Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.
26/06/2025
[KP] Hope is being able to see that there is light despite all of the darkness
Uwaga ! Możliwe treści uznawane za niewłaściwe dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność.
* Po krótkiej przerwie przychodzę tu po raz kolejny, bo sentyment jednak znowu wygrał.
* Inspiracją do napisania KP Dalai była twórczość zespołu Me and That Man i zapewne coś nieuchwytnego.
* Przytoczony fragm. za Desmondem Tutu.
* Na zdjęciu widnieje indyjska aktorka Mahima Nambiar.
* Jesteśmy otwarte na wszelkie wątki i relacje.
* Źródła kodów: BettyLeg i Kronikowy Kącik Kodowania.
* Ewentualna dodatkowa droga kontaktu: mailowo pod ptkaln@gmail.com lub na Discordzie pod pantera_sniezna.
[Dzień dobry, witamy z powrotem! Ja się bardzo cieszę, kiedy ten sentyment wygrywa i starzy autorzy do nas wracają :) A w przypadku Dalaji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaproponować wątek, bo to konkret babeczka jest i idealnie nada się do wątkowania z moim Ianem. Tak już sobie nawet wstępnie pomyślałam, że Ian mógłby chadzać do Fire Moon jeszcze za czasów Claudio, ponieważ jak sobie ostatnio policzyłam, to Ian diluje mniej więcej od siedmiu lat. Jak najbardziej mógłby więc być stałym bywalcem baru i to może nawet takim, którego Dalaja nie skreśliła po przejęciu interesu?]
[ Hej, hej! Miło cię tu widzieć! Pamiętam, że kiedyś udało nam się chyba coś wspólnie pisać ;) Ostatnio też wrócilam tutaj po dłuższej nieobecności, także rozumiem ten sentyment! <3 Dalaja to fajna, konkretna babeczka! Życzę wam dobrej zabawy na blogu i fajnych wątków! Gdyby była chęć, zaproszę do siebie :D ]
Ian chadzał do Fire Moon mniej bądź bardziej regularnie od około siedmiu lat. To właśnie tam najczęściej szukał nowych klientów, kiedy dopiero rozpoczynał swoją przygodę z dilowaniem. Dio nie tylko pozwalał, aby w jego lokalu były prowadzone nielegalne interesy, ale też sam chętnie korzystał z wszelakich usług i Ian niejednokrotnie dostarczał mu towar. Stopniowo jednak, w miarę tego, jak siec kontaktów Hunta się rozszerzała, jego wizyty w Fire Moon stawały się coraz rzadsze, aż na przestrzeni kilku kolejnych lat Ian zaczął bywać w barze ledwo sporadycznie. Wpadał wtedy nie po to, by handlować, a by sprawdzić, co słychać u Claudio i jego kuzynki. Stary ćpun miał się wyjątkowo dobrze, w przeciwieństwie do swojej podopiecznej. Ian jednak nie wtrącał się w układ, który miała ta dwójka, choć podejrzewał, że Dalaja nie miała niczego do powiedzenia. Nie był jednak tym typem człowieka, który zapragnąłby ją uratować. Dorastał i wychowywał się w środowisku, które skrzywiło i wypaczyło jego moralność. Odwiedzając Fire Moon i widząc, co potrafiło się tam dziać, nie krzywił się z niesmakiem, jak być może zrobiłaby to większość praworządnych obywateli. Z praworządnością Ian miał naprawdę niewiele wspólnego. Śmierć Dio go nie obeszła. Co prawda znał go od lat, ale Ian i Claudio nigdy nie zacieśnili łączącej ich więzi – ta ograniczała się wyłącznie do interesów. Był jednak zadowolony z tego, że to Dalaja przejęła biznes i starała się zaprowadzić porządek. Nie miał potrzeby, by iść z nią na jakikolwiek układ – już od dłuższego czasu szukał klientów wyżej postawionych, a tacy do Fire Moon zwyczajnie nie zaglądali. Radził sobie sam zbyt dobrze, by z kimkolwiek się ustawiać i dzielić dochodem, a właśnie takie warunki stawiała Dalaja. I słusznie. Należało jej się coś za nadstawianie karku. A nadstawiała go nie tylko poprzez przymykanie oczu na kręcących się po lokalu dilerów. Nie miała bowiem nic przeciwko temu, by za zamkniętymi drzwiami Fire Moon kwitł hazard. I choć Ian nie przychodził do lokalu z dragami poupychanymi po kieszeniach, to przychodził z gotówką. Z dużą ilością gotówki. — Cześć, Dalaja — przywitał się, zająwszy jeden z wysokich stołków po drugiej stronie kontuaru i odprowadził wzrokiem odprawioną przez właścicielkę kelnerkę. Ta nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie poszukała sobie innego zajęcia. O tej porze nie brakowało klientów do obsłużenia. Ian przysiadł przy barze tylko na chwilę. Rozejrzał się i skinął głową jednemu z mężczyzn siedzących kilka miejsc dalej. Kojarzył go, grali razem już kilka razy, choć jeszcze ani razu nie zostali tylko we dwójkę przy okrągłym stole przykrytym zieloną tkaniną. Dziś mieli jeszcze około czterdziestu minut do umówionej godziny. — Jakieś problemy? — spytał lekko, nie pijąc do niczego konkretnego. Ot, u Dalaji mogło dziać się wszystko i nic. Dziś miało być raczej spokojnie, a przynajmniej tak Ianowi wydawało się po tym, co zaobserwował, wszedłszy do dusznego wnętrza.
Ian nie ingerował w to, co działo się w Fire Moon. Był tylko klientem i na tym zamierzał poprzestać. Co prawda stali bywalcy kojarzyli go dość dobrze, bo i on sam do wspomnianych stałych bywalców się zaliczał, ale Ian miał z tego tytułu niewiele korzyści. Tyle tylko, że nie był przez nikogo zaczepiany, kiedy sobie tego nie życzył, czyli przez większość czasu, jaką tutaj spędzał. Nowe twarze – a tych było bez liku, ponieważ przez takie miejsce jak to potrafiło przewalić się sporo ludzi – nie wiedziały, kim Ian jest, więc tym bardziej nie zwracały na niego uwagi. Huntowi to odpowiadało. Cenił sobie święty spokój, o który, będąc dilerem, było trudno. Stąd od pewnego czasu do Fire Moon przychodził z przyjemnością, bo odkąd przestał tutaj handlować, mało kto zawracał mu głowę. Zostawiał za drzwiami Iana-dilera oraz wszystko to, co było bezpośrednio z tym związane i był po prostu Ianem, który przychodził napić się piwa bezalkoholowego i zagrać w pokera. Właśnie o to piwo bezalkoholowe poprosił, kiedy Dalaja zapytała, co może mu zaoferować. — Dzień jak co dzień — skomentował, odnosząc się do informacji o namolnym kliencie. Z tymi Dalaja i jej pracownicy mieli użerać się jeszcze długo – co najmniej tak długo, aż starzy znajomi Dio nie podzielą jego losu. Z tego jednak, co Ian zdążył zaobserwować, młoda kobieta radziła sobie nad wyraz dobrze, a Milo, na którego Hunt spojrzał przelotnie, musiał mieć w tym swój udział. — Często przychodzą? — Ian mimo wszystko pociągnął temat. — Starzy znajomi Dio? — uściślił, obserwując, jak Dalaja krząta się za wysokim kontuarem. Pytał trochę z ciekawości, a trochę po to, żeby podtrzymać rozmowę, w czym szczególnie dobry nie był, ale przez te wszystkie lata Dalaja na pewno zdążyła to zauważyć. Hunt nie mówił wiele i odzywał się praktycznie tylko wtedy, gdy zachodziła taka konieczność. Jego klienci, zarówno ci, których woził Uberem, jak i ci, którzy kupowali u niego narkotyki, lubili tę jego cechę. Czasem Ianowi wydawało się, że jego małomówność skłaniała osoby przebywające w jego towarzystwie do mówienia zbyt wiele o rzeczach, o których przy nim mówić nie powinny i cóż, potrafił to wykorzystać. Uśmiechnął się lekko, kiedy Dalaja postawiła przed nim otwartą butelkę z zielonego szkła. Upił łyk piwa, a potem obrócił się lekko na barowym stołku i powoli rozejrzał po lokalu, jakby chciał ocenić, jak przebiegnie ten wieczór. Wieczór powoli przechodzący w głęboką noc, ponieważ godzina była późna. Ian i czwórka pozostałych mężczyzn mieli skończyć grać zapewne dopiero nad ranem, choć zdarzało się, że kończyli i po dwóch godzinach.
— Często — podsumował Ian. — Dio miał dużo znajomych — dodał, po raz ostatni potoczył wzrokiem po sali i zawiesił wzrok na Dalaji, po czym uśmiechnął się leciutko. Uśmiech ten nie miał niczego wspólnego z wesołością. Był raczej sugestywny i porozumiewawczy. Dilerzy zawsze mieli dużo znajomych. Ian znał mnóstwo ludzi. Jednych z imienia i nazwiska, innych tylko z imienia, niektórych natomiast kojarzył tylko z twarzy. To byli jego klienci, wspólnicy w interesach czy gliniarze, na których powinien uważać, a także konkurencja. Nikt istotny. Ludzie warci zapamiętania z różnych względów, ale nie warci tego, żeby się nimi przejmować i poświęcić im więcej, niż jedną myśl w ciągu dnia. — Jeśli nie znajdą jej tutaj, pójdą gdzie indziej — zauważył i podniósł butelkę do twarzy. Przytknął gwint do ust, upił kilka łyków i odstawił piwo na kontuar. Swoim stwierdzeniem niczego Dalaji nie sugerował, stwierdzał tylko prosty fakt. Dalaja i tak już wykonała kawał solidnej roboty, ukrócając większość interesów, które miały tutaj miejsce i Ian cenił w młodej kobiecie to, co ją ku temu popchało. To było wyzwanie i to nie byle jakie. Dalaja nie ryzykowała tylko utratą dochodowego interesu; Dalaja ryzykowała życiem. W końcu nowojorskie podziemie rządziło się swoimi prawami, a te nie były łagodne i często za przysłowiowe oko skracano człowieka o głowę. — Jeszcze trochę i Dalaja powie nam, żebyśmy poszukali sobie innej miejscówki na pokera — odezwał się Jesse, który rozsiadł się na stołku obok Hunta. Ian nie zauważył, kiedy Jesse wszedł do baru, a przez zgiełk panujący we wnętrzu nie usłyszał, że ktoś się do nich zbliża. Nie był jednak zaskoczony pojawieniem się Jessego, bo ten zjawiał się w Fire Moon niemalże co miesiąc, żeby przepuścić trochę gotówki. — Mam nadzieję, że nie — rzucił Ian. — Lubię tu przychodzić. Poza tym, że Ian lubił przychodzić do Fire Moon, nie lubił zmian. Ten lokal był sprawdzony i bezpieczny. Nikt nie miał mu tutaj ukręcić łba za grę w pokera, którą również lubił, a przy okazji której mógł albo pozbyć się pieniędzy ze sprzedaży narkotyków, albo je pomnożyć – każda z tych dwóch opcji była dla niego zadowalająca.
[Nic się nie stało ^^ Mnie również życie potrafi wciągnąć i przez jakiś czas nie wypuszczać ^^]
— Trochę tak — przyznał Jesse w odpowiedzi na zarzut Dalaji, ale uśmiechnął się przy tym zgoła niewinnie. Ian pozostawił to bez komentarza i tylko pozwolił sobie na nikły uśmiech pod nosem. Zajął się popijaniem bezalkoholowego piwa, pozwalając, aby to Jesse strzępił sobie język, a ten chętnie kontynuował. — Nie zrozum mnie źle — dodał, przysunąwszy bliżej siebie kufel. — Poniekąd nie masz innego wyjścia, prawda? To miejsce w końcu zyskuje jakąś renomę. I nie mam tu na myśli tej renomy, którą miała za czasów Dio, świeć panie nad jego duszą — wyrecytował Jesse, po czym uniósł kufel i pociągnął spory łyk piwa. Nic sobie nie robił z tego, że za te słowa mógł dostać tutaj po mordzie. Z westchnieniem zadowolenia odstawił naczynie na blat i wierzchem dłoni otarł z górnej wargi biały wąsik z pianki. Kiedy natomiast Dalaja wspomniała o Seraphine, Jesse obrócił się ostentacyjnie i odszukał dziewczynę wzrokiem. Ian również się obrócił, ale nie całym ciałem, jak Jesse. Ledwo przekręcił głowę i podczas gdy Jesse nadal oceniał, z kim przyjdzie im dziś grać, Hunt popatrzył z powrotem na Dalaję. — Grała kiedyś? — spytał i być może kierował nim cień troski, ponieważ nie podejrzewał, by barmanka zarabiała dużo – nawet jeśli Dalaja dokładała wszelkich starań, by tak właśnie było – i jeśli jakimś cudem odłożyła pieniądze, to powinna przeznaczyć je na coś innego, niż wysokie wpisowe. — Za tamtymi drzwiami nie ma sentymentów — podchwycił Jesse, który zdążył porozumiewawczo mrugnąć do Seraphine, kiedy ta skończyła obsługiwać klientów. — Jeśli dziewczynie brakuje rozrywki, to chętnie jej ją zapewnię, zupełnie za darmo — dodał i uśmiechnął się głupkowato do Dalaji, po trochę sobie żartował, a trochę mówił zupełnie poważnie i na pewno skorzystałby z okazji. Ian zaczął zastanawiać się, jakim cudem ten głąb tak dobrze gra w pokera oraz co sprawiło, że Hunt jeszcze wytrzymywał w jego towarzystwie. Być może nie bez znaczenia był tutaj fakt, że on i Jesse widzieli się nie częściej, niż raz w miesiącu, ponieważ znali się z pokera właśnie i żaden z nich nie chciał, aby ta znajomość wyszła poza te konkretne ramy.
