacji jest przede wszystkim zaufanie.
    Jej posiedzenie w łazience nie miało być długie, ale na pewno dłuższe niż szybki prysznic mężczyzny. Szybciutko podreptała do mniejszego z pomieszczeń, wzięła prysznic, nałożyła delikatny makijaż i po kilkunastu, no może dwudziestu minutach była gotowa. Wyszła w lekkiej sukience z rękawem o długości trzy czwarte, włosy pozostawiła upięte, bo czuła, że przy takiej temperaturze i takiej wilgotności powietrza mogą się szybko przetłuścić i napuszyć.
    — Ubiorę tylko bardziej wyjściowe obuwie i możemy podbijać Nowy Orlean — powiedziała wesoło. I tak jak powiedziała, tak zrobiła – ubrała lekkie sandałki, zabrała niewielką torebkę, przydatne rzeczy ograniczając do minimum i była gotowa. Podeszła bliżej miejsca, w którym siedział spokojnie Woolf. — Pamiętnik? Opisujesz swoje nadzieje na gorącą noc? — spytała z szerokim uśmiechem, ale ani nie zamierzała zerkać mu przez ramię, ani bardziej dopytywać.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  125. Jaime zdecydowanie nie nazywał siebie samego dobrym. Robił wiele głupich rzeczy, a wpadnie w bójki akurat nie było takie najgorsze. Nie chciał o tym mówić Noah, właściwie tylko Jerome wiedział o tym, co Moretti potrafił robić w momentach słabości. Na szczęście od jakiegoś czasu takie momenty udawało mu się przetrzymywać i nie narażać swojego zdrowia i życia. Było ciężko i wcale nie robiło się lepiej z każdym kolejnym takim momentem, ale i tak było nieźle – nie robił sobie krzywdy.
    - Ja mam nadzieję, że go nie spieprzę przedwcześnie – uśmiechnął się kącikiem ust. – Ale dziękuję, że tak mówisz. To miłe. Ty chyba też wychodzisz na prostą, co? – zagadnął jeszcze.
    Później zapłacił swój rachunek i panowie mogli opuścić lokal. Jaime zerknął w ekran telefonu Noah i uniósł brew wyżej. To nawet nie było aż tak daleko, nie musieli brać auta, tylko po prostu później Moretti się po nie wróci.
    - Myślę, że ten nam wystarczy. Odpowiedni ludzie przekażą to dalej… do odpowiednich ludzi. A przynajmniej taką musimy mieć nadzieję.
    Zrobili parę kroków przed siebie, a Jaime nagle poczuł jakiś nieprzyjemny dreszcz na skórze.
    - Dobra, albo popadam w małą paranoję, albo ktoś nas obserwuje… Powiedz, że ty tak nie masz…

