Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I have everything under control. Except for my feelings. But who cares about them?

Nina Coleman
Urodzona 12 kwietnia 1989 roku w Nowym Jorku • córka chirurgicznej legendy i prawniczki od rozwodów • druga najstarsza z czwórki rodzeństwa – jedyna, która poszła w ślady ojca • jednoosobowy system zarządzania kryzysowego • matka Anthony’ego • lekarz chirurg • od niedawna dyrektor rodzinnej kliniki założonej przez jej pradziadka • gdy mówi, że „ma wszystko pod kontrolą”, najczęściej znaczy to, że właśnie się rozpada • spóźniona, przemęczona, przejęta • zabawna wtedy, gdy nie wie, że ktoś słucha • perfekcjonistka z chaosem w duszy • nieznośnie racjonalna, kiedy boli, i przerażająco emocjonalna, kiedy już za późno • wychowana na Upper East Side, gdzie wciąż mieszka
Nina Coleman nie lubiła słowa „dziedzictwo”, ale od zawsze ciążyło jej na karku. Dorastała w cieniu dwóch wyrazistych osobowości – ojca, wybitnego chirurga, który nie znał słowa „porażka”, i matki, błyskotliwej prawniczki, której język był równie ostrym narzędziem co skalpel w rękach Henry’ego Colemana. Nina była ich drugim dzieckiem, tą, od której wymagano więcej – najlepszego zachowania, najwyższych ocen, bezbłędnych decyzji. Gdy miała dwadzieścia lat, jej świat się zatrzymał. Rak zabrał matkę szybko, niemal bez ostrzeżenia. Nina rzuciła wtedy wszystko, żeby zająć się rodzeństwem – trójką dzieci, z których tylko ona wybrała medycynę, tylko ona dała się wciągnąć w rodzinne ambicje. Ojciec, choć obecny, był dla niej bardziej przełożonym niż ojcem – bardziej mentorem niż kimś, komu można się wypłakać w rękaw. Między dyżurami i studiami, próbowała nie rozpaść się na kawałki. Czasami jej się to udawało. Perfekcjonistka z natury, szukała bezpieczeństwa w strukturach, porządku, rutynie. Rozpoczęła specjalizację z onkologii, by zająć się chirurgią, choć w dzieciństwie nie miała o tym pojęcia – chciała być aktorką, prawniczką, architektką – wszystkim, co choć trochę wydawało się jej własnym wyborem. A jednak, to w medycynie znalazła spokój, poczucie kontroli. A może tylko złudzenie, że wszystko ma jakiś sens. Po śmierci matki, jej ojciec – wiecznie niezadowolony, wiecznie gdzieś w biegu – ożenił się ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Nina przestała liczyć, a z ostatnią żoną ojca nie utrzymuje kontaktu – głównie dlatego, że ta zdaje się sądzić, że odziedziczy więcej, niż jej się faktycznie należy. Ojciec przekazał jej prowadzenie prywatnej kliniki, gdy postanowił „niespodziewanie” przejść na emeryturę. Mówił, że ufa tylko jej. Nina wie, że to nie zaufanie, tylko oczekiwanie, że nie zawiedzie – jak zawsze. Jej życie prywatne to historia pełna luk, rozczarowań i pojedynczych momentów, które kiedyś wydawały się czymś więcej. Ma syna – Anthony’ego – którego wychowuje razem z byłym partnerem. Nie wierzy w bajki, nie ufa własnym uczuciom, zbyt często śmieje się, kiedy chce płakać. Ale kiedy kocha – robi to bez reszty. I choć nikt nie podejrzewałby, jak bardzo czasem czuje się sama, Nina zawsze trzyma się prosto. Bo wie, że ktoś musi.
@mm

84 komentarze

  1. Ostatnie dni były dla Maxa jak gęsty, duszny dym, który nie pozwalał oddychać. Wyrzuty sumienia miały ostrze — cięły głęboko i bez litości, przypominając mu każdą decyzję, każde słowo wypowiedziane w gniewie. Wciąż wracał myślami do szpitalnego korytarza, czuł na skórze ciężar tej chwili, nie potrafił się z tego otrząsnąć. Wszystko w nim buzowało – gniew, którego nie potrafił już nawet uzasadnić, wstyd, który osiadał ciężarem na jego klatce piersiowej, i to nieustanne, gryzące poczucie winy. Przez moment naprawdę uwierzył, że może się od tego wszystkiego odciąć — od rodziny, od przeszłości, od odpowiedzialności, którą tak długo próbował ignorować. Ale ucieczka okazała się równie męcząca jak konfrontacja.
    Kiedy dostał SMS-a od Niny, przez chwilę myślał, że to pomyłka. Jej imię na ekranie telefonu wywołało znajome napięcie – jakby przeszłość, którą tak desperacko próbował zakopać, nagle chwyciła go za rękę. Wiadomość była krótka, bez emocji, ale dla Maxa zabrzmiała jak dzwon: Mario się obudził.
    Lakoniczne. Chłodne. A jednak uderzyło w niego mocniej niż jakiekolwiek dramatyczne wyznanie. Bez chwili wahania wsiadł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Nie wiedział, co go tam czeka. Nie był gotów. Ale musiał go zobaczyć. Musiał wiedzieć, że może jeszcze cokolwiek naprawić — jeśli nie słowem, to choćby obecnością.
    Spotkanie z Mario było krótkie, poruszające. Nie padło wiele słów, a mimo to wszystko, co trzeba było, znalazło się między nimi — w spojrzeniach, w uścisku dłoni, w tym drżeniu powiek, kiedy dziadek szeptał jego imię. Max. To jedno słowo rozbiło w nim mur, który przez ostatnie dni rósł jak głaz.
    Wychodził z sali powoli, jakby świat na zewnątrz miał uderzyć zbyt mocno. I wtedy ją zobaczył.
    Stała oparta o ścianę, w lekarskim fartuchu, z włosami związanymi niedbale, jak zawsze pod koniec dyżuru. Była jak wspomnienie. Nie było w niej już tej ostrej prowokacji, którą tak dobrze pamiętał. Tym razem jej spojrzenie było spokojne, niemal miękkie.
    Zaproponowała mi kawę, tak spokojnie, jakby ich wspólna historia była czymś, co można odłożyć na bok, zamknąć w szufladzie i nie zaglądać.
    Max przez chwilę milczał. Przyjrzał się jej uważnie, jakby szukał śladów starej Niny — tej, którą kochał i jednocześnie której nie potrafił znieść. W końcu skinął głową. Może nie po to, żeby wrócić do przeszłości, ale żeby choć na chwilę od niej nie uciekać.
    — Tak. Jasne. — odpowiedział.
    Skinęła głową. Jej uśmiech był ledwie zauważalny. Ruszyli razem korytarzem, jak dwoje ludzi, których łączyło zbyt wiele, by po prostu odejść w przeciwnych kierunkach.
    Milczenie między nimi nie było niezręczne — było znajome. Miało w sobie coś z dawnych poranków, kiedy budzili się obok siebie, nie mówiąc jeszcze nic, ale wiedząc już wszystko. Tyle że teraz nie byli już tamtymi ludźmi. Teraz między nimi stały decyzje, których nie da się cofnąć.
    Max ukradkiem spojrzał na Ninę. W jej twarzy wciąż było coś, co pamiętał — ta skupiona miękkość spojrzenia, spokój wymieszany z czymś trudnym do uchwycenia. Ale była też inna. Twardsza. Jakby nauczyła się trzymać dystans nie tylko do innych, ale i do siebie samej.
    — Dziękuję, że napisałaś — powiedział w końcu. Głos miał cichy, chropowaty od zmęczenia.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  2. Scott prowadził zbyt szybko jak na wąskie, jeszcze wilgotne o poranku ulice. Silnik jego samochodu pracował równym, głuchym pomrukiem, a każda przecznica znikała za szybą zbyt szybko, by mógł się skupić na czymkolwiek poza drogą. Czuł, jak adrenalina powoli wypiera resztki ciepła i spokoju, który jeszcze godzinę temu miał w sobie, gdy leżał w łóżku Lucii, patrząc, jak przesuwa się poranne światło po jej ramieniu. Teraz tamten moment był już jak sen – nieosiągalny, nie do zatrzymania.
    Telefon od Niny wyciągnął go z tego półświata z nagłą brutalnością. Tony był chory. Ona potrzebowała pomocy. A Lucia… Scott nie żałował tego, do czego pomiędzy mini doszło, ale w pakiecie był nie tylko ten Scott, któremu pod osłoną nocy puszczają hamulce, był też ten, dla którego priorytetem był jego syn, który rzuciłby wszystko, gdyby Tony go potrzebował.
    Zatrzymał się pod domem Niny, nie gasząc silnika od razu. Wciąż miał na sobie ubrania z poprzedniego wieczoru – sprane jeansy, ciemną koszulkę, skórzaną kurtkę. Włosy niechlujnie przetarte ręką, zarost lekko dłuższy niż powinien. Dopiero gdy otworzył drzwi uderzyło w niego chłodne powietrze poranka. Przeszedł go dreszcz – nie dlatego, że naprawdę było zimno, ale dlatego, że coś w nim samym zaczęło się chłodzić. Ten dystans między nocą a dniem, między ciepłem ciała Lucii a chłodem rzeczywistości, był zbyt gwałtowny. Ruszył do drzwi Niny jak automat, nie myśląc o niczym poza tym, że Tony był chory, że Nina potrzebowała pomocy, że Lucia nie odbierała.
    Przez moment zawahał się przy drzwiach, ale potem wszedł – jak zawsze. Jak ktoś, kto znał ten dom lepiej, niż powinien.
    Nie analizował zapachu perfum, który przylgnął do jego skóry, ani koszulki, którą miał już od wczoraj – nie było na to przestrzeni. Dopóki nie stanął w progu ich domu.
    W pierwszym ułamku sekundy to była tylko Nina – idealnie uczesana i ubrana, z kubkiem kawy w dłoni. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, przywitał się z nią naturalnie, mimo to coś w nim zadrżało. Ta chwila trwała ledwie mgnienie, a jednak wystarczyła. Wystarczyła, by zorientował się, jak bardzo jest sobą z wczoraj, jak bardzo wszystko, co miał na sobie – zapach, zmęczone oczy, wciąż trochę nierozproszona noc – było czytelne.
    Zrobiło mu się głupio. Nie panicznie, nie wstydliwie. Po prostu… głupio. Bo Nina nie powiedziała nic, a on i tak wiedział, że wie. I nie chodziło o to, że miał wobec niej jakieś zobowiązania. Nie byli w związku, mogli robić to, co chcieli, z tym, z kim chcieli. A mimo to Scott miał wrażenie, że pewne rzeczy już mu nie przystoją, że powinien zachowywać większą przyzwoitość. Jeśli nie przed nią to przed dzieckiem.
    Scott odetchnął cicho, niemal niezauważalnie, i przesunął wzrokiem obok Niny, w głąb mieszkania. Potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć, żeby znaleźć cokolwiek, co odciągnie jego uwagę od własnego zażenowania. Od niej.
    Zbawieniem okazał się Tony.
    Scott zsunął kurtkę, zostawił ją gdzieś na komodzie i przeszedł kilka kroków do salonu, gdzie chłopak leżał na kanapie, otulony kocem po same uszy. Wyglądał na zmarnowanego, ale mimo wszystko, na widok ojca uniósł rękę w być może nawet zbyt energicznym geście powitania.
    Scott przykucnął przy kanapie, jakby cały świat nagle skurczył się do tej jednej osi: on i jego syn.
    – No dobra, młody – powiedział, zniżając głos do konfidencjonalnego tonu i sięgając, żeby odgarnąć mu włosy z czoła – co tam nakombinowałeś, co? Udajesz, żeby nie iść na matmę czy naprawdę cię rozłożyło?
    – Ja NICZEGO nie udaję! – oburzył się chłopiec, aż poduszka, na której siedział, odskoczyła pod jego ciężarem. – Naprawdę boli mnie głowa! To znaczy brzuch. I to i to.
    W jego głosie było tyle gorącej obrony własnej niewinności, że Scott, mimo zmęczenia i tego dziwnego ucisku pod mostkiem, poczuł, jak rozlewa się w nim coś miękkiego. Czysta, dziecięca prawdziwość, której nie dało się podrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott parsknął pod nosem, ledwo powstrzymując uśmiech, kiedy Tony, słysząc jego zaczepkę, gwałtownie się wyprostował na kanapie.
      Uniósł brwi w geście teatralnego poddania się, przyciskając przy tym kubek z kawą bliżej do siebie, jakby właśnie ogłaszał rozejm.
      – Okej, okej, mały. Wierzę ci na słowo – powiedział łagodnie. – Ale skoro już jestem twoim pielęgniarzem, to mam prawo zadawać trudne pytania. Na przykład: czy naprawdę musiałeś wyglądać tak dramatycznie, że twoja mama w panice zaczęła wydzwaniać po całym mieście?
      Scott uśmiechnął się do niego półgębkiem, z tą specyficzną czułością, która nigdy nie potrzebowała wielu słów, żeby być zrozumianą. W tej chwili cały był dla Tony’ego — i chyba tylko to trzymało go jeszcze w pionie.
      Tony uśmiechnął się lekko, nieco zadziornie. Scott westchnął, tym razem z inną nutą – autentyczną troską, która ścisnęła go za serce.
      Przez te kilka sekund, kiedy patrzył na syna, cała reszta – Nina, Lucia, cała ta plątanina emocji i niedopowiedzeń – jakby na chwilę zniknęła.
      Scott, podnosząc się z kucek, nie zatracił płynności ruchu — zawsze miał w sobie tę lekką nonszalancję, nawet w momentach, gdy coś go wewnętrznie gryzło. Przechodząc obok Niny, zatrzymał się na pół kroku. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały — jego krótkie, badawcze, jakby szukał w jej oczach emocji, które mógłby przeoczyć, jej spokojne, choć może odrobinę zbyt uważne.
      – Nie przejmuj się – odezwał się cicho, łapiąc oddech i próbując odzyskać jakiś rytm w głosie. – Zabiorę Tonego do siebie. Posiedzę z nim, dopóki nie poczuje się lepiej. Wszystko ogarnę.
      Scott wyciągnął rękę i w bezczelnie prowokacyjnym geście zabrał jej kubek z kawą. Uniósł go do ust, jakby od zawsze był jego własnością, i upił łyk, obserwując przy tym kątem oka Ninę, gotowy na jej reakcję.
      – Dzięki – mruknął z udawaną niewinnością, jakby właśnie przysłużył się jakimś wybitnym aktem uprzejmości.
      Ciepło napoju w dłoniach trochę go uspokoiło, przywracając mu na moment równowagę. Ale pod tą fasadą, gdzieś głębiej, wciąż czuł, jak dzisiejszy poranek — i to, co zostawił za sobą — trzyma go na cienkiej linie, gotowej w każdej chwili pęknąć.


      Scott

      Usuń
  3. Scott stał przez chwilę bez ruchu, z kubkiem w dłoni, jakby ciężar tego prostego podziękowania ważył więcej, niż chciałby przyznać. Patrzył na Ninę, czując, jak gdzieś głęboko pod skórą budzi się coś znajomego i niewygodnego zarazem — to samo napięcie, które zawsze pojawiało się między nimi w takich momentach. Kiedy nie dało się już zasłonić sarkazmem ani półśmiesznym komentarzem.
    Przełknął ślinę, czując w ustach smak jej kawy i coś jeszcze — echo tamtych wszystkich chwil, które kiedyś wydawały się takie oczywiste.
    – Nie musisz mnie przepraszać – odezwał się w końcu cicho, chociaż wiedział, że za tym stwierdzeniem kryło się znacznie więcej, niż był gotów ubrać w słowa. – Dobrze, że zadzwoniłaś. I nie musisz się spieszyć. Zajmę się nim.
    Odwrócił wzrok, bo czuł, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie patrzył na nią z tak bliska, z tak niewygodną świadomością wszystkiego, co ich dzieliło, a jednocześnie wszystkiego, co było wciąż między nimi żywe — straci resztki tej równowagi, której kurczowo się trzymał.
    Odstawił kubek na najbliższy blat i przesunął dłonią po karku, jakby próbował zebrać myśli. Tony patrzył na nich zza kanapy, zmęczony, ale czujny, a Scott uśmiechnął się do niego lekko, świadomie przekierowując całą swoją uwagę na syna.
    Przyjął jej słowa z krótkim, niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy, pozwalając, by wdzięczność, którą widział w jej oczach, osiadła gdzieś głęboko pod skórą — razem z tymi wszystkimi rzeczami, których w tej chwili nie potrafił ani przyjąć, ani odrzucić.
    Odchrząknął cicho, nieporadnie, i wrócił do kanapy, gdzie Tony, z wypiekami na policzkach, próbował wyglądać na bardziej chorowitego niż był w rzeczywistości.
    – No dobra, młody – powiedział, przyklękając znów przy nim z lekkim półuśmiechem. – Teraz jesteś pod moją jurysdykcją. Pakuj się, zabieram cię do siebie.
    Tony, wyraźnie ucieszony tą perspektywą, ale też jeszcze niepewny, na ile może sobie pozwolić, spojrzał pytająco na Ninę.
    Scott, widząc to, wyprostował się, jeszcze raz spojrzał na nią — na tę zamkniętą postawę, na siłę, z którą trzymała się pozorów — i bez słów obiecał, że da radę. Że zaopiekuje się ich synem najlepiej, jak potrafi.
    Sięgnął po kurtkę z komody, zakładając ją jednym ruchem, jakby zamykał w tym geście całą niewypowiedzianą rozmowę, która właśnie się między nimi odbyła.
    Nie obejrzał się za siebie, kiedy prowadził Tony’ego do drzwi. Ale czuł jej spojrzenie na swoich plecach – ciepłe, bolesne i pełne tej cichej, trudnej akceptacji, która była teraz wszystkim, co mogli sobie nawzajem dać.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  4. Scott, oparty biodrem o blat kuchenny, przez chwilę tylko patrzył na niego spod zmarszczonych brwi. W jego spojrzeniu było coś z rozbawienia, coś z pobłażliwości — i coś jeszcze. Coś cięższego. Jak cień, którego nie potrafił się dzisiaj pozbyć, choć próbował, jak umiał.
    Przetarł dłonią twarz, jakby próbował się obudzić, pozbyć się resztek zmęczenia i… tamtej nocy, która wciąż wisiała gdzieś w jego głowie. Westchnął ciężko, odrywając się w końcu od swoich myśli, i ruszył w stronę kanapy.
    Zatrzymał się przy niej, pochylił lekko, podpierając dłonie na oparciu tuż obok Tony’ego.
    – Ty to umiesz człowiekowi wejść na ambicję, co? – mruknął, udając surowość, ale w kącikach jego ust tlił się uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać.
    Tony tylko jeszcze bardziej otworzył oczy, udając absolutną niewinność.
    Scott westchnął jeszcze raz, teatralnie, z przesadą, jakby decyzja była dla niego najcięższą rzeczą na świecie.
    – Dobra – powiedział w końcu, a na widok szerokiego uśmiechu Tony’ego uniósł palec ostrzegawczo. – Ale nie mówi nic mamie, ok? Bo mnie rozniesie — zażartował wesoło.
    Tony natychmiast usiadł bardziej prosto, energicznie kiwając głową. Dobrze było mieć swoje małe tajemnice z tatą.
    – Obiecuję! – rzucił z takim entuzjazmem, że Scott tylko parsknął pod nosem.
    – Tylko najpierw coś zjesz – dodał jeszcze, wyprostowując się. – I nie próbuj mi wcisnąć, że nie jesteś głodny.
    Pogroził mu palcem w powietrzu, a potem ruszył z powrotem do kuchni, starając się nie myśleć o tym, że jego własne serce, na chwilę, naprawdę zrobiło się lżejsze. Jakby przez tę chwilę — przez te oczy Tony’ego, w których była tylko radość i ufność — wszystko inne naprawdę przestało mieć znaczenie.

    Scott szybko przygotował coś prostego do jedzenia. Usiadł z nim na chwilę przy kuchennym stole, przekomarzając się jeszcze o to, kto zje więcej, choć w rzeczywistości myślami był już o krok dalej — przy torze, przy tym, jak bardzo Tony nie mógł się tego doczekać.
    Po posiłku Scott wziął szybki prysznic, chcąc zmyć z siebie resztki wczorajszej nocy i wszystkiego, co za sobą niosła. Potem wrócił do salonu, gdzie Tony czekał już gotowy, jak sprężyna. Wsiedli do samochodu i ruszyli na tor. Scott nie musiał długo się zastanawiać — wiedział, że Tony udawał chorobę. Domyślił się tego od chwili, kiedy zobaczył jego oczy błyszczące ekscytacją na samą myśl o gokarcie. Ale nie potrafił go za to winić. Sam pamiętał doskonale to uczucie: ten niecierpliwy dreszcz pod skórą, kiedy człowiek wiedział, że coś wielkiego, coś własnego, czeka na niego tuż za rogiem.
    Tony nie mógł się powstrzymać od drobnych podskoków, gdy wchodzili na tor, a kiedy zobaczył nowy gokart — ten, który Scott specjalnie dla niego wybrał — jego twarz rozjaśniła się tak, że Scott poczuł ucisk gdzieś głęboko w piersi. Warto było.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy wracali, samochód był pełen śmiechu i energii. Tony opowiadał coś bez końca, gestykulując jak szalony, a Scott tylko się uśmiechał, odpowiadając półżartem, półserio, ale w środku naprawdę szczęśliwy, że mogli spędzić taki dzień razem.
    Zatrzymali się na podziemnym parkingu. Tony wyskoczył z samochodu, nie mogąc się powstrzymać przed wygłupami.
    — I wiesz, tato, oni zmienili cały układ kierowniczy! — wyrzucił z siebie, gestykulując szeroko rękami, jakby chciał na palcach pokazać całą mechanikę. — Teraz jest lżejszy o dwa kilo! I przestawili środek ciężkości niżej, żeby lepiej trzymał się zakrętów, nawet tych ostrzejszych! No i rama jest z jakiegoś nowego stopu, mówili, że to coś między aluminium a czymś jeszcze, ale lżejsze i mocniejsze!
    Scott schował ręce do kieszeni, patrząc na niego z ukosa, z mieszaniną rozbawienia i autentycznej dumy. Uśmiechnął się półgębkiem, bo słyszał w głosie Tony’ego nie tylko czystą ekscytację, ale i prawdziwą wiedzę, którą chłopak chłonął szybciej, niż ktokolwiek mógłby za nim nadążyć.
    — No i jeszcze… — Tony nie zwalniał nawet na chwilę — …zamontowali nowy typ chłodnicy! Taki bardziej kompaktowy, żeby nie obciążał tylnej osi. Dzięki temu gokart ma lepsze przyspieszenie na wyjściu z zakrętu! Serio! To różnica sekundowa na okrążeniu!
    Scott parsknął cicho pod nosem, czując, jak coś mięknie mu w środku. Patrzył na syna, na jego błyszczące oczy i zaangażowanie, i przez krótką chwilę naprawdę zapomniał o wszystkim innym — o Lucii, o Ninie, o dziadka o Maxie, o własnym zmęczeniu, o całym poplątanym świecie.
    Tony ciągnął dalej, opowiadając jeszcze o specjalnym systemie hamulcowym i nowym rodzaju opon, używając technicznych określeń z taką pewnością, że Scottowi aż serce rosło.
    — Wiesz, tato — zakończył w końcu, uśmiechając się szeroko — teraz będę mógł jeździć w wyścigach… tak na poważnie.
    Scott spojrzał na niego i pokręcił lekko głową z niedowierzaniem, z tym uśmiechem, który był tylko dla Tony’ego — zmieszaniem dumy, wzruszenia i cichej, głębokiej miłości.
    — Wiem, mały — powiedział w końcu, głosem, który był niższy, trochę ochrypły. — Wiem.
    I wtedy wpadli na Ninę.
    Wyłoniła się zza filaru przed nimi, z torbą przerzuconą przez ramię, w lekko rozchylonym płaszczu,i i spojrzeniem, które w jednej sekundzie zatrzymało całą tę ich radosną szamotaninę.
    Scott zamarł na sekundę, patrząc na nią spod lekko uniesionych brwi, wciąż jeszcze rozbawiony, ale już też czujniejszy, z tą natychmiastową świadomością, że ich mały świat właśnie wpadł na twardą rzeczywistość.
    Tony również zatrzymał się w pół kroku, patrząc na mamę z miną kogoś, kto wie, że zaraz czeka go jakaś rozmowa… ale póki co wciąż jeszcze próbuje rozbroić sytuację uśmiechem.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  6. Scott patrzył na Ninę, słuchając jej słów, ale jego myśli powoli odpływały w zupełnie inną stronę. Coś w tym, jak teraz siedziała, z tą mieszaniną udawanej surowości i prawdziwej troski, sprawiało, że wracały do niego wszystkie te uczucia, które przez lata próbował upchnąć głęboko, pod warstwami zmęczenia, obowiązku, konieczności trzymania wszystkiego w ryzach.
    Tony.
    To zawsze wracało do Tony’ego.
    Bo przy nim — i tylko przy nim — Scott czuł się naprawdę sobą. Bez masek. Bez tej sztucznej fasady, którą musiał zakładać w pracy, w kontaktach z ludźmi, a czasem nawet w rozmowach z Niną. Tony wyciągał z niego rzeczy, o których Scott czasem zapominał, że w ogóle jeszcze w nim są. Śmiech. Entuzjazm. Zwykłą, nieskalaną niczym radość z drobiazgów, jak ta dzisiejsza: krótka przejażdżka na torze, zapach asfaltu, dziecięca ekscytacja nowym gokartem.
    I nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Przeciwnie — obiecał sobie, że będzie go wspierał. Że zrobi wszystko, by Tony miał to, czego jemu samemu tak dramatycznie brakowało: bezpieczne zaplecze. Kogoś, kto będzie obok, kiedy przyjdzie porażka. Kogoś, kto uwierzy w niego, zanim uwierzą inni. Kogoś, kto nie zostawi.
    Scott wciąż pamiętał uczucie tamtej pustki, kiedy jako dzieciak patrzył, jak jego ojciec odwraca się od niego nie raz, nie dwa. Wiedział, jak głęboko takie rzeczy wrastają pod skórę. I właśnie dlatego teraz, patrząc na Tony’ego, widział w nim nie tylko syna, ale też samego siebie sprzed lat — tego chłopca, który też kiedyś marzył, że będzie wystarczający, nie tylko wtedy, kiedy wygrywał.
    Scott przez chwilę nic nie mówił. Tylko patrzył na nią z tym swoim ciepłym półuśmiechem. W końcu przetarł dłonią twarz, jakby próbował zebrać myśli, a potem przeciągnął dłonią po karku.
    — Był zachwycony — odezwał się cicho. — Nawet nie wiesz, jaki był w tym wszystkim… prawdziwy.
    Usiadł ciężej na fotelu naprzeciw niej, jakby cała ta rozmowa nagle zdarła z niego resztki sztucznego luzu. Oparł łokcie na kolanach, splatając dłonie, i przez moment patrzył gdzieś w bok, zanim wrócił wzrokiem do Niny.
    — Wiesz, Nina… On naprawdę się na tym zna. To nie jest tylko dzieciak, który się ekscytuje nową zabawką. — Uśmiechnął się krótko, jakby na samo wspomnienie. — Opowiadał mi o nowym układzie kierowniczym, o nowym typie chłodnicy… — pokręcił głową z niedowierzaniem, a w jego głosie zabrzmiała prawdziwa duma. — Mówił o detalach, których sam bym pewnie nie zauważył. Z taką pasją… z takim błyskiem w oczach.
    Scott zamilkł na chwilę, jakby ważył słowa, a potem spojrzał na Ninę spokojnie, prawdziwie.
    — On to kocha, Nina. Całym sobą.
    Wiedział, że nie zatrzyma Tony’ego. Nie chciał. Wiedział też, że nie zawsze będzie umiał go ochronić. Ale przysięgał sobie, że zawsze będzie obok. Nawet wtedy, kiedy Tony będzie już za szybki, za odważny, za wielki, żeby potrzebować jego pomocy.
    Zapadła między nimi cisza — cicha, pełna porozumienia. I przez chwilę, krótką, delikatną chwilę, było prawie tak, jak kiedyś. Jakby wszystkie rzeczy, które ich poróżniły, na moment przestały mieć znaczenie. Jakby zostali tylko oni — i chłopiec za ścianą, który właśnie śmiał się sam do siebie, bo w grze, którą ukradkiem podsłuchiwali, właśnie wygrał kolejne wirtualne mistrzostwa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Scott oderwał wzrok od miejsca, gdzie zza zamkniętych drzwi słychać było cichy stukot przycisków na padzie, i spojrzał z powrotem na Ninę. W świetle lampy jej rysy wydawały się delikatniejsze, ale w oczach widział zmęczenie, którego nie umiała ukryć, nawet jeśli próbowała grać twardą.
    Nie lubił myśli, że ona też czasami nie ma siły.
    — Jak ci minął dzień? — zapytał, nachylając się nieznacznie do przodu, jakby chciał skrócić dystans między nimi. — W szpitalu… wszystko w porządku?
    Widział, jak lekki cień przemknął jej przez twarz. Nie nalegał. Dał jej przestrzeń, jak kiedyś nauczył się robić — pozwalając, by sama zdecydowała, czy chce się otworzyć.
    — Ten pacjent, którego dziś miałaś operować… — dodał po chwili, trochę ciszej, trochę bardziej miękko, przypominając sobie, jak rano, kiedy wymieniali krótkie zdania przez telefon, Nina wspominała coś o trudnym przypadku. — Jak się trzyma?
    Nie pytał z obowiązku. Naprawdę go to obchodziło.
    Bo wiedział, ile ją to wszystko kosztuje, choć rzadko o tym mówiła. Wiedział, że za jej spokojem kryła się codzienna walka — o ludzi, o ich życie, o siebie samą.
    I choć kiedyś — w innym życiu — myślał, że zawsze będzie jej w tym towarzyszył, teraz, nawet jako ktoś stojący z boku, chciał choć na chwilę odjąć jej trochę tego ciężaru.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  8. Scott słuchał w milczeniu, pozwalając jej wyrzucić z siebie całą tę frustrację.
    Patrzył jak śmiała się przez złość, jak na nowo układała w sobie ten dzień, i czuł, jak coś w nim mięknie. Może przez to zmęczenie w jej głosie, może przez tę niechcianą szczerość, której nie próbowała już ukrywać. Albo przez to, że… przez chwilę znowu byli tamtymi ludźmi, bez obron, bez wyuczonych póz. Po prostu sobą.
    Lubił, kiedy była taka. Prawdziwa. Bez tych wszystkich warstw, które zwykle budowała między sobą a światem.
    I nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, przypomniał sobie inne wieczory — te sprzed lat, gdy wracała zmęczona po dyżurze, a on czekał na nią na kanapie z zaparzoną herbatą i jej ulubionym kocem, jakby to wystarczyło, by naprawić dla niej cały świat.
    Uśmiechnął się pod nosem — ledwo dostrzegalnie.
    Nie dlatego, że było mu wesoło. Ale dlatego, że pewne rzeczy w nim nigdy się nie zmieniły.
    Jak dawniej, chciałby zdjąć jej z barków choć odrobinę ciężaru.
    Wziął głębszy oddech i przesunął dłonią po karku, jak zawsze, kiedy coś w nim drgało głębiej, niż chciałby to pokazać. Przez moment szukał słów, a potem odezwał się cicho, jakby to był odruch, którego nawet nie zamierzał tłumić:
    — Wiesz… — odezwał się cicho, trochę niżej niż zwykle — jesteś cholernie dobra w tym, co robisz. Nie dlatego, że masz papiery czy tytuły.
    Ale dlatego, że ci zależy. I żaden idiota nie zmieni tego, kim jesteś.
    Uśmiechnął się lekko. Przez moment ich spojrzenia spotkały się, i Scott poczuł ten znajomy ciężar między nimi. Niepretensjonalny. Prawdziwy. Taki, którego nie dało się już udawać.
    Uśmiechnął się pod nosem, cicho, ledwo dostrzegalnie.
    — Zawsze wiedziałem, że jesteś dla nich wszystkich za dobra — powiedział w końcu, półżartem, ale w jego tonie było więcej czułości, niż zamierzał pokazać.
    Westchnął cicho i odchylił się na oparcie kanapy, patrząc na Ninę z lekkim półuśmiechem.
    Widok Tony’ego, pełnego entuzjazmu, wyrwał go z tej niespodziewanej nostalgii.
    Tony przerywał tę ciszę w najprostszy sposób, którym znał — nie potrzebował tłumaczeń, nie pytał o to, co nie pasowało. Po prostu wierzył, że wszystko jest możliwe. I choć jego sposób na świat był pełen dziecięcej naiwności, to coś w tym było. Chciał, żeby oni byli razem, bo wierzył, że to jest najlepsze, co mogą zrobić.
    Scott spojrzał na Ninę, a potem na Tony’ego. Coś w nim drgnęło. Może to było to, co zawsze czuł — chęć, by dać Tony’emu to, czego sam nie miał. By być tam, gdzie on tego potrzebował. I w tej chwili, patrząc na niego, pomyślał, że może rzeczywiście, czasami warto jest po prostu uwierzyć, że wszystko da się załatwić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott spojrzał na Tony’ego, a w jego oczach pojawił się moment wahania, jakby zastanawiał się, jak najlepiej wyrazić to, co miał na myśli. Zanim odpowiedział, spojrzał na Ninę, jakby szukając potwierdzenia, że to, co zaraz powie, będzie odpowiednie. W końcu odetchnął głęboko i powiedział spokojnie, ale z czułością w głosie:
      — Wiesz, Tony… — zaczął, jego głos brzmiał spokojnie, choć w jego myślach kłębiło się wiele różnych słów. — Mama też chciałaby mieć z Tobą jakieś małe tajemnice. Myślę, że to dla niej ważne.
      Westchnął, czując, że to, co powiedział, miało w sobie trochę prawdy. Nie chciał stanąć na drodze ich wspólnych chwil.
      — Czasami to, co dla was najlepsze, to po prostu być razem, bez zbędnych komplikacji, Tony — powiedział, a w jego głosie było coś, co brzmiało jak rezygnacja, ale też świadomość, że to, co teraz mówili, było dla niego równie ważne.
      Scott poczuł nagłą chęć, by rozładować atmosferę i dać wszystkim odrobinę radości. Podniósł się z miejsca, z uśmiechem na twarzy, jakby na chwilę zapomniał o wszystkim, co siedziało mu w głowie.
      — Dobra, czas na kolację! — ogłosił z entuzjazmem, nie czekając na żadną odpowiedź. Jego ruchy były pełne energii, a jego głos miał w sobie coś z radości, która zwykle pojawiała się, gdy podejmował się czegoś, co mógł robić dla innych.
      Zbliżył się do Tony’ego, który wciąż siedział przy kontuarze, z lekką miną, jakby czekał na rozwój sytuacji.
      — Pomóż mi, nie siedź tam tak! — zaśmiał się, widząc, jak Tony zaczyna się śmiać. — Zrobimy coś naprawdę pysznego. Mam w planach jakieś klasyczne włoskie danie!
      Tony usiadł w pełnej gotowości, widząc, jak Scott zabiera się za przygotowania.
      — Więc co to będzie, tato? — zapytał Tony, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
      Scott puścił mu oczko, kręcąc się wokół w kuchni.
      — Pizza — powiedział, uśmiechając się szeroko.
      — Ale tato… — jęknął Tony.
      — Nie chce słyszeć o żadnej diecie — wymierzył w niego palcem. — Dzisiaj jest… cheat day.

