

MARCUS LOCKHART
urodzony 16 listopada 2000 roku w Mediolanie jako Marcello Tomassini ⸺ absolwent Columbia University School of the Arts na kierunku teatralnym ⸺ wschodząca gwiazda kina, okazjonalnie model ⸺ rozgłos zawdzięcza roli w The Fine Line: młodzieżowym serialu dramatycznym, który w roku 2022 roku bił rekordy oglądalności na Netflixie ⸺ wcielił się tam w głównego bohatera: wybitnie uzdolnionego studenta malarstwa, fałszerza obrazów zmagającego się z uzależnieniem od narkotyków ⸺ swoje pięć minut sławy wykorzystał odpowiednio, nawiązując znajomości w świecie filmu, co pozwoliło mu na udział w bardziej ambitnych projektach w konwencji dramatu ⸺ znany z naturalnego talentu, bezpretensjonalnego podejścia do gry i faktu, że nie zawsze trzyma się scenariusza ⸺ od pięciu lat prawny opiekun swojej dziesięcioletniej siostry, Claudii; w trosce o nią pieczołowicie chroni swoją prywatność ⸺ niechętnie rozmawia o swojej młodości ⸺ po przeprowadzce do Nowego Jorku, w wychowywaniu dziewczynki pomaga mu babcia ze strony matki ⸺ miłośnik jednośladów, właściciel Ducati Panigale V4 ⸺ do poczciwego Volvo wsiada tylko wtedy, kiedy mu się nie śpieszy, a śpieszy się często ⸺ fotograf amator i niespełniony malarz ⸺ bywalec barów z karaoke ⸺ więcej ⸺ powiązania
When I was 16 my senses fooled me
I knew that something would always rule me
Jest uosobieniem wolności ⎯⎯ nie cofa się przed niczym i nie ustępuje nikomu. Podlega wyłącznie własnym niepisanym zasadom oraz intuicji (swojemu menedżerowi jedynie od czasu do czasu, co potem odbija mu się czkawką). Doskonale wie, kiedy się ukorzyć, ale z reguły tego nie robi, chyba że może przynieść mu to zysk albo uratować skórę. Poczucie niezależności jest dla niego kluczowe, więc broni go zaciekle.
Nie potrafi zdystansować się od pewnych spraw, oprzeć się dreszczom tnącym ciało błyskami dewiacyjnej wręcz ekscytacji; instynktownie pojawia się tam, gdzie może nabawić się nowych, świeżych blizn, zupełnie jakby je kolekcjonował ⎯⎯ zbierał jedna po drugiej z jakąś niejasną, naglącą potrzebą, palącą brudną duszę od podszewki. O ile na chłodno zdarza mu się ją powściągnąć, uchylić się od problemu i odejść, tak pod wpływem gwałtownych uczuć jego rozsądek topnieje, ustępując porywom gorącego temperamentu odziedziczonego po ojcu.
Mimo, że otacza się ludźmi, niewielu z nich dopuszcza blisko siebie, nikomu nie dając się poznać tak naprawdę. Z wrodzoną lekkością chwyta niesforną granicę między fabrykacją a czuciem i modeluje ją przed światem wedle zachcianek, co czyni go tym, czym jest nie tylko na ekranie, ale także poza nim.
Wybitny kłamca, który nie tylko wybitnie kłamie, ale przede wszystkim z nanometryczną dokładnością mimikuje wszystko, co jest stanie zobaczyć lub usłyszeć. To z kolei sprawia, że niemożliwym jest określić, kiedy składa siebie od nowa, a kiedy odtwarza projekcję skrojoną na miarę potrzeby. Żeby się do kogoś zbliżyć, musiałby się otworzyć ⎯⎯ na swoje emocje, na swoją przeszłość, na innych oraz na to, że nie wszyscy chcą mu zaszkodzić. Musiałby się otworzyć, on natomiast nie otwiera się wcale, sprawiając jedynie takie wrażenie. I może kłamie, a może tylko miesza półprawdy w mistrzowskim spektaklu, którego miarą są oddechy, nie cięcia.