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  126. Gdy wspomniał o podróżowaniu, to urządzenie mieszkania nabrało znacznie większego sensu. Skoro nie przebywał w domu ciągle, nie było potrzeby posiadania wielu rzeczy. Sama nie miała okazji, by zwiedzać świat, choć skrycie bardzo chciała. Poznawanie świata, nowych kultur, ludzi, zwyczajów wydawało się jej niezwykle fascynujące, a mimo to nie wystawiła nosa poza Nowy Jork. Kiedyś chciała namówić Thomasa na wakacje chociażby w innym stanie, jednak ten był wiecznie zapracowany. Obiecywał jej, że gdy tylko sytuacja w jego firmie się uspokoi to z chęcią ją zabierze gdzie tylko będzie chciała. Mówił wiele, a nie wywiązywał się praktycznie z niczego. Przeszło jej przez myśl, by uciec na koniec świata przed byłym chłopakiem tuż po ucieczce z jego domu, jednak nie miała środków, a tym bardziej odwagi, toteż została we Wielkim Jabłku, z bagażem paraliżującego ją strachu.
    Zaśmiała się delikatnie na jego uwagę o wyglądzie. Cóż, gdyby sama zauważyła uciekającą kobietę, która chowa się po krzakach, zwróciłoby to jej uwagę.
    - Coś mi mówi, że wytatuowany facet po pięćdziesiątce poradziłby sobie lepiej - stwierdziła, kręcąc delikatnie głową.
    Sama tak w głębi siebie czuła, że nie odpuszczą, dopóki jej nie dopadną, a potem to wszystko będzie się ciągnąć dopóki nie wyciągnie nóg. Choć kto wie czy po jej śmierci jeszcze nie będą nic wypisywać? Nie znała tego świata, była jak dziecko we mgle, w dodatku jej problem z zaufaniem komukolwiek nie pomagał w tej sytuacji. Na razie chciała ich unikać, oswoić się, jakoś pogodzić z tą sytuacją, a dopiero później uczyć się jak postępować z dziennikarzami. Krzywiła się na samą myśl, że przed tym losem nigdy nie ucieknie, że jest na niego skazana, że to wszystko będzie ją jeszcze bardzo długo prześladować, a nawet nie chciała myśleć ile gaf zaliczy, zanim jakkolwiek się przystosuje.
    - Nawet nie wiem, co miałabym tam powiedzieć. Żadne pytanie nie wydaje mi się w tym momencie właściwie. Nie lubię jak ktoś za bardzo się interesuje, a tym bardziej jak robią to obcy ludzie, nigdy tego nie zrozumiem - stwierdziła, wzdychając dość ciężko, po czym poprawiła się na stołku, posyłając mu delikatny uśmiech.
    - Aż chciałoby się uciec - mruknęła w zamyśleniu. - Skoro podróżowałeś, może polecisz jakieś fajne miejsce? Ostrzegam, że nigdy nigdzie nie wyjechałam. - Posłała mu lekki uśmiech. - Ponoć podróże rozwijają, pozwalają odetchnąć i nabrać dystansu. Brzmi świetnie.
    Właściwie była ciekawa. Sama spędzając całe życie w mieście chętnie słuchała opowiadań, doświadczeń innych związanych z przeróżnymi wyjazdami. Ot, bardziej niż leżenie na piasku ciekawiły ją przeróżne aktywności jak chodzenie po górach, wyprawa do dżungli, a zwłaszcza takie drobne rzeczy jak lokalne zwyczaje, święta. Właściwie wszystko wydawało się jej interesujące.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  127. Otaczał się wieloma ludźmi. Nie lubił i nie chciał być samotny, nie wszyscy z tych ludzi byli jednak przyjaciółmi. Tych mógł wyliczyć na palcach jednej ręki, a i tak mógłby mieć problem. Grono naprawdę bliskich mu osób było ograniczone, bez dwóch zdań Noah należał do osób mu najbliższych, z którymi było mu najlepiej. Ich przyjaźń może zaczęła się trochę na opak, bo w końcu Gabriel chciał tylko przenieść go do konkretnej firmy, która go wręcz pożądała i chyba ani McNevan ani Woolf nie spodziewali się, że to może przerodzić się w prawdziwą przyjaźń. McNevan cieszył się, że ktoś taki jak Noah stanął na jego drodze. Może i miał znajomości z liceum czy studiów, nawet te z pracy nie były najgorsze, jednak z Noah rozumiał się po prostu lepiej i wiedział, że teraz znajdzie u niego pocieszenie. A nawet jeśli nie pocieszenie, to znajdzie alkohol, który dzisiaj był mu potrzebny.
    Wchodząc do mieszkania przyjaciela zawsze czuł to dziwne, trudne do opisania uczucie. Mieszkanie Noah zupełnie różniło się od tego, jak mieszkał Gabriel. Gabriel miał wszędzie meble, jakieś ozdoby i inne pierdoły, które tylko się kurzyły. W salonie dumnie stała jego kolekcja jajek, mała obsesja, którą uparcie pielęgnował. Wiedział, że nie potrafiłby tak mieszkać, jak jego przyjaciel. Nic do tego nie miał, całkowicie pasował mu taki styl do Noah. Tutaj był w końcu tylko gościem, ale przechadzając się po mieszkaniu nie musiał się martwić, że przypadkiem coś zbije, a u siebie miewał to uczucie dość często i był po prostu bardziej uważny.
    Zwykle nie wpadał bez zapowiedzi, to była sytuacja wyjątkowa, które nie mogła czekać. Najpierw chciał to załatwić sam ze sobą, ale dość prędko doszedł do wniosku, że musi ostatnie wydarzenia wyrzucić z siebie przed kimś, bo inaczej długo nie pociągnie.
    – Chciałbym przyjść przy lepszej okazji. – Mówił całkowicie szczerze. Jakby mieli coś fajnego do świętowania, byłoby o wiele lepiej. Ale jeszcze mogło się okazać, że w trakcie rozmowy wyjdzie, że jednak mają jakiś powód do świętowania. – Pamiętasz Clementine?
    Wydawało mu się, że ich sobie przedstawił. A może to nie była Clem albo Noah? Pojęcia nie miał, teraz ostatnie miesiące zlewały mu się w jedno. Otworzył zamrażarkę w poszukiwaniu lodu, który na szczęście mu się udało znaleźć i do dwóch szklanek wrzucił po trzy kostki, które następnie zalał alkoholem.
    – Nie ważne, zerwałem z nią w lutym i wróciła. Nie wiem skąd, nie wiem po co, ale mieszka teraz nad moim mieszkaniem – wyrzucił to z siebie prędko i przechylił szklankę wypijając niemal całą jej zawartość. – Moja była narzeczona mieszka nade mną, jak cudownie – jęknął.
    Nie był typem, który narzeka. Ale teraz czuł potrzebę, aby wszystko z siebie przed Noah wyrzucić.
    – Powiedz, że u ciebie jest lepiej.

    [Hej, hej! Nie ma sprawy, ostatnio miałam młyn i zero czasu na pisanie. Totalnie rozumiem. :) Nie masz za co przepraszać, a ja za wątek z Noah nawet ukocham, o. <3
    Ja przepraszam za tę marudę!]
    gabriel

    OdpowiedzUsuń
  128. [El, no, czuję się oburzona tym, że mnie nie przywitałaś, buu! ;c]

    OdpowiedzUsuń
  129. [Nie jest mi przykro, bo... nadal jestem OBURZONA! XD To brzmi, jakbyś mnie zachęcała, żebym wymyśliła coś fajnego. Na ten moment nic nie mam, ale pomyślę i jak już coś sensownego umyślę, to wpadnę na maila, żeby się tym podzielić i sprawdzić, czy to się do czegoś będzie nadawać, więc możesz mnie wypatrywać. ;D]