      Scott

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Scott złapał jej spojrzenie na ułamek sekundy — szybkie, ledwo wyczuwalne — ale wystarczyło. Uśmiechnął się do niej tak, jak kiedyś, tym uśmiechem, w którym było więcej czułości, niż odważyłby się kiedykolwiek przyznać.
    Potem wrócił do przygotowywania składników do pizzy, zerkając raz po raz na Tony’ego, który teraz próbował zwinąć cienki placek na pizzę w coś, co przypominało bardziej spadochron niż cokolwiek jadalnego.
    — No dobra, mistrzu — rzucił Scott, otrzepując dłonie z mąki. — Co jeszcze?
    Tony wyprostował się dumnie, jak generał na paradzie.
    — Ser! Dużo sera! — ogłosił z powagą.
    — I prosciutto — dodał.
    Scott skinął głową z uznaniem i wyjął z lodówki świeże zioła, rzucając je na blat.
    — Bazylia, oregano… i trochę oliwy. — Mrugnął do Tony’ego. — Żebyśmy nie obrazili przodków.
    Przez chwilę pracowali razem w tym małym chaosie, tej dobrej, przerywanym szelestem papieru do pieczenia i odgłosem śmiechu, który co jakiś czas wyrywał się któremuś z nich.
    Scott patrzył na Ninę ukradkiem, widząc, jak delikatnie poprawia placek Tony’ego, nie krytykując, tylko pomagając. A potem spojrzał na Tony’ego — rozczochranego, uśmiechniętego, wpatrzonego w swoje kulinarne dzieło jakby to była największa rzecz, jaka mu się w życiu udała.
    I poczuł, że właśnie dla takich chwil warto było walczyć. Warto było być tym ojcem, jakim zawsze chciał być. Dla Tony’ego. Dla siebie. Może i trochę dla niej.
    Bo nawet jeśli nic więcej by z tego nie wyszło — ta chwila była prawdziwa. I była ich.
    — Uwaga, Tony — powiedział Scott, wsuwając pizzę do nagrzanego piekarnika. — Od teraz oficjalnie jesteś sous-chef. Awans za zasługi na polu walki z mąką.
    Tony uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę, by przybić z nim piątkę.
    Scott odwzajemnił uścisk z przesadną powagą, a potem roześmiali się obaj.
    Po jakimś czasie kuchnia wyglądała jak po małej kulinarnej bitwie — na blacie piętrzyły się miski, deski do krojenia i niedbale porozrzucane liście bazylii, a na podłodze ktoś, pewnie Tony, zostawił ślady mąki przypominające tropy tajemniczego stwora.
    Ale nikt się tym nie przejmował.
    Mieszkanie wypełniło się ciepłym, kuszącym zapachem piekącej się pizzy — tym zapachem, który był jak obietnica czegoś dobrego, prostego i domowego. Pachniało świeżym ciastem, rozpuszczonym serem, ziołami, a gdzieś w tle można było wyczuć nutę oliwy i pieczonego czosnku.
    Tony krążył przy piekarniku niczym strażnik skarbu a Scott z rozbawieniem próbował ogarnąć chaos na blacie.
    Było głośno, nieporządnie i absolutnie idealnie.
    Scott wytarł dłonie w kuchenny ręcznik, zerkając na Tony’ego, który niemal przyklejał nos do szyby piekarnika.
    — Jak zacznie się rumienić ser, to znak!
    Scott parsknął śmiechem. Miał wrażenie, że dawno nie widział Tony’ego tak szczęśliwego. Tak nieskrępowanie beztroskiego.
    Podszedł do syna, zmierzwił mu włosy z czułością, na co Tony zaprotestował głośnym:
    — Ej, tato! — ale śmiech mu wszystko zdradził.
    Tony odwrócił się w jego stronę, rozpromieniony, i zapytał:
    — A jak pizza będzie gotowa, to będziemy jeść tutaj, na blacie? Tak jak we Włoszech?
    Scott spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko, czując, jak w piersi rozlewa mu się coś ciepłego i dobrego.
    — Tak jak we Włoszech, mistrzu — odpowiedział. — Ale ostrzegam: we Włoszech najpierw trzeba zjeść kawałek pizzy rękami i oblizać palce. Inaczej nie przejdziesz testu na obywatelstwo.
    Tony zaśmiał się głośno. W takich chwilach — Scott widział to wszystko, czego zawsze chciał dla Tony’ego. Dom, który nie był tylko ciszą. Dom, który żył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott wytarł dłonie o spodnie, podszedł do piekarnika i ostrożnie, z wyczuciem wyciągnął pachnącą, apetycznie przyrumienioną pizzę. Aromat świeżej bazylii, roztopionego sera i chrupiącego ciasta momentalnie wypełnił kuchnię jeszcze mocniej.
      — Gotowe! — oznajmił z dumą, stawiając blachę na blacie i zdmuchując sobie z czoła kosmyk włosów.
      Zanim ktokolwiek zdążył sięgnąć po pierwszy kawałek, Scott odwrócił się, sięgnął do półki i wyjął butelkę czerwonego wina. Jednym płynnym ruchem odkręcił korek, nalał do dwóch kieliszków i z uśmiechem wręczył jeden Ninie.
      — Myślę, że zasłużyłaś — powiedział cicho, z tym ciepłym błyskiem w oczach, który sprawiał, że najprostsze słowa znaczyły więcej, niż brzmiały.
      Tony, który właśnie łamał się między zachwytem nad pizzą a ekscytacją własnym planem, spojrzał na mamę z niespodziewaną powagą.
      — Mamo… — zaczął, przesuwając się bliżej, tak jakby bliskość miała pomóc przekonać ją do wszystkiego, co zaraz powie. — Mogę dzisiaj zostać u taty na noc?
      Tony, widząc, że mama jeszcze się waha, podszedł jeszcze bliżej, nieśmiało, ale z determinacją.
      Spojrzał na nią spod rzęs, z tym uśmiechem, który zawsze kruszył jej najmocniejsze postanowienia.
      — A jutro rano… — dodał, już z większym entuzjazmem — moglibyśmy razem pojechać do babci, do Winnicy!
      Zamilkł, patrząc na nią wyczekująco spod rozczochranych włosów, w których jeszcze tkwiły drobinki mąki. W jego oczach czaiła się czysta nadzieja, ta dziecięca, bez żadnych kalkulacji. Jakby nic nie mogło być bardziej naturalne niż ta prośba, w ten właśnie wieczór.

      Scott

      Usuń
  11. Kiedy Tony zniknął w swoim pokoju, mieszkanie na moment wypełniła cisza. Taka miękka, niespieszna — nie krępująca, lecz dająca oddech. Nina odłożyła kieliszek na blat i odruchowo zaczęła zbierać talerze, a Scott dołączył do niej bez słowa. Pracowali razem sprawnie, jak dobrze zgrany zespół.
    Nie rozmawiali o niczym istotnym — rzucali sobie drobne uwagi o tym, kto bardziej ubrudził kuchnię, śmiali się cicho z pozostałości mąki, która wciąż wisiała w powietrzu. Ale właśnie ta zwyczajność, to wspólne ogarnianie chaosu po rodzinnym posiłku, miało w sobie coś tak naturalnego, że Scott poczuł, jak rozluźnia się gdzieś głęboko pod skórą.
    W końcu kuchnia wyglądała znowu jak kuchnia, a nie pole bitwy. Nina usiadła na wysokim krześle po jednej stronie wyspy kuchennej, opierając łokcie o blat. Scott, zamiast usiąść naprzeciwko, stanął po drugiej stronie, przodem do niej, opierając się tyłem o blat kuchenny i splatając ramiona na piersi.
    Scott przesunął wzrokiem po Ninie, na moment zatrzymując się na jej zmęczonych, ale wciąż uważnych oczach.
    — Wiesz… — odezwał się w końcu, głosem cichym, spokojnym — mam wrażenie, że jesteśmy na takim etapie, kiedy… w miarę dobrze nam wychodzi wspólne spędzanie czasu.
    Uśmiechnął się półgębkiem, tak trochę do siebie, trochę do niej. Bez napięcia, bez oczekiwań.
    — I chyba to dobrze… — powiedział po chwili, prostując się lekko, ale wciąż opierając się o blat, jakby specjalnie nie chciał skracać tej odległości między nimi.
    — …dla Tonego — dodał.
    Zamilkł na moment, pozwalając, by słowa opadły, jak kurz po całym dniu. Patrzył na nią bez pośpiechu, jakby chciał dać jej przestrzeń, żeby sama wzięła to, co będzie chciała.
    — Więc nie masz jutro żadnych planów… — podjął znowu, przesuwając dłonią po blacie — nie widzę przeszkód, żebyś pojechała tam z nami.
    Głos miał miękki, spokojny, z nutą ciepła, którego nawet nie próbował ukryć.
    — Chwila oddechu od miasta dobrze ci zrobi, Nina.
    Przechylił głowę lekko w bok, jak kiedyś, gdy jeszcze znali siebie bez tych wszystkich murów, które potem zbudowali.
    — W zasadzie… — dodał z cichym uśmiechem — przyda ci się to bardziej, niż ci się wydaje.
    Nie było w tym żadnego nacisku. Tylko cicha zachęta. Prosty gest wyciągniętej ręki, którego mogła nie przyjąć — ale który był szczery, czysty, pozbawiony drugiego dna.
    I w tej kuchni, w tym zwykłym, cichym momencie, Scott naprawdę nie chciał niczego więcej. Tylko, żeby to, co właśnie mieli, mogło potrwać choć trochę dłużej.
    Pozwolił sobie na chwilę zwykłej obserwacji — jak lekko zmarszczyła brwi, jak przesunęła palcem po krawędzi kieliszka.
    To, co między nimi było teraz, różniło się od wszystkiego, co znał wcześniej.
    Widział, że te jego słowa — choć wypowiedziane miękko, z lekkością — dotknęły jakiejś wrażliwej struny.
    Scott oddychał spokojnie, nie spieszył się. W myślach powtarzał sobie, że jeśli odmówi, też będzie w porządku. Nie chodziło o to, żeby ją przekonać za wszelką cenę.
    Scott przesunął dłonią po blacie, podniósł wzrok z powrotem na Ninę i spokojnie, prawie od niechcenia, powiedział:
    — A jak Mario?
    Zadał to pytanie tonem prostym, niemal obojętnym, choć w środku poczuł znajome napięcie. Nie zaglądał dziś do niego, bo spędził cały dzień z synem.
    — Byłaś dziś u niego?
    Nie musił pytać, wiedział, że była. Mario był osobą, którą nadrabiała braki wszystkich członków ich rodziny, zupełnie tak, jakby z wiekiem przyszła pewnego rodzaju mądrość i umiejętność odpowiedniego ustawiania priorytetów. Łagodził konflikty, przypominał o tym, co ważne, nawet jeśli czasem robił to w nieporadny sposób, Scott to doceniał.
    W jego głosie była nuta delikatnej ciekawości, troski. I może odrobina pytania, którego nie zadał wprost: Czy Max też tam był? Czy po tym wszystkim się nim chociaż zainteresował.
    I choć ten temat wywoływał w nim skrajne emocję, to stał tam nadal, po drugiej stronie blatu, niby rozluźniony, niby spokojny, a jednak czujny na każdy najmniejszy gest, każdą zmianę w jej twarzy, która mogłaby mu powiedzieć więcej, niż same słowa.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  12. Scott milczał, przez dłuższą chwilę wpatrując się w Ninę, jakby każde jej słowo musiał przepuścić przez siebie, zanim pozwolił sobie na reakcję.
    Widział, jak bardzo próbowała być spokojna, wyważona. Jak trzymała to wszystko w ryzach, żeby nie dać się ponieść żadnej z tych emocji, które w nim samym kotłowały się bardziej, niż chciałby przyznać.
    Oparł się mocniej o blat, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej, jakby w ten sposób próbował się zakotwiczyć. Nie patrzył od razu na nią — przetarł dłonią twarz, powoli, świadomie, zanim uniósł głowę i w końcu na nią spojrzał.
    Bez złości. Bez chłodu.
    Z tym rodzajem cichego zmęczenia, który przychodzi, kiedy człowiek ma już dość walki o rzeczy, które powinny być proste, a nigdy nie były.
    — Wiem — powiedział w końcu, cicho, bardziej do siebie niż do niej.
    Wiedział, że Max czuje się winny.
    Wiedział, że Nina widzi to tak samo jasno jak on.
    Wiedział też, że żadne z nich — ani on, ani Max — nie umiało sobie z tym poradzić w sposób, który nie raniłby wszystkiego wokół.
    Przejechał dłonią po blacie, a potem, jakby ważąc każde słowo, odezwał się znowu:
    — Nie chcę… — zaczął, urywając na chwilę, żeby znaleźć odpowiednie słowa — nie chcę trzymać Tony’ego z dala od rodziny przez własne uprzedzenia.
    Podniósł na nią wzrok, prosty, uczciwy.
    — Ale czasami mam wrażenie, że z Maxem… — przerwał, szukając właściwego wyrazu — że to już jest coś, czego nie da się cofnąć.
    Westchnął cicho, opadając plecami na blat za sobą.
    — Że pewne rzeczy pękły na dobre.
    Nie było w jego głosie goryczy.
    Było tylko zmęczenie.
    I gdzieś pod nim, ukryta głęboko, cicha tęsknota za czymś, czego może już nigdy nie odzyska.
    Przez chwilę tylko stali tam, po przeciwnych stronach kuchennej wyspy, w tej zwyczajnej ciszy, która mówiła więcej niż wszystkie słowa razem wzięte.
    Scott przeczesał dłonią włosy, nie mogąc powstrzymać lekkiego, zmęczonego uśmiechu.
    — Mario jest innego zdania, to prawda, ale znasz go, w dzisiejszych czasach więzy krwi nie znaczą już tyle, do kiedyś — wzruszył ramionami.
    Oparł się ciężej o blat, jakby trochę mu ulżyło, że to wreszcie zostało wypowiedziane.
    Potrzebował tego.
    Potrzebował wiedzieć, że mimo wszystko, ktoś jeszcze próbował sklejać te kawałki, zanim rozsypią się zupełnie.

    Poranek był jasny i chłodny, z tym rodzajem świeżości w powietrzu, który obiecywał dobry dzień.
    Scott zaparkował przed blokiem, a Tony już praktycznie wyskakiwał z auta, nie mogąc się doczekać. Trzymał w jednej ręce papierową torbę z bajglem, a w drugiej kubek z kawą.
    — No chodź, bo stygnie! — ponaglił ojca, biegnąc w stronę drzwi, zanim Scott zdążył w ogóle dobrze zamknąć samochód.
    Scott pokręcił głową z lekkim uśmiechem, z tego nieustającego zdziwienia, jak bardzo Tony potrafił być energią w najczystszej postaci od samego rana.
    Sam wziął jeszcze głęboki oddech, zbierając myśli, zanim poszedł za nim.
    Tony wpakował się do mieszkania z szerokim uśmiechem, wyciągając ręce przed siebie.
    — Dzień dobry! — zawołał radośnie. — Przywieźliśmy ci śniadanie!
    Wcisnął Ninie w dłonie bajgla w szarym papierze i kubek z kawą, którą Scott specjalnie zamówił po drodze — taką, jaką lubiła: mocną, bez żadnych zbędnych dodatków.
    Scott wszedł za nim spokojniej, zamykając za sobą drzwi i opierając się o framugę, obserwując, jak Tony krząta się wokół Niny z miną kogoś, kto właśnie uratował świat.
    — Gotowa na wycieczkę? — zapytał, przymrużając lekko oczy w tym swoim półuśmiechu.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  13. Scott zatrzymał się na moment obok samochodu, patrząc, jak Tony z impetem wpada w objęcia swojej babci.
    Uśmiechnął się pod nosem — tym cichym, prawie niewidocznym uśmiechem, który rezerwował tylko dla takich chwil. Chwil, które jeszcze niedawno wydawały mu się odległe, może nawet nierealne.
    Poczekał, aż Nina wysiądzie z auta i zbliży się do niego. Ich ramiona niemal się musnęły, kiedy ruszyli razem w stronę domu — powoli, spokojnie, jakby oboje chcieli jeszcze na moment zatrzymać ten drobny kawałek zwyczajności, zanim znowu zostaną wciągnięci w wir rozmów, emocji, spraw.
    Kiedy weszli na werandę, mama Scotta oderwała się na moment od Tony’ego, by uśmiechnąć się do nich z ciepłem, które od razu rozproszyło resztki niepokoju, jakie Scott miał gdzieś z tyłu głowy.
    — Cieszę się, że jesteście — powiedziała, ściskając Ninę lekko za rękę, a potem przyciągając Scotta do krótkiego uścisku.
    Została z nimi na werandzie jeszcze przez chwilę, rozmawiając z tą spokojną, ciepłą uwagą, której Scott zawsze w niej szukał, choć rzadko kiedy się do tego przyznawał. Pytała o drogę, o to, jak się czują, o plany na lato. Jej spojrzenia co jakiś czas zatrzymywały się na Tony’m, jakby chciała nadrobić każdy moment, który kiedyś mogła stracić.
    W końcu spojrzała na Tony’ego, który nie przestawał paplać o swoich wyścigowych planach, i roześmiała się cicho.
    — Chodź, młody człowieku — powiedziała z uśmiechem. — Pokażesz mi wszystkie swoje nowinki.
    Tony, nawet nie czekając na potwierdzenie, złapał ją za rękę i niemal siłą pociągnął w stronę ogrodu, zostawiając Ninę i Scotta samych.
    Scott tylko parsknął cicho, patrząc za nimi.
    — No to… chyba mamy chwilę spokoju — mruknął pod nosem, przenosząc spojrzenie na Ninę. Nie musieli się spieszyć. Nie musieli nic udawać.
    Jego mama, kilka lat temu, po rozwodzie z ich ojcem, zdecydowała się wyprowadzić z miasta. Winnica, którą Scott kupił kiedyś w przypływie emocji, okazała sie naturalnym wyborem. On nie miał czasu się nią zająć, a ona powoli, kawałek po kawałku, zaczęła ją przywracać do życia. Było w niej coś, co Scott zauważył od razu —
    lekkość i spokój, którego kiedyś tak bardzo jej brakowało. Tutaj naprawdę odżyła. I za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżał, widział to wyraźniej.
    Scott został jeszcze na chwilę na werandzie, patrząc, jak ich sylwetki znikają wśród winorośli. Potem zsunął dłonie do kieszeni i przeszedł przez dom, czując znajome skrzypienie drewnianych podłóg pod stopami.
    Kiedy po chwili wyszedł przez frontowe drzwi, dostrzegł ją od razu.
    Nina siedziała na schodach, z łokciami opartymi na kolanach. Słońce opierało się na jej włosach, nadając im miękkiego, złotego odcienia. Przez moment Scott po prostu patrzył. Bez słowa. Bez pośpiechu.
    Ustawił na stole tacę z przekąskami.
    — Prawie jak we Włoszech — rzucił
    Zszedł powoli po dwóch stopniach i usiadł obok niej, zostawiając między nimi dokładnie tyle przestrzeni, ile trzeba było — nie za blisko, nie za daleko.
    Przez chwilę po prostu siedzieli razem, patrząc na spokojny krajobraz rozciągający się przed nimi — morze zieleni, lekkie wzgórza, rzędy winorośli kołyszące się lekko na wietrze.
    — Myślalem o tym, co mówiłaś wczoraj wieczorem… — zagaił — … że mógłbym zabrać Tonego do Włoch.
    Scott przeciągnął dłonią po karku, jakby rozpraszał resztki zmęczenia, po czym odwrócił głowę w jej stronę.
    — Chcialbym to zrobić — powiedział spokojnie, z tym cichym, niewymuszonym uśmiechem, który pojawiał się u niego wtedy, gdy naprawdę czymś sie cieszył.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  14. Scott patrzył na Ninę jeszcze przez chwilę, zanim jego wzrok odpłynął gdzieś dalej — w ciepłą, spokojną przestrzeń, która istniała już tylko w jego pamięci.
    Przypomniał sobie dom we Włoszech — ten, który wynajął na kilka pierwszych miesięcy jego kariery w europejskiej Formule 1. Rozpościerał się z niego widok na turkusowe morze, które za każdym razem wyglądało inaczej — raz spokojne i lśniące jak tafla szkła, innym razem wzburzone wiatrem, szorstkie, dzikie. Na tarasie rosły kwiaty, których zapachu nie dało się zapomnieć, a wieczorami, kiedy wiatr od strony wody wiał mocniej, siedzieli tam razem, popijając wino i rozmawiając o wszystkim, co wydawało się wtedy tak proste, tak oczywiste.
    To było zanim wszystko się zmieniło.
    Zanim ona zdecydowała się wrócić do Nowego Jorku i zacząć medycynę, a on…
    On został z wyścigami, z błyskiem fleszy i samotnością, którą przez długi czas nawet nie próbował zrozumieć.
    Scott zamrugał, wracając myślami do teraźniejszości. Wciąż siedzieli na schodkach przed domem — Nina obok niego, z lekkim uśmiechem, z tym wszystkim, co było między nimi i czego żadne z nich nie potrafiło do końca nazwać.

    Czasem zastanawiał się, czy tamten dom we Włoszech nie był w pewnym sensie ich jedynym prawdziwym domem. Czy nie był tym miejscem, gdzie oboje — choć tak młodzi, tak nieopierzeni — byli najbliżej siebie. I najbliżej prawdy o tym, kim naprawdę byli.
    Westchnął cicho, niemal niezauważalnie, pozwalając, by ciepły zapach winorośli i wspomnienia tamtych wieczorów na wzgórzu rozmyły się w wietrze, który poruszał liście nad ich głowami.
    Scott siedział jeszcze przez chwilę w ciszy, patrząc na nią z boku — na ten delikatny cień, który przemknął przez jej twarz, kiedy mówiła o swoim życiu na Upper East Side. Nie ponaglał. Znał ją zbyt dobrze, żeby to robić.
    Ale potem odetchnął cicho i przysunął się nieco bliżej, nie nachalnie — tylko na tyle, by jego głos dotarł do niej ciepło, bez tej bariery dystansu.
    — Rozglądałaś się już za czymś? — zapytał spokojnie, miękko, jakby pytał o coś zupełnie zwyczajnego, a nie o najważniejszą decyzję ostatnich lat.
    — Za domem. Za nowym miejscem dla was.
    Nie było w jego głosie presji, tylko zwykła, cicha ciekawość — i coś jeszcze, coś bardziej osobistego, co kładło się między nimi niewidzialną nicią troski.
    Patrzył na nią uważnie, czekając, czy będzie chciała mu powiedzieć coś więcej.
    — To dobry pomysł, Nina — powiedział, cicho, z tą pewnością, która rzadko w nim brzmiała ostatnio, ale teraz była niemal namacalna. — Dla ciebie. Dla Tonego.
    — Oboje potrzebujecie miejsca, gdzie będziecie mogli… po prostu oddychać. Odciąć się od zgiełku.
    Zamilkł na moment, pozwalając, żeby te słowa miały dla niej tyle miejsca, ile potrzebowała.
    A potem, przesuwając dłonią po surowym drewnie schodka, dodał jeszcze ciszej:
    — Jeśli się na to zdecydujesz… chcę ci pomóc.
    Podniósł wzrok na Ninę i widząc cień protestu, który już niemal w niej dojrzewał, uniósł lekko rękę, jakby chciał zatrzymać jej instynktowną odpowiedź.
    — Wiem, że jesteś samodzielna — powiedział łagodnie. — Zawsze byłaś.
    Uśmiechnął się lekko, z czułością, którą pozwalał sobie pokazać tylko przy niej.
    — Ale nie chodzi tylko o ciebie, Nina.
    Przesunął wzrokiem po jej twarzy, potem na przestrzeń przed nimi, gdzie miękko falowały winorośla, zanim znów spojrzał jej prosto w oczy.
    — Chodzi też o Tonego.
    Odetchnął głębiej, czując, że to ważne, żeby powiedzieć to jasno, zanim ona zdąży go odepchnąć dumą.
    — Nie chcę ci niczego narzucać — dodał spokojnie. — I nie chcę, żebyś się na mnie denerwowała.
    — Ale jeśli kiedykolwiek uznasz, że pomoc ci się przyda… wiesz, gdzie mnie znaleźć.
    Milczał chwilę, dając jej przestrzeń, by mogła to usłyszeć naprawdę — nie jako zobowiązanie, ale jako coś prostego. Jak wyciągnięta dłoń. Jak obietnica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott oparł łokcie o kolana, splatając dłonie i patrząc gdzieś w dal, na rozciągające się rzędy winorośli, na miękkie linie wzgórz w oddali. Czuł ciepło słońca na karku, czuł obecność Niny obok siebie, i mimo całego spokoju tej chwili, w jego głowie gdzieś z tyłu kołatała się jedna myśl — nieuczesana, nie do końca jeszcze konkretna, ale prawdziwa.
      Zastanawiał się, czy kiedy Tony podrośnie, nie staną przed decyzją, która zmusi ich wszystkich do spojrzenia dalej, poza granice ich teraz spokojnego świata. Czy nie przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiał zadać sobie pytanie, które on sam już kiedyś musiał sobie postawić — czy nie powinni przeprowadzić się do Europy.
      Do miejsc, gdzie wyścigi były nie tylko pasją, ale całym życiem. Gdzie ścieżki kariery prowadziły przez tor, przez tysiące godzin spędzonych na treningach, na testach, na podróżach między jednym krajem a drugim.
      Gdzie talent oznaczał więcej możliwości — ale też więcej poświęceń.
      Scott wiedział, jak brutalny potrafił być ten świat. Jak wiele wymagał.
      Ale wiedział też, że jeśli Tony naprawdę będzie chciał ścigać się na najwyższym poziomie — tak, jak to czasem widać było w jego spojrzeniu, w tym bezwzględnym skupieniu na torze — to prędzej czy później będą musieli się z tym zmierzyć.
      Scott spojrzał ukradkiem na Ninę — na sposób, w jaki wiatr poruszał pojedyncze pasma jej włosów, na ten spokój, który bił od niej mimo wszystkiego, co musiała w sobie nieść.
      Uśmiechnął się szerzej, lekko przechylając głowę, jakby naprawdę rozważał scenariusz, który właśnie zaświtał mu w głowie.
      — Wiesz… — odezwał się tonem niby lekkim, ale z tą nutą prawdziwej troski, której nie potrafił ukryć — znając Tonego i to, jak łatwo podpala się na wszystko, co ma cztery koła i robi hałas…
      Wyjechałby tam, zobaczył te wszystkie tory, samochody, usłyszał historie o dawnych mistrzach, i możesz być pewna, że na kolejny sezon zażyczyłby sobie przeprowadzki Do Europy i miejsca w F1 Academy.
      Uśmiechnął się półgębkiem, rozkładając bezradnie ręce.
      — I co wtedy zrobimy, co? — rzucił żartobliwie, ale w jego głosie pobrzmiewała też cicha nuta czegoś więcej. — Będzie trzeba pakować walizki i znowu zaczynać wszystko od nowa.
      Spojrzał na Ninę z tym rodzajem spojrzenia, które mówiło więcej niż słowa — że zrobiłby to.
      Bez wahania.
      Gdyby chodziło o Tonego, zrobiłby wszystko.
      Ale na razie pozwolił, żeby te słowa rozproszyły się w powietrzu jak pyłek kurzu w słońcu, nie przyciskając ich ciężarem decyzji, które może kiedyś — ale jeszcze nie dziś — będą musieli podjąć.
      Scott przeciągnął się lekko, czując, jak mięśnie pleców odzywają się po długiej jeździe samochodem, i bez pośpiechu wstał. Nie mówiąc nic, odłożył je ostrożnie na stopień obok Niny, a potem podniósł stojącą na werandzie tacę z przekąskami — kilka kromek świeżego chleba, ser, oliwki, plasterki prosciutto. Ułożył ją między nimi na deskach, jakby to był najbardziej naturalny gest na świecie.
      — Pomyślałem, że skoro już tu siedzimy — rzucił z lekkim uśmiechem — to możemy zrobić to porządnie.
      Otworzył wino wprawnym ruchem, nalał im do szklanek — nie przesadnie, akurat tyle, żeby poczuć smak, nie upić się popołudniowym słońcem — i jedną z nich podał Ninie.
      Potem znowu usiadł, znów zostawiając między nimi tę bezpieczną przestrzeń, jakby bez słów mówił: masz wybór, zawsze masz wybór.
      Przesunął tacę bliżej środka, tak by mogli sięgnąć, kiedy będą mieli ochotę.
      Tak, jak kiedyś, zanim wszystko się skomplikowało.

      Scott

      Usuń
  15. Scott przez moment tylko na nią patrzył, nie próbując wypełniać ciszy żadnymi zbędnymi słowami.
    Uniósł lekko szklankę z winem w geście niemal niezauważalnego toastu i uśmiechnął się kątem ust, tym cichym, prawdziwym uśmiechem, który Nina znała najlepiej.
    — Jasne, że pojadę — powiedział w końcu spokojnie, tak jakby to było oczywiste od samego początku. — Ktoś musi przecież sprawdzić tę kuchnię.
    Puścił jej krótkie, zaczepne spojrzenie, celowo lekko rozładowując napięcie. Słońce przesuwało się powoli po niebie, wydłużając cienie winorośli na wzgórzach. Gdzieś w oddali zamruczał samochód, a potem znów zapanowała cisza, miękka i pełna znaczeń, których żadne z nich nie musiało ubierać w słowa.
    — Nie mówię, że potrzebujesz pomocy — wzruszył nieznacznie ramionami.
    — Ale czasami… chociaż raz na jakiś czas, możesz sprawić mi tę przyjemność i dać trochę o siebie zadbać — wyjaśnił. — I o Tonego — dodał zaraz.
    Odchylił się lekko do tyłu, opierając dłonie o chłodne drewno schodów, i spojrzał w przestrzeń przed sobą — tam, gdzie Nina patrzyła wcześniej.
    A potem zaśmiał się cicho — przeciągając dłonią po karku w tym swoim geście, który zawsze zdradzał, że coś go naprawdę rozbawiło. Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą, a w jego oczach błysnęło rozbawienie.
    — Utrzymanka, mówisz? — rzucił z przekąsem, unosząc brew. — Wiesz… pakiet benefitów może nie jest luksusowy, ale za to całkiem solidny.
    Wziął łyk wina, po czym zaczął wyliczać na palcach:
    — Dostęp do nieograniczonej ilości makaronu, testowanie nowych samochodów zanim Tony je rozbije, nieograniczone pokłady najlepszego wina…
    Zawiesił głos, kręcąc głową z udawanym ciężkim westchnieniem.
    — Ale ostrzegam — dodał, z udawaną powagą. — Mam bardzo wymagające kryteria selekcji. Musisz umieć śmiać się z moich kiepskich żartów, znosić moją obsesję na punkcie samochodów... No i, rzecz jasna, obowiązkowe poranne biegi, żeby zbalansować to wszystko. — Rzucił jej spojrzenie spod oka, z wyraźną kpiną.
    Oparł się wygodniej, stukając lekko szklanką wina o swoją kolanem.
    — Aha, no i musisz zaakceptować to, że czasem będę znikał na cały dzień, bo zasiedzę się w garażu nad jakimś gratem, który “na pewno wymaga tylko drobnej renowacji”. — Tu zrobił palcami cudzysłów, a potem dodał, już z udawanym dramatyzmem: — I musisz umieć udawać entuzjazm, kiedy ci pokazuję dziesiątą wersję tego samego samochodu.
    Przez chwilę patrzył na nią spod byka, jakby naprawdę rozważał, czy spełnia wymagania.
    — Zastanów się dobrze — dodał tonem poważnego doradcy zawodowego. — To nie jest łatwa posada. Dużo odpowiedzialności. Mało wolnych weekendów. I zero podwyżek.
    Na koniec puścił jej krótki, rozbawiony uśmiech, a potem sięgnął po jedną z przekąsek z tacy, jakby cała rozmowa była tylko lekkim przekomarzaniem się, bez żadnych większych zobowiązań.
    — Dobra, dobra — rzucił z rozbawieniem i uniósł ręce w geście poddania.— Koniec tego flirtu, bo jeszcze pomyślisz, że naprawdę próbuję cię tu uwieść winem i przekąskami na schodach i obietnicami la dolce vita.
    Zerknął na nią spod oka, z udawaną powagą.
    — Chociaż… — zawahał się teatralnie, po czym wzruszył ramionami — chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro wciąż potrafię cię rozśmieszyć.
    Uśmiechnął się szerzej, puszczając do niej oczko bardziej w żartobliwym niż flirtującym geście, po czym sięgnął po kolejną przekąskę, jakby właśnie podsumował bardzo ważną sprawę i uznał ją za zakończoną.
    — No, a teraz… — dodał, chrupiąc coś niedbale — może wróćmy do tematów dorosłych ludzi, zanim Tony wyjdzie na werandę i zapyta, czy mamy już ślubne plany.
    Rozsiadł się wygodniej, opierając ramię na kolanie, a w jego oczach wciąż tliło się to lekkie, znajome rozbawienie.
    — To mały spryciarz — dodał, bo w ostatni czasie nie mógł się oprzeć wrażeniu, że dzieciak coś kombinuje.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  16. Scott zaśmiał się cicho pod nosem, potrząsając głową tak, jak robił to zawsze wtedy, gdy Nina w jednym zdaniu potrafiła rozbroić cały jego świat
    — No i widzisz — mruknął z udawanym wyrzutem. — Nawet jak próbuję być poważny, to i tak kończę na tym, że ktoś mi wypomina garaż pełen Ferrari.
    Patrzył na nią przez chwilę, pozwalając sobie po prostu zapamiętać ten moment — jak siedziała naprzeciwko niego, z winem w dłoni, z tym swoim półzaczepnym, półrozbrajającym uśmiechem.
    — Dobra — powiedział w końcu, unosząc ręce w teatralnym geście kapitulacji. — Jak będzie ich więcej niż dziesięć, oficjalnie przyznam, że mam problem. I wtedy — tu zmrużył oczy, jakby rozważał najpoważniejszą decyzję świata — pozwolę ci sporządzić aneks. W dwóch egzemplarzach. Podpisany przy świadkach.
    Uśmiechnął się szerzej, czując, jak napięcie, które czasem jeszcze między nimi wisiało, zupełnie się rozpływa. Było w tym coś absurdalnie prostego, znajomego — ta łatwość bycia razem, rozmowy, śmiechu. Jakby żadna burza, którą przeszli, nie potrafiła całkiem wymazać tego, co naprawdę się liczyło.
    Scott sięgnął po swoją szklankę i uniósł ją w jej stronę.
    — Za przyszłość, której jak widać jeszcze nie spisaliśmy na straty — powiedział półżartem, ale w jego głosie pobrzmiewała prawdziwa nuta czegoś więcej.
    Przez chwilę po prostu patrzył, jak Nina podnosi swoją szklankę i lekko stukają się szkłem — cicho, delikatnie, jakby pieczętowali coś kruchego i cennego.
    A potem, z typowym dla siebie uśmiechem podszytym nutką prowokacji, dodał:
    — I za cierpliwość dla faceta, który naprawdę wierzy, że “to ferrari brzmi inaczej”.
    Scott parsknął śmiechem, kiedy usłyszał jej “toast”, i uniósł swoją szklankę, stukając lekko o jej. Dźwięk szkła w tej ciepłej ciszy winnicy zabrzmiał jak coś więcej niż tylko zwykłe rozbawienie — jak przysięga, której żadne z nich głośno nie wypowiedziało.
    — No pięknie — mruknął z udawaną rezygnacją, opierając łokcie na kolanach. — Wychodzi na to, że cała moja spuścizna to miniaturowa wersja mnie… tylko z lepszym refleksem i jeszcze gorszym charakterem.
    Zerknął na Ninę spod przymrużonych powiek, uśmiechając się szeroko.
    — Gratuluję. Przez najbliższe kilkanaście lat będziesz musiała negocjować pokój między dwoma Andretti. Własnymi siłami. Bez gwarancji rozejmu. — Zrobił krótką pauzę, patrząc na nią z udawanym współczuciem.
    — Ale hej — dodał, rozkładając ręce w geście, jakby właśnie przedstawiał jej jakąś genialną ofertę — zyskujesz też nieograniczony dostęp do floty ferrari, niekończących się wykładów o wyższości V12 nad V8… i do faceta, który potrafi zepsuć absolutnie każdą poważną rozmowę, bo woli żartować niż się wzruszać.
    Westchnął teatralnie, opierając głowę na dłoni.
    Przekrzywił głowę, udając, że zastanawia się nad czymś bardzo poważnym, po czym zerknął na Ninę z rozbawieniem.
    — Nina — powiedział tonem pełnym teatralnej cierpliwości, jakby zwracał się do kogoś, kto ewidentnie przeoczył coś oczywistego — gdybyś nie zauważyła, ja już mam kryzys wieku średniego.
    Wzruszył ramionami, jakby to było coś całkowicie oczywistego, i nachylił się lekko w jej stronę, mówiąc półgłosem, konfidencjonalnie:
    — Sportowe auta? Obsesja na punkcie prędkości? — zaczął odliczać na palcach. — Momentami niepokojące ilości skóry w garderobie? No błagam cię. Brakuje mi jeszcze tylko tatuażu.
    Zawiesił głos dramatycznie, patrząc na nią tak, jakby ogłaszał coś naprawdę wielkiego.
    — Coś dramatycznego. Smok, tygrys, jakiś napis, którego nikt nie będzie rozumiał. Najlepiej po łacinie, żeby wyglądało, że to głębokie. — Wyciągnął rękę, wskazując sobie ramię, jakby już planował, gdzie dokładnie ozdobi się tym „kryzysem”. — W jakimś miejscu, które zacznie wyglądać dziwnie, jak tylko przytyję pięć kilo. Żeby było wiadomo, że kryzys dopadł mnie elegancko i z pełnym rozmachem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzał na Ninę z udawanym dramatyzmem, jakby naprawdę w głębi duszy zmagał się z tym pomysłem.
      — Także, przygotuj się psychicznie. — Dodał, wskazując na nią palcem. — Za jakiś czas będziesz tłumaczyć Tonemu, dlaczego jego ojciec ma na bicepsie płonącego feniksa albo cytat z Dantego w złej odmianie.
      Zamilkł na chwilę, patrząc, jak Nina próbuje zachować powagę, ale na jej twarzy już tlił się szeroki, bezbronny uśmiech.

