"It’s a funny thing coming home. Nothing changes.
Everything looks the same, feels the same, even smells the same.
You realized what’s changed is you."
-F. Scott Fitzgerald
Początek roku 2020
Była pewna, że odbiła się od dna i teraz miało być tylko lepiej. Świat nabierał barw, jednak początkowo umknęło jej, że straciły na intensywności. Bardzo długo robiła dobrą minę do złej gry i nawet zdołała oszukać samą siebie, aż w końcu coś w niej pękło. Nie potrafiła przywołać uśmiechu, nawet tego, który był tylko i wyłącznie maską przed klientami. Idąc na imprezę, wcale nie czerpała z tego radości, a po kolejnej odmowie ze strony rekruterów miała zwyczajnie dość. Wiedziała, że musi coś zmienić, inaczej znów znajdzie się na równi pochyłej. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zdała swe wymarzone mieszkanie, wyrobiła Biscuitowi paszport i kupiła bilet do domu. Była to najtrudniejsza decyzja od lat, ponieważ nie miała pojęcia, czy na miejscu nie stanie twarzą w twarz z bratem - z którym nadal nie miała żadnego kontaktu.
Strach ma wielkie oczy? Charlotte przekonała się na własnej skórze, że to nie było tylko głupie powiedzenie, ponieważ stojąc przed lekko odrapanymi, białymi drzwiami, długo wahała się, czy zapukać. Ręka zamarła w pół drogi, a wzrok śledził rysy, które były zwykłym piętnem czasu odbitym na drewnie. Znała je tak dobrze, że pewnie bez problemu namalowałaby każdą z nich. To tu stawiała pierwsze kroki, to tu dostała pierwszy szlaban i tu przeżyła najbardziej radosne chwile swego dotychczasowego życia. Wspomnienia wróciły z mocą fali tsunami i dopiero jakiś szmer po drugiej stronie okazał się wystarczającym impulsem, dzięki któremu uderzyła kilka razy pięścią w drzwi. Wstrzymała oddech, słysząc, jak ktoś przekręca klucz. Nikogo nie uprzedziła o swoim powrocie i naprawdę nie wiedziała, jakiej reakcji mogła się spodziewać. Wszystkie obawy prysnęły niczym bańka mydlana, gdy wyrósł przed nią siwiejący mężczyzna, a jego twarz wyrażała niemałe zaskoczenie, aż zamrugał dla pewności kilka razy.
— Tato, wróciłam — wyszeptała zaraz po tym, jak zaczerpnęła powietrza, a jej oczy zaszkliły się w ten specyficzny sposób. Anthony mimo początkowego szoku przygarnął do siebie blondynkę w rodzicielskim odruchu. Nie mówił nic, jedynie przytulił ją, domyślając się, że to nie była zwykła wizyta na tydzień czy dwa. Kobieta za to nie wiedziała, jak wiele miała na swoich barkach, do momentu, gdy te silne ręce ją objęły i zadziałały niczym wehikuł czasu - ona znów miała kilka lat, a on mógł ochronić ją przed całym złem tego świata.
— Grace! Charlotte przyleciała — zawołał niskim głosem, gdy już odsunął od siebie córkę, a z kuchni doszedł ich trzask garnków i talerzy. Chwile później za plecami siwiejącego mężczyzny pojawiła się kobieta o płomiennych puklach, co nie pozostawiało wątpliwości, po kim też Lotta odziedziczyła swój naturalny kolor włosów.
— Och! Kochanie, co się stało, ale jak... — Wytarła szybko dłonie w bluzkę, którą miała na sobie, i podeszła do córki, aby również porwać ją w objęcia. Tak dawno się nie widzieli, przynajmniej nie na żywo. Technologia ułatwiała wiele, ale nigdy nie miała do końca zastąpić spotkań twarzą w twarz i możliwości poczucia tej drugiej osoby. Młoda Angielka przymknęła powieki, by skupić się na tym cieple, które rozeszło sie po całym ciele, ale również po to, by zatrzymać napływające do oczu łzy. Jestem w domu! wiwatowała w myślach, choć wiedziała, że to wcale nie są żadne wakacje, a swoista ucieczka.
Po wymianie najistotniejszych informacji ruszyła na górę, by się odświeżyć po podróży. Ojciec wziął jej niewielką walizkę i zaniósł do pokoju, który zajmowała przed wylotem do Nowego Jorku. Niemal nic się w nim nie zmieniło, no może poza kilkoma kartonami z niewiadomą zwartością, które stały pod jedną ze ścian. Uśmiechnęła się do mężczyzny w podzięce, ten ucałował ją w czubek głowy jak za dawnych lat i zostawił na chwilę samą. Czuła się tak, jakby otoczono ją bardzo bezpiecznym kokonem, w którym nic, ale to nic nie miało prawa i możliwości jej zranić. Podeszła do półki z książkami, na której stały również ramki ze zdjęciami. Sięgnęła po jedną z nich, a na ustach pojawił się nostalgiczny uśmiech. Fotografia przedstawiała ją, Christophera i dwóch najlepszych przyjaciół brata - a co za tym szło - również i jej, gdy mieli niewiele ponad jedenaście, no może dwanaście lat. Wszyscy byli przebrani na Halloween i choć każde z nich było z innej bajki, to i tak wyglądali jak drużyna. Pogładziła palcem twarz brata, a pojedyncza łza wymknęła się niepostrzeżenie i zakończyła swój los na niewielkim szkle. Tęskniła za nim, ale nie chciała teraz przywoływać we wspomnieniach ich ostatniej rozmowy. To był przecież jeden z powodów, dla którego zdecydowała się tu przylecieć. Musiała sobie powoli poukładać to, co wydarzyło się za wielką wodą. Kompletnie straciła kontrolę i nie potrafiła jej odzyskać z dala od domu.
— Charlotte! Czy ty przywiozłaś ze sobą psa? — usłyszała z dołu głos rodzicielki i wytarła lekko wilgotny policzek. Całkiem zapomniała o tym małym sierściuchu, który musiał dopiero teraz obudzić się w swoim transporterze, ponieważ dało się usłyszeć ciche popiskiwanie.
— Tak! — odpowiedziała, niemal zbiegając po schodach, po czym natychmiast wyciągnęła przestraszonego psiaka.
— Poznajcie Biscuita. Adoptowałam go kilka miesięcy temu — powiedziała, z dumą prezentując futrzaka, lecz jednocześnie głaskała go, by ten się uspokoił. Miał za sobą wiele przeżyć, czy to na lotnisku, czy też już podczas lotu. Tyle nowych doświadczeń i zapachów, że na pewno nie sposób było się mu po tym pozbierać. Rodzice, choć zaskoczeni, nie zgłosili sprzeciwu, by czworonożny przyjaciel przebywał z nimi w domu, ba mógł nawet spać na górze, ale tylko Lotta wiedziała, że wcale nie wykorzystywał do tego specjalnie przygotowanego posłania, a wkradał się jej do łóżka.
Po kilku dniach unikania odpowiedzi na pytanie Co się stało? Dlaczego nic nie mówiłaś? zdobyła się na odwagę, by wyznać rodzicom prawdę na temat tego, jak początkowo radziła sobie w Ameryce. Wiedziała, że nie chce ich dłużej okłamywać, i choć nie wdawała się w szczegóły, oni wydawali się wyłapywać każdy detal. Ich reakcja była mniej burzliwa niż Christophera, jednak zarówno pan jak i pani Lester potrzebowali czasu, by się oswoić z przedstawionymi przez córkę rewelacjami. Przez dobrych kilka tygodni praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a nawet posiłki każde jadało osobno. Gdy nastąpił przełomowy moment, blondwłosej spadł ogromny ciężar z barków, jakby na nowo odżyła. Powinna to wiedzieć te kilka lat temu, że rodzice się od niej nie odwrócą, powinna, a jednak wtedy stchórzyła. Tak bardzo chciała udowodnić, że może spełnić swoje marzenia, że na własne życzenie odcięła się od nich. Nie łudziła się, że będzie w stanie nadrobić stracony czas ani jakkolwiek im to wynagrodzić, jednak obiecała, że teraz, cokolwiek by się nie działo, nie będzie miała przed nimi tajemnic.
Dni, tygodnie, a nawet miesiące mijały szybciej, niżby się wydawało. Charlotte natomiast czuła, że ruszyła do przodu, chociaż odbywało się to z prędkością stawiania tip-topów, uważała to za sukces. Znalazła dorywczą prace, by nie siedzieć na garnuszku rodziców, nawet jeśli oni zapewniali ją, że to przecież żaden problem. Anthony podjął się pomocy córce z przezwyciężeniem jej fobii, jeśli chodzi o przemieszczanie się czymkolwiek poza rowerem czy samolotem. Początkowo wydawało się, że to sprawa beznadziejna i że blondynka już do końca będzie skazana na jednoślady, które w angielskich warunkach były bezużyteczne przez większą część roku - no chyba, że miało się niezłą odporność i odpowiedni strój.
— Tatuś, to nie ma sensu — jęknęła, uderzając głową w kierownicę, przez co uruchomiła klakson, ale nadal nie załączyła silnika. Ręce trzęsły się jej niemiłosiernie, gdy tylko chciała dotknąć kluczyków, które przecież już były w stacyjce. Wystarczyło je tylko przekręcić, a nawet na to nie mogła się zdobyć.
— Charlotte — powiedział łagodnym głosem i pogłaskał latorośl po plecach. Nie do końca przecież wytłumaczyła, mu z czego wynika jej strach, jednak nie zamierzał się tak szybko poddawać. To nie leżało w jego naturze - był w końcu bardziej uparty od osła, jak to mawiała pani Lester. — Jeśli nie odpalisz furgonetki, to będziemy tak tu sobie stać na tym parkingu. Ja na pewno nie zawiozę nas do domu — powiedział, wykorzystując bezczelnie element szantażu, i skrzyżował ręce na piersi. To była ich już któraś lekcja z kolei, więc nie było mowy, by znów jej odpuścił. Musiała w końcu pokonać to, czego tak bardzo się bała. Lotta spojrzała na niego oskarżycielskim wzorkiem, jednocześnie podejrzewając, że blefuje, lecz ojciec nagle przestał na nią w ogóle zwracać uwagę. Ba, zamknął nawet oczy, jakby miał się tu zdrzemnąć.
— No nie mówisz chyba poważnie! — szturchnęła go, a on tylko leniwie uniósł jedną powiekę, a palcem wskazał kluczyki. Panna Lestser nie była tchórzem, raczej daleko jej było do tego, jednak po wypadku w drodze do Los Angeles coś ja paraliżowało. I tak już świetnie sobie radziła, podróżując jako pasażer, ale to było za mało. Ojciec po prostu wymagał od niej niemożliwego. Zazgrzytała zębami i zmusiła się, by dotknąć kluczyków, a następnie odpalić samochód. Udało się, ale jakim kosztem - miała wrażenie, że żołądek zrobił fikołka, i cała natychmiast pobladła.
— I co teraz? — szepnęła, kurczowo trzymając kierownicę, jakby ta miała ją uchronić przed potencjalną kraksą.
— Znasz drogę do domu. — Kąciki ust Anthonego zadrżały w uśmiechu, ponieważ był dumny z córki, że zrobiła ten jeden, ważny krok do przodu.
