Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2136. Once upon a time in Boston, part one: Knock, knock, knock, Maisie

Maisie zamknęła oczy i odliczyła do trzech. Nienawidziła tego uczucia, które towarzyszyło jej zawsze podczas lądowania samolotu. Nie przepadała również za samymi samolotami, choć te nigdy nie zrobiły jej nic złego. W myślach powtarzała sobie, że jeszcze chwila i będzie na ziemi. Zaraz wyjdzie z tej przeklętej maszyny i rozprostuje kości. Już nie mogła się doczekać, aż odetchnie świeżym, bostońskim powietrzem, aż uniesie głowę w górę, a kropelki deszczu będą spływały po jej twarzy. Deszcz w Nowym Jorku był inny niż ten w Bostonie. Bardziej brudny, bardziej mokry, bardziej smutny i bardziej irytujący. Nie lubiła tamtego deszczu i nie lubiła wychodzić w taką pogodę z mieszkania. Deszczowe dni najchętniej spędzałaby pod kocem z ciepłą herbatką i jakąś dobrą książką. Gdyby stwierdziła, że bostoński deszcz dodaje jej energii i chęci do życia, byłoby to spore zagięcie prawdy. Mogła za to śmiało powiedzieć, że w taką pogodę w Bostonie czuła się znacznie lepiej niż w Nowym Jorku i nie miała ochoty spędzać całego dnia w łóżku.
Rozmyślania na temat pogody, przerwał jej komunikat, że już wylądowali i mogą opuścić pokład. Z szerokim uśmiechem odpięła pas, z łuku bagażowego ściągnęła swoją niewielką walizkę, po czym grzecznie stanęła za innymi ludźmi, którzy również chcieli opuścić samolot.
Niespełna pół godziny później znajdowała się w wielkiej poczekalni i powoli zmierzała w kierunku wyjścia. Teraz pozostawało jej jedynie złapać taksówkę i dojechać do celu. Biorąc pod uwagę wszystkie problemy (w tym brak taksówek oraz korki) podejrzewała, że na miejscu będzie najwcześniej za jakieś dwie godziny. Mimo wszystko, nie przejmowała się tym, a wprost przeciwnie. Cieszyła się, że jest coraz bliżej i coraz mniej czasu dzieli ją od dawno wyczekiwanego spotkania.
Powoli szła przed siebie, starając się omijać spieszących i pchających się ludzi. Nie lubiła, kiedy ktoś obcy się o nią ocierał, popychał albo na nią wpadał. Już teraz miała ochotę ściągnąć z siebie ubrania i wrzucić je do pralki, aby pozbyć się wrażenia, że są w jakiś sposób brudne.
– Jezu Roosevelt Chryste! – wyrwało jej się, kiedy jakiś mężczyzna, około pięćdziesiątki, przepchnął się koło niej i ramieniem uderzył o jej. – Uważaj, jak chodzisz! – Krzyknęła za nim, z trudem powstrzymując się od dodania na końcu „debilu”. Wzięła głębszy oddech, uniosła głowę i zamarła. Lekko rozchyliła usta.
Czarnoskóry mężczyzna stał kilka metrów przed nią i uśmiechał się szeroko. Wyciągnął w jej stronę ręce w zachęcającym geście. Niewiele myśląc, przebiegła dzielącą ich odległość, a będąc dostatecznie blisko, puściła rączki od walizek i rzuciła się mu na szyję z głośnym piskiem. Ten, złapawszy równowagę, objął ją w pasie i nawet lekko uniósł.
– Dziewczyno, przytyłaś – rzucił, odstawiając ją na ziemię, ale wciąż nie przestawał obejmować. Musnął jej policzek i wtulił twarz w jej włosy.
– Zamknij się – wymamrotała w jego ramię. Jak zwykle śmierdział metalem, smarem i innymi olejami. Jeszcze chwilę tak stali, aż w końcu brunetka powoli odsunęła się na długość własnych ramion. – Co ty tu robisz? Mieliśmy się spotkać u ciebie.