      Scott

      Usuń
  17. Scott parsknął śmiechem, a potem powoli pokręcił głową, jakby naprawdę próbował zapanować nad tym, co właśnie usłyszał — ale zupełnie mu to nie wychodziło. Patrzył na nią z tym półprzygaszonym, rozbawionym błyskiem w oczach, który miał w sobie coś bardzo miękkiego, bardzo znajomego. Jakby ktoś właśnie odwinął wspomnienie, które pachniało śmiechem, benzyną i jej perfumami.
    — Ty chcesz wybrać wzór? — zapytał z udawanym przestrachem, cofając się teatralnie o pół kroku, jakby miała w dłoni maszynkę do tatuażu, a nie kieliszek. — No to już wiem, jak skończę. Z jednorożcem na łopatce i napisem Bądź sobą na lędźwiach. Bez szans na skuteczny podryw do końcu życia. Chyba, że o to właśnie chodzi…
    Spojrzał na nią z przymrużonymi oczami, po czym wskazał palcem w jej stronę, powoli, z pełną powagą, jakby właśnie rozgryzł największy spisek świata.
    — Ty nie chcesz mi pomóc w kryzysie. Ty chcesz się nim delektować.
    Pokręcił głową z wyrazem teatralnej dezaprobaty.
    Scott jeszcze przez chwilę patrzył na nią z tym niedowierzająco rozbawionym wyrazem twarzy, ale potem coś w jego spojrzeniu złagodniało. Uśmiech, choć wciąż obecny, przesunął się w coś bardziej miękkiego, mniej zgryźliwego. Odchylił głowę, spojrzał w stronę winnic, które ciągnęły się w złocie i zieleni aż po linię wzgórz, i przez moment po prostu milczał.
    — Wiesz… — zaczął spokojniej, trochę ciszej. — Powinniśmy tu przyjeżdżać częściej.
    Przeciągnął wzrokiem po krajobrazie, jakby go pierwszy raz naprawdę zobaczył. A może po prostu dawno nie miał okazji go tak poczuć, bez pośpiechu i napięcia.
    — To miejsce… robi z człowiekiem. — Uśmiechnął się krzywo, ale bez ironii. — Jakby ktoś zdjął z karku te wszystkie rzeczy, które ciągle za nami chodzą.
    Zerknął na nią kątem oka, jakby sprawdzał, czy rozumie, choć dobrze wiedział, że rozumiała doskonale.
    — Mógłbym tu siedzieć godzinami. Z winem, bez telefonu. — Zrobił krótką pauzę, pozwalając ciszy zawisnąć między nimi.
    Przeniósł spojrzenie znów przed siebie, ale tym razem, kiedy się odezwał, w jego głosie było coś lżejszego:
    — Jak dziadek się wyliże — zaczął — a wyliże się, bo jeszcze ma za dużo do powiedzenia, żeby teraz odpuścić, to zabiorę go do Włoch. Męski wyjazd.
    Uśmiechnął się na samą myśl.
    — On będzie narzekał na wszystko, na upał, na to że Włosi nie potrafią prowadzić, a ja będę udawał, że mnie to wkurza.
    Zerknął znów na Ninę i tym razem jego uśmiech był cichy, ciepły, nieco zmęczony, ale prawdziwy.
    Scott odchylił się lekko do tyłu, pozwalając słońcu ogrzać twarz, ale nawet to ciepło nie było w stanie rozproszyć tej znajomej, niebezpiecznej mgły, która zaczęła powoli osiadać w jego myślach.
    To było jak stary mechanizm — coś, co znał zbyt dobrze, mimo że wciąż łapało go z zaskoczenia. Jeden wieczór. Jedna rozmowa. Kilka spojrzeń, parę drobnych gestów, wspomnienie śmiechu sprzed lat. I nagle wszystko wydawało się… możliwe. Jakby te lata, które ich podzieliły, były tylko jakimś błędem statystycznym. Jakby wszystko, co było trudne, skomplikowane, niewygodne — mogło po prostu zniknąć pod ciężarem tej jednej chwili, w której ona się uśmiechała tak, jak wtedy, gdy był głupi i pewny, że wszystko da się naprawić po prostu tym, że będzie się kochać wystarczająco mocno.
    Znał to uczucie. Ten moment, kiedy serce zaczyna wyprzedzać rozsądek. Kiedy chce się czegoś na tyle mocno, że umysł zaczyna sam dopowiadać sobie brakujące fragmenty historii, wygładzać krawędzie, zmieniać perspektywę. Tylko że on już przecież wiedział, jak to się kończy. Jak bardzo można się zgubić, próbując żyć w powtórce z dawnych dni.
    A jednak teraz znowu w tym był — głęboko. Siedział obok niej, słuchał jej głosu, czuł to ciepło obok i pozwalał sobie na tę iluzję, na ten niewinny moment zawieszenia, jakby czas faktycznie się cofnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie to było najgorsze. Nie to, że czuł — ale to, jak łatwo mu przychodziło znowu wierzyć, że może to wszystko ma jeszcze sens. Że jeszcze nie jest za późno. Że może są tacy, jacy byli kiedyś.
      Zacisnął dłonie na kolanach, próbując skupić się na czymś realnym. Na szorstkości dżinsu. Na zapachu winorośli. Na tym, że za chwilę dzień się skończy, a razem z nim ten kruchy spokój.
      Bo wiedział jedno: nostalgia była piękna. Ale bywała też bezlitosna.
      ______

      Tony przystanął kilka kroków od domu, chowając się częściowo za rozłożystym krzakiem lawendy, który rósł przy ścieżce prowadzącej na taras. Wiedział, że nie powinien podsłuchiwać… ale przecież technicznie rzecz biorąc — nie podsłuchiwał, tylko… obserwował. To była różnica. Strategiczna różnica.
      Zerknął na babcię, która szła obok z lekko zmarszczonym czołem i bukietem dzikich kwiatów w dłoni. Tony, wpatrzony w sylwetki rodziców siedzących na schodkach, nachylił się w jej stronę konspiracyjnie.
      — Babciu, patrz — szepnął z tą dumą, która pojawia się tylko wtedy, kiedy człowiek wie, że właśnie wymyślił coś naprawdę wielkiego. — To wszystko już działa.
      Babcia uniosła brew, patrząc na niego z delikatnym rozbawieniem, jakby nie do końca rozumiała, o co chodzi — a może właśnie rozumiała aż za dobrze. Tony jednak ciągnął dalej, niecierpliwie:
      — Widzisz? — Wskazał brodą w stronę Scotta i Niny, którzy pochylali się ku sobie, śmiejąc się cicho. — Siedzą razem. Rozmawiają. Śmieją się. I nie kłócą się o głupoty. To moja sprawka. Moj plan.
      Pokręcił głową z absolutną pewnością siebie, jakby próbował ją przekonać, że to nie przypadek, tylko mistrzowska intryga.
      — Ja namówiłem mamę, żeby tu dzisiaj z nami przyjechała. — Spojrzał na babcię z powagą nie do podrobienia. — I miałem rację.
      Wyprostował się dumnie, splótł ręce na piersi jak mały generał, który właśnie wygrał bitwę.
      — Jeszcze zobaczysz, babciu. To będzie działać. Będziemy znowu razem. Jak prawdziwa rodzina. Bo czasem trzeba… no wiesz… pomóc dorosłym ogarnąć, co jest ważne.
      Babcia spojrzała na niego z miękkim uśmiechem, nie mówiąc nic — ale Tony wiedział, że rozumie. I wiedział jeszcze jedno: to dopiero początek.
      — Musisz mi pomoc — spojrzał na nią swoimi dużymi oczyma. — Musimy coś wymyślić, coś zrobić, żebyśmy zostali tu dzisiaj na noc…

      Scott & Tony & Babcia xd

      Usuń
  18. Scott przytaknął powoli, nie spuszczając z niej wzroku — i nie dlatego, że szukał jakiejś odpowiedzi. Po prostu musiał się upewnić, że dobrze usłyszał. Że naprawdę powiedziała to na głos. Że ten cichy, nieuchwytny układ między nimi, zawieszony gdzieś między niedopowiedzeniami a starym przyzwyczajeniem, właśnie został rozbrojony — bez dramatów, bez złości. Po prostu z tą charakterystyczną dla niej delikatną, ale nieubłaganą szczerością.
    — Wiem — powiedział po chwili, cicho. — Wiem, Nina.
    Odwrócił wzrok na wzgórza, które powoli tonęły w miękkim świetle zachodu, jakby szukał w nich jakiejś kotwicy. Ale w środku czuł ten znajomy zgrzyt — tę samą pętlę, w którą wpadał od lat. Bo za każdym razem, gdy między nimi robiło się spokojnie, blisko, naturalnie…
    Ale ona miała rację. Nie mogli robić „tego”. Nie mogli budować czegoś na chwilach, które były piękne, ale nie miały przyszłości. Nie wtedy, kiedy Tony był tu z nimi — jako syn, który nie zasługiwał na kolejną falę ich niedokończonych spraw. Nie wtedy, kiedy oboje dobrze wiedzieli, jak trudno jest potem się z tego otrząsnąć.
    Scott westchnął cicho i skinął głową, bardziej dla niej niż dla siebie.
    — Po prostu… — powiedział po chwili, głosem miękkim, ale z lekkim cieniem żalu — czasem mam wrażenie, że te kilka chwil, kiedy wszystko jest proste, kiedy rozmawiamy jak ludzie, śmiejemy się… że to jest najbliżej, jak potrafię się zbliżyć do tego, czego naprawdę chciałem w życiu.
    Nie powiedział „z tobą”, ale nie musiał. Potem wzruszył ramionami, jakby chciał rozgonić własne myśli.
    — Ale masz rację. Tony jest tu najważniejszy. I jeśli mamy mu dać coś, co będzie prawdziwe, to… nie możemy znowu iść w kółko.
    Uśmiechnął się, krzywo, z tą odrobiną bólu, która pojawiała się zawsze wtedy, gdy musiał coś puścić.
    — Chociaż, przyznam szczerze, jeśli jeszcze raz powie, że chce, żebyśmy byli „jak prawdziwa rodzina”, to chyba sam się zapiszę na terapię rodzinną.
    Usiadł trochę niżej na schodku, podparł łokcie na kolanach i przez dłuższą chwilę patrzył gdzieś w przestrzeń, jakby próbował coś rozgryźć — ale nie w tym miejscu, tylko w sobie.
    Bo tak naprawdę… czym niby różnili się od tej „prawdziwej rodziny”, o której mówił Tony?
    Mieli wspólne wspomnienia, mieli śmiech, troskę, rytuały, ciche porozumienia. Znała jego czułe punkty, on wiedział, kiedy ona tylko udaje, że nic ją nie rusza. Kłócili się lepiej niż niejedno małżeństwo, godzili się równie intensywnie. W swoim pokręconym, nieidealnym układzie, dbali o siebie. Byli dla siebie kimś, kto nie zniknął, nawet wtedy, kiedy wszystko inne się posypało.
    I może właśnie dlatego to wszystko bolało bardziej.
    Bo przecież mogło być inaczej.
    Ale nie było.
    Scott przełknął ślinę, czując, jak w gardle zbiera mu się coś cięższego, czego wolałby nie dotykać.
    Bo to nie o brak bliskości chodziło. Nie o to, że nie potrafili stworzyć rodziny. Potrafili — tylko, że on… nie potrafił w niej wytrwać. Gdy już coś zdobywał, zaczynał gonić za czymś innym. Za adrenaliną, za przestrzenią, za nowym początkiem, który wydawał się lżejszy niż to, co miał tuż obok. I za każdym razem kończyło się tak samo.
    I to właśnie było w nim najtrudniejsze do wybaczenia. Bo jak zaufać komuś, kto zawsze — prędzej czy później — wszystko rozpieprzy?
    To przerabiali. Raz, drugi, trzeci. Każda kolejna próba odbudowania tego, co sam zburzył, była trudniejsza. Bardziej wyczerpująca. A on coraz częściej się łapał na tym, że nie wie, jak zejść z tej ścieżki pełnej własnych błędów.

    OdpowiedzUsuń
  19. Scott zerknął na Ninę, potem na babcię, a na końcu — na Tony’ego, który stał obok z miną pełną niewinnej powagi i jakiejś dziecięcej, nie do podrobienia determinacji. Wiedział, co tu się dzieje. Widział ten teatrzyk od razu — aż za dobrze znał swoją matkę, żeby nie zauważyć, że gra mu właśnie pod nosem z całą precyzją doświadczonego stratega. A jednak… coś w tym było tak ciepłego, tak rozczulającego, że nie miał serca tego gasić.
    Zamiast tego westchnął i pokręcił głową z rozbawieniem.
    — Bezpiecznik, co? — rzucił, unosząc brwi w stronę matki.
    — Mhm. — Babcia wzruszyła ramionami z przesadną obojętnością, z miną typu „ja się na tym nie znam, ale ty przecież ogarniesz”. Tony spojrzał na ojca z taką powagą, jakby ważyły się losy świata.
    — Tato, to niebezpieczne zostawiać starsze osoby same w ciemnościach — powiedział z naciskiem, zerkając na Ninę, która wciąż siedziała na schodku, lekko odchylona, jakby próbowała nie wybuchnąć śmiechem. — A poza tym, grill już się robi. I… no, piliście wino. To nielegalne prowadzić po winie.
    Scott prychnął i ukrył uśmiech w dłoni.
    — Zobaczę co się zrobić — skinął na matkę i poszedł do domu, z pozoru niechętnie, ale w rzeczywistości wdzięczny za tę chwilę, która pozwalała mu zyskać odrobinę dystansu. Chwycił latarkę, zsunął kurtkę z wieszaka i zszedł do piwniczki, gdzie — jak zwykle — panował ten lekki zapach wilgoci, kurzu i przeszłości.
    Scott przestawił kilka przełączników, sprawdził kable, podrapał się w głowę, pomruczał coś pod nosem. Po dziesięciu minutach wiedział już jedno: nic z tego nie będzie. Spalony. Potrzebny nowy bezpiecznik. Taki, którego oczywiście nigdzie tu nie było.
    Wyszedł na ganek, otrzepał dłonie z kurzu i wciągnął głęboko wieczorne powietrze. Zapach lawendy mieszał się z dymem z rozpalonego już grilla. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, wszystko wyglądało niemal sielankowo. A on stał tam z miną człowieka, który właśnie przegrał bitwę z elektrycznością i rzeczywistością jednocześnie.
    Wrócił na schody, gdzie Nina wciąż siedziała, z kieliszkiem w dłoni, oparta wygodnie i wpatrzona gdzieś przed siebie, jakby na moment zapomniała, że wszystko inne istnieje.
    — No więc… — rzucił zrezygnowanym tonem, z westchnieniem, które mówiło wszystko. — Bezpiecznik jest rzeczywiście spalony — przyznał.
    — A dzisiaj niedziela! Wszystkie sklepy zamknięte — rzucił Tony, łapiąc się za głowę.
    — Widzisz, mamo, nie możemy zostawić babci…

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  20. Scott westchnął ciężko, jakby naprawdę rozważał, czy nie zgłosić porwania. Przetarł kark dłonią, jakby sama świadomość bycia „pokonanym” przez dziesięciolatka kosztowała go kilka punktów godności. A potem parsknął śmiechem, tym cichym, z gardła, który zdarzał mu się rzadko i najczęściej wtedy, kiedy coś naprawdę go rozbroiło.
    — Zakładnikami, manipulowanymi i jeszcze publicznie ośmieszonymi — wymruczał z teatralnym oburzeniem. — Przez chłopaka, który wygląda jakby nie umiał jeszcze samodzielnie przypiąć pasa w samochodzie — powiedział, zaciągając się wieczornym powietrzem i siadając obok niej na schodku.
    Zerknął na nią z ukosa, uśmiechając się z rozbawieniem, ale też z czymś cichym i ciepłym, czego nie próbował już ukrywać.
    — Nie wiem o co wam chodzi — spojrzał na nich marszcząc brwi. — Przecież ten bezpiecznik na prawdę padł.
    — Nie tyle padł, co chyba spalił za sobą wszystkie mosty — Scott otworzył dłoń, w której trzymał średniej wielkości element, który już na pierwsze rzut oka wydawał się mocno wyeksploatowany.
    Tony zadrżał z przejęcia.
    — Ale to znaczy, że… że nie ma prądu? Że nie można go naprawić?
    Scott spojrzał na niego i uśmiechnął się krzywo.
    — Można. Ale potrzebuję nowego bezpiecznika. A że jesteśmy w środku niczego, to najbliższy otwarty sklep jest pewnie w Nowym Jorku.
    Ten dzieciak właśnie wygrał z nim bitwę, którą sam kiedyś toczył z własnym ojcem — żeby zatrzymać rodzinę przy jednym stole, choćby tylko na jeden wieczór.
    I Scott… dał się złapać.
    Tony spojrzał na ojca szeroko otwartymi oczami.
    — Ale… nie możecie jechać teraz, prawda? Bo wino! Piliście wino!
    — Tony… — Scott westchnął. — Jeden kieliszek to nie…
    — Nie ma znaczenia! — przerwał mu, marszcząc brwi jak mały prawnik. — Zasady są zasadami. Babciu, prawda?
    — Prawda — przytaknęła spokojnie jego matka, poprawiając bukiet lawendy w wazonie. — I bardzo dobrze, że ktoś tu wreszcie dba o prawo i porządek — potwierdziła seniorka z zadowoleniem, poprawiając ramiączko swetra.
    Scott spojrzał na nich obu, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że padł ofiarą większego planu.
    — Okej. Czyli zostałem pokonany przez prawo, los i dwójkę bardzo upartych ludzi.
    Scott spojrzał na nich oboje, nie wierząc do końca w to, co właśnie się dzieje.
    —To brzmi jak zmowa.
    — Skądże — mruknęła mama, odwracając się z niewinną miną. — Wszystko to czysty przypadek. I troska.
    Tony miał minę niewinnego anioła. Takiego, co właśnie wygrał wojnę bez oddania jednego strzału. Kiedy Nina zaczęła mówić tym swoim tonem — przeciągając słowa jak aktorka w filmie sądowym, Tony poczuł, jak jego serce aż podskoczyło. To się działo. To się naprawdę działo.
    Kiedy padły słowa: „…nie mamy innego wyjścia, jak zostać tu na noc”, aż musiał się ugryźć w język, żeby nie wykrzyknąć triumfalnego “TAK!”. Udało się. Plan działał. Babcia, grill, bezpiecznik, żaby — wszystko zagrało jak w najlepszym scenariuszu. No i wino. Wino zawsze brzmiało jak poważny argument.
    Zerknął na babcię z miną: „czy my właśnie zrobiliśmy coś wielkiego?” i dostał w odpowiedzi uśmiech pełen konspiracyjnej dumy.
    — Zostajemy? Naprawdę?! — upewnił się, choć już znał odpowiedź.
    A kiedy mama powiedziała: „Musimy ratować tatę przed kryminałem”, poczuł, że osiągnął coś wielkiego. Że czasem, żeby zbudować rodzinę, trzeba po prostu… dobrze zaplanować wieczornego grilla.

    OdpowiedzUsuń
  21. — Przygotuję wszystko, póki jest jeszcze trochę widno — oznajmiła mama, jakby właśnie ogłaszała werdykt w sprawie, której wynik był jej od dawna znany.
    Scott spojrzał na Ninę, trochę rozbawiony, trochę bezradny, trochę… inny.
    — Jeśli musisz być jutro w Nowym Jorku — powiedział cicho — to cię zawiozę. I wrócę potem. Damy radę jakoś to rozegrać.
    W tym wszystkim było coś tak bezlitośnie znajomego, że aż zakłuło go w klatce piersiowej. Bo wiedział, że nic się nie zmienił. Że mógłby znowu zacząć wszystko — dokładnie w tym momencie, dokładnie z nią. Ale nie potrafiłby zostać. Nie dlatego, że nie chciał.
    Tylko dlatego, że część niego zawsze tęskniła za czymś więcej. Za czymś dalej. Za czymś innym.
    I to była jego klątwa. Nie ona. Nie Tony. Tylko ta cholerna niemożność bycia w jednym miejscu na tyle długo, żeby wszystko miało szansę się poukładać.
    — Za zakładników — powiedział cicho, sięgając po kieliszek.
    Bo jeśli miał gdzieś zostać choćby na jeden wieczór, to właśnie tu.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  22. Scott wrócił z kuchni z półuśmiechem i dwiema butelkami, które postawił na stole z teatralnym westchnieniem.
    — Dobrze, ale ustalmy jedno — powiedział, sięgając po korek. — Nie odpowiadam za nic, co powiem po drugiej butelce. Zwłaszcza przy mojej matce w promieniu dziesięciu metrów. To może skończyć się traumą, terapią albo… wspólnym śpiewaniem “Total Eclipse of the Heart” przy świecach. A tego nikt z nas nie chce.
    Zerknął w stronę ogrodu, gdzie Tony coś układał na talerzu z miną człowieka, który właśnie ocalił rodzinę. Babcia tymczasem dorzucała lawendowe gałązki do wazonu, jakby nie istniała siła, która mogłaby ją wytrącić z równowagi.
    — Chociaż nie powiem — mruknął do siebie — plan tego małego był całkiem niegłupi. Gen rebelii chyba przeskoczył jedno pokolenie.
    Zniknął jeszcze na moment w domu, szukając świec — wyniósł je potem w dwóch wysokich szklanych lampionach, które ustawił na stole i parapecie. Ciepłe światło rozlało się miękko po tarasie, oblewając koc, który jej podał. Spojrzał w niebo, które powoli ciemniało, jakby ktoś przesuwał palcem po aksamitnej tkaninie.
    — Kiedyś myślałem, że takie wieczory to się trafiają tylko ludziom, którzy wiedzą, czego chcą — powiedział po chwili cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek. — Ale może… może to po prostu kwestia zatrzymania się.
    Przesunął spojrzeniem po Ninie, uśmiechnął się lekko i dolał wina do jej kieliszka.
    — Więc niech będzie. Zakład. Ale mam nadzieję, że Tony nas jutro rano nie obudzi o szóstej, bo będzie chciał zagrać w „kto pierwszy znajdzie żabę na ścieżce”.
    Wrócił spojrzeniem do Niny i zamilkł na dłuższą chwilę. Pozwolił sobie po prostu patrzeć — na nią, na ten wieczór, na wszystko, co działo się bez pośpiechu. Jakby życie na moment przestało ich gonić.
    Nie wiadomo skąd na werandzie zaczęli pojawiać się znajomi jego matki, jacyś sąsiedzi, jakiś miły pan w podobnym do jej wieku, z którymi ewidentnie coś ją łączyło, ale najwyraźniej nie była jeszcze na tyle śmiała, by przedstawić go w taki sposób Scottowi. Nina ulotniła sie nieco wcześniej, Scott przypilnował imprezy prawie do końca, wysłał Tonego spać, wykąpał się, a idąc do sypialni zapukał jeszcze do Niny.
    Drzwi uchyliły się cicho, z charakterystycznym skrzypnięciem, które znało każde drewno w tym domu. Scott wsunął głowę do środka z miną, która balansowała gdzieś pomiędzy niewinną troską a rozbawieniem.
    — Hej — rzucił półgłosem, opierając się barkiem o framugę. — Niczego ci nie trzeba. Koc? Herbata? Kolejna butelka wina do wygrania zakładu?
    Zamrugał z udawaną powagą, a potem, jakby sobie o czymś przypomniał, uniósł w górę rękę i potrząsnął pudełeczkiem.
    — A przy okazji… pozwól, że przedstawię dowód numer jeden w sprawie „Zakładnicy Małoletniego Geniusza” przeciwko Scottowi i Ninie.
    W dłoni trzymał coś, co wyglądało jak trofeum – nowiutki, błyszczący bezpiecznik w oryginalnym opakowaniu.
    Zbliżył się i podał jej bezpiecznik do obejrzenia, wskazując na naklejkę.
    — Data zakupu: wczoraj. Stan: idealny. Miejsce znalezienia: szafka z narzędziami. Dolna półka, za latarką. Czyli dokładnie tam, gdzie go nie szukałem.
    Usiadł na skraju fotela stojącego przy oknie, wciąż patrząc na nią z półuśmiechem, który już nie próbował być poważny.
    — Czyli nie tylko nasz syn, ale i moja własna matka uknuli plan. To nie była awaria, Nina. To była operacja specjalna.
    Westchnął teatralnie i spojrzał na bezpiecznik z lekkim podziwem, jakby oglądał relikwię z miejsca zbrodni.
    — Czasem myślę, że oni wszyscy są o krok przed nami — dodał, przeczesując włosy dłonią. — A my tylko próbujemy nie wyglądać jak kompletni idioci w tej wielkiej, rodzinnej grze.
    Zamilkł na chwilę, patrząc na nią w półmroku pokoju, gdzie świeczki rzucały długie cienie na ścianę. Głos miał niższy, spokojniejszy:
    — Serio, potrzebujesz czegoś? Bo jeśli nie, to mogę jeszcze tylko potwierdzić, że grill został zamknięty przez Tony’ego z ceremonialną godnością, młody już śpi, a mama planuje rano upiec coś, co nazywa „ciastem pojednania”. Nie wiem, co to znaczy, ale brzmi niepokojąco.
    Znowu się uśmiechnął — lekko, bez ciężaru. Po prostu był. I czekał.

    OdpowiedzUsuń
  23. Scott zaśmiał się pod nosem, cicho, prawie niechcący — ten rodzaj śmiechu, który nie był odpowiedzią na żart, tylko efektem samego faktu, że ona tam była, że mówiła dokładnie takim tonem, jakim mówiła, i że, mimo całego zamieszania, przyjęła ten głupi bezpiecznik jakby rzeczywiście był czymś więcej niż plastikowym kawałkiem z metalu.
    — To nie jest jakiś bezpiecznik — powiedział z udawaną powagą. — To jest dowód w sprawie… — zawiesił głos, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, po miękkim profilu i zmęczonym, ale spokojnym spojrzeniu.
    Zamilkł na chwilę, przetarł kark dłonią, jakby coś go swędziało. Albo bolało. Albo jedno i drugie.
    — A „ciasto pojednania”? — uśmiechnął się lekko. — Podejrzewam, że mama ma już plan. Pewnie rozpisany w zeszycie obok listy zakupów i terminów wizyt u lekarza. I tak, pewnie dołączony formularz do terapii będzie pachniał wanilią.
    Przechylił się do tyłu, patrząc na nią — tak uważnie, że aż cicho zrobiło się w jego oddechu.
    Przeniósł spojrzenie na świeczkę przy łóżku, jakby tam było łatwiej patrzeć.
    — Dziękuję. Że zostałaś. Że pozwoliłaś się porwać temu całemu wariactwu. I że nawet jeśli jutro wrócisz do Nowego Jorku i znowu będziemy tylko rodzicami w systemie zmianowym, to dzisiaj, było naprawdę dobrze.
    Przez moment nic nie mówił. Potem westchnął i wstał.
    — Dobra, zanim zrobię się nieznośnie sentymentalny — rzucił z lekkim uśmiechem, znowu z tym chłopięcym błyskiem w oku — zostawię ci ten symboliczny kawałek naszej niechlubnej historii. Niech ci przypomina, że nawet w totalnej ciemności, możemy liczyć na rezerwowy zapas światła.
    Scott przez chwilę nie odpowiadał. Patrzył na nią z tym półuśmiechem, który nosił gdzieś na granicy zaskoczenia i czegoś… czułego. Tylko że on już dawno przestał się łudzić, że cokolwiek między nimi może być naprawdę „bez dotykania” — nie fizycznie, ale tym głębszym, niewygodnym sposobem, w jaki obecność drugiej osoby przylega do ciebie jak cień. Jak wspomnienie, które nie pyta o pozwolenie, tylko siada ci na piersi i zostaje na noc.
    Uniósł brwi z lekkim rozbawieniem, ale zamiast wstać od razu, przeciągnął się wolno, z tym swoim wieczornym, nieco zblazowanym spokojem, jakby naprawdę musiał przetrawić każde jej słowo osobno, a i tak nie zamierzał dać jej satysfakcji z natychmiastowej reakcji.
    — Mhm — mruknął w końcu. — Bez dotykania… — powtórzył z namysłem, jakby to było jakieś egzotyczne słowo, którego znaczenie zna tylko teoretycznie. — Jasne. Zdecydowanie. Brzmi jak coś, co zrobimy perfekcyjnie.
    Podniósł się ociężale z fotela, jakby naprawdę dopiero teraz odkrył, że jego ciało nie ma już dwudziestu lat, i ruszył w stronę łóżka z gracją mężczyzny, który wie, że i tak już przegrał — tylko jeszcze nie wiadomo w czym. Usiadł powoli, z westchnieniem, które mogłoby konkurować z dźwiękiem zamykanych okiennic za oknem. Spojrzał na nią z ukosa — tak, jak to robił zawsze, gdy chciał udawać, że patrzy mimochodem, choć widział dokładnie wszystko.
    — Nina… — westchnął, przeciągając jej imię z czułym zmęczeniem. — Ty naprawdę sądzisz, że to się uda? Że po trzecim kieliszku, ja sobie po prostu tu usiądę i będziemy jak dwoje dorosłych ludzi czytających Biblię w myślach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamilkł na chwilę, jakby naprawdę rozważał tę abstrakcyjną możliwość, po czym westchnął jeszcze raz — ciężko, z rezygnacją.
      — To brzmi jak cholerny zwiastun końca mojej silnej woli. — Pokręcił głową z niedowierzaniem. Ułożył się obok niej z teatralną ostrożnością, zostawiając tyle miejsca, ile sobie zażyczyła, chociaż każde włókno w jego ciele zdawało się z niego drwić. Oparł głowę na zgiętym łokciu, odwracając twarz lekko w jej stronę, choć patrzył w sufit — bezpiecznie, neutralnie.
      — Dobrze. Dobrze. Niech będzie. Bez dotykania. Niech się święci twoje postanowienie.
      Mówił cicho, prawie niedosłyszalnie, jakby chciał, by te słowa mogły zniknąć, jeśli okażą się zbyt prawdziwe.
      Na moment zamilkł, pozwalając ciszy wsiąknąć między ich słowa, jak mgła, którą można tylko przeczekać. Przymknął oczy, uśmiechając się lekko — nie z satysfakcji, ale z tego dziwnego spokoju, który pojawiał się tylko wtedy, gdy przestawał walczyć z tym, co oczywiste.