Ian cieszył się, że Fire Moon nie stało się luksusową miejscówką, ponieważ gdyby tak było, przestałby tu przychodzić. Nie odwiedzał takich miejsc. Nie dlatego, że nie było go na nie stać – miał mnóstwo gotówki z handlu narkotykami, ale niekoniecznie mógł się z tym obnosić, a już na pewno nie chciał tego robić. I nie lubił tych wszystkich restauracji, gdzie miejsce trzeba było rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a za mikroskopijne porcje płaciło się krocie. Nie czuł się tam swobodnie. Na mieście jednak jadał często. Miał kilka ulubionych lokali, które były zwykłymi knajpkami, ale z równie dobrym, jeśli często nie lepszym jedzeniem, niż w restauracjach z gwiazdką Michelin. Pewnie niejeden krytyk kulinarny dostałby palpitacji, gdyby zagłębił się teraz w myśli Iana Hunta, ale jego samego nic a nic to nie obchodziło. Przyglądał się teraz za to, jak w miarę gadania Jessego wyraz twarzy Dalaji się zmieniał. Wiedział, do czego Claudio zwykł zmuszać Dalaję, ale szczerze powiedziawszy? Ianowi jakoś tak się o tym zapomniało. Prawdopodobnie dlatego, że Fire Moon naprawdę się zmieniło i próżno było rozglądać się za roznegliżowanymi kobietami, które niegdyś krążyły po sali. Dopiero teraz, gdy połączył kropki, uzmysłowił sobie, że Dalaja nie puści płazem Jessemu tego, co ten mówił. Mógłby ostrzec znajomego, ale tego nie zrobił, bo i po co? Jesse nie był dla niego nikim bliskim. A za to, co insynuował, należał mu się co najmniej opierdol. Stąd Ian nie drgnął, kiedy Dalaja wyszła zza baru. Obserwował jednak sytuację i kącik jego ust drgnął w półuśmiechu, kiedy młoda kobieta złapała Jessego za fraki. Ten próbował jeszcze się tłumaczyć, uniósł nawet ręce w obronnym geście, na co pozostający w cieniu Milo drgnął wyraźnie, ale widząc, ze Jesse nie chce zrobić nic więcej, pozostał tam, gdzie stał. — Dalaja, no weź. Tylko sobie żartowałem! Choć to był bardzo głupi żart, masz rację — przyznał Jesse dla załagodzenia sytuacji, a uśmiech, który przykleił do twarzy, był wyjątkowo krzywy. W tym samym czasie Ian popijał piwo, aż opróżnił butelkę i odstawił ją pustą na blat w tym samym momencie, w którym Dalaja znowu stanęła naprzeciw niego. — To dobrze — skomentował. — To może być nawet ciekawe — dodał, ponieważ zaintrygowały go te sztuczki, o których wspomniała Dalaja. Nie pytał jednak o nic więcej i nawet nie zdążył. Ktoś lekko trącił go w ramię i nie był to Jesse. Za plecami Iana stał mężczyzna w średnim wieku, ze szpakowatymi włosami i okularami w metalowych oprawkach osadzonymi nisko na nosie. — Chodźcie już — powiedział, a choć patrzył tylko na Iana, to wyraźnie mówił także o Jessem. Ian, który obrócił się wcześniej, teraz lekko uniósł dłoń w geście, który miał kazać mężczyźnie zaczekać i popatrzył na Dalaję. — Otwarte? — dopytał, lekko unosząc brwi. Miał na myśli salkę na tyłach baru, w której zawsze grali, a w której mieli zapewnione nie tylko ciszę i spokój, ale też prywatność.
Nigdzie im się nie spieszyło, więc zaczekali, aż Dalaja sprawdzi salkę na tyłach lokalu. Kiedy dostali od niej zielone światło, przeszli do pomieszczenia, gdzie czekała na nich Seraphine. Po kilku kolejnych minutach dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna, z którym byli na dzisiaj umówieni. Gra przebiegała bez zbędnych komplikacji. Widywali się już w tym gronie, mieli więc pewność, że nikt nie zareaguje impulsywnie w obliczu przegranej, choć stawka nie była niska. Zdawało się jednak, że żadna z osób, która zdecydowała się dziś zagrać, nie miała zbytnio przejąć się stratą gotówki. Na pewno nie miał tego zrobić Ian, który najzwyczajniej w świecie musiał robić coś z brudnymi pieniędzmi z handlu narkotykami. Na utrzymanie samochodu oraz mieszkania, a także spełnienie własnych potrzeb nie przeznaczał znowu tak mało, ale nawet pomimo tego pozostawało mu sporo pieniędzy, z którymi nie miał czego zrobić. Część odkładał i inwestował, starając się robić to ostrożnie i rozważnie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Gdyby coś się posypało, a jemu jakimś cudem udałoby się nie trafić do więzienia, miałby za co przeżyć, przynajmniej przez czas wystarczający do zorganizowania sobie innego zajęcia. Pozostałą część mógł z powodzeniem przegrać w pokera, choć Ian wcale tak często nie przegrywał. Styl jego gry był spokojny, tak samo jak spokojny był sam Ian. Nie podbijał stawki, kiedy nie miał dobrych kart na ręce. Nie blefował, choć może z tym spokojem nawet nieźle by mu to wychodziło. Jego gra była pozbawiona emocji, tak jak tych emocji zdawał się nie mieć w sobie Hunt i niejednokrotnie wychodził na tym dobrze, skoro najczęściej jako jeden z ostatnich zostawał przy stole. Dziś, po kilku długich godzinach, to on i Seraphine przeliczali żetony, by następnie podzielić leżące nieopodal banknoty. Jesse siedział z lekko naburmuszoną miną i dopijał piwo, a dwójka pozostałych mężczyzn, każdy z nich w koszuli z podwiniętymi rękawami i krawatem wciśniętym w kieszeń spodni w kant, jakby przyszli tu prosto po pracy, już się zbierali. Pozostali się z pozostałymi oszczędnymi siknięciami głowy i wyszli, mówiąc coś o tym, że zobaczą się następnym razem. W końcu wyszła także Seraphine, za nią Ian, a za nim z kolei powlókł się Jesse, mamrocząc coś o szczęściu nowicjusza. Mimo późnej pory Fire Moon bynajmniej nie opustoszał. Ian jednak znalazł dla siebie miejsce przy barze, a kiedy Dalaja pojawiła się w zasięgu jego wzroku, wyjął dłoń z kieszeni i stuknął o kontuar zwitkiem zielonych banknotów. Zgodnie z niepisaną umową, to wygrani odpalali Dalaji należny jej procent. Spostrzegłszy to, Seraphine drgnęła, jakby właśnie się zreflektowała i sięgnęła do torebki, którą zdążyła przewiesić przez tułów, ponieważ skończyła już zmianę i miała udać się do domu. — Nie wygłupiaj się — mruknął Ian, zwracając się do dziewczyny. — Mam rację, Dalaja? — rzucił już lżejszym tonem do znajomej i właścicielki tego przybytku, która to wszystko widziała.
Jesse ewidentnie musiał mieć jakiś problem, z którym przyszedł do Fire Moom i być może liczył na to, że z pomocą alkoholu oraz hazardu ten problem rozwiąże, ale nic podobnego nie miało miejsca. Najprawdopodobniej dlatego wyżywał się na innych, po cichu licząc na to, że to uszczupli ciężar spoczywający na jego barkach, ale sądząc po jego minie, także w tym względzie się przeliczył. To zachowanie Jessego poniekąd Iana dziwiło. Znał go już trochę i zdążył zaobserwować, że Jesse był raczej niegroźnym wesołkiem, takim z grubiańskim poczuciem humoru. Naprawdę rzadko dawał taki popis, jak dziś, kiedy najpierw zaczepiał Seraphine, a teraz pyskował Dalaji. Ian obserwował to w milczeniu. Jesse nie był nawet jego znajomym – był po prostu osobą, którą Ian znał, ale nikim więcej. Stąd Ian nie uważał, że musiał być za niego odpowiedzialny i że powinien interweniować. Jesse nie był też nikim, z kim Dalaja nie poradziłaby sobie sama, przez co teraz Hunt odprowadzał wzrokiem młodego mężczyznę, który chyba postanowił skorzystać z rady nowej właścicielki Fire Moon. Kiedy zamknęły się drzwi za Jessem, Ian popatrzył na Dalaję. — Tak — zgodził się z nią i na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Akurat to jedno i handel dragami dobrze mi wychodzi — zironizował i przeniósł wzrok na Seraphine. W tym zwitku banknotów, które przygotował dla Dalaji, znajdowała się także dola jej pracownicy. Ian nie chciał, aby którakolwiek z nich była stratna i to też nie tak, że rozdawał gotówkę na prawo i lewo. Po prostu chciał w pewien sposób zadbać o miejsce, w którym mógł spędzać czas w sposób, w jaki lubił to robić. Niedługo potem on i Dalaja zostali sami, nie licząc tych kilku niedobitków rozsianych przy stolikach. Na propozycję kolacji Ian zareagował zmarszczeniem brwi. W zasadzie, był nawet odrobinę głodny, a Dalaja była jedną z tych niewielu osób, które w żaden sposób nie były zrażone tym, że Ian mało mówił i nie okazywał entuzjazmu na każdym kroku, a ze względu na to spędzanie z nią czasu było proste, ponieważ Ian nie lubił gimnastykować się tylko dlatego, że nie był taki, jaki powinien być zdaniem innych. — Może mam — odpowiedział i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. — Daj mi pół godziny, muszę ustawić klientów — rzucił, rozsiadł się wygodniej ze smartfonem w ręce i w pełni skupił na odpisywaniu na wiadomości, układając plan dnia na jutro w taki sposób, aby każdy był zadowolony. Zarówno on, jak i ci, którzy czegoś od niego chcieli. Dokładnie dwadzieścia pięć minut później był gotowy, co zasygnalizował poprzez wyciszenie komórki i włożenie jej z powrotem do kieszeni spodni. — Gotowa? — zagadnął, kiedy Dalaja wyszła z zaplecza.
Nikt nie musiał wsłuchiwać się w listę życiowych problemów Iana Hunta, ponieważ ten takiej listy nie posiadał. Tak jak niektórzy uważali, że całe jego życie było jednym wielkim problemem, tak sam Ian był zgoła innego zdania. Nie przeszkadzało mu to, że miał taką, a nie inną przeszłość. Nie przeszkadzało mu także to, że był dilerem. Ian nie znał innego życia, niż to z narkotykami, więc za żadnym innym życiem nie tęsknił ani też niczego w swoim życiu nie żałował. Odstawał przez to wyraźnie od reszty społeczeństwa, lecz to również mu nie przeszkadzało i na pewno nie zamierzał dopasowywać się do tych ram, które przez większość ludzi były uważane za zwyczajne i normalne. Nie szukał akceptacji u ludzi, którzy nie rozumieli. Którzy uważali, że coś było z nim nie tak i koniecznie należało go naprawić. Ian nie czuł się zepsuty. Ian nie potrzebował ratunku. To dlatego przebywał tylko w towarzystwie tych osób, które nie uważały, że wiele w nim było do poprawy. Jedną z tych osób, które mógł zliczyć na palcach jednej ręki, była Dalaja. Znali się już jakiś czas i Ian nigdy nie poczuł, by ta młoda kobieta go oceniała. Nigdy nie wymagała od niego czegoś więcej niż to, by Ian był sobą. Dokładnie takim, jakim się stał i jak ukształtowało go środowisko, w którym się urodził i wychował. Ponieważ Ian idealnie pasował do tego świata, z którego wyszedł; do tej jego części, która była mała i niedostrzegana przez społeczeństwo, które widziało tylko to, co chciało. I które nie rozumiało tego, co było inne, a co nie było takim bez przyczyny. — Brzmi dobrze — odpowiedział i zszedł z barowego stołka. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy z kapturem, którą miał na sobie i zaczekał, aż Dalaja wyjdzie zza kontuaru, za którym spędzała większą część dnia. — Przyjechałaś na motorze? — zapytał, kiedy zgodnie i niemalże ramię w ramię zmierzali ku wyjściu. Nie wiedział, jak daleko od Fire Moon znajdowała się zaproponowana przez Dalaję knajpka, a on sam przyjechał samochodem, który został na bezpłatnym parkingu nieopodal baru. Mieli więc do wyboru kilka opcji na dotarcie do celu, bo jeśli Lilac Salsa znajdowała się niedaleko, to mogli się przejść. Jeśli z kolei knajpka była na drugim końcu miasta, powinni wybrać jeden z dostępnych środków transportu. — Możemy jechać moim samochodem — zaproponował, kiedy przepuszczał Dalaję w drzwiach. — Odwiozę cię potem do Fire Moon. Albo do domu. Albo gdzie będziesz potrzebować — dodał i nawet uśmiechnął się przy tym lekko, ponieważ z powodzeniem mógł zrobić z Dalają rundkę po mieście, w zależności od jej potrzeb.
