Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2162. You could break my heart in two, but when it heals, it beats for you, I know it's forward, but it's true

- Pamiętasz, kochanie? Tak, jak ćwiczyliśmy – odezwał się tonem, który zarezerwowany był tylko dla małej Thei Morrison. To nie tak, że faworyzował któreś z dzieci, nie, nie był takim ojcem. Po prostu z dziewczynką miał specyficzną więź. Taką nie do opisania słowami. Bez obaw można określić brązowooką brunetkę mianem córeczki tatusia.
Thea pokiwała główką, wprawiając w ruch długie loczki i ruszyła nieco niezdarnie przed siebie, co drugi lub trzeci krok wkładając rączkę do białego koszyka i udając, że rozsypuje przed sobą kwiatki.
- Ślicznie! – zaświergotał Morrison, klaszcząc z zachwytem, choć akurat było to zdecydowanie na wyrost. Niemniej jednak chciał, żeby Thea była z siebie zadowolona. A przede wszystkim, żeby czuła się potrzebna swoim rodzicom w ich szczególnym dniu. – Twoja kolej, synku – dodał z szerokim uśmiechem, a Matty, jeszcze bardziej pokracznie, ruszył w jego stronę z niewielkim talerzykiem. Chłopcu pierwszy raz udało się dotrzeć do ojca, nie podpierając się po drodze rączkami, więc Arthur ponownie żywo zaklaskał, ciesząc się razem ze swoimi dziećmi.
W tym samym momencie rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza, a brunet zerwał się z miejsca.
- Mamusia idzie! Szybko, wszystko chowamy! – zarządził i otworzył szufladę, żeby dzieci mogły schować swoje atrybuty. Potem zamknął biurko i wyprowadził maluchy z biura, wychodząc naprzeciw swojej żonie.
- Dzień dobry, kochanie – rzucił słodko i odebrał od niej papierową torbę, przy okazji składając delikatny pocałunek na jej zmarzniętych wargach.
- Dzień dobry – odparła i podejrzliwie uniosła brew. – Coś kombinujecie? – spytała, na co Thea pokręciła głową i objęła rączkami nogę swojej mamy. – Macie miny, jakbyście zamierzali potajemnie przejąć władzę nad światem – stwierdziła, zdejmując płaszcz.
- Ne-ne. Dada mówi ne-ne – powiedział po swojemu Matty, naśladując machającego palcem wskazującym ojca. Thea natychmiast dopadła do braciszka i zasłoniła mu buzię.
- Cicho! Tatuś zablonił! – krzyknęła piskliwie. Arthur przełknął ślinę, a uśmiech zniknął z jego ust. Jeszcze brakowało tego, żeby któreś z dzieci się wygadało, a nie wątpił w umiejętności negocjacyjne Elle. Wyciągnęłaby to z nich w kilka minut.
- Czego zabronił? Arthur, co się dzieje? – spytała zaniepokojona Villanelle i wzięła Matthew na ręce, opierając go na swoim biodrze, zaś drugą dłonią chwyciła małe paluszki Thei i razem z dziećmi pokierowała się do kuchni, gdzie jej mąż wypakowywał zakupy.
- Nic, kochanie, naprawdę. To takie… Nasze tatusiowe sprawy – rzucił z nerwowym uśmiechem. Doskonale wiedział, że jego żona nie daruje. Była na to zbyt uparta. To znaczyło, że niespodzianka nie mogła czekać do ostatniego dnia. Jeszcze dzisiaj musiał przedstawić Elle swoją wizję świąt.

Wyszedł z pokoju syna i przymknął drzwi. Te do Thei były otwarte, bowiem dziewczynka wciąż miała koszmary związane z opiekunką. Na szczęście dzieci spały spokojnie, dzięki czemu Arthur mógł wejść do sypialni i zająć się swoją żoną.
Elle siedziała na skraju łóżka ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i patrzyła podejrzliwie na zamykającego drzwi bruneta.
- Nie chciałam przy dzieciach, ale teraz to z ciebie wyciągnę – oznajmiła na wstępie.
- Nic nie musisz wyciągać. Sam ci powiem – odparł, co wywołało na twarzy Elle napawające go niewypowiedzianą satysfakcją zdziwienie. – Tylko przestań tak na mnie patrzeć – dodał, klękając na dywanie naprzeciwko ukochanej. Przysiadł na piętach i wyciągnął przed siebie rękę. Kobieta z lekkim wahaniem podała mu swoją.
- Jak?
- Jakbym podał ci do jedzenia tę głupią kozę – wymamrotał pod nosem, ale nie łudził się, że zrobił to na tyle niewyraźnie, by nie zrozumiała. – Daj mi pierścionek – dodał, wskazując na lewą dłoń Elle.