– Niespodzianka – uśmiechnął się szeroko. – Chodźmy już stąd, bo to nie koniec niespodzianek – dodał, zabawnie poruszając brwiami. Puścił przyjaciółkę, aby odebrać od niej walizki i oboje wyszli z budynku.
– Co jeszcze mnie czeka? – zapytała, kiedy znaleźli się w samochodzie mężczyzny, a ten próbował wyjechać z parkingu.
– Moja mama, jak się dowiedziała, że przyjeżdżasz, zrobiła kolację. Cała kompania by się najadła, a pewnie i tak by zostało. Znasz ją.
– Ale... jak to się dowiedziała? Przecież miałeś jej nic nie mówić!
– Ale to nie moja wina, Słoneczko, tylko twoja. Od tygodnia jarałaś się na relacjach na Insta, że lecisz do Bostonu.
– Ale Twoja mama nie ma... Nauczyłeś ją korzystać z social mediów?! – zapytała z niedowierzaniem i parsknęła śmiechem. Mężczyzna pokręcił przecząco głową, również się śmiejąc.
– Prędzej bym ją w kosmos wysłał niż czegoś nauczył. Sama się wzięła i nauczyła – odparł, obserwując z zadziornym uśmiechem, jak Maisie drgnęła lekko, słysząc to zdanie. Złapał ją za kolano. – Nie chciała cię nigdzie dodawać, bo wtedy byś się szybko domyśliła, a tak... Niespodzianka.
Reszta podróży minęła im w bardzo wesołej atmosferze. Ciągle żartowali, dogryzali sobie i opowiadali różne historie. Obliczenia Maisie, na szczęście, się nie sprawdziły i pod domem Harveya przyjechali wcześniej o godzinę. Brunetka, nie mogąc się doczekać spotkania z jego matką, szybko wyskoczyła z samochodu i nie przejmując się bagażami, pobiegła do drzwi, po drodze pośpieszając przyjaciela. Z tych emocji nie mogła ustać w jednym miejscu i przypominała trochę szczeniaka, którego ktoś napoił kofeiną.
– Zapraszam w moje skromne progi, Słoneczko – powiedział, otwierając przed nią drzwi. Weszli w głąb mieszkania i od razu uderzył w nich zapach dobrego jedzenia. Maisie uśmiechnęła się szeroko. Dlatego lubiła przychodzić do Harveya. U niego zawsze pachniało dobrym jedzeniem, natomiast jej rodzina stanowiła idealny przykład typowo amerykańskiej. Dieta pudełkowa w ich przypadku była bardzo dosłowna. Zamawiali albo kupowali na wynos dosłownie każdy posiłek. Wyjątek stanowił jej ojciec, ale on potrafił robić tylko genialne pancake z syropem klonowym i nie robił tego zbyt często, twierdząc, że za szybko by się tym przejedli. Maisie, chociaż wiele razy próbowała, to nigdy nie osiągnęła takiego smaku, a teraz oddałaby wiele, aby jeszcze raz móc zjeść choć jednego.
– Część, skarbie! – uśmiechnęła się szeroko na widok leżącego na posłaniu psa. Kucnęła przy nim i zaczęła głaskać za uchem. Pies był stary, Harvey go miał, odkąd sięgała pamięcią, ale wciąż dobrze się trzymał. To, że obecnie nie wstawał, było oznaką tylko i wyłącznie jego lenistwa. – Kto jest ślicznym pieskiem, no kto? – mruczała, wciąż go głaskając i uważając, aby w tej radości jego język nie dotknął jej ust.
Wstała w końcu i otrzepała ręce z niewidocznego pyłku. Ściągnęła również skórzaną kurtkę, którą odwiesiła na wieszak, a na nią zarzuciła ciepły szal, którym była opatulona.
Stukając obcasami weszła do jadalni, gdzie pani Soler upewniała się, że sztućce są idealnie ułożone.