Gdyby Ian i Dalaja wymienili się szczegółami z życia, a także poglądami na pewne sprawy, nie mieliby innego wyjścia, jak tylko dojść do wniosku, że całkiem sporo ich łączyło. Jakkolwiek Ian nie borykał się z implikacjami, jakie niosło ze sobą bycie Latynosem, to nie był wolny od stereotypów i tego, jak był przez nie postrzegany. Jako diler. Jako dziecko dwójki ćpunów. Jako wychowanek domu dziecka. Jako osoba, która zakończyła naukę na szkole średniej. Ian nie tylko nie walczył z tym, jak postrzegali go inni ludzie, ale też był zdania, że wiele w nim było tego, co przypisywano osobom jego pokroju. Nie mogło w nim tego nie być, skoro urodził się i wychował w takim, a nie innym środowisku. Skoro zajmował się tym, czym się zajmował i to nie z przymusu czy z konieczności, a z wyboru. Było w nim też jednak coś więcej, co dostrzegało niewielu. Ponieważ Ian, oprócz tego, że był dilerem, był także Ianem. Chłopakiem i to dość zwykłym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym, jeśli odsunąć na bok wszystko to, co go wyróżniało, a przecież nie było tego znowu tak dużo. Ten chłopak miał słabość do samochodów i lubił nimi jeździć, dlatego kiedy było go na to stać, kupił najnowszego Cadillaca. Ten chłopak lubił oglądać filmy i seriale, a nawet od czasu do czasu lubił coś przeczytać. Lubił chodzić na siłownię i biegać. Lubił zupełnie zwyczajne, pospolite rzeczy, które lubili wszyscy. Lubił też ćpać. Nie robił tego, ale lubił. Przekonał się o tym, ponieważ podobnie jak Dalaja, swego czasu był ciekaw, co takiego w ćpaniu widzieli jego rodzice. I dostrzegł to, jasno i wyraźnie. Byłby dobrym ćpunem – takim, który potrafi brać latami, nim doszczętnie zniszczy organizm. Takimi ćpunami byli jego rodzice. Przestał brać nie dlatego, że miał więcej silnej woli i samozaparcia, niż mieli jego ojciec i matka. Przestał, ponieważ się wystraszył. Wystraszył się tego, jak wiele przyjemności mu to sprawiało i jak dobrze mu to wychodziło. Jakby był do tego i tylko tego stworzony, a że został spłodzony przez parę ćpunów, to było to wielce prawdopodobne. I było to przerażające. Na tyle, że od dziesięciu lat Ian był czysty. Nie tylko nie ćpał, ale też nie pił i nie palił. Z nałogów, do których ewidentnie miał skłonność, zostawił sobie tylko hazard, bo w nim nie był aż tak przerażająco dobry. — Nie martwię się — zauważył odruchowo, kiedy zostawiali za sobą Fire Moon. Ian Hunt się nie martwił, na pewno nie o siebie, o innych natomiast zdarzało mu się martwić sporadycznie. Chciał tylko ustalić, co dalej. A jednak, jego dobór słów sugerował, że się martwił i Hunt zdał sobie z tego sprawę, kiedy Dalaja zwróciła mu na to uwagę. A przez to zmieszał się, odrobinę, jak za każdym razem, kiedy ktoś miał słuszność w tym, co u niego zaobserwował. Popatrzył na wyświetlacz telefonu Dalaji, kiedy ta pokazała mu mapę. Przeanalizował krótko trasę, którą mieli do pokonania i skinął głową. — Nigdzie mi się nie spieszy — powiedział, a to oznaczało, że mogli spędzić w drodze dokładnie tyle, ile było trzeba, żeby dojechać do Lilac Salsa. Ian poprowadził Dalaję do zaparkowanego nieopodal Cadillaca. Mieli do pokonania ledwo kilkadziesiąt metrów, a kiedy byli zupełnie blisko samochodu, Hunt otworzył go przyciskiem na kluczyku i podszedł do drzwi od strony pasażera, które otworzył dla Dalaji. Osoby, które siadały w Cadillacu z przodu można było policzyć na palcach jednej ręki tak samo jak te, które Iana rozumiały. Były to też niemalże dokładnie te same osoby. Gdy Dalaja zajęła miejsce, domknął za nią drzwi i obszedł samochód. Zajął miejsce należne kierowcy i w nawigacji wyszukał lokal, do którego mieli się udać. Nowy Jork znał dobrze, ale to miasto było tak duże i tak dynamicznie się zmieniało, że nie sposób było nadążyć ani za nim, ani za każdą możliwą lokalizacją.
[Hej, dziękuję bardzo za powitanie! Nie jest tak źle z tym startem w życie Leifa, a i z drugiej strony - wzorem do naśladowania na pewno sam nie jest. Antysystemowcy piony by z nim nie zbili, chłop pracuje w reklamie. :D
Na wątek oczywiście chętnie, ale podpowiedz mi może - która z Twoich postaci bardziej się do interakcji z Leifem nadaje?]
Bez wątpienia każdy psycholog miałby co robić z Ianem Huntem. W jego przypadku było nad czym pracować, jednak Ian nie chciał żadnej pracy wykonywać. Nie czuł, że powinien. Odpowiadało mu zupełnie to, jaki był, a jakiekolwiek sygnały płynące z zewnątrz dotyczące tego, że coś z nim było nie w porządku, ignorował. Ludzie oczekiwali, że Ian będzie jakiś i mierzyli go swoją miarą, tymczasem Ian był dokładnie taki, jaki powinien. Był jak człowiek, który urodził się i wychowywał w środowisku ludzi uzależnionych od narkotyków, który trafił do domu dziecka i w tym domu dziecka dorastał, a jego mury opuścił dopiero, kiedy osiągnął pełnoletność. Nie był jak inni – ci inni, którzy pochodzili z pełnych rodzin wolnych od uzależnień, a to z takimi ludźmi mimo wszystko najczęściej miał do czynienia. Tacy ludzie również ćpali. W Cadillacu nie grała muzyka. Nie płynęła ani z radia, ani z aplikacji po tym, jak Ian podpiął telefon do kabelka USB, łącząc się w ten sposób z interfejsem samochodu. Ian lubił jeździć w ciszy i lubił ciszę jako taką. Zbyt głośne dźwięki go drażniły i sprawiały, że czuł się poirytowany, dlatego odkąd mógł sobie na to pozwolić, nie handlował po klubach i zjawiał się tam tylko na życzenie klientów, na chwilę potrzebną do wymiany towaru na gotówkę. Nie miał nic przeciwko temu, że Dalaja sięgnęła po telefon. Ona też miała swoje sprawy, którymi musiała się zająć i z powodzeniem mogła zrobić to po drodze. Ian nie oczekiwał, że Dalaja będzie zabawiać go rozmową, bo też nie potrzebował być w ten sposób zabawiany. Dalaja zajmowała miejsce z przodu, ponieważ doskonale to rozumiała. Kiedy natomiast się odezwała i Ian wiedział już, z czym będą musieli się zmierzyć, zwolnił, odruchowo szykując się do zmiany kierunku jazdy. — Byłbym — odparł i uśmiechnął się lekko, ponieważ to, że miał zawieźć Dalaję pod wskazany adres, nijak nie wiązało się z dobrocią. Ian był zadaniowy. Był także kierowcą Ubera, a kierowcy Ubera mieli to do siebie, że wozili ludzi tam, gdzie ci sobie tego życzyli. Dalaja co prawda nie była jego klientką, która zamówiła kurs poprzez dedykowaną aplikację, ale skoro potrzebowała gdzieś dotrzeć i to w tempie ekspresowym, to Ian zamierzał jej to ułatwić. Korzystając z funkcji mikrofonu, przedyktował nawigacji nowy cel podróży. GPS niemalże od razu wypluł na ekran proponowaną trasę i Ian zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu. Zaraz po tym zerknął na Dalaję, która przyciskała komórkę do ucha, próbując się z kimś połączyć. Najprawdopodobniej z podopieczną, o której wspomniała. — Zaszalał? — spytał Ian, podczas gdy w głośniku telefonu Dalaji wciąż wybrzmiewał tylko sygnał nawiązywanego połączenia. — To znaczy? Ian widział i mógł sobie wyobrazić różne wersje tego zaszalał. To mogło oznaczać wszystko. To mogło oznaczać, że na miejsce zostanie wezwana także policja, a wtedy lepiej byłoby, żeby Ian nie zostawał tam zbyt długo, choć jakimś cudem i trochę za pomocą Louisa, jego kartoteka wciąż była czysta.
Ian, w przeciwieństwie do Dalaji, nie próbował nikomu pomagać. Nigdy nawet o tym nie pomyślał. Nie był do tego odpowiednią osobą. Jak miałby nią być, skoro pozostawał dilerem? Jako diler, nie mógł się wychylać i tego nie robił. I choć wiedział, jak to jest być dzieciakiem z patologicznej rodziny, teraz, kiedy był dorosły, los takich dzieci go nie interesował. Nie w taki sposób, w jaki interesował Dalaję, bo kiedy Ian ostatnio odwiedził Lindę, pozwolił jej dzieciakowi się skopać, choć zważywszy na to, że miał do czynienia z sześciolatkiem, słowo skopać było mocno na wyrost. Nie zareagował, nie odwinął się, nawet nie warknął. A kiedy Samuel się przewrócił, pomógł mu wstać i otrzepał jego spodenki ze żwirku, którym wysypany był podjazd. Przytrzymał go także, podczas gdy Linda, która chciała podbiec do syna, potknęła się o własne nogi i upadła na werandzie. Przytrzymał go, żeby Samuel nie widział, jak jego matka z trudem podnosi się do pionu i puścił go dopiero, kiedy Linda nie przedstawiała sobą obrazu nędzy i rozpaczy; nie tak bardzo, jak jeszcze przed chwilą. W pewien sposób Ian zatroszczył się o tego chłopca. To jednak mógłby stwierdzić tylko postronny obserwator, którego zabrakło w tamtym momencie. Na pewno nie miał tego przyznać sam Ian. On nawet tego nie zauważył, po prostu zrobił to, co uważał za właściwe w tamtym konkretnym momencie i nie analizował tego, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. — Wiesz, że nie trzeba — odpowiedział, przestał obserwować drogę i rzucił Dalaji krótkie spojrzenie. Resztę wieczora miał wolną. Zadbał o to jeszcze w Fire Moon, kiedy poprosił o te pół godziny na ustawienie klientów. Z każdym, który czegoś od niego chciał, umówił się na jutro. Dziś mógł więc wrócić do domu, mógł iść z Dalają na kolację i mógł też zawieźć ją na nagłą interwencję. Każda z tych opcji była dobra, skoro Ian nie miał nic lepszego do roboty, a być może miał przydać się znajomej do czegoś więcej, niż przewiezienie jej z puntu A do punktu B. — Ja pierdolę… — skomentował, kiedy Dalaja wyłuszczyła mu, o co chodzi. Już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzie są popierdoleni i zdolni do wszystkiego, nawet mieściło mu się to w głowie, ale kiedy słyszał o takich rzeczach, o jakich teraz mówiła mu Dalaja, nadal potrafił czuć się niekomfortowo. — Wiesz, kiedy moi rodzice się naćpali, po prostu szli spać — westchnął, mówiąc Dalaji o czymś, o czym mówił niewielu. W tym kontekście miało to oznaczać tylko tyle, że mały Ian nie miał tak bardzo przejebane, jak mógłby mieć i jak miały inne dzieciaki. Chodził głodny, często także brudny, z brzydko gojącymi się przypaleniami od papierosów. Raz, na imprezie w ich mieszkaniu, jakiś facet zabrał go ze sobą do kibla i tylko dlatego, że starszy Louis zainterweniował na czas, nie tylko nie skończyło się to źle, ale też nie zdążyło zacząć. Nigdy jednak nikt nie gonił go z nożem rzeźnickim – dorosły Ian uważał to za grubą przesadę. Dalaja siedziała blisko. Nie miała innego wyjścia, zajmując miejsce pasażera. Stąd Ian słyszał dźwięki dolatujące z głośnika jej telefonu. Słyszał te bełkotliwe przekleństwa. Skrzywił się lekko, a potem tylko skinął głową, kiedy młoda kobieta poprosiła go o zwolnienie, gdy znajdą się nieopodal celu. To też, po kilku kolejnych minutach jazdy, zrobił. Zredukował do dwójki i toczyli się teraz jedną z uliczek, nikomu nie wadząc, bo o tej godzinie, w tej dzielnicy ruch był znikomy. Wnętrze Cadillaca jaśniało i ciemniało na przemian, kiedy wjeżdżali w plamy światła rzucane przez uliczne latarnie i z nich wyjeżdżali. — Tam? — rzucił Ian, oderwał dłoń od kierownicy i wskazał kształt majaczący kilkanaście metrów przed nimi. Ten kształt wyglądał mu na chwiejnie idącą nastolatkę, która mogła nieść na rękach dziecko, ale tego Ian nie widział dobrze, bo było ciemno, a dziewczyna szła w tym samym kierunku, w którym oni jechali.