    Leander

    OdpowiedzUsuń
  130. W nastoletnich czasach Gabriel miał styczność z różnymi używkami. Zapalenie skręta nie było jeszcze taką wielką tragedią, dzięki temu można było się wyluzować i odpocząć. Czasem po całym dniu nauki to było naprawdę jak zbawienie i lepiej się po tym czuł, ale widział swoich znajomych, którzy się stoczyli. Jedna kreska nie zaszkodzi, jedna tabletka nie zaszkodzi i potem okazywało się, że jednak zaszkodziła, a ich życie przestało mieć jakikolwiek sens. Gabriel na całe szczęście nigdy nie czuł potrzeby, aby sięgać po coś mocniejszego od skręta. Jedyną używką, która mu teraz została było palenie papierosów. Próbował rzucać już parę razy, nawet mu się udało i przez rok nie sięgnął nawet po jednego papierosa. Już nie pamiętał co się stało, że jednak wrócił do tego jakże brzydkiego nałogu. Ale czy to było ważne?
    Aktualnie, gdyby ktoś mu zaproponował coś, co sprawi, że odleci wziąłby bez wahania i nawet nie zastanawiał się nad ewentualnymi konsekwencjami i nie pomyślałby czy ów narkotyk pochodzi z miarę sprawdzonego źródła. Tym martwiłby się później lub wcale. Jedyną jego ucieczką w tym momencie był bursztynowy płyn, a tego nie zamierzał sobie wcale dziś darować. Było mu to dziś cholernie potrzebne.
    – Zerwałem z nią w lutym tego roku, nie chciałem się wziąć. Ten ślub był mi niepotrzebny – powiedział na jednym wydechu. Nie czuł na tamten czas, aby to była dobra decyzja. Ślub oczywiście. Mieli dziesięć miesięcy do niego, prawie wszystko było gotowe, ale nie Gabriel. I wciąż nie czuł się do tego gotowy. Żyło mu się znacznie lepiej jako wolny ptak, który może w klubie podrywać dziewczyny, wrócić z nimi do mieszkania i nie martwić się tym, że właśnie kogoś zdradził. – Gdzieś sobie pojechała po zerwaniu, a teraz nagle wróciła i trafiłem na nią na schodach, jak targała walizki na swoje piętro. A potem mnie walnęła w nos.
    Gabriel sobie wtedy zasłużył na to uderzenie. Szczęście, że nie skończyło się na złamaniu i dość szybko doszedł do siebie.
    – Nie chciałbyś mnie z nią zapoznać? – Zaśmiał się. Upił dość sporo ze swojej szklanki. – Wiesz, z dwoma panami też potrafi być ciekawie – powiedział dość tajemniczo i z lekkim uśmiechem na twarzy. Ta rozmowa zdecydowanie poprawiła mu humor i czuł jak cała złość, z którą przyszedł powoli zaczęła opuszczać jego ciało. – Dzięki za propozycję. Coś czuję, że będę mógł z niej niedługo skorzystać. To dopiero, co tydzień? A ja już mam dość samej świadomości, że mieszka nade mną. Tyle mojego dobrego, że mój sufit, a jej podłoga są dość grube i nie słyszymy siebie nawzajem. Zazwyczaj.
    Nie po to płacił tyle za swoje mieszkanie, aby z każdej strony słyszeć sąsiadów. Jasne czasami nie dało się czegoś nie słyszeć, to był w końcu budynek i z każdej strony byli lokatorzy, ale na całe szczęście ściany były wyciszone i większość dźwięków po prostu ginęła.