- Słucham? Ale… Przecież moje spojrzenie to nie jest powód do rozwodu! – jęknęła.
- Raz w życiu ze mną nie dyskutuj – roześmiał się i sam chwycił jej rękę. Zdjął obrączkę i pierścionek zaręczynowy, po czym pierwszy krążek wrzucił do kieszeni dresów i ukląkł na jednym kolanie, poważniejąc.
- Jezu, Arthur, co ty… - zaczęła, ale Arthur przyłożył palec do ust, pokazując, że ma się uciszyć.
- Kocham cię, ale zamknij się na chwilę – przerwał jej zdecydowanie i wziął głęboki wdech. Chociaż byli małżeństwem od prawie dwóch lat, stresował się, jakby oświadczał jej się pierwszy raz. – Pamiętasz, jak obiecałem ci, że kiedyś dostaniesz swój bajkowy ślub z białą suknią i ołtarzem? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Chciałbym spełnić tę obietnicę… Za tydzień, w święta. Pomyślałem, że pobranie się w rocznicę zaręczyn będzie całkiem fajne i chciałem sam to zorganizować, ale dzisiaj, jak dzieci prawie nas zdradziły, zrozumiałem, że pozbawiłbym cię czegoś ważnego, więc… Elle Morrison, czy zostaniesz moją żoną jeszcze raz i zorganizujesz swoje wymarzone wesele? – wyrzucił z siebie prawie na wydechu, trzymając przed sobą pierścionek, który już kiedyś jej podarował.
Villanelle siedziała z rozchylonymi ustami, wpatrując się w Arthura z niedowierzaniem. Cisza zdawała się przeciągać w nieskończoność. Na ziemię sprowadził ją nieco mocniejszy uścisk ręki męża. Brunetka rozciągnęła wargi w uśmiechu i pokiwała głową.
- Kiedyś dostanę przez ciebie zawału – stwierdziła i wsunęła na palec pierścionek. Zsunęła się z łóżka i uklękła naprzeciwko mężczyzny swojego życia, obejmując jego policzki. – Oczywiście, że tak. Zawsze powiem tak, Morrison – wyszeptała i pocałowała go czule.
Odsunąwszy się od warg ukochanego, zamrugała kilkakrotnie powiekami. Potrzebowała jeszcze chwili na ułożenie sobie tego, co właśnie powiedział jej mąż. Cieszyła się, że zorganizują drugi raz ślub, tym razem z weselem, białą suknią i przede wszystkim z gośćmi. Podobał jej się ten pomysł i co jakiś czas przecież wracali do tematu wesela.
— Chwileczkę — zamrugała raz jeszcze powiekami. — Chciałeś zorganizować to wszystko bez mojej wiedzy? Bez mojego udziału? — Obsypywała bruneta pytaniami, wciąż trzymając uniesioną brew i uważnie mu się przy tym przyglądając. Trybiki w jej głowie działały na najwyższych obrotach, a sama kobieta nagle zmrużyła powieki i wycelowała wskazującym palcem prosto w niego. — Ile już zdążyłeś zorganizować? Cokolwiek w ogóle zostało dla mnie, do zrobienia? Za tydzień… Arthur! — Początkowa radość i ekscytacja zaczęły zamieniać się w panikę i zdenerwowanie. Tylko tydzień. Siedem dni! Jak miała cokolwiek zorganizować w siedem dni!?!
— Spokojnie, słoneczko — uśmiechnął się, łapiąc Elle za dłonie. Kobieta nie pozwoliła mu jednak na powiedzenie czegokolwiek więcej.
— Siedem dni to niesamowicie mało na organizację wesela! Miejsce, jedzenie, zespół czy DJ, goście?! Przecież to są święta, nikt nie zmieni planów odnośnie Bożego Narodzenia kilka dni przed!
Villanelle trajkotała o organizacji jeszcze przez kilkanaście minut, nie pozwalając mężczyźnie nawet na wtrącenie jednego słówka w jej monolog. Musiała wyrzucić z siebie wszystko, a kiedy wydawało się, że jest gotowa i wystarczająco spokojna na rozmowę, Morrison zerwała się na równe nogi i wyszła z sypialni, nic nie tłumacząc zdezorientowanemu mężczyźnie. Rzuciła jedynie krótkie zaczekaj będąc już na korytarzu i pospiesznie ruszyła na parter.
Wróciła do pomieszczenia z wysoko uniesioną głową i dumnym uśmiechem. Trzymała w rękach segregator, na którym mocno zaciskała palce i przyciskała mocno do piersi.
— Co tam masz? — Spytał, rozsiadając się wygodnie na łóżku. Obserwował przy tym żonę z uśmiechem na twarzy. Lubił, kiedy była szczęśliwa, kiedy cała radość, którą w sobie miała wręcz od niej promieniała. Wówczas była dla niego najpiękniejsza i teraz właśnie tak wyglądała, a on wcale nie chciał odrywać od niej spojrzenia. Nie w tej chwili. — Tylko nie mów, że masz już cały plan — zaśmiał się, ale po chwili spoważniał. Kobieta usiadła na łóżku po turecku i przed nogami rozłożyła trzymany do tej pory blisko siebie segregator.
— Nie raz rozmawialiśmy o weselu, ale to zawsze były odległe plany — zauważyła, przekładając kilka wpiętych stron. — Po prostu… Śluby są ładne, a ja lubię oglądać ładne rzeczy i się nimi inspirować — wyjaśniła z uśmiechem, zawzięcie kartkując kolejne strony. Chciała mu pokazać konkretne rzeczy. — To tak, jak byłam w ciąży. Pamiętasz? Tablica inspiracji do pokoiku Matthew — przypomniała, stukając palcem w segregator. — To rozszerzona wersja — oznajmiła z dumnym uśmiechem.
To nie tak, że była zawiedziona ślubem, jaki mieli. Tamtego dnia była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Myślała tylko o tym, że Arthur przeżył wypadek samochodowy i wybudził się ze śpiączki. Jedyne, czego chciała w tamtej chwili to mieć pewność, że będą ze sobą już zawsze. Kiedy padło hasło, aby wzięli ślub teraz, żadne z nich nie potrzebowało czasu do namysłu. Elle wiedziała, że pragnie tego najbardziej na świecie. Mimo wszystko było jej szkoda, że przy składaniu przysięgi nie było przy nich bliskich, że nie miała na sobie ślicznej sukienki z niezliczoną ilością koronek. Zamiast tego była ubrana w znoszony, błękitny sweter. Z drugiej strony, wszystko przecież zaczęło się właśnie od tego swetra, a przynajmniej tak za każdym razem mówił Arthur.
— Błagam, powiedz, że nie będziemy zapraszać gości na kilka dni przed uroczystością. I powiedz, proszę, myszko, proszę powiedz, że coś jest już załatwione. Tydzień to o wiele za mało czasu.
— Czy ty mnie w ogóle nie znasz? — Na ustach Arthura pojawił się łobuzerski uśmiech. — Czy moje niespodzianki, kiedyś cię rozczarowały? Pokręciła przecząco głową.
— Nadal nie potrafię zrozumieć, jakim cudem potrafisz tak dobrze trzymać wszystko w tajemnicy, ale… Ale, że mama się nie wygadała? — Zaśmiała się wesoło, nie wierząc, że przygotowania były już na zaawansowanym etapie. — Och, może to dlatego Larry chce się spotkać — powiedziała w zamyśleniu. — Chyba nie zdążyłam ci powiedzieć, chce żebym zjadła z nim lunch w tygodniu — wyjaśniła, nadal się zastanawiając nad tym, czy zaproszenie ojca miało jakiś związek z planowanym ślubem. — Nie wiem czy uda mi się zapisać do jakiejś kosmetyczki i fryzjera, przecież są święta, wszystkie terminy na pewno są zajęte.
— Dzień ojca i córki? — Arthur zamyślił się na krótko, ale powrócił prędko do głównego tematu ich rozmowy. Wyciągnął dłoń i pogładził nią policzek Elle — nie potrzebujesz ani fryzjera, ani kosmetyczki.
— Chcę ładnie wyglądać. Dla mojego ukochanego męża — uśmiechnęła się uroczo, niewinnie wzruszając przy tym ramionami.
— Zawsze wyglądasz pięknie. A już najpiękniej, jak patrzysz na mnie w ten sposób, wiesz jaki. Najlepiej klęcząc przede mną — wymruczał, nie odrywając dłoni od jej skóry. — Ale nie chciałbym, żeby ktokolwiek inny cię taką oglądał — wyszeptał, układając drugą dłoń na jej policzku i przyciągnął ukochaną do siebie, aby złożyć na jej ustach żarliwy pocałunek.

Tydzień to było zdecydowanie za mało na zorganizowanie ślubu. Oczywiście wiedziała, że Arthur już i tak załatwił bardzo dużo rzeczy, wiele z nich było jednak do przedyskutowania. W końcu ona również miała brać udział w przygotowaniach. Tak naprawdę Arthur powinien się cieszyć, że tamtego dnia wróciła odrobinę szybciej, a dzieci zdążyły zareagować w taki, a nie inny sposób. Gdyby we właściwy dzień tak po prostu oznajmił jej, że biorą jeszcze jeden ślub… Chyba byłaby w stanie udusić go gołymi rękoma na oczach tych wszystkich ludzi. Ciągle sobie powtarzała, że wcale nie potrzebuje wystawnego przyjęcia i białej sukni, ale prawda była taka, że gdzieś wewnątrz cały czas o tym marzyła. Łapała się na tym, że zazdrościła wszystkim koleżankom i znajomym, które mogły to przeżyć.
Ich ślub nie był zły. Był po prostu zupełnie inny, a… W dzisiejszych czasach może nie każda dziewczynka marzy o białej sukni i długim welonie, ale Villanelle zaliczała się do tych dziewczynek. Zawsze chciała założyć tę piękną, białą suknię. W wyobrażeniach miała to być najbardziej księżniczkowata suknia na całym świecie. W rzeczywistości, gdy przyszło do przymiarek, szybko zrezygnowała z kroju princesski. Za dużo fałd tiulu i halek, sztywna halka z kołem u dołu i zdecydowanie za ciasny gorset sprawiły, że już po pierwszej przymiarce stanowczo zrezygnowała z tego pomysłu.
— Co myślisz o tej? — Spytała, kiedy sprzedawczyni odsunęła kotarę przymierzalni. Miała na sobie długą suknię całą w delikatnej koronce. Miała długi rękaw i duże wycięcie na plecach. Z przodu dekolt był w serce, ale całość była zakryta delikatną siateczką, przez co suknia nie sprawiała wrażenia wulgarnej. Miała tren, ale nie za długi. Taki w sam raz.
— Wyglądasz cudownie, Villanelle — Maddie pokiwała z uznaniem głową, a pani Morrison uśmiechnęła się do swojego lustrzanego odbicia. Czuła to całą sobą. To była ta suknia. Nie musiała zakładać już żadnej innej, aby to wiedzieć. — Chociaż muszę przyznać, że jesteś bezlitosna dla swojego męża — zaśmiała się, wskazując rękoma sporą ilość guziczków, które trzeba było rozpiąć, aby pozbyć się sukni. Elle również się zaśmiała.
— Wydaje mi się, że jakoś przeżyje… W końcu nasza pierwsza noc poślubna już dawno jest za nami. Co prawda spędziliśmy ją w szpitalu i zdecydowanie nie doszliśmy nawet do drugiej bazy, ale zdecydowanie była niezapomniana — zaśmiała się, raz jeszcze spoglądając w swoje lustrzane odbicie. Fakt, że suknia nie była w kolorze bieli a écru nie przeszkadzał jej. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że w tym odcieniu wygląda znacznie ładniej. Gdy przymierzała jedną typowo białą suknie wyglądała, jakby była chora, a przecież w dzień swojego ślubu nie mogła tak wyglądać. Wystarczyło, że podczas tego pierwszego para młoda nie prezentowała się najlepiej. Teraz wszystko miało być przecież idealne. — Maddie — zwróciła się do nowej przyjaciółki. — Dziękuję, że ze mną tutaj jesteś — powiedziała, uważnie jej się przyglądając. Była wdzięczna losowi, że stawiał na jej drodze w ostatnim czasie same przyjazne dusze. Wędrówkę po salonach sukien ślubnych chciała również zaproponować Carlie, ale wiedziała, że rudowłosa z bliźniakami… Może mieć przed świętami i tak urwanie głowy, dlatego jej nie męczyła. Wysyłała jej jednak ciągle zdjęcia i zdawała na gorąco relację na messengerze. Brakowało tylko Lily i Jerome’a, ale mężczyźnie nawet nie proponowała takich rewelacji, chociaż nie wątpiła w to, że świetnie by się sprawdził. Jemu również wysłała tylko krótką wiadomość informującą, że znalazła ją, tę idealną. Mężowi, a zarazem przyszłemu mężowi, również napisała, że najważniejsza rzecz załatwiona, chociaż jemu akurat zdjęć żadnych nie wysyłała.
Załatwienie kosmetyczki i fryzjerki okazało się najtrudniejsze. W zasadzie to ich nie znalazła. Tak jak podejrzewała, wszystkie terminy świąteczne zostały zarezerwowane z bardzo dużym wyprzedzeniem. Uznała jednak, że z tym powinna dać radę sama. Przynajmniej, jeżeli chodziło o fryzurę, bo i tak nie chciała niczego wymyślnego, z makijażem było odrobinę gorzej. Wiedziała, że musi być mocniejszy niż na co dzień, a Elle nie była mistrzynią pędzli. Postanowiła jednak, że będzie się tym martwiła później.

— Jedyny minus ślubu zimą to kwiaty — mruknęła, patrząc na Arthura. Mieli właśnie dopiąć ostatnie szczegóły, jeżeli chodziło o dekoracje. Marzyły jej się piwonie i różowe eustomie, ale dostanie tych kwiatów o tej porze roku… Może nie tyle było nierealne, co bardzo kosztowne, a Elle nie była na tyle lekkomyślna, aby wydać małą fortunę na kwiaty. — Może gałązki cyprysów i po prostu wstążki czerwone? Takie nawiązanie do świąt — zastanawiała się na głos, w ogóle nie mając pojęcia, jak powinny wyglądać o tej porze dekoracje z żywych roślin. O sztucznych nawet nie myślała, nie było takiej możliwości. Miały być żywe i koniec kropka.
— Mam jedno pytanie – odparł brunet, drapiąc się po głowie i rozglądając z zagubieniem malującym się na twarzy. – Co to, kurwa, są cyprysy? — spytał, nie zważając na obecność pracownika kwiaciarni.
Morrison wywróciła oczami, nawet nie odpowiadając na pytanie męża, chociaż jeżeli dalej będzie okazywał się aż tak bardzo pomocny niewykluczone, ze pozbędzie się go wcześniej niż później.
— Choinki. Chcę po prostu, żeby było ładnie i świątecznie, ale przede wszystkim ślubnie — westchnęła, spoglądając w końcu na pracownika. — Niech mi pan pomoże, bo z męża w tej kwestii za dużego pożytku nie mam — powiedziała, nim zdążyła ugryźć się w język.
— Mogą państwo pójść w klasykę. Róże, białe i czerwone. Czerwień kojarzy się ze świętami, biel z zimą i ślubem również.
— Chciałabym, żeby to było coś… Nieoklepanego — dokończyła, długo zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.
— Zawilce? — Zaproponował mężczyzna. — Możemy zrobić bukiet mieszany. Dodać do dekoracji nieco szyszek, liści eukaliptusa srebrnego, kilka pojedynczych róż i może parę białych eustomii? Wydatek będzie mniejszy, bo bukiet nie będzie składał się z nich, a do pozostałych dekoracji skupimy się na tańszych roślinach, jak zawilce i eukaliptus.
Elle uniosła brew, próbując sobie przypomnieć, jak wyglądają rośliny, o których mówił. Jak wyglądał eukaliptus doskonale wiedziała, zawilec jednak nic jej nie mówił.
— Ma pan gdzieś tutaj te zawilce?
Mężczyzna odsunął się od młodej pary i zniknął w magazynie na chwilę. Po upływie może dwóch minut wrócił do nich, trzymając w dłoni kwiaty z białymi płatkami i mocno kontrastowym, czarnym środkiem.
Otworzyła szerzej oczy, kolejną rzecz mogli uznać za załatwioną. Villanelle już nawet nie słuchała dalszych propozycji sprzedawcy. Zawilce stały się jej nową kwiatową miłością i dobrze wiedziała, że zajmą w jej sercu wyjątkowe miejsce. Arthur również powinien być tego świadomy.

Jeśli zaś chodziło o samego Arthura, nie świrował tak bardzo jak jego żona. Najważniejsze kwestie były załatwione, coś takiego jak kwiatki miał za szczegół, bez którego mógłby się obyć, ale nie śmiał nawet pisnąć o tym słówkiem, bo wiedział, że Elle tego potrzebuje, żeby ślub stał się prawdziwym spełnieniem marzeń.
Zapukał do drzwi i wsunął obie dłonie do kieszeni garniturowych spodni, pogwizdując cicho pod nosem. Lily wychyliła się z pomieszczenia, w zasadzie jedynie jej głowa odrobinę wyjrzała na zewnątrz, nie pozwalając na to, by Morrison zobaczył, co dzieje się za dziewczyną.
- Czego tu? – rzuciła niezbyt przyjaźnie, a brunet prychnął cicho, robiąc krok do przodu.
- Ładnie. Tak się zwracasz do swojego wykładowcy? – fuknął. – Przyszedłem zobaczyć, jak się ma moja obecna/przyszła żona. Nie wolno?
- Po pierwsze, nie jesteś już moim wykładowcą, mogę się do ciebie zwracać jak zechcę – zaczęła, jeszcze odrobinę przymykając drzwi. Miał wrażenie, że za chwilę przytrzaśnie sobie szyję. – A po drugie, nie słyszałeś, że jako pan młody nie powinieneś oglądać panny młodej przed ślubem?
- Hej, ale to już jest moja żona – mruknął z niezadowoleniem i cicho westchnął. Wiedział, że z kim jak z kim, ale z druhną zachowującą się jak bulterier nie wygra, dlatego popatrzył na nią zrezygnowany. – Dobra, nie będę patrzył, ale możesz ją tu na chwilę zawołać? Muszę usłyszeć jej głos… Proszę, Lily.
- Och, jacy wy jesteście słodcy! – pisnęła z wymuszonym uśmiechem, a zaraz potem się skrzywiła. – Ale nie waż się zaglądać, bo przysięgam, że wytargam cię za te długie kudły. Zresztą, wiesz co, Morrison? Akurat na własny ślub mógłbyś przyjść, nie wyglądając jak pudel – burknęła, ale zanim zdążył jej odparować, zniknęła w pomieszczeniu.
- Pamiętaj, to najlepsza przyjaciółka twojej żony, nie możesz jej zabić i zakopać gdzieś w lesie – wyszeptał do samego siebie, zanim drzwi ponownie się uchyliły, tym razem delikatnie. Podszedł jeszcze odrobinę bliżej i oparł na nich czoło, sięgając ręką do środka. Elle szybko ją ujęła i splotła ze sobą ich palce.
- Denerwujesz się? – spytała cicho, ale wyraźnie.
- Teraz już nie – odparł, ściskając odrobinę mocniej jej dłoń. – A ty?
- Trochę… A jak coś nie wyjdzie? Jak nie dowiozą kwiatów? Albo jedzenie będzie niedobre? Och, pewnie zatnę się na przysiędze i nic nie powiem… - wyrzuciła z siebie, a Arthur wywrócił oczami.
- Uspokój się. Kwiaty już są. Za jedzenie nie ręczę, ale przysięga… Nie potrzebuję słyszeć tego, co już wiem – westchnął w odpowiedzi.
- Łatwo ci mówić, ty masz to w dupie.
- Udam, że tego nie powiedziałaś, bo nie chcę się kłócić tuż przed pójściem do ołtarza – wymamrotał, ale rozluźnił odrobinę uścisk dłoni. – Po prostu… Zrób to, co mi obiecałaś i wyłącz na chwilę to czarnowidztwo. Będzie idealnie.
- Dobrze… Ufam ci – szepnęła. Arthur przesunął się w bok i przyciągnął jej dłoń do siebie, żeby wysunąć ją zza drzwi, po czym złożył delikatny pocałunek na palcu, na którym Elle nosił obrączkę. Teraz jej nie było, chcieli symbolicznie ponownie je sobie wzajemnie nałożyć, zwłaszcza, że podczas pierwszego ślubu nie mieli okazji tego zrobić.
- Kocham cię – wymruczał z wargami przy chłodnej skórze ukochanej.
- Ja ciebie też – odpowiedziała cicho i wysunęła dłoń z jego uścisku, cicho zamykając za sobą drzwi.

Muzyka rozbrzmiała, a mężczyzna wyprostował się, wbijając swoje spojrzenie w wejście do pomieszczenia. Connor w tym czasie poklepał go po plecach, coś przy tym mówiąc, ale Arthur był tak skupiony na tym jednym konkretnym punkcie, że nic nie zrozumiał. Uśmiechnął się natomiast na widok swojej córeczki. Miała na sobie miniaturową wersję sukienki swojej mamy, a w dłoni ściskała biały koszyczek pełen płatków kwiatów wybranych przez Elle. Uśmiechała się promiennie i szła wyprostowana, najwyraźniej dumna z tego, że wszyscy na nią patrzą. Rozsypywała kwiaty przed sobą co kilka kroczków, trzymając przy tym równowagę, jakby wcale nie była ledwie dwulatką. Był z niej tak cholernie dumny, że z trudem powstrzymał się przed podbiegnięciem do córeczki i wzięciem jej w swoje ramiona. Zrobiła to natomiast Alison, obok której już siedział Matty, czekając na swoją kolej, by wziąć czynny udział w uroczystości. Twarze Lily, Maddie i Carlie jedynie przelotnie mu mignęły, ich przejście było odbyło się w mgnieniu oka, przynajmniej dla niego.
A potem czas zwolnił i gdyby Elle nie przesuwała się z każdym krokiem do przodu, pomyślałby, że całkowicie się zatrzymał. Wpatrywał się w swoją żonę, próbując powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Osobiście uważał Villanelle Morrison za najpiękniejszą kobietę na ziemi, piękniejsza była jedynie ich córeczka. Ale dziś… Dziś urodą zdawała się przebić wszystko inne, zwłaszcza, że nie sądził, iż kiedykolwiek dane mu będzie zobaczyć ją w białej sukni, idącą do ołtarza. Kiedy wyjechała, stracił nadzieję na to, że w ogóle ją ujrzy. Zamknął się w swoim wyimaginowanym świecie, co noc niemal dusząc się z tęsknoty.
A potem wróciła. Co więcej, pozwoliła mu przy sobie być. I zamierzał korzystać z tego przywileju tak długo, jak nie zmieni zdania, mając nadzieję, że tak się nigdy nie stanie.
Teraz też się dusił, ale ze szczęścia i zachwytu. Nie istniało nic poza ukochaną, poza jej piękną twarzą, poza włosami, których tak uwielbiał dotykać i poza białą suknią na jej ciele, tą wymarzoną przez ich oboje.
Ujął jej dłoń podaną przez Larry’ego i pomógł jej wspiąć się po kilku stopniach, nie odrywając od niej wzroku. Nie słuchał przemowy pastora, nie rozglądał się dookoła, właściwie chyba zapomniał nawet, jak się oddycha. Ocknął się dopiero, gdy Elle otworzyła usta, by wypowiedzieć słowa przysięgi.
Spoglądała na ukochanego, usilnie próbując przypomnieć sobie słowa, które od kilku dni nieustannie powtarzała w myślach przy każdej okazji. A w tej chwili miała w głowie pustkę. Wpatrywała się w Arthura z wyraźną paniką w ciemnych oczach. Wzięła głęboki oddech, przełknęła ślinę i przymknęła powieki, próbując przypomnieć sobie treść napisanej przez siebie przysięgi. Znała ją przecież! Sama ją napisała, a teraz nie mogła przypomnieć sobie żadnego ze słów, które wcześniej przelała na papier. W jej głowie huczała tylko jedna myśl: wiedziałam, że tak będzie.
— Kocham życie z tobą — powiedziała wraz z głębokim wydechem, całkowicie porzucając to, co miała wcześniej przygotowane. Zaśmiała się cicho, nieco nerwowo. Wpatrzona jednak w oczy ukochanego mężczyzny, panika minęła, a na jej miejsce wstąpił spokój. — Uwielbiam budzić się obok ciebie i chcę się tak budzić do końca moich dni. Opiekowanie się tobą to najprzyjemniejsza rzecz na świecie i oczywiście będę to robić już zawsze, ale błagam, postaraj się już nie robić sobie krzywdy — przyłożyła dłoń do ust, próbując się powstrzymać przed nerwowym chichotem. Słyszała natomiast za sobą jak Lily szepnęła coś do Maddie i po chwili cicho się zaśmiała. Villanelle przestała jednak zwracać na to uwagę. — Mimo że tylko wtedy mam poczucie, że mogę nad tobą zapanować, jestem gotowa z tego zrezygnować, naprawdę. Musisz mi uwierzyć, to uroczysta przysięga — uśmiechnęła się do niego ciepło, przygryzając wargę. — Chcę spędzić z tobą całe swoje życie, bo wiem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Przeszliśmy razem już tak wiele, że cokolwiek jeszcze dla nas przygotowano, nie damy się. Lubię z tobą rozmawiać i opowiadać ci o swoich marzeniach, wcale nie oczekując ich spełnienia. Chcę, żebyśmy… Żebyśmy już zawsze po prostu mogli być ze sobą — powiedziała, oblizując wargi. Mówiąc kolejne słowa, czuła, że wszyscy zebrani przestali mieć na znaczeniu. Liczył się tylko stojący przed nią mężczyzna, a kiedy i on wypowiedział słowa przysięgi, z oczu kobiety wypłynęły łzy wzruszenia. Wtedy jeszcze z tym walczyła, ale kiedy pastor poprosił o obrączki, a Elle spojrzała na małego Matty’ego stąpającego małymi, niezdarnymi kroczkami, już nawet nie walczyła ze sobą. Ukucnęła i wyciągnęła ręce w stronę chłopca, a Arthur, widząc, co robi jego żona, sam również ukucnął i złapał Matta, chroniąc go przed upadkiem.
— Mój mały mężczyzna — powiedziała rozczulona, ostrożnie ścierając łzy z policzków jedną ręką, a drugą pogłaskała synka po plecach.
— Świetnie, Matty, dokładnie tak jak ćwiczyliśmy — Arthur przytulił chłopca i wziął go w ramiona, a następnie wyprostował się. Elle zrobiła dokładnie to samo. Uśmiechała się, z rozczuleniem przyglądając się swoim mężczyznom. Złapała obrączkę z tacy, którą trzymał chłopiec i ujęła dłoń Arthura, patrząc prosto w jego oczy.
— Kocham cię — wyszeptała, wsuwając obrączkę na jego palec i delikatnie pogłaskała grzbiet jego dłoni, biorąc przy tym głęboki oddech. — Ciebie też, synku — dodała, nachylając się nad główką chłopca i musnęła pospiesznie wargami jego główkę.
W tym momencie Thea zsunęła się z ławki i przebiegła środkiem rozłożonego dywanu, słusznie uznając, że również powinna być obecna w tej podniosłej chwili. Stanęła przy nogach taty i objęła jego łydkę swoimi rączkami. Brunet postawił Matta obok dziewczynki i sięgnął po mniejszą obrączkę, która została na tacy.
— Matty, nie przeskadzaj — Thea szepnęła do braciszka, łapiąc jego małą rączkę. — Tatuś mówił, że to dzień lodziców — wysepleniła pouczającym tonem, jak przystało na starszą siostrę.