Marcus obserwuje, wyciąga wnioski, a potem gra. Buduje od podstaw całe osobowości, następnie serwuje je innym według tego, co chcą w nim zobaczyć. Jak lustro odbija sobą cudze pragnienia, by osiągnąć zamierzony efekt; robi to już tak długo, że zgubił siebie po drodze i nie jest pewien, czy w ogóle chce jeszcze siebie odnaleźć.
Baby, now and then
Don't you just wanna wake up, dark as a lake?
Smellin' like a bonfire, lost in a haze?
Cześć! Wizerunku użyczył Tim Burton's movie wannabe Lorenzo Zurzolo, w karcie Arsonist's Lullabye w duecie z Too Sweet, reszta to ja. Nie wiem, który raz już tu jestem, ale chyba nie będę mieć od Was spokoju, a Wy ode mnie i Marcus też go mieć nie będzie.
WĄTKI: Maxine, Andrea, Sophia, Leif, Dani, Leonard
WĄTKI: Maxine, Andrea, Sophia, Leif, Dani, Leonard
[Dzień dobry! 🩵
OdpowiedzUsuńZachwycałam się tym panem już wcześniej, ale powtórzę - bo lubię Ci słodzić - ale jest cudowny. Karta wyszła Ci świetna, a Marcus zdecydowanie przyciąga uwagę. Podoba mi się to, jak zdeterminowany był do otrzymania opieki nad siostrą i to, jak teraz dba o jej prywatność. Szczególnie, że ludzie potrafią być podli, gdy chodzi o idoli z ekranów. Mam nadzieję, że będziesz się z nim świetnie bawić! I nie wywiniesz się od wąteczku, ale to pozwolę sobie ustalić już z Tobą na priv.🩵]
Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox
[Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: cieszę się, że nie musiałyśmy Cię z Muminkiem długo namawiać! ;-) Zawsze miło jest zobaczyć powracających na NYC autorów. ♥ Marcus jest przepiękną i przeciekawą postacią, nie będę Ci proponować wszystkich moich pań. Nie masz wyboru, zbyt wiele wspólnego Marcus ma z Andreą, dlatego pozwoliłam sobie napisać PW celem ustalenia szczegółów. :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będzie Ci tu dobrze, że będziesz mogła pisać dużo, że wena nie okaże się kapryśną królową, a Ty będziesz się cieszyć z wątków i tworzonych historii. Baw się dobrze. ♥]
Andrea Wilson
(No hejka 💙 bardzo fajnie, że pojawiasz się znów, nigdy dość autorów i ich tworów weny! Lubię te Twoje postaci, wielowymiarowe, podbudowane z każdej strony czymś innym :) ładnie i zgrabnie ujełaś wrażliwość i siłę, bez przesady i bez nadmiaru! Relacja z siostrą dodaje mu powagi, opiekuńczość jest seksi, za to wrażliwość na zapachy może pewnie chwilami być upierdliwa xd
OdpowiedzUsuńDobrej zabawy, jak masz chęć, zapraszam do moich ;))
Emka &Lily
[Posłałam do Ciebie maila w sprawie powiązań. A raczej z pytaniem o nie :P]
OdpowiedzUsuńD a p h n e ?
[Dobry wieczór! W końcu znalazłam czas (a raczej zdecydowałam pieprzyć wszystko inne), żeby na spokojnie zapoznać się z postacią Marcusa i cieszę się, podobnie jak lisek, że długo na dołączenie do nas nie musiałyśmy Cię namawiać :) I to na jakie skuteczne i ekspresowe dołączenie, na dodatek!