      Scott

      Usuń
  24. Scott wciągnął powietrze wolno, niemal bezgłośnie, jakby próbował przepchnąć przez płuca coś gęstszego niż powietrze. Przypomniało mu się, jak kiedyś mówiła, że cisza może być głośniejsza od krzyku. Miała rację. Bo w tej właśnie chwili każdy milimetr tej przestrzeni między nimi zdawał się pulsować — nie dźwiękiem, ale czymś głębszym, jakby ich ciała znały już tę historię, tylko umysł próbował się z niej wyplątać.
    — Nina… — odezwał się w końcu, ale jego głos nie miał już tej wcześniej wyćwiczonej nonszalancji. Był niski, przygaszony, miękki, jak dotyk dłoni na zgaszonej świecy.
    — Wiesz, że to jest dokładnie ten moment, kiedy normalni ludzie po prostu wstają i wychodzą z pokoju. Mówią coś głupiego o jutrze, zmywają się z klasą albo przynajmniej udają, że nic nie czują.
    Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu było więcej rezygnacji niż ironii. Przesunął się nieco, o włos bliżej — nic nachalnego, tylko drobna zmiana ciężaru, jakby jego ciało samo podejmowało decyzję, której on jeszcze nie zdążył zracjonalizować.
    — Ale ty siedzisz tu, pół naga, z błyskiem w oku, który mówi „chodź, spróbuj”, a ja… ja mam ci powiedzieć „dobranoc”?
    Wszystko w niej było przemyślane i jednocześnie kompletnie naturalne — jakby świat przez jeden wieczór specjalnie się tak ułożył, żeby sprawdzić, ile jeszcze jest w nim rozsądku.
    — Nawet to twoje „bez dotykania” brzmi jak wyzwanie. — Przetarł dłonią twarz, jakby próbował się obudzić, ale wiedział, że już nie ma powrotu. Westchnął cicho, śmiejąc się bez głosu, ten śmiech był stary, znajomy, jakby właśnie wrócił do czegoś, co znał lepiej niż własne odbicie.
    — Jasne. Jesteśmy odpowiedzialni. — Pokiwał głową, powoli, jakby powtarzał to słowo nie do niej, ale do siebie.
    Zamilkł na moment. Patrzył na nią z niebezpiecznym spokojem, takim, który u niego pojawiał się tylko wtedy, gdy już wiedział, że decyzja została podjęta, a cała reszta to tylko formalność.
    — I właśnie dlatego… siedzę tu, jak grzeczny chłopiec, po drugiej stronie łóżka, a nie obok ciebie, tam, gdzie… — Urwał. Uśmiechnął się krzywo, z przekąsem. — No, powiedzmy: gdzie klimat by sprzyjał.
    Oparł głowę o dłoń, drugą ręką bawiąc się luźnym rogiem koca zwisającym z łóżka, jakby badał strukturę tkaniny, a tak naprawdę testował dystans. Centymetr po centymetrze, przybliżając się do niej bez oficjalnego przekroczenia granicy.
    Zsunął się niżej, jakby miał zamiar się poddać, ale jeszcze się wstrzymywał. Spojrzał na nią znów, tym razem dłużej — z tym swoim specyficznym wyrazem twarzy, który mówił wiem, że wiesz. I może właśnie dlatego nie poszedł dalej. Może właśnie dlatego siedział tam, na granicy decyzji, nie przechodząc jej w pełni. Po prostu patrzył, jakby czekał. Nie na zaproszenie — ono już padło. Czekał, żeby sprawdzić, jak długo potrafi nie ulec.
    — Ale nie mów potem, że nie ostrzegałem — mruknął półgłosem. — Bo jeśli jeszcze raz zrobisz coś… takiego, to przysięgam, Nina… ta linia między nami przestanie istnieć szybciej, niż zdążysz sięgnąć po kolejny guzik.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  25. Scott siedział w miejscu, jakby coś go trzymało — nie fizycznie, tylko od środka, gdzieś głęboko, gdzie rozum próbował jeszcze stawiać opór. Ale jego ciało już dawno przestało go słuchać.
    Wziął powoli oddech. Spokojnie. Jakby próbował utrzymać się na powierzchni, choć był już po szyję zanurzony w niej, w tym wszystkim, co znaczyła. Ich historia, ich noc, ich „tylko dziś”.
    — No to jesteśmy w dupie — powiedział cicho, z takim półśmiechem, który nie ukrywał niczego. Ani napięcia, ani pożądania.
    Uniósł rękę i tym razem się nie zawahał. Delikatnie przesunął palcami po jej włosach, odgarniając je za ucho. Bez pośpiechu. Bez zamiaru. Po prostu chciał ją zobaczyć lepiej. Jej oczy. Jej skupienie. Jej ciszę, która w tej chwili mówiła wszystko.
    — Gdybym był mądrzejszy… — zawiesił głos, opierając czoło o jej skroń na ledwie sekundę, ledwie dotyk. — Gdybym był mądrzejszy, już by mnie tu nie było. Na szczęście… nie jestem. Nigdy nie byłem, kiedy chodziło o ciebie.
    Jego oczy były ciemne, zamglone, ale trzeźwe. Mimo wypitego wina.
    Scott nie odsunął się. Ani o centymetr. Ale coś w nim się zmieniło — coś nieuchwytnego, jakby napięcie, które dotąd trzymał w ryzach, zaczęło powoli sączyć się na zewnątrz. Jego dłoń, ta która do tej pory leżała nieruchomo na kocu, zaczęła się poruszać. Najpierw wsunął palce pod materiał. Znalazł jej stopę. Dotknął jej delikatnie, niemal z namysłem. Przesunął dłonią wyżej, po kostce, po łydce — powoli, leniwie, jakby każdy ruch był bardziej pytaniem niż działaniem. I w miarę jak jego palce sunęły w górę, koc zaczął zsuwać się razem z nimi, odsłaniając ją centymetr po centymetrze. Cicho. Bez słów.
    Nie patrzył w dół. Cały czas miał wzrok wbity w nią — w jej twarz, w drgnienie powieki, w usta, które jeszcze nie odpowiedziały, ale już nie były spokojne.
    — Powiedz mi, że mam przestać — wymruczał, z głosem niskim i szorstkim jak papier.
    Ale jego ręka wędrowała dalej, z wnętrza łydki na udo, jakby każde przesunięcie skóry pod jego palcami było wyborem, a nie instynktem. Jakby mówił: „Zobacz, jak dobrze cię pamiętam.”
    Gdy dotarł do granicy materiału koszuli, zatrzymał się, pozwalając kocowi opaść zupełnie. Nie był już barierą. Nie był niczym.
    Zatrzymał się na sekundę, spojrzał jej prosto w oczy i rozpiął ostatni guzik.
    Nie gwałtownie. Nie teatralnie. Po prostu — jakby otwierał drzwi, które od dawna powinny były zostać otwarte. Jego oczy pociemniały, z tej znajomej mieszaniny pożądania, czułości i czegoś, co nie miało nazwy.
    Przesunął dłoń po jej talii, aż jego palce wsunęły się pod materiał, ciepłe i pewne, śledząc linię jej ciała. Zsunął koszulę z jej ramion, pozwalając jej swobodnie opaść. Ręką sięgnął do jej włosów — powoli, z rozmysłem — i wplótł w nie palce. Zamknął je delikatnie, odchylając jej głowę tak, by oddała mu szyję.
    Nie rzucił się na nią. Nie pochylił z nagłym głodem. Zamiast tego wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, powoli, jakby szukał tam wspomnień. Jakby musiał sobie przypomnieć, jak pachnie, jak brzmi, jak czuje się jej skóra pod jego ustami.
    I dopiero wtedy ją pocałował.
    Nie szybko. Nie niecierpliwie. Tylko tak, jakby czas naprawdę nie miał znaczenia. Jakby każdy ich wspólny dzień — te dobre i te złe — prowadził właśnie tutaj. Do niej. Do tej nocy.
    Nie cofnął się. Nie pytał. Bo nie musiał.
    Scott uniósł głowę, powoli, z twarzą tuż przy jej policzku — tak blisko, że czuła, jak jego rzęsy muskają jej skórę. Jego dłoń zsunęła się z talii niżej, na biodro, nieśpiesznie, ale z tą specyficzną pewnością, której nie da się pomylić. Już nie badał gruntu. Już wiedział.
    I wtedy, niespodziewanie, jego usta wróciły — ale nie na szyję. Na żuchwę. Na kącik ust. Na jej dolną wargę, którą musnął tylko raz, lekko, jakby się drażnił. Ale w jego oczach nie było już śmiechu.
    Był głód.
    — Wiesz, co jeszcze pamiętam? — wyszeptał nisko, między jednym pocałunkiem a drugim. — Jak potrafiłaś mnie doprowadzić do granic… nawet nie próbując.
    Ugryzł lekko jej wargę, odsunął się o milimetr, patrząc jej w oczy z taką intensywnością, że czas zdawał się zamarzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego usta zatrzymały się na sekundę przy jej obojczyku, jakby próbował się opanować, jakby chciał dać jej czas — albo sobie. Ale to już nie była chwila, którą można było zatrzymać.
      Cofnął głowę, spojrzał na nią — tak, jakby widział ją pierwszy raz. Jego wzrok prześlizgnął się po jej twarzy, ustach, szyi… niżej. Oddychał ciężej, głębiej.
      A potem nagle pochwycił ją w ramionach, wciągając bliżej, na swoje kolana, tak że usiadła okrakiem na nim, bez żadnych barier. Jego usta wróciły do jej szyi, ale tym razem było inaczej. Głębiej. Głodniej. Jakby ją kosztował, jakby potrzebował więcej, bliżej, mocniej.
      Jego ręce przesunęły się po jej plecach, aż do łopatek, a potem znów w dół, po bokach, do bioder. Zatrzymał się, a potem przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej, tak że nie zostało już nic między nimi poza tym, co nieuniknione.
      Usta Scotta znalazły jej usta — nie delikatnie, nie pytająco. Głęboko. Ciepło. Głodnie. Jakby chciał przypomnieć jej wszystko, co kiedyś było tylko ich, i odzyskać to w jednej chwili.
      A kiedy oderwał się na moment od pocałunku, w jego oczach było wszystko, czego nie powiedział przez te wszystkie miesiące.
      — Kurwa, Nina — wyszeptał, przymykając oczy i opierając czoło o jej czoło. — Nawet nie wiesz, jak długo czekałem, żeby cię znów dotknąć bez udawania, że to przypadkiem.
      Przesunął usta niżej, wzdłuż jej szyi, cicho, z taką intensywnością, że jego oddech był bardziej drżeniem niż dźwiękiem.
      — Chyba przegrałem, co? — szepnął, z uśmiechem, który miał w sobie coś między przyznaniem się do winy a absolutnym zachwytem.
      Objął ją mocniej, tak jakby przez ułamek sekundy miał ją zatrzymać w tym miejscu na zawsze. Ale potem… jego ciało poruszyło się. W płynnym, bezwysiłkowym ruchu obrócił ich oboje, aż Nina znalazła się pod nim, wśród zmiętych koców i ciepła świec, które rzucały tańczące cienie na ściany. Jego ręce wciąż były na niej. Pewne. Znające. Głodne.
      Zawisł nad nią, opierając się na przedramieniu, tak blisko, że jego włosy musnęły jej policzek. Jego spojrzenie przygasło, pociemniało, jakby nie było już nic poza nią — jej oczami, jej ustami, drżeniem klatki piersiowej, które czuł na własnym ciele. Milczał. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia. Ale dlatego, że każde słowo w tej chwili byłoby zbędne.
      Znał ją. Znał linię jej bioder. Miejsca, w których jej oddech łamał się szybciej. Znał każdy odruch, każdy mięsień, każdy dotyk, który mógł ją złamać lub unieść wyżej. I właśnie tym się teraz zajął — jej ciałem. Jej reakcją. Jej potrzebą, która przez długi czas musiała być zamknięta gdzieś głęboko, za odpowiedzialnością, za matczyną codziennością, za wszystkim, co nie pozwalało jej czuć się po prostu kobietą. Z nim mogła.
      Jego dłoń odnalazła drogę od jej talii do uda, gładząc, badając, jakby odkrywał ją na nowo. Usta przesunęły się wzdłuż jej żeber, miękko, z czułością, która miała w sobie ciężar lat i wspomnień, aż w końcu wrócił do jej twarzy i spojrzał na nią z góry, opierając czoło o jej czoło. Ich oddechy mieszały się, gorące i nierówne.
      — Wiesz, co lubisz — szepnął. — A ja wiem, jak ci to dać.
      I wtedy naprawdę się nią zajął — całym sobą. Jakby czas, świat, rozsądek i obowiązki przestali istnieć. Bo właśnie to robili tej nocy: znikali.

      Scott

      Usuń
  26. Scott nie zaśmiał się od razu. Jeszcze przez moment tylko milczał, leżąc w tej ciszy, która po wszystkim była prawie święta — jakby między nimi nie było tylko ciał, nie tylko historii, ale coś więcej. Coś, czego nie trzeba było wypowiadać. Jej słowa trafiły prosto w środek jego klatki piersiowej, nie przez dramat, nie przez deklarację, ale przez to westchnienie. Ciche. Prawdziwe. Kobiece. Zmęczone byciem silną.
    Objął ją ciaśniej, dłoń wplotła się w jej włosy, głaszcząc je powoli, z takim spokojem, jakby też wypuszczał z siebie coś, czego długo nie mógł znieść. I przez chwilę nie był byłym, nie był ojcem, nie był facetem, który coś spieprzył. Był po prostu przy niej. I z nią.
    — Nie powiem, że to był błąd — mruknął w końcu. — Nawet jeśli jutro będziemy udawać, albo zaczniemy to rozdzielać na logiczne kawałki… to dziś nie. Dziś to nie był żaden jebany błąd.
    Odchylił lekko głowę i spojrzał na nią z góry. Mimo zmęczenia — mimo ciepła, które zaczynało go otulać od środka — był całkowicie przytomny. Jej dłoń na jego policzku. Jej oddech na jego szyi.
    Nie chciał się poruszyć. Nie chciał dopuścić żadnego słowa, które mogłoby to rozbić. Przez chwilę nie istniało nic poza tym, jak leżała w jego ramionach — ufna, cicha, miękka. Jakby od lat nie miała takiego miejsca, do którego mogła po prostu… należeć.
    — Jeśli jutro wszystko się posypie — szepnął jeszcze — chcę pamiętać, że dziś nie walczyliśmy z tym, co czuliśmy. Tylko pozwoliliśmy sobie oddychać.
    I znów ją objął. Bez planu. Bez deklaracji. Tylko tak — jak ktoś, kto wie, że niektóre noce trzeba przeżyć całym sobą, zanim znów wróci świat.
    — A Tony… myślę, że zażyczyłby sobie za to jakiegoś odznaczenia.
    Uśmiechnął się lekko, cicho, z tym jednym kącikiem ust, który zawsze zdradzał, że naprawdę mu zależy.
    Pochylił się i wtulił twarz w jej włosy, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół tej chwili. Ich wspólny oddech, ciepło skóry, sposób, w jaki jego imię w jej ustach brzmiało teraz inaczej. Ciszej. Intymniej.
    Leżał w ciszy, z twarzą ukrytą w jej włosach, i chociaż jego ciało było spokojne, myśli w nim szumiały jak wiatr w pustym torze. Była blisko — tak blisko, że czuł każdy jej oddech na skórze, każdy drobny ruch, jakby jej obecność zapisała się bezpośrednio w jego nerwach. A mimo to w jego sercu istniał cień, którego nie potrafił wygonić.
    Bo Nina była tą, która potrafiła dać mu wszystko — i tą, która potrafiła odebrać wszystko szybciej, niż zdążył się zorientować. Potrafiła sprawić, że życie znów miało smak, że rzeczy nabierały sensu. Ale potrafiła też łamać. Jednym spojrzeniem. Jednym gestem, który nie był dla niego.
    Między nimi było zbyt wiele historii, których nigdy nie zamknęli. Rany, których nie zaszyli, bo każde dotknięcie bolało zbyt mocno. I choć czasami potrafili śmiać się razem tak, jakby nic się nie wydarzyło, wiedział, że prawda zawsze gdzieś tam krążyła — jak ten dzień, kiedy dowiedział się o niej i Maxie. To było jak cios w miejsce, którego sam nie potrafił ochronić - nawet pomimo tego, że nie byli wtedy razem.
    I właśnie dlatego teraz, leżąc z nią w tym łóżku, po wszystkim, co się wydarzyło, miał w sobie mieszaninę bólu i ulgi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott obudził się zanim pierwsze światło przecięło zasłony. Leżał przez chwilę w ciszy, wsłuchując się w równy oddech Niny. Miała ramię przewieszone przez jego klatkę piersiową, nogę niedbale zaplątaną w jego, a na twarzy coś, co wyglądało jak cień uśmiechu.
      Był coś dziwnie świętego w tej chwili — jakby poranek jeszcze nie miał do nich dostępu, jakby wszystko, co wydarzyło się między nimi, zostało zawieszone gdzieś pomiędzy snem a jawą.
      Uważnie, delikatnie — tak, jakby przesuwał się przez święte terytorium — wyplątał się z objęć, starając się nie zbudzić jej zbyt wcześnie.
      Zszedł na dół po cichu, jeszcze boso, z potarganymi włosami i w spodenkach, które zdążył złapać i wciągnąć na siebie po drodze.
      Kuchnia była jeszcze pogrążona w półmroku, a dom otulony w ciszę, którą tylko on mógł usłyszeć. Otworzył okna i wpuścił rześki, poranny chłód.
      Nie minęło dziesięć minut, kiedy usłyszał skrzypnięcie schodów i zobaczył, jak w progu staje Tony, w za dużym t-shircie i rozczochranych włosach.
      — Jesteś już na nogach? — zapytał cicho, z uśmiechem.
      — Tak jak ty — odpowiedział Tony, ziewając. — Babcia powiedziała, że dziś pojedziemy po jakieś sadzonki. Ale najpierw muszę coś zjeść, bo umrę.
      Scott parsknął cicho śmiechem i odwrócił się z patelnią, na której właśnie lądowała pierwsza porcja naleśników.
      — Śmierć z głodu to poważna sprawa. Chyba mogę z tym cos zrobić — rzucił.
      Zajęło im chwilę, ale kuchnia szybko zaczęła pachnieć jak dom. Masło, cukier puder, trochę konfitury. Tony wcinał z prędkością, która świadczyła, że mówił prawdę. A Scott w międzyczasie wyjął kawiarkę, nasypał świeżo zmielonej kawy, nalał wody i postawił ją na kuchence.
      — Pomożesz mi zanieść śniadanie do mamy? — zapytał, kiedy kawa zaczęła syczeć i pachnieć jak poranki, które się pamięta latami.
      Tony kiwnął głową i zabrał się do układania wszystkiego na tacy — dwie filiżanki, talerzyk z rogalikami, łyżeczki, serwetka, a nawet mały słoiczek dżemu, który sam wybrał.
      Weszli po schodach cicho, niemal konspiracyjnie. Scott popatrzył jeszcze raz na Tony’ego z czułością, której nie trzeba było wypowiadać. Gdy otworzyli drzwi do sypialni, światło delikatnie wpadało przez zasłony.
      Nina dopiero co wyszła z łazienki.
      Tony postawił tacę na stoliku przy łóżku i odwrócił się do Scotta.
      — Dobra, to ja lecę. Babcia czeka — szepnął.
      — Idziemy na lody i po sadzonki nowych winorośli — zawołał i zbiegł na dół, zostawiając ich samych.
      Scott skinął głową i uśmiechnął się, patrząc, jak jego syn znika z pokoju z energią właściwą tylko dzieciom o poranku.
      Spojrzał na Ninę. Uśmiechnął się, ale nie całkiem swobodnie. Jakby jeszcze w nim coś drżało. Jakby wciąż nie wiedział, co będzie dalej.

      Scott

      Usuń
  27. Scott poczuł, jak grunt pod jego stopami znika, zanim jeszcze zrozumiał, co się właściwie dzieje.
    Z tą tacą w dłoniach, z zapachem świeżo zaparzonej kawy i lekko ciepłych rogalików, z jeszcze obecnym w ciele echem nocy, która – miał nadzieję – coś między nimi otworzyła, a nie zamknęła… wszedł do pokoju z sercem nieco za bardzo wystawionym na wierzchu. Nie spodziewał się pocałunku. Ale też nie spodziewał się tej ciszy. Tego chłodu. Tego bezosobowego tonu, który od razu ścisnął go w środku jak lodowata dłoń.
    Nie musiał pytać. Czuł to. W jej spojrzeniu, w dystansie, który nagle urósł do granicy nie do przekroczenia. A potem padło jego imię. Tak neutralnie, że aż zabolało. I wiedział. Jej słowa były jak plaster zdarty jednym ruchem — bez litości, ale z chirurgiczną precyzją.
    Nina siedziała już wyprostowana, z włosami jeszcze wilgotnymi po prysznicu, filiżanką w dłoniach, jakby trzymała ją tylko po to, by mieć coś, na czym może oprzeć palce. Jej ruchy były metodyczne, zbyt równe. A jej oczy… Nie patrzyła na niego jak wcześniej. I Scott nie wiedział jeszcze dlaczego, ale czuł, że coś się zawinęło pod powierzchnią. Coś, czego nie wypowiedziała.
    Scott siedział obok, ale czuł się, jakby ktoś wyciął go z tej sceny. Jakby go już w niej nie było. Jej słowa były chłodne, wyważone, nienagannie ułożone. Ale nie trzeba było podniesionego głosu, by ranić. Czasem najciszej wypowiedziane zdania zostawiają najgłębsze blizny. Scott poczuł, że serce mu się zaciska — nie z bólu, jeszcze nie. Raczej z tego dziwnego, nieprzyjemnego zawieszenia, w którym człowiek wie, że zrobił coś źle, ale nie wie co. Nie zna zarzutu. Nie ma szansy się bronić.
    Wciąż miał nadzieję, że to tylko lęk. Że może się przestraszyła. Że to po prostu ten ich stary mechanizm: krok do przodu, dwa do tyłu. Ale kiedy spojrzał na jej twarz, zobaczył pustkę. Nie gniew. Nie zawód. Nie cierpienie. Pustkę.
    Jakby w nocy dała mu ostatnią szansę. I nie wiedział, że to była ostatnia szansa.
    Scott wziął głęboki oddech. Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy jeszcze na schodach — ten, który miał być cichy, ciepły, wspólny — powoli gasł.
    — Jasne — powiedział, cicho, spokojnie, prawie z uśmiechem. — Rozumiem.
    Zabrzmiało to tak, jakby mówił o jakimś planie logistycznym, nie o własnym sercu. Ale w jego głosie coś się załamało — nie ton, nie tempo, ale ta ledwo wyczuwalna nuta… zawodu. Nie zdziwienia. Bo Scott był zbyt dobrze zaznajomiony z tym mechanizmem, by się dziwić. Ale tym razem naprawdę myślał, że może być inaczej.
    — Chciałem po prostu… — zerknął na śniadanie i znów na Ninę. — Nie ważne, masz rację, tak będzie lepiej.
    Nie pytał. Nie prosił o wyjaśnienia. Coś w jej tonie — ten wyćwiczony chłód, ta cisza między słowami — sprawiło, że wiedział, że każde pytanie byłoby jak pukanie do drzwi, które ktoś właśnie zamknął na klucz.
    Nie wiedział, że Lucia napisała. Nie wiedział, że widziała wiadomość. Nie podejrzewał, że wszystko, co dla niego było czyste, prawdziwe, ciepłe — dla niej mogło nagle stać się powrotem do punktu wyjścia.
    Nie patrząc na nią, sięgnął po telefon, który zostawił wcześniej na komodzie. Zabrał go, jakby to był tylko przedmiot, a nie zapalnik. Nie spojrzał nawet na ekran, nie chciał wiedzieć, kto pisał — nie teraz. Bo teraz musiał zająć się tylko jednym: wycofaniem się z resztkami godności.
    Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź, i wyszedł z pokoju z telefonem w dłoni. Bez trzaśnięcia drzwiami. Bez teatralnych gestów. Po prostu — wyszedł. Bo wiedział, że jeśli zostanie jeszcze chwilę, nie będzie w stanie dłużej udawać, że nic się nie stało.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  28. Potrzebował czegoś, co zajmie mu ręce. Coś, co pozwoli myślom przestać krążyć w kółko wokół jednego obrazu: jej twarzy, spokojnej, zimnej, oddalonej. Tego, jak jednym zdaniem odsunęła od siebie całą ich noc, ich historię, jego nadzieję.
    Nie powiedział Tony’emu, ani matce ani słowa o tym, że już poprzedniej nocy, znalazł ten bezpiecznik, że od początku wiedział o ich małym podstępie. Zamiast tego pojechał do miasta. Kupił kilka rzeczy — trochę kabli, śrubki, uszczelkę do zlewu, jakąś taśmę izolacyjną. Potem wrócił i zabrał się do pracy z tą cichą determinacją, która zawsze towarzyszyła mu wtedy, gdy nie potrafił poradzić sobie z emocjami w inny sposób.
    Wymienił zawias w kuchennej szafce. Załatał dziurę w siatce na werandzie. Sprawdził instalację w piwnicy. Każdy drobiazg, każda naprawa była jego ucieczką.
    Kiedy naprawił już wszystko, co znalazł na swojej drodze — kiedy nie zostało nic do dokręcenia, nic do uszczelnienia, nic do wyprostowania — wrócił na taras. Słońce stało już wysoko, rzucając ciepłe plamy światła na drewnianą podłogę i stare meble. Dom żył codziennością: gdzieś w tle słychać było radio, głos jego matki, odgłosy naczyń. Scott wszedł w ten obraz jak ktoś, kto dobrze znał swoją rolę — choć dziś wszystko w nim krzyczało, że nie ma siły jej grać.
    Mimo to się uśmiechnął. Nie szeroko. Nie radośnie. Po prostu — wystarczająco. Tyle, ile trzeba, żeby nikt nie zapytał, co się stało. Przyniósł sobie kawę, usiadł na starym, skrzypiącym fotelu, spojrzał w przestrzeń, jakby naprawdę podziwiał widok. Jakby naprawdę miał głowę do tego, by chłonąć spokój.
    Prawą dłonią gładził krawędź kubka, a lewą oparł o kolano. Nawet nie zauważył, że był lekko brudny od smaru — jeszcze jedno przypomnienie, że dzisiejszego poranka nie potrafił inaczej się utrzymać na powierzchni niż przez zajętość.
    Tony wbiegł po kamiennych schodkach na taras, z ramionami napiętymi, policzkami zarumienionymi od złości i zawstydzenia. Głowę miał spuszczoną, wzrok wbity w podłogę, jakby chciał zniknąć. Nie zauważył Scotta dopóki nie wpadł na niego prawie z impetem, zatrzymany przez silne, znajome ramiona.
    — Hej, hej… spokojnie, młody — powiedział Scott, chwytając go za ramiona, by go ustabilizować. — Co się stało?
    Tony zacisnął zęby. Próbował przejść obok, ale Scott go nie puścił.
    — Tony — odezwał się ciszej. — Powiedz mi.
    — Nic. — Głos mu zadrżał, a potem Tony wybuchł. — Po prostu… Dlaczego mama nie może się po prostu z tobą nie kłócić.
    Scott zamarł. Ukląkł powoli, żeby być na wysokości oczu Tony’ego. Nie chciał go okłamywać. Ale nie miał też siły powiedzieć prawdy.
    — Tony, mam sie ze mną nie kłóci, tylko… dorośli czasem się gubią — powiedział cicho. — Starają się, ale czasem coś nie wychodzi.
    Tony pokręcił głową, z oczami wilgotnymi, z wargą drżącą.
    — Nie rozumiem. Przecież ją kochasz, prawda?
    Scott przełknął ślinę. Gdzieś za plecami pachniało lawendą i dżemem, dzień toczył się dalej, ale dla niego czas się zatrzymał. To dziecko — jego dziecko — właśnie powiedziało głośno to, co Scott ukrywał nawet przed samym sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tony — zaczął cicho, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. — To twoja mama, zawsze będziemy rodziną i zawsze będę ją kochał. Ale to czasami nie wystarczy. Nice zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Ale, my naprawdę się staramy być dla ciebie najlepszymi rodzicami, wiesz?
      Tony otarł twarz rękawem, próbując ukryć łzy, ale nie potrafił. Jego twarz była pełna emocji, które były zbyt duże jak na jego wiek.
      — To nie jest sprawiedliwe! — wykrztusił.
      — Wiem, że to dla ciebie trudne — dodał jeszcze Scott. — Ale jesteśmy rodziną i bez względu na to, co się dzieje, to się nie zmieni.
      Scott odetchnął głęboko, wiedząc, że żadne słowa nie będą w stanie naprawić tego, co się wydarzyło. Tony milczał, wpatrując się w ziemię, czuł że rzeczy, których nie rozumiał, nie pasowały do obrazu rodziny, który chciał widzieć.
      Tony milczał przez chwilę, jego głos stłumiony przez emocje.
      — Nie wiem, na po prostu chce się mieć całą rodzinę. Bez tych wszystkich problemów. — powiedział w końcu, głos łamiąc się z ciężkością.Scott poczuł ukłucie w sercu. Wziął głęboki oddech, spojrzał na Tony’ego i pokręcił głową.
      — Wiem. Ale to, co nie jest tradycyjnie, to wciąż może być coś, co będzie dla nas wszystkich ważne. Tak, jak ty dla nas.
      Scott poczuł ciężar tej chwili, wiedział, że nie ma prostych rozwiązań, ale jedno było pewne — jego rodzina, chociaż nieidealna, była najważniejsza na świecie. Jego wzrok padł na Ninę, która stała za plecami Tonego, obok kamiennych schodów. Teraz rozumiał o co miała na myśli rano. Musiał stawiać syna na pierwszym miejscu, nie mógł pozwolić na to, żeby jego zachcianki mieszały mu tak w głowie.
      — Chyba czas wracać do domu, co? — Uśmiechnął się lekko, z czułością. Tony przytaknął.
      — Chodź, spakujemy się.
      — Dobrze — odpowiedział cicho Tony. — Ale… zabierzemy też trochę tych rogalików?
      Scott uśmiechnął się szerzej, tym razem szczerze.
      — Oczywiście. Rogaliki to podstawa każdej nowej wycieczki.
      Wstali razem. I choć nie wszystko zostało rozwiązane, a między nimi a Niną wciąż wisiało coś niedopowiedzianego, Scott poczuł, że ten jeden krok — ten powrót do Nowego Jorku — to nie ucieczka. To decyzja, żeby nie pozwolić, by ich historia rozpadła się zupełnie.

      Scott

      Usuń
  29. Scott nie ruszył się od razu. Wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła Nina, jakby ich zamknięcie było czymś symbolicznym, czymś więcej niż tylko końcem rozmowy. Jakby coś naprawdę się skończyło — nie w słowach, nie w gestach, ale w tej spokojnej, wyćwiczonej ciszy, którą Nina tak doskonale opanowała. Ciszy, która już nie krzyczała o uwagę, tylko stwierdzała fakt: nie licz na więcej.
    Oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy. Wciąż czuł w powietrzu ledwie uchwytny ślad perfum, który zostawiła na fotelu. Jeszcze chwilę wcześniej miał ją na wyciągnięcie ręki — i nic z tym nie zrobił. Nie dlatego, że nie chciał. Ale dlatego, że znowu nie umiał znaleźć słów we właściwej chwili. A Nina? Nina zawsze słyszała milczenie głośniej niż słowa. Siedział w samochodzie w milczeniu, z dłońmi na kierownicy, jakby próbował się przekonać, że to, co się właśnie wydarzyło, było właściwe. Że miało sens. Że jej słowa nie bolały — a bolały. I to dokładnie tam, gdzie się nie spodziewał: nie w dumie, nie w męskim ego, ale w czymś miękkim i wciąż naiwnym, co w nim zostało, mimo lat i błędów.
    Nie powiedział nic, kiedy wysiadała. Bo każde słowo wydawało mu się albo zbyt puste, albo zbyt późne. Patrzył tylko, jak oddala się z tą swoją spokojną gracją, z tym dystansem, który znał aż za dobrze. I wiedział, że właśnie tam jest jej bezpieczeństwo — w tym chłodnym kroku, w nieodwracaniu się. W zamknięciu, które zawsze wygrywało z jego chaosem.
    „Nie zamierzam się jej uczepić.”
    To zdanie bolało. Bolało, bo nie było wyrzutem. Było dojrzałe. Spokojne. I to właśnie odbierało mu grunt pod nogami. Gdyby krzyczała, gdyby oskarżała — byłoby łatwiej.
    Scott patrzył za Niną jeszcze chwilę po tym, jak zniknęła za drzwiami budynku. Nie poruszył się. Nie westchnął. Nawet nie drgnął. Ale w środku… coś w nim właśnie cicho pękło. Nie dramatycznie. Bez huku. Bardziej jak drobne pęknięcie na szkle, którego nikt nie widzi, ale przez które światło zaczyna załamywać się inaczej.
    Nie powiedział jej tego, bo i tak by nie uwierzyła. Może nawet nie miał prawa tego mówić. Ale tej nocy… tej jednej cholernej nocy naprawdę chciał się uczepić. Nie tylko ciała. Nie tylko czułości. Chciał się uczepić jej — tej wersji Niny, która istniała tylko między ich oddechami, kiedy wszystko na chwilę cichło i nie było niczego poza nimi.
    Ale ona miała rację. Miała rację, kiedy powiedziała, że to nie wystarczy. Że chwila to nie przyszłość. Że nie da się budować domu z deszczu. I on to rozumiał.
    Tony był szczęśliwy. Spokojny. Uśmiechnięty. I to właśnie było ich zwycięstwo — nie seks w nocy, nie wspomnienia, nie iskry, które wciąż, cholera, istniały. Ale oni… byli zbyt wybuchowi. Zbyt poszarpani. Zbyt pełni niewypowiedzianych rzeczy. Zbudowali coś kruchiego, z mozolnym trudem, i wiedzieli — oboje wiedzieli — że wystarczy jedno drżenie, by wszystko runęło.
    Więc nie powiedział, że chciałby inaczej. Nie powiedział, że kiedy spała, myślał o tym, jak wyglądałoby ich życie, gdyby umieli zostawić przeszłość za drzwiami. Zamiast tego powiedział jej tylko tyle, na ile mógł sobie pozwolić. Uśmiechnął się, kiedy Tony zamykał drzwi. Skinął głową, kiedy Nina powiedziała „uważaj na siebie”. I teraz — teraz po prostu siedział, czując, jak cichnie w nim coś, czego nawet nie potrafił nazwać.
    I może właśnie to było najuczciwsze, co mógł jej dać: milczenie, które znaczyło więcej niż obietnice. Bo prawda była taka, że kochał ją wciąż — tylko nie umiał już powiedzieć, jak. Nie bez ryzyka. Nie bez bólu. Nie bez zostawiania zgliszczy za sobą.
    Po chwili odpalił silnik, ruszył spokojnie. Ulica wciągnęła go znów w swój rytm. Nie miał celu. Nie miał pomysłu. Chciał tylko jechać. Po prostu… przed siebie. Jakby w nadziei, że może gdzieś po drodze uda się coś zrozumieć. Albo chociaż przestać czuć ten pusty, ziejący wyrzut, że właśnie stracił coś ważnego — znowu.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  30. Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Nina właśnie sięgała po płaszcz. Uniosła wzrok — i przez sekundę było jak w tej odwrotnej wersji świata, w której to on zawsze wraca, zanim zdąży się oddalić.
    — Dobrze, że jeszcze cie złapałem — powiedział z cieniem uśmiechu. Miał lekko zmierzwione włosy i kurtkę niedbale narzuconą na ramiona, jakby gdzieś się spieszył, ale nie aż tak, by nie skręcić do niej.
    Nina odłożyła płaszcz na krzesło.
    — Wracam do Mario. Mówi, że niedługo wychodzi. Twierdzi, że może nawet w przyszłym tygodniu. Zastanawiałem się, czy to jego marzenie, czy rzeczywisty plan — powiedział Scott. — Wspomniał nawet o swoim starym kabriolecie. Powiedział, że muszę go przepalić, zanim zakwitnie w garażu, żeby był gotowy, jak już stąd za tydzień wyjdzie.
    Nina uśmiechnęła się, ale nie oderwała spojrzenia od własnych dłoni. W tym uśmiechu było zmęczenie, takie znane z długich dyżurów, ale też coś jeszcze — jakby wiedziała, że to nie Mario jest powodem tej wizyty. Jej wzrok zdawał się mówić „po co tak na prawdę tu przyszedłeś?”, ale nie zadała tego pytania na głos.
    — Przyszedłem, bo byłem blisko. Rano odwiozłem Tonego do Winnicy na weekend. Właśnie stamtąd wracam. Nie wiem, czy masz jakieś plany, ale pomyślałem, że może… coś zjemy? Pewnie jesteś głodna po dyżurze — powiedział z tą spokojną pewnością, której tak często mu brakowało, gdy chodziło o nią.
    To nie była propozycja z przeszłości. Nie była zakamuflowanym „porozmawiajmy” ani próbą odzyskania czegoś, co dawno się rozpadło. To było teraz. Ciche, szczere i zadziwiająco lekkie. Jakby wszystko inne — przeszłość, błędy, strachy — na chwilę zostało za drzwiami.
    Na chwilę zapanowała cisza, ale nie taka, którą trzeba wypełnić. Raczej taka, w której można odpocząć. On przesunął się bliżej, nie wchodząc w jej przestrzeń, ale będąc wystarczająco blisko, by wyczuć jej obecność.
    — Przepraszam, że przeszkadzam… — odezwał się męski głos od drzwi.
    Nina i Scott odwrócili głowy niemal jednocześnie. W progu stał mężczyzna w ciemnym płaszczu i teczką przewieszoną przez ramię. Uśmiechnął się do Niny, nieco zbyt swobodnie, jak ktoś, kto zna rozkład jej dnia. I czeka.
    — Jeśli jesteś gotowa, możemy już iść — dodał, spoglądając na zegarek. — Ja już skończyłem.
    Nie spojrzał na Scotta, może nieświadomie, a może z wyczuciem, że jego obecność nie do końca pasuje. Nina przez chwilę milczała. Scott też. Ale cisza, która wcześniej dawała spokój, teraz stała się gęsta i chłodna jak szkło między nimi.
    — Zaczekam na dole — dodał mężczyzna, zanim zniknął za drzwiami. Scott nie potrzebował tłumaczeń. Był zbyt bystry, by nie zrozumieć. Zbyt dobrze znał ten ton — „skończyłem, możemy iść”. Znajome słowo: „my”. I sposób, w jaki Nina odsunęła wzrok. Subtelnie. Zbyt szybko.
    Domyślił się.
    To nie była kolacja, którą miał w głowie. Nie wieczór, który mógł się zdarzyć. Ten czas już należał do kogoś innego.
    Scott kiwnął głową, jakby właśnie przypomniał sobie, że miał być gdzie indziej.
    — Widzę, że jednak masz plany — mruknął. — W zasadzie wpadłem tylko zapytać o Mario.
    Nina otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, może wyjaśnić, ale on już zrobił krok w tył.
    — To ja będę leciał, trzymaj się, Nina — dodał cicho. I zanim którykolwiek z nich zdążyło cokolwiek naprawić, już go nie było.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  31. Scott stał w cieniu przy wejściu, przez chwilę jeszcze nieruchomy, jakby dawał sobie ostatnią szansę na odwrót. Miał wrażenie, jakby wślizgnął się tylnym wejściem do cudzego świata, choć przecież miał zaproszenie. Chociaż garnitur leżał idealnie. Chociaż przyszedł o czasie.
    Mógł przecież nie wchodzić. Mógł zawrócić, wmówić sobie, że miał inne plany, że to tylko formalność, zwykła kolacja dla sponsorów, że nie będzie tam nikogo, kogo chciałby lub powinien widzieć. Ale coś w nim — może głupia, męska duma — pchnęło go do przodu.
    Zresztą, zaproszenie było otwarte. „Jeśli będziesz w mieście, wpadnij.” Tak powiedziała. Bez nacisku. Bez oczekiwań. Ale znał Ninę. Jej najgorszą karą była obojętność — i nie umiał znieść myśli, że mogłaby naprawdę przestać się przejmować tym, czy się pojawi.
    Podszedł do niej bez pośpiechu, jakby był tu tylko przejazdem. Miał to w sobie — tę umiejętność udawania, że nic go nie rusza, nawet jeśli każda komórka w ciele była w stanie gotowości.
    Nina wyglądała tak, jak się spodziewał — elegancka, pewna siebie, otulona tą czarną sukienką, która podkreślała wszystko, co kiedyś znał na pamięć. Wyglądała jak kobieta, która nie potrzebuje niczego od nikogo — a jednocześnie potrafiła jednym spojrzeniem przypomnieć mu, że kiedyś potrzebowała właśnie jego.
    Uśmiechnął się lekko, maskując wszystko pod pozorem nonszalancji. Nikt nie musiał wiedzieć, że jeszcze przed godziną stał w łazience i dwa razy zmieniał koszulę.
    Nie był pewien, po co właściwie przyszedł. A potem, kiedy już podszedł, kiedy zobaczył ten cień zaskoczenia w jej oczach — prawdziwy, niewyuczony — poczuł coś, co nie było dumą, ale nie było też tylko ulgą. Było czymś pomiędzy.
    „Dobrze wyglądasz…”, powiedziała.
    Chciał coś odpowiedzieć, może nawet się zaśmiać, ale wtedy pojawił się on.
    Facet z kieliszkiem i bez filtra, z tekstami, które brzmiały jak małe zamachy na godność wszystkich obecnych. Z całą tą swoją bezczelnością i emocjonalnym rozgardiaszem, którego Scott nigdy nie potrafił do końca rozszyfrować. Ojciec Niny zażartował tak, że nie sposób było odpowiedzieć, i zniknął, zostawiając ich z tą niezręczną ciszą, jakby właśnie padła propozycja małżeństwa przy barze.
    Scott uniósł brew i nie drgnął. Miał to przecież opanowane. Nieruchoma twarz, lekki uśmiech, żaden cień reakcji.
    Bo przecież Nina nie była z nim. A Lucia… Lucia była gdzieś za jego plecami, rozmawiała właśnie z jakimś PR-owcem kliniki, wyglądała jak z katalogu — złota sukienka, wysokie szpilki, pewność siebie, która wbijała się w oczy jak światło reflektorów. Lucia była głośna, świetlista, wymagająca. A Nina — Nina stała przed nim jak echo czegoś, co znał lepiej niż samego siebie.
    Scott patrzył za ojcem Niny, który zniknął między stolikami jak dziwny duch minionej epoki, zostawiając po sobie ślad wstydu, whisky i rodzinnych niedopowiedzeń. Wiedział, że Nina wolałaby zapaść się pod ziemię. Nie musiała nic mówić. Ten jej grymas, ledwie dostrzegalne ściągnięcie brwi, był bardziej wymowny niż tysiąc słów.
    Zamrugał, uśmiechnął się krzywo.
    — “Jeździ jak osiemnastka po kawie…” — mruknął pod nosem. — Brzmi jak coś, co Mario chciałby kiedyś powiedzieć na moim pogrzebie.
    A potem spojrzał na nią. Uważnie. Uczciwie. W tej sukience wyglądała jak ktoś, kto zna swoją wartość. I on ją znał. Do dziś. Nawet jeśli nigdy nie potrafił do niej dorosnąć.
    Zrobił