Nawet pastor się uśmiechnął i dopiero po chwili dokończył odpowiednimi słowami ceremonię wymiany obrączek, a później wskazał dłońmi na nowożeńców i zwrócił się do pana młodego.
— A teraz możesz pocałować pannę młodą.
Villanelle uśmiechnęła się, spoglądając na ukochanego, a nim Arthur podszedł pół kroku, aby znaleźć się dostatecznie blisko, zebrani w świątyni zaczęli klaskać. Morrison uchwycił dłońmi policzki ukochanej i złożył na jej wargach delikatny, pełen subtelności pocałunek.
Którym całkowicie zaskoczył swoją żonę.
— No wiesz? Tak skromnie… — wyszeptała cicho z błyskiem w oku.
Wtem mężczyzna ułożył dłoń na jej tali i mocno do siebie przyciągnął.
— Byłem pewien, że wolisz zachowywać się odpowiednio przy ludziach — wymruczał na tyle cicho, by tylko ukochana go usłyszała, a następnie pocałował ją raz jeszcze, dużo namiętniej niż poprzednio.

Przekroczyli wspólnie próg restauracji i pokierowani przez menadżerkę stanęli na środku sali z szerokimi uśmiechami. Kieliszki z szampanem zostały im wręczone w dłonie, dokładnie tak samo, jak wszystkim gościom, a młoda para z uśmiechem podziękowała za przybycie i zasugerowała zajęcie odpowiednich miejsc.
— Jesteś najlepszym mężem na świecie — wymruczała cicho, gdy przez krótką chwilę zostali sam na sam. Brunetka nadal była w szoku, że udało mu się przez długi czas wszystko utrzymać w sekrecie. — Aż ciężko uwierzyć, że w końcu to zrobiliśmy — dodała z szerokim uśmiechem, korzystając z tego, że dzięki wysokim szpilkom nie musiała stawać na palcach, aby sięgnąć twarzy Arthura. Musnęła delikatnie wargami jego policzek, a po drugim przesunęła dłonią. Uśmiechając się wesoło, wpatrywała się w jego ciemne oczy.
Nagle rozbłysł flesz, a fotograf wyszczerzył się do nich szeroko, pokazując im wysunięty kciuk.
— Właśnie takie zdjęcia wychodzą najpiękniej — oznajmił i raz jeszcze nacisnął przycisk spustu migawki i przeszedł dalej.
— Widziałaś go?
— Nie — zaśmiała się, kręcąc głową. Nim ponownie rozchyliła wargi, Arthur jej przerwał.
— Pozwolę ci je postawić w sypialni, znaj mą dobroć — wymruczał, łapiąc dłoń ukochanej i ruszył w stronę stołów, gdzie wszyscy na nich czekali.


odautorsko
w naszej głowie ta notka powstała... bardzo dawno temu, w końcu zebrałyśmy się w sobie i oto jest. mamy nadzieję, że nasze wypociny przypadną wam do gustu i chociaż ktoś dotrwa do końca tych ośmiu wordowych stron :)

4 komentarze

  1. Ja dotrwałam! I właśnie pęka mi serduszko, skoro Jerome nie mógł uczestniczyć w tak wspaniałym momencie! 💔 Jest mi jednak niezmiernie miło, że został wspomniany i dla dobra sprawy na pewno zniósłby dzielnie bieganie po salonach z sukniami ślubnymi ❤️ Poza tym obawiam się o życie i zdrowie Izabeli, mam nadzieję, że wciąż cała i zdrowa biega po ogrodzie...?
    A teraz najważniejsze... Szczęścia młodej parze! Mam nadzieję, że guziczki udało się rozpiąć stosunkowo szybko ;) Cieszę się, że państwu Morrison udało się zorganizować ich wymarzone wesele i coś czuję w kościach, że goście walczyli później z dwudniowym kacem ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejku <3 <3 <3 Przecież to jest takie piękne!! Nie znam okoliczności ich 'oryginalnego' ślubu, ale cieszę się, że udało im się mieć właściwe, pełnoprawne wesele! Powiem wam, że super romantycznie wam to wszystko wyszło - zwłaszcza to, że Arthur zaplanował dla Elle całą tą niespodziankę i jeszcze właczył we wszystko dzieci! Moje serduszko, które miało mieć zimowe wesele w tym roku, aż się rozradowało!
    No i jeszcze dodatkowo się cieszę, że Madziula mogła być jedną z druhien i jeszcze pomóc z wyborem sukni! Tożto wielki zaszczyt i mamy nadzieję, że Elka się odpłaci taką pomocą przy jej weselu <3
    Notkę jak zwykle się świetnie czytało i dobrze wiecie, że na nią czekałam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie to urocze, w sam raz na poprawę nastroju w poniedziałkowy poranek :)

    OdpowiedzUsuń