OdpowiedzUsuńW niektórych aspektach Marcus przypomina mi mojego Iana, ba!, nie tyle nawet przypomina, co mają oni kilka wspólnych cech. A że do mojego Iana mam słabość, to nic dziwnego, że do postaci Marcusa również ją czuję ;)
To co? Piszemy coś, prawda? Zapraszam do mojej Maxine, bo chyba z nią będzie nam najbardziej po drodze, ale w razie czego zapraszam też do moich panów :) I tak sobie myślę, że najwygodniej będzie nam już dogadać sobie wszystko na czacie google? :)]
MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
Wrzucenie się w wir studenckiego życia było jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie Andy przyszło zrobić w ostatnim czasie. Rozpoczęcie pracy nad projektem dyplomowym, wykłady, zajęcia praktyczne i wejściówki na najlepsze sztuki na Broadwayu — dlatego warto było porzucić życie w Los Angeles i przyjechać na drugie wybrzeże, na drugi koniec kraju. Nieustannie tęskniła za rodziną, choć niedawne wydarzenia sprawiły, że Andrea ograniczyła kontakt z rodzicami i z rodzeństwem. Siostra bliźniaczka. Nadal w to nie wierzyła. Poniekąd unikała Maxine jak ognia, a drugiej strony była niesamowicie ciekawa dziewczyny, która wyglądała dokładnie tak, jak ona sama. Wyróżniał je styl bycia. Panienka Riley wydawała się być we wszystkim, co robiła, o wiele bardziej dokładna i staranna niż roztrzepana Andrea. Niemniej, odkąd trafiła na swoją rodzoną siostrę, bo co do tego nie mogła mieć wątpliwości, miała wrażenie, że wszystko w jej życiu wróciło na odpowiedni tor. Było to jednak przeczucie, wewnętrzne przekonanie, że tak jest, bo wszystko inne świadczyło o tym, że jest zupełnie na odwrót. Że wszystko, co do tej pory znała i wszystko, w co do tej pory wierzyła obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Że cały jej świat stanął na głowie, a ona nie mogła sobie z tym poradzić.
OdpowiedzUsuńRzuciła się więc w wir nauki, montowała intensywnie zaległe wideoklipy, kiedy tylko udawało jej się pozbyć współlokatorki z akademika i wrzucała je na odpowiednie platformy. Pracowała niemal w każdy weekend, dbając o to, żeby jej doba była jak najbardziej zajęta. Od poniedziałku do niedzieli. I tak w kółko. Dbała jednak o sen i po godzinach pracy na recepcji w siłowni, pozwalała sobie na krótkie treningi. Mimo tego, że Andrea była w jednym z najbardziej zatłoczonych miast na świecie, czuła się tutaj potwornie samotna. A coś — trudny do zrozumienia i ujarzmienia żal ukierunkowany na rodziców, nie pozwalał jej chwycić za telefon. To nie była tego typu rozmowa, którą mogła przeprowadzić z nimi na wideoczacie. Andrea miała świadomość, że została adoptowana przez państwa Wilsonów, ale nie miała pojęcia o tym, że jako kilkutygodniowe dziecko została rozdzielona od swojej siostry bliźniaczki. Kiedy atakowały ją te myśli, miała problemy, żeby złapać oddech, nie spała w nocy, przewracając się z boku na bok. Nie mogła myśleć o Maxine Riley.
Wolny piątkowy wieczór wydarzył się przypadkiem. Andrea nie zgłosiła z odpowiednim wyprzedzeniem gotowości do pracy na siłowni i została bez zajęcia. Violet nie ruszała się z pokoju, więc montowanie teledysków i nagrywanie coverów było niemożliwe. Pisanie nieudolnych scenariuszy również, bo wszystkie zdania nawiązywały do tego, jak oszukana się czuła.
Leżała więc na łóżku. Wąskim, niskim, jednoosobowym łóżku, które nakryła pstrokatym, mięciutkim kocem. Pod głową miała ogromnego pluszaka, jakby to właśnie ten pluszowy miś przypominający uroczego chomika z marchewką, miał być jedynym towarzyszem łóżkowych przygód. W rękach, które ułożyła na brzuchu, trzymała swojego iphona, na uszach miała duże słuchawki. Ugięła nogi w kolanach i na jednym z kolan oparła łydkę drugiej nogi, machając stopą w rytm muzyki.
Czasami jej się wyrwało. Na przykład teraz, gdy w słuchawkach leciała Miley Cyrus i jej Party in the USA. Podśpiewywała na głos, choć cicho, poszczególne wersy. Violet siedziała przy swoim biurku i poprawiała makijaż.