– Dzień dobry! – rzuciła radośnie w stronę kobiety i już miała do niej podejść, kiedy zdała sobie sprawę, że przy stole siedzi ktoś jeszcze. – Joey! – Krzyknęła, szczerząc się wesoło. Mężczyzna wstał od stołu i podszedł do niej. Od razu zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się w niego wtuliła. W odróżnieniu od Harveya, nie rzuciła się na niego, bo dobrze wiedziała, że akurat Joey by jej nie złapał. Prędzej oboje znaleźliby się na podłodze i obili sobie tyłki.
– Cześć, Słoneczko moje – mruknął, mocno ją ściskając. – Naprawdę dobrze cię widzieć – dodał, głaskając ją po plecach. Jeszcze chwilę tak postali, aż usłyszeli głośnie chrząknięcie pani Soler, która stała z dłońmi opartymi na biodrach.
Maisie przywitała się jeszcze z kobietą, po czym zniknęła na chwilę w łazience, aby umyć ręce. Wróciła i od razu usiadła do stołu.
– Pomódlmy się – powiedziała pani Soler, chwytając syna oraz Maisie za dłonie. Joey również chwycił ich dłonie. – Panie, pobłogosław te dania i dłonie, które je przygotowały.
– Amen – odpowiedzieli chórem i wzięli się za nakładanie jedzenia.
Pani Soler naprawdę potrafiła gotować. Chociaż byli tutaj tylko w czwórkę, to jedzenia nie brakowało i każdy znalazł coś dla siebie. Na pierwsze danie podała tradycyjną, gęstą zupę z morskich mięczaków ze stanu Massachusetts. Ponadto na stole znajdował się pieczony kurczak, pierś z kurczaka w sosie z serków topionych, pieczone ziemniaki, duszony szponder wołowy, mac and cheese, Buffalo wings, kasza z krewetkami i rukolą, kilka sałatek. Wszyscy zajadali się w najlepsze, rozmawiając i śmiejąc się wesoło, a kobieta co jakiś czas zachęcała ich do nakładania czegokolwiek, bo tak marnie wyglądają, a ona nie chce, aby cokolwiek się z dzisiejszej kolacji zmarnowało.
– Maisie, powiedz no mi jedno... – zaczęła, kiedy wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że to dość jedzenia. – Ale za chwilę – dodała, na co Maisie się zaśmiała. Pogładziła się po brzuchu, żałując, że zjadła jeszcze to jedno skrzydełko. Teraz trudność sprawiało jej nawet poruszenie palcami u dłoni. Jęknęła głośno. – Najpierw deser! – Na te słowa Maisie jęknęła jeszcze głośniej, ale kiedy przed jej nosem znalazła się panna cotta z konfiturą malinową, uśmiechnęła się szeroko, a ślinka naleciała jej do ust.
– O co chodzi? – zapytała kobiety, kiedy ta wróciła na swoje miejsce.
– Jesteś młoda i atrakcyjna. Trochę mizernie wyglądasz, ale to pewnie wina Eleanor, bo nie ugotuje ci normalnego obiadu, tylko kupuje te gotowe dania. Ale nie o tym – machnęła ręką. – Chodzi o to, że... Bez owijania w bawełnę, masz kogoś w tym Nowym Jorku? Wiem, wiem. To nie moja sprawa, ale prędzej doczekam się wnuków od ciebie niż od własnego syna. Chyba, że mi zbuduje. Maisie, Słoneczko, nie chcę mieć wnuka-robota. Na pewno ktoś się koło ciebie kręci. Na tym uniwersytecie nie brakuje mądrych ludzi, na pewno, któryś zwrócił na ciebie uwagę. Albo na tych twoich jachtach. Może jakiś biznesmen. Słyszałam, że młody...