    gabriel

    OdpowiedzUsuń
  131. Widząc na ustach mężczyzny uśmiech wiedziała, że trafiła w punkt ze swoim stwierdzeniem, iż będzie niemała afera z tej książki. Miała nadzieję, że jej przełożeni również na to wszystko wyrażą zgodę i że nie będzie musiała biegać do ich działu prawnego po pomoc. Jakoś nie umiała się dogadać z tamtejszymi pracownikami, chociaż wydawać by się mogło, że większośc owija sobie wokół palca bez większego wysiłku. No oni byli jacyś tacy oporni na jej uroki.
    — Ależ oczywiście, co złego to nie Ty —zauważyła lekko ironizując, ale z uśmiechem na ustach. Nie miała przecież żadnych podstaw, by sądzić inaczej. Nie znała historii Noah, więc jej słowa to był tylko i wyłącznie efekt przekomarzania. Nie było w tym nic profesjonalnego, ale czuła, że zostanie jej to wybaczone. Poza tym chwilę później w pełni skupiła się na tym jak będzie można przeprowadzić kampanię reklamową, więc zarówno Noah, jak i jego redaktora dostali to po co ja wezwali.
    — Rozumiem, ja również będę musiała to przedyskutować z moim przełożonym na ile ten pomysł może zostać przeprowadzony płynnie i masowo. —w końcu nie chodziło im o pojedyncze plakaty, czy ulotki, ale o zasypanie Wielkiego Jabłka zdjęciami, które nawiązywały do książki Woolfa. Nim jej wzrok na nowo uciekł w kierunku mężczyzny redaktorka zadbała, by jej skupienie było skierowane na prac w stu procentach.
    —Projekty prześle najpóźniej jutro do południa —powiedziała z uśmiechem i skinęła głową notując, że okładka książki również będzie się musiała zająć. Cóz czekało ja sporo pracy, jeśli chciała przekonać swoich przełożonych oraz tutaj obecna kobietę, że ten projekt miał sens. Gdy rozmowa zeszła na bardziej administracyjne kwestie Lotta wysłała maila do biura, by juz ich poinformować o tym jak owo zlecenie miałoby wyglądać i zapytac, czy dostaje zielone świało na jego przeprowadzenie. 
    Pakowała właśnie laptop do skórzanej torby, gdy usłyszała głos szatyna i nie kryła pozytywnego zaskoczenia po usłyszeniu tej propozycji.
    — Pewnie, tylko najpierw musiałabym skoczyć do biura i upewnić się, że będziemy mogli ruszyć z pracą dla Ciebie.Obiecuję, że nie zajmie mi to dłużej niz dwadzieścia minut —uśmiechnęła się do niego przyjaźnie wychodząc sali konferencyjnej.
    — To co poczekasz na mnie w jakiejś konkretnej kawiarni, czy pod moim biurem? —wiedziała, że raczej nie spieszyło mu się wchodzić do środka, jednak ona musiała zakończyć dzisiejszy dzień pracy. 
    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  132. — O czwartej nad ranem? Myślę, że zwyczajnie nie odbiorę — powiedziała jeszcze zanim zniknęła w łazience.
    Zoey była typem dziewczyny, która lubi się droczyć. Jednak robiła to z takim wyczuciem, żeby zbytnio nie podrażnić drugiej osoby. Wiedziała, że mężczyzny skorzy są do takich gierek w okrojonym zakresie i bardzo łatwo było przekroczyć pewne granice, gdzie kończyła się ich cierpliwość. Carter jednak w każdej znajomości na pierwszym miejscu stawiała szczerość – bez niej nie widziała żadnej relacji, która miałaby przetrwać więcej niż jedną noc. A nawet i takie wymagały prawdy, w końcu nie chciała robić nadziei żadnemu z tych, z którymi przypadkowo znalazła się w łóżku. W większości przypadków miała podobne zdanie co jej nocni towarzysze, ale wolała jasno podkreślić, że po jednym numerku nie mają co liczyć na coś więcej. I tyle. Zwykle też zdarzało jej się czuć w stosunku do osób swoich kochanków, bo jak inaczej ich nazwać, pewne obrzydzenie. Nie chciała ich widzieć kolejnego dnia w swoim łóżku albo siebie w ich pościeli. Z Noah było odrobinę inaczej. Przede wszystkim plasował się parę poziomów wyżej od innych, jeżeli chodzi o inteligencję i sprawiał wrażenie raczej normalnego, spokojnego faceta. Może też dlatego dała się skusić na wycieczkę, która z każdą chwilą podobała jej się coraz bardziej.
    — Mnie? Czy interesuje mnie druga opcja? — uśmiechnęła się. — Sama jestem tak gorąca, że noc przy mnie nie będzie chłodna — dodała jakieś bzdury i machnęła ręką. Czasami łapała się na tym, że plecie tylko po to, żeby pleść, ale czy to nie było w naturze gaduł? Uśmiech nie znikał z buzi, ale nie był nachalny, nie bolały ją od niego policzki. Po prostu była naturalnie rozpromieniona.
    — Tak, chodźmy jeść. To genialny pomysł.
    Zmierzając do wyjścia z niewielkiego apartamentu, złapała jeszcze za cienki sweterek. Pogoda dopisywała, ale Zoey nie wiedziała, jakiej temperatury może spodziewać się w momencie, kiedy słońce zniknie na dobre za horyzontem. Opuszczając hotel rozejrzała się dookoła, by po chwili skupić wzrok na Noah. Ujęła go delikatnie pod ramię.
    — Prowadź, przewodniku — powiedziała wesoło. I dopóki jej dłoń nie była dla niego uciążliwa, pozwoliła sobie na to, żeby trzymać się mężczyzny właśnie w ten sposób.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  133. — Grzejniczek brzmi uroczo — odpowiedziała z uśmiechem, krocząc powoli tuż przy nim. Rozglądała się po mieście. Cieszyła ją niska zabudowa miasta i to, że nad dachami mogła obserwować grę kolorów, która miała miejsce na niebie za sprawą zachodzącego słońca. — Do kaloryferka trochę mi brakuje, a termofor… Nie brzmi aż tak zachęcająco jak grzejniczek. Nie uważasz? — zaśmiała się.
    — Bylebyśmy tylko do wody nie wpadli.
    No i znowu pozwoliła sobie na głupi żarcik, a właściwie typowy suchar. Nawet się nie zaśmiała, ale nie poczuła się też specjalnie zażenowana. Nie miała zamiaru ukrywać swojego dobrego samopoczucia, bo już od dłuższego czasu nie czuła się tak przepełniona pozytywną energią. Widocznie był to znak, że czasami warto było opuścić swój ukochany Nowy Jork, żeby doznać powiewu świeżości, posmakować czegoś nowego.
    — Zjadłabym coś, co jest charakterystyczne dla Nowego Orleanu. Istnieje coś takiego? Słyszałam o jakichś mega długich kanapkach z wołowiną, ale to było dawno temu i w dodatku w jakimś programie w TV, nie wiem, czy to wiarygodne źródło.
    Buźka z trudem jej się zamknęła, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że podeszli do przejścia dla pieszych z niedziałającą sygnalizacją i chciała się skupić na tym, że przeszli na drugą stronę ulicy w jednym kawałku.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  134. - To w takim razie możesz mnie tego nauczyć - stwierdziła z uśmiechem. Brakowało jej normalności i jakkolwiek nauka wymykania się czy wchodzenia do domów przez zamknięte okna może nie każdemu taka normalna się wydawała, to jednak to w tym całym zgiełku za takie mogła uznać. Zresztą, bardziej chodziło jej o Noah, który wydawał się jej być zwyczajnym mężczyzną, kimś z kim mogłaby normalnie porozmawiać czy pożartować, pogadać o przyziemnych tematach. Nie znała go właściwie w ogóle, ale właśnie takie wywierał na niej wrażenie i może to naiwne, jednak nie czuła przy nim żadnego dystansu czy skrępowania, jak przy starym przyjacielu z podwórka.
    Znalezienie sojusznika było dobrym pomysłem, jednak i komuś takiemu trzeba zaufać, a osoby z jej nowego środowiska nie zachwycały w tym temacie. Bałaby im się powierzyć chociażby używane skarpety, bo zapewne i je opchnęliby z zyskiem dla siebie. Jednak czuła, a raczej miała ogromną nadzieję, że znajdzie kogoś podobnego sobie, kogoś co nic nie chce ugrać, nie chce przekuć na własny interes.
    Słuchała go uważnie, gdy wymieniał owe miejsca, pijąc przy tym powoli kawę. Zgadzała się z nim, w wyjazdach do innych miejsc chodziło o poznanie ludzi, ich sposobu postrzegania życia i świata, o naukę, o otworzenie własnego umysłu, by się rozwijać, a na to nie wystarczy tydzień. Gdyby zależało komuś na ładnych zdjęciach to i owszem, ale Naya chciała nauczyć się inaczej żyć, odkryć nową siebie, a co lepszego się nada niż właśnie podróże?
    - Nie szukasz może towarzyszki? Jestem żółtodziobem i zapewne w drodze do hotelu utknęłabym w dżungli, więc przyda mi się przewodnik. A skoro czekasz na odpowiednią sumkę, mogłabym ją skołować, nie narzekam na jej brak na koncie, więc... możemy sobie nawzajem pomóc? - spytała, czując jak się nieco stresuje.
    Pierwszy raz robiła coś aż tak zwariowanego, a wręcz chciała tego. Nie znała dobrze tego mężczyzny, właściwie z łatwością mógłby ją oszukać, w dodatku całe jej życie było wielkim bałaganem, na którego posprzątanie nie miała siły, a ucieczka była czymś, czego nie chciała robić, a jednak teraz czuła, że mogłaby wyruszyć chociażby zaraz.
    - Brzmię jak wariatka, prawda? - Zerknęła na niego niepewnie, posyłając mu delikatny uśmiech.