Ian był świadom tego, że nie miał w dzieciństwie tak bardzo przejebane, jak inne dzieci. On jednak i te inne dzieci miały przejebane bardziej, niż większość – ta większość, która dziś wiodła zupełnie normalne i całkiem poukładane życie, w którym było miejsce na weekendowe spotkania z rodziną. Życia, które wiódł Ian i życia, które wiodła Dalaja bez wątpienia nie można było nazwać normalnym. Poukładanym – być może. W końcu każde z nich radziło sobie, jak tylko mogło i każde robiło to za pomocą tych zasobów, które otrzymało na starcie. Tych zasobów było niewiele i były one bardzo wątpliwej jakości, przez co każde z nich na swój sposób odstawało od ogółu społeczeństwa. Ian to wiedział, dlatego nie szukał akceptacji u ogółu społeczeństwa. Miał kilka osób, które uważał za bliskie i które mógł zliczyć na placach jednej ręki, a które wywodziły się z tego samego lub bardzo podobnego środowiska, co on. Tym osobom nie trzeba było tłumaczyć pewnych oczywistych kwestii, które dla pozostałych były kompletnie niezrozumiałe. Stąd nie odpowiedział na słowa Dalaji, ale w chwili, w której je wypowiadała, zerknął na nią i widział, jak instynktownie obejmuje się ramionami. Pamiętał, że wiele dzieciaków w domu dziecka tak robiło. Jedne z tego wyrastały, inne przeciwnie. On, równie instynktownie, najpewniej powielał inne charakterystyczne gesty, których sam u siebie nie był w stanie zaobserwować, nawet pomimo tego, że pozostawał względnie samoświadomy własnych traum. Nie potrafił ich nazwać, ani tym bardziej fachowo zdefiniować, ale wiedział, że coś jest nie tak. Później już skupił się na idącej chodnikiem dziewczynie. Przejechał jeszcze kawałek, nim zjechał częściowo na chodnik i to tam zatrzymał auto. Nim zdążył zaciągnąć ręczny, a co dopiero zgasić silnik, Dalaji już nie było w środku. Przez przednią szybę Ian widział, jak podbiega do nastolatki i jak delikatnie, ale ze stanowczym wyczuciem wyjmuje chłopca z jej ramion. Sam wysiadł z Cadillaca niedługo po tym i zdążył podejść do Dalaji na ułamek sekundy przed tym, jak ta odwróciła się do niego i tak po prostu podała mu dziecko. Bez pytania i bez zainteresowania się, czy Ian mógłby je od niej wziąć. Nie miał do czynienia z dziećmi, ale posłusznie wyciągnął ręce i wziął na nie malca. W porównaniu z Dalają trzymał go wyjątkowo nieporadnie, jednakże w sposób, który nie groził upadkiem. Czuł, jak chłopiec sztywnieje. Wiedział, że nie podobało mu się to, że trzymał go ktoś obcy. Wydawało się jednak, że był tak bardzo przestraszony, że to zesztywnienie miało być jego jedyną reakcją. Tymczasem Ian spojrzał na dziewczynę. Zaklął całkiem głośno, raz i drugi. Jej ubranie było całe we krwi i ciężko było ustalić, z którego konkretnie miejsca na jej ciele ta krew się wydobywała. Ubrania przykucniętej na chodniku Dalaji, podtrzymującej tę dziewczynę, także zaczęły się brudzić. Ian pomyślał, że chłopiec, którego trzymał, musiał być równie umorusany krwią siostry, a może też własną? Odchylił głowę, popatrzył na malucha. Jego buzię, zapłakaną i zasmarkaną, znaczyły też brunatne w świetle latarni smugi. Tak jakby ktoś przetarł jego twarz unurzaną we krwi szmatką i poniekąd tak było, prawda? Nastolatka przyciskała brata do własnej, zakrwawionej piersi. — Ja pierdolę, Dalaja, ty tak na co dzień? — spytał, przysunąwszy się o krok bliżej. Patrzył z góry na znajomą i podtrzymywaną przez nią nastolatkę i nie mógł pozbyć się dziwnego, gniotącego w pierś wrażenia, że ten świat, w którym obracał się on był zdecydowanie mniej brutalny, niż ten, w który wkroczył teraz za Dalają. W jego świecie obracali się głównie dorośli, którzy najczęściej wiedzieli, co robili i dlaczego to robili. Tutaj? Tutaj patrzył na jedno dziecko, a trzymał drugie i żadne z nich nie wiedziało, dlaczego ich to spotkało. Dlaczego ich ojczym latał za nimi z rzeźnickim nożem.
Ian nawet nie zastanowił się nad tym, po jakie dokładnie służby zadzwoniła Dalaja. Kiedy jednak do jego uszu doleciał charakterystyczny dźwięk syreny, wiedział, że była to wyłącznie karetka. Wtedy też chłopiec, którego trzymał na rękach, zaczął wyć. Nie chlipać i nie płakać. Wyć. Głośno i rozdzierająco, tym głośniej, im bliżej była karetka i im głośniejsze stawało się jej zawodzenie. Ian nie starał się uspokoić malucha. Wiedział, że nie da rady i że ten nie uspokoi się, póki jego ciało chociaż częściowo nie zrzuci z siebie tego ciężaru, który na nim spoczął. Zatrważające było to, że okolica jakby wymarła. Wokół nich nie było żywego ducha, nie przejeżdżały samochody. Tylko firanki w ciemnych oknach lekko się poruszały, nikt jednak nie zapalił światła, nikt nie wyszedł przed stare zabudowania. Jedyne poruszenie przyniosła ze sobą wjeżdżająca na uliczkę karetka, a potem wybiegający z niej ratownik, któremu Ian skinieniem głowy wskazał na Dalaję i nastolatkę.
Nie ulegało wątpliwości to, że Ian nie był żadnym specjalistą. Doświadczenie w tym, jak powinna wyglądać relacja rodzica z dzieckiem, nabywał wyłącznie przez pierwszych sześć lat życia i doświadczenie to mówiło mu, że przeklinanie przy dzieciach nie było niczym złym, przeciwnie nawet, było zupełnie normalne, tak jak normalne było dawanie sobie przy nich w żyłę. Niemniej Dalaja nie musiała się martwić; wypowiedziane przekleństwa miały być największą krzywdą, jaką Ian miał wyrządzić maluchowi. Trzymał kilkulatka przy sobie, opierając go na swoim ciele i przytrzymując rękoma. Trzymał go może niewprawnie i może nieczule, ale trzymał go pewnie nawet wtedy, kiedy chłopiec zaczął wyć i tylko skrzywił się lekko, bo to wycie rozbrzmiewało tuż przy jego uchu. — Na pewno nie będę to ja — wymruczał, już bardziej do siebie niż do Dalaji i popatrzył na zasmarkane dziecko. Nie miał pojęcia, jak obsługuje się małe dzieci, a szczególnie takie skrzywdzone przez dorosłych, którzy powinni się nimi opiekować. Sam był takim dzieckiem, bo choć może nie doświadczył szczególnie wiele przemocy fizycznej, to przemoc psychiczna była w ich domu na porządku dziennym. Z tym, że w mieszkaniu Huntów tak naprawdę nikt nie wiedział, co robi i nikt nie potrafiłby nazwać rzeczy po imieniu. Matka i ojciec byli zainteresowani tylko sobą nawzajem i ćpaniem, ponieważ razem ćpało im się wyjątkowo dobrze. Tak dobrze, że gdzieś po drodze udało im się spłodzić i utrzymywać przy życiu dwójkę dzieci, którymi zajmowali się na tyle, by po położeniu ich do łóżek móc w spokoju ćpać. Wszystko kręciło się wokół ćpania. Kręciło się wokół niego tak bardzo, że w wieku sześciu lat Ian potrafił zaciągnąć stazę na ramieniu matki tak, że pięknie pokazywała się ta jedna żyła ze zrostami, w którą jeszcze dało się wbić tępą igłę. Jako pierwsza do karetki trafiła nastolatka. Dopiero po tym Ian przekazał chłopca ratownikowi i zaraz popatrzył na Dalaję, nie będąc pewnym, co dalej. Unikał takich sytuacji. Unikał kontaktu z wszelakiego rodzaju służbami. Kiedy sam potrzebował pomocy, szukał klinik, które świadczyły usługi pro bono i w formularzu nie trzeba było wpisywać numeru polisy ubezpieczeniowej. Stąd nie wiedział, o czym mówił ratownik medyczny i tym bardziej skupił się na Dalaji, kiedy ta zniwelowała dzielącą ich odległość i zapewniła, iż dopilnuje, by nazwisko Iana nie figurowało w dokumentach. Skinął jej krótko głową, potem popatrzył na karetkę i nim ruszyli, delikatnie złapał Dalaję za ramię, by ta za szybko nie wyrwała w stronę pojazdu. — Sesja wsparcia? — spytał, oderwał wzrok od pojazdu i przeniósł go na kobietę. Jego piwne oczy pełne były niezrozumienia. Wsparcie? Jakie wsparcie? Jedynym wsparciem, jakiego Hunt udzielił tym dzieciakom było to, że nie upuścił chłopca, kiedy Dalaja wzięła go z zaskoczenia i podała mu dziecko. — To część jakiejś procedury? Tej, gdzie ma nie być mojego nazwiska?
Odruchowo pochylił się ku Dalaji, kiedy ta wspięła się na palce. Przechylił nawet lekko głowę, tak by nie uronić ani jednego jej słowa pośród nieustannie wybrzmiewającego w Nowym Jorku ulicznego szumu, a Dalaja mogła mówić niemalże wprost do jego ucha. Jednocześnie dzięki temu, jak się ustawił, mógł obserwować oddalającego się ratownika medycznego, ponaglonego wcześniej machnięciem ręki przez młodą kobietę. Zmarszczył brwi, spojrzenie wbijając w jego plecy, dokładnie w punkt pomiędzy łopatkami. Dalaja nie musiała prosić Iana, aby jej zaufał. Była jedną z tych nielicznych osób, którą Ian darzył zaufaniem – może nie pełnym, ponieważ na ten rodzaj zaufania zapracowały sobie u niego zaledwie dwie osoby, ale wystarczająco dużym, by nie ulotnić się z uliczki tuż po tym, jak przekazali dzieci w ręce medyków. Złowił to jej spojrzenie. Nie przekręcił głowy, ale jego gałki oczne wykonały ruch w jej stronę. Nie śledził już ruchów ratownika, który finalnie zniknął we wnętrzu karetki, a zaglądał wprost w oczy Ovando, kiedy ta cierpliwie i powoli – mimo, że wcale nie mieli wiele czasu – tłumaczyła mu, na czym polegała procedura, która miała ich czekać w szpitalu. Odsunął się od niej dopiero, kiedy podniosła głos. Być może sama nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, być może wybuchła zupełnie niekontrolowanie, ale ostatnie zdanie niemalże wykrzyczała i Ian nie chciał, by krzyczała wprost w jego ucho. — Dobrze — powiedział, co miało oznaczać dokładnie tyle, że zgadzał się na wszystko. Bardziej, niż chęć pomocy tym dzieciakom, kierowała nim chęć pomocy Dalaji. To ją znał, to w jej barze – który stał się jej dopiero po wielu latach – przesiadywał, to z nią wielokrotnie rozmawiał i to Dalaji zależało na tym, aby doprowadzić sprawę do końca. Ian mógł więc doprowadzić tę sprawę do końca razem z nią, skoro Dalaja gwarantowała mu, że przy tym nie zostanie wciągnięty w trybiki bezlitosnej machiny, jaką był system. — Pojedziemy moim samochodem czy…? — urwał, spoglądając w stronę karetki, która wciąż stała kilka metrów od nich. W jej rozświetlonym wnętrzu trwało gorączkowe poruszenie; żółte światło padające z niedużego okienka co rusz przesłaniała czyjaś sylwetka. Światła na dachu migały na niebiesko, ale sygnał dźwiękowy pozostawał wyłączony. Kierowca musiał czekać na sygnał do odjazdu. Może nie mogli ruszyć, bo nastolatkę należało odpowiednio zaopatrzyć przed transportem. Może czekali na Dalaję i Iana. Hunt tego nie wiedział; nie znał. Nie wiedział, jak powinno ty wyglądać. Dlatego popatrzył z powrotem na Dalaję i lekko skinął głową, by powiedziała mu, co dalej robić. Ufał jej.
Ian niekoniecznie przywiązywał się do ludzi, z powodzeniem natomiast można było powiedzieć, że się do nich przyzwyczajał. Dalaja bez wątpienia była jedną z osób, do których był przyzwyczajony, a przez to tolerował jej towarzystwo i mógł spędzać z nią czas. W końcu, nim tego wieczora sprawy przyjęły zupełnie niespodziewany obrót, zmierzali na kolację do poleconej przez Dalaję knajpki. Także tylko dlatego, że był do Dalaji przyzwyczajony, mógł pojechać z nią na wspominaną sesję wsparcia, czego osobie, której by nie znał, bez wątpienia by odmówił i nie rozchodziło się tylko o to, że taka osoba nie mogłaby zagwarantować mu, że Ian nie znajdzie się w systemie. Ian był… aspołeczny. Właśnie w ten sposób można było opisać go najprościej oraz określić sposób, w jaki budował relacje, a raczej sposób, w jaki ich nie budował. Doskonale funkcjonował sam, a tych kilka osób, które były mu bliskie i na których mu zależało, nie stały się takimi z dnia na dzień. Relacje z tymi osobami także nie były czyste i oczywiste, nie były zdrowe. Ian na pewno nie mógł powiedzieć tak o relacji z Zanem, ani o relacji ze swoim starszym bratem. Nie mógł powiedzieć tak nawet o relacji z Debbie, choć zdawało się, że to właśnie z Debbie łączyło go coś, co było najbliższe normalności w rozumieniu ogółu społeczeństwa. Stąd w oczach Dalaji, która ze względu na swoje wykształcenie prawdopodobnie bezbłędnie rozpoznawała mechanizmy rządzące Ianem, to, że ten zgodził się z nią pojechać, faktycznie mogło znaczyć wiele. Równie wiele mogło znaczyć też to, że Ian bez zająknięcia oddał jej kontrolę nad sytuacją. Było to o tyle zrozumiałe, że pierwszy raz w podobnej sytuacji się znalazł i nie chciał niczego spierdolić. Niekoniecznie nawet ze względu na własne bezpieczeństwo, a ze względu na bezpieczeństwo Dalaji i jej podopiecznych. On pewnie jakoś by sobie poradził z konsekwencjami. Ona i te dzieciaki? Nie miał pojęcia. Skinął głową, kiedy młoda kobieta zdecydowała, że pojadą jego samochodem. Podeszli do porzuconego nieopodal Cadillaca, bo w przypadku zatrzymania samochodu przy chodniku i to na dodatek nieco krzywo nie mogło być mowy o zaparkowaniu, i każde z nich zajęło swoje miejsce. Ian za kierownicą, Dalaja po stronie pasażera. Nim ruszyli, kogut karetki zawył i pojazd wytoczył się z uliczki, a potem pomknął jedną z głównych dróg. Cadillac prowadzony przez Iana, z siedzącą obok Dalają zrobił dokładnie to samo. Ian się nie odezwał. Ani wtedy, kiedy Dalaja pokazała mu, dokąd zmierzali, ani wtedy, kiedy za jego pozwoleniem miała zadzwonić do matki dzieci. Zamiast tego dwa razy skinął głową. Raz, bo wiedział, gdzie powinien jechać i drugi, dając Dalaji to pozwolenie, o które nie musiała go prosić i bez którego i tak wykonałaby ten telefon. Dotarli pod wskazany adres. Ian zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, które znalazł. Wygasił silnik i utkwił wzrok w Dalaji, od tej pory mając zrobić wszystko – może prawie wszystko – co kobieta mu wskaże. Tak, chciał, żeby Dalaja niemal dosłownie poprowadziła go za rękę. Z niewiedzą i brakiem obycia Iana nie mieli innego wyjścia, prawda?
[Dzień dobry, witamy z powrotem! Ja się bardzo cieszę, kiedy ten sentyment wygrywa i starzy autorzy do nas wracają :) A w przypadku Dalaji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaproponować wątek, bo to konkret babeczka jest i idealnie nada się do wątkowania z moim Ianem.