W przerwie między kolejnymi utworami na spersonalizowanej playście Andrei, którą ułożyła z myślą o piątkowym wieczorze w domu, a do której bawiła się niejednokrotnie ze swoim rodzeństwem, usłyszała pukanie do drzwi ich akademickiego pokoju. Nie ruszyła się, kątem oka dostrzegając, że zrobiła to jej rudowłosa współlokatorka.
Po chwili ta sama menda uderzyła Andreę w stopę, zmusiło to brunetkę do uniesienia się na łokciach.
— Co? — mruknęła, zsuwając z głowy słuchawki.
— Carlie do ciebie — warknęła Violet, widocznie rozdrażniona zachowaniem współlokatorki. Andrea jęknęła głośno i opadła z powrotem na pluszaka. Dotarł do niej śmiech Carlie.
Wraz ze śmiechem Carlie dotarło zaproszenie do baru karaoke, któremu nie mogła odmówić. Mogła, ale nie dostała szansy, żeby to zrobić, więc po godzinie od namiętnego namawiania różowowłosej dziewuchy, siedziała naburmuszona w jednej z lóż w klubie karaoke.
Usuń— A teraz Hung up i nieśmiertelna Madonna. Znajdziemy chętnych do tego, aby stawić czoła jej utworowi? — zapytał mężczyzna, który ewidentnie monitorował dzisiejszy wieczór. Zabawa była zorganizowana i Andy miała wrażenie, że nikomu nie odpuszczą dzisiaj śpiewania.
Andy w tym momencie poczuła łokieć Carlie pod swoimi żebrami, jęknęła. I wstała. Potulnie, jakby uznała, że dzisiejszego wieczoru przeciwstawianie się nowej znajomej mija się z celem. A śpiewać przecież potrafiła. Kiedy już stała, sięgnęła do stolika po kolorowego, kwaśnego szota. Wypiła go, skrzywiła się i ruszyła w stronę niewysokiego podwyższenia, na którym stał mikrofon.
Jej ubiór nie był ubiorem nieśmiertelnej Madonny. Miała na swoje zwykłe, jasne jeansy i czarny, luźniejszy top. Włosy spięte w wysoką kitkę, bo nie zdążyła ich umyć przed wyjściem i w takiej kreacji ruszyła na podbój nowojorskiej sceny muzycznej.
Gdy poleciały pierwsze takty, zaczęła nieśmiało kręcić bioderkami. Nie musiała śledzić tekstu na ekranie, znała go doskonale na pamięć. Rozkręcała się razem z piosenką, pozwalając sobie nawet na spacerki po scenie i odważniejsze ruchy. To bioderka w prawo, to w lewo, to obrót.
— Waiting for your call, baby, night and day — śpiewała równo, wcale nie głośno, ale doskonale wiedziała, jak radzić sobie z emisją głosu. Przy tych słowach palec wskazujący wolnej ręki wycelowała w nieznajomego, wykonała gest, który powszechnie uznawany był za przywołujący, puściła mu oczko i śpiewała dalej, przechadzając się wzdłuż podwyższenia. Carlie zachowywała się jak najwierniejsza groupies. Czy był pijane? Całkiem możliwe. Czy Andrea w końcu zapomniała o nieszczęsnej Maxine? Oczywiście, że tak, bo kiedy grano Madonnę pozostały świat się nie liczył.
Andrea Wilson
Miłość nie zawsze była wdzięczna, i nie zawsze elegancka, jak z okładek New York Timesa. Delphine Dardenne, po rozstaniu z narzeczonym, wiedziała o tym najlepiej.
OdpowiedzUsuńGdyby raz jeszcze, w żywej figurze ich związku, dało się zakuć intensywność uczuć. Gdyby potrafili chociaż wyrzeźbić w rozpadlinach milczenia zagubione z dawna słowa. Gdyby niegdyś piękne epitety dziś nie brzmiały podejrzeniem i sceptycyzmem, i gdyby szczelina błędów, jakie popełniali przez miesiące, nie pękała dzień za dniem pod ciężarem dystansu i blasku aparatu, rozłupując posąg ich związku na dwoje – może wtedy, i tylko wtedy, nie doprowadziłoby ich to do hucznego upadku.