    Naya

    OdpowiedzUsuń
  135. Na kolejną dawkę alkoholu Gabriel narzekać nie miał najmniejszego zamiaru. Nie chciał upić się jak szczeniak, te czasy były już dawno za nim i niczym prawdziwy dobiegający trzydziestki człowiek z memów, źle znosił kaca. I tak znacznie częściej budził się z bolącą głową i walającymi przy łóżku butelkami niż chciał, ale przecież do tego nie zamierzał się nikomu przyznać. A parę lampek wina do kolacji lub do oglądanego filmu jeszcze nikomu nie zrobiły przecież krzywdy.
    – Dwunastego grudnia byłbym już zaobrączkowany – odparł. Teraz z biegiem czasu dziwił się, że klęknął na jedno kolano, zadał to pytanie i faktycznie planował ślub. Teraz wydawało się, że to wszystko to była zupełnie inna rzeczywistość, a Gabriel wcale nigdy nie był z Clem zaręczony. Miesiące spędzone bez niej były dziwne. Czasami się nawet zastanawiał czy nie popełnił jakiegoś błędu, ale prędko dochodził do wniosku, że nie i jest mu dobrze, tak, jak jest., Samemu z wolnością. Więcej mu nie było trzeba. – Wiesz, jak to jest. Jesteś zakochany, nie widzisz poza nią świata i chcesz jej nieba uchylić, więc kupujesz ten cholerny pierścionek i jesteś pewien swego, a potem przychodzi taki jeden dzień, kiedy wszystko się jebie i bajka prysła.
    Tak do końca to już sam nie pamiętał, co dokładnie dało mu do myślenia. Pewnego dnia obudził się z myślą, aby zerwać zaręczyny i jak pomyślał, tak zrobił. Teraz miał tego konsekwencję. Nie zamierzał swojej decyzji żałować. Był dorosłym człowiekiem, który w gruncie rzeczy wiedział co robi.
    – Kto tu mówił o twoim tyłku? Nie wiem, czy byłbym w stanie potem się z tobą napić – odparł rozbawiony. Gabriel do świętych nie należał, nie było raczej rzeczy, która mogłaby go zawstydzić, ale bliskich przyjaciół w swoją strefę łóżkową wolał nie sprowadzać. – Wyobrażasz sobie wracać do mieszkania z tą dziewczyną, którą poznałeś, a tu na schodach albo windzie mijacie się z byłą? – Aż się wzdrygnął na samą myśl. – Ja sobie umiem to wyobrazić i zdecydowanie nie polecam. Co do faceta, jak już skończą mi się pomysły to z pewnością wybiorę się do jakiegoś gejowskiego baru. Tych na pewno jest tu sporo.
    Wcale nie brzmiało to jak głupi plan. Co prawda Gabrielowi było daleko do tego, aby mężczyźni go pociągali, ale w życiu nie można być przecież niczego pewnym i te mogło ułożyć się różnie.
    – Najbardziej pozytywna rzecz w moim życiu to praca – odparł – tam się spełniam. Ostatnio udało mi się przekonać pewnego architekta, aby zmienił swoje miejsce pracy. Coś na D… Dante, Denis, Derek… Nie ważne, jakaś ważna nowojorska szycha, o którą zabija się każda agencja i proszę, udało mi się. Dostałem za to nawet podwyżkę i dodatkowe wolne na przyszły rok. Zamiast marnego tygodnia płaconego wolnego mam dwadzieścia dni – pochwalił się i widać po nim było, jak rozmowa o pracę od razu poprawia mężczyźnie humor.
    – Ale ja tak ciągle nadaje o sobie. Opowiedz coś o tej twojej, zaciekawiłeś mnie.