OdpowiedzUsuńTak już sobie nawet wstępnie pomyślałam, że Ian mógłby chadzać do Fire Moon jeszcze za czasów Claudio, ponieważ jak sobie ostatnio policzyłam, to Ian diluje mniej więcej od siedmiu lat. Jak najbardziej mógłby więc być stałym bywalcem baru i to może nawet takim, którego Dalaja nie skreśliła po przejęciu interesu?]
IAN HUNT
[ Hej, hej! Miło cię tu widzieć!
OdpowiedzUsuńPamiętam, że kiedyś udało nam się chyba coś wspólnie pisać ;) Ostatnio też wrócilam tutaj po dłuższej nieobecności, także rozumiem ten sentyment! <3
Dalaja to fajna, konkretna babeczka! Życzę wam dobrej zabawy na blogu i fajnych wątków!
Gdyby była chęć, zaproszę do siebie :D ]
Charlotte Ulliel & Nathaniel Park
Ian chadzał do Fire Moon mniej bądź bardziej regularnie od około siedmiu lat. To właśnie tam najczęściej szukał nowych klientów, kiedy dopiero rozpoczynał swoją przygodę z dilowaniem. Dio nie tylko pozwalał, aby w jego lokalu były prowadzone nielegalne interesy, ale też sam chętnie korzystał z wszelakich usług i Ian niejednokrotnie dostarczał mu towar. Stopniowo jednak, w miarę tego, jak siec kontaktów Hunta się rozszerzała, jego wizyty w Fire Moon stawały się coraz rzadsze, aż na przestrzeni kilku kolejnych lat Ian zaczął bywać w barze ledwo sporadycznie. Wpadał wtedy nie po to, by handlować, a by sprawdzić, co słychać u Claudio i jego kuzynki. Stary ćpun miał się wyjątkowo dobrze, w przeciwieństwie do swojej podopiecznej. Ian jednak nie wtrącał się w układ, który miała ta dwójka, choć podejrzewał, że Dalaja nie miała niczego do powiedzenia. Nie był jednak tym typem człowieka, który zapragnąłby ją uratować. Dorastał i wychowywał się w środowisku, które skrzywiło i wypaczyło jego moralność. Odwiedzając Fire Moon i widząc, co potrafiło się tam dziać, nie krzywił się z niesmakiem, jak być może zrobiłaby to większość praworządnych obywateli. Z praworządnością Ian miał naprawdę niewiele wspólnego.
OdpowiedzUsuńŚmierć Dio go nie obeszła. Co prawda znał go od lat, ale Ian i Claudio nigdy nie zacieśnili łączącej ich więzi – ta ograniczała się wyłącznie do interesów. Był jednak zadowolony z tego, że to Dalaja przejęła biznes i starała się zaprowadzić porządek. Nie miał potrzeby, by iść z nią na jakikolwiek układ – już od dłuższego czasu szukał klientów wyżej postawionych, a tacy do Fire Moon zwyczajnie nie zaglądali. Radził sobie sam zbyt dobrze, by z kimkolwiek się ustawiać i dzielić dochodem, a właśnie takie warunki stawiała Dalaja. I słusznie. Należało jej się coś za nadstawianie karku. A nadstawiała go nie tylko poprzez przymykanie oczu na kręcących się po lokalu dilerów. Nie miała bowiem nic przeciwko temu, by za zamkniętymi drzwiami Fire Moon kwitł hazard.
I choć Ian nie przychodził do lokalu z dragami poupychanymi po kieszeniach, to przychodził z gotówką. Z dużą ilością gotówki.
— Cześć, Dalaja — przywitał się, zająwszy jeden z wysokich stołków po drugiej stronie kontuaru i odprowadził wzrokiem odprawioną przez właścicielkę kelnerkę. Ta nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie poszukała sobie innego zajęcia. O tej porze nie brakowało klientów do obsłużenia.
Ian przysiadł przy barze tylko na chwilę. Rozejrzał się i skinął głową jednemu z mężczyzn siedzących kilka miejsc dalej. Kojarzył go, grali razem już kilka razy, choć jeszcze ani razu nie zostali tylko we dwójkę przy okrągłym stole przykrytym zieloną tkaniną. Dziś mieli jeszcze około czterdziestu minut do umówionej godziny.
— Jakieś problemy? — spytał lekko, nie pijąc do niczego konkretnego. Ot, u Dalaji mogło dziać się wszystko i nic. Dziś miało być raczej spokojnie, a przynajmniej tak Ianowi wydawało się po tym, co zaobserwował, wszedłszy do dusznego wnętrza.
IAN HUNT
Ian nie ingerował w to, co działo się w Fire Moon. Był tylko klientem i na tym zamierzał poprzestać. Co prawda stali bywalcy kojarzyli go dość dobrze, bo i on sam do wspomnianych stałych bywalców się zaliczał, ale Ian miał z tego tytułu niewiele korzyści. Tyle tylko, że nie był przez nikogo zaczepiany, kiedy sobie tego nie życzył, czyli przez większość czasu, jaką tutaj spędzał. Nowe twarze – a tych było bez liku, ponieważ przez takie miejsce jak to potrafiło przewalić się sporo ludzi – nie wiedziały, kim Ian jest, więc tym bardziej nie zwracały na niego uwagi. Huntowi to odpowiadało. Cenił sobie święty spokój, o który, będąc dilerem, było trudno. Stąd od pewnego czasu do Fire Moon przychodził z przyjemnością, bo odkąd przestał tutaj handlować, mało kto zawracał mu głowę. Zostawiał za drzwiami Iana-dilera oraz wszystko to, co było bezpośrednio z tym związane i był po prostu Ianem, który przychodził napić się piwa bezalkoholowego i zagrać w pokera.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to piwo bezalkoholowe poprosił, kiedy Dalaja zapytała, co może mu zaoferować.
— Dzień jak co dzień — skomentował, odnosząc się do informacji o namolnym kliencie. Z tymi Dalaja i jej pracownicy mieli użerać się jeszcze długo – co najmniej tak długo, aż starzy znajomi Dio nie podzielą jego losu. Z tego jednak, co Ian zdążył zaobserwować, młoda kobieta radziła sobie nad wyraz dobrze, a Milo, na którego Hunt spojrzał przelotnie, musiał mieć w tym swój udział.
— Często przychodzą? — Ian mimo wszystko pociągnął temat. — Starzy znajomi Dio? — uściślił, obserwując, jak Dalaja krząta się za wysokim kontuarem. Pytał trochę z ciekawości, a trochę po to, żeby podtrzymać rozmowę, w czym szczególnie dobry nie był, ale przez te wszystkie lata Dalaja na pewno zdążyła to zauważyć. Hunt nie mówił wiele i odzywał się praktycznie tylko wtedy, gdy zachodziła taka konieczność. Jego klienci, zarówno ci, których woził Uberem, jak i ci, którzy kupowali u niego narkotyki, lubili tę jego cechę. Czasem Ianowi wydawało się, że jego małomówność skłaniała osoby przebywające w jego towarzystwie do mówienia zbyt wiele o rzeczach, o których przy nim mówić nie powinny i cóż, potrafił to wykorzystać.
Uśmiechnął się lekko, kiedy Dalaja postawiła przed nim otwartą butelkę z zielonego szkła. Upił łyk piwa, a potem obrócił się lekko na barowym stołku i powoli rozejrzał po lokalu, jakby chciał ocenić, jak przebiegnie ten wieczór. Wieczór powoli przechodzący w głęboką noc, ponieważ godzina była późna. Ian i czwórka pozostałych mężczyzn mieli skończyć grać zapewne dopiero nad ranem, choć zdarzało się, że kończyli i po dwóch godzinach.
IAN HUNT
[ Cześć. Dziękuję za powitanie. Na blogach nie było mnie dobre 8 lat, więc pewnie to jest powodem, dla którego mnie możesz nie kojarzyć :) ]
OdpowiedzUsuńHae Jo Woo
— Często — podsumował Ian. — Dio miał dużo znajomych — dodał, po raz ostatni potoczył wzrokiem po sali i zawiesił wzrok na Dalaji, po czym uśmiechnął się leciutko. Uśmiech ten nie miał niczego wspólnego z wesołością. Był raczej sugestywny i porozumiewawczy. Dilerzy zawsze mieli dużo znajomych.
OdpowiedzUsuńIan znał mnóstwo ludzi. Jednych z imienia i nazwiska, innych tylko z imienia, niektórych natomiast kojarzył tylko z twarzy. To byli jego klienci, wspólnicy w interesach czy gliniarze, na których powinien uważać, a także konkurencja. Nikt istotny. Ludzie warci zapamiętania z różnych względów, ale nie warci tego, żeby się nimi przejmować i poświęcić im więcej, niż jedną myśl w ciągu dnia.
— Jeśli nie znajdą jej tutaj, pójdą gdzie indziej — zauważył i podniósł butelkę do twarzy. Przytknął gwint do ust, upił kilka łyków i odstawił piwo na kontuar.
Swoim stwierdzeniem niczego Dalaji nie sugerował, stwierdzał tylko prosty fakt. Dalaja i tak już wykonała kawał solidnej roboty, ukrócając większość interesów, które miały tutaj miejsce i Ian cenił w młodej kobiecie to, co ją ku temu popchało. To było wyzwanie i to nie byle jakie. Dalaja nie ryzykowała tylko utratą dochodowego interesu; Dalaja ryzykowała życiem. W końcu nowojorskie podziemie rządziło się swoimi prawami, a te nie były łagodne i często za przysłowiowe oko skracano człowieka o głowę.
— Jeszcze trochę i Dalaja powie nam, żebyśmy poszukali sobie innej miejscówki na pokera — odezwał się Jesse, który rozsiadł się na stołku obok Hunta. Ian nie zauważył, kiedy Jesse wszedł do baru, a przez zgiełk panujący we wnętrzu nie usłyszał, że ktoś się do nich zbliża. Nie był jednak zaskoczony pojawieniem się Jessego, bo ten zjawiał się w Fire Moon niemalże co miesiąc, żeby przepuścić trochę gotówki.
— Mam nadzieję, że nie — rzucił Ian. — Lubię tu przychodzić.
Poza tym, że Ian lubił przychodzić do Fire Moon, nie lubił zmian. Ten lokal był sprawdzony i bezpieczny. Nikt nie miał mu tutaj ukręcić łba za grę w pokera, którą również lubił, a przy okazji której mógł albo pozbyć się pieniędzy ze sprzedaży narkotyków, albo je pomnożyć – każda z tych dwóch opcji była dla niego zadowalająca.
[Nic się nie stało ^^ Mnie również życie potrafi wciągnąć i przez jakiś czas nie wypuszczać ^^]
IAN HUNT
— Trochę tak — przyznał Jesse w odpowiedzi na zarzut Dalaji, ale uśmiechnął się przy tym zgoła niewinnie. Ian pozostawił to bez komentarza i tylko pozwolił sobie na nikły uśmiech pod nosem. Zajął się popijaniem bezalkoholowego piwa, pozwalając, aby to Jesse strzępił sobie język, a ten chętnie kontynuował.
OdpowiedzUsuń— Nie zrozum mnie źle — dodał, przysunąwszy bliżej siebie kufel. — Poniekąd nie masz innego wyjścia, prawda? To miejsce w końcu zyskuje jakąś renomę. I nie mam tu na myśli tej renomy, którą miała za czasów Dio, świeć panie nad jego duszą — wyrecytował Jesse, po czym uniósł kufel i pociągnął spory łyk piwa. Nic sobie nie robił z tego, że za te słowa mógł dostać tutaj po mordzie. Z westchnieniem zadowolenia odstawił naczynie na blat i wierzchem dłoni otarł z górnej wargi biały wąsik z pianki. Kiedy natomiast Dalaja wspomniała o Seraphine, Jesse obrócił się ostentacyjnie i odszukał dziewczynę wzrokiem. Ian również się obrócił, ale nie całym ciałem, jak Jesse. Ledwo przekręcił głowę i podczas gdy Jesse nadal oceniał, z kim przyjdzie im dziś grać, Hunt popatrzył z powrotem na Dalaję.
— Grała kiedyś? — spytał i być może kierował nim cień troski, ponieważ nie podejrzewał, by barmanka zarabiała dużo – nawet jeśli Dalaja dokładała wszelkich starań, by tak właśnie było – i jeśli jakimś cudem odłożyła pieniądze, to powinna przeznaczyć je na coś innego, niż wysokie wpisowe.
— Za tamtymi drzwiami nie ma sentymentów — podchwycił Jesse, który zdążył porozumiewawczo mrugnąć do Seraphine, kiedy ta skończyła obsługiwać klientów. — Jeśli dziewczynie brakuje rozrywki, to chętnie jej ją zapewnię, zupełnie za darmo — dodał i uśmiechnął się głupkowato do Dalaji, po trochę sobie żartował, a trochę mówił zupełnie poważnie i na pewno skorzystałby z okazji. Ian zaczął zastanawiać się, jakim cudem ten głąb tak dobrze gra w pokera oraz co sprawiło, że Hunt jeszcze wytrzymywał w jego towarzystwie. Być może nie bez znaczenia był tutaj fakt, że on i Jesse widzieli się nie częściej, niż raz w miesiącu, ponieważ znali się z pokera właśnie i żaden z nich nie chciał, aby ta znajomość wyszła poza te konkretne ramy.
IAN HUNT
Ian cieszył się, że Fire Moon nie stało się luksusową miejscówką, ponieważ gdyby tak było, przestałby tu przychodzić. Nie odwiedzał takich miejsc. Nie dlatego, że nie było go na nie stać – miał mnóstwo gotówki z handlu narkotykami, ale niekoniecznie mógł się z tym obnosić, a już na pewno nie chciał tego robić. I nie lubił tych wszystkich restauracji, gdzie miejsce trzeba było rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a za mikroskopijne porcje płaciło się krocie. Nie czuł się tam swobodnie. Na mieście jednak jadał często. Miał kilka ulubionych lokali, które były zwykłymi knajpkami, ale z równie dobrym, jeśli często nie lepszym jedzeniem, niż w restauracjach z gwiazdką Michelin. Pewnie niejeden krytyk kulinarny dostałby palpitacji, gdyby zagłębił się teraz w myśli Iana Hunta, ale jego samego nic a nic to nie obchodziło.