Dziś nie tylko rozsypane w gruzach leżały ich dalsze plany na przyszłość, ale również to, co niegdyś tak skrzętnie między sobą budowali. Namiętność młodych i szaleńczo zakochanych w sobie osób odchodziła w zapomnienie, gdy Delphine Dardenne, z kubkiem parującej, świeżo uprażonej w ekspresie kawy, siadła przed komputerem, wpatrując się przez chwilę w wyszukany wcześniej frazes. Kilka zupełnie wyrwanych z kontekstu zdań, które mimo wszystko tak skutecznie opisywały to, co sama niedawno przeżyła. Przez chwilę, zawieszona pomiędzy chęcią skasowania sporządzonej wcześniej grafiki, a jej opublikowania, wpatrywała się w kształtne obrysy liter, zamknięte w jednym, estetycznym okienku instagramowego posta.
@msyoungmrsnobody opublikowała:
Banałem jest mówić o złamanym sercu. Serca nie ulegają złamaniu - serca nadal biją, krew nadal krąży, nawet w pełne goryczy dni po zdradzie. Coś jednak zostaje złamane, gdy człowiek cierpi ból niedający się wyrazić słowami, ulega bowiem wtedy zburzeniu związek [...] tego człowieka ze światłem, nadzieją i jasnymi porankami.
– Michael Cox „Sens nocy. Spowiedź”
D e l p h i n e
[Zacieram entuzjastycznie rączki, mała Wiedźmo i czekam ♥ Hangouts, choć teraz chyba jakiś chat stoi otworem :D]
OdpowiedzUsuńLittle Leo
[Cześć! :) Byłoby za nudno, gdyby mieli takie łatwe życie, a u mojej panny problemy będą się nawarstwiać! Dziękuję ślicznie za miłe powitanie, a ja sama nie wiem, jak mogłybyśmy połączyć nasze postacie, bo to jednak dwa różne światy. Ale może innym razem uda nam się coś wspólnie stworzyć. Pozdrawiam. :)]
OdpowiedzUsuńsherilyn blossom
Podciągnęła rękaw niebieskiego sweterka i spojrzała na godzinę.
OdpowiedzUsuńWybijała już powoli trzynasta i zaczynała się trochę niepokoić. Nie, Marcus nie był spóźniony. Sophia wiedziała, że gdzieś kręcił się w pobliżu, ale nie wiedziała, gdzie. Stresował ją tym, chociaż przystała na ten układ niemal od razu, kiedy jej go zaproponował. W zasadzie to nie on go zaproponował, ale wspominał tak mimochodem, a Sophia nie miała co robić, więc pomyślała, że to będzie fajny sposób, aby spędzić razem czas. W trochę nietypowy sposób, ale jednak ciekawy. Przeceniła jednak swoje możliwości jako modelka. Kompletnie się do tego nie nadawała. Central Park był może oklepanym, ale za to pięknym miejscem, a w dodatku pogoda dopisywała, więc żal było z niej nie skorzystać. Piękne błękitne niebo, zaledwie parę chmurek i jarzące się słońce. Nic nie wskazywało, że jesień już rozpoczęła się parę dni temu. Sophia przysłoniła dłonią oczy, kiedy promienie słońca trochę za bardzo zaczęły ją razić. Stała przy jednej z wielu fontann w parku. Woda za nią pluskała, wokół biegały dzieci, a za nimi ich opiekunowie. Próbowała zachowywać się naturalnie, ale jak miała to udawać, kiedy wiedziała, że Marcus ukrywa się gdzieś w pobliżu? Myślała, że to będzie prostsze zadanie, ale jak się okazywało udawanie, że coś robi jest trudniejsze, gdy trzeba myśleć, co się robi. Miała za bardzo spięte mięśnie, a myślami była daleko i niekoniecznie była obecna w tym parku i na powierzonym jej zadaniu. Chciała się do czegoś przydać. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie była beznadziejną przyjaciółką, a wręcz paskudną. Znikała na całe tygodnie, czasem się nie odzywała w ogóle, a potem przychodziła, jak gdyby nigdy nic. Była zaskoczona, że ktokolwiek chce z nią w ogóle utrzymywać kontakt. A jednocześnie była wdzięczna, że Marcus jej nie olał kompletnie.
Ostatnio widywali się częściej. Sophia trochę… Cóż, odżyła. To było najlepsze określenie. Zaczęła wychodzić z tej ciemnej nory, w której się zamknęła. Częściej się uśmiechała i któregoś weekendu napisała do Marcusa, czy nie ma ochoty się z nią spotkać. Zafundowała sobie, jemu oraz Claudii – bo nie mogłaby jej pominąć – niezapomniany wieczór. Najpierw udali się na muscial Króla Lwa na Brodway’u, a potem Sophia zabrała ich na kolację, ale żadną elegancką, która mogłaby speszyć siostrę Marcusa, ale taką zwyczajną. W dobrej knajpie, trochę z dala od centrum miasta, gdzie nie było aż takich tłumów, a na koniec do salonu gier, gdzie najlepiej miała bawić się jego młodsza siostra, ale ostatecznie okazało się, że to ich dwójka bawiła się wybitnie dobrze. I Sophia nie chcąc się chwalić, ale pobiła rekord Marcusa dwa razy. Czego nie zapominała mu wypomnieć do końca spotkania, a potem od słowa do słowa umówili się na kolejne spotkanie, ale tym razem we dwójkę. Chociaż ciężko było nazwać to spotkaniem, kiedy Sophia chodziła dookoła sama, a Marcus za nią z aparatem. Tak myślała, że zaproponowanie mu, aby to ją fotografował może być niekomfortowe, że się nie rozluźni i ciągle będzie myślała o tym, czy dobrze wyszła, czy ujęcie mu pasuje. Czy zaraz się nie wkurzy, że za często się za nim ogląda. Dobra, znała go. Wiedziała, że się nie wkurzy, ale…
Westchnęła, kiedy zobaczyła, że idzie w jej stronę. Aparat zawieszony na szyi, ale trzymał go w rękach. Soph się nie dziwiła, złodzieje nie patrzyli na coś takiego, jak smycz. Szarpnęliby i pobiegli dalej.
— Aż tak źle na nich wypadam, że przyszedłeś mnie ochrzanić? — Zapytała, a na jej ustach zamajaczył lekki uśmiech. Trochę kpiący, trochę nijaki, bo ona wiedziała, że pewnie na każdym ujęciu nieświadomie patrzyła mu prosto w obiektyw i psuła zdjęcia, które miały przecież być uchwycone w momencie, kiedy fotografowana osoba nie jest tego świadoma.
soph🦋
[Ale ma gniewne spojrzenie na niektórych fotkach!
OdpowiedzUsuńNawet jeśli nie udałoby się im stworzyć pięknej przyjaźni, to kumpelstwo też nie jest złe - a w razie czego zawsze można dać sobie po mordzie, przynajmniej coś by się działo :D Ale rekomenduję pokój!
Chęci jak najbardziej są, pewnie najłatwiej byłoby ich powiązać okołozawodowo, ale zastanawiam się, czy istnieje jakaś inna opcja. Fajnie byłoby założyć, że kiedyś mieli okazje się poznać, może tak bardziej branżowo, żeby nie przechodzić przez cały proces przedstawiania się...