    gabs

    OdpowiedzUsuń
  136. Jaime miał nadzieję, że Noah wychodzi na prostą. Przeszłość na pewno dawała mu o sobie znać, dokładnie tak jak Moretti’emu, ale panowie musieli się starać, aby nie popełniać już tych samych błędów. Wiadomo, lekko nie było i nie będzie, nie w najbliższym czasie, ale może z jego upływem będzie inaczej, lepiej.
    Uśmiechnął się lekko, słysząc, że Noah się stara wyjść na prostą. To już coś, prawda? Czy mogli sobie podać ręce albo coś w tym stylu?
    - No tak, tak, jeśli tego nie przyjmą i okażą się być idiotami, to wtedy to opublikujesz. Tak, jak mówiłeś wcześniej. Skoro masz dużo czytelników, to wieści się rozniosą i ostrzeżesz wiele osób. A to naprawdę sporo – znów się delikatnie uśmiechnął.
    Na przykład Jaime już wiedział, że nigdy w życiu nie pójdzie w tamte miejsca. Zbyt mrocznie i niebezpiecznie jak dla niego. Trzeba było o siebie przecież dbać jakoś, prawda?
    Jaime spojrzał na swojego towarzysza i uniósł brew wyżej.
    - Stary, najpierw mówisz, że idziemy spokojnie do celu, a teraz proponujesz, abym pojechał do domu? Nie pocieszyłeś mnie – stwierdził całkiem poważnie. Rozejrzał się dyskretnie, a potem ponownie spojrzał w ekran telefonu Noah, aby sprawdzić, jak daleko im jeszcze zostało. No, nie za wiele. – Dookoła mamy pełno kamer, jest biały dzień – zaczął, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że coś złego może się człowiekowi przytrafić w środku dnia, kiedy na niebie świeciło słońce. – Nie zostawię cię samego, daj spokój. Chodźmy po prostu przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy idę do… sklepu, o.
    Nieprzyjemne dreszcze jednak nie chciały opuścić chłopaka. Kiedy wcześniej się rozejrzał, nie dostrzegł niczego podejrzanego. Może to tylko jego psychika płatała mu takie figle właśnie ze względu na to, co miał przy sobie Noah? Na co miał dowody?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  137. — To może skusimy się dzisiaj na jakieś skorupiaki? — spytała. Ona, chociaż przecież niezwykle podekscytowana wyjazdem, nie przygotowała się wcale. Nie zajrzała nawet na osławioną wikipedię, nie zerknęła do blogerskich przewodników i nawet nie poprzeglądała grafiki w Google. Chciała, żeby jej podróż była totalną niespodzianką. I mimo tego, że miała świadomość, iż jej nieprzygotowanie może być obciążające dla Noah, to nie przejmowała się tym zbytnio. W końcu jakoś naturalnie wyszło, że to Woolf jest właśnie organizatorem ich wycieczki, dlaczego zatem nie mógłby też być przewodnikiem? Nawet jeśli intuicyjnym i spontanicznym.
    Miasto ją zachwycało. Czuła się niczym małe dziecko, które w rodzinnej loterii wygrało wyjazd od Disneylandu. Czuła się niczym dziecko, którego marzenia ktoś postanowił spełnił i chociaż wcześniej zupełnie nie pomyślałaby, aby to Nowy Orlean był celem jej pierwszej podróży poza Nowy Jork, tak teraz zupełnie nie żałowała tego wyboru.
    — O matko, ale tu cudownie. I czujesz to? Jakie powietrze jest inne? Chyba zdecydowanie bardziej wilgotne, prawda? — spytała, spoglądając uważnie na Noah. — Jeśli zauważysz, że na mojej głowie robi się szopa, to bądź łaskaw mnie uprzedzić, bo jeszcze odstraszę jakiegoś przystojniaka — zachichotała i niespodziewanie przystanęła przed ciekawym, budzącym skojarzenia z lokalnością, szyldem. — R & O's… Może zjemy tutaj?
    Duży, praktycznie pomarańczowy budynek nie zachęcał, ale przecież nie o elewację tutaj chodziło. Przez okna widziała, że wewnątrz restauracji znajduje się sporo osób, a skoro ludzie tutaj przychodzili, to jedzenie musiało być dobre.