    OdpowiedzUsuń
  32. krok bliżej.
    — Dasz radę z tym przemówieniem. Zawsze dawałaś. — Uśmiechnął się, miękko. Ale w oczach coś drgnęło. — A jeśli jednak zwymiotujesz… to będę tym idiotą, który odwróci uwagę gości.
    Nie dodał, że najchętniej po prostu zabrałby ją stąd. Z tej sali, z tego wieczoru, z tej roli. I że był zazdrosny. Nie tylko o faceta z rady. O wszystko. O czas, którego nie miał. O spojrzenia, które przestały być jego. O życie, które układała bez niego.
    Uśmiechnął się lekko.
    — Jak chcesz, mogę podłożyć ci nogę, zanim wyjdziesz na scenę. Będziesz mieć wymówkę, żeby nie mówić. — Zawiesił głos. — Albo mogę po prostu tu zostać. Żebyś wiedziała, że jesteś nie sama.
    Trzymał fason. Jak zawsze. Bo przy Lucii, która właśnie rozmawiała z jednym z inwestorów po drugiej stronie sali, nie mógł sobie pozwolić na więcej.
    Choć miał ochotę pozwolić sobie na wszystko.
    Nie przyznałby się do tego nawet sam przed sobą, ale kiedy widział, jak tamten lekarz z rady nachyla się, żeby coś jej powiedzieć — zbyt blisko, zbyt pewnie — miał ochotę wyciągnąć mu z ręki kieliszek i stłuc go o marmur.
    A przecież to nie było jego prawo. Ani zazdrość, ani tęsknota, ani żadna z tych rzeczy, które wypaliły się między nimi jak niedopalone listy.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  33. Scott widział, jak idzie. Prosto, z tą swoją niezłomnością ukrytą pod elegancją — jakby każdy krok był częścią jakiegoś niewidzialnego planu, którego nikt poza nią nie rozumiał. Ale znał ją lepiej. Widział napięcie w karku, widział, jak odruchowo rozluźnia palce przy biodrze, jakby ćwiczyła wewnętrzną równowagę. I kiedy rzuciła mu to półżartem przez ramię, o tej starej historii z palcem i nożem, poczuł coś, co nie miało wiele wspólnego ze śmiechem.
    Bliskość pod przykrywką dystansu. Prośby ukryte w półżartach. Drzwi, które nigdy nie były naprawdę zamknięte.
    Nie odpowiedział. Nie musiał. Został.
    I patrzył, jak mówi.
    Była inna niż kiedyś. Nie w słowach — te zawsze miała precyzyjne, dobrze wyważone — ale w spojrzeniu. Nie szukała aprobaty. Nie czekała, aż ktoś kiwnie głową. Była tam po coś więcej niż uznanie. I może to było najbardziej poruszające.
    Nie odrywał wzroku. Nawet kiedy ludzie zaczęli bić brawo. Nawet kiedy obok ktoś powiedział głośno „pięknie to powiedziała, prawda?”, a on tylko skinął, jakby ten moment należał do niego i nie zamierzał się nim dzielić.
    Gdy zeszła ze sceny, jej spojrzenie zawisło na nim na moment.
    — Nie zwymiotowałaś — powiedział cicho, z tym ledwo wyczuwalnym uśmiechem, który zostawiał miejsce na coś więcej.
    Chciał powiedzieć, że była dobra. Że naprawdę zrobiła wrażenie. Że przez chwilę znowu zobaczył w niej tamtą dziewczynę z przeszłości i tę kobietę, którą się stała — i że obie znał lepiej, niż powinien. Ale nie powiedział nic z tego.
    Przez chwilę był gotów odpowiedzieć Ninie, zgodzić się, wyjść z nią, znaleźć jakąś uliczkę w tym mieście pełnym udawanej świetności, gdzie mogliby znowu mówić bez świadków. Gdzie wszystko między nimi mogłoby być znowu proste. A może nie proste — tylko prawdziwe.
    Ale potem zobaczył Lucię.
    Sukienka, spojrzenie, wyczucie momentu — wszystko było precyzyjnie odmierzonym aktem obecności. A kiedy stanęła przy nich i wypowiedziała to swoje „przepraszam”, w tonie, który z góry wiedział, że nie wymaga odpowiedzi — Scott poczuł znajome napięcie. Dwa światy zderzające się ze sobą w najgorszym możliwym miejscu: dokładnie w nim.
    Patrzył na Ninę. Na sposób, w jaki jej twarz pozostała spokojna, ale spojrzenie zgęstniało, jakby nagle przypomniała sobie, że nie każdy uśmiech musi być zaproszeniem. I choć chciał coś powiedzieć, przerwać to absurdalne widowisko, które właśnie rozgrywało się między dwiema kobietami, które w różnych wersjach znały go lepiej niż on sam — nie zrobił nic.
    Kiedy Nina odeszła, z tym ruchem głowy, który znał aż za dobrze — ruchem kobiety, która postanowiła już więcej nie pytać — poczuł ciężar czegoś, co sam zbudował. I teraz nie mógł udawać, że nie wie, jak bardzo to wszystko zaczęło się od niego.
    Scott przesunął dłonią po karku, jakby próbował rozmasować napięcie, które od kilku minut wżerało mu się między łopatki. Jazz znów rozlał się po sali, zbyt gładki, zbyt neutralny, zupełnie niepasujący do wewnętrznego chaosu, który w nim buzował.
    Był tu ciałem. Ale jego myśli dryfowały gdzieś indziej. Gdzieś między zapachem szampana na wargach Niny, a słodkim zapachem skóry Lucii.
    Nina była dla niego kimś więcej niż wspomnieniem. Kiedyś myślał, że miłość do niej była jak wypadek — gwałtowna, nieprzewidywalna, zostawiająca blizny. Ale teraz, patrząc, jak odchodzi z tą cichą klasą i bólem, którego nie nazwała, zaczął się zastanawiać… czy to nie była raczej operacja bez znieczulenia. Świadoma. Głęboka. Zbyt realna, by ją zapomnieć, zbyt trudna, by ją powtórzyć.

    OdpowiedzUsuń
  34. Z drugiej strony była Lucia.
    Piękna, błyskotliwa, śmiała. Zdolna wejść do pomieszczenia i zmienić jego grawitację. Była jak wyścig: szybka, intensywna, wymagająca absolutnej koncentracji. Czasem fascynująca, czasem męcząca. Kiedy byli razem, wszystko iskrzyło. Ale właśnie w tym był problem — czy poza iskrzeniem, poza napięciem, poza wspólną ambicją i namiętnością, było coś więcej? Czy ich charaktery naprawdę do siebie pasowały? Czy Lucia byłaby w stanie zaakceptować to, co w nim ciche, poranione, mniej „wyścigowe”?Odwrócił się w stronę Lucii.
    Była blisko, z kieliszkiem przy ustach, z tym swoim niepokornym spojrzeniem, które potrafiło prowokować i rozbrajać jednocześnie. Włosy związała niedbale, ale z wyczuciem — tak, jak wszystko, co robiła. Nigdy przypadkiem. Zawsze z zamiarem. Nawet jeśli ten zamiar krył się pod pozorną lekkością.
    — Złoto ci pasuje — powiedział, przesuwając wzrokiem po niej bez pośpiechu, bez zawstydzenia. — Wyglądasz jak ktoś, kto przyszedł tu nie po rozmowy z inwestorami… tylko po trofeum.
    Ich spojrzenia zderzyły się jak dwa ostrza. Bez krzyku, bez cienia złości — tylko to napięcie, które zawsze było między nimi. Napięcie, które przypominało mu, dlaczego z nią było tak cholernie ekscytująco.
    Nie próbował już wypatrywać Niny. Nie w tej chwili. Odciął ten impuls w sobie jak przełącznik światła. Lucia była tu. Blisko. I jeśli miał tonąć, to przynajmniej w czymś, co iskrzyło. Z nią było inaczej. Z nią nie musiał się cofać. Nie musiał się zastanawiać, kim był. Przy niej był teraz. Tu. Mocny. Błyskotliwy. Pewny.
    — James, co? — rzucił półgłosem. — Muszę przyznać, jesteś mistrzynią oswajania sponsorów. Jeszcze chwilę, a zaczną ci podpisywać czeki z zamkniętymi oczami.
    Przesunął wzrokiem po jej szyi, po załamaniu materiału na ramieniu.
    Jego ton był spokojny, lekko ironiczny, ale pod spodem była nuta, której nie używał z nikim innym. Taka, która mówiła: widzę cię. I nie mam nic przeciwko, że wszyscy też patrzą.
    — Chcesz odetchnąć? Balkon jest wolny. Nikt tam nie mówi o inwestycjach, a ja mogę udawać, że nie jestem zmęczony tym cyrkiem.
    Zawiesił spojrzenie na jej twarzy i dopił wino z kieliszka.
    — Wybieraj. Ucieczka z przymrużeniem oka, czy zostajemy tu i rozbijamy porządek wieczoru na pół?
    Decyzję zostawił jej. Ale sposób, w jaki na nią patrzył, mówił jasno: jeśli wybierze, on nie zawaha się ani sekundy.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  35. Scott poczuł, jak coś zaciska mu się w środku — nie gwałtownie, ale nieubłaganie. Jakby cały jego korpus nagle stał się zbyt ciasny na to, co w nim pulsowało.
    Zatrzymał wzrok na Ninie. Spokojna, wyprostowana, owinięta w czyjąś troskę. Ramiona w męskiej marynarce, włosy poruszone przez wiatr, oczy… inne. Jakby zdążyły już odejść gdzieś dalej, w miejsce, do którego nie miał wstępu. Nie teraz.
    Wiedział, że widzi w nim zawahanie. Że widzi go takim, jakiego nie chciał, żeby widziała: zagubionego. Potem spojrzał na Lucię. Złoto jej sukienki odbijało światła jak zbroja. Pewna siebie, ostra jak cięcie, które zostawia ślad długo po tym, jak zniknie z pola widzenia. Błyskotliwa i ostra, lśniąca jak ostrze noża z jubilerskiego katalogu.
    Wiedziała, co robi, wchodząc tu z nim.
    W tej ciszy… w tym jednym spojrzeniu, którym Nina obdarzyła Lucię — to był moment, który Scott znał aż za dobrze. I właśnie wtedy miał ochotę krzyknąć. Do siebie. Do świata. Bo nie wiedział, czego pragnie bardziej: wrócić do przeszłości i naprawić coś, co pękło z hukiem, czy pobiec za czymś, co mogło wybuchnąć z zupełnie innego powodu.
    Zamiast tego… zrobił krok do przodu. Mimo siebie. Mimo tego, że milczenie ważyło więcej niż powinno.
    — Nie sądziłem, że robimy wejście — powiedział cicho, z cieniem uśmiechu. — Myślałem, że to raczej… wyjście.
    To było pół-żartem. Ale tylko pół.
    Odwrócił głowę w stronę Jamesa, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności — choć oczywiście widział go wcześniej. Wszystko widział. Ale znał siłę dobrze wybranych momentów i właśnie jeden z nich postanowił wykorzystać.
    — My się chyba widzieliśmy dwa dni temu w klinice, prawda? — odezwał się swobodnie, ale z wyczuwalnym skupieniem, które wcale nie sugerowało rozluźnienia. Wyciągnął dłoń. — Scott Andretti.
    Uścisk był pewny, szybki, męski — ale pozbawiony niepotrzebnego napięcia. James, nieco zaskoczony, odwzajemnił gest z lekkim opóźnieniem.
    — Tak, kojarzę… — powiedział z niepewnym uśmiechem.
    — Cieszę się, że Nina ma wokół siebie ludzi, którzy ją wspierają — dodał Scott, spokojnie, ale bez cienia ironii. — Ona rzadko pokazuje, ile naprawdę dźwiga. I jeszcze rzadziej przyznaje, że czasem potrzebuje… nie rycerza, tylko kogoś, kto nie zniknie, gdy zgaśnie światło.
    Zamilkł na sekundę. Spojrzał gdzieś w bok — nie na Ninę, nie na Lucię, nie na Jamesa. Jakby sam siebie chciał sprawdzić, czy naprawdę chce powiedzieć to, co właśnie powiedział. A potem znów spojrzał na Jamesa. Uśmiechnął się lekko. To był uśmiech mężczyzny, który zna cenę błędów.
    Odwrócił się do Lucii i podał jej kieliszek, który wcześniej zabrał z tacy kelnera, jakby nic się nie stało. Ale nie uciekł. Nie jeszcze. Po prostu stał tam — między kobietą, którą kochał kiedyś, i tą, z którą próbował się nauczyć siebie na nowo.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  36. Scott patrzył za nimi przez chwilę — w ciszy, która nie należała do nikogo z obecnych, a jednak przygniatała jak dodatkowy ciężar w klatce. Widział sposób, w jaki Nina poprawiła marynarkę. Widział jej wzrok, gdy nie spojrzała na niego. I nie musiał zgadywać, co oznaczało to „dość” — znał ją zbyt dobrze.
    Ale nie ruszył. Nie odwrócił się za nią. Stał, pozwalając tej chwili opaść, przeanalizować się wewnętrznie jak wynik krwi, który nie potrzebuje interpretacji, tylko odwagi, by go przyjąć.
    Potem, bardzo powoli, spojrzał na Lucię. Jej profil był ostry, trochę zacięty — trzymała kieliszek zbyt lekko, jakby coś w niej zadrżało, czego nie chciała pokazać. Jeszcze przed chwilą była mistrzynią ciętej riposty, ale teraz stała cicho, jakby sama nie była pewna, czy wygrała.
    — Co to było? — spytał cicho, bez agresji. Nie było w nim pretensji, ale coś w jego tonie przypominało powolne cofanie się przed linią, której obiecano nie przekraczać. — Taki teatr… nie pasuje do ciebie.
    Nie spuszczał z niej wzroku. I może właśnie przez to jego głos nie brzmiał jak wyrzut — brzmiał jak rozczarowanie. Ciche, trudniejsze do zignorowania.
    — Lucia, ja nie potrzebuję wojny. Mam za dużo do stracenia.
    Zrobił pół kroku bliżej. Ich ciała dzieliło może piętnaście centymetrów. Oddechy były ciche, ale dało się je słyszeć w tej zawieszonej ciszy.
    — Nie chodzi o wygrane rozmowy i trafione ciosy. Chodzi o to, co zostaje, jak opadnie kurz.
    Jego spojrzenie złagodniało, ale nie straciło intensywności. Scott uniósł rękę i dotknął opuszkami palców jej policzka. Delikatnie. Jakby chciał coś złagodzić, a zarazem zaznaczyć granicę, której nie przekroczy nikt — nawet ona. Jego dłoń zatrzymała się tam na ułamek sekundy dłużej niż powinna, czuła, uważna, ale niechwiejna.
    — Lu… — powiedział cicho, jego głos zmatowiał, ale był głęboki, — …to nie jest o tobie. Ani nawet o mnie. I, paradoksalnie, to nie jest też o Ninie.
    Spojrzał jej w oczy. Bez uciekania, bez gier.
    — To o Tony’m.
    Te trzy sylaby zawisły w powietrzu jak wyrok.
    — On patrzy. Słucha. Nawet kiedy wydaje się, że nie. A ja już wiem, co się dzieje, kiedy ludzie, którzy powinni być dorośli, wybierają bitwy zamiast mostów.
    Zsunął dłoń z jej policzka i ujął ją krótko za palce — ten gest był mniej romantyczny, bardziej świadomy. Zawierał w sobie szacunek, ale też jasne przypomnienie o odpowiedzialności.
    — Nie położę tego na szali. Ani dla dumy, ani dla zazdrości.
    Odpuścił jej dłoń, tak jak zostawia się temat, który nie powinien już wracać. I zanim się odwrócił, dodał jeszcze, spokojnie:
    — Ty też wiesz, że nie warto mieć jej za wroga. A ja nie zamierzam pozwolić, by mój syn dorastał, widząc wojnę tam, gdzie mogłoby być po prostu… trochę spokoju.
    Zostawił te słowa między nimi, nie jak wyrzut — jak fakt. A potem spojrzał na nią jeszcze raz, krócej, ale cieplej. I ruszył w stronę balustrady, jakby potrzebował oddechu.
    — I ty też… — powiedział ciszej, nie odwracając głowy. — Nie kładź na szali swojej kariery. Nie dla mnie. Nie dla niej. Jesteś za dobra w tym, co robisz, nie pozwól, żeby jeden moment, jedno źle dobrane zdanie, zdefiniowało cię w oczach ludzi, którzy decydują, komu ufać przy stole operacyjnym.
    Zanim pozwolił tej rozmowie zapaść się w ciszy, która mogła być początkiem końca albo… tylko ostrzeżeniem — podszedł jeszcze o krok bliżej. Złapał opuszkami palców jej podbródek, delikatnie, jakby nie chciał jej zatrzymać, ale przypomnieć, że nadal ją widzi. Że czuje.
    — Lucia… — powiedział miękko.

    OdpowiedzUsuń
  37. Przesunął kciukiem po jej policzku, jednym ruchem, tak spokojnym, że aż intymnym.
    Pochylił się jeszcze lekko, nie całując, nie naruszając tej cienkiej linii między impulsem a decyzją. Po prostu pozwalając, żeby wiedziała:
    jeśli miał wybierać między tym wszystkim a spokojem jego syna — to wybór był już dokonany. Przesunął dłoń po jej karku, wsuwając palce w miejsce pod włosami — lekko, czule, z czymś łagodnym i pewnym jednocześnie, jakby jego dłoń przypominała jej o tym, co było prawdziwe, zanim zrobiło się trudno.
    — Chcę, żebyśmy byli po tej samej stronie. Bo jeśli nie… to oboje zaczniemy przegrywać.
    Nie cofnął się. Nie zrobił ani kroku. Stał blisko. Nie jako oskarżenie, nie jako kochanek. Jako człowiek, który wiedział, co ryzykuje i właśnie dlatego chciał zaryzykować dobrze.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  38. Scott stał w drzwiach, jakby uderzyła go fala lodowatej wody. Nie dlatego, że jej słowa były niespodziewane. Przeciwnie. Każde z nich — ostre, zimne, precyzyjne — brzmiało dokładnie tak, jak się spodziewał. Ale mimo to… każde trafiało w miejsce, w które sam sobie nie miał odwagi spojrzeć.
    Zamknął za nią drzwi i spojrzał, jakby sam nie wiedział, czy właśnie wpuścił do środka człowieka, którego nadal kocha, czy burzę, która zaraz rozpieprzy wszystko, co jeszcze jakoś trzymał w całości.
    A potem… coś w nim się zamknęło. Jego twarz stężała, oczy ściemniały, jakby spadł żelazny wizjer, który zasłania to, co prawdziwe. Stał prosto, jak ktoś, kto właśnie przypomniał sobie, jak wygląda mur.
    — Naprawdę? — zapytał chłodno, z nutą rozbawienia, która nie miała nic wspólnego ze śmiechem. — Przyszłaś tutaj, żeby mi to wykrzyczeć?
    Wziął krok do przodu, nie agresywnie — ale z tą ciężką, męską energią, której nie sposób było zignorować.
    — Mówisz, że w winnicy coś się zmieniło? Że przez chwilę w to wierzyłaś? — Prychnął. — Bo wiesz co, Nina? Patrzyłem wtedy na ciebie. I nie wyglądałaś, jakby to miało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Byłaś piękna, chłodna i niezależna. Jak zawsze. Wyszłaś z łazienki z tą swoją dumą, z tym spojrzeniem, które mówi: “To tylko ciało, Scott. Tylko impuls.” — Jego głos stwardniał.
    Zacisnął szczękę. Widziała, jak napina mu się mięsień przy żuchwie.
    — I nie, nie miałem jakiegoś kurewskiego planu, żeby zrobić ci na złość. To się po prostu… stało. Jedna noc, jeden moment, który może był błędem, ale nie był obliczony.
    Zbliżył się jeszcze, teraz dzieliły ich ledwie centymetry.
    — A teraz mówisz o jej ojcu? Że był ze mną w zespole? Że piliśmy razem po wyścigach? — Jego oczy błysnęły czymś, co mogło być gniewem albo bólem. — Daruj sobie. Bo jeśli zaczniemy grzebać w przeszłości… to będę musiał ci przypomnieć, że też nie jesteś święta. Spałaś z moim bratem.
    Cisza. Gęsta, ostra jak szkło.
    — Max. Pamiętasz? — powiedział ciszej, jakby imię smakowało mu jak popiół. — Twój cudowny terapeuta z głosem jak whiskey i tą swoją pokręconą moralnością. I nie, nie chodzi o to, że to bolało. Chodzi o to, że wtedy też nic nie powiedziałaś. Po prostu… przeszłaś obok tego jakbyś miała do tego prawo. Jakbyś zawsze była poza nawiasem winy.
    Zamilkł. A potem odwrócił się na moment, jakby chciał złapać oddech, by nie powiedzieć czegoś więcej.
    — Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? — rzucił w końcu, odwracając się z powrotem. — Że ty zawsze jesteś tą, która może mieć żal. Która przychodzi, krzyczy, rzuca oskarżeniami. A ja? Ja mam po prostu słuchać. Bo co? Bo ty jesteś matką mojego syna? Bo jesteś chirurgiem z twardą reputacją? — Pokręcił głową. — Może czasem warto zapytać siebie, Nina… dlaczego ludzie przestają walczyć. I dlaczego czasem zamiast wracać — odchodzą. Nawet, jeśli cholernie tego nie chcą.
    Stał tam nadal. Już nie opancerzony. Nie zły. Po prostu zmęczony. A jego głos, ostatni raz, był niższy. Prawdziwszy.
    — Nie jestem święty. Ale ty też nie jesteś nieomylna. Więc jeśli przyszłaś mnie zniszczyć, śmiało. Ale przynajmniej nie udawaj, że robisz to w imię jakiejś większej prawdy.

    OdpowiedzUsuń
  39. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  40. Zbliżył się do niej, ale tym razem nie było w nim pokory. Był gniew. Rozczarowanie. Duma, która długo spała, ale właśnie się obudziła. Zacisnął pięść, ale zaraz ją rozluźnił.
    Scott zaśmiał się cicho, krótko — ten dźwięk był jak zgrzyt szkła po betonie. Nie było w nim rozbawienia, raczej coś między niedowierzaniem a rozczarowaniem.
    — I wiesz, czego naprawdę nie rozumiem? — dodał ciszej, ale z tą chłodną ostrością, która wbijała się w nią bardziej niż krzyk. — Dlaczego cię to tak rusza?
    Zrobił krok w bok, jakby chciał spojrzeć na nią z innej perspektywy, może z dystansu, którego nigdy między nimi nie było. Podszedł do niej jeszcze raz — nie gwałtownie, nie po to, by ją zatrzymać, tylko po to, by być wystarczająco blisko, żeby mogła usłyszeć, co mówi bez żadnych masek. — Przecież sama powtarzałaś, że nic do mnie nie czujesz. Że to przeszłość. Że masz to poukładane.
    Odwrócił się, spojrzał na nią z boku. W jego twarzy była złość, ale jeszcze więcej niezrozumienia.
    — Więc czemu to cię boli? Czemu przychodzisz tu o świcie z oczami pełnymi żalu, którego rzekomo już nie ma? — urwał na moment, szukając w niej odpowiedzi, której nie chciała wypowiedzieć. — Bo jeśli ci nie zależy… to po co to wszystko?
    Przez ułamek sekundy zawisła między nimi cisza. Brutalna. Bez filtra. Oczy miał ciemne, ale nie zimne. Słowa — mocne, ale nie brutalne. Patrzył na nią długo. Nie ruszył się.
    Nie musiał.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  41. Scott milczał przez dłuższą chwilę, jakby każde słowo, które przed chwilą usłyszał, uderzało w niego osobno — jedno po drugim. Nie miał tarczy. Nie próbował też szukać szybkiej riposty. Patrzył na nią… naprawdę patrzył, bez zbroi, bez cynizmu, bez tej pozornej obojętności, którą zazwyczaj zakładał jak wygodną kurtkę.
    W jego spojrzeniu było coś złamanego, ale i coś twardego. Wciąż był sobą — pełnym sprzeczności, poplątanym, zagubionym facetem, który zbyt długo próbował udawać, że potrafi przejść przez życie nie zostawiając po sobie ran.
    — Nie rzucaj we mnie historią o mojej lojalności wobec jej ojca, bo dobrze wiesz, że ta lojalność nie miała nic wspólnego z tym, co się wydarzyło.
    Zamilkł na chwilę. Odetchnął. Spojrzał na nią, jakby szukał w niej prawdy, którą znał na pamięć.
    — Nie planowałem tego. Nie obudziłem się pewnego dnia i nie pomyślałem „zrujnujmy sobie życie jakimś szybkim romansem”. I nie mów, że to tylko wygoda. Bo nic w tym, co się dzieje, nie jest wygodne.
    Głos miał szorstki, ale prawdziwy.
    W końcu odetchnął i mówił cicho, ale twardo — z tym spokojem, który był bardziej niebezpieczny niż krzyk.
    — Nie rozliczaj mnie za coś, co zrobiłem przed tamtym weekendem — powiedział bez cienia zawahania. — Przed tą nocą w winnicy. Bo jeśli cokolwiek się wtedy wydarzyło, to dlatego, że ty, Nina, przez długi czas pokazywałaś mi, że między nami nic nie ma. Że jestem przeszłością. Ojcem twojego dziecka i problemem do opanowania.
    Scott wciągnął powietrze przez nos, wolno, jakby musiał ostudzić coś, co zaczynało w nim kipieć. Ale nie złością. Czymś znacznie głębszym. I bardziej niebezpiecznym. Jego spojrzenie — twarde, zamknięte jeszcze chwilę wcześniej — pękło, jakby coś w jej słowach rozbiło skorupę, którą tak pieczołowicie trzymał na sobie przez lata.
    — I nie zniknąłem tamtego ranka — powiedział w końcu cicho, prawie szeptem. — Wróciłem do sypialni. I wtedy… wszystko znowu się rozpadło.
    Zrobił krok w jej stronę, ale ostrożnie. Bez presji. Z czymś w spojrzeniu, czego Nina dawno w nim nie widziała.
    — Pokazałaś mi bardzo wyraźnie, gdzie jest moje miejsce. Jakby to był tylko błąd, który trzeba natychmiast wymazać. I nie, nie oczekiwałem deklaracji. Nie jestem idiotą. Wiem, jak to zawsze między nami wygląda.
    Zrobił krok bliżej. Ton nie zmienił się ani na moment, ale w jego oczach pojawił się cień emocji, której nie był w stanie dłużej ukrywać.
    Zatrzymał się tuż przed nią. Jego głos zadrżał, choć nie było w nim słabości — tylko surowa szczerość.
    — Więc nie mów mi teraz, że cię zdradziłem, bo niczego ci nie obiecywałem. Nie dlatego, że nie chciałem. Tylko dlatego, że nie miałem pojęcia, co właściwie dostałem od ciebie tej nocy, a co mi zabrałaś już rano.
    Zatrzymał się tuż przed nią, zostawiając odległość na oddech. Tylko jeden.
    — Jeśli myślisz, że jestem zagubiony… to może dlatego, że z tobą nigdy nie wiem, kiedy jesteś blisko, a kiedy już dawno odeszłaś.
    Czekał. Milcząc. Tylko z jej oddechem pod palcami. I z tym pytaniem, które zadała — bez słów, ale tak wyraźnie, że nie mógł go nie usłyszeć.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  42. Scott nie cofnął się, kiedy zrobiła ten krok. Nie drgnął, nawet gdy jej dłoń dotknęła jego piersi. Czuł jej obecność całym sobą — zmysłami, oddechem, tym cholernym sercem, które zawsze biło szybciej, kiedy była tak blisko.
    Ale był też inny — już nie ten sam chłopak, którego można było rozbroić jednym spojrzeniem. Zmęczony, uważny, wewnętrznie poskładany z kawałków, które sam przez lata sklejał.
    Zamknął oczy na moment, czując jej oddech na ustach. Bliskość, która nie była pocałunkiem, ale mogła nim być. Była wszystkim. I właśnie dlatego — nie mogła być prawie.
    Gdy znów na nią spojrzał, jego głos był niski, głęboki, zmieszany z czymś, co drżało tylko od środka.
    — Nie rób tego, Nina. Nie mów, że powinnaś iść, jeśli tak naprawdę nie chcesz. Ale jeśli chcesz… to idź. — Patrzył jej prosto w oczy. Nie unikał jej. Nie uciekał. — Tylko przestań wracać do mnie wtedy, kiedy ja zaczynam się podnosić. Kiedy próbuję ułożyć sobie życie z kimś innym. Bo wtedy nagle przypominasz sobie, że ci zależy.
    Milczała, ale on nie skończył.
    — Wiesz, przez długi czas próbowałem cię odzyskać. Zerwałem kontrakt w Londynie, wróciłem do rodzinnej firmy, żeby być tu, blisko was. Robiłem wszystko, co mogłem. Byłem przy tobie, nawet jak mnie odpychałaś. Myślałem, że jak będę cierpliwy, jak pokażę, że dojrzałem, że to coś zmieni. Ale ciebie nigdy nie obchodzi to, co teraz między nami jest. Tylko to, co tracisz, kiedy odchodzę.
    Jego głos stwardniał, ale nie było w nim gniewu.
    — Zawsze mnie odpychasz. A kiedy w końcu próbuję iść dalej, kiedy ktoś inny zaczyna mnie widzieć i słyszeć, nagle wracasz. Mówisz, że ci zależy. Że boli. Ale, do cholery, Nina… ty sobie o mnie przypominasz dopiero wtedy, gdy już nie jestem tylko twój.
    Patrzył na nią z bliska, tak jakby czekał, aż mu zaprzeczy. Ale wiedział, że tego nie zrobi.
    — Lucia… to nie plan. To nie zemsta. To nie zapomnienie. To był oddech. Świat, w którym nikt nie wbija mi szpilek, bo nie spełniłem jakiegoś oczekiwania.
    Zrobił krok do przodu, zmniejszając dystans, który jeszcze przed chwilą sama naruszyła.
    — A ty… Ty mi dajesz namiastkę rodziny. Smak tego, jak mogłoby być. Ale potem to zabierasz. Zostawiasz mnie w pół kroku.
    Spojrzał na nią — tak, jak patrzy się na kogoś, kogo kocha się do bólu, ale nie chce się już błagać o miłość.
    — Więc jeśli mówisz, że ci zależy… to niech to nie będzie tylko wtedy, kiedy boisz się, że mnie stracisz. Bo to nie wystarczy. Nie tym razem.
    Zamilkł. Patrzył na nią z bliska. Zbyt bliska, by móc udawać, że to nic nie znaczy. Czuł jej oddech, jej dłoń przy swojej piersi. Gdyby zamknął oczy, mógłby uwierzyć, że czas się cofnął. Że są znów w miejscu, gdzie wszystko było możliwe. Ale nie zamknął oczu. Bo wiedział, gdzie są. I kim są teraz.
    Zbliżył się jeszcze bardziej. Nie po to, żeby ją zatrzymać siłą. Ale żeby być pewnym, że usłyszy każde słowo.
    — Coraz trudniej jest mi wierzyć, że kiedyś będę dla ciebie wystarczając, że ty w ogóle chcesz zostać.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  43. Drzwi zamknęły się z suchym kliknięciem. Nie było krzyku, nie było ostatniego spojrzenia przez ramię. Tylko to jedno, precyzyjne: klik. Jakby zakończyła nie rozmowę, ale rozdział — definitywnie, chłodno, bez pozostawienia uchylonej furtki.
    Scott stał nieruchomo. Milczał. Nawet nie oddychał. Nie potrafił.
    To nie był dramatyczny moment, w którym wszystko się rozpada. To był moment, w którym człowiek czuje, jak rzeczy się od niego odklejają. Jak traci nawet te fragmenty, które trzymał kurczowo, naiwnie wierząc, że jeszcze je ma.
    Jej słowa nadal rezonowały w nim jak echo po wystrzale. “Nie będę. Ani jako matka twojego syna, ani jako ta, która zawsze ci wybacza.”
    Usłyszał je jeszcze raz, w głowie, jakby były wypalone na wewnętrznej stronie czaszki.
    Zrozumiałeś?
    Tak. I to go właśnie zniszczyło.
    Nie myślał. Ręka sama sięgnęła po szklankę — tą samą, z której piła wodę. Z której piła, zanim zaczęła mówić o tym, jak ją boli. O tym, że już nie chce. Że nie może.
    Szklanka uderzyła o ścianę z taką siłą, że dźwięk rozpryskującego się szkła przeciął powietrze jak klamra zamykająca wszystko.
    Nie wołał za nią. Nie potrafił. Bo gdyby to zrobił, musiałby też coś z siebie wyrwać. Coś, czego nie był już pewien, że ma.
    Oparł się o ścianę, jakby tylko ona mogła go teraz utrzymać w pionie. Czuł w ustach metaliczny smak — jakby od środka krwawił. Jakby jego własne serce próbowało powiedzieć coś, na co język był zbyt ubogi.
    Cisza po jej wyjściu nie była ciszą. Była hukiem. Hukiem rzeczy, które nie wrócą. Które przegapił, spalił, zignorował.
    Chciał ją zatrzymać. Cholera, chciał bardziej, niż kiedykolwiek. Ale nie wiedział, jak.
    Bo był z tych, którzy nie wiedzą, jak kochać, dopóki nie zostaną sami.
    Tylko że nie przyniosło to żadnej ulgi.
    Oparł dłonie o blat kuchenny. Głowę pochylił nisko, jakby próbował złapać oddech. Ale ten nie chciał przyjść. Otarł twarz dłonią, jakby próbował zetrzeć z niej coś, czego nie da się zmyć: błąd. Własne odbicie. Żal.
    Dlaczego dopiero teraz czuję to tak cholernie mocno? — myślał.
    Bo dopiero teraz zostało naprawdę pusto. Nie fizycznie. W środku. I może właśnie w tym momencie zrozumiał, że Nina — z tą swoją trudną miłością, z tym nieustannym wycofywaniem się i powrotami — była jedynym jego miejscem, była jego wspomnieniem, jego domem, jego największą porażką. I właśnie powiedziała, że nie wróci. Została tylko podłoga, szkło pod butami i echo jej kroków, które już nie wracały.
    Scott nie płakał. Nie był tym typem. Ale coś w jego oczach zgasło. Na dobre.
    Bo dziś — został tylko z ciszą. I odłamkami.
    Siedział tak przez chwilę — może minutę, może dziesięć — wpatrzony w rozbite szkło. Jakby próbował w nim zobaczyć coś, czego nie umiał nazwać. Jej cień. Ich wspólne życie w ruinie. Samego siebie.
    I wtedy poderwał się gwałtownie. Bez planu, bez sensu. Jakby ciało nagle przestało pytać serce o pozwolenie. Szklane odłamki chrzęściły pod jego butami, ale Scott nawet nie spojrzał w dół. Przeszedł przez salon jak ktoś, kto nie bardzo wie, czy idzie po coś, czy przed czymś ucieka. Adrenalina paliła go od środka — nie ta zdrowa, znana z toru, tylko dzika, chaotyczna, jakby coś właśnie przestało działać w jego układzie nerwowym.
    Kluczyki do samochodu były na komodzie. Zgarnął je tak, jak kiedyś zrywał się do startu na torze — z automatu, z bólem spiętym pod żebrami.
    Wsunął dłonie do kieszeni i wyjął telefon. Przez ułamek sekundy patrzył na ekran, jakby miał nadzieję, że zadzwoni. Że wróci. Że jeszcze raz stanie w drzwiach. Ale ekran był pusty. Tak samo jak mieszkanie.
    Na klatce nadal pachniało jej perfumami. Albo może tylko mu się zdawało.
    Zanim zdążył pomyśleć, był już na zewnątrz. Noc była chłodna, powietrze ostre, a on wciąż w samej koszuli, z niedopiętym guzikiem pod gardłem. Jakby wyszedł z miejsca zbrodni i zostawił tam dowody, których i tak nikt nie zbierze.
    Nie wziął kurtki, nie zamknął drzwi na klucz. Deszcz zaczął siąpić, ale niebo nie mogło się zdecydować, czy chce płakać naprawdę, czy tylko postraszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i wcisnął gaz, jakby mógł od niej uciec — od tej rozmowy, od tego końca, od siebie. Nie wiedział, dokąd jedzie. Nie miał celu. Potrzebował tylko ruchu, hałasu, czegokolwiek, co przytłumi ten jeden obraz: Nina odchodząca bez cienia zawahania. Wsiadł do auta, odpalił silnik
      Nie wiedział, gdzie jedzie. Znał ten stan — adrenalina bez celu. Kiedyś prowadziła go na tor. Teraz pchała przez puste ulice miasta, przez światła, których nie widział, przez myśli, które waliły się jedna po drugiej. Prowadził jak na wyścigu, mimo że nie było rywala, nie było mety. Na liczniku sto sześćdziesiąt. W oczach coś piekło. Nie od prędkości.
      Po trzydziestu minutach wylądował pod bramą starego, zamkniętego toru testowego. Nie był tu od miesięcy. Może lat. Ale palce same wprowadziły kod. Jakby ciało pamiętało rzeczy, które serce próbowało wymazać.
      Zatrzymał się na pustej płycie startowej. Uderzył dłonią o kierownicę.
      — Kurwa! — Raz. Drugi. Ból przeszył rękę, ale był lżejszy niż ten, który nosił w środku.
      Wcisnął sprzęgło. Silnik zawarczał, jakby też miał w sobie złość. Wrzucona jedynka, gwałtowne ruszenie. Opony zawyły na mokrym betonie. Pędził. Jakby od tego zależało jego życie. Jakby każda sekunda opóźnienia mogła sprawić, że coś w nim pęknie jeszcze bardziej.
      Zakosy asfaltu, które znał od dziecka, przesuwały się jak powidoki wspomnień. Tutaj kiedyś trenował z ojcem. Tutaj pierwszy raz wygrał zakład z Mario. A teraz… teraz jechał jak ktoś, kto nie chciał już niczego wygrać. Tylko poczuć. Każdy zakręt brał agresywnie, bez marginesu błędu. Bez litości. Samochód jęczał pod jego dłonią, ale trzymał się trasy. On też — choćby na siłę.
      W którymś momencie puścił kierownicę na ułamek sekundy. Zadrżała. I on też. Ale nie wypadł. Jeszcze nie. Jeszcze był. Jeszcze czuł.
      I dopiero gdy zatrzymał się na środku prostej — opony dymiące, silnik jęczący, ręce spocone — uderzyło go wszystko.
      Echo w głowie. Jej głos.
      „Tym razem, jeśli coś spieprzysz, to nie będzie mnie, żeby cię pozbierać.”
      Otworzył drzwi, wyszedł i przez chwilę stał w ciszy. Nie krzyczał. Już nie.
      Po prostu patrzył w ciemność.

      Scott

      Usuń
  44. Szpital pachniał odkażaczem i niedopitym espresso. Mario siedział na skraju łóżka, już w ubraniu — ciemnoniebieska koszula, szare spodnie na kant, włosy przygładzone z przesadną dokładnością. Jakby wychodził z hotelu, a nie z oddziału kardiologii. I jak zwykle — czekał niecierpliwie, z tym swoim specyficznym, włoskim niespokojem, który nawet choroby nie potrafiły do końca spacyfikować.
    Scott stał przy oknie, wpatrzony w parking, ale kątem oka widział, jak Mario znów poprawia sobie mankiety, potem się podnosi, siada z powrotem, a potem znowu wstaje.
    — Ile jeszcze mogą pisać ten wypis? To nie jest powieść historyczna, tylko dwa podpisy i pieczątka — rzucił z goryczą, poprawiając kołnierzyk jakby był zbroją.
    — Spokojnie, nonno, już powiedzieli, że za piętnaście minut. — Scott był cierpliwy. A przynajmniej próbował.
    — Piętnaście minut… piętnaście minut temu też mówili, że za piętnaście minut! — burknął Mario, ale zaraz spojrzał na niego spod oka, jakby nie do końca chciał wyjść z roli pacjenta.
    Scott uniósł lekko brwi, rozbawiony. — A gdzie ci się tak spieszy?
    — Do domu! Do łóżka! Do kuchni, gdzie wszystko ma smak, a nie do tej stołówki dla więźniów! — Mario machnął ręką, ale coś w jego spojrzeniu złagodniało, jak zawsze, kiedy patrzył na wnuka zbyt długo.
    Scott uniósł wzrok i nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo Mario już zmierzał w stronę drzwi — powolny, ale dumny, w wyprasowanej koszuli, której kołnierzyk wystawał z pod szyi jak u dyrektora mafii.
    — Pomóż mi, no — mruknął, a kiedy Scott już złapał go pod ramię i pomógł usiąść w poczekalni, Mario rzucił: — I zdejmij tę minę. Jakby cię kto zostawił przed ołtarzem.
    Scott wywrócił oczami. — Nie dramatyzuj, dziadku. Zaraz ci ten wypis przyniosą — westchnął.
    — Wypis to masz ty ze zdrowego rozsądku, chłopcze. — Mario machnął ręką. — Powiedz mi jedno. Dlaczego znowu nie rozmawiacie z Niną jak ludzie?
    Scott napiął się, jakby ktoś sięgnął do miejsca, które ledwo zdążyło się zabliźnić.
    — Nie chcę o tym teraz mówić — rzucił krótko.
    — A kiedy? Jak znowu będzie za późno? — Mario wbił w niego spojrzenie, jakby znów miał trzydzieści lat i prowadził cały zespół w Le Mans.
    — To nie takie proste.
    — Mamma mia — mruknął Mario, pokręcił głową i ruszył znowu, powoli, z gracją starego kierowcy, który znał każdą nierówność drogi. — Wszystko wy, młodzi, komplikujecie — Mario parsknął. — Wiecie o sobie wszystko. Ona zna cię lepiej niż ty siebie. I kocha cię, chłopcze, czy tego chcesz, czy nie. Nawet ta pielęgniarka w mojej sali to zauważyła. A ty? — Zawiesił głos. — Ty nie potrafisz tego udźwignąć, co?
    Scott milczał. Wbił wzrok w swoje dłonie. Wiedział, że Mario ma rację. Ale od racji do rozwiązania był cały ocean.
    — Wiesz, kiedy twoja babka mnie pierwszy raz wyrzuciła z domu, spałem w samochodzie trzy dni — zaczął Mario, jakby zupełnie zmieniał temat. — Ale wróciłem. I zapukałem. I powiedziałem: “Nie odpuszczę ci. Choćbyś mnie miała zabić kapciem.” Wtedy się rozpłakała. A potem… zostaliśmy razem na pięćdziesiąt lat.
    Scott nie odpowiedział. Bo nie miał już żadnego wygodnego kłamstwa, za którym mógłby się schować.
    Mario podszedł wolno, z tym swoim starym, nieco teatralnym wdziękiem i klepnął go w ramię.
    — Więc jak już wreszcie podpiszą ten pieprzony wypis — dodał Mario, prostując się z lekko komiczną powagą — to zawieziesz mnie do domu, a potem pojedziesz do niej. I będziesz rozmawiać. Jak facet.
    Scott przełknął ślinę. Milczał. Próbował się nie ruszać, żeby nic nie pękło.
    — A jeśli ci drzwi nie otworzy, to oknem wejdziesz. Jesteś w końcu Włochem, do diabła. Nie zachowuj się jak jakiś niezdecydowany Amerykanin.
    Scott parsknął cicho. I pierwszy raz od wielu dni, naprawdę się uśmiechnął. Tylko na sekundę, ale Mario ten uśmiech wychwycił.
    — No. Wreszcie jakaś ludzka twarz. — Mruknął, siadając znów na brzegu łóżka. — A teraz idź znajdź mi kogoś z tych białych fartuchów i powiedz, że jak jeszcze raz usłyszę o „chwilce cierpliwości”, to sam im napiszę wypis. Po włosku. I dużymi literami.

    OdpowiedzUsuń
  45. Scott przyjął dokumenty bez słowa, choć jego dłoń lekko zadrżała, kiedy dotknęła kartek. I nie dlatego, że były ciężkie. Tylko dlatego, że przez ułamek sekundy — przez jedno mgnienie, w którym jej głos otarł się o jego imię, a spojrzenie przebiło się przez jego własne mury — poczuł, że znów stoi za blisko ognia. Tego, który już raz go spalił, i który nadal tlił się pod skórą, cichy, uparty, wieczny.
    Nie odezwał się. Nie mógł. Bo cokolwiek by powiedział — brzmiałoby albo jak prowokacja, albo jak błąd. A on nie miał już marginesu na błędy.
    Mario podniósł się powoli z łóżka, z namaszczeniem godnym kogoś, kto właśnie kończył kolejny rozdział w długiej historii bycia niezatapialnym. Scott wyciągnął rękę, gotów pomóc, ale jego dziadek machnął nią z lekceważeniem. Westchnął, poprawiając kołnierz i sięgając po marynarkę. — Ale przydałby mi się porządny obiad. Taki prawdziwy. Z winem, makaronem, hałasem. Nie te wasze diety i mleczne zupy z mikrofalówki.
    Scott uśmiechnął się pod nosem. — Chcesz, żebym ci coś ugotował?
    — Ma no! — Mario spojrzał na niego z takim oburzeniem, jakby właśnie zaproponował mu kolację z plastikowej tacki. — Ty, gotować? Nie jestem aż tak chory.
    Zaraz po tym, jak Nina odwróciła się, by wyjść, Mario poruszył się na łóżku — powoli, ale z determinacją. Zanim dotknęła klamki, jego głos rozciął ciszę:
    — Nina.
    Zatrzymała się.
    — Skoro już dożyłem do kolejnych urodzin, głowie dzięki tobie, to zamierzam świętować z pompą. W przyszłą niedzielę organizuję urodzinową kolację — powiedział tonem, jakby ogłaszał wielkie wydarzenie. — Rodzina, wino, hałas i pyszne jedzenie. Żadne tam zdrowe sałatki i chude mięso na parze.
    Zrobił pauzę i uniósł brwi.
    — Przyjdź. I koniecznie zabierz Tony’ego. Tylko nie mów, że nie masz czasu. Albo że to „nieodpowiedni moment”. Nie mam już czasu na „nieodpowiednie momenty”. Chcę was zobaczyć. Wszystkich troje. Przy jednym stole.
    Nina przez chwilę milczała. Ale spojrzenie… zmiękło. Nie do końca, nie tak, żeby ktoś inny to zauważył. Ale Mario dostrzegł ten cień na tej twarzy. Był przecież mistrzem odczytywania rzeczy niewypowiedzianych.
    Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. I wtedy Nina tylko skinęła głową. Ledwo. Ale wystarczająco, by Mario się uśmiechnął.
    A potem wyszła.
    I zostawiła po sobie ciszę, w której było więcej obietnic niż jakiekolwiek słowa mogłyby unieść.
    — No i co, ragazzo mio? — spytał, rozsiadając się wygodniej, jakby cała scena właśnie należała do niego. — Czułeś to napięcie w powietrzu? Jak w kwalifikacjach na GP Monzy.
    Scott westchnął ciężko. — Przestań.
    — Nie mogę. — Mario wzruszył ramionami z rozbrajającą szczerością. — Jestem stary. A starzy ludzie mają jedno zadanie: mówić rzeczy, których młodsi nie chcą słyszeć.
    Scott uśmiechnął się półgębkiem, ale bez radości. Potem spojrzał na drzwi, za którymi zniknęła Nina, i nie powiedział nic. Bo w gardle miał sucho, a w klatce coś zaciskało się jak hamulec awaryjny, który nigdy nie powinien być używany na pełnej prędkości.
    — Gotowy na wyjście? — zapytał w końcu. Głos miał lekko zmatowiały.
    Mario sięgnął po laskę i spojrzał na niego z takim spojrzeniem, w którym była cała historia ich rodu — z krzykami, uściskami, zdradami i powrotami.
    — Sempre sono pronto. — Uśmiechnął się lekko.
    Zapiął guziki powoli, z godnością, a potem nagle… spoważniał. Odwrócił się w stronę drzwi, przez które niedawno wyszła Nina, i mówił spokojnie, jakby bardziej do siebie niż do Scotta.
    — Tutto si aggiusta, Scott. Wszystko da się naprawić. Nawet to, co zdaje się nie do uratowania. Ale trzeba chcieć…
    Zamilkli na chwilę. Scott przyglądał się Mario, jakby próbował pojąć, ile jeszcze lekcji zdoła wyciągnąć z tego człowieka, który umiał łączyć serca, nawet kiedy wszyscy inni potrafili je tylko dzielić.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  46. Słońce wisiało już nisko, gdy Scott ostatni raz spojrzał w lustro. Biała koszula, rękawy nonszalancko podwinięte do łokci, ciemne spodnie z lekkiego materiału, dopasowane, ale nie przesadnie. Włoski styl — niby od niechcenia, a jednak idealnie przemyślany. Zapach lekkich perfum, włosy przeczesane palcami. Bez przesady. Bez żadnej maski. Tylko on. I ta wersja siebie, której dawno nie widział — spokojniejszy, bardziej obecny.
    Mógł zaprosić Lucię. Zrobiłby to jeszcze kilka tygodni temu bez wahania. Było między nimi coś dzikiego, coś, co przyspieszało mu tętno, coś elektryzującego — jak jazda na granicy, jak skręt w ciemno, bez planu, tylko z instynktem. Była adrenalina, była pasja. Ale… nie było ciepła. Przynajmniej nie takiego, którego szukał. Nie takiego, które znał.
    Nie mówił tego głośno, nawet sam przed sobą unikał tej myśli, ale ostatnio myślał o tym coraz częściej. O tym, co Lucia powiedziała tamtego wieczoru — że Nina może być w ciąży. Coś się wtedy w nim zatrzymało, a potem zaczęło od nowa, inaczej. Jeszcze nie wiedział, co z tą informacją zrobić. Nie miał prawa do żadnych roszczeń, a mimo to — nosił ją w sobie jak tajemnicę, która zmienia grawitację.
    Wysiadł z auta przed domem Mario, jeszcze zanim słońce schowało się całkiem za linią drzew. Ogród tętnił głosami, śmiechem, aromatami, które uderzyły w niego jak fala wspomnień. Szklanki dzwoniły, dzieci biegały, ktoś śpiewał półgębkiem włoską piosenkę z lat siedemdziesiątych.
    Tony pierwszy go zauważył i od razu rzucił się w jego stronę.
    — Scott! — krzyknął, z rozbawieniem wymachując rękami.
    Scott przykucnął i objął go mocno.
    — Ale urosłeś od ostatniego tygodnia, mały. Co ty jesz?
    Tony zaśmiał się głośno i już pociągnął go w stronę stołu. Gdy się zbliżyli, Nina spojrzała na niego. Tylko na moment. Ale wystarczyło. Miała na sobie coś prostego, a wyglądała, jakby przyszła prosto z jakiegoś filmu. Czarująca w sposób, który kłuł go gdzieś pod mostkiem. Skinęła mu głową. Uśmiech ledwo widoczny. Ale był.
    Mario podniósł się z teatralną przesadą, rozkładając ramiona.
    — Scott! No wreszcie, co to za rodzinna kolacja bez mojego upartego wnuka!
    Scott podszedł do niego, objął mocno, bez słów, tak jak robił to tylko z tym człowiekiem.
    — Wszystkiego najlepszego, Nonno. — Wsunął mu do kieszeni kopertę. — Ale to nie wszystko.
    Mario uniósł brwi.
    — Nie wszystko?
    — Zabieramy cię do Włoch. W końcu. Ty, ja i Tony. Pojedziemy tam, gdzie się wszystko zaczęło. Zobaczysz dom. Odwiedzisz bliskich. Zjemy pizzę, która nie przypomina żadnej w całych Stanach. A Tony zobaczy, skąd pochodzi jego rodzina.
    Mario zamarł. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, a potem wstał wolniej — bez teatru. I objął Scotta z taką siłą, jaką mógł w swoim wieku wykrzesać.
    — Czy Nina się na to zgodzi? — zapytał w końcu półgłosem, z tym charakterystycznym uśmiechem, który nie umiał ukryć nadziei.
    Scott spojrzał w stronę stołu. Na nią. I skinął głową.
    — To w zasadzie był jej pomysł.
    Mario uśmiechnął się szeroko. A potem krzyknął na cały ogród:
    — W takim razie wznosimy toast! Za rodziny, które czasem się gubią, ale zawsze potrafią się znaleźć!
    I w tej chwili, przy tym stole, przy tym zapachu czosnku i bazylii, z blaskiem świec na lnianym obrusie, Scott poczuł coś, czego nie czuł od dawna. Że może jeszcze wszystko się ułoży.
    Pod koniec kolacji, gdy świece migotały coraz ciszej, a rozmowy przy stole rozlały się w cichy gwar, Mario wstał powoli. Nieco wolniej niż wcześniej, z ostrożnością kogoś, kto zna swoje ciało aż za dobrze. Ominął Tony’ego zajętego rozlewniem oliwek do pustych kieliszków i podszedł do Niny, która właśnie zbierała pusty talerz po sałatce.
    — Zostaw to. Nie przyszłaś tu, żeby sprzątać — powiedział cicho, z tym miękkim uśmiechem, który znali tylko ci, których kochał.
    Nina podniosła wzrok.

    OdpowiedzUsuń
  47. Mario ujął ją delikatnie za łokieć i odciągnął parę kroków dalej, gdzie cienie drzew mieszały się z ciepłym światłem lampionów.
    — Dziękuję ci, bella mia. — Jego głos był cichy, głęboki, z lekkim uśmiechem, ale też z powagą. — Za ten pomysł z Włochami. To coś więcej niż prezent. I… za to, że jesteś. Dla niego. Dla Tony’ego. Dla mnie. — Uniósł lekko kieliszek w jej stronę. — Nie zapominam takich rzeczy.
    Podszedł bliżej, nieco niżej głosem, z tym ciepłem, które zarezerwowane było tylko dla niej i Tony’ego. Nina próbowała coś odpowiedzieć, ale Mario uniósł rękę.
    — Nie przerywaj mi, bo stary człowiek się zaraz rozczuli i będzie trzeba szukać chusteczek. — Uśmiechnął się krzywo, ale w oczach miał powagę. Z ogrodu dochodził śmiech, cichy stuk sztućców, ktoś puścił z głośnika stare włoskie nagranie. I wtedy Mario odwrócił się nieco bardziej w jej stronę. Głos mu nieco zmiękł, ale spojrzenie stało się uważniejsze.
    — Powiedz mi tylko jedno, dziewczyno… Co on znowu zrobił? Bo patrzycie na siebie… Madonna mia… jak dwa wilki. Gotowi się ugryźć.
    Albo jak dwa statki, co się mijają w nocy, bo za bardzo się boją, że się zderzą, jak się zbliżą za bardzo.
    Zamilkł na moment, a potem dodał ciszej:
    — Nina — powiedział cicho, ale wystarczająco stanowczo, by wiedziała, że to nie czas na uniki.
    Odwróciła się do niego z tym swoim półuśmiechem, który umiała tak dobrze: spokojnym, rzeczowym, nieco zmęczonym.
    — Ja wiem, że on jest uparty. Po mnie to ma. I głupi czasem. Też po mnie. Ale jak kocha, to całym sercem. A ty… no cóż. Ty też patrzysz na niego tak, jak kobieta patrzy na człowieka, którego próbowała zapomnieć, ale serce się nie słucha.
    Spojrzał na nią jeszcze chwilę, potem dłońmi poprawił marynarkę, która i tak układała się znakomicie.

    Scott & Mario

    OdpowiedzUsuń
  48. Mario milczał przez chwilę. Przez te swoje stare, doświadczone oczy przetoczyły się wszystkie słowa, które Nina wypowiedziała — jakby każde ważył i chował do wewnętrznej szkatułki, tej, w której trzymał najważniejsze rzeczy. Nie musiał się z nią zgadzać. Ale rozumiał. I czuł. I może właśnie to bolało najbardziej — że rozumienie nie zawsze idzie w parze z nadzieją.
    Westchnął głęboko. Nie teatralnie. Tak, jak wzdychają ludzie, którzy widzieli więcej, niż potrafią wyjaśnić.
    — Nie, cara mia, nie jest z tobą źle — powiedział cicho. — Z tobą jest właśnie… prawdziwie.
    Mario uśmiechnął się, ale tym razem nie teatralnie, nie z włoską przesadą. To był uśmiech miękki, pełen grawitacji, jakby właśnie usłyszał modlitwę.
    — Wiesz… — powiedział w końcu, patrząc przed siebie, gdzie Tony teraz biegał z dwoma balonami i próbował jeden przywiązać do krzesła Scotta. — Znam mojego wnuka od dnia, w którym się urodził. I od zawsze był jak ogień. Nie taki, co grzeje w kominku, tylko taki, który potrafi spalić cały las, jeśli nie uważa. Wszyscy na niego patrzyli i mówili: co za chłopak! jaki charakter! jaki temperament!. — Uśmiechnął się krótko. — Ale ja widziałem w nim też chłopca, który bał się ciemności, tylko nikomu się nie przyznał. Który nie płakał na pogrzebie brata, tylko potem tygodniami rozkładał samochody w garażu, by mieć nad czymś kontrolę.
    Zamilkł na moment.
    — Ty jesteś dla niego… latarnią, Nina. I może właśnie dlatego on tak cię nie potrafi dotknąć. Bo jak się dotyka światła, to można się poparzyć. — Spojrzał na nią z miękkością. — A może dlatego, że myśli, że na ciebie nie zasługuje. Bo czasem najgorsi nie są ci, co nie kochają. Tylko ci, co kochają, ale nie umieją uwierzyć, że mogą być kochani.
    Położył dłoń na jej ramieniu. Mocno. Ciepło. Jak tylko ktoś taki jak Mario potrafił — z całą swoją historią i troską.
    — Ja wiem, że jesteś zmęczona. I masz prawo. Ale nawet jak przestajesz wierzyć, że burzę da się oswoić… nie zapominaj, że niektóre burze przychodzą po to, żeby oczyścić niebo. Nie żeby niszczyć.
    Zamilkł na moment, pozwalając sobie — i jej — na tę ciszę. Potem spojrzał w stronę końca stołu, gdzie Scott, z kieliszkiem w dłoni, coś tłumaczył z pasją, z tą swoją nieposkromioną energią, która zawsze krążyła wokół niego jak niewidzialne pole siłowe. Burza. Tak, Nina miała rację.
    — On się jeszcze nauczy lądować — mruknął, nie patrząc już na Scotta, ale na nią. — Może nie miękko. Może nie za pierwszym razem. Ale jeśli gdzieś ma spaść… to tylko tutaj. Przy tobie. Bo nikt inny nie zatrzyma go w locie bez łamania mu skrzydeł.
    Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie Tony wrócił biegiem, ciągnąc za sobą balon, który w połowie drogi się urwał i pofrunął w ciemność.
    — Dziadku! Tata powiedział, że jutro nauczysz mnie robić risotto! — wykrzyknął, pełen entuzjazmu.
    Mario wstał powoli, jakby ciężar tej rozmowy ciążył mu na kościach, ale uśmiechnął się szeroko do wnuka.
    — Oczywiście, campione. Zrobimy takie risotto, że mama zapomni o wszystkim, co ją dziś martwi.
    Spojrzał jeszcze raz na Ninę — cicho, z szacunkiem, z tym rodzajem troski, który nie potrzebuje kolejnych słów.

    OdpowiedzUsuń
  49. Mario zdążył już zrobić dwa kroki za Tonym, kiedy Nina przymknęła oczy i lekko odchyliła głowę, jakby coś w niej się przesunęło — jakby cała harmonia, którą przez chwilę z takim trudem w sobie budowała, nagle się zachwiała. Dłoń z kieliszkiem opadła niżej, palce lekko się zacisnęły, żeby nie wypuścić szkła. Zmarszczyła brwi, jakby próbowała odepchnąć ten sygnał, przekonać siebie, że to tylko chwilowe. Że to nic.
    Ale to nie było nic.
    — Nina? — głos Mario, nieco bardziej z tyłu, pełen troski, zawahał się w powietrzu. Odwrócił się, zaniepokojony jej milczeniem.
    — Wszystko w porządku?
    Zrobił krok w hej stronę. Zwrócił tym uwagę Scotta. Nie był blisko, ale znał ją na tyle, by widzieć, że coś się zmieniło. Jej ramiona napięły się, jakby ciało próbowało nie upaść. Podszedł odruchowo, omijając stół, rozmowy, śmiechy — jakby nikt inny poza nią w tej chwili nie istniał. W jego ruchach nie było przesady, ale była ta intensywność, której nie potrafił wyłączyć, kiedy chodziło o nią.
    — Nina? — zapytał cicho, nienatarczywie, ale z tym swoim tonem, który brzmiał jak pytanie i ostrzeżenie w jednym.
    Zatrzymał się tuż obok niej. Dostrzegł, jak powoli wciąga powietrze, próbując nie zwrócić na siebie uwagi.
    — Co się dzieje? — zapytał, bardziej miękko, ale nie mniej uważnie.
    Jej wzrok uniósł się na niego, na te znajome oczy, które teraz wyglądały jak błękitne niebo po burzy — czyste, zbyt czyste. I w tej czystości było coś niepokojącego.
    Scott sięgnął odruchowo — nie dotykając jej, jeszcze nie, ale był blisko. Tak blisko, że mógłby ją złapać, gdyby trzeba było.
    — Nina… — powtórzył, już bez dystansu, bez masek. — Oddychaj. Jestem tu.
    Powietrze wokół nich nagle zgęstniało, mimo śmiechu w tle, mimo rozmów. Czas jakby znowu zwolnił, tym razem tylko dla nich.

    Scott & Mario

    OdpowiedzUsuń
  50. Scott nie odzywał się przez chwilę. Nie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć — ale dlatego, że coś w nim się zatrzymało. Zamarło. Gdy Nina chwyciła go za rękę, nawet nie zdążył pomyśleć. Po prostu poszedł za nią, jakby to było oczywiste. Jakby nie mogło być inaczej. Dopiero teraz, kiedy siedziała przed nim — skulona, cicha, zbyt blada — poczuł, jak bardzo wszystko w nim się napina.
    Nie patrzyła na niego, ale on patrzył. Na linię jej karku, na palce, które drżały. Na cień, który przesunął się przez jej twarz, kiedy wypowiadała słowo „stabilność”, jakby było obce, nieprzydatne w jej świecie. Westchnął cicho, ale nie w zniecierpliwieniu — bardziej w niemym, gorzkim zrozumieniu. Podał jej szklankę wody a potem usiadł na podłodze obok niej, plecami oparty o ścianę, jakby chciał dać jej znak: jestem tu, nie uciekam.
    Patrzył na nią. Na tę wersję Niny, której nie znał często — ale która istniała. Cicha. Drżąca. Silna w tym, że się nie rozpadła, choć świat w niej właśnie pękał.
    — Nina — powiedział cicho, łagodnie, z tą nutą, którą zachowywał tylko dla niej. — Nie musisz mnie przepraszać za to, że jesteś człowiekiem.
    Wziął jej dłonie w swoje. Były zimne. I drobniejsze, niż zapamiętał. Trzymał je przez moment tylko po to, żeby przekazać ciepło, nic więcej. Żadnych pytań. Żadnych ocen. Kiedy zadrżała, bez zastanowienia zdjął swoją marynarkę i okrył nią jej ramiona i plecy.
    — To nie scena — powiedział w końcu spokojnie. — To twoje ciało. Daje ci znać, że coś jest nie tak. A ty, jak zwykle, próbujesz to przeczekać.
    Jego głos był niski, spokojny, niemal bez drgań — ten ton, który zawsze przychodził, kiedy naprawdę się o kogoś bał, ale wiedział, że panika nie pomoże.
    Znał jej twarz, wiedział kiedy udawała, że ból to tylko cień. Znał ten lekki ruch dłoni, kiedy próbowała opanować drżenie. Znał ją tak, jak zna się własne odbicie, jeśli patrzy się
    wystarczająco długo.
    — Jeśli coś się dzieje… powiedz mi. Proszę. Nie dlatego, że musisz. Nie dlatego, że ja chcę wiedzieć. Ale dlatego, że nie powinnaś być z tym sama.
    Zawiesił głos na moment, jakby próbował dobrać słowa, które nie będą ani za ostre, ani za lekkie. Ale nie był już chłopcem. Był mężczyzną, który widział zbyt wiele, żeby udawać, że nie dostrzega oczywistego.
    — Wiem, że to nie pierwszy raz — powiedział w końcu cicho. — Wiem, co się stało ostatnio… podczas operacji. Wtedy też powiedziałaś, że to tylko stres. I że jesteś zmęczona.
    Scott podniósł wzrok na Ninę, a w jego spojrzeniu nie było ani presji, ani pretensji — tylko to jedno uczucie, które znała aż za dobrze, choć tak rzadko mu na nie pozwalał. Troska. Głęboka, cicha, nieustępliwa.
    — I nie mów mi, że to nie moja sprawa. — Wzruszył lekko ramionami. — Wiem, że jesteś silna. Wiem, że dasz sobie radę sama. Ale to nie znaczy, że musisz być z tym sama.
    Jego dłoń przesunęła się powoli po podłodze.
    Nie próbował jej dotknąć. Nie próbował jej przytulić. Po prostu był. Cały, spokojny, uważny. Jak mur, o który można się oprzeć, kiedy wszystko w środku się chwieje.
    Westchnął, opierając głowę o ścianę, jakby sam walczył ze sobą, żeby nie powiedzieć za dużo. A potem dodał, prawie bezgłośnie:
    — Chcesz, żebym cię zawiózł do domu? Albo… — zawahał się na sekundę — do szpitala? Tony może tutaj zostać, na pewno się ucieszy, a ty będziesz mogła odpocząć w ciszy i spokoju.
    Scott odetchnął, powoli, głęboko. Odwrócił głowę w jej stronę. Nie było w nim pytań, nie było oskarżeń. Tylko obecność. I cicha troska, która nie potrzebowała deklaracji.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  51. Scott przez chwilę nic nie powiedział. Tylko patrzył na nią, jakby próbował przebić się przez wszystkie warstwy, które właśnie w sobie na nowo poukładała — z chirurgiczną precyzją, niemal chłodno. I może właśnie to bolało go najbardziej. Ta znajomość schematu. Ten powrót do kontrolowanej wersji Niny, którą znał aż za dobrze. Tej, która działała jak mechanizm, kiedy w środku coś się sypało.
    W końcu kiwnął głową. Powoli, bez słów.
    — Jasne. Zawiozę cię. — powiedział spokojnie, ale jego głos był niższy, cięższy niż zwykle.
    Wstał, nie odrywając od niej wzroku, i podał jej rękę — nie w sposób uprzejmy, tylko taki, który znaczył: „jestem, idziemy, nie musisz już grać sama”. Jakby ten gest miał w sobie coś więcej niż tylko fizyczne wsparcie. Jakby był sposobem na powiedzenie „nie jesteś sama”, bez użycia słów. Nina ujęła ją bez wahania. Choć była zimna, jej uścisk był pewny — tak, jakby właśnie teraz, właśnie jemu, pozwalała na ten krótki moment być blisko.
    — I nie powiem Mario. Ale nie próbuj udawać przede mną. Nie wtedy, kiedy siedzisz przede mną w mojej marynarce i ledwo trzymasz się na nogach.
    Nie dodał nic więcej. Nie dopytywał. Nie naciskał. Tylko to jedno zdanie — wystarczająco ciche, żeby nie brzmiało jak deklaracja, i wystarczająco szczere, żeby zabolało. Bo wiedział, że to nie była prośba o podwózkę. To było wołanie o obecność. O kogoś, kto nie zniknie, kiedy przestanie być silna.
    — Zaparkowałem od frontu — powiedział cicho. — Pójdziemy głównym wyjściem. Żebyś nie musiała się komukolwiek tłumaczyć.
    Ujął jej dłoń pewniej i poprowadził przez korytarz, trzymając się bocznego światła, unikając zbędnych spojrzeń, zbędnych słów. Wiedział, że teraz najważniejsze jest jedno — dać jej przestrzeń bez wystawiania na pokaz czegokolwiek, czego sama jeszcze nie chciała przyznać.
    A potem, zanim ruszyli w stronę drzwi, pochylił się odrobinę, tak żeby usłyszała tylko ona
    Tuż przed drzwiami zatrzymał się, spojrzał na nią jeszcze raz.
    — Zaprowadzę cię do auta. Usiądziesz, odpoczniesz. A ja wrócę się na chwilę. Sprzedam im jakąś wymówkę. Coś lekkiego. Tak, żeby nikt nie zaczął pytać.
    Uśmiechnął się krótko, niemal konspiracyjnie.
    — Powiem, że któryś z stażystów coś schrzanił i tylko ty potrafisz to naprawić. Brzmi wystarczająco prawdopodobnie, prawda?
    Zaraz potem otworzył jej drzwi, jakby to był rytuał, który wykonywał nie raz. Ale tym razem był w tym większy ciężar — cichy, niewidoczny, ale wyraźnie obecny.
    W oddali słychać było jeszcze śmiech Tony’ego i głos Mario, który coś opowiadał. Scott tylko rzucił przez ramię:
    — Zaraz będę.

