Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I have everything under control. Except for my feelings. But who cares about them?

Nina Coleman
Urodzona 12 kwietnia 1989 roku w Nowym Jorku • córka chirurgicznej legendy i prawniczki od rozwodów • druga najstarsza z czwórki rodzeństwa – jedyna, która poszła w ślady ojca • jednoosobowy system zarządzania kryzysowego • matka Anthony’ego • lekarz chirurg • od niedawna dyrektor rodzinnej kliniki założonej przez jej pradziadka • gdy mówi, że „ma wszystko pod kontrolą”, najczęściej znaczy to, że właśnie się rozpada • spóźniona, przemęczona, przejęta • zabawna wtedy, gdy nie wie, że ktoś słucha • perfekcjonistka z chaosem w duszy • nieznośnie racjonalna, kiedy boli, i przerażająco emocjonalna, kiedy już za późno • wychowana na Upper East Side, gdzie wciąż mieszka
Nina Coleman nie lubiła słowa „dziedzictwo”, ale od zawsze ciążyło jej na karku. Dorastała w cieniu dwóch wyrazistych osobowości – ojca, wybitnego chirurga, który nie znał słowa „porażka”, i matki, błyskotliwej prawniczki, której język był równie ostrym narzędziem co skalpel w rękach Henry’ego Colemana. Nina była ich drugim dzieckiem, tą, od której wymagano więcej – najlepszego zachowania, najwyższych ocen, bezbłędnych decyzji. Gdy miała dwadzieścia lat, jej świat się zatrzymał. Rak zabrał matkę szybko, niemal bez ostrzeżenia. Nina rzuciła wtedy wszystko, żeby zająć się rodzeństwem – trójką dzieci, z których tylko ona wybrała medycynę, tylko ona dała się wciągnąć w rodzinne ambicje. Ojciec, choć obecny, był dla niej bardziej przełożonym niż ojcem – bardziej mentorem niż kimś, komu można się wypłakać w rękaw. Między dyżurami i studiami, próbowała nie rozpaść się na kawałki. Czasami jej się to udawało. Perfekcjonistka z natury, szukała bezpieczeństwa w strukturach, porządku, rutynie. Rozpoczęła specjalizację z onkologii, by zająć się chirurgią, choć w dzieciństwie nie miała o tym pojęcia – chciała być aktorką, prawniczką, architektką – wszystkim, co choć trochę wydawało się jej własnym wyborem. A jednak, to w medycynie znalazła spokój, poczucie kontroli. A może tylko złudzenie, że wszystko ma jakiś sens. Po śmierci matki, jej ojciec – wiecznie niezadowolony, wiecznie gdzieś w biegu – ożenił się ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Nina przestała liczyć, a z ostatnią żoną ojca nie utrzymuje kontaktu – głównie dlatego, że ta zdaje się sądzić, że odziedziczy więcej, niż jej się faktycznie należy. Ojciec przekazał jej prowadzenie prywatnej kliniki, gdy postanowił „niespodziewanie” przejść na emeryturę. Mówił, że ufa tylko jej. Nina wie, że to nie zaufanie, tylko oczekiwanie, że nie zawiedzie – jak zawsze. Jej życie prywatne to historia pełna luk, rozczarowań i pojedynczych momentów, które kiedyś wydawały się czymś więcej. Ma syna – Anthony’ego – którego wychowuje razem z byłym partnerem. Nie wierzy w bajki, nie ufa własnym uczuciom, zbyt często śmieje się, kiedy chce płakać. Ale kiedy kocha – robi to bez reszty. I choć nikt nie podejrzewałby, jak bardzo czasem czuje się sama, Nina zawsze trzyma się prosto. Bo wie, że ktoś musi.
@mm

1 komentarz

  1. Ostatnie dni były dla Maxa jak gęsty, duszny dym, który nie pozwalał oddychać. Wyrzuty sumienia miały ostrze — cięły głęboko i bez litości, przypominając mu każdą decyzję, każde słowo wypowiedziane w gniewie. Wciąż wracał myślami do szpitalnego korytarza, czuł na skórze ciężar tej chwili, nie potrafił się z tego otrząsnąć. Wszystko w nim buzowało – gniew, którego nie potrafił już nawet uzasadnić, wstyd, który osiadał ciężarem na jego klatce piersiowej, i to nieustanne, gryzące poczucie winy. Przez moment naprawdę uwierzył, że może się od tego wszystkiego odciąć — od rodziny, od przeszłości, od odpowiedzialności, którą tak długo próbował ignorować. Ale ucieczka okazała się równie męcząca jak konfrontacja.
    Kiedy dostał SMS-a od Niny, przez chwilę myślał, że to pomyłka. Jej imię na ekranie telefonu wywołało znajome napięcie – jakby przeszłość, którą tak desperacko próbował zakopać, nagle chwyciła go za rękę. Wiadomość była krótka, bez emocji, ale dla Maxa zabrzmiała jak dzwon: Mario się obudził.
    Lakoniczne. Chłodne. A jednak uderzyło w niego mocniej niż jakiekolwiek dramatyczne wyznanie. Bez chwili wahania wsiadł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Nie wiedział, co go tam czeka. Nie był gotów. Ale musiał go zobaczyć. Musiał wiedzieć, że może jeszcze cokolwiek naprawić — jeśli nie słowem, to choćby obecnością.
    Spotkanie z Mario było krótkie, poruszające. Nie padło wiele słów, a mimo to wszystko, co trzeba było, znalazło się między nimi — w spojrzeniach, w uścisku dłoni, w tym drżeniu powiek, kiedy dziadek szeptał jego imię. Max. To jedno słowo rozbiło w nim mur, który przez ostatnie dni rósł jak głaz.
    Wychodził z sali powoli, jakby świat na zewnątrz miał uderzyć zbyt mocno. I wtedy ją zobaczył.
    Stała oparta o ścianę, w lekarskim fartuchu, z włosami związanymi niedbale, jak zawsze pod koniec dyżuru. Była jak wspomnienie. Nie było w niej już tej ostrej prowokacji, którą tak dobrze pamiętał. Tym razem jej spojrzenie było spokojne, niemal miękkie.
    Zaproponowała mi kawę, tak spokojnie, jakby ich wspólna historia była czymś, co można odłożyć na bok, zamknąć w szufladzie i nie zaglądać.
    Max przez chwilę milczał. Przyjrzał się jej uważnie, jakby szukał śladów starej Niny — tej, którą kochał i jednocześnie której nie potrafił znieść. W końcu skinął głową. Może nie po to, żeby wrócić do przeszłości, ale żeby choć na chwilę od niej nie uciekać.
    — Tak. Jasne. — odpowiedział.
    Skinęła głową. Jej uśmiech był ledwie zauważalny. Ruszyli razem korytarzem, jak dwoje ludzi, których łączyło zbyt wiele, by po prostu odejść w przeciwnych kierunkach.
    Milczenie między nimi nie było niezręczne — było znajome. Miało w sobie coś z dawnych poranków, kiedy budzili się obok siebie, nie mówiąc jeszcze nic, ale wiedząc już wszystko. Tyle że teraz nie byli już tamtymi ludźmi. Teraz między nimi stały decyzje, których nie da się cofnąć.
    Max ukradkiem spojrzał na Ninę. W jej twarzy wciąż było coś, co pamiętał — ta skupiona miękkość spojrzenia, spokój wymieszany z czymś trudnym do uchwycenia. Ale była też inna. Twardsza. Jakby nauczyła się trzymać dystans nie tylko do innych, ale i do siebie samej.
    — Dziękuję, że napisałaś — powiedział w końcu. Głos miał cichy, chropowaty od zmęczenia.

    Max

    OdpowiedzUsuń