– Mamo! – Harvey przerwał kobiecie wykład, widząc, że Maisie zrobiła się dziwnie czerwona. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak zarumienioną, więc dało mu to do myślenia. Ukradkiem wyciągnął telefon i wystukał wiadomość do przyjaciółki. Brunetka, czując wibrację telefonu w kieszeni, nie musiała nawet sprawdzać, aby wiedzieć, co było napisane w wiadomości.
– No co? Nie twierdzę, że Maisie sama sobie nie poradzi, ale może trzeba ją jakoś naprowadzić.
– Myślę, że sama się już dobrze naprowadziła – parsknął Joey i lekko szturchnął brunetkę w nogę. – No już, nam możesz się przyznać, jesteś wśród przyjaciół. Jaka ona jest? Kolejna brunetka? A może tym razem blondynka? Albo wiem! Przerzuciłaś się na rude.
– Wątpię. Normalną już miała. Pewnie teraz bałamuci jakąś alternatywkę.
– Albo kolejnego nerda. – Joey wymownie poruszył brwiami, na co wciąż zarumieniona Maisie wywróciła oczami.
– Bardziej stawiam na alternatywkę, a może to ktoś sławny, piękny i bogaty? Albo ktoś kogo dobrze znamy? A może to jakaś gwiazda i wasz związek musi być w tajemnicy?
– Możecie przestać rozmawiać o moim życiu erotycznym? – zapytała, wbijając łyżeczkę w deser. – Nic wam nie powiem, bo nikogo nie ma. Ponadto, alternatywka? Serio? I miałam jednego nerda. O jednego za dużo.
– Wiedziałem, wciąż na mnie lecisz. – Joey uśmiechnął się niczym typowy macho i wymownie poruszył brwiami. Widząc skrzywienie na twarzy Maisie, parsknął śmiechem i rozczochrał jej włosy.
  *.*
Od piętnastu minut stała przy barierce i wpatrywała się w wody Zatoki Maine. Wiatr rozwiewał jej włosy, a do nosa dostawał się zapach starej ryby. Mimo wielkiej miłości do mórz i oceanów, chyba nigdy nie polubi tego zapachu. Starała się skupić na dźwięku fal, ale krzyk mew skutecznie jej to utrudniał. Na chwilę zamknęła oczy, powracając wspomnieniami do czasów liceum.
Niekoniecznie zachowywała się jak normalne nastolatki w jej wieku. Nie uśmiechała się zalotnie do chłopców i nie brała udziały w licealnych dramach. Nie spędzała całych dni w centrum handlowym na szukaniu nowych ubrań, bo wolała zamawiać je przez internet. Większość dni spędzała na nauce i walce o lepszy świat. Rozwieszała plakaty promujące segregację śmieci i wynegocjowała mniejsze zużycie plastiku przez szkolną stołówkę. Wiedziała, że ze swoimi wynikami w nauce i osiągnięciami na rzecz szkoły spokojnie mogłaby przeskoczyć kilka klas, ale nie chciała. Nauka była dla niej bardzo ważna, ale jej przyjaźń z Harveyem jeszcze ważniejsza. Nie mogła zostawić go samego w klasie, na pastwę tych wrednych dzieciaków. Ponadto przeskoczywszy kilka klas, szybciej ukończyłaby szkołę i szybciej stałaby się dorosła, a na to nie była gotowa.
Kiedy akurat się nie uczyła albo kogoś nie uczyła, albo nie brała udziału w kolejnej akcji, wraz z Harveyem przesiadywali w sklepie z komiksami. Przeglądali zeszyty, wyłapywali te najlepsze, a ich kolekcje stale się powiększały. To właśnie podczas jednego z takich wypadów poznali Joeya. Maisie kojarzyła go, był czynnym członkiem kółka fizycznego, do którego sama nie miała czasu dołączyć. Ich pierwsza rozmowa odnośnie postaci Uroczego w serii Fable z czasem przerodziła w kłótnię o lepszości uniwersum Marvela nad DC, a to z kolei zapoczątkowało piękną znajomość.