    OdpowiedzUsuń
  52. Wrócił do środka. Przeszedł przez ogród, starając się nie zwrócić na siebie uwagi, aż dotarł do pomieszczenia, gdzie siedział Mario. Spojrzał na dziadka i przez moment, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, sam zabrał głos.
    — Myślę, że Tony mógłby zostać u was na noc. Muszę podrzucić Ninę do kliniki. Nie wiem, ile nam zejdzie.
    Nie musiał dodawać nic więcej. Patrzył na Mario z takim skupieniem, że starszy mężczyzna od razu zrozumiał, co się dzieje. Mario skinął głową. Nie pytał o szczegóły.
    — Dziękuję — powiedział cicho. Podszedł do Tony’ego, który siedział z ciastem, zerkając na niego uważnie. Scott opuścił rękę na jego ramię, przyciągając chłopca do siebie.
    — Mam dla ciebie świetną wiadomość, mały — powiedział wesoło, próbując rozluźnić atmosferę. — Możesz zostać tutaj na noc! Muszę podrzuć mamę do kliniki, jakiś nagły przypadek.
    Tony zerwał się z miejsca, błysk w jego oczach mówił wszystko — mały detektyw dostrzegał więcej, niż Scott chciałby przyznać.
    — O, czyli chcecie się pogodzić, co? — zapytał z cichym, przebiegłym uśmiechem. — To chyba jakiś plan, co?
    Scott spojrzał na niego zaskoczony, ale zaraz się zaśmiał, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie.
    — Nie wiem, co masz na myśli — odpowiedział z udawanym zdziwieniem.
    Tony jednak był już na tropie. W jego oczach błyszczał triumf, jakby już rozwiązał zagadkę.
    — No dobrze, dobrze — powiedział z uśmiechem. — W takim razie zostaję u dziadka!
    Chłopak od razu usiadł wygodniej, jakby zaakceptował warunki, a Scott poczuł, jak ta sytuacja nagle staje się mniej skomplikowana. Wrócił do samochodu w którym czekała na niego Nina.
    — Gotowe. Zero podejrzeń — powiedział odpalając silnik.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  53. Scott zareagował od razu — instynktownie, gwałtownie, jakby jej słowa uderzyły go fizycznie.
    — Nina, co ty w ogóle mówisz? — spojrzał na nią, tym razem naprawdę, jakby musiał się upewnić, że dobrze usłyszał. — Zająć się Tonym? — powtórzył, ale to nie było pytanie. To było oburzenie. Nie gniew, raczej panika, lęk, coś znacznie bardziej surowego niż zwykłe niezrozumienie. — Przecież to nie…
    Odwrócił się do niej w pełni, z niedowierzaniem w oczach. Przesunął dłonią po twarzy. — Nie możesz tak mówić. Nie tak. Nie w ten sposób.
    Głos mu zadrżał, jakby każda litera, którą wypowiadał, była cięższa od poprzedniej. Jego ręce, które jeszcze chwilę temu trzymały kierownicę pewnie, teraz zacisnęły się na niej, jakby próbując utrzymać równowagę w tym, co zaczynało się sypać.
    — Jesteś zmęczona, to wszystko. Okej? Miałaś ciężki dzień. Miesiąc. Cholerny rok. Nie robisz badań, bo jesteś uparta jak osioł, i wiem, wiem o tym, i nie mogę cię zmusić, ale do cholery, Nina… nie możesz mówić takich rzeczy tak po prostu.
    Spojrzał na nią z bezradnością, której nienawidził u siebie. W jego głowie pojawiły się obrazy. Obrazy jej matki, zmarłej za wcześnie. Obrazy tej samej, nieuchwytnej choroby, której nie dało się oszukać. I choć wiedział, że to absurdalne, nie mógł pozbyć się tego obrazu. Wyobraził ją sobie w szpitalu, podłączoną do maszyn, kruchą, bezsilną. I czuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej, jakby walczyło o to, żeby nie dać się porwać temu strachowi.
    — Nie “jeśli coś się stanie”, nie “jakby co, zajmij się Tonym”. Nie.
    Wziął głębszy oddech, jakby próbował się opanować, ale jego głos nadal lekko drżał.
    Potarł palcami skroń, odwrócił wzrok, walcząc z czymś, co go dławiło — nie słabość, ale ogrom emocji, które zbierały się od miesięcy, może lat.
    Zaciągnął się powietrzem, a potem, jakby odciął się od własnych myśli, zderzył się ze świadomością, że to wszystko jest poza jego kontrolą. Niezależnie od tego, jak bardzo by się starał, nie miał żadnej siły nad tym, co się działo w jej ciele. I nie potrafił sobie tego wyobrazić.
    Scott zaciągnął powietrze, czując, jak chłodna przestrzeń kliniki wchłania go w siebie. To miejsce było znajome, ale tego wieczoru miało w sobie coś obcego, jakby każda cząstka tej sterylnej rzeczywistości podważała poczucie pewności, które do tej pory miał. Kiedy Nina rzuciła to ciche pytanie, na moment zamarł. Prośba nie była głośna ani wymuszona, ale w jej głosie było coś, co sprawiło, że poczuł, jakby właśnie złamała jakąś barierę między nimi, jakby cały ten dystans nagle zniknął.
    — Oczywiście, że tak — powiedział cicho, ale stanowczo, jakby nie było żadnej innej odpowiedzi. Potrzebowała go, a on nie miał zamiaru jej zawieść.

    OdpowiedzUsuń
  54. W tej sterylnej przestrzeni, która nie wymagała niczego poza obecnością, poczuł się bezradny. Zbliżył się do niej, bez słowa usiadł obok, zachowując ostrożność, jakby jej stan był czymś, co mogło się rozsypać w każdym momencie. Jego ręka znalazła się blisko jej dłoni, ale nie dotknął jej od razu. Zamiast tego patrzył na nią uważnie, jakby szukał w jej twarzy odpowiedzi na swoje własne pytania.
    Wzrok Niny był już spokojniejszy, ale wciąż miała coś w oczach, coś, co mówiło, że to wszystko, ta ulga, była tylko chwilowa.
    Scott poczuł, jak te słowa uderzają w niego, jak zimny podmuch powietrza, który wstrzymuje oddech. Spojrzał na Ninę, a potem na jej młodą panią doktor, która stała w drzwiach z zestawem do wkłucia, oczekując odpowiedzi.
    Zamrugał, próbując złapać równowagę, zanim odpowiedział. Cały jego układ nerwowy wzbierał się w jakimś niekontrolowanym napięciu.
    — Co się dzieje? — zapytał. Jego ton był nieco zbyt ostry, jakby sam był rozdartym między tym, co chciał wiedzieć, a tym, czego bał się usłyszeć.
    — Scott, proszę — zaczęła kobieta, w końcu przełamując ciszę. — Zaczekaj na korytarzu... — zawahała się na moment. — Nina chce mieć teraz trochę prywatności.
    Spojrzała na niego z szacunkiem, ale bez wahania, jakby doskonale wiedziała, że jeśli będzie kontynuował, może to tylko pogorszyć sytuację.
    — Proszę… — powiedziała łagodnym, ale stanowczym tonem, wskazując mu na drzwi.
    — Oczywiście — powiedział, z szorstką nutą w głosie. Z jego spojrzenia biła niepewność, ale zmusił się, by wyjść, choć to wszystko kłóciło się z jego pragnieniem pozostać tam. Zatrzymał się na chwilę przy drzwiach, by spojrzeć na Ninę, ale nie wiedział, co powiedzieć.
    Zanim zamknął za sobą drzwi, powiedział tylko:
    — Będę na zewnątrz, jakbyś czegoś potrzebowała.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  55. Scott poderwał się z miejsca jak tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Stał przed nią, słuchał jej i milczał, jakby jej słowa zawisły w powietrzu i potrzebowały kilku dodatkowych sekund, by sięgnąć do niego naprawdę, przebić się przez wszystkie warstwy myśli, emocji, lęków. W jego oczach przez ułamek sekundy widać było absolutną pustkę — ten stan, w którym umysł próbuje jeszcze znaleźć jakąś inną interpretację, jakby to mogło być coś innego, coś mniej znaczącego, mniej zmieniającego wszystko.
    Ale potem… wszystko się w nim poruszyło.
    Zmarszczył brwi. Spojrzał na nią raz jeszcze, jakby nie wierzył, że dobrze usłyszał. Coś się w nim spięło, instynktownie, jakby cała jego przeszłość, każdy błąd, każde wspomnienie o niej i o Tonym nagle wylały się na powierzchnię. Tym razem to on zbladł.
    — Jesteś… — wypowiedział to słowo cicho, jakby miało natychmiast się rozpaść. — Jak…?
    Złapał się na tym, że to idiotyczne pytanie.
    Zamrugał. Raz. Drugi.
    — Nina… — Jego głos zadrżał. — Ty… jesteś pewna? — To pytanie nie było podważeniem. Było ostatnią próbą, by cofnąć zegar, by zatrzymać to, co już się wydarzyło. Ale nawet zanim odpowiedziała, już wiedział. Po spojrzeniu, którego nie dało się nie rozpoznać — spojrzeniu kobiety, która wie, że coś się właśnie zmieniło, na zawsze.
    Cała jego uwaga — rozdygotana, przestraszona, niespokojna — skupiła się na niej w jednym punkcie. W spojrzeniu. W dłoniach kurczowo trzymających jego marynarkę.
    Serce biło mu za szybko. Nie potrafił znaleźć właściwego słowa. Emocje tłukły się w nim jak spłoszone ptaki: niedowierzanie, lęk, odpowiedzialność, echo przeszłości, nieprzygotowanie, pytania bez odpowiedzi. Wszystko naraz.
    — Przepraszam… — powiedział nagle, nie odrywając od niej wzroku. — Przepraszam, Nina, nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak, jakbym próbował cię rozliczać.
    Jego wzrok na moment stał się nieco bardziej zdumiony, jakby próbował dopasować kawałki układanki, której wcale nie znał. — Nie wiedziałem… że się z kimś spotykasz — dodał, zastanawiając się przez chwilę nad tym, co mówił. Jego głos nabrał lekkiej nuty wątpliwości, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.
    — Nie mówię, że to źle. W końcu ja też.. układam sobie życie. Po prostu… — Uśmiechnął się krzywo, bez radości, ale z jakimś miękkim, przepraszającym światłem w oczach.
    Potarł dłonią kark, potem uniósł wzrok i westchnął cicho.
    — Odwiozę cię, dobrze? Do domu. Odpoczniesz. Położysz się. — Jego głos był spokojniejszy, ale nadal czuć było napięcie pod powierzchnią. — Umówiłem się z Mario, że Tony zostaje u nich na noc.
    Spojrzał na nią jeszcze raz — trochę jak mężczyzna, który właśnie otrzymał wiadomość z innego świata. Ale był tam. Nie uciekał. Nie odwracał się. I może właśnie to było w tej chwili najważniejsze.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  56. Scott przez moment stał w miejscu, jakby nagle wciągnięty w wir, którego nie potrafił zatrzymać.
    Jakby wszystko, co padło z jej ust, wbijało się w niego warstwa po warstwie, nie dając miejsca na oddech, na obronę, na jakiekolwiek słowo.
    Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Nie z gniewu. Z bólu. Z uderzenia, które przyszło znienacka, choć przecież sam je wywołał. Z jego ust wydobył się ledwie słyszalny oddech — nie do końca westchnienie, nie do końca szept.
    — Nina… ja… — urwał. Głos mu zadrżał. Przełknął ślinę. — Ja nie… nie miałem na myśli nic złego, nie chciałem cię urazić. To… to był szok. Po prostu.
    Zrobił krok w jej stronę, ale zaraz się cofnął. Jakby zrozumiał, że każde przybliżenie może być potraktowane jak próba przekroczenia granicy, której ona nie chce już bronić — bo jest zbyt zmęczona.
    — Nie wiedziałem… — zaczął znowu, nieporadnie. — Spaliśmy ze sobą raz, Nina. Jeden raz. I nie myślałem… nie dlatego, że cię nie traktuję poważnie. Po prostu nie wierzyłem, że to mogło… że coś takiego mogło się zdarzyć.
    W jego oczach pojawił się cień — nie tylko winy, ale czegoś więcej. Żalu. Przerażenia. Własnej słabości, która właśnie została obnażona do żywego.
    — Wiem, że to zabrzmiało jak… nie wiem nawet jak to nazwać. — Parsknął cicho, sam siebie karcąc.
    — Po prostu… kiedy to powiedziałaś, nie pomyślałem, że to może być… że coś takiego mogło się wydarzyć… właśnie nam.
    Zamilkł. Przez chwilę słychać było tylko szum wentylacji gdzieś w korytarzu. Potem dodał ciszej:
    — Przepraszam.
    Scott odwrócił wzrok, jakby nie potrafił znieść ciężaru jej spojrzenia. Wciąż słyszał w głowie echo własnych słów — tych idiotycznych, nieprzemyślanych, które wypowiedział nie po to, żeby ją zranić, ale żeby ochronić samego siebie.
    Bo prawda była taka, że kiedy to usłyszał — to jedno zdanie, brutalnie proste, niosące w sobie cały ciężar rzeczywistości — jego mózg wyłączył się na ułamek sekundy. A potem zaczął działać według dobrze znanego schematu. Obrona. Szybka, instynktowna. Obojętność jako zbroja. Sarkazm jako tarcza. Zamiast przyjąć to, co powiedziała, zaczął ją wypychać ze świata, który od lat trzymał na dystans każdego, kto mógłby zburzyć jego pozory stabilności. Bo na jego myśl od razu przyszedł mężczyzna, z którym ją ostatnio widywał, z którym była na kolacji, który odwiózł ją z przyjęcia.
    “Układam sobie życie” — powiedział, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Jakby to była odpowiedź na cokolwiek. W rzeczywistości to było kłamstwo. Próba zapanowania nad czymś, co wymykało się spod kontroli. Bo nie układał sobie życia. On dopasowywał kolejne elementy, udając, że panuje nad planszą, choć ta od dawna leżała przewrócona.
    Nie był gotowy, żeby usłyszeć, że to on. Że to z nim. Że to się naprawdę stało.
    Scott wciągnął powietrze głęboko, tak jakby tylko ten oddech mógł zatrzymać wszystko, co właśnie rozsypywało się wokół niego. Przez chwilę po prostu patrzył — na jej zaciśnięte pięści, na drżenie w ramionach, na podniesiony podbródek, który ledwie trzymał łzy na wodzy.
    Wziął głęboki oddech. Długi, ciężki, taki, który miał w sobie próbę opanowania emocji, ale też decyzję. Taką, której już nie cofnie.
    — Nie ruszam się stąd bez ciebie. — powiedział spokojnie, ale twardo. Głos miał lekko ochrypły, jakby coś go dusiło od środka. — Nie będzie żadnych taksówek, nie będzie „dam sobie radę sama”. Nie zgadzam się. Nie teraz.
    Zrobił krok w jej stronę, ale nie zbliżył się za bardzo. Zatrzymał się, jakby wiedział, że musi jej dać przestrzeń, ale jednocześnie nie zamierzał się cofać.
    — Muszę się upewnić, że bezpiecznie wróciłaś do domu. To nie jest coś, co podlega dyskusji.
    Nie próbował się tłumaczyć. Nie próbował naprawiać tego, co przed chwilą zepsuł. Po prostu… stał tam i patrzył na nią tak, jakby dopiero teraz naprawdę zobaczył, co ma do stracenia.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  57. Scott milczał długo. Zbyt długo. Stał naprzeciw niej, jakby właśnie tam, w salonie, wśród porozrzucanych butów, śladów łez i szeptów wypowiedzianych na granicy wytrzymałości, zatrzymał się czas. Patrzył na nią — skuloną na kanapie, w obronnym uścisku własnych ramion, z oczami, które nosiły w sobie całe spektrum strachu, gniewu i żalu — i czuł, że już nigdy nie zapomni tego obrazu. Że będzie go nosił pod powiekami, jak karę.
    Poczuł, jak coś w nim pęka. Nie spektakularnie, nie gwałtownie — raczej cicho, jakby od środka, bez ostrzeżenia, bez możliwości cofnięcia czegokolwiek. Każde słowo, które wypowiedziała, trafiało w niego precyzyjniej niż jakikolwiek cios, jaki kiedykolwiek przyjął na ringu. Nie musiała krzyczeć, żeby go rozbić. Wystarczyło to jedno zdanie, to jedno stwierdzenie, rzucone z dołu, z kanapy, przez zaciśnięte gardło i zęby zgrzytające od gniewu:
    „Nie chcę być kolejną matką dzieci Scotta.”
    Piekło. Jak otwarta rana. Jak etykieta, której nigdy nie chciał nosić, a którą sam sobie przykleił.
    Przymknął oczy. Tylko na chwilę. Ale ta chwila wystarczyła, żeby coś w nim pociemniało. Jakby musiał coś w sobie przytrzymać, żeby nie pęknąć do końca.
    Podszedł bliżej, ale wciąż nie za blisko. Usiadł powoli, ciężko, jakby jego własne ciało nagle przestało wierzyć, że może cokolwiek naprawić.
    — „Jeśli zdecyduję się to dziecko urodzić…” — powtórzył cicho, nie patrząc jej w oczy.
    — O to ci chodziło, prawda?
    Jego głos był niski, bez obrony. Bez maski. Już się nie zasłaniał ironią, ani tą przeklętą pozą kogoś, kto zawsze ma alternatywę.
    — Że to jeszcze nie jest decyzja. Że wciąż stoisz nad przepaścią, z jedną nogą zawieszoną w powietrzu… i że jeśli nie zdecydujesz się tego dziecka nie urodzić, to ja będę tym, który jest za tę decyzję odpowiedzialny, tak jak byłem odpowiedzialny wtedy, 13 lat temu, za to, że wyjechałaś bez słowa.
    Spojrzał na nią w końcu. Wprost. Bez uników.
    — Bo jesteśmy tu… drugi raz. Tylko że teraz… teraz nie rozważasz ucieczki. Nie pakujesz walizki, nie mówisz „damy sobie radę osobno”.
    Zawiesił głos, jakby nie chciał wypowiedzieć tego, co naprawdę miał na myśli. Spojrzał na nią z czymś, co było jednocześnie bezradnością i zawstydzeniem. Ale głębiej — był tam też strach. I rana, świeża, paląca. Bo to, co powiedziała, nie było tylko wyrzutem. To było lustro, które mu podstawiła — brutalnie, bez filtra.
    — Tylko co, Nina? Co właściwie teraz rozważasz?
    Nie czekał, aż odpowie. Wiedział, że nie musi.
    — I czy ja mam w tym wszystkim jeszcze jakąś rolę? Czy coś tu jeszcze zależy ode mnie? Czy mogę… być, czy to już nie ma znaczenia?
    Zacisnął dłonie, spojrzał na podłogę, potem znów na nią.
    — Powiedziałaś, że Tony cierpi… że krzywdzę go
    tym jaki jestem. Naprawdę tak jest? Tak myślisz? — W jego głosie coś się złamało.
    Zatrzymał się. Przełknął ślinę.
    — Wiem, że zawiodłem, że czasem jestem cholernie trudny do zniesienia. Ale nigdy, ani przez sekundę, nie przestałem kochać naszego syna. A teraz… patrzę na ciebie… i nie wiem, czy to już za mało.
    Zacisnął szczęki, potem znów wypuścił powietrze, powoli.
    — Ale… jeśli naprawdę nie widzisz we mnie kogoś, kto może być dobrym ojcem, to nie wiem, czy jest jeszcze jakikolwiek sens, żebym mówił, że chcę. Że chciałem wtedy, i że chcę teraz.
    Zawiesił głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez chwilę tylko patrzył na nią w ciszy — nie dlatego, że nie miał nic więcej do powiedzenia, ale dlatego, że zrozumiał, że słowa to za mało.
      Powoli wstał, jakby każdy ruch musiał być przemyślany, delikatny, żeby nie zburzyć tej cienkiej granicy między nimi. Zajął ręce czymś prostym, banalnym wręcz — bo właśnie to było mu teraz potrzebne. Rzeczywistość. Czynności, które nie wymagają decyzji, tylko obecności.
      Najpierw sięgnął po koc, który leżał przewieszony przez ramię kanapy. Miękki, szary, pachnący jeszcze resztką jakiegoś wieczoru sprzed tygodni — może tego, kiedy Tony zasnął przy bajkach, a ona próbowała go obudzić, śmiejąc się cicho. Delikatnie, z niemal nieśmiałą ostrożnością, okrył nią ramiona. Nie powiedziała nic. Nie spojrzała. Ale nie odsunęła się. I to wystarczyło.
      Potem odwrócił się i poszedł do kuchni. Słychać było tylko szelest, stukot kubka o blat, cichy syk czajnika, który zaraz się zagotuje. Dla niego te dźwięki były jak kotwica — coś znanego, konkretnego, coś, co mógł zrobić dla niej, dla nich, nawet jeśli nie wiedział, czy to coś znaczy.
      Wrócił po chwili i bez słowa postawił kubek przed nią. Herbatę z imbirem i cytryną — tę, którą zawsze robiła, kiedy Tony miał katar. Ona nie sięgnęła od razu. Ale spojrzała. Na herbatę, na jego ręce, na to, że nie ucieka. A on usiadł znów obok niej. Blisko, ale nie narzucająco.
      Siedział chwilę w ciszy, patrząc na parę unoszącą się z kubka, jakby próbował zebrać w sobie coś więcej niż słowa — coś, co mogłoby przebić się przez jej zmęczenie, ból, rozczarowanie. A potem, spokojnie, cicho, ale z głębi, odezwał się.
      — Nina… — uniósł wzrok i spojrzał na nią tak, jakby to była najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek miał jej do powiedzenia. — Czy możemy… zacząć tę rozmowę od nowa?
      Nachylił się lekko, jego głos był niższy, miękki, ale zdecydowany.
      — Cokolwiek zdecydujesz… naprawdę cokolwiek… ja będę. Będę obok. Nie musisz się bać, że zostaniesz z tym sama.
      Zamilkł na sekundę, żeby dać jej czas, ale w jego oczach było coś, co nie cofało się już przed niczym — nie przed odpowiedzialnością, nie przed strachem, nie przed tym, co trudne.
      — Może jestem popieprzony. Może zawaliłem milion razy. Ale teraz… teraz jestem tutaj.

      Scott

      Usuń
  58. Nie przerwał jej ani razu. Nie próbował się wtrącać, ratować sytuacji czy dopowiadać czegokolwiek, co mogłoby brzmieć jak obrona. Zasłużył na każdą sylabę. Każdy cień zawodu w jej głosie. Każdą niepewność.
    Patrzył na nią z takim rodzajem skupienia, jakby każde słowo, które padło, było dla niego drogowskazem, a nie oskarżeniem.
    Zanim się odezwał, westchnął cicho.
    — Wiem, że nie robisz tego z zemsty. — powiedział cicho, ale pewnie. — Wiem, że to wszystko nie jest karą. Tylko… konsekwencją. Tego, co się między nami działo. I czego nie umieliśmy naprawić.
    Spojrzał na nią, uważnie, z łagodnością, która pojawiała się u niego rzadko, ale jeśli już — to była prawdziwa.
    — Masz prawo być zmęczona. Masz prawo być przerażona. Nie oczekuję, że wszystko się „jakoś ułoży”. Ale chcę ci powiedzieć coś, co może zabrzmi naiwnie, a może po prostu… ludzko.
    Zamilkł na sekundę. Potem — głos miał głęboki, ale miękki.
    — Nie wiem, czy wszystko da się naprawić. Nie wiem, jak będzie wyglądało jutro. Ale wiem, że dziś… nie jesteś sama.
    Zamilkł. I przez chwilę nie było nic — tylko ten kubek z herbatą i ta cisza, która wcale nie była pusta.
    — Wiesz, czego się nauczyłem przez te wszystkie lata? — zapytał cicho. — Że „chcę” to jedno z najbardziej bezużytecznych słów, jeśli nie idzie za nim działanie. Że „chcieć” to nie znaczy być. I nie znaczy zostać.
    Spojrzał na nią, ale inaczej niż wcześniej. Bez dumy, bez pozy.
    — Nina, ja nie chcę ci złożyć obietnicy tylko po to, żebyś mogła się na niej oprzeć, a potem znów się zawieść.
    Podniósł wzrok. W jego głosie nie było już ani grama ironii, tej starej, automatycznej zbroi.
    — Jeśli mamy coś zmieniać… jeśli mamy próbować jeszcze raz… — powiedział powoli, nie odrywając wzroku od jej twarzy — …to ja nie chcę, żeby to było przez ciążę. Ani że względu na Tonego, bo tylko go tym skrzywdzimy. Ani przez to, że życie nas przypiera do muru i trzeba coś zdecydować, bo inaczej wszystko się rozpadnie.
    Zawiesił głos. Złapał oddech. Nie dlatego, że brakowało mu słów — tylko dlatego, że chciał, by każde miało znaczenie.
    — Ja chcę, żeby to było… o nas. O tym, czego my chcemy. Nie o obowiązku. Nie o winie. Nie o tym, że „tak trzeba”, albo że „tak będzie lepiej dla dziecka”.
    Potarł dłonią kark, jakby szukał w sobie prostoty, której zawsze mu brakowało w momentach, które wymagały odwagi.
    Uniósł wzrok.
    — Chcę czegoś, co będzie nasze.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej, aż dzieliły ich tylko oddechy. Bez słowa, delikatnie objął ją ramionami, jakby chciał zabrać choć część ciężaru, który w sobie niosła. Przyciągnął ją do siebie z ostrożnością, jakby nadal bał się, że go odepchnie — ale nie zrobiła tego. Pozwoliła. I może właśnie to znaczyło więcej niż jakiekolwiek „tak”.
      Jego dłoń przesunęła się po jej plecach, a potem, zanim mogła cokolwiek powiedzieć, pocałował ją w czoło. Czuł ciepło jej skóry, wrażliwość, którą starała się ukryć, ale która była tak wyraźna w każdym jej geście, w każdym oddechu.
      — Powinnaś się położyć… odpocząć — powiedział cicho, z troską, której nigdy nie ukrywał, ale której nigdy wcześniej nie wyrażał w takim stopniu. — A ja… zostanę z tobą, żebyś nie była sama.
      Został jeszcze chwilę blisko, nie przynaglając, nie naciskając. Tylko trwał — jakby właśnie to, w końcu, potrafił zrobić najlepiej.


      Scott :)

      Usuń
  59. Scott zamarł.
    Nie dlatego, że nie miał odpowiedzi. Ale dlatego, że w tej jednej chwili, w tej jednej historii, w tych kilku zdaniach, Nina zrobiła coś, czego nie umiałby zrobić nikt inny — postawiła mu lustro. Bezwzględne. Odsłaniające nie tylko jego błędy, ale też wszystko to, co przez lata wypierał. Wszystko, co zostawiał w „później”, w „nie teraz”, w „to się jakoś ułoży”.
    Spojrzał na Ninę. I zobaczył nie tylko kobietę, którą kiedyś kochał. Zobaczył matkę swojego syna. Zobaczył przyszłość, która jeszcze wczoraj wydawała się abstrakcyjna, a dziś siedziała przed nim na kanapie, zmęczona, ale silna. I cholernie prawdziwa.
    — Powiedziałbym… — zaczął cicho, powoli, jakby każde słowo miało dla niego wagę. — Powiedziałbym jej, że zasługuje na więcej. Że kochać to znaczy być. Nie tylko wtedy, gdy wszystko się wali, ale wtedy, gdy jest nudno. Codziennie. Z wyboru. Nie z impulsu. Nie ze strachu.
    Spojrzał przed siebie, na coś, czego nie było, jakby próbował tam odnaleźć wersję siebie, której jeszcze nie znał. A potem znów spojrzał na nią.
    — Powiedziałbym jej, żeby nie wierzyła facetowi, który sam nie wie, kim chce być. Że jeśli on nie potrafi zostać, to niech nie wchodzi — zamilkł na chwilę, jego głos zadrżał. Potarł dłonią kark. Wziął głęboki oddech. I powiedział to, co do tej pory w nim siedziało, niewypowiedziane:
    — I powiedział bym jej: „Nie bądź z kimś takim jak twój ojciec.”
    Spojrzał jej prosto w oczy. I tym razem nie uciekł wzrokiem. Ani na milimetr.
    — Nina, nie mogę zmienić wszystkiego, co spieprzyłem. Ale mogę zdecydować, kim jestem teraz. Nie przez poczucie winy. Ale dlatego, że chcę.
    Wyciągnął rękę, położył ją ostrożnie na jej dłoni.
    Odwrócił się do niej, cicho, ostrożnie, jakby każde słowo mogło coś przechylić. Ale kiedy spojrzał w jej oczy, już nie uciekał. Wreszcie nie.
    — Wiem, że to wszystko… to jest dużo — powiedział, cicho, ale z tą chropowatością w głosie, która zawsze zdradzała, że mówi naprawdę. — I wiem, że mamy Tonego. I to drugie życie, które rośnie gdzieś tam,.
    Przełknął ślinę. Uśmiechnął się z trudem, ale ciepło.
    — Ale to nie dlatego tu jestem. Nie dlatego mówię to wszystko.
    Zawiesił głos, jakby szukał właściwych słów. Jakby nie chciał ich spieprzyć.
    — Nie chcę, żebyś myślała, że jestem tu tylko dlatego, że jesteś w ciąży. Albo dlatego, że muszę. Albo że to obowiązek. Bo to by znaczyło, że nasze dzieci są wszystkim, co nas łączy. A ja… ja nie wierzę, że to prawda.
    Spojrzał na nią z tą otwartością, którą tak długo w sobie tłumił.
    Pochylił się lekko i dotknął jej dłoni. Wziął głębszy oddech, jakby chciał zrobić reset i zacząć od nową.
    — Wtedy… kiedy źle się poczułaś. Kiedy wspomniałaś o chorobie mamy, kiedy z tą spanikowaną miną poprosiłaś, żebym wyszedł z sali… — urwał na sekundę, bo coś w gardle mu zadrżało.
    — Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał mnie z biegu i kazał zapytać siebie: co ja, do cholery, robię? Co próbuję udowodnić, zamiast po prostu… być?
    Scott milczał przez chwilę, jakby coś jeszcze w nim pracowało. Jakby jego własne myśli dopiero teraz zaczynały się układać w zrozumiałą całość. Oparł łokieć o oparcie kanapy, palcami przesunął po czole, a potem spojrzał na nią z czymś głębszym niż wyrzuty sumienia — z trzeźwością człowieka, który wreszcie przejrzał na oczy.
    Zacisnął lekko szczękę, ale jego spojrzenie pozostało spokojne.
    — Nina, coś nas łączyło, zanim jeszcze Tony pojawił się na świecie. I ja nie chcę, żebyś była ze mną dla dzieci. Chcę, żebyś była ze mną, bo naprawdę tego chcesz. Bo czujesz, że to jeszcze ma sens. Bo między nami coś jest. Coś, czego nawet wtedy, gdy było najgorzej, nie umiałem do końca z siebie wyrwać.
    Jego dłoń, która wciąż dotykała jej palców, poruszyła się odrobinę — jakby chciał coś dodać ciałem, nie tylko słowami. Jakby tym razem naprawdę był w tym wszystkim, tak jak ona prosiła.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  60. W sypialni panowała cisza przetykana oddechami. Nie rozmawiali już. Nie musieli. Leżeli na boku, blisko siebie, jakby każdy centymetr przestrzeni między nimi coś znaczył, coś zamykał — stary lęk, niepewność, tę niekończącą się sinusoidę niedopowiedzeń.
    Scott przylgnął do jej pleców. Jego dłoń odnalazła drogę do jej brzucha — ciepła, otwarta, chroniąca. Położył ją tam naturalnie, jakby to było miejsce, do którego od zawsze należała. Czuł pod palcami jej oddech i to niewidzialne, kruche coś, co dopiero zaczynało się formować. Nowe życie. Ich chaos, ich przypadek, ich cud.
    Nie powiedział nic. Tylko przytulił ją mocniej, a jego usta musnęły delikatnie jej kark. Zasypiał długo, ale spokojnie — jakby po raz pierwszy od miesięcy mógł pozwolić sobie na sen, który nie kończy się zaciśniętymi pięściami.