    Zoey

    OdpowiedzUsuń
  138. Powtarzała sobie, że wyszła na chwilę, że zrobiła to tak subtelnie, iż nikt nie zorientuje się, jak bardzo przytłoczona poczuła się całym tym smutkiem i poczuciem straty. Chciała złapać kilka oddechów, uspokoić się, znowu przywdziać na twarz uśmiech, ale trudno było jej to zrobić. Nagle cała ta kolacja wydała jej się być błaha, zupełnie pozbawiona znaczenia. Co ona tutaj robiła, dyskutując o tworzeniu nad kieliszkiem wina, kiedy jej rodzice w Meksyku cierpieli, a ona nie potrafiła im nawet spojrzeć w oczy, kiedy Cat nie mogła dłużej razem z nią naśmiewać się z tych nadętych przyjęć? Powinna być w domu, powinna rozpaczać, powinna… Nakręcała się coraz bardziej, przynajmniej dopóki nie poczuła ciepła drugiego ciała, charakterystycznego, męskiego zapachu i silnych, stabilnych ramion scalających ją z powrotem w jedną całość.
    — Wystraszyłeś mnie. Musisz się tak skradać? — spytała, ale w jej głosie nie było nawet śladu złości czy rozdrażnienia. Być może, gdyby była w innym humorze, bardziej skorym do droczenia się, wbiłaby mu łokieć pod żebra w ramach kary za bezszelestne przemieszczanie się i doprowadzanie jej na skraj zawału serca, ale teraz nie miała na to siły. Powinna się odsunąć. Powinna zbudować między nimi dystans, uśmiechnąć się do niego nieprzekonywująco i zapewnić, że wszystko w porządku, po prostu zaszkodziła jej równie wykwintna kolacja, ponieważ nie była przyzwyczajona do podobnych smaków i aromatów. Noah zapewne nie uwierzyłby w ani jedno jej słowo, ale nie próbowałby na nią naciskać, raczej nie znajdowali się w sytuacji idealnie nadającej się do głębokich zwierzeń, zresztą nie znali się wystarczająco, by wymieniać się informacjami o kataklizmach, które zaprowadziły w ich życiu chaos. Reyes wciąż starała się podnieść po ostatniej katastrofie, wciąż szukała odpowiedniego balansu i siły, brakowało jej jednak pewności, że to, co robiła, było właściwe. Wydawało jej się, że cały czas znajdowała się na krawędzi przepaści, a każdy jej krok był tak samo chwiejny jak poprzedni.
    Zamiast tego oparła się plecami o tors Noah, pozwalając, by przejął od niej część tego przeklętego ciężaru. Przymknęła powieki, gdy pocałował ją w czubek głowy i bezwiednie wtuliła się w niego, układając głowę na jego ramieniu. Dobrze, że otoczył ją ramionami w talii, inaczej nogi mogłyby się pod nią ugiąć; kolana zupełnie jej zmiękły, zawsze miała słabość do takich całusów, a ten wydawał się być szczególny, niosąc ze sobą ukojenie i chęć zrozumienia.
    — To nie tak — szepnęła w odpowiedzi, wciąż nie otwierając oczu. Dlaczego wydawał jej się być taki znajomy, chociaż wciąż wiele o nim nie wiedziała? — Nie jesteś tylko Noah. Jesteś Noah — odparła z wątłym, ale szczerym uśmiechem. Zaledwie przed chwilą byli jeszcze swoimi przeciwnikami w walce o obraz, przerzucali się kolejnymi argumentami, jakby od tego zależało ich życie, a teraz nie było żadnych granic czy murów, żadnych zysków i kosztów, po prostu Noah i Reyes. Jak to możliwe, że w jednej chwili z przebiegłego drania przeistoczył się w równie słodkiego, troskliwego mężczyznę, który bez trudu odnalazł ją w tym miejscu i nie zawahał się ani na moment, gdy ją obejmował, dając jej tym samym nieme wsparcie? — Przyznaj się, próbujesz w ten sposób mnie zmiękczyć, żeby odnieść zwycięstwo. A najgorsze jest to, że twój sposób naprawdę działa — wymamrotała z iskierką rozbawienia. Nagle wszystko wydawało się łatwiejsze; znowu mogła oddychać pełną piersią, kończyny dłużej jej nie ciążyły i to wszystko było jego zasługą. Odetchnęła głęboko. Podejrzewała, że nie uda jej się uciec od odpowiedzi na jego pytanie.
    — Według ciebie rok to długo czy krótko? — zapytała, rozchylając wreszcie powieki, aby na niego spojrzeć. — Rok temu straciłam… niemal wszystko. Część rzeczy udało mi się odzyskać: sprawność, pracę. Części już nigdy nie uda mi się odzyskać: siostry, przyjaciół, rodziny… szczęścia. Czasami mam wrażenie, jakby to wydarzyło się wczoraj, a czasami… czasami jakby to miało miejsce w zupełnie innym życiu — przyznała cicho.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  139. Charlotte nie myślała o reklamie książki, czy samej książce jako elemencie zagrożenia. Było to dla niej kolejne zlecenie, co prawda na nieco większą skalę, lecz niezaznajomiona w pełni z treścią nie mogła ocenić jak bardzo Noah ryzykuje nakierowaniem celownika na swoją osobę.
    — Jasne. To tak...—spojrzala na zegarek, który miała na ręce. Chciała realnie ocenić o której dotrze do wspomnianej przez mężczyznę kawiarni. 
    — O czwartej spokojnie powinnam być na miejscu — powiedziała znów patrząc na szatyna. To dawało jej spokojnie czterdzieści pięć minut na załatwienie wszystkiego w biurze i spacer do Central Parku, gdzie znajdowała się kawiarnia. Widząc jak mężczyzna spogląda w ślad za redaktorką stłumiła wybuch śmiechu do lekkiego chichotu. Nie dało się ukryć, że kobieta znała się na swojej pracy i nie tolerowała robienia czegokolwiek na pół gwizdka.
    — Poprzednia już skończyłam! — rzuciła w geście niemal obronnym, a następnie pomachała mu uciekając w kierunku swojego biura. Bieg w szpilkach to naprawdę powinna być dyscyplina sportowa patrzac na to jak blondynka umiejętnie manewrowała między kolejnymi samochodami i pieszymi.  
    Przełożeni choć początkowo kręcili głową w końcu przystali na podjęcie sie tego zlecenia i do projektu przypisali jeszcze kilka osób, który zmuszone były podpisać klauzule. Po szybkim spotkaniu podsumowującym to kto czym będzie się zajmował Charlotte była wolna - oczywiście do czasu, aż w swoich czterech ścianach znów zasiądzie do obmyślania projektu. Lester nigdy nie rzucała słów na wiatr, więc skoro obiecała, że coś będzie do południa, to choćby miała zarwać noc tak sie stanie.
    Po czterdziestu minutach młoda angielka już na horyzoncie widziała znajoma kawiarnię. Była tylko jedna różnica - brak stolików na zewnątrz. Lato już dawno się skończyło i choć dzisiaj słońce rozpieszczało Nowojorczyków, to na dłuższą metę nie dało się przebywać na zewnątrz bez odpowiedniego okrycia. Blondynka weszła do środka wzrokiem szukając znajomej twarzy. Co wbrew pozorom nie było takie łatwe, bo miejsce chyba zyskało na popularności i było tłumnie okupowane.
    Lotta

    OdpowiedzUsuń
  140. Reyes nie miała pojęcia, skąd mężczyzna wiedział, czego akurat w tym momencie potrzebowała. Zdawało się, że instynktownie potrafił odgadnąć jej nastrój i dostosować do niego swoje działania, a przecież podobny poziom porozumienia osiągało się najczęściej po długich latach bliskiej znajomości. Ich spotkania co prawda rozciągały się w czasie, sięgając dość odległej przeszłości, lecz każde z nich było oddzielone długimi miesiącami ciszy i niepewności. Gdyby miała do czegoś porównać ich relację, wybrałaby zdanie: rozpoczęli od wielkiej litery, stopniowo dokładając kolejne zdania oddzielane spójnikami, średnikami i przecinkami, lecz nigdy nie stawiali kropki, która definitywnie przerwałaby ten zaskakujący ciąg zdarzeń. Od miesięcy starała się uśmiechać, grać silniejszą, niż była w rzeczywistości, ponieważ wiedziała, że każdy przebłysk smutku spotykał się z nieprzyjemnymi reakcjami, jakby żałoba była zakaźną chorobą. Dusiła negatywne emocje w sobie, dając im upust jedynie na powoli schnących płótnach, ale z nikim nie rozmawiała o żalu, o poczuciu winy, o mroku, w jakim tkwiła od momentu wypadku. Powoli odsuwała się coraz bardziej od znajomych albo to znajomi odsuwali się od niej; wymagali od niej, by znowu była taka, jak kiedyś, a Reyes nie potrafiła w pełni powrócić do roli zupełnie beztroskiej, radosnej kobiety. Bała się do kogoś przywiązać, ponownie wpuścić kogoś do swojego życia, bo poznała już smak straty, a mimo to… Chciała oprzeć się na Noah choć na chwilę. Jego objęcia nie parzyły jej skóry, niosąc zamiast tego chłodne ukojenie.
    — Byłoby podłe — zgodziła się Reyes. — Ale mam wrażenie, że w końcu i tak bym ci wybaczyła. Co prawda kosztowałoby cię to około sto enchiladas i trzy flaszki tequili, może też jakieś publiczne upokorzenie, żebym poczuła się lepiej… Nie miałabym nic przeciwko musicalowemu numerowi w stylu Heatha Ledgera z Zakochanej złośnicy i nawet nie próbuj mnie oceniać, to klasyk filmowy, który każda nastolatka musi znać — zastrzegła od razu z wątłym uśmiechem, zerkając na niego przez ramię, żeby sprawdzić jego reakcję. W tej chwili obraz wydawał jej się być tak odległy, że nie chciała się na nim skupiać. Na pewno byłaby zraniona postępowaniem Noah, gdyby postanowił wykorzystać jej słabość przeciwko niej i zgarnąć nagrodę sprzed nosa. Wiedziała, że potrafił być sprytny i momentami bezwzględny; nie przeszkadzało jej to, póki rywalizowali ze sobą uczciwie, jednak sięgnięcie po jej osobistą tragedię stanowiłoby cios poniżej pasa.
    Reyes westchnęła cicho, gdy mocniej ją do siebie przytulił, opierając policzek na czubku jej głowy. Przykryła jego dłoń swoją własną, gładząc jego knykcie kciukiem, jego niski głos wibrował w jej klatce piersiowej, gdy cicho do niej przemawiał, starając się zapanować nad jej żalem i wątpliwościami.
    — Tobie się udało? Zapomniałeś o przeszłości, która cię prześladuje? Czy może nadal nie umiesz znaleźć dla siebie wybaczenia? — spytała równie cicho Reyes, delikatnie obracając się w jego objęciach, by mogła stanąć twarzą do niego i uważnie prześledzić wzrokiem rysy jego twarzy. Był zamyślony, ale kryło się pod tym coś więcej, cień dawnej udręki, ale nie potrafiła określić, czy rozpacz już przeminęła, czy może nadal prześladowały go wspomnienia. — Dałeś sobie pozwolenie na to, żeby być szczęśliwym, Noah?

    Reyes

    OdpowiedzUsuń