— Ale to jest dobra godzina drogi! — znów jęknęła w proteście, a w odpowiedzi uzyskała jedynie lekkie wzruszenie ramion. Świetnie warknęła w myślach, ponieważ nigdy na ojca nie odważyłaby się tak burknąć. No może gdy była nastolatką, zdarzyło jej się to kilka razy, ale później cholernie tego żałowała. On był dla niej autorytetem i kochała go naprawdę mocno - nie dało się ukryć, że była córunią tatusia. Ruszyła z miejsca piekielnie ostrożnie, przez co powrót do domu trwał ponad półtorej godziny, ale dojechali w jednym kawału.
— Jestem z Ciebie dumny — powiedział mężczyzna, gdy już wysiedli i mógł ją przytulić. Widział, jak nadal cała się trzęsie. To na pewno był skok na głęboką wodę, ale dała radę.
Przepracowała, przemyślała i przegadała — przede wszystkim z rodzicielką przy lampce wina - wiele rzeczy. Nie sądziła, że szczera rozmowa może zadziałać aż tak terapeutycznie i że w gruncie rzeczy sama odpowie sobie na większość pytań. Grace była kobietą z sercem na dłoni i zawsze w gotowości do wysłuchania drugiego człowieka. Teraz nie było inaczej. Słuchała jednej historii za drugą, opowieści o przyjaciołach - choć blondynka wprost ich tak nie nazwała - i o osobie, która wydawała się znaczyć dla jej córki więcej, niż młoda Angielka chciała przyznać. Rudowłosa patrzyła na nią wzorkiem pełnym zrozumienia i ciepła, gdzieś w środku będąc świadomą, że powoli zbliżali się do momentu, gdy córka znów będzie chciała poczuć to, co oferował jej Nowy Jork. Charlotte osiągnęła swój cel, czyli spokój, i wydawać by się mogło, że wcale nie myślała o opuszczeniu rodzinnego Southhampton. Niestety jej brat również postanowił odwiedzić rodziców. Nadal nie potrafił zrozumieć motywów siostry ani z nią spokojnie porozmawiać. To był ten kopniak, którego potrzebowała, by wrócić do Nowego Jorku i zacząć wiele rzeczy od początku. Nim wyleciała z Anglii, zostawiła dość długi list dla brata z wyjaśnieniem - takim, jakie kilka miesięcy wcześniej sprezentowała rodzicom.
“Leave the past behind.
You may not feel better about it,
but it will be better for you.”
Przełom czerwca-lipca 2020
Nim wsiadła na pokład samolotu, który za kilka magicznych godzin miał ją znów przenieść do Nowego Jorku, upewniła się po raz ostatni, że będzie miała gdzie mieszkać. O pomoc w poszukiwaniu nowego lokum poprosiła Jeroma - swojego przyjaciela, osobisty promień słońca na burzowym niebie i człowieka, który zdawał się w każdej sytuacji dostrzegać pozytyw. Wiedziała, że wszystko ustalili nawet przed zabookowaniem przez nią biletu, jednak wolała mieć potwierdzenie na piśmie. Nie dotarło ono do niej niestety przed wyłączeniem komórki, więc można powiedzieć, że leciała w ciemno. Znów czuła ten dreszczyk ekscytacji, niemal ten sam, gdy po raz pierwszy wylatywała do Stanów na studia. Miasto, które nigdy nie zasypia, znów miało stanąć przed nią otworem i tym razem nie miała zamiaru tak łatwo dać się mu rozłożyć na łopatki. Te kilka miesięcy spędzone w zaciszu rodzinnego domu pomogło jej dojrzeć i podejść z dystansem do wielu spraw. Zrozumiała - mimo że była tego świadoma wcześniej - że na wiele relacji nie będzie miała po prostu większego wpływu. Jeśli ktoś będzie chciał ulotnić się z jej życia, to właśnie to zrobi, a gdy wręcz przeciwnie, będzie starał się w nim zostać na dłużej, to również niewiele mogła na to poradzić. Opierać się - tak, ale na jak długo?
Planując powrót do Wielkiego Jabłka, miała wiele spraw na głowie i naprawdę ostatnie, o czym myślała, to czy tym razem znów się nie potknie. Wiedziała, że znaczna część oszczędności przepadnie po wynajęciu mieszkania i opłaceniu rachunków, więc skontaktowała się z byłym szefem Paulem, ponieważ potrzebowała jakiegoś tymczasowego źródła dochodu. Na jej szczęście mężczyzna dobrze pamiętał, jak pracowita z niej jest barmanka, więc bez oporów zgodził się powitać ją w skromnych progach swego lokalu.
— Charlotte! — Usłyszała krzyk, gdy tylko weszła do jeszcze pustego baru. Głos, jak i reakcja pasowały tylko do jednej osoby. Uśmiechnęła się do biegnącego w jej stronę mężczyzny.
— Cześć Thomas, Ciebie też miło widzieć — zaśmiała się, a ten porwał ją do góry, czego kompletnie się nie spodziewała, ale było to na swój sposób miłe. Nie pomyślała, że ktoś aż tak mógłby się za nią stęsknić. Będąc w Anglii, starała się co jakiś czas odzywać do nowojorskich znajomych, jednak nie zawsze znajdowała dość czasu i siły, by się do tego zabrać.
— Czemu nic nie mówiłaś, że wracasz? — rzucił niby oskarżycielsko, ale jednak radości nie mogło przyćmić żadne inne uczucie.
— Ach, bo to była taka spontaniczna decyzja. — Machnęła ręką, bo było jej odrobinę głupio, że nie pomyślała o poinformowaniu mężczyzny o powrocie. To on jej wszystkiego nauczył i to z nim najlepiej jej się pracowało, nawet gdy kolejce do baru nie było końca.
— Spontaniczna czy nie, trzeba było cokolwiek napisać. — powiedział, idąc tuz za nią, ale nim wkroczył na zaplecze, zdecydował jednak, że ktoś musi stanąć za barem i to tu poczeka na koleżankę po fachu. Co dziwne, blondynka przebierając się do pracy, również poczuła się jak w domu. Nie było to kropka w kropkę to samo uczucie, co w Southmapton, jednak równie kojące. Znała ten lokal jak nikt inny i choć zazwyczaj urabiała się tu po łokcie, bywały dni, których za nic nie wymazałaby z pamięci.
Gdy pojawiła się za ladą, miała małe déjà vu, ale oczywiście to mózg płatał jej figle. Stojący obok niej Thomas nie spuszczał z niej wzroku, szczerząc się od ucha do ucha.
— No co? — zapytała w końcu, gdy ten nie zamierzał sam od siebie pisnąć ani słowa.
— Nic, nic —rzucił, ale kobieta przeczuwała, że coś się świeci. Wiedziała jednak, że i tak niczego się nie dowie, więc wzięła się do pracy.
— Kto dzisiaj kelneruje? —zapytała po kilku minutach, polerując jeden z kieliszków.
— Hmm... Margo i Jessie, ale nie jestem pewny, czy pracowały tu zanim sobie tak po prostu zniknęłaś. — Usłyszała nutkę żalu, ale nie zamierzała się przez nią wpędzać w wyrzuty sumienia. Dla własnego dobra musiała wylecieć z Nowego Jorku, musiała się zdystansować i poukładać wiele spraw. Tutejszy pęd i ogrom wydarzeń nie do końca pozwalały jej na przepracowania sobie tego czy tamtego.
— Chyba nie... — rzuciła w odpowiedzi, ponieważ nie kojarzyła tych imion, ale nic w tym dziwnego, ponieważ kelnerki zmieniały się tutaj dość często. Większość szukała pracy dorywczej lub tylko przejściowo chciała podreperować budżet. Jedynie barmani i barmanki utrzymywali się nieco dłużej. W końcu w lokalu pojawił się również Paul, a widząc kobietę, która chyba już na zawsze zapadnie mu w pamięci, uśmiechnął się półgębkiem.
— Witaj z powrotem. — Nie był zbyt wylewny i zaraz ulotnił się do swojego biura. Charlotte szanowała to, że nie wisiał nad nimi, patrząc na ręce. Wiedziała, że zwyczajnie im ufał, nawet jeśli kobieta miała długa przerwę od serwowania drinków, to Thomas był tuż obok zawsze gotów do pomocy.
— Dawno nie był w takim dobrym humorze — szepnął jej wprost do ucha kolega, a ona niemal podskoczyła zaskoczona tą nagłą bliskością. Odwróciła się i lekko zdzieliła go szmatką trzymaną w ręce.
— Zawału dostanę przez Ciebie — zganiła go, a w odpowiedzi usłyszała lekki śmiech.
— Lester zrobiła się strachliwa, kto by pomyślał. — Uniósł zaczepnie brew, gdy znów w jego kierunku leciała wilgotna szmatka. Ich dziecięca potyczka została przerwa przez klienta, który musiał głośniej zakaszleć, by zwrócić na siebie uwagę.
— Czy można już coś zamówić, czy jeszcze macie zamknięte? — Kobieta słysząc pytanie, odwróciła się natychmiast twarzą do mężczyzny.
— Michael! — Teraz to ona krzyknęła zaskoczona i chwile później wybiegła zza baru, by przywitać się z osobą, która częściej rzucała nią o matę niż ktokolwiek inny.
— No cześć młoda — zaśmiał się brunet, automatycznie zamykając ją w objęciach. Gdy tylko Thomas zadzwonił, informując go o powrocie tego wulkanu energii do Nowego Jorku, nie mógł się tutaj nie pojawić. Martwił się nieco, gdy z dnia na dzień panna Lester zakomunikowała mu, że wyjeżdża na sama nie wiem jak długo. Pół roku minęło niemal w oka mgnieniu, szczególnie, gdy starało się nadążyć za rytmem, w jakim funkcjonowało to miasto. Własne studio krav magi wcale nie ułatwiało odróżnienia poniedziałku od soboty, ponieważ byli otwarci siedem dni w tygodniu i to praktycznie w tych samych godzinach. Tym samym może nie do końca zdążył się stęsknić, lecz to wcale nie oznaczało, że nie cieszył się z jej powrotu. Była jedną z nielicznych uczennic, które przerosły mistrza, choć nigdy nie powiedział jej tego wprost, to fakt, że pozwolił jej prowadzić jedną z grup, mówił sam za siebie.
— Rozumiem, że to Twoja sprawka. — Charlotte spojrzała podejrzliwie na blondyna, który tylko wzruszył ramionami, nagle skupiając całą swą uwagę na polerowaniu shakera.
— To jest czysty zbieg okoliczności — odezwał się w końcu, ale nie wytrzymał i uśmiechnął się, zdradzając tym samym, jak bardzo cieszył się z powrotu współpracownicy. Musiał się tym szczęściem podzielić z kimś jeszcze - padło na Michaela.
— No to opowiadaj, co tam się u Ciebie działo i kiedy wracasz na matę? — zagadnął bez owijania w bawełnę brunet, zasiadając na jednym ze stołków barowych. Kobieta postanowiła do niego dołączyć, skoro jeszcze nie mieli zbyt wielu klientów do obsługi, a w sumie to poza ich trójka były jeszcze dwie osoby, które już dawno zostały obsłużone.
— Na matę w sumie jak najszybciej. Nawet nie wiesz, jak sobie odpuściłam w Anglii z treningami — jęknęła z jakimś takim żalem do samej siebie. Już czuła, jak będzie cierpieć po pierwszym wejściu do klubu, ale to wcale jej nie zniechęcało. Chciała wrócić do dawnej formy, a kto wie — może i do prowadzenia zajęć.
— Twoja grupa nadal na Ciebie czeka, chociaż muszę przyznać, że są teraz nieco bardziej zaawansowani. W końcu ja ich przejąłem — powiedział z teatralną dumą, a później puścił jej perskie oko. W międzyczasie Thomas podał brunetowi kufel z piwem na koszt firmy.
— To świetnie. Tylko sobie przypomnę co i jak i mogę wracać do obowiązków — uśmiechnęła się pełna determinacji i uniosła jedną rękę, niby to prężąc biceps. Brakowało jej tego ciągłego pędu, na który wiele osób narzekało. Mimo że ją też w pewnym momencie przytłoczył, to teraz była bardziej niż chętna, by się w nim zanurzyć i płynąć, nawet jeśli miałoby się okazać, że robi to pod prąd.
—Nie spodziewałem sie innej odpowiedzi — rzucił i poklepał ją delikatnie po plecach.
Rozmawiali tak o wszystkim i o niczym, aż do baru zaczęło napływać coraz to więcej klientów, a sam Michael musiał również uciekać do pracy. Niechętnie opuszczał towarzystwo Lotty i Thomasa, ponieważ w studiu czekała na niego dzisiaj wyłącznie papierkowa robota. Nie omieszkał się tym ze znajomymi podzielić, a oni choć chcieli mu współczuć, to sami mieli pełne ręce roboty. Był piątek, były wakacje i nie zapowiadało się, żeby lokal miał zamknąć się o czasie. Paul ukochał sobie dewizę jesteśmy otwarci do ostatniego klienta. Blondynka miała chwile, że pałała do tego czystą nienawiścią, lecz po tak długiej przerwie nawet nie zauważyła, kiedy już mogła uciekać do domu. Mimo że czekał ją długi spacer do nowego lokum, to nie odmówiła sobie tej przyjemności, by poobserwować Nowy Jork niemal o świcie. Jedni dopiero ruszali do pracy, a inny wracali z całonocnych pląsów na parkietach. Lekki uśmiech majaczył na jej ustach, bo dotarło do niej, że naprawdę brakowało jej tej atmosfery, tego miasta i tych ludzi. Wróciła do domu.
"Wypływam na głęboką wodę w moje słodkie życie"
-'Na dnie' Razgonov, Tymek
Październik 2020
Czas gnał jak szalony, ale ona również nie zwalniała tempa w poszukiwaniu swej wymarzonej pracy. W końcu się udało — została grafikiem w jednej z większych agencji reklamowych. Powrót do domu zdecydowanie postawił ją na nogi, a odkrycie kilku niespodzianek przed najbliższymi sprawiło, że już wcale nie musiała się zmuszać do uśmiechania. Wydawać by się mogło, że miała teraz jeszcze więcej energii i było jej wszędzie pełno. Przez pierwszy miesiąc od dostania wymarzonej posady ciągnęła jeszcze pracę w barze i tak jak obiecała Michaelowi, wróciła do prowadzenie zajęć z krav magi - ale tylko dla jednej grupy. Na więcej nie mogła sobie zwyczajnie pozwolić, bo doba i tak miała już za mało godzin. Bardzo często dzień kończyła, padając twarzą w poduszkę i nie myśląc nawet o przebraniu się w pidżamę, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Robiła to, co kochała, i choć początkowo nie była pewna, czy pomyślnie przejdzie okres próbny, to w końcu musiała zrezygnować ze współpracy z Paulem. Z tygodnia na tydzień dostawała więcej obowiązków, a skupienie się na projektach dla klientów musiało być dla niej priorytetem. Mężczyzna słysząc, że panna Lester już po raz kolejny się z nim żegna, tylko uśmiechnął się pod nosem i zapewnił, że zawsze będzie tutaj mile widziana. To wiele dla niej znaczyło, bo już nie raz się przekonała, że w życiu może być różnie i nie warto było za sobą palić mostów, które były na tyle stabilne, by się na nich utrzymać.
Gdy jej grafik się nieco znow rozluźnił - może nieco nieśmiało - zaczęła korzystać z uroków nocnego życia w Wielkim Jabłku. Nie zawsze szukała towarzystwa na parkiecie, ale czasem udało się jej znaleźć na nieco dłużej. Była młoda i nic ją z nikim nie łączyło, więc w końcu postanowiła się przełamać i choć częściowo wrócić do czerpania cały garściami z tego, co oferował los. Szybko przekonała się, że nie straciła tego pazura i smykałki do czynienia wieczorów znacznie bardziej interesującymi, niż się początkowo zapowiadały. Gdy na jej drodze pojawiał się ktoś intrygujący, a w dodatku nadawał na tych samych falach, nie zamierzała mu wcale uciekać po kilku drinkach, tylko odrobinę wykorzystać. Niestety lub stety nowa praca w pewnym momencie również okazała się pochłaniać znaczą część każdej doby, a gdy nadchodził weekend, blondynka wolała spędzić go w zaciszu własnego mieszkania lub wyżywając się na macie. Kluby zaczęła odwiedzać znacznie rzadziej, ale wynagradzała to sobie licznymi bankietami, spotkaniami autorskimi i koncertami, przy których promocji było jej dane pracować.
Ta posada była spełnieniem jej marzeń i czuła się jak ryba w wodzie. Tyle lat dążyła właśnie do tego, by móc się w ten sposób realizować. Nie było zatem nic dziwnego w tym że gdy zyskała pierwszego klienta na wyłączność , postanowiła na zorganizowane przyjęcie promocyjne zaprosić kilku znajomych. W agencji była przede wszystkim grafikiem, jednak z jakiegoś powodu jej przełożony postanowił powierzyć jej cały proces od a do z, jeśli chodziło o tego klienta, a raczej klientkę. Charlotte nie zamierzała zaprzepaścić szansy na to, by się wykazać i kto wie może w przyszłości wyciągnąć rękę po awans. Znajomi na przyjęciu mieli być dla niej moralnym wsparciem, gdy sama musiała wszystkiego dopilnować i odpowiednio oddelegować poszczególne zadania. Gdzieś w połowie imprezy mogła wreszcie skorzystać z jej uroków. Automatycznie zaczęła szukać znajomych twarzy, a gdy dostrzegła swego trenera i sparingowego partnera, natychmiast ruszyła w jego kierunku.
— I jak podobała się moja przemowa? — zapytała, ponieważ na początku całego spotkania musiała powitać wszystkich zgromadzonych i choć nigdy nie była osobą nieśmiałą, to dzisiejszego wieczoru stresowała się jak diabli. Wiedziała, że wśród osób, które się w nią wpatrują, znajduje się również śmietanka towarzyska Nowego Jorku, a dla nich takie przyjęcia to niemalże codzienność. Nie dała się jednak pokonać obawom i pewnie powiedziała to, co wcześniej miała przygotowane. Wyglądem również nie odstawała od gości, więc klienci nie mogli mieć chyba jej nic do zarzucenia. Ale to się miało dopiero okazać później, teraz skupiała się na brunecie i jego opinii.
— Wiesz, że ja się nie znam na takich rzeczach, ale... — zaczął jakoś tak się rozglądać wokół, a gdy dostrzegł to, czego, a raczej kogo szukał, delikatnie dłonią nakierował blondynkę. — Ale ona się już bardziej zna — rzucił z uśmiechem, gdy podeszła do nich jego narzeczona, która pracowała w w mediach i z podobnymi imprezami miała więcej wspólnego niż on.
—Zoe! — Charlotte miała okazję poznać kobietę już kilka lat temu, gdy klub krav magi był dla niej niemal drugim domem. Znalazły wspólny język i choć nie widywała się z nią tak często, jak z Michaelem, to szczerze ucieszyła się na jej widok. Niewiele myśląc, przytuliła ją na przywitanie i uśmiechnęła się szeroko.
— Gratulacje z okazji zyskania pierwszego klienta i gratulacje za zorganizowanie tego zajebistego przyjęcia — powiedziała kobieta wcale nie z grzeczności, ale w pełni szczerze.
— Dziękuję, naprawdę nie wyszło źle, nie? — ni to zapytała, ni stwierdziła fakt, patrząc na uczestników imprezy. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek się nudził.
— Powiem tak, ja kompletnie nie znam tej autorki i nie słyszałam o ani jednej jej książce... — tutaj brunetka nachyliła się, by niby w tajemnicy przed całym tłumem wyznać pannie Lester prawdę. —... ale po tym spotkaniu jestem chętna kupić nie tylko jej najnowszą książkę, ale wszystkie, które do tej pory wydała. — To wystarczyło w zupełności jako zapewnienie blondynki, że osiągnęła zamierzony cel, choć nie było to takie łatwe. Zarwała nie jedną noc i musiała wiele rzeczy załatwiać osobiście, by potraktowano ją poważnie. Miała wiele nietuzinkowych pomysłów dotyczących tej promocji i nie dała się zniechęcić niepewnymi minami klientów. Wiadomo, musiała przede wszystkim spełnić ich wizję, ale po to wybrali agencję, w której pracowała, by każdy drobiazg nie musiał spadać na ich barki.
"Are you ruler of my future?"
-'Company' Arkane Skye,Veela
Wiosna 2021
W życiu czasem ma miejsce taka zależność, że gdy wszystko układa się zbyt dobrze, to coś musi się niestety popsuć. Gdy czujemy się zbyt pewnie, gdy bierzemy coś za normę i nie myślimy, że los zaatakuje nas znienacka. Charlotte, odkąd zaczęła pracować w agencji reklamowej, czuła, że przeskoczyła każdą z przeszkód, a z każdym kolejnym skokiem wychodziła silniejsza. Trudne zlecenie - żaden problem. Nadgodziny w weekend - to co zamawiamy na obiad do biura? Nie wiedziała, skąd ma w sobie tyle energii, czy to Nowy Jork ją tak naładował, czy może święta w rodzinnym gronie, a może wszystko po trochu? Była tak szczęśliwa, że wydawało jej się, że stąpa po delikatnych obłokach i nic nie będzie w stanie drastycznie sprowadzić ją na ziemię. Ponownie jednak przekonała się, że nie jest nieomylna. Początek nowej rzeczywistości zaczął się niepozornie, ot kobieta była przekonana, że od nadmiaru świątecznych łakoci dorobiła się niestrawności czy nawet jakiegoś zatrucia. Nudności, jednak nie ustępowały nawet po zastosowaniu domowych, maminych specyfików. Rodzice niemal wymusili na córce obietnicę, że gdy tylko odprowadzi ich na lotnisko, pójdzie do lekarza na jakieś na badania. Jak obiecała, tak też zrobiła.
Początek nowego roku dla większości oznaczał górnolotnych postanowień, czy szalonych imprezy do białego rana zakrapiane litrami trunków alkoholowych, gdy na zewnątrz temperatury nieco bardziej sprzyjały. Przez wiele lat Charlotte wcale nie była wyjątkiem od tej reguły, jednak w tym roku nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Nie miała wcale jakiegoś cudownego postanowienia o zaprzestaniu picia ani nie była też chora - teoretycznie, bo praktycznie wcale nie czuła się jak osoba zdrowa. Po tym jak Lesterowie wrócili do Anglii, a w jej mieszkaniu zapanował względny spokój, mogła w końcu spełnić obietnicę. W szpitalu zadano jej milion pytań, a gdy wyśmiała możliwość bycia w ciąży, zrobiono jej badania krwi: Tak, wie pani, by mieć pewność i móc znaleźć przyczynę. Nie chciano jej podać wyników przez telefon, więc musiała sie tam pofatygować osobiście w sylwestra, gdy wszyscy tylko odliczali minuty do rozpoczęcia hucznej imprezy.
— Dzień dobry Pani Lester, niech pani lepiej usiądzie. — Znów głos miłej, młodej lekarki wydawał jej się taki jakiś podejrzany. Tym razem jednak to nie była żadna paranoja, ponieważ to, co padło po tych słowach, wbiło młodą Angielkę w fotel.
— Jest pani w ciąży. — Lotta otworzyła szeroko oczy i usta, jakby chcąc się sprzeciwić, chociaż nieznajoma lekarka nie miała żadnego interesu w tym, by ją okłamywać. Kobieta w białym kitlu, widząc jej szok, była na tyle uprzejma, że poinformowała ją o możliwości usunięcia płodu do dwudziestego czwartego tygodnia ciąży. Charlotte nie do końca pamiętała, jak wróciła do domu ani jak długo wpatrywała się w sufit, po raz setny kalkulując dni i tygodnie.
— To nie może być prawda — powtarzała jak mantrę raz za razem, dochodząc do tego samego — że tylko z jedną osobą dała się ponieść chwili, zapominając o jakichkolwiek konsekwencjach. On był również jednym z powodów, dla których musiała na jakiś czas uciec z Nowego Jorku. Gdy po jej powrocie ich drogi raz jeszcze się skrzyżowały, myślała, że ma wszystko pod kontrolą. Zaczęło się niewinnie, od spotkania biznesowego, a skończyło na spędzeniu nocy w drewnianej chatce, która przez złośliwość matki natury została kompletnie odcięta od świata. Nie ważne, czy w Southhampton siedziałaby jeszcze kolejne pół roku, a może i dłużej, to i tak Colin był jej słabością. Nie potrafiła tego przed sobą przyznać, ale był dla niej kimś ważnym, kimś, z kogo nie potrafiła tak w pełni zrezygnować. Nigdy niczego sobie nie deklarowali, po prostu żyli chwilą, jednak los postanowił zagrać im na nosie i niejako zmusić do pewnych wyborów. Nie było wątpliwości, to nie był tylko zły sen - Charlotte była w ciąży.
Przez dwa dni czuła się w swoim mieszkaniu jak zwierzyna zamknięta w klatce. Pełna niepewności, przerażona i załamana. Nie taki był plan na powrót do Nowego Jorku, do jej życia pełnego wolności. Teraz, gdy wszystko zaczęło wyglądać w końcu tak jak powinno - stabilna, wymarzona praca i pełne wsparcie rodziny. Misternie ułożony domek z kart runął, mimo że pamiętała, by tym razem użyć kleju. W końcu zdecydowała, że musi spotkać się z szatynem, że to jest coś, co należy mu powiedzieć osobiście. Rozmowa nie należała do najprostszych, ale nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu nie spodziewała się otrzymać takiego wsparcia od Rogersa. Choć początkowo nie była w stanie podjąć żadnej decyzji, a świat wirował, niosąc zniszczenie, to kamień spadł jej z serca, że nie została z tym całkiem sama.
Kilka dni później spotkała się również z najbliższym przyjacielem i ten, tak jak sie spodziewała - nie zawiódł. Swymi spostrzeżeniami trafiał w samo sedno, otwierając kobiecie oczy na plusy i minusy każdej możliwości. Mętlik w głowie wcale się nie uspokoił, a wręcz przeciwnie zyskał na intensywności. Wiedziała, że czas uciekał i lepiej będzie podjąć decyzję szybciej aniżeli później, lecz nie było to wcale takie proste. Tutaj na szali znajdowały się losy trzech istnień: jej, Colina i nienarodzonego jeszcze dziecka. Dlaczego nie było tylko jednej możliwości? Dlaczego nikt nie przychodził z gotowym rozwiązaniem?
Powrót do pracy wcale nie był taki przerażający, jakby się mogło wydawać, a jej paranoja na temat tego, iż każdy zauważa jej lekko zaokrąglony brzuch, minęła po tygodniu. Wciągnęła się w wir pracy, jednak podświadomie starała się nie pomijać żadnego z posiłków i w miarę możliwości odstawić te rzeczy, które wywoływały u niej nadprogramową falę wymiotów. Była też w stałym kontakcie z Colinem, chociaż nadal nie padły z jej ust słowa, które świadczyłyby o podjęciu ostatecznej decyzji względem ciąży.