Nikt nie sądził, że pierwszego chłopaka znajdzie sobie w sklepie z komiksami, ale to co łączyło ją z Joeyem było wyjątkowe. Wspólne pasje i zainteresowania, ten sam pociąg do nauk ścisłych i ten sam poziom poczucia humoru. Mieli po siedemnaście lat, cały świat stał przed nimi, a oni i tak woleli spędzać czas w sklepie z komiksami i prowadzić dyskusje na temat superbohaterów.
Mimo sielanki oboje szybko zdali sobie sprawę, że nie są sobie pisani. Była nic porozumienia, ale brakował tej romantycznej otoczki. Był bardziej jej przyjacielem niż chłopakiem.
– Cześć, Słoneczko! – Głos Joeya tuż przy uchu sprawił, że brunetka podskoczyła w miejscu nagle wyrwana z objęć wspomnień. Spojrzała z wyrzutem na przyjaciela, a ten roześmiał się wesoło i cmoknął ją w policzek. – O czym tak myślałaś?
– O nas – odparła zgodnie z prawdą, uśmiechając się lekko. – O tym, jak się poznaliśmy i w ogóle.
– Wiedziałem, wciąż na mnie lecisz – parsknął śmiechem, obracając brunetkę w swoją stronę. – No już, nie będę ci się opierał. – Złożył usta w dzióbek i nieco się zdziwił, kiedy dziewczyna zrobiła krok w jego stronę. Jedną dłoń oparła na jego ramieniu, a drugą przesunęła po karku.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? – zapytała, przysuwając się do niego. Szybko ocenił sytuację i ostatecznie musnął policzek przyjaciółki.
– Mam kogoś, Maisie – wyznał w końcu, odsuwając się i opierając o barierkę.
– No w końcu! – Brunetka klasnęła w dłonie i lekko uderzyła przyjaciela w ramię. Widząc jego zaskoczoną minę, wywróciła oczami. – Wczoraj przez trzy godziny debatowaliście na temat kogo bałamucę w Nowym Jorku, a ty się nawet nie zająknąłeś, że kogoś masz!
– Słoneczko, ty zawsze stoisz w centrum. Nie mogłem ci tego odebrać. A rozmowa była ciekawsza.
– I dalej nie wiecie kim on jest – uśmiechnęła się tajemniczo i puściła mu oczko. – I czy w ogóle jest... – dodała, z rozbawieniem obserwując, jak mina przyjaciela się zmienia. – A teraz opowiadaj o twojej miłości, cukiereczku.
– Jesteś podła – stwierdził, szturchając ją lekko ramieniem. – Nazywa się Allison. Przyszła na zastępstwo w zamian za Chrisa, który złamał nogę i nie mógł pracować na sklepie, ale jakoś tak wyszło, że zatrudniłem ją na stałe i... – zaciął się wyraźnie zmieszany, na co Maisie parsknęła śmiechem.
– Masz romans z pracownicą!
Maisie spodziewała się, że Joey znów się zmiesza, może nawet zarumieni i odpowie jej coś złośliwego. Zamiast tego brunet wyraźnie się spiął, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie panikuj – powiedział cicho, wyciągając dłoń w jej stronę. Słowa, które powiedział, wcale nie pomogły, a wprost przeciwnie. Dopiero teraz Maisie naprawdę zaczęła się martwić, a postawa przyjaciela na pewien sposób zaczęła ją przerażać. – Ktoś nas obserwuje – dodał, siląc się na uśmiech, jakby mówił coś zabawnego. – Nie odwracaj się – syknął, widząc drgnięcie ramion przyjaciółki.
– Jak wygląda? – zapytała cicho, z całych sił walcząc, aby podporządkować się do prośby przyjaciela.
– Młody, przed trzydziestką, brunet. Całkiem przystojny – odparł. – Ładnie ubrany. Nie wygląda na kogoś z doków, a tym bardziej na jakiegoś zbira. Chodźmy, może nam nic nie zrobi.