OdpowiedzUsuńPrzyglądał się teraz za to, jak w miarę gadania Jessego wyraz twarzy Dalaji się zmieniał. Wiedział, do czego Claudio zwykł zmuszać Dalaję, ale szczerze powiedziawszy? Ianowi jakoś tak się o tym zapomniało. Prawdopodobnie dlatego, że Fire Moon naprawdę się zmieniło i próżno było rozglądać się za roznegliżowanymi kobietami, które niegdyś krążyły po sali. Dopiero teraz, gdy połączył kropki, uzmysłowił sobie, że Dalaja nie puści płazem Jessemu tego, co ten mówił. Mógłby ostrzec znajomego, ale tego nie zrobił, bo i po co? Jesse nie był dla niego nikim bliskim. A za to, co insynuował, należał mu się co najmniej opierdol.
Stąd Ian nie drgnął, kiedy Dalaja wyszła zza baru. Obserwował jednak sytuację i kącik jego ust drgnął w półuśmiechu, kiedy młoda kobieta złapała Jessego za fraki. Ten próbował jeszcze się tłumaczyć, uniósł nawet ręce w obronnym geście, na co pozostający w cieniu Milo drgnął wyraźnie, ale widząc, ze Jesse nie chce zrobić nic więcej, pozostał tam, gdzie stał.
— Dalaja, no weź. Tylko sobie żartowałem! Choć to był bardzo głupi żart, masz rację — przyznał Jesse dla załagodzenia sytuacji, a uśmiech, który przykleił do twarzy, był wyjątkowo krzywy. W tym samym czasie Ian popijał piwo, aż opróżnił butelkę i odstawił ją pustą na blat w tym samym momencie, w którym Dalaja znowu stanęła naprzeciw niego.
— To dobrze — skomentował. — To może być nawet ciekawe — dodał, ponieważ zaintrygowały go te sztuczki, o których wspomniała Dalaja. Nie pytał jednak o nic więcej i nawet nie zdążył. Ktoś lekko trącił go w ramię i nie był to Jesse. Za plecami Iana stał mężczyzna w średnim wieku, ze szpakowatymi włosami i okularami w metalowych oprawkach osadzonymi nisko na nosie.
— Chodźcie już — powiedział, a choć patrzył tylko na Iana, to wyraźnie mówił także o Jessem.
Ian, który obrócił się wcześniej, teraz lekko uniósł dłoń w geście, który miał kazać mężczyźnie zaczekać i popatrzył na Dalaję.
— Otwarte? — dopytał, lekko unosząc brwi. Miał na myśli salkę na tyłach baru, w której zawsze grali, a w której mieli zapewnione nie tylko ciszę i spokój, ale też prywatność.
IAN HUNT
Nigdzie im się nie spieszyło, więc zaczekali, aż Dalaja sprawdzi salkę na tyłach lokalu. Kiedy dostali od niej zielone światło, przeszli do pomieszczenia, gdzie czekała na nich Seraphine. Po kilku kolejnych minutach dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna, z którym byli na dzisiaj umówieni.
OdpowiedzUsuńGra przebiegała bez zbędnych komplikacji. Widywali się już w tym gronie, mieli więc pewność, że nikt nie zareaguje impulsywnie w obliczu przegranej, choć stawka nie była niska. Zdawało się jednak, że żadna z osób, która zdecydowała się dziś zagrać, nie miała zbytnio przejąć się stratą gotówki. Na pewno nie miał tego zrobić Ian, który najzwyczajniej w świecie musiał robić coś z brudnymi pieniędzmi z handlu narkotykami. Na utrzymanie samochodu oraz mieszkania, a także spełnienie własnych potrzeb nie przeznaczał znowu tak mało, ale nawet pomimo tego pozostawało mu sporo pieniędzy, z którymi nie miał czego zrobić. Część odkładał i inwestował, starając się robić to ostrożnie i rozważnie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Gdyby coś się posypało, a jemu jakimś cudem udałoby się nie trafić do więzienia, miałby za co przeżyć, przynajmniej przez czas wystarczający do zorganizowania sobie innego zajęcia. Pozostałą część mógł z powodzeniem przegrać w pokera, choć Ian wcale tak często nie przegrywał.
Styl jego gry był spokojny, tak samo jak spokojny był sam Ian. Nie podbijał stawki, kiedy nie miał dobrych kart na ręce. Nie blefował, choć może z tym spokojem nawet nieźle by mu to wychodziło. Jego gra była pozbawiona emocji, tak jak tych emocji zdawał się nie mieć w sobie Hunt i niejednokrotnie wychodził na tym dobrze, skoro najczęściej jako jeden z ostatnich zostawał przy stole.
Dziś, po kilku długich godzinach, to on i Seraphine przeliczali żetony, by następnie podzielić leżące nieopodal banknoty. Jesse siedział z lekko naburmuszoną miną i dopijał piwo, a dwójka pozostałych mężczyzn, każdy z nich w koszuli z podwiniętymi rękawami i krawatem wciśniętym w kieszeń spodni w kant, jakby przyszli tu prosto po pracy, już się zbierali. Pozostali się z pozostałymi oszczędnymi siknięciami głowy i wyszli, mówiąc coś o tym, że zobaczą się następnym razem. W końcu wyszła także Seraphine, za nią Ian, a za nim z kolei powlókł się Jesse, mamrocząc coś o szczęściu nowicjusza.
Mimo późnej pory Fire Moon bynajmniej nie opustoszał. Ian jednak znalazł dla siebie miejsce przy barze, a kiedy Dalaja pojawiła się w zasięgu jego wzroku, wyjął dłoń z kieszeni i stuknął o kontuar zwitkiem zielonych banknotów. Zgodnie z niepisaną umową, to wygrani odpalali Dalaji należny jej procent. Spostrzegłszy to, Seraphine drgnęła, jakby właśnie się zreflektowała i sięgnęła do torebki, którą zdążyła przewiesić przez tułów, ponieważ skończyła już zmianę i miała udać się do domu.
— Nie wygłupiaj się — mruknął Ian, zwracając się do dziewczyny. — Mam rację, Dalaja? — rzucił już lżejszym tonem do znajomej i właścicielki tego przybytku, która to wszystko widziała.
IAN HUNT
Jesse ewidentnie musiał mieć jakiś problem, z którym przyszedł do Fire Moom i być może liczył na to, że z pomocą alkoholu oraz hazardu ten problem rozwiąże, ale nic podobnego nie miało miejsca. Najprawdopodobniej dlatego wyżywał się na innych, po cichu licząc na to, że to uszczupli ciężar spoczywający na jego barkach, ale sądząc po jego minie, także w tym względzie się przeliczył. To zachowanie Jessego poniekąd Iana dziwiło. Znał go już trochę i zdążył zaobserwować, że Jesse był raczej niegroźnym wesołkiem, takim z grubiańskim poczuciem humoru. Naprawdę rzadko dawał taki popis, jak dziś, kiedy najpierw zaczepiał Seraphine, a teraz pyskował Dalaji. Ian obserwował to w milczeniu. Jesse nie był nawet jego znajomym – był po prostu osobą, którą Ian znał, ale nikim więcej. Stąd Ian nie uważał, że musiał być za niego odpowiedzialny i że powinien interweniować. Jesse nie był też nikim, z kim Dalaja nie poradziłaby sobie sama, przez co teraz Hunt odprowadzał wzrokiem młodego mężczyznę, który chyba postanowił skorzystać z rady nowej właścicielki Fire Moon.
OdpowiedzUsuńKiedy zamknęły się drzwi za Jessem, Ian popatrzył na Dalaję.
— Tak — zgodził się z nią i na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Akurat to jedno i handel dragami dobrze mi wychodzi — zironizował i przeniósł wzrok na Seraphine. W tym zwitku banknotów, które przygotował dla Dalaji, znajdowała się także dola jej pracownicy. Ian nie chciał, aby którakolwiek z nich była stratna i to też nie tak, że rozdawał gotówkę na prawo i lewo. Po prostu chciał w pewien sposób zadbać o miejsce, w którym mógł spędzać czas w sposób, w jaki lubił to robić.
Niedługo potem on i Dalaja zostali sami, nie licząc tych kilku niedobitków rozsianych przy stolikach. Na propozycję kolacji Ian zareagował zmarszczeniem brwi. W zasadzie, był nawet odrobinę głodny, a Dalaja była jedną z tych niewielu osób, które w żaden sposób nie były zrażone tym, że Ian mało mówił i nie okazywał entuzjazmu na każdym kroku, a ze względu na to spędzanie z nią czasu było proste, ponieważ Ian nie lubił gimnastykować się tylko dlatego, że nie był taki, jaki powinien być zdaniem innych.
— Może mam — odpowiedział i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. — Daj mi pół godziny, muszę ustawić klientów — rzucił, rozsiadł się wygodniej ze smartfonem w ręce i w pełni skupił na odpisywaniu na wiadomości, układając plan dnia na jutro w taki sposób, aby każdy był zadowolony. Zarówno on, jak i ci, którzy czegoś od niego chcieli. Dokładnie dwadzieścia pięć minut później był gotowy, co zasygnalizował poprzez wyciszenie komórki i włożenie jej z powrotem do kieszeni spodni.
— Gotowa? — zagadnął, kiedy Dalaja wyszła z zaplecza.
IAN HUNT
Nikt nie musiał wsłuchiwać się w listę życiowych problemów Iana Hunta, ponieważ ten takiej listy nie posiadał. Tak jak niektórzy uważali, że całe jego życie było jednym wielkim problemem, tak sam Ian był zgoła innego zdania. Nie przeszkadzało mu to, że miał taką, a nie inną przeszłość. Nie przeszkadzało mu także to, że był dilerem. Ian nie znał innego życia, niż to z narkotykami, więc za żadnym innym życiem nie tęsknił ani też niczego w swoim życiu nie żałował. Odstawał przez to wyraźnie od reszty społeczeństwa, lecz to również mu nie przeszkadzało i na pewno nie zamierzał dopasowywać się do tych ram, które przez większość ludzi były uważane za zwyczajne i normalne. Nie szukał akceptacji u ludzi, którzy nie rozumieli. Którzy uważali, że coś było z nim nie tak i koniecznie należało go naprawić. Ian nie czuł się zepsuty. Ian nie potrzebował ratunku.
OdpowiedzUsuńTo dlatego przebywał tylko w towarzystwie tych osób, które nie uważały, że wiele w nim było do poprawy. Jedną z tych osób, które mógł zliczyć na palcach jednej ręki, była Dalaja. Znali się już jakiś czas i Ian nigdy nie poczuł, by ta młoda kobieta go oceniała. Nigdy nie wymagała od niego czegoś więcej niż to, by Ian był sobą. Dokładnie takim, jakim się stał i jak ukształtowało go środowisko, w którym się urodził i wychował. Ponieważ Ian idealnie pasował do tego świata, z którego wyszedł; do tej jego części, która była mała i niedostrzegana przez społeczeństwo, które widziało tylko to, co chciało. I które nie rozumiało tego, co było inne, a co nie było takim bez przyczyny.
— Brzmi dobrze — odpowiedział i zszedł z barowego stołka. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy z kapturem, którą miał na sobie i zaczekał, aż Dalaja wyjdzie zza kontuaru, za którym spędzała większą część dnia. — Przyjechałaś na motorze? — zapytał, kiedy zgodnie i niemalże ramię w ramię zmierzali ku wyjściu. Nie wiedział, jak daleko od Fire Moon znajdowała się zaproponowana przez Dalaję knajpka, a on sam przyjechał samochodem, który został na bezpłatnym parkingu nieopodal baru. Mieli więc do wyboru kilka opcji na dotarcie do celu, bo jeśli Lilac Salsa znajdowała się niedaleko, to mogli się przejść. Jeśli z kolei knajpka była na drugim końcu miasta, powinni wybrać jeden z dostępnych środków transportu.
— Możemy jechać moim samochodem — zaproponował, kiedy przepuszczał Dalaję w drzwiach. — Odwiozę cię potem do Fire Moon. Albo do domu. Albo gdzie będziesz potrzebować — dodał i nawet uśmiechnął się przy tym lekko, ponieważ z powodzeniem mógł zrobić z Dalają rundkę po mieście, w zależności od jej potrzeb.
IAN HUNT
Gdyby Ian i Dalaja wymienili się szczegółami z życia, a także poglądami na pewne sprawy, nie mieliby innego wyjścia, jak tylko dojść do wniosku, że całkiem sporo ich łączyło. Jakkolwiek Ian nie borykał się z implikacjami, jakie niosło ze sobą bycie Latynosem, to nie był wolny od stereotypów i tego, jak był przez nie postrzegany. Jako diler. Jako dziecko dwójki ćpunów. Jako wychowanek domu dziecka. Jako osoba, która zakończyła naukę na szkole średniej. Ian nie tylko nie walczył z tym, jak postrzegali go inni ludzie, ale też był zdania, że wiele w nim było tego, co przypisywano osobom jego pokroju. Nie mogło w nim tego nie być, skoro urodził się i wychował w takim, a nie innym środowisku. Skoro zajmował się tym, czym się zajmował i to nie z przymusu czy z konieczności, a z wyboru. Było w nim też jednak coś więcej, co dostrzegało niewielu. Ponieważ Ian, oprócz tego, że był dilerem, był także Ianem. Chłopakiem i to dość zwykłym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym, jeśli odsunąć na bok wszystko to, co go wyróżniało, a przecież nie było tego znowu tak dużo. Ten chłopak miał słabość do samochodów i lubił nimi jeździć, dlatego kiedy było go na to stać, kupił najnowszego Cadillaca. Ten chłopak lubił oglądać filmy i seriale, a nawet od czasu do czasu lubił coś przeczytać. Lubił chodzić na siłownię i biegać. Lubił zupełnie zwyczajne, pospolite rzeczy, które lubili wszyscy.
