Podkład: Deep Purple - Child in time
Siedem miesięcy. Dokładnie tyle czasu potrzebował Dylan, by za sprawą pomocy starszej siostry faktycznie stanąć na równe nogi i definitywnie zakończyć swoje dawne znajomości. To znaczy owszem, doskonale wiedział, że o ile człowiek łatwo może wejść do podziemnego światka Nowego Jorku, o tyle już całkowicie uwolnić się od konsekwencji tej decyzji tak naprawdę nigdy mu się nie uda. Mógł dokładać wszelkich starań, by zerwać ze swoimi starymi przyzwyczajeniami, ale gdzieś tam w środku nadal pozostawał tym samym młodym chłopakiem, który szwendał się po ulicach w poszukiwaniu problemów. Był chilijskim potomkiem pary sławnych muzyków, którzy zmarli wiele lat temu i już nic nie mogło tego zmienić. Mógł jedynie starać się zmodyfikować swoją przyszłość, co zresztą chyba szło mu jak do tej pory całkiem nieźle. Co prawda z ust Gráinne nadzwyczaj rzadko słyszał słowa pochwały, na których przecież tak bardzo mu zależało, ale po radosnych iskierkach odbijających się w jej niebieskoszarych tęczówkach poznawał, że wreszcie jest z niego dumna, co po części rekompensowało mu te wszystkie długie lata, podczas których nawet nie wiedział o jej istnieniu. A już szczególnie zadowolony był, gdy po szczęśliwym zaliczeniu testu końcowego podsumowującego wiedzę, którą zdobył podczas kursu mającego przygotować go do zdobycia upragnionego zawodu trenera zwierząt zajmującego się psami pracującymi, rudowłosa nie tylko mocno go uściskała, ale także, ku jego ogromnemu zaskoczeniu, zabrała go do drogiej, eleganckiej irlandzkiej restauracji.
- Mam tu coś dla Ciebie. - Oświadczyła, gdy tylko kelner odszedł od ich stolika, by zrealizować zamówienie, które złożyła w swoim ojczystym języku i zaczęła grzebać w swojej wieczorowej, mieniącej się torebce o barwie czystego szafiru. Po chwili wyciągnęła z jej wnętrza kluczyki do samochodu, które następnie wręczyła bratu. - Mam nadzieję, że masz prawo jazdy. - Dodała z lekkim śmiechem, obserwując jak ten otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. - Może i nie jest najnowszy, ale jestem pewna, że powinien Ci trochę posłużyć. Poprosiłam Jimmy'ego, żeby zaparkował go na swoim podwórku, bo nie chciałam psuć Ci niespodzianki. - Widząc jak mężczyzna oblizuje wargi, najwidoczniej nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów wdzięczności, wstała ze swojego miejsca i obszedłszy blat dookoła, trzepnęła go po przyjacielsku w plecy prawą ręką. - Podziękujesz mi później, chłopie. Teraz lepiej złap wreszcie oddech, bo jeszcze mi tu wykitujesz.
- Ja... - Zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle, więc upił łyk wina, które w międzyczasie zostało im dostarczone i spróbował ponownie. - Nie wiem co powiedzieć. - Poczuł jak oblewa się rumieńcem, więc szybko spuścił głowę.
- I nic nie musisz mówić. - Zapewniła go, siadając z powrotem po drugiej stronie mebla. - W końcu nie mogłam pozwolić, by mój młodszy braciszek nadal dostawał się na te swoje koncerty za pomocą komunikacji miejskiej teraz, gdy z pewnością będzie miał jeszcze więcej pracy z powodu zleceń na tresurę zwierzaków.
- No wiesz, nie sądzę, żeby od razu waliły do mnie tłumy klientów. - Prychnął z nutką rozbawienia. - Ale mimo wszystko dziękuję.
- Być może masz rację, ale w przyszłości właśnie tak się stanie. Jestem tego pewna. W dodatku słyszałam, że mamy jeszcze jeden powód do świętowania. Przecież o ile się nie mylę, parę dni temu oficjalnie zostałeś frontmanem tego swojego zespołu. Zaraz, jak się on nazywa ? - Zmarszczyła brwi, wyraźnie walcząc ze swoją pamięcią.
- Warriors of Cosmos. - Wymruczał, nie wiedząc kompletnie co ze sobą począć. Najchętniej chyba zapadłby się pod ziemię. Jeśli bowiem wyspiarka słyszała o zaszczycie, który niespodziewanie go dosięgnął, to z pewnością wiedziała również, że zawdzięczał to nie tyle wspaniałemu głosowi odziedziczonemu po matce, ale przede wszystkim sporej dawce alkoholu zmieszanego z wypaloną wcześniej marihuaną. A on wolał uniknąć kolejnego wykładu o zgubnych skutkach zażywania używek.
- Ach tak, faktycznie. Zastanawia mnie tylko dlaczego się nie pochwaliłeś swojej starszej siostrze. - Wbiła w niego badawcze spojrzenie, wysuwając oskarżycielsko podbródek. - Żeby mi to było ostatni raz. - Pogroziła mu palcem wskazującym. - Ale skoro już to zrobiłeś, to liczę na to, że w ramach rekompensaty zgodzisz się zagrać razem z resztą kapeli na ślubie mojej koleżanki, który odbędzie się za miesiąc. Akurat poszukuje jakiś dobrych muzyków, więc obiecałam, że Cię zapytam.
- Żartujesz, prawda ?! - Omal nie zadławił się sałatką.
- Ani trochę. Jestem jak najbardziej poważna, a to Wasza szansa na rozbłyśniecie. Kto wie, może wśród gości pojawi się ktoś, kto będzie w stanie Was trochę rozreklamować. To jak będzie, wchodzicie w to ?
- Zapytam resztę, ale myślę, że nie powinni mieć nic przeciwko. - Odparł, wyobrażając już sobie tę imprezę.
***
Cytat w nagłówku przytoczony za książką Amore 14 autorstwa Federico Moccia.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz