Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2163. The bravery was in moving forward

 “She knew that this day, this feeling, couldn't last forever. 

Everything passed; that was partly why it was so beautiful. 

Things would get difficult again. But that was okay too.

The bravery was in moving forward, no matter what.”

― Lauren Oliver, Panic


𝅘𝅥𝅮𝅘𝅥𝅮𝅘𝅥𝅮 *

Ciszę w gabinecie przerywało tylko ciche tykanie wskazówek zegara leżącego na biurku. Luke od dłuższego czasu stał przy szerokim oknie, wpatrując się w tętniące życiem miasto. Mężczyzna siedzący w fotelu stukał o wargi połączonymi palcami obu dłoni, intensywnie szukając jakiegoś rozwiązania. Znał prawo jak własną kieszeń, potrafił znaleźć każdą lukę, którą dało się wykorzystać. W oczach swojego klienta jednak poległ.

– Pięć lat – powtórzył kolejny raz Harrison odwracając się w końcu w stronę prawnika. Był to człowiek, któremu powierzał własne życie i bez wahania mógł go nazwać swoim przyjacielem. I wiedział, że ten zrobił wszystko, co w jego mocy, a mimo to Luke nie dowierzał.

– Jestem pewien, że przekonam do siedmiu, ale na więcej nie możemy liczyć. On nadaje się do leczenia, sędzia bierze takie rzeczy pod uwagę. Mogę wygrać maksymalnie siedem lat, po czym będzie musiał przejść leczenie. Nic więcej nie mogę zrobić, Luke – odparł prawnik, opierając się łokciami o kolana, jakby stracił wszelką radość do życia.

A gdzie podział się ten zapał do wygranych spraw?

Kolejną dłuższą ciszę przerwało szybkie pukanie, po czym w gabinecie pojawiła się głowa sekretarki.

– Najmocniej przepraszam, ale pan Patrick Harrison już czeka – oznajmiła.

– Niech wejdzie. – Luke odchrząknął cicho, starając się zignorować wbity w niego wzrok prawnika.

Wizyta ojca dla niego również była niecodzienna, ale czuł, że sytuacja nie pozostawiła mu wyboru.

– Panowie. – Do gabinetu wszedł starszy, ale wciąż dobrze wyglądający mężczyzna.

Cichy stukot laski, o którą się opierał, odprowadził go do kanapy, gdzie usiadł, witając się wcześniej z prawnikiem.

– Rozumiem, że jest jakiś konkretny powód, dla którego tutaj jestem. Lucas?

Luke skrzywił się, słysząc nielubianą przez siebie wersję imienia. Odwrócił się znowu w stronę okna, pozwalając myślom swobodnie błądzić.

– Co noc Sammy budzi się z koszmarami, bojąc się, że jego mama zaraz umrze. Średnio raz na trzy dni pyta mnie, czy będę na niego krzyczeć, jeśli coś zbroi. Obiecuje, że będzie grzecznym chłopcem i prosi, żebym nie bił jego mamy. – Głos mężczyzny lekko zadrżał, ale odchrząknął i mówił dalej. – Pomimo wszystkich zeznań świadków, obdukcji i raportów lekarzy, Jeffrey stawia, że Paul nie dostanie więcej niż siedem lat. Po czym ten śmieć wyjdzie na wolność i dalej będzie terroryzował moją rodzinę. Sędzią na rozprawie będzie Walson – zakończył i prawnik wiedział już, co tutaj robił ojciec jego przyjaciela.

– Razem z jej mężem chodzimy czasami do klubu golfowego – potwierdził Patrick, zastanawiając się przez chwilę, po czym spojrzał na Jeffreya. – Jaki maksymalny wyrok nie wzbudzi podejrzeń? - zapytał wprost.

– Czternaście lat. Więcej będzie już naciągane i ktoś może zacząć węszyć.

Trzecia już fala ciszy została przerwana głosem Luke'a nadal wpatrującego się w Nowy Jork.

– Ile?

Żaden z jego gości się nie odezwał, więc mężczyzna odwrócił się i utkwił wzrok w swoim ojcu. Ojcu, którym gardził, od którego uciekł, mając szesnaście lat. Od którego chciał być lepszy, tymczasem dotarło do niego, że faktycznie niedaleko pada jabłko od jabłoni.

– Ile mam zapłacić, żeby dostał czternaście lat?

***

– Pewnie jesteś zadowolony? Okazało się, że jednak jestem taki sam jak ty i za pieniądze kupuję wszystko – odparł, kiedy zostali już sami, a Patrick wbrew pozorom wcale nie wyglądał na zadowolonego.

Siedział cicho i chociaż wcześniej był dumnie wyprostowany, to teraz wyglądał jak poczciwy dziadek, zmęczony życiem. Luke odwrócił się jednak w stronę okna, gdzie ostatnio spędzał niezwykle dużo czasu.

–– Byłeś przekonany, że wrócę z podkulonym ogonem i będziesz mógł pokazać, że miałeś rację. Więc tak, przyznaję ci cholerną rację. Jestem dokładnie taki sam, jak ty – odparł, czując, że powoli zatraca swoje człowieczeństwo.

Żył w przekonaniu, że nigdy nie zniży się do poziomu swojego ojca. A właśnie przed chwilą ustalili, że Patrick wszystkim się zajmie, za jego pieniądze oczywiście. Bo przecież wiedział, jak to zrobić. Każdy człowiek jego pokroju wiedział. Wielki prezes międzynarodowej firmy nie był nikim lepszym.

– Mylisz się – odpowiedział cicho jego ojciec. Powoli wstał z kanapy opierając się na lasce, która od zawału zaczęła mu towarzyszyć. - Jeśli to cię pocieszy, to w ogóle nie przypominasz mnie. Walczysz i chwytasz się wszystkiego, żeby uratować rodzinę. Ja rodziny nie potrafiłem uratować, Luke – dodał.

Młodszy Harrison odwrócił się zdziwiony, ale gabinet był już pusty.

***

To miał być już ostatni raz. Ostatnie spojrzenie, które miała rzucić w jego stronę. Ostatnie słowa, jakie miała do niego skierować. Nie potrzebowała dodatkowych wyjaśnień czy rozmów, nie zamierzała też dawać mu kolejnych szans, których i tak nie potrafiłby wykorzystać. I chociaż znali się już od czterech lat, dopiero niedawno zdążyła zrozumieć, że poddanie się było czasem oznaką odwagi, nie słabości.

Lubił powtarzać, że tylko ona może go naprawić. Klękał wtedy przed nią, zamykał jej dłonie w swoich i szeptał cicho, że to już ostatni raz. Ostatnia butelka. Ostatnia kobieta. Działka. Zakład. Policzek. Pięść. A ona wierzyła, karmiąc się nadzieją, jaką potrafiła dostrzec w jego oczach. Ale szanse wreszcie się wyczerpały, natomiast Maddie nie potrafiła już wykrzesać z siebie więcej miłości. Miłości ani nienawiści, których jeszcze do niedawna nie mogła odróżnić. Coraz częściej łapała się na myśli, że Paul był jej obojętny. Chociaż jego osoba wciąż wzbudzała w niej niewyobrażalny strach, przestała już marzyć o zemście. Nie chciała jego cierpienia, dopełnienia się karmy czy kary boskiej. Pragnęła tylko jednego – spokoju. I wiedziała, że właśnie dlatego musi się pożegnać.

Coś jednak uniemożliwiało jej ruszenie się z miejsca. Nie była to jej pierwsza rozprawa. Madeline przeżyła wcześniejsze przesłuchania przed ławą przysięgłych w procesach jej partnerów, jak i sprawę o kontakty z Samulem. Ogłoszenie wyroku powinno więc stanowić ten finalny oraz równocześnie najłatwiejszy etap. Bez przysięgi, niewygodnych pytań z strony oskarżonego ani widowni w postaci dwunastu głów decydujących o winie. Ale Maddie się bała, bardziej niż zwykle, bo do tej pory jeszcze nigdy nie odważyła się opowiedzieć swojej historii publicznie nie tylko w zakresie suchych faktów, lecz przede wszystkim skupiając się na tym, kim się stała, żyjąc z potworem. Dzisiaj miała ogłosić światu, że Paul zabrał jej i jej dzieciom coś, czego żadne wynagrodzenie nie mogło im zwrócić – niewinność i wiarę w to, że mogli komuś zaufać - bez obaw i granic.

Schyliła głowę, wbijając spojrzenie w swoje kolana, które unosiły się raz w górę, raz w dół w nierównym rytmie. Nad nimi kończyła się elegancka, czarna sukienka i Maddie zdała sobie sprawę, że jeszcze rok temu za podobny ubiór groził jej siarczysty policzek.

– Nie dam rady – wyszeptała, dopiero po chwili odwracając się ku siedzącemu obok mężczyźnie. – Przeczytasz to za mnie, Luke. Albo dasz prawnikowi, żeby przeczytał. Ja… nie dam rady.

Nawet nie zauważyła, jak jej dłoń powędrowała ku jej przedramieniu, a paznokcie zaczęły rozdrapywać świeże rany w nerwowym odruchu. Dopiero, kiedy zdała sobie sprawę, że na koniuszkach jej palców pojawiła się krew, gwałtownie oderwała ręce od swojej skóry.

– To musisz być ty, skarbie – odpowiedział, odwracając się w jej stronę i chwytając ją za dłonie.

Zauważył przed budynkiem całkiem sporo ludzi, czego kompletnie się nie spodziewał, ale być może dzisiejszy dzień obfitował w ilość rozpraw.

– Nie dla mnie czy sędziego, ale dla siebie. Tylko w ten sposób możesz zamknąć ten rozdział. Zaufaj mi – odparł. Zadbałem, żebyś nie zobaczyła go przez długie lata, dodał w myślach. - Będę tam z tobą przez cały czas.

Ufała mu. Ufała mu, dlatego uśmiechnęła się nieznacznie w odpowiedzi, kiwając głową na znak zgody. Trwało to dobre kilka miesięcy, zanim pozwoliła mu się do siebie zbliżyć, oczekując, że intencje Luke’a skupiały się na chęci wykorzystania jej naiwności. Uważała, że była zepsuta, wadliwa, że jakiś defekt uniemożliwiał jej ułożenie sobie życia u boku drugiego człowieka. Ale on udowodnił, że to nie była jej wina, że zwyczajnie pojawiła się w złym miejscu, o niewłaściwym czasie. I chociaż minęło już pół roku, odkąd oficjalnie zostali parą, a na jej palcu błyszczał teraz pierścionek z diamentem, Maddie wciąż chorobliwie bała się, że pewnego dnia Luke uzna ją za niegodną jego miłości. Dlatego potrzebowała jego zapewnień. Tych najoczywistszych – że będzie tuż obok, bez względu na wszystko. Czasem obawiała się, że mężczyzna w końcu znudzi się odpowiadaniem na te banalne pytania, że da sobie spokój i znajdzie kobietę, która potrafiłaby kochać nie tylko jego, ale również samą siebie. Ale on trwał i rozumiał, że dla niej ich związek wciąż stanowił błogi sen, z jakiego miała się lada chwila obudzić.

I dlatego była mu to winna.

Wiedziała, że Luke miał rację, bo choć do tej pory zawsze pozostawiała dla Paula otwartą furtkę, naiwnie czekając na jego przemianę, pragnęła zacząć nowe życie, a w nim nie znalazła już dla miejsca dla Burnleya. Musiała wreszcie odciąć wszystko, co łączyło ją z przeszłością. Musiała się pożegnać.

Westchnęła głęboko, by zaraz wbić swoje spojrzenie w jego ciemnobrązowe oczy.

– Chyba jestem już gotowa – wyszeptała, nie odrywając od niego wzroku. – Chodźmy tam i miejmy to za sobą – dodała.

Kiwnął głową i jeszcze mocniej ścisnął dłonie Maddie, żeby dodać jej otuchy. Już niedługo i naprawdę wszystko dobiegnie końca. Luke przeczuwał, że będą to najdłuższe i najtrudniejsze minuty w ich życiu. Kobieta ponownie zmierzy się z przeszłością, a Harrisonowi przyjdzie obserwować, jak jego ciężko zdobyta miłość znowu walczy sama ze sobą.

Ta myśl towarzyszyła mu, kiedy wychodził z samochodu, a chwilę później otwierał drzwi od strony pasażera. Ledwo zdążył chwycić dłoń Maddie i zamknąć auto, kiedy odwrócił się i oślepił go błysk flesza. Skrzywił się mimowolnie i pierwszą jego reakcją znowu była obrona kobiety, bo, ku jej zadowoleniu, schował ją za swoimi plecami.

W jednej chwili obok jego chevroleta pojawiła się cała grupa dziennikarzy.

Nawet nie rozróżniał pytań i nie wiedział czy bardziej chcieli zrobić przynętę z niego czy z Maddie. Próbował przebić się przez ludzi i ich aparaty, bo wiedział, że w budynku kobieta będzie już bezpieczna. Ona podążała za nim ze schyloną głową, posłusznie i cicho, dopóki jeden z dziennikarzy nie próbował złapać jej za ramię, żeby zatrzymać ich chociaż na chwilę. Nie spodobał jej się ten dotyk. Był gwałtowny, nieoczekiwany, silny. Taki, który przywoływał wspomnienia i sprawiał, że zapragnęła uciec. I zapewne zrobiłaby to, gdyby Luke nie chwycił mężczyzny mocno za nadgarstek, odsuwając od Maddie, a jego przekaz na twarzy był bardzo jasny. Nie zdążył jednak nic zrobić, kiedy Patrick Harrison wszedł między nich.

– Ruszajcie – rzucił tylko w stronę swojego syna i jego narzeczonej, a sam uniósł laskę, żeby odgrodzić się nią od grupy dziennikarzy.

Luke słyszał, że nazwał ich gniazdem sępów, bo zaraz oddalili się na tyle, żeby zamieszanie zostawić za sobą. Maddie natomiast zdążyła posłać starszemu mężczyźnie słaby uśmiech wyrażający zaskoczenie i podziękowanie jednocześnie. Nie spodziewała się go tutaj i choć nie miała nic przeciwko osobie Patricka, nie dało się ukryć, że obecność teścia wcale jej nie uspokoiła. Mimo że przez ostatnie miesiące zdecydowanie zyskał w jej oczach, udowadniając, że był kimś więcej niż aroganckim, egoistycznym snobem, który troszczył się wyłącznie o swoją reputację i pieniądze, nie zmieniało to faktu, że doskonale pamiętała ich pierwsze spotkanie i słowa, jakie staruszek skierował wtedy do swojego syna.

A może po prostu wiesz, że wychowywanie dzieci pani Madeline nie będzie dla ciebie dobrą przyszłością?

Nie była najlepszą partią. Miała swoją przeszłość, której nie potrafiła wymazać, niezależnie od tego, jak bardzo się starała. Miała dwójkę wspaniałych dzieci. Miała swoje porażki, wady i nadzieje. Ale nigdy nie próbowała grać kogoś, kto idealnie wpasowałby się w standardy Harrisonów. Nie zależało jej na wyimaginowanym związku, wybiciu się na reputacji rodziny Luke’a ani tym bardziej jego pieniądzach, dlatego podobne oskarżenie zadziałało na nią jak płachta na byka. Maddie wzięła sobie za punkt honoru udowodnienie przyszłemu teściowi, że mylił się co do niej, ale tamtego dnia była skupiona na sobie i Paulu, i obawiała się, że to, w jaki sposób się zaprezentuje, skutecznie zniszczy jakąkolwiek nić porozumienia między nimi. Nie zamierzała jednak pisnąć ani słowem na temat swoich obaw. W końcu zdawała sobie sprawę, że nie tylko ona potrzebowała mieć obok siebie kogoś, kto uratowałby ją przed utratą resztek nadziei, kto kazałby jej wziąć głęboki oddech i ruszyć do przodu. Dlatego gdy wreszcie znaleźli się w budynku sądu, wyłącznie oparła głowę o ścianę przy drzwiach i, poniekąd ignorując starszego Harrisona, skomentowała:

– Ci cholerni dziennikarze… czego mogą od nas chcieć?! Nie było ich przecież na ostatniej rozprawie – westchnęła, spoglądając przez przeszklone drzwi na grupkę ludzi, która jeszcze chwilę temu atakowała ich niewygodnymi pytaniami.

– Nie wiem, Maddie. Pewnie będziesz moją kolejną kochanką. Albo wymyślą coś innego, z czego będzie można się pośmiać – odpowiedział Luke.

Cóż, ostatnia historia doprowadziła ją do płaczu, ale nie były to łzy radości. Według brukowca, Lucas Harrison przygruchał sobie jakąś uroczą modelkę. Zdjęcie oczywiście sfabrykowano, ale do mężczyzny dotarło, jak łatwo mógł stracić rodzinę, o którą tak bardzo wcześniej walczył.

– A ja myślałam, że już jestem twoją kochanką. – Wzruszyła ramionami, a na jej twarzy, mimo powagi sytuacji, pojawił się figlarny uśmiech. – Nie brzmi jak wielka sensacja. Chyba, że tym razem to mi przypiszą romans, na przykład z naszym prawnikiem. To byłby świetny nagłówek, obsesyjna naciągaczka znalazła kolejną ofiarę, o! – dodała, szturchając go w ramię zawadiacko.

Luke miał tę niezwykłą umiejętność poprawiania jej humoru w najmniej odpowiednich momentach. Robił to przy tym zaskakująco skutecznie i nawet teraz, tuż przed wejściem na salę sądową, udało mu się oderwać myśli Hesford od nadchodzącej rozprawy. Nie zmieniało to jednak faktu, że obecność wygłodniałych redaktorów zdążyła zagotować krew w ich żyłach, zwłaszcza, że incydent z domniemaną kochanką omal nie rozbił ich związku.

Dziennikarze wciąż stali przy schodach i gdyby nie ich zaskakująca cierpliwość w oczekiwaniu na werdykt, nie różniliby się niczym od miliona pozostałych Nowojorczyków spieszących się do pracy. Piątka mężczyzn i trzy kobiety dzielnie reprezentujący swoich pracodawców, wyposażeni w dyktafony, jakie zarejestrowały już niejedno kłamstwo i aparaty, jakie widziały już niejeden kres człowieka. Patrick Harrison miał rację. Naprawdę byli jak sępy. Żywili się czyimś cierpieniem w imię sensacyjnych nagłówków i stwarzania chaosu.

Całe szczęście żaden z tych sępów nie mógł wejść do budynku. Nie oznaczało to wcale, że w środku było miło i przyjemnie. Wręcz przeciwnie. Sąd pachniał zakurzonymi fotelami i linoleum, potem wymieszanym z perfumami w nieodpowiednich proporcjach, nieumytymi ciałami niektórych oczekujących na rozprawy i wilgocią. Zgnile zielona farba pokrywająca ściany odpadała w kilkunastu miejscach, a podłoga wyglądała, jakby nikt nie zdążył jej wysprzątać przez ostatnią dekadę. Właśnie takim widokiem witał swoich gości sąd kryminalny na Bronksie. I był to dopiero początek, ponieważ zanim ktokolwiek mógł przedostać się do głównego korytarza, musiał przejść kilka standardowych procedur.

– Dobry – mruknął ospale grubszy ochroniarz, gdy cała trójka wreszcie odważyła się odsunąć od głównego wejścia. – Proszę włożyć do środka torby i kurtki i przejść przez bramkę – powiedział, wskazując na plastikowe pudełko. – A potem schodami do góry.

Hesford nie potrzebowała dodatkowych wyjaśnień, ale mimo to uśmiechnęła się w ramach podziękowania i podążyła za instrukcją pracownika. Po niej przeszli kolejno Luke oraz Patrick i gdy wszyscy znaleźli się już po drugiej stronie, ochroniarz oddał ich solidnie przeszukany dobytek, dzięki czemu mogli ruszyć w kierunku sali rozpraw.

Wszystkie miejsca siedzące były już zajęte, ale Maddie nie uznała tego za przeszkodę. Tak czy inaczej odnosiła wrażenie, że wybuchnie, jeśli zatrzyma się choć na chwilę, dlatego pociągnęła Luke’a w stronę jednej ze ścian, pozwalając, by starszy Harrison za nimi podążył, a gdy cała trójka przystanęła, zwyczajnie przestępowała z nogi na nogę, chcąc spożytkować ogrom nerwowej energii. Już miała się odezwać, gdy w tłumie obcych twarzy ujrzała tę jedną znajomą.

Paul razem z policjantem stał już przy drzwiach do sali rozpraw i uśmiechnął się do niej. Tak prosto, bezceremonialnie – uśmiechnął się. Jakby ten proces był tylko głupią formalnością. Jakby po kilku miesiącach wszystko miało wrócić do normy. Jakby oczekiwał, że już mu przebaczyła.

Czuła, jak jej ciało zastyga w bezruchu i choć bardzo pragnęła, nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Na szczęście Luke, widząc, kto nadchodzi korytarzem, przytulił do siebie kobietę, tym samym odwracając ją od mężczyzny.

Kiedy Harrison zauważył zbliżającego się prawnika, dotarło do niego, że zapewne niedługo ktoś zaprosi ich do środka.

– Dzień dobry – przywitał się Campbell i, jak miał w zwyczaju, od razu przeszedł do sedna. – Zawnioskowałem o wyłączenie jawności rozprawy, bo zrobił się jakiś dziwny szum medialny. Nie będę tego komentował, ale nikt oprócz stron nie będzie mógł być na sali – oznajmił, grzebiąc jednocześnie w swojej aktówce.

Luke właśnie otworzył usta, chcąc zaprotestować, że nie zostawi Maddie samej, kiedy Jeff odezwał się ponownie.

– Zanim coś powiesz, mam tutaj zaświadczenie od biegłego psychiatry, że jesteś wsparciem emocjonalnym, więc musisz być na sali. Madeline, oczywiście nie bierz tego do siebie, to było konieczne, żeby Luke mógł wejść z nami i nie pytaj, jak to załatwiłem...

Luke, wbrew wydarzeniu jakie na nich czekało, uśmiechnął się szeroko i przytulił kobietę jeszcze mocniej. Ze wsparciem, które wyprzedzało ich myśli, przecież musiało im się udać! Wsparciem i pieniędzmi, ale to mężczyzna zachował dla siebie.

Maddie jednak nie potrafiła skupić się na słowach prawnika. Nie potrafiła nawet ich usłyszeć, gdyż jej umysł znajdował się teraz w zupełnie innym miejscu.

Była w domu. Tym należącym do jej niedawno zmarłego ojca, który zamieszkiwała świeżo po zerwaniu z Paulem. Wokół panował półmrok i tylko światło dochodzące z salonu sprawiało, że widziała, co rozgrywało się przed jej oczami. Po podłodze walały się jej poniszczone ubrania oraz szkło pochodzące z rozbitych ramek na zdjęcia, na których Paul nie mógł już odszukać swojej twarzy. Wiedziała, że nie był sobą. W jego oddechu wyczuła alkohol, a oczy, jakimi wpatrywał się w nią z czystym szaleństwem, miały rozszerzone źrenice. Gdy zbliżył się, by wykrzyczeć wprost w jej twarz, że nie dała mu wyboru, poczuła, jak jego ślina ląduje na jej policzku i zadrżała z obrzydzenia. Nie spodobało mu się to, a wściekłość, jaka przysłaniała mu zdrowy rozsądek, musiała znaleźć swoje ujście, dlatego złapał ją za włosy i z całych sił uderzył jej głową o ścianę, tak, że omal nie straciła przytomności.

Widzę, że z tobą nie można po dobroci.

Zdążyła zwinąć się w kłębek, ale mimo to wciąż czuła na sobie każde kolejne kopnięcie, każdą kolejną pięść. A kiedy już nie pozostał na niej ani jeden skrawek, który nie oczekiwał na stworzenie purpurowego siniaka, odwrócił ją na plecy i oplótł dłońmi jej szyję.

– Proszę… przestań, nie mogę oddychać – szeptała, lecz on nie słyszał, skupiony na wyduszeniu z niej resztek życia.

– Nie mogę oddychać – powiedziała raz jeszcze, czując, jak jej serce nie potrafiło nadążyć.

Luke widział to już wiele razy. Oczy Maddie stawały się puste, a ona sama przenosiła się w zupełnie inne miejsce, dokąd nie mógł pójść za nią, chociaż zrobiłby to bez wahania. Z sekundy na sekundę atak paniki mógł się pogłębić. Mężczyzna musiał zrobić coś, żeby to powstrzymać.

– Nie mogę oddychać. Nie mogę oddychać. Nie mogę oddychać – powtórzyła.

By powstrzymać atak, potrzebne były bodźce. Luke nie miał jednak przy sobie nic, co mogłoby się przydać, więc musiał postawić na wyobraźnię. Jedyny pomysł, jaki przyszedł mu do głowy, to zabranie kobiety do łazienki, ale ich długa nieobecność stałaby się podejrzana. Na korytarzu przy świadkach mógł ją jedynie pocałować, lecz to tylko zwiększyłoby jej strach, a przecież musiał jakoś sprawić, żeby do niego wróciła.

– Przesunąć rozprawę? Możemy wezwać lekarza – zaproponował Patrick, ale Luke pokręcił głową.

Potrząsnął lekko kobietą, starając się nawiązać z nią kontakt wzrokowy.

– Maddie, popatrz na mnie – poprosił, przyciągając ją mocno do siebie.

Jego dłonie różniły się od tych należących do Paula. Były cieplejsze, łagodniejsze. Obejmowały ją stanowczo, lecz mniej gwałtownie - nie tak, jakby chciały powstrzymać ją przed ucieczką, ale jakby pragnęły dodać jej otuchy. Dlatego też, czując je na swoim ciele, Maddie wiedziała, że zagrożenie zniknęło, a korytarz jej domu, który jeszcze chwilę wcześniej rozciągał się przed jej oczami, powoli zaczął zamieniać się we wlepione w nią spojrzenie Luke’a.

– Masz ochotę na kurczaka? – palnął pierwsze, co przyszło mu do głowy.

Zdawał sobie sprawę, że zarówno jego ojciec, jak i Campbell spoglądali na siebie zdziwieni. Nie mieli pojęcia, że kiedy pierwszy raz Luke pokazał kobiecie, jak bardzo może być przy nim szczęśliwa, omal nie spalili jego mieszkania. Zostawiając mięso w piekarniku, zniknęli na dłuższy czas w sypialni i chociaż później długo musieli wietrzyć kuchnię, to Harrison nie miał w planach zapomnieć o tym dniu.

Początkowo Maddie również zaczęła się zastanawiać, dlaczego mężczyźnie niespodziewanie przypomniało się o obiedzie. Ale wyłącznie przez chwilę. W końcu tamten wieczór zapisał się żywo nie tylko w pamięci Harrisona. Zresztą, nawet gdyby próbowała, żarty Luke’a i tak nie pozwoliłby jej zapomnieć.

– Możemy zatrzymać się w sklepie w drodze do domu i kupić kurczaka. Zrobimy go w piekarniku, żeby był dobrze wypieczony – dodał, uśmiechając się lekko.

– I potem o nim zapomnimy – szepnęła, kiedy już udało jej się uspokoić swój oddech na tyle, by wydusić z siebie choć słowo.

Wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec ataku, dlatego, zgodnie z poleceniem Luke’a, na moment przymknęła oczy, próbując wrócić do tamtego wieczoru. Położyła dłonie na jego ramionach, wyobrażając sobie uczucie zimna na swoich bosych stóp biegnących w kierunku kuchni. Pamiętała mało przyjemny zapach spalonego mięsa i głośny dźwięk jego śmiechu. Pamiętała też jego dotyk. I powoli, pomału zaczęła się uspokajać. Jej oddech zwolnił, serce po chwili znów biło normalnym rytmem, a twarz wróciła do zdrowego koloru.

Właśnie wtedy Luke pochylił się do jej ucha.

– Mogę ci obiecać, że będziesz jeszcze dzisiaj płakać, ale ze szczęścia – wyszeptał, żeby ostatnie zdanie dotarło tylko do niej.

– Naprawdę chciałabym ci wierzyć – odparła, posyłając mu smutny śmiech.

Ale nie wierzyła. Wymiar sprawiedliwości zawiódł ją już wielokrotnie i Maddie nie oczekiwała cudów. Zamierzała za to poprosić sąd o coś zupełnie innego. O wolność, jakiej na dłuższą metę nie gwarantował jej żaden wyrok. Bo wyroki się kończyły, a uzależnienia pozostawały.

Nie dane jej było jednak podzielić się swoimi rozmyślaniami z mężczyzną, ponieważ w ich uszach rozbrzmiał zaraz głos woźnego.

– Sprawa Paul Burnley kontra stan Nowego Jorku rozpocznie się za pięć minut w sali E52.

Maddie westchnęła cicho, odsuwając się od narzeczonego.

– Chyba na nas pora. I możesz powiedzieć prawnikowi, że tylko demonstrowałam, dlaczego potrzebuję cię na sali – powiedziała, jakimś cudem znajdując w sobie dość optymizmu, by zażartować.

– Zaczekajcie. – Patrick Harrison powstrzymał ich gestem dłoni.

Zrobił kilka kroków w kierunku syna i jego narzeczonej, żeby zaraz skupić wzrok na kobiecie. Słyszał, że straciła ojca. On tak naprawdę nie wiedział, jak nim być, ale postanowił, że się tego nauczy. Skoro mieli zostać rodziną to mógł zacząć już teraz.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił. - Mów prosto z serca i zaufaj wymiarowi sprawiedliwości. Powodzenia.

Starszy pan niezręcznie poklepał kobietę po ramieniu i skinął w kierunku Luke'a i prawnika. Tylko ci trzej muszkieterowie znali prawdę i Patrick zamierzał zabrać tę tajemnicę do grobu.

***

Sala rozpraw przypominała bardziej pokój konferencyjny niż pomieszczenie sądowe. Widać ktoś wziął sobie do serca oszczędność przestrzeni. Jednak koniec końców nie tylko rozmiar pokoju przyczynił się do podobnego wrażenia - pożółkłe ściany i ławki rodem ze starego kościoła również. Mimo obszernych okien, w tak pochmurny dzień do środka nie przedostawała się zbyt duża ilość światła. Nie pomagały w tym opuszczone do połowy żaluzje oraz inny budynek skutecznie blokujący wszelkie promienie słońca.

Maddie oraz Luke siedzieli tuż za Jeffreyem i innym mężczyzną, który został im przedstawiony jako radca prawny, natomiast Paul wraz ze swoim adwokatem zajęli miejsce z boku sali. Hesford nie była z tego powodu zadowolona, ponieważ Burnley gapił się na nią bez chwili przerwy, ale z całej swojej woli starała się go ignorować. W przeciwieństwie do Harrisona, który zaraz po zajęciu miejsca spojrzał w jego stronę. Nie bał się go, więc i nie musiał ignorować. Bardzo chętnie nawet sprawdziłby, czy pięść prezesa dalej pasuje do szczęki damskiego boksera. Mężczyzna nie był jednak na tyle głupi, żeby rzucać się w sądzie na człowieka, którego nienawidził.

Na szczęście napięcie pomiędzy Lukiem a Paulem zostało przerwane, gdy na sali pojawiła się sędzia. Kobieta usiadła na swoim miejscu z niezwykłą gracją i pewnością siebie jednocześnie, wzrokiem omiatając pozostałe osoby obecne w pomieszczeniu. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, kiedy powitała każdą ze stron, a następnie zwróciła się do nich typowo prawniczym żargonem. Mówiła coś o wytycznych, przeczytanych raportach, pytała o wprowadzone poprawki i obiekcje. Maddie w głębi duszy cieszyła się, że nie do końca potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć. W tym procesie była tylko ofiarą, podczas gdy cała reszta odbywała się za kulisami, pomiędzy stanem a oskarżonym. Następnie sędzia poprosiła Paula o powstanie, wyczytując akt oskarżenia. Napaść drugiego stopnia. Już druga napaść w przeciągu dziesięciu lat, którą udowodniono mu ponad wszelką wątpliwość. Oraz psychiczne znęcanie się.

Burnley nie wyglądał na skruszonego. Wymamrotał ciche ‘tak’, gdy przyszło mu potwierdzić słowa przysięgi i rodzaj przestępstwa, jakiego się dopuścił. Dla niego była to głupia formalność. Wiedział, że to już ostatni raz, kiedy stanie przed sądem i odsiedzi swój wyrok. Nie zamierzał powtarzać swoich błędów. Czuł, że Maddie na niego zaczeka i przebaczy mu, tak jak zwykle to robiła, i oboje stworzą szczęśliwą rodzinę, jakiej tak bardzo pragnęli. W końcu do niego należała, a jej romans z tym snobem? Głupi wymysł, który skończy się równie szybko, co się zaczął. A nawet jeśli – Paul nie uważał, by Harrison stanowił dla niego zbyt wielką przeszkodę, dlatego gdy usiadł, prychnął głośno w odpowiedzi na jego intensywnie spojrzenie, na znak, że nie obawiał się kolejnej konfrontacji.

– Panie Burnley, przypominam panu, że jest pan przed sądem i zakłócanie porządku grozi usunięciem z sali – odparła sędzia bez większych emocji, by zaraz przenieść swój wzrok na Maddie. – Czy ofiara chciałaby zwrócić się do sądu?

To była jej kolej. Jej, ofiary.

Madeline niepewnie podniosła się z miejsca i na drżących nogach podeszła do barierki.

– Proszę się przedstawić – powiedziała sędzia.

– Nazywam się… nazywam się Madeline Hesford – odparła drżącym głosem, głośno przełykając ślinę.

Wbiła swój wzrok w kartkę, którą kurczowo trzymała w dłoniach i otworzyła usta, chcąc zacząć przemowę, jednak oprócz cichego szlochu nie wydobyły się z nich żadne słowa. Czuła, jak jej serce znów zaczyna bić szaleńczym rytmem, a śniadanie podchodzi do gardła. Cholera, weź się w garść, Maddie, powiedziała do siebie i uniosła spojrzenie na sędzię, jakby pragnęła doszukać się w jej wzroku czegoś na kształt pocieszenia. Na marne. Twarz kobiety pozostawała niewzruszona.

– Jestem… jestem byłą partnerką… - wyjąkała cicho, zanim jej oczy nie zaszły łzami, uniemożliwiając rozpoznanie kolejnych wyrazów na papierze.

Nie potrafiła. Miała nadzieję, że tamtego południa uda jej się zostawić przeszłość za sobą. Miała nadzieję, że Paul stanie się dla niej tylko potworem z nocnych koszmarów. Miała nadzieję, że odbuduje wszystko, co straciła. Miała nadzieję, jednak gdzieś po drodze zwyczajnie przestała wierzyć.

Na szczęście miała kogoś, kto wierzył w nią podwójnie.

Luke wstał ze swojego miejsca bez słowa. Nie wiedział, czy wolno mu je opuszczać i czy zaraz sędzia nie wyprosi go z sali. Kątem oka zauważył tylko podniesioną dłoń prawnika, który tym drobnym gestem poprosił ją, żeby pozwoliła mu podejść do Maddie. W końcu był wsparciem emocjonalnym, czy jak tam wcześniej został nazwany przez Campbella.

Stanął obok kobiety, głaszcząc wierzchem dłoni jej policzek.

– Poradzisz sobie – zapewnił cicho i uśmiechnął się lekko, patrząc jej w oczy.

Musiała wytrzymać jeszcze tylko chwilę. Zaufać mu, by na kolejne długie lata zapomnieć o tym potworze. Tak bardzo chciał powiedzieć, że zadbał o jej bezpieczeństwo, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie powinien. Był jedną nogą w piekle. Chociaż tak bardzo się przed tym bronił, udało mu się zrobić ten niewłaściwy krok jeszcze przed czterdziestką. Nie zamierzał się tym chwalić.

– Niedługo wracamy do domu – dodał jeszcze, łapiąc ją za dłoń i ściskając lekko.

– Będziesz tu ze mną, Luke? – wyszeptała.

Mężczyzna zerknął w kierunku sędzi, chcąc przekonać się, czy może wypełnić tę prośbę, ale szybkie kiwnięcie głową upewniło go o zgodzie.

Maddie uśmiechnęła się z wyraźną ulgą, jakby ktoś właśnie zdjął z jej barków niewyobrażalny ciężar. Była gotowa. Czując ciepło dłoni Luke’a, wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.

– Nazywam się Madeline Hesford – powtórzyła. – I jestem byłą partnerką oskarżonego. Na początku chciałam podziękować za możliwość zwrócenia się do sądu. Miałam przygotowaną przemowę, ale… ale przeczytanie jej minęłoby się z celem. W końcu jestem tutaj, żeby opowiedzieć swoją historię, a tej nie dałoby się zawrzeć w kilku prostych zdaniach, bo ta historia jest i zawsze będzie dla mnie niezrozumiałym, pełnym emocji chaosem.

W jej głosie dało się słyszeć wyraźną determinację. Przy Luke’u przestawała się bać. Raz jeszcze spojrzała na swojego mężczyznę, uśmiechając się niepewnie, by zaraz zmieć w dłoni kartkę ze słowami oświadczenia.

– Wiem, że ta rozprawa tyczy się tylko ostatniej napaści, jednak moja historia nie byłaby kompletna, gdybym skupiła się wyłącznie na tamtym dniu, bo mój związek z… z Paulem sięga początku 2017 roku. Poznaliśmy się w szpitalu. Paul zajmował się drobnymi naprawami, ja byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Mój poprzedni partner odizolował mnie od przyjaciół, moja rodzina nie mogła mi pomóc i Paul był jedyną osobą, która przyjęła mnie pod swój dach. Miałam więc wobec niego ogromny dług, o czym Paul niejednokrotnie mi przypominał. Zwłaszcza, kiedy podejmowałam decyzję o zakończeniu naszego związku. – Westchnęła krótko, nabierając do płuc nowej dawki tlenu.

– Zaczęło się niewinnie, od telefonów co pół godziny, gdy byłam poza domem. Od próśb o nagrania ze spotkań ze znajomymi lub nawet wycieczek do supermarketu. Potem były wyzwiska, upokarzanie mnie na oczach mojej rodziny czy przyjaciół. Budzenie mnie i dzieciaków w środku nocy, po tym jak wracał pijany z baru i przypomniało mu się, że w ostatni piątek ubrałam sukienkę przed kolana. Awantury o to, że jakiś obcy mężczyzna uśmiechnął się do mnie na ulicy, podczas gdy sam zdradzał mnie regularnie i nawet nie próbował się z tym kryć. Kiedy go skonfrontowałam, odpowiedział, że ma swoje potrzeby, a z racji, że przybyło mi kilogramów po porodzie, nie jestem w stanie ich już zaspokoić. Kiedy przyszłam do niego z płaczem, bo Sammy, mój syn, gorączkował przez całą noc, a ja nie wiedziałam, co robić, powiedział, że najlepiej będzie, jeśli już go zakopię, bo, cytuję, z takiego skurwysyna nic dobrego wyjść nie może.

Maddie zamilkła na moment, ale tylko po to, by nieco się uspokoić, czując, jak emocje powoli brały nad nią górę.

– Gdy odebranie mi godności przestało mu wystarczać, zaczęły się siniaki, podbite oczy i wyrwane włosy. Ale to wcale nie było najgorsze. Wysoki sądzie, najgorszy był moment, kiedy… - tutaj jej głos załamał się na chwilę - kiedy mój trzy i pół-letni syn bał się, że umrę, widząc, jak człowiek, którego uważał za ojca, podniósł na mnie rękę. Mój syn, który powinien martwić się brakiem słodyczy i zbyt krótką bajką, myślał, że Paul chciał mnie zabić – zakończyła.

I choć drżała, stała wyprostowana, dumna.

– Wysoki sądzie, czy mogę teraz zwrócić się do oskarżonego? – zapytała, a gdy usłyszała potwierdzenie, spojrzała w kierunku mężczyzny.

– Paul – zaczęła. – Przyszłam tu dzisiaj, żeby się pożegnać. Nie jesteś złym człowiekiem i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, ale nie mogę czekać w nieskończoność, narażając dobro własnej rodziny. Próbowałam cię naprawić, próbowałam cię zmienić, ale to nie było moje powołanie. Nie nienawidzę cię. Nie chcę się na tobie zemścić. Pragnę po prostu bezpieczeństwa dla moich dzieci i dlatego muszę poprosić sąd o najdłuższą możliwą karę. Przykro mi, Paul. Dałam ci wiele szans, ale kolejnych już nie będzie. Dziękuję.

Maddie czuła, jak z każdym kolejnym słowem jej strach odpływał. Paul stopniowo przestawał jawić się jej jako człowiek, który mógł skrzywdzić ją zwykłym kiwnięciem palca. W pomarańczowym uniformie i kajdankach, siedzący pomiędzy strażnikiem a adwokatem, był całkowicie bezbronny. I musiał dostrzec w jej oczach tę nieprawdopodobną siłą, ponieważ jego twarz wręcz kipiała ze złości, jakby tylko czekał na możliwość rzucenia się w jej kierunku. Ale po raz pierwszy od zawsze to jej nie przeraziło.

Luke ścisnął mocniej dłoń kobiety i pociągnął ją lekko w kierunku ławki, na której wcześniej siedzieli. Jedyne, czego teraz pragnął, to jak najbardziej i jak najszybciej odciągnąć ją od Paula. Na sali kobieta bez wątpienia była bezpieczna, ale Harrison nie mógł znieść myśli, że Maddie miałaby spędzić obok tego śmiecia kolejne sekundy.

Objął ją ramieniem, kiedy już usiedli i przytulił do siebie, całując w czubek głowy. Musiał przyznać, że jego narzeczona była najsilniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznał w swoim życiu. A poznał ich całkiem spore grono.

– Prosiłabym teraz o zabranie głosu przez prokuraturę – powiedziała sędzia, upewniając się, że świadkowie zajęli już swoje miejsce.

Campbell wstał zgodnie z poleceniem i wyszedł na środek sali. Zrobił kilka kroków w jedną i drugą stronę splatając dłonie za plecami, jakby nad czymś się zastanawiał. Harrison wiedział, że było to czysto psychologiczne zagranie i prawnik wiedział co robi.

– Prawo do życia. Niezbywalne, nienaruszalne. Wysoki sądzie, życie ludzkie to nasza najwyższa wartość, którą chroni prawo, nie tylko z perspektywy pojedynczej jednostki, ale również całego społeczeństwa! Komitet Praw Człowieka ujął tę wartość prawem najwyższym. Mogę przytaczać bez końca prawo międzynarodowe... Artykuł trzeci Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka mówi nam, że każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa. Artykuł drugi Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności zapewnia nas, że ustawa chroni prawo każdego człowieka do życia. Ale nie będę przedłużał... Powiem za to, że życie jest wartością najwyższą, która, jeśli zostanie odebrana, to nie można jej przywrócić. Madeline Hesford żyje. Oskarżony odebrał jej jednak coś równie ważnego. Godność. Bezpieczeństwo. Poczucie własnej wartości. Naruszył nie tylko duszę, ale i ciało, czyli wszystko to, co składa się na życie.

Kolejny spacer od oskarżonego w kierunku środka sali, gdzie Campbell spojrzał na panią sędzię.

– Na półce w moim gabinecie nie stoi kodeks karny dla ludzi inaczej traktowanych. Nie ma kodeksu dla mniej kochanych. Nie ma nawet kodeksu dla źle traktowanych. Istnieje tylko jedno prawo. Dla wszystkich, którzy muszą sami zauważyć różnicę między dobrem a złem. Czy Paul Burnley jest młody? Tak. Czy ma problemy? Tak. Czy wiemy, że kolejny raz złamie zasady? Widzimy takie prawdopodobieństwo. Czy mamy pewność, że pobyt w więzieniu jeszcze bardziej go zepsuje? Może tak, może nie. Ale najważniejsze pytania jakie mogę dzisiaj zadać, czy Paul Burnley wielokrotnie skrzywdził Madeline Hesford? Czy dopuścił się napaści, pobicia, znęcania psychicznego nad osobą dorosłą oraz dzieckiem? Czy pogwałcił jej najważniejsze wartości? Tak. A prawo z mojej półki mówi, że nikomu tego robić nie wolno.

Campbell wrócił za barierkę i oparł dłonie na zimnym drewnie.

– Biegły psychiatra ocenił również, że oskarżony byłby zdolny pod wpływem silnego wzburzenia do większej agresji. Szybka interwencja świadków mu w tym przeszkodziła. Czy można powiedzieć, że tylko cudem nie spotykamy się tutaj debatując nad popełnieniem morderstwa? - Kolejne kilka sekund ciszy, dla lepszego efektu. - Czy mogło dojść do jeszcze większej tragedii? Oczywiście. To są jednak gdybania. Ale ja wysoki sądzie nie wierzę w cuda. Wierzę w kodeks i sprawiedliwość. Dlatego nie proszę o czternaście lat pozbawienia wolności dla oskarżonego. Wysoki sądzie, ja proszę o wiele lat spokoju i bezpieczeństwa dla pokrzywdzonej. Dziękuję - zakończył wracając na swoje miejsce.

Luke był niemal pewien, że gdyby na sali znajdowała się widownia, to zaczęłaby właśnie bić brawo. Maddie ukradkiem zerknęła w kierunku narzeczonego, chcąc zbadać jego reakcję. Pragnęła upewnić się, że prawnik wykonał swoje zadanie zgodnie z oczekiwaniami. Harrison współpracował z Campbellem już od dłuższego czasu, a co za tym szło, wiedział lepiej niż ona, czy mężczyzna wykorzystał wszystkie możliwe sposoby, by przekonać sędzię do swojej racji. Widząc jednak delikatny uśmiech rozświetlający twarz Luke’a, odetchnęła z ulgą.

– Dziękujemy, panie Campbell. Na koniec prosiłabym o wypowiedź ze strony obrony – odparła sędzia.

Wyglądała na coraz bardziej zmęczoną, choć wyraźnie starała się to ukryć. Przetarła wierzchem dłoni swoje spocone czoło i wypiła kilka łyków z butelki wody stojącej tuż przed nią, by zaraz zwrócić swój wzrok ku prawnikowi Paula.

– Wysoki sądzie – zaczął mężczyzna. – Przed chwilą prokuratora przytoczyła nam podstawowe prawa człowieka. Prawo do życia, które niewątpliwie przysługuje ofierze, ale również oskarżonemu – powiedział, wsuwając kciuki do kieszeni spodni.

Gest ten jasno wskazywał, że próbował ukryć drżenie dłoni i wyjść na pewniejszego siebie niż był w rzeczywistości. Nic w tym dziwnego, w końcu wyglądał na kogoś świeżo po szkole prawniczej, kto jeszcze nie zdążył zdobyć odpowiedniego doświadczenia, by wykonywać swoją pracę bez zająknięcia. Nie to, co Campbell, który traktował salę sądową jak swoje boisko. W odróżnieniu od wysokiego, grubszego i szpakowatego prokuratora, adwokat Burnley’a miał góra trzydzieści lat, i przyklejone do czoła przydługie, czarne włosy. Był przy tym niezwykle chudy, jakby wciąż żył na studenckiej diecie.

– Chciałbym zacząć od przypomnienia wszystkim o incydencie, który doprowadził do tego oskarżenia. Otóż mój klient, świeżo po warunkowym wyjściu z więzienia, pragnął odzyskać kontakt ze swoją córką, Cecilią Burnley. Cecilia nosi jego nazwisko. Jest jego oczkiem w głowie, jak sam ją określa i, choć przyznaje, że nie jest i nigdy nie był idealnym ojcem, zależy mu na niej. Należy zaznaczyć, że mój klient posiada pełnię praw rodzicielskich, nigdy nie skrzywdził dziewczynki, a co za tym idzie, nie ma najmniejszych przeciwskazań ku temu, by się z nią widział. Jedyną przeszkodą do tej pory okazała się pani Hesford, która niejednokrotnie uniemożliwiała mu kontakt z dzieckiem, zasłaniając się trudnościami w jej związku z moim klientem – odparł młodzieniec, w miarę upływu czasu nieco się rozluźniając, zupełnie jakby nie spodziewał się, że potrafił przemawiać tak przekonująco.

– Mój klient zdobył adres ofiary poprzez znajomą, która korzystała z jej usług cukierniczych, i choć niewątpliwie jego metody pozostawiają wiele do życzenia, nie da się ukryć, że mamy przed sobą zdesperowanego ojca, który jest gotów posunąć się do wszystkiego, by zobaczyć swoje dziecko. Kiedy pan Burnley pojawił się w drzwiach, syn pani Hesford, Samuel, którym mój klient zajmował się od czasu narodzin, mimo że nie był jego biologicznym ojcem, rzucił mu się na szyję. Dzieci nie rzucają się na szyję byle komu, wysoki sądzie. Dzieci potrafią wyczuć, jeśli dzieje się coś złego. Ale pojawienie się ich ojca przecież nie było niczym złym. Było raczej powodem do radości. – Wziął głęboki oddech, dając tym samym wszystkim zgromadzonym czas na przetworzenie zaprezentowanych przez niego informacji.

– Następnie mój klient wraz z panią Hesford, jej obecnym partnerem i dziećmi wyszli na kolację. Podczas kłótni, jaka miała wtedy miejsce, syn pani Hesford wybiegł na zewnątrz. Gdy rodzice wreszcie nadążyli nad zdenerwowanym dzieckiem, pani Hesford sprowokowała kolejną sprzeczkę z moim klientem. Nie na odwrót, wysoki sądzie. Abstrahując od powodu owej zwady, pani Hesford świadomie wywołała złość w moim kliencie, choć doskonale zdawała sobie sprawę z problemów z agresją, jakich doświadczał pan Burnley. Mój klient pod wpływem silnych emocji uderzył panią Hesford, w rezultacie łamiąc jej nos – powiedział, wyraźnie próbując ocieplić wizerunek Paula, jednocześnie podburzając wiarygodność Maddie.

Póki co, udawało mu się to zaskakująco dobrze.

– Nie jestem tutaj, by usprawiedliwić pana Burnley. Doskonale wiemy, że to niemożliwe. Mój klient niewątpliwie popełnił przestępstwo. Jednak szczerze wierzę w obecność okoliczności łagodzących w tej sprawie. Wysoki sądzie, proszę sobie wyobrazić stęsknionego ojca, który widzi swoje dziecko po raz pierwszy od długich miesięcy rozłąki, a który już na wstępie spotyka się ze słowną agresją. Proszę wyobrazić sobie syna, którego matka popełniła samobójstwo, gdy skończył dwanaście lat, a ojciec, odkąd tylko pamiętał, nadużywał narkotyków. Proszę wyobrazić sobie kogoś, kto nigdy nie nauczył się, jak radzić sobie z ogromem emocji. Proszę wyobrazić sobie człowieka. – Zamilkł na moment, zadowolony z siebie, by po chwili znów kontynuować. – Mój klient jest człowiekiem, który pragnie się zmienić, jak sama pani Hesford wcześniej potwierdziła. Nie próbujmy się więc oszukiwać, że więzienie spełni oczekiwaną resocjalizacyjną funkcję w jego przypadku. Długa kara wyłącznie utrudni mu powrót do społeczeństwa, wśród którego mój klient już teraz nie potrafi się odnaleźć. Dlatego chciałbym prosić wysokiego sądu o spojrzenie na pana Burnley jak na człowieka i na minimalną karę pięciu lat pozbawienia wolności, jak nakazują wytyczne stanu Nowego Jorku w przypadku drugiego przestępstwa z użyciem mocy dokonanego w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jeśli zaś chodzi o zarzuty znęcania się psychicznego nad pokrzywdzoną, prosiłbym o karę w wysokości trzystu dolarów. Dziękuję – zakończył, dumnie unosząc głowę i wracając na swoje miejsce.

Maddie nie wiedziała, co myśleć. Z niejakim panem Jackiem Wright widziała się już podczas poprzednich rozpraw i, zupełnie tak jak dzisiaj, mężczyzna, mimo młodego wieku, pokazał się z niezwykle silnej strony. Hesford miała jednak nadzieję, że wybiórcze słowa, którymi opisał cały incydent, nie zdołają przekonać sędzi do minimalnego wyroku. Poniekąd czuła się winna, życząc Paulowi długich lat spędzonych w więzieniu, ale wiedziała, że nie mogła już dłużej chodzić wokół niego paluszkach. Musiała skupić się na sobie i dzieciach, a ich dobro wykluczało się z wolnością Burnley’a. Westchnęła więc głośno, wbijając swój wzrok w sędzię i oczekując dalszego rozwoju wydarzeń.

– Panie Burnley, czy chciałby pan coś dodać? – spytała kobieta.

Paul wstał w odpowiedzi, przeczesując dłonią swoje kręcone blond włosy i, całkowicie ignorując osobę sędzi, spojrzał na Maddie. Prawnik szepnął coś do niego, wyraźnie zdenerwowany, ale tamten nie miał najmniejszego zamiaru go słuchać. Nie drgnął nawet, uparcie wgapiając się w swoją byłą partnerkę.

– Chciałem tylko powiedzieć, że zasługuję na kolejną szansę – zaczął, a jego głosie dało się słyszeć drżenie wywołane wściekłością. – Ciężko mi uwierzyć, że po wszystkim, przez co razem przeszliśmy, życzysz mi takiego wyroku…

– Panie Burnley – przerwała mu sędzia. – Proszę zwracać się do sądu, nie do pani Hesford.

– Tak, przepraszam. Po prostu… ciężko mi uwierzyć, żeby Maddie, to znaczy pani Hesford, życzyła sobie czegoś takiego. Ale… – Westchnął, zaciskając przy tym pięści. – Nie poddam się. Pani Hesford i ja… my… jesteśmy rodziną, a rodzina musi trzymać się razem, bez względu na wszystko.

– Dziękuję – powiedziała sędzia, spoglądając na niego z politowaniem, najwidoczniej poddając się w pełni swojemu znużeniu. – Wyznaczam dwadzieścia minut przerwy – ogłosiła, stukając młotkiem.

Zebrała wszystkie papiery do jednej teczki i przy powstaniu wszystkich obecnych opuściła salę.

Było to prawdopodobnie najdłuższe dwadzieścia minut, z których Luke i Maddie pamiętali niewiele. Kobieta nerwowo przechadzała się po korytarzu, czując, że nie może usiedzieć w spokoju przez więcej niż kilka sekund. Ruch przynajmniej pomagał jej spożytkować niezdrową energię. Jej narzeczony stał w miejscu, wyglądając za okno i obserwując zatłoczone ulice Nowego Jorku, podczas gdy główną część konwersacji wzięli na siebie starszy Harrison z Campbellem. Po przerwie, powietrze w sali wydawało się jeszcze bardziej ciężkie i wilgotne niż sprzed dwudziestu minut. Sędzia zajęła swoje miejsce, włożyła drobne okulary na nos i otworzyła teczkę, spoglądając na wszystkich obecnych.

– Mogą państwo usiąść, dziękuję. Werdykt sądu w sprawie Paul Burnley kontra stan Nowego Jorku na podstawie zebranych dowodów, opinii biegłych i ławy przysięgłych, co do domniemanych, ustawowych okoliczności obciążających. Uznaję ponad wszelką wątpliwość, że zarzucane przestępstwo w postaci napaści, pobicia, znęcania psychicznego za oburzające i nieludzkie, ponieważ obejmuje naruszenie nietykalności cielesnej oraz zdrowia psychicznego ofiary. Stwierdzam również ponad wszelką wątpliwość, że zarzucone przestępstwo jest krokiem skandalicznym i dotyczy oskarżonego, podpisanego i opatrzonego datą, wskazanego przez prokuraturę. Werdykt, co do kary, rekomenduję i ustalam czternaście lat pozbawienia wolności. Proszę o przekazanie raportu do rozpatrzenia.