Jeszcze głośno myślę: jest szansa, żeby Marcus zawieruszył się na jakimś pchlim targu czy vintage festiwalu? Gdzie w oko coś by mu wpadło, być może sentymentalnie ważnego, ale Leif zwinąłby mu to sprzed nosa i kupił pierwszy. Kasowo to Marcus pewnie mógłby łatwo to odkupić, ale z kaprysu Leifa dolary by tu teraz nie wystarczyły - i walutą musiałoby stać się coś innego. Tak dla potestowania granic, jakiś zakład, seria zakładów? Idk]
Leif Zweig
Maxine nigdy nie była na Comic Conie, jednak po cichu chciała na własnej skórze przekonać się o tym, jak to jest uczestniczyć w takim wydarzeniu. Przed tym, by wziąć w nim udział, powstrzymywały ją obecne tam dzikie tłumy i fakt, że nie znała nikogo, z kim na Comic Con mogłaby pójść, a sama nie potrafiła się zebrać. To drugie zmieniło się, kiedy pewnego dnia Max, Angela i Cody podjęli rozmowę na okienku pomiędzy zajęciami. Rozmowa o kostiumach do projektu dyplomowego zupełnie naturalnie potoczyła się w kierunku cosplay’u, a od niego do Comic Conu, na który jakiś cudem wciąż były wejściówki, co Cody od razu sprawdził w telefonie.
OdpowiedzUsuń— Idziemy — zdecydowała Angela. — Klikaj tam, trzy bilety — dodała, machnąwszy ręką na zapatrzonego w telefon chłopaka. Cody zaczął klikać, a Maxine przypatrywała się temu w milczeniu i z uśmiechem, bo przecież nie zamierzała protestować. Jeśli nadarzyła się okazja ku temu, aby zaspokoiła ciekawość, to zamierzała z niej skorzystać.
Już po zakupie biletów, całą trójką uznali, że nie będą zbytnio przejmować się przebraniem. Jeśli na coś wpadną, to dobrze, a jeśli na nic nie wpadną, to również dobrze. Jako studenci Columbia University School of the Arts zawsze mogli szybko coś ogarnąć, sami bądź z pomocą znajomych na innych kierunkach, szczególnie tych, które tyczyły się kostiumów i scenografii. Maxine miała jednak pewien pomysł, którego inspiracją była ładna, ruda peruka, którą miała w domu i niedawny rewatch serialu Ania, nie Anna. Podzieliła się nawet tym pomysłem z Angelą i Cody’m, ale ci nie okazali należytego entuzjazmu i może dlatego dzień przed wydarzeniem dopadła ich jelitówka? Tylko jedna Maxine ostała się zdrowa, mimo że w ostatnich dniach spędzali dużo czasu razem i teoretycznie to paskudztwo powinno rozłożyć każdego z nich.
Praktycznie tak się nie stało i Riley została z dwoma wolnymi biletami na Comic Con i przygotowanym strojem Ani z Zielonego Wzgórza. Bilety bez problemu opchnęła na uczelni, po czym postanowiła, że choć zabrakło jej towarzystwa, to i tak wybierze się do Javits Center. Zazwyczaj brała sobie to, czego chciała, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Ubrana w sukienkę w kolorze zgaszonej zieleni, o kroju adekwatnym do czasów, w którym miała miejsce akcja książek i serialu, Maxine przejrzała się w wysokim lustrze. Na sukienkę założyła wyprasowany na sztywno szkolny fartuszek. Na głowę, na której miała już założoną rudą perukę, wcisnęła drobny, słomkowy kapelusz opleciony wiankiem. Stuknęła obcasami trzewików i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Całkiem niezła była z niej Ania, a piegi, które wysypały się na jej twarzy po lecie, zdecydowanie dodawały jej uroku.
Tak ubrana, a raczej przebrana, Maxine została podwieziona na miejsce przez tatę. Mogła dostać się do celu metrem, ale trochę siąpiło, a nie udało jej się znaleźć parasolki do kompletu, która nie psułaby efektu i pasowała do stroju. Nie uśmiechało jej się też całego dnia spędzić w przemoczonym ubraniu, więc chętnie skorzystała z podwózki i tylko kiedy dostrzegła tych wszystkich ludzi przed Javits Center, zastanowiła się, czy aby na pewno dobrze robi. Nie lubiła tłumów, ale przecież niczego innego się tutaj nie spodziewała, prawda? Pożegnała się z ojcem i ruszyła do wejścia.