Śnieg dawno zniknął z ulic Nowego Jorku, lecz to nie oznaczało, że można było się lżej ubrać. Blondynka opatulona niczym uroczy niedźwiadek jak co rano wkroczyła do biurowca, by następnie schodami udać się na odpowiednie piętro. Teraz to była jej jedyna forma ćwiczeń, ponieważ nie odważyła się pójść na zajęcia z krav magi. Ten sport był zbyt kontuzyjny. Niestety podróż schodami okazała się równie niebezpieczna. Ktoś niedokładnie wytarł podłogę, a blondynka zaaferowana czymś w telefonie poślizgnęła się i poleciała w dół. Próbowała się chwycić poręczy, jednak nadaremno. Musiała stracić przytomność, bo gdy na nowo otworzyła oczy, była w jakiejś białej sali. Gdy powoli dotarło do niej, gdzie się znajduje, ogarnęła ją panika. I to nie ta w obawie przed kontuzją, ale przed tym, że mogła poronić. Automatycznie chwyciła się za brzuch, a gdy w pomieszczeniu nie wiedzieć skąd pojawił się szatyn. Nie była w stanie odpowiedzieć mu na żadne z zadanych pytań. Nie wiedziała, co sie stało, i choć nie była szczególnie wierząca, to w duchu modliła się, by z dzieckiem było wszystko w porządku. Jeszcze wczoraj nie była pewna decyzji, teraz nie było wątpliwości, że z dwóch opcji pozostała tylko jedna. Nie chciała stracić tego dziecka. Po kilku minutach do sali wszedł lekarz i uśmiechnął sie do nich przyjaźnie. Podszedł do Charlotte od strony, przy której nie siedział Rogers, i poinstruował kobietę, by spojrzała na jego palec, następnie poświęcił jej mała latareczką, którą potem schował do kieszeni.
— Musimy zabrać panią jeszcze na tomografię, by wykluczyć jakieś urazy wewnętrzne, ale wygląda na to, że miała pani wiele szczęścia. Najpewniej...— Nie dane mu było dokończyć spekulacji na temat tego, iż to zimowe ciuchy zamortyzowały upadek.
— A co z dzieckiem? — przerwała mu nagle z nadzieją w oczach.
— Jeśli pyta pani, czy poroniła, to nie. Proszę być spokojną, a zaraz wykonamy niezbędne badania. Wszystko jest dobrze. — Uśmiechnął się do niej, ściskając jej prawa dłoń, którą nadal miała ułożona na łóżku. Charlotte chyba jeszcze w życiu nie czuła takiej ulgi i szczęścia jednocześnie. Uśmiechała sie od ucha do ucha, bo choć nie wiedziała, co przyniesie jutro i jak sobie poradzi w nowej roli, to wiedziała, że nie zamierza się teraz wycofać. Po wykonanej tomografii przyszedł czas na USG, które tylko utwierdziło ją w słuszności podjętej decyzji. Ta mała nektarynka widoczna na ekranie była jej i Rogersa dzieckiem. Charlotte nie kryła wzruszenia, a otrzymane od lekarza zdjęcie kurczowo trzymała w rękach. Mimowolnie zamykała pewien rozdział w swoim życiu, by zostać mamą. Ona nadal w to nie wierzyła, ale radość była silniejsza od strachu.
__________________________________________________________________________________________________
Baaaaardzo dziękuję El za sprawdzenie tego tworu - co wiem nie było łatwe you are the best- a także dziękuję każdemu z osobna za przeczytanie tej notki. Trochę się namieszało w życiu Charlotte i to naprawdę zasługiwało na małą aktualizację. Podziękowanie również dla Mamy Muminka i Nicponia, że ich postacie okazały się takim wsparciem dla tego eksrudzielca!
PS. Ja naprawdę wyszłam z wprawy pisania dialogów z kilku perspektyw, także proszę nie linczujcie!
Colin wsparciem? Nie ma już innego wyjścia skoro razem nawarzyli tego piwa :D To, co? Wychodzi na to, że nasza NYCowa rodzinka się powiększy :P
OdpowiedzUsuńJak, coś... To po porodzie Rogers zrobi wszystko, aby Charlotte odbiła sobie te miesiące bez szaleństw :D Ciekawe też, jak on sobie chwilami poradzi z tym, że niektóre nawyki i przyjemności będzie trzeba zamienić na coś innego.
Colin Rogers
Też bym się nie spodziewała, a jednak! Wyjścia zazwyczaj są przynajmniej dwa, więc dobrze, że wybrał to, w którym Lotta nie została z nawarzonym piwem sama ;) Na to wygląda, że będzie +1.
UsuńOch tak? Ja jestem ciekawa jak oni sobie teraz poradzą, bo to nie jest ich normalna rzeczywistość. Na pewno nie będzie nudno!
Ja tam nadal widzę błędy... szczególnie w notce odautorskiej :P
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że wiele dzieje się w życiu Lotty. Wyobraziłam sobie Noah na miejscu Colina... chyba zrobiłby akcję w stylu "apage, Satanas!".
I lubię jej rodziców. Tata rządzi :D
Ja tam nie widzę błędów, a już na pewno nie w notce odautorskiej <3 Muchas gracias por tu ayuda!
UsuńA no dzieje się, dzieje, ale mam nadzieję niedługo zobaczysz co u Lucasa zaplanowałam - tam dopiero się będzie działo!
Hahaha już to sobie wyobrażam jak Noah powoli wycofuje się i później dawaj ucieczka na pełnej XD
Tata najlepszy <3 jeszcze sie pewnie nie raz pojawi!
W końcu wzięłam się za czytanie! Za dopisek autorski wylałam już na Ciebie ogrom miłości na hg 🧡 A teraz chwalę post i niezmiernie cieszę się, że decyzja została podjęcia, dzięki czemu w niedalekiej przyszłości Jerome zostanie najlepszym wujkiem pod słońcem 🧡 Już sobie wyobrażam, jak będzie wesoło podczas pisania naszego wątku i jak Marshallowi włączy się nadopiekuńczy tryb, co chyba będziesz musiała nam wybaczyć ^^ Przy okazji poszukam w sieci jakiegoś mocniejszego kleju... ;)
OdpowiedzUsuń🧡🧡🧡 No Jerome jako wujek to coś czuje będzie petarda! Taki wulkan pozytywności i opiekuńczości, którego nie sposób powstrzymać!
Usuń