    Poranek wszedł do mieszkania cicho, z miękkim światłem sączącym się przez firany. Było jeszcze wcześnie. Tylko ptaki za oknem miały w sobie więcej życia niż ulice poniżej.
    Scott obudził się pierwszy. Przez chwilę po prostu leżał, patrząc na profil Niny wtulonej w poduszkę. Jej włosy rozsypane były na pościeli, twarz rozluźniona snem, jakby noc naprawdę przyniosła ukojenie. Nie chciał jej budzić.
    Wysunął się z łóżka ostrożnie. Wziął szybki prysznic. Woda była chłodna, ale orzeźwiająca, jakby spłukiwała z niego to, co stare. Gdy przetarł twarz ręcznikiem i spojrzał w lustro, pierwszy raz od dawna zobaczył w odbiciu nie tylko zmęczenie, ale też coś nowego — spokój.
    W kuchni zastał ciszę i lekki bałagan. Kilka kubków, niedopita herbata. Otworzył okno. Wpuścił trochę świeżego powietrza. I przez chwilę, stojąc tam — tylko w bokserkach, z mokrymi włosami i rękoma opartymi o blat — poczuł, że może właśnie tak wygląda miłość po przejściach. Bez fanfar. Bez idealnych kadrów. Z oddechem drugiej osoby jeszcze ciepłym na poduszce i kawą, którą zaraz przygotuje dla dwojga.
    Scott wyjął dwie filiżanki z szafki i przez chwilę po prostu wpatrywał się w ich porcelanową biel, jakby szukał w nich odpowiedzi. Zapach kawy zaczął wypełniać kuchnię, ale jego myśli odpłynęły gdzieś dalej — poza to mieszkanie, poza ten poranek, poza Ninę śpiącą w sypialni.
    Ile jeszcze nierozwiązanych spraw niósł w sobie? Ile przemilczeń, ile złamanych obietnic, ile momentów, które odwlekał, bo nie miał odwagi stanąć z nimi twarzą w twarz? Każdy z nich teraz do niego wracał — ostro, wyraźnie, bez litości.
    Lucia.
    Nawet samo jej imię bolało, jakby nosił je gdzieś pod żebrami. Myślał o niej. O Miami. O tym, co się wydarzyło. Co tam zaczęło kiełkować, a raczej czemu on sam pozwolił rozkwitnąć, nie mówiąc całej prawdy. Byli razem, choć sam dobrze wiedział, że to “razem” zawierało w sobie pęknięcie. Tylko że teraz… teraz to pęknięcie zamieniło się w przepaść, przez którą trzeba będzie przejść mostem szczerości.
    Zacisnął dłonie na brzegu blatu. Wiedział, że nie może tego dłużej odwlekać. Nie po tej nocy. Nie po tym, co powiedziała Nina. Co on jej powiedział. Co zdecydowali — bez słów, gestem, obecnością.
    Tylko jak miał spojrzeć Lucii w oczy? Jak jej to powiedzieć? Że to nie był plan. Że nie szukał pretekstu. Że po prostu spojrzał w oczy kobiecie, z którą dzielił życie i dziecko — i zobaczył, że wciąż ją kocha. Że przez ten cały czas szukał odpowiedzi gdzieś indziej, zamiast wrócić do tego, co było pod samym nosem. Do tej miłości, która nie potrzebowała słów, tylko obecności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnął po kubek, nalał do niego kawy i oparł się biodrem o blat. Z kuchni widać było kawałek korytarza prowadzącego do sypialni — drzwi były przymknięte. Cisza w mieszkaniu była miękka, prawie intymna, przerywana tylko szumem miasta za oknem. Ale w głowie Scotta wciąż grało inne tło — cięższe, głośniejsze.
      Nie chodziło tylko o to, co powie Lucii. Chodziło o to, jak to zrobi. Jak spojrzeć w twarz komuś, komu dało się złudzenie. Obietnicę, choćby nie wypowiedzianą wprost. Bo przecież z Lucią też coś było — coś delikatnego, nienazwanego, ale realnego. Może nie tak głębokiego jak z Niną, ale prawdziwego na swój sposób. I przez moment Scott uwierzył, że może tam zacząć od nowa. Że to będzie jego przyszłość.
      Tyle że jego przyszłość właśnie spała kilka metrów od niego, w sypialni, z jego dzieckiem pod sercem i jego imieniem wciąż w ustach. Nie jako wybór z rozsądku. Nie jako domyślna opcja. Ale jako ktoś, kogo naprawdę chciała.
      Przypomniał sobie jej dotyk. Cichy, uważny. Ciepło jej dłoni, gdy położyła ją na jego. I to zdanie, które powiedziała tak, jakby się bała go wypowiedzieć, ale jeszcze bardziej bała się go przemilczeć:
      „Wciąż cię kocham. I nie wiem, jak się tego oduczyć.”
      Wziął łyk kawy, gorzki, jak myśli, które kotłowały mu się w głowie. Musiał porozmawiać z Lucią.

      Scott

      Usuń
  61. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  62. Scott odwrócił się z uniesionymi brwiami i miną człowieka, któremu właśnie obrazili największą świętość.
    — Słuchem? — Uniósł ręce, jakby właśnie ktoś oskarżył go o zdradę stanu.
    — Nie bluźnij, Nina. Bo cały szwadron moich przodków przekręca się w grobie, za każdym razem, jak ktoś mówi, że moja kawa smakuje jak asfalt…
    Złapał kubek, upił łyk z przesadnym namaszczeniem, przymknął oczy jak znawca win i pokiwał głową z udawaną dumą.
    — To jest dobra kawa. Klasyczna. Porządna. Bez tego twojego mleka migdałowego, bez słodzików, bez… zniewieściałości!
    Zbliżył się o krok, z wyraźnym dramatyzmem typowym dla jego włoskiej krwi, i spojrzał na nią z wyrzutem.
    — Ale spokojnie… jestem gotów cię wychować. Od nowa. — Potem spojrzał na nią znów, tym razem z tym półuśmiechem, który pojawiał się, gdy się z nią droczył, ale gdzieś pod spodem niósł czułość.
    Nachylił się lekko i cmoknął ją w skroń.
    — Zacznijmy od podstaw. Kawa to nie deser. To rytuał. To… tożsamość.
    Scott popatrzył na nią z udawaną troską, pokręcił głową i westchnął teatralnie, jakby właśnie doszedł do nieuchronnej, medycznej diagnozy.
    — To przez ciążę — oznajmił z powagą, jakby właśnie odkrył źródło wszystkich problemów świata. — Klasyka. Kawa przestaje smakować, logika się rozjeżdża, a niektórzy zaczynają twierdzić, że napar bogów smakuje jak asfalt.
    Odstawił filiżankę na blat i uniósł dłoń, jakby właśnie składał przysięgę przed jakimś wewnętrznym trybunałem baristów.
    — Od dziś… robię ci tylko herbatę. Zieloną. Ewentualnie z imbirem. Żadnych eksperymentów z kofeiną. Za dużo ryzyka dla reputacji.
    Zbliżył się i objął ją ramieniem, przyciągając do siebie z tym półśmiechem, który zawsze czaił się gdzieś za jego powagą.
    — A jak urodzisz, zrobimy reset. Pierwszego dnia po porodzie dostaniesz ode mnie espresso. Porządne. Włoskie. Bez filtra z opon. Obiecuję.
    Scott poczuł, jak w jego klatce piersiowej pojawia się nagły ciężar, który zacisnął się na chwilę w gardle. Jeszcze wczoraj wieczorem wymieniali się spojrzeniami pełnymi nieufności, zaciętego milczenia, które niosło ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. A dzisiaj? Dzisiaj Nina mówiła o wspólnym domu. O werandzie. O jabłoniach. O ciszy. Słowa, które wciąż brzmiały jak echo w jego głowie.
    Ale nie dał tego po sobie poznać.
    — Weranda i cisza — powtórzył, jakby sprawdzał, czy naprawdę to słyszy. — Dobrze brzmi. Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu, Nina.
    Wziął głęboki oddech, chcąc złapać pewność, którą próbował budować przez ostatnie dni.
    — Ale, wiesz… jeśli naprawdę idziemy w tym kierunku, zróbmy to dobrze. Umów mnie z agentem, chce żeby niech mój prawnik to sprawdził. Żebyśmy mieli pewność, że nie będzie żadnych niespodzianek — poprosił.
    Dla niego to było za dużo, za szybko. Ale nie pokazał tego. Zamiast tego, maskując narastającą w nim niepewność, starał się skupić na czymś, na czym mógłby odzyskać kontrolę.
    — I, na Boga, nie chce słyszeć o żadnej hipotece. Jestem jeszcze w stanie zapewnić swojej rodzinie dach nad głową — dodał. Jego głos zabrzmiał bardziej stanowczo. Były takie kwestie, które nie podlegały dyskusji.
    Stanął bliżej i przesunął się tak, żeby znaleźć się dokładnie między jej kolanami. Nie było w tym pośpiechu — tylko świadoma precyzja. Siedziała na wysokim stołku, oparta o blat, a on patrzył na nią z góry, z tym spojrzeniem, które od lat miało moc rozbrajania — nie krzykiem, nie gestem, tylko samą intensywnością.

    OdpowiedzUsuń
  63. Położył dłonie na jej udach, ciepłe i ciężkie, ale miękkie w dotyku. Zaczął powoli przesuwać je w górę z uważnością, jakby każde kilka centymetrów było decyzją. Patrzył jej przy tym prosto w oczy — nie spuszczając wzroku, nie zostawiając przestrzeni na niedopowiedzenia.
    — A teraz.. — mruknął cicho, jego głos brzmiał niżej niż zwykle, jakby sam ton miał już w sobie zapowiedź — …chciałbym zaprezentować wersje demo wspólnych poranków w nowym domu.
    Jego dłonie dotarły wyżej, aż do krawędzi jej bioder. Zatrzymał obie dłonie na udach, tuż przy krawędzi jej bielizny, a kciukami zatoczył małe, leniwe kółko tuż przy krawędzi materiału. Nie spieszył się. Nie musiał. To był moment budowany z ciszy, z napięcia, z tego, co niewypowiedziane — dokładnie taki, jakiego potrzebowali po nocy, która wszystko zmieniła.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  64. Scott spoważniał, choć jeszcze przed chwilą jego usta znały tylko półuśmiech. Cofnął się od niej o krok — nie gwałtownie, nie z chłodem, ale z tą konkretną siłą, z jaką robi to człowiek, który właśnie usłyszał coś, czego się nie spodziewał. Oparł dłonie na biodrach, spojrzał na nią z tym swoim spojrzeniem spod brwi, jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał.
    — Serio, Nina? — zapytał cicho, ale twardo. — Ty naprawdę myślisz, że ja pozwolę ci wziąć kredyt na dom, do którego ja się potem tak po prostu wprowadzę?
    Westchnął i pokręcił głową, jakby próbował przepchnąć przez gardło coś zbyt gorzkiego.
    — A podobno znasz mnie lepiej niż ja sam siebie… No to może jeszcze raz: nie forsuj mi takich rozwiązań. Nie próbuj robić tego tak, jakbyś musiała udowodnić, że dasz radę beze mnie, bo ja tu jestem.
    Zamilkł na chwilę, przetarł twarz dłonią, spojrzał w bok — gdzieś w ścianę, jakby szukał tam odpowiedzi.
    — Przecież ten dom i tak będzie twój. Nasz. Będzie dokładnie taki, jak sobie wymarzysz — mruknął z krzywym uśmiechem. — Nie zamierzam ci tego odbierać.
    Pochylił się lekko, dotykając czołem jej skroni, pozwalając, by ich oddechy się wyrównały.
    — I w ogóle, jeśli już o tym mówimy… — rzucił, wracając do niej wzrokiem. — To może nie zauważyłaś, ale ja mam więcej samochodów niż ty par butów. Ten dom, z tą śliczną werandą i jabłoniami… on jest świetny, naprawdę. Ale nie wiem, czy to nie jest miejsce, w którym my się pomieścimy. Przypominam, ze wybrałaś go dla siebie i Tonego, a ja nie byłem uwzględniony w głównym planie.
    Uśmiechnął się krzywo, z jakąś bezbronną, chłopięcą szczerością.
    — Wrócimy do tej rozmowy, okej? A jeśli ci tak bardzo zależy, żeby sprzedać ten apartament i coś z tymi pieniędzmi zrobić… to nie wiem. Zainwestuj je. Otwórz fundację. Kup Tony’emu planetę. Cokolwiek.
    Patrzył na nią z powagą, ale bez ataku. Nie próbował wygrać — próbował być szczery. Jak ktoś, kto nie chce, żeby nowy rozdział zaczynał się od przemilczeń.



    Scott nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę tylko leżał w ciszy, z ręką za głową, wpatrzony w sufit jak w pustą kartkę, na której próbował właśnie coś napisać. Westchnął cicho. Nie ciężko, nie teatralnie — raczej jak ktoś, kto naprawdę się nad czymś zastanawia.
    — Myślałem o tym — powiedział w końcu. — Leżałem tu i próbowałem sobie wyobrazić, co bym sam chciał usłyszeć, gdybym był nim.
    Obrócił głowę w jej stronę, spojrzał spokojnie, z tą swoją uważnością, którą Nina znała aż za dobrze — tą, która nie pojawiała się przy byle czym.
    — Nie chciałbym żeby on myślał, że to była decyzja jednej nocy… albo jeden poranek po wspólnej kawie. My wiemy, ile za tym stoi. Ale on nie. Dla niego to może wyglądać jak nagła zmiana kursu. Jak coś, co może się jutro znowu rozpaść.
    Wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni, palcami lekko przesunął po nadgarstku, jakby chciał wzmocnić tym gestem to, co mówi.
    — Tony to nie jest już ten sam dzieciak, co rok temu. Wie więcej, niż nam się wydaje.
    Zamilkł na moment, po czym dodał ciszej:
    — Może po prostu bądźmy, realizujmy ten jego mały plan „pogodzenia rodziców”

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  65. Scott odwiózł Ninę do kliniki zaraz po dziesiątej. Zatrzymał się przed wejściem, a ona, zanim wysiadła, położyła mu dłoń na karku, przelotnie, znajomo. Pocałowała go bez słowa. I zniknęła za szklanymi drzwiami, zostawiając w aucie zapach swoich perfum.
    Później skręcił w stronę siedziby firmy, gdzie czekały go piętrzące się maile, spotkania i dokumenty, które powinien był przejrzeć już w zeszłym tygodniu. Biuro było chłodne, zbyt jasne. Przez kilka godzin zanurzył się w rytmie decyzji i obowiązków, z tym zawodowym spokojem, który sprawiał, że ludzie przy nim czuli się bezpieczniej, nawet gdy padały trudne zdania. W pewnym momencie spojrzał na zegarek i dopił zimną już kawę. Nawet nie zauważył, kiedy minęły trzy godziny.
    Droga do Mario była dobrze znana — jak wszystkie drogi, które prowadziły do miejsc, gdzie było coś więcej niż tylko obowiązek. Na podjeździe zauważył znajomy cień pod werandą. Mario siedział w starym fotelu z gazetą, a Tony gdzieś obok, zajęty czymś, co wyglądało na próbę skonstruowania czegoś z klocków i starych śrubek. Chłopiec poderwał się, jak tylko zobaczył samochód ojca.
    Scott wysiadł, zsunął okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się do nich obu.
    — Gotowy, mistrzu? — rzucił do Tony’ego, łapiąc jego plecak z werwą, jakby zrzucał z siebie resztki korporacyjnego dnia.
    Po krótkiej rozmowie z Mario i obietnicy, że wpadnie z Tonym na obiad w weekend, Scott zapakował syna do auta. Chłopiec od razu zasypał go historiami z dnia. Scott słuchał z uśmiechem, prowadząc przez zatłoczone ulice jakby mimochodem, z tą miękką pewnością, która pojawiała się tylko wtedy, gdy Tony siedział obok.
    Zamiast jechać prosto do domu, skręcili w stronę kliniki. Auto Niny nadal stało u Mario — a ona, pochłonięta od rana pracą, nawet nie protestowała, kiedy Scott rano zaoferował, że odbierze ją po dyżurze. Tony’emu ta opcja od razu się spodobała.

    Scott, oparty o kant biurka, spojrzał na nich oboje z takim wyrazem twarzy, jakby przez moment próbował utrwalić tę chwilę w pamięci. Tę zwyczajność, która wcale nie była zwyczajna
    — Świetny pomysł, mistrzu — powiedział cicho, z uśmiechem pod nosem. — Tylko pod jednym warunkiem — Tony spojrzał na niego z udawaną niecierpliwością — że to mama wybierze miejsce. Dzisiaj zasłużyła na coś więcej niż kanapkę że szpitalnej kantyny i kawę, którą smakuje jak asfalt.
    Spojrzał na nią z tym zadziornym błyskiem w oku, przywołując wspomnienie poranka.
    Kiedy wyszli z gabinetu, szpitalny korytarz natychmiast przestał być miejscem ciszy i szurających kroków, a zamienił się w tor przeszkód dla dwóch zawodników: jednego w trampkach i z komiksem pod pachą, drugiego w zbyt eleganckich butach jak na takie wybryki.
    — Na trzy? — zapytał Tony z błyskiem w oku, już ustawiony przy linii wyimaginowanego startu, tuż obok automatu z wodą.
    Scott spojrzał na niego jak na rywala z prawdziwego zdarzenia. — Tylko nie płacz, jak przegrasz.
    — Tylko nie płacz, jak ci kolano wyskoczy!
    — Raz… dwa… TRZY!
    Wybiegli, mijając zdziwioną pielęgniarkę, która uniosła brew, ale na widok śmiechu Tony’ego zrezygnowała z upomnienia. Ich śmiech odbijał się echem po białych ścianach, a Nina szła za nimi wolniej, z założonymi rękami i uśmiechem, którego nie próbowała nawet ukrywać.
    Na parkingu Tony wpadł pierwszy na bok auta, triumfalnie rzucając:
    — Wygrałem!
    — Bo masz krótsze nogi i mniejszy opór powietrza! — sapnął Scott, zatrzymując się z ręką na masce.
    Choć ścigał się z Tonym do auta i śmiał się razem z nim — na pozór beztroski, obecny, zaangażowany — w Scottcie coś zostało z tamtej chwili, kiedy tylko przekroczył próg kliniki. Ukrywał to dobrze, jak zawsze. Nikt nie zauważył lekkiego spięcia w jego ramionach, tej zbyt szybkiej wymiany wzroku z recepcjonistką.
    W środku coś go uwierało. Coś, czego nie potrafił nazwać wprost.

    OdpowiedzUsuń
  66. Wizyta w klinice podziałała na niego… dziwnie. Nie chodziło tylko o przestrzeń, w której Nina była tak silna, tak pewna siebie i potrzebna. To było coś innego. Cień, którego nie potrafił strząsnąć.
    Bał się, że ją zobaczy. Lucię. To nie był strach wprost. Raczej rodzaj napięcia, jak wtedy, gdy czekasz na coś, co może nigdy nie nastąpić, ale i tak czujesz to całym ciałem. Był wdzięczny losowi — a może zwykłemu przypadkowi — że do tego spotkania nie doszło. Nie dziś. Nie w takiej chwili.
    Przez cały czas, gdy siedział z Tonym w gabinecie, myśli krążyły gdzieś obok, podsuwając mu możliwe scenariusze. Co by powiedział? Jak by się zachował? Czy spojrzałby jej w oczy z winą? Z żalem? Z obojętnością, której wcale nie czuł?
    Bo co miałby jej powiedzieć? Że wszystko zmieniło się w kilka dni? Że nie miał jeszcze czasu się z nią pożegnać, nie zdążył wyjaśnić, przeprosić, zamknąć sprawy tak, jak powinien?
    Wszystko wydarzyło się tak nagle — jeden impuls, jeden wieczór, jedno “zostań” wypowiedziane zbyt cicho, by zawrócić czas.
    A teraz był tutaj i nawet jeśli czuł, że to właściwa droga, nie mógł powstrzymać tej jednej myśli: Że są historie, które nie kończą się tylko dlatego, że przestajesz je opowiadać.
    Myśli te nie dawały mu spokoju, choć szedł pewnym krokiem i rzucał żarty. Zanim coś zakończył, już zaczął coś nowego. A przeszłość… miała zwyczaj doganiać człowieka właśnie w takich miejscach — cichych, sterylnych, wypełnionych echem własnych decyzji.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  67. Knajpa była niewielka, ukryta przy jednej z bocznych uliczek West Village, z neonem w kształcie czerwonego papryczki, który migotał lekko, jakby nie do końca był pewien, czy chce dziś pracować. W środku pachniało kolendrą, limonką i ciepłymi tortillami — wszystko sprawiało wrażenie miejsca, które nie sili się na efekt, tylko po prostu istnieje.
    Usiedli przy oknie. Scott zsunął kurtkę, opierając łokcie o stół, a Tony od razu sięgnął po menu, jakby miał zamiar zamówić pół kuchni.
    Scott oparł łokieć o stół i spojrzał na Tony’ego z lekkim uśmiechem. Chłopak nadal wyglądał na zdezorientowanego, wciąż niepewny, czy jego matka żartuje, czy faktycznie planuje zamówić coś tak dziwnego, jak kiszone mango.
    Scott pochylił się lekko nad stołem, kierując słowa do syna:
    — Czasem każdemu zdarza się mieć większy apetyt. — Ton miał lekki, prawie beztroski, ale w oczach błysnęło coś głębszego. Spojrzał na Ninę. — Zrobił krótką pauzę i przeniósł wzrok na Ninę. Nie musieli nic mówić. Nie wprost. Uśmiechnął się lekko, z tym ciepłym, miękkim błyskiem w oczach, który pojawiał się u niego rzadko, ale nigdy przypadkowo.
    — Zwłaszcza gdy… jest ku temu powód.
    Nie powiedział tego na głos. Nie musiał. To była ich chwila, drobne porozumienie, intymność ukryta w codzienności. Tylko on i ona wiedzieli, co naprawdę znaczyło to zdanie. Tony zmarszczył brwi, jakby przeczuwał, że coś mu umyka, ale zaraz wzruszył ramionami i wrócił do studiowania menu.
    — A ja się założę, ze mama nie jadła dzisiaj śniadania, ani obiadu, tylko żyła cały dzień na cukierkach z gabinetu lekarskiego i kawie.
    Scott odchylił się na krześle, pozwalając, by gwar restauracji ich otulił, i choć czuł jeszcze echo tamtego niepokoju z korytarza kliniki — lęku, że zobaczy Lucię, że coś się wydarzy, co zburzy tę kruchą chwilę — teraz wszystko wydawało się cichsze. Jakby przez moment świat pozwolił im po prostu być.
    Scott oparł łokieć o stół i przyjrzał się Ninie przez moment. Widząc, jak zamknęła oczy i westchnęła cicho, zrozumiał, że nie był to po prostu głód — to było coś więcej.
    I nagle to go uderzyło: przez ostatnie lata Nina zawsze kontrolowała. Sytuacje. Słowa. Swoje potrzeby. Nawet głód miała poukładany — „po dyżurze lekko, z warzywami i wodą z cytryną.” Ale dziś… dziś wyglądała jak ktoś, kto nie tylko przeżył coś trudnego, ale też postanowił nie pozwolić, by to trudne zdefiniowało jej dzień.
    Tony jeszcze nie zorientował się, jak dużo dzieje się między dorosłymi, ale to było w porządku. Jeszcze przez chwilę mógł być tylko dzieckiem.
    Jeszcze nie czas. Jeszcze nie teraz. Ale nie mogli odwlekać tej rozmowy w nieskończoność. Scott zastanawiał się jak to najlepiej zrobić, jak to poukładać w czasie, tak, żeby Tony nie pomyślał, że wracają do siebie z powodu dziecka, żeby się nie zastanawiał, dlaczego zatem nie wrócili do siebie z jego powodu.
    W tle leciała jakaś stara piosenka w hiszpańskim radiu — gitara, miękkie bongosy, głos kobiety, która brzmiała, jakby śpiewała o życiu z otwartym sercem i bez żadnych planów awaryjnych. Tony nie słuchał — właśnie próbował zdecydować, czy burrito z czarną fasolą to lepsza opcja niż quesadilla z serem.
    Zwrócił się do Tonego, który studiował kartę.
    — Tylko błagam, bez ostrych sosów — mruknął w kierunku Tony’ego. — Pamiętasz, jak to się skończyło ostatnim razem?
    Tony wywrócił tylko oczami.
    Scott spojrzał na Tony’ego znad krawędzi swojej szklanki. Chłopak z nosem w karcie dań wyglądał, jakby właśnie rozważał decyzję życia — nie pomiędzy dwiema opcjami obiadu, ale jakby decydował, w której dziedzinie ma zdobyć przyszłego Nobla.
    — Synu — zaczął spokojnie, opierając się wygodniej na krześle i krzyżując ręce. — Wiem, że wybór quesadilli może być dramatem porównywalnym z tym, jakim był dla Napoleona marsz na Moskwę, ale daj kuchni szansę jeszcze dziś zacząć gotować.

    OdpowiedzUsuń
  68. Tony uniósł wzrok znad menu, zmrużył oczy, a potem teatralnie westchnął.
    — Tu jest za dużo rzeczy. Tacos z kurczakiem, tacos z wołowiną, tacos z rybą. Czemu nie mogą po prostu napisać: „to najlepsze, weź to”?
    — Bo wtedy nie byłbyś w stanie spędzić dwudziestu minut z nosem w karcie — mruknął Scott. — A poza tym, decyzje kształtują charakter.
    — A ja myślałem, że od tego są przegrane wyścigi. — Tony uniósł brwi, udając niewinność.
    Scott nie powstrzymał rozbawionego parsknięcia. Tony westchnął, udając dojrzałość.
    — No dobra. Quesadilla z kurczakiem, ale tylko jeśli będzie z serem. Dużo sera. I ta dziwna lemoniada z hibiskusa. Ale bez tego pływającego kwiatka.
    — Odważnie — powiedział Scott, odwracając się do kelnera.
    Kelner skinął głową, po czym oddalił się z zamówieniem, a Scott wrócił wzrokiem do Tony’ego.
    Scott odchylił się lekko na krześle, jakby próbował rozciągnąć napięcie, które nieświadomie zebrało się w jego barkach.
    Scott zerknął na Ninę z boku, przez moment obserwując, jak poprawia rękaw cienkiej bluzki. Przesunął kciukiem po jej dłoni, którą ułożyła na stole. Od niechcenia, jakby to był zwyczajny gest — ale nie był. To było pytanie zadane dotykiem, zanim jeszcze znalazł słowa.
    — Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
    Nina uniosła na niego wzrok, jakby nie od razu zrozumiała, że chodziło o coś więcej niż o głód fizyczny. Scott widział to w jej spojrzeniu — te kilka sekund zawahania, które znał na pamięć. Tyle wystarczyło, by przeczytać między wierszami.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  69. Scott zaśmiał się krótko, cicho — ten typ śmiechu, który brzmi, jakby właśnie usłyszał coś, co go nie powinno bawić, a jednak rozbroiło. Odchylił się lekko na krześle, przełożył ramię przez oparcie i spojrzał na Tony’ego, który właśnie udawał, że studiuje menu tak intensywnie, jakby zamierzał sam przygotować posiłek.
    Przez moment tylko patrzył na nią z tym półuśmiechem, który rzadko pokazywał komukolwiek — takim, który mówił więcej niż słowa. Potem oparł przedramiona o stół i odchrząknął teatralnie, jakby szykował się do wygłoszenia oficjalnego oświadczenia w imieniu całej dynastii Andretti.
    — Tony — zaczął poważnym tonem, wskazując na niego palcem. — Posłuchaj teraz uważnie. Są dwa momenty w życiu kierowcy, w których naprawdę musi ważyć słowa.
    Tony uniósł brwi zaintrygowany, jakby ojciec właśnie otwierał przed nim jakieś tajemne drzwi do motorsportowego zakonu.
    — Pierwszy: gdy rozmawia z inżynierem przez radio i nie może powiedzieć, że samochód „to śmieć”, bo potem puszczą to w telewizji. Drugi: gdy siedzi przy stole z mamą, która właśnie uratowała komuś życie i próbuje zjeść kolację bez słuchania słów, których nie usłyszałaby nawet na torze w Monte Carlo.
    Tony zrobił minę, jakby przyjął ten wykład z pełnym zrozumieniem, ale też z lekką dozą rozbawienia.
    — Czyli… cenzura przy stole?
    — Cenzura z klasą — poprawił go Scott. — A jak już musisz kogoś nazwać „debilem”, to przynajmniej zrób to po włosku. Mama może nie zrozumie od razu.
    Po czym, od niechcenia, przeniósł wzrok z powrotem na Tony’ego.
    — A co do Conora — dodał ciszej — pokonaj go na zakrętach, nie słowami. To pierwsze zostaje w wynikach. Drugie tylko w cudzysłowach.
    Tony przygryzł wargę, jakby zapamiętywał te słowa do wewnętrznego archiwum „Mądrości od taty” i skinął głową z powagą, która była dziwnie dorosła.
    Scott jeszcze przez chwilę patrzył na syna, a potem zerknął na Ninę. Była zmęczona, to było widać nawet w sposobie, w jaki trzymała szklankę. Ale była tu. I się uśmiechała — nawet jeśli tylko na chwilę. Nawet jeśli z wysiłkiem.
    — Hej — powiedział cicho, pochylając się trochę w jej stronę. — Po zawodach pojedziemy gdzieś we trójkę, okej? Gdzieś, gdzie nie ma telefonów, papierów, zardzewiałych jelit ani Conora. Chociażby na jeden dzień.
    Spojrzenie, które jej posłał, było czyste — i pełne tej troski, która nie potrzebowała już ironii, żeby się bronić.
    — No dobra, maestro torów, zanim mama przestanie nam ufać i zacznie wypytywać o dostępność szkół z internatem, to może jednak cos zjedz — powiedział z lekkim rozbawieniem. — I bez kombinowania, bo jeszcze chwila i będziemy musieli ci robić przegląd jak temu facetowi od mamy z jelitem jak pajęczyna.
    Tony prychnął, ale w jego oczach pojawił się cień rozbawienia.
    Scott oparł łokcie na stole, splecione dłonie położył przed sobą, a spojrzenie znów przeniósł na Ninę. Już bez półśmiechu, bez ironii. Po prostu był obecny. Czasem tyle wystarczało.
    — Wiesz, że nie musisz zawsze mieć wszystkiego pod kontrolą, prawda? — powiedział spokojnie, głosem, w którym nie było ani pouczania, ani cienia sarkazmu. — Nic się nie stanie, jeśli na pięć minut zdejmiesz pelerynę superbohaterki.
    Uśmiechnął się krzywo, a potem zerknął na Tony’ego, który w tym momencie próbował ułożyć z patyczków do szaszłyków mini-wyścigówkę.
    Wzruszył ramionami, nie spuszczając z niej wzroku.
    — Tak tylko mówię. Na wypadek, gdybyś zapomniała, że jesteś też człowiekiem.
    Tony zerknął na niego z ukosa, ale się nie odezwał. Może dlatego, że ton głosu ojca był inny niż zwykle. Może po prostu wyczuł, że teraz to nie jego moment.
    Scott nachylił się jeszcze odrobinę, zniżając głos.
    — A jeśli chcesz, mogę też zadzwonić do twojego ojca o drugiej w nocy i porozmawiać z nim o strukturze kliniki. W końcu mam doświadczenie w mówieniu ludziom, żeby… się odpi… — urwał i poprawił sie — …zamknęli.
    Uśmiechnął się kątem ust, ale oczy pozostały poważne. W jego żarcie było coś więcej niż tylko śmiech. Była propozycja. Obietnica, której nie wypowiadał wprost.
    — Tylko daj znać — dodał jeszcze ciszej.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  70. Scott spojrzał na Ninę z lekkim uśmiechem, który nie sięgał oczu — był raczej zaproszeniem do wspólnej przestrzeni niż pełnym przekonania gestem. Jego ręka mimowolnie sięgnęła po filiżankę kawy, ale zatrzymał się tuż nad nią, jakby nie chciał zakłócać tej delikatnej chwili.
    — Hej — odpowiedział cicho, głosem trochę niższym, niż zwykle, tak jakby chciał zachować między nimi coś z tej porannej intymności.
    Przez moment milczał, obserwując jak światło wdziera się przez szybę, malując na stoliku wzory z liści drzew.
    — Jak się czujesz? — zapytał w końcu, lekko, bez nacisku, z tą samą ostrożnością, z jaką podchodził do każdego ich spotkania. Nie chciał zburzyć jej delikatnej równowagi.
    Jego wzrok był spokojny, jakby chciał powiedzieć: jestem tu, bez względu na wszystko. Scott przez chwilę milczał, tylko obserwując jej drżące palce opierające się o filiżankę. Każde słowo, które wypowiedziała, zostawiało ślad w jego klatce piersiowej — jakby rozcinało powietrze, nim dotarło do żył. Czuł gorzki smak w ustach, mieszaninę żalu i ulgi, że wreszcie wszystko jest na wierzchu.
    Scott uniósł wzrok, kiedy wypowiedziała imię Lucia, i choć jego twarz pozostała spokojna, coś w spojrzeniu się zaostrzyło. Jakby ten dźwięk uderzył w miejsce, które od dawna próbował ignorować. Nie od razu coś powiedział. Zawiesił wzrok na filiżance, jakby chciał jej dać chwilę, żeby słowa mogły się rozproszyć w parze unoszącej się nad kawą. Albo po prostu sam musiał je przełknąć.
    — Widzieliśmy się, wczoraj wieczorem. Musiałem… chciałem z nią porozmawiać, wyjaśnić to… wszystko. Zakończyć. Nie sądziłem, że złoży wypowiedzenie — powiedział w końcu cicho, bez emocji. Jakby ta informacja musiała najpierw oswoić się z przestrzenią między wami.
    Zamilkł na chwilę. Przesunął kciukiem po obrzeżu talerzyka, bezmyślnie, jakby ten ruch miał pomóc mu zebrać myśli.
    — Nie miałem prawa wciągać was w to wszystko. Ani jej, ani ciebie. — Jego głos był spokojny, może zbyt spokojny. Zbyt kontrolowany. — Ale nie będę udawał, że to, co powiedziałaś… nie trafiło tam, gdzie powinno.
    Uniósł wzrok, w końcu — i spojrzał ci prosto w oczy. Uważnie. Uczciwie.
    — Wiem, że to moja wina. I że nie mogę oczekiwać, że obie staniecie potem przy tym samym stole operacyjnym, jakby nigdy nic. — Westchnął krótko, przez nos. — Byłbym głupi, gdybym sądził, że da się to poskładać tak po prostu.
    Zacisnął dłonie, potem rozluźnił palce, znów udając spokój, który ledwie utrzymywał się pod skórą.
    — Sprzątasz bałagan, którego nawet nie powinnaś dotykać.
    Nie spuścił wzroku, choć spojrzenie miał ciężkie.
    — Jeśli to, że ją zatrzymałaś, kosztowało cię więcej, niż chcesz powiedzieć, to chciałbym, żebyś wiedziała, że widzę to. I że nie jest mi z tym lekko.
    Przez moment trwała cisza. Taka, która nie wymagała odpowiedzi. Bo najgłośniejsze było właśnie to, czego Scott nie powiedział — że jego sumienie drapało go znacznie mocniej, niż pozwalał sobie pokazać.

    Scott

    OdpowiedzUsuń