Brunetka pokiwała twierdząco głową i powoli ruszyła z miejsca. Przechodząc, niestety, musieli przejść koło tajemniczego mężczyzny. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, a Maisie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna. 
 *.*
Wraz z Harveyem przekroczyła próg sklepu, na witrynie którego był wielki napis COMIC WORD. Pomieszczenie było całkiem spore, a Maisie aż uśmiechnęła się szeroko sama do siebie. Przyjemne wspomnienia wracały.
Podeszli do jednego z koszy, przy których akurat nikt nie stał, po drodze machając Joey`owi na przywitanie. Ten skinął im lekko głową i dalej tłumaczył coś grupce nastolatków.
– Mam pytanie – zaczął Harvey, zwracając się do Maisie – Batman to facet w kostiumie nietoperza. Man-bat, to hybryda człowieka z nietoperzem. Czy zatem Man-bat w kostiumie człowieka będzie Man-Batmanem?
– Nie, będzie Batman-Batem – odparł Joey, który właśnie do nich dołączył.
– Czy Man-Batman nie byłby Batmanem ugryzionym przez radioaktywnego człowieka? – Maisie lekko zmarszczyła brwi, wpatrując się w najpierw jednego, a potem w drugiego przyjaciela.
– Batman to człowiek, więc stałby się człowiekiem o mocach... Człowieka. Czyli Man-Manem – wzruszył ramionami Harvey.
– Czyli Man-Man, to człowiek?
– A w stroju nietoperza?
– Będzie Batmanem.
– Człowiek w przebraniu nietoperza, to Batman. Man-Man w takim stroju, to Batman-Man
– Ale, gdyby Batmana ugryzł radioaktywny Man-bat i gdyby walczył w przebraniu Man-bata, to byłby Man-Bat-Man-Bat-Manem czy Man-Bat-Man-Bat-Batmanem?
– A czy pod strojem Man-bata miałby strój Batmana? – Obaj mężczyźni spojrzeli zaskoczeni na przyjaciółkę, która uśmiechała się niewinnie. Maisie natomiast uniosła głowę w górę i zamarła w pół ruchu, kiedy na kanapie, na drugim końcu sklepu, zauważyła mężczyznę z doków, który przeglądał ostatni zeszyt Fable.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. 

Ostatni dialog, ten o Batmanie i Man-bacie pochodzi z serialu, kto zgadnie z jakiego dostanie ciasteczko i wino :D

3 komentarze

  1. BIG BAND THEORY, ROZMOWA W SKLEPIE Z KOMIKSAMI, GRUBA ROZKMINA SZELDONA, KTÓRĄ W NOCY SKOŃCZYŁA PENNY.
    POPROSZĘ MOJE CIASTECZKO I WINO XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *bang, cholera. Tak się podjarałam, że coś wiem, że aż pisać nie umiem

      Usuń
  2. Hej, hej ho! <3
    Fajnie było czytać przedpremierowo notkę, fajnie poczytać ją i teraz drugi raz. Po przeczytaniu po raz kolejny mam chyba jeszcze większą sieczkę z mózgu niż miała, gdy wczoraj czytałam ten tekst o Batmanie. Więc... na czym stanęło? :D Fajnie, że nas tak rozpieszczasz notkami o Maisie, a ja już czekam na kolejną. Mam nadzieję, że już na dysku w roboczych masz początek zaczęty i za jakiś czas uraczysz nas nową częścią, na którą już czekam bardzo niecierpliwie. ^^ A może jakiś duecik z notką?;> Do niczego nie namawiam, podrzucam jedynie pomysły. ;>
    Serialu zgadnąć by, nie zgadła, a może powinnam, bo to jedyny, o którym tak nadajesz, ale chociaż z BBT jest mi nie po drodze, to poproszę ciasteczka i winko mimo wszystko. Uważam, że zasługuję i bez tego. xD
    Dej więcej i kolejną notkę w trybie natychmiastowym!:D:D

    twoja lepsza połowa
    💛💛💛💛

    OdpowiedzUsuń