Do środka udało jej się wejść po tym, jak odstała swoje w kolejce. Kiedy jednak już znalazła się w środku… zakręciło jej się w głowie. Zarówno w negatywny, jak i pozytywny sposób. Ogromna przestrzeń była wypełniona ogromem ludzi. W swoim stroju Ani z Zielonego Wzgórza Maxine wyglądała zupełnie zwyczajnie pośród szerokiego grona profesjonalnych cosplayerów. Prawdopodobnie to dodało jej odwagi, bo po tym, jak zatrzymała się w miejscu, w końcu ruszyła przed siebie i dała się pochłonąć wydarzeniu.
Nie minęło pół godziny, a tuż przed nią, jakby znikąd, wyrosła na oko dziesięcioletnia dziewczynka, przebrana za przyjaciółkę od serca Ani, Dianę. Co do tego Maxine nie miała żadnych wątpliwości, ponieważ niebieska sukienka i wstążka we włosach o tym samym kolorze nie pozostawiały żadnych wątpliwości. W ustaleniu, z kim ma do czynienia, Maxine wielce pomogło także to, że dziewczynka od razu zaczęła mówić coś o Ani i Gilbercie.
Usuń— Stop — zaprotestowała łagodnie Max i równie łagodnie uniosła ręce, nachyliwszy się ku Dianie. — Raz jeszcze, dobrze? — poprosiła z uśmiechem i tym samym dowiedziała się, że Diana tak naprawdę była Claudią, którzy przyjechała tutaj ze swoim starszym bratem, któremu obiecała znaleźć Anię, skoro on był Gilbertem.
— Pójdziesz ze mną, prawda? — poprosiła Claudia na zakończenie swojego wywodu, a Maxine mogła tylko się zgodzić. Coś jej się wydawało, że Gilbert, kimkolwiek był, właśnie odchodził od zmysłów. Ona na jego miejscu by odchodziła, gdyby straciła jej się z oczu młodsza siostra.
By nie rozdzielić się w tym tłumie, Ania i Diana złapały się za ręce, co wydawało się być dla nich zupełnie naturalne. Diana szła pierwsza, Ania tuż za nią, nieomal deptając jej po piętach, bo co rusz napierali na nią inni ludzie. Wreszcie obie wydostały się na przestrzeń, gdzie nie było tak gęsto i Diana, puściwszy rękę Ani, wyrwała ku stojącemu nieopodal Gilbertowi. Z tej niewielkiej odległości, która ich dzieliła, Maxine (która chyba już nie wiedziała, czy powinna myśleć o sobie jak… o sobie, czy jak o Ani) widziała, że ten rozglądał się gorączkowo. Była już zupełnie blisko, kiedy spojrzenie Gilberta padło na Dianę i na jego twarzy odmalowała się ulga. Max uśmiechnęła się na ten widok, ale zaraz ten jej uśmiech zbladł. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, na kogo w istocie patrzy, bo ten Gilbert był tak naprawdę Marcusem w stroju Gilberta, pozostając przy tym tak podobnym do siebie, że nie mogła pomylić go z nikim innym.
Wciąż zdumiona, skinęła krótka głową, kiedy Marcus tchnął jej imię. Uśmiech, który majaczył na jej wargach, znowu stał się szerszy i żywszy, kiedy Claudia powiedziała o znalezieniu Ani. Kiedy natomiast wpadła w ramiona starszego brata, Maxine uśmiechała się już całkiem szeroko i radośnie.
— To ona przyprowadziła mnie do ciebie — uściśliła i wzruszyła lekko ramionami, dłonie mając splecione przed sobą. — Potrzebowaliśmy Comic Conu i Diany, żeby na siebie wpaść, hm? — zagadnęła, nawiązując do tego, jak dawno się nie widzieli. W tonie jej głosu nie pobrzmiewała pretensja czy żal, ot, Maxine trochę sobie żartowała, stwierdzając przy okazji fakt. Zabawnym było także to, że ona, Marcus i jego młodsza siostra mieli maching outfits, przez co Riley popatrzyła sobie swobodnie najpierw na Claudię, a potem na Marcusa, by ostatecznie zaśmiać się krótko i cicho.
MAXINE Anne RILEY Shirley