Sędzia podała mężczyźnie z ochrony kartki, które ten z kolei podał najpierw Campbellowi, a następnie adwokatowi Paula.

– Czy prokurator ma jakieś zastrzeżenia do formy orzeczenia? - zapytała sędzia, spoglądając w kierunku Jeffreya.

– Nie, wysoki sądzie.

– Czy obrona ma jakieś zastrzeżenia do formy orzeczenia?

– W tym momencie nie, wysoki sądzie.

– Panie i panowie, w tych okolicznościach uważam sprawę za zamkniętą. Dziękuję.

Magiczny dźwięk uderzenia młotkiem o podstawkę rozbrzmiał w cichej sali.

Czternaście lat.

Za czternaście lat, czyli w roku 2035, kiedy Paul wyjdzie z więzienia, Maddie skończy swoje czterdzieste urodziny, a Luke – pięćdziesiąte pierwsze. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za czternaście lat będą parą znudzonych życiem dorosłych, mieszkających na przedmieściach w dużym domu z ogródkiem. Każdego dnia obudzą się w swoich ramionach, narzekając przy tym, że znów przyjdzie im zmierzyć się z kolejnym poniedziałkiem. Potem pogonią z łóżek Sama i Cecilię, którzy za czternaście lat wstąpią w ten wyjątkowo trudny, nastoletni wiek. Może, i Maddie miała na to wielką nadzieję, dom wypełnią śmiechy dwójki nieco młodszych dzieci oraz dźwięk łapek czworonogów biegnących w ich kierunku.

W czternaście lat można było zbudować nowe życie. W czternaście lat dało się zapomnieć i ruszyć do przodu. I choć Maddie wiedziała, że Paul stanowił tylko niewielką część zagrożenia i z Sebastianem na wolności nie mogła czuć się w pełni bezpieczna, postanowiła cieszyć się tym ulotnym szczęściem, nawet jeśli za kilka miesięcy miała się przekonać, jak wielkie niebezpieczeństwo na nią czyhało. Ale to już temat na inną historię.

***

Odautorsko:

Zdajemy sobie sprawę, że długość tej notki jest dla wytrwałych, ale troszku nas poniosło i mamy nadzieję, że przynajmniej część z nami wytrwała. Oto taki popełniony wspólnie twór. Mamy nadzieję, że dobrze się wam czytało i że wśród blogowiczów nie ma ekspertów do spraw amerykańskiego prawa (nie żebyśmy coś miały do takich ekspertów, ale po prostu Serotoninka chce wierzyć, że jej oglądanie procesów sądowych na yt nie poszło na marne). No, także trzymajcie się ciepło!

7 komentarzy

  1. Muszę przyznać, doskonale Wam to wyszło. To idealny finał historii Maddie, chociaż może powinnam powiedzieć, finał sezonu? Bo w pewnym sensie cała ta historia, sposób w jaki Serotoninka konsekwentnie ją budowała i jak rozwijała postać kojarzy mi się z dobrym serialem, w którym miałam wielką przyjemność uczestniczyć i odegrać małą przyjacielską rolę :)
    Kawał dobrej roboty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Umiliłyście mi wieczór, nie ma co. :) Na przeczytanie zrobiłam sobie krótką przerwę w oglądaniu serialu i ani trochę nie żałuję, bo cała notka wyszła wam naprawdę mega! :) Zwłaszcza chyba muszę pochwalić playlistę do czytania, bo choć nie włączyłam (czułam coś, że mogłaby mnie rozpraszać :D) to piosenki pierwsza klasa. ♥
    W wątku Carlie/Maddie zdecydowanie mamy co nadrabiać, bo widzę, że baaardzo dużo jeszcze nie wiemy. ;) A zapewniam, że mój rudzielec bardzo chętnie by poplotkował z Mads. :D Ale odchodząc od tego, bo i do ploteczek pewnie dojdziemy, to czuję ogromną satysfakcję z tego, że chociaż jeden (co z tym Sebastianem się bedzie działo to dowiem się w wątku niedługo zapewne, skoro o tym mamy) z nich jest zamknięty i Maddie oraz dzieciaki (Luke jakby nie patrzeć też) będą mieli spokój i jedną toksyczną osobę z życia mniej. A patrząc na to, jak życie Maddie przez długi czas się toczyło to naprawdę dobrze się stało. Mam nadzieję, że teraz Maddie i Luke mogą odetchnąć z ulgą, że z ich życia zniknął Paul. :)
    Jeszcze dodam, że oglądanie procesów sądowych na yt, moim zdanie, nie poszło na marne, a to wszystko brzmi bardzo elegancko! :D:D
    Świetna notka, świetna robota i naprawdę bardzo przyjemnie się czytało. Chętnie przeczytałabym w przyszłości coś od was jeszcze. :) :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka! Naprawdę lekko się ją czytało i bardzo szybko, ale byłam szalenie ciekawa jaki będzie wyrok, więc nie miałam ochoty sobie przerywać. Nie mamy wątku ani u Maddie, ani u Luke'a, więc nie jestem na bieżąco z rozwojem wydarzeń, ale to nic, bo jeśli będziecie pisały dla nas takie fajne notki, to dużo można dzięki nim nadrobić. Ja, oczywiście, liczę na więcej i czekam na ciąg dalszy, choćbyście miały opisać zwykły dzień tej dwójki! A tak poza tym, może nawet doczekamy, jak za czternaście lat będą parą znudzonych życiem dorosłych – fajnie by było :D

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja bardzo im życzę, aby byli tymi znudzonymi staruszkami. Bardzo podobała mi się notka, niesamowicie przyjemnie się ją czytało. Zwłaszcza, że finał był taki, a nie inny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dojazd do pracy można również wykorzystać na nadrabianie zaległości w notkach, a Wasza wciągnęła mnie bez reszty :) Zajęła mi całą drogę i dopiero teraz zorientowałam się, że właściwie to niedługo muszę wysiadać.
    Bardzo mi się podobała! Bardzo, bardzo, bardzo. I cieszę się, że w życiu Maddie zaszły tak wspaniałe zmiany, bo choć nie mamy wątku, śledzę jej historię właśnie dzięki opowiadaniom i za każdym razem jestem pod ich ogromnym wrażeniem. Dziewczyny, odwaliłyście kawał dobrej roboty :) Siedziałam nie w autobusie, a na sali rozpraw i mam wrażenie, że jeszcze długo w niej zostanę, bo będą mi towarzyszyć różne refleksje. A bardzo lubię, kiedy coś, co przeczytam, wywołuje we mnie takie odczucia :) I generalnie ta notka wprawiła mnie w dobry nastrój, czuję się zadowolona i tak jakby mam satysfakcję? :) Trzymam mocno kciuki za Maddie i Lucasa, a także gratuluję zaręczyn ❤️ Niech im się powodzi i dobrze układa ❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. No, w końcu udało mi się zajrzeć do Waszej notki, która kusiła już od dnia publikacji, ale wiecznie było za mało czasu, aby do niej przysiąść.

    Osobiście - jako prawnika - boli mnie fakt, że system sprawiedliwości jest na tyle skorumpowany, żeby ustalać wyrok na podstawie przekazanej gdzie trzeba sumy pieniędzy. Rozumiem, czym kierował się Luke. Rozumiem Maddie, bo w końcu udało jej się zamknąć pewien etap życia. Utknął mi jednak w głowie niezwykle mocno moment, w którym Mads zwraca się do Paula i stwierdza, że nie uważa go za złego człowieka. Tego nie rozumiem.

    Niemniej - notka niezwykle przyjemna i choć długa - to jej czytanie wcale się jakoś niedłużyło. Pozostaje mi życzyć mnóstwa szczęścia dla rodzinki Maddie i Luke'a. Trzymam za nich kciuki. I czekam na kolejne posty. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *i chodziło mi o skorumpowany wymiar sprawiedliwości, a nie system. :D

      Usuń