OdpowiedzUsuńLubił też ćpać. Nie robił tego, ale lubił. Przekonał się o tym, ponieważ podobnie jak Dalaja, swego czasu był ciekaw, co takiego w ćpaniu widzieli jego rodzice. I dostrzegł to, jasno i wyraźnie. Byłby dobrym ćpunem – takim, który potrafi brać latami, nim doszczętnie zniszczy organizm. Takimi ćpunami byli jego rodzice. Przestał brać nie dlatego, że miał więcej silnej woli i samozaparcia, niż mieli jego ojciec i matka. Przestał, ponieważ się wystraszył. Wystraszył się tego, jak wiele przyjemności mu to sprawiało i jak dobrze mu to wychodziło. Jakby był do tego i tylko tego stworzony, a że został spłodzony przez parę ćpunów, to było to wielce prawdopodobne. I było to przerażające.
Na tyle, że od dziesięciu lat Ian był czysty. Nie tylko nie ćpał, ale też nie pił i nie palił. Z nałogów, do których ewidentnie miał skłonność, zostawił sobie tylko hazard, bo w nim nie był aż tak przerażająco dobry.
— Nie martwię się — zauważył odruchowo, kiedy zostawiali za sobą Fire Moon. Ian Hunt się nie martwił, na pewno nie o siebie, o innych natomiast zdarzało mu się martwić sporadycznie. Chciał tylko ustalić, co dalej. A jednak, jego dobór słów sugerował, że się martwił i Hunt zdał sobie z tego sprawę, kiedy Dalaja zwróciła mu na to uwagę. A przez to zmieszał się, odrobinę, jak za każdym razem, kiedy ktoś miał słuszność w tym, co u niego zaobserwował.
Popatrzył na wyświetlacz telefonu Dalaji, kiedy ta pokazała mu mapę. Przeanalizował krótko trasę, którą mieli do pokonania i skinął głową.
— Nigdzie mi się nie spieszy — powiedział, a to oznaczało, że mogli spędzić w drodze dokładnie tyle, ile było trzeba, żeby dojechać do Lilac Salsa.
Ian poprowadził Dalaję do zaparkowanego nieopodal Cadillaca. Mieli do pokonania ledwo kilkadziesiąt metrów, a kiedy byli zupełnie blisko samochodu, Hunt otworzył go przyciskiem na kluczyku i podszedł do drzwi od strony pasażera, które otworzył dla Dalaji. Osoby, które siadały w Cadillacu z przodu można było policzyć na palcach jednej ręki tak samo jak te, które Iana rozumiały. Były to też niemalże dokładnie te same osoby.
Gdy Dalaja zajęła miejsce, domknął za nią drzwi i obszedł samochód. Zajął miejsce należne kierowcy i w nawigacji wyszukał lokal, do którego mieli się udać. Nowy Jork znał dobrze, ale to miasto było tak duże i tak dynamicznie się zmieniało, że nie sposób było nadążyć ani za nim, ani za każdą możliwą lokalizacją.
IAN HUNT
[Hej, dziękuję bardzo za powitanie! Nie jest tak źle z tym startem w życie Leifa, a i z drugiej strony - wzorem do naśladowania na pewno sam nie jest. Antysystemowcy piony by z nim nie zbili, chłop pracuje w reklamie. :D
OdpowiedzUsuńNa wątek oczywiście chętnie, ale podpowiedz mi może - która z Twoich postaci bardziej się do interakcji z Leifem nadaje?]
Leif Zweig</b]
Bez wątpienia każdy psycholog miałby co robić z Ianem Huntem. W jego przypadku było nad czym pracować, jednak Ian nie chciał żadnej pracy wykonywać. Nie czuł, że powinien. Odpowiadało mu zupełnie to, jaki był, a jakiekolwiek sygnały płynące z zewnątrz dotyczące tego, że coś z nim było nie w porządku, ignorował. Ludzie oczekiwali, że Ian będzie jakiś i mierzyli go swoją miarą, tymczasem Ian był dokładnie taki, jaki powinien. Był jak człowiek, który urodził się i wychowywał w środowisku ludzi uzależnionych od narkotyków, który trafił do domu dziecka i w tym domu dziecka dorastał, a jego mury opuścił dopiero, kiedy osiągnął pełnoletność. Nie był jak inni – ci inni, którzy pochodzili z pełnych rodzin wolnych od uzależnień, a to z takimi ludźmi mimo wszystko najczęściej miał do czynienia. Tacy ludzie również ćpali.
OdpowiedzUsuńW Cadillacu nie grała muzyka. Nie płynęła ani z radia, ani z aplikacji po tym, jak Ian podpiął telefon do kabelka USB, łącząc się w ten sposób z interfejsem samochodu. Ian lubił jeździć w ciszy i lubił ciszę jako taką. Zbyt głośne dźwięki go drażniły i sprawiały, że czuł się poirytowany, dlatego odkąd mógł sobie na to pozwolić, nie handlował po klubach i zjawiał się tam tylko na życzenie klientów, na chwilę potrzebną do wymiany towaru na gotówkę.
Nie miał nic przeciwko temu, że Dalaja sięgnęła po telefon. Ona też miała swoje sprawy, którymi musiała się zająć i z powodzeniem mogła zrobić to po drodze. Ian nie oczekiwał, że Dalaja będzie zabawiać go rozmową, bo też nie potrzebował być w ten sposób zabawiany. Dalaja zajmowała miejsce z przodu, ponieważ doskonale to rozumiała. Kiedy natomiast się odezwała i Ian wiedział już, z czym będą musieli się zmierzyć, zwolnił, odruchowo szykując się do zmiany kierunku jazdy.
— Byłbym — odparł i uśmiechnął się lekko, ponieważ to, że miał zawieźć Dalaję pod wskazany adres, nijak nie wiązało się z dobrocią. Ian był zadaniowy. Był także kierowcą Ubera, a kierowcy Ubera mieli to do siebie, że wozili ludzi tam, gdzie ci sobie tego życzyli. Dalaja co prawda nie była jego klientką, która zamówiła kurs poprzez dedykowaną aplikację, ale skoro potrzebowała gdzieś dotrzeć i to w tempie ekspresowym, to Ian zamierzał jej to ułatwić.
Korzystając z funkcji mikrofonu, przedyktował nawigacji nowy cel podróży. GPS niemalże od razu wypluł na ekran proponowaną trasę i Ian zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu. Zaraz po tym zerknął na Dalaję, która przyciskała komórkę do ucha, próbując się z kimś połączyć. Najprawdopodobniej z podopieczną, o której wspomniała.
— Zaszalał? — spytał Ian, podczas gdy w głośniku telefonu Dalaji wciąż wybrzmiewał tylko sygnał nawiązywanego połączenia. — To znaczy?
Ian widział i mógł sobie wyobrazić różne wersje tego zaszalał. To mogło oznaczać wszystko. To mogło oznaczać, że na miejsce zostanie wezwana także policja, a wtedy lepiej byłoby, żeby Ian nie zostawał tam zbyt długo, choć jakimś cudem i trochę za pomocą Louisa, jego kartoteka wciąż była czysta.
IAN HUNT
Ian, w przeciwieństwie do Dalaji, nie próbował nikomu pomagać. Nigdy nawet o tym nie pomyślał. Nie był do tego odpowiednią osobą. Jak miałby nią być, skoro pozostawał dilerem? Jako diler, nie mógł się wychylać i tego nie robił. I choć wiedział, jak to jest być dzieciakiem z patologicznej rodziny, teraz, kiedy był dorosły, los takich dzieci go nie interesował. Nie w taki sposób, w jaki interesował Dalaję, bo kiedy Ian ostatnio odwiedził Lindę, pozwolił jej dzieciakowi się skopać, choć zważywszy na to, że miał do czynienia z sześciolatkiem, słowo skopać było mocno na wyrost. Nie zareagował, nie odwinął się, nawet nie warknął. A kiedy Samuel się przewrócił, pomógł mu wstać i otrzepał jego spodenki ze żwirku, którym wysypany był podjazd. Przytrzymał go także, podczas gdy Linda, która chciała podbiec do syna, potknęła się o własne nogi i upadła na werandzie. Przytrzymał go, żeby Samuel nie widział, jak jego matka z trudem podnosi się do pionu i puścił go dopiero, kiedy Linda nie przedstawiała sobą obrazu nędzy i rozpaczy; nie tak bardzo, jak jeszcze przed chwilą.
OdpowiedzUsuńW pewien sposób Ian zatroszczył się o tego chłopca. To jednak mógłby stwierdzić tylko postronny obserwator, którego zabrakło w tamtym momencie. Na pewno nie miał tego przyznać sam Ian. On nawet tego nie zauważył, po prostu zrobił to, co uważał za właściwe w tamtym konkretnym momencie i nie analizował tego, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej.
— Wiesz, że nie trzeba — odpowiedział, przestał obserwować drogę i rzucił Dalaji krótkie spojrzenie. Resztę wieczora miał wolną. Zadbał o to jeszcze w Fire Moon, kiedy poprosił o te pół godziny na ustawienie klientów. Z każdym, który czegoś od niego chciał, umówił się na jutro. Dziś mógł więc wrócić do domu, mógł iść z Dalają na kolację i mógł też zawieźć ją na nagłą interwencję. Każda z tych opcji była dobra, skoro Ian nie miał nic lepszego do roboty, a być może miał przydać się znajomej do czegoś więcej, niż przewiezienie jej z puntu A do punktu B.
— Ja pierdolę… — skomentował, kiedy Dalaja wyłuszczyła mu, o co chodzi. Już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzie są popierdoleni i zdolni do wszystkiego, nawet mieściło mu się to w głowie, ale kiedy słyszał o takich rzeczach, o jakich teraz mówiła mu Dalaja, nadal potrafił czuć się niekomfortowo. — Wiesz, kiedy moi rodzice się naćpali, po prostu szli spać — westchnął, mówiąc Dalaji o czymś, o czym mówił niewielu. W tym kontekście miało to oznaczać tylko tyle, że mały Ian nie miał tak bardzo przejebane, jak mógłby mieć i jak miały inne dzieciaki. Chodził głodny, często także brudny, z brzydko gojącymi się przypaleniami od papierosów. Raz, na imprezie w ich mieszkaniu, jakiś facet zabrał go ze sobą do kibla i tylko dlatego, że starszy Louis zainterweniował na czas, nie tylko nie skończyło się to źle, ale też nie zdążyło zacząć. Nigdy jednak nikt nie gonił go z nożem rzeźnickim – dorosły Ian uważał to za grubą przesadę.
Dalaja siedziała blisko. Nie miała innego wyjścia, zajmując miejsce pasażera. Stąd Ian słyszał dźwięki dolatujące z głośnika jej telefonu. Słyszał te bełkotliwe przekleństwa. Skrzywił się lekko, a potem tylko skinął głową, kiedy młoda kobieta poprosiła go o zwolnienie, gdy znajdą się nieopodal celu. To też, po kilku kolejnych minutach jazdy, zrobił. Zredukował do dwójki i toczyli się teraz jedną z uliczek, nikomu nie wadząc, bo o tej godzinie, w tej dzielnicy ruch był znikomy. Wnętrze Cadillaca jaśniało i ciemniało na przemian, kiedy wjeżdżali w plamy światła rzucane przez uliczne latarnie i z nich wyjeżdżali.
— Tam? — rzucił Ian, oderwał dłoń od kierownicy i wskazał kształt majaczący kilkanaście metrów przed nimi. Ten kształt wyglądał mu na chwiejnie idącą nastolatkę, która mogła nieść na rękach dziecko, ale tego Ian nie widział dobrze, bo było ciemno, a dziewczyna szła w tym samym kierunku, w którym oni jechali.
IAN HUNT
Ian był świadom tego, że nie miał w dzieciństwie tak bardzo przejebane, jak inne dzieci. On jednak i te inne dzieci miały przejebane bardziej, niż większość – ta większość, która dziś wiodła zupełnie normalne i całkiem poukładane życie, w którym było miejsce na weekendowe spotkania z rodziną. Życia, które wiódł Ian i życia, które wiodła Dalaja bez wątpienia nie można było nazwać normalnym. Poukładanym – być może. W końcu każde z nich radziło sobie, jak tylko mogło i każde robiło to za pomocą tych zasobów, które otrzymało na starcie. Tych zasobów było niewiele i były one bardzo wątpliwej jakości, przez co każde z nich na swój sposób odstawało od ogółu społeczeństwa. Ian to wiedział, dlatego nie szukał akceptacji u ogółu społeczeństwa. Miał kilka osób, które uważał za bliskie i które mógł zliczyć na placach jednej ręki, a które wywodziły się z tego samego lub bardzo podobnego środowiska, co on. Tym osobom nie trzeba było tłumaczyć pewnych oczywistych kwestii, które dla pozostałych były kompletnie niezrozumiałe.
OdpowiedzUsuńStąd nie odpowiedział na słowa Dalaji, ale w chwili, w której je wypowiadała, zerknął na nią i widział, jak instynktownie obejmuje się ramionami. Pamiętał, że wiele dzieciaków w domu dziecka tak robiło. Jedne z tego wyrastały, inne przeciwnie. On, równie instynktownie, najpewniej powielał inne charakterystyczne gesty, których sam u siebie nie był w stanie zaobserwować, nawet pomimo tego, że pozostawał względnie samoświadomy własnych traum. Nie potrafił ich nazwać, ani tym bardziej fachowo zdefiniować, ale wiedział, że coś jest nie tak.
Później już skupił się na idącej chodnikiem dziewczynie. Przejechał jeszcze kawałek, nim zjechał częściowo na chodnik i to tam zatrzymał auto. Nim zdążył zaciągnąć ręczny, a co dopiero zgasić silnik, Dalaji już nie było w środku. Przez przednią szybę Ian widział, jak podbiega do nastolatki i jak delikatnie, ale ze stanowczym wyczuciem wyjmuje chłopca z jej ramion. Sam wysiadł z Cadillaca niedługo po tym i zdążył podejść do Dalaji na ułamek sekundy przed tym, jak ta odwróciła się do niego i tak po prostu podała mu dziecko. Bez pytania i bez zainteresowania się, czy Ian mógłby je od niej wziąć. Nie miał do czynienia z dziećmi, ale posłusznie wyciągnął ręce i wziął na nie malca. W porównaniu z Dalają trzymał go wyjątkowo nieporadnie, jednakże w sposób, który nie groził upadkiem. Czuł, jak chłopiec sztywnieje. Wiedział, że nie podobało mu się to, że trzymał go ktoś obcy. Wydawało się jednak, że był tak bardzo przestraszony, że to zesztywnienie miało być jego jedyną reakcją.
Tymczasem Ian spojrzał na dziewczynę. Zaklął całkiem głośno, raz i drugi. Jej ubranie było całe we krwi i ciężko było ustalić, z którego konkretnie miejsca na jej ciele ta krew się wydobywała. Ubrania przykucniętej na chodniku Dalaji, podtrzymującej tę dziewczynę, także zaczęły się brudzić. Ian pomyślał, że chłopiec, którego trzymał, musiał być równie umorusany krwią siostry, a może też własną?
Odchylił głowę, popatrzył na malucha. Jego buzię, zapłakaną i zasmarkaną, znaczyły też brunatne w świetle latarni smugi. Tak jakby ktoś przetarł jego twarz unurzaną we krwi szmatką i poniekąd tak było, prawda? Nastolatka przyciskała brata do własnej, zakrwawionej piersi.
— Ja pierdolę, Dalaja, ty tak na co dzień? — spytał, przysunąwszy się o krok bliżej. Patrzył z góry na znajomą i podtrzymywaną przez nią nastolatkę i nie mógł pozbyć się dziwnego, gniotącego w pierś wrażenia, że ten świat, w którym obracał się on był zdecydowanie mniej brutalny, niż ten, w który wkroczył teraz za Dalają. W jego świecie obracali się głównie dorośli, którzy najczęściej wiedzieli, co robili i dlaczego to robili. Tutaj? Tutaj patrzył na jedno dziecko, a trzymał drugie i żadne z nich nie wiedziało, dlaczego ich to spotkało. Dlaczego ich ojczym latał za nimi z rzeźnickim nożem.
Ian nawet nie zastanowił się nad tym, po jakie dokładnie służby zadzwoniła Dalaja. Kiedy jednak do jego uszu doleciał charakterystyczny dźwięk syreny, wiedział, że była to wyłącznie karetka. Wtedy też chłopiec, którego trzymał na rękach, zaczął wyć. Nie chlipać i nie płakać. Wyć. Głośno i rozdzierająco, tym głośniej, im bliżej była karetka i im głośniejsze stawało się jej zawodzenie. Ian nie starał się uspokoić malucha. Wiedział, że nie da rady i że ten nie uspokoi się, póki jego ciało chociaż częściowo nie zrzuci z siebie tego ciężaru, który na nim spoczął.
UsuńZatrważające było to, że okolica jakby wymarła. Wokół nich nie było żywego ducha, nie przejeżdżały samochody. Tylko firanki w ciemnych oknach lekko się poruszały, nikt jednak nie zapalił światła, nikt nie wyszedł przed stare zabudowania. Jedyne poruszenie przyniosła ze sobą wjeżdżająca na uliczkę karetka, a potem wybiegający z niej ratownik, któremu Ian skinieniem głowy wskazał na Dalaję i nastolatkę.
IAN HUNT
Nie ulegało wątpliwości to, że Ian nie był żadnym specjalistą. Doświadczenie w tym, jak powinna wyglądać relacja rodzica z dzieckiem, nabywał wyłącznie przez pierwszych sześć lat życia i doświadczenie to mówiło mu, że przeklinanie przy dzieciach nie było niczym złym, przeciwnie nawet, było zupełnie normalne, tak jak normalne było dawanie sobie przy nich w żyłę. Niemniej Dalaja nie musiała się martwić; wypowiedziane przekleństwa miały być największą krzywdą, jaką Ian miał wyrządzić maluchowi. Trzymał kilkulatka przy sobie, opierając go na swoim ciele i przytrzymując rękoma. Trzymał go może niewprawnie i może nieczule, ale trzymał go pewnie nawet wtedy, kiedy chłopiec zaczął wyć i tylko skrzywił się lekko, bo to wycie rozbrzmiewało tuż przy jego uchu.
OdpowiedzUsuń— Na pewno nie będę to ja — wymruczał, już bardziej do siebie niż do Dalaji i popatrzył na zasmarkane dziecko. Nie miał pojęcia, jak obsługuje się małe dzieci, a szczególnie takie skrzywdzone przez dorosłych, którzy powinni się nimi opiekować. Sam był takim dzieckiem, bo choć może nie doświadczył szczególnie wiele przemocy fizycznej, to przemoc psychiczna była w ich domu na porządku dziennym. Z tym, że w mieszkaniu Huntów tak naprawdę nikt nie wiedział, co robi i nikt nie potrafiłby nazwać rzeczy po imieniu. Matka i ojciec byli zainteresowani tylko sobą nawzajem i ćpaniem, ponieważ razem ćpało im się wyjątkowo dobrze. Tak dobrze, że gdzieś po drodze udało im się spłodzić i utrzymywać przy życiu dwójkę dzieci, którymi zajmowali się na tyle, by po położeniu ich do łóżek móc w spokoju ćpać. Wszystko kręciło się wokół ćpania. Kręciło się wokół niego tak bardzo, że w wieku sześciu lat Ian potrafił zaciągnąć stazę na ramieniu matki tak, że pięknie pokazywała się ta jedna żyła ze zrostami, w którą jeszcze dało się wbić tępą igłę.
Jako pierwsza do karetki trafiła nastolatka. Dopiero po tym Ian przekazał chłopca ratownikowi i zaraz popatrzył na Dalaję, nie będąc pewnym, co dalej. Unikał takich sytuacji. Unikał kontaktu z wszelakiego rodzaju służbami. Kiedy sam potrzebował pomocy, szukał klinik, które świadczyły usługi pro bono i w formularzu nie trzeba było wpisywać numeru polisy ubezpieczeniowej. Stąd nie wiedział, o czym mówił ratownik medyczny i tym bardziej skupił się na Dalaji, kiedy ta zniwelowała dzielącą ich odległość i zapewniła, iż dopilnuje, by nazwisko Iana nie figurowało w dokumentach. Skinął jej krótko głową, potem popatrzył na karetkę i nim ruszyli, delikatnie złapał Dalaję za ramię, by ta za szybko nie wyrwała w stronę pojazdu.
— Sesja wsparcia? — spytał, oderwał wzrok od pojazdu i przeniósł go na kobietę. Jego piwne oczy pełne były niezrozumienia. Wsparcie? Jakie wsparcie? Jedynym wsparciem, jakiego Hunt udzielił tym dzieciakom było to, że nie upuścił chłopca, kiedy Dalaja wzięła go z zaskoczenia i podała mu dziecko.
— To część jakiejś procedury? Tej, gdzie ma nie być mojego nazwiska?
IAN HUNT
Odruchowo pochylił się ku Dalaji, kiedy ta wspięła się na palce. Przechylił nawet lekko głowę, tak by nie uronić ani jednego jej słowa pośród nieustannie wybrzmiewającego w Nowym Jorku ulicznego szumu, a Dalaja mogła mówić niemalże wprost do jego ucha. Jednocześnie dzięki temu, jak się ustawił, mógł obserwować oddalającego się ratownika medycznego, ponaglonego wcześniej machnięciem ręki przez młodą kobietę. Zmarszczył brwi, spojrzenie wbijając w jego plecy, dokładnie w punkt pomiędzy łopatkami.
OdpowiedzUsuńDalaja nie musiała prosić Iana, aby jej zaufał. Była jedną z tych nielicznych osób, którą Ian darzył zaufaniem – może nie pełnym, ponieważ na ten rodzaj zaufania zapracowały sobie u niego zaledwie dwie osoby, ale wystarczająco dużym, by nie ulotnić się z uliczki tuż po tym, jak przekazali dzieci w ręce medyków.
Złowił to jej spojrzenie. Nie przekręcił głowy, ale jego gałki oczne wykonały ruch w jej stronę. Nie śledził już ruchów ratownika, który finalnie zniknął we wnętrzu karetki, a zaglądał wprost w oczy Ovando, kiedy ta cierpliwie i powoli – mimo, że wcale nie mieli wiele czasu – tłumaczyła mu, na czym polegała procedura, która miała ich czekać w szpitalu.
Odsunął się od niej dopiero, kiedy podniosła głos. Być może sama nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, być może wybuchła zupełnie niekontrolowanie, ale ostatnie zdanie niemalże wykrzyczała i Ian nie chciał, by krzyczała wprost w jego ucho.
— Dobrze — powiedział, co miało oznaczać dokładnie tyle, że zgadzał się na wszystko. Bardziej, niż chęć pomocy tym dzieciakom, kierowała nim chęć pomocy Dalaji. To ją znał, to w jej barze – który stał się jej dopiero po wielu latach – przesiadywał, to z nią wielokrotnie rozmawiał i to Dalaji zależało na tym, aby doprowadzić sprawę do końca. Ian mógł więc doprowadzić tę sprawę do końca razem z nią, skoro Dalaja gwarantowała mu, że przy tym nie zostanie wciągnięty w trybiki bezlitosnej machiny, jaką był system.
— Pojedziemy moim samochodem czy…? — urwał, spoglądając w stronę karetki, która wciąż stała kilka metrów od nich. W jej rozświetlonym wnętrzu trwało gorączkowe poruszenie; żółte światło padające z niedużego okienka co rusz przesłaniała czyjaś sylwetka. Światła na dachu migały na niebiesko, ale sygnał dźwiękowy pozostawał wyłączony. Kierowca musiał czekać na sygnał do odjazdu. Może nie mogli ruszyć, bo nastolatkę należało odpowiednio zaopatrzyć przed transportem. Może czekali na Dalaję i Iana. Hunt tego nie wiedział; nie znał. Nie wiedział, jak powinno ty wyglądać.
Dlatego popatrzył z powrotem na Dalaję i lekko skinął głową, by powiedziała mu, co dalej robić. Ufał jej.
IAN HUNT
Ian niekoniecznie przywiązywał się do ludzi, z powodzeniem natomiast można było powiedzieć, że się do nich przyzwyczajał. Dalaja bez wątpienia była jedną z osób, do których był przyzwyczajony, a przez to tolerował jej towarzystwo i mógł spędzać z nią czas. W końcu, nim tego wieczora sprawy przyjęły zupełnie niespodziewany obrót, zmierzali na kolację do poleconej przez Dalaję knajpki. Także tylko dlatego, że był do Dalaji przyzwyczajony, mógł pojechać z nią na wspominaną sesję wsparcia, czego osobie, której by nie znał, bez wątpienia by odmówił i nie rozchodziło się tylko o to, że taka osoba nie mogłaby zagwarantować mu, że Ian nie znajdzie się w systemie.
OdpowiedzUsuńIan był… aspołeczny. Właśnie w ten sposób można było opisać go najprościej oraz określić sposób, w jaki budował relacje, a raczej sposób, w jaki ich nie budował. Doskonale funkcjonował sam, a tych kilka osób, które były mu bliskie i na których mu zależało, nie stały się takimi z dnia na dzień. Relacje z tymi osobami także nie były czyste i oczywiste, nie były zdrowe. Ian na pewno nie mógł powiedzieć tak o relacji z Zanem, ani o relacji ze swoim starszym bratem. Nie mógł powiedzieć tak nawet o relacji z Debbie, choć zdawało się, że to właśnie z Debbie łączyło go coś, co było najbliższe normalności w rozumieniu ogółu społeczeństwa.
Stąd w oczach Dalaji, która ze względu na swoje wykształcenie prawdopodobnie bezbłędnie rozpoznawała mechanizmy rządzące Ianem, to, że ten zgodził się z nią pojechać, faktycznie mogło znaczyć wiele. Równie wiele mogło znaczyć też to, że Ian bez zająknięcia oddał jej kontrolę nad sytuacją. Było to o tyle zrozumiałe, że pierwszy raz w podobnej sytuacji się znalazł i nie chciał niczego spierdolić. Niekoniecznie nawet ze względu na własne bezpieczeństwo, a ze względu na bezpieczeństwo Dalaji i jej podopiecznych. On pewnie jakoś by sobie poradził z konsekwencjami. Ona i te dzieciaki? Nie miał pojęcia.
Skinął głową, kiedy młoda kobieta zdecydowała, że pojadą jego samochodem. Podeszli do porzuconego nieopodal Cadillaca, bo w przypadku zatrzymania samochodu przy chodniku i to na dodatek nieco krzywo nie mogło być mowy o zaparkowaniu, i każde z nich zajęło swoje miejsce. Ian za kierownicą, Dalaja po stronie pasażera. Nim ruszyli, kogut karetki zawył i pojazd wytoczył się z uliczki, a potem pomknął jedną z głównych dróg. Cadillac prowadzony przez Iana, z siedzącą obok Dalają zrobił dokładnie to samo.
Ian się nie odezwał. Ani wtedy, kiedy Dalaja pokazała mu, dokąd zmierzali, ani wtedy, kiedy za jego pozwoleniem miała zadzwonić do matki dzieci. Zamiast tego dwa razy skinął głową. Raz, bo wiedział, gdzie powinien jechać i drugi, dając Dalaji to pozwolenie, o które nie musiała go prosić i bez którego i tak wykonałaby ten telefon.
Dotarli pod wskazany adres. Ian zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, które znalazł. Wygasił silnik i utkwił wzrok w Dalaji, od tej pory mając zrobić wszystko – może prawie wszystko – co kobieta mu wskaże. Tak, chciał, żeby Dalaja niemal dosłownie poprowadziła go za rękę. Z niewiedzą i brakiem obycia Iana nie mieli innego wyjścia, prawda?
IAN HUNT